DIANA PALMER
Dama i pastuch
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wysoki m
ęż
czyzna i szczupła młoda blondynka stali naprzeciw siebie w
pozycji gotowych do walki bokserów.
-Nigdy! - powtórzyła z błyskiem w oczach kobieta. - Wiem,
ż
e potrzebny
jest nam ten kontrakt i dla ciebie zrobiłabym wszystko - w granicach
rozs
ą
dku. Ale to nie jest rozs
ą
dne i dobrze o tym wiesz!
Terry Black westchn
ą
ł gł
ę
boko i podszedł do okna.
- B
ę
d
ę
zrujnowany - rzekł cicho.
- Sprzedaj jeden ze swoich cadillaków - odparła.
- Amando...!
- Wcze
ś
niej mówiłe
ś
do mnie Mandy - przypomniała z u
ś
miechem,
odrzucaj
ą
c na plecy swe długie, srebrzystoblond włosy. - Nie przesadzaj.
Nie jest tak tragicznie.
- Mo
ż
e i nie - zgodził si
ę
w ko
ń
cu Terry. Oparty o
ś
cian
ę
przygl
ą
dał si
ę
jej
mi
ę
kkim, powabnym kształtom.
-
ś
aden m
ęż
czyzna, w którego
ż
yłach płynie krew a nie woda, nie
mógłby ci
ę
nie lubi
ć
.
- Jason Whitehall nie ma w swoich
ż
yłach ani odrobiny krwi -
sprostowała - tylko lodowat
ą
wod
ę
z domieszk
ą
whisky.
- To nie Jason zaproponował mi t
ę
robot
ę
, tylko jego brat Duncan.
- Ale to Jason ma lwi
ą
cz
ęść
udziałów - przekonywała go Amanda. - I
nigdy nie korzystał z usług agencji reklamowej.
- Teraz b
ę
dzie musiał, je
ś
li chce sprzeda
ć
te działki na Florydzie. I mo
ż
e
skorzysta
ć
z naszej oferty. Jeste
ś
my przecie
ż
najlepsi - dodał z
u
ś
miechem.
- Mnie to mówisz!
- Naprawd
ę
potrzebujemy tego kontraktu - tłumaczył Terry. Na jego
szczupłej, chłopi
ę
cej twarzy pojawił si
ę
wyraz zamy
ś
lenia. - Czy wiesz,
jak wielkie jest imperium Whitehallów? Samo ranczo w Teksasie ma
dwadzie
ś
cia pi
ęć
tysi
ę
cy akrów!
- Wiem - westchn
ę
ła ze smutkiem. - Zapominasz,
ż
e ranczo mojego ojca
przylegało do ich ziemi, zanim... No, a poza tym mo
ż
esz pojecha
ć
tam
sam.
- Niestety nie.
Amanda spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Nie rozumiem.
- Je
ś
li ty nie pojedziesz, nic z tego nie b
ę
dzie.
- Dlaczego?
- Bo jeste
ś
my wspólnikami. A głównie dlatego,
ż
e Duncan Whitchall nie
chce omawia
ć
tej sprawy bez ciebie. Wybrał nasz
ą
agencj
ę
z przyja
ź
ni
dla ciebie. I co ty na to? Chodziło mu konkretnie o nas.
To dziwne. Amanda i Duncan byli starymi przyjaciółmi, ale Jason to
zupełnie co
ś
innego i Duncan o tym wie.
- Ale Jace mnie nienawidzi - wyj
ą
kała. - Nie chc
ę
jecha
ć
, Terry.
- Dlaczego ci
ę
nienawidzi, na miło
ść
bosk
ą
?
- Ostatnio dlatego,
ż
e przejechałam jego byka warto
ś
ci
ć
wier
ć
miliona
dolarów. -
- Co takiego?
- No mo
ż
e niezupełnie ja, tylko mama, ale ona tak si
ę
go bała,
ż
e
wzi
ę
łam win
ę
na siebie. To tylko pogorszyło stosunki miedzy nami. Był
medalist
ą
.
-Jace?
- Nie, byk! Matka nie chce zaakceptowa
ć
faktu,
ż
e sko
ń
czyły si
ę
ju
ż
czasy, kiedy mieli
ś
my pieni
ą
dze. Ja tak. Daj
ę
sobie rad
ę
sama, ale ona
nie potrafi. Nie zniosłaby, gdyby nie mogła co roku sp
ę
dza
ć
kilku tygodni
u Mar
ą
uerite w Casa Verde, udaj
ą
c,
ż
e nic si
ę
nie zmieniło. - Amanda
wzruszyła ramionami. - A skoro Jace i tak mnie nienawidzi, to niech
sobie my
ś
li,
ż
e to ja okaleczyłam jego zwierz
ę
.
- Kiedy to było? - zainteresował si
ę
Terry. - Nic nie mówiła
ś
po
powrocie... wygl
ą
dała
ś
co prawda jak
ś
mier
ć
, ale ja byłem bardzo zaj
ę
ty
t
ą
francusk
ą
modelk
ą
...
- Wła
ś
nie - skomentowała z u
ś
miechem Amanda.
- To bez znaczenia - westchn
ą
ł Terry.- Je
ś
li ze mn
ą
nie pojedziesz, nie
dostaniemy tej roboty.
- Je
ś
li Jason b
ę
dzie miał tu co
ś
do powiedzenia, to i tak jej nie
dostaniemy - przypomniała mu. - To si
ę
zdarzyło sze
ść
miesi
ę
cy temu i
zało
żę
si
ę
,
ż
e wci
ąż
jest na mnie w
ś
ciekły.
Terry zmru
ż
ył oczy.
- Czy ty si
ę
go naprawd
ę
boisz, Amando?
- Nie s
ą
dziłam,
ż
e to wida
ć
.
- Owszem. Nie jeste
ś
mimoz
ą
i wiem,
ż
e masz charakterek. Dlaczego
si
ę
go boisz? Amanda odwróciła si
ę
.
- To dobre pytanie, ale niestety, mój przyjacielu, nie potrafi
ę
na nie
odpowiedzie
ć
.
- Czy bije?
- Kobiet nie - odparła. - Raz jednak widziałam, jak uderzył m
ęż
czyzn
ę
.
A
ż
wzdrygn
ę
ła si
ę
na to wspomnienie.
- Z powodu kobiety? - dopytywał si
ę
Terry.
- Szczerze mówi
ą
c - z mojego powodu - odparła unikaj
ą
c jego wzroku. -
Nie podobało mu si
ę
,
ż
e jeden z jego pracowników zbyt si
ę
ze mn
ą
zaprzyja
ź
nił, wi
ę
c podbił mu oko, a potem wyrzucił z pracy. Duncan te
ż
przy tym był, ale nawet nie zd
ąż
ył zareagowa
ć
. Jason jak zwykle chciał
kierowa
ć
moim
ż
yciem - dodała.
- My
ś
lałem,
ż
e Jason jest stary.
- Owszem - przyznała. - Ma trzydzie
ś
ci trzy lata i z ka
ż
dym dniem jest
coraz starszy. Terry wybuchn
ą
ł
ś
miechem.
- Jest o dziesi
ęć
lat starszy od ciebie. Amanda nastroszyła si
ę
.
- Ju
ż
widz
ę
, jak przyjemna b
ę
dzie ta wyprawa.
- Jestem pewny,
ż
e Jason ju
ż
dawno zapomniał o tym byku -
przekonywał j
ą
Terry.
- Tak my
ś
lisz? Musiałam patrze
ć
, jak pó
ź
niej go zabijał. Nigdy nie
zapomn
ę
ani jego miny, ani tego, co wówczas powiedział - dodała z wes-
tchnieniem. - Ja i matka ledwo unikn
ę
ły
ś
my
ś
mierci, uciekaj
ą
c
po
ż
yczonym samochodem. A wierz mi,
ż
e z nadwer
ęż
onym
nadgarstkiem nie było to łatwe.
- Nie powinni
ś
cie pomy
ś
le
ć
o zakopaniu topora wojennego?
- Jasne. Powiedz o tym Jace'owi.
- Mo
ż
e jednak pójdziesz do domu si
ę
spakowa
ć
? - zaproponował z
u
ś
miechem Terry.
- Do domu - za
ś
miała si
ę
Amanda. - Tylko ty mo
ż
esz nazwa
ć
domem t
ę
moj
ą
klitk
ę
. Matka tak jej nie znosi,
ż
e chyba dlatego wci
ąż
odwiedza
kogo
ś
z dawnych przyjaciół. Odwiedza. Jest na to inne okre
ś
lenie wisi u
klamki - i Jace ch
ę
tnie go u
ż
ywa. Gdyby wiedział,
ż
e to Beatrice Carson,
a nie jej córka przejechała jego byka-czempiona, wyrzuciłby j
ą
ze swego
domu, nie zwa
ż
aj
ą
c na protesty matki.
- Ale teraz nie ma jej u Whitehallów? - zapytał niepewnie Terry. Amanda
pokr
ę
ciła głow
ą
.
- Teraz jest wiosna, a to znaczy,
ż
e sp
ę
dza czas na Bahamach.
Beatrice miała dokładny i ustalony rozkład swoich wizyt. Aktualnie była u
Lacey Bannon i jej brata Reese’a. Wkrótce jednak przyjdzie kolej na
Marguerite Whitehall i Amanda bardzo si
ę
tego bała. Je
ś
li Beatrice powie
co
ś
o tym głupim byku...
- Mo
ż
e Duncan mnie obroni-westchn
ę
ła w zamy
ś
leniu. - To przecie
ż
był
jego pomysł,
ż
eby
ś
ci
ą
gn
ąć
mnie do Casa Verde. A ja my
ś
lałam,
ż
e jest
moim przyjacielem-j
ę
kn
ę
ła.
Terry przekładał jakie
ś
papiery na swoim biurku.
- Nie jeste
ś
na mnie zła?
- Jeszcze nie wiem – wzruszyła ramionami Amanda.
- Ale nie miej do mnie pretensji, je
ś
li Jace nie podpisze z nami kontraktu.
Duncan powinien zaprosi
ć
tylko ciebie. Ja przynios
ę
ci pecha.
- Na pewno nie - zapewnił j
ą
Terry. - Zobaczysz,
ż
e nie b
ę
dziesz
ż
ałowa
ć
.
- To samo mówiła mi matka, kiedy pół roku temu namawiała mnie na
wizyt
ę
w Casa Verde. Mam nadziej
ę
,
ż
e twoje przypuszczenia sprawdz
ą
si
ę
lepiej ni
ż
jej.
Wieczorem, zwini
ę
ta wygodnie w starym fotelu, Amanda siedziała przed
telewizorem i ogl
ą
dała pó
ź
nowieczorne wiadomo
ś
ci, którym jednak nie
po
ś
wi
ę
cała wiele uwagi. Wpatrywała si
ę
w jedno ze zdj
ęć
w le
żą
cym na
jej kolanach albumie. Kolorowa fotografia przedstawiała, dwóch
m
ęż
czyzn. Jeden był wysoki, drugi niski. Jeden powa
ż
ny, drugi u
ś
miech-
ni
ę
ty. Jace i Duncan na schodach wiktoria
ń
skiego Casa Verde, z białymi
kolumnami i szerok
ą
frontow
ą
werand
ą
, z bujanymi fotelami i wisz
ą
c
ą
hu
ś
tawk
ą
. Duncan jak zwykle si
ę
u
ś
miechał. Jace ze zmarszczonym
czołem i srebrzy
ś
cie mieni
ą
cymi si
ę
oczami patrzył wprost w aparat.
Amanda a
ż
zadr
ż
ała pod tym spojrzeniem. To ona zrobiła to zdj
ę
cie i
Jace patrzył wtedy na ni
ą
.
Zastanawiała si
ę
, jak by tu wykr
ę
ci
ć
si
ę
od tej podró
ż
y. Chciała zamkn
ąć
drzwi na klucz, schowa
ć
głow
ę
pod poduszk
ę
i uciec od tego
wszystkiego. Gdyby ojciec
ż
ył, to on zajmowałby si
ę
Be
ą
. Matka była jak
dziecko uciekaj
ą
ce przed rzeczywisto
ś
ci
ą
. Nawet me zaprotestowała,
kiedy Amanda o
ś
wiadczyła,
ż
e to ona spowodowała ten wypadek z
bykiem. Siedziała sobie, jak gdyby nigdy nic i pozwalała, by córka wzi
ę
ła
na siebie cał
ą
win
ę
, tak jak wiele razy przedtem.
Na długo przed tym wypadkiem Jace miał powody, by nie znosi
ć
jej
matki. Amanda była teraz zbyt zm
ę
czona, by o tym rozmy
ś
la
ć
.
Wydawało si
ę
jej,
ż
e całe swoje
ż
ycie po
ś
wieciła na opiekowanie si
ę
Be
ą
. Gdyby tylko zjawił si
ę
jaki
ś
obł
ą
kany m
ęż
czyzna
i zdj
ą
ł jej z głowy ten kłopot, zabieraj
ą
c matk
ę
na Alask
ę
albo Tahiti, albo
na Syberi
ę
.
Przed zamkni
ę
ciem albumu jeszcze raz spojrzała na braci Whitehallów.
Dlaczego Duncanowi tak zale
ż
ało,
ż
eby przyjechała razem z Terrym?
Owszem, byli wspólnikami, ale to Terry był wa
ż
niejszy i bardziej
do
ś
wiadczony. No tak, Marguerite j
ą
lubi i mo
ż
e to ona namówiła
Duncana. Amanda u
ś
miechn
ę
ła si
ę
. To mogło by
ć
jakie
ś
wytłumaczenie.
Uło
ż
yła si
ę
wygodniej w fotelu i przymkn
ę
ła oczy. Głos lektora stawał si
ę
coraz cichszy. Zasn
ę
ła.
ROZDZIAŁ DRUGI
Przez okienko samolotu Amanda patrzyła na zbli
ż
aj
ą
ce si
ę
lotnisko w
Victorii. Dobrze znała t
ę
cz
ęść
Teksasu. Przed wyjazdem do szkoły w
San Antonio tu był jej dom. Tu sp
ę
dziła dzieci
ń
stwo, w
ś
ród hodowców
bydła i przedsi
ę
biorców, dzikich hiacyntów i historycznej spu
ś
cizny, która
była tak bliska jej sercu.
Splotła dłonie na kolanach. Kochała ten stan, od jego zachodnich,
pustynnych kra
ń
ców po
ż
yzne pola na obrze
ż
ach wschodnich, nad
którymi wła
ś
nie lecieli. Od Victorii niedaleko było do Casa Verde, rancza
Whitehallów, i małej osady, zwanej Whitehall Junction, poło
ż
onej na
skraju olbrzymiej posiadło
ś
ci Jace'a.
- A wi
ę
c to jest twoje rodzinne miasto - stwierdził Terry, kiedy ich niewielki
samolocik wyl
ą
dował.
- Tak, to wła
ś
nie Victoria - u
ś
miechn
ę
ła si
ę
Amanda, przypominaj
ą
c
sobie inne podró
ż
e i inne przyloty. - Bardzo miłe miasteczko. Uwielbiam
je. Przodkowie mojego ojca osiedlili si
ę
tutaj w czasach, kiedy nikt nie
ruszał si
ę
bez pistoletu. Jeden z przodków Jace'a był Komanczem -
dodała. - Casa Verde nale
ż
ało do wuja Jace'a, a jego ojciec odziedziczył
je, kiedy chłopcy byli bardzo mali.
- Przyja
ź
nili
ś
cie si
ę
chyba, co? - zapytał Terry. Amanda zaczerwieniła
si
ę
.
- Przeciwnie. Moja matka nie
ż
yczyła sobie
ż
adnych z nimi kontaktów.
Nale
ż
eli wtedy zaledwie do klasy
ś
redniej - dodała gorzko - i matka nigdy
nie pozwoliła im o tym zapomnie
ć
. To cud,
ż
e Margucrite jej to
wybaczyła. W odró
ż
nieniu od Jace'a.
- Chyba zaczynam rozumie
ć
, o co tu chodzi - parskn
ą
ł
ś
miechem Terry.
Wysiedli z samolotu i Amanda z przyjemno
ś
ci
ą
wci
ą
gn
ę
ła w płuca czyste
powietrze.
- To wcale nie jest takie małe miasto - powiedział rozgl
ą
daj
ą
c si
ę
Terry.
- Ma prawie sze
ść
dziesi
ą
t tysi
ę
cy mieszka
ń
ców - wyja
ś
niła Amanda. -
Jeden z moich dziadków pochowany jest na Placu Pami
ę
ci. To
najstarszy tutejszy cmentarz. Jest tak
ż
e zoo, muzeum i nawet orkiestra
symfoniczna. W czerwcu odbywaj
ą
si
ę
festiwale muzyki Bacha. S
ą
tak
ż
e...
- Mówisz jak przewodnik-przerwał jej ze
ś
miechem Terry.
-Dzi
ę
kuj
ę
.
- Kto po nas wyjedzie? Amanda wolała o tym nie my
ś
le
ć
.
- Ten, kto b
ę
dzie miał czas - odparła, maj
ą
c nadziej
ę
,
ż
e to wyklucza
Jace'a. - W normalnej porze Duncan albo Jace przylecieliby po nas do
San Antonio. Maj
ą
dwa samoloty i hangary, ale jest wiosna
- powiedziała, jakby to wszystko wyja
ś
niało.
- Nie rozumiem.
- Sp
ę
d - wyja
ś
niła. - Robi si
ę
przegl
ą
d bydła, znaczy je i dzieli na stada.
W zasadzie powinien robi
ć
to zarz
ą
dca rancza, ale Jace zawsze chce
mie
ć
na wszystko oko. A to znaczy,
ż
e Duncan zajmuje si
ę
pozostałymi
rzeczami, tak
ż
e nieruchomo
ś
ciami.
- A czasu jest niewiele - stwierdził Terry. - Nie pomy
ś
lałem o tym, bo
poczekałbym do przyszłego miesi
ą
ca. Problem polega na tym -
westchn
ą
ł -
ż
e naprawd
ę
potrzebujemy tego zlecenia. Cał
ą
zim
ę
nie
najlepiej nam szło, wszystko przez ten zastój w gospodarce.
Amanda kiwała głow
ą
, ale tak naprawd
ę
wcale go nie słuchała. Z
rosn
ą
cym niepokojem obserwowała srebrnego mercedesa mkn
ą
cego
drog
ą
i zbli
ż
aj
ą
cego si
ę
w ich kierunku. Jace je
ź
dził srebrnym
mercedesem.
- Wygl
ą
dasz na przestraszon
ą
- zauwa
ż
ył Terry.
- Rozpoznała
ś
samochód, prawda?
Amanda skin
ę
ła głow
ą
, a jej serce biło coraz szybciej. Samochód
podjechał bli
ż
ej i zatrzymał si
ę
przed hal
ą
przylotów. Drzwi otworzyły si
ę
i Amanda odetchn
ę
ła z ulg
ą
.
Ubrana w eleganckie, ró
ż
owe spodnium i sandały, starannie uczesana i
promieni
ś
cie u
ś
miechni
ę
ta szła ku nim Marguerite Whitehall.
- Tak si
ę
ciesz
ę
- powiedziała, tul
ą
c do siebie Amand
ę
i owiewaj
ą
c j
ą
zapachem perfum Niny Ricci i pudru.
- Ja te
ż
si
ę
ciesz
ę
,
ż
e tu jestem - skłamała Amanda, patrz
ą
c w ciemne
oczy Marguerite. - To Terrance Black, mój wspólnik z agencji reklamowej
w San Antonio - przedstawiła jej przyjaciela.
- Miło mi - powiedziała uprzejmie Marguerite.
- Duncan opowiadał mi o waszej ofercie. Mam nadziej
ę
,
ż
e Jace si
ę
zgodzi. Jest konkretna i rzeczowa, ale mój starszy syn jest cz
ę
sto taki...
nieobliczalny
- dodała zerkaj
ą
c na Amand
ę
.
- Ju
ż
nie mog
ę
si
ę
doczeka
ć
, kiedy porozmawiam z Duncanem — rzekł
z u
ś
miechem Terry.
Bardzo mi przykro, ale Duncan musiał wyjecha
ć
. Ma co
ś
pilnego do
załatwienia w San Francisco. Ale jest Jace.
Na te słowa Amanda przez moment zastanawiała si
ę
, czy nie wskoczy
ć
z powrotem do samolotu i nie uciec. Przemogła si
ę
jednak i wsiadła do
samochodu.
- Pi
ę
kna pogoda - zauwa
ż
ył Terry.
- Owszem - zgodziła si
ę
Margurite. - Ale jest straszna susza - dodała z
westchnieniem. Nie wdawała si
ę
w dalsze rozwa
ż
ania na temat skutków
takiej pogody dla rolników. Amanda znała je a
ż
za dobrze, a
wytłumaczenie tego komu
ś
, kto nie wie nic o hodowli bydła, zaj
ę
łoby co
najmniej godzin
ę
.
- Nie mog
ę
si
ę
doczeka
ć
, kiedy zobacz
ę
ranczo - powiedział Terry.
Marguerite u
ś
miechn
ę
ła si
ę
do niego.
- Jeste
ś
my z niego dumni. Bardzo mi przykro,
ż
e musieli
ś
cie odby
ć
tak
m
ę
cz
ą
c
ą
podró
ż
. Jace przyleciałby po was, ale jest z nim Tess i
wydawało mi si
ę
,
ż
e jej towarzystwo nie byłoby dla was
najprzyjemniejsze - dodała.
- Tess? - zdziwił si
ę
Terry.
- Tess Andersen - wyja
ś
niła Marguerite. - Jej ojciec i Jace s
ą
wspólnikami w tym przedsi
ę
wzi
ę
ciu na Florydzie. Duncan, oczywi
ś
cie,
te
ż
.
- Czy b
ę
dziemy musieli rozmawia
ć
tak
ż
e z nim na temat tego kontraktu?
- zapytał Terry.
- Nie s
ą
dz
ę
- odparła swobodnie Marguerite. - On zawsze zgadza si
ę
z
tym, co postanowi Jace.
- Jak si
ę
ma Tess? - zapytała cicho Amanda.
- Jak zwykle, Amando., Zawsze jest w pobli
ż
u Jace’a.
Amanda nie
zapomniała o tym. Od dzieci
ń
stwa Tess zawsze si
ę
koło niego kr
ę
ciła.
Kiedy
ś
Jace zaprosił Amancie na ta
ń
ce. Zaproszenie wydało si
ę
podejrzane i przera
ż
ona Amanda oczywi
ś
cie je odrzuciła. Tess
dowiedziała si
ę
o tym i zrobiła Amandzie straszn
ą
awantur
ę
, jakby to
była jej wina,
ż
e Jace j
ą
zaprosił.
- Tess i Amanda były razem w szkole - wyja
ś
niła Marguerite Terry’emu. -
W Szwajcarii.
Wydawało si
ę
,
ż
e od tamtego czasu min
ę
ło sto lat. Bob Carson
zaanga
ż
ował si
ę
finansowo w pewien podejrzany interes. Przera
ż
ony
skutkami nierozwa
ż
nej decyzji rozchorował si
ę
i wkrótce zmarł na atak
serca, zostawiaj
ą
c
ż
on
ę
i' córk
ę
w długach i niesławie. Po spłaceniu
wierzycieli nie miały ani grosza. Jace zaoferował pomoc. Amanda do tej
pory rumieniła si
ę
, przypominaj
ą
c sobie jego propozycj
ę
. Nigdy o tym
nikomu nawet nie pisn
ę
ła. Wspomnienie było jednak wci
ąż
ż
ywe, a
Amanda była przekonana,
ż
e jej odmowa pogł
ę
biła jeszcze jego
niech
ęć
.
Po sprzeda
ż
y rancza Amanda, z dyplomem uko
ń
czenia studiów
dziennikarskich pod pach
ą
, zgłosiła si
ę
do pracy w biurze Terry'ego
Blacka. Wkrótce zostali wspólnikami. Kiedy Bea przebywała z długimi
wizytami u bogatych przyjaciół, udawało im si
ę
jako
ś
wi
ą
za
ć
koniec z
ko
ń
cem. Oszcz
ę
dza
ć
potrafiła tylko Amanda. Bea lubiła iadne stroje i
eleganckie obuwie, kupowała je wi
ę
c bez opami
ę
tania, płacz
ą
c potem i
przepraszaj
ą
c. Amanda codziennie dzi
ę
kowała Bogu za stał
ą
posad
ę
. A
co drugi dzie
ń
zastanawiała si
ę
, czy matka kiedykolwiek wydoro
ś
leje.
- Pytałam, jak si
ę
ma Bea? - powtórzyła Marguerite, przerywaj
ą
c te
smutne rozmy
ś
lania.
- W porz
ą
dku - odparła szybko Amanda. - Jest w tej chwili u Bannonów.
- Wyspy Bahama - westchn
ę
ła Marguerite. - Pi
ę
kne słomkowe
kapelusze, muzyka i białe pla
ż
e. Ch
ę
tnie bym tam pojechała.
- Co stoi na przeszkodzie? - zapytał Terry.
- Gdyby cho
ć
raz pani Brown zwróciła Jasonowi uwag
ę
,
ż
e nie zjadł
ś
niadania, wyrzuciłby j
ą
natychmiast, a mnie po raz pierwszy udało si
ę
utrzyma
ć
kuchark
ę
dłu
ż
ej ni
ż
trzy miesi
ą
ce. Mam zamiar strzec jej jak
oka w głowie.
- Wygl
ą
da na to,
ż
e trudno go zadowoli
ć
- za
ś
miał si
ę
nerwowo Terry.
- To zale
ż
y od jego nastroju - wyja
ś
niła Marguerite. - Jason potrafi by
ć
bardzo miry. Znakomicie si
ę
z nim
ż
yje, kiedy
ś
pi. Dopiero kiedy si
ę
obudzi, zaczynaj
ą
si
ę
problemy. .
- Wystraszysz Terry'ego - za
ś
miała si
ę
Amanda.
- Nie b
ę
dzie tak
ź
le - zapewniła Marguerite. - Po prostu trzymaj si
ę
od
niego z daleka, kiedy wraca prosto od stada, Terry. Najlepsze s
ą
niedzielne wieczory, je
ś
li ni
ć
si
ę
nie zepsuło lub...
- Najpierw porozmawiamy z Duncanem - obiecała przyjacielowi Amanda.
- On nie gryzie.
- I nie ma te
ż
zawsze przy sobie Tess - dodała z lekk
ą
niech
ę
ci
ą
Marguerite.
- Mo
ż
e Jace pewnego dnia zmi
ę
knie i o
ż
eni si
ę
z ni
ą
.
- Miałam nadziej
ę
,
ż
e kiedy
ś
ty zostaniesz moj
ą
synow
ą
, Amando -
westchn
ę
ła matka Jasona.
- Dzi
ę
ki Bogu,
ż
e tak si
ę
nie stało - za
ś
miała si
ę
Amanda. - Ja i Duncan
razem doprowadziliby
ś
my ci
ę
do szału.
- Nie my
ś
lałam o Duncanie - odparła szczerze Margucritc, a jej
spojrzenie przyprawiło Amand
ę
o przyspieszone bicie serca.
Odwróciła wzrok.
- Jace nigdy nie wybaczy mi tego,
ż
e przyczyniłam si
ę
do
ś
mierci jego
ulubionego byka.
- To przecie
ż
nie była twoja wina. Ten potwór staranował płot. - Jace był
taki w
ś
ciekły. My
ś
lałam,
ż
e mnie uderzy.
- Ja za
ś
miałam wra
ż
enie,
ż
e mój syn był w
ś
ciekły z całkiem innego
powodu. O, cholera - j
ę
kn
ę
ła wje
ż
d
ż
aj
ą
c w alej
ę
prowadz
ą
c
ą
do Casa
Verde. - To auto Tess.
Amanda te
ż
je zauwa
ż
yła - małe ferrari zaparkowane obok fontanny
przed domem.
- Przynajmniej wiesz, gdzie jest Jace - powiedziała lekkim tonem, cho
ć
jej serce biło dwa razy szybciej ni
ż
normalnie.
- Owszem, ale kiedy
ż
yła Gypsy, te
ż
wiedziałam, gdzie jest Jace, a
Gypsy lubiłam - odparła twardo Marguerite.
- Kim była Gypsy? - zapytał Terry, kiedy obie kobiety wybuchn
ę
ły
ś
miechem.
- Psem Jace’a - wyja
ś
niła wci
ąż
roze
ś
miana Amanda.
Marguerite zaparkowała obok ferrari. Dom miał ponad sto lat, ale wci
ąż
wygl
ą
dał solidnie i godnie. Mimo anten telewizyjnych na dachu zachował
dawn
ą
atmosfer
ę
. Dla Amandy, która znała go od dziecka, nie był to
ż
aden zabytek, lecz po prostu dom Whitehallów.
- Oboje z Duncanem cz
ę
sto wspinali
ś
my si
ę
na ten d
ą
b - opowiadała
Terry’emu, id
ą
c alejk
ą
wysadzan
ą
azaliami. - Pewnego razu Duncan
spadł i gdyby Jace nie złapał go w ostatniej chwili, połamałby sobie r
ę
ce
i nogi.
-Robi mi si
ę
zimno na samo wspomnienie
- wtr
ą
ciła Marguerite. - Duncan do dzisiaj nie mo
ż
e usiedzie
ć
na miejscu.
To Jace zapu
ś
cił tu korzenie.
Amanda zacisn
ę
ła palce na torebce. Wcale nie chciała my
ś
le
ć
o
Jasonie, ale patrz
ą
c na znajom
ą
werand
ę
przypomniała sobie tyle
rzeczy. A nie wszystkie były przyjemne.
- Duncan wspomniał,
ż
e jutro b
ę
dziemy mogli rozejrze
ć
si
ę
po
posiadło
ś
ci - przypomniał Terry.
- Mo
ż
e dzi
ś
wieczór mógłbym porozmawia
ć
z jego bratem o naszym
projekcie.
- Je
ś
li uda ci si
ę
go schwyta
ć
w locie - za
ś
miała si
ę
Marguerite. -
Amanda pewnie ci mówiła, jak bardzo jest zaj
ę
ty. Ja te
ż
musz
ę
za nim
biega
ć
, je
ś
li mam do niego jak
ąś
spraw
ę
.
- To dobrze,
ż
e umiem je
ź
dzi
ć
konno - ucieszył si
ę
Terry. - B
ę
d
ę
za nim
galopował.
- Trudno ci b
ę
dzie mu sprosta
ć
- rzekła cicho Amanda.
Marguerite otworzyła drzwi i wprowadziła go
ś
ci do
ś
rodka. Drobna,
ciemnoskóra kobieta wzi
ę
ła sweter Amandy, a podobny do niej
m
ęż
czyzna uwolnił Terry'ego od ci
ęż
aru walizek.
- To Diego i Maria - przedstawiła ich Marguerite Terry’emu, bo Amanda
oczywi
ś
cie dobrze ich znała.
- Lopezowie. Nasze główne podpory. Bez nich by
ś
my zgin
ę
li.
Główne podpory u
ś
miechn
ę
ły si
ę
, ukłoniły i oddaliły, by pilnowa
ć
,
ż
eby
rodzina Whitehailów nie zgin
ę
ła.
- Najpierw napijemy si
ę
kawy i chwil
ę
porozmawiamy - powiedziała
Marguerite, prowadz
ą
c ich do du
ż
ego, wyło
ż
onego białym dywanem
salonu,, pełnego starych, d
ę
bowych mebli. - Wiem,
ż
e biały dywan
zupełnie nie nadaje si
ę
na ranczo, ale cho
ć
cz
ę
sto musi by
ć
prany, nie
mog
ę
si
ę
oprze
ć
temu zestawowi kolorów. Usi
ą
d
ź
cie, a ja powiem Marii,
ż
e wypijemy kaw
ę
w salonie. Jace na pewno jest w stajniach.
- Wcale nie - usłyszeli znudzony głos i w salonie pojawiła si
ę
Tess
Andersen. W bladoniebieskiej spódnicy i wyci
ę
tym pod szyj
ą
sweterku
wygl
ą
dała jak z
ż
urnala. Miała ciemne, rozpuszczone, lekko wij
ą
ce si
ę
włosy, ciemne oczy i smagł
ą
cer
ę
, wspaniale kontrastuj
ą
c
ą
z
krwistoczerwon
ą
szmink
ą
, któr
ą
poci
ą
gni
ę
te były jej usta.
- O! - szepn
ą
ł Terry, zachwycony stoj
ą
cym w drzwiach zjawiskiem.
Tess przyj
ę
ła ten zachwyt jak nale
ż
ny sobie hołd i ostrym spojrzeniem
obrzuciła elegancki, ale raczej zwyczajny kostium Amandy.
- Jace ogl
ą
da z Bilion Johnsonem nowy kombajn - wyja
ś
niła oboj
ę
tnym
tonem. - Stary zepsuł si
ę
dzi
ś
rano.
- Mo
ż
e ugrz
ą
zł w sianie - za
ż
artowała Marguerite, robi
ą
c aluzj
ę
do
ogromnej suszy, panuj
ą
cej w całym stanie. - Czy mój syn przestał ju
ż
kl
ąć
?
Tess nie u
ś
miechn
ę
ła si
ę
.
- Jasne,
ż
e si
ę
zdenerwował. To bardzo droga maszyna. Prosił mnie,
ż
ebym wst
ą
piła i powiedziała,
ż
e si
ę
spó
ź
ni.
- Czy on kiedykolwiek nie spó
ź
nił si
ę
na posiłek? - skomentowała
kwa
ś
no Marguerite. Tess odwróciła si
ę
.
- Musz
ę
ju
ż
jecha
ć
do domu. Tata na mnie czeka. Interesy. - Spojrzała
przez rami
ę
na Terry'ego i Amand
ę
. - Podobno Duncan chce zatrudni
ć
wasz
ą
agencj
ę
w zwi
ą
zku z inwestycj
ą
na Florydzie. Poniewa
ż
zainwestowali
ś
my w to przedsi
ę
wzi
ę
cie całkiem spor
ą
sum
ę
, tata i ja
chcemy by
ć
obecni przy wszystkich rozmowach na ten temat.
- Oczywi
ś
cie - odparł Terry, oblewaj
ą
c si
ę
rumie
ń
cem.
- No to na razie. Dobranoc, Marguerite - rzuciła niedbale.
Jej wysokie obcasy zastukały na wypolerowanej, sosnowej podłodze.
Zatrzasn
ę
ła za sob
ą
drzwi i w pokoju zapanowała podejrzana cisza.
- Nie przypominam sobie,
ż
ebym pozwoliła jej zwraca
ć
si
ę
do mnie po
imieniu - warkn
ę
ła przez zaci
ś
ni
ę
te z
ę
by Marguerite.
Terry z zainteresowaniem przygl
ą
dał si
ę
swoim butom.
- Mamy problem - wymamrotał. - Mogłem si
ę
czego
ś
takiego
spodziewa
ć
.
- Nie przejmuj si
ę
- próbowała go pocieszy
ć
Amanda. - Pan Andersen
jest zupełnie inny ni
ż
jego córka.
Terry nieco si
ę
rozchmurzył, ale Marguerite wci
ąż
mruczała co
ś
pod
nosem.
Maria przyniosła kaw
ę
na olbrzymiej, srebrnej tacy, zastawionej star
ą
,
równie
ż
srebrn
ą
zastaw
ą
i cieniusie
ń
kimi, porcelanowymi fili
ż
ankami
ozdobionymi biało-czcrwonym ornamentem.
Amanda przygl
ą
dała si
ę
zawarto
ś
ci eleganckiej serwantki stoj
ą
cej pod
ś
cian
ą
. Było w niej miniaturowe muzeum historii Zachodu - nó
ż
Komanczów w pochwie z ko
ź
lej skóry, zniszczony pas na pistolety, stara
rodzinna Biblia, któr
ą
przodkowie Jasona przywie
ź
li z Georgii, pistolet i
czapka konfederatów. Była tam nawet india
ń
ska fajka pokoju.
- Uwielbiasz na to patrze
ć
, prawda? - zapytała cicho Marguerite.
- Rzeczywi
ś
cie - u
ś
miechn
ę
ła si
ę
Amanda.
- Ty te
ż
mo
ż
esz by
ć
dumna ze swoich przodków. Udało ci si
ę
odzyska
ć
co
ś
z waszych mebli i sreber? Amanda pokr
ę
ciła głow
ą
.
- Tylko drobiazgi, niestety - westchn
ę
ła z
ż
alem.
- Nawet nie miałabym ich gdzie trzyma
ć
, a poza tym
nie mam przecie
ż
pieni
ę
dzy. Tyle poszło na spłat
ę
długów - dodała.
Terry zauwa
ż
ył jej smutek i wtr
ą
cił si
ę
do rozmowy.
- Prosz
ę
mi opowiedzie
ć
histori
ę
tego domu - zwrócił si
ę
do Marguerite.
Godzin
ę
pó
ź
niej Marguerite wci
ąż
snuła sw
ą
dług
ą
i szczegółow
ą
opowie
ść
.
Amanda te
ż
siedziała zasłuchana, maj
ą
c jakie
ś
dziwne poczucie
bezpiecze
ń
stwa. Nagle drzwi do salonu gwałtownie si
ę
otworzyły i
Amanda podniosła wzrok. Spojrzała w oczy tego samego koloru, co
srebrna zastawa. Jace!
ROZDZIAŁ TRZECI
Jason Everett Whitehall był niezwykle podobny do swego zmarłego ojca.
Wysoki i silny, z oczami koloru wypolerowanego srebra, opalon
ą
twarz
ą
i
grzyw
ą
kruczoczarnych włosów musiał zosta
ć
zauwa
ż
ony. Wzorzysta
sportowa koszula podkre
ś
lała jego szerokie ramiona, a dobrze skrojone
d
ż
insy uwydatniały umi
ęś
nione uda i w
ą
skie biodra. Drogie skórzane
kowbojskie buty były zakurzone, ale odpowiednie do stroju. Jedyn
ą
fałszyw
ą
nut
ą
w całym tym stroju był zniszczony, czarny kapelusz, który
Amanda dobrze pami
ę
tała ze swej ostatniej wizyty w Casa Verde.
Nie mogła oderwa
ć
od niego wzroku. Wpatrywała si
ę
w jego twarz,
szukaj
ą
c, jak zawsze, siadów jakich
ś
uczu
ć
.
Jason przywitał si
ę
z Terrym, krótko, ale uprzejmie.
- Moj
ą
wspólniczk
ę
oczywi
ś
cie znasz - u
ś
miechn
ą
ł si
ę
Terry, wskazuj
ą
c
na siedz
ą
c
ą
obok niego Amand
ę
.
- Owszem - odparł Jace, obrzucaj
ą
c Amand
ę
szybkim, oboj
ę
tnym
spojrzeniem, które prze
ś
lizgn
ę
ło si
ę
po jej smukłych kształtach
podkre
ś
lonych krojem granatowego kostiumu.
- Dzi
ś
wieczorem nie b
ę
d
ę
miał czasu na rozmow
ę
- poinformował bez
zb
ę
dnych wst
ę
pów. - Byłem ju
ż
z kim
ś
wcze
ś
niej umówiony. Duncan
wraca jutro, a ja postaram si
ę
znale
źć
kilka minut w tym tygodniu,
ż
eby
omówi
ć
z wami warunki współpracy. Podstawowe dane mo
ż
ecie mi
poda
ć
przy kolacji.
- Znakomicie - ucieszył si
ę
Terry. Amanda z u
ś
miechem patrzyła, jak jej
wspólnik uruchamia cały swój wdzi
ę
k,
ż
eby wkra
ść
si
ę
w łaski Jasona.
- Jak si
ę
miewa twoja matka? - zapytał Jace podchodz
ą
c do barku.
Amanda zesztywniała.
- Dzi
ę
kuj
ę
, dobrze - odparła.
- Komu si
ę
narzuca w tym miesi
ą
cu? - wypytywał dalej Jace.
- Jason! -krzykn
ę
ła zaburzeniem Marguerite i zwróciła si
ę
do go
ś
ci. -
Mo
ż
e chcesz si
ę
od
ś
wie
ż
y
ć
, Amando? A ty, Terry, chod
ź
ze mn
ą
, poka
żę
ci twój pokój.
