Aztekowie naród wybrany przez słońce Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski (1968)

background image

Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

Aztekowie, naród wybrany przez Słońce

Wydawnictwo „Książka i Wiedza”, Warszawa 1968 r.

[strona 6]

1. ZŁOTO

„I zostały potajemnie otwarte, po czym Cortez z kilkoma oficerami wszedł pierwszy i ujrzeli takie

mnóstwo klejnotów złot iż złota

płytach, kamienie oraz inne wielk bogactwa, że stanęli w osłupieniu i nie mogli słc mówić".
Przed awanturnikami hiszpańskimi otworzyły się podwoje wyśnionego, lecz całkowicie ycznego

Sezamu. W istocie była to sekretna komnata w pałacu władcy azteckiego Montezumy II, pełna skarbów jak
gdyby wyczarowanych za sprawą demona z baśniowej lampy Aladyna.


Bernal Diaz, oficer hiszpański na służbie Corteza i autor wyżej cytowanych słów, miał się w rzeczy samej

czemu dziwić. Widok takiego ogromu bogactw nagromadzonych w jednym miejscu mógł

[strona 7]

[opis ilustracji]
Wytapianie złota

o szaleństwo lub rozbudzić najniższe, zbrodnicze instynkty w każdym, nie tylko skąpo opłacanym żołnierzu jego
cesarskiej mości Karola V.

Nieprzypadkowo niniejszą opowieść rozpoczęliśmy od przypomnienia niezwykłej historii skarbu monar-

[strona 8]

chów azteckich. Złoto bowiem było jednym z głównych celów wyprawy Corteza. Ono również stało się
przekleństwem Azteków i pośrednią przyczyną upadku ich państwa.

Mieszkańcy Ameryki nie znali jego wartości. Jak każdy inny minerał czy kruszec, posiadał dla nich

znaczenie jako wyłącznie użyteczny surowiec, służący do wyrobu różnych mniej lub bardziej przydatnych
przedmiotów.

Kruszec ten w Starym Świecie zyskał już od dawna potężną władzę nad człowiekiem i jego

postępowaniem. Uczyniono z niego miernik wszelkich materialnych wartości i najcenniejszy środek płatniczy.

W umyśle Hiszpanów kojarzył się z siłą, bogactwem, władzą, rozkoszą sytego i beztroskiego życia. Dla

niego znosili wszelkie udręki, wystawiając własne życie i honor na hazard. Przymierali głodem, ginęli z
wyczerpania i od strzał w walkach z tysiącznymi zastępami wojowników meksykańskich.

Gra, zdaniem Corteza, warta była ryzyka, choćby śmiertelnego. Bo i kraj był piękny, rozległy i szczodrze

przez naturę wyposażony w to wszystko, czego człowiekowi potrzeba do szczęśliwej egzystencji. Wobec zaś
perspektywy zdobycia tak bajecznie bogatej ziemi można było rozluźnić hamulce moralne, zapomnieć o cnotach
ewangelicznych, warto było sięgnąć po oręż demagogii i zdrady, nawet gdyby przyszło poświęcić tysiące istnień
ludzkich.

Gdy po 75 dniach oblężenia zdobywcy zajęli miasto Tenochtitlan, to, co jeszcze ocalało, zostało

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 2 z 59

[strona 9]


[opis ilustracji]
Rekonstrukcja Tenochtitlanu

[strona 10]

spalone, zrównane z ziemią. Pastwą płomieni i zbrodniczej ręki padły monumentalne pomniki kultury
meksykańskiej — świątynie, pałace, domy, urządzenia gospodarcze itp. Po latach na tym rumowisku stolicy
„zamordowanej kultury” azteckiej zbudowano nowe miasto.

Po kilkuletnich zmaganiach wolne państwo Azteków upadło. Oto bowiem zderzyły się dwie całkowicie

odmienne cywilizacje, dwa różne ludy i dwa różne światopoglądy. Państwo azteckie, przy całym swoim
ówczesnym blasku świetności i splendorze, w istocie prymitywne pod wieloma względami i zacofane w rozwoju
historycznym, musiało ulec brutalnej i agresywnej sile przedstawicieli lepiej zorganizowanej cywilizacji
europejskiej. W tym starciu się dwóch krańcowo odmiennych światów, wobec tak silnie zarysowanych różnic,
niekorzystnych dla ludów Ameryki, sama przewaga liczebna ludu, który nie znał żelaza, broni palnej,
nowoczesnej taktyki i strategii prowadzenia wojen, nie mogła już wystarczyć.

W historii powszechnej okres ten zwie się konkwistą, czyli zawojowaniem. Od tego też wyrazu pochodzi

inny termin — konkwistador; mianem tym określa się zdobywców hiszpańskich (również portugalskich) z XVI
stulecia, którzy dokonywali ekspansji terytorialnych na obszarach Ameryki Północnej i Południowej. Z czasem
obie te nazwy — konkwista i konkwistador — stały się ponadto synonimem okrucieństwa. Podbój państwa
Azteków w Meksyku i Inków w Peru oraz czasy kolonizacji tych ziem to okres masowej

[strona11]

eksterminacji ludności indiańskiej. Bartłomiej de Las Casas (1474—1566), dominikanin hiszpański i późniejszy
biskup z Chiapas w Meksyku, który był świadkiem tych wydarzeń, dał przejmujący w swej wymowie ich obraz
w pracy pod znamiennym tytułem: Krótka relacja o wyniszczeniu Indian (wydana w 1552 roku), stając w
obronie podbitych i prześladowanych plemion indiańskich. „Były tam — pisał Las Casas — rzezie i
wyniszczanie niewinnych ludzi, wyludnienie osad, całych okolic i królestw i inne nie mniej przerażające
zbrodnie.”

Od tego czasu ziemie azteckie i innych niepodległych ludów indiańskich stały się terenem ciemiężenia

Indian, nawracania ich siłą na chrześcijaństwo, osiedlania się tu ludności hiszpańskiej, tłumienia starych tradycji
i napływu kultury Starego Świata. Przez trzy długie wieki Meksyk pozostawał kolonią korony hiszpańskiej,
administrowaną wedle europejskich wzorów. Podbity kraj nosił oficjalnie nazwę wicekrólestwa Nowej
Hiszpanii. Dopiero na początku XIX wieku miejscowa ludność zbuntowała się przeciwko obcemu panowaniu i
po długich walkach kraj uniezależnił się jako niepodległe Stany Zjednoczone Meksyku.

Z upływem lat kraj ulegał stopniowym przeobrażeniom, budował swoją państwowość, a wśród 60% jego

mieszkańców — Indian budziła się świadomość swojej odrębności i wielowiekowej historii. Dzisiejszy Meksyk,
stolica państwa, nowoczesna, prawie pięciomilionowa metropolia, urzekająca rozmachem i piękną

[strona 12]

architekturą, leży na ruinach dawnej siedziby władców imperium azteckiego. Tam, gdzie ongiś wznosiła się
dumna świątynia boga słońca i wojny, teraz stoi barokowa katedra.

Burzom dziejowym oparła się jednak rdzenna ludność. Według danych szacunkowych obecnie żyje

niespełna milion Azteków, 300 tysięcy Zapoteków, 2 600 000 Majów i 200 tysięcy Misteków. Dochowały się
też dzieła ich rąk i myśli. Archeologowie wciąż odnajdują przedmioty świadczące, że na Wyżynie
Meksykańskiej rozkwitała w zamierzchłych czasach samorodna, oryginalna cywilizacja indiańska. Państwo
pieczołowicie otacza pamiątki minionej kultury i coraz silniej nawiązuje do starych tradycji wolnych ludów
staromeksykańskich, wśród których wybitną rolę odegrali Aztekowie — „naród wybrany przez słońce”.

[strona 13]

2. KULTURY PRZEDAZTECKIE W DOLINIE MEKSYKU

Pradzieje wielkiego kontynentu amerykańskiego, .isnute mgłą legend i tajemnic, stanowią dziś pasjo-

nujący i wdzięczny przedmiot badań dla historyków. Żmudnym poszukiwaniom archeologów zawdzięczamy
wprawdzie wiele cennych odkryć, mimo to wciąż szcze skąpe posiadamy wiadomości o mieszkańcach meryki z
okresu prekolumbijskiego. Niejedna też poteza może się okazać błędna, ten czy inny pogląd oże obalić
któregoś dnia pomyślny rezultat poszu.wań.

Wiadomo, że ta część świata była terenem wędrówek dów zdążających z głębi Azji. Przedostawały się

one i Alaskę przez Cieśninę Beringa, którą w porze ziowej skuwała gruba pokrywa lodu. Nie wykluczone esztą,
że w owej epoce istniało połączenie lądowe

[strona 14]

między obu kontynentami. Działo się to bowiem przeszło 20 tysięcy lat temu, w okresie cofania się lodowca. I
tak przez dziesiątki stuleci coraz większe fale migrantów wędrowały z północy na południe, podbijały lub
wypierały osiadłe wcześniej plemiona z ich siedzib, zmuszając do szukania nowych miejsc osiedlenia. Były to
myśliwskie ludy mongoloidalne, których pewne cechy psychiczne i fizyczne — słaby zarost, czarny kolor
włosów, wydatne kości policzkowe — odnajdujemy wśród współczesnych nam Indian.

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 3 z 59

Jedne ludy powędrowały dalej — aż na obszary Ameryki Południowej, inne pozostały w Meksyku.

Znalazły tu doskonałe warunki do życia osiadłego. Kraj był położony ponad 2 tyś. m nad poziom morza, na ogół
żyzny, o tropikalnym klimacie, bogaty w zwierzynę i minerały. Skąpe natomiast były źródła wody. Otaczały go
ze wszystkich stron góry i wulkany, a bujna roślinność dostarczała obficie pożywienia przybyszom. W
kilkadziesiąt wieków później takim go widział jeden z żołnierzy Corteza.

„Góry ciągną się długim łańcuchem, są wyższe, bardziej spadziste i trudniejsze do przebycia niż góry w

Hiszpanii. Przez kraj płyną rzeki i urocze strumyki ze słoną wodą. Góry są pokryte lasami... Tenochtitlan,
stolicę, zewsząd opasują góry — okrom strony północnej i wschodniej... Na jednym ze szczytów jest głęboki
krater; za dnia i nocą wydobywa się z niego dym, który nawet przy najsilniejszym wietrze rozpędzić się nie da,
tworząc nisko zwisłe chmury. Ten wulkan znajduje się około 11 mil od Tenochtitlanu.

[strona 15]

Inne takoż wysokie góry... przez większą część roku pokryte są śniegiem. Pozostałe zaś sąsiednie góry są

pagórkami porosłymi gajami pinii i dębów zimowych... W jeziorze, które wypełnia słodka woda, rośnie bujnie
trzcina.”

Pierwotni mieszkańcy Ameryki Środkowej już na kilka tysięcy lat przed naszą erą uprawiali kukurydzę.

Roślina ta z upływem lat stała się podstawowym pożywieniem i przyczyniła się do powstania i rozwoju
cywilizacji osiadłych tam społeczeństw.

Z czasem nieznane nam ludy rolnicze posiadły sztukę tkania bawełny i doskonaliły swoje wyroby

ceramiczne. Z tak zwanego okresu kultury archaicznej (wg G. C. Yaillanta około 100—700 r. n. e.) dochowały
się naczynia zdobione ornamentami oraz figurki bożków ulepione z gliny wysuszonej na słońcu. Ówczesny
twórca nadał im postać kobiet o odrażającym dla nas wyglądzie.

Na wiele wieków przed naszą erą żył w przybrzeżnym rejonie Yeracruz tajemniczy lud Olmeków. Dziś

możemy jedynie podziwiać dzieła ich rąk — stosunkowo niedawno odkryte gigantyczne, niesamowite rzeźby.

W ciągu kilku stuleci (100—600 r. n. e.) w Dolinie Meksyku panowały plemiona Otomi, których terytoria

obejmowały także wyspy i sięgały wschodniego brzegu jeziora Xaltocan (Szaltokan). Za ich czasów rozwinęła
się technika i sztuka. Ale najtrwalszy i najgłębszy ślad cywilizacyjny odcisnęli w Meksyku Majowie, twórcy
„kultury Teotihuacan” (Toltekowie?),

[strona 16]

Toltekowie (600—1100) oraz Aztekowie (1325—1521).

Kultura Majów należy niewątpliwie do najstarszych. Początki jej sięgają najprawdopodobniej 1200 r.

przed naszą erą. Ten starożytny lud zamieszkiwał początkowo rozległy obszar o powierzchni prawie 500 tyś.
km2, rozciągający się na południowo-wschodnią część terytorium Meksyku, Hondurasu, Gwatemali,
południowo-zachodniego Salwadoru i Hondurasu Brytyjskiego.

Ten prymitywny lud pasterski, nie znający uprawy ziemi, stworzył z upływem czasu bogatą i samorodną

kulturę. Szczytowy okres rozkwitu przypadł na stulecia IV—X, na tzw. epokę klasyczną. Powstały wówczas
liczne miasta, a właściwie potężne ośrodki kultu religijnego, wśród których szczególnie ważną pozycję zdobyły
sobie: Calakmul (stan Campeche w Meksyku), Palenąue i Yaxchilan (stan Chiapas w Meksyku), Uaxactun i
Tikal (Peten w Gwatemali), Copan (Honduras) oraz Uxmal (Jukatan). Rozwinęły się rzemiosła, architektura, a
wraz z nią sztuka rzeźbiarska.

W miastach, jeszcze w latach poprzedzających epokę klasyczną, stawiano monumentalne piramidy

schodowe, a na ich górnych kondygnacjach budowano świątynie. Dziedzińce, pałace i świątynie przyozdabiano
misternymi figuralnymi rzeźbami kamiennymi i ornamentacją geometryczną. Ze ścian gigantycznych budowli, z
kamiennych bloków zwanych słupami czasu, z fryzów i gzymsów pałacowych spoglądali groźnie bogowie
Majów i twarze ludzkie o charakterystycznych cechach indiańskich.

[strona 17]

[pusta]

[strona 18]

Ten wielowiekowy byt państwa Majów, określany w historii terminem Starego Państwa, został w X

stuleciu w sposób niemal gwałtowny, a dla nas dziś niepojęty, przerwany.

Oto na przełomie IX i X stulecia z nieznanych nam przyczyn Majowie porzucili swoje dotychczasowe

siedziby. W opustoszałych miastach pozostały niedokończone budowle, jak gdyby budowniczowie ich,
zaskoczeni nieoczekiwanym nadejściem wroga, zmuszeni zostali do nagłego przerwania pracy.

Wśród wysuwanych hipotez, próbujących wyświetlić tę zagadkę, dwie zdają się być najbardziej

prawdopodobne. Pierwsza hipoteza dopatruje się bezpośredniej przyczyny w buncie prostego ludu, który położył
kres wszechwładzy uprzywilejowanej kasty rządzącej — kapłanów — i wygnał ją z kraju, a może nawet
wymordował, po czym wrócił do pierwotnych form współżycia plemiennego. Konsekwencją tego był
natychmiastowy upadek nauki, rzemiosł, budownictwa i sztuki, który poprzedził katastrofę gospodarczą
zubożałych wspólnot rolniczych. Reszty miał dokonać głód, szerzące się epidemie i nieustające waśnie
plemienne.

Równie bliska prawdy może być hipoteza druga, że przyczyną wyludnienia pierwotnie zamieszkałych

przez Majów terenów było wyjałowienie ziemi jako następstwo prymitywnej gospodarki rolnej oraz bujnego
rozplenienia się trawy i chwastów, wobec których ówczesny rolnik, wyposażony jedynie w prosty kij do
kopania, stanął bezradny. Klęska głodu zmu-

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 4 z 59

[strona 19]

siła więc Majów do porzucenia swych siedzib i niegdyś kwitnących miast. Stojący u szczytu potęgi i rozkwitu
lud, nie pokonany przez wrogów, znalazł się w obliczu nieuchronnej zagłady. Aby jej uniknąć, musiał szukać
nowych, dziewiczych terenów, nigdy jeszcze nie uprawianych.

W dżunglach północnych rejonów Jukatanu Majowie odbudowali w X wieku swój byt państwowy (Nowe

Państwo). Aby zjednoczyć rozproszone siły, utworzyli potężny związek trzech miast: Chichen-Itza, Uxmal i
Mayapan, który pod koniec XVII wieku wywalczył sobie pozycję hegemona i stanowił ośrodek polityczny ligi.
W przeciwieństwie do poprzednich miast-ośrodków kultowych Mayapan był prawdziwym miastem, otoczonym
ośmiokilometrowej długości murem, do którego prowadziło sześć wielkich bram.

O 100 kilometrów od stolicy ligi leżał wielki ośrodek religijny, cel pobożnych pielgrzymek, Chichen-Itza,

miasto związane częściowo z kulturą toltecką (ślady jej odnajdujemy w północnej części miasta), o wspaniałej
monumentalnej zabudowie, ze słynnymi tarasowymi świątyniami, wśród których szczególny podziw budzą El
Castillo i Caracol.

Hegemonia Mayapan trwała około 250 lat (1200-1450). Niestety, długoletnie wojny plemienne, napór

napływających ludów indiańskich z północy i wreszcie rywalizacja między trzema miastami o hegemonię w
związku podcięły byt państwa i doprowadziły do jego upadku w 1450 roku. W okresie podboju

[strona 20]

Meksyku przez hiszpańskich konkwistadorów, w trzecim dziesięcioleciu XVI wieku, państwo Majów już nie
istniało.

Musiał to być lud wszechstronnie i niebywale utalentowany. Świadczą o tym dochowane do naszych

czasów pomniki kultury: ruiny miast, szczątki imponujących budowli pokrytych misterną, oryginalną w formie
płaskorzeźbą i barwnymi freskami. Z gliny i kamieni budowali wielkie piramidy, a na ich szczycie stawiali
świątynie poświęcone różnym bogom. Do naszych czasów przetrwało wiele zabytków sztuki architektonicznej,
między innymi Świątynia Wojowników w świętym mieście Chichen-Itza i Świątynia Napisów w Palenque.
Swym ogromem i kunsztem artystycznym budzą zachwyt i zdumienie turystów, jakkolwiek poszczerbione i
zrujnowane stały się pastwą dzikiego zielska.

W państwie Majów wysoko była postawiona astronomia, ponieważ potrzeby rolnictwa (głównie uprawy

kukurydzy), religii i astrologii zmuszały kapłanów-magów do obserwacji pór roku i ruchu ciał niebieskich. W
konsekwencji doprowadziło to do powstania fenomenalnego w swej precyzji kalendarza słonecznego,
podzielonego na 365,242 dnia. Nasz współczesny kalendarz jest tylko minimalnie dokładniejszy od kalendarza
wynalezionego przez Majów. Niezależnie od tego mieli również kalendarz wróżbiarski, dzielący rok na 260 dni i
służący celom religijnym. Rozwinęła się również matematyka (znano pojęcie zera!). Budowali łaźnie parowe,
stadiony do

[strona 21]

[opis ilustracji]
Środek kalendarza azteckiego

[strona 22]

gry w piłkę, budowle z płaskimi dachami o niewiadomym przeznaczeniu.

Majowie stworzyli oryginalne pismo ideograficzne (obrazkowe), nad odczytaniem którego mozoliły się

pokolenia badaczy. W ostatnich latach uczeni radzieccy z Instytutu Matematycznego w Nowosybirsku podjęli
przy zastosowaniu maszyn elektronowych próby odczytania zabytkowych tekstów piśmiennictwa tego ludu.

Majowie czcili siły natury, a swoim bogom, wyobrażającym te siły, składali dary. W późniejszych

czasach zaczęli również składać w ofierze ludzi, co zapewne przejęli od Tolteków.

Bujnie i bogato rozkwitła kultura na obszarze Meksyku w pięknym mieście Teotihuacan (I—VII w. n. e.),

położonym niespełna 50 kilometrów na północny wschód od dzisiejszej stolicy Meksyku. Ściślej biorąc, był to
ośrodek życia religijnego z rozległym kompleksem świątyń i klasztorów. Klechdy głoszą, że zbudował go lud
gigantów czy też sami .bogowie. Wznoszą się tu między innymi dwie potężne piramidy: słońca i księżyca.
Pierwsza, zbudowana systemem tarasowym, być może jeszcze przed naszą erą, ma ponad 60 m wysokości, a
podstawę jej stanowi kwadrat o długości boku 224 m.

Trudno z całą pewnością stwierdzić, kto i kiedy zbudował miasto świątyń i piramid. Mogli to być

Toltekowie, jak chcą tego niektórzy uczeni, lecz nikt tego naukowo nie dowiódł i dlatego często wyodrębnia się
w dziejach Meksyku ten okres jako „kulturę Teo-

[strona 23]


[opis ilustracji]
Tula — fragment świątyni Tolteków

tihuacan”. Wszelako niektóre budowle są z całą pewnością dziełem samych Tolteków, którzy przybyli na
półwysep Jukatan około VIII stulecia. Oni zapewne rozbudowali święte miasto Teotihuacan, podobnie jak w
późniejszych cza-sach wycisnęli swe piętno na świętym mieście Majów — Chichen-Itza. W klasycznej epoce
„teotihuakańskich” Tolteków, w erze kulturalnej jedności, ludy środkowego Meksyku żyły tym samym życiem,
wierzyły w tych samych bogów i wytwarzały te same produkty codziennego użytku.

[strona 24]

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 5 z 59

W pobliżu Teotihuacanu legendarny władca toltecki Huemac, kapłan-astrolog, założył stolicę państwa —

Tollan (dzisiejsze miasto Tulą w stanie Hidalgo). Na IX i X wiek przypada okres świetności państwa Tolteków.
Zasłynęli oni jako zdolni architekci, twórcy wielkich budowli sakralnych. Uprawiali kukurydzę, bawełnę, fasolę
i inne użyteczne rośliny. Za panowania jednego z królów tolteckich rozpowszechnił się napój alkoholowy —
puląue, wyrabiany ze sfermentowanego soku liści • maguey (gatunku agawy). Oddawali cześć bogom, których
wprowadzili później do swego panteonu Aztekowie.

Tulą była rzekomo siedzibą monarchy, twórcy białej magii i stanu kapłańskiego, Quetzalcoatla (X w.),

utożsamianego czasem z bogiem-dobroczyńcą ludzkości o tym samym imieniu. Wojny między Indianami
meksykańskimi na tle różnic religijnych znalazły swoje symboliczne odzwierciedlenie w podaniu o walce
dobroczynnego boga Quetzalcoatla z Tezcatlipoką, bogiem czarnej magii i wojny. Z walki tej wielki
Quetzalcoatl wyszedł pokonany. Mądry i szlachetny król, krzewiciel wzniosłych idei etycznych i kultury, musiał
porzucić Tulę i udać się na wygnanie. Lecz, jak głosi ów mit, ten na wpół legendarny władca zapowiedział swój
powrót ze wschodu w bliżej nieokreślonym czasie, aby upomnieć się o utracone dziedzictwo. Taki to
symboliczny kształt przybrał niewątpliwy fakt historyczny — zmierzch kultu boga Quetzalcoatla. Jak poważne
reperkusje spowodowała ta stara legenda, opowiemy w stosownym miejscu.

[strona 25]

[opis ilustracji]
Symbole czterech plemion azteckich przybywających do Anahuac

Pięć stuleci trwało panowanie Tolteków. W XII wieku spotkał ich podobny los jak Majów. Nastały lata

głodu, wojen domowych i epidemii. Miary nieszczęść dopełnił najazd potężnego plemienia koczowników —
Cziczimeków. Wyparci przez najeźdźców, powędrowali na północne obszary Jukatanu, gdzie we wstrząsanym
walkami Nowym Państwie Majów znaleźli nową ojczyznę. Z odejścia Tolteków skorzystało wiele ludów, by
powrócić do dawnej niezależności.

Prymitywne, stojące na niskim stopniu rozwoju kulturalnego wojownicze plemię z grupy Nahuatlów,

Cziczimekowie, nie było w stanie przeciwstawić starej cywilizacji, jaką zastało na wyżynie Anahuac, większych
wartości. Podbili oni wprawdzie kraj, lecz ich

[strona 26]

władanie miało charakter typowo przejściowy. W tym czasie bowiem, w XII—XIII wieku, w Dolinie Meksyku
poczęły się ścierać systemy polityczne i społeczne, religie i ludy. Z wolna poziom różnic kulturalnych
wyrównywał się, zacierały się dysproporcje i odmienność w stylu życia społeczeństw.

Wraz z Cziczimekami przyszły inne barbarzyńskie plemiona Nahuatlów. Zajmowały one wyżynę

Anahuac, podbijały miejscową ludność i przyjmowały formy życia oraz bogaty dorobek kultury materialnej i
duchowej wyżej stojących społeczeństw. Na gruzach państwa Tolteków rodziła się nowa cywilizacja,
jakkolwiek przymiotnik „nowa” posiada tu wartość raczej względną, jako że nieokrzesani przybysze pełną
garścią czerpali z dziedzictwa kulturalnego swoich znakomitych poprzedników. Spośród owych barbarzyńskich
plemion w XIV stuleciu wysunął się na czoło najbardziej prężny i zaborczy lud Azteków.

[strona 27]

3. AZTEKOWIE BUDUJĄ IMPERIUM

Stare legendy indiańskie powiadają, że gdzieś w dalekiej zamorskiej krainie, zwanej Aztlan, żył lud

Tenoczków, który później zwano Aztekami, wywodzący swą nazwę od imienia jednego z plemiennych
bohaterów — Tenocha. Nikt jednak nie potrafił dotąd rozstrzygnąć, gdzie się znajdowała owa domniemana
praojczyzna Azteków.

Snując dalej ów wątek dodajmy, że kolebką Tenoczków — jak chce podanie — była wyspa, na której w

siedmiu jaskiniach mieszkali przodkowie Azteków. Żyło im się tam dobrze, nie wiemy więc, kiedy opuścili
Aztlan i co ich do tego skłoniło. Tenoczków wyprowadził z tej krainy podobno wielki wódz mniej więcej w
połowie XII wieku, co wszelako przyjąć należy z dużą ostrożnością. Byli prawdopodobnie ludem

[strona 28]

koczowniczym, o wojowniczym usposobieniu. Podczas licznych wędrówek mieli też nierzadką sposobność
staczania ze zmiennym szczęściem krwawych walk z mieszkańcami ziem, przez które wypadło Tenoczkom
przechodzić. Godzi się jednak przyznać, że w czasie pochodu starali się unikać zbrojnych starć z miejscową
ludnością i trzymać się z daleka od ludzkich siedzib.

Stanowili chyba już wówczas dość skonsolidowany organizm plemienny, skoro w trudnych warunkach

przemarszu potrafili przezwyciężyć wiele poważnych przeszkód. Kiedyś w grocie skalnej znaleźli figurkę boga
Huitzilopochtlego („Czarodziejski Koliber”), i to figurkę cudowną, obdarzoną bowiem zdolnością mówienia, a
nawet udzielania mądrych rad. Zanamową tegoż bóstwa wyruszyli w poszukiwaniu „ziemi obiecanej”. Wiódł ich
tam opiekuńczy bóg Huitzilopochtli. Kiedy utrudzeni wędrowcy zatrzymywali się, aby zaczerpnąć świeżych sił
przed czekającymi ich trudami, ustawiali figurkę bóstwa na jakimś dobrze widocznym miejscu, by mu oddać
cześć i wysłuchać dalszych wskazówek.

Z każdego miejsca postoju wysyłali zwiadowców-pionierów z odpowiedzialną misją wyszukania

odpowiednich terenów na kolejny etap postoju. Zwiadowcy ci mieli ponadto w wybranym przez siebie miejscu
uprawić ziemię, zebrać z niej i przygotować plony na wyżywienie całego plemienia w czasie marszu.

Pod koniec XIII stulecia Tenoczkowie osiedli w Chapultepec, na zachodnim wybrzeżu jeziora

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 6 z 59

[strona 29]

[opis ilustracji]
Założenie miasta Tenochtitlanu

Texcoco. Nie były to tereny bezludne, choć nie znamy mieszkańców tej okolicy. Przybyszom wiodło się tam
względnie dostatnio, dopóki nie popadli w konflikt z ościennymi szczepami. Wśród nowych osiedleńców
mężczyźni przeważali liczebnie nad kobietami, być może wiele z nich nie wytrzymało niełatwych warunków
życia wędrownego.

Młodzi, zapalczywi Tenoczkowie uprowadzili swym sąsiadom z Tenayuca niewiasty. Ten śmiały lecz

nierozważny czyn — przypominający porwanie Sabinek — okazał się brzemienny w skutki. W odwet za
doznaną zniewagę potężni Tepanekowie, Kulhuakanie i Choczimilkanie najechali na sprawców porwania i
surowo pomścili swą krzywdę. W rezultacie znaczna część plemienia Tenoczków popadła w zależność wo-

[strona 30]

bec najpotężniejszego podówczas państwa-miasta Culhuacan i stała się jego lennikiem obowiązanym do
składania daniny. Pozostali, mniej liczni, aby uniknąć groźnych następstw klęski, schronili się na wysepkach
jeziora Texcoco, izolując się w ten sposób od wrogiego sąsiedztwa.

Tam, jak głosi klechda, kapłani boga Huitzilopochtlego, a zarazem naczelnicy i przewodnicy Tenoczków,

postanowili osiąść na stałe. Oto pewnego dnia ukazał im się orzeł siedzący na kaktusie i pożerający węża, co
uznano za nieomylny znak, że tu właśnie mają pobudować miasto (obecnie wizerunek orła pożerającego węża
przetrwał jako godło Meksyku). Aztekowie, posłuszni woli boga, wbili pale w płytkich miejscach jeziora i
zbudowali z trzciny i sitowia swoje chatki. Ryby i ptactwo dostarczały im pożywienia, a na małych pływających
wysepkach zakładali ogródki warzywne. Miasto, założone około roku 1325, nazwano Tenochtitlanem. Rządziła
nim rada plemienna i główny naczelnik. W najbliższym zaś sąsiedztwie i w tym samym czasie powstało miasto
Tlaltelolco.

Inne plemiona Nahuatlów po opanowaniu wyżyny Anahuac również organizowały sobie życie osiadłe,

zakładały miasta i utrwalały swoją pozycję. Wyrosła i umacniała się potęga plemienia Tepaneków z miasta
Azcapotzalco. W XIV wieku do największej potęgi doszło w zachodniej części Doliny Meksyku miasto
Culhuacan, położone zaledwie o kilkanaście kilometrów od azteckiego Tenochtitlanu.

[strona 31]

Przez mniej więcej sto lat Aztekowie znosić musieli cierpliwie upokorzenia ze strony Texcoco,

Azcapotzalco lub Culhuacanu, gdyż pozostawali w wasalnej od nich zależności. Nieoczekiwanie na zmianę ich
sytuacji wobec Culhuacanu wpłynął niecodzienny incydent. Otóż naczelnik tego miasta-państwa Coxcox
(Koszkosz) wezwał na pomoc w wojnie z Xochimilco (Soczimilko) swoich wasali, między innymi Aztekóyv. Ci
w czasie bitwy stawali dzielnie, a każdemu wzijetemu do niewoli jeńcowi obcinali jedno ucho. Po zwycięskiej
walnej rozprawie z wrogiem Coxcox, zwyczajem indiańskich wodzów, wystąpił z przemówieniem. Nie
szczędził w niej pochwał dla swoich współplemieńców — wojowników kulhuakańskich, lecz pod adresem
sprzymierzeńców azteckich skierował ostr| naganę, że wrócili z pola walki z pustymi rękami. Wówczas
Aztekowie, ku zdumieniu obecnych, otworzyli swoje woreczki i ukazali w nich obcięte uszy jeńców.

Teraz nikt nie ośmielił się już zaprzeczyć im odwagi. Postanowili to więc wykorzystać na poprawę swego

położenia. Zwrócili się tedy do Coxcoxa z prośbą, aby oddał swą urodziwą córkę za żonę ich wodzowi.
Naczelnik Culhuacanu — rad nie rad — przystał. Tymczasem Aztekowie dali wyraz swej wdzięczności i
szczególnego wyróżnienia w sposób zgoła niezwykły: złożyli córkę wodza w ofierze bogu, następnie zdarli z
niej skórę na szatę rytualną dla kapłana celebrującego ten makabryczny ceremoniał. Świadkiem obrzędu był
ojciec nieszczęsnej dziewczyny, przybył

[strona 32, 33]

[ilustracja]

[strona 34]

bowiem, sądząc, że ma uczestniczyć w obrzędzie zaślubin swej córki z dostojnikiem azteckim. Zrozpaczony i
oburzony, postanowił niezwłocznie wywrzeć zemstę.

Nad Aztekami zawisło straszne niebezpieczeństwo. W poczuciu bezsilności wybrali jedyną drogę

ratunku: odpłynęli szybko na łodziach do osiadłych na wyspach jeziora współplemieńców. Przybycie ich z
jednej strony wzmocniło siły wyspiarzy, z drugiej zaś zapewniło uciekinierom bezpieczne schronienie.

Pierwszym dynastycznym władcą wyspiarzy był Acamapichtli, syn królowej z Culhuacanu, a zarazem

potomek wielkiego władcy tolteckiego – Quetzalcoatla. Młody książę kulhuakański dał początek dynastii, która
przetrwała aż do upadku imperium azteckiego. Lata jego panowania (1376–1395) to okres stopniowej
stabilizacji społeczeństwa azteckiego. Wprawdzie pod rządami Acamapichtliego wyspiarskie państwo uwolniło
się od politycznej dominacji Culhuacanu, lecz widocznie nie posiadało jeszcze dostatecznej siły militarnej, aby
wywalczyć sobie pełną niezależność, skoro stało się z kolei hołdownikiem plemienia Tepaneków.

Państwo Azteków weszło obecnie w nową fazę rozwojową. Stolica kraju – Tenochtitlan – rozrastała się w

coraz szybszym tempie. Przybywały nowe dzielnice. Nowe budowle, wznoszone z kamienia, wypierały stare
chaty plecione z trzciny. Na wysepkach osiedlali się rozmaici przybysze.

[strona 35]

Byli to zazwyczaj uciekinierzy, którzy szukali tu schronienia i swobody.

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 7 z 59

Po śmierci Acamapichtliego wstąpił na tron jego syn Huitzilhuitl II. Aby ugruntować swą pozycję i

związać kraj jeszcze silniejszym sojuszem z Tepanekami, przezorny władca poślubił córkę władcy Azcapotzalco
– Tezozomoka. Wsławiony w wielu wojnach, utalentowany wódz Tezozomoc wraz ze sprzymierzonymi
Aztekami najechał na sąsiednich Tekskokanów.

Z wielu względów nie od rzeczy będzie wspomnieć tu o państwie Texcoco, założonym przez

Akolhuanów w XII stuleciu. Stolicę swoją – Texcoco – zbudowali po wschodniej stronie jeziora o tej samej
nazwie, naprzeciw Tenochtitlanu. Bogate materiały o tym państwie pozostawił kronikarz Fernando de Alva
Ixtlilxochitl, wychowanek Hiszpanów. Było to prężne, zaborcze państwo. Gdy król Tepaneków Tezozomoc w
1418 roku wspólnie z Aztekami wyprawił się na Texcoco, sprzymierzeńcy zajęli Texcoco,a jego władca
Ixtlilxochitl (Istlilsoczitl) zginął w czasie bitwy.

Na śmierć władcy patrzył ukryty za drzewem jego osiemnastoletni syn i następca tronu Nezahualcoyotl.

Wkrótce i on wpadł w ręce wroga. Młodego księcia odprowadzono w triumfie do miasta i wtrącono do
więzienia. Na ratunek pospieszył mu stary sługa, który zajął jego miejsce w więzieniu i ułatwił mu ucieczkę.
Gdy podstęp wyszedł na jaw, wierny sługa swoje przywiązanie przypłacił życiem. Za księciem wstawił się
spokrewniony z nim władca Tenochtitlanu, dokąd

[strona 36]

Nezahualcoyotl udał się na pewien czas, by powrócić do swojej stolicy za zgodą zwycięskiego władcy.

Po śmierci Tezozomoka władzę objął jego syn, ambitny i bezwzględny Maxtla (1427—1429). Drogę do

władzy utorował sobie przez zbrodnię: zamordował swojego brata. Panował krótko, ale dał się poznać jako
okrutny tyran i ciemiężyciel podbitych ludów. Podczas uroczystości koronacji zdarzył się wypadek, który w
pełni ujawnił wrogi stosunek nowego monarchy do Nezahualcoyotla.

Pozbawiony tronu książę przybył do pałacu, aby wziąć udział w akcie koronacji. Kiedy złożył u nóg

nowemu królowi naręcze kwiatów, Maxtla demonstracyjnie odwrócił się do niego plecami. Po tym jawnie
okazanym dowodzie niełaski nie pozostawało mu nić innego, jak porzucić dwór i poszukać sobie bezpiecznej
kryjówki, Maxtla wszczął tymczasem energiczny pościg, a nawet wyznaczył wysoką nagrodę za schwytanie
zbiega. Na jego rozkaz zbrojne oddziały rozpoczęły przeczesywać cały kraj. Tułacz musiał się kryć wśród gór, w
lasach, w gęstwinach zarośli i jaskiniach skalnych. Szczęście jednak nie opuszczało młodzieńca. Pewnego razu
uszedł przed prześladowcami ukryty przez młodą Indiankę pod stosem kolców agawy. Kiedy indziej przyjaźnie
usposobieni do niego wojownicy ukryli ściganego w bębnie. Podczas gdy wysłannicy Maxtli przetrząsali
najbliższe okolice, wojownicy rozpoczęli tańce wokół owego bębna, aby odwrócić uwagę ścigających.

[strona 37]

[opis ilustracji]
Symbole trzech

mstw zjednoczonych


Jednocześnie młody książę, korzystając z nieprzyjaznych dla Maxtli nastrojów, począł gromadzić wokół

siebie wojska. Tymczasem Maxtla poczynał sobie coraz bezwzględniej. Ofiarą jego tyranii padł trzeci z kolei
władca azteckiego Tenochtitlanu – Chimalpopoca (1414–1428), przyrodni brat i następca Huitzilhuitla.

Uciskane ludy i miasta, a wśród nich Tenochtitlan,

[strona 38]

Texcoćo i Tlacopan (Tacuba), za namową wygnańca tekskokańskiego Nezahualcoyotla, postanowiły

połączyć swe siły i utworzyć jeden zaczepno-odporny sojusz wojskowy przeciwko wspólnemu wrogowi.

Tak oto powstał zalążek przyszłego państwa związkowego Azteków. Członkowie tego „trójprzymierza”

porozumieli się nawet co do podziału przyszłych łupów: Tlacopan miał otrzymywać 20% zdobyczy, dwaj
pozostali członkowie mieli się resztą dzielić po połowie. Dodajmy, że warunki umowy były zawsze ściśle
przestrzegane i nie zdarzyło się, aby na tym tle doszło do poważniejszych sporów. Na czele połączonych wojsk
stanął główny inicjator ruchu Nezahualcoyotl. W dwóch kolejnych bitwach wojska koalicji odniosły
zwycięstwo. Maxtla zginął, stolica jego została zniszczona, a kraj dostał się w ręce sprzymierzonych.

Wszelako Nezahualcoyotl nie ograniczał się tylko do odzyskania praw królewskich i przywrócenia

niepodległości Texcoco. Pragnął on wskrzesić dawną świetność swego kraju, przywrócić blask swej stolicy, a
nade wszystko zwierzchnictwo nad ziemiami położonymi w obrębie północnych jezior Meksyku. Nie
przewidział jednak, że owoce zwycięstwa nad Tepanekami będzie zbierał kto inny.

Aztekowie, lud bitny i prężny, zdobywali szybko coraz większą przewagę w łonie koalicji i wkrótce

stanęli na jej czele. Władca tekskokańskł po odzyskaniu tronu przystąpił do reform: usprawnił administrację,
opracował humanitarny zbiór praw, przyjęty

[strona 39]

później przez pozostałych sojuszników. Trzy organy władzy spełniały odrębne funkcje: jeden rozstrzygał sprawy
wojny, drugi zarządzał majątkiem państwa, trzeci zaś czuwał nad ścisłym przestrzeganiem ustanowionych praw.
Ten ostatni w zasadzie spełniał funkcje sądu najwyższego, i to zarówno w sprawach cywilnych, jak i karnych.
Podlegały mu sądy prowincjonalne, które co cztery miesiące przedkładały sprawozdanie ze swej działalności.
Władca powołał też radę państwa z czternastu naczelników. Opiekował się biedakami, nakazując pozostawiać
im posiłki na rozstajnych drogach. Otaczał opieką wszelkie gałęzie nauki, szczególnie astronomię i astrologię, a
także sztuki piękne, literaturę i rzemiosło artystyczne. Ściągał do kraju uczonych, budowniczych i artystów. Sam

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 8 z 59

zdobył rozległą wiedzą astrologiczną, był prawdziwie natchnionym poetą i mówcą o wielkim darze
krasomówczym.

Szczególną troskę roztoczył nad religią, patronował budowie świątyń i sztuce sakralnej, jakkolwiek w

istocie był wyznawcą jednego boga, którego pojmował w sensie panteistycznym. Bóg objawiał mu się w
widomym kształcie wspaniałej natury, w jej bogactwie form i niezbadanej potędze. W życiu codziennym lubił
się otaczać przepychem, a jego pałac, wzniesiony wielkim nakładem środków, otaczały rozkoszne gaje i ogrody.
Pod jego rządami stolica rozkwitła na nowo, tak iż w sto lat później, w okresie podboju Meksyku, była
najbardziej cywilizowanym miastem na Wyżynie Meksykańskiej.

[strona 40]

Zasłużony ten władca padł ofiarą własnej surowości. Rozkazał stracić czterech własnych synów, czego do

końca życia nie mógł przeboleć. Z kolei sam uwikłał się w tragiczną miłość, męża zaś umiłowanej niewiasty, a
swego przyjaciela, kazał zamordować. Życie zakończył w 1472 roku, po 44 latach panowania, jako 72-letni
starzec.

W czasie gdy król Texcoco reformował swój kraj i zacierał ślady dziewięćdziesięcioletniej niewoli u

Tepaneków, lud aztecki przygotowywał nowe zaborcze plany. Twardą stopą stanął na przyległych do jeziora
terenach, skąd podejmował dalszą ekspansję. Zdobytą ziemię dzielono między wodzów, w rezultacie czego
zdobyli oni wysoką pozycję społeczną w kraju.

Aztekowie, niedawno jeszcze zależni od ościennych potęg, awansowali teraz do rangi niepodległego i

przodującego państwa w Dolinie Meksyku. Jeden z ich władców, Itzcoatl, aby zatrzeć w pamięci następnych
pokoleń niesławny okres zależności od innych państw, rozkazał spalić wszystkie istniejące manuskrypty
zapisane pismem ideograficznym (obrazkowym), ilustrujące między innymi dzieje Azteków. Itzcoatl zasłynął
jako reformator życia religijnego i budowniczy świątyń. Zapewnił też miastu łatwy i bezpieczny dostęp do lądu
przez budowę grobli łączących poszczególne wysepki. Toczył pomyślne boje z osiadłymi w Dolinie Meksyku
plemionami Chalkasów i Choczimilkasów i w rezultacie zmusił je do uznania swego zwierzchnictwa.

Aztekowie z Tenochtitlan starali się rozszerzyć

[strona 41]

terytorium swego państwa, natomiast wewnątrz dążyli do zdobycia supremacji w tym trójstronnym związku.

Za panowania Montezumy I Ilhicamina, czyli Gniewnego (1440–1469), jeden z uczestników sojuszu,

miasto Tlacopan, utraciło całkowicie znaczenie, a wraz z nim zapewne i niezależność polityczną.

Połączone siły Azteków z Tenochtitlanu i Texcoco pod wodzą Montezumy I rozwinęły szeroką kampanię

w rejonie Puebli i Veracruz. Zwycięski monarcha wiele również uczynił dla poprawy życia ludu azteckiego.
Wybudowano akwedukty, które zapewniły mieszkańcom stolicy

[strona 42]

słodką, zdatną do picia wodę, doprowadzoną od źródeł Chapultepec. Rozbudowano potężny system tam i innych
urządzeń, niezbędnych w porze deszczowej, kiedy to miastu położonemu na wysepkach jeziora Texcoco
wezbrane wody groziły powodzią.

W latach 1450–1456 Meksyk nawiedziła klęska nieurodzaju. Zwykle w podobnych okolicznościach

Aztekowie zdobywali orężem pożywienie u sąsiadów lub wymuszali je od podbitych plemion jako należny
haracz. pomyślne wojny przysparzały Aztekom nowych terenów, łupów, pożywienia lub lenników
obowiązanych do składania danin. Nie mniej cennym łupem zwycięskich wypraw byli jeńcy. Wojownicy
azteccy, jakkolwiek znani z okrucieństwa, starali się brać żywcem przeciwników, aby po skończonej wyprawie
poświęcić ich swoim bogom. Ten mord rytualny zapoczątkowali najprawdopodobniej Toltekowie, od których
przejęli go Majowie, potem Aztekowie.

