5
Od autora
WIEM, ZNAM TO, SŁYSZAŁEM: JESTEM POLITYKIEM I DĄŻĄC DO
politycznej doskonałości, muszę zachować polityczną zdolność do samo-
ograniczenia oraz polityczną poprawność mierzoną za pomocą poli-
tycznej miary, której wzorzec znajduje się w politycznym Sevres przy
ulicy Wiejskiej. Nie ma zmiłuj: pewnych rzeczy nie wypada mi mówić,
wielu innych nie wypada mi robić. Ponieważ jestem politykiem, muszę
być polityczny, a ponieważ wymaga się ode mnie, żebym był polityczny
– muszę przestać być sobą.
Muszę?
Kiedy zasłużyłem sobie na przydomek klauna – wypowiedziany przez
usta głowy państwa – poczułem głęboką solidarność z grupą zawodową
cyrkowców. I to nie tylko dlatego, że mianem cyrku pub liczność określa
czasem moje miejsce pracy; głównie dlatego, że do trudnej sztuki cyrko-
wej potrzeba wielu lat przygotowań, pracy, wewnętrznej siły i pokory,
a w wypadku klaunów dodatkowo jeszcze poczucia humoru. Ta praca,
siła i dystans do siebie samego zasługują na uznanie, które widownia
wyraża brawami. Jeśli skecz jest nieciekawy, widownia reaguje buczeniem.
Nade wszystko jednak klaun to postać poszukująca sedna problemu,
trafnej pointy, z wykorzystaniem różnorodnego instrumentarium – gro-
teski, aktorskiego przerysowania, slapsticków, gadżetów, makijażu, stro-
ju. Klaun leczy śmiechem… W wielu schorzeniach terapia śmiechem
ma znaczący udział w procesie leczenia, rehabilitacji i rewalidacji.
6
Ale ja nie chcę być klaunem. Nie jestem nim, nie potrafię rozśmie-
szać. Jestem politykiem i mam rozwiązywać problemy, z którymi bory-
kają się moi wyborcy. Oni mnie wynajęli do skutecznego działania, to
prosty outsourcing – obywatele w każdej chwili mogą przecież wynająć
do tej pracy kogoś zupełnie innego. Polityk, tak jak klaun, też musi tra-
fiać w sedno problemu. Musi leczyć choroby, które wyniszczają orga-
nizm państwa. Musi używać wszelkich dostępnych metod, żeby je zwal-
czać. Jeśli zawodzą inne, niech nawet sięga po terapię śmiechem – byleby
nie przekraczał norm prawa i dobrego wychowania.
Kiedy oglądam swoje fotografie, po które tak chętnie sięgają gazety
i telewizje, widzę stale te same ujęcia: koszulka z napisem, wibrator
z pistoletem, gęba z jęzorem i świeczka z Giertychem. Ten wizerunek
przypomina nagrobek: człowiek ma go na zawsze i nie może przeciwko
niemu zaprotestować. Kiedy jednak widzę te zdjęcia, to w przeciwień-
stwie do licznej rzeszy polityków i dziennikarzy odczytuję skrywające
się za nimi problemy, a nie jednodniowego newsa rodem z portalu
pudelek.pl. Koszulka „Jestem gejem, jestem z
SLD
” to wołanie o tole-
rancję w kraju, w którym wszystko miało być na modłę małej grupki
polityków. Wibrator i pistolet – to wyraz skrajnej bezradności posła
wobec politycznej machiny kolesiostwa, dającej ochronę pospolitemu
draństwu. Kiedy widzę na fotografiach swój wywalony jęzor – w tle gło-
wy mam absurd, którym było (niedoszłe na szczęście) morderstwo na
lekturach Gombrowicza. Świeca przy fotelu Giertycha – moje symbo-
liczne pożegnanie z tałatajstwem w polityce.
Można to oczywiście prezentować inaczej. Przez bibułkę chwytać.
Przez szybkę lizać. Można. Tak samo jak można wejść na sejmową try-
bunę i w czasie oraz trybie przewidzianym przez regulamin pleść bania-
luki; za to nikt nie skazuje polityków na środowiskowy ostracyzm. Moż-
na zanieść te banialuki prosto do telewizji, mówić, co ślina na język
przyniesie podczas konferencji prasowych – media to wezmą, przez
kwadrans na czerwonych paskach u dołu ekranów będzie widniał ślad
nowej, krótkoterminowej sensacji.
Wszyscy zwracają uwagę na sensację, mało kto chce dostrzegać pro-
blem. Odsuwanie problemów, unikanie ich poprzez stygmatyzację ludzi
zgłaszających swoje wątpliwości to zmora polskiej polityki. Łatwiej mi
7
dać etykietę trefnisia, niż zwolnić z pracy policjantów, którzy tolerowali
gwałty w lubelskiej komendzie policji, o czym mówiłem, o czym pisałem
do wszystkich świętych, bez skutku. Łatwiej przyprawić mi gębę idioty
apelującego o solidarność z
SLD
, niż zastanowić się nad brakiem tole-
rancji w państwie. Łatwiej wreszcie nazwać mnie klaunem, niż odpowie-
dzieć na ważne pytanie, do jakich granic zdrowie głowy państwa winno
być przedmiotem publicznej debaty. Czy katar, migrena, choroba Alzhei-
mera to jedyne wypadki, w których można o to zdrowie dopytywać?
Nie wynajęto mnie – mówię o wyborcach, którzy świadomie zdecy-
dowali o moim wyborze – bym unikał trudnych pytań i problemów. Nie
jestem politykiem, który złamie własną osobowość w imię tak zwanej
politycznej poprawności. Bo kto tę poprawność reprezentuje? Kto usta-
nawia jej kanony? Andrzej Lepper w roli koalicjanta partii, która chciała
stać na straży moralności? Minister Tomasz Lipiec? Minister Ziobro?
Sam Jarosław Kaczyński, atakujący „niemieckie radio
RMF FM
”?
Wiem, znam to, słyszałem: zajmując się polityką, muszę zrezygnować
z pewnych zachowań, które politykowi nie przystoją. Wziąć do ręki wi-
brator – taki gest przysługuje zapewne jedynie Teresie Orlowski; w kra-
ju nad Wisłą to występek przeciwko obyczajności politycznej. Ale widać
dopuszczalne jest wkładanie do ust kobiety penisa i przytykanie jej do
głowy pistoletu – to przypadek z lubelskiej policji – gdyż takich zacho-
wań ani politycy, ani media nie piętnowali… Hipokryzja czystej wody…
W lipcu 2007 roku zacząłem pisać własny blog. Miała to być forma
komunikacji z wyborcami, sposób codziennego kontaktowania się poli-
tyka z ludźmi ciekawymi jego pracy, życia, przemyśleń. Przyjąłem za
cel: być sobą, nie udawać, pisać to, co w każdym momencie czuję – bez
względu na polityczną poprawność i własną pozycję w polityce. Taki
dziennik nosi wszelkie znamiona ekshibicjonizmu, mam tego świado-
mość, bo kiedy piszę o narodzinach Franka lub o ćwiczeniach jogi, po-
zwalam czytelnikom wejść za próg mojego domu. I oni tam wchodzą:
jedni, by porozmawiać, inni, by pokrzyczeć, jeszcze inni – po prostu
z butami. To ryzyko każdego polityka: brak prywatności. W dzienniku
internetowym ryzyko rośnie z każdą opublikowaną informacją. Media
robią z tych zapisków sensację dnia, to ich sposób na kolejny czerwony
pasek. Media i politycy dają blogom drugie życie, dodając nowe znacze-
nie słowom już wypowiedzianym. Dzięki nim można wpaść w pułapkę
narcyzmu – wszak niemal każde zdanie z politycznego magla (ten z tym,
ta z tamtym…) zapisane w blogu przeradza się po chwili w news dnia.
Nie fakt, o którym piszę w blogu, staje się przedmiotem dziennikarskich
dociekań i komentarzy, lecz sam blog. Nie problem jest ważny, lecz czło-
wiek, który o nim mówi.
Media wciągają nas w tę walkę w politycznym kisielu, a my, politycy,
z rozkoszą bierzemy w niej udział.
Dlatego równie szybko, jak podjąłem decyzję o publikowaniu w sieci
codziennych notatek, zdecydowałem o ich unicestwieniu. Nie chcę być
dostawcą marnych newsów, którymi karmi się opinię publiczną, nie się-
gając do istoty sprawy. Chyba jednak wolę tradycyjną formę komuni-
kacji: rozmowę, twarzą w twarz, z patrzeniem prosto w oczy wyborcy,
przeciwnikowi i sojusznikowi politycznemu, dziennikarzowi.
Publikuję w tej książce większość swoich internetowych notatek,
chcąc zatrzymać ulotność ich formy i czasu, w którym powstawały. Jed-
ne z nich są poważne, inne zupełnie nie, jedne prezentują poglądy od-
powiadające chwili, w której je publikowałem, inne zaś mają bardziej
uniwersalny wymiar. Jest tu „sporo Palikota” – dziwnych lub prozaicz-
nych obsesji, które targają mną tak samo jak wszystkimi Polakami. Jest
tu trochę wina, polityki, Lubelszczyzny, odrobina ironii i politycznych
wspomnień obejmujących czas budowy
IV
RP
wraz z jej żarliwymi bu-
downiczymi. Jest Kaczyński, Tusk, Rokita (w dwóch wcieleniach), jest
mój Franek, pupa Gombrowicza i gęba Giertycha, jest Biłgoraj i są
Dzierwany. Czego tu nie ma?…
Wiem, znam to, słyszałem: polityk powinien wydawać poważne
memuary, a prawdę ujawniać dopiero po własnej śmierci. Ale ja mam
inaczej.
Prawda?
Janusz Palikot
Rozdział 1: Tak się zaczęło
PONAD SZEŚĆSET PIĘĆDZIESIĄT TYSIĘCY CZYTELNIKÓW, NIEMAL
dziesięć tysięcy komentarzy, dwieście sześćdziesiąt dwa dni obecności
w sieci i prawie trzysta codziennych wpisów, wielu stałych fanów i po
wielokroć więcej barbarzyńskich przeciwników, gotowych na wszystko,
byleby tylko zrealizować swój polityczny cel: zniszczyć Palikota. Tak
było. Taki jest, mówiąc językiem biznesu, bilans moich dokonań w roli
komentatora polskiej rzeczywistości.
Zacząłem publikować swój blog w portalu Onet dokładnie 1 lipca
2007 roku o godzinie dwunastej, po trwającej trzy tygodnie kampanii
reklamowej i po budzącym żywe zainteresowanie „odliczaniu” dni do
pierwszej emisji mojego internetowego dziennika. Własne credo wyjawi-
łem w pierwszym wpisie, zachęcając Czytelników do polemik i meryto-
rycznej dyskusji. W politycznym meczu Palikot kontra jego internetowi
przeciwnicy po pierwszym dniu padł wynik 1:0 dla mnie – w większości
komentarzy czuło się zaskoczenie i zdziwienie, że akcja reklamowa
może dotyczyć nie produktu, nie człowieka, lecz samej idei pisania.
Dwadzieścia pięć tysięcy czytelników wydawało mi się wówczas szczy-
tem marzeń: jak na prywatny blog mało jeszcze rozpoznawalnej medial-
nie postaci to był naprawdę dobry wynik. Dopiero później przyszła myśl
i empiryczny dowód, że wystarczyłoby pokazać sensacyjnego newsa,
a oglądalność byłaby zwielokrotniona…
9
10
Tak się to zaczęło – od wpisu, który pozwolił na rozszyfrowanie ta-
jemniczego pojęcia pepepe.pl, będącego głównym hasłem kampanii
reklamowej. Pepepe… Poletko Pana Pe…
Przestaliśmy rozmawiać
Zupełnie przestaliśmy rozmawiać. Nie komunikujemy się, nie szu-
kamy dialogu, nie rozmawiamy – jesteśmy w nieustającym zwar-
ciu, w stanie wojny, z której nikt nie wyjdzie, bo nie może wyjść
zwycięsko.
To chore: premiera całymi dniami nie stać na zejście do pielęgniarek
tłukących pustymi butelkami o bruk Alei Ujazdowskich, a przejście na
kawę do czterech ich koleżanek, które spędzają dni w zamkniętym po-
koju Kancelarii Prezesa Rady Ministrów – nawet wtedy, gdy podejmują
głodówkę – zajmuje mu tydzień. To jest chore, kiedy widać uwijających
się między namiotami pielęgniarek polityków opozycji – jeszcze nie-
dawno rządzących Polską i odpowiadających za (bez)kształt polskich
reform, a dziś donoszących protestującym hamburgery z McDonald’s.
To chore, kiedy prosty strajk o pieniądze nazywa się polityczną wojną
starego układu z nowym. I wreszcie – to paranoiczne, kiedy zamiast
mówić o reformach służby zdrowia, podrzuca się obywatelom mocno
spróchniałą radę: podwyżkę podatków pod dyktando narodowego re-
ferendum.
A wszystko to w atmosferze walki, wojny, krzyku, gomułkowskiej
retoryki, trzaskania się po gębach i skakania sobie do oczu, byle tylko
zaistnieć w oku kamer, błysnąć, pojawić się w wieczornych „Wiado-
mościach”. I jeszcze te tromtadrackie okrzyki – jak wczorajszy pana
premiera, z Radomia:
PiS
jest po to, by walczyć ze złem!
Absurdut
Zaczynam pisać tego bloga w stanie najwyższej irytacji. Zdegustowała
mnie postawa grupy ludzi, do której trafiłem po wygranych wyborach
11
na Lubelszczyźnie. I chyba też załamała mnie własna naiwność – ja, na-
iwny Janusz Palikot, wierzyłem, że sejm będzie izbą debat, merytorycz-
nych sporów, ścierania się argumentów, licytowania pomysłami i wojny
na koncepcje, idee. Tymczasem sejm i cała polska przestrzeń polityczna
stały się na moich oczach areną wojny na maczugi. Wojny między różny-
mi odmianami politycznego chamstwa. Wojny leni z politrukami.
Nie pamiętam ani jednej debaty, w której skrzyżowałyby się poważne
wizje nowoczesnej Polski. Pamiętam ujadanie. Pamiętam groźby, wy-
zwiska, darcie pierza, wymyślne epitety. Nie pamiętam, byśmy podjęli
dużą dyskusję o podatkach czy choćby o systemie służby zdrowia, który
można uleczyć – ale na drodze twardych reform, a nie unikania odpo-
wiedzialności.
Dokąd doszliśmy? Wszyscy – z wszystkimi – skłóceni. Już nie wystar-
cza, że premier atakuje łże-elity, wykształciuchów, już przywykliśmy, że
nie ma zgody na żadne orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, że moż-
na bezkarnie pomiatać ludźmi przed kamerami
CBA
, że można trzymać
na bruku pielęgniarki i obrażać lekarzy, a jednocześnie pod strajkowym
straszakiem godzić się na wszystkie żądania górników i kolejarzy. Już
nas nie dziwi, że codziennie ktoś ładuje do naszych głów kolejne nazwi-
ska ubeków, prawdziwych ubeków, farbowanych ubeków i prawdopo-
dobnych ubeków. To już norma. To już norma, że telewizyjne doniesie-
nia zaczynają się od słów: dzisiaj X opluł Y…
Przez dwa tygodnie próbowałem – w reklamach radiowych, na bill-
boardach, w Internecie, w bezpośredniej korespondencji – zwrócić uwa-
gę opinii publicznej – Państwa uwagę! – na całkowitą dewaluację słów
używanych w debacie publicznej. Parlament przeistoczył się w papla-
ment, odnowa moralna w dewolucję, w której nikt już nie pamięta, o co
chodziło rewolucjonistom. Obywatele stali się
UB
ywatelami – wszyscy
jesteśmy podejrzani przez Macierewicza! Polityka tak mocno dotyka
Polaków, że mówią o niej: bolityka. Bracia bliźniacy, którzy rządzą Pol-
ską, już nie są papużkami nierozłączkami. Stali się symbolem pogróżek
nierozłączek, zwyczajowo towarzyszących każdemu sporowi polityczne-
mu, który sami wzniecają.
Politycy nie komunikują się już za pomocą normalnych słów. Mieli
być cudotwórcami – są chudotwórcami. Mieli tworzyć koalicję – tworzą
koalizję, w ciągłym sporze między sobą. Mieliśmy tworzyć sejm, ciało
ustawodawcze – a zajmujemy się pustawodawstwem… Tworzymy złe
prawo, tworzymy je na chybcika i pod bieżące potrzeby historyczno-ide-
owych i psychologicznych kompleksów, którymi żywią się koalicjanci.
Bóg, Chonor, Ojczyzna
Nie, proszę mnie nie poprawiać. Chonor absolutnie tu pasuje.
Kiedy jeden z ministrów francuskiego rządu przegrał ostatnie wybo-
ry parlamentarne, uzyskując wynik gorszy o 0,3% od konkurenta, na-
tychmiast podał się do dymisji, uznając, iż nie jest godny nosić ministe-
rialnej teki bez poparcia wyborców.
Kiedy funkcjonariusz
CBA
nazywa operację kryptonimem „Men-
gele”, w Polsce do dymisji nie podaje się nikt. Kiedy policjanci z Lublina
oskarżani są o najcięższe przestępstwa, nie chwieje się ani jedno policyj-
ne czy ministerialne stanowisko. Kiedy ich koledzy wożą wieśmaki
głodnej pani minister, a inni zabijają się, odwożąc do domu nażłopane-
go urzędnika ministerstwa, żadna ministerialna głowa nie spada.
Wpiszmy ten nowy polityczny honor – chonor! – na sztandary
IV
RP
!
Za co? Za „małpę w czerwonym”. Za „partię zboczonych kobiet”. Za
„seksaferę”. Za kamasze, za kobietony, złogi gierkowsko-gomułkowskie,
za „wy jesteście tam, gdzie wtedy stało
ZOMO
”, za szambo pomylone
z perfumerią. Za doktora G., który już nigdy nikogo nie zabije. Za śmiech
na ustach w zdziwieniu, że można zgwałcić prostytutkę. Za Senyszyno-
wą „katoprawicę, która idzie na pasku kleru”. I za polityczną korupcję
w nocnym fotelu Renaty Beger. I za burą sukę też.
Pan Bóg, jeśli miłosierny jest, a jest, pewnie nam to wybaczy. Ale Oj-
czyzna?
1 lipca 2007
181 komentarzy
13
Rozdział 2: Jestem z Biłgoraja
NIGDY NIE ZERWAŁEM WIĘZI Z MOJĄ MAŁĄ OJCZYZNĄ, WIĘCEJ –
robię wszystko, by być jej żarliwym promotorem. Biłgoraj, cała Lubel-
szczyzna, to miejsce, w którym czuję się najlepiej, które znam, z którym
się utożsamiam.
Czasami, w sensie politycznym, bywa mi łyso, kiedy traktują nas jak
obywateli drugiej kategorii, jak Polskę B, gorszą, bo położoną za daleko
od Warszawy i największych polskich miast. Bywa mi jednak całkiem
źle, kiedy do takiego typu mentalności dokleja się całkiem realne dzia-
łania – gdy rząd wstrzymuje dotacje, gdy partyjno-rządowi urzędnicy
odgrywają się na samorządach obsadzonych przez opozycję, gdy po-
zbawia się szans rozwojowych całe regiony w imię nonsensownej walki
o prymat wielkich aglomeracji nad małymi prowincjami, gdy nie do-
strzega się potencjału całej ściany wschodniej, twórczej siły ludzi, któ-
rzy ją zamieszkują, i gdy gardzi się nimi wprost, bo nie pchają się na
warszawskie salony i nie mają zwyczaju prosić…
Są tu miejsca, które swoją urodą mogą konkurować z Toskanią. Są
miasta, które zaskakują. Są zabytki, którym nie trzeba nic oprócz odro-
biny pieniędzy na dodanie ostatecznego szlifu, by świecić nimi w całej
Europie. I są klimaty całkowicie nieporównywalne z innymi. Niekiedy
myślę, że Lubelszczyznę powinno się zachować dla potomnych właśnie
w dzisiejszym kształcie – żyjącą odrobinę wolniej, bardziej senną, no-
14
stalgiczną. Że trzeba by dołożyć do tych polskich Kresów nutę nowoczes-
ności w postaci poprawionej infrastruktury, w postaci remontów i inwe-
stycji, które zapewnią regionowi rozwój, ale utrwalając jej charakter,
serdeczność i otwartość ludzi, spokój, klarowność poglądów…
Jestem politykiem, moje hasło wyborcze brzmiało najpierw „Więcej
dla Lubelszczyzny”, a później „Wszystko dla Lubelszczyzny”. Wszystko,
bo warto skorzystać z dość rzadkiej okazji, kiedy władza państwowa i sa-
morządowa pochodzą z tego samego politycznego pnia, bo warto się
poświęcić dla ludzi, których się zna i ceni, bo warto zamienić własny
czas na aktywność skierowaną ku innym. I wreszcie – warto zrobić
wszystko, jak najwięcej, żeby ślad po nas jakiś pozostał, żebyśmy w roli
polityków „spisali się”, a nie – „popisali”…
Zaczynamy!
Dzisiaj w Biłgoraju założyliśmy Stowarzyszenie Producentów Prze-
tworów z Owoców z Runa Leśnego. Dla wielu małych gospodarstw rol-
nych zbieranie owoców leśnych oraz własna produkcja owoców mięk-
kich to istotny element dochodów.
Pomysł polega na tym, żeby w większych wsiach przygotować, wspól-
nie z gminą, pomieszczenia do produkcji – tradycyjnymi metodami –
różnego rodzaju soków i konfitur z żurawin, jagód, borówek, malin,
i innych owoców. Rodziny z tych wsi i okolic umawiają się, że w określo-
nych godzinach i określonych dniach smażyć będą konfitury i gotować
soki. Na etykietach, które sami będą przyklejali, zaznaczą swoje nazwi-
sko, datę i wielkość produkcji.
Moim zadaniem będzie dostarczyć im butelki i słoiki, etykiety, karto-
ny, a także kontrolować jakość i – rzecz jasna – zapewnić zbyt. Może
z tego powstać nowa polska marka żywności o wysokiej jakości i trady-
cyjnym pochodzeniu.
Dla mieszkańców polskiej wsi to oferta dodatkowych zarobków opar-
ta na produktach, które i tak przygotowują; tyle że teraz będą je propo-
nować na rynku w stopniu bardziej przetworzonym, profesjonalnie ob-
rendowane i wyeksponowane w punktach sprzedaży. W takich małych
15
gospodarstwach, na tak zwanej ścianie wschodniej, ciągle jest wiele wol-
nych rąk do pracy, co daje fizyczną możliwość produkcji.
Zaczynamy więc od wsi Bukowa pod Biłgorajem, a w następnych mie-
siącach i latach chcemy ten model powielić w innych miejscach regio-
nu. Marzy mi się stworzenie polskiej marki premium w żywności i roz-
powszechnienie jej w Europie. Istotą tego działania jest z jednej strony
kontrolowana jakość, a z drugiej – skala produkcji, pozwalająca na regu-
larne dostawy do sieci dużych sklepów. Wszystko to zajmie kilka lat,
a sukces przedsięwzięcia zależy od dobrego zarządzania marką i od
utrzymania niezmiennie wysokiej jakości.
To jedno z moich zobowiązań wyborczych z 2005 roku. Zaczynam
w tej samej wsi, w której dwadzieścia lat temu stworzyłem jeden z pierw-
szych punktów skupu palet, od których produkcji zaczęła się moja dro-
ga w biznesie. Gdzieś tutaj tkwią również moje korzenie ze strony babki
po ojcu.
Myślę, że nastał czas, by na polskiej wsi tworzyć produkty o wysokiej ja-
kości oraz zdrowym, ekologicznym pochodzeniu i by przedstawić je świa-
tu nie jako ofertę dobrej jakości za niską cenę – a takie myślenie nadal
dominuje wśród liderów opinii w tym środowisku – ale wręcz odwrotnie:
jako produkt ekskluzywny i nietani. Czas na slogan: Ten produkt dużo
kosztuje, ponieważ jest polski!!! Dobre, ekskluzywne i drogie – bo polskie!
17 lipca 2007
29 komentarzy
Lublin
Od kilku lat myślę i robię, co się da, aby wyrwać Lublin z biedy i za-
stoju. Budowanie fabryk i nowoczesne zarządzanie nimi jest jeszcze
możliwe, gdyż, przy wszystkich oporach materii, oznacza ono w mia-
rę samodzielne popychanie wielu spraw. Przedsiębiorczość kwitnie, gdy
chcą tego sami przedsiębiorcy, gdy pokonują bariery, bo sami czują taką
potrzebę. Bardzo trudno jest – dużo trudniej! – przełamać marazm
i opór w działaniach społecznych i politycznych.
16
Dlatego szlag mnie trafia, że od kwietnia leży w Ministerstwie Gospo-
darki dokumentacja dotycząca utworzenia strefy ekonomicznej w Lub-
linie, a rząd ani myśli ją zatwierdzić. Mamy kilkunastu inwestorów i rychłą
perspektywę utworzenia kilku tysięcy miejsc pracy, ale przede wszyst-
kim mamy dobrą wiadomość dla wszystkich: że w Lublinie coś się ru-
szyło, że idziemy do przodu. To dla mieszkańców równie ważne jak same
miejsca pracy. To daje nadzieję.
A nadzieję trzeba w Lublinie przywrócić tak samo, jak przywrócono
ją we Wrocławiu. To niewiarygodne, ale dziesięć lat temu większość
młodych ludzi chciała z Wrocławia wyjeżdżać, a dziś media z dumą in-
formują, że właśnie tam odnotowuje się największy poziom lokalnego
patriotyzmu, czyli woli pełnego utożsamiania się mieszkańców z miej-
scem, w którym żyją.
Obawiam się, że we wrześniu rząd
PiS
wciąż jeszcze nie wyda daw-
no obiecanej decyzji dotyczącej utworzenia lubelskiej strefy, że nadal
zbywać się nas będzie byle pretekstami, ukrywając właściwy, politycz-
ny powód urzędniczego zaniechania: bo prezydent Lublina jest z
PO
.
Jakież to miałkie, jakie krótkowzroczne i małoduszne – poświęcać roz-
wój miasta w imię kompletnie niezrozumiałych, doraźnych interesów.
Ta zasada: żadnej przychylności rządu dla miast i regionów zarzą-
dzanych przez opozycję, jest koszmarem polskiej polityki i kładzie się
cieniem na równomierności rozwoju państwa. Jakbyśmy chcieli po-
głębiać jego podział, Polskę A i Polskę B zastępując podziałem na Pol-
skę Rządową i Polskę Opozycyjną, Polskę z pieniędzmi i Polskę z figą
z makiem.
18 sierpnia 2007
30 komentarzy
Wszystko dla Lubelszczyzny
Moje dwuletnie doświadczenie w polityce jest gorzkie. A to z powodu
jakości polskiej klasy politycznej, z powodu stanu więzi społecznych
wśród nas i z powodu bardzo niskiego poziomu organizacji życia pu-
17
blicznego. Te doświadczenia powinny mnie skłaniać do rezygnacji
z kandydowania, do zajęcia się ukochaną żoną i moimi synami, w tym
też synem, który za dwa tygodnie przyjdzie na świat.
Kiedy jednak myślę o Lublinie i o całym naszym regionie, to wciąż
jeszcze chce mi się starać, działać, być aktywnym, i chcę nadal się łu-
dzić, że gdy wygramy te wybory, to nie tylko w całym kraju sprawy
pójdą w lepszym kierunku, ale także my, na Lubelszczyźnie, wreszcie
ruszymy z miejsca.
Wierzę w to, że skończą się blokady ze strony rządu dla lubelskiej
strefy ekonomicznej, że wreszcie przestaną nam blokować decyzję przy-
znania środków na remont Teatru w Budowie, czyli Centrum Spotkania
Kultur, że wreszcie rozpocznie się budowa drogi Biłgoraj–Lublin i że
zaczniemy rozwiązywać wiele innych, setki innych problemów. To, co
przeżyłem przez te dwa lata, nakazuje myśleć, że większości spraw i tak
się nie da załatwić. Warto jednak próbować!
Czy można nie spróbować? Nie, nie można! Cokolwiek Państwo
o tym napiszecie, twierdzę, że jako polityk i jako mieszkaniec Lubel-
szczyzny inaczej zachować się nie mogę. To kwestia wiarygodności, am-
bicji, chęci dokończenia zaczętych spraw dla dobra publicznego, a także
odpowiedzialności za własne słowa: w poprzedniej kampanii zapo-
wiadałem wszak – Więcej dla Lubelszczyzny! Teraz trzeba powiedzieć
inaczej. Wszystko dla Lubelszczyzny! Bo jeśli nie teraz, jeśli nie w ocze-
kiwanym przeze mnie układzie politycznej symbiozy rządu z samorzą-
dem, to kiedy?
22 sierpnia 2007
50 komentarzy
Złoci ludzie
Co pewien czas spotykamy ich wokół siebie. Są inni niż większość.
Nie są szarzy. Nie są czarni i nie są biali. Promieniują złotym kolorem.
Odróżniamy ich natychmiast po szczególnym blasku, po szczególnej au-
rze, jaką tworzą.
18
Spotkałem ich wielu w swoim życiu. Takim człowiekiem na pewno
jest Stefan Szmidt i jego żona Alicja Jachiewicz. Stefan stworzył w Nad-
rzeczu koło Biłgoraja wspaniały prywatny ośrodek kultury, który w tej
małej wsi mógł zorganizować dziesiątki wydarzeń na najwyższym w na-
szym kraju poziomie artystycznym. Ochman, Zapasiewicz, Olejniczak,
Duda-Gracz – to tylko część artystów, którzy tu występowali. Nie oni
jednak są w Nadrzeczu najważniejsi, tylko te tłumy, które przychodzą
jakby uwiedzione przez gospodarzy, urzeczone nimi. I ta szczególna
atmosfera emanującej zewsząd energii, święta, ekscytacji i nawet nabo-
żeństwa – to wspaniały dar ofiarowany tym, którzy do Nadrzecza dotrą.
Żona opowiedziała mi artykuł z ostatnich „Wysokich Obcasów” o za-
konnicy, która pomaga prostytutkom. To szczególny przypadek, gdzie
spotykają się świętość i przekleństwo. Prostytutki to bardzo często oso-
by, które chcą zniszczyć siebie, gdyż wcześniej ktoś brutalnie odebrał
im godność. Gwałcone w młodości przez najbliższych, molestowane,
bite. Nie zasługują, w swojej ocenie, na jakikolwiek szacunek. I akt pro-
stytucji jest dla nich takim psychologicznym potwierdzeniem, że nie
należy im się szacunek. Ta siostra leczy je najprostszymi środkami:
uwagą, cierpliwością, szacunkiem właśnie i okazywaną im ludzką mi-
łością. Nie widziałem jej, ale pewnie jest złota. Wyobrażam sobie, jak
siedzi na Dworcu Centralnym w Warszawie i swoimi dobrymi oczami
przemienia ten świat na trochę lepszy.
26 sierpnia 2007
28 komentarzy
Kolejna ofiara rządu
Ministerstwo Kultury odmówiło wsparcia dla projektu remontu
MCK
w Lublinie, choć został on uznany za jeden z trzech najlepszych na Lu-
belszczyźnie. Wiadomo: szef ośrodka jest z
PO
!
W związku z tym zachodzę w głowę nad odpowiedzią na pytanie: czy
mieszkańcy Lublina znają chociaż jeden przykład tego, co rząd zrobił
dla Lubelszczyzny, o ile nie służyło to jednocześnie
PiS
-owi?!
19
Przepraszam, że w powodzi tak zwanych wielkich spraw o randze od-
powiadającej rangą majestatowi
IV
RP
– jak aresztowania, podsłuchy i woj-
ny na magnetofony – stawiam sprawę tak siódmorzędną dla rządu i Mi-
nisterstwa Kultury, jak remont
MCK
. Chciałbym jednak wiedzieć, czy to,
co widzę i słyszę, to jest objaw polityki
PiS
wobec Lubelszczyzny, czy
może szerzej – wobec całej polskiej kultury. Czy kultura w państwie
PiS
podlega politycznej reglamentacji?
Czy znają Państwo choć jeden przykład działań rządu na rzecz ziemi
lubelskiej związany z potrzebą rzeczywistego rozwiązywania naszych
problemów, który nie byłby obliczonym na propagandowy efekt poli-
tycznym wsparciem dla lokalnie ustawionych kolegów? Paradoksalnie,
brak tych działań odbija się przecież na przyszłych notowaniach Prawa
i Sprawiedliwości. Im bardziej będzie ograniczane wsparcie dla regionu,
tym mniejsze szanse na wyborcze zwycięstwo
PiS
w kolejnych wybo-
rach. Ale kto u Kaczyńskiego taką zależność rozumie?
31 sierpnia 2007
30 komentarzy
Sport czy bandytyzm?
Nie wiem, czy dobrze zrobiłem. Parę tygodni temu zdecydowałem się
– namawiany przez władze klubu sportowego Motor Lublin oraz pre-
zydenta Wysockiego – na finansowe wsparcie tego klubu. Myślałem,
że może warto podjąć takie wyzwanie i choć nie jestem mocno zagorza-
łym kibicem piłki nożnej, to jednak – chciałem pomóc. To klub z wiel-
kimi tradycjami i ogromną grupą wiernych kibiców, i wobec nich właś-
nie czułem się szczególnie zobowiązany. Miałem nadzieję, że wsparcie
udzielane Motorowi zaprocentuje dobrymi wynikami, awansem, szko-
leniem młodzieży.
Dzisiaj, przyznaję, mam coraz większe wątpliwości, czy jest sens tra-
cić pieniądze, skoro ani władze klubu, ani służby porządkowe, policja
czy wreszcie prokuratura i sądy nie potrafią zaprowadzić spokoju na
lubelskich trybunach. W ostatnią niedzielę znów doszło do ordynar-
20
nych bijatyk tak zwanych kibiców, po raz kolejny próbujących udowod-
nić, kto naprawdę rządzi w Lublinie.
W Lublinie tymczasem rządzą władze samorządowe, od zaprowadze-
nia porządku na imprezach sportowych są wynajęci ochroniarze i poli-
cja, od sądzenia winnych są sądy – tu nie ma miejsca na żadne wątpli-
wości, a już tym bardziej na rządy kiboli! To nie oni powinni decydować
o atmosferze na meczach Motoru! Dobrym przykładem może być Lech
Poznań, gdzie sprawnie zaprowadzono trwały porządek i zadbano o zna-
komitą oprawę widowiska sportowego. Tam na trybunach zasiada po-
nad dwadzieścia tysięcy widzów, na mecze przychodzą całe rodziny,
ludzie dobrze się bawią i świętują sukcesy Kolejorza. W Lublinie jest na
odwrót: garstka ludzi terroryzuje stadion, a władze klubu, porządkowi
oraz policja zachowują bierność.
Do bezczynności władz policji już zdążyliśmy się przyzwyczaić. Mia-
łem nadzieję, że przynajmniej władze klubu dobrze wypełnią swoje za-
dania… Niestety…
Oczywiście, mógłbym stawiać pytania o działania policji, o zwle-
kanie z interwencjami, o brak skuteczności w identyfikacji sprawców
zajść. Mógłbym pytać, dlaczego nie można zrealizować bezpośrednio
przy stadionie idei sądów dwudziestoczterogodzinnych. Mógłbym py-
tać, co na to władze miasta, co na to zarząd klubu… Ale przychodzi mi
tylko z żalem stwierdzić, że krótkowzroczność włodarzy lubelskiego
sportu może mieć smutne skutki. Od Motoru odwrócą się prawdziwi
kibice, którzy nie chcą obserwować wojen na noże, odwrócą się sponso-
rzy, a z dobrymi wynikami przyjdzie się pożegnać… Taka może być
smutna konsekwencja ostatnich zdarzeń. I przyznam, że coraz częściej
zastanawiam się – po co mi to było, dla kogo? Dla grupy bandziorów?
Jaki jest sens?
4 września 2007
26 komentarzy
21
Stare Miasto w Lublinie
Tak naprawdę lękam się tylko jednego: czy Stare Miasto w Lublinie
zachowa swój niepowtarzalny urok. Tę mieszaninę zaniedbania, ory gi-
nalności, włoskiej inspiracji i prowincjonalnego zdobnictwa. Nasze mia-
sto jest w tym wszystkim niepowtarzalne. Wyjątkowe. Jakże często
jednak zdarza się, że gdy na koncie samorządu pojawiają się wreszcie
środki finansowe, to brak poszanowania dla historii i nadmierna inge-
rencja domorosłych polityków, którzy usiłują zdominować urbanistów,
niweczą urok niejednego miejsca. Ileż polskich wsi padło ofiarą nagłego
przypływu środków i ileż miast zostało bardzo oszpeconych w latach
dziewięćdziesiątych? Beton, asfalt, jednolitej konstrukcji elewacje, jed-
nakowa kostka na chodnikach… Lublin, właśnie dlatego, że biedny,
wciąż ma szansę nie popełnić cudzych błędów.
5 września 2007
32 komentarze
Droga Lublin–Warszawa
Jeżdżę teraz codziennie tam i z powrotem z Lublina do Warszawy.
Trwają posiedzenia sejmu, a jednocześnie chcę przynajmniej przez chwi-
lę wieczorem zobaczyć żonę i Franka. Tę trasę przejechałem przez całe
lata dziewięćdziesiąte, a i wcześniej, w latach osiemdziesiątych, na
początku swojej biznesowej aktywności, i oczywiście obecnie, setki,
a chyba nawet tysiące razy (ta liczba zawiera się na pewno między 1000
a 2000).
Z roku na rok pokonanie tej trasy trwa dłużej. Pamiętam jeszcze czas,
gdy nie zajmowała więcej niż 1 godzinę i 45 minut. Teraz, rano, trzeba
założyć przynajmniej 3,5 godziny. Zwłaszcza przejazd przez przedmie-
ścia Warszawy zajmuje w tej chwili o wiele więcej czasu. Doszło do tego,
że nawet na tak krótkiej trasie przelot samolotem zaczyna być konku-
rencyjny w relacji do przejazdu samochodem czy, tym bardziej, autobu-
sem: zajmuje nie więcej niż 1,5 godziny, łącznie z dojazdem do i z lotni-
22
ska. To pokazuje nam kierunek rozwoju i stan zapóźnienia jednocześ-
nie. Już dawno powinniśmy przyjąć zasadę obligującą wszystkie rządy
do jednakowo silnych starań – że infrastruktura jest najważniejsza.
(Swoją drogą, mój samolot przyleciał do Polski ponad dwa tygodnie
temu i do dziś trwają procedury związane z dopuszczeniem go do ru-
chu. I tak jest z wieloma sprawami w Polsce: niby wzięliśmy je w swoje
ręce, ale administracja ciągle nie daje nam z nich korzystać).
6 września 2007
48 komentarzy
Rusztowanie
Na elewacji mojego domu w Lublinie pojawiły się pęknięcia. Posta-
nowiłem je naprawić przed zimą w obawie, że mróz zrobi swoje i na
wiosnę czekać mnie będzie większa praca. Już miałem ustawić ro-
botników, gdyż to naprawdę błaha rzecz i na zdrowy rozum nie cze-
ka mnie żadna inwestycja, ale tylko proste uzupełnianie szczelin. Ni-
czego nie zmieniam ani w kolorze, ani w architekturze.
POPRAWIAM
.
Tylko tyle.
Na wszelki wypadek jednak, tak aby nikt się nie przyczepił, poprosi-
łem asystenta o zawiadomienie konserwatora zabytków. Wiadomo: Sta-
re Miasto, stary dom, ja jestem posłem, niech więc wiedzą, że szanuję
urzędy, przepisy, że się stosuję i dbam.
I… zaczęło się: do tej drobnej pracy potrzeba zgody, decyzji admini-
stracyjnej!!! I to aż trzech instytucji, i trwa to wszystko półtora miesią-
ca. Trzeba wypełnić stosy dokumentów!!! Zatrudnić ludzi i biegać po
urzędach. A wszystko po to, by dokonać drobnej naprawy w elewacji.
Tak mój zdrowy rozsądek okazał się szczytem naiwności. W tym sta-
nie rzeczy nie wiem, czy zdążę z naprawą przed zimą. Jeśli czegoś
wreszcie nie zrobimy z polskim lewiatanem biurokracji, to po prostu
zginiemy przywaleni albo spadającą elewacją, albo stosem dokumen-
tów. Jako posłowie musimy to mieć na uwadze
ZAWSZE
: że likwidac-
ja takich bzdurnych, utrudniających życie przepisów, zwiększających
23
kontrolę państwa nad obywatelem, to jedna z naszych podstawowych
powinności.
7 września 2007
38 komentarzy
Targ w Jarosławiu
Wśród różnych straganów na targu w Jarosławiu, z mniej więcej taki-
mi samymi produktami, nagle staje przede mną człowiek, który oferuje
bardzo skromny asortyment. Ale za to całkowicie odmienny! Zaledwie
dwa produkty: pijawki i jelita!!!!
Czasami świat staje dęba. Bywa, że dziwię się sobie i światu i nie
wiem komu (czemu) bardziej.
9 września 2007
45 komentarzy
Dożynki
Byłem wczoraj na dożynkach w Niedźwiadzie, w powiecie lubartow-
skim. Rok nie był zły – chleb jest w domach rolników powiatu lubar-
towskiego. Choć, jak mówią, rok poprzedni był lepszy, szczególnie dla
producentów owoców miękkich. W sercu miałem dużo radości, bo mam
swoje dożynki osobiste dzięki Franciszkowi. Miałem też dużo smutku
z powodu dożynek politycznych. Z tego mianowicie powodu, że jeste-
śmy dziś wyjątkowo podzieleni, skłóceni, że Polak nie wierzy Polakowi,
że tak trudno o lepsze relacje pomiędzy nami.
Rolnikom powiedziałem, żeby w czasie dożynek politycznych oddzie-
lali ziarno od plew. Nie namawiałem ich do niczego, do głosowania na
żadną partię, a jednak mam wrażenie, że na lubelskiej wsi zmienił się
stosunek do
PO
, że jesteśmy już tu oswojeni. Trzeba rozmawiać. To naj-
lepsza formuła działania, nie tylko w czasie kampanii. Trzeba rozmawiać,
24
spotykać się, dotykać życia na gorąco, bezpośrednio – dopiero z takiej
perspektywy widać, jak wiele mamy do zrobienia i jak wiele spraw zanie-
dbano. Mówiąc językiem ludzi, u których dzisiaj gościliśmy, w Polsce zabra-
kło gospodarza. Ci, którzy sprawowali władzę, tylko mówili o silnym pań-
stwie. W gębie mocni, w praktyce – pozostawiali problemy codziennego
życia Polaków na uboczu, zafascynowani magią sprawowanej władzy.
10 września 2007
25 komentarzy
Stefan Szmidt
Wpadł wczoraj, gadał o dniach Nadrzecza, o tym, jak nagle po dziesię-
ciu latach istnienia fundacji obudził się w ludziach – gdzieś tam, w tej
małej wsi pod Biłgorajem – duch samo-działania. O wizytach wieczo-
rem lub nad ranem w sprawie: czy ten kolor dachu jest ładny? O budze-
niu zdziwienia jako sprawie zasadniczej! Gadaliśmy o jego kandydowa-
niu na senatora z Platformy. Opowiadał o premierze Klątwy według
Wyspiańskiego w Nadrzeczu koło Biłgoraja. I kategorycznie oświadczył,
że do premiery nic nie zrobi. Patrzyłem na niego i myślałem: Boże, jak
ja mam wygrać wybory z takimi ludźmi? Ale jednocześnie – Boże, dzię-
ki Ci za to, że tacy ludzie też są wśród nas.
12 września 2007
26 komentarzy
Konopnica
Dziś byłem między innymi w Konopnicy. W czasie kolejnych spotkań
wyborczych przekonuję się o tym, jak bardzo podzielona jest Polska.
I jak będzie trudno wyjść z tych różnych prostych emocji, które wzbu-
dzili w Polsce Kaczyńscy. Z tego czarno-białego widzenia świata. Z tego
się-kłócenia nieustannego.
25
Co mnie jednak dziwi najbardziej, to przede wszystkim fakt, że ten
stan rzeczy w jakimś sensie ludziom odpowiada. Tak jakby ich życie
zyskało dodatkowy cel i sens przez to, że znajdują się właśnie w ogniu
takiego konfliktu. Dlaczego ten wymiar „treści” zajmuje tak łatwo miej-
sce w naszej egzystencji, a wszystkie bardziej wycyzelowane jakości tak
łatwo poddają się i znikają? Nieułożona ta polska dusza i jednocześnie
jak ogień przelotna, i trwała.
13 września 2007
40 komentarzy
Międzyrzec Podlaski
Na sali około sześćdziesięciu osób. W większości – zwolennicy Plat-
formy, ale też trochę pojedynczych sympatyków
PiS
i osób niezdecydo-
wanych. Rozmawiamy o sprawach zasadniczych: o rewolucji moralnej,
solidarności społecznej, sprawności państwa. Tu wielkich sporów nie
ma. Fiasko tych, którzy próbowali działać w świetle idei organizujących
polską politykę w ostatnich latach, jest oczywiste, choć same idee wciąż
pociągające.
Pod koniec jednak wybucha prawdziwa dyskusja, gdy zaczynamy
gadać o problemach ściany wschodniej, o tym, jak wyrwać tę część Pol-
ski z biedy. Odwieczna ludzka nadzieja, że wreszcie zmieni się nasz los
i ktoś odczaruje fatum!
Na sali wyróżniają się oczywiście ludzie młodzi, a ich pytania nie są
romantyczne, ale bardzo konkretne, precyzyjne. Chcę wręcz powie-
dzieć: byłem pod wielkim wrażeniem. Ta konkretność jest jak balsam:
może to idzie nowe?! Oby. Jakież by to było dla Polski ożywcze, gdyby ci
młodzi poszli za ciosem – rozwijali się, robili kariery, rozpychali łokcia-
mi, szukali swojej szansy w polityce, w gospodarce. Wierzę, że pójdą.
14 września 2007
24 komentarze
26
Co tam, panie, dla Lubelszczyzny?
O czym mówię na spotkaniach wyborczych? Jaki program dla Lu-
belszczyzny proponuję pod hasłem „Wszystko dla Lubelszczyzny”? Na
użytek tego bloga streściłbym go w sposób następujący:
1. Inwestycje: strefa ekonomiczna, a w niej jak najwięcej inwestycji
technologicznych, wykorzystujących potencjał akademicki Lubelszczy-
zny, a także – lotnisko w Świdniku, mała obwodnica Lublina, drogi tran-
zytowe Rzeszów–Lublin–Białystok, Warszawa–Lublin–Zamość, remont
linii kolejowej Warszawa–Lublin.
2. Marka lubelskich uczelni. Choć kształci się na naszych uczelniach
prawie sto tysięcy studentów, to żadna z nich nie jest uznawana w Pol-
sce za lidera w swojej kategorii. Potrzebujemy przede wszystkim zna-
nych w Polsce i Europie wykładowców, ważnych programów badaw-
czych i nowoczesnej promocji tych uczelni. Istotną sprawą jest przy
tym przekształcenie kolegium Polsko-Ukraińskiego w Akademię Polsko-
-Ukraińską.
3. Rozwój małych gospodarstw rolnych. Nie da się w istotny sposób
zmienić sytuacji mieszkańców naszego regionu, jeśli nie wprowadzimy
przepisów wspierających małe przetwórnie rolno-spożywcze, jeśli nie
wprowadzimy systemów oznaczania i promocji tradycyjnej produkcji
rolnej i nie zadbamy o radykalne wykorzystanie szans, które daje pomoc
unijna dla wszystkich rolników, a w szczególności – dla dużych gospo-
darstw, premiowanych w Unii. Nie da się też unikać tak zwanych świń-
skich dołków, jeśli polscy rolnicy w dalszym ciągu będą zainteresowani
głównie produkcją mięsa, a nie gotowych przetworów, unikatowych wy-
robów wędliniarskich – z tradycyjną recepturą i rozpoznawalną marką.
4. Kapitał społeczny. Polskie społeczeństwo, a w szczególności też na-
sze województwo, jak wskazują badania przeprowadzone przez Unię
Europejską, charakteryzuje niski poziom zaufania między ludźmi. To
powoduje, że mamy mało stowarzyszeń i mało projektów społecznych.
Konieczne jest prowadzenie wielu akcji społecznych budujących więzi
w naszym regionie; organizacje zrzeszające samotne matki, ofiary prze-
mocy, kluby zainteresowań, koła ekologiczne, instytucje kultury, stowa-
rzyszenia zawodowe, grupy samokształcenia i inne. Społeczeństwo oby-
27
watelskie to społeczeństwo ludzi aktywnych, czynnych, potrafiących
działać w ramach struktur, które sami tworzą.
5. Duma z życia na Lubelszczyźnie. Zanim inni zachwycą się naszą
Małą Ojczyzną, my sami musimy uwierzyć i dokładnie poznać piękno
świata, w którym na co dzień żyjemy. To najmniej skażona gleba w Unii
Europejskiej, czyste powietrze, zapasy dobrej wody pitnej, mała liczba
przestępstw, wysoki wskaźnik urodzeń, mimo wszystko umiarkowane
korki, piękne lasy i rzeki, ale także tradycja Pierwszej Rzeczpospolitej,
wielokulturowej, tolerancyjnej i królewskiej, której tyle śladów jest
w Lublinie, Zamościu, Kazimierzu.
6. Mozolna praca każdego dnia, aby trochę poprawiać wszystko, co
się da!