Wyprowadziła ich szybko z salonu, po drodze obrzucaj
ą
c syna
w
ś
ciekłym spojrzeniem.
- Nie mam poj
ę
cia, co si
ę
z nim dzieje -
ż
aliła si
ę
, kiedy wraz z Amanda
znalazły si
ę
same w pokoju go
ś
cinnym.
. Było to po kobiecemu urz
ą
dzone wn
ę
trze, z niebieskimi tapetami,
bł
ę
kitn
ą
pikowan
ą
kap
ą
na łó
ż
ku i mnóstwem ro
ś
lin w mosi
ęż
nych
naczyniach.
- Zachowuje si
ę
zupełnie normalnie - odparła Amanda, cho
ć
zgodnie z
intencj
ą
Jace’a czuła si
ę
zraniona jego słowami. - Odk
ą
d pami
ę
tam,
zawsze tak było.
Marguerite spojrzała w ciepłe, br
ą
zowe oczy dziewczyny i u
ś
miechn
ę
ła
si
ę
.
- Masz racj
ę
. Po prostu go ignoruj.
- Nie potrafi
ę
- odparła Amanda i zatrzepotała rz
ę
sami z udan
ą
przesad
ą
. - Jest taki zabójczy, taki... m
ę
ski.
Marguerite zachichotała jak mała dziewczynka. Usiadła na łó
ż
ku i
patrzyła, jak Amanda wiesza w szafie sw
ą
skromn
ą
garderob
ę
.
- Jeste
ś
jedyn
ą
znan
ą
mi kobiet
ą
, która go ignoruje - zauwa
ż
yła. -
Uwa
ż
any jest za znakomit
ą
parti
ę
.
- Mnie to nie interesuje - odparła spokojnie Amanda. - Jak na mój gust
jest zbyt agresywny, zbyt dominuj
ą
cy. Chyba si
ę
go nawet troch
ę
boj
ę
-
przyznała uczciwie.
- Wiem.
- Za to Tess si
ę
go nie boi - westchn
ę
ła: Amanda. - Pasuj
ą
do siebie -
dodała ze zło
ś
liwym u
ś
mieszkiem.
- Tess! Je
ś
li on si
ę
z ni
ą
o
ż
eni, wyjad
ę
do Australii - zagroziła Marguerite.
- A
ż
tak
ź
le?
- Moja droga, kiedy ostatni raz pomagała Jace'owi przy sprzeda
ż
y,
doprowadziła Mari
ę
do tez, a jedna z pokojówek odeszła bez
wymówienia. Jak sama widziała
ś
, rz
ą
dzi tu wszystkim, a Jace nie robi
nic,
ż
eby j
ą
powstrzyma
ć
.
- To przecie
ż
twój dom - przypomniała delikatnie Amanda. Marguerite
wzruszyła ramionami.
- Te
ż
tak my
ś
lałam. Ostatnio wspominała co
ś
o przerobieniu mojej
kuchni.
Amanda bezmy
ś
lnie obracała w palcach guzik jednej z powieszonych w
szafie skromnych bluzek.
- Czy s
ą
zar
ę
czeni?
- Nie wiem. Jace mi nic nie mówi. Obawiam si
ę
,
ż
e je
ś
li si
ę
o
ż
eni, to ja
dowiem si
ę
o tym z gazet.
- Nie wyobra
ż
am sobie Jace’a jako m
ęż
a - za
ś
miała si
ę
cicho Amanda.
- A ja od paru miesi
ę
cy zupełnie go nie poznaj
ę
- rzekła Marguerite
wstaj
ą
c. - Chodzi z kwa
ś
n
ą
min
ą
, nie słyszy, co si
ę
do niego mówi i jest
taki zaj
ę
ty,
ż
e nie mo
ż
na od niego wyci
ą
gn
ąć
ani słowa. I wiesz co,
wydaje mi si
ę
,
ż
e nawet Tess traktuje jak uprzykrzon
ą
much
ę
. Jest tylko
zbyt zaj
ę
ty, by si
ę
od niej skutecznie ogania
ć
.
Amanda wybuchn
ę
ła
ś
miechem. Porównanie tej eleganckiej damy do
muchy było zupełnie niestosowne. Tess, zawsze z nieskazitelnym
makija
ż
em, nienagann
ą
fryzur
ą
i w modnych strojach, byłaby oburzona,
słysz
ą
c,
ż
e mówi
ą
o niej w taki sposób.
Marguerite u
ś
miechn
ę
ła si
ę
.
- Ciesz
ę
si
ę
,
ż
e nie bierzesz sobie do serca tego, co mówi Jace. Twoja
matka jest moj
ą
najlepsz
ą
przyjaciółk
ą
, a to co on mówi,, to po prostu
nieprawda.
- Ale
ż
Jace ma racj
ę
- zaprotestowała cicho Amanda. - Obie o tym
wiemy. Mama ci
ą
gle
ż
yje przeszło
ś
ci
ą
. Nie przyjmuje rzeczy takimi, jakie
s
ą
.
- To jeszcze nie powód,
ż
eby Jace si
ę
z niej wy
ś
miewał - odparła
Marguerite. - Musz
ę
z nim o tym porozmawia
ć
.
- Je
ś
li sposób, w jaki na mnie patrzył, mo
ż
e by
ć
tu jak
ąś
wskazówk
ą
,
radziłabym ci go nakarmi
ć
i upi
ć
, zanim zaczniesz - powiedziała
Amanda.
- Nigdy nie widziałam go pijanego -cicho odparła Marguerite. - Cho
ć
pewnego dnia wypił rzeczywi
ś
cie sporo -dodała obrzucaj
ą
c Amand
ę
znacz
ą
cym spojrzeniem. - Spotkamy si
ę
na dole. Nie musisz si
ę
przebiera
ć
ani specjalnie stroi
ć
. Nie przywi
ą
zujemy do tego wagi.
No i całe szcz
ęś
cie, my
ś
lała chwil
ę
pó
ź
niej Amanda, przegl
ą
daj
ą
c sw
ą
skromn
ą
garderob
ę
. Kiedy
ś
na wszystkim widniały metki znakomitych
projektantów,dzi
ś
musiała ogranicza
ć
wydatki do rzeczy absolutnie
koniecznych. Wrodzony dobry gust sprawił,
ż
e udało si
ę
jej
skompletowa
ć
atrakcyjne, cho
ć
nieliczne stroje. Koncentrowała si
ę
jednak wył
ą
cznie na ubraniach odpowiednich do pracy. W
ś
ród jej rzeczy
nie było wieczorowej sukni. No, ale przecie
ż
wcale jej nie potrzebuje.
Amanda wzi
ę
ła prysznic i wło
ż
yła biał
ą
układan
ą
spódnic
ę
i ładn
ą
granatow
ą
bluzk
ę
. Biały koronkowy szalik dopełnił prostej, ale
eleganckiej cało
ś
ci. Włosy zwi
ą
zała biał
ą
wst
ąż
k
ą
, na stopy wsun
ę
ła
ciemnoniebieskie sandały. Jeszcze odrobina wody kolo
ń
skiej, mu
ś
ni
ę
cie
warg szmink
ą
i była gotowa.
Pierwsz
ą
osob
ą
, jak
ą
zobaczyła w salonie, był Terry.
- Nareszcie jeste
ś
- u
ś
miechn
ą
ł si
ę
. - Wybierasz si
ę
na
ż
agle? -
skomentował jej strój.
- A mo
ż
e? - odparła wesoło. - Popłyniesz ze mn
ą
i b
ę
dziesz odp
ę
dzał
rekiny? Terry pokr
ę
cił głow
ą
.
- Od dziecka mam awersj
ę
do rekinów. Podobno jeden z nich zjadł
kiedy
ś
moj
ą
ciotk
ę
.
Ze
ś
miechem, którego echo napełniło cały dom, Amanda weszła do
salonu i nagle znalazła si
ę
twarz
ą
w twarz z Jace'em. Napi
ę
te spojrzenie
jego srebr-noszarych oczu zbiło j
ą
z tropu. Spu
ś
ciła wzrok.
- Chcesz troch
ę
sherry? - zapytał. Amanda pokr
ę
ciła głow
ą
i przysun
ę
ła
si
ę
do Terry'ego jak dziecko, które ze strachu tuli si
ę
do matki.
- Nie, dzi
ę
kuj
ę
.
Terry przyjacielskim gestem obj
ą
ł j
ą
za ramiona.
- Amanda nie pije. J
ą
interesuje tylko kawa - poinformował Jace'a.
Wydawało si
ę
,
ż
e Jace zmia
ż
d
ż
y swymi silnymi, br
ą
zowymi palcami
trzymany w r
ę
ku kieliszek, po czym wdepcze go w dywan. Amanda
jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie. Odwrócił si
ę
, zanim
zd
ąż
yła zastanowi
ć
si
ę
nad przyczyn
ą
takiej reakcji.
- Chod
ź
my. Mama zaraz zejdzie.
Ruszył w kierunku jadalni. Id
ą
c za nim Amanda podziwiała jego
wspaniał
ą
posta
ć
w br
ą
zowym garniturze. Był atrakcyjnym m
ęż
czyzn
ą
.
Zbyt atrakcyjnym.
Z przykro
ś
ci
ą
stwierdziła,
ż
e przypadło jej miejsce obok Jace'a. Siadaj
ą
c
niechc
ą
cy musn
ę
ła stop
ą
jego błyszcz
ą
cy, skórzany br
ą
zowy but.
Ś
wiadoma jego poirytowanego spojrzenia szybko cofn
ę
ła nog
ę
.
- Wyja
ś
nijcie mi, dlaczego Duncan uwa
ż
a,
ż
e potrzebna nam jest
współpraca z agencj
ą
reklamow
ą
- zacz
ą
ł arogancko Jace, rozpieraj
ą
c
si
ę
na krze
ś
le. Silne mi
ęś
nie jego klatki piersiowej napi
ę
ły mocno biały
jedwab koszuli. Koszula była rozpi
ę
ta pod szyj
ą
, a poprzez cienki
materiał prze
ś
witywały g
ę
ste, ciemne włosy. Pod
ś
wiadomie Amanda
przypomniała sobie, jak Jace wygl
ą
da bez koszuli. Spu
ś
ciła oczy na
obficie zastawiony stół. Ju
ż
dawno nie jadła tylu wspaniałych da
ń
, w
dodatku tak pi
ę
knie podanych.
Delektowała si
ę
ka
ż
dym k
ę
sem wyszukanych potraw i niezbyt uwa
ż
nie
słuchała wyja
ś
nie
ń
Terry'ego.
Dopiero w połowie posiłku doł
ą
czyła do nich Marguerite i usiadła na
swym stałym miejscu.
- Przepraszam za spó
ź
nienie, ale zupełnie straciłam poczucie czasu. W
radio nadawali słuchowisko kryminalne i nie mogłam si
ę
oderwa
ć
-
wyja
ś
niła z u
ś
miechem.
-
Słuchowisko kryminalne - zakpił Jace. - Nic dziwnego,
ż
e potem
boisz si
ę
zgasi
ć
w nocy
ś
wiatło.
-
- Wiele osób
ś
pi przy zapalonym
ś
wietle - odparła Marguerite.
- Owszem, ale ty palisz a
ż
trzy lampy - nie ust
ę
pował Jace. Jego szare
oczy rozbłysły, mrugn
ą
ł do Amandy porozumiewawczo i u
ś
miechn
ą
ł si
ę
.
Dziewczyna poczuła jakie
ś
dziwne ciepło rozlewaj
ą
ce si
ę
po całym ciele.
ś
adna kobieta nie oparłaby si
ę
urokowi tego u
ś
miechu. Amanda widziała
go w takim nastroju tylko raz, dawno temu. Znów spu
ś
ciła oczy i z
westchnieniem sko
ń
czyła sałatk
ę
owocow
ą
.
W samym
ś
rodku wyja
ś
nie
ń
Terry'ego w gł
ę
bi domu rozległ si
ę
dzwonek
telefonu i Jace opu
ś
cił towarzystwo.
-
ś
eby cho
ć
raz nikt nie przeszkadzał nam w czasie posiłku - mrukn
ę
ła
Marguerite. - Zawsze co
ś
si
ę
dzieje. Zarz
ą
dca ma jakie
ś
kłopoty na
ranczo, s
ą
kłopoty w którym
ś
przedsi
ę
biorstwie, jaki
ś
facet chce
sprzeda
ć
traktor lub byka, albo kto
ś
z prasy prosi o wywiad. W zeszłym
tygodniu jakie
ś
pismo chciało wiedzie
ć
, czy Jace si
ę
ż
eni. Powiedziałam
im,
ż
e tak - dodała z nie ukrywan
ą
irytacj
ą
- i nie mog
ę
si
ę
doczeka
ć
,
kiedy kto
ś
podsunie mu ten artykuł pod nos!
Amanda
ś
miała si
ę
, a
ż
łzy spływały jej po policzkach.
- Jak mogła
ś
?
- O co chodzi? - Jace wła
ś
nie wrócił i słyszał t
ę
ostatni
ą
uwag
ę
.
Amanda pokr
ę
ciła głow
ą
i otarła łzy serwetk
ą
. Marguerite przybrała
niewinny wyraz twarzy.
- Znowu jaka
ś
katastrofa? - zapytała. - Czy
ś
wiat si
ę
zawali, je
ś
li zjesz w
spokoju jeden posiłek? Jace zmarszczył czoło.
- Chcesz przej
ąć
interes?
- Z najwi
ę
ksz
ą
ch
ę
ci
ą
- odparła Marguerite. - Natychmiast bym wszystko
sprzedała.
- I skazała mnie i Duncana na hodowl
ę
ró
ż
? - dra
ż
nił si
ę
z ni
ą
syn.
Marguerite poddała si
ę
.
- Gdyby
ś
my cho
ć
, raz zjedli razem cały posiłek, Jasonie...
- Nie wiedziałaby
ś
jak si
ę
zachowa
ć
-v
ż
artował Jace. - Przecie
ż
to si
ę
jeszcze nigdy nie zdarzyło.
- Kiedy
ż
ył twój ojciec, było jeszcze gorzej - przyznała. -Raz rzuciłam w
niego talerzem, kiedy w Bo
ż
e Narodzenie odszedł od stołu,
ż
eby
porozmawia
ć
ze swoim prawnikiem.
Jace u
ś
miechn
ą
ł si
ę
kpi
ą
co.
- A ja pami
ę
tam co było, kiedy wrócił - przypomniał i Marguerite Whitehall
zarumieniła si
ę
jak pensjonarka.
- A, wła
ś
nie t zacz
ę
ła Marguerite - chciałam... Nie sko
ń
czyła, bo weszła
Maria i oznajmiła,
ż
e dzwoni Tess i chce rozmawia
ć
z Jace’em.
- Mo
ż
e zamówisz specjalny telefon wmontowany w talerz? -
zaproponowała zło
ś
liwie Marguerite.
- Tdefon-widelec byłby jeszcze lepszy, mógłby
ś
jednocze
ś
nie je
ść
i
rozmawia
ć
.
Amanda wybuchn
ę
ła
ś
miechem. Whitehallowie maj
ą
niesamowite
poczucie humoru. Marguerite tak samo rozmawiała z m
ęż
em.
Pani Whitehall spojrzała na Terry’ego z figlarnym u
ś
miechem.
- Opowiedz mi o tych planach reklamowych, Terry. Nie podpisz
ę
co
prawda z tob
ą
kontraktu, ale przynajmniej w połowie rozmowy nie
pobiegn
ę
do telefonu.
Terry u
ś
miechn
ą
ł si
ę
, unosz
ą
c do ust bułeczk
ę
.
- Nie ma sprawy, pani Whitehall. Mamy mnóstwo czasu. B
ę
dziemy tu
przecie
ż
przez tydzie
ń
.
A przez ten czas, pomy
ś
lała Amanda, mo
ż
e uda ci si
ę
porozmawia
ć
z
Jace’em przez dziesi
ęć
minut. Ale nie powiedziała tego gło
ś
no.
Po kolacji, salon opustoszał Jace był na górze, a Marguerite zabrała
Terry'ego,
ż
eby pokaza
ć
mu swoj
ą
kolekcj
ę
figurek z nefrytu. Amanda
została sama.
Sko
ń
czyła kaw
ę
i odstawiła fili
ż
ank
ę
. Uznała,
ż
e lepiej b
ę
dzie znikn
ąć
,
nim wróci Jace. Nie chciała by
ć
z nim sam na sam.
Wyszła szybko do holu i znalazła si
ę
twarz
ą
w twarz z Jace’em. Zało
ż
ył
br
ą
zowozłoty krawat i wygl
ą
dał niesamowicie elegancko.
-
Uciekasz? - zapytał ostro patrz
ą
c na ni
ą
z niech
ę
ci
ą
.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Amanda zatrzymała si
ę
w pół kroku i patrzyła na niego bezradnie. Przy
Jasonie zawsze traciła pewno
ść
siebie.
- Wła
ś
nie... szłam na chwile do swego pokoju - wyj
ą
kała.
Jason podszedł bli
ż
ej i Amanda poczuła zapach jego wody kolo
ń
skiej.
- Po co? - zapytał ironicznie. - Po chusteczk
ę
?
- Raczej po tarcz
ę
i jaki
ś
miecz. -Amanda usiłowała
ż
artem pokry
ć
zdenerwowanie. Jason nie u
ś
miechn
ą
ł si
ę
.
- Nic si
ę
nie zmieniła
ś
- zauwa
ż
ył. - Wci
ąż
błaznujesz. - Obrzucił j
ą
oboj
ę
tnym spojrzeniem.
- Po co tu przyjechała
ś
? - zapytał lodowatym tonem.
- Duncan nalegał.
- Dlaczego? Przecie
ż
pracujesz dla Blacka?
- Jeste
ś
my wspólnikami - odparła. - Nie wiedziałe
ś
? Popatrzył na ni
ą
uwa
ż
nie.
- Jak ci si
ę
to udało? - zapytał pogardliwie. - Wła
ś
ciwie nic mnie to nie
obchodzi.
Amanda zrozumiała, do czego Jace zmierza i oblała si
ę
rumie
ń
cem.
- To wcale nie tak - odparła zduszonym głosem.
-
Czy
ż
by? Ja przynajmniej proponowałem ci co
ś
wi
ę
cej ni
ż
prac
ę
w
jakiej
ś
trzeciorz
ę
dnej firmie.
Twarz Amandy płon
ę
ła.
- Wła
ś
nie tak traktujesz kobiety. Jak zabawki, czekaj
ą
ce na półce,
ż
eby
kto
ś
je kupił.
- Tess nie jest zabawk
ą
- odparł z zamierzonym okrucie
ń
stwem.
- To bardzo dobrze o niej
ś
wiadczy - odparowała Amanda.
Jace wsadził r
ę
ce w kieszenie i przygl
ą
dał jej si
ę
uwa
ż
nie. Jego płon
ą
ce
oczy miały nowy i obcy wyraz, który zaniepokoił Amand
ę
.
- Zeszczuplała
ś
- zauwa
ż
ył. .Amanda wzruszyła ramionami.
- Ci
ęż
ko pracuj
ę
.
- A co takiego robisz? Sypiasz z szefem?
- Nie! - wybuchn
ę
ła Amanda. Pobladła, ale spojrzała mu prosto w twarz.
- Dlaczego mnie tak nienawidzisz? Czy ten byk był taki wa
ż
ny?
- Taki wspaniały okaz, a ty jeszcze pytasz! Nawet nie powiedziała
ś
:
przepraszam.
- Czy to by mu wróciło
ż
ycie? - zapytała ze smutkiem.
- Nie. - Szcz
ę
ka mu lekko drgn
ę
ła.
- Ale twoja niech
ęć
do mnie nie wpłynie negatywnie na współprac
ę
z
nasz
ą
agencj
ą
, nieprawda
ż
? - zapytała niespodziewanie Amanda.
- Boisz si
ę
,
ż
e szef nie zarobi? - ironizował Jace.
- Co
ś
w tym sensie.
Popatrzył na ni
ą
z zaci
ś
ni
ę
tymi ustami.
- Dlaczego nie powiesz mi prawdy? Duncan wcale ci
ę
tu nie zaprosił.
Przyjechała
ś
z własnej inicjatywy. - U
ś
miechn
ą
ł si
ę
zło
ś
liwie. -
Doskonale pami
ę
tam,
ż
e zawsze za nim latała
ś
. A teraz masz jeszcze
wi
ę
cej powodów.
W oczach jej pociemniało. Po tylu latach zebrała si
ę
wreszcie na
odwag
ę
.
- A id
ź
do diabła - powiedziała lodowatym tonem i z w
ś
ciekło
ś
ci
ą
spojrzała mu prosto w oczy. Jace patrzył na ni
ą
rozbawiony, ale i
zdziwiony.
-Co?
Nim zd
ąż
yła powtórzy
ć
, pojawił si
ę
Terry z Marguerite.
- A, tu jeste
ś
- ucieszył si
ę
Terry. Wła
ś
nie zako
ń
czył zwiedzanie domu. -
Posied
ź
jeszcze z nami. Za wcze
ś
nie,
ż
eby si
ę
kła
ść
do łó
ż
ka.
Jace zmru
ż
ył oczy i odwrócił si
ę
, zanim Amanda dostrzegła co
ś
, co
nagle pojawiło si
ę
w jego spojrzeniu.
- Znowu wychodzisz? - zapytała go uprzejmie Marguerite. - Idziecie
gdzie
ś
z Tess?
- Wychodzimy - odparł wymijaj
ą
co Jace i pocałował j
ą
w policzek. -
Dobranoc. Odwrócił si
ę
na pi
ę
cie i wyszedł. Terry spojrzał na Amand
ę
.
- Czy powiedziała
ś
mu to, co wydawało mi si
ę
,
ż
e powiedziała
ś
?
- Ja te
ż
chciałam o to zapyta
ć
- dodała Marguerite. Amanda weszła do
salonu, unikaj
ą
c ich spojrze
ń
.
- Zasłu
ż
ył sobie na to - mrukn
ę
ła. - Aroganckie bydl
ę
.
Marguerite za
ś
miała si
ę
zachwycona, starannie ukrywaj
ą
c tajemniczy
błysk, jaki pojawił si
ę
w jej oczach.
- Co jest mi
ę
dzy wami? - zapytał Terry. - Nigdy jeszcze nie widziałem,
ż
eby dwoje ludzi tak si
ę
nienawidziło.
- Moja matka nazwała kiedy
ś
Jace'a pastuchem - odparła Amanda. -
Bardzo go tym uraziła i nigdy jej tego nie wybaczył.
- Od tego czasu zacz
ą
ł nazywa
ć
Be
ę
i Amand
ę
damami - dodała
Marguerite i u
ś
miechn
ę
ła si
ę
. - To oczywi
ś
cie prawda. Amanda była i jest
dam
ą
, ale Jace miał co innego na my
ś
li.
Pó
ź
niej, ju
ż
na górze, w sypialni, nawiedziły Amand
ę
wspomnienia z
przeszło
ś
ci. Powtórne spotkanie z Jace'em odnowiło stare rany. Amanda
czuła, jak ból przeszywa jej serce na wskro
ś
. Wróciła pami
ę
ci
ą
do
owego pi
ą
tku sprzed siedmiu lat. Spaceruj
ą
c wzdłu
ż
płotu
oddzielaj
ą
cego pastwisko jej ojca od posiadło
ś
ci Whitehallów zobaczyła
Jace’a uje
ż
d
ż
aj
ą
cego swego czarnego rumaka. On te
ż
j
ą
zauwa
ż
ył i
podjechał bli
ż
ej.
- Szukasz Duncana? - zapytał chłodno.
- Nie, ciebie - sprostowała Amanda, spogl
ą
daj
ą
c na niego nie
ś
miało. -
Jutro wieczorem urz
ą
dzam przyj
ę
cie. Ko
ń
cz
ę
szesna
ś
cie lat.
Ju
ż
wtedy przygl
ą
dał jej si
ę
dziwnie i wprawiał w zakłopotanie. Tamtego
dnia czuła si
ę
taka szcz
ęś
liwa i nikt by si
ę
nie domy
ś
lił, z jakim trudem
zdobyła si
ę
na odwag
ę
i udała na poszukiwanie Jace'a. Z Duncanem
zawsze dobrze jej si
ę
rozmawiało. Z Jace'em znacznie trudniej.
Fascynował j
ą
, ale jednocze
ś
nie bardzo si
ę
go bała. Był ju
ż
m
ęż
czyzn
ą
,
a jego dojrzała zmysłowo
ść
budziła w niej nie znane wcze
ś
niej uczucia.
- No i co w zwi
ą
zku z tym? - zapytał oboj
ę
tnie. U
ś
miech znikn
ą
ł z jej
twarzy, a wraz z nim cała odwaga.
- Chciałam... chciałam zaprosi
ć
ci
ę
na moje urodziny - wyj
ą
kała.
Jace zapalił papierosa i przygl
ą
dał jej si
ę
uwa
ż
nie.
- A co twoja matka na to?
- Zgadza si
ę
- odparła bez wahania.
Nie wspomniała ani słowem o walce, jak
ą
musiała stoczy
ć
z Be
ą
,
ż
eby
zgodziła si
ę
na zaproszenie braci Whitehallów.
- Akurat - nie dał si
ę
zwie
ść
Jace.
Amanda odrzuciła na plecy swe srebrnoblond włosy.
- Przyjdziesz, Jason? - zapytała cicho, ryzykuj
ą
c,
ż
e narazi na szwank
swoj
ą
dum
ę
.
- Tylko ja? A Duncana nie zapraszasz?
- Oczywi
ś
cie, b
ę
d
ę
szcz
ęś
liwa goszcz
ą
c was obu, ale Duncan
powiedział,
ż
e nie przyjdziesz, je
ś
li nie otrzymasz specjalnego
zaproszenia - odparła zgodnie z prawd
ą
.
Jace westchn
ą
ł gł
ę
boko i wypu
ś
cił kł
ą
b dymu. Przygl
ą
dał si
ę
jej młodej,
pełnej oczekiwania twarzy.
- Przyjdziesz? - zapytała nie
ś
miało.
- Mo
ż
e - zabrzmiała enigmatyczna odpowied
ź
.
Spi
ą
ł konia i odjechał, pozostawiaj
ą
c j
ą
w niepewno
ś
ci.
Najdziwniejsze było to,
ż
e Jace przyszedł jednak na przyj
ę
cie wraz z
Duncanem, ubrany w elegancki ciemny garnitur i biał
ą
, jedwabn
ą
koszul
ę
z rubinowymi spinkami w mankietach. Wygl
ą
dał jak z
ż
urnala i,
ku
ż
alowi Amandy, natychmiast otoczył go rój dziewcz
ą
t.
Prawie wszystkie jej kole
ż
anki były pi
ę
kne, obyte i
ś
wiatowe. Zupełnie
nie
ś
wiatowa i przera
ż
aj
ą
co nie
ś
miała Amanda, mimo
ż
e przez cały
wieczór zajmował si
ę
ni
ą
Duncan, wci
ąż
szukała wzrokiem Jasona.
Nienawidziła swej biało-zidonej organdynowej sukienki. Skromny dekolt i
bufiaste r
ę
kawy na pewno nie wydałyby si
ę
Jace'owi ekscytuj
ą
ce. Poza
tym i tak, maj
ą
c dwadzie
ś
cia pi
ęć
lat, nie mógł by
ć
zainteresowany
szesnastolatk
ą
. Wiedziała o tym, ale marzyła,
ż
eby j
ą
zauwa
ż
ył.
Ta
ń
czyła z Duncanem i innymi chłopcami, cały czas
ś
ledz
ą
c wzrokiem
Jace'a. Tak bardzo chciała,
ż
eby cho
ć
raz z ni
ą
zata
ń
czył.
Zagrano ostatni taniec, spokojn
ą
melodi
ę
o utraconej miło
ś
ci, która
wydała si
ę
Amandzie bardzo odpowiednia do sytuacji. Jace nie poprosił
jej do ta
ń
ca. Wyci
ą
gn
ą
ł po prostu r
ę
k
ę
, a ona podała mu swoj
ą
. Nawet
sposób, w jaki ta
ń
czył, był podniecaj
ą
cy. Przyciskał jej ciało do swojego,
obejmuj
ą
c j
ą
w talii i płyn
ę
li leniwie w takt muzyki. Jeszcze dzi
ś
przypo-
minała sobie zapach jego wody kolo
ń
skiej i ciepło jego silnego ciała
przenikaj
ą
ce j
ą
poprzez materiał sukienki. Serce waliło jej jak młotem.
Ogarn
ę
ły j
ą
nowe, przera
ż
aj
ą
ce uczucia i poczuła, jak słabnie w jego
ramionach. Uczucia te były wyra
ź
nie widoczne w jej Wzniesionych ku
niemu oczach. Jace nagle przerwał taniec i chwyciwszy j
ą
za r
ę
k
ę
,
wyprowadził na ciemny taras.
- Czy to jest to, czego pragniesz? - zapytał gniewnie, przyciskaj
ą
c j
ą
mocno do siebie. - Chcesz sprawdzi
ć
, jakim jestem kochankiem?
- Jace, ja nie... - zacz
ę
ła protestowa
ć
Amanda, ale nie doko
ń
czyła
zdania, bo Jace mocno i zdecydowanie, celowo bole
ś
nie, zamkn
ą
ł jej
usta pocałunkiem. J
ę
kn
ę
ła, troch
ę
z bólu, troch
ę
ze strachu. Zrozumiała,
jak niebezpieczny mo
ż
e by
ć
flirt z do
ś
wiadczonym m
ęż
czyzn
ą
.
Przera
ż
ona poczuła, jak jego du
ż
a, ciepła dło
ń
przesuwa si
ę
z jej talii na
pier
ś
, łami
ą
c wszelkie opory.
- Jeste
ś
jak jedwab - szepn
ą
ł i odsun
ą
ł si
ę
lekko, by na ni
ą
popatrze
ć
. -
Spójrz na mnie - powiedział ochrypłym głosem. - Chc
ę
zobaczy
ć
twoj
ą
twarz.
Amanda uniosła ku niemu przera
ż
one oczy i próbowała odsun
ąć
jego
r
ę
k
ę
.
- Nie - szepn
ę
ła.
- Dlaczego? - zapytał, nie odrywaj
ą
c dłoni od dekoltu jej sukni. - Czy nie
po to mnie tu dzisiaj zaprosiła
ś
, Amando? Chciała
ś
zobaczy
ć
, czy
pastuch potrafi si
ę
kocha
ć
jak d
ż
entelmen?
Z oczami błyszcz
ą
cymi od łez upokorzenia wyrwała si
ę
z jego ramion.
- Co, prawda w oczy kole? - zapytał ze
ś
miechem i zapalił spokojnie
papierosa. - Mo
ż
e ci
ę
rozczaruj
ę
, ale nie jestem ju
ż
zwykłym pastuchem.
Teraz jestem wła
ś
cicielem ziemskim. Nie tylko spłaciłem Casa Verde, ale
mam zamiar uczyni
ć
z niej wzorow
ą
farm
ę
. B
ę
d
ę
miał najwi
ę
ksz
ą
posiadło
ść
w całym Teksasie. A wtedy, by
ć
mo
ż
e, dam ci jeszcze jedn
ą
szans
ę
. - Popatrzył na ni
ą
taksuj
ą
cym spojrzeniem. - B
ę
dziesz jednak
musiała troch
ę
uty
ć
. Jeste
ś
za chuda.
Zabrakło jej słów, ale na szcz
ęś
cie pojawił si
ę
Duncan i wybawił j
ą
z
opresji. Nigdy ju
ż
nie zaprosiła Jace'a na
ż
adne przyj
ę
cie i unikała go jak
mogła. Jace'owi to nie przeszkadzało. Amanda cz
ę
sto podejrzewała,
ż
e
on naprawd
ę
jej nienawidzi.
Tej nocy Amanda bardzo kiepsko spała, niepokojona złymi snami,
których po obudzeniu nie mogła sobie przypomnie
ć
. Przed za
ś
ni
ę
ciem
nie zamkn
ę
ła okna i teraz w pokoju było chłodno. Narzuciła na siebie
stary, niebieski szlafrok. Z
ż
alem pomy
ś
lała o przyozdobionych futerkiem
atłasowych pomiarach, jakie kiedy
ś
nosiła. No, có
ż
, takie jest
ż
ycie,
pomy
ś
lała wzruszaj
ą
c ramionami.
Kto
ś
zapukał do drzwi i Amanda, my
ś
l
ą
c ze to Maria, boso poszła
otworzy
ć
. W drzwiach stał u
ś
miechni
ę
ty Duncan.
- Dzie
ń
dobry - powitał j
ą
wesoło.
- Duncan! - krzykn
ę
ła Amanda i nie zwa
ż
aj
ą
c na konwenanse rzuciła mu
si
ę
w ramiona.
- T
ę
skniła
ś
za mn
ą
, co? - szepn
ą
ł jej wprost do ucha, był bowiem tylko
odrobin
ę
wy
ż
szy. - Przez pół roku nie dostałem od ciebie nawet kartki.
- My
ś
lałam,
ż
e ci na tym nie zale
ż
y - mrukn
ę
ła Amanda.
- Dlaczego? To przecie
ż
nie był mój byk.
- Jasne. Byk był mój - dobiegł j
ą
zza pleców Duncana ostry głos i
Amanda mimo woli zesztywniała.
Wyrwała si
ę
z obj
ęć
Duncana i spojrzała na Jace'a. Był w drogich, ale
spłowiałych d
ż
insach i szarej koszuli, idealnie harmonizuj
ą
cej z barw
ą
jego oczu. Na głowic miał oczywi
ś
cie swój stary, czarny kapelusz.
- Dzie
ń
dobry, Jace - powiedziała z lodowat
ą
słodycz
ą
. - Zapomniałam ci
wczoraj podzi
ę
kowa
ć
za gor
ą
ce powitanie.
- Nie wysilaj si
ę
, moja damo.
- Mam na imi
ę
Amanda. Mo
ż
esz te
ż
mówi
ć
do mnie panno Carson, albo:
hej, ty, ale nie mów do mnie: damo. Nie lubi
ę
tego.
- W towarzystwie jeste
ś
odwa
ż
na. Ciekaw jestem, co zostanie z twojej
odwagi, jak b
ę
dziemy sam na sam.
- Radz
ę
najpierw sprawdzi
ć
, czy jeste
ś
ubezpieczony na
ż
ycie, dobrze? -
odparowała Amanda z jadowitym u
ś
miechem.
- Ej, ludzie, nie psujcie pi
ę
knego poranka. W dodatku jeszcze nie
jedli
ś
my
ś
niadania.
- Naprawd
ę
? - zapytała Amanda. - Twój brat ugryzł mnie ju
ż
co najmniej
dwa razy. Oczy Jace'a ciskały skry jak bryłki lodu.
- Uwa
ż
aj, kochanie, bo oberwiesz.
- Bardzo prosz
ę
, nie kr
ę
puj si
ę
- odwa
ż
nie podj
ę
ła wyzwanie.
- W stosownym czasie i o odpowiedniej porze. Jak poszło spotkanie? -
zwrócił si
ę
do Duncana.
- Jenkins jest zainteresowany - rzekł z u
ś
miechem młodszy brat. - Chyba
połkn
ą
ł haczyk. Jutro da nam zna
ć
. A czy Black wyja
ś
nił ci, co ich
agencja mo
ż
e zrobi
ć
w sprawie reklamy naszego przedsi
ę
wzi
ę
cia na
Florydzie?
- Tylko ogólnie - odparł Jace. Wyj
ą
ł papierosa i zapalił go złot
ą
zapalniczk
ą
. Amanda przypomniała sobie Bo
ż
e Narodzenie, kiedy dostał
j
ą
od ojca.
- Co o tym my
ś
lisz? - nalegał Duncan.
- Na razie za mało wiem. O wiele za mało.
- Zapowiada si
ę
pracowity tydzie
ń
- westchn
ą
ł Duncan.
- Dla niektórych mo
ż
e by
ć
a
ż
za pracowity
- brzmiała zdecydowana odpowied
ź
, a para srebrzystoszarych oczu
spojrzała wprost w oczy Amandy.
- A je
ś
li nasza dama nie zrezygnuje ze swoich zło
ś
liwo
ś
ci, to Black
zabierze swój kontrakt do San Antonio bez mojego podpisu.
Amanda była w
ś
ciekła. Zdawała sobie spraw
ę
,
ż
e to nie jest tylko czcza
pogró
ż
ka. Niech
ęć
Jasona do niej na pewno zawa
ż
y na ocenie ich
propozycji. Jace nigdy nie blefował. Nie musiał. Zawsze osi
ą
gał to,
czego chciał.
- Ale
ż
Jace - próbował załagodzi
ć
sytuacj
ę
Duncan.
- Spiesz
ę
si
ę
- przerwał mu Jace. - Zajrzyj do mnie po
ś
niadaniu. Poka
żę
ci nowego byczka.
- Mog
ę
wzi
ąć
ze sob
ą
Amand
ę
? - zapytał Duncan.
- Nie chciałbym go straci
ć
- ostrzegł zimno Jace i ruszył ku schodom.
Amanda z gniewem spojrzała na muskularne plecy oddalaj
ą
cego si
ę
m
ęż
czyzny.
- Chciałabym,
ż
eby spadł z tych schodów - mrukn
ę
ła.
- Jace nigdy si
ę
nie przewraca - przypomniał jej Duncan. - Ale
ż
si
ę
zmieniła
ś
! Kiedy
ś
mu si
ę
tak nie stawiała
ś
.
- Mam dwadzie
ś
cia trzy lata i nie zamierzam słu
ż
y
ć
mu za wycieraczk
ę
-
o
ś
wiadczyła wynio
ś
le Amanda.
Duncan skin
ą
ł głow
ą
i Amandzie wydało si
ę
,
ż
e dostrzegła w jego
oczach cie
ń
aprobaty.
- Ubierz si
ę
i zejd
ź
na dół. Chciałbym dowiedzie
ć
si
ę
czego
ś
o
proponowanej przez was kampanii reklamowej - powiedział.
- Czy Tess i jej ojciec te
ż
musz
ą
si
ę
z tym zapozna
ć
? - zapytała nagle
Amanda.
- Tess! Zupełnie o niej zapomniałem. T
ę
przeszkod
ę
we
ź
miemy pó
ź
niej.
Jace i ja mamy wi
ę
ksze udziały ni
ż
Andersenowie, wi
ę
c nasz głos b
ę
dzie
decyduj
ą
cy.
- Jace we
ź
mie ich stron
ę
- oznajmiła z przekonaniem Amanda.
- Nie b
ą
d
ź
taka pewna. Jestem nawet gotów si
ę
zało
ż
y
ć
- dodał
tajemniczo. - Ubieraj si
ę
, szkoda traci
ć
czas.
- Tak jest! - zasalutowała Amanda.
Pó
ź
nym popołudniem Duncan zabrał go
ś
ci na konn
ą
przeja
ż
d
ż
k
ę
. Terry,
jako pocz
ą
tkuj
ą
cy je
ź
dziec, dostał wierzchowca spokojnego i łagodnego.
Otoczone biało-zielonym płotem ogromne ranczo było wyra
ź
nie
znakomicie prowadzone.
- Jace ma komputer, w którym zmieszcz
ą
si
ę
dane dotycz
ą
ce ponad stu
tysi
ę
cy sztuk bydła - wyja
ś
nił Duncan Terry’emu. - Hodujemy zarówno
bydło czystej rasy, jak i krzy
ż
ówki. A je
ś
li chodzi o pasz
ę
, jeste
ś
my
całkowicie samowystarczalni.
Terry słuchał z otwartymi szeroko oczami. Nie miał poj
ę
cia o hodowli, ale
Amanda, która znała i kochała tu ka
ż
dy kamie
ń
, słuchała z
zainteresowaniem.
- Pami
ę
tasz tego starego byka twojego ojca, który biegał za psami? -
rozmarzyła si
ę
.
- Po tym, jak stratował jej spaniela, matka wci
ąż
odgra
ż
ała si
ę
,
ż
e
sprzeda go rze
ź
nikowi. Po
ś
mierci ojca spełniła sw
ą
gro
ź
b
ę
- dodał
Duncan. - Najlepszej jako
ś
ci wołowina warto
ś
ci ponad sto tysi
ę
cy
dolarów. Zjedli
ś
my go. Strasznie m
ś
ciwa kobieta z mojej matki.
