/m
:
Krzysztof Osuch S)
drogocenni
w oczach
Wszystko jest grą miłości
WydWimctatW*
topkfeNki
Wstęp
Ile razy w życiu słyszeliśmy takie zapewnienie: „Jesteś dla mnie
drogi, droga! Prezentujesz sobą wielkie dobro i wartość! Cenię cię
i kocham!”? Odpowiedzi na zadane pytanie byłyby różne... Chyba
tylko nieliczni nie skarżyliby się na mniej lub bardziej wybrako
waną jakość afirmacji i miłości, której doświadczyli w dzieciństwie
i na dalszych etapach życia. Czy zatem wyrażona opinia oznacza,
że w tym życiu skazani jesteśmy na poważny brak i cierpienie, któ
remu nikt nie potrafi ani nie próbuje zaradzić? Nie. Zdecydowanie
nie, gdyż na szczęście, niezależnie od tego, co bliźni - w rodzinie
i poza nią - o nas myślą, jak nas cenią i co nam najczęściej komu
nikowali, jest ktoś bardzo bliski i ważny, Najważniejszy, kto nie
strudzenie, niezliczoną ilość razy - wciąż i zawsze - wyznaje, że
jesteśmy dla Niego drodzy, wartościowi, miłowani!
W Piśmie Świętym znaleźć można bardzo dużo potwierdzeń
i dowodów na to, że w tym życiu mamy do czynienia przede
wszystkim ze wspaniałym Dobroczyńcą i miłośnikiem życia (por.
Mdr 11, 26), a tym bardziej człowieka. Kto nie zna choćby tego
zapewnienia Pana i Stworzyciela: Drogi jesteś w moich oczach, na
brałeś wartości i Ja cię miłuję (...) Nie lękaj się, bo jestem z tobą
(Iz 43,4-5). W Liście św. Piotra znajduje się znamienne pouczenie
skierowane do wierzących żon, jak mogą swym „świętym postę
powaniem” pociągać do wiary niewierzących mężów. Jest w nim
stwierdzenie godne podkreślenia. Ich [żon] ozdobą niech będzie
nie to, co zewnętrzne: uczesanie włosów i złote pierścienie ani stro
jenie się w suknie, ale wnętrze serca człowieka o nienaruszalnym
spokoju i łagodności ducha, który jest tak cenny wobec Boga (1 P 3,
3-4). Na pierwszym planie autor Listu stawia kilka szlachetnych
postaw, takich jak nienaruszalny spokój i łagodność ducha. Mnie
jednak porusza końcowa fraza, dopowiedziana jakby mimocho-
Wstęp
dem, a tak naprawdę słychać w niej Piotrowy podziw i pochwa
łę przede wszystkim dla ludzkiego ducha, który jest tak cenny
w oczach samego Boga.
Mając w pamięci (choćby tylko) te dwie natchnione wypowie
dzi z obu Testamentów, czuję się ośmielony i „natchniony” by za
mieszczonym w tej książce rozważaniom nadać właśnie taki tytuł:
„DROGOCENNI w oczach BOGA” Wszakże tacy, drogocenni
w oczach Boga, jesteśmy wszyscy, każda i każdy z nas.
Tę olśniewającą prawdę przekazuje nam Bóg Ojciec najdobit
niej w Jezusie Chrystusie. On będąc Bożym Synem, stał się czło
wiekiem. Użył języka miłości z żadnym innym nieporównywalne
go: ogołocił samego siebie» przyjąwszy postać sługi i uniżył samego
siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci - i to śmierci krzyżowej
(por. Flp 2, 6-8). Swą Boską Miłość, wcieloną w niezliczone czyny
i znaki, wypowiedział również w tym zawrotnym wyznaniu: Jak
Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem (J 15, 9).
Miłosne zaangażowanie Boga Ojca w nas, jako Jego dzieci, jest
zasadniczo znane, może nawet bardzo dobrze. Zapewne mówiono
nam o nim wielokrotnie... A jednak postrzeganie siebie samych,
styl życia i barwa istnienia nazbyt często zdają się świadczyć o tym,
że Boża Ewangelia na ten temat jeszcze do nas w pełni i przeko
nująco nie dotarła. I chyba często jest tak, że choć każdego dnia
niejedno nas cieszy i zadowala, to jednak - gdzieś głęboko - od
czuwamy zasadniczy niedosyt i brak. Po uciszeniu serca i wejściu
głębiej w świat swoich uczuć, tęsknot i pragnień ze zdumieniem
odkrywamy, że czegoś ważnego, Najważniejszego, jeszcze nie zna
leźliśmy. A jeśli nawet to „coś” znaleźliśmy, to i tak... czekamy na
więcej, nieskończenie więcej. Poeta wyraził to w taki sposób:
A ty czekasz, ty czekasz na jedno,
co twe życie wzniesie nieskończenie,
na wielkie, niezwykłe zdarzenie,
na kamieni nagłe przebudzenie,
na głębie, co u nóg twych legną
1
.
1
Rainer Maria Rilke w wierszu Przypomnienie, tł. M. Jastrun.
Wstęp
9
To prawda, że w codziennym życiu różnie myślimy o sobie.
Raz wspaniale, kiedy indziej źle. Nasze drogocenne człowieczeń
stwo traktujemy karygodnie zarówno w sobie, jak i w innych. Na
szczęście te osądy i wyrokowania mają wartość względną, ponie
waż to nie one stanowią o nas. Najważniejsze jest zdanie Boga.
A On, powołując nas do istnienia - jako osoby Jemu podobne -
nadał nam status drogocennego skarbu, z żadnym innym stwo
rzeniem czy rzeczą nieporównywalnego! Godność osoby, nadana
przez Stwórcę, jest ponadto nieodwołalna. Ani my sami nie mo
żemy jej unieważnić, ani też nikt inny nie dostał prawa, by ją kwe
stionować, reglamentować czy tym bardziej źle się z nią obchodzić.
Wszystko i wszyscy powinni jej służyć, chronić ją. Także wysoka
kultura i instytucje religijne strzegą obiektywnej prawdy o abso
lutnie wyjątkowej godności każdego człowieka. Gdyby ktoś w tym
stwierdzeniu dopatrywał się przesady czy wręcz bałwochwalcze
go antropocentryzmu, niech sięgnie do Mateuszowej Ewangelii
i przeczyta w niej opis Paruzji i Jezusowego Sądu (Mt 25, 31-46).
Można by też przywołać św. Ireneusza, który celnie stwierdził, że
„chwałą Boga jest żyjący człowiek” (w innym tłumaczeniu: czło
wiek pełen życia). Oczywiście, święty doprecyzował: „zaś życiem
człowieka jest oglądanie Boga”.
Tylko ignoranci czy oszuści kwestionują to, co sam Stwórca
o nas postanowił i do czego wybrał każdą osobę (por. Ef 1, 4).
Niestety, ignorantów i oszustów - z coraz większymi dziś możli
wościami oddziaływania - przybywa w szybkim tempie. Nie po
większajmy ich grona (por. Ps 1 i 2). Nigdy nie gódźmy się na to,
żeby na podarowaną nam Rzeczywistość - ziemi i wszechświata,
a zwłaszcza człowieka - patrzeć bezbożnie, a więc bez Boga! Nie
dajmy sobie narzucić złowieszczej - skutkującej bezsensem i de
strukcją - optyki bezbożnych. Szukajmy tego, co czyni nas ludźmi
W innym tłumaczeniu ten fragment wiersza brzmi tak
A ty czekasz, wciąż czekasz na jedno,
co twe życie bezmiernie wzbogaci;
na wielkość, na coś niezwykłego,
że nawet kamienie się zbiegną,
że otchłań się w tobie zatraci (tł. A. Lam).
pobożnymi* a więc mającymi łatwość znajdywania Boga we
wszystkim (św. Ignacy Loyola), a szczególnie w człowieku. Gdy
trzeba (a trzeba coraz częściej i w coraz liczniejszych miejscach),
to bez wahania płyńmy pod prąd głównego nurtu świata (por.
J 15, 19).
Nasza wolność najpełniej przejawia się w dokonaniu fun
damentalnego wyboru dotyczącego naszego Boga Stwórcy. Nie
można się wobec tego wyniośle czy tchórzliwie dystansować,
oświadczając: Ja poczekam z wyborem, ponieważ brak mi jesz
cze wielu danych albo uważam, że jest on mało ważny! Niestety,
dzisiaj szereg czynników popycha wiele osób, zwłaszcza młodych,
w stronę apatii i zobojętnienia na podstawowe pytania i odpo
wiedzi. Niektórym wydaje się, że nie ma większego znaczenia to,
czy świat i człowieka postrzega się i kształtuje w optyce pobożnej,
czy bezbożnej. Nawet w tej ostatniej widzą oni lepszy grunt dla
afirmacji człowieka i jego pełnego rozkwitu. Kto choć trochę zna
dwudziestowieczną historię narodów, wydanych na pastwę dwóch
bezbożnych totalitaryzmów (niby tak bardzo afirmujących czło
wieka), tego nie powinny zmylić i uwieść humanistyczne hasła
wypisywane w manifesty bezbożnych. Ogłaszając na swych sztan
darach (zażartą) walkę o prawa człowieka, zwolennicy totalitary
zmów nie wahali się eksterminować milionów ludzi (tylko) Bogu
ducha winnych. Taka jest obiektywna prawda, aż nadto w historii
udokumentowana, że żadna bez-bożna ideologia nie może real
nie konkurować z autentyczną religią i żywą wiarą, dzięki którym
osoba ludzka poznaje swoją godność i doświadcza, jak jedynie
sam Bóg nadaje ją i chroni.
Kto zna Jezusa Chrystusa, ten wie, że tu się zaczyna nasza ży
ciowa przygoda, a trwać będzie wiecznie. Na ziemi się rodzimy
i dojrzewamy do wiecznej komunii z naszym Stwórcą. Na czas
ziemskiej drogi - zwłaszcza codziennie podejmowanych decyzji
i umacniania fundamentalnego wyboru Boga - Jezus Chrystus
wyposażył nas w jasne pouczenia i wskazania, a także poważne
przestrogi. Jedna z nich, bardzo mocna, przestrzega przed fatalną
iluzją, że szczytem naszych marzeń i możliwości jest zdobycie jak
Wstęp
1
największego „kawałka” świata. Tymczasem, tak naprawdę, nawet
„cały świat” (por. Mt 16, 26) - zestawiony z naszą osobową god
nością i wielkością otrzymanego powołania do wiecznego życia
z Bogiem - musi zblednąć i ustąpić.
To prawda, że człowiek w cielesnej „warstwie”, rozłożony na
czynniki pierwsze, nie reprezentuje sobą zbyt wiele. Chemicy
wyróżniliby w ludzkim ciele ściśle określoną liczbę pierwiastków
z listy Mendelejewa i ogromną, acz możliwą do policzenia, ilość
komórek oraz atomów. Jesteśmy też śmiertelni i nieuchronnie
podlegamy rozkładowi, jednak - póki trwa cud życia - szczerze
zdumiewamy się i zachwycamy, widząc za pomocą coraz dosko
nalszych narzędzi, jak drobiny materii zostały złożone w podziwu
godną, funkcjonalną całość! Nasz podziw wzrasta, gdy stając na
progu dla nas nieprzekraczalnym, zdajemy sobie sprawę z tego,
że sami - mimo całej wiedzy i techniki - nie potrafimy powołać
do bytu nawet prostej ameby, choć „cegiełek” materii (atomów
i pierwiastków) mamy pod dostatkiem. A cóż powiedzieć o ca
łym bogactwie przyrody, a przede wszystkim o człowieku, stoją
cym u szczytu wszystkich znanych nam bytów i stworzeń! Tak,
wszelkie życie i życie człowieka otrzymaliśmy gotowe, stworzone,
podarowane. Genialnie pomyślane.
Ludzie najstarszych kultur i rełigii jakoś przeczuwali i wiedzie
li, że nie sama materia stanowi o fenomenie człowieka. Nie wystar
czy nią dysponować, by stworzyć cud życia w ogóle, a człowieka
w szczególności. Dzisiaj moglibyśmy powiedzieć, że z cudem ży
cia i życia człowieka jest (trochę) tak, jak z... komputerem. Jest dla
nas jasne, że o jego możliwościach decyduje nie tylko sam twardy
dysk, lecz wgrane weń oprogramowanie. Największe znaczenie
mają napisane przez człowieka programy, które - kumulując i wy
rażając ogromny i wielowiekowy wysiłek ludzkiej myśli i inteli
gencji - konstytuują elektroniczne urządzenia o różnych, coraz
większych możliwościach... Na tym obrazowym tle nowoczesnej
elektroniki i cybernetyki, możemy pytać, jaką to genialną myśl
i (s)twórczą inteligencję kryje w sobie to „coś”, co ożywia i „for
matuje” każdego człowieka! I kto napisał „program” dla tej znako
micie funkcjonującej całości, jaką jest człowiek? Człowiek, który
Wstęp
arar
12
zadziwia nie tylko złożonością i precyzją procesów na poziomie
biochemicznym, ale jeszcze bardziej jako ten, który poznaje, myśli
i wnioskuje, żywi szeroką gamę uczuć, dokonuje wyborów i two
rzy „cuda techniki”! A także zachwyca się pięknem i kocha drugą
osobę, ceni ją! 1 jeszcze zdolność szczytowa i najważniejsza: otóż
człowiek przez całe życie - mniej lub bardziej świadomie - przy
gotowuje się do spotkania ze swym Stwórcą; Jego szuka i z Nim
pragnie się zjednoczyć.
Tradycja filozoficzna naszego kręgu kulturowego, chcąc
wskazać i nazwać to, co w istotny sposób konstytuuje człowieka
i sprawia, że człowiek jest człowiekiem, mówi o formie lub duszy,
a także o akcie powołującym do istnienia. W biblijnej tradycji, na
oznaczenie tej samej rzeczywistości sprawczej, mówi się zarówno
o duchu (pneuma), jak i o duszy, której - dodajmy - niezrównane
piękno (to tylko jeden z jej przymiotów) oglądają niekiedy i bar
dzo podziwiają mistycy (np. św. Teresa z Avila).
My wszyscy, jako odbiorcy Objawienia Bożego (Biblii), wie
my, że i pierwszy człowiek, i każdy nowy człowiek na ziemi ma
swą sprawczą przyczynę w samym Bogu. Bóg poprzez specjalny
akt stwórczy angażuje się w powołanie do istnienia nowej osoby.
Mówi o tym jednoznacznie Księga Rodzaju: Pan Bóg ulepił czło
wieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wsku
tek czego stał się człowiek istotą żywą (Rdz 2, 7).
Jezus Chrystus, pogłębiając i doprowadzając do szczytu ludz
ką mądrość i starotestamentalne Objawienie, zapewnia nas, że
to my, ludzie, naprawdę i bez wątpienia jesteśmy drogocennym,
najcenniejszym Bożym stworzeniem! Jezus, najdobitniej jak tylko
można, przekonuje nas, że mając w sobie tchnienie samego Boga
Stwórcy i Ojca, winniśmy siebie bardzo cenić i o siebie się trosz
czyć. Oczywiście również wzajemnie się troszczyć.
Powinniśmy też brać pod uwagę radykalne zagrożenia, które
na nas czyhają. One naprawdę istnieją! Tymczasem my, nie bacząc
na wagę i drogocenność daru istnienia i „ostateczny” charakter
czasu prób i duchowych walk (por. 1 P 1,5; Hbr 1,2; Jk 5,3), łatwo
te zagrożenia przeoczamy i naiwnie unieważniamy. Wzbraniamy
się, by na serio wejść na drogę Jezusa, wiodącą przez Jerozolimę
Wstęp
13
i Golgotę do wiecznej Chwały Ojca. Sam św. Piotr miał z tym wiel
ką trudność (por. Mt 16, 22). Z tego powodu dostał ostrą repry
mendę, zaś wszyscy inni uczniowie - też niemający ochoty, żeby
stracić swe życie z powodu Jezusa i tak zyskać życie wieczne -
usłyszeli pełne powagi pytania: Cóż bowiem za korzyść odniesie
człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?
Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? (Mt 16, 26).
Zagrożenia, wycelowane w dobro ludzkiej osoby, i duchowa
walka, z której nikt nie jest wyłączony, występują od początku, od
raju. Dzisiaj konfrontujemy się z zagrożeniami, które mają swoją
specyfikę. Może nade wszystko powinniśmy nabrać krytycznego
dystansu do cywilizacji, która sens życia sprowadza do odnosze
nia sukcesów, materialnych korzyści i zapewnienia sobie maksi
mum przyjemności.
Jest wiele powodów, by tak (nisko i przyziemnie) „ustawiony”
sens życia zdecydowanie zakwestionować. Należy zadać parę kry
tycznych pytań. Czy nie ma jakiegoś zasadniczego (o)błędu w tym,
że głównym wymogiem (jakby najważniejszym przykazaniem la
ickiego dekalogu) stało się to, by wszystko dokładnie liczyć, two
rzyć precyzyjne biznesplany, na wszystkim zyskiwać i na niczym
nie tracić? Jaki, koniec końców, (s)tworzą świat ci, którzy z jednej
strony gotowi są z największą surowością karać finansowe i go
spodarcze wykroczenia, a jednocześnie sami w etycznie wątpliwy
sposób dorabiają się niewyobrażalnych fortun? Zasadniczych bra
ków (grzechów) - w postawach i postępowaniu ludzi lekceważą
cych samego Boga i Jego Ład - można by wskazać więcej.
Prawdopodobnie, jako cywilizacja oderwana od Boga i „dry
fująca na oko” (Benedykt XVI), zbliżamy się do apogeum kultu
bożka mamony. Wielu jest zauroczonych jego obietnicami. Jedno
cześnie na naszych oczach okazują się one zawodne i rozczarowu
jące. Bożek mamony taką ma bowiem naturę, że tylko niektórzy
jego czciciele ze służenia mu czerpią wielkie korzyści. W zestawie
niu z całą ludzką rodziną widać, że tylko jakaś część ludzi sytuuje
się u szczytu „piramidy szczęścia”, której podstawę tworzą miliony
„nowoczesnych” niewolników i poddanych. Czyż nie tę gorzką
prawdę symbolicznie wyrażają elektroniczne zegary informujące
14
Wstęp
0 tempie i skali zadłużenia państw i narodów? Ludzie uczciwie !
pracujący (zresztą w rosnącym procencie pozbawieni pracy i stra- ,
szeni niepewnością jutra) dowiadują się, że są nieprawdopodob- |
nie... zadłużeni. Właśnie oni! Ponadto dowiadują się, że nie ma i
nadziei, by kiedykolwiek „swoje” długi spłacili! - Nieco dygresyj-
j
nie i nie bez szczypty ironii trzeba zapytać: A niby komu mieliby- !
śmy spłacać te długi? Oczywiście, nie mówię o każdym rodzaju j
pożyczek i długów, choć towarzysząca im brutalna lichwa powin- ]
na być zdecydowanie poskromiona w każdym kręgu kulturowo- ]
-cywilizacyjnym!
Zwłaszcza
europejsko-amerykańskim.
Żeby
j
było jasne, dopowiem. W imię odrobiny rozsądku i po odwołaniu
j
się do Stwórcy, oddającego w użytkowanie dobra ziemi wszystkim,
j
mamy prawo zadać pewne (wiem, że dla niektórych bardzo niewy-
j
godne) pytanie: Którzy to nasi bracia, żyjąc we wspólnej ludzkiej
rodzinie, stali się aż tak bogaci, że świat wraz z ludźmi i ich dobyt- i
kiem jest (czy staje się niepostrzeżenie i rzekomo... nieodwołalnie) j
ich (nielicznych) własnością? Jakim fortelem zdołali wykreować j
1 prawnie usankcjonować śwriat podzielony na bardzo nielicznych j
posiadaczy i całą przeogromną resztę dłużników? I jaki - w ich
rozumieniu - ma to sens oraz czemu ostatecznie ma służyć? Czy
aby nie zawłaszczeniu Boskich prerogatyw? Gdy jednak człowiek
(klasa, naród, przywódca, tyran, ideologia) zajmuje miejsce Boga,
to zawsze dosięga ludzi niebezpieczna karykatura Boskiej opatrz
ności. A gdy się lepiej przyjrzeć, widać, że jej głównym autorem
nie jest już, tak naprawdę, sam tylko człowiek. W Księdze Rodzaju
nazwano go „przebiegłym wężem” (por. Rdz 3, 1).
***
Proszę pozwolić, że przytoczę jeszcze kilka zdań z mojego
rozważania Miłość czyni czystym. Rzucą one trochę światła na
drogi mi podtytuł książki Wszystko jest grą miłości, a także na...
tytuł planowany wcześniej: Bóg gra czysto - a my a ty?. Tak, je
śli wszystko jest grą miłości, głównym „rozgrywającym” jest Bóg,
a my zostaliśmy do tej gry wielkodusznie doproszeni, to było
by ważne, byśmy grali czysto. To znaczy według jednej, jedynej
Wstęp
15
reguły. Jest nią miłość. Ona jedna decyduje o czystości gry (por.
1 Kor 13), w której uczestniczymy - najpierw na ziemi, a za jakiś
czas w niebie.
Bóg stwarzając „nieobjętą ziemię” i umieszczając ją, jako
szczególnej klasy arcydzieło, we wszechświecie (zda się bez gra
nic), podjął wielce ryzykowną grę. Stała się ona bardzo ryzykowna
głównie za sprawą stworzenia ludzkiej osoby jako Bogu podobnej,
wolnej i rozumnej. Rzec można, „wielka gra” zainicjowana przez
Stwórcę jest - ze strony Boga - nieskalanie „czysta”! „Czysta, bo
pełna Boskiej Miłości. Bóg wszystko stwarza z Miłości i dla «usły-
szenia» miłosnej odpowiedzi stworzeń. Boskie Osoby stwarzają
dla Przymierza, dla przebóstwiającego nas zjednoczenia z Nimi.
W zamyśle Boga, od początku do końca, «wszystko - jak powie
działby św. o. Pio - jest grą miłości». Inaczej rzecz się prezentuje
od naszej ludzkiej strony. Wielu gra nieczysto. Niektórzy grają ra
dykalnie nieczysto, to znaczy nie liczą się ze Stwórcą; są Bogu ot
warcie i bezczelnie przeciwni. Znajdują demoniczne upodobanie
w ironii, w profanacji świętości, w nienawiści, w pogardzie i za
bijaniu. Tacy nie chcą mówić o żadnej religii. Albo i owszem, ale
jest to szatańska religia, czyli rodzaj więzi z Lucyferem i mroczny
kult jemu oddawany. Powiedziałem: «wielu gra nieczysto*, czyli
przeciw Bogu. Wielu nie chce przyjąć Boskiej Miłości w przepast
ne głębie swoich serc. A jak jest z nami? Z nami, którzy - jak wi
dać - gotowi jesteśmy czynić tak wiele dla dobrej relacji z Bogiem,
z bliźnimi, sami z sobą i ze światem stworzeń?”
Przeglądając szczegółowy spis treści, łatwo się zorientujemy,
o czym dokładniej traktują rozważania. Będzie dość dużo o szuka
niu Boga, o radości i jej motywach; o znajdowaniu sensu; o prag
nieniu życia i szczęścia; o wierze, która zadziwia samego Jezusa;
o wolności i wrybieraniu; o przejmującej alternatywie, sformuło
wanej (za poetą) aż tak dosadnie: „Bóg albo... słoma w naszych
głowach!” 1 o tym, że w tym krótkim życiu objawia się nam Trójca
Boskich Osób!
Druga część, zawierająca też siedem rozważań, traktuje o tym,
jak i czego uczymy się od Jezusa. Trzecia część „skonfrontuje” nas
zarówno z wymogami, jak też z pięknem życia, właściwego ko
muś, kto nosi zaszczytne imię chrześcijanina!
Żywię nadzieję i przekonanie, że proponowane rozważania
dotykają kilku ważnych kwestii: sensu życia, zmagań z tym, co
w obecnej cywilizacji najbardziej nas niepokoi i dezorientuje. Po
trzebujemy wzajemnej pomocy, by pokonywać różne przeszkody
i co dzień na nowo tworzyć w sobie przestrzeń dla przyjmowania
z miłością naszego Stwórcy i Ojca. Najważniejszą pomoc świadczy
Bóg Ojciec, który uprzystępnia nam Siebie w Jezusie Chrystusie
(por. Ef 3, 12). Poznając Jezusa i miłując Go coraz bardziej, staje
my się do Niego podobni. Przyjaźniąc się z Chrystusem, doświad
czamy rozkwitu, zaś „pełna radość” (por. J 15, 11) i pokój (por.
J 14, 27) upewniają nas, że jesteśmy na właściwej drodze.
***
Życzliwe przyjęcie moich wcześniejszych rozważań, zarówno
w wydaniu internetowym
2
, jak i książkowym
3
, pozwala mi mieć
nadzieję, że i te
4
będą przyjęte podobnie.
Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób
- życzliwym zainteresowaniem, zachętą, a szczególnie modlitwą
i trudem pracy redakcyjnej - wsparli moje starania. Nagrodą
niech będzie tchnące nadzieją przekonanie, że zaproszeni jeste
śmy do „miłosnej gry”, najważniejszej i jedynej w swoim rodzaju.
1 jeszcze na zakończenie parę uwag bardziej osobistych. Otóż
niektóre okoliczności przynaglają mnie, aby z wdzięcznością i mi-
2
Publikuję od paru lat w sieci, głównie tu: http://mateusz.pl/mt/ko/, a od
niedawna również na moim blogu: www.osuch.sj.deon.plwww.deon.pl.
3
Modlitwa w szkole św. Ignacego Loyoli (2001, 2014); Rachunek sumienia
szczegółowy i ogólny. Jak codziennie ulepszać siebie, relacje z Bogiem i drugim czło
wiekiem (2004, wznów. 2007, 2008, 2010, 2012)
Bóg tak wysoko Cię ceni (2009,2011), Przed tobą jest dal (2010), Przyjdę nie
bawem (2012). Wymienione książki ukazały się w Wydawnictwie WAM.
4
Rozważania w wydaniu książkowym są znacznie rozwinięte w porównaniu
z pierwotną wersją internetową.
Wstęp
17
łością wspomnieć parę osób. Myślę szczególnie o świętej pamięci
Rodzicach - Władysławie i Janie. Redagowałem tę książkę (w za
sadniczym zrębie) w czerwcu 2013 - miesiącu ich imienin, mając
żywe odczucie, że mocno wspierali mnie z góry!
Jeszcze jeden osobisty akcent wiąże się z upływem czasu i bie
giem „w wyznaczonych nam zawodach” (Hbr 12,1; por. 1 Tm 6,12).
Jeśli Pan Bóg pozwoli, to 30 lipca w Roku Pańskim 2014 dopełni
się mój pięćdziesiąty, a zatem jubileuszowy, rok życia w powołaniu
zakonnym w Towarzystwie Jezusowym. Z radością spostrzegam,
że obecny rok 2014 jest dla jezuitów w Polsce rokiem podwójne
go jubileuszu - upłynęło bowiem 450 lat od przybycia pierwszych
jezuitów do Polski i 200 lat od wskrzeszenia Towarzystwa Jezuso
wego. Szczerze i z potrzeby serca wyznaję, iż mam wiele powodów,
by Bogu dziękować za powołanie do wspólnoty zakonnej założo
nej przez św. Ignacego Loyolę. Jest ono dla mnie nie tylko osobi
stą, jak ufam, drogą do Boga, ale i staraniem o to, by zgodnie ze
wskazaniem Założyciela, jak najwięcej „pomagać duszom” w ich
drodze do Boga. Cieszę się, że to pomaganie duszom dokonywało
się głównie poprzez indywidualne towarzyszenie w rekolekcjach
i dawanie Ćwiczeń duchownych, zwanych potocznie rekolekcjami
ignacjańskimi. O nich to ich Autor powiedział, że „są najlepszą
rzeczą, jaką w tym życiu mogę sobie pomyśleć i w oparciu o do
świadczenie zrozumieć, aby człowiek mógł i sam osobiście skorzy
stać, i wielu innym przynieść owocną pomoc i korzyść”
W Częstochowie, w Centrum Duchowości Księży Jezuitów,
dane mi jest posługiwać już szesnaście lat. To szczególne miejsce.
Nasz dom rekolekcyjny - wielu Czytelników wie o tym z autopsji
- znajduje się bardzo blisko Jasnej Góry, na zboczu, pośrodku sta
rego parku i ogrodu. Pamiętam, jak kiedyś, prawie pięćdziesiąt lat
temu, już jako nowicjusz Towarzystwa Jezusowego, szedłem z tego
Domu, przez pola paulińskie, wówczas obsiane zbożami, na uro
czyste obchody 1000-lecia Chrztu Polski. Wtedy, w roku 1966, fotel
przygotowany dla Ojca Świętego Pawła VI pozostawał pusty. Dziś,
gdy piszę te słowa, radujemy się i dziękujemy Bogu oraz świętej
Bożej Rodzicielce, Królowej Polski, za kanonizację Jana Pawła II.
W ciągu pięćdziesięciu lat działo się i wydarzało tak wiele...
CENTRUM DIALOGU
Drogocenni w oczach Boga - 2
TORUŃ
i*
Kojarząc niektóre wydarzenia i okoliczności, otobule, tldrtl
te o wielkim zasiągu, pragną na koniec
i
tym więknym pn*
namem - w duchu dziękczynienia i uwielbienia om zawiera*
Dobremu Bogu Ojcu modlić się Pieimą nasze) Pam i Miifr
Wielbi dusza moja Pana
i raduje się duch mój w Bogu. moim Zbawcy.
Częstochowa, Niedziela Miłosierdzia - 27 kwietai* MUf*
, Tr
:
r
je
AMDC, et BVMVł
Motywy radości są tu!
„Wszystkie motywy radości są tu!” - brzmi ukute przed laty moje
prywatne adagium'. Wszystkie motywy radości są tu - i powiem
więcej - jest ich aż nadto. Nierzadko jednak wydaje się nam, że nie
ma ich wcale. Obiektywnie rzecz biorąc, motywy radości zawsze
są obecne, ale widzą je tylko ci, którzy chcą lub potrafią je do
strzec. Ktoś pięknie powiedział o przestrzeni potrzebnej do życia:
„Na tle nieba widzisz tyle dali, ile ci potrzeba, jednak jedną małą
dłonią można przesłonić i światło słońca”. Z motywami radości
jest podobnie. Przywołujemy je na pamięć i karmimy się nimi do
syta albo pozostajemy niedożywieni i głodni.
Wolności człowieka musi ktoś pokazać jasną, słoneczną stronę
życia. Dopiero wtedy przekraczamy próg determinacji i stajemy
w sytuacji wolnego wyboru: możemy obfitować w radość albo -
na własne życzenie - poddać się smutkowi i strapieniu. Być może
dla niektórych brzmi to prowokacyjnie i domaga się wyjaśnień
i dopowiedzenia.
Sztuka życia z pamięcią
Uobecnianie sobie i innym motywów radości to sztuka subtelna
i szlachetna. Ludzie opanowują ją w różnym stopniu. Są tacy, któ
rzy uprawiają ją z łatwością i korzystają z jej dobrodziejstw, zda
się, ot tak, po prostu. A dokładniej mówiąc, są pełni radości w ta
kiej mierze, w jakiej żyją treścią Bożego Objawienia codziennie
przyswajanego w aktach wiary, nadziei i miłości. O niektórych
1
Rozważanie ukazało się wżyciu Duchowym, jesień 72/2012, s. 102-106. Po
dobną główną myśl zawarłem w artykule „Dojrzeć motywy radości", opubliko
wanym w Naszym Dzienniku 17 maja 2012.
z nas można powiedzieć, że są radosnymi szczęśliwcami z urodze
nia. Wskutek łaskawego zbiegu okoliczności dano im bowiem od
zarania życia chłonąć miłość osób bliskich i niemal nieustannie
się nią nasycać. Dzięki temu spontanicznie cieszą się oni życiem
jako cennym darem.
Oczywiście, niemało jest także osób, również wśród szczerze
wierzących, które sztukę radosnego życia zdobywają powoli, za
cenę długich i usilnych poszukiwań, stopniowych odkryć i syste
matycznych ćwiczeń. Choć w punkcie wyjścia brakuje im spon
tanicznej i naturalnej radości oraz fundamentalnego zaufania do
daru życia, to jednak nosząc w głębi serca wielką tęsknotę za ży
ciem w radości, czują się wciąż dysponowane do przyjęcia mo
tywów radości. Byle tylko ktoś im je wskazał, odsłonił i unaocz
nił. Na szczęście w świecie, w którym się obracamy, jeszcze dosyć
często zachodzą nam drogę świadkowie Dobrej Nowiny i przeko
nująco świadczą o tym, że każdy człowiek jest wewnętrznie skie
rowany ku życiu i miłości i że został powołany do radości - do
wszczepienia w Jezusa Chrystusa.
Pierwsze olśnienia Dobrą Nowiną mają na ogół długi ciąg dal
szy, a na drodze już z Dobrą Nowiną w sercu zdarzają się różne
przygody.
Pielgrzymia droga, jak się okazuje, wiedzie nie tylko
przez słoneczne polany, lecz także przez ciemne doliny, przeciw
ności i strome ścieżki prób. Zawsze jednak można nakazać sobie
przypomnienie spotkań ze zwiastunami radosnej nowiny i odwo
łać się do dobrych, osobistych wspomnień. Nie chodzi tu jednak
o
zwyczajne przypominanie czy
banalne wspominki, ale o bardzo
ważną sztukę życia z pamięcią. Wierzący Starego i Nowego Te
stamentu uprawiali
ją
w sposób wybitny. Swoista konstytucja tej
sztuki znajduje się w Księdze Powtórzonego Prawa i zaczyna się
od słów;
Takie są polecenia, prawa i nakazy,; których nauczyć was
polecił mi Pan, Bóg wasz...
(por. Pwt 6, 1-9).
Warto też w tym kontekście przytoczyć za prorokiem Izajaszem
piękną pochwałę zwiastunów radosnej nowiny: O jak są pełne
wdzięku na górach nogi zwiastuna radosnej nowiny który ogłasza
pokój, zwiastuje szczęście, który obwieszcza zbawienie, który mówi
do Syjonu: Twój Bóg zaczął królować (Iz 52, 7).
~ ____________ 1. Szukamy Boga
Motywy radości
są
tui
23
Najważniejszy motyw radości
Wszyscy wiemy, na swój sposób, kim jest dla nas lezus Chrystus
i jak wiele Mu zawdzięczamy. Bez Niego bylibyśmy w innym miej
scu, niż jesteśmy. Do mnie osobiście od dawna mocno przemawia
i wzbudza we mnie spokojną radość jedno z Jezusowych wyznań
miłości. Początkowo może się wydawać, że brzmi ono dość zwy
czajnie, zapewne z powodu osłuchania: Jak Mnie umiłował Ojciec,
tak i Ja was umiłowałem (J15,9).
Istnieją racje, dla których wyznanie to można uznać za naj
większe i najwspanialsze w całej Biblii. Owszem, są w Piśmie
Świętym inne wyznania miłości, które może bardziej się podobają
i w większym stopniu poruszają czułe struny serca. Jedno z nich
jest zapisane u proroka Izajasza: Bo góry mogą się poruszyć i pagór
ki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi od ciebie i nie zachwieje
się moje przymierze pokoju, mówi Pan, który ma litość nad tobą
(Iz 54, 10). Również piękna i wzruszająca jest miłosna fraza, pły
nąca wprost z serca Ojca, a odwołująca się do uczuć, które zwykle
wiążą matkę i dziecko: Czyż może niewiasta zapomnieć o swym
niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona
zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie (Iz 49, 15).
Przypomniane wyznania miłości Boga Ojca rozbrzmiewały
w uszach wielu pokoleń. Poruszyły i pocieszyły niezliczoną liczbę
serc wierzących. Na tym tle, być może, przytoczone Jezusowe wy
znanie miłości nie wywołało aż tylu wzruszeń i pocieszeń. Choćby
dlatego, że piąta Ewangelia, Izajasza, rozbrzmiewała kilka wieków
dłużej niż Ewangelia według św. Jana. Jest jednak zasadniczy po
wód, by obstawać przy twierdzeniu, że Jezusowe wyznanie miłości
jest naprawdę niedoścignione i wszystkie inne ustępują mu pierw
szeństwa. Jezus komunikuje bowiem miłość wyjątkową, absolutną
i czyni to w sposób wyjątkowy - precyzyjnie i adekwatnie do tego,
co nam komunikuje.
W Jezusowej opowieści o miłości jest zaledwie kilka słów, ale
to wystarcza. Mistrz, będący Przedwiecznym Słowem Ojca, naj
zwięźlej komunikuje to, co najważniejsze i zarazem najwspanial
sze. Jezus, określając swą miłość, nie użył żadnego przymiotnika
ani przysłówka. Jego słowa to sama esencja: Jak Mnie umiłował
Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Tak jak On, Przedwieczny Syn,
jest miłowany przez swego Ojca, tak samo miłuje nas. Nikt ni
gdy nie uczynił i nie uczyni wyznania miłości bardziej znaczącego
i piękniejszego. Nigdzie we wszechświecie nie ma bowiem i nie
może być miłości większej ponad tę, którą Jezus otrzymuje od
swego Ojca i którą właśnie nam, ludziom, przekazuje. Miłości tej
nie można w żaden sposób banalizować. Należy przyłożyć do niej
cały umysł i serce, ponieważ zaofiarowano nam miłość odwieczną
i nieskończoną, absolutnie wierną i uszczęśliwiającą. Boską!
24
I. Szukamy Boga
Wytrwać w miłości
Do swego wyznania miłości Jezus dodał pełną znaczenia zachę
tę: Trwajcie w miłości mojej/ (J 15, 9). Czy jest to tylko zachęta?
Można wyczuć w niej i prośbę, i radę, i nakaz. To prawda, miłość
Boga jest „żywiołem”, który nas stwarza, na wskroś przenika, nie
ustannie ogarnia i niesie. Jednak świadome trwanie w niej stanowi
- patrząc z naszej strony - nową, osobową jakość. Jako osoby za
wsze zabiegamy o trwanie w Miłości, a w razie potrzeby podejmu
jemy miłosną walkę o miłość. Tak postępując, sadowimy się przy
niewyczerpalnym źródle wszelkiego dobra, a naszym udziałem,
raz po raz, staje się zdumienie, świeże olśnienie i odradzająca się
radość. I to radość najwyższej jakości. Ta, o której Jezus mówił
wielokrotnie, choćby w Wieczerniku: To wam powiedziałem, aby
radość moja w was była i aby radość wasza była pełna (J 15, 11).
Mając na uwadze to zdanie, zaryzykuję dość śmiałe stwierdzenie:
Jezus wszystko, co mówił na ziemi, czynił i obiecywał, sprowadził
do radości. Do naszej radości. A mówiąc dokładniej, do Jego ra
dości, która ma się stać naszą radością. I to w wydaniu pełnym,
doskonałym.
Tak, trzeba bardzo kochać, najzupełniej bezinteresownie, by
zechcieć wszystko, co składa się na wielką tajemnicę Wcielenia,
zadedykować człowiekowi i jego radości! To swoiste przyporząd
kowanie wszystkiego człowiekowi, jego pełnej radości, mówił Je-
Motywy radości są tu!
25
zus, nie stoi w opozycji do chwaty Boga Ojca. Przeciwnie. „Chwałą
Boga jest człowiek pełen życia” - powie św. Ireneusz. On też do
powiada, że nie ma pełnego życia bez oglądania Boga. My dopo
wiedzmy, że nie ma go też bez radości, która wypływa z zanurze
nia w Miłości Boskich Osób.
Najważniejsze wątki Jezusowej Dobrej Nowiny powracają jak
refren. Tak też jest z radością, która pojawia się jeszcze w co naj
mniej dwóch różnych kontekstach - próśb zanoszonych przez nas
i przez Jezusa: Do tej pory o nic nie prosiliście w imię moje: proście,
a otrzymacie, aby radość wasza była pełna (J 16, 24). Nasze wysłu
chane modlitwy mają więc wywoływać radość, i to znów pełną.
Podobną radością ma zaowocować treść Jezusowej prośby, o za
chowanie uczniów w imieniu Ojca i w jedności: Ale teraz idę do
Ciebie i tak mówię, będąc jeszcze na świecie, aby moją radość mieli
w sobie w całej pełni (J17, 13).
Zauważmy, że źródło miłości zaofiarowanej nam przez Jezu
sa bije - w pewnym sensie - nie w Nim samym czy, mówiąc do
kładniej, nie wyłącznie w Nim. Znajduje się ono w Bogu Ojcu.
Tymczasem źródła tego najczęściej upatrujemy w Sercu Jezusa,
zwłaszcza gdy kontemplujemy Je jako „włócznią przebite” i „dla
nieprawości naszych starte”. Litania do Najświętszego Serca Je
zusowego podsuwa nam tyle wspaniałych powodów, dla których
należy się w Nie wpatrywać. Wspomnę jeszcze jeden, szczególny
powód: Serce Jezusa rozpoznane jako „gorejące ognisko miłości".
To wszystko jest prawdziwe i piękne, a jednak Jezus jasno ko
munikuje, że ogrom miłości zaofiarowanej nam przez Niego ma
swe najpierwotniejsze źródło w Miłości Boga Ojca. Z genialną
prostotą oświadcza, że miłuje nas, ludzi, ponieważ sam jest miło
wany przez Ojca. Można by rzec, że w tym zdaniu oznajmującym
- jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem - Jezus jakby
mimochodem mówi, że nas miłuje, natomiast cały nacisk kładzie
na to, jak nas miłuje; i na to, że najpierwotniejsze źródło i spraw
cza przyczyna tej Miłości jest właśnie w Ojcu!
1. Szukamy Boga
Dać się przenikać miłością
Zakończę słowami, które Gabriela Bossis usłyszała od Jezusa: „Czy
zrozumiałaś moją miłość? Czy często o niej myślisz? Czy myślisz
nieustannie? Staraj się więcej w nią wierzyć. Czy to nie rozkosz dać
się przenikać moją miłością? Czy żyjesz nią? Czy ją pozdrawiasz
przy przebudzeniu? A wieczorem, czy zasypiasz w jej ramionach?
Miłość i Ja to to samo. Jak wielu ludzi ma żałosne pojęcie o Bogu,
żałosne pojęcie o Chrystusie! Dlatego brak im entuzjazmu w prze
żywaniu życia. Niegdyś człowiek żył dla swego króla i był to bar
dzo drogi cel. Lecz czy nie sądzisz, że żyć dla Boga byłoby celem
przenikającym w inny sposób i jakby światłem czułości? Ja jeden
mogę zaspokoić wasze serca. Biedni ludzie, żądacie szczęścia od
tych, którzy go nie posiadają... Czy przychodzisz do Mnie, kiedy
chcesz kochać? A gdzież miałabyś iść? Umiłowałem cię od wie
ków, nie możesz tego zrozumieć: od wieków. Uwierz i podziękuj,
a potem otwórz się dla Mnie, jak kwiat przyzywa słońce i rozwija
się przez nie. Otwórz się przeze Mnie i rozdawaj Mnie, to prze
dziwna praca duszy, która łączy swoje siły z Bogiem. Wynikiem
tego jest słodka i wierna dobroczynność”
2
.
1
1
Gabriela Bossis, On i ja, Marki-Struga 1992, s. 181.
Szukanie Prawdy i Sensu
Nasze światy
Na początek proponuję ćwiczenie - dla pamięci i serca. Proszę
przyjrzeć się kilku ostatnim dniom i spróbować je opisać... Już po
chwili spostrzeżemy, że zadanie jest dość wymagające. Ileż rze
czy trzeba by sobie przypomnieć, a potem je nazwać... Niektóre
wydarzenia i przeżycia trudno byłoby w miarę dokładnie nazwać.
W każdym razie mielibyśmy naprzeciw siebie wiele wydarzeń
i całą gamę uczuć o różnej barwie i intensywności: od smutku po
wielką radość, od przygnębienia po uszczęśliwiające uniesienia itp.
Dojrzelibyśmy wiele uczuć pozytywnych i być może tyleż samo
negatywnych... A gdyby tak kazano nam, w kolejnym ćwiczeniu,
ogarnąć całe swoje życie, z niezliczonymi przeżyciami, relacjami
i powiązaniami... Czy w taki sposób zyskalibyśmy głębokie pozna
nie siebie? Chyba nie, ale (jakoś) poczulibyśmy, że nasze osobo
we światy są ogromne, dość skomplikowane i wręcz tajemnicze,
w pewnym sensie nieprzeniknione.
Po wejrzeniu w siebie trzeba by zdać sobie sprawę z tego, że
obok nas żyją jeszcze inni ludzie... Są oni do nas podobni i zapewne
równie skomplikowani, tajemniczy i wielcy. Istotnie, każda osoba
to świat wielki i fascynujący! A przy tym zagadkowy, tajemniczy.
A gdyby popatrzeć jeszcze szerzej i ogarnąć ludzką rodzinę,
z całą jej historią pełną niezliczonych dokonań, a także drama
tycznych konfliktów i problemów, to stanęlibyśmy wobec ogromu,
który przerósłby nas pod każdym względem! To wręcz niemoż
liwe, by to wszystko poznać i ogarnąć, a jeszcze trudniej byłoby
ustalić, jaki ostateczny sens ma historia złożona z następujących
po sobie pokoleń, cywilizacji... A nade wszystko pojawiłoby się to
„świdrujące" pytanie: czy te miliardy osobowych istnień wiedzą.
skąd wyszły i dokąd podążają? Czy te wędrujące rzesze ludzi poja
wiają się na ziemi jedynie na podobieństwo trawy, drzew i ptaków,
czy też „o niebo” przerastają wszystko, co jest wokół?
