Po prostu odszedł, Fan Fiction, Dir en Gray


Po prostu odszedł

Są takie dni, kiedy człowiekowi się nic nie chce. Gdy czubka palca nie chce się wystawić spod ciepłej kołdry.
Shinya Terachi miał taki dzień. Od rana wszystko układało mu się na opak. Mleko do muesli skisło, skończyły się maszynki do golenia, a w ulubionym swetrze zaczął pruć się rękaw. Kiedy Miyu rozerwała zębami worek z karmą i brunatne granulki rozsypały się po podłodze, a w tle ktoś natarczywie dzwonił do drzwi, pomyślał, że zaraz usiądzie sobie na środku podłogi, podkuli pod brodą kolana i wybuchnie płaczem. Nie idę na żadną próbę, pomyślał zawzięcie, zaciskając usta w wąską kreskę. Zachoruję, umrę albo wyjadę na Majorkę, gdzie wiecznie świeci słońce, a śniadanie podawał mi będzie opalony na złoto chłopaczek z owłosionymi kokosami. Bogowie, Shinya, opanuj się.
Uśmiechnięty od ucha do ucha Die stał za drzwiami, ubrany w zielone portki i żółtą koszulkę, jego włosy jarzyły się krwistą czerwienią i Shinya aż się skrzywił na taki kolorystyczny dysonans.
- Cześć, Maleństwo - powiedział radośnie gitarzysta i wepchnął mu w ręce parcianą torbę. - Gotowy?
- Na co? - zapytał nieufnie Shinya, mrugając gęsto powiekami. Z jakiegoś niewiadomego powodu, miał dziś oczy na mokrym miejscu i drażniło go to. Nie będę płakać, postanowił. Choćbym miał zakręcić sobie łzy. Szkoda, ze nie ma takich miniaturowych kraników w kącikach oczu. Biiip, zakręcone, dopływ wody odcięty. Nienawidzę poniedziałków, które zaczynają się w sobotę. - I co to jest?
- No jak to co? - oburzył się Die, wchodząc do kuchni i zostawiając za sobą błotniste ślady traperów. Otworzył lodówkę i z zainteresowaniem obadał znaleziony tam ser. Skrzywił się lekko, odkładając go na półkę i łapiąc po drodze jabłko, skierował się do wyjścia. - Urodzinowy prezent dla Toshiyi. Co tak stoisz? - zdziwił się, klepiąc go przyjacielsko w ramię. Shinya stał bez ruchu, wpatrzony w brudną podłogę. - Shin…?
- Toshiya ma dziś urodziny? - spytał nieswoim głosem perkusista, nie spuszczając wzroku z szarawej breji, która powoli rozlewała się po wypastowanych płytkach. Jak ja, pomyślał cynicznie, szara, nieciekawa i cieknie. - I… i co tu jest?
- Prezent - powiedział nadspodziewanie cierpliwie Die, patrząc na niego trochę tak, jak patrzy się na osobę upośledzoną umysłowo. A teraz jedziemy na próbę. Potem do Totchiego na jakąś popijawę. Jasne?
- Jasne - zgodził się machinalnie perkusista, wlepiając wystraszony wzrok w twarz Die'a. - A jak ja mam się ubrać?
- Shinya - westchnął Die, zakładając ręce na piersi. - Zakochałeś się w naszym słodkim basiście, hm?
- Tak - zgodził się z nim Shinya, płonąc niezdrowym rumieńcem. - Skąd wiedziałeś?
- To widać, ShinShin - mruknął gitarzysta, podając mu wiszącą na wieszaku bluzę. - Jeszcze włosy uczesz. Zawiąż buty. Drzwi zamknij. Idziemy.
Shinya bez sprzeciwu wpakował się do vana gitarzysty, który, prowadząc jedną ręką, zgrabnie wycofał z podjazdu.
