83 Diana Palmer Dama i pastuch

background image

DIANA PALMER

Dama i pastuch

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wysoki m

ęż

czyzna i szczupła młoda blondynka stali naprzeciw siebie w

pozycji gotowych do walki bokserów.
-Nigdy! - powtórzyła z błyskiem w oczach kobieta. - Wiem,

ż

e potrzebny

jest nam ten kontrakt i dla ciebie zrobiłabym wszystko - w granicach
rozs

ą

dku. Ale to nie jest rozs

ą

dne i dobrze o tym wiesz!

Terry Black westchn

ą

ł gł

ę

boko i podszedł do okna.

- B

ę

d

ę

zrujnowany - rzekł cicho.

- Sprzedaj jeden ze swoich cadillaków - odparła.
- Amando...!
- Wcze

ś

niej mówiłe

ś

do mnie Mandy - przypomniała z u

ś

miechem,

odrzucaj

ą

c na plecy swe długie, srebrzystoblond włosy. - Nie przesadzaj.

Nie jest tak tragicznie.
- Mo

ż

e i nie - zgodził si

ę

w ko

ń

cu Terry. Oparty o

ś

cian

ę

przygl

ą

dał si

ę

jej

mi

ę

kkim, powabnym kształtom.

-

ś

aden m

ęż

czyzna, w którego

ż

yłach płynie krew a nie woda, nie

mógłby ci

ę

nie lubi

ć

.

- Jason Whitehall nie ma w swoich

ż

yłach ani odrobiny krwi -

sprostowała - tylko lodowat

ą

wod

ę

z domieszk

ą

whisky.

- To nie Jason zaproponował mi t

ę

robot

ę

, tylko jego brat Duncan.

- Ale to Jason ma lwi

ą

cz

ęść

udziałów - przekonywała go Amanda. - I

nigdy nie korzystał z usług agencji reklamowej.
- Teraz b

ę

dzie musiał, je

ś

li chce sprzeda

ć

te działki na Florydzie. I mo

ż

e

skorzysta

ć

z naszej oferty. Jeste

ś

my przecie

ż

najlepsi - dodał z

u

ś

miechem.

- Mnie to mówisz!
- Naprawd

ę

potrzebujemy tego kontraktu - tłumaczył Terry. Na jego

szczupłej, chłopi

ę

cej twarzy pojawił si

ę

wyraz zamy

ś

lenia. - Czy wiesz,

jak wielkie jest imperium Whitehallów? Samo ranczo w Teksasie ma
dwadzie

ś

cia pi

ęć

tysi

ę

cy akrów!

- Wiem - westchn

ę

ła ze smutkiem. - Zapominasz,

ż

e ranczo mojego ojca

przylegało do ich ziemi, zanim... No, a poza tym mo

ż

esz pojecha

ć

tam

sam.
- Niestety nie.
Amanda spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Nie rozumiem.
- Je

ś

li ty nie pojedziesz, nic z tego nie b

ę

dzie.

- Dlaczego?
- Bo jeste

ś

my wspólnikami. A głównie dlatego,

ż

e Duncan Whitchall nie

chce omawia

ć

tej sprawy bez ciebie. Wybrał nasz

ą

agencj

ę

z przyja

ź

ni

dla ciebie. I co ty na to? Chodziło mu konkretnie o nas.
To dziwne. Amanda i Duncan byli starymi przyjaciółmi, ale Jason to
zupełnie co

ś

innego i Duncan o tym wie.

- Ale Jace mnie nienawidzi - wyj

ą

kała. - Nie chc

ę

jecha

ć

, Terry.

- Dlaczego ci

ę

nienawidzi, na miło

ść

bosk

ą

?

background image

- Ostatnio dlatego,

ż

e przejechałam jego byka warto

ś

ci

ć

wier

ć

miliona

dolarów. -
- Co takiego?

background image

- No mo

ż

e niezupełnie ja, tylko mama, ale ona tak si

ę

go bała,

ż

e

wzi

ę

łam win

ę

na siebie. To tylko pogorszyło stosunki miedzy nami. Był

medalist

ą

.

-Jace?
- Nie, byk! Matka nie chce zaakceptowa

ć

faktu,

ż

e sko

ń

czyły si

ę

ju

ż

czasy, kiedy mieli

ś

my pieni

ą

dze. Ja tak. Daj

ę

sobie rad

ę

sama, ale ona

nie potrafi. Nie zniosłaby, gdyby nie mogła co roku sp

ę

dza

ć

kilku tygodni

u Mar

ą

uerite w Casa Verde, udaj

ą

c,

ż

e nic si

ę

nie zmieniło. - Amanda

wzruszyła ramionami. - A skoro Jace i tak mnie nienawidzi, to niech
sobie my

ś

li,

ż

e to ja okaleczyłam jego zwierz

ę

.

- Kiedy to było? - zainteresował si

ę

Terry. - Nic nie mówiła

ś

po

powrocie... wygl

ą

dała

ś

co prawda jak

ś

mier

ć

, ale ja byłem bardzo zaj

ę

ty

t

ą

francusk

ą

modelk

ą

...

- Wła

ś

nie - skomentowała z u

ś

miechem Amanda.

- To bez znaczenia - westchn

ą

ł Terry.- Je

ś

li ze mn

ą

nie pojedziesz, nie

dostaniemy tej roboty.
- Je

ś

li Jason b

ę

dzie miał tu co

ś

do powiedzenia, to i tak jej nie

dostaniemy - przypomniała mu. - To si

ę

zdarzyło sze

ść

miesi

ę

cy temu i

zało

żę

si

ę

,

ż

e wci

ąż

jest na mnie w

ś

ciekły.

Terry zmru

ż

ył oczy.

- Czy ty si

ę

go naprawd

ę

boisz, Amando?

- Nie s

ą

dziłam,

ż

e to wida

ć

.

- Owszem. Nie jeste

ś

mimoz

ą

i wiem,

ż

e masz charakterek. Dlaczego

si

ę

go boisz? Amanda odwróciła si

ę

.

- To dobre pytanie, ale niestety, mój przyjacielu, nie potrafi

ę

na nie

odpowiedzie

ć

.

- Czy bije?
- Kobiet nie - odparła. - Raz jednak widziałam, jak uderzył m

ęż

czyzn

ę

.

A

ż

wzdrygn

ę

ła si

ę

na to wspomnienie.

- Z powodu kobiety? - dopytywał si

ę

Terry.

- Szczerze mówi

ą

c - z mojego powodu - odparła unikaj

ą

c jego wzroku. -

Nie podobało mu si

ę

,

ż

e jeden z jego pracowników zbyt si

ę

ze mn

ą

zaprzyja

ź

nił, wi

ę

c podbił mu oko, a potem wyrzucił z pracy. Duncan te

ż

przy tym był, ale nawet nie zd

ąż

ył zareagowa

ć

. Jason jak zwykle chciał

kierowa

ć

moim

ż

yciem - dodała.

- My

ś

lałem,

ż

e Jason jest stary.

- Owszem - przyznała. - Ma trzydzie

ś

ci trzy lata i z ka

ż

dym dniem jest

coraz starszy. Terry wybuchn

ą

ł

ś

miechem.

- Jest o dziesi

ęć

lat starszy od ciebie. Amanda nastroszyła si

ę

.

- Ju

ż

widz

ę

, jak przyjemna b

ę

dzie ta wyprawa.

- Jestem pewny,

ż

e Jason ju

ż

dawno zapomniał o tym byku -

przekonywał j

ą

Terry.

- Tak my

ś

lisz? Musiałam patrze

ć

, jak pó

ź

niej go zabijał. Nigdy nie

zapomn

ę

ani jego miny, ani tego, co wówczas powiedział - dodała z wes-

tchnieniem. - Ja i matka ledwo unikn

ę

ły

ś

my

ś

mierci, uciekaj

ą

c

background image

po

ż

yczonym samochodem. A wierz mi,

ż

e z nadwer

ęż

onym

nadgarstkiem nie było to łatwe.
- Nie powinni

ś

cie pomy

ś

le

ć

o zakopaniu topora wojennego?

- Jasne. Powiedz o tym Jace'owi.
- Mo

ż

e jednak pójdziesz do domu si

ę

spakowa

ć

? - zaproponował z

u

ś

miechem Terry.

- Do domu - za

ś

miała si

ę

Amanda. - Tylko ty mo

ż

esz nazwa

ć

domem t

ę

moj

ą

klitk

ę

. Matka tak jej nie znosi,

ż

e chyba dlatego wci

ąż

odwiedza

kogo

ś

z dawnych przyjaciół. Odwiedza. Jest na to inne okre

ś

lenie wisi u

klamki - i Jace ch

ę

tnie go u

ż

ywa. Gdyby wiedział,

ż

e to Beatrice Carson,

a nie jej córka przejechała jego byka-czempiona, wyrzuciłby j

ą

ze swego

domu, nie zwa

ż

aj

ą

c na protesty matki.

- Ale teraz nie ma jej u Whitehallów? - zapytał niepewnie Terry. Amanda
pokr

ę

ciła głow

ą

.

- Teraz jest wiosna, a to znaczy,

ż

e sp

ę

dza czas na Bahamach.

Beatrice miała dokładny i ustalony rozkład swoich wizyt. Aktualnie była u
Lacey Bannon i jej brata Reese’a. Wkrótce jednak przyjdzie kolej na
Marguerite Whitehall i Amanda bardzo si

ę

tego bała. Je

ś

li Beatrice powie

co

ś

o tym głupim byku...

- Mo

ż

e Duncan mnie obroni-westchn

ę

ła w zamy

ś

leniu. - To przecie

ż

był

jego pomysł,

ż

eby

ś

ci

ą

gn

ąć

mnie do Casa Verde. A ja my

ś

lałam,

ż

e jest

moim przyjacielem-j

ę

kn

ę

ła.

Terry przekładał jakie

ś

papiery na swoim biurku.

- Nie jeste

ś

na mnie zła?

- Jeszcze nie wiem – wzruszyła ramionami Amanda.
- Ale nie miej do mnie pretensji, je

ś

li Jace nie podpisze z nami kontraktu.

Duncan powinien zaprosi

ć

tylko ciebie. Ja przynios

ę

ci pecha.

- Na pewno nie - zapewnił j

ą

Terry. - Zobaczysz,

ż

e nie b

ę

dziesz

ż

ałowa

ć

.

- To samo mówiła mi matka, kiedy pół roku temu namawiała mnie na
wizyt

ę

w Casa Verde. Mam nadziej

ę

,

ż

e twoje przypuszczenia sprawdz

ą

si

ę

lepiej ni

ż

jej.

Wieczorem, zwini

ę

ta wygodnie w starym fotelu, Amanda siedziała przed

telewizorem i ogl

ą

dała pó

ź

nowieczorne wiadomo

ś

ci, którym jednak nie

po

ś

wi

ę

cała wiele uwagi. Wpatrywała si

ę

w jedno ze zdj

ęć

w le

żą

cym na

jej kolanach albumie. Kolorowa fotografia przedstawiała, dwóch
m

ęż

czyzn. Jeden był wysoki, drugi niski. Jeden powa

ż

ny, drugi u

ś

miech-

ni

ę

ty. Jace i Duncan na schodach wiktoria

ń

skiego Casa Verde, z białymi

kolumnami i szerok

ą

frontow

ą

werand

ą

, z bujanymi fotelami i wisz

ą

c

ą

hu

ś

tawk

ą

. Duncan jak zwykle si

ę

u

ś

miechał. Jace ze zmarszczonym

czołem i srebrzy

ś

cie mieni

ą

cymi si

ę

oczami patrzył wprost w aparat.

Amanda a

ż

zadr

ż

ała pod tym spojrzeniem. To ona zrobiła to zdj

ę

cie i

Jace patrzył wtedy na ni

ą

.

Zastanawiała si

ę

, jak by tu wykr

ę

ci

ć

si

ę

od tej podró

ż

y. Chciała zamkn

ąć

drzwi na klucz, schowa

ć

głow

ę

pod poduszk

ę

i uciec od tego

background image

wszystkiego. Gdyby ojciec

ż

ył, to on zajmowałby si

ę

Be

ą

. Matka była jak

dziecko uciekaj

ą

ce przed rzeczywisto

ś

ci

ą

. Nawet me zaprotestowała,

kiedy Amanda o

ś

wiadczyła,

ż

e to ona spowodowała ten wypadek z

bykiem. Siedziała sobie, jak gdyby nigdy nic i pozwalała, by córka wzi

ę

ła

na siebie cał

ą

win

ę

, tak jak wiele razy przedtem.