28
I. Szukamy Boga
Głód Sensu - źle potraktowany
Jeśli się nieco zatrzymujemy i wyciszamy (czy też „coś”, ku naszemu
zaskoczeniu, zatrzymuje nas w biegu), to odczuwamy, doświad
czamy wielkiego pragnienia: by odkryć i wypowiedzieć Sens za
równo własnego życia, jak i całej ludzkiej historii! Chcemy poznać
znaczenie tego wszystkiego, w czym uczestniczymy i co czynimy!
Jeśli człowiek nie odkryje (tchnącego nadzieją) znaczenia tego, co
czyni z własnej woli czy na zasadzie zaakceptowanej konieczności,
to wcześniej czy później popaść musi w przygnębienie, smutek,
a nawet rozpacz... No, chyba że ktoś konsekwentnie aplikuje so
bie środki znieczulające. Najczęściej bywa tak, że to usłużna cy
wilizacja - dziwnie (bez)interesownie - zabiega o utrzymywanie
ludzkich mas w ciągłym biegu i pośpiechu, na powierzchni życia,
z dala od pytań poważnych i dramatycznych. Niestety, wykreowa
ny przez nas świat - oprócz niewątpliwie pożytecznych zdobyczy
- ma w swej ofercie także coraz więcej środków znieczulających
(a może i ogłupiających) w postaci rozbuchanej rozrywki i sztucz
nie stwarzanych potrzeb i ich zaspokojeń.
Chyba się nie pomylimy, twierdząc, że są dwa, zasadniczo
różne, sposoby radzenia sobie z głodem Sensu. Jeden polega na
tym, że człowiek zostaje przymuszony (rzadko otwarcie, częściej
w wyniku wyrafinowanej manipulacji), a bywa, że sam świadomie
decyduje się na to, by zrezygnować z poszukiwania Sensu swojego
życia. Wbrew pozorom nie jest to łatwy sposób istnienia; trzeba
ciągle coś robić, by tłumić w sobie dojmujący głód Sensu! Żeby
dać radę znosić takie życie bez-Sensu, to trzeba dokonać na swej
osobowej głębi fatalnej operacji. Człowiek musi wmówić sobie
(niekoniecznie i nie zawsze całkiem świadomie), że jego ludzkie
życie jest czymś mało znaczącym, znikomym, niemal banalnym
i nieodwołalnie uwięzionym w kręgu ulotnej doczesności...
29
A po tym fatalnym zabiegu narzuca się ta oto konieczność.
Człowiek namiętnie szuka tego, co jednak jakoś go zadowoli (ucie-
szy, nasyci, zaspokoi). Człowiek zredukowany w samorozumieniu
doświadcza bezdennych głodów i żądz, które zwykle skierowują
go ku posiadaniu rzeczy, ku intensywnym doznaniom, np. zmy-
słowych przyjemności czy zadowolenia czerpanego z zaszczytów,
wiedzy, władzy itp. Niestety, rozwój zredukowanego człowieka
prowadzi do muru, jakim jest poczucie zasadniczej pustki, rozcza
rowania przemijaniem, a są i gorsze skutki dokonanego wyboru.
Świat osób pomniejszonych, pozbawionych zasadniczej podstawy
swej godności i trwałego Sensu, staje się światem bezpardonowej
rywalizacji, wzajemnej nieufności, podejrzliwości, nieustannej
walki, wyniszczania. Usługi oddawane człowiekowi przez prosta
ckie lub wyrafinowane ideologie, negujące Boga Stwórcę i trans
cendentny charakter ludzkiej osoby, ponoszą klęskę wraz z mar
niejącymi osobami, które im ślepo i naiwnie zawierzyły.
Szukanie Prawdy i Sensu
Ważą się losy
Obecny moment dziejów jest szczególny. Po wielopłaszczyzno
wym kryzysie, gdy przyjdzie przełom, wszystko może się zdarzyć.
Wciąż jeszcze, jako wyrodniejąca cywilizacja, możemy zawrócić
z drogi do katastrofy. Pole manewru jest coraz mniejsze. Może
przyjdzie skądś impuls do poważnego zastanowienia, rozezna
nia i obrania poprawnego kursu... Powinno nam dawać do my
ślenia także to, że przez całe wieki i tysiąclecia wielkie kultury,
zakorzenione w wielkich tradycjach religijnych, dostarczały lu
dziom minimum odpowiedzi, które chroniły przed popadnięciem
w bezsens, beznadzieję i śmiercionośne rozprzężenie. Człowiek
rozumny (niezmanipulowany i niezaślepiony pychą) długo, przez
wieki, zdawał sobie sprawę z tego, że jego osobowa wyjątkowość
ma swe umocowanie i wyjaśnienie poza nim - w Kimś od niego
nieskończenie większym! Na taką mądrość pozwalał się zdobyć
po prostu rozum. Swoje fundamentalne odkrycia wyrażał pro
sto lub zawile i niejasno, ale Grunt pod nogami był zapewniany.
(A nie jakaś tam - dziś panosząca się jako bałamutny trend - to
talna dowolność i wmawianie, że wszystko, co jest, ma za swą
„rację” (za)istnienia... radykalną nicość). Twarze wielu współczes
nych powinien by oblać wielki biblijny wstyd, gdy tylko zechcieli
spostrzec, że przez minione wieki ludzie pielęgnowali „motywy
życia i nadziei”, patrząc jednocześnie prosto w twarz swej przy
godności, radykalnym ograniczeniom i zagrożeniom różnorakim
złem (fizycznym i moralnym) oraz samej śmierci!
Czasy, w których żyjemy, dostarczają wielu powodów do za
dumy, troski, a nawet trwogi. Jednak, jako chrześcijanie, zawsze
mamy o wiele więcej powodów do radości. Także do dumy i po
czucia godności. Czasy mogą być najbardziej burzliwe, niepewne
i grożące globalnymi wstrząsami. To prawda. W pewnym jednak
sensie jest to tylko burza w szklance wody, gdyż od strony Boga nic
się nie zmienia. Jego wszechmocna dłoń panuje nad wszystkim,
a zbawcza wola podąża niezmiennie w jedną stronę: ku ocaleniu
swego umiłowanego arcydzieła - człowieka. A ujmując rzecz nieco
inaczej, możemy powiedzieć, że Ten, który dał nam rozum i wpisał
w nas głód zrozumienia (i uchwycenia sensu), subtelnie nas napro
wadza, daje niezliczone znaki swej miłosnej i troskliwej Opatrzno
ści. Oglądamy to wszystko w świętej Historii Zbawienia Narodu
Wybranego! Ta Historia ma „zaprogramowane” - a dokładniej
odwiecznie przewidziane i w czasie objawione - dwa szczytowe
wydarzenia: Pierwsze i Drugie Przyjście Wcielonego Syna Bożego!
J0
I. Szukamy Boga
Jezus - nasza Światłość i Sens
Mamy to szczęście, że nasze dzieje pomieszczone są pomiędzy
Wcieleniem Syna Bożego i Jego Paruzją. W ciągu dwóch tysięcy
lat chrześcijaństwa przeszło przez ziemię wiele pokoleń, które
umiały pięknie i pogodnie, radośnie i z wdzięcznym sercem po
znawać Jezusa Chrystusa. Umiały kochać Go ze wszystkich sił
i z Nim, w Jego stylu, ufnie podążać do Domu Ojca.
Mocno wierzący w Boże Objawienie mogą powiedzieć, że to nic,
iż Szatan znów, jak na początku w raju, rzuca straszny cień podej-
Szukanie Prawdy i Sensu
3
)
rżenia na Stwórcę i Jego nieodwołalną Miłość do swych stworzeń
Oczywiście, jest to bardzo smutne, iż zdegenerowany geniusz An
tychrysta ma swoje sukcesy w postaci tych, którzy jak on posuwają
się do wątpienia i negowania istnienia Stwórcy. To zatrważające, iż
inteligentne umysły, ukąszone i zatrute jadem „węża”, same pędzą
i innych próbują zagnać w przepaść „dekonstrukcji” - rozkładu
nie tylko zasad moralnych, ale i całej rzeczywistości jako takiej!
Ten proces degeneracji i degrengolady dokonuje się od paru wie
ków, a w ciągu ostatnich stu lat właśnie wierzący w Boga doświad
czali na sobie wyjątkowo brutalnych działań dwóch potwornych
totalitaryzmów. Niestety, pyszne samouwielbienie człowieka,
wciąż na nowo podsycane przez „zabójcę i kłamcę od początku”,
zawsze sprzęga się z nikczemnym lekceważeniem i pogardą wobec
Stwórcy! Takie akty stworzonego ducha same w sobie są potworne
i odrażające, jednak najbardziej poszkodowany zawsze okazuje się
człowiek, wielkie ludzkie rzesze. Jedni drugim - przystępując do
dzieła diabła - gotują straszny los w postaci wojen, prześladowań,
eksterminacji, poniżeń i przymuszania, by demoniczne insynu
acje i kłamstwa uznać za konieczny warunek ludzkiej wolności,
rozkwitu i szczęścia.
I mocno wierzący, i ci, którzy codziennie błagają: „Panie, przy-
mnóż mi wiary” - wszyscy uradujmy się tym, że Jezus Chrystus,
a także przez dwa tysiące lat niosący Jego Orędzie Kościół, jest
znakomitym przewodnikiem ku Pełni Prawdy o człowieku! Wciąż
jeszcze trwająca (może nawet pogłębiająca się) duchowa zima.
która skuwa serca wielu „wielkich” tego świata - skończy się na
pewno. Bóg mówi nie tylko morzu i oceanom: Dotąd, nie dalej!
Radujmy się - oczywiście nigdy nie zapominając o święcie, do
którego Chrystus wciąż nas posyła - że możemy codziennie, cierp
liwe i pokornie, przychodzić do Jezusa Chrystusa jako Tego. który
rozświetla tajemnicę naszego istnienia. On rzeczywiście jest praw
dziwą drogą do Życia (por. J 14,6)1 Na szaleństwa świata patrzmy,
zachowując pokój serca. Jako chrześcijanie idący za Zmartwych
wstałym Jezusem, jesteśmy zwycięzcami z definicji.
Rekolekcje ignacjańskie - bezcenna pomoc
Jeśli Jezus powiedział wierzącym w Niego, że mają być światłem
dla świata i że nie wolno ukrywać światła pod korcem, to mnie
wolno powiedzieć, że podobny obowiązek ciąży na wszystkich,
którym dane było głębiej poznawać i bardziej umiłować Jezusa
Chrystusa w szkole CiWcceń duchownych św. Ignacego Loyoli.
Knot świecy nie zapala się sam z siebie, lecz poprzez kontakt
z czymś już płonącym. Podobnie jest z nami. Zapalamy się i pło
niemy Boską Miłością jedynie dzięki bliskiemu zetknięciu, dzięki
kontaktowi z Jezusem Chrystusem. Rekolekcje ignacjańskie - na
każdym z czterech etapów (tzw. tygodni), trwających na ogół po
osiem dni - wprowadzają właśnie w coraz bliższy i pełniejszy kon
takt z Jezusem! To kontakt z Chrystusem jest najważniejszy, roz
strzygający. Jest tak dlatego, że w Nim spotykamy najpełniejszą
wypowiedź Boga o Nim Samym. Jest to zarazem najważniejsza
wypowiedź Trójjedynego Boga o człowieku. Bóg Ojciec najdo
skonalej wypowiada Siebie w Synu Przedwiecznym, który stał się
Człowiekiem właśnie dla naszego zbawienia (jak wyznajemy to
w Credo)!
Jezus jest Pełnią Bożego Objawienia. Z tej Pełni możemy wziąć
wszystko, co Bóg tak hojnie przygotował i pragnie udzielać! Jed
nak z owej Pełni nie da się wziąć wszystkiego - naraz. Również nie
da się brać wielkich darów Bożych - jakkolwiek (by nie powiedzieć
byle jak)! Święty Ignacy, sam długo prowadzony za rękę przez
Boga i wychowany na mistrza, dzieli się w czasie rekolekcji tym,
co sam od Boga otrzymał. Po mistrzowsku usposabia rekolektanta
do przyjmowania „łaski po łasce*’. Dokonuje się to w pewnym po
rządku, który z „góry” zstępuje
3
. Przyjmując program rekolekcji,
wczytując się w Uwagi wstępne do Ćwiczeń duchownych - okazu
jemy naszą dobrą wolę, cierpliwość i pokorę w otwieraniu się na
Pełnię Dobra i Prawdy zaofiarowanej nam w Jezusie Chrystusie.
l. Szukamy Boga
' Więcej o wyjątkowości metody i dynamiki
ćwiczeń duchownych
napisałem
w książce
Przyjdę niebawem
w rozdziale zatytułowanym
Wolność
od Świętu i tut
co dzień,
s. 101 - 1 1 2 .
Szukanie Prawdy i Sensu
33
W postawach właściwych rekolekcjom ignacjańskim chcemy
też naśladować, zwłaszcza tuż po Bożym Narodzeniu, klimat du
chowy Nazaretu i świętej Rodziny. Ojciec święty Paweł VI, roz
myślając nad wymową Nazaretu, nauczał przed laty. żeby pobierać
zeń przede wszystkim lekcję milczenia. ..Niech się odrodzi w nas
szacunek dla milczenia, tej pięknej i niezastąpionej postawy du
cha. jakże jest nam ona konieczna w naszym współczesnym życiu,
pełnym niepokoju i napięcia, wśród jego zamętu, zgiełku i wrza
wy. O milczenie Nazaretu, naucz nas skupienia i wejścia w siebie,
otwarcia się na Boże natchnienia i słowa nauczycieli prawdy; na
ucz nas potrzeby i wartości przygotowania, studium, rozważania,
osobistego życia wewnętrznego i modlitwy, której Bóg wysłuchuje
w skrytości” (Liturgio Godzin, Urocz. Świętej Rodziny, s. 379).
Zwieńczeniem rozważania niech będzie spojrzenie, za sprawą
Liturgii Słowa, na Heroda i św. lana. Herod jawi się jako człowiek
powodowany żądzą władzy i tego wszystkiego, co ta władza mu
zapewnia. Widać w nim również okropny strach! - Czy ktoś po
trafi wyprowadzić go z wielkiego błędu i udręki?
święty Kwodwultdeus tak wczuwa się w odczucia Heroda i daje
mu parę dobrych rad: „Trwoży się Herod, kiedy Mędrcy zwiastu
ją mu narodziny Króla, i by nie utracić królestwa, chce zgładzić
Dziecię; a przecież gdyby w Nie uwierzył, nie potrzebowałaby się
lękać na ziemi i życie wieczne stałoby się dla niego wiecznym pa
nowaniem. Czemu więc trwożysz się, Herodzie, słysząc o narodzi
nach Króla? Nie przychodzi On, by cię pozbawić panowania, lecz
by pokonać szatana. A tego nie rozumiesz, więc się lękasz i sro-
żysz. Chcesz zgładzić Tego jednego, którego poszukujesz, i sta
jesz się okrutnym mordercą wielu dzieci” (LG, Boże Narodzenie,
s. 1018). Fatalny błąd Heroda niech nam służy za przestrogę. Nie
lękajmy się Króla, który stał się słabym, bezbronnym Dziecięciem,
by w taki sposób jak najdelikatniej uprzystępnić nam Miłość Boga
Ojca! Ta Miłość pragnie uwolnić nas całkowicie od wpływu Sza
tana! Ta Miłość pragnie uwolnić nas od grzechu i śmierci. Mocno
i wielce obiecująco mówi o tym św. Jan.
Nowina, która usłyszeliśmy od Jezusa Chrystusa i która wam
głosimy, jest taka: Bóg jest światłością, a nie ma u* Nim żadnej ciem-
UmwKcnnl w oc>*ch R
om
- 3
1. Szukamy Boga
34
ności. Jeżeli mówimy, że mamy z Nim współuczestnictwo, a chodzi
my w ciemności, kłamiemy i nie postępujemy zgodnie z prawdę.
Jeżeli zaś chodzimy w światłości, tak jak On sam trwa w światło
ści, wtedy mamy jedni z drugimi współuczestnictwo, a krew Jezusa,
Syna Jego, oczyszcza nas z wszelkiego grzechu. Jeśli mówimy, ze nie
mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy.
Jeżeli wyznajemy nasze grzechy, [Bóg] jako wierny i sprawiedliwy
odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości. Jeśli mówimy,
że nie zgrzeszyliśmy, czynimy Go kłamcą i nie ma w nas Jego na
uki. Dzieci moje, piszę wam to dlatego, żebyście nie grzeszyli. Jeśliby
nawet ktoś zgrzeszył, mamy Rzecznika wobec Ojca - Jezusa Chry
stusa sprawiedliwego. On bowiem jest ofiarą przebłagalną za na
sze grzechy i nie tylko nasze, lecz również za grzechy całego świata
(111,5-2, 2).
Częstochowa, 28 grudnia 2012 r.
Chcemy żyć i być szczęśliwi!
Życia i szczęścia pragną wszyscy. Któż powie, że nie chce żyć i być
szczęśliwy? Owszem, zdarzają się dramatyczne wyjątki, gdy wiel
kie cierpienie unieszczęśliwia i zda się brać górę nad pragnieniem
życia - takiego życia, ponad miarę udręczonego. Ale nawet i wte
dy wierzący w Boga wiedzą, że śmierć otworzy im bramę do życia
lepszego, szczęśliwego.
Jak to jest z tymi pragnieniami?
Pragnienie życia i szczęścia charakteryzuje nas, ludzi, w sposób
wyjątkowy. Tej cechy, właściwej każdej osobie, nie wolno zbana-
lizować. Zderzona z dość twardymi realiami życia, tym bardziej
domaga się ujawnienia, co mówi ona o nas i o naszym Stwórcy.
Tak, to Bóg Stwórca najlepiej wie, skąd bierze się w nas przemoż
ne pragnienie życia i szczęścia. To On je nam nadał i podarował.
Sam Bóg, objawiający się jako „miłośnik życia” (Mdr 11, 26), któ
ry ma w Sobie pełnię szczęścia, zechciał i nas stworzyć na Swój
obraz i podobieństwo (por. Rdz 1, 27). Konsekwencją tego jest
nie tylko nasza rozumność i wolność, lecz także wspomniane
pragnienia.
Wymowne jest i to, że miłość do życia i pragnienie szczęścia
trwają w nas nawet wtedy, gdy zmagamy się z przeciwnościami
i gdy upływ czasu osłabia nasze zdrowie i naszą żywotność. Ow
szem, mówimy dzisiaj o upowszechniającej się „cywilizacji śmier
ci”, która zdaje się negować trwałość tęsknoty za życiem i szczęś
ciem. Jeśli temu zjawisku przyjrzeć się dokładniej, to trzeba
stwierdzić, że wyznawcy cywilizacji śmierci też są wielkimi miłoś
nikami życia i szczęścia - tyle że pojętego w sposób wykoślawiony.
36
I. Szukamy Boga
bezbożny, egocentryczny! Kochają oni swoje życie tak bardzo i są
do niego tak bardzo przywiązani, że (swoiście) przysparzają go so
bie kosztem innych. A jakże! Czyż nie tym tłumaczą (oczywiście
na ogół nie otwartym tekstem) usuwanie z ich drogi życia słabych
- np. poczętych, a niechcianych dzieci, starych i ciężko chorych?
Prowadzenie okrutnych wojen i wszelka brutalna zaborczość to
nie sztuka dla sztuki; napędzane są one wyjątkową dbałością o sie
bie, o własne interesy, o życie danej osoby, „swoich”!
Trzeba powiedzieć, że samo pragnienie życia i szczęścia (dla
siebie) jest dwuznaczne. Mówi o hojnym Stwórcy-Dawcy i wspa
niałym powołaniu człowieka, ale może się to pragnienie zdege-
nerować i stać się źródłem przemocy, wręcz horroru. Jak wszyst
ko w człowieku, tak i to pragnienie woła o Zbawiciela, o światło
Ewangelii!
W świetle Objawienia i wiary pragnienia skierowane ku utrwa
leniu życia i ku pełni szczęścia uskrzydlają. Nie ulegają degenera
cji. Nikomu nie zagrażają. Doświadczamy pokoju i radości, gdy
uświadamiamy sobie, że to Stwórca, sam najdoskonalej szczęśliwy,
pragnie szczęścia również dla stworzeń Jemu podobnych. Spełnie
nie obu tych pragnień jest nam przez Boga uroczyście i wielorako
obiecane... Potwierdzenie tej obietnicy i nadziei znajdujemy już
w Starym Testamencie, choćby w tym natchnionym zapewnieniu:
dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka - uczynił go obrazem
swej własnej wieczności
(Mdr 2, 23).
Wielkie pragnienia życia i szczęścia są dla nas niczym ducho
wa busola. Dzięki nim potrafimy się ostać i zachować pokój, gdy
atakują nas fale dezorientacji i zagubienia. W czasach osobistego
czy społecznego zamętu wystarczy przypomnieć sobie fundamen
talne pragnienia. To one - poprawnie objaśnione, nie zbanalizo-
wane - dobitnie wskazują, że Stwórca stworzył nas jako skierowa
nych ku Niemu! Tylko On mógł je w nas wpisać i tylko On potrafi
je zaspokoić, spełnić.
Chcemy żyć i być szczęśliwi!
37
Kłamliwe oferty
Niestety, jak długo żyjemy na ziemi, możemy pobłądzić. Mocno
pragnąc życia i szczęścia, możemy dać sobie wmówić, żc sami,
własnymi siłami, spełnimy żywione pragnienia. O iluż to słyszeli
śmy szkołach szczęścia i receptach na to, jak je wykuć. W pewnym
ograniczonym zakresie rady te mogą być słuszne i pomocne, ale
nigdy nie wolno ich absolutyzować, zastępując nimi zbawczy czyn
Boga czy wręcz Go eliminując z pola wiary i nadziei! Najważniej
sze przykazanie miłości jest niezawodnym drogowskazem i obiet
nicą! Jedynie żyjąc z Miłości Boga i do Boga, jesteśmy na drodze do
pełnego życia i szczęścia. Poza Nim są jedynie fałszywe obietnice
i kłamstwa, w najlepszym przypadku naiwnie żywione iluzje! Nic
ma czegoś takiego, jak „własnoręcznie” zdobyte Życie i Szczęście -
w Boskim wydaniu. Owszem, wiemy z Pisma świętego, że już na
początku, w raju, pojawiła się obietnica zdobycia w prosty sposób
wiedzy, która stworzeniu zapewni bycie „jak Bóg”. Szybko okazała
się ona podstępną pokusą, zbudowaną na wierutnym kłamstwie
(por. Rdz 3,4-22). To nie „coś”, nie jakiś „wybitny" wsobny akt po
znawczy, ale jedynie sam Bóg daje upragnione wieczne istnienie
i szczęście w wydaniu doskonałym!
Na przestrzeni dziejów, w naszych czasach szczególnie, poja
wiało się wielu wyznawców ideologii, twierdzących, że człowiek
sam siebie uszczęśliwi, zaś w kwestii nieśmiertelności podsuwa
no marną podróbkę tejże, np. w postaci zapewniania o rzekomo
„wiecznej” pamięci u potomnych. Nie potrzeba ani wiele czasu, ani
wielkiej przenikliwości poznawczej, by się osobiście przekonać, że
same wewnątrzświatowe i czysto ludzkie projekty uszczęśliwiania
są pomysłami z gruntu poronionymi, a koszty eksperymentowa
nia spadają na innych, najczęściej na najsłabszych... Różni wielcy
i ambitni zgromadzili przez wieki sporą wiedzę i doświadczenie
na ten temat.
Dzisiaj, stara i nowa lewica o rodowodzie marksistowskim, po
wiela ludzkie (a właściwie demoniczne) pomysły na coraz lepszą
jakość życia i uszczęśliwienie ludzi bez Boga, a nawet przeciw Nie
mu. Są też aktywne na tym polu różne, mniej lub bardziej tajne.
organizacje (ukrywające osoby i złowrogie cele). Charakteryzuje
je skrajny libertynizm, wszelkiego rodzaju relatywizm i pogar
da dla obiektywnej prawdy oraz nadanego przez Stwórcę ładu
moralnego.
Może to szokujące, ale okazuje się. że i dziedzina tak piękna
i wzniosła, jak wlane w nas pragnienie życia i szczęścia, też doma
ga się czujności, pogłębionej refleksji i trzeźwego rozeznawania
duchów, które zabiegają o nas - by nas uszczęśliwić albo... unie-
szczęśliwić! Rozeznawanie duchów w wymiarze społeczno-kul
turowym jest nam dzisiaj wyjątkowo potrzebne, a jednocześnie
jest ono ..usługą” bardzo deficytową. Gdyby nie papieże i Kościół
(szeroko rozumiany, bogaty w mądrość i charyzmaty), śpieszący
z profetyczną posługą rozeznawania duchów, bylibyśmy o wiele
bardziej zagrożeni i zdezorientowani.
**
I. Szukamy Doga
Fatalna bezbożność
Dobra orientacja w tym, w jakim żyjemy świecie i jakie w nim wy
stępują prądy, to rzecz bardzo ważna. Chroni nas to, do pewnego
stopnia, przed naiwnym uleganiem ideologiom, które w istocie są
nam najbardziej nieprzyjazne. Nie możemy jednak poprzestać na
krytycznym wskazaniu jawnych czy ukrytych centrów, które wal
czą z Bogiem i z Kościołem Jezusa Chrystusa. Winniśmy się także
zastanowić się, czy my sami - niepostrzeżenie i poniekąd nieświa
domie - nie popadliśmy (i raz po raz nie popadamy) w fatalną bez-
-bożność! Dzieje się to bardzo zwyczajnie i cicho, bez wypisywa
nia obrazoburczych haseł czy wykrzykiwania swej niewiary pod
tą czy inną kurią biskupią (jak się to już u nas zdarza). Wystarczy,
że kultywujemy smutny egocentryzm, zamiast rozradowywać się
teocentryzmem: Bogiem Wielkim i Wspaniałym - Jezusem Chry
stusem, jako najcenniejszym Darem od Ojca i szczytowym Wyda
rzeniem w ludzkiej historii!
Na pewno na rekolekcjach i w innych miejscach odkrywaliśmy
już (jak ufam) wielokrotnie, że raz po raz, wciąż na nowo potrze
bujemy radykalnego nawrócenia, czyli autentycznego zrywu ku
Chcemy żyć i być szczęśliwi!
39
Bogu. Zrywu, który zrazu wywołuje ból ducha, ale następnie, i to
dość szybko, wprowadza w strefę wielkiej radości i pokoju!
Przypominam sobie pewną historię z życia któregoś ojca pu
styni. W porywający sposób mówił on do swych uczniów o tym,
jak to dogłębne nawracanie się do Boga jest ważne i wspaniałe.
Poruszony słuchacz zapytał go: „Ojcze, jak zatem często trzeba się
nawracać?” Abba, doświadczony w chadzaniu po drodze Pańskiej,
odpowiedział krótko: „Jeśli zawodnik jest dobry, to nawraca się co
godzinę albo i częściej”. Zapewne chciał przez to powiedzieć, że
zwrotu do Boga całym sercem trzeba w sobie strzec jak źrenicy
oka. A jeśli słabnie nasze ufne i miłosne skierowanie ku Bogu, to
natychmiast należy się nawracać, czyli zatrzymywać się - zawra
cać - i znów całym sercem zwracać się do Najlepszego Ojca.
Kto jest w centrum uwagi?
Jeśli zdobywamy się na głębszy wgląd w siebie i na szczerość, to
odkrywamy, że od wielu lat nasze życie upływa w taki sposób, że
to my sami pozostajemy w centrum własnej uwagi!
Ludzka osoba, choć wyszła od Stwórcy i do Niego podąża, jed
nak sama sobie wydaje się najważniejszym przedmiotem zainte
resowania. Poniekąd trudno się temu dziwić. Takie traktowanie
siebie jest w pewnym sensie uprawnione i potrzebne, choćby po
to, by przez ileś lat okrzepnąć, jako odrębny podmiot myślenia,
poznawania, wyborów i działania. A poza tym (co też jest pozy
tywne) w jakiś naturalny i wrodzony sposób stopniowo i raz po
raz „wychodzimy” ze skupienia się na sobie. Dzieje się to zwyczaj
nie, gdy odnosimy się do osób z otoczenia i świata przyrody oraz
rzeczy. To prawda, nasze powtarzające się
wyjścia z siebie
ku świa
tu i ludziom są najpierw bardzo interesowne. Wynikają bowiem
z naszych potrzeb, pożądań, a nawet z jakiegoś rodzaju obsesji na
swoim punkcie. Włada też nami nieraz jakaś obłędna troska o sie
bie. Niepewni siebie szukamy różnych zabezpieczeń. Na szczęś
cie tak dzieje się jedynie do tego momentu, w którym Pan Bóg
naprawdę zachwyca nas Sobą i porywa, pociąga ku Sobie. Coś
podobnego jest w stanach zakochania w drugiej osobie i gdy roz
wija się autentyczna miłość.
Dopiero poważniejsze olśnienie drugą osobą i zachwyt jej do
brem i dobrocią sprawiają* że przestajemy być więźniami siebie
samych. Taka właśnie* wyzwalająca z egocentrycznej obsesji, jest
moc rodzącej się w nas miłości. A miłość, według celnego okre
ślenia św. Tomasza z Akwinu, to przeżywanie radości z powodu
dobra w drugiej osobie. Miłość widząca dobro i dobroć w drugiej
osobie - w Bogu i człowieku - stopniowo sprawia, że wszystkie
nasze myśli, zamiary, pragnienia, decyzje i czyny tracą piętno za
borczego egocentryzmu. Stopniowo też wszystko, co składa się na
treść życia osoby, wypływa coraz jednoznaczniej z miłości, jako
najważniejszego motywu działania.
I. Szukamy Boga
Dwa potężne żywioły i wołania
Trzeba jasno zdaw
r
ać sobie sprawę z tego, że od czasu pierwszego
kuszenia i upadku pierwszych rodziców w raju działają w prze
strzeni duchowej ziemi i historii dwa potężne „żywioły*. Wpraw
dzie nie są one sobie równe, ale negatywny duchowy żywioł
- najczęściej skrycie, ale jednoznacznie wrogi ludzkiej naturze
- z różnych powodów wydaje się rosnącej liczbie ludzi coraz bar
dziej skuteczny, atrakcyjny i uwodzący.
Oczywiście, żywiołem najpierwszym i najpotężniejszym na
zawsze pozostanie Boska Miłość, która jest sprawczą przyczyną
zaistnienia i trwania wszystkiego, co jest poza Bogiem. Ta Miłość
wszystko przenika, ożywia i gromadzi w jedno. Ta Miłość gorąco
pragnie uszczęśliwiać. Taka jest jej Boska natura. Promieniujące
słońce jest tu znakomitym obrazem.
Ujawnił się jednak i, jak widać, coraz mocniej oddziałuje -
owszem, tylko przez jakiś czas, co najmniej przez czas ludzkiej
historii - drugi żywioł. Jest nim lucyferyczna pycha, która zacie
kle i nienawistnie sprzeciwia się Boskiej Miłości! Niestety, pycha,
będąca czymś wyjątkowo obrzydliwym, przedstawiana jest jako
sposób istnienia, a jakże, kreatywny i gwarantujący sukces. Za
Chcemy żyć i być szczęśliwi!
41
sprawą tego swoistego „wymysłu", jakim jest pycha, ani Lucyfer,
ani upadli aniołowie nie chcą istnieć w Miłości; wyzbywają się
radości z Dobra, jakim jest Stwórca. Pysznie i szaleńczo odrzuca
ją zachwyt wspaniałością swego Stwórcy. Wybierają pychę, która
odrzuca i neguje świętą prawdę. W miejsce prawdy „wstawia" ona
wszelkie możliwe absurdy, bezeceństwa i oszustwa.
Powiedzmy obrazowo, że od czasu pierwszego upadku w raju
(a nawet już „wcześniej”, bo poza czasem) rozlegają się w kosmo
sie, a przede wszystkim w naszych ludzkich dziejach, dwa potęż
ne wołania. ledno - pełne pokornej adoracji wspaniałej Chwał)'
Boga i zachwytu nad nią, zaś drugie przesycone jest pogardą wobec
Stwórcy, a także skrywaną rozpaczą i goryczą. Zwycięski Archanioł
Michał woła z głębi swego jestestwa: Któż jak Bóg! Natomiast zwy
rodniały Lucyfer krzyczy i wrzeszczy: Któż jak... ja! Obaj nawołują,
by się do nich przyłączyć. Dzieje ludzkiej rodziny - w tym także
nasze osobiste dzieje - rozwijają się (aż do „zwinięcia” ich na koń
cu przez Pana dziejów) pod znakiem tych dwóch zawołań.
Angelus Silesius jasno przedstawia naszą sytuację fundamen
talnego wyboru w takim oto dosadnym stwierdzeniu:
Do kogo się przyłączysz,
tego istotę wchłoniesz;
Do Boga - staniesz się Bogiem,
Do diabła - diabłem będziesz.
Wiedza serdeczna
W przytoczonej niżej perykopie postacią pierwszoplanową, jak
zawsze w Ewangeliach, jest Jezus Chrystus. lednak tym, co przy
ciąga uwagę, szokuje i przeraża, jest działanie złośliwych demo
nów.
Gdy przybył na drugi brzeg do kraju Gadareńczyków
.
wybiegli
Mu naprzeciw dwaj opętani
,
którzy wyszli z grobów, bardzo dzicy
,
tak że nikt nie mógł przejść tą drogą. Zaczęli krzyczeć: Czegp chcesz
od nas
, „
Jezusie
”, Synu
Boży? Przyszedłeś tu przed czasem
dręccw
nas? A opodal nich pasła się duża trzoda
świń.
Złe duchy prosi
ły Go: Jeżeli nas wyrzucasz, to poślij
mis w
tę trzodę
świń/
Rzekł
do nich: Idźcie! Wyszły więc i weszły w świnie, l naraz cała trzoda
ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora i zginęła w falach.
Pasterze zaś uciekli i przyszedłszy do miasta rozpowiedzieli wszyst
ko
,
a także zdarzenie z opętanymi. Wtedy całe miasto wyszło na
spotkanie Jezusa; a gdy Go ujrzeli
,
prosili
,
żeby odszedł z ich granic
(Mt 8, 28-34).
Najkrócej (i tylko częściowo) uchwyćmy coś z przesłania po
wyższej perykopy. Otóż z krótkiego opisu Mateusza Ewangelisty
można wywnioskować, że dwaj opętani siali grozę w okolicy:
byli
bardzo dzicy; tak że nikt nie mógł przejść tą drogą.
Być może ktoś z nas uczestniczył w rycie egzorcyzmów i wie,
jakie ciarki przechodzą po plecach, gdy w pewien sposób odczuwa
się złowrogą obecność Szatana! Można by się zadumać, pytając,
ile dróg tego świata trzeba omijać coraz szerszym lukiem, by żyć
w pokoju i iść ku Bogu ufnie i bezpiecznie... Może już w naszych
własnych domach i mieszkaniach mamy (najczęściej za sprawą
mediów) takich różnych „bardzo dzikich”, z którymi strach prze
stawać (ale oni miejsce na multipleksie dostają bez trudu).
Rozstrzygające i najważniejsze jest to, że - w przeciwieństwie
do naszych często bardzo długich i ponawianych wielokrotnie
modlitw egzorcyzmujących diabła - Pan Jezus jednym słowem
wypędza Złego! Czasem bywał ich legion.
Uradujmy się potęgą Jezusa i na niej polegajmy w każdej sytu
acji, również tak skrajnej i bolesnej jak opętania.
Uderza jeszcze to, że demony mają dość dobrą wiedzę na temat
Jezusa. Powiedziano:
Zaczęli krzyczeć: Czego chcesz od nas Jezusie
,
Synu Boży?.
Pozwalają też sobie na ocenę działalności Jezusa. Na-
zywają ją przedwczesną i zadającą im udrękę:
Przyszedłeś tu przed
czasem dręczyć nas?.
Niestety, wiedza demonów jest bezużyteczna
w tym sensie, że nie skutkuje aktem adoracji i zbawienia. W tym
spostrzeżeniu kryje się pewna przestroga, byśmy wiedzę o Bogu
pojmowali nie tylko umysłem, ale całym sercem, które szczerze
raduje się Panem, adoruje Go, chwali i miłuje zbawiającą Miłość
Jezusa Chrystusa.
4
_
1. Szukamy Boga
Częstochowa, 4 lipca 2012 r.
O wierze, która zadziwia Jezusa
Gdy Jezus dokończył swoich mów do ludu, który się przysłuchiwał,
wszedł do Kafarnaum. Sługa pewnego setnika, szczególnie przez
niego ceniony, chorował i bliski był śmierci. Skoro setnik posłyszał
0 Jezusie, wysłał do Niego starszyznę żydowską z prośbą, żeby przy
szedł i uzdrowił mu sługę. Ci zjawili się u Jezusa i prosili Go usil
nie: Godzien jest, żebyś mu to wyświadczył, mówili, kocha bowiem
nasz naród i sam zbudował nam synagogę. Jezus przeto wybrał się
z nimi. A gdy był już niedaleko domu, setnik wysłał do Niego przyja
ciół z prośbą: Panie, nie trudź się, bo nie jestem godzien, abyś wszedł
pod dach mój. I dlatego ja sam nie uważałem się za godnego przyjść
do Ciebie. Lecz powiedz słowo, a mój sługa będzie uzdrowiony. Bo
1 ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu.
„Idź” - a idzie; drugiemu: „Chodź” - a przychodzi; a mojemu słudze:
„Zrób to” - a robi. Gdy Jezus to usłyszał, zadziwił się i zwracając się
do tłumu, który szedł za Nim, rzekł: Powiadam wam: Tak wielkiej
wiary nie znalazłem nawet w Izraelu. A gdy wystani wrócili do domu,
zastali sługę zdrowego (Lk 7,1-10).
W przeczytanej Ewangelii od razu mocno uderzają dwie rze
czy. Najpierw ta, że jezus wyżej ocenia poganina niż Izraelitów*.
I to przy zastosowaniu wymagającego kryterium, jakim jest nim
wiara w moc Jezusa. Rzecz drugą wskażę w postaci retorycznego
pytania; Czy nas nie intryguje i nie pobudza do myślenia to, że
oto sam Bóg - w osobie Jezusa Chrystusa - zdumiewa się czymś
w... człowieku? W stworzeniu, i to jeszcze nazwanym... po
ganinem!
Myślę, że jest niezwykle miłe móc „przyuważyć” Boga-Czło-
wieka na zdziwieniu. To jakaś absolutna rzadkość! Oto w człowie
ku, w poganinie, może być coś, co Pana Jezusa zadziwia i bardzo
raduje. Warto się temu „czemuś” przyglądnąć nieco dokładniej.
Ktoś zapyta: a po co? To jasne: żeby i dziś móc wprawiać Jezusa
44
w zdziwienie* w podziw* gdy spojrzy On na nas; na nas mających
czasem poczucie* że z jakiegoś powodu bliżej nam do... poganina.
I. Szukamy Boga
Kim jest setnik?
Pomińmy wszystkie jego usytuowania urzędowe. Wypunktujmy
to* że setnik jest człowiekiem dobrym. Ceni swego sługę. Darzy
go miłością. W jego poważnej* wręcz śmiertelnej chorobie chce
mu pomóc* jak tylko pot rań. Niestety dobroć setnika dość szybko
dotarła do granic ludzkich możliwości. Ale prawdziwa dobroć tak
łatwo się nie poddaje ani nie zamyka się w kręgu tylko własnych
możliwości. Dobroć charakteryzuje się inwencją i odwagą. Do
broć setnika, szczerze zatroskana o sługę, poprowadziła go w stro
nę Jezusa. Znamy zaskakujący skutek spotkania. Choć zostało
ono zapośredniczone przez „starszyznę żydowską” i przyjaciół, to
i tak miało charakter bardzo osobisty i głęboki. Setnik otrzymał
od Jezusa nie tylko to, o co wprost poprosił - uzdrowienie sługi;
otrzymał także niebywałą pochwałę. A ponadto dostał się na karty
Ewangelii - dany, także nam dzisiaj, za wzór i przykład!
W dobroci rzymskiego urzędnika warto podkreślić także to, że
ma w sobie rys powszechności. Zatroszczył się nie tylko o swego
zasłużonego sługę. Starszyzna żydowska wystawiła mu przed Je
zusem znakomite świadectwo: „Kocha nasz naród i sam zbudował
nam synagogę”. Tak, dobroć tego człowieka, urzędnika panujące
go imperium, musiała budzić powszechny podziw w Kafarnaum.
Ale to nie wszystko. Jezus zawsze i w każdej sytuacji patrzy znacz
nie głębiej. Widzi serce człowieka. A w tym przypadku, to, co uj
rzał, wzbudziło w Nim zdumienie. Nad czym? Nad duchowym
pięknem Rzymianina. Podziw w Jezusie wzbudziła wiara setnika!
Wiara mocna i pokorna.
A więc to nawet nie dobroć setnika zrobiła tak wielkie wrażenie
na Jezusie, lecz jego wiara, a także towarzysząca jej pokora. Oczy
wiście Jezus na pewno przeniknął serce setnika i również jego do
broć ujrzał w całej urodzie... Ale nie dobroć - zresztą i tak oczywi
stą - lecz wiarę Jezus wydobył, podkreślił, wywyższył i pochwalił.
0 wierze, która zadziwia Jezusa
45
Trochę o tej wierze
Z opisu św. Łukasza wnioskujemy, że wiara w odniesieniu do oso
by Jezusa była dla setnika czymś najzupełniej prostym i oczywi
stym. To była, powiedziałbym, wiara jednocześnie dziecka, mędr
ca i człowieka, który umie wyciągać wnioski z faktów (zwłaszcza
cudów), poświadczonych przez tych, którzy je widzieli. Powie
dziane jest u św. Łukasza:
Skoro setnik posłyszał o Jezusie, wysłał do
Niego starszyznę żydowską z prośbą, żeby przyszedł i uzdrowił mu
sługę.
Co setnikowi opowiedziano o Jezusie, nie wiemy. Ktoś mu
zapewne (i to może nie jeden) opowiedział o niezwykłej dobroci
1 mocy Jezusa. Opowiedział może o paru uzdrowieniach i jednej
czy drugiej przypowieści, o Jego nauce...
Podziwiajmy - a nie będzie w tym żadnej przesady, skoro Jezus
czyni to samo - jak rzeczowo i dziecięco prosto reaguje ten dobry
człowiek na dobre wieści. Jak otwartym sercem słucha opowieści
o Kimś Wyjątkowym. Musiał sobie pomyśleć, wchodząc w takie
czy podobne rozumowanie: „Skoro jest ktoś, kto może pomóc
w największej biedzie i chorobie, to trzeba Go poprosić. Trzeba
z ufną wiarą w sercu spróbować. Niech i mnie, mojemu słudze,
pomoże!”
Jak widać, jego odruchem (umysłu i serca) na wieść o Jezusie
nie było wątpienie i zamknięcie się w beznadziejnej rezygnacji,
lecz otwarcie się na przyjazną Moc Jezusa Chrystusa.
Może jest i tak (na zasadzie pewnej prawidłowości), że osobista
dobroć sposobi setnika do tym łatwiejszego uwierzenia w dobroć
Jezusa. Posłyszał dobrą wieść o Jezusie i (bodaj) z miejsca w nią
uwierzył. Powtórzmy: uwierzył dziecięco i mądrze. Z szacun
kiem i w duchu realizmu odniósł się do zbawczej mocy, dojrzanej
w Jezusie...
I trochę o nas
Zestawmy z setnikiem nasze reakcje na już tyle razy przepowia
daną nam Dobrą Nowinę o Mocy i Miłości Jezusa Chrystusa! lak
l. Szukamy Boga
ia reaguję na „posłyszenie o Jezusie"? Czy zwykłem odpowiadać
na tę dobra wieść wiara wielka, czy małą? A może dystansowa
łem się i nadal hołubię w sobie „nobliwy" dystans wobec lezusa?
Może za bardziej naturalne uważam oddawanie się niedowierza
niu i „oświeconemu" sceptycyzmowi? Komu przez to chciałem się
przypodobać? Bo na pewno nie Jezusowi!
lak w ostatnim czasie odnoszę się do lezusa, gdy choruje moje
ciało; gdy choruje moia dusza? Gdy serce moje zatrute jest złoś
cią, niechęcią, zazdrością czy inna namiętna siłą i dążeniem? Ile
mi jeszcze brakuje do wiary setnika? Czego właściwie mi brakuje,
by często, codziennie - i ilekroć zachodzi taka potrzeba - prosić:
Przyidz i uzdrów mnie, swego sługę?
A może zasłaniam się swoistym alibi, mówiąc sobie: Nie będę
Panu Jezusowi zawracał głowy moimi spraw
r
ami. Czuję się nie
godny, taki mały...
A On jest łagodnego Serca
Przede wszystkim dobrze się przypatrzmy Jezusowi. Zauważmy,
jak On chętnie „się fatyguje”. Bez wahania rusza w drogę, trudzi się i
i męcz)- dla człowieka w' potrzebie. Cud czyni od razu - na odle- j
głość, ale i tak rusza na spotkanie. Tu znów ujawnia się jakiś istot
ny rys misji i osoby Jezusa Chrystusa! Wbrew ludzkim wyobrażę-
j
niom Bóg jawi się w Jezusie, jako chętnie śpieszący, by uzdrawiać \
swoich umiłowanych. W iluż mistycznych tekstach (oprócz samej |
Ewangelii)
znajdujemy
potwierdzenie
Jezusowej
wielkoduszności!
j
To może wydać się nam niesamowite i niebywale, ale tak jest )
naprawdę, że On ciągle nas widzi! Jego spojrzenie zawsze jest
pełne miłości. Jezus jest z nami i nasłuchuje mowy naszych serc.
Nic Go nie dziwi, ani nie gorszy. Nic Go też w nas nie zniechęca.