- I Jace nie próbował jej przeszkodzi
ć
? - zapytała z niedowierzaniem
Amanda.
- Nie miał o niczym poj
ę
cia - za
ś
miał si
ę
Duncan. - Matka kazała mi
trzyma
ć
j
ę
zyk za z
ę
bami. Jace cz
ę
sto je
ź
dził na inne rancza, wi
ę
c nawet
nie zauwa
ż
ył braku tego byka.
- A co si
ę
stało, jak si
ę
w ko
ń
cu dowiedział?
- Po prostu wybuchn
ą
ł
ś
miechem - wyja
ś
nił Duncan.
- Przecie
ż
to tyle pieni
ę
dzy... - Amanda uniosła brwi.
- To dziwne, jak inaczej Jace zachowuje si
ę
w twojej obecno
ś
ci -
zauwa
ż
ył Duncan. - Staje si
ę
bardzo agresywny.
Amanda odwróciła si
ę
, unikaj
ą
c jego spojrzenia.
- Miałe
ś
nam pokaza
ć
nowego byka - zmieniła temat.
- Ale
ż
oczywi
ś
cie. Jed
ź
cie za mn
ą
.
Sp
ę
d trwał w najlepsze. W hałasie, kurzu, pal
ą
cym sło
ń
cu i przy
okrzykach zaganiaczy badano setki ciel
ą
t. Jace Whitehall nadzorował
cał
ą
akcj
ę
. Był teraz bogaty, jego
ż
yłka do interesów dała mu eleganckie
biuro w centrum Victorii i do ko
ń
ca
ż
ycia mógłby nie wkłada
ć
spłowiałych
d
ż
insów i wypłowiałego kapelusza. I w istocie człowiekowi z jego pozycj
ą
to nie uchodziło, ale on nie dbał o konwenanse. Kochał prac
ę
na
ś
wie
ż
ym powietrzu, nie potrafił usiedzie
ć
za biurkiem.
Jace od razu zauwa
ż
ył zbli
ż
aj
ą
c
ą
si
ę
Amand
ę
i ju
ż
z daleka wida
ć
było
wrogo
ść
w jego spojrzeniu. Amanda wyprostowała si
ę
dumnie i z
wysiłkiem przybrała oboj
ę
tny wyraz twarzy. Nie chciała dopu
ś
ci
ć
, aby
spostrzegł, jak bardzo dra
ż
ni j
ą
jego niech
ęć
.
- Nie daj si
ę
sprowokowa
ć
, Mandy - szepn
ą
ł Duncan.- Jace zaczepia, ci
ę
tylko z przyzwyczajenia, a nie ze zło
ś
liwo
ś
ci. Naprawd
ę
chodzi mu o
umy
ś
lne dokuczenie ci.
- Nie pozwol
ę
mu ju
ż
nigdy na
ż
adne zaczepki - odparła Amanda. - Nie
obchodzi mnie, czy dokucza mi naumy
ś
lnie, czy nie.
- A wi
ę
c wojna?
- Armaty gotowe.
- Przyjechałem zobaczy
ć
ciel
ę
ta! - zawołał Duncan do brata.
Jace zeskoczył z płotu i ocieraj
ą
c r
ę
kawem pot z czoła zbli
ż
ył si
ę
ku nim.
- Musiałe
ś
przyprowadzi
ć
delegacj
ę
? - zapytał, patrz
ą
c znacz
ą
co na
Amand
ę
i Terry’ego.
- Rozwa
ż
ali
ś
my nawet mo
ż
liwo
ść
wynaj
ę
cia autobusu i przywiezienia
całej słu
ż
by - oznajmiła zuchwale Amanda.
- Skoro jeste
ś
taka odwa
ż
na, to zejd
ź
z konia i chod
ź
tutaj -
zaproponował zimno Jace.
- Jestem uczulona na traw
ę
- odparła. - Na kurz te
ż
. Okropnie. '
- Uparte dziecko - za
ś
miał si
ę
Duncan.
- Jak ty wytrzymujesz w tym kurzu i upale? - zdziwił si
ę
Terry. - No i ten
hałas!
- Kwestia przyzwyczajenia - wyja
ś
ni Jace. -I konieczno
ś
ci. To nie jest
łatwa praca.
- Ju
ż
nigdy nie b
ę
d
ę
narzekał na ceny wołowiny - obiecał Terry,
przygl
ą
daj
ą
c si
ę
ci
ęż
kiej pracy robotników.
- Cze
ść
, Happy - zawołała Amanda do starszego, siwego kowboja.
- Cze
ść
, Mandy- powitał j
ą
bezz
ę
bnym u
ś
miechem Happy, zsuwaj
ą
c z
czoła stary, wytłuszczony kapelusz.
- Przyszła
ś
nam pomóc?
- Tylko je
ś
li dostan
ę
potem soczysty befsztyk - za
ż
artowała Amanda.
Happy był kiedy
ś
ulubionym pracownikiem jej ojca.
- Jak si
ę
miewa mama? - zapytał Happy.
- W porz
ą
dku, dzi
ę
kuj
ę
- odparła Amanda, nie zwracaj
ą
c uwagi na
ironiczny u
ś
mieszek Jace'a.
- Miło było ci
ę
znów zobaczy
ć
. No to wracam do roboty - dodał
zauwa
ż
aj
ą
c znacz
ą
ce spojrzenie Jace'a.
- I to natychmiast - rzucił zimno Jace.
- To moja wina, Jace - powiedziała cicho Amanda. To ja go zawołałam.
Jace zignorował jej słowa.
- Poka
ż
Blackowi araby - zwrócił si
ę
do brata.
-Mo
ż
e si
ę
nawet przejecha
ć
, je
ś
li jego ciało to wytrzyma - dodał
spogl
ą
daj
ą
c na Terry'ego, który poruszył si
ę
w strzemionach z tłumionym
j
ę
kiem.
- Dzi
ę
kuj
ę
, ch
ę
tnie - zgodził si
ę
Terry przez zaci
ś
ni
ę
te z
ę
by.
- Lepiej si
ę
nie forsuj - poradził mu ju
ż
łagodniej Jace. - Po dzisiejszej
je
ź
dzie i tak b
ę
dzie ci
ę
wszystko bolało.
- Dzi
ę
kuj
ę
- odparł tym razem szczerze Terry.
- Chyba rzeczywi
ś
cie na dzisiaj mi wystarczy.
- No to wracamy! - zawołał Duncan, spinaj
ą
c swego wierzchowca. -
Ś
cigamy si
ę
, Amando?
- Stój! - Głos Jace'a przebił si
ę
przez ryki bydła. Amanda omal nie
wypadła z siodła, kiedy Jace zdecydowanym ruchem chwycił jej konia za
uzd
ę
.
- Nie ma mowy o wy
ś
cigach - oznajmił tonem nie znosz
ą
cym sprzeciwu.
- Ona zbyt cz
ę
sto ulega wypadkom.
- Jak sobie
ż
yczysz! - Duncana najwyra
ź
niej rozbawiły słowa brata.
- Nie jestem dzieckiem - zaprotestowała Amanda.
Jace spojrzał jej prosto w oczy i Amanda dostrzegła w jego spojrzeniu
co
ś
dziwnego, fascynuj
ą
cego i elektryzuj
ą
cego zarazem.
Zmienił si
ę
na twarzy i pu
ś
cił uzd
ę
.
- Gdyby kto
ś
mnie szukał, wy
ś
lij słu
żą
cego - polecił bratu i nie zwracaj
ą
c
ju
ż
na nich uwagi wrócił do swoich zaj
ęć
.
W drodze powrotnej Duncan nie odezwał si
ę
ani słowem, ale z jego
twarzy nie schodził znacz
ą
cy u
ś
mieszek. Amanda cieszyła si
ę
,
ż
e Terry
zbyt zaj
ę
ty jest swymi obolałymi mi
ęś
niami, by zwraca
ć
uwag
ę
na to, co
si
ę
dzieje wokół niego. Na samo wspomnienie spojrzenia, jakim obrzucił
j
ą
Jace, serce zaczynało jej szybciej bi
ć
. Nie było w nim pogardy ani
nienawi
ś
ci. Był tylko dziki, z trudem skrywany głód. Amanda była
przera
ż
ona tym, co wyczytała we wzroku Jace'a. Od swego
katastrofalnego przyj
ę
cia urodzinowego trzymała si
ę
od niego z daleka.
Dopiero teraz zrozumiała naprawd
ę
, co ni
ą
powodowało. Nigdy nie
do
ś
wiadczyła owej nami
ę
tno
ś
ci, która powoduje,
ż
e kobiety goni
ą
za
m
ęż
czyznami. Tylko Jace budził w niej to niezwykłe, gwałtowne uczucie,
ale zdawała sobie spraw
ę
,
ż
e za
ż
adn
ą
cen
ę
nie mo
ż
e pozwoli
ć
, by to
odkrył. Miałby wtedy znakomity pretekst, by odpłaci
ć
jej za wszystkie
wyimaginowane krzywdy, a jej uczucie uczyniłoby j
ą
wobec niego
całkiem bezradn
ą
.
Terry sp
ę
dził reszt
ę
popołudnia unikaj
ą
c najmniejszego ruchu. Drzemał
wyci
ą
gni
ę
ty wygodnie na le
ż
aku nad basenem, w cieniu magnolii. Obok,
pod parasolem, Amanda rozmawiała Duncanem. Miała na sobie
bladozielon
ą
, dług
ą
do kostek, wygodn
ą
sukni
ę
, wydekoltowan
ą
i
rozci
ę
t
ą
po bokach. Była to pami
ą
tka po dawnych, lepszych czasach,
kiedy jeszcze mogła sobie pozwoli
ć
na takie luksusy.
Wokół basenu kwitły krzewy oraz ró
ż
owe, białe i czerwone ró
ż
e - duma i
rado
ść
Marguerite.
- Co naprawd
ę
my
ś
lisz o naszym planie kampanii reklamowej? -
zapytała Amanda Duncana.
- Mnie si
ę
podoba, ale musimy poczeka
ć
na opini
ę
Jace'a. Nie jest on
szczególnie przekonany do całego przedsi
ę
wzi
ę
cia, ale rozumie,
ż
e
niełatwo b
ę
dzie namówi
ć
ludzi do zamieszkania w gł
ę
bi Florydy. Blisko
ść
pla
ż
y jest zawsze czym
ś
atrakcyjnym.
- Na pewno damy sobie z tym rad
ę
- odparła z przekonaniem Amanda.
- Czy to jest ta sama nie
ś
miała dziewczyna, która wyjechała st
ą
d par
ę
lat
temu? - zapytał z u
ś
miechem Duncan. - Panno Carson, bardzo si
ę
pani
zmieniła. Zauwa
ż
yłem to ju
ż
pół roku temu, ale teraz ró
ż
nica jest jeszcze
wi
ę
ksza.
- Naprawd
ę
tak si
ę
zmieniłam? - zdziwiła si
ę
Amanda.
- Twój stosunek do Jace'a jest inny. Doprowadzasz go do w
ś
ciekło
ś
ci.
- Nie zauwa
ż
yłam. - Amanda oblała si
ę
rumie
ń
cem.
- Ja tak.
- Dlaczego tak ci na tym zale
ż
ało,
ż
ebym przyjechała razem z Terrym? -
zapytała bez ogródek.
- Kiedy
ś
ci .powiem - obiecał jej Duncan. - Na razie ciesz si
ę
sło
ń
cem.
- Chyba pójd
ę
pomóc Marguerite wypisywa
ć
zaproszenia na przyj
ę
cie -
oznajmiła, podnosz
ą
c si
ę
z fotela.
Podeszła do drzwi obro
ś
ni
ę
tych kaskadami białych ró
ż
. Mimowolnie
si
ę
gn
ę
ła po jedn
ą
z nich, kiedy nagle usłyszała warkot silnika.
Z siedzenia dla pasa
ż
era wyskoczył Jace. Z jego r
ę
ki, owini
ę
tej jakim
ś
cienkim, niebieskim materiałem, płyn
ę
ła krew.
- Wracaj do obór - krzykn
ą
ł do kierowcy. - Duncan odwiezie mnie z
powrotem. Kierowca zawrócił i odjechał. Amanda wpatrywała si
ę
w
krwawi
ą
c
ą
mocno ran
ę
.
- Zraniłe
ś
si
ę
- powiedziała z niedowierzaniem, jakby to było co
ś
niemo
ż
liwego.
- Je
ś
li masz zamiar zemdle
ć
, to raczej ust
ą
p mi z drogi.
- Nie zemdlej
ę
- o
ś
wiadczyła zdecydowanie Amanda. - Pozwól,
ż
e ci
ę
opatrz
ę
. Jedn
ą
r
ę
k
ą
nic nie zdziałasz.
- Dla mnie to nie pierwszyzna - odparł Jace, id
ą
c za ni
ą
do łazienki na
parterze.
- Nie w
ą
tpi
ę
. Ju
ż
widz
ę
, jak opatrujesz sobie ran
ę
na plecach.
- Ty mała
ż
mijo - warkn
ą
ł.
- Nie obra
ż
aj mnie, bo zało
żę
ci banda
ż
na lew
ą
stron
ę
.
Amanda wprowadziła Jace'a do łazienki i podsun
ę
ła mu stołek. Jace
usiadł, zdj
ą
ł z głowy kapelusz i rzucił go na podłog
ę
.
Przygl
ą
dał si
ę
, jak Amanda, nachylona nad apteczk
ą
, szuka banda
ż
y i
ś
rodków dezynfekuj
ą
cych. Jego oczy w
ę
drowały po jej szczupłym ciele,
przylgn
ę
ły do delikatnych, długich, wij
ą
cych si
ę
włosów.
- Wodna nimfa – mrukn
ą
ł. Amanda spojrzała na niego, zaszokowana t
ą
dziwn
ą
uwag
ą
i zaczerwieniła si
ę
.
- Nie odpowiadała ci k
ą
piel w moim basenie? -zapytał.
- Nie chciałam kusi
ć
Terry'ego - u
ś
miechn
ę
ła si
ę
Amanda, zwil
ż
aj
ą
c
wod
ą
kawałek gazy. - B
ę
dziesz musiał zdj
ąć
koszul
ę
- dodała
niepotrzebnie.
- Tess by mi pomogła - zauwa
ż
ył znacz
ą
co.
- Tess le
ż
ałaby na podłodze, zemdlona - nie dała si
ę
sprowokowa
ć
Amanda. Ten flirt dziwił j
ą
i niepokoił. Było to co
ś
nowego,
podniecaj
ą
cego i odrobin
ę
przera
ż
aj
ą
cego. - Wiesz,
ż
e nie znosi widoku
krwi.
Jace za
ś
miał si
ę
cicho i zsun
ą
ł z ramion zakurzon
ą
i poplamion
ą
krwi
ą
koszul
ę
.
Amanda, ze zwil
ż
on
ą
gaz
ą
w r
ę
ku, odwróciła si
ę
ku niemu i zamarła.
Wpatrywała si
ę
jak zaczarowana w jego opalony, muskularny tors,
pokryty g
ę
stwin
ą
czarnych, kr
ę
conych włosów. Czuła przyspieszone
bicie serca i była w
ś
ciekła na siebie za tak
ą
reakcj
ę
. Był taki m
ę
ski,
ż
e
patrz
ą
c na niego czuła si
ę
słaba i bezradna.
- Dlaczego tak mi si
ę
przygl
ą
dasz? - zapytał cicho Jace.
- Przepraszam - wymamrotała zupełnie bez sensu i pochyliła si
ę
sztywno, by obmy
ć
dług
ą
, poszarpan
ą
ran
ę
powy
ż
ej łokcia. - Gł
ę
boka -
stwierdziła.
- Wiem. Nie rób zb
ę
dnych uwag, tylko j
ą
oczy
ść
- odgryzł si
ę
, t
ęż
ej
ą
c
przy najl
ż
ejszym dotkni
ę
ciu.
- Trzeba j
ą
zszy
ć
- upierała si
ę
Amanda.
- Jak i kilka poprzednich, a przecie
ż
nie umarłem.
- Mam nadziej
ę
,
ż
e przynajmniej byłe
ś
szczepiony przeciw t
ęż
cowi.
- Chyba
ż
artujesz.
Miał racj
ę
, o
ś
mieszyła si
ę
podejrzewaj
ą
c go o tak
ą
głupi
ą
nieodpowiedzialno
ść
. Sko
ń
czyła oczyszczanie rany i wzi
ę
ła pojemnik ze
ś
rodkiem dezynfekuj
ą
cym.
- Polej ran
ę
, a nie mnie całego - ostrzegł Jace, widz
ą
c, jak gwałtownie
potrz
ą
sa pojemnikiem.
- Powinnam ci
ę
obla
ć
jodyn
ą
. Dopiero by ci
ę
zabolało - dodała z
nieprzyjemnym u
ś
miechem.
- Nie radz
ę
. Mógłbym ci
ę
niemile zaskoczy
ć
. Amanda zignorowała t
ę
zawoalowan
ą
gro
ź
b
ę
i zaj
ę
ła si
ę
banda
ż
owaniem rany.
- Powiniene
ś
jednak pokaza
ć
to lekarzowi - powtórzyła.
- Je
ś
li po twoich amatorskich wysiłkach zacznie zielenie
ć
, to na pewno to
zrobi
ę
- obiecał.
Amanda spojrzała mu w oczy i zamiast gro
ź
by zobaczyła w nich
u
ś
miech.
- Krew mi si
ę
burzy, jak na ciebie patrz
ę
, Jasie Whitehall! - warkn
ę
ła.
Wypadło ostrzej, ni
ż
zamierzała.
-
Ś
wi
ę
te słowa, panno Carson - odparł uprzejmie, obserwuj
ą
c, jak na jej
twarzy wykwitaj
ą
rumie
ń
ce.
- Nie to miałam na my
ś
li! - zaprotestowała bez zastanowienia.
- Czy
ż
by?
Amanda odwróciła si
ę
i zacz
ę
ła chowa
ć
lekarstwa do apteczki. Nie
chciała na niego patrze
ć
. To było zbyt niebezpieczne.
- Ksi
ęż
niczka w łachmanach - skomentował, bystrym okiem oceniaj
ą
c
wiek jej sukienki. - Czy twojego wspornika nie sta
ć
na lepsze stroje dla
ciebie?
Amanda zamarła w bezruchu.
- On nie kupuje mi ubra
ń
.
- Akurat w to uwierz
ę
- odparł zimno Jace. - Te twoje kostiumy to
ż
adne
starocie. Najnowsza moda, mała, a ty przecie
ż
tyle nie zarabiasz.
- One naprawd
ę
nie s
ą
nowe! - krzykn
ę
ła zrozpaczona. - Kupuj
ę
rzeczy
proste i dobrze skrojone, Jace, takie ubrania nie wychodz
ą
szybko z
mody!
Wzruszył ramionami, jakby znudziła go ta rozmowa i si
ę
gn
ą
ł po koszul
ę
.
- Niezłe tłumaczenie, moja damo.
- Przesta
ń
mnie tak nazywa
ć
- wycedziła przez z
ę
by. - Dlaczego nie
mo
ż
esz tak jak Duncan zaakceptowa
ć
mnie tak
ą
, jaka jestem, bez
wyobra
ż
ania sobie o mnie jakich
ś
niestworzonych rzeczy?
- Bo nie jestem i nigdy nie bytem Duncanem. Wci
ąż
go chcesz? To
dlatego przyjechała
ś
razem z Blackiem?
- W porz
ą
dku! - wybuchn
ę
ła Amanda. - Owszem, chc
ę
go. Chodzi mi o
jego pieni
ą
dze. Chc
ę
wyj
ść
za niego za m
ąż
, ukra
ść
mu cały maj
ą
tek i
kupi
ć
wszystkim moim przyjaciółkom filtra gronostajowe! Cieszysz si
ę
?
- Pr
ę
dzej znajdziesz si
ę
w piekle, ni
ż
wyjdziesz za mojego brata -
oznajmił z lodowatym spokojem.
- Dlaczego tak mnie nienawidzisz? - zapytała cicho Amanda.
- Dobrze wiesz, dlaczego. - Jego oczy pociemniały. Amanda spu
ś
ciła
wzrok.
- To było dawno temu - przypomniała. -1 nie jest to przyjemne
wspomnienie.
- Dlaczego? - warkn
ą
ł, mn
ą
c trzyman
ą
w r
ę
ce koszul
ę
. - To by
rozwi
ą
zało wszystkie twoje problemy. Ty i ta twoja wstr
ę
tna matka
byłyby
ś
cie urz
ą
dzone na całe
ż
ycie.
- Musiałabym tylko zrezygnowa
ć
z szacunku dla samej siebie -
mrukn
ę
ła, spogl
ą
daj
ą
c mu prosto w oczy. - Nie b
ę
d
ę
niczyj
ą
kochank
ą
,
Jasonie, a ju
ż
na pewno nie twoj
ą
.
Wygl
ą
dał, jakby dostał w twarz, jego oczy straciły cały blask.
- Kochank
ą
? - warkn
ą
ł. Amanda uniosła dumnie głow
ę
.
- A jak okre
ś
liłby
ś
nasze stosunki? - zapytała. - Proponowałe
ś
mi,
ż
ebym
z tob
ą
zamieszkała!
- Owszem, ze mn
ą
- odparł. - W tym domu. To dom mojej matki, do
cholery! Czy my
ś
lisz,
ż
e jej poczucie przyzwoito
ś
ci pozwoliłoby na co
ś
takiego? Proponowałem ci mał
ż
e
ń
stwo, Amando. Miałem w kieszeni
pier
ś
cionek, ale nie zd
ąż
yłem ci go nawet pokaza
ć
.
Amandzie wydawało si
ę
,
ż
e
ż
ycie z niej ucieka. Jej ciało przeszył nagły,
niezno
ś
ny ból. Mał
ż
e
ń
stwo! Mogła by
ć
ż
on
ą
Jasona Whitehalla,
mieszka
ć
z nim i dzieli
ć
wszystko... mo
ż
e nawet urodziłaby mu ju
ż
syna...
Oczy zaszły jej łzami. Jace zauwa
ż
ył to i na jego twarzy pojawił si
ę
okrutny, zimny u
ś
miech.
-
ś
ałujesz, co? Zaczynałem ju
ż
wtedy odnosi
ć
sukcesy. Pierwsze
inwestycje przynosiły zyski. Nawet si
ę
nad tym nie zastanowiła
ś
.
Popatrzyła
ś
na mnie i zatrzasn
ę
ła
ś
mi drzwi przed nosem. Twoje
szcz
ęś
cie,
ż
e nie rozwaliłem tych drzwi.
- Spodziewałam si
ę
tego - przyznała. Serce jej si
ę
krajało. - Nawet bym
nie miała o to pretensji. Ale byłe
ś
taki w
ś
ciekły, Jace. Po prostu fizycznie
si
ę
ciebie bałam. Dlatego uciekłam.
- Bała
ś
si
ę
mnie? Dlaczego? Amanda odwróciła wzrok.
- Byłe
ś
taki brutalny na moich urodzinach - przypomniała mu, rumieni
ą
c
si
ę
. - Nawet nie wyobra
ż
asz sobie, jak młode dziewczyny boj
ą
si
ę
takich
m
ęż
czyzn.
Wszystko, co fizyczne, jest takie tajemnicze i nieznane. Byłe
ś
du
ż
o ode
mnie starszy i do
ś
wiadczony, Kiedy tak po prostu poprosiłe
ś
,
ż
ebym z
tob
ą
zamieszkała, przypomniał mi si
ę
tamten wieczór. Zapadła długa,
przykra cisza.
- Zraniłem ci
ę
, prawda? - zapytał cicho, wpatruj
ą
c si
ę
w jej plecy. -
Zrobiłem to specjalnie. Duncan powiedział,
ż
e zaprosiła
ś
mnie tylko
przez grzeczno
ść
, bo w rzeczywisto
ś
ci nie mo
ż
esz znie
ść
mojego
widoku. Dodał jeszcze,
ż
e twoim zdaniem nawet nie wiedziałbym, co
zrobi
ć
z kobiet
ą
.
Amanda odwróciła si
ę
ku niemu z ogromnym zdziwieniem.
- Nie powiedziałam mu, dlaczego ci
ę
zaprosiłam - odparła i spu
ś
ciła
głow
ę
. -A je
ż
eli chodzi o tamto... Po prostu
ż
artowałam. Ludzie cz
ę
sto
ż
artuj
ą
z rzeczy, których si
ę
boj
ą
. Bałam si
ę
ciebie, ale cz
ę
sto marzyłam
o tym,
ż
eby
ś
mnie pocałował. - Odwróciła głow
ę
.
- W marzeniach było to mniej brutalne ni
ż
w rzeczywisto
ś
ci. - Wzruszyła
ramionami i roze
ś
miała si
ę
cicho,
ż
eby ukry
ć
ból. - Teraz to ju
ż
nie ma
znaczenia. To były dziewcz
ę
ce marzenia, a teraz jestem ju
ż
kobiet
ą
.
- Naprawd
ę
? - zapytał wstaj
ą
c. Widz
ą
c jak si
ę
cofa, u
ś
miechn
ą
ł si
ę
sarkastycznie. - Masz dwadzie
ś
cia trzy lata i wci
ąż
si
ę
mnie boisz. Nie
-zgwałc
ę
ci
ę
, Amando.
- Musisz mnie obra
ż
a
ć
?
- Nie zauwa
ż
yłem,
ż
eby tak łatwo było ci
ę
obrazi
ć
- powiedział chłodno,
rozbieraj
ą
c j
ą
wzrokiem.
- Biedna mała bogata dziewczynka. Có
ż
za upadek. Ile lat ma ta
sukienka?
- Wci
ąż
jeszcze mnie okrywa - odparła dumnie Amanda.
- Ledwo. Matka wspominała,
ż
e chce ci kupi
ć
troch
ę
ubra
ń
. Najwyra
ź
niej
lepiej przyjrzała si
ę
twojej garderobie ni
ż
ja. Ale nie rób sobie nadziei,
moja droga. Nie po to pracuj
ę
jak wół,
ż
eby ubiera
ć
ciebie i twoj
ą
matk
ę
w jedwabie i atłasy. Je
ś
li potrzebujesz ubra
ń
, załatw to z Blackiem, a nie
z moj
ą
matk
ą
.
Usta jej zadr
ż
ały.
- Wolałabym chodzi
ć
nago, ni
ż
przyj
ąć
od ciebie cho
ć
by chustk
ę
do nosa
- odparła dumnie.
- Twój chłopak te
ż
na pewno by wolał.
- Jest moim wspólnikiem i nic wi
ę
cej.
- Je
ź
d
ź
cem te
ż
jest kiepskim - dodał z ironi
ą
Jace.
- Skoro nie radził sobie nawet z takim łagodnym koniem, to jak ma
zamiar poradzi
ć
sobie z tob
ą
? A wła
ś
nie - gdzie on jest?
- Przy basenie z Duncanem. Rozmawiaj
ą
o projekcie - wyja
ś
niła
Amanda, obrzucaj
ą
c go chłodnym spojrzeniem. - Cho
ć
to i tak na nic si
ę
nie zda. I tak si
ę
przecie
ż
nie zgodzisz.
- Nie podejmuj decyzji za mnie, Amando - powiedział cicho Jace. - Wcale
mnie nie znasz. Nigdy nie znała
ś
.
- Nie pozwalasz ludziom si
ę
zbli
ż
y
ć
do siebie, Jasonie.
- A chciałaby
ś
? - zapytał chłodno.
- Raczej nie, dzi
ę
kuj
ę
. Zbyt cz
ę
sto mnie ranisz.
- My
ś
lisz,
ż
e bez powodu? - zapytał, podchodz
ą
c bli
ż
ej. - Ile razy si
ę
tu
zjawiasz, zawsze jest jaka
ś
katastrofa.
- Przecie
ż
wcale nie chciałam zrani
ć
tego byka
- zaprotestowała Amanda. -I nic musiałe
ś
na mnie tak wrzeszcze
ć
.
- A co my
ś
lała
ś
?
ś
e padn
ę
na kolana i podzi
ę
kuj
ę
? Przecie
ż
mogła
ś
si
ę
zabi
ć
, kretynko - warkn
ą
ł.
. - A to by ci
ę
bardzo ucieszyło, prawda? - wybuchn
ę
ła Amanda i
odwróciła si
ę
, nie zauwa
ż
aj
ą
c wyrazu jego twarzy. - Zamierzałam ci
ę
przeprosi
ć
, ale nadwer
ęż
yłam sobie nadgarstek i z bólu nie mogłam
wykrztusi
ć
ani słowa.
- Zwichn
ę
ła
ś
r
ę
k
ę
? I mimo to pojechała
ś
do San Antonio? Ty wariatko! -
Jego oczy zapłon
ę
ły.
- A co, miałam ci
ę
prosi
ć
o podwiezienie? Zastrzeliłe
ś
byka na miejscu,
wi
ę
c wolałam ucieka
ć
,
ż
eby i mnie to nie spotkało!
Odwróciła si
ę
na pi
ę
cie i nie zwa
ż
aj
ą
c na jego wołanie wybiegła z
łazienki.
Dogonił j
ą
w holu, chwycił mocno za ramiona i spojrzał prosto w oczy.
Amanda poczuła,
ż
e słabnie.
- Dok
ą
d to si
ę
wybierasz? - zapytał.
- Uwie
ść
Duncana - odparła słodko Amanda. - Przecie
ż
według ciebie
wła
ś
nie po to przyjechałam.
- Nigdy za niego nie wyjdziesz - zagroził.
- Nie musz
ę
za niego wychodzi
ć
,
ż
eby z nim spa
ć
, prawda? - zapytała. -
O co chodzi, Jace? Nie zniósłby
ś
, gdyby twojemu bratu udało si
ę
to, co
tobie nie wyszło? - dodała i pobiegła do salonu. Chciała zamkn
ąć
za
sob
ą
drzwi, ale nie zd
ąż
yła. Jace wbiegł tu
ż
za ni
ą
i zatrzasn
ą
ł je. Zostali
sam na sam, odci
ę
ci od
ś
wiata.
Jace stał przed ni
ą
, ze
ś
ci
ą
gni
ę
t
ą
twarz
ą
i płon
ą
cymi oczami, półnagi i
niebezpieczny.
- Zobaczymy teraz, jaka jeste
ś
odwa
ż
na - powiedział głosem ochrypłym
od powstrzymywanego gniewu. Zbli
ż
ał si
ę
do niej wolno.
- Wcale tak nie my
ś
lałam - wyj
ą
kała bez tchu Amanda, trac
ą
c cał
ą
odwag
ę
i posuwaj
ą
c si
ę
krok za krokiem do tyłu. - Naprawd
ę
tak nie
my
ś
lałam, Jace!
Dotkn
ę
ła plecami
ś
ciany. Była w pułapce. Jace chwycił j
ą
mocno za
ramiona.
- Nie - błagała, próbuj
ą
c si
ę
wyrwa
ć
. - Pu
ść
mnie! To boli!
- To ty zadajesz mi ból od lat - warkn
ą
ł Jace i przycisn
ą
ł j
ą
do siebie. -
Spała
ś
z Duncanem? Mów!
- Nie! - wyszeptała. - Nigdy mnie nawet nie dotkn
ą
ł, przysi
ę
gam!
Ujrzała ulg
ę
na jego twarzy. Dostrzegła te
ż
,
ż
e t
ęż
ej
ą
mu mi
ęś
nie.
Amanda nie miała stanika i przez cienki materiał sukienki czuła jego
nag
ą
pier
ś
. Zadr
ż
ała.
- Czy pod tym materiałem jest co
ś
oprócz skóry?
- zapytał szeptem Jace. - Czy
ż
by
ś
była tylko w majtkach?
- Jace! - zaprotestowała zawstydzona Amanda.
- Nie, nie wyrywaj si
ę
- ostrzegł. Jego r
ę
ce pieszczotliwym gestem
przesun
ę
ły si
ę
wzdłu
ż
jej pleców i spocz
ę
ły na talii. Przycisn
ą
ł j
ą
mocno.
- Czy Black nigdy si
ę
z tob
ą
nie kochał? - zapytał zdziwiony, obserwuj
ą
c
jej przera
ż
one oczy i zarumienion
ą
twarz. - Reagujesz zbyt nerwowo, jak
na kobiet
ę
przyzwyczajon
ą
do pieszczot.
- Mo
ż
e to wła
ś
nie na ciebie reaguj
ę
tak nerwowo- wybuchn
ę
ła.
R
ę
ce, którymi opierała si
ę
o jego pier
ś
, zacisn
ę
ły si
ę
, jakby walczyła z
pokus
ą
pogładzenia jego chłodnego ciała.
- Wła
ś
nie na mnie? - zdziwił si
ę
Jace.
- Poprzednim razem zraniłe
ś
mnie - szepn
ę
ła.
- Poprzednim razem miała
ś
szesna
ś
cie lat, a ja byłem nieprzytomny z
w
ś
ciekło
ś
ci - przypomniał.
- Chciałem ci
ę
zrani
ć
.
- Co takiego zrobiłam, oprócz tego,
ż
e si
ę
w tobie podkochiwałam? -
zapytała
ż
ało
ś
nie.
Jason nie poruszył si
ę
i przez chwil
ę
Amanda my
ś
lała,
ż
e nie dosłyszał.
Jego dłonie na ułamek sekundy zacisn
ę
ły si
ę
bole
ś
nie na jej ramionach.
Westchn
ą
ł gł
ę
boko.
- Podkochiwała
ś
si
ę
we mnie? - powtórzył głucho.
- Na miło
ść
bosk
ą
, przecie
ż
zawsze uciekała
ś
, je
ś
li tylko na ciebie
spojrzałem!
- Pewnie,
ż
e tak. Przera
ż
ałe
ś
mnie - wybuchn
ę
ła i spojrzała na niego
wzrokiem pełnym wyrzutu.
- Wiedziałam,
ż
e nie znosisz mojej matki i uwa
ż
ałam,
ż
e t
ę
niech
ęć
przenosisz na mnie. Nieustannie na mnie warczałe
ś
i zło
ś
liwie
dokuczałe
ś
.
- Chyba tak rzeczywi
ś
cie było. W
ż
yciu nie byłem tak zaskoczony, jak
wtedy, gdy zaprosiła
ś
mnie na urodziny.
Amanda spojrzała mu w oczy badawczo.
- Dlaczego przyszedłe
ś
? - zapytała cicho.
- Sam nie wiem. odparł wzruszaj
ą
c ramionami.
- Niezbyt dobrze si
ę
tam czułem. Ju
ż
wcze
ś
niej miewałem kobiety,
byłem przyzwyczajony do dziewcz
ą
t du
ż
o bardziej wyrafinowanych ni
ż
twoje kole
ż
anki. Amanda poczuła1 ukłucie zazdro
ś
ci.
- Tak te
ż
podejrzewałam -mrukn
ę
ła.
- A co ty mogła
ś
o tym wiedzie
ć
? Była
ś
bez w
ą
tpienia dziewic
ą
.
Pami
ę
tam,
ż
e zastanawiałem si
ę
wtedy, z iloma chłopcami si
ę
całowała
ś
. Nawet nie potrafiła
ś
wła
ś
ciwie otworzy
ć
ust
Amanda spu
ś
ciła wzrok, czuj
ą
c, jak rumieni
ć
za
ż
enowania oblewa jej
twarz.
- Nikt mnie nie całował - wyznała nie
ś
miało. - Ty byłe
ś
pierwszy. I
wła
ś
ciwie tak
ż
e ostatni - dodała.
- To głupio tak si
ę
wystraszy
ć
. Ale ty całowałe
ś
tak bole
ś
nie.
Jace chwycił j
ą
pod brod
ę
i zmusił, by spojrzała na niego.
- A wi
ę
c brutalnie pogwałciłem twoje młodzie
ń
cze uczucia? - zapytał
łagodnie. - Pó
ź
niej pami
ę
tałem ju
ż
tylko mi
ę
kko
ść
twego ciała i to, jak
dr
ż
ała
ś
w moich ramionach. Rzeczywi
ś
cie, czułem,
ż
e ci
ę
przestraszyłem, ale byłem zbyt w
ś
ciekły, by mnie to obeszło. Gdybym
znał prawd
ę
...
- Niewiele by to pewnie zmieniło - przerwała Amanda. - Mam wra
ż
enie,
ż
e nie potrafisz by
ć
czułym i łagodnym kochankiem, Jace.
- Naprawd
ę
? - Przyci
ą
gn
ą
ł j
ą
wolno do siebie.
- Chyba ju
ż
czas,
ż
ebym wpłyn
ą
ł na zmian
ę
tego pierwszego wra
ż
enia.
- Jason, nie... - zacz
ę
ła nerwowo.
- Szsz... - szepn
ą
ł. - Słowa s
ą
niepotrzebne... tak długo czekałem,
Amando.
Jego ciepłe wargi zamkn
ę
ły si
ę
delikatnie na jej ustach, a silne ramiona
otoczyły j
ą
mocno i czule. Uczył j
ą
, jak wiele dwoje ludzi mo
ż
e sobie
powiedzie
ć
jednym długim pocałunkiem.
Amanda z trudem mogła uwierzy
ć
,
ż
e dzieje si
ę
to naprawd
ę
, w biały
dzie
ń
, w salonie, w którym wczoraj wieczorem siedzieli, prowadz
ą
c
uprzejm
ą
konwersacj
ę
i nawet si
ę
nie dotkn
ę
li..
Było to jak cofni
ę
cie si
ę
w czasie, do dnia jej szesnastych urodzin, tylko
pocałunek był zupełnie inny. Delikatny i łagodny. Amanda nie
ś
miało
pie
ś
ciła jego pier
ś
, z
ż
arliwo
ś
ci
ą
, która brała si
ę
z t
ę
sknoty, a nie z
do
ś
wiadczenia. Chciała pozna
ć
cale jego ciało i czuła,
ż
e on te
ż
jej
pragnie. Jego palce delikatnie zacz
ę
ły rozsuwa
ć
suwak w jej sukience,
ale Amanda powstrzymała je nerwowo.
- Chciałbym na ciebie patrze
ć
- szepn
ą
ł chrapliwie.
- Chc
ę
widzie
ć
twoj
ą
twarz, gdy ci
ę
pieszcz
ę
.
U
ś
wiadomiła sobie,
ż
e tak
ż
e za tym t
ę
skni i bardzo tego pragnie.
Pami
ę
tała,
ż
e Jason był jej wrogiem,
ż
e pogardzał ni
ą
, a jej zgoda na
tak
ą
intymno
ść
to wr
ę
cz samobójstwo.
- Nie - szepn
ę
ła stanowczo.
Uj
ą
ł j
ą
pod brod
ę
i spojrzał chłodno w oczy.
- Znowu chcesz udawa
ć
,
ż
e to pierwszy raz?
- zapytał. - Za cwany jestem na takie numery, moja droga. Wyczuwam je
na odległo
ść
.
Próbowała si
ę
wyrwa
ć
w przypływie nagłego gniewu, ale Jason był
oczywi
ś
cie silniejszy.
- Pu
ść
mnie! - krzykn
ę
ła. - Nie mam poj
ę
cia, o co ci chodzi!
- Czy
ż
by? Jeste
ś
sprytna, Amando, ale ja nie dam si
ę
nabra
ć
. Takie
rozmy
ś
lnie prowokacyjne zachowanie bywa niebezpieczne i na drugi raz
lepiej si
ę
zastanów. Nast
ę
pnym razem zobaczysz, co m
ęż
czyzna mo
ż
e
zrobi
ć
z kobiet
ą
.
- Nie b
ę
dzie
ż
adnego nast
ę
pnego razu! - wybuchn
ę
ła Amanda.
- Dlaczego nie? - zapytał wypuszczaj
ą
c j
ą
z obj
ęć
.
- Takie kobiety, jak ty, nie s
ą
szczególnie wybredne.
- Nienawidz
ę
ci
ę
! - szepn
ę
ła i w tym momencie była tego absolutnie
pewna. Jak on
ś
miał tak o niej mówi
ć
!
- Naprawd
ę
? Ciesz
ę
si
ę
, Amando. Przykro by mi było, gdyby
ś
umierała z
nie odwzajemnionej miło
ś
ci do mnie. Ale je
ś
li zmienisz zdanie, skarbie,
wiesz, gdzie jest mój pokój - dodał. - Tylko nie licz na mał
ż
e
ń
stwo.