Na długo przed tym wypadkiem Jace miał powody, by nie znosi

ć

jej

matki. Amanda była teraz zbyt zm

ę

czona, by o tym rozmy

ś

la

ć

.

Wydawało si

ę

jej,

ż

e całe swoje

ż

ycie po

ś

wieciła na opiekowanie si

ę

Be

ą

. Gdyby tylko zjawił si

ę

jaki

ś

obł

ą

kany m

ęż

czyzna

i zdj

ą

ł jej z głowy ten kłopot, zabieraj

ą

c matk

ę

na Alask

ę

albo Tahiti, albo

na Syberi

ę

.

Przed zamkni

ę

ciem albumu jeszcze raz spojrzała na braci Whitehallów.

Dlaczego Duncanowi tak zale

ż

ało,

ż

eby przyjechała razem z Terrym?

Owszem, byli wspólnikami, ale to Terry był wa

ż

niejszy i bardziej

do

ś

wiadczony. No tak, Marguerite j

ą

lubi i mo

ż

e to ona namówiła

Duncana. Amanda u

ś

miechn

ę

ła si

ę

. To mogło by

ć

jakie

ś

wytłumaczenie.

Uło

ż

yła si

ę

wygodniej w fotelu i przymkn

ę

ła oczy. Głos lektora stawał si

ę

coraz cichszy. Zasn

ę

ła.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI
Przez okienko samolotu Amanda patrzyła na zbli

ż

aj

ą

ce si

ę

lotnisko w

Victorii. Dobrze znała t

ę

cz

ęść

Teksasu. Przed wyjazdem do szkoły w

San Antonio tu był jej dom. Tu sp

ę

dziła dzieci

ń

stwo, w

ś

ród hodowców

bydła i przedsi

ę

biorców, dzikich hiacyntów i historycznej spu

ś

cizny, która

była tak bliska jej sercu.
Splotła dłonie na kolanach. Kochała ten stan, od jego zachodnich,
pustynnych kra

ń

ców po

ż

yzne pola na obrze

ż

ach wschodnich, nad

którymi wła

ś

nie lecieli. Od Victorii niedaleko było do Casa Verde, rancza

Whitehallów, i małej osady, zwanej Whitehall Junction, poło

ż

onej na

skraju olbrzymiej posiadło

ś

ci Jace'a.

- A wi

ę

c to jest twoje rodzinne miasto - stwierdził Terry, kiedy ich niewielki

samolocik wyl

ą

dował.

- Tak, to wła

ś

nie Victoria - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

Amanda, przypominaj

ą

c

sobie inne podró

ż

e i inne przyloty. - Bardzo miłe miasteczko. Uwielbiam

je. Przodkowie mojego ojca osiedlili si

ę

tutaj w czasach, kiedy nikt nie

ruszał si

ę

bez pistoletu. Jeden z przodków Jace'a był Komanczem -

dodała. - Casa Verde nale

ż

ało do wuja Jace'a, a jego ojciec odziedziczył

je, kiedy chłopcy byli bardzo mali.
- Przyja

ź

nili

ś

cie si

ę

chyba, co? - zapytał Terry. Amanda zaczerwieniła

si

ę

.

- Przeciwnie. Moja matka nie

ż

yczyła sobie

ż

adnych z nimi kontaktów.

Nale

ż

eli wtedy zaledwie do klasy

ś

redniej - dodała gorzko - i matka nigdy

nie pozwoliła im o tym zapomnie

ć

. To cud,

ż

e Margucrite jej to

wybaczyła. W odró

ż

nieniu od Jace'a.

- Chyba zaczynam rozumie

ć

, o co tu chodzi - parskn

ą

ł

ś

miechem Terry.

Wysiedli z samolotu i Amanda z przyjemno

ś

ci

ą

wci

ą

gn

ę

ła w płuca czyste

powietrze.
- To wcale nie jest takie małe miasto - powiedział rozgl

ą

daj

ą

c si

ę

Terry.

- Ma prawie sze

ść

dziesi

ą

t tysi

ę

cy mieszka

ń

ców - wyja

ś

niła Amanda. -

Jeden z moich dziadków pochowany jest na Placu Pami

ę

ci. To

najstarszy tutejszy cmentarz. Jest tak

ż

e zoo, muzeum i nawet orkiestra

symfoniczna. W czerwcu odbywaj

ą

si

ę

festiwale muzyki Bacha. S

ą

tak

ż

e...

- Mówisz jak przewodnik-przerwał jej ze

ś

miechem Terry.

-Dzi

ę

kuj

ę

.

- Kto po nas wyjedzie? Amanda wolała o tym nie my

ś

le

ć

.

- Ten, kto b

ę

dzie miał czas - odparła, maj

ą

c nadziej

ę

,

ż

e to wyklucza

Jace'a. - W normalnej porze Duncan albo Jace przylecieliby po nas do
San Antonio. Maj

ą

dwa samoloty i hangary, ale jest wiosna

- powiedziała, jakby to wszystko wyja

ś

niało.

- Nie rozumiem.
- Sp

ę

d - wyja

ś

niła. - Robi si

ę

przegl

ą

d bydła, znaczy je i dzieli na stada.

W zasadzie powinien robi

ć

to zarz

ą

dca rancza, ale Jace zawsze chce

mie

ć

na wszystko oko. A to znaczy,

ż

e Duncan zajmuje si

ę

pozostałymi

background image

rzeczami, tak

ż

e nieruchomo

ś

ciami.

- A czasu jest niewiele - stwierdził Terry. - Nie pomy

ś

lałem o tym, bo

poczekałbym do przyszłego miesi

ą

ca. Problem polega na tym -

westchn

ą

ł -

ż

e naprawd

ę

potrzebujemy tego zlecenia. Cał

ą

zim

ę

nie

najlepiej nam szło, wszystko przez ten zastój w gospodarce.
Amanda kiwała głow

ą

, ale tak naprawd

ę

wcale go nie słuchała. Z

rosn

ą

cym niepokojem obserwowała srebrnego mercedesa mkn

ą

cego

drog

ą

i zbli

ż

aj

ą

cego si

ę

w ich kierunku. Jace je

ź

dził srebrnym

mercedesem.
- Wygl

ą

dasz na przestraszon

ą

- zauwa

ż

ył Terry.

- Rozpoznała

ś

samochód, prawda?

Amanda skin

ę

ła głow

ą

, a jej serce biło coraz szybciej. Samochód

podjechał bli

ż

ej i zatrzymał si

ę

przed hal

ą

przylotów. Drzwi otworzyły si

ę

i Amanda odetchn

ę

ła z ulg

ą

.

Ubrana w eleganckie, ró

ż

owe spodnium i sandały, starannie uczesana i

promieni

ś

cie u

ś

miechni

ę

ta szła ku nim Marguerite Whitehall.

- Tak si

ę

ciesz

ę

- powiedziała, tul

ą

c do siebie Amand

ę

i owiewaj

ą

c j

ą

zapachem perfum Niny Ricci i pudru.
- Ja te

ż

si

ę

ciesz

ę

,

ż

e tu jestem - skłamała Amanda, patrz

ą

c w ciemne

oczy Marguerite. - To Terrance Black, mój wspólnik z agencji reklamowej
w San Antonio - przedstawiła jej przyjaciela.
- Miło mi - powiedziała uprzejmie Marguerite.
- Duncan opowiadał mi o waszej ofercie. Mam nadziej

ę

,

ż

e Jace si

ę

zgodzi. Jest konkretna i rzeczowa, ale mój starszy syn jest cz

ę

sto taki...

nieobliczalny
- dodała zerkaj

ą

c na Amand

ę

.

- Ju

ż

nie mog

ę

si

ę

doczeka

ć

, kiedy porozmawiam z Duncanem — rzekł

z u

ś

miechem Terry.

Bardzo mi przykro, ale Duncan musiał wyjecha

ć

. Ma co

ś

pilnego do

załatwienia w San Francisco. Ale jest Jace.
Na te słowa Amanda przez moment zastanawiała si

ę

, czy nie wskoczy

ć

z powrotem do samolotu i nie uciec. Przemogła si

ę

jednak i wsiadła do

samochodu.
- Pi

ę

kna pogoda - zauwa

ż

ył Terry.

- Owszem - zgodziła si

ę

Margurite. - Ale jest straszna susza - dodała z

westchnieniem. Nie wdawała si

ę

w dalsze rozwa

ż

ania na temat skutków

takiej pogody dla rolników. Amanda znała je a

ż

za dobrze, a

wytłumaczenie tego komu

ś

, kto nie wie nic o hodowli bydła, zaj

ę

łoby co

najmniej godzin

ę

.

- Nie mog

ę

si

ę

doczeka

ć

, kiedy zobacz

ę

ranczo - powiedział Terry.

Marguerite u

ś

miechn

ę

ła si

ę

do niego.

- Jeste

ś

my z niego dumni. Bardzo mi przykro,

ż

e musieli

ś

cie odby

ć

tak

m

ę

cz

ą

c

ą

podró

ż

. Jace przyleciałby po was, ale jest z nim Tess i

wydawało mi si

ę

,

ż

e jej towarzystwo nie byłoby dla was

najprzyjemniejsze - dodała.

background image

- Tess? - zdziwił si

ę

Terry.

- Tess Andersen - wyja

ś

niła Marguerite. - Jej ojciec i Jace s

ą

wspólnikami w tym przedsi

ę

wzi

ę

ciu na Florydzie. Duncan, oczywi

ś

cie,

te

ż

.

- Czy b

ę

dziemy musieli rozmawia

ć

tak

ż

e z nim na temat tego kontraktu?

- zapytał Terry.
- Nie s

ą

dz

ę

- odparła swobodnie Marguerite. - On zawsze zgadza si

ę

z

tym, co postanowi Jace.
- Jak si

ę

ma Tess? - zapytała cicho Amanda.

- Jak zwykle, Amando., Zawsze jest w pobli

ż

u Jace’a.

Amanda nie

zapomniała o tym. Od dzieci

ń

stwa Tess zawsze si

ę

koło niego kr

ę

ciła.

Kiedy

ś

Jace zaprosił Amancie na ta

ń

ce. Zaproszenie wydało si

ę

podejrzane i przera

ż

ona Amanda oczywi

ś

cie je odrzuciła. Tess

dowiedziała si

ę

o tym i zrobiła Amandzie straszn

ą

awantur

ę

, jakby to

była jej wina,

ż

e Jace j

ą

zaprosił.

- Tess i Amanda były razem w szkole - wyja

ś

niła Marguerite Terry’emu. -

W Szwajcarii.
Wydawało si

ę

,

ż

e od tamtego czasu min

ę

ło sto lat. Bob Carson

zaanga

ż

ował si

ę

finansowo w pewien podejrzany interes. Przera

ż

ony

skutkami nierozwa

ż

nej decyzji rozchorował si

ę

i wkrótce zmarł na atak

serca, zostawiaj

ą

c

ż

on

ę

i' córk

ę

w długach i niesławie. Po spłaceniu

wierzycieli nie miały ani grosza. Jace zaoferował pomoc. Amanda do tej
pory rumieniła si

ę

, przypominaj

ą

c sobie jego propozycj

ę

. Nigdy o tym

nikomu nawet nie pisn

ę

ła. Wspomnienie było jednak wci

ąż

ż

ywe, a

Amanda była przekonana,

ż

e jej odmowa pogł

ę

biła jeszcze jego

niech

ęć

.

Po sprzeda

ż

y rancza Amanda, z dyplomem uko

ń

czenia studiów

dziennikarskich pod pach

ą

, zgłosiła si

ę

do pracy w biurze Terry'ego

Blacka. Wkrótce zostali wspólnikami. Kiedy Bea przebywała z długimi
wizytami u bogatych przyjaciół, udawało im si

ę

jako

ś

wi

ą

za

ć

koniec z

ko

ń

cem. Oszcz

ę

dza

ć

potrafiła tylko Amanda. Bea lubiła iadne stroje i

eleganckie obuwie, kupowała je wi

ę

c bez opami

ę

tania, płacz

ą

c potem i

przepraszaj

ą

c. Amanda codziennie dzi

ę

kowała Bogu za stał

ą

posad

ę

. A

co drugi dzie

ń

zastanawiała si

ę

, czy matka kiedykolwiek wydoro

ś

leje.

- Pytałam, jak si

ę

ma Bea? - powtórzyła Marguerite, przerywaj

ą

c te

smutne rozmy

ś

lania.

- W porz

ą

dku - odparła szybko Amanda. - Jest w tej chwili u Bannonów.

- Wyspy Bahama - westchn

ę

ła Marguerite. - Pi

ę

kne słomkowe

kapelusze, muzyka i białe pla

ż

e. Ch

ę

tnie bym tam pojechała.