19 września 2007
49 komentarzy
Klątwa
Byłem wczoraj z żoną i z Frankiem (śpiącym tymczasem w samo-
chodzie) na Klątwie według Wyspiańskiego w reżyserii Opryńskiego
i Szmidta. Nadrzecze to przykład obywatelskiego ośrodka kultury, któ-
ry jest w stanie zgromadzić sześćset osób w otwartej przestrzeni na wsi
pod Biłgorajem. I pozostaje w ten sposób wielkim wyzwaniem dla insty-
tucji kultury zarówno samorządowych, jak i ministerialnych. Co zrobić,
aby to właśnie tacy ludzie jak Szmidtowie, a nie urzędnicy, prowadzili
gminne ośrodki kultury? Jak wesprzeć systemowo takie inicjatywy i jak
zapewnić system audytu, który przyniesie oczekiwane zmiany? Oto
prawdziwe zadanie dla samorządów…
Był chłodny jesienny wieczór. Siedzieliśmy na niskich ławkach w te-
atralnej amfiladzie z ducha greckiego teatru. Sztuka opowiada o trage-
dii (autentycznej) w małej polskiej wsi. Ksiądz ma dzieci ze swoją go-
sposią. We wsi susza i przekonanie, że to klątwa od Boga – za grzech.
Guślarz przepowiada ofiarę jako jedyną drogę do przebłagania nieba.
Sołtys przygotowuje wielkie ognisko. W akcie miłości do księdza, chcąc
28
ratować jego duszę, kochanka-gosposia-matka wrzuca dzieci do ognia,
a wieś ją kamienuje. W pewnych momentach za sprawą genialnych
śpiewów wiejsko-greckiego chóru oraz szumu przetaków biłgorajskich
tekst uzyskuje ten antyczny wymiar, który jest zawsze oznaką wielkiego
teatru. Aktorzy wchodzą w trakcie głoszonych kwestii na stare pnie
drzew i wówczas przywołują w naszej wyobraźni greckie kolumny.
To dobry spektakl, choć zabrakło mi w nim jeszcze jakiegoś dystansu
do tekstu i do sentymentu, który w nim dominuje. Wyspiański też inte-
lektualnie nie był chyba zdolny do ogarnięcia całej kwestii zawartej
w pytaniach: Czy miłość może być grzeszna? Jaka jest relacja pomiędzy
uczuciem a sumieniem? Wolność a ofiara? Niemniej jednak to dobra
robota. I Bogu niech będą dzięki.
5 października 2007
24 komentarze
Polska Toskania
We wczorajszej debacie w
WSPiA
w Lublinie Manuela Gretkowska
porównała okolice Kazimierza do Toskanii. Jeżdżąc setki razy pomiędzy
Biłgorajem a Lublinem, często też miałem takie wrażenie. Lekko pagór-
kowaty krajobraz Roztocza, układ pól, drzewa liściaste i polne drogi pro-
wadzące do gospodarstw i wiosek, a w miasteczkach często silne wpły-
wy włoskie w architekturze.
Geograficznie Kazimierz znajduje się już poza Roztoczem, a z racji
swojej renesansowej struktury rzeczywiście stanowi kwintesencję tych
wszystkich analogii do państwa Medyceuszy. Wspaniała, włoska droga
biegnie pomiędzy Frampolem a Szczebrzeszynem. Nazywana jest Ra-
pówką – od nazwiska wojewody, który ją wybudował. To prawdziwe
foto safari. Niesamowitą aurę roztacza Zwierzyniec z barokowym ko-
ściółkiem na wodzie. Przepiękne są drewniane Kosobudy, Górecko
Koś cielne, Guciów, okolice Żelebska. Niezmiennie poruszający jest Za-
mość. A trasy na Bukową Górę w okolicach Zwierzyńca oraz widoku
stamtąd na wioskę Sochy nie da się zapomnieć przez całe życie.
29
Dziś odwiedzam Frampol, Terespol, Biłgoraj i Aleksandrów w ramach
naszej politycznej akcji „Gmina”. To z kolei miejsca, nad którymi unosi
się duch opowieści Singera: świat dybuków, rabinów, komentarzy i za-
gadek teologicznych. Niesamowity świat.
13 października 2007
98 komentarzy
Wieża Babel
Kampania wyborcza. Tysiące słów i gigantyczna liczba rozmów, de-
bat. Wrażenie jest jednak takie, że nikt nie rozmawia z nikim. Każdy
tylko wygłasza jakąś kwestię, poniekąd do swoich wyborców, do już
przekonanych. Ale kiedy oni zabierają głos, to też jakby mówili tylko do
siebie.
Z jednej strony wieża Babel, a z drugiej – cmentarna cisza, gdzie nikt
już nie może usłyszeć nikogo…
16 października 2007
33 komentarze
Nie blokować!
Zastaliśmy puste szafy po Andrzeju Pruszkowskim, gdy Adam Wasi-
lewski obejmował urząd prezydenta miasta Lublina. Nie było żadnych,
prawie żadnych projektów. W Polsce projektowanie i uzyskanie zezwo-
lenia na budowę trwa mniej więcej półtora roku, więc w przyszłym roku
przeprowadzone zostaną pierwsze duże prace inwestycyjne: lotnisko,
stadion, Teatr Stary, Centrum Spotkania Kultur, fabryki w strefie eko-
nomicznej. Trochę więcej potrwa przygotowanie zmian w zabudowie
Podzamcza i remontu placu Litewskiego.
Wielkim problemem pozostaje Stare Miasto, gdzie niestety wielu
prywatnych właścicieli nie robi nic z walącymi się budynkami. A i samo
30
miasto musi wybudować sporo mieszkań zastępczych, aby ruszyć z re-
montem budynków, które pozostają jego własnością. Ale to również się
zmieni, kiedy wzrost koniunktury przyciągnie nowych inwestorów do
Lublina. Pozostaje polityczna troska, aby polskie piekło, czyli wzajemne
blokowanie, które tak znakomicie opisał Gombrowicz w Trans-Atlanty-
ku, nie wzięło góry. To zadanie dla liderów politycznych.
19 października 2007
21 komentarzy
Kazimierz nad Wisłą
Wczoraj po raz pierwszy od półtora miesiąca wyjechaliśmy w plener
razem z żoną i Frankiem. Kazimierz pusty i metafizyczny. Ład tych ulic
i tej przestrzeni czyni z niego jedno z niewielu światowych miejsc na
Lubelszczyźnie. Nieprawdopodobny Janowiec, z ducha bardzo włoski.
Chyba nawet wolę Janowiec, który nie jest aż taki poprawny. Pobyt w ta-
kiej przestrzeni jest jak balsam po codziennym życiu w naszym kraju.
Mam jeszcze jedno marzenie: aby kiedyś kupić łódkę i popływać latem
Wisłą w okolicach Kazimierza, zatrzymując się na dzikich wyspach.
Rzeka jest tu tak piękna, tak szlachetna i wolna jak nigdzie.
23 października 2007
47 komentarzy
Kobiety
Partia Kobiet wygrała te wybory, a przynajmniej w Lubelskiem!
Wyniki Sierakowskiej (24 000 głosów), Krukowej (53 000), Sadurskiej
(20 000), Masłowskiej (17 000), Muchy (21 000), Gąsior (16 000) impo-
nują. I to nie tylko dzięki liczbie głosów, gdyż to przynajmniej w części
tłumaczy wysoka frekwencja, ale także dzięki pozycji na listach. Kobie-
ty generalnie wypadły lepiej niż mężczyźni. Czyżby przypadek Sawic-
31
kiej okazał się aż tak istotny? Zdaje się, że tak. Kobiety też głosowały
częściej niż mężczyźni, i to w całym kraju. Wszak Polska jest kobietą!
25 października 2007
38 komentarzy
Cmentarze
To jeden z największych cudów w naszej ojczyźnie – polskie cmentarze.
I nigdzie na świecie nie ma nekropolii tak pięknych. Moglibyśmy z tego
zrobić prawdziwy… towar eksportowy. Tym bardziej że w Zaduszkach
przetrwały stare słowiańskie (pogańskie) obrzędy, a to rzadkość w Europie.
Wiem, że wielu z Państwa mocno się tą opinią zdziwi, bo nasze cmentarze
to kawał tragicznej polskiej historii, a jednak – tak. Promując Polskę jako
miejsce do spędzenia Wszystkich Świętych, możemy też skutecznie opo-
wiedzieć własne dzieje. A nam tak ogromnie brakuje konkretnych ofert
turystycznych. Miejsc, w których najdobitniej przemawia historia.
Moje ulubione cmentarze w Polsce znajdują się w Górecku Kościel-
nym i w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą. Piękne są też cmentarze Su-
walszczyzny. Wspólne im wszystkim jest pagórkowate położenie, no-
stalgicznie pochylone drzewa, duch sentymentalny.
31 października 2007
77 komentarzy
Zachęta
Szef lubelskiej Zachęty przedstawił mi pewną koncepcję działania
Towarzystwa, którą następnie przepracowaliśmy w niezwykle interesu-
jącym kierunku. Jest w Lublinie bardzo nowoczesna sala wystawienni-
cza, do tego znakomicie uzbrojona, a co więcej – mało wykorzystywana.
To sala Targów Lubelskich. W dniach, w których nie ma wystaw targo-
wych, mogłyby się w niej odbywać wystawy sztuki!
32
Do tego obok znajduje się zaniedbany park ludowy; kolejne znako-
mite miejsce do działań w plenerze. Powstał więc pomysł na projekt
partnerstwa publiczno-prywatnego, w którym miasto jako właściciel
parku oraz sejmik samorządowy jako właściciel Targów wspólnie z To-
warzystwem Zachęty Sztuk Pięknych w Lublinie stworzyłyby galerię.
I to prawie bez pieniędzy. Remont parku dla potrzeb galerii to świet ny
projekt z wykorzystaniem pieniędzy europejskich, cała inicjaty wa
spina się zatem nie tylko pod względem merytorycznym, ale także finan-
sowym. Tak właśnie trzeba widzieć polską kulturę: szeroko, komple-
mentarnie, przyszłościowo. I wszystko – pod kątem możliwości absorp-
cji funduszy unijnych, tak potrzebnych Lubelszczyźnie! A zatem: do
dzieła!
14 listopada 2007
9 komentarzy
Żydzi jak szum morza
Poszliśmy z żoną na wernisaż na
KUL
. Pani Mira, znajoma żony
z Wrocławia, tworzy gwasze-midrasze na temat Tory. Gdy weszliśmy –
przemawiała. Wystawa w korytarzu uczelni, kilkadziesiąt osób. Z innych
stron słyszymy studentów opuszczających jakieś seminaria. Nie ma mi-
krofonu. Dobiega więc do nas tylko od czasu do czasu jak szum morza:
Żydzi, Żydzi, Żydzi…
18 listopada 2007
5 komentarzy
Do piachu
Obejrzeliśmy wczoraj Do piachu Różewicza w wykonaniu Teatru Pro-
visorium i Kampanii Teatr. Znakomite to przedstawienie widziałem
w dniu premiery w 2004 roku, a więc morze czasu temu.
33
To opowieść o końcu wojny: oddział
AK
przedstawiony bez brązu,
dość brutalnie, wulgarnie, z wszystkimi mechanizmami wieloletniego
życia w lesie, bez kobiet, w ciągłym strachu, a pod koniec wojny również
w poczuciu absurdu i braku możliwości wyjścia z niego. Przedstawienie,
jak to u Opryńskiego i Mazurkiewicza, biologiczne, fizyczne i pełne ga-
gów. Duże tempo i świetne aktorstwo.
Obserwując te puste rytuały, które mają wystarczyć za cały sens woj-
ny, myślałem o Afganistanie i Iraku, gdzie nasi żołnierze walczą w nie
swojej sprawie. Ale też o ostatnich dwu latach w Polsce. Zdumiewające,
jak prawdziwa to historia!
19 listopada 2007
10 komentarzy
Sandomierz
Ponieważ Franek nie ma paszportu, zamiast polecieć do Wenecji,
pojechaliśmy świętować imieniny do Sandomierza. Monika trafiła do
tego miasta po raz pierwszy. Był ładny dzień. Jest kilka miejsc w San-
domierzu, które robią wrażenie: Dom Długosza, otoczenie tego domu,
a w szczególności Collegium, katedra i niezwykłej klasy barokowa, wol-
no stojąca dzwonnica. Ratusz sandomierski to bez wątpienia jeden
z najładniejszych budynków w Polsce; podobnie jak Dom Długosza –
unikatowy w naszym kraju przykład architektury gotyckiej z elementa-
mi renesansowymi.
W zestawieniu ze zwykłymi domami wokół rynku ratusz wydaje się
klejnotem: nieodgadniony, zdyscyplinowany, pełen jednocześnie ry-
goru proporcji i swobody, którą daje zaskakujące ulokowanie zegara
słonecznego. Jego bryła nie przypomina niczego współczesnego, cała
jest „nie z tego świata”. Dość wąska jak na swoją wysokość i szerokość,
w zaskakujący sposób łączy w sobie surowość średniowiecznej cegły
i filigranowej klatki schodowej – trochę przypominającej domy w Kazi-
mierzu. Do tego – szlachetna w formie bożnica i kilka imponujących
klasztorów.
34
Cóż z tego, skoro wszystkie te budynki były… zamknięte: Dom Dłu-
gosza czynny dla turystów do godziny 15.00!, katedra do 14.00!, zamek
– w remoncie!, dzwonnica – zamknięta na głucho! Udało nam się wejść
do Collegium, gdzie znajduje się absolutnie fenomenalna klatka scho-
dowa w formie elipsy, ponoć jedyna taka w Polsce. Wprawdzie gdy wcho-
dziliśmy, jakaś wychodząca nauczycielka odburczała nam, że „szkoła
nie jest do zwiedzania” (!!!!!!), ale nie zważając na nic, weszliśmy –
niczym sowieccy żołnierze – i popatrzyliśmy na nią od środka! Bez-
czelni turyści…
Kiedyż dożyjemy czasów, że muzea będą czynne nie od 9.00 do 15.00,
lecz od 10.00 do 18.00?! Tak jak wszędzie na świecie! Kiedy dożyjemy
czasów, że każdy turysta będzie oznaczał najzwyklejszą szansę, a nie
śmiertelną katastrofę?
22 listopada 2007
29 komentarzy
Droga Frampol–Szczebrzeszyn
Droga z Frampola do Szczebrzeszyna, zwana Rapówką od nazwiska
wojewody Rapy, który ją wybudował, pod względem krajobrazowym
jest jedną z najładniejszych dróg, jakie widziałem. Tarasowy układ
wzgórz, brak architektury, wąskie pasma pól i pojedyncze owocowe
drzewa – to wszystko zapiera dech w piersiach. Tą drogą pojechaliśmy
do Zwierzyńca i udaliśmy się na spacer do Florianki. Wracaliśmy po
ciemku. I ten godzinny spacer w ciemności, wśród drzew, w lekkiej
mgle, był tak oczyszczający, że uszły ze mnie wszystkie polityczne na-
pięcia z całego tygodnia.
9 grudnia 2007
7 komentarzy
35
Informacje, obsesje, propaganda
Pojechałem wczoraj, pomimo słusznych protestów mojej żony, do
TVN24
na wieczorny magazyn. Do Warszawy. Droga tam i z powrotem
była pusta. Myślałem o tym, czy nasze wielkie parcie do budowy dróg
nie jest bardziej wynikiem obsesji cywilizacyjnych niż realnej kalkulacji.
Oczywiście są dni (piątek), są godziny (17–18 w Warszawie) i miasta
(Kurów, Kołbiel, Ryki) na tej trasie, w których można utknąć w korkach.
Bez wątpienia trzeba wybudować obwodnice miast i liczne wiadukty
w miastach. Nie wiem jednakże, czy miliardy, które wydamy teraz na
infrastrukturę, się opłacą i czy nie lepszy byłby pożytek z wydatków
na edukację i nowe technologie. Oczekiwanie społeczne jest jednak
tak duże, że nikt nie ma odwagi postawić tej kwestii wprost. Infra-
struktura, jak już tu kiedyś pisałem, powinna mieć priorytet, ale czy za
wszelką cenę?
Sam program zaś, w obecności Suskiego i Wenderlicha, niewiele miał
wspólnego z informacją i wymianą poglądów, a więcej z propagandą na
rzecz poszczególnych partii. Uderzający jest też ten personalny ton we
wszystkich wypowiedziach posłów
PiS
. Dla nich polityka to tak napraw-
dę sprawa wyrównania rachunków pomiędzy osobami, które kiedyś na-
stąpiły sobie na odcisk. I nic więcej, niestety!
10 grudnia 2007
9 komentarzy
Kable kamery
Przed moim domem w Lublinie wynajęta przez miasto firma od
trzech tygodni zbija szopkę świąteczną. Rzecz nie do pomyślenia w żad-
nym innym europejskim mieście: hałas i bałagan na najważniejszym
placu miasta w okresie przedświątecznym. Przez trzy tygodnie! Zwykle
takie konstrukcje buduje się gdzieś z dala od miejsca przeznaczenia,
przywozi się gotowe w segmentach i montuje, bo tak jest taniej i este-
tyczniej. Wczoraj na dokładkę rozwieszono kable kamer obserwujących
36
szopkę. Zawieszono je wzdłuż elewacji, w poprzek placu: białe, ohydne
kable. Włażące w oczy, rażące. Jakby nie można było powiesić zamiast
nich świątecznych dekoracji! Bałagan zamiast bożonarodzeniowej atmo-
sfery… A wszystko to skrajnie nieudolne, źle przygotowane. Prezyden-
towi jednak nie mówmy, ani mru-mru, bo zaraz się z tego afera zrobi, że
poseł wybrzydza, wszak rzecz dzieje się pod jego domem! Cóż z tego,
że na najważniejszym placu miasta…
11 grudnia 2007
7 komentarzy
Jestem z Biłgoraja
Żydzi z Biłgoraja w większości ocaleli w czasie drugiej wojny świato-
wej, gdyż po zbombardowaniu miasta w 1939 roku wyjechali na Wschód
i tam przetrwali, rozpraszając się wkrótce po całym świecie. Dlatego też,
gdy pochodzący z Biłgoraja Samuel Wircer, dzisiaj szef teatru naro-
dowego jidysz w Jerozolimie, podróżował ze swoją trupą po świecie, to
wszędzie, od Argentyny po Australię, przychodzili do nich ludzie i mó-
wili: my też jesteśmy z Biłgoraja.
Sam Samuel opowiedział mi kiedyś pewną historię. Miał debiut w te-
atrze, więc zaprosił nań swoją matkę. Grał epizod z Brechta, w którym
bohater zadaje pytanie: „A kto jest z Biłgoraja?” – na co na widowni
wstała jego matka i powiedziała: „Ja jestem z Biłgoraja!”.
Dlaczego o tym piszę? Otóż dlatego, że od lat trwają w moim mie-
ście próby powołania muzeum Singera i od lat się nie udają. A prze-
cież z miejsca urodzenia nie można wyjechać… A zapomnieć o tych,
którzy tam byli, to tak jakby próbować na zawsze siebie samego uni-
cestwić.
8 stycznia 2008
42 komentarze
My i Żydzi
Grupa mieszkańców mojego rodzinnego Biłgoraja napisała pełen obu-
rzenia list w sprawie książki Jana Tomasza Grossa. Sam ubolewam, że
swojego listu nie zaczynają od prośby o wybaczenie za całe zło, które
Żydów spotkało na polskich ziemiach. Od tego trzeba zaczynać i o to
trzeba błagać. Tym bardziej że teza o powszechnym doświadczeniu kaź-
ni Żydów na ulicach polskich miast jest prawdziwa. Co innego poznanie
przeżyć ludzi, którym dane było patrzeć na tę kaźń i nie reagować. Tu
mamy tylko spekulacje, choć niejeden pewnie kibicował, a przynajm-
niej nie zapłakał. Nie zapominam o tych, którzy pomagali. Rzecz jednak
w proporcjach. Książka Grossa jest nieuchwytna w tym wymiarze; wy-
wołuje niepokój, ale nie ustala proporcji.
6 lutego 2008
37 komentarzy
39
Rozdział 3: Paplament i okolice
JAK JA TO LUBIĘ! JAK JA LUBIĘ, KIEDY POSŁOWIE PRAWA I SPRA-
wiedliwości – popychający w minionej kadencji ustawowego bubla za
bublem – mówią o nas: nic nie robicie, sejm nie przyjmuje tylu ustaw,
ile powinien! Moce przerobowe sejmu są znacznie większe niż ich wy-
korzystanie! Gdzie ustawy? Gdzie nowe przepisy? Gdzie zmiany?
Otóż – całe szczęście, że nie ma nowych, że tak mało się ich wpro-
wadza. Sejm nie jest maszynką do głosowania, wykonującą zaplano-
waną normę ustaw w kadencji. Kiedy czytam niektóre akty prawne,
a wiele z nich próbuje właśnie wycofać kierowana przeze mnie komisja
„Przyjazne Państwo”, to mam wrażenie, że pisali je raperzy z przed-
mieść Nowego Jorku: są absolutnie niezrozumiałe, bywają bełkotliwe,
wewnętrznie sprzeczne i dające możliwości interpretacyjne większe niż
hebrajska Tora. Czasami nawet sami ustawodawcy nie wiedzą, co mieli
na myśli…
A przecież mamy stanowić prawo! Mądre prawo. Posłowie muszą tak
długo wałkować szykowane ustawy, aby ich język nie pozostawiał żad-
nych wątpliwości, aby ich oczywistość nie pozostawiała najmniejszych
złudzeń co do intencji ustawodawcy. Nie sztuka przygotować projekt
bubla prawnego, z czym mieliśmy do czynienia jeszcze całkiem niedaw-
no. Sztuką jest przygotować przepis potrzebny, jasny i dający obywate-
lom czytelne wskazówki, jak mają go stosować.
40
Obserwuję w ostatnich latach generalną ucieczkę od zasadniczego
zadania sejmu, czyli stanowienia prawa, w kierunku telewizyjnego
show, którego stajemy się mimowolnymi aktorami już w pierwszym
dniu po zaprzysiężeniu. Liczą się tylko te debaty, które pokaże telewi-
zja. Liczą się tylko tematy medialne. Liczą się tylko te postaci, które
codziennie rano lub wieczorem zapraszane są do studiów radia i telewi-
zji, by popolitykować odrobinę, dociąć przeciwnikowi, a nie jasno wyło-
żyć własne racje. Sejm staje się areną walki politycznej obliczonej nie na
osiągnięcie wewnętrznego sukcesu (jedna partia pokonuje drugą w gło-
sowaniu), lecz na uzyskanie odpowiedniego efektu medialnego. Jesteś
w mediach – jesteś dobrym posłem. Nie ma cię – nie istniejesz. A prze-
cież znam kolegów parlamentarzystów, z wszystkich partii, którzy po-
trafią pracować jak mrówki, szukać rozwiązań, myśleć kategoriami pań-
stwa – i ani im w głowie biegać po telewizjach. Zresztą rzadko bywają
zapraszani; dziennikarze stawiają na sprawdzone konie.
Przyglądam się Polsce współczesnej, za rządów Platformy. Nuda, jak
to w polityce. I… tak właśnie miało być! Kiedy czytam swoje blogowe
notatki z drugiego półrocza 2007 roku, widzę, jak wiele jest w nich emo-
cji, nerwów, wątpliwości. Ile sporów przeżyliśmy, beznadziejnych kłótni
o trzeciorzędne sprawy, ile słów rozmieniliśmy na drobne! I w imię
jakich racji? W imię Rzeczpospolitej z czwartym numerkiem. W imię
politycznej przygody Jarosława Kaczyńskiego, który nie potrafił poha-
mować swoich ambicji i we właściwym czasie nie umiał skonstruować
koalicji z Platformą Obywatelską. W imię histerycznych ataków mini-
stra Ziobry na wszystko, co się rusza i nie ma znaczka
PiS
, w imię so-
juszu z Lepperem i Giertychem, w imię wewnętrznych rozgrywek na
szczytach Prawa i Sprawiedliwości.
Mieliśmy do czynienia z erupcją chorych ambicji, pospolitego kna-
jactwa, podsłuchów, podżegania, donosów i akcji politycznych o wątp-
liwym rodowodzie. Mieliśmy do czynienia z próbą budowy nowego
państwa na fundamencie z kompleksów elity władzy, budowy państwa
bez poczucia humoru, państwa sztywniaków, biurokratów i agentów.
Przeżyliśmy tę próbę – zmęczeni, źli na siebie, zwaśnieni. To zresztą
największy grzech Kaczyńskiego: że skłócił Polaków. Że nie prowadził
narodowej dyskusji o najważniejszych sprawach w sposób spokojny, to-
41
nując emocje i szukając merytorycznych argumentów, a nie haków
i inwektyw.
Kiedy czytam własne komentarze i – zwłaszcza – komentarze inter-
nautów, dziwię się sam sobie: tak było? Naprawdę tak było? Żyliśmy
w kraju, w którym wrogiem władzy stawał się Witold Gombrowicz,
a najbliższym jej sojusznikiem ksiądz Tadeusz Rydzyk? To wszystko
działo się naprawdę?
Bezpieczni w raju Macierewicza
Eksperci ostrzegają: Al-Kaida jest w ofensywie! W Londynie, Glasgow
i Nowym Jorku słuchają ekspertów: postawiono na nogi wszystkie służ-
by, ogłoszono stosownie wysokie stopnie alarmowe… W Polsce tymcza-
sem wypowiedział się Antoni Macierewicz, szef Służby Kontrwywiadu
Wojskowego. Cytuję za doniesieniami agencyjnymi i radiową Jedynką:
zagrożenie terrorystyczne jest niewielkie.
Ucieszyłem się, popadając po chwili w coraz większe osłupienie.
Macierewicz najpierw mętnie zaprzeczył, że w
MSWiA
zlikwidowano
komórkę odpowiedzialną za zwalczanie terroryzmu, zapewniając, że
zespół taki istnieje, i dodał – tu znów cytat – „a przynajmniej istniał
jeszcze niedawno”. W mojej głowie tak postawiona kwestia natychmiast
zapala czerwoną lampkę: zespół zatem istnieje – czy nie istnieje? Ma
kto zwalczać terroryzm czy też wszyscy zostali już zwalczeni przez
Macierewicza?
Ale cały smaczek z naszych „wojen gwiezdnych” z terrorystami wy-
szedł na samym końcu rozmowy szefa wojskowych służb z dziennikarzem
Polskiego Radia. Jednym tchem po wątku Al-Kaidy pojawił się wątek jesz-
cze straszniejszy: Rosjanie. „Mamy do czynienia – znów cytuję – ze
zwiększoną aktywnością rosyjskiego wywiadu w Polsce. Jest to reakcja
na zacieśnianie sojuszu polsko-amerykańskiego”. Zapamiętajmy te słowa.
Tę listę priorytetów. W Anglii, Szkocji,
USA
i nawet we Francji najgłośniej
mówi się dzisiaj o terrorystach z Al-Kaidy. Ale to mały pikuś, raj w porów-
naniu z realnymi zagrożeniami, które niesie przeciwnik wskazywany
przez Macierewicza. Trzeba zachować czujność! Ruscy idą!
42
W latach mojej młodości dodawało się – jeden z pałą, drugi z dzidą.
Ale to były podwórkowe gry.
2 lipca 2007
3 komentarze
Kaczyński antyreformator
Jarosław Kaczyński niczego w Polsce na lepsze nie zmienił. Chociaż
minęły niemal dwa lata rządów jego formacji, żadna sfera życia społecz-
nego nie uległa poprawie. Niestety! Ale hałas czyniony wokół tych rzą-
dów jest tak niewiarygodny, jakbyśmy rzeczywiście mieli do czynienia
z prawdziwą rewolucją.
A przecież nie dzieje się nic. Czy łatwiej jest prowadzić działalność
gospodarczą? Nie. Czy łatwiej jest budować drogi, czy powstaje ich wię-
cej? Nie. Czy pomoc społeczna działa sprawniej? Nie. Czy lepiej jest
adresowana polityka regionalna? Nie. Nawet służba zdrowia, którą prze-
cież można by w obecnym klimacie społecznym wreszcie zacząć refor-
mować, funkcjonuje gorzej, a nie lepiej, rząd zaś poza podwyżkami płac,
czy też raczej ich brakiem, niczego zaproponować nie potrafi. Religa
ostro blefuje z koszykiem – nie dokonując prawie żadnej zmiany syste-
mowej, oczekuje dziewięciu miliardów złotych, których nie ma w budże-
cie, na pokrycie koszyka usług gwarantowanych.
W szkolnictwie zmiany mają charakter powierzchowny w sensie
dosłownym – mundurki dla dzieci nie zastąpią prawdziwych reform –
a proponowany przez Romana Giertycha pakiet lektur szkolnych woła
o pomstę do nieba i… ministra kultury. Czy można się zatem dziwić, że
w szkołach mówi się wręcz o programowym regresie?
A w rolnictwie? Nihil novi, poza rodziną i partyjnymi kolegami Samo-
obrony. Finanse publiczne? Prawie bez zmian.
Gdzie więc są te zmiany, ta rewolucja? Gdzie? Poza zimnowojenną
i satanistyczną retoryką…
Z dorobku
IV
RP
i Jarosława Kaczyńskiego pozostaje zaostrzenie ko-
deksu karnego, który dotyczy zaledwie dziesięciu procent spraw sądo-
43
wych w Polsce. Tymczasem bardzo pilnie potrzebna jest zmiana funk-
cjonowania sądów administracyjnych, skrócenie okresu oczekiwania na
orzeczenia w ważnych dla obywateli sprawach – ale to jest za trudne!
Jedyne, co się udało, to częściowo wyeliminowanie nomenklatury post-
komunistycznej z administracji. Ale i to przy ogromnych stratach
w sprawności
MSZ
i służb specjalnych. To niewiele. To prawie nic.
3 lipca 2007
41 komentarzy
Blef Religi
Wracając do pracy po szpitalnym zwolnieniu, minister Religa zna-
lazł się w genialnej sytuacji. Jest najbardziej szanowanym politykiem
w kraju. Ma po swojej stronie współczucie dla osoby dzielnie walczącej
z rakiem. I odwrotnie niż premier Kaczyński nie gardzi pielęgniarka-
mi ani lekarzami, potrafi spotkać się z nimi i rozmawiać. Mógł zapo-
czątkować prawdziwą reformę służby zdrowia. Dlaczego jednak tego
nie zrobił?
W czym rzecz? Służba zdrowia jest niby-bezpłatna i jest to zagwaran-
towane w konstytucji. Niestety, w budżecie nie ma pieniędzy na opła-
cenie wszystkich kosztów leczenia. Jak stwierdził minister, do pełnego
pokrycia gwarantowanych świadczeń brakuje dziewięciu miliardów
złotych i to już w chwili usunięcia części tych świadczeń z przedstawio-
nego nam koszyka. Dodatkowo zarobki lekarzy i pielęgniarek są bardzo
niskie. Tak naprawdę potrzeba więc znacznie więcej niż dziewięciu mi-
liardów. Ponieważ brakuje pieniędzy na pokrycie kosztów wszystkich
zabiegów, wydłużają się kolejki, czasami do kilkunastu miesięcy. Wów-
czas ludzie bardziej zdesperowani i zamożni opłacają przyspieszenie
swojego leczenia, a Ci, którzy nie mają pieniędzy i desperacji – lądują
na pogotowiu.
Podniesienie płac bez reformy systemu oznacza kryzys w budżecie
państwa i w konsekwencji spadek poziomu życia wszystkich Polaków.
Przykładem są tu Węgry, które będą teraz przez kilka lat wychodziły
44
z podobnego kryzysu. Utrzymanie zaproponowanego przez Religę za-
kresu usług z koszyka to dalsza zapaść lecznictwa i wielomiesięczne
oczekiwanie na leczenie.
Nie ma rady, trzeba więc wartość tego, co ostatecznie znajdzie się
w koszyku, zmniejszyć o dziewięć miliardów złotych. Nie ma tych pie-
niędzy!
I właśnie te wyrzucone z koszyka usług medycznych świadczenia mu-
szą być sfinansowane przez pacjentów. Jak? Poprzez system ubezpie-
czeń. Aby otrzymać określone usługi, pacjenci powinni się ubezpieczać,
wówczas koszt leczenia rozłożony byłby w czasie, a państwo mogłoby –
według ściśle określonych zasad – refinansować ten ciężar osobom naj-
słabszym ekonomicznie. Wówczas pewnie nie dziewięć, lecz – powiedz-
my – trzy miliardy złotych wystarczyłyby do finansowego zamknięcia
całego systemu. Taką sumę można by zaś bez problemu uzyskać, zmie-
niając listę leków refundowanych i prywatyzując część szpitali. Obniżone
koszty funkcjonowania całego systemu pozwoliłyby na wzrost wynagro-
dzeń i pielęgniarek, i lekarzy.
Religa miał świetną sytuację także dlatego, że dzisiaj, po tygodniach
strajku lekarzy i pielęgniarek, większość ludzi rozumie, że nie ma całko-
wicie bezpłatnej służby zdrowia. I ta większość przyjęłaby nowy system
z ulgą, ci zaś, którzy kosztów leczenia lękają się najbardziej, mieliby
szansę otrzymania pomocy z budżetu państwa. Mógł więc Zbigniew
Religa przejść do historii, ale wolał zostać popularny. Zamiast reformy
będziemy mieli wkrótce noszonego na rękach ministra. I widmo kolej-
nych problemów – ciągle przed nami. Czy Religa rozumie, co stracił?
4 lipca 2007
32 komentarze
Choroba na sprzedaż
Kiedy parę dni temu pilot powiedział mi, że jego zdaniem z tą cho-
roba Religi to pewnie nieprawda, takie zagranie pod strajkujących leka-
rzy i pielęgniarki, pomyślałem, że w Polsce ludzie gotowi są uznać, iż
45
nawet za rakiem stoi jakiś układ. Kiedy jednak zobaczyłem dziś w gaze-
tach, że Zyta Gilowska jest chora i leży w szpitalu, to pomyślałem: kto
wie, może jednak pilot miał rację? Strajkujący domagają się pieniędzy
– to stwarza zagrożenie dla budżetu! – więc Zyta idzie na zwykły prze-
gląd, w jej wypadku zastawki, a spece od promocji budują przez te sko-
jarzenia przychylność wobec pani wicepremier i budżetu.
Brrrr! Jeśliby miało tak być, to rzeczywiście politycy powariowali. Lo-
gicznie rzecz biorąc, teraz – gdy trzeba podjąć decyzję o podwyżkach –
powinien zachorować premier! Na co zachoruje Kaczyński? Miał już
rękę złamaną – wzorem Leszka Millera, który na negocjacje z Unią jeź-
dził na wózku. Wówczas zresztą jedyny raz wzrosła sympatia społeczna
dla premiera. Mógłby zachorować na kręgosłup, ale na to nie zgodzą się
jego
PR
-owcy. Złe skojarzenie:
PiS
nie może być bez kręgosłupa! Nie
wchodzi też w grę zapalenie opon mózgowych, świnka, półpasiec (bo
premier nigdy nie zatrzymuje się w pół drogi), nie wchodzi w grę cho-
roba „na lewą goleń” (bo to już było) ani zapalenie ucha (bo zapalenie
ucha przypisane jest Macierewiczowi), ani nawet na odciski nie zacho-
ruje, bo i tak wożą go w lektyce.
Na cóż więc mógłby zachorować premier?
Doszedłem do tego pytania i widzę, jak mocno się zagalopowałem!
Premier?! Jarosław Kaczyński? Miałby być chory?! Kto?! Nasz premier
– chory? O ja naiwny! Naiwny po stokroć! Taki premier nie może być
chory, musi być silny. Stalowy musi być. Mógłby być jedynie porwany
przez siły ciemności, wessany przez układ, napadnięty przez szatana –
tak! Ale nie chory!
IV
RP
nie może być chora. To już raczej cały świat
się rozchoruje! Na złość premierowi…
5 lipca 2007
19 komentarzy
Milczenie w PiS
Marek Jurek odszedł z Prawa i Sprawiedliwości, gdyż premier Ka-
czyński nie pozwolił mu zabrać głosu na posiedzeniu zamkniętym tej
46
partii. To zdarzyło się tuż po przegranych przez
PiS
głosowaniach, gdy
dyskutowano nad zmianami w konstytucji, obejmującymi ochronę życia
od chwili poczęcia. Jurek był wówczas marszałkiem sejmu. Drugim po
prezydencie człowiekiem w państwie!!! Nie miał szansy zabrać głosu,
ponieważ głos ów nie mieścił się w głównym nurcie debaty – a szerokość
i głębokość tego nurtu wyznacza w
PiS
właśnie premier Kaczyński.
Paweł Zalewski został zawieszony w prawach członka
PiS
, ponieważ
na zamkniętym posiedzeniu komisji spraw zagranicznych skrytykował
minister Fotygę i poświęcił jej trzy zdania w radiu
TOK FM
, czyniąc to
– jak podano – „z pozycji Platformy Obywatelskiej”. Zanim został zawie-
szony, pełnił funkcję wiceszefa partii, jest szefem komisji spraw zagra-
nicznych!!!
To szokujące, że najważniejsi ludzie w państwie muszą milczeć, żeby
nie wylecieć z własnej formacji. Nieprawdopodobne, jak wąski może
być nurt debaty politycznej w rządzącej nami partii. I aż dziw bierze,
jak łatwo lider
PiS
karze członków własnego stronnictwa za posiadanie
poglądów – bez sprzeciwu pozostałej części kolektywu.
Tymczasem prezydent Lech Kaczyński nie milczy. Nie milczy w wy-
wiadzie telewizyjnym, zrywając znajomość z Zalewskim. I nikt nie stawia
mu pytania: Dlaczego, panie prezydencie, wpisuje się pan w partyjną
linię sekowania ludzi, którzy krytycznie patrzą na politykę zagraniczną
IV RP? Nie milczy na spotkaniu w Brukseli – choć i tak najważniejsze
decyzje podejmowane są za jego plecami – i nie potrafi później odpo-
wiedzieć na pytania o prawdziwą wartość osiągniętego kompromisu.
Nie milczał też, kiedy parę miesięcy temu mówił, że homoseksualiści
mają się w Polsce bardzo dobrze i pełnią wysokie funkcje publiczne.
Kogo miał na myśli? Członków gabinetu swojego brata?
O tę kwestię, tak jak o poprzednie, nikt w
PiS
-ie nie zapyta. To jasne.
W Prawie i Sprawiedliwości można tylko milczeć – albo zginąć.
7 lipca 2007
26 komentarzy
47
Koniec Leppera – koniec rządu, koniec parlamentu?
Nareszcie! Choć nie wiadomo jeszcze w szczegółach, jakie są prawdziwe
powody, choć na razie odbywają się wyłącznie harce medialne, wreszcie
stało się to, o czym mówiła i marzyła wielka grupa Polaków. Odwołano Lep-
pera! Może znów tylko na parę tygodni, może znów wróci do rządu – tego
nie wie nikt, choć po rządach Jarosława Kaczyńskiego wszystkiego można
się spodziewać, wszystko jest możliwe w ramach
PiS
-owskiej realpolitik.
Mam nadzieję, że to początek drogi do przyśpieszonych wyborów.
Mam nadzieję, że Kaczyńscy dojrzeli już do tego, by odebrać władzę
nad Polską ludziom po wyrokach sądowych, ludziom niegodnym spra-
wowania mandatu publicznego.
Odwołanie Leppera to pierwszy (choć… po raz drugi) dobry ruch
premiera Kaczyńskiego w ciągu roku sprawowania przezeń rządów. Na-
stępnym powinno być podanie całego rządu do dymisji i zgłoszenie
wniosku o samorozwiązanie parlamentu. Czekamy teraz na drugi mą-
dry ruch Prawa i Sprawiedliwości: zamknijcie ten parlament. Kończ
Waść Kaczyński, wstydu oszczędź!
9 lipca 2007
159 komentarzy
Śluby Częstochowskie
Scena jak z Ojca chrzestnego: Rydzyk, Kaczyński i Lepper siedzą na
Jasnej Górze i patrzą na wielotysięczny tłum. Wspólnicy Kaczyńskiego
załadowali broń i zaraz po uroczystościach zastrzelą Leppera. Kaczyń-
ski klepie więc Andrzeja po ramieniu i dłonią pokazuje mu tłum. Lep-
per coś czuje, czuje, że nie wszystko jest w porządku, i ta serdeczność
go dziwi, ale jest zbyt marny, od niedawna w gangsterskim biznesie,
więc przyjemność bycia ważnym usypia jego czujność.
Rydzyk prosi premiera, jak nazywają Kaczyńskiego, aby zabrał głos,
a ten po chwili pozornej odmowy – przemawia. Patrząc na niego, ojciec
dyrektor, tak nazywają Rydzyka, myśli o jego bracie prezydencie, który
48
oszukał go w biznesie, i o jego żonie, tej czarownicy, którą chętnie wrzu-
ciłby do garnka z ukropem i ugotował z trupem Leppera, kiedy premier
go wreszcie załatwi.
Kaczyński mówi: Patrząc na Was widzę, że Polska jest dziś tutaj, w tym
tłumie. Tłum szaleje. Wy jesteście Polską. Innej Polski nie ma! Wiwaty
zagłuszają jego głos. Podnosi rękę, ludzie milkną. Więc spokojnie i dobit-
nie cedzi: A ci, którzy w to nie wierzą, będą martwi. Tłum domaga się
krwi. Premier podnosi rękę i zapewnia, że dostaną to, o co proszą. Od-
wraca się i pozdrawia przewodniczącego, jak nazywają Leppera. Lepper
nie może uwierzyć w to, co go czeka, choć to tak oczywiste, i zachwycony
macha ręką ze wzgórza. Tłum wiwatuje i fetuje premiera stutysięcznym
krzykiem swych gardeł: Idź na całość! Idź na całość!
10 lipca 2007
23 komentarze
Oszukany Lepper!
Czy można oszukać Leppera?! Czy mówiąc słowami jednego z najbar-
dziej znanych klasyków nauk społecznych, można (wolno?!) okraść zło-
dzieja? Otóż nie! Nie wolno! Demokracja istnieje wówczas, gdy wiado-
mo, że nie wolno okraść złodzieja, że to taki sam złodziejski czyn jak
okraść człowieka przyzwoitego.
Czy należy więc bronić Leppera! Czy trzeba włożyć koszulkę z napi-
sem: „Jestem Lepperem!”.
Ciężko bronić człowieka tak niewiarygodnego jak Andrzej Lepper! Dziś
niemal każdy, ja też, cieszy się, że Leppera nie ma już w rządzie. Ale czy to
znaczy, że wolno na niego polować? Można przecież wyobrazić sobie sytu-
ację, w której gdyby nie fałszywe dokumenty i gdyby nie fałszywi biznes-
meni, to może doradcy Leppera nigdy nie wzięliby łapówki. Oni wzięli
pieniądze w pewnej sztucznej sytuacji: w wyniku prowokacji
CBA
, które
stworzyło im warunki do popełnienia przestępstwa czy wręcz – nakłaniało
do czynów przestępczych. Zbadano w ten sposób raczej skłonność do bra-
nia łapówek niż rzeczywistą przestępczą działalność panów R. i K.
49
Czy wolno tak postępować? Czy sztuczność tej prowokacyjnej sytu-
acji nie rzutuje jednak na ocenę, iż tak samo sztuczna może być wina
zatrzymanych? Panom R. i K. zafundowano pewien proces doświad-
czalny: jak zachowa się człowiek, mając perspektywę zarobienia w lekki
sposób trzech milionów złotych? To był test – i oni tego testu nie zali-
czyli. Ale czy wcześniej prowadzili takie doświadczenia sami na sobie?
Brali w łapę? Czy może jednak ulegli subtelnej grze dobrze wyszkolo-
nych prowokatorów?
Jestem ostatnim, który będzie bronił Leppera. Lokuję swoje miejsce
wśród tej grupy posłów, których obraża jego obecność w parlamencie
i rządzie. Kiedy jednak przyglądam się „Leppergate”, to widzę, że jesz-
cze nic prawdziwego się nie wydarzyło. To były intencje, zbadano ła-
pówkarską inklinację!
Ale swoją drogą, tylko Jarosław Kaczyński mógł doprowadzić do sytu-
acji, że trzeba się zastanawiać nad przypadkiem Leppera… I jakaż to
żałosna niesprawność: szukać tak głębokiej prowokacji, aby zamknąć
kogoś takiego jak Andrzej Lepper! Boże, zlituj się nad nami i zrób coś
z tymi partaczami!
12 lipca 2007
34 komentarze
Koledzy z rządu
Lepper: pan Kamiński stoi na czele grupy przestępczej, trzeba wszcząć
śledztwo!
Dorn: podam Leppera do sądu!
Giertych do prezydenta: premier i szef
CBA
prawdopodobnie złamali
prawo!
Kamiński: Lepper wymknął się spod gilotyny!
Kaczyński: Kamińskiemu należy się premia!
Lepper: nic na mnie nie mają!
Wassermann: przynajmniej jedna osoba jest odpowiedzialna za
przeciek!
50
Jaka jest puenta? To oni właśnie rządzą, czyli spotykając się, dyskutu-
ją o tym, co zrobić, aby Polska rosła w siłę, a ludziom się żyło dostat-
niej.
I jak dobrze, że tak dobrze się dogadują.
14 lipca 2007
25 komentarzy
Nieudacznik Ziobro – gwiazda na pokaz
To miała być prawdziwa zmiana: rewolucja moralna… Koniec z ko-
rupcją! Nowe zasady – żadnych układów! Sądy dwudziestoczterogo-
dzinne! Żadnych przestępców u władzy! Ściągnięcie Mazura! Konta
polityków
SLD
w Szwajcarii! Spektakularne zatrzymania łapówka-
rzy, ale i zmiana klimatu wokół korupcji – dosyć cichego społecznego
i politycznego przyzwolenia dla szemranych interesów, styku polityki
z biznesem!
A co wyszło?
Trup Blidy, kabaret z Lepperem, hucpa z doktorem G., Mazur na wol-
ności, przekręt we Włoszczowie, taśmy Begerowej i propozycje zmian
przepisów, tworzące podstawy państwa policyjnego. Żadnych efektów!
Można się domyślać, że w związku z nadchodzącymi wyborami ten
aparat przemocy zostanie prawdopodobnie wykorzystany przeciw Zio-
brze. I z tak wielkim nieporozumieniem mamy właśnie do czynienia:
człowiek, który miał być karzącą ręką sprawiedliwości, człowiek, który
miał stworzyć prawne podwaliny pod trwałą konstrukcję
IV
RP
– kła-
dzie sprawę za sprawą, nie radzi sobie w roli prokuratora, ministra, poli-
tyka i twórcy prawa. I nie potrafi z żadnej ze swoich porażek wyciąg nąć
wniosków, winę zrzucając na innych. W wypadku ekstradycji Mazura
też pewnie winien jest układ: tu, w Polsce, Miller, a tam, w Stanach,
kłody pod nogi Najjaśniejszej Czwartej rzucają nierozpoznane jeszcze
tajemne siły, stojące zapewne tam, gdzie kiedyś stało
ZOMO
.
Kazus Mazura obnażył całą miałkość działania Ziobry. Żelazne ponoć
argumenty ministra polskiego rządu – jeszcze mam w pamięci ten jego
51
butny wyraz twarzy, kiedy opowiadał o udanej akcji zatrzymania podej-
rzanego – obalił jeden z tysięcy amerykańskich adwokatów i wyśmiał
amerykański sąd. To kolejny wyraz merytorycznej słabości gwiazdy
PiS
.
Gwiazdy na pokaz. Ziobro miał być ozdobą Czwartej, a będzie pośmie-
wiskiem Piątej RP – i jak znam życie, wydatnie pomogą mu w tym jego
partyjni koledzy. Kogoś przecież trzeba będzie obwinić za porażkę wy-
borczą kamaryli Kaczyńskiego…
22 lipca 2007
105 komentarzy
Ludzie podwójnej moralności
Jak się dowiedzieliśmy z lubelskiej prokuratury, policjant, który zgwał-
cił dwukrotnie studentkę w izbie zatrzymań, molestował jeszcze dzie-
sięć innych kobiet. Wszystko jedno już, co oznacza słowo „molesto-
wał”. W każdym razie wykorzystał swoją pozycję do naruszenia czyjejś
nietykalności. Trudno uwierzyć, że nikt inny o tym nie słyszał, że nie
wiedzieli o tym przełożeni. W każdym razie – znaleźli się oni w „kręgu
podejrzenia”. Podobnie jak Andrzej Lepper w zupełnie innej sprawie.
Tyle że Lepper nie jest już ministrem, a przełożeni tego policjanta jak
gdyby nigdy nic pełnią nadal te same funkcje, choć już dawno powinni
odejść.
Zasady czystości i bycia poza wszelkimi podejrzeniami nie dotyczą
więc wszystkich obywateli. To nie jest sprawiedliwe. To jest skandalicz-
nie niesprawiedliwe.
Jeśli jednak okaże się, że Lepper został oskarżony głównie po to, aby
PiS
mógł przejąć Samoobronę, to stajemy przed szczególnym wymia-
rem podwójnej moralności: co innego mówią, co innego robią, a to, co
robią – robią tak, aby się wszystkim wydawało, że chodzi tu o nasze
wspólne dobro. Hipokryci.
31 lipca 2007
26 komentarzy
52
Dlaczego Lepper przegrał?
