Siły życia
Martin Gray
Od autora
Pamięci moich dzieci, dla których chciałem tę książkę napisać,
których już nie ma.
Tym moim dzieciom, które przyjdą na świat.
Niech ta książka stanie się przewodnikiem ich codziennego
szczęścia.
Dla was, którzy czujecie, że istnieje w was energia, bogactwo,
inwencja, ale nie zawsze potraficie je wyrazić.
Piszę tę książkę, by wam pomóc pełniej być sobą,
by możliwości w was istniejące rozkwitły.
Ta książka ma wam pomóc w uwolnieniu waszych ogromnych,
niespodziewanych sił duchowych.
Piszę tę książkę, byście otworzyli się dla świata,
by w was zakiełkowały i rozwinęły się SIŁY ŻYCIA.
Podobnie jak to uczyniłem we wstępie do Le lwie de la Vie, pragnę podziękować Pani H.
C. Erikson, z którą dyskutowałem nad tekstem tej książki i która przejrzała również mój
rękopis. Odczuwam też głęboką wdzięczność dla doktora F., psychologa i psychoanalityka,
który przeczytał ostateczną wersję tekstu i wspomógł mnie swoją ogromną wiedzą i swoim
humanitaryzmem.
Wprowadzenie
Istnieją ludzie, którzy uśmiechają się ironicznie, kiedy im się mówi o prostych uczuciach.
Utrzymują, że nie uznają uproszczeń. Miłość? Życie? Przyroda? Śmierć? Szczęście?
Nieszczęście? Zdrowie? Tych słów już nie znają. Posługują się słowami rozumianym
wyłącznie przez nich samych. Uważają się za inteligentnych, za sceptyków. Nie potrafią
powiedzieć „tak" lub "nie” — odpowiadają, że „być może". Twierdzą, że przeczytali wszystkie
modne książki, o których się pisze w gazetach. Często zresztą sami piszą książki, artykuły lub
z minami znawców przeglądają czasopisma. Na wszystkim się znają. Nie mają zamiaru paść
ofiarą prostych pojęć — to dobre dla naiwnych i dla kobiet bez wykształcenia. Dla każdego,
ale nie dla nich.
Jeśli ta książka znajdzie się w rękach tych eleganckich panów czy pań, tych snobów i
pseudointelektualistów, którym się wydaje, że znają życie, których jedynymi uczuciami są
wyższość próżność, którzy wyobrażają sobie, że kilka zdań napisanych przez nich daje im
prawo do wydawania opinii na każdy temat, że wiedzą, czym naprawdę jest egzystencja,
cierpienie i szczęście - niech ją natychmiast odłożą. Siły życia nie są dla nich odpowiednią
książką.
Oto jedyny powód:
NIE POTRAFIĄ JUŻ CZYTAĆ SERCEM
Część I
POMÓWMY
O TOBIE
1. Przed chwilą otworzyłeś tę książkę
Przed chwilą otworzyłeś tę książkę.
Wyobraź sobie, czytelniku, wszystkie okoliczności konieczne do wykonania tej prostej
czynności. Być może nie było ci obce moje nazwisko. Być może obiło ci się o uszy, że
przebyłem rzeczy wyjątkowe, choć nie szukałem ich. Może czytałeś moje poprzednie książki
Au nom de tous les Miens czy Le livre de la Vie.
Być może polecił ci tę książkę któryś z przyjaciół. Może jakiś artykuł w gazecie lub
audycja radiowa czy telewizyjna pomogły ci w dotarciu do tego małego tomiku, w którym
zawarłem to, o czym — jak mi się wydaje — powinieneś przeczytać.
Być może jednak tylko tajemniczy przypadek sprawił, że sięgnąłeś po tę książkę, sam nie
wiedząc, dlaczego. Z pewnością przyciągnął twoją uwagę tytuł, może kolor okładki.
Jakiekolwiek byłyby przyczyny, zbiegi okoliczności czy przypadków — trzymasz w tej
chwili, czytelniku, w ręku tę książkę i przeczytasz ją do końca. Uważnie i z przejęciem.
Nie dlatego, żebym był wielkim powieściopisarzem opowiadającym najpiękniejszą i
najdziwniejszą z historii. Chcę po prostu mówić ci, czytelniku, o tobie. O twoim życiu. O tym,
w jaki sposób możesz je przemienić, sprawić, że spełnią się twoje pragnienia. i nauczyć się
dostosowywać twój umysł i twoje pragnienia do warunków życia.
Chcę, czytelniku, byś w miarę czytania czuł narastającą w tobie chęć wzięcia się w garść,
żeby każde zdanie było dla ciebie jak woda ożywiająca roślinę. By ci pomogło. By dodawało ci
sił. By wspierało cię w zmianie twojego podejścia do życia.
Chcę ci pomóc w wyzwoleniu w tobie energii i sił życia.
Przez chwilę poddaj się marzeniu.
Przypomnij sobie.
W dzieciństwie, w młodości, dopóki nie zderzyłeś się jeszcze z problemami tego
świata, przepełniony byłeś wielką nadzieją. Nadzieją pokładaną w samym sobie. W życiu.
Marzyłeś. Dziś również marzysz — tak przynajmniej sądzę. Być może marzysz o innym życiu.
A nawet jeśli nie myślisz o całkowitej i głębokiej zmianie twojego obecnego życia, chciałbyś
zmiany na lepsze niektórych z jego aspektów.
Przez chwilę poddaj się marzeniu.
Gdyby tak można było...
Spróbuj umieścić w tym zdaniu, którego nie kończę, swoje najskrytsze, najgłębsze
pragnienia. Przypomnij sobie te z twoich pragnień, którym kazałeś zamilknąć i ukryłeś gdzieś
głęboko, ponieważ im lepiej poznawałeś świat, tym bardziej wydawały ci się niemożliwe do
zrealizowania.
Razem z mijającymi latami gubiłeś gdzieś po drodze te marzenia i pragnienia.
Odwróć się.
Spojrzyj za siebie, na to, co pogubiłeś wzdłuż drogi. Na tę pełnię szczęścia, spokoju i
wewnętrznego pokoju. Na tę pełnię i delikatność swojej duszy.
Spojrzyj też na miłość, której potrzebę tak bardzo odczuwałeś, której — jak ci się
wydawało — musiałeś się wyrzec i której nie oczekujesz. Wyobraź sobie przez chwilę
możliwość cofnięcia się, pozbierania tych pogubionych, porzuconych nadziei i pragnień, i że
one na nowo zaczną w tobie kiełkować.
Wyobraź to sobie.
Wyobraź też sobie, że nie jest to niemożliwe. Jeśli tylko tego pragniesz — to jest
możliwe.
Trzeba tylko mocno chcieć. Przez długi czas.
Trzeba chcieć, by owo pragnienie i zdecydowanie ogarnęły ciebie. Trzeba wyzwolić
twoją energią życiową.
Nie możesz tego uczynić sam.
Będziesz potrzebować wsparcia. Kogoś, kto będzie do ciebie mówić. Kogoś, dla kogo
życie było trudną i okrutną szkołą, i kto wie, w jaki sposób nieść w sobie nadzieję. Kto wie,
jak w sposób metodyczny i naukowy można poznać siebie w celu zużytkowania całej energii
w nas istniejącej.
Żeby w końcu stać się sobą.
Nie wolno pragnąć być kimś innym niż samym sobą. Wsłuchaj się w głos swojego
wnętrza.
Wyłącznie ty możesz go usłyszeć. Powie ci: „W życiu codziennym nie potrafisz
wysłowić się w sposób, w jaki byś pragnął, w jaki czujesz. Kiedy działasz, rozmawiasz,
zwierzasz się — nawet tym, których kochasz, a także gdy mówisz, że kochasz — jakże często
wycofujesz się. Nie idziesz na całego. Nie zgłębiasz wszystkich obszarów swego umysłu i
ciała. Chciałbyś się unieść. W swoim wnętrzu czujesz się lekki, wolny, zręczny. Kiedy jednak
zaczynasz mówić, działać, chodzić, zauważasz, że jesteś ociężały, niezręczny, podobny do
jąkały, który chce mówić równie szybko, jak myśli, jednak wymawia prawie niezrozumiałe
zgłoski. Zdaje on sobie sprawę, że tak dobrze potrafi mówić w swoim wnętrzu i że ma do
powiedzenia coś ważnego, o zasadniczym znaczeniu dla innych, a życiowym dla niego
samego".
Musisz przestać się jąkać. Twój głos powinien być zawsze słyszalny. Tak świetnie
potrafi mówić w tobie, a tak rzadko udaje mu się z ciebie wyjść — cóż jednak wtedy za radość,
co za wspaniałe porozumienie z innymi, które właśnie często nazywa się miłością. Musisz
nauczyć się mówić językiem swojego wnętrza.
Językiem tylko tobie właściwym.
Zapewni ci to pokój i radość.
Pokój i radość.
Nigdy nie osiągną one doskonałości. Skłamie, kto powie, że wszystko jest łatwe, że
świat stanie się gładki, a ty będziesz ślizgać po jego powierzchni z lekkością łyżwiarza.
To nie świat, radość czy pokój osiągną doskonałość, ale twój sposób patrzenia i
rozumienia teraźniejszości. Twój sposób poszukiwania radości i pokoju obdarzy cię nieznaną
ci dotąd równowagą.
Spróbuj zatem.
Za chwilę odłożysz tę książkę na stół lub na poręcz fotela. Przeczytaj jeszcze kilka
zdań. Za chwilę wstaniesz. Otworzysz okno; opuścisz ręce wzdłuż tułowia, a otwarte dłonie
zwrócisz na zewnętrz.
Następnie wolno wciągniesz powietrze przez nos, aż do wypięcia klatki piersiowej. Aż
do uzyskania pewności, że nie może się ona już więcej rozciągać. Potem wciągnięte powietrze
miarowo wypuścisz przez usta.
Czynność tę wykonaj pięć razy. Nie spiesz się. A teraz podejdź do okna...
Odłóż książką. Wstań.
Wolno wdychaj. Głęboko wydychaj.
Przed chwilą ponownie wziąłeś tę książkę do ręki. Czujesz się lepiej. W piersiach
odczuwasz dziwną świeżość, a wrażenie większej niż poprzednio energii przepełnia cię aż po
koniuszki palców.
A przecież otaczający cię świat wcale się nie zmienił. Znajdujesz w tym samym co
poprzednio pokoju, trzymasz w ręku tę samą książkę. Potrafiłeś jednak wydrzeć kilka chwil
ślepej konieczności, która cię unosi. Twój stosunek do życia zmienia kilka łyków powietrza i
twoja decyzja, że odetchniesz nimi inaczej, nie jak automat.
Sam dokonałeś wyboru i podjąłeś decyzję, że zapanujesz nad swoim oddechem, że
potrafisz. Tę mechaniczną i naturalną czynność, jaką jest oddychanie, wykonywaną w każdej
sekundzie życia instynktownie, poddałeś swojej woli.
A teraz już zapominasz, już tracisz całą świeżość i energię, które przed chwilą cię
przeniknęły.
Jakże mogłoby być inaczej? Siły twojego umysłu, twojej woli użyłeś tylko przez kilka
minut. I chciałbyś, żeby już wszystko się w tobie zmieniło?
Nic w życiu nie zdobywa się w sposób ostateczny. Będziesz zmuszony jeszcze raz
przejść tą samą drogą, jeszcze raz podjąć wysiłek, tak aby stopniowo została przemieniona
cała twoja postawa. Oby świeżość i energia przetrwały. Niech twoja wola, na podobieństwo
sprężyny z hartowanej stali, funkcjonuje niezależnie od okoliczności i niech ci pomoże
powstać w chwili, gdy jakieś wydarzenie, otaczający świat, okoliczności sprawią ból i będą
usiłowały cię złamać.
Nie łudź się, często będzie ci trudno zaakceptować świat.
Dostrzeż go takim, jaki jest naprawdę.
Usłysz pytanie, które zadaje sobie tylu mężczyzn i tyle kobiet": ,.Dokąd zmierzamy?"
Usłysz krzyk mojego gniewu.
Uświadom sobie niesprawiedliwości tego świata. Spójrz na tę kobietę, tę matkę, którą
wtrąca się do więzienia, ponieważ nie zapłaciła jakiejś śmiesznej sumy. A oto ten, kto kradnie
zawodowo, lecz korzystając z kruczków prawnych uchodzi za sprawiedliwego i potrafi, przy
wtórze oklasków i honorów, umknąć przed karą.
Posłużyłem się tym właśnie przykładem, ponieważ widzę jeszcze twarz tej prostej, źle
uczesanej kobiety, o spracowanych dłoniach. Miała kilkoro dzieci. Z pewnością zapomniała
uiścić jednej z rat urządzenia zakupionego na kredyt. Wkroczyła sprawiedliwość. Kobieta
poznała smak więzienia. A jeden z jej synów, pozostawiony w ten sposób na łasce losu,
upokorzony, popełnił samobójstwo. Czy można nie krzyczeć z gniewu?
Taki właśnie jest nasz świat.
Oto jeszcze tenże świat w chwilach obłędu: w naszych krajach rolnicy, chcąc uniknąć
biedy, wyrzucają na drogi całe tony owoców. Wylewają mleko. A w odległości kilku godzin
samolotem dzieci umierają z głodu. Przypomnij sobie. Widziałeś je, te szkieleciki o
ogromnych białkach oczu i czarnych twarzach.
Oto nasz świat.
Wie, co to niesprawiedliwość i głód, nierówność i wojna.
Ja sam doświadczyłem tego wszystkiego. Należę do prześladowanego od dwóch
tysiącleci narodu żydowskiego. Hitlerowcy na próżno usiłowali go wyniszczyć. Moje ciało do
dziś nosi ślady tej przeszłości — która zresztą wydaje mi się tak nieodległa — kiedy to byłem
ścigany przez innych ludzi, kiedy człowiek stawał się ofiarą lub katem. Buntuję się i wy
również powinniście się buntować, ponieważ w tysiącach miejsc na Ziemi człowiek pozostaje
nadal ofiarą okrucieństwa. Człowiek nadal odwraca się od braterstwa. Człowiek nie chce
kochać człowieka — zamiast tego prześladuje go i zabija. Taki jest nasz świat.
Mam również przed oczami zatrute lasy, rzeki, oceany, wybrzeża. Nawet niebo zatrute
jest odrzutowcami. Natura, na którą patrzymy, jest spustoszona i zdewastowana.
Czy pamiętasz jeszcze zdjęcia przedstawiające drzewa poskręcane i zwęglone przez
pożar albo pocięte na kawałki piłą, jako symbol naszego szału niszczenia, naszej „miłości" do
żywej potęgi, jaką jest przyroda? Przypomnij sobie ptactwo w sidłach smoły, ze skrzydłami
posklejanymi śmiercionośnym lepem, pokrywającym nasze oceany i plaże, niejednokrotnie
rozprzestrzeniającym się jak ropiejąca rana.
Taki jest nasz świat, który rujnujemy, którego nie potrafimy uporządkować i ponad
którym rozmieszczamy miliardy ton ładunków wybuchowych w postaci bomb atomowych i
śmiercionośnych rakiet, mogących nas zniszczyć. Odpowiedzialność za to spada na nas
wszystkich. Oblicze naszego świata przedstawia się w postaci tej zagrażającej nam śmierci
nuklearnej, o której zbyt często zapominamy. Również w postaci fantastycznych miast, gdzie
dzięki człowiekowi strzelają w niebo wysokie, mieniące się wieżowce, gdzie ten sam człowiek
wychodząc wieczorem boi się kradzieży i pobicia, jak gdyby znajdował się w lesie. Ten świat
przypomina nasze życie — takie piękne, pełne nadziei, energii i inwencji.
Czasami nasze marzenia i nasza aktywność zadziwiają nas samych. Zbyt często jednak
albo zdajemy się na łaskę losu, albo czynimy spustoszenie. Zaraz też szeroko otwieramy oczy
pytając: czy tego właśnie chciałem? Czyżbym nie umiał lepiej pokierować swoim życiem? Czy
teraz wreszcie będę potrafił marzenia zmienić w rzeczywistość?
Czy zdołam uniknąć tego, by moje życie upodobniło się pewnego dnia do świata, w
którym żyję, zbyt często zanieczyszczonego, zagrożonego i okrutnego?
Chciałbym ci pomóc w znalezieniu odpowiedzi na te pytania. Pomóc ci przemienić
twoje życie w otaczającym nas, twardym i wrogim świecie.
Mogę ci pomóc. Powinienem ci pomóc.
Istnieją ludzie w pewnym sensie wybrani. Ich głos ma większą nośność. Nie jest on ani
lepszy, ani wspanialszy od twojego. Po prostu życie sprawiło, że pewne głosy i twarze są
znane.
Należę do nich.
Ty, czytelniku, o tym wiesz, ponieważ kupiłeś tę książkę, ponieważ miliony
czytelników na świecie odnalazły nadzieję w moich poprzednich książkach: Aa nom de tóus
les Miens i Le livie de la Vie.
To mnie nie dziwi. Jakby na nowo przeżywam najniebezpieczniejsze i najtrudniejsze
chwile mojego istnienia, moje ucieczki, podczas których powinienem był wielokrotnie zginąć,
moje emocje, zbiegi okoliczności, które pozwoliły mi w mrokach wojny spotkać mojego ojca i
być obecnym przy jego śmierci, powalonego przez bestie o ludzkich twarzach, przez naszych
katów. Wracam myślą do spotkania z moją żoną Diną. Do tego nieoczekiwanego cudu,
niespodziewanego olśnienia, które zwie się zakochaniem od pierwszego wejrzenia, tej
natychmiastowej pewności, że ku niej właśnie kroczyłem od tak dawna. I do miejsca na
szczycie tego wysokiego wzgórza nad morzem, które wybrałem, żeby tam z nią żyć i założyć
rodzinę. Wydawało się, że nic nie może się przydarzyć. Jednocześnie wszystko wydawało się
przeciwne wyborowi tego miejsca. Nikomu dotąd nie udało się nakłonić rolników do
sprzedaży podzielonej posiadłości. Mnie się udało. I żyłem na tym wzgórzu, w tym domu,
który zwałem moją fortecą — tylko z najbliższymi, między niebem a ziemią, naprzeciw
morza. Ale i tutaj dotarły płomienie, by zniszczyć życie, które powstało z mojego, droższe mi
od mojego własnego. Tutaj też los pozostawił mnie samego wobec wyboru między dalszą
walką a śmiercią z własnej ręki.
Podczas tych okrutnych chwil, kiedy tak mało potrzeba do wyboru jednej lub drugiej
drogi, całe moje dotychczasowe życie, tradycje mojego narodu, tak często powtarzane w
pamięci, słowa ojca — musisz przeżyć, walczyć, zaświadczyć, opowiedzieć, wytłumaczyć — to
wszystko nakładało się na siebie i stanowiło barierę nie do przebycia, uniemożliwiającą mi
pójście drogą śmierci. Bardziej niż cokolwiek innego pomogło mi wspomnienie szczęścia
wspólnie przeżytego z Diną i naszymi dziećmi.
Postanowiłem zatem żyć, utworzyć fundację imienia Diny Gray i pisać.
Doszły do tego inne okoliczności. Nieoczekiwane spotkania. Moje dwie książki, które
znajdowały setki tysięcy tajemniczych sposobów dotarcia do serc czytelników. Odpowiedzią
na nie były listy — niejako doskonalące mój własny głos, wzmacniające go wskazaniami
całego życia. Również listy wszystkich osób, które przeszły przez moje życie, z którymi
współcierpiałem, które niejednokrotnie zostawiły mi w testamencie całe swoje życie jednym
spojrzeniem lub jednym ruchem ręki.
Dlatego właśnie napisałem, że mój głos ma większą nośność. Dlatego i ty go słyszysz.
Jest jak echo wracające z głębin. Mówię ja — i jednocześnie już nie ja. Echo nabrzmiewa
wszystkimi szeptami, które w sobie zgromadziłem, zwierzeniami osób, które spotkałem,
które do mnie napisały. Tysięcy istnień, które ku mnie się zwróciły i z których czerpię moją
siłę.
Z których i ty, czytelniku, będziesz czerpać siłę.
Stałem się pośrednikiem. Przekaźnikiem. Między nimi a tobą. Życie obdarzyło mnie
losem niezwykłym. Mógłbym tego żałować. Czemu by to jednak miało służyć?
Zaakceptowałem los, który mi został zgotowany. Dźwigam go jako konieczne brzemię, I za-
miast się z nim zmagać, zamiast odrzucać ten ciężar — jakiż byłby jednak tego sens, czemu by
służyło pragnienie stania się innym — twierdzę, że z moich nieszczęść i cierpień uczynię siłę,
nawet więcej — szansę.
Kto otarł się o śmierć, kto stanął na samym skraju, wie, tak jak i ja, że nieoczekiwanie
zobaczył, zrozumiał. Widziałem i zrozumiałem. Również dla ciebie. Dlatego też piszę tę nową
książkę.
Jej celem jest przekazanie ci, czytelniku, stopniowo nagromadzonej wiedzy. Dzisiaj
uświadamiam sobie, że każde wydarzenie stanowiło jeden stopień schodów, na które należy
się wspiąć. Te schody nie mają końca. Pokonałem wiele stopni. Za każdym razem ktoś podał
mi pomocną dłoń — jakiś mężczyzna, kobieta, czasem po prostu pomogło mi jakieś
wydarzenie, książka lub czyjeś słowo. Nigdy nie zostałem opuszczony. W samym sercu
piekła, w obozie, gdzie człowiek był wart mniej od grudki ziemi, kolega, razem z ofiarowanym
mi kawałkiem chleba, obdarzył mnie swoim życiem.
Za każdym razem znajdował się ktoś z podobnym gestem.
Dzisiaj kolej na mnie.
Czy jednak mój głos, pisane przeze mnie słowa mają jakąkolwiek wartość, jeśli ty,
czytelniku, nie jesteś gotów ich przyjąć? Czy woda spływająca po twardej skale ma jakąś
moc? Kupiłeś tę książkę. Musisz ją przeczytać do końca, przemyśleć i mówić o niej innym.
Niech przestanie być moją książką, a stanie się twoją.
Zapomnij, że mówię do ciebie. Zapomnij o moim życiu.
Wsłuchaj się wyłącznie w głos, który stanie się twoim, który jest twoim, w głos twojego
wnętrza. Skup się wyłącznie na swoim życiu. Chciałbyś, by było piękne i rozpromienione.
Myśl wyłącznie o pokoju, którego potrzebujesz, pokoju podobnym do szklanki chłodnej,
wolno sączonej wody, kiedy dokucza ci pragnienie. Ta książka jest twoja, napisałeś ją sam.
Do mnie należy tylko ręka. Każde czytane przez ciebie słowo staje się twoim. Przemyśl tę
książkę. Mów o niej innym. Jest twoja. Zastanów się nad sobą, nie odwracaj myśli od swojej
osoby, nie rozpraszaj się, nie bój się pytań, które sam sobie postawisz, ani odpowiedzi, które
muszą się pojawić.
ZASTANÓW SIĘ NAD SOBĄ.
Czyż nie istnieją we mnie siły, które się jeszcze nie rozwinęły?
Czyż nie odczuwam potrzeby zwierzenia się przyjacielowi? Czy osiągnąłem wszystkie
cele, które sobie wytyczyłem? Czy zrealizowałem wszystkie pragnienia?
W jaki sposób osiągnąć harmonię? Harmonię ciała, to znaczy pokój mięśni i
nieskrępowane funkcjonowanie wszystkich organów? A czy udało mi się dojść do równowagi
serca i umysłu?
Co sprawiło, że stałem się właśnie taki, jaki jestem? W jaki
sposób — jeśli zechcę — stać się innym? W jaki sposób zaakceptować siebie? Jak żyć w
zgodzie z otoczeniem? Jak przywrócić pokój mojemu ciału i sercu?
Zadawaj sobie podobne pytania. Powracaj do nich. Nie rozpraszaj się. Usilnie i głęboko
zastanawiaj się nad swoim przeszłym życiem i tym, które nadejdzie. Nad tym, co z nim
uczynisz.
Pomocą ma ci służyć ta książka, twoja książka.
ZA CHWILĘ JĄ ODŁOŻYSZ.
Pomyślisz o sobie. O tym, jaki chciałbyś się stać. O słowach, które są twoje i które dopiero
co przeczytałeś. Będziesz musiał na kilka chwil przymknąć oczy, by skupić się na sobie, na
swoich pragnieniach i wysiłku potrzebnym do ich realizacji. Pomyśl też o szczęściu, które
chciałbyś osiągnąć.
Oddychaj.
Wolno wdychaj. Głęboko.
Za chwilę zamkniesz książkę.
Pomyśl o sobie.
Pomyśl o słowach, które są twoje.
Zastanów się.
Zamknij książkę.
Zamknij oczy.
Ty, twoje myśli, twoje marzenia, twoje życie, TWOJA KSIĄŻKA
Piszę tę książkę jak list do przyjaciela.
Piszę tę książkę tak, jak się mówi. Wtedy, gdy zniżamy głos i zaczynamy się zwierzać,
zaczynamy mówić o tym, co ważne, a czego nie zawsze ośmielamy się powiedzieć. Ta książka
stanowi moją odpowiedź na listy otrzymane od chwili, gdy zacząłem opowiadać moje życie w
„Au nom de tous les Miens" i w „Le livre de la Vie".
Ta książka jest listem adresowanym do ciebie, czytelniku. Jednak nie wystarczy go
przeczytać. Nikt nie jest w stanie zastąpić WYSIŁKU i PRZYJEMNOŚCI, które poznasz — i
które cię przemienią — kiedy, po doczytaniu tego rozdziału do końca, zaczniesz
SWOBODNIE PISAĆ DLA SIEBIE SAMEGO... i dla mnie, jak odpowiedź, którą trzeba
wysłać, jak rozpoczynający się dialog.
Spisz, bez skrępowania, swoje myśli i marzenia.
Swoje refleksje wywołane lekturą.
Te słowa napisane dzisiaj w formie pamiętnika, który będziesz kontynuować, przemieni
się kiedyś w TWOJĄ KSIĄŻKĘ, twoją odpowiedź. RAZ JESZCZE PRZEŻYJESZ swoje życie,
PRZYGOTUJESZ SWOJĄ PRZYSZŁOŚĆ.
ODPOWIEDZ MI.
PISZ, ZWIERZAJ SIĘ SAMEMU SOBIE.
Nie jesteś już sam
Nie jesteś już sam, czytelniku.
Nie znam zupełnie warunków, w których żyjesz. Mimo że mój głos, moje słowa, jak to
już powiedziałem, stają się twoimi, nie wiem nawet, pod jakim niebem żyjesz. Niech ta
książka, do której zaprowadziło cię przeznaczenie, przemieni się w twoich rękach, pod
wpływem twojego spojrzenia, w inną książkę — w twoją książkę.
1
Nie wiem, w jakim możesz być wieku. Prosty rachunek („urodzony w roku...") pozwala
ustalić cyfrę, na której podstawie stwierdza się, że jesteś młody, dorosły lub stary. Być może
czekasz na powrót męża lub dzieci. A może oni wcale nie przyjdą. Masz nadzieję, że pewnego
dnia założysz rodzinę. Być może jednak straciłeś już tę nadzieję.
Według dokumentów stanu cywilnego jesteś stary lub młody, jesteś kobietą lub
mężczyzną, jesteś zamężna (żonaty) lub stanu wolnego, masz dzieci lub jesteś bezdzietny. Ja
natomiast twierdzę, że jesteś młody sercem i nie jesteś już sam.
Wykonałeś pewną czynność: kupiłeś i otworzyłeś tę książkę. Nie jesteś już sam —
spotkasz towarzysza, który stanie się twoim sprzymierzeńcem, a tym przyjacielem jesteś ty
sam.
Trzeba było przypadku, odwagi, przeznaczenia, byś otworzył tę książkę, w której spotkasz
samego siebie. Ponieważ byłeś sam.
Wiem o tym. I ja często w życiu bywałem sam, tak często, że wczuwam się w twoje
położenie. Samotność to cisza albo przenikliwy głos rozpaczy, powtarzający w tobie jedno
jedyne zdanie: „Jesteś sam". I to spojrzenie, które trafia w pustkę. Niekiedy jednak otaczają
cię osoby, które cię kochają lub z którymi żyjesz od zawsze. A przecież — mimo że to twoi
rodzice, twój mąż, twoje dzieci, mimo że są pełni poświęcenia, że i ty dla nich jesteś gotów
ponieść największe ofiary —- czułeś się samotny. Istniała między nimi a tobą przepaść
podobna do fosy otaczającej warowne zamki średniowiecza. Mimo otaczającego cię hałasu i
wszystkich twarzy, za tą fosą, w swojej fortecy czułeś się sam i cierpiałeś z tego powodu.
Samemu trudno ci nawet ocenić dokładnie, do jakiego stopnia czułeś się często samotny.
Samotność to ten niepokój, to niezaspokojenie, które odczuwałeś. Musisz uświadomić sobie
stan, w jakim się znajdowałeś przed otwarciem tej książki. Za kilka stron o nim zapomnisz,
dowiesz się bowiem, że u twojego boku zawsze stoi przyjaciel, jedyny, który zawsze może
dochować ci wierności. Jedyny, który pozostanie przy tobie w trudnych chwilach — ty sam.
Zanim zatem zapomnisz, zamknij tę książkę, przymknij oczy, z całym spokojem pozwól,
by przedefilowały przed twoimi oczami etapy twojego życia, wszystkie nieobecności,
otaczające i dręczące cię pustki.
Daj się unieść wspomnieniom. Na nowo przeżyj swoje życie.
Zamknij książkę. Przymknij oczy.
Powracasz do przerwanej lektury. Oto zagłębiłeś się w sobie, być może odkryłeś, co
stanowi o oryginalności twojego życia, co odróżnia cię od każdego innego człowieka, a jego —
od ciebie.
Zatrzymaj się jeszcze przez chwilę na sobie samym. Nie przez upodobanie. Często —
znam to, ponieważ sam uległem tej pokusie — rozmyślając nad naszym życiem, stwierdzamy:
„Nie miałem szczęścia, zbyt często spadały na mnie nieszczęścia" albo „Mogłem, lecz los
chciał inaczej, nie sprzyjał mi. Nie powiodło mi się".
Takie podejście do siebie — to zupełnie jakby ktoś, na przykład matka, brał cię w
ramiona, kołysał cię, a ty ulegałbyś smutkowi, melancholii, połączonymi z jednoczesną
satysfakcją.
Nie chodzi mi zatem o tego rodzaju spojrzenie. Upodobanie w sobie niczemu nie służy.
Sypianie na puchowym posłaniu, miękkim i zapewniającym bezpieczeństwo, nie będzie
stanowiło żadnej szkoły życia. Nie zmienimy naszego stosunku do świata samym
powtarzaniem, że w gruncie rzeczy nie jesteśmy za nic odpowiedzialni.
Jeżeli podczas ponownego przeżywania swojego życia uległeś pokusie współczucia sobie i
rozczulania się nad sobą — zacznij od nowa.
Nie rozczulaj się nad sobą.
Spróbuj zrozumieć. Zastanów się.
Przeanalizuj swoje postępowanie.
Zamknij książkę. Zamknij oczy.
Jeśli tym razem udało ci się spojrzeć na siebie jak na przyjaciela, który zmaga się z
problemami lub którego przepełnia szczęście, to postaw przed sobą, wyizoluj tylko jedno
słowo: ból.
Powtórz je: ból.
Nie powinieneś mieć na uwadze swojego przeszłego lub obecnego bólu, lecz ból, który cię
otacza niczym stalowa obręcz, który wszędzie się wkrada, a o którym zbyt często zapominasz.
Wykonaj pewne doświadczenie.
Weź gazetę. Jej tytuł nie ma znaczenia. Nieważna jest jej data. Zamiast pozwolić, by
twoje spojrzenie ślizgało się nic nie widząc, zatrzymaj wzrok, spróbuj wyobrazić sobie, co
kryje się za tytułami, za zdaniami dziennikarzy. Ci, którzy dla was piszą, są przebiegli.
Przekonałem się o tym na własnej skórze: napisali o mojej tragedii najszczersze artykuły. A
jednak mój ból pozostawał poza szpaltami. Mimo że o wszystkim napisano, mnie się
wydawało, że nie powiedziano nic. Zupełnie jakby owoc składał się z samej skóry.
A ty, czytelniku, nawet już nie potrafisz czytać. Czytasz wyłącznie oczami. Nie starasz się,
by słowa do ciebie dotarły. Dziennikarze opowiadają o zaledwie ośmioletniej dziewczynce,
maltretowanej przez swoich rodziców, bitej skórzanym rzemieniem, tratowanej, zagłodzonej.
Codziennie krzyczała na cały głos i nikt z sąsiednich domów nie chciał jej usłyszeć. Jej
najstarszemu, zaledwie dziesięcioletniemu bratu, udało się przesłać list, napisany na kartce z
zeszytu, na posterunek policji. Pismo było niewyrobione, koperta źle zaadresowana, tekst
bezładny. Komisarz jednak przybył i położył kres męczeństwu dziecka. Gazety o tym
wszystkim piszą, uczciwie. A przecież — czy to ich wina czy twoja? — uważasz, że to
niesprawiedliwe cierpienie dziecka tak naprawdę ciebie nie dotyczy. Mówisz: „Mój Boże,
biedne dziecko!" I przewracasz stronę. Jakże niewiele w tobie zostanie z tego życia, które
przecież napotkałeś, o którym przeczytałeś.
Dowiadujesz się o młodej kobiecie, która zginęła w okrutny sposób, żywcem spalona
podczas wypadku samochodowego, albo o tym, że nadal trwa wojna, że młodzi więźniowie
popełniają samobójstwa w swoich celach; że inni dewastują więzienia, że się strzela do nich.
Przez moment się oburzasz i znowu przewracasz stronę. Spytasz, w jaki sposób masz dzielić
cały ten ból? Jaką część powinniśmy wziąć na siebie, by współcierpieć z tymi nieznajomymi?
Pragnę, byś się zatrzymał na jednym z tych wydarzeń. Byś przez chwilę trwał z aktorami
tragedii, gubiącymi się na zbytnio przepełnionych stronicach gazet.
Wyobraź sobie.
Nie ograniczaj się wyłącznie do czytania. Staraj się odgadywać twarze, okoliczności,
doznawane cierpienia, spróbuj zrozumieć. Tamta kobieta zmarła. Przez chwilę bądź jej
rodzicami, przyjaciółmi. Ujrzyj ich cierpienie.
Uczestnicz w nim.
Byś więcej nie był już nigdy sam. Byś nauczył się pokonywać fosę, którą się otoczyłeś. Byś
doszedł„ do wniosku, że twój los nie jest najtragiczniejszy, że cierpienie i ból są udziałem
wszystkich, że świat wokół ciebie istnieje. A niejednokrotnie — ponieważ lubisz schlebiać
sobie, rozczulać się nad sobą — zapominasz o cierpieniu innych.
Wykonaj inne doświadczenie.
Spójrz na swoje najbliższe otoczenie. Jestem pewien, że nie pamiętasz, co przydarzyło się
jednym czy drugim. Tak bardzo jesteś zaabsorbowany samym sobą. Przebiegnij w myślach
życie kogoś z twoich bliskich lub przyjaciół. Odkryjesz, że twoje życie ma taką samą wartość,
jak jego. A jego — taką jak twoje.
Masz oczywiście słuszność myśląc o sobie.
Należy to czynić, w celu lepszego poznania siebie. A ponieważ nie zauważasz już innych
ludzi i cierpień świata, zamykasz się w sobie, tym samym rodzi się w tobie bezużyteczny,
nadmierny ból, którego sam jesteś jedyną przyczyną i za który jedynie ty jesteś
odpowiedzialny.
Nie rozumiesz, o co mi chodzi?
Zawsze odrzucamy zrozumienie tego, co nam przeszkadza. A ja zakłócam twój spokój.
Ktoś musi jednak wstrząsnąć twoim sposobem myślenia. By ci pomóc lepiej żyć. Byś jaśniej
widział swoje wnętrze. Chcę być tym kimś. Wiem aż nadto dobrze, czym to przypłacają ci,
którzy z powodu strachu przed sobą lub z powodu nieznajomości bodźców popychających do
działania, odrzucają poznanie siebie. Stają się ofiarami sił, których istnienia w sobie nie
przeczuwają.
To niebezpieczeństwo grozi nam wszystkim. Pomyśl o jakimś bolesnym epizodzie
swojego życia albo o którejś z twoich ostatnich złości czy o jednym z przebytych okresów
beznadziei i smutku. Przypomnij sobie tę chwilę, to wydarzenie, swoją rozpacz. Nawet jeśli są
odległe. Przeżyj raz jeszcze swoje ówczesne zachowanie i sposób myślenia. Jak to się stało, że
opanowała cię gwałtowność? Jak to się stało, że cierpienie, zadawanie sobie bólu sprawiały ci
chorobliwą przyjemność? Przypomnij sobie.
Przestań czytać.
Przypomnij sobie.
Teraz, kiedy — jeśli naprawdę tego chciałeś — przeszłość stała się teraźniejszością,
zastanów się nad swoim ówczesnym zachowaniem. Usłysz słowa, które wypowiedziałeś,
ujrzyj gesty, które wykonałeś, drzwi, którymi trzasnąłeś, cios, który być może zadałeś. Albo te
czarne myśli, które cię ogarnęły. Którymi się zadręczałeś.
Czy jesteś pewien, że myślałeś i działałeś odpowiednio? Może byłeś niesprawiedliwy i
okrutny. Nie zdając sobie z tego sprawy, nie chcąc tego — jako że ból zadałeś przede
wszystkim sobie samemu.
Sprzymierzeńca, którym jesteś ty sam, sponiewierałeś, poddałeś rozpaczy, doprowadziłeś
do złości. Byłeś w stosunku do siebie niesprawiedliwy, nieprzyjemny i okrutny. Dlaczego
chcesz teraz znaleźć w sobie przyjaciela? Zgnębiłeś go. Teraz on się ukrywa. Jest ci
nieprzyjazny. Nie odpowiada już na twoje apele. Zbyt często wzajemnie sprawialiście sobie
ból.
Boisz się siebie. Obawiasz się energii i sił życia.
Proszę, byś zastanowił się jeszcze trochę. Byś przypomniał sobie swoje życie, tych,
których kochasz.
W jaki sposób pragniesz zmienić w sobie to, co nie jest w tobie w porządku, rozwinąć się,
jeśli siebie nie znasz? W jaki sposób chcesz spotkać innych, jeśli ich ignorujesz?
By poznać siebie i innych, potrzeba czasu.
Za chwilę raz jeszcze zastanowisz się. Nad samym sobą. Nad swoim życiem.
Wybierz odpowiedni moment, jakieś pomieszczenie, w którym będziesz sam.
Zamknij oczy. Pozwól wzrosnąć swojej ufności. Dodaj odwagi swojemu przyjacielowi —
sobie samemu — którego poprzednio okaleczyłeś i zdusiłeś. I pozwól, by zrodziła się w tobie
opowieść o twoim życiu — nieważne, czy długim czy krótkim.
Przekonasz się, że ta opowieść rozwinie się wokół kilku głównych epizodów, które
sprawiły, że jesteś tym, kim jesteś. Zastanów się nad każdym z nich.
Naucz się, dzięki tej opowieści, poznawać siebie. Oceń zło, które zupełnie niepotrzebnie
wyrządziłeś sobie samemu. Dlaczego? Spójrz na drogi, którymi chciałeś pójść, które
porzuciłeś dla innych. Te jednak cię nie satysfakcjonują. Dlaczego zabrakło ci odwagi?
Sam — z moją pomocą — musisz udzielić odpowiedzi na te pytania. Szukając w sobie
samym. Czyniąc z siebie samego sprzymierzeńca. Wówczas przestaniesz być sam.
Przypominaj sobie.
Słuchaj opowieści swojego życia.
Zamknij książkę.
Ty, twoje myśli, twoje marzenia, twoje życie, TWOJA KSIĄŻKA
Odpowiedz mi, niech twój głos będzie przedłużeniem mojego.
PISZ, ZWIERZAJ SIĘ SAMEMU SOBIE.
Niepowtarzalna chwila
To niepowtarzalna chwila.
Spytasz: która? Instynktownie sądzisz, że wyjątkowość musi mieć postać niezwykłości.
I że może nie pojawić się w całym życiu! Wmawiasz sobie, że istnieją życia przeciętne,
bezbarwne, stanowiące łańcuch dni, podczas których nic się nie dzieje, i inne życia, podobne
do ciągłego wytryskiwania ogni sztucznych. Boisz się, że nigdy nie będzie ci dane poznać
którąś z tych intensywnych radości istnienia. Albo że nie będziesz już mógł wziąć w nich
udziału, ponieważ już miały miejsce. Dzisiaj ci się wydaje, że chwil niezwykłych już nie
będzie. Mylisz się.
Chwila, którą przeżywasz, ten konkretny moment, podczas którego twoje oczy padają na
te słowa, jest niepowtarzalny. Czy wiedziałeś o tym?
Czy w przeszłości zastanawiałeś się wystarczająco nad nieubłaganym upływem czasu?
Nad swoim życiem, będącym sumą milionów niepowtarzalnych, cząsteczek, a nie kilku
niezwykłych, długich momentów i otaczającej je pustki?
Twoje życie upływa, a ty czekasz na zaproszenie do przeżycia któregoś z wielkich
spektakli zwanych „wydarzeniem". Być może wstając rano mówisz sobie: „Jeszcze jeden
dzień, podczas którego nie spełni się żadne z moich oczekiwań". I będziesz snuł się aż do
wieczora, z nienasyconym spojrzeniem, w oczekiwaniu, pozostawiając za sobą stopniowo
znikający dzień, nawet nie zauważając, co się dzieje dokoła, nieobecny duchem, marząc o —
sam już nie wiesz dokładnie, jakim — fajerwerku.
Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że twoje życie upływa i że
nic nie jest w stanie go zatrzymać?
.
Nie.
Wiem, że przegapiłeś niepowtarzalne chwile swojego życia, prawie wszystkie, tak jak
oddychasz. Nawet o tym nie wiedząc. Byłeś rzeką, która płynąc, uniosła cię.
Nikt ci nie powiedział, że każda sekunda jest niepowtarzalna. Ze poszukiwanie
nadzwyczajności jest bezużyteczne. Że chwila, której nigdy nic nie odtworzy, znajduje się w
twoich rękach, tuż obok.
Od pięciu minut czytasz. Te minuty wypełnione są twoimi myślami. Od chwili kiedy
rozpocząłeś tę stronicę, niebo już się zmieniło, chmury pomknęły ku zachodowi. Jest jaśniej,
może ciemniej. Pięć minut, których nikt nigdy nie będzie w stanie odtworzyć w takiej postaci,
jaką miały w chwili, kiedy je przeżywałeś, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Pięć
niepowtarzalnych minut. Pięć minut nadzwyczajnych.
Nie zdajemy sobie sprawy z tego ciągu wyjątkowości i nadzwyczajności w każdym życiu,
w każdym ułamku sekundy. Marzyliśmy o czymś innym. Jesteśmy podobni do ludzi
zgłodniałych, którzy siedzą na worku dojrzałego i dorodnego zboża. Wyciągają dłoń, żebrząc
przy pustej drodze. Czasem tylko wiatr przynosi im zbożowy pył, jedno szybko zjedzone
ziarenko. Nic nie wiemy o worku, na którym siedzimy. Chciałbym nauczyć cię umiejętności
dostrzegania i użytkowania każdego z ziaren, które masz. A dopóki żyjesz, są one niezliczone.
Wielokrotnie w życiu byłem ogołocony przez los i przez ludzi, byłem opuszczony.
Potrzebowałem aż tylu cierpień, by zrozumieć. Dzisiaj, by zachwycić się pięknem nieba, nie
czekam już na wybuch słońca. Każda sekunda życia przedstawia sobą cud. Każda sekunda ma
swoje niepowtarzalne oblicze. Każda istota — zarówno ci, których kochasz, jak i mijane na
ulicy, nie znane ci osoby — jest nadzwyczajnym, zmieniającym się w każdej sekundzie
cudem. Czy jednak przyszło ci do głowy, by spoglądać na rzeczy, istoty, pejzaże, a przede
wszystkim na samego siebie, ze słowami: „To przeminie, to już przeminęło!"
Gdyby istniała w tobie świadomość mijania życia, być może byś zareagował, zmienił
sposób patrzenia. Ponieważ to, co niepowtarzalne, jest cenne, a to, co cenne, chronimy i nie
marnujemy. Czasami, zajmując się aktualnymi sprawami, usiłuję przypomnieć sobie tych,
których straciłem, moich bliskich, tych, dzięki którym przyszedłem na świat, i tych, którym
sam dałem życie. Otóż pamiętam tylko poszczególne epizody, jakże rzadkie, ponieważ — gdy
wszyscy moi bliscy jeszcze mnie otaczali — roztrwoniłem niepowtarzalne chwile ich życia.
Nie zdawałem sobie z tego sprawy lub też niedostatecznie zdawałem sobie sprawę; Nie
wyobrażałem sobie, że chwila snu dziecka, spokojny oddech unoszący jego pierś, ruch ręki,
małe zaciśnięte piąstki — wszystko to jest niepowtarzalne, nadzwyczajne, wyjątkowe.
Chciałbym znaleźć słowa jeszcze mocniejsze.
Czytelniku, zastanów się nad sobą, nie pozwól, by moje pytania po prostu po tobie
spłynęły.
Uczyń wysiłek, by pytania, które stawiam, dotarły do ciebie. Powtarzaj je.
Czy przyjrzeliście się, młodzi czytelnicy, waszym rodzicom, przyjaciołom, by na zawsze
zachować czułość ich spojrzenia, łagodne piękno rysów ich twarzy? Uważajcie, życie unosi
ich ze sobą, tak jak i was.