- Co stoi na przeszkodzie? - zapytał Terry.
- Gdyby cho

ć

raz pani Brown zwróciła Jasonowi uwag

ę

,

ż

e nie zjadł

ś

niadania, wyrzuciłby j

ą

natychmiast, a mnie po raz pierwszy udało si

ę

utrzyma

ć

kuchark

ę

dłu

ż

ej ni

ż

trzy miesi

ą

ce. Mam zamiar strzec jej jak

oka w głowie.
- Wygl

ą

da na to,

ż

e trudno go zadowoli

ć

- za

ś

miał si

ę

nerwowo Terry.

background image

- To zale

ż

y od jego nastroju - wyja

ś

niła Marguerite. - Jason potrafi by

ć

bardzo miry. Znakomicie si

ę

z nim

ż

yje, kiedy

ś

pi. Dopiero kiedy si

ę

obudzi, zaczynaj

ą

si

ę

problemy. .

- Wystraszysz Terry'ego - za

ś

miała si

ę

Amanda.

- Nie b

ę

dzie tak

ź

le - zapewniła Marguerite. - Po prostu trzymaj si

ę

od

niego z daleka, kiedy wraca prosto od stada, Terry. Najlepsze s

ą

niedzielne wieczory, je

ś

li ni

ć

si

ę

nie zepsuło lub...

- Najpierw porozmawiamy z Duncanem - obiecała przyjacielowi Amanda.
- On nie gryzie.
- I nie ma te

ż

zawsze przy sobie Tess - dodała z lekk

ą

niech

ę

ci

ą

Marguerite.
- Mo

ż

e Jace pewnego dnia zmi

ę

knie i o

ż

eni si

ę

z ni

ą

.

- Miałam nadziej

ę

,

ż

e kiedy

ś

ty zostaniesz moj

ą

synow

ą

, Amando -

westchn

ę

ła matka Jasona.

- Dzi

ę

ki Bogu,

ż

e tak si

ę

nie stało - za

ś

miała si

ę

Amanda. - Ja i Duncan

razem doprowadziliby

ś

my ci

ę

do szału.

- Nie my

ś

lałam o Duncanie - odparła szczerze Margucritc, a jej

spojrzenie przyprawiło Amand

ę

o przyspieszone bicie serca.

Odwróciła wzrok.
- Jace nigdy nie wybaczy mi tego,

ż

e przyczyniłam si

ę

do

ś

mierci jego

ulubionego byka.
- To przecie

ż

nie była twoja wina. Ten potwór staranował płot. - Jace był

taki w

ś

ciekły. My

ś

lałam,

ż

e mnie uderzy.

- Ja za

ś

miałam wra

ż

enie,

ż

e mój syn był w

ś

ciekły z całkiem innego

powodu. O, cholera - j

ę

kn

ę

ła wje

ż

d

ż

aj

ą

c w alej

ę

prowadz

ą

c

ą

do Casa

Verde. - To auto Tess.
Amanda te

ż

je zauwa

ż

yła - małe ferrari zaparkowane obok fontanny

przed domem.
- Przynajmniej wiesz, gdzie jest Jace - powiedziała lekkim tonem, cho

ć

jej serce biło dwa razy szybciej ni

ż

normalnie.

- Owszem, ale kiedy

ż

yła Gypsy, te

ż

wiedziałam, gdzie jest Jace, a

Gypsy lubiłam - odparła twardo Marguerite.
- Kim była Gypsy? - zapytał Terry, kiedy obie kobiety wybuchn

ę

ły

ś

miechem.

- Psem Jace’a - wyja

ś

niła wci

ąż

roze

ś

miana Amanda.

Marguerite zaparkowała obok ferrari. Dom miał ponad sto lat, ale wci

ąż

wygl

ą

dał solidnie i godnie. Mimo anten telewizyjnych na dachu zachował

dawn

ą

atmosfer

ę

. Dla Amandy, która znała go od dziecka, nie był to

ż

aden zabytek, lecz po prostu dom Whitehallów.

- Oboje z Duncanem cz

ę

sto wspinali

ś

my si

ę

na ten d

ą

b - opowiadała

Terry’emu, id

ą

c alejk

ą

wysadzan

ą

azaliami. - Pewnego razu Duncan

spadł i gdyby Jace nie złapał go w ostatniej chwili, połamałby sobie r

ę

ce

i nogi.
-Robi mi si

ę

zimno na samo wspomnienie

- wtr

ą

ciła Marguerite. - Duncan do dzisiaj nie mo

ż

e usiedzie

ć

na miejscu.

background image

To Jace zapu

ś

cił tu korzenie.

Amanda zacisn

ę

ła palce na torebce. Wcale nie chciała my

ś

le

ć

o

Jasonie, ale patrz

ą

c na znajom

ą

werand

ę

przypomniała sobie tyle

rzeczy. A nie wszystkie były przyjemne.
- Duncan wspomniał,

ż

e jutro b

ę

dziemy mogli rozejrze

ć

si

ę

po

posiadło

ś

ci - przypomniał Terry.

- Mo

ż

e dzi

ś

wieczór mógłbym porozmawia

ć

z jego bratem o naszym

projekcie.
- Je

ś

li uda ci si

ę

go schwyta

ć

w locie - za

ś

miała si

ę

Marguerite. -

Amanda pewnie ci mówiła, jak bardzo jest zaj

ę

ty. Ja te

ż

musz

ę

za nim

biega

ć

, je

ś

li mam do niego jak

ąś

spraw

ę

.

- To dobrze,

ż

e umiem je

ź

dzi

ć

konno - ucieszył si

ę

Terry. - B

ę

d

ę

za nim

galopował.
- Trudno ci b

ę

dzie mu sprosta

ć

- rzekła cicho Amanda.

Marguerite otworzyła drzwi i wprowadziła go

ś

ci do

ś

rodka. Drobna,

ciemnoskóra kobieta wzi

ę

ła sweter Amandy, a podobny do niej

m

ęż

czyzna uwolnił Terry'ego od ci

ęż

aru walizek.

- To Diego i Maria - przedstawiła ich Marguerite Terry’emu, bo Amanda
oczywi

ś

cie dobrze ich znała.

- Lopezowie. Nasze główne podpory. Bez nich by

ś

my zgin

ę

li.

Główne podpory u

ś

miechn

ę

ły si

ę

, ukłoniły i oddaliły, by pilnowa

ć

,

ż

eby

rodzina Whitehailów nie zgin

ę

ła.

- Najpierw napijemy si

ę

kawy i chwil

ę

porozmawiamy - powiedziała

Marguerite, prowadz

ą

c ich do du

ż

ego, wyło

ż

onego białym dywanem

salonu,, pełnego starych, d

ę

bowych mebli. - Wiem,

ż

e biały dywan

zupełnie nie nadaje si

ę

na ranczo, ale cho

ć

cz

ę

sto musi by

ć

prany, nie

mog

ę

si

ę

oprze

ć

temu zestawowi kolorów. Usi

ą

d

ź

cie, a ja powiem Marii,

ż

e wypijemy kaw

ę

w salonie. Jace na pewno jest w stajniach.

- Wcale nie - usłyszeli znudzony głos i w salonie pojawiła si

ę

Tess

Andersen. W bladoniebieskiej spódnicy i wyci

ę

tym pod szyj

ą

sweterku

wygl

ą

dała jak z

ż

urnala. Miała ciemne, rozpuszczone, lekko wij

ą

ce si

ę

włosy, ciemne oczy i smagł

ą

cer

ę

, wspaniale kontrastuj

ą

c

ą

z

krwistoczerwon

ą

szmink

ą

, któr

ą

poci

ą

gni

ę

te były jej usta.

- O! - szepn

ą

ł Terry, zachwycony stoj

ą

cym w drzwiach zjawiskiem.

Tess przyj

ę

ła ten zachwyt jak nale

ż

ny sobie hołd i ostrym spojrzeniem

obrzuciła elegancki, ale raczej zwyczajny kostium Amandy.
- Jace ogl

ą

da z Bilion Johnsonem nowy kombajn - wyja

ś

niła oboj

ę

tnym

tonem. - Stary zepsuł si

ę

dzi

ś

rano.

- Mo

ż

e ugrz

ą

zł w sianie - za

ż

artowała Marguerite, robi

ą

c aluzj

ę

do

ogromnej suszy, panuj

ą

cej w całym stanie. - Czy mój syn przestał ju

ż

kl

ąć

?

Tess nie u

ś

miechn

ę

ła si

ę

.

- Jasne,

ż

e si

ę

zdenerwował. To bardzo droga maszyna. Prosił mnie,

ż

ebym wst

ą

piła i powiedziała,

ż

e si

ę

spó

ź

ni.

- Czy on kiedykolwiek nie spó

ź

nił si

ę

na posiłek? - skomentowała

background image

kwa

ś

no Marguerite. Tess odwróciła si

ę

.

- Musz

ę

ju

ż

jecha

ć

do domu. Tata na mnie czeka. Interesy. - Spojrzała

przez rami

ę

na Terry'ego i Amand

ę

. - Podobno Duncan chce zatrudni

ć

wasz

ą

agencj

ę

w zwi

ą

zku z inwestycj

ą

na Florydzie. Poniewa

ż

zainwestowali

ś

my w to przedsi

ę

wzi

ę

cie całkiem spor

ą

sum

ę

, tata i ja

chcemy by

ć

obecni przy wszystkich rozmowach na ten temat.

- Oczywi

ś

cie - odparł Terry, oblewaj

ą

c si

ę

rumie

ń

cem.

- No to na razie. Dobranoc, Marguerite - rzuciła niedbale.
Jej wysokie obcasy zastukały na wypolerowanej, sosnowej podłodze.
Zatrzasn

ę

ła za sob

ą

drzwi i w pokoju zapanowała podejrzana cisza.

- Nie przypominam sobie,

ż

ebym pozwoliła jej zwraca

ć

si

ę

do mnie po

imieniu - warkn

ę

ła przez zaci

ś

ni

ę

te z

ę

by Marguerite.

Terry z zainteresowaniem przygl

ą

dał si

ę

swoim butom.

- Mamy problem - wymamrotał. - Mogłem si

ę

czego

ś

takiego

spodziewa

ć

.

- Nie przejmuj si

ę

- próbowała go pocieszy

ć

Amanda. - Pan Andersen

jest zupełnie inny ni

ż

jego córka.

Terry nieco si

ę

rozchmurzył, ale Marguerite wci

ąż

mruczała co

ś

pod

nosem.
Maria przyniosła kaw

ę

na olbrzymiej, srebrnej tacy, zastawionej star

ą

,

równie

ż

srebrn

ą

zastaw

ą

i cieniusie

ń

kimi, porcelanowymi fili

ż

ankami

ozdobionymi biało-czcrwonym ornamentem.
Amanda przygl

ą

dała si

ę

zawarto

ś

ci eleganckiej serwantki stoj

ą

cej pod

ś

cian

ą

. Było w niej miniaturowe muzeum historii Zachodu - nó

ż

Komanczów w pochwie z ko

ź

lej skóry, zniszczony pas na pistolety, stara

rodzinna Biblia, któr

ą

przodkowie Jasona przywie

ź

li z Georgii, pistolet i

czapka konfederatów. Była tam nawet india

ń

ska fajka pokoju.

- Uwielbiasz na to patrze

ć

, prawda? - zapytała cicho Marguerite.

- Rzeczywi

ś

cie - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

Amanda.

- Ty te

ż

mo

ż

esz by

ć

dumna ze swoich przodków. Udało ci si

ę

odzyska

ć

co

ś

z waszych mebli i sreber? Amanda pokr

ę

ciła głow

ą

.

- Tylko drobiazgi, niestety - westchn

ę

ła z

ż

alem.

- Nawet nie miałabym ich gdzie trzyma

ć

, a poza tym

nie mam przecie

ż

pieni

ę

dzy. Tyle poszło na spłat

ę

długów - dodała.
Terry zauwa

ż

ył jej smutek i wtr

ą

cił si

ę

do rozmowy.

- Prosz

ę

mi opowiedzie

ć

histori

ę

tego domu - zwrócił si

ę

do Marguerite.

Godzin

ę

ź

niej Marguerite wci

ąż

snuła sw

ą

dług

ą

i szczegółow

ą

opowie

ść

.

