Czyli mierz siły na zamiary
Kaoru znużonym gestem potarł ręką czoło.
Po trwającej ponad dwie godziny próbie miał serdecznie dość szumu wokół siebie, zgiełku wypełniającego każdy kąt pomieszczenia.
Szybkim spojrzeniem obrzucił resztę zespołu.
Kyo kiwał się niedbale na krześle, półgębkiem odpowiadając na niecierpliwe pytania wyraźnie nadąsanego perkusisty, który niemalże wwiercał się wzrokiem w jego przymknięte oczy.
Toshiya walczył z zacinającym się zamkiem pokrowca, prawie wyrywając ekspres z czarnego materiału. Niebieskie włosy, rozsypane w nieładzie po plecach, tworzyły dziwaczny rodzaj welonu, łowiącego cieple promienie zachodzącego słońca.
Lider zapatrzył się w długie, przetykane świetlistymi refleksami pasma. Nagle zapragnął zatopić w nich palce, odgarniając z twarzy jedwabiste kosmyki, musnąć ustami wargi basisty i... STOP.
Potrząsnął głową. Tak długo był sam, ze powoli przestawał się kontrolować, nawet na jawie, i to jawie na sali prób, w otoczeniu przyjaciół, PRZYJACIÓŁ, nie potencjalnych kochanków, zatapiał się w przelotnych, lekkich fantazjach, raczej nic nie znaczących, ale... cóż, Kaoru doskonale wiedział, że ostatnim, do czego wolno mu dopuścić, to to, by którykolwiek z pozostałych muzyków zauważył jego nimi zainteresowanie.
Raczej wyczuł, niż zobaczył utkwione w sobie spojrzenie.
Daisuke stał oparty o wzmacniacz i dziwnie niemrawo przesuwał palcami po strunach elektryka.
Rozmarzenie malujące się na jego twarzy było tak różne od zwyczajowej, błazeńskiej miny czerwonowlosego gitarzysty, że Kaoru mimowolnie zaczął badać wzrokiem tę znaną od lat twarz przyjaciela, ze zdziwieniem odnajdując w niej nowe linie, wyznaczane przez delikatny, błąkający się w kąciku ust uśmieszek i lekko zmrużone powieki.
Nagle po plecach starszego gitarzysty przebiegł dreszcz, a on sam mógłby w danej chwili przysiąc, ze ma urojenia.
Die bowiem, patrząc mu prosto w oczy, przesunął językiem po wargach i jednocześnie, w bardzo sugestywny sposób, przebiegł smukłymi palcami po gryfie trzymanej w ręku gitary.
Kaoru przełknął ślinę.
Czerwonowłosy, wciąż krzyżując swoje spojrzenie z jego, uniósł wolnym, niemalże leniwym ruchem lewą dłoń do ust i samym czubkiem języka zwilżył palce, następnie przesuwając dłonią po smuklej szyi i odsłoniętej klatce piersiowej.
Gdy ręka zahaczyła o sutek, Kao jednocześnie zalał krwistoczerwony rumieniec i fala podniecenia, znajdująca odbicie w nabrzmiałej męskości, wypełniającej obcisłe spodnie.
Zerwał się z kanapy, prawie zwalając z krzesła wciąż huśtającego się wokalistę, potknął się o mocującego się z opornym ekspresem Tota i wybiegł z pomieszczenia, znacząc drogę donośnym trzaskiem drzwi.
Reszta Dira w niemym szoku gapiła się na zamknięte drzwi, dziwiąc się niezwykłym zachowaniem tak zawsze spokojnego, opanowanego lidera.
Shin podejrzliwie popatrzył na wszystkich, sam doskonale wiedząc, jakie niedostrzegalne dla innych oczu numery, potrafiące doprowadzić człowieka niemal do utraty zmysłów, potrafią wyczyniać pozostali muzycy.
Złapał jednakże tylko tak samo zdziwione spojrzenia Kyo i Toshiyi i grzywę ognistych włosów, zasłaniającą odwróconą twarz Daisuke, który już po paru sekundach spojrzał na Shina wzrokiem wyrażającym czystą niewinność i zdziwienie.
Shinya pokiwał głową stwierdzając tylko przelotnie, ze skoro gitarzysta przerzucił się na Kaoru, to on sam będzie miał spokój i lekkim uśmiechem dając Daisuke do zrozumienia, że z jego strony ma absolutne poparcie.
Diabelski uśmieszek, wykrzywiający twarz Die'a, z lekka go co prawda zaniepokoił, ale pocieszył sam siebie stwierdzeniem, ze kto jak kto, ale ich lider nie jest człowiekiem, którego kretyńskie zaczepki Daisuke mogą doprowadzić na skraj załamania nerwowego, jak, nie przymierzając, jego samego.
Mamiąc wyrzuty sumienia, krzyczące głośno, żeby raczej nie zostawiał Kao na pastwę drugiego gitarzysty, obietnica zakupienia ładnego wieńca, w razie, gdyby jednak przecenił odporność psychiczną dręczonego, pozostawił Die'a własnym, niewinnym igraszkom i powtórnie skupił się na wmawianiu Kyo, że na kolacje pasta rybna będzie zdecydowanie lepsza, niż szaszłyki wieprzowe.
