DANA PALMER
SPLĄTANE LOSY
PROLOG
Delikatna twarz na nakrochmalonej białej poduszce była
blada i nieruchoma. Mężczyzna patrzył na nią z góry z trudnym do
ukrycia uczuciem nie znanego sobie niepokoju. Przez lata trzymał
swoje emocje pod kontrolą. Czułość była luksusem, na jaki żaden
najemnik, a już najmniej ktoś z reputacją Diega Laremosa nie
mógł sobie pozwolić.
Ale to nie była obca kobieta i emocje, które odczuwał patrząc
na nią, były dość pomieszane. Nie widział jej od pięciu lat, a
mimo to nie wydawała się starsza nawet o dzień. Powinna mieć
dwadzieścia sześć lat, pomyślał nieobecny duchem. Sam miał lat
czterdzieści.
Nie spodziewał się, że będzie nieprzytomna. Kiedy nadeszła
do niego wiadomość ze szpitala, nieomal ją zlekceważył. Melissa
Sterling zdradziła go dawno temu. Nie miał ochoty na odnawianie
przykrej znajomości, ale z poczucia obowiązku i z ciekawości
przyjechał do południowej Arizony. Ale to nie była pułapka, jak
poprzednio. Kobieta była ranna i bezradna, lecz żyła, choć przez
cały ten czas uważał ją za umarłą.
Wysoki, ciemny, w nieskazitelnym, ciemnoszarym
garniturze, odwrócił się, aby bezmyślnie popatrzeć przez szybę na
dobrze utrzymane podłogi przed separatką Melissy Sterling. Nosił
wąsy, których nie miał w owe dramatyczne dni, jakie z nim
dzieliła. Był trochę bardziej muskularny i trochę starszy. Ale lata
podkreślały jedynie jego dobry wygląd i czyniły go dojrzalszym.
Prześliznął się spojrzeniem ciemnych oczu w stronę łóżka, na
którym spoczywało smukłe ciało tej kobiety, tej obcej, która
schwytała go w pułapkę małżeństwa, a potem porzuciła.
Jak na kobietę Melissa była wysoka, choć on był od niej
znacznie wyższy. Miała długie, faliste blond włosy, które kiedyś
sięgały niżej talii. Obcięła je. Okalały teraz jej owalną, mizerną
twarz. Miała niebieskie cienie pod zamkniętymi oczami i
doskonałe w kształcie usta, niemal tak samo blade jak jej twarz;
prosty nos marszczył się lekko w proteście przeciwko
przymocowanym do niego rurkom, które tłoczyły powietrze.
Wokół pełno było sprzętu elektronicznego i przewodów, które
prowadziły do różnych monitorów.
Wypadek - powiedział dzień wcześniej przez telefon lekarz
dyżurny. - Jest gorzej niż źle.
To była katastrofa lotnicza, którą cudem przeżyli ona, pilot i
kilku innych pasażerów samolotu z Phoenix. Samolot rozbił się na
pustyni w pobliżu Tucson; przywieziono ją tu nieprzytomną.
Personel ostrego dyżuru znalazł w portfelu zniszczony, starannie
złożony dokument, który zawierał informację o jej stanie
cywilnym. Był to akt ślubu napisany po hiszpańsku; wyblakły
atrament zaświadczał, że jest żoną niejakiego Diega Laremosa z
Dos Rios w Gwatemali. Lekarz upierał się, że Diego jest jej
mężem, a skoro tak, to czy zgadza się na natychmiastową operację
dla ratowania jej życia?
Niezbyt chętnie sięgając pamięcią wstecz pytał, czy nie ma
innych bliskich, ale lekarz powiedział, że tych trochę żałosnych
resztek bagażu nie zawierało żadnej wskazówki. Diego pozostawił
więc swoją gwatemalską farmę na łasce własnej, najemnej bandy i
udał się samolotem z miasta Gwatemala do Tucson.
Nie spał przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny.
Kobieta w łóżku poruszyła się nagle z jękiem. Jej wielkie i
łagodne, szare oczy były jedynym widocznym znakiem związków
krwi z matką Melissy, Gwatemalką, której zdrada ściągnęła
cierpienie i... niesławę na całą rodzinę Laremosów.
Spojrzeniem ciemnych oczu ogarnął jej blade, zastygłe rysy i
myślał, jak to się stało, że on i Melissa mogli w ogóle do czegoś
takiego doprowadzić...
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Była mglista, deszczowa pogoda, ale to akurat nie
przeszkadzało Melissie Sterling. Zmokniecie nie wydawało się
wygórowaną ceną za kilka drogich chwil z Diegiem Laremosem.
Jego rodzina posiadała od czterech pokoleń fincę,
gigantyczną gwatemalską farmę, która graniczyła z ziemią jej
ojca. Obydwie rodziny były zwaśnione ze sobą z powodu, jaki
dała nieżyjąca już matka Melissy. Mimo to dziewczyna uwielbiała
syna i spadkobiercę Laremosów. Wydawało się, że ta dziewczęca
adoracja jest mu obojętna.
Ostatniej nocy szalała burza. Melissa pojechała konno do
małego domku mamy Chavez, aby sprawdzić, czy staruszka czuje
się dobrze. I okazało się, że Diego, zaniepokojony o swoją starą
nianię, również zajrzał tam w tym samym celu. Przyniósł melony i
ryby, a teraz odprowadzał Melissę do domu jej ojca.
Pod panamą Diega czerniała gęstwina włosów. Czuło się
chłodne opanowanie, które graniczyło z zarozumiałością. Nigdy
nie musiał podnosić głosu na służących; Melissa tylko raz
widziała go w bójce. Był godny, powściągliwy i wydawało się, że
nie ma żadnych słabości. Ale był tajemniczy. Często znikał na
całe tygodnie i pewnego razu wrócił z bliznami na policzku,
utykając. Melissa była bardzo ciekawa, ale nie zapytała, co się
stało.
Mimo, że miała już lat dwadzieścia, ciągle jeszcze była
nieśmiała w obecności mężczyzn, a zwłaszcza Diega. Uratował ją
kiedyś, gdy zgubiła się podczas deszczu w lesie, poszukując ruin z
czasów Majów i od tamtej chwili kochała się w nim potajemnie.
- Przypuszczam, że twoja babka i siostra umarłyby, gdyby
wiedziały, że jestem o krok od ciebie - westchnęła.
- Nie darzą twojej rodziny nadmierną sympatią, to prawda... -
zgodził się. - Moi krewni nie mogą zapomnieć, że Edward Sterling
porwał novię memu ojcu w przeddzień ich ślubu i że z nią uciekł.
- Mój ojciec kochał ją i ona go kochała - powiedziała broniąc
się Melissa. - Twój ojciec tak czy owak mógł zawrzeć z nią
jedynie małżeństwo aranżowane, nie z miłości. Był znacznie
starszy od mojej matki. Ponadto od lat był wdowcem.
- Twój ojciec jest Anglikiem - powiedział Diego chłodno. -
Nigdy nie rozumiał naszego sposobu życia. Tu honor jest życiem
sam w sobie. Kiedy ukradł kobietę zaręczoną z moim ojcem,
pohańbił rodzinę. - Diego spojrzał na Melissę, nie dodając, że jego
ojciec liczył także na dziedzictwo jej nieboszczki matki, bo chciał
odbudować fortunę rodową. Diego uważał, że postawa ojca miała
na względzie raczej interes, ale stary mężczyzna, na swój chłodny
sposób, był przywiązany do Sheili Sterling.
Diego ściągnął cugle wierzchowca i utkwił wzrok w
Melissie, obejmując spojrzeniem jej wiotkie ciało w dżinsach i
różowej koszuli, rozpiętej aż po pełne piersi. Nie mógł sobie
pozwolić na romans z córką kobiety, która okryła niesławą jego
rodzinę.
- Twój ojciec nie powinien ci pozwalać na takie włóczęgi -
powiedział nieoczekiwanie, łagodząc wymowę słów nieśmiałym
uśmiechem. - Zaczynają tu działać partyzanci. Jest niebezpiecznie.
- Nie myślałam o tym - powiedziała.
- Nigdy tak nie rób, chica - szepnął, naciągając kapelusz
skosem na czoło. - Twoje fantazje przyniosą ci pewnego dnia
zgubę. To groźne czasy.
- Zawsze jest groźnie - powiedziała z płochliwym
uśmiechem. - Ale ja czuję się z tobą bezpiecznie.
- To najniebezpieczniejsza fantazja ze wszystkich -
powiedział z zadumą - ale niewątpliwie nie zdajesz sobie jeszcze z
tego sprawy. Ruszaj, trzeba stąd iść...
- Chwileczkę. - Wyjęła aparat fotograficzny z kieszeni i
nastawiając na niego, odpowiedziała uśmiechem na jego grymas: -
Wiem, co myślisz: nigdy więcej. Ale cóż mogę poradzić, jeśli
trudno mi znaleźć właściwą perspektywę na obrazie, na którym
cię maluję? Potrzebny mi jeszcze jeden kadr. Jeden, obiecuję.
- Nacisnęła migawkę, zanim zdołał zaprotestować.
- Ten słynny obraz zabiera ci bardzo wiele czasu, niña -
powiedział. - Pracujesz nad nim już osiem miesięcy, a ja jeszcze
nie mogłem nawet rzucić na niego okiem.
- Pracuję wolno - odpowiedziała wymijająco. Fotografia
miała być dodana do kolekcji zdjęć, nad którymi siadała, aby
powzdychać w zaciszu własnego pokoju. Aby pomarzyć,
ponieważ marzenia były raczej wszystkim, co mogła przeżyć z
Diegiem. Wiedziała to dobrze. Jego rodzina byłaby przeciwna
nawet jakiejkolwiek wzmiance o możliwości pobytu Melissy pod
ich dachem, podobnie zresztą jak o ich przyjaźni.
- Kiedy wybierasz się na studia?
- Niebawem, jak sądzę. Wyprosiłam rok po szkole, żeby
pobyć z tatą, ale ten zamęt bardzo go niepokoi. Zamierza mnie
stąd wysłać. A ja nie chcę jechać do Stanów. Chcę być tutaj.
- Twój ojciec słusznie nalega - mruknął Diego, choć nie
chciał myśleć o przejażdżkach po swoich włościach bez szans na
spotkanie Melissy. Przyzwyczaił się do niej. Dla mężczyzny
światowego, doświadczonego i cynicznego, jakim stał się przez
lata, Melissa była haustem wiosennego powietrza. Bał się, że
gdyby mu dano szansę, mógłby ulec pokusie jej rozkosznego,
młodego ciała. Była smukła i wysoka, miała długie, opalone nogi,
piersi o właściwym kształcie oraz zgrabnie wciętą talię. Nie była
piękna, lecz jej ciemna twarz wspaniale prezentowała się w
oprawie długich jasnych włosów. Odpowiednio ubrana i
wyszkolona byłaby wyjątkową... gospodynią, żoną, z której
mężczyzna mógłby być dumny.
Ale Diego nie zamierzał myśleć o Melissie w taki sposób.
Gdyby kiedykolwiek miał się ożenić, jego żoną byłaby
Gwatemalka z dobrej rodziny, nie zaś kobieta, której ojciec raz już
zhańbił nazwisko Laremosów.
- Jesteś teraz prawie zawsze w domu - powiedziała Melissa,
kiedy jechali stępa wzdłuż doliny w pobliżu wulkanu Atitlán,
widocznego na tle zielonej dżungli. Kochała Gwatemalę, lubiła
wulkany i jeziora, rzeki i rozległe doliny. Kochała zwłaszcza
tajemnicze ruiny Majów, te, których odkrycie było taką sensacją.
- Farma pochłania większość mojego czasu od dnia śmierci
ojca - odrzekł. - Ponadto zrobiłem się za stary, aby zajmować się
pracą, do której przywykłem.
- Nigdy o tym nie mówiłeś. Co to za praca?
- Owszem, byłoby o czym mówić. - Uśmiechnął się
niepewnie. - Jak idzie twojemu ojcu z kompanią bananową?
Wyrównali mu straty z powodu burzy?
Tropikalna burza zniszczyła plantację bananów, w której
ojciec Melissy miał znaczne udziały. Tegoroczne zbiory były
bardzo nędzne. Podobnie jak Diego, jej ojciec inwestował także w
inne branże, na przykład w hodowlę bydła, które pasło się na
terenach sąsiadujących z ziemiami Laremosów. Ale tradycyjnie na
owocach zarabiało się najwięcej.
- Nie wiem - potrząsnęła głową. - Nie rozmawia ze mną o
interesach. Sądzę, że myśli, iż jestem zbyt tępa, aby je zrozumieć.
- Uśmiechnęła się, będąc myślami daleko, przy małej książce, na
którą trafiła niedawno w kufrze matki. - Wiesz, mój tata bardzo
się zmienił od czasu, kiedy matka go poznała. Jest dziś stateczny i
spokojny. Mama pisała, że kiedy się pobrali, zawsze znajdował się
w samym centrum spraw, był bardzo odważny i lubił ryzyko...
- Myślę, że jej śmierć trochę go zmieniła, maleńka -
powiedział Diego, nieobecny duchem.
- Być może - odrzekła. - Apollo mówił, że byłeś najlepszy
tam, w tej swojej robocie - dodała szybko. - I że któregoś dnia
może opowiesz mi o tym.
Patrząc jej w oczy, powiedział półszeptem:
- Moja przeszłość jest czymś, o czym nigdy nie zamierzam z
kimkolwiek rozmawiać. Apollo nie ma prawa mówić ci takich
rzeczy.
Głos zmroził ją, ponieważ zabrzmiał lodowato. Zmieniła
nerwowo temat.
- To miły człowiek. Kiedyś, podczas burzy, pomagał tacie
spędzić zabłąkane krowy. Musi być dobry w tym, co robi, inaczej
nie chciałbyś go trzymać.
- Jest dobry - powiedział, notując w pamięci, że musi
poważnie porozmawiać z tym czarnym amerykańskim eks-
żandarmem, który był jednym z członków jego bandy najemników
- ale to nie oznacza, że może dyskutować z tobą na mój temat.
- Nie złość się na niego, proszę - powiedziała łagodnie. - To
była moja wina, nie jego. Przepraszam, że go zapytałam. Wiem,
że jesteś bardzo skryty, jeśli idzie o twoje życie prywatne, ale
chciałam wiedzieć, dlaczego wróciłeś wtedy do domu tak bardzo
poraniony. - Spuściła oczy. - Martwiłam się.
Nie mógł jej mówić o swojej przeszłości. Nie mógł jej
powiedzieć, że był najemnikiem, którego praca polegała na
niszczeniu pewnych miejsc i – czasem - ludzi. I że była to bardzo
dobrze płatna praca i że jedynym, czym się w takiej pracy
ryzykuje, jest własne życie. Jego sekretne operacje okryte były
tajemnicą. Wiedzieli o nich jedynie urzędnicy państwowi, którym
wyświadczał czasem przysługi. A co się tyczy przyjaciół i
znajomych, nie musieli wiedzieć, skąd ma pieniądze na
utrzymywanie gospodarstwa...
- No importa. Powinnaś wyjść za mąż - powiedział
niespodziewanie. - Już czas, aby twój ojciec znalazł ci
narzeczonego.
- Sama sobie znajdę męża. Nie chcę, aby mnie obiecano
jakiemuś bogatemu staruchowi z myślą o pomnożeniu rodzinnej
fortuny.
Diego uśmiechnął się.
- Och, niña, to młodzieńczy idealizm. Kiedy osiągniesz mój
wiek, znikną wszystkie jego ślady. Namiętna miłość nie trwa
długo.
- Mówisz takim chłodnym tonem - powiedziała półgłosem. -
Nie wierzysz w miłość?
- Miłość jest słowem, którego nie znam - odrzekł niedbale. -
Nie interesuje mnie.
Melissa doznała zawrotu głowy i poczuła lęk. Zawsze
uważała, że Diego jest równie romantyczny jak ona. Nie chciała
myśleć o tym, że może poślubić kogoś innego, ale miał już
trzydzieści pięć lat i wkrótce powinien zacząć myśleć o
spadkobiercy.
- To bardzo cyniczna postawa.
Popatrzył na nią, unosząc czarne brwi.
- Należymy do dwóch różnych światów, wiesz o tym? Mimo
twego gwatemalskiego wychowania i świetnej znajomości
hiszpańskiego rozumujesz ciągle jak Angielka.
- Zapewne odziedziczyłam po matce znacznie więcej, niż
sądzisz - wyznała z zakłopotaniem. - Była Hiszpanką, ale uciekła
z pierwszym drużbą z własnego ślubu.
- Nie ma z czego żartować.
Odgarnęła do tyłu długie włosy.
- Nie pesz mnie, Diego - napomniała go delikatnie. - Nie to
miałam na myśli. Ja naprawdę jestem bardzo tradycyjna.
- Oczywiście, tego jestem pewien - powiedział. Ich
spojrzenia spotkały się; odczekał, aż się zarumieni. - Nawet moja
prababka aprobuje to, że ojciec trzyma cię twardą ręką.
Dwadzieścia lat i ani wieczoru z młodym mężczyzną poza polem
obserwacji taty.
Nie wytrzymała jego przenikliwego spojrzenia.
- Nie tak wielu młodych mężczyzn składa mi wizyty. Nie
jestem dziedziczką i nie jestem piękna.
- Piękno jest przelotne; charakter trwa. Dla mnie jesteś w
porządku, pequeña - powiedział miękko. - W swoim czasie młody
człowiek przyjdzie z kwiatami i zaproponuje ci małżeństwo. Nie
trzeba się spieszyć.
- Więc tak myślisz - powiedziała żałośnie. - Spędzam całe
moje życie samotnie.
- Samotność jest ogniem, który hartuje stal - pocieszył ją. -
Korzystaj z tego. Da ci to w przyszłości pogodę ducha, którą
nauczysz się cenić.
Spojrzała na niego pytająco.
- Założę się, że ty życia nie spędzasz samotnie?
- Nie całkiem, być może. - Wzruszył ramionami. - Ale od
czasu do czasu lubię swoje własne towarzystwo. Lubię także
zapach kawowych krzewów, wdzięczne ruchy liści palmy
bananowej, parny wiatr na twarzy, dumne ruiny Majów i wyniosłe
wulkany. Oto moje dziedzictwo. Twoje dziedzictwo - dodał z
czułym uśmiechem. - Pewnego dnia uznasz to za najszczęśliwszy
okres w swoim życiu. Nie marnuj go.
To możliwe, pomyślała z zadumą. Poczuła niemal dreszcz
rozkoszy, mając go tak blisko siebie. Tak, to był dobry czas, czas
pełni życia i miłości. Nie życzyłaby sobie niczego więcej.
Zsiadł z konia i zdjął ją z siodła, objąwszy szczupłymi,
mocnymi i pewnymi dłońmi w talii. Przez krótką chwilę trzymał
ją w taki sposób, że ich spojrzenia spotkały się i coś mignęło w
jego ciemnych oczach. Ale zaraz zgasło; postawił ją na ziemi i
cofnął się.
Odchyliła głowę, broniąc się przed ledwo wyczuwalnym
zapachem skóry i tytoniu, którymi przesiąkła jego biała koszula.
Tak bardzo chciała wspiąć się i pocałować jego twarde wargi,
przywrzeć do niego i doświadczyć wszystkich cudów pierwszego
uczucia. Ale Diego widział tylko młodą dziewczynę, a nie kobietę.
- Odprowadzę twoją klacz do stajni - obiecał, wskakując z
gracją na siodło. - Nie odchodź teraz daleko od domu - dodał
stanowczo. - Ojciec powie ci, co wiesz już ode mnie, że samotne
przejażdżki nie są teraz bezpieczne.
- Jak pan sobie życzy, señor Laremos - mruknęła i dygnęła
prowokująco.
Kiedyś zareagowałby śmiechem na taki gest. Ale teraz
zaczepka wywołała nagły i nieoczekiwany efekt. Krew zatętniła
mu w skroniach, ciało odmówiło posłuszeństwa. Czarne oczy
powędrowały ku jej delikatnym piersiom i zatrzymały się na nich.
- Do zobaczenia - powiedział i zawrócił konia.
Melissa wpatrywała się w niego z biciem serca. Mimo swej
niewinności rozpoznała w jego oczach błysk gorącego pożądania.
Chciała biec za nim, aby się przekonać, że właściwie pojęła jego
reakcję.
Weszła do domu z dreszczem tłumionego podniecenia. Od tej
chwili każdy dzień miał nieść jeszcze więcej niespodzianek.
Estrella, przygotowując kolację, przeszła samą siebie.
Przyrządziła stek z pieprzem, serem i ryżem przyprawionym
sosem oraz zimnym melonem jako sałatką.
Melissa objęła ją, gdy ta delektowała się zapachami potraw.
- Delicioso - powiedziała, szczerząc w uśmiechu zęby.
- Stek kładzie się na podbite oko - prychnęła z
lekceważeniem Estrella. - Najlepsze jest mięso iguany.
- Prędzej zjadłabym węża - skrzywiła się Melissa.
- Jadłaś wczoraj. - Estrella uśmiechnęła się figlarnie.
- To był kurczak! - Oczy młodej kobiety rozszerzyły się.
Estrella zaprzeczyła ruchem głowy.
- Wąż! - Wybuchnęła śmiechem, kiedy Melissa zamierzyła
się na nią. - Nie, nie, nie. Nie możesz mnie uderzyć. To był
pomysł twojego ojca.
- Mój ojciec nie zrobiłby czegoś takiego - powiedziała.
- Nie znasz ojca - skwitowała ladina z błyskiem w oku. -
Poćwicz na pianinie, bo señora Lopez rozzłości się, kiedy w
piątek przyjdzie cię posłuchać.
Melissa westchnęła.
- Myślę, że ta cierpliwa dama rzeczywiście wpadnie w furię.
Nigdy nie daje za wygraną, nawet kiedy wie, że przelecę kadencję
nie dotykając czarnych klawiszy.
- Ćwicz!
Kiwnęła głową i nagle zmieniła temat:
- Tata nie dzwonił? - spytała.
- Nie. - Estrella spojrzała na Melissę, mrużąc jedno ze swych
czarnych oczu. - Nie życzyłby sobie, abyś jeździła konno z panem
Laremosem.
- Skąd wiesz, że jeździłam? - krzyknęła.
- To jest mój sekret - powiedziała Estrella z zadowoloną
miną. - No, zwiewaj i pozwól mi zająć się kuchnią.
Melissa wstała z nadzieją, że Estrella nie podzieli się
wiadomością z ojcem.
I, jak się wydaje, ladina rzeczywiście nie miała takiego
zamiaru, ale Edward Sterling dowiedział się o tym tak czy owak.
Wrócił ze swojej podróży w interesach zaniepokojony. Jego
siwiejące blond włosy były wilgotne od deszczu, a elegancki,
biały garnitur trochę się wygniótł.
- Luis Martinez widział cię na przejażdżce z Laremosem -
powiedział szorstko, nie mówiąc jej „dzień dobry". - Sądziłem, że
rozmawialiśmy już na ten temat?
- Nic na to nie poradzę - powiedziała, rezygnując z
jakichkolwiek wykrętów. - Myślę, że w to nie wierzysz.
- Wierzę - powiedział ku jej zdziwieniu. - A nawet rozumiem
to. Ale nie rozumiem, dlaczego Laremos zachęca cię do tego. Nie
zamierza się żenić, Melisso, i wie, co dla mnie znaczyłoby
skompromitowanie ciebie. - Jego twarz stężała. - To właśnie
niepokoi mnie najbardziej. Cała rodzina Laremosa byłaby
zachwycona, gdyby mogła nas widzieć upokorzonych.
- Nie możesz uwierzyć, że Diego ma dobre intencje, prawda?
Że mnie po prostu lubi? - Podniosła ręce.
- Przypuszczam, że lubi pochlebstwa - powiedział sucho.
Nalał brandy do kieliszka i usiadł, krzyżując nogi. - Posłuchaj,
kochanie, już pora, abyś poznała prawdę o twoim bohaterze. To
długa i niezbyt piękna historia. Miałem nadzieję, że pójdziesz na
studia i że nie stanie się nic złego. Ale musisz przestać ubóstwiać
tego typa. Jak sądzisz, co Diego Laremos robił jeszcze dwa lata
temu, aby się utrzymać?
- Podróżował w interesach. Laremosowie mają pieniądze.
- Laremosowie nie mają niczego. Albo nie mieli niczego -
uciął. - Stary miał nadzieję, że poślubi Sheilę i położy łapę na
domniemanych milionach jej ojca. Ale nie wiedział, że ojciec
Sheili stracił wszystko i że ma zamiar dobrać się do ich plantacji
bananów. To była komedia pomyłek. Wtedy poznałem twoją
matkę i tak skończyły się podchody. Do dziś nikt z jej rodziny nie
odzywa się do mnie, a Laremosowie robią to tylko przez
grzeczność. A wielka ironia całej sprawy polega na tym, że żaden
z nich nie znał prawdy o rodzinie drugiego. Nigdy nie było tam
żadnych pieniędzy, jedynie mrzonki o połączeniu majątków.
- Jeśli Laremosowie nie mieli niczego - wdała się w
spekulacje Melissa - to dlaczego dziś mają tak wiele?
- Ponieważ twój drogi Diego miał wiele werwy. Miał także
kilku takich jak on sam przyjaciół z bronią automatyczną -
powiedział bezceremonialnie ojciec. - Diego był najemnym
żołnierzem.
Melissa milczała i patrzyła bez wyrazu na ojca.
- Diego nie jest tak bezwzględny, aby mordować ludzi.
- Nie bądź dzieckiem - usłyszała w odpowiedzi. - Nie
wiedziałaś, że ludzie, którymi otacza się w Casa de Luz, są jego
dawnymi kamratami? Człowiek, którego nazwali Pierwsza
Koszula, czarny eks-żołnierz Apollo Blain, Semson i Drago -
wszyscy są byłymi najemnikami i żaden z nich nie ma własnego
kraju.
Melissa poczuła drżenie rąk. Sceny i epizody z życia Diega,
które oglądała i które ją zaintrygowały, układają się oto w
sensowną całość. Straszliwą całość.
- Widzę, że rozumiesz - powiedział ojciec bardzo spokojnie. -
Nie myślę o nim źle dlatego, że wiem, co robił. Ale przeszłość
tego rodzaju byłaby zbyt trudna do przyjęcia dla kobiety. Jestem
pewien, że nad swoimi uczuciami panuje żelazną wolą. Niewinna,
zakochana dziewczyna nie zdoła go otworzyć, Melisso. A ciebie
on nie bierze nawet pod uwagę. Ożeni się z Gwatemalką, jeśli się
w ogóle ożeni. Ciebie nie poślubi, nie wiesz?
Starała się uśmiechnąć, ale na policzkach pokazały się łzy.
- Dziecinko! - Ojciec wstał i objął ją czule. - Nie gniewaj się;
nie ma przyszłości dla ciebie i Diega. Najlepiej będzie, jeśli stąd
wyjedziesz.
Melissa musiała się zgodzić.
- Masz rację. Nie wiedziałam. Diego nigdy mi nie mówił o
swojej przeszłości. Teraz rozumiem, co miał na myśli, kiedy
mówił, że nie wie, czym jest miłość.
- Chciałbym, żeby twoja matka żyła. Wiedziałaby, co ci
doradzić - powiedział ojciec i pogładził jej włosy.
- Ale i ty radzisz całkiem dobrze - odparła Melissa ocierając
łzy. - Myślę, że pewnego dnia będzie to dla mnie przeszłość.
- Pewnego dnia - zgodził się ojciec. - W najlepszym
wypadku, Melly, wasze dwa światy nie dopasują się do siebie. Są
zbyt różne.
- Diego też to powiedział. - Podniosła wzrok.
- Zatem Laremos zdaje sobie z tego sprawę. Dobrze. Nie
będzie więc żadnych przeszkód - pokiwał głową Edward.
Być może ojciec miał rację. Jeśli Diego coś czuł, było to
fizyczne, nie duchowe. Pożądanie może być czymś wspaniałym,
ale bez uczucia jest tylko cieniem. Przeszłość Diega wstrząsnęła
nią. Czy mężczyzna taki jak on był w ogóle zdolny do miłości?
Dzielenie się nimi z ojcem i wprowadzanie go w jeszcze
większy niepokój nie miało sensu.
- Jak poszło w stolicy? - zapytała, starając się rozluźnić
atmosferę.
- Nie jest tak źle, jak na początku sądziłem. Zjedzmy coś,
wszystko ci wyjaśnię. Jeżeli jesteś wystarczająco dorosła, aby iść
na studia, przypuszczam, że masz także dość lat, aby zapoznać się
ze stanem finansów rodziny.
ROZDZIAŁ DRUGI
Melissa spała płytkim snem. Śnił jej się Diego w chaosie
wystrzałów i ostrych słów i obudziła się z wrażeniem, że niemal
nie zmrużyła oka.
Zjadła śniadanie w towarzystwie ojca, który jej powiedział,
że musi wracać do miasta, aby sfinalizować kontrakt z firmą
skupującą owoce.
- Siedź w domu - ostrzegł wychodząc. - Żadnych tête à tête z
Diegiem Laremosem.
- Muszę poćwiczyć na pianinie - rzuciła z daleka, kiedy już
wychodził na dwór. - Ty też uważaj na siebie.
Ruszył samochodem, a ona usiadła w salonie przy małym
pianinie i otworzyła zeszyt z ćwiczeniami. Nie miała do nich
serca, dlatego ćwiczyła bardzo uproszczony kawałek Sibeliusa,
poddając się bezwolnie jego błogiemu, smutnemu przesłaniu.
Miała opuścić Gwatemalę i Diega. Nie było żadnej nadziei.
Wiedziała w głębi duszy, że nigdy go nie zdobędzie, zaczęła sobie
uświadamiać, że jeżeli nie wyjedzie, przyszłość jej rysuje się dość
ponuro.
Poznawszy jego przeszłość, doszła do wniosku, że posiąść go
może tylko kobieta znacznie bardziej doświadczona i bardziej
skomplikowana.
Wstała od pianina, zamknęła wieko i usiadła przy biurku
ojca. Leżały tam porozrzucane pakiety obligacji i ołówek służący
do prowadzenia rachunków. Melissa napisała nim kilka linijek
namiętnej prozy o nieodwzajemnionej miłości.
A potem nagle, pod wpływem impulsu, skreśliła krótki list do
Diega, prosząc, aby spotkał się z nią w dżungli tej nocy, ponieważ
chciałaby mu pokazać, zanim nastanie świt, jak bardzo go kocha.
Przeczytawszy roześmiała się na samą myśl o wysłaniu takiej
kartki. Zmięła ją, rzuciła na blat, wstała zza biurka, przeczytała list
raz jeszcze i wróciła do pianina. Potem zjadła obiad, który wcale
jej nie smakował i w końcu uświadomiła sobie, że oszaleje, jeśli
będzie musiała przesiedzieć tak resztę popołudnia.
Osiodłała klacz i machając poirytowanej Estrelli ruszyła ku
dolinie.
Musiała „wygalopować" z siebie trochę tej nerwowej energii.
Pędziła w dół poprzez dolinę, gdy nagle rozległ się wystrzał.
Wystraszona klacz na moment stanęła w miejscu i zrzuciła
Melissę na twardy grunt. Ramię i kark zetknęły się z ostrymi
kamieniami. Skrzywiła się i jęknęła, próbując usiąść. Klacz z
rozwianą grzywą pędziła dalej i wtedy właśnie Melissa dostrzegła
zbliżającego się jeźdźca, za którym gnali trzej uzbrojeni
mężczyźni. Diego!
Wystrzał rozległ się raz jeszcze i Melissa uświadomiła sobie,
że mężczyźni strzelają do Diega. Nie odwracał się. Jego uwaga
skupiona była teraz na Melissie. Pędził ku niej galopem, był dzięki
temu mniej wyraźnym celem dla ścigających go jeźdźców.
Łukiem mijając Melissę wyskoczył z siodła.
- Por Dios - rzucił się na kolana i wystrzelił w kierunku
zbliżającego się jeźdźca. Wystrzał ogłuszył ją i wywołał mdłości,
kiedy uświadomiła sobie, jak rozpaczliwa była to sytuacja.
- Jesteś ranna?
- Nie, Diego, upadłam tylko.
- Silencio. - Strzelił raz jeszcze do partyzanta, który
zatrzymał się nagle w połowie doliny, żeby oddać strzał. Przygiął
Melissę ku ziemi delikatnym, lecz zdecydowanym ruchem i
wycelował, tym razem dokładniej. Nie chciał, żeby to widziała,
ale jej życie zależało od tego, czy zdoła zatrzymać
prześladowców.
Ogień z przeciwnej strony zamarł. Melissa zerknęła na
Diega. Jego mocno opalona twarz była teraz nieruchoma, a ręce
zdecydowanie i pewnie unosiły krótką broń.
Odwrócił się nagle. Podniósł ją z trawy szybkim, lekkim
ruchem, a jego mięśnie poradziły sobie z ciężarem, jak gdyby w
ogóle go nie czuł.
Rzucił się w gęstą dżunglę, która graniczyła z łąką. Biegł
cały czas. Ponad jego ramieniem dostrzegła rozpierzchłe konie i
dwu jeźdźców zwijających się w siodłach jak gdyby z bólu,
podczas gdy trzeci ciągle jeszcze leżał na ziemi. Koń Diega
dawno już uciekł, podobnie jak koń Melissy.
Teraz, kiedy przynajmniej przez chwilę byli poza zasięgiem
niebezpieczeństwa, jej ciało stało się wiotkie. Była ranna. Była
naprawdę ranna. Wyglądało to na jakiś nieprawdopodobny
koszmar. Chwała Bogu, że Diego... Dreszcz przeniknął ją na myśl
o tym, co mogło się zdarzyć, gdyby ci mężczyźni dopadli ją i
gdyby była sama.
- Spadłam - wyjąkała, patrząc bezsilnie w jego złą twarz,
kiedy pochylił się nad nią. - Diego, ci mężczyźni... czy jesteśmy
wystarczająco daleko...?
- W tej chwili tak - powiedział. - Przynajmniej zanim
zorganizują posiłki, Melisso. Mówiłem ci, żebyś nie jeździła
sama, prawda?
Jego oczy świeciły czernią, a ona myślała, że w gruncie
rzeczy widzi go po raz pierwszy. Nie był już tym rozleniwionym i
pogodnym mężczyzną. Był kimś obcym. Najemnikiem, o którym
opowiadał jej ojciec. Człowiekiem bez maski.
- Gdzie są twoi ludzie? - spytała oschłym tonem. Jej ciało
zesztywniało, kiedy męskie, szczupłe palce zaczęły rozpinać
bluzkę. - Diego, nie! - krzyknęła.
- Trzeba zatamować krwotok - uciął. - Nie ma czasu na
przesadną skromność. Leż spokojnie.
Unieruchomił jej ręce z rosnącym zniecierpliwieniem i
ściągnął bluzkę, pod którą nosiła delikatny biustonosz. Jego
czarne oczy przeszyły natychmiast przezroczysty materiał, który
skrywał młode, jędrne piersi. Spojrzał też zaraz na jej ramię, które
było zranione i krwawiło.
- Jesteśmy odcięci - szepnął. - Popełniłem błąd zakładając, że
kilka wystrzałów wystraszy partyzanta, który przeprowadzał
zwiad wokół mojego pastwiska. Odjechał, ale tylko po to, żeby
wrócić z tuzinem albo i większą jeszcze liczbą swoich przyjaciół.
Nigdy nie nauczysz się słuchać? - spytał zimno. Przytknął
chusteczkę do zranionych miejsc, tamując krew.
Grymas bólu wykrzywił jej twarz.
- Trzeba to opatrzyć. To cud, że nic poważniejszego nie stało
się twojej piersi, choć jest porządnie posiniaczona.
Diego zignorował jej zakłopotanie, rozpościerając chusteczkę
na piersiach i poprawiając bluzkę. Nie pokazał po sobie nic z tego,
co naprawdę czuł, ale obraz jej nietkniętego, doskonałego
młodego ciała wprawił go w stan bolesnego pragnienia. Do tej
pory mógł traktować Melissę jak dziecko. Ale po dzisiejszym dniu
nie będzie już zdolny myśleć o niej w ten sposób.
- Musimy szybko wydostać się z doliny. Rozpędziłem ich, ale
właśnie dlatego tu wrócą. - Pomógł jej wstać. - Możesz iść?
- Oczywiście - powiedziała, patrząc szeroko otwartymi
oczami na małą, ale potężną broń, którą podniósł z ziemi.
- Uzi - powiedział lekceważąc zaciekawienie dziewczyny -
broń automatyczna, którą zaprojektowali Izraelczycy. - Bardzo mi
przykro, że musiałaś patrzeć na to, co się działo, maleńka, ale
gdybym nie odpowiedział im ogniem...