Amanda te

ż

siedziała zasłuchana, maj

ą

c jakie

ś

dziwne poczucie

bezpiecze

ń

stwa. Nagle drzwi do salonu gwałtownie si

ę

otworzyły i

Amanda podniosła wzrok. Spojrzała w oczy tego samego koloru, co
srebrna zastawa. Jace!

background image

ROZDZIAŁ TRZECI
Jason Everett Whitehall był niezwykle podobny do swego zmarłego ojca.
Wysoki i silny, z oczami koloru wypolerowanego srebra, opalon

ą

twarz

ą

i

grzyw

ą

kruczoczarnych włosów musiał zosta

ć

zauwa

ż

ony. Wzorzysta

sportowa koszula podkre

ś

lała jego szerokie ramiona, a dobrze skrojone

d

ż

insy uwydatniały umi

ęś

nione uda i w

ą

skie biodra. Drogie skórzane

kowbojskie buty były zakurzone, ale odpowiednie do stroju. Jedyn

ą

fałszyw

ą

nut

ą

w całym tym stroju był zniszczony, czarny kapelusz, który

Amanda dobrze pami

ę

tała ze swej ostatniej wizyty w Casa Verde.

Nie mogła oderwa

ć

od niego wzroku. Wpatrywała si

ę

w jego twarz,

szukaj

ą

c, jak zawsze, siadów jakich

ś

uczu

ć

.

Jason przywitał si

ę

z Terrym, krótko, ale uprzejmie.

- Moj

ą

wspólniczk

ę

oczywi

ś

cie znasz - u

ś

miechn

ą

ł si

ę

Terry, wskazuj

ą

c

na siedz

ą

c

ą

obok niego Amand

ę

.

- Owszem - odparł Jace, obrzucaj

ą

c Amand

ę

szybkim, oboj

ę

tnym

spojrzeniem, które prze

ś

lizgn

ę

ło si

ę

po jej smukłych kształtach

podkre

ś

lonych krojem granatowego kostiumu.

- Dzi

ś

wieczorem nie b

ę

d

ę

miał czasu na rozmow

ę

- poinformował bez

zb

ę

dnych wst

ę

pów. - Byłem ju

ż

z kim

ś

wcze

ś

niej umówiony. Duncan

wraca jutro, a ja postaram si

ę

znale

źć

kilka minut w tym tygodniu,

ż

eby

omówi

ć

z wami warunki współpracy. Podstawowe dane mo

ż

ecie mi

poda

ć

przy kolacji.

- Znakomicie - ucieszył si

ę

Terry. Amanda z u

ś

miechem patrzyła, jak jej

wspólnik uruchamia cały swój wdzi

ę

k,

ż

eby wkra

ść

si

ę

w łaski Jasona.

- Jak si

ę

miewa twoja matka? - zapytał Jace podchodz

ą

c do barku.

Amanda zesztywniała.
- Dzi

ę

kuj

ę

, dobrze - odparła.

- Komu si

ę

narzuca w tym miesi

ą

cu? - wypytywał dalej Jace.

- Jason! -krzykn

ę

ła zaburzeniem Marguerite i zwróciła si

ę

do go

ś

ci. -

Mo

ż

e chcesz si

ę

od

ś

wie

ż

y

ć

, Amando? A ty, Terry, chod

ź

ze mn

ą

, poka

żę

ci twój pokój.
Wyprowadziła ich szybko z salonu, po drodze obrzucaj

ą

c syna

w

ś

ciekłym spojrzeniem.

- Nie mam poj

ę

cia, co si

ę

z nim dzieje -

ż

aliła si

ę

, kiedy wraz z Amanda

znalazły si

ę

same w pokoju go

ś

cinnym.

. Było to po kobiecemu urz

ą

dzone wn

ę

trze, z niebieskimi tapetami,

ę

kitn

ą

pikowan

ą

kap

ą

na łó

ż

ku i mnóstwem ro

ś

lin w mosi

ęż

nych

naczyniach.
- Zachowuje si

ę

zupełnie normalnie - odparła Amanda, cho

ć

zgodnie z

intencj

ą

Jace’a czuła si

ę

zraniona jego słowami. - Odk

ą

d pami

ę

tam,

zawsze tak było.
Marguerite spojrzała w ciepłe, br

ą

zowe oczy dziewczyny i u

ś

miechn

ę

ła

si

ę

.

- Masz racj

ę

. Po prostu go ignoruj.

- Nie potrafi

ę

- odparła Amanda i zatrzepotała rz

ę

sami z udan

ą

background image

przesad

ą

. - Jest taki zabójczy, taki... m

ę

ski.

Marguerite zachichotała jak mała dziewczynka. Usiadła na łó

ż

ku i

patrzyła, jak Amanda wiesza w szafie sw

ą

skromn

ą

garderob

ę

.

- Jeste

ś

jedyn

ą

znan

ą

mi kobiet

ą

, która go ignoruje - zauwa

ż

yła. -

Uwa

ż

any jest za znakomit

ą

parti

ę

.

- Mnie to nie interesuje - odparła spokojnie Amanda. - Jak na mój gust
jest zbyt agresywny, zbyt dominuj

ą

cy. Chyba si

ę

go nawet troch

ę

boj

ę

-

przyznała uczciwie.
- Wiem.
- Za to Tess si

ę

go nie boi - westchn

ę

ła: Amanda. - Pasuj

ą

do siebie -

dodała ze zło

ś

liwym u

ś

mieszkiem.

- Tess! Je

ś

li on si

ę

z ni

ą

o

ż

eni, wyjad

ę

do Australii - zagroziła Marguerite.

- A

ż

tak

ź

le?

- Moja droga, kiedy ostatni raz pomagała Jace'owi przy sprzeda

ż

y,

doprowadziła Mari

ę

do tez, a jedna z pokojówek odeszła bez

wymówienia. Jak sama widziała

ś

, rz

ą

dzi tu wszystkim, a Jace nie robi

nic,

ż

eby j

ą

powstrzyma

ć

.

- To przecie

ż

twój dom - przypomniała delikatnie Amanda. Marguerite

wzruszyła ramionami.
- Te

ż

tak my

ś

lałam. Ostatnio wspominała co

ś

o przerobieniu mojej

kuchni.
Amanda bezmy

ś

lnie obracała w palcach guzik jednej z powieszonych w

szafie skromnych bluzek.
- Czy s

ą

zar

ę

czeni?

- Nie wiem. Jace mi nic nie mówi. Obawiam si

ę

,

ż

e je

ś

li si

ę

o

ż

eni, to ja

dowiem si

ę

o tym z gazet.

- Nie wyobra

ż

am sobie Jace’a jako m

ęż

a - za

ś

miała si

ę

cicho Amanda.

- A ja od paru miesi

ę

cy zupełnie go nie poznaj

ę

- rzekła Marguerite

wstaj

ą

c. - Chodzi z kwa

ś

n

ą

min

ą

, nie słyszy, co si

ę

do niego mówi i jest

taki zaj

ę

ty,

ż

e nie mo

ż

na od niego wyci

ą

gn

ąć

ani słowa. I wiesz co,

wydaje mi si

ę

,

ż

e nawet Tess traktuje jak uprzykrzon

ą

much

ę

. Jest tylko

zbyt zaj

ę

ty, by si

ę

od niej skutecznie ogania

ć

.

Amanda wybuchn

ę

ła

ś

miechem. Porównanie tej eleganckiej damy do

muchy było zupełnie niestosowne. Tess, zawsze z nieskazitelnym
makija

ż

em, nienagann

ą

fryzur

ą

i w modnych strojach, byłaby oburzona,

słysz

ą

c,

ż

e mówi

ą

o niej w taki sposób.

Marguerite u

ś

miechn

ę

ła si

ę

.

- Ciesz

ę

si

ę

,

ż

e nie bierzesz sobie do serca tego, co mówi Jace. Twoja

matka jest moj

ą

najlepsz

ą

przyjaciółk

ą

, a to co on mówi,, to po prostu

nieprawda.
- Ale

ż

Jace ma racj

ę

- zaprotestowała cicho Amanda. - Obie o tym

wiemy. Mama ci

ą

gle

ż

yje przeszło

ś

ci

ą

. Nie przyjmuje rzeczy takimi, jakie

s

ą

.

- To jeszcze nie powód,

ż

eby Jace si

ę

z niej wy

ś

miewał - odparła

Marguerite. - Musz

ę

z nim o tym porozmawia

ć

.

background image

- Je

ś

li sposób, w jaki na mnie patrzył, mo

ż

e by

ć

tu jak

ąś

wskazówk

ą

,

radziłabym ci go nakarmi

ć

i upi

ć

, zanim zaczniesz - powiedziała

Amanda.
- Nigdy nie widziałam go pijanego -cicho odparła Marguerite. - Cho

ć

pewnego dnia wypił rzeczywi

ś

cie sporo -dodała obrzucaj

ą

c Amand

ę

znacz

ą

cym spojrzeniem. - Spotkamy si

ę

na dole. Nie musisz si

ę

przebiera

ć

ani specjalnie stroi

ć

. Nie przywi

ą

zujemy do tego wagi.

No i całe szcz

ęś

cie, my

ś

lała chwil

ę

ź

niej Amanda, przegl

ą

daj

ą

c sw

ą

skromn

ą

garderob

ę

. Kiedy

ś

na wszystkim widniały metki znakomitych

projektantów,dzi

ś

musiała ogranicza

ć

wydatki do rzeczy absolutnie

koniecznych. Wrodzony dobry gust sprawił,

ż

e udało si

ę

jej

skompletowa

ć

atrakcyjne, cho

ć

nieliczne stroje. Koncentrowała si

ę

jednak wył

ą

cznie na ubraniach odpowiednich do pracy. W

ś

ród jej rzeczy

nie było wieczorowej sukni. No, ale przecie

ż

wcale jej nie potrzebuje.

Amanda wzi

ę

ła prysznic i wło

ż

yła biał

ą

układan

ą

spódnic

ę

i ładn

ą

granatow

ą

bluzk

ę

. Biały koronkowy szalik dopełnił prostej, ale

eleganckiej cało

ś

ci. Włosy zwi

ą

zała biał

ą

wst

ąż

k

ą

, na stopy wsun

ę

ła

ciemnoniebieskie sandały. Jeszcze odrobina wody kolo

ń

skiej, mu

ś

ni

ę

cie

warg szmink

ą

i była gotowa.

Pierwsz

ą

osob

ą

, jak

ą

zobaczyła w salonie, był Terry.

- Nareszcie jeste

ś

- u

ś

miechn

ą

ł si

ę

. - Wybierasz si

ę

na

ż

agle? -

skomentował jej strój.
- A mo

ż

e? - odparła wesoło. - Popłyniesz ze mn

ą

i b

ę

dziesz odp

ę

dzał

rekiny? Terry pokr

ę

cił głow

ą

.

- Od dziecka mam awersj

ę

do rekinów. Podobno jeden z nich zjadł

kiedy

ś

moj

ą

ciotk

ę

.

Ze

ś

miechem, którego echo napełniło cały dom, Amanda weszła do

salonu i nagle znalazła si

ę

twarz

ą

w twarz z Jace'em. Napi

ę

te spojrzenie

jego srebr-noszarych oczu zbiło j

ą

z tropu. Spu

ś

ciła wzrok.

- Chcesz troch

ę

sherry? - zapytał. Amanda pokr

ę

ciła głow

ą

i przysun

ę

ła

si

ę

do Terry'ego jak dziecko, które ze strachu tuli si

ę

do matki.

- Nie, dzi

ę

kuj

ę

.

Terry przyjacielskim gestem obj

ą

ł j

ą

za ramiona.

- Amanda nie pije. J

ą

interesuje tylko kawa - poinformował Jace'a.

Wydawało si

ę

,

ż

e Jace zmia

ż

d

ż

y swymi silnymi, br

ą

zowymi palcami

trzymany w r

ę

ku kieliszek, po czym wdepcze go w dywan. Amanda

jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie. Odwrócił si

ę

, zanim

zd

ąż

yła zastanowi

ć

si

ę

nad przyczyn

ą

takiej reakcji.

- Chod

ź

my. Mama zaraz zejdzie.

Ruszył w kierunku jadalni. Id

ą

c za nim Amanda podziwiała jego

wspaniał

ą

posta

ć

w br

ą

zowym garniturze. Był atrakcyjnym m

ęż

czyzn

ą

.

Zbyt atrakcyjnym.
Z przykro

ś

ci

ą

stwierdziła,

ż

e przypadło jej miejsce obok Jace'a. Siadaj

ą

c

niechc

ą

cy musn

ę

ła stop

ą

jego błyszcz

ą

cy, skórzany br

ą

zowy but.