Żadna nasza sytuacja, choćby najtrudniejsza, nie przerasta Jego
możliwości. A jeśli się czemuś dziwi, to jedynie, widząc naszą...
wiarę. (Choć bywało i tak, że dziwił się niedowiarstwu). Żywa
wiara - zwłaszcza w „miejscu” najmniej spodziewanym - zadzi
wia i zachwyca Jezusa, wzrusza Jego Serce. Na pewno zachwy-
J
O wierze, która zadziwia (ezusa
47
ca Go i to, gdy w każdej sytuacji ufnie zwracamy się do Niego:
i w trudnej, i wtedy, gdy jesteśmy szczęśliwi, a przychodzimy, by
Mu o tym powiedzieć.
Popatrzmy, tyle spotkań z Jezusem zostało tak pięknie opisa
nych i skutecznie przekazanych nam poprzez wieki w Ewange
liach. Po co właściwie? - Po to, żebyśmy i my dzisiaj doskonali
li „sztukę wiary”, sztukę osobistego spotykania z naszym Panem
i Zbawicielem.
Wiara w Jezusa Chrystusa i Jezusowi jest czymś dziecięco pro
stym i najmędrszym. U jej podstaw: jest „czysty” realizm - trzyma
nie się faktów
7
, świadczących o tym, że Bóg kocha człowieka i że
dla każdego z nas angażuje sw
r
oją Wszechmoc!
Z drugiej jednak strony wiara - ta Abrahamowi i setnika,
wiara pełna realizmu, mądrości i dziecięcej prostoty
7
- jest taka...
trudna. A dokładniej, jest zagrożona przez naszą (chorą) „doro
słość”, pełną pychy i... głupoty (por. Mk 7,22). Także przez naszą
umysłową i duchow
7
ą ciasnotę, udającą wielką otwartość, rzeko
mo potwierdzaną naszymi olśniewającymi zdobyczami naukowo-
-technicznymi.
Wiara w rozwoju - przy Sercu Jezusa
Tak, nasza wiara, każdej wierzącej osoby, ma swroją historię. Stop
niowo jesteśmy „wyciągani” z zamknięcia w sobie i święcie. Duch
Święty
7
cierpliwie przeprowadza nas od własnych iluzji do Bożej
wizji; od głupoty do mądrości; od pychy do postawy pokory, ot
wartej na Wszechmoc i Miłość Jezusa.
Duch Jezusa Chrystusa różnorako wchodził w nasze życie i za
praszał do najważniejszej postawy serca: do wiary, która jest jak
podanie ręki małego dziecka Bogu Ojcu. Jakże bardzo wszystkim
nam potrzeba, i to co dzień na nowra tego najprostszego gestu:
móc ufnie ująć wyciągniętą ku nam dłoń Boga Ojca. Dłoń mocną,
przyjazną i tulącą do serca.
W 1675 roku Pan Jezus w kolejnej już wizji stanął przed św.
Marią Małgorzatą Alacoąue, wskazał na swoje Serce w płótnie*
niach i powiedział do niej: „Oto Serce, które tak bardzo umiłowało
ludzi*’ Wiadomo, były to płomienie symbolizujące wielką miłość
Jezusowego Serca. Jest nam wiadome i to, że my sami nie potra
fimy sprawić, by nasze serca płonęły ogniem Boskiej miłości. Ale
nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy uwierzyli, że taką Miłość może
nam dać Jezus. On ma taką moc. Wystarczy prosić Go o dar miło
ści. Prosić, jak prosi dziecko. Prosić jak mędrzec, który wie, gdzie
bije niewyczerpalne źródło miłości. Prosić wreszcie jak realista,
który wie, czego mu najbardziej brakuje i kto może mu to dać.
Czci i kontemplacji Najświętszego Serce Pana Jezusa Kościół
poświęca cały czerwiec. Ta okoliczność dodatkowo motywuje nas,
by wszystkie prośby zawrzeć w tej jednej, najważniejszej: Panie
Jezu, wierzę w Twoją Boską moc i miłość! Daj mi tylko miłość
Twą i łaskę, a to mi wystarczy.
48
I. Szukamy Boga
Częstochowa, 1 czerwca 2013 r.
Wybrać kształt życia
W słowie Bożym czytanym w piątek po 17. Niedzieli mamy do czy
nienia, i to w obu czytaniach: Jr 26, 1-9; Mt 13, 54-58, z sytuacją,
która - patrząc z naszej perspektywy - nie powinna się wydarzyć!
Oto Jeremiasz w imieniu Boga zwraca się do przychodzących do
domu Pańskiego, aby oddać pokłon Bogu, z poważnym ostrze
żeniem. Niestety i Bóg, i Prorok trafiają na niezrozumienie oraz
gwałtowny opór. Jeremiasz wzięty jest w krzyżowy ogień: z jednej
strony brzmi mu w uszach wyraźny Boży nakaz, a z drugiej strony
musi zderzyć się z radykalnym odrzuceniem.
Nie dać się zawrócić ze złej drogi
Jest jasne, że Prorok niczego sobie nie wymyślił. Działał na mocy
polecenia. Pan skierował następujące słowo do Jeremiasza: To mówi
Pan: Stań na dziedzińcu domu Pańskiego i mów do mieszkańców
wszystkich miast judzkich, którzy przychodzą do domu Pańskiego
oddać pokłon, wszystkie słowa, jakie poleciłem ci im oznajmić; nie
ujmuj ani słowa! Może posłuchają i zawróci każdy ze swej złej dro
gi, wtenczas Ja powstrzymam nieszczęście, jakie zamyślam przeciw
nim za ich przewrotne postępki (Jr 26, 2-3). Sytuacja była jasna:
lud zszedł na złą drogę; z woli Boga miało dotrzeć do niego po
ważne napomnienie i informacja o grożącej karze, która jednak
może zostać powstrzymana. Jeremiasz, jako prorok szczerze Bogu
oddany, nie ma wyboru. Może uczynić tylko jedno: objawić wolę
Pana. Powiesz im: To mówi Pan: Jeżeli nie będziecie Mi posłuszni,
postępując według mojego Prawa, które wam ustanowiłem, [i jeśli
nie] będziecie słuchać słów moich sług, proroków, których nieustan
nie do was posyłam, (...] zrobię z tym domem podobnie jak z Szilo,
Drogocenni w oczach Boga - 4
50
I. Szukamy Boga
a z miasta tego uczynię przekleństwo dla wszystkich narodów ziemi
(Jr 26,4-6).
I cóż się okazuje? Lud zda się pobożny, bo przecież tłumnie
ciągnący do świątyni, by oddać Bogu pokłon, nie potrafi czy nie
chce poważnie potraktować prośby samego Boga.
Gdy zaś Jere
miasz skończył mówić wszystko to, co mu Pan nakazał głosić ca
łemu ludowi, prorocy i cały lud pochwycili go, mówiąc: Musisz
umrzeć!
(Jr 26, 8).
Taki bieg wydarzeń wydaje się nieprawdopodobny, a jednak
w dziejach Izraela nierzadki, stanowiący niechlubną normę (por.
np. Mt 23,30). Można się domyślać, że w usposobieniu ludzi, skąd
inąd wiernie praktykujących obrzędy religijne, tkwi jakiś poważny
defekt. Że w sercu człowieka jest „coś”, co sprawia, że
grzech
po
ważnego rozmijania się z Bogiem nie zostaje rozpoznany, uznany
i przezwyciężony!
Należałoby zrozumieć, że Bóg czeka na głębiej pojęte wypeł
nienie Prawa, które w swej istocie jest Prawem Miłości. W takim
Prawie chodzi o serce człowieka (a nie jakąś zewnętrzną obrzędo
wość). Chodzi o cały umysł i wolę, o serdeczną relację Przymie
rza, a także o postępowanie, które rzeczywiście byłoby na mia
rę przyjaźni z Bogiem. - Czy jednak człowiek obu Testamentów
gotów jest przyswoić sobie największe Prawo Miłości i żyć nim
trwale i wiernie? Czy dopiero Jezus Chrystus i Duch Święty do
konają tego dzieła w nas i dla nas? Pewnie tak, ale nie stanie się to
w sposób banalnie prosty i łatwy. Potwierdzenie stopnia trudności
znajdujemy w perykopie ewangelicznej.
Jak to nazwać?
Właśnie, jak nazwać to, co spotkało Jezusa w jego rodzinnej miej
scowości? Trudno będzie znaleźć adekwatne słowa. Ale popatrz
my, o co chodzi i co się wydarzyło. Najpierw wczujmy się w prze
bieg spotkania Jezusa z rodakami.
Jezus przyszedłszy do swego rodzinnego miasta, nauczał ich
w synagodze, tak że byli zdumieni i pytali: Skąd u Niego ta mądrość
SI
Wybrać kształt życia
i
cuda? Czyż nie jest On synem cieśli? Czy Jego Matce nie jest na
imię Mariam, a Jego braciom Jakub, Józef, Szymon i Juda? Także
Jego siostry czy nie żyją wszystkie u nas? Skądże więc ma to wszyst
ko? I powątpiewali o Nim. A Jezus rzeki do nich: Tylko w swojej
ojczyźnie i w swoim domu może być prorok lekceważony. I niewiele
zdziałał tam cudów, z powodu ich niedowiarstwa
(Mt 13,54-58).
Wydaje się, że gdzie jak gdzie, ale w rodzinnej miejscowości
Jezus miał prawo oczekiwać, że przyjęty zostanie wzorcowo i jak
można najlepiej. Ma On do przekazania Dobrą Nowinę, od której
zaczynie się nowa epoka. Przez następujące po sobie wieki przy
pominać o tym będą dzwony bijące trzy razy na dzień!
No i rzeczywiście, początek spotkania był bardzo obiecujący.
Przyszedłszy do swego miasta rodzinnego, nauczał ich w synago
dze, tak że byli zdumieni i pytali: Skąd u Niego ta mądrość i cuda?
-
Wiedząc, jak
de facto
zakończy się spotkanie, chciałoby się
w tym momencie udzielić nazaretańczykom kilku dobrych rad...
Zatrzymajcie się i zamilknijcie! Jeśli w Jego obecności zadajecie
pytania, to pozwólcie Mu na nie odpowiedzieć. Nie popisujcie się
swoimi skojarzeniami i przypuszczeniami... Poczekajcie na Jego
odpowiedź!
Oni jednak, otworzywszy się najpierw na Jezusa w akcie zdu
mienia i w zadanych pytaniach, niemal natychmiast ponownie się
zamknęli i poszli tropem własnej, owszem, swojskiej i bliższej im,
ale żałośnie ciasnej interpretacji tego, co ich zaintrygowało w oso
bie Jezusie - w Jego słowach i czynach.
Wolno przypuścić, że my wszyscy - gdy tylko rzetelnie popa
trzymy na nasze dotychczasowe życie - odnajdziemy w obu opisa
nych wydarzeniach siebie, ze swoim sposobem myślenia. Czyż nie
byliśmy, nie jesteśmy, jak owi słuchacze Jeremiasza i mieszkańcy
Nazaretu? My też, niestety, mając do dyspozycji tak wielkie Ob
jawienie Boga, wcale nie otwieramy się łatwo, pokornie i konse
kwentnie (do końca) na Boże dary i obietnice!
52
I. Szukamy Boga
Darv - nazbvt wielkie?
Bogu zawsze chodzi jedynie o to, byśmy przystali na Jego wielkie,
dla nas wręcz niewyobrażalne, obdarowania. Tak, Bóg po prostu
pragnie, byśmy przyjęli zaproszenie do udziału w Jego Życiu! I co
się okazuje? Okazuje się, że mamy z tym niesamowite problemy...
I to od zarania dziejów - od upadku pierwszych ludzi w raju.
Rzec można, że
od zawsze
Bóg ofiarowuje nam cudne i cudow
ne Przymierze Miłości. My tymczasem -
na początku
nie osobi
ście, ale w zwiedzionej wolności pierwszych rodziców - woleliśmy
słuchać węża-przybłędy i gadać z istotą niewiadomej prowenien
cji. A potem nachodzą nas te wszystkie wątpliwości, niedowierza
my, sprawdzamy Stwórcę i zwlekamy z poważną odpowiedzią...
Bóg (mimo wszystko) niestrudzenie pomagał przez wieki, po
maga i dziś rozeznać się w sytuacji obciążenia skutkami grzechu
pierworodnego! Jak? - Na wiele sposobów i na różnych „płasz
czyznach”. Jeśli bardziej dokładna odpowiedź ma trafiać w sedno,
to musi wskazać przede wszystkim, że Bóg niezmiennie okazywał
swą ojcowską troskę (por. Rdz 3,15.21) i wyznawał swą serdeczną
Miłość:
Teraz tak mówi Pan, Stworzyciel twój, Jakubie, i Twórca twój,
0 Izraelu: Nie lękaj się, bo cię wykupiłem, wezwałem cię po imieniu;
tyś moim! Gdy pójdziesz przez wody, Ja będę z tobą, i gdy przez rze
ki, nie zatopię ciebie. Gdy pójdziesz przez ogień, nie spalisz się, i nie
strawi cię płomień. Albowiem Ja jestem Pan, twój Bóg, Święty Izra
ela, twój Zbawca. Daję Egipt jako twój okup, Kusz i Sabę w zamian
za ciebie. Ponieważ drogi jesteś w moich oczach, nabrałeś wartości
1
Ja cię miłuję, przeto daję ludzi za ciebie i narody za życie twoje.
Nie lękaj się, bo jestem z tobą. Przywiodę ze Wschodu twe plemię
i z Zachodu cię pozbieram. Północy powiem: Oddaj! i Południo
wi: Nie zatrzymuj! Przywiedź moich synów z daleka i córki moje
z krańców ziemi. Wszystkich, którzy noszę me imię i których stwo
rzyłem dla mojej chwały, ukształtowałem ich i moim są dziełem
(Iz 43,1-7; por. też Iz 49,15-16; 54,4-10).
Bóg nie zniechęca się (nigdy) ani nie jest zagniewany (na nasz
ludzki sposób). Owszem, lekceważenie Miłości wywołuje w Nim j
Wybrać kształt życia
53
(tajemnicze) cierpienie; „powoduje” też w Nim pasję napomina
nia. Jednak Bóg nade wszystko rzuca snop światła, by oświetlić
sytuację, w której się znajdujemy, lekceważąc Miłość! Bóg - „mi
łośnik życia” - w mocnych i jednoznacznych słowach stawia przed
nami
życie i śmierć.
Że stawia
śmierć
- to jasne; ona bowiem, gdy
się popada w grzech fundamentalny i liczne inne grzechy, staje
się dominantą i jak... boa dusiciel zacieśnia pętlę na naszej coraz
bardziej nieszczęśliwej egzystencji! Szokujące pozytywnie jest to,
że Bóg otwiera przed nami - grzesznikami perspektywę życia! Ży
cia pełnego, sensownego, szczęśliwego! Tak, tylko Wszechmocny
Stwórca i wielki „miłośnik życia” może ponownie (po grzechu
ściągającym śmierć) zaofiarować życie - piękne życie doczesne
i niewyobrażalnie cudne życie wieczne! Odwołując się do nasze
go rozumu - a także naszej miłości do istnienia - Bóg prosi nas,
byśmy wybrali życie! Powtórzmy: To życie, które jest i pulsuje
w dziecięcej i oblubieńczej więzi z Nim!
Wybierajmy!
Bóg czyni wielkie zabiegi, by znów - po uwikłaniu w grzech - po
stawić nas w sytuacji jasnego widzenia alternatywy i wyboru, któ
ry odmienia stan ducha i sposób życia. Kto poznaje Jezusa Chry
stusa i z Nim naprawdę przestaje, jak uczeń i serdeczny przyjaciel,
ten wie, że Prawda, Życie i Miłość są rzeczywistym przedmiotem
poznania, miłości i dobrowolnego wyboru - aktu wolności. Za
tem decydujmy, mając do wyboru życie albo śmierć, miłość albo
nienawiść, rozkwit i radość albo uwiąd i smutek! Wiedzmy jed
nak, że jeśli nie wybierzemy życia, które jest w Miłości Boga, to
skażemy siebie na naprzemienne
pysznienie się
i
poniżanie
siebie!
Wsiądziemy na huśtawkę skrajnych emocji: raz czuć się będzie
my ogromnie wyniośle, a innym razem, niebywale podle i mar
nie... Poczujemy się jak „wkręceni” w jakiś dziwny i niezrozumiały
mechanizm... Raz „nakręcać” nas będzie coraz większe poczucie
mocy i pychy (odpychającej Boga i ludzi wokół), a następnym ra
zem niechybna konieczność poniżania siebie i uwłaczania sobie!
r
V
54
I. Szukamy Boga
Kto z otwartym i gorącym sercem nie przyzwala, by Jezus Chry
stus uczynił go wolnym (por. Ga 5, 1)
ku
wybraniu Boskiego Ży
cia, Prawdy i Miłości, ten skazuje siebie na samoudrękę. Powoduje
ją właśnie stan zniewolenia... sobą - obłędnym egocentryzmem
i wszystkimi jego konsekwencjami.
Po wyraźniejszym uświadomieniu sobie tego, co dotąd przy
wołałem, powinniśmy lepiej rozumieć św. Pawła, który z pasją
modlił się, żeby jego umiłowani Efezjanie zakorzeniali się i ugrun
towywali w czterowymiarowej Miłości Boga Ojca (por. Ef 3)!
Stworzony świat, także cudna przyroda, są pełne różnych praw,
które obowiązują i z którymi trzeba się liczyć! My, jako osoby
Bogu podobne, też podlegamy pewnym fundamentalnym pra
wom. Jedno z nich (w negatywnej i przestrzegającej formule)
brzmi tak: Jeśli człowiek poddaje się
niedowierzaniu w Miłość
Boga
, to skazuje siebie na
ciągłe cierpienie.
Jeśli człowiek zaofiaro
waną przez Boga Miłość przekreśla i gardzi nią, to nieuchronnie
popada, najdosłowniej, w
chorobę ducha.
Jest to rodzaj szaleństwa,
które wyraża się właśnie w tym, że człowiek raz namiętnie
siebie
wywyższa,
a kiedy indziej namiętnie
sobą pogardza.
Wahadło
pychy i pogardy wychyla się coraz mocniej! Zaś między jednym
a drugim skrajnym wychyleniem osoba przeżywa zwykle różne
fatalne stany: zwątpienia, depresji, poczucia wyczerpania i nie
spełnienia...
Jeszcze trochę klarowania i perswazji. Jeśli Bóg, który jest Mi
łością, stworzył nas jako skierowanych ku Niemu
poprzez
Miłość
i
w
Miłości, to nie da się bezkarnie z nią rozmijać. Za
przeina
czanie
naszej natury trzeba słono płacić, nie mając przy tym żad
nego pożytku (z tego, co „się kupiło” od... demonów)! Chyba że
pożytkiem (a bywa, może i z reguły) jest... zmuszenie do myśle
nia, namysłu i szukania ratunku. Jednak swoistą karą za (grzeszne
i będące istotą grzechu) rozmijanie się z Miłością Boga musi być
ból ducha i trawiący niepokój!
Na szczęście, za sprawą Chrystusa (z Jego daru) wiemy, że
w gestii
naszej
wolności jest to, czy poddamy się naprzemiennemu
uwłaczaniu i wywyższaniu siebie samego! To prawda, każdemu
wolno (choć nie przystoi) biernie przyzwalać, by zalewały go fale
55
Wybrać kształt życia
zwątpienia i goryczy. Można jednak w imię realizmu (z)budować
siebie na tym, co Bóg mówi do nas o nas! jasno możemy rozpo
znać, że ważne jest nie to, co Zły nam podpowiada, czy to, co bywa
naszą niepewną myślą. Ważne i rozstrzygające jest to, co Bóg ma
nam do powiedzenia! Co wyznaje nam Przedwieczny Ojciec!
Sztuka nasycania się Miłością
Życie nasze w swej istocie - najpierw na ziemi, a potem w niebie
- jest poznawaniem i przyswajaniem Miłości Trójjedynego Boga.
Oby aż do nasycenia i sytości! Jak rzesze świętych to czyniły. Wie
le by o tym mówić... Jednak ujmując rzecz najkrócej, powiem, iż
potrzeba, byśmy znaleźli starannie
dobrany klucz.
Klucz, który
otworzy drzwi i zapewni dostęp do paru najważniejszych Ksiąg
- świętych i wielkich! W każdej z tych Ksiąg znajdujemy ogrom
wspaniałych treści. Trzeba je z najwyższą uważnością cale życie
czyt(yw)ać i jak w procesie nieustannego oddychania asymilować
tlen Miłości - Miłości stale obecnej, wszystko stwarzającej i prze
nikającej! Jest to (od)wiecznie czynna Miłość Boga Ojca. Dokład
niej - Trzech Boskich Osób.
A Księgi te są następujące: najpierw całe Boże dzieło stworze
nia. Całe Pismo Święte, mocą Ducha Świętego uobecniające Dzie
ło i Dzieje Zbawienia. I wreszcie my, każdy mężczyzna, każda ko
bieta (Bóg więcej płci nie zna. A jak będzie w Królestwie Bożym,
to zobaczymy; por. Mt 22, 30).
Mając świadomość, jak wielkie, święte i przebogate są te trzy
Księgi, mówiące o Bogu i Jego Miłości do nas, dodałbym jeszcze
słowo chwalące Boga za Jego, powiedziałbym, różne „aneksy",
pełne piękna i duchowej drogocenności. A dokładniej mówiąc,
są to różne (nie jest ich aż tak dużo) Boże orędzia, przesłania,
proroctwa, dawane w różnych wiekach. Tak, Duch Święty nie
przestaje mówić do Kościoła. Ktoś tak wrażliwy na nasze biedy,
zagubienia i duchową bezradność raczy nie milczeć, lecz mó
wiąc, śpieszy nam z pomocą! Czy jest to takie dziwne i niepojęte?
Chyba nie.
I.
Szukamy
Boga
Zatem wspomnę na koniec* bardzo ogólnie* by nie powiedzieć:
zdawkowo* o kilku Bożych „aneksach” aktualizujących Miłość \
Boga w różnych epokach wędrówki Ludu Bożego do Domu Ojca.
Jaka to radość* że w ziębnącym wieku XVII - zagrożonym [
- Bóg dał Kościołowi św. Małgorzatę Marię Alacoque» a przez nią
orędzie o „gorejącym ognisku miłości”, jakim jest Najświętsze Ser
ce Jezusa... To samo trzeba powiedzieć o św. Faustynie Kowalskiej
i w pewnym sensie na nowo objawionym Miłosierdziu Boga.
Osobiście, ze względu na głównego Autora, na tym samym po
ziomie postawię trzy tomiki s. Gabrieli Bossis, będące hymnem '
Miłości Jezusa do nas; noszą one tytuł ON i ja. Rozmowy duchowi
Stwórcy ze stworzeniem. Wspominam o tym arcydziele, bo bardzt
je cenię i dość często cytuję (a jeszcze częściej, właściwie codzien
nie, modlę się nim).
Tę (absolutnie niewyczerpującą) listę zamknę wciąż jeszcze
za mało znanym, a godnym wielkiej uwagi, orędziem Boga Ojca
„Bóg Ojciec mówi do swoich dzieci”, danym poprzez s. Eugeni<
E. Ravasio. Oto jak Bóg Ojciec określa cel swego, rzec by można
spektakularnego przyjścia:
1) Przychodzę, aby wygnać przesadny lęk, który Moje stworzenia od
czuwają wobec Mnie. Pragnę dać im do zrozumienia, że Moja radośi
polega na tym, abym był znany i kochany przez Moje dzieci, to zna
czy przez całą ludzkość obecną i przyszłą.
2) Przychodzę przynieść nadzieję ludziom i narodom. Iluż od dawn;
już ją utraciło! Ta nadzieja pozwoli im pracować dla swego zbawię
nia, żyjąc w pokoju i bezpieczeństwie.
3) Przychodzę, aby Mnie poznano takim, jakim jestem; aby ufnoś
ludzi wzrastała jednocześnie z miłością do Mnie, ich Ojca, mającegt
tylko jedno pragnienie: czuwać nad wszystkimi ludźmi i kochać każ
dego z nich jak Swoje jedyne dziecko
4
.
Częstochowa, 4 sierpnia 2012 r.
w wieku następnym* m.in. okropieństwami rewolucji francuskiej
4
Orędzie dostępne także bezpłatnie w wersji internetowej: http://www.vox
domini.com.pl/ojciec/oJ)2.htm
W naszych głowach BÓG albo... słoma’.
Jezus zaś tak wołał: Ten, kto we Mnie wierzy, wierzy nie we Mnie,
lec
2
w Tego, który Mnie posłał. A kto Mnie widzi, widzi Tego, któ
ry Mnie posłał. Ja przyszedłem na świat jako światło, aby każdy, kto
we Mnie wierzy, nie pozostawał w ciemności. A jeżeli ktoś posłyszy
słowa moje, ale ich nie zachowa, to Ja go nie sądzę. Nie przyszedłem
bowiem po to, aby świat sądzić, ale aby świat zbawić. Kto gardzi Mną
i nie przyjmuje słów moich, ten ma swego sędziego: słowo, które po
wiedziałem, ono to będzie go sądzić w dniu ostatecznym. Nie mó
wiłem bowiem sam od siebie, ale Ten, który Mnie posłał, Ojciec, On
Mi nakazał, co mam powiedzieć i oznajmić. A wiem, że przykazanie
Jego jest życiem wiecznym. To, co mówię, mówię tak, jak Mi Ojciec
powiedział (J 12,44-50).
Powyższe słowa Jezusa mają, jak zawsze, określony kontekst, bliż
szy i dalszy. Tym razem uderza w nim wielka powaga, a stanowi go
wielka debata między Tym, który z nieba zstąpił, a tymi, którzy są
„ziemscy”, biedni i, niestety, tak łatwo ulegają zaślepieniu. Uważny
czytelnik Janowej Ewangelii w jakimś momencie spostrzega, jak
wzbiera w nim pełne zatrwożenia pytanie: Czy Jezus dogada się
ze swymi ziomkami? Czy Żydzi Go zrozumieją i przyjmą, czy też
definitywnie odrzucą?
Pełen powagi kontekst
Byłoby dobrze w tym momencie przeczytać choćby tylko cały roz
dział dwunasty Janowej Ewangelii. W ten sposób mocniej „poczu
libyśmy” powagę chwili, do której nawiązuje rozważana perykopa.
Niewątpliwie we wspomnianej debacie dzieje się „coś" naprawdę
arcypoważnego i rozstrzygającego. Jezus widzi to z całą ostrością
i jasnością. Jego rozmówcy, niestety, nie!
58
1
. Szukamy Boga
W krótkim rozważaniu nie da się mówić o wszystkim. I tyle
rzeczy trzeba założyć. Jednak kilka zdań, wziętych z bezpośred
niego kontekstu, muszę przytoczyć. Brzmią one szczególnie moc
no. Jest to rodzaj dramatycznej przestrogi, połączonej z prośbą
pełną nalegania.
Jeszcze przez krótki czas przebywa wśród was światłość. Chodź
cie, dopóki macie światłość, aby was ciemność nie ogarnęła. A kto
chodzi w ciemności, nie wie, dokąd idzie. Dopóki światłość macie,
wierzcie w światłość, abyście byli synami światłości. To powiedział
Jezus i odszedł, i ukrył się przed nimi. Chociaż jednak uczynił On
przed nimi tak wielkie znaki, nie uwierzyli w Niego
(J 12, 35-38).
Wróćmy, już w tej chwili, do naszych czasów. Napotykamy tyle
ciemności, zamętu, chaosu. Na wielką skalę stosowane są taktyki
uwodzeń i uwiedzeń... Widać i czuć napór radykalnego relatywi
zmu i zwątpienia o prawdzie i moralnych zasadach życia... Śmia
ło zatem można stwierdzić, że to dokładnie nas - zagrożonych
lekceważeniem i utratą światła Ewangelii - dotyczą słowa Jezusa:
Jeszcze przez krótki czas przebywa wśród was światłość. Chodźcie,
dopóki macie światłość, aby was ciemność nie ogarnęła.
Oby dalsza refleksja odnowiła naszą otwartość na słowa Jezusa
Chrystusa! I obyśmy zechcieli poprawić jakość słuchania! - W tym
celu proponuję odpowiedzieć sobie na parę pytań sprawdzają
cych: Jak ja słuchałem Jezusa w ostatnich miesiącach, tygodniach
i dniach? Czy jestem słuchaczem słusznie z siebie zadowolonym,
czy przeciwnie? A co zapytany Jezus powiedziałby o mnie?
Znamy siebie trochę i pewno nie oburzymy się, gdy powiem,
że od słów Jezusa, pełnych światła, mądrości i miłości, odgradzają
nas różne dziwne „filtry”. Nie są one neutralne. Są aktywne. Robią
(z czyjego nadania, to inna rzecz) to, co mają robić! Filtrują świętą
Naukę Pana. Czynią nas niewrażliwymi i nieczułymi.
To delikatny teren naszych cywilizacyjnych i osobistych uwa
runkowań. Modlitewna refleksja może uczynić nas bardziej otwar
tymi i wrażliwymi na
światłość, aby nas ciemność nie ogarnęła.
W naszych głowach Bóg albo... słoma!
59
Dokładniej o złym słuchaczu
Proponuję, żeby wyżej zadane pytania jeszcze nas trochę pomę
czyły. Chodzi o to, żeby ich nie zbyć. Można darować sobie sub
telności i niuanse. Kierując się jednak ewangeliczną zasadą: Niech
mowa wasza będzie tak, tak - nie, nie..., zapytajmy, każdy siebie:
Jakim ja jestem słuchaczem słów Jezusa? Złym czy dobrym? - Do
bre pytanie: A po czym to poznać?
Po prostu,
zły słuchacz
ma w sobie i wokół siebie filtry, które
blokują poprawny odbiór tego, co w Orędziu Jezusa jest wspaniałe,
piękne, poruszające i chciałoby radykalnie odmienić jakość jego
życia! Człowiek źle słuchający Boga, który przemawia w Jezusie
Chrystusie, wychodzi z czasu słuchania (w kościele czy gdziein
dziej), jakby nie wydarzyło się nic ważnego. Wychodzi: NIE poru
szony, NIE wzruszony, NIE pocieszony, NIE rozradowany, a także
w niczym NIE zakwestionowany! Jaki wszedł, taki wychodzi.
Kiepski słuchacz (z filtrami świadomie nabytymi czy tylko
mniej lub bardziej świadomie tolerowanymi) wchodzi w słucha
nie zimny - i taki sam z niego wychodzi! Jak przysłowiowy ka
mień. Zachowuje się jak głaz - twardy i nie do poruszenia. Kiepski
słuchacz zachowuje się tak, jakby nie miał, a przynajmniej nie an
gażował, swego pojętnego umysłu i czującego serca.
Idźmy jednak dalej i zadajmy zasadnicze pytanie: Co właściwie
skrywa się, gdzieś w głębi, za takim słuchaniem marnym - bezoso
bowym, czyli pozbawionym angażowania inteligencji i serca wo
bec drugiej osoby, nawet gdy jest nią Wcielony Bóg? Co sprawia,
że słuchanie nie prowadzi słuchacza do zachwytu objawiającym
się Bogiem? Co sprawia, że słuchanie zatrzymuje się w martwym
punkcie i nie podprowadza do ufnej i miłosnej rozmowy? A idąc
jeszcze dalej: Dlaczego za sprawą słuchania nie pojawia się - jako
dojrzały i „słodki” owoc - gotowość do ofiarnej służby, która by
w widoczny sposób potwierdzała dobrą jakość słuchania i sku
teczność Słowa Pana?
Odpowiem wprost, dosadnie i prowokacyjnie. Za naszym - od
początku do końca - chłodnym słuchaniem Mowy Jezusa, kryje
W
I. Szukamy Boga
się smutny w skutkach i mroczny wybór: Siebie samego! Siebie
przede wszystkim i ponad wszystko!
Rzec można, że jest to jakiś rodzaj zakochania się w sobie sa
mym, przy jednoczesnym zabronieniu sobie „popatrzenia na” i do
puszczenia w pole swojego widzenia Kogoś nieskończenie Waż
niejszego, Większego, Piękniejszego! W polu widzenia - oprócz
własnej osoby - pozostaje jeszcze tylko widzialny świat, rzeczy.
Można się wtedy próbować „narkotyzować” myśleniem o sobie
jako kimś najważniejszym, centralnym, dominującym i gotowym
do walki o swoją centralną i wyjątkową pozycję.
Nie usłyszy i nie posłucha Jezusa ten, kto nosi w sobie nieza-
kwestionowaną i nierozbitą strukturę radykalnie pojętego i konse
kwentnie przeżywanego egocentryzmu. Taka struktura z definicji
broni się zaciekle i skutecznie przed Miłością Stwórcy i Jego ofer
tą życia wiecznego! Egocentryk zajęty jest celebrowaniem siebie,
a swej centralnej pozycji broni za pomocą paru „nieprawych my
śli”, które cechuje pycha i pogarda wobec Transcendencji - nad
przyrodzonej Rzeczywistości.
Bywa, że
radykalny egocentryk
powołuje do życia swoją włas
ną i osobistą logikę, która zarządza owymi paroma nieprawymi
myślami, z gruntu fałszującymi prawdę o nim. Może też, jeśli jest
bardziej wyedukowany, skorzystać z (raczej pseudo) filozoficz
nych systemów, które uzasadniają i próbują obronić radykalny
egocentryzm.
Co ma powiedzieć
teocentryk
- człowiek całym umysłem ot
warty i skierowany ku Bogu? Co ma myśleć o wyborze stojących '
na antypodach? Zawsze mając należny respekt dla każdej oso- ’jj
by i jej wolnych wyborów, z powagą i spokojem stwierdzamy, że |
ludzki rozum może zostać zaprzęgnięty także do rzeczy niecnych, l
absurdalnych i destrukcyjnych. Bywało tak, i to przez całe deka- śl
dy, w minionych (czy całkiem?) dwudziestowiecznych totalitary- a
zmach! Podobnie dzieje się w nowym - zyskującym na znaczeniu 9
i sile - kulturowym totalitaryzmie, uzasadnianym ateistycznym 9
myśleniem tzw. nowej lewicy.
m
W naszych głowach Bóg albo... słoma!
61
i
Święci i poeci widzą to jasno
J
Na zakończenie kilka perełek. Najpierw niech będą to słowa, które
św. Katarzyna Sieneńska utrwaliła w
Dialogu
jako wypowiedziane
i
przez Jezusa:
„Przedwieczny Ojciec w swej niewysłowionej dobroci zwró
cił na Katarzynę łaskawe spojrzenie i powiedział: «Bardzo pragnę
okazać światu miłosierdzie i przyjść z pomocą ludziom we wszyst
kich ich potrzebach. Tymczasem człowiek w swej nieświadomości
upatruje śmierć w tym wszystkim, co otrzymuje ode Mnie. aby żył.
I
W ten sposób siebie krzywdzi. Moja jednak Opatrzność towarzy
szy Mu stale. Dlatego chcę, abyś wiedziała: wszystko, czego udzie-
,
lam człowiekowi, jest wyrazem niezgłębionej Opatrzności*”.
W moim notatniku (z różnymi złotymi myślami) znalazłem,
zaraz po właśnie przytoczonych zdaniach, jeszcze te słowa poety,
mówiące o „wydrążonych ludziach”.
Wydrążeni ludzie
My, wydrążeni ludzie
My, chochołowi ludzie
Razem się kołyszemy
Głowy napełnia nam słoma
:
Nie znaczy nic nasza mowa
Kiedy do siebie szepczemy
J
Głos nasz jak suchej trawy
Przez którą wiatr dmie
Jak chrobot szczurzej łapy
Na rozbitym szkle
W suchej naszej piwnicy
Kształty bez formy, cienie bez barwy
Siła odjęta, gesty bez ruchu.
A którzy przekroczyli tamten próg
I oczy mając weszli w drugie królestwo śmierci
L
Nie wspomną naszych biednych i gwałtownych dusz
Wspomną, jeżeli wspomną,
Wydrążonych ludzi
Chochołowych ludzi.
62
I. Szukamy Boga
Od lat dwudziestych minionego wieku upłynęło kilka dekad,
a diagnoza Thomasa S. Eliota nie straciła nic na swej trafności,
przeciwnie. „Wydrążenie” i „chochołowatość” - jeszcze się pogłę
biły i zaostrzyły.
Wiersz ma pięć części, a ostatnia kończy się jakby przypomnie
niem, że my z naszą marniejącą egzystencją i cywilizacją, każdy
z
osobna
i
wszyscy
razem, staniemy przed Twoim Królestwem,
Boże. Wtedy rozlegnie się... „skomlenie” a przecież mógłby to być
szczebiot dziecka, które za chwilę wpadnie w ramiona kochające
go Ojca. W końcu po to przyszedł, jako Wcielony, Boży Syn!
(...) Albowiem Tuum est Regnum
Albowiem Tuum est
2ycie jest
Albowiem Tuum est
I tak się właśnie kończy świat
/ tak
się właśnie kończy
świat
l
tak się właśnie kończy świat
Nie hukiem ale skomleniem
5
.
Co nam
pozostaje
? Wieję
by
mówić. Posłużę się znowu przed
nią myśJą-mądrościę. Kilka zdań, sformułowanych przez Awicen-
nę (980-1037), niech będzie rodzajem drogowskazu, jak postę
pować w świecie, w którym (nazbyt) wielu pracuje nad tym, by
chodzili po
niw sami „wydrążeni
ludzie” ludzie „chochołowi” - ze
słomą w głowach, zamiast wielkich myśli o Chwalebnym Stwórcy
i
wiecznym
powołaniu: człowieka, cywilizacji, kultur.
Ten, co
wie, że
wie - tego słuchajcie,
Ten, co wie, że nie wie - tego pouczcie,
Ten, co nie wie, że wie - tego obudźcie,
Ten, co nie wie, źe nie wie - tego zostawcie samego sobie.
Mam nadzieję, że słowa Jezusa (także te usłyszane przez św.
Katarzynę Sieneńską) potrafią - wbrew Awicennie, przecież jed
nak nieznającemu mocy zbawczej Chrystusa! - obudzić do no
wego życia nawet tego, „co nie wie> że nie wie”. Wystarczy, by do
„łaski wystarczającej” przecież wszystkim dawanej, przydać odro-
5
Przekład: Czesław Miłosz.
63
binę pokory. Także odrobinę szacunku i miloki wobec piękna
widocznego we wszystkim, co odsłania Jezus Chrystus!
I przyda się - a dla „budzącego” otrzeźwienia jest to nawet ko
nieczne! - przynajmniej odrobina odrazy (a nie złudnej fascyna
cji) do szpetoty grzechu: do złości, kłamstwa i wszelkiej pokrętno-
ści, zwłaszcza intelektualnej - w (niby to) myśleniu, zwłaszcza tym
bałwochwalczo-egocentrycznym.
W naszych głowach B óg albo... słoma!
Częstochowa, 25 kwietnia 2013 r.
Trójca Święta - Bóg ukryty, Bóg udzielający się
Uroczystość Przenajświętszej Trójcy co roku zaprasza wierzących
do oddania czci i powierzenia się Boskim Osobom. Czy do czegoś
więcej także? Owszem, jest to dobra sposobność, by spróbować
pomówić o największej Tajemnicy naszej wiary. Wiem, jedynie
może wybitni teologowie, a zwłaszcza mistycy i święci, obdarze
ni nadprzyrodzonym poznaniem, potrafiliby z pewną swobodą
rozmawiać na tak wzniosły temat. A my, tzw. zwykli wierzący?
Oczywiście, nie obiecuję niczego niesamowitego, ale zapraszam
do paru refleksji na temat Trójcy Świętej. Może otworzy się jakiś
maleńki prześwit w stronę Tajemnicy. Może nieco uwrażliwimy
się na słowa i gesty, wskazujące na Boskie Osoby.
Maleńka „przypowieść”
Zainspirowani Jezusowym sposobem odsłaniania tego, co prze
kracza nasz ludzki sposób poznawania, i wprowadzania w to,
stwórzmy naprędce coś w rodzaju przypowieści. Przypomnijmy
sobie najpierw rzeczy w miarę dobrze znane. Mam na myśli par
tyturę pięknego utworu, a z drugiej strony jej muzyczno-woklane
wykonanie. Na pewno mieliśmy w ręku różne śpiewniki z tekstem
i nutami. Czytaliśmy nuty (choćby tak w przybliżeniu) i śpiewali
śmy. Pomyślmy o ogromnej różnicy, jaka zachodzi między samy
czytaniem wartości nutowych, a zaśpiewaniem. Można pomyśleć
o arcydziełach muzycznych - w postaci partytury i znakomitego
wykonania! W obu przypadkach mamy do czynienia z tą samą
rzeczą: raz w postaci właśnie partytury, raz pełnego brzmienia.
Różnica w odbiorze i przeżyciu jest olśniewająco wielka! Jest też
oczywiste, że mając do wyboru z jednej strony samo czytanie par-
65
tytury wspaniałej opery, a z drugiej strony usłyszenie i zobaczenie
jej w całej krasie - bez wahania wybralibyśmy piękno żywej mu
zyki, śpiewu i obrazu.
Podobnie jest z Trójcą Osób Boskich! Gdybyż tak mieć do
wyboru: teologiczne traktaty o Trójcy Świętej albo wgląd w Nią
Samą! Takiego wyboru nikt nam jednak nie proponuje. To Boskie
Osoby muszą - przy absolutnej dobrowolności - zechcieć nam się
odsłonić. A w dodatku i tak potrzebne by było wyposażenie nas
w odpowiedni instrument poznawczy, by móc odebrać objawienie
Przedmiotu tak bardzo nas transcendującego, przerastającego! To
tytułem wstępu.
Trójca Święta - Bóg ukryty. Bóg udzielający się
Parę pytań
Tyle razy żegnamy się, wypowiadając słowa pełne treści: W imię
Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Tyle razy imieniem Boskich Osób
pozdrawiani jesteśmy w czasie Mszy Świętej (przynajmniej na po
czątku i na jej zakończenie). Od chrztu świętego kaznodzieje i ka
techeci przypominają nam, że zostaliśmy zanurzeni i w jakimś re
alnym zaczątku, obdarowani wzniosłym Życiem Boga Ojca, Boga
Syna i Boga Ducha Świętego. Sami staramy się, przynajmniej od
czasu do czasu, przypominać sobie i świętować zawiązane z Bo
giem nierozerwalne Przymierze Miłości.
Po tym przypomnieniu gestów, słów i sakramentów, zapytajmy
siebie: A czym dla nas (dla mnie osobiście) są znaki (np. krzyż)
i słowa oraz Sakramenty, które uobecniają zawsze Obecnego: Ojca,
Syna i Ducha Świętego? Czy znak krzyża wraz z wypowiadanymi
słowami jawi nam się jedynie jako martwa nuta zapisana na pię
ciolinii (i tylko tyle), czy są to jednak znaki i słowa wypełnione Ży
ciem i Miłością? Czy słowa: Ojciec, Syn, Duch Święty mają dla nas
znaczenie poruszające i serdeczne, czy są to tylko słowa, ot, jedne
z wielu? Słowa tak naprawdę... mniej mówiące niż wszystkie inne
w potocznym języku i komunikacji? - Bywa pewnie tak i tak.
Pewno zdarzało się, że wypowiedzenie (lub usłyszenie) imienia
Boskiej Osoby poruszało w nas najserdeczniejszą strunę duszy.
Drogocenni w oczach Boga - 5
I. Szukamy Boga
Ale czyż nie znacznie częściej nie wiedzieliśmy (w sensie świado
mości i przeżycia)* co tak naprawdę mówimy i Kogo uobecniamy,
mówiąc: Boże Ojcze! Boże Synu! Boże Duchu Święty!? Może już
niejeden raz* wypowiadając święte Imiona, czuliśmy się jak na
cudnym koncercie... Ale być może częściej wypowiadaniu tych
Imion towarzyszyła głucha cisza* pustka, a właściwie inne treści
zajmował)' naszą uwagę i myśli? - A jak być powinno? Tego się
domyślamy. Świętymi słowom (Imionom), znakom i gestom po
winno towarzyszyć odczucie Boskiego Piękna i poryw Miłości!
Mistycy i my
Pora powiedzieć ważną rzecz nieco nas wszystkich pocieszającą.
Otóż dla nikogo na tej ziemi imiona: Ojca, Syna i Ducha Świętego
- nie są koncertem, który nieustająco brzmi cudnie i zachwycająca
Owszem, są nam znani mistycy i wielcy święci, których Bóg -
na ogół przez wiele cierpień i oczyszczeń - doprowadzał do wiel
kiej wrażliwości ducha. Starannie przygotowanym objawiał się
w sposób nadzwyczajny, nadprzyrodzony, mistyczny. Myślę np.
o św. Ignacym Loyoli, któremu Boskie Osoby - po okresie wiel
kich cierpień fizycznych, psychicznych i duchowrych - raczyły ob-
m.in. tym, że najmniejsze wspomnienie Trójcy Przenajświętszej .
ubogi odblask padającego w nas, a i obecnego w naszej osobowej
głębi, Światła Trójcy. Wciąż mamy raczej jedynie blade odczucie
i (jeszcze bledsze) pojęcie, Kto kryje się pod Trzema Imionami!
I Kogo tak naprawdę ewokujemy. Kogo wspominamy. I Kto nas
jawiać się i udzielać w sposób właśnie mistyczny. Skutkowało to
/
J
/ t
/
Ł
/
j
wywoływało w Inigo (kiedyś twardym rycerzu) głębokie wzruszę-
nie i łzy, potoki łez. Starczał widok potrójnego liścia lub trzy bieg-
%
nące pieski, a w Ignacym ożywała pamięć o doznanych łaskach
i wzbierała fala przeżyć...
