LISA MCMANN
KONIEC
Tytu orygina u Gone
ł
ł
Wszystkim, kt rzy maj w domu k opoty.
ó
ą
ł
Nie jeste cie sami.
ś
Czerwiec 2006
Czerwiec 2006
24 czerwca 2006
Czuje, e nie mo e z apa tchu, niewa ne jak bardzo si stara.
ż
ż ł
ć
ż
ę
Jakby wszystko wok zacz o j przyt acza , przy
ół
ęł ą
ł
ć
gniata . Zagra a .
ć
ż ć
Przes uchanie. Ujawnienie prawdy. Odtworzenie im
ł
prezy u Durbina przed s dzi i
ę ą
tymi trzema draniami, kt rzy nie spuszczali z niej wzroku. Kamery, kt re nie opuszcza y jej
ó
ó
ł
na krok, jak tylko wysz a z sali s dowej. Wyda o si , e by a tajnym agentem do spraw
ł
ą
ł
ę ż
ł
narkotyk w. Ca e Fieldridge o tym m wi.
ó
ł
ó
O niej.
Przez kilka tygodni m wi o tym we wszystkich lo
ó ą
kalnych wiadomo ciach. Ludzie
ś
plotkuj w sklepach, na mie cie. Pokazuj j palcem, szepcz , dziwnie na ni patrz .
ą
ś
ą ą
ą
ą
ą
Czasami podchodz i zadaj pytania. Obcy ludzie, byli koledzy i kole anki z klasy nachylaj
ą
ą
ż
ą
si , szepcz , jakby byli jej powiernikami. „Powiedz, co ci tak naprawd zrobili?”
ę
ą
ę
Janie si do tego nie nadaje - jest typem samotnika. Dzia a w ukryciu. Nie mia a
ę
ł
ł
nawet czasu, by pomy le o innych sprawach - tych prawdziwych, najwa niej
ś ć
ż
szych. O tym,
jak zmieni o si jej ycie. O tym, co by o w zielonym notesie.
ł
ę
ż
ł
O tym, e straci wzrok. I w adz w r kach.
ż
ł
ę
ę
Ci nienie jest niesamowite.
ś
Dusi si .
ę
Chce tylko uciec.
Ukry si .
ć ę
Po prostu by .ć
Lipiec 2006
Lipiec 2006
Pi wa nych minut
ęć
ż
Siedzi naprzeciwko. Miejsce obok niej jest puste.
- Nic ju nie wiem - m wi. - Po prostu nie wiem.
ż
ó
Uciska skronie. Ma nadziej , e g owa jej nie eksplo
ę ż ł
duje.
- To twoja decyzja - m wi kobieta. To ich tajemnica.
ó
A potem
A potem
Wtorek, 1 sierpnia 2006, godzina 7.25
- Nie mog oddycha - szepcze.
ę
ć
Czuje, jak jego gor ce palce dotykaj jej eber i prze
ą
ą
ż
nikaj przez sk r do
ą
ó ę
zamarzni tych p uc. Przytula j . Ca uje. Oddycha za ni . Przez ni .
ę
ł
ą
ł
ą
ą
Pozwala zapomnie .ć
Potem m wi:
ó
- Jedziemy. Teraz. Chod .ź
Idzie.
Podczas trzygodzinnej podr y Janie mru y oczy i patrzy na swoje rozmazane palce
óż
ż
na kolanach. Udaje, e pi. Nie wie czemu. Ch onie cisz .
ż ś
ł
ę
I gdzie g boko w rodku jednak wie.
ś łę
ś
Wie, e on
ż
i to, nie rozwi
jej problem w.
ążą
ó
Zaczyna rozumie , co mo e jej pom c.
ć
ż
ó
Pierwszy czwartek
Pierwszy czwartek
3 sierpnia 2006, godzina 1.15
W tej cz ci stanu nie ma dociekliwych rozm wc w. Tutaj, w domku letniskowym
ęś
ó ó
Charliego i Megan nad jeziorem Fremont, nikt jej nie zna. Dni up ywaj spokoj
ł
ą
nie, ale
noce... Noce w male kim pokoju s straszne. Sny nie robi sobie wolnego.
ń
ą
ą
Zawsze co si musi dzia , prawda? Zawsze co . Ja
ś ę
ć
ś nie nigdy nie ma spokoju. Nigdy,
przenigdy nie ma spokoju.
To tak jak z samochodem. Lekarz m wi , eby nie prowadzi a. A jednak marzy o tym.
ó ł ż
ł
Pragnie tego, czego nie mo e mie . Nie zadowala j to, co nieuchwytne. I kiedy zaczyna si
ż
ć
ą
ę
kolejny koszmar, naprawd o tym my li.
ę
ś
Godzina 1.23
Janie trz sie si na kanapie. Obok niej na rozk adanym le aku le y Cabe. pi.
ę
ę
ł
ż
ż
Ś
ni o niej.
Ś
Janie przygl da si . Czasami tak robi, gdy jego sny s przyjemne. Gromadzi
ą
ę
ą
wspomnienia. Na p niej. Ale to...
óź
Graj w paintball, gdzie na dworze, z gromad anonimowych ludzi. Jak w grze
ą
ś
ą
komputerowej. Cabe i Janie omijaj przeszkody i strzelaj do siebie. mie
ą
ą
Ś
j si , robi uniki,
ą ę
ą
chowaj . Cabel zakrada si z ty u i oddaje w jej kierunku dwa strza y. Dwie czerwone
ą
ę
ł
ł
plamy.
Prosto w oczy.
Po policzkach sp ywa jej czerwona farba, oczodo y s puste.
ł
ł ą
Nie przestaje do niej strzela , celuje w r ce i w nogi, a wszystko pokrywa czerwona
ć
ę
ż
farba.
P acze. Pe en alu kl ka obok niej na ziemi, a po
ł
ł
ż
ę
tem podnosi j i sadza na w zku
ą
ó
inwalidzkim. Zawozi j w kierunku opustosza ej cz ci pola i zrzuca na t traw .
ą
ł
ęś
żół ą
ę
Janie si wycofuje. Wie, e nie powinna marnowa sn w. Ale nie mo e si
ę
ż
ć
ó
ż
ę
powstrzyma . Nie mo e odwr
ć
ż
óci oczu.
ć
Kiedy odzyskuje wzrok, spogl da na ciemny sufit, a Cabel przewraca si z boku na
ą
ę
bok. Zakrywa r k oczy, pr buje zapomnie . Od dw ch miesi cy udaje, e nic si nie
ę ą
ó
ć
ó
ę
ż
ę
dzieje. Jakby mia a zbyt ma o problem w na g owie.
ł
ł
ó
ł
- Prosz , przesta - szepcze. - Prosz .
ę
ń
ę
Godzina 4.23
On znowu ni, a Janie si budzi.
ś
ę
Trzyma si za g ow .
ę
ł ę
Janie i Cabel s w ogrodzie, siedz na trawie. R ce Janie ko cz si na okciach.
ą
ą
ę
ń ą ę
ł
Oczy ma zaszyte, a z policzk w zwisaj ig y i kawa ki nici. Czarne zy.
ó
ą ł
ł
ł
Cabel jest zrozpaczony. Wyci ga z papierowej tor
ą
by kolb kukurydzy i obrywa
ę
li cie. Przyczepia kuku
ś
rydz do jej okcia. Wyci ga z torby dwa kamienie. Du e, br zowe
ę
ł
ą
ż
ą
tygrysie oczy. Pr buje wcisn je pod zaszyte powieki Janie, ale one nie daj si wepchn .
ó
ąć
ą ę
ąć
Janie przewraca si jak szmaciana lalka. Nie ma si czym podeprze . Kukurydza odlepia si
ę
ę
ć
ę
od jej okcia i spada na traw . Cabe ciska kamienie w d oniach.
ł
ę
ś
ł
Janie jest odr twia a, nie chce dalej patrze . Nie pr
ę
ł
ć
óbuje tego zmieni . Bo to sen o
ć
niej i o tym, jak Cabel sobie z tym radzi. Nie mo e nim manipulowa . To nie by oby w
ż
ć
ł
porz dku. Ma tylko nadziej , e nigdy nie po
ą
ę ż
prosi jej o pomoc.
Nie chce, eby tak ni . Koniec i kropka. Prostuje no
ż
ś ł
g . Dotyka go. Wszystko robi si
ę
ę
czarne.
- Przepraszam - mruczy Cabel. I znowu zapada w sen.
Od jakiego czasu tak jest.
ś
Jakby w snach pojawia o si to, czego nie mo e powiedzie .
ł
ę
ż
ć
Godzina 9.20
Porusza si i przestaje ni . Co za ulga. Janie le y na kanapie pogr ona w p nie. Pr buje
ę
ś ć
ż
ąż
ółś
ó
wr ci do ycia. Do normalno ci. Przybiera oboj tny wyraz twarzy.
ó ć
ż
ś
ę
Dop ki nie wymy li, co zrobi .
ó
ś
ć
Z yciem.
ż
Z nim.
Godzina 9.33
S yszy trzeszczenie le aka i po chwili czuje, jak Cabel przytula si do niej na kanapie.
ł
ż
ę
Sztywnieje. Nabiera powietrza. Cabel wsuwa ciep e palce pod jej koszulk i dotyka jej
ł
ę
brzucha. Janie uspokaja si i u miecha. Ma zamkni te oczy.
ę ś
ę
- Wp dzisz nas w k opoty - wzdycha. - Pami tasz, co m wi tw j brat.
ę
ł
ę
ó ł ó
- Przecie le na kocu, a ty pod nim. Nie mieliby nic przeciwko temu. Poza tym nic
ż żę
nie robi . - Pie ci jej sk r , ca uje ramiona. Wsuwa palce pod jej spo
ę
ś
ó ę
ł
denki.
- Hej, kole . - Janie przytrzymuje jego d o . - Nic z tego - krzyczy, na wypadek
ś
ł ń
gdyby Charlie i Megan pods uchiwali. - Nie tutaj - mruczy. - Ty robisz nia
ł
ś danie, tak?
- Zgadza si . Rozpalam w g owie ogie i sma be
ę
ł
ń
żę
kon na moich mrocznych,
pikantnych my lach. I ty my
ś
lisz, e masz jakie wyj tkowe zdolno ci, panienko?
ś
ż
ś
ą
ś
Janie mieje si , ale jej miech nie brzmi naturalnie.
ś
ę
ś
- Dobrze spa e ?
ł ś
- Tak. - Cabel drapie j brod po ramieniu. - W mia
ą
ą
r . O ile mo na si wyspa na
ę
ż
ę
ć
paskach w knistego plastiku i wbijaj cym si w ty ek metalowym pr cie. - Muska jej uszy i
łó
ą
ę
ł
ę
dodaje:
- Mia em jakie koszmary? Kiedy o to pytasz, za
ł
ś
wsze si denerwuj .
ę
ę
- Ciii - syczy Janie. - Zr b mi niadanie.
ó
ś
Cabel przez chwil milczy. W ko cu wstaje i wk ada d insy.
ę
ń
ł
ż
- Okej.
Godzina 9.58
Robi to, co robi si na wakacjach. Przesiaduj z Charliem i Megan, popijaj kaw , robi
ą
ę
ą
ą
ę
ą
niadanie przy ogni
ś
sku. Odpoczywaj . Pr buj si lepiej pozna .
ą
ó ą ę
ć
Janie jest zdenerwowana.
Na wszystko dok adnie zwraca uwag . Boi si , e mog aby czego nie zauwa y , co
ł
ę
ę ż
ł
ś
ż ć
ś
pomin , zanim b
ąć
ędzie za p no.
óź
Naprawd nie wie, jak zachowywa si na waka
ę
ć ę
cjach.
Poza tym s sprawy, od kt rych nie mo na uciec.
ą
ó
ż
Ale trzyma si dzielnie. Chocia w rodku jest wy
ę
ż ś
ko czona.
ń
To by y trudne miesi ce.
ł
ą
Konfrontacja z doktorkiem, szcz ciarzem i dup
ęś
kiem by a trudniejsza, ni s dzi a.
ł
ż ą ł
Musia a na nowo prze y wszystkie k amstwa. Ca intryg . Napasto
ł
ż ć
ł
łą
ę
wanie. Wszystko, co
zrobili ci nauczyciele. To by o okropne.
ł
Ale to ju przesz o . Szum usta , chocia nadal jest ci ko. Trudno wr ci do
ż
ł ść
ł
ż
ęż
ó ć
normalnego ycia, nie my l c o tym, e straci si wzrok i zostanie kalek . Trudno te mie
ż
ś ą
ż
ę
ą
ż
ć
matk alkoholiczk . Ci ko my le o college'u pe nym pi cych ludzi... I o ch opaku, kt ry
ę
ę
ęż
ś ć
ł
ś ą
ł
ó
dopiero w snach daje upust swym emocjom. ycie w og le... Wszystko jest.
Ż
ó
Naprawd .
ę
Cholernie.
Trudne.
Janie i Cabel zmywaj naczynia. To znaczy on zmy
ą
wa, a ona wyciera. To takie
przyjemne. Janie mocno trzyma talerze i wyciera je cierk . My li.
ś
ą
ś
Zastanawia si , czy Cabe powie jej o swoim strachu.
ę
I nag e wypala:
ł
- Zastanawiasz si nad tym, jak to b dzie? Kiedy strac wzrok i b d wszystko
ę
ę
ę
ę ę
rozbija . - Odk ada ta
ć
ł
lerz do szafki.
Cabel pryska na ni wod . U miecha si .
ą
ą ś
ę
- Jasne. My l nawet, e jestem szcz ciarzem. Za
ś ę
ż
ęś
o si , e seks niewidomych jest
ł żę ę ż
fantastyczny. Mog nawet zak ada na oczy opask , eby by o sprawied
ę
ł
ć
ę ż
ł
liwie. - Tr ca j
ą
ą
lekko biodrem. Janie si nie mieje. Uspokaja si , chwyta stalow patelni i zaczyna j wy
ę
ś
ę
ą
ę
ą
-
ciera . Patrzy na swoje rozmazane odbicie.
ć
- Hej - m wi Cabel. Wyciera r ce o szorty i g aszcze j po policzku. - Tylko
ó
ę
ł
ą
artowa em.
ż
ł
- Wiem. - Janie wzdycha. Odk ada patelni i rzuca cierk na blat. - Chod . Zr bmy
ł
ę
ś
ę
ź
ó
co fajnego.
ś
Godzina 13.12
Koncentruje si .
ę
Woda jest zimna, ale jej twarz i w osy ogrzewa ciep e, popo udniowe s o ce.
ł
ł
ł
ł ń
Janie kiwa si w miejscu. Kolana ma zgi te, ramiona wyprostowane, pr buje
ę
ę
ó
utrzyma r wnowag . Kami
ć ó
ę
zelka ratunkowa obija si o jej uszy. Umi nione ramio
ę
ęś
na
stercz jak dwa patyki. Okulary zostawi a w odzi, wi c wszystko wydaje si rozmazane.
ą
ł
ł
ę
ę
Jakby patrzy a przez cian deszczu.
ł
ś
ę
Bierze g boki wdech.
łę
- Dalej! - krzyczy i nagle co ci gnie j do przodu. Kolana obijaj si o siebie, r ce
ś ą
ą
ą ę
ę
si trz s . Mocniej ci
ę
ę ą
ś ska lin , a bielej jej kostki. Od dw ch dni bol j mi nie. Odchyl
ę ż
ą
ó
ą ą
ęś
si do tylu, przypomina sobie. Niech d ci poci gnie. Odchyla si .
ę
łó ź ę
ą
ę
Pr buje si wyprostowa .
ó
ę
ć
Chwieje si i apie r wnowag .
ę ł
ó
ę
Wie, e ty ek jej wystaje. Ale nic nie mo e na to po
ż
ł
ż
radzi . Ale si tym nie przejmuje.
ć
ę
mieje si , a woda ochlapuje jej twarz.
Ś
ę
Uda o si , stoi.
ł
ę
- Hura! - krzyczy.
Megan spokojnie prowadzi, stoj c za sterem ma ej zielonej motor wki. Obserwuje
ą
ł
ó
Janie w lusterku, jak matka, kt ra patrzy na swoje dziecko. Na jej czole wi
ó
da trosk , ale
ć
ę
kiwa g ow i si u miecha.
ł ą
ę ś
Cabe siedzi z ty u dki, zwr cony twarz do Ja
ł łó
ó
ą
nie. Ca y czas si u miecha, jak to on.
ł
ę ś
Jego bia e z by l ni na tle opalonej sk ry, a wiatr rozwiewa br zowe w osy z
ł
ę
ś ą
ó
ą
ł
rozja nionymi s o cem pasemkami. Na brzu
ś
ł ń
chu i klatce piersiowej l ni szorstkie blizny po
ś ą
oparzeniach.
Ale dla Janie, oddalonej o jakie dwadzie cia metr w, oboje wydaj si tylko
ś
ś
ó
ą ę
rozmazanymi plamami. Cabel krzyczy co entuzjastycznie, ale ryk silnika i plusk wo
ś
dy
zag uszaj jego s owa.
ł
ą
ł
Jej r ce i nogi dr z zimna. Wiatr je osusza, a woda ponownie moczy. Czuje, jak
ę
żą
sk ra pulsuje.
ó
Megan trzyma si blisko poro ni tego wierzbami brzegu. Kiedy zbli aj si do
ę
ś ę
ż ą ę
pla y miejskiej i pola na
ż
miotowego, robi k ko i kieruje d w drug stron . Ja
ół
łó ź
ą
ę nie skupia
si przy zakr cie, ale to tylko agodny skok nad kilwaterem. Kiedy znowu s na prostej,
ę
ę
ł
ą
oblizuje usta i zdeterminowana, pokazuje Megan wyci gni ty do g ry kciuk.
ą
ę
ó
Szybciej.
Megan przyspiesza i rusza w stron przystani po o
ę
ł onej obok ma ego czerwono -
ż
ł
br zowego domku, jed
ą
nego z sze ciu budynk w znajduj cych si w o rodku
ś
ó
ą
ę
ś
wypoczynkowym Rustic Logs. P ynie dalej. Na nowe terytoria.
ł
Jestem do niczego, my li Janie. Mru y oczy i, s ysz c doping z odzi, pr buje
ś
ż
ł ą
ł
ó
pokona kolejny kilwater. Uda
ć
je si .
ę
Zanim Janie orientuje si co si dzieje, jest ju za p no.
ę
ę
ż
óź
Jaka kobieta opala si na trampolinie. Jej sk ra l ni od olejku i potu. Janie nie wie,
ś
ę
ó
ś
gdzie si znajduje, ale doskonale rozpoznaje sygna y ostrzegawcze. Czuje, jak kurczy jej si
ę
ł
ę
o dek.
ż łą
Przelatuje obok kobiety i ogarnia j ciemno . Trzysekundowy sen i ju jest po
ą
ść
ż
wszystkim. Jest poza zasi giem. Ale to wystarcza, by straci a r wnowa
ę
ł ó
g . Kolana si pod ni
ę
ę
ą
uginaj , narty pl cz i robi fi
ą
ą ą
ko ka do przodu. Woda wlewa si do gard a i nosa. Ma
ł
ę
ł
wra enie, e zalewa jej m zg. Jedna z nart ude
ż
ż
ó
rza j w g ow i wpycha z powrotem pod
ą
ł ę
wod . Nie zwalnia.
ę
Je li spadniesz, pu lin , przypomina sobie.
ś
ść
ę
Jasne.
Janie wyp ywa na powierzchni . Kaszle i wypluwa wod . G owa pulsuje. Nie mo e
ł
ę
ę ł
ż
uwierzy , e wci ma na sobie za du kamizelk ratunkow . Wypi a chyba po ow wody
ć ż
ąż
żą
ę
ą
ł
ł ę
z jeziora i robi jej si niedobrze. Przeciera piek ce oczy i pr buje przenikn wzrokiem
ę
ą
ó
ąć
rozmazany obraz. Jest zdezorientowana. a uje, e nie za o y a okular w. Uszy ma zatkane.
Ż ł
ż
ł ż ł
ó
Kiedy wodorosty zaczynaj askota j w stopy, wzdryga si z obrzydzeniem i pr buje nie
ą ł
ć ą
ę
ó
my le o wielkich, topomara czowych karpiach... I ich odchodach.
ś ć
żół
ń
Fuj. Wcale mi si to nie podoba, my li.
ę
ś
W oddali s ycha warkot dek.
ł
ć
łó
Ale chyba adna nie p ynie jej na ratunek.
ż
ł
W ko cu s yszy przyt umiony warkot silnika. Kiedy milknie, Janie krzyczy:
ń
ł
ł
- Cabe?
To wci jest jedyne imi , kt re wydaje jej si bez
ąż
ę ó
ę
pieczne.
Godzina 13.29
W odzi Cabel okrywa j du ym r cznikiem. Podaje okulary.
ł
ą ż
ę
- Na pewno wszystko w porz dku? - Mru y oczy i pr buje powstrzyma si od
ą
ż
ó
ć ę
miechu.
ś
- Tak - j czy Janie, dzwoni c z bami. Megan spraw
ę
ą ę
dza guza, kt rego Janie ma na
ó
g owie, i wci ga lin ho
ł
ą
ę lownicz .
ą
Cabel chrz ka i zaciska usta.
ą
- Da a dzi niez y popis, Hannagan.
ł ś
ś
ł
- Masz czelno si ze mnie mia ? - Janie wycie
ść ę
ś
ć
ra w osy. - O ma y w os nie
ł
ł
ł
umar am. Poza tym m j umys jest teraz zainfekowany planktonem i rybim g wnem, wi c
ł
ó
ł
ó
ę
lepiej uwa aj, bo zaraz czym w ciebie strzel .
ż
ś
ę
- Ja... To obrzydliwe. - Cabe si mieje. - Ale powa
ę ś
żnie, a uj, e siebie nie widzia a .
ż ł ż
ł ś
Prawda Megan? Kurcz , szkoda e nie wzi li my kamery.
ę
ż
ę ś
- Bez dw ch zda - m wi Megan. Odpala silnik i za
ó
ń
ó
wraca w stron przystani.
ę
Po raz drugi tego dnia Janie wcale nie chce si mia .
ę ś
ć
Cabe m wi dalej, przekrzykuj c warkot silnika.
ó
ą
- Ten fiko ek by niez y, ale potem wszystko wy
ł
ł
ł
mkn o ci si spod kontroli. Nogi
ęł
ę
fruwa y w powietrzu. Pami tasz, jak brzmi zasada numer jeden w nartach wodnych?
ł
ę
- Tak. Chryste. Kiedy spadniesz, pu lin . Wiem o tym. Ale trudno to poj , gdy si
ść
ę
ąć
ę
jest w samym rodku.
ś
Cabel prycha.
- Tak, cholernie tego du o. - D ugo si mieje, wy
ż
ł
ę ś
ciera oczy i pr buje si opanowa .
ó
ę
ć
- Ale czy zasada „pu lin , gdy zaczynasz ton ” nie powinna zadzia
ść
ę
ąć
a automatycznie?
ł ć
Czy to nie podstawowa technika przetrwania?
ż
Janie przeszywa go wzrokiem.
Cabel przestaje si mia i patrzy na ni niewinnie.
ę ś
ć
ą
- No dobra. Przepraszam - m wi.
ó
- Odwal si - syczy Janie. Odwraca si i mru y oczy. Dostrzega pi c na
ę
ę
ż
ś ą ą
trampolinie kobiet , kt ra teraz wydaje si jedynie male k wysepk . Ca y czas nic nie
ę
ó
ę
ń ą
ą
ł
rozumiesz? My li.
ś
I pewnie nigdy nie zrozumie.
- Daj spok j, Hannagan. - Janie mruczy pod nosem. - Jeste na wakacjach. Masz
ó
ś
odpoczywa i dobrze si bawi . - M wi bez przekonania.
ć
ę
ć
ó
- Co tam zrz dzisz, kochanie? - Cabel siada obok niej na awce.
ę
ł
- Pewnie mieli cie niez y ubaw, co? - Janie wbija wzrok w ch opaka.
ś
ł
ł
Cabel wyciera jej z brody kropl wody. U miecha si . Dotyka swoich ust i oblizuje
ę
ś
ę
palec.
- Mhm - m wi i ca uje j delikatnie w szyj . - Rybie g wno.
ó
ł
ą
ę
ó
Godzina 13.53
Cabe zasypia na kocu w cieniu d bu.
ę
Janie siada, opiera brod na kolanach i patrzy na pal
ę
ce u st p. Ws uchuje si w rytm
ó
ł
ę
fal bij cych o brzeg. Po chwili wstaje.
ą
- Id si przej - szepcze. Cabel si nie rusza.
ę ę
ść
ę
Wk ada na kostium bluzk , wsuwa klapki i bierze ko
ł
ę
m rk . Obchodzi domek, mija
ó ę
parking i wychodzi na g wn drog . Po przeciwnej stronie szosy wida pole i tory
łó ą
ę
ć
kolejowe, kt re l ni w popo udniowym s o cu. Janie idzie po torach pogr ona w
ó
ś ą
ł
ł ń
ąż
my lach. Jest zadowolona, e wok niej panuje cisza. W ko cu nie s yszy cudzych sn w.
ś
ż
ół
ń
ł
ó
Po chwili si zatrzymuje. Siada na torach. Czuje pod udami rozgrzany metal.
ę
Wyci ga telefon i wybiera dw jk .
ą
ó ę
- Janie, co si dzieje? Wszystko w porz dku?
ę
ą
Janie odgania r k pszczo .
ę ą
łę
- Cze . Tak. Wiesz, du o my la am o tym, o czym rozmawia y my. Na wakacjach
ść
ż
ś ł
ł ś
ma si du o czasu. - mieje si nerwowo.
ę ż
Ś
ę
- I?
- I... Na pewno nie b dziesz mie nic przeciwko mo
ę
ć
jej decyzji?
- Oczywi cie. Wiesz o tym. Podj a ju decyzj ?
ś
ęł ś ż
ę
- Niezupe nie. Wci si zastanawiam.
ł
ąż ę
- Rozmawia a ju z Cabe'em?
ł ś ż
Janie si krzywi.
ę
- Nie, jeszcze nie.
- C , nie dziwi si . Chcesz dok adnie rozwa y wszystkie mo liwo ci.
óż
ę ę
ł
ż ć
ż
ś
Janie czuje, e co ciska j w gardle.
ż
ś ś
ą
- Dzi kuj .
ę ę
- Wiesz, jaka jest procedura. Mo esz do mnie za
ż
dzwoni o ka dej porze. Daj mi
ć
ż
zna , na
ć
co si zdecy
ę
dowa a .
ł ś
- Tak zrobi . - Janie zamyka klapk i gapi si na te
ę
ę
ę
lefon.
Nie ma ju nic do dodania.
ż
W drodze powrotnej podnosi z tor w sp aszczon monet i zastanawia si , czy
ó
ł
ą
ę
ę
zostawi j kt ry z ur
ł ą ó ś
lopowicz w. Mo e wr ci po ni jaki podekscytowany dzieciak.
ó
ż
ó
ą
ś
K adzie monet na torach, tak e atwo j za
ł
ę
ż ł
ą uwa y .
ż ć
Powoli wraca do domku kempingowego, eby zosta
ż
wi rzeczy. A potem wychodzi na
ć
zewn trz i wraca pod drzewo.
ą
Patrzy, jak Cabel pi. P niej sama zapada w drzem
ś
óź
k , usi uj c omin sny
ę
ł ą
ąć
ch opaka i ma ego dziecka, kt re le y w domku obok.
ł
ł
ó
ż
Nawet tutaj nie mo e od tego uciec.
ż
Nie ma dla niej ucieczki.
Godzina 17.49
S ycha gwizd przeje d aj cego obok poci gu. Ka dy, kto spa , budzi si .
ł
ć
ż ż ą
ą
ż
ł
ę
- Kolejny ci ki dzie nad jeziorem - mruczy Cabe. - Burczy mi w brzuchu.
ęż
ń
Przekr ca si na kocu. Janie nie mo e si oprze . Przytula si do jego ciep ego cia a.
ę
ę
ż ę
ć
ę
ł
ł
- W a nie s ysz - m wi. - Wyczuwam zapach gril
ł ś
ł ę
ó
la.
- Powinni my ju wsta .
ś
ż
ć
- Wiem.
Nie ruszaj si . Janie k adzie g ow na jego klatce piersiowej. Znad jeziora wieje
ą ę
ł
ł ę
przyjemny wiatr. Zamyka oczy i mocno go przytula, wdychaj c jego zapach i czuj c na
ą
ą
policzku ciep o jego cia a. Kocha go.
ł
ł
I znowu co w niej p ka.
ś
ę
Godzina 18.25
Janie s yszy, jak otwieraj si drzwi od domku. Po chwili podchodzi do nich Megan i Janie
ł
ą ę
podnosi si z min winowajczyni.
ę
ą
- Przepraszam bardzo, Megan, powinni my ci po
ś
m c z obiadem.
ó
- Daj spok j - u miecha si Megan. - Po tym, co dzi prze y a , potrzebowa a
ó
ś
ę
ś
ż ł ś
ł ś
drzemki. Ale tw j telefon ca
ó
y czas dzwoni. Nie wiem, co z nim zrobi .
ł
ć
- Dzi ki. Zaraz to sprawdz .
ę
ę
Cabe te siada.
ż
- Wszystko w porz dku? Gdzie jest Charlie?
ą
- Pojecha do miasta po zakupy. Wszystko w po
ł
rz dku, uspok j si - prosi Megan. -
ą
ó ę
M wi powa
ó ę
żnie. Oboje du o przeszli cie, nale y wam si odpo
ż
ś
ż
ę
czynek.