Nie zapominaj, że oblicze, które wydaje ci się wieczne, też jest ulotne, a o ileż
wspanialsze, ze swoją zmiennością wyrazu — której już niezauważasz — od największego
bukietu najfantastyczniejszych ogni sztucznych.
A ty, który jesteś już ojcem albo matką, spoglądaj na swoje dziecko, pochylaj się nad tym
ciałkiem, które urośnie, słuchaj głosu, który się zmieni. Weź swoje dziecię w ramiona. To nie-
powtarzalna chwila. Dla niego. I dla ciebie.
Za chwilą przerwiesz czytanie. Wstaniesz. Spojrzysz dokoła siebie.
Na tych, którzy są ci drodzy, lub po prostu na rzeczy.
By zrozumieć, że każda sekunda jest niepowtarzalna.
Każda istota, każda rzecz cudowna.
Wstań, patrz. Zamknij książkę.
Być może dopiero teraz dowiedziałeś się, że trzeba korzystać z każdej chwili, próbować
utrwalać ją w sobie. Że ta lekceważona, przeżywana bezwiednie chwila obecna jest warta tyle,
co cała przyszłość i przeszłość. Ponieważ jest niepowtarzalna. Musisz się o tym przekonać,
odkryć to bogactwo, nigdy nie zapominać, że już dzisiaj trzeba żyć tą chwilą, która,
przeminie. Która już mija.
Niektórzy odczują rosnący niepokój przed oddalającym się czasem, przed, życiem,
którego nie można zatrzymać. To prawda, że woda stale płynie, że na naszym czole rysuje się
zmarszczka, że na zawsze odchodzi ukochane oblicze. Ten niepokój jest jednak daremny.
Ustępuje, jeśli żadnej sekundzie nie pozwoliliśmy wymknąć się, z naszych rąk, jeśli
potrafiliśmy na nią spojrzeć. Jeśli wiedzieliśmy, że każde ziarno zboża w naszym życiu jest
zarodkiem zawierającym całe życie. Kiedy nadchodzi czas odejścia tych, których kochamy,
nie do zniesienia staje się świadomość, że nie ofiarowaliśmy im całego zainteresowania i mi-
łości. Że urojoną przyszłość przedkładaliśmy nad ich obecność, marzenia lub nadzieję
jakiegoś nadzwyczajnego momentu nad ich żywe bogactwo, o którym zapominaliśmy.
Byłem podobny do ciebie, czytelniku. Teraz wiem, że ja również zbyt często lekceważyłem
przeżywaną chwilę, otaczających mnie bliskich, wybierając złudzenia. Wybierając gonitwę ku
innemu celowi.
i
Ponieważ jednak twoje życie należy do ciebie, możesz zmienić swoje podejście do niego.
Zastanów się. Spójrz na osobę znajdującą się obok ciebie, twojego krewnego czy też kogoś
nieznajomego.. Wiedz, że ona jest niepowtarzalna. Umiej ją dostrzec, z całym jej odrębnym
wszechświatem. Nie pozwól, by twoja uwaga zwrócona ku niej osłabła z powodu monotonii
— wszystko przecież się zmienia w każdej, nawet najkrótszej chwili. Jeśli masz dziecko,
dobrze wiesz, że każdy jego krzyk, każdy gest jest inny. Zmienia się intonacja, sposób
zaciśnięcia piąstki. Jeśli zatem nie dostrzegasz nowości, jeśli według ciebie wszystko się
powtarza, to znaczy, że nie potrafisz patrzeć. To twoja uwaga osłabła, twoja ciekawość się
wyjałowiła. To nie świat, nie inni tracą oryginalność — każdy moment, każdy oddech jest
przecież inny. Każde nowe spojrzenie to otwierający się — jeśli potrafisz go zrozumieć —
nowy wszechświat. Jednak upływający czas, przygotowane dla ciebie życie, niejednokrotnie
tak trudne, osłabiły twoją ciekawość. Poza tym nasz świat zamyka ludzi i wszelkie przejawy
życia — przyrodę, niebo — za cementem, stalą i szkłem. Mężczyźni, kobiety, uwięzieni W
klatkach, za matowymi szybami, w klimatyzowanych cieplarniach zwanych biurami.
Mężczyźni i kobiety poruszający się w metalowych pudełkach nazywanych samochodami, w
cementowych tunelach, metrach, korytarzach. To, co nieruchome, otacza nas i przytłacza.
Nie ma już wokół nas drzew. Wiatr nie kładzie już trawy. Nie pamiętamy już szelestu
zeschłych liści. Nic. Otacza nas to, co nieruchome: cement, stal, tworzywa zimne i martwe.
W tobie również płynie cement. Cement przyzwyczajeń. Cement zmęczenia. Twoje
spojrzenie pozbawione jest już żywości, bystrości. Zanurzasz się w rutynie, nudzie. Wszystko
wydaje ci się szare, posępne. Wszystko się powtarza, jak czasami twierdzisz. Z nostalgią
zaczynasz dumać nad przeszłością. Upiększasz wszystkie przeszłe wydarzenia. Twoja
młodość przedstawia ci się jako szczęśliwy kraj, który na zawsze opuściłeś. Przyjaciel, który
odszedł, wydaje ci się jedynym, który potrafił cię zrozumieć. Wydaje ci się, że kobieta, którą
kochałeś, zabrała ze sobą na zawsze twoje serce i twoje uczucia.
Może też myślisz o otwierającej się przyszłości, która powinna się stać i która się stanie
wielkim świętem twojego życia. Jutro może jednak nic nie przynieść. Będziesz więc miał o to
pretensje do samego siebie, do życia.
Dlaczego nie miałbyś najpierw zainteresować się tym, co w danej chwili dzieje się wokół
ciebie? Dlaczegóż nie miałbyś zauważyć nieskończonego bogactwa każdego oddechu osób,
które cię otaczają w danym momencie twojego życia?
Odnaleźć tę ciekawość dla zmieniającego się w każdej chwili świata — to odnaleźć,
zachować młodość. Starzy są tylko ci, którzy przestali patrzeć, interesować się.
Na jednej z poprzednich stron mówiłem o wieku według dokumentów stanu
cywilnego. Ta cyfra nie określa wieku, nie określa twojego wieku. Mówi o nim twoja
ciekawość świata, innych, samego siebie. Jeśli nic cię nie interesuje, jeśli świat jawi ci się
martwy jak bryła cementu, to znaczy, że jesteś stary, nawet jeśli znajdujesz się u progu
swojego życia.
Natomiast nawet jeśli nazbierało ci się lat, skoro tylko potrafisz patrzeć,
entuzjazmować się tym, co się dzieje, jeśli twoja uwaga pozostaje czujna, jeśli wiesz, że nic się
nie powtarza, że wszystko zawsze jest nowe, ponieważ wszystko się zmienia — jesteś młody. I
pozostaniesz młody tak długo, jak długo twoja ciekawość będzie podobna do żywego
płomienia. Być może przekonały cię przeczytane przed chwilą słowa. Pozostają jednak na
zewnątrz ciebie. Nie stały się jeszcze twoim własnym motorem działania. Jesteś jeszcze
zanadto zmęczony, twoja ciekawość jest uśpiona, tak jakbyś z trudem się rozbudzał lub
jakbyś po wypadku na nowo uczył się chodzić.
Rozumiem cię. Czuję, że chciałbyś, ale jeszcze nie możesz. Jesteś pewien, że
powinieneś przejawiać ciekawość, że w niej leży źródło młodości. Jednak mówisz sobie:
„oczywiście, gdybym mógł" albo „on ma rację, jednak nie potrafię, nie mogę, już za późno".
Ponieważ trzymasz tę książkę w ręku, to znaczy, że nie jest za późno. Takie jest moje
przekonanie. Ponieważ trzymasz tę książkę w ręku, to znaczy, że kieruje tobą ciekawość, że
odczuwasz pragnienie i masz nadzieję na inne życie.
Wszystko jest zatem możliwe.
Chciałbyś spróbować? Chciałbyś się upewnić, że twoja ciekawość, twoje
zainteresowanie światem są rzeczywiste?
Staraj się codziennie śledzić rytm życia, tak jak śledziłbyś kawałek drewna unoszony
przez prąd wody. Ujrzałbyś, jak wiruje, znika, na nowo się pojawia, nigdy dwa razy w tym
samym miejscu. Otaczają cię istoty, które kochasz. Obserwuj je, jakbyś je spotykał po raz
pierwszy. Słuchaj ich, jakby ich głos był ci nie znany. Albo otwieraj okno zawsze o tej samej,
przez ciebie wybranej porze i staraj się ogarnąć wzrokiem fragment nieba.
Szybko dojdziesz do wniosku, że się zmienia, że ukaże ci wymiar nie kończącego się
mijania życia.
Kup doniczkową roślinę, jeśli jej dotąd nie masz, i codziennie śledź jej wzrost, rozwój
jej życia. Może to być zwierzę, ptak. Tyle sposobów rozbudzenia siebie, uzmysłowienia sobie,
że twoja ciekawość chce rozkwitnąć, że potrzeba jej zaledwie popchnięcia, porywu.
Powinna nim być ta książka, te słowa, które do ciebie dotarły. A ty możesz je
przekazywać innym. Mogą stać się podstawą dialogu. Możesz obserwować ich wędrówkę,
różną zależnie od osoby. Czymże jest nuda? Czym starość, dopóki się żyje? Jeśli potrafimy
obserwować wkoło spektakl nieustannie zmieniającego się świata i ludzi? Jeśli potrafimy
zastanawiać się nad sobą i nad innymi? Jeśli potrafimy spostrzec i śledzić w sobie powolną
pracę życia.
Ponieważ ta książka znajduje się w twoim ręku, dobrze wiesz, że istnieje w tobie
ogromny zapas entuzjazmu, że twoja ciekawość pragnie rozkwitnąć, a więc że jesteś młody.
Powinieneś po prostu umieć patrzeć wokół siebie, potrafić połączyć swoje życie z siłą życia,
skruszyć cement, który nas więzi w naszych nowoczesnych miastach i przenika w nas
samych. Musisz i możesz wyostrzyć swoją ciekawość, dołożyć starań, by żyć każdym
momentem, jako że każdy jest niepowtarzalny. Nie warto szukać gdzie indziej tego, co w
tobie zawsze jest świeże, a wokół ciebie zawsze różne. Pomyśl o tym zgłodniałym siedzącym
na swoim worku zboża i żebrzącym, mimo że ma czym zaspokoić swój głód.
Ale on nie wie. Nie zna bogactwa swojego worka ze zbożem. Narzuć sobie tę wiedzę.
Spójrz. Kup roślinę. Siedź jej rozwój. To już widoczne życie, sposób walki z biernością wokół
ciebie i w tobie.
Spójrz na drugich, jak się zmieniają. Żyj i zachwycaj się niepowtarzalną chwilą.
Teraz zamkniesz książką. Spojrzysz. Zastanowisz się.
Jaką podjąłeś decyzją? Gdzie postawisz roślinę,
którą się będziesz zajmować?
Z kim przedyskutujesz to, o czym właśnie przeczytałeś?
Żyj niepowtarzalną chwilą.
Zamknij książkę i weź się do dzieła.
ZASTANÓW SIĘ
Już od dłuższej chwili kroczymy wspólnie, dzielimy nasze myśli i słowa.
Czy one rzeczywiście stały się twoimi?
Czy jesteś bardziej czujny w stosunku do siebie i świata?
Czy zaczynasz już lepiej znać, lepiej rozumieć swoją historię? Cierpienie, które sobie
zadałeś i ból innych?
Powinieneś teraz wiedzieć, że istnieją w tobie NIEZMIERZONE SIŁY CIEKAWOŚCI,
PRAGNIENIA I ENTUZJAZMU.
Jesteś zatem MŁODY. I możesz PRZEMIENIĆ SWOJE ŻYCIE.
Nie jesteś już SAM.
Dzięki temu, że ta książka pozwala ci ROZMAWIAĆ z SAMYM SOBĄ.
I że uczynisz z SIEBIE swojego sprzymierzeńca.
Podejmiesz DECYZJĘ o tym, że każdego DNIA, KAŻDEGO DNIA przez PIĘĆ minut,
będziesz pozostawać SAM ZE SOBĄ.
Nie bezmyślnie, lecz napełniony pokojem i spokojem.
Staniesz z ramionami opuszczonymi wzdłuż ciała, z dłońmi zwróconymi na zewnątrz i
będziesz wolno wdychać i wydychać.
Pokój, spokój, zdecydowanie, pewność wstąpią w ciebie. Siły życia przenikną cię.
NIE ODKŁADAJ TEGO DO JUTRA, LECZ ZACZNIJ OD ZARAZ.
Odłóż książkę.
Wstań.
Wolno wdychaj.
Głęboko wydychaj
Zastanawiaj się.
Zamknij oczy.
Ty, twoje myśli, twoje marzenia, twoje życie, TWOJA KSIĄŻKA
Masz COS DO NAPISANIA, pozwól, niech się narodzi. Musisz zwierzyć się tej stronie,
wyzwolić się...
Znajdujesz się w sercu świata
Znajdujesz się w sercu świata.
Ani w to nie wierzysz, ani o tym nie wiesz. Masz uczucie izolacji, nawet zagubienia.
Nawet już nie zauważasz innych, szczególnie jeśli żyjesz w dużym mieście. Pędzisz, chcąc
dostosować się do planu swoich zajęć. Spoglądasz na manekiny na wystawach, na witryny.
Czytasz swoją gazetę. Ale czy widzisz twarze mijanych mężczyzn i kobiet?
Do tego stopnia przyzwyczaiłeś się do samotności w tłumie, że jeśli ktoś się do ciebie
zwraca, podchodzi do ciebie czy też wydaje się tylko zbliżać — cofasz się instynktownie. Boisz
się. Kimże może być osoba zagadująca do ciebie, jeśli nie żebrakiem, złodziejem, natrętem,
istotą dziwną, nienormalną, bo przerywającą regułę milczenia. Czegoś od ciebie chce. Nie
słyszysz nawet. o co prosi: o jałmużnę czy o informację.
Odwracasz się, zupełnie jakby cię przerażał widok ludzkiej twarzy. Przyspieszasz
kroku, by odnaleźć bezpieczeństwo — tłum mężczyzn i kobiet ocierających się o siebie,
potrącających się, nie widzących i nie odzywających się do siebie.
Twoja izolacja często dodaje ci odwagi. Niejednokrotnie zupełnie słusznie masz się na
baczności. Miasto pełne jest ludzi agresywnych, złoczyńców. Boisz się ich. Również oni boją
się ciebie. Przyciąga ich twój strach, a popycha potrzeba. Napastują cię, trzęsąc się
jednocześnie. Jeśli stają się agresywni i zabijają, tak jak wystraszone zwierzęta, to znaczy, że
zaślepia ich strach. Nie usprawiedliwiam ich. Nie oskarżam ich. Mówię: „Zrozumiejmy się
wzajemnie, ja, ty i inni".
A przede wszystkim, czytelniku, mimo że jesteś sam w tłumie, że odczuwasz strach
przed agresją, wiedz, iż znajdujesz się w sercu świata. Jak każdy inny. Powinieneś zdawać
sobie sprawę ze swojego usytuowania, by móc z niego czerpać wiarę w siebie. Stanie się ona
źródłem twojej siły.
Przychodzi ci być może na myśl, że nie jesteś ani prezydentem jakiegoś znaczącego
państwa, ani posiadaczem wielkiej fortuny. Twoje nazwisko nie pojawia się w gazetach. Nie
szukasz sławy. Socjologowie nazywają kogoś takiego „anonimem". Nikt nie ogląda się za
tobą. A jednak znajdujesz się w sercu świata.
Ponieważ jesteś niepowtarzalny. Oczywiście, twoje dzieci są do ciebie podobne. Twoi
rodzice przekazali ci jakąś cząstkę siebie. Jednak tylko ty możesz być tobą. Żaden cesarz,
żaden prezydent, żadna gwiazda nie jest ci równa. W tłumie miliardów ludzi nikt nie jest
dokładnym powtórzeniem twojej osobowości.
Czy zastanowiłeś się nad tym?
Wzruszasz ramionami, mruczysz: „Co mnie to obchodzi? W czym to zmienia moje
życie?" Powtórz te pytania!
Przeciwstaw się temu, co ci mówię! Jeśli masz na to ochotę, zamknij książkę, nawet ze
złością. Z uczuciem, że ci schlebiam. Oburz się. Ponieważ ja nadal będę ci mówić o tych
podstawowych prawdach, o których zapomniałeś albo których nie chcesz
znać.
Powtarzam ci: „Jesteś jedyny".
Fakt, że człowiek zapomina o tej najbardziej niezwykłej prawdzie swojego życia, jest
skandaliczny. Szaleństwem jest, że człowiek zauważa wyłącznie pozory: wydaje mu się, że jest
tylko ziarenkiem piasku podobnym do innych ziarenek: mężczyzn i kobiet, którzy tłumnie
ciągną do biur, zaludniają aleje, sklepy i których — powtarzam to raz jeszcze — twarzy już nie
widzisz.
Ostrzegam: „Miej się na baczności".
Ci, którzy nie wiedzą, którzy zapomnieli lub którym nikt nie powiedział o
niepowtarzalności każdego człowieka, łatwo mogą przemienić się w barbarzyńców, w
oprawców. Widziałem ich, te bestie o ludzkich twarzach, jak podczas okrutnej wojny prowa-
dzili moich bliskich, moich rodaków na śmierć. Jaką przedstawialiśmy dla nich wartość?
Mniejszą od ziaren piasku. Stłaczali nas w wagonach. Gnali do pomieszczeń, w których
uśmiercał nas gaz. Wrzucali nas do dołów wykopanych w żółtym piasku i nasze ciała stawały
się piaskiem. Naprawdę. Nie istnieje nic bardziej kruchego od człowieka. Tak łatwo, tak
szybko można go zniszczyć. Stal wchodzi w niego bez trudu. I tak łatwo można go zastąpić.
Jeden wagon pełen ludzi jechał na śmierć — na jego miejsce przybywał inny.
A ja uczyłem się niepowtarzalności każdego życia. Jakże można zapomnieć, że dzięki
temu cudowi każdy z nas jest nie-powtarzalną formą życia?
Jakże pogodzić się z upokorzeniem, unicestwieniem tej niepowtarzalnej formy?
Odkryj w sobie ten cud.
Wyobraź sobie nieprzeliczony tłum, tłum wieczorów świątecznych, parad wojskowych,
stadionów podczas meczów. W tym tłumie każdy jest inny. Każdy ma swoją tajemnicę. Swoje
niepowtarzalne życie.
Pomyśl o sobie. O historii twoich bliskich, która dzięki mechanizmowi przypadku i
dziedziczenia, stworzyła ciebie takim, jaki jesteś. Uświadom sobie prawdę: Jesteś
niepowtarzalny.
Chciałbym, byś potrafił wyciągnąć z tego wszystkie wnioski. Nie dumę. Zaślepiłaby cię w
większym stopniu niż zapomnienie prawdy o sobie samym. Jesteś niepowtarzalny — jednak
nigdy nie zapominaj, że prawo czyniące z ciebie kogoś jedynego czyni niepowtarzalnym
również każdego innego mężczyznę, każdą inną kobietę, niezależnie od koloni skóry, sytuacji
społecznej i miejsca zamieszkania.
Na świecie istnieją miliardy niepowtarzalnych.
W tym właśnie tkwi tajemnica, piękno i wielkość naszego życia.
Każdy niepowtarzalny, a przecież wszyscy poddani temu samemu prawu życia.
Każdy noszący w sobie wszystkie sekrety życia.
Niejednokrotnie widziałeś na czubku palca po zadraśnięciu błyszczącą kroplę krwi.
W niej zawarty jest cały świat, cały wszechświat, ze swoimi miliardami gwiazd, swoimi
odległościami mierzonymi w latach świetlnych — a światło przebywa 300 000 kilometrów na
sekundę.
W niej zawarty jest sekret twojego życia, życia w ogóle. Ono organizuje się w tobie w
sposób niepowtarzalny. Ani tobie, ani mnie nie uda się wyobrazić sobie tego. A przecież
trzeba to uczynić, by ocenić, kim jest człowiek, i zdać sobie sprawę, że nosimy w sobie skarby
życia. Jesteśmy wysłannikami, każdy obarczony
niepowtarzalnym posłaniem, najwartościowszym z wszystkich — sobą. Ono jest też nam
najbardziej wspólne. Ponieważ miliardy ludzi niosą swoje posłanie, każde równie
niepowtarzalne. Wy
obraź sobie żywą komórkę swojej krwi. Podziel ją, następnie podziel jeszcze raz. Dziel jądro
komórki aż po nieskończoną małość, miliard razy mniejszą od niedostrzegalnej. Wtedy w
końcu odkryjesz cząsteczkę. Uczeni nazwali ją cząsteczką DNA (kwas
dezoksyrybonukleinowy). Trzeba jeszcze raz ją rozbić, by znaleźć atomy. Cząsteczka wody
zawiera dwa rodzaje atomów: wodór i tlen. Cząsteczka DNA zawiera pięć ich rodzajów:
węgiel, wodór, tlen, azot, fosfor. A dzięki temu, że człowiek potrafi rozwinąć
wiedzę, wiadomo dziś, że atomy rozmieszczone są jakby wzdłuż podwójnego śmigła. Ze łączą
się po trzy, że to połączenie stanowi niepowtarzalne, inne dla każdego przesłanie, które jak
kod tajnego alfabetu przekazuje, z pokolenia na pokolenie, pewne
cechy charakterystyczne. Tworzy też nowe skłonności i stanowi, że my to my.
Miliardy atomów, cząsteczek. Proste atomy, jak te, które znajdują się w przyrodzie, w
atmosferze: azot, wodór, tlen, fosfor, węgiel.
ZASTANÓW SIĘ.
Wiem, że nie masz czasu zastanawiać się nad tymi sprawami codziennie. Unosi nas życie.
Jest praca do wykonania i z nią związane problemy, kariera, której trzeba bronić przed
konkurentami i egzamin do zdania. Plotki, przed którymi trzeba się chronić. Zęby, które
trzeba leczyć. Gorączka najmłodszej latorośli i lekarz, który nie przychodzi. Rodzice, którzy
zachorowali. Praca, którą trzeba znaleźć przed końcem miesiąca. Również rosnące ceny i to
wszystko, co chciałeś kupić i czego nie kupisz. I wieczorne, bawiące cię programy telewizyjne.
I wiadomości w gazetach. Gdzieś tam są wojny. Tutaj straszny wypadek. Film, który chce
zobaczyć twój przyjaciel. I twój ukochany, który nie pisze. A poza tym, trzeba położyć się
spać, umyć się.
Zwyczajne życie, szczęśliwe i nieszczęśliwe, życie, które upływa.
A ja proszę, byś spokojnie się zastanowił. I znajdziesz na to czas. Wiem o tym, ponieważ
trzymasz w ręku tę książkę. Ponieważ zastanawiasz się nad sobą. Ponieważ interesuje cię
twoje życie i chcesz jego rozkwitu. Jakże jednak będzie się mogło rozwinąć, jeśli nie będziesz
się zastanawiać nad swoim miejscem w świecie i nad znaczeniem swojego życia.
A przecież te proste, zorganizowane w nas atomy, te same, które odnajdujemy we
wszechświecie, oznaczają, że my, każdy z nas, chociaż niepowtarzalni, całym naszym ciałem,
w jego najtajniejszych cząstkach, należymy do wszechświata.
Przyjrzyj się niebu podczas jednej z nocy, gdy wiatr przegania chmury, dzięki czemu
ukazują się nam miliony gwiazd. Ośmiel się spojrzeć w niebo i zrozumieć, że nosisz je w
sobie. Że cząsteczka DNA zorganizowana jest na obraz całego wszechświata.
Jesteś wszechświatem. Równie ogromny, nieskończony jak wszechświat. Miej odwagę o
tym pomyśleć. Miej odwagę z całym spokojem usytuować swoje życie w życiu, które otacza
nasz świat.
Najczęściej to nie czasu ci brakuje na zastanowienie. Nie nauczono cię refleksji. Albo
boisz się nad tym zastanawiać. Wzruszasz ramionami. Te myśli są jak wywołujący niepokój,
zbyt mocny alkohol. Mylisz się.
. Nauczyć się patrzeć na ten podwójny wszechświat. Ten, który jest tobą, i ten, który cię
otacza. Nauczyć się rozumieć, że stanowią one tylko dwa oblicza tych samych praw — to
odkryć, że każdy mężczyzna, każda kobieta, również ty nosisz w sobie tajemnicę świata.
Ponieważ jesteś najbardziej kompleksowym, najlepiej zorganizowanym wszechświatem i
żyjąc tą tajemnicą, możesz stać się — a nawet już jesteś — centrum świata. I istnieje w tobie
energia wszechświata.
Za chwilę przerwiesz czytanie.
Zastanowisz się nad podwójnym wszechświatem.
Podsuniesz te strony do przeczytania komuś bliskiemu.
Porozmawiaj z nim. Wytłumacz mu. Wypowiedz swoje zdanie.
Chciałbym, abyś był teraz przekonany, że jesteś centrum świata, ponieważ nosisz go w
sobie, Patrząc na niebo, na nieskończoność, nie powinieneś czuć się — jak określili to
niektórzy poeci — przytłoczony. Nie jesteś wcale maleńki w obliczu tego ogromu, ty również
jesteś nieskończonością.
Powinieneś o tym wiedzieć. Powinieneś czuć, że ta znajomość siebie to jakby podmuch
świeżego powietrza i wicher radości. Ponieważ jesteś wszechświatem. Jednak, powtarzam,
każdy mężczyzna, każda kobieta podobna jest do ciebie. Jesteś niepowtarzalny, a zarazem
banalny. Jesteś jak całość — wszechświat, ale również jak nicość — prosta masa
zorganizowanych atomów.
Sam się musisz zastanowić, zrozumieć te proste, potoczne słowa, których używam. Być
dumny ze swojego miejsca w świecie. Nie mów już więcej: „Jestem niczym. Moje życie nie
jest nic warte. Jeśli to nazywa się życiem!" Nie ubolewaj nad sobą. Masz w sobie
wszechświat, jego tajemnicę, jego zorganizowanie. Jesteś podobny do rozgwieżdżonego,
najbardziej- tajemniczego nieba.
Nadal pozostajesz sceptykiem. A raczej nie wiesz, co możesz uczynić z tym, o czym
usiłuję ci mówić. „Centrum świata?" — wahasz się między uśmiechem a złością.
Posłuchaj. Nie doszedłem do tego wniosku sam. Nigdy nie wytyczamy swej drogi bez
czyjejś pomocy. Sądzą tak tylko ci, których zaślepia pycha. Zawsze istnieli przed tobą inni
ludzie, by wskazać ci kierunek lub by rozpocząć karczowanie drogi.
Moim pierwszym przewodnikiem był ojciec. Uczył mnie odwagi i uporu mojego narodu i
służył mi swoim przykładem. Później zjawił się pewien wieśniak. W odległości około stu kilo-
metrów od mojego domu miał fermę, w jednej z najpiękniejszych okolic, jakie znam. Między
dwoma wysokimi, nagimi grzbietami, trudnymi do zdobycia, znajduje się szeroka, gładka
przestrzeń, po której w obfitości płynie woda. Drzewa, szerokie łąki, rzeki i stawy. Ilekroć
szedłem na spotkanie z człowiekiem, którego zwałem Jo, byłem zaskoczony kontrastem.
Przechodziło się przez wąski, urwisty wąwóz, wyżłobiony w białej skale. Wydawało się, że
rozwinie się przed nami kamienne pustkowie — przeciwnie, zamiast tego roztaczała się
łagodność strefy trawiastej, krajobraz gęstego lasu, Jo uprawiał część tej równiny. W jego po-
siadaniu znajdowała się też część lasu i skalisty grzbiet.
Poznałem go przypadkowo, w czasie osiedlania się na wybrzeżu. Był wówczas jeszcze
robotnikiem rolnym, a także murarzem i pomagał mi przy remoncie mojego domu. Lubiłem
jego spokojną i pewną pracę, jego tradycyjny sposób stawiania ściany oporowej, tak by
między kamieniami nie było widać ani jednej warstwy cementu. Podnosił kamienie,
umocowywał je jeden na drugim z postawą pełną szlachetności i pewności siebie. Zdawałem
sobie sprawę, jak trudno bez wahania wybrać kamień, który będzie dokładnie przylegał do
innych. Nie mylił się. Wydawał się nie patrzeć, a wybór był trafny. Pewnego dnia opuścił
budowę: „Teraz już mi wystarczy — powiedział. Kupię fermę, tam na górze. Wiem, że kiedyś
przyjdzie mnie pan odwiedzić. Ponieważ jest pan zawsze w drodze".
Nie przykładałem wagi do tych niezrozumiałych dla mnie słów. A przede wszystkim
byłem w tamtej chwili pochłonięty własnymi planami, rodziną. Dlaczegóż miałbym słuchać
tego' nieznajomego, z którego podkpiwali sobie jego towarzysze pracy. Rzeczywiście, podczas
przerwy w pracy siadał zawsze trochę na uboczu. Zawsze czytał tę samą książkę. Pokazał mi
ją któregoś razu — okładka była bez tytułu i bez nazwiska autora. Później ponownie
zobaczyłem u niego tę książkę, w skórzanej, płowej oprawie. Zawierała liczne, ilustracje
przedstawiające gwiazdy, kwiaty, zwierzęta. Musiała być bardzo stara, a przypominała mi
książki, które widywałem w rodzinie mojego wuja w Warszawie. Zdziwiony byłem widokiem
tego rodzaju pozycji, w rękach osoby, którą uważałem za robotnika rolnego i murarza.
Zawsze padamy ofiarami pozorów. Nie rozumiałem wtedy jeszcze, że zawód ma niewielkie
znaczenie, że człowiek kryje się za powierzchownością i że tara właśnie należy go szukać.
Później miała miejsce moja tragedia. Wielki pożar zniszczył moje drugie życie, to, które
zbudowałem i którego strzegłem, które wydawało mi się, że będzie wieczne, że będzie trwało
po mojej śmierci, zawsze. Wyobrażałem sobie moje dzieci otaczające innie podczas mojej
ostatniej choroby. Pomyliłem się. To ja niosłem urny z prochami. Moi najbliżsi umarli,
podczas gdy ja żyłem.
Kiedy na nowo zacząłem rozglądać się wkoło, kiedy mogłem już wychodzić, nie wiem,
dlaczego, coś mnie pchało ku okolicom położonym w górze, gdzie mieszkał Jo. Nie zdawałem
sobie sprawy z chęci odszukania go, z potrzeby rozmowy z nim. Gdyby ktoś mi powiedział:
„Idziesz na spotkanie z Jo", z pewnością spytałbym: „Kto to taki?" Zbyt mocno byłem
opanowany przez wspomnienia, bym mógł pamiętać o Jo. A przecież — dziś jestem tego
pewien — szukałem właśnie jego.
Kiedy przebyłem wąski parów i kiedy ujrzałem rozległą równinę, w oddali drzewa i ten
mały, kamienno-drewniany domek w pobliżu źródła, po raz pierwszy od czasu pożaru
odczułem spokój. Zatrzymałem samochód i wolno posuwałem się w kierunku domu. Wtedy
spostrzegłem Jo. Zmienił się. Wydawał mi się wyższy. Miał dłuższe włosy i pasterski płaszcz z
futra i wełny. Nim wypowiedziałem słowo, przycisnął mnie do siebie.
— Przyszedłeś. Wiedziałem, że się jeszcze zobaczymy i że
pewnego dnia się zjawisz.
Poprzednio nigdy nie zwracał się do mnie per ty. Dziś jego "ty" wydawało mi się całkiem
naturalne.
—
Już pan wie? — spytałem.
—
Masz zmartwienie — powiedział.
Nie wiedział nic o pożarze, jednak zrozumiał. Później mi wyjaśnił, że poprzednio myślał o
mnie usilnie, bez przyczyny i widział mnie otoczonego czernią. Kiedy spostrzegł mnie
kierującego się w jego stronę, z samego mojego chodu zrozumiał, że spadło na mnie
nieszczęście. I — jak powiedział '— „od kilku dni nieszczęście wisiało w powietrzu"'.
W moich poprzednich książkach nigdy nie wspominałem o Jo. Nie wiedziałem, w jaki
sposób o nim mówić, żeby nie zniekształcić jego obrazu. Wydaje mi się, że przyprawiał mnie
o niepokój i że wyobrażałem sobie, iż jest jednocześnie kimś w rodzaju czarownika i oszusta.
Jednym z tych wieśniaków, za którymi idzie opinia na podstawie wymyślonych przez nich
przerażających historii. Teraz zrozumiałem i dlatego mówię o Jo.
Przede wszystkim miał książkę oprawioną w płową skórę, którą, jak widywałem,
przeglądał na budowie wiele lat wcześniej. Był to swego rodzaju traktat o naturze, napisany
przez któregoś z jego przodków, znaleziony przez Jo po śmierci matki. Był pisany ręcznie jak
jakiś pamiętnik. Autor narysował zwierzęta, rośliny, gwiazdy, które — jak mi wyjaśnił Jo —
miały odgrywać jakąś rolę w życiu człowieka, jeśli ten miał świadomość, że nie jest jedynym
przedstawicielem życia na ziemi.
Tego dnia wysłuchałem Jo uważnie. Wracały mi w pamięci słowa, które kiedyś
wypowiedział. Spytałem o przyczynę jego przekonania, że pewnego dnia przyjdę się z nim
spotkać. Dlaczego powiedział, że „jestem zawsze w drodze".
— Byłeś niezrównoważony — wytłumaczył — a niezrównoważony może tylko... przechylić
się albo na jedną, albo na drugą stronę. Ty miałeś przechylić się na dobrą stronę, na stronę
życia. Niektórzy przechylają się na drugą stronę. Jednak nie wiedziałem, że do przyjazdu
tutaj potrzebny ci był aż pożar.
Długo rozmawialiśmy. Odwiedziłem go ponownie i spacerowaliśmy razem pośród łąk,
przez sosnowe lasy i na ogołocony szczyt. Mówił mi:
— Widzisz, moja ferma ma łagodność łąki, spokój wody, gęstość lasu i siłę skały. Na tym
właśnie polega życie — na równowadze między wszystkimi cząstkami nas samych.
Nie staram się przytaczać jego wypowiedzi dosłownie, używając słów, którymi się
posługiwał. Chciałbym przekazać ci, czytelniku, to, co zapamiętałem, lekcje, których mi
udzielał, i przyczynę, dla której wydaje mi się, że również i ty powinieneś je zrozumieć.
Jo wiedział i ty również powinieneś wiedzieć, że człowiek jest sercem świata. Kiedy w
milczeniu przechadzaliśmy się nocą po pustych drogach, pod sklepieniem gwiaździstego
nieba, tak czystego, że wydawało się nierzeczywiste, dowiadywałem się od niego, że zawsze
trzeba umieć patrzeć na niebo, zawsze pamiętać o miejscu człowieka pod tym nieskończonym
nieboskłonem.
Mówił mi również w charakterystyczny dla siebie sposób, że ten, kto wie, iż znajduje się
w sercu świata, jest w stanie skupić wszystkie tajemne siły świata. Że tworzą się więzy, które
może wytłumaczyć tylko porozumienie zawarte przez człowieka z otoczeniem: przede
wszystkim z innymi ludźmi, ale również ze zwierzętami, drzewami, roślinami oraz — dalej,
wyżej — z niebem, przyrodą jako całością.
Pisząc to zdaję sobie sprawę, że znajdą się osoby, które uśmiechną się ze sceptycyzmem.
Nie usiłuję przekonać ich słowami. Twierdzę, że na własnej skórze doświadczyłem, iż można
— jeśli się tego chce — żyć w harmonii ze światem. Jeśli będziemy zdawać sobie sprawę, że
człowiek znajduje się w sercu świata, będziemy mogli przejąć od świata, od innych ludzi,
ogromne, nieskończone, ukryte siły. Nie wiem, dlaczego ani w jaki sposób, jednak Jo to
zrozumiał. Pomógł mi też na nowo odkryć to prawo we mnie. Książka, którą czytał, napisana
przez któregoś z jego krewnych, była rodzajem przewodnika dla osób chcących wejść w
harmonię z wszystkim, co żyje. A świat żyje. Ale czy jeszcze o tym wiesz?
Czy najczęściej nie pozostajesz zagubiony w tłumie, pośród przedmiotów, więźniem
planu zajęć, zmartwień, których nie daje się odsunąć. Czy znajdujesz czas na prawdziwe,
takie jak należy, spojrzenie na innych, na niebo, na żywą naturę?
W jaki sposób chcesz wiedzieć, kim jesteś, jakie jest twoje miejsce we wszechświecie, jeśli
codziennie, w coraz większym stopniu, zagłębiasz się w cementowym tunelu, który tworzą
nasze miasta, nasze zawody, nasze przymusowe zajęcia? W jaki sposób chcesz budować
harmonię, nawiązywać tajemną łączność, która pozwoliłaby skupić dla ciebie, w tobie
wszystkie siły wszechświata, jeżeli zamykasz się w sobie, jeśli nie ustanawiasz żadnych więzi z
tym, co żyje?
Nauczyć się znajdywać swoje miejsce w świecie, nauczyć się patrzeć, czuć, zapamiętywać,
skupiać w sobie, a także dawać. Oto czym również powinieneś się zajmować. To żadna nowa
filozofia, żadna religia ani nauka. Jednak zastanów się.
Podobny jesteś do wszechświata. Jesteś jego sercem i zostałeś zbudowany z tej samej co
on materii. Te same atomy tworzą (woje ciało, twoją krew. Różne jest tylko zorganizowanie
tych «j tomów, układ cząsteczek. Ty jednak jesteś organizmem najbardziej kompleksowym,
najdelikatniejszym, a zarazem najmocniejszym.
.
I nie chciałbyś nawiązać kontaktów ze światem? Chciałbyś zamknąć się w samym sobie?
Tak jakbyś był kawałkiem skały albo niższą formą życia?
Istnieją we wszechświecie siły podobne do kłosów rozrzuconych na polu. Posiadasz
zdolność zebrania ich, utworzenia z nich wiązki, snopa. Każdy kłos będzie skierowany na
ciebie, udzieli ci części swojej mocy. Być może łatwiej ci będzie zrozumieć porównanie ciebie
do wysokiej anteny nastawionej na wszystkie kierunki, jako że programy, posłania, energie
napływają z każdej części, wszechświata i musisz być przygotowany na ich odbiór. Wtedy
powstanie harmonia, a ty posiądziesz intuicję wydarzeń i możliwości, które ci umykały.
Czy wiesz, że istnieją zwierzęta przeczuwające trzęsienia ziemi? Czy wiesz, że zostało
udowodnione naukowo, iż niektórzy z nas mają zdolność jasnowidzenia? Na uniwersytetach
amerykańskich przeprowadzono doświadczenia nie pozostawiające wątpliwości w tym
względzie. Przypadek czy prawdopodobieństwo nie wchodzą tu w grę. Odgrywa tu rolę coś
zupełnie innego, co pozwala niektórym z nas — a Jo do nich należał — przewidywać,
przeczuwać, odgadywać.
Nie interpretuj tego, co mówię, jako potwierdzenie istnienia tajemnych sił, które
niektórym z nas dają władzę wiedzy. To prostsze i być może bardziej tajemnicze.
Pogódź się ze światem. Odkryj swoje wyjątkowe miejsce we wszechświecie. Naucz się
rozpoznawać wszechświat, nawiązywać z nim kontakty, które obdarzą cię wiedzą, siłą i
wyzwolą twoją energię.
Powinieneś znaleźć czas na codzienne zastanowienie się nad tym, co zasadnicze.
Rozpraszają cię sprawy nie mające znaczenia. Najważniejsze jest twoje życie. Życie takie,
jakie jest, jaki sens powinieneś mu nadać. Reszta — to drugorzędne szczegóły, jakkolwiek
konieczne. Właśnie one nas przytłaczają.
Regularnie nawiązuj ponowny kontakt ze sobą.
Wejdź w kontakt z prawdziwym życiem.
Mieszkasz w mieście?
Czy kupiłeś już jakąś roślinę, nawet najmniejszą?
Czy poświęciłeś czas na jej obserwację? Na śledzenie jej wzrostu?
Jeśli tego nie zrobiłeś — uczyń to. Nie jutro, dzisiaj. Następnie uwolnij się na kilka minut
z wszelkiego przymusu. To, co masz do zrobienia dla siebie, z sobą, jest ważniejsze niż
wszystko inne.
Naucz się poznawać siebie.
Pomyśl o sobie.
Pomyśl o swoim życiu.
ZASTANÓW SIĘ
Za chwilę wstaniesz i przez PIĘĆ minut będziesz wolno oddychać. Głęboko. Z otwartymi
dłońmi. Z ramionami opuszczonymi wzdłuż ciała. Z zamkniętymi oczami. Ze spokojem, który
w ciebie wejdzie, myśląc, że jesteś jak roślina, zbudowany z tej samej materii co cały
Wszechświat, i że z niego będziesz czerpać swoją siłę. Ponieważ jesteś gotów przyjąć
przesłanie życia.
WSTAŃ. ZAMKNIJ KSIĄŻKĘ. ZAMKNIJ OCZY.
Ty, twoje myśli, twoje marzenia, twoje życie, TWOJA KSIĄŻKA
Jestem pewien, że tych kilka słów, które tu napiszesz, które kiedyś, za kilka lat,
odczytasz, dobrze ci zrobią. Powierz Je tej stronicy jak przyjacielowi. PISZ.
Staniesz się sobą
Staniesz się sobą.
Ponieważ być może nie wiesz dostatecznie jasno, że na razie istniejesz tylko w zarysie.
Jeszcze się nie rozwinąłeś. Czy zdajesz sobie z tego sprawę? •
Zwracani się do ciebie w ten sposób, ponieważ sam doświadczyłem chwil, kiedy - być
może na skutek nagłej ciszy w pokoju, na skutek samotności - opanowuje człowieka niepokój.
Mówisz sobie: „To niemożliwe, nie chciałem być tylko tym. Pragnąłem czegoś więcej.
Myślałem, że któregoś dnia..." I marzenia powracają, konkretne, a ty porównujesz je z
rzeczywistością. A ponieważ jest ci zbyt trudno stawie czoła rozczarowaniu, chcąc uciec przed
lękiem, włączasz telewizor lub radio. Albo - ależ tak, i to się zdarza - zjadasz jakieś łakocie, na
przykład kawałek czekolady, albo zapalasz jeszcze jednego papierosa, a potem następnego.
Odczuwasz potrzebę wykonania jakiejś czynności, słuchania hałasu. A czasem serwujesz
sobie kieliszek alkoholu. Na rozgrzanie serca, jak się zwykło mawiać.
W rzeczywistości — uciekasz.
Istnieją też inne, zręczniejsze sposoby maskowania przed sobą samym niepokoju z
powodu niebycia sobą, niezrealizowania swoich pragnień, nieosiągnięcia rozkwitu. Należy do
nich choroba. Oczywiście nie wszystkie choroby, lecz wiele spośród nich. Ponieważ choroba
jest w stanie uspokoić. Ależ tak, zaraz to zrozumiesz. Choroba zjawia się, kiedy nie mamy już
odwagi wziąć się w garść, kiedy odnosimy wrażenie — zresztą fałszywe — że życie nam się
wymyka, że nie staniemy się już takimi, jakich sobie wyobrażaliśmy w czasach, kiedy
przepełniała nas jeszcze nadzieja.
Choroba to problem, który znamy tylko pozornie. Istnieją lekarze, którzy ją leczą. A my
lecząc ją, uspokajamy się, uciekamy przed prawdziwym problemem — życiem w zgodzie z sa-
mym sobą. *
Czy nie wydaje ci się, że łatwiej, że bezpieczniej jest mieć migrenę o nieznanej przyczynie,
niż zmierzyć się z pytaniem: „Jaki jest sens mojego życia, w jaki sposób mogę stać się samym
sobą?" Z migreną można walczyć. W Stanach Zjednoczonych zażywa się od 15 do 20 ton
aspiryny dziennie, to znaczy prawie 45 milionów tabletek! A kiedy migrena ustępuje,
pojawiają się bóle żołądka, zaburzenia trawienne, a po nich — lęk i depresja.
Musisz mnie zrozumieć. Nie jesteś chory z rzeczywistego wyboru. Jednak wytworzyłeś
odpowiednie warunki, aby chorować, a choroba ochrania cię przed problemami dużo
głębszymi, których nie ośmielasz się lub nie potrafisz rozstrzygnąć. Którym nawet nie śmiesz
spojrzeć w twarz.
Ale i to jest zbyt uproszczone. Choroba jest nie tylko twoją ucieczką, jest również
dowodem, sygnałem alarmowym twoich zaburzeń. Nie ma chorób, które dotyczyłyby
wyłącznie ciała, kości, mięśni. Stanowisz JEDNO uczynione nierozerwalnie z ducha — z
myśli — i z ciała. I nie możesz ich oddzielić.
Posłuchaj: otwórz gazetę, poszukaj strony, na której zestawiono wypadki drogowe.
Pomyśl o którejś z ofiar. Sądzisz, że rządzi tym wszystkim przypadek, pech? Mylisz się.
Wypadki drogowe w dużej części są spowodowane przez mężczyzn i kobiety, których napięcia
emocjonalne są tak znaczne, problemy osobowościowe tak intensywne, że poszukują
wypadku, sami oczy wiście nie zdając sobie z tego sprawy. Prowadzą, szybko, niebezpiecznie
albo też ich nieuwaga pozwala im zapomnieć o niebezpieczeństwie, ponieważ go poszukują.
Niejednokrotnie w głębi duszy pragną śmierci. Nie wiedzą o tym, że są przez nią przyciągani.