Dzieło poszerzania granic imperium kontynuował kolejny władca tenochtitlański Axayacatl (Aszajakatl,

1469–1481). Państwo jego sięgało na zachodzie do kraju Matlatzinca, a na południu do Oaxaca i Tehuantepec.
Axayacatl poniósł jednak druzgocącą klęskę w Taraskanie, jakiej nigdy dotychczas Aztekowie nie ponieśli.

Rozwijające się w pobliżu Tenochtitlanu miasto Tlatelolco, które zachowało do czasu panowania

Axayacatla niezależność plemienną, musiało teraz uznać zwierzchnią władzę tego monarchy. Mimo
podporządkowania się azteckiej metropolii tenochtitlańskiej

[strona 43]

miasto pozostało nadal ośrodkiem życia handlowego, jako że miejscowa ludność kupiecka uczyniła z niego
potężny rynek wymiany towarowej. Tlatelolco stało się rozległym miejscem sprzedaży towarów dostarczanych z
odległych obszarów półwyspu jukatańskiego.

Między obu miastami wytworzyła się szczególna rywalizacja na gruncie religijnym – w oddawaniu czci

bogu wojny Huitzilopochtliemu. Do otwartego konfliktu doprowadziło bezpośrednio prowokacyjne i nieskromne
zachowanie się niewiast z Tlatelolco wobec mieszkańców stolicy. Wzrost potęgi Tenochtitlanu przyćmił rangę i
znaczenie polityczne Texcoco, zwłaszcza po śmierci jego władcy Nezahualcoyotla. Światła postać genialnego na
owe czasy monarchy tekskokańskiego, obdarzonego niepospolitym umysłem, wywarła doniosły wpływ na
kulturę nie tylko miasta. Jego syn Nezahualpilli, który po ojcu odziedziczył wielostronne zdolności i
upodobania, okazałsię godnym następcą i kontynuatorem dzieła swego poprzednika.

W kilka lat po śmierci Nezahualcoyotla zmarł Axayacatl. Po nim wstąpił na tron jego brat Tizoc. Nowy

władca upamiętnił się w historii dzięki odbudowie świątyni Huitzilopochtliego i Tlaloka. Przypuszczać należy,
że w tym rozległym imperium, któremu brak było mimo wszystko wewnętrznej spójni, ten i ów podbity lud
podejmował – niekiedy z powodzeniem – próbę wyłamania się z zależności od Tenochtitlanu.

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 9 z 59

[strona 44]

[opis ilustracji]
Kamień Ofiarny z płaskorzeźbą (kapłan ofiarowuje bogu serce)

Tezę tę potwierdzać się zdają rzeźby wykute w tzw. kamieniu Ofiarnym, przeznaczonym do palenia ser

ludzi składanych w ofierze. Płaskorzeźby te przedstawiają Tizoka jako zdobywcę już niegdyś zagarniętych
terytoriów. Z nie znanych nam bliżej powodów naczelnicy plemion otruli władcę azteckiego. Na tronie zasiadł
brat poprzednika Ahuitzotl (1486–1503). Wspólnie z tekskokańskim wladcą Nezahualpillim rozpoczął on
kampanię wojenną w północnej części Oaxaca, przesuwając granice państwa na południe aż po Gwatemalę, a na
północy do Veracruz.

Kiedy w 1487 roku budowa świątyni Huitzilopochtliego

[strona 45]

została ukończona, wydarzenie to postanowiono godnie uczcić. Jak wieść niesie, 20 tysięcy jeńców wojennych
ofiarowano wówczas bogu wojny. Przybrani w rytualne czerwone szaty kapłani rozpoczęli masową rzeź
ustawionych w dwa długie szeregi ofiar. Tłum nieszczęśliwców wypełniał szczelnie ulice miasta i groble,
posuwając się z wolna ku stopniom piramidy, na szczycie której zmieniający się kolejno kapłani spełniali
krwawy obrządek.

Tekskokanie okazali się również wiernymi sojusznikami Ahuitzotla okresie szalejącej powodzi, która

zagroziła Tenochtitlanowi w 1503 roku. Pomogli mu zwłaszcza przy naprawie uszkodzonych tam, grobli i
innych urządzeń. W czasie tych robót Ahuitzotl został śmiertelnie raniony w głowę. Jego miejsce na tronie zajął
syn Axayacatla a bratanek Ahuitzotla, tragiczny Montezuma II Xocoyotzin (Sokojocin), czyli Młodszy.

[strona 46]

4. BOGOM RÓWNI HISZPANIE

Montezuma II w chwili wstąpienia na tron w 1503 roku miał około 24 lat. W młodości brał udział w

wyprawach wojennych, później poświęcił się służbie w świątyni. Wczesne zaangażowanie się w sprawy religijne
wycisnęło głęboki ślad w psychice władcy. Do końca życia pozostał wiernym wyznawcą bogów azteckich,
zwłaszcza czcicielem Huitzilopochtliego. Z zabobonnym lękiem i niezachwianą wiarą odnosił się do wszelkich
zjawisk, które poczytywał za głos bogów objawiających swą wolę. Jego zachowanie cechowała zwykle wielka
powaga i godność. Mówił zazwyczaj bardzo mało, zawsze z namysłem i rozwagą.

Wieść o wyborze zastała go, gdy schodził ze stopni świątyni boga wojny. Wysłanników rady przyjął

[strona 47]

[opis ilustracji]
Montezuma II

[strona 48]

z pokorą, nawet usiłował przekonać ich, że nie zasłużył na tę godność.

Zabawy i uroczystości z okazji koronacji nowego władcy trwały kilka dni. Wśród tłumu osób, przybyłych

niekiedy z odległych okolic, rozpoznano, mimo przebrania, kilku znakomitych dostojników z Tlaxcali.
Montezuma, wbrew ogólnemu przekonaniu, zachował się dobrodusznie wobec nieproszonych gości. Rozkazał
zatroszczyć się o nich i wyznaczyć im godne miejsce. Gest ten nabiera szczególnej wymowy, gdyż Tlaxcala od
dawna żywiła wrogie uczucia do Tenochtitlanu, tym większe, że w owym czasie pozostawała pod jego
zwierzchnictwem.

Już wkrótce po objęciu władzy Montezuma zarządził wyprawę wojenną przeciw zbuntowanym

plemionom. Wojna zakończyła się dla niego pomyślnie, wzięto do niewoli wielu jeńców. W następnych latach
wojownicy azteccy dotarli aż do Nikaragui i Hondurasu. W 1506 roku Aztekowie pokonali Misteków, a rządy w
ich kraju Montezuma powierzył swemu bratu Cuitlahuakowi.

Syn Axayacatla wykazywał również troskę o wewnętrzne sprawy unii, przeprowadził zmiany w

sądownictwie i z całą surowością karał za przekraczanie obowiązujących praw. Chcąc przekonać się osobiście o
uczciwości swych urzędników, miał zwyczaj udawać się w przebraniu na ulice miasta i tam, przez nikogo nie
poznany, obserwować z bliska codzienny rytm życia stolicy. Hojnie wynagradzał zasługi, dbał o codzienne
potrzeby mieszkańców miasta, rozbudował

[strona 49]

akwedukty, wznosił i upiększał świątynie, a nawet założył rodzaj szpitala czy też domu wypoczynkowego w
mieście Culhuacan

Lecz w miarę upływu czasu Montezuma przyjmował coraz bardziej władczą postawę, stał się

nieprzystępny i nieufny, dawna skromność ustąpiła miejsca dumie i pogardzie wobec ludzi niższego stanu.
Oddalił od siebie zasłużonych żołnierzy i ludzi, którzy jeszcze za rządów jego ojca pełnili różne obowiązki na
dworze. Poważnym osobistościom narzucał poniżające posługi. Montezuma zraził do siebie wielu swoich
poddanych. Na podbite ludy nakładał coraz nowe ciężary, a gdy próbowali się buntować, wojska azteckie
rozprawiały się z nimi z całą bezwzględnością.

Szowinistyczne i krótkowzroczne postępowanie wobec krajów zależnych przysporzyło władcy

azteckiemu tylko nieprzejednanych wrogów, zwłaszcza wśród licznego plemienia Tlaskalan. Pogorszyły się
również stosunki z sojuszniczym Texcoco, odkąd siostra Montezumy II zamordowana została z rozkazu swego

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 10 z 59

męża Nezahualpilli za jawną zdradę małżeńską. Montezuma, pomny śmierci swej siostry, przyczynił się do
straszliwej klęski wojowników tekskokańskich wciągniętych w zasadzkę przez Tlaskalanów. Sojusz z Texcoco
został ostatecznie zerwany z chwilą, gdy po śmierci Nezahualpilli Montezuma sam wyznaczył następcę –
młodszego syna zmarłego – Cacamę, bez zasięgnięcia opinii rady tekskokańskiej i z pominięciem starszego
Ixtlilxochitla. Wówczas pokrzywdzony jego brat Ixtlilxochitl wszczął rebelię i oderwał od

[strona 50]

Texcoco znaczną część jego terytorium. Zarzewie buntu tliło się zresztą we wszystkich prawie prowincjach
Meksyku i tylko wzajemny antagonizm międzyplemienny utrudniał porozumienie i zjednoczenie się przeciw
władcy tenochtitlańskiemu.

Lecz oto w państwie Azteków pojawiły się złowróżbne znaki na niebie i ziemi, że zbliża się kres państwa

azteckiego. Tak przynajmniej tłumaczył je sobie zabobonny lud.

Nie znany nam z imienia autor tragicznego eposu o podboju Meksyku Aztek-Anonim przytacza w

sugestywnym i plastycznym opisie groźne zjawiska zapowiadające przyszłe klęski.

Pierwszy taki złowieszczy znak pojawił się na wschodniej stronie nieba „na kształt ognistych kłosów

kukurydzy, na kształt zawieszonych chust ognia, na kształt rozpostartej zorzy porannej”. Innym razem zapłonął
nagle bez żadnej widomej przyczyny słup drewniany w świątyni Huitzilopochtlego, a w świątynię boga ognia –
Pana Turkusów – uderzył grom, nie wydając żadnego odgłosu. Z zachodu na wschód przeleciała kometa (lub
meteor) o trzech głowach, na dnie zaś jeziora Texcoco wybuchł podwodny wulkan, powodując, że wezbrane
wody zalały Tenochtitlan. Nocą słyszano rozdzierające krzyki i zawodzenie kobiety-upiora. Ludziom ukazywały
się straszliwe dwugłowe widma.

Ale najbardziej złowróżbny i niesamowity wydał się wszystkim złowiony w jeziorze ptak ze

zwierciadłem na głowie. Rybacy przynieśli go do Czarnego Domu

[strona 51]

[opis ilustracji]
Montezuma przed czarodziejskim zwierciadłem

Kapłana i pokazali Montezumie. Monarcha, ku swemu przerażeniu, ujrzał zrazu w odbiciu owego lustra
gwiazdy, a gdy spojrzał po raz wtóry, zobaczył gromadę jeźdźców cwałujących na jeleniach (Aztekowie nie
znając koni identyfikowali je z jeleniami).

Atmosfera ogólnego podniecenia i niepokoju rozbudziła wyobraźnię ludu do tego stopnia, że w

zjawiskach natury upatrywano znaki nadprzyrodzone. Zabobonny władca we wszystkich tych tajemniczych
fenomenach widział zapowiedź przyszłych nieszczęść. Aby przebłagać zagniewanych bogów, od których owe

[strona 52]

znaki miały pochodzić, Montezuma zwiększał nieustannie liczbą ofiar ludzkich. Kamienie ofiarne ociekały
strumieniami krwi. Kazał też przystroić złotem i klejnotami świątynię Huitzilopochtlego.

Ale wszystkie te zabiegi okazały się bezskuteczne. Gdy nastał rok zwany „l Trzcina”, przypomniano

sobie o wygnańcu z Tuli, mądrym królu tolteckim Quetzalcoatlu, który zapowiedział swój powrót w roku
zwanym w kalendarzu wróżbiarskim „l Trzcina”.

Legenda przystroiła symbolicznie przodków azteckich w szaty boga czarnej magii i odwiecznego

adwersarza Pierzastego Węża — Tezcatlipoki, a historia uczyniła ich zdobywcami państwa Tolteków. Z tej racji
powrót rzekomego Quetzalcoatla musiał budzić zrozumiałą obawę wśród Azteków.

Wieść o przybyciu Hiszpanów Montezuma przyjął jako niewątpliwe ziszczenie się zapowiedzi

Quetzalcoatla o powrocie do ojczyzny dla odzyskania swych monarszych praw. W przekonaniu tym utwierdziły
go pewne znamienne fakty. Otóż owi przybysze zjawili się od wschodu słońca, skąd legendarny wygnaniec miał
powrócić; nadto odznaczali się jasnym kolorem skóry i bujnym zarostem, a więc podobni byli do wizerunków
Quetzalcoatla, na których wyobrażano go z brodą i białą twarzą. Ponadto posiadali nie znaną w Meksyku broń:
wydawała ona odgłos podobny do grzmotu, a zatem musiał to być piorun, boskie narzędzie walki. Grozą
przejmował Azteków widok nie znanych im zwierząt — koni i wielkich psów.

[strona 53]

[ilustracja]

[strona 54]

Skoro zatem owi przybysze są nieziemskiego pochodzenia — rozumował Montezuma i jego doradcy —

jedyną skuteczną bronią przeciwko nim może być tylko czarna magia. Należy przeto spróbować, czy nie da się
ich zaczarować i pozbawić nadludzkich sił. Z takim zadaniem posłał czarowników i astrologów, aby im się
przyjrzeli i rzucili czary. Wszelako czary azteckich magów nie odniosły żadnego skutku.

Dla Azteków powrót Quetzalcoatla mógł oznaczać tylko jedno: zmierzch ich panowania w Dolinie

Meksyku i całkowitą zagładę. Lecz dla ludów ujarzmionych lub zagrożonych podbojem wieść ta była
promieniem nadziei na wyzwolenie się i odrodzenie złotego wieku.

Powrót rzekomego króla-boga był w istocie rzeczy najazdem przedstawicieli ziemskiej, ale jakże

odmiennej cywilizacji. Nie był to więc, jak chcieli tego ujarzmieni, Quetzalcoatl, który miał wyrównać rachunek
krzywd, znieść ucisk, odbudować swoje królestwo i zaprowadzić sprawiedliwe rządy. „Bogom azteckim równi”
Hiszpanie przybyli, by ustanowić tu swoje panowanie, Bogu swemu przysporzyć wyznawców, a
chrześcijańskiemu królowi w Madrycie — złota i ziemi.

Uwikłany jeszcze w wojnę z Ixtlilxochitlem o sukcesję w Texcoco, Montezuma II stanął w obliczu

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 11 z 59

nowego, stokroć niebezpiecznie j szego wroga. Istotnie, władca aztecki miał do rozwiązania nie byle jaki
dylemat. Skoro bowiem owe istoty mają naturę boską i są wysłannikami samego Quetzalcoatla,

[strona 55]

wszelka obrona przed nim jest bezcelowa, należy zatem – wobec bezskuteczności czarów – oczekiwać z
biernym poddaniem się na to, co ześle los. Inni doradcy podpowiadali nawet, że należy ich godnie przjąć i
potraktować z pełnymi honorami i respektem. Taką opinię podzielał m.in. włądca Texcoco Cacama. Inni
doradzali Montezumie walkę, a jako argument świadczący o ziemskim pochodzeniu przybyszów przytaczali
fakt, że przejawiają oni wrogi stosunek do zastanej w Meksyku religii.

Jak to często bywa w podobnych okolicznościach, wybrano drogę pośrednią, która nie okazała się

bynajmniej złotym środkiem. Montezuma postanowił mianowicie grać na zwłokę, a tymczasem wysłać
poselstwo z bogatymi darami, aby olśnić Hiszpanów swą potęgą i zamożnością. Jednocześnie posłom swoim
król polecił, aby zabronili przybyszom zbliżać się do stolicy. Niestety, stanowisko monarchy azteckiego okazało
się z gruntu błędne: dowodziło słabości, braku zdecydowania i niepewności, jakkolwiek nie znając natury
Hiszpanów, nie mógł przewidzieć, że widok złota i innych bogactw rozbudzi jeszcze większą pożądliwość i
złamie wszelki hamulce moralne.

Penetrację kontynentu amerykańskiego Hiszpanie podjęli z odkrytej przez Krzysztofa Kolumba Kuby,

której gubernatorem był podówczas Diego de Velaz-

[strona 56]

[opis ilustracji]
Piesek z jadeitu

quez. W 1517 roku zamożny szlachcic hiszpański Francisco Hernandez de Cordoba stanął na czele niewielkiej
wyprawy, aby popróbować szczęścia i rozejrzeć się za nowymi ziemiami. Ekspedycja złożona z trzech okrętów
dotarła niebawem do wybrzeży Jukatanu i zetknęła się z miejscową ludnością. Pierwsze spotkanie miało
charakter niemal przyjazny: ludność zdawała się być usposobiona pokojowo, a hiszpańscy żeglarze —
szczęśliwi, że dotarli na ląd — obdarowali przybyłych na pokład Indian szklanymi paciorkami.

[strona 57]

Wkrótce jednak doszło do nieuniknionego starcia. Hiszpanie, wyposażeni w broń palną i w pancerzach ze

stali, bez trudu rozbili oddział krajowców uzbrojonych w łuki, dzidy, proce i drewniane miecze.

W czasie swych wędrówek po wybrzeżu Jukatanu Hiszpanie ujrzeli świątynie i po raz pierwszy zetknęli

się z kultem religijnym miejscowej ludności. Oglądali skrzynki wypełnione figurkami bożków z miedzi,
wisiorkami i innymi drobnymi przedmiotami ze złota w kształcie ryb i ptaków, lecz prawdziwie wstrząsające
wrażenie wywarł na nich widok zwłok ludzi złożonych w ofierze bogu.

Pewnego dnia wyszedł naprzeciw nich orszak kapłanów w liturgicznych szatach — sięgających do kostek

białych sukniach z bawełny. Ich włosy, opadające na ramiona, zlepione były krwią ludzką. W naczyniach
glinianych, wypełnionych żarem węglowym, palili rodzaj żywicy, tzw. copal. Dymem z tego kadzidła poczęli
okadzać niecodziennych gości i dali im niedwuznacznie do zrozumienia, żeby natychmiast opuścili kraj, jeżeli
nie chcą się narazić na pewną śmierć.

Ostatecznie ekspedycja skończyła się niepowodzeniem. Okryci ranami, chorzy i wyczerpani trudami

wyprawy rycerze hiszpańscy porzucili myśl o kontynuowaniu wyprawy i powrócili na Kubę.

Niepowodzenia wyprawy Cordoby nie zniechęciły Hiszpanów. Gubernator Kuby Diego de Velazquez

postanowił przedsięwziąć kolejny wypad rekonesansowy, a jej dowództwo powierzył Juanowi de Gri-

[strona 58]

jalva. W maju 1518 roku ku wybrzeżom amerykańskim wypłynęły cztery okręty. Chodziło o uzyskanie jak
największej ilości złota i srebra, a także — gdyby się to okazało możliwe — osiedlenie się na Jukatanie.
Jakkolwiek Grijalva starał się unikać walki i nawiązywać pokojowe kontakty z miejscowymi władzami, i tym
razem nie obeszło się bez zbrojnych utarczek.

Z przyjaznym przyjęciem spotkali się zwłaszcza w mieście Tabasco. Pokojowo usposobieni mieszkańcy

wymieniali swe złote i srebrne wyroby na bezwartościowe paciorki z zielonego szkła, nie znanego ludom
meksykańskim. Szczególnie przypadły do gustu Hiszpanom ozdobne, pięknie obrobione topory z brązu.

Drugi cel wyprawy — próba osiedlenia się na lądzie — nie został osiągnięty. Być może Grijalva uważał,

że pora ku temu jeszcze nie była sposobna, że należało przedtem lepiej zapoznać się z miejscowymi warunkami
naturalnymi i politycznymi. Tak czy inaczej nie odważył się założyć kolonii. Zbliżanie się zimy, brak
dostatecznych zapasów żywności, dokuczliwe ponad wszelką wytrzymałość moskłty oraz ogólne wyczerpanie
załogi i rycerzy skłoniły dowódcę do powrotu na Kubę.

Opowieści uczestników dwóch wypraw o wspaniałościach oglądanych ziem utwierdziły gubernatora

Kuby w przekonaniu o celowości wysłania nowej, lepiej przygotowanej ekspedycji. Na jej wodza wyznaczono
szlachcica z Estremadury Hernanda Corteza. Nowo mianowany dowódca odznaczał się niepospolitą

[strona 59]

energią, talentem dowodzenia ludźmi oraz żelazną wolą. Rychło też miało się okazać, iż obok tych pozytywnych
cech charakteru człowiek ten posiadał niewyżyte ambicje, a nade wszystko brak wszelkich skrupułów tam, gdzie
wchodziło w grę złoto lub ziemia.

Zanim jeszcze okręty hiszpańskich awanturników zdążyły rozwinąć żagle, gubernator wyspy postanowił

cofnąć dowództwo Cortezowi. Uprzedzony o decyzji gubernatora dowódca wyprawy postanowił przyspieszyć

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 12 z 59

odjazd. Odpływał z Kuby jako buntownik.

W lutym 1519 roku Cortez na czele floty złożonej z 11 okrętów i 553 (Bernal Diaz podaje 508) żołnierzy

hiszpańskich, nie licząc 110 osób załogi, opuścił Kubę i popłynął ku wybrzeżom Ameryki. Tak oto rozpoczęła
się jedna z najniezwyklejszych i najbardziej nieprawdopodobnych awantur w dziejach ludzkości.

Hernando Cortez pochodził ze starej hiszpańskiej rodziny z Medellin w prowincji Estremadura, gdzie

ujrzał światło dzienne w 1485 roku. Jego ojciec, Martin Cortez, służył w piechocie w randze kapitana i cieszył
się nieposzlakowaną opinią. Matką jego była Catalina Pizarro Alcamirano. Hernando, idąc za wolą ojca, w
czternastym roku życia rozpoczął podobno studia prawnicze na sławnym uniwersytecie w Salamance. Po dwóch
latach nauki porzucił uczelnię, czym zapewne przyczynił rodzicom niemało zgryzot. Młody hidalgo, być może
pod wpływem lektury romansów rycerskich, bardziej sobie upodobał rzemio-

[strona 60]

sło wojenne i sławę rycerską, lepiej odpowiadające jego żywemu temperamentowi, od ślęczenia nad mądrymi
księgami.

W czasie dwuletniego pobytu na uczelni poznał nieco łacinę i przyswoił sobie nader kwiecisty styl.

Próbował nawet swych sił w poezji, pisząc nieudolne, pozbawione smaku, napuszone wiersze. Dzieła Plutarcha,
przetłumaczone w 1470 roku na język łaciński, spopularyzowały w Hiszpanii postacie wybitnych mężów i
bohaterów świata antycznego. Kto wie, może one właśnie rozbudziły w Cortezie gorące pragnienie wielkich i
niezwykłych czynów? Podnietą do nich mogły być też opowieści ówczesnych żeglarzy, rycerzy i awanturników,
których w owe czasy nie brakło. Ich podróże i przygody, wzbogacone i odpowiednio ubarwione własną fantazją,
musiały silnie przemawiać do wyobraźni Corteza.

Przyszłemu zdobywcy Meksyku nieobce byłe rzemiosło rycerskie. Potrafił jeździć konno, strzelać z

muszkietu i zręcznie obracać mieczem.

Marzenia o wielkich przygodach miały w początkach XVI wieku wyjątkowe szansę na spełnienie. Była to

przecież epoka wielkich odkryć geograficznych. Cortez miał 7 lat, kiedy Krzysztof Kolumb wylądował na
nieznanym lądzie Ameryki, a 13 lat, gdy Vasco da Gama odkrył morską drogę do Indii.

W pierwszej próbie wyruszenia w podróż zamorską przeszkodziła mu niefortunnie zakończona przygoda

miłosna, którą młodzieniec przypłacił upadkiem w chwili przechodzenia przez mur. Sposobna okazja

[strona 61]

[opis ilustracji]
Cortez

[strona 62]

nadarzyła się dopiero w dwa lata później, w 1504 roku. Udał się wówczas na Hispaniolę (Haiti), gdzie
miejscowy namiestnik wyspy de Ovando obdarował go ziemią i niewolnikami. Ale Cortez bynajmniej się tym
nie zadowolił. Rzucił sią w wir najbardziej niebezpiecznych awantur. Brał udział w wielu wyprawach przeciwko
Indianom, co pozwoliło mu zapoznać się z ich zwyczajami i metodami prowadzenia wojny.

Na Hispanioli doszedł do wielkiej fortuny niejaki Diego de Velazquez, uczestnik drugiej wyprawy

Kolumba (1493—1496) i wódz zwycięskiej ekspedycji na Kubę w 1511 roku, której inicjatorem i organizatorem
był syn wielkiego odkrywcy Ameryki — Diego Colon. Cortez nie przepuścił oczywiście tej okazji i wziął udział
w walkach o Kubę. Za zasługi położone w jej podboju Diego Colon zarząd wyspy powierzył Velazquezowi.

Młodzieńczy brak rozwagi pchnął Corteza w awanturę miłosną z piękną Cataliną Suarez, córką Diega

Suareza z Grenady. Udało mu się ją niebawem uwieść, a chociaż przyrzekł jej małżeństwo, nie spieszył się ze
spełnieniem obietnicy. Rodzina pokrzywdzonej zwróciła się do Velazqueza o ukaranie przeniewiercy.
Gubernator rozkazał go uwięzić, lecz sprytny uwodziciel zdołał zbiec z więzienia i ukryć się w pobliskim
kościele. Tam wypatrzył go i zdradził niejaki Escudero. Ponownie uwięziony, zdołał i tym razem uciec. Nie na
wiele jednak mu się to zdało. Zrozumiawszy beznadziejność swego położenia, zgo-

[strona 63]

dził się poślubić nadobną Catalinę, a przy najbliższej okazji owego Escudero posłał na szubienicę.

Z upływem czasu Cortez stał się człowiekiem wpływowym, posiadaczem rozległych włości i licznych

niewolników. Jego zdolności, inteligencję i doświadczenie wysoko ocenił Velazquez, skoro powierzył mu
odpowiedzialną i trudną misję dowódcy wyprawy, której piracki charakter w pełni odpowiadał upodobaniom i
talentom Corteza.

I oto pół tysiąca Hiszpanów pod wodzą awanturnika z Estremadury płynęło pod pełnymi żaglami ku

brzegom Ameryki.

[strona 64]

[strona 65]

to bynajmniej, że nie doceniał znaczenia oręża. Przegląd wyposażenia i stanu bojowego swych sił zbrojnych na
wyspie Cozumel, gdzie na krótko rozłożono się obozem, pozwolił stwierdzić, że Hiszpanie posiadali: 16 koni, 32
kusze, 13 muszkietów, 10 ciężkich armat z brązu, 4 falkonety (działa małokalibrowe), nie licząc broni siecznej,
kuł i prochu. Szczególnie cenna była broń palna.

W czasie pobytu na Cozumel zaszły dwa znamienne wydarzenia, które stanowią z jednej strony ilustrację

do postępowania najeźdźców, z drugiej zaś przybliżają postać ich wodza. Wkrótce po wylądowaniu oficer
hiszpański Pedro de Alvarado zaczął rabować mienie Indian, złupił miejscowe świątynie i uprowadził trzech

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 13 z 59

mieszkańców. Cortez, który nieco później przybył do tej miejscowości, nakazał zrabowane przedmioty oddać i
zwrócić wolność pojmanym. Postępek ów ukazuje hidalga z Estremadury jako przezornego i przewidującego
dyplomatę. Rozumiał bowiem doskonale, że podobne doraźne korzyści, uzyskane w drodze gwałtów i grabieży,
przysporzą mu tylko niepotrzebnych wrogów i w niwecz mogą obrócić plany podboju.

Pod koniec pobytu w Cozumel Cortez postanowił nawrócić krajowców na chrześcijaństwo. Rozkazał

więc zniszczyć posągi bożków w świątyni, zbudować ołtarz i umieścić na nim krzyż i obraz Matki Boskiej. A
kiedy odjeżdżał, polecił Indianom roztoczyć troskliwą opiekę nad ofiarowanymi im przedmiotami kultu
chrześcijańskiego i przystrajać ołtarz kwiatami.

[strona 66]

W kilka dni później oddział Corteza przybył w pobliże miasta Tabasco, położonego nad rzeką o tej samej

nazwie, a przemianowanej przez Hiszpanów na Rio de Grijalva dla upamiętnienia nazwiska dowódcy drugiej
wyprawy. Pod miastem zgromadziło się tysiące wojowników, którzy przybrali wojowniczą postawę, gotując się
do walki. Uczestnik najazdu Bernal Diaz del Castillo podaje, że było ich ponad dwanaście tysięcy. Zgodnie z
jego relacją, mimo że Cortez pragnął uniknąć bitwy, Indianie zmusili hiszpańskiego dowódcę do przyjęcia walki.

Przy wtórze bębnów, trąb i okrzyków posypał się na Hiszpanów grad strzał i hartowanych w ogniu

dzirytów. Rzeką nadpłynęły pirogi pełne zbrojnych wojowników. W mule i błocie walczący rycerze z trudem
stawiali czoła nacierającym zastępom Indian. Wreszcie udało im się odeprzeć ataki i przenieść walkę na trwały
ląd, na którym żołnierze hiszpańscy czuli się znacznie pewniej.

W kilka dni później, kiedy Indianie wzmogli opór, na rozkaz Corteza wprowadzono po raz pierwszy do

walki jazdę. Ludy Meksyku nie znały koni i podobnie jak Inkowie podczas podboju Peru przez Pizarra brały je
za stworzenia stanowiące wraz z człowiekiem jedną istotę. Przerażeni wojownicy indiańscy ponosili dotkliwe
straty przy niewielkich stratach najeźdźców. To skłoniło ich do podjęcia układów. Miejscowi dostojnicy,
przybrani w odświętne szaty, stawili się przed Cortezem z darami i kadzidłem, którym okadzili swoich
zwycięzców. Posłowie zwrócili się z pro-

[strona 67]

[opis ilustracji]
Posłowie Montezumy do Corteza

[strona 68]

śbą o przebaczenie za napaść i zapewniali o swojej życzliwości.

Cortez również starał się ich przekonać o swoich pokojowych i przyjaznych zamiarach, nakłaniał, aby

dobrowolnie przyjęli opiekę króla hiszpańskiego, wiarę chrześcijańską, wyrzekli się swoich bogów i pogańskich
praktyk. Naczelnicy miasta Tabasco obiecali spełnić jego prośby, a na dowód, że żywią wobec niego szacunek i
szczere zamiary, przysłali mu bogate upominki i 20 niewiast, które wódz hiszpański rozkazał natychmiast
ochrzcić. Wśród ofiarowanych kobiet znajdowała się córka naczelnika Nahuatlów imieniem Malinche, nazwana
później przez Hiszpanów Mariną. Jako osobista tłumaczka i przyjaciółka Corteza odegrała później haniebną rolę,
oddając nieocenione usługi najeźdźcom.

W Wielki Czwartek flota hiszpańska przybyła do portu San Juan de Ulua. Tu Cortez i jego rycerze po raz

pierwszy zetknęli się z Aztekami. Między Montezumą, grającym na zwłokę i próbującym zjednać
niepożądanych przybyszów drogimi prezentami, a Cortezem rozwinęła się za pośrednictwem posłów swoista gra
dyplomatyczna. O ile Montezuma próbował nie dopuścić lub przynajmniej opóźnić przybycie Hiszpanów, o tyle
Cortez wytrwale i niezłomnie dążył do jak najszybszego wkroczenia do jego stolicy. Posłannicy nie tylko w
formie ustnych relacji informowali swego władcę o wynikach rozmów. Znając sztukę malarską, próbowali
odmalować niektóre sceny, godne — ich zdaniem — utrwalenia, między innymi zaś

[strona 69]

armaty, którymi rycerze hiszpańscy chcieli nastraszyć posłów i wpłynąć na korzystny przebieg rokowań.
Malarze azteccy wykonali nawet portret samego Corteza.

Władca z Tenochtitlanu za skromne upominki od Hiszpanów rewanżował się takim mnóstwem

wspaiałych darów, że samo ich wyliczenie zabrałoby iele miejsca. Wciąż jednak z rozpaczliwym uporem
idmawiał formalnej zgody na przybycie Corteza do tolicy. Jałowe i nie prowadzące do niczego obustronne
rozmowy zerwane zostały pewnego dnia przez Montezumę: zabronił on wszelkich kontaktów z przybyszami,
a im samym zagroził, że każdy pochwycony Hiszpan zostanie złożony w ofierze bogom.

Tymczasem w obozie Hiszpanów nastąpił rozłam. Rycerze, którzy dochowali wierności Velazquezowi,

chcieli wracać na Kubę ze zdobytym złotem, pozostali zaś, którzy się opowiedzieli za Cortezem i jego planami
skolonizowania Meksyku, przyrzekli trwać wiernie u boku swego wodza. Za pomocą koronkowych intryg i
obietnic Cortez zdołał przeciągnąć na swoją stroną większość żołnierzy i uzyskać wybór na naczelnego wodza i
sędziego. Tym sposobem wyłączył się formalnie spod zwierzchności Velazqueza i poddał się bezpośrednio
królowi Hiszpanii.

Powrót na Kubę ze złotem, jak chcieli tego stronnicy Velazqueza, wydawał się większości nie tylko

przedwczesny, ale i niebezpieczny. Obawiano się, że gubernator wyspy odbierze im zrabowane kosztowności.

[strona 70]

Cortez podjął natychmiast pierwsze kroki w celu osiedlenia się w Meksyku. Za jego staraniem założono

miasto Viłla Rica de la Vera Cruz (w skrócie Yeracruz).

Zerwane z Montezumą pertraktacje postawiły Hiszpanów w nader kłopotliwej sytuacji. Szczególnie

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 14 z 59

dawał się odczuć brak żywności, co mogło sparaliżować ruchy wojsk, a w konsekwencji przekreślić plany
podboju Meksyku. Z radością tedy powitano niespodziewane przybycie posłów od plemienia Totonaków, z
dawna nastawionego wrogo w stosunku do Azteków, którym obowiązani byli składać wysokie daniny.
Nawiązanie z nimi kontaktów otwierało nowe przed Hiszpanami perspektywy. Nie zwlekając pospieszyli do ich
stolicy Cempoali.

Widok ładnie pobudowanego miasta z bielonymi domami i schludnymi ulicami, nade wszystko zaś

piękny pałac i przepych dworu miejscowego naczelnika, wprawił przybyszów w zdumienie. Naczelnik
totonacki, przezwany dla swej otyłości Grubasem, podejmował Hiszpanów bardzo gościnnie: kazał ich umieścić
w jednym z pałaców, dostarczyć żywności i szczodrze obdarować. Wkrótce rozpoczęły się obustronne rozmowy.
Podczas gdy Totonakowie uskarżali się na zachłanność, ucisk i gwałty, jakich doznawali od Azteków, Cortez
zapewniał obłudnie, że jego pan, wielki monarcha, wysłał ich, aby „naprawiali krzywdy, karali zło i kazali
zaprzestać krwawych ofiar z ludzi”. Wódz hiszpański, i naczelnik totonacki szybko doszli do porozumienia, we
wzajemnym sojuszu dostrzegli szansę zrealizowania własnych planów.

[strona 71]

[opis ilustracji]
Quauhtemoc poddaje się Cortezowi

Niebawem Cortez złożył nowe dowody swego dwulicowego i obłudnego stanowiska, tym razem wobec

sojuszników totonackich, na których przecież opierał swoje dalekosiężne plany. Gdy pewnego dnia kilku
azteckich poborców podatkowych przybyło do Totonaków i zażądało haraczu — 20 ludzi na ofiarę, Cortez
polecił swym sojusznikom, aby ich uwięzili. Następnie zaś uwolnił ich w tajemnicy przed Totonakami i pozwolił
wrócić do Montezumy, a za ich pośrednictwem przekazał mu pozdrowienia.

Wódz hiszpański zażądał tymczasem od Totonaków, aby zaniechali składania ofiar z ludzi i wyrzekli się

swoich bóstw, a ich posągi i figurki zniszczyli. Naczelnik z Cempoali i najwyżsi dostojnicy z przerażeniem
słuchali tych poleceń. Mimo gróźb odmówili ich spełnienia. Jeśli Hiszpanie chcą, niech uczynią to sami. Lękali
się wprawdzie Hiszpanów, ale jeszcze

[strona 72]

bardziej swoich bogów i ich zemsty. Cortez rozkazał swym ludziom porozbijać wizerunki monstrualnych
bożków. „Były to — pisze Bernal Diaz — potworne smoki... inne przedstawiały pół człowieka pół psa o bardzo
srogim wyrazie”.

Kiedy wojownicy totonaccy ujrzeli zbezczeszczone posągi bożków i przejętych grozą dostojników,

zaatakowali swych sprzymierzeńców. Przygotowani na podobną okoliczność, Hiszpanie porwali naczelnika
plemienia, kilku kapłanów i co znamienitsze osobistości, grożąc im śmiercią, jeżeli ich wojownicy nie
zaprzestaną walki. I tym razem spryt, szybka ocena sytuacji i śmiała decyzja ustrzegła konkwistadorów przed
groźnymi następstwami zatargu. Zatrzymani w charakterze zakładników dostojnicy Cempoali stanowili
doskonały puklerz, za którym Gortez mógł się bezpiecznie ukryć.

Wódz hiszpański miał również wrogów wewnętrznych. Doskonale orientował się w nastrojach swego

obozu, w którym przebywali ludzie wciąż jeszcze sprzyjający gubernatorowi z Kuby. Aby im uniemożliwić
odwrót i zapobiec kontaktom z Velazquezem, Cortez, po naradzie ze swymi najbardziej zaufanymi ludźmi,
postanowił zatopić okręty, a zdatnych do wojennych trudów marynarzy wcielić do swych oddziałów. Tym
niesłychanym czynem rzucił wyzwanie nie tylko potencjalnym buntownikom, lecz i nieznanemu losowi. Ufny w
szczęśliwą gwiazdę, we własny geniusz stratega i dyplomaty, z garstką straceńców, awanturników i
obieżyświatów najrozmaitszego auto-

[strona 73]

ramentu — miał do wyboru bądź zdobyć Meksyk, bądź zginąć.

Po zatopieniu okrętów wódz zwrócił się z kwiecistą mową do swych żołnierzy, po czym odebrał od nich

przyrzeczenie, że dalej będą mu wiernie służyć. Przywołał następnie wodza Totonaków i nakazał mu, aby
otoczył staraniem założony w mieście kościół, następnie począł się sposobić do wymarszu na stolicę
Montezumy. Przedtem jednak zasięgnął opinii u starszyzny totonackiej, która doradziła mu, aby obrał drogę
przez terytoria należące do plemion wrogich Aztekom, kraj Tlaskalanów.

[strona 74]

Wreszcie wojska hiszpańskie opuściły Cempoalę. Wraz z nimi szło wielu wojowników totonackich i

dwustu tragarzy, wyznaczonych do transportu armat. Szlak marszu wiódł przez Xalapę, Socochimę, gdzie
zaskoczyło ich zimno, grad i lodowate wiatry wiejące od śniegiem pokrytych łańcuchów górskich. Potem szli
przez Zocotlan i Xalacingo, skąd Cortez wysłał poselstwo do Tlaxcali (Tlaskali), by zawrzeć z nią przymierze.
Nieufni i podejrzliwi Tlaskalanie uwięzili posłów i przygotowali się do zbrojnego opo'ru. Miasto było silną,
zbudowaną z kamienia warownią, która mogła się długo i skutecznie bronić. Nieprzyjazna postawa Indian
komplikowała plany Corteza, tym więcej, że pragnął przecież związać się z nimi sojuszem wojskowym
przeciwko wspólnemu wrogowi — Aztekom.

Lecz oto wielotysięczna armia tlaskalańska, pod wodzą Xicotengi (Sikotengi) Młodszego, postanowiła

wydać mu bitwę. Wiele dni i nocy prowadzone walki poważnie osłabiły Hiszpanów, ale nieporównanie większe
szkody wyrządziły wojskom indiańskim. Niepowodzenia wojenne skłoniły Tlaskalanów do rozważenia
propozycji Corteza. Na zwołanej specjalnie naradzie większość wodzów tlaskalańskich opowiedziała się za
zawarciem pokoju i sojuszu antyazteckiego. Wprawdzie wódz naczelny Xicotenga Młodszy sprzeciwił się

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 15 z 59

decyzji starszyzny i trwał w zamiarze kontynuowania wojny z Hiszpanami aż do zwycięskiego zakończenia,
mimo to „partia pokojowa” zwyciężyła i pokój został zawarty.

[strona 75]

Pewnego dnia do zwycięskiego wodza przybyło czterech wysłanników z Tlaxcali. Po ceremonialnym

powitaniu, ucałowaniu ziemi i trzykrotnym pokłonie kwaterę Corteza wypełnił aromatyczny dym kadzideł.
Posłowie prosili o wybaczenie, że wszczęli wojnę, ale uczynili tak, ponieważ posądzali Hiszpanów o sprzyjanie
znienawidzonemu Montezumie. Teraz wszelako proszą o pokój i chcą zawrzeć przymierze, przekonali się
bowiem o ich wielkim męstwie i potędze. Tego właśnie życzył sobie Cortez i znajdujący się u kresu sił jego
żołnierze.

Sukcesy w Tlaxcali musiały wywrzeć głębokie wrażenie na Montezumie, wkrótce bowiem do obozu

hiszpańskiego przybyli z podarkami jego wysłannicy, aby pogratulować Cortezowi zwycięstwa i powiadomić
go, że ich pan pragnie zostać wasalem króla hiszpańskiego. Jednocześnie władca aztecki wyraził sprzeczną w
tych okolicznościach prośbę, aby Hiszpanie porzucili zamiar przybycia do Tenochtitlanu, ponieważ... musieliby
się wielce utrudzić w drodze do jego stolicy.

Być może głos wewnętrznego niepokoju i nieufność wobec własnych wasali, siłą zniewolonych do

posłuszeństwa, nakazywał Montezumie zachowanie czujności i nasuwał obawy, że wasale ci obrócą wspólnie z
Cortezem oręż przeciwko niemu. Monarcha z Tenochtitlanu nakazał więc swoim posłom, aby przekonali
Hiszpanów, że Tlaskalanie są ludem barbarzyńskim, któremu nie wolno ufać. Ponieważ jednak Cortez nie dał się
odwieść od zamiaru dotarcia do stolicy

[strona 76]

Meksyku, Montezuma musiał zmienić taktykę. Kiedy więc zawiodły prośby, perswazje i... czary, postanowił
zaprosić Hiszpanów do swej stolicy.

Zaproszenie przyszło w momencie, gdy Cortez po zawarciu z Tlaxcalą pokoju i przymierza czynił

gorączkowe przygotowania do wyprawy. Rozważał trasę przyszłej marszruty, zbierał informacje o stanie
gospodarczym i militarnym państwa azteckiego, o umocnieniach i położeniu Tenochtitlanu, p możliwości
zaopatrzenia się w żywność oraz o nastrojach okolicznych ludów. Nie lekceważył żadnych istotnych
szczegółów. Jednemu z oficerów polecił nawet zainteresować się pobliskim wulkanem i zbadać przyczynę
wybuchów, od których drżała ziemia. Z głębi jego krateru dobywały się bowiem od pewnego czasu płomienie
ognia i kłęby czarnego dymu, a w górę wylatywały rozżarzone kamienie i popiół.

Za radą wysłanników Montezumy Hiszpanie wyruszyli do stolicy Azteków, kierując się naprzód ku

bogatemu miastu Choluli. Chociaż Tlaskalanie odradzali im ten kierunek, względy strategiczne — dogodne
położenie i dobre zaopatrzenie w żywność — zdecydowały o wyborze tego właśnie szlaku. Nawet
nieprzejednanie wrogi stosunek mieszkańców Choluli do Tlaskalanów nie powstrzymał Corteza od wkroczenia
do miasta, gdzie zrazu doznał gościnnego przyjęcia. Na ulice miasta wylegli tłumnie mieszkańcy z naręczami
kwiatów, a kapłani odwiecznym zwyczajem zapalili wonne kadzidła.

Obecność Hiszpanów w Choluli podsunęła Monte-

[strona 77]

[opis ilustracji]
Dostojnicy azteccy loitają najeźdźców

[strona 78]

zumie nowy plan. Zmienił pierwotne zamiary i postanowił zwabić wojska najeźdźców w zasadzkę. W drodze
dyplomatycznych zabiegów, obietnic i kosztownych darów nakłonił starszyznę cholulańską do niespodziewanej
napaści na przybyszów. Posłuszni woli potężnego monarchy Cholulańczycy poczęli czynić potajemne
przygotowania do walki. Jednocześnie dla wsparcia akcji wojennej do Choluli przybyło tysiące wojowników
azteckich. Chcąc zapewnić sobie życzliwość bogów, miejscowi kapłani złożyli im ofiarę: serca wydarte z piersi
pięciorga dzieci. W mieście zbudowano barykady z pni drzew, wykopano rowy oraz wilcze doły starannie
zamaskowane ziemią i najeżone zaostrzonymi palami.