Wiem, jak bardzo ty i twoja matka potrzebujecie pieni
ę
dzy, ale nie dam
si
ę
wrobi
ć
.
ROZDZIAŁ PI
Ą
TY
Amanda obmyła chłodn
ą
wod
ą
rozpalone policzki. Przyło
ż
yła tak
ż
e
wilgotny r
ę
cznik do swych obrzmiałych warg. Przymkn
ę
ła -oczy i wróciła
pami
ę
ci
ą
do dnia, kiedy Jace zło
ż
ył jej ow
ą
niesamowit
ą
propozycj
ę
.
Był słoneczny i ciepły dzie
ń
. Amanda była sama w domu. Usłyszała
podje
ż
d
ż
aj
ą
cy samochód i wyszła na werand
ę
. Jace, wracaj
ą
c
najwyra
ź
niej prosto z obory, wbiegł po schodkach, zatrzymał si
ę
tu
ż
przed ni
ą
i zdj
ą
ł swój stary kapelusz.
- Wygl
ą
dasz jak
ś
mier
ć
na chor
ą
gwi - zauwa
ż
ył bezlito
ś
nie, obrzucaj
ą
c
spojrzeniem jej szczupł
ą
posta
ć
. -Jak leci?
Amanda wyprostowała si
ę
z godno
ś
ci
ą
i spojrzała mu prosto w oczy.
Duma nie pozwalała jej pokaza
ć
, z jakimi trudno
ś
ciami musi si
ę
boryka
ć
po
ś
mierci ojca.
- Dajemy sobie rad
ę
- odparła. Zmusiła si
ę
nawet do u
ś
miechu.
Ale Jace, oczywi
ś
cie, nie dał si
ę
nabra
ć
. Rozszyfrował j
ą
natychmiast.
- Podobno wystawiła
ś
dom na sprzeda
ż
- zacz
ą
ł bez ogródek. - Je
ś
li
twoja matka dalej b
ę
dzie tak szasta
ć
pieni
ę
dzmi, wkrótce zaczniesz
wyprzedawa
ć
własne ubrania.
- Poradz
ę
sobie. - Amanda zacisn
ę
ła dr
żą
ce wargi.
- Nie musisz, Amando - oznajmił. W jego głosie wyczuła jakie
ś
dziwne
wahanie, które powinno było j
ą
ostrzec. - Mog
ę
wszystko wzi
ąć
na
siebie, płacenie rachunków, prowadzenie rancza. Mog
ę
nawet, cho
ć
niech
ę
tnie, utrzymywa
ć
t
ę
twoj
ą
roztrzepan
ą
rodzicielk
ę
.
- W zamian za co? - zapytała ostro
ż
nie Amanda.
- Zamieszkaj ze mn
ą
.
Jego słowa podziałały na ni
ą
jak kubeł zimnej wody. Poczuła, jak krew
odpływa jej z twarzy. Bała si
ę
Jasona, bała si
ę
wszelkiego fizycznego
kontaktu z tym człowiekiem. Mo
ż
e gdyby był delikatniejszy tamtego
wieczora, kiedy wbrew jej oczekiwaniom pojawił si
ę
jednak na jej
urodzinach... ale stało si
ę
i jego obecna propozycja zmroziła jej krew w
ż
yłach. Nawet mu nie odpowiedziała. Wbiegła do domu i zatrzasn
ę
ła
drzwi. A wspomnienie tamtego dnia na zawsze stworzyło mi
ę
dzy nimi
barier
ę
nie do pokonania.
Na szcz
ęś
cie Jace uznał jej zachowanie za gr
ę
. Gdyby tylko wiedział,
ż
e
po prostu nie potrafi mu si
ę
oprze
ć
, miałby przeciw niej znakomit
ą
bro
ń
.
A tego by nie zniosła.
Miło
ść
. W
ż
aden sposób nie mogła zaprzeczy
ć
temu uczuciu. Chciała
równocze
ś
nie
ś
mia
ć
si
ę
,
ś
piewa
ć
i płaka
ć
, pobiec do Jace'a z
wyci
ą
gni
ę
tymi ramionami,
wszystko mu ofiarowa
ć
, dzieli
ć
z nim
ż
ycie, da
ć
mu synów...
Łzy przysłoniły jej oczy. Tess da mu synów. Wspaniałych, m
ą
drych
synów, czystych, dobrze wychowanych, doskonałych. Tess ju
ż
o to
zadba, a Jace’owi b
ę
dzie wszystko jedno. Jemu potrzebni s
ą
spadkobiercy, a nie miło
ść
. Nawet nie zna tego słowa.
Dlaczego akurat Jace? zastanawiała si
ę
udr
ę
czona Amanda. Dlaczego
nie Terry albo Duncan, albo który
ś
z m
ęż
czyzn, z którymi czasami si
ę
spotykała? Dlaczego wybrała akurat tego, którego mie
ć
nie mogła?
Jak to dobrze,
ż
e wyje
ż
d
ż
a pod koniec tygodnia. Teraz, kiedy nareszcie
poznała przyczyn
ę
swego strachu przed Jace'em, b
ę
dzie ju
ż
potrafiła
ż
y
ć
z dala od niego. Wyjedzie z Casa Yerde i nigdy ju
ż
nie zobaczy tego
człowieka. B
ę
dzie to na pewno mniej bolesne, ni
ż
ci
ą
głe przebywanie
obok niego.
Zadowolona z tego postanowienia otarła oczy i przebrała si
ę
w d
ż
insy i
ró
ż
ow
ą
bluzk
ę
. Dług
ą
, pla
ż
ow
ą
sukienk
ę
wepchn
ę
ła na dno walizki i po-
stanowiła ju
ż
nigdy jej nie nosi
ć
.
Marguerite wci
ąż
jeszcze zaj
ę
ta była adresowaniem kopert w swoim
pokoju na pi
ę
trze.
- Witaj, kochanie. Poopalała
ś
si
ę
troch
ę
? - miło powitała wchodz
ą
c
ą
Amand
ę
.
- Troszeczk
ę
- odparła Amanda. - Wła
ś
nie szłam ci pomóc, kiedy
natkn
ę
łam si
ę
na Jace'a. Skaleczył si
ę
, wi
ę
c opatrzyłam mu r
ę
k
ę
.
- Co
ś
powa
ż
nego? - zapytała z niepokojem Marguerite.
- Rana jest dosy
ć
gł
ę
boka, ale nic mu nie b
ę
dzie
- uspokoiła j
ą
Amanda. - Nawet nie wiem, jak to si
ę
stało. Pewnie zraniła
go krowa.
- Te wstr
ę
tne bydl
ę
ta! - wykrzykn
ę
ła Marguerite.
- Czasami wydaje mi si
ę
,
ż
e Whitehallowie maj
ą
wi
ę
cej lito
ś
ci dla swoich
zwierz
ą
t ni
ż
dla kobiet! Na szcz
ęś
cie Duncan jest inny.
Amen, dodała w my
ś
lach Amanda siadaj
ą
c na krze
ś
le.
- A wi
ę
c Jace pozwolił ci opatrzy
ć
ran
ę
? - zdziwiła si
ę
Marguerite. -
Czy
ż
by Tess nie było na posterunku?
- Na to wygl
ą
da - odparła Amanda, maj
ą
c nadziej
ę
,
ż
e z jej twarzy nie da
si
ę
wyczyta
ć
, co si
ę
naprawd
ę
stało. Nie wiedziała jednak,
ż
e mimo
zimnych kompresów jej usta nadal s
ą
obrzmiałe, a lekkie otarcie na
policzku ewidentnie wskazuje na bliski kontakt z m
ę
sk
ą
, nie ogolon
ą
twarz
ą
.
Marguerite wyczuła napi
ę
cie w swojej towarzyszce i milczała.
- Na pewno chcesz mi pomóc? - zapytała, podsuwaj
ą
c jej kilka kopert i
list
ę
go
ś
ci.
- Z przyjemno
ś
ci
ą
. - Amanda wzi
ę
ła do r
ę
ki pióro i zabrała si
ę
do roboty.
- Czy Jace nie protestował przeciwko takiej piel
ę
gniarce? - ci
ą
gn
ę
ła dalej
Marguerite.
- Z pocz
ą
tku tak.
- Przyjdziesz, oczywi
ś
cie, na przyj
ę
cie. Robimy je u Sullevanów, bo maj
ą
du
żą
sal
ę
balow
ą
.
Amanda pokr
ę
ciła głow
ą
, przypominaj
ą
c sobie ogromn
ą
, go
ś
cinn
ą
posiadło
ść
Sullevanów.
- Niestety, nie b
ę
d
ę
mogła pój
ść
- powiedziała cicho. Marguerite
spojrzała na ni
ą
z pełnym zrozumienia u
ś
miechem.
- Kupi
ę
ci jak
ąś
sukienk
ę
.
- Nie! - wykrzykn
ę
ła Amanda, z przera
ż
eniem przypomniawszy sobie
gro
ź
b
ę
Jace'a.
Ale Marguerite ju
ż
zaj
ę
ła si
ę
zaproszeniami. Nie
ś
wiadoma lekkiego
u
ś
miechu rozbawienia na twarzy swej towarzyszki, Amanda te
ż
skupiła
si
ę
na pisaniu.
Kiedy po bezsennej nocy Amanda zeszła na
ś
niadanie, przy stole
zastała tylko Duncana i Marguerite. Jace, jak jej powiedzieli, ju
ż
dawno
wyszedł do biura, i to w
ś
ciekły.
- Ostatnio z ka
ż
dym dniem coraz z nim gorzej - zauwa
ż
ył Duncan
spogl
ą
daj
ą
c na Amande. - Nie wiesz przypadkiem dlaczego, Amando?
Amanda pochyliła si
ę
nad fili
ż
ank
ą
,
ż
eby ukry
ć
rumie
ń
ce.
- Ja? A niby sk
ą
d?
- Wczoraj wieczorem
ż
adne z was nie pojawiło si
ę
na kolacji. Ciebie
bolała głowa, a Jace miał jak
ąś
piln
ą
prac
ę
w biurze.
Marguerite szybko powi
ą
zała fakty. Uniosła brwi do góry tak, jak zwykł to
robi
ć
jej starszy syn.
- Czy pokłóciła
ś
si
ę
wczoraj z Jace'em, Amando? -zapytała.
- Ostatnio lepiej nie przebywa
ć
z nimi w tym samym pokoju - zauwa
ż
ył
Duncan. - Jace zaczepia Amande, ona mu si
ę
odgryza. I tak w kółko.
- Ciekawe, gdzie jest Terry? - zmieniła temat Amanda, nakładaj
ą
c sobie
porcj
ę
jajecznicy.
- Wczoraj do pó
ź
na omawiali
ś
my plan kampanii reklamowej - wyja
ś
nił
Duncan. - Pewnie zaspał. Musz
ę
dzi
ś
polecie
ć
w interesach do Nowego
Jorku.
- Poci
ą
gn
ą
ł łyk kawy i spojrzał na Amande. - Jace obiecał,
ż
e wieczorem
porozmawia z Terrym.
- Naprawd
ę
? Ciesz
ę
si
ę
- mrukn
ę
ła. Marguerite sko
ń
czyła
ś
niadanie i
odło
ż
yła sztu
ć
ce.
- Jak to miło zje
ść
chocia
ż
jeden nie przerywany posiłek - westchn
ę
ła. -
Duncanie, uwielbiam te spokojne
ś
niadania z tob
ą
.
- To nie ja mam kontrolne udziały w naszych interesach - przypomniał jej
Duncan. Oczy Marguerite rozbłysły.
- Najch
ę
tniej wszystko bym sprzedała - oznajmiła. - Wystarczyłby mi
tylko kawałek rancza. Kiedy
ś
nie byli
ś
my mo
ż
e tacy bogaci, ale nikt nie
musiał odchodzi
ć
od stołu w czasie posiłku. I Jace si
ę
tak nie m
ę
czył.
- Czy
ż
by? - zapylał cicho Duncan. - Moim zdaniem zawsze tak robił. I
oboje wiemy, dlaczego.
- A jak, twoim zdaniem, mo
ż
e si
ę
to sko
ń
czy
ć
?
- Wydaje mi si
ę
,
ż
e jest du
ż
a szansa na sukces - odparł tajemniczo
Duncan i, jak w toa
ś
cie, uniósł do góry fili
ż
ank
ę
.
- Ale
ż
dziwne rozmowy prowadzicie - zauwa
ż
yła mi
ę
dzy k
ę
sami
Amanda.
- Przepraszam ci
ę
, kochanie - powiedziała z u
ś
miechem Marguerite. - To
tylko nasze domysły.
-Chcesz pojecha
ć
ze mn
ą
do Nowego Jorku? - zwrócił si
ę
niespodziewanie do Amandy Duncan. - Jad
ę
tylko na jeden dzie
ń
.
Popłyniemy promem do Staten Island i b
ę
dziemy mogli ponarzeka
ć
na
straszliwy ruch.
Amanda rozpromieniła si
ę
. Cudownie b
ę
dzie cho
ć
na jeden dzie
ń
oderwa
ć
si
ę
od wszystkich kłopotów, a w dodatku unikn
ąć
w ten sposób
kontaktów z Jace'em.
- Naprawd
ę
mog
ę
? No tak, ale Terry... - przypomniała sobie i
spochmurniała.
- Ja si
ę
nim zaopiekuj
ę
- zaproponowała wesoło Marguerite. - A
wieczorem i tak b
ę
dzie zaj
ę
ty pertraktacjami z Jace'em. Naprawd
ę
powinna
ś
pojecha
ć
, moja droga. Przyda ci si
ę
troch
ę
rozrywki.
- Skoro tak...
- Id
ź
i włó
ż
jak
ąś
ładn
ą
sukienk
ę
. Daj
ę
ci na to cafe pół godziny -
powiedział Duncan.
- Robi si
ę
! - krzykn
ę
ła podekscytowana Amanda i zerwała si
ę
od stołu.
Czuła si
ę
tak, jakby znowu była dzieckiem. Ju
ż
zapomniała, jak to
wspaniale jest by
ć
bogatym i w ka
ż
dej chwili móc pojecha
ć
dok
ą
d si
ę
chce. Dla Whitchallów to rzecz zupełnie naturalna. Amand
ę
te
ż
kiedy
ś
było na to sta
ć
, ale to było dawno temu. Teraz musiała liczy
ć
si
ę
z
ka
ż
dym groszem. Nie mogła sobie pozwoli
ć
na
ż
adne wycieczki czy
wakacje.
Wło
ż
yła cienk
ą
, biał
ą
sukienk
ę
z
ż
ółtymi stokrotkami na przedzie, któr
ą
kupiła w zeszłym roku na wyprzeda
ż
y. Na ramiona narzuciła br
ą
zowy
sweter, sprawdziła makija
ż
i poprawiła szpilki we włosach, upi
ę
tych w
skromny kok. Zapomniała wzi
ąć
torebk
ę
i musiała po ni
ą
wróci
ć
. Było
tam, co prawda, tylko kilka dolarów, ale Amanda czuła si
ę
z nimi pewniej.
Zeszła na dół i zastała tam Terry'ego. Był zaspany i lekko skacowany, ale
u
ś
miechn
ą
ł si
ę
do niej na powitanie.
- Cze
ść
- powiedziała Amanda. - Co ty na to,
ż
e opuszcz
ę
ci
ę
na jeden
dzie
ń
i wybior
ę
si
ę
do Nowego Jorku?
- W porz
ą
dku. Baw si
ę
dobrze. A ja posiedz
ę
nad basenem i przejrz
ę
papiery.
- Tylko nie wpadnij do wody. Terry nie umie pływa
ć
- wyja
ś
niła
pozostałym.
- Je
ś
li jeste
ś
gotowa, to mo
ż
emy rusza
ć
- powiedział Duncan wkładaj
ą
c
br
ą
zow
ą
marynark
ę
.
- Jak najbardziej - odparła Amanda.
Duncan ze zdziwieniem spojrzał na jej lekki sweter.
- Wiesz, w Nowym Jorku jest du
ż
o chłodniej ni
ż
w Teksasie, a b
ę
dziemy
wraca
ć
ju
ż
po zmroku. My
ś
lisz,
ż
e sweter ci wystarczy?
Amanda kiwn
ę
ła głow
ą
, zbyt dumna, by przyzna
ć
,
ż
e jej jedyny płaszcz
został w San Antonio. Zreszt
ą
nadaje si
ę
on co najwy
ż
ej do wyj
ś
cia na
zakupy w najbli
ż
szym sklepie.
- Po
ż
ycz
ę
ci mój płaszcz - wtr
ą
ciła si
ę
z u
ś
miechem Marguerite. -
Płaszcze zajmuj
ą
zbyt du
ż
o miejsca, by zabiera
ć
je w ka
ż
d
ą
podró
ż
,
Duncanie.
Amanda była jej wdzi
ę
czna za t
ę
uwag
ę
.
Marguerite wróciła nios
ą
c lekki, szary, bardzo elegancki i bardzo drogi
płaszcz.
- Nie mog
ę
... - zacz
ę
ła protestowa
ć
Amanda.
- Ale
ż
mo
ż
esz. Mam jeszcze kilka. We
ź
, przymierz. Chyba nosimy ten
sam rozmiar. Płaszcz rzeczywi
ś
cie le
ż
ał doskonale.
- Bawcie si
ę
dobrze i nie wracajcie za pó
ź
no - powiedziała Marguerite.
- Nie czekajcie na nas z kolacj
ą
. Zjemy co
ś
w Nowym Jorku - krzykn
ą
ł
ju
ż
od drzwi Duncan.
Dwusilnikowy samolot sprawował si
ę
znakomicie, a Duncan był dobrym
pilotem. Prawie tak dobrym jak Jace, ale nie tak ryzykanckim. Amanda
nawet nie zauwa
ż
yła, kiedy l
ą
dowali ju
ż
w Nowym Jorku.
Z talentem do
ś
wiadczonego podró
ż
nika Duncan szybko złapał
taksówk
ę
. Podał kierowcy adres i rozparł si
ę
wygodnie na siedzeniu.
- Tak wła
ś
nie powinno si
ę
podró
ż
owa
ć
- powiedział. -
ś
adnych walizek i
szczoteczek do z
ę
bów, tylko po prostu hop w samolot i w drog
ę
.
Amandzie natychmiast udzielił si
ę
jego dobry nastrój.
- Masz racj
ę
. A skoro zalecieli
ś
my ju
ż
tak daleko, to mo
ż
e skoczymy na
Martynik
ę
?
- Ale
ż
to wspaniała wyspa, prawda? Pami
ę
tasz, jak polecieli
ś
my tam z
wujem Macklinem i zapomnieli
ś
my uprzedzi
ć
o tym rodziców? I potem ta
okropna awantura, kiedy nas w ko
ń
cu znale
ź
li? Ale bawili
ś
my si
ę
znakomicie, prawda?
- Wspaniale - przytakn
ę
ła Amanda i przyjrzała mu si
ę
uwa
ż
nie. Był tak
niepodobny do Jace’a. Lubiła jego chłopi
ę
c
ą
twarz i wesołe
usposobienie. Gdyby tylko mogła si
ę
w nim zakocha
ć
.
- Nie znosz
ę
, kiedy to robisz - powiedział Duncan.
- Kiedy co robi
ę
? - zapytała cicho Amanda.
- Porównujesz mnie z Jace'em. Nie, nie zaprzeczaj - uci
ą
ł jej protesty. -
Znam ci
ę
zbyt długo. Wła
ś
ciwie to mi nawet nie przeszkadza. Jace
rzeczywi
ś
cie jest wyj
ą
tkowy. Wi
ę
kszo
ść
m
ęż
czyzn nie wytrzymuje z nim
porównania.
Amanda bezmy
ś
lnie wpatrywała si
ę
w licznik.
- Przepraszam. Nie chciałam ci
ę
urazi
ć
.
- Wiem - rzekł Duncan bior
ą
c j
ą
za r
ę
k
ę
. - Lubi
ę
by
ć
z tob
ą
, Mandy, bo
przy tobie mog
ę
by
ć
sob
ą
. Ciesz
ę
si
ę
,
ż
e si
ę
przyja
ź
nimy.
- Ja te
ż
. - u
ś
miechn
ę
ła si
ę
Amanda.
- Oczywi
ś
cie, to nie zawsze była przyja
źń
. Podkochiwałem si
ę
w tobie,
kiedy miała
ś
szesna
ś
cie lat. Nawet tego nie zauwa
ż
yła
ś
, zbyt zaj
ę
ta
unikaniem Jace'a. Byłem strasznie zazdrosny, wiesz?
- Naprawd
ę
? Tak mi przykro, Duncanie! - A wi
ę
c mo
ż
e tu znajdowało si
ę
wytłumaczenie, dlaczego naopowiadał bzdur Jace'owi przed jej
urodzinowym przyj
ę
ciem.
- Eee tam, to było tylko podkochiwanie i szybko si
ę
pozbierałem. Bardzo
si
ę
z tego ciesz
ę
. Ty nic do mnie nie czuła
ś
, prawda? - Zadał to pytanie
tak powa
ż
nym tonem, jakiego jeszcze u niego nie słyszała.
- Masz racj
ę
- przyznała uczciwie Amanda.
- Czy mógłbym ci jako
ś
pomóc? - zapytał niespodziewanie.
Jego serdeczno
ść
, szczególnie w porównaniu z wrogo
ś
ci
ą
Jace'a,
zupełnie j
ą
rozbroiła. Gor
ą
ce łzy wypełniły jej oczy i spłyn
ę
ły po
policzkach.
- Mandy - powiedział ze współczuciem Duncan i przytulił j
ą
do siebie.
-Moja biedna mała, ci
ęż
ko ci, co? Szkoda,
ż
e tak długo si
ę
nie
widzieli
ś
my. Potrzebujesz opieki.
Amanda pokr
ę
ciła głow
ą
.
- Dam sobie rad
ę
- szepn
ę
ła.
- Nie w
ą
tpi
ę
- roze
ś
miał si
ę
Duncan i poklepał j
ą
po ramieniu.
- Tylko,
ż
e... mo
ż
e gdyby udało mi si
ę
wyda
ć
mam
ę
za kogo
ś
o du
ż
ych
dochodach - za
ś
miała si
ę
.
- Nie bój si
ę
, w ko
ń
cu zjawi si
ę
jaki
ś
bogaty m
ęż
czyzna i wybawi ci
ę
z
kłopotu. Twoja matka jest przecie
ż
wci
ąż
pi
ę
kn
ą
kobiet
ą
, Mił
ą
,
inteligentn
ą
...
- ... pró
ż
n
ą
i samolubn
ą
- doko
ń
czyła gorzko Amanda. - Rzadko u
ż
alam
si
ę
nad sob
ą
. Przepraszam. Czasami naprawd
ę
nie mog
ę
unie
ść
ci
ęż
aru
takiej odpowiedzialno
ś
ci.
- Rzeczywi
ś
cie to za du
ż
o jak na twój młody wiek - zauwa
ż
ył Duncan. -
Od
ś
mierci ojca zajmujesz si
ę
tylko utrzymywaniem matki. Twierdzisz,
ż
e
ci to nie przeszkadza, ale przecie
ż
zupełnie nie masz własnego
ż
ycia.
Cały czas zarabiasz tylko na Be
ę
. Nieustannie spłacasz rachunki i nie
masz czasu na nic innego. To niesprawiedliwe, Amando.
- Któ
ż
inny mógłby si
ę
tym zaj
ąć
, Duncanie? - zapytała cicho Amanda. -
Matka nie umie pracowa
ć
. Nigdy nie musiała. Co by si
ę
z ni
ą
stało?
- Ludzie mogliby wynajmowa
ć
j
ą
na godziny,
ż
eby stała w rogu pokoju i
wygl
ą
dała pi
ę
knie, trzymaj
ą
c lamp
ę
albo co
ś
takiego.
- Jeste
ś
okropny. - Amanda wybuchn
ę
ła
ś
miechem.
- I dlatego mnie lubisz - odparł. - Pami
ę
tasz, jak którego
ś
lata tu
ż
przed
aukcj
ą
zawi
ą
zali
ś
my kokardy na ogonach wszystkim bykom Jace'a?
Amanda cicho gwizdn
ę
ła.
- Jasne! Nigdy nie udałoby si
ę
nam uciec, gdyby
ś
nie wpadł na ten
genialny pomysł i nie wypu
ś
cił po drodze jego klaczy.
- To go jeszcze bardziej rozw
ś
cieczyło - dodał Duncan. - Tego samego
wieczora, jeszcze zanim Jace wrócił do domu, musiałem wyjecha
ć
na
tydzie
ń
do ciotki. I ty te
ż
, je
ś
li dobrze pami
ę
tam, od razu wyjechała
ś
do
internatu.
- Uznałam,
ż
e b
ę
d
ę
bezpieczniejsza w Szwajcarii - u
ś
miechn
ę
ła si
ę
Amanda.
- To były czasy - westchn
ą
ł Duncan.
- Jaka szkoda,
ż
e musieli
ś
my dorosn
ąć
. Teraz takie zabawy ju
ż
nam nie
przystoj
ą
.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Wracali zm
ę
czeni. Amanda drzemała. Obudził j
ą
jaki
ś
dziwny odgłos.
Otworzyła oczy i zobaczyła,
ż
e Duncan, z zatroskan
ą
min
ą
, walczy ze
sterami.
- Co si
ę
dzieje? - zapytała zaniepokojona.
- Chyba co
ś
si
ę
dzieje z lewym magnetem - odparł Duncan. - Musz
ę
wszystko sprawdzi
ć
, zanim zdecyduj
ę
, czy mo
ż
emy lecie
ć
dalej.
Okropne wibracje wstrz
ą
sały cał
ą
maszyn
ą
. Duncan jeszcze przez
chwil
ę
próbował je opanowa
ć
, po czym zrezygnowany zakl
ą
ł pod nosem.
- Miałem racj
ę
. Musimy l
ą
dowa
ć
w Seven Bridges i zreperowa
ć
to
magneto. Nie mam zamiaru ryzykowa
ć
.
Duncan skierował dziób samolotu lekko w dół, w kierunku
przebłyskuj
ą
cych przez g
ę
st
ą
mgł
ę
ś
wiateł.
- Mam nadziej
ę
,
ż
e na pas startowy nie zapl
ą
tała si
ę
.
ż
adna krowa -
mrukn
ą
ł, z trudem panuj
ą
c nad wibruj
ą
cym samolotem.
- Przy tobie czuj
ę
si
ę
taka bezpieczna, Duncanie - podtrzymywała go na
duchu Amanda, ukrywaj
ą
c niepokój. - Gdzie jeste
ś
my?
- Seven Bridges, Tennessee. Trzymaj si
ę
, l
ą
dujemy.
- Ufam ci - powiedziała Amanda. - Wszystko b
ę
dzie dobrze.
- Mam nadziej
ę
.
Amandzie wydawało si
ę
,
ż
e prze
ż
ywa, najstraszniejsze chwile swego
ż
ycia. Miała wra
ż
enie,
ż
e silniki zaraz rozpadn
ą
si
ę
na drobne kawałki.
Ś
wiatła pasa startowego były prawie niewidoczne. Gdyby to Jace był
przy sterach, wcale by si
ę
nie bała. Zawstydziła si
ę
tych my
ś
li, bo
wiedziała,
ż
e Duhcan stara si
ę
jak mo
ż
e. Ale Jace miał nerwy ze stali, a
jego młodszy brat, mimo do
ś
wiadczenia w pilotowaniu dwusilnikowych
samolotów, nie. W pewnym momencie Amanda omal nie zemdlała ze
strachu, kiedy na ułamek sekundy Duncan stracił kontrol
ę
nad przy-
rz
ą
dami i musiał jeszcze raz powtórzy
ć
manewr l
ą
dowania. Jej r
ę
ce,
zaci
ś
ni
ę
te na oparciu fotela, zbielały, ale nie powiedziała ani słowa.
Modliła si
ę
bezgło
ś
nie.
Duncan, z oczami utkwionymi w tablicy kontrolnej, powoli sprowadzał
samolot w dół. Rozlu
ź
nił si
ę
nieco, bo wszystko szło dobrze. Delikatnie,
z lekkim tylko piskiem, posadził samolot na pasie startowym i wył
ą
czył
silnik.
- No, w sam
ą
por
ę
- westchn
ą
ł z ulg
ą
.
- Dobra robota - pochwaliła go, te
ż
ju
ż
odpr
ęż
ona, Amanda. - A jak
dostaniemy si
ę
do domu?
- Autostopem - za
ż
artował Duncan.
- Mo
ż
e wezwiemy posiłki? - zaproponowała.
- Mogliby
ś
my liczy
ć
tylko na Jace'a - westchn
ą
ł Duncan - a moja
szcz
ę
ka jeszcze si
ę
nie zagoiła po ostatniej awanturze.
O tym nie pomy
ś
lała. Obiecali wróci
ć
do domu przed północ
ą
, a była
ju
ż
... Amanda tylko westchn
ę
ła.
- Mo
ż
e maj
ą
tu do wynaj
ę
cia jaki
ś
dom z ładnym widokiem? -
za
ż
artowała nerwowo. - I prac
ę
dla dwóch osób?
- Je
ś
li tak, to w ogóle nie b
ę
dzie warto wraca
ć
do domu.
Z o
ś
wietlonego hangaru wyszedł im na spotkanie wysoki, siwy
m
ęż
czyzna w roboczym kombinezonie.
- Zdawało mi si
ę
,
ż
e słysz
ę
silnik samolotu - powitał ich z u
ś
miechem. -
Jakie
ś
kłopoty?
- Wysiadło magneto - wyja
ś
nił Duncan. - Trzeba je wymieni
ć
.
- Jaki to typ? Wygl
ą
da na pipera - próbował zgadn
ąć
mechanik. - Chyba
b
ę
d
ę
go mógł naprawi
ć
. Mieszkamy z
ż
on
ą
w przyczepie obok hangaru -
wyja
ś
nił. - Nie mogłem spa
ć
, wiec wzi
ą
łem si
ę
do jakiej
ś
roboty. No có
ż
,
zobaczmy, co si
ę
da zrobi
ć
.
Chwil
ę
pó
ź
niej Amanda siedziała wygodnie w przyczepie z
ż
on
ą
mechanika i odpoczywała, popijaj
ą
c najlepsz
ą
na
ś
wiecie kaw
ę
.
Omawiały wła
ś
nie stan gospodarki, kiedy w przyczepie pojawił si
ę
Duncan z mechanikiem.
- Donald mówi,
ż
e awari
ę
mo
ż
na usun
ąć
- poinformował Amand
ę
Duncan.
- Bogu dzi
ę
ki - ucieszyła si
ę
Amanda. - Musimy koniecznie zadzwoni
ć
do
twojej matki. Poprosimy j
ą
,
ż
eby nic nie mówiła Jace'owi.
- Niestety, nic z tego - wtr
ą
cił si
ę
Donald. - Kabel jest uszkodzony i
dopiero jutro maj
ą
go naprawi
ć
.
- Wida
ć
los tak chciał - westchn
ą
ł Duncan. - Ale mi si
ę
dostanie.
- Obroni
ę
ci
ę
- obiecała Amanda.
- Obawiam si
ę
,
ż
e i tobie si
ę
dostanie. No có
ż
, b
ę
dzie co b
ę
dzie.
- Pospiesz
ę
si
ę
- próbował ich pocieszy
ć
Donald.
- Wkrótce b
ę
dziecie mogli ruszy
ć
w drog
ę
- obiecał.
Owo, „wkrótce" okazało si
ę
trwa
ć
dwie godziny. Tylko umiej
ę
tno
ś
ciom
Donalda zawdzi
ę
czali,
ż
e w ogóle mogli odlecie
ć
.
Sło
ń
ce wła
ś
nie zaczynało wschodzi
ć
, kiedy wyładowali w Casa Verde.
Zm
ę
czeni i niewyspani wysiedli z samolotu i rozejrzeli si
ę
po u
ś
pionej
okolicy.
- Có
ż
za spokój, prawda? - powiedział Duncan, wci
ą
gaj
ą
c w płuca
ś
wie
ż
e, wiejskie powietrze.
- Nie mów hop - ostrzegła go Amanda. - Na pewno słyszeli, jak
ładowali
ś
my.
Jakby w odpowiedzi na t
ę
uwag
ę
doleciał ich warkot półci
ęż
arówki.
- Chcesz si
ę
zało
ż
y
ć
, kto jest za kierownic
ą
?
-zaproponował nadrabiaj
ą
c min
ą
Duncan. , - Chyba si
ę
domy
ś
lam -
odparła Amanda.
Poczuła,
ż
e ma kolana jak z waty. Była pewna reakcji Jace'a i pragn
ę
ła
uciec jak najdalej. Jace wysiadł ju
ż
z ci
ęż
arówki i szedł ku nim z
morderczym błyskiem w oczach.
On te
ż
nie spał cał
ą
noc. Był nie ogolony i blady. W szarych spodniach i
zamszowej kurtce, w czarnym, zsuni
ę
tym na jedno oko kapeluszu
wygl
ą
dał bardzo gro
ź
nie.
- Cze
ść
, Jacek- powitał go niepewnie Duncan. Ledwo wypowiedział te
słowa, ju
ż
le
ż
ał na ziemi, powalony pot
ęż
nym ciosem.
- Czy wiesz, co prze
ż
yli
ś
my? - wrzasn
ą
ł Jace.
- Mieli
ś
cie by
ć
przed północ
ą
, a ju
ż
jest
ś
wit. Nawet nie wpadło wam do
głowy,
ż
eby zadzwoni
ć
. Matka odchodzi od zmysłów!
- To długa historia - tłumaczył Duncan masuj
ą
c szcz
ę
k
ę
. - Uwierz,
my
ś
my te
ż
przeszli piekło. Lewe magneto wysiadło i l
ą
duj
ą
c omal nie
rozbiłem samolotu.
Amanda była gotowa przysi
ą
c,
ż
e Jace zbladł. Przez chwil
ę
przygl
ą
dał
si
ę
jej dokładnie, badawczo.
- Nic ci nie jest? - zapytał szorstko.
Amanda kiwn
ę
ła tylko głow
ą
. Nigdy go takim nie widziała.
Duncan podniósł si
ę
z ziemi, obmacuj
ą
c szcz
ę
k
ę
. Krótko opisał kłopoty z
samolotem, dodaj
ą
c,
ż
e telefon był zepsuty.
- Mogłe
ś
zatelefonowa
ć
przed wylotem z Nowego Jorku - przypomniał
mu brat.
- Wiem, ale bawili
ś
my si
ę
tak wspaniale,
ż
e nawet o tym nie
pomy
ś
lałem. A potem było ju
ż
pó
ź
no i nie chciałem traci
ć
czasu.
- Nawet dzwoniłem na lotnisko w Nowym Jorku,
ż
eby si
ę
czego
ś
o was
dowiedzie
ć
.
- Wiem,
ż
e jestem winny - zgodził si
ę
potulnie Duncan. - Nie mam
ż
adnego usprawiedliwienia. Po prostu nie pomy
ś
lałem...
- Ciekawe, jak wytłumaczysz to matce.
Duncan wyci
ą
gn
ą
ł r
ę
k
ę
do Amandy, ale Jace był szybszy. Chwycił j
ą
za
rami
ę
tak mocno, jakby chciał j
ą
ukara
ć
. Spojrzał na jej płaszcz i oczy
mu pociemniały.
- Nie przywiozła
ś
ze sob
ą
płaszcza - powiedział gro
ź
nie.
- Nie, ale...
- Ostrzegałem ci
ę
przed przyjmowaniem prezentów, prawda? Tego było
ju
ż
dla Amandy za wiele. Ta straszna noc i teraz w
ś
ciekło
ść
Jace'a. Z jej
gardła wyrwał si
ę
szloch, a po policzkach popłyn
ę
ły strumienie łez.
- Na miło
ść
bosk
ą
, Amando! - krzykn
ą
ł Jace.
- Zostaw j
ą
w spokoju, Jace - powiedział cicho Duncan i przyci
ą
gn
ą
ł
Amand
ę
do siebie. - Naprawd
ę
du
ż
o przeszła. A je
ś
li przeszkadza ci to
palto, to miej pretensje do matki. Amanda nie wzi
ę
ła ze sob
ą
nic
ciepłego i matka po prostu po
ż
yczyła jej swój płaszcz.
Jace z w
ś
ciekło
ś
ci
ą
odwrócił si
ę
na pi
ę
cie i wskoczył za kierownic
ę
.
Duncan i Amanda wsiedli do auta bez słowa.
W domu musieli jeszcze raz wyja
ś
ni
ć
wszystko bladej i zapłakanej
Marguerite. Ku rado
ś
ci Amandy Jace gdzie
ś
znikn
ą
ł.
- Jak to dobrze,
ż
e nic wam nie jest - powtarzała Marguerite,
ś
ciskaj
ą
c w
r
ę
ku mokr
ą
od łez chusteczk
ę
.
- Tak si
ę
martwiłam.
- Wiem,
ż
e powinni
ś
my da
ć
wam zna
ć
, ale naprawd
ę
nie było okazji -
usprawiedliwiała si
ę
. - Tak mi przykro,
ż
e si
ę
martwiła
ś
.
- Jace jeszcze bardziej - powiedziała Marguerite.
- Wydeptał mi dziury w dywanie. Nigdy nie widziałam go tak
zdenerwowanego.
- Uderzył Duncana - zauwa
ż
yła z uraz
ą
Amanda.
- Bo na to zasłu
ż
ył i dobrze o tym wiesz - wtr
ą
cił si
ę
osobnik, o którym
była mowa.
- I tak masz szcz
ęś
cie,
ż
e tylko na tym si
ę
sko
ń
czyło - westchn
ę
ła
Marguerite. - Kiedy na was czekali
ś
my, groził ci du
ż
o gorszymi rzeczami.
Wypalił te
ż
cały karton papierosów.
- Czy mogłabym pój
ść
na gór
ę
i troch
ę
si
ę
przespa
ć
?
- zapytała cicho Amanda. - Wiem,
ż
e wy te
ż
jeste
ś
cie zm
ę
czeni, ale...
-Ale
ż
oczywi
ś
cie. Id
ź
, kochana -powiedziała serdecznie Marguerite. - My
tak
ż
e postaramy si
ę
troch
ę
odpocz
ąć
.
- A gdzie jest Terry? - przypomniała sobie nagle Amanda.
- Poło
ż
ył si
ę
wcze
ś
nie i nawet go nie budzili
ś
my - wyja
ś
niła Marguerite. -
Omin
ę
ła go cała zabawa.
- Jeszcze raz przepraszam - powtórzyła Amanda i pocałowała
Marguerite.
Zm
ę
czenie i brak snu dopadły Amand
ę
tu
ż
za progiem jej sypialni.
Zsun
ę
ła sukienk
ę
i sandały. Na reszt
ę
nie miała siły. Zasn
ę
ła, zwini
ę
ta w
kł
ę
bek w nogach łó
ż
ka.
Jak przez mgi
ę
poczuła,
ż
e kto
ś
unosi j
ą
i przykrywa czym
ś
ciepłym i
puszystym. Uniosła z wysiłkiem powieki i, jak we
ś
nie, zobaczyła nad
sob
ą
m
ę
sk
ą
, opalon
ą
twarz.
-
Ś
pi
ą
ca? - zapytał kto
ś
głosem zbyt mi
ę
kkim, by mógł to by
ć
głos
Jace'a.
Kiwn
ę
ła głow
ą
. Wydawało jej si
ę
,
ż
e
ś
ni. I mo
ż
e rzeczywi
ś
cie tak było.
Przykrywaj
ą
c j
ą
musiał zauwa
ż
y
ć
pełn
ą
kr
ą
gło
ść
jej piersi, lekko tylko
przysłoni
ę
tych koronk
ą
stanika.
- Jestem nie ubrana - szepn
ę
ła pół
ś
pi
ą
co.
- Zauwa
ż
yłem - odparł z lekkim u
ś
miechem.
- Jeste
ś
na mnie zły - mruczała. - Nie pami
ę
tam... dlaczego... ale...
- Nie my
ś
l o tym.
Ś
pij.