- Kao, już podjeżdżamy, zabrałem jeszcze Shinyę. Uhm… No… - mówił do komórki, jednym okiem zerkając na jezdnię, a drugim na smętnego perkusistę, wciśniętego w róg fotela i podziwiającego widoki za oknem z ustami wygiętymi w podkówkę. - Słuchaj, z nim… zresztą, sam zobaczysz. Jasne, jasne. Kawę ci zostawiłem w termosie. Będziemy za dziesięć minut. Nie, kupowałem wczoraj, na pewno jest… to wiesz, może zobacz w lodówce na dolnej półce?... No nie przesadzaj, nic się nie stanie jak wypijesz bez śmietanki… Mhm, pa.
- Die - powiedział niespodziewanie perkusista, gdy zatrzymali się przed skrzyżowaniem. - O której ty dziś wstałeś?
- Około szóstej - powiedział z namysłem gitarzysta, spoglądając na zegarek. - Naszykowałem Kaoru śniadanie, trochę ogarnąłem i pojechałem po prezent. Jak już przejeżdżałem obok ciebie to stwierdziłem, że wpadnę, no a skoro już wracamy tędy, to zabiorę Kao na próbę… - głos Die'a cichł z każdym słowem, a na końcu zamilkł obrażony i złym wzrokiem popatrzył na zwijającego się ze śmiechu Shinyę. - No, co takiego?
- Nic, nic, absolutnie - parsknął śmiechem już otwarcie, ocierając dłonią załzawione oczy. - Tylko że ty nienawidzisz wcześniej wstawać, a teraz…
- Nie kombinuj, Młody, ja ci dobrze radzę - mruknął Die, zatrzymując samochód na podjeździe.
Zatrąbił przeciągle, a w oknie na piętrze ukazała się ciemna głowa Kaoru, który machnął im ręką, że zaraz schodzi. Shinya wyszukał w radiu jakąś smętną balladę i wzdychał do wtóru, melancholijnie okręcając na palcu kosmyk jasnych włosów. Zirytowany Die wywrócił oczami, po czym szturchnął perkusistę pod żebra.
- Wyłącz to - powiedział stanowczo, patrząc niego z rezygnacją. - Rozkleisz się całkowicie.
- Ale to o miłości jest - wyszeptał Shinya, mrugając gwałtownie.
- No właśnie - mruknął Die, powstrzymując nagłą ochotę uduszenia go i wpakowania do bagażnika. - O, Kao już idzie - zauważył z ulgą, uchylając szybę. Lider zamknął drzwi na klucz, po czym odwrócił się do nich, uśmiechając szeroko. - Na litość boską, Shin, powiedz mu po prostu co czujesz…
- Kaoru? - zapytał śmiertelnie zdumiony Shinya. - A po co?
- Toshiyi - warknął Die, strzelając w niego zabójczym spojrzeniem. - Kaoru to ty lepiej nic nie mów.
- Ale co mam mu powiedzieć? - zdenerwował się perkusista. - Mam podejść i powiedzieć „kocham cię”?
- Kochasz Die'a? - spytał wsiadający do samochodu lider tym miłym tonem osoby, która zaraz spali cię żywcem.
- Toshiyę - poinformował go pośpiesznie drugi gitarzysta, a Shinya wzruszył ramionami.
- Czy wy musicie być o siebie tak potwornie zazdrośni? - spytał nieprzyjaźnie, patrząc ponuro jak Die pochyla się do Kaoru. - I nie całujcie się! I, Die, tobie coś powiedzieć to jak wywiesić ogłoszenie na słupie. Nie musisz wszystkim mówić!
- Ja nie jestem wszyscy - zaprotestował odruchowo lider, kręcąc gałką radia. Z głośników popłynęły jazgotliwe dźwięki metalu i Die z Shinyą wykrzywili się zgodnie. - O co chodzi? - zdziwił się Kaoru, postukując do rytmu palcami po udzie. - Nie lubicie Linkin Park?
- Ależ uwielbiamy - powiedział cynicznie Die, a Shinya parsknął drwiąco. - Zwłaszcza dwadzieścia cztery godziny na dobę uwielbiamy. I wcale nie musiałem nic mówić! Widać to po tobie.
- Że co ja jestem, przewidywalny? - zirytował się Shinya, gwałtownie odpakowując z papierka znalezionego w torbie batonika. - Jeszcze powiedz, że czyta się we mnie jak w otwartej książce.