Ś

wiadoma jego poirytowanego spojrzenia szybko cofn

ę

ła nog

ę

.

background image

- Wyja

ś

nijcie mi, dlaczego Duncan uwa

ż

a,

ż

e potrzebna nam jest

współpraca z agencj

ą

reklamow

ą

- zacz

ą

ł arogancko Jace, rozpieraj

ą

c

si

ę

na krze

ś

le. Silne mi

ęś

nie jego klatki piersiowej napi

ę

ły mocno biały

jedwab koszuli. Koszula była rozpi

ę

ta pod szyj

ą

, a poprzez cienki

materiał prze

ś

witywały g

ę

ste, ciemne włosy. Pod

ś

wiadomie Amanda

przypomniała sobie, jak Jace wygl

ą

da bez koszuli. Spu

ś

ciła oczy na

obficie zastawiony stół. Ju

ż

dawno nie jadła tylu wspaniałych da

ń

, w

dodatku tak pi

ę

knie podanych.

Delektowała si

ę

ka

ż

dym k

ę

sem wyszukanych potraw i niezbyt uwa

ż

nie

słuchała wyja

ś

nie

ń

Terry'ego.

Dopiero w połowie posiłku doł

ą

czyła do nich Marguerite i usiadła na

swym stałym miejscu.
- Przepraszam za spó

ź

nienie, ale zupełnie straciłam poczucie czasu. W

radio nadawali słuchowisko kryminalne i nie mogłam si

ę

oderwa

ć

-

wyja

ś

niła z u

ś

miechem.

-

Słuchowisko kryminalne - zakpił Jace. - Nic dziwnego,

ż

e potem

boisz si

ę

zgasi

ć

w nocy

ś

wiatło.

-

- Wiele osób

ś

pi przy zapalonym

ś

wietle - odparła Marguerite.

- Owszem, ale ty palisz a

ż

trzy lampy - nie ust

ę

pował Jace. Jego szare

oczy rozbłysły, mrugn

ą

ł do Amandy porozumiewawczo i u

ś

miechn

ą

ł si

ę

.

Dziewczyna poczuła jakie

ś

dziwne ciepło rozlewaj

ą

ce si

ę

po całym ciele.

ś

adna kobieta nie oparłaby si

ę

urokowi tego u

ś

miechu. Amanda widziała

go w takim nastroju tylko raz, dawno temu. Znów spu

ś

ciła oczy i z

westchnieniem sko

ń

czyła sałatk

ę

owocow

ą

.

W samym

ś

rodku wyja

ś

nie

ń

Terry'ego w gł

ę

bi domu rozległ si

ę

dzwonek

telefonu i Jace opu

ś

cił towarzystwo.

-

ś

eby cho

ć

raz nikt nie przeszkadzał nam w czasie posiłku - mrukn

ę

ła

Marguerite. - Zawsze co

ś

si

ę

dzieje. Zarz

ą

dca ma jakie

ś

kłopoty na

ranczo, s

ą

kłopoty w którym

ś

przedsi

ę

biorstwie, jaki

ś

facet chce

sprzeda

ć

traktor lub byka, albo kto

ś

z prasy prosi o wywiad. W zeszłym

tygodniu jakie

ś

pismo chciało wiedzie

ć

, czy Jace si

ę

ż

eni. Powiedziałam

im,

ż

e tak - dodała z nie ukrywan

ą

irytacj

ą

- i nie mog

ę

si

ę

doczeka

ć

,

kiedy kto

ś

podsunie mu ten artykuł pod nos!

Amanda

ś

miała si

ę

, a

ż

łzy spływały jej po policzkach.

- Jak mogła

ś

?

- O co chodzi? - Jace wła

ś

nie wrócił i słyszał t

ę

ostatni

ą

uwag

ę

.

Amanda pokr

ę

ciła głow

ą

i otarła łzy serwetk

ą

. Marguerite przybrała

niewinny wyraz twarzy.
- Znowu jaka

ś

katastrofa? - zapytała. - Czy

ś

wiat si

ę

zawali, je

ś

li zjesz w

spokoju jeden posiłek? Jace zmarszczył czoło.
- Chcesz przej

ąć

interes?

- Z najwi

ę

ksz

ą

ch

ę

ci

ą

- odparła Marguerite. - Natychmiast bym wszystko

sprzedała.
- I skazała mnie i Duncana na hodowl

ę

ż

? - dra

ż

nił si

ę

z ni

ą

syn.

Marguerite poddała si

ę

.

background image

- Gdyby

ś

my cho

ć

, raz zjedli razem cały posiłek, Jasonie...

- Nie wiedziałaby

ś

jak si

ę

zachowa

ć

-v

ż

artował Jace. - Przecie

ż

to si

ę

jeszcze nigdy nie zdarzyło.
- Kiedy

ż

ył twój ojciec, było jeszcze gorzej - przyznała. -Raz rzuciłam w

niego talerzem, kiedy w Bo

ż

e Narodzenie odszedł od stołu,

ż

eby

porozmawia

ć

ze swoim prawnikiem.

Jace u

ś

miechn

ą

ł si

ę

kpi

ą

co.

- A ja pami

ę

tam co było, kiedy wrócił - przypomniał i Marguerite Whitehall

zarumieniła si

ę

jak pensjonarka.

- A, wła

ś

nie t zacz

ę

ła Marguerite - chciałam... Nie sko

ń

czyła, bo weszła

Maria i oznajmiła,

ż

e dzwoni Tess i chce rozmawia

ć

z Jace’em.

- Mo

ż

e zamówisz specjalny telefon wmontowany w talerz? -

zaproponowała zło

ś

liwie Marguerite.

- Tdefon-widelec byłby jeszcze lepszy, mógłby

ś

jednocze

ś

nie je

ść

i

rozmawia

ć

.

Amanda wybuchn

ę

ła

ś

miechem. Whitehallowie maj

ą

niesamowite

poczucie humoru. Marguerite tak samo rozmawiała z m

ęż

em.

Pani Whitehall spojrzała na Terry’ego z figlarnym u

ś

miechem.

- Opowiedz mi o tych planach reklamowych, Terry. Nie podpisz

ę

co

prawda z tob

ą

kontraktu, ale przynajmniej w połowie rozmowy nie

pobiegn

ę

do telefonu.

Terry u

ś

miechn

ą

ł si

ę

, unosz

ą

c do ust bułeczk

ę

.

- Nie ma sprawy, pani Whitehall. Mamy mnóstwo czasu. B

ę

dziemy tu

przecie

ż

przez tydzie

ń

.

A przez ten czas, pomy

ś

lała Amanda, mo

ż

e uda ci si

ę

porozmawia

ć

z

Jace’em przez dziesi

ęć

minut. Ale nie powiedziała tego gło

ś

no.

Po kolacji, salon opustoszał Jace był na górze, a Marguerite zabrała
Terry'ego,

ż

eby pokaza

ć

mu swoj

ą

kolekcj

ę

figurek z nefrytu. Amanda

została sama.
Sko

ń

czyła kaw

ę

i odstawiła fili

ż

ank

ę

. Uznała,

ż

e lepiej b

ę

dzie znikn

ąć

,

nim wróci Jace. Nie chciała by

ć

z nim sam na sam.

Wyszła szybko do holu i znalazła si

ę

twarz

ą

w twarz z Jace’em. Zało

ż

br

ą

zowozłoty krawat i wygl

ą

dał niesamowicie elegancko.

-

Uciekasz? - zapytał ostro patrz

ą

c na ni

ą

z niech

ę

ci

ą

.

ROZDZIAŁ CZWARTY
Amanda zatrzymała si

ę

w pół kroku i patrzyła na niego bezradnie. Przy

Jasonie zawsze traciła pewno

ść

siebie.

- Wła

ś

nie... szłam na chwile do swego pokoju - wyj

ą

kała.

Jason podszedł bli

ż

ej i Amanda poczuła zapach jego wody kolo

ń

skiej.

- Po co? - zapytał ironicznie. - Po chusteczk

ę

?

- Raczej po tarcz

ę

i jaki

ś

miecz. -Amanda usiłowała

ż

artem pokry

ć

zdenerwowanie. Jason nie u

ś

miechn

ą

ł si

ę

.

- Nic si

ę

nie zmieniła

ś

- zauwa

ż

ył. - Wci

ąż

błaznujesz. - Obrzucił j

ą

oboj

ę

tnym spojrzeniem.

- Po co tu przyjechała

ś

? - zapytał lodowatym tonem.

background image

- Duncan nalegał.
- Dlaczego? Przecie

ż

pracujesz dla Blacka?

- Jeste

ś

my wspólnikami - odparła. - Nie wiedziałe

ś

? Popatrzył na ni

ą

uwa

ż

nie.

- Jak ci si

ę

to udało? - zapytał pogardliwie. - Wła

ś

ciwie nic mnie to nie

obchodzi.
Amanda zrozumiała, do czego Jace zmierza i oblała si

ę

rumie

ń

cem.

- To wcale nie tak - odparła zduszonym głosem.

-

Czy

ż

by? Ja przynajmniej proponowałem ci co

ś

wi

ę

cej ni

ż

prac

ę

w

jakiej

ś

trzeciorz

ę

dnej firmie.

Twarz Amandy płon

ę

ła.

- Wła

ś

nie tak traktujesz kobiety. Jak zabawki, czekaj

ą

ce na półce,

ż

eby

kto

ś

je kupił.

- Tess nie jest zabawk

ą

- odparł z zamierzonym okrucie

ń

stwem.

- To bardzo dobrze o niej

ś

wiadczy - odparowała Amanda.

Jace wsadził r

ę

ce w kieszenie i przygl

ą

dał jej si

ę

uwa

ż

nie. Jego płon

ą

ce

oczy miały nowy i obcy wyraz, który zaniepokoił Amand

ę

.

- Zeszczuplała

ś

- zauwa

ż

ył. .Amanda wzruszyła ramionami.

- Ci

ęż

ko pracuj

ę

.

- A co takiego robisz? Sypiasz z szefem?
- Nie! - wybuchn

ę

ła Amanda. Pobladła, ale spojrzała mu prosto w twarz.

- Dlaczego mnie tak nienawidzisz? Czy ten byk był taki wa

ż

ny?

- Taki wspaniały okaz, a ty jeszcze pytasz! Nawet nie powiedziała

ś

:

przepraszam.
- Czy to by mu wróciło

ż

ycie? - zapytała ze smutkiem.

- Nie. - Szcz

ę

ka mu lekko drgn

ę

ła.

- Ale twoja niech

ęć

do mnie nie wpłynie negatywnie na współprac

ę

z

nasz

ą

agencj

ą

, nieprawda

ż

? - zapytała niespodziewanie Amanda.

- Boisz si

ę

,

ż

e szef nie zarobi? - ironizował Jace.

- Co

ś

w tym sensie.

Popatrzył na ni

ą

z zaci

ś

ni

ę

tymi ustami.

- Dlaczego nie powiesz mi prawdy? Duncan wcale ci

ę

tu nie zaprosił.

Przyjechała

ś

z własnej inicjatywy. - U

ś

miechn

ą

ł si

ę

zło

ś

liwie. -

Doskonale pami

ę

tam,

ż

e zawsze za nim latała

ś

. A teraz masz jeszcze

wi

ę

cej powodów.

W oczach jej pociemniało. Po tylu latach zebrała si

ę

wreszcie na

odwag

ę

.

- A id

ź

do diabła - powiedziała lodowatym tonem i z w

ś

ciekło

ś

ci

ą

spojrzała mu prosto w oczy. Jace patrzył na ni

ą

rozbawiony, ale i

zdziwiony.
-Co?
Nim zd

ąż

yła powtórzy

ć

, pojawił si

ę

Terry z Marguerite.

- A, tu jeste

ś

- ucieszył si

ę

Terry. Wła

ś

nie zako

ń

czył zwiedzanie domu. -

Posied

ź

jeszcze z nami. Za wcze

ś

nie,

ż

eby si

ę

kła

ść

do łó

ż

ka.

Jace zmru

ż

ył oczy i odwrócił si

ę

, zanim Amanda dostrzegła co

ś

, co

background image

nagle pojawiło si

ę

w jego spojrzeniu.

- Znowu wychodzisz? - zapytała go uprzejmie Marguerite. - Idziecie
gdzie

ś

z Tess?

- Wychodzimy - odparł wymijaj

ą

co Jace i pocałował j

ą

w policzek. -

Dobranoc. Odwrócił si

ę

na pi

ę

cie i wyszedł. Terry spojrzał na Amand

ę

.

- Czy powiedziała

ś

mu to, co wydawało mi si

ę

,

ż

e powiedziała

ś

?

- Ja te

ż

chciałam o to zapyta

ć

- dodała Marguerite. Amanda weszła do

salonu, unikaj

ą

c ich spojrze

ń

.