Takie pytanie zadał mi wczoraj jeden z dziennikarzy. Powiedziałem,
że przegrał, bo był zbyt uwikłany. A gdy przychodzi moment próby,
trzeba być wolnym, by dać radę problemom. Trzeba być wolnym od
własnego zaplecza, jeśli popełnia ono błędy takie jak Łyżwiński. A tu
Lepper był sam dość podobny do swojego partyjnego kolegi i oczywiście
mocno z nim powiązany. Trzeba być wolnym od pokusy posiadania
władzy dla samej władzy i jej korzyści, a tu Lepper wprost tonął w tej
pokusie, gdyż władzę po prostu uwielbiał. Otaczał się luksusowymi sa-
mochodami i ochroniarzami. On ekscytował się władzą, upajał się moż-
liwościami, które władza daje – publicznego pokazywania się, brylowa-
nia na salonach i przed kamerami telewizji, korzystania z przywilejów,
które otaczają rządzących. Rozsmakował się w nich.
Prawdziwą wolność w polityce daje cel, który człowiek stawia przed
sobą. Nie daje jej czysta władza.
Lepper przegrał także dlatego, że był nie dość mądry, był zbyt prymi-
tywny i nieokrzesany. Ale czy rzeczywiście już przegrał? Nie wiem, nie
jestem pewien. Jest dość waleczny, umie zdobyć się na odwagę politycz-
nego szaleństwa. Jeśli notowania Samoobrony pójdą w górę, to oczywi-
ście jeszcze powalczy i wcale nie jest pewne, że przegra. Ma teraz moż-
liwość ciągłego występowania w mediach, wykorzystywania „syndromu
pokrzywdzonych”, to może mu dodać poparcia. Będzie walczył z obłu-
dą
PiS
i z modelem państwa policyjnego. Będzie ujawniał coraz pikant-
niejsze szczegóły z życia politycznego swoich niedawnych sojuszników.
Znów wystąpi w roli trybuna ludowego, który „zawsze przestrzegał”
i który przegrał z układem. Stawiam tezę, że nastąpi wzrost jego noto-
wań. To zaś oznacza… chyba jednak wybory, ale też może oznaczać –
paradoksalnie – kolejne pogodzenie z
PiS
-em i kolejne obłaskawianie
władzą. To jeszcze nie koniec Operacji „Lepper”. Poczekajmy, aż wyj-
dzie ze szpitala…
2 sierpnia 2007
33 komentarze
53
Zemsta spotu
Od kilkunastu dni Prawo i Sprawiedliwość emituje spoty pokazujące
zmianę zdania liderów
PO
w sprawie finansowania partii z budżetu
państwa. To dosyć osobliwy spot, bo atakując Platformę za rzekomą
obłudę,
PiS
jednocześnie zapomina o własnej obłudzie.
Rzeczywiście, przez pierwsze lata Platforma Obywatelska nie brała
pieniędzy, gdyż była stowarzyszeniem (ruchem obywatelskim), a jedno-
cześnie przyjęła do programu zasadę, że partie nie powinny być finan-
sowane przez państwo. Ta szlachetna idea nie wytrzymała próby czasu
i jednym z powodów przegranych wyborów w 2005 roku był niedosta-
teczny zasób pieniędzy. Dążąc do wyrównania szans, zdanie więc zmie-
niono, dając
PiS
-owi temat do ataków.
Tyle tylko, że to atak obłudny, albowiem sam
PiS
nie miał żadnych
zahamowań, by przez długie lata brać pieniądze z budżetu państwa.
Dziś można by równie gładko podliczyć, ile kosztowało polskich podat-
ników dofinansowanie partii, która okazała się grupą nieudaczników –
niepotrafiących rządzić Polską po wygranej, a de facto sponsorowanej
przez budżet państwa kampanii wyborczej. Śmiało można powiedzieć,
że rządy nieudaczników mamy dziś dzięki publicznym pieniądzom, któ-
re partia Prawa i Sprawiedliwości brała i bierze z kieszeni podatników
ochotnie i bez żenady.
I teraz w sam środek kampanii w tej sprawie wchodzi oparta na su-
rowych przepisach prawa decyzja Państwowej Komisji Wyborczej o od-
rzuceniu sprawozdań finansowych
SLD
i właśnie
PiS
. Gdyby iść tropem
walki z obłudą i gdyby
PiS
-owi rzeczywiście zależało na oszczędzeniu
pieniędzy podatników, należałoby teraz nie rozwiązywać sejmu, odeb-
rać dotację partii Kaczyńskiego – pokornie stosując się do wyroków
PKW
– i dać
PiS
-owi szansę na sprawdzenie, jak też robi się kampanię bez się-
gania do publicznych pieniędzy. Panowie z Prawa i Sprawiedliwości jesz-
cze tego nie wiedzą, mają więc niepowtarzalną szansę pokazać światu,
jak walczy się o społeczne zaufanie, nie sięgając do kieszeni obywateli.
Dokładnie tak samo jak Platforma Obywatelska w 2005 roku.
Oczywiście, Kaczyński nie pójdzie tą drogą, bo każdy kwartał bez sze-
ściu milionów złotych dotacji oznacza znaczne osłabienie tej partii. Wy-
54
bory więc będą pewnie szybciej niż później, bo smak publicznych pie-
niędzy, którym
PiS
napawa się od lat, jest ważniejszy niż honor i poczu-
cie wstydu, że postępowało się wbrew przepisom ustaw o finansowaniu
partii politycznych – wbrew prawu i sprawiedliwości. Obłuda nie po-
płaca: pluszak ze spotu wstydzi się dziś za Jarosława Kaczyńskiego
i przezornie znika, kiedy na ekranie pojawia się logotyp
PiS
… Wcześniej
– pokazując obywatelom tyłek.
4 sierpnia 2007
36 komentarzy
Polityka konkretów
PiS
obiecał Polakom trzy miliony mieszkań w ciągu czterech lat. Bu-
duje się obecnie pięćdziesiąt pięć tysięcy mieszkań i domów (dane za rok
2006). Trudno zakładać, że za rok czy dwa zyskamy zdolność budowania
sześciuset tysięcy rocznie. To niewykonalne z wielu powodów. Nie ma
tylu wolnych działek, brakuje firm budowlanych i robotników, ogromnie
podrożały materiały budowlane, a i Polacy jeszcze nie zarabiają tyle, aby
nagle znalazło się sześćset tysięcy rodzin, które stać będzie na tak po-
ważną inwestycję, jaką jest zakup mieszkania lub budowa domu.
Realnie można zapewne obiecać podwojenie, czyli budowę stu dzie-
sięciu tysięcy mieszkań rocznie, a zatem mniej więcej pięćset tysięcy
w ciągu pełnej kadencji sejmu. Aby to się stało, trzeba zrewolucjonizować
prawo budowlane, otworzyć rynek pracy przez zmianę polityki wizowej
na przykład wobec obywateli Ukrainy. Konieczne jest też utrzymanie
tempa wzrostu gospodarki, a to wymaga prywatyzacji, deregulacji, uela-
stycznienia kodeksu pracy, rozbicia monopoli urzędniczych i dalszego
otwierania gospodarki. A jednocześnie – dyscypliny budżetowej, racjonali-
zowania wydatków oraz mądrych sposobów wykorzystania środków unij-
nych… a to niestety jest nudne i nie nadaje się na wyborcze plakaty.
Prawo i Sprawiedliwość nie prowadzi polityki konkretów. Uprawia po-
litykę sloganów. Rządzą nami specjaliści od sloganów, nie konkretów.
5 sierpnia 2007
23 komentarze
55
Achy i ochy
Po decyzji
PKW
obaj koalicjanci ruszyli do ataku. To jasne: Kaczyński
teraz ich potrzebuje do przyjęcia abolicji w sprawach dotacji do partii po
odrzuceniu sprawozdania
PiS
przez
PKW
. Albo wybory decyzją
PiS
, albo
abolicja, czyli dogadanie się z
LiS
-em w sprawie większości, za jakąś cenę.
Targi się zaczęły. Dodatkowo obydwaj panowie postanowili stosować
wobec Kaczyńskiego ten sam model lekceważenia, pouczania i pomniej-
szania, jaki on stosuje wobec nich. To oczywiście nie ma istotnego zna-
czenia, choć jest dokuczliwe i irytujące. I Kaczyński, który przystąpił do
Operacji „Lepper” bez zamiaru wcześniejszych wyborów, a z zamiarem
przejęcia Samoobrony, musi się teraz cofnąć do negocjacji z Lepperem.
Ten zaś sprytnie unika czołowego zderzenia i prowadzi walkę podjazdo-
wą, nie ustępując pola lub też ustępując bardzo powoli. To uniemożliwia
PiS
-owi przejęcie Samoobrony. Cofnąć się do rozmów z Lepperem trudno,
bo jednak chyba straci się część wiarygodności. I publiczność tak lekko
tego nie kupi – trudno będzie wytłumaczyć powrót do koalicji z Samo-
obroną poczyniony w stanie strachu przed skutkami decyzji
PKW
.
Ach, gdyby Kamiński się nie pomylił i gdyby zlikwidował Leppera!
Ach! Teraz może trzeba będzie zmienić plany i rzeczywiście zrobić wy-
bory? Ach! Ale czy Ziobro jest już gotowy? Ach! Czy jest już odpowied-
nia liczba wniosków w sprawie uchylenia immunitetów posłom opozycji?
Ach! A jeśli Lepper przegłosuje z opozycją wniosek w sprawie komisji do
działań
CBA
? Och! A jeśli prowokacyjnie poprze wniosek
PO
dotyczący od-
wołania jednego z dwunastu ministrów? Och! Na przykład Ziobry? Och!
Ach… gdyby… Kamiński… nie spartolił!
7 sierpnia 2007
10 komentarzy
Geniusz Wałęsy
Pamiętam, gdy – po wygraniu wyborów przez
PiS
i objęciu fotela
prezydenta przez Lecha Kaczyńskiego – zapytany o komentarz Lech
56
Wałęsa powiedział: „Kaczyńscy? Ich trzeba pozostawić samym sobie.
Sami się wykończą. Daję im dwa lata!”.
11 sierpnia 2007
36 komentarzy
Człowiek o nazwisku Kaczmarek
SLD
miało cały czas bardzo duże poparcie pomimo różnych afer i błę-
dów, dopóki Kaczmarek (Wiesław) nie zaczął sypać – walczyć w roz-
grywce wewnątrz partii za pomocą prasy. Z tego wzięła się afera Rywina
i rychły koniec całej formacji. Dziś inny Kaczmarek (Janusz) stawiany
jest pod ścianą i odmawia mu się nawet prawa powrotu do zawodu pro-
kuratora.
Jaki wypływa z tego wniosek? Aresztowanie Kaczmarka po powrocie
z urlopu, aby uczynić go kompletnie niewiarygodnym, jest bardzo
prawdopodobne, ale wówczas trzeba się liczyć z ostrym kontrata-
kiem i w konsekwencji – z powtórką z lekcji
SLD
. Czy każda formacja
ma swojego Kaczmarka? Kto nim jest w
PO
? Dlaczego pewnego typu
silni przywódcy (Miller, Kaczyński) atakują boleśnie własny obóz, gdy
wszystko się sypie?
13 sierpnia 2007
16 komentarzy
Co to jest prawda?
Na to pytanie Piłata odpowiedziała Renata Beger, posłanka Samo-
obrony: ten mówi prawdę, kto mówi pierwszy! (A mówiła o konflikcie
Ziobro–Lepper).
Trzeba powiedzieć, że to dość nowa i bardzo oryginalna definic ja.
Pobrzmiewa w niej ton rewolucyjnego, marksistowskiego myślenia
o zmienianiu rzeczywistości, a nie tylko o jej poznawaniu. Ten, kto mówi
57
pierwszy, na tyle zmienia rzeczywistość medialną, że zmienia warunki
dotarcia do prawdy. I choć jest to w tym sensie myślenie typowe dla
wszystkich rewolucjonistów, to jednak ujęcie można uznać za bardzo
świeże.
Ziobro, niestety, nie dość że wypowiedział się jako drugi, to jeszcze
zostawił nas ze wszystkimi wątpliwościami. Po co poszedł do Leppera
sam, wiedząc, że jest akcja
CBA
? Dlaczego od razu nie ujawnił taśmy?
Dlaczego nagrywał kolegów w rządzie (Kaczmarka, Wassermanna)?
Czy to było standardem w rządach
PiS
– nagrywać się wzajemnie na
prawo i lewo? I jak to naprawdę było z Blidą? Miał twarde czy mięk-
kie argumenty? Dzwonił przerażony wpadką do Kaczmarka (ten po-
daje: 5–8 razy) czy nie dzwonił? Wpływał na przebieg śledztw czy nie
wpływał?
Wydaje się, że gdyby Ziobro mówił dobrze, nie przeszkodziłby mu
fakt, że mówił jako drugi. Ale mówił niezbyt jasno, uciekał wzrokiem
przed kamerami i niewielu przekonał. To o niczym nie przesądza, ale
w tej rzeczywistości pomówień definicja prawdy sformułowana przez
posłankę Beger wydaje się prawdziwa.
14 sierpnia 2007
92 komentarze
Zdrada
Z okazji dzisiejszego święta warto przypomnieć to słowo. W ostatnich
kilku dniach politycy partii rządzącej chętnie się nim posługiwali i opa-
trzyli nim między innymi ministra Kaczmarka, a o sobie mówili: ja nie
zdradziłem. Trzeba powiedzieć, że to bardzo mocne określenie, trochę
plemienne i sięgające bardzo głęboko do wnętrza wspólnoty. To wiele
mówi o atmosferze w rządzie. Ponoć premier Kaczyński jest skrajnie
wykończony i został „wywieziony” na urlop.
Chciałoby się myśleć, że jest to słowo zastrzeżone dla spraw naj-
większej wagi, dla sytuacji dotyczących samych podstaw naszego pań-
stwa. Ale jednym z fatalnych skutków rządzenia z ludźmi pokroju
58
Giertycha i Leppera jest też niezwykła inflacja słów oraz ogromna mi-
litaryzacja języka polityki.
15 sierpnia 2007
29 komentarzy
Delegalizacja PiS!
To nie są żarty. Jeśli partia Prawo i Sprawiedliwość używała służb
specjalnych do celów politycznych, czyli do zwalczania innych partii,
jeśli służby te stosowały nielegalne podsłuchy i metody inwigila-
cji, to znaczy, że
PiS
jest partią niedemokratyczną, łamiącą pod-
stawowe zasady demokracji i wolności człowieka, łamiącą podsta-
wowe zasady Konstytucji
RP
, i że powinna być zdelegalizowana. Po
prostu.
21 sierpnia 2007
44 komentarze
Konwulsji ciąg dalszy
Siedzę w sejmie, słucham, głosuję, rozmawiam, oczom własnym
nie wierzę. Oto odtwarza się koalicja
PiS
,
LPR
i Samoobrony, które
ponownie chcą utworzyć rząd. Tym razem – bez Leppera i Giertycha
oraz, co najważniejsze, bez Zbigniewa Ziobry. Głowa ministra spra-
wiedliwości ma być ceną za utrzymanie się na stołkach ludzi, którzy
wystarczająco skompromitowali się brakiem zdolności do rządzenia
państwem.
Gdybym miał określić, ku czemu to zmierza, powiedziałbym krótko:
Jarosław Kaczyński za wszelką cenę chce utrzymać władzę. Tym razem
ceną miałby być jego pupil, Zbigniew Ziobro, oskarżony o całe zło
IV Rzeczy pospolitej. Giertych i Lepper będą usatysfakcjonowani, Jaros-
ław Kaczyński zapewne również…
59
A wyborcy? I tak już nadali naszym obradom jedynie słuszną nazwę:
kabareton.
24 sierpnia 2007
19 komentarzy
Pomiędzy SLD i PiS
Lewica próbuje się przykleić do
PO
przez składane głosem Aleksan-
dra Kwaśniewskiego deklaracje o wsparciu dla Tuska w wyborach pre-
zydenckich za trzy lata, a jednocześnie wyrządza nam niedźwiedzią
przysługę. Zacieranie różnic pomiędzy lewicą a
PO
jest korzystne
dla lewicy, gdyż przelewa część poparcia Platformy na rzecz lewicy
właśnie. Pokazywanie perspektywy prezydenckiej ma służyć podważa-
niu determinacji do wyborów teraz i chęci przejęcia rządów przez
PO
.
To samo, tylko inaczej robi
PiS
, o czym pisałem wczoraj. Jesteśmy jak
wzięci w kleszcze: każdy chce się do nas przytulić, ale uścisk jest nieco
żelazny.
24 sierpnia 2007
19 komentarzy
Trybunał Stanu dla Ziobry i Kaczyńskiego
Po wielu godzinach nocnej lektury w sejmie i ze świadomością, że
niewiele można publicznie powiedzieć, powiem tylko tyle, co w tytule:
to się musi skończyć Trybunałem dla Kaczyńskiego i Ziobry. Ci ludzie
w świetle zeznań Kaczmarka popełnili liczne przestępstwa.
To nie może im ujść na sucho. Chyba nikt tyle nie zaszkodził polskiej
demokracji co oni i chyba nikt tak nie skompromitował ideału walki
z korupcją jak właśnie oni… Mam nadzieję, że jeszcze przed wyborami
stenogram z posiedzenia komisji zostanie opublikowany – wówczas nikt
nie będzie miał wątpliwości, że nie stawiam powyższego wniosku bez-
60
podstawnie. Zbigniew Ziobro i Jarosław Kaczyński muszą stanąć przed
Trybunałem Stanu!
25 sierpnia 2007
74 komentarze
Manichejczycy
Dobrze to dziś powiedział Bronisław Komorowski: ludzie z Prawa
i Sprawiedliwości to manichejczycy. Wzorem swoich poprzedników
z początków chrześcijaństwa uważają, że w człowieku jest tyle samo
dobra, ile zła – i że zło na ogół zwycięża. Wystarczy tylko trochę poku-
sić, a w człowieku biorą górę złe motywacje.
Cała filozofia społeczna
PiS
na takim właśnie założeniu się opiera.
Tymczasem duch solidarności to duch zwyciężania zła dobrem. Już raz
się to udało. Może i tym razem się uda… Zamiast rewanżyzmu i zemsty
powinniśmy po wygranych wyborach po prostu pójść do przodu. „By
żyło się lepiej”.
26 sierpnia 2007
34 komentarze
Jarosław Bismarck Kaczyński
Kiedy Bismarck wypowiedział swoje słynne słowa o narodzie, który
przeszkadza innym w rozwoju, wyraził powszechne w Europie przeko-
nanie, że Polska jest dziwnym i niezrozumiałym krajem. Nieistotne, jak
bardzo krzywdząca była ta opinia. Istotne, że taką gębę udało się Polsce
przykleić. Notabene, Bismarck miał wówczas żonę Polkę!
Dziś Kaczyński i jego rząd są na najlepszej drodze, aby ponownie uru-
chomić ten sam mechanizm. Dziwny, niezrozumiały kraj, w którym pod
szyldem prawa i sprawiedliwości koledzy z rządu szpiegują jedni dru-
gich, w którym kwitnie ksenofobia umiejętnie podsycana przez rządzą-
61
cych, w którym byle żart zagranicznej gazety staje się przedmiotem
histerycznej reakcji najwyższych urzędników, w którym ksiądz – właści-
ciel medialnego imperium miota antysemickie oskarżenia, a prokuratu-
ra tego nie-widzi-nie-słyszy-nie-mówi-nic… Dziwny, niezrozumiały kraj
w samym środku Europy… Czy Kaczyński uruchomi tamten bismar-
ckowski mechanizm? Czy może tym razem niebo zlituje się na nami?
29 sierpnia 2007
44 komentarze
Meandry dnia 30 sierpnia 2007 roku
Zatrzymano Kaczmarka, Netzla i Kornatowskiego. Wystosowano pis-
mo w sprawie zatrzymania Krauzego. Krauze wyjechał i znajduje się
poza granicami wyobraźni aparatu ścigania.
Dlaczego Krauzemu udało się wyjechać? Czy ma to jakiś związek
z tym, że przez dłuższy czas Lech Kaczyński był pracownikiem firmy
prawniczej utrzymywanej przez Ryszarda Krauzego?
Wystarczyło zatrzymanie trzech osób, aby
SLD
zmieniło stosunek do
sprawy samorozwiązania sejmu. Jeszcze wczoraj chcieli czołgać Kaczyń-
skiego w trzech krokach, zaczynając od dymisji, a dziś już są za samo-
rozwiązaniem. To dopiero opozycja!
Kaczyński skutecznie dzieli Polskę na „my” i „oni”. Taki podział mie-
liśmy również za komuny. Szczęściem Solidarności był powrót narodo-
wej jedności. Mit jedności został teraz zniszczony i jego miejsce zajmuje
mit wiecznego podziału. To wielka strata energii w porównaniu z inny-
mi narodami…
30 sierpnia 2007
18 komentarzy
62
Czy i co wiedział Lech Kaczyński?
Kaczmarek przed spotkaniem z Krauzem spotyka się z prezydentem,
który wielokrotnie chwalił publicznie Krauzego. Krauze w swoim czasie
utrzymywał Lecha Kaczyńskiego. Zatrzymani zostali Kaczmarek, Kor-
natowski, Netzel, a Krauze nie. Kaczmarka z Krauzem poznał Lech
Kaczyński. Prokuratura, drobiazgowo badając sprawę, w ogóle nie po-
rusza wątku prezydenckiego. Czyżby prezydent był w układzie?
1 września 2007
23 komentarze
O co chodzi w aferze gruntowej?
Krauze dostał zgodę na poszukiwanie i ewentualne wydobycie złóż
ropy na Wschodzie. Przed tą decyzją wiele podróży w tamtym kierunku
odbył prezydent Kaczyński w ramach programu bezpieczeństwa ener-
getycznego. Patrząc na związki Krauzego, Kaczyńskiego i Kaczmarka,
trzeba brać pod uwagę coś dużo poważniejszego niż odrolnienie jakichś
gruntów na Mazurach. Zasadnicze pytanie brzmi następująco: jaką rolę
w tym wszystkim odgrywał Lepper lub Maksymiuk? Czy ma to związek
z licznymi plotkami na temat pracy dla
WSI
Krauzego i Maksymiuka?
Jakie znaczenie mają tu związki Leppera ze Wschodem i z Rosją? Czy
też nie ma to żadnego związku, a w takim razie – dlaczego ostrzeżono
Leppera? I dlaczego sygnał, jak można spekulować, poszedł od Kaczyń-
skiego? Paradoksalnie, uprawdopodobnienie tezy, że to Kaczmarek doko-
nał przecieku, może ujawnić dużo poważniejszy układ, niż się wydawało.
Może przecież być i tak, że przeciek poszedł od kogoś innego, a Kaczma-
rek pośredniczył pomiędzy prezydentem a Krauzem w zupełnie innej
sprawie. Ale w jakiej? Co łączy jednego z największych lobbystów z obo-
zem Kaczyńskich, bo przecież nie bez powodu pozwolono mu uciec?
Czy ktoś kiedyś znajdzie odpowiedzi na te pytania?
2 września 2007
27 komentarzy
63
Koniec sejmu piątej kadencji
Sejm dogorywa. Giertych skutecznie ośmieszył i wykończył Kurskie-
go. Złapany na gorącym uczynku, zesztywniał i zbladł. Kurski kłamał
i cała sala zobaczyła jego kłamstwa; to naprawdę było piorunujące.
Chociaż wypowiedzi Giertycha oraz Szmajdzińskiego utrzymane były
w tonie szyderstwa i kpiny i chociaż szczególnie Giertych okazał się bar-
dzo sprawny, to jednak oba te wystąpienia nie dotyczyły istoty rzeczy.
Zabrakło im owej niezbędnej wnikliwości, która skutkuje powagą, i moż-
na odnieść wrażenie, że rzeczywiście coś zostało uchwycone z naszego
położenia. To nie jest wielka sztuka – pozbierać krążące po Warszawie po-
lityczne grepsy i sprzedać je podczas posiedzenia sejmu. Sztuką byłoby,
gdyby obaj panowie podsumowali czas rządów
PiS
merytorycznie i gdyby
przy okazji przemycili elementy własnego programu wyborczego… Bo
przecież wczorajsze telewizyjne widowisko mogło służyć również temu.
Niestety, doczekaliśmy się jedynie sztampowych szołmeńskich popisów.
Istotą sytuacji panującej w chwili odejścia rządu Kaczyńskiego jest
podział Polaków i utrata najważniejszych marzeń, które organizowały
wybory sprzed dwu lat: rewolucji moralnej, polityki solidarności spo-
łecznej oraz sprawności. Temu było poświęcone wystąpienie Tuska.
I choć nieraz miałem mu za złe to czy tamto, muszę powiedzieć, że dziś
w polskiej polityce tylko on nadaje ton niepropagandowy, ton serio,
w którym niezależnie od orientacji politycznej każdy odnajduje część
swojej osobistej prawdy! I dzięki przynajmniej za to – na koniec tej stra-
conej kadencji.
8 września 2007
61 komentarzy
Oligarcha Rydzyk
Po całodniowym namyśle dochodzę jednak do wniosku, że jest w Pol-
sce oligarcha. Czyli ktoś, kto ma określony rząd dusz, wpływy politycz-
ne, administracyjne i dzięki temu gromadzi ogromny majątek.
64
To ojciec Dyrektor. Jego nie dotyczą reguły demokracji, znajduje się
poza wszelką kontrolą. Swój posłuch u wiernych skutecznie zamienia
na wpływy polityczne i na pieniądze. Jednak jest!
15 września 2007
77 komentarzy
Być jak kandydat 2007
1. Policja depcze Ci po piętach i przesłuchuje każdego, kto się z To-
bą widział w ostatnich dwu latach (jeśli nic nie znajdą, pójdą głębiej
i dalej).
2.
ABW
wysyła listy bez pieczątek i bez wskazania miejsca przesłu-
chania.
3. Z więzień dostajesz masę listów z opisem ciężkiej doli więźnia.
4. Aktywizowani są Twoi przeciwnicy wewnątrz partii, abyś miał jak
najmocniej związane ręce.
5. Jeśli piszesz bloga, to komentują go w większości wynajęci zawo-
dowi partyjni recenzenci, na wszelki wypadek pojawiają się minutę po
jego umieszczeniu – żeby ktoś przypadkowy nie napisał czegoś pozy-
tywnego.
6. Jeśli spacerujesz po parku, chodzi za Tobą gość z aparatem i niby
to przypadkiem fotografuje ptaszki.
7. A w dodatku jesteś: oligarchą, agentem
GRU
, zdrajcą, cynikiem
(ukłon w stronę presokratyków), obrońcą frontu przestępców i marzysz
tylko o jednym – o koalicji z lewicą.
Ale poza tym możesz oczywiście prowadzić kampanię, to naprawdę
są wolne wybory w wolnym kraju.
20 września 2007
53 komentarze
65
Dzień Zbigniewa Ziobry
Zaczyna się o szóstej rano wizytą w domu młodego wolontariusza,
który pomagał w wyborach Platformie. Następnie sześciogodzinne prze-
słuchanie, straszenie złamaniem kariery, zostawianie sam na sam w po-
koju, wizyta dobrodusznego policjanta, który chce pomóc, potem zaś
podsunięte do podpisania oświadczenie, a w wypadku odrzucenia tej
propozycji – ponowne wezwanie na przesłuchanie.
W południe konferencja prokuratury i informacja o postępie śledz-
twa. „Kolejne osoby są przesłuchiwane” – informuje z dumą prokuratu-
ra. Wieczorem wizyta w domach rodziców, tak na wszelki wypadek, oraz
objazd po mieście, może ktoś przypadkowo coś zezna przeciw opozycji.
W nocy Ziobro nie śpi, chodzi po ministerialnym pokoju i myśli, kogo
by tu jeszcze aresztować. Nad ranem budzi go z lekkiej drzemki raport
z terenu: „Jakiś student z Lublina twierdzi, że organizowana akcja rozda-
wania mleka dwa lata temu w czasie kampanii wyborczej 2005 była finan-
sowana przez posła opozycji”. Szybka decyzja Ziobry – zatrzymać i nękać,
aż wydusi się z niego wszystkie informacje o ilości mleka, nazwiskach
osób, które piły, i co ewentualnie jadły, a także za czyje pieniądze.
Rano przesłuchania, w południe konferencja o tym, jak podła opozy-
cja za pomocą mleka kupowała głosy wyborców, potem znów ta odrobi-
na ruchu w pokoju ministerialnym i jak zawsze inspirujące, prawdziwe
pytanie, na które każdy minister musi codziennie odpowiedzieć: Kogo
aresztować jutro?!
Taki zwykły dzień Zbigniewa Ziobry.
21 września 2007
71 komentarzy
Pięć powodów, które doprowadzą PiS do przegranej
1. Pogarda i nieskrywane poczucie wyższości. Prawie w każdym wy-
stąpieniu Jarosława Kaczyńskiego, Dorna i innych liderów tej formacji
wyczuwa się ton wyższości i lekceważenia. To bardzo nieegalitarne. Lu-
66
dzie tego nie lubią i jednak oczekują dla siebie szacunku. Pogarda wo-
bec innego człowieka zawsze rodzi się z kompleksu niższości i z gdzieś
głęboko doświadczonego upokorzenia. Mogłaby wzbudzić współczucie,
ale nie wtedy, gdy przybiera formę lekceważenia innych.
2. Ziobro. Minister, który nie tylko nie zdołał przeprowadzić żadnej
akcji, ale też nie wprowadził żadnego sensownego prawa. Zajął się spra-
wami karnymi, które stanowią zaledwie dziesięć procent spraw sądo-
wych, i w dodatku przyjął złe rozwiązania. Nie dlatego jednak Ziobro
stanie się jednym z powodów przegranej
PiS
-u w wyborach, ale dlatego,
że wykorzystuje prokuraturę i służby specjalne do zwalczania opozycji.
Ludzie już wyraźnie widzą, że prawdziwe intencje Ziobry to nie zwalcza-
nie przestępczości, ale zwalczanie opozycji. A ponieważ to rdzeń poli-
tycznej oferty
PiS
, skutki obnażenia owych intencji okażą się zabójcze.
3. Dzielenie kościoła.
PiS
podzielił całe polskie społeczeństwo, tak jak
kiedyś zrobili to komuniści z
PZPR
. Polska po zwycięstwie Solidarności
i po wielu pielgrzymkach Jana Pawła II została ponownie zjednoczona. To
jedno z najwspanialszych naszych przeżyć. Teraz w ciągu ostatnich lat ten
mit jedności został zburzony. W efekcie dążenia do całkowitego rozłamu
PiS
zaangażował politycznie Rydzyka, a w konsekwencji podzielił Kościół
w Polsce. Ten fakt bardzo sprzyja rosyjskim służbom wywiadowczym, ale
też realnie grozi utratą przez hierarchię jedności nauczania w Kościele.
Dlatego
PiS
nie uzyska tak jednoznacznego wsparcia jak dwa lata temu.
4. Nadmierny populizm. Populizm w tej skali, czyli każdego dnia, jest
niewiarygodny. Polskie społeczeństwo różni się jednak od społeczeństw
Ameryki Łacińskiej. I wyraźnie widzi, pomimo swoich krótkotrwałych
korzyści, że władza chce je kupić.
5. Wstyd. Polska nie zasługuje na takie ośmieszanie w Europie, jakie
fundują nam bracia Kaczyńscy. Jesteśmy zbyt dumnym i pewnym swe-
go narodem, a oni nas kompromitują swoją karykaturalnością, niepo-
radnością i brakiem europejskiej ogłady. W Europie nikt ich nie lubi.
Polska z twarzą braci Kaczyńskich nigdy by nie weszła do Europy… Oni
w ogóle nie dają się lubić.
22 września 2007
59 komentarzy
67
Ręczne sterowanie prokuraturą
Kilka dni temu policja na polecenie Zbigniewa Ziobry rozpoczęła
masowe przesłuchania w całej Polsce. Wszędzie przesłuchiwano mło-
dych wolontariuszy
PO
. Stosowano metody zastraszania i wywierania
presji psychicznej. Kiedy się okazało, że to zaczyna szkodzić
PiS
-owi,
gdyż opinia publiczna solidaryzuje się z ofiarą, wstrzymano śledztwa.
W Lublinie prokurator Bednarczyk przerwał urlop i na specjalnej kon-
ferencji ogłaszał, że to niedobra prasa wszystko rozdmuchała. A tym-
czasem, jak przyznał, sprawa w ogóle nie dotyczy posła Palikota, który
nawet w charakterze świadka nie będzie wzywany. Jeśli ktoś miał wąt-
pliwości co do ręcznego sterowania prokuraturą przez
PiS
, to już chyba
nie ma.
23 września 2007
32 komentarze
Nelly Rokita
Pani Rokita sprawia wrażenie osoby słabo kojarzącej fakty i analizu-
jącej rzeczywistość na dość prostym poziomie. Może to wrażenie wy-
nika z faktu, że niezbyt dobrze mówi po polsku. Ale też możliwe jest,
że – tak jak w wypadku wielu obcokrajowców – ma niejakie trudności
z wniknięciem w meandry polskiej rzeczywistości. Tak czy inaczej,
wciągnięcie osoby o tak małych kompetencjach do rządzenia krajem,
tylko dla doraźnych celów politycznych, dowodzi słabości polskiej po-
lityki.
24 września 2007
49 komentarzy
68
Giertych
Ma talent retoryczny, jest inteligentny i pracowity. Ma również
wolę walki. Mógłby naprawdę być kimś, ale za sprawą swoich obsesji
ideowych jest politycznym trupem. Kwestionowanie teorii ewolucji,
prorosyjskość w polityce zagranicznej, antyeuropejskość, totalny po-
pulizm i dziewiętnastowieczne rozumienie polityki rodzinnej robią
z niego muzealne dziwo. Panie Romanie, czas dojrzeć i rozglądnąć się
dookoła – w Polsce i świecie trochę się zmieniło od okresu między-
wojennego…
28 września 2007
66 komentarzy
Płeć Jana Marii Nelly Rokity
Doszło do wymiany ról społecznych. Rokita Jan zamienił się w spo-
łecznym obrazie z żoną Nelly. Ale ona tylko dlatego mogła wystąpić, że
była nim, że miała jego nazwisko. Teraz próbuje stać się sobą, ale to
okazuje się dość karykaturalne. Więc zostaje jej tylko to, co od począt-
ku: to jak się nazywa. Rokita bardzo kobiecy, czuły, łagodny, mówiący
o miłości tak jak mówią o niej kobiety, musiał się tak przekształcić,
żeby dać jej (sobie) miejsce w przebraniu. Ta wymiana była możliwa,
gdyż on stał się nią, a ona nim. Mamy więc dziwny grecki twór: herm-
afrodytę.
30 września 2007
23 komentarze
Debata
Wszyscy chyba są głównie rozczarowani. Nie doczekaliśmy się praw-
dziwej debaty. W relacji Kaczyński–Kwaśniewski wszystko, co usłysze-
69
liśmy, znamy od dawna. Nawet to, że Kwaśniewski jest trochę sympa-
tyczniejszy. Prawdziwego sporu o przyszłość nie było. Ta debata nie
wyznaczyła nowego obszaru politycznej polaryzacji i nie dała istotnych
przesłanek do zmian na scenie politycznej. Swoją drogą tylko w Polsce
jest możliwa debata zastępcza. Wszyscy czujemy, że wybór dotyczy
PO
i
PiS
, a politycy i media organizują debatę nie na temat. Jakże to przy-
pomina minione, komunistyczne czasy.
2 października 2007
85 komentarzy
Chamstwo
A jednak jest mi przykro, że Kaczyński nie przyjął zaproszenia Tuska
na debatę. To nie fair. Dlaczego ten poziom chamstwa jest w Polsce
możliwy? Jaki to ma jeszcze związek z postkomunizmem? Czy na za-
wsze będziemy skazani w kraju na taki poziom publicznej kultury? Tusk
powinien teraz ponownie wezwać obu Panów K. do debaty. To byłoby
wyzwanie rzucone standardom Kaczyńskiego.
4 października 2007
40 komentarzy
Kara śmierci
Wczoraj Elżbieta Kruk w trakcie debaty na wydziale politologii po-
twierdziła publicznie, że jest zwolenniczką wprowadzenia kary śmierci.
Włosy stanęły mi dęba. Człowiek, który mówi, że jest gotów akceptować
takiego rodzaju sankcję, budzi we mnie przerażenie.
To przecież trochę tak samo, jak zabić człowieka… Nie da się tego
oczywiście uzgodnić z nauką Kościoła, ale tym nikt się w
PiS
-ie nie
przejmuje. Mnie jednak nie ten aspekt szokuje, ale owa zdolność, łat-
wość przekazu, która w ustach kobiety pozwala lekko wybrzmieć sło-
70
wom: tak, jestem za karą śmierci! Pani Elżbieta Kruk jest za karą śmier-
ci i obwieszcza to równie lekko, jakby mówiła: tak, lubię ciepłe bułki na
niedzielne śniadanie… Smacznego, chciałoby się powiedzieć, gdyby nie
to zdziwienie, ten szok, konsternacja…
Kara śmierci na śniadanie.
9 października 2007
62 komentarze
Mundurki
Jestem przeciwny mundurkom w szkołach i wszelkim innym rodza-
jom represji w szkołach. Nam brakuje wychowania, które wzmacnia
osobowość ucznia, a nie jego wiedzę czy poddanie się dyscyplinie.
Uczeń wychowany na obywatela to człowiek, który może przemawiać
w różnych sprawach i z różnych pozycji. To człowiek, który potrafi prze-
wodzić i pracować w zespole, który potrafi występować w różnych ro-
lach. Taki człowiek dziś wygrywa w społeczeństwie. I choć nie wie być
może wszystkiego o geografii czy o biologii, wie dość dużo, aby przewo-
dzić ludziom. Taką szkołę mogą stworzyć tylko ludzie, którzy wierzą
w samego siebie.
To nie jest szkoła zakompleksionych Giertychów i Kaczyńskich.
10 października 2007
30 komentarzy
Jak upadają dyktatury?
Dyktatury upadają, gdy ludzie uwierzą, że mogą upaść. I tak się
stało w debacie Tusk–Kaczyński. Ludzie zobaczyli, że wszechmocny
tyran, że człowiek stalowy, że strateg, że wybitny polityk jest słaby, że
plącze mu się język, że nie może odpowiedzieć na pewne pytania. Zo-
baczyli króla, który się tłumaczy, a to królowi nie uchodzi, więc prze-
71
staje być królem. Dlatego
PiS
przegra wybory, a Kaczyński zaczyna
właśnie chorować.
15 października 2007
48 komentarzy
Teraz My
W poniedziałkowym programie „Teraz My” Jarosław Kaczyński za-
chowywał się tak, jakby już przegrał. Pogodził się z tym i tylko utwier-
dzał swój twardy elektorat. Jego agresja jest oczywiście, jak każda agre-
sja, stanem lękowym. Kwaśniewski zaś w debacie z Tuskiem wyraźnie
przyjął wariant: chcemy czterech lat spokoju na zbudowanie lewicy
i oddajemy Wam pole, macie, rządźcie. On już nie walczył. Był, dysku-
tował, ale nie walczył.
Wszystko teraz biegnie we właściwym kierunku. Na miejscu Ziobry
i Macierewicza czytałbym Marka Aureliusza.
16 października 2007
84 komentarze
Karły moralne
Bartoszewski, jak zwykle zresztą, ma taką arystotelesowską zdolność
wyważenia rzeczywistości w słowach. Czy można by wymyślić lepsze
określenie tego, co się dziś wyrabia w polityce? Coś lepszego niż… karły
moralne? A najważniejsze jest to, że on tego nie wymyśla, on to po
porostu mówi, tak sobie – jak „dzień dobry”. Podłączony do świata!
Zawsze przy tym Świeży, Soczysty – jak każda nowa chwila, nawet w pa-
dole łez.
18 października 2007
65 komentarzy
72
Przeciw, a nawet za
Kto jest za Ziobrą i Kamińskim, ten jest za zwalczaniem korupcji –
powiedział premier. Jestem za tym, aby Ziobro i Kamiński wylądowali
w więzieniu, jeśli, a wszystko na to wskazuje, wykorzystali służby spe-
cjalne do walki z opozycją polityczną. Nie ma większego grzechu wobec
demokracji niż polityczne wykorzystanie służb specjalnych. Jestem więc
przeciw tym politykom, gdyż nie wierzę w to, że mogą zwalczać korup-
cję skutecznie ci, którzy sami korupcji ulegają.
19 października 2007
30 komentarzy
Młodzież
O ostatecznym zwycięstwie zdecydowała młodzież, która
SMS
-ami,
mailami, internetowymi wpisami i komentarzami zmobilizowała się
we froncie antykaczyzmu. To już drugi przypadek po śmierci papieża,
gdy młodzież potrafiła się zorganizować na tak masową skalę. Dzięki
temu, też po raz drugi, Internet i cała rewolucja technologiczna oka-
zały się tak bardzo istotne i wręcz w politycznym sensie – wyznaczają
przyszłość.
26 października 2007
44 komentarze
Coś się skończyło
Minął chyba pewien okres w polskiej polityce, który się zaczął od afe-
ry Rywina. I trwał do ogłoszenia wyników ostatnich wyborów. Ta dia-
gnoza społeczna i ten rząd polityków od Kaczyńskiego przez Rokitę do
Millera i Leppera. Obecne zachowanie obu Kaczyńskich to tylko powta-
rzanie poprzednich form, które już dziś są trochę śmieszne, a na pewno
73
anachroniczne. To może być okres przejściowy, zanim do końca wyłoni
się kształt obecnej sytuacji, albo może to być faktyczny początek czegoś
całkiem nowego, czegoś, co wyraziło się w tej fali nowych wyborców.
Więcej zwykłego życia – tak bym to chyba wstępnie widział. Rozwój,
poprawa jakości życia w każdym roku. Nowoczesna komunikacja. Pragma-
tyzm w stosunkach wewnętrznych i zewnętrznych. Mniej ideologii. Czy
polskiej duszy to wystarczy? Myśląc o zmarłych, można by się wahać…
4 listopada 2007
19 komentarzy
Jak co dzień w sejmie
Dorn nie rozmawia z Jarosławem, jedynie z Ujazdowskim i z Zalew-
skim. Były marszałek siedział wczoraj samotny w stołówce i jadł zupę.
Dorn jest wysoki i bardzo niezgrabnie wyglądał, siedząc w sejmie nad
talerzem szarej zupy – nisko pochylony, szary i osamotniony zjadacz
zupy, a nie polityczny fighter, którym był do niedawna.
Kurski w sejmowych ławach wylądował bardzo wysoko, a więc popadł
w niełaskę. To dlatego zamiast drugiego lub trzeciego rzędu dostał przed-
ostatni. Komołowski i Płażyński… w ostatnim. Nie należą do
PiS
, więc się
nie liczą. Te wyraźne klucze partyjnej lokalizacji źle wróżą Jarosławowi.
Wcale się tym nie martwię.
6 listopada 2007
32 komentarze
Kalisz
Nie obrazić się za określenie „pornogrubas”… Nie mieć żalu do Stefa-
na i być gotowym napić się z nim wódki… I to wszystko – mając skąd-
inąd ogromną tuszę! Albo to cynizm, albo klasa politycznego dialogu
i dowód dużej zgody na siebie samego.
74
Uśmiech, z którym Ryszard Kalisz opowiadał o tej sytuacji, powodu-
je, że skłaniam się do tego drugiego wariantu. Czy ktoś jeszcze w dzisiej-
szym sejmie ma taki dystans do samego siebie?
8 listopada 2007
32 komentarze
Gabinet Wassermanna
Obok biurka stoi rower do ćwiczeń. Na framugach drzwi zamonto-
wano drążki do podciągania. Minister, idąc do sekretarki, podciągał się
kilka razy. Wydawał polecenie i wracając – ponownie się podciągał. Przy
dłużej rozmowie przez telefon siadał na rower i pedałował. To nic takie-
go, to tylko taka imponująca troska o zdrowie.
25 listopada 2007
5 komentarzy
Cięcie po skrzydłach
Jarosław Kaczyński postanowił usunąć z Prawa i Sprawiedliwości
część środowisk politycznych reprezentowanych przez Ujazdowskiego,
Zalewskiego i Dorna, gdyż boi się utracić kontrolę nad partią, w której
większość ludzi znajdzie się za kilka miesięcy bez pracy.
26 listopada 2007
11 komentarzy
Zabici miłością
Politycy
PiS
wyglądają trochę jak bokserzy, którzy weszli na ring, pró-
bują ustawić się i atakować przeciwnika, a tu – nie ma przeciwnika, nie
75
ma ringu, ktoś się do nich uśmiecha i proponuje wspólne wypicie her-
baty… Zabici, znokautowani miłością.
27 listopada 2007
13 komentarzy
Szczekacze i mózgowcy
W
PiS
powstają zespoły, które mają zorganizować życie wewnętrzne
partii w okresie opozycji. Sam to przeżywałem w minionych dwu la-
tach. Trzeba zająć czymś żołnierzy, bo jeśli nie będą mieli roboty, goto-
wi myśleć o tym, czy ich dowódca rzeczywiście jest najlepszy. Tak się da
przez mniej więcej rok. Później – albo rozpocznie się faktyczna wojna,
albo pomimo wysiłków dojdzie do zamieszek wewnętrznych.
2 grudnia 2007
7 komentarzy
Zwierzę polityczne
Nelly Rokita poinformowała parę dni temu, że jej zdaniem Tusk
i Schetyna to jedno zwierzę, tylko o dwu głowach, czterech rękach
i czterech nogach. Wprawdzie widziałem Donalda Tuska w środę bez
Schetyny, był w Brukseli, ale staram się mimo wszystko rozumieć
wypowiedź żony premiera z Krakowa jako metaforę. Jakież więc było
moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się, że podczas debaty w Fundacji
Batorego jako dyskutant-panelista siedział Jan Rokita, a jako widz-
-uczestnik… Nelly Rokita. Smok zjadający własny ogon: Jan Maria Nel-
ly Rokita!
8 grudnia 2007
10 komentarzy
76
Oligarcha do kwadratu
To dopiero polityczna heca! Ojciec Rydzyk dostał po zaniżonej cenie
oraz wbrew wszelkim regulacjom przestrzennym zarówno dzierżawę
gruntu, jak i zgodę na zabudowę w pasie zalewowym.
Lid
erzy
IV
RP
pod
sztandarami walki z układem wyhodowali prawdziwego cwaniaka. Oli-
garcha to on nie jest, bo wciąż o małe sumy chodzi, ale polityczny kapi-
talista – na pewno.
15 grudnia 2007
28 komentarzy
Dorn, czyli koza cadyka
Biedny Żyd mieszkał w jednej izbie z dziesięciorgiem dzieci i żoną.
Poszedł do rabina, aby ten mu coś poradził, bo żyło mu się bardzo ciężko.
Ów kazał mu wprowadzić na tydzień kozę do pokoju i przyjść ponownie.
Po tygodniu załamany Żyd stawił się do rabina z lamentem, że jeszcze tak
źle nie było. Poradził mu rabin: wyprowadź teraz kozę, a zobaczysz, jakie
twoje życie będzie dobre! I tak właśnie Dorn wyprowadził Zalewskiego
i Ujazdowskiego, a teraz zadowolony siedzi ze swoim rabinem Kaczyń-
skim w jednej izbie z pięciorgiem dzieci, szczęśliwy jak każdy biedny Żyd.
6 stycznia 2008
14 komentarzy
Gnioty 2007
W ostatnim dniu kończącego się roku proponuję Państwu udział
w plebiscycie, którego celem jest wybór Gniota 2007! Gniota – w sensie
politycznym, obyczajowym,
PR
-owskim lub każdym innym… Niech wy-
gra największy z gniotów! Mam nadzieję, że Onet pomoże wypromować
tę zabawę… Oto moje propozycje:
77
1. Wyliczone przez Giertycha kłamstwa Jacka Kurskiego (sukcesy
PiS
-u w sprawach, w których, jak się okazało,
PiS
i Kurski głosowali
przeciw).
2. Pijaństwo Kwaśniewskiego: „Ludwiku Dorn, Sabo, nie idźcie tą
drogą!”.
3. Torebka posłanki Szczypińskiej – podróbka markowej firmy, kupio-
na od Wietnamczyków.
4. Taśmy Rydzyka: „Ty czarownico, sama się poddaj eutanazji” (wy-
powiedź o żonie prezydenta, w czasie wykładów).
5. Taśmy Oleksego: „Dużo czytam i będę, k…a, jak brzytwa” (nagrane
przez Gudzowatego w czasie popijawy).
6. Konferencja Kamińskiego w sprawie Sawickiej: „Teraz każdy bę-
dzie wiedział na kogo głosować…”.
7. Konferencja posła Palikota: „Co to jest
PiS
? To: Penis i Spluwa”
(o gwałtach w lubelskiej policji i politycznym kryciu komendantów
przez partię rządzącą).
8. Seksafera w Samoobronie.
9. Leszek Miller w Samoobronie – jak kończy mężczyzna?
10. Jarosław Kaczyński o wyborach: „Jeśli oni wygrają, to będzie dru-
gi 13 grudnia!”.
11. Jarosław Kaczyński o pielęgniarkach: „Niejedzenie kolacji to jesz-
cze nie głodówka”.
12. Anna Fotyga – za całokształt.
13. Radek Sikorski: „Dorżniemy watahę” (o utrzymującym się popar-
ciu dla
PiS
).
14. Nelly Rokita – za rolę przekupki w polityce.
15. Jan Rokita – za intuicję polityczną.
16. Roman Giertych – za krucjatę przeciwko Gombrowiczowi.
17. Groźby Krauzego wobec mediów: „Pozwę przed sąd, jeśli dzienni-
karze będą mnie nazywali Ryszardem K.”.