Cabe pos usznie k adzie si z powrotem na kocu, a Janie wstaje.
ł
ł
ę
- Zaraz wracam - m wi. - Mam nadziej , e to nie Kapitan z kolejnym zadaniem, bo
ó
ę ż
naprawd zrezyg
ę
nuj .
ę
- Akurat. - mieje si Cabe.
Ś
ę
Godzina 18.29
Poczta g osowa.
ł
To Carrie. Pi wiadomo ci.
ęć
ś
Wszystkie z e.
ł
Janie s ucha z niedowierzaniem. Zdumiona, s ucha jeszcze raz.
ł
ł
- Hej Janers. Gdzie do diab a jeste ? Zadzwo do mnie. Klik.
ł
ś
ń
- Janie, m wi powa nie. Co si dzieje z twoj mat
ó ę
ż
ś ę
ą
k . Zadzwo do mnie. Klik.
ą
ń
- Janie, powa nie! Twoja matka azi po ogrodzie i wo a ci . Nie powiedzia a jej, e
ż
ł
ł
ę
ł ś
ż
jedziesz do Fremont? Jest kompletnie pijana, Janie, wyje i... O kurcz . Wysz a na ulic . Klik.
ę
ł
ę
- S uchaj, zabieram j do szpitala. Jak mi zwy
ł
ą
miotuje w Ethel, nie yjesz. Chryste. Co
ż
to? Bateria w telefonie mi wysiada! Dzwo lepiej do szpitala al
ń
bo gdzie ... Nie wiem, co
ś
jeszcze mam ci powiedzie . Spr buj p niej zadzwoni , jak tylko b d mog a. Klik.
ć
ó ę óź
ć
ę ę
ł
- Bo e. - Janie gapi si na telefon niewidz cym wzro
ż
ę
ą
kiem. Dzwoni do Carrie.
W cza si poczta g osowa.
łą
ę
ł
- Carrie! Co si sta o? Mam ju przy sobie telefon. Przepraszam, zdrzemn am si . -
ę
ł
ż
ęł
ę
Gdy wypowiada to na g os, czuje, e jej s owa brzmi g upio. Beztrosko. Nawet niepowa nie.
ł
ż
ł
ą ł
ż
O czym ja, do diab a, my la am, zostawiaj c matk na tydzie sam ? - Bo e. Zadzwo do
ł
ś ł
ą
ę
ń
ą
ż
ń
mnie.
Janie stoi w miejscu, jakby usz o z niej ca e powie
ł
ł
trze, a zast pi je strach. A je li sta o
ą ł
ś
ł
si co naprawd z ego? My li.
ę ś
ę ł
ś
Potem czuje z o .
ł ść
Dop ki ta kobieta yje, nie b d mia a w asnego ycia.
ó
ż
ę ę
ł
ł
ż
Zamyka oczy i natychmiast to odwo uje.
ł
Nie mo e uwierzy , e jest a tak okrutna.
ż
ć ż
ż
Charlie wchodzi do male kiej kuchni z torb pe
ń
ą
łn zakup w, ale widz c wyraz
ą
ó
ą
twarzy Janie, staje w miejscu.
- Wszystko w porz dku? - pyta.
ą
Janie mruga niepewnie.
- Nie, chyba nie - m wi cicho. - Chyba, musz ... wyjecha .
ó
ę
ć
Charlie stawia torb z zakupami na szafce.
ę
- Cabe! - Krzyczy przez drzwi. - Chod tutaj.
ź
Janie odk ada telefon i wyci ga z szafy walizk . Za
ł
ą
ę
czyna wrzuca do niej rzeczy.
ć
Patrzy w lustro na swoje odbicie i przeje d a r k po spl tanych ciemnoblond w osach.
ż ż ę ą
ą
ł
- Bo e - m wi do siebie. - Co si sta o z moj mat
ż
ó
ę
ł
ą
k ?
ą
A potem to do niej dociera.
A je li matka naprawd umiera? Albo ju umar a?
ś
ę
ż
ł
To j fascynuje, ale tez i przera a. Wyobra a sobie t scen .
ą
ż
ż
ę
ę
- O co chodzi? - pyta Cabel, wchodz c do rodka. - Co si dzieje?
ą
ś
ę
- Masz. - Janie wstukuje numer poczty g osowej i podaje mu telefon. - Pos uchaj.
ł
ł
Cabel s ucha, a Janie nie przestaje si pakowa .
ł
ę
ć
Kiedy ju wszystkie rzeczy s w rodku, zdaje sobie spraw , e musi si przebra .
ż
ą
ś
ę ż
ę
ć
Nie mo e jecha do Fieldridge w kostiumie k pielowym.
ż
ć
ą
Wcale nie mo e jecha .
ż
ć
Taki drobny szczeg .
ół
- Do diab a - mruczy pod nosem. Obserwuje Cabela, kt ry s ucha wiadomo ci.
ł
ó
ł
ś
Patrzy na wyraz jego twarzy.
- Jasna cholera - m wi Cabel. Spogl da na Janie. - Jak mog ci pom c?
ó
ą
ę
ó
Janie kryje twarz na jego szerokiej piersi. Pr buje nie my le .
ó
ś ć
Bez ko ca.
ń
Godzina 19.03
Czeka ich trzygodzinna podr do domu. Cabel siedzi za kierownic beemera, kt ry
óż
ą
ó
po yczy a mu Kapitan Komisky. W radiu DJ opowiada stary dowcip i puszcza
ż
ł
Bleecker
Street Danny'ego Reyesa. Janie gapi si na telefon, jakby chcia a zmusi Carrie, by do niej
ę
ł
ć
zadzwoni a. Ale telefon milczy.
ł
Janie dzwoni do szpitala. Nie maj nikogo o nazwi
ą
sku Dorothea Hannagan.
- Mo e poczu a si lepiej i wr ci a do domu - m wi Cabel.
ż
ł
ę
ó ł
ó
- A mo e jest ju w kostnicy.
ż
ż
- Na pewno by do ciebie zadzwonili.
Janie nic nie m wi. Zastanawia si , dlaczego nikt nie dzwoni ze szpitala.
ó
ę
- Mo emy zadzwoni do Kapitana - proponuje Cabel.
ż
ć
- Po co?
- A po co dzwoni si do szefa policji? Ona wydob
ę
ędzie informacje od ka dego.
ż
- To ca kowita prawda. Ale... - Janie wzdycha. - Nie chc ... Moja matka... Niewa ne.
ł
ę
ż
Nie chc do niej dzwoni .
ę
ć
- Dlaczego? Przynajmniej b dziesz spokojna.
ę
- Cabe...
- Janie, m wi powa nie. Powinna do niej zadzwo
ó ę
ż
ś
ni , czego si dowiedzie . Nie
ć
ś ę
ć
b j si , nie b dziesz si narzuca . Ona ci pomo e.
ó ę
ę
ę
ć
ż
- Nie, dzi kuj .
ę ę
- Chcesz, ebym ja do niej zadzwoni ? - Nie. Okej? Nie chc , eby o tym wiedzia a.
ż
ł
ę ż
ł
Cabel wzdycha, jest poirytowany.
- Nie rozumiem.
Janie zaciska z by. Wygl da przez okno. Czuje, jak p on jej policzki, czuje piek ce
ę
ą
ł ą
ą
zy. Co za wstyd. M
ł
ówi cicho:
- Wstydz si , nie rozumiesz? Moja matka jest pie
ę ę
przon alkoholiczk . azi po
ą
ą Ł
ogrodzie i wrzeszczy? Bo e. Nie chc , eby Kapitan o tym wiedzia a. O tej cz ci mojego
ż
ę ż
ł
ęś
ycia. To s moje prywatne sprawy. S rzeczy, o kt rych z ni rozmawiam, i takie, kt re s
ż
ą
ą
ó
ą
ó
ą
zbyt osobiste. Daj ju spok j.
ż
ó
Cabel milczy. Po kilku minutach s uchania radia w
ł
łącza swojego iPoda. Rozlega się
Feels Like Rain Josha Schickersa. Kiedy piosenka si ko czy i zaczyna na
ę ń
st pna, sztywnieje i
ę
szybko j wy cza. Wie, co jest da
ą
łą
lej.
Good mothers, don't leave!
Mija kolejna godzina. Jad w kierunku Michigan, zostawiaj c za sob
ą
ą
ą
pomara czowy zach d s o ca. Nie ma du ego ruchu. Janie opiera g ow o szyb i
ń
ó
ł ń
ż
ł ę
ę
przygl da si ciemnozielonym trawom i tym po
ą
ę
żół
lom. Robi si ciemno, w oddali widzi
ę
sarn . A mo e to tylko ten wypalony pie , na kt ry nabiera si za ka dym razem.
ę
ż
ń
ó
ę
ż
Zastanawia si , ile razy b dzie jeszcze ogl da po
ę
ę
ą ć
dobne widoki. Pr buje wszystko
ó
zapami ta , na p
ę ć
óźniej. Kiedy zostan jej tylko ciemno i sny.
ą
ść
Znowu dzwoni do szpitala. Nadal nie maj adnej osoby o nazwisku Dorothea
ą ż
Hannagan. To dobry znak, my li Janie... Tylko e Carrie wci nie daje znaku ycia.
ś
ż
ąż
ż
- Gdzie ona jest? - Janie uderza g ow o twardy za
ł ą
g wek.
łó
Cabel zerka na ni .
ą
- Carrie? A nie m wi a, e telefon jej pada?
ó ł ż
- Tak, ale s przecie inne telefony...
ą
ż
Cabel stuka palcami o brod .
ę
- Zna tw j numer czy ma go w kom rce?
ó
ó
- Aha. Masz racj .
ę
- Dlatego jeszcze nie zadzwoni a. Nie zna twojego numeru, ma go w telefonie i nie
ł
mo e si do niego do
ż ę
sta .ć
Janie si u miecha. Wypuszcza powietrze.
ę ś
- Tak... Pewnie masz racj .
ę
- A pr bowa a zadzwoni do domu, eby spraw
ó
ł ś
ć
ż
dzi , czy twoja matka tam jest?
ć
- Tak. Nie odbiera.
- A dzwoni a do Stu? Albo do Carrie do domu?
ł ś
- Dzwoni am pod jej domowy numer, ale nie odbie
ł
ra. Nie mam numeru do Stu.
Powinnam go mie . Za
ć
wsze mia am zamiar...
ł
- A do Melindy?
- Tak, jasne. - Janie prycha. - Tylko tego brakuje, e
ż by wszyscy w Hill zacz li o tym
ę
gada . - Odwraca si do okna. - Przepraszam, e by am niemi a. Wtedy... Wcze niej.
ć
ę
ż
ł
ł
ś
Cabel u miecha si w ciemno ci.
ś
ę
ś
- Nie ma sprawy. - Bierze j za r k . Wplata pa ce w jej d o . - Nie pomy la em. -
ą
ę ę
ł
ł ń
ś ł
Kr tka chwila wahania.
ó
- Pos uchaj, nikt ci nie obwinia za to, co robi twoja matka.
ł
ę
- Nikt? - Janie marszczy brwi. - Jasne. Ka dy ma w asne zdanie na temat sprawy
ż
ł
Durbina.
- Nikt, kto si liczy.
ę
Janie przechyla g ow .
ł ę
- Wiesz co, Cabe? A mo e to, co my l s siedzi i ca e miasteczko Fieldridge... Mo e
ż
ś ą ą
ł
ż
to ma dla mnie znaczenie? To znaczy... Bo e. Zapomnij o tym. Mam ju tego wszystkiego
ż
ż
do . Chryste, co dalej?
ść
Po chwili wahania Cabel m wi:
ó
- To co, jedziemy prosto do szpitala?
- Chyba tak. To najlepsze, co mo emy zrobi . Mo e matka tam siedzi i czeka na
ż
ć
ż
ostrym dy urze. Najpierw tam sprawdzimy, co?
ż
- Jasne.
Godzina 21.57
Janie i Cabel s na ostrym dy urze, nie bardzo wiedz , co robi . W r d chorych i rannych
ą
ż
ą
ć
ś ó
nie ma ani Carrie, ani matki Janie. W rejestracji te nic nie wiedz .
ż
ą
Cabel stuka palcami w usta. My li.
ś
- Czy Hannagan to nazwisko po m u?
ęż
Janie zaciska mocno oczy i wzdycha.
- Nie. - Nigdy nie m wi a mu zbyt wiele o matce, a on nie pyta . I to jej odpowiada o.
ó ł
ł
ł
A do teraz.
ż
- No wi c...? - zaczyna Cabel. - Jak by to powie
ę
dzie ? OK. Czy twoja matka nosi a
ć
ł
kiedy jakie inne nazwisko?
ś
ś
- Nie. Nazywa si Dorothea Hannagan i nigdy nie nazywa a si inaczej. Jestem po
ę
ł
ę
prostu b kartem, w po
ę
rz dku?
ą
- Janie, a kogo to obchodzi?
- C , mnie. Ty przynajmniej wiesz, kim byli twoi rodzice.
óż
Cabel patrzy na ni .
ą
- Niewiele mi z tego przysz o.
ł
- O rany, Cabe. - Janie si krzywi. - Przepraszam. Jestem zdenerwowana, nie wiem
ę
co m wi .
ó ę
Cabel patrzy na ni tak, jakby chcia co doda , ale powstrzymuje si . Rozgl da si
ą
ł ś
ć
ę
ą
ę
bez celu wok .
ół
- Chod my. - Chwyta j za r k . - Idziemy do win
ź
ą
ę ę
dy. Rozejrzymy si , sprawdzimy
ę
poczekalnie. G ra dziesi minut i je eli nie znajdziemy Carrie, wraca
ó
ęć
ż
my do domu i
czekamy. Nie wiem, co jeszcze mo emy zrobi .
ż
ć
Janie czuje, jak przeszywa j dreszcz. Jej matka, alkoholiczka, zagin a.
ą
ęł
Godzina 22.02
Poczekalnia na trzecim pi trze.
ę
OIOM.
okcie oparte na kolanach, twarz ukryta w d oniach, palce zapl tane w d ugie
Ł
ł
ą
ł
ciemne w osy. Pochyla si do przodu. Jakby w ka dej chwili chcia a skoczy na r w
ł
ę
ż
ł
ć
ó ne nogi i
uciec.
- Carrie! - krzyczy Janie.
Dziewczyna podskakuje.
- Jak dobrze, przeczyta a moj wiadomo .
ł ś
ą
ść
- Gdzie... jest moja matka?
- Jest z nim w pokoju.
- Co? Z kim?
- Nie przeczyta a mojej kartki?
ł ś
- Jakiej kartki? Ods ucha am wiadomo ci na poczcie g osowej.
ł
ł
ś
ł
- Zostawi am ci kartk w Ethel, na parkingu. Pomy
ł
ę
la am, e skoro teraz jeste
ś ł
ż
ś
detektywem czy kim ta
ś kim... My la am, e zajrzysz do mojego samochodu. Niewa ne. Jak
ś ł
ż
ż
mnie w takim razie znalaz a ? Wszystko jedno. Twojej mamie nic nie jest. To znaczy wci
ł ś
ąż
jest pijana, ale chyba zaczyna trze wie . Ca y czas p acze i si trz sie. Ale...
ź
ć
ł
ł
ę
ę
- Carrie - m wi twardo Janie. - Skup si . Co si dzieje z moj matk i gdzie ona
ó
ę
ę
ą
ą
jest?
Carrie wzdycha. Wygl da na zm czon .
ą
ę
ą
- Nic jej nie jest. Jest po prostu pijana.
Janie nerwowo zerka na korytarz, przez kt ry prze
ó
chodzi piel gniarka. M wi
ę
ó
cichym, bardzo spi tym g osem:
ę
ł
- Dobra, rozumiem, e jest pijana. Zawsze jest pija
ż
na. Mo esz ju nie krzycze ?
ż
ż
ć
Je eli nic jej nie jest, to co my tu wszyscy robimy?
ż
- O rany - m wi Carrie. Potrz sa g ow . - Od czego mam zacz ?
ó
ą
ł ą
ąć
Cabel prowadzi je w stron krzese i ca a tr jka sia
ę
ł
ł
ó
da.
- Z kim ona jest? - pyta agodnie.
ł
Janie kiwa g ow i powtarza pytanie.
ł ą
Ale ju wie.
ż
Mo e chodzi tylko o jednego cz owieka. Nikt inny nie spowodowa by takiej reakcji
ż
ć
ł
ł
u jej matki. Nikt inny nie pojawia si w jej snach.
ę
Carrie patrzy na Janie. Jej rozbiegane oczy wygl daj na zm czone.
ą ą
ę
- To chyba tw j ojciec, Janers. Jest naprawd bardzo chory.
ó
ę
Janie patrzy na Carrie.
- M j ojciec?
ó
- M wi , e z tego nie wyjdzie.
ó ą ż
Godzina 22.06
Janie opada na krzes o. Jest odr twia a. Nie ma poj cia, co powinna czu . adnego. Poj cia.
ł
ę
ł
ę
ć Ż
ę
Cabel unosi do g ry r k i przerywa rozmow . Przez chwil ca a tr jka siedzi w
ó
ę ę
ę
ę ł
ó
milczeniu. Janie ma pusty wyraz twarzy. Carrie uje gum , a Cabel zamkn oczy i lekko
ż
ę
ął
potrz sa g ow .
ą
ł ą
- Zacznij od pocz tku - proponuje.
ą
Carrie kiwa g ow . My li.
ł ą
ś
- No wi c tak, po po udniu us ysza am na ulicy jakie wrzaski. Ola am je, bo u nas
ę
ł
ł
ł
ś
ł
zawsze kto si wydziera, no nie? Sk adam dalej pranie i nagle patrz przez okno i widz
ś ę
ł
ę
ę
matk Janie. Pomy la am sobie, e to dziwne, bo ona nigdy nie wychodzi, chyba e idzie na
ę
ś ł
ż
ż
stacj po alkohol, no nie? Ale widz , e biega po ogrodzie w sa
ę
ę ż
mej koszuli nocnej...
Janie oblewa si rumie cem i zakrywa twarz.
ę
ń
- Bo e - m wi.
ż
ó
- I wola: „Janie! Janie!” Potem potyka si , a ja bieg
ę
n zobaczy , co si sta o. Dorothea
ę
ć
ę
ł
p acze i w k ko m wi: „Telefon! Musz jecha do szpitala”. Jakie dwa
ł
ół
ó
ę
ć
ś
dzie cia razy. Wi c
ś
ę
zadzwoni am do ciebie i zostawi
ł
am ci te wszystkie wiadomo ci. W ko cu zawioz am j do
ł
ś
ń
ł
ą
szpitala, bo nie wiedzia am, co mam robi . Jak godzin sp dzi y my na ostrym dy urze,
ł
ć
ąś
ę ę ł ś
ż
rozmawiaj c z piel gniark , wreszcie Dorothea si uspokoi a i wy
ą
ę
ą
ę
ł
t umaczy a, e nie jest
ł
ł ż
chora. Kto do niej zadzwoni i musi zobaczy si z Henrym.
ś
ł
ć ę
Janie patrzy na ni .
ą
- Henrym?
- Tak. Henry Feingold. Tak si nazywa ten go .
ę
ść
- Henry Feingold - powtarza Janie. Nazwisko brzmi obco. Nic jej nie m wi. Inaczej
ó
wyobra a a sobie imi i nazwisko ojca. - Sk d mia abym wiedzie , e to on? Dorothea -
ż ł
ę
ą
ł
ć ż
akcentuje ka d sylab - nigdy mi o nim nie m wi a.
ż ą
ę
ó ł
Carrie kiwa g ow . Ona wie.
ł ą
Po chwili.
Janie zaczyna rozumie i powstrzymuje zy.
ć
ł
- Musi mieszka w pobli u, skoro go tu przywie li. Najwyra niej nigdy nie chcia
ć
ż
ź
ź
ł
mnie pozna .ć
- Tak mi przykro, skarbie. - Carrie wbija wzrok w pod og .
ł ę
Janie gwa townie wstaje i patrzy na Cabela i Carrie.
ł
- Nie mog uwierzy , e zepsu a nam wakacje. Bar
ę
ć ż
ł
dzo mi przykro, e zmarnowa a
ż
ł ś
ca y dzie i wiecz r. Jeste prawdziw przyjaci k , a teraz id ju do domu czy do Stu, czy
ł
ń
ó
ś
ą
ół ą
ź ż
gdziekolwiek chcesz.
Odwraca si do Cabela.
ę
- Cabe, dam sobie rad . Zabior matk i pojedziemy do domu autobusem. Prosz
ę
ę
ę
ę
was. Id cie ju , odpocz
ź
ż
nijcie. - Kieruje si w stron drzwi, w nadziei, e p j
ę
ę
ż
ó d za ni i
ą
ą
b dzie mog a wypchn ich na zewn trz, by w samotno ci upora si ze swoim wstydem.
ę
ł
ąć
ą
ś
ć ę
Usta jej dr . Bo e, to wszystko jest tak popieprzone.
żą
ż
Cabel wstaje. Carrie r wnie .
ó
ż
- Wi c - zaczyna Cabel, gdy id za Janie. - Co mu jest? Wiesz co ?
ę
ą
ś
- Uraz m zgu czy co takiego. Nie wiem za du o. S ysza am, jak lekarz m wi , e
ó
ś
ż
ł
ł
ó ł ż
facet zadzwoni pod 911 i dop ki go tu nie przywie li, by przytomny. Ale teraz jest w
ł
ó
ź
ł
pi czce. Jakie p godziny temu pozwo
ś ą
ś ół
lili jej wej . Pos uchaj Janers - m wi Carrie. - To
ść
ł
ó
a
ż den problem. Gdyby moja matka potrzebowa a pomo
ł
cy, zrobi aby to samo, prawda?
ł
ś
Janie czuje, e co ciska j w gardle. Mruga, by po
ż
ś ś
ą
wstrzyma zy. Mo e kiwa tylko
ć ł
ż
ć
g ow . Carrie przytu
ł ą
la j , a Janie pr buje zd awi p acz.
ą
ó
ł
ć ł
- Dzi ki - szepcze jej do ucha.
ę
Carrie odwraca si do wyj cia.
ę
ś
- Zadzwo do mnie.
ń
Janie kiwa g ow i patrzy, jak przyjaci ka kieruje si do windy. Potem spogl da na
ł ą
ół
ę
ą
Cabela.
- Id - m wi.
ź
ó
- Nie.
Janie wzdycha. To super, e jest taki kochany, ale ca a ta sytuacja jest cholernie
ż
ł
dziwna. I nie ma poj cia, cze
ę
go mo e si spodziewa .
ż ę
ć
Czasami atwiej jest zrobi co samemu.
ł
ć ś
Wok panuje cisza, wiat a s przygaszone. Janie i Cabel otwieraj podw jne drzwi
ół
ś
ł ą
ą
ó
i wchodz na kory
ą
tarz OIOM - u. Janie czuje zapowied czyjego snu, ale natychmiast z
ź
ś
tym walczy. Mija sal winowajcy i prze
ę
klina go w duchu. Jest w ciek a, e nie potrafi uciec
ś
ł ż
od cudzych majak w sennych, nawet wtedy, gdy jej umys zaj ty jest czym innym.
ó
ł
ę
ś
Podchodz do stolika piel gniarek. Janie chrz ka de
ą
ę
ą
likatnie.
- Henry, eh, Fein... stei...
- Feingold - podpowiada Cabel.
- Jeste cie z rodziny? - pyta piel gniarka, patrz c na nich podejrzliwym wzrokiem.
ś
ę
ą
- Ja, eee... - zaczyna Janie. - Tak. Zdaje si , e to m j ojciec...
ę ż
ó
Piel gniarka przechyla g ow .
ę
ł ę
- eby wej do pokoju chorego, trzeba przynaj
Ż
ść
mniej k ama w spos b
ł
ć
ó
przekonuj cy - m wi. - Nic z tego.
ą
ó
- Nie zamierzam nigdzie wchodzi . Prosz tylko powiedzie mojej matce, e jestem,
ć
ę
ć
ż
dobrze? Ona jest teraz z nim. B d w poczekalni. - Janie odwraca si na pi cie.
ę ę
ę
ę
Cabel wzrusza ramionami i idzie za ni . Przechodz przez podw jne drzwi i
ą
ą
ó
wracaj do poczekalni. Piel g
ą
ę niarka patrzy na nich zdziwionym wzrokiem. Janie mruczy
co pod nosem i opada na krzes o.
ś
ł
- Feingold. Harvey Feingold.
Cabe zerka na ni .
ą
- Henry.
- Jasne. Kurcz . Kto by pomy la , e pracuj dla gli
ę
ś ł ż
ę
niarzy.
- Dlatego jeste tak dobrym tajniakiem. - Cabel si u miecha.
ś
ę ś
Janie automatycznie tr ca go okciem.
ą
ł
- Ju nie. Nie zapominaj, e rozmawiasz z agentem do spraw narkotyk w. -
ż
ż
ó
Odwraca si w jego stron i chwyta go za r k . B aga. - Cabe, powiniene ju i . Prze pij
ę
ę
ę ę ł
ś ż ść
ś
si . Wracaj do Fremont i ciesz si reszt tygo
ę
ę
ą
dnia. Nic mi nie jest. Poradz sobie.
ę
Cabel patrzy na Janie i wzdycha.
- Wiem, e sobie poradzisz, Janie. Jeste pieprzon m czennic . To robi si nudne.
ż
ś
ą ę
ą
ę
Za ka dym razem, gdy wpadasz w tarapaty, m wisz to samo. Odpu sobie, nigdzie nie id .
ż
ó
ść
ę
- U miecha si dyplomatycznie.
ś
ę
Szcz ka jej opada.
ę
- M czennic !
ę
ą
- Tak jakby.
- Prosz ci . Nie mo na by tak jakby m czenni
ę ę
ż
ć
ę
kiem. Albo si nim jest, albo nie. To
ę
co zupe nie wy
ś
ł
j tkowego.
ą
Cabel mieje si , a w k cikach jego oczu pojawiaj si drobne zmarszczki. A potem
ś
ę
ą
ą ę
przygl da si jej z tym krzywym u mieszkiem na twarzy, kt ry Janie pami ta jeszcze z
ą
ę
ś
ó
ę
czas w, gdy je dzi na deskorolce.
ó
ź ł
Ale w tej chwili nie jest jej do miechu.
ś
- A je li chodzi o t ma przygod - zaczyna - to na
ś
ę
łą
ę
prawd okropne, Cabe.
ę
Potwornie mi wstyd. Ale mam teraz wiele na g owie. I nie mog znie tego, e jeste dla
ł
ę
ść
ż
ś
mnie taki mi y. Nie chc marnowa twojego czasu. Wystarczy, e marnuj sw j. Naprawd ,
ł
ę
ć
ż
ę
ó
ę
prosz ci . Le
ę ę
piej bym si czu a, gdyby , no wiesz... - Patrzy na nie
ę
ł
ś
go bezradnie.
Cabel mruga.
Marszczy czo o i odwzajemnia jej spojrzenie.
ł
- Aha - m wi. - Naprawd chcesz, ebym sobie po
ó
ę
ż
szed . Wstydzisz si , bo o
ł
ę
wszystkim wiem?
Janie patrzy w pod og . To jej odpowied .
ł ę
ź
- Och. - Cabel ostro nie dobiera s owa. Jest zasko
ż
ł
czony. - Przepraszam, Janers. Nie
za apa em. Szybko wstaje i podchodzi do drzwi. Janie idzie za nim na ko
ł
ł
rytarz prowadz cy
ą
do windy.
- No to... do zobaczenia - rzuca Cabel. - Zadzwo do mnie, jak b dziesz mog a.
ń
ę
ł
- Zadzwoni . - Janie patrzy na olbrzymi napis na cianie: „Prosimy o wy czenie
ę
ś
łą
telefon w kom rko
ó
ó
wych”. - Napisz SMS. Wol si z tym upora sama, okej? Kocham ci .
ę
ę ę
ć
ę
- Jasne. Te ci kocham. - Cabel kiwa si w miejscu i niepewnie macha r k na
ż ę
ę
ę ą
po egnanie. Zerka na ni przez rami . - Pami tasz, e autobusy nie je d mi
ż
ą
ę
ę
ż
ż żą ędzy drug a
ą
pi t rano?
ą ą
Janie si u miecha.
ę ś
- Pami tam.
ę
- Nie daj si wci gn w aden sen.
ę
ą ąć ż
- Dobra. Cicho - m wi Janie. Ma nadziej , e nikt nie s ysza .
ó
ę ż
ł
ł
Zanim Cabel zd y cokolwiek doda , Janie w lizguje si z powrotem do poczekalni,
ąż
ć
ś
ę
eby posiedzie i pomy
ż
ć
le .
ś ć
W samotno ci.
ś
Godzina 1.12
Drzemie na krze le w poczekalni.
ś
Nagle czuje na sobie czyj wzrok. Siada prosto, w pe
ś
łni rozbudzona.
Matka przynajmniej ma na sobie jakie ciuchy, a nie nocn koszul , o kt rej
ś
ą
ę
ó
wspomina a Carrie.
ł
- Cze - m wi Janie. Wstaje i podchodzi do matki. Zatrzymuje si . Dziwnie si
ść
ó
ę
ę
czuje i nie bardzo wie, co zrobi . Powinna j u ciska ? Tak jak to robi w telewi
ć
ą ś
ć
ą
zji. To
wszystko jest bardzo dziwne.