- Wiem - powiedziała. Popatrzyła na niego i odwróciła
wzrok, kiedy ruszyli w dżunglę. - Diego, ojciec powiedział mi, że
robiłeś to zawodowo.
Zatrzymał się i spojrzał na nią badawczo, ale w jej twarzy nie
dostrzegł ani pogardy, ani lęku, ani przerażenia.
- Po to, jak sądzę, żeby zniechęcić cię do jakichkolwiek
poważniejszych kontaktów ze mną?
Zarumieniła się raz jeszcze i opuściła wzrok.
- Widzę, że moje zachowanie było dość czytelne -
powiedziała gorzko. - Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że
każdy wokół wie, iż robię z siebie idiotkę.
- Mam trzydzieści pięć lat - powiedział Diego spokojnie. - A
kobiety, wybacz, są dopuszczalnym nałogiem. Masz wyrazistą
twarz, Melisso, i twoja niewinność tym bardziej naraża cię na
niebezpieczeństwo. Ale nigdy nie powiedziałbym o tobie, że jesteś
głupia, bo jesteś wrażliwa - wahał się, czy użyć tego zwrotu - na
siłę przyciągania. - Ale to nie pora, żeby o tym rozmawiać. Chodź,
musimy znaleźć schronienie.
Marsz nie był łatwy. Dżunglę tworzyły rośliny pnące i gęste
krzewy, a Diego miał tylko nóż. Nie wziął maczety. Starał się nie
zostawiać po sobie widocznego śladu, ale goniący ich mężczyźni
byli doświadczonymi tropicielami. Melissa wiedziała, że należy
się bać, ale obecność Diega całkowicie eliminowała lęki.
Wiedziała, że ją ochroni, wszystko jedno, w jaki sposób. I
niezależnie od niebezpieczeństwa czuła radość, że jest z nim.
Stanął, żeby popatrzeć na kompas umieszczony na rękojeści
noża.
- Gdzieś tu bardzo blisko są ruiny - powiedział cicho. - Przy
odrobinie szczęścia znajdziemy się tam przed zmrokiem. -
Popatrzył na niebo, które ciemniało grożąc ulewą. - Ojca nie ma w
domu?
- Nie - powiedziała z przygnębieniem - będzie chory ze
zmartwienia. I wściekły.
- I gotów do zbrodni, jak sądzę - mruknął poirytowany.
- Przepraszam - powiedziała delikatnie - naprawdę
przepraszam.
- Rzeczywiście? Za to, że jesteś ze mną tak jak teraz?
Naprawdę przepraszasz, querida? - zapytał głosem aksamitnym,
głębokim, miękkim i czułym.
Odwrócił się od niej, lecz jego ciało drżało z namiętności.
Był człowiekiem zbyt gorącej krwi, aby nie czuć niczego, kiedy
patrzył na jej smukłe ciało, na słodką jak uwodzicielski klejnot
niewinność. Pragnął jej tak, jak nigdy jeszcze nie pragnął żadnej
kobiety, ale poddanie się uczuciom oznaczałoby zdanie się na
łaskę mściwego ojca. Niepokoił się już, co będzie, jeśli
okoliczności zmuszą ich do spędzenia nocy w ruinach. Apollo i
reszta pójdą go szukać, ale ulewa zmyje wszelkie ślady i opóźni
odsiecz, a partyzanci wsiądą im wkrótce na kark.
Melissa czuła, że jej włosy przylgnęły do czaszki, a ubranie
przykleiło się do ciała. Dżinsy i buty nasiąkły wodą, a koszula
stała się przezroczysta i ociekała strumieniami.
Czarne włosy Diega wyglądały jak mycka, a jego bardzo
hiszpańskie rysy ujawniły się jeszcze dobitniej. Oliwkowa
karnacja i czarne oczy czyniły zeń niemal typ człowieka
pierwotnego. Miał w sobie zarówno krew Majów, jak i
Hiszpanów, bo jego pochodzący z Madrytu przodkowie weszli w
związki rodzinne z Gwatemalkami. Wystające kości policzkowe
wskazywały na indiański rodowód, a prosty nos i delikatne,
zmysłowe wargi były z kolei dowodem pochodzenia
hiszpańskiego.
- Tam - powiedział nagle i dotarli na polanę, gdzie
znajdowała się świątynia Majów, tkwiąca jak szara wartownia w
zielonej dżungli. Zachowała się tylko fragmentarycznie, ale
przynajmniej część budowli była pod dachem.
Diego poprowadził dziewczynę przez zarośnięte wejście,
płosząc wielkiego węża. Pokryte pleśnią wnętrze pachniało
głazami i kurzem, ale ściany po jednej stronie ruin były niemal
nietknięte.
Melissę przebiegł dreszcz.
- Nabawimy się zapalenia płuc - szepnęła.
- Nie jest aż tak źle - powiedział z lekkim uśmiechem.
Podszedł ku zarośniętemu otworowi. Ściągnął koszulę i powiesił
ją na sterczącej belce. Przeciągnął się leniwie.
Melissa pieszczotliwym wzrokiem przyglądała się jego
ciemnym opalonym mięśniom i niewyraźnemu klinowi ciemnych
włosów, które zwężały się ku dołowi, w stronę pasa, wokół jego
zgrabnej talii. Sam ten obraz przyprawiał ją o drżenie.
Spostrzegł jej reakcję i dobre intencje osłabły. Wyglądała
wspaniale w ubraniu przylegającym do świetnej figury. Poprzez
wilgotną bluzkę mógł podziwiać kształt piersi, ich
fiołkoworóżowe koniuszki, twarde i pięknie uformowane.
- Przyniosę trochę gałęzi - powiedział krótko.
Wyszedł, a Melissa ściągnęła bluzkę i wyżęła ją. Dotknęła
włosów i odgarnęła kosmyki z twarzy, zdając sobie sprawę, że
musi wyglądać okropnie.
Diego wrócił po kilku minutach z liśćmi dzikiej palmy
bananowej, które rozłożył na ziemi, aby można było usiąść.
Miała już na sobie bluzkę i mimo że materiał był teraz nieco
mniej wilgotny, piersi w dalszym ciągu odznaczały się wyjątkowo
wyraźnie.
- Przypuszczam, że rzeczywiście tak postąpią - powiedziała
cicho, nawiązując do tego, co rzekł przed chwilą.
- Nie krępuje cię, niña, że tak patrzę na ciebie?
- Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia - bąknęła
czerwieniąc się.
Swoboda, na jaką sobie pozwalał, była szaleństwem, ale nic
nie mógł na to poradzić. Bardziej niż czegokolwiek pragnął jej
dotknąć. Pragnął rozbierać ją wolno i delikatnie, chciał pokazać
jej całe misterium kochania się. Serce zaczęło mu walić w
piersiach, kiedy wyobraził sobie ich dwoje na naprędce skleconym
posłaniu z jej ciałem przyzwalającym i otwartym dla niego do
końca.
Wyraz jego twarzy wprawił Melissę w zakłopotanie.
- Dlaczego zostałeś najemnikiem? - zapytała z nadzieją, że
odwróci od siebie jego uwagę.
- To sprawa pieniędzy. Byliśmy w trudnej sytuacji, a ojciec
nie mógł się pogodzić z upokarzającym poszukiwaniem pracy,
ponieważ przez całe swoje życie miał pieniądze. Ja zaś byłem
lekkomyślny i lubiłem niebezpieczeństwo. Po służbie wojskowej
dowiedziałem się o istnieniu grupy, która potrzebowała eksperta w
zakresie broni krótkiej. Zgłosiłem się. - Uśmiechnął się do
wspomnień. - To był pasjonujący okres. Raz czy dwa znalazłem
się w poważnym niebezpieczeństwie. Pozostali przechodzili z
wolna do innych zajęć, a ja trwałem. Nie byłem już tak szybki, a
mimo to zostałem - to błąd, który kosztował mnie niemal życie.
Potem, kiedy byłem wystarczająco zamożny, aby ustabilizować
się, wróciłem do domu.
- Żałujesz?
- Czasami. To był dobry okres. Specjalne poczucie więzi i
przyjaźni z tymi, którzy razem ze mną narażali się na śmierć.
- I kobiety, jak sądzę - powiedziała z niechęcią, a jej twarz
wyrażała więcej, niż mogła przypuszczać.
- I kobiety - powiedział spokojnie. - Jesteś zaszokowana?
Spuściła wzrok.
- Nigdy nie sądziłam, że byłeś mnichem, Diego.
Lało coraz mocniej. Drgnęła, kiedy piorun rąbnął w pobliżu
świątyni i przerażający grzmot przewalił się po niebie.
Objął ją i położył na palmowych liściach, a palce raz jeszcze
dotknęły guzików bluzki. Tym razem nie broniła się i nie
protestowała. Patrzyła nań po prostu szeroko otwartymi oczami.
- Chcę sprawdzić, czy ranka jeszcze krwawi - powiedział
łagodnie. Odsunął brzegi bluzki, podniósł chusteczkę, którą
wcześniej tamował krwotok, a jego czarne oczy zwęziły się. Na
twarzy pojawił się grymas. - Zostanie blizna - powiedział,
przesuwając palcem po skaleczeniu. - Szkoda, na tak wspaniałej
skórze.
Wstrzymała oddech.
- Nie mam żadnego kojącego rany balsamu - powiedział
miękko, szukając jej spojrzenia. - Ale może będzie lepiej, jeśli
pocałuję to miejsce...
Kiedy mówił, był nad nią pochylony i Melissa jęknęła, czując
wilgotne ciepło jego ust na swoim ciele. Zacisnęła ręce za sobą,
wyginając plecy.
Zaskoczony namiętną reakcją dziewczyny podniósł głowę,
aby na nią popatrzeć. Był zdziwiony, ale i dumny, kiedy
spostrzegł, że rozkosz rozogniła jej policzki, a oczy stały się
lśniące. Jej spragnione usta rozchyliły się. Przestało się liczyć w
tej chwili wszystko poza jednym - chciał, żeby jęknęła raz jeszcze,
chciał dostrzec w oczach pierwsze błyski pasji niewinnego ciała.
Myśl o jej czystości i postanowienie, że nie tknie Melissy, ulotniły
się tak samo, jak poczucie zagrożenia.
Wsunął jedną dłoń pod jej kark i palcami pieścił tył głowy.
Ustami dotknął czule jej ciała, a język badał rankę na jedwabnej
skórze. Pachniała kwiatami; zanurzył twarz w jej zapachu. Wolna
ręka znalazła zapięcie biustonosza. Zsunął ramiączka i zdjął stanik
razem z bluzką. Była naga i drżąca. Nie zamierzał tego robić, ale
pożądanie zerwało wędzidła. Nie mógł się cofnąć. Nie chciał.
Była jego. Należała do niego. Powstrzymał jej gwałtowny ruch,
kiedy chciała się zakryć.
- To będzie nasz sekret, coś, o czym będziemy wiedzieć tylko
my dwoje - wyszeptał. Jego oczy powędrowały ku piersiom. -
Takie wspaniałe, młode - westchnął, nachylając się ku nim. Takie
słodkie, drżące, tak cudownie kształtne...
Usta dotknęły twardego koniuszka. Zesztywniała. Objął ją, a
drugą ręką wzbudzał słodkie płomienie, błądząc wzdłuż żeber i
poniżej piersi, niżej i niżej, aby zapragnęła w bólu pełnej
pieszczoty. Padał deszcz i rozlegały się straszliwe gromy.
Przemoknięte ubrania nie były żadną przeszkodą, ciała przylgnęły
do siebie w dusznym półmroku ruin.
Rozkoszował się wstydliwym dotknięciem jej rąk, którymi
obejmowała ramiona i plecy. Zachwycał go jej cichy jęk i krzyk,
kiedy zbliżał swoje usta do jej warg, aż w końcu rozchylił je
pocałunkiem, którego nie można było powstrzymać.
Wygięła się, napierając swoim ciałem na jego wilgotną skórę,
naga pod jego nagością. Czuła twardość mięśni, które dotykały
piersi. Wbiła paznokcie w jego plecy, smakując głodnymi ustami
pachnący płomień jego otwartych ust.
- Ciiii... - szepnął, kiedy starała się coś powiedzieć. - Powiem
ci jak to będzie. Moje ciało i twoje, deszcz wokół nas, dżungla
ponad nami. Słodkie zespolenie kobiety i mężczyzny tu; w
pomniku Majów. Jak pierwsza kobieta i pierwszy mężczyzna na
ziemi. Jedynie las usłyszy twój krzyk bolesnej rozkoszy.
Miękka głębia głosu odurzyła ją. Tak, chciała tego. Pragnęła
go. Wygięła się, kiedy przesunął dłońmi po jej rozedrganym ciele,
dotykając ustami ust w taki sposób, jakiego nigdy nie umiała sobie
nawet wymarzyć. Zapach liści palmowych, pleśni i wilgotna woń
ruin współgrały z podnieceniem Diega i jego gorączkową potrzebą
spełnienia.
Patrzyła, jak się rozbiera, ale wstyd spalił się w ogniu
pożądania. Kiedy położył się obok, podziwiała jego zgrabną,
smukłą sylwetkę. Pozwolił jej patrzeć na siebie, a nawet był
dumny ze swojej męskości. Skłonił ją, aby go dotknęła, aby
odkryła twardość i płomień jego ciała, kiedy szeptał, całował ją i
pieścił, przeciągając tę chwilę w nieskończoność, kiedy wszelki
rozsądek ustąpił miejsca nienasyconej namiętności.
Dała wszystko, o co prosił, ulegając mu zupełnie. Kiedy nie
było odwrotu, popatrzyła na niego odważnie i z ufnością, biorąc w
siebie nagłe wejście mocnego ciała z jednym tylko, niezbyt
mocnym refleksem bólu, który znikł pod jego czułym, dumnym
wzrokiem.
- Dziewica - wyszeptał, a jego oczy lśniły czernią, kiedy ją
wchłaniał w siebie. Delikatnie, powoli kochał Melissę, drżąc z
powstrzymywanego napięcia. - Jesteśmy razem, jesteś cała moja,
moja kobieta.
Powstrzymywała oddech czując to, co jej dawał. Oczy traciły
na chwilę zdolność widzenia, twarz wyrażała zdziwienie, miłość i
pożądanie, wszystko naraz.
- Obejmij mnie - wyszeptał - obejmij mnie mocno, bo za
chwilę poczujesz uderzenie namiętności i będziesz potrzebowała
mojej siły. Obejmij mocno, querida, obejmij mnie szybko, daj mi
wszystko, co masz... adorada - szeptał, gdy jego rytm potęgował
się i rósł aż do szokującego finału. - Melissa mia!
Jej ciało poszybowało na niebotyczną wysokość, mięśnie
napięły się do granic możliwości. Krzyknęła, lecz on jęknął i
zmiażdżył ją uściskiem, zanim dotknęła czegoś, co znikło, choć
była bardzo blisko.
Zapłakała, czując zawód i ból. Nie potrafiłaby wyjaśnić,
dlaczego. Całował czule jej twarz, obejmował ją, łagodne oczy
patrzyły na nią pytająco.
- Nie czułaś? - wyszeptał, zmuszając ją do spojrzenia na
siebie.
- Było tak blisko - szepnęła w zapamiętaniu. - Prawie... o!
Uśmiechnął się ze smutkiem i czułością, wolno podnosząc
głowę, aby móc popatrzeć jej w oczy.
- Tak - szepnął. - Tu. I tu... delikatnie, querida. Pocałuj mnie
i staraj osiągnąć ten sam rytm, tak, querida, tak, tak, teraz...
Zacisnął zęby, czując jej ciało, które dążyło do spełnienia.
Kiedy krzyknęła, a potem zaczęła szeptać, był gdzieś w swoim
piekielnym, czarnym niebycie, a potem całą wieczność spadał na
ziemię, w jej ramiona.
Leżeli w lekkim półmroku, zobojętniali na deszcz, nasyceni,
cudownie zmęczeni, pod jej bluzką i jego koszulą, jak pod
mokrym kocem. Co jakiś czas nachylał się, żeby pocałować ją
leniwie. Wargi miał miękkie i powolne, uśmiech subtelny. Przez
kilka chwil nie było przeszłości ani przyszłości, nie było
niebezpieczeństwa ani konsekwencji.
Melissa była poruszona tym, co nastąpiło, tak bardzo w nim
zakochana, że dać się w tej chwili kochać wydawało się jej rzeczą
najnaturalniejszą na świecie. Ale kiedy zmysły ostygły, poczuła
przerażenie i lęk. O czym myślał, leżąc tak spokojnie obok niej?
Było mu przykro czy przyjemnie? Winił ją?
Nagle rzeczywistość uderzyła ich w najokrutniejszy z
możliwych sposobów.
Rżenie koni i donośne głosy przedarły się przez grzmoty i
deszcz i grupy mężczyzn znalazła się nagle w ruinach. Przewodził
im ojciec Melissy. Zamarł, widząc ubrania i dwoje ludzi,
najwyraźniej kochanków, przykrytych niedbale dwiema
koszulami.
- Laremos! Niech cię piekło pochłonie! - wybuchnął Edward
Sterling. - Niech cię piekło pochłonie! Coś ty zrobił!
ROZDZIAŁ TRZECI
Melissa czuła, że upokorzenie, jakiego doznała tego
wieczoru, pozostanie w jej pamięci do końca życia. Wściekłość
ojca, wymuszone poczucie winy Diega, jej wstyd i łzy. Mężczyźni
szybko opuścili ruiny, ponaglani przez Edwarda Sterlinga, ale
Melissa wiedziała, że wystarczyło im parę sekund, aby
zorientować się, co się stało.
Edward Sterling ruszył ich śladem, dając Melissie i
Laremosowi czas na ubranie się. Diego milczał.
Melissa rzuciła pełne nadziei spojrzenie ku jego twarzy o
ostrych rysach, później ruszyła przodem.
Deszcz przestał padać. Ojciec czekał na zewnątrz, jego ludzie
z respektem trzymali się z dala.
- To nie była wyłącznie wina Diega - zaczęła Melissa.
- Tak, wiem o tym - powiedział ojciec lodowatym tonem. -
Znalazłem twoje zapiski i list, w którym prosisz Laremosa, żeby
się z tobą spotkał. Jak to ujęłaś? - „aby mu dać dowód miłości".
Diego obrócił się w stronę Melissy i wyrzucił z siebie z
chłodną wściekłością w oczach:
- Ukartowałaś to wszystko, a ja jak głupiec dałem się
wpędzić w pułapkę.
- Przecież to niemożliwe. Jak mogłam to wszystko
zaplanować? Pościg guerillas także? - spytała, starając się o
rzeczowy ton.
- W takich okolicznościach żaden mężczyzna, który ma choć
trochę poczucia honoru, nie odmówiłby małżeństwa - powiedział
lodowatym tonem Sterling.
- A co pan wie o honorze? - spytał Diego. - Pan, który uwiódł
mojemu ojcu narzeczoną, parę dni przed ich ślubem.
Sterling z trudem pohamował wściekłość.
- To nie ma nic do rzeczy. Nie będę bronił zachowania mojej
córki, ale musi pan przyznać, señor Laremos, że nie znalazłaby się
w tym kłopotliwym położeniu bez pańskiego współudziału.
Te słowa wzburzyły krew w żyłach Diega, bo zarzut trudno
było odeprzeć. Należało go winić w równym stopniu, co Melissę.
Znalazł się w pułapce i sam zatrzasnął zamek. Nie chciał nawet na
nią patrzeć. Słodkie interludium, sny o doskonałości, wszystko to
zostało zniweczone. Nie był w stanie powiedzieć, czy udźwignie
ten ciężar, ale jakiż miał wybór? Jeszcze jedna plama na honorze
rodziny byłaby nie do zniesienia, zwłaszcza dla babki i siostry.
- Nie mam zamiaru uchylać się od odpowiedzialności, señor -
powiedział Diego tonem lekceważącej pogardy. - Zapewniam
pana, że Melissa znajdzie opiekę.
Melissa otworzyła usta, chciała się sprzeciwić, ale ojciec i
Diego spojrzeli na nią z tak jadowitą złością, że nie mogła
wydusić z siebie ani słowa.
Uporano się z partyzantami. Apollo Blain - wysoki,
uzbrojony po zęby - wraz z niskim żylastym mężczyzną, którego
Laremos nazywał Pierwszą Koszulą, pojawili się na czele
jeźdźców u wylotu doliny.
- Szefie, wojska rządowe są już w pańskiej posiadłości -
powiedział, szczerząc zęby Koszula.
Apollo zachichotał, skrzyżowawszy muskularne ramiona na
łęku siodła.
- Robią panu porządki, że tak powiem. Widzę, że wyszedł
pan cało, szefie. I panna Sterling również.
- Dzięki - odpowiedziała z trudem Melissa.
- Jeśli pan pozwoli, dołączę do moich ludzi. – Diego zwrócił
się do Edwarda w sposób chłodny i formalny. - Dołożę wszelkich
starań, aby ślub mógł się odbyć tak szybko, jak to możliwe.
- Będziemy czekali na wiadomość od pana, señor - uciął
Edward.
Ruszył w stronę swoich jeźdźców spinając konia za plecami
Melissy.
- Chyba żadne wyjaśnienia nie mają już sensu. - Melissa była
zbyt słaba i roztrzęsiona, aby podnieść wzrok w stronę Diega i
jego ludzi.
- Rzeczywiście - powiedział ojciec. - Mam nadzieję, że
kochasz Laremosa. A w każdym razie będziesz musiała, bo to on
jest teraz panem sytuacji. Będzie nas nienawidził, ciebie i mnie,
ale nie pozwolę, żeby wystawił cię na publiczne poniżenie. Nawet
jeśli to ty nawarzyłaś tego cholernego piwa.
Łzy popłynęły jej po policzkach. Modlitwy, jej utęsknione
marzenia ziściły się, ale przecież nie chciała usidlić Diega.
Pragnęła, aby ją pokochał, by się z nią ożenił. I teraz przyszło
spełnienie, ale ona czuła, że los zakpił z niej boleśnie.
Przypomniała sobie stare powiedzenie: „Uważaj, bo marzenia
mogą się ziścić". I dopiero teraz zrozumiała jego sens.
Mijał tydzień za tygodniem. Melissę fetowano, a i ona
wydawała przyjęcie za przyjęciem z nieodłączną, sztywną señorą
Laremos i Juana, siostrą Diega, u swego boku. Obydwie żywiły
niechęć do Melissy, ale starały się robić dobrą minę do złej gry.
Diego prawie nie odzywał się do Melissy, chyba że było to
zupełnie niezbędne. To, że jej nienawidził, stawało się coraz
bardziej oczywiste. W miarę jak przybliżał się dzień ślubu,
uzmysławiała sobie coraz wyraźniej, jaki fatalny błąd popełniła
nie słuchając ojca. Nie powinna była wychodzić z domu tamtego
deszczowego dnia.
Ślubny strój został już wybrany. Katolicki kościół w
Guatemala City zapełnił się po brzegi przyjaciółmi i pociotkami
panny młodej i pana młodego. Melissa była spięta, zaś pan młody
traktował to wydarzenie z nieukrywaną nonszalancją. Składał
słowa przysięgi w obliczu ojca Santiago. Z ledwie ukrytą
wyrazem sarkazmu na twarzy włożył obrączkę na palec Melissy.
Później uniósł welon i spojrzał jej w oczy prawie z pogardą, a
kiedy ją całował, czuła, że robi to raczej z obowiązku, aby tradycji
stało się zadość. Jego wargi były zimne jak lód. Potem
poprowadził ją od ołtarza, wiódł środkiem kościoła, tak nieczuły i
sztywny jak dywan, po którym stąpali.
Przyjęcie weselne było jednym wielkim koszmarem,
wydawało się, że muzyka i tańce nigdy się nie skończą. Wreszcie
Diego oznajmił gościom, że już pora na niego i na małżonkę.
Wcześniej zapowiedział Melissie, że nie będzie miodowego
miesiąca, bo ma zbyt wiele pracy. Odjechali do domu, on,
Melissa, jego siostra i babka o lodowatym spojrzeniu. Spakował
walizki i ruszył w długą podróż do Europy. Melissie brakowało
ojca i Estrelli. Tęskniła za ciepłem domu. Ale przede wszystkim
było jej brak tego, którego niegdyś pokochała, dawnego Diega.
Ten Diego, którego poślubiła, wiecznie zły i odpychający,
wydawał się jej obcym mężczyzną.
Nie minęło sześć tygodni od wyjazdu Diega, kiedy poczuła,
że dzieje się z nią coś dziwnego, co przerodziło się w przerażającą
świadomość: była w ciąży. Miała mdłości, już nie tylko w porze
śniadania, ale przez cały czas. Ukrywała swój stan przed babką i
siostrą Diega, ale z czasem stawało się to coraz trudniejsze.
Zabijała czas, chodząc bez celu z pokoju do pokoju, szukała
sobie zajęć, aby tylko zapomnieć. Nie pozwalano jej uczestniczyć
w pracach domowych ani usiąść z wszystkimi; domownicy
opuszczali pokój, kiedy się tam pojawiała. Jadała w samotności,
bo señorita, aby jej unikać, zmieniały codziennie pory posiłków.
Ledwie ją tolerowano, obie kobiety dawały do zrozumienia, jak
bardzo jej nie lubią. A Diego ciągle był daleko.
- Czy nie ma sposobu, aby mnie pani polubiła? - spytała
któregoś wieczora señora Laremos, kiedy Juana opuściła
bawialnię, a sztywna dama szykowała się, aby pójść w jej ślady.
Señora przeszyła ją spojrzeniem ciemnych zimnych oczu, tak
bardzo przypominających wzrok Diega, że Melissę przeszły
ciarki.
- Nie jesteś tu mile widziana. Chyba zdajesz sobie z tego
sprawę? - wycedziła starsza pani. - Mój wnuk cię nie chce, my też.
Pozbawiłaś nas honoru, tak jak wcześniej twoja matka.
Melissa spuściła głowę.
- To nie była moja wina - powiedziała drżącym głosem. - Nie
tylko moja.
- Gdyby nie upór twojego ojca, Diego potraktowałby cię tak
jak inne kobiety, które okazywały mu względy. Byłabyś sowicie
wynagrodzona...
- Co pani na ma myśli? - spytała Melissa, czując, jak pryskają
złudzenia i jak pęka jej serce na wzmiankę o innych kobietach w
życiu Diega.
- Zostałabyś wyposażona na całe życie, dostałabyś samochód,
futro z norek - mówiła chłodno señora, dumnie wyciągając szyję.
- Proszę, niech pani mówi dalej, niech mnie pani poniża. Nic
nie jest w stanie zmienić faktu, że jestem żoną Diega.
- Posłuchaj, mój mały kotku z tupetem. - Starszą panią
wstrząsnął gniew. - Wystarczająco wiele zgryzot przysporzyła mi
wasza rodzina jeszcze przed tobą. Gardzę wami!
Melissa przyjęła to ze spokojem.
- Tak, wiem - powiedziała z dumą. - Boże uchowaj, abym tak
traktowała gości pod moim dachem. Nie na próżno odebrałam
staranne wychowanie - syknęła jadowicie.
Twarz señory oblał rumieniec. Bez słowa wyszła z pokoju, a
potem unikała Melisy jeszcze staranniej.
Melissa zaniechała prób zbliżenia. Może gdyby Diego miał
czas przywyknąć do nowej sytuacji, wszystko potoczyłoby się
inaczej. Wierzyła, że da się ubłagać. I że uprosi go, aby dał jej
szansę stania się jego prawdziwą żoną.
Na razie mdłości dokuczały coraz bardziej i wiedziała, że
wkrótce musi pójść do lekarza. Z dnia na dzień stawała się
bledsza. Tak blada, że Juana, ryzykując gniew babki, wślizgnęła
się do jej pokoju pewnego wieczoru, pytając, jak się czuje.
- Wyglądasz tak źle, Melisso. Tak bym chciała, żeby
wszystko ułożyło się inaczej. Diego... rozłożyła ręce... jest jaki
jest. A babce otworzyły się stare rany przez samą twoją obecność
tutaj.
- Dobrze to rozumiem - powiedziała cicho Melissa, siląc się
na uśmiech.
- Czy mogę ci w czymś pomóc? - Juana westchnęła.
- W każdym razie dziękuję za życzliwość. - Melissa
potrząsnęła głową.
Juana otworzyła drzwi, zawahała się przez moment.
- Babcia ci tego nie powtórzy, ale dzwonił Diego. Jutro
wraca. Myślę, że chciałabyś o tym wiedzieć.
Znikła tak szybko, jak się pojawiła. Melissa rozejrzała się po
swoim pokoju, schludnym, pełnym starych, ciemnych mebli. W
żadnym wypadku nie mógł uchodzić za sypialnię pana domu.
Zastanawiała się, czy Diego w ogóle zdobędzie się na to, aby
sypiać z nią w jednym pokoju. I chciała, żeby na razie pozostało
tak, jak jest, by nie dowiedział się o dziecku.
Prawie nie spała tej nocy, zastanawiając się, jak to będzie,
kiedy go znów zobaczy. Zaspała następnego dnia i po raz
pierwszy poczuła, że nie dokuczają jej mdłości. Zeszła na dół.
Siedział przy stole, na honorowym miejscu. Tym razem cała
rodzina zebrała się przy śniadaniu.
Serce skoczyło jej do gardła na jego widok. Miał na sobie
lekki, biały garnitur z tropiku, który podkreślał jego ciemną
karnację, natomiast sam Diego wyglądał na zmęczonego. Spojrzał
na nią, kiedy wchodziła. Wtedy poczuła, że lejąca się sukienka z
szarej krepy to nie był dobry pomysł. Wydawała się odpowiednia
na tę okazję, ale teraz czuła się tak, jakby stała przed nim naga.
Juana ubrana była w prostą, perkalową spódnicę i białą bluzkę,
señora zaś wybrała spokojny, ciemny strój.
Wzrok Diega nie zdradzał specjalnego zainteresowania.
Przywitał ją w sposób formalny.
- Señora Laremos. Jak się czujesz?
Nic się nie zmieniło, to było oczywiste. Dalej ją obwiniał.
Nienawidził jej. Nosiła w sobie jego dziecko, była tego prawie
pewna, ale jak mogła mu o tym powiedzieć? Podeszła do stołu,
szybko usiadła, tak daleko od innych, na ile pozwalał dobry ton.
- Witam w domu, señor - powiedziała opanowana. Tygodnie
chłodnej kurtuazji i wrogości odcisnęły na niej swoje piętno.
Siedziała blada i cicha, a Diego wydawał się poruszony jej
wyglądem. Później jednak powróciły wspomnienia. Usidliła go.
Nie był w stanie o tym zapomnieć. Najpierw Sheila, później
Melissa. Sterlingowie dwukrotnie gorzko zakpili z honoru
Laremosów.
Mimo wszystko nie wygląda najlepiej, pomyślał. Señora
Laremos również zauważyła to szczególne zachowanie swojego
nie chcianego domownika, ale nie zamierzała zrobić pierwszego
kroku. Ta dziewczyna była ich przekleństwem. Nawet służący
szeptali po kątach, w jak dwuznacznej sytuacji ich przyłapano.
- Jesteśmy już po śniadaniu, Melisso - powiedziała, siląc się
na uprzejmość. - Ale jeśli chcesz, Carisa przyniesie ci coś do
jedzenia.
- Dziękuję, señora, wystarczy mi kawa. - Sięgnęła po srebrny
dzbanek, na próżno starając się opanować drżenie rąk. Juana
zagryzła wargi i odwróciła wzrok. Diego dostrzegł reakcję siostry.
Zaczął sobie wyobrażać, co musiała przejść Melissa. Dotychczas
myślał tylko o tym, jak się uwolnić od sztucznej intymności, którą
zmuszony był dzielić z żoną. Teraz zaczął się zastanawiać, jakie
przyjęcie zgotowali Melissie i uświadomił sobie z przerażeniem,
że to jego chłód narzucił ton.
- Schudłaś - powiedział nieoczekiwanie. - Nie dopisuje ci
apetyt?
- Dziękuję, wszystko w porządku, señor. - Przełknęła łyk
kawy ze wzrokiem utkwionym w filiżance.
- Powinnaś się położyć, Melisso - powiedziała z
zakłopotaniem babka. - Nie wyglądasz najlepiej.
Melissa nie zaprotestowała.
- Jak pani sobie życzy, señora - odpowiedziała bezwiednie.
Wstała od stołu i nie spojrzawszy na nikogo, ruszyła długim,
wyłożonym dywanami holem do swojego pokoju.
Diego zasępił się. Słuchał z roztargnieniem opowieści babki
o tym, co się wydarzyło na folwarku podczas jego nieobecności.
Myślami był z Melissa.
- Od jak dawna jest w takim stanie? - przerwał nagle.
Juana już otwierała usta, ale babka uciszyła ją.
- Przecież przygarnęliśmy ją pod nasz dach, pomimo
okoliczności, w jakich doszło do waszego związku - powiedziała
wyniośle. - Ona widać woli swoje towarzystwo.
- Przepraszam - przerwała Juana, gwałtownie wstała od stołu
i z gniewną dezaprobatą na twarzy znikła za drzwiami.
Diego dopił kawę i poszedł do pokoju Melissy. Ale kiedy
zbliżał się do drzwi, zawahał się. Sytuacja była napięta. Nie chciał
jej zaostrzać. Cofnął rękę z klamki. Będzie jeszcze wiele okazji,
żeby z nią porozmawiać, pomyślał.
Interesy zaprzątnęły go bez reszty. Melissa widywała go w
przelocie, kiedy właśnie wychodził albo szykował się do wyjścia.
Nie zbliżał się do niej, a jeśli już, to po to, żeby zapytać, jak się
czuje, albo ukłonić się i odejść. Przez cały dzień siedziała w
pokoju i popatrywała przez okno. Tace z posiłkami przynosiła
Carisa. Nawet ciąża wydawała się czymś nierzeczywistym, mimo
że zdawała sobie sprawę, iż prędzej czy później będzie musiała
zobaczyć się z lekarzem.
Kiedy Diego zdecydował się ją odwiedzić, za oknem szalała
ulewa. Zagnał właśnie bydło i wyglądał na zmęczonego. W
ciemnych, szerokich spodniach i rozchełstanej białej koszuli, z
kropelkami deszczu na mokrych włosach wyglądał jak klasyczny
Latynos, męski i bosko ponętny.
- Czy nie możesz choć trochę pobyć z nami? - spytał bez
ogródek. - Moja babka uważa, że mocno przesadzasz w swojej
niechęci.
- Ona mnie nienawidzi - odpowiedziała mechanicznie, ze
wzrokiem utkwionym w mroku za szybą. - Ty też.
- Oczekiwałaś, że odnajdziesz we mnie czułego małżonka po
tym wszystkim, co się stało? - Twarz Diega stężała.
- Nie wiem, na co liczyłam. Żyłam marzeniami. Spełniły się,
a ja zrozumiałam, że rzeczywistość lubi okłamywać. Lepiej by się
stało, gdybym wyjechała do Ameryki. Nie powinnam się
zgodzić... Powinnam cię powstrzymać.
Poczuł przypływ ślepego gniewu.
- Powstrzymać mnie? - Jego tubalny głos zadźwięczał w
ciszy pokoju. - Przecież to był twój cholerny plan!
Podniosła oczy.
- Ale to ty się zapomniałeś - powiedziała cicho tonem
przygany. - Nie musiałeś kochać się ze mną.
Tego było za wiele. Zaczął w szale wściekłości wyrzucać z
siebie bezładnie hiszpańskie słowa, jakby zabrakło mu
angielskich.
- Już dobrze - powiedziała, wstając niepewnie. - W porządku,
to była moja wina, wyłącznie moja. Chciałam cię usidlić i
powiodło się, a teraz obydwoje płacimy za moje błędy. - Jej
przezroczyste oczy prosiły o litość, ale nie znalazły zrozumienia. -
Nie potrafię nawet wypowiedzieć, jak strasznie mi przykro, jak
bardzo cię błagam o wybaczenie. Ale zrozum, Diego, nie mamy
szans na rozwód. Musimy jakoś ułożyć sobie życie.
- Naprawdę tak myślisz? - spytał unosząc głowę.
Zbliżyła się do niego, w ostatnim desperackim wysiłku, aby
przełamać dzielący ich dystans. Łagodne oczy szukały jego
wzroku. Wyglądała młodo i bardzo pociągająco, rozbrajała go,
była coraz bliżej, czuł zapach perfum i ciepło jej ciała. Nagle
zawirowały wspomnienia i poczuł, że słabnie.
Wyczuła, że w jakiś sposób staje się jej uległy. Dodało jej to
odwagi. Wyciągnęła ręce, położyła mu na piersi, czując chłód
skóry i miękką plątaninę włosów, kryjącą mocne mięśnie.
- Diego, jesteśmy mężem i żoną - wyszeptała.
Odrzucił głowę i zesztywniał. Nie, powiedział w duchu, nie
omota go po raz drugi.