31 grudnia 2007
349 komentarzy
78
Plebiscyt Gniot 2007 – podsumowanie
Szanowni Państwo, z wielką przyjemnością informuję, iż czytelnicy
mojego bloga miano Gniota 2007 roku – liczbą stu jedenastu oddanych
głosów – przyznali Annie Fotydze, szefowej dyplomacji w nieudanym
rządzie Jarosława Kaczyńskiego, za całokształt. To był głos ludu, nie
mój, Pani Minister wygrywała bezapelacyjnie niemal w każdej godzinie
głosowania, o czym donoszę jej z pewną satysfakcją i… zazdrością. Aż
mi żal bowiem, że nie zdołałem sprostać Annie Fotydze – dzięki czy-
nownikom
PiS
-u stale goszczącym na moim blogu zająłem zaszczytne
drugie miejsce, otrzymując sześćdziesiąt dwa głosy. Znalazły się wśród
nich głosy stałych sympatyków, którzy zaszczycają mój blog służbowo
oraz prywatnie i namiętnie wypisują ostre komentarze. Wszystkim Pań-
stwu dziękuję, postaram się nie zawieść w przyszłości…
A poważniejąc: ta zabawa ujawniła, jak łatwo jest zepsuć wizerunek
ministra, posła, premiera, w ogóle – polityka. Wystarczy jedno nie-
zrozumiałe dla większego ogółu wystąpienie (vide: wibrator i sprawa,
której dotyczył), wystarczy pokazać się w sejmie z niewłaściwą toreb-
ką (Szczypińska), podjąć jedną głupią decyzję (Giertych z Gombrowi-
czem) lub powiedzieć za dużo po pijanemu (Oleksy, Kwaśniewski) czy
choćby na trzeźwo (dwukrotnie Kaczyński), wystarczy jedno niemądre
oświadczenie (Krauze), a już czar pryska, już plama pozostaje na dłu-
gie miesiące. To także uwaga do wszystkich komentatorów: jakże łatwo
oceniać krytycznie osobę publiczną, mając na względzie tylko jeden jej
występek…
Żeby sprawiedliwości stało się zadość: trzecie miejsce dla Nelly Roki-
ty (piętnaście głosów) było dla mnie zaskoczeniem, tak samo jak do-
piero czwarte miejsce Tadeusza Rydzyka (czternaście głosów). Potem
w kolejności za Gnioty Roku uznani zostali: Leszek Miller, Aleksander
Kwaśniewski, Roman Giertych i Jarosław Kaczyński – choć ten ostatni,
gdyby zsumować dwa jego przypadki, znalazłby się na miejscu piątym.
Wskazywano jednocześnie – jako Gniot – zwycięstwo Platformy, obie-
cany przez
PO
cud gospodarczy, Teletubisia oraz Świątynię Opatrzno-
ści. Dostało się rządom biskupów. Najmniej oberwali Kamiński, Oleksy
i Sikorski.
79
Dziękuję Państwu za udział w zabawie. Jutro moja prywatna lista
ubiegłorocznych politycznych gniotów.
2 stycznia 2008
23 komentarze
Gniot Roku 2007: polityka PiS
W plebiscycie na największy gniot roku 2007 czytelnicy mojego bloga
wybrali działania polityczne Anny Fotygi, chyba już zapominając, że była
ona zaledwie instrumentem wykonawczym realizującym koncepcję poli-
tyki zagranicznej Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Przeniesienie na Fotygę
całego odium odpowiedzialności za fiasko polskiej aktywności dyploma-
tycznej – bardzo szkodliwe dla Polski – jest dużym uproszczeniem. Gnio-
tem roku można by określić całość polityki zagranicznej rządu Jarosława
Kaczyńskiego, prowadzonej pod auspicjami jego brata prezydenta.
Ale jednak nie działania minister Fotygi chciałbym uznać za najwięk-
szy gniot minionego roku. Czyż nie była nim cała polityka rządów Pra-
wa i Sprawiedliwości, koncentrująca się na odwracaniu kota ogonem
i udowadnianiu, że białe jest czarne, a czarne jest białe? Próbowano
nam wcisnąć, że dla Polski jedynym ratunkiem jest koalicja
PiS
z Samo-
obroną i
LPR
. Próbowano nam wmówić, że winę za niedostatki rozwoju
III
RP
ponoszą oligarchowie, choć szybko okazało się, że to właśnie z nimi
elita
PiS
utrzymywała żywe towarzyskie stosunki i że to właśnie do tejże
grupy oligarchów możemy zaliczyć głównego jej protektora, ojca Ry-
dzyka. Nie mogąc poradzić sobie z głównymi reformami w państwie
(finanse publiczne, opieka zdrowotna, system emerytalny, biurokracja),
odwracano naszą uwagę w kierunku liczby butelek alkoholu i piór zna-
lezionych u zatrzymanego przez
CBA
lekarza, kreowano jedne afery
(afera gruntowa Leppera, afera Sawickiej) i skrzętnie wyciszano inne
(afera ministra Lipca czy choćby skrywanie ataku na ludność cywilną
w Afganistanie).
Czyż nie jest gniotem roku arogancja tego rządu w rozmowach z leka-
rzami i pielęgniarkami? Czyż nie jest gniotem jego stosunek do ojca
80
Rydzyka, któremu za półdarmo, w ostatnim tchnieniu rządów,
PiS
ofia-
rował dzierżawę gruntów w toruńskim porcie? Czyż nie było gniotem
niemal każde publiczne wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego, w którym
gloryfikował on nieistniejącą jeszcze Czwartą
RP
i potępiał w czambuł
wszystko, co wydarzyło się w Trzeciej? Czyż nie na miano gniota zasłu-
gują te wypowiedzi, w których prezes Kaczyński zapowiadał 13 grudnia
jako datę rozpoczęcia wojny
PO
z narodem? Czyż wreszcie nie były
gniotem niezrozumiałe dla opinii publicznej roszady kadrowe (dobra
czterdziestka ministrów!), wyrzucanie i przyjmowanie Leppera, robienie
wrogów z Dorna, Zalewskiego i Ujazdowskiego – tylko za to, że mieli
odwagę pytać?…
Kaczyński ma opinię sprawnego polityka, czasami wręcz – wizjone-
ra. Ten mit jego sprawności upadł w chwili, gdy nastąpiła wyborcza
klapa
PiS
. Gniotem jest więc polityka, w imię której szef partii naj-
pierw chowa się za plecami podstawionego
PR
-owca (Marcinkiewicza),
a potem przejmuje ster rządów i nie wykonawszy ani pół reformator-
skiego zadania – oddaje pole przeciwnikom, podając się do dymisji.
Gniotem i dowodem na polityczną słabość Kaczyńskiego jest jego wi-
zja państwa, w którym wszyscy warczą na siebie – podjudzani przez
rządowe agencje do zadań specjalnych. Gniotem jest brak zrozu-
mienia Jarosława Kaczyńskiego dla istoty współczesnych mediów –
wszędzie upatrywał on (jak Gomułka) spisków, knowań i niemieckich
sabotażystów…
A zatem – gniotem numer jeden roku 2007 była polityczna działal-
ność Jarosława Kaczyńskiego, wspierana siłami intelektu ministra Zio-
bry, wicepremierów Giertycha i Leppera (toż on właśnie wyniósł ich na
polityczne ołtarze!). I tytuł ten przyznaję Kaczyńskiemu oraz jego partii
wbrew pięciu milionom wyborców
PiS
, którzy odpływają właśnie do
Platformy – widząc… różnicę.
Gniot numer dwa? Przypadki Aleksandra Kwaśniewskiego, czyli jak
za pomocą jednego wywiadu w „Vanity Fair”, kilku kijowskich stakan-
czikow, filipińskiego wirusa i psa Saby pogrzebać własną reputację
i zdołować polską lewicę… Platforma powinna zaprosić byłego prezy-
denta na dobrą wódkę – za wsparcie w kampanii wyborczej i za przeka-
zanie jej solidnej porcji wyborców.
Gniot numer trzy? Wypowiedź – wyjątkowo chamska skądinąd – księ-
dza Rydzyka podczas jednego z nagranych wykładów. To już nie tylko
kwestia tego, co człowiek duchowny mówi o drugim człowieku, o kobie-
cie – to także kwestia jego stosunku do Żydów, wyłożona kawa na ławę,
wprost, bez zahamowań. Podczas
WYKŁADU
! (Oleksy mówił głupoty po
pijanemu, w prywatnej rozmowie…)
Jeszcze raz wyróżnię byłego premiera – gniot numer cztery: debata
Kaczyńskiego z Tuskiem, czyli jak Jarosław Wielki przegrał bitwę z po-
mocnikiem Kwaśniewskiego. Zanim do debaty doszło – mieliśmy do
czynienia z pokazem arogancji i lekceważenia przeciwnika… Po de-
bacie, w której pomocnik ograł samego Wodza, Kaczyński zwinął się
w trąbkę i… przegrał wybory.
I na koniec gniot numer pięć: akcje Zbigniewa Ziobry z użyciem dyk-
tafonów, prezentacji multimedialnych, niszczarek i filmów nakręconych
kamerami
CBA
– służące autopromocji, podnoszące temperaturę narcy-
zmu ich bohatera i nieposzerzające naszej wiedzy o prawnych aspek-
tach przestępstw, o kulisach zbrodni czy wadach systemu prawnego.
Ziobro promował siebie, własną formację polityczną i dawał wytłuma-
czenia jej fobiom – żenujące to było.
Ale… rok 2007 mamy już na szczęście za sobą. I Gnioty 2007 –
również!
3 stycznia 2008
20 komentarzy
83
Rozdział 4: Policjanci z Lublina,
wibrator i pistolet
CZASAMI MAM WRAŻENIE, ŻE JUŻ NIGDY NIE ODKLEJĘ SIĘ OD
wizerunku człowieka z wibratorem i pistoletem w dłoniach… A prze-
cież tłumaczyłem tyle razy, tak często opisywałem wydarzenia w lubel-
skiej policji, swoją niemoc – poselską niemoc! – i zachowanie polityków
Prawa i Sprawiedliwości, że aż mi wstyd wracać do tego ponownie.
Wszystko, co miałem w tej sprawie do powiedzenia, napisałem w swo-
im blogu. Ale komentarze do mojej wiosennej konferencji i tak były
pretekstem do niewybrednych ataków. Ludzie, którzy na co dzień mają
usta pełne frazesów o sprawiedliwości, o szacunku do prawa i o moral-
ności, ludzie, którzy jawnie przyznają się do katolickiego rodowodu,
znajdowali jakąś dziką, perwersyjną radość w braniu pod buty mnie,
który upomniałem się o prawa gwałconych przez policjantów kobiet,
a słowem nawet nie wspominali ich losu. Smutny był ten obraz politycz-
nej hipokryzji: w imię racji jednego obozu zapominano o racjach nad-
rzędnych, ludzkich.
Słów brakuje.
84
Seks, pałka i honor
Już parę miesięcy temu zorganizowałem konferencję w sprawie prze-
mocy w lubelskim garnizonie policji. Jeden ze szczególnie odrażających
przykładów dotyczył gwałtu w lubelskiej izbie zatrzymań. Policjant
z wieloletnim stażem dwukrotnie zgwałcił na komisariacie zatrzymaną
studentkę. Rzecznik policji (kobieta) sugerowała na konferencji zwoła-
nej po oskarżeniu jej kolegi przez pokrzywdzoną dziewczynę, że – uwa-
ga! – ta kobieta była tak nieatrakcyjna, że żaden z kolegów policjantów
nawet na trzeźwo by się nią nie zainteresował. Pomijam fakt, że mówiła
to kobieta o kobiecie, zwracam jedynie uwagę na prosty wniosek: gdyby
kolegom pani rzecznik trafiła się naprawdę atrakcyjna pani, to można
rozumieć, że wówczas obowiązywałby schemat rodziny Łyżwińskich:
niechaj sobie chłopy poszaleją?
Dopóki badania
DNA
nie potwierdziły winy policjanta, cała jednostka
wyśmiewała i lekceważyła sprawę. Zdesperowany lekceważeniem moich
poselskich interpelacji, artykułów w lokalnych gazetach, pism i zapytań
zgłaszanych także przez innych kolegów parlamentarzystów, zorganizowa-
łem pamiętną kontrowersyjną konferencję. Tak, forma mogła zaszokować,
ta konferencja do dziś odbija mi się czkawką – ale proszę mnie zrozumieć:
nie widziałem już innego sposobu, by krzyczeć w imieniu tej kobiety
przeciwko ludziom, którzy dopuścili się i kryli molestowanie. To był akt
desperacji posła postawionego w obliczu machiny nieprawości i politycz-
nego tchórzostwa
PiS
, za wszelką cenę chroniącego swoich kolesi.
Wczoraj dowiedzieliśmy się z prokuratury, że podejrzany policjant
w latach 2005–2007 zgwałcił i molestował przynajmniej dziesięć innych
kobiet. Powtarzam więc wcześniej stawiane pytanie: czy symbolem
PiS
,
symbolem partii pod nazwą Prawo i Sprawiedliwość, mają być Penis
i Spluwa? Czy w dalszym ciągu nie zostaną wyciągnięte żadne konse-
kwencje wobec nadzorujących pracę policji komendantów miejskiego
i wojewódzkiego? Co z innymi policjantami pracującymi w izbie zatrzy-
mań? Czy w izbach zatrzymań na terenie całego kraju wszczęto jakieś
postępowania sprawdzające?
Lubelscy komendanci nie mieli dość męskiego i politycznego honoru,
aby podać się do dymisji. Czy będzie go miał dość minister Kaczmarek?
85
Na dziesiątki moich pism minister odpisywał, że wszystko jest w po-
rządku i że incydenty – incydenty! – nie zmieniają dobrego obrazu lu-
belskiej policji.
I co teraz: kolejne kłamstwa czy może pistolet przystawiony do włas-
nej głowy, a nie do głowy ofiary?
27 lipca 2007
50 komentarzy
Molestowanie
Tekst przeznaczony dla osób, które ukończyły osiemnasty rok
życia.
Co pewien czas czytamy w jakiejś, na ogół lokalnej gazecie tekst, że
jakiś mężczyzna molestował kobiety, dziewczyny, dzieci. Tak też brzmiał
komunikat sprzed kilku miesięcy: strażnik i policjant lubelski namówili
dwie nastolatki (czternastolatkę i piętnastolatkę), by wsiadły do radio-
wozu i wywieźli je w okolice muzeum obozu koncentracyjnego na Maj-
danku (!), a tam molestowali.
Słowo „molestowali” załatwia wszystko. Zrobili coś niewłaściwego,
coś, czego nie musimy sobie wyobrażać! Dalej już zajmą się nimi sądy,
a my, dobrzy obywatele, możemy pooglądać telewizyjne seriale o miło-
ści, poczytać książki, porozmawiać z sąsiadami i dziećmi. Oraz zająć się
poważną polityką, czyli rozważaniem, co z koalicją!!! Co z koalicją, pa-
nowie bez honoru?
Co jednak kryje się za tym słowem wytrychem „molestowali”?
Otóż: czy wkładali ręce w majtki i dotykali intymnych części ciała,
w co najczęściej wierzymy, kojarząc to słowo? Czy może jednak wkła-
dali swoje penisy w ich usta i przystawiali pistolety do głowy, grożąc, że
jeśli dziewczyny zdradzą komukolwiek ich wspólny sekret, to je zabiją
(jak to się wydarzyło w lubelskim przypadku)?
Od tego, co naprawdę zaszło, a o czym nie mówi krótkie słowo „mole-
stowali”, zależy dalszy los dzieci – tak, to ciągle jeszcze dzieci! – których
czyn dotyczy… One pamiętają, czują, żyją tym…
86
Dowiedziawszy się o sprawie, dobry poseł, nie zagłębiając się w szcze-
góły (kolejne genialne słowo uproszczenie), pisze interpelację i domaga
się wyciągnięcia konsekwencji wobec wszystkich: sprawców i ich przeło-
żonych. Gdy mnie więc zapytała osoba bliska jednej z pokrzywdzonych:
„Co zrobiłeś pośle (w domyśle: ośle)?”, odparłem: „Napisałem interpe-
lację”. „To ja mam w dupie twoją interpelację, drogi pośle-ośle – odpo-
wiedziała. – Tej dziewczynie zmarnowali życie i tego żadne interpelacje
nie odwrócą!”.
Ale…… to nie wypada…… aby poseł……! Takie rzeczy……! Pokazy-
wał……! Mówił……! Nie przystoi!!!
28 lipca 2007
49 komentarzy
Akcja
Od środy wiszą w Lublinie billboardy podpisane moim nazwiskiem…
Komendanci policji muszą odejść! Od wczoraj do wszystkich mieszkań-
ców Lublina dociera kartka pocztowa z takim samym hasłem i wytłu-
maczeniem sensu mojej akcji.
Zapowiadałem ją. Podczas kilku konferencji prasowych, podczas wie-
lu spotkań, w pismach i interpelacjach poselskich – apelowałem do mi-
nistra spraw wewnętrznych i administracji o odwołanie tych ludzi. To
nie było polityczne działanie, to był normalny odruch człowieka, który
nie godzi się na brak poszanowania dla prawa, na brak odpowiedzialno-
ści przełożonych za czyny, których dopuszczają się ich podwładni.
Gdyby w komendzie policji zdarzył się incydent, gdyby zaszło jakieś
jedno, nawet dramatyczne wydarzenie, moje stanowisko byłoby pewnie
mniej nieprzejednane. Ale mamy do czynienia z wieloma zdarzeniami!
I z powtarzającym się brakiem reakcji na nie!
Tak jak zapowiadałem: zaapeluję do mieszkańców Lubelszczyzny o wy-
rażenie głośnego sprzeciwu wobec działań (i ich braku) ze strony komen-
dantów lubelskiej policji. Niedługo, jeśli nie doczekamy odpowiedniej
reakcji, rozpoczniemy zbieranie podpisów pod żądaniem ich dymisji.
87
Mam nadzieję, że odwołanie ministra Kaczmarka – niezależnie od
okoliczności, w jakich nastąpiło – wywoła w obecnej władzy refleksję
nad stanem zachowań komendantów, nad definicją służby policyjnej:
czy ma ona służyć obywatelom, stawać w ich obronie, czy jest tylko
mechanizmem politycznego układu, który trwa i trwa, niezależnie od
wydarzeń, szkód i tragedii mu towarzyszących…
10 sierpnia 2007
23 komentarze
Hipokryci z wibratorem w ustach
Ten tekst, te uwagi dedykuję ludziom, którzy na tym blogu używają
– w roli komentatorów – nicków: paliubek,
PZPR
,
UB
awiony, MacMarc,
i wielu innym, choć pewnie tym samym, bo przecież pod kilkoma pseudo-
nimami kryje się zwykle ten sam, wynajęty człowiek…
Jeden z lubelskich policjantów, molestując swoją ofiarę, wkładał do
jej ust swojego penisa i przykładając pistolet do głowy, straszył, że jeśli
komuś powie, to ją zastrzeli.
Zabawne? Ciekawe? Czy może jednak obrzydliwe, bulwersujące?
Takich policjantów kryli komendanci lubelskiej policji. I ta właśnie
informacja stała się źródłem inspiracji dla mojej konferencji prasowej
pod znakiem Penisa i Spluwy, czyli próby wyjaśnienia, czym jest
PiS
,
dający swój parasol ochronny ludziom tolerującym podobnie bulwersu-
jące przestępstwa.
Was jednak, moi krytycy, takie wydarzenie nie bulwersuje. Nie tym
jesteście zaszokowani, nie tym, że policjant wkłada bezbronnej ofierze
penisa w usta, lecz posłem, który bierze do ręki wibrator, kawałek
sztucznego tworzywa w kształcie męskiego członka, pokazując go na
konferencji jako symbol wielu ekscesów erotycznych z udziałem lubel-
skich policjantów. To wydaje się Wam niestosowne.
To, że oskarżony o podwójne zgwałcenie studentki, jak się później
okazało, molestował dziesięć innych kobiet, to Was na moim blogu nie
zmusza do gorzkiej refleksji i nie nakazuje Wam, choćby tylko w imię
88
jakiegoś czysto ludzkiego odruchu, wyrazić oburzenia z powodu działań
lubelskich policjantów. Nie, Wy jedynie uważacie, że nie można tego
publicznie omawiać. Nie liczy się wydarzenie, lecz jego medialny kon-
tekst, sposób prezentacji. Że poseł źle, niegodnie wygląda z wibratorem
w ręku. To jest dla Was szokujące – ten kawałek plastiku w rękach poli-
tyka, a nie penis brutalnie wpychany w usta niewinnej kobiety.
Cóż za filisterstwo, cóż za zakłamanie! Jesteście jak ta ubrana na ró-
żowo dama, z różowymi paznokciami, różową torebką i bukietem różo-
wych róż, oburzająca się na to, że ktoś w jej towarzystwie powiedział
„gówno”. I niedostrzegająca, że sama wygląda jak pretensjonalna idiot-
ka. Ale przecież spora część z Was robi to, co robi – pisze – za pienią-
dze… W ramach szlachetnej działalności partyjnej i w ramach zapowie-
dzianej przez
PiS
walki ideologicznej na forum Internetu – codziennie
wchodzicie na mój blog i blogi innych swoich konkurentów i przywołu-
jecie wszystko, co tylko może szkodzić przeciwnikowi.
Czyż jednak zaangażowanie w tę sprawę, tak intensywne, że nieomal
nie możecie żyć bez wibratora, czyż to nie dowód jakiejś sublimacji?
Sublimacji erotycznej… Gdy Was tak czytam i śledzę Wasze zaangażo-
wanie w tę sprawę, to myślę, że nie tylko o pieniądze tu chodzi, że Wy
po prostu uwielbiacie mieć usta pełne wibratora. Że bez niego, bez lu-
bieżnego wspomnienia o nim, wręcz nie możecie zasnąć. I kiedy teraz
prowokacyjnie zamieściłem, jako propozycję w zabawie na wybór gnio-
ta roku 2007, swoją konferencję z wibratorem, jak dzieci rzuciliście się
do głosowania, nie wiedząc, że Wasze rozpalone oczy i gorące, buchają-
ce komentarze mówią wszystko. Was to podnieca – samo użycie słowa
„wibrator” – tak samo pewnie, jak policjanta podniecało wpychanie pe-
nisa i wymachiwanie pistoletem.
To zakłamanie Dzieci Neostrady, siedzących na codziennych dyżu-
rach przed monitorami komputerów i pisujących komentarze na poli-
tyczne zlecenie i za partyjne lub nawet (jak mówią słuchy) publiczne
pieniądze, mało mnie dziwi, bardziej – smuci. Gdzieś obok Was prze-
chodzi zwykła ludzka wrażliwość, zwykłe zrozumienie i rozróżnienie
wagi spraw: czym jest gwałt, a czym jest dramatyczna próba publiczne-
go wezwania do napiętnowania gwałtu. Was gwałt nie razi – co zresztą
jest ciekawe w kontekście i prawa, i sprawiedliwości, i katolickiej moral-
ności. Razi Was i podnieca kawał plastiku. I jest Wam tym łatwiej, że
chowacie się za anonimowością Internetu: nikt z Was, lubieżni hipokry-
ci, nie ma odwagi stanąć naprzeciw mnie i pod własnym nazwiskiem
powiedzieć: tak, panie Palikot, ja mam inne zdanie.
Ten filister tchórzem jest podszyty – panowie partyjni komentatorzy.
5 stycznia 2008
91
Rozdział 5: Zabiebrzony w Dzierwanach
NIE MA MOWY, ŻEBYM ZDRADZIŁ LUBELSZCZYZNĘ, A JEDNAK…
zakochałem się w Dzierwanach, w małych wioskach nad Biebrzą, w zie-
leniach i błękitach Suwalszczyzny. To ciągle nieodkryty kawałek Pol-
ski, obszar fascynujący, czysty, spokojny. Tu żyje się wolniej, pewnie
i trochę trudniej niż w Warszawie lub innych dużych aglomeracjach,
ale mam wrażenie, że jest to życie bliższe natury, bliższe prostym za-
sadom i normom.
Choć Suwalszczyzna mocno się zmienia. Ludzie emigrują za pracą,
część z nich wraca, stawia nowe domy. To, co kiedyś było tanie i w nad-
miarze – tak zwana siła robocza – teraz staje się trudniej dostępne. To,
co można było kupić za bezcen, wreszcie ma swoją cenę.
Ten region zasługuje na nowe otwarcie. Zasługuje na to, żeby go
poznać, odkryć, zrozumieć. I promować. Niewiele mamy już takich
miejsc…
Nad Biebrzą
Najbardziej nieoswojony, dziki i wytrącający z równowagi i rutyny
jest pejzaż Biebrzy. Krajobrazy Afryki, Azji, Ameryki Południowej od
setek lat na wszystkie strony przerabia literatura, a potem kino. Tym-
92
czasem Biebrza to coś zupełnie niesamowitego, to krajobraz z innej pla-
nety! Brakuje pojęć, ram, klisz, aby to jakoś przyswoić. Po prostu… trze-
ba się zabiebrzyć.
To swoje się-zabiebrzanie pokazuję w galerii FotoPalikot. Od kilku lat,
w kwietniu i marcu, spędzam nad Biebrzą każdy wolny dzień. Jej rozle-
wiska mają wówczas miejscami dwadzieścia pięć kilometrów szerokości
i ciągną się właściwie na całej długości rzeki, kilkadziesiąt kilometrów.
Nieprawdopodobny jest błękit wody i przebijająca z niego zieleń. Hałas
tysięcy gęsi podnoszących się do lotu lub jazgot wszystkich ptaków naraz
– dzielnie szukających kawałków lądu i grzebiących w wodzie dziobami.
Prawdziwa przygoda zaczyna się jednak wówczas, gdy zaczynam tro-
pić lornetką wybrane gatunki ptaków. Wówczas świat zmienia perspek-
tywę i cały znajduję się wewnątrz tego świata. Mścichy, Zajki, łódka na
bobra, lot balonem nad rozlewiskami, marsz przez czerwone bagno,
podglądanie cietrzewi, spływy tratwą lub kajakami, letni spływ tratwą,
na której się śpi i biwakuje – to przeżycia absolutnie kultowe. Z pozio-
mu wody szuwary stanowią ścianę nieprzebytej zieleni. Na brzeg na
ogół nie można wejść, bo też, prawdę mówiąc, nie ma po co. Są takie
odcinki, gdzie przez dwa, trzy dni nie ma możliwości opuszczenia tra-
twy. Trzeba płynąć. Co pewien czas pojawiają się tak zwane dołki – głę-
bokie miejsca, w których można pływać. Woda Biebrzy jest pełna torfu,
ciemnobrązowa, żywa i jednocześnie spokojna. W porównaniu z Bie-
brzą Rospuda i Czarna Hańcza to dziecinna zabawa.
Ten świat ma jedną wspólną, wyjątkową cechę: jest prawdziwy, nieuda-
wany. W nim każde pojęcie ma swój właściwy, nadany przez przyrodę
sens. Zupełnie inaczej niż w życiu publicznym, którego stałem się częścią.
1 lipca 2007
58 komentarzy
Dzierwany, 2 lipca
Przyleciałem tu w piątek wynajętym samolotem; czekam na trans-
port ze Stanów własnego. Zdecydowałem się go kupić ze względu na
93
absurdalnie wysokie ceny wynajmu samolotów w Polsce. Jeśli przepisy
pozwolą, spróbuję wynajmować go innym ludziom po niskich cenach
i rozbujać ten rynek usług w Polsce. Kto pierwszy zaoferuje cenę prze-
lotu niewiele większą od przejazdu luksusowym samochodem z kie-
rowcą, ten otworzy i podbije rynek przewozów pasażerskich małymi
samolotami.
Na razie jednak – zamiast samolotu – rower. Wreszcie nie pada! Wsta-
ję tu wcześniej od żony i albo spaceruję do bobrów (jezioro w lesie
z ogromnymi żeremiami), albo jeżdżę rowerem, czasem kąpiel w jezio-
rze, choć teraz jest za zimno. Trasa wokół jeziora Jaczne (dwadzieścia
cztery metry głębokości) do Smolnik i przez las starą krzyżacką drogą
z średniowiecza do domu zajmuje mniej więcej czterdzieści minut, ale
w terenie pagórkowatym, więc wracam zmęczony.
Mamy, które były u nas przez tydzień, leniwie spacerują przed do-
mem. Krowy cicho muczą w oddali. Śniadanie na zewnątrz – jak zawsze
przez całe lato. Dziś jajecznica z kurkami. W sklepie w Suwałkach jest
świeża sielawa, więc na obiad ryby w głównej roli, a przedtem kwiat
cukinii opiekany w białku. Do tego białe wino. Ale wcześniej – podczy-
tuję blogowe komentarze. Dużo ich! I dziwnie się czuję, bo obiecałem
sobie samemu pełną szczerość we wpisach, a w konsekwencji narażam
się na złośliwości, przekleństwa, zgryźliwe komentarze. Może więc nie
powinienem pisać o białym winie, o samolocie ani nawet o sielawie?
Może lepiej podać: siedzę przed drewnianym, sypiącym się domkiem
Funduszu Wczasów Pracowniczych i grzebię patykiem w ziemi – w po-
czuciu braku sensu istnienia?
Nie, chyba nie tego Państwo oczekują. To powinna być szczera roz-
mowa, szczera wymiana informacji – o tym, co robię-robimy, co myślę-
-myślimy, czym żyję-żyjemy. Tak to zostawmy. I tę sielawę, i ten samo-
lot, i Dzierwany.
2 lipca 2007
27 komentarzy
94
Woda w Jacznie
Jezioro jest głębokie na mniej więcej dwadzieścia pięć metrów. Woda
ma kolor turkusowy, jak w Morzu Śródziemnym. W dotyku przypomina
jedwab… Jest gęstsza od normalnej wody, takiej jak w rzekach czy choćby
w jeziorze Hańcza. Najbardziej niezwykłe jest to, że brzeg jest całkowicie
dziki, żadnej architektury. Często nikt inny nie pływa, wówczas słychać
tętent koni biegających po okolicznych wzgórzach – jak z Doliny Issy.
15 lipca 2007
19 komentarzy
Grzyby!
Z radością podaję, że oprócz Gombrowicza i polityki w ostatnich
dniach pasjonują mnie… grzyby. Pojawiły się tydzień temu: rydze, praw-
dziwki, kurki, kozaki. Rydz jest oczywiście czymś zupełnie wyjątkowym.
Smażony na maśle i posypywany po smażeniu grubą solą; to ważne,
żeby nie solić w trakcie smażenia. Do rydzów czerwone chianti albo
inne łagodne wina o wyraźnym bukiecie wiśniowym.
Kurki smażone też są dobre, choć to oczywiście nie to samo co rydze.
Z kurkami można za to zrobić wiele potraw o podobnych, dużych walo-
rach smakowych. A ze smażonymi rydzami? Rydz w żadnej innej posta-
ci się nie równa. W moich rodzinnych stronach pod Biłgorajem rydze
rosły na podmokłych, bagiennych terenach, a tu, na Suwalszczyźnie,
zbiera się je wszędzie, także w sosnowych lasach. Kurki natomiast za-
wsze wolą pagórki i suche tereny. Kika dni temu znalazłem ich trochę
i wróciłem do domu, gdzie gospodyni przygotowywała młodą, duszoną
w maśle i oliwie kapustę. Dodałem więc kurki i trochę pomidorów. Efekt
znakomity! Ważne, aby kapusty nie dusić zbyt długo, podobnie, a nawet
jeszcze krócej, grzyby (prawie surowe) i pomidory. Pomidory można
w ogóle potraktować jak pietruszkę: posiekać w kostkę i posypać nimi
kapustę z kurkami. Danie to dołączyło do risotta i przede wszystkim do
jajecznicy na kurkach na liście moich kultowych dań domowych.
95
Jedzenia surowych grzybów nauczyłem się w Piemoncie: cienko kro-
jone prawdziwki polane oliwą i odrobina czerwonego pieprzu. Teraz
chętnie sam eksperymentuję. Ponieważ prawdziwki obrodziły, to pra-
wie codziennie jemy pastę; grube rurki gotowane
al dente dodajemy do
wcześniej cienko pokrojonych prawdziwków i świeżego czosnku. Doda-
jemy oliwę i świeży pieprz – i mamy absolutnie niezwykłe, pełne sma-
ków danie.
A dziś znalazłem na brzegu lasu trzy kanie. Kania smażona w panier-
ce z jajka, mąki i bułki tartej jest po prostu nokautująca. Czy ktoś jeszcze
może się zatem dziwić, że zamiast pisania o polityce wolę czasami pisać
o grzybach?
19 lipca 2007
19 komentarzy
Gadające krowy
Tu, na Suwalszczyźnie, krowy rozmawiają z ludźmi. To nie żart.
Początkowo dziwiło mnie tylko to, że zawsze na mój widok muczą.
Z czasem zauważyłem, jak pani Daniela (nasza gospodyni) mówi do
nich. Przemawia, rozmawia z nimi, zagaduje… Wówczas zrozumiałem,
że poszczególne rodzaje muczenia coś znaczą. Pewnie: chodź tutaj, wy-
dój mnie, chce mi się pić, połaziłabym trochę. A może nawet – pogłaszcz
mnie? Dzieje się tak dlatego, że gospodarze traktują je jak domowników
i gaworzą z nimi albo jak z dziećmi, albo jak z sąsiadkami. Ponoć mleko
i mięso od takich krów jest znacznie zdrowsze. Tylko strach pomyśleć,
że ktoś mógłby zabić taką gadającą krowę. Ja w każdym razie chyba nie
mógłbym jej zjeść…
Jedno zdanie pointy… Która odnosi się do wielu dyskusji, także tych
uprawianych przez fanklub moich przeciwników:
Większość z nas lepiej rozumie innych niż siebie.
20 lipca 2007
11 komentarzy
96
Praca, praca, praca
Żeby umówić kosmetyczkę w Suwałkach, trzeba czekać tydzień.
Kominiarz nie przyjdzie wcześniej niż za dwa. Naprawa kuchenki?
Ustawienie anteny satelitarnej? Ktoś do lodówki? Tak, ale za kilka-
dziesiąt złotych za godzinę pracy! I co najmniej po trzech dniach od
zamówienia!
Czy Suwałki to część Francji albo Wielkiej Brytanii?
Notariusze kończą pracę o godzinie 15.00!!! Nie ma ginekologa, bo
wyjechał do Anglii. Byle pomoc żąda dziesięć złotych za godzinę. Jakiś
człowiek chciał mi sprzedać cztery grzyby za piętnaście złotych!
Taksówkarz jedzie z rodziną na weekend do Palangi, na Litwę, a asy-
stent lekarza z żoną jadą wyszaleć się w Kłajpedzie.
Ja idę czytać opracowanie na temat biedy w Polsce.
25 lipca 2007
19 komentarzy
Ptaki
W tym roku sezon na drapieżniki. Prawie nie jeżdżę nad Bieb rzę,
żona jest już w ósmym miesiącu ciąży, musimy oszczędzać ją i dziec-
ko, a ja chcę być jak najbliżej nich. Siedzę więc w Dzierwanach i og lą-
dam drapieżniki. To jedyne, co jest dostępne bez łażenia po la sach,
chaszczach i bagnach. Dominują błotniaki, dwie pary krążą nad na-
szą polaną. Teraz już z młodymi, więc krążą w trójkach. Wspaniale
dają się nosić wiatrom i atakują z bardzo dużej wysokości. Nie wiem,
czy stawowe czy łąkowe, ale przychylam się do wersji, że jednak
łą kowe.
Krótkie wycieczki do innych dolin dają szansę spotkania jedynie kani,
myszołowa i orlików. Dlatego zupełnie niespodziewane wydało mi się
spotkanie, rzadkiego bardzo, orła przedniego. Na czym to polega, że
orzeł jednak zwala z nóg?! To przekleństwo dla istot podrzędnych, gdy
w ich otoczeniu nagle zjawia się gość rzadki, o urodzie tak wielkiej, że
97
wszystko inne wydaje się nawet nie kopią, lecz jakimś rodzajem niedo-
pracowania, jakiegoś wycofania się. Teraz obojętnie patrzę na loty błot-
niaków albo na sowę. Cóż – orzeł! To jest ptak!
6 sierpnia 2007
14 komentarzy
Pan Marian
Pan Marian, kamieniarz z Wiżajn, przyjechał zobaczyć poprawki, któ-
re trzeba zrobić w murze, nie jego roboty zresztą. Ten wybitny fa-
chowiec cztery lata temu ułożył (tak! tak! to się układa, a nie muruje)
ściany stodoły. Zerknął też na kamienną piwnicę, którą zaczął mi muro-
wać jeden z portierów.
Siedemdziesięcioletni kamieniarz, Pan Marian, wybuchnął śmiechem,
widząc tę robotę. To nie był uśmiech wyższości, to nie był uśmiech iro-
niczny, to nie był uśmiech pychy.
Ten uśmiech kwitował niedoskonałość i brak poszanowania miary.
Był skromny i wyrażał myśl, że nie należy brać się za robotę, której ide-
ałowi się nie dostaje.
7 sierpnia 2007
46 komentarzy
Supraśl
Zwiedzaliśmy dziś z żoną to piękne miasto. W tym odbudowy-
waną cerkiew z szesnastego wieku. Straszny to kicz, na ścianach plaka-
ty zamiast ikon. Brak fresków i podłóg. A była to jedyna bizantyj-
ska budowla w Polsce. Sam nie wiem, na co poszły wielomilionowe
dotacje na ten obiekt z budżetu państwa. Strach myśleć, co będzie
dalej. Czas chyba żądać nie tylko sprawozdań, ale też audytów dla
państwowych dotacji. Także tych dla Kościoła. Taka przejrzystość
bardzo by pomogła nam wszystkim. W budynkach, oczywiście, zero
98
informacji o kosztach i źródłach finansowania remontu. To dopiero
barbarzyństwo!
8 sierpnia 2007
38 komentarzy
Powrót
W sobotę w kilka osób, a byli wśród nich dwaj Krzysztofowie, Maj-
chrzak i Cugowski, oglądaliśmy rosyjski film Powrót. To piękny film
o tym, że śmierć ojca może być dla synów nieuniknioną ceną dotarcia
do prawdy. Ta śmierć w filmie jest oczywiście nie tylko fizyczna, ale też
symboliczna. Wszyscy zabijamy swoich rodziców, aby być sobą.
Piękną książkę o archetypowej walce na śmierć i na życie pomiędzy
córką i matką napisał Karl Kerenyi pod tytułem Eleusis. Te najstarsze
misteria greckie temu właśnie były poświęcone. Jak dziś dokonuje się
inicjacja? Co trzeba zrobić, aby dorosnąć? Wydaje mi się, że dziś spro-
wadza się to do bardzo powierzchownych symboli konsumpcji, typu sa-
mochód, wakacje za granicą, dom z basenem. Dziś zabijamy siebie, żeby
dorosnąć. Nikt zatem nie wraca, wszyscy zjedli siebie.
10 sierpnia 2007
66 komentarzy
Dupowo RP
Sąsiad z dołu pożyczył mi miejscową gazetę „Jaćwież”, a tam artykuł
Oranki kole Dupków, czyli o nazwach miejscowości na Mazurach.
W tym artykule zaś takie oto nazwy miejscowości: Bździele, Dupki,
Jadupie Wielkie, Kurwia, Kurwiki, Osranki, Oszczywilki, Pierdzielewo,
Pizdki, Pupy, Usranki, Zasraje. W tekście znajdują się wyjaśnienia źró-
deł takich właśnie nazw. Większość z nich powstała wskutek prze-
kształceń pierwotnych litewskich lub pruskich słów – o zupełnie od-
99
miennym znaczeniu – wraz z napływem ludności innego pochodzenia.
Tak jakby ostatnią zemstą wobec tych, którzy i tak zniknęli, było jesz-
cze obraźliwe przekształcenie nazwy miejsca, w którym kiedyś żyli.
I jak to zawsze w zemstach: wrogów już nie ma, ale my wciąż tkwimy
w Gównie.
Wpis powyższy dedykuję niektórym komentatorom tego dziennika.
11 sierpnia 2007
40 komentarzy
Kamienie
– Brakuje kamieni – powiedział Pan Marian. – Ludzie mają teraz sza-
cunek do kamienia, nie to co kiedyś. Zobaczy pan, dojdzie jeszcze do
tego, że na Suwalszczyźnie zabraknie kamieni – dokończył ze zmartwio-
ną miną.
Tu?! Gdzie są rezerwaty kamieni?! Tu, gdzie kamień – na kamieniu!
Tu ma zabraknąć kamieni?!
– Tak, ludzie teraz wszystko cenią, od czasu jak jesteśmy w Unii – do-
dał z miną człowieka, który niejedno już przeżył.
15 sierpnia 2007
7 komentarzy
Listopadowe Dzierwany
Przyjechaliśmy z żoną na kilka dni – odespać dwa miesiące kampanii
i dwa miesiące z Frankiem. Od połowy sierpnia nie byliśmy ani razu na
ukochanej Suwalszczyźnie. Obudziły się motyle zwabione nagłym pod-
grzaniem. Lata ich kilkanaście, bardzo kolorowych. I tworzy to wrażenie,
jakbyśmy wylądowali na jakiejś egzotycznej wyspie, a nie w północnej
i szarej Europie. Intensywność kolorów – tak, intensywność! – listopa-
da, ich swoista perskość, nasycone brązy, fiolety, atramentowe kolory
100
wód widać tylko na wsi. W mieście stają się jednak brudne. Zachwyca-
jące są omszałe gałęzie drzew owocowych, nasączone wilgocią. Resztki
owoców kaliny, jabłka uderzają siłą czerwieni. A najpiękniejsza jest
przeorana ziemia, mieniąca się wszystkimi możliwymi tonami. Ziemia
tłusta od kolorów, oleista do refleksów.
1 listopada 2007
18 komentarzy
Kolory listopada
Zamieszczam dziś zdjęcie zrobione dwa dni temu nad Biebrzą
w środkowym basenie, w okolicach miejscowości Mścichy. Kolory jak
z sierpniowej Prowansji w godzinach między 17 a 19… Okolice Ochry
mają taką barwę. Tak, listopad jest pełen niespodzianek. Ma niezwykłe
kolory. Także dni pochmurne, pełne mgieł i deszczu. Jest jakaś dusza
listopada. I tak się zaczyna niesamowicie, od celebry spotkania ze
zmarłymi…
3 listopada 2007
5 komentarzy
Święta w Dzierwanach
Przyjechaliśmy wczoraj i zostajemy na Święta na wsi. Pierwsze chwi-
le są zawsze euforyczne: tak bardzo kochamy to miejsce i jest ono tak
piękne. Tydzień sejmowy i droga dają znać o sobie, więc spałem do
11.30, od 22.00, a zatem trzynaście i pół godziny. Śnili mi się Tusk, Ko-
morowski, Gosiewski w postaci wielkich lalek kiwających głowami. Mam
nadzieję, że kolejne noce będą świąteczne, nie polityczne.
22 grudnia 2007
3 komentarze
101
Kolacja wigilijna
Zaczęliśmy od cebuli w świeżo tłoczonym oleju lnianym, podanej na czar-
nym chlebie, do tego kieliszek wódki, polskiej oczywiście. Dalej śledzie na
dwa sposoby w oleju rzepakowym i konopnym – teraz także tłoczonym na
wsi w okolicy Biłgoraja, w małych wiejskich tłoczniach. Jeden z goździkami,
zielem angielskim i kolendrą, a drugi – z majerankiem, tymiankiem i pie-
przem kolorowym. Absolutnie genialne! Później karp smażony i zapiekany
po smażeniu, do tego chrzan w śmietanie. Szczupak w sosie chrzanowym
i w sosie grzybowym. Najpierw zagotowany lekko w rosole, a potem zapie-
czony w sosach. Przy karpiu przeszliśmy na wino białe; najpierw z małej
piwnicy Dorigio wino Ronc di Juri – piękne sauvignon o bardzo dojrzałej
budowie, co jest rzadkością w tym szczepie, później tofiowe Torcceli.
I tyle jeśli chodzi o ryby. Dalej był barszcz z uszkami, groch z kapu-
stą, pierogi z grzybami, fasola z olejem z oliwek. Tu zaczęliśmy od trady-
cyjnego Chianti od Bran Caia z 2004, typowe, mocne, wiśniowe; kończyli-
śmy zaś burgundem Gevrey Chambertin z 1999 – zupełnie zaskakującym
swoją świeżością i jednoczesnym stajennym zapachem. Potem racuchy
i kutia w towarzystwie calvadosu… Dziś z niechęcią patrzę na jedzenie…
25 grudnia 2007
41 komentarzy
Krajobraz tych dni
To jest trochę tak jak na Syberii albo w Laponii: nisko, szare niebo
i ogromny pas bieli obejmujący całość lasu. Jeziora stalowe w odcieniu.
Gadające od mrozu drzewa i dobra widoczność. Dni bardzo krótkie,
więc biel szadzi jest na wagę słońca. Dodaje energii. Drewniane chaty
i gdzieniegdzie szczekające psy. Suwalszczyzna, po raz pierwszy od pię-
ciu lat, odkąd tu przyjeżdżam, jest biegunem zimna. Codzienne spacery
są jak sesja jogi – wprowadzają ład do duszy.
27 grudnia 2007
8 komentarzy
102
Karma dla kotów
Opowiadał mi jeden z miejscowych ludzi z Wiżajn, jak to dwadzieścia
lat temu po raz pierwszy pojechał do roboty w Niemczech. Wszystko
wydawało mu się bardzo drogie, więc niezmiernie ucieszyły go tanie
konserwy. Jak się okazało po wielu miesiącach, były to konserwy dla
kotów. Ale jemu nie przyszło do głowy, że coś takiego w ogóle może
istnieć, a ponieważ słabo znał język, wiele zaoszczędził, żywiąc się kar-
mą dla kotów.
Znajoma mojej żony zorientowała się po wielu tygodniach, że to nie
kot, ale jej syn wyjada chrupki z karmy dla kotów. Pobiegła przerażona
do lekarza, a ten zapewnił ją, że sam miał taki przypadek z własnym
synem i że nie ma sensu zabraniać – samo przejdzie. I rzeczywiście, po
kilku tygodniach syn znajomej żony stracił ochotę na jedzenie tego typu
chrupek.
To mi przypomniało historię sprzed lat, jak to znajomy domu, wy-
piwszy trochę więcej, wrócił późno do swojego mieszkania i niezmier-
nie się ucieszył na widok gulaszu, który znalazł w lodówce na dolnej
półce. Siadł więc z apetytem do kolacji, a gdy na dół zeszła żona – przy-
witał ją komplementem na temat królewskości gulaszu, tłumiąc w ten
sposób wyrzuty sumienia z powodu spożycia nadmiernej ilości alko-
holu. Wyjaśnienia, że to nie gulasz, ale karma dla kotów, uznał za zło-
śliwości poirytowanej pijackim wybrykiem żony. A ta machnęła ręką
na pijackie upieranie się męża i poszła spać, pozwalając mu skończyć
danie. Tylko kot nerwowo biegał po kuchni, przeczuwając nici ze śnia-
dania. Dopiero następnego dnia dotarła do znajomego pełna informa-
cja o gulaszu.
Przychodzi taki dzień w życiu, że dowiadujemy się, iż to, co braliśmy
za pełnię życia, było jedynie karmą dla kotów. Reszta, jak mawiał Szeks-
pir, jest milczeniem.
30 grudnia 2007
39 komentarzy
Ślozy pociekły
„Syn był tylko rano w wigilie i pojechał do swatów, to mi ślozy pociek-
ły, jeszcze zanim ta moja stara suka zdechła. A mówią, że zwierzęta
w wigilie gadają, ta moja tyle nagadała, że zdechła, tom się popłakała
i dalej mi ślozy ciekły. A jak mąż do roboty na wieczór poszedł, to już
całkiem mi ciekły, a ze dwie godziny. Tak i chora jestem: gardło boli…”
Tak mi nasza pani Daniela wigilię swoją opowiedziała.
Jak w duszy gra, to i ciało się dobrze ma!
Po południu bracia Wilki, cieśle, przynieśli kiełbasę własnej roboty.
Wilczyska przyjechały – oznajmił pan Darek. Kiełbasa fantastyczna,
półsurowa, wędzona tylko w dymie. Pytam ich: – Jak to robicie, że tak
wręcz smak mięsa się w niej czuje? – Tak, jak się w domu robiło – odpo-
wiadają. – No, ale jak? – A, matka tak robiła! – Jaki przepis jednak? Co,
kiedy, z czym? – dopytuję niezrażony. – Wie Pan – odpowiada Antoni
– chodzi o to, aby się nie zaparzyła w ogniu, ot i cała filozofia… ale jaki
my bimber z wiśni mamy, dwa razy pędzony! Zmienili temat…
Prawdziwa wiedza jest więc zawsze niewypowiedziana!
29 grudnia 2007
12 komentarzy
105
Rozdział 6: Ja w nerwowej sprawie
SĄ HISTORIE, KTÓRE BULWERSUJĄ. SĄ PROBLEMY, KTÓRE KAŻĄ
podnosić głos, bo w normalnej rozmowie nikt nawet nie próbuje ich
zauważyć. Są takie sprawy, które szokują, choć do szokujących wcale
zaliczane być nie muszą.