- Zasłu

ż

ył sobie na to - mrukn

ę

ła. - Aroganckie bydl

ę

.

Marguerite za

ś

miała si

ę

zachwycona, starannie ukrywaj

ą

c tajemniczy

błysk, jaki pojawił si

ę

w jej oczach.

- Co jest mi

ę

dzy wami? - zapytał Terry. - Nigdy jeszcze nie widziałem,

ż

eby dwoje ludzi tak si

ę

nienawidziło.

- Moja matka nazwała kiedy

ś

Jace'a pastuchem - odparła Amanda. -

Bardzo go tym uraziła i nigdy jej tego nie wybaczył.
- Od tego czasu zacz

ą

ł nazywa

ć

Be

ę

i Amand

ę

damami - dodała

Marguerite i u

ś

miechn

ę

ła si

ę

. - To oczywi

ś

cie prawda. Amanda była i jest

dam

ą

, ale Jace miał co innego na my

ś

li.

ź

niej, ju

ż

na górze, w sypialni, nawiedziły Amand

ę

wspomnienia z

przeszło

ś

ci. Powtórne spotkanie z Jace'em odnowiło stare rany. Amanda

czuła, jak ból przeszywa jej serce na wskro

ś

. Wróciła pami

ę

ci

ą

do

owego pi

ą

tku sprzed siedmiu lat. Spaceruj

ą

c wzdłu

ż

płotu

oddzielaj

ą

cego pastwisko jej ojca od posiadło

ś

ci Whitehallów zobaczyła

Jace’a uje

ż

d

ż

aj

ą

cego swego czarnego rumaka. On te

ż

j

ą

zauwa

ż

ył i

podjechał bli

ż

ej.

- Szukasz Duncana? - zapytał chłodno.
- Nie, ciebie - sprostowała Amanda, spogl

ą

daj

ą

c na niego nie

ś

miało. -

Jutro wieczorem urz

ą

dzam przyj

ę

cie. Ko

ń

cz

ę

szesna

ś

cie lat.

Ju

ż

wtedy przygl

ą

dał jej si

ę

dziwnie i wprawiał w zakłopotanie. Tamtego

dnia czuła si

ę

taka szcz

ęś

liwa i nikt by si

ę

nie domy

ś

lił, z jakim trudem

zdobyła si

ę

na odwag

ę

i udała na poszukiwanie Jace'a. Z Duncanem

zawsze dobrze jej si

ę

rozmawiało. Z Jace'em znacznie trudniej.

Fascynował j

ą

, ale jednocze

ś

nie bardzo si

ę

go bała. Był ju

ż

m

ęż

czyzn

ą

,

a jego dojrzała zmysłowo

ść

budziła w niej nie znane wcze

ś

niej uczucia.

- No i co w zwi

ą

zku z tym? - zapytał oboj

ę

tnie. U

ś

miech znikn

ą

ł z jej

twarzy, a wraz z nim cała odwaga.
- Chciałam... chciałam zaprosi

ć

ci

ę

na moje urodziny - wyj

ą

kała.

Jace zapalił papierosa i przygl

ą

dał jej si

ę

uwa

ż

nie.

- A co twoja matka na to?
- Zgadza si

ę

- odparła bez wahania.

Nie wspomniała ani słowem o walce, jak

ą

musiała stoczy

ć

z Be

ą

,

ż

eby

zgodziła si

ę

na zaproszenie braci Whitehallów.

- Akurat - nie dał si

ę

zwie

ść

Jace.

Amanda odrzuciła na plecy swe srebrnoblond włosy.
- Przyjdziesz, Jason? - zapytała cicho, ryzykuj

ą

c,

ż

e narazi na szwank

background image

swoj

ą

dum

ę

.

- Tylko ja? A Duncana nie zapraszasz?
- Oczywi

ś

cie, b

ę

d

ę

szcz

ęś

liwa goszcz

ą

c was obu, ale Duncan

powiedział,

ż

e nie przyjdziesz, je

ś

li nie otrzymasz specjalnego

zaproszenia - odparła zgodnie z prawd

ą

.

Jace westchn

ą

ł gł

ę

boko i wypu

ś

cił kł

ą

b dymu. Przygl

ą

dał si

ę

jej młodej,

pełnej oczekiwania twarzy.
- Przyjdziesz? - zapytała nie

ś

miało.

- Mo

ż

e - zabrzmiała enigmatyczna odpowied

ź

.

Spi

ą

ł konia i odjechał, pozostawiaj

ą

c j

ą

w niepewno

ś

ci.

Najdziwniejsze było to,

ż

e Jace przyszedł jednak na przyj

ę

cie wraz z

Duncanem, ubrany w elegancki ciemny garnitur i biał

ą

, jedwabn

ą

koszul

ę

z rubinowymi spinkami w mankietach. Wygl

ą

dał jak z

ż

urnala i,

ku

ż

alowi Amandy, natychmiast otoczył go rój dziewcz

ą

t.

Prawie wszystkie jej kole

ż

anki były pi

ę

kne, obyte i

ś

wiatowe. Zupełnie

nie

ś

wiatowa i przera

ż

aj

ą

co nie

ś

miała Amanda, mimo

ż

e przez cały

wieczór zajmował si

ę

ni

ą

Duncan, wci

ąż

szukała wzrokiem Jasona.

Nienawidziła swej biało-zidonej organdynowej sukienki. Skromny dekolt i
bufiaste r

ę

kawy na pewno nie wydałyby si

ę

Jace'owi ekscytuj

ą

ce. Poza

tym i tak, maj

ą

c dwadzie

ś

cia pi

ęć

lat, nie mógł by

ć

zainteresowany

szesnastolatk

ą

. Wiedziała o tym, ale marzyła,

ż

eby j

ą

zauwa

ż

ył.

Ta

ń

czyła z Duncanem i innymi chłopcami, cały czas

ś

ledz

ą

c wzrokiem

Jace'a. Tak bardzo chciała,

ż

eby cho

ć

raz z ni

ą

zata

ń

czył.

Zagrano ostatni taniec, spokojn

ą

melodi

ę

o utraconej miło

ś

ci, która

wydała si

ę

Amandzie bardzo odpowiednia do sytuacji. Jace nie poprosił

jej do ta

ń

ca. Wyci

ą

gn

ą

ł po prostu r

ę

k

ę

, a ona podała mu swoj

ą

. Nawet

sposób, w jaki ta

ń

czył, był podniecaj

ą

cy. Przyciskał jej ciało do swojego,

obejmuj

ą

c j

ą

w talii i płyn

ę

li leniwie w takt muzyki. Jeszcze dzi

ś

przypo-

minała sobie zapach jego wody kolo

ń

skiej i ciepło jego silnego ciała

przenikaj

ą

ce j

ą

poprzez materiał sukienki. Serce waliło jej jak młotem.

Ogarn

ę

ły j

ą

nowe, przera

ż

aj

ą

ce uczucia i poczuła, jak słabnie w jego

ramionach. Uczucia te były wyra

ź

nie widoczne w jej Wzniesionych ku

niemu oczach. Jace nagle przerwał taniec i chwyciwszy j

ą

za r

ę

k

ę

,

wyprowadził na ciemny taras.
- Czy to jest to, czego pragniesz? - zapytał gniewnie, przyciskaj

ą

c j

ą

mocno do siebie. - Chcesz sprawdzi

ć

, jakim jestem kochankiem?

- Jace, ja nie... - zacz

ę

ła protestowa

ć

Amanda, ale nie doko

ń

czyła

zdania, bo Jace mocno i zdecydowanie, celowo bole

ś

nie, zamkn

ą

ł jej

usta pocałunkiem. J

ę

kn

ę

ła, troch

ę

z bólu, troch

ę

ze strachu. Zrozumiała,

jak niebezpieczny mo

ż

e by

ć

flirt z do

ś

wiadczonym m

ęż

czyzn

ą

.

Przera

ż

ona poczuła, jak jego du

ż

a, ciepła dło

ń

przesuwa si

ę

z jej talii na

pier

ś

, łami

ą

c wszelkie opory.

- Jeste

ś

jak jedwab - szepn

ą

ł i odsun

ą

ł si

ę

lekko, by na ni

ą

popatrze

ć

. -

Spójrz na mnie - powiedział ochrypłym głosem. - Chc

ę

zobaczy

ć

twoj

ą

background image

twarz.
Amanda uniosła ku niemu przera

ż

one oczy i próbowała odsun

ąć

jego

r

ę

k

ę

.

- Nie - szepn

ę

ła.

- Dlaczego? - zapytał, nie odrywaj

ą

c dłoni od dekoltu jej sukni. - Czy nie

po to mnie tu dzisiaj zaprosiła

ś

, Amando? Chciała

ś

zobaczy

ć

, czy

pastuch potrafi si

ę

kocha

ć

jak d

ż

entelmen?

Z oczami błyszcz

ą

cymi od łez upokorzenia wyrwała si

ę

z jego ramion.

- Co, prawda w oczy kole? - zapytał ze

ś

miechem i zapalił spokojnie

papierosa. - Mo

ż

e ci

ę

rozczaruj

ę

, ale nie jestem ju

ż

zwykłym pastuchem.

Teraz jestem wła

ś

cicielem ziemskim. Nie tylko spłaciłem Casa Verde, ale

mam zamiar uczyni

ć

z niej wzorow

ą

farm

ę

. B

ę

d

ę

miał najwi

ę

ksz

ą

posiadło

ść

w całym Teksasie. A wtedy, by

ć

mo

ż

e, dam ci jeszcze jedn

ą

szans

ę

. - Popatrzył na ni

ą

taksuj

ą

cym spojrzeniem. - B

ę

dziesz jednak

musiała troch

ę

uty

ć

. Jeste

ś

za chuda.

Zabrakło jej słów, ale na szcz

ęś

cie pojawił si

ę

Duncan i wybawił j

ą

z

opresji. Nigdy ju

ż

nie zaprosiła Jace'a na

ż

adne przyj

ę

cie i unikała go jak

mogła. Jace'owi to nie przeszkadzało. Amanda cz

ę

sto podejrzewała,

ż

e

on naprawd

ę

jej nienawidzi.

Tej nocy Amanda bardzo kiepsko spała, niepokojona złymi snami,
których po obudzeniu nie mogła sobie przypomnie

ć

. Przed za

ś

ni

ę

ciem

nie zamkn

ę

ła okna i teraz w pokoju było chłodno. Narzuciła na siebie

stary, niebieski szlafrok. Z

ż

alem pomy

ś

lała o przyozdobionych futerkiem

atłasowych pomiarach, jakie kiedy

ś

nosiła. No, có

ż

, takie jest

ż

ycie,

pomy

ś

lała wzruszaj

ą

c ramionami.

Kto

ś

zapukał do drzwi i Amanda, my

ś

l

ą

c ze to Maria, boso poszła

otworzy

ć

. W drzwiach stał u

ś

miechni

ę

ty Duncan.

- Dzie

ń

dobry - powitał j

ą

wesoło.

- Duncan! - krzykn

ę

ła Amanda i nie zwa

ż

aj

ą

c na konwenanse rzuciła mu

si

ę

w ramiona.

- T

ę

skniła

ś

za mn

ą

, co? - szepn

ą

ł jej wprost do ucha, był bowiem tylko

odrobin

ę

wy

ż

szy. - Przez pół roku nie dostałem od ciebie nawet kartki.

- My

ś

lałam,

ż

e ci na tym nie zale

ż

y - mrukn

ę

ła Amanda.

- Dlaczego? To przecie

ż

nie był mój byk.

- Jasne. Byk był mój - dobiegł j

ą

zza pleców Duncana ostry głos i

Amanda mimo woli zesztywniała.
Wyrwała si

ę

z obj

ęć

Duncana i spojrzała na Jace'a. Był w drogich, ale

spłowiałych d

ż

insach i szarej koszuli, idealnie harmonizuj

ą

cej z barw

ą

jego oczu. Na głowic miał oczywi

ś

cie swój stary, czarny kapelusz.

- Dzie

ń

dobry, Jace - powiedziała z lodowat

ą

słodycz

ą

. - Zapomniałam ci

wczoraj podzi

ę

kowa

ć

za gor

ą

ce powitanie.

- Nie wysilaj si

ę

, moja damo.

- Mam na imi

ę

Amanda. Mo

ż

esz te

ż

mówi

ć

do mnie panno Carson, albo:

hej, ty, ale nie mów do mnie: damo. Nie lubi

ę

tego.

- W towarzystwie jeste

ś

odwa

ż

na. Ciekaw jestem, co zostanie z twojej

background image

odwagi, jak b

ę

dziemy sam na sam.