Zauwa
ż
yła lekki zarost na jego opalonej twarzy i mimowolnie dotkn
ę
ła
go palcami. Jak na sen, wra
ż
enie było zbyt realne.
- Ty te
ż
nie spałe
ś
- szepn
ę
ła.
- Nie mogłem - odparł lekko ochrypłym głosem.
- Naprawd
ę
si
ę
niepokoiłe
ś
? - zapytała.
- Czy si
ę
niepokoiłem! - za
ś
miał si
ę
krótko.
- Wyobra
ż
ałem sobie was dwoje pogrzebanych we wraku samolotu
gdzie
ś
w górach! A wy spacerowali
ś
cie sobie po Broadwayu!
Spu
ś
ciła oczy na wilgotne, g
ę
ste, kr
ę
cone włosy widoczne w rozchyleniu
jego koszuli, jakby przed chwil
ą
wyszedł z k
ą
pieli.
- Dobrze si
ę
bawili
ś
my - powiedziała.
- Z Duncanem zawsze si
ę
dobrze bawiła
ś
- rzucił z gorycz
ą
.
- A od ciebie zawsze uciekałam - szepn
ę
ła. Palcami obrysowała lini
ę
jego zaci
ś
ni
ę
tych ust. - Nigdy nie potrafiłam si
ę
do ciebie zbli
ż
y
ć
. Tego
dnia, kiedy zaprosiłam ci
ę
na urodziny,
ś
miertelnie si
ę
bałam. Tak bardzo
chciałam,
ż
eby
ś
przyszedł, a ty byłe
ś
jak kamie
ń
.
- Samoobrona, Amando - odparł cicho, nie odrywaj
ą
c oczu od białej
skóry widocznej nad koronk
ą
.- Bardzo nie podobały mi si
ę
uczucia, jakie
we mnie budziła
ś
. Czułem si
ę
taki bezbronny.
- Przecie
ż
nie udało mi si
ę
wyprowadzi
ć
ci
ę
z równowagi - za
ś
miała si
ę
.
- Czy jeste
ś
tego pewna? - Przycisn
ą
ł jej r
ę
k
ę
do swej ciepłej, twardej
piersi, by poczuła mocne bicie jego serca.-Czujesz, co ze mn
ą
wyprawiasz? - szepn
ą
ł.
- Wystarczy,
ż
e na ciebie spojrz
ę
, a serce zaczyna mi bi
ć
jak oszalałe.
Tak jest od lat, a ty nawet tego nie zauwa
ż
yła
ś
.
Otworzyła usta ze zdziwienia. Jace był zawsze taki opanowany. Nie
mogła uwierzy
ć
,
ż
e wywoływała w nim te same uczucia, co on w niej.
- Chyba... bałam si
ę
zauwa
ż
y
ć
- szepn
ę
ła dr
żą
cym głosem. - Bo tak
bardzo tego chciałam...
Oddychał szybko i ci
ęż
ko. Jak w transie pochylił si
ę
nad ni
ą
i spojrzał jej
prosto w oczy.
Napi
ę
cie było wr
ę
cz nie do zniesienia. Czuła na wargach jego ciepły
oddech.
- Jasonie... - szepn
ę
ła z obaw
ą
w głosie.
Musn
ą
ł wargami jej usta.
-
Ćśś
...- szepn
ą
ł. - Chc
ę
ci
ę
tylko dotkn
ąć
, poczu
ć
,
ż
e jeste
ś
cała i
zdrowa, tutaj, a nie gdzie
ś
na polu, rozerwana na kawałki. Bo
ż
e, nigdy w
ż
yciu tak si
ę
nie bałem!
- Nakrzyczałe
ś
na mnie - wypomniała mu.
- A czego si
ę
spodziewała
ś
? Odchodziłem od zmysłów ze strachu o
ciebie - mrukn
ą
ł. Oparł r
ę
ce na jej ramionach i wpatrywał si
ę
w
zarumienion
ą
twarz. - Ty mały głuptasie, czy nie mo
ż
esz zrozumie
ć
,
ż
e
przy tobie przestaj
ę
zachowywa
ć
si
ę
racjonalnie? Czy naprawd
ę
sprawia
ci przyjemno
ść
wyprowadzanie mnie z równowagi, tak jak ostatnio w
salonie?
- Nie miałam poj
ę
cia,
ż
e... mog
ę
ci
ę
wyprowadzi
ć
z równowagi.
Jason spu
ś
cił wzrok na prawie przezroczysty stanik jej halki.
- Le
ż
ysz tu sobie taka mi
ę
kka i słodka, a ja snuj
ę
jakie
ś
opowiastki, cho
ć
marz
ę
, by rozebra
ć
ci
ę
do naga i całowa
ć
ka
ż
dy jedwabisty centymetr
twego ciała.
Serce Amandy waliło jak młotem.
- Która godzina? - zapytała szybko.
- Boisz si
ę
, tak? - Bardzo delikatnie dotkn
ą
ł jej piersi i u
ś
miechn
ą
ł si
ę
,
kiedy przesun
ę
ła mu r
ę
k
ę
na swoje rami
ę
. - Ju
ż
tak kiedy
ś
zrobiła
ś
-
przypomniał.
- Wtedy na przyj
ę
ciu. Do dzi
ś
nosze w sobie to wspomnienie, jak
wyblakł
ą
fotografi
ę
. Była
ś
tak cudownie niewinna. - Jego twarz st
ęż
ała. -
Teraz jeste
ś
ju
ż
kobiet
ą
, wcale nie tak niewinn
ą
, wiec po co udajesz?
Amanda nie miała siły zaprzeczy
ć
.
- Jestem zm
ę
czona, Jasonie - powiedziała słabym głosem.
- A ja nie? Chodziłem w kółko po pokoju, próbuj
ą
c si
ę
pozbiera
ć
.
Wiedziałem,
ż
e je
ś
li tylko zamkn
ę
oczy, ujrz
ę
twoj
ą
twarz, tak
ą
jak w
momencie, gdy napadłem na ciebie za ten płaszcz.
- Ale Marguerite...
- Nalegała. Wiem. Duncan mi przecie
ż
powiedział.
- Delikatnie odsun
ą
ł z jej twarzy kosmyk włosów.
- Byłem taki zdenerwowany, kochanie - rzekł cicho. -I ura
ż
ony.
- Nie potrafiłabym ci
ę
urazi
ć
- szepn
ę
ła Amanda.
- Czy
ż
by? Nawet nie wiesz, jak bardzo cierpiałem
- mrukn
ą
ł i pochylił si
ę
, by j
ą
pocałowa
ć
.
Chciała go powstrzyma
ć
, ale chwycił jej r
ę
ce i poło
ż
ył sobie na piersi.
- Czy
ż
by
ś
nie wiedziała, jak dotyka
ć
m
ęż
czyzny?
Nerwowymi, niepewnymi palcami pie
ś
ciła jego pier
ś
, a jego usta
doprowadzały j
ą
do szale
ń
stwa.
- Pocałuj mnie mocno - szepn
ę
ła.
- Chwileczk
ę
- odparł z triumfuj
ą
cym u
ś
miechem.
- Tak wła
ś
nie lubi
ę
. Wolno i spokojnie, a ty? No, kochanie, czemu tak
le
ż
ysz? Pomó
ż
mi.
Omal mu nie powiedziała,
ż
e po prostu nie wie, jak si
ę
zachowa
ć
,
ż
e
nigdy z nikim oprócz niego nie była w tak intymnej sytuacji. Z nikim
innym nie posun
ę
ła si
ę
a
ż
, tak daleko.
Poddała si
ę
jego ustom i mocno obj
ę
ła jego cieple ciało.
- Nie tak mocno, kochanie - szepn
ą
ł Jace. - Ju
ż
od tak dawna nie
starałem si
ę
sprawi
ć
przyjemno
ś
ci kobiecie. Nie spieszmy si
ę
.
- Ja naprawd
ę
nie umiem.
- Nie szkodzi. Przecie
ż
chcesz mnie dotyka
ć
, prawda? - szepn
ą
ł i
przeci
ą
gn
ą
ł dło
ń
mi wzdłu
ż
jej ciała. - Nie zrobi
ę
ci krzywdy.
- Wiem. Ja... potrzebuj
ę
czasu.
Jace oparł si
ę
na łokciu i spojrzał jej w oczy.
- Miała
ś
na to siedem lat - zauwa
ż
ył.
- Przez te siedem lat mnie nienawidziłe
ś
-przypomniała mu ze smutkiem.
- Nie spodziewaj si
ę
,
ż
e... ci zaufam,
ż
e...
-
ś
e dasz mi siebie, tak? - doko
ń
czył za ni
ą
i pocałował j
ą
mocno w usta.
- Dobrze, zgadzam si
ę
. Potrzebujesz czasu,
ż
eby oswoi
ć
si
ę
z t
ą
my
ś
l
ą
,
ale nie dam ci go du
ż
o, Amando. Zbyt długo czekałem i moja cierpliwo
ść
ju
ż
si
ę
ko
ń
czy. Zbyt długo byłem bez kobiety.
Chciała co
ś
powiedzie
ć
, ale Jace nachylił si
ę
nagle i poczuła jego wargi
na swojej piersi. Z jej ust wyrwał si
ę
krótki j
ę
k.
- Przyjemnie? - zapytał i jeszcze bardziej odsłonił jej piersi. Amanda
oblała si
ę
rumie
ń
cem.
- Czy
ż
by
ś
do tej pory zawsze robiła to po ciemku? - zapytał z
u
ś
miechem. - Ciesz
ę
si
ę
, bo przynajmniej w jednym mog
ę
by
ć
pierwszy.
Jak to mówi
ą
- małe jest pi
ę
kne, co?
- Jeste
ś
wstr
ę
tny! - szepn
ę
ła, rumieni
ą
c si
ę
jeszcze bardziej.
Za
ś
miał si
ę
lekko, widz
ą
c, jak podci
ą
ga pod brod
ę
prze
ś
cieradło. Usiadł
zadowolony jak tygrys, który ju
ż
jedn
ą
łap
ą
trzyma zdobycz.
- Małe, ale doskonałe - rzekł cicho i przez moment jego szare oczy były
prawie łagodne.
Pod wpływem impulsu Amanda wyci
ą
gn
ę
ła r
ę
k
ę
i dotkn
ę
ła jego nagiej
piersi, a w jej oczach pojawiły si
ę
wszystkie skrywane pytania.
- Tak mi przykro,
ż
e si
ę
o nas martwili
ś
cie. Jason tylko kiwn
ą
ł głow
ą
.
- Lepiej si
ę
prze
ś
pij.
- Ty te
ż
, bo nie b
ę
dziesz zdolny do pracy.
- W
ą
tpi
ę
, czy w ogóle b
ę
d
ę
si
ę
mógł skupi
ć
na pracy - przyznał i nachylił
si
ę
nad ni
ą
. Jego wygłodniałe usta mia
ż
d
ż
yły jej wargi. Odpowiedziała
mu cał
ą
sob
ą
. Tak bardzo go kochała i przez chwil
ę
naprawd
ę
nale
ż
ał do
niej. Chciała da
ć
mu wszystko, zapomnie
ć
o kłótniach i ostrych słowach.
Jace z trudem opanował swoje po
żą
danie. Odsun
ą
ł j
ą
delikatnie i opu
ś
cił
na poduszki.
- Wolałbym odci
ąć
sobie rami
ę
, ni
ż
odchodzi
ć
od ciebie - szepn
ą
ł. - Tak
bardzo ci
ę
pragn
ę
!
Westchn
ą
ł ci
ęż
ko i znów, tym razem leciutko, przywarł do jej ust.
- Mogłaby
ś
ze mn
ą
spa
ć
- rzekł cicho, patrz
ą
c w jej zamglone oczy. - Nic
wi
ę
cej, tylko spa
ć
. Trzymałbym ci
ę
w obj
ę
ciach i patrzył, jak
ś
pisz.
Amanda oblała si
ę
rumie
ń
cem od stóp do głów.
- A gdyby weszła twoja matka albo Duncan? - zapytała niepewnie, cho
ć
najbardziej na
ś
wiecie chciała wła
ś
nie tego, co proponował.
- Wtedy musiałbym si
ę
z tob
ą
o
ż
eni
ć
, prawda? - zapytał z u
ś
miechem i
podszedł do drzwi.
- Miłych snów, kochanie. Mo
ż
e chocia
ż
ty b
ę
dziesz mogła zasn
ąć
.
- Dobranoc, Jasonie - szepn
ę
ła. - A mo
ż
e nale
ż
ałoby powiedzie
ć
„dzie
ń
dobry"?
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Amanda obudziła si
ę
w zalanym sło
ń
cem pokoju. Przez chwil
ę
le
ż
ała
jeszcze w łó
ż
ku i wpatruj
ą
c si
ę
w sufit wspominała wizyt
ę
Jace'a. Jace!
Czy to wszystko zdarzyło si
ę
naprawd
ę
? Dotkn
ę
ła swych ust i spojrzała
w lustro, szukaj
ą
c
ś
ladów jego pocałunków. Na ramieniu dostrzegła
leciutkie zadrapanie. A wi
ę
c to nie był sen. Czy Jace te
ż
czuł to samo co
ona? Czy w blasku dnia
ż
ałuje tego, co si
ę
stało? Czy teraz b
ę
dzie inny?
Czy zacznie si
ę
u
ś
miecha
ć
? A mo
ż
e jeszcze bardziej b
ę
dzie jej
nienawidził?
Amanda wło
ż
yła d
ż
insy i bladoniebiesk
ą
bluzk
ę
i, wci
ąż
rozmarzona,
zbiegła na dół.
Było ju
ż
po dziesi
ą
tej i wła
ś
ciwie nie spodziewała si
ę
zasta
ć
Jace'a, ale
mimo to nie ukrywała rozczarowania, kiedy otworzyła drzwi do jadalni i
ujrzała tam tylko Marguerite i Terry’ego.
- Jeste
ś
nareszcie - powitał j
ą
zdenerwowany wspólnik. - Wiesz, Mandy,
b
ę
dziesz musiała sama poprowadzi
ć
spraw
ę
z Whitehallami. Przed
chwil
ą
dzwonił Jackson. Nie podoba mu si
ę
reklama, któr
ą
dla niego
przygotowali
ś
my - twierdzi,
ż
e jest zbyt sugestywna.
- Ale przecie
ż
jego syn j
ą
zaaprobował - przypomniała Amanda.
- Wygl
ą
da na to,
ż
e zrobił to bez jego zgody - mrukn
ą
ł Terry. Wypił
ostatni łyk kawy i wstał od stołu. - Przepraszam,
ż
e ci
ę
zostawiam sam
ą
,
ale naprawd
ę
nie mo
ż
emy straci
ć
tego zamówienia od Jacksona. Sama
wiesz, jak bardzo jest nam potrzebne.
- Jasne. Ale nie martw si
ę
- odparła z u
ś
miechem.
- Na pewno dam sobie rad
ę
.
- Nie udało mi si
ę
porozmawia
ć
wczoraj z Jace'em. Mo
ż
e ty b
ę
dziesz
miała wi
ę
cej szcz
ęś
cia.
Terry podzi
ę
kował Marguerite za go
ś
cin
ę
, przypomniał Amandzie,
ż
eby
zadzwoniła do niego zaraz po powrocie do San Antonio i wybiegł do
czekaj
ą
cej przed domem taksówki.
- Co
ś
mi si
ę
wydaje,
ż
e przestała
ś
ju
ż
si
ę
ba
ć
Jace'a - zauwa
ż
yła
Marguerite z kpi
ą
cym u
ś
miechem.
- Co si
ę
stało?
- Tajemnica - za
ś
miała si
ę
Amanda.
- Czy powiedział ci, jak bardzo si
ę
wczoraj denerwował? - zapytała
Marguerite. - Nigdy go takim nie widziałam. Wiesz co, mam dla ciebie
wspaniał
ą
niespodziank
ę
- dodała.
- Jak
ą
? - zapytała zdziwiona Amanda.
- Wkrótce si
ę
dowiesz - odparła tajemniczo Marguerite. - Jason poszedł
do biura, ale powinien wróci
ć
na obiad. A Duncan jest u dentysty -
parskn
ę
ła
ś
miechem. - Jason uszkodził mu dwie koronki.
Po
ś
niadaniu Marguerite wyszła na jakie
ś
spotkanie, a Amanda jeszcze
raz przejrzała plan kampanii reklamowej, przygotowuj
ą
c si
ę
do rozmowy
z Jace’em. Nie bardzo liczyła na sukces. By
ć
mo
ż
e ch
ę
tnie by si
ę
z ni
ą
kochał, ale je
ś
li chodzi o interesy, to z pewno
ś
ci
ą
nie lubi robi
ć
ich z
kobietami. Pewnie w ogóle nie zechce jej wysłucha
ć
.
Przypomniała sobie ich rozmow
ę
. A wi
ę
c wtedy, przed laty, prosił j
ą
o
r
ę
k
ę
. Amanda westchn
ę
ła i przymkn
ę
ła oczy. By
ć
jego
ż
on
ą
, móc go
dotyka
ć
, wita
ć
go wracaj
ą
cego z pracy, opiekowa
ć
si
ę
nim, pilnowa
ć
,
ż
eby si
ę
nie przem
ę
czał, kupowa
ć
mu ubrania... wszystko to mogła ju
ż
dawno mie
ć
, gdyby tylko wtedy wła
ś
ciwie zrozumiała jego propozycj
ę
. A
teraz kochała go i pragn
ę
ła tak, jak tylko kobieta mo
ż
e pragn
ąć
m
ęż
czyzny, ale zdoby
ć
go nie mogła. Lubił trzyma
ć
j
ą
w ramionach, ale
w
ą
tpił w jej niewinno
ść
i nie my
ś
lał ju
ż
o mał
ż
e
ń
stwie. Chciał tylko z ni
ą
sypia
ć
. Bo teraz on miał pieni
ą
dze, a ona była biedna. Nigdy nie b
ę
dzie
pewny, czy zale
ż
y jej na nim, czy na jego maj
ą
tku. Wiedziała,
ż
e ju
ż
nigdy nie zaproponuje jej mał
ż
e
ń
stwa.
Była tak pogr
ąż
ona w my
ś
lach,
ż
e nawet nie usłyszała telefonu. Kiedy
pokojówka poinformowała j
ą
,
ż
e kto
ś
do niej dzwoni, przypuszczała,
ż
e
to Terry.
- Halo? - odezwała si
ę
niepewnie.
- Cze
ść
- usłyszała aksamitny głos Jace'a. - Co porabiasz?
- Pr
ą
... pracuj
ę
na kampani
ą
- odparła.
-Nic zabrzmiało to szczególnie przekonywaj
ą
co - zauwa
ż
ył Jace. - Skoro
ty sama nie jeste
ś
pewna własnych kompetencji, to jak chcesz
przekona
ć
mnie?
- Mam pełne zaufanie do naszej agencji. - Jej palce, zaci
ś
ni
ę
te na
sznurze telefonu, dr
ż
ały. - Tylko... nie spodziewałam si
ę
twojego
telefonu.
- Nawet po tym, co mi
ę
dzy nami zaszło? - zapytał cicho. - Zostawiła
ś
mi
na pami
ą
tk
ę
pi
ę
kne zadrapania na plecach.
Amanda zaczerwieniła si
ę
, przypomniawszy sobie, z jak
ą
nami
ę
tno
ś
ci
ą
wbijała paznokcie w jego ciało.
- To twoja wina - szepn
ę
ła z u
ś
miechem. - Nie zwalaj wszystkiego na
mnie.
- Ty czarownico - parskn
ą
ł
ś
miechem Jace.
- Przyjd
ź
do mnie do biura o jedenastej trzydzie
ś
ci. Zabior
ę
ci
ę
na obiad.
- Ch
ę
tnie.
- Ch
ę
tnie to ja zrobiłbym co
ś
zupełnie innego -odparł.
- Ty zbere
ź
niku!
- Tylko z pani
ą
, panno Canon. Ma pani takie cudowne ciało.
-Jace!
- Nie bój si
ę
, telefon nie jest na podsłuchu. A mój gabinet jest
d
ź
wi
ę
koszczelny.
- Dlaczego? - zapytała Amanda bez zastanowienia.
-
ś
eby personel nie słyszał, jak bij
ę
sekretark
ę
- odparł powa
ż
nie Jace.
- Wszystkich pracowników tak traktujesz? - zapytała rozbawiona
Amanda.
- Tylko nieposłusznych. Nie spó
ź
nij si
ę
. Udało mi si
ę
wetkn
ąć
ci
ę
mi
ę
dzy
narad
ę
zarz
ą
du i słu
ż
bowy obiad.
- Obiad? - zdziwiła si
ę
. - B
ę
dziesz jadł dwa obiady?
-Z nimi wypij
ę
tylko kaw
ę
. Powiem,
ż
e si
ę
odchudzam.
- Nikt ci nie uwierzy. Jeste
ś
taki szczupły.
- A wi
ę
c jednak zwracasz na mnie uwag
ę
?
- Jeste
ś
bardzo przystojny - szepn
ę
ła i poczuła,
ż
e si
ę
rumieni. W
słuchawce rozległ si
ę
pomruk zadowolenia.
- Jedenasta trzydzie
ś
ci. Nie zapomnij.
Amanda znalazła si
ę
w tym budynku po raz pierwszy. Był to nowoczesny
biurowiec w centrum Victorii, z fontann
ą
przed wej
ś
ciem i licznymi
ro
ś
linami w
ś
rodku. Biuro Jace'a mie
ś
ciło si
ę
na pi
ą
tym pi
ę
trze.
- Czy Jace... czy pan Whitchall jest u siebie?
- zapytała Amanda siedz
ą
c
ą
przy biurku przystojn
ą
, ciemnowłos
ą
sekretark
ę
.
- Słyszy pani te krzyki? - zapytała z u
ś
miechem sekretarka, wskazuj
ą
c
zamkni
ę
te drzwi, zza których dochodził przytłumiony głos Jace'a. -Jaki
ś
kontrakt w ostatniej chwili nie wypalił i szef jest w
ś
ciekły. Od rana ci
ą
gle
s
ą
jakie
ś
problemy. Przepraszam, nie powinnam si
ę
przed pani
ą
u
ż
ala
ć
.
Naprawd
ę
chce si
ę
pani z nim widzie
ć
? - zapytała unosz
ą
c brwi.
- Owszem. Jestem bardzo odwa
ż
na - zapewniła j
ą
Amanda.
- Angelo, przynie
ś
mi papiery dotycz
ą
ce Bronson Corporation - rozległ
si
ę
z interkomu głos Jacc'a.
-I daj mi zna
ć
, jak przyjdzie panna Carson.
- Ju
ż
przyszła. Mam j
ą
wpu
ś
ci
ć
, czy najpierw da
ć
jej jak
ąś
osłon
ę
?
- Nie b
ą
d
ź
taka dowcipna.
.
Niepewnym krokiem i z bij
ą
cym sercem Amanda weszła do gabinetu
Jace'a. Nic si
ę
nie zmienił. Jego twarz była powa
ż
na, a w oczach nie
potrafiła wyczyta
ć
ż
adnych uczu
ć
. Dla niej miniona noc stanowiła punkt
zwrotny, czy
ż
by dla niego była bez znaczenia? Czy wróci do dawnych
kłótni?
Ubrany w ciemnobr
ą
zowy garnitur Jace był taki m
ę
ski,
ż
e z trudem
powstrzymała si
ę
, by go nie dotkn
ąć
.
- - Boisz si
ę
? - zapytał cicho Jace.
- Twoja sekretarka obawiała si
ę
,
ż
e b
ę
dzie mi potrzebna tarcza -
u
ś
miechn
ę
ła si
ę
niepewnie Amanda.
- Tobie nigdy - odparł i podszedł ku niej wolnym, pewnym krokiem.
- Cze
ść
- powiedziała cicho. Stał tak blisko,
ż
e prawic czuła ciepło i
zapach jego ciała.
- Cze
ść
- szepn
ą
ł i co
ś
nowego, nieokre
ś
lonego pojawiło si
ę
w jego
oczach. Nachylił si
ę
nad ni
ą
i dotkn
ą
ł ustami jej warg .
- Pocałuj mnie - szepn
ą
ł.
Amanda nie potrafiła si
ę
oprze
ć
tej pokusie. Stan
ę
ła na palcach, otoczyła
go ramionami i mocno przywarła do jego ust.
- Tak, Jasonie? - zapytała po chwili.
- Wła
ś
nie tak - szepn
ą
ł i przyci
ą
gn
ą
ł j
ą
mocno do siebie. Z jej ust wyrwał
si
ę
krótki j
ę
k.
- Teraz ju
ż
wiesz - szepn
ą
ł.
- Co? - zdziwiła si
ę
Amanda.
- Dlaczego mój gabinet jest d
ź
wi
ę
koszczelny - za
ś
miał si
ę
Jace. Amanda
zaczerwieniła si
ę
i spu
ś
ciła oczy.
- Kocham te twoje rozkoszne j
ę
ki - mówił dalej.
-Ju
ż
nie zachowujesz si
ę
jak zdenerwowana dziewica. Ciesz
ę
si
ę
.
Gdyby tylko znał prawd
ę
! - pomy
ś
lała z bólem. Umiała tylko to, czego
nauczyła si
ę
od niego.
Jace spojrzał na zegarek.
- Musimy ju
ż
i
ść
, bo inaczej nie zd
ąż
ysz nic zje
ść
. Mam tylko godzin
ę
.
- Czy na pewno... - zacz
ę
ła Amanda.
- Na pewno - odparł i pocałował j
ą
mocno w usta.
-Jeste
ś
głodna?
- Umieram z głodu — u
ś
miechn
ę
ła si
ę
niepewnie.
- Có
ż
za wyznanie! - Spojrzał na jej mi
ę
kkie, lekko obrzmiałe usta. -
Idziemy - rzekł i chwycił za klamk
ę
.
- Szminka! - powstrzymała go w ostatniej chwili.
- Nie potrzebujesz
ż
adnej szminki - odparł, spogl
ą
daj
ą
c na jej usta. -
Wygl
ą
dasz pi
ę
knie bez
ż
adnej tapety.
- Nie o to chodzi. Teraz ty masz j
ą
na całej twarzy - wyja
ś
niła.
Podał jej chusteczk
ę
i obj
ą
wszy j
ą
w pasie pozwolił, by usun
ę
ła
ś
lady z
jego policzków.
Zabrał j
ą
do eleganckiej restauracji, z wi
ś
niowym dywanem, lnianymi
obrusami i skórzanymi meblami. Nie czekaj
ą
c, a
ż
Jace wybierze co
ś
dla
nich obojga, Amanda sama zamówiła dla siebie sałatk
ę
.
- Jestem wolna od przes
ą
dów - wyja
ś
niła mu.
- Ja te
ż
. I co ty na to?
Zasiniała si
ę
, nerwowo obracaj
ą
c w palcach szkla
ń
-k
ę
.
- Miałam wra
ż
enie,
ż
e ci
ę
to troch
ę
zirytowało.
- Moja droga, przyznaj
ę
,
ż
e według mnie kobiety lepiej wygl
ą
daj
ą
w
spódnicy ni
ż
w spodniach, ale w interesach s
ą
tak samo dobre jak
m
ęż
czy
ź
ni.
Amanda otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
- Nie podejrzewałam ci
ę
o takie pogl
ą
dy.
- Ju
ż
ci mówiłem, Amando,
ż
e zupełnie mnie nie znasz - przypomniał.
- Na to wygl
ą
da. - Chwyciła mocniej szklank
ę
.
- Czy mog
ę
ci wyja
ś
ni
ć
, dlaczego uwa
ż
am,
ż
e nasza agencja potrafi
zorganizowa
ć
reklam
ę
waszego przedsi
ę
wzi
ę
cia na Florydzie?
- Spróbuj.
- A wi
ę
c słuchaj. Wasze osiedle powstanie w gł
ę
bi l
ą
du. Daleko od
oceanu czy zatoki. Nie ma tam nawet
ż
adnej rzeki. Niedaleko jest jednak
du
ż
e jezioro, a sama okolica jest bardzo malownicza. Idealna dla
emerytów. Na tym wła
ś
nie skupimy si
ę
w naszej reklamie. Jest tam cisza
i spokój, nie ma hała
ś
liwych turystów. Osiedle, z własnymi sklepami i
ogrodami, b
ę
dzie wła
ś
ciwie samowystarczalnym miastem. Ludzie
szukaj
ą
sło
ń
ca i spokoju. Damy im to.
- O jakim rodzaju reklamy my
ś
licie? - zapytał powa
ż
nie zainteresowany.
- B
ę
dziecie gotowi za pół roku, tak? - zapytała Amanda, a Jace skin
ą
ł
głow
ą
. - Mamy wiec czas,
ż
eby zareklamowa
ć
osiedle we wszystkich
powa
ż
niejszych pismach, czytanych przez starszych, niezale
ż
nych
finansowo ludzi. W okolicy wychodz
ą
dwa dzienniki i tygodnik, działaj
ą
trzy du
ż
e stacje radiowe. Wykorzystamy je wszystkie. Dowiemy si
ę
te
ż
,
sk
ą
d najcz
ęś
ciej pochodz
ą
nowi mieszka
ń
cy Florydy i b
ę
dziemy
reklamowa
ć
twoje przedsi
ę
wzi
ę
cie tak
ż
e w innych stanach. Wymy
ś
limy
dla osiedla jak
ąś
atrakcyjn
ą
nazw
ę
, urz
ą
dzimy uroczyste otwarcie,
przemówi gubernator i kilku polityków, roze
ś
lemy zaproszenia do prasy
i...
- Chwileczk
ę
! - Jace ze
ś
miechem przerwał t
ę
wyliczank
ę
. - Nie wiem,
czy b
ę
dzie mnie sta
ć
na taki zmasowany atak.
Zdziwił si
ę
, kiedy Amanda podała mu cen
ę
.
- Nie spodziewałem si
ę
tak umiarkowanych kosztów - przyznał.
- Dlaczego?
- Zgłosiła si
ę
ju
ż
do nas pewna agencja z Nowego Jorku - wyja
ś
nił,
spogl
ą
daj
ą
c jej w oczy. - Kwota, któr
ą
podali, była o kilka tysi
ę
cy wy
ż
sza.
- A niech ich g
ęś
kopnie - skomentowała Amanda z udawan
ą
zło
ś
ci
ą
.
Jace te
ż
si
ę
u
ś
miechn
ą
ł, ale u
ś
miech szybko znikn
ą
ł z jego twarzy.
- Kto si
ę
b
ę
dzie tym zajmował, Amando, ty czy twój wspólnik?
- Oboje, ale poniewa
ż
ja uko
ń
czyłam studia dziennikarskie, opracowuj
ę
wszystkie teksty, a Terry zajmuje si
ę
stron
ą
techniczn
ą
.
- A je
ś
li, mimo waszej kampanii, nie uda mi si
ę
sprzeda
ć
tych mieszka
ń
?
- Wtedy rzuc
ę
si
ę
pod koła twojego mercedesa z ponur
ą
pie
ś
ni
ą
na
ustach.
Jace zgasił papierosa. Na jego wargach bł
ą
kał si
ę
lekki u
ś
miech.
- No i co? -dopytywała si
ę
niecierpliwie Amanda.
- Musz
ę
wszystko przemy
ś
le
ć
. Dam ci odpowied
ź
na przyj
ę
ciu u
Sullevanów. Zgadzasz si
ę
?
- Trudno - westchn
ę
ła.
Dopiero kiedy zacz
ę
li je
ść
, Amanda u
ś
wiadomiła sobie, jak bardzo była
głodna. Odmówiła jednak deseru i z zazdro
ś
ci
ą
patrzyła, jak Jace
pochłania olbrzymi
ą
porcj
ę
placka truskawkowego z bit
ą
ś
mietan
ą
.
- Ach, te kalorie - westchn
ę
ła.
- Nie musz
ę
uwa
ż
a
ć
na lini
ę
. Wszystko spalam.
- Wiem. Cały czas pracujesz.
- Nie cały - poprawił j
ą
, spogl
ą
daj
ą
c znacz
ą
co na jej usta.
Odwiózł j
ą
pod biurowiec i zaparkował w pobli
ż
u samochodu, którym
przyjechała z Casa Verde.
- Dzi
ę
kuj
ę
za miły obiad i zapoznanie si
ę
z planami naszej kampanii -
powiedziała.
- Cała przyjemno
ść
po mojej stronie, panno Carson. Wieczorem idziemy
na wyst
ę
py do „Parisienne". Maj
ą
tam bardzo dobry zespól. B
ę
dziemy
mogli pota
ń
czy
ć
.
Serce podskoczyło jej do gardła.
- My?
Jace nachylił si
ę
ku niej i leciutko musn
ą
ł wargami jej usta.
- My - szepn
ą
ł. - Porozmawiamy te
ż
troszeczk
ę
.
- O czym?
- O tobie i o mnie, kochanie, i o naszej przyszło
ś
ci. Po tym, co wydarzyło
si
ę
ostatniej nocy, ju
ż
nigdy nie pozwol
ę
ci uciec.
- Ale
ż
, Jace...
- Teraz nie mam czasu. Wysiadaj, goł
ą
beczko. Musz
ę
wraca
ć
do roboty.
Porozmawiamy wieczorem. Włó
ż
co
ś
seksownego -dodał z chytrym
u
ś
mieszkiem.
Amanda wysiadła, nachyliła si
ę
do okna i pokazała mu j
ę
zyk.
O czym Jace chce ze mn
ą
rozmawia
ć
?- zastanawiała si
ę
gor
ą
czkowo
Amanda w drodze powrotnej do Casa Verde. Mo
ż
e o mał
ż
e
ń
stwie?
Oddała si
ę
słodkim marzeniom - ona w białej sukni, Jace w smokingu
stoj
ą
przed ksi
ę
dzem w ko
ś
ciele z pi
ę
knymi witra
ż
ami. Ach, wyj
ść
za
Jace'a, dzieli
ć
z nim nazwisko, dom, łó
ż
ko, mie
ć
wspólne dzieci... byłoby
to spełnienie wszystkich jej marze
ń
. Oczywi
ś
cie Jace mo
ż
e jej zło
ż
y
ć
zupełnie inn
ą
propozycj
ę
, ale w jego oczach i pocałunkach było przecie
ż
co
ś
wi
ę
cej, ni
ż
tylko po
żą
danie. Nie, na pewno chodzi mu o co
ś
trwałego. Jej oczy rozbłysły jak gwiazdy. Ach, gdyby on dzielił jej uczucia!
Niech tak si
ę
stanie, modliła si
ę
, prosz
ę
, prosz
ę
, prosz
ę
!
Zaparkowała przed wej
ś
ciem do Casa Verde i szybko wbiegła po
schodkach.
-Czy to ty, kochanie? - powitał j
ą
w holu głos Marguerite. - Jestem w
salonie!
Amanda weszła do pokoju i ju
ż
otwierała usta,
ż
eby opowiedzie
ć
, jaki
miły był obiad z Jace'em, kiedy spostrzegła,
ż
e Marguerite nie jest sama.
- Widzisz? Mówiłam,
ż
e mam dla ciebie niespodziank
ę
! - zawołała
uradowana Marguerite.
- Witaj, kochanie - powitała córk
ę
Beatrice Carson, cała w ró
ż
owym
szyfonie.
Amanda pozwoliła si
ę
obj
ąć
i pocałowa
ć
, my
ś
l
ą
c równocze
ś
nie o
wszystkich problemach, jakie spowoduje wizyta matki w Casa Verde.
Wszystko układało si
ę
ju
ż
tak cudownie, Jace tak bardzo si
ę
zmienił. A
teraz przyjechała Bea i wszystkie marzenia na nic. Jason pomy
ś
li,
ż
e to
ona
ś
ci
ą
gn
ę
ła tu matk
ę
, nigdy nie uwierzy,
ż
e to Marguerite j
ą
zaprosiła.
B
ę
dzie w
ś
ciekły, bo nienawidzi Bei.
- No, co, kochanie, nie chcesz wiedzie
ć
, dlaczego przyjechałam? -
zapytała słodkim głosem Bea.
- Dlaczego przyjechała
ś
, mamo? - zapytała posłusznie Amanda.
- Wychodz
ę
za m
ąż
, kochanie! B
ę
dziesz miała ojczyma!
Amanda musiała usi
ąść
. Tego ju
ż
było naprawd
ę
za wiele.
- Za m
ąż
?
- Tak, kochanie - odparła matka siadaj
ą
c obok niej i chwytaj
ą
c j
ą
za r
ę
ce.
Jej dłonie były chłodne i Amanda zauwa
ż
yła, jak bardzo jest
zdenerwowana. - Za Recsc'a Bannona. O
ś
wiadczył mi si
ę
dwa dni temu i
powiedziałam „tak". Polubisz go. To bardzo powa
ż
ny i odpowiedzialny
człowiek. B
ę
dziesz mogła mieszka
ć
z nami, jak długo zechcesz.
- Ale dlaczego przyjechała
ś
do Casa Verde?
- Marguerite była taka miła,
ż
e obiecała mi pomóc w skompletowaniu
wyprawy i zaplanowaniu przyj
ę
cia
- wyja
ś
niła z u
ś
miechem Bea. - Wiedziałam,
ż
e i ty b
ę
dziesz chciała
wzi
ąć
w tym udział. Najpierw we
ź
miemy cichy
ś
lub w Nassau, a potem
wyprawimy małe przyj
ę
cie w domu. Dom te
ż
na pewno ci si
ę
spodoba.
Jest uroczy, ma mał
ą
prywatn
ą
pla
żę
. Woda
jest cudowna, taka przezroczysta i niesamowicie zielona.
- Kiedy b
ę
dzie
ś
lub? - zapytała Amanda. Wła
ś
nie u
ś
wiadomiła sobie,
ż
e
teraz Reese przejmie odpowiedzialno
ść
za matk
ę
i jej długi.
- W przyszłym tygodniu - westchn
ę
ła Bea. - Wiem,
ż
e to zbyt szybko, ale
Reese nalegał, wiec si
ę
poddałam. Jestem strasznie przej
ę
ta!
- Ja te
ż
- u
ś
miechn
ę
ła si
ę
Amanda,
ś
ciskaj
ą
c matk
ę
za r
ę
k
ę
. Bea jest
taka dziecinna, tak spontanicznie na wszystko reaguje. Mimo jej wad po
prostu nie mo
ż
na jej nie kocha
ć
.
- A je
ś
li chodzi o wypraw
ę
, mamo... nie mamy du
ż
o pieni
ę
dzy... - zacz
ę
ła
ostro
ż
nie Amanda.
- Wyprawa b
ę
dzie moim prezentem
ś
lubnym - wyja
ś
niła z dum
ą
Marguerite. - Nie mog
ę
si
ę
doczeka
ć
, kiedy zaczniemy j
ą
kompletowa
ć
,
Beo. Jutro wcze
ś
nie rano ruszamy do Saksa. Mamy tak mało czasu!
- Tak, rzeczywi
ś
cie - przyznała Bea i obie przyjaciółki natychmiast
zacz
ę
ły rozmawia
ć
o weselu.
Amanda przysłuchiwała si
ę
ich rozmowie i dopiero pod wieczór poszła
na gór
ę
przebra
ć
si
ę
do kolacji. Bała si
ę
reakcji Jace’a. Czul
ą
,
ż
e wcale
nie uciesz
ą
go odwiedziny Bei.
Ubrała si
ę
w eleganck
ą
, szar
ą
spódnic
ę
i haftowan
ą
ró
ż
ow
ą
bluzk
ę
,
ładnie podkre
ś
laj
ą
c
ą
jej szczupł
ą
figur
ę
. Ubranie rzeczywi
ś
cie le
ż
ało
znakomicie i wygl
ą
dało jak nowe, cho
ć
wcale takie nie było. Amanda
bardzo starannie dobierała sw
ą
garderob
ę
. Dodaj
ą
c jak
ąś
broszk
ę
czy
apaszk
ę
, potrafiła uatrakcyjni
ć
i od
ś
wie
ż
y
ć
nawet stare rzeczy. Na
pocz
ą
tku miała problem z butami, ale szybko nauczyła si
ę
kupowa
ć
je
pod koniec sezonu, na wyprzeda
ż
ach. Wszystko kupowała na
wyprzeda
ż
y. Na nic innego nie mogła sobie pozwoli
ć
.