Ponieważ w życiu codziennym są słabi, chcą sobie udowodnić swoją siłę. Często chcą siebie
przekonać o tym, że urodzili się pod szczęśliwą gwiazdą, że są nieśmiertelni i że w ostatniej
chwili będą mięć szczęście i uda im się przemknąć między dwiema ciężarówkami. Zdarza się,
że któregoś dnia im się nie udaje, a ty, czytając w gazecie opis wypadku, mówisz: „musiał
"być pijany", „co za wariat" albo „co za pech".
Tymczasem nie miało tu miejsca nic podobnego. Ci mężczyźni i te kobiety uciekają przed
sobą, przed własnym życiem, nie chcą przyznać się do tego, że nie stali się sobą. Wybierają
chorobę, wypadek, by z wszystkim skończyć albo „pojechać drogą okrężną", na której
ugrzęzną w konkretnych rozwiązaniach: kupią tabletki aspiryny, udadzą się do lekarza, gdzie
będą opowiadać wyłącznie o chorobie, by nie musieć mówić o sobie, będą widzieć wyłącznie
chorobę, by nie widzieć siebie.
Rozejrzyj się wokół siebie: być może masz przyjaciółkę pogrążoną w depresji, poddaną
twardemu prawu lęku. Nie może spać. Traci apetyt lub tyje. Nie potrafi zainteresować się
tym, czym się zajmowała poprzedniego dnia. Chciałaby się położyć, pogrążyć we śnie — a
jednak nie udaje się jej zasnąć. Idzie zatem do lekarza. Spytaj, czy mówi o sobie; nie śmie
albo sądzi, że nie ma to nic wspólnego z jej chorobą lub że odwoływanie się do osobistych
problemów nie przyczyni się do jej wyleczenia. Woli szybko opisać symptomy swojej
choroby. A lekarz? Pomówmy o lekarzach. Nie podważam ani ich sumienia, ani kompetencji,
ani poświęcenia. Czy byłeś jednak u jakiegoś lekarza? Widziałeś poczekalnię, nierzadko
zatłoczoną pacjentami czekającymi od dłuższej chwili. A nawet jeśli nie ma nikogo, wiesz, że
twoja wizyta będzie mieć określony czas trwania. Lekarza, tak jak i nas wszystkich, nęka
problem mijającego czasu, „klientów", których trzeba zbadać. Załatwia ich więc szybko, w
największym pośpiechu. Znam 70-letnią kobietę dotkniętą depresją nerwową — całkowity
brak zainteresowania życiem. Wiek, śmierć kogoś z bliskich. Została przyjęta przez jednego
ze znanych psychiatrów, który słuchał jej przez 5 minut, mówił do niej przez następnych 5,
wypisał receptę w ciągu 2 minut i uścisnął jej rękę w 12 minut po wpuszczeniu jej do
gabinetu.
Czy uważasz, że to wystarczy, by zadecydować o losie ducha? Jakiemu geniuszowi
udałoby się w tak krótkim czasie poznać czyjeś całe życie?
Depresja pojawia się w chwili zakwestionowania całego życia. Z pewnością znaczącą rolę
odgrywa jakieś wydarzenie lub zmęczenie fizyczne, jednak choroba „atakuje" dopiero wtedy,
gdy cała egzystencja jest poorana liniami słabości.
Owa starsza pani wyszła po kilku minutach z długą receptą: tabletki na sen, inne mające
zlikwidować jej lęki, tabletki na rozbudzenie i inne dodające energii, wszystkie do zażywania
mniej więcej w tym samym czasie przez stary organizm w celu... osiągnięcia jakiejś średniej.
Zupełnie jakby leczenie istoty ludzkiej polegało na dodawaniu i odejmowaniu: „dorzucam 3
do 3, otrzymuję 6, zabieram 4 i 2, otrzymuję 6, 6 mniej 6 równa się 0. Proszę pani, niebawem
odzyska pani zdrowie". I jak tu się nie oburzać?
Widziałem, jak pod wpływem tego leczenia owa starsza pani w ciągu kilku dni częściowo
straciła pamięć. Żyła przytłumiona, bez lęku, to prawda, jednak odmieniona, ze zgaszonym
spojrzeniem, nie mogąc nawet utrzymać widelca w niepewnej ręce. Zatelefonowałem do
lekarza. „Niech przyjdzie jeszcze raz — powiedział — potrzebuje silniejszej dawki środków
pobudzających." Nie udało mi się przeszkodzić jej dzieciom w zaprowadzeniu jej do lekarza,
jako że byłem tylko przyjacielem. Jednak na szczęście, kiedy po następnej 10-minutowej
rozmowie przejrzeli receptę, znajdując na niej długą listę nowych leków, sami podjęli decyzję
konsultacji z innych lekarzem, pozornie mniej skutecznym, jednak lepiej rozumiejącym,
czym są dusza i ciało człowieka. Dziesiątki milionów mężczyzn i kobiet przeżywa to samo, co
przydarzyło się tamtej kobiecie, jako że również padli ofiarą lęków, depresji nerwowej. W
Stanach Zjednoczonych rocznie wydaje się około 300 milionów dolarów na środki
uspokajające! Przygnębienie stało się chorobą naszej cywilizacji. Leczenie za pomocą
„tabletek", które mają uspokoić ducha, przynieść sen, dodać entuzjazmu — oto rozwiązanie,
które zbyt często, z dobrą wolą i czystym sumieniem, przyjmują lekarze. Nie tylko dlatego, że
nauczono ich tego podczas studiów, lecz również dlatego, że oczekują tego od nich chorzy.
Jeśli lekarz radzi któremuś ze swoich pacjentów: „Proszę posłuchać, pańskie zaburzenia
są rzeczywiste, odczuwa pan głęboki lęk, jednak proszę mi ufać i proszę nie zażywać żadnych
środków uspokajających — pogłębiłoby to tylko pańskie zachwianie równowagi. Proszę raczej
spróbować określić przyczyny lęku, zwierzyć się komuś bliskiemu, otworzyć się przed nim,
mówić, starać się zmienić życie. Być może nie znosi pan życia w mieście, swojego zawodu.
Proszę spróbować wziąć się w garść. Proszę codziennie wykonywać jakieś ćwiczenia
fizyczne".
Czy sądzisz, że chory będzie usatysfakcjonowany tym rozsądnym sposobem leczenia?
Wymaga on od pacjenta systematycznego wysiłku. Nie przyrzeka cudu. Często oczekujesz od
lekarza przede wszystkim uspokojenia, pocieszenia, przyrzeczenia cudu albo, co najmniej,
spowodowania ustąpienia symptomów choroby. Przyznaj się, że najczęściej pragniesz, aby
już nic nie pamiętać, już nie cierpieć.
Masz rację w jednym punkcie: cierpieniu. Trzeba starać się je zmniejszyć, a nawet, jeśli to
możliwe, zlikwidować. Pod warunkiem jednak, że będziesz wiedział, iż zlikwidowanie bólu
nie likwiduje jego przyczyny. Jeśli będzie cię boleć któryś z zębów i zażyjesz kilka tabletek
aspiryny — ból zniknie, jednak infekcja zęba, zanim zdasz sobie z tego sprawę, może
opanować całą szczękę. Ból jest sygnałem alarmowym. Na przykład gorączka, którą
usiłujemy obniżyć różnego rodzaju lekami, stanowi obronę organizmu. A sama choroba
często jest walką, którą ciało, a także duch wypowiadają przyczynie twoich zaburzeń.
A co na to medycyna? Stawia chorobie tamę, tak jak konstruktorzy, którzy chcą
zatrzymać bieg rzeki. Czasem udaje się wodę utrzymać, ale dlatego, że jest zatrzymana w
jednym punkcie i prąd jest silny, przebija tamę w innym. Odczuwałeś bóle kręgosłupa.
Ustąpiły po kilku zastrzykach, jednak twój niepokój wzrasta. Dzięki kilku tabletkom i on
przestaje cię drążyć — pojawia się jednak reumatyzm w rękach i kolanach. Czyż nie *prostsze
byłoby „popłynięcie z prądem", by móc lepiej go kontrolować? Czyż nie trzeba raczej posłużyć
się chorobą w celu jej zwalczenia? Czy nie na tym polega szczepienie? Nie jestem lekarzem.
Wiem, że dokonują cudów. Twierdzę, że za każdym razem należy zasięgnąć ich rady, jednak
wydaje mi się, że zdrowie leży w interesie każdego mężczyzny i każdej kobiety i że lekarz
pozostaje bezsilny wobec chorego, który przestał walczyć. I przeciwnie, lekarz może
wszystko, jeśli pacjent wziął swój los w swoje ręce.
Stać się samym sobą — to przede wszystkim wziąć odpowiedzialność za swoje ciało,
swoje zdrowie. Nie pozostawiać go innym, nie czekać na chorobę, która dopiero pozwoli nam
odkryć, że kompleksowa i delikatna budowla, jaką jest nasz organizm, potrzebuje pomocy.
Stać się samym sobą — to nie znaczy dzień po dniu niszczyć to ciało, tego ducha, SIEBIE,
niepowtarzalnego, znajdującego się w sercu świata. To dać swojemu ciału, swojemu duchowi
— nie zapominając, że jedno nie może być oddzielone od drugiego — możliwość rozkwitu.
Jak to? Od kiedy pojawił się na ziemi człowiek, szarlatani, uzdrawiacze, lekarze,
filozofowie, zwolennicy jogi czy też filozofii chińskiej, wegetarianie i owocożerni usiłują go
leczyć, szukają' sposobów znalezienia harmonii, szczęścia, siły i wiedzy. Jestem człowiekiem
podobnym do innych, do ciebie, człowiekiem, który dużo wycierpiał. Dużo widziałem, dużo
doświadczyłem. Jeżeli porównam wiedzę zdobytą doświadczalnie wraz z ranami
otrzymanymi dzięki wydarzeniom, w których brałem udział, z wiedzą książkową, muszę
stwierdzić, że z książek dowiedziałem się niewiele. Zawładnęło mną życie i ono dawało mi
lekcje — nagłym cierpieniem, nagłą niespodzianką, czasami radosną, lecz jakże często
przykrą.
Widziałem mężczyzn zadających śmierć. Widziałem, widziałem tyle razy, że w głębi mnie
ich ofiary zlały się w jedno ogromne ciało — powalonego, bitego człowieka. Widziałem, jak
jednym uderzeniem niszczono wszechświat, którym, jest każdy z nas. Widziałem też
odradzające się życie, tak delikatne, tak świeże, tak cudowne. Trzymałem w dłoniach ciepłe i
wilgotne ciałka moich dzieci w chwilę po opuszczeniu ciała ich matki., Poznałem też straszną
chorobę: bezsilne ciało, kiedy jest już tylko jedną raną.
Poznałem rozpacz, kiedy to próbuje się skończyć ze światem, szukając możliwości
skończenia ze sobą. Widziałem wojnę i ogień. Przez to wszystko, dzięki temu wszystkiemu —
wiem, chociaż nie jest to wiele.
Chcę podzielić się zdobytym doświadczeniem. Nie będzie to żadne podejście naukowe ani
porównanie między religiami. Nie zaproponuję ci ćwiczenia jogi ani odżywiania się wyłącznie
owocami. Opowiem ci o tym, co sam wypróbowałem. Co wydaje mi się prawdziwe. Co sam
praktykuję. Co uważam, że powinienem powiedzieć.
Staniesz się sobą samym.
Twój pierwszy wysiłek powinien polegać na opanowaniu swojego ciała. Tym samym
zawładniesz swoim duchem. Nie możesz bowiem sprawować kontroli tylko nad jednym.
Przyjrzyj się małemu dziecku uczącemu się chodzić. Porusza się na czworakach, usiłuje się
podnieść, upada, niezdarne i uparte. Rozpoczyna na nowo. Później spróbuje schwycić jakiś
przedmiot, bierze go do ust, zupełnie jakby chciało go zjeść, by lepiej go opanować, by lepiej
go zrozumieć.
Czy jesteś pewien, że — jakkolwiek nie jesteś już niemowlęciem — potrafisz w pełni
panować nad swoim ciałem? Czy nie jesteś równie niezręczny, jak to małe dziecko?
Spróbuj wykonać proste ćwiczenie.
Stań prosto ze złączonymi nogami. Pięty mają przylegać do podłogi. Zegnij kolana i
przykucnij. Wykonaj to ćwiczenie z ramionami wyciągniętymi przed siebie równolegle do
podłogi. To nic trudnego. Czy przyszło ci to z łatwością? Jeśli nie, oceń, jak bardzo twoje ciało
wymyka się twojej kontroli w jednej z najprostszych czynności. Trzeba — i to szybko — byś
wziął się w garść, by te najnaturalniejsze gesty stały ci się znowu bliskie. Spójrz na dziecko,
które schyla się i zgina. Jego ciało jest w pełni zwinne. Potrafi wsadzić palec swojej nogi do
ust.
W twoim przypadku nie chodzi o powrót do utraconej, a właściwej krótkiemu okresowi
twojego życia gibkości, lecz o to, byś nie stawał się sztywnym szkieletem.
Spróbuj wykonać inne ćwiczenie. Wykonaj wolny wdech, nogi niech będą wyprostowane.
Pochylając się, spróbuj dotknąć podłogi wyprostowanymi rękoma. Nie przemęczaj się, oceń
tylko ociężałość swoich mięśni, opór, jaki twoje ciało stawia najprostszym ćwiczeniom.
Nie wzruszaj ramionami wobec czegoś, co wydaje ci się bez znaczenia, trochę dziecinne i
być może nieco śmieszne. Nawet o tym nie wiesz, że twoja osobowość może upodobnić się do
twojego ciała i stać się ociężała i pozbawiona zwinności, sztywna. Jak masz się przystosować
do wymykającego się, zmieniającego się życia, jeśli utraciłeś całą swoją ruchliwość i
elastyczność?
Chcesz stać się sobą samym?
Nie jutro, ale natychmiast podejmij decyzję zapanowania nad swoim ciałem, zwrócenia
mu straconej gibkości. Skomplikowane ćwiczenia Hindusów czy Chińczyków nie są
konieczne. Po prostu codziennie rano, a w krótkim czasie również wieczorem, będziesz
wykonywać powolne oddechy i wdechy,
głębokie,
skupisz całą swoją uwagę na tej, tak prostej czynności, którą będziesz wykonywać jako
ćwiczenie woli.
Następnie wykonasz pięć przysiadów.
Później, stojąc na wyprostowanych, złączonych nogach, postarasz się dotknąć podłogi
wyciągniętymi palcami.
Nie mów: to zbyt proste.
Nie mów: to mnie nudzi.
Nie mów: to bezużyteczne.
Nie mów: nie mam dziś czasu.
Rozpocznij.
Sam ustal swój rytm.
Jednak te trzy ćwiczenia, dzięki którym sam siebie weźmiesz w posiadanie, wykonuj
codziennie.
Staniesz się sobą.
Jesteś do tego zdolny, jeśli tylko tego, chcesz.
Za chwilę odłożysz książkę.
Przemyślisz swoje postanowienie, które właśnie ze mną podjąłeś.
Rozpoczniesz już dzisiaj.
Staniesz się sobą, ponieważ dzięki prostym ćwiczeniom fizycznym — oddechom,
przysiadom — twoje ciało, a będzie na to potrzeba wielu dni, podda się twojej woli. W ten
sposób zmniejszysz przedział, jaki istnieje między twoją wolą a twoimi możliwościami.
Pomyśl, istnieją ludzie zbudowani z takiego samego ciała i mięśni jak ty, potrafiący
kontrolować funkcjonowanie organów, które wydają się najbardziej niezależne; dowolnie
zwalniają i rytm swojego serca, powodują ruchy jelit, znają tak dokładnie mechanizmy
swojego ciała, że prawie nic nie może wymknąć się ich kontroli. Jako że precyzyjnie potrafią
wyizolować ośrodki nerwowe, są w stanie przebić policzki długą, stalową igłą. Są wytrzymali
na ból albo, co więcej, potrafią go zlikwidować.
Ani ty, ani ja nie jesteśmy w stanie dojść do takiego stopnia wiedzy i kontroli. Stanowi
ona rezultat pracy całego życia w ramach długiej tradycji orientalnej, a zatem nie naszej.
Spójrz jednak na tych ludzi, których czasem nazywamy fakirami. Nie ma w nich nic, co by
wymykało się naszemu widzeniu świata. Nie należą do jakiejś nadrzędnej rasy. Nie znają
żadnego, pochodzącego z innego świata sekretu. Ich panowanie nad sobą jest po prostu
owocem intensywnego treningu przyzwyczajonej do wysiłku woli, która rozwinęła się w
jednym tylko kierunku: kontroli ciała.
Znałem pewną kobietę, która nie mogła jeździć windą. Kiedy tylko zamykały się drzwi —
czerwieniała, dusiła się. Odnosiła wrażenie, że się udusi, że winda się popsuje. Z pewnością i
w twoim otoczeniu są osoby, które nagle opanowuje duszność, o których niegdyś mawiało
się, że „mają wapory". Spotkawszy tę kobietę parę dni temu i stwierdziwszy, że ponownie
odmówiła jazdy windą, przypomniałem sobie jogina, którego kiedyś spotkałem w San
Francisco: szczupłego mężczyznę o miedzianej (erze, błyszczących oczach, kruczoczarnych,
lśniących włosach zaczesanych do tyłu. Obserwując jego sposób chodzenia, czuło się, że był
pewien każdego ze swoich mięśni, że intensywnie śledził ich ruchy i że każdy instynktowny
gest mógł zostać poddany jego kontroli. Odbywał tournee po Stanach Zjednoczonych, ni to
przedstawienie, ni to inicjację. Za każdym razem, w jednym z salonów wielkiego hotelu,
przyjmował wybrane audytorium, z którym odbywał dyskusje i na którego oczach wykonywał
kilka ze swoich popisowych numerów. Pamiętam jeden z nich. Kładł się w długim,
hermetycznie zamykanym pudle przypominającym trumnę. Przykręcano pokrywę, a on mógł
pozostawać w nim przez kilka godzin. Twierdził nawet, że przez kilka dni.
Inny jogin leżał w ten sam sposób w szklanej trumnie, z niewielkim tylko zapasem
powietrza, pozostając w swego rodzaju powolnym śnie.
Ani ty, ani ja nie jesteśmy fakirami. Ani ty, ani ja nie jesteśmy w stanie do tego stopnia
panować nad funkcjonowaniem naszych organów. Ale musimy wiedzieć, że istnieją ludzie,
którzy są w stanie to czynić. Nie powinniśmy poddawać się naszym popędom, lękom,
niepokojom, jak owa kobieta, której się wydaje, że się w windzie udusi. Przyjrzyj się jej*
przypatrz się sobie, jeśli sam odczuwasz podobny strach — ona dusi się prawdziwie, zupełnie
jakby rzeczywiście brakowało jej powietrza, podczas gdy powietrze normalnie krąży między
drzwiami windy i jej ścianami. A przecież tej kobiecie brakuje powietrza. Rzeczywistość nie
ma znaczenia. Ona przeżywa brak powietrza. Czy może być lepszy dowód na siłę naszej
wyobraźni, dominację ducha nad ciałem i nad jego odczuciami?
Nad tym właśnie powinieneś starać się zapanować. O tym powinieneś wiedzieć, jeśli
chcesz stać się sobą, to znaczy uwolnić się od lęków, których pochodzenia nie znasz, a które
są w stanie zmienić twoje życie w piekło. Skutki choroby odczujesz nawet wtedy, gdy będziesz
tylko „chorym z urojenia". Zawładną tobą ciężkie choroby wyobraźni, choroby naszych
czasów: depresja, niepokój, zmęczenie.
Jeśli jesteś- świadom niebezpieczeństw, które czyhają na zachwianie równowagi między
twoim ciałem i duchem, nie wolno , ci swojego postępowania pozostawiać przypadkowi i
samym instynktom.
ZASTANÓW SIĘ
'
Wskazałem ci kilka podstawowych ćwiczeń. Czy je wykonałeś?
Czy udaje ci się wyrwać z każdego dnia piąć minut koniecznych do ćwiczenia regularnego
oddychania?
Czy wykonujesz dwa zalecone przeze mnie ruchy ciała: przysiady i skłony?
Czy kupiłeś roślinę, która pozwoli ci dzień po dniu śledzić rozwój życia?
Wszystko jest ze sobą powiązane: zainteresowanie życiem, oddechy, ćwiczenia fizyczne.
Jeżeli nic z tego nie zrobiłeś, po co dalej czytać? Radzę ci, zostaw tę książkę, ofiaruj ją komuś.
Jest dla ciebie wyłącznie martwym przedmiotem, kamykiem, którego dotykasz czubkiem
buta i który odsuwasz. Nie stała się twoją książką. Pozostaje na zewnątrz ciebie. A nabierze
wartości dopiero wtedy, kiedy wejdzie w ciebie, kiedy czytane słowa zamieszkają w tobie,
kiedy staną się twoimi do tego stopnia, że będziesz o nich mówić w swoim otoczeniu.
Czy ta książka rzeczywiście stała się twoja?
Powróć do kilku przeczytanych stron. Odczytując je na nowo, zastanów się nad samym
sobą. Zadaj sobie pytanie, czy twoje życie stało się jaśniejsze, czy naprawdę chcesz stać się
sobą?
Za chwilę zamkniesz książkę.
Będziesz rozmyślać.
Głęboko oddychać. Wolno.
Chcesz stać się sobą.
Zamknij książkę.
Zamknij oczy.
Ty, twoje myśli, twoje marzenia, twoje życie, TWOJA KSIĄŻKA
Nie rozpoczynaj jeszcze lektury dalszych rozdziałów. Odczytaj słowa, które nosisz w
sobie. Weź je w swoje dłonie.
SPISZ JE BEZ SKRĘPOWANIA na tej stronie.
Poczujesz się lepiej, WYZWOLONY.
SPISZ słowa, które są twoje.
Część II
PIĘĆ
SEKRETÓW
TWOJEJ
PRZYSZŁOŚCI
Wiedz, czego chcesz, pozwól się kochać
Troszczysz się o swoją przyszłość. Chcesz, żeby była możliwie najlepsza. Żeby
pozwoliła ci w końcu zrealizować twoje marzenia, dotyczące ciebie i tych, których kochasz.
Często pierwszą lekturą w kupionej przez ciebie gazecie jest horoskop. Znasz swój znak
zodiaku — i ja też znam mój, to prawda — i szybko chcesz się dowiedzieć, co cię czeka w
najbliższych dniach. Twierdzisz, że tak naprawdę to nie wierzysz w te przepowiednie; jednak
z chciwością je czytasz i jesteś zawiedziony, ponieważ zawsze są mgliste, nieprecyzyjne.
Astrolog musi usatysfakcjonować ciekawość dziesiątków tysięcy osób spod tego samego co ty
znaku. Jakże mógłby odważyć się na szczegółowe przepowiednie, które przecież nie mogłyby
być prawdziwe dla każdego urodzonego pod danym znakiem?
Twoje zainteresowanie własną przyszłością jest uzasadnione. Słusznie chcesz wiedzieć,
a astrologia w swoim głównym założeniu zawiera część prawdy. Ponieważ jesteśmy częścią
wszech świata, ponieważ zależymy od niego każdą cząstką naszego ciała i ducha, ponieważ
poddani jesteśmy mniej lub bardziej silnemu promieniowaniu słońca i planet, ponieważ
unosi nas rotacyjny ruch ziemi oraz cała, regularnie przemieszczająca się galaktyka —
dlaczegóż nie mielibyśmy być poddani tym promieniowaniom, tym ruchom? Czyż księżyc nie
powoduje przypływu i odpływu oceanów? Kto może zapewnić, że nasz duch, nasze ciało, tak
wrażliwe, tak złożone, nie są również w stanie odbierać wpływów z głębi niebios? A dziecko
urodzone w styczniu, w samym środku zimy, gdy króluje noc, dlaczegóż nie miałoby być
naznaczone w sposób odmienny od dziecka urodzonego w sierpniu, zdominowanym przez
olśniewające światło słońca?
Można przyjąć, że miejsce urodzenia, godzina przyjścia na świat są również czynnikiem
determinującym charakter. Mogę się zgodzić, że Koziorożec jest różny od Lwa. Jakże jednak
się zgodzić, że nasze czyny, dzień po dniu, określone są przez miejsca, dzień i godzinę
naszego urodzenia?
Poszukaj wokół siebie kogoś spod tego samego znaku zodiaku co ty. Porównaj swoje życie
z jego życiem. Zupełnie jakbyś usiłował nałożyć na siebie dwa labirynty. Być może początki są
takie same, jednak w dalszym ciągu drogi się różnicują, a nawet jeśli czasami są do siebie
podobne, dobrze wiesz, jak są różne.
Ponieważ podstawą naszego życia jest zasada niepowtarzalności każdego z nas, nie
istnieją dwie drogi dokładnie nakładające się na siebie. Twoje życie jest tworzone przez
ciebie, jest twoim sposobem reagowania na świat
Istnieją oczywiście temperamenty, charaktery podobne do siebie. Wszyscy urodzeni pod
znakiem Koziorożca mają więc być może pokrewne skłonności. Są poważniejsi — a dobrze
znam kilku Koziorożców — od osób urodzonych pod znakiem Wodnika czy Ryb. Ale to
stanowi tylko początek.
Ziemia sama w sobie jest wartością, jednak z dwu dobrych ziem, żyznych i urodzajnych,
plon otrzymamy z tej, która została zasiana, uprawiana, podlewana.
Sekret twojej przyszłości nie leży w cotygodniowych horoskopach, w kartach, w
kryształowych kulach jasnowidzów. Swoją przyszłość trzymasz w swoich rękach.
Chcę nauczyć cię decydowania o twojej przyszłości. Chcę, byś mógł liczyć na siebie. Nie
wystarczy bowiem decydować, potrzebna jest jeszcze pewność siebie.
Cóż byłby wart kierowca, który wyruszając w daleką podróż, nie sprawdziłby motoru i nie
zatankowałby benzyny?
Czy jesteś pewien, że nie zachowujesz się właśnie w ten sposób? Czy jesteś pewien, że
jesteś wystarczająco przewidujący?
Masz wielkie pragnienia. Chciałbyś otrzymać to lub tamto, czy jednak zadałeś sobie
podstawowe pytanie: „Czego w głębi serca pragnę naprawdę? Jaka jest moja prawda?
Prawdziwe pragnienie, należące wyłącznie do mnie?"
Żyjemy w świecie, którego obrazy wchłaniamy. Każdego dnia poddawani jesteśmy
skutecznej propagandzie. Nie tylko propagandzie politycznej! Ta nie ma zasadniczego
znaczenia, ponieważ ją rozpoznajesz. Nie maskuje się. Ta druga, najpotężniejsza, za
pośrednictwem filmów, komentarzy, wpaja w nas ideę, że powinniśmy żyć tak, jak aktorzy z
ekranów telewizyjnych. Nie zdajesz sobie nawet sprawy, że naginają cię do swoich pragnień.
I chcesz ich naśladować.
Wydaje ci się, że masz do czynienia z własną wolą, odpowiadającą twojemu charakterowi,
prawdziwej potrzebie twojej duszy.
Jesteś wyłącznie odbiciem, echem tego, co słyszysz. Twoja wola nie jest niczym innym,
jak wolą kogoś drugiego.
Czasem chodzi o sprzedanie ci czegoś. Narzucone ci zostaje wstrętne prawo pieniądza.
Słuchałem kiedyś siedzącej przede mną w samolocie kobiety. Troszczyła się o urządzenie
swojego domu. Mówiła: „Chcę mieć okrągłe zlewozmywaki — prostokątne nie są już modne.
Prostokąt jest zresztą brzydszy od koła. Chciałabym też mieć w kuchni drewniany blat.
Widziałam w jednym z katalogów, że w skandynawskich kuchniach zlew jest coraz częściej
otoczony drewnianym blatem. To bardzo ładne. Tak jest dziś modnie".
Wyrażała swoje pragnienia i w jej przypadku były to pragnienia prawdziwe. Jednak
stanowiła wyłącznie echo. Powtarzała, nawet tego sobie nie uświadamiając, że poddała się
temu, co inni w biurach projektów-wymyślili dla siebie samych albo dla kobiet takich jak ta,
której słuchałem, by miały ochotę na wymianę umeblowania i widziały piękno pod inną
postacią co 3 - 4 lata.
W ten sposób mogą się rozwijać fabryki mebli, dekoratorzy, producenci wszelkiego
rodzaju gadżetów. Marnotrawstwo, użyteczność i rzeczywiste potrzeby nie są tu ważne.
Posłużyłem się tym przykładem bez znaczenia. Istnieją dużo gorsze. Hołdowanie modzie,
uleganie subtelnej propagandzie, każdego dnia przedstawiającej nam sposoby życia, które do
nas nie pasują — wszystko to równa się ryzyku przyjęcia głęboko szkodliwej postawy i
przyzwyczajeń.
Oto sekwencja z odcinkowego filmu telewizyjnego. Bohaterem jest młody mężczyzna,
piękny, odważny, efektowny. A oto długowłosa bohaterka. Siedzą twarzą w twarz. Naturalnie
bohater zapala papierosa. Prosty gest. Pali z przyjemnością. Bohaterka jest zakochana. I ona
z kolei zapala papierosa podanego jej przez bohatera. Nie chodzi tutaj o reklamę którejś z
marek papierosów, lecz o obraz z filmu, który oglądałem u siebie, podobnie jak i ty
wciągnięty w akcję.
Oglądając go, jakże nie miałbyś uważać tego sięgnięcia po papierosa, zapalenia go,
delektowania się nim za coś całkiem naturalnego, pięknego, urzekającego? Palisz?
Przypomnij sobie zatem swojego pierwszego papierosa. Wywołał kaszel. Być może było ci
niedobrze. Trzeba było jednak przebrnąć przez te niedogodności, by móc wykonać gest, który
wydawał c| się dowodem twojego przejścia z dzieciństwa do wieku młodzieńczego. Stawałeś
się kimś, podobny do dorosłych, wypalających jednego papierosa za drugim. Wkrótce gest,
na którego wykonanie zdecydowałeś się pod wpływem „propagandy", stał się
przyzwyczajeniem, koniecznością. Gdy nie masz papierosa — cierpisz. Pospiesznie
wychodzisz, by kupić nową paczkę. Częstujesz innych. Inni ciebie częstują. Czasami usiłujesz
skończyć z paleniem, ponieważ wstając rano kaszlesz i ponieważ jest to nieprzyjemne, a —
jak mówi twój lekarz — nawet niebezpieczne. Jednak nie jest to łatwe, wydaje ci się, że
niemożliwe. Poza tym oglądasz telewizję, aktorów palących z taką przyjemnością. Dlaczegóż
by więc nie ty? To nie było twoim własnym pragnieniem. Uległeś „propagandzie". To jeszcze
nic. To nie jest rzeczą najgorszą. Istnieją osoby ulegające czarowi narkomanii. Ponieważ w
środowisku, w którym żyją, narkomania znajduje się w łaskach, „prawo", „moda",
„propaganda" są Jej przychylne. Ilu młodych ludzi zagubiło się w ten właśnie sposób,
ponieważ starsi, których podziwiali, narkotyzowali się! Pierwszy papieros zatem nigdy nie
jest bez znaczenia, nieprawdaż? Wmawiasz sobie tylko, że będzie ostatnim.
Istnieją osoby ulegające czarowi przemocy. W środowisku; w którym żyją, przemoc
stanowi prawo. I podporządkowują się temu prawu. Chcą również pokazać, że są zdolni do
użycia siły.
Niektóre osoby twierdzą, że miłość jest tylko jednym ze sposobów użyczania swojego
ciała. Wyobrazili sobie — widzowie zbyt wielu filmów, czytelnicy zbyt wielu pism
ilustrowanych — że tak właśnie należy czynić. I poddają się tej „propagandzie", uważają się
za „wolnych", podczas gdy nie są niczym innym, jak „niewolnikami" pewnej mody.
Istnieją osoby pragnące upodobnić swoje ciała do niedościgłych wzorców i skazujące się
na męki usiłując schudnąć, urosnąć czy nadać swojemu biustowi wielkość nakazaną przez
modę.
Są też tacy, którzy naśladują cudze gesty. I którzy gubią całą swoją autentyczność, swoje
prawdziwe potrzeby. Którzy pozwalają narzucić sobie z zewnątrz inną prawdę, fałszywe
potrzeby.
Nie ma gorszej choroby niż podobne błędy, które popełniamy w stosunku do siebie.
Stajesz się wędrownikiem zagubionym w labiryncie.
Usiłujesz dojść do celu, który nie jest naprawdę twoim. Walczysz o to.
Trwonisz ze skarbnicy energii i zręczności. Niejednokrotnie opuszczasz kochane dotąd
osoby, sądząc, że twoje pragnienia się spełnią gdzieś indziej i to dopiero po odejściu od
rodziny!
Doszedłszy do celu stwierdzasz, że w dłoniach masz pustkę.
Ponieważ to, co tobą kierowało, nie było prawdziwie twoim pragnieniem, lecz tym, co
narzucili ci inni, bez twojej wiedzy, za pomocą tysiąca niezauważalnych nitek podobnych do
nici pajęczyny — nici życia społecznego.
Jeśli nie udaje ci się osiągnąć tego, czego — jak, ci się wydaje — pragniesz, to właśnie
oznacza, że to pragnienie nie jest twoje.
Znam kobietę zbliżającą się do sześćdziesiątki. Ma uważającego męża, troje dzieci i już
dwoje wnucząt. Cieszy się dobrym zdrowiem. Przez całe życie była otoczona miłością
bliskich. Jednak w swojej młodości uwierzyła, że jest stworzona do życia pełnego przygód, że
stanie się gwiazdą lub żoną jakiegoś bogatego człowieka interesu. Wystarczy na nią spojrzeć,
kiedy zajmuje się swoimi wnukami, by być pewnym, że w rzeczywistości została stworzona
do życia, które prowadziła: spokojnego i łagodnego życia rodzinnego. Posłuchajcie jej jednak:
w jej głosie słychać tylko narzekanie i -żal. Zapomina o głębokich radościach swojego
obecnego życia, których tak samo potrzebuje, jak inni przygód. Ma przed oczami życie, o
którym przez moment za-, marzyła; narzucone jej przez powieści i kino. I ten fałszywy cel,
który chciała osiągnąć, a który się jej wymknął, niszczy jej obecne szczęście, to, do którego
została stworzona. Jakże inaczej to nazwać, jeśli nie tragedią"?
Oczywiście istnieją wydarzenia tragiczniejsze. Poznałem je, przeorały moje życie swoim
żelaznym ostrzem. Jednak moje serce się rozdziera, kiedy patrzę na twarz tej kobiety, która
ma wszystko, by być szczęśliwa, i wolno burzy to szczęście swoim powierzchownym
niezadowoleniem.
Ponieważ wiem, że czasem jeden jedyny żal może dręczyć nas przez całe życie.
Wiem, że istnieje w nas kapitał — który nie jest nieskończony — energii i dobrej woli, że
jeśli nimi szafujemy, nasz kapitał zużywa się i — o twarde prawo życia! — ponieważ się
starzejemy, nie odnawia się. Jeśli roztrwonimy naszą energię psychiczną w bezużytecznych
walkach, w gonitwie za drugorzędnymi celami, które w gruncie rzeczy nie są istotne dla
naszego życia, będziemy wyczerpani i nie będziemy szczęśliwi.
Przypominam sobie pewnego człowieka interesu, który nie przekroczył jeszcze
pięćdziesiątki. Nieprawdopodobnie bogaty, właśnie nabył teren niedaleko mnie. „Każę tu
zbudować duży
dom — mówił — już widzę basen otoczony cyprysami". Słuchałem go. Wystarczyło, że
obserwowałem go biegnącego w kierunku mojego telefonu na każdy odgłos dzwonka, bym
wiedział, że nie znajdzie spokoju, odpoczynku nawet tu, w tym wakacyjnym zaciszu. Dlaczego
nie zwolnił tempa pracy z chwilą, kiedy znalazł się u szczytu? Przewidywałem, że zniszczy go
jego własny sukces.
Być może i ciebie niszczą twoje własne pragnienia.
Nie jesteś bogaczem. Nie jesteś ani bankierem, ani dyrektorem przedsiębiorstwa. Nie w
tym rzecz. Możesz poddać się torturze pragnienia, którego nie jesteś w stanie zaspokoić.
Możesz bezużytecznie dążyć do absolutnej doskonałości — nigdy jej nie osiągniesz, jako
że ona nie istnieje. To dążenie polega być może tylko na tym, że wchodząc do swojego
mieszkania pierwszą twoją myślą jest: „Jakież ono brudne, parkiet nie błyszczy, pełno kurzu
na meblach, co za bałagan". I jeszcze przed zdjęciem czapki chwytasz szmatę albo zamiast
wyciągnąć się na łóżku i odpocząć, zaczynasz doprowadzać pokoje do porządku. A przecież w
mniemaniu twoich bliskich twoje mieszkanie jest zawsze doskonale utrzymane. Panuje w
nim prawie wojskowy porządek. To cię jednak nie satysfakcjonuje. Poszukujesz drobiny
kurzu, chusteczki nie znajdującej się na swoim miejscu w szafie.
Pomyśl, jak bardzo ta zamęczająca cię skłonność zużywa twój kapitał energii.
psychicznej. Czy nie sądzisz, że powinieneś odnaleźć w sobie równowagę? Że energia, którą
zużywasz na swoją pracę zawodową, na urządzenie mieszkania, na skupienie się na
samochodzie, na różnych przedmiotach, mogłaby być lepiej spożytkowana? Że porywająca
cię pasja spycha cię w rozczarowanie? Ze powinieneś kierować nią, kontrolować? Zbyt często
skupiasz swoją energię na przedmiotach.
Materia nieożywiona — pieniądze, dom, samochód — nie odpowie ci. Zużywasz dla niej
swoje życie. A cóż ona może ci dać? Pomyśl.
Będziesz pracować więcej w celu nabycia tego, co niejednokrotnie nie jest ci niezbędne
do życia. A czym obdarzy cię ze swojej strony nabyta rzecz? Zapłaciłeś za nią swoją energią,
swoją pasją. Zużyłeś ogromny kapitał duchowy, zużyłeś siebie. Dałeś coś z życia, twojego
życia.
Co otrzymałeś w -zamian? Trzy metry dobrze skrojonego materiału, tworzącego piękne
odzienie. Tysiąc kilogramów stali składających się na samochód. Tysiąc metrów
kwadratowych ziemi. Trzysta metrów kwadratowych domu.
Czy to się opłaca? Czy nie mylisz się dając tyle ze swojego życia za tak niewiele? Powiesz:
„Potrzebuję tego, ponieważ w ten sposób jestem szczęśliwy". Czy jesteś tego pewien? Czy
chcąc posiadać te przedmioty, nie zachowujesz się jak zwierzę posłuszne poleceniom swojego
pana? Pan mu mówi: „Musisz kupić większy samochód. Musisz kupić obszerniejszy dom?
Musisz w tym roku zmienić płaszcz. Potrzebujesz nowych mebli".
Skaczesz niczym pies, któremu rzucono kamień. Spędzisz życie na bieganiu, na
nieustannym bieganiu, aportując kamień rzucany za każdym razem coraz dalej. I będziesz
wyczerpany tak jak pies. Jednak nadal będziesz biegać albo staniesz na tylnich łapach i
ukorzysz się, by otrzymać kawałek cukru. Chcę, byś — zanim skoczysz — zastanowił się.
Nie jesteś uległym zwierzęciem, nie wolno ci naginać się do poleceń zręcznie podawanych
przez społeczeństwo.
Społeczeństwo jest podobne do szatana: każe, ci wierzyć, że chcesz, ze ty sam chcesz, a w
rzeczywistości to w interesie społecznym leży, byś chciał. Potrzebuje twojej bieganiny.
Powinieneś marzyć o kupieniu nowego samochodu. Powinieneś marzyć i chcieć zmienić
płaszcz, gdy tymczasem stary jest jeszcze w doskonałym stanie, ale moda — nieprawdaż? —
zadecydowała, że płaszcze mają być długie lub krótkie, zależnie od sezonu. Powinieneś chcieć
domu obszerniejszego, nawet jeśli nie jest ci » potrzebny. Właściciel psa zamieszkał w tobie.
To z twojego wnętrza rozkazuje ci, byś biegał.
Musisz stawić opór.
Nie przemawiam do ciebie w imieniu moralności czy zdrowego rozsądku. Mógłbym ci
wtedy powiedzieć, że świat wraz ze zwiększającą się liczbą ludności nie może więcej godzić
się na ROZRZUTNOŚĆ.
Mówię do ciebie na podstawie własnego doświadczenia, ponieważ pewną część życia
spędziłem na coraz szybszej gonitwie za przedmiotami, których być może pożądasz.
Uganiałem się za bogactwem. Kupowałem, sprzedawałem z coraz lepszymi rezultatami. Moje
dochody zwiększały się. Gromadziłem, sam stając się coraz bardziej pusty. Im więcej
posiadałem — tym mniej byłem. Jakby zgodnie z jakąś regułą sprawiającą, że to, co się bierze
jedną ręką, traci się drugą. Później spotkałem Dinę, kobietę, która miała stać się moją żoną,
którą teraz straciłem, której wspomnienie pozostaje mi jako moje jedyne prawdziwe
szczęście. Dlaczego? Ponieważ ją kochałem i byłem przez nią kochany.
Dzięki niej odkryłem, jakie jest główne prawo ludzkiego życia. Twoja energiar twoja pasja
muszą być zwrócone ku osobom, a nie ku przedmiotom.
Przedmiot, który kupujesz, nie odpłaci ci niczym. Jest rzeczą martwą. Ma wartość
wyłącznie dzięki wysiłkowi, którego od ciebie wymagał. Jest piękny dzięki uczuciom, którymi
go otaczasz. Jeśli się od niego odwrócisz, jeśli przyciągnie twoją uwagę inny przedmiot — a
tak się stanie, jako że ten, który posiadasz, może być tylko tym, co ty z niego uczynisz — co
pozostanie z trudu włożonego w zdobywanie? Twój stary płaszcz będzie już tylko tym, czym
był zawsze: trzema metrami materiału. Twój stary samochód będzie tylko tysiącem
kilogramów stali. Wszystko, co posiadasz, ujrzysz w końcu takim, jakie jest w rzeczywistości,
i stwierdzisz — gdyż pragniesz już czegoś innego — że mając tak wiele przedmiotów czujesz
się ogołocony. Przed tobą nowe kamienie do schwycenia — a pan już poleca: „Biegnij, idź,
przynieś". A ty — uległy — biegniesz.'
Kiedy więc wreszcie znajdziesz pokój? Kiedy znajdziesz czas i energię potrzebne do
zawiązania z innymi i z sobą samym prawdziwych i głębokich więzów1? Nie przemawiam w
imieniu moralności, lecz w twoim interesie. Chcę, byś osiągnął równowagę, byś odczuwał
prawdziwe zadowolenie.
Co powinieneś zatem czynić?
Wyeliminuj fałszywe pragnienia. Zastanów się nad sobą, nad swoimi prawdziwymi
pragnieniami.
Pomyśl, że ważne są twoje stosunki z innymi ludźmi. To one napełnią cię szczęściem lub
smutkiem, a nie posiadanie przedmiotów, które pewnego dnia wydadzą ci się martwe.
Będziesz wówczas zmuszony do ponownego podjęcia gonitwy i zmęczysz się bezużytecznie,
jako że to, czego w głębi siebie pragniesz, to nie posiadanie, lecz szczęście, pokój.
To, czego potrzebujesz, to miłość.
Powrócę jeszcze do miłości. Jednak już teraz chcę, byś wiedział, że mądrość, dobre użycie
twojej energii psychicznej, a nawet twojego egoizmu, wymagają, byś kochał i byś postępował
w ten sposób, by cię kochano.
Ponieważ najwięcej da ci twoja zdolność kochania i bycia kochanym.
Chciałbym, żebyś się zastanowił.
Wyobrażam sobie, że czytasz te wiersze u schyłku dnia. Od rana mówiłeś, działałeś.
Zużywałeś swoją energię, swoją pasję do wielu zadań. Pracowałeś, pragnąłeś. Twoja myśl
była skierowana ku różnorodnym, z pewnością niezbędnym celom. Byłeś wciągnięty w tryby
dnia. Jutro wszystko rozpocznie się na nowo. Dobrze wiem, że czas poświęcony lekturze
kradniesz obowiązkom, zajęciom lub rozrywkom, telewizji, która być może w tej samej chwili
atakuje kogoś z twoich bliskich swymi nie kończącymi się obrazami. O tym wszystkim wiem.
Proszę cię jednak o chwilę
refleksji.
Czy wystarczająco dużo czasu poświęciłeś sprawie zasadniczej: swojemu szczęściu? Jaką
częścią twojego dnia świadomie kierowało pytanie: co powinienem czynić, by być bardziej
szczęśliwy? Jak mam w tym celu zorganizować moje życie? Co powinienem czynić, by inni
mnie kochali i bym ja ich bardziej kochał?
Nie mów: jeśli bym codziennie stawiał sobie podobne pytania, życie stałoby się nie do
zniesienia.
Nie mów: stawianie sobie takich pytań świadczy o egoizmie.
Nie mów: nie stawiam sobie takich pytań, jednak postępuję tak, jakbym je sobie stawiał.
Nie daję wiary twoim trzem zaprzeczeniom.
Trzeba sobie stawiać takie pytania. Nie czynią nie do zniesienia samego życia, lecz
pewien sposób życia.
Oczywiście, że proponowane przeze mnie pytania pozbawią cię spokoju. Poddasz w
wątpliwość swoje przyzwyczajenia.
Zaczniesz otwierać oczy na swoje życie. Być może stracisz ochotę na gonitwę za niczym
lub za rzucanym ci kamieniem.