- Za każdym razem, kiedy mnie pani dotyka, señora
Laremos, czuję wstręt - powiedział lodowato. - Wolałbym do
końca życia sypiać sam, niż dzielić z tobą łoże. Jesteś
odpychająca.
Spojrzała na niego oczami zranionej łani. „Wstręt". „Jesteś
odpychająca". Nie mogła tego słuchać dłużej. Łzy stanęły jej w
oczach. Z grymasem bólu na twarzy rzuciła się do drzwi, które
zostawił uchylone, biegła korytarzem z rozwianymi włosami.
Kiedy przemykała w stronę drzwi wyjściowych, czuła na sobie
spojrzenia kobiet obserwujących ją bacznie z bawialni.
Dom był piętrowy, położony na skarpie, z szerokim gankiem.
Wyrosły przed nią kamienne schody wiodące w dół. Ślepa od łez,
w strugach deszczu, straciła równowagę. Kiedy runęła głową w
dół, w ciemność, nie czuła ulewy ani bólu. Tępe uderzenie
wstrząsnęło nią. Gdzieś w oddali męski głos złorzeczył i
przeklinał, zdawało się, że już poza zasięgiem jej świadomości.
Doszła do siebie w szpitalu, otoczona postaciami w białych
fartuchach. Dyżurny lekarz był Amerykaninem, młodym,
jasnowłosym, o niebieskich oczach i przyjaznym uśmiechu.
- No, nareszcie - powiedział łagodnie, kiedy drgnęła i
otworzyła oczy. - Lekki wstrząs, byliśmy o włos od poronienia.
- Jestem w ciąży? - spytała sennie.
- Gdzieś od dwóch i pół miesiąca - przytaknął. - Miła
niespodzianka?
- Chciałabym, żeby tak było - westchnęła. - Niech pan nie
mówi o tym mężowi, zgoda? Wystarczająco wiele nerwów już go
to kosztowało - dodała, dobrze odgrywając swoją rolę przed
młodym mężczyzną. Nie chciała, aby Diego dowiedział się o
dziecku.
- Przykro mi, ale musiałem go uprzedzić, że ciąża jest
zagrożona - powiedział przepraszająco. – Kiedy tu panią
przywieziono, była pani w bardzo złym stanie. To prawdziwy cud,
że nie straciła pani dziecka, i mimo wszystko chciałbym, aby na
wszelki wypadek przeszła pani serię badań.
Wybuchnęła płaczem. Wszystko powróciło: jej małżeństwo
na siłę, nienawiść jego rodziny, jego nienawiść.
- Nie chcę, aby się dowiedział, że dziecko zostało uratowane
- błagała. - Zaklinam pana, nie wolno panu powiedzieć mu o tym,
nie wolno! Nie mogę tu zostać, nie mogę urodzić dziecka
otoczona murem nienawiści. Zabiorą mi je i nigdy już go nie
zobaczę. Nie zdaje sobie pan sprawy, jak oni nienawidzą mnie i
mojej rodziny.
- Przecież nie mogę go okłamać - westchnął ciężko.
- Nie wymagam tego od pana - powiedziała. - Jeśli rano będę
mogła opuścić szpital, a pan nie będzie z nim rozmawiał, powiem
mu, że dziecka nie udało się uratować.
- Przecież nie mogę go okłamać - powtórzył lekarz.
Wzięła głęboki oddech. Teraz poczuła ból.
- Ale może pan z nim nie rozmawiać?
- Postaram się być dla niego nieuchwytny - obiecał. - Ale
jeśli mnie spyta, będę musiał powiedzieć mu całą prawdę. To mój
obowiązek.
- Czy wyznanie pacjenta, tak jak spowiedź, nie jest otoczone
tajemnicą? - zapytała z gorzkim uśmiechem.
- Jest, ale kłamstwo to co innego. Zresztą nie potrafię udawać
- powiedział. - Łatwo mnie przejrzy.
- W porządku - wyszeptała. - Mniejsza o to.
Zawahał się przez sekundę. Potem pochylił się nad nią,
zbadał głowę. Mocno zabolała. Po kilku minutach przyniósł coś
na uśmierzenie bólu i kazał przewieźć ją do separatki z całonocną
opieką.
Zastanawiała się, czy Diego przyjdzie ją odwiedzić. Później
pogrążona w półśnie, zobaczyła go przy łóżku. Głos Diega był
dziwnie matowy.
- Jak się czujesz? - spytał.
- Powiedzieli mi, że wyjdę z tego cało - odpowiedziała,
odwracając od niego głowę.
Zanurzył ręce głęboko w kieszeniach i popatrzył na nią z
przeraźliwym smutkiem w oczach, smutkiem, którego jeszcze nie
znała.
- Tak mi przykro... z powodu dziecka - powiedział sztywno. -
Jedna z sióstr powiedziała, że lekarz, który się tobą opiekuje...
wspominał, iż w czasie upadku doznałaś ciężkich obrażeń. Nie
zdawałem sobie sprawy, że w grę wchodzi dziecko - dodał powoli.
- Nie musisz się o nie więcej kłopotać - powiedziała głucho. -
Oszczędzę ci kolejnej pułapki. Nienawidziłbyś myśli, że dziecko
dodatkowo wiąże cię ze mną.
Wpatrywał się w nią w milczeniu. Usidliła go, to była jej
wina, ale żal mu było dziecka, czuł się za to odpowiedzialny.
Spojrzał z politowaniem na jej blade rysy, na podrapaną twarz.
Zmieniła się nie do poznania. Postarzała się o lata.
Zamyślił się. Czyż ona sama nie ściągnęła na siebie tego
wszystkiego? Pragnęła go poślubić, ale nie wzięła pod uwagę jego
uczuć. Zmusiła go do ożenku, o rozwodzie nie może być mowy.
Żal nie wygasł i trudno było przypuszczać, że zdobędzie się na to,
aby jej wybaczyć. Ale teraz przez jakiś czas będzie musiał się nią
opiekować. W porządku, jutro coś wymyśli. Może wyśle ją na
Barbados, do swojej posiadłości. Niech tam wydobrzeje.
Nie mógł zasnąć, zastanawiał się, co robić dalej. A kiedy
poszedł ją zobaczyć, okazało się, że to ona sama rozwiązała jego
problemy. Znikła...
ROZDZIAŁ CZWARTY
Melissa otworzyła oczy i zaraz je zamknęła. Poruszyła
gwałtownie głową, aby móc na niego spojrzeć. Zatrzymała wzrok
na twarzy Diega i nagle ze wzdrygnięciem przymknęła powieki.
Wyprostował się i odwrócił, aby przywołać pielęgniarkę. Kiedy
wychodził z pokoju, myślał o tym, że wyraz jej twarzy świadczy
nie o tym, że przebudziła się z koszmarnego snu, lecz przeciwnie:
że obudziła się w koszmarze.
Kiedy oczy Melissy otworzyły się znowu, stał przed nią cień
w ostrej bieli i sprawdzał coś fachowo, używając czegoś
nieprzyjemnie zimnego i metalowego.
- W porządku - mruknął męski głos - bardzo dobrze. Wraca
do siebie - zwrócił się do ubranej na biało kobiety, która stała za
nim.
Melissa próbowała unieść rękę.
- Pro...sze - jej głos brzmiał ochryple i obco. - Muszę jechać
do domu.
- Obawiam się, że jeszcze nie w tej chwili - powiedział
uprzejmie, z uśmiechem.
Oblizała wargi. Były wyschnięte.
- Matthew - wyszeptała - mój chłopczyk. U sąsiadki. Oni nie
wiedzą...
- Proszę odpoczywać, pani Laremos. Ma pani za sobą ciężką
noc... - Lekarz zawahał się.
- Niech pan tak do mnie nie mówi! - zaprotestowała. -
Nazywam się Melissa Sterling.
Lekarz chciał dodać, że jej mąż stoi właśnie za drzwiami, ale
wyraz twarzy pacjentki powstrzymał go. Powiedział coś do
pielęgniarki i szybko wyszedł do holu.
Diego przechadzał się tam i z powrotem i palił jak smok.
- Jak się czuje? - zapytał bez wstępów.
- Ciągle jeszcze jest w szoku - powiedział lekarz, opierając
się o ścianę i zakładając ręce. - Ale jest pewien problem - zawahał
się, ponieważ wiedział od Diega, że są z Melissa od kilku lat w
separacji. Nie miał pojęcia, czy ojcem dziecka jest jej mąż, czy
ktoś inny. Odchrząknął. - Żona martwi się o dziecko. Zdaje się, że
jest ono u sąsiadki.
Diego poczuł, że sztywnieje. Dziecko. Na chwilę, straszną
chwilę, zawładnęła nim myśl, że było to jego dziecko. Ale
przypomniał sobie, że Melissa poroniła i że następna ciąża była
wykluczona przed jej wyjazdem z farmy. Spali ze sobą tylko raz.
Znaczy to, że Melissa była z innym mężczyzną. I że zaszła w
ciążę. Że nie on, Diego, był ojcem. Poczuł do niej wściekłą
nienawiść. Zapewne jej zemsta była usprawiedliwiona. Prawdę
powiedziawszy, zmienił życie Melissy w piekło przez krótki czas
ich małżeństwa. A teraz ona brała rewanż. Zraniła go najmocniej,
jak tylko się dało.
Musiał stoczyć ze sobą walkę, żeby nie odwrócić się na
pięcie i nie odejść. Ale rozsądek przeważył. Dziecko nie mogło
odpowiadać za zbieg okoliczności. Jest zapewne samotne i
przerażone.
- Gdyby pan mógł ustalić, gdzie ono jest, zająłbym się nim -
powiedział sztywno. - Melissa wydobrzeje?
- Myślę, że tak. Najgorsze już za nią. Miała silny krwotok
wewnętrzny. Ma także poszarpane ścięgna. Będzie się to goić
przynajmniej miesiąc. Musieliśmy usunąć jajnik, ale drugi jest w
porządku. Może jeszcze mieć dzieci.
Diego nie patrzył na lekarza. Patrzył na drzwi do pokoju
Melissy.
- Ile lat ma dziecko?
- Nie wiem. Czy to ma znaczenie?
Diego otrząsnął się. To, o czym myślał, było mało
prawdopodobne. Straciła dziecko, które jej dał. Wzięli ją do
szpitala po bolesnym upadku i lekarz powiedział mu wtedy, że
małe są nadzieje na donoszenie ciąży. Niemożliwe, żeby
obydwoje kłamali.
- Postaram się dowiedzieć czegoś o miejscu pobytu dziecka -
powiedział lekarz do Diega. - Nie ma sensu, żeby pan tu czekał.
Jutro pacjentka będzie znacznie bardziej przytomna. I wtedy może
ją pan odwiedzić.
Diego chciał mu powiedzieć, że jeśli Melissa odzyska
przytomność, nie będzie chciała widzieć go w ogóle. Ale wzruszył
jedynie ramionami i skinął głową na znak zgody.
Zostawił numer telefonu w pokoju pielęgniarek i wrócił do
hotelu. Był zadowolony, że znajduje się w klimatyzowanym
apartamencie, a nie w dusznym upale w Tucson, gdzie
opowiadano żartem, że kiedy złoczyńca z pobliskiej Yumy umarł i
poszedł do piekła, rodzina posłała mu z domu koce.
Jego myśli powędrowały z powrotem ku Melissie i jej
szpitalnemu łóżku i ku wyrazowi jej twarzy, kiedy go zobaczyła.
Ukryła się bardzo dobrze. Wykorzystał wszystkie swoje
znajomości i kontakty, wszystkie pieniądze, jakie miał, aby ją
odnaleźć - bez rezultatu. Zatarła za sobą ślady. Właściwie
dlaczego miał jej to za złe ? Traktował ją okrutnie, a ona była
zaledwie dziewczynką, która go uwielbiała.
Ale Diego rozmyślał o dziecku z trudną do pohamowania
wściekłością. Byli ciągle małżeństwem i mimo niewierności nie
mogło być mowy o rozwodzie. Melissa, katoliczka, odrzuciłaby
takie rozwiązanie, podobnie jak on.
Wyrwał go z tych rozmyślań nagły dzwonek telefonu.
Telefonował lekarz, któremu udało się ustalić nazwisko i adres
sąsiadki, opiekującej się synem Melissy.
Po godzinie wchodził do przyjemnego salonu w domu
Henrietty Grady na tej samej ulicy, przy której według informacji
szpitala mieszkała także Melissa.
- Taka słodka dziewczyna - powiedziała pani Grady. - I
Matthew bardzo grzeczny. Nie mam własnych dzieci, wie pan,
Melissa i Matthew właściwie mnie zaadoptowali.
- Jestem przekonany, że pani przyjaźń ma ogromne znaczenie
dla Melissy - odrzekł, nie chcąc wchodzić w szczegóły na temat
małżeństwa. - Chłopiec...
- Oto on. Jak się masz, dziecinko?
Diego urwał na widok zadbanego chłopca, który zaspany
wkroczył do salonu w piżamce.
- Wszystko w porządku, babciu Grady - powiedział,
wdrapując się na jej kolana i patrząc na wysokiego, ciemnego
mężczyznę z wyraźnym zaciekawieniem.
- Kto ty jesteś? - zapytał.
Diego patrzył na niego z zimnym gniewem. Kimkolwiek był
kochanek Melissy, musiał mieć w sobie trochę krwi hiszpańskiej.
Chłopiec miał ciemnoblond włosy, oliwkową cerę i brązowe oczy.
Był czarującym dzieckiem ze szczupłą, ciemną, śmiejącą się
buzią. Wyglądał na cztery latka. Znaczyło to, że wierność Melissy
trwała zaledwie tygodnie, może miesiące, zanim pojawił się inny
mężczyzna.
- Jestem Matthew - powiedział do Diega. - Moja mamusia
wyjechała. Jesteś moim tatą?
Diego nie był pewien, czy potrafi się odezwać.
- Jestem mężem twojej mamy - powiedział krótko. - Twoja
mama wyzdrowieje. Jest lekko ranna. Wkrótce wróci do domu.
- Dokąd pójdzie Matt? - zapytał grzecznie chłopiec.
Diego westchnął. Nie przypuszczał, że wypadek Melissy
wpłynie tak bardzo na jego własne życie. Był za nią
odpowiedzialny, dopóki Melissa nie wydobrzeje, podobnie jak był
odpowiedzialny za dziecko. To była kwestia honoru i chociaż jego
własny ucierpiał bardzo w przeszłości, honor był ciągle częścią
jego osobowości.
- Ty i twoja mama zamieszkacie ze mną - powiedział
sztywno - ale tymczasem będziesz mógł zostać tutaj. - Zwrócił się
do pani Grady: - Czy możemy tak się umówić? Będę musiał
spędzić sporo czasu w szpitalu, zanim zdołam przywieźć Melissę
do domu, a nie ma sensu przenosić go z miejsca na miejsce
częściej niż trzeba.
- Oczywiście - powiedziała pani Grady bez sprzeciwu.
- Zostawię pani numer telefonu w moim hotelu i w szpitalu
na wypadek, gdyby mnie pani potrzebowała. - Wyjął książeczkę
czekową. - Proszę nie oponować - powiedział spostrzegłszy, że
waha się, czy przyjąć pieniądze. - Gdyby nie pani, Melissa z
pewnością musiałaby wynająć opiekunkę do dziecka. Dlatego
nalegam, aby pozwoliła pani sobie zapłacić.
- Zrobiłabym to tak czy owak - powiedziała.
- Tak, czułem to. - Uśmiechnął się i wypisał czek.
- Czy Matt będzie mieszkać z tobą i mamą? - spytał Matthew
spokojnie, zrezygnowanym tonem.
Diego podniósł wzrok.
- Tak - powiedział oschle. - Przez jakiś czas.
- Moja mamusia będzie za mną tęsknić, jeśli jest chora. Czy
mogę ją odwiedzić?
Ciemne, pełne łez oczy dziecka budziły wzruszenie. Diego
całe lata uczył się ukrywać emocje. A mimo to ciągle miał z tym
problemy, zwłaszcza w takich chwilach.
- Doktor opiekuje się twoją matką bardzo starannie. Niedługo
będziesz mógł ją odwiedzić. Obiecuję.
- Kocham mamę - powiedział Matthew. – Chodzi ze mną
wszędzie i kupuje mi lody. I pozwala mi spać ze sobą, kiedy się
boję.
Pani Grady spostrzegła, że twarz Diega stała się jeszcze
bardziej obca niż przedtem. Jak to możliwe, że Melissa wyszła za
mąż za takiego zimnego typa, człowieka, którego nie wzruszały
nawet łzy własnego dziecka?
- Słuchaj, przecież jest film rysunkowy, a ty zaraz idziesz
spać - powiedziała pani Grady i szybko włączyła telewizor na film
z Kubusiem Puchatkiem. Chłopiec rozsiadł się wygodnie w fotelu.
- Gracias - powiedział Diego, kiedy chłopiec ukłonił mu się z
szacunkiem. - Opowiem Melissie o pani dobroci dla jej synka.
Pani Grady starała się nie pokazać po sobie, że ją
zamurowało.
- Proszę mi wybaczyć, ale Matthew jest oczywiście także
pańskim synkiem?
Wyraz jego oczu sprawił, że pożałowała pytania.
Odprowadziła go prędko do drzwi, mówiąc coś bez sensu.
- Mam nadzieję, że z Melissa wszystko będzie dobrze -
powiedziała.
- Tak. Ja też mam taką nadzieję. - Diego odwrócił się, żeby
jeszcze raz spojrzeć na chłopca, który oglądał telewizję. Nie lubił
dziecka Melissy. Przyjechał tu ze względu na poczucie obowiązku
i honor. Czuł się zdradzony raz jeszcze i nie miał pojęcia, jak
zniesie tego dzieciaka.
Wrócił do szpitala i zatrzymał się przed drzwiami izolatki
Melissy, przekonując samego siebie, że denerwowanie jej w tej
chwili nie ma sensu. Po chwili zapukał i wkroczył
bezceremonialnie - wysoki, elegancki, starając się panować nad
sobą. Melissa prawdopodobnie nie wiedziała, co czuł, kiedy po raz
pierwszy zniknęła ze szpitala, ani w jaki sposób męczyło go
poczucie winy. Poszukiwał jej, i gdyby ją znalazł, dołożyłby
wszelkich starań, aby małżeństwo funkcjonowało normalnie. Ze
względu na honor rodziny postarałby się ją przekonać, iż jest
nadzwyczaj zadowolony. A potem mieliby więcej dzieci i
znaleźliby jakiś sposób na wspólne życie. Ale wszystko to
mieściło się w sferze przypuszczeń, a teraz był tu i musiał stawić
czoło przyszłości.
Jednego był pewien - nigdy więcej nie będzie jej mógł
zaufać. Miłość to słowo, którego nie znał. Zbliżył się do tego
stanu, zanim Melissa zmusiła go do nie chcianego małżeństwa.
Ale unicestwiła to delikatne uczucie w zarodku, a on uodpornił się
przez lata na kobiece kłamstwa. Ale w jaki sposób ma teraz ukryć
swoją wzgardę i złość, kiedy Matthew każdego dnia będzie mu
przypominać zdradę?
ROZDZIAŁ PIĄTY
Melissa patrzyła na Diega, który stał w drzwiach. Była
oszołomiona środkami znieczulającymi, ale nic nie mogło osłabić
jej reakcji na pierwsze od pięciu lat spotkanie z mężem.
Wiele lat temu tęskniła do niego. Ale wspomnienie
obojętności oraz nienawiści jego rodziny zabiły w jej sercu to
uczucie. Wydoroślała. Była bezradna, nie mogła ryzykować
ujawnienia prawdy o chłopczyku, bo wiedziała bardzo dobrze, że
Diego odrzuci ją bezlitośnie. Raz już to zrobił.
Otworzyła oczy raz jeszcze - był teraz bliżej, a twarz miał
nieprzeniknioną jak zawsze. Poczuła zapach wody kolońskiej.
Przeszył ją dreszcz. Pamiętała czysty aromat perfum oraz
zachwycający dotyk jego twardych ust. Wąsy wyglądały obco,
były bardzo czarne i gęste, podobnie jak pofalowana, starannie
utrzymana fryzura nad ciemną twarzą. Był starszy, to prawda i
nawet trochę bardziej muskularny. Ale to był Diego.
- Melissa - wypowiedział śpiewnie jej imię.
- Diego.
- Jak się czujesz?
Zastanawiała się, jak go odnaleźli, dlaczego się z nim
skontaktowali. Dotknęła czoła, starając się coś sobie przypomnieć.
- To był wypadek lotniczy - wyszeptała.
- Postaraj się nie myśleć o tym teraz. - Stał nad nią, trzymając
ręce głęboko w kieszeniach.
I nagle przypomniała sobie:
- Matthew, och nie, Matthew!
- Ostrożnie - powiedział miękko i pomógł jej oprzeć się na
poduszkach. - Twój syn ma się bardzo dobrze, odwiedziłem go. -
Patrzyła nań wyczekująco. Ale on nie powiedział o dziecku nic
więcej.
- Poprosiłem panią Grady, żeby został u niej, dopóki nie
poczujesz się na tyle dobrze, aby stąd wyjść.
- To bardzo uprzejmie z twojej strony - powiedziała.
- Będziesz niezdolna do pracy przez sześć tygodni. A pani
Grady przypuszcza, że masz poważne kłopoty finansowe.
Zamknęła oczy, ponieważ naszła ją fala mdłości.
- Na wiosnę miałam zapalenie płuc. Zostałam z rachunkami...
- Czy pani mnie słyszy, pani Laremos? - zapytał, akcentując
starannie nazwisko małżeńskie, o którym wiedział, że go
nienawidzi. - Jest pani niezdolna do pracy. I dopóty tak będzie,
wraz z dzieckiem pozostanie pani ze mną.
- Nie. - Otwarła oczy.
- To już postanowione - powiedział lekceważącym tonem.
- Nie pojadę do Gwatemali, Diego - powiedziała z
nieoczekiwaną mocą. Dawniej mu się nie sprzeciwiała. Podniósł
głowę, patrząc na nią z góry.
- Do Chicago, nie do Gwatemali - odparł spokojnie. - Stan
spoczynku, w który przeszedłem, wycofując się z dawnej
działalności, zaczyna mnie nudzić. - Wzruszył ramionami. - Nie
potrzebuję tak bardzo pieniędzy, ale Apollo Blain zaoferował mi
pracę konsultanta i mam już mieszkanie w Chicago.
Apollo. To było znajome imię. Pamiętała najemników, z
którymi Diego związał się w swoim czasie.
- On miał kłopoty, był na bakier z prawem...
- Nie, to już przeszłość. Bronił go J.D.Brettman i wygrał
sprawę. Apollo prowadzi teraz swój własny biznes i większość
grupy pracuje dla niego.. Jest ostatnim kawalerem z tego
towarzystwa. Pozostali się pożenili. Nawet Koszula.
- Koszula ożenił się? - Przełknęła ślinę.
- Z wdową sekutnicą. Nie do wiary, prawda? Trzy lata temu
jeździłem do Teksasu na ślub.
- Bardzo się cieszę - powiedziała w napięciu. - Miło
wiedzieć, że pewni ludzie patrzą na małżeństwo jak na szczęśliwy
finał, a nie jak na pewną śmierć.
Jego oczy zwęziły się i znieruchomiały.
- Oglądanie się w przeszłość niczego nie załatwi - powiedział
w końcu. - Obydwoje musimy się od niej oderwać. Nie mogę
opuścić cię w takiej chwili, a pani Grady raczej nie będzie w
stanie zajmować się tobą i dbać o twego syna.
Zwróciła uwagę na akcent, z jakim mówił o Matthew. Musiał
być przekonany, że go zdradziła. A ona nie miała innego wyjścia,
jak tylko utrzymywać go w tym przekonaniu.
- A ty jesteś w stanie?
- To kwestia honoru - powiedział sucho.
- Oczywiście, honoru - rzuciła ze znużeniem i poruszyła się,
czując rwący ból. - Mam nadzieję, że potrafię wpoić dziecku, że
honor i duma nie są tak ważne, jak współczucie i miłość.
- Kim jest jego ojciec, Melisso? - spytał ostro. Nie chciał o to
pytać, ale słowa same utorowały sobie drogę. - Czyje jest to
dziecko?
- To moje dziecko - powiedziała z oburzeniem. - Kiedy mnie
odtrąciłeś, straciłeś wszelkie prawa do narzucania mi
czegokolwiek. Nic ci do tego, kto jest jego ojcem. Nie chciałeś
mnie, być może zechciał mnie ktoś inny. - Odwróciła głowę.
Zagotowało się w nim, ale nie odpowiedział. Uderzyła w jego
najsłabszy punkt.
- Nie można zmienić tego, co się stało - powiedział raz
jeszcze i popatrzył przez okno.
Melissa nie potrafiła opanować emocji, które wywołał w niej
ten łagodny, brzmiący z hiszpańska głos. Nie mogła zaspokoić
dręczącego ją ciągle głodu jego miłości. Ale nie dała tego po sobie
poznać.
- Dlaczego skontaktowali się z tobą? - Patrzyła na jego
delikatne dłonie.
- Miałaś w portfelu metrykę ślubu. To dziwne, że nosiłaś ją
przy sobie. Nienawidziłaś mnie przecież w chwili wyjazdu z
Gwatemali.
- W takim samym stopniu, jak ty nienawidziłeś mnie, Diego -
powiedziała zmęczona.
Jego serce zareagowało na dźwięk imienia w jej ustach.
Wyszeptała je tamtego deszczowego popołudnia w górach, potem
wyjęczała je, a jeszcze później wykrzyczała.
- Tak przynajmniej to wyglądało, prawda? - powiedział i
odwrócił się poirytowany. - Niemniej jednak starałem się odnaleźć
cię - rzekł twardo - ale nie po to, aby ci pomóc.
- Nie sądziłam, że będziesz mnie szukać. Nie
przypuszczałam, żeby obchodziło cię to, iż wyjechałam, skoro
straciłam dziecko - powiedziała, brnąc dalej w kłamstwo. - A to
było jedyne, co miało dla ciebie jakąkolwiek wartość w naszym
małżeństwie.
Odwrócił głowę. Nie powiedział jej całej prawdy o
spustoszeniu, jakie spowodowało w nim jej odejście.
- Byłaś moją żoną - powiedział lekceważąco. - Byłem za
ciebie odpowiedzialny.
- Tak - zgodziła się. - Tylko to. Niemiły obowiązek. -
Skrzywiła się, walcząc z bólem, ponieważ działanie zastrzyku
powoli mijało. Jej łagodne, szare oczy szukały twarzy Diega. -
Nigdy mnie nie chciałeś inaczej, jak tylko w jeden sposób. A po
ślubie nawet i tego nie.
To nie była prawda. Nie mogła wiedzieć, jak musiał ze sobą
walczyć, aby trzymać się z dala od jej sypialni. Podniecała go
nawet teraz. Ale zmusił się do zachowania dystansu. Obcość i
kąśliwe uwagi były częścią gry, która miała trzymać Melissę z
dala od jego serca. Zawsze był samotny i wolny. Miłość była
rodzajem więzienia, niewoli. Nie chciał tego. Nawet małżeństwo
nie zmieniło jego poglądów. Przynajmniej nie na początku.
- Wolność była dla mnie rodzajem religii - powiedział. - Nie
przewidziałem, że pewnego dnia będę musiał z niej zrezygnować.
Małżeństwa nigdy nie uważałem za stan pożądany.
- Nauczyłam się tego - odparła i skrzywiła się, opierając na
poduszce. - Co oni mi zrobili? Niczego mi nie mówią.
- Operowali cię, żeby zatamować krwotok wewnętrzny. - Stał
nad nią z lekko pochyloną głową. - Masz też poszarpane ścięgna
w nodze i będzie cię to bolało, dopóki się nie zagoi. I jeszcze
mniejsze obrażenia. Musieli usunąć jeden z jajników, ale lekarz
mówi, że możesz jeszcze mieć dzieci.
- Nie chcę więcej dzieci. - Zarumieniła się.
- Nie ma wątpliwości, że to jedno, z którym zostawił cię
kochanek, wystarczy, prawda?
Chciała go uderzyć. Jej oczy dziko zapłonęły, wstrzymała
oddech.
- Boże, nienawidzę cię - wysyczała, a na jej twarzy
odmalował się nowy grymas bólu.
Zignorował ten atak.
- Czy potrzebujesz środka przeciwbólowego? - zapytał
niespodziewanie.
Chciała powiedzieć, że nie. Ale nie mogła.
- Zajrzę do pielęgniarki, kiedy będę wychodzić. Muszę zająć
się ubraniami dla Matthew.
- Zapomniałam. Ubrania Matthew są w wysokiej skrzyni z
szufladami w moim mieszkaniu.
- A klucz? - spytał.
- W mojej torebce. - Nie chciała Diega w mieszkaniu. Nie
było tam widocznych śladów przeszłości, ale mógł zauważyć coś,
co przeoczyła. Ale Matthew był przecież ważniejszy.
Podał jej torebkę, wziął klucze i włożył żałosny, plastykowy
pulares z powrotem do jej szafki. Obraz jej strojów był również
przygnębiający. Zamknął oczy. Bolało go, że jest tak biedna.
Diego wiedział o bankructwie ojca Melissy, który wkrótce potem
umarł.
Mieszkanie, które zajmowała wspólnie z Matthew, było
równie biedne jak ubrania w szpitalnej szafce. Właścicielka domu
przyglądała mu się z podejrzliwością i zaciekawieniem, dopóki
nie wyjął książeczki czekowej i nie zapytał, ile jest jej winna jego
żona.
Diego odnalazł plastykowy worek, w którym było dość
rzeczy, aby Matthew miał się w co ubierać przez następnych kilka
dni. Ale już wiedział, że będzie musiał zrobić trochę zakupów.
Tych kilka dziecięcych szmatek wyglądało tak, jak gdyby
pochodziły z wyprzedaży ubrań ofiarowanych na cele
dobroczynne.
Zajrzał do drugiej komódki, żeby wyjąć szlafrok i trochę
bielizny Melissy, ale zatrzymał się, znalazłszy tam małą
fotografię. Wziął ją delikatnie do rąk. Było to jego zdjęcie, to,
które Melissa zrobiła mu wiele lat temu. Siedział na jednym ze
swoich ogierów. Miał na głowie panamę, ubrany był w ciemne
spodnie i białą rozpiętą koszulę. Widać było pod nią brązową
pierś i mech czarnych włosów. Uśmiechał się do niej pochylony
nad końskim karkiem i gładził falującą grzywę. Na odwrocie było
napisane: Diego, okolice Atitlan. Brakowało daty, ale fotografia
była zniszczona i pognieciona, jak gdyby Melissa nosiła ją bez
przerwy ze sobą. Pamiętał dzień, w którym została zrobiona. Było
to tuż przed ich spotkaniem w ruinach Majów.
Włożył ją powoli pod szlafrok i znalazł jeszcze coś.
Książeczkę z powkładanymi między kartki kwiatami i skrawkami
papieru oraz srebrną, cienką zakładkę. Rozpoznał niektóre
pamiątki. Kwiatki dawał jej od czasu do czasu, zrywając je po
drodze, kiedy spacerowali razem po polach. Na kawałkach papieru
gryzmolił dla niej różne rzeczy, zwłaszcza hiszpańskie słowa,
których starała się nauczyć. Zakładkę do książki podarował jej na
osiemnaste urodziny.
Zmarszczył brwi. Dlaczego przechowywała te przedmioty
tyle lat? Położył je z powrotem tam, gdzie były i przykrył
delikatnie sukienką, zostawiając szufladę w takim porządku, w
jakim ją zastał. Starał się nie myśleć o tym znalezisku.
Na zakupy wybrał się następnego ranka. Znał wymiary
Melissy, ale musiał zatelefonować do pani Grady w sprawie
rozmiarów Matthew. Nie czuł się najlepiej, kupując ubranka dla
dziecka innego mężczyzny, ale podszedł w końcu także do stoiska
z zabawkami.
Twarz Matthew, kiedy położył pakunki na sofie w
mieszkaniu pani Grady, wyrażała wielką radość. Diego
uśmiechnął się bezradnie, kiedy chłopiec z nie ukrywanym
szczęściem wydobywał klocki i zabawki elektryczne oraz małego,
zdalnie sterowanego robota.
- On ma tak mało rzeczy. A to, co ma, jest takie skromne -
westchnęła pani Grady, przyglądając się z uśmiechem, jak
chłopiec bierze jedną zabawkę po drugiej, siadając w końcu na
podłodze z małym, skomputeryzowanym misiem, który mówił.
Diego przyglądał się chłopczykowi i poczuł nagle głęboki
żal, że za jego sprawą Melissa poroniła. Pamiętał z przerażającą
jasnością, co jej powiedział tej nocy, zanim wybiegła na deszcz i
spadła ze schodów w wilgotną ciemność. Dios, czy nigdy tego nie
zapomni? Odwrócił się.
- Muszę iść. Melissa potrzebuje czystej odzieży. Wezmę
sukienki do szpitala.
- Jak ona się czuje?
- Dużo lepiej. Lekarz mówi, że będę mógł zabrać ją do domu
za kilka dni. - Spojrzał na przysadzistą kobietę. - Matthew
pojedzie z nami do Chicago. Wiem, że będzie za panią tęsknić.
Melissa i ja jesteśmy pani wdzięczni za opiekę, jaką go pani
otacza.
- Dziękuję panu za zabawki - powiedział Matthew, który
znalazł się nagle u stóp Diega. Wyciągnął ręce, aby mężczyzna go
podniósł: był przyzwyczajony do serdeczności dorosłych. Ale
wysoki pan zesztywniał i popatrzył z niechęcią. Matthew cofnął
się, a radość w jego oczach ustąpiła miejsca chwilowej
niepewności. Diego czuł wzgardę dla samego siebie. Jak mógł
potraktować dziecko z takim chłodem! W czym Matthew zawinił?
Odwrócił się do drzwi, unikając wzroku pani Grady, która
patrzyła z dezaprobatą. Pożegnał się i szybko wyszedł.
W szpitalu Melissa z pomocą pielęgniarki przymierzyła jedną
z pastelowych sukienek, które jej przyniósł... Była zachwycona
różową, z gorsetem i tasiemkami, i pomyślała, że byłaby bardzo
szczęśliwa, gdyby w przeszłości Diego kupił jej cokolwiek. Ale
on zrobił to teraz z litości, a nie z miłości.
- Nie powinieneś wydawać tak wiele... - Sukienka była z
jedwabiu, nie z taniej tkaniny.
Wzruszył ramionami.
- Przez pewien czas będziesz to nosić - powiedział. - Kupiłem
trochę rzeczy dla twego syna - dodał niechętnie. - I jakieś
zabawki.
Łzy napłynęły jej do oczu.
- Dziękuję, że to dla niego zrobiłeś - powiedziała spokojnie. -
Nie mogłam mu dać zbyt wiele. Nigdy nie miałam pieniędzy na
zabawki.
Siedziała teraz podparta na łóżku, miała świeżo umyte włosy.
Loki spadały na zarumienione policzki. Jest urocza, myślał,
patrząc na nią. Jej kształty i linie stały się znacznie bardziej
kobiece. Oczy zwęziły mu się na widok jej różowych, pełnych
piersi.
Zarumieniła się jeszcze bardziej i chciała podciągnąć
prześcieradło, ale jego szczupła, ciemna ręka przeszkodziła temu.
- Nie trzeba, Melisso - powiedział cicho. - Zapewne nie
sądzisz, że chciałbym w tych okolicznościach cokolwiek ci
sugerować?
Zmieniła pozycję.
- Nie, oczywiście, że nie. - Westchnęła. - Nie spodziewałam
się, że kupisz mi nowe sukienki - powiedziała z nadzieją, że
zmieni temat. Nie lubiła tego typu spojrzeń. - Nie mogłeś u mnie
żadnych znaleźć? - I przypomniała sobie nagle z bólem, co
znajdowało się w szufladzie pod sukienkami.
- Jeden rzut oka na rzeczy w komódce przekonał mnie, że nie
nadają się do niczego - powiedział niedbale. - A te ci się nie
podobają?
- Są bardzo piękne - rzuciła. Były z jedwabiu, a mogła sobie
pozwolić zaledwie na bawełnę. Oczywiście, podobały jej się, ale
skąd ten gest?
- Czy tak jest od twego przyjazdu do Ameryki? - spytał,
patrząc na nią. - Miałaś trudności?
Nie lubiła takich pytań. Patrzyła na swoje złożone ręce.
- Pieniądze to nie wszystko - powiedziała.
- Ale ich brak - owszem - odparł i wstał z fotela, patrząc
zamyślonymi oczami. - A ojciec chłopca nie mógł ci pomóc?
Zacisnęła zęby. To było nie do zniesienia.
- Nie, nie można go było niepokoić - powiedziała zwięźle. -
A ty nie musisz być taki obłudny i oskarżycielska Diego. Nie
sądziłam ani przez moment, że spędziłeś ostatnie pięć lat bez
kobiety.