- Jeżeli ktoś umie czytać - zgodził się z nim Die, wykorzystując jego chwilowe osłupienie i zabierając mu batona. Pożarł go dwoma kęsami, oblizując usta. - No, co?
- Czemu ty mi musisz wszystko zżerać? - rozżalony Shinya spojrzał na niego oskarżycielskim wzrokiem. - I czemu od tego nie tyjesz?
- Naprawdę chcesz wiedzieć, jak to spalam? - zaciekawił się gitarzysta z diabolicznym uśmieszkiem.
Siedzący na tylnym siedzeniu Kaoru zachichotał.
- Litości - jęknął perkusista, uśmiechając się mimowolnie.
- A co, wstydzisz się? - spytał z rozbawieniem Kaoru, sięgając po plecak. Die zaparkował przed salą, a odpowiedź Shinyi zlała się z warkotem wygaszanego silnika. - Słyszałem - poinformował uprzejmie lider.
- A co powiedział? - zainteresował się Die, zatrzaskując drzwiczki.
- Nic takiego - odparł natychmiast Shinya, patrząc na lidera ostrzegawczo. - Tylko, że się bardzo dziwię, że jeszcze z nim wytrzymujesz.
- Taaaa? - spytał Die, przeciągając sylaby. - Tylko tyle?
- No, może powiedziałem to trochę innymi słowami… - mruknął perkusista, ściągając usta w ciup. - Tak, wiesz, mniej przyjaźnie.
- A bardziej wulgarnie. W małym ciałku siła drzemie - podsumował Kaoru, otwierając przed nimi drzwi. - Słodkie kurczątko w krwiożerczego kogucika.
- Przywalić ci?
- Spokój, chłopcy - syknął ostrzegawczo Die, wyjmując z reklamówki zawiązane niebieską wstążką pudełko. Rozejrzał się dookoła, po czym wręczył pakunek Shinyi, wygładzając pomarszczony papier. - Prezent, Shinya - westchnął, gdy Shinya rzucił mu zdziwione spojrzenie. - Wchodzimy, życzenia, szampan, impreza, do łóżek i dzika orgia.
- Całą piątką?
- Ty, patrz - powiedział Kaoru, stukając Die'a w ramię. - Jaka napalona nasza dziewica się zrobiła.
- Nie jestem dziewicą! - krzyknął oburzony Shinya, prychając jak rozzłoszczony kociak. - Uprawiałem seks!
- Nie żartuj - Die zamarł z ręką na klamce. - A kto cię przerżnął?
- Nie twój interes, Daisuke - wycedził perkusista przez zaciśnięte zęby. - I wcale nie mnie, tylko ja jego.
- No proszę - skomentował lider po dłuższej chwili milczenia. - Nasza mała dzidzia nam rośnie.
- Kaoru. Ja skończyłem w tym roku dwadzieścia trzy lata. Naprawdę nie jestem już dzieckiem.
- Patrz, jak to ten czas leci… - zadumał się Kaoru, gdy ze środka dobiegł zirytowany głos Kyo.
- Wchodzicie, czy zamierzacie przenieść próbę na korytarz? - zapytał zgryźliwie wokalista.
- Idziemy - powiedział głośno Die, patrząc uważnie na Kaoru. - Nie, Kao.
- Ale… - zaprotestował lider z nadzieją.
- Nie, Kao - powiedział dobitnie drugi gitarzysta, a Shinya zachichotał. - Żadnej próby.
- Krótką? - negocjował lider beznadziejnie.
- Nie, kochanie. Nasz Shin nie wysiedzi na swoim małym stołeczku na ślicznej pupci przez twoją krótką próbę.
- Zejdź ze mnie, co? - zirytował się perkusista, rzucając mu wrogie spojrzenie.
- Jeszcze na ciebie nie wszedłem…
- O, bogowie - jęknął Kaoru, zdecydowanym krokiem wchodząc do środka.
Die i Shinya podążyli za nim, wciąż zawzięcie się kłócąc.

- Ale jak to go nie ma? - spytał z niedowierzaniem Kaoru chwilę później.
Siedzący na kanapie Kyo wzruszył ramionami.