Zadasz sobie pytanie: dlaczego miałbym biec? Czyż nie lepiej mi w bezruchu lub w
wolnym marszu, rozglądając się dokoła? Czyż nie jest ważniejsze, bym spędził dwie godziny z
tymi, których kocham, zamiast podejmować dodatkową pracę, umożliwiającą nabycie
przedmiotów, które za miesiąc lub rok nie będą mi się już wydawały zasadnicze? I dla nich
miałbym zaniedbać miłość, zapomnieć o jej okazywaniu lub przyjmowaniu? Stawiając sobie
te pytania, być może odkryjesz, że to, co wydaje ci się ważne, wcale takie nie jest.
Właśnie za cenę tych pytań osiągniesz harmonię z sobą samym i z innymi, będziesz
uważać równowagę za rzecz naturalną. Jeśli nie...
Czy nie widziałeś nigdy w swoim otoczeniu osób obsypanych dobrami, posiadających
przedmioty znamionujące bogactwo i społeczne „szczęście", które jednak — obserwuj ich
uważnie — nie są zadowolone, a niejednokrotnie są zgorzkniałe? Odnoszą stale wrażenie, że
coś im się wymyka. Gonią coraz szybciej ku coraz dalej rzucanym kamieniom. Pewnego dnia
— a on się pojawi, wiem o tym — spostrzegą, że podobnie jak właściciele czynią to
niejednokrotnie ze swoimi psami, nie ma kamienia do przyniesienia, że rzuciły się do biegu
na widok gestu. Odczują w sobie pustkę. Nie chcę, by to stało się kiedyś twoim udziałem.
Każdego dnia zatem zadaj sobie zasadnicze pytania.
Za chwilę zamkniesz książkę.
Prześledzisz w pamięci cały dzień.
Co uczyniłeś, by być bardziej szczęśliwym?
Czy zatroszczyłeś ,się ó innych?
O to, by ich kochać, by ciebie kochali.
Zastanów się. Zamknij książkę.
Powtarzam: nie mów, że stawianie sobie podobnych pytań świadczy o egoizmie.
Jakże często potępiano egoizm! Tymczasem trzeba zrozumieć, że egoizm jest prawem
każdej formy życia. Egoistyczna jest komórka — by się rozwijać, bierze. Ty też w sposób
naturalny jesteś egoistą. I to jest normalne. Osoby odrzucające rzeczywistość egoizmu
zakrywają sobie oczy. Przed człowiekiem, wyższą formą życia, bez końca zastanawiającą się
nad życiem, stoją dwa rodzaje egoizmu.
Egoizm brutalny, barbarzyński, poświęcający drugiego dla własnej korzyści,
przemieniający drugiego w narzędzie.
Nienawidzę tego egoizmu. Ty również, czytelniku, powinieneś go nienawidzić, tępić go w
sobie. Nie istnieje nic gorszego. Używasz drugiej osoby, jakby była przedmiotem.
Sprowadzasz ją do roli rzeczy, którą naginasz do własnych potrzeb. Zapominasz, że istnieje
dla siebie, że stanowi nieskończony wszechświat, a ty naginasz ją dla własnego użytku.
Zniewalasz ją. Niszczysz jej wolność dla swojej korzyści.
Druga osoba staje się już tylko przedmiotem, zabawką.
Niejednokrotnie ten egoizm ukrywa się — w oczach twoich i innych — pod postacią
miłości. Wydaje ci się, że kochasz. Wydaje ci się, że jesteś kochany. Jednak chcesz nagiąć
drugiego do swojej woli, przemienić go w zabawkę. Albo ktoś ciebie usiłuje zdusić. Zabraknie
ci tlenu, nawet w czyichś ramionach, pod pozorem czułości. Tego rodzaju miłość to tylko
jedno z oblicz egoizmu. Jednakże egoizm istnieje w tobie i nie możesz temu zaprzeczyć.
Musisz tylko kontrolować go, kierować nim i przemieniać go.
Chodzi o to, byś zrozumiał, że twój egoizm ma — w ten sposób wyciągniesz dla siebie
najwięcej korzyści — sprawiać, by drudzy cię kochali. Twój egoizm musi zwrócić się ku
drugiemu. Musisz zrozumieć, że największą satysfakcję przyniesie ci nie konflikt z drugim,
wściekła chęć prześcignięcia go, zduszenia go, lecz zgoda z nim, postawa, która ci zjedna jego
sympatię, uczucie, miłość.
W ten właśnie sposób człowiek powinien użytkować egoistyczne siły swojego organizmu,
wesprzeć się na tym, czemu nie może zaprzeczyć, by to przemienić, zbudować najlepszą
drogę dla siebie i dla innych — we własnym interesie, który jest również interesem drugiego
człowieka.
Za chwilę zamkniesz książkę. Zastanowisz się.
Z pewnością zdarzyło ci się w życiu popaść z kimś w KONFLIKT.
Czy jesteś pewien, że nie można było go UNIKNĄĆ,
PRZEMIENIĆ tego zderzenia waszych dwu egoizmów,
OTWORZYĆ SIĘ NA DRUGIEGO, który, otworzyłby się na ciebie?
ZASTANÓW SIĘ. ZAMKNIJ KSIĄŻKĘ.
Napisałem to wszystko przed zapoznaniem się z pracami profesora Hansa Selyea,
lekarza, 60-letniego naukowca, specjalisty w dziedzinie stresu — napięć wywoływanych w
organizmie przez przystosowywanie się do innych, do świata zewnętrznego. Przeczytałem
jego książki, które przysłano mi z Kanady nie przez przypadek. Jeden z czytelników Le livre
de la Vie uważał, że profesor Hans Selye potwierdza moje wnioski, które ja — nie lekarz —
wyciągnąłem z własnego doświadczenia. Przeczytałem ostatnią książkę profesora (Stress sahs
detresae. Montreal 1974), jakbym na nowo odczytywał — w bardziej naukowej postaci — to,
do czego sam doszedłem. Profesor zauważył, że wszystkie organizmy żyjące mają wspólną
cechę — egocentryzm, ten egoizm, o którym mówiłem i który każe im zajmować się samy-
mi sobą. Dlaczegóż by wyrzucać sobie coś, co jest nam wrodzone? Jednak podczas prac
laboratoryjnych rozpoczętych przed czterdziestu laty Selye spostrzega, że najprostsze
komórki nauczyły się pokonywać egoizm, że zgrupowały się w celu stworzenia organizmu
efektywniejszego, a zatem ograniczyły własny egoizm w imię własnego egoizmul Profesor
Selye nazywa to egoizmem f altruistycznym. Komórki, miliardy komórek naszego organizmu
tak czynią. Selye w swoich pracach laboratoryjnych odkrył też, że najlepszym sposobem
usunięcia wyniszczającego nasz organizm stresu jest przystosowanie się, to znaczy wybór
miłości
w miejsce nienawiści.
Oczywiście można spotkać osobniki odrzucające zrozumienie.
Trzeba zatem ich unikać. Z pewnością natknęliście się na osoby z wypisaną na twarzy,
słyszalną w głosie uszczypliwością, niechęcią, rozpowiadające o wszystkich plotki.
Powoduje nimi zazdrość, to widać. Nie otacza ich aureola miłości ku innym, ku światu,
lecz krąg napięcia, niejednokrotnie nienawiści lub po prostu zazdrości.
Możliwe, że jesteś do nich przywiązany. Znasz ich przecież od dawna. Być może również
dlatego, że są częścią ciebie samego,
częścią najciemniejszą.
Trzeba umieć zerwać z osobami, które wnoszą napięcie. Należy żyć z tymi, którzy
rozumieją biologiczne prawo miłości. Powinieneś zastosować dewizę, którą profesor Selye
zaobserwował w praktyce podczas swoich doświadczeń i która stanowi regułę numer jeden:
„Pozwól się kochać".
Nie mów też: nie -zastanawiam się, działam instynktownie i postępuję dobrze. Stosuję w
praktyce to, co pan proponuje.
Wierzę w intuicję. Wierzę w instynkt.
Zbyt często niesłusznie je tłumimy i nie słuchamy ich — czasami wskazują właściwą
drogę, zapomnianą przez „rozum" i logikę. Czy jednak uważasz, że pojazd, nawet prawidłowo
uruchomiony, jest w stanie sam sobą kierować? Czy nie wydaje ci się, że czasem wystarczy
jakaś pochyłość, jakaś przeszkoda, by zaczął ujechać zbyt szybko, zatrzymał się lub zboczył z
kursu?
Musisz się mieć na baczności.
Otaczające cię społeczeństwo zastawia pułapki — pod wieloma względami bazuje przecież
na brutalnym egoizmie, a rządzi się prawem zysku. Chce, byś stał się jednym z kółek
mechanizmu, obracających się z narzuconą prędkością. A ty będziesz zużywać i trwonić
własną energię, również własne dobra, nie dla siebie, lecz dla niego. Musisz więc bezustannie
zadawać sobie pytania. Niech ci one pomogą kontrolować twoje czyny, niech ułatwią
refleksję nad nimi.
Nie wolno ci zapominać, że musisz swojemu życiu nadać sens, że nie wolno zagubić go w
piasku, w labiryncie czynności, zakupów i sprzedaży.
ZASTANÓW SIĘ
PIERWSZY SEKRET TWOJEJ PRZYSZŁOŚCI polega na zakwestionowaniu twoich
pragnień i twoich czynów.
Zadaj sobie pytanie:
„Czy czasami nie jestem tylko echem? Odbiciem?
Czy na pewno pragnę tego, w imię czego działam?"
Za chwilę zamkniesz książkę,, będziesz oddychać, jak ci wcześniej wskazałem, bez
pośpiechu będziesz rozmyślać. Następnie powrócisz do tych słów.
PIERWSZY SEKRET TWOJEJ PRZYSZŁOŚCI to:
POZWOLIĆ SIĘ KOCHAĆ,
KOCHAĆ SAMEMU,
POSTĘPOWAĆ tak, by CIEBIE KOCHANO.
SWOJĄ SZLACHETNOŚCIĄ I SZCZEROŚCIĄ
MOŻESZ UNIESZKODLIWIĆ EGOIZM I HIPOKRYZJĘ INNYCH.
Wiedz, czego chcesz.
Bądź sobą w swoich pragnieniach i czynach.
Pozwól, by cię kochano, potrafisz tego dokonać.
Czy zapanowałeś nad swoim ciałem?
Czy wykonujesz podstawowe ćwiczenia?
Mają udowodnić tobie samemu, że chcesz się zmienić.
ZAMKNIJ KSIĄŻKĘ. I DZIAŁAJ.
Ty, twoje myśli, twoje marzenia, twoje życie, TWOJA KSIĄŻKA
Powierz tym stronicom swoje pytania, wątpliwości, przekonania. To, co w tobie silne,
umocni się, cała twoja słabość i strach zmniejszą się, ponieważ odważysz się spojrzeć na
słowa, wyrażające twoje niepokoje, na słowa, które tu napiszesz, lak jakbyś mówił do
słuchającego cię przyjaciela, dodającego ci odwagi i pocieszającego.
Dbaj o drzewo swojego życia
Istnieje też drugi sekret, od którego zależy twoja przyszłość. Osoby, które go znają,
niekiedy o nim zapominają — zawładnęło nimi nasze zbyt prędkie, zbyt niespokojne życie. Aż
pewnego dnia same zostają poddane twardemu prawu, które poznały, lecz zlekceważyły.
Wtedy przypominają sobie, że nasze zdrowie, uroda, zwinność, radość zależą przede
wszystkim od zdrowia tego pięknego, niezbędnego do życia drzewa, które nas podtrzymuje —
od naszego kręgosłupa.
Kręgosłup jest drzewem życia.
Sięgnij po encyklopedię. Spójrz na to wypustkowate drzewo, którego pień rozciąga się od
nasady pleców po podstawę czaszki. To dzięki funkcjonowaniu swoich stawów kieruje
ruchami naszego ciała. Przekazuje polecenia, które wydajesz swoim stopom i nogom. Jeśli
ulega paraliżowi, złamaniu, twoje ciało pozbawiona zostaje zwinności, staje się ciężkie i
bezwładne. Być może nigdy nie zastanowiłeś się nad znaczeniem drzewa życia — jak go
nazywają mieszkańcy Wschodu. Nigdy nie dokuczały ci bóle lędźwiowe lub migreny
spowodowane kręgami szyjnymi, nie wiesz, co to przerażające, ostre bóle rwy kulszowej,
opanowujące nogę i zdające się ją wykręcać.
Jeśli nie byłeś tym dotąd dotknięty, znajdujesz się wśród nielicznych osób, które się
przed tym uchroniły. Pogratuluj sobie, jednak uważaj i chroń to drzewo, które dotąd nie
zmuszało cię do zajmowania się nim.
Jeśli cierpiałeś, wiesz, jak to cudownie — kiedy ból już ustąpi — móc na nowo chodzić,
schylać się, podnosić ramię i kręcić głową. Obawiasz się „kaprysów" tego dziwnego drzewa,
które cię podtrzymuje i które może cię unieruchomić z powodu wilgoci w powietrzu, zbyt
wielkiego ciężaru, który podniosłeś, lub nieprawidłowego, mimowolnego ruchu. Nie muszę
przekonywać osób, które często przykładają dłonie do krzyża w celu rozgrzania drzewa życia
— same najlepiej o tym wiedzą.
Nasz kręgosłup jest drzewem naszego życia. Od jego stanu zależy nasze dobre lub złe
samopoczucie.
To wszystko prawda. Osoby, które cierpiały, znają to z własnego doświadczenia. Jeśli
zostałeś oszczędzony, zapytaj kogoś ze swojego otoczenia, kogoś, kto poznał to, o czym
mówię, i posłuchaj go.
Albo posłuchaj mnie. Odkryłem drzewo życia podczas wojny. Byłem zatrzymany,
torturowany, powieszono mnie za ręce i mocno bito w plecy, następnie- zrzucono na podłogę
celi. Udało mi się zbiec, dotrzeć do moich bliskich, jednak czułem się jak sparaliżowany,
Moje plecy były jedną wielką raną, ale pod rozszarpaną skórą przede wszystkim ucierpiało
drzewo życia. Potrzebowałem wielu dni opieki, przywołania starego lekarza masażysty.
Nauczył mnie pewnych ćwiczeń i jako że wykonywałem je regularnie, częściowo odzyskałem
dawną zwinność.
Nigdy jednak nie odzyskałem całkowitej swobody ruchów, tego uczucia lekkości, które
odczuwamy, kiedy stawy, mięśnie i nerwy znajdujące się w każdym kręgu umożliwiają
poruszanie się; pozostało mi po nich wyłącznie Wspomnienie. Moje drzewo życia nie daje mi
nigdy o sobie zapomnieć. Ostatnio potrącił mnie na jezdni samochód. Na nowo
doświadczyłem silnych bólów i trudności w poruszaniu się, które nagle nam uświadamiają
naszą kruchość i to, że wystarczy jedna sekunda, by nasze życie się zmieniło. Chodzimy,
jeden z kręgów się przesuwa i oto znajdujemy się unieruchomieni w łóżku.
Chciałbym ci przekazać, czytelniku, to, czego sam doświadczam, przyzwyczajenia,
których musiałem nabyć ze względu na moje drzewo życia. Ludzie Wschodu mają bowiem
rację twierdząc, że kręgosłup jest czymś więcej niż sumą stawów i nerwów, jest centralną
anteną, wysyłającą przekazy do wszystkich podstawowych ośrodków organizmu. Jeżeli
zakłócony zostaje spokój anteny, przekazy zostają obciążone niepokojem, I odwrotnie: twój
niepokój powoduje zaburzenia twojej anteny — kręgosłupa.
Powstaje relacja między twoimi „plecami", ich ośrodkami nerwowymi i twoim sianem
ogólnym, a w szczególności twoim „humorem", twoim stanem psychicznym. Bóle lędźwiowe
spowodowane gwałtownym ruchem, rwa kulszowa są w stanie trwale wpłynąć na twój
charakter, a zatem i na twoje stosunki z otoczeniem. Stajesz się drażliwy. Jakże miałbyś taki
nie być, jeśli stale towarzyszy ci ból. Stajesz się pesymistą i to jest zrozumiałe. Jeśli
wykonanie każdego ruchu przychodzi ci z trudnością, jakże miałbyś optymistycznie patrzeć w
przyszłość?
Czasami jednak bóle lędźwiowe są tylko fizycznym i nerwowym odzwierciedleniem
cierpienia ducha.
Pamiętam dni następujące po tragedii, w której zginęli moi najbliżsi. Byłem jak
sparaliżowany. Zupełnie jakby stawy mojego kręgosłupa zostały odlane z cementu. Nie byłem
w stanie się poruszyć, nie wykrzywiając się z bólu. Kiedy stopniowo — a trwało to miesiące —
odnalazłem trochę energii psychicznej, odzyskałem jednocześnie pewną sprawność.
Przypomniałem sobie wówczas o ćwiczeniach, których mnie nauczył stary lekarz z czasów
wojny. Zacząłem je wykonywać i wracając w ten sposób do sił fizycznych, dzięki rozluźnianiu
mięśni podtrzymujących kręgosłup, dochodziłem do pewnego spokoju psychicznego.
Drzewo życia stanowi podstawową oś naszego ciała i jego systemu nerwowego. W nim
dochodzi do połączenia konstytucji fizycznej z psychiczną. Właśnie dlatego musisz o tę oś
dbać. Nie czekaj, aż dotknie ją choroba.
Nie mów: jestem młody.
Nie mów: już za późno.
Musisz wiedzieć o zagrożeniach czyhających na drzewo życia oraz o tym, że możemy je
chronić. Powodem naszego zesztywnienia jest życie w mieście. Każemy pracować tylko
niektórym mięśniom. Stajemy się osobami siedzącymi, wożonymi, a w ruchu są tylko twoje
palce — jeśli piszesz na maszynie — albo dłonie. Zaledwie masz czas na chodzenie! Twój plan
dnia jest często taki napięty! Mieszkasz tak daleko od miejsca pracy, że zmuszony jesteś
jeździć samochodem lub innym środkiem transportu.
Owo zesztywnienie jest niebezpieczne. Przybieramy na wadze, o czym będę jeszcze
mówić. Słabną nasze mięśnie. Ciało staje się ociężałe i zaczyna obciążać stawy kręgosłupa.
Dyski je oddzielające zaklinowują się, uciskają na nerwy i zaczynasz cierpieć.
Drzewo twojego życia,, na podobieństwo prawdziwego drzewa, nie może się rozwijać w
tak trudnym i nieprzyjaznym środowisku miejskim.
Wyczerpanie nerwowe, hałasy miasta, dzwonki telefonu w biurze, gdzie pracujesz, młoty
pneumatyczne rozpruwające ulicę pod twoimi oknami, głuchy i nieprzerwany odgłos
przejeżdżających samochodów — to wszystko ma wpływ na drzewo życia. Siatka nerwów
przebiegająca od góry do dołu tej anteny staje się nadwrażliwa. Twój niepokój — a boisz się,
że się spóźnisz na pociąg, że ucieknie ci autobus, że utkniesz w ulicznym korku, że nie
przyjdziesz na czas do pracy — twoje obawy, twoja nerwowość przekazują twoim mięśniom i
nerwom fluidy, wywołujące skurcz pierwszych, a podrażnienie drugich. Twoje drzewo wyde-
likaca się — wystarczy teraz jeden zbyt gwałtowny ruch, byś został „unieruchomiony".
Nie jestem lekarzem. Jednak sam przeżyłem to, co tutaj opisuję. Ty również możesz dojść
do podobnych wniosków. Wiem, że nie przywiązujemy wystarczającej wagi do zapowiedzi
szykujących się zaburzeń. Sami pozwalamy pogłębić się nadchodzącemu cierpieniu —
porannej ociężałości, która ustępuje w ciągu dnia dzięki rozluźnieniu się mięśni, oraz
naszemu „roztargnieniu", a w konsekwencji zapomnieniu. Jednak nasze zmęczenie pogłębia
się z dnia na dzień. Z dnia na dzień potęgują się nasze napięcia, aż w końcu nadchodzi
moment, kiedy nasze drzewo życia odmawia posłuszeństwa.
W jaki sposób zapobiec zesztywnieniu stawów?
Przede wszystkim musisz zdać sobie sprawę z roli drzewa życia. Musisz nauczyć się je
poznawać.
Zastanów się. Twój umysł przeciążony jest najróżnorodniejszymi wiadomościami. Znasz
na pamięć wiele numerów telefonu. Jesteś w stanie szczegółowo opowiadać o obejrzanych
filmach. Wiesz, że Humphrey Bogart gra w takim a takim filmie. Potrafisz opowiedzieć treść
książek, które przeczytałeś. A co wiesz o funkcjonowaniu twojego organizmu i twojego
umysłu? O ich wzajemnym powiązaniu? Co wiesz o sposobie, w jaki należy pokierować
życiem? Czy istnieje coś ważniejszego?
Czy nie sądzisz, że gdybyś potrafił opisać kręgosłup — drzewo, od którego zależy twoje
codzienne samopoczucie — poznać jego potrzeby i zagrożenia, miałoby to większe znaczenie
od wielu wiadomości, które ci zostały przekazane i które zapamiętałeś, a które cię
przeciążają?
Za chwilę zamkniesz książkę. Sięgniesz po encyklopedię. Przyjrzyj się kośćcowi
człowieka. Odnajdź kręgosłup. Zastanów się nad jego życiowym znaczeniem. ZAMKNIJ
KSIĄŻKĘ.
Widziałeś? Zrozumiałeś?
Teraz wiesz już lepiej, czym jest drzewo życia. Lepiej już potrafisz ocenić, że od jego
dobrego funkcjonowania zależy twoja przyszłość, że tutaj rozsądza się nie tylko los twojego
ciała, lecz również twoje samopoczucie.
Na drzewie twojego życia zaszczepia się twój stan fizyczny i psychiczny.
Nie wolno ci nigdy zapominać o tym sekrecie twojej przyszłości i od zaraz, bez ociągania
się, musisz zacząć dbać o twoje drzewo życia.
Chcę ci podać kilka prostych zasad. Nie jestem lekarzem, a moje rady wypływają
wyłącznie ze zdrowego rozsądku i doświadczenia. Jeżeli jednak pragniesz dowiedzieć się
czegoś więcej, musisz zasięgnąć porady lekarza.
PIERWSZA ZASADA: NAUCZ SIĘ ODPRĘŻAĆ.
W jaki sposób twój kręgosłup ma zachować siłę, jeżeli stale ją ograniczasz? Ciężarem
swojego ciała — najczęściej siedzisz lub stoisz — miażdżysz kręgi lędźwiowe. Spisz na
miękkim, grubym, sprężystym materacu. To najgorsze, co może być. — twój kręgosłup
zagłębiając się w nim wygina się i wykręca. Również twój niepokój powoduje jego naprężanie
się. Trzeba z tym skończyć, chociaż przez jedną chwilę w ciągu dnia.
W jaki sposób? Nic prostszego. Znajdź w mieszkaniu jakiś spokojny kąt: Rozłóż na
podłodze koc i regularnie, raz lub dwa razy w ciągu dnia — jeśli możesz w jego połowie lub u
schyłku — połóż się na podłodze. Najpierw skul się, ramionami oplatając nogi, niemal zwiń
się w kłębek. Twój kręgosłup jest teraz podobny do wyginanego łuku. Rozciąga się bez
wysiłku. Wykonawszy to wyciągnij się, rozstaw ramiona z dłońmi skierowanymi wewnętrzną
stroną ku sufitowi i wolno, głęboko oddychaj. Pozostań w tej pozycji przez piąć minut. To
wystarczy do fizycznego i psychicznego odprężenia.
Za chwilą przerwiesz czytanie, wybierzesz pomieszczenie.
Wykonasz ćwiczenie, które powyżej opisałem.
Zobowiąż się przed samym sobą do wykonywania go dwa razy
dziennie.
ZAMKNIJ KSIĄŻKĘ.
DRUGA ZASADA: MASZERUJ.
Nie szukaj fałszywych wymówek. Nie mów, że nie masz czasu. Masz czas na
wykonywanie wielu czynności, które nie są niezbędne do życia.
Chodzenie jest niezbędne. Potrzebuje go drzewo twojego życia.
To sposób na zachowanie go przy życiu, na umożliwienie funkcjonowania stawów i
mięśni, na zachowanie w dobrym stanie systemu nerwowego kierującego twoimi członkami.
Maszeruj, by się umięśnić.
Maszeruj, by się wyprostować.
Chodząc spróbuj trzymać się prosto. Stwierdzisz, że nie tylko twoje ciało się prostuje, lecz
również twój duch. Podnosisz swoje drzewo życia jak maszt.
Tutaj również decydujące jest oddychanie.
Chodząc spróbuj wciągnąć żołądek i brzuch, rozciągając w ten sposób klatkę piersiową i
zmniejszając wygięcie w krzyżu. To tak, jakbyś rozciągał kręgosłup. Nie ma prostszego i sku-
teczniejszego ćwiczenia. Wykonując je uwalniasz nerwy, dyski, jakże często ściągnięte i
zaklinowane. Natychmiast poczujesz się lepiej i umięśnisz swój brzuch, tak często
nadmiernie ciążący twojemu kręgosłupowi.
Maszeruj.
Zrezygnuj z małych ułatwień, które każą ci dla przebycia 500 metrów jechać autobusem.
Mówisz: zyskam na czasie. Zsumuj czas oczekiwania na autobus, czas przejazdu, postoju na
czerwonych światłach — czy jesteś pewien, że oszczędziłeś więcej niż kilka minut?
Maszeruj, ponieważ to cię umięśnia. Pobudza krążenie, przywraca organom ich
naturalne funkcje.
Maszeruj.
W twoim domu znajduje się winda. Jeśli możesz, jeśli nie jesteś zbyt obładowany i jeśli
schody istnieją — co ma miejsce w domach europejskich — spróbuj pokonywać je pieszo,
chyba że odradził ci to lekarz. To umięśniające ćwiczenie jest zbawienne.
Tym sposobem dzięki kilku prostym czynnościom, nawet nie zdając sobie z tego sprawy,
zapewniasz swoim mięśniom codzienną dawkę ruchu. Zupełnie jakbyś codziennie okopywał
drzewo swojego życia, odchwaszczał je i podlewał.
TRZECIA ZASADA:
PODTRZYMUJ SWOJE DRZEWO ŻYCIA.
UMIĘSNIAJ SIĘ.
Twoje drzewo życia dźwiga ciężar twojego ciała. Często jest on nadmierny. Jeszcze do
tego tematu powrócę.
To zupełnie tak, jakby jakieś drzewo było przeciążone owocami albo jakiś maszt był
poddany burzowym podmuchom. Widziałeś na wsi gałęzie niektórych drzew podtrzymywane
podpórkami. Widziałeś też maszty przymocowane naprężonymi linami odciągowymi. Twój
kręgosłup musisz podtrzymywać podpórkami i linami. Te podpórki i te liny — to mięśnie.
Mięśnie pleców i barków.
Potrzebujesz ruchów prostych, lecz wykonywanych codziennie: unoś wyprostowane
ramiona, jedno po drugim, ponad głowę. Następnie pochylaj się — już o tym ćwiczeniu
mówiłem — dotykając ziemi palcami, przy czym ramiona i nogi mają pozostawać
wyprostowane. Nigdy jednak nie przemęczaj się. Następnie, leżąc na dywanie, pedałuj
wyprostowując i zginając nogi, by umięśnić brzuch.
Twój kręgosłup, twoje drzewo życia, będzie podtrzymywany przez odciążające
liny — mięśnie pleców i barków, mięśnie brzucha — które wyrobisz sobie i będziesz
trenować.
Niech cię to nie przeraża. Nie mów: „Jeszcze to! Skąd mam wziąć na to czas?"
Dzięki tym dziesięciu czy piętnastu codziennym minutom zyskasz przyszłość.
Nie zapominaj nigdy, że twoje życie ma być długie.
Twoje życie musi być długie, ponieważ trwanie jest sprawą zasadniczą. Pozwala
długo spoglądać na tych, których kochamy. Pozwala działać, zmieniać i przemieniać siebie.
Pozwala obserwować zmieniający się świat, pozwala lepiej go rozumieć.
Twoje życie musi być długie i aktywne.
Szaleństwem by było zaniedbanie tego, co może je uczynić szczęśliwym.
Byłoby szaleństwem ignorowanie drzewa życia, osi twojego ciała fizycznego i
twojej psychiki.
Żądam od ciebie niewiele, a oferuję dużo. Każę ci myśleć o twoim drzewie życia,
chodzić, nauczyć się wyrabiać sobie mięśnie. Każę ci nauczyć się odprężać.
Te ćwiczenia nie miałyby żadnej wartości, gdybyś zapomniał o kilku
podstawowych wymogach:
● REGULARNOŚCI — bez której mamy do czynienia z bezużytecznymi lub
szkodliwymi zrywami.
● SYMETRII — oś twojego ciała musi być prosta,
ćwiczenia nie mogą zachwiać równowagi twojego ciała, musisz umieć wyważać wysiłek,
marsz, twoją postawę tak, by nie zniekształcać drzewa twojego życia.
● ZWINNOŚCI — nie wolno ci być napiętym. Nawet kiedy wyrabiasz sobie mięśnie,
twoje ciało powinno zachowywać zwinność. Nie wolno ci dokonywać gwałtownych cięć, lecz
się rozwijać, tak jak dojrzewa owoc.
● HARMONII — musisz to zrozumieć dogłębnie: niech harmonia rodzi się z twojego
przekonania, a chodzenie, wyrabianie mięśni stają się dla ciebie radością.
● WYROZUMIAŁOŚCI — twoje otoczenie powinno cię wspierać, dzielić twoje
przekonania. Musisz być otoczony zrozumieniem, sympatią. Istnieje na to jedyny sposób: nie
zachowuj dla siebie tego, co zrozumiałeś i na nowo odkryłeś, dziel się tym. Wyjaśniaj to, o
czym przeczytałeś. Pożyczaj tę książkę, rozmawiaj na jej temat. Stanie się jeszcze bardziej
twoja.
Ty, twoje myśli, twoje marzenia, twoje życie, TWOJA KSIĄŻKA
Liczy się jedynie skarb, który istnieje w TOBIE, i ty o tym wiesz. Tylko ty być może wiesz,
jaki jest piękny, i cierpisz, nie będąc w stanie tego wypowiedzieć, Brakuje ci słów. Nie śmiesz
mówić. NAUCZ SIĘ UZEWNĘTRZNIAĆ TO, CO ZNAJDUJE SIĘ W TOBIE, SPISZ TUTAJ
swoje odczucia. Najpierw dla siebie samego. A dlaczegóż nie miałbyś później dać swoich
notatek do przeczytania tym, którzy cię kochają?
Znajdź sposób na życie
Istnieje trzeci sekret, od którego zależy twoja przyszłość Czy jest on rzeczywiście
sekretem? Chcę po prostu ci przypomnieć, że trzeba znaleźć sposób na życie.
W dalszej części poruszę sprawę chęci do życia i sukcesu w życiu. Jednak potrzebne ci
środki do życia są od ciebie niezależne- to czyste powietrze i słońce. Jeśli chcesz naprawdę
żyć, każdego dnia będziesz musiał o nie walczyć, wydzierać je.
Nie ma lepszego słowa od wydzierać, jako że czyste powietrze i słońce stały się dobrami
luksusowymi, z dnia na dzień trudniejszymi do zdobycia. Jesteśmy okradani z tego, co
niegdyś do nas należało w sposób naturalny.
..
W środku wojny, kiedy byłem prześladowany i ścigany, miałem dla siebie w polskich
lasach przynajmniej czyste powietrze i światło. Nie było to wiele, jednak dodawało mi sił do
walki i życia. Dziś jesteśmy tego pozbawieni.
Spójrz na zamglone niebo nad miastami. Nawet w najbardziej nasłonecznionych
regionach jest ono często zasnute mgłą.
Odetchnij powietrzem miast po powrocie z wakacji, kiedy odwykłeś już od tej codziennej
trucizny. Odczujesz jego cierp-kość, ostrość i szkodliwość. ,
Kiedy przybywam do miast — jeśli to tylko możliwe, mieszkam na wsi — mam zawsze
wrażenie, że się duszę. Wieczorem, nawet jeśli w ciągu dnia niewiele pracowałem, jestem
wyczerpany, ponieważ brakuje mi tlenu. Warn również go brakuje, nawet jeśli nie zdajecie
sobie z tego sprawy.
Oto zbrodnia, którą pozwoliliśmy popełnić przeciwko sobie.
Każdego dnia miliardy pyłów, ogromne objętości toksycznych gazów wyrzucane są w
atmosferę.
Każdego dnia samoloty odrzutowe spalają tysiące metrów sześciennych tlenu. W ten
sposób pochłaniają to, czego potrzebuje człowiek i bez czego umiera— naszą atmosferę.
W celu zwiększenia o kilka tysięcy rocznie liczby pasażerów przelatujących nad
Atlantykiem przewiduje się samoloty ponad-dźwiękowe, pochłaniające jeszcze więcej tlenu.
Zużywają one tlen setek tysięcy osób, podczas gdy korzysta z nich tylko niewielka mniejszość
podróżujących.
To zbrodnia, marnotrawstwo i niesprawiedliwość. Ujawniam je, ponieważ ta zbrodnia
wymierzona jest przeciw tobie, przeciw tobie popełniana jest ta niesprawiedliwość, przeciw
tobie — a nie dla ciebie — dokonuje się marnotrawstwa tego, co jest naszym wspólnym
dobrem — natury.
Czasami, kiedy przebywam w którymś z wielkich miast naszego świata i kiedy zostaję
unieruchomiony na tych zapchanych alejach, gdzie stłoczone są setki samochodów, mówię
sobie, że jesteśmy jak chore insekty.
;
Czy nie jesteśmy w stanie zorganizować świata, który dewastujemy? Co pozostawimy
przyszłym pokoleniom? Czy od około stu lat, to jest od czasu, kiedy rozpoczęła się budowa
nowoczesnego świata, upodobniliśmy się do barbarzyńskich szczepów, po których przejściu
nie ostaje się nawet źdźbło trawy? Ponieważ dewastujemy. My? Ja? Ty?
Błędy, w których i nam zdarza się Uczestniczyć i które popełniamy, nie zawsze należy
zrzucać na innych, na społeczeństwo. To my, jeśli zechcemy, dokonamy zmian. Trzeba dążyć
do tego, by nasz świat nie stał się podobny do wielkiego obozu koncentracyjnego.
Rozmyślałem nad tym wszystkim krocząc u boku Jo przez jego las. Niebo i powietrze są
tam jeszcze czyste. To właśnie Jo mi powiedział, kiedy go opuszczałem, wiedząc* że
wyjeżdżam do dużego miasta: „Powraca pan do obozu koncentracyjnego?"
Śmiał się. Czy jednak się mylił? Skupiska milionów osób — niejednokrotnie blisko
dziesięciu milionów — które najczęściej nie mają przed oczami nic poza ścianami z betonu,
zakrywającymi, dzięki swojej absurdalnej wysokości, nawet niebo, osób, które się zmusza do
życia w podziemiach albo w zamkniętych „pudełkach" ze sztucznym powietrzem — czy nie
jest to rzeczywiście obóz koncentracyjny? A kiedy chcą się z niego wydostać, mają do
czynienia z korkami, godzinami uwięzienia w małych bryłach ze stali — samochodach, które,
karoseria przy karoserii, wcale się nie posuwają.
Tak, miasto stało się dla człowieka obozem koncentracyjnym. W tym obozie musisz
jednak żyć, znaleźć sposób na życie. Musisz walczyć, by nie zostać zniszczonym. A jest to bój
każdej chwili.
Powinieneś przede wszystkim wiedzieć, że wielkie miasto pełne jest nieprzyjaciół. Nie
gloryfikuję przeszłości. Wiem, jak ciężki był kiedyś los chłopów; na równinach i w lasach
Polski widziałem niejednego z nich żyjącego jak zwierzę. Jestem zatem przychylny postępowi
i wiem, że miasto wniosło do cywilizacji kulturę i wiele dobrodziejstw. Jednak, rozrastając się
nadmiernie, narzuca pewne tempo zniewolenia, które należy kontrolować, by nie paść jego
ofiarą.
Mógłbym ci mówić o hałasie, o tym drążącym złu, z którym musisz walczyć. Musisz
umieć narzucić sobie ciszę.
Znam domy, w których nigdy nie milknie muzyka, głos radia lub telewizji. Tylko sen
przerywa ten potok! Jeśli dodać do tego stały hałas ulicy, zrozumie się, dlaczego pewne osoby
nigdy nie słyszą głosu swojego wnętrza.
Często otaczają się hałasem po to właśnie, by go nie słyszeć. Są otumanione odgłosami
miasta; są pijane.
Do ciebie należy umiejętność narzucenia sobie ciszy — podstawy równowagi psychicznej.
Wykonaj doświadczenie.
WYIZOLUJ SIĘ. WYŁĄCZ ZRODŁA HAŁASU, radio, telewizją. WSŁUCHAJ SIĘ W
CISZĘ I W SWÓJ WEWNĘTRZNY GŁOS, TWOJĄ MYŚL.
Jeśli w ten sposób przyzwyczaisz się do codziennego odrywania się od hałasów miasta, do
ucieczki przed bombardowaniem przez radio i telewizję, zdołasz skoncentrować się na sobie
samym, być bardziej sobą.
Jednak nie to jest najistotniejsze.
Trzeci sekret twojej przyszłości polega na sposobie, w jaki będziesz oddychać, i na tym,
czym będziesz oddychać. Trzeba zatem — i to jest PIERWSZA ZASADA — NAUCZYĆ SIĘ
ODDYCHAĆ.
Już ci o tym mówiłem.
Trzeba wolno wdychać, głęboko wydychać, opróżnić się tym sposobem z całego powietrza
znajdującego się w tobie, poszukać ukrytych jego cząsteczek w najodleglejszych zakamarkach
płuc.
Weź zegarek. Zmierz czas swojego wydechu i spróbuj go wydłużyć skulając się tak, jakbyś
chciał ścisnąć ramionami boki tułowia, by w ten sposób wydalić zużyte powietrze.
Powietrze stanowi bowiem pożywienie i po zużyciu go, musisz pozbyć się jego
pozostałości.
Nauka oddychania jest istotna nie tylko dla wyrzucania z głębi siebie zużytego powietrza,
lecz również dla nauczenia się odprężania. Oddychanie w rzeczywistości jest sposobem
regulacji, kontroli nad emocjami, nad nerwowością.
Przypominam sobie długie rozmowy, które przeprowadzaliśmy z jednym-z lekarzy przed
porodami mojej żony. Dla niego istota sprawy podczas porodu polegała na odpowiednim
rytmie oddechów, to znaczy na unikaniu zbytniego albo niedostatecznego ich przyspieszania
w chwili parcia.
To oddech panuje nad wysiłkiem i umożliwia go.
Tak jak i ja obserwujesz biegaczy podczas zawodów sportowych. To, co odróżnia
zwycięzcę od pozostałych zawodników, to nie większe czy mniejsze umięśnienie łydek, lecz
pojemność płuc.
Oddychanie jest jak rytm motoru.
Nie wolno ci pozwalać, by się „rozbiegał". Musisz dozować wysiłki, nie zmuszać go do
zbyt szybkiego rytmu, jako że rytm oddychania i rytm serca są ze sobą powiązane. W
miastach, z ich ruchem stanowiącym oznakę naszych czasów, oddychanie i serce
przyspieszają rytm nie tylko z powodu stałego biegu — do autobusu, do pracy — lecz również
w zależności od naszych stanów emocjonalnych, naszego niepokoju. Zagrożeni szybkim zu-
życiem się musimy zburzyć ten narzucony nam rytm.
Człowiek jest ciekawą maszyną psychiczną i psychologiczną. Jest tym, który najłatwiej się
przystosowuje. Może żyć na biegunie i na pustyni. Wiem, że dla człowieka wiele rzeczy nie-
wiarygodnych staje się możliwe. Przeżyłem piekło, a wydawało mi się — zaledwie kilka dni
przed zamknięciem mnie w tym miejscu — że człowiek nie jest w stanie tam przeżyć sekundy.
Potrafi zatem dostosować się do rytmu, który zostaje mu narzucony.
I my dostosowaliśmy się, ty też dostosowałeś się do rytmu życia współczesnego, do życia
miejskiego. Oddychasz powietrzem pełnym toksycznych gazów — jednak żyjesz. Niezwykłość
człowieka polega właśnie na tej wspaniałej zdolności przystosowywania się, która uczyniła z
niego zdobywcę Ziemi.
Jednak za jaką cenę? Czym musi za to płacić?
Pomyśl o nowych chorobach, o depresjach nerwowych, o łęku, nawet o raku.
Ta ostatnia choroba jest chorobą naszej epoki. Zupełnie jakby komórki naszego
organizmu nagle dostawały bzika, zupełnie jakby przyjmowały rytm życia miejskiego, jakby
gromadziły się — tak jak my to czynimy — w korytarzach metra albo w korkach przy
wyjeździe z miast. Komórki rozmnażają się jak stłoczona ludność miast. I powoli ten rozrost
nas zżera i niszczy nasze ciało.
Być może to ten przyspieszony rytm naszego życia, ta niemożność znalezienia spokoju
czynią tę chorobę tak częstą w dzisiejszych czasach. Albo też smutek przytłaczający zbyt wiele
osób. I organizm w swej najistotniejszej części — komórce — zaczyna chorować, zupełnie
jakby nie chciał już żyć i podejmował decyzję o samozniszczeniu i o śmierci.
Czy znasz ogrody zoologiczne?
Te miejsca, w których pełne dumy zwierzęta zamknięte są za kratami, zawsze wydawały
mi się przygnębiające. Za bardzo przypominają mi los człowieka. I jeśli spoglądam w oczy
niektórym zwierzętom, czytam w nich rozpacz. Kiedy widzę ich ruch wzdłuż i wszerz klatek,
ruch mechaniczny, wiem, że opanowane są chorobą psychiczną. Zwierzęta w ogrodach
zoologicznych są nienormalne, ponieważ utraciły swoje naturalne środowisko, swój rytm, to,
co tworzyło ich życie. Są oczywiście dobrze odżywione, dobrze traktowane. W nowoczesnych
ogrodach zoologicznych usiłuje się odtworzyć „naturę" podobną do tej, która je otaczała na
wolności! I oto niedawno dowiedziałem się, że zwierzęta — a w każdym razie wiele z nich —
pożerają swoje małe zaraz po ich urodzeniu! Tymczasem na wolności nie zdarza się to prawie
nigdy.
Pożerają swoje potomstwo — czyż nie jest to dowodem, że zamknięcie czyni z nich
osobniki nienormalne! Zupełnie jakby chciały się unicestwić, spowodować wyginięcie
gatunku, do którego należą, ponieważ nie jest on już wolny, ponieważ żyje za stalą i
betonem?
Wydaje mi się, że wielu mężczyzn i wiele kobiet nieświadomie, pozornie się adaptując, na
swój sposób przeżywa taką odmowę życia zamkniętych zwierząt. I tyle nowych chorób duszy
czy najgłębszych zakamarków ciała uzewnętrznia, być może, to odrzucenie życia. To cena,
którą trzeba płacić, by dostosować rytm życia ludzkiego do zwariowanego rytmu
współczesnego świata.
Zbyt wiele wymagamy od samych siebie.
Myślę tu o pewnej kobiecie mieszkającej na przedmieściu. Każdego ranka wstaje koło
godziny piątej, budzi swoje małe dzieci, ubiera je i prowadzi do opiekunki. Później wsiada w
pociąg: dwie godziny podróży, później metro: prawie trzy kwadranse, by w końcu znaleźć się
w miejscu pracy. Często musi biec, by nie spóźnić się do biura. Odpowiada na telefony, pisze
na maszynie, przyjmuje klientów, uśmiechnięta, pozornie odprężona, zupełnie jakby żyła w
spokojnym, życzliwym świecie, w którym nie istnieją żadne problemy. O osiemnastej wyrywa
się, stale w biegu: metro, pociąg, szybko wpada do opiekunki, zabiera dzieci, przygotowuje
jakiś posiłek. Kładzie się. I rozpoczyna od początku.
Twierdzę, że takie życie jest anormalne. Nawet jeśli ta młoda kobieta jest piękna,
uśmiechnięta, odprężona, twierdzę, że gdzieś w głębi niej coś życiowego ulega destrukcji,
odrzuca podobny rytm życia. Nawet jeśli nie uświadamia sobie tego, czego doznaje,
i tego, czym to przypłaca.
Czy sądzisz, że kiedy dowiedziałem się, iż już dwukrotnie przerywała swoją pracę z
powodu depresji nerwowej, potrzebowałem diagnozy lekarskiej, by poznać tego przyczyny?
Bez wątpienia była leczona mieszaniną pigułek, jednej — hamującej, drugiej —
stymulującej. Ta kobieta swoją chorobą chciała zniszczyć ten zwariowany rytm. Jednak
czekała zbyt długo.
Ty, czytelniku, musisz znaleźć sposób na życie.
Okresowo przerywać ten rytm.
Przyznać sobie przerwy: ciszą, odprężenie.
Musisz — to jest DRUGA ZASADA — ZNALE2C CZAS NA
ODDYCHANIE.
Oddychanie, jak ci już powiedziałem, stanowi odbicie rytmu życia. To dzięki niemu
wchodzisz w bliski kontakt z naturą. Oddychać to umożliwić światu przyrody wejście w nas,
to żywić się nim, bezpośrednio, bez żadnej przemiany wchłaniać atmosferę ziemską. I kiedy
ostatnio czytałem święte księgi Indii, tak wielką wagę przyznające oddychaniu, nie byłem
zdziwiony.
Nauczyłem cię oddychać. Do ciebie teraz należy znalezienie czasu na oddychanie.
Codziennie musisz powtarzać kontrolowane oddechy, które poprzednio opisałem. Jednak to
jeszcze nie wszystko. Musisz co tydzień wyjechać z miasta lub co najmniej z tego świata z
cementu i metalu.