Wła
ś
nie ko
ń
czyła si
ę
czesa
ć
, kiedy usłyszała delikatne pukanie do drzwi
i do pokoju weszła Bea, elegancko ubrana i uczesana.
- Pomy
ś
lałam sobie,
ż
e mogłyby
ś
my razem zej
ść
na dół - powiedziała
cicho. - Rozumiesz... wiem,
ż
e Jason mnie nie lubi, a przy tobie mo
ż
e
nie powie mi czego
ś
nieprzyjemnego - dodała z nerwowym u
ś
miechem. -
Nie powiedziała
ś
mu o byku, prawda, kochanie?
- Oczywi
ś
cie,
ż
e nie - uspokoiła j
ą
Amanda i przytuliła mocno do siebie. -
Tak si
ę
ciesz
ę
,
ż
e kogo
ś
sobie znalazła
ś
. Wiem, jaka czuła
ś
si
ę
samo-
tna.
- Nie tak bardzo, kochanie. - Bea pogłaskała córk
ę
po policzku. - Mam
przecie
ż
ciebie. Marguerite powiedziała mi,
ż
e mi
ę
dzy tob
ą
a Jace’em
zaczyna si
ę
lepiej układa
ć
- dodała po chwili. - Czy to prawda?
Amanda zarumieniła si
ę
i odwróciła głow
ę
.
- Sama nie wiem. Nawet nie jestem pewna, czy on mnie lubi.
- Posłuchaj, Amando. Cz
ę
sto zastanawiałam si
ę
, czy te kłótnie mi
ę
dzy
wami nie s
ą
oznak
ą
czego
ś
du
ż
o gł
ę
bszego ni
ż
niech
ęć
. Unikała
ś
go
przez wiele lat. Mam nadziej
ę
,
ż
e nie z powodu mojego paskudnego
stosunku do niego, kiedy miała
ś
kilkana
ś
cie lat Byłam okropn
ą
snobk
ą
.
Szkoda,
ż
e nie u
ś
wiadomiłam sobie tego w por
ę
, zanim narobiłam tylu
szkód.
- Jakich szkód?
- W stosunkach mi
ę
dzy tob
ą
a Jace'em - odparła Bea, wpatruj
ą
c si
ę
w
dywan. - Wiesz, Amando, mało jest takich m
ęż
czyzn jak Jace Whitehall.
Dzisiaj kobiety wol
ą
m
ęż
czyzn, którzy płacz
ą
, cierpi
ą
, popełniaj
ą
bł
ę
dy, a
potem przepraszaj
ą
na kolanach. I mo
ż
e to dobrze.
Ś
wiat si
ę
zmienia.
Ale m
ęż
czy
ź
ni tacy jak Jace. s
ą
teraz rzadko
ś
ci
ą
. Oni sami dyktuj
ą
warunki i nigdy nie padaj
ą
na kolana. Szcz
ęś
liwa b
ę
dzie kobieta, któr
ą
pokocha taki m
ęż
czyzna. Och, Mandy, je
ś
li go kochasz, nie uciekaj
przed nim. Ja ju
ż
straciłam moje szcz
ęś
cie, ale ty wci
ąż
masz jeszcze
szans
ę
.
- Nie rozumiem, o czym mówisz, mamo - szepn
ę
ła Amanda.
- Dobra z ciebie dziewczyna, kochanie, ale wobec niektórych m
ęż
czyzn
nie wystarcz
ą
szlachetne intencje,
- Bea, jeste
ś
tam? - usłyszały głos Marguerite.
- Tak, kochanie, ju
ż
schodzimy! - zawołała lekko zirytowana Bea i
poklepała Amand
ę
po ramieniu. - Kiedy
ś
ci to wytłumacz
ę
. B
ę
d
ę
musiała
tak
ż
e zdradzi
ć
ci pewn
ą
tajemnic
ę
. Porozmawiamy pó
ź
niej, dobrze?
- Tak, mamo - odparta zaskoczona Amanda.
- Chod
ź
my na dół.
Siedziały we trzy w salonie, czekaj
ą
c a
ż
podadz
ą
obiad, kiedy zjawił si
ę
Jace. Od razu zauwa
ż
ył Be
ę
i wydawało si
ę
,
ż
e eksploduje.
- Co ty tu, do cholery, robisz? - warkn
ą
ł i spojrzał na pobladł
ą
Amand
ę
. -
Czy nie za bardzo si
ę
po
ś
pieszyła
ś
z tym zapraszaniem mamusi? Nie
przypominam sobie,
ż
ebym ci co
ś
obiecywał.
Amanda zamierzała wszystko wyja
ś
ni
ć
, ale uprzedziła j
ą
Bea.
- Sama si
ę
zaprosiłam - odwa
ż
nie stawiła mu czoło. - Wychodz
ę
za m
ąż
,
Jasonie. Przyjechałam zaprosi
ć
moj
ą
córk
ę
na wesele.
- A wi
ę
c w ko
ń
cu udało ci si
ę
kogo
ś
złapa
ć
?- skomentował jej słowa
Jace. - Czy jemu te
ż
b
ę
dziesz tak wierna, jak temu poprzedniemu?
- Jasonie, jak
ś
miesz! - zaprotestowała gwałtownie Marguerite. - Bea jest
moj
ą
przyjaciółk
ą
!
- Akurat - odparł zimno Jace, patrz
ą
c prosto w oczy Beatrice. Amanda
zauwa
ż
yła, jak twarz matki stała si
ę
kredowobiała.
- O czym ty mówisz? - domagała si
ę
wyja
ś
nie
ń
Marguerite.
- Zapytaj swoj
ą
... przyjaciółk
ę
- warkn
ą
ł Jace.
- Ona wie. Prawda, pani Carson? - Słowo „pani" zabrzmiało jak obelga.
- Zostaw moj
ą
matk
ę
w spokoju - powiedziała wstaj
ą
c Amanda. - Nie
masz prawa jej obra
ż
a
ć
. Nic o niej nie wiesz.
- Nawet nie wyobra
ż
asz sobie, jak du
ż
o wiem, moja droga - odparł
zimno. - Pewnego dnia ci opowiem i przejrzysz na oczy.
- Ty... ty... pastuchu! - wykrzykn
ę
ła przez łzy Amanda.
- Dawno ju
ż
tak mnie nie nazywała
ś
- odparł, a po jego twarzy przemkn
ą
ł
cie
ń
. -To nawet lepiej,
ż
e przestała
ś
udawa
ć
. Powtarzam ci jeszcze raz,
ż
e nie dostaniesz ani grosza z moich- pieni
ę
dzy. A mamusi
ę
- dodał,
spogl
ą
daj
ą
c na Be
ę
- mo
ż
esz odesła
ć
do domu. Nie mam zamiaru
finansowa
ć
jej wesela. Tobie te
ż
zabraniam, mamo - poinformował
Marguerite.
- Je
ś
li kupisz tej dziwce cho
ć
by chustk
ę
do nosa, stracisz wszystkie
kredyty - zako
ń
czył i wyszedł z pokoju. Marguerite chwyciła B
ę
c w
ramiona.
- Tak mi przykro, kochanie! Zupełnie nie wiem, co mu si
ę
stało!
Bea łkała jak dziecko, po jej policzkach spływały strumienie tez,
- Nie płacz, mamo - próbowała j
ą
pocieszy
ć
Amanda. - Wszystko b
ę
dzie
dobrze.
Sama w to zw
ą
tpiła. Cały jej
ś
wiat legł w gruzach. Jace znowu jej
nienawidzi, a ona nie ma poj
ę
cia, dlaczego. Czy to jaka
ś
dawna uraza?
Czy nienawidzi Beatrice za co
ś
, co powiedziała tyle lat temu? I dlaczego
nazwał j
ą
dziwk
ą
? Owszem, ró
ż
ne rzeczy mo
ż
na o Bei powiedzie
ć
, ale
na pewno nie jest dziwk
ą
. Jej zachowanie było zawsze nienaganne. Nie
splamiłaby swej reputacji jakim
ś
pozamał
ż
e
ń
skim romansem. Jace
potrafi by
ć
taki okrutny. Amanda przymkn
ę
ła oczy. Jak mógł powiedzie
ć
co
ś
takiego po tym, co miedzy nimi zaszło? My
ś
lała,
ż
e mu na niej
zale
ż
y, szczególnie po podró
ż
y do Nowego Jorku i po tych wszystkich
pocałunkach. Myliła si
ę
. Jak ma ochroni
ć
sw
ą
bezbronn
ą
matk
ę
przed
jego nienawi
ś
ci
ą
? Jej te
ż
chciało si
ę
płaka
ć
. Dzie
ń
zacz
ą
ł si
ę
tak pi
ę
knie,
a teraz wszystko legło w gruzach.
Do kolacji zasiadły same. Jace zszedł na dół po godzinie i bez słowa
wyszedł z domu. Pewnie na spotkanie z Tess, pomy
ś
lała Amanda.
- Nie rób takiej tragicznej miny, kochanie - starała si
ę
j
ą
pocieszy
ć
Bea. -
Wszystko si
ę
uło
ż
y, zobaczysz.
- Tak, na pewno - próbowała si
ę
u
ś
miechn
ąć
Amanda.
- Udusz
ę
kiedy
ś
tego mojego syna - powiedziała Marguerite, z furi
ą
atakuj
ą
c widelcem kawałek mi
ę
sa.
- Nie przejmuj si
ę
, moja droga-poprosiła Beatrice.
-Jace zawsze taki był w stosunku do mnie i ma ku temu powody. To
przecie
ż
... - przerwała i przygryzła warg
ę
. - To przecie
ż
ja przejechałam
jego byka, nie Amanda.
- Ty? - nie mogła uwierzy
ć
Marguerite. - Ale przecie
ż
Amanda
przyznała...
- Chciała mnie ochroni
ć
. Nie, to nieprawda - westchn
ę
ła. - Błagałam j
ą
,
ż
eby mnie ochroniła. Wiedziałam, jak Jace mnie nienawidzi. Bałam si
ę
,
ż
e wyrzuci mnie z Casa Verde, pozwoliłam wi
ę
c,
ż
eby biedna Amanda
wzi
ę
ła cał
ą
win
ę
na siebie - popatrzyła na córk
ę
ze łzami w oczach. -
Wiem, kochanie,
ż
e byłam dla ciebie ci
ęż
arem. Po... po
ś
mierci twojego
ojca chodziłam jak bł
ę
dna.
- To jeszcze nie powód,
ż
eby, Jace ci
ę
obra
ż
ał - przerwała jej Marguerite.
- To niedopuszczalne i powiem mu to, kiedy si
ę
troch
ę
uspokoi.
Amanda z trudem powstrzymała u
ś
miech. Je
ś
li chodzi o stawianie czoła
gniewowi Jace'a, Marguerite była równie odwa
ż
na, jak ona.
Nast
ę
pnego dnia Bea i Amanda trzymały si
ę
Marguerite i unikały Jace'a.
On te
ż
wolał przebywa
ć
w biurze i na ranczo, ale kiedy kilka razy
spojrzał na Amand
ę
, jego oczy były lodowate. Wydawało si
ę
,
ż
e nigdy
nic mi
ę
dzy nimi nie zaszło,
ż
e nigdy nie pie
ś
cił jej czule i nie całował.
Bea te
ż
czuła si
ę
winna. Reese Bannon obiecał przysła
ć
jej pieni
ą
dze na
wypraw
ę
, chocia
ż
Marguerite chciała dotrzyma
ć
obietnicy. Obie panie
sp
ę
dziły wi
ę
c wi
ę
ksz
ą
cz
ęść
dnia na zakupach, a Amanda, w swoim
pokoju, opłakiwała utracone szcz
ęś
cie.
Po kolacji Bea i Marguerite poszły z wizyt
ą
, a Amanda, przebrawszy si
ę
w d
ż
insy i bluzk
ę
, wyszła na werand
ę
odetchn
ąć
ś
wie
ż
ym 'powietrzem.
Usiadła na du
ż
ym, bujanym fotelu.
- Nie uciekaj - usłyszała nagle głos Jace'a. - Nie jestem uzbrojony. Z
trudem zmusiła si
ę
do pozostania na miejscu.
- My
ś
lałam,
ż
e wyszedłe
ś
- zauwa
ż
yła chłodno.
- Jasne, inaczej nie wysun
ę
łaby
ś
nosa z pokoju. Kiedy był w takim
nastroju, czuła si
ę
od niego oddalona o tysi
ą
ce lat
ś
wietlnych.
- Kiedy
ś
ju
ż
tak ze mn
ą
siedziała
ś
- odezwał si
ę
nagle Jace. - Pami
ę
tasz,
Amando?
- Tej nocy, kiedy umarł twój ojciec - odparła, przypomniawszy sobie
pustk
ę
domu pozbawionego dominuj
ą
cej osobowo
ś
ci Jude'a Whitehalla i
płacz Bei i Marguerite. - Nie odezwali
ś
my si
ę
do siebie wówczas ani
słowem.
- Siedziała
ś
obok i trzymała
ś
mnie za r
ę
k
ę
. Tylko tyle.
ś
adnych łez. Po
prostu siedziała
ś
i trzymała
ś
mnie za r
ę
k
ę
.
Tylko to przyszło mi do głowy. Wiedziałam, jak bardzo go kochałe
ś
...
chyba nawet bardziej ni
ż
Duncan. Niełatwo ci
ę
pocieszy
ć
, Jasonie.
Nawet wtedy bałam si
ę
,
ż
e mnie odepchniesz. Ale nie zrobiłe
ś
tego.
M
ęż
czy
ź
ni wstydz
ą
si
ę
chwil słabo
ś
ci, kochanie, nie wiesz o tym? -
zapytał dziwnie łagodnym tonem i Amanda przypomniała sobie,
ż
e ju
ż
kiedy
ś
powiedział co
ś
podobnego. - Wiesz, tamtej nocy nie zniósłbym
obok siebie nikogo innego. Tylko ty zawsze potrafiła
ś
by
ć
przy mnie w
takich sytuacjach. Pozwoliłem ci opatrzy
ć
ran
ę
, której nie dałbym tkn
ąć
nawet lekarzowi.
Amanda czuła, jak mocno bije jej serce. Uwa
ż
aj, mówiła do siebie, dla
niego to tylko gra, a graczem jest
ś
wietnym. Nie pozwól,
ż
eby ci
ę
skrzywdził.
Chyba ju
ż
pójd
ę
- powiedziała wstaj
ą
c gwałtownie. - Robi si
ę
pó
ź
no.
Porozmawiaj ze mn
ą
, Amando – poprosił Jace.
O czym? O mojej matce? O mnie? Jeste
ś
my dziwkami, jak powiedziałe
ś
,
i wszystko o nas wiesz, bo jeste
ś
Jace Bóg Wszechmog
ą
cy Whitehall! -
wybuchn
ę
ła i nie dopuszczaj
ą
c go do głosu, wbiegła do domu.
Nast
ę
pnego dnia równie nieszcz
ęś
liwa Amanda wybrała si
ę
do stajni
obejrze
ć
nowo narodzonego,
ś
nie
ż
nobiałego araba. Przypomniały si
ę
jej
dawne czasy na ranczu ojca, kiedy sp
ę
dzała całe godziny w stajniach,
podziwiaj
ą
c
ź
rebi
ę
ta.. Pogr
ąż
ona we wspomnieniach, dopiero w ostatniej
chwili usłyszała kroki zbli
ż
aj
ą
cego si
ę
ku niej Jace'a.
Jeste
ś
sama? - zapytał ostro. - A gdzie si
ę
podziewa braciszek Duncan?
Jest w biurze - odparła.
- A inni? - dodał, unikaj
ą
c wymówienia imienia Bei.
- W mie
ś
cie na zakupach Ale nie za twoje pieni
ą
dze. Amanda z trudem
powstrzymywała si
ę
od rzucenia si
ę
mu w ramiona. Tak bardzo chciała
poczu
ć
jego ciało, zapach, pocałunki Odwróciła wzrok i próbowała
uspokoi
ć
oddech.
-
Pi
ę
kny jest ten
ź
rebak - zmieniła temat.
Jace stan
ą
ł tu
ż
za ni
ą
. Była jak w pułapce. Czuła ciepło jego ciała, jego
zapach.
-
Czy... czy masz jeszcze jakie
ś
inne? – ci
ą
gn
ę
ła niezbyt pewnie.
Poczuła jego oddech na swoich włosach.
Pachniesz kwiatami - szepn
ą
ł.
To szampon.
Jace przysun
ą
ł si
ę
jeszcze bli
ż
ej.
Ile masz teraz arabów? - zapytała dziwnie obcym głosem.
Sporo - szepn
ą
ł i przywarł ustami do jej szyi.
Jason!
Dotkn
ą
ł ustami ucha, potem skroni.
-
Masz cudown
ą
skór
ę
. Jak aksamit. Atłas.
Jej ciało nie słuchało głosu rozs
ą
dku, czuła,
ż
e za chwil
ę
si
ę
podda.
Nie, Jasonie! - błagała. - Nie po tym wszystkim, co powiedziałe
ś
!
Niemnie nie obchodzi, co powiedziałem - odparł. - Tak bardzo ci
ę
pragn
ę
!
Amanda próbowała si
ę
odsun
ąć
, ale Jace obrócił j
ą
ku sobie i przywarł
do niej całym ciałem. Spojrzała na niego błagalnie oczami pełnymi tez.
- Po co ta gra? - zapytał. - Wiem, jak na ciebie działam, czuj
ę
to. Czy
musisz udawa
ć
? Nic mnie nie obchodzi, czy jeste
ś
do
ś
wiadczona, czy
nie!
Pu
ść
mnie! - krzykn
ę
ła. - Nie jestem do
ś
wiadczona, nie jestem łatwa i
niczego nie udaj
ę
!
My
ś
lisz,
ż
e w to uwierz
ę
? Przecie
ż
dr
ż
ała
ś
w moich ramionach. Chciała
ś
tego tak samo, jak ja!
Nigdy z nikim nie spałam!
Ale twoja matka owszem - odparł ostro.
Spojrzała mu prosto w oczy.
Mo
ż
e oszcz
ę
dzisz sobie tych uwag, pastuchu?
Jego oczy błysn
ę
ły niebezpiecznie.
Przyłapałem j
ą
w sypialni mojego ojca - wypalił.
-
Miesi
ą
c przed jego
ś
mierci
ą
. Wci
ąż
jeszcze była
ż
on
ą
tego twojego
nieszcz
ę
snego tatusia.
Amanda pobladła. To niemo
ż
liwe! Jace kłamie! Na pewno! Ale w jego
spojrzeniu nie było ani
ś
ladu niepewno
ś
ci.
- Moj
ą
matk
ę
? - powtórzyła z niedowierzaniem.
Twoj
ą
matk
ę
. Na szcz
ęś
cie nikt o tym nie wiedział, nawet Duncan, a
przede wszystkim moja matka. Tylko ja. I od tamtej pory, ile razy j
ą
widz
ę
, mam ochot
ę
ukr
ę
ci
ć
jej t
ę
pi
ę
kn
ą
szyj
ę
!
A wi
ę
c to nie miało zwi
ą
zku z tym,
ż
e traktowała ci
ę
z lekcewa
ż
eniem? -
zapytała Amanda z trudem przełykaj
ą
c
ś
lin
ę
.
Nie. Dlatego,
ż
e miała romans z moim ojcem i nie mogłem temu
zaradzi
ć
. Mogłem tylko próbowa
ć
chroni
ć
moj
ą
matk
ę
. To mi si
ę
udało,
ale Bea skróciła
ż
ycie mojego ojca.
Amanda zamkn
ę
ła oczy.
-
I my
ś
lisz,
ż
e ja jestem taka sama szepn
ę
ła. - St
ą
d to przekonanie,
ż
e sypiam z Terrym.
- Co
ś
w tym sensie - parskn
ą
ł
ś
miechem Jace.
- Chyba nie przypuszczała
ś
,
ż
e jestem zazdrosny?
Z gorzkim u
ś
miechem pokr
ę
ciła głow
ą
.
Nigdy mi to nie przyszło do głowy. Spakuj
ę
si
ę
i jeszcze dzisiaj wyjad
ę
.
Jeszcze nie. A co z kontraktem? Twój wspólnik b
ę
dzie w
ś
ciekły.
Dlaczego mnie po prostu nie zastrzelisz? - krzykn
ę
ła ze łzami w oczach.
- Dr
ę
czysz mnie od tak dawna... i jeszcze matka i te jej wydatki... i teraz
mówisz...
ż
e oszukiwała mojego ojca... o, Bo
ż
e, tak bym chciała umrze
ć
!
Jak
ąś
nadludzk
ą
siła wyrwała si
ę
z jego ramion i wybiegła ze stajni. Przy
drzwiach stał ko
ń
Jace'a. Bez chwili namysłu wskoczyła na siodło i,
ignoruj
ą
c protesty Jace'a, ruszyła przed siebie.
Zwierz
ę
, jakby wyczuwaj
ą
c nastrój je
ź
d
ź
ca, p
ę
dziło szybkim kłusem.
Nagle poprzez łzy Amanda zobaczyła nisko zwisaj
ą
cy, gruby konar. Za
pó
ź
no. Poczuła przera
ź
liwy ból i ogarn
ę
ła j
ą
ciemno
ść
.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Amanda otworzyła oczy. Pokój, w którym si
ę
znajdowała, był du
ż
y, biały i
pełen jakiej
ś
aparatury medycznej. Okropnie bolała j
ą
głowa.
- Mo
ż
e to głupie pytanie - powiedziała ze słabym u
ś
miechem do
siedz
ą
cego obok łó
ż
ka Duncana - ale chciałabym wiedzie
ć
, kto mi tak
przyło
ż
ył?
-Konar orzecha - wyja
ś
nił Duncan bior
ą
c j
ą
za r
ę
k
ę
. - Nie uchyliła
ś
si
ę
.
- Nie zd
ąż
yłam. - Pomacała pulsuj
ą
ce bólem czoło. - Długo tu jestem?
- Cał
ą
noc. Jace przez ten czas snuł si
ę
po korytarzach, palił papierosa
za papierosem i wrzeszczał na ka
ż
dego, kto si
ę
do niego zbli
ż
ył.
Jace! Przypomniała sobie wszystko. Cał
ą
kłótnie, powód, dla którego tak
bardzo nienawidził jej i Bei, swoje własne przera
ż
enie. Przymkn
ę
ła oczy.
- Co on ci powiedział, Mandy? - zapytał cicho Duncan.
- Nic - skłamała.
- Nie kłam - powiedział bez zło
ś
liwo
ś
ci. - Nigdy tego nie robiła
ś
. Zranił
ci
ę
, prawda?
- To sprawa tylko miedzy nami - odparła. - A
ż
e spadłam z konia? No,
có
ż
, to si
ę
mo
ż
e przydarzy
ć
ka
ż
demu.
- Jace czuje si
ę
cholernie winny - powiedział, przygl
ą
daj
ą
c si
ę
jej
uwa
ż
nie. - Co chwila tu zagl
ą
dał i patrzył na ciebie.
- Daj sobie spokój, Duncan, nic ci nie powiem.
- Twoja matka przyjdzie niedługo - poinformował j
ą
, rezygnuj
ą
c z
wypytywania. - Była tu ju
ż
wcze
ś
niej.
- Kiedy b
ę
d
ę
mogła wróci
ć
do domu?
- Chc
ą
jeszcze zrobi
ć
kilka bada
ń
.
- Nie potrzebuj
ę
ż
adnych bada
ń
- oznajmiła zdecydowanie, my
ś
l
ą
c o
rachunku za te usługi.
Duncan wła
ś
ciwie odczytał maluj
ą
cy si
ę
na jej twarzy niepokój.
- Nie martw si
ę
o pieni
ą
dze - powiedział. - Rachunkiem my si
ę
zajmiemy.
-Mowy nie ma! - krzykn
ę
ła Amanda siadaj
ą
c gwałtownie. - Nie,
Duncanic, nie chc
ę
mie
ć
ż
adnego długu u Jasona Whitehalla.
Duncan, oczywi
ś
cie, próbował wykorzysta
ć
t
ę
uwag
ę
.
- O jakim długu mówisz? - zapytał ostro. Amanda zaczerwieniła si
ę
i
spojrzała w okno,
unikaj
ą
c jego wzroku.
- To miło z twojej strony,
ż
e mnie odwiedziłe
ś
, Duncanie - wywin
ę
ła si
ę
ze słodkim u
ś
miechem. - Kiedy b
ę
d
ę
mogła i
ść
do domu? - powtórzyła
pytanie.
- Zapytam lekarza, dobrze? - westchn
ą
ł z rezygnacj
ą
Duncan.
- Powiedz mu,
ż
e opuszczam szpital jutro rano i
ż
e mo
ż
e zrobi
ć
badania
i...
- Spokojnie, spokojnie - mitygował j
ą
Duncan. Nachylił si
ę
i odsun
ą
ł jej
włosy z czoła. - O, Bo
ż
e, b
ę
dziesz miała blizn
ę
! - szepn
ą
ł.
- Mam nadziej
ę
,
ż
e purpurow
ą
- o
ś
wiadczyła wesoło Amanda. - Mam
wspaniał
ą
bawełnian
ą
sukni
ę
haftowan
ą
w purpurowe kwiaty, b
ę
dzie
znakomicie pasowa
ć
.
- Jeste
ś
niepoprawna - u
ś
miechn
ą
ł si
ę
Duncan.
- Takie ciosy w głow
ę
najwyra
ź
niej mi słu
żą
- przyznała, odwzajemniaj
ą
c u
ś
miech.
- Nie radz
ę
ci nara
ż
a
ć
si
ę
na nie zbyt cz
ę
sto. Mogłaby
ś
si
ę
przyzwyczai
ć
.
- Powtórz to jeszcze raz. - Dotkn
ę
ła czoła i skrzywiła si
ę
znowu. - A jak
tam ko
ń
Jace'a? Zupełnie o nim zapomniałam.
- W porz
ą
dku - odparł Duncan. - Dzi
ę
ki tobie. On nie dostał w łeb.
Chciała doda
ć
co
ś
jeszcze, ale drzwi akurat si
ę
otworzyły i wszedł Jace.
Był wci
ąż
w
ś
ciekły, ale tak
ż
e wyra
ź
nie zm
ę
czony.
Amanda zesztywniała. Czuła si
ę
jak dzikie zwierz
ą
tko schwytane w
klatk
ę
.
- Jak si
ę
czujesz? - zapytał ostro Jace.
- Cudownie, dzi
ę
kuj
ę
- odparła nadrabiaj
ą
c min
ą
. Udało jej si
ę
nawet
u
ś
miechn
ąć
, ale jej oczy pozostały czujne.
- Lekarz mówi,
ż
e miała
ś
szcz
ęś
cie - powiedział cicho Jace, ignoruj
ą
c
Duncana. - Gdyby
ś
siedziała w siodle odrobin
ę
inaczej, złamałaby
ś
sobie kark.
- Przepraszam,
ż
e ci
ę
rozczarowałam - odparła ponuro Amanda.
Zadr
ż
ała pod jego zimnym, bezlitosnym spojrzeniem.
- Zdaje si
ę
,
ż
e byłe
ś
umówiony z Donovanem - zwrócił si
ę
Jace do
Duncana.
Amanda po raz pierwszy zobaczyła, jak Duncan przeciwstawia si
ę
Jace'owi.
- Ten cholerny kontrakt mo
ż
e poczeka
ć
. Mo
ż
e ty potrafisz na zawołanie
wył
ą
cza
ć
swoje uczucia, ja nie. Niepokoiłem si
ę
o Amand
ę
.
- Ale teraz ju
ż
wiesz,
ż
e
ż
yje - odparował Jace.
- I to mówi człowiek, przez którego wyl
ą
dowała w szpitalu!
Jace zrobił krok w kierunku Duncana, ale zdołał si
ę
opanowa
ć
. Przeniósł
pełne wyrzutu spojrzenie na Amand
ę
, która jednak uniosła dumnie brod
ę
i nie odwróciła wzroku.
- To wszystko moja wina, Duncanie - powiedziała. - Nie obwiniaj za to
brata.
- Nie prosiłem ci
ę
o obron
ę
- warkn
ą
ł Jace.
Amanda opu
ś
ciła wzrok na prost
ą
, zielon
ą
szpitaln
ą
koszul
ę
. W podró
ż
zabrała ze sob
ą
tylko dwie koszule, ale w
ż
adnej z nich nie mogłaby
pokaza
ć
si
ę
publicznie. Na szcz
ęś
cie nikt nie wpadł na pomysł,
ż
eby
któr
ąś
z nich przynie
ść
jej do szpitala.
- Nawet mi do głowy nie przyszło,
ż
eby ci
ę
broni
ć
- szepn
ę
ła z bólem.
- Wracaj na ranczo i u
ż
alaj si
ę
nad swoim ukochanym koniem - poradził
Duncan Jace’owi. - Jest du
ż
o wi
ę
cej wart ni
ż
jaka
ś
tam kobieta!
- Wyjd
ź
ze mn
ą
na chwil
ę
- rzekł gro
ź
nie Jace.
- Przesta
ń
cie! - poprosiła Amanda, czuj
ą
c, jak ból rozsadza jej czaszk
ę
. -
Wyjd
ź
cie obaj i zostawcie mnie w spokoju.
- Przynie
ść
ci co
ś
? - zapytał Duncan. Pokr
ę
ciła przecz
ą
co głow
ą
i
zamkn
ę
ła oczy. Nie chciała patrze
ć
na
ż
adnego z nich.
-
Nie, dzi
ę
ki. Powiedz tylko lekarzowi,
ż
e rano wychodz
ę
.
- Wyjdziesz, kiedy ci lekarz pozwoli i ani minuty wcze
ś
niej - rzekł
zdecydowanym tonem Jace.
- Wyjd
ę
, kiedy zechc
ę
- odparła i usiadła sztywno wyprostowana na
łó
ż
ku. - Jak mi to cz
ę
sto przypominasz, nie mam
ż
adnego maj
ą
tku i nje
mog
ę
sobie pozwoli
ć
nie tylko na odpowiedni
ą
garderob
ę
, ale tak
ż
e na
ten pi
ę
kny, najlepszy szpital. Jutro wychodz
ę
. Kropka.
- Mowy nie ma - krzykn
ą
ł Jace. - Ja zapłac
ę
.
- Nie! - wybuchn
ę
ła Amanda. - Pr
ę
dzej umr
ę
z głodu, ni
ż
przyjm
ę
od
ciebie cho
ć
by kromk
ę
suchego chleba! Nienawidz
ę
ci
ę
!
Przez twarz Jace’a przemkn
ą
ł cie
ń
. Bez słowa wyszedł z pokoju.
- Ufff - westchn
ą
ł Duncan. - Jeste
ś
mistrzyni
ą
ostatniego słowa.
- Ty te
ż
masz zamiar si
ę
ze mn
ą
kłóci
ć
?
- Ale
ż
sk
ą
d, moja droga. Nigdy bym ci nie dorównał.
- Ciesz
ę
si
ę
,
ż
e to rozumiesz - u
ś
miechn
ę
ła si
ę
Amanda.
- Chciałbym tylko wiedzie
ć
, co dzieje si
ę
mi
ę
dzy tob
ą
a moim bratem -
dodał cicho Duncan.
Amanda unikała jego spojrzenia. Nie mogła mu zdradzi
ć
tego, o czym
powiedział jej Jace. Chciała mu oszcz
ę
dzi
ć
takich nowin. Przymkn
ę
ła
oczy. Miała ju
ż
dosy
ć
Jacc'a, jego nienawi
ś
ci i pot
ę
pienia. Przynajmniej
kiedy jej nienawidził, nie zbli
ż
ał si
ę
do niej na tyle, by zauwa
ż
y
ć
, jak
bardzo go kocha.
Jak
ąś
godzin
ę
pó
ź
niej odwiedziła Amand
ę
Bea. Była bardzo blada i
smutna. Przytuliła mocno córk
ę
i rozpłakała si
ę
.
- Tak si
ę
o ciebie martwiłam - wyznała. - To wszystko przeze mnie.
- Mamo! Jak mo
ż
esz tak mówi
ć
?
- Duncan powiedział mi,
ż
e kłóciła
ś
si
ę
z Jacc'em - powiedziała, Bea. -
Zało
żę
si
ę
,
ż
e z mojego powodu, prawda, kochanie?
Amanda spu
ś
ciła oczy.
- Tak - westchn
ę
ła, zbyt słaba, by dalej udawa
ć
.
- Powiedział ci o mnie i swoim ojcu? - zapytała z wahaniem Bea.
Amanda skin
ę
ła głow
ą
, nie podnosz
ą
c wzroku.
- Miałam nadziej
ę
,
ż
e nigdy si
ę
nie dowiesz - szepn
ę
ła Bea. - Byłam
pewna,
ż
e Jason wie, ale miałam nadziej
ę
,
ż
e... - przerwała i spojrzała z
bólem na córk
ę
. - Kochałam Jude'a, Amando. Jason jest taki do niego
podobny. Te
ż
taki silny i pewny siebie. Nienawidziłam siebie za to, co
robiłam, ale to było silniejsze ode mnie. Poszłabym za nim na koniec
ś
wiata. Kochałam twojego ojca, Amando, naprawd
ę
. Ale nie ma
porównania mi
ę
dzy t
ą
miło
ś
ci
ą
a tym, co czułam do Jude'a.
Skrzywdziłam twojego ojca i Marguerite, i zawsze b
ę
d
ę
tego
ż
ałowa
ć
,
ale do ko
ń
ca
ż
ycia zapami
ę
tam te cudowne chwile, kiedy Jude trzymał
mnie w ramionach. Potrzebowałam go jak powietrza.
Amanda patrzyła na ni
ą
nieprzytomnym wzrokiem. Jej usta dr
ż
ały. Teraz
ju
ż
nie mogła w
ą
tpi
ć
,
ż
e to, co powiedział jej Jace, było prawd
ą
. Bea
przyznała si
ę
do miło
ś
ci tak samo silnej, jak ta, któr
ą
Amanda czuła do
Jace'a. Co by si
ę
stało, gdyby Jace był
ż
onaty? Czy zmieniłoby to jej
uczucia do niego? Czy potrafiłaby mu odmówi
ć
? Tak łatwo jest os
ą
dza
ć
innych.
- Ty czujesz to samo do Jace’a, prawda? - zapytała ostro
ż
nie Bea,
patrz
ą
c córce w oczy.
Amanda kiwn
ę
ła głow
ą
i u
ś
miechn
ę
ła si
ę
gorzko.
- Ale co z tego. On mnie tylko po
żą
da, mamo, a nie kocha.
- Z Jude’em było to samo. Wida
ć
syn jest podobny do ojca. Twoja
sytuacja jest jednak łatwiejsza, kochanie. Jace nie jest
ż
onaty.
- On mnie nienawidzi - odparła smutno Amanda. - Nie przeszkadza mu
to mnie po
żą
da
ć
, ale tego po
żą
dania tak
ż
e nienawidzi.
- Mo
ż
e b
ę
dziesz musiała zrobi
ć
pierwszy krok ku niemu - u
ś
miechn
ę
ła
si
ę
Bea. - Nie ma nic wa
ż
niejszego od miło
ś
ci, Amando. Te tygodnie z
Jude'em dały mi tyle szcz
ęś
cia. B
ę
d
ę
je pami
ę
tała do ko
ń
ca
ż
ycia. Mam
mnóstwo czuło
ś
ci dla Reese'a Bannona, tak samo jak dla twojego ojca.
B
ę
d
ę
z nim szcz
ęś
liwa, ale to Jude był miło
ś
ci
ą
mojego
ż
ycia, tak jak
Jace jest miło
ś
ci
ą
twojego. Ja nie miałam
ż
adnej szansy. Moje szcz
ęś
cie
powstałoby na gruzach szcz
ęś
cia innej kobiety. A ty masz szans
ę
. Nie
odrzucaj jej tylko z powodu dumy.
ś
ycie jest takie krótkie.
W oczach Amandy zabłysły łzy. Dopiero teraz u
ś
wiadomiła sobie,
ż
e
przecie
ż
jej matka jest tak
ż
e kobiet
ą
,
ż
e ma swoje marzenia i potrzeby.
Mo
ż
e jej dziecinne zachowanie to forma protestu przeciwko
zawiedzionym nadziejom.
- Kocham ci
ę
- szepn
ę
ła.
- Jestem tak
ą
słab
ą
, niegodn
ą
istot
ą
- odparła Bea przez łzy.
Amanda pokr
ę
ciła głow
ą
.
- Jeste
ś
po prostu kobiet
ą
, która potrzebuje miło
ś
ci. Gdyby Jace mnie
pokochał, nie przejmowałabym si
ę
nawet tym,
ż
e ma dziesi
ęć
ż
on. Tak
bardzo go kocham!
- Ju
ż
dobrze, malutka - szepn
ę
ła Bea, bior
ą
c córk
ę
w ramiona. -
Wszystko si
ę
uło
ż
y, zobaczysz.
Amanda przymkn
ę
ła oczy i pozwoliła płyn
ąć
łzom. Jeszcze nigdy matka
nie była jej tak bliska.
Gdy Marguerite odwiedziła nast
ę
pnego ranka Amand
ę
, zastała j
ą
siedz
ą
c
ą
na du
ż
ym, składanym krze
ś
le, ubran
ą
w te same rzeczy, które
miała na sobie podczas wypadku.
- Czy
ż
by
ś
ju
ż
wybierała si
ę
z powrotem na ranczo, moja droga? -
zapytała delikatnie Marguerite.
- Wracam do domu - o
ś
wiadczyła zdecydowanie Amanda, cho
ć
wygl
ą
dało na to,
ż
e nawet siedzenie sprawia jej ból. -1 to natychmiast.
Wiem,
ż
e mama chciałaby,
ż
ebym pomogła jej w weselnych przygoto-
waniach, ale naprawd
ę
ź
le si
ę
czuj
ę
. Ona to zrozumie.
- Tego si
ę
wła
ś
nie obawiałam, wi
ę
c przedsi
ę
wzi
ę
łam niezb
ę
dne
ś
rodki
zapobiegawcze. Mam nadziej
ę
,
ż
e kiedy
ś
mi to wybaczysz.
Amanda zamrugała gwałtownie powiekami. W głowie jej si
ę
kr
ę
ciło i było
jej niedobrze. Dopiero kiedy do pokoju wszedł Jace, dotarło do niej
znaczenie słów Marguerite.
- Amanda chce wraca
ć
autobusem do domu - poinformowała syna
Marguerite.
- Gdzie jest Duncan? - zapytała Amanda, chc
ą
c zmieni
ć
temat.
- W pracy - odparł ostro Jace. - Tam gdzie i ja powinienem by
ć
.
- Jace! - zaprotestowała Marguerite.
- Ja Ci
ę
tu nie zapraszałam - powiedziała słabym głosem Amanda. -
Dam sobie znakomicie rad
ę
sama.
- Co za odwaga! - skomentował jej słowa Jace.
- Tak, odwaga - szepn
ę
ła jeszcze słabiej. Nie miała ju
ż
siły walczy
ć
. - Tak
mnie boli - j
ę
kn
ę
ła, a z jej oczu popłyn
ę
ły łzy.
Jace błyskawicznie znalazł si
ę
przy niej i chwycił j
ą
na r
ę
ce.
- Nie - próbowała protestowa
ć
Amanda. - S
ą
przecie
ż
fotele na kółkach.
- Ani mi si
ę
ś
ni czeka
ć
-mrukn
ą
ł Jace. - Idziemy, mamo.
Ju
ż
załatwiłem wszystkie formalno
ś
ci -zwrócił si
ę
do Amandy. - A je
ś
li
powiesz cho
ć
słowo o rachunku, to popami
ę
tasz.
Nast
ę
pnego ranka, mimo protestów Marguerite i Amandy, Bea wyjechała
do Nassau. Postanowiła poczeka
ć
ze
ś
lubem, a
ż
Amanda wydobrzeje.
- Reese mnie zrozumie - zapewniała córk
ę
. - To taki dobry człowiek. Na
pewno go polubisz.
Amanda bardzo
ż
ałowała,
ż
e stan jej zdrowia wyklucza na razie
jakiekolwiek podró
ż
e. Marzyła o wyje
ź
dzie, a zamiast tego le
ż
ała po
prostu w łó
ż
ku, w go
ś
cinnym pokoju Whitehallów.