Dorothea Hannagan jest spocona i si trz sie. Janie nie chce jej dotyka . Ca a ta
ę
ę
ć
ł
sytuacja jest dla niej obca, jakby z innego wiata.
ś
A potem.
Szale stwo.
ń
- Gdzie by a ? - Matka Janie za amuje si i zaczyna p aka . Wrzeszczy na ca y g os. -
ł ś
ł
ę
ł
ć
ł ł
Nigdy nie m wisz, gdzie jeste , po prostu znikasz. Ta dziwna dziewczy
ó
ś
na, kt ra mieszka
ó
obok, musia a mnie tu przywie ... - R ce jej dr . Patrzy rozbieganym, oskar ycielskim
ł
źć
ę
żą
ż
wzrokiem to na pod og , to na Janie. - Ju ci nie ob
ł ę
ż ę
chodz . Latasz tylko za tym
ę
ch opakiem.
ł
Janie robi krok do ty u. Jest zdumiona, nie tyle poto
ł
kiem s w, kt re wyp ywaj z ust
łó
ó
ł
ą
matki, co jej tonem.
- O Bo e.
ż
- Nie wa si pyskowa . - Dorothea otwiera star torebk i zaczyna w niej szpera ,
ż ę
ć
ą
ę
ć
wyrzucaj c na krzes o chusteczki i papierki. Nagle zdaje sobie spraw , e nie znajdzie tego,
ą
ł
ę ż
czego szuka. Poddaje si i opada na krzes o.
ę
ł
Janie stoi obok. Przygl da si .
ą
ę
Jest roztrz siona.
ę
Zastanawia si , co powinna zrobi . I dlaczego. Ma o mam na g owie? Pyta
ę
ć
ł
ł
niewiadomo kogo. Mo e Boga. Sama nie wie. Ale jednego jest pewna. Nie mo e si
ż
ż
ę
doczeka , eby wreszcie wydosta si z tego bagna.
ć ż
ć ę
Janie podnosi z pod ogi porozrzucane rzeczy, wpycha je do torebki i bierze matk
ł
ę
pod r k .
ę ę
- Chod . Masz co w domu, tak?
ź
ś
Podnosi Dorothe na nogi.
ę
- Powiedzia am chod . Musimy z apa autobus.
ł
ź
ł
ć
- A co z twoim samochodem? - pyta. - Ta dziewczyna nim jecha a.
ł
Janie mruga i patrzy na matk , ci gn c j do windy.
ę ą ą ą
- Tak, mamo. Sprzeda am go par miesi cy temu, nie pami tasz?
ł
ę
ę
ę
- Nigdy nic mi nie m wisz...
ó
- Po prostu... - Janie czuje, e zaraz wybuchnie. Przecie ci gle jeste pijana, my li.
ż
ż ą
ś
ś
Bierze g boki wdech i powoli wypuszcza powietrze. - Chod ju . Tyl
łę
ź ż
ko nie zr b mi
ó
wstydu.
- Ty te nie.
ż
- Jak sobie chcesz.
Janie zerka przez rami i patrzy na korytarz. Gdzie tam le y jej ojciec. ywy albo
ę
ś
ż
Ż
martwy. Janie nie wie.
I wcale j to nie obchodzi.
ą
Ma tylko nadziej , e szybko umrze i nie b dzie mu
ę ż
ę
sia a o nim my le . Bo rodzice to
ł
ś ć
same k opoty.
ł
Godzina 2.10
Przez ca drog do domu Dorothea wierci si , jakby by a narkomank . Janie broni si
łą
ę
ę
ł
ą
ę
zaciekle przed snem jakiego bezdomnego pasa era. Na szcz cie podr trwa kr tko.
ś
ż
ęś
óż
ó
Kiedy docieraj do domu, dziewczyna dostrzega na schodach swoj walizk .
ą
ą
ę
- Do diab a, Cabel - mruczy pod nosem. - Dlaczego ty zawsze musisz o wszystkim
ł
pomy le ?
ś ć
Matka idzie zygzakiem do kuchni, wyci ga spod zle
ą
wu butelk w dki i bez s owa
ę ó
ł
znika w swojej sypialni. Janie jej nie zatrzymuje. Jutro b dzie mia a du o czasu, eby
ę
ł
ż
ż
dowiedzie si , o co chodzi z tym go ciem o imie
ć ę
ś
niu Henry. Kiedy Dorothea b dzie ju
ę
ż
wystarczaj co wstawiona, ale te przytomna.
ą
ż
Janie wysy a Cabelowi wiadomo .
ł
ść
Jestem w domu.
Pomimo p nej pory, Cabe od razu odpowiada.
óź
Dzi ki, kotku. Kocham. Zobaczymy si jutro?
ę
ę
Janie wy cza kom rk .
łą
ó ę
- W a nie, jeszcze to... - szepcze. Wzdycha i k adzie telefon na szafce, obok stawia
ł ś
ł
walizk i rzuca si na ko.
ę
ę
łóż
Godzina 4.24
Janie ni.
ś
Ca a pod oga w jej pokoju pokryta jest kamieniami, a na ku le y walizka. Na
ł
ł
łóż
ż
ka dym kamieniu jest ja
ż
ki napis. Janie mo e go odczyta dopiero wtedy, gdy we mie
ś
ż
ć
ź
kamie do r ki.
ń
ę
Podnosi jeden do g ry. „Pom mi”. Na drugim „Cabe”.
ó
óż
„Dorothea. Kaleka. Sekret. lepa”.
Ś
Kiedy odk ada je z powrotem, powi kszaj si i sta
ł
ę
ą ę
j si ci sze. Wie, e nied ugo na
ą ę ęż
ż
ł
pod odze zabrak
ł
nie miejsca, ale nie mo e przesta ich czyta . I tak si dzieje. Janie nie mo e
ż
ć
ć
ę
ż
oddycha . To one wysysaj z pokoju ca e powietrze.
ć
ą
ł
W ko cu wk ada jeden z kamieni do walizki. A ten kurczy si do rozmiar w ma ego
ń
ł
ę
ó
ł
kamyczka.
Powoli, metodycznie, podnosi wszystkie i wk ada je do walizki. Ma wra enie, e
ł
ż
ż
nigdy nie sko czy. W ko cu podnosi ostatni. IZOLACJA. K adzie go obok pozosta ych.
ń
ń
ł
ł
Kamie robi si malutki, a wszystkie inne znikaj .
ń
ę
ą
Janie gapi si na walizk . Wie, co powinna zrobi .
ę
ę
ć
Zamyka walizk .
ę
Podnosi j .
ą
I wychodzi.
Pi tek
ą
Pi tek
ą
4 sierpnia 2006, godzina 9.15
Janie le y na ku, gapi c si w sufit. Rozmy la o wszystkim. O tej nowej sprawie te . O
ż
łóż
ą
ę
ś
ż
zielonym notesie, przes uchaniu, plotkach, college'u, o matce i Henrym. Co dalej? To dla niej
ł
za du o. Czuje, e ogarnia j fala pa
ż
ż
ą
niki. Co ciska jej klatk piersiow . Mocno. Janie ap
ś ś
ę
ą
ł -
czywie chwyta powietrze. Nie mo e oddycha . Prze
ż
ć
kr ca si na bok i zwija w k bek.
ę
ę
łę
- Uspok j si - sapie. - Uspok j si , do jasnej cho
ó ę
ó ę
iny.
To dla niej za du o.
ż
Zakrywa r k usta i nos. Oddycha, wci ga i wypusz
ę ą
ą
cza powietrze, a w ko cu udaje
ż
ń
jej si wzi porz dny oddech. Przestaje my le .
ę
ąć
ą
ś ć
Oddycha.
Po prostu oddycha.
Godzina 9.29
Drzwi do pokoju matki s ca y czas zamkni te.
ą ł
ę
Janie b ka si bez celu po domu, zastanawiaj c si , co ma zrobi z Henrym. Zjada
łą
ę
ą
ę
ć
batonik. Czuje, e si spoci a. Jest bardzo gor co. W cza w du ym pokoju wiatrak i otwiera
ż ę
ł
ą
łą
ż
drzwi wej ciowe, marz c o przeci gu. Opada na kanap .
ś
ą
ą
ę
Przez porwan siatk w drzwiach widzi, jak Cabel parkuje na podje dzie. Serce jej
ą
ę
ź
zamiera. Ch opak wy
ł
skakuje z samochodu i d ugimi, lekkimi krokami zmie
ł
rza do drzwi. Jak
zwykle sam sobie otwiera. Zatrzymuje si i patrzy.
ę
Posy a jej krzywy u miech.
ł
ś
- Cze - m wi.
ść
ó
Janie klepie r k le c obok poduszk .
ę ą żą ą
ę
- Nie my am jeszcze z b w - uprzedza, gdy Cabel nachyla si nad ni . - Sk ra ci
ł
ę ó
ę
ą
ó
schodzi na nosie.
- Niewa ne. Niewa ne. - Cabel ca uje j . Potem siada na kanapie. - Nie masz nic
ż
ż
ł
ą
przeciwko, e tu je
ż
stem... I w og le? - pyta.
ó
- Nie. - Janie k adzie mu r k na udzie. - Wczoraj wieczorem po prostu nie
ł
ę ę
wiedzia am, czego mog si spodziewa . Nie by am pewna, co z matk , rozumiesz? Nie
ł
ę ę
ć
ł
ą
wiedzia am, co zrobi.
ł
- A co zrobi a? - Cabel nerwowo rozgl da si wo
ł
ą
ę
k .
ół
- Nic takiego. By a okropna. Ale nie niemo liwa. I ani s owem nie wspomnia a o
ł
ż
ł
ł
Henrym, a ja nie mia am odwagi zapyta . Bo e, ona nie jest w stanie wy
ł
ć
ż
trzyma nawet
ć
dwunastu godzin bez picia. A jak nie pije, robi si z o liwa. - Janie spuszcza g ow . - Tak mi
ę ł ś
ł ę
wstyd, rozumiesz?
- M j ojciec te taki by . Tylko e jemu nie robi o r nicy, czy pi , czy nie.
ó
ż
ł
ż
ł
óż
ł
Przynajmniej by konsekwen
ł
tny. - Cabel u miecha si cierpko.
ś
ę
Janie prycha.
- Tak, chyba mam szcz cie. - Zerka na Cabela.
ęś
Zastanawia si .
ę
W ko cu pyta:
ń
- Wyobra a e sobie kiedy , e nie yje? To zna
ż ł ś
ś ż
ż
czy, jeszcze zanim ci skrzywdzi ?
ę
ł
e nie chcesz mie z nim do czynienia?
Ż
ć
Cabel mru y oczy.
ż
- Ka dego. Cholernego. Dnia.
ż
Janie zagryza wargi.
- Wi c cieszysz si , e zmar w wi zieniu?
ę
ę ż
ł
ę
Cabel d ugo nie odpowiada. Potem wzrusza ramiona
ł
mi. Kiedy wreszcie si odzywa,
ę
jego g os jest wywa o
ł
ż ny, jakby rozmawia z psychiatr .
ł
ą
- To by o najlepsze wyj cie, bior c pod uwag oko
ł
ś
ą
ę
liczno ci.
ś
Nagle czuje podmuch ch odnego powietrza na sk rze mokrej od potu. Dr y. My li o
ł
ó
ż
ś
Henrym Feingoldzie, obcym cz owieku, kt ry prawdopodobnie jest jej ojcem. I w a nie
ł
ó
ł ś
umiera. Po raz trzeci w ci gu ostatnich dwu
ą
dziestu czterech godzin a uje, e to nie kto
ż ł
ż
ś
inny.
Opiera g ow na ramieniu Cabela i obejmuje go. Ch opak odwraca si , i mocno j
ł ę
ł
ę
ą
przytula.
Bo nie ma nikogo innego.
Janie nie wie, co robi .ć
Wyobra a sobie ycie bez ludzi. Bez niego. Z amane serce, samotno , ale zachowuje
ż
ż
ł
ść
wzrok. Czuje. yje. Ma spok j. Nie musi co chwil zerka przez rami , cze
Ż
ó
ę
ć
ę
kaj c na kolejny
ą
sen.
I ycie z nim. Jest lepa, ale kochana... Przynajmniej dop ki wszystko idzie dobrze.
ż
ś
ó
Ale przez ca y czas ma wiadomo , z czym on walczy w swoich snach. Czy przez te
ł
ś
ść
wszystkie lata naprawd chce to ogl da ? I by ci arem dla tak niesamowitego faceta?
ę
ą ć
ć ęż
Wci nie wie, kt ry scenariusz jest lepszy.
ąż
ó
Ale my li.
ś
Mo e z amane serce goi si atwiej ni po amane r ce i zepsuty wzrok.
ż ł
ę ł
ż ł
ę
Godzina 9.41
Od tego siedzenia robi si gor co.
ę
ą
Cabe si przeci ga.
ę
ą
- Obudzisz j i pojedziemy do szpitala?
ą
- Bo e, mam nadziej , e nie.
ż
ę ż
- Janie.
- Tak, wiem.
- Tam przynajmniej jest klimatyzacja.
- W twoim samochodzie te . Mo e pobaraszkujemy?
ż
ż
Cabel si mieje.
ę ś
- Mo e jak zrobi si ciemno. Jak tylko zrobi si ciem
ż
ę
ę
no - poprawia si . - Ale
ę
powa nie, Janie. Chyba po
ż
winna pogada z matk .
ś
ć
ą
Janie wzdycha i przewraca oczami.
- Pewnie tak.
Godzina 9.49
Delikatnie puka do sypialni matki.
Zerka na Cabela.
Dla Janie ten pok j nie jest cz ci jej domu. To jak drzwi do innego wiata. Wrota
ó
ęś ą
ś
do krainy smutku, z kt rej czasami wy ania si Dorothea. Janie rzadko ma okazj zajrze do
ó
ł
ę
ę
ć
rodka, chyba e matka akurat wy
ś
ż
chodzi.
Czeka. Wchodzi do rodka, przygotowana na sen. Ale matka nie ni. Janie
ś
ś
wypuszcza powietrze i rozgl da si po pokoju.
ą
ę
Przez podarte zas ony wpadaj do rodka promienie s o ca. Prawie nie ma tu mebli,
ł
ą
ś
ł ń
ale i tak wsz dzie pa
ę
nuje ba agan. Na pod odze przy ku walaj si papie
ł
ł
łóż
ą ę
rowe talerze,
butelki i szklanki. Jest gor co i duszno. Powietrze jest st ch e.
ą
ę ł
Matka Janie le y na plecach, pi. Jej ko ciste cia o okrywa cienka koszula nocna.
ż
ś
ś
ł
- Mamo - szepcze Janie.
Matka nie odpowiada.
Dziewczyna czuje si nieswojo. Kiwa si na pi tach. S yszy, jak skrzypi pod oga.
ę
ę
ę
ł
ł
- Mamo - m wi, tym razem g o niej.
ó
ł ś
Matka mruczy i patrzy na ni , mru c oczy. Z wysi
ą
żą
łkiem podnosi si na okciu.
ę
ł
- Kto dzwoni? - be kocze.
ś
ł
- Nie, ja... Jest ju prawie dziesi ta i zastanawia am si , czy...
ż
ą
ł
ę
- Nie masz dzi szko y?
ś
ł
Janie stoi oniemia a. Chyba artujesz, my li. Bierze g boki wdech. Zastanawia si ,
ł
ż
ś
łę
ę
czy nie nawrzeszcze na matk i nie przypomnie jej, e zako czenie roku, na kt re zreszt
ć
ę
ć
ż
ń
ó
ą
nie przysz a, ju dawno si odby o, a teraz s wakacje. Ale dochodzi do wniosku, e nie jest
ł
ż
ę
ł
ą
ż
to najlepszy moment.
- Nie, dzisiaj nie mam szko y - rzuca szybko, zanim Dorothea b dzie mog a jej
ł
ę
ł
przerwa . - Zastanawiam si , o co chodzi z tym Henrym. Jedziesz do szpitala? Nie chc ...
ć
ę
ę
Matka g o no wci ga powietrze.
ł ś
ą
- O Bo e - wzdycha, jakby dopiero teraz sobie o wszystkim przypomnia a. Przekr ca
ż
ł
ę
si na bok i z trudem si podnosi. Idzie do azienki. Janie wlecze si za ni .
ę
ę
ł
ę
ą
- Mamo? - j czy Janie, kiedy id do kuchni. Po dro
ę
ą
dze rzuca Cabelowi bezradne
spojrzenie i wzrusza ramionami. - Mamo.
Dorothea wyci ga z lod wki sok pomara czowy, l d i w dk . To jej niadanie.
ą
ó
ń
ó
ó ę
ś
- Co? - pyta matka, poci gaj c nosem.
ą ą
- Czy Henry jest moim ojcem?
- Oczywi cie, e jest twoim ojcem. Nie jestem dziwk .
ś
ż
ą
Z drugiego pokoju s ycha jaki przyt umiony d wi k. To Cabel.
ł
ć
ś
ł
ź ę
- Czy on umiera?
Matka Janie bierze d ugi yk.
ł
ł
- Tak m wi .
ó ą
- Mia jaki wypadek czy to jaka choroba, o co cho
ł
ś
ś
dzi?
Dorothea wzrusza ramionami i macha r k .
ę ą
- Jego m zg eksplodowa . To chyba guz. Czy co ta
ó
ł
ś kiego.
Janie wzdycha.
- Pojecha z tob znowu do szpitala?
ć
ą
Po raz pierwszy matka patrzy jej prosto w oczy.
- Znowu? A wczoraj mnie tam zawioz a ?
ł ś
- Mamo przyjecha am tak szybko, jak mog am.
ł
ł
Matka wypija drinka i si wzdryga. Stoi przy blacie. W jednej r ce trzyma pust
ę
ę
ą
szklank , a w drugiej butelk taniej w dki. Odstawia szklank i butelk na blat i zamyka
ę
ę
ó
ę
ę
oczy. Po policzku p ynie jej za.
ł
ł
Janie przewraca oczami.
- Jedziesz do szpitala czy nie? Ja... - zdobywa si na odwag - nie b d tu ca y dzie
ę
ę
ę ę
ł
ń
stercze .ć
- R b, co chcesz, ma a latawico, jak zawsze - m wi Dorothea. - Ja tam ju nie
ó
ł
ó
ż
wracam. - Chwiejnym krokiem przechodzi obok Janie i wchodzi do swojego pokoju,
zamykaj c za sob drzwi.
ą
ą
Janie wypuszcza powietrze i wraca do du ego poko
ż
ju. Cabel, kt ry by wiadkiem
ó
ł ś
ca ego zaj cia, siedzi na kanapie.
ł
ś
- Okej - m wi do niego. - Co teraz?
ó
Cabel jest w ciek y. Potrz sa g ow .
ś
ł
ą
ł ą
- A jak my lisz, co powinna zrobi ?
ś
ś
ć
- Nie mam zamiaru tam jecha , eby go zobaczy , je li o to ci chodzi.
ć ż
ć ś
- Mnie? To jest wy cznie twoja sprawa, czy chcesz go zobaczy , czy nie.
łą
ć
- Tak. Dobrze.
- Prawda, jest beznadziejnym ojcem. Nigdy nic dla ciebie nie zrobi . Kto wie, mo e
ł
ż
ma drug rodzin ? Pomy l, jak by si czu a, gdyby si tam nagle zjawi a, a oni wszyscy
ą
ę
ś
ś ę
ł
ś ę
ł
by tam byli... - Cabel urywa.
- Rany, nawet o tym nie pomy la am.
ś ł
- Zastanawiam si , czy w Fieldridge High byli jacy Feingoldowie. Mo e masz
ę
ś
ż
przybrane rodze stwo?
ń
- By taki jeden kole , Josh. Ten, kt ry gra w kosza w szkolnej reprezentacji - m wi
ł
ś
ó
ł
ó
Janie.
- To by Feinstein.
ł
- No tak.
Chwila ciszy. Cabel czeka na Janie.
- Feingold. To chyba ydowskie nazwisko, co? - py
ż
ta Janie.
- Czy to co zmienia?
ś
- Nie. To znaczy... To ciekawe. Nigdy nie zastanawia am si , jakie mam korzenie,
ł
ę
wiesz? Przesz o . Przodkowie. - Janie pogr a si w my lach.
ł ść
ąż
ę
ś
Cabel kiwa g ow .
ł ą
- C , wygl da na to, e nigdy si nie dowiesz.
óż
ą
ż
ę
Janie zamiera i patrzy na ch opaka.
ł
Wali go w rami .
ę
Mocno.
- Wredota - krzyczy.
Cabel mieje si , rozcieraj c rami .
ś
ę
ą
ę
- Rany, co znowu zrobi em?
ł
Janie udaje oburzon . Potrz sa g ow .
ą
ą
ł ą
- Przez ciebie zacz am o nim my le .
ęł
ś ć
- Daj spok j - m wi. - Nie zastanawia a si nigdy, kim by tw j ojciec?
ó
ó
ł ś ę
ł ó
Janie przypomina sobie powtarzaj cy si sen matki. Ten, kt ry przypomina
ą
ę
ó
kalejdoskop, gdzie Dorothea trzyma za r k jakiego hipisa i oboje unosz si do g ry.
ę ę
ś
ą ę
ó
Nieraz zastanawia a si , kim by jej ojciec. Czy Henry jest tym facetem ze snu.
ł
ę
ł
- To pewnie jaki garniak z dw jk dzieci, psem i do
ś
ó ą
mem z ogr dkiem. - Janie
ó
rozgl da si po swoim g w
ą
ę
ó nianym domu. Ca e jej ycie jest takie. Musi nia czy star
ł
ż
ń
ć
ą
alkoholiczk . Wie, e bez zasi ku Dorothei i jej w asnych zarobk w ju dawno znalaz yby
ę
ż
ł
ł
ó
ż
ł
si na ulicy. Ale nie chce o tym my le .
ę
ś ć
Bierze g boki wdech i powoli wypuszcza powietrze.
łę
- Dobra. Wezm prysznic i pojad do szpitala. Chcesz ze mn jecha ?
ę
ę
ą
ć
Cabel si u miecha.
ę ś
- Oczywi cie. W ko cu jestem twoim kierowc , no nie?
ś
ń
ą
Godzina 11.29
Cabel i Janie wchodz po schodach na trzecie pi tro. Kieruj si w stron podw jnych
ą
ę
ą ę
ę
ó
drzwi, kt re prowa
ó
dz na oddzia . Janie zwalnia, a w ko cu staje. Od
ą
ł
ż
ń
wraca si i wraca do
ę
poczekalni.
- Nie mog - m wi.
ę
ó
- Nie musisz. Ale jak tego nie zrobisz, b dziesz na siebie w ciek a.
ę
ś
ł
- A jak kto u niego jest?
ś
- Jasne.
- A je li... A je li on si obudzi ? Je li mnie zoba
ś
ś
ę
ł
ś
czy?
Cabel zaciska usta.
- Po tym, co m wi a twoja matka, szczerze w to w t
ó ł
ą pi .
ę
Janie lekko wzdycha i podchodzi do drzwi. Cabel idzie za ni .
ą
- Okej. - Otwiera je i odruchowo zerka, czy kt ry z pokoi jest otwarty, tak jak robi a
ó ś
ł
to w Heather Home. Na szcz cie wi kszo sal jest pozamykana, a Janie nie wyczuwa
ęś
ę
ść
adnych sn w.
ż
ó
Pewnym krokiem podchodzi do stolika.
- Ja do Henry'ego Feingolda.
- Wpuszczamy tylko cz onk w rodziny. - Piel gniarz odpowiada automatycznie. Na
ł
ó
ę
tabliczce z imieniem ma napisane Miguel.
- Jestem jego c rk .
ó ą
- Hej - m wi piel gniarz, przygl daj c si jej z uwa
ó
ę
ą ą
ę
g . - Nie jeste przypadkiem t
ą
ś
ą
dziewczyn od afery z narkotykami?
ą
- Tak. - Janie pr buje sta spokojnie.
ó
ć
- Widzia em ci w wiadomo ciach. Dobra robota.
ł
ę
ś
Janie si u miecha.
ę ś
- Dzi ki. Wi c... kt ry to pok j?
ę
ę
ó
ó
- Trzysta dwana cie. Na ko cu korytarza, po prawej stronie. - Miguel wskazuje na
ś
ń
Cabela. - A ty?
- On... - zaczyna Janie. - On i ja. Jeste my razem.
ś
Piel gniarz patrzy na ni uwa nie.
ę
ą
ż
- Rozumiem. Jest twoim bratem?
Janie wypuszcza powietrze i u miecha si z wdzi cz
ś
ę
ę no ci .
ś ą
- Tak.
Cabel kiwa g ow i nie odpowiada, jakby chcia udo
ł ą
ł
wodni Miguelowi, e b dzie
ć
ż
ę
grzeczny.
- Mo e mi pan powiedzie , w jakim on jest stanie?
ż
ć
- Jest nieprzytomny, skarbie. Doktor Ming wszystko ci powie. - Miguel patrzy na
Janie ze wsp czuciem. I dodaje: - Nie jest z nim najlepiej.
ół
- Dzi kuj - mruczy Janie.
ę ę
Idzie wzd u korytarza. Cabel drepcze tu za ni . A kiedy otwiera drzwi...
ł ż
ż
ą
Trzaski. Jak zak cenia w czonego na ca y regu
łó
łą
ł
lator radia. Janie upada na kolana,
zakrywaj c uszy, chocia wie, e to nic nie pomo e. Wok niej wiruj jaskrawe kolory,
ą
ż
ż
ż
ół
ą
wielkie czerwone i purpurowe plamy. Nagle zalewa j ta fala, tak jaskrawa, e parzy j
ą żół
ż
ą
w oczy. Pr buje co powiedzie , ale nie mo e.
ó
ś
ć
ż
Wok nie ma nikogo. Jest tylko szum i o lepiaj ce wiat o. To wszystko jest bardzo
ół
ś
ą ś
ł
bolesne, pozbawione jakichkolwiek uczu i emocji. Janie nigdy wcze niej czego takiego nie
ć
ś
ś
widzia a.
ł
Zdobywa si na ogromny wysi ek i pr buje si skon
ę
ł
ó
ę
centrowa . Ju ma si wydosta ,
ć ż
ę
ć
gdy nagle obraz robi si wyra niejszy. Przez u amek sekundy widzi kobiet stoj c na
ę
ź
ł
ę
ą ą
rodku wielkiego ciemnego pomieszczenia i m czyzn siedz cego na krze le w rogu. Gdy
ś
ęż
ę
ą
ś
Janie zamyka drzwi do koszmaru, oboje znikaj .
ą
Janie z trudem apie powietrze. Po chwili odzyskuje wzrok i czucie w r kach. Kl czy
ł
ę
ę
przy samych drzwiach. Cabel stoi obok niej, mrucz c co pod nosem, ale ona nie zwraca na
ą
ś
niego uwagi. Gapi si na pod og , zasta
ę
ł ę
nawiaj c si , czy ten sen, ten chaos, czy tak w a nie
ą
ę
ł ś
wygl da piek o.
ą
ł
- Nic mi nie jest - m wi do ch opaka. Powoli pod
ó
ł
nosi si na nogi, strzepuj c z kolan
ę
ą
niewidzialne cząsteczki brudu.
Potem prostuje si i odwraca.
ę
Patrzy na r d o koszmaru i wtedy po raz pierwszy go widzi.
ź ó ł
M czyzn , kt ry jest jej ojcem. Kt rego DNA nosi w sobie.
ęż
ę ó
ó
Janie wci ga powietrze. Powoli zakrywa r k usta i robi krok do ty u. Jej oczy robi
ą
ę ą
ł
ą
si szerokie ze stra
ę
chu.
- Dobry Bo e - szepcze. - Co to, do diab a, znaczy?
ż
ł
Co to, do diab a, znaczy
ł
Co to, do diab a, znaczy
ł
Wci pi tek, 4 sierpnia 2006, godzina 11.40
ąż ą
Cabel obejmuje Janie. Nie jest pewna, czy chce j wes
ą
prze , czy powstrzyma przed
ć
ć
ucieczk . Nie obchodzi j to. Jest zbyt przera ona, by si ruszy .
ą
ą
ż
ę
ć
- Wygl da jak skrzy owanie Kapitana Jaskiniowca i Unabombera - szepcze Janie.
ą
ż
Cabel kiwa g ow .
ł ą
- Ma niez y fryz, co w stylu Alice Cooper. - Odwra
ł
ś
ca si i patrzy na ni . Po chwili
ę
ą
dodaje agodnym g o
ł
ł sem: - O czym by ten sen?
ł
Janie nie mo e oderwa oczu od szczup ego, ow osio
ż
ć
ł
ł
nego m czyzny le cego na
ęż
żą
ku. Wok niego stoj r ne urz dzenia, ale adne nie jest w czone. Nie ma gipsu,
łóż
ół
ą óż
ą
ż
łą
banda y. adnej gazy ani ta my.
ż Ż
ś
Na jego twarzy maluje si ogromne cierpienie.
ę
Janie zerka na Cabela i odpowiada na jego pytanie.
- To by o dziwne - m wi. - Nawet nie wiem, czy to na pewno by sen. Tak jak...
ł
ó
ł
Wiesz, gdy ogl dasz te
ą
lewizj i nagle wyci gniesz kabel. S ycha wtedy taki g o ny szum.
ę
ą
ł
ć
ł ś
- Dziwne. Widzia a te czarno - bia e kropki?