- No nie ma. Jakieś dwadzieścia minut temu podjechała po niego jakaś laska na motorze, wyskoczył, nawet kurtki nie wziął i rzucił tylko, że jego dziś nie będzie, ale… - Głos Kyo cichł coraz bardziej, a on ze zdziwieniem wpatrywał się w Die'a, machającego rozpaczliwie rękami za plecami pobladłego Shinyi. - Die, co ci się stało?
- Nic. Absolutnie nic - powiedział Die, patrząc na odwracającego się do okna Shinyę. Jego szczupłe ramiona zadrżały, a zaciśnięta pieść uderzyła w parapet. - Mi, Kyo, absolutnie nic nie jest…

- Cholerny Totchi - powiedział ze współczuciem Kyo parę minut później, gdy milczący Shinya podejrzanie długo parzył kawę. Die westchnął, przeczesując rękami i tak potargane włosy. - No skąd miałem wiedzieć…
- Teraz to już i tak nieistotne - mruknął zgnębiony Kaoru, podchodząc do okna. Milczeli chwilę, nasłuchując tylko jak Shinya stuka kubkami w przyległej do sali kuchence. - Ale że też musiał akurat dziś… a taki byłem pewny…
Coś zapiszczało przenikliwie i Die potępiająco spojrzał na lidera, nerwowo wyciągającego komórkę z kieszeni spodni. Kaoru pokazał mu język i odwrócił się, przykładając telefon do ucha.
- Czy on wygrywał Linkin Park? - zapytał z rozbawieniem Kyo, a Die z irytacją wypuścił powietrze przez zęby.
- Wyobrażasz sobie? - spytał rozgoryczony, patrząc na plecy Kaoru. - On ma obsesję, jak słowo daję. Zgadnij, jaki nastawił budzik.
- No nie mów…
- A jak. Zaczynamy dzień z Linkin Park i kończymy dzień z Linkin Park.
- W łóżku też? - W głosie Kyo pojawiły się nutki śmiechu. Die wyszczerzył się złośliwie.
- Takiego tempa bym nie zniósł - powiedział cierpko, podnosząc oczy ku zaniepokojonej twarzy lidera. - Kao…?
- Słuchajcie, tylko się nie denerwujcie - powiedział Kaoru pozornie spokojnym głosem, w związku z czym zdenerwowali się natychmiast.
- Co z Toshiyą? Kaoru. Mów. Szybko.
- Jest w szpitalu - powiedział tylko Kaoru, zanim rozległ się głośny trzask, gdy Die wypuścił z rąk strojoną gitarę. - Nie wiem, co dokładnie, bo mi ta babka płakała do słuchawki, ale…
- Jak płakała, to chyba niezbyt fajnie - Kyo drżącymi lekko rękami wrzucał do torby telefon, klucze od sali i portfel. - Jedziemy twoim, co, Kao? Mój się fochnął i w warsztacie stoi. Kluczyki…?
- Shinya - powiedział lider, wielkimi krokami idąc w stronę kuchni. - Ktoś musi mu powiedzieć… kurwa mać.
- Co się stało?
- Nie ma go - powiedział bezradnie Kaoru, patrząc na otwarte drzwi. Wyszedł tylnym wyjściem.
- I wziął samochód - dokończył Die, gdy z podwórza dobiegł ich warkot zapuszczanego silnika. Rzucili się do okna akurat by zobaczyć jak stary ford wyjeżdża na ulicę. - Chryste, on nie ma prawa jazdy. Niech ktoś zadzwoni po taksówkę, jedziemy za nim.

- Która sala? - spytał w biegu Die, z trudem łapiąc oddech. Równie zasapani Kyo i Kaoru biegli za nim, rozglądając się po pokojach.
- 302, jest - powiedział równocześnie lider, zatrzymując się z ręką na klamce. Pośpiesznie weszli do środka i zatrzymali się zbitą grupą przy drzwiach. Pokój był jasny, utrzymany w typowej dla szpitali chłodnej kolorystycznie tonacji. Puste łóżko z białym materacem stało pod ścianą, naprzeciwko wejścia. Na stojącym obok plastikowym krześle skuliła się szczupła dziewczyna, zasłaniająca twarz rękami. Słysząc ich kroki uniosła głowę. Miała zaczerwienione oczy i rozmazany makijaż.