Jedynym miłym akcentem tego dnia było pojawienie si
ę
posła
ń
ca z
ogromnym bukietem go
ź
dzików, ró
ż
, lilii, irysów i chryzantem.
- Dla mnie? - zapytała zdziwiona Amanda.
- Je
ś
li tylko nazywa si
ę
pani Amanda Carson - odparł z u
ś
miechem
posłaniec.
- Gdybym nawet nazywała si
ę
inaczej, to z powodu tego bukietu ch
ę
tnie
zostałabym pann
ą
Carson – za
ś
miała si
ę
Amanda.
Usiadła i zanurzyła twarz w kwiatach. Ten, kto przystał ten bukiet, musiał
dobrze zna
ć
jej gust. Dominowały w nim
ż
ółte ró
ż
e i stokrotki, które lubiła
najbardziej.
Drzwi otworzyły si
ę
znowu i do pokoju wszedł u
ś
miechni
ę
ty Duncan.
Kiedy tylko znalazł si
ę
koło niej, Amanda obj
ę
ła go mocno za szyj
ę
. Łzy
wzruszenia pojawiły si
ę
w jej oczach i nie zauwa
ż
yła,
ż
e w pokoju zjawił
si
ę
tak
ż
e Jace.
- Och, Duncanie, jeste
ś
prawdziwym aniołem, s
ą
naprawd
ę
cudowne -
mówiła to
ś
miej
ą
c si
ę
, to płacz
ą
c i całowała go, nie zwracaj
ą
c uwagi na
jego zdziwion
ą
min
ę
i na w
ś
ciekło
ść
Jace'a.
-H
ę
?
- Mówi
ę
o kwiatach, ty głuptasie – za
ś
miała si
ę
Amanda. Z rozja
ś
nion
ą
rado
ś
ci
ą
twarz
ą
, otoczon
ą
kaskad
ą
srebrzystoblond włosów, w cienkiej
zielonej nocnej koszuli podkre
ś
laj
ą
cej jej brzoskwiniow
ą
cer
ę
wygl
ą
dała
przepi
ę
knie. - S
ą
takie cudne. Wiesz,
ż
e nikt jeszcze nigdy nie przysłał
mi kwiatów? A ja... o co chodzi? - zapytała widz
ą
c,
ż
e patrzy na ni
ą
ze
zdziwieniem.
- Ciesz
ę
si
ę
,
ż
e ci si
ę
podobaj
ą
, ale nie ja je przysłałem, kochanie -
odparł.
- Wi
ę
c kto?
Jace bez słowa wyszedł z pokoju. Czy
ż
by... czy
ż
by to on? - pomy
ś
lała.
Dr
żą
cymi palcami si
ę
gn
ę
ła pp przyczepiony do bukietu bilecik.
-
To na pewno Terry... nie, jednak nie - poprawił si
ę
Duncan - bo
przecie
ż
nic mu nie mówili
ś
my. Nie chcieli
ś
my go niepokoi
ć
.
Amanda przeczytała bilecik, upu
ś
ciła go na koc i przymkn
ę
ła oczy.
Na białym kartoniku widniało tylko czteroliterowe imi
ę
, napisane
charakterem pisma znanym jej tak dobrze, jak własny. "Jace".
ROZDZIAŁ DZIEWI
Ą
TY
Jace znikn
ą
ł na reszt
ę
dnia i Amanda wiedziała,
ż
e go zraniła. Było
oczywiste,
ż
e jego niech
ęć
do Beatrice Carson nie przeniosła si
ę
na jej
córk
ę
. Ale czy
ż
kwiaty nie były propozycj
ą
zawarcia pokoju?
Duncan sp
ę
dził z ni
ą
cały wieczór, graj
ą
c w remika i wygrywaj
ą
c. Po
kilku godzinach zniech
ę
cona Amanda odmówiła dalszej gry.
- Ty paskudo - zaprotestował Duncan. - Jeszcze wcze
ś
nie. Zmuszasz
mnie,
ż
ebym wyszedł i poszukał sobie jakiej
ś
innej rozrywki.
- Nie m
ę
cz mnie, ty szulerze - za
ś
miała si
ę
Amanda i oparła wygodniej o
poduszki. - Dzi
ę
kuj
ę
ci za dotrzymanie mi towarzystwa, Duncanie. Czuj
ę
si
ę
ju
ż
du
ż
o lepiej. Chyba rano spróbuj
ę
nawet wsta
ć
.
- Nie spiesz si
ę
.
- Musz
ę
. Musz
ę
jak najszybciej wyjecha
ć
. Nie chc
ę
by
ć
w pobli
ż
u Jace'a.
- Nie ugryzie ci
ę
- zapewnił j
ą
Duncan.
- Zało
ż
ysz si
ę
? - u
ś
miechn
ę
ła si
ę
słabo Amanda.
- Czy zechcesz mi w ko
ń
cu powiedzie
ć
, co si
ę
dzieje?
- Niestety, to sprawy wył
ą
cznie miedzy nami.
- To brzmi gro
ź
nie, jakby
ś
chciała wyzwa
ć
go na pojedynek - za
ż
artował.
- Kto wie, czy to nie rozwi
ą
załoby sprawy - przyznała Amanda . -
Załatwiłby mnie w pierwszej rundzie. Z Jace'em nikt nie wygra.
- Nie jestem pewien.
- Ja jestem.
-
Ś
pi
ą
ca?
Amanda pokr
ę
ciła głow
ą
.
- Tylko zm
ę
czona. Nawet nie jadłam kolacji.
- To pewne,
ż
e przed
ś
witem b
ę
dziesz pl
ą
drowa
ć
kuchni
ę
- zbeształ j
ą
Duncan.
- Mo
ż
liwe.
Słowa Duncana spełniły si
ę
tu
ż
po północy, kiedy to Amanda nie była ju
ż
w stanie znie
ść
burczenia w brzuchu.
Narzuciła na siebie szlafrok i wyszła do holu. Min
ę
ła na palcach pokój
Jace’a i cichutko zeszła na dół.
W ogromnej, znakomicie urz
ą
dzonej kuchni Amanda czuła si
ę
jak u
siebie. Wiedziała,
ż
e gospodyni nie b
ę
dzie miała nic przeciwko temu,
ż
e
co
ś
przek
ą
si. Wyj
ę
ła z lodówki jajka i szynk
ę
. Pochłoni
ę
ta gotowaniem
nie od razu zauwa
ż
yła,
ż
e do kuchni wszedł Jace.
W zamszowej kurtce i starym kapeluszu nie wygl
ą
dał wcale jak powa
ż
ny
biznesmen. Wygl
ą
dał tak, jak wygl
ą
dał Jason Whitehall, kiedy Amanda
była mał
ą
dziewczynk
ą
.
- Dlaczego wstała
ś
? - zapytał cicho, zamykaj
ą
c za sob
ą
drzwi.
- Byłam głodna - wyja
ś
niła spokojnie.
- Co
ś
tu pachnie jak omlet - rzekł spogl
ą
daj
ą
c na patelni
ę
stoj
ą
c
ą
na
kuchni.
- Zgadza si
ę
. Z szynk
ą
.
- Pachnie cudownie.
On te
ż
wygl
ą
dał na głodnego. I na zmarzni
ę
tego oraz zm
ę
czonego. Na
jego skroniach pojawiło si
ę
kilka siwych włosów, których Amanda
wcze
ś
niej nie zauwa
ż
yła.
- Chcesz troch
ę
? - zapytała cicho.
- A wystarczy dla dwojga?
- Tak. Zaraz zaparz
ę
kaw
ę
.
- Ja to zrobi
ę
. Kobiety zawsze robi
ą
za słab
ą
. Jace zdj
ą
ł kurtk
ę
i fachowo
zabrał si
ę
do napełniania ekspresu. Amanda wło
ż
yła chleb do opiekacza.
Zdj
ę
ła z ognia patelni
ę
i, z trudem zachowuj
ą
c spokój, zacz
ę
ła nakłada
ć
omlet na talerze.
- Chwileczk
ę
- rzekł Jace chwytaj
ą
c j
ą
za r
ę
k
ę
.
- Dała
ś
mii wi
ę
cej ni
ż
pół. Amanda oblała si
ę
rumie
ń
cem.
- Ja... nie jestem tak bardzo głodna - szepn
ę
ła.
- A .ty chyba w ogóle nie jadłe
ś
kolacji.
- Rzeczywi
ś
cie.
Amanda odstawiła patelni
ę
do zlewu.
- Co si
ę
stało? - zapytała.
- Nie mogłem zasn
ąć
- westchn
ą
ł. Wpatrywała si
ę
w patelni
ę
.
- Przepraszam za te kwiaty - szepn
ę
ła. - Nie wiedziałam,
ż
e to ty je
przysłałe
ś
. Byłe
ś
wcze
ś
niej taki okrutny.
- Bo powiedziałem prawd
ę
o twojej matce? - zapytał. - A dlaczego nie?
Nie jeste
ś
ju
ż
dzieckiem.
Amanda odwróciła si
ę
i spojrzała mu prosto w oczy.
- Czy musiałe
ś
by
ć
taki brutalny? - zapytała.
- Inaczej nie chciałaby
ś
słucha
ć
.
- Nie rozumiem.
- Pewnie,
ż
e nie - za
ś
miał si
ę
ponuro Jace.
-
Czy naprawd
ę
nie masz ani odrobiny lito
ś
ci dla mojej matki? - W
oczach Amandy dostrzegł błaganie.
- Wybaczy
ć
jej? To przecie
ż
dziwka! - warkn
ą
ł. - Tak jak jej córka - dodał
zimno.
- My
ś
lisz, ze wszystko o mnie wiesz, co? - zapytała z bólem Amanda.
- To, co wiem, zupełnie mi wystarcza - o
ś
wiadczył.
- Zazdroszcz
ę
ci przekonania,
ż
e nigdy nie popełniasz bł
ę
dów i nigdy si
ę
nie mylisz!
- Popełniam bł
ę
dy - poprawił j
ą
spokojnie. - Najwi
ę
kszy bł
ą
d popełniłem
w zwi
ą
zku z tob
ą
.
- Bo mnie nie zastrzeliłe
ś
zamiast tego byka? - wykrztusiła Amanda.
- Bo nie wzi
ą
łem ci
ę
do łó
ż
ka, kiedy miała
ś
szesna
ś
cie lat - odparł
zupełnie powa
ż
nie.
Amanda poczerwieniała ze zło
ś
ci.
- Akurat bym poszła! - krzykn
ę
ła.
- Tamtej ostatniej nocy te
ż
mogłem ci
ę
mie
ć
-przypomniał jej. - Kiedy
miała
ś
szesna
ś
cie lat, była
ś
du
ż
o bardziej niewinna i pragn
ę
ła
ś
mnie
du
ż
o bardziej ni
ż
teraz.
- To kłamstwo! - wykrzykn
ę
ła z oburzeniem Amanda.
- Ró
ż
nica polega na tym - ci
ą
gn
ą
ł Jace -
ż
e wtedy nie wypadało ci tego
zrobi
ć
, bo Whitehallowie byli zbyt biedni. Teraz, kiedy role si
ę
odwróciły,
mo
ż
esz otwarcie przyzna
ć
,
ż
e mnie po
żą
dasz i nawet mi si
ę
odda
ć
. No
wi
ę
c czemu nie, to i tak nie byłby pierwszy raz.
- Wolałabym za
ż
y
ć
trucizn
ę
- sykn
ę
ła.
- Naprawd
ę
? Ja te
ż
. Nawet udaje ci si
ę
mnie podnieci
ć
, ale to udałoby
si
ę
ka
ż
dej. Dla wygłodzonego m
ęż
czyzny ka
ż
de ciało jest dobre.
- Id
ź
do diabła!
- Ju
ż
byłem. I nie polecam ci takich spotka
ń
.
Chod
ź
i zjedz omlet, zanim wystygnie. Mam ju
ż
dosy
ć
tych twoich
przedstawie
ń
. Amanda zrobiła krok w kierunku drzwi. Marzyła o
ucieczce.
- Nigdzie nie pójdziesz - rzekł Jace chwytaj
ą
c j
ą
za r
ę
k
ę
. - Kazałem ci
usi
ąść
.
Amanda półprzytomnie zrobiła, co jej kazał. Patrzyła przez łzy na stoj
ą
cy
przed ni
ą
talerz. Jace odło
ż
ył widelec i przysun
ą
ł si
ę
do niej.
- Amando?
W jego głosie była jaka
ś
nieznana mi
ę
kko
ść
. Tego ju
ż
było dla niej za
wiele. Z jej gardła wyrwał si
ę
szloch i po policzkach popłyn
ę
ły łzy.
- Błagam ci
ę
, nie płacz! -j
ę
kn
ą
ł.
- Pozwól mi wróci
ć
do łó
ż
ka - załkała cichutko.
- Prosz
ę
!
- O, Bo
ż
e! - Jace wyj
ą
ł z kieszeni chusteczk
ę
i delikatnie otarł jej twarz. -
Jedz - powiedział delikatnie jak do dziecka. - No, ty pierwsza.
- Dlaczego?
- Podobno kiedy
ś
odgra
ż
ała
ś
si
ę
,
ż
e nafaszerujesz mnie muchomorami
— wyja
ś
nił z lekkim u
ś
miechem.
- Nie wiem, co jest wewn
ą
trz tego omletu. Amanda nie mogła
powstrzyma
ć
u
ś
miechu, jej
twarz rozja
ś
niła si
ę
.
- Nigdy bym ci
ę
nie otruła - szepn
ę
ła.
- Naprawd
ę
? - zapytał i delikatnie dotkn
ą
ł jej twarzy. - Nawet po tym
wszystkim, co nagadałem?
Spojrzała na niego ze smutkiem.
- Przepraszam - powiedziała.
- Za co?
- Za to, co zrobiła moja matka.
- Jedz swój omlet - poprosił Jace i sam zabrał si
ę
do jedzenia. - Hm,
niezły. Kiedy nauczyła
ś
si
ę
gotowa
ć
?
- Kiedy przeprowadziły
ś
my si
ę
do San Antonio - powiedziała, kroj
ą
c
omlet. - Nie miałam wyboru. Matka w ogóle nie umie gotowa
ć
, a na
jadanie w restauracjach nie było nas sta
ć
. - U
ś
miechn
ę
ła si
ę
i wsun
ę
ła
do ust pot
ęż
ny k
ę
s. - Kiedy pierwszy raz chciałam udusi
ć
mi
ę
so,
wkroiłam je wprost do garnka i nie dałam ani odrobiny tłuszczu.
Spalenizn
ę
czu
ć
było w całym domu. Makaronu te
ż
nie posoliłam -
westchn
ę
ła na samo wspomnienie. - I dzi
ś
nie jestem najlepsz
ą
kuchark
ą
. A ty nauczyłe
ś
si
ę
gotowa
ć
w wojsku, prawda?
Jace spojrzał na ni
ą
zdziwiony.
- Moj
ą
specjalno
ś
ci
ą
był sma
ż
ony w
ąż
- potwierdził sucho.
- Słu
ż
yłe
ś
w Zielonych Beretach, prawda? - przypomniała sobie Amanda.
- Pami
ę
tam, jak wspaniale wygl
ą
dałe
ś
w mundurze.
- Była
ś
wtedy malutka.
- I dzi
ę
ki Bogu - odparła gwałtownie, bo u
ś
wiadomiła sobie, co
prze
ż
ywałaby, gdyby ju
ż
wtedy kochała go tak bardzo jak teraz, a on
walczyłby w Wietnamie.
- O co chodzi?
- O nic.
Jace dopił kaw
ę
i zapalił papierosa.
- Gdzie mieszkasz? w San Antonin? - zapytał.
Amanda obrzuciła go krótkim spojrzeniem. Rozmawiali teraz tak jak
wtedy w restauracji - swobodnie, szczerze, jak dwoje zaprzyja
ź
nionych
ludzi. I jakby Bea w ogóle nie istniała.
-
W małym dwupokojowym mieszkaniu - odparła.
- W samym centrum. Blisko do sklepów i do pracy mog
ę
chodzi
ć
piechot
ą
.
- Nie masz samochodu?
- Nie sta
ć
mnie - wyja
ś
niła. - Auta zbyt cz
ę
sto si
ę
psuj
ą
- dodała
zaczepnie.
Jace westchn
ą
ł gł
ę
boko. Rozpi
ą
ł koszul
ę
pod szyj
ą
, jakby zrobiło mu si
ę
za gor
ą
co. Zobaczył, ze Amanda go obserwuje i u
ś
miechn
ą
ł si
ę
do niej
zmysłowo.
- Chcesz,
ż
ebym j
ą
zdj
ą
ł? - zapytał ochryple. Amanda zadr
ż
ała,
mimowolnie przypomniawszy sobie wra
ż
enie, jakie zrobił na niej kiedy
ś
dotyk jego nagich ramion. Spu
ś
ciła wzrok i mocno chwyciła fili
ż
ank
ę
.
- Bo
ż
e, ale
ż
jestem zm
ę
czony - ziewn
ą
ł Jace.
- Dlaczego przysłałe
ś
mi kwiaty? - zapytała Amanda i w tej samej chwili
ugryzła si
ę
w j
ę
zyk.
- Przecie
ż
mogła
ś
umrze
ć
i to ja byłbym za to odpowiedzialny - wyja
ś
nił.
- Kwiaty były na przeprosiny - dodał.
Wiedziała, jak trudno było mu wyrzec te słowa. I w tej samej chwili
zrozumiała, jak bardzo prze
ż
ył niewierno
ść
swego ojca. Wiedział o tym i
próbował chroni
ć
matk
ę
.
- Chciałabym ci co
ś
wyja
ś
ni
ć
. Posłuchasz? - poprosiła.
- Je
ś
li chcesz mówi
ć
o twojej matce, to nie - odparł zdecydowanie.
- Jasonie, czy ty kiedy
ś
byłe
ś
zakochany? - zapytała ostro. - Tak bardzo
zakochany,
ż
e wszystko inne było bez znaczenia? Nie mam poj
ę
cia, co
czuł twój ojciec, ale moja matka kochała go ponad wszystko. Dla niej
liczył si
ę
tylko Jude. To była miło
ść
jej
ż
ycia, a on, niestety, był
ż
onaty.
Nie rozgrzeszam jej, ale jestem w stanie zrozumie
ć
, dlaczego to zrobiła.
Kochała go, Jace.
Przez chwil
ę
przygl
ą
dał si
ę
swemu papierosowi, po czym zgasił go
gwałtownie.
- Kiedy
ś
lub? - zapytał.
- Za miesi
ą
c. Pojad
ę
do nich na Bahamy.
- A przedtem?
- Jak tylko si
ę
lepiej poczuj
ę
, wracam do San Antonio - przyznała ze
ś
ci
ś
ni
ę
tym gardłem. - Daj zna
ć
Terry'emu o swojej decyzji - dodała
szeptem.
- Je
ś
li o .mnie chodzi, kontrakt jest wasz. Szczegóły mo
ż
ecie omówi
ć
z
Duncanem - dodał wstaj
ą
c.
- Skoro tak bardzo chcesz jecha
ć
, to ja ci
ę
nie zatrzymuj
ę
.
Spojrzała na niego ze łzami w oczach. A wi
ę
c nie ma zamiaru ani troch
ę
si
ę
ugi
ąć
. Bez bólu pozwoli jej znikn
ąć
ze swego
ż
ycia. Ale ona kochała
go zbyt mocno.
- Czy tego wła
ś
nie chcesz? - zapytała odwa
ż
nie.
- Wiesz, czego chc
ę
.
Owszem, wiedziała. Mo
ż
e Bea ma racj
ę
. Miło
ść
to najwa
ż
niejsza rzecz.
Kilka godzin w ramionach Jace'a, a potem cudowne wspomnienia na
długie, samotne, puste lata. Tak bardzo go kocha. Czy naprawd
ę
nie
powinna sp
ę
dzi
ć
z nim tej nocy?
- Dobrze - powiedziała cicho, ale zdecydowanie.
- Dobrze? - Spojrzał na ni
ą
zdziwiony. Amanda uniosła dumnie głow
ę
.
- Prze
ś
pi
ę
si
ę
z tob
ą
.
- W zamian za co? - zapytał ostro.
- Czy wszystko musi mie
ć
karteczk
ę
z cen
ą
? - zapytała ze smutkiem
wstaj
ą
c..- Niczego od ciebie nie chc
ę
!
- Amando!
Przystania w progu i spojrzała na niego. -Tak?
- Je
ś
li mnie chcesz, to wró
ć
tu i udowodnij to. - Zapadła znacz
ą
ca cisza
Podbiegła do niego. To wła
ś
nie powinna zrobi
ć
ju
ż
par
ę
miesi
ę
cy temu.
Ale teraz ju
ż
wiedziała, jak potrafi by
ć
czuły i cierpliwy. Tak bardzo go
chciała i kochała,
ż
e mógł od niej za
żą
da
ć
wszystkiego. Spojrzała mu
prosto w oczy.
- No wiec? - zapytał Jace, ale nie poruszył si
ę
. Amanda podeszła jeszcze
bli
ż
ej. Zastanawiała si
ę
gor
ą
czkowo, czego Jace od niej oczekuje. Nigdy
jeszcze nie próbowała uwie
ść
m
ęż
czyzny. Przypomniała sobie dwa filmy,
które kiedy
ś
, bardzo dawno temu, widziała, ale w pierwszym kobieta po
prostu wpełzła m
ęż
czy
ź
nie do
ś
piwora, a w drugim czekała naga w jego
łó
ż
ku. Niepewnie zarzuciła mu r
ę
ce na szyj
ę
, wspi
ę
ła si
ę
na palce i
dotkn
ę
ła wargami jego brody. Jace stał nieporuszony.
- Mógłby
ś
mi troch
ę
pomóc - poskar
ż
yła si
ę
, zmieszana nieco lekkim
rozbawieniem, jakie zauwa
ż
yła w jego szarych oczach.
- Co mam zrobi
ć
? - zapytał posłusznie.
- Gdyby
ś
odrobin
ę
pochylił głow
ę
...
Jace pochylił si
ę
. Amanda, zdenerwowana i zawstydzona, zdobyła si
ę
tylko na przyci
ś
ni
ę
cie warg do jego ust
Przymkn
ę
ła oczy i przywarła do niego całym ciałem. Miała wra
ż
enie,
ż
e
miło
ść
do niego rozpływa si
ę
w jej
ż
yłach jak narkotyk. Ale to nie
wystarczyło. Mogła równie dobrze całowa
ć
kamie
ń
. Jace nie reagował
na jej wysiłki.
Odsun
ę
ła si
ę
troch
ę
i spojrzała mu niepewnie w oczy.
- Och, Jace, naucz mnie - szepn
ę
ła.
W odpowiedzi Jace leniwym gestem rozwi
ą
zał pasek od jej szlafroka.
Chwyciła go za r
ę
ce, kiedy zsun
ą
ł szlafrok z jej ramion i stan
ę
ła przed
nim jedynie w przezroczystej, mi
ę
towozielonej koszuli.
- Ofiarowała
ś
mi siebie - przypomniał. - Tchórzysz? Amanda nerwowo
przełkn
ę
ła
ś
lin
ę
.
- Nie - skłamała. Pozwoliła mu zsun
ąć
szlafrok.
- Jasonie, robi si
ę
pó
ź
no - szepn
ę
ła czuj
ą
c, jak ogarnia j
ą
odwieczny
strach - strach, który czuje kobieta, kiedy po raz pierwszy ma odda
ć
si
ę
m
ęż
czy
ź
nie.
- Spokojnie, kochanie - mrukn
ą
ł Jace. Poczuła delikatny dotyk jego r
ą
k
na swoich plecach. Jego wargi czule muskały jej rozognion
ą
twarz:
- Odpr
ęż
si
ę
, Amando. Wiem, co robi
ę
. Nie b
ę
d
ę
ci
ę
pop
ę
dzał, dobrze?
O, tak lepiej - dodał, czuj
ą
c, jak stopniowo mi
ę
knie w jego ramionach. -
Boisz si
ę
ze mn
ą
kocha
ć
? - szepn
ą
ł.
- Oczywi
ś
cie,
ż
e nie - usiłowała nada
ć
głosowi kusz
ą
ce brzmienie.
- Poka
ż
mi.
Spojrzała na niego błagalnie. Czuła si
ę
, jakby kto
ś
kazał jej gra
ć
na
jakim
ś
instrumencie, a ona nawet nie znała nut.
Spojrzał na ni
ą
z lekkim triumfem i delikatnie rozwi
ą
zał rami
ą
czka jej
koszuli. Cienki materiał zsun
ą
ł si
ę
bezszelestnie i obna
ż
ył j
ą
do pasa.
Zaczerwieniła si
ę
jak pensjonarka, nienawidz
ą
c własnego
niedo
ś
wiadczenia i jego biegło
ś
ci, przera
ż
ona intymno
ś
ci
ą
sytuacji, któr
ą
sama przecie
ż
stworzyła.
Jace studiował w milczeniu obna
ż
one kształty.
- Jeste
ś
taka pi
ę
kna - szepn
ą
ł. - Słodka jak modlitwa.
- Có
ż
za dziwne, porównanie.
- A czego si
ę
spodziewała
ś
, Amando? Jakiej
ś
wulgarnej uwagi? To, co
dzieje si
ę
mi
ę
dzy nami, nie jest czym
ś
zwykłym, a ty nie jeste
ś
pierwsz
ą
lepsz
ą
kobiet
ą
poderwan
ą
na ulicy. Ka
ż
dy centymetr twojego ciała
nale
ż
y do mnie i nie ma nic niewła
ś
ciwego w tym,
ż
e na ciebie patrz
ę
.
Jeste
ś
wyj
ą
tkowa.
- Ja... ja te
ż
lubi
ę
na ciebie patrze
ć
- przyznała, delikatnie gładz
ą
c g
ę
ste,
spl
ą
tane włosy na jego piersi.
- Mandy - szepn
ą
ł, przyci
ą
gaj
ą
c j
ą
delikatnie do siebie. - Pocałuj mnie
teraz i zobaczysz, jak wiele mo
ż
emy sobie powiedzie
ć
bez słów.
Dr
żą
c obj
ę
ła go za szyj
ę
. Przywarła do niego cała, czuj
ą
c,
ż
e tylko
ś
mier
ć
mogłaby ich rozdzieli
ć
. Tak bardzo go kochała! Była w jego
ramionach, czuła jego głodne usta.
- Powiedz mi jedno - odezwał si
ę
stłumionym, dr
żą
cym głosem Jace. -
Czuj
ę
si
ę
jak młody chłopak ze swoj
ą
pierwsz
ą
dziewczyn
ą
i za chwil
ę
nie wytrzymam.
Wiedziała dokładnie, o co mu chodzi. Była na to tylko jedna odpowied
ź
.
Kochała go nad
ż
ycie i cho
ć
jutro pewnie znienawidzi siebie i Jace'a,
słodkie wspomnienie jego ciała pozostanie w niej na długie, samotne
lata.
Nie zd
ąż
yła odpowiedzie
ć
. Nagły warkot podje
ż
d
ż
aj
ą
cego samochodu
przerwał ich cudowne chwile.
Jace warkn
ą
ł co
ś
pod nosem i jeszcze na ostatni
ą
sekund
ę
przywarł
wargami do jej szyi.
- Jaka szkoda - szepn
ę
ła.
- Naprawd
ę
tak my
ś
lisz?
- Nie rozumiem.
Jace odsun
ą
ł si
ę
i spojrzał na ni
ą
uwa
ż
nie.
- Jeste
ś
dziewic
ą
, prawda, Amando? Gwałtowny rumieniec na jej twarzy
był jedyn
ą
odpowiedzi
ą
.
- Powinienem był si
ę
domy
ś
li
ć
- szepn
ą
ł i delikatnie zawi
ą
zał z powrotem
rami
ą
czka jej koszuli.
- Próbowałam ci to powiedzie
ć
- wyj
ą
kała - ale nie chciałe
ś
słucha
ć
.
- Byłem cholernie zazdrosny - odparł. - Zazdrosny o Blacka i o mojego
brata. My
ś
lałem, ze przyjechała
ś
z powodu Duncana i chciałem was
oboje udusi
ć
.
- Zawsze chciałam tylko ciebie - szepn
ę
ła, a jej oczy powiedziały reszt
ę
.
Chwycił j
ą
za biodra i przyci
ą
gn
ą
ł mocno do swoich silnych ud,
obserwuj
ą
c jej reakcj
ę
.
- Lubi
ę
patrze
ć
na twoj
ą
twarz, kiedy ci
ę
tak trzymam. Kiedy jeste
ś
podniecona, twoje oczy staj
ą
si
ę
złote.
- Jace - szepn
ę
ła, przywieraj
ą
c do niego mocniej.
- Ja te
ż
oi
ę
chc
ę
. Tylko ten cholerny Duncan! -dodał.
Wypu
ś
cił j
ą
z obj
ęć
, ale nie odrywał od niej wzroku.
- Lepiej id
ź
na gór
ę
- powiedział. - Nie mam nastroju na wysłuchiwanie
uwag Duncana i nie chc
ę
zako
ń
czy
ć
dnia, wybijaj
ą
c mu kolejne z
ę
by.
- Biedny Duncan - u
ś
miechn
ę
ła si
ę
Amanda.
- Akurat! - warkn
ą
ł. Pomógł jej wło
ż
y
ć
i zawi
ą
za
ć
szlafrok. Jeszcze raz
przyci
ą
gn
ą
ł j
ą
do siebie i pocałował w usta, mocno i prawie bole
ś
nie. -
Jeste
ś
moja, kochanie. I nie mam zamiaru z nikim si
ę
tob
ą
dzieli
ć
. Jak
ju
ż
pójdziemy razem do łó
ż
ka, zabij
ę
ka
ż
dego m
ęż
czyzn
ę
, który si
ę
do
ciebie zbli
ż
y.
- Jace! - szepn
ę
ła Amanda, zdziwiona gwałtowno
ś
ci
ą
jego słów.
- Czekałem na ciebie siedem lat - odparł ostro. -I wystarczy. Zanim ten
weekend si
ę
sko
ń
czy, b
ę
dziesz do mnie nale
ż
ała całkowicie.
Spojrzała na niego bezradnie.
- Miałam... miałam wraca
ć
do San Antonio zaraz po jutrzejszym
przyj
ę
ciu.
- Zgadza si
ę
- miała
ś
. A teraz zostajesz. Chc
ę
,
ż
eby cały
ś
wiat wiedział,
ż
e jeste
ś
moja. Nie b
ę
dzie potajemnych spotka
ń
w twoim mieszkaniu i
skradania si
ę
na palcach do twojej sypialni. Wszystko b
ę
dzie postawione
jasno. Mo
ż
esz ju
ż
zacz
ąć
robi
ć
plany. - Wypu
ś
cił j
ą
z obj
ęć
i popchn
ą
ł
lekko w kierunku drzwi. - Id
ź
do łó
ż
ka. Porozmawiamy o tym jutro.
- Czy... czy wszyscy musz
ą
o tym wiedzie
ć
? - zapytała od drzwi.
- A dlaczego nie?
No tak, dla m
ęż
czyzn to
ż
adna ró
ż
nica. Co go to mo
ż
e obchodzi
ć
?
- Amando! Posmutniała
ś
. Co si
ę
stało? Czy co
ś
powiedziałem nie tak?
- Jestem po prostu zm
ę
czona - odparła ze słabym u
ś
miechem. -
Dobranoc.
ROZDZIAŁ DZIESI
Ą
TY
Ubrana w biało-
ż
ółt
ą
a
ż
urow
ą
letni
ą
sukienk
ę
Amanda zeszła na dół. Z
braku snu miała lekko podkr
ąż
one oczy i serce jej waliło. Rozmy
ś
lała
cał
ą
noc nad tym, co si
ę
wydarzyło i nie doszła do
ż
adnego wniosku.
Czy Jace my
ś
li,
ż
e b
ę
dzie w stanie znie
ść
pot
ę
pienie w oczach jego
matki i Duncana, kiedy spokojnie oznajmi im,
ż
e Amanda jest jego now
ą
kochank
ą
? Ale kochała go tak bardzo,
ż
e wolałaby umrze
ć
, ni
ż
wyjecha
ć
i
ż
y
ć
bez niego. To tak, jakby pozbyła si
ę
połowy własnej duszy.
Przeszła przez jadalni
ę
i od razu napotkała wzrok siedz
ą
cego przy stole
Jace'a.
- Dzie
ń
dobry, moja droga - powitała j
ą
z u
ś
miechem Marguerite. - To
dobrze,
ż
e wcze
ś
nie wstała
ś
. Musimy jeszcze tyle zrobi
ć
przed
dzisiejszym przyj
ę
ciem. Najpierw sprawa twojej sukienki...
- To zostaw mnie - przerwał jej z u
ś
miechem Jace. - Ja si
ę
tym zajm
ę
.
Marguerite uniosła brwi. Spojrzała na rozpromienion
ą
twarz syna, a
pó
ź
niej na zarumienion
ą
Amand
ę
i u
ś
miechn
ę
ła si
ę
.
- Jak sobie
ż
yczysz, kochanie - odparła. Ziewaj
ą
cy Duncan wpadł
spó
ź
niony do jadalni.
- Dzie
ń
dobry - rzekł siadaj
ą
c przy stole. - Wszyscy dobrze spali?
Amanda poczerwieniała jeszcze bardziej, a Jace oparł si
ę
łokciami o stół
i spojrzał gro
ź
nie na brata. Nie powiedział ani słowa, ale nie było to
konieczne. Samo jego spojrzenie wystarczyło. Duncan skrzywił si
ę
i
si
ę
gn
ą
ł po cukier.
- A mówi
ą
,
ż
e wzrok nie potrafi zabija
ć
! Na miło
ść
bosk
ą
, Jace, przecie
ż
nic złego nie powiedziałem.
- Czy co
ś
si
ę
stało? - zapytała Marguerite.
- Te
ż
chciałbym wiedzie
ć
- mrukn
ą
ł Duncan - Kiedy dzi
ś
w nocy wróciłem
koło drugiej, zastałem w kuchni samego Jace'a. Wygl
ą
dał jak zraniony
nied
ź
wied
ź
.
- O drugiej nad ranem Jace zawsze wygl
ą
da jak zraniony nied
ź
wied
ź
-
przypomniała mu matka.
- Miał opuchni
ę
te wargi - dodał Duncan, rzucaj
ą
c krótkie spojrzenie w
kierunku Amandy, która zbyt szybko przełkn
ę
ła łyk kawy i zakrztusiła si
ę
.
- To niczego nie dowodzi - odparł lekko rozbawiony Jace i zaci
ą
gn
ą
ł si
ę
papierosem.
Amanda przypomniała sobie, jak nami
ę
tnie całowała te wargi. Spojrzała
na Jace'a i w jego szarych oczach zobaczyła odbicie własnych uczu
ć
.
- Zachowuj si
ę
przyzwoicie - ostrzegła Marguerite Duncana. - A gdzie ty
si
ę
włóczyłe
ś
do drugiej w nocy?
- Brałem przykład z brata - odparł Duncan spogl
ą
daj
ą
c na Jace'a.
- Pracowałe
ś
?
- Jace nie pracuje cały czas - zauwa
ż
ył z westchnieniem Duncan.
- Jeste
ś
dzisiaj w dziwnym nastroju, Duncanie. Przydałyby ci si
ę
wakacje.
- Masz racj
ę
- zgodził si
ę
szybko Duncan. - Co powiesz na Hawaje?
Pojed
ź
ze mn
ą
, mamo, morze dobrze ci zrobi.
- Morskie powietrze
ź
le działa na moje zatoki -przypomniała mu
Marguerite. -A poza tym z matk
ą
u boku trudno by ci było podrywa
ć
dziewczyny. Przemy
ś
l to jeszcze raz.
- Och, mamo, dla mnie liczysz si
ę
tylko ty-zasiniał si
ę
Duncan.
- No, musz
ę
i
ść
- powiedziała Marguerite wstaj
ą
c od stołu. - Jace... -
popatrzyła przez chwil
ę
uwa
ż
nie na syna - b
ę
dziesz grzeczny dla
Amandy?
Jace spu
ś
cił oczy.
- Postaram si
ę
- obiecał.
- To dobrze. Podrzucisz mnie, Duncanie? Mój samochód nawala.
- Ale jeszcze nie zjadłem
ś
niadania-zaprotestował.
- Sko
ń
czysz, jak wrócimy - odparła zdecydowanie Marguerite.
Duncan z
ż
alem odsun
ą
ł talerz.
- Kupi
ę
sobie p
ą
czka - mrukn
ą
ł. - No to pa - rzucił przez rami
ę
, mrugaj
ą
c
do Amandy.
- Hej - rzekł cicho Jace, kiedy zostali sami.
- Hej - odparła Amanda, a jej oczy rozbłysły jak gwiazdy.
- Ładnie ci w białym i
ż
ółtym - zauwa
ż
ył Jace.
- Przypominasz mi stokrotk
ę
.
- Stokrotki nie mówi
ą
- za
ż
artowała i chwyciła fili
ż
ank
ę
, by ukry
ć
dr
ż
enie
r
ą
k.
Jace u
ś
miechał si
ę
. Jego dolna warga rzeczywi
ś
cie była lekko
spuchni
ę
ta.
- Duncan wszystko zauwa
ż
ył - rzekł. Amanda zarumieniła si
ę
.
- Przepraszam - szepn
ę
ła.
-
Dlaczego? Lubi
ę
te małe, ostre z
ą
bki. Le
ż
ałem ju
ż
w łó
ż
ku i nadal
je czułem.
Amanda nawet nie zdawała sobie sprawy, jak gor
ą
ca jest fili
ż
anka, któr
ą
trzyma w r
ę
ku.
- My
ś
lałam,
ż
e nigdy nie zasn
ę
.
- Chod
ź
tutaj.
Amanda odstawiła fili
ż
ank
ę
i podeszła do niego. Wci
ąż
nie mogła
uwierzy
ć
,
ż
e potrafi na niego patrze
ć
bez strachu,
ż
e nie widzi w jego
oczach gniewu i pot
ę
pienia.
Jace chwycił j
ą
w pasie i posadził sobie na kolanach. Pachniał drog
ą
wod
ą
kolo
ń
sk
ą
, a jego jedwabna koszula miło chłodziła jej rozpalon
ą
twarz,
- Omal nie przyszedłem wczoraj do ciebie - szepn
ą
ł.
- To cholerne łó
ż
ko było takie ogromne i puste, ledwo mogłem wytrzyma
ć
z t
ę
sknoty za tob
ą
.
- Ja te
ż
nie spałam - przyznała.
Musn
ę
ła palcami jego usta. Zauwa
ż
yła,
ż
e jest
ś
wie
ż
o ogolony, nie tak,
jak poprzedniej nocy. . Jace nachylił si
ę
ku niej i leciutko, delikatnie
rozchylił jej wargi w długim, gł
ę
bokim pocałunku. Przyci
ą
gn
ą
ł j
ą
mocno
do siebie, a ona poddała mu si
ę
bez oporu.
Pół
ś
wiadoma tego co robi, rozpi
ę
ła powoli jego koszul
ę
chc
ą
c dotkn
ąć
go całego, poczu
ć
zmysłow
ą
m
ę
sko
ść
jego owłosionego ciała.
- Je
ś
li mnie dotkniesz, ja zechc
ę
dotyka
ć
ciebie - szepn
ą
ł Jace,
powstrzymuj
ą
c jej r
ę
k
ę
. - A na to, do czego by to doprowadziło, nie
mamy teraz czasu.
- Czy naprawd
ę
doprowadziłoby to do czego
ś
? - zapytała oblizuj
ą
c
spieczone wargi.
- S
ą
dz
ą
c po tym, co teraz czuj
ę
, to na pewno - odparł muskaj
ą
c wargami
jej przymkni
ę
te powieki.
- Uwielbiam, jak mnie dotykasz.
Amanda u
ś
miechn
ę
ła si
ę
i oparła rozpalony policzek o jego pier
ś
.
- Jakie to dziwne.
- Co?
-
ś
e si
ę
nie kłócimy.
- Strasznie bytem dla ciebie niedobry - rzekł z westchnieniem Jace.