ł ś ż
ł
- Nie, r ne kolory. Ogromne wi zki jaskrawych ko
óż
ą
lor w - purpurowe, czerwone,
ó
te. Ruchome, tr jwy
żół
ó
miarowe, kolorowe ciany, kt re zacz y tworzy wo
ś
ó
ęł
ć
k mnie
ół
pude ko, jakby chcia y zamkn mnie w rod
ł
ł
ąć
ś
ku. By y tak jaskrawe, e nie mog am tego
ł
ż
ł
wytrzyma . To by o okropne.
ć
ł
- Ciesz si , e uda o ci si wydosta .
ę ę ż
ł
ę
ć
Janie kiwa g ow .
ł ą
- Potem ciany znikn y i przez u amek sekundy wi
ś
ęł
ł
dzia am w oddali jak kobiet .
ł
ąś
ę
A p niej ona znikn
óź
ę a. Pr bowa am si wydosta . Chyba straci am okazj , eby zobaczy
ł
ó
ł
ę
ć
ł
ę ż
ć
kawa ek prawdziwego snu.
ł
- Mo esz tam wr ci ?
ż
ó ć
- Nie wiem. Nigdy tego nie robi am - odpowiada. - Mo e jak wyjd z pokoju,
ł
ż
ę
zamkn drzwi i wr c . Ale chyba tego nie chc , rozumiesz?
ę
ó ę
ę
Cabel kiwa g ow i podchodzi do m czyzny. Si ga bo zawieszon przy ku kart .
ł ą
ęż
ę
ą
łóż
ę
Przez chwil przygl
ę
ąda si jej uwa nie i zerka na kolejn stron . Podaje j Janie.
ę
ż
ą
ę
ą
- Nic z tego nie rozumiem. Chcesz si czego dowie
ę
ś
dzie ?
ć
Janie bierze od niego kart . Czuje si tak, jakby wkra
ę
ę
cza a w ycie obcego cz owieka.
ł
ż
ł
Pr buje rozszyfrowa skomplikowan terminologi . Ale nawet jej do wiad
ó
ć
ą
ę
ś
czenie z Heather
Home na wiele si nie przydaje.
ę
- Hm. Wygl da na to, e zauwa yli umiarkowan prac m zgu.
ą
ż
ż
ą
ę ó
- Umiarkowan ? Czy to dobrze? - Cabel wydaje si zmartwiony.
ą
ę
- Chyba nie - zaprzecza Janie. Odk ada kart .
ł
ę
- Czy on nas s yszy? - szepcze ch opak.
ł
ł
Przez chwil Janie nie odpowiada. Potem te zaczyna m wi szeptem.
ę
ż
ó ć
- Mo liwe. W Heather Home zawsze rozmawiali my z pacjentami w pi czce, tak
ż
ś
ś ą
jakby nas s yszeli. Rodzi
ł
ny te o to prosili my. Tak na wszelki wypadek.
ż
ś
Cabel g o no prze yka lin i patrzy na Janie. Nie wie, co powiedzie . Szturcha j
ł ś
ł
ś ę
ć
ą
okciem i kiwa g ow w stron ka.
ł
ł ą
ę łóż
Janie marszczy brwi.
- Nie ponaglaj mnie - szepcze.
Przygl da si m czy nie i robi krok do przodu. Wzdryga si i zatrzymuje tu
ą
ę ęż
ź
ę
ż
przed kiem, na kt
łóż
órym le y jej ojciec. A mo e on tylko udaje i zaraz si na mnie rzuci?
ż
ż
ę
My li. Znowu si wzdryga.
ś
ę
Bierze g boki wdech i przez chwil , czuje si tak, jakby znowu mia a do wykonania
łę
ę
ę
ł
tajn misj . Wpatru
ą
ę
je si w zbola twarz m czyzny. Pod d ugimi czar
ę
łą
ęż
ł
nymi w osami
ł
wida szorstk , pokryt bliznami sk r . Janie zastanawia si , czy to jemu zawdzi cza
ć
ą
ą
ó ę
ę
ę
pryszcze, kt re czasami wyskakuj jej na twarzy. Miejscami w o
ó
ą
ł sy m czyzny s mocno
ęż
ą
przerzedzone, jakby kto je powyrywa . Wida nawet czaszk pokryt czerwonymi ladami
ś
ł
ć
ę
ą
ś
po zadrapaniach.
Patrzy na jego d onie. Paznokcie s czyste, ale po
ł
ą
obgryzane, a sk rki pokryte
ó
strupami. Wystaj ce spod szpitalnej koszuli w osy na klatce piersiowej r wnie s mocno
ą
ł
ó
ż ą
przerzedzone, ale bardziej siwe ni te na g owie. Jego cera ma szarawy odcie , jakby nie
ż
ł
ń
przebywa du o na s o cu, chocia ramiona ma lekko opa
ł ż
ł ń
ż
lone.
- Co ci si sta o? - pyta szeptem, bardziej sam sie
ę
ł
ą
bie.
M czyzna si nie rusza. Cierpienie na jego twarzy jest niepokoj ce. Janie
ęż
ę
ą
zastanawia si , czy on s yszy w g owie te trzaski.
ę
ł
ł
- To musi by bolesne - mruczy pod nosem.
ć
Nagle odwraca si i patrzy na Cabela.
ę
- To wszystko jest cholernie dziwne - szepcze. Wskazuje na drzwi. Cabel kiwa g ow
ł ą
i wychodz , zamyka
ą
j c za sob drzwi.
ą
ą
- Zbyt dziwne - m wi g o no Janie. To wi cej ni jest w stanie znie . - Chod my
ó
ł ś
ę
ż
ść
ź
ju . Zr bmy co , nie wiem, chod my po wiczy , powyg upia si albo co zje ,
ż
ó
ś
ź
ć
ć
ł
ć ę
ś
ść
cokolwiek. Musz zapomnie o tym facecie.
ę
ć
Godzina 12.30
Id do baru Franka i w drzwiach wpadaj na jakie p tuzina policjant w.
ą
ą
ś ół
ó
- Co, ju wr cili cie z wakacji? Tak si za nami st sknili cie? - mieje si Jason
ż
ó ś
ę
ę
ś
ś
ę
Baker.
Janie go lubi.
- Chcia by . Sprawa rodzinna, musieli my wr ci troch wcze niej. Ale ju
ł ś
ś
ó ć
ę
ś
ż
wszystko w porz dku. - Ja
ą
nie lekko wzdycha.
Cabel i Janie siadaj przy barze i zjadaj szybki lunch. Janie dostaje darmowego
ą
ą
szejka za akcj z narkoty
ę
kami.
Nie jest tak le.
ź
Godzina 1.41
Janie zarzuca nog na ow osion nog Cabela.
ę
ł
ą
ę
Ich stopy si stykaj . Oboje pracuj w jego piwnicy.
ę
ą
ą
Janie przegl da strony medyczne. Szuka informacji na temat chor b i uraz w
ą
ó
ó
m zgu, ale nie znajduje ni
ó
czego konkretnego. Jest ich zbyt wiele.
Cabel szuka informacji o jej ojcu.
- No c - m wi. - Niczego nie znalaz em o Henrym Feingoldzie z Fieldrigde, w
óż
ó
ł
stanie Michigan. Jest jaki pisarz o tym nazwisku, ale to chyba nie on. Nie wiado
ś
mo, czym
tw j ojciec si zajmowa lub zajmuje.
ó
ę
ł
Janie zamyka laptopa. Wzdycha.
- Nie mog go rozgry . Zastanawiam si , dlaczego w szpitalu nic nie robi ?
ę
źć
ę
ą
- Mo e nie jest ubezpieczony - m wi cicho Cabel. - Nie chc go os dza po
ż
ó
ę
ą
ć
wygl dzie, ale raczej nie wy
ą
gl da na dyrektora w jakiej korporacji.
ą
ś
- Tak, pewnie o to chodzi. - Janie zamyka oczy. Opiera g ow na ramieniu ch opaka.
ł ę
ł
My li o dwojgu spokrewnionych z ni ludziach. Mat
ś
ą
ka - chuda alkoholiczka z
wiecznie t ustymi w osami, wygl daj ca staro i krucho w wieku zaledwie trzydzie
ł
ł
ą ą
stu paru
lat. Ojciec - dziwne skrzy owanie Ruperta z
ż
Ocalonego i Hagrida.
- My lisz czasami o tym, jak b d wygl da a za pi t
ś
ę ę
ą ł
ę na cie lat? W dodatku lepa,
ś
ś
Cabe? S odki Bo e, moja rodzina to prawdziwy cyrk dziwade .
ł
ż
ł
- Czemu przejmujesz si swoim wygl dem? - G asz
ę
ą
ł cze j po udzie. - Dla mnie
ą
zawsze b dziesz pi kna. - Stara si powiedzie to lekko, ale Janie s yszy, e nie przychodzi
ę
ę
ę
ć
ł
ż
mu to atwo.
ł
- Tak czy siak, oboje s dziwakami.
ą
Cabel si u miecha. Odk ada laptopa na pod og i to samo robi z komputerem Janie.
ę ś
ł
ł ę
Powoli j popycha do ty u. Janie chichocze. Cabel k adzie si na niej i mocno przytula,
ą
ł
ł
ę
przygniataj c j swoim cia em. Janie zarzuca mu r ce na szyj i przyci ga do siebie.
ą ą
ł
ę
ę
ą
- Kocham ci , dziwaku - szepcze Cabel.
ę
Jego s owa prawie j zabola y.
ł
ą
ł
- Te ci kocham, wielki, chropowaty potworze - m wi Janie.
ż ę
ó
To bola o jeszcze bardziej.
ł
A potem si ca uj .
ę ł ą
Powoli, delikatnie.
Bo je li ma si u boku odpowiedni osob , poca unki mog leczy .
ś
ę
ą
ę
ł
ą
ć
Ale Janie ca y czas my li o czym innym. Zastana
ł
ś
ś
wia si , czy warto traci wzrok,
ę
ć
kiedy istnieje inne wyj cie.
ś
Poza tym mo e Cabel nigdy nie powie jej o swoim strachu?
ż
To wszystko jest cholernie przera aj ce.
ż ą
To tak jakby Cabe by lepy.
ł ś
Przestaj si ca owa , a Cabel chowa twarz w zag
ą ę
ł
ć
łębieniu jej szyi i pie ci jej
ś
zarumienion sk r .
ą ó ę
- O czym my lisz? - pyta.
ś
- Poza tob ?
ą
- Sprytne - mieje si Cabel. Jego usta askocz jej sk r . Gryzie j . - Tak, poza mn .
ś
ę
ł
ą
ó ę
ą
ą
Je eli jest to w og le mo liwe.
ż
ó
ż
- Och - wzdycha Janie. - Gdybym ju mia a my le o czym innym, to chyba o tym,
ż
ł
ś ć
ś
czy powinnam pogada z matk . - Z roztargnieniem odgarnia mu w osy z twarzy. - I
ć
ą
ł
dowiedzie si , co si mi dzy nimi sta o, i ze mn . I co niby mamy teraz zrobi z tym
ć ę
ę
ę
ł
ą
ć
pustelnikiem.
Cabel siada i kiwa g ow . A potem z j kiem podnosi si do g ry. Pomaga Janie wsta .
ł ą
ę
ę
ó
ć
- Chcesz, ebym poszed z tob ?
ż
ł
ą
- Chyba b dzie lepiej, jak sama si tym zajm . Ale dzi ki.
ę
ę
ę
ę
- Tak my la em. Zadzwo do mnie, dobrze?
ś ł
ń
W tym momencie dzwoni kom rka Janie.
ó
- To Carrie telefonuje, musz odebra . - Janie posy
ę
ć
a mu ca usa i wchodzi po
ł
ł
schodach. Odbiera telefon. - Carrie!
- Cze laska. Jak tam wasza rodzinna opera mydla
ść
na? Dobrze si czujesz?
ę
- To wszystko jest cholernie dziwne i pogmatwane, ale nic mi nie jest. Jeszcze raz
dzi ki, e zaj a si mo
ę ż
ęł ś ę
j matk . Jeste najlepsza.
ą
ą
ś
- Nie ma problemu. Kto musi pilnowa porz dku w okolicy, no nie?
ś
ć
ą
- Chryste. Carrie! - Ale Janie chichocze.
- S uchaj, wiesz gdzie mnie szuka , jakby czego potrzebowa a - odpowiada. - Hej?
ł
ć
ś
ś
ł
- Co?
- Zar czy am si .
ę
ł
ę
- Co takiego?
- Wczoraj wieczorem Stu poprosi mnie o r k .
ł
ę ę
- Do diab a! - krzyczy Janie. - Zgodzi a si ?
ł
ł ś ę
- Oczywi cie, przecie dopiero co powiedzia am, e si zar czy am.
ś
ż
ł
ż ę
ę
ł
- Carrie. Jeste ... pewna? Szcz liwa?
ś
ęś
- Jasne. To znaczy, oczywi cie, e tak! Wiem, e Stu jest facetem, z kt rym chc by .
ś
ż
ż
ó
ę ć
- Ale?
- Ale nie spodziewa am si tego ju teraz.
ł
ę
ż
Janie, kt ra zd y a ju dotrze do swojego domu, idzie prosto do Carrie.
ó
ąż ł
ż
ć
- Jeste w domu?
ś
- Tak.
- Mog wpa ?
ę
ść
- Kochanie - m wi z ulg Carrie. - Jasne, e tak. Czekam w moim pokoju.
ó
ą
ż
- Na razie. - Janie odk ada telefon i wchodzi do rodka. Idzie prosto do pokoju
ł
ś
kole anki i rzuca si na ko. Carrie siedzi przed lustrem przy toaletce i pro
ż
ę
łóż
stuje w osy.
ł
- Wi c - zaczyna Janie - masz pier cionek?
ę
ś
Carrie u miecha si i pokazuje jej r k .
ś
ę
ę ę
- Dziwnie si czuj . To troch kr puj ce, wiesz?
ę
ę
ę ę
ą
- Co na to twoja mama?
- Powiedzia a, e znacznie lepiej, ebym nie by a w ci y.
ł ż
ż
ł
ąż
Janie prycha.
- Co si dzieje z naszymi rodzicami? Chwileczk ... Chyba nie jeste , co?
ę
ę
ś
- Oczywi cie, e nie! Chryste, Janers! Mo e i nie mia am w szkole najlepszych
ś
ż
ż
ł
stopni, ale nie jestem g u
ł pia. Wiesz przecie , e bior pigu ki. Poza tym jego wacek nie mo e
ż ż
ę
ł
ż
si do mnie zbli y bez p aszczyka przeciwdeszczowego, kapujesz? Nic nie przebije si
ę
ż ć
ł
ę
przez moj fortec !
ą
ę
- To dobrze. - Janie ponownie wybucha miechem. - Ale odnios am wra enie, e nie
ś
ł
ż
ż
jeste do ko ca prze
ś
ń
konana.
Carrie odk ada prostownic i wzdycha.
ł
ę
- Chc wyj za Stu. Naprawd . Nie ma nikogo in
ę
ść
ę
nego, a on nie naciska. Ale zaczął
ju ustala dat . W przysz e wakacje, ebym mog a najpierw zaliczy rok w szkole dla
ż
ć
ę
ł
ż
ł
ć
kosmetyczek... Sama nie wiem. To powa na sprawa. Nie chc tego zepsu .
ż
ę
ć
Janie milczy i pozwala jej wszystko z siebie wyrzuci . Dziwnie si czuje, plotkuj c z
ć
ę
ą
Carrie.
Nie mia aby nic przeciwko temu, eby zamieni si z ni problemami.
ł
ż
ć ę
ą
- To tyle, je li o mnie chodzi. A co u ciebie? - Carrie nak ada na proste ju w osy
ś
ł
ż ł
jaki klej cy, b yszcz cy p yn.
ś
ą
ł
ą
ł
- Musz i do domu i dowiedzie si , co jest mi
ę ść
ć ę
ędzy moj matk i tym ca ym
ą
ą
ł
Henrym. Musz z ni po
ę
ą gada .ć
Carrie patrzy na odbicie Janie w lustrze i kr ci lekko g ow .
ę
ł ą
- To ycz szcz cia. Rozmowa z twoj matk to jak gadanie z tym go ciem o
ż
ę
ęś
ą
ą
ś
imieniu Godot.
Janie si mieje. Uwielbia Carrie.
ę ś
- Mo e powinnam si upi i wyzwa j na poje
ż
ę
ć
ć ą
dynek.
- Zadzwo do mnie, jak to si stanie. Chcia abym to zobaczy .
ń
ę
ł
ć
Janie u miecha si i ciska Carrie.
ś
ę ś
- Jasna sprawa.
W drodze do domu, my li, e to wcale nie jest taki g upi pomys .
ś ż
ł
ł
Rozmowa
Rozmowa
Godzina 16.01
Janie bierze kilka g bokich wdech w i pr buje nabra pewno ci siebie. Musi jej to
łę
ó
ó
ć
ś
wystarczy . Wyci ga z lo
ć
ą
d wki puszk piwa, otwiera j i poci ga yk gorzkiego napoju. Od
ó
ę
ą
ą ł
czasu imprezy u Durbina nie mia a w ustach alkoholu i dziwnie si czuje.
ł
ę
Czeka na kanapie, maj c nadziej , e matka sama si zjawi.
ą
ę ż
ę
Godzina 16.46
Ca y czas czeka. Piwa ju nie ma.
ł
ż
Wyci ga kolejn puszk . W cza telewizor i ogl da
ą
ą
ę
łą
ą
S dzi Judy.
ę ę
Prze cza na teleturniej - s dziowie przywo uj zbyt wiele bolesnych wspomnie .
łą
ę
ł ą
ń
Godzina 17.39
Gdzie ona do diab a jest? Wie, e musi do niej i .
ł
ż
ść
Ale najpierw musi do azienki.
ł
Godzina 17.43
Janie otwiera drzwi do pokoju matki, trzymaj c w r
ą
ęku dwie puszki piwa. Jedna to prezent.
Albo ap wka. Ale w tym momencie zostaje wessana w sen. Upuszcza puszki i upada na
ł ó
pod og . S yszy pykni cie i syk. Wie, e jedna z puszek si otworzy a.
ł ę ł
ę
ż
ę
ł
Ale i to nie wystarcza, by obudzi Dorothe z jej pi
ć
ę
jackiego snu. Do diab a, my li
ł
ś
Janie. Sny i alkohol nie wr
nic dobrego.
óżą
Pr buje si wydosta , ale czuje, e kr ci jej si w g o
ó
ę
ć
ż
ę
ę
ł wie. Nie udaje si .
ę
Stoj w kolejce przed jakim budynkiem. Dorothea trzyma na r kach p acz ce
ą
ś
ę
ł
ą
niemowl . Janie wie, e to ona, bo kt by inny? Powoli posuwaj si do przo
ę
ż
óż
ą ę
du, ale
budynek coraz bardziej si oddala. To jakie schronisko albo jad odajnia. Janie stoi na ulicy,
ę
ś
ł
obserwuj c matk . Pr buje przyku jej uwag . Mo e tym razem uda jej si co zmieni .
ą
ę
ó
ć
ę
ż
ę ś
ć
Popatrz na mnie, my li Janie, pr buj c si skoncentrowa . Popatrz na mnie.
ś
ó ą
ę
ć
Ale nie ma w sobie do si . Dorothea zerka na ni odruchowo i odwraca wzrok.
ść ł
ą
Robi si coraz bardziej niecierpliwa. W ko cu Janie patrzy na budynek. S tam dwa okna.
ę
ń
ą
A nad nimi olbrzymi napis.
„Jedzenie za dzieci”.
Tak jest napisane.
Janie widzi, jak w jednym okienku ludzie oddaj swoje dzieci, a w drugim odbieraj
ą
ą
karton z jedzeniem.
Janie z ca ej si y pr buje krzykn , ale nie mo e. Zbiera w sobie resztk si i lepo
ł
ł
ó
ąć
ż
ę ł ś
pe znie po pod odze w stron ka. Uderza w nie g ow i zarzuca odr
ł
ł
ę łóż
ł ą
ętwia e r ce na
ł ę
materac. Nie jest nawet pewna, czy trafia w matk . Pr buje j obudzi i wydosta si z tego
ę
ó
ą
ć
ć ę
koszmaru.
W ko cu wszystko wok robi si czarne.
ń
ół
ę
W tym samym momencie s yszy:
ł
- Co si z tob dzieje?
ę
ą
Janie nie odzyska a jeszcze wzroku. Czuje, e ca a jest mokra od piwa, kt re
ł
ż
ł
ó
wybuch o. Dorothea odpy
ł
cha j .
ą
- Co tu robisz?
Janie udaje, e widzi. W ko cu ma otwarte oczy.
ż
ń
- Potkn am si .
ęł
ę
- Wyno si st d ty...
ś ę ą
- Przesta ! - Janie jest pijana, sko owana i o lepio
ń
ł
ś
na. Ale ma ju tego do . - Nie
ż
ść
m w do mnie w ten spos b! Nigdy wi cej nie wa si tak m wi . Gdyby nie ja, ju dawno
ó
ó
ę
ż ę
ó ć
ż
wyl dowa aby na ulicy i dobrze o tym wiesz, wi c si zamknij do cholery!
ą
ł
ś
ę
ę
Matka jest zaskoczona.
Janie jest zszokowana swoimi s owami.
ł
Dlatego obie milcz .
ą
Janie powoli odzyskuje wzrok i czuje, e mo e si ju rusza . Podnosi si i zabiera
ż
ż
ę ż
ć
ę
puszk .
ę
- Co za bajzel - mruczy. - Wychodzi.
Po chwili wraca ze szmat i zaczyna wyciera .
ą
ć
- Wiesz co? Korona by ci z g owy nie spad a, gdyby mi pomog a.
ł
ł
ś
ł
Po chwili matka podchodzi do niej.
- Pi a ? - burczy Dorothea.
ł ś
- I co z tego? Co ci to obchodzi? - Janie wci jest wkurzona i troch przestraszona
ę
ąż
ę
tym snem. - Dlaczego mnie nienawidzisz?
Matka pochyla si nad pod og , by zetrze mokr plam . Kiedy si odzywa, jej g os
ę
ł ą
ć
ą
ę
ę
ł
brzmi agodniej.
ł
- Nie nienawidz ci .
ę ę
Janie jest w ciek a.
ś
ł
- Mamo? Co jest mi dzy tob i Henrym? Chyba po
ę
ą
winnam wiedzie .ć
Dorothea odwraca wzrok. Wzrusza ramionami.
- To tw j ojciec.
ó
- Tak, ju to m wi a . Mam zadawa bardziej szcze
ż
ó ł ś
ć
g owe pytania? Chryste!
ół
Dorothea marszczy czo o.
ł
- Nazywa si Henry Feingold. Poznali my si w Chi
ę
ś
ę
cago podczas wakacji, kiedy
mia am szesna cie lat. By studentem na Uniwersytecie Michigan. Pracowa w pizzerii Lou
ł
ś
ł
ł
Malnatiego w Lincolnwood. By am tam kelnerk .
ł
ą
Janie pr buje wyobrazi sobie matk wykonuj c ja
ó
ć
ę
ą ą k kolwiek prac .
ą
ę
- I co? Zasz a w ci
, a on ci zostawi ? Jest dup
ł ś
ążę
ę
ł
kiem? W jaki spos b
ó
wyl dowa a w Fieldridge?
ą
ł ś
- Zapomnij o tym. Nie chc o tym gada .
ę
ć
- Daj spok j, mamo. Gdzie on mieszka?
ó
- Nie mam poj cia. Pewnie gdzie w okolicy. Rzuci
ę
ś
am szko i pojecha am za nim.
ł
łę
ł
Przez jaki czas mieszkali my razem, a potem on odszed i nigdy wi cej go nie
ś
ś
ł
ę
widzia am.
ł
Tyle. Zadowolona?
- Wiedzia , e by a w ci y?
ł ż
ł ś
ąż
- Nie. To nie by a jego sprawa.
ł
- Ale... sk d wiedzia a , e jest w szpitalu?
ą
ł ś ż
Matka patrzy na ni nieobecnym wzrokiem.
ą
- Mia przy sobie jakie papiery, kt re da sanitariu
ł
ś
ó
ł
szom. By o tam moje nazwisko
ł
jako osoby, z kt r na
ó ą
le y si skontaktowa . Podpisa r wnie dokument, e nie chce by
ż
ę
ć
ł ó
ż
ż
ć
podtrzymywany przy yciu. Tak m wi a piel gniarka.
ż
ó ł
ę
Janie milczy.
Dorothea m wi dalej, agodnie.
ó
ł
- Powinnam si postara o co takiego. eby nie musia a cierpie , kiedy wysi dzie
ę
ć
ś
Ż
ś
ł
ć
ą
mi w troba.
ą
Janie odwraca wzrok i wzdycha.
Powinna chyba zaprotestowa .ć
Ale kogo ona chce oszuka ?
ć
- Tak - m wi. - Mo e i powinna .
ó
ż
ś
Dorothea ponownie k adzie si na ku. Odwraca si do ciany.
ł
ę
łóż
ę
ś
- Nie chc ju o tym rozmawia . Nigdy wi cej.
ę ż
ć
ę
Po chwili Janie wstaje i chwiejnym krokiem idzie do azienki. Zwraca kilka puszek
ł
taniego piwa i jeszcze co .ś
- Nigdy wi cej - powtarza.
ę
Na czworakach pe znie do swojego pokoju, zamyka drzwi, wczo guje si na ko i
ł
ł
ę
łóż
zasypia.
Godzina 00.12
Janie biegnie. I biegnie.
Ca noc.
łą
Ale nigdy nie dociera na miejsce.
Sobota
Sobota
5 sierpnia 2006, godzina 8.32
- S ucham? - Janie odbiera telefon zachrypni tym g o
ł
ę
ł sem. - Co? - Wci jest
ąż
pogr ona w p nie.
ąż
ółś
- Wszystko w porz dku?
ą
Janie milczy. Ma wra enie, zna ten g os, ale nie wie sk d.
ż
ł
ą
- Janie? M wi Kapitan. Jeste tam?
ó
ś
- Och! - krzyczy Janie. - Bo e, przepraszam. Ja...
ż
- Przepraszam, e ci obudzi am. Nie dzwoni a
ż
ę
ł
ł bym, ale Baker m wi , e masz jakie
ó ł ż
ś
problemy rodzinne i jeste ju w mie cie. Chcia am si tylko zapy
ś ż
ś
ł
ę
ta , czy wszystko w
ć
porz dku. I dowiedzie si czego wi cej.
ą
ć ę
ś ę
- Ja... To jest troch skomplikowane - chrypi Janie. K adzie si na plecach. Usta ma
ę
ł
ę
tak wysuszone, jak by ca buzi wypcha a papierem toaletowym. - Ale wszystko w
łą
ę
ł
porz dku. To znaczy.,. To d uga historia. Rany.
ą
ł
- Mam czas.
- Mog oddzwoni p niej? Mam drugi telefon.
ę
ę óź
- Poczekam.
Pomimo b lu g owy Janie u miecha si i odbiera dru
ó
ł
ś
ę
gie po czenie.
łą
To Cabe.
- Cze skarbie, wszystko w porz dku? Co si wczo
ść
ą
ę
raj dzia o?
ł
- Tak, zadzwoni za chwil .
ę
ę
- Dobra. - Roz cza si .
łą
ę
Janie wraca do Kapitana.
- Ju jestem - m wi.
ż
ó
- wietnie.
Ś
- Ale wola abym nie wchodzi w szczeg y. Wi c... - Janie czuje, e zaczyna
ł
ć
ół
ę
ż
nabiera odwagi.
ć
Przez chwil Kapitan nie odpowiada.
ę
- Jasne, rozumiem. W razie czego wiesz, gdzie mnie szuka .ć
- Oczywi cie. Dzi kuj .
ś
ę ę
- Widzimy si w poniedzia ek. Uwa aj na siebie, Ja
ę
ł
ż
nie. - Kapitan si roz cza.
ę
łą
Janie zamyka klapk telefonu i j czy.
ę
ę
- Czemu, do cholery, wszyscy dzwoni do mnie o s
ą
ó mej trzydzie ci rano?
ś
Godzina 9.24
Po prysznicu, niadaniu i umyciu z b w Janie czuje si nieco lepiej. Wzi a ibuprom i
ś
ę ó
ę
ęł
wypi a trzy szklanki wody.
ł
- Nigdy wi cej - mruczy do lustra. Dzwoni do Cabela.
ę
- Przepraszam, e tak p no. - Janie wyja nia mu, co zasz o zesz ego wieczoru.
ż
óź
ś
ł
ł
Przechodzi przez podw rka i wchodzi do jego domu.
ó
- Hej - m wi, roz czaj c si .
ó
łą
ą
ę
Cabel u miecha si i odk ada telefon.
ś
ę
ł
- Jad a niadanie?
ł ś ś
- Tak.
- Chcesz si przejecha ?
ę
ć
- Mo e do szpitala?
ż
Cabel kiwa g ow .
ł ą
- Jasne.
- Nie ebym czu a si jako zobowi zana. Bo tak nic jest.
ż
ł
ę
ś
ą
- No i dobrze.
Janie jest pogr ona w my lach. Duma o tym, co ze
ąż
ś
sz ej nocy m wi a matka, chocia
ł
ó ł
ż
nie pami ta wszyst
ę
kiego zbyt wyra nie.
ź
- My l - zaczyna powoli - e on nie jest dobrym cz owiekiem.
ś ę
ż
ł
- Co?
- Takie mam przeczucie. Niewa ne. Chod my ju .
ż
ź
ż
- Jeste pewna, e chcesz tam jecha , je li facet jest z ym cz owiekiem?
ś
ż
ć ś
ł
ł
- Tak, to znaczy, chc si dowiedzie . Po prostu mu
ę ę
ć
sz wiedzie , czy jest z y.