Pewni zwycięstwa, Indianie przygotowali nawet zapasy sznurów do wiązania przyszłych jeńców, a

ludności cywilnej kazali opuścić miasto. Decydujący cios mieli zadać Hiszpanom Aztekowie i wojownicy
cholulańscy, którzy w charakterze tragarzy mieli towarzyszyć wojsku Corteza. O przygotowywanym podstępie
Hiszpanie zostali w porę uprzedzeni i w rezultacie dwa tysiące rzekomych tragarzy, zgromadzonych na
dziedzińcu świątyni, zapłaciło życiem za nieudolnie przygotowaną zasadzkę. Upojeni łatwym zwycięstwem
sprzymierzeńcy tlaskalańscy splądrowali miasto i zagarnęli łupy. Zamierzali nawet zapędzić w niewolę
mieszkańców miasta, lecz stanowczy sprzeciw Corteza zapobiegł temu. Droga do stolicy Meksyku była otwarta.

Wieść o nieudanej zasadzce wprawiła Montezumę

[strona 79]

w zakłopotanie. Wobec bliskiego i nieuchronnego spotkania z ludźmi ze wschodu Montezuma zasięgnął jak
zwykle rady wielkiego Huitzilopochtlego. Bóg wojny i doradcy królewscy uznali, że najsłuszniejszą rzeczą
będzie wysłać oficjalne zaproszenie do hiszpańskich zdobywców, a potem skrycie ich zamordować. Kiedy
jednak Hiszpanie znaleźli się w pobliżu stolicy, Aztekowie groźbą i prośbą próbowali ich zawrócić z drogi. Aby
utrudnić wojsku przemarsz, na drogach od Amecameca do Chalco zwalano potężne pnie drzew, wznoszono
barykady lub sadzono agawy.

Przeszkody te mogły jedynie opóźnić nadejście konkwistadorów, ale nie mogły wpłynąć korzystnie na

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 16 z 59

zmianę sytuacji. A sytuacja była poważna. Wprawdzie Corteza opuścili towarzyszący mu aż do Choluli Indianie
z Cempoali, ale nie miało to już większego znaczenia. Przestroga, że miasto będzie bronione wszelkimi
dostępnymi środkami, zawiodła. Rycerze hiszpańscy, pomimo przeciwności, parli nieustannie i wytrwale
naprzód. Zabarykadowane drogi, śniegi i zimno w górzystych partiach okolicy nie zdołały ich powstrzymać.

Monarcha aztecki, dając jeszcze jeden dowód niezdecydowania i chwiejności, polecił władcy Texcoco

Cacamie, aby w jego imieniu wyszedł na spotkanie Corteza. Cacama wystąpił z niezwykłym przepychem.
Ośmiu wysokich urzędników niosło go w lektyce przybranej barwnymi piórami, srebrnymi i złotymi ozdobami i
wielką ilością szlachetnych kamieni. Rów-

[strona 80]

nie strojnie wystąpili naczelnicy plemienni i dostojnicy azteccy, którzy blaskiem swojego bogactwa pragnęli
zapewne olśnić zamorskich przybyszów.

Jeszcze większe wrażenie na hiszpańskich rycerzach zrobił widok miast i osad, a zwłaszcza pływających

ogrodów, wspaniałych świątyń, wielkich kamiennych budowli pokrytych malowidłami i rzeźbami, pałaców, tam
i grobli wzniesionych na wysepkach jeziora Texcoco.

Dnia 8 listopada 1519 roku, zanim na jeziorach opadły poranne mgły, Hernando Cortez i jego towarzysze

wkroczyli do Tenochtitlanu. Wielki awanturnik wiódł pod rozwiniętymi sztandarami 400 rycerzy hiszpańskich,
6000 wojowników tlaskalańskich i około 1000 innych sprzymierzeńców. Przez groblę łączącą stolicę ze stałym
lądem wchodzili w zadziwiający labirynt potężnego zespołu miejskiego, zamieszkałego przez około 300 tysięcy
ludzi, miasta niezliczonych świątyń zbudowanych na kształt piramid schodkowych i pałaców.

W bajecznie kolorowym orszaku, złożonym z najwyższych dostojników państwa, w lektyce niesionej

przez wysokich urzędników Montezuma szedł witać niepożądanych gości. Kiedy zstępował z lektyki, pod stopy
monarchy obutego w złote sandały rozesłano bawełniane płótno, a nad jego głową rozpostarto baldachim
misternie utkany z wielobarwnych piór. Dygnitarze azteccy, boso i w kornej postawie, zbliżyli się do swego
władcy, a on, wsparty na ich ramieniu, podszedł do Corteza. Wódz hiszpański stanął przed

[strona 81]

[opis ilustracji]
Montezuma i Cortez z tłumaczką Malinche

[strona 82]

obliczem władcy największego imperium Indian Środkowej i Południowej Ameryki. Rozmowa, pełna
nieszczerych zapewnień o przyjaźni, miała jedynie na celu uśpić wzajemną czujność.

Następnie ulicami miasta poprowadzono Hiszpanów do ich kwater w pałacu poprzedniego władcy

azteckiego Axayacatla. Już w pierwszych dniach pobytu w Tenochtitlanie Cortez nie omieszkał przekonywać
Montezumy o wielorakich korzyściach, jakie odniesie z uznania zwierzchnictwa monarchy hiszpańskiego i
przyjęcia wiary chrześcijańskiej. O ile włądca aztecki godził się – przynajmniej formalnie – uznać się za wasala
Karola V, o tyle w sprawach religijnych okazał wyjątkową nieustępliwość. Po wysłuchaniu podstawowych zasad
religii katolickiej oświadczył, że najlepiej będzie dla obu stron, jeżeli pozostaną przy swoich dawnych bogach i
wierzeniach.

Pewnego dnia podczas zwiedzania budowli sakralnych wódz hiszpański pozwolił sobie na lekceważące, a

nawet obelżywe uwagi pod adresem bóstw azteckich. Oburzony Montezuma zgromił go ostro i, aby przebłagać
obrażonych bogów, nakazał specjalne ofiary. Ten pozornie drobny epizod znakomicie charakteryzuje
Montezumę. Uległy i zalękniony monarcha w kwestii religii wykazał stanowczość i bezkompromisowość, a więc
te cechy charakteru, których brakło mu przy podejmowaniu decyzji w sprawach państwowych.

[strona 83]

6. SKARB MONTEZUMY

Dziwić się zaiste wypada Aztekom, że żołnierzom hiszpańskim, wyznaczyli na kwaterę właśnie pałac

Axayacatla. Tam bowiem w jednej z zamurowanych komnat przechowywano od łat skarby królewskie.
Żołnierze Corteza bez większego trudu włamali się potajemnie do niego. To, co ujrzeli, wprawiło
konkwistadorów w osłupienie: nawet w najśmielszych marzeniach nie spodziewali się znaleźć takich ilości złota
i drogich kamieni! A kiedy już nasycili oczy blaskiem klejnotów, postanowili niczego nie ruszać i na razie drzwi
do skarbca zamurować.

Radość z odkrycia mąciła im jedynie świadomość położenia, w jak się znajdowali. Otoczeni murem

warowni tenochńskich, nie mogli czuć się bezpieczni. Hiszpanom wydawało się, że w zakamarkach

[strona 84]

pałaców i świątyń czai się podstępny wróg, gotów w każdej chwili wymordować ich wszystkich. Nie ufano też
Montezumie: ani jego słowom, ani gościnności; codziennie dostarczane posiłki i kosztowne upominki mogły być
jedynie środkiem do zamaskowania podstępnych planów. Wystarczyło przecież odciąć dopływ wody do pałacu,
w którym kwaterowali, aby sytuacja ich stała się beznadziejna. Na pomoc ze strony sprzymierzonych Indian też
nie mogli w pełni liczyć. W podobnych okolicznościach trwałość sojuszu wojskowego zasadza się zwykle na
sukcesach; każde więc poważniejsze niepowodzenie mogło z dotychczasowych sprzymierzeńców uczynić
nieprzyjaciół.

Jedyny ratunek i zapewnienie sobie bezpieczeństwa — myśleli Hiszpanie — to porwać i uwięzić

Montezumę jako zakładnika. I oto Cortez ważył się na rzecz niesłychaną: rozkazał uwięzić potężnego monarchę
w jego własnym pałacu, w sercu stolicy własnego mocarstwa! Był to czyn równie ryzykowny i śmiały, co i

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 17 z 59

nacechowany czarną niewdzięcznością. Pozbawionemu osobistej wolności władcy pozostawiono jednak
wszelkie pozory swobody. Żył w dawnym przepychu i pośród wygód, mógł przyjmować posłów, wydawać
rozkazy poprzez kapłanów i wysokich urzędników, którzy przebywali z nim w miejscu odosobnienia, ale pod
karą śmierci nie wolno mu było się wydalać z pałacu, zresztą dobrze strzeżonego.

Tymczasem wydarzył się wypadek, który mógł poważnie pogorszyć los Montezumy, Oto Cortezowi

doniesiono o napaści Indian na pozostawionych w forcie

[strona 85]

Villa Rica (Veracruz) Hiszpanów i śmierci jego dowódcy Juana Escalante. Wprawdzie uwięziony władca polecił
ich pojmać i skazać na śmierć przez spalenie na stosie, ale przed wykonaniem wyroku dowódcy azteccy zeznali,
że napadu dokonali na wyraźne polecenie samego Montezumy. Cortez nie miał powodu im nie wierzyć, mimo
to, choć w pierwszym porywie gniewu kazał go zakuć w kajdany, nie ośmie-

[strona 86]

lił się targnąć na jego życie. Przeciwnie, natychmiast po wykonaniu wyroku na nieszczęsnych wodzach
własnoręcznie rozkuł swego więźnia. Odtąd dotrzymywał mu towarzystwa i spędzał z nim czas na grze w złote
kulki. Pozwolił nawet Montezumie udać się do świątyni Huitzilopochtlego, aby mógł złożyć ofiary bogu wojny.

Pozbawienie wolności władcy oburzyło Azteków. Na czele stronnictwa wojennego, które postanowiło

bronić uwięzionego monarchy i zagrożonego państwa, stanął władca tekskokański Cacama, potomek wielkiego
Nezahualcoyotla. Wezwany jednak na rozmowę przez Montezumę został zatrzymany ł uwięziony. Powolny
rozkazom Corteza, pogodzony z losem i fatalistycznie usposobiony, władca własny upadek i poniżenie
przypisywał woli bogów. Nie widział sensu dalszego opierania się najeźdźcom i domagał się od najwyższych
dostojników azteckich oficjalnego uznania zwierzchności króla Hiszpanii. Dla zadokumentowania zaś swej
uległości ofiarował wojownikom hiszpańskim cały skarb uprzednio już odkryty przez ludzi Corteza.

Wydobyte ze skarbca złoto i srebro przetopiono w sztaby i przystąpiono do podziału. Po odliczeniu piątej

części dla króla Hiszpanii pozostałe cztery piąte przypadło zdobywcom. Nie obeszło się przy tym bez awantur,
bijatyk i skrytego wykradania złota, wobec czego wódz hiszpański, który dopominał się uprzywilejowanego
udziału w łupach, zagarnął lwią część. Z trudem też zdołał załagodzić sytuację i po-

[strona 87]

hamować gorący temperament chciwych oficerów, niezadowolonych z rozdziału skarbów.

Konkwistadorzy, ośmieleni bezkarnością i uległą postawą Montezumy, domagali się, aby usunął ze

świątyni bożków, a na ich miejsce zbudował ołtarze i zatknął krzyże. W tak ważnej sprawie Aztekowie odwołali
się do umiłowanego Huitzilopochtlego i Tezcatlipoki. Bóg wojny i bóg czarnej magii „oznajmili” swoim
kapłanom i wyznawcom, że obecność krzyży obraża ich, i zażądali wymordowania przybyszów ze wschodu. O
woli bogów doniósł Hiszpanom — według relacji Bernala Diaza — sam Montezuma i zalecił im, aby potajemnie
i jak najspieszniej opuścili miasto.

Zanim Cortez zdołał cokolwiek przedsięwziąć, nowe wydarzenie zagroziło poważnie realizacji jego

planów. Wysłani ze złotem na dwór hiszpański jego ludzie zostali przyjęci, pod nieobecność króla, przez
arcybiskupa Burgos, sprzyjającego gubernatorowi Kuby — Velazquezowi. Arcybiskup Rodriguez de Fonseca z
nietajoną niechęcią przyjął wysłanników, a gubernatorowi Kuby nakazał uwięzić Corteza. Diego de Velazquez
rozpoczął natychmiast przygotowania do wyprawy przeciwko swemu wrogowi. Dziewiętnaście okrętów i około
1400 żołnierzy, pod wodzą Panfilo de Narvaeza, wyruszyło w ślad za zbuntowanym Cortezem.

Zaledwie interwent postawił stopę na stałym lądzie, już niebawem Montezuma — mimo ograniczonej

swobody ruchów — zdołał nawiązać z nim pota-

[strona 88]

jemne porozumienie. Dzięki niemu hiszpańskie oddziały interwencyjne zaopatrywane były w żywność przez
okoliczną ludność. Jednakże obawa przed zemstą Corteza sprawiła, że Montezuma doniósł mu o wylądowaniu
floty hiszpańskiej. Oczywiście cel jej przybycia i nawiązanie kontaktów z.Narvaezem przemilczał.

Ten zaś w drodze dyplomatycznych przetargów starał się odebrać Cortezowi Yeracruz, gdzie na czele

załogi stał Gonzalo de Sandoval. Próba się nie powiodła; wierny Cortezowi dowódca rozkazał pochwycić
niefortunnych parlamentariuszy i skrępowanych odesłał do Tenochtitlanu. Cortez, korzystając z okazji,
postanowił uczynić ich rzecznikami swej sprawy. Pokazał im miasto i zdobyczne skarby, po czym,
oszołomionych widokiem bogactwa i wspaniałości stolicy azteckiej, odesłał do obozu Narvaeza, aby zjednali go
dla planów wspólnego podboju Meksyku.

Nie zaniedbał też przygotowań wojennych do ewentualnej bitwy. Zgromadził kilkuset żołnierzy z

Tenochtitlanu oraz z załogi Yeracruz i natychmiast wyprawił się w kierunku Cempoali, gdzie przebywały
wojska Narvaeza. Bratobójcza bitwa zakończyła się całkowitym zwycięstwem Corteza, a on sam wyszedł ze
starcia jeszcze bardziej wzmocniony wskutek przejścia na jego stronę wielu niedawnych wrogów. Ranny
Narvaez dostał się do niewoli.

Podczas nieobecności Corteza na straży w Tenochtitlanie pozostał Pedro de Alvarado z

kilkudziesięcioosobową załogą. Właśnie w tym czasie odbywały się

[strona 89]

w stolicy uroczystości ku czci boga Huitzilopochtlego i Tezcatlipoki, które zgromadziły na Dziedzińcu Bogów
wiele wybitnych osobistości i tłumy wiernych. Alvarado, podejrzewając, że owe tańce, śpiewy i ceremonie
religijne są tylko zręcznie zamaskowanym przygotowaniem do zbrojnego powstania przeciwko hiszpańskim
okupantom, napadł na świętujących i rozpoczął rzeź. Ofiarą tej zbrodniczej prowokacji padło około czterystu

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 18 z 59

członków znakomitych rodów azteckich. Bestialski mord i okrucieństwo Hiszpanów oburzyły Azteków. W
mieście zawrzało. Przerażony zasięgiem i natężeniem spontanicznego wystąpienia własnego ludu, Montezuma
podjął próbę zażegnania konfliktu. Zabiegi monarchy okazały się bezskuteczne; krew niewinnie
pomordowanych domagała się pomsty.

Wiadomość o zajściach w Tenochtitlanie Cortez przyjął z oznakami jawnego niezadowolenia. Było dla

niego oczywiste, że to bezmyślne morderstwo mogło jedynie skomplikować sytuację Hiszpanów i zaciążyć
fatalnie na dalszym przebiegu wydarzeń. Wódz hiszpański, którego liczba wojsk po zwycięstwie nad Narvaezem
wzrosła do 1400 ludzi, błyskawicznym marszem przybył do stolicy.

Był 24 czerwca 1520 roku. Miasto sprawiało wrażenie wyludnionego; na ulicach było pusto, wszędzie

panował niezwykły w tym mieście spokój i złowroga cisza. Na spotkanie Corteza wyszedł jedynie Montezuma.
Wódz hiszpański potraktował go ozięble, prawie nieprzyjaźnie. Natychmiast udał się do swej kwa-

[strona 91]

tery, gdzie wysłuchał relacji o przebiegu wypadków. Mógł też wkrótce ocenić, że położenie jego i
sprzymierzonych z nim Tlaskalanów stało się krytyczne. Do miasta nadciągało tysiące uzbrojonych wojowników
azteckich, które coraz śmielej nacierały na oddziały hiszpańskie. Wysłany dla zaprowadzenia ładu Diego de
Ordaz pod naporem Indian musiał niebawem wycofać się na teren zajmowany przez konkwistadorów.

Lecz i tam nie było już bezpiecznie. Aztekowie podkładali ogień pod kwatery Hiszpanów. Ogień i dym

wdzierał się do komnat, zewsząd sypał się grad strzał i kamieni. Tym razem nawet armaty i muszkiety nie
zdołały powstrzymać Azteków. Dziesiątkowani i rażeni ogniem broni palnej, parli z coraz większą furią i
determinacją. Aby uniemożliwić napastnikom dostęp do kwater, Cortez rozkazał usunąć drewniane mosty.
Wojownicy indiańscy wdarli się wówczas na tarasy pobliskich zabudowań, skąd poczęli miotać kamienie i
włócznie. Oblężonym zaczęły dokuczać rany i głód.

Montezuma, jak zwykle niekonsekwentny, wydał sekretny zakaz dostarczania Hiszpanom żywności.
Z każdym dniem siły oblężonych topniały, podczas gdy liczba wojsk azteckich, mimo poważnych strat,

stale wzrastała. Źródła hiszpańskie i znany autor historii podboju Meksyku Prescott podają, że Cortez, chcąc
wydostać się z oblężenia, nakłonił Montezumę, aby nakazał swoim poddanym zaprzestać walki i powrócić do
domu. W zamian zaś przyrzekł wycofać się

[strona 92]

z miasta. Władca aztecki zdawał sobie zapewne sprawę z faktu, że na skutek swego postępowania utracił
autorytet, szacunek i zaufanie swego narodu i nie wierzył w skuteczność osobistej interwencji. Mimo to zwrócił
się do poddanych z wezwaniem, by pozwolili w spokoju opuścić Hiszpanom miasto. W odpowiedzi wzburzony
tłum Azteków obrócił się przeciw swemu panu: na Montezumę posypały się kamienie. Ugodzony śmiertelnie
władca zmarł wkrótce z ran. Tyle wersja hiszpańska.

Inną wersję tragicznej śmierci Montezumy znajdujemy u dziejopisa indiańskiego Azteka-Anonima. Z

jego relacji wynika, że władca Meksyku i zarządca Tlatelolco, Orzeł z Obsydianu, zginęli z rąk najeźdźców.
Niezależnie od okoliczności, w jakich Montezuma rozstał się z życiem, wydaje się, że śmierć jego Aztekowie
przyjęli bez żalu. Tym też chyba należy sobie tłumaczyć lapidarność i chłodny spokój, z jakim autor Zdobycia
Meksyku
kwituje śmierć swego władcy: „A w cztery dni potem... wyrzucono Motekosomę [Montezumę] i Orła z
Obsydianu zabitych na brzeg wody, zwany Boskim Żółwiem”. I to wszystko.

Tyle zaledwie miejsca poświęca aztecki historyk śmierci swego władcy, któremu za życia oddawano

cześć niemal boską i którego najmniejszy kaprys spełniano ślepo. Z tego suchego opisu wynika właściwie jedno:
że autor za winnych zbrodni uważa Hiszpanów. A przecież ten sam pisarz w innym miejscu potrafi swym
relacjom nadać barwny, plastyczny kształt i przydać blask niemal poetycki. Tę oziębłość

[strona 93]

tłumaczy nam częściowo opis całopalenia zwłok nieszczęsnego władcy. Kiedy już na stosie złożono ciało
monarchy, a płomienie ognia poczęły je obracać w popiół, wówczas „niektórzy złorzeczyli mu, tak mówili w
bardzo nieprzyjaznych sercach:

– Ten łotr na tym całym świecie najwięcej się bał! Z jego powodu cały ten świat został ogarnięty trwogą i

przerażeniem. On, gdy go ktoś choć trochę obraził, zabijał go. Gryzł wielu za zmyślone czyny, nieprawdę
głosił.”

Tak oto lud żegnał swego monarchę. Aztekowie nie mogli mu wybaczyć lęku i uległości wobec

Hiszpanów, a przy sposobności wypominali mu inne przewinienia.

Na krótko przed zamordowaniem Montezumy lud aztecki wybrał na swego władcę jego brata –

Cuitlahuaka. Nowy wódz przystąpił z energią do przygotowywania zbrojnego oporu przeciw najeźdźcom:
ściągał ze wszystkich stron posiłki, nakazał niszczyć drewniane mosty łączące groble, aby odciąć Hiszpanom
połączenie ze stałym lądem, a tym samym możność wydostania się z oblężonego miejsca, uzyskania pomocy i
dowozu żywności.

W tej sytuacji Cortez postanowił wyjść z miasta nocą – pod osłoną ciemności. Rozkazał zbudować mosty

przenośne, aby przeprawić ludzi, konie, tabory i armaty. Następnie polecił zgromadzić wszystko złoto i inne
kosztowności, w tym i należną królowi kwintę (piątą część), przetopione zaś sztaby i szlachetne kruszce
rozdzielić między żołnierzy.

[strona 94]

Owej pamiętnej nocy, z 30 czerwca na l lipca, w Małe Święto Panów, we mgle i deszczu sunął wąskimi

groblami długi korowód cieni. Hiszpanie skrycie opuszczali miasto. Tak rozpoczął się dramatyczny „przesławny

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 19 z 59

odwrót” konkwistadorów i ich tlaskalańskich sprzymierzeńców, znany w historii pod nazwą „smutnej nocy”.
Kolumna wojsk posuwała się groblą prowadzącą w kierunku zachodnim ku miastu Tlacopan. Mimo mroków
nocnych i gęstej mgły wycofujące się wojska dostrzegła pewna niewiasta zajęta czerpaniem wody i natychmiast
zaalarmowała wojowników azteckich.

Krzyki i dźwięki trąb czuwających straży dały sygnał do natarcia na oddziały hiszpańskie i tlaskalańskie,

by odciąć im odwrót. Zewsząd poczęły nadpływać czółna pełne wojowników azteckich. Posypały się strzały i
grad kamieni. Rozpętała się niesamowita w swej grozie i scenerii bitwa. Brak dokładnego rozeznania na skutek
ciemności uniemożliwił walkę na dystans. W tych warunkach walka przybrała charakter okrutnego starcia
wręcz. W pewnej chwili pod Hiszpanami załamał się przenośny most i krzyk rozpaczy tonących zmieszał się z
triumfalnym krzykiem Azteków. Kto nie utonął natychmiast w jeziorze, po tego wyciągały się dziesiątki rąk
indiańskich, aby zadać mu śmiertelny cios.

Klęska konkwistadorów była tym dotkliwsza, że potonęły im w jeziorze wszystkie armaty i wielka część

zdobyczy. Wielu Hiszpanów i Tlaskalanów poległo, wielu dostało się do niewoli. Tych oczekiwał

[strona 95]

[opis ilustracji]
Wyrywanie serca na ofiarę

[strona 96]

straszliwy los: na kamieniach ofiarnych kapłani azteccy wydzierali im z piersi serca, aby krwią wroga
przebłagać gniew bogów.

Poważne straty ponieśli również Aztekowie. Poległ m. in. książę tekskokański Cacama i syn Montezumy

Chimalpopoca, ugodzony bratnią strzałą w zawierusze bitewnej.

[strona 97]

[opis ilustracji]
Mapa jezior wokół Tenochtitlanu

[strona 98]

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 20 z 59

Cortez z resztkami wojsk dotarł do Tacuby, gdzie postanowił zebrać ocalałych z pogromu żołnierzy i

przywrócić swoim niedobitkom wiarę w ostateczne zwycięstwo nad Meksykiem. Ale wojska aztyckie pod
dowództwem Cuitlahuaka wszczęły energiczny pościg za wyczerpanym i mocno wykrwawionym nieprzyjacielem. I
stała się rzecz niezwykła: ta zdziesiątkowana armia, która właściwie przestała być armią i w której nie było chyba
żołnierza, co by nie miał rany, odniosła 8 lipca pod Otumbą niespodziewane zwycięstwo. Ale było to iście Pyrrusoye
zwycięstwo. Po bitwie siły Corteza stopniały do 440 ludzi.

Mimo klęski Aztekowie ciągłymi atakami nękali wycofujących się w kierunku Tlaxcali Hiszpanów. W

sojuszniczym mieście Cortez spodziewał się znaleźć zbawcze wytchnienie przed nieustanną napaścią Azteków,
wsparcie wojskowe i żywność. Istotnie, sprzymierzeńcy tlaskalańscy pospieszyli konkwistadorom z wszechstronną
pomocą. Po wyleczeniu z ran i krótkim odpoczynku wódz hiszpański, zebrawszy 420 żołnierzy (część zmarła od ran)
i około 2 000 Tlaskalanów, podjął dwie kolejne wyprawy — jedną na wschód ku wybrzeżom morskim, drugą — na
południe i zachód na tereny dzisiejszego stanu Morelos.

Ekspedycje miały być w jakimś stopniu rekompensatą za niepowodzenia w Meksyku, a może również miały

podnieść samopoczucie upadającego na duchu żołnierza. Pochód swój ekspedycja znaczyła krwawym śladem.
Pacyfikowano kraje podległe azteckiemu imperium i ustanawiano w nich nową, na wzór

[strona 99]

hiszpański, administrację lokalną — zalążek przyszłych skolonizowanych terytoriów, nazwanych później Nową
Hiszpanią.

W tym też czasie zmarł na ospą następca Montezumy — Cuitlahuac, po czterech zaledwie miesiącach

panowania. Władzę po nim objął Quauhtemoc, młody, liczący około dwudziestu pięciu lat wódz aztecki, bratanek i
zięć Montezumy. Nowy władca, znany z męstwa i talentu wodzowskiego, począł organizować obronę krajul
wzmocnił garnizony wojskowe i wezwał naczelników plemiennych do powszechnej, mobilizacji sił.

Organizacja obrony państwa stała się nakazem chwili. Jakkolwiek nadwątlone siły hiszpańskie nie mogły

jeszcze stanowić poważnego zagrożenia, już w kilka miesięcy później wzrosły one przeszło dwukrotnie. Stało się to
mimo woli za sprawą gubernatora Kuby Yelaząueza i Franciszka de Garaya, z których pierwszy wysyłał ludzi dla
ostatecznego — jak sądził — pokonania Corteza, a drugi — na skolonizowanie wybrzeży Jukatanu. Jedni i drudzy —
za namową Corteza — zasilili wydatnie jego zdziesiątkowane oddziały i walnie przyczynili się do bezlitosnej
pacyfikacji Meksyku. Droga hiszpańskich zdobywców była pochodem śmierci. Pochwyconych Indian, wśród nich
kobiety i dzieci, piętnowano żelazną pieczęcią jako niewolników, znacząc literą G (od wyrazu hiszpańskiego guerra
— wojna).

Pod koniec roku 1520 Hernando Cortez podjął nową próbę podboju Meksyku. Hiszpanie wraz z 10 tysią-

[strona 100]

cami Tlaskalanów ruszyli ku Texcoco, które było pierwszym celem wyprawy konkwistadorów, powrót ich na wyżynę
Anahuac i wejście do Texcoco, którego władca Ixtlilxochitl związał się sojuszem z Hiszpanami, to wstępny etap
przygotowań do zdobycia Tenochtitlanu. Niektóre z zagrożonych miast, między innymi Chalco, w obawie przed
zniszczeniem i rzezią zwróciły się z prośbą o pokój, te zaś, które stawiały opór, palono i grabiono wspólnie z
Tlaskalanami. W obliczu wspólnego niebezpieczeństwa wiele miast położonych w okolicy Tenochtitlanu, a wśród
nich Cuernavaca, Xochlmilco (Soczimilko) i Coyoacan, zespoliły swe wysiłki dla odparcia najazdu.

W drugi dzień Zielonych Świąt 1521 r. Cortez dokonał przeglądu wojsk. Siły jego, jak wynika z relacji Bernala

Diaza, wynosiły około 1000 żołnierzy (w tym 84 konnych) uzbrojonych w muszkiety, kusze i miecze. Hiszpanów
rozdzielono na trzynaście brygantyn, uprzednio zbudowanych w Texcoco w przewidywaniu, że zajdzie konieczność
zaatakowania stolicy Meksyku z jeziora. Były to statki żaglowe, Aztekowie nazywali je „domami wodnymi”.

Jednocześnie Cortez zażądał od sprzymierzonych Tlaskalanów 20 tyś. wojowników. Niebawem z Tlaxcali,

Choluli i innych miast poczęły ściągać do obozu Hiszpanów wojska wrogich Aztekom plemion indiańskich. Na czele
Tlaskalanów stał doświadczony wódz Xicotenga Młodszy, od początku nieprzyjaźnie usposobiony do Corteza.
Wkrótce też okazało się, że przybył jedynie pod naciskiem ojca, ociemniałego wodza,

[strona 101]

i starszyzny tlaskalańskiej, lecz bynajmniej nie ma zamiaru wspomagać Hiszpanów. Odmówił podporządkowania się
rozkazom Corteza i odłączył się od niego z częścią wojowników.

Łącznie w oblężeniu Tenochtitlanu brało udział około 70 tysięcy wojowników indiańskich z różnych plemion.
Rozpoczęto się trzymiesięczne oblężenie miasta. Od strony Taciiby wiódł Hiszpanów do walki Pedro de

Alvarado, od, Coyoacanu Cristobal de Olid, a od Tepeyac nacierał Gonzalo de Sandoval. Hiszpanie wkrótce
opanowali jezioro. Małe, wątłe czółna azteckie nie mogły bowiem sprostać brygantynom w bezpośredniej walce.

Aztekowie z heroicznym męstwem i poświęceniem bronili swej stolicy. Niszczyli groble, kopali fosy, wbijali

grube pale w dno jeziora, aby stanowiły skuteczną zaporę przed brygantynami, wznosili barykady, a każdy dom, taras
czy świątynię zamieniali w bastion. Na szczycie wyniosłej świątyni Huitzilopochtlego i Tezcatlipoki rozbrzmiewał na
okolicę doniosły głos świętego bębna. Przy ogłuszającym wtórze kotłów, trąb i rogów szły zagrzewane do boju,
przybrane w barwne pióropusze, ze sztandarami, coraz nowe pułki azteckie.

Bohaterska obrona zaskoczyła Hiszpanów. Sam Cortez w pewnym momencie znalazł się w

niebezpieczeństwie, a doświadczony dowódca Pedro de Alvarado zmuszony został do wycofania się ze swej placówki
na grobli prowadzącej z Tacuby. Również Sandoval

[strona 102]

nie mógł powstrzymać napadu wojowników azteckich. Wziętych do niewoli Hiszpanów Aztekowie przystrajali w
pióra i kazali im tańczyć przed posągami swych bogów. Po czym płatali im piersi, wyrywali serca, a ciało

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 21 z 59

ćwiartowali. Odrąbane nogi i ręce spożywali z sosem pomidorowym, pozostałe zaś szczątki oddawali na pożarcie
zwierzętom. Nocą zapalali wielkie stosy i rozpoczynali obrzędy sakralne, którym towarzyszyło złowrogie dudnienie
bębnów i tak potężna wrzawa, że dochodziła do obozu Corteza.

Ale i Aztekowie w niewiele lepszym zhaj dowali się położeniu. Wprawdzie zwycięskie utarczki podniosły w

nich wiarę w ostateczne zwycięstwo, ale walka przynosiła duże straty w ludziach. W na pół zburzonym mieście
panował głód, gdyż brygantyny hiszpańskie, które zdołały przerwać zaporę z pali drzewnych, utrudniały dowóz
żywności czółnami. „Jedzono same jaszczurki, jaskółki i zielone liście kapusty, i trawę z saletrą... zjadano liście i
tynk, i garbowaną skórę, a także skórę jeleni (koni)” — pisał Aztek-Anonim. Obrońcy odczuwali również brak
słodkiej wody.

Tu i ówdzie czerwona łuna rozświetlała niebo nad płonącą świątynią lub domem. Na domiar złego

Xochimilkanie, dotychczasowi sprzymierzeńcy Hiszpanów, ofiarowali niespodziewanie „pomoc” Aztekom, lecz po to
jedynie, aby wyprowadzić podstępnie kobiety i dzieci obrońców. Z tym większą zaciekłością Aztekowie bronili
swego miasta. Wrodzone im męstwo wspierała desperacja i rozpacz.

Na wodach jeziora, nad kanałami, na mostach

[strona 103]

i groblach, na stopniach gigantycznych świątyń, które broniły się niczym twierdze, toczyły się za dnia zaciekłe walki.
Każdą zajętą część miasta zdobywcy zamieniali w perzynę, a gruzem zburzonych domów wzmacniali opanowane
groble i zasypywali kanały. W czasie jednego ataku Hiszpanie zdołali porwać Quauhtemoka, w chwili gdy wraz z
rodziną usiłował na czółnie wydostać się z oblężenia. postawiony przed oblicze Corteza, zachował spokój i godność,
wzbudzając szacunek u wrogów. Wódz konkwistadorów przyjął bohaterskiego wodza łaskawie i przyrzekł
pozostawić go u władzy.

Pochwycenie Quauhtemoka było równoznaczne z kapitulacją stolicy. Ale nie było to już to samo bogate miasto

pałaców i dumnych świątyń, do którego przybył po raz pierwszy Cortez.


[opis ilustracji]
Kobieta aztecka

[strona 104]

Właściwie miasto już nie istniało. Na jego miejscu leżało jedno straszliwe rumowisko. Ulice, domy i groble

zalegały stosy trupów, wszędzie unosił się potworny odór rozkładających się zwłok. Wynędzniała ludność opuszczała
miasto. Korowód upiornych postaci — kobiet i dzieci — zagłodzonych, poranionych, w łachmanach, z wyrazem
tępego zobojętnienia na twarzy, jaki maluje rozpacz i tragizm przeżytych chwil.

Wśród gruzów zdobytej stolicy Cortez i jego żołnierze poczęli gorączkowo plądrować w poszukiwaniu złota.

Niewielka ilość zgromadzonych łupów nasunęła Hiszpanom przypuszczenie, że Aztekowie ukryli swoje skarby. W
porywie zbrodniczej żądzy poddali Quauhtemoka torturom, aby go zmusić do wskazania miejsca ich ukrycia. Władca
aztecki wyznał wówczas, że wszystko złoto polecił wrzucić do jeziora wraz ze zdobytą na Hiszpanach bronią. To zaś,
co Cortez zdołał zebrać, załadowano na dwa okręty, które miały zawieźć kosztowności cesarzowi Karolowi V jako
należny udział.

W tym czasie od Trybunału Królewskiego nadeszły specjalne pełnomocnictwa dla Corteza i oficjalna zgoda na

podbój Meksyku, nazwanego Nową Hiszpanią. Tę okazję Cortez postanowił wykorzystać. Wysłane złoto miało
udobruchać nieprzychylnych mu na dworze dygnitarzy, zmyć z niego wszelkie posądzenie o zdradę, a nadto stać się
nieodpartym argumentem uzasadniającym celowość podboju i kolonizacji Nowej Hiszpanii.

[strona 105]

Dziwnym zrządzeniem losu flota, która wiozła skarby, tuż w pobliżu wybrzeży hiszpańskich napadnięta został

przez korsarzy (?) francuskich i zdobyte złoto powędrowało do króla Francji.

Tymczasem niezadowoleni z podziału łupów rycerze Corteza poczęli sarkać, a na murach pałacu, gdzie

urządził sobie kwaterę, pojawiły się złośliwe napisy, że przywłaszczył sobie znaczną część zrabowanych skarbów.
Hojną ręką obdarowywał natomiast wódz hiszpański swych ludzi niewolnikami i ziemią. Zdobywca Meksyku
doczekał się również nominacji na gubernatora Nowej Hiszpanii. Ufny w poparcie cesarza, rozpoczął dalszą
pacyfikację i podbój okolicznych ziem. Sprowadzał też z Europy całe rzesze zakonników, którym powierzał misję
chrystianizacji i wytępienia starych kultów Meksyku.

Podbój nowych terytoriów na kontynencie amerykańskim trwał aż do końca XVI wieku. W 1521 r. Hiszpanie

zawładnęli ziemią Indian w południowych okolicach Veracruz – Misteków i Zapoteków. W latach 1523–1524 podbili
Gwatemalę, a w październiku 1524 roku Cortez poprowadził wyprawę na Honduras. W ekspedycji tej z woli wodza
hiszpańskiego uczestniczyli naczelnicy azteccy i ostatni władca wolnego imperium Azteków – Cuauhtemoc. W
gęstwinie nieprzebytych dżungli, o głodzie i w dusznym upale tropikalnym, wystawieni na tysiące niebezpieczeństw,
zdobywcy hiszpańscy i ich sprzymierzeńcy z najwyższym trudem torowali sobie drogę. Padali z wyczerpania i głodu.

[strona 106]

Strach przed nagłym zaskoczeniem lub zasadzką podsunął konkwistadorom podejrzenie, że Quauhtemoc

wyczekuje tylko na dogodną okazję, aby pomścić swój naród i własne upokorzenie. Cortez, chcąc się raz na zawsze
uwolnić od podobnych obaw, jego i innych dostojników azteckich rozkazał zamordować. Bohaterskiego obrońcę
Tenochtitlanu i jego współplemieńców powieszono na gałęziach.

Ze śmiercią Quauhtemoka zakończył się ostatni akt dramatycznych zmagań z najeźdźcą hiszpańskim o

zachowanie wolności. Aztekowie, chociaż przetrwali w szczątkowym stanie do naszych czasów, nie odzyskali już
nigdy niepodległego bytu, podobnie jak inne podbite państwa indiańskie obydwu Ameryk.

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 22 z 59

Hernando Cortez za swoje zasługi dla korony hiszpańskiej nie doczekał się spodziewanej nagrody. W 1534

roku wicekrólem Nowej Hiszpanii mianował Karol V Antonia de Mendozę. Cesarz świadomie pominął zdobywcę,
któremu może nie ufał i którego już nie potrzebował. W kilkanaście lat później (1547) rozgoryczony Cortez zmarł w
całkowitym zapomnieniu. Spełniając jego ostatnią wolę, pochowano go w klasztorze meksykańskim Coyoacan.

[strona 107]

7. URZĘDY PAŃSTWOWE I WARSTWY SPOŁECZNE

Imperium azteckie było państwem związkowym, unią polityczno-militarną trzech miast meksykańskich —

Tenochtitlanu, Texcoco i Tlacopanu. Ten dobrowolny sojusz, „trójprzymierze” blisko spokrewnionych z sobą
plemion indiańskich, zawarty został w celu wyłamania się spod supremacji plemienia Tepaneków. Po ich upadku
związek zmienił swój pierwotny charakter wyzwoleńczy i przekształcił się w zaczepno-odporny blok wojskowy,
wspólnie uczestniczący w zyskach osiąganych z wojen, jak i w ewentualnych stratach.

Każdy z członków trójprzymierza posiadał swego władcę, lecz z upływem czasu Aztekowie z Tenochtitlanu

uzyskali wyraźną przewagę w związku. Warunki porozumienia, oparte w zasadzie na podziale

[strona 108]

łupów, ciążyły rosnącym w potęgę władcom tenochtitlańskim i nie odpowiadały już ich aspiracjom w nowym
układzie sił. Tak na przykład Itzcoatl około roku 1430 parokrotnie próbował sprowokować konflikt, aby doprowadzić
do zerwania sojuszu.

Na czele związku trzech państw stał monarcha aztecki w stolicy kraju — w Tenochtitlanie, a samodzielni

niegdyś władcy Texcoco i Tlacopanu, teoretycznie niezależni i równouprawnieni, w istocie pełnili funkcje
namiestników. Zasięg ich władzy nie był jednak mały: każdy z nich posiadał właściwie szeroką autonomię i swobodę
w zakresie spraw wewnętrznych, zarządzał swoim terytorium wedle własnych praw i przy pomocy własnego aparatu
państwowego.

W ważnych dla całej unii sprawach wszyscy członkowie sojuszu występowali wspólnie i każdy posiadał prawo

głosu. Wspólnie więc dokonywano wyboru władcy, wytyczano kierunki polityki zagranicznej, decydowano o wojnie i
pokoju oraz naradzano się nad organizacją wewnętrzną państwa. Gdy któryś z członków został napadnięty, pozostali
— zgodnie z porozumieniem — mieli obowiązek przyjść mu ze zbrojną odsieczą.

A teraz małe zastrzeżenie. Chociaż posługujemy się tu określeniem „państwo”, nie jest ono zbyt fortunne w

odniesieniu do organizmu, którym władał Montezuma II, i nie pokrywa się z naszym współczesnym rozumieniem
tego pojęcia. Trudno by tu było jednak znaleźć bardziej stosowny i ściślejszy termin, dlatego

[strona 109]

też – mimo tych zastrzeżeń – posługujemy się nim jako najbardziej wygodnym.

Na ten stan rzeczy składało się wiele przyczyn. Imperium azteckie, jako państwo związkowe, nie było

jednolite. Tendencje – jakbyśmy dziś powiedzieli – odśrodkowe (głównie ze strony Texcoco), ciągłe bunty podbitych
plemion i dość skomplikowany system zarządzania utrudniały stapianie się w jeden organizm państwowy o zbieżnych
celach i interesach.

Władze meksykańskie nie myślały również o wcielaniu nowo zdobytych terenów w granice imperium, między

innymi z powodu braku dostatecznej liczby ludzi do skolonizowania tych ziem. W tej sytuacji zadowalano się
formalną zwierzchnością, dokumentowaną obowiązkiem składania wyznaczonych danin, a miejscowy kacyk lub
naczelnik, zachowując dotychczasową władzę, piastował odtąd godność namiestnika. Blisko trzydziestu
namiestników podległych terenów – pod grozą kary chłosty – spędzać musiało kilka miesięcy w ciągu roku w stolicy
azteckiej.

W Tenochtitlanie najwyższym dostojnikiem państwowym był tlacatecuhtli – Wódz Ludzi. Autorytet i

szacunek zawdzięczał w dużej mierze osobistym przymiotom, gównie zaś męstwu i zdolnościom wodzowskim. Za
czasów Montezumy II pozycja Wodza Ludzi, którego dla uproszczenia nazywamy po prostu władcą, była silnie
ugruntowana, jakkolwiek zakres jego władzy nie miał ściśle wytyczonych ram ani nie określały go jakieś akty
prawne. Tradycyjnie kierował polityką zagraniczną i pełnił godność najwyższego

[strona 110]

[opis ilustracji]
Procesja wojowników azteckich

[strona 111]

dowódcy. Jako głowa państwa posiadał w rzeczywistości władzę nieograniczoną. Poddani oddawali mu hołd z
oznakami najwyższego szacunku i uległości, jak gdyby samemu bogu.

Postać Montezumy II w opisach kronikarzy i konkwistadorów hiszpańskich, niewątpliwie przesadnych,

przywodzi na myśl majestat wschodnich despotów. W swych relacjach nazywają go królem, sułtanem lub nawet
cesarzem. Nikt poza przedstawicielami najbardziej czcigodnych rodów nie śmiał spojrzeć na twarz swego monarchy.
Etykieta dworska i powaga władcy wymagały, aby zwykły poddany, przystępując przed oblicze pana, zachowywał
korną postawę. Gdy się przybliżał, dotykał ręką ziemi, którą następnie kierował do ust. Ten ceremoniał pozdrowienia
władcy nazywał się „jedzeniem ziemi”. Posłowie lub petenci przed wejściem do sali przyjęć musieli zdjąć z nóg
sandały, a swą codzienną odzież z bawełny ukryć pod płaszczem utkanym z włókna agawy. monarcha spożywał
posiłki sam, na osobności, aby wzrok zwykłego śmiertelnika nie mógł go śledzić.

Poza obrębem pałacu władcę noszono w pozłacanej lektyce, osłoniętej baldachimem z pięknych kolorowych

piór. Gdy stawał na ziemi, rozpościerano mu pod stopy kosztowne kapy.

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 23 z 59

Wodza Ludzi wybierano z reguły z czteroosobowego kolegium reprezentantów organizacji plemiennych. W

skład owego ciała wchodzili dwaj przedstawiciele Tenochtitlanu i po jednym z Texcoco i Tlacopanu. Przyszły władca
musiał okryć się sławą bohatera:

[strona 112]

wziąć do niewoli jeńców, musiał odpowiadać określonym warunkom i poddać się licznym próbom. Wybór padał
tradycyjnie na osobę blisko spokrewnioną z ostatnim władcą. Wobec takiej „ordynacji” wyborczej panującym mógł
być tylko mężczyzna.