Nie odpowiedział.
- Czy Matthew widział swego ojca? - zapytał z naciskiem.
Nie miała odwagi odpowiedzieć.
- Zdaję sobie sprawę, że nie lubisz Matthew, ale mam
nadzieję, że nie zamierzasz wyładowywać na nim swojej złości.
Popatrzył na nią.
- Myślisz, że mógłbym tak potraktować dziecko?
- Sama byłam prawie dzieckiem - przypomniała.
- Ty i ta twoja pełna jadu rodzina traktowaliście mnie w taki
sposób bez skrupułów.
- Tak - przyznał nad wyraz uprzejmie. Włożył ręce do
kieszeni i popatrzył na nią z uwagą. - Moja babka zupełnie się
załamała, kiedy zniknęłaś. Powiedziała mi wtedy, jak byłaś
traktowana. Było to dla mnie coś w rodzaju szoku.
Zanim Melissa mogła zareagować na jego nieoczekiwane
wyznanie, drzwi otworzyły się i weszła pielęgniarka z kolacją.
Uśmiechnęła się do Diega i postawiła tacę przed Melissa.
- Jesz tak mało - powiedział Diego, kiedy ledwo co skubnęła.
Siedział z wdziękiem koło okna, trzymając nogę na nodze.
Był bardzo latynoamerykański i nieskazitelnie ubrany, jak zawsze.
Musiała oderwać wzrok, zanim wyraz jej twarzy mógłby mu
zdradzić, jak bardzo jest dla niej ciągle atrakcyjny.
- Nie jestem zbyt głodna.
- Nie zjadłabyś porządnego steku z grzybami i cebulką,
chiquita? - spytał z miłym spojrzeniem, pierwszym od chwili,
kiedy zobaczyła go w tym pokoju. - I frytek, i chleba?
- Stop - jęknęła.
- Myślę, że to jedzenie nie jest zbyt atrakcyjne. Kiedy stąd
wyjdziesz, zadbam, abyś jadła, co należy. - Uśmiechnął się.
- Mam pracę - zaczęła.
- Której nie będziesz mogła wykonywać, dopóki nie
poczujesz się całkiem dobrze - przypomniał. - Porozmawiam z
twoim pracodawcą.
- To nic nie pomoże. Nie mogą pozwolić sobie na trzymanie
miejsca przez sześć tygodni. - Westchnęła.
- Nie ma nikogo, kto mógłby cię zastąpić?
- Jest. - Pomyślała o swoim młodym, pełnym entuzjazmu
asystencie.
- Nie będzie więc problemu.
Popatrzyła na niego, wypijając ostatni łyk mleka.
- Nie zgodzę się, żebyś mnie zabrał - powiedziała. -
Wdzięczna ci jestem za pomoc, ale nie chcę już być twoją żoną.
- Ja też tego nie chcę, Melisso - powiedział lekceważącym
tonem, siląc się na obojętność. - Ale na razie nie mamy wyjścia. A
co do rozwodu - wzruszył ramionami - nie wchodzi w grę. Ale
możemy żyć w separacji lub może uda się znaleźć jakieś inne
rozwiązanie, kiedy będziesz już zdrowa. Oczywiście zaopiekuję
się tobą i dzieckiem.
- To nie Gwatemala. W Ameryce kobiety mają takie same
prawa jak mężczyźni. Nie jesteśmy niczyją własnością. W pełni
odpowiadam za Matthew i siebie. Mogę zarobić.
Jego ciemne brwi uniosły się nieco.
- Rzeczywiście? I dlatego znalazłem cię w skrajnej biedzie
wraz z dzieckiem, które nosi używane ubranka i nie ma ani jednej
nowej zabawki?
Zapragnęła nagle wyskoczyć z łóżka i zdzielić go tacą po
głowie.
- Nie zamieszkam z tobą! Wzruszył ramionami.
- Więc co zrobisz, niña? - zapytał.
Zastanowiła się nad tym przez chwilę, przełykając łzy
bezsilnej wściekłości. I z ciężkim westchnieniem opadła na
poduszkę.
- Nie wiem - powiedziała szczerze.
- To będzie tylko tymczasowe rozwiązanie - przypomniał. -
Zanim nie wydobrzejesz. Chicago na pewno ci się spodoba Jest
tam jezioro, plaża i wiele miejsc, które mogą zainteresować
chłopca.
- Matt i ja dostaniemy tam w zimie zapalenia płuc. Żadne z
nas nie było poza Arizoną w ciągu ostatnich pię... poprawiła się
szybko - trzech lat.
Nie zauważył pomyłki. Przyglądał się jej szczupłemu ciału.
Nawet dziś pojawiała się obsesyjnie w jego snach i marzeniach.
Tak, bardzo kochał Melissę, ale zdołał zabić całą miłość do niej.
Kiedyś był pewien, że pragnęła go kochać, ale teraz nie mógł mieć
do niej pretensji o powściągliwość. A jego własne uczucia kipiały
od chwili, kiedy dowiedział się o dziecku.
- Jest wiosna - mruknął. - Do zimy wiele może się zdarzyć.
- Nie będę mieszkać w Gwatemali, Diego - powtórzyła. - I na
pewno nie z twoją babką ani siostrą. W żadnym wypadku.
Pogładził ją nerwowo po głowie.
- Moja babka mieszka teraz ze swoją siostrą na Barbados -
powiedział. - I ciągle żałuje, że nie została prababką, którą byłaby,
gdyby nie trudny do zniesienia chłód, którym cię otoczyliśmy. A
moja siostra wyszła za mąż i mieszka w Meksyku.
- Wiedzą, że tu przyjechałeś? - zapytała, udając obojętność.
Señora była okrutna i Juana również, choć w inny sposób.
- Dzwoniłem do obydwu wczoraj wieczorem. Przesyłają ci
pozdrowienia. Być może pewnego dnia będą mogły przeprosić cię
za złe traktowanie.
- Juana starała się być uprzejma - powiedziała, wyciągając
nitkę z prześcieradła. - A babka nie. Sądzę, że mogłabym
zrozumieć, jak się czuła, ale to w niczym nie ułatwiłoby mi
przebywania tam.
- I oskarżasz mnie, że pozostawiłem cię na jej łasce? -
Prawda?
- Tak. W gruncie rzeczy tak - powtórzyła patrząc w górę. -
Nigdy nie pozwoliłeś mi niczego wyjaśnić. Automatycznie
oskarżyłeś mnie na podstawie przypadkowych dowodów i
zmusiłeś, bym za to zapłaciła, co - jak sądziłeś - zrobiłam. I
zapłaciłam - dodała lodowatym głosem. - Nigdy ci nie powiem
jak.
- Ale zemściłaś się, prawda? - zwrócił się do niej z równie
lodowatym uśmiechem. - Wzięłaś sobie kochanka i jesteś matką
jego dziecka.
Zmusiła się do uśmiechu.
- Umiesz dociekać prawdy, Diego - powiedziała delikatnie. -
Podziwiam łatwość, z jaką odczytujesz cudze myśli.
- Żałuję, że nie miałem tych umiejętności wtedy, kiedy
opuszczałaś szpital. Tego dnia, kiedy zniknęłaś, był zamach stanu
i wiele osób zginęło.
Kiedy mówił, dostrzegła w jego oczach błysk emocji. Nie
spostrzegła wcześniej, że wyglądał na bardzo zmęczonego. Na
jego szczupłej twarzy pojawiły się zmarszczki.
Ten obcy, uprzejmy pan w niczym nie przypominał
mężczyzny, którego znała z Gwatemali. Zmienił się nie do
poznania. Ale to, co powiedział, zaczęło wreszcie docierać do jej
świadomości. Drgnęła.
- Czy dużo osób zginęło? - spytała nagle.
- W czasie zamachu zdarzyło się kilka pojedynczych
wypadków. Jednego z ciał nie można było zidentyfikować. Była
to młoda dziewczyna, blondynka.
- Myślałeś, że to ja? - krzyknęła.
Odetchnął głęboko. Mógł odpowiedzieć dopiero po dłuższej
chwili.
- Tak, myślałem, że to ty.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Ciche wyznanie Diega oszołomiło Melissę. Oczywiście,
wiedziała o zamachu. Trudno było nie wiedzieć. Ale przecież
myślała tylko o tym, żeby uciec. Zataiła miejsce pobytu, nie
przypuszczając, że Diego mógłby pomyśleć, iż to ją dotknęło
nieszczęście. Myślała jedynie o tym, jak ukryć przed nim ciążę.
- Naprawdę nie przypuszczałam, że cię to obchodzi.
- Obchodzi? - obruszył się, a spojrzenie jego ciemnych oczu
przypomniało tamto, które tak dobrze zapamiętała. Kiedy była
podlotkiem, sprawiało, że nawet żaden z jego ludzi nie mógł mu
się sprzeciwić. Twarz Diega stężała, oczy nabrały koloru stali. -
Czy mam ci dokładnie opisać, jak wyglądała tamta dziewczyna?
Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy.
- Mogę sobie wyobrazić - powiedziała. - Ale skąd mogłam
wiedzieć, że ma to dla ciebie jakiekolwiek znaczenie? Jak się o
wszystkim dowiedziałeś?
- Twój ojciec mi powiedział. Udało ci się sprytnie schronić w
Stanach Zjednoczonych. Moi ludzie nie potrafili wpaść na twój
trop.
Pragnęła mu zadać dużo więcej pytań, ale pora nie była ku
temu stosowna. Co innego zaprzątało jej myśli. Przede wszystkim,
jak teraz będą żyli razem, kiedy jeszcze całkiem nie wydobrzała? I
najważniejsze: jak uchronić przed nim Matthew?
- Nie chcę jechać z tobą. - Postawiła sprawę jasno. - Pojadę,
bo nie mam innego wyboru. Ale nie oczekuj, że będę całowała
ślady twoich stóp, tak jak to miałam kiedyś w zwyczaju. Od pięciu
lat przestałam żyć marzeniami.
- A ja ledwie zacząłem - odpowiedział miękkim, łagodnym
tonem. Przyjrzał się jej z uwagą. - Może to lepiej, że spotkaliśmy
się znów właśnie teraz. Jesteś wystarczająco dojrzała, aby
zobaczyć we mnie mężczyznę, a nie odbicie swoich snów. Wrócę
niebawem. Muszę się zająć Matthew - powiedział.
- Powiedz mu, że go kocham, powiedz, jak bardzo za nim
tęsknię, i że już niedługo wrócę do domu, dobrze?
- Oczywiście - zawahał się, czując niezręczność sytuacji. -
Dziecko tęskni za tobą - uśmiechnął się kącikami ust. -
Enamorada - westchnął głęboko. - Gdybyś wiedziała, jak puste
były te lata...
Niespodziewanie otworzyły się drzwi. Weszła pielęgniarka,
żeby zajrzeć, czy Melissa daje znaki życia. Diego uśmiechnął na
ten widok, lekko zmieszany i z wymówką, że już na niego pora,
opuścił pokój. Melissa ścisnęła w dłoni chusteczkę, myśląc już
tylko o tym, by wreszcie wypłakać się do woli.
Była wdzięczna, że Diego wyszedł, bo wyraz jego czarnych
oczu przywoływał najbardziej bolesne ze wspomnień. Nadal jej
pożądał, ten wzrok nie mógł kłamać, nawet jeśli nie kochał jej i
nie ufał. Może to powinno jej wystarczyć, ale nie wystarczyłoby
Matthew. Matthew zasługiwał na to, żeby mieć prawdziwego ojca,
a nie chłodnego opiekuna. Z drugiej strony, gdyby powiedziała
Diegowi prawdę, mogłaby na zawsze utracić syna, szczególnie
teraz, kiedy nie miała siły o niego walczyć. Musi jakoś
przeczekać. Na razie uwolni się od nieustannych kłopotów
finansowych. A to już było coś.
Kilka dni później Melissa opuściła szpital i Diego zabrał ją
do hotelu, w którym się zatrzymał. Wynajął samolot, aby
następnego dnia przewieźć ją do Chicago. Właściwie wdzięczna
mu była za te luksusy.
Błagała, żeby to ona mogła odebrać Matthew od pani Grady,
ale postawił na swoim. Była osłabiona, a on nalegał. Tak więc
poszedł po chłopca, a ona odpoczywała na jednym z wielkich
podwójnych łóżek wspaniałego hotelowego apartamentu, obolała i
wściekła.
Zaledwie po kilku minutach drzwi otworzyły się i Matthew
biegł w jej kierunku, płacząc i śmiejąc się, a później przywarł do
jej piersi, objął ją i szybko starał się coś powiedzieć poprzez łzy.
- Mój syneczku. - Uniosła się łagodnie, gładziła jego
kasztanowe loki i wzdychała cicho. Szwy krępowały ruchy, ale
nie zważała na ból.
Diego obserwował czułą scenę, wpatrzony w jej jasne włosy
nad ciemną czupryną dziecka. Był zazdrosny o chłopca, a jeszcze
bardziej o jego ojca. Nienawidził myśli o ciele Melissy w
objęciach innego mężczyzny, w łóżku innego mężczyzny.
Melissa wybuchnęła śmiechem, kiedy Matt wyciągnął do niej
misia i zabawka przemówiła elektronicznym głosem.
- Miły jest, co? - pytał wzrok Matta. - Mój... twój... to znaczy
ten pan mi go kupił.
- Diego - podpowiedziała Melissa.
- Diego - powtórzył Matthew. Skierował wzrok na wysokiego
mężczyznę, który milczał. Matt nie był pewien, czy lubi Diega,
czy nie, ale czuł, że wysoki mężczyzna z pewnością nie lubi jego.
Będzie bardzo trudno zamieszkać z kimś, kto okazuje tak mało
ciepła.
Melissa dotknęła bladych, chudych policzków chłopca.
- Musisz się trochę opalić - powiedziała cicho. Za dużo czasu
spędzasz w domu.
Diego odstawił bagaże, podciągnął zasłony, zanurzył się w
fotelu, stojącym obok stolika przy oknie i zapalił cienkie cygaro.
- Wynająłem opiekunkę dla Matthew - powiedział. - Będzie
zabierała go do parku albo na plażę.
Melissa objęła mocno syna.
- Nie - powiedziała stanowczo. - Jeśli będzie chodził
dokądkolwiek, to ze mną.
Diego podniósł brwi. To nie jest zdrowy stosunek matki do
dziecka. Chłopiec, który się kurczowo trzyma maminego fartucha,
raczej nie może wyrosnąć na silnego mężczyznę.
Założywszy nogę na nogę, palił cygaro, a jego wzrok
kontrolował kobietę i dziecko.
- Skażesz go na przebywanie w czterech ścianach i na własne
towarzystwo?
Usiadła na łóżku, poprawiając poduszki za plecami.
- Już wkrótce wstanę, wkrótce będę na nogach -
zaprotestowała.
- O tak - potwierdził dobrotliwie, obserwując, jak zmaga się z
własną słabością. - Potrafisz już sama usiąść.
- I mogę nawet chodzić. - Posłała mu najcieplejsze
spojrzenie.
- Podtrzymam cię, mamo - zapewnił Matt. – Jestem bardzo
silny.
- Tak, wiem o tym, kochanie - powiedziała głosem pełnym
miłości. Mężczyzna siedzący w fotelu poczuł, jak wzbiera w nim
gniew na widok kobiety, darzącej takim uczuciem dziecko obcego
mężczyzny.
- Co chcielibyście na obiad? - przerwał nagle, podnosząc się
z fotela.
- Dla mnie stek i sałatkę - powiedziała.
- Matt ma ochotę na rybę - powiedział chłopczyk, nerwowo i
z lękiem przywarłszy do ramienia matki.
- Mogą nie mieć ryby, Matt - zaczęła Melissa.
- Muszą mieć - powiedział sztywno Diego. - Wczoraj
wieczorem jadłem rybę.
- Dla mnie kawa i mleko dla Matta - powiedziała, unikając
zimnej twarzy Diega, który przypatrywał się chłopcu.
Przytaknął ruchem głowy i podszedł do telefonu.
- Ten pan nie lubi Matta - powiedział chłopiec z cichym
smutnym westchnieniem. - Nie ma dzieci?
Diego nie odwrócił się ani nie poruszył, ale dobrze wszystko
słyszał. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta.
Obiad podano ze stolika na kółkach, odsługiwał ich kelner
cały w bieli. Matthew usiadł tak daleko, jak się tylko dało, jakby
potrzebował bezpiecznego dystansu od wysokiego mężczyzny,
który go nie lubił. Diego zajął miejsce obok Melissy. Starała się
pozostać obojętna na egzotyczny zapach jego wody kolońskiej,
usiłowała nie dostrzegać silnego, smukłego ciała. Był
najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała, a
kiedy kroił stek, bardzo chciała wsunąć palce w jego ciemną,
wąską dłoń, trzymającą nóż.
Diego skończył pierwszy i zszedł do holu, niby po coś do
czytania dla Melissy. W rzeczywistości pragnął uwolnić się od
widoku wątłej, smutnej twarzy chłopca. Miał żal do siebie, że go
tak traktuje, że rani Bogu ducha winne dziecko, które przecież
mogło być jego, gdyby wypadki potoczyły się inaczej.
Poszedł do hotelowego baru, zamówił whisky, wypalił
jeszcze jedno cygaro i poszedł na górę, z magazynem dla Melissy
i książką do kolorowania i kredkami dla Matta.
Zastał chłopca u boku Melissy, obydwoje zesztywnieli na
jego widok.
- Kupiłem książkę - odezwał się z wahaniem.
Matt nie poruszył się. Podniósł na niego wyczekujący wzrok,
bez najmniejszej zmiany na twarzy.
Diego wziął książkę i kredki, podał je chłopcu, ale ten nie
wykonał żadnego ruchu.
- Nie weźmiesz książki, Matt? - spytała łagodnie Melissa.
- Nie. On nie lubi Matta - odpowiedział bez zastanowienia,
podnosząc oczy.
Diego obruszył się. Dzieciak dotknął go do żywego; nigdy by
się nie spodziewał, że to może tak zaboleć. Odnalazł siebie w tym
małym chłopcu, samotnym, przestraszonym i smutnym. Nie miał
szczęśliwego dzieciństwa, ponieważ ojciec nigdy naprawdę nie
kochał matki. Matka wiedziała o tym dobrze i cierpiała z tego
powodu. Zmarła młodo, a ojciec jeszcze bardziej usunął się w
cień. Później, kiedy spotkał śliczną Sheilę, zmienił się nie do
poznania. Ale ta zmiana trwała krótko za sprawą rodziny Melissy.
Nawet na łożu śmierci ojciec ciągle kochał Sheilę Sterling. Śmierć
ojca odmieniła Diega, przekonał się, dokąd może zaprowadzić
mężczyznę miłość do kobiety. Nie można dać się owładnąć
miłości, bo to się kończy bardzo źle.
Co innego ten chłopiec... cóż był winien? Jak mógł obwiniać
Matta za grzechy Melissy? Położył delikatnie książkę i kredki na
stoliku przy sofie i podał Melissie kolorowy magazyn, który dla
niej kupił. Później powrócił do swojego fotela i zapalił cygaro,
zanurzywszy głowę w stercie dokumentów.
Chłopiec westchnął, przysiadł na podłodze, rozrzucając
wkoło kredki i zabrał się do rysowania swojej ulubionej postaci z
komiksu.
Diego spojrzał na niego i uśmiechnął się niepewnie. Melissa
obserwowała go. Zapomniała już, jak bardzo potrafił być
opiekuńczy. Od tamtych dni, kiedy byli przyjaciółmi, upłynęło
wiele czasu.
Wieczór minął szybko. Kiedy Diego poprosił Matta o
poskładanie kredek, Melissa już otwierała usta, żeby coś
powiedzieć. Nie stanęła jednak po stronie malca, bo wiedziała, że
Diego ma rację.
Pomogła Mattowi przebrać się w piżamę, a później spojrzała
z wahaniem na Diega, bo w pokoju były tylko dwa podwójne łoża.
Nie chciała znaleźć się zbyt blisko męża, który stał się obcy, ale
też nie potrafiła tego powiedzieć w obecności Matta.
Diego wybawił ją z kłopotów, sugerując, że chłopiec
powinien spać razem z nią. Tylko tej nocy, ponieważ nazajutrz, w
Chicago, będą mieli do dyspozycji apartament z czterema
sypialniami i pokojem dla Matta. Tak, pomyślała Melissa, to
dopiero początek kłopotów. Stać ją było tylko na maleńkie
mieszkanie z wersalką, która służyła za łóżko. Matt nie był
przyzwyczajony do spania w oddzielnym pokoju.
Następnego ranka odlecieli do Chicago. Pomimo komfortu
wynajętego małego odrzutowca, Melissa ciągle czuła się obolała i
było jej nieswojo. Wzięła lekarstwa, a dyżurny doktor dał jej adres
lekarza w Chicago na wypadek komplikacji. Gdyby tylko mogła
usiąść i podziwiać widoki, tak jak Matthew, pomyślała obserwując
ekscytację, z jaką chłopiec przylgnął do szyby i zadawał setki
pytań na temat samolotu i Chicago. Diego rozluźnił się na tyle, że
zaczął odpowiadać na niektóre pytania malca, ale nie przychodziło
mu to łatwo.
W odległych gwatemalskich czasach Melissa nie
zastanawiała się, jakim ojcem będzie Diego. Pogrążona w świecie
marzeń, myślała tylko o romansie z nim, nie o codziennych
sprawach, które zdarzają się w życiu mężczyzny i kobiety, kiedy
już przywiędnie pierwsze gwałtowne uczucie. Teraz, obserwując
syna z ojcem, zdała sobie sprawę, że Diego lubi dzieci. Był
cierpliwy dla Matthew, traktując każde jego nowe pytanie ze
śmiertelną powagą. Co prawda jeszcze nie wyzwolił się z szoku,
jakim było pojawienie się dziecka i ciągle traktował jej chłopca z
rezerwą, nie jak swojego syna.
Wyniósł ją z samolotu do oczekującej limuzyny, aby zawieźć
do apartamentu przy Lincoln Park.
Apartament znajdował się na ostatnim piętrze, okna
wychodziły na park i jezioro Michigan, a na horyzoncie mokły w
deszczu szare sylwetki drapaczy chmur. Melissa od razu została
położona do łóżka w jednym z pokoi gościnnych, aby odpocząć
po podróży, podczas gdy Matthew zwiedzał olbrzymie
mieszkanie. Diego przedstawił Melissie panią Albright, która
miała opiekować się dzieckiem, a także sprzątać i gotować. Ta
miła, korpulentna kobieta trafiła tu z polecenia Apolla i
opiekowała się apartamentem Diega od ponad roku.
Kiedy malec i Melissa byli już rozlokowani, Diego podniósł
słuchawkę i wykręcił numer.
Melissa słyszała rozmowę, ale nie mogła zrozumieć wielu
słów. Wyglądało na to, że Diego rozmawia z Apollem. I
rzeczywiście to był on. Zjawił się w mieszkaniu w godzinę
później ze smukłą, niską czarną kobietą u swego boku.
Diego przedstawił Melissie wielkiego muskularnego
mężczyznę w popielatym garniturze.
- To jest Apollo Blain. Pamiętasz go? - Apollo uśmiechnął się
i przytaknął, Melissa odwzajemniła uśmiech. - A to jest Joyce
Latham, sekretarka Apolla.
- Tymczasowa - dodał Apollo z lekkim skinieniem w stronę
Joyce.
- Rzeczywiście, tymczasowa - powiedziała Joyce z silnym
akcentem, charakterystycznym dla Indii Zachodnich. - Zanim nie
znajdę kogoś wystarczająco odważnego, aby mnie zastąpił.
Apollo popatrzył na nią z góry.
- Amen, siostro - przerwał. - Przy odrobinie szczęścia trafię
na kogoś, kto jest w stanie zapamiętać cholerne numery telefonów
przynajmniej tak długo, aby móc je wykręcić i jeszcze ułożyć
teczki moich klientów według alfabetu, żebym mógł znaleźć to,
czego potrzebuję.
- A ja może wreszcie znajdę szefa, który umie czytać -
odcięła się Joyce.
- Uspokójcie się - zaśmiał się Diego. - Melissa cudem wyszła
z jednej opresji, nie wpędzajcie jej w nowy kataklizm, proszę.
Apollo przytaknął posłusznie.
- Przepraszam, poniosło mnie.
- I mnie też - mruknęła Joyce i odsunęła się od niego na
bezpieczną odległość. Poruszała się bez wdzięku, miała za to
piękne oczy i gładką cerę koloru kawy z mlekiem. Pewnie miała
też zgrabną figurę, ale luźna bezkształtna sukienka skrywała to
udanie.
- Miło cię poznać. - Melissa przywitała się z nią z
uśmiechem. - Oczywiście pamiętam Apolla z dawnych lat. Jak
długo z nim pracujesz?
- O dwa tygodnie za długo - mruknęła Joyce.
- Masz rację, o dwa tygodnie i jeden dzień za długo - dodał
Apollo. Po chwili odezwał się do Diega: - Dutch i J.D. wpadną
tutaj później, a Koszula obiecał, że przyleci ze swoją panią w
przyszłym tygodniu. Będziemy w komplecie.
- Pamiętam nasze ostatnie spotkanie - powiedział Diego z
lekkim uśmiechem. - Wyrzucili nas z hotelu o trzeciej nad ranem.
- A jeden z nas trafił do aresztu - dodał Apollo wyraźnie
zadowolony z siebie.
- A więc to tak? - spytała go Joyce. - Jak długo trzymali cię w
więzieniu?
- Nie mnie. Diega. - Obruszył się.
- Diega? - Melissa spojrzała na niego z niedowierzaniem. Ten
chłodny, nieczuły mężczyzna, którego znała, miał wystarczająco
dużo zimnej krwi, aby nie dać się wpakować do więzienia. A
może zupełnie go nie znała?
- Uraziły go pewne uwagi na temat jego latynoskiego
dziedzictwa kulturowego - wyjaśnił Apollo, spoglądając na Diega,
którego twarz ani drgnęła. - Dżentelmen, który poczynił te uwagi,
był bardzo potężny i bardzo godny potępienia, a więc -
pozwolicie, że skrócę całą opowieść - Diego towarzyszył mu w
drodze do hotelowego basenu, a wiodła ona akurat przez wielkie
przeszklone drzwi.
- To było dawno. - Diego odwrócił się na widok
wbiegającego do pokoju Matthew.
- Mamo, musisz koniecznie zobaczyć moje rysunki -
powiedział chłopiec tonem nie znoszącym sprzeciwu i zaczął
ciągnąć Melissę za rękę. - Narysowałem szczeniaczka i pszczołę!
Chodź, zobacz!
- Momento, Matthew - ostro przerwał Diego. Przedstawił
chłopca gościom, którzy uśmiechnęli się szeroko na widok malca.
- Pokażesz mamie rysunki za chwilę, kiedy już goście pójdą,
dobrze, szkrabie?
- Dobrze - zgodził się Matthew. Uśmiechnął się do matki,
onieśmielony obszedł gości i znów zajął się swoimi kredkami.
Apollo odezwał się.
- Jesteście podobni jak dwie krople wody... - Słowa zamarły
mu w gardle na widok wściekłości w oczach Diega. Odchrząknął.
- No tak, lepiej wracajmy do roboty. Spotkamy się wieczorem,
kiedy przyjdą tamci. Ale nie będziemy wam zabierać dużo czasu.
Nie chcemy pani sprawiać kłopotu. Proszę nie przygotowywać
żadnej kolacji. Wpadniemy tylko na parę drinków. W porządku?
- I następnym razem każde z nas przyjedzie własnym
samochodem - dodała Joyce, rzucając wymowne spojrzenie w
stronę czarnoskórego mężczyzny. - Ma szczególny sposób
jeżdżenia po mieście, wybiera kierunek jazdy i zamyka oczy.
- Mógłbym lepiej prowadzić, gdybyś przestała zakrywać
rękami oczy i robić tyle hałasu - rzucił.
- Usiłowałam się modlić!
- Do zobaczenia. - Apollo pożegnał Diega i Melissę. Ujął
Joyce pod ramię i na poły prowadząc ją, a na poły ciągnąc, zniknął
za drzwiami.
- Dobrana z nich para, nie sądzisz? - rzuciła sucho Melissa,
kiedy już sobie poszli. - Zastanawiam się, czy obydwoje
ubezpieczyli się na życie...?
Na twarzy Diega pojawił się uśmiech.
- To ciekawe spostrzeżenie, señora Laremos. A teraz, jeśli
nie mogę być ci w niczym pomocny, doceń wreszcie talent
artystyczny syna, a ja powrócę do swoich zajęć.
Bladoszare oczy szukały jego twarzy, chciała coś wyczytać,
jakąś zmianę, ale na próżno; jak dawniej była kamienna i
nieprzenikniona.
- Słowa Apolla o waszym podobieństwie z Mattem uraziły
cię? - spytała.
- Ojciec chłopca z pewnością miał w sobie latynoską krew -
odpowiedział obojętnie. Włożył ręce do kieszeni, a spojrzenie jego
ciemnych oczu stężało. - Nadal nie masz zamiaru powiedzieć, kto
był twoim kochankiem, prawda?
- Dlaczego ma to dla ciebie znaczenie? - spytała. - Kiedy
wyjeżdżałam z Gwatemali, miałam wrażenie, że najlepiej będzie,
jeśli mnie nigdy nie zobaczysz.
- Był moment, kiedy chciałem z tobą poważnie porozmawiać.
Nie posłuchałaś mnie, więc doszedłem do wniosku, że moje
uczucia niewiele cię obchodzą.
- Czy ty w ogóle masz jakieś uczucia? - spytała gwałtownie. -
Ojciec powiedział mi, że jeśli nawet tak jest, to potrzebny jest
dynamit, żeby się do nich dobrać.
Stał i obserwował ją uważnie, a w jego z lekka falujących
kruczych włosach odbijało się światło.
- Czy to cię dziwi, Melisso, jeśli wziąć pod uwagę, czym się
wówczas zajmowałem?
- Rozumiałam to - odpowiedziała. - Nawet jeśli byłam młoda,
nie byłam taka głupia.
- Czy nie zdawałaś sobie sprawy, Melisso, co się może
zdarzyć, kiedy zastawiałaś na mnie swoje słodkie sidła? - spytał z
gorzkim uśmiechem.
- To nie była pułapka - powiedziała z uporem. - Chodzi ci o
parę głupich miłosnych wierszy i jeden bezwstydny list do ciebie,
który miałam zniszczyć? - Jej policzki lekko zaróżowiły się pod
wpływem wspomnień. - Chciałam powiedzieć ojcu i tobie, że to
był błąd, ale czy ktokolwiek chciał mnie wysłuchać? - Jej palce
bezwiednie mięły kołnierz różowej bluzki. - Kochałam cię ponad
życie, a ojciec właśnie chciał mnie wysłać na studia. Wiedziałam,
że nie zobaczyłabym cię więcej. Każda sekunda, jaką miałam
spędzić z tobą, była na wagę złota, dlatego ci uległam. Niczego
nie zaplanowałam, to nie były sidła. - Uśmiechnęła się chłodno. -
O, ironio losu, byłam na tyle głupia, że uwierzyłam, iż mnie
pokochasz, jeśli będziemy żyli razem. Ale zostawiłeś mnie na
pastwę swojej rodziny i wyjechałeś, a kiedy wróciłeś i ja
rozpaczliwie usiłowałam zwrócić na siebie uwagę... - Nie mogła
mówić dalej. Myśl o tym, z jaką pogardą została przez niego
odrzucona, odebrała jej głos. - Wiem, śniłam na jawie. A potem
dostałam od życia wszystko, co chciałam, ale to był prezent
wymuszony, nie ofiarowany z wolnej woli. Pierwsza rozumna
decyzja, jaką podjęłam, dotyczyła wyjazdu.
Czuł się tak, jakby go ugodziła czymś ciężkim.
- Chcesz mnie przekonać, że nie myślałaś o małżeństwie?
- Oczywiście, że myślałam o małżeństwie, ale nigdy nie
pomyślałam, żeby cię zmusić! - wybuchnęła i łzy pojawiły się w
kącikach oczu. - Kochałam cię, miałam dwadzieścia lat, nigdy nie
było w moim życiu innego mężczyzny, Diego, ty stałeś się całym
moim światem!
Diego zesztywniał. Instynktownie, gdzieś głęboko w środku
czuł, że musiała przechodzić piekło, ale nie potrafił tego
uzewnętrznić.
- Kiedy twój ojciec potwierdził, że żyjesz, poszedłem go
odwiedzić. Powiedział mi tylko, że mnie nienawidzisz i że nie
chcesz mnie więcej widzieć. - Opuścił wzrok i zaczął się jej
uważnie przyglądać. - Chciałem potwierdzenia tych słów, dlatego
ciągle cię szukałem. Wszystko na próżno.
- Występując o amerykańskie obywatelstwo użyłam
panieńskiego nazwiska - wyjaśniła. - Mieszkałam w wielkich
miastach. Kiedy się urządziłam, skontaktowałam się z ojcem i
błagałam go, żeby ci nie podawał mojego adresu. Później, kiedy
zadzwonił do mnie adwokat i powiedział o śmierci ojca,
pogrążyłam się w żałobie. Ale nie miałam tyle pieniędzy, żeby
przyjechać na pogrzeb. Wtedy uprosiłam adwokata, żeby nie
ujawniał mojego miejsca pobytu. Naprawdę nie przypuszczałam,
że będziesz mnie szukał, kiedy się dowiesz, że... - muszę skłamać,
pomyślała - ...że straciłam dziecko. Ale powinnam się była co do
tego upewnić.
- Byłem za ciebie odpowiedzialny - powiedział sucho. - I
ciągle jestem. Wiara, w której zostaliśmy wychowani, nie pozwala
na rozwody.
- A pamięć o tym, co przeszłam, nie pozwala mi pogodzić się
z tobą - ucięła. - Zostanę tutaj, póki nie będę mogła podjąć pracy.
Odpowiadam za siebie i za syna. Nie ma dla ciebie miejsca w
moim życiu, ani w moim sercu. Już nigdy.
- A Matthew? - Starał się ukryć swoją bezradność.
- Matthew nie powinien cię obchodzić. – Odrzuciła włosy. -
Myśli, że go nienawidzisz, i pewnie się nie myli. Najlepiej będzie,
jeśli wywiozę go stąd tak szybko, jak to tylko możliwe.
- A czy spodziewałaś się, że zaakceptuję go bez zmrużenia
oka? Jest najlepszym dowodem, że to nie uczucia kierowały tobą,
kiedy byliśmy razem. Gdybyś mnie kochała, Melisso, nigdy nie
byłoby w twoim życiu innego mężczyzny. Nigdy!
W tym tkwi sedno sprawy, pomyślała. Gdyby jej ufał,
wiedziałby z pewnością, że kochała go za bardzo, żeby mieć
innego. Nie znał jej. I nie uczynił żadnego wysiłku, aby ją poznać,
poza zbliżeniem fizycznym. Zmęczona osunęła się na poduszki.
- Nie mam już więcej siły na kłótnie.
- Wiem. Potrzebujesz wypoczynku. Porozmawiamy, kiedy
będziesz w lepszej formie.
- Mam nadzieję, że nie oczekujesz, iż stanę się twoją wierną
niewolnicą, jak kiedyś - powiedziała, utkwiwszy w nim lodowaty
wzrok.
- Lubię cię taką, jak teraz, niña - powiedział powoli,
akcentując każde słowo. Ciemne oczy zabłysły, kiedy sunął
wzrokiem po jej ciele. - Kobiety z ogniem w żyłach bywają dużo
bardziej interesujące niż zalęknione dziewczynki.
- Dajmy już sobie spokój z ogniem - powiedziała twardo.
- Naprawdę? - Przysunął się powoli do łóżka. - Zastanów się,
czy warto odrzucać moje propozycje - powiedział łagodnym,
głębokim głosem, który zapamiętała tak dobrze, gdy wypowiadał
hiszpańskie miłosne zaklęcia w ciszy ruin Majów. - Mógłbym cię
do nich przekonać. - Pochylił się niżej, tak że prawie czuła ciepło
jego twardych ust tuż obok swoich rozchylonych warg. Pachniały
dymem i drażniły obietnicą pocałunków, za które kiedyś oddałaby
wszystko.
Z głębi piersi wyrwał się gwałtowny szloch, ukryła twarz w
poduszce, mocno zacisnęła powieki.
- Nie - westchnęła. - Proszę, nie. - Czuła jego oddech blisko
swoich ust.
Nagle wyprostował się, aż zaskrzypiało łóżko i stanął obok.
Odwrócił się i wyciągnął cygaro.
- Ależ nie ma potrzeby, abyś się broniła z uporem dziewicy -
powiedział sucho, zapalając je. - Chciałem się tylko z tobą
podroczyć. Straciłem na ciebie ochotę dokładnie tego dnia, kiedy
zobaczyłem, jak bardzo pragniesz zemsty.