ę
ć
ł
Cabel wzrusza lekko ramionami, ale doskonale rozumie. Jad .
ą
Godzina 9.39
W szpitalu Janie jak zwykle bardzo ostro nie idzie przez korytarz, uwa aj c na otwarte
ż
ż ą
drzwi. Zostaje wci gni ta w jaki lekki sen, ale tylko na kr tk chwil , nie musi nawet
ą
ę
ś
ó ą
ę
zwalnia kroku. Zatrzymuj si pod drzwiami Henry'ego. Janie zaciska d o na klamce.
ć
ą ę
ł ń
Trzaski i jaskrawe kolory. Janie prawie pada na kolana, ale tym razem jest
przygotowana. Posuwa si na o lep do ka. Cabel pomaga jej si po o y na pod odze.
ę
ś
łóż
ę
ł ż ć
ł
G owa dr y od ha asu. Jest g o niej ni zwykle.
ł
ż
ł
ł ś
ż
Janie czuje, e za chwil eksploduj jej b benki. Nagle ha as ustaje, a obraz si
ż
ę
ą
ę
ł
ę
zmienia.
Znowu widzi stoj c w ciemno ci posta . To ta sama kobieta. Janie jest tego pewna,
ą ą
ś
ć
ale nie widzi adnych znak w szczeg lnych. A potem dostrzega m czy
ż
ó
ó
ęż
zn . To oczywi cie
ę
ś
Henry. To jego sen. Jest w cieniu, siedzi na krze le i patrzy na kobiet . Nagle odwraca si i
ś
ę
ę
spogl da na Janie. Jego oczy robi si okr g e. Siada prosto na krze le. „Pom mi!" - b aga.
ą
ą ę
ą ł
ś
óż
ł
Wtedy, jak w urwanym filmie, obraz znika i znowu s ycha trzaski, g o niejsze ni
ł
ć
ł ś
ż
wcze niej, jakby kto krzycza jej do ucha. Janie walczy, wali g ow o pod og . Pr buje
ś
ś
ł
ł ą
ł ę
ó
wydosta si ze snu, ale nie mo e si skupi . Ten d wi k nie pozwala jej si skoncen
ć ę
ż
ę
ć
ź ę
ę
-
trowa .ć
Rzuca si po pod odze. Pr buje.
ę
ł
ó
Domy la si , e Cabel jest gdzie przy niej, trzyma j w ramionach, ale nic nie czuje.
ś
ę ż
ś
ą
Jaskrawe kolory wdzieraj si pod jej powieki, w jej umys , cia o. Trzaski s jak ma e
ą ę
ł
ł
ą
ł
igie ki, kt re k uj ka dy milimetr jej sk ry.
ł
ó
ł ą ż
ó
Jest w pu apce.
ł
Uwi ziona w koszmarze cz owieka, kt ry nie mo e j si obudzi .
ę
ł
ó
ż
ę
ć
Janie znowu walczy, czuje, e zaczyna si dusi . Wie, e je li si nie wydostanie,
ż
ę
ć
ż
ś
ę
umrze. Cabe! - krzyczy w my lach. Zabierz mnie st d!
ś
ą
Ale on jej nie s yszy.
ł
Zbiera w sobie resztki si i pr buje si wydosta , Wydaje z siebie j k, kt ry bole nie
ł
ó
ę
ć
ę
ó
ś
przeszywa ca e jej cia o. Kiedy koszmar znowu przybiera posta kobiety, Janie ledwo udaje
ł
ł
ć
si wyrwa z jego p t.
ę
ć
ę
Z trudem apie powietrze.
ł
- Janie? - Cabel odzywa si agodnym, ale niecierp
ę ł
liwym g osem.
ł
Dotyka jej sk ry, od czo a po policzki. Chwyta j za ramiona i zanosi na krzes o.
ó
ł
ą
ł
- Wszystko w porz dku?
ą
Janie nie jest w stanie m wi . Nic nie widzi. Jej cia o jest odr twia e. Mo e jedynie
ó ć
ł
ę
ł
ż
kiwa g ow .
ć ł ą
Po chwili, w drugiej cz ci pokoju s ysz jaki d wi k.
ęś
ł ą
ś ź ę
To na pewno nie Henry.
Janie s yszy, jak Cabel przeklina pod nosem.
ł
- Dzie dobry - m wi m czyzna. - Nazywam si doktor Ming.
ń
ó
ęż
ę
Janie prostuje si na krze le, na tyle, na ile mo e. Ma nadziej , e Cabel stoi przed
ę
ś
ż
ę ż
ni .
ą
- Cze - odpowiada Cabe. - My... Ja... Jak on si dzisiaj czuje? Dopiero co
ść
ę
przyszli my.
ś
Doktor Ming nie odpowiada od razu, a Janie czuje, e zaczyna si poci . Bo e, on si
ż
ę
ć
ż
ę
na mnie gapi, my li.
ś
- Czy wy?
- Jeste my jego dzie mi.
ś
ć
- A ta m oda dama dobrze si czuje?
ł
ę
- Jasne. To jest... - Cabel wzdycha i g os mu si ury
ł
ę
wa. - To jest dla nas naprawdę
ci ki okres.
ęż
Janie wie, e kr ci, by da jej troch czasu.
ż
ę
ć
ę
- Oczywi cie - m wi doktor. - C .
ś
ó
óż
Janie powoli odzyskuje wzrok i spostrzega, e doktor Ming patrzy na kart .
ż
ę
- To si mo e sta w ka dej chwili, ale r wnie dobrze mo e jeszcze troch potrwa .
ę
ż
ć
ż
ó
ż
ę
ć
Trudno powiedzie .ć
Janie chrz ka i przechyla si na krze le, eby zoba
ą
ę
ś ż
czy co wi cej.
ć ś ę
- Czy jego m zg umar ?
ó
ł
- Hm? Nie, obserwujemy jeszcze jak aktywno .
ąś
ść
- Co mu dok adnie jest?
ł
- Tak naprawd nie wiemy. To m g by guz, mo e seria udar w. Ale bez operacji,
ę
ó ł ć
ż
ó
nigdy si tego nie do
ę
wiemy. A ojciec wyra nie zaznaczy , e nie yczy sobie adnych akcji
ź
ł ż
ż
ż
ratowniczych. A najbli sza krewna, za
ż
pewne wasza matka, nie podpisa a zgody na operacj .
ł
ę
- M wi to tak lito ciwym tonem, e Janie od razu za
ó
ś
ż
czyna go nienawidzi .ć
- Jest ubezpieczony? - przerywa mu Janie.
Doktor sprawdza co w papierach.
ś
- Najwyra niej nie.
ź
- A jakie s szanse, e operacja mu pomo e? B dzie normalnie funkcjonowa ?
ą
ż
ż
ę
ć
Doktor Ming zerka na Henry'ego, jakby chcia oceni jego szanse.
ł
ć
- Nie wiem. Na pewno nie b dzie ju sam miesz
ę
ż
ka . O ile w og le prze yje operacj .
ć
ó
ż
ę
- Znowu zerka na kart .
ę
Janie powoli kiwa g ow . To dlatego. Dlatego tu le
ł ą
y. I jeszcze te papiery. Dlatego nic
ż
nie robi . Pr buje zachowa spok j, ale w jej g osie s ycha zdenerwo
ą ó
ć
ó
ł
ł
ć
wanie.
- To ile kosztuje oczekiwanie na mier ?
ś
ć
Doktor kr ci g ow .
ę
ł ą
- Nie wiem, to ju pytanie do dzia u ksi gowego - Zerka na zegarek. Odk ada kart .
ż
ł
ę
ł
ę
- Dobrze, to ju wszystko.
ż
Szybko wychodzi z pokoju, zamykaj c za sob drzwi.
ą
ą
Po jego wyj ciu Janie patrzy na Cabela gniewnym wzrokiem.
ś
- Nigdy wi cej nie pozw l, by do tego dosz o! Nie widzia e , e wpad am w
ę
ó
ł
ł ś ż
ł
pu apk ? Nie mog am si wy
ł
ę
ł
ę
dosta . My la am, e umr .
ć
ś ł
ż
ę
Cabel otwiera usta. Jest zaskoczony i ura ony.
ż
- Widzia em, e walczysz, ale nie by em pewien, czy nie b dziesz na mnie w ciek a,
ł
ż
ł
ę
ś
ł
je li ci przerw . Poza tym co niby mia em zrobi ? Ci gn ci po korytarzu? Jeste my w
ś
ę
ł
ć
ą ąć ę
ś
pieprzonym szpitalu, Hannagan. Gdyby kto zobaczy ci w takim stanie, w pi sekund
ś
ł ę
ęć
znalaz aby si na w zku i utkn liby my tu na ca y dzie , nie wspominaj c ju o rachunku
ł
ś ę
ó
ę
ś
ł
ń
ą
ż
za t przyjemno .
ę
ść
- Lepsze to ni kraina wiecznego szumu. Nic dziw
ż
nego, ze facet oszala . Ja ledwo
ł
yj , a sp dzi am tam zaledwie kilka minut. Poza tym - Janie dodaje ch odno, wskazuj c na
ż ę
ę ł
ł
ą
drzwi od azienki - a to co?
ł
Cabel przewraca oczami.
- Nie pomy la em, w porz dku? Nie zamierzam sku
ś ł
ą
pia si tylko na twoich g upich
ć ę
ł
problemach. Jest więcej...
Zaciska usta.
Janie nieruchomieje.
- O rany. - Cabel podchodzi do niej i spogl da na ni przepraszaj cym wzrokiem.
ą
ą
ą
Janie si cofa.
ę
Kr ci g ow i patrzy gdzie w bok. Zakrywa usta, a w jej oczach zbieraj si zy.
ę
ł ą
ś
ą ę ł
- Janie, nie. Nie chcia em tego powiedzie .
ł
ć
Janie zamyka oczy i g o no prze yka lin .
ł ś
ł
ś ę
- Nie - m wi powoli Janie. Wie, e to prawda. - Masz racj . Przepraszam. - mieje
ó
ż
ę
Ś
si ponuro. - Dobrze, e o tym m wisz.
ę
ż
ó
- Daj spok j - j ka si Cabel. - Chod do mnie. - Po
ó
ą
ę
ź
nownie si do niej zbli a i tym
ę
ż
razem Janie podchodzi bli ej. Cabel przeje d a palcami po jej w osach i przy
ż
ż ż
ł
tula j . Ca uje
ą
ł
j w czo o. - Ja te przepraszam. I wcale tak nie jest. Nie to chcia em powiedzie .
ą
ł
ż
ł
ć
- Czy by? Chcesz powiedzie , e nie obchodzi ci to, co si ze mn stanie? I jak to
ż
ć ż
ę
ę
ą
wp ynie na twoje y
ł
ż cie?
- Janie... - Cabel patrzy na ni bezradnym wzro
ą
kiem.
- Co?
- Co chcesz us ysze ?
ł
ć
- Chc , eby powiedzia prawd . Nie martwisz si ? Ani troch ?
ę ż
ś
ł
ę
ę
ę
- Janie - zaczyna znowu Cabel. - Nie r b tego. Cze
ó
mu to robisz?
Nie odpowiada na pytanie.
Dla Janie wszystko jest jasne. Zamyka oczy.
- Jestem troch zdenerwowana - szepcze po chwili, u potem potrz sa g ow .
ę
ą
ł ą
Przynajmniej teraz ju wie. - Mam sporo na g owie.
ż
ł
- Naprawd ? - Cabel mieje si lekko.
ę
ś
ę
- Niez e wakacje, co?
ł
Cabel prycha.
- Taa. Kiedy wygrzewali my si w s o cu?
ś
ę
ł ń
Janie my li o matce, ojcu i o tym wszystkim. O Cabelu i g upich problemach, jak
ś
ł
m wi Cabel. Poza tym kto zap aci za szpital? Oby tylko Henry mia pieni dze, ale wygl da
ó
ł
ł
ą
ą
na bezdomnego.
- Nie ma ubezpieczenia - j czy na g os. Wali g ow w piersi Cabela.
ę
ł
ł ą
- To nie tw j problem.
ó
Janie wzdycha.
- To dlaczego czuj si odpowiedzialna?
ę ę
Cabel milczy.
Janie patrzy na niego.
- Co? - pyta.
- Chcesz analizy?
mieje si .
Ś
ę
- Jasne.
- Pewnie b d tego a owa , ale wygl da to tak. Przy
ę ę
ż ł
ł
ą
zwyczai a si do tego, e jeste
ł ś ę
ż
ś
odpowiedzialna za matk . Teraz widzisz tego go cia. Kto ci powiedzia .
ę
ś
ś
ł
Ile to tw j ojciec i instynkt od razu ci podpowiada, eby i za niego wzi
ó
ż
ąć
odpowiedzialno , bo wygl da jeszcze gorzej ni twoja matka. A my leli my, e to nie
ść
ą
ż
ś ś
ż
-
mo liwe.
ż
Janie wzdycha.
- Pr buj tylko przez to wszystko przej , rozu
ó ę
ść
miesz? Staram si z tym wszystkim
ę
upora po kolei, w nadziei e to ju koniec. A potem patrz i widz , e nic z tego. Zaraz
ć
ż
ż
ę
ę ż
pojawia si co nowego. Chc si wreszcie od tego uwolni . - Janie patrzy na Henry'ego i
ę ś
ę ę
ć
podchodzi do ka. - Ale nigdy tak nie b dzie - m
łóż
ę
ówi. D ugo patrzy na ojca.
ł
My li.
ś
My li.
ś
Mo e czas na zmiany.
ż
Czas zaj si tylko jedn osob .
ąć ę
ą
ą
- Chod my - m wi w ko cu. - Chyba nic nie mo e
ź
ó
ń
ż my dla niego zrobi . Poczekamy,
ć
a zadzwoni do mo
ż
ą
jej matki, jak on... Gdy b dzie po wszystkim.
ę
- Dobrze, skarbie. - Cabel idzie za Janie i wychodz z pokoju.
ą
Kiwa g ow do Miguela, a on u miecha si do nich ze wsp czuciem.
ł ą
ś
ę
ół
- Co teraz? - pyta Cabel, chwytaj c Janie za r k , gdy id do samochodu. - Idziemy
ą
ę ę
ą
co zje ?
ś
ść
- Wola abym, eby zawi z mnie do domu, dobrze? Potrzebuj troch czasu.
ł
ż
ś
ó ł
ę
ę
Musz te sprawdzi , co z matk .
ę ż
ć
ą
- Dobrze. - Cabel nie wydaje si zachwycony - Wie
ę
czorem?
- Tak... - Janie jest rozkojarzona. - Dobry pomys .ł
Godzina 13 15
Janie rzuca si na ko i chowa twarz w poduszk . Wiatrak chodzi na pe nych obrotach,
ę
łóż
ę
ł
okno jest zamkni te, a zas ony zaci gni te, by powstrzyma na
ę
ł
ą
ę
ć p yw gor cego powietrza. W
ł
ą
domu jest gor co, ale Ja
ą
nie to nie przeszkadza. Nie dosz a jeszcze do siebie po wczorajszej
ł
nocy. Zapada w popo udniow drzemk . Jej sny s popl tane i przypadkowe. Najpierw
ł
ą
ę
ą
ą
pojawia si podejrzany, ow osiony facet, kt ry j goni, po
ę
ł
ó
ą
tem pijana matka, b kaj ca si
łą ą
ę
nago po ogrodzie. Pan Durbin, kt ry grozi, e j zabije. A na koniec parada wszystkich ludzi
ó
ż ą
z Hill. Wytykaj j palcami i miej lic z niej, tajnej agentki.
ą ą
ś
ą
Potem ma okropny sen, w kt rym umiera pani Stubin, i chocia wie, e ona ju nie
ó
ż
ż
ż
yje, wci j to boli. Janie p acze przez sen. Kiedy si budzi, ma wilgotne Oczy.
ż
ąż ą
ł
ę
Ca a jest mokra. Spoci a si . Nawet po ciel jest wil
ł
ł
ę
ś
gotna.
Czuje si tak, jakby kto nie le jej przy o y .
ę
ś
ź
ł ż ł
Nienawidzi takich drzemek.
Godzina 16.22
Wk ada buty do biegania, rozci ga si i wychodzi, trzy
ł
ą
ę
maj c w r ku butelk wody. Mo e
ą
ę
ę
ż
tego w a nie potrze
ł ś
buje. Nie wiczy a ca y tydzie .
ć
ł
ł
ń
Idzie po podje dzie, chrz szcz c butami po wirze i zaczyna biec. Biegnie po
ź
ę
ą
ż
pokrytym smo chodniku, zostawiaj c dziury na czarnej, mi kkiej od s o ca po
łą
ą
ę
ł ń
wierzchni.
Kropelki potu sp ywaj jej po plecach i pier
ł
ą
siach. Jest zm czona, ale biegnie dalej, czekaj c
ę
ą
na fal gor ca. Biegnie a do Heather Home, nie zdaj c sobie nawet sprawy, dok d zmierza.
ę
ą
ż
ą
ą
Rytmiczne kroki, r w
ó ny oddech wypieraj z jej umys u z e my li i wspom
ą
ł ł
ś
nienia.
Ale nie do ko ca jej si to udaje.
ń
ę
Wbiega na pokryty cementem parking. Zatrzymuje si . Stoi na jednym z miejsc
ę
postojowych, kt rego linie ju dawno si wytar y. Spogl da w g r ponad ogrom
ó
ż
ę
ł
ą
ó ę
nymi
klonami, przypominaj c sobie letni wiecz r sprzed kilku lat, kiedy siedzia a tu z trzema
ą
ó
ł
pensjonariuszkami Heather Home, ogl daj c pokaz sztucznych ogni z okazji Czwartego
ą ą
Lipca. Zachwytom nie by o ko ca, chocia jedna z kobiet by a lepa.
ł
ń
ż
ł ś
lepa jak w przysz o ci Janie.
Ś
ł ś
Och, pani Stubin.
Janie z trudem apie oddech i k adzie si na rozgrza
ł
ł
ę
nym cemencie. Z jej oczu p yn
ł ą
zy. Ma osiemna cie lat i zakocha a si w ch opaku, kt ry nie chce rozmawia o tym, co si
ł
ś
ł
ę
ł
ó
ć
ę
z ni dzieje. Czuje ci ar, e nie mo
ą
ęż
ż
e prowadzi normalnego ycia nastolatki Nie po raz
ż
ć
ż
pierwszy zastanawia si , czemu to wszystko spotka o w a nie j . My li o tym, e
ę
ł
ł ś
ą
ś
ż
przyjmuj c propozycj Kapitana, pope ni a ogromny b d. Zastanawia si , co by by o, gdyby
ą
ę
ł ł
łą
ę
ł
nie przeczyta a tego cholernego zielonego notesu i gdyby w wieku o miu lat nie wsiad a do
ł
ś
ł
poci gu, od kt rego wszystko si zacz o. Gdyby cho raz mog a naprawd przej
ą
ó
ę
ęł
ć
ł
ę
ąć
kontrol nad w asnym y
ę
ł
ż ciem.
Zastanawia si , czy powinna zrobi to, czego ca y czas si obawia.
ę
ć
ł
ę
Uratowa siebie i chrzani pozosta ych.
ć
ć
ł
- Dajcie mi wreszcie spok j! - krzyczy w kierunku dawno wygas ych sztucznych
ó
ł
ogni. - Co mam do cholery zrobi , eby wreszcie normalnie y ? Czym sobie na to wszystko
ć ż
ż ć
zas u y am? Dlaczego? - P acze. - Dla
ł ż ł
ł
czego?
I jak zwykle,
nie ma adnej odpowiedzi.
ż
Godzina 17.35
Janie si podnosi.
ę
Otrzepuje szorty.
Biegnie do domu.
Godzina 18.09
Tylnym wej ciem w lizguje si do Cabela. Jest wyczer
ś
ś
ę
pana i czuje si pusta.
ę
Ch opak zerka na ni z kuchni, gdzie przygotowuje sobie kanapk . Mruga.
ł
ą
ę
- Cze - m wi Janie. Stoi w miejscu. Policzki ma brudne od ez, ulicznego kurzu i
ść
ó
ł
potu.
Cabel marszczy nos.
- Pachniesz okropnie - krzywi si . - Chod .
ę
ź
Prowadzi j do azienki i odkr ca wod . Kl ka, by zdj jej buty i skarpetki. Janie
ą
ł
ę
ę
ę
ąć
odk ada na p k oku
ł
ół ę
lary i rozpuszcza w osy. Cabel pomaga jej zdj brudne ubranie.
ł
ąć
Odchyla zas on .
ł ę
- Wchod - m wi.
ź
ó
Janie wchodzi.
Cabel przygl da si jej, podziwiaj c zaokr glone kszta ty. Odwraca si niech tnie.
ą
ę
ą
ą
ł
ę
ę
Zatrzymuje si .
ę
My li, e mo e przyda jej si odrobina pieszczot.
ś ż
ż
ę
Zsuwa koszulk i szorty. I bokserki. I do cza do niej.
ę
łą
Godzina 18.42
- Cabe? - m wi Janie, wycieraj c w osy. Czuje si od
ó
ą
ł
ę
wie ona. U miecha si od ucha do
ś
ż
ś
ę
ucha. Odsuwa na bok wszystkie my li. - Jak chcesz, mo emy na o y na twojego wacka
ś
ż
ł ż ć
p aszczyk przeciwdeszczowy i zaj si tob ?
ł
ąć ę
ą
Cabel patrzy na ni .
ą
Odwraca g ow i mru y oczy.
ł ę
ż
- Kim, do diab a, jest wacek?
ł
Godzina 23.21
S w ch odnej, ciemnej piwnicy, Janie szepcze:
ą
ł
- Chyba nie nazywasz go Ralph, co?
Cabel przez chwil nic nie odpowiada, jakby si nad czym zastanawia .
ę
ę
ś
ł
- Jak ten z
Forever? Nie.
- Czyta e
ł ś
Forever? - Janie nie mo e uwierzy .
ż
ć
- W szpitalnej bibliotece nie by o w czym wybiera , a
ł
ć
Deenie ca y czas by a
ł
ł
wypo yczona. - Cabel m wi z
ż
ó
sarkazmem.
- Podoba o ci si ? Cabel mieje si lekko.
ł
ę
ś
ę
- C , nie by a to chyba najlepsza ksi ka dla czter
óż
ł
ąż
nastoletniego go cia ze wie ym
ś
ś
ż
przeszczepem sk ry w dolnych partiach cia a, je li wiesz, co mam na my li.
ó
ł
ś
ś
Janie powstrzymuje miech i chowa twarz w jego ko
ś
szulce. Mocno go przytula. Po
paru minutach pyta:
- No wi c jak? Pete? Clyde?
ę
Cabel odwraca si na drugi bok, udaje e pi.
ę
ż ś
- Fred prawda?
- Janie. Daj spok j.
ó
- Nazwa e go Janie? - chichocze.
ł ś
Cabel wdycha.
- Id spa .
ź
ć
Godzina 23.41
pi. Jest cudownie.
Ś
Przez chwil .
ę
Godzina 3.03
Cabel ni.
ś
S u niego w domu, oboje. Przytulaj si na kanapie, graj w halo, jedz pizz .
ą
ą ę
ą
ą
ę
Dobrze si bawi . W tle s y
ę
ą
ł cha jakie przyt umione d wi ki. Kto jest w kuchni i wo a o
ć
ś
ł
ź ę
ś
ł
pomoc. Ignoruj go, zbyt dobrze si bawi .
ą
ę
ą
Wo anie robi si coraz g o niejsze.
ł
ę
ł ś
- Cicho! - krzyczy Cabel. Ale krzyk si wzmaga. Cabel znowu wrzeszczy, ale nic si
ę
ę
nie zmieni. W ko cu idzie do kuchni. Janie drepcze za nim.
ń
Cabel krzyczy: „Zamknij si , nie mog ju s ucha o twoich g upich problemach.
ę
ę ż ł
ć
ł
D u ej tego nie wytrzy
ł ż
mam!"
Na rodku kuchni, na bia ym szpitalnym ku le y kobieta.
ś
ł
łóż
ż
Jej cia o jest poskr cane, kalekie.
ł
ę
Jest lepa i wychudzona.
ś
Okropna.
To Janie, gdy b dzie stara.
ę
M odej Janie, tej siedz cej na kanapie, ju nie ma. Cabel odwraca si do niej we nie.
ł
ą
ż
ę
ś
- Pom mi - prosi.
óż
Janie patrzy na niego. Lekko kr ci g ow , chocia bardzo chce mu pom c.
ę
ł ą
ż
ó
- Nie mog .
ę
- Prosz . Pom mi.
ę
óż
Patrzy na niego. Nie mo e wykrztusi s owa. Wzdryga si i wstrzymuje zy.
ż
ć ł
ę
ł
- Mo e powiniene si po prostu po egna - szep
ż
ś ę
ż
ć
cze.
Cabel przygl da si jej. A potem odwraca wzrok i patrzy na star Janie. Wyci ga do
ą
ę
ą
ą
niej palce.
Zamyka oczy.
Janie walczy i wydostaje si ze snu.
ę
Zastyga bez ruchu.
Dyszy.
Czuje, e ca y wiat zamyka si wok niej. Pr buje si ruszy . Oddycha .
ż
ł ś
ę
ół
ó
ę
ć
ć
Kiedy wreszcie mo e si ruszy , idzie na palcach przez piwnic Cabela, wchodzi po
ż
ę
ć
ę
schodach i wychodzi na zewn trz. Wraca do swojego ma ego, dusznego wi zienia.
ą
ł
ę
Le y na boku, licz c ka dy oddech. Powoli nabiera i wpuszcza powietrze. Wpatruje
ż
ą
ż
si w cian .
ę ś
ę
Zastanawia si , jak d ugo jeszcze zdo a to wszystko ukry .
ę
ł
ł
ć
Niedziela
Niedziela
6 sierpnia 2006, godzina 10.10
Janie wpatruje si w cian .
ę ś
ę
Po chwili podnosi si z ka, by zmierzy si z ko
ę łóż
ć ę
lejnym dniem.
Spotyka w kuchni Dorothe , kt ra przygotowuje po
ę ó
ranny koktajl. Janie nie widzia ał
jej od czasu ich ostatniej rozmowy.
- Cze - m wi Janie.
ść
ó
Matka burczy co pod nosem.
ś
Jakby nic si nie wydarzy o.
ę
ł
- Wiesz co o Henrym?
ś
- Nie.
- Wszystko w porz dku?
ą
Matka zatrzymuje si i patrzy na ni spod opuchni tych powiek. Na jej twarzy
ę
ą
ę
pojawia si fa szywy u miech.
ę ł
ś
- Jak najlepiej.
Janie znowu pr buje.
ó
- Pami tasz, e obok kalendarza wisi m j numer telefonu, gdyby mnie kiedy
ę
ż
ó
ś
ś
potrzebowa a? I Cabela. On ci zawsze pomo e, gdyby mnie nie by o. Wiesz o tym?
ł
ż
ł
- To ten hipis?
- Tak, mamo. - Janie przewraca oczami. Cabel obci w osy jakie par miesi cy
ął ł
ś
ę
ę
temu.
- Cabel... Co to w og le za imi ?
ó
ę
Janie j ignoruje. a uje, e w og le si odezwa a.
ą
Ż ł
ż
ó
ę
ł
- Lepiej, eby nie zaliczy a wpadki. Dziecko zruj
ż
ś
ł
nuje ci ycie. - Matka powoli
ż
wraca do sypialni.
Janie patrzy na ni , kr c c g ow .
ą
ę ą ł ą
- Hej, wielkie dzi ki - krzyczy za ni . Wyci ga telefon. Czyta wiadomo od Cabela.
ę
ą
ą
ść
„Nie s ysza em, jak wychodzi a . Gdzie znikn a ?
ł
ł
ł ś
ęł ś
Wszystko w porz dku?"
ą
Janie wzdycha. Odpisuje. „Obudzi am si wcze nie. Musia am co zrobi ".
ł
ę
ś
ł
ś
ć
Cabel odpowiada. „Zostawi a buty. Chcesz, ebym je przyni s ?"
ł ś
ż
ó ł
Janie waha si . „Okej. Dzi ki".
ę
ę
Godzina 11.30
Cabel jest przy drzwiach.
- Mo e wybierzemy si na przeja d k ?
ż
ę
ż ż ę
Janie mru y oczy.
ż
- Dok d?
ą
- Zobaczysz.
Janie niech tnie idzie za nim do samochodu.
ę
Cabel wyje d a z miasta i jedzie drog , kt ra prze
ż ż
ą
ó
cina pola kukurydzy, a potem
wje d a w las. Zwal
ż ż
nia i uwa nie przygl da si nielicznym zardzewia ym skrzynkom na
ż
ą
ę
ł
listy.
- Co ty robisz? - pyta Janie.
- Szukam numeru 23888.
Janie siada prosto i wygl da przez okno.
ą
- Kto mieszka na tym zadupiu? - Jest podejrzliwa.
Cabel znowu mru y oczy. Gdy mijaj numer 23766, jeszcze bardziej zwalnia. Zerka
ż
ą
w tylne lusterko. Po chwili mija ich jaki samoch d.
ś
ó
- Henry Feingold.
- Co takiego? Sk d wiesz?
ą
- Sprawdzi em w ksi ce telefonicznej.
ł
ąż
- Aha. Bystry jeste - m wi Janie. Nie jest pewna, czy powinna by w ciek a, czy
ś
ó
ć ś
ł
podekscytowana.
A mo e raczej zawstydzona, e sama na to nie wpad a.