Gdziekolwiek jesteśmy w przeżywaniu (obiektywnie zachodzą-
cych i osobiście odbieranych) odniesień do Boskich Osób, to mu- ^
simy - skromnie i pokornie - stwierdzić, że jest to zaledwie jakiś ]£
Trójca święta - Bóg ukryty, Bóg udzielający się
67
jak miłość, wiara i nadzieja. Tej samej - przebogatej, a jednak tak
mało znanej - „sfery” Boga dotyczy janowe stwierdzenie:
Umiło
wani, obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło,
czym będziemy. Wiemy, ze gdy się objawi, będziemy do Niego po
dobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest
(1J 3,2).
Z pewnym smutkiem i zadumą zauważmy, że sam Pan Jezus
„nie mógł” nam do końca odsłonić głębi tajemnicy Trójcy Bo
skich Osób. Choć One, jako Dar bezcenny i najwyższy,
już
nam
Siebie zaofiarowują, to jednak
jeszcze nie całkiem
, nie w pełni.
Te
raz, w czasie
jesteśmy stopniowo (i nie do końca) wprowadzani
w bezmiar Życia Trójcy. Wierzymy i ufamy, że dopiero w swoim
czasie (właściwie już poza czasem) zostaniemy weń w pełni wpro
wadzeni! Staniemy się uczestnikami Życia Boskich Osób. Pan
Jezus tak o tym mówi:
Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia,
ale teraz jeszcze znieść nie możecie
(J 16,12). Do „całej prawdy”
stopniowo doprowadzi Duch Święty:
Gdy zaś przyjdzie On, Duch
Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy
(w. 13). Ta stopniowość
w doprowadzaniu do poznania i udziału w całej Prawdzie obo
wiązuje (jako swoiste prawo) zarówno w odniesieniu do wieków
historii Kościoła (choćby w sensie obserwowanego rozwoju dog
matów), jak też w odniesieniu do poszczególnych pokoleń i poje
dynczych osób, które poddane są prawu czasu, czekania, wzrostu,
dojrzewania.
A zatem „jeszcze nie”
Mówiąc o tym wszystkim, zwłaszcza o absolutnym pierwszeń
stwie Boga w objawianiu Siebie i udzielaniu, nie powinniśmy
jednak zwalniać się z trudu szukania Go i poznawania w sposób,
który obecnie jest dla nas możliwy i dostępny, a i jest nam zada
ny. Winniśmy nade wszystko pielęgnować (a nie zabijać) wielkie
duchowe pragnienia. Nigdy nikomu nie wolno unieważniać zna
czenia tęsknoty własnego serca za Bogiem (por. Ps 63). Jednocześ
nie mamy wszelkie racje po temu, żeby w naszych sercach gościł
wielki
pokój
-
skojarzony ze świadomie pielęgnowaną postawą
68
I. Szukamy Boga
—
cierpliwości wobec ukrycia Boga przed naszymi oczyma. Czyż to
ostatnie (cierpliwe czekanie na Ukrytego) nie jest przez Boga po
myślane jako próba czemuś ważnemu służąca? - Tylu rzeczy nie
pojmujemy w świecie przyrody i w kosmosie (pewno nigdy ich do
końca nie zrozumiemy). Czy miałoby być aż tak dziwne i nie do
przyjęcia to* że nie pojmujemy pewnych praw, którym poddani
jesteśmy w drodze do wiecznego życia z Bogiem?
Dzięki Jezusowi Chrystusowi mamy wszelkie dane do tego,
żeby z pokojem w sercu pielęgnować wielką tęsknotę za Bogiem!
)edno drugiego nie wyklucza. Niezawodna nadzieja na to, że Bóg
da nam Siebie poznać i wprowadzi do mieszkania w swoim Domu
(por. J 14, 2), pozwala pogodzić w sobie właśnie tęsknotę i pokój.
To nic, że próba czekania trwa przez całe życie. W końcu życie
nie jest aż tak długie, a oglądanie Boga „twarzą w twarz” trwać
będzie wiecznie! Nie możemy zatem ulegać ani duchowemu znie
chęceniu, ani tym bardziej nie wolno nam czynić Bogu wyrzu
tów, że jeszcze nie daje nam stanu uniesienia, nieustającej ekstazy
i niczym niezmąconego szczęścia. Jako mający pielgrzymi status,
nie możemy już się spodziewać materialnych dostatków i wygód
ani liczyć na stałą, a zwłaszcza ekstatyczną radość z powodu bli
skości Pana. Obfite udzielanie się Chwały Boskich Osób i wszyst
ko, co Najpiękniejsze, jest dopiero przed nami. Wciąż jeszcze (jak
długo żyjemy na ziemi) trwa czas przygotowań do pełnego po
jęcia i przeżycia, co znaczy Miłość Boskich Osób do nas. Dopie
ro zanosi się na wielki wieczny koncert! Na razie trwają mozolne
przygotowania, a czyni je i Bóg (w sposób Jemu właściwy, por.
J 14, 2), i my winniśmy je czynić! (por. Łk 12, 31-44). Trzeba
zatem, by nasz duch był - poprzez tęsknotę - napięty i skierowany
ku Bogu, a jednocześnie, by pozostawał pełen pokoju. Napięcie
rodzi się z oczekiwania na Pełnię Królestwa Bożego, zaś pokój
stąd, że decydujemy się (po prostu) na wytrzymanie zadanej nam
próby cierpliwego czekania na doskonałe poznanie Boga i pełnię
Jego panowania, zaś Bogu „pozwalamy” zatroszczyć się o całą
resztę.
Trójca święta - Bóg ukryty, Bóg udzielający się
69
Ju Ż
Dla pełnej równowagi ducha i pokoju trzeba mocno podkreślić
jeszcze jedno. Otóż Boskie Osoby (jednak) ;uź, i to bardzo kon
kretnie i realnie, udzielają się nam hojnie i wielkodusznie. Nad
wyraz wielkodusznie i hojnie! Jesteśmy bowiem dosłownie zasy
pywani Bożymi darami, które zresztą świadczą o wielu przymio
tach Dawcy, m.in. o Jego Mądrości, Pięknie i Wszechmocy, ale
nade wszystko świadczą o Jego Miłości.
Znakomicie widzą to i przeżywają rekolektanci, którzy prze
byli drogę czterech tygodni (etapów)
Ćwiczeń duchownych
św.
Ignacego Loyoli. Swoiste apogeum stanowi w tym względzie
„Kontemplacja dla uzyskania miłości”, która zwieńcza rekolek
cje ignacjańskie. Dzięki niej rekolektant widzi jak na dłoni, jak
wielkie, wspaniałe, różnorodne i hojne są miłosne dary Boga.
Wszystkie łaski doświadczone w czasie takich rekolekcji pozwala
ją stwierdzić, że przyczyną naszego poczucia nieszczęścia nie jest
to, że Bóg nas nie dość miłuje czy nie dość obdarowuje, lecz to, że
my nie umiemy dojrzeć miłosnych obdarowań, nimi się radować,
dzięki nim bezgranicznie ufać i za nie dziękować.
Na negatywny stan ducha (na strapienie duchowe, powiedział
by św. Ignacy) składa się wiele przyczyn. Często brak jest nam
wewnętrznej dyspozycji do zauważania Boga w codzienności i ra
dowania się niezliczonymi Jego darami. Bez zatrzymania się, bez
minimum ciszy i uważności oraz modlitwy pozostaniemy roztrze
pani i samotni... Nasz uszczęśliwiający kontakt z Bogiem niszczy
trwanie w grzechu fundamentalnym i licznych pomniejszych
grzechach. Wiodąc grzeszną (rozmijającą się z Bogiem) egzysten
cję, unikając jak ognia nawrócenia i skruchy serca, odgradzamy się
od czułych gestów Boga Ojca. Pozostajemy opancerzeni, za szybą,
i gruboskórni. Dopada nas poczucie dogłębnego nieszczęścia.
Cudne naprowadzenia
Najpiękniejsze wypowiedzi i świadectwa na temat trynitarnej po
bożności znaleźć można u osób, którym dany był mistyczny wgląd
w wewnętrzne życie Boskich Osób. Dzięki nim jakoś widzimy, że
życie Boskich Osób to przestrzeń niewymownego Piękna i dosko
nałego Szczęścia.
Misterium tremendum et fascinosum.
Oto dwa teksty, mające mistyczną inspirację. Moja ulubiona
Gabriela Bossis, będąca Jezusową sekretarką, zapisała takie słowa
Pana na temat współżycia z Boskimi Osobami.
„Jakże niewielu żyje z Trzema Osobami Boskimi jak w rodzi
nie... a przecież Ja jestem waszym Dobrem, waszą Drogą. Żyjąc we
Mnie jesteście w nich. Bądź więc po prostu szczera i czuła! One
tak cię kochają! Jak mogłabyś bać się kochać Je? Ogranicz więc
twoje pragnienia do jedynego pragnienia: żyć i umrzeć w jedynej
miłości Trzech Osób Boskich. Choćby tylko po to, by podzięko
wać Im, za Ich miłość. Chociażbyś miała wiele innych motywów...
niech twoja obecna samotność będzie przeżywana miłośnie i bez
wysiłku obok twoich Trzech. Czy pamiętasz? Wieczorami wymy
kałem się z tłumów i uchodziłem w miejsce samotne, aby się mod
lić. Cała moja dusza szła do Ojca w wielkim odprężeniu po pra
cy dnia. Zawsze naśladuj swego Oblubieńca, umiej wypoczywać
w Bogu, znajdować w Nim szczęście i spokój. Już to jest wysła
wianiem Jego Chwały. Tylu ludzi uważa Boga za nudnego... a ty?”
{ON i ja,
t. II, nr 206).
Drugi fragment podpowiada cenną praktykę, dzięki której
można otworzyć się na łaski, jakimi pragnie obsypać nas każda
Osoba Trójcy Świętej.
„Czy nie jesteś szczęśliwa, że podzieliłaś swój dzień na trzy
części? Rano jesteś z moim Ojcem, w południe prosisz Go, by cię
oddał Synowi. A wieczorem i na noc Syn oddaje cię Duchowi
Świętemu. O błogosławiony dzień! Czy zdajesz sobie sprawę z tej
łaski potrójnej i jedynej? Rozkoszuj się, tak jak potrafisz, schro
nieniem, jakie daje ci co dzień każda Osoba Trójcy nieskończe
nie świętej. I podczas gdy Ona obsypuje cię łaskami, ofiaruj się
cała. Nie zajmuj się już sobą. To Ona będzie działać przez ciebie.
I. Szukamy Boga
70
Trójca święta - Bóg ukryty, Bóg udzielający się
71
Ty masz w sobie tylko winy, niedoskonałe dobro. Całe twoje do
bro płynie z Nieskończonej Istoty, która w tobie mieszka i kieruje
tobą. Przypominasz sobie jakieś grzechy twego życia minionego,
ale nie widzisz ich wszystkich. Lecz My je widzimy wszystkie,
a mimo to mieszkamy w tobie, miłując cię nieskończenie. Upo
korz się, dziękuj Miłosierdziu i kochaj Nas naszą miłością. Twoja
jest taka krótka! Ale to, co posiada Jezus, należy do ciebie. Jakiż
to skarb!... Jesteś bogata po to, by czcić Boga. Czy nie pragniesz,
by Bóg z przyjemnością przebywał w twoim sercu? Przyoblecz
się w Jezusa bez nieufności. Wierz z całego serca i po prostu. Tak
właśnie My kochamy serca naszych stworzeń. O, mała córeczko
Trójcy Świętej, idź zawsze naprzód, nie o własnych siłach, lecz
0 Naszych. Co dzień wznoś się wyżej niż dnia poprzedniego. Ko
chaj u źródła. Sław Chwałę. Przenikaj tajemnice, które pragniemy
ujawnić. Zbliża się koniec czasów. Potrzeba Nam nowych świę
tości. Wszystko powinno się spełnić. Nie trzeba, by mówiono:
«Wieki minęły, a Bóg nie był chwalony w taki czy inny sposób».
Bóg będzie sławiony na wszelkie sposoby, bardzo różne, ale two
rzące całość tak, jak tysiąc różnych kwiatów tworzy wieniec. Idź
więc swoją drogą, nie dziwiąc się jej. Oddychaj na niej miłością:
«Czy spotkaliście mego Umiłowanego? Powiedzcie mi, gdzieście
Go widzieli?» - mówi Pieśń nad Pieśniami.
A Magdalena: «Powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go we-
zmę». Tak samo ty, moja przyjaciółko, szukaj Mnie w każdej czyn
ności twojego dnia i zabierz Mnie w głąb siebie.
Dni stają się krótkie... Nie będziemy się już rozłączali a czy nie
słodko jest braciom mieszkać razem? A małżonkom? O duszo tak
bardzo mała...”
(ON ija
t
t. II, nr 192).
Gdyby tak udało się nam głębiej rozważyć i uwewnętrznić te
dwa ostatnie naprowadzenia na trop zażyłości z Ojcem, Synem
1 Duchem Świętym! „To już by wystarczyło!” Przynajmniej na ra
zie. Dopóki nie przeminie ten świat.
Częstochowa, 25 maja 2013 r.
Jezus fascynuje cudami
Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które po
chodzi z ust Bożych
(Mt 4, 4b) - Jezus wie o tym najlepiej! Jednak
to właśnie On karmił głodnych. Czynił to niejeden raz i to w spo
sób cudowny. Tym razem nakarmił około czterech tysięcy ludzi,
mając do dyspozycji zaledwie siedem chlebów i kilka rybek. Taki
cud fascynuje i intryguje. I daje do myślenia. Wnioski nasuwają się
same. Pierwszy jest (chyba) ten: Jezus jest kimś wyjątkowym! A po
zastanowieniu: warto kogoś takiego słuchać i mieć z Nim kontakt.
A gdyby tak pójść dalej i zaprzyjaźnić się z Nim najserdeczniej?
Gdy znowu wielki tłum był z Jezusem i nie mieli co jeść, przywo
łał do siebie uczniów i rzekł im: żal mi tego tłumu, bo już trzy dni
trwają przy Mnie, a nie mają co jeść. A jeśli ich puszczę zgłodniałych
do domu, zasłabną w drodze; bo niektórzy z nich przyszli z daleka.
Odpowiedzieli uczniowie: Skąd tu na pustkowiu będzie mógł ktoś
nakarmić ich chlebem? Zapytał ich: Ile macie chlebów
?
Odpowie
dzieli: Siedem. I polecił ludowi usiąść na ziemi. A wziąwszy siedem
chlebów, odmówił dziękczynienie, połamał i dawał uczniom, aby
je rozdzielali. I rozdali tłumowi. Mieli też kilka rybek. I nad tymi
odmówił błogosławieństwo i polecił je rozdać. Jedli do sytości, a po
zostałych ułomków zebrali siedem koszów. Było zaś około czterech
tysięcy ludzi. Potem ich odprawił. Zaraz też wsiadł z uczniami do
łodzi i przybył w okolice Dalmanuty
(Mk 8,1-10).
Tyle cudów
Wydarzenie opisane w przytoczonej perykopie ma kilka warstw
znaczeniowych. Tak jest pewnie zawsze w stówie Boga. Tym ra
zem na pierwszym planie jest Jezus. Są też dobrze „widoczne" tłu-
76
II. Uczymy się od Jezusa
my. Wszyscy są najwyraźniej urzeczeni osobą Jezusa. Wnosimy
0 tym z ich zasłuchania. Mimo doskwierającego głodu (a przy
najmniej „niedojedzenia") trwają w Jego obecności - zasłuchani
1 zapatrzeni. Zachowują się tak, jakby im to wystarczało: móc pa
trzeć na Jezusa, słuchać Go i doświadczać - kto tego nie pragnie
na dnie swej duszy - jak są przenoszeni w inny wymiar, ponad co
dzienność. Zachowują się tak, jakby to oni, a nie Jezus, mówili swą
postawą:
Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem,
które pochodzi z ust Bożych.
Wiadomo, znali tę wielką zasadę god
nego życia (nie samym chlebem) wierzący Starego Testamentu.
Tej zasady mocno trzymał się Jezus i dobitnie ją potwierdził, gdy
kuszony na pustyni w mgnieniu oka demaskował „dobre rady”
kusiciela (por. Mt 4, 3-4). Teraz jednak widząc, że ludzie nie mają
co jeść,
przywołał do siebie uczniów i rzekł im: żal mi tego tłumu,
bo już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść. A jeśli ich pusz
czę zgłodniałych do domu, zasłabną w drodze; bo niektórzy z nich
przyszli z daleka.
Najwidoczniej Jezus zna i troszczy się o wszystkie wymiary
ludzkiego bytowania na ziemi. Żadnego nie pomija. Jego wrażli
wość i troska są dogłębne i wszechstronne. Nie ogranicza się On
do deklaracji i słów współczucia. Bez wahania sięga po właściwą
Mu Boską moc, by w cudowny sposób nakarmić parę tysięcy lu
dzi. Na pustyni nie uczynił tego dla siebie, a teraz czyni to dla ludu
oddającego się słuchaniu Słowa Bożego!
To oczywiste, że tylko Bóg potrafi karmić w taki sposób, w tym
przypadku prawie że z niczego, z odrobiny dzielonej i rozdawanej
według potrzeb. Ten, kto potrafił stworzyć wszystko z niczego, po
trafi też dowolnie rozmnażać znikomą ilość pokarmu...
W cudach Jezus objawia Siebie: Kim jest i po co przychodzi!
Daje wyraźne znaki, że prawa przyrody są Mu poddane. Jako
Wcielony Boży Syn poddał im się z wielką pokorą, ale gdy uzna
wał to za właściwe (by zaspokoić głód) i konieczne (dla wzbudze
nia w wiary w Jego wyjątkowość), to z łatwością przekraczał je,
wznosił się ponad nie.
Z manifestacją Boskiej mocy mamy do czynienia w Ewange
liach wiele razy. Na przykład, gdy Jezus chodził po wodzie (por.
Jezus fascynuje cudami
77
Mt 14, 25), gdy jednym słowem uciszał burzę (por. Mk 4. 39) czy
gdy w jednym momencie i jednym słowem przywracał wzrok nie
widomemu (por. Mk 10, 52), czy też gdy czynił to samo w nieco
dłuższym „procesie leczniczym” wobec niewidomego od urodze
nia (por. J 9, 1-7). Takie działania, zawieszające czy obchodzące
skądinąd „twarde” prawa przyrody, nazywamy działaniami cu
downymi, cudami.
Po co te cuda?
Po co Jezus dokonuje tak wielu różnych cudów? Na pewno nie dla
taniego poklasku czy dla zdobycia politycznych wpływów w oku
powanej Jerozolimie. Owszem, lud chciał pójść w tym kierunku
i obwołać Go królem, ale Jezus był temu zdecydowanie przeciwny
(por. J 6, 15). Jezus mierzy w cele inne i dużo wyżej usytuowa
ne! Jezus dokonuje cudów dla powodów najważniejszych. Zawsze
chodzi Mu o Boga - o objawienie i oddanie chwały Ojcu, a także
o dobro człowieka - najgłębiej pojęte. Rzeczywiście, Jezus prag
nie, by tak rzec, najzwyczajniej i najserdeczniej przyjść z pomo
cą zarówno pojedynczemu człowiekowi w potrzebie, jak i nieraz
wielkiej rzeszy, jak w przytoczonej perykopie. Jezus dobrze wie,
jak wielkie biedy i niedostatki doskwierają ludziom żyjącym na
ziemi. To dlatego, mając niewiele czasu, dwoi się i troi, pomaga na
lewo i na prawo. Lud to widzi i czuje, stąd to nieustanne oblężenie.
W efekcie Jezus rzadko znajduje wolny czas dla siebie. Modli się
nocami i „nad ranem” (por. Mk 1, 35). Zapotrzebowanie na Jego
cudowne uzdrowienia było ogromne i nie miało końca...
Z perspektywy czasu możemy powiedzieć, że intencją Jezusa
nie było jednak to, by wszystkich uzdrowić, do wszystkich osobi
ście dotrzeć za swego ziemskiego życia. Jezusowi - we wszystkich
czynionych cudach - przyświecał jeszcze jeden wielki cel. Będąc
Wcielonym Bożym Synem, a zarazem oczekiwanym Mesjaszem-
-Zbawicielem, gorąco pragnął, by we wszystkich, z którymi się
spotykał i którzy byli świadkami Jego cudów-znaków,
wzbudzić
wiarę w Jego Osobę
, w wyjątkowość Jego misji, a także we wszyst-
ko, co miał do przekazania od Ojca na temat zarówno ludzkiej
doczesności, jak i naszego powołania do wieczności.
Celem cudów czynionych przez Jezusa było (wtedy) i jest (na
dal) to, by człowiek - najpierw mocno zaintrygowany - zechciał
z uwagą i starannością wsłuchać się i przyjąć to, co Jezus mówił
o
wielkich planach Boga Ojca wobec łudził
Jezus zawsze, koniec
końców, chce otworzyć serca ludzi na wielkie i wieczne dary Boga
Ojca. Oczywiście, powiedzmy to jeszcze raz, Jezus poważnie trak
tuje także zwykły, fizycznie odczuwalny głód ludzi, którzy ze
chcieli Go słuchać z zapartym tchem. Ale jest wrażliwy nie tylko
na fizyczny głód swych braci. Kiedy indziej okazuje, jak bardzo
obchodzi Go trwoga Jego umiłowanych uczniów, żeglujących po
wzburzonym jeziorze. Jako Zbawiciel pełen miłości nade wszyst
ko wchodził w najgłębsze potrzeby ludzkich serc, przytłoczonych
poczuciem winy i grzechu, smutkiem, rozpaczą, bezsensem.
_
II. Uczymy się od Jezusa
Przybliżyć Ojca i wieczność
W świetle całego Objawienia i całego życia Jezusa wiemy, że nie
chce On być postrzegany jako jakiś fantastyczny „łatacz dziur", któ
rych pełno w naszym biednym świecie. On sam, mając tak wielkie
możliwości, widoczne w czynionych cudach, nigdy nie obiecywał
doczesnego raju. Takie obietnice składali na przestrzeni dziejów
ludzie owładnięci taką czy inną totalitarną ideą. Zawsze kończyło
się to źle: morzem łez i krwi (zamiast powszechnego uszczęśliwie
nia). Jezus ze swej strony, owszem, rozbudzał ogromną nadzieję
na definitywne
otarcie wszystkich łez.
Mówił o tym w Kazaniu na
Górze w błogosławieństwach (Łk 6, 20 nn), a także w Apokalipsie
św. Jana (21,4), jednak spełnienia tych obietnic kazał spodziewać
się (zasadniczo) w innym wymiarze, w Domu Ojca, po przekro
czeniu granicy śmierci.
Trzeba zatem stwierdzić, że Jezus ma wobec ludzi misję nie
skończenie większą i poważniejszą niż przyniesienie odrobiny (czy
całkowitej) ulgi w różnych ziemskich cierpieniach i niedostatkach!
Jezus, posłany przez Ojca, przychodzi przede wszystkim po to, by
Jezus fascynuje cudami
79
przekonująco i wiarygodnie doręczyć nam - swym umiłowanym
braciom i siostrom - zaproszenie do wiecznego życia w Domu
Ojca. Kościół ma w swoim „statucie” dokładnie to samo. Temu
służy pierwszoplanowo. Oczywiście, jest też w Kościele miejsce
na różnorakie działania charytatywne. Pan Jezus wszystkich swo
ich wyznawców mocno zmotywował (por. Mt 25, 31-46), by nie
strudzenie służyli ubogim, sponiewieranym, skrzywdzonym (por.
Łk 10,33 nn). Rozległa i wszechstronna działalność charytatywna
Kościoła (m.in. poprzez Caritas) dobitnie potwierdza, że wyznaw
cy Chrystusa poważnie traktują słowa Mistrza. Jednak wszystko
to czynione jest w poczuciu wielkiej i niezbywalnej godności oso
by, nadanej przez samego Boga.
Cuda czynione przez Jezusa, jako wielki znak innego wymiaru,
podlegały, zwłaszcza w czasach nowożytnych i obecnie, różnora
kiej krytyce i zabiegom redukcyjnym. Samą osobę Jezusa Chry
stusa chciano pozbawić godności Syna Bożego, redukując Go do
takiej czy innej pomniejszej roli. Jednak Jezus nie jest szarlatanem
ani nie wziął się znikąd. Przyszedł od Ojca (por. J 5,43), na prze
dłużeniu wielowiekowych obietnic i proroctw, wielokrotnie po
nawianych, a dotyczących właśnie Jego Osoby (por. cały rozdział
8 u św. Jana). Gdy przyszedł i zastał nas nie tylko cierpiących, ale
przede wszystkim toczonych przez straszny duchowy nowotwór,
któremu na imię podejrzliwość i nieufność wobec swego Stwórcy,
podjął heroiczny trud - aż po Krzyż - by tę duchową sytuację od
wrócić i zwrócić nas Bogu Ojcu.
Uradujmy się tym, że i nas Jezus pobudza swymi wielkimi
cudami-znakami do niezachwianej wiary w Niego! Nasza wiara
i ufność - wtedy i dziś - są warunkiem tego, by Jezus mógł nas
obdarować darami, które przekraczają czas, doczesność i nasze
najśmielsze wyobrażenia o szczęściu i spełnieniu.
Eucharystia
W rozważanym słowie Bożym jest jeszcze jedno do wydobycia.
Jest to niejako „trzecie dno” dokonanego cudu. Mam na nwśli
80
II. Uczymy się od lezusa
bezcenny dar Eucharystii (por. J 6, 1-15. 23-71, a właściwie cały
rozdział szósty!).
Poprzez cud rozmnożenia chleba Jezus zmierzał przede
wszystkim do tego, aby swoich uczniów i wyznawców wszystkich
wieków stopniowo oswoić z absolutnym cudem, jakim jest Eucha
rystia. Eucharystia jest darem tak wielkim i tak daleko idącym,
że domaga się inicjacji, czyli stopniowego odsłonięcia, co ona tak
naprawdę oznacza... W pierwotnym Kościele w wieloetapowym
procesie prowadzono do największego Skarbu i Tajemnicy Koś
cioła!
Sanctissimum
chroniono przed potraktowaniem głupim,
topornym i prymitywnym.
W Najświętszej Ofierze i w Uczcie, po raz pierwszy sprawo
wanej przez Jezusa w Wieczerniku, dokonuje się zbawienie wie
lu, wszystkich. Dzieje się to niepojęcie, lecz realnie, naprawdę.
Akt wiary w to zbawcze wydarzenie zostaje istotnie dopełniony
w Komunii - w eucharystycznym zjednoczeniu ze Zbawicielem.
We Mszy Świętej, która jest składaniem zbawczej i miłosnej Ofia
ry z życia Jezusa, a także Ucztą, czyli pożywaniem Ciała i Krwi
Pańskiej, Jezus mówi nam i zapewnia nas, że dynamika Miłości
Boskich Osób wobec ludzi ma właśnie taki finał, taki cel: włączyć
nas - ubogie i wielce godne stworzenia - w Życie Boga.
To prawda, tylko niewymownie wielki Bóg mógł „wymyślić”
ten szokujący dla intelektu, a zbijający z tropu zmysły, sposób włą
czania nas w Życie samego Boga.
Kilka pytań
Czy w naszej codzienności, przynajmniej w niedzielę, ufnie i sze
roko otwieramy się na największe dary Boga? Czy choć trochę poj
mujemy, a przynajmniej przeczuwamy „zmysłem” wiary ogrom
Daru, jakim jest Eucharystia?
Czy pielęgnujemy żywą wiarę i zaufanie wobec niebotycznych
obietnic Jezusa?
Czy pozwalamy Boskiej Miłości żywić wobec nas wielkie prag
nienia? Czy raczej przeciw nim, jawnie lub skrycie, protestujemy,
powątpiewamy?
Jezus fascynuje cudami
g]
Czy ufnie i wielkodusznie przyzwalamy, by Bóg obdarował nas
Sobą, tak jak On tego pragnie w Swej Boskiej Miłości? Jak czę
sto wchodzimy świadomie w olśniewającą perspektywę Bożych
obdarowań?
Jak się to przekłada na nasze dziękczynienia po Mszy świętej?
Czy zewnętrzne postawy wyrażają wewnętrzny szacunek? Kiedyś
było normą, właśnie z powodu głębokiego szacunku, wewnętrzne
go i uzewnętrznionego, przyjmowanie Jezusa w Komunii świętej
na klęcząco; dziś trzeba już pewnej odwagi, by swą miłość i sza
cunek, w poczuciu jakiegoś wewnętrznego przynaglenia, szczerze
i bezpretensjonalnie zamanifestować postawą klęczącą.
Żydom - świadkom wielkich oznak mocy Jezusa - marzyło się
tylko tyle, by Jezus dał się obwołać ich doczesnym królem, który
dostarczy chleba doczesnego. Im, rzec można, marzyła się manna
z nieba (taki rodzaj powtórki z historii: z wędrówki przez pusty
nię). Jezus tymczasem chciał im zaofiarować dar nieskończenie
większy i wspanialszy. Tak o tym Darze mówił:
Zaprawdę, zapraw
dę, powiadam wam: Nie Mojżesz dał wam chleb z nieba, ale dopiero
Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba. Albowiem chlebem
Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu. Jam jest
chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we
Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie
(J 6, 32. 35).
Eucharystia, czyli Miłość
Trzeba przyznać, że także my, chrześcijanie, choćby najbardziej
wierzący, z trudem i poniekąd po omacku poruszamy się w świecie
Eucharystii. Przyjmijmy zatem, jako pewną pomoc w „rozumie
niu” Eucharystii i w otwieraniu się na to wszystko, co ona zawiera,
słowa Jezusa, skierowane do Gabrieli Bossis, w Wielki Czwartek,
14 kwietnia 1949 roku:
„Bądź blisko Mnie. To dzień mojej wielkiej miłości. Obchodź
jego rocznicę na swój najprostszy i najserdeczniejszy sposób. Do
strzegaj przede wszystkim miłość. Dawaj przede wszystkim mi
łość. Szukaj przede wszystkim miłości, a będziesz taką, jaką cię
Drogocenni w oczach Boga - 6
82
II. Uczymy się od Jezusa
pragnę. Moja biedna córeczko, wszystko inne jest niczyml Czy
tego nie czujesz? Daj to odczuć innym, a będziesz postępować na
przód po swej drodze apostolstwa. Jakaż to byłaby dla Mnie ra
dość, gdyby wszystkie wasze chwile były chwilami miłości! Byłaby
to bardzo pobożna odpowiedź na moje życie ziemskie. Widzisz,
nie mogę ci dziś mówić o niczym innym. Czy myślałaś czasem
0 ciężarze miłości, który doprowadził Mnie do ustanowienia Sa
kramentu Eucharystii: tego ścisłego zjednoczenia wewnętrznego
1
zewnętrznego? Płonąłem chęcią przebywania z wami, pozostania
w waszym posiadaniu aż do ostatniego dnia, bycia jakby waszą rze
czą braną, spożywaną i pitą. Chciałem być zamknięty w waszych
kościołach, oczekiwać was tam, słuchać was tam, pocieszać was
tam w najściślejszym zjednoczeniu. Czy nie powinniście kochać
Mnie za to odrobinę więcej? Jakiego języka mam użyć, by dać się
wam zrozumieć? Jeżeli twoja wiara nie jest dość silna, by znaleźć
gorące słowa, proś Mnie, bym to Ja mówił o tobie, Ja sam do Siebie
samego. Umieść swoje serce pomiędzy moimi palcami jak nastro
joną i napiętą harfę. Wydobędę z niej dźwięki, których harmonia
zachwyci ziemię i niebo. Czy chcesz być tym instrumentem?
- Tak, Panie mój, z jakąż radością!
I razem będziemy śpiewać na ten sam ton: «Ojcze składamy
Ci dzięki za to, że dzień ten się narodził®. Będziesz powtarzała,
jak biedne dziecko, które uczy się alfabetu miłości” (ON i ja, t. III,
nr 228).
Tak już jest, że gdy Jezus mówi o niebie, to my, ludzie, często
myślimy (tylko) o „chlebie” Bywa i gorzej, żądamy, jak ci z Ewan
gelii, ciągle nowych znaków, które jeszcze raz i jeszcze bardziej
uwiarygodniłyby wspaniały Jezusowy Dar, przecież już tu i teraz
hojnie rozdawany nam, pielgrzymom, do wiecznej Uczty w nie
bie. Nie powinniśmy żądać od Jezusa coraz to nowych i jeszcze
większych cudów-znaków. Winniśmy natomiast z coraz większą
uwagą patrzeć na znane nam czyny Jezusa i pojmować ich głębszy
sens - aż po „trzecie dno”.
Obyśmy z większą uwagą słuchali (niby to) dobrze znanych
słów Jezusa, a pojmując je głębiej, przeczuwali Boską Dal, która
Nikodem i my wobec tajemnicy Jezusa
Byl wśród faryzeuszów pewien człowiek, imieniem Nikodem, do
stojnik żydowski. Ten przyszedł do Niego nocą i powiedział Mu:
Rabbi, wiemy, że od Boga przyszedłeś jako nauczyciel. Nikt bowiem
nie mógłby czynić takich znaków, jakie Ty czynisz, gdyby Bóg nie był
z Nim (J 3, 1-2).
Sztuką sztuk słuchanie Boga
Są różne sztuki i umiejętności. Nawet utalentowani uczą się ich la
tami. Nie tylko gra na skrzypcach czy pianinie, ale i inne umiejęt
ności wymagają wielu lat studiów i praktyki. Do bardzo wymaga
jących sztuk należy również słuchanie Boga. Oczywiście, mowa tu
0 słuchaniu angażującym. Takim, które zwykłego zjadacza chleba
1 egocentryka, zajmującego się tylko sobą, przemienia w teocen-
tryka - w kogoś, kto o Bogu chętnie myśli. Więcej, kto z pasją pie
lęgnuje serdeczną więź, która rytmicznie „oddycha” żywą wiarą,
radosną nadzieją i uskrzydlającą miłością!
Życie z Bogiem jest na pewno piękne, a rozpoczęcie go
i podtrzymywanie w rozwoju jest i nie jest dziecięco proste. Tę
dwuznaczność znają nie tylko mistrzowie życia duchowego, ale
i my (choć trochę), zatroskani o jakość słuchania Bożego Słowa.
Z pewnym smutkiem i zadumą stwierdzamy, że słuchanie Boga
całym umysłem i sercem nie jest dla nas sprawą ani oczywistą, ani
łatwą! Teoretycznie, z upływem lat powinniśmy nabierać wprawy
w dobrym przyjmowaniu Bożego Orędzia. Jednak nie jest to re
gułą. Nierzadko bywa tak, że Jezusowa Ewangelia staje się tak bar
dzo osłuchana, że za którymś razem przyjmowana bywa byle jak.
W konsekwencji nie dotyka, nie porusza i nie odmienia serca.
Nikodem i my wobec tajemnicy Jezusa
85
Warto w różnych aspektach, np. u ważności, czasu poświęca
nego, regularności, porównać nasze podejście do tych stów, które
pochodzą od Boga, i tych, które kierują do nas dziennikarze i pub
licyści w gazetach, radiu, telewizji i internecie. Niech już (w miarę
możności) na początku tego rozważania okaże się, czy aktualnie
dbamy o wysoką jakość słuchania Boga, czy raczej mamy poczu
cie
kryzysu
słuchania i kontaktu z Bogiem i trwamy w nim.
Lekcja Nikodema
Jezus spotykał w swym ziemskim życiu ludzi bardzo różnych. Były
ich tysiące. Jednym z nich był Nikodem - faryzeusz, „dostojnik
żydowski”. Ten mądry i pobożny Żyd potraktował Jezusa bardzo
poważnie. Wprawdzie nie pokazywał się w Jego towarzystwie za
dnia, jednak tak bardzo zależało mu na spotkaniu z Jezusem, iż
przyszedł (pewno więcej razy) do Niego nocą. Swoim szczerym
wyznaniem sprowokował Jezusa do zasadniczych pouczeń i od
słonięcia tego, co dla człowieka na ziemi jest najważniejsze.
Najpierw wybrzmiało to wyznanie:
Rabbi, wiemy, że od Boga
przyszedłeś jako nauczyciel. Nikt bowiem nie mógłby czynić takich
znaków, jakie Ty czynisz, gdyby Bóg nie był z Nim.
Tym stwier
dzeniem Nikodem zdystansował wielu swoich braci faryzeuszów
i uczonych w Prawie. Nikodem, baczny i uczciwy obserwator Mi
strza z Nazaretu, uznał za oczywiste, że Jezus
przyszedł od Boga,
i to w sensie wybitnym i wyjątkowym! Przyszedł
jako nauczyciel.
Wyznanie Nikodema musiało Jezusowi sprawić radość. Było ono
dla Jezusa tym cenniejsze, iż przyjdzie Mu ze strony faryzeuszy
usłyszeć nikczemny zarzut, że
ma Belzebuba i przez władcę złych
duchów wyrzuca złe duchy
(Mk 3, 22). Doprawdy, w zestawieniu
z narastającą wrogością wielu faryzeuszów i uczonych w Piśmie
Nikodem jawi się też jako ktoś wyjątkowy, kto wzbudza nasze
uznanie.
Zauważmy jednak, że wyznanie Nikodema zabrzmi znacznie
skromniej, gdy zestawimy je z wyznaniem Piotra. Gdy pewnego
razu Jezus zadał uczniom pytanie:
A wy za kogo Mnie uważacie
?
86
II. Uczymy się od Jezusa
Wtedy
odpowiedział Szymon Piotr: Ty jesteś Mesjasz
,
Syn Boga ży-
!
wego
(Mt 16,16). Wyznanie Piotra przybliżało go i innych uczniów
do najistotniejszej Prawdy. Jezus nazywa Piotra błogosławionym
i od razu mu uświadamia, komu zawdzięcza tak głębokie pozna
nie Mistrza:
Błogosławiony jesteś, Szymonie
,
synu Jony. Albowiem
nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój
,
który jest w niebie
(Mt 16,17).
Dwa znakomite i dopełniające się wyznania, Nikodemowe
i Piotrowe, na temat osoby Jezusa, a także zasygnalizowane sprze
ciwy i zarzuty wobec Niego, upoważniają nas do stwierdzenia, że
do pełnego poznania osoby Jezusa nie dochodzi się ani łatwo, ani
szybko. I jeszcze ważniejsze: nikt, bez łaski, nie da rady zgłębić
tajemnicy Jezusa. To Bóg Ojciec jest dawcą uprzedzającej łaski,
która pozwala wejrzeć w tajemnicę Wcielonego Syna Bożego.
O Nikodemie i Piotrze można śmiało powiedzieć, że Jezus był
dla nich obu kimś bardzo ważnym. Zbliżali się oni do Boskiego
Nauczyciela różnym drogami. Zajęli przy Nim różne miejsca.
Oddali Mu różne usługi... Przypomnijmy choćby tylko to, jak
Nikodem dzielnie bronił Jezusa przed napastliwością i stronni
czością arcykapłanów i faryzeuszy (por. J 7, 50n), a po Jego śmier
ci, wraz z Józefem z Arymatei, oddał Mu ostatnią posługę (por.
J 19, 39n).
A my?
Dla nas Jezus też jest bardzo ważny. Szliśmy do Niego różnymi
drogami. Wciąż zbliżamy się do Jego osoby w sposób sobie właś
ciwy i niepowtarzalny... Zawsze jednak, w przebytej dotąd drodze
i obecnym trwaniu przy Jezusie, ważny jest, że tak to nazwę, „mo
ment Nikodemowy”. Mam na myśli zreflektowaną i świadomie
pielęgnowaną otwartość umysłu i serca wobec kogoś tak wyjątko
wego jak Jezus Chrystus!
Jezus, pełen niezliczonych skarbów, tak bardzo fascynujący Ni
kodema i jeszcze bardziej Piotra, winien się i nam jawić jako ktoś,
kogo poznaliśmy w stopniu raczej niewielkim, by nie powiedzieć
Nikodem i my wobec tajemnicy Jezusa
87
minimalnym. Nigdy też nie powinniśmy mniemać, że oto w kimś
innym niż Jezus Chrystus, i w czymś innym niż Jego Ewangelia,
znajdziemy upragnione dobro, olśniewające piękno i wytęsknioną
miłość!
Od Nikodema warto pobrać jeszcze jedną lekcję i pilnie na
uczyć się tego czegoś, co dzisiaj na wielką skalę zatracane jest
za sprawą wszelkich odmian „celebrowanego” relatywizmu. Ten
ostatni lekceważy fundamentalną zasadę przyczynowości - wnio
skowanie ze skutku o przyczynie! To dziwne, że nie wszyscy bez
wyjątku, lecz raczej nieliczni, właśnie jak Nikodem, chcą i potrafią
konsekwentne i uczciwe wnioskować z
niezwykłych czynów
Jezu
sa o „niezwykłości” i wyjątkowości osoby Jezusa! To prawda, tę
wyjątkowość dookreślił dopiero św. Piotr, otrzymawszy od Ojca
objawienie o Synu.
Zwykłe „wnioskowanie”..
W pewnym sensie, niezależnie od wszelkich myślowych zawiro
wań, takich np. jak: relatywizm, agresywny sekularyzm, lekce
ważenie mądrości i zasad zdroworozsądkowych itp., mamy, jako
wierzący, nieustanny dostęp do osoby Jezusa. Możemy w każdej
chwili wejść do Jego szkoły, a słuchając Go i patrząc na Jego czyny,
możemy też mądrze i precyzyjnie wnioskować. Nie jest to poza
zasięgiem naszych możliwości poznawczych, by jak Nikodem
i Piotr wyciągać rewelacyjne wnioski...
Znakomitą szkołą, w której - w ciszy, na medytacjach i kon
templacjach ewangelicznych - można uczyć się poznawać Jezusa,
miłować Go i iść Jego drogą, są
Ćwiczenia duchowne
św. Ignacego
Loyoli, zwane potocznie rekolekcjami ignacjańskimi. W tej szko
le („ufundowanej” przez wielkiego mistyka Ignacego Loyolę) nie
można spodziewać się doświadczeń w ścisłym sensie mistycz
nych; można jednak spodziewać się hojnego udzielania się Boga,
a dokładniej tego, że On będzie nas ogarniać swoją Miłością i spo
sobić do lepszej służby Jemu. Pomoże też uporządkować bezładne
życie.
88
U. Uczymy się od Jezusa
...i mistyka
A gdy chodzi o jakiś ożywczy powiew mistyki, to posłuchajmy, ja
kie cudne rzeczy daje poznać Bóg św. Faustynie Kowalskiej (choć
i u św. Ignacego dałoby się znaleźć podobne świadectwa): „Są
w życiu chwile i momenty poznania wewnętrznego, czyli światła
Boże, gdzie jest dusza pouczona wewnętrznie o takich rzeczach,
których ani nie wyczytała w żadnych książkach, ani ją nikt o tym
nie pouczył z ludzi. Są to chwile wewnętrznych poznań, których
Bóg sam udziela duszy. Są to wielkie tajemnice... Często otrzymu
ję światło i poznanie wewnętrznego życia Boga i [poznaję] we
wnętrzne usposobienie Boże, i to mnie napełnia niewypowiedzia
ną ufnością i radością, której pomieścić w sobie nie mogę, pragnę
się rozpłynąć cała w Nim” (
Dzienniczek
, nr 1102).
I jeszcze: „O Boże niepojęty. Jak wielkim jest miłosierdzie Two
je, przechodzi wszelkie pojęcie ludzkie i anielskie razem; wszyscy
aniołowie i ludzie wyszli z wnętrzności miłosierdzia Twego. Miło
sierdzie jest kwiatem miłości; Bóg jest miłością, a miłosierdzie jest
Jego czynem, w miłości się poczyna, w miłosierdziu się przejawia.
Na co spojrzę, wszystko mi mówi o Jego miłosierdziu, nawet sama
sprawiedliwość Boża mówi mi o Jego niezgłębionym miłosierdziu,
bo sprawiedliwość wypływa z miłości”
(Dz.
651).
Częstochowa, 19 kwietnia 2012 r.
Rozmnożenie chlebów i co z tego wynika
Jezus udał się za Jezioro Galilejskie, czyli Tyberiadzkie. Szedł za Nim
wielki tłum, bo widziano znaki, jakie czynił dla tych, którzy cho
rowali. Jezus wszedł na wzgórze i usiadł tam ze swoimi uczniami.
A zbliżało się święto żydowskie. Pascha. Kiedy więc Jezus podniósł
oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą do Niego, rzekł do Filipa: Skąd
kupimy chleba, aby oni się posilili? A mówił to wystawiając go na
próbę. Wiedział bowiem, co miał czynić. Odpowiedział Mu Filip:
Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł
choć trochę otrzymać. Jeden z uczniów Jego, Andrzej, brat Szymona
Piotra, rzekł do Niego: Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chle
bów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu? Jezus
zatem rzekł: Każcie ludziom usiąść! A w miejscu tym było wiele tra
wy. Usiedli więc mężczyźni, a liczba ich dochodziła do pięciu tysięcy.
Jezus więc wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, rozdał siedzą
cym; podobnie uczynił z rybami, rozdając tyle, ile kto chciał. A gdy
się nasycili, rzekł do uczniów: Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic
nie zginęło. Zebrali więc, i ułomkami z pięciu chlebów jęczmiennych,
które zostały po spożywających, napełnili dwanaście koszów. A kiedy
ci ludzie spostrzegli, jaki cud uczynił Jezus, mówili: Ten prawdziwie
jest prorokiem, który miał przyjść na świat. Gdy więc Jezus poznał,
że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem, sam usunął się
znów na górę (J 6, 1-15).