Dlaczego o zapłodnieniu in vitro trzeba rozmawiać z hierarchami
kościelnymi, a nie – równolegle – z lekarzami i organizacjami kobiecy-
mi? Dlaczego media potrafią z taką mocą żerować na ludzkich trage-
diach, zamiast przejść nad nimi w pełnej współczucia ciszy? Dlaczego
ojciec Rydzyk może być bodaj jedynym człowiekiem, którego ustawia
się ponad/poza prawem? Dlaczego publiczna obraza Żydów ma ucho-
dzić bezkarnie? Dlaczego zgadzaliśmy się na to, by z biurokracją wal-
czyli biurokraci?
Takie pytania nie wzbudzają publicznych emocji. Doda, rozmiar jej
biustu – tak. Choroba generała Jaruzelskiego, pytania o nadużywanie
alkoholu przez prezydenta – owszem. Ale panosząca się biurokracja?
Obrażanie mniejszości narodowych? Potęga mediów? To nie są tematy
do dyskusji. W gruncie rzeczy nasz rozgadany naród nie lubi rozma-
wiać. Bo to oznacza wysiłek.
106
Najpierw igrzyska, potem życie?
Ten wątek miał być poświęcony wyłącznie budowie stadionów i in-
frastruktury w kontekście
EURO
2012, ale w obliczu niedzielnej kata-
strofy autokaru we Francji nie można go pozostawić bez odrębnego
komentarza.
Gdy Hiszpania wstąpiła do Unii Europejskiej (opowiedział mi o tym
Marek Komorowski, dziś członek komisji do spraw społecznych w Parla-
mencie Europejskim z ramienia
KPP
Lewiatan), to jedną z pierwszych
decyzji rządu było zaliczenie infrastruktury transportowej do prioryte-
tów rozwojowych. Pierwszym zrealizowanym projektem infrastruktu-
ralnym był szybki pociąg z Madrytu do Sewilli. Inwestycja kosztowała
dwanaście miliardów euro i spowodowała skrócenie czasu przejazdu
z pięciu godzin do trzech. Co roku budżet Hiszpanii dokładał miliard
euro dotacji do tego połączenia. Każdego też roku inwestowano własne
i unijne pieniądze w budowę nowych dróg i tras kolejowych, odkładając
wiele innych celów politycznych na dalsze lata.
Czy to miało sens?
Tak. Po wielekroć – tak. Dziś Hiszpania ma jedną z najlepszych w Eu-
ropie sieci kolejowych, szybkie pociągi, znacząco odciążone z ruchu ko-
łowego drogi, a poza tym – setki kilometrów autostrad.
Pytanie o sens takiego priorytetu warto sobie zadać teraz, gdy mamy
zamiar, jako państwo, wydać miliardy złotówek i euro na budowę dróg
i stadionów. Czy ktoś to liczy? Czy jest jakiś plan kosztów utrzymania
tych obiektów po ich wybudowaniu? Chociażby stadion w Warszawie:
czy i jaki jest sens budowania jednocześnie stadionu Legii (czterysta
osiemdziesiąt milionów) oraz stadionu narodowego (dwa miliardy)? Czyż
nie tańsze dla nas byłyby drogi ekspresowe, a nie autostrady? Czy ist-
nieje jakaś forma współpracy i uzgadniania projektów rządowych i samo-
rządowych? Widzę tu raczej gierkowski entuzjazm do budowania, bez
oglądania się na długotrwałe koszty, a nie racjonalne planowanie naszej
przyszłości. Już raz wpadliśmy w biedę przez bezmyślne inwestycje.
Czyżby niczego nas to nie nauczyło?!
Pis
zę to przejęty wydarzeniami z Francji, myśląc o polskich prioryte-
tach: najpierw igrzyska, potem życie… Budowa i modernizacja dróg oraz
107
linii kolejowych powinna stać się bezwzględnym priorytetem w strategii
rozwoju naszego kraju. A nie jest. Mam wrażenie, że władza więcej uwagi
poświęciła samej sobie i konkurentom politycznym niż podstawom budo-
wy nowoczesnej gospodarki. Że więcej czasu i zaangażowania kosztowało
ją utworzenie
CBA
niż decyzja o modernizacji sieci transportowych. Że
euforię w związku z
EURO
2012 skierowano na debatę o personalnej ob-
sadzie komitetu zarządzającego tym projektem zamiast na stworzenie
podstaw prawnych przyśpieszających budowę szybkich tras i kolei.
Tragedia pod Grenoble zasmuciła nas wszystkich, ale przecież takie
tragedie, w mniejszej jednorazowo skali, zdarzają się każdego dnia. Wie-
lu z nich można by uniknąć, gdybyśmy listę politycznych priorytetów
ustawili na odwrót: najpierw życie, później igrzyska…
22 lipca 2007
27 komentarzy
Wszystko na sprzedaż
Refleksja po wczorajszym dramacie. Oglądałem w telewizji materiały
dotyczące tragicznego wypadku we Francji. Reporterzy telewizyjni i ra-
diowi wchodzili z kamerami i mikrofonami do wnętrz kościołów i poka-
zywali płaczących ludzi, przepytywali ich. Szlag mnie trafił. Pomyślałem,
że gdyby mogli, filmowaliby spadający autobus i palących się w nim
ludzi. Wyłączyłem telewizor i nie zamierzam go uruchamiać w najbliż-
szych dniach.
23 lipca 2007
44 komentarze
Wiadomości
Oglądałem dziś „Wiadomości” w pierwszym programie telewizji pu-
blicznej. Rzadko to robię, ale tym razem nie zdążyłem na „Fakty” (grzy-
108
by!!!). W jednej z informacji doniesiono, że polscy górnicy zostali fan-
tastycznie przyjęci w Anglii. Doceniono ich kwalifikacje! Już uczą się
angielskiego! Hurra! Sukces! Pytani górnicy mówią o tym, jak wysokie
są ich zarobki i o ile bezpieczniej jest w angielskich kopalniach.
Przeraziłem się, że pewnie na górnicze saksy wyjechało kilka, a może
nawet kilkanaście tysięcy osób! Ale gdzież tam! Wstrząsnęła mną infor-
macja, że chodzi o… dwudziestu sześciu górników!!!! Tylko! A przekaz
miał wymowę taką, jakby cały naród został wyróżniony. W głównych
wiadomościach! O dwudziestu sześciu emigrantach powiedzieli, doda-
jąc tej garstce wyjątkowego splendoru! Boże, zmiłuj się nad nami!
Te kompleksy, które każą doszukiwać się jakiejś sprawy polskiej w tym,
że garstka ludzi pracuje… dobrze! Po prostu: dobrze. Doprawdy, to że-
nujące i jakże pomniejszające wartość nas wszystkich! A przy tym ani
słowa o problemach polskiej emigracji: podwójnych podatkach, rozbiciu
rodzin, braku infrastruktury umożliwiającej codzienny kontakt z admi-
nistracją państwa – mamy tylko jedną placówkę konsularną w Londy-
nie, tylko jedną!
Kiedy trochę ochłonąłem po tych prowincjonalnych ekscesach dzien-
nikarzy, pomyślałem, że oto właściwie obejrzałem instrukcję zachęcają-
cą Polaków do wyjazdu. Informowano tylko o zaletach, ani słowem zaś
o wadach takiej sytuacji. We Francji jest nie do pomyślenia, żeby media
promowały ideę wyjazdu Francuzów na saksy do Anglii – i odwrotnie;
to dyshonor dla kraju, gdy uciekają zeń najlepsi specjaliści – tamtejsi
dziennikarze to wiedzą. Ale tam media mają odpowiednią miarę do
zdarzeń i rzeczy – los małej grupki normalnie, czyli dobrze pracujących
emigrantów nie jest tematem w zachodnich telewizjach…
W telewizji publicznej pracują chyba koledzy sędziego Kryże, pa-
miętający jeszcze gierkowską propagandę. Im się wydaje, że propagan-
da przypisująca każdy oczywisty sukces matce partii należy do naj-
skuteczniejszych… Politycznym kolegom sędziego Kryże gratulujemy
„Wiadomości”.
9 sierpnia 2007
47 komentarzy
109
Stan wojenny 13 grudnia 1981
Komorowski, Niesiołowski, Czuma aresztowani. Mężydło polewany
środkiem łatwopalnym w celu zastraszenia, aresztowany z żoną. Boru-
sewicz się ukrywa. Co w tym czasie robi Kwaśniewski? Myśli o szybkiej
karierze, możliwej dzięki temu, że nie wszyscy się załapią do obozu,
który wprowadził stan wojenny.
A co robi Jarosław Kaczyński? Siedzi u mamy z nogami w misce gorą-
cej wody i karmi koty.
26 września 2007
80 komentarzy
Wojna z biurokracją
To się w Polsce jeszcze nie udało, choć próbowało już wielu. Balcero-
wicz, Hausner, Kluska to tylko niektóre nazwiska. Wszyscy oni chcieli
ograniczyć biurokrację i wszyscy ponieśli sromotną porażkę.
Na świecie też wszyscy walczą z biurokracją, niektórym jednak ta
sztuka nawet się udaje. Najważniejszym warunkiem zmiany jest oczy-
wiście odejście od szalonego zamiaru ograniczenia biurokracji przez
biurokrację. Rząd nie zmniejszy liczby przepisów, może to zrobić
tylko parlament. Drugim wielkim błędem poprzedników były próby
sy stemowego ograniczenia biurokracji, które są trudne intelektual-
nie i często prowadzą do wyczerpania energii mobilizacji na początku
wojny.
Technika, którą trzeba zastosować w wojnie z biurokracją, przypo-
mina trochę technikę nalotów dywanowych na wybrane cele, ale bez
rozpoczynania wojny pozycyjnej. Likwidacja tylko tych przepisów,
które się da zlikwidować bez brania jeńców, czyli poprawiania ustaw.
Atakujemy wyłącznie te, które na zasadzie wielkiego leja możemy
zniszczyć całkowicie. W konsekwencji wielomiesięcznego bombardo-
wania może uda się otworzyć kilka frontów. I wyjąć całe obszary spod
110
nadmiernej regulacji urzędników. To pewnie jedna z najważniejszych
wojen w tej kadencji.
27 października 2007
28 komentarzy
Bóg, Kościół, Platforma i ojciec Dyrektor
Tak naprawdę w interesie Kościoła leży, by
PO
„wykończyła” Tade-
usza Rydzyka. Sam jest za słaby, a władza wymyka mu się z rąk.
PO
po-
winna więc szeroko manifestować poparcie dla Kościoła i jednocześnie
twardo grać z ojcem Dyrektorem. Kościół powinien się oburzać, ale
w granicach! To leży nawet w „interesie” Pana Boga, bo nic tak nie od-
pycha młodych ludzi od Kościoła, jak Radio Maryja.
23 grudnia 2007
97 komentarzy
Różne konwencje a in vitro
W związku z dyskusją o zapłodnieniu in vitro Elżbieta Radziszewska
zaproponowała ratyfikowanie przez rząd Europejskiej Konwencji Bio-
etycznej. Określa ona minimalny poziom ładu w sprawach embrionów
ludzkich. Dziś w tej sprawie obowiązuje wolna amerykanka, czyli nie
ma żadnych reguł etycznych ani innych ograniczających swobodę dzia-
łania przepisów. Polskie kliniki są bardzo skuteczne i mają wielu klien-
tów z Europy i świata. Regulować więc czy nie? Rzecz dotyczy życia,
a zatem trzeba się temu głęboko przyjrzeć i zwykłe wyznanie liberała tu
nie wystarczy. Problemy łatwo wymienić: Czy embrion jest podmiotem
i od kiedy? Czy metoda ta jest dozwolona dla wszystkich, czy tylko dla
rodzin niemogących mieć dzieci? Czy dobór komórek może mieć inną
zasadę niż stworzenie życia? Innymi słowy – czy dopuszczamy inter-
wencje genetyczne? Kto jest matką, a kto ojcem etc.
111
Pytania znamy, trzeba teraz poszukać odpowiedzi. Jeśli dopuszcza-
my choć jeden przypadek sztucznego zapłodnienia, to tak naprawdę
ostatecznie przygotowujemy decyzję o całkowitej swobodzie, która wcześ-
niej czy później nastąpi. To jednak nie zwalnia nas z obowiązku opano-
wania tego procesu i ucywilizowania go. Chyba że przyjmiemy w tej
sprawie stanowisko Kościoła o całkowitym zakazie, co pewnie byłoby
trudne, bo wielu ludzi takiego rozwiązania nie zaakceptuje. Pewnie
więc trzeba będzie przyjąć jakieś dość surowe ramy dopuszczania do
zapłodnienia in vitro: minimalizowanie liczby zapładnianych komórek,
zakaz interwencji genetycznej w skład embrionu i tym podobne.
W całej, nieśmiałej na razie, dyskusji w tej kwestii widzę dwa lęki:
o życie płodów i o naturę człowieka. Troskę o życie, o życie ludzkie
łatwiej uznać, aczkolwiek wbrew pozorom kryją się w niej wszystkie
wielkie problemy tożsamości. Pasjonujące jest to drugie wyzwanie. Czy
człowiek z wymienionym sercem, sztucznymi żyłami, sztuczną nogą lub
ręką jest wciąż tylko lekką modyfikacją, czy bramą pomiędzy całkowicie
„naturalnymi” ludźmi a człowiekiem modyfikowanym genetycznie i po-
chodzącym z zapłodnienia in vitro?
Co nas przeraża w tym, że będziemy się rodzić według standardów
lepszej selekcji? To tylko dalszy ciąg ewolucji! Czy z tego, że będziemy
starannie dobrani genetycznie, wynika, że znika tajemnica naszego ist-
nienia? Czy w kryjącej się tu możliwości wielokrotnego zmieniania włas-
nego potencjału czai się groza utraty podmiotowości i zamienie nia czło-
wieka w produkt? Przecież kwestii woli i sumienia to nie zmienia. A może?
Może te kategorie należą tylko do człowieka, tak jak go dziś pojmujemy,
i stąd ten lęk przed światem bez reguł etycznych, gdzie rządzi jedynie
bezwzględna trafność w doborze kodu genetycznego?
Jeśli nasze normy etyczne są obiektywne, to przeżyją i tę próbę, a je-
śli nie są, to też i nie żal… W każdym razie myśl o przeszczepie wątroby
czy serca była dla naszych przodków szokująca, a nawet dziś wielu z nas
lęka się i nie daje zgody na pobranie organów po swojej śmierci. Być
może nasze lęki będą dla następnych pokoleń tak samo niezrozumiałe
i śmieszne, jak dla niektórych z nas są lęki naszych babek. Ponoć po
przeszczepie serca zmienia się człowiekowi charakter – czy już to nie
jest tak naprawdę wyzwaniem, które nas przerosło?
PS. Informuję ponadto, że nasz kraj nie ratyfikował również Protoko-
łu nr 12 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka (o dyskryminacji),
Protokołu dodatkowego do Konwencji Praw Człowieka (możliwość skar-
gi w sprawach dyskryminacyjnych) oraz Konwencji Praw Osób Niepełno-
sprawnych
ONZ
… Uff…
28 grudnia 2007
13 komentarzy
Wiadomości z ostatniej chwili
Łączne szacowane świadczenia zagwarantowane na rzecz szkoły i oso-
by Tadeusza Rydzyka, poczynione w ostatnich miesiącach władzy
PiS
,
przekraczają dwieście milionów złotych. Gdyby jakakolwiek inna pry-
watna uczelnia uzyskała tak ogromną pomoc od państwa, już dawno
siedziałaby w niej prokuratura i
CBA
, a właściciela wyprowadzonoby
w kajdankach. Warto przypomnieć, że afera Rywina dotyczyła znacznie
mniejszej kwoty, poniżej stu milionów złotych.
4 stycznia 2008
66 komentarzy
113
Rozdział 7: Jazda na Platformie
NIEŁATWO BYĆ W PLATFORMIE OBYWATELSKIEJ, CHOĆ TO PARTIA
władzy. Niełatwo, bo postawiliśmy sobie bardzo wysokie wymagania,
a w swoich wyborcach obudziliśmy olbrzymie łaknienie zmian, pożą-
danie cudu, nadzieję na radykalną odmianę i rozwiązanie wszystkich
problemów. Niełatwo być w
PO
, bo atakowani jesteśmy z prawa i lewa,
a każde z konkurencyjnych ugrupowań pragnie naszym kosztem odbu-
dować swoją wielkość i wrócić do władzy.
Lubię Platformę, bo w niej mieści się wielka polityczna różnorodność
i ogrom ludzi, którzy mają pasję dokonywania zmian. Wiem, że to brzmi
jak materiał z partyjnej broszury, ale wymieniam właśnie te główne ce-
chy, które mnie w Platformie trzymają. W czasie wyborów raz przytula-
ło się do nas
SLD
, raz robił to
PiS
, chcąc odzyskać utracony elektorat
i nie rozumiejąc, że reprezentujemy ten nurt społeczny, który nie chce
już ani prawicowego zakompleksienia i zaścianka, ani też lewicowego
pudru przykrywającego szwindle, rządy kolesi i pozory troski o najbied-
niejszych. Myślę, że wyborcy dostrzegli w
PO
normalność, niechęć do
popadania w skrajności i budowania świata na dwubiegunowej nienawi-
ści. W tym kontekście słowa Donalda Tuska poświęcone miłości, a wypo-
wiedziane tuż po wyborach, brzmią jak najczystsze polityczne credo: bo
miłość jest zawsze lepsza od nienawiści.
114
Pis
ałem o Platformie niezbyt często, koncentrując się na pokazywa-
niu jej kolorytu oraz problemów, z którymi przyszło nam się mierzyć.
Czasem, nie ukrywajmy, Platforma i ja mieliśmy do siebie uzasadnione
żale, ale jak to w dobrej rodzinie – szybko dochodziliśmy do porozu-
mienia. W polityce nazywa się to konsensusem, ale ja powiedziałbym
raczej – dawaliśmy sobie łapę na zgodę, często pozostając przy własnych
zdaniach, ale szanując zdanie partnera. Ogromnie to cenne w polityce.
I coraz rzadsze.
Bitwa o Anglię
Do pracy w Europie, głównie w Anglii, wyjechało z Polski co najmniej
milion młodych Polaków. Przyjmijmy, że każdy z nich zarabia około ty-
siąca funtów miesięcznie. Milion razy tysiąc to miliard funtów – tyle
wynosi miesięczna pensja naszej emigracji. Rocznie stanowi to dwana-
ście miliardów funtów. I załóżmy też, że 30% tej kwoty to ich zarobek.
Nasza emigracja może więc zainwestować rocznie cztery miliardy fun-
tów, czyli około sześciu miliardów euro.
W okresie budżetowym 2007–2013 Polska otrzyma sześćdziesiąt sie-
dem miliardów euro pomocy unijnej. W tym samym czasie nasi rodacy
zainwestują trzydzieści sześć miliardów euro zarobionych w Unii. Praw-
dopodobnie kupią mieszkania, samochody i różnego rodzaju sprzęt go-
spodarstwa domowego. Jest wielce prawdopodobne, iż sfinansują swoje
zakupy inwestycyjne w bankach, gdzie posiadane przez nich trzydzieści
sześć miliardów euro daje zdolność finansową o wartości ponad stu
pięćdziesięciu miliardów! Taka więc będzie realna siła emigracyjnych
pieniędzy. Większa niż Unii Europejskiej!
Dlaczego nie Polska?
Pieniądze polskiej emigracji to łakomy kąsek dla wszystkich instytu-
cji finansowych, ba, dla wszystkich państw europejskich. Oczywiście,
pierwsza jest i powinna być ojczyzna: tu przecież mieszka najbliższa
115
rodzina i tu liczy się przede wszystkim na prestiż otoczenia. Ale pytani
o to emigranci nie kwapią się do inwestowania w Polsce. Z kilku powo-
dów. Nikt ich tu nie chce. Władza polityczna nie zrobiła niczego dla
ściągnięcia tych ludzi do Polski i zachęcenia ich do inwestowania w oj-
czyźnie. Urzędy są nastawione wrogo i korupcyjnie. Procedury są ana-
chroniczne, zbiurokratyzowane i przewlekłe, a takie na przykład po-
zwolenie budowlane załatwia się ponad rok!!!!
Klimat dla inwestycji polskich emigrantów w Polsce jest dzisiaj taki,
że – jak mówią ankietowani – nawet aniołom opadają skrzydła…
Równie ważne jak klimat są także podatki. Wskutek różnicy w opo-
datkowaniu większość pieniędzy emigracji jest nielegalnie wwożona
do kraju. Nie zarabia na tym ani polski system podatkowy, ani per saldo
sami obywatele wskutek zmniejszonych wpływów do budżetu.
Co trzeba zrobić, aby polska emigracja wróciła do kraju? Aby chcia-
ła tu powracać, inwestować, rozwijać się? W moim przekonaniu plan
polityczny sprzyjający temu procesowi może być niewiarygodnie
prosty:
1. Likwidacja pozwoleń na budowę.
2. Rozbicie monopoli urzędniczych.
3. Abolicja podatkowa.
4. Zmiany w systemie podatkowym.
5. Kampania społeczna zachęcająca do powrotu i inwestowania
w Polsce.
Zlikwidujmy pozwolenia!
Jak? Obywatel zgłasza, że rozpoczął budowę i… to wszystko. Gminy są
zobowiązane do dokładnego, bardzo precyzyjnego zdefiniowania wa-
runków zabudowy w planie przestrzennego zagospodarowania. Z tej
procedury wyłączone są obszary historyczne i o szczególnym walorze
przyrodniczym, podlegające uzgodnieniu z konserwatorami. Taka filo-
zofia, że człowiek działa i informuje o tym instytucje państwowe czy
samorządowe, ale niczego nie uzgadnia, powinna być docelowo zasadą
działania wszystkich urzędów w kraju. Urzędy obsługują obywateli,
116
a nie kontrolują i limitują ich działania. Obywatel zaś odpowiada w du-
chu kodeksu cywilnego i karnego za zagrożenie życia czy też urucho-
mienie budowy niezgodne z planem przestrzennym.
Rozbijmy monopol urzędniczy!
Mam wrażenie, że najbardziej skorumpowana instytucją w Polsce
jest… sanepid. Pełny monopolista w swojej branży! Korupcja jest za-
wsze córką ograniczonej konkurencji. Tam, gdzie istnieje wyłączność
jakiejś instytucji, tam konieczne jest wprowadzenie konkurencji –
dokładnie tak samo, jak to się stało w swoim czasie w środowisku nota-
riuszy i weterynarzy. Dziś nikt nawet nie pomyśli o korumpowaniu no-
tariusza, to zupełnie niepotrzebne! Akty notarialne sporządzane są
szybko i coraz taniej. Podobnie powinny funkcjonować: inspekcje pracy,
sanepid, biura pracy, sądy hipoteczne i rejestrowe, jak również wiele
innych, także samorządowych, instytucji urzędniczych.
Wprowadźmy abolicję podatkową!
Co miesiąc – w nielegalny sposób – przybywa pieniędzy zarobionych
poza granicami kraju. Konieczna jest abolicja, aby te pieniądze mogły
znaleźć się w polskim obiegu gospodarczym legalnie i szybko. Nikt nie
będzie inwestował większych sum, z obawy, że będzie musiał dodatko-
wo się opodatkować. Abolicja ma sens oczywiście tylko wówczas, gdy
powiązana jest ze zmianą systemu podatkowego. Ten nowy system
musi być konkurencyjny wobec angielskiego i ogólnie – wobec innych
systemów europejskich. Powinno się więc określić, iż każdy, kto zade-
klaruje określoną sumę pieniędzy i zapłaci za nią 1% podatku, jest wol-
ny od wszelkich zobowiązań z tytułu dochodów osiągniętych z pracy
za granicą.
117
Podatki inaczej!
Trzeba stworzyć nową kategorię podatnika, a mianowicie – firmę rodzin-
ną. Firma rodzinna to podmiot prawa gospodarczego, który zatrudnia nie
więcej niż jedną osobę spoza rodziny. Jeśli jej roczne przychody nie prze-
kraczają dwustu pięćdziesięciu tysięcy złotych, zobowiązana jest do pła-
cenia podatku zryczałtowanego w wysokości tysiąca złotych rocznie. Taki
podmiot nie podlega rejestracji, jedynie zawiadamia o swoim działaniu.
Kampania społeczna!
O zamierzonych działaniach trzeba oczywiście skutecznie poinformo-
wać. Tym bardziej że o zarobione w Unii pieniądze polskich obywateli
będzie rywalizować wiele krajów i wiele banków. Taka kampania powinna
jednak zrealizować jeszcze jeden cel: zmianę klimatu społecznego. Prze-
konanie i pobudzenie nadziei polskich emigrantów, że sprawy w kraju
idą w dobrą stronę. Czyj to obowiązek? Aparatu państwowego. To między
innymi rządowe agencje, to służby prasowe polskiego rządu powinny kre-
ować politykę informacyjną skierowaną również do polskiej emigracji.
Zacznijmy o tym rozmawiać…
Prezentuję tu projekty działań w formie haseł, zajawek, które mogły-
by otworzyć publiczną debatę o tym, jak przekonać Polaków emigran-
tów do powrotu i inwestycji w ojczystym kraju. Gra idzie nie tylko
o wartości dochodów, które mogą być – ale nie muszą – transferowane
do Polski. Gra idzie o ponowne przyciągnięcie wielkiej liczby specjali-
stów, którzy nie widząc perspektyw rozwojowych w kraju, zdecydowali
się wyjechać. Coraz bardziej nam ich brakuje, prawda?
Co Państwo na to?
4 lipca 2007
47 komentarzy
118
Nos Donalda Tuska
Kiedy w maju 2005 roku szedłem na pierwsze spotkanie z Donaldem
Tuskiem, znałem tylko dwóch polityków: Henryka Wujca i Bronisława
Komorowskiego…
Wujca poznałem jeszcze w latach osiemdziesiątych w rodzinnym
Biłgoraju, skąd obaj pochodzimy. Podobnie jak wielu moich kolegów,
w liceum zapatrzony byłem w
KOR
, czyli w Kuronia, Michnika i Wujca
właśnie. Kontaktowaliśmy się sporadycznie i dopiero w drugiej poło-
wie lat dziewięćdziesiątych zżyliśmy się bardziej. Z inicjatywy Henryka
i przy współudziale wielu mieszkańców regionu tworzyliśmy Biłgoraj-
ską Agencję Rozwoju Regionalnego i Fundusz Lokalny Ziemi Biłgo-
rajskiej. Z tego wyrosły, choć już z innymi ludźmi, Kolegium
UMCS
, To-
warzystwo Singera i w jakimś sensie – fundacja Szmidtów Kresy 2000.
Sukces Biłgoraja, miasteczka zamożnego, z małym bezrobociem, choć
położonego na wschodzie Polski, to także sukces Wujca. Teraz rzadko
się widujemy, co zauważam z wielkim smutkiem.
Bronka poznałem bodaj w 1994 roku podczas sylwestra w leśniczów-
ce w Lasach Janowskich. Byliśmy potem na wielu prywatnych wypra-
wach i spędziliśmy razem ostatnich pięć sylwestrów. Z tych wszystkich
wydarzeń do najbardziej niezwykłych należy nasz wspólny pobyt w Ro-
sji i polowanie na głuszca. Działo się to jakieś trzysta kilometrów od
Moskwy, w kierunku na Białoruś, o ile sobie przypominam – w marcu
1997 lub 1998 roku. Mieszkaliśmy wśród całkowitych moczarów w jakiejś
pamiętającej drugą wojnę światową leśniczówce. Warunki straszne i na
trzeźwo nie dało się położyć.
To było moje pierwsze polowanie. Nie jestem urodzonym myśliwym
i bardziej ciągnęło mnie do przygody i towarzystwa niż do strzelania.
Wśród prawdziwych myśliwych doświadczyłem swego rodzaju więzi
i kultury, które mają niezwykle wiele uroku. Składają się na to różne
obyczaje, pieśni i… nalewki, a nawet dobra tradycyjna kiełbasa. Dawne
KGB
podesłało nam na wieczór jakiegoś niby-sąsiada, który raczył nas
wódką i próbował wyciągać na debaty polityczne. W pewnym momen-
cie powiedział prowokacyjnie: „Mówcie, co chcecie, ale Polska to prosty-
tutka! Jak Rosja była silna – to była z Rosją, kiedy silna stała się Amery-
119
ka, to poszła za Ameryką”. I patrząc na nas, dodał: „Tylko się nie gnie-
wajcie, ja wam tylko prosto mówię, co myślę”…
Bronek czujnie nie dał się sprowokować, zaczął coś swoim zwyczajem
mądrze i historycznie tłumaczyć. Ja zaś w pewnym momencie powie-
działem: „To i ja ci coś powiem – Rosja to było, jest i będzie gówno. Gaw-
no! Tylko się nie gniewaj, wiesz, bo ja tak tylko po prostu ci mówię… co
myślę”. I tak sobie we trójkę gawędziliśmy, budując przyjaźń polsko-
-postradziecką. I popijając jakimś bimbrem z soku z sosny. Kiedy następ-
nego dnia wyruszyłem z moim przewodnikiem na polowanie, miałem
nie tylko kaca, ale i najzwyklejszego pietra, czy aby nie zginę za karę
gdzieś w tych bagnach.
Wtedy jednak zdarzył się cud opisany później na łamach „Łowca Pol-
skiego”. Ja, debiutant, zobaczyłem walkę kogutów o samicę głuszca.
Rzecz, której prawie nie zdarza się widzieć, i to najlepszym, najbardziej
doświadczonym myśliwym. Głuszca podchodzi się wiele godzin od dru-
giej do czwartej, piątej nad ranem. Posuwać się można tylko w trakcie
określonej fazy pieśni godowej, kiedy ptak głuchnie. Nazywa się ją szli-
fowaniem, w odróżnieniu do pierwszej fazy pieśni, zwanej korkowa-
niem. Tak więc zmarznięty i zdumiony oglądałem walkę kogutów, a po-
tem ustawiłem się do strzału do koguta, który przegrał. Wówczas zleciał
mi pod lufę trzeci, i tego zastrzeliłem. Jako jedyny więc – ja, debiutant
– wróciłem z polowania z ptakiem na flincie.
Z takim to doświadczeniem politycznym szedłem stremowany na
spotkanie z Donaldem Tuskiem do restauracji „Rozmaryn” w Sopocie.
W maju 2005 roku, jeszcze przed wstąpieniem do Platformy Obywatel-
skiej. Pamiętam, że wypiliśmy butelkę czerwonego Lange z Piemontu.
Donald miał wówczas 4–6 procent poparcia jako kandydat na prezyden-
ta. Pamiętam, że powiedziałem mu wówczas, iż moim zdaniem wygra
i zostanie prezydentem.
W trakcie rozmowy zaproponował, abyśmy przeszli na „ty”. Odpowie-
działem, że to nie ma sensu, gdyż za parę miesięcy będzie Prezydentem
RP
i znów będziemy musieli ponownie przechodzić na „pan”. Odparł: to
wówczas przejdziemy ponownie na „pan”…
Wyszedłem z tego spotkania zauroczony. Z wielu powodów. Byłem
pod wrażeniem jego dowcipu, lekkości, skromności i charme’u. Ale
120
przede wszystkim z powodu… jego nosa! Donald Tusk zna się na wi-
nach! Ma nosa! Odróżnia nie tylko dobre i złe, co wbrew pozorom nie
jest łatwe, lecz opisuje bukiet, chwyta niuanse leżakowania i trafia
w sedno, jeśli chodzi o pochodzenie. To w Polsce całkowita rzadkość,
a w polityce poza nim prawie nie występuje.
Nieraz myślę o tamtym Donaldzie, który z dystansem patrzył na to, co
mu los przyniesie. Jeszcze wolny od tej konieczności, która jest dziś jego
mozołem. Choć wciąż jest na fali z trzydziestoprocentowym poparciem
dla swojej partii, choć wciąż jest w grze, jako punkt odniesienia dla mi-
lionów Polaków – ja nadal postrzegam go bardziej przez pryzmat tamtej
elegancji, skromności i luzu niż dzisiejszego przywództwa.
Pis
zę to, świa-
dom trudności jego wyborów i jego rozdarcia pomiędzy nosem do wina
a obowiązkami wobec Państwa. I myślę, że wówczas było mu łatwiej, lżej,
że miał wokół siebie zwartą grupę nastawionych na wspólny sukces
przyjaciół, że w tym wszystkim było mniej kunktatorstwa, a więcej du-
cha, aspiracji oraz – mówiąc slangiem – ikry. Tamten Donald i ówczesny
„Rozmaryn” były dla mnie cichym synonimem nadziei – podobnie jak
dla młodego myśliwego pierwszy ustrzelony głuszec i dla lokalnego dzia-
łacza samorządowego znajomość z „samym” Henrykiem Wujcem.
Nostalgicznie wyszło. Ale to wszystko wina oddalenia. Im dalej od
Warszawy, tym mniej głupich myśli. Może właśnie dlatego – wbrew opi-
nii publicznej – dobrze by było, gdybyśmy już pojechali z sejmu na za-
służone (lub nie) wakacje. Przecież im dalej od Warszawy, tym mniej
głupich myśli…
5 lipca 2007
39 komentarzy
Co zrobi Platforma?
Bo to zła koalicja była – i dobrze, że się skończyła.
Dziś – gdyby rzecz traktować w kategoriach politycznego honoru,
o którym pisałem, inaugurując swój blog – do dymisji powinien podać
się premier Jarosław Kaczyński. Bądź co bądź to w jego rządzie znalazło
121
się dwóch podejrzanych o korupcję ministrów, w tym jeden w randze
zastępcy premiera. Ale na to nie liczę, honor nie należy do najważniej-
szych przymiotów tej władzy. Wystarczy spojrzeć na syndrom „taśm
Rydzyka” – honorowi faceci, gdy ktoś obraża ich żony lub najbliższych,
piorą po gębie, a nie chowają się za kotarą kolejnej afery…
Co teraz? Koalicja mniejszościowa? Wejście
PSL
do rządu? Czy może
jednak – Platforma i
PiS
? Teraz czy potem, po wyborach? Trudno jed-
nak wyobrazić sobie współrządzenie Platformy z
PiS
-em. Za dużo narosło
animozji, za dużo różnic, wypowiedzianych nie w porę słów i dwuznacz-
nych gestów. To niemożliwe, żeby w tej kadencji obie partie wróciły do
stołu rozmów, dogadały się, zaczęły wspólne rządy.
Rząd mniejszościowy? Taki długo nie wytrzyma. Pozostają wybory,
ale jeśli wybory, jeśli wygra je
PO
, to rząd ciągle blokowany będzie przez
Lecha Kaczyńskiego, prezydenta wrogiego wobec Platformy, prezyden-
ta
PiS
, a nie tak zwanych Wszystkich Polaków. Rządzenie z tak wrogo
nastawionym prezydentem oznacza brak możliwości skutecznej napra-
wy państwa i jego rozwoju.
Tak więc po wyborach…
POPiS
? Uważam, że to jednak mało prawdo-
podobne. Po zażartej walce w kampanii, której przedsmak mamy już
w tej chwili, oglądając spoty reklamowe obu partii, po spodziewanej
agresji obu zwaśnionych stron, po „kurszczyźnie” wspieranej siłami Bie-
lana i Kamińskiego – trudno się spodziewać pokojowej debaty. Dopro-
wadziliśmy do swoistego pata, do sytuacji, w której dla tych dwóch po-
łączonych partii nie ma dobrych rozwiązań…
Nie ma wyjścia. Trzeba dążyć do wyborów, a później jakoś składać
rząd – najlepiej bez
PiS
i bez
SLD
. Dokładnie tak! Trzeba walczyć o naj-
wyższą stawkę, o samodzielny rząd Platformy Obywatelskiej. To będzie
ciężkie, ale nie jest wykluczone. W każdym razie: Polska bez jednego
Kaczyńskiego będzie przyjemniejsza, bardziej uśmiechnięta i bardziej
nowoczesna.
Tak więc rząd! Rząd! Rząd za wszelką cenę! Polska tego rządu potrze-
buje. O taki rząd powinniśmy walczyć i wbrew niedowiarkom mamy
nań wielką szansę. Najpierw trzeba jednak dokonać strategicznego wy-
boru, powiedzieć Polakom wprost: Platforma Obywatelska zamierza –
osiągnąwszy sukces wyborczy – rządzić samodzielnie. Bez przystawek
122
lewicowych, bez fałszywych przyjaciół z prawicy. Powiedzieć, że chce-
my rządzić, bo mamy program, bo wiemy, gdzie nasi przeciwnicy popeł-
niali błędy, bo umiemy ich nie powielać, bo nastał wreszcie czas, by
w sejmie pojawiła się silna, aktywna partia, która nie boi się najwięk-
szych wyzwań.
Taką partią jest
PO
. Ale najpierw musimy wyznaczyć sobie ten cel:
chcemy objąć władzę – po skompromitowanej koalicji
PiS
, Samoobrony
i
LPR
, po latach marazmu zafundowanego nam przez
SLD
/
LiD
, po la-
tach wchodzenia w dziwne kompromisy. Powiedzmy to otwarcie, bo
w końcu po to tworzy się partię, żeby dojść do władzy i zrealizować
proponowany wyborcom program.
10 lipca 2007
41 komentarzy
Polityka konkretna
Wczoraj w Biłgoraju z marszałkiem Komorowskim asystowaliśmy
przy podpisaniu umowy Stowarzyszenia Producentów Wyrobów z Owo-
ców Runa Leśnego. Po konferencji dla mediów pojechaliśmy na wieś do
Aleksandrowa pod Biłgorajem, na spotkanie z rolnikami, wójtami i dzia-
łaczami wiejskimi. Zebrało się około dwustu osób. W takim upale!
Przez ponad dwie godziny prowadziliśmy bardzo rzeczową dyskusję
o Polsce. Mam po tej dyskusji jedyny ważny wniosek: ludzie w Polsce
chcą konkretów. Chcą polityki konkretnej! Tak strasznie jej mało, tak
dużo się mówi i tak mało robi.
Dziennikarze na konferencji pytali nas głównie o sprawy czysto po-
lityczne, tymczasem ludzie na wsi pytali głównie o sprawy bardzo
codzienne, bardzo zwykłe i ważne dla nich: o drogę, most, przejście
graniczne, wizy dla Ukraińców. Pytali o konkrety, o konkretach chcieli
rozmawiać. Żadnej demagogii, żadnego bicia piany. Wypiliśmy po kie-
liszku żurawinówki i wyjechaliśmy z żalem.
Takie spotkania są najlepsze, w takich momentach widać sens upra-
wiania polityki: wszak wszystko, co robimy, powinno być podporządko-
123
wane interesowi społecznemu. Ktoś nas, parlamentarzystów, nazwał
niedawno „pracownikami tymczasowymi”. Święta racja – tymczasowi,
do wynajęcia na cztery lata, powinniśmy iść do władzy wyłącznie po to,
by zrealizować zapowiedzi sprzed wyborów. W makro- i mikroskali.
I właśnie dlatego tak bardzo cenię sobie spotkania podobne do wczo-
rajszych. Nie ma na nich wielkiej polityki, którą interesują się głównie
media i sami posłowie, są za to konkrety, na które czekają nasi wyborcy.
18 lipca 2007
17 komentarzy
Polska nowoczesna – Polska zaściankowa
Wszyscy znamy już twarz Polski zaściankowej: Rydzyk, Kaczyńscy,
Giertych, Lepper. Choć może nie, Andrzej Lepper pasuje bardziej do
Polski zapitej, rozpasanej, nieprzytomnej i nomenklaturowej. Twarz bra-
ci Kaczyńskich to twarz pełna urazów, lęków, nacjonalizmów i różnych
innych uprzedzeń. Chciałaby ona widzieć siebie jako twarz zatroskaną
polskim dziedzictwem i polską cnotą, a jest najzwyklejszą twarzą wystra-
szonego wieśniaka. Śmiejemy się z niej i wstydzimy za nią jednocześnie.
Dziś zwłaszcza, po prymitywnych sformułowaniach odnoszących się do
życia seksualnego wicepremiera, wstydzimy się w dwójnasób.
Jak jednak wygląda twarz Polski nowoczesnej? Tusk, Komorowski,
Gronkiewicz-Waltz, Niesiołowski to twarz konserwatywna, tradycyjna,
której nie trzeba się wstydzić – można z niej nawet być dumnym – ale
która też chyba nie jest twarzą Polski w fazie nowoczesnego triumfu.
Przywódcy Platformy chcą więcej wolności w gospodarce, więcej Europy
w Polsce, ale mam wrażenie, że wciąż jakby trochę lękają się przekrocze-
nia pewnej granicy prawdziwej rywalizacji ze światem. „Modernizacyjne
dopasowanie” chyba najlepiej określa tych ludzi. Nie popychają Polski
w kierunku autentycznego skoku cywilizacyjnego, ku społeczeństwu
informatycznemu, otwartemu, odrzucającemu ksenofobię i zaścianek.
O lewicy niestety nie wspomnę, bo jest w zupełnym proszku, nie ma
pomysłu na samą siebie, nie ma pomysłu na Polskę. Lewica nie ma dziś
124
twarzy, a jeśli już, to jest nią młodziutkie oblicze Sierakowskiego, który
znikomo wpływa na bieg zdarzeń po lewej stronie sceny politycznej.
Inni przywódcy Platformy: Zdrojewski, Grabarczyk, czy spoza
PO
: Dut-
kiewicz? Czy oni są nowocześni? Czy są zdolni do rywalizacji z Sarkozym
i Merkel, i Blairem, i Brownem? Czy potrafią dorównać ich poziomowi?
Czy jednak my sami nie jesteśmy nazbyt zakompleksieni, aby oczeki-
wać od swoich przywódców umiejętności prawdziwego rywalizowania
ze światem? I może stąd bierze się ta ostrożność Komorowskiego i Tu-
ska?… Ale z drugiej strony Tusk wywodzi się ze środowisk liberalno-
-demokratycznych, a Komorowski ma za sobą wielusetletnią tradycję
własnej szlacheckiej rodziny. Mogliby więc obaj znaleźć w sobie dość
determinacji, aby wyleczyć nas z kompleksów, poprowadzić Polskę ku
rzeczywistym, nie zaś kosmetycznym przemianom. A jednak… nadal
trochę się lękają.
20 lipca 2007
44 komentarze
Dajmy szansę menedżerom
PiS
nie myśli o gospodarce, i całe szczęście, bo ona rozwija się włas-
nym torem: im mniej ingerencji państwa – a szczególnie państwa jed-
nopartyjnego monopolu – tym lepiej dla gospodarki. Jest jednak taka
dziedzina życia gospodarczego, w której ustawodawcza ingerencja pań-
stwa byłaby ogromnie oczekiwana, a z przyczyn, które trudno rozpo-
znać, od kilku lat żaden parlament nie potrafi tej interwencji podjąć.
Myślę tu o potrzebie zmiany ustawy kominowej, obowiązującej w sied-
miuset pięćdziesięciu pięciu spółkach, która w archaiczny sposób de-
graduje menedżerów zarządzających firmami należącymi do Skarbu
Państwa, ograniczając ich płace i w żaden sposób nie wiążąc wynagro-
dzeń z osiąganymi przez te spółki wynikami finansowymi. W efekcie –
zarządy państwowych firm tracą wszelką motywację do działania, trud-
no do nich pozyskać najlepszych menedżerów z międzynarodowym czy
choćby tylko korporacyjnym doświadczeniem. Skutkiem jest także dys-
125
proporcja wynagrodzeń zarządów w sektorze prywatnym i państwo-
wym, najbardziej widoczna w bankowości: prezes największego polskie-
go banku państwowego zarabia pięćdziesiąt trzy razy mniej niż jego
odpowiednik w największym banku prywatnym.
Mało który z najlepszych polskich menedżerów garnie się dzisiaj do
pracy w spółkach Skarbu Państwa, bo tam pracuje się za karę i uścisk
dłoni ministra, a nie za tak zwane prawdziwe pieniądze. Prawda jest taka:
czy państwowa firma wygeneruje miliard złotych straty, czy też miliard
złotych zysku, zarządzający nią menedżer otrzyma w nowym roku (z klu-
cza wynikającego z ustawy kominowej) kilkaset złotych podwyżki. W każ-
dym przypadku! Nie ma kontraktów menedżerskich, nie ma premii zwią-
zanych z wynikami działalności gospodarczej, jest urawniłowka, w myśl
której prezesi firmy zatrudniającej dwadzieścia tysięcy pracowników
i szefowie spółeczki mającej pięćdziesiąt osób, zarabiają tak samo: sześ-
ciokrotność średniej płacy w gospodarce.
Czy można się zatem dziwić, że szukają źródeł dodatkowego zarob-
ku? Że biorą na swoje barki pracę w radach nadzorczych – żeby doro-
bić – że są podatniejsi na korupcję i coraz częściej po prostu uciekają
z tego biznesu? Jeśli po sąsiedzku, u prywatnego właściciela, dostają
kilka razy więcej?…
Jak tę sprawę załatwić? Przepchnąć wreszcie projekt zmiany ustawy
kominowej, nad którą prace stoją w miejscu od kilkunastu miesięcy.
Nikt – nawet posłowie
PO
, członkowie komisji skarbu państwa – nie
chce twardo powiedzieć: uwolnijmy płace menedżerów, dajmy im zada-
nia, oczekujmy wyników, rozliczajmy ich, kontrolujmy, ale też pozwól-
my im zarabiać. Wówczas wyniki spółek państwowych będą coraz lep-
sze, rząd (każdy rząd, także ten, który stworzy
PO
!) skorzysta z prawa
poboru dywidendy i wzbogaci budżet państwa, a do firm trafiać będą
wreszcie najlepsi menedżerowie. Problem w tym, że przyjęcie takiej
ustawy wymaga dziś politycznej odwagi, pójścia na przekór taniemu
populizmowi, a przed wyborami…
No właśnie, kto chciałby podjąć takie ryzyko przed wyborami?
27 lipca 2007
41 komentarzy
126
Sto dni
Lista działań, które Platforma Obywatelska musi podjąć w pierwszych
dniach po wyborach, jest dość długa, ale chciałbym wymienić tylko te
najważniejsze, które po ewentualnym wygraniu wyborów powinny sta-
nowić zbiór najpilniejszych zadań nowego rządu.
1. Euro 2012. Pakiet ustaw zmieniający przepisy w prawie budowla-
nym, przetargach, partnerstwie publiczno-prawnym oraz odpowiednie
wytyczne rządu do ustaw. Część rozwiązań w tej chwili opracowuje
rząd, trzeba będzie więc tylko je przejrzeć i niemal natychmiast wdro-
żyć. Najistotniejsze jest tutaj uproszczenie wszelkich procedur praw-
nych umożliwiających inwestycje infrastrukturalne.
2. Utrzymanie wzrostu gospodarczego, a w tym – podatek liniowy,
kontynuacja prywatyzacji, konsolidacja finansów publicznych, deregu-
lacje, opracowanie zasad określających odpowiedzialność urzędników
za złe decyzje, aż po rozbicie monopoli urzędniczych i promocję Pol-
ski w świecie, co jest piętą achillesową każdego z minionych polskich
rządów.
3. Wielki projekt społeczny – powrót emigracji. W skład tego przed-
sięwzięcia wejść powinny: abolicja podatkowa dla zarobków za grani-
cą, ułatwienia w budownictwie jednorodzinnym, czyli likwidacja po-
zwoleń na budowę w wydzielonych częściach miast, zmiany w systemie
po datkowym, ułatwienia w rozwoju przedsiębiorczości.
Pis
ałem o tym
w jednym z pierwszych wpisów na swoim blogu…
4. Awans społeczny młodzieży i zdynamizowanie rozwoju edukacji:
system stypendiów dla studentów drugiego kierunku studiów prefero-
wanych przez państwo, zwolnienia w składkach na ubezpieczenia spo-
łeczne dla pracodawców tworzących miejsca pracy w domach młodych
matek, przywrócenie szkół zawodowych w wybranych zawodach, two-
rzenie instytucji kultury w małych ośrodkach, a najlepiej wspieranie już
istniejących nowych instytucji kultury na wsi i w małych miastach.
To tylko kilka najważniejszych spraw, którymi w trybie pilnym powi-
nien zająć się nowy rząd, a przecież pozostaje wiele innych problemów,
jak choćby umocnienie samorządu – budowa wspólnoty obywatelskiej
– czy reforma służby zdrowia, które wymagają pilnego zastanowienia
127
i rozwiązania. Nie ma sensu powtarzać truizmów, że ważne jest również
usprawnienie sposobu zarządzania państwem, organizacja przetargów
na wykonywanie działań służących administracji (np. transport
VIP
-ów
nie musi być w rękach nieefektywnych służb publicznych) czy choćby
reorganizacja i łączenie ministerstw. Tanie państwo serwowane nam
przez
PiS
wcale nie okazało się tanie…
20 sierpnia 2007
32 komentarze
Geniusz Rokity
Rokita był pod ścianą.
PiS
chciał go wykończyć, a
PO
nie chciała go
bronić. Kupił więc sobie
PiS
, wysyłając tam swoje nazwisko. Platformie
dał szansę atakowania
PiS
-u za rozbijanie rodziny. Sam zdobył publicz-
ność swoją kulturą i szacunkiem dla żony.
Ktoś inny strzeliłby sobie w głowę, a on wygrał wszystko. Warto go
było jednak trzymać w Platformie. Chyba nigdy nie nauczyłem się
tak dużo!
17 września 2007
51 komentarzy
Londyn
Wczoraj byłem z Tuskiem w Londynie, gdzie przedstawiliśmy program
powrotu do Polski. Setki dziennikarzy z wszystkich światowych mediów.
Jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Z wielu punktów programu wizyty
ten najbardziej wzruszający to wizyta u generałowej Andersowej. Wyści-
skała Tuska i… zaśpiewała dla nas piosenkę: Ej, przeleciał ptaszek. Ta rów-
na wiekiem Bartoszewskiemu dama wzruszyła nas do łez.