ż
ż
ł
Kilometr dalej Cabel skr ca w zaro ni t gruntow drog . Ga zie drzew uderzaj
ę
ś ę ą
ą
ę
łę
ą
drzwi samochodu. Podskakuj na wybojach. Ch opak przeklina pod nosem.
ą
ł
Janie wygl da przez przedni szyb . Przez ga zie drzew przebijaj si promienie
ą
ą
ę
łę
ą ę
s o ca, tworz c na dro
ł ń
ą
dze jasne pasy. Jakie czterysta metr w dalej, na pola
ś
ó
nie, dostrzega
niewyra ny kszta t.
ź
ł
- Czy to dom?
- Tak.
Po paru minutach bardzo wolnej jazdy, zatrzymuj si przed niewielkim,
ą
ę
zaniedbanym parterowym budynkiem.
Wysiadaj z samochodu. Na pokrytym wirem pod
ą
ż
je dzie stoi stare, zardzewia e
ź
ł
kombi z drewnianym wyko czeniem. Na masce samochodu stoi pojemnik z herbat
ń
ą
s oneczn .
ł
ą
Janie si rozgl da.
ę
ą
Dooko a ma ego domku rosn krzewy. R e pn si na gnij cej kratce. Kilka
ł
ł
ą
óż
ą ę
ą
tygrysich lilii otworzy o w s o
ł
ł ńcu swoje p atki. Poza tym wok rosn same chwasty. Przed
ł
ół
ą
drzwiami stoi kilka kartonowych pude ek.
ł
Cabel ostro nie przechodzi przez k uj ce krzaki i pod
ż
ł ą
chodzi do brudnego okna.
Zagl da do rodka, pr buj c dojrze co przez lekko rozchylone zas ony.
ą
ś
ó ą
ć ś
ł
- Chyba nikogo tu nie ma.
- Nie powiniene tego robi - m wi Janie. Czuje si le. Jest gor co, a w powietrzu
ś
ć
ó
ę ź
ą
unosi si r j brz cz
ę ó
ę ących owad w. Ponadto w a nie naruszyli czyj pry
ó
ł ś
ąś
watno . - Boj
ść
ę
si tego miejsca.
ę
Cabel przygl da si pude kom ustawionym przed drzwiami. Patrzy na adresy
ą
ę
ł
zwrotne. Podnosi jedno do g ry i potrz sa nim. Odstawia je na miejsce, rozgl da
ó
ą
ą j c si .
ą
ę
- Chcesz si w ama do rodka? - pyta z szelmow
ę ł
ć
ś
skim u miechem.
ś
- Nie. To nie by oby w porz dku. Mogliby nas aresz
ł
ą
towa !
ć
- Co ty, kto b dzie o tym wiedzia ?
ś
ę
ł
- Gdyby Kapitan si o tym dowiedzia a, wywali aby nas na zbity pysk. Na pewno by
ę
ł
ł
nam tego nie darowa a. - Janie idzie w kierunku samochodu. - Chod my. M wi powa nie.
ł
ź
ó ę
ż
Cabel niech tnie wraca do samochodu.
ę
- Nie rozumiem. Nie chcesz si niczego dowiedzie ? W ko cu facet jest twoim
ę
ć
ń
ojcem. Nie jeste ciekawa?
ś
Janie wygl da przez okno. Cabel zawraca.
ą
- Pr buj nie by .
ó ę
ć
- Dlatego e on umiera?
ż
Janie jest pogr ona w my lach.
ąż
ś
- Tak. - Je li nie b dzie o nim my le , uda jej si za
ś
ę
ś ć
ę pomnie , gdy m czyzna umrze.
ć
ęż
Pozostanie dla niej facetem, kt rego nekrolog uka e si w gazecie. Nie jej ojcem. - Nie
ó
ż
ę
potrzebuj kolejnych problem w.
ę
ó
Cabel wje d a na drog , a Janie po raz ostatni zerka przez rami . Ale widzi tylko
ż ż
ę
ę
drzewa.
- Mam nadziej , e te paczki nie zmokn , jak b dzie pada - m wi.
ę ż
ą
ę
ć
ó
- Naprawd ci to obchodzi?
ę ę
Przez kilka minut jad w ciszy. A potem Cabel pyta:
ą
- Dowiedzia a si czego z jego snu? Po naszym ostatnim nieporozumieniu ba em
ł ś ę
ś
ł
si pyta .
ę
ć
Janie odwraca si i patrzy, jak Cabel prowadzi.
ę
- By o podobnie jak za pierwszym razem. Trzaski. Kolory. Jaka kobieta, a potem
ł
ś
zobaczy am Henry'ego. Ca y czas siedzia na krze le i patrzy na t kobiet .
ł
ł
ł
ś
ł
ę
ę
- A co ona robi a?
ł
- Nic, sta a na rodku s abo o wietlonego pokoju. Pomieszczenie wygl da o jak sala
ł
ś
ł
ś
ą ł
gimnastyczna. Nie widzia am jej twarzy.
ł
- A on tylko na ni patrzy ? Rany, czuj , e dostaj g siej sk rki.
ą
ł
ę ż
ę ę
ó
- Tak - m wi Janie. Spogl da na migaj ce za oknem rz dy kukurydzy. - Ale wcale
ó
ą
ą
ę
nie wydawa o mi si to straszne. Czu am, e jest samotny. A potem... - Janie milknie.
ł
ę
ł
ż
- Co?
- Odwr ci si i spojrza na mnie. By chyba nieco zaskoczony, e tam jestem. Prosi ,
ó ł ę
ł
ł
ż
ł
bym mu pomog a.
ł
- Inni ludzie te ci widz w swoich snach, prawda? Rozmawiaj z tob ?
ż ę
ą
ą
ą
- Tak. Ale... Sama nie wiem. Tym razem by o inaczej. Jakby... - Janie pr buje
ł
ó
przypomnie sobie wszystkie te przypadki, kt re prze y a. - Najcz ciej znajduj si po
ć
ó
ż ł
ęś
ę ę
prostu w czyim nie, a ludzie to akceptuj i rozma
ś ś
ą
wiaj ze mn , jakbym by a jedynie
ą
ą
ł
rekwizytem. Nie ma prawdziwego porozumienia. Patrz na mnie, ale mnie nie widz .
ą
ą
Cabel drapie si po zaro ni tym policzku i odrucho
ę
ś ę
wo przeje d a r k po w osach.
ż ż ę ą
ł
- Nie rozumiem, co to za r nica.
óż
Janie wzdycha.
- Ja chyba te nie. Ale tym razem by o inaczej.
ż
ł
- Tak jak tego dnia, kiedy po raz pierwszy ujrza em ci na przystanku? By a jedyn
ł
ę
ł ś
ą
osob , kt ra na mnie patrzy a - artuje Cabel. Ale nie do ko ca.
ą ó
ł
ż
ń
- Mo e. Chocia bardziej, gdy by am we nie pani Stubin, kiedy jeszcze mieszka a w
ż
ż
ł
ś
ł
domu opieki. Zapyla a mnie wtedy o co . Jakby wiedzia a, e te jestem owc sn w.
ł
ś
ł ż
ż
ł
ą ó
Cabel zerka na Janie, a potem znowu na drog . Mar
ę
szczy czo o i przechyla g ow .
ł
ł ę
- Chwileczk - m wi. - Czekaj, czekaj. - Naciska na hamulec i patrzy w jej stron . -
ę
ó
ę
M wisz powa nie?
ó
ż
Janie przygl da si ch opakowi i kiwa g ow . Te si nad tym zastanawia a.
ą
ę ł
ł ą
ż ę
ł
- Janie, my lisz, e ta ca a sprawa z owieniem sn w mo e by dziedziczna? -
ś
ż
ł
ł
ó
ż
ć
Samoch d zwalnia i zatrzy
ó
muje si na rodku polnej drogi.
ę
ś
- Nie wiem - m wi Janie. Nerwowo zerka przez ra
ó
mi . - Cabe, co ty wyprawiasz?
ę
- Zawracam - m wi. Naciska peda gazu. - To wa ne. Mo e on co o tym wie.
ó
ł
ż
ż
ś
Mo emy nie mie ju dru
ż
ć ż
giej szansy.
Godzina 12.03
Cabel stoi przed drzwiami do domu Henry'ego i wyciąga z portfela prawo jazdy. Wk ada je
ł
w szczelin drzwi obok klamki i zaczyna majstrowa przy zamku. Zaci
ę
ć
skaj c usta, pr buje
ą
ó
poruszy bolec, by mogli wej do rodka.
ć
ść
ś
Janie obserwuje go przez kilka chwil. W ko cu wy
ń
ci ga r k i chwyta za klamk .
ą
ę ę
ę
Drzwi si otwieraj .
ę
ą
Cabel si prostuje.
ę
- No prosz . Kto w obecnych czasach nie zamyka drzwi?
ę
- Mo e kto , komu w a nie eksplodowa m zg? Kto , kto mieszka na odludziu i nie
ż
ś
ł ś
ł ó
ś
ma niczego, co mo na by ukra ? Jaki wariat? Mo e powiedzia sanitariuszom, eby nie
ż
ść
ś
ż
ł
ż
zamykali, bo nie mia kluczy. - Janie wchodzi do male kiego domku, a Cabel idzie tu za
ł
ń
ż
ni .
ą
- Widzisz? - m wi, wskazuj c na wisz cy na cianie haczyk z kluczami.
ó
ą
ą
ś
W rodku jest duszno. W jednym pomieszczeniu znaj duje si kuchnia, du y pok j i
ś
ę
ż
ó
ko. W rogu s drzwi, prawdopodobnie prowadz do azienki. Na p ce s oi radio, a na
łóż
ą
ą
ł
ół
ł
kuchennym blacie telewizor. Przez otwarte okno, pokryte siatk na komary, wpada do
ą
rodka fala gor cego powietrza. Cienka, ta zas onka powiewu na wietrze. Pod oknem
ś
ą
żół
ł
znajduje si stolik ze starym komputerem. Obok kubek i miska. Najwyra niej stolik s u y
ę
ź
ł ż
r wnie do jedzenia. Pod nim stoi szafka z trzema szufladami, kt ra kiedy by a pewnie
ó
ż
ó
ś
ł
cz ci praw
ęś ą
dziwego biurka. Na pod odze le porozrzucane kartki papieru.
ł
żą
Pod cian , obok tylnych drzwi, znajduj si posk a
ś
ą
ą ę
ł dane kartony.
ko jest
Łóż
roz o one. Na prowizorycz
ł ż
nej nocnej szafce, zrobionej z pude ka, stoi niemal pu
ł
sta szklanka
wody.
- C - m wi Janie. - Nie mam co liczy na jaki nag y spadek. Wygl da na to, e
óż
ó
ć
ś
ł
ą
ż
go jest biedniejszy od nas.
ść
- To chyba niemo liwe. - Cabel rozgl da si wok . Podchodzi do biurka. - Chyba e
ż
ą
ę
ół
ż
dom do niego nale y. Mo e by co wart. - Przegl da le ce na biurku ra
ż
ż
ć ś
ą
żą
chunki. - Lub...
Nie. Znalaz em czek, na kt rym jest napisane „czynsz”.
ł
ó
- Cholera. - Janie niech tnie do cza do ch opaka. - Dziwnie si czuj , Cabe. Nie
ę
łą
ł
ę
ę
powinni my tego robi .
ś
ć
- Je eli chcesz czeka , a umrze, to nigdy niczego si nie dowiesz. Pa stwo przejmie
ż
ć ż
ę
ń
jego rzeczy, a w a ci
ł ś ciel b dzie potrzebowa lokatora, kt ry zap aci czynsz. Wszystko to
ę
ł
ó
ł
usun albo sprzedadz , eby zap aci za szpital, i tyle.
ą
ą ż
ł ć
- Kurcz , sporo wiesz. - Janie si rozgl da.
ę
ę
ą
- O dziwnych, ale po ytecznych rzeczach?
ż
- Chyba tak. - Janie przechadza si po ma ym do
ę
ł
mku. Na telewizorze le rodki
żą ś
przeciwb lowe. W lod wce jest sporo jedzenia. wiartka mleka, p bochen
ó
ó
Ć
ół
ka ciemnego
chleba, puszka mielonki. Na jednej p ce le fasola, kukurydza, pomidory i maliny. Janie
ół
żą
zerka przez okno i dostrzega male ki ogr dek, a po drugiej stronie dziko rosn ce krzewy z
ń
ó
ą
czerwonymi kulkami.
Szafki s prawie puste, nie licz c kilku niepasuj cych do siebie talerzy i szklanek.
ą
ą
ą
P ki pokrywa cien
ół
ka warstwa kurzu, ale og lnie jest czysto. W du ym pokoju stoi stary,
ó
ż
wys u ony fotel, stolik z drewniani) lampk i du a, prowizoryczna szafka zape niona kar
ł ż
ą
ż
ł
-
tonami. Dalej rega z ksi kami. Janie wyobra a sobie Henry'ego, jak siedzi wieczorem w
ł
ąż
ż
fotelu, czyta ksi k albo ogl da telewizj w swoim niemal e przy
ąż ę
ą
ę
ż
tulnym domu.
Zastanawia si , jak wygl da o jego y
ę
ą ł
ż cie. Podchodzi do rega u z ksi kami, na kt rym stoj
ł
ąż
ó
ą
zniszczone tomy Szekspira, Dickensa, Kerouca, Hemingwaya i Steinbecka. S te ksi ki
ą ż
ąż
napisane dziwnym alfabetem, chyba hebrajskim. Ksi ki naukowe Janie wyci ga jedn z
ąż
ą
ą
nich i zagl da do rodka. Widzi odr czne pismo, prawdopodobnie jej ojca, pod list
ą
ś
ę
ą
skre lonych nazwisk.
ś
„Henry David Feingold
Uniwersytet Michigan”
Kuca i zaczyna przegl da ksi k , czytaj c uwagi zapisane na marginesie.
ą ć
ąż ę
ą
Zastanawia si , czy to jego notatki, czy mo e kogo innego. Ok adka ksi ki jest zniszczona
ę
ż
ś
ł
ąż
i wypadaj z niej kartki, wi c odk ada j na p k .
ą
ę
ł
ą
ół ę
Cabel przegl da papiery na biurku.
ą
- Faktury - m wi. - Za r ne dziwne rzeczy. Ubran
ó
óż
iu dzieci ce. Gry wideo.
ę
Bi uteri . Nawet nie ne ku
ż
ę
ś ż
le, na mi o bosk . Ciekawe gdzie to wszystko trzyma. Troch
ł ść
ą
ę
to dziwne.
Janie wstaje i podchodzi do ch opaka. Podnosi notat
ł
nik i zagl da do rodka. Widzi
ą
ś
starannie zapisan list transakcji. Ka da jest inna. Janie zastanawia si i podchodzi do
ą
ę
ż
ę
drzwi. Wci ga do rodka paczki i zerka na adresy zwrotne. Por wnuje je z adresami z
ą
ś
ó
notatnika.
Odgarnia do ty u w osy.
ł
ł
- Wiesz co, Cabe, wydaje mi si , e prowadzi jaki sklep internetowy. Kupuje tanie
ę ż
ś
rzeczy i z niewielkim zyskiem sprzedaje w swoim sklepie internetowym. A tam ma chyba
dzia wysy ek. - Wskazuje na du y rega .
ł
ł
ż
ł
- Mo e towar kupuje na wyprzeda ach.
ż
ż
Janie kiwa g ow .
ł ą
- To dziwne. Studiowa nauki cis e, a sko czy z czym takim. Mo e go wyrzucili?
ł
ś ł
ń
ł
ś
ż
- Bior c pod uwag gospodark stanu Michigan i stale rosn ce bezrobocie, to
ą
ę
ę
ą
ca kiem mo liwe.
ł
ż
Janie si u miecha.
ę ś
- Rany, ale z ciebie kujon. Kocham ci . Naprawd . Twarz mu si rozja nia.
ę
ę
ę
ś
- Dzi kuj .
ę ę
- C ... - Janie odk ada notatnik i bierze do r ki wy
óż
ł
ę
s u ony egzemplarz
ł ż
Paragrafu
22. Przegl da ksi k , zapominaj c o czym my la a. Dostrzega wyrwan kart
ą
ąż ę
ą
ś ł
ą
k , kt ra
ę
ó
s u y za zak adk . Co jest na niej napisane.
ł ż
ł
ę
ś
„Morton's Fork”.
Tak jest napisane.
Janie zamyka ksi k i odk ada j na biurko.
ąż ę
ł
ą
- Co teraz?
- Nie widz tu niczego, co by wskazywa o, e jest owc sn w, a ty?
ę
ł ż
ł
ą ó
- Nie. A w moim domu co by znalaz ?
ś ś
ł
Cabel si mieje.
ę ś
- Zielony notes, notatki o snach le ce na twojej szafce nocnej...
żą
- Szafka nocna - m wi Janie, skubi c doln warg Podchodzi do ka Henry'ego,
ó
ą
ą
ę
łóż
ale nic nie znajduje Jest tylko szklanka. Przesuwa nawet materac i wsuwa pod sp d r k ,
ó ę ę
szukaj c pami tnika albo dziennika. - Nic tu nie ma, Cabe. Powinni my ju i .
ą
ę
ś
ż ść
- A komputer?
- Nie, nie b dziemy tam zagl da . Naprawd , chod
ę
ą ć
ę
źmy ju . Poza tym widzia e go,
ż
ł ś
nie jest kaleki ani lepy.
ś
- Sk d wiesz, e nie jest lepy? Tego nie wiemy.
ą
ż
ś
- Tak, masz racj - m wi Janie. - Ale r ce mia zdrowe.
ę
ó
ę
ł
- A co pisa a pani Stubin w swoim zielonym notesie? e to si dzieje oko o
ł
Ż
ę
ł
trzydziestego pi tego roku y
ą
ż cia, tak? On ma najwy ej czterdzie ci. Mo e jeszcze si u
ż
ś
ż
ę
niego nie zacz o.
ęł
Janie wzdycha. Nie chce o tym my le ani o zielo
ś ć
nym notesie. Podchodzi do drzwi i
lekko uderza w nie g ow . Potem wychodzi na zewn trz i czeka na Cabela w rozgrzanym
ł ą
ą
samochodzie.
- Do szpitala? - pyta Cabel z nadziej w g osie, skr
ą
ł
ęcaj c na drog .
ą
ę
- Nie. - G os Janie brzmi stanowczo. - Koniec z tym. Mo e sobie nawet by kr lem
ł
ż
ć ó
owc w sn w. Ale pew
ł
ó
ó
nie nie jest. To zwyk y facet, kt ry pewnie by oszala , gdyby si
ł
ó
ł
ę
dowiedzia , e kr cimy si po jego domu. - Jest zm czona.
ł ż
ę
ę
ę
Cabe kiwa g ow .
ł ą
- Okej, okej. Ju milcz . Obiecuj .
ż
ę
ę
Godzina 19.07
Oboje wicz w domu Cabela. Janie wie, e musi by silna. W poniedzia ek maj
ć
ą
ż
ć
ł
ą
spotkanie z Kapitanem, to oznacza, e pewnie czeka na nich kolejne zadanie, e po raz
ż
ż
pierwszy Janie nie czuje podekscytowania.
- Nie wiesz, co Kapitan dla nas szykuje? - Podnosi sztang .
ę
- Z ni nigdy nic nie wiadomo. - Cabel g o no oddycha, unosz c do g ry ci arki. -
ą
ł ś
ą
ó
ęż
Mam nadziej , e co twego.
ę ż
ś
- Ja te - m wi Janie.
ż
ó
- Wkr tce si dowiemy. - Cabel odk ada sztang na pod og . - Nie mog przesta
ó
ę
ł
ę
ł ę
ę
ć
my le o Henrym. To wszystko jest jakie dziwne.
ś ć
ś
Janie siada.
- Mia e o tym nie m wi - przypomina. Dra ni si z nim. Ale ciekawo bierze
ł ś
ó ć
ż
ę
ść
g r . - Czemu tak m
ó ę
ówisz?
- M wi a , e nawi za a z nim jaki kontakt, tak jak z pani Stubin, tak? Nie daje
ó ł ś ż
ą ł ś
ś
ą
mi to spokoju. Go prowadzi do dziwne ycie. Jak jaki odludek. Ma wprawdzie to stare
ść
ść
ż
ś
kombi, wi c pewnie gdzie je dzi, ale...
ę
ś ź
Janie patrzy na niego bystrym wzrokiem.
- Hm... - mruczy.
- Mo e to tylko zbieg okoliczno ci - m wi Cabel.
ż
ś
ó
- Pewnie tak - odzywa si Janie. - Po prostu jest od
ę
ludkiem.
- Ale...
Godzina 22.20
- Dobranoc, skarbie. - Cabel szepcze Janie do ucha. Stoj pod jego drzwiami. Janie nie chce
ą
u niego nocowa . To zbyt trudne. Ci ko by oby utrzyma to wszyst
ć
ęż
ł
ć
ko w tajemnicy.
- Kocham ci . - Janie m wi ze smutkiem. I tak my
ę
ó
li. Naprawd .
ś
ę
- Te ci kochani.
ż ę
Janie si odwraca. Wyci ga r ce z jego d oni Nie
ę
ą
ę
ł
ch tnie je opuszcza i powoli idzie
ę
przez podw rka do domu.
ó
Le y na plecach, nie pi. A jej my li dryfuj od Cabe'a do wydarze z ca ego dnia. Do
ż
ś
ś
ą
ń
ł
Henry'ego.
Godzina 00.39
Nie mo e przesta o nim my le .
ż
ć
ś ć
Bo je li on...
ś
I jak ma si tego dowiedzie , chyba e...
ę
ć
ż
Janie wysuwa si z ka i ubiera. Bierze kom rk , klucze i co do jedzenia. W
ę łóż
ó ę
ś
autobusie jest tylko kierowca.
Na szcz cie nie pi.
ęś
ś
Godzina 00.58
Na szpitalnym korytarzu panuje absolutna cisza. S yłcha jedynie delikatny stukot klapek
ć
Janie. Jaki sanitariusz z pustym w zkiem kiwa na ni g ow , gdy wy
ś
ó
ą ł ą
siada z windy. Bez
wahania otwiera drzwi na OIOM. wiat o jest przygaszone i wok panuje cisza. Po dro
Ś
ł
ół
dze
Janie walczy z jakim snem i ponownie analizuje tw j plan.
ś
ó
Oddycha g boko i otwiera drzwi. Wok robi si ciemno, a po chwili znowu
łę
ół
ę
otaczaj j jaskrawe kolory i niewiarygodny ha as.
ą ą
ł
Si a snu jest tak pot na, e Janie l duje na kola
ł
ęż
ż
ą
nach. Atak na jej zmys y powoduje,
ł
e si a przyci
ż
ł
ągania wydaje si dziesi razy silniejsza ni zwykle. Janie chwieje si na
ę
ęć
ż
ę
nogach, jakby chcia a unikn zderzenia z ogromnymi, jaskrawymi, tr jwymiarowy
ł
ąć
ó
mi
cianami, kt re zmierzaj w jej kierunku. Wok panuje ogromy ha as i trudno jej us ysze
ś
ó
ą
ół
ł
ł
ć
w asne my
ł
li. Czuje si tak, jakby znalaz a si w samym epicen
ś
ę
ł
ę
trum ha asu.
ł
Po chwili czuje, e dr twiej jej d onie i stopy. Od
ż
ę
ą
ł
wraca si na o lep i czo ga do
ę
ś
ł
azienki, eby w razie potrzeby schowa si w rodku. Gdy w jej stron zbli
ł
ż
ć ę
ś
ę
a si
ż
ę
jaskrawo ta bry a, Janie rzuca si do przo
żół
ł
ę
du, by unikn zderzenia i uderza w szpitaln
ąć
ą
cian . Skup si ! - krzyczy do siebie. Ale ha as jest przyt a
ś
ę
ę
ł
ł czaj cy. Mo e jedynie pe zn do
ą
ż
ł ąć
przodu, wdzi czna za to, e w og le si jeszcze porusza. Czeka na jaki przeb ysk,
ę
ż
ó
ę
ś
ł
cokolwiek, co mog oby wyja ni tajemni
ł
ś ć
c Henry'ego.
ę
Nie wie, ile dok adnie czasu up yn o. Nie mo e si ruszy .
ł
ł ęł
ż ę
ć
Nie jest w stanie dalej walczy . Nie potrafi odna
ć
le azienki i zerwa po czenia.
źć ł
ć łą
Czuje si tak, jakby wpad a do lodowatej wody. Jej cia o i umys nic nie czuj . Nawet
ę
ł
ł
ł
ą
kolory i trzaski wydaj si przyt umione.
ą ę
ł
Nic si nie liczy.
ę
Nie jest wiadoma, e rzuca si po pod odze.
ś
ż
ę
ł
Nie wie, e traci przytomno .
ż
ść
Nic jej to nie obchodzi. Chce si tylko podda . Chce, by ten koszmar wreszcie j
ę
ć
ą
ogarn , i wype ni jej umys i cia o nieko cz cym si ha asem i jaskrawym wiat
ął
ł ł
ł
ł
ń ą
ę ł
ś
em.
ł
I tak si dzieje.
ę
Po chwili wok robi si ciemno.
ół
ę
A p niej.
óź
Z ciemno ci wy ania si obraz szalonego, ow osionego, wrzeszcz cego m czyzny,
ś
ł
ę
ł
ą
ęż
kt ry jest jej oj
ó
cem.
Wyci ga do niej r ce. Jego palce s czarne i za
ą
ę
ą
krwawione, a wzrok ob dny,
łę
niewzruszony. Janie jest sparali owana. Ojciec zaciska na jej szyi lodowa - | te d onie, a w
ż
ł
ż
ko cu Janie nie mo e z apa tchu. Nie mo e si ruszy , nie mo e my le . Musi pozwoli
ń
ż ł
ć
ż
ę
ć
ż
ś ć
ć
ojcu, by j zabi . M czyzna coraz mocniej zaciska r ce, a jego twarz przybiera alabastrowy
ą
ł
ęż
ę
odcie . Zaczyna si trz
.
ń
ę
ąść
Janie umiera.
Nie ma ju si , by walczy .
ż ł
ć
Ju po wszystkim.
ż
Poddaje si , a blada twarz ojca zamienia si w szk o i rozsypuje na drobne kawa ki.
ę
ę
ł
ł
Zwalnia u cisk. Jego cia o znika.
ś
ł
Janie opada na ziemi , tu obok rozsypanych ka
ę
ż
wa k w szk a i pr buje z apa
ł ó
ł
ó
ł
ć
oddech. Przygl da si im, wci gaj c powietrze. Wreszcie mo e si ruszy .
ą
ę
ą ą
ż ę
ć
Podnosi si .
ę
Ale w szklanych od amkach nie widzi twarzy ojca.
ł
Widzi w asne przera one odbicie.
ł
ż
Znowu s ycha trzaski.
ł
ć
Trwa to bardzo.
Bardzo.
D ugo.
ł
Janie zdaje sobie spraw , e mo e tu utkn na za
ę ż
ż
ąć
wsze. Na zawsze.
Godzina 2.19
A p niej. Iskierka ycia.
óź
ż
Kobieca sylwetka w ciemnej sali, portret m czyzny na krze le...
ęż
ś
I jaki g os.
ś ł
Odleg y. Ale wyra ny.
ł
ź
Znajomy.
G os nadziei w ciemnym wiecie.
ł
ś
- Wracaj - m wi kobieta. Ma uroczy, m odo brzmi cy g os.
ó
ł
ą
ł
Odwraca si do Janie i wkracza w kr g wiat a.
ę
ą ś
ł
Mocno stoi na nogach, a jej spojrzenie jest jasne i b yszcz ce. Jej palce nie s s kate,
ł
ą
ą ę
ale d ugie i pi k
ł
ę ne.
- Janie - m wi powa nym g osem. - Janie, kocha
ó
ż
ł
nie, wracaj.
Janie nie wie, jak wr ci .
ó ć
Jest wyczerpana. Znikn a. Odesz a z tego wiata i znajduje si w miejscu, w kt rym
ęł
ł
ś
ę
ó
nie ma adnej in
ż
nej ludzkiej istoty.
Z wyj tkiem Henry'ego.
ą
Nagle przed jej oczami pojawia si nowy obraz. Jest spokojnie i cicho. M czyzna
ę
ęż
siedz cy na krze le i kobieta stoj ca w blasku wiat a, b agaj j , by wr ci
ą
ś
ą
ś
ł
ł
ą ą
ó a. Kobieta
ł
podchodzi do Henry'ego i staje obok niego. Henry odwraca si i przygl da si Janie. Mruga.
ę
ą
ę
- Pom mi - m wi. - Prosz , Janie. Pom mi.
óż
ó
ę
óż
Janie jest przera ona. Ale nie ma wyj cia. Musi mu pom c.
ż
ś
ó
To jej dar.
Jej przekle stwo.
ń
Nie potrafi odm wi .
ó ć
Janie pr buje si skupi i odzyska pe n wiado
ó
ę
ć
ć ł ą ś
mo . Boi si , e w ka dej chwili
ść
ę ż
ż
mo e wr ci ten okropny ha as i jaskrawe kolory. Boi si podej do m czyzny, kt ry
ż
ó ć
ł
ę
ść
ęż
ó
mo e okaza si szalony i zacz j dusi . Chcia aby zebra w sobie tyle si , by wydosta si
ż
ć ę
ąć ą
ć
ł
ć
ł
ć ę
z tego koszmaru, p ki jest jeszcze czas. Ale nie zrobi tego.