Akt koronacyjny odbywał się z niezwykłą pompą. Towarzyszyły mu liczne uroczystości i długie ceremonie. W

asyście wysokich urzędników, kapłanów i tłumu poddanych wprowadzano króla na tron, po czym następował
najbardziej podniosły moment – koronacja. Władca Texcoco, jako najwyższy rangą po Wodzu Ludzi, wkładał na
głowę monarchy diadem – bogato zdobiony złotem, szlachetnymi kamieniami i pióropuszem. Uroczystość
koronacyjną uświetniały krwawe ofiary z jeńców zdobytych przez nowego władcę. następnie wygłaszano
okolicznościowe przemówienia, w których wysławiano zapewne męstwo i inne cnoty nowo kreowanego monarchy.
Po oficjalnych ceremoniach rozpoczynały się uczty, zabawy, gry i turnieje wojowników, śpiewy i tańce obrzędowe.

Na dworze Wodza Ludzi przebywali spokrewnieni z nim dostojnicy. Wielu z nich mogło się wykazać

rodowodem sięgającym początków państwa azteckiego. Z nich rekrutowała się przyboczna straż pałacowa, oni
również piastowali najwyższe urzędy dworskie, w administracji państwowej i prowincji.

Przez pewien okres czasu wielkim znaczeniem cieszył się urząd tytularnie zwany Kobieta Wąż, po aztecku –

cihuacoatl. Było to właściwie imię starej

[strona 113]

bogini urodzajów. Naprowadza to nas na przypuszczenie, że urząd ten wywodzić się musiał od kapłana związanego z
kultem tej bogini, chociaż nie wiemy, czemu należy przypisać tak wielką jego karierą. Kobieta Wąż uzyskał za
panowania Montezumy I szerokie kompetencje polityczne, administracyjne i sądowe. Pełnił funkcje zarządcy skarbca,
najwyższego sędziego, a jako bliski doradca monarchy, którego wyręczał w wielu czynnościach zarządzania, mógł
wywierać bezpośredni wpływ na losy kraju. Gdy wojna wzywała monarchą w pole, Kobieta Wąż zastępował władcę.
Z chwilą jednak umocnienia się władzy monarszej stracił na znaczeniu i zeszedł do roli wyłącznie doradcy.

Ostatnim pełniącym urząd Kobiety Węża w Meksyku był kuzyn Quauhtemoka — Tlacotzin. Jego bohaterska

postawa w czasie obrony Tenochtitlanu wzbudziła podziw i uznanie u hiszpańskich zdobywców. Po haniebnym
zamordowaniu ostatniego władcy konkwistadorzy nadali Tlacotzinowi tytuł wicekróla kolonii hiszpańskiej, godność
pozbawioną wszelkiego znaczenia.

W hierarchiczno-teokratycznym ustroju państwa Azteków niższe szczeble zajmowali dwaj dostojnicy

wojskowi — Strażnik Domu Oszczepów i Wódz Wojowników. Jako członkowie sztabu opracowywali plan działań
wojennych, troszczyli się o zapewnienie prowiantu dla armii, wytyczali marszrutę, organizowali łączność i
sprawowali nadzór nad budową domów dla wojska.

[strona 114]

[opis ilustracji]
Quetzalcootl jako bóg wiatru

[strona 115]

Kobieta Wąż, obaj wymienieni wodzowie i arcykapłan tworzyli radę koronną. Za panowania Montezumy II urzędy te
pełnili: Atramentnik (Kobieta Wąż), Gibki Orzeł (Strażnik Domu Oszczepów), Czaple Pióro (Wódz Wojowników),
Zastępca Boga Wiatru (arcykapłan). Dostęp do wyższych szczebli państwowych mieli prawie wyłącznie
przedstawiciele starych rodów, wyboru dokonywano zwykle w obrębie rodziny tradycyjnie pełniącej od lat ten urząd.
Jednakże każdy aztecki dostojnik, który się dopuścił karygodnych czynów lub nie wypełniał należycie powierzonych
sobie obowiązków, mógł być pozbawiony zajmowanego stanowiska.

W różnych okresach czasu urzędy państwowe i zakres ich władzy ulegały zmianom. Wszelka więc próba

określenia charakteru rang urzędników i związanych z nimi kompetencji jest prawie niemożliwa.

W państwie Azteków możemy wyodrębnić wiele warstw społecznych stosownie do charakteru zajęcia i źródła

utrzymania. Powstanie warstw było wynikiem stopniowego pogłębiania się procesu społecznego zróżnicowania —
bądź w drodze przywilejów, bądź na skutek wzbogacenia się. Bogacono się na wojnie, na handlu; dobre podstawy
materialnego oparcia dawały również wysokie urzędy dworskie. Za odznaczenie się na wojnie nadawano ziemię,
tytuły. W ślad za tym szedł wzrost zamożności, znaczenia i wyższa ranga społeczna.

Szczytowe miejsce na drabinie społecznej zajmowali ludzie utytułowani, potomkowie starych zasłu-

[strona 116]

żonych rodów. Stanowili oni nie najliczniejszą, lecz najbardziej uprzywilejowaną warstwę, którą dla uproszczenia
można by uznać za stan szlachecki. Synowie szlachty kształcili się w ekskluzywnych szkołach, wstępowali do
elitarnych zakonów rycerskich — Orłów i Jaguarów, oni zasilali stan kapłański, spośród nich wybierano na
najbardziej eksponowane i zaszczytne stanowiska.

W kraju Azteków najliczniej reprezentowani byli rolnicy — wolni kmiecie. W istocie zaś ziemia była

własnością klanu. On ją uprawiał, a po zbiorach sprawiedliwie dzielił jej płody między wszystkich swoich członków.
Obok wolnych kmieci na ziemi pracowali bezrolni komornicy i niewolnicy.

Silną ekonomicznie warstwę tworzyli kupcy. Ich zajęcia handlowe, a zwłaszcza usługi, jakie oddawali państwu

w zakresie informowania władz o ludziach i krajach, z którymi prowadzili wymianę dóbr, wysoko stawiały ich w
hierarchii społecznej. Czcili własnych bogów — patronów, posiadali własną organizację, a nawet mieszkali w

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 24 z 59

osobnych dzielnicach.

Dość liczną warstwę stanowili rękodzielnicy — kamieniarze, garncarze, złotnicy, cieśle, wytwórcy plecionek z

piór, narzędzi, broni i inni. O wiele szczebli niżej stali tragarze, najmowani zwykle przez kupców do dźwigania
ciężarów w czasie wypraw handlowych. Siłę fizyczną tragarzy wykorzystywało również wojsko podczas pochodów
wojennych.

W społeczeństwie azteckim istniało usankcjonowane prawnie niewolnictwo. Większość niewolników

[strona 117]

stanowili jeńcy wojenni i ludzie ofiarowani przez podległe plemiona jako haracz. Lecz wolność można było również
utracić na mocy wyroku sądowego za przestępstwo (np. za kradzież) lub za długi. Do rządu niewolników mogła
niekiedy zepchnąć wolnego człowieka nędza. Uboga ludność, wyniszczona przez suszę, nieurodzaj lub inną klęskę
żywiołową, zaprzedawała się dobrowolnie w niewolę zamożnym obywatelom.

Wszelako los niewolnika nie był tak okrutny jak w starożytnych państwach azjatyckich. Obowiązany był

oczywiście pracować dla swego pana, lecz traktowano go po ludzku, nie wolno go było karać śmiercią ani wymienić
na innego. On sam mógł założyć rodzinę, posiadać własność prywatną, a jeśli miał ku temu środki — mógł stać się
posiadaczem... niewolników. Tylko leniwych lub krnąbrnych niewolników z obręczą na szyi wystawiano publicznie
na sprzedaż.

Sądownictwo azteckie przed podbojem miało cechy instytucji państwowej, władza ustawodawcza zaś

spoczywała wyłącznie w rękach króla. Pierwszym i wybitnym zarazem prawodawcą azteckim był słynny władca
tekskokański Nezahualcoyotl. Od niego Aztekowie przejęli procedurę sądową. Zebrał on i spisał wszystkie
dotychczas obowiązujące prawa zwyczajowe, rozwijane i uzupełniane w latach późniejszych przez kolejnych
władców. Ustawy i zarządzenia podawano ludowi do wiadomości za pośrednictwem pisma obrazkowego.

Sądownictwo posiadało swoją hierarchię. Najniższą

[strona 118]

instancją sądową byli tzw. teuctli, urzędnicy wybierani przez ludność. W zasadzie nie byli to sędziowie zawodowi,
lecz raczej urzędnicy policyjni, którym poruczano rozpatrywanie drobnych spraw życia codziennego w obrąbie
rejonu. Codziennie też zdawali raporty ze swej działalności i zasięgali porad u sędziów właściwych. Trybunały
sądowe funkcjonowały jedynie w większych miastach. Najwyższy trybunał, złożony z czterech osób, sądził i
wydawał orzeczenia pod przewodnictwem najwyższego sędziego — Kobiety Węża. Natomiast sądy niższych
instancji składały się z czterech sędziów i kilku ławników. Przy każdym trybunale urzędował pisarz, który za pomocą
pisma obrazkowego wciągał do rejestru nazwiska stron, przedmiot sporu i wyrok sądu.

Do kompetencji sądów należało rozpatrywanie zarówno spraw karnych, jak i cywilnych. W trakcie przewodu

sądowego występowali wynajęci przez obie strony obrońcy i pełnomocnicy, którzy jako rzeczoznawcy uzasadniali
racje, swoich klientów. O ile werdykty w sprawach cywilnych nie podlegały apelacji, o tyle od wyroku w sprawie
karnej można się było odwołać do trybunału wyższej instancji. Najwyższą instancją apelacyjną był sam władca.

Samowolnie nie wolno było nikogo karać. Na głównym rynku Tenochtitlanu stał gmach sądu, gdzie

urzędowało zawsze 10—12 sędziów, którzy rozstrzygali wszelkie spory handlowe. Niżsi funkcjonariusze sądowi
sprawdzali na targach rzetelność miar sprzedawców. Jeśli się okazało, że handlarz posłużył się

[strona 119]

[opis ilustracji]
Kupcy u Montezumy

nieprawidłową miarą, wówczas niszczono ją, on sam natomiast pociągany bywał do odpowiedzialności sądowej.

Sąd najwyższy miał swoją siedzibę w pałacu władcy, a sala sądowa, specjalnie wydzielona, była odpowiednio

udekorowana. Tak na przykład w Texcoco na przeciwległej stronie dziedzińca pałacu królewskiego znajdowały się
dwie sale sądowe. W większej, zwanej Sądem Boga, stał szczerozłoty tron, inkrustowany turkusami i innymi
szlachetnymi kamieniami. Naprzeciw — na krześle — spoczywała czaszka ludzka „ukoronowana" Wielkim
Szmaragdem, a ponad nią mienił się barwami tęczy pęk lśniących piór i drogich kamieni. Czaszka leżała na stosie
mieczy wojennych, tarcz, kołczanów, łuków i strzał. Ściany pokrywały tapety z sierści różnych dzikich zwierząt

[strona 120]

o niezwykle pięknym i bogatym ubarwieniu, z wizerunkami zwierząt i kwiatów. Nad samym tronem rozpościerał się
baldachim z piór, a z jego środka wystawały błyszczące strzały ze złota.

Drugi sąd, zwany królewskim, równie starannie przyozdobiony, nazwę swoją zawdzięczał okoliczności, że tu

właśnie monarcha przysłuchiwał się przebiegowi sprawy i tu wydawał werdykt. Gdy rozstrzygał sprawy wielkiej wagi
lub wydawał wyrok śmierci, wówczas wstępował na Tron Boga (w Sądzie Boga) w otoczeniu czternastu wybitnych
dygnitarzy. Tu wkładał lśniący od złota i kamieni diadem, brał w lewą rękę złotą strzałę, kładł prawą dłoń na czaszkę
i ogłaszał wyrok.

Pewien mnich hiszpański spisał w 1543 roku prawa Azteków. Odznaczały się one surowością i częstokroć

przypominają pojęcia prawne starożytnych ludów Wschodu, wyrażające się zwięzłą zasadą: „oko za oko”.

„Gdy ktoś daje drugiemu — głosi jeden z przepisów — napój jadem zatruty, winny (zbrodni) ma umrzeć

otruty tymże samym napojem lub zabity uderzeniami pałek. Gdy zaś otruty był niewolnikiem, zabójca zostaje
niewolnikiem.”

Z całą bezwzględnością karano pijaństwo: „Jeśli ojciec rodziny się upija, rodzina ma prawo zabić go pałką w

tym miejscu, gdzie znaleziono go pijanym. Jeśli się upił młodzieniec, który miał poślubić niewiastę, należy uwięzić
go i zabić pałką.”

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 25 z 59

A oto kilka innych przykładów z kodeksu:

[strona 121]

„Kto czyni szkody w kraju nieprzyjacielskim bez zezwolenia dowódcy, umiera za to.”
„Wojownik, który kradnie łupy swojemu koledze, zostaje ukarany śmiercią.”
„Rodzina wojownika, który zdradzi swój naród, traci wolność, a on sam zostaje poćwiartowany.”
„Złodziej, który nie zdąży pozbyć się skradzionej rzeczy, zostaje niewolnikiem. Gdy rzeczy skradzionej nie

można znaleźć, złodzieja karze się śmiercią.”

Sądy rozstrzygały również sprawy rozwodowe, co nie należało chyba do rzadkości w kraju, gdzie istniała

poligamia. Na mocy wyroku sądowego kobieta bezpłodna mogła zostać wypędzona przez swego małżonka, a
małżeństwo rozwiązane. Podobne konsekwencje groziły kobiecie zaniedbującej obowiązki domowe, a jeszcze
surowsze za zdradę małżonka. Ale nie tylko kobiecie groziły sankcje prawne. Również niewiasta mogła odwołać się
do sprawiedliwości i zaskarżyć mażą. Miała prawo żądać rozwodu, jeżeli na przykład mąż znęcał się nad nią, nie
dostarczał środków na utrzymanie rodziny lub nie dbał o wykształcenie dzieci.

Należy wszakże obiektywnie stwierdzić, iż prawo azteckie w większym stopniu brało w opiekę mężczyznę niż

kobietę. Podobnie pozycja społeczna mężczyzny była wyższa.

Wyroki sądów musiały być sprawiedliwe. Przekupywanie sędziów prezentami było karane. Jeden z artykułów

azteckiego kodeksu brzmiał: „Sędzia, który wydaje wyrok niesprawiedliwy lub umyślnie

[strona 122]

zmienia w sposób niesprawiedliwy wyrok sędziego niższego, umiera za to.” Na mocy tego artykułu Nezahualpilli
skazał na śmierć w Texcoco sędziego za przyjęcie łapówki.

Przestępców nigdy nie karano dłuższym więzieniem, a czasowe ograniczenie wolności stosowano tylko w

nielicznych przypadkach.

Istniały dwa rodzaje więzień: teilpiloyan, gdzie przetrzymywano za drobne przestępstwa, oraz cuauhcalli,

gdzie zamykano skazanych na śmierć lub niewolników i ludzi przeznaczonych bogom na ofiarę. Śmiercią karano za
nierząd, przestępstwa handlowe, przywłaszczenie sobie urzędu, paserstwo, morderstwo, większe kradzieże. Jeśli
miasto nawiedziło jakieś nieszczęście, domniemanego sprawcę — czarownika składano bogom na ofiarę.

Karę śmierci wymierzano w rozmaity sposób: przez ukamienowanie (za rozbój na drogach, za cudzołóstwo, za

kradzież na placu handlowym), uduszenie (za kradzież 20 kolb kukurydzy, za spędzenie płodu), poćwiartowanie (za
zdradę stanu), powieszenie (za morderstwo i większą kradzież) i ścięcie (gdy np. wysoko urodzony Aztek dopuścił się
zbrodni). Jako karę stosowano ponadto banicję i częściowe okaleczenie. Za krzywoprzysięstwo i oszczerstwo
obcinano wargi i język, stręczycielki nierządu stawiano pod pręgierz, a urzędnik państwowy oskarżony o niegodne
postępowanie był degradowany.

W miastach- i wioskach azteckich panował zwykle porządek. Drogami i ulicami można się było poruszać

[strona 123]

bez obawy o życie i mienie. Kradzieże zdarzały się niezmiernie rzadko, podobnie jak napady rabunkowe. Proceder
włamywaczy miał w sobie coś z magii. Aby zagrabić upatrzony dobytek, włamywacze posługiwali się magicznymi
praktykami. Wierzyli, że lewy palec kobiety zmarłej w połogu posiada moc pogrążania w głębokim śnie. Chcąc więc
ułatwić sobie zadanie i uśpić mieszkańców domu, pukali nocą w drzwi odciętym palcem.

Surowość i okrucieństwo prawodawstwa azteckiego budziły uzasadniony lęk przed wymiarem

sprawiedliwości, a zarazem zapewniały poczucie bezpieczeństwa i zapobiegały szerzeniu się przestępstw.

[strona 124]

8. SPRAWY WOJSKOWE

Powstanie polityczno-militarnego trójprzymierza Tenochtitlan-Texcoco-Tlacopan

^ojuszu nie tylko skutecznie

vych pa
lolny dc
ajmniej
oozwoliłi

nbezpier

złonkom
granice
nicznej. Zrodziła go wspólni interesó dnej
strony konieczność zapewnienia sobie mu/... iaych

środków do życia, z drugiej zaś potrzeba zdobycia jeńców na ofiary dla bogów.

Wojna była sprawą życia i śmierci zarówno w sensie gospodarczym, jak i religijnym. Zwycięskie wojny

przysparzały Aztekom łupów, dawały olityczną przewagę nad zwyciężonym, od klói ciagan

[strona 125]

[opis ilustracji]
Wojownicy z zakonu Orłów i Jaguarów

haracz; dawały im jeńców, a zwycięzcy wojownicy zyskiwali tytuł do sławy, godności wojskowe, ziemią, możność
awansu społecznego. Nawet jeńcy — zgodnie z wyznawaną powszechnie wiarą — mogli czuć się szczęśliwi ze

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 26 z 59

swego losu, gdyż ofiarowani bogom dostawali się po śmierci do wschodnich rejonów nieba, Domu Słońca
(Tonatiuchichan), który był w jakiejś

[strona 126]

mierze odpowiednikiem chrześcijańskiego raju. Ziemskie, doczesne potrzeby mieszkańców Meksyku nierozerwalnie
splatały się ze światopoglądem religijnym — z wiarą w przyszłe, pozagrobowe życie człowieka.

Służba wojskowa cieszyła się więc wielkim szacunkiem w społeczeństwie; przynależność zaś do jednego z

trzech zakonów rycerskich — Orłów, Jaguarów i Strzał — stanowiła wyróżnienie i zaszczyt, jakkolwiek trzon armii w
razie wojny stanowiło pospolite ruszenie szerokich warstw ludu.

Wojna, której patronował szczególnie adorowany bóg Huitzilopochtli, była sprawdzianem wartości bojowej

armii i talentu jej dowódców. Godność wodza mógł piastować jedynie wojownik wsławiony męstwem i bohaterską
postawą na polu walki. Odwagą osobistą musiał się również wykazać przyszły władca, jeśli pragnął pozyskać
szacunek i autorytet ludu, akt koronacji zaś mógł być spełniony dopiero wówczas, gdy wziął do niewoli jeńców.

Armia aztecka, w porównaniu z wojskiem Corteza, była uzbrojona prymitywnie. Brak broni palnej, koni i

nieznajomość żelaza, przesądziły o losach państwa Montezumy. Każdy żołnierz aztecki posiadał miecz, łuk ze
strzałami, jedną dzidę, procę lub maczugę. Miecz wojownika azteckiego składał się z drewnianej klingi obosiecznej o
długości około 1,20 m; ostrze miecza stanowiły mocno osadzone, długie, wyostrzone kawałki obsydianu. W czasie
walki żołnierz trzymał go oburącz, a jeśli dysponował wielką siłą fizycz-

[strona 127]

ną, broń ta stawała się w jego rękach straszliwym narzędziem śmierci. Ale tylko na krótko, bowiem już po pierwszych
ciosach ostrza mieczy szybko się tępiły.

Łuk zrobiony był z giętkiego drzewa, cięciwa zaś ze ścięgna zwierzęcego lub z jeleniego włosia. Strzały,

wystrugane z twardego drewna, zakończone były grotami z kości zwierzęcych, ości ryb lub z obsydianu. Używane do
walki dzidy były stosunkowo krótkie, a ostrza ich hartowano w ogniu lub zaopatrywano w groty kościane, z
obsydianu, a nawet z miedzi. Niekiedy też miały potrójne ostrza. Pomysłową bronią był miotacz dzid atl-atl.
Urządzenie to przypominało rodzaj wąskiej rynienki, w której umieszczano dzidę, aby nadać jej odpowiednią siłę
wyrzutu. W ten sposób dzida zamieniała się w pocisk — groźną broń w walce na dystans. Znane też były maczugi —
grube pałki drewniane, nabijane kawałkami niezastąpionego obsydianu.

Głowę wojownika ochraniał drewniany hełm obciągnięty skórą drapieżnych zwierząt lub wężów, dodatkowo

przyozdabiany złotą blachą i szlachetnymi kamieniami. Na czubie hełmów chwiały się barwne pióropusze. W istocie
tego rodzaju nakrycie głowy było w większym stopniu ozdobą niż zabezpieczeniem od strzał lub ciosów. Tak
ozdobny strój przysługiwał jednak tylko zasłużonym i walecznym wojownikom. Niekiedy zamiast drewnianych
hełmów używano łbów dzikich zwierząt. W rozwartą paszczękę drapież-

[strona 128]

nika, uzbrojoną w potężne żaby, wkładał wojownik aztecki głowę, a resztę ciała okrywał skórą. Poszczególne
oddziały wojowników, chcąc wzbudzić postrach wśród wrogów, przebierały się za jaguary, kujoty lub upiory.

Częścią rynsztunku obronnego była tarcza — okrągła, płaska, wykonana z wielu warstw trzciny bambusowej,

czasem z drewna lub skorupy żółwia, zaopatrzona w osłonę na rękę i dwa uchwyty. Co znamienitsi Aztekowie mieli
tarcze wyklejone papierem z agawy, pokryte skórą i przybrane mozaiką z piór, złotą blachą lub malowidłem. Zdobiły
je często złote i srebrne półksiężyce, wymalowane szpony orła, łapy jaguara lub postacie demonów. Ale podstawową
częścią rynsztunku ochronnego były pancerze, a raczej grube pikowane kurty bawełniane, zabezpieczające głównie
ciało przed strzałami. Niebagatelną zaletą bawełnianego pancerza była jego lekkość, co w warunkach tropikalnego
klimatu miało ogromne znaczenie. Wartość jego docenili żołnierze Corteza, którzy często zamieniali swoje żelazne,
ciężkie pancerze na azteckie. Wyżsi natomiast rangą wojownicy
azteccy okrywali swoje torsy złotymi i srebrnymi pancerzami.

Tak uzbrojony i przyodziany rycerz aztecki wyglądał może i groźnie, ale przede wszystkim barwnie i strojnie.

Natomiast prości żołnierze szli do walki prawie nago, przepasani na biodrach jedynie wąskim kawałkiem tkaniny.
Ciała mieli zwykle pomalowane na czarno, a twarze w paski o tej samej barwie, po-

[strona 129]

[opis ilustracji]
Wojownicy azteccy

[strona 130]

sypane proszkiem pirytu. Na nogach nosili sandały o grubo wyściełanych podeszwach.

Ziemska wojna miała swoje pozaziemskie odbicie w walce toczonej między bogami we wszechświecie. Dwaj

groźni rabusie — jaguar i orzeł — reprezentowali dwie wojujące strony — niebo i ziemię, światło i ciemność, słońce
i gwiaździsty firmament. Odpowiadały im dwa zakony rycerskie — Orłów i Jaguarów — rekrutujące w swych
szeregach najbardziej wypróbowaną i doborową elitę wojowników. Strój ich, choć zapewne w boju niewygodny,
budzić musiał grozę wśród wrogów, składał się bowiem ze skóry drapieżników i upiornie wyglądających trupich
czaszek dzikich zwierząt. Odwagę członków obu zakonów krzepiła wiara w opiekę bóstwa, w imię którego przelewali
swoją i cudzą krew. Rycerze obu tych zakonów oraz trzeciego jeszcze — zakonu Strzał — stanowili kwiat rycerstwa
azteckiego i stałą część wojska.

Akcje armii azteckiej wspierała dobrze zorganizowana służba wywiadowcza. Już w 1518 roku, kiedy Juan de

Grijalva żeglował wzdłuż wybrzeży meksykańskich, Hiszpanie zauważyli wysokie słupy dymów snujące się z ognisk
rozpalonych na brzegu. Tym prostym sposobem czuwające na wybrzeżu straże Indian przekazywały informacje o

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 27 z 59

pojawieniu się nieznanych przybyszów. W czasie jednej z rozmów z Montezuma Cortez dowiedział się, że w
Tenochtitlanie wiedziano o ruchach okrętów hiszpańskich w latach 1517 i 1518.

[strona 131]

Podczas oblężenia stolicy Aztekowie rozpalili na stokach gór ogromne ognie, aby dym mógł być widoczny na

wielką odległość. Po pewnym czasie z dalekich wzgórz poczęły się snuć kolumnowe smugi dymu. To odpowiadały na
wezwanie okoliczne osiedla położone na jeziorze. Tym sygnałem zwoływano łodzie z Meksyku i pobliskich miast dla
zorganizowania obrony stolicy. Aztekowie dysponowali jeszcze innym środkiem przesyłania wiadomości. Dostarczali
ich na całej trasie, od wybrzeża Pacyfiku do Tenochtitlanu, rozstawieni co 10 km specjalni gońcy szybkobiegacze
systemem sztafetowym. Nie wykluczone, że do Azteków dotarła nawet niejasna wieść o krótkim pobycie Krzysztofa
Kolumba w zatoce Hondurasu. Przypuszczenie to wydaje się prawdopodobne, gdyż kupcy azteccy utrzymywali stały
kontakt handlowy z południowym wybrzeżem zatoki i krajem zamieszkałym przez Majów.

Pewną pomocą w prowadzeniu wojen były barwne mapy obrazkowe, wymalowane na szerokich płatach

włókna agawy, na papierze lub tkaninach bawełnianych. Zaznaczone na niej liczne elementy topograficzne: rzeki,
przystanie, zatoki i miejscowości na północnym wybrzeżu od Panuco do Tabasco (około 140 km) pozwalały na
rozeznanie się w terenie. Z takich właśnie map korzystali właśnie Hiszpanie w czasie marszu na Honduras przez
bezkresne puszcze południowego Meksyku i północnej Gwatemali. Szczegóły topograficzne naniesione na tkaninę
lub papier pochodziły ze znajomości terenu od lat penetrowa-

[strona 132]

nego przez karawany kupców łączących zajęcia handlowe z działalnością szpiegowską.

Oddziałom wojskowym towarzyszyła orkiestra oraz młode niewiasty — kochanki wojowników. Kolumny

wojsk szły przy donośnym akompaniamencie bębnów, rogów, fletów i trąbek z muszli. Na czele oddziału kroczył
jego dowódca, niosąc na ramieniu sztandar, czyli po prostu drzewce długości około trzech metrów, z umieszczonym
na czubku godłem, którym był zazwyczaj wizerunek zwierzęcia ze złota, piór itp. Każda taka drużyna, uformowana z
członków jednego klanu, miała własny sztandar odpowiedniego koloru, który wyróżniał ją od innych oddziałów.
Sztandar otaczano niemal mistyczną czcią. Broniono go z heroiczną odwagą i poświęceniem. Jeżeli nieprzyjacielowi
udało się go zdobyć lub zabić wodza, duch wojowników słabł natychmiast. Śmierć wodza i utratę sztandaru uważali
Aztekowie za zapowiedź klęski, za karę zesłaną przez nieprzychylnie usposobionych bogów.

Wiedział o tym doskonale Cortez i w pamiętnej bitwie pod Otumbą wykorzystał to z powodzeniem. Pisze o

tym naoczny świadek Bernal Diaz: „Cortez i inni oficerowie przy nim będący dostali się tam, gdzie ze swoim
zastępem znajdował się wódz naczelny Meksykanów — stał pod swym rozwiniętym sztandarem, w bogatej złotej
zbroi i w wielkich srebrzystych pióropuszach... Cortez tak natarł koniem na wodza meksykańskiego, że ten opuścił
sztandar. W pościg za nim rzucił się Juan de Salamanca na

[strona 133]

[opis ilustracji]
Głowa kamienna wojownika z zakonu Orłów

[strona 134]

swej dereszowatej klaczy, przebił go włócznią i zerwał mu pióropusz... on pierwszy natarł i obalił sztandar, przez co
upadł duch w wodzu i w jego wojownikach.”

Mimo liczebnej przewagi Azteków wojska hiszpańskie górowały nad przeciwnikiem dzięki koniom i broni

palnej. Ogień muszkietów i armat czynił tak wielkie spustoszenie w szeregach prymitywnie uzbrojonych Indian, że
można by go porównać w pewnym sensie do niszczycielskiej siły broni atomowej. Opancerzone zaś konie jazdy
hiszpańskiej torowały sobie drogę w gęstwie pieszych wojowników na podobieństwo współczesnych czołgów.
Pociskom i kartaczom Meksykanie przeciwstawili broń z epoki kamiennej, groźną jedynie w bezpośrednim starciu, w
którym do głosu dochodziła siła fizyczna i sprawne posługiwanie się mieczem lub włócznią.

W wojsku azteckim nie było rozwiniętych stopni oficerskich. Sprowadzały się one w zasadzie do trzech.

Najwyższą godność można by porównać do rangi generała, któremu podlegali czterej wyżsi oficerowie, im zaś
dowódcy kompanii. Nagrodą za męstwo i zasługi, niezależnie od nominacji, były specjalne odznaczenia, a
mianowicie trzy rodzaje orderów: Księcia, Orła i Jaguara. Najwyższym wyróżnieniem, przyznawanym za wyjątkowe
zasługi, był Order Księcia. To wysokie odznaczenie dawało określone przywileje; kawalerowie Orderu Księcia mieli
prawo do związywania włosów czerwonym sznurem, a każdy chwalebny czyn mogli uwidaczniać zwisającym
pasmem bawełnianym.

[strona 135]

Gdzie i kiedy dozwolone było noszenie dystynkcji wojskowych, strojów galowych i odznaczeń, mówił regulamin
wojskowy. Za wykroczenia natury regulaminowej groziły surowe kary.

Żołnierz aztecki nie mógł przywdziać ozdobnego, galowego stroju, zanim nie przeszedł chrztu bojowego. Do

tego czasu musiał się zadowolić prostym odzieniem z białego, grubo tkanego materiału lub zwykłej przepaski. Z
nakazu tego nikt nie mógł być pod żadnym pozorem zwolniony, nawet synowie królewscy. Ten swoisty demokratyzm
i surowość rygorów wojskowych zrównywały w prawach wszystkich obywateli. Służba w wojsku była obowiązkowa.

Działania zaczepne Aztekowie podejmowali po wypowiedzeniu wojny. Poprzedzały je zwykle akty

dyplomatyczne, które miały na celu wymusić na kaI cyku lub naczelniku plemiennym określonego
zadośćuczynienia za doznaną obrazę lub naruszenie prawa. u Jeśli zabiegi te nie dawały oczekiwanych wyników,
odwoływano się do szlachetności narodu i próbowano metodą łagodnej perswazji nakłonić go do uległości i
podporządkowania się imperium azteckiemu. Gdy i te wysiłki okazywały się daremne, wówczas przemawiał miecz.

Wodzowie starali się przede wszystkim zaskoczyć wroga, tak ażeby szalę wojny możliwie najszybciej i

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 28 z 59

najefektowniej przechylić na swoją stronę. Na czele pochodu wojsk, uformowanego w oddziały po 400 wojowników i
pułki po 8 000 ludzi, stał jeden wódz.

[strona 136]

Przed rozpoczęciem bitwy żołnierze azteccy wszczynali ogromną wrzawę, spotęgowaną odgłosem licznych

instrumentów muzycznych — wrzaskliwych rogów i fletów. Gwizdem i krzykiem zagrzewano się do boju i dodawano
sobie wzajemnie otuchy.

Wodzowie indiańscy nie rzucali do walki wszystkich sił na raz: część armii trzymano przezornie w odwo-

[strona 137]

dzie. Często bitwa rozpoczynała się od walki na dystans: ciskania dzid, strzelania z łuków i miotania kamieni z procy.
A gdy już pociski i strzały wyczerpano, wówczas obie strony przystępowały do walki wręcz — na miecze i maczugi.
Rannych i zabitych znosiły z pola bitwy specjalne oddziały. Wodzowie obawiali się, aby ich widok nie odebrał ducha
walczącym.

W służbę rzemiosła wojennego zaprzęgli Indianie podstęp. W gęstym poszyciu lasów lub w wykopanych

dołach starannie ukryci wojownicy urządzali zasadzki, skąd dokonywali niespodziewanych wypadów. Dla zmylenia
wroga stwarzano niekiedy pozory ucieczki, aby ścigające oddziały wyprowadzić na z góry upatrzone i przygotowane
miejsce, by tam zadać im dotkliwy cios.

Zwycięstwo obchodzono nader uroczyście. Starszyznę i prostych wojowników, którzy odznaczyli się w walce,

nagradzano odznaczeniami. Na 24 godziny przed dniem ofiarnym wszyscy zdobywcy jeńców pościli, a wziętych do
niewoli wrogów przystrajano symbolami boga słońca. Gdy kapłan spełnił swą krwawą powinność, odciętą głowę
jeńca wystawiano na widok publiczny, a wysuszoną skórę, zdartą z ciała zabitego, wypychano bawełną. W ten sposób
spreparowana makabryczna kukła upamiętniała zwycięstwo nad wrogiem.

W okresie wojny o jeńców było stosunkowo łatwo, ale w warunkach pokoju zdobycie ludzi na ofiarę mu-

[strona 138]

siało nastręczać trudności. Aby uniknąć gniewu bogów i nasycić ich krwią, dwa plemiona organizowały obustronną
bezkrwawą potyczkę dla zapewnienia sobie jeńców na ofiarę. Nazywano to „wojną kwiatów”. Rytualna walka
zaspokajała potrzeby kultowe bez uciekania się do wojny i ponoszenia wszelkich niepożądanych skutków.

[strona 139]

9. GOSPODARKA

Zdarzyło się kiedyś, że bogowie zapragnęli wywiedzieć się, gdzie właściwie znajduje się szlachetny pokarm,

którym — niezależnie od krwi ludzkiej — zwykli sycić głód: kukurydza. Aby przeto zaspokoić ciekawość i pogłębić
swą wszechwiedzę, wybrali spośród siebie Quetzalcoatla i wysłali, aby odszukał owo miejsce.

Wysłannik bogów wywiązał się z niełatwego zadania znakomicie. Po wielu latach wytrwałego tropienia

wypatrzył chytrze ukryty spichlerz, w którym złote ziarna przechowywała skrzętnie i w ścisłej tajemnicy czerwona
mrówka, gromadząc je w skalistej grocie Cincalli, dokąd zachodziła w noc wigilijną. Mocą boskiej potęgi
Quetzalcoatl przekształcił się w mrówkę i pod jej postacią dostał się przez szcze-

[strona 140]

linę do groty, skąd wykradł ziarno. Dobry bóg zdobył się następnie na gest godny Prometeusza i ofiarował
wykradzioną kukurydzę ludziom, aby i oni mogli ją spożywać.

Ta stara legenda meksykańska „wyjaśnia” zagadkę zdobycia przez człowieka kukurydzy, której pochodzenie

niektórzy uczeni wywodzą z Meksyku, choć wedle innych hipotez praojczyzną jej miało być dzisiejsze Peru. Botanicy
zgodni są natomiast w kwestii zasadniczej, że kukurydza (Zea mays) pochodzi z Ameryki. Znały ją i uprawiały od
kilku tysięcy lat liczne plemiona osiadłych Indian w obu Amerykach.

Głównym zajęciem i podstawą utrzymania Azteków była prymitywna gospodarka rolna, a kukurydza

stanowiła podstawowe ich pożywienie jako jedyna znana im roślina zbożowa. Jej ziarno mielono na mąkę, a z łodyg
uzyskiwano cukier. Uprawa jej, ściśle związana z kultem religijnym, miała decydujące znaczenie w życiu codziennym
i dla rozwoju cywilizacyjnego mieszkańców Meksyku.

Pola uprawne zakładano na obszarach leśnych, karczowanych za pomocą kamiennych siekier. Na

wykarczowanym z drzew terenie wycięte pnie i korzenie palono, aby uzyskany w ten sposób popiół zmieszać
następnie z ziemią. Dodatkowym, równie cennym źródłem naturalnego nawozu była próchnica — pozostałość po
zgniłych drzewach. W razie potrzeby — dość częstej w poszczególnych rejonach Meksyku na skutek nikłych
stosunkowo opadów — pola nawadniano za pomocą urządzeń irygacyjnych, znanych

[strona 141]

[opis ilustracji]
Uprawa kukurydzy

[strona 142]

jeszcze kulturom przedazteckim. Pola uprawne niekiedy zasilano nawozem ludzkim.

W marcu, po przepisanych rytuałem ceremoniach — stosownie do kalendarza — przystępowano do sadzenia

młodych roślin na głębokość 10—12 cm. W powszechnym użyciu były narzędzia z kości i kij drewniany — rodzaj
motyki.

Teraz w zasadzie pomyślny rozwój wegetacyjny i obfitość plonów zależały w głównej mierze od ilości

opadów kwietniowych. Ale rolnik aztecki pragnął zabezpieczyć się przed kaprysami pogody, a zwłaszcza przed
posuchą, i zwracał się o pomoc do sił nadprzyrodzonych. Przed nastaniem pory zasiewów, w oczekiwaniu na

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 29 z 59

upragnione opady, składano bogu deszczu — Tlalokowi — krwawe ofiary z dzieci i jeńców wojennych. Dla
ubłagania deszczu w marcu odbywały się makabryczne tańce kapłanów, przyodzianych w skóry zdarte z jeńców, ku
czci boga wiosny i zasiewów — Xipe Toteka.

W lipcu natomiast, w okresie dojrzewania kukurydzy, niewiasty rozpuszczały na osiem dni swe długie kruczej

barwy włosy. Dla dopełnienia obrzędu adoracji bogini dojrzewającej rośliny (Xilonen) poświęcano młodą niewolnicę.
Nieszczęsnej ofierze odcinano głowę, co symbolicznie miało wyrażać oddzielenie kolby kukurydzy od łodygi.
Dopiero po tych wszystkich ceremoniach wolno było spożywać placki i inne potrawy przyrządzone z kukurydzy.

Na płaskich ręcznych żarnach z kamienia, wspartych na trójnogu, rozcierano również kamiennym

[strona 143]

wałkiem ziarno na mąkę. Sprzęt ten, do dziś używany przez chłopów meksykańskich, stanowił nieodzowny element
wyposażenia rolników nie tylko azteckich.

Dla rolniczego ludu Azteków i współczesnych nam Meksykanów kukurydza była produktem podstawowym.

Sporządzano z niej rozmaite potrawy, a nawet napoje. Narodową potrawą były i są wciąż jeszcze w Meksyku płaskie
placki z mąki kukurydzianej i dodatkiem wapna, przypiekane na gorącej blasze, podobne do naszych omletów,
nazwane przez Hiszpanów tortille (azt. tlaxcalli). W epoce rozkwitu kulturalnego i potęgi polityczno-militarnej
państwa Montezumy II w wielkim, kilkusettysięcznym Tenochtitlanie spożycie kukurydzy tak dalece wzrosło, że
trzeba ją było importować z innych okolic.

Groźnym wrogiem kukurydzy obok szkodników były zimna; mogły one zniszczyć młode roślinki. A

nieurodzaj kukurydzy oznaczał głód w kraju.

Na roli pracowały gromadnie całe rodziny, spiesząc sobie z wzajemną pomocą. Nawet ziemia wezwanego na

wojnę rolnika nie leżała odłogiem, lecz przechodziła na ten czas pod opiekę innej rodziny. W pewnych okolicach,
przy sprzyjających warunkach atmosferycznych, plony zbierano niekiedy dwa, a nawet trzy razy do roku.

Ustawicznym i zarazem największym źródłem niepokoju Azteka była troska o deszcz, dość skąpy w

niektórych częściach wyżyny Anahuac. Byt jego rodziny uzależniony był bowiem od deszczu, który — zgodnie „z
wierzeniami — mógł zapewnić mu tylko Tlaloc.

[strona 144]

Lecz bóg ten — jak wszyscy inni bogowie — pożądał krwi człowieka. Ten ekonomiczno-religijny wzgląd

pchał zagrożonego w swej materialnej egzystencji Azteka do wojny, ona jedna bowiem mogła mu dostarczyć
odpowiedniej ilości przyszłych ofiar i uchronić własny lud przed masową daniną krwi.

Niezwykle ciekawa metoda, ale w wyjątkowych okolicznościach zapewne stosowana, umożliwiała sztuczne

wywoływanie opadu. Kiedy wyschnięta ziemia spragniona była wilgoci, a niebo zasnuwały ciężkie chmury, wówczas
na szczyty gór wspinali się kapłani — wywoływacze deszczu i odprawiali „magiczne” praktyki. Na specjalnie do tego
celu przeznaczonym urządzeniu (rodzaj paleniska) palono kuleczki z surowego kauczuku i kopalu (żywicy). Drobne
cząsteczki sadzy, ogrzane promieniami słońca i rozproszone w górnych warstwach atmosfery, powodowały skraplanie
chmur, a w następstwie rzęsisty deszcz.

Brak dostatecznej ilości ziemi, spowodowany przyrostem ludności, zmusił Azteków do gospodarczego

wykorzystania jezior, nad którymi rozkwitły największe i najbogatsze miasta azteckie. W czasach podboju
hiszpańskiego w rozległym zagłębieniu wyżyny Anahuac — w Dolinie Meksyku — było ich pięć. Największe ż nich
— Texcoco (o tej samej nazwie było również miasto-państwo położone nad tym jeziorem), o słonej wodzie, leżało w
środkowej części doliny i było głębsze od pozostałych. W porze deszczowej gwałtowny przybór wód łączył wszystkie
pięć jezior, tworząc jedno wielkie rozlewisko. Na je-

[strona 145]

[opis ilustracji]
Pływający ogród

ziorach tych Aztekowie zakładali „ogrody pływające” — tzw. chinampasy — jakkolwiek bardziej stosowną nazwą
byłoby tu określenie „sztuczne wysepki uprawne”, jako że były one dziełem rąk ludzkich i przeznaczone pod uprawę
warzyw.

Były to niewielkich rozmiarów plecionki z trzciny i gałęzi wypełnione błotem i mułem jeziornym. Na ich

brzegach sadzono zwykle wierzby, które przytwierdzały korzeniami wysepkę do podłoża jeziora. Stały dopływ wody i
żyzny muł gwarantowały szyb-

[strona 146]

ką wegetację roślin i bogate zbiory. Zebrane plony z wysepek rolnicy przewozili czółnami na stały ląd. Z czasem
wokół miast meksykańskich powstał na lagunach swoisty labirynt utworzony ze sztucznych wysepek, grobli i
kanałów. Pomysłowość Indian, pobudzona koniecznością życiową, stworzyła niesłychanie malowniczy, jedyny w
swoim rodzaju choć sztuczny krajobraz, znamienny dla kultury azteckiej. Dziś jeszcze w pobliżu stolicy, tam gdzie
niegdyś znajdowało się miasto Xochimilco (Soczimilko), ta stara metoda uprawy pokrywa w znacznym stopniu
zapotrzebowanie stolicy i okolic w jarzyny.

Szerokie zastosowanie w życiu ówczesnego Meksyku miała bawełna. Wyrabiano z niej przede wszystkim

odzież i pikowane „pancerze” dla wojowników. Amerykański uczony George Car ter, wnioskując na podstawie ilości
chromozomów w bawełnie z Nowego i Starego Świata, wysunął niesłychanie śmiałą hipotezę, że roślina ta została
sprowadzona do Ameryki z Europy w bardzo odległych czasach na długo przed odkryciem Kolumba.

Z innych roślin uprawianych wypadnie wymienić pieprz chilijski, kilka gatunków fasoli, pomidory (dodajmy

nawiasem, że angielski wyraz tomato lub niemiecki Tomate pochodzi od azteckiego tomatl). Rzadziej natomiast

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 30 z 59

spożywane były słodkie białe ziemniaki; znalazły one większe zastosowanie wśród ludów Meksyku dopiero po
przybyciu Hiszpanów. Wszystkie te rośliny nie były znane Europie przed odkryciem Ameryki, a przywiezione do niej
zrobiły

[strona 147]

z czasem oszałamiającą karierę, podobnie zresztą jak i w Azji. Wystarczy przytoczyć choćby przykład tytoniu, nie
mówiąc już o wyjątkowej popularności ziemniaków, których amerykańskie pochodzenie przypomina jedynie nazwa
gatunkowa w Polsce — „amerykany”.

Aztekowie znali i cenili sobie smak, aromat i narkotyzujące własności tytoniu; palili go w fajkach lub w

postaci nawiniętych liści na dość długą cieniutką wydrążoną trzcinkę, co razem przypominało smukłe cygara.