Chleb i słowo sycą - nie zawsze
W przytoczonej perykopie Ewangelista opisał pewne ważne i wy
jątkowe wydarzenie. Możemy spokojnie przyjrzeć się słowom
i czynom Jezusa, a także zachowaniu uczniów i pewnego chłop
ca; oczywiście także nakarmionej rzeszy. Czy jednak znajdziemy
w tym opisie coś ważnego dla nas? Zapewne tak, ale po spełnieniu
90
II. Uczymy się od Jezusa
pewnych warunków. O tym za chwilę. Najpierw jednak, dla roz
budzenia uwagi i zrobienia w swym sercu „miejsca” dla opisanego
wydarzenia, popatrzmy na to, jak karmimy się chlebem Słowa Bo
żego w czasie Eucharystii.
Na Mszę świętą, niedzielną lub codzienną, przychodzimy jako
ludzie z definicji głodni Boga i spragnieni Jego Miłości, a także
duchowej energii do przebywania pielgrzymiej drogi. Zapytajmy
jednak, czy naprawdę posilamy się na Mszy świętej? Zapewne tak,
jakoś tak. Przecież za każdym razem Chrystus w Kościele zastawia
dla nas dwa stoły: stół Słowa Bożego i stół Ciała Pańskiego. Za
tem powinniśmy czuć po Mszy Świętej wielki przypływ duchowej
energii i innych Bożych darów. A jak jest w praktyce?
Czy nazbyt często nie bywa tak, że nawet po wysłuchaniu paru
fragmentów z Pisma Świętego - zaryzykuję taką „diagnozę” - ra
czej niewiele otrzymujemy duchowego pokarmu. Teoretycznie
jest go bardzo dużo, ale praktycznie okazuje się, że nieraz odcho
dzimy... głodni. Nawet po uważnym wysłuchaniu czytań z Pisma
Świętego możemy się czuć jak ów bardzo głodny człowiek, który,
owszem, wszedł do piekarni, ale na bochny chleba jedynie popa
trzył. Samo zaś popatrzenie, wiadomo, nie karmi ani nie nasyca.
Nawet zakupienie chleba na niewiele się zda; trzeba jeszcze chleb
pokroić, wziąć go do ust, dobrze pogryźć „zębami mądrości”,
połknąć, a potem dać sobie czas na strawienie i przyswojenie go
w dość złożonym, przed naszymi oczyma ukrytym procesie.
Skoro tak się rzeczy mają, to w dalszym toku rozważania pró
bujmy podjąć ewangeliczne wydarzenie, jak bierze się w ręce wiel
ki bochen chleba, kraje się na kromki, rozdrabnia na kęsy...
Człowiek - istota wspomagana
Zacznijmy od prostego spostrzeżenia, że Jezus jawił się ludowi
jako ktoś wyjątkowy, ujmujący i do Siebie przyciągający. Tłumy
garnęły się do Jezusa, ponieważ pomagał im żyć i radzić sobie z ta
jemnicą istnienia. Wielu ceniło sobie to, że mogli przyprowadzić,
a bardziej chorych przynieść do Jezusa; On zaś wszystkich bez wy-
91
Rozmnożenie chlebów i co z tego wynika
jątku uzdrawiał. Czymś najzupełniej wyjątkowym było dla ludzi
to, że Jezus potrafił nakarmić wielką rzeszę, mając do dyspozycji
jedynie parę chlebów i kilka rybek.
To wszystko, co Jezus potrafił i faktycznie czynił, jawiło się lu
dowi jako cenne dobro. To zrozumiałe, bo człowiek jest istotą nie
tylko bardzo godną, ale też bardzo „głodną” i potrzebującą wie*
lorakiej troski i pomocy. Tak, „człowiek jest istotą wspomaganą"
(Cz. Miłosz). Jakże wielorakiego i dogłębnego wspomagania po
trzebuje każdy człowiek, który rodzi się na ziemi. Potrzeba bycia
wspomaganym dotyczy nas wszystkich - od narodzin, przez całe
życie, aż do śmierci. Pragniemy być wspomagani na poziomie po
trzeb ciała, na poziomie potrzeb psychicznych i duchowych prag
nień. Jezus dobrze o tym wie, dlatego - zanim ktokolwiek o to po
prosi - On, absolutnie uprzedzająco, z inicjatywy Trójcy Boskich
Osób, przychodzi do nas z wielką misją wspomagania całej ludz
kiej rodziny i każdej osoby.
Karmiąc głodną rzeszę słuchaczy, Jezus pokazuje, że zna i sza
nuje wszystkie wymiary ludzkiej osoby. Zresztą któż może lepiej
znać człowieka (i szanować go) niż Ten, który go stworzył i który
do
końca bierze odpowiedzialność za swój umiłowany „obraz”.
Kiedy widzimy dziś Jezusa, jak konkretnie i realnie troszczy się
0 głodnych i jak umiejętnie uwrażliwia swych uczniów na pod
stawowe potrzeby człowieka, to tym mocniej polegamy na tych
uspokajających słowach Jezusa: Nie troszczcie się więc zbytnio
1 nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się
przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec
wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się
naprzód o królestwo (Boga) i o Jego Sprawiedliwość, a to wszyst
ko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo
jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień
swojej biedy (Mt 6, 31).
Ziemia jest tak urządzona przez Boga, że ludzie mogą w spo
sób naturalny zaspokajać swe materialne potrzeby. Cud rozmno
żenia chleba i ryb pokazuje, że Stwórca natury z łatwością potrafi
zaingerować w prawa przez siebie ustanowione. Jeśli uznaje, że jest
to potrzebne, dokonuje cudu, by człowiek zatroskany „najpierw*
4
II. Uczymy się od Jezusa
92
o Królestwo Boże i oddający się temu, co najważniejsze, nie mu
siał z tego powodu głodować. W niektórych objawieniach Maryja
(np. w La Salette) obiecywała ludziom nękanym głodem wsku
tek zarazy niszczącej uprawy roślin, że Bóg zapewni im wielkie
urodzaje, jeśli nawrócą się do Niego, będą się modlić i żyć w zgo
dzie Bożymi przykazaniami. Ktoś powie, że i bez „tego” świetnie
sobie radzimy. Chyba jednak nie aż tak bardzo, skoro wciąż tyle
ludzi (miliony, a nawet... miliardy) przymiera głodem, a tysiące
wręcz z głodu umierają, z jakimś tragicznym, niemym krzykiem
'
na ustach. A jeśli niedożywienie i głód obecne w ludzkiej rodzinie
j
nie dość świadczą o naszej marnej kondycji ducha (bo przecież !
w istocie nie materialnej), to pomyślmy o niezliczonych choro
bach, w tym tzw. cywilizacyjnych, a więc nowych, wygenerowa- '
nych przez wątpliwej jakości rozwój!
!
Mały gest chłopca - wielki gest Jezusa
Kęsem duchowego chleba może okazać się dla nas przyjrzenie
się gestowi chłopca, którego wypatrzył jeden z uczniów Jezusa.
To Andrzej, brat Szymona Piotra, znalazł wśród tłumu jednego
chłopca, który miał pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby. Swoje
„odkrycie” Andrzej od razu opatrzył realistycznym komentarzem:
lecz cóż to jest dla tak wielu?
Rzeczywiście, dla apostoła Andrze
ja, który dysponuje tylko ludzkimi możliwości, znaleziony chleb
i dwie rybki nie stanowią żadnego rozwiązania. To jasne i oczywi
ste. Jeśli jednak tymi kilkoma Chlebami i paroma rybkami posłuży
się Jezus, to rzecz wygląda zupełnie inaczej.
Możemy poczuć się zbudowani tym, że chłopiec (właściciel
chleba i rybek) oddał do dyspozycji Jezusa to, co było jego. Nie
zląkł się, nie powiedział: „tego absolutnie nie dam, bo jest moje”.
Nie zasłaniał się, mówiąc: „jak dam, to sam będę głodny”. Ufnie
oddał to, co miał. To urok Jezusa, Jego słowa, zaufanie do Niego
sprawiły, że rozszerzyło się serce chłopca i oddał to, co posiadał...
A potem wkroczył do akcji Jezus, używając swoich ponadludz-
kich możliwości:
wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, rozdał
Rozmnożenie chlebów i co z tego wynika
93
siedzącym; podobnie uczynił z rybami, rozdając tyle, ile kto chciał.
Tym czynem Jezus mówi bardzo wiele.
Pokazuje, jak w Nim Bóg Ojciec oddaje Boskie możliwości dla
ocalenia i nasycenia człowieka; jak wielkodusznie i nadobficie za
radza Bóg ludzkim potrzebom. I jaki może być świat, gdy w cen
trum ludzkiej rodziny będzie Jezus - Boski Zbawiciel.
Oczywiście (choć wtedy było to nieoczywiste), Jezus czyni
też, na kanwie tego wydarzenia, coraz wyraźniejsze aluzje do naj
większego Daru - do Eucharystii, którą po wszystkie czasy złoży
w ręce ludzi pielgrzymujących do doskonałej komunii z Bogiem
w Niebie.
To wszystko dość dobrze znamy. Z daru Eucharystii stale czer
piemy...
Zaparcie się siebie i dawanie
Zatem sięgnijmy jeszcze po taką okruszynę - spostrzeżenie, że
wielką satysfakcję miał chłopiec, który zorientował się, że to jego
pięcioma chlebami jęczmiennymi i jego dwoma rybkami Jezus
nakarmił wielką rzeszę ludzi. Jego (pokorna) duma była całkiem
uprawniona.
A my poczujmy się zachęceni do wielkoduszności w dawaniu.
To niewiele, co posiadamy i hojnym sercem oddajemy Jezusowi,
może stać się czymś naprawdę wielkim, gdy Jezus to przyjmie
i spożytkuje jako cenny materiał w budowaniu Królestwa Ojca na
ziemi. Sądzę, że wszelkie uczynione przez nas dobro nabiera w rę
kach Jezusa naprawdę wielkiej wagi; zostaje utrwalone na wiecz
ność i wydaje wielkie owoce.
Warto w tym miejscu przytoczyć zachętę, którą otrzymała od
Jezusa Gabriela Bossis; „Na polance samotnego lasku, gdzie czę
sto przychodziłam, by myśleć o Nim, roje motyli siadały na koni
czynie. - «Widzisz, nawet w przyrodzie jedni potrzebują drugich.
Nikt nie może uniknąć obowiązku oddania się. Dawaj, dawajcie
tak, jak Ja Sam dawałem. Zwyczaj dawania! Jakaż to zbroja siły,
radości... To zaparcie się siebie#”
(ON i ja,
1.1, nr 796).
94
II. liczymy się od Jezusa
Z
ostatnią
myślę (zachętę) dobrze koresponduje prowokujące
spostrzeżenie św. Ignacego Loyoti: „Jest bardzo mało ludzi, którzy
przeczuwają, co Bóg uczyniłby z nich, gdyby zaparli się siebie sa
mych i wydali się (oddali się) całkowicie lezusowi Chrystusowi,
aby On ukształtował ich dusze w swoich rękach”.
1 na koniec: Jakie pętania trzeba zadać sobie, by skłoniły nas do
dalszej refleksji? A zwłaszcza do czynu. Do nowej wrażliwości na
Słowo Boże i na naszych bliźnich.
Częstochowa. 20 kwietnia 2007 r.
Eucharystia. „Panie, do kogóż pójdziemy?”
W synagodze w Kafarnaum Jezus powiedział: Ciało moje jest praw
dziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem. (...)
A spośród Jego uczniów, którzy to usłyszeli, wielu mówiło: Trudna
jest ta mowa. Któż jej może słuchać? Jezus jednak świadom tego, że
uczniowie Jego na to szemrali, rzekł do nich: To was gorszy? A gdy
ujrzycie Syna Człowieczego, jak będzie wstępował tam, gdzie był
przedtem? Duch daje życie; ciało na nic się nie przyda. Słowa, które
Ja wam powiedziałem, są duchem i są życiem. Lecz pośród was są
tacy, którzy nie wierzą. Jezus bowiem na początku wiedział, którzy
to są, co nie wierzą, i kto miał Go wydać. Rzekł więc: Oto dlacze
go wam powiedziałem: Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli mu to
nie zostało dane przez Ojca. Odtąd wielu uczniów jego odeszło i już
zNim nie chodziło. Rzekł więc Jezus do Dwunastu: Czyż i wy chcecie
odejść? Odpowiedział Mu Szymon Piotr: Panie, do kogóż pójdzie
my? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że
Ty jesteś Świętym Boga (J 6, 55. 60-69).
Ewangelia (z soboty po 3. Niedzieli Wielkanocnej) opowiada o po
ważnym kryzysie, który dotknął uczniów Jezusa. Zostało w
niej
wyraźnie wskazane, co ten kryzys wywołało. Rzecz sama w sobie
jest szokująca i chciałoby się zawołać: o zgrozo! Oto poważny kry
zys został wywołany jasną zapowiedzią wielkiego i tajemniczego
Daru, który dzisiaj oznaczamy słowem: Eucharystia!
Niebotyczny Dar
Wybiła jedna z wielkich godzin (będzie ich więcej)! Jezus uznał,
że już może odsłonić jedną z największych tajemnic. Czyżby się
jednak się pomylił, wybierając właśnie ten moment, by powie-
96
II. Uczymy się od Jezusa
dzieć, że
Ciało Jego jest prawdziwym pokarmem, a Krew Jego jest
prawdziwym napojem
? Czy należało poczekać i jeszcze lepiej
przygotować uczniów na tak wielki Dar? Istotnie, jest On „niebo- :
tyczny”, bo z nieba pochodzi i nieba (w nim) nie tylko dotykamy, '
lecz w siebie je bierzemy. Jako duchowy - od Ducha Bożego dla |
ducha ludzkiego - Pokarm i Napój! W sakramencie Eucharystii
Jezus daje śmiały przystęp do Siebie ludziom wszystkich wieków,
W Niej sprawowana będzie zbawcza Ofiara. Jej świadkowie sta
wać się będą uczestnikami Świętej Uczty (
sacrum convivium).
W języku osobowych relacji taki Dar oznacza (mówi), że Jezus
Chrystus swych uczniów bardzo miłuje,
do końca.
Oto niepoję
ta, i zda się szalona, forma wyrażenia nieskończonej Miłości Boga
do człowieka! - A co na to obdarowani? W pierwszym odruchu
zdobyli się tylko na tyle, by stwierdzić:
Trudna jest ta mowa. Któż
jej może słuchać?
Za trochę wielu odejdzie, ale znajdzie się i taki,
który w imieniu pozostających i pozostałych powie:
Panie, do ko
góż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli
i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga.
Tak, wprowadzaniu ludzi w wielki świat Boga towarzyszy nie
dowierzanie, zwątpienie i wręcz odejście wielu! To zdumiewa
i dziwi. Wydawałoby się, że Jezusowa propozycja w pełni zasługuje
na to, żeby być przyjętą radośnie i wielkodusznie. Czyż nie w pod
skokach winien każdy wchodzić w stojący otworem świat Boga
i Jego trynitarnej Miłości? Zamiast tego widać, jak człowiek, wte
dy i dzisiaj, opiera się, zapiera się i wręcz wpiera się w swoją bied
ną ziemię. Pierwsze odruchy bywają niestety takie, że my, ludzie,
chowamy się w urządzonym po swojemu
zaścianku
samej tylko
doczesności... Owszem, można by takie zachowanie ludzi uznać
za rodzaj miłości do ziemi - do tego, co uchwytne i konkretne,
a przy tym fascynujące i piękne. No i dane przecież przez samego
Stwórcę. Czy mamy jednak prawo stawiać granice wielkodusz
ności Boskiego Dawcy? A ponadto, czy nasze pragnienia - byle
tylko dokopać się do ich oryginalnego brzmienia - nie tęsknią do
czegoś o wiele lepszego niż to, co dać nam może sama doczes
ność i ziemia? A gdyby te ostatnie stwierdzenia wydały się nam
nieco sztuczne i nie dość przekonujące, to pomyślmy, co tak na-
J
97
Eucharystia. „Panie, do kogóż pójdziemy?”
prawdę czujemy w nieuchronnym zderzeniu z faktem przemijania
i co dzień doświadczanej radykalnej kruchości naszego bytu!
Kto z nas - przyskrzyniony podobnie jak św. Piotr - nie wy
zna z nim razem:
Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa ży
cia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym
Boga.
Uradujmy się tym, że w Jezusie Chrystusie zstępuje do nas sam
Bóg. W Jego Świetle widać „rzeczy” stare i nowe, które przera
stają nasze wyobrażenia i najśmielsze wizje... Otwierając Księgę
Jezusowej Ewangelii, naprawdę wkraczamy w świat Boskich myśli,
dróg i planów. A styl życia Emmanuela, Boga pośród nas, z jednej
strony jawi się jako bardzo zwyczajny i ludzki, zaś z drugiej strony
stanowi rodzaj dobroczynnej prowokacji. Pan wzywa nas do nie
ustannego transcendowania ograniczeń właściwych doczesności
i pójścia znacznie dalej - w Boską Dal (por. Hi 36,16).
Czy powyższe stwierdzenia miałyby nas bulwersować i obu
rzać? Czy to źle, że Ktoś od nas nieskończenie Większy, a jedno
cześnie będący na tym świecie, choć nie z tego świata (por. J 8,
23), odsłania nam Boski Horyzont? Czy to źle, że nas - ledwie
raczkujących w istnieniu (i pod każdym innym względem) - bie
rze On za rękę i prowadzi, jak pasterz swe owce? I uczy patrzeć ku
temu, „co w górze” (por. Kol 3,1)! Cóż zrobilibyśmy sami, podda
ni ziemskiemu ciążeniu i przytłoczeni ciężarem grzechów?
Nieskończona Miłość
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Jezus bardzo miłuje swoich
uczniów. To Jego niewyczerpalna miłość sprawia, że wtedy i dzi
siaj z wielką cierpliwością objaśnia, jaki jest Ojciec, Jego i nasz.
I jak wielkimi darami pragnie On nas obdarować! Z podobną
cierpliwością poucza, jak żyć warto i należy...
Zauważmy jednak, że Jezus w swojej Boskiej „taktyce” zbawia
nia nie zachowuje się jak polityk, zwłaszcza dzisiejszy. W morzu
osaczającego nas relatywizmu i superpragmatyzmu oraz kultu
skuteczności warto podkreślić, że Jezus w najmniejszym stopniu
Drogocenni w oczach Boga * 7
98
It. Uczymy się od Jezusa
nie przejawia takiego podejścia, które „sprzedaje” wyższe war
tości i cele, byle tylko dostosować się do upodobań swoich wy
znawców. To nie oni są miarą rzeczy, lecz niezmiennie On! Jezus
nie szuka poklasku i ludzkiej chwały. Tę ma od Ojca (por. J 5, 44;
17, 5). Najwyższym Jego celem i pragnieniem jest to, aby objawić
ludziom wspaniały Zamysł Ojca. A ten sprowadza się do tego, żeby
doprowadzić nas - drogą możliwie prostą i pewną - do wiecznego
zbawienia i szczęścia.
Jezus nigdy nie wycofa się z misji zbawienia „wielu” (co ozna
cza wszystkich). Tę misję otrzymał od Ojca. Żadna okoliczność
nie skłoni Go tego, żeby najwspanialszą (pod każdym względem)
Wolę Ojca przykroić do ludzkich upodobań, żądz czy choćby i po
jemności naszego rozumu, często dodatkowo osłabionego pychą...
Raczej pójdzie na Mękę i na Krzyż, byle tylko tym skuteczniej dać
świadectwo Prawdzie o Boskiej woli i stylu ocalania nas na wiecz
ność... A gdy będziemy marudzić, mówiąc:
Trudna jest ta mowa.
Któż jej może słuchać
?, to On - bądźmy tego pewni - (i tak) nicze
go nie zmieni! Może opowie jeszcze jedną przypowieść, by oswoić
nas z Niepojętym, ale ani jednej „kreski” nie odwoła. Ani o „jedną
jotę” niczego nie „złagodzi” (por. Mt 5, 18), lecz (raczej) zdecydo
wanie i otrzeźwiająco zapyta:
Czyż i wy chcecie odejść?
Obyśmy mieli wiarę Piotra i jego miłość, by - nawet nie pojmu
jąc - powiedzieć:
Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia
wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga.
Wszystko zależy od Ojca
Jest w wypowiedzi Jezusa jeszcze jedno zdanie, trudne do zgłębie
nia, które stanowi jednak ważny drogowskaz, co winniśmy czy
nić, by nie rozminąć się z Jezusem i z darem zbawienia. To zdanie
brzmi:
Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli mu to nie zostało dane
przez Ojca.
Jeden z komentatorów tak odczytuje te (jednak) twar
de i zaskakujące słowa Jezusa:
„Nie lubimy takich słów, ponieważ rodzą w nas niepewność.
Gdyby kazano nam jakoś zareagować, coś zrobić! Ale co czynić,
Eucharystia. „Panie, do kogóż pójdziemy?’
99
jeśli mówi się nam o jakimś tajemniczym darze, o którym nie mo
żemy decydować? W którym momencie i w jaki sposób Ojciec
pociąga nas do jezusa, dając nam laskę prawdziwej wiary w Nie
go? Komu ofiarowuje ten dar?
Na próżno chcielibyśmy zobaczyć rzeczywistość od strony
Boga, próbując wślizgnąć się w Jego myśli, Jego decyzje... i w Jego
upodobania! Tym, co do nas należy, nie jest jednak zastanawianie
się nad Jego wyborami, lecz przyjęcie - najlepiej jak umiemy -
tego, co On wybrał dla nas, co postanowił nam dać.
Najlepszym sposobem, aby stać się bardziej otwartym na dar,
jest uświadomienie sobie, czego wymaga z naszej strony sama
logika darów Bożych. Zamiast wyobrażać sobie zbyt prędko, że
przyszliśmy do Chrystusa, że chcemy do Niego iść i że dla tego
celu uczynimy wszystko, zacznijmy od pokornego pogodzenia się
z myślą, że wszystko zależy od Ojca. To zachęci nas do tego, ażeby
najpierw prosić Go o wiele żarliwiej o laskę bycia pociągniętym
do Jego Syna. A wówczas będziemy bardziej zdecydowani, aby
wykorzystać tę łaskę w stopniu najwyższym - święty Jan nazywa
to «wierzyć», w sensie maksymalnego przylgnięcia całym sobą”
(A. Seve).
Częstochowa, 20 kwietnia 2013 r.
„Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie?”
Gdy Jezus ukazał się swoim uczniom i spożył z nimi śniadanie, rzekł ;
do Szymona Piotra: Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie więcej
:
aniżeli ci? Odpowiedział Mu: Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham.
,
Rzekł do niego: Paś baranki moje. I znowu, po raz drugi, powiedział j
do niego: Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie? Odparł Mu: Tak, j
Panie, Ty wiesz, że Cię kocham. Rzekł do niego: Paś owce moje. Po- »
wiedział mu po raz trzeci: Szymonie, synu Jana, czy kochasz Mnie?
Zasmucił się Piotr, że mu po raz trzeci powiedział: Czy kochasz
Mnie? I rzekł do Niego: Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię
kocham. Rzekł do niego Jezus: Paś owce moje. Zaprawdę, zapraw
dę, powiadam ci: Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś,
gdzie
chciałeś.
Ale
gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny
cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz. To powiedział, aby za
znaczyć, jaką śmiercią uwielbi Boga. A wypowiedziawszy to rzekł do
niego:
Pójdź
za Mną! (J 21,15-19).
Powyższą
, piękną i pełną znaczenia perykopę czytamy w roku li
turgicznym, zależnie
od cyklu
, tylko dwa lub trzy razy. Jeden raz
na
krótko przed Uroczystością
Zesłania Ducha Świętego. Wia
domo, to trwające w
czasie
wydarzenie ma ogromne znaczenie
dła ukonstytuowania żywej wspólnoty Kościoła i dla podjęcia
misji
ewangelizacyjnej
wszystkich narodów. Wydarzenie opisane
w dzisiejszej Ewangelii
też, choć w innym sensie, konstytuuje Koś
ciół. Piotr-Kefas,
czyli
Skała, zostaje jeszcze jeden raz powołany
przez
Jezusa. Tym razem dowiaduje się - po trzykrotnym wyzna
niu miłości - że ma być pasterzem Jezusowych baranków! Jezus
zechciał
mu także, do pewnego stopnia, przepowiedzieć rodzaj
śmierci.
„Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie?”
101
Jezus odbudowuje zaufanie
Sceneria spotkania jest pełna uroku. Wschodzi słońce nad Jezio
rem Tyberiadzkim; ognisko rozpalone przez Pana Zmartwych
wstałego jeszcze płonie. Siedmiu apostołów przeżywa radosny
szok, bo Mistrz znowu im się zjawia! Jemu też zawdzięczają uda
ny połów. Stając naprzeciw Niego, pewno trochę się obawiali, czy
Mistrz nie zgani ich, że mimo wyraźnego polecenia, by nie opusz
czać Jerozolimy, oni się oddalili. Zrobili to mocą nawyku i z po
czucia bezczynności i zawieszenia... Ale oto tego ranka, po poraż
ce, wszystko układa się jak najlepiej. Choć przez całą noc nic nie
złowili, to jednak zjedli smaczne „wielkanocne śniadanie”. Kilka
rybek położył na ognisku Jezus, a resztę przynieśli oni, z połowu
wyjątkowo udanego.
Ale to nie jest wszystko i na tym nie koniec. Poniekąd dopiero
wszystko się zaczyna. Wielka Historia Zbawienia, związana z Pas
chą - z Przejściem przez ziemię Syna Bożego, potoczy się
dalej.
Rozciągnie się na wiele wieków i na miliardy osób w wielu poko
leniach. Sam Zmartwychwstały Pan, cudowny i zwyczajny, zjawia
się kolejny raz, by pokierować biegiem ważnych wydarzeń. Krok
po kroku stwarza
warunki
do wielkiej misji Kościoła, która trwać
będzie aż do skończenia świata (por. Mt 28,20).
Zmartwychwstały Pan - zanim jeszcze wraz z Ojcem ześle
Ducha Świętego - sam odbudowuje nadszarpnięte więzi
zaufa
nia.
Straszny kryzys dopadł wszystkich w chwili ukrzyżowania
Mistrza. Tego dnia uczniowie mocno zawiedli, prawie wszyscy.
Zawładnęła nimi wielka trwoga i lęk o swoje życie. Ponadto czu
li się głęboko zawiedzeni z powodu klęski Mistrza. To było dla
nich najokropniejsze. Owszem, w kolejnych spotkaniach z Panem
stopniowo pojmowali, że była to klęska szczególnego rodzaju. Że
tak naprawdę mieli do czynienia z czasem triumfu Boskiego Mi
łosierdzia, które odniosło zwycięstwo nad destrukcyjnymi siłami
ludzkich grzechów i nienawiścią Złego. Powoli ich wewnętrzny
świat przeżyć rozjaśniał się, ale mimo wszystko uczniowie czu
li się jeszcze
poranieni
tym, czego byli świadkami w ciągu kilku
niedawnych, dramatycznie przeżywanych dni Paschy. W sumie,
ciągle jeszcze nie wiedzieli, jak potoczą się dalej ich losy. Właśnie
w tę ich niepewność - aż przez 40 dni - wkraczał Zmartwychwstały
Jezus. Jego działanie było wielorakie: pocieszał swoich, przywra
cał im nadzieję, budził radość, napełniał mocą; przede wszystkim
jednak odbudowywał wzajemne zaufanie i więź miłości.
Jezus najpierw odzyskał dla ufnej więzi całą wspólnotę aposto
łów zebranych w Wieczerniku (por. J 20, 19-23; Łk 24, 36-49). Po
tem, bardzo indywidualnie, choć w gronie wspólnoty apostolskiej,
uczynił to samo w odniesieniu do (chwilowo nieobecnego) To
masza; jemu też z wielką miłością i maksymalnym pochyleniem
przywrócił zdolność wierzenia i zaufanie.
Sytuacja Piotra - z powodu trzykrotnego zaparcia się - wyma
gała od Jezusa szczególnego kunsztu. Rzeczywiście, Mistrz odbu
dował z Piotrem relację pełnego zaufania i miłości w sposób (by
tak rzec) głęboko dojmujący. A poza tym konkretnie i pięknie.
Możemy mieć nadzieję, że i nas Jezus włączy w serdeczną i bli
ską wspólnotę miłości z Jego Osobą, mimo wszystkich naszych
życiowych błądzeń, grzechów, lęków i niedowierzań.
102
II. Uczymy się od lezusa
Powołany grzesznik
Dialog z Jezusem wywoływał w Kefasie różne wspomnienia. Za
pewne przypomniało mu się pierwsze spotkanie... Dokonało się
ono w podobnych okolicznościach jak teraz; to samo jezioro, po
dobna sekwencja zdarzeń, gdy chodzi o połów ryb. Najpierw po
łów był bezowocny, a potem - obfity (Łk 5,1 nn).
Wtedy Piotr czuł przerażenie, widząc moc i świętość Jezusa,
a także to, że on (Piotr) zostaje włączony, bez własnej woli i ini
cjatywy, w świat wielkich planów Boga, realizowanych przez Je-
zusa-Mesjasza. Było mu bardzo trudno znieść zderzenie własnej
małości i grzeszności z wybraniem go do bycia narzędziem w ręku
Boga.
Teraz, po kilku latach bycia z Jezusem, jest podobnie: Jezus
wzywa go jeszcze raz do pójścia za Nim. Wiele się w Piotrze zmie-
„Szymonie, synu ]ana, czy miłujesz Mnie?”
10
J
niło, ale słabość i grzeszność - pozostały. Jezus mimo to rozmawia
z nim i zaprasza go do definitywnego zaangażowania się w wielką
sprawę Kościoła i głoszenia Ewangelii wszystkim narodom.
Teraz Jezus ponownie wybiera Piotra, a Piotr ponownie wybie
ra Jezusa. Piotr dokonuje wyboru bardziej świadomie i dojrzale.
Teraz lepiej zna Jezusa i lepiej zna siebie. Wie dobrze, na co (na
jaki upadek) go stać, a mimo to gotów jest przyjąć konsekwencje
wyboru Jezusa.
Pytania o miłość
Pierwsze pytanie Jezusa o miłość brzmiało:
Szymonie, synu Jana,
czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci
? - Piotr pamięta, jak kiedyś za
pewniał Mistrza:
Choćby wszyscy zwątpili w Ciebie, ja nigdy nie
zwątpię. Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie
(Mt 26, 33. 35). Tym razem nie popełnia tego błędu - z nikim nie
chce się porównywać. Nie chce siebie stawiać wyżej. Stracił dawną
pewność siebie.
Odpowiedź Piotra jest pokorna i serdeczna:
Tak, Panie, Ty
wiesz, że Cię kocham.
Piotr zapewnia Jezusa o miłości, ale rezyg
nuje z wszelkich porównań. Po prostu pokornie prosi, by Jezus
zechciał wejrzeć w jego serce i zobaczyć, jaka jest jego miłość.
Jezus kilkakrotnie pytał Piotra o miłość, dokładnie trzy; tyle
razy też Piotr zaparł się Mistrza.
Szymonie, synu fana, czy miłujesz
Mnie
f Piotr w lot pojął, co Jezus miał na uwadze, gdy pytał go
o miłość po
raz drugi i trzeci. Jezus nie chciał Piotra upokorzyć
w sensie sprawienia mu przykrości publicznym poniżeniem. Nie,
na pewno nie! Raczej dał mu szansę pełnej rehabilitacji. Chciał
też pouczyć Piotra i wszystkich, po wsze czasy, że nie ma takie
go upadku, z którego by nie można było powstać i
znowu
wejść
w krąg miłości i zażyłej przyjaźni z Jezusem.
104
II. U czymy się od Jezusa
Lekcja trudna i wspaniała
W tym ważnym dniu, Piotr, który miał przewodzić wspólnocie
Kościoła, przerobił jedną z najtrudniejszych i najwspanialszych
lekcji: poznał gorzki smak poważnego upadku; poznał też prze-
słodki smak Jezusowej miłości! Osobiście doświadczył, jak wier
na, delikatna i potężna jest miłość Zbawiciela. Upadek (poniekąd)
stworzył okazję do tego, by Piotr mógł przylgnąć do Jezusa jeszcze
mocniej, jak najmocniej; być może mocniej niż nieskalany takim
grzechem i subtelny Jan Ewangelista.
Każdy namiestnik Chrystusa na ziemi, każdy następca św. Pio
tra, będzie patrzył na wiele słabości i grzechów w Kościele. Wiele
razy, właściwie nieustannie - codziennie, jak widzimy to u papie
ża Franciszka - będzie musiał umacniać braci w wierze i w miło
ści, także wtedy, gdy upadną, gdy się mocno zachwieją. W chary
zmacie Piotra wszystkich czasów jest obecna zdolność jednania
z Jezusem tych, którzy się Go (choćby i haniebnie) zaparli.
Zadanie - misja
Dialog Jezusa z Piotrem, odbudowujący wzajemne zaufanie i mi
łość, zostaje trzykrotnie zwieńczony - po każdym pytaniu i odpo
wiedzi - powierzeniem Piotrowi zadania:
Paś baranki moje.
Piotr ma być pasterzem, i to podobnym do Jezusa. Ma być
prawdziwym pasterzem (por. J 10), a zatem takim, który w sytua
cji zagrożenia nie ucieknie; raczej w razie potrzeby odda swoje ży
cie za owce. Szczytem bycia dobrym pasterzem jest męczeństwo.
Jezus delikatnie przepowiada Piotrowi, że czeka go właśnie mę
czeństwo:
Gdy byłeś młodszy, sam się przepasywałeś i chodziłeś, do
kąd chciałeś. Lecz gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a kto
inny cię przepasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz.
Rzeczywiście,
przyjdzie taki dzień, w którym Piotr odda w Rzymie swe życie za
swego Pana. Też na krzyżu, jak Jezus, choć inaczej, bo - jak głosi
tradycja - głową
w dół.
„Szymonie, synu Jana, czy miłujesz M nie?"
105
Prawdziwa miłość niesie ze sobą wspaniałe przeżycia. Jest ona
wielkim dobrem i czyni dobro, jednak na tym świecie wiąże się
także z poświęceniem, z ofiarą. W dialogu miłości Jezusa i Pio
tra widać powagę. Przed Piotrem otwiera się perspektywa wiernej
i trudnej służby.
My też, gdy idziemy za Jezusem, winniśmy być gotowi przy
jąć wyznaczony nam ciężar zadań. Trzeba być gotowym wziąć na
siebie „swój krzyż”, który (w końcu) jest jakąś (maleńką) cząst
ką wielkiego Krzyża Zbawiciela. Jednak Jego Krzyż, nasze krzyże,
mają zbawczą wartość, służą wielkiej sprawie zbawienia. Wszyst
kie, zjednoczone z Jezusowym, są też chwalebne.
Częstochowa, 9 maja 2008 r.
Porwij nas, Duchu Święty!
Najwięcej świąt i uroczystości poświęca Kościół Jezusowi. To
zbawcza misja Chrystusa jest w centrum uwagi wierzących. Jed
nocząc się, w czasie liturgii i na modlitwie, z naszym Zbawicielem,
czcimy Boga Ojca. Nieco „technicznie” posługujemy się taką oto
formułą, że to przez Chrystusa i razem z Nim oddajemy najwyż
szą cześć Bogu Ojcu. Zawsze czynimy to, mniej lub bardziej świa
domie, w Duchu Świętym, z Jego pomocą. Jest oczywistą potrzebą
naszej pobożności, by to sam Duch Święty (od czasu do czasu)
stanął w centrum uwagi. Nie tylko w samą wigilię i Uroczystość
Zesłania Ducha Świętego, ale i w dni je poprzedzające (w czasie
nowenny), podobnie jak kiedyś Matka Jezusa wraz z apostołami,
w szczególny sposób zwracamy się do Dawcy Miłości i innych
licznych darów. Wyrażamy wobec Niego naszą wiarę. Zapraszamy
Go w głębie naszych serc oraz do naszej szarej codzienności. Du
chowi Parakletowi dziękujemy za to, że daje się poznać jako nasz
niezawodny Obrońca i Pocieszyciel.
Od kilkudziesięciu lat Kościół, wielu w nim wiernych, cieszy
się rozkwitem pobożności adresowanej do Ducha Świętego. Licz
ne dary i fascynujące charyzmaty Ducha Świętego, a zwłaszcza
doświadczana miłość, sprawiają, że staje się On kimś serdecznie
bliskim. Potrzeba pewnej czujności, delikatności i dobrego smaku,
by nie próbować zawłaszczyć ani otrzymywanych darów, ani tym
bardziej samego Ducha Świętego. Dary są po prostu darami (Ktoś
je daje), a Duch Święty rozlewający miłość w naszych sercach nie
przestaje być niezgłębialną Tajemnicą. Jego wielki Majestat, równy
Ojcu i Synowi, słusznie wzbudza fascynację i święte drżenie!
107
Porwij nas, Duchu Święty!
Bezkres Nieznanego i Boża Mądrość
0 tajemnicach z życia Jezusa, takich jak: Poczęcie z Maryi Dzie
wicy i Ducha Świętego, Narodzenie, Męka, słusznie powiedziano,
że gdy w nie wglądamy, np. w czasie różańca czy w ignacjańskiej
kontemplacji ewangelicznej, to zawsze powinniśmy mieć jasną
1 pokorną świadomość, że oto za każdym razem „bezkres Niezna
nego rozciąga się przed nami”... I że tylko jakaś mała cząstka z tego
Nieznanego odsłania się naszym oczom... Dokładnie to samo (po
niekąd tym bardziej) trzeba mówić i czuć w odniesieniu do Tajem
nicy Ducha Świętego. Jakiż to bezkres Nieznanego, a jednocześnie
Przyjaznego w Jego Osobie staje przed nami otworem!
To Duch - zda się najtrudniejszy do „uchwycenia” - jest Tym,
który już
na początku
stworzenia
unosił się nad wodami
(por.
Rdz 1, 2) i wszystkiemu, co miało zaistnieć, nadawał różnorodne
kształty (formę), zawsze „funkcjonalne”, pożyteczne i piękne... Ten
sam Duch jest twórczo obecny również w każdym i każdej z nas,
i to od momentu naszego zaistnienia w łonie matki. Zaś chrzest
święty, bierzmowanie i inne sakramenty święte były i wciąż dla
nas pozostają uprzywilejowanym miejscem naszego otwierania się
na Ducha Świętego i przyjmowania Go. To dzięki temu, co real
nie wydarza się w akcie stworzenia i w licznych sakramentalnych
spotkaniach, możemy wraz ze św. Pawłem wyznawać, że
ciało na
sze jest świątynią Ducha Świętego, który w nas jest, a którego mamy
od Boga, i że już nie należymy do samych siebie
(por. 1 Kor 19).
Pomyślmy, jak wielkich rzeczy możemy spodziewać się po ta
kim wielkim, tajemniczym i miłym Gościu! Otóż spodziewamy się
po Nim szczególniej mądrości - Bożej Mądrości, na której świat
absolutnie się nie zna i której nie potrafi przyjąć, dopóki wpierw
nie przyjmie Jezusa Chrystusa.
Najznakomitszą „cząstką” tej Mądrości pochodzącej od Du
cha Świętego, a czyniącej obdarowanego wybitnie pojętnym, jest
Ukrzyżowany Jezus - rozpoznawany jako nasz Pan i Zbawiciel!
Drugą znamienitą „cząstką” (pojmowaną dzięki wlewanej
w nas Mądrości Bożej) jest życie wieczne zaofiarowane nam
w Domu Ojca. Obie „cząstki” - a w nich jest już tak naprawdę
108
II. Uczymy się od Jezusa
wszystko - to zawrotne światy. Ukrzyżowany Zbawiciel i szczęś
liwa wieczność!
Święty Paweł wprowadza nas w te duchowe przestrzenie mocą
mądrości, otrzymanej od Ducha. A czyni to m.in. takimi słowy:
głosimy mądrość między doskonałymi, ale nie mądrość tego świa
ta ani władców tego świata, zresztą przemijających. Lecz głosimy
tajemnicę mądrości Bożej, mądrość ukrytą, tę, którą Bóg przed
wiekami przeznaczył ku chwale naszej, tę, której nie pojął żaden
z władców tego świata; gdyby ją bowiem pojęli, nie ukrzyżowaliby
Pana chwały; lecz właśnie głosimy, jak zostało napisane, to, cze
go ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka
nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy
Go miłują. Nam zaś objawił to Bóg przez Ducha. Duch przenika
wszystko, nawet głębokości Boga samego. Kto zaś z ludzi zna to, co
ludzkie, jeżeli nie duch, który jest w człowieku
?
Podobnie i tego, co
Boskie, nie zna nikt, tylko Duch Boży. Otóż myśmy nie otrzymali
ducha świata, lecz Ducha, który jest z Boga, dla poznania darów
Bożych. A głosimy to nie uczonymi słowami ludzkiej mądrości, lecz
pouczeni przez Ducha, przedkładając duchowe sprawy tym, którzy
są z Ducha. Człowiek zmysłowy bowiem nie pojmuje tego, co jest
z Bożego Ducha. Głupstwem mu się to wydaje i nie może tego po
znać, bo tylko duchem można to rozsądzić. Człowiek zaś duchowy
rozsądza wszystko, lecz sam przez nikogo nie jest sądzony. Któż więc
poznał zamysł Pana tak, by Go mógł pouczać? My właśnie znamy
zamysł Chrystusowy
(1 Kor 2, 6-16).
Bezkresne pragnienia
Chciałbym jeszcze, już najzwięźlej, to zaakcentować, że wielkie
i głębokie pragnienia, które w sobie, jako gotowe i dane, zastajemy
i raz po raz (choć nie od razu i od maleńkości) nimi się zadziwia
my, są także dziełem Ducha Świętego w nas!
Wiadomo, są pragnienia i pragnienia! W tej chwili pomijam to
skądinąd zasadnicze zagadnienie rozdwojenia serca i wewnętrz
nej walki, która toczy się w nas (i o nas) między tym, co
ducho
Porwij nas, Duchu Święty!
IW
we,
i tym,
cielesne.
Fascynujące i wielce obiecujące są w nas jed
nak właśnie owe wielkie pragnienia, których autorem jest Duch
Święty, mieszkający w nas. On je sprawia. On pielęgnuje je w nas,
a także poprzez nie nieustannie odsyła nas do Boga Ojca!
Zanim ktoś się na powyższe stwierdzenia żachnie, niech po
wie, czy (po namyśle) nie musi przyznać, że mimo zgromadzenia
na swym koncie tylu różnych „spełnień”, i tak nie sięgnął takiego
pułapu, który pozwoliłby - zasadnie, a nie iluzyjnie tylko - stwier
dzić: „Jestem człowiekiem spełnionym i szczęśliwym!” Prawda
egzystencjalna jest taka, że wciąż (gdzieś w głębi ducha czy serca)
pozostajemy radykalnie
niespełnieni
i
spragnieni...
Bycie jakoś „sy
tym życia” (por. Rdz 25, 8) po wielu latach przeżytych na ziemi,
niczego tu zasadniczo nie zmienia. Przeciwnie, pragnienia wciąż
dotąd niespełnione są jeszcze „ostrzejsze, bardziej „bolą”. Gdyby
na horyzoncie życia i za granicą śmierci nie świtała nadzieja na
spełnienie, to cała nasza osobowa wielkość czułaby się poddana
jakiemuś absurdowi. Pozostałoby nam jedynie pytać z poczuciem
jakiejś krzywdy i radykalnego oszukania (przez kogo wtedy?): 1 po
co to wszystko?! Czy warto było?
Jeśli patrzymy na własne doświadczenia głębiej i rzetelniej,
to spostrzegamy, że, owszem, marzy nam się nieraz definitywny
spokój i odpoczynek. Ale to nie jest wszystko. Nie da się w tym
miejscu postawić kropki! Albowiem coś w nas perswazyjnym to
nem dodaje nam odwagi i przekonuje, że trzeba iść dalej. Jakoś
też - a dzięki Objawieniu już nie jakoś, ale wyraźnie i precyzyjnie
- jesteśmy zapewniani, że to, co najbardziej wytęsknione, wielkie,
cudne i cudowne jest przed nami!
Krótko tu przywołaną sferę naszych najgłębszych i w istocie
niespełnialnych tęsknot oraz pragnień można by śmiało nazwać
nieustanną „pracą” Ducha Świętego w nas. Jego dziełem i darem
jest Boska Miłość rozlewana w naszych sercach (por. Rz 5,5). On
nas nią ogarnia i jakoś nią napełnia. Zawsze jednak utrzymuje
w nas żywą „ranę serca”, która zmieni swój (słodko-bolesny) cha
rakter dopiero po pełnym zjednoczeniu z Ojcem i Synem.
Z wdzięcznością przypiszmy Duchowi Świętemu jeszcze i to,
że cierpliwie - nie zniechęcając się naszymi oporami, kluczeniem
1
jo
U. Uczymy się od Jezusa
i... krętactwami - prowadzi nas ku bezkresnemu horyzontowi
życia wiecznego w Bogu Trójjedynym.
Z uznaniem powiedzmy to wreszcie, że Duch Święty ma swoje
sposoby, by wyrywać nas z odrętwienia, z duchowego lenistwa,
ociężałości. Potrafi wyprowadzać nas z różnych życiowych ślepych
uliczek i cieśnin. Duch Święty, nieskończenie nas miłując i pozo
stając wobec naszej wolności superdelikatny, nie waha się, gdy
trzeba, zakłócać naszych przyziemnych przyjemności (zwłaszcza
gdy grzesznie je przeżywamy). Nie godzi się - znając nas najle
piej - byśmy instalowali się w samej tylko doczesności. Jak długo
żyjemy na ziemi, zdecydowanie protestuje, gdy duch nasz chciałby
definitywnie spocząć w jakimkolwiek stworzeniu... On ciągle po
budza nas, byśmy dążyli do samego Boga, a nie zadowalali się ja
kimś (choćby i najwyższym) standardem posiadania czy to rzeczy,
czy osób (nie daj Boże, uprzedmiotowionych).