- Radz

ę

najpierw sprawdzi

ć

, czy jeste

ś

ubezpieczony na

ż

ycie, dobrze? -

odparowała Amanda z jadowitym u

ś

miechem.

- Ej, ludzie, nie psujcie pi

ę

knego poranka. W dodatku jeszcze nie

jedli

ś

my

ś

niadania.

- Naprawd

ę

? - zapytała Amanda. - Twój brat ugryzł mnie ju

ż

co najmniej

dwa razy. Oczy Jace'a ciskały skry jak bryłki lodu.
- Uwa

ż

aj, kochanie, bo oberwiesz.

- Bardzo prosz

ę

, nie kr

ę

puj si

ę

- odwa

ż

nie podj

ę

ła wyzwanie.

- W stosownym czasie i o odpowiedniej porze. Jak poszło spotkanie? -
zwrócił si

ę

do Duncana.

- Jenkins jest zainteresowany - rzekł z u

ś

miechem młodszy brat. - Chyba

połkn

ą

ł haczyk. Jutro da nam zna

ć

. A czy Black wyja

ś

nił ci, co ich

agencja mo

ż

e zrobi

ć

w sprawie reklamy naszego przedsi

ę

wzi

ę

cia na

Florydzie?
- Tylko ogólnie - odparł Jace. Wyj

ą

ł papierosa i zapalił go złot

ą

zapalniczk

ą

. Amanda przypomniała sobie Bo

ż

e Narodzenie, kiedy dostał

j

ą

od ojca.

- Co o tym my

ś

lisz? - nalegał Duncan.

- Na razie za mało wiem. O wiele za mało.
- Zapowiada si

ę

pracowity tydzie

ń

- westchn

ą

ł Duncan.

- Dla niektórych mo

ż

e by

ć

a

ż

za pracowity

- brzmiała zdecydowana odpowied

ź

, a para srebrzystoszarych oczu

spojrzała wprost w oczy Amandy.
- A je

ś

li nasza dama nie zrezygnuje ze swoich zło

ś

liwo

ś

ci, to Black

zabierze swój kontrakt do San Antonio bez mojego podpisu.
Amanda była w

ś

ciekła. Zdawała sobie spraw

ę

,

ż

e to nie jest tylko czcza

pogró

ż

ka. Niech

ęć

Jasona do niej na pewno zawa

ż

y na ocenie ich

propozycji. Jace nigdy nie blefował. Nie musiał. Zawsze osi

ą

gał to,

czego chciał.
- Ale

ż

Jace - próbował załagodzi

ć

sytuacj

ę

Duncan.

- Spiesz

ę

si

ę

- przerwał mu Jace. - Zajrzyj do mnie po

ś

niadaniu. Poka

żę

ci nowego byczka.
- Mog

ę

wzi

ąć

ze sob

ą

Amand

ę

? - zapytał Duncan.

- Nie chciałbym go straci

ć

- ostrzegł zimno Jace i ruszył ku schodom.

Amanda z gniewem spojrzała na muskularne plecy oddalaj

ą

cego si

ę

m

ęż

czyzny.

- Chciałabym,

ż

eby spadł z tych schodów - mrukn

ę

ła.

- Jace nigdy si

ę

nie przewraca - przypomniał jej Duncan. - Ale

ż

si

ę

zmieniła

ś

! Kiedy

ś

mu si

ę

tak nie stawiała

ś

.

- Mam dwadzie

ś

cia trzy lata i nie zamierzam słu

ż

y

ć

mu za wycieraczk

ę

-

o

ś

wiadczyła wynio

ś

le Amanda.

Duncan skin

ą

ł głow

ą

i Amandzie wydało si

ę

,

ż

e dostrzegła w jego

oczach cie

ń

aprobaty.

- Ubierz si

ę

i zejd

ź

na dół. Chciałbym dowiedzie

ć

si

ę

czego

ś

o

background image

proponowanej przez was kampanii reklamowej - powiedział.
- Czy Tess i jej ojciec te

ż

musz

ą

si

ę

z tym zapozna

ć

? - zapytała nagle

Amanda.
- Tess! Zupełnie o niej zapomniałem. T

ę

przeszkod

ę

we

ź

miemy pó

ź

niej.

Jace i ja mamy wi

ę

ksze udziały ni

ż

Andersenowie, wi

ę

c nasz głos b

ę

dzie

decyduj

ą

cy.

- Jace we

ź

mie ich stron

ę

- oznajmiła z przekonaniem Amanda.

- Nie b

ą

d

ź

taka pewna. Jestem nawet gotów si

ę

zało

ż

y

ć

- dodał

tajemniczo. - Ubieraj si

ę

, szkoda traci

ć

czas.

- Tak jest! - zasalutowała Amanda.

ź

nym popołudniem Duncan zabrał go

ś

ci na konn

ą

przeja

ż

d

ż

k

ę

. Terry,

jako pocz

ą

tkuj

ą

cy je

ź

dziec, dostał wierzchowca spokojnego i łagodnego.

Otoczone biało-zielonym płotem ogromne ranczo było wyra

ź

nie

znakomicie prowadzone.
- Jace ma komputer, w którym zmieszcz

ą

si

ę

dane dotycz

ą

ce ponad stu

tysi

ę

cy sztuk bydła - wyja

ś

nił Duncan Terry’emu. - Hodujemy zarówno

bydło czystej rasy, jak i krzy

ż

ówki. A je

ś

li chodzi o pasz

ę

, jeste

ś

my

całkowicie samowystarczalni.
Terry słuchał z otwartymi szeroko oczami. Nie miał poj

ę

cia o hodowli, ale

Amanda, która znała i kochała tu ka

ż

dy kamie

ń

, słuchała z

zainteresowaniem.
- Pami

ę

tasz tego starego byka twojego ojca, który biegał za psami? -

rozmarzyła si

ę

.

- Po tym, jak stratował jej spaniela, matka wci

ąż

odgra

ż

ała si

ę

,

ż

e

sprzeda go rze

ź

nikowi. Po

ś

mierci ojca spełniła sw

ą

gro

ź

b

ę

- dodał

Duncan. - Najlepszej jako

ś

ci wołowina warto

ś

ci ponad sto tysi

ę

cy

dolarów. Zjedli

ś

my go. Strasznie m

ś

ciwa kobieta z mojej matki.

- I Jace nie próbował jej przeszkodzi

ć

? - zapytała z niedowierzaniem

Amanda.
- Nie miał o niczym poj

ę

cia - za

ś

miał si

ę

Duncan. - Matka kazała mi

trzyma

ć

j

ę

zyk za z

ę

bami. Jace cz

ę

sto je

ź

dził na inne rancza, wi

ę

c nawet

nie zauwa

ż

ył braku tego byka.

- A co si

ę

stało, jak si

ę

w ko

ń

cu dowiedział?

- Po prostu wybuchn

ą

ł

ś

miechem - wyja

ś

nił Duncan.

- Przecie

ż

to tyle pieni

ę

dzy... - Amanda uniosła brwi.

- To dziwne, jak inaczej Jace zachowuje si

ę

w twojej obecno

ś

ci -

zauwa

ż

ył Duncan. - Staje si

ę

bardzo agresywny.

Amanda odwróciła si

ę

, unikaj

ą

c jego spojrzenia.

- Miałe

ś

nam pokaza

ć

nowego byka - zmieniła temat.

- Ale

ż

oczywi

ś

cie. Jed

ź

cie za mn

ą

.

Sp

ę

d trwał w najlepsze. W hałasie, kurzu, pal

ą

cym sło

ń

cu i przy

okrzykach zaganiaczy badano setki ciel

ą

t. Jace Whitehall nadzorował

cał

ą

akcj

ę

. Był teraz bogaty, jego

ż

yłka do interesów dała mu eleganckie

biuro w centrum Victorii i do ko

ń

ca

ż

ycia mógłby nie wkłada

ć

spłowiałych

d

ż

insów i wypłowiałego kapelusza. I w istocie człowiekowi z jego pozycj

ą

background image

to nie uchodziło, ale on nie dbał o konwenanse. Kochał prac

ę

na

ś

wie

ż

ym powietrzu, nie potrafił usiedzie

ć

za biurkiem.

Jace od razu zauwa

ż

ył zbli

ż

aj

ą

c

ą

si

ę

Amand

ę

i ju

ż

z daleka wida

ć

było

wrogo

ść

w jego spojrzeniu. Amanda wyprostowała si

ę

dumnie i z

wysiłkiem przybrała oboj

ę

tny wyraz twarzy. Nie chciała dopu

ś

ci

ć

, aby

spostrzegł, jak bardzo dra

ż

ni j

ą

jego niech

ęć

.

- Nie daj si

ę

sprowokowa

ć

, Mandy - szepn

ą

ł Duncan.- Jace zaczepia, ci

ę

tylko z przyzwyczajenia, a nie ze zło

ś

liwo

ś

ci. Naprawd

ę

chodzi mu o

umy

ś

lne dokuczenie ci.

- Nie pozwol

ę

mu ju

ż

nigdy na

ż

adne zaczepki - odparła Amanda. - Nie

obchodzi mnie, czy dokucza mi naumy

ś

lnie, czy nie.

- A wi

ę

c wojna?

- Armaty gotowe.
- Przyjechałem zobaczy

ć

ciel

ę

ta! - zawołał Duncan do brata.

Jace zeskoczył z płotu i ocieraj

ą

c r

ę

kawem pot z czoła zbli

ż

ył si

ę

ku nim.

- Musiałe

ś

przyprowadzi

ć

delegacj

ę

? - zapytał, patrz

ą

c znacz

ą

co na

Amand

ę

i Terry’ego.

- Rozwa

ż

ali

ś

my nawet mo

ż

liwo

ść

wynaj

ę

cia autobusu i przywiezienia

całej słu

ż

by - oznajmiła zuchwale Amanda.

- Skoro jeste

ś

taka odwa

ż

na, to zejd

ź

z konia i chod

ź

tutaj -

zaproponował zimno Jace.
- Jestem uczulona na traw

ę

- odparła. - Na kurz te

ż

. Okropnie. '

- Uparte dziecko - za

ś

miał si

ę

Duncan.

- Jak ty wytrzymujesz w tym kurzu i upale? - zdziwił si

ę

Terry. - No i ten

hałas!
- Kwestia przyzwyczajenia - wyja

ś

ni Jace. -I konieczno

ś

ci. To nie jest

łatwa praca.
- Ju

ż

nigdy nie b

ę

d

ę

narzekał na ceny wołowiny - obiecał Terry,

przygl

ą

daj

ą

c si

ę

ci

ęż

kiej pracy robotników.

- Cze

ść

, Happy - zawołała Amanda do starszego, siwego kowboja.

- Cze

ść

, Mandy- powitał j

ą

bezz

ę

bnym u

ś

miechem Happy, zsuwaj

ą

c z

czoła stary, wytłuszczony kapelusz.
- Przyszła

ś

nam pomóc?

- Tylko je

ś

li dostan

ę

potem soczysty befsztyk - za

ż

artowała Amanda.

Happy był kiedy

ś

ulubionym pracownikiem jej ojca.

- Jak si

ę

miewa mama? - zapytał Happy.

- W porz

ą

dku, dzi

ę

kuj

ę

- odparła Amanda, nie zwracaj

ą

c uwagi na

ironiczny u

ś

mieszek Jace'a.

- Miło było ci

ę

znów zobaczy

ć

. No to wracam do roboty - dodał

zauwa

ż

aj

ą

c znacz

ą

ce spojrzenie Jace'a.

- I to natychmiast - rzucił zimno Jace.
- To moja wina, Jace - powiedziała cicho Amanda. To ja go zawołałam.
Jace zignorował jej słowa.
- Poka

ż

Blackowi araby - zwrócił si

ę

do brata.

-Mo

ż

e si

ę

nawet przejecha

ć

, je

ś

li jego ciało to wytrzyma - dodał

background image

spogl

ą

daj

ą

c na Terry'ego, który poruszył si

ę

w strzemionach z tłumionym

j

ę

kiem.

- Dzi

ę

kuj

ę

, ch

ę

tnie - zgodził si

ę

Terry przez zaci

ś

ni

ę

te z

ę

by.

- Lepiej si

ę

nie forsuj - poradził mu ju

ż

łagodniej Jace. - Po dzisiejszej

je

ź

dzie i tak b

ę

dzie ci

ę

wszystko bolało.

- Dzi

ę

kuj

ę

- odparł tym razem szczerze Terry.

- Chyba rzeczywi

ś

cie na dzisiaj mi wystarczy.

- No to wracamy! - zawołał Duncan, spinaj

ą

c swego wierzchowca. -

Ś

cigamy si

ę

, Amando?