Na spotkanie z Polonią w
POSK
-u ludzi przyszło tak dużo, że nie
zmieścili się w sali. To było prawdziwe spotkanie wyborcze, na które
128
stawili się i zwolennicy, i przeciwnicy, a sala reagowała niezwykle żywo.
I to właśnie, gdy porównuję spotkania w Polsce z tym w Londynie, spra-
wiło mi prawdziwą niespodziankę. Polacy na emigracji otwierają się,
mówią, co myślą, co czują. Ci sami, a zupełni inni. Jakby w tej wolności,
którą tam mają, czuli się pewniej, bezpieczniej. To było fantastyczne,
choć trudne spotkanie.
30 września 2007
26 komentarzy
Stefan Niesiołowski
Wiele by o nim mówić, ale mnie najbardziej wzrusza sposób, w jaki on…
je: łapczywie, szybko i do końca. Talerz jest tak czysty, że nie trzeba go
potem myć… Tych sześciu lat komunistycznego więzienia nie da się wy-
mazać, nie da się zapomnieć. Kochany Stefanie, jak Ci się odwdzięczyć?
1 października 2007
54 komentarze
Radek Sikorski
Przyjechał wczoraj na Lubelszczyznę były minister obrony w rządzie
Marcinkiewicza – Radosław Sikorski. Teraz kandydat
PO
do sejmu. By-
liśmy na spotkaniach w Lublinie, Zamościu i Chełmie (to ostatnie beze
mnie, gdyż ja pojechałem do Ludwina w ramach akcji „Gmina”). Wszę-
dzie pytano o te same sprawy:
1. armia zawodowa,
2. tarcza amerykańska,
3. misje w Afganistanie i w Iraku.
Sikorski udzielał odpowiedzi jasnych i stanowczych, takich jak tytuł
jego ostatniej książki: Strefa zdekomunizowana. Armia zawodowa jest
możliwa od 2009 roku, jeśli obecny minister wykona budżet. Taki plan
129
przygotował właśnie Sikorski i w tymże roku miałby być powołany ostat-
ni poborowy.
Tarcza amerykańska to problem i interes amerykański, nie powinni-
śmy w tej sprawie prowadzić polityki na kolanach wobec Amerykanów,
w czym tak lubują się Kaczyńscy. Powinniśmy uzyskać od nich umowę
rządową dotyczącą współpracy wojskowej, jak to ma chociażby Izrael,
Japonia czy Turcja. A także system obrony rakietowej i łączne wydatki
na naszą rzecz na poziomie mniej więcej miliarda dolarów.
Nie ma też żadnych powodów, aby przedłużać pobyt naszych wojsk
w Afganistanie i Iraku, gdzie z ogromną nadwyżką wykonaliśmy zobowią-
zania sojusznicze. W czerwcu 2008 roku wojsko powinno wrócić do kraju.
11 października 2007
45 komentarzy
Komisja państwa przyjaznego obywatelowi
Wszystko wskazuje na to, że Platforma Obywatelska zaproponuje
mnie na szefa komisji do spraw deregulacji, czyli likwidacji biurokracji.
To prawdziwy zaszczyt podjąć się takiego wyzwania i stanąć na czele
komisji o znaczeniu tak wielkim dla obywateli. Tym bardziej że żadnych
przywilejów za to nie ma, a prawdopodobieństwo śmierci politycznej
jest bardzo duże. Na likwidację biurokracji czekają wszyscy i choć niko-
mu to się nie udało – ja spróbuję. Licząc także na wsparcie internautów,
czyniąc zmiany również na podstawie Państwa propozycji i sugestii.
11 listopada 2007
10 komentarzy
Plan przestrzennego zagospodarowania
Choć stosowna ustawa zobowiązuje gminy do uchwalenia planów
przestrzennego zagospodarowania, to w wielu z nich takich planów po
130
prostu nie ma. Urzędnicy tłumaczą to dużymi kosztami, komplikacja-
mi prawnymi, protestami obywateli i innymi trudnościami. Brak tych
planów ogranicza inicjatywę lokalnych społeczności, uniemożliwia roz-
wój firm czy wręcz blokuje budownictwo mieszkaniowe. A przecież ich
uchwalanie to jedna z najważniejszych powinności samorządów!
Jeśli jednak taka sytuacja miałaby się utrzymywać dłużej, to rodzi
się pytanie, czy nie należałoby nałożyć ustawowych kar finansowych
na te gminy, które spóźniają się z uchwalaniem planów przestrzen-
nego zagospodarowania. Kara za zaniechanie lub spowalnianie wyko-
nywania obowiązków na rzecz obywateli. Taką ustawę musiałby przy-
jąć sejm, a ten jest pełen… samorządowców, którzy zapewne podniosą
głośne larum.
A to tylko jeden z wielu przykładów trudności, na które natrafić musi
sejmowa komisja likwidująca rodzimą biurokrację…
15 listopada 2007
12 komentarzy
Pakiet Kluski
Rozmawiałem wczoraj w
TVN
Biznes o ograniczaniu biurokracji z koń-
czącym swój urząd wiceministrem skarbu państwa, odpowiedzialnym
za wdrożenie tak zwanego pakietu Kluski. W trakcie programu wręczył
mi w teczkach dokumenty z pakietem – zrobił to, aczkolwiek z waha-
niem i naciskany przez prowadzącego rozmowę.
Mimo szumnych zapowiedzi rząd
PiS
niczego z pakietem Kluski nie
zrobił. Tym bardziej więc ucieszyłem się, że jednak istnieją jakieś pro-
pozycje. Ale jakież było moje zdziwienie, gdy po programie pan mini-
ster poprosił o… zwrot teczek i obiecał przesłać wszystko w wersji elek-
tronicznej. Teraz czekam na tego e-maila.
Czekam na Godota czy na Gniota?
16 listopada 2007
33 komentarze
131
Rok Chopina
W roku 2010 będziemy obchodzić Rok Chopina. To wielka szansa na
ogromną promocję Polski w świecie. Chyba żadne inne nazwisko takiej
szansy nie daje. Wyobrażam sobie błyskawiczne powołanie komitetu
z premierem jako honorowym przewodniczącym i Adamem Zamoyskim
(autorem świetnej książki o Chopinie), profesorem Bristigerem i jakimś
zamożnym Japończykiem, który wsparłby tę inicjatywę finansowo. War-
to w ogóle zrobić to we współpracy z Japonią, krajem, który fascynuje się
Chopinem na masową skalę. Niech w lądujących samolotach na Okęciu
gra muzyka Chopina, niech klawiatura fortepianu Chopina tkwi w płycie
chodnika pod kamienicą, z której wyrzucili go Moskale, itd., itp.
23 listopada 2007
11 komentarzy
Posłowie chodzący do ław rządowych
Nie potrafi ukryć emocji; na jego twarzy widnieje ten grymas zado-
wolenia, maska wstąpienia. Tak wyglądają twarze posłów poprzedniej
kadencji i obecnej, gdy przestępują przez ten próg ław rządowych. Czym
jest byt i człowiek, gdy gęba tak wszechmocna go spotyka: mgnieniem
tylko, impresją uwagi?
24 listopada 2007
9 komentarzy
Skala działania
Jak wyliczył dzisiaj i podał Janusz Jankowiak, główny ekonomista Pol-
skiej Rady Biznesu, polski dług publiczny zwiększa się każdego dnia
o dwieście milionów złotych. Tak intensywnie rośnie zadłużenie podmio-
tów sektora finansów publicznych – administracji rządowej i samorzą-
132
dowej, sądów, szkolnictwa,
ZUS
,
NFZ
,
KRUS
itp. Dzienna wartość długu
publicznego przypadająca na statystycznego Polaka to około 5,26 zł…
Nie spierając się z Jankowiakiem o precyzję jego wyliczeń, warto po-
przez tę informację pokazać, w jakiej skali trudności operuje rząd i jak
ważna może się okazać każda forma ucieczki do przodu. My właściwie
nie mamy innego wyjścia. Albo znajdziemy sposób wyrugowania zbęd-
nych wydatków związanych z utrzymaniem aparatu państwowego, roz-
bijemy biurokratyczną paranoję i pozwolimy ludziom korzystać z wol-
ności gospodarczej, zwiększając przychody do budżetu i poprawiając,
poprzez reformy, strukturę jego kosztów – albo pójdziemy na politycz-
ne dno, jak wszystkie wcześniejsze ekipy, które nie uporały się z cięża-
rem finansów publicznych.
Materialny status lekarzy, pielęgniarek czy nauczycieli zależy właśnie
od tego, czy w wojnie o zwiększenie wpływów do budżetu – w wojnie
o prawdziwą wolność gospodarczą – i w krucjacie przeciwko biurokracji
rząd odniesie sukces. W tym sensie wspólnota celów rządu i ogromnej
części pracowników sfery budżetowej jest oczywista.
29 listopada 2007
21 komentarzy
ZUS
Odwołanie dyrektorów Zakładu Ubezpieczeń Społecznych przebieg ło,
niestety, w sposób niefortunny. Należało dokładnie wytłumaczyć opinii
publicznej, że proces centralizacji tej instytucji jest bardzo zaawan so-
wany i przyniesie efektywne straty. Następnie – zrobić naradę z kie-
rownictwem instytucji, naradę publiczną, i dopiero później pod jąć
ewentualne decyzje personalne. Brak otwartości postępowania rodzi nie-
jasność w rozumieniu intencji władzy i w efekcie zarzuty prowadzenia
polityki kadrowej trochę w stylu
PiS
-u. Szkoda!
1 grudnia 2007
8 komentarzy
133
Tyrania nadopiekuńczości
Sto siedemdziesiąt lat temu wielki A. de Tocqueville powiedział: Naj-
większym zagrożeniem demokracji nie jest tyrania władzy, ale nadopie-
kuńczość państwa. Mamy dziś w Polsce despotyzm administracji.
20 grudnia 2007
12 komentarzy
Komisja
Powstał dobry zespół w sejmowej komisji przyjaznego państwa. Mniej
politycznego cwaniactwa, wielu merytorycznych ludzi, którzy kierują
się wspólną myślą i potrzebą zdecydowanego działania. To dobrze wró-
ży naszej sprawie.
12 stycznia 2008
19 komentarzy
Rusza strona komisji „Przyjazne Państwo”
Dzisiaj zaprezentujemy stronę internetową sejmowej komisji „Przyja-
zne Państwo” – skromna i prosta w nawigacji witryna przewidziana jest
jako interaktywna skrzynka kontaktowa, do której każdy z Państwa bę-
dzie mógł wrzucać własne spostrzeżenia, uwagi i propozycje dotyczące
zmiany przepisów prawa z niemądrych, absurdalnych i blokujących
obywatelską swobodę działania na mądrzejsze, racjonalne i otwierające
inicjatywę. Strona pod adresem www.przyjaznepanstwo.pl zacznie dzia-
łać po oficjalnej prezentacji – zapraszam do wysyłania e-maili z propo-
zycjami i wskazaniami na wszystkie dręczące Was buble prawne.
A ja?… Pojadę do Meribel na narty, ze swoim najstarszym synem
Emilem (ze swoich synów jestem dumny pod każdym względem!); na
nartach nauczyłem się jeździć właśnie tam, w wieku trzydziestu lat,
134
zjeżdżając razem z Emilem i Olkiem – mogę więc powiedzieć, że jadę
w miejsce, z którym wiąże mnie sentyment i wspomnienie pierwszych
kroków… Może też nauczę się milczeć… Jak mawiał Hemingway: Czło-
wiek uczy się mówić przez rok, a milczeć przez lat pięćdziesiąt.
Później już tylko „Przyjazne Państwo”: komisja bardzo liczy na uwagi,
przemyślenia i propozycje internautów! A ja jestem pewien, że nas Pań-
stwo nie zawiodą.
18 stycznia 2008
36 komentarzy
9700
Tyle osób odwiedziło i czytało pierwsze wpisy na stronie interneto-
wej komisji „Przyjazne Państwo” w pierwszych dwóch dniach jej istnie-
nia w sieci. Wysłano już pięćset pięćdziesiąt jeden zgłoszeń! Tylko do
mojego biura poselskiego w Lublinie w ubiegłym tygodniu wpłynęło
pół tysiąca propozycji zmian w ustawach i przepisach, które można by
okreś lić mianem bubli prawnych. Sądzę, że pozostali członkowie sejmo-
wej komisji mają podobne doświadczenia.
To oddaje skalę przedsięwzięcia i ogrom czekającej nas pracy. Moi
współpracownicy przystąpili już do analizy danych przekazywanych
w Państwa wnioskach; jak tak dalej pójdzie, będę musiał prosić o wspar-
cie wolontariuszy! Ale to dobrze, że tyle spływa propozycji i że tak mocne
jest pragnienie zmian. Gorzej, że wskazania internautów ujawniają praw-
dziwą wielkość problemu znanego w Polsce pod nazwą biurokracja…
Jeden z komentatorów na moim blogu z lekkim sarkazmem odnosił
się do liczby odwiedzin na stronie www.przyjaznepanstwo.pl, twierdząc,
iż to wynik tak zwanej wątpliwej popularności mojego bloga w Interne-
cie. Otóż nawet jeśli to prawda, to ja się cieszę. Bardzo się cieszę, wbrew
opinii wypowiadających się ostatnio na mój temat dziennikarzy, sta-
wiam na skuteczność i rozwój prac komisji, a moje wpisy na blogu są
wyrazem prywatnych poglądów i jeśli czasem służą większej sprawie, to
tym lepiej dla sprawy.
135
Komisja „Przyjazne Państwo” powinna mieć jak największą wiedzę
o złych przepisach i fatalnych obyczajach biurokratycznych w Polsce. To
bezcenny materiał dla każdego z jej członków i każdy sposób pozyskania
tego materiału uważam za dobry. Jeśli czytelnicy blogów klikają na link
Przyjaznego Państwa, jeśli wchodzą na jego stronę pod wpływem donie-
sień na portalach internetowych, jeśli szukają i znajdują, a potem sami
uczestniczą w wielkiej narodowej ankiecie – to czyż nie jest to dowód
triumfu zbiorowej mądrości nad jednodniowymi sensacjami? Nas, człon-
ków komisji, bardzo cieszy każdy nowy wpis w ankietach „Przyjaznego
Państwa”, bardzo nas cieszy, że internauci… dokładają nam roboty.
21 stycznia 2008
26 komentarzy
Piekarz
Dawał chleb i nie znał prawa. Nie udokumentował swoich działań
zgodnie z prawem i sąd go skazał. Musi więc zapłacić za tę niewiedzę
około dwustu tysięcy złotych. Prawo jest twarde, serce miękkie. Za do-
konanie osobistej darowizny na jego rzecz trzeba będzie zapłacić około
osiemdziesięciu tysięcy złotych. Tymczasem zgoda na zbiórkę publiczną
to decyzja zbiurokratyzowana i czasochłonna, w wypadku dokonania
takiej zbiórki unika się płacenia podatku. Tyle że tymczasem człowiek
ten może zbankrutować… Najpierw więc fiskalizm prawa okrutnie bije
w piekarza, a później w tych, którzy chcą mu pomóc. I co myśleć o mak-
symie brata Alberta: „Trzeba być dobrym jak chleb”? Oby nie wyszło:
trzeba być tanim jak woda!
Napisałem te słowa, ponieważ zgodnie z publicznymi deklaracjami
chcę pomóc panu Waldemarowi Gronowskiemu w jego wielkim kłopo-
cie. Dostaję już pierwsze e-maile od ludzi, którzy wyrażają podobną
chęć solidarnego gestu. To ważne, bo jak się zdaje – Pan Gronowski padł
ofiarą bezduszności i silnego zbiurokratyzowania państwa.
Nie byłbym jednak w porządku wobec opinii publicznej, gdybym nie
przedstawił dokumentu, do którego dotarłem pod jednym z linków do
136
stron Ministerstwa Finansów (dziękuję internautom!). Nie komentuję
zawartych tam informacji, chciałbym jedynie, abyście Państwo poznali
także rację drugiej strony, urzędników fiskusa. I proszę, żeby nikt nie
miał wątpliwości: nie wycofuję swojego poparcia i deklaracji, ale patrzę
na sprawę legnickiego piekarza z nieco innej perspektywy.
24 stycznia 2008
24 komentarze
Cienka kapitalizacja
Dyskusja komisji „Przyjazne Państwo” na temat tak zwanej cienkiej
kapitalizacji, czyli obniżenia progów kapitałowych dla spółek prawa
handlowego, odbiła się dziś pewnym echem. Zmniejszenie tej przeszko-
dy to jedna z rekomendacji Banku Światowego. Przepisy w Polsce zakła-
dają, że kapitał minimalny dla spółek z ograniczoną odpowiedzialnością
to pięćdziesiąt tysięcy złotych. W
USA
to jeden dolar, a w Anglii sześć
funtów. W Unii wymagania są większe. Te zapisy mają dwa cele: gwa-
rancje bezpieczeństwa obrotu z takimi spółkami oraz zatrzymywanie
kapitału w kraju. Odpowiednie przepisy zniechęcają wspólników do
finansowania spółek pożyczkami, gdyż uznają odsetki od pożyczek od
wspólników za niestanowiące kosztów uzyskania przychodu. Eksperci
proponują zniesienie tego przepisu jako nieskutecznego.
Zdziwionemu dyrektorowi z Ministerstwa Finansów opowiedziałem,
jak ten wymóg jest omijany. Otóż wspólnik spółki deponuje w banku
swoje pieniądze jako lokatę, a bank pożycza firmie kredyt zabezpieczo-
ny tą lokatą. Odsetki od kredytu są już kosztem, a odsetki od lokaty są
nieopodatkowane. Przepis nieskuteczny jest bezcelowy. Albo więc wpro-
wadzamy uszczelniające przepisy, co nie jest łatwe, albo rezygnujemy
z przepisu – tym bardziej że obniżenie progów kapitałowych podnosi
konkurencyjność gospodarki. Premier zresztą zapowiedział obniżenie
tych wymagań o połowę, do dwudziestu pięciu tysięcy złotych.
25 stycznia 2008
9 komentarzy
137
NIP i REGON
Jedna z kancelarii prawno-podatkowych zaproponowała przywróce-
nie możliwości tymczasowego wykorzystania numeru
REGON
, dopóki
nie ma się
NIP
-u. Na numer
REGON
, w zależności od miasta, stopnia
zorganizowania urzędników, czeka się kilka, kilkanaście godzin lub
maksimum dwa dni, a oczekiwanie na
NIP
trwa nawet dwa miesiące. To
dobre rozwiązanie, choć przejściowe. Ostatecznie trzeba połączyć oba
te numery i powiązać je z numerem
PESEL
.
Najciekawsze w dyskusji było jednak to, jak wielu ludzi martwiło się,
że wprowadzane zmiany zmuszają rząd do inwestycji w oprogramowa-
nie obu tych systemów administracji. Nauczyliśmy się martwić za rząd,
tymczasem przy ustanawianiu prawa trzeba nam martwić się tylko i wy-
łącznie o obywateli. I ta skłonność prawników, ludzi młodych, ludzi wol-
nego rynku, aby przede wszystkim wziąć pod uwagę możliwości rządu,
świetnie ilustruje symboliczną barierę, którą trzeba będzie pokonać,
zmieniając relacje pomiędzy administracją a obywatelem.
25 stycznia 2008
5 komentarzy
Ustawy i rozporządzenia
Co rusz od różnych ministrów trafiają do komisji propozycje zmian
rozporządzeń, idących dalej niż ustawy, do których się odnoszą. Jeden
przykład: zwrot kosztów podróży służbowej odbytej samochodem pry-
watnym dla osób wykonujących pracę na podstawie umowy zlecenia
jest włączony w podstawę wyliczania wymiaru składki na ubezpiecze-
nia społeczne i zdrowotne, mimo że nie stanowi dodatkowego wynagro-
dzenia pracownika, a jedynie zwrot poniesionych przez niego kosztów.
Trzeba będzie w końcu wprowadzić jako zasadę regulującą nieważ-
ność takich rozporządzeń. Gorzej z ustawami, do których nie ma rozpo-
rządzeń od kilku lat, jak ustawa o podpisie elektronicznym czy o skle-
pach wielkopowierzchniowych. Pół biedy, gdy dotyczy to ustaw, których
138
lepiej aby nie było, jak ta o największych sklepach, gorzej, gdy to doty-
czy oczekiwanej ustawy o podpisie elektronicznym. Standaryzacja pra-
wa to jeden z wielkich projektów do zrobienia w Polsce.
26 stycznia 2008
9 komentarzy
Siedem razy
W tym tygodniu (pozasejmowym) komisja spotka się siedem razy.
Wczoraj posiedzenia dotyczyły samorządu i barier w jego działaniu. Or-
ganizacje zrzeszające samorząd na różnych szczeblach były słabiej niż
prawnicy czy pracodawcy przygotowane do prezentacji swoich oczeki-
wań. Widać, że tam, gdzie działa rynek, więcej jest też społeczeństwa
obywatelskiego, które organizuje się i walczy o swoje interesy. Rozmowy
i wyjaśnienia rokują jednak dobrze i dają szansę sensownej współpracy.
W ciągu kilku tygodni otrzymamy pewnie dodatkowe propozycje.
Wczoraj złożono ich prawie czterdzieści. Dotyczą głównie planu prze-
strzennego zagospodarowania, dokuczającego w Polsce każdemu. Pro-
pozycje padają różne: od małej nowelizacji, która ułatwia działalność,
po zasadnicze zmiany – z likwidacją pozwolenia włącznie. Co było wczoraj
nowe, to powszechna opinia o konieczności likwidacji dwu ustaw: o part-
nerstwie publiczno-prawnym i o sklepach wielkopowierzchniowych. Dwie
martwe ustawy, dwa trupy, które nikomu i niczemu nie służą.
31 stycznia 2008
20 komentarzy
Obama i Platforma, czyli nuda Zachodu
W weekendowych wydaniach dzienników sporo tekstów o kondycji
PO
: „zdziecinniała Polska platformy”, „polityka nijakości” i tak dalej. Rów-
nocześnie w tym samym wydaniu jednego z dzienników wywiad z Ba-
139
rackiem Obamą. Ten kandydat Partii Demokratycznej w najbliższych
wyborach prezydenckich w Stanach reprezentuje taki poziom infantyl-
ności i populizmu, że w nieunikniony sposób przypomina horyzonty
Leppera. Jakże nam jeszcze daleko do tego wymiaru uproszczenia świa-
ta, który jest osnową wyborów amerykańskich. Mój syn Olek słusznie
dziś przy śniadaniu powiedział, że wcześniej czy później czeka nas wy-
bór pomiędzy większym a mniejszym śniadaniem jako istota wyborów
politycznych, i rzewnie przypomniał czasy mojego pokolenia, w którym
przynajmniej podział na komunę i resztę znaczył jednak coś więcej niż
kiełbasa czy śledź liczony w metrach.
27 stycznia 2008
10 komentarzy
Ja, prezydent
„Gazeta Polska” przystąpiła do ostatecznej rozprawy ze mną i zarzuciła
mi, że mam ambicje prezydenckie (resztę zarzutów pominę, bo to tylko
propaganda). Pretekstu do publikacji dostarczyła podobno litera „P”
widoczna na drzwiach mojego domu; jaki pretekst, taka publikacja…
Wykreowanie takiego zarzutu (o ile to zarzut) w sytuacji podobnych
ewentualnych ambicji Donalda Tuska czy Bronisława Komorowskiego
to oczywista, choć marna próba zabicia mnie siłami
PO
. Ciekawe, skąd
redaktorzy „Gazety” zaczerpnęli tej wiedzy; czyżby prawdziwy wróg to
był wróg wewnętrzny?
30 stycznia 2008
56 komentarzy
Notowania
Dlaczego notowania
PO
wzrosły? I dlaczego znów jest ponad 50%? Prze-
cież ponoć rząd nie rządzi, nie potrafi rządzić, robi tylko dobre wrażenie.
Notowania
PO
wzrosły dlatego, że
PiS
przystąpił do surowych ocen
rządu.
Lid
erzy opozycji nie wytrzymali. Ten powyborczy udawany spo-
kój na twarzy był dla nich jak plecak z kamieniami. Nie wytrzymali
nawet stu dni, ruszyli do ataku i podniecali niepokoje społeczne, nie
widząc, że każda agresywna wypowiedź Kaczyńskiego to kolejne punk-
ty dla
PO
. Żeby pogorszyć notowania partii rządzącej,
PiS
musiałby
zamilknąć. A żeby obóz władzy prawdziwie pogrążyć, Kaczyński mu-
siałby zniknąć.
PiS
to takie swoiste monstrum; im bardziej jest aktywne, tym więcej
przybywa rycerzy z zamiarem ścięcia mu głowy. Czy Jarosławowi Ka-
czyńskiemu, temu wielkiemu strategowi, wystarczy samozaparcia, by
zakończyć swoje polityczne istnienie – dla dobra własnej formacji? Czy
też będzie jak w dowcipie o złotej rybce, którą złapał polski chłop i na
pytanie: „Jakie masz życzenie?”, zażądał, aby sąsiadowi zdechła krowa?
7 lutego 2008
33 komentarze
141
Rozdział 8: Pupa, pupa, pupa
JEDEN Z ULUBIONYCH WĄTKÓW – GOMBROWICZ. NIKT TAK
WIELE
nie zrobił dla promocji jego dzieł, żaden językoznawca, żaden filolog,
żaden krytyk literacki i program telewizyjny, nikt nie potrafił uporać
się z zadaniem upowszechnienia wielkiego Gombro lepiej niż jeden
człowiek, jeden polityk: Roman Giertych. Nie uświadamiał sobie włas-
nej roli w promowaniu dzieł Mistrza, a jednak robił to z zapałem god-
nym neofity. Nie potrafił wymienić więcej niż jednej powieści Gombro-
wicza, myliła mu się Ferdydurke z Łyskiem z pokładu Idy, Naszą szkapą
lub odwrotnie, ale zawsze można było na niego liczyć. Zawsze należało
wierzyć, że Giertych powie o liście lektur szkolnych, z Gombrowiczem
na czele, coś tak głupiego, że ludzie pobiją kolejny rekord w kupowaniu
książek, chcąc się przekonać, że wicepremier polskiego rządu naprawdę
jest… jaki jest.
Z rozrzewnieniem wspominam te dni, kiedy wspólnie z tysiącami
mieszkańców miast walczyliśmy o powrót dzieła Gombrowicza do kano-
nu lektur szkolnych. I pomyśleć, że wystarczyła jedna mądra (jedyna
mądra) decyzja Jarosława Kaczyńskiego, żeby cały ten giertychowy roz-
gardiasz przywrócić do porządku. Gombrowicz, gdyby żył, wzorem współ-
czesnych ziomali, przybiłby Kaczyńskiemu piątkę…
142
Rita Gombrowicz
Radni Lublina jednogłośnie nadali Ricie Gombrowicz tytuł honoro-
wego obywatela miasta. To gest przekory wobec obskurantyzmu mini-
stra edukacji i ogólnej ksenofobii. Duch wolności znów powiał z Lubli-
na! To wielki sukces prezydentów miasta, ale też radnych i Janusza
Opryńskiego, których wspólnie z Krzysztofem Michałkiewiczem popar-
liśmy jako szefowie regionów.
Ritę poznałem w roku 2003, gdy w głowie Janusza Opryńskiego po-
wstał pomysł powołania komitetu obchodów stulecia urodzin Witolda
Gombrowicza, przypadających na 2004 rok. Wówczas po raz pierwszy
przyjechała do Lublina. Od tamtych dni gościła w naszym mieście wielo-
krotnie. I co niezwykłe, towarzyszyła licznym wyjazdom zagranicznym
teatrów lubelskich, z genialną Ferdydurke w reżyserii Mazurkiewicza
i Opryńskiego. Nie wiem, czy w ostatnich dwudziestu latach ktoś zrobił
więcej dla promocji jakiegokolwiek polskiego pisarza niż Rita.
Jej piękny komentarz po otrzymaniu informacji o przyznaniu tego
tytułu: „Teraz czuję się jeszcze bardziej związana z Witoldem”. Nawet
w tym Gombrowicz jest cały polski i wyrasta z głębokiej tradycji roli
kobiet w naszej literaturze.
Przez półtora roku byłem szefem komitetu i wraz z Jerzym Jarzęb-
skim, Januszem Majcherkiem, Lesławem Pagą, Marią Wiśniewską, Janem
Krzysztofem Bieleckim, Januszem Opryńskim i wieloma innymi prowadzi-
łem te obchody. Z miliona złotych otrzymanych od ministra Dąbrowskie-
go zrobiliśmy budżet całego roku na poziomie ponad pięciu milionów. I to
nie poprzez dotacje jednej czy dwu dużych firm, ale przez uruchomienie
aktywności nieomal całego kraju. Wiele instytucji dostało od nas wspar-
cie, jeśli tylko zechciało wziąć udział w uroczystościach Roku Gombrowi-
czowskiego i samodzielnie coś przygotowało. W ten sposób pomnożyliśmy
własne środki przez środki samorządowe i środki różnych sponsorów. A co
najważniejsze, obchody miały nie tylko warszawsko-krakowski zasięg. Ra-
dom, Gdynia, Lublin, Kielce i wiele innych miast, instytucji i wydawnictw
prezentowało w tym roku naprawdę interesujące przedsięwzięcia.
Taka powinna być, standardowo, rola Ministerstwa Kultury i Dzie-
dzictwa Narodowego, aby wyznaczało pewne cele i dawało kapitał dwu-
143
dziesto-, dwudziestopięcioprocentowy, pomnażany później przez ani-
matorów działań kulturalnych.
Z całego morza wydarzeń w tamtych miesiącach pamiętam Ritę w Ka-
zimierzu, Jabłonnej, Lublinie i Warszawie. Zawsze elegancką, skromną,
uważną i w jakiś sposób szlachetną wobec tego, co jej przypadło: wdowy
po Wieszczu. Pamiętam jej uśmiech pogodny, gdy po od słonięciu tabli-
cy na Chocimskiej, gdzie Gombro napisał Ferdydurke, zamiast przemó-
wień ważnych osób zdumionym dziennikarzom ukazał się Marcin Bor-
nus-Szczyciński i zaśpiewał w gregoriańskim hard rocku starodawną
pieśń na pożegnanie wielkiego Polaka. Wielki Gombro też pewnie tego
słuchał!
Któż by jednak przypuszczał, że tamte obchody i przypomnienie
dzieła Gombrowicza, na rok przed dokonaniem obecnego, głębokiego
politycznego zwrotu, będą aż tak symboliczne? W zasadzie wciąż trwa
ten sam spór pomiędzy rozumieniem Polski przez własną wolność a ro-
zumieniem własnej wolności przez Polskę. Jak widać, miał Gombro-
wicz nosa nie tylko w sprawie Rity. Ale żeby to wiedzieć i czuć, proszę
Pana Ministra Edukacji, trzeba postrzegać świat w odrobinie szerszej
perspektywie niźli ta, którą znajduje Pan na czubku szabli Pana Woło-
dyjowskiego.
6 lipca 2007
19 komentarzy
Cytat z Gombrowicza
Dziś uwaga na marginesie wydarzeń, zasięgnięta z bezbrzeżnie boga-
tego dorobku Pana W. G., którą wpisuję do sztambucha Romanowi
Giertychowi – na cześć jego sobotniego wystąpienia poświęconego mi-
łości
LPR
do Unii Europejskiej, wszelkiej maści popaprańcom i niemiec-
kiemu zagrożeniu: „Im mądrzej, tym głupiej”.
8 lipca 2007
18 komentarzy
144
Wszyscy jesteśmy Gombrowiczami
Sztuka musi być burzycielką dzisiejszych pojęć w imię pojęć nadcho-
dzących.
W. G. Dziennik 1953–1956
Dzisiaj wszyscy jesteśmy Gombrowiczami… I wcale nie na przekór
Romanowi Giertychowi – Giertych nie zna Gombro, nie ma na jego te-
mat nic do powiedzenia i jako taki, jako nieudana kopia profesora Pimki
XXI wieku, nie zasługuje na publiczną uwagę.
Jesteśmy Gombrowiczami, ponieważ mamy szacunek do własnego
dorobku kulturowego, tak cenionego w Europie i świecie, i tak dziś po-
niewieranego przez wielu polskich polityków.
Jesteśmy Gombrowiczami, ponieważ cenimy indywidualizm. Wol-
ność jednostki. I wagę odpowiedzialności za własne wybory i postę-
powanie.
Jesteśmy Gombrowiczami, ponieważ w konkursie na miny wybie-
ramy minę Polaka Szukającego Własnej Drogi, a nie Polaka brojlera
z Giertychowskiej szkoły. Polaka luzaka, a nie kołtuna.
I wreszcie, jesteśmy dziś wszyscy Gombrowiczami, ponieważ to lu-
dzie tacy jak on – a nie Giertychowie z
PRON
-u – stali się dla polskiej
inteligencji punktem odniesienia w dyskusjach o patriotyzmie, o Polsce,
prawach i wolnościach jednostki. Ponieważ to Gombrowicz, a nie Jan
Dobraczyński, wyznaczył poziom dyskursu o zbiorowym obowiązku Po-
laków, o zakresie indywidualizmu, o statusie pisarza i poety, o politycz-
nej dojrzałości i niepolitycznym poczuciu humoru.
Dożyliśmy czasów, kiedy średnio inteligentny człowiek musi upomi-
nać się o prawdy podstawowe. A upominając się, częściej usłyszy, że jest
częścią układu i posłańcem szatana niż proste polskie „dziękuję”.
Dlatego broniąc Gombrowicza i prezentowanego przezeń systemu
wartości, chcę wyrazić swój indywidualny protest przeciwko wyrzuca-
niu jego twórczości poza kanon dostępnych młodzieży lektur szkolnych.
Nie rozbiję jednak namiotu przed siedzibą Ministerstwa Edukacji Naro-
dowej, nie będę okupował gabinetów Kancelarii Premiera – niech wy-
kuwają miecze
IV
RP
w cichym znoju – nie będę też organizował głodó-
145
wek ni marszów protestacyjnych: zostawiam to Solidarności, z nadzieją,
że kiedyś obudzi się z letargu.
Ja po prostu rozdam Gombrowicza.
Zamówiłem w Wydawnictwie Literackim dodruk trzech tysięcy eg-
zemplarzy Ferdydurke. Od środy – do końca lipca – będę ją rozdawał
wszystkim, którzy myślą podobnie jak ja. Jak my. I mam nadzieję, że
każdy z obdarowanych Gombrowiczem przekaże jego dzieło – po prze-
czytaniu – kolejnym
TAK SAMO MYŚLĄCYM
. I że z trzech tysięcy ksią-
żek zrobią się wkrótce trzy miliony czytelników. I że te trzy miliony
powiedzą w wyborach za dwa lata: kołtunom precz!
9 lipca 2007
87 komentarzy
Trans-Atlantyk, czyli: co ministra edukacji
wyprowadza z równowagi
„Wtenczas na kolana paść chciałem! Jednakowoż wcale nie padłem,
a tylko tak z cicha Bluźnić, Wyklinać silnie, ale do siebie samego, zaczą-
łem: – A płyńcież wy, płyńcież Rodacy do Narodu swego! Płyńcież wy
do Narodu waszego świętego chyba Przeklętego! Płyńcież do Stwora
tego św. Ciemnego, co od wieków zdycha, a zdechnąć nie może! Płyń-
cież do Cudaka waszego św., od Natury całej przeklętego, co wciąż się
rodzi, a przecież wciąż Nieurodzony! Płyńcież, płyńcież, żeby on wam
Żyć, ani Zdechnąć nie pozwalał, a na zawsze was między Bytem i Nie-
bytem trzymał. Płyńcież do Ślamazary waszy św. żeby was ona dali Śli-
maczyła! […] Płyńcież do Szaleńca, Wariata waszego św. ach chyba
Przeklętego, żeby on was skokami, szałami swoimi Męczył, Dręczył, was
krwią zalewał, was Rykiem swym ryczał, wyrykiwał, was Męką zamę-
czał, Dzieci wasze żony na Śmierć na Skonanie sam konając w konaniu
swoim Szału swojego was Szalał, Rozszalał!”
Minister edukacji, któremu myli się Łysek z pokładu Idy z Naszą
Szkapą oraz Sienkiewicz z Konopnicką, czyta ten tekst dosłownie! Ta
dosłowność może przystoi szefowi endecji, ale nie ministrowi eduka-
146
cji!!! Chyba żadna inna książka w naszej literaturze nie jest tak aktualna
dziś, jak właśnie Trans-Atlantyk. Kiedy w wyniku globalizacji i wrasta-
nia w Unię oraz w wyniku ogromnej przemiany naszego świata od
1989 roku jesteśmy trochę jak transatlantyk – ogromny statek w morzu
wolnego świata – wówczas jak nigdy dopadają nas pytania o relacje po-
między jednostką a ogółem. Odbiliśmy od dobrze znanego brzegu: my–
–oni, Polska–Niemcy, komunizm – wolny rynek i tym podobne. W tych
prostych opozycjach jednoznaczna była rola pojedynczego człowieka,
pojedynczego Polaka; ma służyć Ojczyźnie, bez wyzwolenia Polski nikt
się nie wyzwoli, chyba że ucieknie, a to nie jest przecież wyzwolenie.
Teraz zaś bardziej służy Polsce sukces każdego z nas niż cokolwiek
innego, a ten pojedynczy sukces wymaga sprostania nowemu, nowoczes-
nemu światu! Trzeba być otwartym, ufnym, skłonnym do współpracy
z wieloma ludźmi o odmiennych horyzontach.
Czyż nie jest tak, że sytuacji nas przerastającej możemy dać radę tyl-
ko w wymiarze pojedynczego człowieka, że żadne zaklęcia ogólne nic
nie pomogą w obliczu wyzwań, przed którymi stoi dziś każdy z nas?
I dopiero to indywidualne zwycięstwo może być podstawą naszego
zwycięstwa, do zwycięstwa naszego narodu?!
Jak sprostać wyzwaniom, które kryją się w naszym romantycznym
dziedzictwie, w naszej niechęci do pieniądza i dóbr materialnych w świe-
cie tak konsumpcyjnym, jak obecny? Nieuchronne zderzenie jest przed
nami, z ogromnym ryzykiem, czyli odrzuceniem nieprzystawalnej tra-
dycji narodowej. I tylko mądra adaptacja, o którą pokusił się Gom-
browicz i inni, może nam pomóc. Zamykanie oczu i zaklinanie świata
w dawnych formułach nic natomiast nie da!
16 lipca 2007
33 komentarze
W Łodzi pokonaliśmy Giertycha!
To były godziny w upalnym słońcu, w samym centrum miasta i… wśród
przedszkolaków. Tak się bowiem złożyło, że po sąsiedzku świetnie bawi-
147
ły się dzieci z półkolonii, a że bawiąc się świetnie, bawiły się głośno, to
i mieszanina Gombrowicza z dziecięcymi zgadywankami wypadła cał-
kiem okazale. W pewnym momencie obie imprezy jakoś tak dziwnie się
wymieszały i można było sądzić, że to dzieciaki żądają przywrócenia
Ferdydurke, a my wszyscy pozostali bawimy się w zielonego węża z gło-
wą smoka.
Było znakomicie, znów ponad pół tysiąca podpisów pod żądaniem
powrotu Gombro do szkół, znów setki rozdanych egzemplarzy jego
książki i tyleż rozdanych t-shirtów. Naszych gości bawiła grupa mimów
z teatru TeatrAkt. Wśród wielu zacnych odwiedzin wspomnieć należy
wizytę łódzkich parlamentarzystów – był i nawet robił miny senator
Stefan Niesiołowski i posłowie
PO
na czele z Cezarym Grabarczykiem,
był Jan Tomaszewski, przyszli miejscy radni i przedstawiciele władz
miejskich, działacze młodzieżówki
PO
(wspierający nas nie tylko w akcji
ulotkowej), a przede wszystkim – setki mieszkańców Łodzi i okolic. Przy
okazji oczekiwania na darmową zupkę zajrzało też do nas kilkanaścioro
bezdomnych; wszyscy od tego momentu paradowali w koszulkach z cy-
tatami z Ferdydurke.
Najlepszy prezent sprawił nam w tym dniu premier Jarosław Ka-
czyński. Nie mogąc doszukać się w dwunastu właśnie minionych
miesiącach swojego premierostwa żadnych spektakularnych sukce-
sów, dziś akurat ogłosił, że zmieni rozporządzenie swojego wyższego
kolegi Giertycha i przywróci Gombrowicza do szkół. Ha! Wreszcie jest
sukces, Panie Premierze, i ja tego sukcesu szczerze Panu gratuluję:
lepiej późno niż wcale. Co prawda słyszałem te zapowiedzi już parę
razy wcześniej i nawet się na nie nabierałem, ale rozumiem, że dekla-
racja złożona w rocznicę objęcia urzędu ma moc podwójną i liczy się
podwójnie.
Można zatem powiedzieć, że w Łodzi pokonaliśmy Giertycha Kaczyń-
skim. Ale… To przecież nie koniec akcji i zabawy z przypominaniem
Gombrowicza. Już wkrótce spotkamy się w kolejnych miastach…
19 lipca 2007
27 komentarzy
148
Gombrowicz nie zniszczy koalicji
Tak powiedział dziś Roman Giertych po decyzji rządu o zmianie ka-
nonu lektur. Lepper wczoraj przeprosił za sugerowanie, że premier Ka-
czyński jest gejem. Wczoraj też Rydzyk przeprosił za insynuacje wobec
pary prezydenckiej. To by znaczyło, że są bardzo wystraszeni i że wybo-
ry jednak będą.
PiS
rozgrywa tę partię po mistrzowsku. Tak się właśnie odbywa osta-
teczne skonsumowanie przystawek: Giertych, Lepper i Rydzyk publicz-
nie zrezygnowali z obrony wartości, za które gotowi byli zginąć. Wycho-
dzi na to, że tylko
PiS
w coś wierzy i że dla obrony swoich racji gotów
jest oddać władzę. I choć to oczywiście nieprawda, to Jarosław Kaczyń-
ski wygrywa ostatnie konflikty zarówno politycznie, jak i wizerunkowo.
Kto teraz uwierzy
LiS-
owi? Kto wierzy jeszcze w Samoobronę? W
LPR
?
To koniec, panowie. Czas wrócić do innych zajęć. Do domu!
Ciekawe, jaki będzie koniec Rydzyka?
Tak czy siak, skoro wszystko, co robi Jarosław, jest podporządkowane
temu, aby Lech został prezydentem po raz drugi, to los dyrektora Ry-
dzyka jest już przesądzony. Okaże się, że był agentem sowieckim albo że
niejasne są jego związki z wywiadem w czasie, gdy był jeszcze w
NRD
,
albo znajdzie się sposób na rozliczenie słynnej akcji ratowania Stoczni
Gdańskiej, albo okaże się, że nadajniki stoją tam, gdzie kiedyś stało
ZOMO
– uwielbiam ten tekst! Chodzi przecież o to, by przejąć elektorat
Radia Maryja bez Rydzyka i jego retoryki.
Tak więc: pewne powody do satysfakcji już są. Z wolna robi nam się Pol-
ska bez Giertycha, bez Leppera i bez Rydzyka, ale za to z Gombrowiczem!
25 lipca 2007
20 komentarzy
Rita Gombrowicz w Polsce
Wszyscy pamiętamy cały ten skandaliczny przebieg dyskusji o ka-
nonie lektur szkolnych. Premier kilkakrotnie obiecywał przywrócenie
tekstów Gombrowicza, a wicepremier kilkakrotnie to lekceważył. Na ko-
niec zawarto zgniły kompromis, który polega na tym, że obowiązkowe
są tylko fragmenty dzieł Gombrowicza, i to jedynie Ferdydurke. Jak ro-
zumiem: całość jest zbyt wybuchowa. Pewnie jutro Giertych przestanie
być ministrem edukacji, jest więc szansa na kolejną zmianę. Dlatego to
robimy – przypominając kolejnemu ministrowi, ktokolwiek nim będzie,
że mistrzowie tworzą dzieła do czytania w całości, a nie wyrywkowo,
pod dyktando polityków. Rzekłbym: po to właśnie nadają im pełne tytu-
ły – jak Ferdydurke – by je czytać w całości, a nie skrótem…
Jak by to miało brzmieć w spisie lektur? Ferdydur? Ferdy? Czy może
– według wielkiego językoznawcy Giertycha – wystarczy samo Fe? Jakże
bliskie mydełku „Fa”…
Rita Gombrowicz była bardzo młodą kobietą, gdy poznała Witolda po
jego powrocie do Europy. Dwudziestosześcioletnią. Poznali się we Fran-
cji, gdzie Gombrowicz ostatecznie postanowił zamieszkać. Krótko żyli
razem, kilka lat zaledwie. W ich dawnym mieszkaniu w Vence znajduje
się dziś muzeum Gombrowicza, a na miejscowym cmentarzu bardzo
skromny grób. Nie ma pomników i nie ma prochów w ojczyźnie.
Cieszę się, że jutro będzie z nami – ona, a także księżna Irina Wittgen-
stein, wielka admiratorka i promotorka polskiej kultury w Niemczech.
12 sierpnia 2007
20 komentarzy
151
Rozdział 9: Gęba liberała
GĘBA JAKA JEST – KAŻDY WIDZI. MOJA JEST GĘBĄ LIBERAŁA.
Spokojnego w wygłaszaniu poglądów, racjonalizującego każdy problem,
uwzględniającego potrzeby socjalne i życiową bezradność wielu Pola-
ków, ale jednak – liberała. Walczącego z nadmiarem państwa w pań-
stwie. Poszukującego wolności dla siebie i cudzych poglądów. Chętniej
dającego wędkę niż rybę.
Na tle ludzi prawicy, którzy zamienili swoje prawicowe poglądy na
chwilową socjalistyczno-populistyczną maskę, chcę się wyróżniać jed-
noznacznością sądów. Liberałów wszelkiej maści był ci u nas dostatek,
jednakowoż w ostatnich latach pochowali się po norach, czekając, co też
wyniknie z Kaczyńskiego podziału na Polskę liberalną, wrogą, i Polskę
solidarną, przyjazną. Wynikł wielki zamęt i chaos, wynikła wrogość, ale
liberałów to nie obudziło. Dziś etykietka liberała to ciągle forma styg-
matu, ciemnego tatuażu na czole, który, cholera, nie chce zniknąć, a nie
powód do dumy. Socjaliści, z Sierakowskim na czele, sztandarem swojej
lewicowości potrafią wymachiwać aż miło (choć mi niemiło), liberało-
wie… wolą jeszcze przeczekać. Lub budować, jak Korwin-Mikke, publi-
cystyczne zamki z piasku.
152
Socjaliści wszelkiej maści i ja
Na początku tygodnia brałem udział w debacie „Krytyki Politycznej”
na temat książki dwu francuskich socjalistów: Hegemonia i socjalistycz-
na strategia. Choć zupełnie nie zgadzam się z poglądami większości osób
obecnych na sali (socjaliści różnej maści), to muszę przyznać, że duże
wrażenie zrobił na mnie fakt, że są to ludzie tak ideowi i tak mocno
broniący swoich poglądów. Jakiż to był oddech po porannej wizycie
w bezpłciowym sejmie.
Debatę prowadził Sławomir Sierakowski. Wzięli w niej udział Jacek
Żakowski z „Polityki”, Cezary Michalski z „Dziennika” i ja. Widząc towa-
rzystwo i siedząc w jaskini lewicowego lwa, postanowiłem zaatakować.
Powiedziałem im, że jest to książka mówiąca o końcu lewicy. Zastępu-
jąca lewicowość demokratyzacją. Że to ksiązka niedokończona filozo-
ficznie. Że nie próbuje uzasadnić prymatu wolności nad innymi warto-
ściami. Wreszcie, że jest to książka anachroniczna, napisana w latach
osiemdziesiątych i przez to nieobejmująca takich zjawisk jak globaliza-
cja, rewolucja technologiczna czy społeczeństwo informacyjne. Jednym
słowem, książka nienadająca się do opisania dzisiejszego świata – świa-
ta, w którym większość idei znalazła zupełnie inny, globalny wymiar.
I gdzie nawet w Chinach zmienia się życie społeczne, gospodarcze, choć
nie zmienia się ustrój.
Patrzyli na mnie trochę jak ludzie w kościele, do którego przez pomył-
kę przyszedł ksiądz z innej parafii. I miałem poczucie, że im te rozmowy
służą nie tyle debacie, ile umacnianiu się w wierze. Dlatego na koniec
powiedziałem, z głębokim przekonaniem, że ostatnim socjalistą jest w Pol-
sce Jarosław Kaczyński. Moi rozmówcy poderwali się wszyscy i widzia-
łem, jak wielka gotuje się w nich niezgoda. Do czego to doszło: socjaliści
uważają socjalistów za niesocjalistów! Prawicowcy uznają prawdziwych
prawicowców za nieprawicowców. W jakim my kraju żyjemy?
Z ulgą przyjęto jedynie moje zapewnienie, że Jan Rokita nie będzie
premierem. ;-)
5 lipca 2007
23 komentarze
153
Oszczędzać
Trzeba oszczędzać, nie wolno marnować pieniędzy. Każdy grosz
można komuś dać, można nim pomóc. Można zmienić czyjś los. Nie da
się jednak pomóc wszystkim. Trzeba wybierać.
Czy trzeba żyć skromnie? Nie podróżować? Nie pić drogich win? Nie
mieszkać w drogich hotelach? Trzeba we wszystkim znajdować miarę.