Gdy następnego dnia rano Kaoru, ziewając, wszedł do pustej zazwyczaj o tej porze sali prób, zastał w niej z największym zdziwieniem szczerzącego się do niego radośnie Daisuke, co po wczorajszym przedstawieniu z językiem w roli głównej, powinno go uspokoić, a co go, nie wiedzieć czemu, zaniepokoiło jeszcze bardziej.
Jednak dopiero, gdy z ust czerwonowłosego wydobył się niski, zmysłowy i cholernie seksowny szept, oznajmiający Kaoru, ze kawa czeka na niego na stole, a brzmiący jak, nie przymierzając, zdanie "pieprz mnie na tym stole do utraty sił", Kaoru spanikował.
Ogarnięty nagłą chęcią ucieczki odwrócił się do drzwi, niemal tratując wchodzącego właśnie do sali basistę. Odczyniany w przejściu Wersal z całym przepraszaniem, zbieraniem wysypanych z teczki basisty papierów, dały liderowi czas, by ochłonął.
Zdążył pomyśleć.
I wnioski, do których doszedł, niekoniecznie musiały się spodobać wpatrującemu się w niego Daisuke, który na widok stanowczego postanowienia, malującego się na twarzy dręczonego obiektu, poczuł leciutką igiełkę zaniepokojenia w sercu.
Gdy znudził się już dręczeniem Shina, który był obiektem o tyle nudnym, ile przewidywalnym, nie sądził, ze Kaoru może jego poprzeczkę podwyższyć do rozmiarów Godzilli.
Identyczny, złośliwy uśmieszek, wtargnął na usta dwóch odwróconych do siebie plecami mężczyzn, którzy obiecywali sobie solennie, że nie dadzą się wyprowadzić z równowagi idiotycznymi zaczepkami przeciwnika.
Powoli odwrócili się w swoją stronę, jakby kierowani jedną sprężyną.
Wyzwanie zostało podjęte.
Dzień ów zapisał się w pamięci całego zespołu jako jeden z dziwniejszych dni w całej historii ich działalności. Nie to, żeby próba szła źle, wręcz przeciwnie, wszyscy zdawali się pochłonięci swoimi zadaniami.
Właśnie.
Zdawali się.
Dwóch gitarzystów, zazwyczaj sprawiających największe kłopoty, nagle zaczęło odnosić się do siebie z najwyższą kurtuazją, a wyczuwalne miedzy nimi napięcie, nie opuszczało ich przez cały czas.
Toshiya z zapartym tchem obserwował półnagiego Die'a, który, rzuciwszy krotką uwagę, że strasznie dziś duszno, pozbył się koszuli i eksponował zgrabne ciało.
To jeszcze nie skłoniłoby może basisty do tak wnikliwych obserwacji, gdyby nie to, jak gitarzysta je eksponował.
Daisuke poruszał się jak ekskluzywna prostytutka, kocim krokiem przechadzał się po sali, ocierając o pozostałych członków zespołu, całym sobą wysyłając jednoznaczne sygnały, bardzo, bardzo erotyczne.
Toshiya, zafascynowany zjawiskiem, o mało się nie przewrócił, gdy ujrzał reakcję lidera.
Reakcję, będącą jednocześnie odpowiedzią na agresywne zachowanie młodszego muzyka.
Kao leniwie przesuwał szczupłymi dłońmi po gryfie gitary, lekkie palce biegały po strunach, co, nie wiedzieć czemu, sprawiało wrażenie, jakby dotykały czegoś zupełnie innego. Czubkiem języka lider zwilżał wargi, miękkim ruchem gładził dłonią szczupłe uda, jakby wygładzając niewidzialne fałdki na skórzanych spodniach, co tylko uwydatniało długie, zgrabne nogi.
Die w zupełnie przypadkowej pozie stał przy framudze okiennej, padające z tyłu promienie słońca prześwietlały krwiste włosy, zapalając w nich płomienne refleksy, pięknie umięśniony brzuch uwidoczniony przez nie...
Kaoru leniwie, jakby mimochodem, zjadał w czasie krótkiej przerwy banana, zjadał go w taki sposób, ze patrzący na niego mężczyźni, czując nieznośne gorąco, pierwszy raz w życiu zastanawiali się jak to by było być takim bananem, pochłanianym przez wilgotne, malinowe wargi, oblizywanym zwinnym językiem.
Daisuke nie próbował nawet tłumaczyć drugiemu gitarzyście, jakie chwyty mają zostać użyte, ale stając za nim i obejmując go w pasie, sam przesuwał dłońmi po strunach jego gitary.
Toshiya rozdziawił usta, patrząc w niemym szoku, jak lider najzupełniej przypadkowo, dotyka rąk Die'a, zadając mu pytania muska wargami jego szyję, pieści gorącym oddechem klatkę piersiową.
Niewinne igraszki ciągnęły się cala próbę.
Po zakończeniu basista, nie zamierzając rezygnować ze wspaniałego i na dodatek darmowego spektaklu, zaproponował wspólne wyjście do klubu.