Uradujmy się, że to jeszcze raz On, Duch Święty, nie na próż
no wkłada w usta Psalmisty słowa tęsknoty, tak ekspresywnie
opisanej!
Boże, Ty Boże mój, Ciebie szukam;
Ciebie pragnie moja dusza,
za Tobą tęskni moje dało,
jaJc ziemia zeschła, spragniona bez wody.
(...) do Ciebie lgnie moja dusza (Ps 63,2. 9).
Pozostaje
modlitwa
Proponuję jeszcze
dwie modlitwy. Obie są piękne i duchowo praw
dziwe.
Zaczerpnąłem je ze Skarbnicy modlitw
, s. 277 i 281 (nazwa
nej
pięknie przez
ks. prof. Stańka współczesną Księgą Psalmów).
Może się okaże, że dopiero te modlitwy powiedzą nam... najwięcej.
Zaś na pewno
pozwolą
pięknie i mądrze wypowiedzieć się wobec
Ducha Świętego, Najmilszego Gościa naszych dusz i serc!
A może sprawią coś jeszcze?
Może tak być, jeśli któraś z nich
bardzo przypadła
nam do serca i zechcielibyśmy modlić się nią
częściej/
Porwij nas, Duchu święty!
U l
Nowe oczy
Duchu Święty, daj nam nowe oczy, abyśmy mogli dojrzeć rzeczy
wistość najwyższą, rzeczywistość Bożą.
Daj nam oczy zdolne przenikać nieprzejrzystość materii, żeby
dotrzeć do Ducha.
Daj nam oczy, które nie zatrzymując się na tym, co bezpośred
nio oczywiste, szukają zawsze tego, co jest poza nim.
Oczy, które umieją trwać w ciemności, aby znaleźć inną świat
łość.
Oczy pragnące wznosić się ku Bogu i nieznużone jego ogląda
niem.
Oczy, które usilnie pragną widzieć wszystko tak, jak Bóg to
widzi.
Oczy, które się otwierają na oglądanie wszystkiego, co jest
piękne i dobre w świecie duchowym.
Oczy, które w sposób żywy przenikają prawdy naszej świętej
wiary.
Oczy, podobne do oczu Chrystusa, ożywione miłością, która
im daje nieodpartą siłę przenikania.
Oczy dzieci zdumionych odkryciem niewymownym oblicza
Ojca.
112
II. Uczymy się od Jezusa
Porwij nas, wyzwalając nas od naszych lęków i wahań ku dro
dze mocnego i śmiałego zaufania Tobie.
Porwij nas, odrywając nas od naszych samolubnych zajęć i da
rząc nas porywem rozszerzającej serce hojności.
Porwij nas, aby ocalić nasze serce od tego, co je paraliżuje, i aby
je otworzyć na wszystko, co jest wielkie, dobre i piękne.
Porwij nas ku przygodzie rozszerzania się Królestwa Bożego
i duchowego zdobywania przestrzeni ziemskiej.
Porwij nas Twoją mocą Boską, która sprawia, że przekraczamy
przeszkody do celu naszego życia w Tobie.
Częstochowa, 17 maja 2013 r.
Nie płacz! - mówi Jezus do wszystkich
Jezus udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a szli z Nim Jego
uczniowie i tłum wielki. Gdy zbliżył się do bramy miejskiej, właśnie
wynoszono umarłego, jedynego syna matki, a ta była wdową. Towa
rzyszył jej spory tłum z miasta. Na jej widok Pan użalił się nad nią
i rzekł do niej: Nie płacz. Potem przystąpił, dotknął się mar, a ci, któ
rzy je nieśli, stanęli, i rzekł: Młodzieńcze, tobie mówię, wstań. Zmarły
usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce. A wszystkich ogarnął
strach; wielbili Boga i mówili: Wielki prorok powstał wśród nas i Bóg
łaskawie nawiedził lud swój. 1 rozeszła się ta wieść o Nim po całej
Judei i po całej okolicznej krainie (Łk 7,11-17).
W życiu interesują nas różne rzeczy. To bardzo ważne, by „coś”
nas interesowało i pasjonowało, bo inaczej popadniemy w apatię,
a może i acedię (nudę i lenistwo duchowe). Jest jednak różnica
między zainteresowaniem, np. wynikiem meczu a, powiedzmy,
wynikiem wyborów, od których zależy polityka przez kilka do
brych lat. Wśród rzeczy budzących nasze zainteresowanie są i ta
kie, które nigdy nie tracą na znaczeniu! A jakie zainteresowanie
wzbudza w nas wymowa cudu opisanego w przytoczonej Ewan
gelii? Pytam o zainteresowanie osobiste i żywotnie odczuwane. Tu
liczyć będzie się własna odpowiedź - każdej i każdego z nas!
Superinteresujące!
Zanim damy poważną odpowiedź, najpierw pozwólmy wybić
się z pewnej rutyny i osłuchania. Zadam, w tym celu, retoryczne
pytanie. Czy jest w tym życiu coś bardziej interesującego niż zo
baczenie: JAK wyglądałoby życie codzienne... BOGA, gdyby stał
się... CZŁOWIEKIEM?! Czy nie byłoby interesujące, i to w stop-
Drogocenni w oczach Boga • 8
114
II. Uczymy się od Jezusa
niu najwyższym, móc zobaczyć, czym wypełnione byłyby dni Jego
ziemskiego życia? Móc zobaczyć i to, jak odnosiłby się On do bo
gatych, biednych i chorych. Jaką pomoc niósłby cierpiącym? Co
by mówił o śmierci?
Lat temu dziesięć tysięcy czy nawet trzy tysiące taki trop zain
teresowań wyglądałby jak przysłowiowe marzenie ściętej głowy.
\'o bo jak tu myśleć o Stwórcy, który miałby dzielić los swych
stworzeń! Dziś wiemy i wyznajemy (dzięki najważniejszemu Wy
darzeniu w ludzkich dziejach), że Bóg stał się człowiekiem. Precy
zyjniej mówiąc, Przedwieczny Boży Syn wcielił się. A to znaczy, że
Boska natura Syna Bożego ściśle (bez „pomieszania”) zjednoczyła
się z ludzką naturą w Boskiej Osobie Jezusa Chrystusa. Wielcy
teologowie piszą obszerne traktaty na temat tej, w istocie niepo
jętej, rzeczywistości Boga-Człowieka. My, zwykli chrześcijanie,
jesteśmy zapraszani, by możliwie często pobudzać swoją ducho
wą wTażliwość i z odnawianą świeżością zdumiewać się ogromem
Daru, jakim jest Jezus Chrystus! Takie są zachęty. A jak jest
de
facto
? Różnie. Jest tak, że przez lata życia albo rośnie nasza wraż
liwość na Jezusa Chrystusa, albo tępieje. Albo Jezus fascynuje nas
coraz bardziej, albo głuchniemy, ślepniemy i tępo rozmijamy się
ze szczytową rewelacją ludzkich dziejów!
Nie płaczmy!
Teraz już można zapytać: Co mówi nam dzisiaj Jezus przez cud
uczyniony w Nain?
Po prostu, mówi to samo, co powiedział zbolałej matce i wdo
wie. A powiedział jej: NIE PŁACZ!
Na jej widok Pan użalił się
nad nią i rzeki do niej: Nie płacz.
Dlaczego matka zmarłego syna
miała przestać płakać? To oczywiste. Możemy kontemplacyjnie
przypatrzeć się dalszym słowom i gestom Jezusa:
Potem przystą-
I
pił, dotknął się mar, a ci, którzy je nieśli, stanęli, i rzekł: Młodzień-
I
cze, tobie mówię, wstań. Zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał
1
go jego matce...
- A kiedy już się nasycimy tym, czego doświad- ■
czała uboga wdowa, która tak niespodziewanie przeszła od łez ■
Nie plącz! - mówi Jezus do wszystkich
115
żalu do tez radości, to pozwólmy sobie na wyciągnięcie poniż
szych wniosków.
Otóż w świetle Zmartwychwstania i całego życia oraz nauki
Jezusa mamy prawo i obowiązek stwierdzić, że te dwa słowa: „Nie
plącz” mówią wszystko, co dla nas najważniejsze. Do tego zda
nia rozkazującego (a zarazem zakazującego) dałoby się sprowa
dzić sens Wcielenia Syna Bożego. Tak, Bóg Ojciec posyła swego
Syna Jednorodzonego do swoich dzieci żyjących tu na ziemi, żeby
im powiedzieć: „Nie płaczcie! Przestańcie płakać! Dobrze wiem,
że macie w tym życiu wiele powodów do płaczu. Jednak moim
pragnieniem jest to, żebyście przestali płakać! Nie ot tak (jak cza
sem mówi się dziecku: przestań płakać), ale dzięki rozumiejące
mu wsłuchiwaniu się w pełną wymowę samego Wcielenia, a także
wszystkich słów i czynów Jezusa-Emmanuela”.
Wiem, gdyby popatrzeć np. na rozrywkowe i zabawiające pro
gramy telewizyjne, to ktoś mógłby się żachnąć, zapytując: Jaki tam
plącz i jakie Izy?! Nie będę dyskutował. To oczywiste: łez w tym
świecie jest ogrom. Morze łez. Nie zawsze płyną po twarzach, ale
serca (żywe i czujące, a nie znarkotyzowane i ogłupione) nieraz
aż zanoszą się od płaczu spowodowanego bezradnością, zagubie
niem, poczuciem bezsensu, smutkiem rozstań, cierpieniami fi
zycznymi i duchowymi. Ileż łez na naszej ziemi wyciska codzien
nie „nieunikniona konieczność śmierci” i bolesnych rozstań!
Co Bóg robi ze łzami?
Chciałoby się niejeden raz zapytać, a co ze łzami ludzi czyni Bóg
- pełen przecież uczuć macierzyńskich i ojcowskich? Śmiało wraz
z Psalmistą wolno zapewnić, że Bóg je wszystkie zbiera:
Ty zapisa
łeś moje życie tułacze
;
przechowałeś Ty łzy moje w swoim bukłaku:
czyż nie są spisane w Twej księdze
? (Ps 56, 9).
Po co Bogu zbierać łzy i „spisywać w księdze”? Zapewne po to,
żeby je wszystkie „policzyć” i (już na ogół poza czasem) zamie
nić w drogocenne ozdoby naszej wieczności. A na razie chce Bóg
Ojciec, by i to nas pocieszało, iż łzy płynęły też po twarzy Jezusa:
II. Uczymy się od Jezusa
116
Z głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił On go-
rące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci
,
i został wysłuchany dzięki swej uległości. A chociaż był Synem, na
uczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał. A gdy wszystko wy
konał, stał się sprawcę zbawienia wiecznego dla wszystkich, którzy
Go słuchają
(Hbr 5, 7-9).
„Sprawca wiecznego zbawienia” jest z nami solidarny we
wszystkim. Nawet płacze jak my. Ale celem jego zbawczej misji jest
to, żebyśmy - nawet jeszcze cierpiąc i płacząc - już okiem wiary
i nadziei widzieli nasze twarze radosne i rozpogodzone. Jak w dniu
Jezusowego Zmartwychwstania. To była - to prawda, wśród opo
rów i niedowierzań, ale jednak - narastająca eksplozja radości! Ta
radość trwa i roznosi się po wszystkich ludach i narodach.
Niestety - powiem to kolokwialnie i nieco ironicznie - na na
szych oczach niektóre narody tak bardzo głupieją (por. Ps 14, 1),
iż mówią: „Nie ma Boga!” Psalmista tak diagnozuje ten degene-
racyjny proces: Oni są zepsuci, ohydne rzeczy popełniają, nikt nie
czyni dobrze (tamże).
Bóg na różne sposoby - i językiem przyrody, i Wcielonego
Syna - wzywa nas i prosi: „Nie płacz! Nie płaczcie! Mimo wszyst
kich dojmujących oczywistości, które zasmucają i bolą, jednak nie
płaczcie”
W
każdej Eucharystii, która jest Ofiarą i Ucztą z Pokarmem
dającym
życie wieczne, Jezus Chrystus prosi nas: „Nie płaczcie ani
nade Mną, ani nad sobą, ani nad tzw. losem”...
Może, w końcu, tylko z powodu grzechów trzeba płakać i je
opłakiwać, ale też ze stosownym umiarem. Bo wziął je na Siebie
i
deńnitywnie pozbawił
mocy szkodzenia nasz potężny Zbawiciel
(por.
1 P2,
24).
Częstochowa, 9
czerwca 2013 r.
Posłani między wilki
Jezus powiedział do swoich apostołów: Oto Ja was posyłam jak
owce między wilki
- tak brzmi pierwsze zdanie Ewangelii czytanej
w piątek po 14. Niedzieli Zwykłej. Z paru następnych zdań, wypo
wiedzianych przez Jezusa, dowiedzieli się apostołowie, dlaczego
Mistrz użył tak drastycznego porównania: „jak owce między wil
ki!”. W proroczej zapowiedzi znalazły się również pouczenia do
dające im odwagi, a także co najmniej dwa motywy niezachwia
nej nadziei na ostateczne zwycięstwo. Mimo wszystko można być
pewnym, że apostołowie - jeszcze nie dość uformowani w szko
le Jezusa - przeżyli potworny szok, dowiadując się, co ich cze
ka. Wczujmy się nieco w ich sytuację. Tym bardziej, że chodzi tu
także o nas.
Oczarowanie i szok
Apostołowie i uczniowie przeżyli
z
Jezusem i
przy
Jezusie wiele
wydarzeń cudownych i cudnych. W ich serdecznej pamięci ku
mulowały się nauki Kogoś najwyraźniej nie z tej ziemi. Choć nie
zawsze wszystko rozumieli, to jednak Jezus robił na nich wielkie
wrażenie. Poruszały ich czyny Jezusa pełne miłości i mocy. Stop
niowo nabierali dobrej pewności siebie. Może czasem gratulowa
li sobie, że idąc za Jezusem, postawili na „dobrą kartę”. Każdego
dnia olśniewało ich genialne i pełne prostoty nauczanie Jezusa.
[Odczuwali moc Jego słów. Podziwiali Go także za to, że niko
mu nie dał się przechytrzyć. Widzieli, jak Mistrz zastawiane na
, Siebie pułapki natychmiast rozpoznawał i udaremniał. Także
manifestująca się potęga demonów przestała ich przerażać, wi
dzieli bowiem, że Mistrz uwalnia opętanych jednym słowem, jed-
i
120
III. Żyjemy wymagające i pięknie
nym gestem. W uczniach Jezusa rosło więc poczucie pewności
i bezpieczeństwa.
Ogromne znaczenie miały również niezliczone cuda Jezusa.
Patrzyli na nie codziennie i nabierali przekonania, że są świad
kami świtu ery mesjańskiej, zapowiadanej Abrahamowi i Ludowi
Wybranemu przez kilkanaście wieków. Królestwo Boże stawało
się na ich oczach czymś dotykalnym i oglądanym. A u podstaw
dopełniającej się Historii Zbawienia, i ponad nią, był Bóg Ojciec -
coraz bardziej poznany, bliski i miłujący najserdeczniej.
Nie jest to wszystko, co kształtowało nową świadomość ucz
niów i apostołów Jezusa. Ale i wszystko inne też tchnęło wyjąt
kowością, absolutną
nowością i gruntowało poczucie bezpie
czeństwa. Może czasem wydawało się uczniom Jezusa, że jeszcze
trochę, a oderwą się i... wzlecą ponad to wszystko, co dotąd było
zwyczajne i naznaczone trudem.
I oto pewnego dnia Mistrz skonfrontował apostołów z najbliż
szą przyszłością, która - w odbiorze i przekonaniu apostołów -
zdawała się nie mieć najmniejszej racji bytu. Pamiętamy, jak to
Piotr - gdy Mistrz zapowiedział własną mękę i śmierć - „uspokoił”
Jezusa, że nic mu nie grozi.
Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu
wyrzuty: Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie
(Mt 16, 22). Można się zatem łatwo domyślić, jaki to był dla aposto
łów szok, gdy z ust Jezusa usłyszeli te oto słowa:
Oto Ja was posyłam
jak owce między wilki. Bądźcie więc roztropni jak węże, a nieskazi
telni jak gołębie! Miejcie się na baczności przed ludźmi! Będą was
wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować. Nawet
przed namiestników i królów będą was wodzić z mego powodu, na
świadectwo im i poganom. Kiedy was wydadzą, nie martwcie się
0 to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam
poddane, co macie mówić, gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch
Ojca waszego będzie mówił przez was. Brat wyda brata na śmierć
1 ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przy
prawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imie
nia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony
(Mt 10, 16-22).
Po wszystkich cudownych czynach i wzniosłych pouczeniach
usłyszeli apostołowie rzeczy niemieszczące się w ich wyobraźni.
Posłani między wilki
121
Różne myśli zaczęły się kotłować w ich głowach. Może na pierw
szy plan wybijało się pytanie pełne niedowierzania i żalu: „To jak
to jest, Panie? Po tym wszystkim, cośmy przy Tobie i z Tobą prze
żyli, mamy być w końcu owcami rzuconymi na pożarcie wilkom?
Pozwolisz na to? Nie, to niemożliwe! Przecież
dotąd
uczestniczy
liśmy niemal wyłącznie w Twoich oszałamiających sukcesach.
Patrzyliśmy na tłumy Tobą zachwycone, wiwatujące i gotowe
obwołać Cię królem Izraela. Dotąd rozpierała nas wielka duma.
Cieszyliśmy się, że właśnie nam przydarzyło się coś tak wielkiego
i jedynego w historii Izraela (a i ludzkości)... A
teraz,
co słyszymy,
co nam przepowiadasz?!”.
Dziś ogarniamy już całą paschalną drogę Jezusa. I lepiej wiemy,
jaką drogą będą podążać pokolenia wierzących w Jezusa Chry
stusa. Nieco łatwiej oswajamy się z owym Jezusowym „potrzeba”:
A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wy
wyższono Syna Człowieczego
(J 3, 14). Tak, trzeba było, żeby nasz
Zbawiciel jako pierwszy złożył Bogu Ojcu Ofiarę, pełną miłości
i niewyobrażalnej udręki. My dziś, może nieco „sprawniej” przyj
mujemy do wiadomości, że tylko tak - zgodnie z wolą Ojca - mo
gło, a przynajmniej tak dokonało się dzieło zbawienia wszystkich
ludzi.
Kto naprawdę idzie za Jezusem i chce mieć udział w Jego misji
zbawiania człowieka, niech nie spodziewa się drogi łatwej, miłej
i komfortowej. Niech raczej spodziewa się - choć niekoniecznie
w tak drastycznej postaci (choć kto wie) - tego, o czym mówi Je
zus w rozważanej perykopie.
Nie miejmy złudzeń
Dożyliśmy takich czasów, które chlubią się (raczej rzekomą) to
lerancją, rozkwitem nauk i wiedzy oraz ogromem życiowych wy
gód i ułatwień, a jednocześnie na oczach świata wielce „oświeco
nego” i wyemancypowanego, rok w rok, zabijanych jest (i to bez
większych protestów możnych tego świata) po sto kilkadziesiąt
tysięcy chrześcijan! - Dlaczego? Bo są Chrystusowi! Bo uwierzyli
122
III. Żyjemy wymagająco i pięknie
Zbawicielowi łagodnemu jak baranek (a nie np. jakiemuś tyra
nowi uzbrojonemu po zęby). Bo sami nie chcą zabijać i stosować
przemocy. Bo na swych sztandarach wypisują jedno imię: Boga
Żywego i Prawdziwego, który Siebie nie tylko objawił, ale i w wy
bitny sposób udzielił we Wcielonym Synu, Jezusie Chrystusie.
Są i z dziwnym przyśpieszeniem dopełniają się takie czasy
(„złe dni”, por. Ef 5,16), które najprawdopodobniej i nas żyjących,
zdawać by się mogło, w polskim zaciszu wiary, będą coraz bardziej
zdumiewać, szokować i boleć. Trzeba być gotowym płacić za wiarę
w Jezusa Chrystusa coraz wyższą cenę. Wielu z nas, wierzących,
już wie, jaką cenę płacić trzeba choćby w niektórych (coraz licz
niejszych) miejscach pracy, w dyskusjach pełnych wrogości i ata
ków' na religię, na wiarę, na chrześcijaństwo, na Kościół, na kapła
nów, na tradycję i kulturę zbudowaną na gruncie Ewangelii.
Co rusz pojawia się jakiś nowy atak, wychodzący a to od Rady
Europy, a to od Parlamentu Europejskiego, a to od takiego czy in
nego
lobby,
a to od jednej czy paru partii i rodzimych polityków
(albo tak przekonanych, albo - co byłoby nawet bardziej podłe
- opłacalnie wysługujących się dyktatorom europejskiej popraw
ności w różnych sferach życia).
Jezus mówił wtedy i dziś mówi do nas: Nie miejcie złudzeń. Nie
jesteście na pięknej wyprawie krajoznawczej. Odbywacie jedyną
w swoim rodzaju i niepowtarzalną podróż przez czas i ziemię do
wiecznego i w innym wymiarze zbudowanego Domu Ojca. W tej
podróży macie obok siebie serdecznych przyjaciół..., ale jedno
cześnie zagrażają wam i atakują was duchy z gruntu złe; takie, któ
rym Boska Miłość jest najzupełniej obca. Ich żywiołem stało się to,
by uwodzić, kłamać, nienawidzić, zabijać, a przynajmniej poniżać
to, co Bóg uczynił jako dobre (por. Rdz 1, 18. 25), a nawet „bar
dzo dobre” (Rdz 1, 31). Bóg, jako „miłośnik życia” (por. Mdr 11,
26), ochrania, „nasyca dobrami” (por. Ps 103) i podnosi na wyższy
poziom to, co z miłości stworzył. Szatan zaś (ze swymi ziemski
mi, jak ktoś ironicznie stwierdził, „akolitami”) stoi pod każdym
względem na antypodach Boskiej Miłości. Chciałoby się dopo
wiedzieć: Nic na to nie poradzimy, ale swój rozum, a zwłaszcza
wiarę w zbawczą wszechmoc Boga mieć możemy i powinniśmy!
„Kościół wojujący” - „polski w szczególności”
Jesteśmy dalecy od wyczerpania treści cytowanej Ewangelii. Po
zostając zasadniczo przy jednym - także dziś szokującym i „gor
szącym” - wątku Jezusowego pouczenia, przytoczę jeszcze słowa,
które Jan Paweł II, jeszcze jako kardynał, wypowiedział w roku
1976 w czasie wizyty duszpasterskiej w USA.
Z perspektywy minionego czasu można ujrzeć w jego słowach
rodzaj spełniającego się proroctwa: „Stoimy dziś w obliczu naj
większej konfrontacji, jaką kiedykolwiek przeżyła ludzkość. Nie
przypuszczam, by szerokie kręgi społeczeństwa amerykańskie
go ani najszersze kręgi wspólnot chrześcijańskich zdawały sobie
z tego w pełni sprawę. Stoimy w obliczu ostatecznej konfrontacji
między Kościołem a anty-Kościołem, Ewangelią a jej zaprzecze
niem. Ta konfrontacja została wpisana w plany Boskiej Opatrz
ności. To czas próby, w który musi wejść cały Kościół, a polski
w szczególności. Jest to próba nie tylko naszego narodu i Kościoła.
Jest to w pewnym sensie test na dwutysiądetnią kulturę i cywi
lizację chrześcijańską ze wszystkimi jej konsekwencjami: ludzką
godnością, prawami osoby, prawami społeczeństw i narodów”
(za:
Encyklopedia
nauczania
społecznego
Jana
Pawła
II,
pod red.
ks. prof. Andrzeja Zwolińskiego, hasło:
Masoneria).
Benedykt XVI, w ostatniej fazie swojego pontyfikatu coraz
częściej i podstępniej atakowany, nie bez powodu przypomniał
jeden z coraz rzadziej używanych przymiotów Kościoła: „Pojęcie
Ecclesia militans
- Kościoła wojującego - nie jest dziś modne. -
W rzeczywistości jednak coraz lepiej rozumiemy, że jest prawdzi
we, oddaje coś z prawdy. Widzimy, że zło chce opanować świat
i konieczne jest podjęcie walki ze ziem. Widzimy, że zło posługuje
się w tym wieloma sposobami: okrutnymi, uciekając się do róż
nych form przemocy, ale też udaje dobro i w ten sposób narusza
moralne fundamenty społeczeństwa. Święty Augustyn powie
dział, że cała historia jest walką dwóch miłości: miłości własnej, aż
do pogardzania Bogiem, i miłości Boga, aż do pogardzania sobą
w męczeństwie. My uczestniczymy w tej walce, a w walce ważne
jest mieć przyjaciół”.
Posłani między wilki
123
124
III. Żyjemy wymagająco i pięknie
Ostatnia próba Kościoła
Pozostańmy w temacie, przywołując na zakończenie (raczej mało
obecny w świadomości wierzących) temat z Katechizmu Kościoła
Katolickiego (nr 675-677), noszący intrygujący tytuł
Ostatnia pró
ba Kościoła.
Tekst nie jest ani „miły”, ani łatwy, ale warto skojarzyć
go z Jezusowym posłaniem chrześcijan (apostołów i nas) jak owce
między wilki.
„Przed przyjściem Chrystusa Kościół ma przejść przez końco
wą próbę, która zachwieje wiarą wielu wierzących (por. Łk 18, 8;
Mt 24, 12). Prześladowanie, które towarzyszy jego pielgrzymce
przez ziemię (por. Lk 21,12; J 15,19-20), odsłoni «tajemnicę bez-
bożności» pod postacią oszukańczej rełigii, dającej ludziom po
zorne rozwiązanie ich problemów za cenę odstępstwa od prawdy.
Największym oszustwem religijnym jest oszustwo Antychrysta,
czyli oszustwo pseudomesjanizmu, w którym człowiek uwiel
bia samego siebie zamiast Boga i Jego Mesjasza, który przyszedł
w ciele (por. 2 Tes 2,4-12; 1 Tes 5, 2-3; 2 J 7; 1 J 2, 18. 22).
To oszustwo Antychrysta ukazuje się w świecie za każdym ra
zem, gdy dąży się do wypełnienia w historii nadziei mesjańskiej,
która może zrealizować się wyłącznie poza historią przez sąd es
chatologiczny. Kościół odrzucił to zafałszowanie Królestwa, na
wet w formie złagodzonej, które pojawiło się pod nazwą mille-
naryzmu (Por. Kongregacja Św. Oficjum, dekret
De Millenarismo
[19 lipca 1944]: DS 3839), przede wszystkim zaś w formie poli
tycznej świeckiego mesjanizmu, «wewnętrznie perwersyjnego#
(Por. Pius XI, enc.
Divini Redemptoris;
potępia w tej encyklice
«fałszywy mistycyzm* tej "karykatury odkupienia pokornych*;
Sobór Watykański II, konst.
Gaudium et spes,
20-21).
Kościół wejdzie do Królestwa jedynie przez tę ostateczną
Paschę, w której podąży za swoim Panem w Jego Śmierci i Jego
Zmartwychwstaniu (por. Ap 19, 1-9). Królestwo wypełni się więc
nie przez historyczny triumf Kościoła (por. Ap 13, 8) zgodnie ze
stopniowym rozwojem, lecz przez zwycięstwo Boga nad końco
wym rozpętaniem się zła (por. Ap 20,7-10), które sprawi, że z nie
ba zstąpi Jego Oblubienica (por. Ap 21, 2-4). Triumf Boga nad
Co będzie z nami - latoroślami?
W swoim nauczaniu Jezus często zaprasza najpierw do przyjrze
nia się czemuś dobrze znanemu. Tak też jest w alegorii o krzewie
winnym i latoroślach, a czytamy ją we wspomnienie św. Brygi
dy Szwedzkiej, jednej z patronek Europy. Wybrana na ten dzień
perykopa jest bardzo trafna - prosta i pełna znaczenia. Zawarte
w niej przesłanie zachęca, by powiedzieć nieco o problemach du
szy Europy, którą toczą przyśpieszone procesy laicyzacyjne, gro
żące niewyobrażalną katastrofą. Mówiąc to, mam na myśli choćby
przestrogę bł. Jana Pawła II, że Europa będzie chrześcijańska albo
jej w ogóle nie będzie. Tymczasem jesteśmy na najlepszej drodze
do ziszczenia się papieskiej przestrogi!
Dać się przenieść...
Najpierw popatrzmy na krzew winny i jego delikatne jednoroczne
przyrosty, zwane latoroślami... Co za miły widok... A gdyby tak
jeszcze wyobrazić sobie dojrzałe kiście winogron i poczuć smak
młodego wina... Ale na tych zmysłowych spostrzeżeniach nie wol
no nam się zatrzymać. Mistrz z Nazaretu, jak zwykle, chce prze
nieść słuchaczy w duchową rzeczywistość. Taka jest Jego misja:
być z nami, patrzeć na wszystko wokół i razem z nami wejść we
wzniosły świat ducha (odbijając się od rzeczy dobrze znanych),
często nazywany „Królestwem Bożym”.
A oto alegoria, poprzez którą Pan Jezus oświetli nasze relacje
z Nim, a także z Ojcem, uprawiającym krzew winny.
Ja jestem prawdziwym krzewem winnym
,
a Ojciec mój jest tym,
który uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu,
odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła
Co będzie z nami - latoroślami?
1
27
owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowie
działem do was. Wytrwajcie we Mnie, a Ja /będę trwałl w was. Po
dobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie - o ile
nie trwa w winnym krzewie - tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać
nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto
trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze
Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie
wyrzucony jak winna latorośl i uschnie.
/
zbiera się ją, i wrzuca do
ognia, i płonie. Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was,
poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez
to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi
uczniami
(J15, 1-8).
W alegorycznym pouczeniu Jezusa jedno prawidło wybija się
na pierwszy plan. Jezus parokrotnie podkreśla, że gdy już raz -
w chrzcie świętym - doświadczymy wszczepienia w Jego Osobę
i w bezkresny świat Ewangelii, to odtąd winniśmy nieustannie i ze
wszystkich sił zabiegać o to, by w Nim trwać i nie dać się od Nie
go odłączyć! To podstawowy imperatyw, którego powinniśmy się
trzymać, jeśli chcemy „przynieść owoc obfity”, a nie (marniejąc)
skończyć swój żywot w ogniu. Wobec takiej alternatywy zapewne
każdy przytomnieje i (już) wie, co chce wybrać. Tak, chcemy trwać
w Chrystusie i mocą więzi z Nim, jak najściślejszej, owocować.
Ale co to znaczy trwać w Chrystusie? Kościół - na gruncie
chrzcielnego Daru - gorąco zaleca „uprawianie” trzech cnót teo-
logalnych: wiary, nadziei i miłości. Te trzy akty winny utworzyć
najważniejszy nurt życia osobowego. Kto często wypowiada swoją
ufną wiarę w Jezusa Chrystusa i wciąż na nowo otwiera się na Jego
Miłość, a także ją odwzajemnia, ten na pewno, mocno i ściśle,
trwa w Chrystusie, a więc także we wszystkich dobrach i boga
ctwach Jego Osoby. A dobrem najcenniejszym jest miłosna rela
cja z Ojcem, współtworzona i ubogacana wielorakim działaniem
Ducha Świętego.
Przyjmijmy parę kontrolnych pytań. Czy i jak często odno
szę się do Pana Jezusa w aktach serdecznej wiary, niezachwianej
nadziei, a także miłości - wzajemnej, czyli z Nim wymienianej:
przyjmowanej i odwzajemnianej? Jeśli odpowiedź wypadnie
128
III. Żyjemy wymagająco i pięknie
stabo, to pytajmy dalej. Czego nie dostaje sztuce życia z pamięcią
o Najważniejszym? Skoro Święty i Jedyny jest w nas, a Trzy Boskie
Osoby są jakby „duszą naszych dusz” (por. J 14, 23), to dlaczego
nasza świadomość i pamięć nie dość nadążają (i dorastają) za on
tycznym stanem Łaski?
Dużo wiedzą, ale są zagrożeni
Kto już ma trochę lat i pewne życiowe doświadczenie, ten wie,
że ludzkie życie jest tajemnicą. I nie da sobie wmówić, że bycie
człowiekiem jest banalnie proste! Wszyscy, wcześniej czy później,
zderzamy się z dostojnie zagadującą nas Tajemnicą, Najczęściej
i najbardziej niepokojąco (w pozytywnym znaczeniu) zagaduje
nas ona i prześwituje w sytuacjach granicznych: przy narodzinach
dziecka, w poważnej chorobie, nagle spadającym nieszczęściu, ka
taklizmie, a najpóźniej - w obliczu zbliżającej się śmierci, własnej
czy kochanej osoby.
Myślę, że zwykłe wglądnięcie, amatorskie czy profesjonalne,
w złożoność, różnorodność i finezję procesów, które zachodzą
w żywych organizmach, wywołuje w nas podziw i zadumę oraz
serdeczny uśmiech do Pomysłodawcy. A jeśli ktoś nie potrafi od
razu się uśmiechnąć, to zapewne odczuwa wielkie przynaglenie,
by pytać o Sprawcę i Dawcę tych wszystkich cudnych rzeczy.
To prawda, nasze czasy - a dokładniej mówiąc, niektórzy bada
cze i myśliciele - z jakichś dziwnych powodów próbują wmówić
innym, że nie ma sensu zadawanie takich oto pytań: „Dlaczego
w ogóle coś istnieje? Dlaczego we wszystkim, co jest, spostrze
gamy olśniewający ład i celowość? Kto jest tego autorem?”. Gdy
milkniemy i z pokorą szukamy fundamentalnych odpowiedzi
na podstawowe pytania, to dość szybko domyślamy się Stwórcy,
który nie może być Kimś... mniejszym od nas! To trochę tak, jak
z dzieckiem lub, powiedzmy, Buszmenem, którzy rozkręcają ze
garek lub komputer, badają, dociekają... i stwierdzają, że zrobił to
ktoś na pewno... głupszy od nich (może małpa lub stado piesków),
a może nawet owe „techniczne cudeńka” (dziś się mówi: bajery)
129
Co będzie z nami - latoroślami?
same się poskładały (jakimś dziwnym i szczęśliwym trafem). No
i co można odpowiedzieć na naiwne twierdzenia dziecka lub czło
wieka z innego stadium rozwoju cywilizacji? Nie wahajmy się za
tem logicznie rozumować: Jeśli stwierdzamy u siebie świadomość,
rozum i wolność oraz zdolność kochania, to o ileż bardziej ma to
wszystko nasz Stwórca i Dawca.
Cóż poradzić? Mówienie od rzeczy należy do repertuaru
człowieczych... dokonań, zwłaszcza we wciąż poganiającej nas
nowożytności i współczesności. Pewno, że wbrew najbardziej
„oczywistej oczywistości” można - wbrew zasadom bytu i logiki -
zadeklarować: „Ja tym zasadom mówię NIE! Dlaczego? Po prostu,
«nie, bo nie»!”. Pismo Święte ma na tę okoliczność bardzo dosadne
stwierdzenie:
Mówi głupi w swoim sercu: Nie ma Boga
(Ps 14, 1).
Dosadne określenia:
głupi, głupota
pojawiają się w Biblii od 40
do... 215 razy! Na szczęście Biblii jeszcze nie ocenzurowano, choć
już tu i ówdzie widać pewne oznaki takich zapędów.
Nieco dygresyjnie dopowiem jeszcze parę zdań w obronie
mocnego języka w Piśmie Świętym. Tak jak nie ma sensu obrażać
się na słuszne i sprawiedliwe prawo, stanowione (także) przez lu
dzi - i lepiej jest je zachowywać, niż ponosić karę za jego lekcewa
żenie - tak też lepiej jest przyjąć z uwagą Bożą krytykę za głupotę,
niż ponosić jej fatalne skutki (w doczesności i wieczności)! A za
tem otrzeźwieni i ośmieleni ostatnią myślą, przyjmijmy jeszcze tę
diagnozę:
Głupi już z natury są wszyscy ludzie, którzy nie poznali
Boga: z dóbr widzialnych nie zdołali poznać Tego, który jest, patrząc
na dzieła nie poznali Twórcy
(Mdr 13,1).
Zostawiając na boku kwestię głupoty, radujmy się mądrością
mądrych. Zapewne także przeczuwamy, jak za sprawą fundamen
talnych pytań i duchowego zmysłu wyczuwającego osobową Ta
jemnicę na „dnie” wszystkich rzeczy, odkrywamy, że niebywale
blisko sąsiadujemy z Bogiem. On wszystko przenika i niesie, także
nas. Różnymi językami mówią ludzie o swoim doświadczaniu ist
nienia i obecności Boga. Inny jest język filozofów, inny poetów.
Za przykład ostatniego niech posłuży wiersz znakomitego poety,
M. R. Rilkego.
Drogocenni w oczach Doga - 9
130
Bóg do każdego mówi raz, nim go stworzy,
potem w milczeniu razem opuszczają noc,
lecz słowa, nim się każdy zacznie,
te chmurne słowa brzmią:
Przez swoje myśli słany
idź aż na brzeg tęsknienia;
odziej mnie.
Spoza rzeczy rośnij pożarem,
by cienie jego rozpięte
zawsze mnie całkiem okryły.
Niech ci się wszystko przydarzy: piękno i przerażenie.
Trzeba tylko zawsze kroczyć: żadne uczucie
nie jest zbyt odległe.
Nie dopuść do naszej rozłąki.
Bliski jest kraj,
który nazywają życiem.
Poznasz go
po jego powadze.
Podaj mi dłoń.
III. Żyjemy wymagająco i pięknie
Pyszny proceder
Na tle religijnej wrażliwości poetów, a zwłaszcza ludzi Biblii i nie
zliczonych wierzących, chciałbym powiedzieć krótko o dziwnym
postępowaniu tych, którzy coraz głębiej wglądają w złożone struk
tury materii i przyrody, a jednocześnie godzą się na atrofię zdol
ności poznawczych w odniesieniu do osobowej głębi człowieka.
Zdumiewa, że jedni w zgłębianiu tajników przyrody znajdują do
datkowy powód do zachwytu Stwórcą, inni przeciwnie - zacho
wują się tak, jakby ich odkrycia czynione wobec skomplikowa
nych struktur materii i przyrody były tożsame z własnoręcznym...
stwarzaniem tych struktur! Zamiast zachwycić się Stwórcą, nie
którzy, patrząc na Jego cudne dzieła, żądają uznania i chwały tylko
dla siebie i ewentualnie dla poznawanych rzeczy.
Przyznajmy: ten proceder (niektórych) ludzi nauki jest nie
samowity. Czyż nie jest to niebywałe (i arcyniemądre), kiedy
odkrywcy bezceremonialnie zawłaszczają efekt pracy cudzego
Co będzie z nami - latoroślami?
131
(Boskiego) geniuszu? Czasem zachowują się oni i mówią tak,
jakby sami, własną mocą, stworzyli to, co zaledwie - zresztą po
tysiącleciach - z wielkim trudem odkryli! Jak można, powołując
się na ścisłą naukowość, milczeć o Stwórcy i wręcz wątpić o Jego
akcie stwórczym?! Czy nie są to działania z gruntu fałszywe, kie
dy próbuje się unieważnić, a nawet, o zgrozo, zanegować istnienie
głównego Projektanta, Stwórcy i Gospodarza? Takie zachowanie
jest czystym absurdem, zaś filozofia, kultura, cywilizacja i między
ludzkie relacje, gdy są na nim budowane, podobne są do domu
zbudowanego na piasku. Taki dom, bez fundamentu i na sypkim
gruncie, musi - wcześniej czy później - runąć. Zaginęła już nie
jedna cywilizacja budowana na bałwochwalczym samouwielbie
niu człowieka. Jedynie nadymanie się pychą - rodem ze świata
zbuntowanych duchów - tłumaczy, skąd taka fatalna gotowość
u ludzi do przypisywania sobie atrybutów boskich (na początku
procesu zawłaszczania istnienia), aby za jakiś czas (na końcu tego
iście demonicznego procederu przeinaczania mowy bytu) mieć
siebie za nic, za przypadek, ba, absurd. I na tym nie koniec, gdyż
ostatnim zdaniem pychy jest nie jakieś realne ubóstwienie czło
wieka (łącznie z zapewnieniem mu wiecznego istnienia), lecz ra
dykalne poczucie daremności i znikomości własnego bytu...
Dziwna rzecz - kiedyś ludzie mieli o wiele mniej wiedzy
0 świecie przyrody, ale łatwiejszy dostęp do prawdy metafizycz
nej. Na uniwersytetach, z definicji oddanych poznawaniu i głosze
niu
całej prawdy
o świecie i człowieku, panował przez całe wieki
duch kontemplacji, zdumienia, podziwu i zachwytu - nie tylko
1 nie przede wszystkim wobec podmiotu poznającego (człowie
ka), ale wobec Dawcy i Stwórcy, skrywającego się i zarazem obja
wiającego Siebie poprzez wszystkie stworzenia. Dzisiaj - na wielu
uniwersytetach, będących coraz częściej zdobyczą nowej lewicy,
od kilkudziesięciu lat maszerującej przez instytucje - dawny duch
umiłowania prawdy i wolności ulega erozji. Badawcze działania
napędza już nie miłość do Prawdy, lecz raczej
pożądliwość gnoze-
ologiczna
(Karl Rahner). Zdobyta wiedza służy celom jedynie do
raźnym, praktycznym. Koniec końców to bogaci i rządzący (coraz
bardziej skonsolidowani, wręcz oligarchiczni i chętnie chowający
132
111. Żyjemy wymagająco i pięknie
się za parawanem demokracji!) chcą mieć z niej jak najwięcej ko
rzyści, także w postaci coraz skuteczniejszych narzędzi dominacji
nad innymi (zobacz: totalna inwigilacja, metody bezwzględnego
„dyscyplinowania" tzw. mas, uzależnienie ludzi poprzez różne
przedsięwzięcia manipulacyjne, m.in. poprzez kontrolę nad żyw
nością i środkami komunikacji, a nawet, wydaje się, nad błękitem
nieba, itd.).
Cała nadzieja w Jezusie
Jeśli trzeba, to dopowiem, że Bóg, Stwórca i Dawca świata, od
początku zachęcał, by ludzie
czynili sobie ziemię poddaną
(por.
Rdz 1, 28). Bóg wciąż zachęca ludzi - czyli nas, tak bardzo do
Niego podobnych - do wydobycia z Jego arcydzieła wszystkich
złożonych w nim możliwości... Jest to, jak sądzę, aż nadto oczy
wiste, że wiedza, zdobywana przez ludzi z czystą intencją, niczym
Bogu nie uwłacza ani Mu... nie zagraża. Przeciwnie, zdobyta wie
dza - przynajmniej u mądrych i pokornych - wywołuje zachwyt
i podziw dla geniuszu Stwórcy! Niestety, mniej mądrym i zmani
pulowanym demoniczną pychą - nagromadzona wiedza - daje
podstawę (tak się im wydaje) do umniejszania Stwórcy, a nawet
do mówienia Bogu
nie!
Trudno nie skojarzyć takiego zachowania
z nazbyt rozkapryszonymi dzieciakami, które brykając, boczą się
na swoich rodziców, a każde ich polecenie traktują jako ograni
czenie swobody i wolności. Zamiast TAK, mówią NIE!
W świecie skażonym grzechem - a więc naznaczonym jakimś
tępym i głupim rozmijaniem się ze Stwórcą - tylko Jezus widzi
rzeczywistość w sposób całościowy i prawdy. Tylko On potrafi au
torytatywnie zrelatywizować wartość wszelkiej wiedzy i powie
dzieć, że ponad wszystko liczy się nasza rozumna i serdeczna więź
z naszym Stwórcą i Ojcem. O tym właśnie mówi najważniejsze
przykazanie miłości (por. np. Mk 12, 30). W zestawieniu z abso
lutną ważnością naszej życiodajnej więzi z Bogiem wszelka inna
wiedza jest
jak plewa, którą wiatr rozmiata
(Ps 1, 4), lub słoma
w ogniu wypróbowana (por. 1 Kor 3, 12n).
133
Co będzie z nami - latoroślami?
Jezus Chrystus jest dla nas najważniejszym punktem odniesie
nia. Jego znaczenie jest porównywalne z rolą fundamentu każdej
poważnej budowli.
Fundamentu nikt nie może położyć innego, jak
ten, który jest położony, a którym jest Jezus Chrystus
(1 Kor 3, 11).
Wobec Jego Majestatu wszelkie ideologiczne poprawności opadną
jak jesienne liście. Liczy się prawda tej przestrogi:
Cóż bowiem za
korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej du
szy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę?
(Mt 16, 26). Zachłystujących się możliwościami przemijającej do
czesności Jezus uczciwie ostrzega, że lepiej jest nie zdobywać świa
ta i wiedzy, gdyby jedno i drugie miało być użyte przeciw Bogu!
Jezus w odsłanianiu ładu właściwego ludzkiej osobie poszedł
jeszcze
dalej-,
powiedział ku zgorszeniu niektórych, że lepiej jest
odciąć sobie rękę czy nogę bądź wyłupać oko, gdyby miały być one
użyte do bałwochwalczego kultu stworzeń (por. Mt 5, 30; 18,6-9).
Jedna siła grawitacyjna
Tak, Jezusowa Dobra Nowina dla człowieka cały czas grawituje
wokół wspaniałości Boga Ojca i naszego związania się z Nim wię
zami serdecznej przyjaźni. W alegorii z krzewem winnym i lato
roślami też o to chodzi. Mamy wciąż na nowo uświadamiać sobie,
że Bóg ze swej strony czyni dla nas niewyobrażalnie dużo. On
wszystko powołuje do bytu i czyni z tego hojny dar! A naszym za
daniem jest, żebyśmy, w ciągu kilkudziesięciu lat życia, „narodzili
się z Ducha” (por. J 3, 5-8) i świadomie zaczęli istnieć przed Obli
czem Boga. To znaczy
wobec
Niego,
ku
Niemu, z Nim i
dla
Niego.