Wielkie i rozliczne korzyści czerpali rolnicy azteccy z uprawy agawy. Wydobywano z niej sok i poddawano

fermentacji. W efekcie otrzymywano odurzający, 0 wysokich walorach odżywczych, napój — pulque, związany
rytualnie z długą plejadą bogów. Wybitny uczony amerykański G. C. Vaillant pisze o nich w swej
znakomitej pracy Aztekowie z Meksyku: „Według niektórych opisów bogowie ci i skojarzone z nimi zwierzęta
— króliki — reprezentowali różne rodzaje pijaństwa. Czterysta królików oznaczało pijaństwo zupełne, podczas gdy
piętnaście czy dwadzieścia — zwykłą towarzyską wesołość”.

Pulque nie było piwem, winem ani wódką, lecz może raczej wszystkim po trochu, a jednocześnie jedynym

trunkiem o zawartości alkoholu, jaki znali Aztekowie. Pito go przy różnych okazjach, choć wolno go było pić
wyłącznie starcom, którzy przekroczyli siedemdziesiąt lat życia. Dzisiejsi Meksykanie różnego stanu i wieku
orzeźwiają się nim nader często i chętnie

[strona 148]

w tzw. pulkeriach. Legenda powiada, że nawet wielki bóg Quetzalcoatl, zasmakowawszy w puląue, upił się kiedyś i w
nietrzeźwym stanie dopuścił się wielu zdrożnych czynów. Wspominany również bóg wiosny — Xipe Totec pijał
napój nocą, przez co zyskał mało chlubny w naszym pojęciu przydomek — Nocnego Pijaka.

Z suszonych liści agawy wyplatano dachy skromnych domostw lub szałasy i wyrabiano papier, z włókna —

przędziwo i mocne postronki; kolce jej służyły za igły i gwoździe, z ugotowanych korzeni niewiasty azteckie
przyrządzały różne smaczne dania.

Ważną pozycję w codziennym zestawie posiłków pochodzenia roślinnego rodziny meksykańskich Indian

zajmowały owoce — banany, ananasy i in. oraz takie płody ziemi, jak dynia, wanilia, używana jako przyprawa do
potraw i napojów, oraz kakao. Produkty te po większej części sprowadzano od plemion pozameksykańskich.
Specjalnością kuchni azteckiej był przysmak nad przysmaki — czekolada, przyrządzana w postaci płynnej z ziarna
kakaowego. Wyglądało to mniej więcej w ten sposób, że do wydrążonej skorupy z dyni wsypywano utarte ziarno
kakaowe i mieszano z miodem, czerwonym pieprzem, wanilią. Indianie pili ją na chłodno.

Zdobywcy hiszpańscy byli pierwszymi Europejczykami, którym dane było poznać wyborny smak czekolady.

Dodajmy jeszcze, że i wyrazy „czekolada” i „kakao” pochodzą z azteckiego słownika i przywę-

[strona 149]

[opis ilustracji]
Tkacz

drowały do nas z Ameryki Środkowej wraz z zasłużoną ich sławą.

„Wonny czarny kwiat” — wanilia stał się z upływem czasu domeną plemienia Totonaków; uczynili oni z tej

dziko rosnącej niegdyś rośliny podstawę swej egzystencji.

W kraju, gdzie prosty lud w roku nieurodzaju, posuchy czy innej klęski głodem musiał przymierać, nie mogło

się zmarnować nic, czym można było pożywić eiało i urozmaicić skromny lub wręcz ubogi jadłospis.

[strona 150]

Nawet wodorosty wydobywane z jeziora aztecka sztuka kulinarna potrafiła przekształcić w rodzaj ciasta, o

którym żołnierz Corteza Bernal Diaz pisze, że miało smak sera.

Innego bardzo cenionego produktu dostarczało słone jezioro Texcoco. W okresie suszy, gdy obszar wody się

kurczył, na skraju jeziora zbierały się grube warstwy soli. Teraz należało ją w mozolnym trudzie zeskrobać i
wyparować w garnkach, aby otrzymać przydatną do potraw przyprawę.

W małych ulach lub leśnych pasiekach Jukatanu Majowie zbierali obficie miód pszczeli. Jednakże wśród

Azteków pszczelarstwo nigdy się nie rozpowszechniło, a miód — częściej oglądany na królewskim . dworze —
sprowadzano do Meksyku z sąsiednich krajów południowych.

Z wielu gatunków kaktusów o najprzedziwniejszych kształtach — organów, słupów, kandelabrów i półkul —

o dwóch wypadnie nam wspomnieć ze względu na ich poważne korzyści gospodarcze. Gaje kaktusów nopal były
wylęgarnią i zarazem żerowiskiem koszenili — małych owadów należących do pluskwiaków równoskrzydłych.
Samice tych owadów dostarczały wielce cenionego i poszukiwanego barwnika szkarłatnego, m. in. również do
farbowania szat monarchów azteckich.

Natomiast bezkolczasty kaktus peyote (w języku nahua peyotl znaczy „dodaje sił”), ściślej zaś biorąc

Lophophora williamsii, był niemal wszystkim. Stosownie do potrzeb mógł być pokarmem, narkoty-

[strona 151]

kiem o odurzających czy oszałamiających właściwościach, lekarstwem na rozmaite dolegliwości, a zwłaszcza na
choroby tropikalne, środkiem kojącym lub podniecającym, wywoływał halucynacje, dawał chwile zapomnienia lub...
jasnowidzenia. Był nawet bogiem. Jeńcy-ofiary, wyzwoleni od strachu pod wpływem działania zawartego w tej
roślinie alkaloidu peyotina, wstępowali po stopniach piramid jak w transie, aby w tym ekstatycznym stanie

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 31 z 59

zobojętnienia na śmierć złożyć swą krew bogom w ofierze. Gdy w ogniu walki słabł duch wojownika i ręce mu
mdlały z wyczerpania, peyotl przywracał mu siły, dodawał męstwa i porywał do dalszej walki, a okaleczonym
łagodził ból.

Obecnie peyotl, owiany nimbem tajemnicy i mistycyzmu, ma swoich czcicieli w Stanach Zjednoczonych,

zrzeszonych w sekcie The Native American Church, oraz wśród Indian meksykańskich Huicholów (stany Zacatecas i
Aguascalientes). Ci ostatni corocznie we wrześniu udają się w uroczystych strojach z pielgrzymką na poszukiwanie
peyote w odległe rejony kraju. Z kultem tym wiążą się liczne, dość niezwykłe uroczystości, obrzędy i tajemne
praktyki.

Na pustynnych obszarach północnego Meksyku obok kaktusów rośnie karłowaty krzew kauczukodajny —

roślimianek. Lud meksykański cenił go głównie jako doskonały materiał na piłki służące do obrzędowej gry (tlachtli).

Aby zakończyć ten daleko niepełny przegląd bogactw świata roślinnego znanego Aztekom, przypo-

[strona 152]

mnijmy jeszcze owe kadzidła z żywicy kopal, jakimi okadzano bogów, królów i wielkich dostojników, no i
oczywiście kwiaty, wielkim sentymentem darzone przez Indian.

Ale jako że nie samą rośliną człowiek żyje, choćby to była nawet tortilla, Aztek musiał się zatroszczyć o

pokarm mięsny. Mięsa dostarczały mu polowania i bardzo skromna hodowla zagrodowa. Ponieważ jednak nic, co
ludzkie, nie mogło nie być boskie, zatem i niektórym polowaniom nadawano rangę religijną. W istocie dla
wielmożów było ono rozrywką, a dla pospolitego ludu również szansą zdobycia dodatkowego pożywienia.
Terenów łowieckich nie brakło zresztą. Dolinę Meksyku i Juka tan pokrywają i dziś jeszcze tropikalne puszcze i
lasy, pełne bagien i mokradeł — trudno dostępne królestwo drapieżników, jeleni, aligatorów i barwnie
upierzonego ptactwa. W mroczną gęstwinę leśną i splątane lianami ostępy Indianie szli na grubego zwierza
zbrojni w łuki, strzały i dziryty, a na drobniejszą zwierzynę zastawiali sidła. Nad jeziorami, ukryci w sitowiu,
upatrywali ptactwa wodnego.

Sztuka hodowania i oswajania zwierząt była Aztekom właściwie obca. Koni, krów, owiec ani kóz nie znali.

Udomowili jedynie bezwłose pieski, tuczone w klatkach na mięso, oraz drób — głównie indyki, gęsi i przepiórki.

Nader częstym zajęciem ludności azteckiej było rybołówstwo, dające szczególnie pomyślne wyniki w okresie

przyboru wód na jeziorach. Indiańscy ry-

[strona 153]

[opis ilustracji]
Narzędzia z kamienia i miedzi

[strona 154]

bacy łowili z niewielkich płaskodennych czółen, używając sieci oraz trójzębów. Rozległą sferę działalności
Azteków i innych o wiele starszych ludów w Dolinie Meksyku stanowiło rzemiosło. Już w epoce szczytowej potęgi
Majów osiągnęło ono wysoki stopień rozwoju. Umiejętność techniczną obróbki materiału i nadawanie mu
pożądanego kształtu przejęli Aztekowie po swoich znakomitych poprzednikach — Toltekach, Majach i innych
ludach, wzbogacając ją o własne oryginalne dzieła, pomysły i udoskonalenia.

Surowca dostarczały im bogactwa Meksyku szczodrze wyposażonego przez naturę, życie dyktowało określone

potrzeby; barwny zaś otaczający świat, liczne i piękne legendy, działając silnie na wyobraźnię, stanowiły
niewyczerpane źródło podniety i twórczej inwencji. Zręczne i wprawne dłonie, uzbrojone w prymitywne narzędzia —
dłuta, młotki, igły itp., wykuwały w twardych blokach kamiennych, tkały odzież z bawełny, lepiły w glinie,
polerowały obsydian, malowały i wyplatały z trzciny maty i kolorowe mozaiki z ptasich piór.

Większość wytworów użytkowych rzemieślnika azteckiego odznaczała się taką doskonałością kunsztu

artystycznego, bogactwem form, poczuciem piękna i smakiem, że w równej mierze można by je w całości włączyć do
sztuki. Jedynie kryterium użyteczności i praktycznego zastosowania każe nam potraktować je w części za przejaw
działania gospodarczego, w części zaś za rękodzieło artystyczne, podporządko-

[strona 155]

wane prawie w pełni kultowi religijnemu oraz wystawnemu życiu dworu królewskiego i wielmożów.

Lecz i taki podział — na rękodzieło użytkowe i artystyczne — nie może być precyzyjny i pozostanie kwestią

czysto umowną, a tym samym dyskusyjną. Panująca bowiem religia i związane z nią ściśle obrzędy komplikują
pojęcie „użyteczności” wobec masowego i niemal nagminnego składania ofiar, a zatem stałego zapotrzebowania na
niezbędne akcesoria liturgii. Kapłanom potrzebny był różny i wieloraki sprzęt, m. in. ostre noże z obsydianu lub
krzemienia do rozcinania piersi ofiar oraz specjalne wazy (tzw. orle) do przechowywania i palenia wyrwanych serc.

Trwałym, ale trudnym do obrobienia materiałem był kamień. Wyrabiano z niego żarna do mielenia kukurydzy,

młotki pomocne przy wytwarzaniu papieru, proste narzędzia rolnicze, siekiery, groty do dzid, noże, naczynia i wiele
innych. Kamiennymi toporami ścinano drzewa, choć znano już płaskie siekiery z miedzi.

Znamiennym elementem malowniczego krajobrazu meksykańskiego są wulkany. Co pewien czas potężne

grzmoty wstrząsały ziemią, a z czeluści krateru wypływał potok wrzącej lawy. Z zakrzepłej na powierzchni ziemi
grubej warstwy masy wulkanicznej Aztekowie, idąc za przykładem Tolteków, odłupywali twarde szkliwo —
obsydian — występujące w różnych kolorach. Bardzo ostre kanty predestynowały ten minerał w pierwszym rzędzie
do wyrobu noży ofiarnych i ostrzy o wielorakim przeznaczeniu. A po-

[strona 156]

nieważ dawał się polerować, w gładkiej i lśniącej powierzchni można było się przejrzeć.

W takim zapewne lustrze oglądał Montezuma przedziwne obrazy, które monarcha — jak podaje Aztek

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 32 z 59

Anonim — „wziął za bardzo złą wróżbę dla siebie”. Podobne zwierciadła wyrabiali Aztekowie również z pirytu.
Można przypuszczać, że kapłani lub czarownicy, wykorzystując zdumiewające i niezrozumiałe właściwości owych
minerałów, uczynili ze zwierciadeł przedmiot swych tajemnych praktyk. Tak więc ten pospolity dziś sprzęt toaletowy
oddany został w służbę czarnej magii i jej patronowi Tezcatlipoce Czarnemu — Dymiącemu Zwierciadłu.

Znajomość i zasięg stosowalności metali w Meksyku, a tym samym hutnictwa, był dość ograniczony. Ludy

Środkowej Ameryki nie znały żelaza, inne natomiast metale — miedź, cynę, ołów — oraz szlachetne kruszce — złoto
i srebro — nauczyły się nie tylko zbierać z powierzchni ziemi, lecz także dobywać ze specjalnie wydrążonych w głębi
ziemi korytarzy. Tak więc w kopalniach Tabasco wydobywano ołów, cynę, złoto i srebro, a w okolicach Zacotollan
— przede wszystkim miedź. Złoto w postaci pyłu znajdowano także i przemywano z piasku w korytach rzek.

Od sąsiadów z południa i starych ludów Aztekowie przyswoili sobie umiejętność kucia na zimno i pozłacania

miedzi, otrzymywania brązu — stopu cyny i miedzi, spawania oraz topienia metali w glinianych tyglach. Znajomość
techniki spawania zaświadczył m. in. pewien misjonarz, który opisał arcydzieło

[strona 157]

[opis ilustracji]
Azteckie misy gliniane

[strona 158]

sztuki złotniczej — rybę ze złotymi i srebrnymi łuskami. Z metali, głównie zaś miedzi, wyrabiano ostre narzędzia:
siekiery, noże, dłuta, haczyki, igły oraz szeroki asortyment ozdób i przedmiotów zbytku.

Prawdziwym skarbem Meksyku były lasy. Z drzewa, obrabianego w mozolnym trudzie kamienną siekierą,

ciosano poszczególne elementy na budowę domów mieszkalnych, pałaców i mostów. Z pni drzew wypalano czółna
lub robiono je z mało foremnych desek. Drewniane były maski noszone m. in. przez tancerzy podczas uroczystych
ceremonii, bębny, sprzęt domowy, figuralne wyobrażenia bożków oraz narzędzia walki — atl-atl, urządzenie z desek
do wyrzucania pocisków.

W obu Amerykach bujnie rozkwitło garncarstwo, którego wysokie walory nadają mu rangę artystyczną. Dzięki

znacznym zasobom gliny w Meksyku jego mieszkańcy od najdawniejszych czasów mogli tworzyć niepowtarzalne w
formie rękodzieła od prymitywnych zrazu naczyń do dojrzałych artystycznie wyrobów. Wielka rozmaitość form,
związanych bądź z określoną epoką, kulturą, bądź regionem, pozwala o wiele łatwiej rozpoznać ich twórców i
nieomylnie ustalić ich wiek. Żadna jednak epoka ani cywilizacja nie znała w Meksyku koła garncarskiego, którego
brak zastępowała para sprawnych rąk.

Z biegiem lat zmieniły się kształty wyrobów ceramicznych — mis, waz, czarek, figurek itp., a także

ornamentyka ich zdobienia. Obok zawiłych wzorów występują prostsze i bardziej czytelne, obok linear-

[strona 150]

nych, geometrycznych i abstrakcyjnych spotykamy motywy roślinne i zwierzęce. Charakterystycznym, Wspólnym
rysem tej ceramiki był kolor pomarańczowy — wynik wypalania gliny. Równie estetycznym wykonaniem odznaczały
się inne mniej typowe wyroby z gliny: narzędzia tkackie, piecyki do wypieku placków kukurydzianych oraz detale
architektoniczne zdobiące wnętrza i frontony świątyń.

Rzemiosło tkackie, o wielowiekowych tradycjach w Ameryce, wśród Azteków rozwijało się na bazie

surowców roślinnych — bawełny i agawy. Tkanie odbywało się na ręcznych warsztatach z drewna lub wypalonej
gliny; gliniane były także ciężarki wrzeciona, które spełniały funkcje koła rozpadowego. Warsztat obsługiwały
niewiasty. Materiał tkano w prostokątne desenie, a jego zewnętrzną (prawą) stronę ozdabiano batikiem. Rzadziej
używanym surowcem była sierść z podbrzusza królików i zajęcy. Materiał utkany z tej sierści odznaczał się
trwałością, a ufarbowany nie tracił barwy w praniu. Do barwienia tkanin używano ochrę, indygo i koszenilę.

Kruchość tkaniny sprawiła, że do naszych czasów dochowały się tylko drobne i nieliczne szczątki, odnalezione

w grobach podczas prac wykopaliskowych. Malownicze przybrania głów — owe wielobarwne pióropusze indiańskie,
które zdobiły wojownicze plemiona Siuksów czy Apaczów, znanych nam z powieści F. Coopera i z historii podboju
Dzikiego Zachodu przez białych osadników, mają swój początek i pierwowzór w staromeksykańskich mozaikach z
piór. Pió-

[strona 160]

ra ptaków stały się charakterystycznym elementem dekoracyjnym ludów Ameryki i dziś kojarzą nam się z egzotyką i
folklorem „czerwonoskórych”. Indianie potrafili z nich uczynić istotny składnik odzieży, wplatając trafnie dobrane
kolorystycznie pióra we włókna tkaniny lub z samych piór wyplatali rodzaj peleryny.

Jaskrawo upierzone ptactwo tej części Ameryki musiało fascynować swymi barwami wrażliwych na nie

Indian. Papugi, kolibry, czaple, orły lub choćby indyki czy przepiórki dostarczały piór wszelkich odcieni. Największą
wszelako wartość i uznanie pozyskało upierzenie kecala, a zwłaszcza zielone pióro z jego długiego ogona. Od nazwy
tego ptaka wziął swe imię sam bóg Quetzalcoatl, które w opisowej interpretacji należałoby przetłumaczać: „wąż
ozdobiony piórami kecala”. Bezcennym eksponatem i dumą zbiorów muzeum w Wiedniu jest przechowywany do
dziś autentyczny dar Montezumy dla Corteza — wspaniały pióropusz-diadem. Ten widomy znak monarszej godności
posiada ponad czterysta zielonych piór kecala.

Wyjątkowe mistrzostwo posiedli Aztekowie również w zakresie układania mozaiki ze zwykłych i

półszlachetnych kamieni oraz muszli. Inkrustowali nimi posągi, fasady świątyń i pałaców, broń.

W V wieku naszej ery — w kulturze Teotihuacanu — znajdujemy ślady istnienia papieru. Znano trzy jego

rodzaje: papier wyrabiany z palmy (izotl), z liści agawy (metl) i z kory drzewa figowego (amatl).

[strona 161]

[opis ilustracji]

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 33 z 59

Pióropusz Montezumu

Tę pobieżną i niekompletną listę umiejętności rzemieślniczych i technicznych uzupełnijmy wzmianką o

lakierze produkowanym w zachodnim Meksyku i oryginalnym wynalazku amerykańskich Indian — gumie do żucia,
której wszelako używały jedynie kurtyzany azteckie.

Wzrost potrzeb materialnych ludności oraz wymogi iżycia religijnego i dworskiego zrodziły konieczność

zajęcia się handlem na szeroką skalę. Rozwojowi han-

[strona 162]

dlu sprzyjały ponadto pośrednie i bezpośrednie kontakty z krajami ościennymi, sytuacja gospodarcza państwa
azteckiego, które nie było w pełni samowystarczalne, sieć dróg oraz pewne nadwyżki produktów rolnych w latach
urodzaju. Handel wymienny, gdyż tylko taki znany był podówczas w Ameryce, pozwalał zaspokajać rozmaite
potrzeby różnych warstw ludności i jednocześnie rozprowadzać artykuły rolno-spożywcze i wytwory miejscowego
rzemiosła.

Wobec nieznajomości pieniądza funkcję środka płatniczego spełniał przedmiot wyłącznie użytkowy, który

można było z pożytkiem wykorzystać po dokonaniu transakcji wymiennej. Najpospolitszym takim środkiem wymiany
były m. in. ziarna kakaowe. Za sto takich ziaren można było nabyć w Nikaragui niewolnika, a za dziesięć — zająca.
Podobną rolę spełniały zakrzywione noże lub toporki miedziane, piasek złoty umieszczony w dutkach piór, nefryt,
kawałki płótna, w Gwatemali pióro kecala, a na południu blaszki miedziane w kształcie litery T.

O wartości towaru decydowało — mówiąc współczesnym nam językiem ekonomicznym — prawo popytu i

podaży. Inaczej powiedziawszy — zasadniczym miernikiem wartości było zapotrzebowanie na dany towar i jego
praktyczna użyteczność. Blask złota nie budził tej znamiennej żądzy posiadania, która trawiła zdobywczych
Hiszpanów. Większym uznaniem darzyli Aztekowie miedź lub srebro, jako bardziej przydatne surowce do wyrobu
broni i narzędzi.

Kupcy dostarczali do Meksyku z południa owoce,

[strona 163]

[opis ilustracji]
Napad na kupców

kakao, pióra — wymieniane za obsydian, płody rolne czy tkaniny. Pobyt wśród obcoplemieńców wykorzystywali
również na zbieranie informacji szpiegowskich o miejscach, przez które wiodły ich szlaki handlowe. Na obcej ziemi
kupcy zasięgali języka o danym kraju, spełniali odpowiedzialne misje dyplomatyczne, zawierali umowy handlowe, na
terenach podległych władzy azteckiej pomagali zarządcom

[strona 164]

ściągać nałożone daniny, no i oczywiście wymieniali towary.

Wyprawy kupców obok konkretnych zysków i korzyści materialnych przynosiły także wiedzę o bliższych i

dalszych krajach, o drogach do nich, o stanie ich zamożności, sile militarnej, sposobie życia mieszkańców, położeniu
itd. Takie i inne wiadomości stanowiły cenny materiał dla przyszłej polityki zagranicznej i kierunków ekspansji.
Dzięki tym wielostronnym funkcjom, a w efekcie znacznym korzyściom dla kraju, handel i stan kupiecki były cenione
i poważane. Tym więcej, że co zamożniejsi przedstawiciele kupiectwa udzielali swym władcom pożyczek, stając się
czymś w rodzaju bankierów.

Podróże kupców były poprzedzane przez ceremonie religijne i praktyki magiczne. Miały one ustrzec wyprawę

przed wszelkimi niebezpieczeństwami w podróży i zapewnić dobre wyniki transakcji. Aztecki kupiec zwracał się
przede wszystkim z pytaniem do wróżbitów, jaki dzień wymarszu będzie dla niego najbardziej pomyślny. Po
uzyskaniu odpowiedzi strzygł głowę i zmywał ją wodą, po czym składał swemu opiekuńczemu patronowi — bogu
Yacatecuhtli („Panu, Który Wiedzie”) — ofiary w postaci przepiórek i papierów. Następnie urządzał sutą ucztę, którą
spożywał w dobranym i dostojnym gronie mężów. Gdy biesiada dobiegła końca, kupiec wyruszał w drogę w asyście
uzbrojonych strażników oraz w otoczeniu tragarzy dźwigających towary i niezbędny w dalekiej wyprawie ekwipunek.

[strona 165]

Zbrojna eskorta miała nie tylko ochraniać ludzi i mienie, ale w razie potrzeby zajmować nowe terytoria, gdyby

nadarzyła się łatwa okazja do podporządkowania ich państwu azteckiemu. Stary zabobon zakazywał członkom
karawany wracać po cokolwiek, wierzono bowiem, że mogłoby to sprowadzić nieszczęście lub co najmniej
spowodować poważne straty. Podczas postoju zatykano laskę bambusową — godło Yacatecuhtli i symbol kupieckiej
profesji, składano temu bogu kadzidło i upuszczano sobie kilka kropel krwi.

Zwyczaj kupiecki nakazywał, aby powrót do Tenochtitlanu odbywał się nocą i pod „dobrą wróżbą”. Teraz

należało jeszcze zdać ścisłą relację o wynikach eskapady handlowej przed obliczem protagonistów kupiectwa,
podzielić się wrażeniami i przekazać wieści, obmyć się, złożyć stosowne ofiary i zakończyć wyprawę wystawną ucztą
i okolicznościowymi przemówieniami.

Dobrze zorganizowana wyprawa uzbrojonych kupców mogła przysporzyć państwu nowych poddanych i

przynieść bogate łupy, niezależnie od towarów uzyskanych w drodze handlu wymiennego.

W Meksyku ośrodkiem życia handlowego było położone w najbliższej odległości od Tenochtitlanu —

Tlaltelolco, gdzie co pięć dni na placu targowym gromadzili się sprzedający i kupujący, a właściwie dwie strony
dokonujące wymiany. Wyobraźmy sobie obramowany podwójnym murem ogromny plac z potężną świątynią
Huitzilopochtlego i długi ciąg arkad.

[strona 166]

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 34 z 59

Tutaj handlarze wykładali wszystko, czego tylko dusza aztecka mogła zapragnąć. Wzorzyste barwne tkaniny,

torby, miód, wosk, pióra ptaków, narzędzia gospodarskie, przybory o tajemniczym przeznaczeniu, zioła lecznicze,
cudowne maści, misy, dzbany z gliny, broń, wyroby z obsydianu, miedzi i złota, drogocenną biżuterię i wiele innych
cieszących oko przedmiotów. Każdy zaś towar miał miejsce wydzielone.

Wśród tego ogromu nagromadzonych bogactw przewijał się gęsty wielobarwny tłum, a tu i ówdzie

przechadzały się zbrojne straże, czuwające nad porządkiem i gotowe w każdej chwili do interwencji. O
nieporozumienie nie było trudno.

Każde większe miasto miało swoje targowisko (Tenochtitlan miał ich kilka), niekiedy wyspecjalizowane w

określonym przedmiocie handlu. Tak na przykład Texcoco oferowało wyroby garncarskie i odzież, Cholula słynęła ze
sprzedaży kosztowności jubilerskich i ozdób z piór, a za ośrodek handlu „żywym towarem” uchodziło miasto
Azeapotzalco, Tam wystawiano na widok publiczny niewolników obojga płci. Nieszczęśnicy, aby uzyskać dla swego
właściciela najwyższą zapłatę, musieli popisać się pełną sprawnością fizyczną — tańczyli, śpiewali i wykonywali
różne ewolucje ku uciesze gawiedzi i zadowoleniu pana.

Handel rozwijał się wraz z ogólnym postępem cywilizacji w państwie Azteków, znajdował możnych

protektorów w osobach władców, kupcy zaś korzystali z wielu przywilejów i zajmowali wysoką pozycję w
społeczeństwie.

[strona 167]

izą Corteza
amerykań-
wanym po-
h kata-
v star-
lych
j om,
;wo-
>rze-
ą się
•j część:
wierzył
^kle wy
ci wyo-

[strona 168]

[opis ilustracji]
Tonacacihuatl — malżonka stwórcy nieba

[strona 169]

brażani byli na obraz i podobieństwo ludzi, nadawano im niekiedy odrażające cechy zewnętrzne, budzące grozę i lęk
wyznawców. Zawierali małżeństwa, rodzili się, zwalczali wzajemnie, a siłami natury posługiwali się jako bronią w
walce z sobą. Ucieleśniali siły i zjawiska przyrody: słońce, księżyc, gwiazdy, deszcz itp., głównie zaś te moce, wobec
których Aztekowie czuli strach, zależność, ludzką słabość i bezbronność.

Liczba bóstw trudna jest dziś do ustalenia. Niektórzy znawcy przedmiotu przypuszczają, że było ich około

dwóch tysięcy. Kapłani azteccy chętnie bowiem wprowadzali do swego narodowego panteonu bogów ludów
podbitych i sprzymierzonych, modyfikując ich wedle swoich potrzeb i wyobrażeń. Tak na przykład jeden z
manuskryptów, znany jako Codex Magliabecchiano, wymienia aż kilku bogów sfermentowanego soku agawy.

Każde zjawisko przyrody, każdy ważniejszy przejaw życia, poszczególne warstwy społeczne, rzeki i góry,

niektóre rośliny i zwierzęta miały swych bogów, bóstwa opiekuńcze lub patronów. Na czele licznej rzeszy bóstw stali
bogowie-stwórcy, niższe szczeble w boskiej hierarchii zajmowali: bogowie obfitości, deszczu i wody, ognia, ciał
niebieskich, ziemi, śmierci itp.

Z czasem, na skutek nagromadzenia się znacznej plejady bóstw, kapłani podejmowali niejednokrotnie próby

zredukowania ich ilości, łącząc atrybuty różnych bogów w jedną teologiczną koncepcję. Czynili

[strona 170]

podobnie jak w starożytności Rzymianie, którzy adaptowali na swój użytek bogów greckiego Olimpu.

Od bogów społeczeństwo azteckie spodziewało się przychylnego bądź wrogiego stosunku, wpływu na wynik

wojny, na urodzaje i zdrowie, starano się przeto zjednać sobie owe wszechpotężne moce. Łaskę bogów pozyskiwano
sobie poprzez należne okazywanie im czci, a więc poprzez modlitwy, składanie darów, rozliczne ceremonie, lecz nade
wszystko przez krwawe ofiary z ludzi.

Mordy rytualne miały swe teologiczne uzasadnienie. Wierzono, że krew ludzka potrzebna jest bogom do

istnienia, ciągłego odradzania się i zachowania porządku kosmicznego. U podstaw tej wiary leżała koncepcja o
wzajemnej współzależności boga i człowieka. Ludzie, stworzeni dzięki ofierze bogów, zaciągnęli wieczysty dług i
winni im byli ofiarę z własnej krwi. Człowiek dawał więc swoją krew — ową magiczną substancję (chalchihuatl), w
zamian za co otrzymywał od bogów pomoc w swych poczynaniach. Ofiary z ludzi, wprowadzone przez Tolteków w
X wieku naszej ery, a więc jeszcze przed pojawieniem się na widowni dziejowej Azteków, nie były w sensie
obiektywnym aktem zemsty lub wyrazem okrucieństwa, lecz logiczną konsekwencją paktu zawartego między
człowiekiem a bogiem.

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 35 z 59

Aztekowie, wyznawcy światopoglądu dualistycznego, przeświadczeni byli, że ofiarami i obrzędami
1 wiara w istnienie dwóch przeciwstawnych sobie pier-

[strona 171]

religijnymi wspierają efektywnie słońce w walce z siłami ciemności. We wszechświecie toczyła się bowiem walka
dobra ze złem, światłości z ciemnością. W tej walce uczestniczyli bogowie i ludzie; pierwsi toczyli bój bezpośrednio,
ludzie natomiast — pośrednio, wspierając bogów, głównie przez ofiarowanie własnej krwi. Mogli się więc czuć i
czuli się użytecznymi uczestnikami tej kosmicznej walki; w ten sposób dzielili niejako z bogami
współodpowiedzialność za losy wszechświata.

Zazwyczaj na ofiarę przeznaczano jeńców wojennych, niewolników, lecz także kobiety i dzieci. Krwi

dziecięcej spragniony był szczególnie bóg deszczu Tlaloc. Aby przeto wybłagać u niego „wodę z nieba”, topiono
dzieci w jeziorze bądź zamykano w pieczarach, gdzie marły ze strachu lub głodu. Człowiek przeznaczony na ofiarę
uważany był za wcielenie tego bóstwa, któremu go składano, a zarazem za wysłannika i rzecznika interesów ludu, w
imieniu którego zanosił prośby i dary.

Aztekowie — „lud wybrany przez słońce” — szczególnym kultem i czcią otaczali złotą tarczę słoneczną;

słońcu też składano wiele ofiar z ludzi, zwłaszcza w dniu jego święta.

Trudno dziś ustalić z przybliżoną choćby dokładnością liczbę ofiar tych ponurych hekatomb. Nie można

bowiem przyjąć za pewnik liczby — bardzo

wiastków religijnych i pojęć — np. dobro i zło, życie i śmierć, światłość i mrok, płeć męska i żeńska

[strona 172]

zresztą różne — podawane przez Hiszpanów ze względu na ich nieobiektywny i tendencyjny stosunek do pogańskich
ludów Środkowej Ameryki. Pierwszy biskup Meksyku Zumarraga podaje w 1531 roku, że w samej tylko stolicy kraju
złożono w ofierze 20 tysięcy ludzi. Inny historyk, jezuita Jose Acosta (1540—1599), powiada, że były określone dni
w roku, kiedy zabijano 5, a nawet 20 tyś. ludzi w różnych rejonach imperium azteckiego. Jakkolwiek każdą z tych
informacji uznać wypada za przesadną, należy przyjąć, iż liczba ofiar była z pewnością bardzo wysoka.

Ale Aztekowie ofiarowywali nie tylko ludzi; składali także w ofierze zwierzęta, przeważnie ptactwo domowe

(przepiórki), rośliny jadalne (kukurydzę) i różne przedmioty pochodzenia mineralnego.

Dary wyrażały często symbolicznie to, czego od bogów oczekiwano. Podarki z zielonych półszlachetnych

kamieni miały przypomnieć o dobrodziejstwie deszczu, płonące kulki kauczukowe — o życiodajnej potrzebie słońca.
Zwykłą codzienną formę obrzędową stanowiło kadzidło— palenie wonnej żywicy (kopalu).

Religia w państwie Azteków odgrywała pierwszoplanową rolę, była czynnikiem organizującym życie

polityczne, społeczne i kulturalne, nadawała ton wychowaniu młodzieży, kształtowała świadomość społeczeństwa i
powszedni obraz życia narodu i jednostki. Wojnie, narodzinom i śmierci człowieka, zabawom i grom towarzyszyły z
reguły obrzędy religijne. Często religia splatała się z magią, która była niejako uzupełnieniem rytuału i stanowiła
nader istotny ele-

[strona 173]

1

[strona 174]

ment kultury duchowej ludów indiańskich. Aztekowie posługiwali się magią jako orężem w celu przeciwstawienia się
szkodliwym człowiekowi poczynaniom bogów.

Godziło się to w zupełności z l pojmowaniem roli, charakteru i funkcji bogów, jako że religia ta pozbawiona

była aspektu etycznego, właściwego innym wierzeniom. Tak więc postępowanie za życia — dobre czy złe — nie
rozstrzygało bynajmniej o pośmiertnym losie człowieka. Pojęcia kary lub nagrody jako wymiaru sprawiedliwości
niebios za grzechy lub dobre uczynki Aztekowie nie znali, chociaż wierzyli głęboko w życie pozagrobowe. O
szczęśliwym lub nieszczęśliwym losie człowieka po śmierci rozstrzygał zwykły przypadek: kto umarł, jak, kiedy,
czym się zajmował za życia. Dusza zmarłego mogła się więc znaleźć w jednym z trzynastu niebios lub w jednym z
dziewięciu podziemi. Nad każdym zaś z tych dwudziestu dwu miejsc świata pozagrobowego sprawowały władzę
bóstwa.

Niektórzy uczeni zwracają uwagę na pewne analogie między religią chrześcijańską a staromeksykańską,

głównie w zakresie liturgii i organizacji stanu kapłańskiego. Zdobywcy hiszpańscy i pierwsi misjonarze natrafili w
różnych częściach Meksyku na znajomość kształtu krzyża. Pod postacią krzyża ludność miejscowości Cozumel czciła
boga deszczu; widnieje on również na płaskorzeźbie kamiennej w Palenque. Znak ten pojawia się na starych
malowidłach meksykańskich, m. in. na szatach boga Quetzalcoatla. Jed-

[strona 175]

nakże większość ich posiada wszystkie cztery ramiona równe. Znany jest również wymalowany krzyż, na którym
zdaje się być zawieszony człowiek, a obok niego unosi się mała postać podobna do dziecka spełniająca akt adoracji,
nasuwająca skojarzenie z aniołem.

Hiszpanie nie omieszkali wykorzystać tych analogii dla sprawy nawracania Indian, dowodząc, iż są one

widomym znakiem i dowodem głoszonego tu niegdyś chrześcijaństwa. Jednakże zdobywcom hiszpańskim religia
Azteków, głównie wskutek licznie składanych ofiar z ludzi, wydawała się barbarzyńska i okrutna, była objawem
dzikości obyczajów znamiennych dla ludów prymitywnych i pogańskich. Cokolwiek byśmy powiedzieli o religii
azteckiej, trzeba przyznać, że okazała się niezwykle żywotna. Dziś jeszcze, po czterystu latach od upadku państwa
azteckiego, jest ona jawnie wyznawana w południowych rejonach Meksyku.

Niewątpliwie owa żywotność ma także swe źródło w nietolerancji i w nierzadko okrutnych metodach

nawracania rdzennej ludności przez konkwistadorów. Przyczyniło się to do utrzymania starego kultu w

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 36 z 59

chrześcijańskich szatach. Najlepszym tego dowodem jest miejsce pielgrzymek — kościół Matki Boskiej z Guadalupy.
Kościół ten znajduje się na szczycie góry, na północ od stolicy kraju. Tu w czasach azteckich stała świątynia Matki
Boga — Tonantzin. W XVI wieku miejsce tej pogańskiej bogini zajęła Matka Boska, ale jeszcze w 1740 roku włoski
podróż-

[strona 176]

nik Boturini oglądał tam figurkę Tonantzin. Matka Boska dziś jeszcze jest Mamacitą (Mateczką) dla indiańskich
pielgrzymów, którzy co roku 12 grudnia zdążają ze wszystkich stron kraju, aby oddać jej hołd, ofiarować kwiaty i
odtańczyć prastare tańce.

Posłuszny woli bogów, lud aztecki składał krwawe ofiary z ludzi — jak to już było powiedziane — z różnych

powodów i okazji. Składano je dla uczczenia święta, z powodu pomyślnego zakończenia wojny, dla ubłagania
deszczu, obfitych plonów i z wielu innych mniej lub bardziej ważkich przyczyn. Niezwykle uroczyście obchodzono
święto słońca, które przypadało według wróżbiarskiego kalendarza azteckiego w dniu zwanym „4 Trzęsienie Ziemi”.
Punktem kulminacyjnym święta była ofiara z człowieka. Z przelanej krwi — substancji odżywczej bóg-słońce czerpał
nowe zasoby energii i mocy do walki ze swymi wrogami: księżycem i gwiazdami, siłami ciemności.

Przeznaczonemu na ofiarę człowiekowi nadawano imię tego bóstwa, któremu miał być poświęcony,

przystrajano w barwne pióra, a ciało jego malowano w białe i czerwone pasy. Teraz musiał upłynąć określony czas,
aby mogło nastąpić wcielenie bożka. W tym okresie przyszła ofiara była obiektem szczególnej adoracji. Aztekowie
modlili się do niego, dawali mu jałmużnę, wypraszali dla swoich bliskich błogosławieństwo, a chorzy i kalecy zbliżali
się do niego w nadziei na cudowne uleczenie. Czas oczekiwania na zaszczytną śmierć jeniec skracał sobie
doczesnymi rozkoszami, dostępnymi mu w danych oko-

[strona 177]

[opis ilustracji]
Ofiary z ludzi na szczycie świątyni

[strona 178]

licznościach. Nie zbywało mu zwłaszcza na jedzeniu i piciu, dbano bowiem o to, aby przybrał na wadze i godnie
stanął przed obliczem boga. Obecność swoją na ulicach oznajmiał grą na flecie, ściągając na siebie w ten sposób
powszechną uwagę mieszkańców.

A gdy nadszedł wyznaczony dzień ofiarowania, odziewano go w bogate szaty i prowadzono w wielkiej

procesji do świątyni. Zgromadzone u jej stóp rzesze wiernych wyczekiwały sposobnej chwili, by prosić go o
modlitwę, wręczyć mu podarki dla słońca lub przekazać za jego pośrednictwem prośbę do boga. Niekiedy
przeznaczonemu na ofiarę dawano uprzednio do picia odurzający napój, wywar z kaktusa peyotl, aby wzbudzić w nim
nastrój radosnego upojenia i zatrzeć tym sposobem zewnętrzne objawy lęku.

W asyście kapłanów jeniec wstępował wolno po schodach świątyni, zatrzymując się na każdym stopniu dla

symbolicznego wyrażenia wędrówki słońca. Na specjalnie do tego celu przeznaczonym kamieniu o kształcie stożka ze
spłaszczonym wierzchołkiem czterej kapłani układali delikwenta w ten sposób, aby jego klatka piersiowa wygięła się
łukowato. Wówczas inny z kolei kapłan rozcinał mu pierś nożem krzemiennym, ręką wyrywał z niej drgające serce,
które palono na ofiarę. Następnie ćwiartowano zwłoki, strącano ze szczytu świątyni, a kawałki ciała spożywano jako
rytualny posiłek.

W tym samym dniu wszyscy ludzie spełniali rytuał samoofiarowania się, upuszczali sobie krew z uszu

[strona 179]

[opis ilustracji]
Bogini wody Chalchiuhtlicue

[strona 180]

lub innych części ciała i zachowywali do popołudnia ścisły post. Po południu zaś rycerze z zakonu Orłów i Jaguarów,
wojownicy specjalnie poświęceni słońcu, oraz przedstawiciele stanu szlacheckiego, bogato i barwnie przyodziani,
brali udział w tańcach obrzędowych.

Misjonarz hiszpański Bernardino de Sahagun, który wiele lat życia spędził w Meksyku (od 1529 r.) i opisał m.

in. życie obyczajowe i religijne Azteków, przytacza obszerny opis wielkiego święta toxcatl. Było to święto
Tezcatlipoki i jemu też ofiarowywano młodego, dorodnego mężczyznę o smukłych kształtach, bez jakiejkolwiek
ułomności lub skazy cielesnej.

Młody człowiek musiał uprzednio przejść przez roczną edukację, która miała nadać mu stosowną ogładę,

wytworne maniery. Musiał nauczyć się tysiąca różnych rzeczy, m. in. poruszać się z wdziękiem, palić tytoń,
przyswoić sobie grę na flecie, prowadzić „uczoną” konwersację itd. Wolny czas spędzał na rozrywkach, a w
oznaczonej porze dostojnicy państwowi i dobrze urodzeni Aztekowie spełniali u jego boku różne posługi. On
tymczasem chodził obwieszony złotymi klejnotami, dzwonkami, sznurami muszli i girlandą z kwiatów, z piórami
zatkniętymi w długie włosy. Jego pojawienie się na ulicach budziło ogólne poruszenie. Tłumy ludzi cisnęły się przed
jego oblicze, aby złożyć mu hołd. Padali na twarz przed nim i z modlitwą na ustach wielbili go niczym prawdziwego
boga.

Aby złożyć dowód swego najwyższego szacunku

[strona 181]

i ukorzyć się przed nim, brali do ust pył z ziemi. Ten zaś odwzajemniał wyrazy hołdu gestem pozdrowienia i szedł
dalej w otoczeniu strażników, którzy pilnie baczyli, aby adorowany mężczyzna nie próbował ucieczki. Jeśli się
zdarzyło, że zdołał zbiec, wówczas naczelnik strażników musiał za karą zająć jego miejsce i poświęcić swoje życie.
Przyszła ofiara musiała jeszcze poślubić cztery niewiasty o boskich imionach: Boginią Kwiatów, Boginią Matką

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 37 z 59

wśród Wód, Boginię Soli i Boginię Młodej Kukurydzy. Na krótko przed śmiercią młodzieńca odbywały się na jego
cześć uczty i zabawy. W dniu śmierci udawał się łodzią pod królewskim baldachimem ku niewielkiej wysepce na
jeziorze zwanej Górą Rozstania. Tu żegnał swoje cztery małżonki i resztę drogi do świątyni odbywał w otoczeniu
dworzan. Dalszy ciąg był — z niewielkimi zmianami — taki jak poprzednio opisany.

Dla wziętych do niewoli wojowników wysokiej rangi przeznaczano inny, bardziej humanitarny rodzaj śmierci.

Związanemu jeńcowi dawano drewniany miecz o ostrzu z obsydianu, do którego umocowane były pęki kolorowych
piór, oraz cztery kije sosnowe, aby mu służyły za włócznie. Tak uzbrojony toczył kolejno walkę z czterema
rycerzami, szczególnie godnymi tego wyróżnienia. Do pojedynku stawało po dwóch rycerzy z zakonu wojskowego
Orłów i Jaguarów. Jeśli nawet udało mu się ich zwyciężyć, piąty wojownik zwykle go zabijał.

Historyk hiszpański Jose Acosta zwraca uwagę na ciekawy i znamienny szczegół towarzyszący często

[strona 182]

aktowi ofiary — na zwyczaj rytualnego spożywania pieczywa jako ciała boga. W maju i grudniu przypadały święta
Huitzilopochtlego. Na dwa dni przed świętem dziewice trzymane w ścisłej izolacji przed światem zewnętrznym
ugniatały z nasion buraka, pieczonej kukurydzy i miodu masę, z której lepiły wielkich rozmiarów posąg Boga.
Następnie możni azteccy przybierali figurę w drogocenne szaty i sadzali na niebieskim tronie.