Była mu wdzięczna za ten wybuch gniewu. Oszczędził jej
poniżającego pragnienia pocałunków.
- Ten mężczyzna, który mnie zastąpił w twoim sercu - ojciec
Matthew - gdzie on teraz jest, Melisso?
Oczy Melissy zwęziły się, błagała o wybawienie z kłopotu.
Nadeszło w postaci Matthew, który wbiegł do pokoju sprawdzić,
dlaczego mama nie przychodzi podziwiać jego rysunków. Melissa
podniosła się powoli i pozwoliła chłopcu, aby ją poprowadził do
swojej sypialni. Stawiała stopy ostrożnie i niepewnie. Nie
spojrzała na Diega.
Tego wieczora pani Albright wykąpała Matthew i położyła
go do łóżka, aby Diego i Melissa mogli się zająć gośćmi. Melissa
ciągle miała kłopoty z chodzeniem, przeszkadzała jej noga i blizna
po usunięciu jajnika. Wykąpała się i ubrała samodzielnie, a
później Diego przyszedł zanieść ją do bawialni. Zatrzymał się w
progu, urzeczony jej widokiem. Miała na sobie bladoniebieską
jedwabną suknię, która podkreślała blask rozpuszczonych jasnych
włosów, szarość oczu i kremową cerę. Schudła nieco, jej piękna
figura nabrała kształtów.
Diego ubrany był w ciemny garnitur, biała koszula
kontrastowała z latynoską karnacją jego ciała, czernią włosów i
oczu.
Odezwał się dzwonek i przyszli goście. Apollo i Joyce
pojawili się razem, choć z pewną rezerwą wobec siebie; Melissę
zdziwiło, że czarny mężczyzna zabrał swoją sekretarkę, mimo że
jej gorąco nienawidził. Za nimi pojawił się krępy blondyn o
nienagannej prezencji gwiazdy kina oraz rosły osiłek o ciemnej
kudłatej czuprynie.
Diego przedstawił blondyna:
- Eric van Meer czyli Dutch. A to... - uśmiechnął się w stronę
osiłka - ...Archer czyli J.D. Brettman. Panowie, to moja żona,
Melissa.
Uśmiechnęli się i wypowiedzieli naraz wszystkie słowa
stosowne na taką okazję, ale Melissa wyczuła, że zaskoczyło ich,
dlaczego Diego nigdy wcześniej o niej nie wspominał. Przeprosili,
że nie przyszli z żonami, z Danielle i Gaby, ale dzieci złapały
infekcję i panie musiały zostać w domu, żeby je kurować.
Oczywiście, przedstawią je Melissie przy innej okazji. Melissa
odwzajemniła uśmiech.
- Będę czekać z niecierpliwością - powiedziała grzecznie.
Stanęli kołem i zaczęli rozmawiać o interesach, a Melissa poczuła
się daleko od męża, który zajął się rozmową ze starymi druhami.
Widziała, jak bardzo jest do nich przywiązany. Ale czego się po
nim spodziewać w takich okolicznościach? Diego miał zająć się
nią, póki nie wydobrzeje, tylko tego mogła się spodziewać. Być
może ożyło trochę dawnego zauroczenia, ale nie mogła sobie
pozwolić na żadną próbę pojednania.
Joyce odłączyła się od reszty i usiadła obok Melissy na rogu
wielkiej sofy.
- Czuję się tutaj jak zielony groszek w sklepie z lodami -
mruknęła.
Melissa uśmiechnęła się na przekór sobie.
- Ja identycznie, trzymajmy się więc razem - szepnęła. - Jak
to się stało, że pracujesz dla Apolla? - spytała po chwili.
Sąsiadka uśmiechnęła się ponuro.
- Nie znałam tu nikogo. Przyjechałam z Miami, więc
zgłosiłam się do agencji pośrednictwa. Skierowali mnie do niego.
Starał się mnie od razu odesłać, ale nie było innych chętnych,
więc machnął ręką.
- Nie wygląda na zbyt pamiętliwego - mruknęła cierpko
Melissa. - W końcu nie każdy szef zabiera swoją sekretarkę na
imprezy towarzyskie.
- A, o to ci chodzi. - Joyce westchnęła. - Pomyślał, że
będziesz się czuła obco wśród samych mężczyzn. A skoro żony
nie mogły przyjść, przyszłam ja. - Uśmiechnęła się szeroko. Było
mi miło, że zostałam zaproszona. Zazwyczaj nie muszę się
opędzać od zaproszeń.
- Rozumiem, co masz na myśli - powiedziała Melissa z
uśmiechem. - Dobrze, że przyszłaś.
Tak jak obiecał Apollo, nie zabawili długo. Kiedy żegnali się
i wychodzili, J.D. Brettman spojrzał na Melissę z nie ukrywanym
zaciekawieniem.
Później, kiedy goście już poszli na dobre, a Diego zdejmował
marynarkę i krawat oraz rozpinał guziki koszuli, Melissa spytała o
to.
- Dlaczego pan Brettman przyglądał się mi tak uważnie? -
spytała cicho.
Nalał kieliszek brandy, zaproponował jej również, ale
odmówiła.
- Wiedział, że w moim życiu istniała jakaś kobieta - zaczął. -
Krążyły opowieści, że zraniłem ją bardzo boleśnie. - Poprawił się
w fotelu. - Takie tam plotki służących. - Wiedziano, że potłukłaś
się i że odwieziono cię do szpitala. - Kiedy podnosił kieliszek
brandy do ust, jego oczy miały smutny, nieobecny wyraz. -
Pewnie mówiło się nawet, że to ja cię popchnąłem.
- Przecież to nie ty!
- Nie ja? - Uniósł głowę. - To przeze mnie wybiegłaś z domu
w tamtą noc. Ja jestem za to odpowiedzialny.
- Przykro mi, że ludzie tak o tobie pomyśleli. - Opuściła
oczy. - Byłam zbyt zdesperowana, żeby się zastanawiać, jak to
może wyglądać w cudzych oczach.
- Nieważne - powiedział, jakby chciał skończyć ten wątek. -
To było dawno temu.
- Muszę sprawdzić, co się dzieje z Matthew. Pani Albright
wyszła razem z innymi - powiedziała Melissa. Zaczęła się
podnosić, ale naderwane ścięgno i świeże blizny dały o sobie
znać. Stanęła nieruchomo, aby złapać oddech i zaśmiała się. -
Chyba nie mam siły na tę eskapadę.
Wstał z ociąganiem i odstawił kieliszek. Uniósł ją na rękach z
zadziwiającą łatwością.
- Jesteś ciągle taka słaba - mówił, niosąc ją w ramionach
wzdłuż długiego korytarza. - Potrzebujesz czasu, aby wydobrzeć
do końca.
Po drodze musiała walczyć ze sobą, żeby nie oprzeć głowy
na jego ramieniu. Upajała się zapachem Diega, czuła ciepło jego
ciała i siłę wysmukłych ramion.
- Lubię twoich starych kolegów - odezwała się cicho.
- Oni ciebie też. - Wniósł ją przez otwarte drzwi do pokoju
Matthew i łagodnie postawił na podłodze. Chłopiec spał, długie
rzęsy ciemniały na tle oliwkowej twarzy, ciemne włosy
rozrzucone były na poduszce. Diego wpatrywał się w malca w
milczeniu.
- Tak mało jest do ciebie podobny - powiedział głębokim
miękkim głosem. - Za wyjątkiem włosów, w których jest coś z
twoich jasnych. - Obrócił się, w jego oczach czaiło się wyzwanie.
- Jego ojcem jest ladino, prawda, Melisso?
Zaczerwieniła się jak burak. Starała się coś powiedzieć, ale
głos zamarł jej w gardle.
- Mówiłaś, że mnie kochałaś - nalegał. Zmrużył oczy. - Jeśli
to była prawda, dlaczego oddałaś się innemu, nawet jeśli to miało
pomóc zagoić rany, które ci zadałem?
Ledwo chwyciła oddech. Czuła się jak w potrzasku.
- Jak on się nazywa? - spytał.
Jej usta rozchyliły się.
- Ja... nie musisz tego wiedzieć - westchnęła.
- Gdzie go spotkałaś? - Ujął jej twarz w swoje ciemne,
wysmukłe dłonie.
- Diego... - Przełknęła ślinę. Czarne oczy wypełniły cały
świat. W bladym świetle lampy wydawał się groźnym olbrzymem.
- Tak - odetchnął z ulgą, przywierając do jej łagodnych ust.
Tak, powtórz to jeszcze raz, querida. Powiedz moje imię,
wyszepcz je...
Rozwarł jej usta łagodnym, nieustępliwym naporem swoich
warg, drażnił je, pieścił. Jej bezradne ręce oplotły go w pasie. Nie
chciała się poddać tak łatwo, ale dawna namiętność brała górę z
podobną mocą jak wtedy. Nie miała już siły, aby zatrzymać bieg
wydarzeń.
Wiedział o tym. Całował wzdychając z cicha. Później
opuściła go łagodność. Poczuła, jak jego usta stają się twardsze,
zdobywcze. Szeptał coś po hiszpańsku, zanurzywszy ręce w jej
włosach, coraz zapalczywiej przyciskał jej usta do swoich.
Wstrząsnął nim dreszcz, a ona wtuliła się w jego ciało, przywarła
doń roztrzęsiona, owładnięta chęcią, aby się znaleźć jak najbliżej.
Nagle jego ramiona zamknęły się wokół niej, przyciągnęły ją
silnie, aż do słodkiego bólu.
Brakło jej tchu pod naporem jego zdobywczych warg; wtedy
przerwał gwałtownie. Podniósł głowę, jego oczy stały się dzikie i
ciemne, a oddech równie szybki jak jej.
- Zabolało? - spytał szorstko. Powracała mu zdolność
samokontroli. Powoli uwolnił ją z objęć i odsunął się. Obrócił
oczy w stronę śpiącego dziecka. - Muszę cię prosić o wybaczenie -
powiedział chłodno. - To nie było zamierzone.
Opuściła wzrok tam, gdzie spod białej rozchylonej koszuli
wychynęło jego oliwkowe ciało i ciemny gąszcz włosów.
- Już dobrze - powiedziała niepewnie i nie miała odwagi
podnieść oczu.
Nie wiedział, co ze sobą zrobić, ciałem wstrząsało pożądanie
łagodnego ciepła Melissy, rozumem targały rozedrgane sprzeczne
myśli. Uniósł jej głowę.
- Chyba będzie najrozsądniej, jeśli wrócisz do łóżka.
Nie zamierzała się sprzeczać.
- Nie, ja sama... nie musisz mnie brać na ręce -
zaprotestowała, kiedy zbliżył się do niej. - Dam sobie radę.
Powinnam zacząć ćwiczyć nogę. Dziękuję za dobre chęci.
Skinął głową i odsunął się, aby mogła wyjść. Jego ciemne
oczy podążały za nią z ukrytym pragnieniem, ale kiedy znikła,
przeniosły się na śpiącego malca. Zastanawiał się, czy Melissa
ciągle jeszcze kocha ojca chłopca, czy myśli o nim. Uczucie
goryczy sprawiło, że szybko opuścił sypialnię dziecka i poszedł do
siebie. Później pogrążył się w pracy, aż do skrajnego wyczerpania,
i dopiero wtedy mógł zasnąć.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Atmosfera podczas śniadania była napięta. Melissa prawie
nie spała tej nocy. Bolesna świadomość, że tak łatwo uległa
namiętnościom Diega, nie dawała jej spokoju. Za wszelką cenę
chciała przecież udowodnić, że już nic do niego nie czuje, ale
wczoraj znów był tak blisko, że jej zbolałe serce nie miało siły się
obronić.
Czuła na sobie jego uważne spojrzenie, kiedy próbowała
przełknąć kawałek jajecznicy na bekonie. Także Matthew siedział
przy stole nadspodziewanie spokojnie. Zwracał dużo więcej uwagi
na swoje zachowanie niż wtedy, kiedy mieszkał tylko z Melissa.
- Jesteś dzisiaj milcząca, señora Laremos - powiedział
łagodnie Diego, a jego ciemne oczy przypatrywały się uważnie
bladej twarzy Melissy. - Nie wyspałaś się?
Drażnił się z nią, a ona była zbyt zmęczona, aby podjąć grę.
- Nie - wyznała, odnajdując jego spojrzenie. - Prawdę
mówiąc, prawie nie zmrużyłam oka.
- Ja także - odpowiedział cicho. - Przez wiele lat żyłem
samotnie, Melisso, mimo że pewnie uważasz mnie za
niepoprawnego playboya.
- Dawniej nigdy nie brakowało ci towarzystwa. - Podniosła
filiżankę do ust.
- Zanim się z tobą ożeniłem - zgodził się. - Małżeństwo
oznacza świętą przysięgę, niña.
- Nie jestem małą dziewczynką - odparowała.
Na jego zaciśniętych wargach pojawił się blady uśmiech.
- Ale byłaś nią tamtego odległego lata - powiedział i jego
oczy złagodniały na to wspomnienie. - Dziewczęca, słodka, pełna
radości życia. A później nagle odmieniłaś się, stałaś się złym
duchem, który nawiedzał nasz dom, nawet kiedy cię już w nim nie
było.
- Lepiej by się stało, gdybym wyjechała do Ameryki -
odpowiedziała, spoglądając na cichego Matthew, który z
zainteresowaniem przysłuchiwał się rozmowie. - Nie miałam u
ciebie żadnej szansy.
- To okoliczności naszego małżeństwa, Melisso, obróciły
mnie przeciw tobie - powiedział krótko. - One przesądziły o
wszystkim. - Mogliśmy się przecież zbliżyć do siebie w sposób
naturalny, budować nasz związek na uczuciu i przyjaźni.
- Nigdy nie potrafiłabym zadowolić się okruchami -
powiedziała z prostotą. - Potrzebowałam czegoś więcej.
- I uważałaś, że wystarczy samo pragnienie - przypomniał jej.
Zaniepokojona nagłym zainteresowaniem Matta uśmiechnęła
się do niego i chociaż był dopiero w połowie śniadania, odesłała
go od stołu, aby się zajął kreskówkami.
- Jest mały, ale słuch ma dobry - powiedziała sucho, z
oskarżeniem w szarych oczach. - Nasze kłótnie martwią go.
- Zrobię wszystko, żeby cię uwolnić od mojego towarzystwa,
skoro jest ci niemiłe - powiedział łagodnie. Wytarł wąsy w
serwetkę i wstał od stołu. - Adios.
Przystanął w progu, popatrzył na Matthew, który właśnie
włączył telewizor na cały regulator. Powiedział coś do chłopca,
który przyciszył fonię, spoglądając oskarżycielsko na wysokiego
mężczyznę.
- Jeśli będziesz przeszkadzał sąsiadom, szkrabie, wyrzucą nas
wszystkich - zwrócił mu uwagę. - I wylądujemy na ulicy.
- Wtedy Matt pójdzie z mamą do domu - powiedział chłopiec
- i już nie będzie z tobą.
Diega rozśmieszyła ta próba sił. Chłopiec miał charakter. Nie
chciał go łamać, choć to syn innego mężczyzny. Diego, wbrew
samemu sobie, poczuł sympatię do malca.
Wiedziony impulsem podszedł do telewizora, przyklęknął
przed ciemnookim chłopcem. Zaskoczona Melissa obserwowała
całą scenę od drzwi.
- Podczas weekendu możemy pójść do zoo - powiedział
Diego do chłopca. - Jeśli odejdziesz ode mnie, szkrabie, lwy i
tygrysy odwiedzę sam...
- Lwy i tygrysy?
- Słonie i żyrafy, i niedźwiedzie.
Matt przysunął się nieco do Diega.
- I dostanę watę na patyku? Tata Billa zabrał go do zoo, a
później poszli na watę i na lody.
- Może zrobimy tak samo. - Diego uśmiechnął się łagodnie.
- Jutro?
- Za kilka dni - powiedział mu Diego. - Mam dużo rzeczy do
zrobienia w tym tygodniu, a ty musisz się opiekować mamą,
zanim nie wydobrzeje.
- Mogę jej poczytać książkę.
Melissa omal nie wybuchnęła śmiechem, ponieważ historie
Matthew były jedyne w swoim rodzaju. Postaci z bajek
występowały obok bohaterów kreskówek w nieprawdopodobnych
sytuacjach.
- A więc jeśli będziesz grzeczny, niño, w sobotę pójdziemy
razem obejrzeć zwierzęta.
Matt spojrzał na Melissę, a później, z ociąganiem, jeszcze raz
na Diega.
- Mama nie może pójść z nami?
- Mama nie może tyle chodzić - wyjaśnił Diego cierpliwie. -
Ale my możemy, si?
Matt zawahał się. Nie czuł się pewnie w towarzystwie tego
mężczyzny, ale bardzo chciał iść do zoo.
- Si - odpowiedział.
- Zatem jesteśmy umówieni. - Diego uśmiechnął się i wstał z
klęczek. - I bez oglądania kreskówek na cały regulator - ostrzegł,
pogroziwszy chłopcu palcem.
- Zgoda. - Matt uśmiechnął się z wahaniem.
Diego spojrzał na Melissę, która stała w drzwiach w różowej
koszuli i długim białym bawełnianym szlafroku, bez makijażu, z
falą jasnych loków okalających bladą twarz. Nawet teraz była
piękna.
Spojrzał jej w oczy, aż się zarumieniła i spuściła wzrok.
Uśmiechnął się łagodnie.
- Peszę cię, querida?- spytał z westchnieniem. - Taką dojrzałą
kobietę jak ty?
- Oczywiście, że nie - obruszyła się.
- Zostań w łóżku - powiedział. - Im szybciej noga się
wyleczy, tym prędzej rozpoczniemy życie rodzinne.
- Za wcześnie na to - zaczęła.
- Nie. O pięć lat za późno. - Rzucił jej długie spojrzenie. -
Odpowiadam za ciebie, i za Matta. Musimy się porozumieć.
- Mówiłam ci, że poszukam pracy...
- Nie!
Chciała coś powiedzieć, ale uciszył ją ruchem ręki i oczu.
Wyszedł, zanim zdążyła się odezwać.
To był gorączkowy poranek. Ledwie Diego pojawił się w
biurze, już musiał wyjść z Dutchem, obsłużyć klientów. Kiedy
wrócili, zza drzwi biura dobiegały podniesione głosy. Diego
zawahał się, przysłuchując się gwałtownej wymianie zdań między
Joyce i Apollem. Nadszedł Dutch, z papierosem w ustach, łagodny
jak zwykle. Spojrzał na Diega z wyrozumiałym uśmiechem.
- Mam wrażenie, że łatwiej było polubić strzelaninę niż to
tutaj - powiedział, wskazując na zamknięte drzwi, zza których
dobiegały wrzaski tamtych dwojga. - Dokończę tutaj papierosa,
zanim się nie dogadają albo zatłuką na śmierć.
- Może się pobiorą pewnego dnia i wtedy wszystko się ułoży.
- Diego zapalił cygaro i wypuścił dym.
- Lepiej, aby się wpierw porozumieli - zauważył Dutch. -
Małżeństwo raczej nie rozwiązuje problemów. Na odwrót, jeszcze
bardziej je uwidacznia.
Diego westchnął.
- Pewnie masz rację. - Jego twarz zasępiła się. W miarę jak
za drzwiami coraz głośniej brzmiały podniesione głosy,
wspomnienie wczorajszej nocy powracało jak zły sen. Czy staną
się z Melissa taką wiecznie skłóconą parą? Powodem konfliktu
był Matthew i nie było nadziei na rozwiązanie; mimo rosnącego
zainteresowania chłopcem nie mógł znieść myśli o jego ojcu.
- Zagłębiony w myślach? - cicho spytał Dutch.
- Małżeństwo nie jest instytucją, którą brałem pod uwagę.
Zostaliśmy razem z Melissa przyłapani w... jak to powiedzieć...
kompromitującej sytuacji. Małżeństwo było sprawą honoru, a nie
wyboru.
- Chyba zależy jej na tobie - powiedział Dutch bez
przekonania. - Chłopiec...
- To nie jest mój syn - odpowiedział Diego opryskliwie,
patrząc w ciemne oczy Dutcha.
- Mój Boże! - Dutch wpatrywał się w niego.
- Opuściła mnie, kiedy z mojej winy straciła nasze dziecko -
powiedział Diego. Jego czarne oczy zmąciła gorycz wspomnień. -
Być może szukała pocieszenia, może chciała się zrewanżować.
Tak czy inaczej dziecko stało się przeszkodą, której nie mogę
pokonać.
- Jesteś całkowicie pewien, że straciła twoje dziecko? -
zapytał Dutch po dłuższym namyśle.
Wtedy właśnie Diego po raz pierwszy zaczął wątpić w to, co
usłyszał pięć lat temu. Słowa Dutcha zasiały ziarno zwątpienia.
Spojrzał na niego, marszcząc brwi.
- Był tam, w szpitalu, lekarz - powiedział do Dutcha. -
Starałem się go później odnaleźć, ale wyjechał do Ameryki
Południowej na praktykę. Pielęgniarka mówiła, że Melissa była
ciężko ranna, a ona sama powiedziała mi, że dziecko nie żyje.
- Porządnie się spiłeś podczas naszego ostatniego spotkania -
mówił Dutch. - Zapakowałem cię do łóżka. Dużo mówiłeś. Wiem
wszystko o Melissie.
Diego odwrócił wzrok.
- Naprawdę? - spytał z lękiem.
- Dlatego możesz wyłożyć przede mną karty na stół -
powiedział Dutch. - Przeszliśmy razem długą drogę. Nie mamy
przed sobą wielu sekretów. Nie układało się między wami. Czy
zatem nie mogło być tak, że chciała ukryć ciążę przed tobą,
obawiając się, że zabierzesz jej chłopca?
Diego wpatrywał się w niego, na wpół oślepły z szoku.
- Melissa nie zrobiłaby tego - powiedział szybko. - Kłamstwo
nie leży w jej naturze. Nawet teraz nie ma serca do oszukiwania.
- Możesz się mylić - obruszył się Dutch.
- Nie w tym przypadku. Poza tym wiek się nie zgadza -
powiedział ciężko. - Matthew nie ma jeszcze czterech lat.
- Rozumiem.
Diego jeszcze raz zaciągnął się cygarem. Głosy dochodzące
zza ściany były coraz głośniejsze, a później nagle umilkły, kiedy
zadzwonił telefon.
- Początkowo i ja miałem wątpliwości - wyznał. - Ale później
wyleciały mi z głowy.
- Mimo wszystko mógłbyś rzucić okiem na jego metrykę -
zasugerował Dutch. - Aby się upewnić.
Diego zaśmiał się i podziękował za radę Dutcha. W głębi
duszy pojawiły się nowe wątpliwości. Nie był już pewien niczego,
ani swoich uczuć do Melissy, ani upartej myśli, że zna ją dobrze.
Zaczął sobie uświadamiać, że właściwie nigdy jej nie poznał.
Kiedy wrócił do domu, zastał Matthew rozciągniętego na
łóżku i Melissę czytającą mu książkę. Zatrzymał się w progu, aby
im się przyjrzeć przez parę sekund.
Tak, to było możliwe. Matthew mógł być jego synem. Musiał
to teraz przyznać. Chłopiec miał jego karnację, jego oczy, jego
nos i podbródek. Kształt oczu odziedziczył po matce, a jego włosy
były tylko trochę ciemniejsze niż jej. Nie zgadzał się tylko wiek.
Matthew musiałby mieć ponad cztery lata, aby być jego
prawowitym synem. Melissa powiedziała, że właśnie skończył
trzy lata. Ale też Diego niewiele wiedział o dzieciach, a poza tym
istniała zawsze możliwość, że Melissa nie powiedziała prawdy.
Z zasady nie kłamała, ale miała wiele powodów, aby chcieć
mu odpłacić za okrutne potraktowanie. I czy była typem kobiety,
która by łatwo przeszła od jednego mężczyzny do drugiego? A
może po prostu uważała, że Diega stać na to, aby zabrać jej Matta
i razem z nim zniknąć z jej życia. Zrozumiał, że miała prawo tak
pomyśleć. Jeśli on nie znał Melissy, Melissa z pewnością nie znała
jego. Odwrócił się od drzwi z postanowieniem, że zniszczy
bariery, jakie wybudował między nimi. Był samotny, i ona też.
Czy była dla nich jeszcze jakaś nadzieja?
Nie musiał długo czekać. W połowie pierwszego dania
odważyła się zadać mu pytanie, które chodziło za nią przez cały
dzień.
- Myślisz, że będę mogła dostać pracę, kiedy lekarz wyrazi
na to zgodę? - spytała ostrożnie.
Odstawił filiżankę kawy i spojrzał na nią przeciągle.
- Przecież już masz zajęcie, prawda? - spytał, wskazując
ruchem głowy na Matthew, który z zadowoleniem pochłaniał
kurczaka.
- Tak, i uwielbiam się nim opiekować, móc poświęcać mu
wolny czas - wyznała. Ale... - Westchnęła ciężko. - To nie jest
uczciwe z mojej strony, pozostawać na twoim utrzymaniu.
Zaskoczyły go te słowa. Usiadł głębiej w krześle.
- Melisso, pamiętasz z pewnością, że w Gwatemali należałem
do ludzi bogatych. Pracuję, bo lubię, nie dlatego, że muszę. I
odłożyłem w szwajcarskich bankach więcej niż potrzeba, by
utrzymać nas wszystkich aż do późnej starości.
- Nie wiedziałam o tym. Mimo wszystko nie chciałabym
mieć wobec ciebie zobowiązań.
- Jestem twoim mężem. I moim obowiązkiem jest opiekować
się tobą.
- To jest przedpotopowe podejście do sprawy - mruknęła
Melissa, czując, jak bierze ją gniew. - We współczesnym świecie
ludzie są partnerami.
- Mama i tata Josego kłócili się przez cały czas - zauważył
Matthew, patrząc na matkę z wyrzutem. - A później tata Josego
poszedł sobie.
- Niñito - powiedział łagodnie Diego - nie zgadzamy się z
twoją mamą od czasu do czasu. Tak to już jest w małżeństwie?
Matthew gonił widelcem kluski po talerzu.
- Yo no se - mruknął pod nosem doskonałym hiszpańskim.
Diego drgnął. Wstał od stołu, aby uklęknąć obok krzesła
chłopca.
- Hablas español? - zapytał ciepło.
- Si - odpowiedział Matthew, a później wyrzucił z siebie w
tym samym języku kilka nieskładnych słów, pełnych obaw i
strachu, zanim Diego nie przerwał mu, kładąc palec na jego
małych ustach.
- Niño - powiedział uspokajającym głębokim tonem -
tworzymy rodzinę. Nie będzie nam łatwo, ale jeśli się postaramy,
będziemy mogli się nauczyć, jak być ze sobą. Czy nie będzie ci
miło, mój mały, spędzać tu czas z mamą, w ładnym mieszkaniu,
wśród zabawek?
Matt popatrzył z przestrachem.
- Nie lubisz Matta - mruknął.
Diego wziął długi oddech i położył miękko rękę na głowie
malca. - Przez długi czas żyłem samotnie - powiedział z
wahaniem. - Nie miałem nikogo, kto by mi pokazał, jak być
ojcem. Tego trzeba się nauczyć i tylko mały chłopiec może być
nauczycielem.
- Aha - powiedział Matt i przytaknął głową. - No dobrze,
mogę spróbować. - Podniósł brwi. - Ale pójdziemy razem do zoo,
i do parku, i na mecz baseballowy, i w różne miejsca?
- To również - przytaknął Diego.
- Nie masz małego chłopca?
Diego poczuł, jak język grzęźnie mu w gardle. Wpatrywał się
w drobną twarz chłopca, tak podobną do swojej, i był zaskoczony,
jak wielką odczuwa potrzebę, aby być jego ojcem, prawdziwym
ojcem. Samotność stała się nagle nie do zniesienia.
- Nie - powiedział. - Nie mam... małego chłopca.
Melissa poczuła gorące łzy na policzkach. Nie przypuszczała
nawet w najskrytszych marzeniach, że Diego będzie w stanie
zaakceptować Matta, że go pokocha.
- Tak przypuszczałem - powiedział Matthew z dziecięcą
prostotą. - Mama i ja będziemy mieszkać z tobą?
- Si.
- Zawsze chciałem mieć własnego tatusia - wyznał Matthew.
- Mama powiedziała, że mój tata jest bardzo dzielnym mężczyzną.
Wyjechał od nas, ale mama często mówi, że on wróci.
Tego już było za wiele. Twarz Diega stężała. Kiedy odwracał
się do Melissy z oskarżeniem w oczach, czułość wyparowała w
jednej chwili i powróciły myśli, że może to wszystko jest
wyłącznie tworem jego wyobraźni.
- Tak mówiła? - spytał ostro.
Melissa, łykając łzy, resztką sił starała się zachować
opanowanie.
- Matt, nie poszedłbyś pobawić się misiem?
- Dobrze. - Zeskoczył z krzesła ze wstydliwym spojrzeniem
w stronę Diega i wybiegł z pokoju.
Kiedy Diego odwrócił się do Melissy, miał skupioną twarz.
- Czy jego ojciec żyje? - powiedział z napięciem.
- Tak. - Spuściła oczy na stół. Serce jej biło jak oszalałe.
- Gdzie on jest?
Potrząsnęła głową, nie mogąc wykrztusić ani słowa,
niezdolna brnąć dalej w kłamstwa.
- Jeśli mi nie ufasz, jak możemy nadal być małżeństwem?
- To samo dotyczy ciebie. Nigdy mi nie ufałeś. Jak mogłeś
się spodziewać, Diego, że zaufam tobie?
- Nie zdawałem sobie sprawy, że tak świetnie mówi po
hiszpańsku - zaczął po chwili, łagodząc napięcie.
- To przyszło jakby samo z siebie - powiedziała. - Swoją
drogą to dobrze, kiedy dziecko zna dwa języki, zwłaszcza w
Tucson, gdzie tyle osób mówi po hiszpańsku. W każdym razie
większość jego kolegów.
Poprawił się w krześle, jego ciemne oczy przyglądały się
Melissie z uporem.
- Stajesz się z dnia na dzień piękniejsza - powiedział
niespodziewanie.
- Nie sądziłam, że kiedykolwiek przyjrzałeś mi się
wystarczająco uważnie, aby to dostrzec. - Zapłoniła się.
Zapalił cygaro i łagodnie wypuścił dym.
- To wszystko nie jest takie proste, zdajesz sobie sprawę?
Chłopiec nie ma poczucia pewności.
- Przepraszam za kłótnie - powiedziała ze smutkiem. -
Wszystko psuję.
- Nie. Obydwoje jesteśmy temu winni - obruszył się. - Nie
jest łatwo zapomnieć o przeszłości, prawda?
- Gwatemala wydaje mi się czasami taka odległa - przechyliła
się w tył. - Diego, a co się dzieje z farmą?
- Myślę o niej częściej, niż ci się wydaje, Melisso -
odpowiedział. Wpatrywał się w cygaro. - Utrzymanie posiadłości,
zapewnienie ochrony robotnikom staje się coraz trudniejsze. -
Wzdrygałem się na samą myśl, że mógłbym się poddać, ale też w
grę zaczyna wchodzić coraz większe ryzyko finansowe. Teraz,
kiedy muszę się zająć tobą i chłopcem, zaczynam myśleć, czy nie
lepiej ją sprzedać.
- Przecież twoja rodzina mieszkała tam od trzech pokoleń -
zaprotestowała. - To twoje dziedzictwo.
- To tylko kawałek ziemi - powiedział łagodnie. - Trochę
kamieni i ziemi. Wiele istnień ludzkich kosztowało utrzymanie go
i jeszcze wiele nowych trzeba by było poświęcić. - Przechylił się
gwałtownie, zmarszczył brwi. - A gdybym cię poprosił, żebyśmy
razem wrócili do Gwatemali i tam wychowywali Matthew?
Na moment wstrzymała oddech. Zawahała się, starając
oddalić niepokój, z jakim przyjęła słowa Diega.
- Widzisz? Sama boisz się podjąć ryzyko związane z życiem
Matthew, ja również. - Jeszcze raz poprawił się w krześle. -
Rozsądniej byłoby wydzierżawić albo sprzedać posiadłość, niż
ryzykować powrót. Lubię Chicago. A ty?
- Dlaczego nie? - odpowiedziała powoli. - Wydaje mi się, że
też je polubiłam. Nie wiem, jak to będzie zimą...
- Zimę możemy spędzić na Karaibach i wrócić wiosną.
Apollo myśli o rozszerzeniu działalności naszej firmy, Blain
Security Consultants, chcemy uruchomić kursy walki z
terroryzmem w tamtej części świata. - Uśmiechnął się. - Mogę
połączyć interesy z przyjemnością.
- Nigdy mi nie mówiłeś, czym się zajmujesz - przypomniała
mu.
- Uczę taktyki - powiedział. Odłożył cygaro. - Zajmujemy się
tym razem, Dutch i ja, uczę również szoferów zamożnych ludzi
odpowiedniej techniki jazdy. - Podniósł na nią wzrok. - Pamiętasz,
że przez kilka lat byłem kierowcą rajdowym.
- Ojciec wspominał kiedyś o tym - powiedziała. Oczy
Melissy przebiegły po jego ciemnej twarzy. - Nie możesz żyć bez
kuszenia losu? Bez ryzyka?
- Dorastałem przyzwyczajony do ryzyka i adrenaliny we
krwi. - Zamyślił się z uśmiechem na twarzy. - I widać uzależniłem
się. W każdym razie to mało prawdopodobne, abym w
najbliższym czasie uczynił cię bogatą wdową, señora Laremos -
dodał kpiącym tonem, myśląc z goryczą o ojcu chłopca.
- Pieniądze nigdy nie były moim nałogiem - powiedziała z
cichą dumą. Powoli podniosła się. - Myśl sobie, co chcesz. Twoje
zdanie nie jest już dla mnie takie ważne.
- Kiedyś było inaczej - powiedział miękko, uniósł się, aby ją
ująć w pasie i przytrzymać przed sobą. - Kiedyś mnie kochałaś,
Melisso.
- Miłość umiera jak marzenia - westchnęła zadumana. - To
było dawno, byłam bardzo młoda.
- Wciąż jesteś bardzo młoda - powiedział cicho głębokim
głosem. - Jak sobie dawałaś radę, samotna i w ciąży, w obcym
miejscu?
- Miałam przyjaciół - odpowiedziała z wahaniem. - I dobrą
pracę. Później zachorowałam na zapalenie płuc i wszystko się
rozleciało.
- Ale znalazłaś czas, aby wpoić Matthew wartości, dumę i
honor.
- Chciałam, aby wyrósł na prawdziwego człowieka -
powiedziała. Podniosła wzrok, szukając jego ciemnych oczu, tak
blisko swoich.
- Obwiniasz mnie, prawda? O zdradę...
Jej poniżenie zraniło go. Sprawiło, że poczuł się winny za
wszystko, co jej powiedział. Westchnął ciężko.
- Czy to raczej nie ja cię zdradziłem? - wyszeptał i przywarł
do jej ust.
Nigdy wcześniej nie całował jej w ten sposób. Czuła
cudownie łagodny dotyk jego warg. Pieściły ją, całowały w ciszy
wzajemnego spełnienia.
- Ale Matthew... - wyszeptała.
- Pocałuj mnie, querida - wyszeptał i znów jego usta
przywarły do jej ust, kiedy przyciskał ją do swojego twardego
wysmukłego ciała, a jego wargi stawały się coraz bardziej
niecierpliwe.
Poczuła, jak narasta w nim pragnienie. Jej nogi drżały, wargi
podążały tam, gdzie je prowadził, zagubione do utraty tchu w
ciepłej rozkoszy. Oplotła go ramionami i przylgnęła jeszcze
mocniej. Nagle poczuła, że cały sztywnieje, przeszyty
gwałtownym skurczem.
- Nie - szepnął ostro i odepchnął ją. Oczy mu błyszczały.
Oddech był szybki i urywany. - Nie chcę półśrodków. Chcę cię
mieć całą albo wcale. A na to jeszcze za wcześnie, prawda?
Chciała zaprzeczyć, ale rzeczywiście było za wcześnie, nie
tylko na fizyczne zbliżenie. Było zbyt wiele ran, zbyt wiele pytań.
Spuściła oczy.
- Nie będę cię powstrzymywać - powiedziała, szokując siebie
samą i mężczyznę stojącego przed nią w bezruchu. - Nie powiem
nie.
- To już tyle czasu - powiedział głębokim, cichym głosem. -
Nie mogę ci obiecać, że będę spokojny i łagodny, mimo czułości,
jaką cię darzę; nie tym razem. - Wzdrygnął się. - A nie zniósłbym
myśli, że mogę ci zadać ból. Lepiej będzie, jeśli się
powstrzymamy.
Obserwowała go ze zdziwieniem w oczach. Cała drżała z
niespełnienia. Niczego nie pragnęła bardziej, niż poczuć na sobie
jego ciało i zatopić się w słodkiej ciemności.