Jak Jezus ma nas do tego przekonać, zważywszy na różny po
ziom słuchaczy? Po prostu, przynajmniej dzisiaj, każe długo wpa
trywać się w krzew winny i latorośle, aby zrozumieć zachodzą
ce w nim zależności i podstawowe warunki trwania, kwitnienia
i obfitego owocowania... A potem każe nam Jezus te wychwycone
zależności
i
prawa
przenieść na nasz związek z Nim. Tak, z Nim,
bo to On ma misję od Ojca, by szczęśliwie doprowadzić nas do
Jego Domu.
134
111. Żyjemy wymagająco i pięknie
I końcowy akcent. Jeśli nasza lektura Ewangelii nie ma być byle
jaka, to starajmy się - może za każdym razem z szacunkiem ją ca
łując - poczuć smak Inności Jezusa. Często i żywo zdawajmy sobie
sprawę z tego, że Jezus - przez kilka wieków zapowiadany i żar
liwie jako Mesjasz oczekiwany - przyszedł naprawdę; przyszedł
„z góry” (por. Ef 4, 8), „z wysoka” (por. J 8,23) - od Boga Stwórcy
i Ojca. A przyszedł właśnie po to, żeby otworzyć przed nami Boski
horyzont wieczności i „oswoić” nas z Kimś Niepojętym, trzykroć
Świętym, a jednocześnie myślącym o nas najczulej i najserdecz
niej (por. Iz 49,15).
Częstochowa, 29 lipca 2012 r.
Olśniewająca optyka daru - i co jej zagraża?
Słowo Boże niejednokrotnie uświadamia nam, że powołanie i mi
sja proroka czy apostoła zawsze wyrastają z Bożego daru. Powoły
wanych ludzi, przed posłaniem z misją, Bóg najpierw obdarowuje
głębszym wniknięciem w Jego Tajemnicę. Inaczej mówiąc, powo
łani wpierw oglądają Chwałę Boga. Doświadczenie oglądania Boga
i olśnienia Nim - zapewne różne co do sposobu i stopnia - po
zwala powoływanym i posyłanym podjąć trudy związane z misją.
Fascynacja i święte drżenie
Oto opis powołania Izajasza: W
roku śmierci króla Ozjasza ujrza
łem
Pana,
siedzącego
na
wysokim
i
wyniosłym
tronie,
a
tren
Jego
szaty
wypełniał
świątynię.
Serafiny
stały
ponad
Nim;
każdy
z
nich
miał
po
sześć
skrzydeł.
I
wołał
jeden
do
drugiego:
Święty,
Święty,
Święty
jest
Pan
Zastępów.
Cała
ziemia
pełna
jest
Jego
chwały.
Od
głosu
tego,
który
wołał,
zadrgały
futryny
drzwi,
a
świątynia
napeł
niła
się
dymem.
I
powiedziałem:
Biada
mi!
Jestem
zgubiony!
Wszak
jestem
mężem
o
nieczystych
wargach
i
mieszkam
pośród
ludu
o
nie
czystych
wargach,
a
oczy
moje
oglądały
Króla,
Pana
Zastępów!
Wówczas
przyleciał
do
mnie
jeden
z
serafinów,
trzymając
w
ręce
węgiel,
który
kleszczami
wziął
z
ołtarza.
Dotknął
nim
ust
moich
i rzekł: Oto dotknęło to twoich warg: twoja wina jest zmazana, zgła
dzony
twój
grzech.
I
usłyszałem
głos
Pana
mówiącego:
Kogo
mam
posłać
?
Kto
by
Nam
poszedł
?
Odpowiedziałem:
Oto
ja,
poślij
mnie!
(Iz 6, l-2a. 3-8)
Z powyższego opisu wnosimy, że Bóg dał Izajaszowi widzenie
swojej Chwały - niewyrażalnego Majestatu i Piękna. Niebiańskie
duchy, przejęte chwałą Pana, wołały jeden do drugiego: „Święty,
U6
III. Żyjemy uymagająco i pięknie
Święty jest Pan Zastępów. Cała ziemia pełna jest Jego chwały” Na
widok odsłoniętej chwały Boga Izajasz poczuł się zatrwożony. Od
czuł świętą trwogę, która i jemu kazała wołać: „Biada mi! Jestem
zgubiony!” Izajasz, patrząc na Boga, aż nadto dobitnie zdał sobie
sprawę z tego, jak jest grzeszny i nieczysty. To Bóg w symbolicz
nym geście oczyścił Izajasza.
Przeżycie wspaniałej wizji chwały Boga naznaczyło Izajasza na
resztę życia. Czuł się bardzo obdarowany. Wewnętrznie odmie
niony i mocny
darem
mógł powiedzieć Bogu, który szukał świad
ka lego Boskiej świętości: „Oto ja, poślij mnie!”
Jeden z autorów wyznaje, że kiedyś Izajaszowa wizja, zwłaszcza
to nieustanne wołanie:
święty
,;
święty...,
zniechęcała go. Ale „po
tem - jak pięknie zauważa - zrozumiałem: wszystkie ptasie kon
certy i wszystkie wielkie tajemnice materii, ludzką mądrość i do
broć, wszystkie kolory roku, ziemi i nieba, i jeszcze puchaty śnieg,
w którym każda gwiazdka zawsze jest inna, chociaż liczba ich jest
nieprzeliczona, wszystkie biologiczne cudeńka i cała oszalała roz
rzutność życia na równi z tajnikami ludzkiej świadomości - prze
cież w końcu to nic innego, jak rozszczepione w tęczę pryzmatu
światło Izajaszowego widzenia: «święty, święty, święty jest Pan...».
I cokolwiek na kalekiej ziemi może być rozpoznane jako chwała
Pana, jest równocześnie także olśnieniem i wciąż inną obłędną
radością ludzi: ostatnią rzeczą, która mogłaby się znudzić” (T. Ży-
chiewicz w komentarzu do Ewangelii wg św. Łukasza, s. 58).
Serafini z Izajaszowej wizji najwyraźniej nie są znudzeni czy
zniechęceni. Ich wołanie
święty
;
święty
płynęło z oczarowania
Chwałą Pana Jahwe. Także Izajasz, widząc majestat i piękno Boga,
przeżywał fascynację i święte drżenie. Oglądanie Boga obdarowa
ło go i naznaczyło tak bardzo, że z reszty życia chciał uczynić dar
dla Boga. Był gotów podjąć i wypełnić powierzoną mu przez Boga
misję.
Powołanie Piotra dokonało się w innej scenerii, bardziej ziem
skiej i uchwytnej, ale jest ono również, by tak rzec, imponujące. Kto
zechce, może samodzielnie to rozważyć i dokonać porównania.
Zdarzyło się raz, gdy tłum cisnął się do Jezusa
,
aby słuchać słowa
Bożego, a On stał nad jeziorem Genezaret, że zobaczył dwie łodzie
,
I
Olśniewająca optyka daru - i co jej zagraża?
137
stojące przy brzegu, rybacy zaś wyszli z nich i płukali sieci. Wszedł
szy do jednej łodzi, która należała do Szymona, poprosił go, żeby
nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi nauczał tłumy. Gdy
przestał mówić, rzekł do Szymona: Wypłyń na głębię i zarzućcie
sieci na połów. A Szymon odpowiedział: Mistrzu, przez całą noc
pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili. Lecz na Twoje słowo zarzucę
sieci. Skoro to uczynili, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci
ich zaczynały się rwać. Skinęli więc na wspólników w drugiej ło
dzi, żeby im przyszli z pomocą. Ci podpłynęli i napełnili obie łodzie,
tak że się prawie zanurzały. Widząc to Szymon Piotr przypadł Jezu
sowi do kolan i rzekł: Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek
grzeszny. I jego bowiem
,
i wszystkich jego towarzyszy w zdumienie
wprawił połów ryb, jakiego dokonali; jak również Jakuba i Jana,
synów Zebedeusza, którzy byli wspólnikami Szymona. Lecz Jezus
rzekł do Szymona: Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił. I przy
ciągnąwszy łodzie do brzegu, zostawili wszystko i poszli za Nim
(Łk 5 , 1 - 1 1 ) .
Nasze olśnienie Bogiem?
Może w tym momencie wypada zapytać: Czy my także przeżywa
my olśnienie Bogiem? I wjakim stopniu? Na ile darmowość, tak
Bogu właściwa, a objawiona w pięknie stworzeń, zwłaszcza w Je
zusie Chrystusie, jest dla nas stałym horyzontem, w którym po
ruszamy się, zdumiewamy, myślimy i podejmujemy decyzje oraz
działamy?
Taka jest obiektywna prawda, że czy tego chcemy, czy nie, czy
o tym wiemy i pamiętamy, czy nie, to i tak zawsze żyjemy z Bożego
daru. I zawsze naprzeciwko siebie mamy Boga, który choćby tylko
w pośredni sposób (w swoich dziełach) olśniewa nas swym pięk
nem, potęgą i innymi przymiotami.
Izajasz, a także dwaj inni bohaterowie (Piotr i Paweł z czytań
w 5. Niedzielę Zwykłą), uświadamiają nam wielkie prawo życia
duchowego i religijnego. Mówi ono o tym, że rodzimy się ducho
wo, gdy pojawia się w nas świadomość Bożych obdarowań. Nie
138
ustannie odradzamy się do życia pełnego sensu, gdy pogłębia się
i
w nas zdolność postrzegania niezliczonych Bożych dobrodziejstw.
Z ciągłej pamięci o obdarowującej nas miłości Boga rodzi się w nas
i narasta pragnienie, by całe nasze życie - zamiary, decyzje i czy
ny, jak powie św. Ignacy l.oyola - było hojną i wielkoduszną od
powiedzią na Boży dar, na ]ego miłość do nas. Gdy przynaglamy
siebie samych (czy także naszych bliźnich) do
odpowiedzialności,
j
to mamy na uwadze właśnie wejście w logikę wzajemności, spot- :
kania, dialogu, a nade wszystko daru. Człowiek odpowiedzialny
dostrzega Boże obdarowania i odpowiada na nie coraz pełniej, j
gdy sam staje się darem dla Boga i dla innych.
j
Zagrożona optyka daru i autentycznych olśnień
Przywołana tu optyka daru staje się w naszych czasach dobrem,
zda się, deficytowym. I nie jest tak z winy Boga, lecz z naszej. To
nie Bóg mniej nas obdarowuje, ale to nam (w Polsce, w Europie
i nie tylko), wyrosłym z wielowiekowej kultury chrześcijańskiej,
przydarza się rzecz straszna. Można ją przyrównać chyba tylko do
tego, co przydarzyło się Żydom oczekującym Mesjasza. Oto oni,
wybrani przez Boga i przez wieki czekający na spełnienie Jego
wielkiej obietnicy mesjańskiej, odrzucili Chrystusa, gdy Ten stanął
pośród nich. Zawiedli w chwili dla nich rozstrzygającej (oczywi
ście nie wszyscy; także i tu pojawia się „Święta Reszta”, zawsze tak
droga Bogu wielkiego Objawienia i najwspanialszych obietnic).
Rzeczywiście, coś podobnie dramatycznego (i poniekąd nie
pojętego) dzieje się w minionym i obecnym wieku w Europie (co
raz mniej) chrześcijańskiej. Ci, którzy najwięcej zostali obdarowa
ni przez Syna Bożego (i też przez wieki dawali tak wspaniałą od
powiedź wiary, ewangelizacji narodów), zapominają o Bogu Ojcu,
przeczą Jego istnieniu, a nawet rozpętują wojujący ateizm (dziś
jeszcze w formie na ogół zawoalowanej, choć coraz bardziej doleg
liwej i bezczelnej). Ta duchowa sytuacja, rozdzierająca serce euro
pejskiej kultury i ciągnąca całe narody w dół, ku degrengoladzie
widocznej na różnych płaszczyznach, oddziaływa także na nas.
111. Żyjemy wymagająco i pięknie
Olśniewająca optyka daru - i co jej zagraża?
139
Możemy się bronić (nie lękając się pomówień o przesadną de-
fensywność i obwarowywanie się wysokimi murami twierdzy) po
przez trwanie mocno w wierze. Trzeba nam też jasno zdawać sobie
sprawę także z tego, co bodaj najmocniej godzi w serce czy istotę
religii i wiary. Jeśli sercem religii jest świadomość bycia radykalnie
zależnym i hojnie przez Stwórcę obdarowanym, to odebranie tej
świadomości jest jak zawal serca. Staje serce i wstrzymany zosta
je życiodajny krwiobieg. Duchowo obumierają pojedyncze osoby
i cale społeczeństwa. Człowiek przestaje wiedzieć, kim tak na
prawdę jest i w czym, w Kim jest jego spełnienie. A mówiąc kon
kretniej, może jest i tak, że to zawrotnie szybki rozwój naukowo-
-techniczny bierze człowieka w niewolę i narzuca jednostronne,
cząstkowe widzenie siebie i rzeczywistości. Człowiek zachodniej
cywilizacji pada ofiarą własnego jednostronnego rozwoju, do
świadczając czegoś w rodzaju bezwzględnego dyktatu. Coraz bar
dziej przetworzony świat, ogrom wydobytych z niego możliwości,
działa zniewalająco. Wiele osób zamiast wiernie trwać w posta
wie adoracji wobec Stwórcy i Dawcy wszelkiego dobra, zwraca
się w zachwycie ku sobie samym i wytworom swoich rąk (por.
Ba 6, 50; Rz 1,21-23).
Słowo Boże nas nawraca
Bogu dzięki, także dzisiaj nie brakuje proroków i myślicieli ani
licznych wspólnot osób mocno wierzących, które nie dają się
wciągnąć w tryby machiny materialnego rozwoju. Sami pozostając
„stróżami poranka”, oczekującymi Przyjścia Pana, składają świa
dectwo o nadprzyrodzonej godności człowieka i gorąco zachęcają,
by ludzie nie godzili się na dyktat cywilizacji, która wszystko pod
daje prawom rynku - samego tylko handlu i harówki oraz niepo
hamowanego używania.
Przyznam się, tę
harówkę
wziąłem, na zasadzie przypomnie
nia i skojarzenia, z pięknego wiersza G. M. Hopkinsa SJ. Jest on
(wiersz) na początku pełen „blasku Boga”, w środku dominuje
smutek z powodu handlu, który wszystko pokalał, i harówki, która
s
140
NI. Żyjemy wymagająco i pięknie
wszystko powalała. Finał tchnie „olśnieniem świeżym” i nadzieją,
które; sprawcą jest „Jasnoskrzydły” Duch święty.
świat nasz jest nasycony świetnym klaskiem Boga.
Ten blask chciałby * wybuchnąć jak błysk złotych listków;
Wzbiera, tłoczy się, sączy oliwą kroplistą
Na nas. Czemu więc ludzkość jest dziś /emu wroga?
Wciąż idą, idą pokolenia pogan;
Pokalał wszystko handel i harówka wszystko
Powalała; brud ludzki oblepia świat ślisko;
Ziemi nagiej nie czuje dziś obuta noga.
A mimo to natura jest niewyczerpana;
W głuchych głębiach wszechrzeczy śpi olśnienie świeże;
I choć glob na zachodzie czarna czeluść wchłania,
Spójrz, brzask bryzga nad wschodu rumiane rubieże -
Jasnoskrzydły Duch Święty ogrzewa, osłania
Pisklę-świat piersią świtu i ach! światła pierzem
6
.
Prorocy naszych czasów przypominają, że ziemia w zamyśle
Stwórcy jest dana jako środowisko życia i całościowego rozwoju,
który swój początek ma w poczęciu i narodzinach, a spełnienie
w wiecznym Królestwie Boga. Ziemia nie jest tyko po to, żeby się
w nią wwiercać i ją eksploatować! Ten, który ją pomyślał i stwo
rzył, wpisuje w nią przede wszystkim swoją wielką i czułą miłość
do człowieka. Ziemia zapośrednicza i konkretnie wyraża miłość
Boga do nas, ludzi. W związku z tym nie wolno nam świata pro
fanować, tzn. widzieć w nim jedynie zespół użytecznych energii...
Owszem, świat jest i tym, ale nie tylko tym i nie przede wszystkim!
Świat jest nade wszystko słowem Stwórcy do nas, jak też, w pew
nej mierze, Jego słowem o Sobie samym!
To słowo jest brzemienne treścią i wspaniałe. Żeby je usłyszeć
i nim się radować, potrzeba nam odpowiedniego rytmu zatrzy
mań i uciszeń. Dopiero w ciszy pełnej uważności i zadumy, na
modlitwie, oczywiście także w świętej liturgii - słowo Stwórcy
brzmi w sposób pełny i osobisty.
To dobrze, że słowo Boże wciąż na nowo i w różny sposób
przypomina, że dana nam doczesność nie jest jedynie rynkiem
i
i
i
i
I
6
Gerard ManJey Hopkins,
Wybór poezji,
tł. S. Barańczak, Kraków 1981, s. 47.
Olśniewająca optyka daru - i co jej zagraża?
14 j
dla handlarzy i halą fabryczną dla przemysłowców. Wszechświat,
a w nim nasza planeta, jest miejscem świętej obecności Stwórcy.
Bezkresny kosmos i ziemia to fanum - świątynia, w której czło
wiek spotyka Boga i nawiązuje z Nim intensywną relację.
Kontemplacyjnej postawy wobec Bożych dzieł uczmy się od
Psalmisty, który tak mówi o swojej tęsknocie i uważnym wypatry
waniu Boga:
Boże, Ty Boże mój, Ciebie szukam;
Ciebie pragnie moja dusza,
za Tobą tęskni moje ciało,
jak ziemia zeschła, spragniona bez wody.
W świątyni tak się wpatruję w Ciebie,
bym ujrzał Twoją potęgę i chwałę (Ps 63,2-3).
Mamy nadzieję, że także dzisiaj przemawiają do nas ludzie po
dobni do Izajasza i jak on odmienieni oglądaniem chwały Boga.
Prośmy gorąco Boga, by także dzisiaj wielu Szawłów zwal
czających Chrystusa i Jego Ciało (Kościół) stawało się Pawłem,
który z prześladowcy stał się wielkim świadkiem Dobrej Nowiny
0 Zmartwychwstaniu Jezusa i naszym. Niech nam wszystkim,
jak Piotrowi, przytrafiają się obfite połowy ryb, w których Pan
Jezus objawia swą Boską moc i Boską miłość do nas, słabych
1
grzesznych...
Częstochowa, 10 lutego 2013 r.
„Weźcie Moje jarzmo na siebie”
W owym czasie Jezus przemówił tymi słowami: Wysławiam Cię, Oj
cze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roz
tropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było
Twoje upodobanie. Wszystko przekazał Mi Ojciec mój. Nikt też nie
zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu
Syn zechce objawić. Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni
i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na sie
bie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znaj
dziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słod
kie, a moje brzemię lekkie (Mt 11,25-30).
Każde z powyższych zdań to prawdziwa rewelacja, a zara
zem naprawdę dobra nowina dla nas! Od uważnego wsłuchania
się w choćby jedno zdanie powinno się zrobić jaśniej i radoś
niej. Mowa Jezusa Chrystusa ma taką moc! Spróbujmy się o tym
przekonać.
Jarzmo - właściwie czyje?
Zatrzymajmy się nieco przy tym zdaniu, tyle razy słyszanym:
Weź
cie Moje jarzmo na siebie. Czy
nie jest zastanawiające, że Pan Jezus,
przynajmniej tym razem, wcale nie mówi: „Niech każdy człowiek
bierze na siebie
swoje
jarzmo”? Sądzę, że wcale by nas to nie za
skoczyło, gdyby tak powiedział. Mamy bowiem w pamięci inne
Jezusowe pouczenie:
Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze
samego siebie, niech weźmie krzyż
swój
i niech Mnie naśladuje
(Mt 16, 24). Tym razem Jezus mówi wyraźnie i jednoznacznie:
Weźcie Moje jarzmo na siebie.
A zatem
Moje
, czyli
Jego
jarzmo!
Odpowiedzmy sobie szczerze: czy i ile razy zwróciliśmy na to
uwagę? Przypuszczam, że tylko nieliczni (mogę się oczywiście my
lić) - z błyskiem w oku - spostrzegają, co Jezus powiedział i jaki
w tym jest ładunek dobrej nowiny. Najczęściej słyszymy po prostu
to, że trzeba się „czymś” obarczyć i dźwigać! To jest prawda, ale
jakąż różnicę czyni proste spostrzeżenie, że Jezus prosi i nalega,
byśmy zechcieli obarczyć się Jego jarzmem (oczywiście nie całym,
ale jakąś cząstką).
Jeśli często bywa tak, jak powiedziałem, to idąc tym tropem,
warto zapytać, czy nie jest to wynik przemożnej w nas skłonności,
żeby wszystko zawłaszczać i czynić
swoim!
Wyłącznie swoim - bez
odniesienia do Dawcy, do Boga Ojca! Jest to właściwie przejaw
fundamentalnie grzesznej postawy w nas, że wszystko, co jest da
rem Stwórcy, gotowi jesteśmy (bez zmrużenia oka - bez poczucia
niestosowności i winy) zawłaszczyć. I tak przywłaszczamy sobie
i zawłaszczamy najpierw istnienie, będące najważniejszym darem
od Tego, Który jako jedyny JEST! Na ogół przebyć musimy dość
długą drogę nawrócenia, by spokornieć i z wielką wdzięcznością
przyjmować od Stwórcy dar życia doczesnego i - jak zapewnia nas
wiara, szczególniej sam Zmartwychwstały Pan - wiecznego istnie
nia. Pozostawmy jednak ten ważny wątek, traktując go w obecnym
rozważaniu jedynie pomocniczo, jako szersze tło dla wyjaśnienia
odruchu zawłaszczania!
Właśnie poczynione na początku spostrzeżenie każe zastano
wić się i uznać, że nie słyszymy tego, co mówi Pan Jezus, ponieważ
czym prędzej wszystko zawłaszczamy, także dźwigane „jarzmo”,
a więc wszelkie trudy życia, cierpienia i to wszystko, co zbiorczo
nazywamy
naszym krzyżem
. Zanim powiemy o jarzmie czy krzy
żu
moje, mój
, wpierw trzeba przyjąć do wiadomości (i tym się
bardzo uradować!), że „jarzmo” (krzyż) przez nas w życiu dźwi
gane jest
najpierw i przede wszystkim
jarzmem (krzyżem) Jezusa
Chrystusa!
Powyższe spostrzeżenia mają prawo dziwić i szokować. Mogą
się komuś wydać podejrzane czy (mówiąc kolokwialnie) lekko na
ciągane. Gdyby tak było, trzeba by protestować... Myślę jednak, że
„złagodniejemy” i bardzo się uradujemy, gdy z całą wyrazistością
„Weźcie Moje jarzmo na siebie”
143
144
Ul. tyjemy wymagająco i pięknie
i mocą zdamy sobie sprawę z tego, że my, ludzie - jako osoby Bogu
podobne - w wyjątkowy sposób jesteśmy
stworzeni przez Chry
stusa, w Nim i dla Niego.
Te Pawiowe przyimki: „przez”, „w”, „dla"
- z upodobaniem powtarzane - nie są pustosłowiem, lecz opisują
Rzeczywistość, do której on ma pełniejszy dostęp.
W tym miejscu warto by przeczytać trzy pierwsze rozdziały
Listu do Efezjan, by sobie przypomnieć, jak bardzo i pod każ
dym względem jesteśmy owocem i dziełem miłosiernej miłości
Boga Ojca, objawionej nam w Chrystusie. W Liście do Kolosan
św. Paweł wyraził tę Rzeczywistość w sposób bardzo syntetycz
ny:
Z radością dziękujcie Ojcu
,
który was uzdolnił do uczestnictwa
w dziale świętych w światłości. On uwolnił nas spod władzy ciem
ności i przeniósł do królestwa swego umiłowanego Syna, w którym
mamy odkupienie
-
odpuszczenie grzechów. On jest obrazem Boga
niewidzialnego
-
Pierworodnym wobec każdego stworzenia, bo
w Nim zostało wszystko stworzone: i to, co w niebiosach, i to, co
na ziemi
,
byty widzialne i niewidzialne, czy Trony, czy Panowania,
czy Zwierzchności, czy Władze. Wszystko przez Niego i dla Niego
zostało stworzone
.
On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma
istnienie (Kol
1,12-17).
Z powyższych przypomnień wynika, że człowiek (każdy) i hi
storia (cała) - to przede wszystkim Boża Sprawa. Sprawa Ojca
i Syna oraz Ducha Świętego! To Ci Trzej - zjednoczeni jedną Boską
naturą - stwarzają rzeczy piękne i dobre, a nawet „bardzo dobre”
(por. Rdz 1, 31). Ziemia, wszechświat, człowiek stworzony jako
mężczyzna i niewiasta - „to wszystko” jest Ich dziełem, Ich ra
dością, Ich brzemieniem i Ich jarzmem! A nas Jezus prosi jedynie
o to: „Weźcie na siebie cząstkę Mojej Sprawy”. Prosi, zwracając się
indywidualnie do każdego z nas: „Pozwól, mój drogi, moja droga,
obarczyć się cząstką Mojego brzemienia. Pomogę ci. Nie będziesz
sam. Nie zostawię cię samej. Zobaczysz, że to Moje jarzmo okaże
się dla ciebie słodkie, a brzemię lekkie”
I tu uwaga: jeśli jarzmo, które na co dzień nosimy, jawi się nam
jako (nazbyt) gorzkie i beznadziejne (pozbawione nadziei na trwa
łe dobro wieczne), to najprawdopodobniej, a nawet na pewno, nie
jest to jarzmo przyjęte
od
Chrystusa
i jako
Chrystusowe! Owszem,
„Weźcie Moje jarzmo na siebie”
145
to jarzmo życia, które wszyscy czujemy na barkach, ostatecznie
pochodzi od Jezusa Chrystusa. On je nam nakłada i firmuje swym
autorytetem, jednak wielką różnicę czyni to, czy przyjmujemy je
z Jego ręki, czy z niewiadomej, może wrogiej. Jest to raczej oczywi
ste, że życiowe jarzmo samo z siebie (nigdy) nie stanie się słodkie,
a brzemię - lekkie. Tę przemianę może sprawić tylko Boży Syn -
Zbawiciel, a czyni to, zarówno dotykając serca swą łaską, jak też
cierpliwie tłumacząc, że On doskonale wie, jak (genialnie i bosko)
wkomponować je i spożytkować w dziele zbawienia pojedynczej
osoby i wszystkich ludzi.
Jarzma czy brzemiona przyjęte (ot tak, zwyczajnie) od świata
i po światowemu mają prawo okazywać się gorzkie i nieznośnie
ciężkie. I same te odczucia to jeszcze pół biedy; najbardziej nie
bezpieczne i w skutkach beznadziejne jest przyzwolenie na to, by
(bez)sens dźwiganych jarzem i brzemion objaśniał nam Szatan -
wróg ludzkiej natury. Kłamca i zabójca (por. J 8, 44) nie objaśni
nam żyda w sposób prawdziwy i życzliwy. Jeśli na samego Boga
Stwórcę - będącego najwyższym Dobrem i źródłem Miłośd - od
początku dziejów, rzuca kłamliwie oskarżenia, to jak może wy
glądać jego „prawda” na temat wpisanych w ziemskie bytowanie
brzemion i jarzem!
Jedynie Jezusowe jarzmo - przez Niego dane i zadane, przez
Niego też objaśnione - niezawodnie okazuje się, zgodnie z Jego
solenną obietnicą, jarzmem słodkimi Miłym! Pełnym sensu! Twór
czym i owianym wielką nadzieją...
Wszystko w gestii
Jezusa
Pewno wszystkim nam zagraża takie niebezpieczeństwo, że Jezusa
Chrystusa traktujemy nie dość poważnie, jakby z przymrużeniem
oka... Bywa tak, że Go wyznajemy i głosimy, a jednak nie zważamy
na Jego nauczanie; nie bierzemy na poważnie Jego obietnic i tego,
co mówi On o drodze wiary i moralności, która wiedzie do Życia
wiecznego i prawdziwego!
Drogocenni w oczach Boga - 10
III. Żyjemy wymagająco i pięknie
146
Naszą uważność i najwyższy szacunek wobec Jezusa Chry
stusa niech rozbudza świadomość tego, że Ojciec przekazał Mu
naprawdę wszystko! Nie potrzebując ludzkich świadków (por.
J 5» 37; $, 14) i potwierdzeń, uroczyście oświadcza i objawia:
Wszystko przekazał Mi Ojciec.
Tak, wszystko jest w ręku Jezusa
Chrystusa. Wszystko jest w Jego gestii. Ojciec dał Mu naprawdę
wszystko; niczego Sobie nie zastrzegł, nie zarezerwował do wy
łącznie własnej dyspozycji.
Wolno zatem powiedzieć, że oto... jednemu z nas, ludzi - Je
zusowi z Nazaretu, zjednoczonemu z Boską Osobą Syna - Bóg
Ojciec przekazał wszystko. A przy tym najważniejsze jest dla nas
to, że wolą i Ojca, i Syna jest wprowadzić nas, ludzi,
wgłęb
życia
Boskich Osób! By dać nam udział w Ich chwale i szczęściu.
Tylko Ojciec..., tylko Syn...
Nie starając się podjąć wszystkich słów-skarbów zawartych w roz
ważanej perykopie, przyglądnijmy się jeszcze paru zdaniom. Są
one krótkie, precyzyjne i wielkiej wagi. Dowiadujemy się z nich,
na jakiej „zasadzie” dokonuje się nasze wchodzenie w głębokie
poznanie Boga.
Nikt też nie zna Syna
,
tylko Ojciec
>
ani Ojca nikt nie zna, tyl
ko Syn
,
i ten
,
komu Syn zechce objawić.
Bez zbędnych dywagacji
powiedzmy, że Ojciec żywi wielkie pragnienie, by pociągać nas
do Syna i nam Go objawiać. Także Syn - z wielką pasją i miłością
- pragnie odsłaniać nam Twarz i Serce Ojca. Byleśmy tylko nie
stawiali przeszkód. A przeszkody bywają różne, a zatem i rozwa
żanie mogłoby nam się rozrosnąć. Zamiast tego chcę powiedzieć,
że warto inwestować czas i inne środki w swoje życie duchowe,
czyli w swoje podstawowe relacje: z Bogiem, z bliźnimi, z sobą sa
mym, a także z otaczającym nas światem przyrody i rzeczy wytwa
rzanych przez twórczą myśl ludzi...
Może tu „zareklamuję” rekolekcje w ogóle, a rekolekcje igna-
cjańskie w szczególności. Na moim blogu: http://osuch.sj.deon.pl/
dzielę się różnymi rzeczami, własnymi i cudzymi. Naprowadzając
„Weźcie Moje jarzmo na siebie”
147
na
Ćwiczenia duchowne
św. Ignacego Loyoli, posługuję się jego
własną „recenzją” Brzmi ona, może powie ktoś: mało pokornie
(jednak pokora to prawda): „Ćwiczenia duchowne są najlepszą
rzeczą, jaką w tym życiu mogę sobie pomyśleć i w oparciu o do
świadczenie zrozumieć, aby człowiek mógł i sam osobiście sko
rzystać, i wielu innym przynieść owocną pomoc i korzyść”. Święci
z definicji są pokorni, a to znaczy m.in., że jeśli o czymś orzekają
i brzmi to emfatycznie, to rozstrzygająca jest zgodność tego, co
twierdzą, z rzeczywistością. Święty Ignacy mógł tak powiedzieć
o swojej rewelacyjnej książeczce zapewne także dlatego, że wie
dział, Komu ją zawdzięcza.
Rekolekcje, będące czasem ciszy, skupienia, modlitwy i me
todycznego wglądania w siebie i sprawy Boże, bodaj najwydat
niej pomogą dość dokładnie zidentyfikować główne subiektywne
przeszkody, o które się potykamy w naszej drodze zbliżania się
do Boga. I więcej, taki czas - dzięki obfitej łasce Bożej i otwarciu
się na nią - pozwala owe przeszkody nie tylko dojrzeć i nazwać po
imieniu, lecz także przezwyciężyć, ominąć czy z drogi usunąć...
Zaproszenie do rekolekcji może brzmieć jeszcze bardziej obiecu
jąco. To objawiająca się nam w Jezusie Miłość Boga Ojca, a nam
osobiście w nadmiarze zaofiarowana - sama niweczy wszelkie
przeszkody, unieważnia je, odsłania ich znikomość... To Miłość
Jezusowego Serca, zarazem łagodnie i z mocą, przygarnia nas,
oczyszcza i przemienia... W taki też sposób maleje nasz trud,
a „brzemię życia” coraz bardziej okazuje się brzemieniem lekkim,
zaś jarzmo słodkim, pełnym najlepszych przeczuć - na resztę ży
cia na ziemi i na wieczność.
Częstochowa, 29 kwietnia 2013 r.
Ofiarna miłość
Od dziecka jesteśmy wdrażani w różne umiejętności. Niektóre wy
daję się nam dzisiaj, z perspektywy dorosłości, bardzo proste i ła
twe, choć wcześniej wymagały wielu ćwiczeń i cierpliwości. Przy
pominamy sobie, jak długo doskonaliliśmy np. sztukę mówienia,
czytania i pisania. Proces wdrażania się w różne nowe umiejętno
ści trwa poniekąd całe życie. Chcąc sprostać życiowym zadaniom,
decydujemy się na trud zdobywania nowej wiedzy i praktycznych
umiejętności, choćby w dziedzinie mediów elektronicznych. Pod
dajemy się rygorom dyscypliny, by ćwicząc, utrwalić dobre nawy
ki w takiej czy innej dziedzinie wykonywanej pracy...
Nasz problem z miłowaniem
A jak wygląda nabywanie umiejętności wżyciu duchowym? Wiem,
jest to temat ogromny. Różni autorzy podejmują go w obszernych
podręcznikach życia duchowego czy, jak się dawniej częściej mó
wiło, życia wewnętrznego. Zapytam zatem skromnie tylko o jeden
detal, a mianowicie jak nabywa się postawy ofiarnej miłości? Czy
ta wielkiej klasy zdolność (cnota usprawniająca do określonych
działań) jest nam dana raz na zawsze i w dodatku jako łaska za
darmo z góry na nas zstępująca? Czy w takim przypadku wystar
czy otworzyć się na Boży dar, przyjąć go i nim żyć? I czy wszelka
refleksja nie jest tu zbędna, jako czynnik jedynie niepotrzebnie
zaburzający spontaniczne poddawanie się wlanej w nasze serca
Boskiej Miłości?
Bez sięgania do Adama i Ewy - a raczej zakładając wiedzę
o tym, co wydarzyło się „na początku” - powiem krótko, że jed
nak z miłością mamy w tym życiu wielkie problemy. Gdyby nasz
Ofiarna miłość
149
ludzki świat nie miał gigantycznych problemów z miłowaniem,
to wiele dziedzin życia społecznego, politycznego i gospodarcze
go nie wyglądałoby tak biednie, jak wygląda... Niestety, pierwszą
ogromną trudność wszyscy napotykamy już w punkcie wyjścia.
Jest nam bardzo trudno wierzyć z dziecięcą ufnością w cudną
i nieskończoną Miłość Boga Ojca i na niej, z całą mocą i determi
nacją, polegać w każdej sytuacji. Jeśli chorobliwie podlegamy nie
pewności, a naszą duszę zżerają wątpliwości i nieufność względem
samego Źródła Miłości, to jak Boska Miłość ma nas ożywiać, ra
dować i „pieczętować” wszystkie nasze pragnienia, podejmowane
decyzje i całą świadomą aktywność we wszystkich sferach życia?
Przyjąć Miłość
Sądzę, że już z tych kilku powyższych myśli wynika, że w Miłość
należy się zaangażować bardzo osobiście, świadomie i wytrwale.
Jedynie, mówiąc obrazowo, zapisując się do najlepszej „Akademii
Miłości”, powołanej przez Jezusa Chrystusa w Kościele, zyskujemy
realną możliwość poznawania Miłości, miłowania Miłości, budo
wania siebie i wzajemnych relacji z Miłości! Nie wystarczy odczuć
trochę żywiołowych uczuć miłości. Nie wystarczy młodzieżowy
czy młodzieńczy „spontan”, by to właśnie z Miłości wywodzić
(długofalowo, w całym życiu) swoją osobową aktywność - a więc
sposób myślenia, postrzegania rzeczywistości, tkania podstawo
wych relacji, zwłaszcza z bliźnimi i oczywiście z samym Bogiem.
To dość oczywiste, nie my tu wiedziemy prym. To Trójca Bo
skich Osób - kierując się Logiką Miłości - uznała za właściwe
i w pewnym sensie konieczne, żeby poprzez konkretne „inge
rencje” zapoczątkować i prowadzić rozciągniętą na wiele wie
ków Historię Zbawienia. Jej wydarzeniem szczytowym, choć nie
ostatnim, jest Wcielenie Syna Bożego i to wszystko, co skrywa się
pod słowem Pascha Pana. To sam Boży Syn przyszedł do swoich
stworzeń, zakasał rękawy i w pocie czoła trudził się nad przywró
ceniem ludzkim sercom zdolności miłowania miłością ofiarną,
czyli zdolną poświęcać się i wyniszczać do ostatniego tchnienia,
150
111. Żyjemy wymagająco i pięknie
do przysłowiowej ostatniej kropli krwi. Bóg to potrafi. Jezus do
kumentuje to całym Sobą: Wcieleniem, Życiem, Nauczaniem, wy
daniem się za nas w Wieczerniku i na Krzyżu!
Przyjąć dawkę... ługu i ognia
Stwórca najlepiej wie, w jakie popadliśmy tarapaty wskutek pod
stępnych działań Węża (por. Rdz 3, 1-7). Bóg najdokładniej zna
rozmiar duchowej katastrofy, którą ściągnął na ludzki rodzaj duch
złości i nienawiści. To, co mocno zakłóciło więź człowieka z Bo
giem, w języku Biblii nazywa się grzechem. Mówiąc najprościej,
grzech to nic dobrego. To wielkie zło. A „złego” są miłe tylko
początki, „reszta” cuchnie degeneracją, utratą sensu, smutkiem
i rozpaczą!
Skala katastrofy spowodowanej grzechem jest tak wielka i tak
nieodwracalna dla samego stworzenia (zdanego na własne siły),
że jedynie Bóg może uratować swoje stworzenie. To tak - żeby
użyć wszystko mówiącego obrazu - jakby ktoś nagle zorientował
się, że znalazł się na środku rozległego bagna i... tonie! Ani nie
da się w bagnie popłynąć w kierunku twardego gruntu, ani nie
sposób wyciągnąć się z niego za... włosy. Tu potrzebna jest inna
„konfiguracja” działających sił. Musi przyjść ratunek z zewnątrz!
1 na nasze szczęście ratunek przyszedł! Wiadomo, to ogromny te
mat, rozpisany na wiele Ksiąg Pisma Świętego.
Na zakończenie chciałbym jeszcze krótko zasygnalizować je
den z aspektów akcji ratunkowej ze strony Boga. Gdy już Bóg
uchwyci nas za rękę i wyciągnie z bagna, to potrzeba jeszcze wielu
dobroczynnych działań. Jedno z nich opisane jest - poprzez dwa
obrazy-symbole - w poniższym słowie Bożym.
Oto Ja wyślę anioła mego, aby przygotował drogę przede Mną,
a potem nagle przybędzie do swej świątyni Pan, którego wy oczeku
jecie, i Anioł Przymierza, którego pragniecie. Oto nadejdzie, mówi
Pan Zastępów. Ale kto przetrwa dzień Jego nadejścia i kto się ostoi,
gdy się ukaże
?
Albowiem On jest jak ogień złotnika i jak ług farbia
rzy. Usiądzie więc, jakby miał przetapiać i oczyszczać srebro, i oczy-
Ofiarna miłość
151
ści synów Lewiego, i przecedzi ich jak złoto i srebro, a wtedy będą
składać Panu ofiary sprawiedliwe. Wtedy będzie miła Panu ofiara
Judy i Jeruzalem jak za dawnych dni i lat starożytnych
(Ml 3, 1-4).
W powyższym słowie zaakcentuję tylko jedno, bo aż trudno
tego nie podjąć. Otóż nie tylko starotestamentalnej „świątyni”,
lecz wszystkim nam - dotkniętym w różny sposób skutkami grze
chu pierworodnego, grzechami cudzymi i własnymi - potrzebny
jest jakiś rodzaj duchowego
ognia
i
czyszczącego ługu,
by z naszych
serc usunąć (czy na powrót poddać świętej zasadzie miłości) te
wszystkie dynamizmy, które niejako samoczynnie uruchomiają
się wszędzie tam, gdzie dominuje zwątpienie o Miłości Boga. Tak,
potrzebujemy stosownej dawki
ognia
i
ługul
Warto zadać sobie sprawdzające pytanie. Czy otrzymaliśmy
już w swoim życiu wystarczającą dawkę jednego i drugiego: og
nia oczyszczającego i ługu, który wybiela? Na to niebanalne py
tanie spróbujmy udzielić szczerej, zgodnej ze stanem faktycznym,
odpowiedzi.
Sprawdzające pytania i wielka radość
Bez wchodzenia w szczegóły i niuanse, podpowiem trop, by móc
z grubsza (zasadniczo) odpowiedzieć. Tylko wtedy możemy być
spokojni, że otrzymaliśmy i zaaplikowaliśmy wystarczającą „daw
kę” ługu i ognia, jeśli serca nasze wypełnione są miłością ofiarną.
A dokładniej, jeśli Miłość - zstępująca od Boga przez Serce Zba
wiciela - jest faktycznie głównym „żywiołem” życia osobowego.
Jest tak wtedy, gdy Boża miłość przenika i ożywia wszystkie „war
stwy” osoby; gdy nas dynamizuje, uskrzydla, raduje, wpisuje się
w styl pracy, służby - dla Boga i dla innych.
Sprawdzające pytania można by uszczegółowić. Czy bez wiel
kich ceregieli (bez nadęcia i bez smutku) oddajemy nasz czas, siły,
talenty? Czy przynajmniej czasem ktoś patrzący z boku mógłby
powiedzieć, że się dla kogoś autentycznie poświęcamy? Że pogod
nie przyzwalamy, by zużywały się nasze siły i zdrowie? I że w imię
wiernej i ofiarnej miłości potrafimy wystawić się na napięcia, jeśli
152
III. Żyjemy wymagająca i pięknie
tak trzeba! Czy bez paniki (i rozdzierania szat) potrafimy znieść
odrzucenie ze strony ludzi „inaczej” myślących i jeszcze, zda się
bezczelnie, zadowolonych ze swego cwaniactwa, pokrętności my
ślenia i urządzania się wyraźnie kosztem innych, z reguły słab
szych? Czy w obliczu naporu idei i ideologii lekceważących Boga
i Chrystusowy Kościół potrafmy - mając Boską Miłość w sercu
- pamiętać, że ostatnie zdanie (także i sąd, szczegółowy i ostatecz
ny) należy do Wszechmocnego i Miłującego Boga Ojca?
A gdyby ktoś poczuł się trochę przytłoczony i zasmucony per
spektywą cierpienia, które (jednak) towarzyszy ofiarnej miłości,
to niech się wsłucha dłuższy czas (i często, zależnie od potrzeby)
w słowa pełne niezawodnej nadziei: „Jest wolą Boga, byśmy trzy
mali się radości całą naszą mocą, gdyż szczęśliwość trwa wiecznie,
a cierpienie i ból przemijają i znikną całkowicie. A zatem nie jest
wolą Boga, abyśmy kierowali się własnym bólem i cierpieniem,
smucąc się z ich powodu i opłakując je, lecz abyśmy szybko wy
chodzili poza nie i pozostawali w wiecznej radości, którą jest Bóg
wszechmogący, który nas kocha i ochrania” (Juliana z Norwich).
Częstochowa, 2 lutego 2013 r.
Miłość czyni czystym
Dotkniemy ważnego tematu: czystości i nieczystości. Tę ostatnią
można pojmować tylko zewnętrznie, jak faryzeusze, lub też znacz
nie głębiej. Pod pełnym niepokoju pytaniem o czystość skrywa się
fundamentalna troska człowieka, który - choć świadom jest swej
nieczystości - szuka kontaktu z po trzykroć świętym Bogiem. We
wszystkich religiach ludzie konfrontują się ze swoją grzesznością,
nazywaną też nieczystością, i jednocześnie szukają oczyszczenia.
Temu służą liczne rytuały „sprawiające” oczyszczenie człowieka.
Stary Testament też proponuje rytuały służące oczyszczeniu i od
zyskaniu pokoju serca. Jezus Chrystus doskonale zna tę potrzebę
ludzkiej duszy i zaradza jej w sposób absolutnie nowy i przekra
czający ludzkie oczekiwania i wyobrażenia. Chcąc jak najpełniej
otworzyć się na dar Jezusowego oczyszczenia i usprawiedliwienia,
winniśmy uważnie wsłuchać się w Jezusową krytykę i wyrzuty
czynione pod adresem tych, którzy temat czystości spłycają i po
niekąd ośmieszają.
Zanim dojdziemy do sedna w głównym temacie, przyjmijmy
parę fundamentalnych przypomnień.
Jezus Chrystus i „symfonia wiary”
Uradujmy się tym, że nauka Jezusa Chrystusa jawi się nam lu
dziom jako niebywale bliska i w głębi każdej osoby wyczekiwana.