Nie mów: „Nie mam czasu, to zbyt trudne, a do tego te korki". To nieprawda. Możesz
wyrwać się z rytmu narzuconego przez innych. Musisz uciec z zatrutej atmosfery miasta.
Musisz znaleźć czas na oddychanie. Wyjedź z miasta w porze, kiedy nie ma ruchu. Czy
sądzisz, że w niedzielny poranek koło 7.30 na drogach panuje duży ruch? Wiem z
doświadczenia, że są puste. Zmuś się do umknięcia tłumowi wyjeżdżających o jednej porze.
Nie musisz jechać daleko. Być może przy wyjeździe z miasta znajduje się jakiś park. Być
może można skorzystać ze zbiorowego środka transportu znanego tylko nielicznym? Ten
cotygodniowy wyjazd z miasta powinien stać się twoim zwyczajem i koniecznością.
Wiem, że jeśli nawet na początku odczujesz w sobie opór, wkrótce, dzięki regularności
wypraw, przyjemność weźmie nad nim górę. Wyrwanie się z rytmu, odnalezienie
niezależności w mrowisku, samodzielny wybór chwili i trasy, a przede wszystkim otwarcie
płuc na czyste powietrze lasu — wszystko to cię usatysfakcjonuje.
Nie zapominaj podczas marszu, na wsi czy w lesie, o refleksji. Czyny mają wartość,
przynoszą pożytek tylko wtedy, gdy zawierają ładunek naszej woli, naszej świadomości.
Czyny mają wartość tylko wtedy, gdy im się nadaje sens. Rozmyślanie podczas marszu
oznacza głębokie oddychanie. Niech powietrze wchodzi w ciebie wolno i rozchodzi się po
całym twoim ciele dzięki temu, że tego głęboko pragniesz. Rozmyślanie będzie oznaczało
głębokie wydychanie, marsz z wciągniętym brzuchem, tak by twoje drzewo życia się
rozciągało, by w pełni z tego oddychania i marszu korzystało.
Nie mogę ci nic więcej powiedzieć. Mogę tylko po prostu powtórzyć, że trzeba przerwać
narzucone tempo, odnaleźć psychiczny i biologiczny rytm przyrody, że musisz zrozumieć ko-
nieczność ochrony twojego psychicznego i fizycznego kapitału. Nie stawaj się zwierzęciem z
ogrodu zoologicznego, zamkniętym, chorym, niszczącym swoją rasę i siebie samego.
Czemu jednak miałaby służyć to oddychanie, któremu nadajesz rytm, te wypady w
naturę, które decydujesz się robić, czemu miałaby służyć ta książka, którą czytasz, jeśli sam
codziennie się zatruwasz'? Jeśli pozwalasz, by zatruwali się ci, których kochasz? Chcę mówić
— i już to odgadłeś — o truciźnie, jaką jest NIKOTYNA. Nie wzruszaj ramionami.
Nie myśl: wszystko na ten temat już wiem. Jeśli nadal palisz, to dowód, że nic nie wiesz
lub że to, co wiesz, pozostało na zewnątrz ciebie. Jeśli w twoim otoczeniu istnieje ktoś, kto
pali — podczas gdy ty sam nie palisz — to również znaczy, że nic nie wiesz. Jakże mógłbyś
tolerować, by ci, których kochasz, szkodzili sobie na twoich oczach, za twoim przy-
zwoleniem? A przecież to właśnie czynią — to właśnie sam czynisz, jeśli palisz lub jeśli im
pozwalasz palić — kiedy sięgają po papierosa i niosą go do ust. Nie mów: palę tylko
papierosy, które nie są szkodliwe albo: tylko — nieważna liczba — x papierosów dziennie. To
zawsze za dużo. Za dużo dla płuc, za dużo dla serca, za dużo dla twoich tętnic, za dużo (o tym
się zapomina) i jeszcze raz za dużo dla twojej równowagi wewnętrznej.
Nie jestem lekarzem, jednak wystarczy przeczytać jakąkolwiek rozprawę, by odkryć, że
na przykład u osób między czterdziestym a siedemdziesiątym rokiem życia, które wypalają
dziennie paczkę papierosów lub więcej, śmiertelność spowodowana zaburzeniami
wieńcowymi — zaburzeniami serca — jest dwukrotnie większa od śmiertelności niepalących
w tym samym wieku.
Chcesz umrzeć dwa razy wcześniej? A zatem pali
Chcesz, żeby osoby, które kochasz, umarły dwa razy wcześniej? Pozwól im palić!
Nie mów: „nie zaciągam się". Zacytuję wypowiedź pewnego lekarza: „Jeśli chodzi o to,
czy samo wdychanie dymu papierosowego czyni tytoń mniej niebezpiecznym, nie chcąc
państwa martwić, wolałbym tego po prostu nie wiedzieć; tego rodzaju subtelności nie mają
znaczenia, gdy na jednej z szalek wagi znajduje się życie" (dr Louis Cournot Uinfarctus du
myocarde, Paryż 1974, Laffont). Powinieneś być o tym przekonany, a przede wszystkim o
naukowym udokumentowaniu zgubnych skutków nikotyny.
Być przekonanym nie oznacza tylko wiedzieć teoretycznie. To znaczy przyjąć te prawdy,
ocenić je, usłyszeć poranny kaszel osoby, którą kochasz, lub swój własny. By widzieć, słyszeć,
z góry cierpieć, musisz posłużyć się swoją wyobraźnią. Musisz widzieć z taką siłą, by te wizje
stały się dla ciebie nie do zniesienia. To pierwszy etap. Wtedy będziesz gotów do walki z tą
niebezpieczną trucizną.
To nie będzie łatwe.
Najpierw musisz — to drugi etap — zrozumieć, że zacząłeś palić, że pali się z pobudek
psychologicznych.
Już o tym mówiliśmy: początkowo palaczem kieruje chęć poznania, chęć naśladowania, a
także zrekompensowania własnych niedostatków. Chce uchodzić za starszego, bardziej
męskiego, bardziej niezależnego. Palenie jest swego rodzaju przywdziewaniem maski wobec
drugich, a przede wszystkim wobec siebie samego. Musisz być o tym przekonany.
Za chwilę zamkniesz tę książkę,
spróbujesz przypomnieć sobie
swojego pierwszego papierosa.
Ujrzyj na nowo tę scenę
ze szczerością, w szczegółach.
Przypomnij sobie.
ZAMKNIJ KSIĄŻKĘ.
Jeśli sam nie palisz, daj do przeczytania tę książkę albo sam zadaj to pytanie palaczowi,
którego chcesz oduczyć palenia.
Jednakże twój pierwszy papieros pociągnął za sobą wiele następnych, a palenie
przemieniło się w psychiczny i fizjologiczny zwyczaj.
Musisz prowadzić walkę na tych obu płaszczyznach.-
To trzeci etap. Najważniejsza jest walka psychologiczna. Przestaniesz palić, kiedy
podejmiesz taką decyzję. Będzie to oznaką twojego zwycięstwa nad twoją najbardziej
negatywną stroną.
Zacznij zatem przemianę psychologiczną. To znaczy, że między momentem, w którym
odruchowo sięgasz po papierosa, a tym, w którym niesiesz go do swoich ust, musisz ustawić
barierę swojego rozumu.
. Niech ten odruch natychmiast wywoła skojarzenie, przeciw-rozkaz twojej woli.
Niech każdorazowe sięgnięcie po papierosa wywoła uczucie upokorzenia, niech wywoła
negatywny obraz osoby chorej, tak byś paląc, za każdym razem zdawał sobie sprawę z
podejmowanego ryzyka. Niech każdy papieros stanie się obiektem walki między
przyzwyczajeniem a świadomością. Między przyzwyczajeniem a sobą samym wznieś
przeszkody: miej przy sobie tylko ograniczoną liczbę papierosów, na przykład zmniejsz ją z
dziesięciu do pięciu. Brak, jaki zaczniesz odczuwać, zastąp innym rodzajem aktywności.
Przede wszystkim każ sobie pomóc.
Prośba o pomoc w celu uczynienia postępów nie jest wcale przyznaniem się do słabości.
Kazać sobie pomóc to dowód inteligencji i ostatecznie zaufania do siebie, gdyż równa się
znalezieniu świadka, powiedzeniu mu: „Chcę przestać palić. Jeśli chcesz mi pomóc, bądź
tym, który zobaczy, czy tryumfuję czy też się poddaję; będziesz sędzią". To oznacza, że masz
odwagę uczynienia publicznego zakładu ze swoją wolą. Każ sobie pomóc.
Wiedz jednak, że nie istnieje cudowny sposób, pastylki, leczenie zwalniające cię z
osobistego, codziennego wysiłku. Zrozum, że musisz znaleźć dla siebie i dla tych, którzy ci są
drodzy, sposób na życie.
Powinieneś nauczyć się oddychać i znaleźć czas na oddychanie, a jako że oceniłeś wagę
tej życiowej funkcji, usunąć niszczące cię trucizny: zwariowane i nieprzerwane tempo współ-
czesnego życia, które powinieneś regularnie przerywać, i zatruwający twoje ciało i psychikę
dym, którego musisz się wyrzec.
Nie czekaj do jutra.
Już teraz ustal program, który przerwie ten pęd. Kiedy wyjedziesz? Dokąd pojedziesz? Ile
czasu poświęcisz kontrolowanemu, oczyszczającemu oddychaniu i marszowi? O ile
zmniejszysz liczbę wypalanych papierosów? Kiedy rzucisz palenie? Kiedy zaczniesz prosić o
pomoc? Komu pomożesz opowiadając o tym, czego się właśnie dowiedziałeś?
Jeśli się na to nie decydujesz, rzuć tę książkę. Do czego jest ci przydatna?
Wiem jednak, że siebie nie opuścisz: ta książka jest twoja. Musi się nią stawać każdego
dnia w coraz większym stopniu.
Ty, twoje myśli, twoje marzenia, twoje życie, TWOJA KSIĄŻKA
Zapisz, zanotuj tutaj swoje odczucia: wzruszenie, radość, wątpliwości, niepokój. Komu
masz się zwierzyć, jeśli nie sobie samemu? Jaki jest ten (czy ta), kto może cię najlepiej
zrozumieć? Pisz, by wydobyć z siebie wewnętrzne bogactwo, którego zbyt często życie nie
pozwala ci wyrazić. Piszę dla ciebie tę książkę jak list. Najpierw mi odpowiedz, a potem, jeśli
odczuwasz taką potrzebę, napisz do mnie.
Wybierz prawdziwą, głęboką, trwałą przyjemność
Istnieje też czwarty sekret twojej przyszłości. Jakże miałbyś częściowo, a być
może i w całości — czego ci życzę — go poznać? Muszę go tu przedstawić w całości, byś go
posiadł i by ci pomógł w przemianie twojego życia.
Cóż to za sekret? Rozejrzyj się wokół siebie. Przypatrz się większości osób, które
przekroczyły czterdziestkę — dotyczy to zresztą nawet młodzieży — i przekonaj się, że ich
ciała zbyt często są ociężałe.
Nie chcę poruszać tutaj problemu piękna. Każda epoka ma dwój ideał piękna.
Wystarczy spojrzeć na obrazy dawnych malarzy, by się przekonać, że z czasem zmieniało się
wyobrażenie na przykład ideału kobiety. Jest też ono różne w zależności od kraju. Poza tym
piękno jest zupełnie czymś innym niż ciało. Istnieją doskonałe powierzchowności równie
obojętne jak głazy. Istnieją oblicza bez skazy, na których nigdy nie zatrzymuje się spojrzenie.
Za to wystarczy, by dwoje oczu ukazywało duszę, a na zawsze zapamiętujemy całą osobę.
Piękno — musisz o tym wiedzieć — to przede wszystkim twoje wewnętrzne bogactwo, twoja
osobowość wyciskająca na nim swoje znamię i ożywiająca je. Żywe piękno, to, od którego
nigdy się nie odsuwamy, jest pięknem, które promienieje szlachetnością. Nie jest ważne
zatem, że kształt ciała, rysy twarzy nie są doskonałe — stają się piękne, ponieważ
rozpromienia je wnętrze istoty i jeśli ten blask jest trwały, nigdy się nie starzeją. Każdy z nas
w osobie, którą kocha, szuka właśnie tego blasku. Ustala się pewne porozumienie nie będące
prostym uznaniem nadzwyczajnej „urody", którą odkryliśmy, która odpowiada wszystkim
wyobrażeniom kobiety i mężczyzny, jakie mamy. Owo porozumienie, zwane miłością, zawią-
zuje się między dwiema osobami, których ciała są wyłącznie powierzchownością, z których
każda jest złożonym wszechświatem. Miłość jest trwała, jeśli obie istoty uzupełniają się,
utwierdzają się wzajemnie, rozkwitają jedna dzięki drugiej i jeśli są okaleczone w wypadku
rozłąki.
Mówiąc, że nasze ciała- są ociężałe, nie mam więc na myśli piękna czy też możliwości
kochania i bycia kochanym. Chodzi mi o zdrowie.
Byłem i nadal jestem, jak sądzę, mężczyzną silnym, o dużej wytrzymałości i energii, co
podkreślają wszyscy moi przyjaciele. Wojna udowodniła to mnie samemu, a pisząc Au nom
de tous les Miens, przeżywając raz jeszcze tragiczne i brutalne epizody, przez które
przeszedłem, sam się dziwiłem, że miałem tyle siły, by to przeżyć. Moi rodzice przekazali mi
wspaniały kapitał w postaci zdrowia, a mój ojciec i tradycje mojego narodu obdarzyły mnie
kapitałem energii psychicznej. Każdy z nas ma podobne, mniejsze lub większe dziedzictwo,
które jednak zbyt często marnotrawi.
Po wojnie, kiedy dotarłem do Stanów Zjednoczonych, zostałem na nowo zmuszony do
rzucenia się w wir walki, co również już opisałem. W tym miejscu chcę powiedzieć, że dzień
po dniu odczuwałem wyczerpywanie się mojego zdrowia i energii psychicznej. W wielkim,
ruchliwym mieście prowadziłem złe życie i — jak to często bywa, by stawić opór zmęczeniu,
wyczerpaniu nerwowemu — jadałem za dużo, piłem za dużo, nie zastanawiając się nawet nad
tym, co połykam. Wybierałem najpikantniejsze dania, najbardziej krwiste befsztyki.
Wyobrażałem sobie, że potrzebuję energii, siły. Toteż trawienie było utrudnione. By się
obudzić, piłem napoje pobudzające: alkohol, kawę.
Kiedy poznałem moje żonę, uświadomiłem sobie pewnego dnia marnotrawstwo, którego
dokonywałem. Marnotrawstwo nie do naprawienia, jako że dotyczyło mojego zdrowia.
Również moja żona wciągnięta była w te same tryby: zbyt szybkie tempo życia, zbyt trudne
do życia miasto, posiłki połykane w pośpiechu, tuż przed pracą, pożywienie wybierane pod
kątem kalorii, które — jak nam się wydawało — spalaliśmy podczas naszej gonitwy. W chwili
naszego poznania każde z nas znajdowało się w punkcie, w którym gra się rozstrzyga.
Mieliśmy szczęście. Położyłem się w klinice. Pod kontrolą lekarską rozpocząłem 38-dniowy
post i zrzuciłem siedemnaście kilogramów. Moja żona również zastosowała tę samą dietę. I
mimo że poprzednio nie udawało nam się mieć dzieci, szybko zaszła w ciążę.
Później, w moim domu, troszczyłem się o to, by obdarzyć moich bliskich kapitałem
zdrowia i energii psychicznej, który miał się stać najpiękniejszym spadkiem. Dużo wówczas
rozmyślałem nad problemami związanymi z odżywianiem. Przeczytałem dzieła
amerykańskiej szkoły higieny pióra dra Herberta McGol-phina Sheltona i podjąłem decyzję
stosowania ścisłej dyscypliny żywieniowej. Zrozumiałem, że w posiłku liczą się POŁĄCZENIA
produktów. Zrozumiałem, że większość chorób spowodowana jest nie tyle przez
drobnoustroje, co przez toksyny znajdujące się w naszym organizmie. A te toksyny z kolei
powstają często w wyniku bardzo złego sposobu odżywiania się. Później, po mojej tragedii,
byłem zmuszony częściowo zarzucić ten sposób życia.
Nie chcę go tutaj bronić. Jest zbyt surowy dla ciebie — a dzisiaj i dla mnie —- ponieważ
pracujesz i żyjesz w mieście, ponieważ trudno jest zastosować w życiu idealną dietę ze wzglę-
dów praktycznych, finansowych i społecznych.
Zanim ci jednak przedstawię sposób opanowania jednego z zasadniczych sekretów twojej
przyszłości — sposób wyboru prawdziwej, głębokiej, trwałej przyjemności — chciałem, byś
wiedział, że wypróbowałem na własnej skórze, doświadczyłem zarówno przekarmienia, jak i
postu i że znam zadowolenie płynące z dobrego posiłku i rozgrzewającego alkoholu. Zdają się
one dodawać wesołości. Poznałem jednak również żywość umysłu, lekkość, wrażenie mocy
intelektualnej i energii, jakie zapewnia wyżywienie kontrolowane, oczyszczenie w postaci
postu.
Dokonałem wyboru między zadowoleniem z pożywienia podyktowanego moim smakiem,
humorem czy modą a prawdziwą, głęboką, trwałą przyjemnością wyżywienia przemyślanego.
Wyciągnąłem z tego korzyść. Chciałbym, by ta praktyka stała się i twoim udziałem.
Chciałbym przekonać ciebie lub potwierdzić wybór, którego już dokonałeś — na tym polega
czwarty sekret twojej przyszłości.
PIERWSZA ZASADA, którą należy zastosować, jest pozornie prosta: JESC TYLKO
WTEDY, KIEDY NAPRAWDĘ ODCZUWA SIĘ GŁÓD. Wydaje ci się to proste. Pomyśl
jednak: czy dopuszczasz do głodu, czy spożywasz pokarmy tylko wtedy, kiedy on się pojawi,
radosny, że zostanie zaspokojony? Najczęściej wystarczy, że się poobserwujesz, że rozejrzysz
się wkoło, by stwierdzić, że jedzenie nie wypływa wyłącznie z głodu, lecz z przyzwyczajenia,
przyjemności ze spożywania pokarmów, które zostały przygotowane, przedstawione w
sposób pobudzający apetyt.
Jednak apetyt to nie głód. Głód — a poznałem jego postać skrajną — to prawdziwe
pragnienie, rzeczywista potrzeba. To rodzaj radości samej w sobie, obecnej w ciele,
naturalnej radości, która wie, że zostanie zaspokojona. Apetyt to tylko usatysfakcjonowane
podniebienie. Posłuchaj, nie chcę, byś powiedział: ,,Po co więc żyć, jeśli stopniowo stracę
wszystkie przyjemności, jeśli trzeba będzie odmówić sobie .przyjemności odczuwania
apetytu, smakowania przedniej potrawy? Życie nie składa się z samych konieczności. W życiu
liczy się przyjemność, również ta płynąca z jedzenia".
Masz słuszność rozumując w ten sposób. Musisz po prostu uświadomić sobie
konieczność kontrolowania twojego pożywienia. Nie zapominaj, że w dzisiejszym świecie
wszystko nastawione jest na sprzedaż. Usiłuje się zaostrzyć twój apetyt, twoje pragnienie.
Tworzy się twoje potrzeby, niejednokrotnie fałszywe, by uczynić z ciebie konsumenta,
regularnego nabywcę.
Nie daj się przemienić w „konsumującą maszynę". Nie stań się prostym przedłużeniem
łańcucha, który sprzedaje i którego nie obchodzi, czy to, do kupienia czego cię zmusza, jest
dla ciebie dobre.
Sprawiaj sobie przyjemności, poznaj jednak, na czym polega prawdziwa, głęboka i
trwała przyjemność. Znajduje się ona w prostocie, w naturalności produktów, w ich
zestawieniach, ponieważ nasz żołądek jest jak zakład chemiczny i pewne połączenia
pokarmów wywołują korzystne lub niekorzystne reakcje organizmu. Kto z was wie — i który z
lekarzy go o tym poinformował — że połączenie w jednym posiłku produktów zawierających
skrobię i białko wywołuje powstawanie substancji toksycznych i utrudnia trawienie?
Naucz się więc regularnie ucztować, nie stawaj się jednak niewolnikiem zgubnych
przyzwyczajeń żywieniowych. Otóż według ostatnich danych medycznych człowiek Zachodu
zjada — Ilościowo — od trzech do pięciu razy więcej, niż potrzebuje. Jego organizm
przeciążony jest wagą; kaloriami. Przemienia się w fabrykę wydalania. Istnieją nadwyżki,
odpady, które stopniowo narastają w tętnicach i przemieniają się w tłuszcz we krwi i pod
skórą.
Jakże później dziwić się nowym chorobom, twardnieniu tętnic
i zbyt wysokiemu ciśnieniu? Człowiek podporządkowany brutalnej cywilizacji,
zmuszającej go do przyspieszania tempa życia, "konsumuje", naładowuje swoją maszynerię
kaloriami, staje się ociężały, w przyjemnościach stołu szuka ucieczki i łatwego zadowolenia.
Przecież sam dobrze wiesz, że do jedzenia nakłania cię często lęk i niepokój. Jedzenie,
picie, nienasycenie — oto nasz sposób ucieczki przed tym, co nas nęka. Zbyt często jest to
wyrazem naszego panicznego strachu przed niedostatkiem — tą grozą, której źródło tkwi być
może w historii, a zatem jemy. Wydaje im, że jesteśmy głodni — a to tylko nasz apetyt.
Wyobrażamy sobie, że dokucza nam pragnienie, a to tylko nasze przyzwyczajenie do
aperitifu. Iluż moich przyjaciół, bez żadnej przyczyny, kiedy tylko udaje im się znaleźć
pretekst, pije i chce, byśmy — wyrażając zgodę na wypicie z nimi — dali im okazję do jeszcze
jednego kieliszka. Słusznie porusza się problem silnych narkotyków, jednak ilu z nas
„narkotyzuje się" nawet o tym nie wiedząc: papierosy, napoje alkoholowe, także
najróżniejszego rodzaju pigułki — nasenne, uspokajające, aspiryna I
Chcę ci pomóc w odnalezieniu równowagi. W głębi siebie dobrze wiesz, że stać cię na to.
Nie wolno ci ulegać presji innych, presji przyzwyczajeń. Musisz na nowo wziąć się w garść i
uświadomić sobie, że twoje życie rozgrywa się również zależnie od sposobu odżywiania. Od
sposobu zestawiania produktów w jednym posiłku. Nie możesz przecież mieszać w swoim
żołądku wody i ognia.
Nie mów: to śmieszne.
Nie mów: więc życie ma polegać na nieustannym uważaniu? A gdzie jego przyjemności?
Nie mów: wolę czynić to, na co mam ochotę, i pal sześć ryzyko.
Zastanów się.
Musi ci się udać dorzucić „życia latom", a nie „lat życiu", jak mawiał dr Alexis Carrel.
Musisz uważać, być świadom ryzyka, jakie podejmujesz regularnie przebierając miarę w
jedzeniu. DRUGA ZASADA — musisz wstawać od stołu bez tego wrażenia ucisku, jakie
wywołuje nadmiernie obfity posiłek. NIE POWINIENEŚ JESC DO SYTA, aż po ociężałość,
przez niektórych zwaną przyjemnością dobrego posiłku, a która jest tak szkodliwa dla
zdrowia. TRZECIA ZASADA — POSIŁEK nie może być momentem bez znaczenia, MUSISZ
SPOŻYWAĆ GO W SPOKOJU. Niejednokrotnie lepiej wcale nie jeść, niż połykać zbyt szybko
nieokreślone produkty. CZWARTA ZASADA — TRAWIENIE, które wymaga ogromnego
wydatku energii nerwowej, MUSI PRZEBIEGAĆ W SPOKOJU. PIĄTA ZASADA — musisz
umieć OPUŚCIĆ JEDEN POSIŁEK, jeśli podczas poprzedniego jadłeś obficie. SZÓSTA
ZASADA — nie wolno nigdy zapominać, że człowiek potrzebuje OWOCÓW i WARZYW. Jeśli
możesz, rozpoczynaj dzień od spożywania owoców.
O tym wszystkim mówię ci z taką samą powagą jak wówczas, kiedy ci opowiadam o
wszechświecie i o losie człowieka. Mówię ci. to, ponieważ wierzę, że to do ciebie dociera i
ponieważ powinieneś zrozumieć, że istnieje jedność twojego życia, że twoje ciało i duch
powinny być sprzymierzeńcami. Nie powinieneś jednego zaniedbywać dla drugiego. Twoim
obowiązkiem wobec siebie samego jest uświadomienie sobie twoich prawdziwych potrzeb.
Czujesz się zmęczony, często niespokojny, trudny do rozbudzenia, melancholijny. Czy nie
chciałbyś, by każdy ranek był odrodzeniem? Byś rzucał się w wir dnia jak nurek, który w letni
dzień z radością skacze w chłodne morze?
Czy wymaganie, które sobie postawisz, jest zbyt trudne? Czy zbyt drogo kosztuje
wykonanie kilku krótkich ćwiczeń w celu zachowania młodości ciała i ducha? Czy nie wydaje
ci się, że prawdziwa, głęboka, trwała przyjemność życia w harmonii z sobą jest warta więcej
od wielu krótkich, codziennych satysfakcji, które często sobie przyznajesz przez słabość, z
przyzwyczajenia, ze znużenia?
Chcę, byś żył w zgodzie z samym sobą. I ty tego pragniesz, boisz się jednak, że jej nie
osiągniesz, wydaje ci się, że ją straciłeś lub że dla jej osiągnięcia trzeba sprostać zbyt wielu
wymogom. To nieprawda. Zdolność i możliwość szczęścia nosisz w SOBIE, musisz tylko
obrać właściwą drogę. Musisz zrozumieć, że społeczeństwo zastawia na ciebie pułapki, ze
chce cię ukształtować według swoich potrzeb i że nie powinieneś się poddawać. Mimo
społeczeństwa, niejednokrotnie na przekór niemu, musisz stworzyć swoją własną zasadę
życiową, poznać swoje prawdziwe pragnienia i sposób postępowania w celu osiągnięcia
głębokiej, rzeczywistej, trwałej przyjemności,
TO, CO POWINIENEŚ CZYNIĆ, JEST PROSTE I JESTEŚ W STANIE TEMU PODOŁAĆ.
Musisz:
● czuwać nad drzewem twojego życia, nauczyć się odprężać mięśnie, nauczyć
się wyrabiać je — wystarczy kilka ćwiczeń;
.
● nauczyć "się oddychania, znaleźć na nie czas, regularnie maszerować na łonie natury
i na nowo ją odkrywać;
● czuwać nad tym, co spożywasz, przede wszystkim nad ilością oraz nad sposobem
jedzenia;
● odpowiednio zestawiać produkty każdego posiłku.
Jeśli zastosujesz tych kilka podstawowych zasad, wówczas
TWOJE CIAŁO POZOSTANIE, NA NOWO STANIE SIĘ TWOIM SPRZYMIERZEŃCEM.
● musisz też wiedzieć, czego naprawdę chcesz, i pozwolić się kochać.
Takie są cztery pierwsze sekrety, od których zależy twoja przyszłość.
Jeszcze raz przeczytaj poprzednie strony.
Zastosuj zasady, które proponują.
Zastanów się.
Otwórz się przed tymi, których kochasz.
Rozmawiaj z nimi na temat tej książki.
Przeczytaj im te stronice.
Pomóż Im i niech oni tobie pomogą.
Jednakże będziesz mógł zastosować i pozwolić wydać owoce tym czterem pierwszym
sekretom, od których zależy twoja przyszłość, tym prostym zasadom, które mogą cię
przemienić, pomóc żyć osobom, które kochasz, dopiero wtedy, gdy poznasz piąty sekret, od
którego zależą wszystkie pozostałe. Bez niego nic nie jest możliwe. Bez niego ta książka
pozostanie tylko książką — a ma być czymś więcej.
Ma się stać punktem oparcia, który pozwoli ci stawać się bardziej sobą.
Dlatego teraz każę ci
ZAMKNĄĆ KSIĄŻKĘ.
Zastanowić się.
Pomyśl o tym, czego w głębi siebie najbardziej potrzebujesz — TO PIĄTY SEKRET,
OD KTÓREGO ZALEŻY WSZYSTKO.
Ty, twoje myśli, twoje marzenia, twoje życie, TWOJA KSIĄŻKA
Przebyliśmy już wspólnie długą drogą. Przekartkuj tą książką, na nowo odczytaj zdania,
które napisałeś po każdym z poprzednich rozdziałów, jeszcze raz przeczytaj swoją książką
przeplatającą się z tą, którą ja napisałem. Nasze myśli wymieszały się. MUSISZ TERAZ
KONTYNUOWAĆ zwierzanie się przyjacielowi, samemu sobie, mnie.
PISZ. Napisz również do mnie, jeśli masz ochotą. Pisz do tych, których kochasz. Niech ta
książka, którą być może im pożyczysz, stanie się drogą wymiany między wami.
Dlaczegóż nie mieliby tobie pożyczyć egzemplarza, który sami przeczytali i w którym się
zwierzali. Dlaczegóż ty nie miałbyś im dać swojego?
W ten sposób poznalibyście się lepiej. W ten sposób bardziej byście się kochali. W ten
sposób moglibyście wzajemnie sobie pomóc, zrozumieć się. I rozciągnąłby się łańcuch
przyjaźni i za-ulania. Ode mnie do ciebie, od ciebie do mnie, od ciebie do innych. W ten
sposób można zmienić świat, ponieważ ty i ja, oni i my zmieniamy się, by lepiej się poznać,
by się lepiej rozumieć, by bardziej się kochać. Jeśli jesteś SPRZYMIERZEŃCEM samego
siebie, ktoś inny może również stać się twoim sprzymierzeńcem. Pisz, zwierzaj się.
Piąty sekret
Tego ranka, kiedy przygotowywałem się do rozpoczęcia niniejszego rozdziału,
być może najważniejszego, przybył listonosz przynosząc, jak każdego dnia, pakiet listów.
Pochodzą z różnych stron świata, ze Szwajcarii, z Belgii, ze Stanów Zjednoczonych, z Francji,
z Kanady. Od chwili opublikowania moich dwu książek nawiązał się głęboki dialog,
przynosząc mi przyjaźń najróżniejszych osób, częstokroć zmagających się z niepokojem lub
nieszczęściem.
Mam przy sobie jeden z listów, który otworzyłem tego ranka. Samotna,
trzydziestotrzyletnia, pracująca kobieta pisze: „Cztery lata temu rozwiodłam się. Nie
chciałam się rozwodzić. Jednak mój mąż ze względu na pracę postanowił mieszkać gdzie
indziej, w innym mieście i to, co miało się stać, stało się. Spotkał inną kobietę. Zniosłabym to
doświadczenie, jednak on podjął decyzję o rozstaniu. Teraz mam kogoś, mogę, jeżeli zechcę,
ponownie wyjść za mąż. On doskonale zgadza się z moim synem, rozumie mnie. Jest
uważający; jak sądzę, również ja go kocham, jednak po co rozpoczynać na nowo? Mam
wrażenie, przede wszystkim rano, kiedy wstają, że wszystko się powtórzy, że wkrótce wrócę
do moich przyzwyczajeń z pierwszego małżeństwa i że nie warto podejmować próby nowego
życia. Przede wszystkim dlatego, że mój przyjaciel pragnie — jeśli się pobierzemy — byśmy
mieli dziecko. A ja zadaję sobie pytanie, czy jestem" wystarczająco silna, by podjąć tę nową
przygodę, tę długą podróż. Nie wiem i ta niepewność nie daje mi spokoju. Pan się
zdecydował, to się czuje poprzez pana książki. Dodają mi ufności, mam jednak tak mało
wiary w siebie."
Zmieniłem nieco treść tego listu, jako że nie był on do ciebie, czytelniku, adresowany.
Jednak zostawiłem jedno słowo wyrażające piąty sekret twojej przyszłości: ufność, wiara w
siebie.
To prawda, że wierzę w siebie. To prawda, że jeśli podejmę decyzję wykonania czegoś,
wypełnia mnie jakaś siła, nakazująca mi działać ze zdecydowaniem. Mam tyle ufności, że
posuwam się naprzód i często przewracam przeszkody, a kiedy niespodziewanie pojawiają
się nowe, których nie przewidziałem, również je przezwyciężam, tak wielka jest moja ufność.
Mam wiarę w siebie i stanowi to o mojej sile. Pokładam zaufanie, w słowach, które piszę,
wiem, że cię wzruszają, że mogą cię przekonać, że pomogę ci w przemianie siebie: mam wiarę
w siebie, ponieważ wierzę w ciebie.
Tego, co się myśli o sobie, nie można oddzielać od tego, co się myśli o drugich. Wszystkie
czyny, wszystkie myśli i wszystkie spojrzenia, które kierujemy na drugich, składają się na nas
samych.
Jeśli wątpisz w drugiego człowieka, nie możesz mieć zaufania do siebie. Odpowiem
czytelniczce dzisiejszego poranka: skąd się bierze pani brak ufności? Pani pierwsze
doświadczenie było niewątpliwie porażką. I rozumiem, że przed ponownym zaangażowaniem
się zadaje sobie pani pytania, waha się pani. Jednakże pani niepokój ma źródło gdzie indziej:
wątpi pani w człowieka, który z panią żyje. Boi się pani, że i on odejdzie, że panią rozczaruje.
Nie ma pani do niego zaufania, zatem nie może go pani mieć dla siebie. Obydwa aspekty są
nierozdzielne. Obdarzyłaby go pani zaufaniem, jeśli by pani ufała sobie. A będzie pani miała
wiarę w siebie, jeśli będzie pani ufać jemu.
Jak przerwać ten krąg? Jak zdobyć wiarą w siebie?
Oto właśnie najważniejszy sekret, od którego zależy cała twoja przyszłość. I ty o tym
wiesz.
Zastanów się, przypomnij sobie, zwierz, się samemu sobie. Pamiętasz? Zaprzepaściłeś
przyjaźń, ponieważ wątpiłeś w siebie, w jej możliwość, a później zrozumiałeś, że oczekiwano
od ciebie tylko jednego gestu, jednego słowa: a ty nie zareagowałeś, ponieważ wątpiłeś w
siebie. Mówiłeś sobie: „To niemożliwe, nie stać mnie na to". Myślałeś: „Dlaczego ja?"
W ten sposób być może umknęła ci ciekawa praca. Kiedy cię zapytano, zawahałeś się,
ponieważ nadal myślałeś: „Nie potrafię, nie będę w stanie tego zrobić". A później, po
zastanowieniu, zrozumiałeś, że nie chodziło o twoją zdolność, że doskonale mógłbyś tę pracę
wykonać, że w rzeczywistości po prostu przestraszyłeś się, ponieważ brakowało ci wiary w
siebie.
BRAK WIARY W SIEBIE JEST JAK RAK.
Toczy, powoli niszczy wszystkie możliwości. Czasem chodzi o niewiele — uniemożliwia ci
nauczenie się prowadzenia samochodu. Uniemożliwia pójście na wycieczkę. Uniemożliwia
zmianę zawodu. Ale to jeszcze nic. Brak wiary w siebie stanowi barierą dla rozkwitu,
przeszkodą dla szczęścia.
Ponieważ czujesz dobrze w głębi siebie, że mógłbyś działać, że jesteś do tego zdolny.
Wiesz, że mógłbyś dać się kochać, że powinieneś się zaangażować, dokonać wyboru. Jednak
wahasz się, nie możesz. Jesteś podoimy do osób miewających na balkonie, przy balustradzie
zawroty głowy. Mogliby przesunąć się do przodu, przejść w poprzek, przytrzymać się
balustrady. Inni przechodzą, popychają ich, a oni stoją w miejscu ze swoim wewnętrznym
strachem. Nie przejdą. A jeśli chce się ich pociągnąć za sobą — krzyczą z przerażenia.
Na tym właśnie polega brak wiary w siebie. Na tym bezsensownym strachu przed drugim
człowiekiem, przed tym, co nowe. Na wyrzutach sumienia, goryczy, które w tobie
zamieszkują, zżerają cię od chwili twojej rezygnacji. Mówisz: „mogłem był, powinienem był".
A wyrzuty sumienia zatruwają ci życie i stają się nowymi przeszkodami.
Ponieważ istnieje okrutne prawo życia, sposób postępowania zmienia się w
przyzwyczajenie. Bałeś się? Zabrakło ci wiary w siebie? Będziesz się bać. Będzie ci brakować
wiary w siebie właśnie dlatego, że już raz to się zdarzyło i że brak ufności pogłębia jeszcze
nasz brak ufności.
Twoje życie powoli zostaje ograniczone. Zamykasz się w sobie, nie ośmielasz się albo już
się nie, ośmielasz. Godzisz sięgną to, co ci się podaje, i zadowalasz się żalem, wspomnieniem
tego, co by było możliwe, co powinieneś był uczynić. To już nie ty wybierasz — uniemożliwia
ci to twój brak wiary w siebie.- To rzeczy, to inni dokonują za ciebie wyboru. Twój los
wymyka się tobie, wiesz o tym i cierpisz z tego powodu. Ponieważ — i to właśnie cię niepokoi,
unieszczęśliwia i leży ci na sercu — dobrze wiesz, że istnieje bogactwo, moc, której nie udaje
ci się uzewnętrznić. Jesteś podobny do zagrzebanych na dnie jezior skarbów. To twój brak
wiary w siebie nie pozwala ci wydobyć ich na światło dzienne.
Inni dokonują wyboru, jednak wybierają dla siebie, nie dla ciebie. A ty cierpisz z tego
powodu, ponieważ decyzje, które ci narzucają, nie odpowiadają ci i zdajesz sobie z tego
sprawę. Poddajesz się więc bez przyjemności. Ogarnia cię żal lub zły humor. Jednak nie
ośmielasz się rozerwać koła, w którym się zamknąłeś: musiałbyś mieć wiarę w siebie, wiarę,
że będziesz w stanie gdzie indziej, z kimś innym, w innym zawodzie znaleźć rzeczywiste
zadowolenie, możliwość rozwoju. Ale ty w to nie wierzysz i nie ufasz sobie. Cierpisz więc. Być
może taki właśnie jesteś albo wśród tych, których kochasz, znasz osoby chorujące na tę
ukrytą i ciężką chorobę — brak wiary w siebie tych, o których się mówi, że powinni być
szczęśliwi, że niczego im do szczęścia nie brakuje, a mimo to zauważa się ich nostalgię, nie-
pewność, złe samopoczucie. Nie mają wiary w siebie samych, godzą się na życie pod
dyktando.
Ich dolegliwość rozprzestrzenia się wokół nich. Powodują, że inni też tracą ufność.
Zwycięża zwątpienie i upowszechnia się ta szara, smutna atmosfera, a ty zadajesz sobie
pytanie, jaka jest jej przyczyna. Ponieważ w życiu psychicznym, tak samo jak w życiu
fizjologicznym, istnieje możliwość zarażenia się.
Brak zaufania jest zaraźliwy. To choroba, którą trzeba zwalczać. I my, ty ze mną,
będziemy z nią walczyć.
Jednak najpierw zastanów się.
Za chwilę zamkniesz tę, książką.
Przypomnisz sobie. Zadasz sobie pytanie,
czy chociaż jeden raz zabrakło ci wiary w siebie.
Oceń konsekwencje. Przeżyj na nowo tą chwilą.
Zdaj sobie sprawę, ile cię ona kosztowała.
Nie wolno pozwolić, by się powtórzyła.
TERAZ BĘDZIESZ WIERZYĆ W. SIEBIE. Powtarzaj to sobie. Zamknij książką.
Rozważaj.
Będziesz wierzyć w siebie.
Dlaczego?
Ponieważ tak trzeba. A to już, jestem tego pewien, wystarczający powód. Jeśli jesteś
przekonany — co usiłowałem uczynić — o doniosłości wiary w siebie w życiu prywatnym czy
zawodowym, wiesz, że tak trzeba. A jeśli trzeba, to musisz.
To bardzo prosta logika. Jednak prawdziwa. Kiedy czyhała na mnie śmierć albo kiedy
nachodziła mnie pokusa wślizgnięcia się w nią tak jak w sen, uratowała mnie, dodała mi sił
do walki, do dalszego życia, konieczność, obowiązek, potrzeba uczynienia tego, co musi być
zrobione.
No dalej, zacznij od przeświadczenia, że bez wiary w siebie nic nie będzie możliwe: ani
miłość, ani osobiste szczęście, ani sukces zawodowy, ani nawet równowaga psychiczna i
uczuciowa otoczenia. Owo zaufanie jest punktem centralnym twojej osoby, to właśnie
stamtąd promieniujesz. Możesz sprawić, że te promienie staną się nosicielami siły i radości
dla ciebie i innych. Jeśli jednak nie masz wiary w siebie, niech będą łańcuchami, którymi się
zwiążesz i które powstrzymają twoje otoczenie.
Zdobędziesz wiarę w siebie.
Dlaczego?
Ponieważ — znajdź w głębi siebie ów pewnik, który został zagrzebany pod piaskiem
twoich niepowodzeń i wahań — nosisz w sobie bogactwo, energię, której znaczenia nie
podejrzewasz. Tylko że o tym nie wiesz. Zapomniałeś o niej albo w nią wątpisz. Samego
siebie musisz przekonać o tym bogactwie, o tej sile. Jesteś wart tyle samo, co każdy inny
człowiek. I nie zapominaj, że każdy jest równy tobie.
Jeśli inni wierzą w siebie, to i ty możesz, powinieneś wierzyć w siebie.
Jednak uwaga: nie wolno ci naśladować.
W tym miejscu musisz się zastanowić nad każdym z moich słów, zastanowić się nad sobą.
Na nowo przeżyć swoją przeszłość — nie przez upodobanie, lecz by lepiej siebie zrozumieć, a
zatem znaleźć możliwości przemiany siebie.
Nie wolno ci naśladować.
Istnieje bowiem pewne prawo, pewien sekret w sekrecie: zdobędziesz wiarą w siebie
tylko wtedy, gdy będziesz działać w zgodzie z samym sobą.
Jeśli nie wykorzystujesz tego bogactwa, tej siły, które są w tobie, jeśli już nawet
zapomniałeś o ich istnieniu, jeśli nie dowierzasz sobie samemu, to znaczy, że zbyt często
postępujesz wbrew sobie. Wyobraź sobie człowieka mającego dwie ręce, zręczne ręce, który
— jako że żyje w kraju bezrękich — decyduje się na obcięcie sobie rąk lub na nieposługiwanie
się nimi! Tak właśnie się zachowujesz, kiedy usiłujesz naśladować innych. Do czego ci
potrzebne twoje bogactwo, do czego służą ci ręce, jeśli chcesz być taki jak inni, jeśli chcesz
być bezręki?
Oczywiście jakże miałbyś pokładać ufność w sobie, jeśli stałbyś się bezręki? Miałeś dwie
zręczne ręce, nie byłeś po to stworzony, by się ich pozbywać, a ponieważ zrezygnowałeś z
posługiwania się nimi — wątpisz, nie potrafisz, jesteś w stanie tylko naśladować, boisz się
niezręczności. I jesteś niezręczny.
To czego żałujesz — owej ufności pokładanej w sobie — wypływa z tego, że boisz się być
sobą, wątpisz w siebie, jesteś bezsilny, ponieważ nie chcesz być sobą.
Zdobędziesz wiarą w siebie,
jeśli będziesz postępować w zgodzie z sobą,
z własnym przekonaniem.
BĘDZIESZ MIEĆ WIARĘ W SIEBIE.
To konieczne. By to osiągnąć, nie wolno ci dążyć do bycia innym, niż jesteś. Jeśli ja
chciałbym na przykład — jako że moje nazwisko jest znane, jako że z sukcesem
opublikowałem dwie książki — napisać zamiast tej książki powieść psychologiczną, być może
to by mi się udało. A wydawca zaakceptowałby moją książkę mówiąc sobie, że „zawsze znajdą
się czytelnicy, którzy zechcą wiedzieć, co pisze Martin Gray". A ja? Stałbym się bezręki. Nie
miałbym zaufania do siebie, używałbym nie własnych słów, lecz słów pozbawionych prawdy.
Nie miałbym wiary w to, co robię,
Stanowi to bowiem jeszcze jeden sekret w sekrecie: by zdobyć zaufanie do siebie, trzeba
wierzyć w to, co się robi. Mieć również przekonanie, że przynosi się sobie i innym coś
prawdziwego, trwałego.
Jeśli z pomocą Maxa Galio napisałem Au nom de tous les Miens, jeśli i Max Galio i ja
pokładaliśmy w tej książce nadzieję i jeśli wybraliśmy odpowiednie słowa dla wyrażenia tego,
co miałem do powiedzenia, to znaczy, że ja — co oczywiste — a także Max Galio wierzyliśmy
w to, to robiliśmy. Ja chciałem zaświadczyć, a on był przekonany, że moje świadectwo będzie
dla czytelników użyteczne — mówiło bowiem, że barbarzyńskie czasy więcej nie wrócą, i
przynosiło wiarę w życie, a w rezultacie w ludzką odwagę.
Jeśli po długich dyskusjach z panią H. C. Erikson napisałem Le livre de la Wie, to znaczy,
że listy otrzymane po opublikowaniu Au nom de tous les Miens dodały mi ufności.
Wierzyłem w to, co powinienem z życia wytłumaczyć. I jeśli poszedłem dyskutować nad tą
książką, to świadczy o moim przekonaniu, że stanowiła ona moją prawdę i że tym, którzy ją
czytają, przynosiła coś głębokiego i prawdziwego.