ó
Janie z trudem wstaje. Podchodzi bli ej, a wok s ycha jedynie echo jej krok w. Nie
ż
ół ł
ć
ó
ma poj cia, co mo e dla Henry'ego zrobi . Nie wie, jak mu pom c. Tak naprawd chcia aby
ę
ż
ć
ó
ę
ł
go zwi za , albo nawet zabi , eby nie m g jej ju skrzywdzi .
ą ć
ć ż
ó ł
ż
ć
Zatrzymuje si par krok w przed nim. Przygl da si stoj cej obok kobiecie. Nie
ę
ę
ó
ą
ę
ą
mo e uwierzy w as
ż
ć ł nym oczom.
- To pani - m wi. Czuje olbrzymi ulg . Usta jej dr . - Och, pani Stubin.
ó
ą
ę
żą
Pani Stubin wyci ga do niej r ce. Janie oszo omio
ą
ę
ł
na tym, e znowu j widzi, wpada
ż
ą
w jej ramiona. U cisk jest mocny i bezpieczny. Przywraca jej si y, Czuj c ciep o i mi o
ś
ł
ą
ł
ł ść
kobiety, Janie zalewa fala emocji.
- Ju dobrze - uspokaja j .
ż
ą
- Pani... - m wi Janie. - Pani jest... My la am, e ju wi cej pani nie zobacz .
ó
ś ł
ż
ż ę
ę
Pani Stubin si u miecha.
ę ś
- Od czasu, gdy ci ostatnio widzia am, sp dzi am du o czasu z Earlem. Dobrze jest
ę
ł
ę ł
ż
by znowu w jed
ć
nym kawa ku. - Milknie, a oczy jej b yszcz , odbi
ł
ł
ą
jaj c przyt umione
ą
ł
promienie s o ca, kt re wpadaj do rodka przez male kie okna na g rze sali. A po
ł ń
ó
ą
ś
ń
ó
tem
patrzy na milcz cego Henry'ego. - Chyba jestem tu ze wzgl du na niego... eby zabra go
ą
ę
Ż
ć
do domu. Czasami sama nie wiem, dlaczego zostaj wezwana do snu innego owcy.
ę
ł
Oczy Janie robi si okr g e.
ą ę
ą ł
- Wi c to prawda. On naprawd jest owc sn w.
ę
ę
ł
ą ó
- Na to wygl da.
ą
Patrz na Henry'ego, a potem na siebie. Milcz , my
ą
ą
l . owcy sn w, razem, w
ś ą Ł
ó
jednym miejscu.
- Kurcz - mruczy Janie. Odwraca si do pani Stu
ę
ę
bin. - Dlaczego pani o nim nie
wspomnia a? W zie
ł
lonym notesie nie by o adnych notatek o yj cych owcach sn w.
ł ż
ż ą
ł
ó
- Nie wiedzia am o nim. - Pani Stubin si u miecha. - Wydaje mi si , e zanim
ł
ę ś
ę ż
p jdzie ze mn , b dzie po
ó
ą ę
trzebowa twojej pomocy. Ciesz si , e jeste .
ł
ę ę ż
ś
- To nie by o atwe - m wi Janie. - Jego sny s ok
ł ł
ó
ą ropne.
- Niewiele mu ich zosta o - odpowiada pani Stubin.
ł
Janie bierze g boki wdech.
łę
- To m j ojciec. Wiedzia a pani o tym?
ó
ł
Kobieta kr ci g ow .
ę
ł ą
- Nie wiedzia am. Wi c to dziedziczne. Cz sto si nad tym zastanawia am. Dlatego
ł
ę
ę
ę
ł
nigdy nie mia am dzieci.
ł
- Czy pani? - Janie nagle przychodzi do g owy pewna my l. - Nie jeste my
ł
ś
ś
spokrewnieni? To znaczy my wszyscy?
Pani Stubin u miecha si ciep o.
ś
ę
ł
- Nie, kochanie. To by dopiero by o, co?
ł
Janie mieje si , wyobra aj c sobie to szale stwo.
ś
ę
ż ą
ń
- Czy my li pani, e gdzie s jeszcze inni? Poza mn ?
ś
ż
ś ą
ą
Kobieta chwyta Janie za r ce i mocno je ciska.
ę
ś
- Teraz kiedy ju wiem o Henrym, mam cich na
ż
ą
dziej , e jest nas wi cej. Ale
ę ż
ę
owc w sn w bardzo trudno znale . - Chichocze. - Chyba najlepszym sposobem, by ich
ł
ó
ó
źć
odnale , to zasn w jakim pub
źć
ąć
ś
licznym miejscu.
Janie przytakuje. Zerka na Henry'ego.
- Jak mam mu pom c?
ó
Pani Stubin unosi do gry brwi.
- Nie wiem. Ale ty powinna wiedzie . Prosi ci ju o pomoc.
ś
ć
ł ę ż
- Ja nie rozumiem... A on nic nie m wi. - Janie roz
ó
gl da si po niemal pustej sali,
ą
ę
szukaj c wskaz wek i pr buj c si domy li , co mog aby zrobi . Nie chce si zbli a do
ą
ó
ó ą
ę
ś ć
ł
ć
ę
ż ć
Henry'ego.
W ko cu odwraca si w jego stron i bierze g boki wdech, zerkaj c na pani
ń
ę
ę
łę
ą
ą
Stubin, jakby szuka a u niej wsparcia.
ł
- Cze - zaczyna dr cym g osem. Jest zdenerwo
ść
żą
ł
wana, przestraszona i nie ma
poj cia, co za chwil si wydarzy. - Jak mog ci pom c?
ę
ę ę
ę
ó
Henry patrzy na ni pustym wzrokiem.
ą
- Pom mi - j czy.
óż
ę
- Ja... Nie wiem jak, ale ty mo esz mi powiedzie .
ż
ć
- Pom mi. - Powtarza Henry. - Pom mi. Po
óż
óż
m mi. Pom mi. Pom mi.
óż
óż
óż
Pom mi. Pom mi! Pom mi!! - M czyzna zaczyna krzycze . Janie cofa si ,
óż
óż
óż
ęż
ć
ę
przygotowana na najgorsze, ale on nie rusza si z miejsca. Chwyta si za g ow , wrzeszcz c
ę
ę
ł ę
ą
i wyrywaj c sobie k py w os w. Wytrzeszcza oczy, a ca e cia o wije si w agonii. - Pom
ą
ę
ł ó
ł
ł
ę
óż
mi!
Krzyki nie ustaj . Janie nie mo e ruszy si z miejsca, jest zszokowana i przera ona.
ą
ż
ć ę
ż
- Nie wiem, co mam robi ! - krzyczy, ale jego wrzaski zag uszaj jej s owa.
ć
ł
ą
ł
Przera ona, patrzy na pani Stubin, kt ra uwa nie wszystkiemu si przygl da. Wydaje si
ż
ą
ó
ż
ę
ą
ę
przestraszona.
A potem.
Kobieta wyci ga r ce.
ą
ę
Dotyka ramienia Henry'ego.
Powoli jego krzyk ustaje, a oddech si uspokaja.
ę
Pani Stubin patrzy na Henry'ego, pr buje si skon
ó
ę
centrowa . Skupi . W ko cu
ć
ć
ń
m czyzna odwraca si w jej stron i milknie.
ęż
ę
ę
Janie si przygl da.
ę
ą
- Henry - m wi pani Stubin agodnym g osem. - To jest twoja c rka, Janie.
ó
ł
ł
ó
Henry nie reaguje. A potem jego twarz wykrzywia grymas.
Obraz natychmiast si za amuje. Pomieszczenie za
ę
ł
czyna si rozpada na drobne
ę
ć
kawa ki jak pot uczone lustro. Przez szczeliny przebija si do rodka jaskrawe wiat o. Serce
ł
ł
ę
ś
ś
ł
Janie zaczyna wali jak oszala e. Rzuca przera one spojrzenie w kierunku pani Stubin i ojca,
ć
ł
ż
Chce wiedzie , czy on rozumie, ale znowu trzyma si za g ow .
ć
ę
ł ę
- Nie mog tu zosta - krzyczy Janie. Zbiera w so
ę
ć
bie resztki si i wydostaje si z
ł
ę
koszmaru, zanim znowu ogarn j ha as i o lepiaj ce kolory.
ą ą ł
ś
ą
Godzina 2.20
Wok panuje cisza. Janie s yszy jedynie brz czeniu w uszach.
ół
ł
ę
Mijaj kolejne minuty. Twarz dotyka lepkiej szpital
ą
ą
nej pod ogi. Nie rusza si , nic
ł
ę
nie widzi. Boli j g owa. Kiedy pr buje si ruszy , mi nie odmawiaj jej pos u
ą ł
ó
ę
ć
ęś
ą
ł sze stwa.
ń
Godzina 2.36
W ko cu Janie odzyskuje wzrok, ale wszystko wyda
ń
je si rozmazane. J czy, ale za kt rym
ę
ę
ó
ś
razem udaje lej si podnie . Opiera si o cian i wyciera usta. Na r ce ma krew. Porusza
ę
ść
ę ś
ę
ę
wolno j zykiem i wyczuwa wewn trz skaleczenie. Musia a w trakcie koszmaru ugry si
ę
ą
ł
źć ę
w policzek. Ostro nie dotyka szyi. o dek podchodzi jej do gard a, kiedy prze yka g st od
ż
Ż łą
ł
ł
ę ą
krwi lin . Wpatruje si w zegarek. Nie mo e uwierzy , e min o tyle czasu.
ś ę
ę
ż
ć ż
ęł
Potem odwraca si w stron Henry'ego. Przeje d a palcami po swoich potarganych
ę
ę
ż ż
w osach i przygl da si um czonej twarzy ojca, kt ra ma taki sam wyraz jak we nie, kiedy
ł
ą
ę
ę
ó
ś
nie m g przesta krzycze .
ó ł
ć
ć
- Co ci jest? - pyta. Jej g os przypomina szum z kosz
ł
maru.
Zagryza doln warg i znowu przygl da si m czy
ą
ę
ą
ę ęż
źnie Ca y czas ma w pami ci
ł
ę
obraz Henry'ego szale ca,
ń
jest nieprzytomny, nie mo e mi nic zrobi , my li.
ż
ć
ś
Nie wierzy w to, wi c powtarza to samo na g os.
ę
ł
- Nic mi nie zrobisz. Troch to pomaga.
ę
Podchodzi bli ej.
ż
Staje ko o ka.
ł łóż
Unosi palce nad jego d oni . Wyobra a sobie, e m czyzna nagle gwa townie
ł ą
ż
ż
ęż
ł
podskakuje i chwyta j w swym lodowatym, miertelnym u cisku. Rozdziera jej gard o.
ą
ś
ś
ł
Dusi. Ale powoli opuszcza r k i k adzie j na d oni Henry'ego.
ę ę ł
ą
ł
M czyzna si nie rusza.
ęż
ę
Jego d onie s ciep e i szorstkie.
ł
ą
ł
Takie powinny by r ce ojca.
ć ę
Godzina 2.43
Ju za p no na autobus.
ż
óź
Kiedy odzyskuje si y, lawiruje po szpitalnych korytarzach i wychodzi na ulic .
ł
ę
Powoli ku tyka do domu.
ś
Poniedzia ek
ł
Poniedzia ek
ł
7 sierpnia 2006, godzina 10.35
owca sn w. Jej ojciec. Tak jak ona.
Ł
ó
Niewiarygodne.
Janie wk ada sportowe ciuchy i idzie na przystanek. Doje d a do ostatniego
ł
ż ż
przystanku, kt ry znajduje si na samym ko cu miasta. Reszt drogi przebiega.
ó
ę
ń
ę
Na wsi czas toczy si wolniej ni w mie cie. Janie biegnie, mocno uderzaj c butami
ę
ż
ś
ą
o drog . Wydaje si , jakby wiat stan w miejscu. Kolejne rz dy kukurydzy chyl si pod
ę
ę
ś
ął
ę
ą ę
ci arem dojrzalszych kolb. Janie biegnie. Widzi br zowe rozmazane odygi.
ęż
ą
ł
Okulary zsuwaj jej si na nos. Przypomina sobie, e powinna ch on wszystko
ą
ę
ż
ł ąć
wok , p ki jeszcze mo e. Na sam my l, e kiedy to wszystko straci, robi jej si niedobrze.
ół ó
ż
ą
ś ż
ś
ę
Pr buje wi c wszystko zapami ta , krok po kroku, a w ko cu jej umys zaczyna dryfowa .
ó
ę
ę ć
ż
ń
ł
ć
S yszy rechotanie ab drzewnych i przypomina sobie, e kiedy by a ma
ł
ż
ż
ł
łą
dziewczynk my la a, e ten d wi k wydaj nie zwierz ta, a wibruj ce energi kable elek
ą
ś ł ż
ź ę
ą
ę
ą
ą
-
tryczne. Kiedy dowiedzia a si , e to aby, nie mog a w to uwierzy .
ł
ę ż
ż
ł
ć
Wci nie wierzy.
ąż
W ko cu nigdy adnej nie widzia a.
ń
ż
ł
G boko wdycha nieruchome, wilgotne powietrze i czuje lekki zapach krowiego
łę
nawozu. W powietrzu unosi si te md awa, s odka wo dzikich kwiat w i ostry zapach
ę ż
ł
ł
ń
ó
wie o po o onego asfaltu.
ś
ż
ł ż
Gdy dociera do d ugiego, zaro ni tego podjazdu przed domem Henry'ego, czuje, e
ł
ś ę
ż
umys jej si rozja
ł
ę
śni . Zwalnia i pr buje si uspokoi .
ł
ó
ę
ć
Nagle s yszy dzwonek telefonu. Ignoruje go. To pew
ł
nie Cabel. Musi pomy le . Sama.
ś ć
Otwiera drzwi i wchodzi do rodka.
ś
Ogarnia j dziwne uczucie. Zaczyna si trz
, kr ci jej si w g owie i czuje, e robi
ą
ę
ąść
ę
ę
ł
ż
jej si niedobrze. To samo odczuwa cz owiek, kt ry znalaz si w cichym, za
ę
ł
ó
ł ę
kazanym
miejscu. Janie jest zm czona i mocno dyszy, przerywaj c panuj c wok cisz .
ę
ą
ą ą
ół
ę
- Porozmawiaj ze mn Henry, ty m j ma y dusicielu - m wi cicho Janie. - Poka mi,
ą
ó
ł
ó
ż
w jaki spos b mam ci pom c.
ó
ó
Idzie do kuchni, ociera papierowym r cznikiem spo
ę
cone czo o i si ga do szafki po
ł
ę
szklank . Odkr ca kran. Woda zaczyna bulgota . Najpierw pojawia si rdzawy strumie ,
ę
ę
ć
ę
ń
kt ry jednak po chwili przybiera normalny odcie . Janie powili nape nia szklank . Pije.
ó
ń
ł
ę
Letnia woda jest nieco brudna, ale jej to nie przeszkadza.
Postanawia zaj si komputerem. Uruchamia sprz t i odkrywa, e pod czony jest
ąć ę
ę
ż
łą
do modemu. Nic dziwnego, bior c pod uwag , e znajduj si na zupe nym odludziu, ale i
ą
ę ż
ą ę
ł
tak j to wkurza.
ą
- Porozmawiaj ze mn - mruczy ponownie. Nie
ą
cierpliwie stuka palcami o st .
ół
Najpierw przegl da zak adki. Od razu znajduje stro
ą
ł
n ze sklepem internetowym
ę
Henry'ego i loguje si . Nazwa u ytkownika i has o s ju wpisane i nie ma cudnego
ę
ż
ł
ą ż
zabezpieczenia. Janie myszkuje po wirtualnym sklepie o nazwie U Dottie. Znajduje
zbieranin zupe nie r nych przedmiot w, w tym ubranka dla dzieci i niemowl t, drobny
ę
ł
óż
ó
ą
sprz t elektroniczny, ksi ki i szklane figurki. Klika na zdj cie dzieci cego kom
ę
ąż
ę
ę
binezonu i
czyta opis produktu. Wczytuje si w s owa, kt re wybra Henry i dostrzega jego inteligencj ,
ę
ł
ó
ł
ę
zdolno ci marketingowe i y k do interes w.
ś
ż ł ę
ó
Kilka aukcji jest nadal w czonych, a kilka zako czy
łą
ń
o si w czasie, gdy Henry trafi
ł
ę
ł
do szpitala.
A potem dostrzega list komentarzy. Dziewi dziesi t dziewi i osiem dziesi tych
ę
ęć
ą
ęć
ą
procenta pozytywnych.
Janie nie potrafi okre li uczucia, kt re j ogarnia.
ś ć
ó
ą
Oczy zachodz jej zami.
ą
ł
Wie tylko, e Henry Feingold ma niemal perfekcyjn statystyk .
ż
ą
ę
Nie pozwoli, by co j zepsu o.
ś ą
ł
Janie wy cza aukcje. Znajduje przedmioty, kt re si sprzeda y i szuka ich na
łą
ó
ę
ł
p kach z towarem. Pakuje rzeczy, a w szufladzie znajduje druczki UPS. Wype nia je.
ół
ł
Zastanawia si , czy powinna zadzwoni po kuriera i znajduje odpowiedni link w
ę
ć
ulubionych zak adkach Henry'ego. Zamawia odbi r przesy ki przed godzin siedemnast .
ł
ó
ł
ą
ą
Paczki wystawia na zewn trz, eby nie zapomnie .
ą
ż
ć
Wraca do komputera i przegl da pozosta e zak adki. Forum o polityce, strona o
ą
ł
ł
gotowaniu, kilka odno ni
ś k w do stron marketingowych. ydowska strona o wa
ó
Ż
kacjach.
Ogrodnictwo.
Sny.
I odno nik do Wikipedii o Wide kach Mortona.
ś
ł
Janie klika.
Czyta.
Odkrywa, e nie chodzi o prawdziwe wide ki, ale o pewnego rodzaju dylemat.
ż
ł
Podsumowuj c: wyb r po mi dzy dwoma r wnie g wnianymi rozwi zaniami.
ą
ó
ę
ó
ó
ą
Janie czyta i dostrzega podobie stwo z
ń
Paragrafem 22. Zerka na le c na stole
żą ą
ksi k o tym samym tytule. Marszczy brwi.
ąż ę
- W porz dku, panie dziwaku - mruczy. Szybko stu
ą
ka w klawiatur , szukaj c
ę
ą
kluczowych s w. - O co w tym chodzi? Jakiego wyboru musia e dokona ?
łó
ł ś
ć
I nagle w po owie s owa przestaje stuka .
ł
ł
ć
Opada na krzes o, przypominaj c sobie, kiedy ostat
ł
ą
ni raz czyta a o sytuacji podobnej
ł
do tej opisanej w
Paragrafie 22. Zaledwie par miesi cy temu, w zielonym notesie.
ę
ę
Oczywi cie.
ś
Ju wie, co Henry wybra wiele lat temu.
ż
ł
Nie mia do pomocy pani Stubin. Nikt go nie na
ł
uczy .ł
Nie mia nikogo.
ł
Godzina 12.50
Rozmy lania przerywa warkot nadje d aj cej furgo
ś
ż ż ą
netki, od kt rego dr y ca y dom. Janie
ó
ż
ł
dostrzega samoch d przez okno i czuje, e serce zaczyna jej szybciej bi . Wie, e nie
ó
ż
ć
ż
powinno jej tu by . Kierowca puka do drzwi i wo a przyja nie:
ć
ł
ź
- Hej, Henry, musisz to podpisa ! Jeste z ty u?
ć
ś
ł
Janie waha si i w ko cu otwiera drzwi.
ę
ń
- Cze .
ść
Kobieta kurier przygl da si jej, trzymaj c w d oni przygotowane urz dzenie do
ą
ę
ą
ł
ą
podpisu. Po opalonych policzkach sp ywaj jej kropelki potu, a pod pachami ma mokre
ł
ą
plamy. Ubrana jest w firmowe br zowe szor
ą
ty, a jej opalone nogi pokrywaj siniaki i lady
ą
ś
po ukąszeniach. Przez chwil wygl da na zaskoczon i zmie
ę
ą
ą
szan , a potem m wi:
ą
ó
- Cze , sko czy a osiemna cie lat? Mo esz si podpisa .
ść
ń
ł ś
ś
ż
ę
ć
- Ja... Tak.
- Gdzie jest Henry? Na jakiej wyprzeda y? Chy
ś
ż
ba nie, bo jest jego samoch d... C ,
ó
óż
mo esz mu powiedzie , e widzia am og oszenie o du ej wyprzeda y u luteran w. W
ż
ć ż
ł
ł
ż
ż
ó
Washtenaw, w pi tek i sobot . - Wyda
ą
ę
je si zdenerwowana.
ę
- Henry... nie b dzie m g tam pojecha . Jest... cho
ę
ó ł
ć
ry. - Janie czuje, e co ciska j
ż
ś ś
ą
w gardle. - Jest w szpitalu, mo e ju z tego nie wyjdzie.
ż
ż
Kobieta wygl da na zaskoczon . Chwyta za framug drzwi.
ą
ą
ę
- Do diab a. Nie m wisz chyba powa nie? Czy ty.., Kim jeste ? - Uderza si pi ci
ł
ó
ż
ś
ę ęś ą
w biodro, usi uje si uspokoi . - Je li mog spyta , to w ko cu nie moja sprawa. Ale Henry
ł
ę
ć
ś
ę
ć
ń
od lat jest moim klientem. Jeste my przyjaci mi. - Odwraca si gwa townie i patrzy w
ś
ół
ę
ł
stron lasu, zagryzaj c usta.
ę
ą
- Mam na imi Janie. Jestem jego c rk . - Dziwnie to brzmi.
ę
ó ą
- C rk ? Nigdy nie wspomina , e ma c rk .
ó ą
ł ż
ó ę
- Chyba o mnie nie wiedzia .ł
Kobieta wzdycha.
- Tak mi przykro. Mo esz mu powiedzie , e ycz mu powrotu do zdrowia?
ż
ć ż ż
ę
- Jasne. On... jest w pi czce, ale powiem mu. A mo e mi pani co o nim
ś ą
ż
ś
opowiedzie ? To znaczy, dowiedzia
ć
am si , e jest moim ojcem, kiedy znalaz si w szpitalu,
ł
ę ż
ł ę
wi c nic o nim nie wiem... - Janie g o no prze yka lin .
ę
ł ś
ł
ś ę
- Chce pani wody?
- Nie, dzi ki. Mam picie w furgonetce. - Odrucho
ę
wo odp dza od siebie komara,
ę
wyra nie w szoku po tym, co us ysza a. - Henry Feingold to dobry cz owiek. Nikomu nie
ź
ł
ł
ł
przeszkadza. Mo e wygl da troch dziw
ż
ą
ę
nie, ale ma z ote serce. Zajmuje si swoimi
ł
ę
sprawami i mieszka tu zupe nie sam. Ale m wi, e tak jest lepiej. Du o pracuje przy
ł
ó
ż
ż
komputerze, szuka rzeczy do swojego sklepu, chyba kiedy robi jaki kurs koresponden
ś
ł
ś
-
cyjny. Nie wiem co, ale zawsze ma co ciekawego do powiedzenia.
ś
- Czy w ostatnim tygodniu m wi mo e, e le si czuje?
ó ł
ż ż ź
ę
- Nie, ale jak zwykle bola a go g owa. Czasami do
ł
ł
kucza mu migrena. Nigdy nie
poszed z tym do lekarza, Chocia m wi am mu, e powinien. Zawsze odpowiada , e nie
ł
ż ó ł
ż
ł ż
ma ubezpieczenia.
- Wi c cierpia na b le g owy?
ę
ł
ó
ł
- Od czasu do czasu. Czy to... - Kobieta nie ko czy, tylko kiwa g ow .
ń
ł ą
- Tak. Mia co na m zgu. Prawdopodobnie to guz. Chyba sami do ko ca nie wiedz .
ł ś
ó
ń
ą
Kobieta spuszcza wzrok i patrzy na ziemi .
ę
- Strasznie mi przykro. Trzymaj si . Ja... Napraw
ę
d mi przykro. - Podnosi
ę
przygotowane przez Janie paczki.
- Dzi ki - m wi Janie.
ę
ó
- Gdyby co si sta o, no wiesz, mog aby zostawi mi wiadomo na drzwiach?
ś ę
ł
ł
ś
ć
ść
Cz sto tu zagl da am, czasami nawet dwa razy dziennie, kiedy by a popo u
ę
ą ł
ł
ł dniowa wysy ka.
ł
B d wdzi czna. Mam na imi Cathy, przez C.
ę ę
ę
ę
Janie kiwa g ow .
ł ą
- Postaram si . Hej, Cathy?
ę
- Tak?
Janie si wierci.
ę
- Nie jest przypadkiem niewidomy? Cathy patrzy na ni ze zdziwieniem.
ą
- Nie - odpowiada. - Nawet nie nosi okular w.
ó
Godzina 13.15
Janie siedzi w starym fotelu i my li.
ś
Izolacja.
Mieszka tu sam, ma prawie czterdzie ci lat i nie jest lepy ani kaleki.
ś
ś
- O rany - m wi Janie. G owa opada jej na oparcie krzes a. - Co ja wyprawiam. To
ó
ł
ł
przecie logiczne. Je
ż
sieni sko czon idiotk .
ń
ą
ą
Jej telefon nie przestaje dzwoni .ć
- Cze - burczy.
ść
- Cze . - Cabe m wi przyt umionym g osem. - Co si dzieje?
ść
ó
ł
ł
ś ę
- Musia am na troch uciec - m wi Janie. - A co? Co si takiego sta o, e nie mog
ł
ę
ó
ę
ł ż
ę
nawet znikn na trzy godziny, bo zaraz wszyscy mnie cigaj ? - Jej s owa brzmi ostrzej,
ąć
ś
ą
ł
ą
ni zamierza a. Ale w a nie zaczyna a delektowa si cisz .
ż
ł
ł ś
ł
ć ę
ą
Cabel milczy, a Janie si krzywi.
ę
- Przepraszam ci bardzo. Nie to chcia am powie
ę
ł
dzie .ć
- W porz dku - odpowiada Cabel. Jego g os nadal brzmi szorstko. - Dzwoni , eby
ą
ł
ę ż
zapyta , o kt rej mam po ciebie przyjecha przed spotkaniem z Kapitanem. Jest o drugiej.
ć
ó
ć
Janie siada prosto.
- O kurcz ! - Sprawdza godzin . - Cholera, zapo
ę
ę
mnia am. - Rozgl da si po pokoju,
ł
ą
ę
by upewni si , e wszystko le y na swoim miejscu i wychodzi, nie zamykaj c drzwi, tak
ć ę ż
ż
ą
jak Henry. - Wysz am... pobiega . Musz jak najszybciej wr ci do domu i wzi prysznic.
ł
ć
ę
ó ć
ąć
Mo e by za pi druga?
ż
ć
ęć
- Troch p no. Sp nimy si . Mo e podjad po ciebie teraz i zawioz ci do
ę óź
óź
ę
ż
ę
ę ę
domu?
Janie zaczyna biec wzd u drogi. Czuje, e mi nie jej zdr twia y.
ł ż
ż
ęś
ę
ł
- Nie - m wi. - Mo emy si spotka na miejscu.
ó
ż
ę
ć
- Chcesz jecha autobusem? Kapitan b dzie w cie
ć
ę
ś k a, mia em ci zawie . Wiesz o
ł
ł
ę
źć
tym. Janie, daj spok j.
ó
- Cabel wydaje si wkurzony.
ę
Janie biegnie, a g os jej si rwie. Stara si oddycha przez usta, eby unikn kolki,
ł
ę
ę
ć
ż
ąć
kt ra powoli daje jej si we znaki.
ó
ę
- Wiem - m wi. - Wiem.
ó
- Gdzie jeste ?
ś
Janie zwalnia i zaczyna maszerowa .ć
- Wiesz co, Cabe, my l , e mo e... Id beze mnie - m wi. - Dobrze?
ś ę ż
ż
ź
ó
- Co takiego? Janie! Daj spok j. Nie r b tego. Przyjad po ciebie przed drug .
ó
ó
ę
ą
Zd ymy.
ąż
Janie si nie zatrzymuje.
ę
- Nie - m wi stanowczo. - Musz co zrobi . Za dzwoni do niej i wszystko
ó
ę
ś
ć
ę
wyja ni . Id sam.
ś ę ź
- Ale... - Cabel wzdycha.
Janie milczy.
- Jak sobie chcesz. - Roz cza si bez po egnania. Janie zamyka klapk telefonu i
łą
ę
ż
ę
wsuwa go do kieszeni.
- Bo e - wzdycha. - Nie wiem, czy dam rad .
ż
ę
W drodze do domu dzwoni do Kapitana.
- Wszystko w porz dku Hannagan?
ą
- Niezupe nie. - G os Janie dr y. - Nie przyjd dzi , przepraszam.
ł
ł
ż
ę
ś
Cisza.
Janie si zatrzymuje.
ę
- Nie dam rady przyj na spotkanie. Chyba... pod
ść
j am ju decyzj .
ęł
ż
ę
W s uchawce s ycha skrzypienie krzes a i ciche wes
ł
ł
ć
ł
tchnienie.
- W porz dku. C . - Chwila przerwy. - Cabe?
ą
óż
Janie kuca i zamyka oczy. Gryzie palce. Nabiera g boko powietrza, by opanowa
łę
ć
dr enie g osu.
ż
ł
- Jeszcze nie - m wi. - Wkr tce. Potrzebuj jeszcze kilku dni, eby pomy le , co
ó
ó
ę
ż
ś ć
robi dalej.