- Pragnę cię - wyszeptała z bólem.
Odwrócił się, jego ciemne oczy były spokojne i gorące.
- Ja również, nie mniej niż ty, wierz mi – powiedział
gwałtownie. - Ale najpierw musimy sobie wszystko wyjaśnić do
końca. Powiedz mi, Melisso, kto jest ojcem Matthew?
Chciała powiedzieć. Musiała powiedzieć. Ale nie mogła.
Uważała, że powinien dojść do tego samodzielnie, powinien
uwierzyć w jej niewinność, bez dowodów i wyjaśnień.
- Nie mogę - westchnęła.
- Wiedz zatem jedno: mam już dosyć wykrętów i udawania.
Jeśli nie powiesz mi prawdy, przysięgam, więcej cię nie dotknę.
Oddychała z trudem. Nie miała do niego pełnego zaufania, on
z kolei nie ufał jej. Gdyby ją kochał, nie miałby wątpliwości, że
Matthew jest jego synem.
Diego obserwował, jak bije się z myślami. Kiedy zobaczył,
jak zaciska zęby, zrozumiał, że przegrał tę rundę. Nie powie mu.
Boi się. W końcu istniał jeszcze jeden sposób, aby poznać prawdę.
Tak jak sugerował Dutch, musiała istnieć metryka Matthew.
Napisze do Biura Ewidencji Ludności w Arizonie i poprosi o
odpis. Pozwoli to mu poznać wiek Matta i wyjaśnić kwestię jego
ojcostwa.
- Późno już - powiedział, nie dając jej szansy na podjęcie
rozmowy. - Lepiej będzie, jak pójdziesz spać. - Przytaknęła,
odwróciła się na pięcie i bez słowa poszła do swojego pokoju.
Następne dni minęły w takiej atmosferze, jakby siedzieli na
minie. Melissa czuła obecność Diega jak nigdy dotąd. Był miły i
uprzejmy, ale nic ponadto. Noce stawały się coraz dłuższe.
Melissa była zawiedziona, jej syn wręcz na odwrót. Niczym
cień, nie odstępował Diega ani na krok. Diegowi to nie
przeszkadzało, przeciwnie, wydawało się, jest zachwycony. Był
pobłażliwy, zauważał obecność chłopca, bawił się z nim. Na
początku robił to dosyć niezdarnie, ponieważ nie miał
doświadczenia z dziećmi. Ale z biegiem czasu nauczył się
wszystkiego i malec stał się niezbędną częścią każdego dnia.
Poszli do zoo, zostawiając Melissę w towarzystwie
telewizora i filmu przygodowego na wideo. Byli tam prawie do
zmierzchu, a kiedy wreszcie wrócili, Matthew wydawał się
odmieniony.
- Widzieliśmy kobrę - opowiadał z podnieceniem na twarzy. -
I żyrafę, i lwa, i małpy. Jadłem watę cukrową, jechałem kolejką i
gonił mnie mały piesek - paplał radośnie.
- A tata już nie żyje ze zmęczenia - westchnął Diego i
wycieńczony padł na kanapę obok Melissy. - Już myślałem, że
będę musiał kupić motor, żeby dotrzymać mu kroku.
- Ale wykończyłem tatę - wykrzyknął Matt. - Prawda, tato? -
Melissa patrzyła to na jednego, to na drugiego szerokimi ze
zdziwienia oczami.
- Ojciec Matthew nie wróci do was. - Diego zwrócił się do
niej. Zapalił papierosa z lekkim drżeniem rąk i czekał, jakie
wrażenie na Melissie zrobią te słowa. - Ja zastąpię mu ojca i
zaopiekuję się nim. A on będzie moim synem.
- Zawsze chciałem mieć własnego tatusia - powiedział
Matthew do Melissy. Wtulił policzek w oparcie kanapy i
przyglądał się jej. - Mój tata odszedł, więc chcę mieć Diega.
Melissa próbowała złapać powietrze, ale przychodziło jej to z
trudem. Wszystko, co naopowiadała Matthew na temat ojca,
powróciło teraz z bezwzględną konsekwencją. Błagała los, żeby
nie wygadał się przed Diegiem. A zwłaszcza o fotografii... czemu
na Boga pokazała Matthew to zdjęcie?
Ale Diego i Matthew wyglądali tak niewinnie i spokojnie, że
z pewnością nie łączył ich żaden sekret. Oczywiście, że nie.
Martwiła się na zapas.
- Dobrze się bawiłeś?
- Wspaniale, a jutro idziemy do kościoła.
Melissa popatrzyła ze zdumieniem na Diega.
- Chłopcu potrzebna jest religia - powiedział stanowczo. -
Kiedy wyzdrowiejesz, możesz chodzić z nami.
- Nie mam zamiaru się sprzeciwiać - powiedziała z
roztargnieniem.
- To dobrze, bo na nic by się to zdało. Matt, zobacz, co jest w
telewizji, a ja zorganizuję coś do jedzenia. Chcesz rybę?
- Tak, bardzo - powiedział chłopiec, cały rozpromieniony, i
pobiegł oglądać kreskówki.
- A ty, kochanie? - spytał Melissę, czułym spojrzeniem
oceniając jej strój: kremowy sweter z dekoltem i szare spodnie.
- Poproszę o sałatkę - mruknęła. - Obiad dla Matthew jest w
lodówce, sałatka też. Wszystko przygotowałam, kiedy was nie
było. Są też steki, mogę je upiec dla ciebie...
- Ja to zrobię. - Wstał, przeciągnął się leniwie.
- I tak muszę się poruszać. - Podniosła się i zaczekała parę
sekund, zanim ruszyła z miejsca. Utykała jeszcze wyraźnie, ale
chodzenie sprawiało dużo mniejszy ból niż tydzień temu.
Uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
- Młodym rany goją się szybko - powiedział z uśmiechem.
- Nie jestem taka młoda, Diego - odpowiedziała.
Zbliżył się do niej, objął w pasie i przyciągnął do siebie
łagodnie.
- Jesteś, kiedy się uśmiechasz - odrzekł pogodnie. -
Przywracasz mi wspomnienia szczęśliwych chwil w Gwatemali.
- A były w ogóle takie? - spytała ze smutkiem. Szukał jej
łagodnych szarych oczu.
- Nie pamiętasz, co przeżyliśmy razem, zanim wzięliśmy
ślub? Zapomniałaś o naszej przyjaźni, miłych chwilach
spędzonych razem?
- Byłam wtedy dzieckiem, a ty byłeś już dorosły. - Spuściła
wzrok - Miałam dosyć bezinteresownej przyjaźni i nie
spełnionych marzeń.
- A później schroniliśmy się w ruinach Majów - wyszeptał
cicho, by nie usłyszał ich Matt, zajęty oglądaniem telewizji. - I
staliśmy się kochankami, w strugach ulewy, gdy wokół czaiło się
niebezpieczeństwo. Twoje ciało przykryte moim ciałem, twoje
usta zanurzone w moich...
Odsunęła się zbyt gwałtownie, czuła rumieniec na twarzy i
przyspieszone tętno.
- Pozwól... przygotuję sos do sałatki.
Obserwował ją z lekkim, tajemniczym uśmiechem. Za jego
plecami Matt śmiał się z kreskówki. Posłał mu takie spojrzenie, że
rad był, iż Melissa tego nie widzi. Matt powiedział mu o fotografii
ojca, kiedy zobaczyli plakat ze zdjęciem bananowców.
- Takie same śmieszne drzewa - krzyknął wtedy Matt - są na
fotografii tatusia, którą ma mama. Tatuś ma na głowie duży
kapelusz i jest na koniu.
Diego oparł się o ścianę i nawet nie pamiętał, co z siebie
wydusił, kiedy Matt paplał dalej. Co prawda wysłał już list z
prośbą o metrykę chłopca, ale nie była już potrzebna. Nie mogła
wchodzić w grę inna fotografia. Zrozumiał z bezsilną
wściekłością, że mężczyzną, o którego był zazdrosny, był on sam.
To on był ojcem Matta. To Matt był tym dzieckiem, które
rzekomo straciła Melissa. Ukrywała ciążę, bo prawdopodobnie
obawiała się, że nie zależy mu na niej i bała się z nim zostać,
kiedy już urodzi się dziecko. Myślała raczej, że Diego odbierze jej
dziecko, a ją oddali. Uciekła, aby tak się nie stało.
Ciągle uciekała. Nie powiedziała mu prawdy o Matthew, bo
mu nie ufała. Może zresztą nie kochała go wystarczająco mocno,
kto wie? Musi tę kwestię rozpracować. W końcu poznał jednak
prawdę, i to było najważniejsze.
Po kolacji Diego i Matthew rozciągnęli się na dywanie przed
telewizorem. Diego był w samych skarpetkach, w rozpiętej
koszuli, z włosami w nieładzie i oczami śmiejącymi się do syna.
Spojrzał w górę, ciągle uśmiechnięty i zobaczył, że Melissa
obserwuje go uważnie. Matthew rzucił się na niego i czar chwili
prysnął. Pozostawił Melissę rozbitą i nie zaspokojoną. Diego
zaakceptował Matta, i to powinno jej wystarczyć. Ale nie
wystarczało. Chciała, aby Diego ją kochał. Czy kiedykolwiek,
pomyślała z goryczą, pragnęła czegoś innego? Jednak ciągle to
pragnienie wydawało się niemożliwe do spełnienia, teraz tak jak i
wtedy. Pożądał jej, ale być może nie miał już jej niczego do
ofiarowania.
Diego był pochłonięty pracą przez następne kilka tygodni.
Atmosfera w domu nieco zelżała. Matt bawił się z Diegiem i z
czasem stali się prawie nierozłączni. Diego spoglądał na Melissę z
leniwym pobłażaniem i raz czy drugi drażnił się z nią łagodnie.
Tym niemniej napięcie stale rosło, a nerwowość, z jaką Melissa
odnosiła się do niego, jeszcze pogarszała sprawę. Nie mogła
zrozumieć, czemu zawdzięcza zmianę w traktowaniu Matta i jej
samej. A ponieważ nie domyślała się racjonalnej przyczyny tej
odmiany, nie wierzyła w jej trwałość.
Kiedy przyszedł czas na ostatnie badanie kontrolne, Diego
zwolnił się z pracy i zawiózł ją do lekarza.
Uznano, że jest już zdrowa. Doktor prosił, aby uważała na
nogę, która zagoiła się tak szybko, ale orzekł, że może wrócić do
pracy.
Kiedy zaczęła wspominać, że najwyższa pora rozejrzeć się za
pracą, Diego poczuł się nieswojo. Co będzie, jeśli skorzysta z
pierwszej okazji i ucieknie? Nie potrafił dłużej skrywać rosnącego
przywiązania do chłopca. A jeśli się dowie, że Diego odkrył już
prawdę o chłopcu? Czy zabierze Matta i zniknie razem z nim,
obawiając się, że mógłby ukraść jej syna? Wzdrygał się na samą
myśl, ale nie ufał Melissie na tyle, by zadać to pytanie. Musiał
działać ostrożnie, aby nie pogorszyć sytuacji. Rzecz sprowadzała
się do jednego: jak zatrzymać Melissę?
Bił się z myślami przez całą drogę powrotną do domu,
zamknięty w sobie i nieobecny. Odprowadziwszy ją do pokoju,
wrócił do pracy. Wyszedł bez słowa. Jego zachowanie
zaniepokoiło Melissę.
- Potrzeba pani trochę rozrywki - radziła pani Albright,
przyrządzając lunch. - Za dużo pani przebywa w czterech
ścianach, to niezdrowo.
- Z pewnością ma pani rację - westchnęła Melissa. - Chyba
zadzwonię do Joyce i umówię się z nią jutro na lunch. Może
nawet znajdę pracę.
- Mężowi to się nie będzie podobało. Niech pani nie ma za
złe moich słów - mruknęła pani Albright sponad tartej marchewki.
- Obawiam się, że nie - powiedziała Melissa. - Ale to mnie
nie powstrzyma.
Ucałowała w przelocie ciemną główkę Matthew, zajętego
programem oświatowym w telewizji, i poszła zatelefonować z
pokoju Diega.
Na nieszczęście zapomniała telefonu do biura Apolla. Diego
musiał mieć to gdzieś zapisane. Nie chciała szukać w jego biurku,
ale sprawa była zbyt ważna. Otworzyła środkową szufladę i
znalazła czarny notes z telefonami. Pod nim leżała otwarta
koperta, która przykuła jej uwagę.
Szybko spojrzała w stronę drzwi, a potem z bijącym sercem
wyciągnęła ją i obejrzała. Adres zwrotny wskazywał na Biuro
Ewidencji Ludności w Arizonie. Otworzyła kopertę drżącymi
rękami i znalazła w środku to, czego się obawiała - odpis aktu
urodzenia Matthew. W rubryce „ojciec" starannie wypisano na
maszynie imię, nazwisko i adres Diega.
A więc wiedział. I nic nie powiedział. Dręczył ją pytaniami,
zagroził, że nie zbliży się do niej, póki się nie dowie prawdy o
Matthew. Dlaczego? Czy tego wymagało poczucie dumy? Czy
raczej grał na zwłokę, aby zdobyć sympatię Matthew, a później
siłą usunąć Melissę z ich życia? Może nie mówił prawdy, może
chciał wrócić do Gwatemali tylko z synem, a ją zostawić tutaj?
Jego ciepły stosunek do Matta, od kiedy poszli razem do zoo, i
brak zainteresowania nią, pogłębiały uczucie niepewności. Albo
dzisiejsza obojętność, kiedy lekarz uznał, że Melissa może
powrócić do pracy. Czy myślał, że pora ją porzucić, bo już nie
potrzebuje pomocy?
Bała się, w pierwszym odruchu chciała spakować walizkę i
zabrać Matthew jak najdalej i tak szybko, jak to możliwe. Ale to
nie byłoby rozsądne. Musi spokojnie pomyśleć. Musi działać
logicznie, nie podejmować decyzji na łapu capu, by ich potem nie
żałować.
Włożyła dokument z powrotem do koperty, przykryła ją
starannie czarnym notesem i zamknęła szufladę. Nie odważyła się
szukać numeru telefonu, by Diego nie zorientował się, że
zaglądała do szuflady.
Przypomniała sobie, że pani Albright musi znać ten numer.
Wróciła do kuchni i spytała ją o to.
- Ależ oczywiście, pani Laremos - uśmiechnęła się. -
Znajdzie go pani w książce telefonicznej pod Blain Security
Consultants, Inc. - Przyjrzała się uważnie Melissie. - Wszystko w
porządku? Jest pani bardzo blada.
- Czuję się dobrze. - Melissa zdobyła się na uśmiech. - Tylko
trudno mi się pozbierać. Rany zabliźniły się, ale noga ciągle
jeszcze sztywnieje. Chcieli mnie skierować na fizykoterapię, ale
wolałam ćwiczenia w domu. Kiedy je zacznę, noga na pewno się
rozrusza.
- Moja siostra miała bóle w krzyżu i lekarz przepisał
ćwiczenia - zauważyła pani Albright. - Bardzo jej pomogły. Pani
również pomogą.
- Tak, na pewno. Dziękuję.
Poszła do salonu, drżącymi rękami odnalazła i nakręciła
numer.
Po drugim dzwonku w słuchawce odezwał się melodyjny
głos Joyce.
- Blain Security Consultants. Słucham.
- Możesz jutro pójść ze mną na lunch i pomóc mi uchronić
moje władze umysłowe - powiedziała sucho Melissa. - Mówi
Melissa, żona Diega.
- Tak, poznałam cię po głosie, Melisso - powiedziała ze
śmiechem Joyce. - To cudowny pomysł. Czy mogę wpaść po
ciebie koło wpół do dwunastej? Jeśli mój szef pozwoli...
Głęboki głos Apolla zabrzmiał w tle.
- Od kiedy to zabraniam pani wychodzić na lunch, panno
Latham? Oczywiście, idźcie razem. Niech pani przestanie robić ze
mnie potwora.
- Nigdy tego nie robię, panie Blain - zapewniła go
skwapliwie Joyce. - Obrażałabym w ten sposób potwory.
Z oddali doszło przekleństwo, a później trzask drzwi. Joyce
westchnęła niewinnie.
- Do zobaczenia jutro - szepnęła. - Muszę się zabrać do
pracy, bo wylecę na zbitą twarz.
- Wszystko na to wskazuje. Przyjemnego dnia.
- Wzajemnie.
Tego wieczora Diego wrócił późno. Akurat w samą porę,
żeby pocałować Matthew na dobranoc. Melissa, obserwując ich od
progu, widziała na twarzy Diega oddanie i dumę, z jaką spoglądał
na syna. Od jak dawna wiedział? Być może domyślał się tego od
samego początku. Pewnie nawet wiedział, jak bardzo go kocha.
Zastanawiała się, czy znajdzie w sobie dość siły, aby go opuścić.
Jeśli planuje odebranie jej Matta, nie będzie miała innego wyjścia.
Nigdy nie krył, co sądzi o miłości. Nie wierzył w nią. Nie miała
powodu uważać, że po latach zmienił zdanie.
Kochał Matthew, jeśli w ogóle kogoś kochał. Melissa
komplikowała mu życie. Kiedy wstał i ruszył do drzwi, odwróciła
oczy - nie chciała, aby zobaczył w nich strach.
- Joyce powiedziała, że zabiera cię jutro na lunch - zaczął.
- Tak. Pomyślałam, że powinnam ruszyć się z mieszkania -
powiedziała. - Czuję się tutaj... samotnie.
Zatrzymał się na progu jej sypialni. Jego ciemne oczy były
spokojne.
- Nie zawsze będzie tak, jak teraz - powiedział. - Już przecież
możesz się poruszać; poszukamy wspólnych zajęć dla naszej
trójki, na ile czas pozwoli.
- Nie musisz czuć się wobec mnie zobowiązany. -
Uśmiechnęła się smutno.
- Dlaczego?
Zapomniała, jaki był sprytny. Odwróciła oczy.
- Wiesz, chłopcy czasami lubią tylko męskie towarzystwo,
bez udziału kobiet, prawda?
Popatrzył zdziwiony. Spodziewał się, że powie coś więcej.
Czuł się rozczarowany i rozdrażniony. Czego w końcu oczekiwał?
Utrzymała tajemnicę tak długo i teraz miałaby ją zdradzić? Dawał
się ponieść najczarniejszym myślom. Zostawił ją w spokoju,
licząc, że wreszcie wyjawi prawdę. Tak się nie stało. Być może
źle odczytał stan jej ducha. A jeśli po prostu nie zależy jej na nim?
Jeśli opuści go teraz, kiedy już nie potrzebuje opieki?
Ledwie pamiętał, że zadała mu pytanie.
- Myślę, że będzie to z pożytkiem dla Matthew, jeśli trochę
czasu będzie spędzał tylko ze mną - odpowiedział jej znużony. Na
tego twarzy rysowało się zmęczenie, przybyło mu zmarszczek.
Przyglądał się jej powoli przez chwilę, później odwrócił się. –
Miałem dzisiaj męczący dzień. Nie mam siły na rozmowy. Jeśli
pozwolisz, pójdę już spać.
- Oczywiście. Dobranoc - odpowiedziała, zdziwiona jego
tonem i spojrzeniem.
Skinął głową i ruszył korytarzem. Obserwowała go oczami
pełnymi łagodnej zadumy i żalu. Miłość to nie tylko to słodkie
uczucie, które pokazują w kinie, pomyślała gorzko. Bywa bolesna,
przysparza cierpień.
Odwróciła się i weszła do sypialni, oglądając się w lustrze.
Wyglądała mizernie, dostrzegła zmarszczki na twarzy.
Otworzyła szufladę komódki i wyjęła z niej zdjęcie, które mu
zrobiła w przeddzień tamtych zdarzeń, kiedy ojciec odnalazł ich
na wzgórzach. Westchnęła, gładząc palcami jego twarz. Jakie to
wszystko wydawało się odległe, jak nie spełnione! Kochała go, ale
wspomnienie tego wywoływało tylko ból. Gdyby i dla niej miał
choć trochę uczucia, pomyślała. Ale może on nie potrafi kochać?
Schowała fotografię i zamknęła szufladę. Marzenia nie zastąpią
rzeczywistości.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Joyce i Melissa wybrały małą, przytulną restaurację z
kuchnią francuską. Melissa zamówiła naleśnik z nadzieniem z
kurczaka i brokułów oraz świeżego melona, Joyce wolała befsztyk
z przystawkami.
- Jesteś dosyć milcząca, jak na osobę, która umówiła się na
zwierzenia - zauważyła Joyce po piętnastu minutach cichego
skupienia nad talerzem.
- Mam kłopot. - Melissa westchnęła.
- Kto ich nie ma? - Joyce uśmiechnęła się.
- Zgoda. Mój sprowadza się do tego, że nie wiem, czy nie
spakować walizki i nie wyjechać z Chicago.
- W takim razie słucham uważnie. - Joyce odłożyła widelec.
- Matthew jest synem Diega - powiedziała. - Zanim uciekłam
od niego pięć lat temu, powiedziałam mu, że straciłam dziecko.
- I to ma być kłopot? - spytała Joyce ze zdziwieniem.
- Nie myślałam, że wie o wszystkim. Na początku wydawało
się, że nie lubi Matta, a później stali się nierozłącznymi
przyjaciółmi. Wczoraj znalazłam w jego biurku odpis aktu
urodzenia Matthew.
- Jeśli już o tym wie, wszystko się dobrze ułoży. Czemu
miałoby być inaczej? - spytała Joyce.
- O to właśnie chodzi - powiedziała Melissa z westchnieniem.
- Zależało mi, aby sam się domyślił, że jest ojcem Matta i nie
szukał dowodów; powinno mu wystarczyć przekonanie, że nie
byłabym w stanie go zdradzić. Ostatnio zachowuje się tak, jakby
mnie nie chciał przy sobie. I chyba wiem, dlaczego. Poznał
prawdę o Matthew i teraz nienawidzi mnie za to, że go
okłamałam.
- Nadal nic nie rozumiem - przerwała Joyce.
- Bo to długa historia. Kiedyś wydawało mi się, że będzie
lepiej, jeśli ukryję prawdę i zniknę mu z oczu.
- Może miałaś rację - powiedziała łagodnie Joyce. - Nie
możesz się obwiniać o wszystko.
- Tak uważasz? - Melissa podniosła strapione oczy. - Prawdę
mówiąc, wina leżała po obu stronach. Teraz, kiedy zna prawdę,
pewnie ma do mnie żal, że rozłączyłam go z synem. Obawiam się,
że będzie chciał zabrać mi Matta.
- To już czysta histeria - powiedziała stanowczo Joyce. -
Dziewczyno, weź się w garść. Tym razem nie możesz uciekać.
Musisz zostać i walczyć o syna. Pomyśl również o tym - dodała -
że może warto także zacząć walczyć o męża. Poślubił cię. To
znaczy, że mu na tobie zależało.
Melissa skrzywiła się.
- Diego nie chciał się ze mną żenić. Przyłapano nas w
dwuznacznej sytuacji - myślał zresztą, że to był mój podstęp - i
został zmuszony do ożenku. Traktowali mnie, on i jego rodzina,
jak trędowatą. Kiedy zorientowałam się, że jestem w ciąży, nie
mogłam znieść myśli, że dziecko przyjdzie na świat w atmosferze
nienawiści. Upewniłam go, że straciliśmy potomka i uciekłam.
- Jesteś pewna, że cię nie kocha?
- Powiedział mi kiedyś, że nie wierzy w miłość, że to luksus,
na który nie może sobie pozwolić. Pociągam go fizycznie. I to
wszystko.
Joyce przypatrywała się zgnębionej twarzy koleżanki.
- Żadna z nas nie ma szczęścia w miłości - powiedziała po
chwili wahania. - Pracuję dla mężczyzny, który mnie nienawidzi,
a ty żyjesz z mężczyzną, który cię nie kocha.
- Ty także nienawidzisz Apolla - przerwała Melissa.
- Tak uważasz? - Joyce uśmiechnęła się z bólem.
- Aha - Melissa odstawiła filiżankę. – Teraz rozumiem.
- Odpłacam mu pięknym za nadobne, aby się nie domyślił, co
naprawdę czuję. Spójrz na mnie - mruknęła. - On jest przystojny,
bogaty, odnosi sukcesy. Czy chciałby kogoś tak zwykłego i mało
atrakcyjnego jak ja? Gdybym była tak piękna, jak ty...
- Ja? Piękna? - Melissa była autentycznie zdziwiona.
- Kochasz Diega? - Joyce patrzyła na nią długo.
Trudno było uczciwie odpowiedzieć na to pytanie, ale w
końcu musiała.
- Tak, zawsze go kochałam - wyznała - i myślę, że zawsze
będę.
- Dlaczego zatem uciekasz, dlaczego nie starasz się zbliżyć
do niego? - spytała Joyce. - Ucieczki nie przyniosły ci wiele,
prawda?
- Tak, czuję się całkiem nędznie.
- Musisz sprawić, żeby cię chciał.
- Masz rację.
- A więc spróbuj. Nie pozwól, aby was rozdzieliła przeszłość.
- Nie bardzo wiem, jak uwieść mężczyznę.
- Ja również. - Joyce wzruszyła ramionami. - I co z tego?
Nauczymy się razem.
Pomysł wydawał się Melissie coraz bardziej pociągający.
- Możemy spróbować. A jak nie wyjdzie...
- Zaufaj mi. Musi się udać.
- Jeśli mnie, to i tobie. - Melissa zacisnęła wargi. - Czy wiesz,
że pracowałam w wielkim sklepie z odzieżą? Mam niezły gust i
wiem, co na kim dobrze leży. Może wybrałybyśmy się na zakupy?
- A po co? - Joyce zmarszczyła brwi.
- Musisz trochę popracować nad sobą, a efekt będzie
piorunujący, gwarantuję. Wyobraź sobie Apolla klęczącego przy
twoim biurku i wpatrzonego w ciebie z uwielbieniem - przymilała
się.
- Jedyny sposób, żeby klęknął przy moim biurku, to kopniak
w żołądek - skrzywiła się Joyce.
- Pesymistka. Przecież sama mnie namawiałaś do działania.
- Zgoda. W końcu co mamy do stracenia?
- Niewiele, jeśli o mnie chodzi. Co robisz w sobotę przed
południem? Wybierzmy się razem na zakupy.
- Mam trochę oszczędności - mruknęła Joyce. - W porządku.
Przystępujemy do działania.
- Cudownie. - Melissa zabrała się do deseru. - Wiesz, nagle
wszystko zaczęło mi smakować. Już czuję się lepiej.
- I ja też. Ale jeśli Apollo wyrzuci mnie przez okno, nie
daruję ci tego.
- Nie wyrzuci.
Wiele pomysłów chodziło Melissie po głowie. A wszystko
przez Joyce.
Tego przedpołudnia kupiła Mattowi grę rozwijającą pamięć.
Kiedy Diego wrócił wieczorem do domu, zastał ich rozciągniętych
na dywanie. Była w beżowej bluzce bez rękawów i opiętych
dżinsach. Diego zatrzymał się na moment w progu. Na jego widok
obróciła się na bok, w zalotnej pozie.
- Dobry wieczór, señor Laremos - przywitała go. - Matthew
dostał nową grę.
- I już pamiętam, gdzie jest jabłko - wykrzyknął Matthew,
podrywając się na nogi i rzucając w objęcia ojca. Później paplał z
przejęciem, na czym polega nowa gra, i że już raz pobił mamę.
- Jest pojętny - zauważył Diego, przyglądając się dużej kupce
kart leżących obok Matta i małej pod ręką Melissy.
- Niezwykle - zgodziła się, patrząc z uśmiechem na
zadowoloną minę Matta. - I skromny.
- Wiem już wszystko - powiedział Matthew ze szczerym
przekonaniem. - Tato, zagrasz z nami?
- Po obiedzie - zgodził się Diego.
- W porządku. - Matthew znów zajął się grą.
Teraz była kolej Melissy. Zauważyła, że Diego nie może
oderwać oczu od dekoltu bluzki, którą nałożyła na gołe ciało.
Usiadła i skierowała wzrok na męża.
- Stało się coś?
- Nie, nic. Przepraszam was na moment. - Zmarszczył brwi,
odwrócił się na pięcie i wyszedł do sypialni.
Przy obiedzie było wiele zamieszania, ponieważ wcześniej
pani Albright zabrała malca na dół do holu, gdzie spotkali jej
córkę i wnuczka, którzy właśnie wrócili z Meksyku i przywieźli
Mattowi zabawkę: drewnianą kulkę na sznurku przyczepionym do
podstawki, w której trzeba ją było umieścić.
- O, znam tę zabawkę - uśmiechnął się Diego. - Jest bardzo
popularna w stronach, z których pochodzimy, ja i twoja mama -
dodał uśmiechając się do Melissy. - Prawda, kochanie?
- Tam, gdzie mieszkaliśmy, nie było sklepów z zabawkami -
powiedziała do Matta. - Żyliśmy daleko od świata, w pobliżu
wulkanu, a naokoło były starożytne ruiny Majów. - Zarumieniła
się lekko na myśl o jednym z tych pomników. Popatrzyła na Diega
i odnalazła w jego ciemnych oczach to samo wspomnienie.
- Tak - powiedział łagodnie. - Ruiny były... imponujące.
Zamyśliła się.
- To już pięć lat. - Była bardziej elokwentna, niż się tego
spodziewała. - A wydaje się, że minęło tylko kilka dni.
- Mnie nie - odpowiedział gwałtownie. - Za dużo było
trudnych chwil.
Matthew próbował bawić się kulką, ale Melissa odebrała mu
zabawkę i położyła koło swojego talerza, na znak, że powinien
zająć się posiłkiem.
- Nigdy nie myślałaś o tym, żeby się ze mną skontaktować? -
spytał nieoczekiwanie Diego. Ta myśl coraz bardziej nie dawała
mu spokoju. Nawet jeśli był w stanie zrozumieć postępowanie
Melissy, świadomość rozłąki z synem nie dawała spokoju. Tak
bardzo chciał być częścią życia Matta, doświadczyć tego, co inni
ojcowie przechowują przez lata w czułej pamięci. Pierwsze słowa
Matta, pierwsze samodzielne kroki, pierwsze wspólne chwile,
które spajają rodziców i dzieci na zawsze. Wszystkiego został
pozbawiony.
Melissa westchnęła ze smutkiem, wspominając moment
narodzin Matthew. Jak desperacko potrzebowała wtedy Diega!
Ale on jej nie chciał. Dał to jasno do zrozumienia, zaraz po ślubie,
i nawet potem, kiedy spadła ze schodów, nie sposób było się do
niego zbliżyć.
- Myślałam o tym kiedyś - powiedziała cicho. - Ale przecież
było oczywiste, Diego, że nie ma dla mnie miejsca w twoim życiu.
- Nigdy nie brałaś pod uwagę, że uczucia potrafią być
zmienne? I że może gorzko wszystkiego żałowałem?
- Nie - odparła uczciwie. - Uznałam, że lepiej będzie, jeśli
sama zadbam o siebie... i o Matta.
- Musiało być ci ciężko, kiedy się urodził. - Starał się
wydobyć z niej jak najwięcej.
- Coś było nie tak. Musiałam mieć cesarskie cięcie.
- Mój Boże. I nie miałaś nikogo przy sobie.
Spojrzała ciepło na Matta.
- Dałam sobie świetnie radę. Miałam uczynnych sąsiadów, a
firma, w której pracowałam, okazała wiele zrozumienia.
Palce Diega zacisnęły się na filiżance z taką siłą, że omal nie
pękła. Nie mógł dłużej tego słuchać. Melissa przeszła prawdziwe
piekło, sama z maleńkim dzieckiem, które musiała wychować.
Gdyby ją inaczej potraktował, mogliby razem dzielić kłopoty.
- Nie było tak źle, Diego - powiedziała cicho, zauważywszy
ból na jego twarzy. - Naprawdę. Matt był najsłodszą nagrodą...
- Mam kilka telefonów do załatwienia. Przepraszam was na
chwilę. - Diego wstał gwałtownie.
Melissa obserwowała go, tęskniła za nim rozpaczliwie.
Diego poszedł do gabinetu, zamknął drzwi i oparł się o nie
całym ciężarem. Nie potrafił znieść myśli, że tyle wycierpiała
przez niego. Gdyby mógł wcześniej z nią porozmawiać. Otworzyć
serce. Powiedzieć, co naprawdę czuje, jak wiele znaczą dla niego
ona i chłopiec. Miał za sobą burzliwą przeszłość; niewiele było
tam miejsca na czułość. Teraz odkrywał, co to właściwie znaczy,
u boku dziecka i Melissy, która stopniowo stawała się
najcudowniejszą sprawą w jego życiu. Im dłużej byli razem, tym
trudniej przychodziło ukrywać rosnącą potrzebę tej kobiety. To
już nie było wyłącznie fizyczne pożądanie, tak jak na początku, w
Gwatemali. Ale ciągle nie był jej pewny.
Być może czuła się zobowiązana; za to, że zaopiekował się
Mattem i nią, że stworzył im dom, kiedy potrzebowała kąta, aby
dojść do siebie. Ale czy tak było naprawdę? Czy to była tylko
wdzięczność, czy coś więcej? Trudno powiedzieć.
Melissa poszła z Mattem do bawialni i rozłożyła karty na
podłodze. Kiedy wrócił Diego, zaczynali już drugą kolejkę. Zdjął
marynarkę i krawat, podwinął rękawy białej koszuli. Była rozpięta
pod szyją. Oczy Melissy zatrzymały się na owłosionym
muskularnym torsie.
Dostrzegł to spojrzenie i zachwyt w jej oczach. Żadna inna
kobieta nie budziła w nim takiego poczucia męskości i dumy jak
Melissa. Pragnie go; tylko tego był pewien.
- Zagraj z nami, tatusiu - zawołał Matt, zapraszając ojca do
siebie na dywan.
- Zrobimy ci miejsce - powiedziała Melissa z ciepłym
uśmiechem.
- Ale tylko na chwilę - zgodził się Diego. Zdjął buty i położył
się obok Melissy.
- Jak się w to gra?
Matt i Melissa wytłumaczyli mu zasady i obserwowali, czy
zauważy, że dwie karty pasują do siebie. Matthew zaśmiał się, a
Melissa jęknęła, kiedy zgarnął je i ułożył koło siebie.
Uśmiechnął się do Melissy ze złośliwą iskierką w oku.
- Obserwowałem was od progu. Może nie tyle karty... -
przesunął wzrokiem po krągłych pośladkach Melissy, które
rysowały się pod ciasnymi dżinsami.
Melissa zarumieniła się, ale jej wzrok ani drgnął.
- Zbereźnik - szepnęła drocząc się.
Był zaskoczony i wniebowzięty. Patrzył na jej usta
rozchylone w uśmiechu. Nagle podniósł się i musnął je delikatnie.
- Tata i mama Bobby'ego całują się w ten sposób, tylko
Bobby mówi, że to mama całuje tatę. - Matthew zaśmiał się
radośnie.
Diego obruszył się.
- Mama nie może mnie całować, jest osłabiona po wypadku.
Melissa spojrzała na niego złośliwie.
- Matt, czy mógłbyś iść do kuchni i przynieść mi coś
zimnego do picia? - zwróciła się do chłopca.
- Dobrze. - Podniósł się i wybiegł z pokoju.
Melissa spojrzała kpiąco na Diega.
- A więc jestem za słaba, żeby cię pocałować, tak? - Obróciła
się, popychając go łagodnie na dywan. Oniemiał z wrażenia, kiedy
pochyliła się nad nim i wpiła w jego usta tak żarliwie, że aż jęknął
w ekstazie.
- Za słaba, tak? - Melissa szeptała w rozchylone usta.
Zanurzył rękę w jej jasne falujące włosy, obrócił ją łagodnie i
ułożył na dywanie. Oplotła go ramionami, słyszała szaleńczy rytm
jego serca, szeptała i wzdychała w nienasycone usta Diega.
Gwałtownie uniósł głowę, we wpatrzonych w nią ciemnych
oczach dostrzegła dziką żądzę.
- Ostrożnie! - mruknął. - Kusisz los.
- Nie los - szepnęła z trudem łapiąc oddech. - Ciebie, señor. -
Jej dłoń wślizgnęła się pod koszulę Diega, zanurzyła w gęstych
włosach, pieściła gorący, naprężony tors. Nagle cały zesztywniał,
a ona westchnęła urażona. - Jeśli nie chcesz mnie wystawiać na
pokusę, miej zawsze zapiętą koszulę.
- Co się stało z moją wstydliwą, dziką orchideą?
- Dorosła. - Jej łagodny wzrok szukał jego oczu. - Nie masz o
to żalu...?
- Nie - powiedział cicho. Przycisnął jej rękę do piersi. - Rób,
na co masz ochotę, moja mała. Ale zdajesz sobie sprawę z
nieuniknionych konsekwencji takiego zachowania? Prawda?