Odniesienia do tego, co się ma i co się może zrobić. Do tego, jakie jest
otoczenie wokół nas, a ono wciąż jest biedne. Żyj dobrze, żyj bardzo
dobrze. Daj innym przynajmniej tyle, ile sam wydajesz na swój luksus.
Wystrzegaj się ostentacji.
Dlaczego w to wierzę?
2 sierpnia 2007
21 komentarzy
Co zrobić z administracją?
Dziś w „Dzienniku” dyskusja teoretyków-profesorów na temat: „Jak
usprawnić administrację?”. Gdy w czasie drugiej wojny światowej
Japończycy niespodziewanie zaskoczyli Amerykanów, amerykańscy
politycy zrobili to, co należało zrobić: poprosili świat biznesu o zor-
ganizowanie ogromnej produkcji broni i logistyki służącej rozbudo-
wie armii.
Sytuacja w naszym kraju zaczyna powoli przypominać stan wojny.
Pustoszeją szpitale, ale ubywa z nich lekarzy, nie pacjentów. Co kilka
miesięcy okazuje się, że na rynek i do lekarskich gabinetów trafia kolej-
na wadliwa partia leków lub strzykawek. Zbliżają się wybory, więc pew-
nie jak zwykle politycy wszelkiej maści zadeklarują, że gdy już zdobędą
władzę, to ogłoszą konkursy, wprowadzą fachowców i usprawnią pań-
stwo – tak aby było tanie i skuteczne. I oczywiście to się nie stanie!
Ministrami i wiceministrami zostaną ludzie, którzy niczego nigdy nie
zorganizowali i nigdy nie konkurowali na wolnym rynku, i najzwyczaj-
niej nie potrafią usprawnić administracji.
154
Szczytem nieporozumienia jest pani Elżbieta Jakubiak jako szefowa
Euro 2012. To oznacza nieuniknioną klapę tej imprezy. Powierzenie in-
westycji wartej wiele miliardów euro rocznie, wyznaczenie ogromnej licz-
by skomplikowanych zadań osobie, która nigdy niczym nie zarządzała, to
naprawdę lekkomyślność. I nawet najbardziej sympatyczna twarz nie
zmieni tej oceny – to lekkomyślność, która może nas dużo kosztować.
Co zrobić? Oczywiście – zlikwidować ustawę kominową, o czym pisa-
łem kilka dni temu. Wprowadzić zasady kontraktów menedżerskich
w instytucjach najbardziej istotnych dla prawidłowej organizacji Euro
2012 oraz innych dużych projektów inwestycyjnych, jak choćby w kolej-
nictwie. Dzięki temu będzie można zatrudniać najlepszych na rynku,
a nie tylko tych, którym się nie udało i który dlatego dziś biedują w admi-
nistracji. Żeby nie zwiększać budżetów poszczególnych instytucji, wpro-
wadzimy prostą regułę: zmiany mają powodować, że mimo wysokich
wynagrodzeń dla specjalistów koszty jednostek nie wzrosną. W Polsce
tysiące menedżerów przeprowadziło tak zwaną restrukturyzację firm
i wiedzą, co zrobić, aby działać taniej i szybciej. Oni potrzebują swobo-
dy działania i godziwej zapłaty za rzeczywiste wyniki swojej pracy.
Oczekują też stosownego dystansu ze strony polityki i polityków: mene-
dżer nie może być własnością zwycięskich ugrupowań politycznych!
Druga zasada, która bardzo pomoże, to oczywiście wprowadzenie
konkurencji w administracji. Tam, gdzie tylko się da, niech istnieją moż-
liwości wyboru. Niepotrzebny jest monopol sanepidu i innych specjal-
nych administracji. Zadania zleca określony minister i różne instytucje,
firmy czy organizacje pozarządowe rywalizują o to, która podpisze umo-
wę; przez to oczywiście podnosi się jakość usług. Trzecia zasada systemu
uzdrowienia administracji to zewnętrzne audyty jako coroczny, bez-
względny wymóg. Ale mają to być audyty sprawności, a więc nie
NIK
-u,
tylko innych instytucji, które zwyczajowo robią to dla biznesu. I na ko-
niec – publiczny dostęp do wszystkich informacji. Tak, by wszyscy wie-
dzieli, gdzie się dokonał postęp, gdzie jest regres – zupełnie inaczej, niż
jest dziś, gdy wiele faktów zna tylko pan premier. Jeśli w ogóle zna.
To tyle. Tylko tyle!
3 sierpnia 2007
23 komentarze
155
Rozrzutność
Znajomy profesor ekonomii przesłał mi taki oto tekst…
Piątkowy „Dziennik” przyniósł bulwersującą wiadomość. Od nowego
roku, w związku z przystąpieniem do strefy Schengen, zlikwidowane
zostaną kontrole na granicach z Niemcami, Czechami, Słowacją i Litwą.
Dziś pracuje tam osiem tysięcy funkcjonariuszy Straży Granicznej. Ale
rząd nie planuje żadnych zwolnień ani przekwalifikowań. Od nowego
roku funkcjonariusze ci dalej będą zatrudnieni, zachowają pensje i przy-
wileje, mimo że nie będą mieli nic do roboty! Rzeczniczka Straży Gra-
nicznej stwierdza, że żaden etat nie zostanie zlikwidowany, nikt też nie
będzie się musiał przenosić. Zapomina tylko dodać, że nas wszystkich,
podatników, utrzymywanie niepotrzebnych etatów kosztować będzie
mniej więcej siedemset milionów złotych rocznie!
Utrata pracy to oczywiście nic przyjemnego, ale administracja pań-
stwowa nie powinna pełnić funkcji pomocy społecznej. W Polsce co
roku dziesiątki czy setki tysięcy ludzi traci pracę z powodów od nich
niezależnych i nikt się nimi specjalnie nie przejmuje. Zresztą w ostat-
nich miesiącach nie ma w Polsce problemu bezrobocia dla osób, które
rzeczywiście chcą pracować. W wypadku funkcjonariuszy Straży Gra-
nicznej są jeszcze dodatkowe okoliczności:
– po pierwsze, tylko w policji nieobsadzonych jest kilka tysięcy eta-
tów – funkcjonariusze Straży Granicznej świetnie by się na te stanowi-
ska nadawali;
– po drugie, setek funkcjonariuszy brakuje na wschodniej granicy,
z tego powodu tworzą się kolejki i nie otwiera się nowych przejść.
Funkcjonariuszom tracącym pracę można też oczywiście zapropo-
nować jakieś programy outplacementu, przekwalifikowania i tym po-
dobne. Można inaczej potraktować pracowników starszych, zbliżających
się do wieku emerytalnego, i zupełnie młodych, zaczynających karie-
rę zawodową. Ale rząd boi się reakcji silnych związków zawodowych
Straży Granicznej, których lider, Jacek Zakrzewski, stwierdza: „To nasze
wielkie zwycięstwo”.
Trzeba przypomnieć, że kilkanaście dni temu rząd zagwarantował
dziesiątkom tysięcy pracowników energetyki dziesięcioletni (!!!) okres
156
gwarancji zatrudnienia, za co również zapłacą wszyscy inni obywatele.
Przypominająca czasy
PRL
-u arogancja władzy, traktującej pieniądze
budżetowe jako pieniądze „rządowe”, i fałszywie rozumiana przez
PiS
solidarność społeczna nie jest przypadkowa. To sposób funkcjonowania
obecnej władzy.
6 sierpnia 2007
22 komentarze
Życie prywatne a życie publiczne
Ten wybór jest w polityce dość dramatyczny i kiedy obserwuję z bli-
ska życie wielu polityków, a i swoje także, to widzę, że z ogromnej części
sensownego życia prywatnego trzeba zrezygnować. I nie myślę tylko
o oczywistej niedogodności życia na widoku – z tym się da wytrzymać,
choć to raczej nie poprawia humoru – ale o rezygnacji głębszej, takiej,
w której własny wewnętrzny rozwój jest niemożliwy, bo nie ma nań
czasu. Więcej: pozostaje on w sprzeczności właśnie z codzienną dyna-
miką życia partyjnego i publicznego.
Istotą życia prywatnego jest bezkompromisowość, a istotą życia pu-
blicznego właśnie częsta ugodowość. Gdzieś ostatecznie może się to
spotkać i spotyka w osobach takich wielkich przywódców jak Mahatma
Gandhi. Ale to rzadki przywilej.
17 sierpnia 2007
21 komentarzy
Nie wstydzę się gęby liberała
Tak, jestem liberałem. Od pewnego czasu media z uporem godnym
lepszej sprawy przyprawiają mi gębę superliberała, starając się jed-
nocześnie wykreować sztuczny podział w Platformie Obywatelskiej, po-
legający na przeciwstawieniu konserwatywnej Platformy Gowina oraz
157
Rokity liberalnej czy nawet libertyńskiej Platformie Palikota. W ostat-
niej „Europie”, w wywiadzie ze Stefanem Niesiołowskim, Cezary Mi-
chalski, skądinąd głęboki umysł i znakomity publicysta, określa mnie
mianem „strasznego liberała”. Na szczęście roztropny senator Niesio-
łowski nie podejmuje tego fałszywego wątku.
Nie wypieram się oczywiście swoich liberalnych przekonań, ale nie
mogę pozostać obojętny wobec związanych z tym przekłamań, także
dotyczących kwestii obecnych w znacznie szerszym kontekście – kre-
owania w mediach i w społeczeństwie zarówno przez partię Jarosława
Kaczyńskiego, jak i, niestety, przez niektórych dziennikarzy negatyw-
nego wizerunku tak zwanych liberałów, przypisywania im wszelkich
możliwych niegodziwości. Podejrzewam bowiem, że tego rodzaju prze-
kłamania będą wykorzystywane w kampanii wyborczej nie tylko do
bezpośredniego ataku wobec mojej osoby, bo ja sobie sam dam radę, ale
także wobec całej formacji politycznej, z którą głęboko się utożsamiam
i która ma do spełnienia ważne dla wszystkich Polaków zadania.
W odniesieniu do mojej osoby taka łatka ultraliberała jest zresztą en-
tuzjastycznie przyklejana wraz ze wspomnieniem słynnej konferencji
prasowej z pistoletem i wibratorem w moich dłoniach. Jeśli miałby to
być wyraz moich poglądów ideowych, to uważam sam przykład za kom-
pletnie nietrafiony: szokując opinię publiczną widokiem dwóch obojęt-
nych mi narzędzi, chciałem potrząsnąć świadomością odbiorców i jak
najgłośniej krzyczeć w proteście przeciwko zakłamaniu władzy. Tej sa-
mej władzy, która na prawicowych sztandarach wyniosła zasady prawa
i sprawiedliwości, a która nie potrafi – nie chce – rozprawić się z ludźmi,
którzy je (w Lublinie) łamią. To był akt desperacji posła, który działając
w imieniu swoich wyborców, nie może się doczekać reakcji urzędników
państwowych na ewidentne, udowodnione przypadki ignorowania pra-
wa przez komendantów policji. Czy to przykład utraliberalizmu Paliko-
ta? Nie. Jeśli już – to raczej wyraz poczucia bezradności w zderzeniu
z machiną administracji
PiS
.
Kilka miesięcy temu, wraz z profesorem Maciejem Bałtowskim,
ekonomistą o liberalnych poglądach, autorem cenionych książek o pol-
skiej prywatyzacji i transformacji gospodarczej, przygotowaliśmy ob-
szerny dokument do użytku wewnątrzpartyjnego pod tytułem „Uwol-
158
nijmy energię Polaków. Propozycje programowe dla Platformy Oby-
watelskiej”. Nasze opracowanie miało być rzeczywiście swego rodzaju
liberalną odpowiedzią na przedstawiony w styczniu 2007 roku przez
Jana Rokitę projekt programu dla
PO
zatytułowany „Głęboka przebu-
dowa państwa”, który uważaliśmy i uważamy nadal – tak jak i wielu
członków Platformy – za zbyt bliski koncepcji programowej
PiS
-u i zbyt
odległy od wolnościowo-obywatelskich idei leżących u genezy
PO
. Ale
naszej propozycji programowej w żadnej mierze nie można określić
mianem ultraliberalnej.
Jestem zwolennikiem wolności gospodarczej, ponieważ wierzę, że
tylko poprzez nieskrępowaną erupcję energii i przedsiębiorczości milio-
nów obywateli możliwe jest sprostanie wyzwaniom, które staną w naj-
bliższych dziesięcioleciach przed Polską. Doświadczenia wielu krajów
świata wskazują wyraźnie, że wolność gospodarcza jest nie tylko warun-
kiem postępu ekonomicznego i wzrostu dobrobytu mieszkańców, ale
także warunkiem istnienia ustroju demokratycznego i ładu społeczne-
go. Trzeba pamiętać, że współcześnie, w warunkach globalnej gospo-
darki i nadzwyczaj łatwych transferów kapitałów, w tym szczególnie
kapitału wiedzy, wolność gospodarcza staje się pojęciem wielowymiaro-
wym – oznacza już nie tylko wolność (łatwość) dostępu do rynku czy
wolność stanowienia cen, nie tylko wolność decydowania o swojej włas-
ności i jej nienaruszalność, ale także wolność od urzędu czy wolność od
nieprzyjaznego otoczenia biznesowego.
W naszych propozycjach programowych pisaliśmy, że odtworzenie
kapitału społecznego zaufania, tak nadszarpniętego w ostatnich dwóch
latach, warunkuje utrzymanie długookresowego rozwoju kraju.
Pis
aliśmy
o prawie obywateli do dobrej administracji i rzetelnego sądu, o wyko-
rzystywaniu szans młodego pokolenia, o aktywizacji środowisk lokal-
nych i wspieraniu przez państwo organizacji pozarządowych. Postulowa-
liśmy budowanie Polski otwartej na świat, silnej siłą swoich obywateli,
bez kompleksów walczących o pozycję w Europie odpowiadającą na-
szym aspiracjom i możliwościom. Zastanawialiśmy się wreszcie, jak
zwiększyć obywatelską aktywność Polaków, jak „odsłonić talenty” tkwią-
ce w każdym z nas i stworzyć państwo służebne wobec obywatela, a nie
państwo podejrzliwe i represyjne. Pytam retorycznie: czy „straszny libe-
159
rał” te właśnie problemy stawiałby w centrum swoich politycznych za-
interesowań?
Liberalizm nie ma ostatnio w Polsce dobrej passy. Stał się synoni-
mem rozpasanej wolności i podejrzanych interesów, obelgą miotaną
pod adresem przeciwników politycznych. A przecież liberalizm w naj-
lepszym tego słowa znaczeniu jest wielkim osiągnięciem cywilizacyjnym
ludzkości, zakorzenionym w myśli Locke’a i Monteskiusza, w koncepcjach
J. S. Milla, w zdroworozsądkowej tradycji angielskich wigów. Jak poka-
zuje dwudziestowieczna myśl katolicka ( Jacques Maritain, Jan XXIII,
Jan Paweł II), jest on również w pełni zgodny z religią chrześcijańską, co
więcej, czerpie wiele z jej źródeł. Nie sposób pominąć spuścizny ideowej
chrześcijańskiego liberalizmu lorda Actona i naszej własnej filozofii dia-
logu księdza profesora Józefa Tischnera.
Nie jestem liberalnym fundamentalistą nawet w sferze gospodarczej.
Nie absolutyzuję wolnego rynku i biorę pod uwagę jego zawodność. We
współczesnym świecie mechanizm wolnej konkurencji nie jest jedynym,
choć niewątpliwie wciąż pozostaje najważniejszym regulatorem gospo-
darki. Nie należy zapominać jednak o czynnikach globalnych, politycz-
nych (i to przede wszystkim ze szczebla ponadpaństwowego), ekolo-
gicznych czy społecznych, które niekiedy oddziałują na gospodarkę
w stopniu równie silnym jak bodźce rynkowe.
Ale jednocześnie mam głębokie przekonanie, pewność nawet, że mo-
dernizacja Polski jest możliwa jedynie na podstawie ideałów liberalnej
demokracji i wolnego rynku, czyli ustroju, w którym wolność jednostki
ludzkiej jest fundamentem społecznym, a indywidualna przedsiębior-
czość – źródłem dobrobytu. Ustroju, w którym jedynym ograniczeniem
wolności obywatela jest wolność współobywateli. Liberalna demokracja
– nie mam co do tego wątpliwości – jest absolutnie niezbędna, aby spro-
stać wyzwaniom zewnętrznym i nadrobić dystans dzielący nas od bo-
gatych tego świata. Dlatego jestem w Platformie Obywatelskiej, partii
liberalno-konserwatywnej, która powinna propagować i kultywować
nie tylko wolność gospodarczą, ale także wartości, które leżą u podstaw
szeroko rozumianej kultury liberalnej: prawa obywatelskie, neutralność
światopoglądową państwa, tolerancję, otwartość, dialog, dążenie do
konsensu, indywidualną odpowiedzialność.
160
Teza o dwóch Polskach, Polsce liberalnej, tej gorszej, i Polsce solidar-
nej, tej lepszej, jest perfidną manipulacją polityczną stworzoną przez
PiS
na użytek poprzedniej kampanii wyborczej i teraz ponownie wycią-
ganą przed oblicza wyborców. Wszyscy, bez względu na to, skąd przy-
chodzą i jakie mają przekonania – młodzi i starzy, przedsiębiorcy i wy-
kluczeni społecznie, ludzie pracy umysłowej i fizycznej – mogą i muszą
znaleźć swoje miejsce w Polsce. Odtworzenie wspólnoty społecznej, za-
chwianej w ostatnim czasie, uważam za jedno z zasadniczych zadań
politycznych, które powinna realizować Platforma Obywatelska po zwy-
cięstwie wyborczym.
Prawdziwa wolność i prawdziwa solidarność nie dają się przeciwsta-
wić. Wolność i solidarność są jak orzeł i reszka, dwie strony tej samej
monety. Jeśli dla doraźnych korzyści politycznych wolność przeciwsta-
wiana jest solidarności, oznacza to występowanie przeciw nauce Jana
Pawła II zawartej w wielkim wołaniu: „Nie ma wolności bez solidarno-
ści!”, z którym zwrócił się do nas w 1987 roku.
20 sierpnia 2007
34 komentarze
Do czytelników bloga Poletko Pana P.
Och, jak ja lubię wyprowadzać Was z równowagi! Jak mi się brzuch
trzęsie ze śmiechu i łzy płyną po policzkach, gdy czytam Wasze obu-
rzone komentarze. Gdy ruszacie do boju z epitetami, pouczeniami
i moralnymi, estetycznymi osądami. Mam wówczas świetny humor
przez połowę dnia. I jak tylko zdarzy się okazja, w trakcie bieżącej krzą-
taniny, zaglądam tu na chwilę i czytam wszystkie co bardziej wnerwio-
ne komentarze. Wówczas, roześmiany, unoszę się lekko nad ziemią i po-
woli wracam do zajęć.
Mam takie gombrowiczowskie przekonanie, że człowiek wytrącony
z równowagi ciekawszy jest i przede wszystkim żywy. Egzystencja wy-
chodzi z Was i galopuje przez chwilę. Jeden wszak istnieje warunek: to
musi być serio! Oburzenie udawane jest jak inna maska bez wyrazu
życia. Za udawanie kara grozi straszna – głębokie uczucie niesmaku.
Cytat z Gombrowicza: macie wówczas pełno mojego trupa w ustach!
Mam też takie przekonanie, że im głupsze, tym ciekawsze (im mądrzej,
tym głupiej!). A zatem do boju!!! Atakujcie! Wyklinajcie! Odsądzajcie
od czci i od wiary swojego posła. Bo to przecież trochę tak, jak byście
i Wy robili politykę… ;-)
26 grudnia 2007
25 komentarzy
Celnicy
Problemem polskiej granicy jest fatalna organizacja pracy celników,
skomplikowane przepisy celne i akcyzowe oraz nadmiar ludzi!!! Po
maju 2004 roku i po 21 grudnia 2007 nie zmniejszono liczby celników.
Tymczasem liczba prac, które są do wykonania, zmniejszyła się wielo-
krotnie. Przy takim ograniczeniu kontroli i przy takim stanie perso-
nalnym odprawy powinny trwać kilka minut, a niestety – trwają w nie-
skończoność. Nie ma kolejek na granicy Litwy z Białorusią, nie ma
kolejek po ukraińskiej stronie; to polska administracja tworzy problemy
i choć sytuację taką obecna ekipa już zastała, to trzeba przedstawić plan
zmian w tym obszarze. I trzeba to zrobić natychmiast.
Wiele jest takich źle funkcjonujących administracji w Polsce. Rząd
Kaczyńskiego, choć tyle mówił o wzmocnieniu państwa, nie zdołał
usprawnić żadnego urzędu. Czy nam się to uda? I czy brak czystek per-
sonalnych w tego typu instytucjach nie jest jednym ze źródeł proble-
mu? Przecież kierujący tymi urzędami to ludzie powołani przez
PiS
.
28 stycznia 2008
38 komentarzy
163
Rozdział 10: Poza wszystkim
NIE CHCĘ BYĆ POSTRZEGANY WYŁĄCZNIE PRZEZ PRYZMAT POLITYKI,
tak jak nie zamierzałem być wyłącznie dostawcą skandalizujących hap-
peningów – wszystkie one miały swój jednoznaczny, jasno wytyczony
cel. Ale czasem, jak każdy, mam swoje ucieczki w przestrzenie odległe
od codzienności, czasem „łapię chwile ulotne jak ulotka, ulotne chwile
łapię jak fotka” (to zapożyczenie z utworu Paktofoniki; choć nie lubię
hip-hopu), czasem szukam własnych określeń na dokładny opis rzeczy-
wistości lub po prostu zajmują mnie sprawy, które innych w ogóle nie
ruszają. I dobrze im tak.
Ot, poza wszystkim – mam czasem ochotę napisać o sprawach nie-
ważnych, niepoważnych lub obojętnych. A czasem… nie chce mi się
z wami gadać… i wtedy piszę do siebie, sobie tylko znanymi skrótami
myślowymi, wyłącznie dla mnie zrozumiałym językiem… Bywa jednak,
że wątki, których dotykam, są zupełnie przyziemne, ale w pośpiechu
zwykliśmy ich nie zauważać, nie nadajemy im właściwego znaczenia.
Takim sprawom poświęciłem kilkanaście komentarzy.
164
Widziane z Ameryki
Al Gore zrobił, w ramach amerykańskiej kampanii o rekomendację
demokratów do walki o prezydenturę, wydarzenie światowe: Live Earth,
koncerty na rzecz Ziemi. Chyba w żadnym innym kraju walka o wewnętrz-
ne przywództwo nie jest jednocześnie walką o przywództwo światowe i nie
wymaga międzynarodowych kampanii. A i w
USA
zdarzyło się to po raz
pierwszy. Czyżbyśmy się jednak zbliżali do idei wszechświatowego pań-
stwa? W każdym razie taka kampania to jeden z pozytywnych skutków
amerykańskiej inwazji na Irak – Amerykanie usiłują podreperować swój
wizerunek światowego żandarma, zwracając uwagę na jeden z najbardziej
palących problemów współczesnego globu. Gore, kandydat na przywódcę
mocarstwa, pokazuje się jako – równy innym – obywatel świata i jednocześ-
nie wyrasta na prawdziwego lidera globalnej, ekologicznej wioski.
Te koncerty robią olbrzymie wrażenie, jeszcze większe wywiera sam
Al Gore, przekonując nas, że rządom, korporacjom, społeczeństwom i jed-
nostkom w jednakowym stopniu powinno zależeć na wyeliminowaniu
efektu cieplarnianego. I myślę, że świetnie mu się to udało. I czekam,
kiedy w Polsce, w nas samych, obudzi się podobny duch…
Widziane znad Wisły
Warto by się zastanowić, w ramach naszych, regionalnych wyzwań, czy
mamy odpowiednio kompleksowe i wartościowe projekty chroniące Zie-
mię na terytorium państwa polskiego. Niewiele o nich słychać, poza ochro-
ną Rospudy praktycznie żaden z tematów nie przebija się do świadomości
społecznej, a i sam przypadek Rospudy zdołał wzbudzić niemałe kontro-
wersje. W takich chwilach warto formułować wyraźne projekty ogólnokra-
jowe i angażować w ich wsparcie całą opinię publiczną. Mówię o przedsię-
wzięciach w skali makro, silnie wpływających na całość funkcjonowania
ekosystemu, a nie pojedynczych akcjach, przypadkach czy działaniach.
Jest kilka takich projektów:
1. Oczyszczenie Wisły i doprowadzenie do tego, by stała się rzeką
z wodami w pierwszej klasie czystości, pełną ryb, a także spławną dla
165
małych, płytkich statków (bez regulacji, betonowania brzegów – jak
w wypadku Renu – za to z systemem zbiorników retencyjnych).
2. Stworzenie szlaku wodnego z zachodu na wschód, czyli rozbudo-
wa i dobudowa kanałów oraz remont szlaków wodnych, pozwalający na
połączenie Augustowa z Berlinem; po stronie niemieckiej takie projekty
mają przychylność władz, we wschodnich landach od kilku lat kopie
się kanały rzeczne, widząc w nich alternatywę dla zatłoczonych dróg
i szlaków kolejowych.
3. Budowa kanału przez Mierzeję Wiślaną, łączącego Zatokę Gdańską
z Zalewem Wiślanym; ten projekt od lat ma swoich wiernych sojuszni-
ków, choć siła ich politycznego przebicia ciągle jest niewystarczająca.
4. Energia atomowa – tutaj na dwoje babka wróżyła; niektórzy uwa-
żają, że elektrownia atomowa w Polsce stworzy poważne zagrożenie dla
przyrody, inni kontrargumentują, że nie ma łatwiejszego sposobu na
zmniejszenie emisji dwutlenku węgla. W naszym kraju jest jeszcze je-
den argument przemawiający na korzyść energetyki atomowej: unieza-
leżnienie się od surowców energetycznych ze wschodu.
5. Wsparcie i promocja zdrowej żywności. Z jednej strony tworzymy
politykę chroniącą Ziemię przed chemią i innymi nieczystościami,
a z drugiej – jest to znakomita metoda wsparcia małych i średnich go-
spodarstw. Przedsięwzięciom w tej materii towarzyszyć powinno two-
rzenie systemu oznaczania żywności.
6. Inwestowanie w kolej elektryczną jako główny środek transportu,
a nie w autostrady. Niestety, w Polsce to ciągle mało popularny kieru-
nek myślenia, który ograniczono do sloganu „Tiry na tory” i z którego
niewiele dotychczas wyniknęło. Tutaj warto by pójść pod prąd żąda-
niom Unii Europejskiej, lansującej koncepcję połączeń wschód–zachód,
podczas gdy zdecydowana większość ładunków towarowych przewożo-
na jest w Polsce w relacji południe–północ.
7. Podniesienie poziomu wód gruntowych przez budowę nowych
zbiorników wodnych, głównie stawów, które nie ingerują tak mocno
w przyrodę jak sztuczne zbiorniki i tamy rzeczne.
7 lipca 2007
10 komentarzy
166
Sztuczne dziecko
Jakiś czas temu moja żona, która jest w ciąży, przeczytała w gazecie
tekst, który ją zbulwersował. Za osiemdziesiąt tysięcy dolarów można
kupić sobie własne dziecko. Kobieta, która się na to decyduje, oddaje
kilka komórek jajowych, do których dobiera się plemniki z banku sper-
my z pełną wiedzą o ojcu i przewidywanych cechach dziecka. Następnie
po zapłodnieniu przewozi się komórki jajowe na Cypr, gdzie dokonuje
się wyboru płci dziecka. Niepotrzebne jaja się niszczy.
Prawo na Cyprze pozwala na takie działania. Wówczas, już po doko-
nanym wyborze, umieszcza się płód w kobiecie wynajętej do noszenia
ciąży. Najczęściej są to Ukrainki. I tak w komfortowych warunkach, na
jakie nigdy taka osoba nie mogłaby sobie pozwolić, nosi ona obce dziec-
ko aż do urodzenia, a po trzech miesiącach karmienia – oddaje je for-
malnej matce. W tym czasie matka może kontynuować swoją, jak to
określono, karierę.
To przerażające, prawda? W pierwszej chwili wydaje nam się wzięte
z księżyca. Ale gdy poszukamy odpowiedzi na pytanie, jak to się zaczęło,
rzecz wyda się mniej szokująca. Zaczęło się więc od tego, że starano się
pomóc matkom, które nie mogą donosić swoich ciąż, oraz tym, które nie
mogą znaleźć partnera. Potem wygoda i rynek zamieniały to, co miało
pomagać, w nihilistyczny produkt. Czasy, gdy trudno będzie odróżnić
człowieka urodzonego od fachowo wyprodukowanego brojlera, nadcho-
dzą. Czy to koniec naszego gatunku? Nie, to kolejna zasadnicza modyfi-
kacja. Dla nas nie do przyjęcia! Dla następnych pokoleń niezauważalna.
21 lipca 2007
37 komentarzy
Filozofia po rosyjsku
Posmarowaliśmy sobie twarze musztardą, założyliśmy ogórki za uszy
i piliśmy wódkę. Kto stawiał tezę, ten polewał. Kto tracił argumenty –
temu wybijaliśmy zęby.
167
•
Według profesora Wodzińskiego, którego odwiedziliśmy w Ubliku
(od Ublick – rodzina pruska na Pojezierzu Ełckim), istnieje duża zbież-
ność, wręcz identyczność, pomiędzy staroruskim a starogreckim. Po-
dobna gramatyka, słowa, a nawet pisownia. Moja słaba znajomość greki
i żadna staroruskiego pozwala jedynie się z tym zgodzić. Powstaje więc
pytanie: dlaczego w Rosji nie było i nie ma filozofów, a jest i była wyso-
ka kultura religijna?
•
W Polsce też nie mieliśmy filozofów. I nawet Kołakowski, Ingarden
czy Leśniewski z całą szkołą lwowsko-warszawską tego nie zmienią.
A dzieje się tak, choć nasz język został przecież pod wpływem łacińskim
ukształtowany. Naszym żywiołem jest jednak tylko (aż!) poezja.
•
Może więc rzucić to wszystko i zająć się greką. Tłumaczyć na nowo
Platona i pisać komentarze.
28 lipca 2007
15 komentarzy
Autorytet
Nie opiera się na sile. Nic nie wiąże go z władzą, a jednak to jego lu-
dzie słuchają: ma posłuch, szacunek i zaufanie. Jest stary, prawie odcho-
dzi z tego świata. Dokonał wielu rzeczy, dlatego rozumie więcej. Jest
w nim i mądrość, i czyny, i cnota. Do niczego nie pretenduje.
Wiem, że jego rady są skuteczne. Należy do mojej, naszej tradycji.
Rzadko zabiera głos. Nie jest idolem. To, co do nas mówi – jeśli już
168
mówi – oznacza zawsze, że musimy się na coś zdobyć, sięgnąć wy-
żej, że potrzebny jest jakiś większy wysiłek, że to jest dla nas ważne.
Trafia w sedno. Nie ma żadnych korzyści z tego, kim jest. Jest kimś
więcej niż bohater, przywódca, specjalista. Jego wiedza wynika z do-
robku życia.
Tak, taki jest!
30 lipca 2007
60 komentarzy
Obłoki
Obłoki, straszne moje obłoki,
jak bije serce, jaki żal i smutek ziemi,
chmury, obłoki białe i milczące,
patrzę na was o świcie oczami łez pełnemi
i wiem, że we mnie pycha, pożądanie
i okrucieństwo, i ziarno pogardy
dla snu martwego splatają posłanie,
a kłamstwa mego najpiękniejsze farby
zakryły prawdę. Wtedy spuszczam oczy
i czuję wicher, co przeze mnie wieje,
palący, suchy. O, jakże wy straszne
jesteście, stróże świata, obłoki! Niech zasnę,
niech litościwa ogarnie mnie noc.
Wilno, 1935
Ten wiersz Czesława Miłosza zrobił wielkie wrażenie na szesnasto-
letniej Marii Janion; jego rytm brzmiał w niej przez wszystkie lata aż do
dziś.
3 sierpnia 2007
12 komentarzy
169
Przyjaciel
Arystoteles pisze, że można mieć tylko trzech przyjaciół. Przyjaźń to
miłość bez pociągu fizycznego. O przyjaciela trzeba więc dbać, starać się.
Pamiętać o jego ważnych dniach, wyprzedzać jego oczekiwania, mieć dla
niego czas i uwagę, która nam nic nie przynosi, która jest bezinteresowna.
Tak, przyjaciel to luksus, na który nie jesteśmy przygotowani. Donald
Tusk powiedział kiedyś, à propos Pawła
Pis
korskiego, że w polityce nie
ma przyjaciół. Chyba miał rację. Dziś polityka jest całkowicie interesowna
i polityków nie stać na takie marnotrawstwo jak przyjaźń. Niestety.
4 sierpnia 2007
7 komentarzy
Ironia
Za Arystotelesem: „Kulturalnemu człowiekowi bardziej przystoi iro-
nia niż błazeństwo”… Głównym sensem psychologicznym ironii jest od-
dalenie rzeczywistości, która parzy i boli. To takie odepchnięcie od sie-
bie problemu, dzięki ironii pomniejszonego i ukrytego. Ironizować,
czyli ośmieszać, czyli udawać, że coś jest trochę inne, niż jest.
W eseju Nic po ironii Cezary Wodziński pisze o greckiej etymologii tego
słowa. Więcej – o przełomie cywilizacyjnym związanym z pojawieniem się
sokratejskiej ironii. Sokrates, który udawał, że wie mniej, niż wiedział, roze-
rwał oczywisty dla Greków związek pomiędzy słowem (pojęciem) a rzeczy-
wistością, czyli prawdą. I ta zmiana już nigdy nie dała się odwrócić. Świat
naszej cywilizacji pozostał do dziś tak ukryty w ironii. To grzech naiwności
umysł ironiczny przypisuje tym, którzy nie chcą się nią posługiwać.
Co takiego się dzieje, że nie wytrzymujemy życia i zanurzamy się
w ironii? Dlaczego zaczęło się od Sokratesa? Tego brzydala Sokratesa?!
I gdzie dziś znajdują się ludzie pozbawieni ironii? Więcej: jak nie być
naiwnym w dzisiejszym świecie, a jednocześnie nie zostać ironistą?
13 sierpnia 2007
8 komentarzy
170
Według Anaksymandra
„…nieuchronnej karze, która spada w stosownym czasie na wszystko,
co zdołało zaistnieć, a która jest karą za krzywdę tkwiącą w samym fak-
cie, że rzeczy są, jakie są, bo to oznacza, że nie dopuściły do głosu, ode-
pchnęły i zdusiły inne formy życia, z nimi niezgodne”.
30 sierpnia 2007
12 komentarzy
Agresja i ubliżanie
Agresja wypływa z doświadczenia, które podważa czyjś obraz świata.
Wszystko nagle przestaje mieć sens i człowiek tak doświadczony czuje,
jakby w jednej chwili znalazł się w próżni. W zasadzie nie potrafi inter-
pretować kolejnych zdarzeń i stąd płynie ta emocja, ta chęć, by za wszelką
cenę nie dopuścić do przyjęcia tego doświadczenia do wiadomości. Stąd
już blisko do agresji wobec kogoś, kto tę wiadomość, nową interpretację
przynosi. To rodzaj agresji człowieka zagubionego i przerażonego utratą
własnego świata. Taki człowiek ubliża innym, bo odczuwa, że to niespra-
wiedliwe, co się wydarza, że on nie zasłużył na taki los, na taką niegodzi-
wość, na zrujnowanie obrazu świata, który w sobie wytworzył i pielęgno-
wał. Agresja w takim stopniu jest sytuacją nie tyle psychologiczną, ile
epistemologiczną. Oczywiście nie mówię tu o zawodowej agresji, o agresji
za pieniądze: ta rodzi się z nicości, z braku jakichkolwiek norm.
3 września 2007
19 komentarzy
Resentyment
„To duchowe samozatrucie… trwałe nastawienie psychiczne… kiedy
określone odruchy uczuciowe i namiętności… ulegają systematyczne-
171
mu stłumieniu i nie zostają rozładowane, pociągając za sobą pewne
trwałe skłonności do określonego rodzaju złudzeń co do wartości…”
Max Scheler
25 września 2007
51 komentarzy
Egzystencjalizm
Napisano tomy książek o dramacie, samotności i nicości egzystencji
człowieka. O niemożliwości spotkania z Drugim. O nieuniknionej nie-
przenikalności wszystkiego, co się wydarza, o wiecznym byciu już mi-
nionym, o niepochwytności chwili, o cierpieniu nieobecności.
Kiedy więc biorę płaczącego Frania w ramiona i czuję jego ciepło,
a potem czuję, jak się uspokaja, myślę o egzystencjalnej sile dotyku.
O paradoksie zmysłów nietrwałych i wiecznych zarazem – w tej krótkiej
chwili.
3 października 2007
58 komentarzy
Baśnie litewskie
Szykując się do akcji czytania bajek dla dzieci przez polityków, przej-
rzałem kupione kilka tygodni temu, z myślą o Franku, baśnie litewskie.
Baśń o stworzeniu Ziemi to jedna z wielu tysięcy prób wyjaśnienia stwo-
rzenia świata.
Otóż Bóg zmęczony wędrówką z diabłem przez morze postanowił od-
począć, wyjął trochę ziemi spod paznokcia i na tak uformowanej wyspie
– zasnął. Diabeł postanowił Boga utopić, więc ciągnął go w kierunku
morza. I tak razem z Bogiem ciągnął Ziemię, aż powstał świat, w którym
żyjemy. Przekładając to na język teologiczny: świat powstał, gdyż zło
rozprzestrzeniło dobro.
172
Czy to jest też teologiczna perspektywa udziału braci Kaczyńskich
w polityce?
8 października 2007
43 komentarze
Eleusis
Nie przypominam sobie, aby w naszej kulturze istniał wyraźny spo-
sób radzenia sobie z odwieczną walką matki z córką, gdy ta druga sama
zostaje matką. Nasza kultura pomija całą sprawę dziwnym milczeniem,
choć w żartach o teściowej coś się przebija z tej kwestii, ale właśnie opa-
kowane tak, aby problem raczej ukryć, niż się z nim zmierzyć. I tu cho-
dzi o coś więcej niż tylko o psychologiczny kłopot zmiany miejsca w dra-
binie społecznej. Tu jest jakiś zwierzęcy, egzystencjalny silny impuls.
Grecy mieli w tym celu oddzielne misteria w Eleusis właśnie. Uznali to
za jedną z najważniejszych inicjacji. Dlaczego zupełnie zatraciliśmy ten
wymiar życia i uwagę dla tej właśnie relacji? Tak wiele innych obrzędów
w jakiejś postaci przetrwało, a ten – wcale.
21 października 2007
26 komentarzy
Tym gorzej dla faktów
Kiedy jeden ze studentów Hegla zwrócił mu uwagę, że to, co opisu-
je, w ogóle nie zgadza się z faktami, Hegel odpowiedział: „Tym gorzej
dla faktów”. Kiedy sondaże wskazywały w piątek, że
PiS
przegra, Ka-
czyński ogłosił „sondaże są sfałszowane”. Kiedy zaś w niedzielę oka-
zało się, że
PiS
naprawdę przegrał, wówczas Zbigniew Romaszewski,
senator
PiS
-u, uznał, że społeczeństwo jest brudne i w swojej więk-
szości uwikłane w korupcję. Można powiedzieć: społeczeństwo jest
sfałszowane.
173
Duch heglizmu, z którego wylągł się marksizm, krąży po umysłach
kierownictwa
PiS
-u. Mówiąc po heglowsku: plecy świadomości są w dia-
lektycznym zwarciu z rzeczywistością…
22 października 2007
33 komentarze
Uczta Babette
Dostaliśmy ten film od Agaty i Janusza w prezencie urodzinowym. Ja
widziałem go po raz pierwszy, dla mojej żony to jeden z filmów kulto-
wych. Temat tej opowieści sprowadza się do pytania: czy jedzenie jest
sztuką? I czy w tym sensie jest bliskie Bogu? Akcja, co warto podkreślić,
toczy się w protestanckiej Danii. Albo też pytanie: czy artysta może
wyrazić się we wszystkim? Także w jedzeniu?
To mi przypomniało opowieść z dzienników Leonarda da Vinci. Pra-
cując na dworze francuskiego władcy, Leonardo przygotował kiedyś ko-
lację, podczas której wśród różnych katapult i maszyn z ciasta wjechały
na stół wyrzeźbione, także przez niego, w jakiejś słodkiej masie posta-
cie, czyli rzeźby. I ta świadomość, że goście owej biesiady zjadali dzieła
Leonarda, jest być może najbardziej perwersyjnym tematem dotyczą-
cym sztuki jedzenia i gotowania.
29 października 2007
24 komentarze
Myśli (nie tylko moje)
Altruizm jest często wynikiem tego, że poświęcając się innym, czło-
wiek odwraca się od siebie, a to właśnie jest mu potrzebne.
Im więcej się dowiadujemy o świecie, tym samym więcej wiemy
o sobie.
174
Polityka (robienie polityki) i doświadczenie polityczne to dwie skłó-
cone siostry.
Istotą wszelkiej ekspresji – politycznej, artystycznej, biznesowej – jest
zasadnicza niewygoda w bycie.
Pragnienie nieśmiertelności zatruwa każdy zwykły i przemijający
dzień życia. Nigdy też nie przynosi oczekiwanych owoców.
2 listopada 2007
7 komentarzy
Niebo
Niebo stanowi niezbędny rezerwat na wypadek, gdyby nam wyrosły
skrzydła…
10 listopada 2007
5 komentarzy
Zdania
Każdy ma kilka takich zdań, nad którymi przez całe życie rozmyśla.
Pamiętam swoje zdziwienie, gdy po raz pierwszy, pewnie dwadzie-
ścia lat temu, przeczytałem u Nietzschego: „Grecy na uroczystościach
Olimpii niczego nie przeżywali”. Nie mogłem pojąć życia bez przeży-
wania! My, ludzie dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku, bez
przerwy coś przeżywamy. Grecy tkwili w bycie i nie widzieli swojej
sytuacji, swojego położenia. Ich nie dotyczy prze-żywanie, lecz tylko
samo życie.
W wykładach o Nietzschem pisze Heidegger: „Grecy nie mieli na
szczęście żadnych przeżyć, natomiast tak źródłowo wyrosłą, jasną
wiedzę i taką namiętność dla wiedzy, że w tej jasności wiedzy nie
175
potrzebowali żadnej «estetyki»…” I jeszcze, na koniec, cytat z Nie-
tzschego: „niemożliwe jest żyć prawdą, że już «wola prawdy» jest
symptomem zwyrodnienia”. Prawda, która jest relacją pomiędzy sta-
nem mojego umysłu a rzeczywistością, to porzucenie życia – bycia.
To degeneracja!
2 grudnia 2007
7 komentarzy
Polska – Niemcy
Wielu Polaków pracuje w Niemczech, kraju, gdzie żyje wciąż wielu
ludzi, którzy zamordowali w czasie drugiej wojny światowej członków
ich rodzin. Według tradycji szamańskiej, aby zrzucić z siebie ciężar za-
bójstwa osoby w rodzinie, trzeba przyjąć zabójcę do rodziny. Błogosła-
wieni, którzy wyjechali do Irlandii.
3 grudnia 2007
13 komentarzy
Życie partii
Przez lata całe zarządzałem różnymi zespołami ludzi. Kierowanie
partią to zajęcie z pogranicza magii. To spółka, w której każdy ma złotą
akcję. To chodzenie po linie rozpiętej pomiędzy wynajętymi budynka-
mi. Te budynki okazują się w remoncie. Lina jest sprawą honorową,
a linoskoczek – to każdy z nas.
4 grudnia 2007
7 komentarzy
176
Muttavali
Ukazały się teksty starobuddyjskie w tłumaczeniu nieocenionego
Ireneusza Kani. W punkcie piątym czytamy; „tak, krótko, żyją matki
badhisattwów…”. W komentarzu pisze Kania: „Symboliczny sens tego
faktu jest jasny; podkreśla on definitywne zakończenie pewnego conti-
nuum osobowego…”. W języku psychoanalizy: śmierć ojca i matki to
klucz do rozwoju własnej osobowości. Nasze czasy oznaczają tak na-
prawdę unikanie tej kwestii i radykalny wzrost dziecinności.
13 grudnia 2007
2 komentarze
Nastawienie polityczne
Pojęcie nastawienia umysłu wprowadził do europejskiej myśli Hus-
serl. Nastawiam się jakoś, czyli selekcjonuję dane pod kątem „celu” czy
„zainteresowania” swojego nastawienia. Sednem tej myśli jest tak na-
prawdę twierdzenie, że w zasadzie nie można oglądać świata bez nasta-
wienia. Idę przez park i jeśli jestem ogrodnikiem, widzę chore i zdrowe
rośliny, a także przypadki niezbędnej ingerencji; jeśli jestem estetą, tu-
rystą, to patrzę i widzę piękne lub brzydkie miejsca w parku (kompozy-
cje). Głównym nastawieniem polityki jest panowanie nad ludźmi. Cza-
sem przyjmuje formę represji, czasem uwodzenia.
13 grudnia 2007
13 komentarzy
Wczorajszy „Przekrój”
Tam – tekst o dziecinności polskich polityków.
Pis
any ręką wybitnej
profesor Elżbiety Smoleń. O emocjach Jarosława i Lecha Kaczyńskich:
chłopców w wieku dziewięciu, dwunastu lat. O dziecinnym zauroczeniu
177
Szczypińskiej. O tym, że jedyny trwały związek zbudował Dorn z Sabą.
I dlaczego? Jak to się stało, że tak dziecinne emocje rządziły naszym
krajem przez dwa lata?… To dopiero narodowa Ferdydurke.
14 grudnia 2007
21 komentarzy
Starzy ludzie na Starym Mieście
Krzyczeli przez siebie – o czynszach, opłatach, sikach na klatce scho-
dowej, psach, pijakach i węglu, który trzeba wnieść na piętro. A jednak
odpoczywałem z nimi; trochę jak w teatrze. Czasami każdy z nas staje
się tubą, czasami sceną, a czasami uchem.
15 grudnia 2007
4 komentarze
Leśmian, wojna i Heidegger
Zbudziłem się rano o 6.30. Franek też wstał, więc zeszliśmy przed ko-
minek, który już się palił. On gapił się w ogień, a ja przeglądałem tom
Leśmiana. To wybór wierszy z 1947 roku, który kupiłem dwa tygodnie
temu na aukcji u Osełki, warszawskiego antykwariusza. Wydać szalone-
go Leśmiana zaraz po wojnie? Kogo to podkusiło i dlaczego taki wybór?
Z tyłu jeszcze dym powstania i swąd palonych ciał, a tu harce w malino-
wym chruśniaku? Ale nie, wyboru dokonała wojenna ręka i wierszy ta-
kich w tym zbiorze nie ma. Jest Leśmian pełen harców – ale z nicością, ze
śmiercią, z niebytem. To wiersze kołowrotu istnienia i nieistnienia. Wier-
sze koślawego niemieszczenia się w bycie. Wydane w Krakowie przez Jani-
nę Mortkowiczową (a więc przeżyła). Ktoś je kupił na prezent gwiazdkowy
24 grudnia 1947 roku z taką właśnie dedykacją: „Drogiemu Olkowi Zocha”.
Ten, który prezent otrzymał, nie czytał go prawie wcale i z wyjątkiem
pierwszych stron książka jest jak nowa. Jakby nie wystarczyło impetu
178
na czytanie wówczas, w latach czterdziestych, gdy już zbliżała się heka-
tomba komunizmu.
Gdy podczytywałem te wiersze, rzuciły mi się w oczy Heideggerow-
skie określenia:
– o stodole: kto ją tak stodolił,
– o wiatraku: gdybyś się uczłowieczył,
– o topolach: tyś je posadził, a kto je w niebo roztopolił.
Może cały kryzys podmiotowości i przedmiotowości potrzebował aż
wojny, aby się uwidocznić?
„Patrzący z Lublina” zaczął płakać, więc czas kończyć.
23 grudnia 2007
16 komentarzy
26 grudnia 2007
Wczoraj czytałem Focjusza (patriarcha Konstantynopola z IX wieku)
Bibliotekę i Pseudo-Hippokratesa O śmiechu Demokryta. Wspomnienia
dzisiejszej Turcji. Kraj barwny, żywy, o niezapomnianych urokach kraj-
obrazu, mieszanina Grecji starożytnej, islamu, Babilonii i wczesnego
chrześcijaństwa. (Wzruszający dom Matki Bożej koło Efezu). Wspaniałe
jedzenie, muzyka, dobre wina. Zachwycający Bosfor! Wciąż kraj trochę
starożytny – w sensie hierarchii społecznej, ról kupców i handlarzy, ja-
kich już nie ma w Europie. To dzisiaj chyba najciekawszy kraj w nieco
martwej Europie.
Biblioteka Focjusza to tak naprawdę wykaz tego, co nie przetrwało ze
starożytności do dziś, a co jeszcze istniało w IX wieku. Dzisiejsza Turcja,
choć tak barwna, też jest jedynie wspomnieniem tego, co w niej rzeczy-
wiście tętniło energią różnych źródeł. I dlatego wiele we mnie zrozu-
mienia dla śmiechu Demokryta. Śmiechu wobec wszystkiego, co przy-
nosi życie, także nieszczęścia.