ć
- Och, Janie - wzdycha Kapitan.
Godzina 13.34
Janie stoi na rodku drogi, nie wiedz c, w kt r stron ma p j . Do domu, czy z
ś
ą
ó ą
ę
ó ść
powrotem do Henry'ego? Rozum podpowiada jej, co powinna zrobi .ć
Ale kiedy zaczyna jej burcze w brzuchu, zna ju od
ć
ż powied .ź
Nie mog aby zje niczego z domu ojcu. To nie by oby w porz dku. Powoli idzie na
ł
ść
ł
ą
przystanek. Ca y czas my li.
ł
ś
Wie, e musi po egna si z Cabelem.
ż
ż
ć ę
Na zawsze.
Ale nie mo e sobie tego wyobrazi .
ż
ć
Godzina 14.31
W domu Janie przygotowuje trzy kanapki. Jedn zja
ą
da, a pozosta e dwie zawija w foli i
ł
ę
wsuwa do plecaka. Pojawia si Dorothea i zaczyna myszkowa w lo
ę
ć
d wce.
ó
- Przygotowa ci co , mamo? - pyta Janie, chocia tak naprawd wcale nie chce. -
ć
ś
ż
ę
Mog to zrobi .
ę
ć
Dorothea zbywa propozycj niedba ym machni ciem r ki. Mruczy co pod nosem i
ę
ł
ę
ę
ś
bierze puszk piwa. Po
ę
woli wraca do swojego pokoju.
A potem otwieraj si drzwi wej ciowe.
ą ę
ś
- Hej, Janers? Jeste w domu? To ja, Carrie.
ś
Janie j czy w duchu. Chce jak najszybciej wr ci doi domu Henry'ego.
ę
ó ć
- Hej, laska. Co s ycha ?
ł
ć
- Nic szczeg lnego. - Carrie wparowuje do kuchni i siada na blacie. Macha nogami.
ó
Ma na sobie klapki. - Popatrz na m j pedikiur. Powiedz, nie skr ca ci z za
ó
ę
ę
zdro ci?
ś
Janie skupia wzrok na stopach Carrie.
- Jeszcze jak! Naprawd nie le. - Nalewa do butelki wod z kranu i wrzuca j do
ę
ź
ę
ą
plecaka.
- Wybierasz si gdzie ? - Carrie wygl da na rozcza
ę
ś
ą
rowan .
ą
- Tak - odpowiada Janie.
- Do Cabe'a?
- Nie. - Janie wzdycha. W trakcie roku szkolnego, kiedy mia a do wykonania
ł
zadanie, musia a ok amy
ł
ł
wa Carrie. Teraz nie chce tego robi . - Potrafisz za
ć
ć
chować
tajemnic ?
ę
- No wiesz.
Janie si u miecha.
ę ś
- Znalaz am dom Henry'ego. Chc tam wr ci i cze
ł
ę
ó ć
go si o nim dowiedzie .
ś ę
ć
- Skarbie! - Carrie zeskakuje z blatu. - Mog z tob jecha ? Zawioz ci .
ę
ą
ć
ę ę
- Ech... - zaczyna Janie. Chce by sama, ale po dzi
ć
siejszej wyprawie do domu
Henry'ego, propozycja podwiezienia tam i z powrotem brzmi zbyt kusz co. - Jasne. A
ą
mo esz jecha ju teraz?
ż
ć ż
- Zawsze jestem gotowa. P jd rozrusza nasz pa
ó ę
ć
ą
nienk i spotkamy si przed
ę
ę
domem.
Godzina 14.50
- S uchaj. - Janie siedzi w fotelu pasa era samochodu marki Nova, rocznik 77. - Nie
ł
ż
masz na wiecz r adnych plan w ze Stu?
ó ż
ó
- Nie. - Carrie marszczy czo o. Wyje d a z miasta, s uchaj c wskaz wek Janie. -
ł
ż ż
ł
ą
ó
Dlaczego ka dy mnie o to pyta, za ka dym razem, gdy pojawiam si gdzie bez niego?
ż
ż
ę
ś
- Bo zawsze jeste z nim?
ś
- No i co z tego. Jestem te zupe nie odr bn oso
ż
ł
ę ą
b . Czy nie ma ju ciekawszych
ą
ż
temat w do rozmowy? Tylko ca y czas, gdzie jest Stu?
ó
ł
Janie wychyla g ow przez okno, wystawiaj c twarz na wiatr. Ma nadziej , e w
ł ę
ą
ę ż
pobli u nie ma adnych pioch w.
ż
ż
ś
ó
- Pok cili cie si ?
łó ś
ę
- Nie - m wi Carrie.
ó
- Okej. To... kiedy zaczynasz szko ?
łę
Carrie si rozchmurza.
ę
- Zaraz po wi cie Pracy. B dzie czad. Wreszcie! B d si uczy tego, czego
Ś ę
ę
ę ę ę
ć
naprawd chc .
ę
ę
- B dziesz najlepsza w klasie, Carrie. Masz wyj tko
ę
ą wy talent do czesania w os w.
ł ó
- Prawda? - m wi. - Dzi kuj . - Na chwil odwraca wzrok od szosy i patrzy na
ó
ę ę
ę
Janie. Oczy jej l ni . Mo e to od wiatru. A mo e nie.
ś ą
ż
ż
Janie si u miecha. Zarzuca przyjaci ce r ce na szy
ę ś
ół
ę
j i przytula j . Zapomina, e
ę
ą
ż
przyjaci ka wcale nie ma l ej ni ona.
ół
ż
ż
Carrie wje d a na wyboist gruntow drog . Ethel protestuje i j czy, ale jad dalej.
ż ż
ą
ą
ę
ę
ą
- Mieszka na jakim cholernym zadupiu. To choler
ś
ne Saskatchewan. - Carrie
chichocze.
Janie nie ma si y wyprowadza jej z b du. Najbli
ł
ć
łę
ższa kanadyjska prowincja to
Ontario. Poza tym nie jad nawet na po udnie.
ą
ł
Kiedy doje d aj , Janie natychmiast idzie w stron domu, a Carrie rozgl da si
ż ż ą
ę
ą
ę
wok . Zaro ni te krzaki, ma y zniszczony domek, otwarte drzwi.
ół
ś ę
ł
- Go ciu nawet nie zamyka drzwi?
ś
- Nie, przynajmniej nie ostatnim razem.
- W a ciwie to nic dziwnego. Nie mieszka w ko cu w centrum miasta, no nie? Kto tu
ł ś
ń
w og le zagl da? W takich miejscach ludzie albo od razu wyci gaj bro , albo zapraszaj
ó
ą
ą ą
ń
ą
ci na obiad.
ę
Carrie nie przestaje m wi .
ó ć
Janie j ignoruje.
ą
Tak jest dobrze.
Godzina 15.23
Janie od razu podchodzi do komputera. W tym czasie Carrie buszuje po kuchni, podjadaj c
ą
z lod wki mali
ó
ny, ale Janie nie zwraca na ni uwagi. Wysz a w takim po piechu, e nie
ą
ł
ś
ż
zd y a wy czy komputera, kt ry i tak budzi si do ycia ca wieczno , a potem bardzo
ąż ł
łą
ć
ó
ę
ż
łą
ść
powoli czy si z sieci .
łą
ę
ą
S ysz c d wi k po czenia, Carrie zagl da Jannie przez rami .
ł ą ź ę
łą
ą
ę
- Co ty robisz z jego komputerem, Janers? To chyba nie jest w porz dku, co? -
ą
Dziewczyna stoi w kuchni. Otwiera szafki, podnosi r ne przedmioty i odk ada je na
óż
ł
miejsce.
- Nie - k amie Janie. - Jest moim ojcem. Wolno mi.
ł
Carrie wzrusza ramionami i otwiera kolejn szafk .
ą
ę
Janie zastanawia si nad nazw sklepu Henry'ego.
ę
ą
- S uchaj, „Dottie” to chyba skr t od Dorothea, no nie?
ł
ó
- Sk d mam wiedzie ? - m wi Carrie. - Ale chyba tak. Przynajmniej atwiej si to
ą
ć
ó
ł
ę
wymawia.
- Tak - m wi Janie i otwiera kolejne okienko. Spraw
ó
dza w Google. - Tak, zgadza si .
ę
- Co? - Carrie siedzi na kuchennej pod odze. S ycha brz k garnk w.
ł
ł
ć
ę
ó
- Nic - odpowiada z roztargnieniem Janie. - Przesta , cokolwiek robisz. Przez ciebie
ń
si denerwuj .
ę
ę
- Co? - krzyczy Carrie.
Janie wzdycha. Trzyma myszk i nie mo e si zde
ę
ż
ę
cydowa . W ko cu opuszcza palec
ć
ń
i otwiera maile do klient w.
ó
Teraz naprawd czuje, e zaczyna w szy .
ę
ż
ę ć
Ale nie mo e si powstrzyma .
ż ę
ć
Janie u miecha si , czytaj c serdeczn koresponden
ś
ę
ą
ą
cj Henry'ego z klientami.
ę
Pr buje go sobie wyobrazi . a uje, e nie mia a okazji o tym pogada .
ó
ć Ż ł
ż
ł
ć
O jego yciu.
ż
Z kuchni dochodzi ha as. Janie podskakuje do g ry. Jest w ciek a.
ł
ó
ś
ł
- Co ty robisz? M wi powa nie, lepiej ju chod
ó ę
ż
ż
źmy. Jezu, nigdzie nie mog ci
ę ę
zabra ! - Janie chce si tylko delektowa jego s owami. Ale te ha asy doprowa
ć
ę
ć
ł
ł
dzaj j do
ą ą
szale stwa.
ń
Carrie stoi na kuchennym blacie, wisz c na drzwiach. Wszystkie szafki s
ą
ą
pootwierane. Zerka przez rami i niewinnym wzrokiem spogl da na Janie, kt ra
ę
ą
ó
wpatrowuje do kuchni, eby oceni szkody.
ż
ć
- Uwielbiam, kiedy tak mnie nazywasz.
Janie zaciska usta, powstrzymuj c miech. Wci jest w ciek a.
ą ś
ąż
ś
ł
Kuchnia ocala a.
ł
Na pod odze le y kilka pustych puszek.
ł
ż
- Zobacz, co znalaz am - m wi Carrie, ci gaj c z p ki pude ko po butach.
ł
ó
ś ą ą
ół
ł
Zeskakuje. - S tam r ne karteczki i inne rzeczy! To jak szkatu ka wspomnie .
ą
óż
ł
ń
- Przesta ! To nie jest w porz dku. - Janie nerwo
ń
ą
wo wygl da przez okno, jakby z
ą
powodu ha asu, kt rego narobi y puszki, mia y si pojawi wozy policyjne. - I tak
ł
ó
ł
ł
ę
ć
powinny my si ju wynie .
ś
ę ż
ść
- Ale... - zaczyna Carrie. - S uchaj, musisz to zobaczy . To wskaz wki do twojej
ł
ć
ó
przesz o ci. Historia twojego ojca. Nie jeste ciekawa? - Wpatruje si w Ja
ł ś
ś
ę
nie. - Daj spok j,
ó
Janers! Co z ciebie za detektyw? Powinno ci na tym zale e . S tu jeszcze jakie szpilki,
ż ć ą
ś
monety i pier cionek! Ale s te listy...
ś
ą ż
Janie jest w ciek a, ale zerka do pude ka.
ś
ł
ł
- Nie, to zbyt osobiste. To nie... - G os jej si amie.
ł
ę ł
- Janers, daj spok j - szepcze Carrie. Oczy jej l ni .
ó
ś ą
Janie nachyla si . Dotyka kilku rzeczy.
ę
- Nie. - Prostuje si . - Przesta ju w szy .
ę
ń ż ę ć
- Co za nuda.
- Wiesz, tak naprawd to amiemy prawo.
ę ł
- Przecie m wi a , e...
ż ó ł ś ż
- Wiem, wiem. K ama am.
ł
ł
- Chcesz powiedzie , e mogliby nas aresztowa ? wietnie. Nie pami tasz, e ju
ć ż
ć Ś
ę
ż
ż
raz to przerabia am i nie mam zamiaru znowu wyl dowa w kiciu, szczeg lnie z tob ! Kto
ł
ą
ć
ó
ą
by zap aci za nas kaucj ? - Carrie podnosi puszki i wpycha je z powrotem do szafki. - Ro
ł ł
ę
-
dzice by mnie zabili. Stu te . Chryste, Janie.
ż
- Przepraszam. Pos uchaj, nikt nas nie z apie. Nikt nic nie wie. Poza tym jestem jego
ł
ł
c rk . To by nam na pewno pomog o. Nie eby my mia y jakie k opoty. - Janie stawia
ó ą
ł
ż
ś
ł
ś ł
pude ko z pami tkami na blacie i podaje Carrie pozosta e przedmioty.
ł
ą
ł
Jest w ciek a. a uje, e w og le j tu przyprowadzi a. Potrzebuje poby sama, eby
ś
ł Ż ł
ż
ó ą
ł
ć
ż
skupi si i wszystko przemy le . Ale doskonale wie, e czas si powoli ko czy. Musi
ć ę
ś ć
ż
ę
ń
znale spos b, eby pom c Henry'emu, zanim on umrze. A w tym pude ku mo e by jaka
źć
ó ż
ó
ł
ż
ć
ś
wskaz wka.
ó
Janie nie jest z odziejk . Przynajmniej gdy chodzi o rzeczy materialne.
ł
ą
Wzdycha zrezygnowana.
- Chod my ju , Carrie.
ź
ż
Wychodz .
ą
Przez chwil Janie przytrzymuje klamk .
ę
ę
Godzina 18.00
Janie powoli zmierza w kierunku domu przy Waverley.
Mija beemera.
- Cze .
ść
Cabel zerka w jej stron . Siedzi na odwr conym wia
ę
ó
drze i maluje framug drzwi.
ę
Wyciera spocone czo o o r kaw koszulki.
ł
ę
- Hej - m wi ch odnym g osem.
ó
ł
ł
- Nie zadzwoni e przez ca e popo udnie.
ł ś
ł
ł
- I tak nie odbierasz moich telefon w, to po co mam si
ó
ę
wysila ?
ć
Janie kiwa g ow , przyznaj c, e zachowa a si jak idiotka.
ł ą
ą ż
ł
ę
- Jak spotkanie?
Patrzy na ni . Te oczy. Skrzywdzi a go.
ą
ł
Wie, co powinna powiedzie .ć
- Przepraszam, Cabe. - Naprawd jej przykro. Tak bardzo przykro.
ę
Wstaje.
- W porz dku. Dzi ki - wzdycha. - Powiesz mi wreszcie, co si z tob dzieje?
ą
ę
ę
ą
Janie g o no prze yka lin . Przeje d a palcami po w osach i patrzy na niego.
ł ś
ł
ś ę
ż ż
ł
Przechyla g ow i mocno za
ł ę
ciska dr ce usta.
żą
Nie mo e tego zrobi .
ż
ć
Nie mo e mu powiedzie .
ż
ć
Nie mo e. Nie mo e powiedzie : „Odchodz ”.
ż
ż
ć
ę
Wi c k amie.
ę ł
- To przez t ca histori z Henrym. I z moj matk . Nie daj ju rady. Potrzebuj
ę łą
ę
ą
ą
ę ż
ę
troch czasu, eby sobie to wszystko pouk ada . - Wzrok ucieka jej w drug | stron .
ę
ż
ł
ć
ą
ę
Zastanawia si , czy on si domy la.
ę
ę
ś
Przez chwil Cabel milczy, ale uwa nie j obser
ę
ż
ą
wuje.
- W porz dku - m wi ostro nie. - Rozumiem. Mog ci jako pom c? - Nachyla si
ą
ó
ż
ę
ś
ó
ę
i odk ada p dzel. Schodzi do niej po schodach. Wyci ga r k i odgarnia z jej twarzy
ł
ę
ą
ę ę
kosmyk w os w.
ł ó
- Potrzebuj wi cej czasu i... przestrzeni. Na jaki czas. Przynajmniej do chwili, a
ę
ę
ś
ż
co si wyja ni z Henrym. - Unosi do g ry twarz. Znowu patrzy mu w oczy. Stoj
ś ę
ś
ó
ą
naprzeciwko siebie, twarz w twarz, i uwa nie si obserwuj .
ą
ż
ę
ą
Po chwili Janie zbli a si i obejmuje go w pasie. Jego koszulka jest mokra od potu.
ż
ę
- Okej? - pyta ponownie.
Cabel j przytula.
ą
Ca uje j w czubek g owy i wzdycha.
ł
ą
ł
Godzina 19.48
Janie siedzi na pod odze, oparta o ko. My li.
ł
łóż
ś
Mog aby po o y si wcze nie spa .
ł
ł ż ć ę
ś
ć
To brzmi kusz co.
ą
Nie.
Godzina 20.01
W autobusie Janie zjada kanapk . Popija wod . Ostat
ę
ą
nie trzy kilometry, kt re dziel j od
ó
ą ą
domu Henry'ego przechodzi na piechot . Przynajmniej nie jest ju tak gor co. I ca y czas
ę
ż
ą
ł
jest widno.
Wieczorem w lesie jest g o niej ni w ci gu dnia. Ko
ł ś
ż
ą
lo ucha przelatuje jej komar. Po
drodze ca y czas ude
ł
rza d oni o nogi i r ce. Gdy dociera na miejsce, jest ca
ł ą
ę
a pogryziona.
ł
Szczeg lnie po przeprawie przez d ugi, zaro ni ty podjazd.
ó
ł
ś ę
W rodku jest zdecydowanie ch odniej ni wcze niej. Wieje przyjemny wiatr, a
ś
ł
ż
ś
otoczony drzewami dom od kilku godzin znajduje si w cieniu.
ę
- Ach - wzdycha Janie, zamykaj c za sob drzwi. Wreszcie spok j. Ma y domek,
ą
ą
ó
ł
tylko dla niej. Janie rozgl da si wok i wyobra a sobie, jakby by o, gdyby tu zamieszka a i
ą
ę
ół
ż
ł
ł
nie musia a obawia si cudzych sn w.
ł
ć ę
ó
Henry ca kiem nie le to sobie wymy li . Ma y sklepik internetowy, wi ty spok j, a
ł
ź
ś ł
ł
ś ę
ó
wok ywej duszy, z wy
ół ż
j tkiem Cathy z UPS... A kobieta nigdy nie zapada a przy nim w sen.
ą
ł
My li o pieni dzach, kt re przez lata zd y a za
ś
ą
ó
ąż ł
oszcz dzi i tych pi ciu kawa kach
ę ć
ę
ł
od pani Stubin. O stypendium. Straci je, jak rzuci prac i zdecyduje si na izolacj . Ale czy
ę
ę
ę
nie warto po wi ci stypendium, by ratowa wzrok?
ś ę ć
ć
Zastanawia si , czy da aby sobie rad , gdyby mia a na przyk ad ma y sklepik
ę
ł
ę
ł
ł
ł
internetowy?
Albo.
Mo e po prostu go odziedziczy?
ż
Czuje, e dostaje g siej sk rki.
ż
ę
ó
A gdyby tak przej a wszystko po Henrym?
ęł
Rozgl da si wok , a my li wiruj jej w g owie. Do diab a, przecie maj c tak
ą
ę
ół
ś
ą
ł
ł
ż
ą
beznadziejn matk , w a
ą
ę ł ściwie sama prowadzi dom. Wie, jak to si robi. Trzeba zap aci
ę
ł ć
czynsz, zrobi zakupy. Czy ktokolwiek by w og le zauwa y , gdyby tu zamieszka a?
ć
ó
ż ł
ł
- Czemu nie? - szepcze.
Janie poci ga z butelki yk wody i siada w starym, zniszczonym fotelu, otoczona
ą
ł
d wi kami nocy. Jest pogr ona w my lach. Nagle opcja izolacji opisana w zielonym
ź ę
ąż
ś
notesie pani Stubin nie wydaje jej si ta
ę ka z a.
ł
- Mog abym si do tego przyzwyczai - m wi cicho. Wok nie ma ywej duszy. -
ł
ę
ć
ó
ół
ż
Ju nigdy nie zosta abym wessana w aden sen. - U miecha si , bo to brzmi wspaniale.
ż
ł
ż
ś
ę
Ale po chwili przestaje.
- Mo e nawet mog abym nadal widywa si z Cabelem - szepcze.
ż
ł
ć ę
Wyobra a sobie kolacje przy wiecach, albo wsp lne obiady, gdyby uda o mu si
ż
ś
ó
ł
ę
urwa z zaj . Sp dzaliby razem kilka godzin dziennie. Byle nie w nocy.
ć
ęć
ę
To brzmi nie le.
ź
Przez jakie pi minut.
ś ęć
A potem my li o kolejnych latach.
ś
Za nic w wiecie nie mogliby razem mieszka .
ś
ć
Nie by oby dzieci, rodziny, nigdy. Janie nie mog aby ryzykowa , gdyby chcia a
ł
ł
ć
ł
zachowa wzrok. pi ce dziecko by j wyko czy o. Poza tym nie mia a zamiaru
ć
Ś ą
ą
ń
ł
ł
przekazywa nikomu swoich przekl tych umiej tno ci.
ć
ę
ę
ś
Ju si z tym pogodzi a.
ż ę
ł
Ale co na to Cabe?
Jego przysz o w pigu ce:
ł ść
ł
• mieszka gdzie indziej
• par godzin dziennie sp dza w ma ym domku
ę
ę
ł
• nigdy si nie eni
ę
ż
• nigdy nie ma dzieci
• nigdy nie sp dza nocy z kobiet , kt r kocha.
ę
ą ó ą
Wyobra a sobie ich wsp lne chwile, jakby to by o, dzie za dniem. Staliby w miejscu.
ż
ó
ł
ń
Cabel przychodziłby na dwie godziny dziennie, pr buj c pogodzi obo
ó ą
ć
wi zki w szkole,
ą
domu i w pracy.
I musia by patrze , jak jej stan si pogarsza. Musia
ł
ć
ę
łby przez to przej . Janie wie, e
ść
ż
to by oby dla niego piek o.
ł
ł
Jak godziny odwiedzin w Heather Home.
Wkr tce zacz liby rozmawia o krzy wkach i po
ó
ę
ć
żó
godzie.
Ale on by si na to zdecydowa . Zosta by z ni . Chocia zniszczy oby mu to ycie.
ę
ł
ł
ą
ż
ł
ż
Taki ju jest.
ż
Janie uderza pi ci w fotel.
ęś ą
G owa opada jej do ty u.
ł
ł
Szepcze do pustego pokoju:
- Nie mog tego zrobi .
ę
ć
Godzina 21.30
Janie przegl da rzeczy Henry'ego. Papiery firmowe, li ciki, listy zakup w. Ulotki o migrenie.
ą
ś
ó
W Internecie znajduje mn stwo zak adek ze stronami medycznymi i radzeniu sobie z
ó
ł
b lem.
ó
Zastanawia si , czy gdyby by ubezpieczony i gdyby uda o im si wcze niej wykry
ę
ł
ł
ę
ś
ć
tego guza, czy t tniaka, czy cokolwiek to by o... Czy nadal by y ?
ę
ł
ż ł
Ale wtedy by go nie pozna a.
ł
Przypomina sobie, jak rwa w osy i trzyma si za g o
ł
ł
ł ę
ł w . Pami ta ten wyraz
ę
ę
cierpienia na jego twarzy. Zastanawia si , czy le c bezradnie w miejscowym szpi
ę
żą
talu,
wci odczuwa ten okropny b l. My li o tym, jak b aga j o pomoc. Wpatruje si w s owa
ąż
ó
ś
ł
ł ą
ę
ł
widoczne na ekranie i m wi:
ó
- Chcia abym ci jako pom c Henry. Mam nadziej , e wkr tce odejdziesz i
ł
ś
ó
ę ż
ó
przestaniesz cierpie .ć
Janie odkleja rozgrzane uda od plastikowego kuchennego krzes a i rozgl da si po
ł
ą
ę
ma ym salonie. Wy
ł
obra a sobie ojca yj cego w tym ma ym przytulnym domku, z dala od
ż
ż ą
ł
ha asu i ludzi.
ł
Idzie do kuchni. Na blacie wci le y pude ko, kt re znalaz a Carrie. Janie czuje
ąż ż
ł
ó
ł
pokus , by zajrze do rod
ę
ć
ś
ka i przejrze listy. Przez otwarte okno wieje wiatr. Ale.
ć
S dwie sprawy.
ą
Nie chce czyta intymnych list w mi osnych napisa
ć
ó
ł
nych przez jej, po al si Bo e,
ż
ę
ż
matk alkoholiczk .
ę
ę
I nie chce jeszcze bardziej litowa si nad Henrym.
ć ę
Czuje, e ma ju do zmartwie . Do k opot w Do tego, e zawsze gdy poznaje
ż
ż ść
ń
ść ł
ó
ść
ż
kogo , kto jest w sta
ś
nie j zrozumie , on zaraz odchodzi.
ą
ć
Z przyjemno ci przejmie obowi zki ojca. Ale nie b dzie go kocha . Jest ju za
ś ą
ą
ę
ć
ż
p no. I tak w a ciwie ju odszed . Poza tym i tak ma wystarczaj co du o zmar
óź
ł ś
ż
ł
ą
ż
twie .
ń
Janie bierze g boki wdech i kr ci g ow . Chowa pu
łę
ę
ł ą
de ko do szafki, z kt rej wyj a
ł
ó
ęł
go Carrie.
Sprz ta dom. Chce, by wygl da dok adnie tak jak wtedy, gdy by a tu po raz
ą
ą ł
ł
ł
pierwszy. Wy cza komputer, gasi lamp i przez chwil stoi w ciemno ci, ws uchuj c si w
łą
ę
ę
ś
ł
ą
ę
cisz . Tego w a nie pragnie. By w jej yciu panu wa taki spok j. I wie, e po mierci
ę
ł ś
ż
ł
ó
ż
ś
Henry'ego b dzie to mo liwe. Tutaj nie musi si pilnowa . Mo e y bel obawy, e zostanie
ę
ż
ę
ć
ż ż ć
ż
wessana w czyj sen.
ś
Marzy tylko o tym, bardziej ni o czymkolwiek in
ż
nym. Bardziej ni o Cabie.
ż
Mo e to jest w a nie spos b na przetrwanie.
ż
ł ś
ó
A mo e jest po prostu typem samotnika. Tak prze
ż
cie by o, dop ki nie pozna a
ż
ł
ó
ł
Cabe'a. Zawsze b dzie samotnikiem.
ę
Na to wygl da.
ą
Ponownie siada w starym fotelu, otoczona ciemności . Czuje si jak w sanktuarium.
ą
ę
Zastanawia si , jak b dzie wygl da o jej ycie. Jak b dzie opiekowa si matk i dlaczego
ę
ę
ą ł
ż
ę
ć ę
ą
w og le musi o tym my le . Mo e czas najwy szy, by Dorothea sama zacz a si o siebie
ó
ś ć
ż
ż
ęł
ę
troszczy . Mo e w ten spos b Janie u atwi jej spraw .
ć
ż
ó
ł
ę
Mog aby wie spokojne ycie i zachowa wzrok. Spogl da na swoje palce, kt re
ł
ść
ż
ć
ą
ó
rzucaj d ugie cienie w wietle gwiazd. Porusza nimi, a cienie zaczynaj ta
ą ł
ś
ą ńczy .ć
U miecha si .
ś
ę
Chocia Kapitan poczuje si rozczarowana i cofnie jej stypendium, Janie wie, e
ż
ę
ż
nigdy nie b dzie obwi
ę
nia jej za to, e chcia a wie normalne ycie. G boko w rodku
ć
ż
ł
ść
ż
łę
ś
wie, e wszystko si u o y.
ż
ę ł ż
B dzie jej brakowa o Kapitana i koleg w. To pewne.
ę
ł
ó
- C - m wi cicho, prostuj c i zginaj c palce. - Pod
óż
ó
ą
ą
j am ju decyzj . Izolacja.
ęł
ż
ę
Taki jest m j wyb r.
ó
ó
Bo e, jak cudownie jest powiedzie to na g os.
ż
ć
ł
Chocia to troch przera aj ce.
ż
ę
ż ą
Pozosta jeszcze jeden szczeg , kt ry Janie musi wyja ni , zanim ca kowicie
ł
ół
ó
ś ć
ł
zrezygnuje z cudzych sn w. Ostatnia zagadka do rozwi zania.
ó
ą
Taki powinien by koniec. Chocia b dzie to pewnie najgorszy koszmar, jaki
ć
ż ę
prze y a w yciu.
ż ł
ż
Janie g boko oddycha i wypuszcza powietrze. Boi si i do szpitala o wiele bardziej
łę
ę ść
ni wtedy, gdy wy
ż
biera a si na imprez do Durbina. Bardziej ni wtedy, gdy ten dziwny
ł
ę
ę
ż
ch opak o imieniu Cabel po raz pierwszy zasn w szkolnej bibliotece i ni o potworze z
ł
ął
ś ł
no ami zamiast palc w.
ż
ó
Ale.
Ale.
Ale to ostatnia szansa, by na zawsze po egna sie z pani Stubin.
ż
ć
ą
I zamkn za sob drzwi. Chocia to cholernie bo
ąć
ą
ż
lesne.
Ale Janie doprowadzi spraw do ko ca. Znajdzie spos b, by pom c Henry'emu i to
ę
ń
ó
ó
szybko, nawet je eli mia aby umrze .
ż
ł
ć
Eee...
No mo e niekoniecznie umrze . To by wszystko ze
ż
ć
psu o. Tak.
ł