Są rozważania filozoficzno-teologiczne, które unaoczniają praw
dziwość powyższego stwierdzenia. W takim rozważaniu jak to
obecne wystarczy zadać retoryczne pytanie: Czy jest w ludzkich
dziejach ktoś inny, kto bardziej niż Jezus Chrystus odpowiadałby
na najgłębsze pytania, tęsknoty i pragnienia człowieka? I czy to
IM
Ul. Żyjemy wymagające* i pięknie
nic dlatego Jezus Chrystus jest przez miliony wierzących rozpo
znawany,
także
pomimo
wątpliwości
niektórych
nieortodoksyj-
nych teologów, jako Wcielony Boży Syn, Bóg-Cztowiek. Kiedyś
kard. J. Ratzinger wypowiedział na zgromadzeniu biskupów Ame
ryki Południowej (1996) znamienną myśl. Nawiązując do żywej
wiary ludu i do błędnych twierdzeń niektórych chystologów (czy
jedynie Jezus-ologów), kwestionujących Bóstwo Jezusa Chrystu
sa, stwierdził, że wiara właśnie w Jezusa Chrystusa, jako Boga-
-Człowieka, ma się bardzo dobrze mimo wątpliwości niektórych
teologów. Dlaczego tak się dzieje? Otóż dlatego właśnie, że ludzie,
doświadczający ludzkiej egzystencji (z jej bolesnymi ogranicze
niami), a jednocześnie w jakiś naturalny sposób zakorzenieni
w
sertsus (idei*
wiedzą, że tylko ktoś taki jak Jezus Chrystus potrafi
przeprowadzić ich w nową przestrzeń życia i wolności dzieci Bo
żych. Tylko Chrystus realnie wyzwala z „okowów” doczesności.
Jakby drugą stronę medalu, jakim jest spotkanie człowieka
z Jezusem Chrystusem, stanowi odczucie niesłychanej
wzniosłości
zarówno osoby Jezusa Chrystusa, jak i całej Jego nauki. W bliż
szym kontakcie z Panem Jezusem pojawia się w człowieku, jak
w Piotrze po obfitym połowie ryb (por. Łk 5,8), cała gama odczuć
takich jak: zdumienie i fascynacja, trwoga i „święte drżenie", a tak
że żywa świadomość własnej grzeszności i niegodności!
Próbując zakreślić przestrzeń, w której się poruszamy, chciał
bym jeszcze, tytułem wstępu, powiedzieć i to, że Jezusowego na
uczania nie da się sprowadzić do paru banalnych stwierdzeń czy
naprędce
skleconych
zdań.
Gruba księga
Katechizmu Kościoła
Katolickiego (redagowanego na różnych etapach przez kilka ty
sięcy ludzi) daje przeczucie tego, z jaką to wielkością mamy do
czynienia w osobie Jezusa i w Jego Dobrej Nowinie. Struktura Ka
techizmu unaocznia, że Jezusowa Ewangelia i Boże Objawienie to
pewien zwarty „system” prawd. Dziś należy mocno podkreślać, że
w tych prawdach nie wolno przebierać jak w przysłowiowych ulę
gałkach. Nie wolno wybrzydzać i grymasić. Nie wypada mówić, że
ta prawda mi się podoba, a ta już nie, bo coś tam...
Powagę osoby Jezusa i Jego świętej nauki przeczuwamy tak
że wtedy, gdy wchodzimy np. na drogę
Ćwiczeń duchownych
Miłość
1
czyni czystym
155
św. Ignacego JLoyoli. W tak zwanych czterech tygodniach reko
lekcji ignacjańskich poświęcamy w sumie ponad 40 dni na „we
wnętrzne poznanie” Jezusa i uzgodnienie swojej woli z miłosną
wolą Boga oraz całkowite zawierzenie siebie Bogu Ojcu przez oso
bę lezusa Chrystusa.
Nasz zwyczajny sposób napełniania się bogactwami, ukryty
mi w Jezusie i Jego Ewangelik to niedzielna liturgia. Słowo Boże,
słuchane i rozważane, stawia przed nami zwykle jakiś (zda się)
niewielki wycinek czy fragment majestatycznej „symfonii wiary"
(określenie Jana Pawła 11 ze wstępu do KKK). Praktycznie znaczy
to, że próbujemy zrozumieć i wewnętrznie przyswoić sobie choć
kilka zdań z Ewangelii... Teraz zatrzymajmy się chwilę przy paru
szokujących zdaniach:
Słusznie prorok Izajasz powiedział o was,
obłudnikach, jak jest napisane: Ten lud czci Mnie wargami, lecz
sercem
swym
daleko jest ode Mnie. Ale czci Mnie na próżno, ucząc
zasad podanych przez ludzi. Uchyliliście przykazanie Boże, a trzy
macie się ludzkiej tradycji
(Mk 7,6-8).
Sercem daleko
Przytoczone słowa (Izajasza i Jezusa) są rzeczywiście ostre
jak
miecz obosieczny
(por. Hbr 4, 12). Zostały one wypowiedziane
w sytuacji, która zdarzała się niejednokrotnie. Oto Jezus i Jego
uczniowie zostali słownie zaatakowani. Tym razem poszło o
ry
tualną
i zewnętrzną czystość rąk i naczyń. Święty Marek, zwykle
bardzo zwięzły, dość dokładnie opisuje zaistniałą sytuację.
Zebrali się u Jezusa faryzeusze i kilku uczonych
w
Piśmie
,
którzy
przybyli z Jerozolimy. I zauważyli, że niektórzy z Jego uczniów bra
li posiłek nieczystymi, to znaczy nie umytymi rękami. Faryzeusze
bowiem i
w
ogóle Żydzi
,
trzymając się tradycji starszych, nie jedzą,
jeśli sobie rąk nie obmyją, rozluźniając pięść. I gdy wrócą z rynku,
nie jedzą, dopóki się nie obmyją. Jest jeszcze wiele innych zwycza
jów, które przejęli i których przestrzegają, jak obmywanie kubków.
dzbanków, naczyń miedzianych. Zapytali Co więc faryzeusze i ucze
ni
iv
Piśmie: Dlaczego twoi uczniowie nie postępują według tradw ii
156
III. Żyjemy wymagająco i pięknie
starszych, lecz jedzą nieczystymi rękami? Odpowiedział im: Słusz
nie prorok Izajasz powiedział o
was,
obłudnikach, jak jest napisane:
„Ten lud czci mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode mnie.
Ale czci na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi". Uchyliliście
przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji. Potem przywo
łał znowu tłum do siebie i rzekł do niego: Słuchajcie mnie wszyscy
i zrozumiejcie. Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby
uczynić go nieczystym; lecz co wychodzi z człowieka, to czyni czło
wieka nieczystym. Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą
złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość,
przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota.
Wszystko to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym
(Mk 7, 1-8. 14-15. 21-23).
Faryzeusze i uczeni w Piśmie z nieskrywaną satysfakcją przy-
uważyli Mistrza i Jego uczniów na - jak im się mylnie zdawało
- poważnym występku. Mówiąc kolokwialnie, nie dorastali Jezu
sowi do pięt, ale nadarzającą się okazję postanowili natychmiast
wykorzystać, żeby „się wyprofilować” (jak mawia się w niektórych
językach), żeby podkreślić swoją ważność, wielkość i „lepszość”.
Chcieli zaistnieć jako znakomici i doskonali czciciele Boga, pod
czas gdy tak naprawdę przestali oddawać Bogu cześć „w Duchu
i prawdzie” (por. J 4, 23 n). Klepiąc religijnie brzmiące teksty i wy
konując rytualne gesty, jakoś tam podłączone pod istotę religii,
sercem swoim (a także zapewne rozproszonym umysłem) byli da
leko od Boga Żywego! Owszem, widzieli w czynach i słowach Je
zusa jakieś wielkie
novum,
jednak nie mieli do niego dostępu. Nie
pojmują Objawienia dziejącego się w Jezusie-Mesjaszu. Zaczy
nają więc, pysznie i głupio, atakować i kąsać. Później posuną się
do skazania Jezusa na śmierć na krzyżu. Teraz ograniczają się do
wykazywania Mu błędów i udowadniania swojej (rzekomej i uro
jonej) wyższości, wywiedzionej czy zbudowanej na skrupulatnym
zachowywaniu kilku czy (choćby i) kilkuset „zasad wymyślonych
i podanych przez ludzi”. Jezus nazwał te wszystkie namnożone
zasady i prawa „ludzką tradycją”, która fatalnie posłużyła im do
uchylania istotnych i najważniejszych Bożych przykazań!
157
Miłość czyni czystym
Czy nas to dotyczy?
Przypatrując się scenie opisanej przez św. Marka i uważnie wsłu
chując się w mocno brzmiące słowa, czujemy powagę sytuacji.
I może (już) przeczuwamy, że z nami bywało (przynajmniej cza
sem) bardzo podobnie.
Niestety, wtedy i dzisiaj - choć w sposób różniący się od tam
tych zachowań - sam Bóg zostaje skazany na zmarginalizowanie!
To ludzka pycha ma się rozrastać niebotycznie (a dokładniej „pie-
kło-tycznie”). Skrajny egoizm, indywidualizm i egocentryzm są
„zapodawane” jako w pełni uprawnione i jedynie słuszne. Wma
wia się dzisiaj ludziom, że z Panem Bogiem i z Prawem przez Nie
go nadanym wolno im postąpić jakkolwiek, dowolnie, według im
pulsów i upodobań, które wartkim nurtem wypływają z otchłani
nieczystego serca. Zatrważającą skalę wskazanego zjawiska zdaje
się uzasadniać, i wręcz nobilitować, zapatrzona w siebie technicz
na cywilizacja, a nawet na potęgę laicyzująca się kultura. Ludziom
się wmawia, że można bezkarnie stanowić niecne prawa, kpiące
w żywe oczy z woli i mądrości Stwórcy. Idą czasy, że jak za rzym
skich cezarów karać się będzie za obronę Boga Jedynego i Jego
Prawa, Dekalogu. Pewne oznaki neopogaństwa, które odwołuje
się do „zbrojnego ramienia” władzy sądowniczej i innych instytu
cji państwa, już obserwujemy!
Czy w tej sytuacji nie nasuwa się dramatyczne pytanie: W jakich
proporcjach żyć będą na ziemi bezbożni i sprawiedliwi? Czy tym
ostatnim pozostanie jedynie modlitwa, pełna niepokoju i trwogi?
Podobną sytuację ma na myśli Psalmista, pytając retorycznie:
Gdy
walą się fundamenty, cóż może zdziałać sprawiedliwy?
(Ps 11,3).
Myślę, że tego wątku nie trzeba rozwijać. To już wszyscy wie
dzą, że ludzie bezbożnie „zaprogramowani” z niebywałą lekko
myślnością biorą na sumienie złe prawa i działania. Widać to do
bitnie w zabijaniu milionów dzieci nienarodzonych (czy nawet,
o zgrozo!, już rodzących się; tak przez dziesięciolecia bywało
w Stanach Zjednoczonych!). Widać to także w systematycznym
niszczeniu małżeństwa i rodziny, w manipulowaniu ludzką płcio-
158
wością i tożsamością, a także początkiem życia człowieka i jego
końcem. A nie jest to wszystko.
III. Żyjemy wymagające i pięknie
Bóg gra czysto, a my?
lak już wcześniej pisałem. Bóg stwarzając „nieobjętą ziemię”
i umieszczając ją, jako szczególnej klasy arcydzieło, we wszech-
świecie (zda się bez granic), podjął wielce ryzykowną grę. Gra sta
ła się bardzo ryzykowna głównie za sprawą stworzenia ludzkiej
osoby jako Bogu podobnej, wolnej i rozumnej. Rzec można, „wiel
ka gra” zainicjowana przez Stwórcę jest - ze strony Boga - nie
skalanie „czysta”! Czysta, bo pełna Boskiej Miłości. Bóg wszystko
stwarza z Miłości i dla „usłyszenia” miłosnej odpowiedzi stwo
rzeń. Boskie Osoby stwarzają dla Przymierza, dla przebóstwiają-
cego nas zjednoczenia z Nimi. W zamyśle Boga, od początku do
końca, „wszystko - jak powiedziałby św. o. Pio - jest grą miłości”.
Inaczej rzecz się prezentuje od naszej, ludzkiej strony. Wie
lu gra
nieczysto.
Niektórzy grają radykalnie nieczysto, to znaczy
nie liczą się ze Stwórcą; są otwarcie i bezczelnie przeciwni Bogu.
Znajdują demoniczne upodobanie w ironii, w profanacji święto
ści, w nienawiści, w pogardzie i zabijaniu. Tacy nie chcą mówić
o żadnej religii. Albo i owszem, ale jest to szatańska religia, czyli
rodzaj więzi z Lucyferem i mroczny kult jemu oddawany.
Powiedziałem „wielu gra nieczysto”, czyli przeciw Bogu. Wielu
nie chce przyjąć Boskiej Miłości w przepastne głębie swoich serc.
A jak jest z nami? Z nami, którzy - jak widać - gotowi jesteśmy
czynić tak wiele dla dobrej relacji z Bogiem, z bliźnimi, z sobą i ze
światem stworzeń?
Nie pora podejmować dłuższych rozważań, pogłębiających
wgląd w to, co Jezus zarzucił faryzeuszom i uczonym w Piśmie.
Z nutą wielkiej nadziei powiem jeszcze tylko, że mówię te słowa
(w pierwotnej wersji, krótszej) do osób odprawiających ignacjań-
skie rekolekcje. A w nich chodzi o to, żeby - wbrew wszelkim
sprzeciwom świata, demonów i „starego człowieka” w sobie - jed
nak „wyrywać się z siebie i przechodzić w Boga” (św. Ignacy Loyo-
Miłość czyni czystym
159
la). By poznawać Jego Miłość i wielki zbawczy plan. By zachwycać
się pełnym chwały Bogiem i naszym wspaniałym Zbawicielem. By
całym swym sercem być blisko naszego Pana i Ojca.
Chcemy też kontemplować mądre Prawo Boga i w ten sposób
nabrać odwagi do trwania przy Bożym Ładzie przyrody, ludzkiego
serca i międzyludzkich relacji. Chcemy też nabrać siły do sprzeci
wiania się „ludzkiej tradycji”, to znaczy temu, co idzie przez świat
jak walec, a za czym kryją się bezbożne ośrodki wpływu i władzy.
To one - to tu, to tam (właściwie na wszystkich już kontynen
tach i z narastającym przyśpieszeniem, jakby czas był już bardzo
krótki, por. 1 Kor 7, 21; Ap 7, 23) - stanowią prawa lekceważące
Boży Dekalog. Czynią to pod osłoną haseł brzmiących „wyzwo
leńczo”, a jakże! Śmierć i rozpacz są skrzętnie skrywane (tak działo
się już w upadku rajskim, por. Rdz 3, 4). Inkryminowany proce
der sprzeciwiania się Bogu prowadzony jest, niestety, pod „osło
ną” wyniesionej ponad wszystko demokracji. Niestety, ta ostatnia
bywa coraz częściej i coraz efektywniej zmanipulowana za pomo
cą potężnych środków przekazu, zawłaszczanych przez nieliczną,
bardzo bogatą i otwarcie, by nie powiedzieć cynicznie, bezbożną
mniejszość!
To powiedziawszy, wracajmy do siebie - do swej osobowej głę
bi, pełnej znaczeń - i do Boga, bez którego nic się nie ostoi, nawet
gramatyka, jak pisał kiedyś Czesław Miłosz. Pielęgnujmy w sobie
wolę rozeznawania, co jest co. Gdy to możliwe, np. w czasie re
kolekcji, dbajmy o maksimum skupienia i uważności nakierowa
nej na Boga Ojca, na Pana Jezusa, na Jego Naukę, której jednym
z piękniejszych nazwań i synonimów jest słowo; Ewangelia - Do
bra Nowina. Dobra, bardzo dobra - dla człowieka, dla nas, dla
mnie osobiście.
Częstochowa, 2 września 2012 r.
Ujrzymy zbawienie Boże, stąd nadzieja i radość!
I wszyscy ludzie ujrzę zbawienie Boże (Łk 3, 6). Te słowa wypo
wiedział św. )an Chrzciciel, odnosząc się do prorockiej zapowie
dzi Izajasza (por. Iz 40, 3-5). W tym krótkim zdaniu zawarta jest
jedna z najbardziej fascynujących obietnic Boga, który na prze
strzeni wieków raczy odsłaniać swój odwieczny Zamysł Miłości.
Przyznam, że to jedno zdanie olśniło mnie swą treścią! Oczywi
ście pamiętam, że w czytaniu Pisma Świętego zawsze ważne są
konteksty - bliższy, dalszy i najdalszy. Sadowiąc się w nich i mając
je za swój duchowy dom, spostrzegamy nieraz, że wystarczy jeden
„szczegół", jedno zdanie, a już uobecnia się nam jakby „cały” Bóg
w swej Dobroci, Miłości, Pięknie... Można by rzec, że Bogu nie po
trzeba wiele, by nam Siebie udzielić i wywołać w nas odczucie du
chowej zmiany - różnorakiej, np. w postaci pocieszenia, odczucia
bliskości Boga, a także w nowym patrzeniu na wszystko. Powyższe
spostrzeżenie niech posłuży za „usprawiedliwienie” dość śmiałe
go tytułu rozważania. Naprawdę, może się zdarzyć, że (zaledwie)
lednozdaniowa Boża obietnica: wszyscy ludzie ujrzą zbawienie
Boże - potrafi wzbudzić w nas niezawodną nadzieję i wielką ra
dość! Idźmy jednak po kolei.
Ujrzeć zbawienie Boże!
Wielki prorok Izajasz otrzymywał od Boga wiele natchnień, świa
teł i innych łask. Na szczególną uwagę zasługują składane przez
Boga wspaniałe obietnice. Jedną z nich (Iz 40, 1-11) Duch Święty
przypomniał Janowi Chrzcicielowi, a więc komuś, na kim słod
ko ciąży misja proroka, bezpośrednio poprzedzającego przyjście
Mesjasza. Sam Jan Chrzciciel jawi się - zależnie od punktu patrzę-
Ujrzymy zbawienie Boże, stąd nadzieja i radość!
161
nia - jako największy i zarazem... najmniejszy. Takie zaskakujące
świadectwo daje o swym poprzedniku sam Jezus Chrystus (por.
Mt 11, 11).
Było to w piętnastym roku rządów Tyberiusza Cezara. Gdy Pon-
cjusz Piłat był namiestnikiem Judei, Herod tetrarchą Galilei, brat
jego Filip tetrarchą Iturei i kraju Trachonu, Lizaniasz tetrarchą
Abileny; za najwyższych kapłanów Annasza i Kajfasza skierowane
zostało słowo Boże do Jana, syna Zachariasza, na pustyni. Obcho
dził więc całą okolicę nad Jordanem i głosił chrzest nawrócenia dla
odpuszczenia grzechów, jak jest napisane w księdze mów proroka
Izajasza: Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, pro
stujcie ścieżki dla Niego! Każda dolina niech będzie wypełniona,
każda góra i pagórek zrównane, drogi kręte niech się staną prosty
mi, a wyboiste drogami gładkimi! I wszyscy ludzie ujrzą zbawienie
Boże
(Łk 3, 1-6).
Wiele pokoleń Izraelitów czekało na ujrzenie zbawienia! Wią
zało się ono przede wszystkim z Mesjaszem, ale także z poprzedza
jącym Jego przyjście prorokiem - doprawdy wyjątkowym w swej
misji i godności. I oto prorok, w osobie Jana Chrzciciela, pojawił
się. Dla niego obietnica ujrzenia Bożego zbawienia jawiła się jako
bardzo bliska spełnienia. On - z natchnienia Ducha Świętego -
wiedział, że Zbawiciel „stoi w drzwiach”
My, dzisiaj, o Bożym zbawieniu wiemy dużo więcej niż ci dwaj,
Izajasz i Jan. Oni mieli do czynienia „jedynie” z obietnicą, acz
kolwiek przeżywaną bardzo intensywnie. Nam dane jest kojarzyć
wielkie
obietnice
Bożego zbawienia ze zbawieniem już
dokonanym
w Jezusie Chrystusie. Od małego dziecka, od najwcześniejszych
lat dowiadujemy się, że „zbawienie Boże” jest na wyciągnięcie
ręki, a wziąć je można i uczynić swoim, wypowiadając prosty akt
ufnej wiary w zbawczy czyn Jezusa Chrystusa.
Pod słowem „zbawienie” skrywa się niewątpliwie najcenniej
szy dar Boga dla człowieka. Zbawienie to największe dobro -
i w czasie, i wieczności. Być zbawionym to stać się uczestnikiem
Boskiego Życia. To zanurzyć się w Miłości i szczęściu samego Boga.
A skoro tak, to naprawdę warto (i należy) często myśleć o za
ofiarowanym nam darze zbawienia. Warto wyrywać się z ciasnoty
Drogocenni w oczach Boga • I i
162
III. Żyjemy wymagająco i pięknie
ulotnych chwil czy jednego dnia (czy choćby i stu lat życia na zie
mi) i myślą pełną nadziei wybiegać ku wiecznej Przyszłości. Tylko
w ten sposób nasze dni, nieraz „beznadziejnie” ulotne i obarczone
trudem, mogą doznawać opromienienia wspaniałym blaskiem co
raz bliższego
szczęścia
w
Bogu.
Wbrew pozorom - „rozsnuwanym”
(niemal jak sieć) i narzucanym przez cywilizację jednostronnie
zapatrzoną w doczesność - wszyscy bardzo potrzebujemy powie
wu wieczności. Bez tchnienia i powiewu wieczności sama doczes
ność, wcześniej czy później, jawić się każdemu musi jako dziwny
„przypadek” i bezsensowny „epizod” (zwący się byciem, życiem,
istnieniem).
Co za szczęście!
Pomyślmy, jakim szczęściem dla kochających się osób bywa, gdy
udzielają się sobie nawzajem. Gdy są dla siebie oparciem, gdy są
pewne wzajemnej życzliwości. Gdy wzajemnie obdarowują się na
różnych poziomach osoby...
Na zasadzie podobieństwa i najlepszych przeczuć pomyślmy:
Co to będzie, gdy odwieczny i wielki Bóg da nam Siebie!? Wtedy
właśnie naszym udziałem stanie się Boże zbawienie! Zostaniemy
zakorzenieni w wiecznym Istnieniu Boga i zaznamy pełni Jego
szczęścia. Poetycko i obrazowo opisuje to „zbawienie Boże” pro
rok Baruch (5, 1-9). Bóg powie do każdego i każdej z nas:
Złóż, Jeruzalem, szatę smutku i utrapienia swego,
a przywdziej wspaniałe szaty chwały,
dane ci na zawsze przez Pana.
Oblecz się płaszczem sprawiedliwości, pochodzącej od Boga,
włóż na głowę swą koronę chwały Przedwiecznego!
Albowiem Bóg chce pokazać wspaniałość twoją
wszystkiemu, co jest pod niebem (Ba 5, 1-3).
Tak, wszyscy czekamy na dzień, w którym Pan Bóg powie
do nas, do mnie osobiście:
Złóż szatę smutku i utrapienia swego!
Wolno nam (a i trzeba) przypominać sobie (także wzajemnie),
zwłaszcza, gdy jest nam trudno i ciężko: „Wiedz, że na pewno
Ujrzymy zbawienie Boże, stąd nadzieja i radość!
163
przyjdzie taki dzień, w którym Bóg powie ci: Złóż szatę smutku
i utrapienia swego!”.
Trzeba to sobie nie tylko przypominać, ale i powtarzać, a na
wet wbijać w głowę! Klin smutku i poczucia przytłoczenia należy
wybijać klinem niezachwianej nadziei, a nawet pewności właści
wej wierze (por. 1 J 5, 4). Tak, niech „klin” niezawodnych słów
Boga, który obiecuje nam zbawienie i szczęście, wybija wszelki
klin smutku, który... wbija się nieraz jakby w sam środek naszego
bytu i serca.
Zrozumieć język Boga
W świetle wielkich Bożych obietnic winno być jasne, że smutki
i utrapienia nie trwają wiecznie. Są czymś przejściowym. Mają też
swoje wychowawcze znaczenie. Są, owszem, niełatwym, ale za to
bardzo konkretnym językiem, poprzez który Bóg się z nami komu
nikuje. Zazwyczaj wzywa nas w tym języku, byśmy
się opamiętali
i
powrócili
do Niego całym swym sercem. Przecież smutki i utra
pienia nie spadają na nas z powodu nadmiaru kontaktu z Bogiem
i z nadmiaru ufania Mu i wierzenia, lecz dokładnie przeciwnie:
z braku żywej więzi z Nim i niedostatku ufania Mu! Ich (smutków
i utrapień) przyczyną jest odstępowanie od Boga i lgnięcie ku sa
mym tylko stworzeniom.
Może co jakiś czas (albo nieustannie) marzy się nam już inna,
całkiem odmieniona, rzeczywistość. Niestety, a raczej „stety”, jest
ona za wiedzą Boga, a nawet z Jego woli, taka, że zanurzeni jeste
śmy w strumieniu czasu. Sam Bóg poddaje się prawu czasu - w tym
sensie, że nie naraz, ale stopniowo zbliża się do nas i udziela coraz
pełniej. My też - w czasie, stopniowo, krok po kroku - dojrzewamy
do decyzji, by wybierać Boga raz po raz, coraz jednoznaczniej.
Czas nie jest rajską sielanką, lecz dziejącym się dramatem, któ
ry różnie się może dla nas skończyć. „Duch czasów” utrudnia nam
postrzeganie i respektowanie najbardziej fundamentalnych pra
wideł egzystowania na ziemi. Różne syrenie głosy - „rozstawio
ne” wzdłuż całej naszej drogi - chcą nas oczarować i uśpić celem
tym skuteczniejszego zwodzenia i uwiedzenia na stronę „świata"
i demonów (por. 1J 2,16, 1 P 5, 8). To nic, że taka „mowa" brzmi
w uszach wielu współczesnych „zgrzytliwie” i staroświecko. Czyi
jednak różne nowoczesne „gadki” minionego wieku, także zwące
się naukowymi, nie kończyły się bardzo źle dla milionów? Więc
co jest lepsze? Być istotą lękliwą i płochliwą wobec byle kąśliwego
epitetu, wypowiedzianego z pozycji takiej czy innej nowomowy,
czy raczej zdobywać się na odwagę, a twarz swoją czynić jak głaz
(por. Iz 50,7)?
Podstawowa znajomość Biblii uczy nas duchowego realizmu
i każe pamiętać, że uczestniczymy w wielkiej duchowej wal
ce. Dwie „strony", na szczęście nierówne sobie w potędze, toczą
wielką batalię o nasze serca, o nasze myśli, o naszą wyobraźnię -
0 nas całych! Bóg Ojciec widzi w nas swą oblubienicę, poślubioną
w i poprzez Wcielenie swego Przedwiecznego Syna. Bóg Ojciec za-
ońarowuje nam swą Przyjaźń i wieczną Komunię. Zaprasza i na
lega, byśmy opowiedzieli się po Jego stronie, nie dając się zwieść
pokusom przewrotnego kusiciela i zwodziciela - Szatana, kłamcy
1
zabójcy (por. J 8, 44).
IM
III. Żyjemy wymagająco i pięknie
Trud prostowania drogi i służby Ewangelii
Adwent przypomina, że dany jest nam czas życia, które w ziem
skiej postaci bezpowrotnie przemija. W świetle woli Boga czas
winien być wypełniony „szerzeniem Ewangelii” i przenikaniem
Ewangelii do naszych serc i do „wszelkiego stworzenia”. Nie dzieje
się to łatwo. Jedno i drugie - i przyswajanie sobie Ewangelii, i sze
rzenie jej - dokonuje się w trudzie. Także „prostowanie ścieżek dla
Boga”, który przychodzi dać nam swoje zbawienie, wymaga tru
du. Dzieło prostowania dróg dla Boga-Zbawcy to bardzo ważna
sprawa życia. W Adwencie winniśmy podjąć to dzieło z nowym
zapałem. Obaj prorocy, Baruch i Jan Chrzciciel, zgodnie mówią
o potrzebie właśnie pracy nad jakością drogi Pana do nas.
święty Jan - powołując się na Izajasza - akcentuje raczej naszą
aktywność: Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego!
165
Ujrzymy zbawienie Boże, stąd nadzieja i radość!
Każda dolina niech będzie wypełniona, każda góra i pagórek zrów
nane, drogi kręte niech się staną prostymi, a wyboiste drogami gład
kimi! -
A zatem my mamy to czynić! Jan kładzie akcent na nasz
wkład w przyjście zbawienia do nas. Natomiast prorok Baruch
podkreśla to, co jest pracą
Boga
nad Jego drogą do nas:
postanowił
Bóg zniżyć każdą górę wysoką, pagórki odwieczne, doły zasypać do
zrównania z ziemią, aby bezpiecznie mógł kroczyć Izrael w chwale
Pana.
Apel Jana Chrzciciela jakoś nas obarcza, gdyż zobowiązuje do
starania i wysiłku; zaś prorok Baruch raczej odbarcza, gdyż pod
kreśla trud samego Boga nad drogą, po której zechce On zbliżyć
się do nas.
Długo można by mówić o tym, co sam Bóg uczynił już w na
szym życiu, by wyprostować kręte drogi, po których chadzamy,
a bywa, że i beztrosko (nieodpowiedzialnie) hasamy. Bóg się już
wiele „napracował”, by
doły zasypać do zrównania z ziemią,
aby
śmy coraz pewniej i bezpieczniej mogli iść ku Niemu... Zapew
ne podobnie długo można by wyliczać to, co już uczyniliśmy, by
z rosnącym przekonaniem porzucić kręte drogi grzechu, iluzji,
samooszukiwania się itd.
Modląc się więcej, reflektując więcej nad sensem życia, przeży
wając jakieś rekolekcje (adwentowe, ignacjańskie, inne), mówmy
sobie, w miarę jasno i dobitnie, dzień po dniu, co winniśmy czy
nić, wytrwale i wiernie, by Bóg - a więc Ktoś, komu na nas naj
bardziej zależy - mógł codziennie udzielać się nam bez większych
przeszkód. I by nasz Ojciec, jak pięknie powiedziałby św. Ignacy
Loyola, mógł ogarniać nas swą odwieczną Miłością. Nieustannie
tu i teraz obecną.
Częstochowa, 9 grudnia 2012 r.
Ujmujące piękno Niewiasty
Nasze myśli i serdeczne uczucia często zwracają się do Matki Bo
żej, a wielkość i piękno Jej osoby podkreślają liczne pieśni i we
zwania w litaniach ku czci Najświętszej Maryi Panny. Wierzący
w Jezusa Chrystusa odkrywali, dawno i obecnie, że Matka naszego
Zbawiciela jest osobą wyjątkową.
Niewiasta i Smok
Dzisiaj można stwierdzić, że wybitna rola Maryi, jako Matki Jezu
sa Chrystusa, jest widoczna i podkreślana w Historii Zbawienia
od początku ludzkich dziejów. O Maryi mówi już Księga Rodza
ju, gdy uwiecznia uroczystą obietnicę Boga, daną w odpowie
dzi na brzemienny w skutki grzech pierwszych rodziców (por.
Rdz 3,15).
Maryja, jako Matka Jezusa, jest wybitnie obecna w Ewan
geliach, zwłaszcza w tej zredagowanej przez św. Łukasza. To on
przekazał nam słowa Archanioła Gabriela, który w chwili Zwia
stowania nie omieszkał podkreślić piękna Dziewicy z Nazaretu,
wybranej na Matkę Jezusa, poczętego z Ducha Świętego (por.
Łk 1, 35). Boży posłaniec zapewniał Ją, że w oczach Boga - z Jego
nadania - jest „pełna łaski”, wdzięku, piękna.
Świętemu Janowi Ewangeliście, pozostającemu po śmierci Je
zusa w synowskiej relacji z Maryją (por. J 19, 27), dane było po
znać Ją także w sposób nadprzyrodzony, dużo głębszy i zasadni
czy. W natchnionej wizji widział Matkę Jezusa jako tę, która ma
już pełny udział w zwycięstwie i chwale zmartwychwstałego Syna,
a jednocześnie nie przestaje pełnić ważnej roli w dopełniającym
się przez wieki Dziele Zbawienia.
Ujmujące piękno Niewiasty
167
Świątynia Boga w niebie się otwarła, i Arka Jego Przymierza
ukazała się w Jego Świątyni. Potem ukazał się wielki znak na nie
bie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej
głowie wieniec z gwiazd dwunastu.
I inny znak się ukazał na niebie: Oto wielki Smok barwy ognia,
mający siedem głów i dziesięć rogów
-
a na głowach jego siedem
diademów - i ogon jego zmiata trzecią część gwiazd nieba: i rzucił
je na ziemię. I stanął Smok przed mającą rodzić Niewiastą, ażeby
skoro porodzi, pożreć jej dziecię.
I porodziła syna
-
mężczyznę, który wszystkie narody będzie
pasł rózgą żelazną. I zostało porwane jej Dziecię do Boga i do Jego
tronu. A Niewiasta zbiegła na pustynię, gdzie miejsce ma przygoto
wane przez Boga.
I usłyszałem donośny głos mówiący w niebie: Teraz nastało zba
wienie, potęga i królowanie Boga naszego i władza Jego Pomazańca
(Ap 11, 19a; 12, 1.3-6a.l0ab).
Dwa razy w roku liturgicznym - w Uroczystość Najświętszej
Maryi Panny, Królowej Polski, a także w Uroczystość Wniebo
wzięcia NMP - czytamy przytoczony fragment Janowej Apokalip
sy. Ewangelista przenosi nas w powyższym opisie w świat ponad-
zmysłowy i nadprzyrodzony, który jednak nieustannie wywiera
wpływ na bieg wydarzeń w Kościele i świecie. Autor natchnio
ny, używając języka obrazów i symboli, przybliża dwie duchowe
rzeczywistości, które pozostają w radykalnej opozycji. Mamy je
dostrzec i wyraźnie zdać sobie sprawę z ich wpływu na naszą
wolność i życie.
Brzydota Smoka
Objaśnianie Apokalipsy nie należy do zadań łatwych i wymaga
odpowiedniej wiedzy egzegetycznej. Spróbujemy podjąć tylko
jeden fragment, a w nim to, co najbardziej uchwytne i oczywi
ste. Przez moment popatrzmy ze św. Janem, na ile to możliwe, na
otwartą „Świątynię Boga”. Nieco dłużej zatrzymajmy się z nim
przy „wielkim znaku”, który ukazał się na niebie:
Niewiasta
168
111. Żyjemy wymagające i pięknie
obleciana w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec
z gwiazd dwunastu.
Myślę, że chętnie i z przyjemnością oddalibyśmy się długiej
kontemplacji tego wspaniałego widoku, jaki stanowi Niewiasta
tak cudnie „ubrana" czy obleczona. Musimy jednak, koniecznie,
wraz z Ewangelistą, zobaczyć jeszcze „inny znak” i z nim się skon
frontować. Chodzi tym razem - w poruszającej wizji św. Jana -
0 „wielkiego Smoka barwy ognia” Po choćby pobieżnym przyjrze
niu się jego licznym głowom, rogom i diademom, a zwłaszcza jego
pełnym złości zamiarom i planowanym zabójczym (!) działaniom
- nie ma wątpliwości, że jest to ktoś okropny, z kim wolelibyśmy
nie mieć w ogóle do czynienia. A jednak, niezależnie od naszych
odczuć i chęci, wszystkim wierzącym w Chrystusa wypadnie
w swoim życiu skonfrontować się z kimś tak strasznym! I to nieje
den raz. Cały Chrystusowy Kościół w ciągu swej ziemskiej historii
będzie przez niego zwalczany i nękany, ale definitywne zwycię
stwa zapowiedziane już w Księdze Rodzaju (por. Rdz 3,15), nale
ży z całą pewnością do Boga (por. np. Ap 12,7-10; 20,10).
Bez wdawania się w szczegółowe objaśnienia zwróćmy uwagę
na uderzający
kontrast
pomiędzy pięknem Niewiasty i brzydo
tą Smoka, a także pomiędzy dobrocią tej wyjątkowej Niewiasty
1 złością Smoka, którą skrzętnie w raju skrywał, a
teraz
otwarcie
ją manifestuje. Tych przeciwieństw jest znacznie więcej. Zauważ
my jeszcze tylko to jedno; z jednej strony łagodność i obiecującą
brzemienność Niewiasty-Matki, a z drugiej - złowrogie zamiary
Smoka, który czyha na Dziecko - Zbawiciela ludzkości i na wie
rzących w Niego.
Powinno być dla nas jasne, że ogromna
przepaść
odgradza Nie
wiastę od Smoka! Szczególną cechą wyróżniającą styl działania
„Smoka barwy ognia’ jest to, że w sposób
bezalternatywny
propo
nuje siebie i swój demoniczny sposób traktowania cudnego daru,
jakim jest istnienie i bycie człowiekiem. Smok - będący duchem
złym i złośliwym - chcąc człowieka unieszczęśliwić, robi wszyst
ko, by jak najmocniej zaciemnić obraz rzeczywistości (w ekspre-
sywnym języku młodzieży nazywa się to „ściemnianiem”). Celem
strategicznym dla niego jest to, by zakłócić odbiór podarowanej
Ujmujące piękno Niewiasty
169
nam rzeczywistości i ocenę naszej sytuacji, zwłaszcza w odniesie
niu do Boga Stwórcy. Chcąc być bardziej skutecznym w zwodze
niu, Smok zwykł roztaczać - jak było to już w rajskim kuszeniu
- czarowną obietnicę szczęścia, które okazuje się jedynie uwodzą
cą iluzją. Ta iluzja, rzecz jasna, bazuje nie na prawdzie; jest ona
niejako utkana z bezczelnego kłamstwa. I to zwykle nie jednego,
lecz całej serii kłamliwych zapewnień i obietnic, które wzajemnie
się uzupełniają, „podpierają” i uwiarygodniają (por. Rdz 3,1-5).
W tym momencie można by zapytać, czy mamy... ochotę (jesz
cze dłużej) wpatrywać się w Smoka i dokładniej poznawać świat
jego złości, taktyki kłamania i zabójczej nienawiści. Z tą chęcią
bywa różnie u ludzi. W niektórych epokach (tak było jeszcze trzy
dekady wstecz) temat istnienia i oddziaływania Smoka-Szatana
uważano za niepoważny i „ciemnogrodzki”. Dziś jest już inaczej.
W świat bardzo niebezpiecznego okultyzmu próbuje się bowiem
inicjować - już od najmłodszych lat oraz dość otwarcie - kogo
się tylko da. Stąd mamy dziesiątki tysięcy wróżek, specjalistów od
(niby to tzw. białej, a
de facto
czarnej jak smoła) magii, wątpliwej
proweniencji uzdrowicieli, jasnowidzów, których działanie praw
nie się sankcjonuje. Wszelkie publikacje uprzystępniające sferę
magicznych praktyk i okultyzmu, a także książki (podobno litera
cko sprawnie napisane), wydawane w dużych nakładach i nachal
nie promowane, to kolejny przejaw fascynacji złem. Jest to wyraz
„misyjnego” zamysłu, by coraz więcej ludzi poddawać pod wpływ
Złego, czyli apokaliptycznego Smoka i różnych Bestii, pozostają
cych na jego służbie.
Nasze codzienne doświadczenia i proste obserwacje pozwalają
twierdzić, że w ludziach obecna jest jakaś ciekawość zła (a może
i Złego). Śledzimy (przynajmniej niektórzy) z zapałem różne
skandale i zło tego świata. Niektórzy artyści twierdzą wręcz, że zło
jest bardziej... fotogeniczne, a słupki oglądalności i poczytności
rosną kanałom telewizyjnym i brukowcom, gdy odbiorcy (chcia
łoby się powiedzieć: gawiedź) znajdują w nich to, czego są żądni
(w swej skażonej i gorszej części ludzkiej natury).
70
III. Żyjemy wymagająco i pięknie
Ujęci Pięknem
Na szczęście jesl i druga strona medalu. Dotyczy ona najgłębszych
pragnień i pasji, które w sobie odkrywamy. Naszą uwagę najbar
dziej przyciągają piękno i dobroć oraz inne cenne wartości. Po
głębione analizy antropologiczno-filozończne (podobnie zresztą
prosta intuicja i mądrość) unaoczniają tę prawdę, że w spotkaniu
z pięknem, dobrem i dobrocią (różnych bytów) doświadczamy
obecności samego Boga z Jego doskonałym Pięknem, Dobrem
i Dobrocią. Im więcej w czymś - a tym bardziej w osobach - jawi
się naszym oczom piękna, dobroci i dobra, tym mocniej czujemy
się dotknięci, poruszeni i przyciągani. Czym? Kim i przez kogo?
Otóż w mądrze przeżytej fascynacji pięknem i dobrocią osób
(i w ogóle stworzeń) słyszymy rozbrzmiewające zaproszenie, by
zauważyć i radować się samą Przyczyną rzeczy i osób, które nas
fascynują i przyciągają. Niewątpliwie wszyscy ludzie wszystkich
czasów przeczuwają - choć z różną intensywnością i oczywistoś
cią - istnienie kogoś, Kto JEST (istniejąc nieskończenie doskonalej
niż my)! I Kto jest doskonale Piękny i Dobry. Na te dwa przymioty
bytu (tzw. transcendentalia) czujemy się szczególnie wrażliwi; one
najbardziej nas poruszają i przyciągają. Poprzez nie jest nam najła
twiej Boga przeczuwać i ku Niemu, jako Komuś najbardziej uprag
nionemu, podążać. Jest to bardzo znamienne i wiele o nas mówi,
iż nie możemy nie czuć respektu i nie pragnąć piękna; podobnie
jest z podążaniem i lgnięciem do dobra i dobroci. Oczywiście, z tą
samą żarliwością chcemy poznawać i mieć do czynienia z prawdą,
a nie z jakimiś kłamstwami, manipulacjami czy urojeniami lub
ulotnymi i przemijającymi „kreacjami” świata wirtualnego.
Skoro takie są podstawowe „odruchy” rozumu i woli w naszym
obecnym kształcie bytowania, to czyż miałyby się one - nasze
upodobania i pragnienia - zmienić lub zostać zawieszone w od
niesieniu do Piękna, Dobra i Dobroci w „wydaniu” najdoskonal
szym - Boskim? To jasne, że nie!
Nasz problem, jak długo jesteśmy na ziemi, polega na tym, że
na razie wszystko, z czym mamy do czynienia - zarówno na co
dzień, jak i nawet w szczytowych doświadczeniach piękna czy mi-
171
Ujmujące piękno Niewiasty
lości - jest jedynie odblaskiem, przedsmakiem i zapowiedzią tego,
co da nam Bóg, gdy „ujrzymy Go takim, jakim jest” (1 J 3, 2). Ale
i tak, mimo wszystko, mamy ważne i słuszne powody, żeby - oby
nigdy nie zapominając o celu naszej ziemskiej wędrówki - już te
raz się radować pięknem i dobrocią. Wszelkim pięknem i wszelką
dobrocią: we wszelkich wspaniałych stworzeniach, w przyrodzie,
w kwiatach, w dzieciach, w ludzkich twarzach, w muzyce, w śpie
wie, w rozgwieżdżonym niebie... I w jeszcze większej klasy pięk
nie i dobru, jakie obecne są i promieniują z każdej ludzkiej osoby,
będącej przecież arcydziełem Boga Stwórcy (por. Rdz 1, 31). Dziś
- po Passze Jezusa, po Jego przejściu przez nasze człowieczeństwo
i historię - wiemy na pewno, że ludzka osoba stała się jeszcze
piękniejsza i bardziej drogocenna dzięki
drogocennej
krwi Jezusa
Chrystusa (por. 1 P 1, 19).
Koniecznie dodajmy, że wielkie wrażenie robi na nas pięk
no oglądane w Świętych Pańskich - takich np. jak Matka Teresa
z Kalkuty, Teresa od Dzieciątka Jezus, o. Pio, Jan Paweł II i tylu,
tylu innych świętych. Zapewne także tych (nie)licznych napotyka
nych w naszych rodzinach, wspólnotach, parafiach, w Kościele...
Nie muszę jednak specjalnie przekonywać, że my, katolicy -
a Polacy chyba szczególnie, podobnie jak wschodnie prawosławie
- mamy bodaj bardziej wyostrzony nadprzyrodzony zmysł do
strzegania wyjątkowego piękna w Maryi, jako Matce naszego Pana
i Zbawiciela oraz Matce Kościoła, naszej. Wszelkie wątpliwości,
zwłaszcza te pozornie teologicznie uzasadniane, ucinamy krótko,
przypominając najprościej jak można, że ważność i piękno Maryi
biorą się z bycia Matką Wcielonego Syna Bożego (i można się tyl
ko bardzo dziwić, że niektórzy bracia odłączeni nie pojmują „rze
czy” tak oczywistej).
W każdym razie, my, katolicy, nie dziwimy się temu, że we
wszystkie Maryjne uroczystości i święta odczuwamy - w dniu Jej
Wniebowzięcia najbardziej - zmysłem wiary, iż to właśnie piękno
naszej Matki i Królowej potrąca w nas jedną z najwrażliwszych
strun... A wielość Jej obrazów i imion wcale nie przeszkadza. Do
brze wiemy, jak autor przytoczonej niżej pieśni, że Ona jest tylko
III. Żyjemy
wy
magająco i pięknie
172
'
'
.
hrP
oczy
,
zawsze kochające. Że nas zawsze broni
ssiss-'
i • Cie Pani Górecka, inni Częstochowska.
Zwierciadło Sprawiedliwości.
1
Panno Pszeniczna, Zielonooka,
patrząca z Miłością,
przyczyno naszej radości, módl się za nami.
Chociaż wiele nosisz imion,
jesteś tylko jedna.
Twoje dobre oczy patrzą na świat.
Chociaż czasem zapłakane, lecz zawsze kochające.
Matko, prowadź nas.
Ukochałaś polski naród i wciąż jesteś wśród nas,
wysłuchujesz prośby swoich dzieci.
Choć wróg próbował nas zniweczyć,
Ty zawsze broniłaś nas.
Przyczyno naszej radości, módl się za nami.
Częstochowa, 15 sierpnia 2013 - 3 maja 2014 r.
AMDG et BVMH