- Gdzie jest… Totchi? - spytał bez tchu Kyo, wysuwając się do przodu. - To ona z nim jechała - wyjaśnił im pośpiesznie. - Kobieto, mów, na litość boską, gdzie jest Toshiya!
- Odszedł - powiedziała nagle, wstając z fotela i odwracając się do nich plecami. Die przez szumiącą w uszach krew usłyszał z tyłu jakiś zdławiony, cichy jęk, gdy Kaoru chwycił go za ramię, by nie upaść. Kyo bardzo powoli usiadł na łóżku, poruszając tylko ustami. - Nie ma go już. Po prostu odszedł. Zostawił mnie.
- Nie tylko ciebie - powiedział z zaciśniętym gardłem Die, czując pod powiekami palące łzy. - Ciebie, mnie… nas wszystkich.
- No - powiedziała zupełnie innym głosem. - Pierdolony skurwiel. Ze wszystkimi naraz!... Oszust cholerny. I bardzo dobrze, niech się ten blondas z nim męczy. Wiemy przynajmniej, jaki jest! A jak tu wpadł, taki przejęty, od razu wiedziałam, ze coś jest nie tak. Już wtedy jak zadzwoniłam do was, powiedział, debil, że ze mną zrywa. A potem jak tylko spojrzałam na blondynka, już wiedziałam, co się święci. I wyszli, cholera, razem.
- Dzwoniłaś i płakałaś, bo Totchi cię rzucił? - spytał słabym głosem Kaoru, ściskając dłoń Die'a.
Kyo popatrzył na kobietę strasznym wzrokiem, ale się nie odezwał. Przytaknęła energicznie, zrywając się z fotela. Wcisnęła liderowi w rękę kluczyki od samochodu.
- Kazał oddać. Ma lekki wstrząs mózgu, ale nic mu nie będzie. Pojechali do tego całego Shinyi. Żeby on mnie kiedy tak całował jak jego… - Pokiwała z goryczą głową. - No, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Znikam, chłopaki.
Wyszła. W powietrzu unosił się jeszcze ciężki, duszący zapach jej perfum, a na korytarzu stukały obcasy, gdy Kyo pierwszy wybuchnął śmiechem. Śmiali się długo, a łzy ciekły im po policzkach.
- Mowy… nie ma… - zdołał wykrztusić Kaoru, ocierając łzy. - Nie i nie!
- Ale Kao…
- Nie!
- Dwa dni… - wyjęczał zgięty w pół Kyo, łapiąc gwałtownie powietrze. - Nie przebijesz głową muru. - Nie przyjdą szybko…
- A jak przyjdą - wtrącił optymistycznie Die - to nam Shin na stołeczku nie usiedzi.
- On był… na górze podobno…
- Biedny Totchi - powiedział zupełnie poważnie Kyo.
Jeszcze długo szpitalna salka rozbrzmiewała wybuchami śmiechu.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gdy coś we mnie umiera, Fan Fiction, Dir en Gray
Sweet, Fan Fiction, Dir en Gray
Umysł typowo humanistyczny, Fan Fiction, Dir en Gray
Miłość Gorąca Jak Benzyna Płonąca, Fan Fiction, Dir en Gray
Die uświadomiony, Fan Fiction, Dir en Gray
Cena, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwsze wyjście z mroku, Fan Fiction, Dir en Gray
Na skrzyżowaniu słów, Fan Fiction, Dir en Gray
Platinum Egoist, Fan Fiction, Dir en Gray
Fever, Fan Fiction, Dir en Gray
Drain Away, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwszy pocałunek, Fan Fiction, Dir en Gray
W naszym zawodzie, Fan Fiction, Dir en Gray
Są takie noce, Fan Fiction, Dir en Gray
Perwersja o smaku truskawek, Fan Fiction, Dir en Gray
No nie, Fan Fiction, Dir en Gray
Wszystko inaczej, Fan Fiction, Dir en Gray
Sprawdź mnie, Fan Fiction, Dir en Gray

więcej podobnych podstron