Jeśli dzisiaj, po długim rozmyślaniu, patrzeniu, słuchaniu i uczeniu się podczas moich
podróży poprzedzających napisanie Le livre de la Vie, kontynuuję pisanie, to znaczy, że
muszę przekazać coś, co mi się wydaje ważne. I mam ufność, ponieważ wierzę w to, co robię,
ponieważ stanowi to moją prawdę.
Nie mógłbym w ten sposób działać ani w ten sposób pisać, gdybym postępował wbrew
sobie albo gdyby powodowały mną pospolite względy.
Wyczułbyś to.
Straciłbym twoje zaufanie, a tym samym straciłbym zaufanie do siebie.
Postępuj więc zgodnie ze swoim wewnętrznym przekonaniem. Więcej: przed każdym
czynem zadaj sobie pytanie: „Czy to naprawdę ja tego chcę?" Bądź ze sobą samym szczery,
stawiaj sobie pytania.
Jesteś niepowtarzalny. Masz do wyrażenia coś niepowtarzalnego. W twojej miłości, w
twoich uczuciach do twoich dzieci, w pracy zawodowej, jakakolwiek byłaby twoja działalność,
niezależnie od tego, czy chodzi o twoje życie prywatne czy zawodowe, staraj się wyrażać to,
czego nikt inny oprócz ciebie nie może
wyrazić.
W ten sposób zrodzi się twoja siła, uzewnętrznisz to bogactwo, które jest w tobie.
Uwierzysz w to, czego się podejmujesz, a zatem uwierzysz w siebie.
Bądź sobą, nie naśladuj.
Zachowaj swoje ręce. Nie staraj się wyróżniać. Nie graj roli, którą często inni lub
społeczeństwo chcą ci narzucić. Wyrażaj swoje głębokie ja-, dobrze wiesz, że istnieje w tobie.
Nie skrywaj go. Wyzwól się i wyzwól energię, ufność, która drzemie.
RÓB WSZYSTKO W SPOSÓB NATURALNY,
ZGODNY Z PRAWDĄ, twoją prawdą.
Nie usiłuj pokazać się. Nie usiłuj ukrywać się. WZBUDZAJ ZAUFANIE, A BĘDZIE SIĘ
TOBIE UFAĆ. I SAM BĘDZIESZ UFAĆ SOBIE.
To właśnie jest piąty sekret.
Nie wolno jednak pragnąć wszystkiego i to natychmiast. Osoba dźwigająca się z długiej
choroby nie powinna zapominać o okresie rekonwalescencji, w którym powoli wróci do sił.
Jeżeli zabrakło ci wiary w sobie '•# tego klucza do twojej przyszłości — nie możesz jej
odzyskać natychmiast. Musisz ją obłaskawić. Przypominam sobie pewne doświadczenie.
Kiedy byłem jeszcze antykwariuszem i odbywałem krótkie podróże po Francji, kupiłem sobie
motocykl, niezbyt szybki, jednak lubiłem smaganie powietrza po twarzy, odkrywanie
krajobrazów i dróg kraju, który uczyłem się kochać. Pewnego dnia, a było to pod wieczór,
opanowało mnie zmęczenie i przypominam sobie tylko moje myśli podczas jazdy wzdłuż
długiej prostej: „Nie zasypiaj". Z pewnością przymknąłem oczy tylko na ułamek sekundy. To
wystarczyło. Obudziłem się w chwili, gdy motocykl jechał prosto na mur. To nie był poważny
wypadek, kilka zadraśnięć, wykrzywiony pedał. Jednak następnego dnia, kiedy chciałem na
nowo wyruszyć w drogę, zauważyłem ku memu ogromnemu zdziwieniu, że nie . byłem już
tak pewny siebie na zakrętach, kusiło mnie, by zbyt mocno hamować, a raz nawet musiałem
zatrzymać motor, tak duże wydawało mi się zachwianie równowagi. Stopniowo, za każdym
razem bardziej przyspieszając, zacząłem prowadzić w sposób naturalny, powoli odnalazłem
wiarę w siebie.
Jesteś być może tym chorym, który na nowo uczy się chodzić. Każdego dnia musisz
odkrywać swoje bogactwo, swoje możliwości, każdego dnia zdobywać wiarę w siebie.
Przede wszystkim powinieneś — to PIERWSZA ZASADA — UCZYĆ SIĘ SWOJEJ WOLI.
Nie mów: zawsze robię to, co trzeba.
Nie mów: dlaczego mam sobie narzucać małe ograniczenia?
Twoja wola musi nauczyć się pracować, a ty — współgrać z nią. Cóż powiedziałbyś o
urządzeniu, w którym układ sterowania nie działa? Naciskasz na gaz, a samochód pozostaje
w bezruchu. Hamujesz, a on kontynuuje jazdę. Nieważna prędkość, najważniejsze, by
mechanizmy odpowiednio reagowały.
Narzuć więc sobie drobne ćwiczenia woli.
Kazałem ci każdego dnia długo, głęboko oddychać. Czynisz to? Maszerujesz tak, jak ci to
zaleciłem? Wykonujesz ćwiczenia, mające podtrzymać twoje drzewo życia?
Te ćwiczenia to nie tylko aktywność fizyczna. To sposób trenowania, kontrolowania
twojej woli.
Musisz zdecydować się na wykonywanie jakiegoś jednego prostego ćwiczenia. Stanie się
ono jakby codziennym sprawdzianem twojej zdolności rozruchu na rozkaz twojej woli, to
znaczy posłuszeństwa narzuconemu sobie przymusowi.
Wybór ćwiczenia pozostawiam tobie.
Jeden z moich przyjaciół, malarz, postanowił każdego ranka przed rozpoczęciem pracy
nad swoim płótnem wrzucać do morza kamyk, niezależnie od pogody i pilności innych
oczekujących go zadań. Możesz wybrać przeczytanie jednej strony — a dlaczegóż by nie
jednej strony twojej książki? — każdego dnia o ściśle określonej godzinie. Możesz sobie
narzucić spacer wokół swojego domu.
Jednak czynność, którą wybrałeś, musisz powtarzać każdego dnia. Będzie to nawyk,
który codziennie sobie narzucisz, tak byś w chwili, kiedy twoja wola będzie od ciebie
wymagać zdecydowania potrafił zareagować, przyzwyczajony do posługiwania się nią.
Ponieważ uformowała się dzień po dniu dzięki powtarzaniu owych pozornie bez znaczenia
ćwiczeń.
Pewność, że potrafisz na siebie liczyć, że potrafisz odpowiednio zareagować, obdarzy cię
zaufaniem do siebie.
Przypominam sobie jedno z moich dzieci. Nie chcę już wspominać jego imienia. Dzisiaj
jest jednym z moich bliskich, ową najpiękniejszą i najszlachetniejszą cząstką mnie samego,
którą straciłem i pozostała mi pustka. I dlatego do ciebie się zwracam, dlatego chcę wiedzieć,
że słuchasz tego, co do ciebie mówię, że te słowa zakiełkują w tobie i że mi odpowiesz, że
sobie odpowiesz. Przemienisz w sobie to, co cię nie zadowala, odpowiesz mi i w głębi siebie
odpowiesz sobie samemu. Na pytania, które tłumisz, a które chcą się pojawić. Musisz
ośmielić się mówić na głos, by się rozwinąć. Przypominam sobie jedno z moich dzieci.
Dina uczyła je pływać w przezroczystej wodzie, koło drugiej po południu, kiedy na
plażach jest mniej ludzi. Na naszą kąpiel wybraliśmy tę właśnie godzinę. Obserwowałem ich
ze wzruszeniem. Cierpliwą Dinę i nasze niezdecydowane dziecko. Dina ciągnęła je za
wyciągnięte, małe rączki uczepione jej rąk. Nie czuło się pewnie, a mimo to puszczała je,
każdego dnia zmuszała do samodzielnego przepłynięcia kilku centymetrów więcej. Stop-
niowo oddalało się od Diny, nabierało wiary w siebie. Aż w końcu pewnego dnia popłynęło
samo.
Jesteś tym powoli uczącym się pływać dzieckiem. Tak jak ono każdego dnia zyskuj kilka
sążni, posuwaj się w kierunku siebie. Wykonuj te ćwiczenia fizyczne, które zapewnią drzewu
twojego życia konieczną do podtrzymywania się energię.
Nigdy nie trać głowy stając przed zadaniem, które niepokoi cię swym ogromem.
Swobodne posuwanie się po wodzie graniczy w oczach osoby nie umiejącej pływać z
cudem. Ty jednak masz wiarę w siebie.
Unikaj więc TRACENIA GŁOWY, Odwołuj się do swojej woli. PANUJ NAD SOBĄ — TO
DRUGA ZASADA.
Nie ma zadania, którego nie dałoby się podzielić na części. Czy sądzisz, że wydawało mi
się możliwe usunięcie sprzed mojego domu tego stosu kamieni, z którego miałem zbudować
mur, przemienienie tego chaosu w porządek? A przecież z chwilą dźwignięcia pierwszego
kamienia, jednego tylko kamienia, wszystko stało się możliwe.
TRZECIA ZASADA — trzeba się nauczyć ROZPOCZYNAĆ, DZIELIĆ NA CZĘŚCI TO, CO
MASZ DO WYKONANIA i co cię niepokoi. Ja również byłem niespokojny rozpoczynając
pisanie tej książki. Miałem jednak jednocześnie zaufanie do siebie, ponieważ chciałem ją
napisać. Chcieć — oto czego musisz się nauczyć. Chciałem mówić do ciebie, by cię nakłonić
do mówienia do siebie, do siebie samego, do tych, których kochasz. Na początku nie
wiedziałem, w jaki sposób uporządkuję tłoczące się myśli. Przeczytałem dziesiątki książek,
przestudiowałem je wiele lat wcześniej, kiedy podjąłem decyzję, że moi bliscy i ja w naszym
życiu powrócimy do natury. Zakupiłem więc wówczas liczne książki medyczne i dietetyczne.
Chciałem też sam odbierać porody mojej żony. Tak bym był pierwszą osobą — Dina też tego
pragnęła — która weźmie w ręce życie, któreśmy stworzyli. Jeszcze raz przeczytałem
wszystkie te książki, chcąc przekazać tobie, czytelniku, to, co wtedy zrozumiałem. Długo
rozmyślałem nad tymi wszystkimi księgami mądrości, które przekazuje nam Daleki Wschód.
Spotykałem się z mężczyznami i kobietami różnych wyznań, którzy opowiadali mi o swojej
wierze i zasadach życia. Czytałem, spotykałem się, rozmawiałem, rozmyślałem.
Nie byłem jednak spokojny. Jak sprawić, by to wszystko znalazło się w mojej książce? W
jaki sposób skomponować książkę, która stanie się twoją książką i twoim narzędziem?
Rozpocząłem. Znajdując słowa, jedne po drugich, słuchając własnego głosu, moja ufność się
potęgowała.
By MIEĆ WIARĘ W SIEBIE,
trzeba chcieć, trzeba ROZPOCZĄĆ.
W celu rozpoczęcia TRZEBA wykonać
pierwszy prosty gest, bez ambicji.
Skromny gest, którego jesteśmy pewni.
A później następny. I wszystko zaczyna się zazębiać.
Obejrzyj się za siebie. Spójrz, na przebytą drogę. Świadomość dokonania tego, krok po
kroku, doda ci ufności. I uczynisz następny krok, i jeszcze jeden. Tak właśnie, kamień po
kamieniu, buduje się mur.
Tak właśnie napisałem tę książkę, słowo po słowie.
A ty?
Musisz być sobą. Musi cię się udać przekazać to, co nosisz w sobie, te marzenia, te
wspomnienia, tę niepowtarzalną i piękną siłę — siebie. Miej -wiarą w siebie.
Możesz, musisz.
Nie mów: za późno.
Nie mów: jeszcze nie czas.
Każdego dnia trzeba wspiąć się na jeden stopień. Nie chodzi o przyziemną ambicję, tę,
która gubi się w bezsensownej pogoni za fortuną, sławą lub władzą nad innymi ludźmi. W Le
livre de la Vie poruszałem ten problem, problem własnego doświadczenia, zgubnych
przepaści, w których człowiek traci orientację.
Twoją ambicją powinien być twój własny rozkwit. Teraz lepiej zdajesz sobie sprawę z
tego, co w tobie istniało, czego potrzebuje twój organizm. Czego musisz wymagać od siebie
samego, od swojej woli, by stać się bardziej szczęśliwym.
Doznałeś już w swoim życiu uczucia lekkości wywołanej radością, radością spełnienia,
radością miłości-do świata, do drugich. Uszczęśliwia cię. widok zachodzącego słońca. Masz
ochotę płakać z radości patrząc na spokój zasypiającego dziecka. Otwierasz się, jakby
wchodził w ciebie cały świat, kiedy w oczach kochanej osoby czytasz radość ze spotkania,
kiedy widzisz, że biegnie ku tobie.
Możesz przedłużyć to szczęście jednej chwili. Sprawić, że każdego dnia poznasz tę
lekkość, to uczucie wolności.
BĄDŹ sobą. Nie naśladuj.
Bądź prawdziwy.
Wypowiadaj się. Działaj, rozpocznij.
Miej wiarę w siebie. Zmuś się do działania.
A zaufanie pojawi się samo.
Czy dokonałeś już wyboru tego, co będziesz wykonywać każdego dnia w celu trenowania
swojej woli?
Czy wykonujesz podstawowe ćwiczenia fizyczne, których dobroczynne działanie już
znasz?
Czy każesz sobie pomóc tym, którzy cię kochają?
Daj im do przeczytania tę książkę.
Będziecie mieć wspólny plan. Będziecie dzielić chęć przemiany waszego życia, tego, co w
nim jeszcze ciężkie i niezręczne. Będziecie dzielić waszą wolę. Będziecie dzielić wasze
zaufanie.
JEDNAK DZIELIĆ ZNACZY POMNAŻAĆ.
Ty, twoje myśli, twoje marzenia, twoje życie, TWOJA KSIĄŻKA
Zwierzaj się sobie samemu. Następnie dziel się, wymieniaj marzenia, swoje plany.
Pisanie dodaje ci UFNOŚCI. Jest ćwiczeniem WOLI. Napisz pierwsze słowo, POCZĄTEK,
spójrz na to, co napisałeś na początku książki. Jeśli za każdym razem napisałeś tylko jedno
słowo — ich suma utworzy zdanie. Jeśli dotąd nic nie napisałeś, rozpocznij...
Część III
ROZKWITNIESZ
Dobroczynna moc twojej energii psychicznej
Dowiedziałem się już dawno temu, że człowiek ma możliwości, których sobie nie
uświadamia. Zasoby, które skrywa przed samym sobą. Przypominam sobie czas wojny.
Przeszliśmy wtedy w ciągu kilku dni od szczęścia i bezpieczeństwa do nieszczęścia i piekła.
Czasem, kiedy spotykaliśmy się z moim ojcem w odległych od domu miejscach, miał czas mi
powiedzieć: „Obserwuj ludzi, Martin, obserwuj ich, sami nie wiedzą, do czego są zdolni".
Stopniowo w czasie rozgrywającej się tragedii zrozumiałem znaczenie tych słów. Widziałem
dziewczynę żywcem rzucającą się pod czołg i człowieka, którego wszyscy uważali za świętego,
jak sprzedawał swoich bliskich za kawałek chleba. Później, wiele lat później, przeżyłem
dramat, który pozostawił mnie samego. I nigdy bym nie przypuszczał, że zwycięży we mnie
życie, że uda mi się — mimo bólu — kontynuować marszrutę, więcej — wytyczać nawet nową
drogę. Oczywiście wiele zawdzięczam wam, moi czytelnicy, którzy swoimi listami i myślami
tyle razy podtrzymywaliście mnie w chwili, gdy być może groził mi upadek. Dzięki temu
łańcuchowi przyjaźni, który utworzył się między nami, uniemożliwiliście mi zboczenie ze
słusznej drogi. Ukazaliście mi możliwości, które we mnie istnieją.
A przecież wydawało mi się, że dobrze się znam po tych latach wałki, ucieczkach, długim
już życiu w tak różnych krajach.
Kto jednak jasno zna możliwości, które w nim tkwią?
Chciałbym ci pomóc odkryć możliwości, które istnieją w tobie. Pozwolą ci stawić czoła,
umożliwią rozkwit. Stwierdzisz też, że to one często pchają cię na drogę złości czy rozpaczy.
Znasz przecież wieczory, dla innych są to ranki, kiedy na nowo trzeba stawić czoła
długiemu dniu pracy i kiedy mimo wszystko usiłujesz przemówić sobie do rozsądku —
przygniata cię najpierw nieokreślony smutek, później beznadzieja. Ruchy stają się
utrudnione, zupełnie jakby w głębi ciebie jakiś ciężar zatrzymywał cię w bezruchu. Jesteś
smutny i nie wiesz dokładnie, dlaczego. Rozmyślasz o przeszłości, przyszłość wydaje ci się
niepewna, odnosisz wrażenie, że straciłeś to, co było racją twojego istnienia, i nie wiesz już,
dlaczego trzeba żyć.
Ja również, tak jak ty, poznałem takie chwile. I tyle listów opowiada mi o trudzie, jaki się
czasami odczuwa, by kontynuować, by zawsze wstać, znowu pracować, by stawić czoła zapo-
wiadającym się problemom, chorobie, uciążliwej pracy, obojętności otoczenia lub by po
prostu na nowo rozpocząć.
Twierdzę, że istnieją w tobie możliwości, które musisz kontrolować. Którymi musisz się
posłużyć, by wyrwać się tej trwodze i rozkwitnąć.
Przede wszystkim lęk.
Znam go i. ty "też go znasz.
Umiejscowił się tutaj, w głębi klatki piersiowej, początkowo nieznaczny, z czasem narasta
i żeby się go pozbyć, stajesz się porywczy w stosunku do otoczenia, zupełnie jakby złość
mogła nad nim, zapanować. Albo przeciwnie — trwasz w bezruchu i milczeniu, jakby miał w
tobie przysnąć, zamilknąć.
W ten sposób nie uda ci się zapanować nad tym niewidzialnym towarzyszem, który cię
zżera. Musisz ośmielić się spojrzeć ma w oczy. Ponieważ — być może o tym nie wiesz — sam
go przed sobą ukrywasz. Myślisz: „Boję się utyć". To cię niepokoi, zakłóca spokój całego
twojego życia. Nie chcesz już wychodzić z przyjaciółmi, odmawiasz zaproszeniom. Ważysz
się. Bez przerwy zadajesz sobie pytanie: czy utyłem? czy nie za dużo zjadłem? Możesz w ten
sposób uwierzyć, że chudniesz.
To nie są prawdziwe oblicza twojego niepokoju. W rzeczywistości boisz się swojej
przyszłości. Boisz się mijającego czasu, przemian, które zajdą w twoim wyglądzie fizycznym.
Boisz się spojrzeń innych-, boisz się, że nie znajdziesz nikogo, kto zechce dzielić z tobą życie,
albo że stracisz tego, kogo kochasz. I twój niepokój, ten prawdziwy, głęboki niepokój ukrywa
się pod tymi nieszkodliwymi pytaniami: czy utyłem? czy schudłem?
SPÓJRZ W OCZY. SWOJEMU LĘKOWI.
Ośmiel się wyznać sobie to, co w głębi ciebie naprawdę napawa cię lękiem. Nie jesteś tego
nieświadomy. Każdy w głębi siebie dobrze wie, czego się lęka. Musisz zatem zedrzeć maskę,
zajrzeć w głąb siebie, nazwać to, co cię niepokoi. Ośmiel się powiedzieć — to pierwszy krok.
Jeśli na głos wypowiesz słowa, których się boisz, zdasz sobie sprawę, że chodzi wyłącznie o
słowa. Jeśli nazwiesz to, co cię niepokoi, bez wątpienia będziesz mógł lepiej nad tym
zapanować.
CZEGO SIĘ LĘKASZ? CZEGO SIĘ OBAWIASZ?
Przestań czytać. Zadawaj sobie pytania. Zrywaj maski.
Spójrz na prawdziwe oblicza swoich laków.
Ośmiel się je nazwać.
Zapytaj siebie: CZEGO SIĘ BOISZ?
Nie jest łatwo odpowiedzieć, musisz jednak postawić pytanie jeszcze raz, by poznać, jakie
są korzenie twojego lęku i jego prawdziwe oblicze. Ponieważ dopóki go nie nazwiesz, będzie
jak silny magnes podstępnie zdobywający siły, możliwości i energie mieszkające w tobie. Lęk
się umacnia, ponieważ wchłania twoją energię psychiczną, która mogłaby pomóc ci w
rozkwicie, dać możliwości twórcze. Lęk przemienia ją w energię negatywną, która zamiast z
ciebie emanować, przekształcać twoje otoczenie, pomóc w poprawie stosunków z innymi,
lepiej ich kochać, pomagać im, pozostaje w tobie i zżera cię.
Czego się boisz?
Zadawaj sobie to pytanie bez przerwy, zadawaj je też swojej przyszłości.
Jeżeli od początku książki, którą razem tworzymy, kazałem ci odnajdywać przeszłość, bez
końca się nad nią zastanawiać, opisywać ją na pustych stronach na końcu każdego rozdziału
— czyniłem tak dlatego, że korzenie twojego lęka często zapuszczone, są właśnie w
przeszłości. Twój strach jest być może tylko dziedzictwem. Kto jednak może o tym wiedzieć,
jeśli nie ty? W jaki sposób o tym się dowiedzieć, jeśli — gdy twój lęk wzrasta — nie usiłujesz
dotrzeć do jego odległych przyczyn?
Ponieważ twoje życie wewnętrzne jest labiryntem, musisz, by znaleźć z niego wyjście,
szukać po omacku, musisz chcieć wyjść. Jeśli sobie przypominasz, legenda mówi, że w
środku labiryntu znajduje się straszny zwierz —- Minotaur. Wymaga, by co roku dostarczano
mu na pożarcie młodych ludzi. Wszyscy, którzy chcieli go zabić, zagubili się w labiryncie,
błąkali się bez końca nie znajdując wyjścia i ostatecznie padali ofiarami Minotaura. Pewnego
dnia zjawił się Tezeusz. Ariadna przywiązała mu do nadgarstka długą nić, której koniec
trzymała. A ponieważ pozostawała poza labiryntem, Tezeusz mógł zachować orientację i
odnaleźć wolność.
Stare legendy często przedstawiają głęboką prawdę. Ty dla siebie samego jesteś tym
pożerającym zwierzęciem. To ciebie ono pożera, jeśli nie udaje ci się zgłębić tajemnic
labiryntu. Ta książka może być dla ciebie NICIĄ ARIADNY. Zastanów się nad swoją
przeszłością.
Nie jest ona z pewnością tak prosta, jak ci się wydaje. Rzeczywiście zbyt często ślizgałeś
się po powierzchni wydarzeń albo ignorowałeś tych, których kochałeś i którzy ciebie kochali,
nie dość zastanawiałeś się nad ich życiem, ich spojrzeniem. Czy słyszałeś pytania, które ci
stawiali, ich wezwania, niejednokrotnie wezwania o pomoc? Przeszedłeś obok, zbyt szybko.
Jednak te wydarzenia, te istoty naznaczyły cię. Istnieją w tobie jak ślad dawnych kolein,
które czasami można odnaleźć przelatując samolotem nad historycznymi krainami. Zdajemy
sobie wówczas sprawę, że wieśniacy od wieków chodzą starożytnym szlakiem nawet o tym
nie wiedząc.
Nie zdając sobie z tego sprawy nosisz te ślady w sobie. Niezależnie od tego, czy jesteś
jeszcze młody czy też życie zostawiło już za tobą długą, bruzdę.
ZBADAJ SWOJĄ PRZESZŁOŚĆ.
Na samym początku oceń wpływ, jaki mieli na ciebie twoi rodzice. Nie zadowalaj się
stwierdzeniami: „Moja matka jest zawsze w dobrym humorze, rozmawia ze mną bez
skrępowania"; „Mój ojciec był człowiekiem bez problemów, pamiętam go".
Zbadaj też ich życie, spróbuj ich naprawdę zrozumieć. By zrozumieć siebie. Twój strach,
twoje lęki są być może ich lękami, które ci przekazali, tak jak przekazali ci kolor twoich
włosów. Być może, nie zamierzając tego i bez twojej wiedzy, obciążyli cię pragnieniami,
których nie mogli zrealizować. Chcą, nie uświadamiając sobie tego naprawdę, byś zrealizował
to, co oni zdławili, zdusili. Pchają cię ku drogom przedłużającym te, którymi sami kroczyli
albo o których marzyli. W niczym to nie zmniejsza ich miłości do ciebie ani tej, którą im
jesteś winien. Trzeba jednak, byś był sobą.
Musisz pozbyć się ciężaru przekazanego ci niepokoju. Musisz zrozumieć, skąd
pochodzisz, w jaki sposób zostałeś ukształtowany. Nie tylko zewnętrznie, ale również — co
jak się domyślasz jest ważniejsze — w twoim wnętrzu.
Dopóki nie poznasz swoich korzeni, przyczyny, dla której niepokój niekiedy kłębi się w
tobie i wydaje się niezrozumiały, nie będziesz mógł rozkwitnąć. Być może osoby, które cię
kochały, które uformowały ciebie takiego, jakim jesteś, pierwsze dłonie, pierwsze głosy, które
wpłynęły na twoje postępowanie i twój charakter — być może niechcący spowodowały
zrodzenie się w tobie zgubnych przyzwyczajeń. Kto wie, może przygniotły cię swoją własną
klęską.
Zastanów się nad ich życiem, by to zrozumieć i by zrozumieć siebie.
Kilka miesięcy temu spotkałem młodzieńca o posturze atlety. Szczery uśmiech, sportowy
chód i szybkie ruchy zdradzały człowieka energicznego i zdecydowanego. Rozmawiając z nim
zauważyłem jednak w jego głosie brak zdecydowania. Rozpoczynał zdania jasną formułą,
konkretnym wnioskiem, ale w miarę jak mówił, następne słowa burzyły pierwsze, aż w końcu
nie było już wiadomo, co chciał powiedzieć. Odnosiłem wrażenie, że mam przed sobą
marionetkę, której pozostawia się swobodę ruchów i nagle się ją odbiera. Albo jeszcze gorzej
— psa na długiej smyczy, któremu pozwala się biegać i którego zatrzymuje się nagłym
pociągnięciem i zmusza do powrotu. Później poznałem piękną matkę owego młodego
człowieka, a w jej oczach żal z powodu życia, które uważała za niedoskonałe. Później ujrzałem
ojca — nieśmiałego i niepewnego, z zawartą w głosie całą chwiejnością człowieka
uważającego, że nie udało mu się zadowolić żony. Uwielbiali swojego syna. A przecież
wystarczyło spojrzeć na te trzy osoby, jedna obok drugiej, by się domyślić, że rodzice
obarczyli własnymi problemami psychologicznymi tego młodego siłacza, któremu dali życie i
z którego byli tak dumni. Związali swojego syna tak, jak krasnoludki skrępowały Guliwera.
Więzy nie są widoczne, ponieważ pozostają w głębi nas. Trzeba je jednak rozpoznać,
pozbyć się ich — inaczej grozi nam życie niepełne, nie dokonane.
MUSISZ PRAGNĄC ROZKWITU.
Kiedy spojrzysz za siebie, kiedy zrozumiesz życie tych, którzy cię otaczali, kiedy uda ci się
rozpoznać to, co ci przekazali, kiedy uda ci się zidentyfikować w sobie to, co nie jest tobą, lecz
nimi, wtedy będziesz mógł stać się sobą. I dla własnego pożytku posługiwać się energią
psychiczną istniejącą w tobie.
Ta energia nie jest niewyczerpalna. Jeśli powielasz postawy, które nie są twoimi
postawami. Jeśli zamiast budować — niszczysz. Jeśli pogrążasz się w obserwacji drugiego,
powtarzając — a poznałem wiele osób dotkniętych tą chorobą psychiczną — że / drudzy mają
więcej szczęścia, są sprytniejsi, inteligentniejsi, lepiej sytuowani, jeśli przechodzisz przez
życie zwrócony ku twojej przeszłości, jeśli je tracisz na niekończące się przyrównywanie do
sąsiadów, do przyjaciół — twoja energia psychiczna staje się siłą negatywną.
Miałem przyjaciela, który — ilekroć go spotykałem — zawsze mi opowiadał o ostatnich
szalonych pomysłach swojej dozorczyni. Był to człowiek, który nie przekroczył sześćdziesiątki
i który żył skupiony na sobie, powtarzając za każdym razem, kiedy spotykał przyjaciela:
„Nienawidzę ich wszystkich"! Wszystkich — to znaczy wszystkich innych. Oto krańcowy
przykład energii psychicznej gubiącej się w bagnie rywalizacji z drugim. Inni tracą swoją
energię psychiczną na żal za przeszłością, która na zawsze się oddaliła. Krążą dookoła tego,
czego nie zdołali wykonać, podobni do zwierząt przywiązanych do pala na środku podwórza.
Są pełni sił, jednak kręcą się w kółko. Nie mogą oddalić się od osi, do której są przyczepieni.
Nie poznają radości swobodnego biegania po polach i lasach.
Inni wyczerpują swoją energię psychiczną na powtarzaniu: bez końca rozpoczynają od
nowa. Trwają w tym z uporem. Tymczasem źródło ich czynów nie leży w nich samych —
podyktowała je moda lub poddali się innym wpływom. Rozpoczynają na nowo i oczywiście,
jako że nie pcha ich prawdziwa, wewnętrzna siła, upadają, powstają, rozpoczynają jeszcze
raz. Pewnego dnia spostrzegą, że nie była to słuszna droga. Są jak mężczyźni i kobiety
goniący bezustannie za miłością intensywniejszą od tej, którą żyją. Jak Don Juanom wydaje
się im, że jutro znajdą większą namiętność, podczas gdy do osiągnięcia szczęścia wystarczy-
łoby, by zechcieli budować, umacniać tę, którą dzielą. Trwonią swoją energię psychiczną na
bezużytecznych gonitwach.
Jeszcze inni z zadowoleniem kontemplują samych siebie, a ich energia psychiczna może
tylko prowadzić do pychy. Pozbawiona jest życiodajnych i soków.
Musisz nauczyć się unikać tych pułapek: powtarzania, żalu, biernego i
usatysfakcjonowanego podziwiania siebie, porównywania z innymi, nienawiści, zazdrości,
pożądania.
BĄDŹ SOBĄ. SWOJĄ ENERGIĘ PSYCHICZNĄ
POSTAW DO WŁASNEJ DYSPOZYCJI.
Swoją drogą wytyczaj prosto.
UKIERUNKOWUJ POZYTYWNIE SWOJĄ ENERGIĘ PSYCHICZNĄ.
Nie mów: nie mogę, nie potrafię.
Nie mów: to mnie nie dotyczy.
Możesz, pod warunkiem że zechcesz. Musisz stale czuwać nad zdrowym
ukierunkowaniem swojej energii psychicznej. Tak łatwo może się zagubić.
Co zatem czynić?
Być sobą. Wiesz już, bo doszedłeś do tego miejsca „naszej" książki, że trzeba dbać o
skoncentrowanie się na sobie. Wcale nie po to, by się zamykać! Egoizm jest więzieniem,
którego posadzka usypana jest z piasku. Twoja energia psychiczna zginęłaby w nim tak, jak
woda w wydmach pustyni. Skoncentrować się — oznacza skupić się na tym, co
najistotniejsze, odrzucić pęta przeszłości, samemu uformować własną twarz i samemu
wytyczyć własną drogę.
Stać cię na to! Do wykonania tego zadania musisz posłużyć się swoją energię psychiczną.
Nie pozwól sobie w tym przeszkodzić; już ci kiedyś powiedziałem: wiedz, czego chcesz.
Trzeba chcieć długo, to znaczy każdego dnia, i to każdego dnia w sposób pozytywny.
Porzuć postawy negatywne. Nie stawaj się źródłem bezużytecznych słów, które cię
zatruwają: „Nie uda mi się, nie mam dość siły, nie jestem piękny, on mnie nie kocha, nigdy
nie uda mi się osiągnąć tego, czego pragnę".
Te słowa, te myśli zżerają twoją energię psychiczną. Stwarzają wokół ciebie negatywny
krąg, w którym się zamykasz. W jego centrum zmagasz się z własnymi wątpliwościami, pyta-
niami. Twoja energia, zamiast kierować cię przed ciebie, ku światu, w który musisz wejść —
jeśli chcesz przemienić siebie albo świat — zostaje zużyta do ujarzmienia i osłabienia ciebie.
Przeciwnie, powinieneś swoje wysiłki wspierać refleksją. TWOJA ENERGIA
PSYCHICZNA POTRZEBUJE TWOJEGO ZAUFANIA.
W każdym razie nie burz jedną ręką wysiłków drugiej.
Widzisz, czytelniku, teraz, kiedy za mną rozciągają się już lata i mogę mojemu własnemu
życiu zadawać pytania — wmieszało się w nie przecież tyle tragedii i przewinęło się przez nie
tyle spraw nieoczekiwanych — wiem, że tym, co stanowi o mojej sile, jest ufność, postawienie
na siebie, na przyszłość, na innych. Zawdzięczam to mojemu ojcu, który od pierwszych lat,
kiedy wojna już pochłaniała nasze życie, nauczył mnie ufności.
Kiedy, zamknięty w tym skazanym na śmierć mieście, po raz pierwszy przekroczyłem
wyznaczone przez oprawców granice, dojrzał mnie człowiek należący do ich obozu — i
przemilczał to. Żyję również dzięki niemu. Dzięki temu nieprzyjacielskiemu żołnierzowi,
temu nieznanemu bratu. Zachowałem jednak ufność. Działałem.
Twoja energia psychiczna może rozwinąć się dopiero w czynie.
Powtarzam ci to od chwili, kiedy spotykamy się, ty i ja, na każdej stronie tej książki.
DZIAŁAJ. Coś jest nie tak? Nie załamuj się. Poszukaj wsparcia i zacznij zmieniać to, co
nie jest w porządku. Niekoniecznie trzeba zmieniać wszystko. Nie mógłbyś tego dokonać za
jednym razem. Musisz jednak pragnąć zmiany. A w tym celu — wykonać pierwszy krok.
W ten sposób wydostaniesz się z kręgu; wyzwolisz swoją energię psychiczną. Dasz wyraz
siłom, o których istnieniu w sobie sam nie wiesz. Są one jak woda zatrzymana przez zaporę,
która nagle się wyrywa dając energię.
Zbyt często twoje możliwości i twoja energia nie są wykorzystywane. Boisz się. Wątpisz. t
Wyrwij się. Zacznij działać.
Każdy mężczyzna, każda kobieta
ma NIEZMIERZONĄ ENERGIĘ PSYCHICZNĄ.
ZAUFAJ SOBIE.
DAJ WYRAZ SWOIM NADZIEJOM.
Niech cię popychają.
Niech dają ujście
TWOJEJ ENERGII PSYCHICZNEJ.
NIECH TWOJA ENERGIA CIĘ UNOSI.
Ona jest wspaniałomyślna. Jeśli ją uwolnisz, pozwoli ci otrzymywać. Do dzieła. Usuń
paraliżujące cię słowa, blokującą cię przeszłość.
Zwróć swą energię psychiczną na zewnątrz. Bądź sobą.
Ty, twoje myśli, twoje marzenia, twoje życie, TWOJA KSIĄŻKA
Zaufaj sobie. Pisz. Nie słowa negatywne, lecz słowa MOCNE, które cię podtrzymają.
NAPISZ O SWOICH PLANACH. Sporządź LISTĘ SWOICH PRAGNIEŃ. Ustal KALENDARZ
koniecznych do wykonania prac. Teraz powinieneś znać siebie lepiej. Musisz zatem zwrócić
się ku jutru, ku innym. TRZEBA ZACZĄĆ KROCZYĆ W KIERUNKU ROZKWITU. A w tym
celu — DZIAŁAĆ.
Słowa, które napiszesz, będą podobne do wytyczonej na mapie trasy, którą chcesz
kroczyć. Zanim zaczniesz, musisz wiedzieć, dokąd chcesz iść. STARAJ SIĘ PRZEWIDYWAĆ.
Oczywiście droga zostanie zmodyfikowana. Być może zostaniesz zmuszony do obejścia
przeszkody, do wybrania takiego a nie innego przejścia. Musisz jednak mieć Już jakąś wizję
ostatecznego celu.
Tylko ten, kto zna swoje pragnienia, może im zadośćuczynić.
ZACZNIJ WIĘC na tych stronach PISAĆ O SWOJEJ PRZYSZŁOŚCI, takiej jakiej
pragniesz; będzie to pierwszym krokiem w jej REALIZACJI. Pisz...
Poznaj swoje możliwości
Czytając książkę Sołżenicyna Archipelag Gułag przerwałem lekturę opanowany
wspomnieniami. Nie poznałem obozów, o których mówi, wiem jednak, jak smakuje
więzienie, przemoc, strach przetrzymywanej osoby. Znam też możliwości ducha i
odnajdywałem je na każdej stronie jego książki. Na nowo widziałem tych nie do zniszczenia
ludzi, o których kiedyś się otarłem i którzy tak jak Sołżenicyn posiadali moc wiedzy i siłę
charakteru sprawiające, że oni - więźniowie, skazani na śmierć - byli silniejsi od wszystkich
katów.
To właśnie w obozach, w więzieniu oceniłem nieograniczone możliwości istniejące w
każdym człowieku. Oczywiście również możliwości niszczenia - jeśli energia psychiczna nie
została ujarzmiona, jeśli jest podobna do strumienia zmiatającego wszystko na swej drodze.
Widziałem ludzi nękanych złością, wzajemnie się mordujących albo niszczących,
popełniających samobójstwa, na wszelkie sposoby pragnących zanegować swoje życie.
Możliwości nienawiści, które niszczą drugich, a w ostateczności prowadzą do zguby samych
oprawców. Któż jednak o tym wszystkim nie wie? Kto choć raz w życiu nie widział złości czy
przemocy, pomyłki, zła w akcji?
Nie można usprawiedliwiać ludzi, którzy stają się oprawcami trzeba jednak zrozumieć,
że oni również, na swój sposób Udowadniają, że w każdym z nas istnieją możliwości, których
siły nie podejrzewamy.
Te możliwości, ta moc znajdują się również w tobie. Od ciebie zależy, czy będziesz ich
niewolnikiem i ofiarą. Jeśli ich nie zdominujesz, jeśli nie będziesz świadom swojej energii
psychicznej, przegrasz z nimi. Jeśli je ujarzmisz, w końcu będziesz w stanie osiągnąć to,
czego pragniesz. Twoja przyszłość się urzeczywistni. Już ci powiedziałem, że musisz poznać
siebie, To zerwać negatywny krąg, którym czasem się otaczasz. Teraz musisz posłużyć się
możliwościami rozumu.
Nie mów: nie uczęszczałem na uniwersytet. Nie mów: nie jestem intelektualistą.
Możliwości, o których mówię, nie mierzy się liczbą lat spędzonych w szkole czy na
uniwersytecie. Nie zależą od zakresu wiedzy, którą posiadasz.
Wierz mi, poznałem w życiu setki mężczyzn i kobiet należących do wszystkich środowisk,
wykonujących najróżniejsze zawody. Poznałem rzeźników i skrzypków, wielkich fotografów,
pisarzy i chłopów, kowali i malarzy. We wszystkich odczułem możliwości inteligencji, te
możliwości, które i ty masz.
Nie twierdzę, że potrafiłeś, że potrafisz je wykorzystywać. Z pewnością nie wiesz o ich
istnieniu w tobie.' Stałeś się ofiarą pozorów jak tylu mężczyzn i kobiet: wydaje ci się, że
inteligencja zależy od nagromadzonej wiedzy lub dyplomów uniwersyteckich. To nieprawda.
Spotkałem profesorów o miernej inteligencji i drwali, których inteligencja była ogromna.
Zależy ona bowiem od całej twojej osobowości. Myślenie, tworzenie, czynienie użytku ze
swojej inteligencji jest również sprawą serca, a to zależy od woli. Tak jak w przypadku każdej
czynności w życiu trzeba także mieć ufność. Myśl, rozumowanie są działaniem, a żeby coś
czynić, trzeba chcieć. By czyn się powiódł, nie można otaczać go obawami i niepewnością.
Musisz zatem ufać swojej inteligencji, jej możliwościom. Być może po prostu nie
wiedziałeś o kilku prostych zasadach, które należy stosować, jeśli chcemy posłużyć się
myśleniem — to ono nas wyróżnia, czyni z nas ludzi i pozwala działać. Sam nie odkryłem tych
zasad rozwoju inteligencji. Kiedy przybyłem do Stanów Zjednoczonych, byłem tylko
niespokojną siłą, mało wiedzącą na swój temat, podobną do ziemi, której jeszcze nie zaorano,
na której rośnie jednak parę roślin dających przypadkowy zbiór. Później, stopniowo,
ponieważ moje życie się zmieniało, zacząłem zastanawiać się nad sobą i kiedy tylko poznałem
Dinę, kiedy urodziły się nasze dzieci, zapragnęliśmy, by miały w rękach wszystkie
możliwości, jakie daje życie. Czytałem. Spotykałem się z mądrymi ludźmi. Pytałem ich i
dzięki nim się dowiedziałem. Odtąd nie przestaję się uczyć, a tragedia, która pozostawiła
mnie samego, obdarzyła mnie też nowym zapałem, pragnieniem jeszcze lepszego
zrozumienia człowieka i jego wnętrza.
Jeśli każę ci pisać na końcu rozdziałów, to dlatego, że sam wypróbowałem, jak, bardzo
jest to użyteczne w poznaniu siebie i przygotowaniu się do działania. Przypominam sobie
rozmowy z pisarzem Maxem Galio, przyzwyczajonym do. wypowiadania się. To on przekazał
mi zamiłowanie do słów, pozwolił mi odkryć, jak wzbogacające jest wysłowienia swojej myśli.
PIERWSZA ZASADA, którą powinieneś stosować, polega na PISANIU i MÓWIENIU, na
zmuszaniu się do budowania jasnych i pełnych zdań i wypowiedzi.
Otwórz tę książkę na końcu pierwszego rozdziału. Ponownie przeczytaj to, co napisałeś.
Napisanie tego pomogło ci. Teraz pomoże ci odczytanie tego.
Zmuś się do przedstawienia, spisania swoich poglądów. Po prostu. Krótkie zdania, w
których są jasne myśli, w których jest działanie.
Za chwilę zamkniesz tę książkę i zmusisz się na tej stronie — stronie należącej do ciebie
— do jasnego przedstawienia swoich przemyśleń i projektów. Zamknij książkę. Pisz.
PISZ SWOJĄ KSIĄŻKĘ.
Przeczytaj słowa, które przed chwilą napisałeś. Jeżeli byłeś szczery, jeżeli budowałeś
zdania zgodnie z zasadą prostoty i jasności — a są to naturalne normy wypowiadania się —
odczytywanie siebie musi ci dać wrażenie siły i dodać ci odwagi.
Twoją energię psychiczną ukierunkowują słowa i myśli. Nie jest już błądzącym i
mogącym doprowadzić do zniszczeń potokiem, który nazywa się złością, przemocą; jest wodą
zmuszoną do płynięcia między groblami, wodą, która nawadnia i odżywia.
Trzeba to zrozumieć, doświadczyć tego na własnej skórze-, słowa i myśli nie są niewinne.
Nie powinieneś ulegać pokusie błąkania się twoich myśli. Uniosą ze sobą twoją energię
psychiczną, a ta zaginie jak woda w piasku, bezużytecznie.
Niech słowa, niech idee staną się dla ciebie sposobem skąpienia się. Jeśli bowiem chcesz
czerpać korzyści z możliwości tkwiących w tobie, musisz — i to jest DRUGA ZASADA —
NAUCZYĆ SIĘ KONCENTRACJI. Wyobraź sobie, że twoja energia psychiczna promieniuje
jak słońce. Jeśli pozwolisz temu promieniowaniu na rozpraszanie się w sposób nie
uporządkowany, zostaniesz bez, sił, twoja energia się zagubi. Jeśli jednak zbierzesz wszystkie
promyki jak kłosy pszenicy w snop, wówczas, tak jak za pomocą lupy i słońca, możesz
podpalić papier. Podobnie i ty przebijesz się przez przeszkody \ utorujesz sobie drogę ku
przyszłości.
Musisz również — tak jak to czyni ogrodnik chcąc, by drzewo rosło wzwyż — obcinać
uschnięte gałęzie lub pędy, które zabierają soki głównej gałęzi.
POWINIENEŚ SWOJĄ ENERGIĘ PSYCHICZNĄ SKUPIĆ 1 UKIERUNKOWAĆ NA CEL,
KTÓRYM JEST TWOJE ŻYCIE. Nawet jeśli nie dążysz ani do sławy, ani do fortuny, ani do
sukcesu, istnieją w twoim życiu cele, które pragniesz osiągnąć. Są twoje własne i mają taką
samą wartość jak te, które sobie stawiają ludzie poszukujący zaszczytów. Są szlachetne i
piękne:
są twoje.
By osiągnąć własne cele, urzeczywistnić pragnienia, musisz
się skoncentrować.
Czy ktoś ci powiedział, że masz wewnętrzne moce? Że tworzysz jakąś energią psychiczną?
Nikt. Oficjalne szkolnictwo ignoruje te sprawy. Każe ci się zapomnieć, że jesteś posiadaczem
niepowtarzalnej mocy — twojej energii psychicznej. Niektórzy ludzie, nie zdając sobie z tego
jasno sprawy, przeczuwają, że mają ogromne możliwości. I potrafią je użytkować. Potrafią
mieć ufność. Potrafią się skoncentrować. Potrafią chcieć. Potrafią nie hamować swojej
energii. Ci, którzy tak postępują, stają się Wielkimi tego świata. Niektórzy mają władzę
polityczną, inni są artystami, inni świętymi. Wszyscy skupili swoją energią, kierując się tą
samą zasadą.