- Tak - szepnęła.
Przyciągnęła jego rękę i usiadła zgrabnym ruchem. Patrzyła
mu w oczy i prowadziła dłoń Diega tam, gdzie materiał bluzki nie
osłaniał jędrnego ciała.
Westchnął głęboko, ręka w pieszczocie posuwała się coraz
dalej.
- Czy i to zaplanowałaś? - spytał.
- O, tak - westchnęła, pochylając głowę, kiedy dotyk stawał
się coraz słodszy. - Diego...
- Nie. Nie tutaj. - Uwolnił rękę.
- Nie masz ochoty?
Obruszył się.
- Słodki głuptasie - westchnął. - Jeśli będę cię nadal trzymał
w ramionach, moja ochota stanie się jeszcze bardziej widoczna.
Ale to nie jest zajęcie na tę chwilę.
Przytaknęła ze zrozumieniem.
- Tak, masz rację. - Uśmiechnęła się, unikając jego spojrzenia
i odwróciła się na widok Matta, który wbiegł do pokoju z butelką
lemoniady. Otworzyła ją, dziękując chłopcu.
Diego przysiadł w pobliżu, obserwując ich, ale nie
uczestnicząc w zabawie. Przez resztę wieczoru nie spuszczał
wzroku z Melissy. Był zatopiony w swoich myślach.
Przyszedł czas, żeby położyć Matthew. Melissa starała się
ukryć przed Diegiem swój stan ducha, ale czuła, jak drżą jej
kolana za każdym razem, kiedy się do niej zbliżał. Pożegnała się z
Matthew i Diegiem i poszła do sypialni. Zamknęła drzwi na klucz,
po raz pierwszy od kiedy tu zamieszkała. Wstrzymała oddech na
odgłos kroków w korytarzu, ale one nawet nie zawahały się u jej
progu.
Melissa i Joyce spędziły całą sobotę na zakupach i u fryzjera.
Melissa namówiła Joyce na jasne, żywe kolory, które podkreślały
jej zgrabną figurę i przyciągały uwagę.
- To jest za bardzo seksy - powiedziała Joyce, pełna obaw,
mierząc sukienkę z gorsetem, który przywierał do jej smukłego
ciała niczym bluszcz. W mieszance czerwieni, żółci,
pomarańczowego i bieli było jej niezwykle do twarzy. - Nie
potrafię tego z siebie zdjąć.
- Oczywiście, że potrafisz - zapewniała Melissa.
Joyce zaśmiała się nerwowo, ale kiedy ujrzała swoje odbicie
w jednym z wielkich luster butiku, aż jej odjęło dech. Czuła się
jak nowo narodzona. Ruszyła do przodu, najpierw z wahaniem,
później z coraz większym luzem, aż wreszcie dała z siebie
wszystko, na co stać zgrabną dziewczynę z Indii Zachodnich.
- Tak - zaśmiała się Melissa. - Dokładnie taką sobie ciebie
wyobrażałam. Masz wiele naturalnego powabu, który skrywałaś
pod fatalnymi luźnymi kieckami. Masz piękną figurę. Uwidocznij
ją!
Joyce nie wierzyła własnym oczom. Przymierzyła następny
strój. Włożyła do niego kolorowy turban i z zaskoczeniem
wpatrywała się w elegancką damę, która spoglądała na nią z
lustra.
- Czy to ja? - mruknęła.
- Ależ tak - zapewniła Melissa. - Chodź. Stroje już mamy,
teraz pora na resztę.
Zaprowadziła Joyce do fryzjera, który przystrzygł jej modnie
włosy i tym samym odmłodził o kilka lat.
- I jeszcze ostatnia rzecz - mruknęła Melissa, zabierając ją do
kosmetyczki.
Tam znów odmieniono jej twarz, doradzono kolor pudru,
szminki, cieni do powiek i błyszczka, podkreślających kremową,
gładką karnację Joyce.
- To niemożliwe. - Wpatrywała się w siebie, kiedy dzieło
było już skończone.
- Biedny Apollo - powiedziała Melissa z uśmiechem. - Już
przepadł.
- Tak myślisz? - Serce Joyce zabiło mocniej.
- Jestem tego pewna - zapewniła ją Melissa. - Teraz
zajmiemy się moimi strojami, a później popracujemy nad menu na
poniedziałkowe party. Ale obiecaj, że wcześniej nie nałożysz
żadnej z nowych sukien, ani nie zdradzisz makijażu - ostrzegła. -
To musi być niespodzianka.
- Trudno mi będzie wytrzymać - skrzywiła się Joyce.
- Mnie również.
Melissa miała jeszcze trochę oszczędności w banku.
Poprosiła Diega, aby je przelał z Tucson do Chicago. Wyjęła je
teraz na zakupy. Poszła do fryzjera i kosmetyczki. I, pełna obaw,
nie mogła się doczekać premiery. Diego już nie był tym
beztroskim mężczyzną, którego znała z Gwatemali. Był dużo
dojrzalszy i jego doświadczenie onieśmielało ją.
Kiedy uporały się z zakupami, było już prawie ciemno.
Melissa wróciła do domu lekko utykając.
- Za bardzo sforsowałaś nogę - martwiła się Joyce.
- To tylko podrażnienie - zapewniła ją Melissa. - A ile było
uciechy! Poczekaj do następnego tygodnia, wtedy im pokażemy.
- Postaram się doprowadzić Apolla do nerwowego załamania
- obiecała Joyce. - Wracam do domu ćwiczyć wężowe ruchy.
Jestem ci taka wdzięczna, Melisso.
- Od czego mamy przyjaciół? - Melissa uśmiechnęła się. -
Podtrzymałaś mnie na duchu. Chciałam ci się choć zrewanżować.
Swoją drogą, wyglądasz wspaniale.
Joyce rozpromieniła się.
- Mam nadzieję, że ten dziki człowiek z biura będzie tego
samego zdania.
- Na pewno. Wspomnisz moje słowa. Dobranoc.
Melissa weszła do mieszkania. Pani Albright miała wolny
wieczór. Melissa ze zdziwieniem spostrzegła Diega i syna w
kuchni, wśród apetycznych ostrych zapachów dobywających się z
piekarnika.
Diego miał na sobie długi, biały fartuch pani Albright, a
Matthew z zacięciem przygotowywał sałatę.
- Co tu robicie? - wykrzyknęła Melissa, położywszy zakupy
w bawialni.
- Obiad, querida - powiedział Diego z uśmiechem. - Twój
syn szykuje sałatę, a ja wołowinę w chili. Udała się wyprawa z
Joyce?
- Wspaniale. Mój Boże, mogę wam w czymś pomóc?
- Oczywiście, nakryj do stołu, jeśli możesz. I nie
przeszkadzaj kucharzom - dodał z przekorą.
Uśmiechnęła się i podeszła do niego. Podniosła się na
palcach i ucałowała go w policzek.
- Jesteś kochany. Czy możemy zaprosić na poniedziałek van
Meersów, Brettonów, Apolla i Joyce?
Diego łapał oddech, zaskoczony jej bliskością i
niespodziewanym pocałunkiem.
- Kochanie, możesz zaprosić nawet cały klub zapaśniczy,
jeśli odmiana, jaka zaszła w tobie, ma trwały charakter.
- Naprawdę się zmieniłam? - spytała cicho.
- Bardziej, niż ci się wydaje. Noga już nie boli?
- Tylko trochę sztywnieje, to wszystko.
- Tato, coś się przypala - stwierdził Matthew.
Diego znów skupił uwagę na ciężkim, żeliwnym rondlu i ze
zdwojoną energią zaczął mieszać mięso.
- Kucharz niech się lepiej zajmie chili, albo zostaniemy bez
obiadu. Deser musi zaczekać - dodał takim tonem, że przeszył ją
dreszcz.
- Jak sobie życzysz, señor - uśmiechnęła się miło i z
ociąganiem poszła układać talerze i zastawę.
To był wspaniały posiłek. Przywołał wspomnienia pikantnej
gwatemalskiej kuchni. Rozmawiała z Diegiem o pracy i o
zakupach, o tym, jak bardzo udała się wycieczka z Mattem do zoo
i jak chłopiec wpadł w zachwyt na widok prawdziwego lwa.
Kiedy malec poszedł spać, Melissa ułożyła się na kanapie, a
Diego, przeprosiwszy ją, zajął się dokumentami z biura.
- Wiesz - mruknął znad notatek - polubiłem pracę dla Apolla,
to dla mnie prawdziwe wyzwanie uczyć biznesmenów, jak sobie
radzić z terroryzmem.
Odgarnęła włosy z twarzy.
- Diego... jak myślisz, czy Apollo coś czuje do Joyce?
Podniósł wzrok.
- O, nie - pogroził jej palcem z pobłażliwym uśmiechem. -
Nie wyciągniesz tego ode mnie. Nie mogę się z tobą dzielić
sekretami Apolla.
Zarumieniła się lekko.
- Skoro tak, to ja ci nie wyjawię tajemnic Joyce.
- Wyglądasz tam samo, jak wtedy, kiedy miałaś szesnaście lat
- powiedział obserwując ją bacznie - a ja nie chciałem zabrać cię
ze sobą na walkę byków. Pamiętasz? Nie odzywałaś się później do
mnie przez dłuższy czas.
- Poszłabym wtedy za tobą do jaskini zaklinacza węży -
wyznała cicho - tak bardzo cię uwielbiałam.
- Wiedziałem o tym. Dlatego tak konsekwentnie trzymałem
cię na dystans. I udawało mi się to całkiem nieźle do czasu, kiedy
odcięła nas od świata banda guerrillas i zmusiła, abyśmy się
schronili w ruinach Majów. Tam straciłem głowę i zaspokoiłem
głód, który we mnie narastał od dawna.
- I słono za to zapłaciłeś - dodała cicho.
- Ty zapłaciłaś jeszcze więcej. Nigdy nie powinienem cię
oskarżać, że zastawiłaś na mnie sidła.
- Tyle było uraz z przeszłości - powiedziała. - A ty mnie nie
kochałeś.
Zmarszczył brwi.
- Powiedziałem ci kiedyś, że ukryłem uczucia pod grubą
skorupą.
- Tak. Pamiętam. Nie musisz się martwić, Diego -
powiedziała ledwo dosłyszalnie. - Wiem, że nie masz mi nic do
ofiarowania, i nie proszę cię o nic. Tylko o dach nad głową i o
pomoc w wychowaniu syna, abyśmy nie musieli zwracać się do
opieki społecznej. - Jasne oczy szukały jego napiętej twarzy. -
Chętnie pójdę do pracy i odciążę cię.
Wpatrywał się w nią.
- Czy wymagam od ciebie takiego poświęcenia?
- Nie masz z nas żadnego pożytku. Przybyły ci dwie osoby
do utrzymania i przyniosły ze sobą stare wspomnienie, gorzkie i
niemiłe.
Wstał gwałtownie, trzymając biurowe dokumenty w
zaciśniętej pięści. Spojrzał na nią ze złością.
- Staram się zburzyć mur między nami, a ty odbudowujesz go
na nowo. Mamy przed sobą jeszcze wiele dobrego. Ale zanim
zaczniemy wszystko od nowa, musisz nabrać do mnie zaufania.
- Nie przychodzi mi to łatwo - odparła patrząc na niego. - Już
raz mnie zdradziłeś.
- Zgoda. A czy ty nie zdradziłaś mnie z ojcem Matta?
Chciała mu odpowiedzieć, ale nie potrafiła. Odwróciła się i
wyszła z pokoju. Mocne postanowienie, że podejmie próbę
pojednania, utonęło w bezbrzeżnej złości. Oddalali się od siebie
każdego dnia, nie mogła pokonać bariery, która oddzielała ją od
Diega, mimo że naprawdę się starała.
Może poniedziałkowe przyjęcie otworzy jakąś furtkę. Będzie
liczyć godziny i modlić się. Musi mu choć trochę na niej zależeć.
Jeśli było inaczej, czy przeszłość ciążyłaby mu aż tak bardzo? Ta
myśl przyniosła na moment ukojenie. Przynajmniej tyle.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Jedyną pociechą, jaką przyniosła Melissie bezsenna noc, były
przekrwione oczy Diega. Wczorajszy spór zmartwił go, jak się
zdaje, w tym samym stopniu, co ją. A wszystko szło tak dobrze!
Czy Diego miał rację? Czy to ona wznosiła mury?
Ubrała się do kościoła i pomogła Matthew włożyć piękne,
niebieskie ubranko, które kupili na skutek nalegań Diega.
Nie zapukała do jego pokoju, kiedy wchodzili do salonu. Był
tam już, ubrany w bardzo dobrze uszyty beżowy garnitur.
- Wyglądasz ślicznie - powiedział.
- Wyglądałabym lepiej, gdybym była wypoczęta - odparła. -
Za bardzo się ostatnio spieramy, Diego.
Westchnął i podszedł do niej. Matthew wykorzystał chwilę
ich nieuwagi i włączył program dla dzieci, reagując radosnym
śmiechem na niektóre wierszyki.
- I to w czasie, kiedy powinniśmy przegnać demony
przeszłości, sil - zapytał. Jego szczupłe ręce dotykały lekko
ramion Melissy, pieszcząc je poprzez delikatną tkaninę.
Wpatrywał się z niepokojem w jej oczy.
- Trochę ufności, to wszystko, czego nam potrzeba.
Uśmiechnęła się z rozrzewnieniem.
- A czego w żadnym z nas nie ma...
Nachylił się, żeby musnąć ustami jej wargi.
- Niech to przyjdzie samo - wyszeptał. - Mamy jeszcze czas,
prawda?
Czułość w głosie Diega sprawiła, że łzy napłynęły jej do
oczu. Objęła go ramionami, dotykając włosów nad karkiem.
- Mam nadzieję - szepnęła z bólem. - Ze względu na
Matthew.
- Na Matthew, a nie na nas? - zapytał spokojnie. - Żyjemy
oddzielnie. To nie może tak trwać.
- Wiem. - Oparła czoło o jego podbródek i zamknęła oczy. -
Nigdy mnie nie chciałeś tak naprawdę. Sądzę, że powinnam być ci
wdzięczna za twój przyjazd po katastrofie.
- Jakże mógłbym cię tak zostawić? - zapytał.
- Sądziłam, że to zrobisz, kiedy dowiesz się o dziecku -
wyznała.
- Melisso, byłem samotny przez całe życie. Spędzałem każdy
dzień tak, jak gdyby śmierć stała u drzwi. Nigdy nie zamierzałem
wiązać się z tobą. Ale pragnąłem cię, maleńka - powiedział cicho
ochrypłym głosem. - Pragnąłem cię obsesyjnie, aż stałaś się całym
moim życiem. To ja utraciłem kontrolę nad sobą, to była moja
wina, to ona nas rozdzieliła. - Wzruszył ramionami. - Dlatego
opuściłem dom. Dlatego właśnie kłamałem tej nocy, kiedy
wybiegłaś na deszcz i zostałaś odwieziona do szpitala.
Odepchniesz mnie? - zaśmiał się z goryczą.
Serce Melissy zaczęło bić mocniej, ponieważ poczuła lekkie
drżenie jego szczupłego ciała. Ale było to tylko pożądanie. A ona
potrzebowała znacznie więcej.
- Czy pragnienie wystarczy? - zapytała, patrząc na niego
uważnie, ze smutkiem.
Dotknął jej delikatnego policzka.
- Melisso, cieszą nas te same rzeczy. Lubimy tych samych
ludzi. Zgadzamy się nawet w sprawach polityki. Obydwoje
kochamy dziecko. - Uśmiechnął się. - I co ważniejsze, znamy się
od tak dawna, niña. Znasz mnie na wylot, ze wszystkimi moimi
wadami. Czy to nie lepszy fundament małżeństwa niż pożądanie,
o którym sądzisz, że jest jedynym łącznikiem między nami?
- Być może zakochasz się w kimś... - zaczęła.
Położył palec na jej ustach.
- Dlaczego nie zmusisz mnie, abym zakochał się w tobie? -
zapytał cicho. - Te nowe stroje i sposób, w jaki się zachowujesz,
wywierają większe wrażenie, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić.
- Mógłbyś? - Uśmiechnęła się.
- Mógłbym co? - szepnął.
- Zakochać się we mnie.
- Dlaczego nie skusisz mnie i nie sprawdzisz?
Patrzył na nią w taki sposób, że poczuła falę czystej radości i
słodyczy, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, Matt wdarł się między
nich, żeby stanowczo zapytać, czy zamierzają w ogóle wyjść do
kościoła.
Po mszy wybrali się na obiad, a potem na film, który Matt
chciał koniecznie obejrzeć. Nie było już więcej ani oskarżeń, ani
sporów. Bawili się z Mattem i przygotowywali razem kolację. Tej
nocy, kiedy Matt znalazł się w łóżeczku, Melissa powiedziała
Diegowi „dobranoc" i poszła niechętnie do swego pokoju.
- Chwileczkę - zatrzymał ją i stanął w drzwiach. Bez słowa
przyciągnął Melissę do siebie i pochylił się, żeby pocałować ją z
pełną bólu czułością. - Śpij dobrze.
- Ty też... - W jej oczach malowało się pytanie, którego nie
umiała mu jeszcze zadać. Krępowała się.
- Jeszcze nie moja... - wyszeptał. Odszukał oczami jej oczy. -
Dopiero wtedy, kiedy wszystkie bariery znikną, zrobimy ostatni,
słodki krok razem. Goście przychodzą jutro wieczorem?
Nagła zmiana tematu, coś jak gdyby zwolnienie rytmu
silnika, pomyślała z rozbawieniem, ale dostroiła się.
- Tak. Pani Albright i ja spędzimy bez wątpienia cały dzień w
kuchni, ale zaprosiłam także Gabby, Danielle i Joyce. Przyjdą.
Mam nadzieję, że inne panie przyjdą także. Lubię je.
- A ja lubię ciebie - powiedział niespodziewanie z
uśmiechem. - Niech ci się przyśnię - szepnął, szukając ustami jej
warg po raz ostatni.
Melissa weszła do sypialni, ale nie po to, żeby spać. Marzyła
o nim.
Następny dzień był dość napięty. Melissa ubrała się
wieczorem w jedną ze swoich nowych sukni. Była to słodka
kompozycja koloru fiołkoworóżowego i lawendy z dopasowanym
gorsetem, bluzką i bufiastymi rękawami. Ujęła jej pięć lat, jeszcze
bardziej rozjaśniła włosy i wyszczupliła zgrabną figurę.
Wychodząc z sypialni mocowała się z zapinką bransoletki.
Diego czekał w salonie, sącząc brandy.
- Pozwól - powiedział, odstawiając kieliszek, żeby pomóc jej
zapiąć zameczek. Zapiawszy zatrzymał jej rękę w swojej i
zmarszczył brwi, patrząc na biżuterię.
Natychmiast domyśliła się, dlaczego tak się zachowuje.
Bransoletka była cieniuteńkim kółkiem z białego złota,
wysadzanym szmaragdami. Kosztowny drobiazg, który Diego
podarował jej, kiedy ukończyła szkołę średnią. Zarumieniła się
lekko.
- Dałem ci to tak dawno temu - powiedział miękko. Podniósł
jej dłoń do ust i pocałował. - Czy to dalej znaczy coś dla ciebie?
Dlatego przechowujesz kółko tyle lat, mimo że mnie
nienawidziłaś? - dociekał.
Zamknęła oczy, kiedy kruczoczarna głowa pochylała się nad
jej ręką.
- Nigdy nie byłam zdolna do tego, aby cię znienawidzić,
mimo wszystko - powiedziała z gorzkim uśmiechem. Łzy
napłynęły jej do oczu. - Starałam się, ale nawiedzałeś mnie, jak
dobry duch. Cały czas.
- Tak jak ty nawiedzałaś mnie - westchnął. - A teraz? Zależy
ci jeszcze choć trochę na mnie, mimo przeszłości?
- Nie musisz udawać, że nie wiesz, co do ciebie czuję -
powiedziała, a jej bródka zaczęła drgać. - Jesteś jak nałóg, z
którego nie mogę się wyrwać. Dałam ci wszystko, co miałam, a i
tak było jeszcze za mało.
Łzy spłynęły jej po policzkach.
- Melisso, nie... - przygarnął ją do siebie delikatnym ruchem.
- Nie płacz, mała, nie mogę tego znieść.
- Nienawidzisz mnie!
Zanurzył palce w jej włosach i zamknął oczy.
- Mój Boże, jakże mógłbym cię nienawidzić?
Policzkiem potarł jej policzek, szukając ust. Całował je,
starając się oszukać nienasycony głód. Pieścił dłońmi jej plecy i
przytulał mocno do siebie.
- Jakaś część mnie umarła, kiedy odeszłaś. Zabrałaś barwę
mojego życia i pozostawiłaś mnie z poczuciem winy i smutku.
Prawie go nie słyszała. Usta były wciąż głodne, a ona
potrzebowała Diega, chciała go zatrzymać. Wtem rozległ się
głośny dzwonek u drzwi. Cofnął niechętnie głowę, a ramiona,
którymi ją obejmował, zaczęły lekko drżeć.
- Bez dalszych podstępów - powiedział cichym głosem. -
Musimy być teraz uczciwi wobec siebie. Dziś, kiedy goście
wyjdą, porozmawiamy.
- Zdobędziesz się na całkowitą uczciwość, Diego?
- Zdaje się, że mnie nie doceniasz.
- Czy zawsze tak było? - spytała z westchnieniem.
Usłyszał głosy w holu i puścił Melissę, aby wziąć ją za rękę i
poprowadzić w stronę gości.
- Kiedy wyjdą, będzie mnóstwo czasu na rozmowę. Matthew
poszedł do łóżka, ale mogłabyś zajrzeć do niego, a ja zrobię
drinki. Pani Albright wspomniała, że miał jakieś kłopoty z
żołądkiem.
- Zajrzę.
Melissa czuła jego palce na swoich; przeniknął ją przyjemny
dreszcz, kiedy na niego spojrzała. Uśmiechnął się. Upłynęło
bardzo wiele czasu od chwili, kiedy po raz ostatni byli tak blisko
siebie. Oddała mu uścisk dłoni, kiedy witali się ze
zdenerwowanym Apollem i z zadowoloną z siebie Joyce. Miała na
sobie jedną z sukienek, które kupowały wraz z Melissa. Był to
cynamonowordzawy szyfon, który opinał jej smukłą figurę.
Ściągnęła włosy do tyłu, wpięła drobne kolczyki, a do makijażu
użyła kosmetyków z butiku. Wszystko razem powodowało
piorunujący efekt. Apollo zarejestrował ten fakt z niechęcią i
złością w oku.
- I cóż ci teraz powiem? - zapytała Melissa, wskazując suknię
Joyce. - Jesteś po prostu urocza.
- To prawda. - Diego podniósł jej dłoń do ust i uśmiechnął
się, kiedy niezadowolony Apollo zrobił krok w tył burcząc „dobry
wieczór".
- Zajrzę do Matthew i zaraz wracam - obiecała Melissa,
przepraszając ich na chwilkę.
Chłopczyk spokojnie zasypiał. Melissa pogładziła go po
ciemnych włosach z uśmiechem i spytała:
- Czujesz się dobrze?
- Mój brzuszek źle się czuje. Boli.
- Gdzie cię boli, dziecinko? - spytała czule. Pokazał sam
środek. Zadała szereg pytań i doszła do wniosku, że jest to albo
wirusowa infekcja, albo zatrucie. Mógł to być również wyrostek.
Ale gdyby tak było rzeczywiście stan musiałby się pogorszyć
bardzo szybko.
- Staraj się zasnąć - powiedziała łagodnie, z serdecznością. -
Jeśli do rana nie poczujesz się lepiej, pójdziemy do lekarza,
dobrze?
- Nie chcę do lekarza - powiedział Matthew buntowniczo. -
Lekarze kłują ludzi igłami.
- Nie zawsze. A ty chcesz czuć się lepiej, prawda? Tata
mówił, że może znowu pojedziemy do zoo w przyszłą niedzielę -
szepnęła konspiracyjnie. - Nie podoba ci się ten pomysł?
- Bardzo. Tam są misie.
- Więc będziemy musieli coś zrobić, żebyś wyzdrowiał.
Staraj się pospać trochę i rano poczujesz się lepiej.
- Dobrze, mamo.
- Będę na dole, w holu. Zostawię ci szparę w drzwiach.
Kiedy mnie będziesz potrzebował, zawołaj, dobrze? - Pocałowała
go w czoło i uśmiechnęła się. Była pewna, że to wirus. Wnuczek
pani Albright przyszedł z tym dwa dni temu. Matthew zszedł
wtedy na dół, żeby się z nim pobawić.
Zafrasowanie zniknęło z jej twarzy, kiedy weszła do salonu.
- Przyjechali już Gabby i J.D.Brettman. - Diego podał
Melissie kieliszek brandy, po czym objął ją ramieniem, kiedy
rozmawiali o Chicago i o interesach. Lubiła czuć jego bliskość.
Miłość do niego gwałtownie rosła przez ostatnie tygodnie.
Zadawała sobie nawet pytanie, czy mogłaby teraz w ogóle istnieć
bez niego. Kilka chwil później przyszli Erie van Meer z żoną,
pięknie uśmiechniętą brunetką w okularach. Melissa była
zaskoczona. Spodziewała się Dutcha raczej w towarzystwie jakiejś
pięknej panienki z wyższych sfer. Ale kiedy poznała Danielle,
przyczyny jego zainteresowania stały się oczywiste. Dani była
wyjątkowa. Podobnie jak Gabby.
- Pozwólmy naszym paniom porozmawiać przez chwilę o
modzie, bo ja mam coś do omówienia z wami dwoma, zanim
zacznie się kolacja. - Apollo powiedział to nagle, uśmiechając się
do pań. Wyraźnie zignorował przy tym Joyce, podszedł do panów
i zabrał ich na drugą stronę pokoju.
- Ot i mężczyźni - westchnęła Gabby, odprowadzając pełnym
zadumy spojrzeniem ogromne plecy swego męża.
- Któregoś dnia uduszę go - mruknęła Joyce do siebie. -
Pewnego dnia wywieszę go za oknem na sznurze od telefonu,
który przetnę z uśmiechem na ustach.
- Ojej, to nie jest zdrowa postawa - zaśmiała się Danielle.
- Nienawidzę go - powiedziała z jadem w głosie. - Oto co jest
zdrowe. - Oczy Joyce stały się jeszcze czarniejsze.
Gabby wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Jest wystraszony, nie zauważyłaś? - szepnęła do Joyce. -
Boi się ciebie. Pochodzi ze skromnej rodziny dzierżawców ziemi.
Z Południa. A twoi rodzice to dobrze prosperująca familia. W
pewien sposób, choć inaczej, J.D. był podobny, dopóki nie
pobraliśmy się. Wydawało się, że mnie nienawidzi i cokolwiek
bym zrobiła, zawsze był niezadowolony. Kłócił się i awanturował.
A Apollo w jeszcze mniejszym stopniu niż Dutch skłonny jest
myśleć o małżeństwie. Dani mogłaby napisać książkę o
niechętnych mężach. Dutch nienawidził kobiet.
- Myślał, że nienawidzi - skorygowała Dani, posyłając
sympatyczne spojrzenie swemu przystojnemu mężowi. - Jedyne,
czego oni zapewne potrzebują, to impuls, który może pobudzić
instynkty mężowskie i ojcowskie.
Melissa przytaknęła.
- Diego jest bardzo dobry dla Matthew. Nawet nie
wiedziałam wtedy w Gwatemali, że lubi dzieci.
- Wychowywać się w Ameryce Środkowej, to musi być
ekscytujące - powiedziała Gabby.
Po oczach Melissy było widać, że ma co wspominać.
- Żyć w pobliżu Diega Laremosa to było ekscytujące -
poprawiła. - Był całym moim światem.
- A mimo to dość długo żyliście oddzielnie.
- To było małżeństwo nie chciane. Wyjechałam, ponieważ
sądziłam, że mnie już nie chce, a teraz staramy się pozbierać i
złożyć wszystko w całość. Nie jest łatwo - wyznała Melissa.
- To dobry człowiek - powiedziała Gabby, patrząc przyjaźnie
spokojnymi, zielonymi oczami. – Uratował mi życie w
Gwatemali, kiedy staraliśmy się wydostać z opałów siostrę J.D. W
krytycznej sytuacji jest to najbardziej opanowany mężczyzna,
jakiego znam.
- Przypuszczam, że oni musieli w ten sposób żyć - zauważyła
Joyce. Powędrowała spojrzeniem ku miejscu, w którym stał
Apollo i przez moment wszystko, co do niego czuła, malowało się
na jej twarzy.
- Przepraszam - powiedziała pani Albright, stając w
drzwiach. - Kolacja na stole.
- Dziękuję, pani Albright - Melissa uśmiechnęła się i
podeszła do Diega.
- Kolacja, kochanie - powiedziała lekko.
- Przez cały czas, jaki byliśmy razem - powiedział, kiedy
przechodzili do elegancko urządzonej jadalni - nie pamiętam, abyś
kiedykolwiek użyła tego słowa.
- A ty używasz go ciągle - zauważyła z zuchwałym
uśmiechem. - Jeśli nie po angielsku, to po hiszpańsku.
- To przychodzi samo. - Przycisnął jej rękę do siebie i
popatrzył na nią z głębokim uczuciem.
Inni mężowie, idąc za nimi, wymieniali ze swoimi żonami
porozumiewawcze uśmiechy. Zamykająca pochód Joyce dotykała
rękawa Apolla, jak gdyby były tam kolce. A Apollo kroczył
sztywno jak człowiek, który połknął kij.
- Rozluźnij się, dobrze? - mruknął do Joyce.
- Dobrze ci mówić, człowieku z żelaza.
Zwrócił ku niej głowę. Popatrzyli na siebie z dzikim
pragnieniem.
- Boże, nie patrz tak na mnie - warknął prawie. - Nie tutaj.
- Niby dlaczego?
Szarpnął ją za sobą do stołu. Był przerażająco surowy.
Kolacja była dobra, ale goście - przynajmniej dwoje z nich' -
sprawili, że napięcie utrzymywało się.
- Stoisz mi na nodze - powiedziała nagle najeżona Joyce do
Apolla.
- Jak możesz czuć cokolwiek, mając nogę tego rozmiaru? -
odciął się.
Joyce starała się coś powiedzieć, ale nie mogła. Chwyciła
swoją torebkę i rzucając niemal z płaczem w głosie krótkie
„dobranoc" wybiegła na dwór.
- Cholera - warknął Apollo i poszedł za nią, trzaskając
drzwiami.
Kiedy wrócił w końcu do salonu, aby się pożegnać, był sam.
Twarz wykrzywiał mu grymas, widać było lekkie zaczerwienienie
na jednym z policzków, ale jego przyjaciele okazali się na tyle
uprzejmi, że tego nie zauważyli. Pozostali goście wyszli wkrótce
po nim.
Drzwi zamknęły się i Diego poprowadził Melissę do salonu.
- Wypijmy jeszcze po łyku kawy - powiedział - zanim pani
Albright pozbiera naczynia.
Melissa napełniła filiżankę.
- Dobrze poszło, prawda?
Uniósł brwi i uśmiechnął się.
- Masz na myśli Apolla i Joyce? Kiedy ją odpowiednio ubrać,
ma świetną prezencję i unikalną urodę.
- Tak też sądziłam. - Uśmiechnęła się. - Wydaje mi się, że go
uderzyła. Zwróciłeś uwagę na jego policzek?
- Ale zauważyłem także ślad szminki na jego ustach -
powiedział z zadumą i tłumionym śmiechem. - Biedak. Ożeni się,
zanim zda sobie sprawę z tego, co się dzieje.
Postawiła spodeczek i filiżankę na kolanie.
- To w taki sposób myślisz o małżeństwie? Czy jest to coś, co
sprawia, że mężczyźnie należy współczuć?
- Tak, w pewnym okresie myślałem dokładnie w ten sposób -
przyznał. Zapalił cygaro i otoczył się chmurą dymu. - Nawet
mówiłem ci o tym.
- Pamiętam - uśmiechnęła się do swojej kawy, upijając łyk. -
Byłam zbyt młoda i naiwna, aby uważać, że mogę skłonić cię do
zmiany zdania.
- Gdybym dał ci szansę, być może tak by i było - powiedział,
przymykając oczy. - Nie mogę sobie przypomnieć ani jednego
momentu w moim życiu, kiedy myślałbym o dzieciach i domu,
wiesz? I nawet gdy byłem z tobą, myślałem tylko o twoim
zachwycającym ciele. I nagle straciłem głowę i przywiązałem się
do ciebie w najbardziej stały i trwały sposób. Znienawidziłem za
to ciebie i twojego ojca.
- Zauważyłam to - powiedziała żałośnie.
- Dopiero kiedy poroniłaś, wrócił mój rozsądek -
kontynuował patrząc jej w twarz. - Dopiero wtedy uświadomiłem
sobie, jak wiele odrzuciłem. Zdawałem sobie sprawę z niechęci
mojej babki do ciebie. Nawet chyba sądziłem, że chłód mojej
rodziny sprawi, iż mnie porzucisz. - Opuścił głowę i popatrzył na
czubki butów. - Bardzo długo żyłem samotnie, mogłem robić to,
co chciałem. Ale tygodnie ciągnęły się bez końca. Brakowało mi
ciebie. I zawsze przypominał mi się ten dzień w deszczu i nasze
łoże z liści. - Westchnął głęboko. - Wróciłem do domu z nadzieją,
że zdołam cię wypędzić, zanim przyjdzie mi skapitulować. I
wtedy przyszłaś do mnie, a ponieważ byłem tak bardzo ciebie
spragniony, powiedziałem ci, że mnie odpychasz. I odrzuciłem
cię.
Odczuwała współczucie dla jego przeżyć, choć przecież jej
własne wcale nie były lżejsze.
- Jak sobie radziłaś, kiedy wyjechałaś? - zapytał.
- Siłą woli przede wszystkim - westchnęła. - Musiałam
poddać się wielu biurokratycznym procedurom, żeby pozostać w
USA. A ponieważ pojechałam z Matthew, było ciężko.
Zarabiałam dość dobrze, ale trzeba było dużo pieniędzy, aby go
ubrać i wynająć dla niego opiekunkę. Nie wiem, co bym zrobiła,
gdyby nie pani Grady.
Podniósł brodę i popatrzył na nią półprzymkniętymi oczami.
- Nigdy cię nie interesowało, co się dzieje ze mną?
- Owszem, na początku chciałam to wiedzieć. Bałam się, że
zechcesz mnie szukać. - Przekręciła obrączkę ślubną na palcu. - A
później, kiedy przezwyciężyłam depresję, interesowało mnie, czy
jesteś z inną kobietą, czy jest ci dobrze beze mnie.
Nachmurzył się.
- Uważasz mnie za dość płytkiego człowieka.
- Sam powiedziałeś, że mnie ani nie kochasz, ani nie
potrzebujesz, że jestem narzuconą ci przykrością.
Pociągnął cygaro i wypuścił chmurę dymu.
- Kiedy zacząłem sprzedawać moje usługi za granicą, robiłem
to, aby się utrzymać i aby pomóc rodzinie w spłacie długów -
zaczął. - Ponieważ twoja matka uciekła z moim ojcem zabierając
nam swój posag, rodzina znalazła się w tarapatach. Po krótkim
czasie uświadomiłem sobie, że to, co robię, jest ekscytujące.
Polubiłem ryzyko. Najważniejszą przyczyną, dla której z
oddaniem pracowałem, była potrzeba przygody oraz umiłowanie
wolności i niebezpieczeństwa. Przypuszczam, że żywiłem się
adrenaliną.
- Jest coś, czego twoja rodzina nigdy nie wiedziała o posagu
mojej matki, Diego - powiedziała Melissa. - Matka go nie miała.
- Co to znaczy? - Zmarszczył brwi. - Mój ojciec powiedział...
- Twój ojciec nie wiedział. Mój dziadek miał trudności
finansowe. Miał nadzieję, że uda się połączyć jego kompanię z
plantacją bananów twojej rodziny. Myślał, że w ten sposób stanie
na nogi. - Uśmiechnęła się ironicznie. - Posag nigdy nie istniał. To
była właśnie jedna z przyczyn jej ucieczki z moim ojcem: czuła
się winna, że jej ojciec stara się wykorzystać własną córkę do
nieuczciwego robienia pieniędzy. Ojciec mojego ojca umarł
wkrótce potem i tata odziedziczył jego fortunę. Oto źródło
naszych pieniędzy, a nie posag.
- Mój Boże - wyszeptał, chowając twarz w dłoniach. - Dios, a
moja rodzina przez wszystkie te lata oskarżała twojego ojca o
nasze kłopoty finansowe.
- Uważał, że najlepiej będzie, jeśli wam tego nie powie -
rzekła. - Rany były dostatecznie głębokie, a twój ojciec
powiedział mu coś bardzo przykrego po ich ślubie. Myślę, że
dosypał soli do ran, ponieważ mój ojciec nigdy mu nie wybaczył.