Na godzinę przed brzaskiem dnia świątecznego do bałwana schodziły się młode dziewczęta ubrane w śnieżnej

białości suknie. Na głowach i szyjach miały zawieszone girlandy z suszonej i pieczonej kukurydzy. Młodzi mężczyźni
w czerwonych szatach wynosili na lektyce posąg i nieśli go do świątyni, na szczyt której wciągano go przy
ogłuszającym odgłosie bębnów, rogów i fletów. Cała świątynia pełna była kwiatów rozsypanych przez młodych
mężczyzn. Resztę ciasta, z którego lepiono bożka, dziewice oddawały młodzieńcom, a ci składali przed posągiem.

Teraz następowała część najbardziej uroczysta. Przed posąg sunęła procesja kapłanów i starszyzny stosownie

do rangi, z wieńcami na głowach i w szatach obrzędowych. Ceremonii towarzyszyły śpiew i tańce. Był to niejako akt
„przeistoczenia” owych kawałków ciasta w kości i ciało Huitzilopochtlego. Gdy ceremonia dobiegła końca, kapłani
rozdawali mieszkańcom kawałki pobłogosławionego ciasta — ciała boga. Kto tylko mógł, sięgał po ciasto, w pokorze
ducha wierząc w mistyczne zjednoczenie się z Huitzilo-

[strona 183]

pochtlim. Tego dnia — aż do chwili zakończenia uroczystości — obowiązywał ścisły post, nawet wody nie wolno
było pić.

Religia aztecka, podobnie jak wszystkie koncepcje religijne świata, zakładała istnienie życia pozagrobowego i

miejsce wiecznego pobytu zmarłych. Według religii chrześcijańskiej istnieją dwa miejsca stałego przebywania duszy
ludzkiej po śmierci: niebo i piekło oraz miejsce pobytu okresowego — czyściec. Zakwalifikowanie duszy do jednego
z tych miejsc odbywa się na podstawie ogólnej oceny życia człowieka na ziemi.

Koncepcja religijna Azteków nie brała pod uwagą kryteriów etycznych. Wierzyli oni, że o miejscu wiecznego

pobytu duszy rozstrzyga rodzaj śmierci, dzień zgonu lub czym sią za życia zajmował zmarły. Ślepy przypadek
wyznaczał zmarłemu rejony świata podziemnego bądź wschodnie lub zachodnie części nieba. Nie należy jednak
utożsamiać podziemi z piekłem ani też nieba z rajem. Świat podziemny nie był miejscem wiecznego potępienia za
grzeszne życie doczesne, tak jak niebiosa nie były nagrodą za bogobojny żywot.

Ludzie, którzy zmarli śmiercią naturalną, szli do świata podziemnego — Mictlanu, gdzie panował bóg

imieniem Mictlantecuhtli — Pan Śmierci. Stosownie do funkcji, jaką sprawował, nadawano mu nader groźny wygląd.
Na twarzy nosił maskę na kształt ludzkiej czaszki z czarnymi włosami, a pozostałe części ciała miał zbudowane z
kości. Na ziemi symbola-

[strona 184]

[opis ilustracji]
Mictlontecuhtli — bóg śmierci

[strona 185]

mi jego były: pająk, nietoperz i sowa, której złowieszczy krzyk zwiastował ludziom nieszczęście.

Zanim wszelako dusza dotarła do Mictlanu, musiała przebyć długą, ponurą, pełną niesamowitych przygód i

niebezpieczeństw drogą, w czasie której poddawana była rozlicznym próbom. Zmarły musiał więc przejść pomiędzy
dwiema górami grożącymi zmiażdżeniem, minąć ogromnego węża i aligatora, przebyć osiem pustyń, tyleż wzgórz,
przetrwać lodowate wichry miotające kamieniami i nożami z obsydianu. Wreszcie udręczona dusza, przybywszy nad
szeroką wstęgą rzeki, przepływała ją na grzbiecie małego czerwonego psa.

Po przybyciu do Mictlanu zmarły składał dary bogu Mictlantecuhtlemu, przyniesione ze świata żywych.

Zależnie od wartości tych upominków władca podziemi wyznaczał mu na miejsce wiecznego spoczynku jeden z
dziewięciu rejonów swego królestwa. Cztery lata trwała ta „droga przez mąkę”, jakkolwiek inna wersja podaje, że
dusza spędzała czteroletni okres próbny w każdym z dziewięciu rejonów azteckiego Hadesu.

Rodzina i krewni zmarłego, pragnąc ułatwić duszy pomyślne przebycie wszystkich tych prób, grzebała wraz z

ciałem dzbanek z wodą, a zwłoki spowijała w całun, zabezpieczała kocami, papierem i chowała w pozycji
przykucniętej. Odzież, którą nieboszczyk nosił za życia, palono, aby w czasie podróży do Mictlanu miał się w co
ubrać i nie czuł mroźnych podmuchów wiatru. W usta wkładano mu paciorek z nef-

[strona 186]

rytu jako zastaw za serce dla bestii zamieszkujących siódmy rejon podziemi. Tak przysposobione do wieczności ciało
palono na stosie, a prochy zakopywano w domu.

Bywało, że żona zmarłego godziła się towarzyszyć mężowi w jego pośmiertnej wędrówce i dobrowolnie — nie

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 38 z 59

było w tej mierze przymusu — skazywała się na wspólne z nim całopalenie.

Aztekowie znali i stosowali dwie formy pogrzebu: palenie i grzebanie. Jeżeli umarła przy porodzie kobieta,

rodzina mogła jej zwłoki spalić na stosie lub zakopać w ziemi. W tym drugim przypadku ceremoniał pogrzebowy
miał następujący przebieg: ciało myto i przyodziewano w starannie dobrane szaty, po czym mąż, w otoczeniu
członków rodziny, starych niewiast i akuszerek, zanosił zwłoki na cmentarz.

W chwili gdy orszak żałobny zdążał na miejsce grzebalne, niewiasty wydawały gromkie okrzyki, jakie rycerze

wznosili podczas walki. Wówczas drogę zastępowali im młodzi wojownicy, aby wydrzeć zwłoki, a następnie obciąć
zmarłej pukiel włosów i czwarty palec u lewej dłoni. Owe „trofea” posiadały niezwykłe własności jako cudowne
amulety: dodawały męstwa walczącym i chroniły ich przed niebezpieczeństwem. Oczywiście członkowie rodziny
starali się nie dopuścić do okaleczenia zwłok i nawet po pogrzebie przez cztery dni i noce czuwali nad grobem, aby
nikt nie uszkodził ciała.

Dusze zmarłych przy porodzie kobiet udawały się, ze względu na okoliczności zgonu, do zachodniej czę-

[strona 187]

[strona 188]

ści nieba Cinalco — Domu Kukurydzy, gdzie towarzyszyły słońcu w drodze od zenitu na zachód. Kiedy zapadała
noc, na okrytą mrokiem ziemię zstępowały jako groźne widma. Były to nad wyraz odrażające istoty z dłońmi i
nogami zaopatrzonymi w potężne szpony. Ich pojawienie się zwiastowało ludziom nieszczęście, zwłaszcza kobietom i
dzieciom.

Dla nieuleczalnie chorych ludzi, dla kobiet, które utonęły, zginęły od pioruna lub zmarły na trąd, bóg deszczu

Tlaloc wyznaczył miejsce w swym „niebie” — Tlalocanie, położonym w południowej (według innej wersji — we
wschodniej) stronie boskiego wszechświata. Królestwo Tlaloka, kraina płodności i obfitości, przypominała rozległą
dżunglę tropikalną, a zarazem sad owocowy i ogród warzywny. Jako miejsce wiecznego pobytu Tlalocan posiadał
wiele elementów, jakie wyznawcy różnych wierzeń kojarzą z rajem.

Do wschodniej części nieba, zwanej Tonatiuhichan (Domem Słońca), szły dusze wojowników poległych w

boju lub złożonych w ofierze bogom. Towarzyszyły one słońcu w codziennej wędrówce od wschodu do zenitu i
wspierały je w walce z siłami ciemności. Po czterech latach pobytu w niebie wracały na ziemię pod postacią kolibrów
i innych egzotycznych ptaków.

Nie wiadomo natomiast dokładnie, czyje dusze zamieszkiwały owe wspomniane już trzynaście niebios. Wiemy

tylko, że w najwyżej położonym, podwójnym niebie przebywały dzieci zmarłe przed osiągnięciem świadomości oraz
dusze ludzi urodzonych i wykarmionych przez drzewo mleczne.

[strona 189]

11. STWORZENIE ŚWIATA I LUDZI

Mitologia a>

Dzeznanie si<
h atrybutem
emożliwą. S
viadomie —
mych ludó\\
ve narodowi
;go pochód;
trawiły, że
DŻnymi post
litów spotk"
d siebie
Według
zili swć
/iastka

e

czą

n

ie-

c

od

n

ich

rei

r,

o

b-

mo

c

:

acj£

1

CZ<

lun

p

oci
\-iek

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 39 z 59

ami.

:o

różni"

i

si£

bo

gc
dwc

en

•'

[strona 190]


wiastek, ucieleśniony w postaci boskiej pary małżeńskiej, był praprzyczyną wszechrzeczy, twórcą bogów, świata i
ludzi. Już same imiona tej pierwszej pary bogów zdają się wskazywać na ów element dwoistości: Ometecuhtli, co
znaczy Pan Dwoistości, i Omecihuatl — Pani Dwoistości. Zamieszkiwali oni Omeyocan — „miejsce dwoiste”.
Przedstawiano ich jako symbol urodzaju i płodności, a przyozdabiano kolbami kukurydzy.

Równie stara tradycja mitologiczna głosi, że czterem synom pierwszej pary boskiej rodzice powierzyli kreację

nowych bogów, świata i rodzaju ludzkiego. Mieli oni imiona: Tezcatlipoca Czerwony, Tezcatlipoca Czarny (zwykle
zwany po prostu Tezcatlipoką), Tezcatlipoca Siały (Quetzalcoatl) i Tezcatlipoca Niebieski (Huitzilopochtli). Byli oni
symbolami czterech stron świata: wschodu, północy, zachodu i południa.

Według prastarych wierzeń cały wszechświat — pojmowany w sensie religijnym, a nie kosmograficznym —

dzielił się poziomo i pionowo. Wszechświat poziomy wyznaczały cztery kierunki (tzw. cztery główne punkty),
odpowiadające czterem stronom świata, oraz piąty kierunek — obszar centralny. Każdym z tych rozległych obszarów
rządził określony bóg lub bogowie i kojarzył się w umysłach wiernych z jakąś konkretną treścią. Tak więc zachód był
przybytkiem planety Wenus; wschód stanowił domenę boga deszczu Tlaloka i Mixcoatla — boga gwiazd, chmur i
liczb, i był uważany za krainę obfitującą we wszelkie dostatki.

[strona 191]

[opis ilustracji]
Macuilzochitl — bóg urodzaju

[strona 192]

Nad południem patronat obejmowali dwaj bogowie: Macuilxoch.it! — bóg urodzaju, i Xipe — bóg wiosny,

siewu i kultywacji roślin. Północą — obszarem wiecznych mroków i niesamowitej grozy — władał Pan Śmierci
(Mictlantecuhtli). Obszar centralny pozostawał pod wspólnym nadzorem boga ognia Huehueteotla (Starego Boga).
Pionowy wszechświat dzielił się na trzynaście stref nieba i dziewięć rejonów świata podziemnego.

Świat, powstały z woli mocy nadprzyrodzonych, przechodził, według jednej wersji, cztery stadia, niszczony

przez kataklizmy spowodowane walkami, które toczyli między sobą bogowie o zdobycie władzy. Cztery kolejne
stadia wyznaczali czterej bogowie sprawujący funkcje słońca, czyli cztery epoki (czterech słońc).

W pierwszej epoce Czterech Jaguarów światem władał Tezcatlipoca, wszechpotężny, groźny bóg ciemności,

czarnej magii, opiekun czarowników. Ziemię zamieszkiwali wówczas ludzie-olbrzymy. Nie uprawiali oni roli, lecz
zwyczajem ludzi pierwotnych żywili się żołędziami, owocami i korzeniami. Jego brat Quetzalcoatl, czyli Wąż
Pierzasty

1

, wielki dobroczyńca ludzkości, o którym będzie jeszcze szerzej

[strona 193]

mowa, postanowił przejąć panowanie nad wszechświatem i zadać cios Tezcatlipoce.

Ugodzony bóg runął z wyżyn boskiego majestatu do wody, a następnie przeistoczył się w jaguara (czy jaguary)

i pożarł ludzi.

Potem nastała druga epoka — Czterech Wiatrów. Teraz na firmamencie niebios zajaśniało nowe, drugie słońce

— Quetzalcoatl. Aliści Tezcatlipoca nie pogodził się z utratą tronu niebiańskiego i podjął walkę z bratem. Bratobójcze
zmaganie rozpętało na ziemi potężne wichry, burze i huragany. Zniszczyły one i wyludniły świat, a nieliczni ludzie,
którzy ocaleli, zamienili się w małpy. Funkcje słońca przejął ponownie Tezcatlipoca, ale niezadowoleni z takiego
obrotu sprawy rodzice — bogowie-stwórcy — rządy powierzyli Tlalokowi, bogu deszczu i gromu.

Była to trzecia, lecz nie ostatnia epoka świata — Czterech Deszczów, bo oto Quetzalcoatl, w poczuciu

doznanej krzywdy, po raz wtóry stanął do boju. Spuścił na ziemię deszcz ognisty, od którego wyginął niemal
doszczętnie rodzaj ludzki; reszta zamieniła się w ptaki. Zwycięski bóg rozkazał wówczas, aby bogini Chalchiuhtlicue
(Nasza Pani w Turkusowej Spódnicy), władczyni rzek i wody, przejęła władanie w czwartej epoce — Czterech Wód.
Tezcatlipoca, mszcząc się za dawne klęski, spuścił potop na ziemię; część ludzi zginęła w szalejącym żywiole, część
zaś przeistoczyła się w ryby.

Tragicznie przedstawiał się wówczas obraz zatopionego i bezludnego świata. Winnym tej katastrofy,

[strona 194]

Tezcatlipoce i Quetzalcoatlowi, bogowie-stwórcy nakazali podźwignąć ziemię z odmętów wody i przywrócić na niej
życie. Misji odrodzenia rodzaju ludzkiego podjął się dobroczynny bóg, twórca rolnictwa i rzemiosł, Quetzalcoatl,
który z Czarnym Tezcatlipoką toczył opisane boje, nasuwające pewne analogie do staroperskiego mitu o Arymanie i

1

W literaturze przekładowej i w różnych polskich opracowaniach imię Quetzalcoatla jest rozmaicie tłumaczone: m. in. Skrzydlaty Wąż, Wąż

Upierzony. Imię Quetzalcoatl składa się z dwóch wyrazów: quetzal — nazwa ptaka i coatl — wąż.

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 40 z 59

Ormuzdzie.

Quetzalcoatl zstąpił przeto na wymarłą ziemię, zgromadził kości minionych pokoleń, a skropiwszy swą krwią,

przywrócił życie na ziemi, dając początek nowemu pokoleniu ludzi. W XVI stuleciu, a więc w czasie, gdy Cortez
przybył do Meksyku, świat znajdował się w piątym stadium, w epoce Czterech Trzęsień Ziemi, trwającej zresztą do
dziś, pod panowaniem Tonatiuha, a kres jego rządów spowodować ma trzęsienie ziemi.

Akt stworzenia świata, według legend azteckich, przebiegał następująco.
Niegdyś ziemia, jako olbrzymi krokodyl lub wielka ropucha, żyła w pramorzu. Dopiero Quetzalcoatl i

Tezcatlipoca nakreślili na jej ciele góry, wytyczyli rzeki i stworzyli roślinność. Lecz ziemię spowijały nieprzeniknione
ciemności, ponieważ nie było słońca, księżyca ani gwiazd. Bogowie stworzyli więc ogień, aby oświetlić świat, ale
jego mdły blask nie zdołał w pełni rozproszyć mroków. Niezadowoleni z takiego światła, stwórcy zebrali się dla
zaradzenia złu na naradę w Teotihuacan i doszli do zgodnego wniosku, że dwaj spośród nich muszą się poświęcić i
przyjąć na siebie funkcje ciał niebieskich. Wyznaczeni do tej roli

[strona 195]

[opis ilustracji]
Księżyc ze znakiem królika

bogowie mieli zostać spaleni na ofiarę, by móc wzejść jako słońce i księżyc.

Wówczas spośród zgromadzonych zgłosiło się dwóch ochotników — Nanahuatzin i Tecciztecatl. Pierwszy

odznaczał się skromnością i pokorą ducha, drugi zaś pychą i dumą. Po złożeniu ofiar i odprawieniu modłów

[strona 196]

obaj rzucili się w ogień. Skromny Nanahuatzin uczynił to bez wahania, natomiast Tecciztecatl z wyraźnym lękiem i
oporem.

Kiedy ciała obu bogów spłonęły na ofiarnym stosie, na niebie pojawiły się dwa jednakowo jasne ciała

niebieskie: na wschodzie słońce, w które wcielił się skromny Nanahuatzin, a na zachodzie księżyc, powstały z
prochów pysznego Tecciztecatla. Bogowie, oburzeni jego tchórzostwem, rzucili w tarczę księżyca królika, który
przytłumił jego blask i odcisnął na nim trwały ślad w postaci plam.

Ale oba rozżarzone ciała stały nieruchomo nad ziemią. Aby je wprawić w ruch, a tym samym uchronić świat

od groźby nowej zagłady — spalenia, należało spełnić nakaz słońca, które zażądało krwawych ofiar. Wówczas sami
bogowie złożyli swe życie w ofierze oddając się na pastwę płomieni. Z boskich ofiar powstały gwiazdy i planety, a
słońce i księżyc mogły rozpocząć swą wędrówkę po nieboskłonie. Od tej chwili człowiek zaciągnął wobec bogów
dług wdzięczności i musiał go stale spłacać daniną z własnej krwi.

Na czele azteckiego panteonu stał Tloque Nahuaque, lecz tę godność zajmował jedynie w sensie teologicznym,

a wyłącznym miejscem jego kultu była jedna tylko świątynia w Texcoco. Wszyscy inni bogowie brali swój początek
od boskiej pary: „dwoistej” — Ometecuhtli (Pan Dwoistości) i Omecihuatl (Pani Dwoistości). Równorzędne miejsce
zajmowała para: Tonacatecuhtli — Pan Naszego Istnienia, i To-

[strona 197]

nacacihuatl — Pani Naszego Istnienia, bardziej znana szerokiemu ogółowi wiernych i niekiedy utożsamiana z
poprzednimi małżonkami.

W praktyce religijnej żaden z tych bogów nie mógł się nawet równać z Huitzilopochtlim lub Quetzalcoatlem.
Jedna z legend powiada, że stara bogini ziemi, Coatlicue, matka księżyca (Coyolxauhqui) i gwiazd

(Centzonhuitznahuac), powiła syna imieniem Huitzilopochtli (Czarodziejski Koliber). Dzieci bogini, z obawy o utratę
swej władzy i godności, zmówiły się uprzednio, aby zabić matkę i nie dopuścić do narodzin dziecka, ale zamiar się
nie powiódł. Nowo narodzony bóg przyjął na siebie funkcje Niebieskiego Tezcatlipoki i wkrótce po wyjściu z łona
Coatłicue wydał walkę wyrodnemu rodzeństwu. Odtąd codziennie rodzi się jako słońce błękitnego nieba i za pomocą
ognistego węża, czyli promienia słonecznego, święci triumf nad księżycem i gwiazdami.

Huitzilopochtli, bóg słońca i wojny, młody energiczny wojownik, jedyny oryginalny bóg plemienny Azteków,

żądał od nich krwi, aby pokrzepić swe siły do dalszej walki z rodzeństwem. Między nim i Aztekami stanął wieczysty
układ, mocą którego „lud wybrany przez słońce” zobowiązał się do składania stałej daniny krwi — boskiego
pokarmu, w zamian zaś Czarodziejski Koliber przyrzekł zwalczać złowrogie moce ciemności. Jego zwycięstwo
oznaczało dla ludzkości jeszcze jeden dzień życia. Codziennie wzmocniony czarodziejską substancją zawartą we krwi
ludz-

[strona 198]

kiej zdąża w otoczeniu dusz wojowników poległych w walce i złożonych mu na ofiarę oraz dusz kobiet zmarłych przy
porodzie.

Aztekowie darzyli Huitzilopochtlego szczególnym zaufaniem i przywiązaniem. Stawiali mu gigantyczne

świątynie i uroczyście obchodzili jego święta. On też ponoć odpłacał im się szczodrze: przed wiekami skłonił „swój"
lud wybrany do porzucenia Aztlanu — mitycznej jego praojczyzny — i obiecał osiedlić ich w krainie o wiele hojniej
wyposażonej przez naturę. Po wielu latach wędrówki plemienia do ziemi obiecanej dobry bóg przywiódł Azteków nad
jezioro Texcoco. Tam, na małej wysepce, objawił się swoim kapłanom pod postacią orła, aby obwieścić, że nadszedł
kres tułaczki, i nakazał tu zbudować miasto. Tak, wedle legendy, powstać miała stolica późniejszego imperium
azteckiego Tenochtitlan, obecna stolica Meksyk.

Na najwyższej piramidzie miasta wdzięczny lud wzniósł swemu patronowi sanktuarium.
Również Quetzalcoatl zajmował u Azteków miejsce wybitne, choć nie tak poczesne jak u Tolteków. W jego

osobie połączyły się niejako dwa pierwiastki — boski i ludzki. Nie wykluczone bowiem, że kult jego zrodził się na

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 41 z 59

gruncie wyniesienia do godności boskiej człowieka. Jako bóg stanowił klasyczny przykład zespolenia
najrozmaitszych atrybutów: był bogiem wiatru, życia, nauki, cywilizacji, planety Wenus, nieba, kapłaństwa, bliźniąt
itd. Zależnie od przydawanego mu atrybutu nazywał się Ehecatl, Xolotl, Ce Acatl lub jeszcze inaczej.

[strona 199]

[opis ilustracji]
Wielka świątynia tu Teraochtitlanie

[strona 200]

Quetzalcoatl, czyli Wąż Pierzasty, wziął swoje imię od nazwy ptaka kecala, żywego symbolu umiłowania

wolności, jako że ptak ten słynie z tego, iż żyje tylko na swobodzie. Wąż Pierzasty znany był i czczony pod imieniem
Kukulkana jeszcze przez Majów. Jego wyobrażenie pod postacią węża z piórami kecala spotykamy w najstarszych
ruinach Teotihuacanu, a więc odnoszących się do kultury, która poprzedziła erę klasycznych Tolteków. Wiele
analogicznych rysów wykazuje pewien bóg wyznawany przez Indian Zapoteków i często przez nich przedstawiany na
naczyniach ceramicznych. Zapewne znany był też innym starożytnym mieszkańcom Środkowej Ameryki.

Spośród wielkiej ilości wersji odnoszących się do jego pochodzenia przytoczymy tu tylko dwie. Jedna

powiada, że był synem Tonacatecuhtli (Pana Naszego Istnienia) i dziewicy z Tollan (Tulą) imieniem Chimalman,
która zmarła przy porodzie. Inna wersja mówi, że poczęła Quetzalcoatla, połknąwszy szlachetny kamień o zielonej
barwie. Większość wszelako legend zawiera ciekawy motyw, budzący zrozumiałe skojarzenie z religią
chrześcijańską, motyw niepokalanego poczęcia.

Mitologia aztecka przypisuje Quetzalcoatlowi odrodzenie rodzaju ludzkiego. Miał on wykraść w świecie

umarłych — w Mictlanie — kości minionych pokoleń, aby, skropiwszy je własną krwią, powołać do życia na ziemi
nową rasę ludzi. On dał człowiekowi pożywienie w postaci kukurydzy, nauczył go po-

[strona 201]

lerowania jaspisu, wykrywania złóż szlachetnych kamieni, farbowania bawełny, tkania materiałów, uprawy ziemi,
obróbki metali i układania mozaik z barwnych piór kolibrów.

Dobroczynny bóg nie poprzestał na tym. Zatroszczył się rówjiież o kulturę duchową ludzi: nauczył ich

sporządzać kalendarz, dał im środki do wyznaczania czasu, ustanowił święta i ceremonie religijne, głosił rozmaite
nauki i szczytne zasady etyczne. Pragnął zaszczepić umiłowanie rzeczy pięknych, mądrych i szlachetnych. Niestety
— Aztekowie wyrzekli się nauki Quetzalcoatla, zdradzili jego wzniosłe ideały na rzecz wojowniczego
Huitzilopochtlego, tocząc ustawiczne wojny i krwią swoją i podbitych ludów obficie zraszając kamienie ofiarne.

Z kultem tego azteckiego Prometeusza wiążą się ściśle legendarne, bohaterskie dzieje jego ziemskiego

imiennika. Otóż imię Quetzalcoatla przyjął w połowie X wieku władca i arcykapłan Tolteków — Ce Acatl Topiltzin,
postać owiana legendą, lecz zapewne historyczna. Na temat tego, kim był i co zdziałał w tolteckim mieście Tollan,
zdania uczonych są podzielone. Sahagun pisze o nim: „Quetzalcoatl, chociaż był człowiekiem, uznawany był za
boga”. Na tej podstawie pozwoliliśmy sobie wyrazić przypuszczenie o „człowieczym” pochodzeniu tego boga.

Quetzalcoatl zasłynął jako władca i wysoki kapłan, wielki myśliciel i reformator, którego panowanie przypadło

na złoty wiek Tolteków. Od niego wywodzili swój dynastyczny rodowód kolejni władcy państw

[strona 202]

meksykańskich, w tym również monarchowie azteccy. Klechdy głoszą, że za jego rządów kukurydza rosła tak bujnie,
że krzepkiej budowy mężczyzna mógł podźwignąć jedną zaledwie kolbę rośliny; tykwy osiągały wielkość człowieka,
a bawełna rodziła się we wszelkich kolorach tęczy. Lud żył szczęśliwie i w dostatku.

Lecz jego odwieczny, zawistny wróg — Tezcatlipoca ściągnął na lud toltecki katastrofę. Zesłał na spokojny

kraj zarazę i wygubił znaczną cześć jego mieszkańców. Ostateczny cios zadał Quetzalcoatlowi przyrządzając mu
zdradliwy napój alkoholowy — pulque. Wielki król-kapłan spalił swoje pałace, które sam niegdyś wznosił, zakopał w
ziemi bezcenne skarby, rozesłał stada ptaków, aby opowiadały o nim, i udał się na wygnanie.

Nie potrafimy dziś powiedzieć, jakie były rzeczywiste powody jego banicji. Wedle niektórych źródeł bohater

toltecki zbyt daleko posunął się w swych reformach i ignorowaniu religii. Domagał się nawet

[strona 203]


[strona 204]

położenia kresu mordom rytualnym, czym naraził się wpływowej kaście kapłanów.

Gdy wygnaniec stanął nad brzegiem morza, zapowiedział proroczo swój powrót (ze wschodu) do ojczyzny w

bliżej nieokreślonym czasie, aby upomnieć się o swoje utracone dziedzictwo. Wprawdzie rok swego powrotu określił
jako Ce Acatl (l Trzcina), lecz według kalendarza wróżbiarskiego rok o tej samej nazwie powtarzał się cyklicznie co
52 lata. Po tej przepowiedni wstąpił do wężowej łodzi i odpłynął w nieznane.

Każde zatem zbliżanie się roku „l Trzcina” oczekiwane było z zabobonnym lękiem. Rozmaite zjawiska

przyrodnicze były przedmiotem uważnych obserwacji, a kapłani i czarodzieje próbowali dać jakieś wyjaśnienie,
jakkolwiek tłumaczenia ich przypominały odpowiedzi godne delfickiej Pytii. Kiedy więc rok przybycia Hiszpanów w
okolice Veracruz zbiegł się z rokiem zapowiedzianego powrotu wygnańca, Aztekowie w swojej naiwności mogli
przypuścić, że to Quetzalcoatl powraca do podbitego przez nich królestwa Tolteków, aby odzyskać prawa do niego.
Wydało im się to tym pewniejsze, że owi nieznani ludzie przybyli ze wschodu, posiadali jasną cerę i zarost
(Quetzalcoatl wyobrażany był niekiedy z jasnym obliczem i brodą), dosiadali nigdy nie oglądanego potwora — konia

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 42 z 59

(a może stanowili z nim jedno) i mieli broń, która w umysłach Indian kojarzyła się z gromem — narzędziem sił
nadprzyrodzonych.

Kim był w rzeczywistości historyczny Quetzal-

[strona 205]

coatl? Niestety, nie umiemy dziś dać jednoznacznej odpowiedzi. Pisarz meksykański Siguenza y Gongora jest
przekonany, że musiał to być św. Tomasz apostoł, który w jakiś sposób dotarł do Meksyku i dzięki temu w kulcie
religijnym Majów, Tolteków i Azteków widać ślady wiary chrześcijańskiej: znak krzyża, chrzest przez zanurzenie w
wodzie, spożywanie ciała boga Huitzilopochtlego, mit o niepokalanym poczęciu Coatlicue i matki Quetzalcoatla,
posty, procesje, hierarchia kapłańska itp.

Podobną misję mieli rzekomo spełnić domniemani „odkrywcy” Ameryki: legendarny św. Brendan z VI wieku

i Eryk Gnupson — tym razem postać historyczna, który godność biskupa Grenlandiae regionum finitimarum, czyli
Grenlandii i krajów sąsiednich, otrzymał od papieża Paschalisa II w 1112 roku. Ich działalność misyjna miała wydać
owoce w postaci nawrócenia wielu plemion amerykańskich na chrześcijaństwo. Jednakże brak kontaktów z
europejską cywilizacją — głoszą zwolennicy tej hipotezy — spowodował, że Indianie wrócili do pogaństwa i jedynie
nieliczne relikty chrześcijańskiego kultu przetrwały w niektórych formach liturgii, obrzędach i mitach.

Wielu uczonych odrzuca wszelkie przypuszczenia, że Quetzalcoatl był św. Tomaszem lub jakimkolwiek

chrześcijaninem, dowodząc, iż najprawdopodobniej to po prostu kapłan-król i reformator religijny jednego z plemion
Nahua, człowiek rozległej wiedzy, obdarzony szlachetnym sercem i wielką mądrością. Kim-

[strona 206]

kolwiek jednak był, mit o nim wywarł poważne skutki polityczne i religijne. Stara toltecka legenda wpłynęła na
przychylny stosunek do Corteza wielu plemion meksykańskich, pragnących wyswobodzić się z zależności politycznej
od Azteków. Ułatwiła też zdobywcom nawracanie miejscowej ludności na chrześcijaństwo.

Poczesne miejsce w religii azteckiej zajmował też Tezcatlipoca (Czarny), czyli Dymiące Zwierciadło. Jemu to

rodzice, bogowie-stwórcy, powierzyli władztwo, jako słońcu, nad pierwszą epoką wszechświata. Był wówczas
wszechmocnym i potężnym bogiem opatrzności, toczył boje z Quetzalcoatlem o panowanie nad wszechświatem, lecz
po ofierze bogów wcielił się w konstelację Wielkiej Niedźwiedzicy (podobnie jak Quetzalcoatl w planetę Wenus) i od
tej pory, jako spokrewniony z siłami nocy, stał się odwiecznym przeciwnikiem Huitzilopochtlego.

Wyobrażano go pod postacią jaguara i kojarzono z wszelkim złem — grzechem, śmiercią i zniszczeniem.

Podobnie jak inni bogowie, skupiał w sobie wiele różnych atrybutów. Patronował grzesznym postępkom, czarnej
magii, nieszczęściom, władcom, kapłanom, -wojownikom (zwłaszcza zakonowi Jaguarów), sam będąc, wedle
ówczesnych wyobrażeń, młodym rycerzem Północy. W przeciwieństwie do Huitzilopochtlego, który uosabiał błękit
nieba dziennego, Tezcatlipoca reprezentował czarne nocne niebo. Dlatego też przedstawiano go w czarnych barwach,
jedynie z twarzą pomalowaną w żółte i czarne pasy.

[strona 207]

[opis ilustracji]
Huitztlopochtll

[strona 208]

Tlaloc, bóg deszczu i roślinności, znany Toltekom, Olmekom i Majom (ci wyznawali go pod imieniem Chac),

należy do najstarszych bóstw. Jako boski szafarz wody przechowywał w jaskiniach górskich jej zapasy. Trzymał ją
wraz z gradem w czterech specjalnych zbiornikach. Wedle swej woli zsyłał na świat deszcz, burzę, grad lub suszę.
Mógł być równie dobroczyńcą człowieka, jak i sprawcą jego nieszczęść. Ponieważ ilość opadów deszczu miała
decydujące znaczenie dla życia mieszkańców Meksyku, nie skąpiono mu ofiar: zwykłe dzieci lub jeńców przebranych
w szaty upodabniające ich do Tlaloka.

Z bogiem deszczu stara tradycja wiąże trzy postacie kobiet. Pierwszą jego małżonką miała być bogini kwiatów

i miłości — Xochiquetzal (Soczikecal), uprowadzona podstępnie przez złego Tezcatlipokę. Drugą żoną Tlaloca była
Matlalcueitl, a także Chalchiuhtlicue, bogini morza i jezior (według innej wersji była jego siostrą).

Na zakończenie tego pobieżnego przeglądu azteckiego Olimpu wypada wspomnieć krótko o innych bogach i

ich głównych znamionach. Wielkim kultem otaczano Tonatiuha utożsamianego ze słońcem oraz Metztlego, który był
księżycem, identyfikowanego niekiedy z Czarnym Tezcatlipoką. Pierwszego przedstawiano pod postacią okrągłej
tarczy kalendarzowej pokrytej misterną płaskorzeźbą, drugiego zaś jako czarny krąg.

Boga ognia, Huehueteotla, czczono już w starożytnej kulturze Teotihuacan, a składanych mu w ofierze

[strona 209]

ludzi palono żywcem. Z tej też epoki wywodzi się kult Xipe Toteka — boga wiosny, zasiewów i sztuki złotniczej. Na
jego cześć obdzierano niewolników ze skóry, a celebrujący kapłan używał jej za rytualne okrycie.

Rolniczy lud Azteków, w dużym stopniu uzależniony od obfitości płodów rolnych, a więc i od warunków

klimatycznych, wielką czcią darzył starych bogów sprawujących nadzór nad światem roślinnym. W tej grupie boskich
patronów naczelną postacią jest Chicomecoatl, bogini wegetacji roślinnej i płodności ziemi.

Kult bogów roślinności rozwinął się z czasem tak dalece, iż poszczególne uprawy rolne, a nawet ich stadia

wegetatywne, utożsamiano z jakimś bogiem. Podstawowe pożywienie Indian — kukurydzę — reprezentowało wiele
bóstw. Centeotl uosabiał tę rośliilną ogólnie, zieloną dojrzewającą kolbą reprezentowała Xilonen (Silonen), a żółtą i
dojrzałą — Ilamatecuhtli.

Inną rośliną — agawą maguey, cenioną za jej szerokie zastosowanie w gospodarstwie domowym, opiekowała

się bogini pod imieniem Mayahuel. Bogini maguey miała czterysta piersi, którymi wykarmiła tyleż swoich dzieci —

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 43 z 59

bogów sfermentowanego soku agawy — puląue. Mężem jej był Patecatl, patron roślin dodawanych zwykle do puląue
w celu przyspieszenia fermentacji. On to przeistoczył sok agawy w cudowny lek i nadał mu tak wspaniałe
właściwości, że z czasem uznano w nim boga medycyny.

[strona 210]

[opis ilustracji]
Symbolem pory letniej, patronem tańca, uciech i miłości był Xochipilli (Soczipilli) — Książę Kwiatów.

[strona 211]

W umysłach Azteków ziemia kojarzyła się ze śmiercią, a ją samą wyobrażano jako niezwykłe monstrum

powstałe z połączenia rekina i aligatora bądź też jako gigantycznych rozmiarów ropuchę ze szponami. W tej ostatniej
postaci ziemię uosabiał Tlaltecuhtli.

Dziwnym połączeniem czy też wcieleniem miłości i zniszczenia była matka słońca, księżyca i gwiazd

Coatlicue, ta sama, która poczęła cudownie Huitzilipochtlego w momencie, kiedy jej wyrodne dzieci zmówiły się
przeciwko niej. Czczono ją między innymi pod imionami: Cihuacoatl i Tlazolteotl. Jako Cihuacoatl sprawowała
patronat nad kobietami zmarłymi przy porodzie, narodzinami dziecka i noworodkami, a jako Tlazolteotl, czyli Bogini
Wszelakiego Plugastwa, pożerała nieczystości i grzechy ludzkie.

Coatlicue, bogini ziemi, była matką bytu, wszystkich żywych istot — ludzi, zwierząt, roślin — ciał niebieskich

i bogów. Ta wielka rodzicielka, której świat doczesny zawdzięczał wszystkie formy bytu, była zarazem straszliwą
niszczycielką — częsty paradoks w mitologii azteckiej. Dawała życie i zabijała, płodziła dzieci i pożerała je. Mit ten
odzwierciedla dwoistość egzystencji ludzkiej — walkę dobra ze złem, życia ze śmiercią. Jej upiorną postać z trupią
czaszką odziewano w niezwykłe szaty — w kłębowisko wężów, groźnie pełzających aż do samych stóp.

[strona 212]

[opis ilustracji]
Ttazolteotl

[strona 213]

Ponure oczodoły wyzierały z czerepów i przypominały Aztekom fatalistyczne przeznaczenie człowieka i

nieuchronny kres wszystkiego, co żyje na ziemi. Jej dzieci to żywiołowe klęski: burze, huragany, trzęsienie ziemi,
wrogie człowiekowi siły.

Jak ważną rolę w państwie Azteków odgrywali kapłani, przekonali się o tym Hiszpanie w Choluli, kiedy na

rozkaz jednego z kapłanów stawił się przed Cprtezem oporny naczelnik miasta. Wódz hiszpański niejednokrotnie
wykorzystywał autorytet i władzę kapłanów dla podporządkowania sobie miejscowych naczelników plemiennych i
zmuszania ich do różnych usług.

Istotnie, kapłani zajmowali bardzo wysoką pozycję społeczną, cieszyli się ogromnym szacunkiem i prestiżem

zarówno u władz państwowych, jak i wśród prostej ludności. Ogół społeczeństwa przewyższali wykształceniem, ale
swoje poważanie zawdzięczali głównie spełnianym funkcjom religijnym. Pospolity lud widział w nich łączników czy
też pośredników między człowiekiem a nadprzyrodzonym światem bogów.

Już sam wygląd zewnętrzny wyróżniał ich od przedstawicieli innych warstw społecznych. Strój kapłański

odznaczał się bowiem większą dbałością i ozdobnością. Często jednak nosili proste obszerne, powłóczyste czarne
suknie z kapturami, a długie zmierzwione włosy, zlepione od zakrzepłej krwi ofiar, opadały im na ramiona. Uszy od
częstego nakłuwania kolcami mieli zwykle postrzępione.

[strona 214]

W czasach Montezumy II kasta kapłanów była bardzo liczna: tylko w głównej świątyni Tenochtitlanu

przebywało ich około pięciu tysięcy. Nic dziwnego, kapłani spełniali najrozmaitsze funkcje, które wymagały od nich
uczestnictwa w życiu państwowym i religijnym. A oto dalece niepełny zakres działalności kapłanów: wychowanie i
kształcenie młodzieży, czynności liturgiczne, zapisywanie pismem obrazkowym wydarzeń państwowych i legend,
obserwacje astronomiczne, wyjaśnianie tajemniczych znaków i zjawisk na podstawie kalendarza wróżbiarskiego,
ustalanie dni świątecznych, pomyślnych i feralnych, zasiadanie w trybunałach sądowych, prace administracyjne i
porządkowe w świątyniach.

Jeżeli dodamy, że każda świątynia i każdy bóg posiadały zastęp swoich sług, stan kapłański w ówczesnym

Meksyku musiał stanowić nie lada potęgę. Ich obecność we wszystkich przejawach życia publicznego, a tym samym
wpływ na nie, tłumaczy nam ich władzę i znaczenie w państwie.

Kapłani azteccy mieszkali w obrębie świątyni, w specjalnie wydzielonych pomieszczeniach. Życie prowadzili

skromne, podporządkowane dość surowym regułom. Podobno obowiązywał ich również celibat. Trzykrotnie W ciągu
nocy schodzili się na modlitwy, pilnie przestrzegali kąpieli rytualnych, a w wyznaczone dni umartwiali się postami i
twardą pokutą, posuniętą nierzadko do bolesnych tortur — samobiczowania i kłucia ciała kolcami kaktusów. Surowy
tryb życia i częste spełnianie wielu czynności litur-

[strona 215]

gicznych kształtowały w nich postawę skrajnie fanatyczną, a świadomość posiadanego autorytetu, wpływów i wiedzy
rodziła w nich poczucie dumy i godności osobistej.

Szeroko rozwinięty kult Huitzilopochtlego i Tlaloka sprawił, że najwyższe w hierarchii kapłańskiej stanowiska

zajmowali dwaj kapłani tych bóstw. Pierwszy z arcykapłanów nosił oficjalnie tytuł: Quetzalcoatl-Totec-tlamacaząui,
drugi: Quetzalcoatl-Tlaloc-tlamacazqui. Nieco niższy szczebel zajmował kapłan zwany Mexicatl-Teohuatzin; do jego
kompetencji należały sprawy religijne Tenochtitlanu i podporządkowanych mu prowincji. Jemu zaś podlegali dwaj
kapłani: Huitznahuac ac Teohuatzin i Tepanteohuatzin, sprawujący ogólny nadzór nad oświatą i wychowaniem
religijnym młodzieży w szkołach. Niżsi rangą byli kapłani związani z kultem poszczególnych bogów i określoną

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 44 z 59

świątynią, zwani tlanamacac. Dolną warstwę kapłańską tworzyli tzw. tlamacazgm — kapłani spełniający podrzędne
obowiązki i prace pomocnicze.

Aby zostać kapłanem, należało ukończyć szkołę kapłańską. Ponadto kandydat musiał przebyć okres próbny w

świątyni na wzór nowicjatu zakonnego. Służbę kapłańską pełniły podobno i niewiasty żyjące w celibacie, które, poza
zwykłymi obowiązkami religijnymi, zajmowały się na co dzień tkactwem. Azteckie westalki mieszkały w klasztorach
obok świątyń, gdzie przebywały także córki mieszkańców Tenochtitlanu do czasu zamążpójścia.

[strona 216]

[opis ilustracji]
Modły przed ołtarzami bóstw

[strona 217]

Do każdej świątyni należały dobra ziemskie przeznaczone na utrzymanie kapłanów. Majątki te, dzięki polityce

państwowej i pobożności wiernych, pomnażały się i z upływem czasu, za panowania Montezumy II, urosły do
ogromnych rozmiarów i rozpościerały się we wszystkich rejonach kraju. Kapłani sami zarządzali swoją własnością,
lecz pracę fizyczną wykonywała specjalna służba: miała ona swoją klasztorną korporację i korzystała z dużej
swobody. Kapłani ciągnęli ponadto zyski z innych jeszcze źródeł. Zabobonna wiara nakazywała składać klasztorowi
pierwsze owoce i inne daniny w naturze. Część dochodów kapłani przeznaczali na jałmużnę dla ubogiej ludności.

Godny uwagi jest fakt, że w religii azteckiej spotykamy się z czymś w rodzaju spowiedzi i odpuszczenia

grzechów. Tajemnica spowiedzi była surowo zastrzeżona, podobnie jak w religii katolickiej, przy czym powtórzenie
już raz odpokutowanego grzechu uważano za wyjątkowo ciężkie przewinienie. Każdy człowiek tylko raz w życiu
mógł się spowiadać z grzechów, co zwykle czynił w podeszłym wieku.

[strona 218]

12. NAUKA, OŚWIATA I ZDOBYCZE KULTURALNE AZTEKÓW

ecka powstawała i rozwijała się na tle

ry Indian Środkowej Ameryki. Wszyst-
łemion Nahua wskazują, że źródłem ich
tury była kultura Tolteków i ich pół
'ładca-kapłan Quetzalcoatl. Nie należy twierdzenia tego brać oczywiście dosłownie, bowiem podejmuje się
poszukiwania przed-
i ośrodka kultury duchowej, wówczas
^uwagę zwraca się na historycznych Tolte-
na kilka zaledwie wieków przed wę-
7-^rueszkiwali północne rejony wy-
si większą koncentrując uwagę na
;zej Choluli, Oaxaki i wybrzeży

eków zrodziło się zapewne na

[strona 219]

gruncie cywilizacji Olmeków i stopniowo przyswajanych zdobyczy kulturalnych „wielkich budowniczych” —
Tolteków oraz Majów. Z czasem do wspólnej skarbnicy kultury amerykańskiej sami poczęli wnosić własny,
oryginalny wkład. Dlatego można dziś mówić o kulturze azteckiej jako odrębnej, choć głęboko powiązanej z
kulturami wcześniejszymi. Wypada tu jednak z całym- naciskiem podkreślić, że na wyżynę Anahuac potomkowie
Tenocha przyszli jako barbarzyńcy. Natomiast pod wpływem silnego oddziaływania zastanych kultur w XVI stuleciu
nie byli już dzikusami, a choć wyznawali religię politeistyczną, nie zaliczali się do prymitywnych czcicieli zjawisk
przyrody.