Nie twierdzę, że trzeba ich naśladować. Wyniszczają się pragnąc zbyt wiele. Jednak z ich
przykładu powinieneś wyciągnąć naukę. Musisz też wiedzieć, że wszystkie religie od dawna
oceniły potęgę tej wewnętrznej siły. Mówiły o mocy wiary, która jest w stanie przenosić góry.
Trzeba mieć wiarę w siebie, wiarę w swoje możliwości. Twoje nazwisko nie widnieje na
pierwszych stronach gazet. Twoja twarz nie pojawia się na ekranie telewizyjnym — i cóż to
ma za znaczenie? Jesteś sobą, jedyny. Nie jesteś zatem kimś anonimowym. Twoja osoba,
twoje działanie, twoje życie są tyle samo warte, co wszystkie życia i wszystkie czyny.
Tylko w tobie — powtarzam ci to jeszcze raz — znajdują się wszyscy ludzie i cały
wszechświat. I jeśli tylko potrafisz je pozyskać, wszystkie siły skierują się ku tobie. Trzeba
tego chcieć. Musisz uświadomić sobie swoją rolę w tym życiu, być sobą, dać wyraz swojej
energii psychicznej, by być w lepszych stosunkach z innymi. Rozpromień się, by wziąć udział
w życiu świata. Niech twoja energia psychiczna stanie się jedną z gałązek — możliwie
najwspanialszą — wielkiej wiązki, którą jest cała ludzkość.
Nie mów: w czym to mnie dotyczy? Nie mów: interesuje mnie tylko moje życie. Nie mów:
w jaki sposób ja, który tak mało znaczę, mogę odgrywać aż taką rolę?
To dotyczy ciebie, ponieważ jesteś — nawet jeśli nie chcesz i tego wiedzieć —
niepowtarzalną cząstką świata, jesteś żywa komórką tego wielkiego organizmu, na który
składają się wszystkie istoty ludzkie. Tak jak one oddziałują na ciebie, tak i ty oddziałujesz na
nie sposobem, w jaki kierujesz swoim życiem. I jeśli sądzisz, że interesuje cię wyłącznie
własne życie, jesteś ślepy, ponieważ życie interesuje się tobą. Życie — to znaczy wszystkie
istoty żyjące.
Możesz odegrać jakąś rolę. Pomyśl o wszystkich kontaktach, jakie utrzymujesz z innymi,
rodzinnych, zawodowych. Pomyśl o związkach, jakie znajome ci osoby tworzą z innymi. To
złożony łańcuch biorący początek od ciebie. Jesteś wciągnięty w łańcuch przyjaźni, miłości,
nienawiści. Ma on na ciebie wpływ. Jednak twoje serce również rozsyła wkoło idee, uczucia,
w kierunku tych, których kochasz, z którymi łączy cię uczucie. Twoja energia psychiczna
promieniuje od ciebie ku wszystkim ludziom za pośrednictwem tych, których znasz. Jeśli
zadziałasz w jakimś kierunku, drudzy odeślą ci energię, która najczęściej będzie tej samej
natury co ta, którą ku nim skierowałeś. Rozsiej nienawiść, a zbierzesz nienawiść. Puszczaj w
obieg miłość, a otrzymasz miłość.
Oto dlaczego chciałbym, by ta książka, nasza książka, stanowiła między nami przede
wszystkim dobroczynną energię, byś opisał w niej siebie, twoją przeszłość, twoje nadzieje. A
później — by twoja myśl, nasz dialog, nasza energia wymieniały się. By ta książka krążyła. By
poznali ją inni. By stała się łącznikiem energii, sposobem poznania i miłości.
Jednak musisz się nauczyć koncentracji. Możesz tego dokonać kształcąc swoją pamięć.
Nie sądź, że pamięć jest wyłącznie miejscem w twoim umyśle, z którego w razie potrzeby
wyciągasz nazwisko przyjaciela, adres, numer telefonu lub tytuł jakiejś książki. Ona jest
energią psychiczną, która przybrała kształt. Wyobraź sobie: kiedy napełniasz jakiś pojemnik,
butelkę czy wazon, woda przyjmuje jego objętość i kształt. Energia psychiczna, która stała się
pamięcią, to właśnie to — ma kształt przeszłego wydarzenia, wspomnienia. Jest znanym
obliczem, które odeszło.
Z czasem energia psychiczna pamięci zmniejsza się tak, jak w baterii elektrycznej, która
stopniowo traci moc. Najpierw zacierają się kontury. Nie pamiętamy już daty wydarzenia.
Szukamy jakiegoś imienia. Zapomnieliśmy, że nasza energia psychiczna alt; rozproszyła.
Tymczasem trzeba o pamięć dbać: jest tym, co nas tworzy. Pomyśl o chorym na amnezję.
Poznałem starca, który już nie wiedział, kim jest. Czasami chciał wyjść w pole — a mieszkał w
jednym z wielkich miast USA — ponieważ w czasach swojej młodości, w Europie, był
rolnikiem. „Muszę zająć się zwierzętami" — mawiał. To wydarzenia jego młodych lat zacho-
wały swoją energię, a najświeższe się w nim nie utrwaliły. Trzeba zatem ochraniać swoją
pamięć, dbać o energię psychiczną, która w niej jest zgromadzona.
TRZECIĄ ZASADĘ — ochraniać i rozwijać pamięć — łatwo możesz wprowadzić w życie.
Zmuś się do przeczytania w skupieniu jednej strony. W ten sposób nauczysz się koncentracji.
Oznacza to, że zmusisz się do wyrzucenia z twojego umysłu wszystkich myśli, które w nim się
tłoczą podczas lektury. Powtarzaj zdania, a przede wszystkim naucz się ich tak, by dać swojej
energii psychicznej trwały kształt, w którym długo pozostanie. W ten sposób przyzwyczaisz
się do zapamiętywania. Ponieważ zapamiętywanie jest wysiłkiem, musisz chcieć sobie
przypomnieć, a chcieć sobie przypomnieć — to chcieć być sobą. Będziesz w ten sposób
ćwiczyć swoją pamięć tak, jak sportowiec mięśnie swojego ciała.
Być może masz zwyczaj zapisywania w notesie tego, co masz do zrobienia? Spróbuj
niektóre z punktów — numer telefonu, listę produktów do kupienia — zapamiętać. To będzie
sposobem uruchomienia zespołu kół zębatych twojej pamięci i twojego umysłu.
Nie mów: po co w ten sposób przeciążać umysł sprawami bezużytecznymi?
Nie mów: nigdy mi się to nie uda, nie mam pamięci.
Jeżeli chcesz zapamiętać to, co zasadnicze, musisz rozpocząć Wystawiając się na próbę
spraw drugorzędnych. Czyżbyś nie wiedział, że sportowcy, chcąc ustanowić jakiś rekord,
przemierzają setki nic nie znaczących tras treningowych, które jednak, kiedy nadejdzie
odpowiedni dzień, pozwolą im odnieść zwycięstwo?
Weź jedno zdanie z tej książki, które wydaje ci się ważne. Spróbuj je zapamiętać, a
odkryjesz, że tak jak wszyscy ludzie masz pamięć, że musisz o nią dbać, rozwijać ją. A możesz
to uczynić wyłącznie odwołując się do swojej woli, ponieważ musisz powtarzać, uczyć się. A
uda ci się zapamiętać dopiero wtedy, gdy się skupisz. To niewielkie ćwiczenie znajduje się w
samym centrum mechanizmów kierujących energią psychiczną.
Dzisiaj wiem, że w szkolnictwie zaniedbuje się czytanie. Preferuje się obrazy. Podręczniki
szkolne, które niejednokrotnie pokazują mi rodzice, które widuję na uniwersytetach i w
gimnazjach, gdzie mam konferencje, przypominają komiksy. Upowszechnia się telewizja i
urządzenia nauczające. Jestem zwolennikiem postępu, jednak wierzę w niezastąpioną rolę
lektury. Wierzę w konieczność rozwijania pamięci. Jakkolwiek ludzie w ciągu swej długiej
historii rozpoczęli od oglądania obrazów, od uczenia się na podstawie obrazów, jednak
wielkim postępem było dopiero odkrycie pisma i lektury, kiedy każdy czytelnik mógł sam
tworzyć swoją myśl i tworzyć własną pamięć, zdać sobie sprawę, że jest niepowtarzalny.
Jeśli masz dzieci, czytelniku, nie wahaj się i każ im czytać. Spróbuj dać im poznać
ogromne możliwości, które w nich zaistnieją, kiedy — na podstawie słów napisanych przez
kogoś nieznanego — uda im się coś sobie wyobrazić. Każ im zapamiętywać, każ im recytować.
Zmuszaj je do trenowania umysłu. Muszą wiedzieć, że koncentracja jest konieczna, muszą to
poznać w praktyce. Naucz je, by się nie rozpraszały, by skupiały swoją energię psychiczną.
Wypróbuj rozwijanie pamięci, ćwiczenie zdolności koncentracji na sobie samym.
Wykonując te ćwiczenia stwierdzisz prędko, że w celu zapamiętania należy — to
CZWARTA ZASADA — ROZKŁADAĆ TRUDNOŚCI, zdania. Ten właśnie wniosek, który
wyciągasz z doświadczenia, powinien stać się dla twojego umysłu zasadą, metodą refleksji.
.Kiedy staje przed tobą jakiś problem, problem życia codziennego, spróbuj zawsze odwołać
się do refleksji, panowania nad sobą, rozłożenia trudności. Przypominam sobie mojego ojca.
Często kiedy wracaliśmy do domu — było to przed wojną — podawał mi klucze od naszego
mieszkania. „Otwórz" — mówił. Wiedziałem, że nasz zamek jest trudny do otworzenia i po
włożeniu klucza w dziurkę przekręcałem nim za szybko. Unieruchamiałem klucz.
Denerwowałem się. Mówiłem — jeszcze siebie słyszę — „Nie uda mi się. Zrób to sam, tato.
Otwórz." Jego jedyną odpowiedzią było: „Zastanów się". Później mówił dalej: „Uspokój się.
Od czego powinieneś rozpocząć? Co jest najpilniejsze?" W ten sposób uczył mnie rozkładania
na części problemu, który mi się wydawał gigantyczny i nie do rozwiązania. Powinieneś to
praktykować w swoim życiu, w codziennych sprawach i w tych, które wydają ci się
zasadnicze.
Mieć ufność. Koncentrować się.
Rozkładać.
DZIAŁAĆ. Pamiętać.
Musisz pamiętać o swoich czynach, jednak nie w celu powielania — powtarzanie działa
niszcząco. Stale nam zagraża. Jest pójściem na łatwiznę. Powtarzając nie musimy już
odwoływać się do naszej energii psychicznej. A niejednokrotnie tę właśnie drogę wybieramy.
Powtarzanie Jest drogą bez wyjścia.
By żyć, to znaczy być szczęśliwym, potrzeba ci wymyślania twojego życia, wyobrażania go
sobie jako coś nowego, tworzenia go. Unikaj powtarzania. Wiedz, że jesteśmy pchani do
powtarzania się, ponieważ nasze zachowania — nasze sukcesy, nasze niepowodzenia —
pozostawiły w nas głębokie ślady, których nie jesteśmy świadomi. Nasza energia psychiczna
płynie wówczas wytyczonymi drogami, na podobieństwo wody spływającej po powierzchni,
na której wyryte są rowki. Oto dlaczego częstokroć na nowo popełniasz błędy, które już
kiedyś popełniłeś. Kochasz mężczyznę czy kobietę mających takie same wady jak ta czy ten,
których opuściłeś. Powtarzasz, ponieważ wymyślanie wymaga wysiłku całego ciebie.
Tymczasem uczynisz postępy w poznawaniu siebie i innych, pozytywnie przemienisz swoje
życie dopiero wówczas, gdy INWENCJA, WYOBRAŹNIA PRZENIKNĄ DO TWOJEGO
ŻYCIA — i to stanowi PIĄTĄ ZASADĘ.
Tego również trzeba silnie pragnąć, na przekór wszelkim naciskom przyzwyczajenia.
Inwencja, wyobraźnia oznaczają, że twoja pamięć przypomina ci to, co już uczyniłeś. To
znaczy, że zastanowiłeś się nad swoimi przeszłymi czynami, że stałeś się dla siebie samego
przejrzysty. Musisz również mieć zaufanie do siebie, do swoich możliwości, by odważyć się
przedsiębrać to, co nowe. Ponieważ przeszłość zawsze uspokaja, jesteś konserwatystą. Boisz
się, że ci się nie uda, że stracisz, boisz się spróbować. To normalne. Nie oskarżaj się o
ostrożność. Na historię ludzkości składa się zbyt wiele nieszczęść i niepokojów, byś łatwo
mógł być nieustraszony. Jednak powinieneś być odważny. Musisz pokładać nadzieję w
istniejących w tobie możliwościach. Musisz zacząć oddziaływać na siebie, w sobie, by móc
oddziaływać na twoje stosunki z drugimi, aby w rezultacie lepiej się z nimi czuć i by oni lepiej
się czuli z tobą.
Zastosuj zasady, którymi się z tobą dzielę. W centrum łańcucha utworzonego ze
wszystkich, których znasz, stań się INSPIRATOREM zaufania i nadziei. Powiedz drugim:
pomówmy o waszym życiu, opowiedz im o swoim. Wytłumacz im, w jaki sposób wyzwolić siły
życia.
Ci drudzy — to twoja rodzina, twoi przyjaciele, ci, których kochasz.
Nie mów: zachowam dla siebie te wiadomości. Nie mów: inny — to konkurent.
Jeśli będziesz rozpowszechniać te odkrycia, uczynią cię one silniejszym. Dodadzą ci
ufności. Jeśli drugiego człowieka będziesz traktować jak konkurenta, stanie się nim. Jeśli
będziesz mu dawać, jakże nie miałby z czasem również zacząć dawać tobie. Jakże nie miałby
zrozumieć, że istnieją w tobie moce, które nakazują mu stać się twoim przyjacielem, a nie
wrogiem. Działaj w tym kierunku.
Ty, twoje myśli, twoje marzenia, twoje życie, TWOJA KSIĄŻKA
Pisz. Uporządkuj swoje myśli. Oczyść je. Nie pisz już tylko słów spontanicznie się
nasuwających. Wybieraj najprecyzyjniejsze, najlepiej wyrażające twoją wolę, twój zamiar.
SAM WYMYŚLAJ MAKSYMY, które będziesz mógł sobie powtarzać. W ten sposób
pokierujesz swoją ENERGIĄ PSYCHICZNĄ. Uczynisz z niej swoją siłę, za której pomocą
uzyskasz to, czego pragniesz. PISZ.
Twórz, jeszcze raz twórz, bezustannie
Czy przyjrzałeś się twarzy Picassa? Jeden z moich przyjaciół, znany amerykański fotograf
Dawid Douglas Duncan, spędziwszy z wielkim malarzem kilka dni, przygotował o nim i jego
dziele reportaż. Przeglądając jego książkę Good bye Picasso, słuchając jego opowieści o tym,
jak dzień po dniu obserwował Picassa pracującego z energią młodzieńca, zrozumiałem, co
chciał mi przekazać mój ojciec — było to z pewnością tuż przed wybuchem wojny — kiedy
wychodziliśmy ze sklepu jakiegoś rzemieślnika: „Dla tego, kto tworzy, nie istnieje
zmęczenie". Picasso — młody starzec — przypominał mi to zdanie. I chciałbym, byś i ty
tworzył.
Nie mów: nie jestem artystą.
Nie mów: moja praca zawodowa mnie nudzi, a po jej zakończeniu nie mam czasu na
tworzenie.
Znam twoje trudności. Wiem, że życie w naszych społeczeństwach jest przytłaczające, że
dla współczesnego człowieka praca jest tylko wypełnianiem, bez żadnej radości, obowiązków.
Jeden przez całe życie wprawia w ruch maszynę do liczenia, inny przez całe życie pisze na
maszynie. A co powiedzieć o ludziach pracujących w fabrykach, których ruchy podlegają
nieludzkiemu rytmowi maszyn?
Nie wychwalam przeszłości. Jednak pamiętam — kiedy pracowałem jako antykwariusz —
radość odczuwaną z wzięcia w dłonie któregokolwiek z pięknych przedmiotów wykonanych
ręką rzemieślnika, niekiedy dziesiątki lat wcześniej. Stworzył, wyłonił z drewna lub porcelany
dzieło, w które włożył nie tylko swoje umiejętności, ale również wyobrażenie piękna. Dzieło
niepowtarzalne, na podobieństwo niepowtarzalności każdej osoby, również i twojej. Kto dziś
może naznaczyć swoją osobowością wytwory swojej pracy? Tylko kilku artystów.
Społeczeństwo stało się jak walec drogowy, zmuszający wszystkich do wzajemnego
upodobnienia się. A praca zmienia mężczyzn i kobiety w dodatek do maszyn.
Oczywiście każdy z nas usiłuje zachować swoją indywidualność. Nie wystarczy jednak
usiłować odróżniać się od innych, na przykład za pomocą ubioru. Nie należy szukać różnic,
lecz tworzyć, jeszcze raz tworzyć, bezustannie.
Czy to jest możliwe?
To nie jest łatwe. Jednak musisz zachować zdolność inwencji i wyobraźni, która staje się
twórczością.
Opowiem ci o dzieciach i miłości. W tej dziedzinie każdy może rozwinąć niepowtarzalną
moc tworzenia.
Istnieją też kontakty z drugimi. Przeżywanie pięknych, wspaniałych przyjaźni jest
również jedną z najszlachetniejszych twórczości człowieka. I najrzadszych. Poruszę ten temat
przy okazji miłości.
Trzeba jednak także starać się tworzyć, kształtować materię, dobierać słowa. Ponieważ
tym lepiej będziesz potrafił żyć miłością i przyjaźnią, im lepiej wyrazisz w jakimś dziele swoją
ukrytą osobowość. Tę najprawdziwszą.
Nie mów: nie jestem twórcą.
Każdy mężczyzna, każda kobieta jest twórcą. Nieważne, że
dzieła, które tworzą, nie są uznawane za arcydzieła.
Kto zresztą dokładnie wie, czym jest arcydzieło? Zależnie od mody, zależnie od epoki
wychwala się lub odrzuca to czy tamto dzieło. Na przykład krytycy literaccy zachwycają się
jakąś powieścią, która następnie, zaledwie przeczytana, zostaje zapomniana. Nieliczni tylko
zauważyli Le livre de la Vie. To, co napisałem, nie wzbudziło ich zainteresowania: było być
może zbyt proste lub zbyt uczuciowe! A tymczasem księgarze i czytelnicy zrozumieli głęboki
sens mojej książki i przeczytało ją setki tysięcy osób. Każdego tygodnia otrzymuję setki
listów. I wiem, że Le livre de la Vie jest dziełem, prawdziwym, dziełem przemawiającym do
serc czytelników i podtrzymującym ich w ich codziennej egzystencji. Nie zależy mi na opinii
krytyków i ich ocenie, czy Le livre de la Vie jest arcydziełem czy też nie. Ona istnieje. Obronili
ją wszyscy pozostający w kontakcie z rzeczywistością.
Odczuwałem potrzebę napisania jej, a ludzie z radością ją czytają. I powiedzieli mi o tym.
OTO DLACZEGO TRZEBA TWORZYĆ.
Nie należy rozpoczynać od pytania, czy stworzy się arcydzieło. Trzeba czuć potrzebę
czynienia, dawania, przekazywania przyjemności, uczucia, spojrzenia. Kiedy dotknęła mnie
moja tragedia i kiedy znalazłem się sam, zanim nawet pomyślałem o napisaniu Au nom de
tous les Miens, utworzyłem fundacją im. Diny Gray dla ochrony człowieka w jego środowisku
życia. Walczyłem o jej uznanie, o to, by na świecie zajęto się losem drzew, problemami
ochrony środowiska. Walczyłem o to, by wszędzie na świecie dzieci nauczyły się szacunku dla
drzew, by otaczały je miłością. W tym celu rzuciłem hasło: „Jedno dziecko — jedno drzewo".
Ta akcja wymagała ode mnie codziennego wysiłku. I niejednokrotnie wątpiłem w nią i w
siebie. Później, na południu Francji, na stokach masywu, gdzie dosięgnął mnie pożar i gdzie
zginęli moi bliscy, ujrzałem dzieci, małych kolegów moich dzieci, sadzących drzewa
odrodzenia. Te drzewa, do których posadzenia się przyczyniłem, są właśnie dziełem, twór-
czością.
TRZEBA TWORZYĆ.
Jeśli nasze życie ograniczamy do konsumpcji, czymże się staniemy, jeśli nie czymś w
rodzaju żyjących maszyn?
TRZEBA TWORZYĆ.
Każda minuta twojego życia ofiarowuje ci możliwość tworzenia. Możesz tworzyć swój
sposób bycia, nie pozwalać na sterowanie sobą przez mody lub narzucone wyobrażenia, lecz
wiedzieć, że w sposób wolny i świadomy decydujesz o swoich czynach. Wytworzenie w sobie
na przykład niechęci do palenia — czy sądzisz, że to nie jest ważne?
Czy sądzisz, że kształtowanie woli nie ma decydującego znaczenia? A tworzenie wokół
siebie — przez swoje słowa, przez swoje zabiegi, przez swoje czyny — atmosfery szczęścia,
spokoju i bezpieczeństwa dla osób, które kochasz, czy nie uważasz, że to wszystko liczy się
najbardziej? Sprzeciwiam się wszystkim, którzy za twórczość uważają wyłącznie dzieła sztuki.
Nie znają życia, padli ofiarą przesądów. Poznałem kiedyś starego, ponad 80-letniego
człowieka o bardzo skromnym pochodzeniu, który nigdy nie uczęszczał na uniwersytety. Już
w wieku jedenastu lat pracował na budowach. Dzisiaj, po całym życiu wysiłków, nadal
tworzy. Tego, co pisze, nie można nazwać książkami: po prostu do małego notesika
przepisuje myśli, cyfry, które wydają mu się ważne. Wkleja artykuły z gazet, które pozwalają
mu zrozumieć ludzki świat. Pokazywał mi długą kolumnę cyfr: były tam zapisane wszystkie
określone przez naukowców okresy trwania różnych epok geologicznych, momenty
pojawienia się gatunków zwierzęcych. Widziałem jego żywe spojrzenie: „To wywołuje
wrażenie, nieprawda?" — stwierdził. Czy sądzisz, że ten notes nie stanowi prawdziwe]
twórczości?
Twórczości, którą możesz uprawiać.
Nie ma nic prostszego i istotniejszego od tworzenia. Równa się ono nawiązaniu
kontaktów ze światem i z innymi.
Obserwowałem w naszym domu wspaniałą kobietę, która z Diną zajmowała się naszymi
dziećmi i która, od kiedy jestem sam, przygotowuje posiłki, gdy odwiedzają mnie przyjaciele.
Widywałem ją krojącą jarzyny i w tych tak prostych, pełnych doświadczenia ruchach
odkrywałem, że gotowanie jest tworzeniem.
Urządzenie swojego mieszkania, wybór mebli, obrazów, fotografii, które się zawiesi — to
również twórczość.
Chcę przez to powiedzieć, że najbardziej codzienne i najkonieczniejsze czynności — jeśli
się je wykonuje z miłością, jeśli wkłada się w nie całą swoją osobowość, jeśli usiłuje się
uniknąć naśladownictwa — mogą się stać dziełami i sprawić radość. W swoim życiu musisz
się starać wycisnąć na otaczającym cię świecie własne piętno, obdarzyć swoje czynności —
wybór ubioru, mebli, sporządzenie jakiegoś dania — swoim śladem.
Twoje życie musi być nieustannym tworzeniem.
Taki powinien być ostateczny cel twoich wysiłków, to stanowi o sensie każdego dnia,
każdej z twoich czynności.
Twoje życie twórczością? Oznacza to, że musisz wziąć się w garść. Nie pozwolić, by życie
ci się wymykało, by bez twojej wiedzy się rozpłynęło, byś pewnego dnia nie zdziwił się tyloma
latami przeżytymi bez jakiejkolwiek wiedzy o sobie, o swoim życiu, o jego sensie.
Taką cenę płacą ci, którzy nie chcą spojrzeć na swoje życie, nie chcą go zrozumieć,
oddziaływać na nie.
Przypominam sobie zbliżającą się do sześćdziesiątki niewiastę, która po napisaniu do
mnie przybyła zobaczyć się ze mną osobiście w siedzibie Fundacji im. Diny Gray. Rozpaczała,
melancholijnie spoglądała na swoją przeszłość: „Moje lata, panie Gray, moje lata — mam
wrażenie, że nie żyłam. Jakże to możliwe? Mam uczucie, że nic nie uczyniłam z mojego życia,
a teraz..."
Opowiadała o swoim życiu, o swoich dniach, o dzieciach, które urosły, odeszły, które
wychowała nie zdając sobie sprawy, że powinna była nauczyć je żyć dla nich, a nie dla samej
siebie, że nie zostali powołani do życia dla niej, lecz że urodziła je dla nich samych.
Tworzyła, nie znając sensu tej twórczości. Wydaje mi się, że pomogłem jej zrozumieć. Nie
jest przecież nigdy za późno na nadanie kierunku całemu swojemu życiu, nawet jeśli duża
jego część już upłynęła.
TRZEBA JEDNAK CHCIEĆ TWORZYĆ, TO ZNACZY DAWAĆ.
Czy wiesz, co jest przyczyną wielu załamań nerwowych? Zamknięcie się w sobie,
niemożność nawiązania przez chorego kontaktu ze światem, z innymi. Nagle zamyka się,
przestaje się interesować, chciałby leżeć, skryć się pod kołdrę, zapomnieć o świecie,
odnaleźć w tym smutnym bezruchu coś w rodzaju dzieciństwa.
Dlatego właśnie trzeba mieć się na baczności: za wszelką cenę zachować swoje
zainteresowanie innymi i światem.
Nie mów: cóż mnie obchodzi głód w Afryce! Nie mów: cóż mnie obchodzą książki, filmy,
inni ludzie, przyjaciele — mam telewizję!
To, co — jak ci się wydaje — interesuje cię, w rzeczywistości obraca się przeciwko tobie.
Żeby twoje życie mogło się nadal realizować, potrzebujesz wiedzy o tym, co dzieje się
wokół ciebie.
Zainteresowanie światem jest ci potrzebne. Powinieneś codziennie przejrzeć jakąś gazetę,
zapoznać się z głównymi wydarzeniami politycznymi i ekonomicznymi, ponieważ ciążą na
tobie w każdej chwili twojego życia. Nie mów, że nie możesz na nie oddziaływać. Możesz i już
od chwili zapoznania się z nimi tworzysz warunki ich zmiany.
Kiedy chciałem utworzyć fundację im. Diny Gray, wielu przyjaciół odradzało mi to
przedsięwzięcie. Mogłem natknąć się na obojętność, biurokrację ministerstw. Miało to być
marnowaniem mojego czasu, mojego życia, moich pieniędzy. Nie rozumieli, że walka, które
rozpoczynałem — moja twórczość —- mogła nie tylko przyczynić się do zmiany warunków
życia wielu ludzi, do ochrony natury, lecz również mnie samemu pomóc żyć.
INTERESOWANIE SIĘ ŚWIATEM, OTWARCIE SIĘ NA ŚWIAT — TO WZBOGACENIE
SIEBIE ŻYCIEM DRUGICH, TO TWORZENIE ŁAŃCUCHA ŻYCZLIWOŚCI, TO
PRAWDZIWE ŻYCIE.
Nie jestem członkiem żadnej partii politycznej. Mówię wyłącznie o tym, czym żyję, co
myślę. Często jednak spotykałem mężczyzn i kobiety mających jakiś ideał polityczny i
społeczny, odrzucających twarde prawo naszych społeczeństw i dążących do większej
sprawiedliwości w życiu ludzkim. Odrzucają świat, w którym niektórzy umierają z głodu, a
inni bez ograniczeń trwonią, w którym wszystko jest na sprzedaż. Kto może się zgodzić, żeby
w rodzinie amerykańskiej wyrzucano na śmietnik tyle żywności, ile wystarczyłoby na
wyżywienie przez tydzień jednej rodziny hinduskiej? A zatem ludzie, którzy usiłują tworzyć
inne życie, którzy próbują każdego dnia swoim postępowaniem tworzyć lepsze warunki,
często wydawali mi się szczęśliwsi od ludzi zamykających się w sobie, egoistów
zapominających, że najzręczniejszy egoizm nie polega na „zachowywaniu", zamykaniu
lecz na otwieraniu się, dawaniu, tworzeniu razem z innymi.
Spróbuj.
TWÓRZ SWOJE ŻYCIE.
W wyborach, których dokonujesz, w twoim codziennym postępowaniu, w postawie, jaką
przyjmujesz w stosunku do drugich, wypowiadaj się, twórz swój styl, używaj swoich własnych
słów, a nie tych, które wszyscy ci podpowiadają.
Twórz, to znaczy nic nie czyń z obojętnością, wszystko naładuj swoim entuzjazmem i
swoją miłością. Miej wiarę w siebie.
TWÓRZ, JESZCZE RAZ TWÓRZ, BEZUSTANNIE.
Ty, twoje myśli, twoje marzenia, twoje życie, TWOJA KSIĄŻKA
TWÓRZ tutaj swoją książką. PISZ, a pisząc znajdź swój styl, swoją drogą. WYPOWIADAJ
SIĘ. Ożyw siłą TWÓRCZĄ, która w tobie istnieje. TWÓRZ, pisz.
Potrzebujesz miłości
Potrzebujesz miłości.
Wiem, co mówię. Byłem dzieckiem kochanym, a następnie oddzielonym od swoich.
Byłem samotny, z trwogą szukałem kogoś, ku komu mógłbym wyciągnąć ramiona i kto by
mnie przygarnął. Byłem człowiekiem zadowolonym, otoczonym miłością i darzącym
miłością. Później znowu pojawiła się samotność.
POTRZEBUJESZ MIŁOŚCI.
Miłość powinna otworzyć cię na innych, na świat. Powinieneś ją przeżyć, wtedy życie
samo cię poniesie, pociągnie i przemieni w entuzjazm. I życie nabierze sensu. Co pozostanie,
jeśli zabraknie ci miłości? Dni, które będą dodawać się jedne do drugich, gesty, do których
będziesz się zmuszać. Życie zamieni się w długą wędrówkę przez pustynię.
Potrzebujesz miłości.
Potrzebujesz wymiany twojej energii psychicznej z inną energią. Znasz
podstawową zasadę elektryczności, która mówi, że prąd płynie, istnieje dopiero wtedy, gdy
biegun ujemny spotyka biegun dodatni. Twojej energii psychicznej potrzeba takiej właśnie
łączności z innym biegunem. Pozbawiona takiego spotkania zamyka się w sobie, gnije w
tobie, Niszczy cię.
Jak już powiedziałem, jest źródłem wielu chorób, a być może jeszcze i tych, których tylko
objawy są nam znane. Nie mogąc się uzewnętrznić, rozchodzą się po całym organizmie i
umyśle.
POTRZEBUJESZ MIŁOŚCI.
Nie mówię wyłącznie o miłości znanej ci z kina i powieści. Jest ona oczywiście pełną i
piękną formą spotkania, pozwala przedłużyć życie. Jednoczy ciało i serce.
Jak przeżywasz tę miłość? Czy jej zaznałeś? Czy rzeczywiście jej pragniesz?
Znam jej postać karykaturalną. Spójrz na mury, na stronice reklam w gazetach, na ciała
rzucane na pożarcie naszym spojrzeniom, ciała bez duszy i na witryny kin wystawiające ciała,
o których się mówi, że są obrazem miłości, że są miłością. Widziałem nawet w niektórych
miastach zapowiedź show-life, podczas którego aktorzy na scenie naśladują spektakl miłości.
Nie chcę tego nawet potępiać. Po co potępiać to, co nie istnieje? Ponieważ spotkania dwu
ciał nie nazywam miłością. To tylko sposób, najbardziej pusty sposób spotkania z drugim.
Każdy
z partnerów ogranicza się do roli instrumentu sprawiania przyjemności. ,
Nie odrzucam przyjemności. Rozkosz fizyczna jest częścią Życia, jej doznawanie,
poszukiwanie jest rzeczą konieczną i naturalną. Jednak czy na pewno ją znajdziemy szukając
za wszelką
cenę?
Bardzo często otrzymuję listy od młodych. Obyczaje na szczęście zostały zliberalizowane.
Stosunki między mężczyznami i kobietami stały się łatwe. Ludzie, zanim się zdecydują na
wspólne życie, chcą się poznać, poznać swoje ciała.
Czy jednak te listy ukazują mi obraz szczęścia? Czy są odbiciem zachowań prowadzących
do równowagi?
Nie sądzę.
Jesteś, czytelniku, tak jak każdy człowiek — nie zapominaj o tym — nierozerwalnym
połączeniem ciała i umysłu. Umysł: nie znajduję innego słowa na określenie tego, czym jest
nasza wrażliwość i co się składa również z naszych wspomnień, nadziei, naszej pamięci,
naszej inteligencji, naszej podświadomości i świadomości. Jeśli chcemy rozdzielić obie części
nas samych, rozdzieramy się, kaleczymy. Z tego bolesnego zabiegu chirurgicznego nie może
zrodzić się harmonia.
Nie jestem za zamykaniem młodych ludzi w klasztorach, za uniemożliwianiem im
wypowiadania się o ich wewnętrznych siłach. Jednakże bądź czujny. Każdy z nas powinien
siebie szanować, to znaczy szanować siebie w swojej złożoności.
Kimże jesteś, jeśli bez żadnego wahania oddajesz się najmniejszej pokusie? Nieważne, że
naukowe sposoby pozwalają dzisiaj uniknąć takiej czy innej konsekwencji, takiego czy innego
lęku. W jaki sposób chcesz budować stosunki międzyludzkie — to znaczy pozwolić zrodzić się
miłości —- jeżeli bez żadnej odpowiedzialności oddajesz swoją osobę, a na dodatek oddajesz
ją tylu innym osobom? Miłość to trwanie. Miłość to akt woli.
liczy się nie chęć gromadzenia doznań. Cóż może przynieść szybkie i przelotne
spotkanie? Znajomość powierzchowną, przyjemność pozbawioną głębi, wrażenie satysfakcji
— załatwiliśmy sprawę raz dwa, wydaje się nam, że uwolniliśmy się od przesądów, że
jesteśmy wolni i zrozumieliśmy drugiego — i jednocześnie dużo trwalsze uczucie porażki.
Ponieważ w przypadku przyjemności pozbawionych dalszego ciągu i prawdziwej wymiany
wszystko jest złudne. Co mogą osiągnąć ciała, które pcha ku sobie żądza? Mogą się
zadowolić. Jednak czymże jest w ten sposób usatysfakcjonowane pragnienie? Czym jest
nawet to pragnienie, jeśli nie będzie w nim całej twojej prawdy psychologicznej, całej twojej
energii psychicznej1? W jeszcze większym stopniu pogłębi twoją potrzebę spotkania,
popchnie cię ku innym ciałom, które wcale bardziej cię nie zadowolą, ponieważ twoja energia
psychiczna nie ma czasu na wymianę z energią drugiej osoby. I to nowe spotkanie, ta nowa
satysfakcja, którą sobie przyznajesz sądząc, że w niej znajdziesz wreszcie pokój i trwałą
przyjemność, pchnie cię ku innym — chyba że, zraniony, wybierzesz zamknięcie się w sobie i
rozpacz.
Musisz więc dokonać wyboru: błysk radości i długa rozpacz albo powolny, cierpliwy i
często trudny podbój Miłości.
Ponieważ dopiero czas pozwoli ci prawdziwie poznać drugiego człowieka. A przede
wszystkim czas trwania samego zachwytu drugą osobą.
Rzeczywiście trzeba czekać: najpierw rozmawiać, patrzeć na siebie, razem podróżować
we wspomnieniach drugiego, dzielić sprawy dnia codziennego, jakiś posiłek, przedstawienie,
rozmawiać raz jeszcze, pisywać do siebie — a zatem napełniać, wzbogacać ciało wszystkimi
mocami ducha. Takie wzbogacanie nie może się dokonać w ciągu jednej godziny, w ciągu
jednego dnia, po przetańczeniu kilku tańców czy kilku wymienionych zdaniach. Jeśli
zaakceptujemy czas potrzebny na odkrywanie się, jeśli nie wyrażamy zgody na ustępstwo
wobec ułudy poznania drugiego i przeżycia miłości dzięki szybkiemu oddaniu swojego ciała
— wtedy, kiedy dojdzie do spotkania ciał, nie będzie ono jak natychmiast zgasły błysk. Stanie
się łącznością, możliwością przeżywania miłości.
Nie składasz się przecież z samego ciała. Jesteś inteligencją, umysłem. Nie możesz
rozedrzeć się ha dwie ignorujące się części.
Kiedy nadejdzie moment miłości fizycznej, jeśli będziesz wyłącznie ciałem, twoja
przyjemność ci umknie albo będzie tylko krótką, ulotną chwilą. Otóż musisz poznać miłość
fizyczną. Również na tej płaszczyźnie musisz rozkwitnąć, pozwolić swojej energii psychicznej,
by opanowała całe twoje ciało, ponieważ kochane ciało darzy cię swoją obecnością.
W chwili przeżywania przyjemności dokonuje się prawdziwa wymiana energii
psychicznej, odnowa siebie przez drugiego, poznanie drugiego i siebie przez przyjemność.
Jak widzisz, nie odrzucam przyjemności.
Przeciwnie, uważam, że nie ma nic smutniejszego nad tych mężczyzn (a przede
wszystkim kobiety), którzy nie dochodzą do rozpromienienia fizycznego, którzy czasem przez
całe życie nie zaznają tego momentu, w którym na maleńki ułamek sekundy traci się
świadomość, w którym unosi nas — ciało i duszę — fala mająca swe źródło w głębi nas i
darząca drugiego szczęściem w chwili, w której on nas nim darzy.
W jaki sposób osiągnąć tę przyjemność? W jaki sposób poznać tę promienność? W jaki
sposób obdarzyć drugiego tą radością?
Potrzebne są do tego przede wszystkim miłość i pragnienie. Druga osoba musi stać się
dla ciebie czymś innym niż obcym ciałem niezbędnym do usatysfakcjonowania twojej
potrzeby czy przyzwyczajenia.
Nie może między wami istnieć samo tylko porozumienie dwóch istot wiedzących, co
robić, i chcących zaznać przyjemności.
Obydwie istoty muszą pragnąć obdarzyć się wzajemnie miłością. Ponieważ — i taka jest
sprawiedliwość natury — ciała nie zrozumieją, czy wypowiadane słowa są szczere. Ciała
szybko poznają prawdę miłości lub przeciwnie — grę i instynkt.
Wówczas wkrada się między kochanków strach, najczęściej itrach nieświadomy.
Wystarczy, że jedna ze stron go w sobie odczuje, by zniknęła przyjemność. Jeden z partnerów
być może osiągnie swoje własne zadowolenie, ale drugi? Czymże jest samotna rozkosz?
Miłość to przecież dzielenie się, a radość ze spotkania ciał istnieje dopiero w tym dzieleniu
się, w tym spotkaniu na szczycie przyjemności.
Strach. Może to być strach, że zostaniemy użyci jako instrument Rzeczywiście, zbyt
wielu mężczyzn szuka przede wszystkim własnej przyjemności — i nie mogę zrzucać na nich
odpowiedzialności, ponieważ są tylko aktorami w długiej historii człowieka. Co ich obchodzi
kobieta? Wielu w głębi duszy uważa nawet, że kobieta musi godzić się na przyjemność
mężczyzny w sposób pasywny i że w każdym razie to mężczyzna powinien prowadzić.
Kobieta ma zatem uczucie, że jest wyłącznie rzeczą, że nie ma osobowości, że jej własne
życie się nie liczy, że musi znosić albo dawać, ale że nie jest stworzona do otrzymywania.
Ten powstający brak równowagi jest jednym z najbardziej zgubnych. Nie tylko dla
kobiety, lecz i dla mężczyzny, dla obojga. Kobieta cierpi z powodu swojego niezaspokojenia, a
to rzutuje na życie codzienne. Energia psychiczna, której nie daje, która nie ulega wymianie,
która nie rozkwita, przeradza się w agresję, gwałtowność, w pretensje, które stopniowo
przemieniają życie we dwoje w nieustanną walkę. Widziałem, wysłuchiwałem wiele między
którymi nie ma już łączności. Żyją obok siebie, śpią obok siebie, ale między nimi istnieje już
tylko przepaść.
Nie wolno ci zaakceptować takiej sytuacji.
Jednakże ona zaistnieje, jeśli twoim życiem będzie kierować spontaniczność. W miłości
musisz pragnąć harmonii. To znaczy troszczyć się o drugiego. Pomagać mu w zdobyciu wiary
w siebie i w ciebie. Musi czuć, że nie szukasz wyłącznie własnej przyjemności, lecz że z nim
pragniesz dzielić przyjemność fizyczną. A do tego, powtarzam raz jeszcze, potrzebny jest
czas.
Krótkie spotkania nie rodzą prawdziwej harmonii ani żadnej głębszej przyjemności. Stałe
poznawanie siebie nawzajem — kiedy minie już pierwsze, olśnienie — dzielenie waszych
nocy, przyzwyczajanie się do wzajemnych reakcji, kiedy noc w noc trwacie jedno przy drugim
— wszystko to umożliwia powstanie przyjemności i równowagi oraz poczucia
bezpieczeństwa.
Ponieważ przyjemność rodzi się wyłącznie przy entuzjastycznym, całkowitym udziale
ducha. Jeśli myśli wypełnione są strachem, niepewnością, obawą przed jutrem, przesądami,
obłudą — nie może być mowy o radosnej i dzielonej przyjemności. Być może po prostu będzie
mieć miejsce gwałtowna, chorobliwa lub wymyślona satysfakcja, która nie będzie
odprężeniem dla ciała ani radością dla ducha. Sukces w miłości zależy zatem od szczerości,
trwania, woli, jasności i szacunku dla drugiego, troski o drugiego. Drugi musi stać się
przedmiotem pytań, które sobie zadasz. Musisz zrozumieć, dlaczego się nie oddaje albo się
odsuwa, dlaczego się niecierpliwi albo zacina w niemocy.
Do ciebie należy dodanie mu odwagi. Twoja czułość może go uspokoić, pomóc mu w
przezwyciężaniu obaw spowodowanych wychowaniem, środowiskiem, poprzednimi,
negatywnymi doświadczeniami.
Zastanów się nad osobą, którą kochasz.
Czy wystarczająco myślisz o jej potrzebach?
Czy rzeczywiście wczuwasz się w jej odczucia, w jej pragnienia?
Czy naprawdę zawsze chcesz się dzielić?
Czy zawsze jesteś SZCZERY?
Szczery. W miłości jest to być może najważniejsze słowo. Szczerość nie oznacza, że należy
powiedzieć wszystko, niezależnie od momentu i nieważne, w jaki sposób, mówić o
wszystkim, co ci przychodzi na myśl. Ponieważ to, co spontanicznie przychodzi ci do głowy,
być może nie jest tym, co w tobie najważniejsze, najtrwalsze. A słowa mogą zranić drugiego i
zabić miłość. Trzeba więc zważać na wypowiadane słowa. Być pewnym, że prawdziwie
wyrażają twoją myśl, że nie są po prostu dźwiękami, które masz ochotę z siebie wydobyć w
celu zażartowania z siebie, w celu zirytowania drugiego, w celu sprawdzenia jego reakcji.
W twoich kontaktach z drugim musisz zawsze uważać, by nie ranić. Nie atakuj, nawet
bezwiednie.
Jeśli znajdujesz się w nastroju prowadzącym do konfliktu z drugą osobą — jego źródło
może być niezależne od ciebie: hałas, praca, zmęczenie — jeśli czujesz, że twoja energia
psychiczna wymyka ci się i staje się bronią przeciw niemu, to odizoluj się.
Stać się PANEM SIEBIE.
Chcieć PANOWAĆ NAD SOBĄ.
Wiedzieć, że wypowiadane słowa mogą RANIĆ.
Nigdy nie zapominać, że MIŁOŚĆ, PRZYJAŹŃ SĄ KRUCHE.
Odizoluj się. Jeśli złość wściekle rzuca cię przeciw drugiemu, jeśli między sobą i nim
czujesz tylko gniew, to odpręż się. Wyizoluj się, by się opanować. Odpręż się. Oddychaj, tak
jak cię tego nauczyłem. Wykonaj kilka ćwiczeń fizycznych w celu rozluźnienia napiętych
przez złość mięśni w ten sposób, by twoja energia psychiczna przemieniła się w siłę mięśni.
Nadaj kierunek twojej gwałtowności, spójrz na siebie z pewnego dystansu. Tak jak cię tego
nauczyłem, dziel trudność w ten sposób, by ujrzeć jej poszczególne części zmniejszone, a
zatem możliwe do opanowania.
SZCZEROŚĆ nie oznacza poddania się GWAŁTOWNOŚCI lub ZŁOŚCI. Szczerość to
SPOKOJNE spojrzenie na to, co się między dwiema istotami nie układa, to ROZMOWA Z
DRUGIM, spokojne WYPOWIEDZENIE problemu w celu ZNALEZIENIA ROZWIĄZANIA.
Zawsze należy pokładać ufność w sercu i inteligencji drugiej osoby. A tym samym starać
się jej tłumaczyć. Mówić do niej. Wyjawiać, co się nie układa.
Nie zapominaj, że język jest siłą i przywilejem człowieka. Nie wypowiadaj obojętnie
jakichś słów, staraj się tłumaczyć. Odnosi się to do wszystkich problemów związanych ze
stosunkami między ludźmi.
Nie sądź, że pewne tematy są zakazane. Że powinno się milczeć na temat miłości
fizycznej. Ze ma ją okrywać cisza i ciemność. W rozmowach z osobą, którą kochasz, musisz
ośmielić się poruszać tego rodzaju problemy. Nie zapominaj, że trud związany z
wytłumaczeniem pewnych spraw ma większą wartość od powolnego psucia się dalekich od
doskonałości stosunków.