- Mo
ż
e miałe
ś
powody. Jace, tak mi przykro, ze mama...
Jace delikatnie poło
ż
ył palec na jej ustach.
- Jeszcze si
ę
z tym nie pogodziłem - wyznał cicho. - Ale chyba zaczynam
rozumie
ć
. Niełatwo jest panowa
ć
nad uczuciami. Ja sam trac
ę
głow
ę
,
kiedy trzymam ci
ę
w ramionach.
- Czy to jest a
ż
tak złe? - u
ś
miechn
ę
ła si
ę
zalotnie Amanda.
- Dla mnie tak. Nigdy nie byłem szczególnie wylewny. Owszem,
miewałem kobiety, ale zawsze na własnych warunkach i nigdy takiej,
której nie potrafiłbym opu
ś
ci
ć
. Ty obudziła
ś
we mnie uczucia, o jakie si
ę
wcale nie podejrzewałem. Kiedy ci
ę
dotykam, płomienie ogarniaj
ą
całe
moje ciało.
- Czy naprawd
ę
jestem twoja? - zapytała cicho, lekko dotykaj
ą
c jego
policzka.
- A chcesz tego?
Zdecydowanie kiwn
ę
ła głow
ą
, a jej oczy wielbiły ka
ż
dy rys jego twarzy.
Przesun
ą
ł r
ę
k
ę
wzdłu
ż
jej talii, potem wy
ż
ej, na ciepł
ą
tward
ą
pier
ś
okryt
ą
mi
ę
kk
ą
bawełn
ą
i obserwował jej reakcj
ę
.
- Przyzwyczaisz si
ę
do tych pieszczot, zobaczysz -rzekł cicho.
- Naprawd
ę
? - wyszeptała z trudem.
- Nigdy
ż
aden m
ęż
czyzna nie widział ci
ę
takiej, jak ja wczoraj, prawda?
Zawsze wydawało mi si
ę
,
ż
e jeste
ś
do
ś
wiadczona, ale zobaczyłem ten
rumieniec na twojej twarzy. A kiedy wzi
ą
łem ci
ę
w ramiona... -
u
ś
miechn
ą
ł si
ę
leciutko. - B
ę
d
ę
, to pami
ę
tał do ko
ń
ca
ż
ycia. Tak bardzo
chciałem by
ć
pierwszym m
ęż
czyzn
ą
w twoim
ż
yciu. Bałem si
ę
,
ż
e kto
ś
mnie ju
ż
ubiegł i nienawidziłem ci
ę
za to.
- Zawsze chciałam tylko ciebie - odparła szczerze i posmutniała,
pomy
ś
lawszy sobie, jak krótko go b
ę
dzie miała. Szybko znudzi mu si
ę
jej
niewinno
ść
, znudzi mu si
ę
ona sama. Mieli ze sob
ą
tak du
ż
o wspólnego,
ale on chciał tylko jej ciała, nie chciał duszy ani serca.
- Co si
ę
stało? - zapytał.
- Nic - wzruszyła ramionami. - Mówiłe
ś
co
ś
o sukience.
- Rzeczywi
ś
cie - za
ś
miał si
ę
. - A wi
ę
c chod
ź
my.
Zaprowadził j
ą
do eleganckiego magazynu, prosto do działu z
najdro
ż
szymi sukniami Chciała si
ę
cofn
ąć
, ale przytrzymał j
ą
mocno za
r
ę
k
ę
. Młodej ekspedientce wyja
ś
nił dokładnie, o jak
ą
sukni
ę
mu chodzi.
- Ale ja nie chc
ę
,
ż
eby
ś
kupował mi sukienki - zaprotestowała Amanda,
kiedy sprzedawczyni na chwil
ę
znikn
ę
ła na zapleczu.
- Dlaczego? Chcesz i
ść
na przyj
ę
cie w spodniach? - zapytał z
u
ś
miechem Jace.
Nauczyła si
ę
obywa
ć
bez pi
ę
knych kreacji, ale dopiero w tej chwili zdała
sobie spraw
ę
, ile j
ą
to kosztowało. Wszyscy w tym eleganckim sklepie
widz
ą
,
ż
e Jace kupuje jej ubrania. Co sobie o tym pomy
ś
l
ą
?
ś
e jest jego
utrzymank
ą
. W jej oczach pojawiły si
ę
łzy. No, có
ż
, do pewnego stopnia
to prawda. Przecie
ż
ju
ż
mu siebie obiecała.
Zbladła i spu
ś
ciła oczy.
- Co si
ę
stało? - zapytał Jace, unosz
ą
c jej brod
ę
. - Kochanie, czy
ż
bym
powiedział co
ś
złego?
Na szcz
ęś
cie wróciła sprzedawczyni i Amanda nie musiała udziela
ć
mu
tej bolesnej dla niej odpowiedzi.
- Mam tu co
ś
wyj
ą
tkowego - zachwalała ekspedientka, . trzymaj
ą
c na
wieszaku obłok r
ę
cznie malowanego tiulu. Był lekko przezroczysty, w
kolorze ko
ś
ci słoniowej, malowany w delikatne, zielone listki. Amanda
nigdy, nawet wtedy, kiedy miała pieni
ę
dzy jak lodu, nie kupiła sobie
czego
ś
tak pi
ę
knego.
- Jest wspaniała. - Ekspedientka wymieniła nazwisko projektanta. Nie
zwa
ż
aj
ą
c na protesty Amandy, zaprowadziła j
ą
do przymierzami.
Amanda przygl
ą
dała si
ę
swemu odbiciu. Ju
ż
od dawna nie miała na
sobie tak drogiej sukni, nie czuła mi
ę
kko
ś
ci tiulu spowijaj
ą
cego jej ciało.
Bladozielony kolor listków roz
ś
wietlił br
ą
z jej oczu, dodał tajemniczo
ś
ci
twarzy.
- Czy b
ę
dziesz tam siedzie
ć
cały dzie
ń
? - rozległ si
ę
zza zasłony
niecierpliwy baryton. '
Amanda wyprostowała si
ę
i lekkim krokiem wyszła z przymierzalni.
- Czy
ż
nie le
ż
y doskonale? - zapytała z u
ś
miechem sprzedawczyni.
- Doskonale - przyznał cicho Jace, ale patrzył nie na sukni
ę
, tocz na
zarumienion
ą
twarz Amandy.
- Bior
ę
j
ą
.
Amanda zdj
ę
ła sukni
ę
i czekała, a
ż
j
ą
zapakuj
ą
.
- Nie zapytałam o cen
ę
- odezwała si
ę
niepewnie - ale na pewno
kosztuje maj
ą
tek, Jace. Wolałabym co
ś
... co
ś
ta
ń
szego.
- Nie jestem biedny - przypomniał jej. - Zapomniała
ś
?
Amanda spu
ś
ciła oczy. Zrobiło jej si
ę
słabo. A wiec Jace my
ś
li,
ż
e mu si
ę
po prostu sprzedała,
ż
e dała si
ę
kupi
ć
za kilka ładnych strojów?
Jace zapłacił i podał jej firmowe pudło. Wzi
ę
ła je od niego z oboj
ę
tn
ą
min
ą
.
- Idziemy - rzekł z ci
ęż
kim westchnieniem. Otworzył drzwi swego
srebrnego mercedesa, wyj
ą
ł jej z r
ą
k pudełko i rzucił niedbale na tylne
siedzenie, po czym usiadł za kierownic
ą
. Gwałtownym ruchem przekr
ę
cił
kluczyk w stacyjce i uruchomił silnik.
- Zapal mi papierosa - powiedział, rzucaj
ą
c jej na kolana paczk
ę
.
Amanda, bez słowa, posłusznie wykonała polecenie.
- Nie podoba ci si
ę
ta cholerna sukienka? - zapytał sucho.
- Jest bardzo ładna. Dzi
ę
kuj
ę
.
- Czy mo
ż
esz mi, do diabła, powiedzie
ć
o co chodzi? - krzykn
ą
ł,
obrzucaj
ą
c j
ą
w
ś
ciekłym spojrzeniem.
- O nic - odparła cicho. Patrzyła prosto przed siebie.
- O nic - powtórzył, zaci
ą
gaj
ą
c si
ę
papierosem. - Nie najlepiej zaczyna
si
ę
nasz zwi
ą
zek, goł
ą
bku.
- Wiem - przyznała cicho Amanda. - Suknia jest cudowna, Jace, tylko...
wolałabym,
ż
eby
ś
tyle na mnie nie wydawał.
- Moim zdaniem jeste
ś
tego jak najbardziej warta, kochanie. - Wzi
ą
ł j
ą
za
r
ę
k
ę
.
Amanda patrzyła na jego ciemnobr
ą
zowe, silne palce, tak bardzo
kontrastuj
ą
ce z jej własnymi.
- Jeste
ś
taki opalony - szepn
ę
ła.
- A ty bladziutka - odparł. - Szkoda,
ż
e musz
ę
wraca
ć
do biura. Wolałbym
sp
ę
dzi
ć
ten dzie
ń
z tob
ą
.
Amanda westchn
ę
ła rozmarzona.
- Ja te
ż
.
- Przyjad
ę
dopiero w ostatniej chwili - rzekł, kiedy zajechali przed Casa
Verde. - Czekaj na mnie. Idziesz do Sullevanów ze mn
ą
, nie z
Duncanem.
- Tak, Jasonie - potwierdziła posłusznie.
Jason pochylił si
ę
,
ż
eby otworzy
ć
jej drzwi. Jego twarz znalazła si
ę
tu
ż
obok jej twarzy. Poczuła zapach wody kolo
ń
skiej i ciepło oddechu.
Mimowolnie nachyliła si
ę
odrobin
ę
do przodu i dotkn
ę
ła wargami jego
ust.
Oczy Jace'a rozbłysły.
- Przepraszam - szepn
ę
ła Amanda, poruszona gwałtowno
ś
ci
ą
jego
spojrzenia.
- Za co?- zapytał Jace. - Czy musisz mie
ć
specjalne pozwolenie,
ż
eby
mnie całowa
ć
czy dotyka
ć
?
- To... to dla mnie ci
ą
gle co
ś
nowego.
- Powiedziałem ci ju
ż
rano - rzekł szorstko -
ż
e lubi
ę
, kiedy mnie
dotykasz. Na miło
ść
bosk
ą
, przecie
ż
mo
ż
esz wskoczy
ć
mi do łó
ż
ka,
kiedy tylko zechcesz, a ja zawsze powitam ci
ę
z otwartymi ramionami.
Amanda spojrzała na niego niepewnie i czułym gestem odgarn
ę
ła
kosmyk włosów z jego czoła.
- To wszystko jest takie nowe - szepn
ę
ła.
- Tak. - Nachylił si
ę
ku niej, uj
ą
ł j
ą
pod brod
ę
i pocałował delikatnie. -
Uwielbiam twoje usta - szepn
ą
ł czule. - Mógłbym je całowa
ć
do ko
ń
ca
ż
ycia.
- Ja te
ż
lubi
ę
ci
ę
całowa
ć
- szepn
ę
ła Amanda i obj
ą
wszy go za szyj
ę
,
oddała pocałunek.
- Nie id
ź
do pracy - poprosiła cicho.
- Je
ś
li zostan
ę
, to b
ę
d
ę
si
ę
z tob
ą
kochał - od-parł, wci
ąż
całuj
ą
c jej
twarz. - A nie chc
ę
jeszcze tego robi
ć
.
- Dlaczego?
- Bo chc
ę
,
ż
eby ten pierwszy raz był dla ciebie najpi
ę
kniejszym
wspomnieniem - odparł.
Amanda poczuła fal
ę
podniecenia, ogarniaj
ą
c
ą
całe jej ciało. Wyobraziła
sobie Jace'a lez
ą
cego obok niej w chłodnej,
ś
wie
ż
ej po
ś
cieli, otaczaj
ą
c
ą
ich ciemno
ść
, jego usta bł
ą
dz
ą
ce po jej ciele.
- Zadr
ż
ała
ś
- szepn
ą
ł czule Jace. - Pomy
ś
lała
ś
, jak to b
ę
dzie, tak?
- Tak - przyznała.
- Bo
ż
e! - Jace gwałtownym gestem przyci
ą
gn
ą
ł j
ą
do siebie, a jego
głodne usta mia
ż
d
ż
yły jej wargi. Z ust Amandy wyrwał si
ę
cichy j
ę
k.
Pu
ś
cił j
ą
nagle i odsun
ą
ł od siebie.
- Wysiadaj, zanim wgniot
ę
ci
ę
tu w podłog
ę
- mrukn
ą
ł.
- Okrutnik - szepn
ę
ła.
- Kusicielka - odparował. - Do zobaczenia wieczorem. I nie upinaj
włosów. Zostaw je rozpuszczone.
- To nie b
ę
dzie eleganckie - zaprotestowała.
- Nie chc
ę
,
ż
eby
ś
była elegancka - upierał si
ę
, patrz
ą
c jej w oczy. - Chc
ę
,
ż
eby
ś
była sob
ą
. Nie musisz si
ę
upi
ę
ksza
ć
. Czekaj na mnie.
- Dobrze.
Jace zatrzasn
ą
ł drzwiczki i odjechał.
Amanda, ubrana w sukni
ę
, któr
ą
kupił jej Jace, stała przed lustrem.
Znakomity krój podkre
ś
lał jej długie nogi, szczupł
ą
tali
ę
i małe, kształtne
piersi. Kolory sukni stanowiły znakomit
ą
opraw
ę
jej jasnej karnacji. Z
rozpuszczonymi srebrnoblond włosami wygl
ą
dała jak modelka, a nie
pracownica agencji reklamowej.
Bardzo zdenerwowana i przej
ę
ta zeszła do salonu, gdzie czekali na ni
ą
Jace, Duncan i Marguerite.
Pogr
ąż
eni byli w rozmowie, ale wej
ś
cie Amandy nie umkn
ę
ło uwagi
Jace'a. Jego oczy rozbłysły. Pojawiło si
ę
co
ś
jeszcze... duma...
ś
wiadomo
ść
posiadania...
Amanda te
ż
nie mogła oderwa
ć
od niego wzroku. W ciemnym garniturze
i
ś
nie
ż
nobiałej jedwabnej koszuli był tak m
ę
ski,
ż
e zapragn
ę
ła si
ę
do
niego przytuli
ć
. Wydawał si
ę
by
ć
zupełnie nie
ś
wiadomy swej atrak-
cyjno
ś
ci.
Nagła cisza sprawiła,
ż
e Duncan i Marguerite te
ż
zwrócili si
ę
ku drzwiom.
- No, no - skomentował Duncan. Podszedł i przygl
ą
dał si
ę
jej z
podziwem ewentualnego kupca ogl
ą
daj
ą
cego elegancki, nowy
samochód. - Istne cudo. Sk
ą
d masz t
ę
sukni
ę
?
- Od dobrej wró
ż
ki - odparła wesoło Amanda, unikaj
ą
c władczego
spojrzenia Jace’a.
- Wygl
ą
dasz jak zjawisko, Amando - u
ś
miechn
ę
ła si
ę
Marguerite, -
Pi
ę
kna suknia!
- Dzi
ę
kuj
ę
- odparła skromnie Amanda. Duncan chciał uj
ąć
j
ą
pod rami
ę
,
ale Jace oczywi
ś
cie go uprzedził.
- Dzisiaj moja kolej - powstrzymał go ostro.
- Gdzie
ż
bym
ś
miał si
ę
sprzeciwia
ć
? - za
ś
miał si
ę
Duncan. - Mamo? -
zwrócił si
ę
do Marguerite.
Marguerite, ubrana w eleganck
ą
bladoniebiesk
ą
atłasow
ą
sukni
ę
i etol
ę
z
lisów, podeszła do syna.
- Ale
ż
, Amando, powinna
ś
co
ś
narzuci
ć
na ramiona. Zobaczysz,
ż
e
zmarzniesz!
- Nie, nie s
ą
dz
ę
! - odparła szybko Amanda, zbyt dumna, by znowu
korzysta
ć
z czyjej
ś
dobroczynno
ś
ci.
- Bzdura! Mam pi
ę
kny szal. Zaczekaj - poleciła Marguerite.
Wróciła z czarnym, cieniutkim szalem i narzuciła go na ramiona Amandy.
- Znakomicie! Dodaje ci tajemniczo
ś
ci!
- Bo tak si
ę
dzi
ś
czuj
ę
- odparła z u
ś
miechem Amanda.
Amanda jeszcze nigdy nie odczuwała tak blisko
ś
ci Jace'a jak podczas
jazdy do Sullevanów. Jej wzrok bezwiednie w
ę
drował ku jego profilowi i
ustom. Dr
ż
ała na wspomnienie jego pocałunków. Raz, kiedy przystan
ą
ł
na czerwonym
ś
wietle, ich oczy si
ę
spotkały. Siła jego spojrzenia
pozbawiła j
ą
tchu. Spu
ś
ciła wzrok na jego szczupłe, silne dłonie zaci
ś
-
ni
ę
te na kierownicy i z trudem powstrzymała si
ę
, by ich nie dotkn
ąć
.
Gdyby tylko sprawy inaczej si
ę
uło
ż
yły. Była teraz kobiet
ą
Jace’a, ale nie
o to jej chodziło. Jace uwa
ż
ał,
ż
e interesuj
ą
j
ą
jego pieni
ą
dze, podczas
gdy ona chciała tylko, by pozwolono jej go kocha
ć
. Zastanawiała si
ę
ponuro, jak te
ż
Jace wszystko zorganizuje. Czy b
ę
dzie miała mieszkanie
w mie
ś
cie? A mo
ż
e kupi jej dom? Zarumieniła si
ę
na sam
ą
my
ś
l o reakcji
Marguerite.
ś
adnych tajemnic, powiedział, nie my
ś
l
ą
c zupełnie o tym, jak
bardzo j
ą
to zrani. Wiadomo, m
ęż
czy
ź
ni. My
ś
l
ą
tylko o własnych
przyjemno
ś
ciach. Przecie
ż
nic nie zagrozi jego reputacji.
- Wpaniale! - skomentował Duncan wchodz
ą
c wraz z Jace'em i Amanda
do holu roz
ś
wietlonego blaskiem kryształowych
ż
yrandoli.
- Sullevanowie maj
ą
klas
ę
, no i wielkie pieni
ą
dze od pokole
ń
- zauwa
ż
ył
chłodno Jace.
- To wida
ć
. Twoja suknia, Amando, znakomicie tutaj pasuje. Nie
powiedziała
ś
mi, sk
ą
d j
ą
masz.
Jace spojrzał ostrzegawczo na brata i gestem posiadacza uj
ą
ł j
ą
za r
ę
k
ę
.
- Ja jej kupiłem - wyja
ś
nił spokojnie, ale z ukryt
ą
gro
ź
b
ą
.
Duncan a
ż
za dobrze .znał ten ton.
- Przepraszam - zwrócił si
ę
do Amandy. - Chyba pójd
ę
rozejrze
ć
si
ę
za
jakimi
ś
wolnymi panienkami. Zobaczymy si
ę
pó
ź
niej.
- Czy to było konieczne? - zapytała zawstydzona Amanda.
- Jeste
ś
moja - odparł zdecydowanie Jace. - Im szybciej si
ę
o tym dowie,
tym lepiej dla niego.
- Poczułam si
ę
jak sprzedajna dziewczyna. - Głos Amandy dr
ż
ał z
upokorzenia.
Jace spojrzał na ni
ą
z niedowierzaniem.
- O czym ty, do cholery, mówisz? Nie rozumiem ci
ę
, Amando.
Ofiarowałem ci wszystko, co mam. Zdecyduj si
ę
, chcesz tego, czy nie?
Z lekkim okrzykiem Amanda wyrwała mu r
ę
k
ę
i pobiegła w kierunku
stoj
ą
cego przy bufecie Duncana.
Popijaj
ą
cy poncz Duncan spojrzał na jej pobladł
ą
twarz i podał jej
szklank
ę
. Rozejrzał si
ę
po sali w poszukiwaniu Jace'a. Ujrzał go
pogr
ąż
onego w rozmowie z miejscowymi hodowcami bydła.
- Nic ci nie grozi - zwrócił si
ę
do Amandy. - Przez najbli
ż
sze pół godziny
b
ę
dzie gadał tylko o krowach. Co si
ę
tym razem stało?
Amanda przygryzła warg
ę
.
- Powiedział,
ż
e... Ach, nic, Duncanie - westchn
ę
ła - to bez sensu.
Jedyn
ą
zalet
ą
Jace'a jest wypchany portfel - za
ś
miała si
ę
ponuro. - Mo
ż
e
zostan
ę
zawodow
ą
naci
ą
gaczk
ą
.
- Nie z twoim charakterem - odparł łagodnie Duncan. - Zjedz kanapk
ę
.
- Czy wygl
ą
dam na głodn
ą
? - dała si
ę
nabra
ć
Amanda.
- Tak jakby
ś
chciała kogo
ś
ugry
źć
- mrugn
ą
ł do niej Duncan. - Nie
przejmuj si
ę
nim, Mandy, on sam nie wie, czego chce.
Gdyby
ś
tylko znał cał
ą
prawd
ę
, pomy
ś
lała. Spojrzała na trzyman
ą
w r
ę
ce
szklaneczk
ę
z ponczem i zdała sobie spraw
ę
,
ż
e lekko kr
ę
ci jej si
ę
w
głowie.
- Co w tym jest? - zapytała.
- Chyba cała zawarto
ść
barku - u
ś
miechn
ą
ł si
ę
Duncan. - Lepiej uwa
ż
aj.
- Dzi
ś
nie mam ochoty uwa
ż
a
ć
- odparła wychylaj
ą
c reszt
ę
napoju. - Nalej
mi nast
ę
pn
ą
kolejk
ę
.
- To nie jest zbyt rozs
ą
dne - ostrzegł j
ą
, ale napełnił szklank
ę
.
- Zgadzam si
ę
, ale czasami lepiej za du
ż
o nie my
ś
le
ć
.
- Wiesz co? - rzekł cicho Duncan, przygl
ą
daj
ą
c si
ę
jej uwa
ż
nie.
- Co? - spojrzała na niego znad szklanki.
- Ciesz
ę
si
ę
,
ż
e zostaniesz moj
ą
bratow
ą
.
Nie była ju
ż
w stanie powstrzyma
ć
łez. Duncan, kochany Duncan, nic nie
rozumie. Jason nie potrzebuje
ż
ony, tylko kochanki, kogo
ś
, kto zaspokoi
jego
żą
dze. A je
ś
li kiedy
ś
si
ę
o
ż
eni, to na pewno nie z ni
ą
. - Mandy!
- A jakie b
ę
dzie mi
ę
dzy nami pokrewie
ń
stwo, je
ś
li zostan
ę
jego
kochank
ą
? - szepn
ę
ła smutno. - Bo tylko do tego jestem mu potrzebna.
Odwróciła si
ę
gwałtownie i wybiegła na ciemny taras, gdzie dała upust
swojej rozpaczy.
- Co
ś
ty jej, do cholery, powiedział? - zapytał ostro Jace, który
błyskawicznie pojawił si
ę
u boku Duncana.
- Chyba za du
ż
o - odparł cicho Duncan. - Powiedziałem,
ż
e b
ę
dzie mi
miło zosta
ć
jej szwagrem. By
ć
mo
ż
e zbytnio si
ę
pospieszyłem, ale
obserwowałem was ostatnio i wydawało mi si
ę
,
ż
e to ju
ż
pewne.
- Masz za długi j
ę
zor - uci
ą
ł oschle Jace.
- Amen - potwierdził ponuro Duncan i zmarszczył czoło. - Czy naprawd
ę
chcesz,
ż
eby została twoj
ą
kochank
ą
? - zapytał nagle.
- Kochank
ą
?! - krzykn
ą
ł zdumiony Jace.
- Ona tak wła
ś
nie my
ś
li - odparł chłodno brat. - Powiedziała,
ż
e uwa
ż
asz
j
ą
za naci
ą
gaczk
ę
.
- O mój Bo
ż
e - westchn
ą
ł Jace.
- O co chodzi? - zapytał Duncan.
- Historia si
ę
powtarza - j
ę
kn
ą
ł Jace, ale nie patrzył na brata. Jego wzrok
skierowany był na drzwi prowadz
ą
ce na taras. Bez słowa ruszył w ich
kierunku.
Amanda otarła łzy. Pragn
ę
ła jak najszybciej wsi
ąść
w samolot i znale
źć
si
ę
jak najdalej od Casa Verde. Chyba zwariowała,
ż
e zgodziła si
ę
zosta
ć
i pój
ść
na to przyj
ę
cie. Dlaczego nie wyjechała z Be
ą
? Byłaby ju
ż
daleko od Jace'a, jego sarkazmu i pot
ę
pienia. Nie powinna ofiarowywa
ć
mu siebie, to tylko pogorszyło jego opini
ę
o niej. Znowu poczuła łzy pod
powiekami. Nie, tak nie mo
ż
na. Musi przesta
ć
płaka
ć
, wróci
ć
do go
ś
ci,
u
ś
miecha
ć
si
ę
, odgrywa
ć
rol
ę
królowej balu. Potem poprosi Duncana,
ż
eby odwiózł j
ą
na lotnisko.
- Jak tu cicho.
Zamarła, słysz
ą
c za sob
ą
ten głos. Zacisn
ę
ła r
ę
ce na balustradzie, ale
nie odwróciła si
ę
.
- Tak-mrukn
ę
ła.
Poczuła ciepło jego ciała na swoich plecach, jego oddech we włosach.
Palce Jace'a delikatnie pogładziły jej rami
ę
. Zamarła w bezruchu.
- Amando... - zacz
ą
ł niepewnie.
- Wyje
ż
d
ż
am - przerwała mu zdecydowanym tonem, wierzchem dłoni
ocieraj
ą
c
ś
lady łez. - Mo
ż
esz sobie zabra
ć
sukienk
ę
, nie chc
ę
jej. Oddaj
j
ą
której
ś
z twoich kochanek - dodała.
- Nigdy nie było
ż
adnej innej kobiety - rzekł spokojnie i z naciskiem Jace.
- Nikogo od dnia twoich urodzin, kiedy po raz pierwszy dotkn
ą
łem twoich
ust
Amanda zamarła. Czy
ż
by si
ę
przesłyszała? Chyba ma co
ś
nie w
porz
ą
dku z uszami. Odwróciła si
ę
wolno i spojrzała mu w oczy. Ich
srebrny blask był ledwo widoczny w nikłym
ś
wietle padaj
ą
cym na taras z
sali balowej.
Jace, z r
ę
kami w kieszeniach, stał na lekko rozstawionych nogach i
patrzył na ni
ą
ironicznie.
- Zdziwiła
ś
si
ę
? - zapytał. - Czy naprawd
ę
nie rozumiesz, jak bardzo ci
ę
pragn
ę
, skoro od lat nie miałem
ż
adnej kobiety?
- Na pewno nie... nie z braku okazji - wyj
ą
kała.
- Zgadza si
ę
. Jestem bogaty .'Wi
ę
kszo
ść
kobiet dla pieni
ę
dzy zrobi
wszystko.
- Mo
ż
e niektóre chciały tylko ciebie - powiedziała cicho Amanda,
- Do tego trzeba dwojga. Mnie zale
ż
ało tylko na tobie.
Ciszy, jaka mi
ę
dzy nimi zapadła, towarzyszyła jaka
ś
sentymentalna
melodia dobiegaj
ą
ca z sali balowej.
Podszedł do mej tak blisko,
ż
e musiała unie
ść
głow
ę
, by widzie
ć
jego
twarz.
- Cholera, czy naprawd
ę
musz
ę
to mówi
ć
?—spytał cicho.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
- Kocham ci
ę
, Amando - wyznał aksamitnym głosem.
Z jej oczu popłyn
ę
ły niepohamowane strumienie łez. Usta jej dr
ż
ały. Nie.
była w stanie powiedzie
ć
ani słowa.
Jace nie potrzebował słów. Przyci
ą
gn
ą
ł j
ą
do siebie i poszukał jej warg.
Przywarł do nich, jak spragniony do
ź
ródła.
Amanda zanurzyła palce w g
ę
stych włosach Jace'a, paznokciami
delikatnie drapała jego szyj
ę
. Z cichym j
ę
kiem poddała si
ę
pocałunkom.
- Powiedz to - szepn
ą
ł nie odrywaj
ą
c warg od jej ust.
- Ja te
ż
ci
ę
kocham. Na zawsze, cał
ą
sob
ą
. - Reszta słów rozpłyn
ę
ła si
ę
w cichym westchnieniu. Pocałował j
ą
znowu, najpierw mocno, potem
delikatnie, czule. Jego usta zadawały pytania, jej usta odpowiadały -
wszystko bez słowa.
- Wyja
ś
nijmy sobie jedn
ą
rzecz - szepn
ą
ł jej do ucha. - Kiedy mówiłem,
ż
e jeste
ś
moja, miałem na my
ś
li cale
ż
ycie i na dowód tego wło
żę
na
twój palec dwa pier
ś
cionki. Och, Amando, nie chodzi mi tylko o rozkosz,
któr
ą
b
ę
dziemy dzieli
ć
w ciemno
ś
ciach. Chc
ę
dzieli
ć
z tob
ą
ż
ycie, chc
ę
,
ż
eby
ś
ty dzieliła ze mn
ą
swoje. Chc
ę
ci
ę
przytula
ć
, kiedy b
ę
dzie ci
ź
le i
ociera
ć
twoje łzy, kiedy płaczesz.
Chc
ę
patrze
ć
, jak si
ę
ś
miejesz i widzie
ć
ś
wiatło w twoich oczach, kiedy
si
ę
kochamy. Chc
ę
ci da
ć
dzieci i patrze
ć
, jak dorastaj
ą
w Casa Verde. -
W jego oczach pojawił si
ę
ów blask, na który tak długo czekała. - Czy
wiesz,
ż
e kocham ci
ę
ponad wszystko? Sprawiałem ci ból, bo sam
cierpiałem. Po
żą
dałem ciebie, była
ś
mi potrzebna i nie mogłem ci tego
powiedzie
ć
, bo zawsze przede mn
ą
uciekała
ś
. Czy nie uwa
ż
asz,
ż
e czas
ju
ż
z tym sko
ń
czy
ć
? Wyjd
ź
za mnie. Zamieszkaj ze mn
ą
. Jeste
ś
dla mnie
jak powietrze. Bez ciebie zgin
ę
, Amando. . U
ś
miechn
ę
ła si
ę
do niego
przez łzy.
- Ja te
ż
- wyj
ą
kała. - Chc
ę
by
ć
z tob
ą
. Chc
ę
ci da
ć
wszystko, co mam.
- Chc
ę
tylko twojego serca, najdro
ż
sza. W zamian ch
ę
tnie oddam ci
swoje.
Jej dr
żą
ce wargi dotkn
ę
ły jego ust. Pocałunek był tak gwałtowny, jakby
oznaczał rozstanie.
Czuła, jak ich ciała po
żą
daj
ą
siebie, jak mocne bicie ich serc stapia si
ę
w
jeden rytm.
- Czy jeste
ś
pewien,
ż
e chcesz tylko mojego serca? -zapytała
rozkoszuj
ą
c si
ę
niespodziewanym szcz
ęś
ciem.
- Niezupełnie - przyznał. - Swe ocalenie w tej chwili zawdzi
ę
czasz tylko
nie sprzyjaj
ą
cym okoliczno
ś
ciom.
Amanda leciutko ugryzła go w warg
ę
.
- Mógłby
ś
zawie
źć
mnie do domu.
- I zrobi
ę
to. - zapewnił j
ą
z u
ś
miechem. - Ale najpierw musz
ę
na kilka dni
pozby
ć
si
ę
matki i Duncana, A o ile znam moj
ą
matk
ę
, panno Carson,
b
ę
dzie to mo
ż
liwe dopiero po
ś
lubie.
U
ś
miechn
ę
ła si
ę
do niego swymi ciemnymi, przepełnionymi miło
ś
ci
ą
oczami.
- Pozostaje samochód - zaproponowała.
- To nie dla mnie - odparł.
- S
ą
te
ż
motele...
- Czy
ż
by
ś
próbowała mnie uwie
ść
, Amando? Oblała si
ę
rumie
ń
cem.
- Wła
ś
ciwie tak.
Popatrzył na jej mi
ę
kkie, lekko obrzmiałe wargi i przytulił j
ą
czule.
- Wczoraj wieczorem prawie ci si
ę
to udało - zauwa
ż
ył, spuszczaj
ą
c
wzrok na jej dekolt. - To wspomnienie pozostanie ze mn
ą
na zawsze, jak
to twoje zdj
ę
cie, które od siedmiu lat nosz
ę
w portfelu.
- Masz moje zdj
ę
cie? - otworzyła szeroko oczy. Jace skin
ą
ł głow
ą
.
- To, które kiedy
ś
zrobił Duncan -biegniesz z rozwianymi włosami,
roze
ś
miana i promienna. Chciałbym,
ż
eby kto
ś
ci
ę
tak namalował. Było
takie pi
ę
kne,
ż
e nie oparłem si
ę
i ukradłem mu je, a potem przez tydzie
ń
miałem wyrzuty sumienia.
- Dlaczego po prostu nie poprosiłe
ś
,
ż
eby Duncan ci je podarował? -
zapytała zdziwiona.
- Domy
ś
liłby si
ę
wszystkiego - odparł Jace i musn
ą
ł wargami jej czoło. -
Kocham ci
ę
ju
ż
tak długo, najdro
ż
sza, - szepn
ą
ł. - Nawet kiedy
wmawiałem sobie,
ż
e ci
ę
nienawidz
ę
, kiedy byłem dla ciebie okrutny i
raniłem ci
ę
, to tylko dlatego,
ż
e sam cierpiałem. Uciekała
ś
, a ja
cierpiałem coraz bardziej. Tego dnia, kiedy si
ę
skaleczyłem, a ty
powiedziała
ś
co
ś
o Duncanie, my
ś
lałem,
ż
e zwariuj
ę
. Nie mogłem znie
ść
my
ś
li,
ż
e ci
ę
pie
ś
cił, tak jak ja chciałem to robi
ć
.
- Pocałowałe
ś
mnie - przypomniała rozmarzona.
- Czułem si
ę
, jakbym dostał skrzydeł. Trzymałem ci
ę
w ramionach,
dotykałem... Czekałem tyle lat i wiem,
ż
e warto było. Ale potem zacz
ą
łem
mie
ć
w
ą
tpliwo
ś
ci i to ci
ę
odstraszyło. Nigdy nie ufałem kobietom,
Amando. Du
ż
o mnie kosztowało, by nauczy
ć
si
ę
ufa
ć
tobie — dodał i
pogłaskał j
ą
czule po plecach.
- Nigdy ci
ę
nie zdradz
ę
- zapewniła go
ż
arliwie.
- Zawsze chciałam tylko ciebie, Jasonie, mimo
ż
e moja matka...
Uciszył j
ą
szybkim, gwałtownym pocałunkiem.
- Pojedziemy na jej
ś
lub, chcesz? - zapytał. - Gdyby
ś
była ju
ż
czyj
ąś
ż
on
ą
, te
ż
prawdopodobnie nie umiałbym trzyma
ć
si
ę
od ciebie z daleka.
Tak pewnie było z twoj
ą
matk
ą
- dodał wzruszaj
ą
c ramionami. - Nigdy nie
przypuszczałem,
ż
e b
ę
d
ę
ci
ę
tak kochał. Zrozumiałem to dopiero tej
nocy, kiedy tak długo nie wracała
ś
z Nowego Jorku. Modliłem si
ę
tak jak
nigdy w
ż
yciu, a kiedy wróciła
ś
, cala i zdrowa, potrafiłem tylko
wrzeszcze
ć
.
- Ale potem przyszedłe
ś
do mnie - szepn
ę
ła, rumieni
ą
c si
ę
na to
wspomnienie.
- I kochali
ś
my si
ę
- dodał muskaj
ą
c jej usta.
- W najsłodszy, najwolniejszy, najczulszy sposób. Ten pierwszy,
prawdziwy raz miedzy nami te
ż
b
ę
dzie taki. I b
ę
dzie trwał cał
ą
noc.
- Jason! - zaprotestowała i przytuliła si
ę
do jego piersi.
- B
ę
dzie pi
ę
knie - szepn
ą
ł, bior
ą
c j
ą
w ramiona.
- Zawsze jest pi
ę
knie, kiedy mnie dotykasz - stwierdziła przymykaj
ą
c
oczy. - Tak bardzo ci
ę
kocham, Jasonie!
- I nigdy nie przestawaj - szepn
ą
ł. - Nigdy!
- Czy teraz ju
ż
mog
ę
jej powiedzie
ć
, jak si
ę
ciesz
ę
,
ż
e zostanie moj
ą
bratow
ą
? -rozległ si
ę
za nimi wesoły głos.
Jace za
ś
miał si
ę
i gestem posiadacza obrócił Amancie twarz
ą
do brata.
- Pozwol
ę
ci nawet by
ć
dru
ż
b
ą
- obiecał..
- Mama ju
ż
planuje wesele - dodał Duncan z u
ś
miechem. - Par
ę
minut
temu przechodziła, hm, przypadkiem koło okna.
- Chcesz powiedzie
ć
,
ż
e j
ą
tutaj zaci
ą
gn
ą
łe
ś
- poprawiła go Amanda.
- Niezupełnie. Raczej... przyprowadziłem. Kiedy ogłosicie to wszystkim?
- Za jakie
ś
pi
ęć
minut - oznajmił Jace, czuj
ą
c, jak Amanda sztywnieje w
jego ramionach. - Zanim moja dziewczyna zmieni zdanie.
- Mowy nie ma - zaprzeczyła, topniej
ą
c pod spojrzeniem jego szarych
oczu.
Ni st
ą
d, ni zow
ą
d Duncan wybuchn
ą
ł
ś
miechem.
- Wła
ś
nie przypomniałem sobie, jak kilka lat temu wymy
ś
lali
ś
cie sobie od
dam i pastuchów. I patrzcie, jak si
ę
sko
ń
czyło.
- Ona naprawd
ę
jest dam
ą
- mrukn
ą
ł Jace, a w jego głosie nie było ani
ś
ladu ironii.
- A on moim ulubionym pastuchem - dodała Amanda.
- A teraz was przeprosz
ę
i poszukam tej ładniutkiej Sullevanówny - rzekł
Duncan. - A wam - dodał - radz
ę
odsun
ąć
si
ę
od okna. Matka was
obserwuje.
- Duncan - powstrzymała go Amanda. -Tak?
- Dlaczego wła
ś
ciwie
ś
ci
ą
gn
ą
łe
ś
tutaj mnie i Terry'ego? Dlaczego
zaproponowałe
ś
nam ten kontrakt?
Duncan u
ś
miechn
ą
ł si
ę
od ucha do ucha.
- Bo kiedy wyjechała
ś
st
ą
d sze
ść
miesi
ę
cy temu, zauwa
ż
yłem,
ż
e Jace
chodzi w
ś
ciekły i wpada w szał, kiedy kto
ś
wymienia twoje imi
ę
.
Pomy
ś
lałem sobie,
ż
e spróbuj
ę
mu pomóc. Zadzwoniłem wi
ę
c do twego
wspólnika, który okazał si
ę
bardzo uczynny - wyja
ś
nił, patrz
ą
c to na
jedno, to na drugie. - A mówi
ą
,
ż
e Amor u
ż
ywa łuku. Bzdura, ł
ą
czy ludzi
przez telefon. Na razie, braciszku - mrugn
ą
ł wesoło do Jace'a.
Jace wybuchn
ą
ł
ś
miechem i Amanda, nie po raz pierwszy zreszt
ą
,
stwierdziła, jak bardzo, w gruncie rzeczy, bracia si
ę
kochaj
ą
.
- Chcesz,
ż
eby
ś
my zaraz ogłosili nasze zar
ę
czyny? - szepn
ą
ł Jace do
ucha Amandy. - Niech wszyscy wiedz
ą
,
ż
e jeste
ś
moja.
- I to si
ę
nigdy nie zmieni.
Jeszcze raz chwycił j
ą
w ramiona. Stoj
ą
ca w oknie w sali balowej
siwowłosa dama u
ś
miechn
ę
ła si
ę
do siebie. Planowała ju
ż
przygotowania do pierwszego chrztu w rodzinie.