Aztekowie byli podówczas społeczeństwem zorganizowanym, o ukształtowanym światopoglądzie, ludem

utalentowanym, twórcą gigantycznych świątyń, | budowniczym wielkich miast, urządzeń nawadniająJcych, kanałów,
wodociągów i dróg, a także dzieł sztuiłci rzeźbiarskiej i złotniczej. Posiadali sprawny system |flączności i transportu,
niezwykły w swej precyzji kalendarz, pismo obrazkowe, szkolnictwo i z powodzeniem uprawiali takie gałęzie nauki,
jak astronomia i medycyna.

Konkwistadorzy hiszpańscy z podziwem i zazdrością oglądali bogate miasta azteckie, których białe mury

wydawały się być ze szczerego srebra. Ale widok ten rozniecał także niską żądzę grabieży, chęć odarcia tego kraju ze
wszystkiego, co mogło przedstawiać jakąkolwiek wartość. To, czego zrabować nie

[strona 220]

mogli, niszczyli. Do głosu doszedł ponadto najskrajniejszy objaw nietolerancji i ślepego fanatyzmu. W ten sposób
przepadła bezpowrotnie ogromna część parowiekowego dorobku kulturalnego Azteków i ich poprzedników.

Pierwszy biskup Meksyku Juan de Zumarraga niszczył wizerunki bóstw, równał z ziemią pogańskie świątynie,

palił przechowywane w archiwach państwowych dokumenty i dzieła piśmiennictwa meksykańskiego, zapisane
pismem obrazkowym. Śladami jego poszli inni — wykształcone duchowieństwo hiszpańskie i tysiączne rzesze
prostych żołdaków. To dzieło zniszczenia po kilku latach uwieńczone zostało takim skutkiem, że z ogromnej ilości
manuskryptów pozostało z czasów przedhiszpańskich zaledwie dwadzieścia — wśród nich cztery azteckie i trzy
Majów — głównie o treści religijnej i kalendarzowo-wróżbiarskiej.

Sami Hiszpanie przerazili się — niestety po niewczasie — tego, co uczynili. Misjonarze i urzędnicy

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 45 z 59

hiszpańskiego aparatu administracyjnego rozpoczęli gorączkowe lecz spóźnione mocno poszukiwania, by ratować
resztki ocalałych po podbitym ludzie pamiątek.

Dziś wiedzę o państwie Montezumy czerpiemy również ze źródeł hiszpańskich, z oczywistych względów

mniej pewnych. Ważnym dokumentem są między innymi znane nam cztery sprawozdania z wojny wysłane przez
Corteza do cesarza Karola V i wspomnienia Bernala Diaza del Castillo, tłumaczone na wiele

[strona 221]

języków, w tym na język polski (Pamiętnik żołnierza Korteza).

Dzięki nim znamy dość dokładnie przebieg wojny i wiele szczegółów z życia ówczesnych mieszkańców

Meksyku. Oczywiście, autorzy ci nie są obiektywni w naświetlaniu wydarzeń, lecz materiał ściśle faktograficzny,
odnoszący się do życia Azteków, zasługuje w zasadzie na wiarę.

Wśród licznej rzeszy misjonarzy hiszpańskich, działających po podboju Meksyku, spotykamy postać dość

niezwykłą — mnicha z zakonu franciszkanów — Bernardina de Sahagun (1500—1590). Pomyślny wynik akcji
nawracania Indian na wiarę chrześcijańską widział on w lepszym poznaniu ich kultury, światopoglądu, warunków
życia i przeszłości. W tym celu skupił wokół siebie dość liczne grono młodzieży azteckiej, aby nauczyć ją języka
hiszpańskiego i alfabetu łacińskiego. Do współpracy przyciągnął następnie Indian starszego pokolenia, głównie
kapłanów i byłych dygnitarzy azteckich. Starał się przy tym dobierać ludzi najlepiej obeznanych z historią kraju i
zwyczajami jego mieszkańców.

Kiedy już pozyskał ich zaufanie, zwrócił się z prośbą, aby wszystko, co wiedzą o swoim kraju i dziejach swego

ludu, opowiedzieli i podyktowali jego indiańskim wychowankom. Sam, również znając język aztecki, spisywał ich
opowiadania. Jakkolwiek Sahagunowi przyświecał cel apostolski, z pracy jego uczniów i jego osobistej zrodziło się
dzieło, które, niezależnie od intencji jego inspiratora, stanowi, obiek-

[strona 222]

tywnie rzecz biorąc, bezcenne źródło poznania dziejów cywilizacji azteckiej.

W ten sposób powstało dzieło spisane zarówno alfabetem łacińskim, jak i azteckim pismem obrazkowym

(hieroglificznym), które uratowało od zapomnienia historię pogrzebanej kultury. Całe to obszerne dzieło, ułożone
tematycznie i podzielone na dwanaście ksiąg, Sahagun postanowił opracować w języku ojczystym. Wersja
hiszpańska, a ściślej biorąc, przeróbka oryginału, otrzymała tytuł: Historia general de las cosas de Nueva Espana
(Ogólna historia spraw Nowej Hiszpanii). Autor nie doczekał się jednak za życia opublikowania swego dzieła. Rząd
hiszpański słusznie się obawiał, że przypomnienie Indianom stosunkowo niedawno utraconej wolności może być
„pokrzepieniem serc” dla ujarzmionego ludu i rozbudzić pragnienie, aby się z kolonialnego panowania Hiszpanów
wyzwolić.

Dopiero w nowszych czasach sporządzono fotokopie i przetłumaczono pracę Sahaguna na kilka języków. Tym

i innym dokumentom zawdzięczamy, że obecnie możemy się zapoznać z osiągnięciami ludów meksykańskich.

Z ogólnomeksykańskiego dorobku kulturalnego na szczególną uwagę zasługuje indiański system rachuby

czasu. Początkiem ery azteckiej, datą, od której liczono kolejne lata, był rok 1091 naszej ery. Niestety, nie wiemy,
jakie to wydarzenie o przełomowym znaczeniu odegrało wtedy decydującą rolę w życiu Azteków, skoro od tego roku
określano następne lata.

[strona 223]

[strona 224]

Jedyne dokumenty historyczne, które może by wyjaśniły zagadkę, spalone zostały około roku 1430 na rozkaz

azteckiego władcy Itzcoatla. Możemy tylko przypuszczać, że w 1091 roku, wkrótce po opuszczeniu legendarnego
Aztlanu, nastąpiła reforma kalendarza.

Kalendarz wynaleziony przez Majów jest niewątpliwie największym osiągnięciem nauki indiańskiej. Aby

należycie uzmysłowić sobie stopień jego dokładności, wystarczy wspomnieć, że przeciętny rok wynosił u nich 365
dni 5 godzin 48 minut 28,8 sekundy. Jak wynika z prostego wyliczenia, błąd kalendarza Indian amerykańskich
wyrażał się niedokładnością w stosunku do współczesnego nam kalendarza różnicą 3 dni na okres 10 tysięcy lat.
Ułożyli go uczeni na podstawie systematycznych wieloletnich obserwacji nieba i ciał niebieskich, nie dysponując
oczywiście żadnym sprzętem naukowym. Jedynym instrumentem badawczym było oko obserwatora. Wyniki tych
obserwacji musiała więc wspierać niezwykła wręcz inteligencja, talent naukowy Majów i silnie rozwinięty zmysł
skojarzeń.

Rok słoneczny — ocihuitl — rozpoczynał się licząc według kalendarza europejskiego, zreformowanego

w 1582 roku przez papieża Grzegorza XIII (tzw. kalendarz gregoriański), 12 lutego i trwał 365 dni.

Ponieważ rok słoneczny trwa o 5 godzin i 49 minut dłużej niż 365 dni, pozostałą nadwyżkę Europejczycy

wyrównują przez dodanie co 4 lata jednego dnia. Rok taki w kalendarzu gregoriańskim nazywa się rokiem
przestępnym. Aztekowie zaś po upływie 52 lat doda-

[strona 225]

wali 12 lub 13 dni, a więc po 104 latach dodawano 25 dni. W ten sposób wyrównywano czasokres objęty
kalendarzem z rokiem słonecznym.

Rok aztecki dzielił się nie na 12 miesięcy, jak kalendarz europejski, ale na 18 dwudziestodniowych

cempohuallis. Oczywiście cempohuallis nie były miesiącami w naszym znaczeniu; nie powstały one na podstawie
obserwacji astronomicznych (jak u nas na podstawie faz księżyca), ale na gruncie tak ważnej u Indian kombinacji
liczb, swoistej kabalistyki. Ostatnim dniem roku, uroczyście obchodzonym, był 360 a nie 365 dzień. Po nim
następowało 5 dni feralnych — nemontemi — przynoszących nieszczęście. Nazwy poszczególnych cempohuallis

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 46 z 59

odnosiły się do zajęć rolniczych przypadających w danym okresie. W przekładzie na język polski brzmią one
następująco:
1. Podnoszenie się Drzew (przechowywanie wody)

12 II — 3 III

2. Obdzieranie Ludzi ze Skóry

4 III —23 III

3. Krótki Post

24 III —12 IV

4. Długi Post

13 IV — 2 V

5. Susza

3 V —22 V

6. Jedzenie Potrawy z Fasoli

23 V —11 VI

7. Małe Święto Panów (Książąt)

12 VI — l VII

8. Wielkie Święto Panów (Władców)

2 VII —21 VII

9. Narodziny Kwiatów

22 VII —10 VIII

10. Spadanie Owoców

11 VIII —30 VIII

11. Miotły

31 VIII —19 IX

[strona 226]

12. Przyjście Bogów

20 IX — 9 X

13. Święto Gór

10 X —29 X

14. Czapla

30 X —18 XI

15. Podniesienie Sztandaru

19 XI — 8 XII

16. Opadanie Wód

9 XII —28 XII

17. Surowa Pogoda

29X11 — 171

18. Zmartwychwstanie

18 I — 6 II

Pięć dni feralnych (nemontemi)

7 II — 11 II

Każdemu cempohualli odpowiadały stosowne obrzędy: ofiary, umartwienia, gry, zabawy, festyny itp.

Dwudziestodniowy cykl cempohuallis, podzielony na cztery pięciodniowe jednostki czasu, kończył się świętem, a
każdy pięciodniowy okres — dniem targowym. Dobę dzielono z kolei na dwadzieścia dwie nierówne jednostki czasu,
również nie odpowiadające naszym godzinom, dzień bowiem dzielono na trzynaście części, a noc na dziewięć.
Kapłani na szczycie świątyni donośnym biciem w bębny dawali sygnał czasu.

Każda część dnia i nocy miała swojego patrona. Dni i lata roku słonecznego otrzymywały nazwy według

innego kalendarza, zwanego rytualnym. Podobnie jak w ówczesnej Europie, niezależnie od roku słonecznego dużą
rolę odgrywał rok kościelny, tak i u Azteków wielkie znaczenie posiadał rok rytualny, wróżbiarski — tonalpohualli,
kalendarz służący praktykom religijnym. Tonalpohualli trwał 260 dni i składał się z trzynastu „miesięcy” po
dwadzieścia dni. Rok ten był po prostu kombinacją liczbową i w żadnej mierze

[strona 227]

nie pozostawał w zależności od zjawisk przyrody. Nazwy dni miesiąca kalendarza tonalpohualli odpowiadały w
większości nazwom zwierząt, roślin i zjawisk przyrodniczych. A oto one:

Aligator (Krokodyl)
Wiatr
Dom
Jaszczurka
Wąż
Śmierć (Trupia Czaszka)
Jeleń
Królik
Woda
Pies
Małpa
Trawa
Trzcina
Jaguar
Orzeł
Sęp
Trzęsienie Ziemi (Ruch)
Nóż Krzemienny
Deszcz
Kwiat
Niezależnie od miesięcy torailpohualli dzielił się na trzynastodniowe bezimienne „tygodnie”, oznaczane

kolejno liczbami od l do 13. Datę określano przez kombinację znaków (nazw dni) i liczb. Zgodnie z tą kombinacją
pierwszy dzień kalendarza wróżbiarskiego nosił nazwę: l Aligator, drugi dzień — 2 Wiatr, trzeci — 3 Dom, czwarty
— 4 Jaszczurka, następnie — 5 Wąż, 6 Śmierć, 7 Jeleń, 8 Królik, 9 Woda, 10 Pies, 11 Małpa, 12 Trawa, 13 Trzcina, l
Jaguar, 2 Orzeł, 3 Sęp, 4 Trzęsienie Ziemi, 5 Nóż Krzemienny, 6 Deszcz, 7 Kwiat i znów kolejno 8
Aligator... itd. Znaki i liczby następowały więc w niezmiennym, raz ustalonym porządku, a zatem kolejność 260 dni
była stała, podobnie jak kolejność naszych dni tygodnia.

[strona 228]

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 47 z 59

[opis ilstracji]
Oznaczanie lat: l Dom, 2 Królik,

Dzień o tej samej nazwie, tj. o identycznym zestawieniu znaku i liczby, powtarzał się, jak to wynika z

wyliczenia, po upływie całego roku wróżbiarskiego, czyli po 260 dniach. Jeżeli pierwszy dzień pierwszego miesiąca
nazywał się „l Aligator”, to pierwszy dzień drugiego miesiąca — zgodnie z rotacją następujących po sobie dni —
musiał się nazywać 8 Aligator, trzeciego — 2 Aligator, czwartego — 9 Aligator, piątego — 3 Aligator itd.

Następujące po sobie dni kalendarza wróżbiarskiego przez cały rok słoneczny, a więc również przez owe pięć

dni feralnych (nemontemż), powodowały, że każdy następny rok słoneczny zaczynał się innego dnia według
tonalpohualli. Gdy więc pierwszy dzień danego roku słonecznego wyróżniony był znakiem

[strona 229]


3. Trzcina,
4. Nóż
„Wąż”, wówczas pierwszy dzień każdego z miesięcy roku słonecznego oraz pierwszy dzień nemontemi

nazywał się również Wąż. Ponieważ iloraz z podzielenia 20 :5 wynosi 4, dlatego tylko cztery znaki — nazwy
pojawiały się na początku roku słonecznego: Dom, Królik, Trzcina i Nóż Krzemienny. Każdy z tych znaków w
połączeniu z odpowiednią liczbą (od l—13) był również nazwą całego roku. Dopiero po upływie 52 lat (13 X 4 = 52
dni) pierwszy dzień roku mógł być oznaczony tą samą liczbą i tym samym znakiem. Obydwa kalendarze zrównywały
się z sobą, tworząc zamknięty cykl — odpowiednik naszego wieku. Schyłek tego cyklu był oczekiwany z nabożnym
lękiem, zgodnie bowiem ze starymi wierzeniami na koniec 52-letniego okresu przewidywano koniec świata.

[strona 230]

Jednakże za podstawę rachuby czasu służył powszechnie kalendarz roku słonecznego. Według niego

Aztekowie zapisywali ważniejsze wydarzenia. Tak więc w roku 12 Dom (1517) pojawiły się na niebie złowróżbne
znaki zwiastujące nieszczęście dla państwa azteckiego. W następnym roku 13 Królik (1518) Hiszpanie pod wodzą
Grijalvy odbyli wyprawy morskie wzdłuż wybrzeży Zatoki Meksykańskiej. W roku l Trzcina (1519) w Meksyku
wylądował Cortez. Na następne dwa lata 2 Nóż Krzemienny (1520) i 3 Dom (1521) przypada najazd Hiszpanów i
upadek państwa azteckiego.

Aztekowie oznaczali datę za pomocą czterech elementów:
1. liczbą i nazwą danego roku według 52-letniego cyklu;
2. liczbą i nazwą dnia na podstawie kalendarza wróżbiarskiego;
3. nazwą „miesiąca” 20-dniowego;
4. kolejną liczbą dnia danego „miesiąca”.

Tonalpohualli był okresem magicznym. Na jego podstawie kapłani-uczeni odczytywali z konfiguracji ciał
niebieskich — podobnie jak starożytni magowie lub średniowieczni astrologowie — los człowieka lub społeczeństwa,
perspektywy wojen, wypraw kupieckich, pomyślny lub niepomyślny dzień i okres.

Rytualny kalendarz indiański znany był na terenie Ameryki już na kilka wieków przed naszą erą. Znali go

Majowie, Zapotekowie, Mistekowie, Totonakowie, Huakstekowie i inni. Tak na przykład dzień oznaczo-

[strona 231]

ny w Meksyku jako 13 Wąż był również określany tym samym znakiem i liczbą bądź właściwym odpowiednikiem na
całym obszarze Ameryki Środkowej. W czasach podboju hiszpańskiego używały go wszyst-
kie ludy tego regionu.

Tonalpohualli wzbudzał oburzenie pierwszych misjonarzy hiszpańskich. Sahagun potępia go jako „najbardziej

haniebny, ponieważ nie opiera się na zdrowym rozumie ani na ruchu gwiazd, ani na roku słonecznym, lecz na magii.
Jest on wytworem diabelskich konszachtów.” Opinia ta wydać się musi co najmniej krzywdząca, tym bardziej że
wypowiedziana została przez duchownego hiszpańskiego, człowieka przesądnego i zabobonnego.

Do naszych czasów przetrwała pewna ilość ksiąg, w których zapisany był kalendarz wróżbiarski. Te podręczne

księgi, zwane w języku Azteków tonalamatl, wyglądają jak składane z papieru harmonijki. Na długim, specjalnie
spreparowanym papierze malowano odpowiednie znaki. Duży, kolorowy rysunek na każdej stronie obrazował bóstwo
opiekuńcze — patrona danego tygodnia, podczas gdy mniejsze wizerunki przedstawiały podrzędniejsze bóstwa i
związane z nimi przedmioty kultu. Pozostałą część strony dzielono na kwadraty, na których malowano symbole 13
dni i odpowiednie cyfry. Z takiego napisu mogli tylko korzystać wtajemniczeni. Dziś możemy je odczytać dzięki
zakonnikom hiszpańskim, którzy po podboju sporządzili dokładne objaśnienia do tekstów
azteckich.

[strona 232]

Obserwacja nieba należała do obowiązków kapłańskich, jako że pomiędzy ruchami planet, konstelacją

gwiezdną a praktyką religijną zachodził w życiu codziennym i w świadomości Azteków ścisły związek. Niebo,
zgodnie z ich wiarą, podzielone było między bogów. Granice niebieskich stref panowania Tezcatlipoki i
Huitzilopochtlego wytyczała Droga Mleczna. Lśniące na granatowym firmamencie gwiazdy służyły za pokarm
słońcu, a ruchy ich były widomym obrazem walki bogów. Ponieważ wynik tych walk mógł się okazać dla człowieka
pomyślny lub zgubny, zgodny lub nie z jego interesami, kapłani winni byli pomóc dobremu bogu w postaci ofiary z
człowieka.

Aby pomoc nie nadeszła zbyt późno, należało nieustannie czuwać w nocy na szczytach świątyń. Gdy jeden z

kapłanów śledził na najwyższym tarasie piramidy lub na wierzchołku góry obroty ciał niebieskich, aby nie przeoczyć

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 48 z 59

decydującego momentu, drugi towarzyszył mu, gotów w każdej chwili rozpocząć czynności rytualne.

Podobnie jak starożytni astronomowie świata Wschodu, kapłani azteccy w układzie zespołów gwiezdnych

dopatrywali się konkretnych obrazów, na przykład podobizn ziemskich zwierząt. W rojach gwiazd zgrupowanych w
pobliżu bieguna północnego widziano głowę małpy, inny zaś gwiazdozbiór kojarzył się w umyśle badaczy z psem.

Z pojawienia się określonych ciał na niebie wysnuwano rozmaite przepowiednie. Ukazanie się komety było

nieomylnym zwiastunem bliskiej śmierci wład-

[strona 233]


[opis ilustracji]
Strony świata rozmieszczone wokół Quetzalcoatla

[strona 234]

cy, wojny lub klęski głodowej. Natomiast ogniste meteory zapowiadały, że „wszystko będzie pełne robactwa”. Jedna
z większych konstelacji gwiezdnych (nie wiadomo dokładnie, o którą chodziło) była obiektem szczególnie bacznych
obserwacji, zwłaszcza u schyłku 52-letniego cyklu, z racji związanej z nią zapowiedzi mającego nadejść końca świata.

Poważnym obiektem zainteresowania kapłanów azteckich była planeta Wenus, nazywana Wielką Gwiazdą;

przypisywano jej większy niż jakiejkolwiek innej planecie wpływ na sprawy ziemskie. Jej obroty łączono z
tajemniczym stosunkiem liczb kalendarza wróżbiarskiego i roku słonecznego, bowiem 146 tonalpóhualli równało się
104 latom słonecznym i 65 pełnym (584-dniowym) cyklom planety Wenus. Była to wielka jednostka czasu, przy
czym początek tych trzech rachub czasu zawsze przypadał na ten sam dzień.

Ośrodki prowadzące stałe obserwacje .planety Wenus znajdowały się w wielu miejscowościach. Dzięki

wieloletnim badaniom kapłani opracowali nawet specjalny kalendarz oparty na ruchach tej planety. Pełny cykl
wenusjański wynosił 584 dni i składał się z 90 dni niewidoczności planety, 250 dni widoczności jako gwiazdy
wieczornej oraz 8 dni niewidoczności i 236 dni widoczności jako gwiazdy porannej.

Obowiązek śledzenia nieba spoczywał również na samym królu. Władca aztecki wstawał o północy i

rozpoczynał badanie gwiazd i księżyca, aby na podstawie wyników obserwacji podjąć ważne dla pań-

[strona 235]

stwa decyzje. W ten sposób odczytywał wolę bogów. Do obserwacji nieba wyśmienicie nadawały się świątynie
usytuowane na najwyższej kondygnacji piramidy. Szczyty świątyń spełniały więc rolę ówczesnych prymitywnych
obserwatoriów astronomicznych, skąd prowadzono badania gołym okiem lub przy użyciu dwóch skrzyżowanych z
sobą kijów. Podczas wojny służyły ponadto do wypatrywania wrogich wojsk — jako wieże strażnicze.

Aztekowie byli narodem przesądnym. Na ich postawie życiowej i światopoglądzie ciążył poważnie fatalizm,

silnie zakorzeniona wiara w ślepe przeznaczenie. W umysłach ludu rodziła się niewiara w skuteczność
przeciwstawienia się złu i groźbie szkodliwych następstw tego lub innego wydarzenia. Czas był czynnikiem, który
działał poza przyczyną i skutkiem. O pomyślnym lub feralnym charakterze dnia decydowała określona liczba lub znak
kalendarza tonalpohualli. Kto na przykład urodził się pod znakiem sępa, miał zapewniony długi żywot. Urodzeni pod
znakiem orła mogli się spodziewać, że natura wyposaży ich w męstwo, ponieważ ptak ten symbolizował
wojowników. Tych, którzy przyszli na świat pod znakiem królika, los obdarzał nadmierną skłonnością do pijaństwa.
Wesołymi kompanami, rozmiłowanymi w rozmaitych uciechach i zabawach, byli młodzieńcy, którzy się urodzili pod
znakiem małpy. Ludzie lękliwi rodzili się zwykle pod znakiem jelenia.

Warto na marginesie zwrócić uwagę, że nie jest za-

[strona 236]

pewne rzeczą przypadku, iż pewne znamienne predyspozycje psychiczne i charakter łączono niekiedy trafnie z
cechami przypisywanymi powszechnie różnym zwierzętom (wesołość z małpą, płochliwośó i bojaźliwość z jeleniem
lub sarną).

Podobnie też poszczególnym liczbom przypisywano dobre lub fatalne w skutkach działanie. Szczęście

przynosiła liczba 2 jako symbol dwóch bogów-stwórców (kreatorów), 3 — jako święta cyfra boga ognia, 7 —
ponieważ zajmowała środkową pozycję między l a 13 dniem, 9 i 13 — ponieważ odpowiadały liczbie niebiosów i
światów podziemnych. Osobliwsze znaczenie przypisywano liczbie 4, tyleż było bowiem kierunków świata, faz
księżyca, tyleż razy ginął i odradzał się świat, tyle dni Quetzalcoatl przebywał w azteckim „piekle” — w państwie
podziemnym, cztery lata wędrowała dusza zmarłego do Mictlanu, cztery były odmiany deszczu i kukurydzy.
Natomiast należało się wystrzegać w miarę możności takich niefortunnych liczb jak l, 5, 6, 8, 10, 11 i 12.

Czy dany dzień należało witać z radością, czy oczekiwać z obawą, zależało także od zestawienia znaku i

liczby. Zdarzyć się bowiem mogło, że nadzieje i pomyślne prognozy wiązane z „dobrym” znakiem niweczyła „zła"
liczba, bądź na odwrót — nieszczęściu zdeterminowanemu „złym” znakiem zapobiegała „dobra” liczba. Analogiczny
wpływ na dłuższy łańcuch kolejnych dni wywierał znak lub liczba pierwszego dnia miesiąca lub roku. Nie tylko
bowiem dany dzień, ale także każdy okres podlegał patrona-

[strona 237]

towi boga źle lub życzliwie usposobionego wobec człowieka.

Niekiedy wartość wróżbiarska dnia lub szeregu dni warunkowały wydarzenia, które się zdarzyły w dawnych

czasach. Rok oznaczony tym samym znakiem i liczbą co rok, w którym zdarzył się niegdyś na przykład tragiczny w
skutkach wylew jeziora, uważano za niebezpieczny, ponieważ fatalistyczna wiara ludu nakazywała oczekiwać
powtórzenia się podobnych nieszczęść.

Chcąc rozeznać się w całym tym skomplikowanym labiryncie fatalistycznych znaków, połączeń i kombinacji i

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 49 z 59

ustrzec się przed nieszczęściem — groźnymi skutkami nierozważnie podjętych decyzji i poczynań — Aztek zasięgał
rady kapłanów-wróżbitów. W języku azteckim nazywali się oni tonalpouhque, czyli „rachmistrzami dni”.
Przypominali do pewnego stopnia średniowiecznych astrologów europejskich. Wprawdzie „wiedzę” swoją czerpali
nie z obserwacji gwiazd, lecz wyłącznie ze znajomości sekretów i tajemnej wymowy liczb i znaków tonalpohualli,
mimo to wywierali ogromny wpływ na życie prywatne tysięcznych rzesz mieszkańców i na losy kraju.

W żadnej znanej cywilizacji, nie wyłączając starożytnego Egiptu, nie wierzono z taką ufnością w bajanie

wróżących kapłanów, jak w Meksyku. W skupieniu i trwożliwym napięciu wyczekiwano, co też światły mąż
„wyczyta” z ksiąg i jaką wygłosi sentencję. Zdanie wróżbity nie podlegało żadnej dyskusji; nikt się nie ośmielił
sprzeciwić mu ani podać

[strona 238]

w wątpliwość posłyszanej wypowiedzi. Oni rozstrzygali między innymi, czy ten lub inny dzień był dobry bądź zły.
Kto chciał uniknąć niepowodzenia, strat czy ustrzec się przed nieszczęśliwym wypadkiem, odkładał na dni pomyślne
wszelkie ważniejsze przedsięwzięcia. Wódz odkładał kampanię wojenną, kupiec — wyprawę handlową bądź
transakcję, przyszły oblubieniec — obrzęd zaślubin, a rolnik — pracę w polu.

Niepoślednim znaczeniem cieszyli się w społeczeństwie azteckim czarownicy — nahualli. Jakkolwiek

zaliczano ich w zasadzie do kasty kapłańskiej, nie uczestniczyli w obrzędach religijnych. Powszechnie uznawano ich
za ludzi obdarzonych wiedzą tajemną i zdolnością tłumaczenia różnych złowieszczych znaków lub takich, które z
tych lub innych względów uznawano za pochodzące od sił nadprzyrodzonych. W takich wypadkach zwracano się do
nich o wyjaśnienie. Niekiedy chodziło o najzupełniej naturalne zjawiska, lecz i w nich ówcześni Meksykanie często
dopatrywali się ukrytego znaczenia. Ale podstawową treścią ich działalności było rzucanie czarów i zaklęć dla
spowodowania zamierzonego skutku, chociaż oficjalnie za uprawianie czarnej magii groziły surowe kary.

Przed przystąpieniem do czarodziejskich praktyk nahualli zażywali wyciąg roślinny o narkotycznym działaniu,

aby wprowadzić się w trans i — być może — spotęgować wrażenie na obecnych. Gdy już narkotyk zaczynał działać,
czarownik, pogrążony w uśpieniu, wypowiadał formuły zaklęć. Treść ich,

[strona 239]

wyrażona w formie metaforycznej, mglistej, miała sens ukryty przed zwykłymi słuchaczami. W „języku”
czarowników „czerwona kobieta” oznaczała krew, a pod słowem „wąż” należało rozumieć karę. Niezrozumiałe
formuły, dziwne zachowanie się czarownika i towarzyszące czarom odpowiednie akcesoria stwarzały nastrój grozy i
tajemniczości, który przejmował dreszczem lęku nieświadomych rzeczy świadków.

O pomoc do czarowników zwracali się Aztekowie w różnych okolicznościach życiowych, między innymi w

przypadku poważniejszych chorób i dolegliwości fizycznych. Tym samym nahualli zyskiwali sobie dodatkową
klientelę, podobnie jak znani nam współcześnie znachorzy. Przebieg choroby, diagnozę i metody leczenia określali za
pomocą guseł, żywo przypominających praktyki stosowane przez owczarzy w zacofanych rejonach wiejskich Europy.
W tym celu czarownicy rzucali na przykład ziarnka grochu lub fasoli, pilnie obserwując odciśnięte ślady, bądź wiązali
długie nitki. Czarownikom przypisywano również zdolności detektywistyczne. W razie kradzieży poszkodowany
zwracał się z prośbą do czarownika o wskazanie winnego, a ten na podstawie zachowania się wężów ustalał sprawcę
kradzieży.

Byli czarownicy źli i dobrzy. Dobrzy to stróże, natomiast źli wyrządzali ludziom krzywdy, dawali im fałszywe

wskazówki, rzucali na nich czary i zaklęcia, a nad zwierzętami i kwiatami mieli nieograniczoną władzę. Wielką mocą
czarnoksięską i potęgą zaklęć

[strona 240]

obdarzeni byli tzw. ludzie-sowy. Nieprzyjaźnie usposobieni do ludzi, swoją władzę czarnoksięską wykorzystywali do
karygodnych celów. Zadawali ból, rany, a nawet truli swoje ofiary sporządzonymi przez siebie truciznami. Posiadali
też moc przeistaczania się w zwierzęta czworonożne i ptaki (m. in. w sowę, skąd może pochodzi ich nazwa). To
przybieranie postaci zwierząt nie było oczywiście niczym innym, jak po prostu zakładaniem skóry zwierzęcej.

Z usług czarowników korzystali nawet władcy azteccy. Dość przypomnieć ową niefortunną misję, z jaką posłał

Montezuma II do Hiszpanów cały zastęp zaklinaczy i astrologów w charakterze posłów, a w rzeczywistości z tajnym
poleceniem, aby rzucili na nieznanych przybyszów zaklęcia i czary. Jak wiadomo, powrócili jednak upokorzeni swoją
bezsilnością wobec białych ludzi.

Nie czarom, ale dobrej znajomości świata roślinnego zawdzięczała medycyna aztecka swój rozkwit, który

nawet dziś napawa nas szczerym podziwem.

O medycynie staromeksykańskiej wiemy stosunkowo dużo dzięki opisom wspomnianego już wielokrotnie

Sahaguna. Leczeniem zajmowali się specjalni kapłani, którzy brali udział w składaniu ofiar z ludzi. Częste i masowe
ofiary sprawiły zapewne, że zdobyli oni dość dokładne wiadomości z zakresu anatomii
człowieka.

Zdaniem Sahaguna lekarz aztecki był świetnym znawcą własności leczniczych ziół, kamieni, drzew i korzeni.

Bóle głowy, zwichnięcia nóg i niektóre cho-

[strona 241]

[opis ilustracji]
Łaźnia parowa

roby oczu leczył puszczaniem krwi. Umiał też punktować wrzody, zestawiać złamane kości łupkami, stosować
lewatywę, inhalację, łaźnię parową, masaże, nacieranie żywicą, leczyć dietą. Medycyna aztecka była obficie
zaopatrzona w kilkaset leków pochodzenia zwierzęcego, roślinnego i mineralnego. Zawierała między innymi miód,

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 50 z 59

sadze, wapno, opiłki miedziane, liście i kwiaty bujnej przyrody amerykańskiej. Niektóre rdzennie indiańskie nazwy
roślin były

[strona 242]

pośrednio kluczem do klasyfikacji według właściwości, sposobu użycia i pochodzenia. Wybitni europejscy botanicy,
a wśród nich szwedzki uczony Linneusz, uznali wiele spośród tych starych klasyfikacji za poprawne (np.
Cucurbitaceous i Sapotaceous). Uczeni Starego Świata długo poszukiwali skutecznej substancji hemostatycznej
(środka powstrzymującego krwawienie) przeciw wewnętrznemu krwotokowi, gdy tymczasem co najmniej 34 takie
substancje były znane i stosowane w dawnym Meksyku. Zakażenie leczono za pomocą Helianthus glutinosus.
Nabrzmienie od wrzodu likwidowano przez stosowanie różnych soków lub kredy zmieszanej z tytoniem. Obrzęki
leczono m. in. przez zastosowanie wewnątrz zmielonego jądra owocu yoyotli, które zawiera trujący olej powodujący
gwałtowne wymioty i paraliż serca. Rany nosa zszywano włosem, a poszarpane wargi leczono płynnym kauczukiem.
Znana była chirurgia plastyczna (dorabiano sztuczne nosy), a w wykopaliskach archeologicznych znaleziono czaszki z
plombami zębów, wykonanymi z pirytu i jadeitu.

Lekarze azteccy umieli nawet poradzić sobie z ospą, nie znaną im chorobą, którą zawlekli tu konkwistadorzy.

Gdy nie pomagały żadne sposoby leczenia, chorych izolowano w zamkniętych pomieszczeniach i w ten sposób
ograniczono zasięg tej groźnej choroby. Chorzy przebywali w ścisłej izolacji przez całe trzy miesiące.

Specyficzne zastosowanie niektórych roślin wytwarzających alkaloidy zostało od razu ocenione przez

[strona 243]

Europejczyków, np. tytoń i chinina. Inne, m. in. grzyby o narkotycznych właściwościach, dopiero w ostatnich czasach
zbadano i zastosowano w lecznictwie. Ziarna podobnego do soczewicy (Ipomoea, sidaejolia) używano do pobudzenia
mocy jasnowidztwa, jako środka wewnętrznego przeciw ukąszeniom jadowitych żmij lub do leczenia innych
dolegliwości.

W połowie XVI stulecia lekarz hiszpański z Sewilli, niejaki Nicolas Monardes, badając własności niektórych

amerykańskich leków, odkrył, że korzeń tropikalnej rośliny Sarsaparyla (kolcowój) jest skutecznym środkiem
przeczyszczającym, leczy choroby, skórne i skrofuły.

Medycyna aztecka zyskała taką sławę w Hiszpanii, że król Filip II (1556—1598) wysłał swego osobistego

lekarza Franciszka Hernandesa do Meksyku, aby zbadał i opisał azteckie metody leczenia. Koszt tej wyprawy wyniósł
około 60 tyś. dukatów, co stanowiło ogromną kwotę. Dzięki temu powstało 35-tomowe dzieło, zawierające listę l 200
roślin (w tym 400 leczniczych), ilustracje i atlas zoologiczny. To ogromne kompendium wiedzy medycznej i
przyrodniczej przełożono na język niemiecki, a skrócone wydanie włoskie Leonarda Recci ukazało się w 1628 roku
pod tytułem Rerum medicarum Novae Hispaniae Thesaurus.

Cortez, jak mało kto, potrafił wykorzystać każdą okazję w sposób równie godny podziwu, co i pogardy, aby

przybliżyć dzień ostatecznego podboju Meksyku.

młodej dziewczyny indiańskiej imieniem Malinali

[strona 244]

[opis ilustracji]
Cortez, Maltnche i złorzeczący im Aztek

de Tepenal, nazwanej w skrócie Malinche (Malincze), a po otrzymaniu chrztu — Mariną, ofiarowanej mu w darze
przez Azteków, wódz hiszpański uczynił powolne i wielce przydatne narządzie dla realizacji swoich zamierzeń.
Malinche, jako jego osobista tłumaczka (znała dwa podstawowe języki — Majów i Azteków), oddała nieocenione
usługi Hiszpanom w kraju, gdzie istna mozaika językowa utrudniała wszelkie porozumienie.

Język aztecki, nah.ua, należy do tzw. grupy utoazteckiej. Na podstawie różnic w systemie spółgłosek i ich

właściwości w grupie tej wyodrębnia się trzy zespoły językowe: nahual, ndhuatl i nahuat. Klasycznym językiem
azteckim był nahuatl, który powstał najprawdopodobniej w XIV stuleciu, kiedy ośrodkiem życia kulturalnego było
miasto Texcoco. Dialektami nahua posługuje się dziś jeszcze około 800 tyś. Indian meksykańskich. Klasyczny
nahuatl, obecnie język martwy i używany jedynie w piśmie przez środowiska inteligencji indiańskiej, wykształcił się z
czasem w bogaty w formy i zasobny w słowa język literacki, w doskonały instrument porozumiewania się, zdolny do
wyrażania nader subtelnych myśli i uczuć. Stanowił on naturalną podwalinę pod rozwój piśmiennictwa
meksykańskiego, utrwalonego w piśmie hieroglificznym (obrazkowym), powstałym w XIV wieku.

Poszczególne znaki pisma obrazkowego nie miały ani kształtu, ani znaczenia liter. Na pierwszy rzut oka

wydają się dziwnymi karykaturami lub dziecięco nieporadnymi rysunkami, o wyraźnym braku proporcji

[strona 246]

i cechach deformacji, jeśliby przyszło je uznać za zwykłe rysunki. Na przykład olbrzymie głowy osadzone na
niekształtnych małych korpusach itp. Poszczególne rysunki nie posiadają pozornie żadnego związku z treścią
wyrażoną zapisem ani zawartą w nich myślą. Dopiero przy dokładnej obserwacji można dostrzec, że nie jest to tylko
nieudolna próba kopiowania powszechnie znanych przedmiotów, wizerunków ludzi czy zwierząt, lecz umowne,
niezmienne symbole, służące do wyrażania różnych pojęć.

Rysunek języka na przykład oznaczał mówienie, ślad stopy — podróż, człowiek siedzący na ziemi oznaczał

trzęsienie ziemi, a rysunkiem tarczy czy maczugi określano wojnę itd. Najważniejszą część ideogramu,
tj. znaku piśmiennego, rysownik dokładnie uwydatniał, pozostałą część rysunku, mniej ważną, tylko lekko szkicował.
Istotny sens rysunku uwypuklał kolor. Niewielka nawet zmiana kształtu, barwy lub położenia znaku zmieniała sens
zapisu.

Dzięki odpowiedniemu połączeniu dwóch różnych rysunków — ludzi, zwierząt czy przedmiotów —

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 51 z 59

uzyskiwano nawet zapis o wartości fonetycznej. Każdy z tych rysunków odnosił się do konkretnego słowa — do jego
brzmienia. Umiejętnie dobrany zestaw słów przedstawionych za pomocą rysunków pozwalał zapisywać dźwiękową
wartość nowych pojęć. Taki sposób pisania można by porównać do naszych rebusów lub stenografii. Gdybyśmy to
chcieli przedstawić na przykładzie języka polskiego, upraszczając nieco sprawę, należałoby wyszukać taki wyraz,
którego

[strona 247]

poszczególne kolejne człony posiadałyby jakieś określone znaczenie, na przykład: war + kot = warkot.

Pismo azteckie, dla nas zagadkowe, dla ówczesnych wykształconych mieszkańców Meksyku było niezwykle

zrozumiałe. Owymi hieroglifami utrwalano dzieła literackie, dokumenty państwowe itp. Tak powstały
barwne o walorach artystycznych księgi liturgiczno-obrzędowe, teologiczne, prawnicze, kroniki wydarzeń
państwowych, kalendarze, listy prywatne, wiersze, głównie hymny i pieśni, których uczono w szkołach, oraz spisy
danin ściąganych z podbitych ludów.

Tradycja ustna, jprzekazywana, być może, w postaci pieśni i podań, uzupełniała braki pisma. Pismo obrazkowe

było bowiem dla Azteków pewnego rodzaju środkiem do odczytywania ustnie przekazywanych legend o bohaterach
narodowych i ważniejszych wydarzeń państwowych.

Za pomocą ustalonych symboli notowano także określone wielkości matematyczne. W matematyce azteckiej

liczba 20 odgrywała taką rolę, jaką u nas odgrywa 10. Miesiąc miał dwadzieścia dni, większa jednostka wojskowa —
coś w rodzaju kompanii — składała się z 20 dwudziestoosobowych oddziałów, czyli z 400 ludzi. Pierwsza piątka
miała własny symbol — znak. Sześć zapisywano symbolem piątki z dodaniem jednej kropki, siedem — symbolem
piątki i dwiema kropkami itd. 10 i 15 miały również odpowiednie symbole, do których dodawano stosowną ilość
kropek, aby wyrazić kolejne liczby: 10 + l, 104-2, 15 + 1, 15 + 2 itd. 20 zapisywano rysunkiem

[strona 248]

[opis ilustracji]
Gra to pitką

wyobrażającym chorągiewkę. Większe sumy liczono po 20 i zapisywano rysunkami odpowiedniej ilości chorągiewek.
Liczbę 400 wyobrażał znak pióra (jodełki). Miary objętości zapisywano od 20 do 8 000 za pomocą rysunków
przedstawiających torbę lub worek. Aztekowie pisali, a lepiej powiedziawszy — malowali swoje znaki na tkaninach
bawełnianych bądź też na starannie spreparowanych. skórach zwierzęcych. Najczęściej wykorzystywano do tego celu
liście bujnie rosnących agaw. Książki azteckie były długim

[strona 249]

pasmem papieru albo zwiniętym w rulon, albo składanym jak ręczna harmonijka. Nigdy ich nie oprawiano ani nie
wiązano. Barwność tekstu, groteskowy styl miniatur rysunkowych, egzotyzm i oryginalna forma ksiąg — wszystko to
nadaje tzw. kodeksom azteckim swoisty powab. Wystawiają one również chlubne świadectwo ich twórcom,
obdarzonym dużym wyczuciem smaku i pomysłowością. Niestety, niewiele z nich przetrwało do dzisiejszych czasów,
padły ofiarą fanatycznych przedstawicieli kultury europejskiej, a także samych Azteków.

Aztecka twórczość piśmiennicza, której złoty wiek przypadł na lata 1429—1521, podobnie jak cała kultura

Meksyku, upadła wraz z niepodległością państwa Montezumy. Zachowane dzieła — w całości lub we fragmentach —
są tak nieliczne, że nie pozwalają ocenić w pełni dorobku piśmiennictwa Azteków. Niemniej to, co ocalało,
jakkolwiek posiada dla nas wartość przede wszystkim dokumentu historycznego, pozwala mniemać, że mogła to być
literatura dość rozwinięta, o pewnych walorach artystyczno-literackich. Wśród zachowanych zabytków literackich
odnajdujemy płody o znamionach poezji, które — wespół z tańcem i muzyką — opiewały chwałę bohaterów lub jako
część obrzędowa wyrażały określone treści religijne, kultowe.

W jednym ze zbiorów zawierającym 27 wierszy-pieśni, tłumaczonym z języka azteckiego na hiszpański, a

zatytułowanym Cantares de los Mexicanos, znajdujemy utwory godne uwagi. Dochowały się też

[strona 250]

4 pieśni największego z poetów — Nezahualcoyotla, władcy z Texcoco. A oto jedna z jego „boskich pieśni”,
przetłumaczona z azteckiego na hiszpański, z hiszpańskiego na angielski, a z angielskiego na polski:

O rajski ptaku Quetzal, ty rządzisz ziemią, Słodki twój głos duszę mą oczarował!
Oto jam jest ptak Quetzal, stworzony w jedności z bogiem,
Bogiem jedynym;
Oto słodkie nucę pienia wśród kwiatów, pieśni śpiewam
I w sercu swym się raduję! Kwiaty polne krople rosy zbierają, a ich woń duszę mą upaja.
I oto płaczę nad sobą,
że ten byt ziemski rychło znajdzie kres.
Jam Meksykanin i wiem —
oto zaczyna kruszeć nasza moc,
Więc chodzę w płaczu, bo ugiąć się przyjdzie i zginąć.
O niech mi nie będzie żal potęgi Meksyku, jako że powalona będzie.
Dymiące gwiazdy obróciły się przeciw nam
I ten, co ma staranie o kwiatach, zniszczony będzie. A ten, co księgi umiłował — zapłacze.
Placzem powita początek zniszczenia.