Musisz spokojnie z drugim rozmawiać o twoim niezaspokojeniu — jeśli takie ma miejsce.
To nieprawda, że rozmowa o problemach związanych z miłością fizyczną burzy całą poezję.
Trzeba odnaleźć swobodę gestów, naturalność zachowań. Trzeba przestać się bać. Wraz z
osobą, którą kochasz, musisz dojść do harmonii, szczerości i prawdziwości waszych
stosunków. Oby każde z was znalazło w miłości własną równowagę dzięki równowadze
drugiego.
Musisz troszczyć się o równowagę i pragnienia drugiego, aby samemu osiągnąć
prawdziwą przyjemność i równowagę. Jednak musisz drugiemu pomóc. Na tym właśnie
polega miłość. Jeżeli twoja przeszłość, twoja nieśmiałość zniewalają cię w mniejszym
stopniu, to musisz pierwszy uczynić krok ku drugiemu. Daj się poznać z odkrytą twarzą,
opowiedz o swoich przeszłych obawach i pokaż, że potrafisz drugiemu dodać odwagi. W
stosunkach między ludźmi, w miłości, tak zresztą jak i w przyjaźni, a być może przede
wszystkim w stosunkach fizycznych, liczy się zaufanie rodzące się między dwiema istotami.
Trzeba, by nas ujrzano w prawdziwym świetle naszych pragnień.
Trzeba sobie samemu wyznać własne pragnienia. Trzeba je wyznać drugiemu. Trzeba
zmienić przyzwyczajenie do wstydu i do strachu, zakorzenione w nas niejednokrotnie już od
dzieciństwa i to bez przyczyny. Trzeba mieć odwagę być sobą. Niemniej jednak nie wolno
ustępować aktualnym modom, które zmieniają miłość fizyczną w rodzaj bezdusznej
gimnastyki! Miłość nie polega na wyuczeniu się i powtarzaniu pewnych technik!
Każda para musi WYMYŚLAĆ I TWORZYĆ
SWOJĄ WŁASNĄ HISTORIĘ.
Każda para musi ODKRYWAĆ I TWORZYĆ
SWOJĄ NIEPOWTARZALNĄ PIESŃ.
Pod tym tylko warunkiem para może dojść do równowagi, a każdy partner w swoim
stosunku do drugiego znajdzie pokój i harmonię.
By to osiągnąć, trzeba się oddawać, trzeba dawać. Dawać swoje zaufanie, szczerze i bez
odwrotu. Ośmielić się mówić do drugiego.
Wtedy pragnienie wytyczy swoją drogę, zrodzą się naturalne i piękne gesty. Wtedy z
przyjemności wyłoni się i zrodzi czułość. To jednak zakłada istnienie zaufania. Zrozumienia.
Uważam za rzecz piękną fakt, że prawdziwą i cudowną rozkosz miłości człowiek osiąga
dopiero wtedy, gdy kocha, gdy jego duch i ciało tworzą jedno, gdy między nim a drugą osobą
ustali się szczera, bezinteresowna, głęboka i długotrwała relacja.
I Dlaczegóż nie miałbyś dać do przeczytania tych stron osobie, którą kochasz, albo tym,
którzy dopiero pokochają? W ten sposób pozwolisz im zrozumieć, że tak jak ty muszą
otworzyć się na szczerość i prostotę, ponieważ miłość jest prosta, bezpośrednia. Utrudniają
ją, czasami ją rozdzierają nasze przyzwyczajenia, presja, jaką na nas wywierają inni, mody.
Musisz zatem na nowo nauczyć się prostoty stosunków międzyludzkich. Nie wolno ci
zezwolić na wślizgnięcie się między ciebie i kochaną osobę jakiejś ukrytej myśli, wątpliwości i
oczywiście dwuznaczności kłamstwa.
Wiem, wolność obyczajów jest w modzie. Tyle książek, które czytam, tyle filmów, które
oglądam, mówi, że w miłości można zmieniać partnera, przeżywać równocześnie wiele
namiętności. Nie wiem, jak to wygląda w twoim przypadku. Nie chcę osądzać dzisiejszych
obyczajów. Mam jednak doświadczenie w tym, co dotyczy stosunków międzyludzkich.
Znajdowałem się przecież w najtrudniejszych sytuacjach, w najróżniejszych zespołach
ludzkich. Kochałem. I wiem, że na kłamstwie nie można niczego budować.
Niebezpieczeństwo „zdrady" partnera nie polega na samym akcie fizycznym, lecz na
obłudzie, którą często się praktykuje. Ty o tym wiesz, że ciało tworzy z duchem całość, osobę.
Jeżeli przed osobą, z którą żyjesz, zataisz ten czy inny czyn swojego życia, jeśli nie
będziesz „grać w otwarte karty", to stopniowo, zanim sobie zdasz z tego sprawę, wasze
stosunki pozbawione zostaną przejrzystości, jak matowe szyby uniemożliwiające widzenie.
Staniecie się dla siebie obcy.
Być może pewnego dnia, być może ma to już miejsce, niektórym uda się — lub już się
udaje — przeżywać w prawdzie, w prostocie wiele miłości. Jednak muszą uważać: osoba,
która ich kocha, może godzić się na tę grę z niechęcią, po prostu przez „poświęcenie" —
modzie lub pragnieniom drugiego. Nadejdzie moment spłacenia długu z chwilą wybuchu
pretensji, złości, niekiedy zemsty, a także wyrzutów sumienia.
Sądzę, że łatwo jest kochać. Trzeba dać drugiemu to, czego oczekuje. To jedyny sposób na
otrzymanie tego, czego sami się
spodziewamy.
Poza tym trzeba chcieć, by miłość trwała. Twoja miłość w każdej chwili może zostać
zraniona, jeśli pozwolisz działać czasowi, ulegniesz okolicznościom, zamkniesz się w sobie,
jeśli dasz się przygnieść zmartwieniom. Codziennie małe zadraśnięcie — i druga osoba staje
się obca. Odniesiesz wrażenie, że uwięziły cię przyzwyczajenia.
TRZEBA WYMYŚLAĆ MIŁOŚĆ, TWORZYĆ JĄ KAŻDEGO DNIA. TRZEBA MIŁOŚCI
DAĆ CZAS.
Zastanów się, czemu poświęcasz całe godziny: swojej pracy czy rozrywkom, lekturze czy
telewizji.
Zastanów się, CZY POŚWIĘCIŁEŚ
choć trochę CZASU DRUGIEMU, MIŁOŚCI,
to znaczy temu, czego najbardziej POTRZEBUJESZ.
W naszym społeczeństwie, tak bardzo troszczącym się o skuteczność, o poszukiwanie
szczęścia, w sposób przedziwny i ślepy, ludzie zapominają, że miłość potrzebuje czasu, tak
jak potrzebuje go szczęście.
Za chwilą przerwiesz czytanie.
Zastanowisz się nad swoimi STOSUNKAMI Z DRUGIM.
Czy jesteś wystarczająco uważający w stosunku do niego,
a zatem w stosunku do siebie?
Czy doszedłeś do wniosku, że NAJWAŻNIEJSZE W ŻYCIU
nie są ani nagromadzone dobra, ani powodzenie,
ani zarobione pieniądze, ani duma ze zrealizowania pragnień,
LECZ MIŁOŚĆ — TLEN, ŻYCIODAJNE NASIENIE.
Bez niej, bez żywego i prawdziwego związku z drugim,
ZNAJDUJESZ SIĘ NA PUSTYNI,
nawet jeśli jest przeładowana przedmiotami.
Zamknij książkę'. Zastanów się.
OBDARZ DRUGIEGO tym,
czego SAM POTRZEBUJESZ — MIŁOŚCIĄ.
W MIŁOŚCI NIE SPIESZ SIĘ.
Mówię miłość, mógłbym jednak użyć słowa przyjaźń. Stosunek do drugiego nie jest w
niej tak intensywny, jednak przyjaźń jest równie konieczna jak miłość. Stanowi jedną z jej
postaci, wcale nie gorszą, po prostu inną. Często widywałem mężczyzn czy kobiety nie
mających przyjaciół, zagubionych w tłumie, a ich dni podobne były do sierot. Inni
przeciwnie, stawiając czoła trudnościom, wytrwali podtrzymywani przez przyjaźń.
Przypominam sobie moich przyjaciół z okresu wojny, o których pisałem w Au nom de
tous łes Miens. Stanowili moją wielką rodzinę, walczyliśmy ramię przy ramieniu, a kilku z
nich żyje do dziś. Widuję ich. Są łącznikiem między teraźniejszością a przeszłością. Łączy nas
nierozerwalny łańcuch przyjaźni.
To, co ma znaczenie dla miłości, ma je też dla przyjaźni.
Ile czasu poświęcasz tym, którzy są ci drodzy?
Czy potrafisz ich słuchać? Patrzeć na nich, to znaczy naprawdę rozpoznawać, jacy są, co
czują, jakie są ich trudności?
Czy darzysz ich tym, czego sam tak głęboko potrzebujesz? To znaczy uczuciem, to znaczy
pomocną dłonią w doświadczeniu, czasami milczeniem i przeciwnie — słowem, kiedy trzeba
dodać odwagi, i radością, kiedy się radują, i siłą, kiedy są w kłopotach.
Musisz raz jeszcze przerwać czytanie.
Pomyśleć o swoich PRZYJACIOŁACH.
Czy naprawdę ich akceptujesz takimi, jacy SĄ?
Czy rzeczywiście potrafisz ich SŁUCHAĆ?
Czy wyrzekłeś się wszelkiej ukrytej myśli?
CZY W STOSUNKU DO NICH NAPRAWDĘ JESTEŚ SOBĄ?
Przestań czytać. Zastanów się.
Powiedz sobie, że mężczyznę czy kobietę można poznać na podstawie osób, które ich
otaczają, które są ich przyjaciółmi. Są jak lustra, w których odbijają się różne aspekty danej
osobowości.
Jeśli przyjaźń istnieje, jeśli jest piękna, ciepła, stara, prawdziwa, stanowi to pozytywny
obraz mężczyzny czy kobiety pozytywnej.
Jeśli nie ma przyjaźni, jeśli jest ona pusta i fałszywa, to...
Jednakże dla Miłości, tak jak i dla Przyjaźni, istnieje tylko jedno źródło: MY SAMI. Jeśli
samemu nie pozostaje się w zgodzie ze sobą, jakże wejść w harmonię z innymi? W jaki
sposób otworzyć się na drugich, jeśli nie jest się otwartym na siebie samego?
W jaki sposób zrozumieć drugich, jeśli nie zrozumiało się. samego siebie? Pamiętasz
mężczyznę, o którym ci opowiadałem, który na odchodnym powtarzał: „Wszystkich ich
nienawidzę". W ten sposób wszystkich jednakowo przeklinał. Kimże on był, jeśli nie biednym
człowiekiem nienawidzącym samego siebie i złorzeczącym swojemu losowi?
Jeśli energia psychiczna, którą skierowujemy ku innym, jest pozytywna, powraca do nas
jako pozytywna na podobieństwo światła świecącego w lustrze. Jeśli jednak twoja energia
psychiczna jest negatywna, naładowana nienawiścią, zazdrością, pożądaniem, rywalizacją,
jakże nie miałaby zwrócić się przeciwko tobie, dosięgnąć ciebie. Energia, którą wysłałeś i
która wraca do ciebie, godzi w ciebie, ponieważ i ty chciałeś ugodzić.
Pomyśl o tym.
Trzeba chcieć wysyłać ku innym energię pozytywną — a jest nią prawdziwa przyjaźń i
miłość.
Bądź spokojny, a spotkasz ludzi spokojnych.
Wiem. Osoby dotknięte okrutnym doświadczeniem rzucą mi przykłady pacyfistów,
którzy dali się zagryźć przez wilki. Poznałem to. Podczas wojny, w mieście-pułapce, gdzie
byliśmy stłoczeni jak zwierzęta przygotowane na ubój, ludzie odmawiali walki. Święci wśród
katów. I nikt z nich nie przeżył. Należałem do tych, którzy wybrali walkę. Nie żałuję tego, a
wyjaśniłem to w moich poprzednich książkach. Nauczyłem się też, że istnieją chwile, kiedy
trzeba zamilknąć, ponieważ liczą się tylko czyny. A niejednokrotnie trzeba naszemu bratu
amputować jakąś zepsutą i mogącą zarazić innych część jego ciała. Mówię tu o jedno-
stkowych kontaktach z bliskimi z naszego otoczenia; I powtarzam: niech twoja energia
psychiczna będzie pozytywna, a otrzymasz energię pozytywną.
Jak już mówiłem, dzielić — znaczy pomnażać.
Twierdzę też, że DAWAĆ — TO OTRZYMYWAĆ.
Dzielić, dawać to tworzyć z drugim, dla drugiego, przez drugiego, który musi tworzyć
przez ciebie, dla ciebie.
Dlatego właśnie miłość — tak jak urodzajne drzewo — musi dawać owoce. Dwoje ludzi
ma je umocnić, nadać mu sens. Już się domyślasz, że mam na myśli dzieci. Są życiem. #
Wiem, mówi się, że na ziemi żyje za dużo ludzi, że powinno się wynagradzać tych, którzy
zrezygnują z potomstwa. Podaje się cyfry: 7 albo 8 miliardów ludzi w roku 2000, a 30
miliardów niedługo potem. To wszystko wiem. Nie jestem ekspertem. Twierdzę po prostu, że
dla mężczyzny i kobiety nie istnieje nic piękniejszego nad dawanie życia. Twierdzę, że
kobieta jest przede wszystkim stworzona do dawania życia. Widziałem, jak zmieniała się
moja żona Dina, kiedy nosiła w sobie nasze dzieci. Widziałem, jak stawała się piękniejsza,
młodsza, widziałem wpisujące się w jej ciało życie, szczęście wyrażające się poprzez jej ciało.
Wiem, że istnieją inne sposoby znajdowania równowagi. Każdy musi wybrać swoją
własną drogę, w sposób nieprzymuszony, nie ulegać przykładowi innych ludzi. Drugi
człowiek nie może być wzorem do naśladowania, najwyżej przykładem życia, nad którym
można się zastanawiać. Każdy mężczyzna i każda kobieta powinni wiedzieć, że decyzja o
przekazaniu życia — w przypadku kobiety o noszeniu go — stanowi najważniejszy akt dla
istoty ludzkiej. Wyobrażam sobie, czym jest pozbawienie się tego, odrzucenie tej radości i tej
odpowiedzialności. Każdy — powtarzam — musi wybrać swoją drogę. Jednakże trzeba
otworzyć oczy na znaczenie wyrzeczenia się.
Zdawać sobie sprawę, że bliscy, rodzina, twoje gniazdo, stopniowo znikną, że rodzice,
którzy prowadzili cię do wieku dojrzałego, odchodzą, że pozostaje się samemu ze swoimi
wspomnieniami, których nie ma już z kim dzielić. I jeśli nie założyło się nowej rodziny, jeśli
zostało się samotnym — ja też nim jestem dzisiaj — bez dziecka, które by się prowadziło ku
dorosłości, droga będzie trudna do przebycia, ponieważ staremu człowiekowi potrzebne jest
dziecko.
Nie w celu wzajemnej pomocy, jak to miało miejsce kiedyś, lecz dlatego, że w
nadchodzącym wieczorze życia trzeba we własnym ciele czuć życie, które jak poranne słońce
wschodzi w innej osobie.
Wiem: istnieją liczne sposoby podobnej solidarności z życiem, nawet jeśli nasze własne
przemija i wyczerpuje się. Można mieć jakieś dzieło do wykonania. Przypominam sobie
wspaniałego księgarza z małego miasteczka w centrum Francji. Bezdzietnego wdowca.
Zaszedłem do niego któregoś dnia późnym popołudniem. Księgarnia była wypełniona
młodymi, rozmawiającymi ze sobą ludźmi. Była to niewielka księgarnia pełna życia, dzięki
ciekawości wszystkich tych młodych ludzi — klientów, których łączyły więzy przyjaźni. To się
czuło. W jednej z piwnic księgarz umieścił książki o sztuce, które można było przeglądać.
Jakiś malarz wystawiał tam swoje obrazy. Pamiętam słowa księgarza podczas wspólnie
spożywanego obiadu: „Nie mam dzieci, usiłuję dzielić się każdą z książek, które kocham.
Chcę, by promieniowały. Chciałbym, by moja księgarnia stała się jak zwierciadło, które
rozprasza promienie słońca". Zrozumiałem piękno zawodu księgarza pojmowanego w ten
sposób, jako misja kultury. Odkrywałem człowieka, który — jakkolwiek sam — potrafił
znaleźć równowagę i pozostać w kontakcie z nowym życiem. Liczne są osoby bezdzietne,
którym udaje się pozostać otwartymi na świat. I przeciwnie, osoby mające dzieci zamykają
się, wysyłają ku synowi lub córce negatywne energie psychiczne. Ponieważ — dużo na ten
temat napisałem w Le livre de la Vie — „dzieciństwo jest jak tryskająca woda. Nawadnia
przyszłego człowieka. Może go zatopić. Z tą wodą swoich początków człowiek będzie kroczyć
przez całe swoje życie. Będzie w niej zaspokajać swoje pragnienie lub się zatruwać. Trzeba
zwrócić uwagę na rolę dzieciństwa".
Jednak zbyt wielu rodziców patrzy na dzieci oczami swoich problemów, swoich obsesji.
Być może twoje otoczenie naładowało cię negatywną energią psychiczną — teraz musisz
już o tym wiedzieć, ponieważ kazałem ci zbadać twoją przeszłość. Trzeba ci było lat, by zdać
sobie z tego sprawę i dotąd w pełni tego się nie pozbyłeś. W dzieciństwie byłeś kochany. Być
może jednak kochano cię źle, zamykając cię w miłości odcinającej cię od świata, przekazując
ci fałszywy obraz innych ludzi, przedstawiając ci ich jako rywali. Być może — ponieważ
przekazano ci negatywną energię psychiczną — sam stałeś się jej nadawcą.
I ty także może masz tendencję do skierowywania na swoje dzieci strumieni negatywne!
energii psychicznej.
Zadaj sobie pytanie.
Czy jesteś pewien, że nie wpływasz negatywnie
na tych, których kochasz?
Czy jesteś pewien, że klimat, którym otaczasz swoje dzieci,
jest POZYTYWNY?
Nie przekazuj im SWOICH NIEPOKOJÓW.
Nie przekazuj im SWOICH WYRZUTÓW SUMIENIA.
BĄD2 DLA NICH POKOJEM.
DLA TYCH, KTÓRYCH KOCHASZ, BĄDŹ PEŁNIĄ.
,To nie jest proste. Przede wszystkim musisz dojść do harmonii z samym sobą, musisz
ukierunkować swoją energię psychiczną tak, by stała się dobroczynna dla ciebie — wtedy
stanie się dobroczynna dla drugich.
Wraz z osobami, które cię otaczają — twoimi dziećmi, wybranym mężczyzną czy kobietą
— musisz tworzyć krąg pozytywnej energii. Niech każdy z was odsyła drugiemu korzystną
siłę. Nie czekaj, by drugi dał początek. Ty jesteś początkiem. Zacznij być twórczy.
Wyeliminuj ze swojego słownictwa słowa negatywne, które
odbierają ci część samego siebie.
Ty, twoje myśli, twoje marzenia, twoje życie, TWOJA KSIĄŻKA
Zbliżamy się do końca naszej pisemnej rozmowy. Mówiłem do ciebie. Przekazałem ci
moje myśli i nadzieje. A ty, czytelniku, za każdym razem, gdy skończyłem omawiać jeden z
tematów, spisywałeś swoje decyzje, swoje marzenia, swoje odczucia. Chciałbym, byś jeszcze i
tutaj pisał. O tym, co chcesz uczynić, by miłość otaczała ciebie i tych, którzy są ci drodzy. Pisz
w ten sposób, by każde słowo było nie tylko ciągiem liter, lecz by po-chodziło z twojego
wnętrza, z twojej głębi. Pisanie stanie się wówczas WYSIŁKIEM WYZWALAJĄCYM, PEŁNĄ
MOCY ENERGIĄ, KTÓRA ZJAWI SIĘ W CELU PODTRZYMANIA CIĘ, a odejdzie, jako
pozytywna, zanieść twój przekaz drugiemu. Pisz...
W stronę pełni
Kto uczy cię żyć?
Kto uczy cię kochać?
Kto uczy cię poznawać? Kto uczy cię sekretów twojej przyszłości? Nasze szkoły,
uniwersytety zapełniają twoją głowę i głowy twoich dzieci ważnymi wiadomościami: uczymy
się fizyki, chemii, czasami jeszcze łaciny i oczywiście matematyki. Dlaczego nigdy nie uczymy
się, jak należy postępować z samym sobą, z drugimi, w celu dojścia do harmonii? Dlaczego
to, co najważniejsze, pozostawia się w cieniu?
Jesteśmy jak automobiliści, którzy wiedzą wszystko o swoim samochodzie, są w stanie
określić liczbę śrub i sworzni, rozmontować silnik, znają skład farby, którą maluje się
karoserię ich samochodu, jednak wcale nie potrafią prowadzić. Kierownica, hamulec, pedał
gazu, kodeks drogowy są dla nich barbarzyńskimi I nieznanymi słowami. No i oczywiście nie
wiedzą, że istnieją drogi; nie wpadną nawet na pomysł, by się dowiedzieć, dokąd prowadzą!
Tacy właśnie jesteśmy z naszymi precyzyjnymi i użytecznymi wiadomościami na wiele
tematów i z naszą uporczywą niewiedzą dotyczącą spraw życiowych. Posuwamy się zatem na
oślep i wystarczy rozejrzeć się wokół siebie: ile załamań, ile błędów, ile nieszczęść. Wystarczy
pomyśleć o historii ludzkości: o wszystkich bestiach z ludzką twarzą, o rozzuchwalonych
oprawcach, o nigdy nie zakończonych wojnach.
Mam na myśli kraj na wybrzeżu Morza Śródziemnego, braci,
0 których mówi już Biblia — Izmael i Izrael — ludzi tak sobie bliskich, którzy się
wzajemnie ranią, myślę o tej części świata, gdzie zrodziły się wszystkie wielkie religie i której
piasek jeszcze dziś jest czerwony od krwi i gdzie być może jutro na nowo rozpoczną się
masakry.
Mam na myśli naszą ziemię, na której dzieje się tyle niesprawiedliwości: istnieją miejsca,
gdzie każdego dnia ludzie umierają z głodu, a u nas każdego dnia wyrzuca się to, co gdzie
indziej mogłoby żywić. Gdzieś rywalizacja przeciwstawia sobie ludy w kłótniach, które
wydają się ciągnąć od czasów prehistorycznych. A w innym miejscu na naszych oczach, na
ulicy, człowiek upokarza drugiego. Jeszcze nie potrafimy żyć.
Tyle widziałem w czasie wojny, że zdarzało mi się tracić nadzieję. Kiedy zbudowałem
naszą fortecę, wydawało się, że nareszcie szczęście znajdzie schronienie. Zostałem jednak tak
ciężko ugodzony, że wszystko na tej ziemi straciło dla mnie sens. A potem przypomniałem
sobie. Usłyszałem głos mojego ojca, który tyle razy podczas krótkich, potajemnych spotkań w
środku otoczonego miasta, mówił mi, że ludzie, którzy potrafią być panami swojego życia, nie
na darmo dają nam przykład nadziei. Wspomniałem też wujka, który w walce o przyszłość
oddał życie.
I stopniowo uczyłem się każdemu obrazowi beznadziei przeciwstawiać długą listę osób,
które kroczyły przed siebie z odkrytą twarzą, które w środku piekła potwierdzały istnienie
braterstwa. I przypomniałem sobie kawałek chleba podany mi, kiedy miałem
umrzeć, tę pomoc, jakiej udzielono mnie, nieznajomemu, bym
przeżył. Dlatego mówię i piszę.
I ty to zrozumiałeś, czytelniku, bo towarzyszyłeś mi aż do tej strony, bo swoją lekturą,
swoimi wypowiedziami na temat Au nom de tous les Miens i Le livre de la Wie już udzieliłeś
mi wsparcia.
Czy zresztą mówiłem do ciebie tylko ja? Sam mój głos byłby słaby i pozostałby bez echa.
Jeśli brzmi donośnie, to dlatego, że mówię w twoim imieniu, czytelniku, który mnie słuchasz
i odpowiadasz mi. To dlatego, że moje książki są twoimi, że piszę nie po to, by zadośćuczynić
modom literackim, lecz po to, by moje serce skierować ku innym mówiąc im to, czego często
mimo woli sam się dowiedziałem. Kroczyłeś ze mną aż do tej stronicy, ponieważ wyczułeś, że
ta książka może ci pomóc być bardziej sobą, lepiej poznać i zrozumieć mechanizmy twojego
umysłu, w większym stopniu oprzeć się na nim w realizacji własnych pragnień.
I ta książka stała się TWOJĄ KSIĄŻKĄ.
Przed kontynuacją lektury przekartkuj ją.
Raz jeszcze posłuchaj, o czym do ciebie mówię.
Przeczytaj też ponownie to, co napisałeś,
to, co na końcu moich słów powiedziałeś o sobie.
Przekartkuj tę książkę. Spójrz na drogę przebytą WSPÓLNIE
przez ciebie i przeze mnie.
Dokąd ona prowadzi?
W stronę pełni.
Pełnia jest stanem tego, co skończone, co znajduje się w pełni sił, to rozkwit. To znaczy,
że możesz być sobą: ciało, duch, energia,
Musisz przede wszystkim czuwać nad równowagą fizyczną. Jednak w celu osiągnięcia tej
równowagi, harmonii przynoszącej radość będziesz musiał ożywić swoje ciało duchem i
energią psychiczną.
.Będziesz musiał zechcieć oddychać w sposób umożliwiający oczyszczenie twojego
organizmu, będziesz musiał chodzić, rozprężać mięśnie. Będziesz musiał czuwać nad
drzewem życia i nie obciążać swojego ciała zbędnym i szkodliwym pożywieniem.
Powróć do stron, na których mówię o PODSTAWOWYCH
ĆWICZENIACH.
Czy je wykonałeś? Czy rzeczywiście przekonałeś siebie
o ich KONIECZNOŚCI?
Jednak — a stanowi to jeden z kluczy, który pozwoli ci osiągnąć pełnię — będziesz musiał
umieć regenerować swoją energią psychiczną i tym samym pozwolić swojemu ciału na od-
nalezienie nowych sił.
Zapytaj tych, których kochasz, i pomyśl o samym sobie: sen to pokój, który jest nam
udzielany każdego dnia. Jak liczne są jednak osoby, które go nie znajdują. Ich energia
psychiczna zużywa się, nigdy nie mogąc się odnowić; są jak zbiornik, którego nigdy się nie
napełni, a z którego stale się czerpie. Miliony mężczyzn i kobiet co noc cierpią na tę przykrą i
właściwą naszym czasom chorobę — bezsenność.
Oni nie mogą osiągnąć pełni. Nie ma gorszego cierpienia niż brak snu. Poznałem go w
czasie pierwszych miesięcy po mojej tragedii. Moje noce nie miały końca. Kładłem się, jak już
powiedziałem, z uchem przyklejonym do ryczącego radia, chcąc w ten sposób zagłuszyć
nieznośny hałas mojego bólu. Nocą cierpienia się pogłębiają, drążą serce, a bruzda pogłębia
się wraz z czasem.
Nigdy nie zapomnę tych nocy. Zna je tyle istot ludzkich. Wszyscy, którzy są zgnębieni —
jestem pewien, że znasz ich wielu — którzy patrzą na zbliżającą się noc z przerażeniem osoby
wiedzącej, że nie zaśnie, że będzie musiała bez końca przewracać się w pościeli z boku na
bok, wstawać i w ostateczności raz jeszcze się poddać — zażyć tabletki uspokajające,
sprowadzające sen, lecz jednocześnie pozbawiające sił. A przede wszystkim następnego dnia
wieczorem trzeba zacząć od nowa, a niejednokrotnie zwiększyć dawkę!
Niezależnie od koloru i nazwy, potępiam tabletki. Przyznaję, że czasami, przy ostrych
atakach, są konieczne. Istnieją jednak miliony ludzi, którzy je zażywają codziennie w celu
wejścia w coś tak naturalnego, tak podstawowego jak sen. Zwalczają nie przyczynę swojego
cierpienia, lecz jego objawy.
Niemożność zaśnięcia rzeczywiście jest znakiem zbyt wielkiego napięcia, zbyt dużego
wyczerpania nerwowego, zbyt dużego niepokoju, zapomnienia o naturalnej równowadze
ciała i ducha, oddalenia się od natury, która przecież sama potrafi usnąć!
Jeśli chcesz osiągnąć pełnię, musisz na nowo się nauczyć spać.
To zupełnie jakbym powiedział, że w celu zebrania plonu trzeba najpierw nawadniać.
Sen nawadnia nasz organizm młodzieńczymi siłami i odnowioną energią.
W celu odnalezienia snu, trzeba najpierw tego chcieć.
Ponieważ ten wysiłek świadomej woli, jakim jest chęć, jest równie konieczny do
powstania snu w przypadku, gdy nie wywołują go już naturalne mechanizmy zmęczenia.
Wraz ze wzrostem tempa życia usunęliśmy z siebie „hamulce", które umożliwiały naszemu
organizmowi zaprzestanie działania. Człowieka ogarniała senność. Obecnie tempo życia
wzrasta; papierosy, kawa, alkohol, tyle wciągających nas, mniej lub bardziej silnych trucizn i
powoli zatraca się naturalny zwyczaj spania. Trzeba chcieć go odnaleźć. Wtedy na nowo
odkryjemy, że ciało i duch są ze sobą powiązane i że pokój jednego idzie w parze z pokojem i
funkcjonowaniem drugiego. Już wczesnym wieczorem porzuć zatem te wszystkie trucizny.
Nie stawaj się ociężały. Wcześnie wieczorem kończ oglądanie telewizji. Jej obrazy działają na
ciebie jak ukłucia szpilek — nawet nie zdajesz sobie sprawy, w jakim stopniu pobudzają twój
system nerwowy. Jak masz go potem łatwo uśpić?
Ustanów wokół siebie, w sobie ciszę.
Połóż się, rozluźnij mięśnie. Zrób ten wysiłek — jako że wysiłkiem jest dokonanie
przeglądu mięśni: mięśni nogi czy szyi, mięśni ręki czy ramienia. Uświadamiając sobie każdy
mięsień po kolei uwolnij go, rozluźnij.
I oddychaj w sposób, jaki ci zaleciłem. Osiągnij sen, chciej go osiągnąć. Oddychaj.
Równomiernie wypełniaj płuca. Zmuś się do uśmiechu w celu rozprężenia nawet mięśni
twarzy. Napełnij swój umysł pozytywnymi myślami, spokojnymi obrazami, myśl już o
pokoju, który zapewni ci sen. Poddaj się marzeniom, powtarzaj sobie, że będziesz spać, że się
odprężysz, że już oddychasz regularnym oddechem osoby śpiącej. Zaśniesz.
Regularnie odnajdywany sen stanowi warunek osiągnięcia przez ciebie pełni.
Wszystko pozostaje jeszcze do zrobienia. Zanim się zbierze, trzeba zaorać, zasiać.
Regularne odnawianie energii twojego ciała to dopiero jego nawodnienie. Wszystko jest
jeszcze przed tobą.
Teraz powinieneś na nowo przeczytać tę książkę w celu dokonania wyboru dróg i
środków. Usiłowałem ci pomóc na każdej stronie.
Przede wszystkim twierdzę, że MUSISZ POZNAĆ SIEBIE. Siebie, swoją przeszłość, to, co
oddziałuje na ciebie, poprzez ciebie i przez ciebie. Musisz wiedzieć, skąd pochodzisz, co cię
uformowało. I to również wymaga wysiłku i zastanowienia nad sobą. Dlatego właśnie
prowadziłem cię aż dotąd, dlatego kazałem ci pisać. Musisz wiedzieć, czego chcesz, i pozwolić
się kochać — sam kochając, otwierając się na drugich, uwalniając się z ryz, z więzienia, jakimi
są zazdrość i zawiść.
Z RADOŚCIĄ MUSISZ ZAAKCEPTOWAĆ FAKT BYCIA SOBĄ, takim jakiego
ukształtowało cię życie.
To nie oznacza, że bez walki masz godzić się na to, co ci się przydarza. Całe moje życie
stanowi jedną walkę. Przeciw oprawcom walczyłem gołymi rękoma. Przeciw rozpaczy biłem
się z twoją pomocą, czytelniku, a także tworząc fundację im. Diny Gray i pisząc książki, które
stopniowo stają się twoimi, podobne do dzieci, które rosną, zmieniają oblicze, a przecież
pozostają twoimi.
Musisz -walczyć akceptując los człowieka, to znaczy fakt, że mamy tylko jedno życie.
Trzeba je przeżyć w pełni. Nie tak, jak uważają niektórzy — mnożąc doznania,
doświadczenia. Żadne z nich nie ma wartości, jeśli brak mu szczerości i prawdy.
Żyć w pełni to uczestniczyć w całości świata.
ZYC W PEŁNI TO PRZYŁĄCZYĆ SIĘ DO WSPÓLNOTY LUDZKIEJ.
Spójrz na ludzi, na świat, spójrz na gwiazdy, na rośliny, na wszystko, co żyje, na płynące
chmury, patrz, naucz swoje ciało, swojego ducha wchodzić w wibracje ze światem. Być z nim
w łączności.
Musisz wyjść z siebie, ponieważ stanowi to najlepszą drogę, by być sobą.
Musisz otworzyć dłonie, ponieważ to najlepszy sposób, by chwycić. Dawać — to
otrzymywać. Dzielić — to mnożyć. Kochać — to być kochanym.
Musisz wybrać otwarcie się na świat. Otwarcie się na drugich, na przyrodę, na
różnorodność form życia. Ponieważ w ten sposób ŻYCIE WEJDZIE W CIEBIE.
Istnieją we wszechświecie potężne energie, które trzeba na uczyć się wchłaniać w siebie.
Te energie otaczają świat — koncentrują się albo rozpraszają. Są negatywne albo pozytywne.
Czy sądzisz, że wielka, wielomilionowa stolica, gdzie każdy z mieszkańców wciągnięty jest w
wir swoich pasji i swojej pracy, nie stanowi szczególnego miejsca, w którym tak jak w rzekach
tworzą się wiry? Człowiek ryzykuje, że zostanie w nie wciągnięty. Musi uczynić wysiłek
otwarcia się na energie pozytywne, które również istnieją, jednak pod ziemią, i musi czerpać
przede wszystkim z siebie samego, kontaktując się z kilkoma kochanymi istotami,
przebywając poza strefami wzburzonymi, poza miastem. Musi wiedzieć, że wokół niego
krzyżują się trudne do ujarzmienia prądy, które na niego oddziałują. Dodatkowo w strefach
tych istnieje zanieczyszczenie, hałas, kwasy, gazy zawieszone w powietrzu, atakujące nie
tylko fasady domów, lecz również organizmy, ujemnie wpływające na system nerwowy
człowieka.
Rozejrzyj się wkoło, dostrzeż w publicznych środkach komunikacji, w metrze i w
autobusach, twarze mężczyzn i kobiet z naszych osiedli, które zamieniły się w dżungle. By w
tych miastach osiągnąć pełnię, potrzeba nam wytrenowanej woli, potrafiącej przeciwstawić
się negatywnym energiom, potrafiącej otworzyć się.
Przy takim tempie istnieje ogromna pokusa zamknięcia się w sobie, stania się jednym z
przechodniów „samotnego tłumu". A tymczasem trzeba się otworzyć.
Dzisiejszego popołudnia, przed spotkaniem z tobą, czytelniku, za pośrednictwem tej
książki, szedłem jednym z wielkich bulwarów Paryża. Czytałem w gazecie, że na placu Opery
panuje większy hałas niż przy wodospadzie Niagara, że zanieczyszczenie w ciągu czterech lat
wzrosło o 35%. I nagle wśród tego hałasu usłyszałem radosny rytm, delikatny i jasny dźwięk:
na jednej z ławek ujrzałem dwóch młodych chłopców z przymkniętymi oczami; jeden grał na
banjo, drugi na klarnecie, stopy wybijały rytm. Ich muzyka wznosiła się, wesoła i dźwięczna.
Kilka minut stałem wśród gapiów słuchając, czując, że wnikają we mnie pozytywne energie,
więcej — że mnie przenikają.
Trzeba być otwartym, trzeba umieć, przyjmować tę muzykę wszechświata, te pozytywne
energie.
Wówczas siły świata zawsze będą nawadniać twoje życie.
Poznasz, czym jest entuzjazm. Nie będą cię ograniczać ciasne wymiary twojego ciała.
Nigdy się nie zestarzejesz.
Starość to zamknięcie się w sobie, to stanie się więźniem siebie, swoich ograniczeń.
Istnieją młodzi staruszkowie. Jeśli będziesz otwarty na świat, nigdy się nie zestarzejesz.
Będziesz współuczestniczyć w życiu wszechświata, on cię uniesie. Obdarzy cię swoim
porywem. I bez bólu zaakceptujesz myśl, że ci, których kochasz, a pewnego dnia ty sam,
rozproszysz się we wszechświecie, stając się nową formą życia.
Śmierć będzie dla ciebie tylko zmianą formy życia.
Nie chcę tutaj poruszać problemu religii czy wiary. Każdy musi pójść za swoim
wewnętrznym głosem, a jest nim być może wiara albo przeciwnie — jej odrzucenie. Nie chcę
czynić rozgraniczeń pomiędzy chrześcijanami, żydami czy wyznawcami innych religii. Chcę
mówić tylko o tym, w co sam wierzę. Moi bliscy odeszli na zawsze. Nie mogę ich już przytulić.
Nie patrzę już na bieganie moich dzieci, nie słyszę już ich głosów przywołujących mnie
wieczorem, na chwilę przed zaśnięciem. A rankiem nie pochylę się już więcej nad ich
łóżeczkami, by je obudzić jakąś pieszczotą. Odeszli na zawsze. Jednak są nadal obecni.
Są energią, która we mnie mieszka. Siła, którą mam, pochodzi od wszystkich bliskich mi
osób, w ich imieniu mówię i piszę te księgi życia. I tysiące osób, które do mnie napisały, by
podzielić mój ból, wszyscy, którzy mi mówią, że dzięki napisanym przeze mnie słowom moi
bliscy zaczęli żyć z nimi, oni wszyscy, wszystkie ich energie przedłużają w tym świecie
istnienie moich bliskich.
Życie trwa dopóty, dopóki pozostaje chociaż w jednej pamięci.
A ja zawsze będę pamiętać. I jeszcze tylu przyszłych czytelników będzie pamiętać. Tak oto
słowa, które zrodziły się z mojego bólu i mojej straty, przemieniają się w pozytywną energię
zwróconą ku wszystkim, którzy odczuwają potrzebę słuchania słów otuchy i nadziei. Tak
właśnie dzięki całemu mojemu doświadczeniu napisałem Le livre de la Wie, która tysiącom
osób pomaga żyć.
Jakże mógłbym wierzyć, że życie kończy się wraz ze zniknięciem ciała? Życie trwa, silne,
potężne. Jest źródłem energii a jeśli się je przekazuje, śmierć stanowi tylko zmianę formy
energii i życia.
I musisz pogodzić się z tą ostateczną przemianą życia przez śmierć, ponieważ stanowi
ona fundamentalne prawo rodzaju ludzkiego.
Zakrywanie sobie oczu, dążenie do zapomnienia, postępowanie w taki sposób, jakby ta
przemiana nie miała miejsca — to jedno z wielu szaleństw naszych czasów.
Niegdyś na wsiach — a mieszkając w Polsce, wśród rolników, poznałem ich wiele — każdy
wiedział, widział, i to od najmłodszych lat, że przemiana życia przez śmierć wchodzi w skład
życia, że starość jest w każdym z nas obecna od samego dzieciństwa. Każdy ocierał się o
późny wiek i o odejście na zawsze. Każdy wiedział, że nadchodzi dzień, kiedy cisza zabiera
kochaną osobę. Dzisiaj nie wiemy już nic. Chorych, starych i umarłych wygania się z domu,
ukrywa się ich przed spojrzeniami, pragnie się zapomnieć o najważniejszym prawie. To obłęd
naszych czasów — przemiana przecież nadchodzi i godzi nas w samo serce. Niektórym nigdy
nie udaje się jej zaakceptować ani też tego, że uderza wokół nas, w moich bliskich, w twoich.
Trzeba zaakceptować.
Trzeba zrozumieć, że chodzi tu wyłącznie o przemianę energii, że nasz umysł może
zachować przemienione energie, że te energie nie powinny stanowić ciężkiego brzemienia,
lecz powinny porywać.
Mówię, piszę, działam, ponieważ moi bliscy — żywi — są we mnie. Umarli dla obecności
w świecie, jednak żyją pełnią życia w moim wspomnieniu i w moim działaniu. I wiem
również, że żyją dzięki tobie, że stali się żyjącymi energiami i że rozprzestrzeniają się od
czytelnika do czytelnika, od przyjaciela do przyjaciela. Te energie są pozytywne.
Jeśli zaakceptujesz — tak jak mnie się to udało, a nie odbyło się to bez trudu — tę
przemianę życia, jeśli zaakceptujesz swój ludzki los bez przerwy starając się czuwać nad
rozkwitem wszystkich swoich możliwości, nad tym, by nie tylko być sobą, lecz być sobą w
pełni, do końca... Jeśli będziesz czuwać nad tym, by ze swojego ciała i ze swojego ducha
stworzyć harmonijną jedność, gdzie każda część składowa daje coś drugiej... Jeśli bliźni
będzie dla ciebie przede wszystkim istotą ludzką, którą należy kochać i która może dużo ci
dać, wówczas, zaakceptowawszy w ten sposób prawo, któremu poddany jest człowiek,
znalazłszy swoje miejsce we wszechświecie, nauczywszy się odczuwać i użytkować energie
istniejące w tobie i pochodzące od drugiego — wtedy będziesz szedł w stronę pełni.
To nie jest jakiś stan. To postępowanie, to podbój, który trzeba na nowo podejmować
każdego dnia.
Każdego ranka podlewasz roślinę, którą kupiłeś. Chcesz, by żyła i rozwijała się.
Każdego dnia odżywiasz swój organizm.
DLACZEGO NIE MIAŁBYŚ KAŻDEGO DNIA
DBAĆ O TO, BY WIĘCEJ ŻĄDAĆ
OD SAMEGO SIEBIE,
BY BARDZIEJ SIĘ ROZWIJAĆ,
BY ZACHOWAĆ I ROZWIJAĆ HARMONIĘ,
KTÓREJ PRZEZ CHWILĘ ZAKOSZTOWAŁEŚ.
Pełnię trzeba zdobywać każdego dnia. Musisz czuwać, by nie opanowały cię energie
negatywne, które nas otaczają lub mogą się w tobie zrodzić, jeśli nie będziesz dbać o ich
przemianę w energie pozytywne.
Musisz czuwać nad, sobą, nad swoimi słowami, nad swoimi stosunkami z innymi ludźmi,
Twoje życie nie powinno się przerodzić w życie czujnego maniaka, który — zajęty sobą —
nie potrafi poddać się porywom. Przeciwnie, musisz być spontaniczny, żywy, musisz
wychodzić ku światu i ku innym. Chcę po prostu, byś się nie zamykał, by nie hamowała cię
twoja przeszłość, twoje obawy, twój brak znajomości siebie.
Poznaj swoje energie, poznaj skarby i siły, które istnieją
w tobie. Stań się sobą.
Zaakceptuj życie.
Dbaj o swoje ciało, by mogło działać i nie stanowiło przeszkody dla ducha. Niech jedno
wspomaga drugie.
Mów. Pisz.
Wymieniaj swoje myśli z drugimi. Nie zamykaj się w sobie. Miej ufność. Naucz się
poznawać siebie, by poznać innych. Słuchaj drugich, by nauczyć się słuchać siebie.
Pomagaj innym, by pomóc sobie.
Wyjdź ku innym, by iść ku sobie. Sam jesteś bezsilny. Ty i inni wspólnie wyzwalacie
wasze energie. A one są potężne.
Mówiłem do ciebie, czytelniku, ponieważ odczuwałem potrzebę znalezienia siebie. Wiem,
że będę jeszcze do ciebie mówić, ponieważ mam dużo do powiedzenia o tym, czego dzięki
tobie się dowiaduję. I ponieważ dałem w tej książce całego siebie, bez wątpienia czytając ją,
spotkałeś mnie i spotkałeś samego siebie.
Ponieważ zbliżają się ostatnie słowa tej długiej rozmowy, chciałbym zatem, by ta książka
stała się twoja.
Chciałbym, by ci pomogła, tak jak i mnie pomogła. Jestem przekonany, że energia, którą
niesie, może mieć dla ciebie działanie dobroczynne. Wiem, że energia, którą rozwinąłeś
podczas tej lektury, będzie mieć dobroczynny wpływ na mnie, a dla ciebie okaże się
pozytywna.
W ten sposób ta książka jest nasza wspólna.
Napisałeś ją, czytelniku, razem ze mną.
Jeśli wydaje ci się, że przyniosła ci możliwość rozwoju, ty z kolei mów o niej innym.
Dyskutuj o niej. Porównuj z nią. Nie zamykaj jej w sobie. Sam nie zamykaj się w sobie.
Wyjdź ku osobie, która jest ci bliska, powiedz jej, tak jak do mnie zwrócili się moi
przyjaciele i jak ja zwróciłem się do ciebie: „Pomówmy o twoim życiu".
Wytłumacz jej, w jaki sposób może wyzwolić
SIŁY ŻYCIA.