Napić się czegoś, odprężyć, pogadać...
I tutaj Daisuke wraz z Kaoru odstawili taką szopkę, że Toshiya miał wrażenie, że zaraz albo któregoś, albo obu na raz zwyczajne zgwałci, albo nie zważając na resztę zespołu, sam się zaspokoi.
Daisuke przebierał się w pomieszczeniu za salą zapominając o domknięciu drzwi, Kaoru, przypatrujący się mu przez chwilę, wyszedł nagle z sali.
I, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Daisuke błyskawicznie oprzytomniał.
Tracąc nagle całą zmysłowość ruchów, niemalże truchcikiem podbiegł do okna, patrząc za przechodzącym przez ulicę Kaoru.
Basista nagle zrozumiał, czego świadkiem jest od samego rana, a sądząc po rozbawionym uśmieszku Shina i nieudolnie próbującym zachować mroczny imidż Kyo, nie on jeden.
Zanim zdążyli zrobić cokolwiek, do pomieszczenia z powrotem wszedł Kaoru, a Toshiya patrząc na niego, miał wrażenie, że tym razem gitarzysta na pewno kogoś sprowokuje.
Kaoru jadł loda.
Trzymał w ręce falliczny kształt, oblizując go z tak wniebowziętym wyrazem twarzy, przesuwając po nim wargi w sposób tak seksowny, że wydawało się niemal nieprzyzwoite, jeść cokolwiek w taki sposób.
Toshiya był twardy, napalony, i miął taka ochotę na seks, jak w wieku szesnastu lat.
Gdy podejrzanie zarumieniony Kyo chwycił za rękę patrzącego szklistymi oczami perkusistę i wyciągnął go z sali po drodze rzucając tylko "do zobaczenia w klubie", Tot podążył za nimi, nie tyle dlatego, ze miał nadzieję na trójkącik, ale dlatego, że zachowując resztki godności osobistej, nie zamierzał poniżać się, błagając któregokolwiek z gitarzystów, by wziął go tutaj i teraz.
W nagle opustoszałym pomieszczeniu zostało dwóch mężczyzn, z których jeden starał się przez cały dzień jak najbardziej rozpalić drugiego, zmusić go, by ten ustąpił, pokazać, ze to on potrafi ekscytować bardziej...
I nagle, stojąc naprzeciwko półnagiego Daisuke, Kaoru poczuł się... dziwnie.
Patrzył na stojącego przed nim, ognistowłosego demona, na jego tak cholernie podniecające, szczupłe ciało, na zamglone dziwnym uczuciem oczy.
I... przegrywał.
A Daisuke pękał.
Pierwszy raz w życiu poczuł, że sam wpędził się w pułapkę, wpadł w sidła zastawione na inną osobę. Ale nie sądził, że to zabrnie aż tak daleko! Shinya zawsze rumienił się już po paru sekundach, Kyo spuszczał oczy, Toshiya był gotów mu się oddać. Kaoru wydawał się zaś tak nieczuły, a jednocześnie tak pociągający...
Pragnienie speszenia Kaoru tak zdominowało jego umysł, przestał myśleć o niebezpieczeństwie całego planu. Niebezpieczeństwie zawierającym się w tym, że fioletowowłosy był przystojnym, pociągającym facetem. Że miał pięknie zbudowane ciało. Że będąc tak silnym, pozostawał jednocześnie tak delikatnym. Że był tak diabelsko seksowny, i tak na niego działał, ze Die prawie jęknął, dopuszczając do głosu swoje ciało, wręcz płonące przy liderze.
Po kilku sekundach wpatrywania się w siebie, twarze obu mężczyzn pokrywały się coraz ciemniejszym rumieńcem.
Daisuke zamglonymi pożądaniem oczyma pożerał ciało stojącego naprzeciwko lidera, który wyglądał, jakby miał zaraz albo zemdleć, albo rozładować kotłujące się w nim emocje.
Die, czując się jak ogłuszony chomik, wpatrywał się w oczy Kaoru.
Postąpił jeden krok w jego stronę, drugi.
Zatrzymał się, opierając dłonie na klatce piersiowej niższego mężczyzny, unoszonej szybkim oddechem.
Zanim zdążył pomyśleć, silne ramiona przyciągnęły go do ciepłego ciała, wtapiając się w nie w desperackim wręcz pragnieniu rozkoszy, tylko prosił, jęczał o więcej, więcej brał, dawał i w większym zapamiętaniu się zatapiał.
Epilog
Siedząca w ciemnym kącie klubu trójka mężczyzn zerkała po sobie z niemym pytaniem w oczach.
Panującą ciszę przerwał Kyo.
- Nie ma ich - zauważył inteligentnie, po czym poczerwieniał, w dziwny sposób wiedząc, co mogło zatrzymać gitarzystów.
- Chyba... chyba nie przyjdą...
- Myślicie, że...
- Nie wiem, ale to było...
- ... niesamowite...
- Wiecie co?...
- Hm?...
- Czy myśleliście kiedyś może o trójkącie?...