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 52 z 59

„Dymiące gwiazdy” to komety, zwiastuny nadchodzącego upadku Meksyku. W przejmujących, tkliwych

słowach zadumany poeta wypowiada smętne przeczucie rychłej i nieuniknionej zagłady kraju. Ten sam autor w
poematach filozoficznych i liryce dworskiej snuje również refleksje nad krótkotrwałością życia

[strona 251]

ziemskiego i nad szybkim przemijaniem doczesnego piękna. Motyw śmierci dość często zjawia się w poezji azteckiej,
podobnie jak i w sztuce staromeksykańskiej, chociaż inne znów pieśni aż kipią od radości życia i wysławiania jego
uroków! Obok eposów o treści mitologicznej lub bohaterskiej spotykamy hymny ku chwale bogów, o umiłowanych
przez Azteków kwiatach, o urodzie życia i natury. Oto dość znamienny fragment pieśni anonimowego poety:

O przyjaciele! ta ziemia jest nam tylko pożyczona!
Trzeba będzie porzucić piękne pieśni,
trzeba będzie porzucić piękne kwiaty!
Smutny więc jestem, gdy śpiewam słońcu,
bo trzeba będzie porzucić piękne pieśni,
bo trzeba będzie porzucić piękne kwiaty.

Jedynymi Europejczykami, którzy oglądali sztuki dramatyczne Azteków, byli Hiszpanie. W Meksyku

spotykamy pierwociny dramatu scenicznego — być może — coś w rodzaju europejskich średniowiecznych
moralitetów lub intermediów. Wiarogodny świadek Jose Acosta tak opisuje pewne widowisko:

„Na dosyć rozległym dziedzińcu świątyni znajdowała się niewielka scena, wybrukowana w czterech rogach.

Na święta ozdabiano ją zielonymi gałązkami, łukami, strzałami, kwiatami, piórami tudzież ptaszkami i innymi miłymi
rzeczami. Po uczcie uczestnicy szli na wzmiankowany dziedziniec i oglądali rozliczne wesołe sztuki. Aktorzy
przedstawiali na scenie starców, chorych, ślepców, chromych i kaleki. Prosili

[strona 252]


[strona 253]

oni boga, aby na nowo zdrowie odzyskać mogli. Głusi jąkali się, utykali na nogi i tańczyli gwoli rozbawienia widzów.
Inni przedstawiali okropne zwierzęta, jako to węże, żaby, aligatory. W czasie spotkania na scenie opowiadali o swoim
życiu... Na zakończenie jeden z aktorów grał na flecie...”

Scenki dialogowe, przeplatane grą na instrumentach, tańcem, śpiewem i pantomimą, tworzyły jedną, ale mało

spoistą całość. Niestety, nie posiadamy dziś żadnych rekwizytów dramatu azteckiego i cała nasza wiedza o nim,
pochodząca z „drugiej” ręki, jest nader skąpa.

Nie mniej bogata i różnorodna była proza aztecka. W bibliotekach Madrytu, Paryża i miast włoskich

przechowywane są skrzętnie nieliczne ocalałe manuskrypty — zabytki prozy o treści religijnej, historycznej lub
obyczajowej, mowy dydaktyczno-filozoficzne, wywody prawnicze itp. Oddzielne miejsce w piśmiennictwie azteckim
zajmuje wysoko ceniona w Meksyku sztuka krasomówcza, starannie kultywowana, stanowiąca przedmiot nauczania
w szkołach kapłańskich.

Trudno nam dziś sądzić o muzycznych uzdolnieniach Azteków. Wiemy na przykład, że nie znali instrumentów

strunowych, ale w opisach Hiszpanów spotykamy często wzmianki o drewnianych bębnach obciąganych skórą
jelenia, o kościanych fletach, rogach i trąbkach z muszli. Proste te instrumenty, o ograniczonej skali tonów, mogły
jedynie podawać rytm śpiewakom i tancerzom podczas zabaw. Kiedy

[strona 254]

indziej, na przykład w czasie walki, dodawały otuchy walczącym, a w czasie uroczystości religijnych potęgowały
atmosferę grozy i powagi.

Taniec należał do najbardziej ulubionych rozrywek w Meksyku. Tańczono często i chętnie, lecz jak wszystko

w tym kraju, i ta forma zabawy włączona była do obrzędów religijnych. Tańczono w takt śpiewu i muzyki,
zaznaczając rytm pląsów i ruchów tanecznych. Udział w tańcu brali mężczyźni i kobiety, czasem tylko mężczyźni lub
tylko kobiety. Były też tańce kapłanów i dzieci, tańce dworskie i ludowe. Zależnie od ceremonii tancerze
przywdziewali kolorowe kostiumy i maski. Tańca obok innych przedmiotów uczono w publicznych szkołach
azteckich. W czasach późniejszych kultura Indian wymieszała się z kulturą hiszpańską, mimo to w wielu okręgach
tańce staromeksykańskie przetrwały w pierwotnej, nieskażonej formie.

Bawiący na gościnnych występach folklorystyczny balet meksykański w Warszawie (1965) zawierał w swym

programie tańce, pieśni i muzykę ludową, których tradycje sięgają, czasów przedkolumbijskich. Ukazywały one
sposób życia, wierzenia i egzotykę ludzi, którzy taniec ten stworzyli. W repertuarze artystów meksykańskich znalazł
się między innymi niezwykle ciekawy układ choreograficzny — Bogowie, ilustrujący legendę o powstaniu świata.

Również w zakresie oświaty Meksykanie mogli się pochlubić pewnymi osiągnięciami. Wprawdzie system i

program nauczania w szkołach były przystosowane

[strona 255]

głównie do potrzeb religii, a metody wychowawcze przypominały reguły życia klasztornego, niemniej jednak szkoły
te dawały pewne umiejętności praktyczne. Nie było — jak obecnie — stopniowego poziomu nauczania; istniały
jedynie trzy rodzaje szkół: ekskluzywne szkoły kapłańskie — calmecac, szkoły typu „ogólnokształcącego” —
telpuchcalli (dom młodzieży) i szkoły publiczne, wieczorowe, dostępne dla szerokiego ogółu. Najwyższy poziom
reprezentowały niewątpliwie szkoły kapłańskie.

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 53 z 59

Do szkół przyjmowano chłopców po ukończeniu 15 roku życia, natomiast dziewczęta przeznaczone na

kapłanki pobierały naukę w osobnych szkołach.

Szkoły kapłańskie mieściły się wraz z internatem przy świątyniach, w długich budynkach z małymi pokoikami.

Kształcono w nich młodzież zasłużonych i możnych rodów, synów dygnitarzy państwowych i krewnych władcy
państwa. Główny nacisk kapłani-nauczyciele kładli na hart fizyczny, na przezwyciężenie słabości ciała, aby uodpornić
organizm na głód, ból i zmęczenie.

Uczniowie musieli wstawać w nocy, kąpać się w rytualnym basenie położonym na terenie świątyni, składać

ofiary, wygłaszać kazania, urządzać długie wyprawy nocne, pościć i ranić ciało kolcami kaktusów. W ciągu dnia
spełniali rozmaite posługi: sprzątali w świątyniach, przynosili wodę, rąbali i znosili drewno na ofiarne ogniska. Obok
zajęć praktycznych uczono zasad wiary, pisania i czytania, literatury, a także sztuki pięknego i kwiecistego
przemawiania.

[strona 256]

Sztuka oratorska od wieków znajdowała się w centrum programu szkolnego. Oprócz tego uczniowie szkół

kapłańskich pełnili obowiązki ławników sądowych.

Szkół kapłańskich w Tenochtitlanie było kilka. Jedną z nich wzniesiono w okolicy pałacu władców Meksyku i

dla odróżnienia od innych nazwano „czarną szkołą kapłańską”. W niej znajdowała się sala audiencyjna Montezumy.

Szkoły kapłańskie prawdopodobnie miały wydziały, jedni bowiem adepci przygotowywali się do stanu

kapłańskiego, inni zaś do objęcia stanowisk państwowych i działalności publicznej. W czasie wojny uczniowie
towarzyszyli wojskom i uzbrojonym zastępom kapłanów: nieśli ich broń i ekwipunek, a w czasie bitwy uczestniczyli
w niej jako wojownicy.

Telpwchcalli, reprezentujący niższy poziom niż calmecac, znajdowały się w każdej dzielnicy miasta, dzięki

czemu były bardziej dostępne. Podobnie jak szkoły kapłańskie, posiadały własne internaty, a nauka obejmowała
zarówno zajęcia praktyczne, jak i teorię. Uczono więc historii, rzemiosła, a nade wszystko sprawnego posługiwania
się bronią. Obok kapłanów uczyli w niej również starsi przedstawiciele klanu. Uczniowie szkół chodzili na wojnę, na
przykład w walkach z Hiszpanami w czerwcu 1520 roku wielu z nich poległo śmiercią bohaterską. W telpuchcalli
uczniowie przebywali aż do czasu zawarcia małżeństwa, t j. do 20 lub 22 roku życia. Gdy jeden z nich żenił się i
opuszczał szkołę, wyprawiał, zgodnie z przy-

[strona 257]

[opis ilustracji]
Chłopcy idący dto szkoły

jętym zwyczajem, dawnym swoim kolegom ucztę i ofiarowywał prezenty.

Młodzież, która nie dostała sią do szkoły kapłańskiej lub telpuchcalli, mogła pobierać naukę w szkołach

publicznych, gdzie uczono śpiewu, tańca i gry na instrumentach muzycznych. Czas nauki trwał tam od zachodu
słońca aż do północy. Nauczycielami byli tu nie kapłani, lecz poeci, autorzy pieśni.

Chlubnym świadectwem umiejętności i twórczej inwencji ludów starego Meksyku są ich dzieła sztuki.

Jakkolwiek nieobce im było malarstwo (malowidła na papierze, freski na ścianach świątyń), najtrwalej zapisali się
jako rzeźbiarze, architekci i artyści złot-

[strona 258]

nicy. Trwałości budulca i surowców — kamienia, kości, metali, minerałów, gliny — używanych przez ówczesnych
artystów zawdzięczamy, że dziś jeszcze możemy oglądać w muzeach lub na terenie dawnych miast wspaniałe dzieła
Majów, Tolteków, Azteków i innych ludów indiańskich.

Nieznajomość pisma złożonego ze znaków fonetycznych spowodowała konieczność rycia w twardym

materiale rozmaitych figur dla utrwalenia obserwacji astronomicznych i dat związanych z uprawą roślin.
Przekształcenia tych rysunków i znaków, których estetyka z upływem czasu wyraźnie się podniosła, zapoczątkowały
rzeźbę artystyczną.

Rzeźba i malarstwo Indian meksykańskich z niezwykłą wiernością ukazuje fatalizm walki bogów w

zaświatach i tragizm człowieka, uwikłanego w tę walkę, do której świadomie się włączył, aby zapewnić sobie
ciągłość ziemskiego bytowania. Dlatego motyw śmierci — zgodnie z ówczesnymi pojęciami i wierzeniami — tak
często powraca w sztuce w postaci jej prymitywnych wyobrażeń. Ciągłe wojny, krwawe ofiary z ludzi, trzęsienia
ziemi, posuchy, wybuchy wulkanów i inne klęski żywiołowe, dość częste na wyżynie meksykańskiej, oswajały
człowieka z myślą o śmierci.

Idee Azteków i ich koncepcje religijne wyraża alegorycznie, w sposób niemal doskonały, upostaciowanie

ziemi — bogini Coatlicue w wężowej spódnicy. Dominującym akcentem jej posągu jest symbolika śmierci,
podkreślona zwieszającą się z piersi bóstwa

[strona 259]

trupią czaszką i odrażającą potwornością kształtów bogini. Kształt trupiej czaszki nadawano niekiedy . pospolitym
przedmiotom codziennego użytku, a nawet zabawkom dziecięcym.

Aztekowie z dziecięcą naiwnością, właściwą naturze ludzi pierwotnych, przedstawiali również przeciwległy

biegun życia — moment narodzin człowieka. Rzeźby te przybierają koszmarno-groteskowe kształty — odbicie scen
rzeczywistych i urojonych, wysnutych z koncepcji religijnych, silnie pobudzających wyobraźnię artysty. Oto bogini
Tlazolteotl rodząca dziecko; innym razem królik (zwierzęce skojarzenie z bogiem puląue) dający życie rycerzowi z
zakonu Orła.

Zwierzęta, rośliny, fantastyczne potwory, upiorne postacie, wizerunki ludzi, sceny historyczne i religijne są to

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 54 z 59

tematy, które najczęściej występują w sztuce rzeźbiarskiej. Dłuta artystów ryły w kamieniu, w kości, drzewie,
jadeicie, nefrycie, bazalcie i w innych materiałach poddających się obróbce. Olbrzymie płaskorzeźby pokrywały
zewnętrzne i wewnętrzne ściany świątyń, pałace władców, siedziby wielmożów azteckich i kapłanów.

Przed jedną ze świątyń Tenochtitlanu spoczywał ogromnych rozmiarów kamień ofiarny — okrągły głaz, na

którym monarcha aztecki Tizoc rozkazał utrwalić dłutem swoje zwycięstwa. Blok ten o średnicy 2,65 m posiadał w
środkowej części wgłębienie służące do spalania serc ofiar. Na powierzchni i brzegach kamienia nieznany artysta
wyrył 15 par figur,

[strona 260]

z których jedna przedstawia Tizoka w szatach boga Huitzilopochtlego, a druga — wodza podbitego ludu. Władca
aztecki trzyma zwyciężonego wodza za włosy, co symbolicznie oznacza, że prowadzi go na ofiarę. Postać władcy nie
była jednak jego portretem, lecz wizerunkiem boga wojny, podobnie jak postać jeńca — cechą etnograficzną,
hieroglifem danej miejsco. wości lub bożka plemiennego podbitego kraju.

Na ścianach skał Chapultepec władcy azteccy mieli zwyczaj na krótko przed śmiercią utrwalać swoje oblicza.

Do najbardziej cennych rzeźb należą jednak realistyczne wyobrażenia bogów o harmonijnych kształtach ludzkich oraz
figury wojowników azteckich. Często też pojawia się ornamentyka o zagmatwanym rysunku jako dekoracyjny
element płaskorzeźby zdobiącej frontony budowli sakralnych i publicznych.

Z religijnych motywów najczęściej spotykamy tarczę słońca ozdobioną piórami i szlachetnymi kamieniami, a

ze zwierząt — węża i jaguara jako symbole dwóch czołowych bogów: Quetzalcoatla i Tezcatlipoki. Wyrazistość linii,
siłę ekspresji i oddziaływania rzeźby azteckiej osłabia zagęszczenie jej mnóstwem drobnych detali, często mało
czytelnych.

Miażdżący cios architekturze azteckiej zadała wojna z Hiszpanami, z wielu monumentalnych budowli

pozostały tylko nieliczne smętne ruiny. Najmniej ocalało zabytków świeckiej sztuki budowlanej, jakkolwiek szał
niszczenia konkwistadorów skierował się w pierwszym rzędzie przeciw miejscom kultu religij-

[strona 261]

[opis ilustracji]
Śmierć

[strona 262]

nego — świątyniom pogańskim. Nasza wiedza o świeckim budownictwie, o zwykłych domach mieszkalnych, jest
bardzo uboga. Prawdopodobnie wznoszone były w dość prymitywny i nietrwały sposób. Ściany budowano z gliny
wypalonej na słońcu i z plecionki trzcinowej lub wiklinowej oblepionej mułem bądź zaprawą wapienną. Dachy
domów kryto słomianą strzechą. Zespół takich domów powstawał zwykle na wodzie, a ulice miasta były kanałami lub
rzekami, po których poruszano się w czółnach.

Ponad ładne, schludne, lecz ubogie domy prostych ludzi wznosiły się bogate siedziby wielmożów, pałace

kapłanów i majestatyczne piramidy stopniowe ze świątyniami na szczytach oraz pałac władcy. Nie znany nam z
nazwiska oficer hiszpański Corteza twierdzi, że w pałacu Montezumy II znajdowała się sala tak obszerna, że mogła
wygodnie pomieścić około 3 tysięcy ludzi, a na tarasie pałacowym 30 jeźdźców mogło swobodnie rozgrywać turnieje
rycerskie. Inny autor podaje, że pałac królewski posiadał 20 bram, 3 duże dziedzińce, 100 sadzawek i wiele komnat.
Mury rezydencji zbudowane były z marmuru, jaspisu i porfiru, a pokrycie dachu ze szlachetnego drewna. Podłogi
pokrywały maty, a na ścianach wisiały dziesiątki tkanin bawełnianych i barwne mozaiki z piór.

Pałac monarchy i inne siedziby azteckich dostojników były zapewne kompleksem różnych przylegających lub

sąsiadujących z sobą budynków, zgrupowanych dookoła jednego wewnętrznego dziedzińca. Budynki z płaskimi
dachami-tarasami miały jedną

[strona 263]

zwykle kondygnacją, rzadko posiadały dwa piętra, lecz nigdy więcej.

Lepiej jesteśmy poinformowani o pałacach w Texcoco, które za czasów panowania Nezahualcoyotla stało się

duchową stolicą Doliny Meksyku i przez długi jeszcze zapewne czas pozostawało ośrodkiem sztukis Z relacji
Hiszpanów wiemy np., że jedna z sal pałacu tego władcy miała 20 łokci długości i szerokości, że sufit jej spoczywał
na drewnianych filarach. Sala połączona była z dziedzińcami i pomieszczeniami o różnym przeznaczeniu. W jednej z
komnat zamieszkiwali sprzymierzeni władcy trójprzymierza w czasie pobytu na dworze tekskokańskim; w innej
przyjmowano wasali, którzy przywozili daniny, a w jeszcze innej odbywały się zebrania rady wojennej i starszyzny
wojskowej. W specjalnych pomieszczeniach mieszkały kobiety.

W erze przedklasycznej (600—150 p. n. e.) ludy Meksyku na naturalnych wzniesieniach — na szczytach

górskich lub pagórkach — budowały przybytki kultu religijnego. Weszło to tak dalece w przyzwyczajenie, że
wyznawcy Tlaloka czy Tezcatlipoki poczęli nawet wznosić na kształt gór sztucznie usypane z ziemi kopce lub
budowali je z glinianych cegieł suszonych na słońcu. Tak między innymi powstał kopiec w Cuicuilco o 112 m
średnicy i 18 m wysokości. Na samym szczycie ustawiano ołtarz o dość wyszukanych kształtach. Kamienie i warstwa
zaprawy wapiennej chroniły strome zbocza kopca przed rozmyciem. Takie były początki architektury sakralnej.

[strona 264]

W epoce przedazteckiej imponująco rozwinęła się sztuka architektoniczna w świętym mieście Teotihuacan,

gdzie ponad liczne budowle sakralne i świeckie wznosiła się majestatycznie słynna piramida słońca. Kultura
Teotihuacanu coraz silniej oddziaływała na bliżej i dalej położone okolice. Wielkie piramidy stopniowe budowali
Majowie, Toltekowie i Aztekowie. Ci niekiedy rekonstruowali stare świątynie z XIII lub XIV wieku (np. świątynię w
Tenayuca), które starsi od Azteków mieszkańcy Doliny Meksyku niszczyli co 52 lata, jak nakazywała wiara.

Świątynie te budowano systemem tarasowym z ciosanych bloków kamiennych, pokrytych warstwą tynku. U

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 55 z 59

podstawy piramida miała kształt czworokątny, czasem kolisty. Na jej szczyt prowadziły z jednej strony stromo
opadające schody. Po obu stronach stopni ciągnęły się balustrady dla wygody wchodzących. Na najwyżej położonej
kondygnacji stawiano krytą dachem świątynię, a przed nią umieszczano kamień ofiarny. Ściany i dach świątyni
zdobiły bogate, misternie wykonane płaskorzeźby.

Piramidy meksykańskie, w przeciwieństwie do egipskich, nie były gigantycznymi grobowcami władców, lecz

miejscem kultu, wzniesionym ku większej chwale bogów, i przybytkiem nauki, kultywowanej przez oświeconą
warstwę kapłanów — badaczy sfer niebieskich. Kształt świątyń-piramid uwarunkowany został ich światopoglądem.
Niebo bowiem uważano za sklepienie czy też górę ze stopniami, po których codziennie wspina się słońce przed
osiągnięciem ze-

[strona 265]

[opis ilustracji]
Elegantki azteckie

nitu, a po południu zstępuje. Schody piramid symbolizowały pomost między doczesnym światem człowieka a
nadprzyrodzonym światem bogów.

Tego typu budowle, poświęcone kultowi Quetzalcoatla, Huitzilopochtlego, Tezcatlipoki, Tlaloka i innych

bogów, spotykamy w Tenochtitlanie, w Tepozteco i wielu innych miejscowościach. Są one oryginalnym dziełem
azteckich budowniczych. W czasie oblężenia stolicy Montezumy te monumentalne

[strona 266]

piramidy, nazwane przez konkwistadorów wieżami, zamienili obrońcy Tenochtitlanu w punkty obserwacyjne i trudne
do zdobycia twierdze.

Do prawdziwego mistrzostwa doszli Aztekowie w sztuce złotniczej. Piękne ozdoby ze złota, srebra, z drogich

kamieni — naszyjniki, kolczyki, bransolety i obrączki na nogi — odznaczają się niezwykłą pomysłowością i precyzją
wykonania. Wielki złotnik renesansu, artysta fłorencki Benvenuto Cellini zdumiewał się ich kunsztownym
obrobieniem, szlachetnością form i pomysłowością.

Aztekowie, którzy przejęli sztukę budowania od swoich poprzedników, znakomicie potrafili wykorzystać

naturalne warunki usytuowania stolicy dla zwiększenia obronności kraju, funkcjonalności komunalnej i wyzyskania
jego gospodarczych możliwości. Każdy skrawek ziemi był praktycznie wykorzystany i starannie zagospodarowany.
Miasto, położone na wyspach jeziora Texcoco, łączyły ze stałym lądem szerokie groble wzmocnione drewnianymi
słupami wbitymi w dno jeziora. Przestrzeń pomiędzy nimi wypełniona była kamieniami i odłamkami skał. W wielu
miejscach przez kanały drogę łączyły mosty zwodzone.

Miasto, według źródeł hiszpańskich, posiadało trzy wielkie groble-drogi: pierwsza, na osiem kroków szeroka,

prowadziła do Tlacopanu, druga rozwidlała się w dwie odnogi — w kierunku południowo-zachodnim do Coyohuacan
i południowo-wschodnim do Iztapalapy, trzecia, najkrótsza, wiodła w okolice Tepeyac.

[strona 267]

[strona 268]

Podobno istniała jeszcze czwarta grobla prowadząca z bliźniaczego miasta Tlaltelolco do Tlacopanu. Na

groblach tych, jako głównych arteriach komunikacyjnych miasta, panował zwykle ożywiony ruch.

Poprzez jedną biegł zbudowany w 1466 roku wodociąg, który dwoma rurami doprowadzał wodę do picia ze

źródeł Chapultepec do wielkiego basenu położonego na terenie głównej świątyni Tlaltelolco. Drugi akwedukt
prowadził słodką wodę z miejscowości Coyohuacan.

Obszar jeziora pomysłowi rolnicy azteccy przekształcili w niewyczerpane źródło wody dla swoich

pływających ogrodów.

Aztekowie umieli zabezpieczyć swoją stolicę przed powodzią systemem tam i nasypów ziemnych. Ponieważ

przybór wód na jeziorze podmywał ściany tam, były one przedmiotem nieustannej troski.

Względy strategiczne i handlowe wpłynęły korzystnie na rozwój sieci gościńców. Brzegi rzek, których koryta

przecinały szlaki komunikacyjne, spinały mosty drewniane, kamienne, a nawet linowe. Wielki szlak karawanowy
wiódł z Tenochtitlanu przez stare handlowe miasto Cholulę do warowni w Tuxtepec i dalej w kierunku wybrzeży
Pacyfiku. Inna ważna trasa prowadziła do kraju Huaksteków. W północno-wschodnim Jukatanie, w mieście Coba,
zbiegały się drogi, skąd w kierunku Chichen-Itza, miasta Majów, na przestrzeni 100 km biegł trakt o szerokości około
5 m, miejscami wysypany tłuczonym wapieniem, i wysoki na 2,5 m.

[strona 269]

Stare ludy meksykańskie nie znały zwierząt pociągowych i wozów, gdyż koło — podstawa wszelkiego

szybkiego transportu — było im zupełnie obce. Koła hiszpańskich armat nazywali Aztekowie „drewnianymi
kamieniami młyńskimi”, W rezultacie jedyną siłą „pociągową” na lądzie był człowiek, który na własnych barkach
dźwigał ciężary i bagaże. Za wojskiem, kupcami i lennikami spieszącymi z daniną w naturze podążały z reguły długie
kolumny tragarzy. W ten sam sposób odbywał się również transport jeńców. Na wodzie środkiem transportu było
czółno.

Dobrze rozwinięta sieć dróg przyczyniła się do powstania czegoś w rodzaju łączności pocztowej. Na długich i

ważnych szlakach, które ciągnęły się przez cały kraj, znajdowały się co 10 km stacje etapowe, gdzie przebywali
specjalnie wyszkoleni posłańcy-szybkobiegacze. Przekazywali oni systemem sztafetowym od jednej do drugiej stacji
listy, ustne polecenia lub ładunki. Zależnie od tego, czy nowina była zła, czy dobra, posłaniec przywdziewał
odpowiedni strój, a kiedy biegł, wzbudzał wśród ludzi radość lub przerażenie.

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 56 z 59

Strudzeni całodziennym marszem kupcy i podróżni w różnych okolicach kraju mogli znaleźć bezpieczny dach

nad głową i posiłek w przydrożnych gospodach-schroniskach. W jednym z takich domów, pomiędzy Cholulą a
Tamanalco, zatrzymali się na nocleg konkwistadorzy w czasie pochodu do stolicy Meksyku.

[strona 270]

[opis ilustracji]
Stroje z piór

[strona 271]

[strona 272]

Osobliwością dworu w Tenochtitlanie był — jakbyśmy dziś powiedzieli — ogród zoologiczny. Wspomina o

nim Bernal Diaz. Pamietnikarz hiszpański wymienia różne gatunki ptaków, gady i zwierzęta drapieżne, które służba
pałacowa karmiła drobiem, a nierzadko ciałem zabitych w ofierze ludzi. O przeznaczeniu tych zwierząt autor
pamiętnika nie wspomina. Ze wspomnień Diaza wiemy, że i pałace Montezumy otaczały rozległe ogrody, pełne
egzotycznych kwiatów.

Rozstajemy się z ojczyzną Pierzastego Węża i Czarodziejskiego Kolibra. Na zakończenie godzi się zapewnić

czytelnika, że przedstawiliśmy tu niewielką cząstkę spuścizny duchowej i materialnej ludów meksykańskich.

W pobieżnym skrócie staraliśmy się jedynie wskazać niektóre aspekty cywilizacyjne i kulturalne. Ale nawet

przy najbardziej skrupulatnym odnotowaniu dorobku nie byłby to pełny obraz starej i bogatej kultury meksykańskiej.
Zatarła go bowiem wojna z hiszpańskim najeźdźcą, świadome swego celu poczynania władz administracyjnych
Nowej Hiszpanii, pasja niszczycielska fanatyków i chciwość łupieżców. Reszty dokonał nieubłagany czas. To, co dziś
wiemy, zawdzięczamy w głównej mierze dobrej woli mądrych i szlachetnych ludzi, działających w poczuciu
odpowiedzialności za wyrządzone kulturze meksykańskiej krzywdy. Sprawił to czasem przypadek.

[strona 273]

Nie przeceniając jednak wartości skarbca kulturalnego Azteków, również sile jego oddziaływania i bogactwu

przypisać należy, że dziś jeszcze we współczesnym Meksyku, w różnych przejawach jego życia odnajdujemy żywe
ślady dawnych wierzeń, tradycji i obyczajów. Niestrudzeni archeolodzy wciąż wydzierają z ziemi po okruchu
tajemnice przeszłości. Martwe relikty, z pietyzmem konserwowane przez badaczy meksykańskich i obcych, są
przypomnieniem minionej świetności państw indiańskich, są dokumentem, że na wiele stuleci przed odkryciem
Ameryki Meksyk zamieszkiwały ludy, które godnie i trwale zapisały się w dziejach rozwoju cywilizacji światowej.

[strona 274]

[strona 275]


CO WARTO PRZECZYTAĆ?

Aztek Anonim, Zdobycie Meksyku, Wrocław—Kraków 1959
C. W. Ceram, Bogowie, groby i uczeni, Warszawa 1963
B. Diaz del Castillo, Pamiętnik żołnierza Korteza, czyli prawdziwa historia podboju Nowej Hiszpanii,

Warszawa 1962

B. Las Casas, Krótka relacja o wyniszczeniu Indian, Warszawa 1956
H. B. Parkes, Historia Meksyku, Warszawa 1957
Z. Jeżewska, W królestwie Pierzastego Węża, Poznań 1964
E. E. Kisch, Meksyk, Warszawa 1951
Z. Kosidowski, Gdy sionce było bogiem, Warszawa 1966
H. Krzywicka-Adamowicz, Meksyk, Warszawa 1963
M. Steń, Dialog z Coatlicue, Warszawa 1963
G. C. Vaillant, Aztekowie z Meksyku. Powstanie, rozwój i upadek narodu azteckiego, Warszawa 1965

[strona 276]

KALENDARZYK NAJWAŻNIEJSZYCH WYDARZEŃ

1168—1248

— okres wędrówek Tenoczków (Azteków)

1248

— Tenoczkowie osiedlają się nad jeziorem Texcoco

1325

— założenie Tenochtitlanu i sąsiedniego miasta Tlaltelolco

1376—1395

— lata panowania pierwszego władcy azteckiego Acamapichtli

1395—1414

— panowanie Huitzihuitla II

1414—1428

— panowanie Chimalpopoki

1418

— upadek potęgi Texcoco

1428—1440

— panowanie Itzcoatla

1429

— powstanie trójstronnego sojuszu Tenochtitlari-Texcoco-Tlacopan

1429—1472

— lata panowania Nezahualcoyotla

1440—1469

— panowanie Montezumy I

[strona 277]

1450—1456

— klęska głodowa w Meksyku

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 57 z 59

1469—1481

— panowanie Axayacatla

1472—1516

— panowanie władcy Texcoco Nezahualpillego

1486—1503

— panowanie władcy azteckiego Ahuitzotla

1487

— ukończenie wielkiej świątyni Huitzilopochtlego w Tenochtitlanie

1503—1521

— panowanie Montezumy II

1517

— wyprawa zwiadowcza Hernandeza de Cordoba na wybrzeże Jukatanu

1519

— Cortez ląduje pod Yeracruz

1519

— rzeź Indian w Choluli

8 XI 1519

— Cortez wkracza do Tenochtitlanu

23 V 1520

— Alvarado morduje Azteków przybyłych na uroczystości świąteczne

27 VI 1520

— śmierć Montezumy

30 VI 1520

— ucieczka Hiszpanów z Tenochtitlanu

8 VII 1520

— klęska Azteków pod Otumbą

13 VIII 1521

— kapitulacja Tenochtitlanu

1524

— śmierć ostatniego władcy azteckiego Quauhtemoka

[strona 278]


Acamapichtli Huitzilhuitl Chimalpapaca Itzcootl
1355–1395 1395–1414 1414–1428 1428–1440

POSTACIE Z TEJ KSIĄŻKI I TERMINY AZTECKIE

Acamapichtli, pierwszy dynastyczny władca aztecki (1376—1395).
Acosta J os e (1540—1599), jezuita, historyk hiszpański.
Ahuitzotl, władca aztecki (1486—1503), wsławiony zwycięskimi wojnami z innymi plemionami

meksykańskimi w północnych i południowych rejonach Meksyku.

Alvarado Pedro de, oficer hiszpański na służbie Corteza, nakazał wymordować mieszkańców Tenochtitlanu

podczas uroczystości świątecznych.

[strona 279]

[opis ilustracji]
Moctezuma I
Tizoc
Ahuitzatl

Atl-atl — oryginalna broń Indian meksykańskich; urządzenie do miotania dzid.
Axayacatl, władca aztecki (1469—1481), ojciec Montezumy II.
Aztek Anonim, nie znany z nazwiska autor historii podboju Meksyku, zawartej w XII księdze tekstów

azteckich, zgromadzonych i spisanych przez Bernardina de Sahaguna a Azteków. Wydawcy hiszpańscy, nie wiadomo
dlaczego, nazywali go Anonimem z Tlaltelolco. Urodził się najprawdopodobniej w drugiej połowie XV wieku.

[strona 280]

C a c a m a, wyznaczony przez Montezumę II władca Texcoco, poległ w walce z Hiszpanami w czasie

pamiętnej „smutnej nocy”.

calmecac — ekskluzywna szkoła kapłańska; naukę w niej pobierali synowie znakomitych rodów azteckich,

przygotowujący się do objęcia urzędów państwowych.

cempohualli — dwudziestodniowy okres w azteckim kalendarzu słonecznym.
Chimalpopoca, władca aztecki (1414—1428), przyrodni brat i następca Huitzilhuitla II, zamordowany na

rozkaz władcy tepaneckiego Maxtli.

Chimalpopoca (XVI w.), syn Montezumy II, poległ w bitwie z Hiszpanami, gdy wycofywali się z

Tenochtitlanu podczas „smutnej nocy”.

chinampasy — pływające ogrody warzywne, uprawiane przez rolników azteckich na jeziorach meksykań-

skich.

Cihuacoatl (Kobieta Wąż), tytuł wysokiego azteckiego dygnitarza państwowego, przed umocnieniem się

władzy monarchy w Tenochtitlanie pełnił odpowiedzialne funkcje, zastępował władcę w czasie nieobecności w
stolicy; później urząd ten stracił na znaczeniu.

C o r d o b a Francisco Hernandez de, zamożny szlachcic hiszpański, w 1517 r. przedsięwziął z Kuby

[strona 281]

ekspedycję morską o charakterze zwiadowczym na wybrzeża Jukatanu.

Cortez Hernando (Hernan, 1485—1547), szlachcic hiszpański, brał udział w podboju Kuby przez późniejszego

jej gubernatora Velazqueza, 1519 stanął na czele wyprawy na kontynent amerykański, wspólnie z plemionami wrogo
usposobionymi wobec Azteków podbił Meksyk, 1522 namiestnik Meksyku nazwanego Nową Hiszpanią. Zmarł w
zapomnieniu pod Sewillą.

C o x c o x (XIV w.), naczelnik Culhuacanu, położonego w zachodniej części Doliny Meksyku.
Quauhtemoc (zm. 1524), bratanek i zięć Montezumy II, ostatni władca wolnego państwa Azteków, bohaterski

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 58 z 59

obrońca stolicy Meksyku, stracony przez zwycięskich Hiszpanów.

cuauchcalli — rodzaj więzienia, gdzie przetrzymywano przestępców skazanych na śmierć i ludzi

przeznaczonych na krwawą ofiarę.

Cuitlahuac (zm. 1520), po śmierci swego brata Montezumy II jako władca aztecki próbował zorganizować

obronę przed Hiszpanami.

Diaz del Castillo Bernal (ok. 1492—ok. 1580), oficer hiszpański, opisał szczegółowo wojnę z Meksykiem w

książce zatytułowanej Pamiętnik żołnierza

[strona 282]

Korteza, czyli prawdziwa historia podboju Nowej Hiszpanii.

Escalante .Juan de, oficer hiszpański uczestnik wyprawy Corteza, zginął w obronie fortu Veracruz.
Fonseca Juan Rodriguez d e (1451—1524), arcybiskup Burgos, doradca cesarza Karola V, nieprzychylnie i

nieufnie usposobiony wobec Corteza i jego planów podboju Meksyku.

Grijalva Juan de, szlachcic hiszpański, stał na czele drugiej wyprawy morskiej (1518) do wybrzeży Jukatanu.
Huemac (VII w. n. e.?), legendarny władca toltecki, domniemany założyciel stolicy Tolteków — Tollan (Tulą).
Huitzilhuitl II, drugi dynastyczny władca aztecki (1395—1414).
Huitznahuac ac Teohuatzin, kapłan sprawujący nadzór nad wychowaniem religijnym młodzieży i nauką

w szkołach.

Itzcoatl, władca aztecki (1428—1440), wspólnie z władcą Texcoco Nezahualcoyotlem walnie przyczynił się do

zwycięstwa nad Tepanekami i utworzenia trójstronnego sojuszu: Tenochtitlan-Texcoco-Tlacopan (Tacuba).

Ixtlilxochitl, władca Texcoco na przełomie XIV

[strona 283]

i XV w., poniósł klęskę w wojnie z Tepanekami w 1418 roku.

Ixtlilxochitl, brat władcy Texcoco Cacamy; po wyznaczeniu Cacamy na władcę tekskokańskiego przez

Montezumę II oderwał część terytorium kraju; związał się sojuszem z Hiszpanami przeciwko państwu Montezumy.

Las Casas Bartolome de (1474—1566), dominikanin hiszpański, biskup Chiapa; historyk, autor dzieła pt.

Krótka relacja o wyniszczeniu Indian, w którym przedstawił okrutne metody Hiszpanów wobec ludności indiańskiej
w Meksyku i Peru.

Malinali de Tepenal (nazywana w skrócie Mariną, Malinche), dziewczyna indiańska ofiarowana w darze

Cortezowi; jako osobista tłumaczka wodza konkwistadorów oddała ogromne usługi Hiszpanom.

M a x t l a, władca państwa Tepaneków (1427—1429), wsławił się okrutnymi rządami nad ujarzmionymi

plemionami Indian w Meksyku.

Mendoza Antonio de (ok. 1490—1552), pierwszy wicekról Nowej Hiszpanii, mianowany przez cesarza Karola

V w 1534 r.

Mexicatl-Teohuatzin — tytuł wysoko postawionego w hierarchii kapłana, zwierzchnika Tenochtitlanu i

prowincji.

[strona 284]

Montezuma I Ilhuicamina (Gniewny), władca aztecki (1440—1469), znacznie rozszerzył granice państwa

Azteków.

Montezuma II Xocoyotzin (Młodszy), syn Axayacatla, władca aztecki (1503—1520); za jego panowania

Cortez najechał Meksyk.

nahua — język aztecki należący do tzw. grupy uto-azteckiej; obejmuje on trzy zespoły językowe: nahuatl,

nahual i nahuat; pierwszy z nich jest językiem klasycznym Azteków i powstał około XVI wieku.

nahualli — czarownicy azteccy, uważani za kapłanów, nie spełniali czynności liturgicznych; tłumaczyli różne

tajemnicze znaki i zajmowali się czarami.

Narvaez Panfilo de, szlachcic hiszpański, stał na czele ekspedycji wojskowej skierowanej przez gubernatora

Kuby Velazqueza przeciwko Cortezowi.

nemontemi — pięć dni feralnych, które kończyły aztecki rok słoneczny.
Nezahualpilli, syn Nezahualcoyotla, władca Texcoco (1472—1516), kazał zamordować swą żonę, siostrę

Montezumy II, za wiarołomstwo, co doprowadziło do konfliktu z władcą azteckim.

Nezahualcoyotl, władca Texcoco (1429—1472), wybitny reformator państwa, uczony, poeta i prawodawca. Za

jego panowania Texcoco osiągnęło szczytowy punkt

[strona 285]

rozwoju, stając się ośrodkiem kulturalnym w Meksyku. Był twórcą trójstronnego porozumienia miast azteckich
Tenochtitlanu-Texcoco-Tlacopanu (Tacuby).

nopal — roślina kaktusowa, na której żeruje koszenila, owad dostarczający cenionego barwnika szkarłatnego.
Olid Cristobal, jeden z dowódców w wojsku Corteza, brał udział w oblężeniu Tenochtitlanu.
peyotl — (peyote, Lophophora williamsii), bezkolczasty kaktus, roślina o narkotycznych własnościach,

znajdująca m. in. zastosowanie jako lek.

pulque — napój alkoholowy, wyrabiany ze sfermentowanego soku agawy.
Quetzalcoatl (Ce Acatl, Topiltzin), postać na wpół legendarna, władca i arcykapłan toltecki w X w.,

utożsamiony później z bogiem o tym samym imieniu. Za zbyt daleko posunięte reformy społeczne, lekceważenie
rytuału religijnego i próbę zniesienia krwawych ofiar skazany na dożywotnie wygnanie z kraju, przepowiedział
powrót do ojczyzny.

Quetzalcoatl-Tlaloc-tlamacazqui — tytuł jednego z dwóch najwyższych arcykapłanów, związany z kultem

background image

AZTEKOWIE, NARÓD WYBRANY PRZEZ SŁOŃCE, Bogdan Bero, Eugeniusz Bojanowski

strona 59 z 59

boga deszczu Tlaloka.

Quetzalcoatl-Totec-tlamacazqui — tytuł jednego z dwóch najwyższych arcykapłanów, związany z kultem boga

wojny Huitzilopochtlego.

[strona 286]

Sahagun Bernardino (1500—1590), hiszpański zakonnik, zasłużył się przy spisywaniu tekstów azteckich na

podstawie ustnych relacji Azteków. Całość obejmuje dzieje cywilizacji meksykańskiej — Historia general de las
cosas de Nueva Espana.

teilpiloyan — rodzaj więzienia, a raczej aresztu, gdzie przetrzymywano za drobne przestępstwa.
telpuchcalli — dom młodzieży, szkoła o charakterze „ogólnokształcącym”, dająca pewne przygotowanie

wojskowe.

T e n o c h, legendarny bohater narodowy Azteków.
Tepanteohuatzin — wysoki urząd kapłański o kompetencjach analogicznych, jakie posiadał Huitznahuac ac

Teohuatzin.

teuctli — urzędnicy policyjno-sądowi najniższej instancji sądowej.
Tezozomoc, władca państwa Tepaneków (przełom XIV i XV w.), wspólnie z Aztekami złamał potęgę

Texcoco.

Tizoc, władca aztecki (1481—1486).
tlacatecuhtli — Wódz Ludzi, najwyższy dostojnik w państwie Azteków, godność odpowiadająca władzy

królewskiej.

Tlacotzin, za panowania ostatniego władcy azteckiego Quauhtemoka pełnił urząd Kobiety Węża (cihuacoatl),

[strona 287]

ostatni na tym stanowisku; wsławił się bohaterską postawą podczas obrony stolicy Meksyku.

tlamacazqui — najniższa warstwa kapłanów.
tlanamacac — niżsi kapłani.
tlcuccalli (hiszp. tortille) — placki z mąki kukurydzianej, przypiekane na gorącej blasze, rodzaj omletów,

narodowa potrawa meksykańska.

tlillon-calmecoc (czarna szkoła kapłańska), nazwa jednej ze szkół kapłańskich w Tenochtitlanie.
tonalamatl — księgi zawierające kalendarze, z których kapłani azteccy odczytywali przyszłe losy ludzi

i kraju.

tonalpohualli — kalendarz wróżbiarski u Azteków, obejmował 265 dni podzielonych na trzynaście

dwudziestodniowych okresów. Był to okres magiczny; na podstawie ksiąg kalendarzowych kapłani stawiali
horoskopy.

tonalpouhque — rachmistrze dni, azteccy kapłani-wróżbici, tłumacze tajemniczej wymowy znaków zawartych

w księgach losowych (tonalamatl).

Velazquez Diego, uczestnik drugiej wyprawy Kolumba (1493—1496), później gubernator Kuby w okresie

podboju Meksyku, wróg Corteza, którego w okresie konkwisty usiłował oskarżyć o zdradę i nadużycie władzy.

[strona 288]

Xicotenga Młodszy, naczelny wódz wojowników indiańskich z Tlaxcali, wrogo usposobiony wobec Corteza.
zihuitl — nazwa azteckiego roku słonecznego.

[strona 289]

SPIS TREŚCI

1. ZŁOTO ............................................................................................................... 6
2. KULTURY PRZEDAZTECKIE W DOLINIE MEKSYKU ............................. 13
3. AZTEKOWIE BUDUJĄ IMPERIUM ............................................................... 27
4. BOGOM RÓWNI HISZPANIE ......................................................................... 46
5. SIŁA I PODSTĘP ............................................................................................... 6
6. SKARB MONTEZUMY .................................................................................... 83
7. URZĘDY PAŃSTWOWE I WARSTWY SPOŁECZNE .................................. 107
8. SPRAWY WOJSKOWE .................................................................................. 124
9. GOSPODARKA ............................................................................................... 139
10. RELIGIA ........................................................................................................ 1
11. STWORZENIE BOGÓW, ŚWIATA I LUDZI ............................................... 189
12. NAUKA, OŚWIATA I ZDOBYCZE KULTURALNE AZTEKÓW ............ 218
CO WARTO PRZECZYTAĆ? ............................................................................... 275
KALENDARZYK NAJWAŻNIEJSZYCH WYDARZEŃ .................................... 276
POSTACIE Z TEJ KSIĄŻKI I TERMINY AZTECKIE ......................................... 278


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Izrael naród wybrany przez Boga konspekt klasa I gim Historia
Znajduje się coraz więcej wielorybów poparzonych przez Słońce, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZ
Autorskie pomoce do utrwalania wybranych przez siebie glosek, Logopedia
Polska jest wybrana przez Boga
izrael naród wybrany
Narod wybrany
Tajemnicze cząstki emitowane przez Słońce zmieniają materię na Ziemi, Rok 2012, Rok 2013
Narod wybrany, Karty pracy
Znajduje się coraz więcej wielorybów poparzonych przez Słońce, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZ
Autorskie pomoce do utrwalania wybranych przez siebie glosek, Logopedia
Opisz wybrane przez siebie słynne miejsce w Polsce
Narod wybrany

więcej podobnych podstron