- Zawstydziłaś mnie, Melisso, - powiedział w końcu
podnosząc głowę. - Wygląda na to, że przyniosłem ci jedynie
smutek i zgryzotę.
- Nie byłam bez skazy - powiedziała. - Wiersze i list napisane
pod wpływem impulsu były prawdziwe, chyba wiesz. Brakowało
mi jedynie odwagi, aby ci je wysłać. Nie byłam nawet piękna -
powiedziała ze smutkiem.
- Ależ byłaś śliczna - zaprotestował. - Róża herbaciana w
pąku, nie tknięta ani przez fałsz, ani cynizm. Uwielbiałem cię. I
kiedy skosztowałem tej słodyczy, okazało się, że mnie odurzyła.
- Tak, zauważyłam to - westchnęła z goryczą.
- Walczyłem przeciwko małżeństwu, to prawda przyznał. -
Broniłem się przed twoim wpływem i w jakiejś mierze wygrałem.
Ale kiedy uciekłaś z mojej sypialni tej ostatniej nocy, wiedziałem,
że to porażka. Wybiegłem za tobą, żeby ci wyjaśnić, że nie
miałem na myśli tego, co powiedziałem. Miałem zamiar prosić,
żebyśmy postarali się uczynić nasze małżeństwo normalnym
związkiem, Melisso. I starałbym się. Przecież lubiłem cię i
pragnąłem. Mieliśmy więcej niż trzeba, by zbudować małżeństwo.
- Byłam przecież zbyt młoda - powiedziała. - Pragnęłabym
czegoś, czego nie mógłbyś mi dać. Byłeś moim idolem, a nie
człowiekiem z krwi i kości. Byłeś większy niż życie, a jak kobieta
śmiertelna mogłaby żyć z wzorem doskonałości? Och, nie. Wolę
cię takim, jakim jesteś teraz. Ciało i krew, tu i ówdzie skaza.
Potrafię postępować z człowiekiem, który jest tak samo ludzki, jak
ja.
Zaczął się uśmiechać spokojnie i zaborczo.
- Potrafisz, kochanie? - zapytał. - No to chodź tu i pokaż.
Serce Melissy zabiło z radości.
- Na kanapie? - spytała podnosząc brwi. - Przy otwartych
drzwiach? Kiedy pani Albright jest w kuchni?
- Widzisz, w jaki sposób działasz na mój mózg, Melisso.
Najwyraźniej przestaje funkcjonować, kiedy jestem w tym samym
pomieszczeniu, co ty.
- Wszystko posprzątane, z wyjątkiem serwisu do kawy -
powiedziała pani Albright pogodnie, wchodząc do pokoju.
- Proszę zostawić filiżanki do jutra - powiedział Diego z
uśmiechem. - Napracowała się pani dosyć. A teraz proszę iść do
domu i odpocząć wraz z rodziną. Buenas noches.
- Dziękuję, señor i buenas noches także państwu. - Skinęła
głową Melissie, wyjęła płaszcz z szafy i wyszła z mieszkania.
Oczy Diega pociemniały.
- Teraz - powiedział miękko - chodź do mnie, malutka.
Wstała, serce łomotało jej w piersiach. Podeszła do niego.
Diego objął ją w talii i pociągnął na kolana. Jej blond głowa
znalazła się w zgięciu mocnego ramienia, a oczy szukały oczu.
- Nie ma już barier - wyszeptał, nachylając się. - Nie będzie
więcej forteli ani gier. Jesteśmy mężem i żoną i będziemy teraz
jednym umysłem, jednym sercem, jednym ciałem...!
Jego zgłodniałe usta wdarły się w nią, a ona przywarła do
niego rozpalona w zachwycie, z pragnieniem, które odczuwała
zmysłami i duszą. Chciał ją wziąć, ale nie była już
dwudziestoletnią dziewczyną z gwiazdami w oczach. Była kobietą
świadomą własnych pragnień i potrzeb.
- A więc jesteś wystarczająco dorosła, aby być namiętną. To
właśnie chcesz mi powiedzieć prowokującą pieszczotą. Uważaj
zatem, bo w tej materii moja wiedza jest bogatsza od twojej.
Zaczęła oddychać szybciej.
- Pokaż mi - wyszeptała, zanurzając palce w jego gęstych
włosach nad karkiem. - Naucz mnie.
- To nie będzie tak delikatne i czułe jak za pierwszym razem,
amada - powiedział szorstko i coś ciemnego błysnęło mu w
oczach. - To będzie dzika miłość.
- Dzika miłość to coś, co czuję do ciebie - wyszeptała
zbliżając usta do jego warg.
- To spróbuj mnie - wyszeptał, otwierając jej wargi swoimi. -
Niech to będzie święto namiętności. - Przygarnął ją do siebie.
Poczuła ręce na biodrach i wściekłą zuchwałość jego ciała.
Zaczęła drżeć. Przez lata żyła marzeniami, a teraz czuła tak dobrze
zapamiętaną rozkosz. Pragnął jej. I ona go pragnęła; tak bardzo, że
tracili niemal przytomność. Przywarła do niego, usta ustom
przekazały jęk, zatraciła się zupełnie, kochając go bardziej, niż
można to wyrazić słowami.
- To będzie straszna noc - wyszeptał. - Tej nocy nie okażę ci
litości. Czeka cię spełnienie, które dasz także i mnie. Będę cię
kochać tak, jak kocha się kobietę w marzeniach.
Drżała z emocji, słuchając jego wyznania.
- Nie wierzysz w miłość - szepnęła, idąc na niepewnych
nogach.
- Rzeczywiście? Przekonasz się. Do rana dowiesz się o mnie
znacznie więcej, niż sądziłaś, że wiesz.
I nagle dziecięcy głos zapłakał w ciemnościach. Słychać było
nie budzące wątpliwości odgłosy, informujące, że ktoś cierpi po
kolacji.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Matthew wymiotował dwukrotnie. Melissa zaopiekowała się
malcem, wykąpała go, zmieniła ubranie i pościel.
Chłopiec płakał, upokorzony z powodu tych chwil słabości.
- Przepraszam - westchnął.
- Za co, synku? - odpowiedziała łagodnie, całując go w czoło.
- Kochanie, wszyscy od czasu do czasu mamy takie kłopoty.
Przyniosę ci trochę lodu, a tata zostanie przy tobie, dopóki nie
wrócę.
- Oczywiście - powiedział Diego, a kiedy przechodziła obok,
złapał ją za rękę i pocałował z oddaniem. - Naparz dla nas
dzbanek kawy, kochanie.
- Nie musisz tu siedzieć - powiedziała. - Ja się nim zajmę.
- A od czego są ojcowie? Czyż nie są na dobre i złe?
Wróciła z kawą, która napełniła aromatem całą kuchnię, z
kruszonym lodem i łyżeczką. Diego cicho rozmawiał z Mattem.
Rozpoznała historię, którą opowiadał chłopcu. To była „Piękna i
bestia", jedna z jego ulubionych opowieści.
- A później także żyli szczęśliwie? - dopytywał się Matthew,
blady i osłabiony, ale trzymający się dzielnie.
- Szczęście w prawdziwym świecie nie przychodzi samo,
synku - powiedział Diego, kiedy Melissa pochyliła się nad
łóżkiem i podawała chłopcu do ust kawałki lodu.
Uśmiechnęła się do niego. Siedział przy łóżku chłopca, w
rozpiętej koszuli z podwiniętymi rękawami – klasyczny Latynos,
wspaniale zbudowany, pod koszulą i spodniami rysował się
wyraźnie każdy mięsień silnego ciała.
Podała chłopcu jeszcze jeden kawałek lodu i z ulgą
spostrzegła, że go połknął. Po chwili już spał. Melissa odgarnęła
potargane ciemne włosy z jego czoła i pieściła go wzrokiem.
- Świetny facet - powiedział ciepło Diego. - Ma charakter, już
za młodu. Dobrze się spisałaś. Długo czekałem, kiedy mi wreszcie
wszystko powiesz. Czy nie uważasz, że przyszedł na to czas? Tej
nocy, kiedy będziemy się kochali w mojej sypialni i kiedy
ostatecznie runie to, co nas oddziela od siebie?
- Czy wiedziałeś o tym od samego początku? - spytała.
- Nie - odpowiedział zgodnie z prawdą i uśmiechnął się. -
Byłem chorobliwie zazdrosny o mitycznego ojca Matthew. Ale
kiedy was poznawałem, jego i ciebie, zacząłem nabierać
podejrzeń. Dlatego wysłałem list z prośbą o metrykę chłopca.
- Wiem, znalazłam ją przypadkiem w twoim biurku -
wyznała.
- Ale zanim ją dostałem - ciągnął dalej - Matthew opisał mi
fotografię ojca, którą mu pokazałaś - uśmiechnął się, obserwując
rumieńce na jej twarzy. - Tak, niña. Tę samą fotografię, którą
odkryłem, nic ci o tym nie mówiąc, w twojej szufladzie, przykrytą
ubraniami. Przywołała wspomnienia. I dała choć trochę nadziei,
że jeszcze coś do mnie czujesz.
- Tak się bałam, że ją zobaczysz. - Potrząsnęła głową. - Matt
był twoim synem - westchnęła - i pewnie chciałbyś go mieć.
- A ciebie nie? - spytał cicho. Pochylił się do przodu,
obserwując ją. - Nie byłem dla ciebie dobry, Melisso. Wzięliśmy
ślub w tak złych okolicznościach, że gorsze trudno sobie
wyobrazić, i nawet kiedy cię znów odnalazłem, chciałem
zachować wolność. Ale teraz... - Uśmiechnął się czule. - Budziłem
się każdego dnia z myślą, że zobaczę cię przy śniadaniu. W nocy
nie mogłem zasnąć, czując, że jesteś tak blisko. Moje dnie
zaczynały się i kończyły myślą o tobie. Zależy mi na synu,
Melisso, ale ty jesteś dla mnie wszystkim na tym świecie. Czymś
więcej niż Matthew.
Zagryzła wargi, bliska łez. Odetchnęła głęboko.
- Chciałam ci powiedzieć, że nie straciliśmy dziecka, jeszcze
zanim opuściłam Gwatemalę. Ale nie mogłam pozwolić, aby się
urodziło i wychowało w atmosferze nienawiści. - Spuściła wzrok.
- Był wszystkim, co mi zostało po tobie i pragnęłam go zatrzymać
za wszelką cenę. Ale nie było dnia ani nocy, nie było ani sekundy,
abym nie myślała o tobie i nie tęskniła za tobą. Nigdy nie
przestałam cię kochać. I nigdy nie przestanę.
- Matthew jest twoim synem - dodała, walcząc ze łzami. -
Przykro mi, że nie ufałam ci na tyle, żeby to wcześniej
powiedzieć.
- Przepraszam, że ci to utrudniłem. - Przybliżył się do niej,
ujął jej dłonie, podniósł do ust i całował łagodnie i żarliwie. -
Mamy pięknego chłopca - powiedział patrząc jej w oczy. - Ma z
nas to, co najlepsze.
Przyciągnął ją do siebie i wziął w ramiona. Tulił ją i kołysał,
szeptał do ucha hiszpańskie zaklęcia, a ona musiała wypłakać z
siebie całą gorycz, samotność i ból.
- Diego, jak mogliśmy stracić tyle lat.
- Teraz wreszcie możemy wszystko zacząć od nowa
powiedział. Mamy przed sobą wspólne życie i przyszłość.
- Nie myślałam o tym w najskrytszych marzeniach - mówiła
przez łzy. - Znów bliska byłam ucieczki. Na szczęście Joyce
uświadomiła mi, że już raz uciekłam i to nie rozwiązało niczego.
- Kiedy cię poślubiłem w Gwatemali, byłaś dzieckiem. Nie
spodziewałem się, że w Tucson odnajdę kobietę. - Zaśmiał się
radośnie.
- Kiedy cię tam ujrzałam, nie mogłam uwierzyć własnym
oczom - powiedziała. - Śniłam o tobie, pragnęłam cię tak strasznie
i oto się pojawiłeś. Ale myślałam, że mnie nienawidzisz, więc nie
miałam odwagi dać ci poznać, co czułam. No i był Matt.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi prawdy na samym początku?
- spytał cicho.
- Bo nie byłam pewna, czy mi go nie zabierzesz. -
Westchnęła. - Chciałam, żebyś okazał mi zaufanie i sam z siebie
doszedł do tego, że nie mogłam cię zdradzić z innym mężczyzną.
- Wstyd mi, ale na początku myślałem inaczej - wyznał. - I
oskarżałem siebie, że moje okrutne postępowanie doprowadziło
cię do ucieczki. Wina była i po mojej stronie; pozwoliłem, aby
moje pragnienie wzięło górę nad zdrowym rozsądkiem. -
Westchnął ciężko. - Ulegliśmy pożądaniu, nie myśląc o
konsekwencjach, czyż nie tak?
- Ta konsekwencja okazała się cudowna, nie sądzisz, mój
mężu? - Z uśmiechem odwróciła się w stronę śpiącego syna.
Obrócił się i on.
- Jest zachwycający. - Pieścił ją wzrokiem. - Tak jak jego
piękna mamusia.
Matthew poruszył się, usiadła obok niego na łóżku, patrząc w
zaspane oczy.
- Czujesz się lepiej? - zapytała cicho.
- Jestem głodny - mruknął.
- Na razie nie możesz nic jeść, mój mały - powiedziała z
uśmiechem. - Najpierw żołądek musi się uspokoić. Może ci
przynieść trochę lodu?
- Tak, przynieś - poprosił.
W progu słyszała miękki głos Diega, który tłumaczył
chłopcu, że jest jego prawdziwym tatą.
Było już późno, ale obydwoje czuwali przy chłopcu. Melissa
zwinęła się w kłębek w nogach łóżka i w końcu przysnęła, Diego
też zasnął, zatopiony w fotelu. Pani Albright zastała ich tak
następnego rana i uśmiechnęła się na progu. Ale po Matthew nie
było ani śladu.
Zaskoczona weszła do kuchni, skąd wydobywały się
podejrzane zapachy.
- Matthew! - krzyknęła od drzwi.
- Jestem głodny - odpowiedział chłopiec - a mama i tata nie
chcą się obudzić.
Stał przy kuchni, w piżamie i na bosaka, i smażył jajecznicę.
- Przygotuję ci śniadanie, mój kurczaczku. Dlaczego jesteś
taki głodny?
- Bo wczoraj kolacja sama ze mnie wyszła - wytłumaczył.
Pani Albright skinęła głową ze zrozumieniem.
- Kłopoty żołądkowe.
- Wielkie - zgodził się. - Mój tatuś jest prawdziwym tatusiem,
wiesz, powiedział mi to i zostaniemy z nim na zawsze. Czy
możesz mi dać jajecznicę?
- Tak, kurczaczku, za sekundę - odpowiedziała ze śmiechem.
Diego ziewnął i przetarł oczy na widok chłopca gramolącego
się do łóżka.
- Gdzie pani go znalazła? - spytał; był zarośnięty i miał
podkrążone oczy.
- W kuchni. Szykował sobie śniadanie - wytłumaczyła pani
Albright. - Przygotuję mu jajecznicę i grzankę, jeśli mu to nie
zaszkodzi. Wygląda na zdrowego.
- Trzeba go było widzieć wczoraj wieczorem - powiedziała
zaspana Melissa. - Ale jeśli jest głodny, jajecznica mu dobrze
zrobi.
- A państwo niech się trochę prześpią - powiedziała pani
Albright tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Matthew czuje się już
dobrze i zajmę się nim. Zadzwonię do pańskiego biura, señor, i
powiem, co pana zatrzymało.
- Jest pani bardzo miła - ziewnął, ujmując rękę Melissy. -
Chodź ze mną, señora Laremos, dopóki jeszcze potrafię odnaleźć
drogę do łóżka.
- Buenos noches! - mruknął Matthew.
- Buenos dias! - poprawiła go z uśmiechem Melissa. - I nie
jedz zbyt dużo, dobrze? - Posłała mu całusa. - Do zobaczenia,
kochanie.
Poszła za Diegiem do sypialni i położyła się do łóżka, kiedy
zamykał drzwi. Ledwie czuła, jak rozbiera ją do snu. Po chwili już
spała.
Kiedy przecierała oczy, jasne słońce leniwie oświetlało
pokój; z zaskoczeniem odkryła, że nie ma na sobie niczego.
Diego wszedł do sypialni z ręcznikiem na biodrach i z
mokrymi włosami.
- Zbudziłaś się wreszcie - mruknął. Pochylił się i ściągnął z
niej przykrycie. Studiował z zachwytem każdy cal jej delikatnego
różowego ciała. Po raz pierwszy od pięciu lat widział ją znów
nagą. Nie mógł ukryć wrażenia, jakie na nim zrobiła.
- Co za piękny widok - westchnął, z uśmiechem obserwując
rumieniec wstydu na jej twarzy. Kiedy to mówił, ściągnął ręcznik
z bioder i niedbałym ruchem rzucił go na podłogę. - Nareszcie -
westchnął układając się koło niej. - Tak miała wyglądać nasza
wczorajsza noc, prawda, querida?
Spuściła wzrok, otoczyła go ramionami i przygarnęła ku
sobie. Poczuła falę ciepła i przygniatający ją ciężar muskularnego
ciała. Dygotała w objęciach Diega, jej piersi prężyły się pod
dotykiem jego szorstkiego, owłosionego torsu, splecione nogi
kochanków toczyły czuły pojedynek.
- Cudownie - szepnęła łamiącym się głosem i wtuliła się w
niego. Całowała jego usta, pieściła je, błagała. - To cudowne, mieć
cię tak blisko.
- Masz rację, nie ma nic wspanialszego – szepnął w jej
rozchylone pożądliwe wargi. Jego łagodne ręce wędrowały po jej
ciele. - Tutaj, kochanie? - spytał czule. - Delikatnie, w ten sposób?
- Drgnęła pod jego palcami i naprężyła się cała. To była uczta
zmysłów, po latach głodówki.
- Ty... bestio - droczyła się. Wczepiła się paznokciami w jego
plecy; twarz mu pociemniała, oczy błyszczały.
- Co za rozkosz - szeptał, wędrując pocałunkami po
zakątkach jej ciała, wzdłuż piersi, brzucha i bioder.
Reagowała całym ciałem na zaborczy dotyk jego rąk,
rozpalał w niej ogień pragnienia, jej oczy stawały się ciemne i
dzikie. Kiedy na moment spotkała jego wzrok, odczytała w nim
nienasycony głód pożądania. Wtedy wszedł w nią po raz pierwszy
od ponad pięciu lat.
Wydała z siebie krzyk ostry, gwałtowny, zdławiony;
krzyczały jej oczy, wielkie i dzikie, i całe ciało, oddające się
posłusznie kochankowi. Krzyczała z rozkoszy i z bólu, jaki jej
zadawał.
- To już tyle czasu, prawda? - szeptał łagodnie, zachwycony
uczuciem błogości wypisanym na jej twarzy. - Rozluźnij się,
kochanie. - Zastygł w bezruchu, dając jej czas, aby przywykła do
niego, aby przyjęła go bez skrępowania. - Spokojnie. Tak, tak... -
Przymknął oczy i zagryzł zęby w przypływie dzikiej namiętności.
Przeszył go dreszcz. - Cudownie - westchnął, na powrót
otwierając oczy. - Cudownie, robić to... z tobą... dzielić to razem. -
Oczy zamknęły się bezwiednie, ruchy stały się nagle ostre i
gwałtowne. - Wybacz mi...!
Ale ona była razem z nim, przemierzała z nim każdy etap tej
dzikiej podróży, jej młode gibkie ciało oddawało się wspólnym
uniesieniom i nie pozostawało dłużne. Powolna mu, wtopiona w
niego, obserwująca na jego twarzy wybuch spełnienia na krótko
przed jej wzlotem, ze zduszonym krzykiem ukryła głowę pod
ramieniem Diega.
Muskularne ramiona, trzymające ją w uścisku, całe wilgotne,
lekko drżały; napięcie powoli ustępowało. Ugryzła go delikatnie
w ramię i uśmiechnęła się odprężona, czując się po raz pierwszy
jak stuprocentowa kobieta, jak żona.
- Spróbuj mnie teraz zdradzić - szepnęła mu do ucha. - Tylko
spróbuj, a wycisnę z ciebie wszystkie soki, nie będziesz miał siły
wyczołgać się z mojego łóżka.
- Czy mógłbym dotknąć innej kobiety? Po tobie? - westchnął.
- Ślubowałem ci wierność i traktuję tę przysięgę poważnie, tak jak
ty. Nie dałyby mi spokoju wyrzuty sumienia i strach, że mógłbym
cię utracić. Kocham cię - powiedział cicho i musnął lekko jej
wargi. - Nie chcę nikogo innego. Od pierwszej naszej nocy, kiedy
twoja dusza połączyła się na zawsze z moją. Gdy mnie opuściłaś,
zabrałaś cząstkę mojego życia.
- Przepraszam.
- To ja chciałem cię przeprosić. Wszystko co złe mamy już za
sobą. Słodkie zespolenie naszych ciał to dopiero początek.
Będziemy razem dzielić życie, Melisso. Wszystkie smutki i
radości. Śmiech i łzy. Bo na tym polega związek dwojga ludzi.
- Tak bardzo cię kocham. - Uniosła się i pocałowała go w
policzek.
- Ja ciebie też. - Bawił się jej jasnym lokiem, okręcał go
wokół palca. Przysunął się i odnalazł jej usta. W chwilę potem
znów przyciągnęła go ku sobie; westchnął w przypływie
pożądania, które opanowało ich na nowo i powiodło w słodkie
zatracenie z jeszcze większą siłą niż poprzednio.
Prosto spod prysznica, odświeżeni, wymieniając czułe
spojrzenia, zjawili się w kuchni. Pani Albright nakrywała do
kolacji.
Matthew został w swoim pokoju. Po posiłku poszli go
zobaczyć, zachwyceni sobą, synem i nowym związkiem, który ich
połączył tego popołudnia.
- Kiedy jutro wrócę z pracy, przyniosę ci prezent. Co byś
chciał? - spytał chłopca Diego.
- Tylko ciebie, tato - zaśmiał się malec wyciągając ramiona.
- W takim razie to będzie okręt z całą załogą - zawyrokował
Diego i z uśmiechem spojrzał na Melissę, która przytuliła się do
niego.
Następnego dnia rano Diego poszedł do pracy bez
entuzjazmu. Apollo miotał się po biurze jak kocur z przetrąconą
łapą, a Joyce była tak chłodna, jakby dwie ostatnie doby spędziła
w lodówce.
- Jak się czuje Matthew? - spytał Apollo na widok Diega.
- On dużo lepiej, ale my mamy duże zaległości w spaniu -
uśmiechnął się Diego, opowiadając, jak to Matthew zabrał się za
przygotowywanie śniadania.
Joyce wybuchnęła śmiechem.
- Mam nadzieję, że mieszkanie jest ubezpieczone od pożaru.
Apollo spojrzał na nią z nie ukrywaną złością.
- Nie masz nic do roboty? - spytał chłodno.
- Oczywiście, a zamiast tego muszę odwalać pracę za ciebie -
powiedziała ze słodkim uśmieszkiem. Miała na sobie kolejną
nową kreację i wyglądała niezwykle ponętnie. Apollo resztką woli
udawał, że nie robi to na nim większego wrażenia, co zapowiadało
kolejny trudny i konfliktowy dzień pracy.
Tego popołudnia, kiedy Diego poszedł już do domu, Apollo
był u kresu wytrzymałości. Spoglądał na Joyce spode łba, a ona na
niego i widać było, że coś muszą z tym zrobić; inaczej groził
kataklizm.
- Ładnie wyglądasz - powiedział z ociąganiem.
- Dziękuję - odpowiedziała równie uprzejmie.
Westchnął ze złością.
- Do cholery, już nie mogę z tym wytrzymać - mruknął,
nerwowo przemierzając przestrzeń wokół jej biurka. Wreszcie
złapał ją za ramiona, przyciągnął do siebie i zaskoczony swoim
odruchem skonstatował, że sięga mu ledwie ramion. - Słuchaj, nie
możemy dłużej udawać, że przedwczoraj u Laremosów nic się nie
stało. Zaraz zwariuję.
Wzięła głęboki oddech, bo i on robił na niej podobne
wrażenie.
- Co w związku tym proponujesz? - spytała pewna, że chodzą
mu po głowie poważne zamiary.
Przyciągnął jej usta do swoich i pocałował ją długo i żarliwie.
Westchnęła przysuwając się bliżej i przywierając do niego. Oplótł
ją ramionami, aż jęknęła.
- Nie chcę ci sprawiać bólu - obiecał skwapliwie, patrząc jej
głęboko w oczy. - Potrzebujemy na wszystko czasu...
- Co?
- Wynajmę ci lepsze mieszkanie. W tym samym budynku co
moje - ciągnął dalej. - Będziemy razem spędzać... prawie
wszystkie noce. I jeśli się okaże, że wszystko dobrze się układa...
może zamieszkamy razem.
- Co? Chcesz, żebym została twoją kochanką? - Zmrużyła
oczy.
- Kochanką? Co przez to rozumiesz? Mieszkamy w Ameryce.
Ludzie tutaj żyją ze sobą bez ślubu...
- Pochodzę z dobrego domu, więc nie będziemy żyć ze sobą -
powiedziała z dumą. - Weźmiemy ślub, będziemy mieli dzieci i
staniemy się normalną rodziną! Moja matka ubiłaby cię na
miejscu, gdybyś chciał mnie uwieść!
- Kim jest twoja matka? Samotnym Jeźdźcem? - ironizował. -
Posłuchaj, skarbie, mogę mieć prawie każdą kobietę, na którą
mam ochotę. I nie mam zamiaru cierpieć z tego powodu, że moja
cnotliwa sekretarka ma purytańskie zahamowania...
Joyce wbiła mu kolano w żołądek i obserwowała uważnie,
jaki to przyniesie efekt. Poczerwieniał, ledwo łapiąc oddech - i
dobrze mu tak.
- Odchodzę stąd, chyba cię to nie dziwi - powiedziała z
uśmieszkiem, którego nie mógł nie zauważyć. Obróciła się na
pięcie i zaczęła porządkować szuflady biurka i pakować swoje
drobiazgi do torebki. Żałowała, że tak się wszystko potoczyło, bo
przecież kochała tego stukniętego faceta.
- Żegnam, szefie - powiedziała zmierzając do drzwi. - Mam
nadzieję, że lepiej ci się ułoży z nową sekretarką.
- Gorzej już być nie może! - odciął się z wahaniem w głosie.
- Miło było - powiedziała z kpiną, zatrzymując się na
moment w drzwiach. - Mam nadzieję, że wystawisz mi wspaniałą
opinię.
- Nie poleciłbym cię nawet diabłu!
- To wspaniale, bo nie chcę trafić gdzieś, gdzie mogłabym
natknąć się na ciebie!
Zapłakana pospieszyła do mieszkania Melissy. Diego
przyjrzał się jej uważnie i nalał drinka, a później zostawił obie
kobiety razem i pospiesznie wyszedł zagrać w karty z synem.
- Opowiedz mi wszystko po kolei - powiedziała spokojnie
Melissa, kiedy Joyce udało się powstrzymać łzy.
- Chciał, żebym została jego kochanką - wydobyła z siebie i
szybko ukryła twarz w chusteczce.
- Moje ty biedactwo! I domyślam się, co mu odpowiedziałaś.
- Nie tyle powiedziałam, co zrobiłam - wyznała Joyce. -
Kopnęłam go w żołądek. Opowiadał, ile to kobiet może mieć na
jedno skinienie, naigrawał się ze mnie, że zachowałam cnotę.
Moja matka umarłaby ze wstydu, gdyby miała tego wszystkiego
wysłuchać.
- Nie musisz się tłumaczyć - powiedziała łagodnie Melissa. -
Powiem ci coś, nauczyłam się na błędach, że lepiej intymne
chwile pozostawić na po ślubie. Jestem może staroświecka. Ale
tam, gdzie dorastałam, rodzina cieszyła się szczególnym
poważaniem. Żaden z jej członków nie odważyłby się skalać jej
dobrego imienia. Teraz honor jest pustym słowem, i czy ludzie
stali się przez to szczęśliwsi?
- Rzeczywiście, jesteś staroświecka - westchnęła Joyce. -
Tak, prawdziwy dinozaur - westchnęła Melissa.
- I co teraz masz zamiar zrobić?
- To, co zrobiły dinozaury. Zginąć, w każdym razie dla
Apolla Blain. Zrezygnowałam z pracy - oczy Joyce powilgotniały
- i nie zobaczę go nigdy więcej.
- Tego jestem pewna. Zostań u nas na kolacji, a później
zastanowimy się, jak znaleźć ci nową pracę.
- To miło z twojej strony - powiedziała Joyce. - Ale chyba
lepiej będzie, jeśli wrócę do Miami. Albo do domu, do mamy. -
Wzdrygnęła się. - Nie sądzę, abym pasowała do tego wspaniałego
świata. Równie dobrze mogę powrócić tam, gdzie są moje
korzenie.
- Nie będę miała do kogo się odezwać, ani z kim robić
zakupów - westchnęła Melissa. - Nie możesz wyjechać. Słuchaj,
wykopiemy birmańską pułapkę na tygrysy tuż przed drzwiami
Apolla...
- Jesteś dobrą przyjaciółką - powiedziała Joyce i uśmiechnęła
się. - Ale i to nie pomoże. Musimy pomyśleć o czymś
solidniejszym, czego nie przegryzie.
- Najpierw zjedzmy kolację. A później o tym porozmawiamy.
Joyce potrząsnęła głową.
- Nie przełknę niczego. Chcę już wrócić do domu i porządnie
się wypłakać, a później zadzwonić do mamy. Porozmawiamy
jutro, zgoda?
- Jeśli ci będzie bardzo źle, zadzwoń do mnie, dobrze?
- Dobrze. - Joyce wstała i uśmiechnęła się z trudem.
Melissa odprowadziła ją do drzwi. A później oparła się o nie
ciężko i westchnęła.
Zatrwożony Diego zajrzał do przedpokoju.
- Jakieś kłopoty?
- Odeszła z pracy. Wcześniej dała szefowi kopniaka -
wyjaśniła Melissa. - Myślę, że Apollo będzie do końca tygodnia w
cudownym nastroju, ale to tylko moje przypuszczenie - dodała z
grymasem.
Podszedł do niej, ujął jej twarz w obie dłonie. Uśmiechnął
się.
- Robi się gorąco - powiedział z kpiną.
- Nie tylko im - westchnęła z zaproszeniem w oczach. -
Zbliżył się i sięgnął jej ust. - Chodź do mnie - szepnęła, zarzucając
mu ramiona na szyję i przyciągając go do siebie.
Był jej posłuszny; w ciężkim oddechu, w dzikim rytmie
serca, w naprężeniu ciała mogła odczytać to samo pragnienie,
które i ją popychało ku niemu. Rozwarła usta pod naporem jego
warg.
- Tato! - Diego odwrócił głowę z ociąganiem.
- Za chwilę - odkrzyknął. - Ustalamy z twoją mamą plany -
westchnął i dokończył pocałunku.
- Jakie plany, tato? Wycieczki do zoo? - nalegał Matthew.
- Niezupełnie. Za chwilę wrócę, zgoda?
Odpowiedziało mu długie westchnienie.
- Zgoda.
Diego wzruszył ramionami i uśmiechnął się obserwując
bezradną minę Melissy.
- Myślę, że dzisiaj wszyscy wcześnie położymy się spać -
powiedział. - Aby nadrobić wczorajsze zaległości - dodał.
- Jestem tego samego zdania - mruknęła Melissa, kiedy jego
usta pozwoliły jej mówić. Z każdą sekundą napierały coraz
natarczywiej i dopiero głośne zaproszenie pani Albright, że
kolacja już gotowa, przywołało ich do porządku.
- Czasami tęsknię za ruinami Majów - westchnął Diego i
wypuścił ją z objęć.
- Z guerrillas uzbrojonymi po zęby, którzy się na nas
zasadzili, z pająkami i wężami naokoło, z grzmotami piorunów -
przekomarzała się. Pokręciła głową. - Chyba już wolę Chicago.
- Trudno się z tym nie zgodzić. Zjedzmy kolację, a później
porozmawiamy o wyprawie do zoo, inaczej Matthew nie da nam
spokoju.
W biurze pojawiła się nowa sekretarka, wynajęta do końca
tygodnia. Apollo zakopał topór wojenny. Wyglądał na przybitego
i znużonego.
- Może weźmiesz urlop? - zaproponował Diego.
- Na pewno by nie zaszkodził - przytaknął Dutch, pochylając
się nad biurkiem Apolla z papierosem w dłoni.
- Dokąd miałbym pojechać? - Apollo spojrzał na nich
bezradnie.
Diego oglądał paznokcie.
- Może na Ferris Street - powiedział szybko. - Panuje tam
niezła pogoda o tej porze roku.
Przy Ferris Street mieszkała Joyce, Apollo dobrze o tym
wiedział, więc spojrzał na Diega wściekle.
- Zaparkujesz samochód i możesz się nieźle zabawić -
wtórował Dutch. - Poczytasz książkę albo wypożyczysz przenośny
telewizor i będziesz mógł spokojnie oglądać seriale.
- Ferris Street leży na końcu świata - powiedział Apollo. -
Czy mam spędzić urlop w cholernym samochodzie? O co wam
chodzi?
- Możesz poprosić jakąś miłą panią, żeby się do ciebie
przysiadła. Ferris Street może się okazać całkiem romantycznym
miejscem, jeśli się znajdzie odpowiednie towarzystwo. Jesteś
specjalistą od antyterroryzmu. Wiesz, jak oceniać ludzi.
- To prawda - zgodził się Diego. - Umiał przewidzieć, że
damy sobie radę w kilku rozmaitych przedsięwzięciach, na które
nie mieliśmy ochoty.
- No właśnie - powiedział Dutch. - Kiedyś byłem taki jak ty. I
miałem o wiele więcej cholernych powodów niż ty, żeby
nienawidzić kobiet. Ale odkryłem, że być z kobietą to diabelnie
bardziej interesujące, niż odrzucać ją.
- Poprosiłem, aby była ze mną, jeśli chcesz wiedzieć, panie
Opiekunie Społeczny - mruknął Apollo. - I dostałem od niej kopa.
- Zaproponowałeś jej małżeństwo? - dopytywał się Dutch.
- Nie chcę się żenić - powiedział Apollo.
- A więc miała rację, że się ciebie pozbyła - odparł Diego ze
spokojem. - Znajdzie innego, który się z nią ożeni i będzie miał z
nią dzieci...
- Zamknij się do cholery - przerwał Apollo wyprowadzony z
równowagi. - Pójdę na spacer!
Ruszył w stronę drzwi.
- Idź na Ferris Street - krzyknął za nim Dutch. - Słyszałem, że
pełno tam kwiatów. - Może spotkasz jakąś znajomą twarz - dodał
Diego z krzywym uśmiechem.
Apollo rzucił im na odchodnym wściekłe spojrzenie i trzasnął
drzwiami.
- Pogodzi się z tym - rzucił Dutch. - Tak jak ja to zrobiłem.
- Jak my wszyscy - powiedział Diego. - Przyprowadź do nas
w sobotę Dani. I dzieci. Matthew się ucieszy.
Dutch popatrzył na niego uważnie.
- U was wszystko w porządku, jak widzę.
- Przyjacielu, gdyby szczęście miało postać ziaren piasku,
mieszkałbym na bezbrzeżnej pustyni. Świat należy do mnie.
- Czułem, że Matthew to twój syn - powiedział
nieoczekiwanie Dutch. - Melissa nie wyglądała na taką, która
mogłaby zdradzić.
- Jesteś przenikliwy, jak za starych dobrych czasów -
odpowiedział Diego i uśmiechnął się do przyjaciela. - A twoja
Dani? Czy jest zadowolona, że siedzi w domu i zajmuje się
dziećmi, zamiast iść do pracy?
- Zanim dzieci nie poszły do szkoły, było jej z tym dobrze.
Później coraz częściej zaczęła mi opowiadać, że chciałaby
otworzyć mały antykwariat - skrzywił się Dutch. - Trudno, skoro
tak chce. Wolę ustąpić pierwszy. Tak było i tak będzie. Moja
duma nie cierpi z tego powodu.
Diego myślał o tych słowach w drodze do domu. Dutch miał
rację. Jeśli Melissa zechce wrócić do pracy, kiedy Matthew
pójdzie do szkoły, to czemu nie? Powiedział jej o tym w nocy,
kiedy leżała w jego ramionach, obserwując światła wielkiego
miasta, które igrały na suficie w półmroku pokoju. Uśmiechnęła
się i pocałowała go. I wtedy poczuł, że warto było jej o tym
powiedzieć.