26 grudnia 2007
13 komentarzy
Ból w jodze, ból w życiu
Wszystkim ćwiczeniom jogi towarzyszy ból. To wyznacznik granicy
rozciągnięcia w każdej z figur. Poniekąd dążenie do jego odczucia stano-
wi realizowanie wyznaczonego celu: pokazuje nam, gdzie jest bariera
naszej niesymetryczności. Zdumiewające, jak w jodze zmienia się stosu-
nek do bólu; z wroga staje się współpracownikiem. Joga pokazuje też,
jak bardzo nasze doświadczenie bólu ma podłoże psychiczne, i wiąże się
z przekonaniem, że coś będzie bolało. Otwieranie się na ból jest jedno-
cześnie otwieraniem się psychicznie w ogóle.
W ostatnich latach życia Gombrowicz myślał o książce właśnie skon-
centrowanej na doświadczeniu bólu. Nie wiem, jak chciał do tego po-
dejść, czy od strony rozumienia bólu jako granicy naszej egzystencji,
czyli doświadczenia wyznaczającego nasze „tu i teraz”, niejako wbijają-
cego nas w siebie, w nasze „być”, czy też jako doświadczenie transgresji,
bliskiego jogi przekroczenia siebie. Mnie osobiście daleko do myślenia
w kategoriach „cierpię, więc jestem”. Szukam w życiu raczej harmonii
i równowagi, ale też podzielam opinie Gombrowicza, że należy mieć
nieufność wobec życia nazbyt ułatwionego. Równowaga uzyskana ra-
czej z dystansu spowodowanego bólem życia niż jako wynik rezygnacji
ze zmagania się z losem.
2 lutego 2008
24 komentarze
181
Rozdział 11: O jedno pytanie za daleko
PISAĆ CZY NIE PISAĆ?… OTO JEST PYTANIE! KIEDY USIADŁEM DO
pisania tekstu poświęconego sprawie, o której głośno było nie tylko
w sejmie, ale także daleko poza jego granicami, myślałem wyłącznie
o jednym: w polityce nie ma tematów tabu. Nie ma pytań, które mogą
pozostać bez odpowiedzi. Nie ma wątpliwości, których nie można było-
by wyjaśnić.
Zapytałem publicznie: Czy prezydent nadużywa alkoholu?
Gdyby nie nadano tej kwestii arcypolitycznego charakteru, odpo-
wiedź służb prasowych Kancelarii Prezydenta powinna być tylko jedna:
prezydent nie ma problemu z nadużywaniem alkoholu – patrz opinia
lekarska o zdrowiu głowy państwa… numer… z dnia… i tak dalej. Po
kwadransie od zadania pytania sprawa byłaby zamknięta (albo otwarta
dużo szerzej, gdyby odpowiedź była twierdząca). Spodziewałem się do-
kładnie takiej reakcji, wierząc, że żyjemy w centrum europejskiej demo-
kracji, gdzie każda wątpliwa kwestia odnosząca się do funkcjonowania
organu władzy państwowej musi być skwapliwie i szybko wyjaśniona.
Rzecz jasna – spodziewałem się także komentarzy, złośliwych lub życz-
liwych, ale o charakterze pokłosia opinii lekarskiej.
Burza, która przetoczyła się nade mną, przeszła wszelkie oczekiwa-
nia. Odżegnany od czci i wiary, przeklęty i wyśmiany przez jednych,
182
stawiany za wzór odwagi i braku pruderii przez innych, miotałem się
między uczuciem zrozumienia dla poruszonego prezydenta a racjonal-
ną potrzebą poznania prawdy, jaka towarzyszy mi od zawsze. Wyobraź-
my sobie hipotetycznie, że prezydent cierpiałby na silną alergię, której
ataki nie pozwalałyby mu na udział w uroczystościach państwowych.
Wyobraźmy sobie, że prezydent cierpiałby na mało efektowne zakaże-
nie grzybicze, które stałoby się przeszkodą w jego udziale w ważnym
spotkaniu międzynarodowym. Wyobraźmy sobie nawet, że prezydent
cierpiałby na uzależnienie od leków przeciwbólowych, kaszki manny,
gier komputerowych czy na jakąkolwiek inną niezbyt istotną, acz do-
kuczliwą przypadłość. Czy pytanie o nią byłoby niestosownością, gdyby
huczał na ten temat cały polityczny światek, łącznie z najbliższym oto-
czeniem głowy państwa? Czy byłoby naganne zapytać – panie prezy-
dencie, czy to prawda, że ma pan alergię na kurz? Dziwne pytanie, ja to
wiem, ale przecież wcale nie niedorzeczne, jeśli zważyć, że alergia może
mieć wpływ na udział głowy państwa w spotkaniach, konferencjach czy
innych formach sprawowania urzędu.
Ponieważ alkoholizm jest chorobą, pytanie wydało mi się tym bar-
dziej na miejscu. Myślę, że towarzyszące mu reakcje i komentarze,
w połowie negatywne, a w wielu sondażach internetowych zdecydo-
wanie korzystne dla mnie, stanowiły mocny dowód hipokryzji polskich
elit politycznych. Ci sami ludzie, którzy zajmowali się rozpowszech-
nianiem plotek, teraz zaczęli oficjalnie potępiać fakt ich upublicz-
nienia. Ci sami ludzie, którzy z niedowierzaniem w głosie pytali „Czy
naprawdę?”, teraz odpowiadali z przekonaniem – „Ależ nie, to wy-
kluczone!”.
OK
, można powiedzieć, że dostałem nauczkę: nie wolno traktować
serio pogłosek roznoszonych przez polityków, bo mogą się za nimi kryć
fałsz i nieczyste intencje. Ale sprawa dostępu obywateli do informacji
o zdrowiu głowy państwa ma nadal wymiar nieokreślony. Czy będziemy
wiedzieli o chorobie prezydenta – kimkolwiek on będzie – zanim leka-
rze położą go do szpitala? Czy możemy liczyć na doroczny komunikat
w tej sprawie? Czy możemy pytać, a jeśli tak, to do jakiej granicy pytań
możemy się posunąć? Czy to konieczność pytać „intymnie”, w pisemnej
formie, czy też można dopytywać się publicznie?
183
Odpowiedzi na te pytania nie padły. Co gorsza, wielu publicystów
zaczęło lekceważyć znaczenie problemu, odsyłając mnie już to do cyr-
ku, już to do szpitala dla obłąkanych i nadając ton reakcjom opinii pub-
licznej. Bodaj tylko Janina Paradowska trzeźwo oceniła sytuację, mó-
wiąc, że każdy z sejmowych sprawozdawców kłamie, jeśli twierdzi, że
nie słyszał… I tylko Dariusz Prosiecki w
TVN24
miał odwagę zapytać
o istotę problemu i zwrócić uwagę, że w dojrzałej demokracji amery-
kańskiej zdrowie głowy państwa stanowi przedmiot normalnych analiz,
dociekań, wątpliwości i komunikatów… Kilka osób nieśmiało też doda-
ło, że to media powinny stawiać podobne pytania…
A więc jest gorzej, niż myślałem. Sami tworzymy tematy tabu, sami
sobie ograniczamy listę sposobów służących poznaniu mechanizmów
rządzenia państwem, sami sobie zamykamy usta, uznając prawo do po-
wielania plotek i kontestując przywilej poznawania prawdy.
Prezydent Lech ma problemy?
Muszę postawić te pytania. I wolę zrobić to publicznie niż w formie
plotek na politycznych korytarzach. Sprawa dotyczy przecież głowy
państwa, a informacje powielane w dziesiątkach rozmów – z udziałem
najważniejszych polskich polityków – brzmią bardzo poważnie i niepo-
kojąco. Czy prezydent Lech Kaczyński nadużywa alkoholu? Czy prawdą
jest, że jego pobyty w szpitalach mają związek z terapią antyalkoholo-
wą? Czy ucieczki do Juraty i czerwone wino to środki terapeutyczne,
stosowane przezeń w reakcji na problemy w relacjach rodzinnych z bra-
tem i matką? Czy w takiej sytuacji, w takim kontekście prezydent nie
traktuje prowadzonej przez siebie polityki jako formy reagowania na
osobiste urazy?
Stawiam te pytania, gdyż w nieformalnych rozmowach stawia je duża
część środowiska politycznego, mniej lub bardziej złośliwie, z mniej-
szym lub większym niepokojem przyglądając się prezydenturze Ka-
czyńskiego. Ale czym innym jest używanie tych pytań do zakulisowej
walki politycznej, w której plotka jest silnym narzędziem, czymś innym
zaś publiczne ich postawienie – w oczekiwaniu na jednoznaczne, for-
184
malne stanowisko Kancelarii Prezydenta i opinię lekarzy dbających
o zdrowie głowy państwa. Czy doczekamy się wyjaśnień?
13 stycznia 2008
397 komentarzy
Kto pyta, nie błądzi
Gorący dzień… Wstrząsnął mną poziom zakłamania w naszym kraju.
Doprawdy przydałby się kolejny Gombrowicz, i to jak bardzo!
Czy trzeba wyjaśniać aż tak elementarną kwestię, że jako wolny czło-
wiek w wolnym kraju – nie tylko poseł – mam prawo stawiać pytania
tak, jak się to robi w krajach demokratycznych, w Stanach Zjednoczo-
nych, Francji czy Anglii?! Polski prezydent jest osobą publiczną i żadne
wiadomości na temat jego zdrowia nie mają charakteru prywatnego –
dotyczą bowiem głowy państwa. Pogłoski, kuluarowe dyskusje, zniknię-
cia na kilka dni, wizyty w szpitalach, wrażenia po niektórych konferen-
cjach prasowych, unikanie dziennikarzy po spotkaniach – czyż to
wszystko nie upoważnia do pytania (tylko do pytania!) o zdrowie prezy-
denta? Czy setki plotek na ten temat krążące od roku po całym sejmie
– czy to także nie wymaga, w trosce o dobro prezydenta, jednoznacznej
i publicznej komunikacji w tej sprawie?
Swego czasu stan zdrowia pierwszego sekretarza partii owiany był
największą tajemnicą. Ale to działo się dwadzieścia lat temu, w Związku
Radzieckim!!! W
USA
na każde pytanie o zdrowie prezydenta pada
racjonalna odpowiedź ze strony jego urzędników. Obywatel ma prawo
wiedzieć, czy najważniejsza postać w jego kraju cierpi na chorobę ne-
rek, przypadłości alkoholowe lub jakiekolwiek inne, bo od stanu zdro-
wia głowy państwa zależy bardzo wiele: sprawność systemu obronności,
kursy walut i akcji, funkcjonowanie władz państwowych.
Nie widzę powodu, by takich pytań nie stawiać również w Polsce
i szanuję na przykład Lecha Wałęsę czy Zbigniewa Religę za to, że o swo-
ich chorobach potrafili mówić otwarcie i że nie obawiali się żadnych
pytań. Lepsze jest stawianie spraw publicznych w sposób otwarty niźli
185
międlenie ich w gabinetowych i korytarzowych dyskusyjkach. Być może
jeszcze nie jesteśmy gotowi do podobnej debaty – jeśli kogoś razi moja
otwartość, to przepraszam. Ale całą resztę, zwłaszcza polityków, dopin-
guję: żądajcie prawdy, jakakolwiek ona jest. Jesteśmy nieustannie pod-
dawani różnym testom i wszystkie nasze sprawy muszą być transpa-
rentne dla opinii publicznej. Także w kwestii nadużywania alkoholu!
Także wtedy, albo zwłaszcza wtedy, kiedy dotyczy to osób piastujących
najważniejsze stanowiska w państwie.
13 stycznia 2008
207 komentarzy
Pod prąd
Tak, wyraziłem ubolewanie. Przeprosiłem. Dobrze wychowanemu
człowiekowi przeprosiny nie przychodzą z wielkim trudem. Nie dąży-
łem do wywołania skandalu polegającego na obrażaniu głowy państwa.
Zbyt mocno szanuję urząd Prezydenta
RP
, niezależnie od własnych
sympatii politycznych, by nie wiedzieć, że obraza głowy państwa źle
służy polskim interesom.
Nigdy nie postawię publicznego pytania osobie sprawującej urząd
państwowy w sprawie jej rozterek uczuciowych, preferencji seksual-
nych, wiary czy sporów domowych. To strefa prywatności, w którą
wkraczać nie powinniśmy. Ale zdrowie tak ważnej osoby publicznej nie
jest, moim zdaniem, ulokowane w strefie prywatności; ono ma lub może
mieć bardzo bezpośredni wpływ na działalność tej osoby w obszarze
obowiązków sprawowanych na rzecz dobra publicznego. A zatem – ma
wpływ na życie wielu obywateli.
Na każde pytanie można znaleźć dobrą odpowiedź. Nawet na pytania
najtrudniejsze. Gdybyśmy w dniu publikacji moich wątpliwości otrzy-
mali szybki i jednoznaczny komunikat ze strony Kancelarii Prezydenta,
dziś opinia publiczna nie miałaby za sobą dwóch dni jałowej politycznie
debaty. „Tak” lub „nie” załatwiłoby sprawę i uspokoiło zarówno moje
sumienie, jak i sumienie części uczestników dyskusji. I przy okazji dało-
186
by dobre świadectwo kancelaryjnym urzędnikom: są otwarci, nie boją
się trudnych pytań, sprawnie odpowiadają w każdej sytuacji, dostarcza-
jąc społeczeństwu wiedzy na temat życia i zdrowia głowy państwa.
Stało się jednak inaczej, wbrew moim intencjom. Stało się też nieste-
ty tak, że jeśli w przyszłości polityk zdobędzie informację o pogorszeniu
się zdrowia prezydenta, premiera czy marszałka, to zamiast ją ujawnić
– dla dobra publicznego – będzie milczał w obawie przed środowisko-
wym i medialnym ostracyzmem.
Powiedziałem i napisałem „przepraszam”, nie chcąc brnąć głębiej
w bezsens tego skandalu. Ale problem nie znika – nie znika problem
dostępu obywatela do pełnej wiedzy o funkcjonowaniu głowy państwa,
nie znika też spór o stosunek do zasady transparentności życia poli-
tycznego. I tak jak kilka dni temu dziennikarze wraz z politykami rzucili
się na newsa w sprawie roszczeń mojej byłej żony, to choć sam czułem
się podle jako człowiek, występując w roli polityka, musiałem udzielać
odpowiedzi. Sami się na to skazaliśmy – ja, Suski, Kaczyńscy, Tusk, Bo-
rowski, każdy z polskich polityków. I dobrze nam tak.
Dotknąłem ważnej sprawy, choć może w polskiej demokracji – zbyt
wcześnie. Dlatego z przykrością odbieram opinie wielu zacnych ko-
mentatorów, w tym Piotra Zaremby i Macieja Rybińskiego, widzących
w moim działaniu jakąś nikczemność (nie widzieli jej, gdy ich gaze-
ty ukamienowały doktora G., smutne…). Dlatego z przykrością, choć
bez żalu, czytałem tysiące komentarzy na mój temat w Internecie.
I z tym większą przyjemnością chciałbym podziękować wszystkim, któ-
rzy w ostatnich dniach zachowali spokój, trzeźwą ocenę sytuacji i którzy
myśleli podobnie jak ja.
Odkładam na bok podobne tematy, być może nadal będziemy o nich
plotkowali w zaciszu sejmowych korytarzy… Chcę zająć się pracą komi-
sji „Przyjazne Państwo” i udowodnić niedowiarkom, że można zmieniać
Polskę także wówczas, kiedy idzie się pod prąd.
15 stycznia 2008
150 komentarzy
Życzę spokojnego dnia!
Wszystkim się należy.
16 stycznia 2008
46 komentarzy
189
Rozdział 12: Franek i inni
NOO… FRANEK TO JEST W MOIM ŻYCIU KTOŚ! NIE MÓGŁBYM MU
nie poświęcić uwagi! Zarówno dwaj moi starsi synowie, jak i najmłodszy
– budzą mój wielki szacunek i głęboką miłość. Świetni z nich kumple,
fantastyczni faceci i… I wystarczy, bo im się w głowach poprzewraca.
O innych sprawach dotyczących mojej rodziny pisałem nadzwyczaj
rzadko; wystarczyło mi, że zajęli się nimi „życzliwi”…
Urodził się Franek!
Z wielką radością zawiadamiam, zupełnie zakręcony szczęściem, że
właśnie urodził się Franek. Mój syn. Niech żyje Franek!
27 sierpnia 2007
47 komentarzy
Urodziny mamy
Wczoraj były urodziny mamy, więc znów się spotkaliśmy w bardzo
dużym gronie. Cioteczni bracia, wujeczne siostry, kuzynki, szwagierki,
190
teściowie, wnuki. Podczas takich spotkań właściwie o niczym poważ-
nym się nie mówi, niczego specjalnie się nie analizuje, ot, opowiadamy
żarty, anegdoty. Wszyscy się śmieją, choć różnie się nam w życiu po-
wodzi. Mama – zachwycona liczbą gości i wrzawą, a jednocześnie umę-
czona przygotowaniami. I myślę, że tak jak w bardzo wielu polskich
domach, przy takich okazjach nie rozmawiamy o polityce, nie potrzebu-
jemy jej. To ona nas potrzebuje, ale… nie dostanie tego od nas!
27 sierpnia 2007
21 komentarzy
Cud narodzin
Niby wszystko się wie. Widzi się go na
USG
, słyszy na
KRC
, czuć, jak
rusza się w brzuchu, widać brzuch, a mamie coraz ciężej go nosić, nieraz
kopie w nocy i w dzień, a jednak gdy się nagle pokaże, jest to cud! I to
zdziwienie – że on się tam zmieścił i że jest taki „gotowy”. Nasza wyobraź-
nia jest jednak przestrzenna i wszelkie domysły za sprawą skomplikowa-
nych urządzeń, choć dają się pojąć, nie przekuwają się na wyobraźnię. Tej
potrzebny jest zmysłowy konkret. Owa nieufność wobec wszystkiego, co
nazbyt abstrakcyjne, wydaje mi się też podstawą zdrowego rozsądku.
28 sierpnia 2007
40 komentarzy
Chrzciny
Rita Gombrowicz i Marcin Szczyciński rodzicami chrzestnymi Fran-
ciszka. Rita jest pełna elegancji i francuskiego charme’u. Marcin jest wy-
bitnym śpiewakiem tradycji średniowiecznej i kościelnej zarazem. Takiej
aury, jaką dają Frankowi, życzymy mu na całe życie.
6 października 2007
45 komentarzy
191
Sam na sam z Frankiem
To była z scena jak z czeskiego filmu. Żona pojechała coś załatwić
w mieście, zaraz po moim powrocie z sejmu, a ja zostałem z dzieckiem.
Swoją drogą sejm ponownie przypominał bardziej cyrk niż izbę pracy
dla dobra ojczyzny. Choć ręka Niesiołowskiego podniesiona na rzecz
Putry, kandydata
PiS
-u na wicemarszałka – po tym jak przez godzinę
atakowali go posłowie tej partii i jak zagłosowali przeciw Stefanowi, kan-
dydatowi
PO
– zrobiła nie tylko na mnie wrażenie.
Kiedy więc zostałem sam na sam ze śpiącym Frankiem, ucieszyłem
się na samą myśl o medytacji w zmierzchu kończącego się dnia. Ledwie
przygotowałem sobie miejsce i ułożyłem się swobodnie tak, aby przylega-
jące do siebie członki ciała nie wywoływały niepokoju, usłyszałem płacz
drogiego Frania. Natychmiast więc pobiegłem do sypialni i wziąłem go
na ręce. Franio nie dał się uspokoić przez mniej więcej czterdzieści minut.
W końcu zasnął. Nie na długo jednak: po dziesięciu minutach znów płakał.
Tymczasem uzgodniłem z żoną, że jeśli ponownie się obudzi, to go
wykąpię. Nie było łatwe napuścić wody z dzieckiem na ręku, przygoto-
wać ręcznik i ubranka, mając cały czas rozpaczającego syna. Z ulgą więc
przyjąłem, że włożony do wody uspokoił się i śmiał jak zwykle. Niestety,
w pewnym momencie przepalił się bezpiecznik i w domu zgasło światło.
Nie mogłem zostawić Frania samego w wannie, więc z mokrym dziec-
kiem po ciemku pobiegłem do sieni, aby włączyć korek. Ledwie ponow-
nie wróciłem do przebieralni, gdy… korek wyskoczył raz jeszcze i znów
zgasło światło. Tego było za dużo dla Frania, który nie dość, że mokry
i biegający z ojcem po ciemku, to jeszcze miał wyraźnie gorszy dzień –
ryknął więc z całych sił tak, że byłem pewien, iż starsza sąsiadka, słysząc
go, umarła, ale oczywiście nie miałem tego jak sprawdzić. Wyłączyłem
piecyk nagrzewający przebieralnię i korek przestał wyskakiwać.
Zdjąłem mokry ręcznik z płaczącego syna, a on w najlepsze siknął –
oblewając mnie od stóp do głów. Pomyślałem wówczas, że w zasadzie
ten sejm to jest jednak jakieś rozwiązanie dla mężczyzny.
7 listopada 2007
15 komentarzy
192
Franek i jego ręka
Przedwczoraj, w Dniu Niepodległości, Franek uświadomił sobie, że
jego ręka należy do niego. Ze zdziwieniem obserwował, że potrafi ją
poruszać. To ten moment, gdy fantastycznie widać, jak to właśnie
w ludzkim ciele zakotwiczona jest nasza umiejętność widzenia w prze-
strzeni, a i sama przestrzeń chyba.
Myśl bez ciała nie mogłaby się zdobyć na ideę przestrzeni. Ten zwią-
zek myśli o przestrzeni i samego ciała, w którym tkwi myśl, wydaje mi
się bardzo inspirujący. Przecież taka idea musi tkwić w jego umyśle,
zanim poruszy ręką, a z drugiej strony jeśliby nią nie poruszył – nie
mogłaby zaistnieć, tak bardzo jest z ciałem związana. Całe to odwieczne
dzielenie człowieka na duszę i ciało, a następnie redukowanie do jedne-
go lub drugiego, to metafizyka, pewien więc projekt uprzedmiotowie-
nia istnienia.
13 listopada 2007
15 komentarzy
PESEL
Franek urodził się 27 sierpnia. We wrześniu (na początku września!)
dopełniliśmy formalności w sprawie jego numeru
PESEL
. I… do tej pory
– a upłynęły trzy miesiące – Franek tego numeru nie otrzymał.
Chcieliśmy, ja i żona, na jeden dzień, w dniu moich imienin, poje-
chać razem z dzieckiem do Wenecji. Ale w wypadku takiej podróży
Franek musi mieć paszport lub stosowne wpisy do naszych paszpor-
tów. Wpisy nie są najlepszym rozwiązaniem, gdyż zgodnie z przepisa-
mi zawsze muszą jechać z dzieckiem oboje rodzice. Jedno z nas to za
mało: urzędnicy podejrzewają, że ktoś może wywieźć dziecko bez zgo-
dy drugiego rodzica.
Ale żeby Franek mógł dostać własny paszport, musi mieć nadany
PESEL
… A na to czeka się miesiącami: na
PESEL
i na paszport… Wpraw-
dzie za chwilę w Unii Europejskiej znikną granice – w związku z ukła-
193
dem z Schengen – i będziemy mogli jeździć bez paszportu, ale Franek,
nie mając ani numeru
PESEL
, ani paszportu, będzie podróżował z nami
niezgodnie z prawem. Ot, polska biurokratyczna rzeczywistość…
20 listopada 2007
15 komentarzy
Joga
Od kilku tygodni mamy z żoną w domu zajęcia z jogi. Niby nic się nie
robi, bo nie dźwiga się ciężarów, a pot leje się strumieniami. Tak wielkie
siły tkwią w nas, że napięcie ciała w pewnym kierunku skutkuje ogrom-
nym wysiłkiem. W jodze jednak nie pot i wysiłek mięśni, ale oko we-
wnętrzne, którym coraz bardziej ogarnia się siebie, jest najważniejsze.
Uruchomienie energii społecznej to zajęcie podobne do sesji jogi. Tyle
że w dużo większej skali.
17 grudnia 2007
15 komentarzy
Rozwód, majątek i Giertych
Roman Giertych postanowił zmartwychwstać politycznie. Zgłosił się
do mojej byłej żony i zaproponował jej pracę przeciwko mnie w celu
ewentualnego wyrwania ode mnie kolejnych milionów i może nawet
kilku procent politycznego poparcia. Była żona po rozwodzie sprzed
kilku lat otrzymała już około trzydziestu milionów złotych, a ja płacę
dziesięć tysięcy złotych alimentów miesięcznie i pokrywam inne wydat-
ki związane z utrzymaniem moich dzieci, na poziomie mniej więcej
piętnastu tysięcy złotych miesięcznie. Podział majątku jest wynikiem
decyzji sądu, a sprawę rzekomych nieprawidłowości rozpatrywał już,
oprócz sądu, cały szereg specjalistów, w tym Komisja Papierów Warto-
ściowych, audytorzy inwestorów i wszyscy święci. Sejmowa komisja ety-
ki nie ma narzędzi, aby poradzić sobie z tą sprawą, która jest jak kotlet
odgrzewany od lat. To mi przypomina zdanie Jana Kotta o istocie trage-
dii: sednem tragedii są zmarli, którzy nie chcą odejść, a ich ostatnim
pokarmem są jeszcze żywi.
Tyle moich komentarzy w sprawie, która na komentarz nie zasłu-
guje.
10 stycznia 2008
37 komentarzy
195
Rozdział 13: Palikotówki
Z CZYM MNIE KOJARZĄ? I CZY TO DOBRZE, ŻE TAKŻE Z WÓDKĄ?
Jako były producent win i wódek muszę przyznać, że poznałem sekret
niejednej receptury, a wiele z nich – przekazywanych w formie ustnej
i jako tak zwane dobre rady – sam zdołałem wdrożyć w celach zupeł-
nie niekomercyjnych. O czym zaświadczam, pisząc wprost: polskie na-
lewki i polskie napoje alkoholowe domowej roboty nie mają sobie rów-
nych w Europie! Gdybyśmy jeszcze umieli zrobić z nich biznesowy
użytek…
Orzechówka
Zrywamy wiadro zielonych orzechów włoskich i obieramy je z łupin.
Tniemy resztę na plasterki i zalewamy wódką w relacji jeden do jeden.
Ważne, aby skórka wewnętrzna orzecha nie była jeszcze brązowa. Dla-
tego – trzeba robić to właśnie w lipcu, to jest ostatni moment! Po trzech
miesiącach możemy odcedzić, dodajemy cukier i spirytus do smaku.
Jeszcze miesiąc i można się delektować. Znakomita na dolegliwości żo-
łądkowe i na trawienie! I bardzo tradycyjnie polska.
19 lipca 2007
23 komentarze
Przepis na żurawinówkę
Uuuch! Już widzę, jak niektórzy z moich Czytelników zareagują! Pa-
likot promuje wódkę! A ja jedynie chcę nawiązać do wczorajszego uda-
nego spotkania i zaprezentować Państwu dobry przepis na żurawinów-
kę; może to ona tak ukonkretnia publiczną debatę?
Żarty na bok. Przepis jest prosty, a napitek – powiadam Państwu –
smakuje przednio i warto mu poświęcić chwilę uwagi. To w końcu jed-
na z polskich specjalności, którymi moglibyśmy błyszczeć w Europie
– zanim Europa zacznie nas podtruwać alkoholami z bananów czy in-
nych fig.
Otóż tak: owoce zmiażdżyć i zalać wódką (nie spirytusem!). Zacho-
wać proporcje jeden do jeden. Zostawić na dwa miesiące. Odcedzić
owoce. Dodać cukier i spirytus do proporcji około czterdzieści procent
alkoholu w ostatecznym wyrobie. Uwaga, w ostatecznym podsumowa-
niu owoce nie powinny stanowić mniej niż pięćdziesiąt procent całości
nastawu na wszystkich etapach. Po kolejnym miesiącu – jest świetna!
18 lipca 2007
17 komentarzy
Kozaki w sherry
A dziś zupełnie inaczej… Pomarańczowe kozaki kroimy bardzo cien-
ko wzdłuż i dodajemy równie cienko pokrojony czosnek. Wszystko ra-
zem smażymy krótko na maśle, tak aby odparowała woda z grzybów,
i dodajemy wytrawnego białego sherry. Podajemy na ciepłej grzance,
polewając trochę oliwą i obsypując grubą solą oraz pieprzem. Są w sma-
ku aż słodkie, śmietankowe i fantastycznie smakują z białym, niezbyt
mocno schłodzonym winem. Dla mnie – z jakimś burgundem: Puligny-
-Montrachet.
19 sierpnia 2007
29 komentarzy
197
Rozdział 14: Notatki z podróży
PRZESTRZEŃ MIĘDZY RUMUŃSKĄ BUKOWINĄ A AUSTRALIĄ JEST
wypełniona wieloma kulturami, nacjami i światopoglądami, ale ludzie
w tej przestrzeni, jeśli tylko chcą, potrafią znajdować nić serdecznego
porozumienia. Mogą żyć w starych chatach w Bai, błąkać się w cieniu
monastyru w Slatinie i wspinać na szczyt Omului, mogą marznąć u stóp
Kilimandżaro i wędrować australijskimi bezdrożami, ale jeśli tylko chcą
– potrafią znaleźć pretekst do rozmowy z każdym przybyszem, w każ-
dej sprawie. Tak niewiele słów i gestów potrzeba, żeby się dogadać lub
żeby wspólnie pomilczeć na ten sam temat. Pod każdą szerokością geo-
graficzną można znaleźć powód, żeby trochę ponarzekać (polityka…
u was też tak samo?…), żeby się pochwalić (a mój syn, ho ho!…) albo
tylko powspominać (w ubiegłym roku było więcej ludzi…).
Lubię takie podróże. Między kulturami, między ludźmi starymi
i młodymi, między krajobrazami. Czasem towarzyszy im aparat filmo-
wy, czasem dobry przyjaciel lub żona i rodzina, czasem butelka wina,
której smak pozostaje na długie lata. Ta nieodkryta przestrzeń i niezna-
ni ludzie są jednocześnie celem podróży i samą podróżą.
198
Na Bukowinie
Rumuńska Bukowina to najpilniej strzeżony sekret Europy. Do nie-
dawna była nim Lizbona, ale jakieś dwadzieścia lat temu tajemnica się
wydała i dziś wszyscy o tym wiedzą, że Lizbona jest piękna, tajemnicza
i nieśmiertelna. Trudno jednak porównywać wielkie, imperialne miasto
z drewnianymi wsiami i małymi kościołami, ozdobionymi na zewnątrz
freskami, wypełnionymi przeszłością.
A przecież wystarczy znaleźć się tam, aby zaniemówić. W pięknych
wsiach, z niewielkim oświetleniem, nagle – stukot kołatki o zmierz-
chu. Ten dźwięk, tak już dziś nieobecny, objawia się nagle jak swoiste
wezwanie do świętości. Jest w tym coś z charakteru parafialnych ko-
ściołów na Roztoczu i Polesiu czy z kościółków litewskich wspomi-
nanych przez Miłosza. I oczywiście dla nas, Polaków, coś z Herberta.
Potem cienie postaci i wejście do tych piętnastowiecznych cerkwi,
całych wymalo wanych freskami; na zewnątrz i wewnątrz. I wielo-
godzinny mistyczny śpiew, wibrujący coraz bardziej i bardziej, w nie-
skończoność.
W jakichże innych miejscach są jeszcze takie dzieła sztuki, sprzed
pięciuset lat, których nie zamieniono na muzea, które są wciąż używa-
ne? Zwyczajnie i po prostu – używane przez ludzi. Kiedy jedzie się od
wsi do wsi i nagle przekracza mur trzy-, czterometrowy, to widzi się
coś, co jest jakby szkatułką, jakby statkiem kosmicznym o motywach tak
pięknych i kolorach tak całkowicie niedzisiejszych, że… kocha się wów-
czas cały świat i kocha się Europę.
Kilkadziesiąt cerkwi wybudowanych przez Stefana Wielkiego, który
uczynił Bukowinę nieprzemijającą. Całkowita rzadkość: freski zewnętrz-
ne, unikatowe konstrukcje dachów, piękne mury z kamienia i drewnia-
ne otoczenie. Do tego po wizycie w cerkwi muzyka cygańska w przy-
drożnej knajpie, czyli połączenie karnawału z postem. Najpiękniejsze
cerkwie to Voronec, Moldawita, Sucevita. Ale jest ich wiele. Zdjęcia
w galerii pochodzą z Voroneca. Nie ma turystów, przynajmniej nie było
ich w styczniu tego roku. To też niezwykłe, gdyż obiekty tej klasy są dziś
w Europie całkowicie przeludnione. Trudno je przeżywać, kontemplo-
wać. I odwiedzając piękne miejsca, z powodu masy przybyszów z całego
199
świata, jesteśmy praktycznie… nigdzie, wszędzie i nigdzie. Rumunia
tymczasem to skarb ukryty głęboko. Zaskakujący jest rozwój Bukaresz-
tu czy Cluj, zaskakujące dla Polaków – z powodu naszych uprzedzeń –
mogą być czystość i porządek w dużych miastach. Ale Bukowina zaska-
kuje nas po wielekroć. Ze względu na nasze oczekiwanie piękna, naszą
wrażliwość słowiańską, nasze wyobrażenia o Rumunii. Polecam Pań-
stwu Bukowinę.
9 lipca 2007
10 komentarzy
Winna niewinna odrobina
Gombrowicz, umierając w Vence, wypił kieliszek burgunda i zjadł
malinę. Mickiewicz zaś umierał w Konstantynopolu z kieliszkiem bor-
deaux. A powinno być odwrotnie. Bordeaux jest winem wyraźnym,
mocnym, o głębokim kolorze (przy wszystkich genialnych różnicach
pomiędzy Pommerolem a Saint-Emilion, Haut-Medoc a Margaux), bur-
gund natomiast jest winem owocowym, łagodnym, o słabo wyczuwal-
nych taninach i niezbyt mocnym kolorze.
Przez lata nieufnie patrzyłem na czerwone burgundy. Bordeaux da-
wało silne impulsy, mocne wrażenia. I teraz niespodziewanie, po dwu-
dziestu latach, rozsmakowałem się w burgundach: ich krągłość, kulis-
tość smaku, a jednocześnie silna świeżość są zachwycające i sprawiają,
że z lekkim politowaniem patrzę na bordeaux. Dosłowność tego wina
i jego namiętność wydaje mi się trochę jakby sztubacka, prowokująca,
intelektualna – przy pewnej niewymuszonej swobodzie burgundów
i ich wręcz duchowości. Patrząc na scenę polityczną w kraju, widzę tyl-
ko bordeaux – ani jednego burgunda.
Kilka dni temu w czasie kolacji z Andrzejem Olechowskim wypiliśmy
butelkę doskonałego Clost de Vougeot, rocznik 2000. Wino jednego z naj-
lepszych producentów burgunda, Josepha Drouhina. Istotą tego wina
było bez wątpienia połączenie żelaznej konsekwencji z absolutną swo-
bodą owoców. Takie połączenie jest często zasadą ludzi o bardzo rozbu-
200
dowanej kulturze duchowej: pewność i świeżość w jednym. Są takie
wina, rzadziej zdarzają się tacy ludzie.
13 lipca 2007
25 komentarzy
Tu i teraz
Bardzo trudno jest być myślami dokładnie w tym miejscu, w którym
się znajdujemy: nasze myśli gdzieś uciekają. Gdy gotujemy, myślimy
o jakichś sprawach do załatwienia. Gdy idziemy na spacer, wspomina-
my różne wydarzenia z przeszłości. Czytając książkę – całkowicie prze-
nosimy się poza świat, w którym tkwimy. Jedziemy autem, a myśli pę-
dzą gdzieś przed nami, w przyszłość, w przeszłość, w dal, obok.
Dlaczego tak jest? Dlaczego nie możemy wytrzymać w miejscu, w któ-
rym istniejemy? Dlaczego ciągle przekraczamy własny konkret? Czy to
jest ta odrobina nieskończoności, która w nas tkwi? Czy to może nasz
lęk przed skończonością? Przed nieuniknioną śmiercią?
Zanurzając się w tu i teraz – znikamy, ale też naprawdę jesteśmy:
w miłości, w ważnej rozmowie, w zachwycie nad przelatującymi pta-
kami.
14 lipca 2007
22 komentarze
Australia
W 2004 roku z synami Emilem i Aleksandrem oraz z przewodnikami
wyjechałem do Australii. Odwrotnie niż większość nie pojechaliśmy
w okolice Sydney, lecz w pobliże Perth. Tam ruszyliśmy w trzytygo-
dniowy rajd po buszu. Z rzadka zaglądając na farmy, aby się wykąpać.
Spaliśmy w namiotach w korytach wyschniętych rzek, przy ognisku
w śpiworach, na skarpie nad oceanem, czasem w jakichś zagubionych
201
farmach w domach z dziewiętnastego wieku. Raz czy dwa razy w ma-
łych hotelikach. Polowaliśmy na jaszczurki, nurkowaliśmy na niezna-
nych rafach, oglądaliśmy z pikujących w dół samolotów wieloryby i gi-
gantyczne manty. Jedliśmy śniadanie z kangurem, który przysiadł się
do stołu, rozmawialiśmy z Aborygenami. Podróżowaliśmy na quadach
wzdłuż ruchomych wydm, oglądaliśmy plantacje rozgwiazd i niezwykłe
winnice. Przede wszystkim zaś otwieraliśmy oczy na najbardziej zdu-
miewający typ człowieka, jakim jest Australijczyk.
Jedzie się drogami szutrowymi i przez wiele godzin nie widać niczego
poza buszem i kangurami, których są tysiące. Z rzadka przebiegnie jesz-
cze struś emu. Przy drogach co dwie, trzy godziny jazdy stoją wystawio-
ne przez farmerów skrzynki, a na nich owoce lub warzywa, najczęściej
pomidory. Przy nich cena: dolar za kilogram – i skarbonka, do której
należy wrzucić należność. Nie ma człowieka, który by tego pilnował.
Farmer pod wieczór podjedzie i zabierze resztę pomidorów i pieniądze.
W Australii się nie kradnie! Tutaj jeden człowiek ufa drugiemu.
Niejeden raz do miejsc, w których nocowaliśmy, dojeżdżał jeszcze
ktoś. Najczęściej emeryci w przyczepach – po zakończeniu kariery
sprzedają swoje domy, kupują nowy samochód z przyczepą i ruszają
w podróż na dwa, trzy lata dookoła Australii. Po zakończeniu tej wy-
prawy kupują dom w miejscu, które spodobało im się najbardziej,
i tam czekają na śmierć. To trochę jak u Aborygenów: ten ruch, ta
bezdomność.
Kiedy tacy ludzie podejdą to twojego ogniska, mówią tylko, jak się
nazywają, jak długo są w trasie i gdzie teraz jadą. I wspólnie milczy się
przy ognisku albo patrzy w niewiarygodnie rozgwieżdżone niebo. To
jest niezwykłe, z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że postę-
puje tak mniej więcej trzydzieści procent emerytów: jadą, zatrzymują
się, milczą.
Jest takie miejsce, gdzie znajduje się ogromny klif. Pod nim moż-
na łowić niesamowite okazy wielkich ryb. Czasami jednak przychodzi
ogromna fala i zabiera do morza wszystkich rybaków. Nigdy nie wiado-
mo, kiedy to się stanie, ale stanie się na pewno. Ale ktoś wciąż próbuje
wbrew wszelkim oznaczeniom i sygnałom. Pewnie w Europie postawili-
byśmy bramę ze strażnikiem, aby ludzie nie mogli tego robić. A tu nie.
202
Tu wierzy się w człowieka i zostawia mu wybór, czy chce, czy też nie
chce iść na spotkanie z nieskończonością.
29 lipca 2007
34 komentarze
Migawki
Dni ociekające szczęściem, słodkie. Gesty pełne czułości. Oczekiwa-
nie na przyjście. Wpatrywanie się we włosy, wsłuchiwanie w oddech.
Przytulanie. Trzymanie za rękę. Czuwanie w nocy, w bezruchu, aby nie
obudzić. I tęsknota, zawsze kiedy trzeba się rozstać.
Nagły łoskot śniegu, gęstego, walącego w szybę samolotu. W lipcu!
Wpadliśmy w chmurę deszczową. Nie zdążyliśmy zejść poniżej podsta-
wy chmur. Temperatura podniosła się z minus cztery na plus jeden.
Oblodzenie. Czy silnik stanie? Nagła groza, że wszystko runie w nie-
odgadniony dół. Że opuszczę to na zawsze. Jednak przebiliśmy się.
Jesteśmy poniżej chmur. Temperatura rośnie do plus siedem, a silnik
pracuje. Życie.
Dwa cielaki z lipca. Trykają się, stukają, przekomarzają, biegają za
sobą. Potem kładą się obok. Przekładając głowę nad głową. Jak małe psy,
jak małe koty.
1 sierpnia 2007
13 komentarzy
Kilimandżaro
Ostatni odcinek podejścia jest niezwykle mistyczny. Startuje się
w nocy około godziny 23. Temperatura wynosi minus 16 stopni. Idzie
się w całkowitej ciemności. Tak jak na całej trasie, trzeba iść bardzo
powoli. Krok za krokiem, jak w zwolnionym filmie. Na tej wysokości
wszystkie gwałtowne ruchy wywołują wymioty i zawroty głowy. To
prawdziwa szkoła cierpliwości. Księżyc i latarki pokazują drogę: górską
203
ścieżkę. Jesteśmy powiązani sznurem. Za lekko się ubrałem, trochę mar-
znę. Po pięciu godzinach docieramy na szczyt krateru wulkanu, którym
jest Kilimandżaro: a tam jednocześnie oślepiający błysk słońca i lodow-
ca. Dochodzi się doń w brzasku wschodu słońca nad Afryką.
Ginący z roku na rok lodowiec ma około ośmiu metrów wysokości.
Naszym przewodnikiem jest Leszek Cichy. To nie wymaga szczególnej
kondycji, a jedynie odporności psychicznej na domniemany ból i mdło-
ści. Bagaż niosą tragarze. Wejście trwa mniej więcej pięć dni. Zaczyna
się w temperaturze afrykańskiej dżungli, a kończy dużym mrozem.
Po zejściu na dół polecieliśmy nad ocean do Zanzibaru, aby tam
odpocząć. Po morzu pływały łódki o kształtach przypominających te
z greckich waz. Żagle płócienne. Ich lekkość, antyczność formy była
zachwycająca. Nigdzie na świecie nie widziałem niczego podobnego.
Szkoda, że nie mogę znaleźć zdjęć…
Zanzibar jest arabski, a Tanzania afrykańska i oba te kraje wydały mi
się zamożne – w sensie braku głodu, żebractwa – i spokojne na tle
wszystkich innych miejsc środkowej i południowej Afryki. Nie widzia-
łem tam biedy takiej jak w Azji czy Ameryce Środkowej. Żyją skromnie,
ale nie głodują i nie cierpią.
5 sierpnia 2007
6 komentarzy
Śmierć i architektura
Spacerując dzisiaj w Łazienkach, po raz kolejny stanąłem jak wryty
w miejscu, w którym widać, jak pałac styka się z wodą. To zawsze
w sposób niesłychany wprawia mnie w największe zdziwienie. Nieraz
spacerując po Wenecji, miejscu jakby stworzonym do kontemplacji tej
kwestii, rozmyślałem nad tym połączeniem. Tych kilka myśli poniżej
chcę tu zostawić, choć wiem, że daleko mi jeszcze do pełnego uchwy-
cenia problemu.
Architektura jest formą, woda bezkresem. Ta forma to dzieło czło-
wieka, a woda – Boga lub przyrody. Stopnie pałaców schodzące do linii
wody są niczym zaproszenie do spaceru pod powierzchnię, do nieprze-
niknionej głębi. Pałac odbijający się w powierzchni wody i trwający
w swym kształcie w ruchu rozmywających go fal to przypomnienie, że
materia jest nietrwała, że pozostaje tylko jej kształt i że wbrew nasze-
mu staraniu o zachowanie substancji pozostaje jedynie istota: idea pa-
łacu – a nie sam pałac. I to studium czasu, przypominające machinę,
która pożera materię, jest być może ukrytym przeżyciem, nieodwracal-
nie związanym z linią wody i marmuru.
9 stycznia 2008
18 komentarzy
205
Rozdział 15: A tak się to skończyło
Przestałem pisać swój blog w lutym 2008 roku. Być może jest to zaję-
cie lepsze dla polityków, którzy znajdują się w opozycji – mogą ustawić
się w roli recenzentów i dzień po dniu krytykować swoich przeciwni-
ków. Być może jest to zajęcie, w którym najlepiej czują się desperaci –
obojętni na zgryźliwe i obraźliwe komentarze czytelników. I wreszcie,
być może jest to zajęcie dla osób z mniejszym temperamentem, które
mają gorszy niż ja dostęp do źródeł ciekawych informacji. Nie wiem.
Pewnie można by ciągnąć w nieskończoność codzienne obnażanie się
na oczach publiczności, blokując – dla własnego dobra psychicznego –
możliwość dopisywania komentarzy, ale wówczas cała internetowa za-
bawa straciłaby swój sens, a ja zapewne straciłbym zapał. Znam polity-
ków, którzy z pisania przerzucili się na wideoblogi, ale ta forma komu-
nikacji wydaje mi się jeszcze bardziej ekshibicjonistyczna – już widzę
siebie w roli gwiazdy wideobloga, kiedy budzę się rano po nieprzespa-
nej nocy z Frankiem…
Właśnie, Franek! Może to Franek powinien wygłaszać regularne ko-
mentarze w technice wideo? Ma świeże spojrzenie, potrafi olewać naj-
bardziej spektakularne wygibasy polityków i na dokładkę – nie ma na
niego (jeszcze) żadnego haka, żadnej teczki i najmniejszego donosu!
Blog Franka Palikota. To jest przyszłość!
Ostatni taki zapis
To ostatni mój wpis na blogu Poletko Pana P. Zacząłem pisać 1 lipca
2007 roku, mocno wierząc, że taki rodzaj zapisków stanie się najlep-
szym sposobem komunikacji z wyborcami, z przyjaciółmi i nieprzyja-
ciółmi. Dziś, po upływie ponad siedmiu miesięcy, nadal jestem tego
zdania, ale… zamykam swój dziennik.
Dlaczego? Po pierwsze: z największą powagą traktuję swój obowiązek
przewodniczenia komisji „Przyjazne Państwo”, a to oznacza, że jej poświę-
cam cały swój czas. Nie chcę dokonywać wpisów na blogu w sposób pozo-
rowany, okazjonalny, bo to byłoby oszustwem wobec zacnych Czytelników
i Komentatorów. Myślę, że w tym wypadku milczenie będzie uczciwsze.
Po drugie: formuła blogowania, w której jeden pisze, a setka wynaję-
tych czynowników robi wszystko, żeby mu – w imię politycznej jatki –
przywalić, niezbyt mi odpowiada. Jestem gotów do prowadzenia sporów,
ale szukam dla nich odpowiedniego poziomu, a tego, niestety, harcowni-
cy spod znaku
PiS
nie gwarantują. Z tego też względu nie czuję potrzeby
wystawiania się na codzienne połajanki, polegające głównie na obrażaniu
mnie, szarganiu nazwiska czy pospolitym bluzganiu. A ponieważ nie chcę
i nie mogę być cenzorem, oddaję pole moim adwersarzom: do ujeżdżania
znajdźcie sobie inną kobyłę… Może tym razem… z własnego grona?
Po trzecie: nie zawsze wypada mi pisać o wszystkim, co wiem i słyszę,
a jeśli już piszę – bywam postrzegany jak Ryszard Czarnecki, dostawca
taniej sensacji z rejonów kuchni i magla władzy. A Ryszard Czarnecki
może być tylko jeden.
Po czwarte: Franek wymaga taty, a ja Franka traktuję bardzo serio, bo
to jest całkiem ciekawy gość.
I wreszcie piąte – patrz punkt nr 1… Milczę, bo zarobiony jestem!
Ja się, oczywiście, wcale z Państwem nie żegnam, zmieniam jedynie
formę kontaktów: ciągle jest radio nisha.pl, moja strona internetowa
z forum dyskusyjnym, będzie też kolejna książka…
Z uszanowaniem… nie obiecując poprawy,
Janusz Palikot
11 lutego 2008
122 komentarze
Spis treści
Od autora
5
Rozdział 1: Tak się zaczęło
9
Rozdział 2: Jestem z Biłgoraja
13
Rozdział 3: Paplament i okolice
39
Rozdział 4: Policjanci z Lublina, wibrator i pistolet
83
Rozdział 5: Zabiebrzony w Dzierwanach
91
Rozdział 6: Ja w nerwowej sprawie
105
Rozdział 7: Jazda na Platformie
113
Rozdział 8: Pupa, pupa, pupa
141
Rozdział 9: Gęba liberała
151
Rozdział 10: Poza wszystkim
163
Rozdział 11: O jedno pytanie za daleko
181
Rozdział 12: Franek i inni
189
Rozdział 13: Palikotówki
195
Rozdział 14: Notatki z podróży
197
Rozdział 15: A tak się to skończyło
205
Fotografia na okładce: Tomasz Paczkowski
Projekt typograficzny: Janusz Górski
Redakcja: Ewa Penksyk-Kluczkowska
Korekta: Piotr Sitkiewicz
Sk³ad: Maciej Goldfarth
Druk i oprawa: Grafix Centrum Poligrafii, Gdańsk
© by Janusz Palikot
© by wydawnictwo słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2008
wydawnictwo s³owo/obraz terytoria
80-244 Gdañsk, al. Grun waldz ka 74/3
tel.: (058) 345 47 07, 341 44 13
fax: (058) 520 80 63
e-mail: slowo-obraz@terytoria.com.pl
www.terytoria.com.pl
ISBN 978-83-7453-861-9