- Stój! - Głos Jace'a przebił si

ę

przez ryki bydła. Amanda omal nie

wypadła z siodła, kiedy Jace zdecydowanym ruchem chwycił jej konia za
uzd

ę

.

- Nie ma mowy o wy

ś

cigach - oznajmił tonem nie znosz

ą

cym sprzeciwu.

- Ona zbyt cz

ę

sto ulega wypadkom.

- Jak sobie

ż

yczysz! - Duncana najwyra

ź

niej rozbawiły słowa brata.

- Nie jestem dzieckiem - zaprotestowała Amanda.
Jace spojrzał jej prosto w oczy i Amanda dostrzegła w jego spojrzeniu
co

ś

dziwnego, fascynuj

ą

cego i elektryzuj

ą

cego zarazem.

Zmienił si

ę

na twarzy i pu

ś

cił uzd

ę

.

- Gdyby kto

ś

mnie szukał, wy

ś

lij słu

żą

cego - polecił bratu i nie zwracaj

ą

c

ju

ż

na nich uwagi wrócił do swoich zaj

ęć

.

W drodze powrotnej Duncan nie odezwał si

ę

ani słowem, ale z jego

twarzy nie schodził znacz

ą

cy u

ś

mieszek. Amanda cieszyła si

ę

,

ż

e Terry

zbyt zaj

ę

ty jest swymi obolałymi mi

ęś

niami, by zwraca

ć

uwag

ę

na to, co

si

ę

dzieje wokół niego. Na samo wspomnienie spojrzenia, jakim obrzucił

j

ą

Jace, serce zaczynało jej szybciej bi

ć

. Nie było w nim pogardy ani

nienawi

ś

ci. Był tylko dziki, z trudem skrywany głód. Amanda była

przera

ż

ona tym, co wyczytała we wzroku Jace'a. Od swego

katastrofalnego przyj

ę

cia urodzinowego trzymała si

ę

od niego z daleka.

Dopiero teraz zrozumiała naprawd

ę

, co ni

ą

powodowało. Nigdy nie

do

ś

wiadczyła owej nami

ę

tno

ś

ci, która powoduje,

ż

e kobiety goni

ą

za

m

ęż

czyznami. Tylko Jace budził w niej to niezwykłe, gwałtowne uczucie,

ale zdawała sobie spraw

ę

,

ż

e za

ż

adn

ą

cen

ę

nie mo

ż

e pozwoli

ć

, by to

odkrył. Miałby wtedy znakomity pretekst, by odpłaci

ć

jej za wszystkie

wyimaginowane krzywdy, a jej uczucie uczyniłoby j

ą

wobec niego

całkiem bezradn

ą

.

Terry sp

ę

dził reszt

ę

popołudnia unikaj

ą

c najmniejszego ruchu. Drzemał

wyci

ą

gni

ę

ty wygodnie na le

ż

aku nad basenem, w cieniu magnolii. Obok,

pod parasolem, Amanda rozmawiała Duncanem. Miała na sobie
bladozielon

ą

, dług

ą

do kostek, wygodn

ą

sukni

ę

, wydekoltowan

ą

i

rozci

ę

t

ą

po bokach. Była to pami

ą

tka po dawnych, lepszych czasach,

kiedy jeszcze mogła sobie pozwoli

ć

na takie luksusy.

Wokół basenu kwitły krzewy oraz ró

ż

owe, białe i czerwone ró

ż

e - duma i

rado

ść

Marguerite.

- Co naprawd

ę

my

ś

lisz o naszym planie kampanii reklamowej? -

background image

zapytała Amanda Duncana.
- Mnie si

ę

podoba, ale musimy poczeka

ć

na opini

ę

Jace'a. Nie jest on

szczególnie przekonany do całego przedsi

ę

wzi

ę

cia, ale rozumie,

ż

e

niełatwo b

ę

dzie namówi

ć

ludzi do zamieszkania w gł

ę

bi Florydy. Blisko

ść

pla

ż

y jest zawsze czym

ś

atrakcyjnym.

- Na pewno damy sobie z tym rad

ę

- odparła z przekonaniem Amanda.

- Czy to jest ta sama nie

ś

miała dziewczyna, która wyjechała st

ą

d par

ę

lat

temu? - zapytał z u

ś

miechem Duncan. - Panno Carson, bardzo si

ę

pani

zmieniła. Zauwa

ż

yłem to ju

ż

pół roku temu, ale teraz ró

ż

nica jest jeszcze

wi

ę

ksza.

- Naprawd

ę

tak si

ę

zmieniłam? - zdziwiła si

ę

Amanda.

- Twój stosunek do Jace'a jest inny. Doprowadzasz go do w

ś

ciekło

ś

ci.

- Nie zauwa

ż

yłam. - Amanda oblała si

ę

rumie

ń

cem.

- Ja tak.
- Dlaczego tak ci na tym zale

ż

ało,

ż

ebym przyjechała razem z Terrym? -

zapytała bez ogródek.
- Kiedy

ś

ci .powiem - obiecał jej Duncan. - Na razie ciesz si

ę

sło

ń

cem.

- Chyba pójd

ę

pomóc Marguerite wypisywa

ć

zaproszenia na przyj

ę

cie -

oznajmiła, podnosz

ą

c si

ę

z fotela.

Podeszła do drzwi obro

ś

ni

ę

tych kaskadami białych ró

ż

. Mimowolnie

si

ę

gn

ę

ła po jedn

ą

z nich, kiedy nagle usłyszała warkot silnika.

Z siedzenia dla pasa

ż

era wyskoczył Jace. Z jego r

ę

ki, owini

ę

tej jakim

ś

cienkim, niebieskim materiałem, płyn

ę

ła krew.

- Wracaj do obór - krzykn

ą

ł do kierowcy. - Duncan odwiezie mnie z

powrotem. Kierowca zawrócił i odjechał. Amanda wpatrywała si

ę

w

krwawi

ą

c

ą

mocno ran

ę

.

- Zraniłe

ś

si

ę

- powiedziała z niedowierzaniem, jakby to było co

ś

niemo

ż

liwego.

- Je

ś

li masz zamiar zemdle

ć

, to raczej ust

ą

p mi z drogi.

- Nie zemdlej

ę

- o

ś

wiadczyła zdecydowanie Amanda. - Pozwól,

ż

e ci

ę

opatrz

ę

. Jedn

ą

r

ę

k

ą

nic nie zdziałasz.

- Dla mnie to nie pierwszyzna - odparł Jace, id

ą

c za ni

ą

do łazienki na

parterze.
- Nie w

ą

tpi

ę

. Ju

ż

widz

ę

, jak opatrujesz sobie ran

ę

na plecach.

- Ty mała

ż

mijo - warkn

ą

ł.

- Nie obra

ż

aj mnie, bo zało

żę

ci banda

ż

na lew

ą

stron

ę

.

Amanda wprowadziła Jace'a do łazienki i podsun

ę

ła mu stołek. Jace

usiadł, zdj

ą

ł z głowy kapelusz i rzucił go na podłog

ę

.

Przygl

ą

dał si

ę

, jak Amanda, nachylona nad apteczk

ą

, szuka banda

ż

y i

ś

rodków dezynfekuj

ą

cych. Jego oczy w

ę

drowały po jej szczupłym ciele,

przylgn

ę

ły do delikatnych, długich, wij

ą

cych si

ę

włosów.

- Wodna nimfa – mrukn

ą

ł. Amanda spojrzała na niego, zaszokowana t

ą

dziwn

ą

uwag

ą

i zaczerwieniła si

ę

.

- Nie odpowiadała ci k

ą

piel w moim basenie? -zapytał.

- Nie chciałam kusi

ć

Terry'ego - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

Amanda, zwil

ż

aj

ą

c

background image

wod

ą

kawałek gazy. - B

ę

dziesz musiał zdj

ąć

koszul

ę

- dodała

niepotrzebnie.
- Tess by mi pomogła - zauwa

ż

ył znacz

ą

co.

- Tess le

ż

ałaby na podłodze, zemdlona - nie dała si

ę

sprowokowa

ć

Amanda. Ten flirt dziwił j

ą

i niepokoił. Było to co

ś

nowego,

podniecaj

ą

cego i odrobin

ę

przera

ż

aj

ą

cego. - Wiesz,

ż

e nie znosi widoku

krwi.
Jace za

ś

miał si

ę

cicho i zsun

ą

ł z ramion zakurzon

ą

i poplamion

ą

krwi

ą

koszul

ę

.

Amanda, ze zwil

ż

on

ą

gaz

ą

w r

ę

ku, odwróciła si

ę

ku niemu i zamarła.

Wpatrywała si

ę

jak zaczarowana w jego opalony, muskularny tors,

pokryty g

ę

stwin

ą

czarnych, kr

ę

conych włosów. Czuła przyspieszone

bicie serca i była w

ś

ciekła na siebie za tak

ą

reakcj

ę

. Był taki m

ę

ski,

ż

e

patrz

ą

c na niego czuła si

ę

słaba i bezradna.

- Dlaczego tak mi si

ę

przygl

ą

dasz? - zapytał cicho Jace.

- Przepraszam - wymamrotała zupełnie bez sensu i pochyliła si

ę

sztywno, by obmy

ć

dług

ą

, poszarpan

ą

ran

ę

powy

ż

ej łokcia. - Gł

ę

boka -

stwierdziła.
- Wiem. Nie rób zb

ę

dnych uwag, tylko j

ą

oczy

ść

- odgryzł si

ę

, t

ęż

ej

ą

c

przy najl

ż

ejszym dotkni

ę

ciu.

- Trzeba j

ą

zszy

ć

- upierała si

ę

Amanda.

- Jak i kilka poprzednich, a przecie

ż

nie umarłem.

- Mam nadziej

ę

,

ż

e przynajmniej byłe

ś

szczepiony przeciw t

ęż

cowi.

- Chyba

ż

artujesz.

Miał racj

ę

, o

ś

mieszyła si

ę

podejrzewaj

ą

c go o tak

ą

głupi

ą

nieodpowiedzialno

ść

. Sko

ń

czyła oczyszczanie rany i wzi

ę

ła pojemnik ze

ś

rodkiem dezynfekuj

ą

cym.

- Polej ran

ę

, a nie mnie całego - ostrzegł Jace, widz

ą

c, jak gwałtownie

potrz

ą

sa pojemnikiem.

- Powinnam ci

ę

obla

ć

jodyn

ą

. Dopiero by ci

ę

zabolało - dodała z

nieprzyjemnym u

ś

miechem.

- Nie radz

ę

. Mógłbym ci

ę

niemile zaskoczy

ć

. Amanda zignorowała t

ę

zawoalowan

ą

gro

ź

b

ę

i zaj

ę

ła si

ę

banda

ż

owaniem rany.

- Powiniene

ś

jednak pokaza

ć

to lekarzowi - powtórzyła.

- Je

ś

li po twoich amatorskich wysiłkach zacznie zielenie

ć

, to na pewno to

zrobi

ę

- obiecał.

Amanda spojrzała mu w oczy i zamiast gro

ź

by zobaczyła w nich

u

ś

miech.

- Krew mi si

ę

burzy, jak na ciebie patrz

ę

, Jasie Whitehall! - warkn

ę

ła.

Wypadło ostrzej, ni

ż

zamierzała.

-

Ś

wi

ę

te słowa, panno Carson - odparł uprzejmie, obserwuj

ą

c, jak na jej

twarzy wykwitaj

ą

rumie

ń

ce.

- Nie to miałam na my

ś

li! - zaprotestowała bez zastanowienia.

- Czy

ż

by?

Amanda odwróciła si

ę

i zacz

ę

ła chowa

ć

lekarstwa do apteczki. Nie

background image

chciała na niego patrze

ć

. To było zbyt niebezpieczne.

- Ksi

ęż

niczka w łachmanach - skomentował, bystrym okiem oceniaj

ą

c

wiek jej sukienki. - Czy twojego wspornika nie sta

ć

na lepsze stroje dla

ciebie?
Amanda zamarła w bezruchu.
- On nie kupuje mi ubra

ń

.

- Akurat w to uwierz

ę

- odparł zimno Jace. - Te twoje kostiumy to

ż

adne

starocie. Najnowsza moda, mała, a ty przecie

ż

tyle nie zarabiasz.

- One naprawd

ę

nie s

ą

nowe! - krzykn

ę

ła zrozpaczona. - Kupuj

ę

rzeczy

proste i dobrze skrojone, Jace, takie ubrania nie wychodz

ą

szybko z

mody!
Wzruszył ramionami, jakby znudziła go ta rozmowa i si

ę

gn

ą

ł po koszul

ę

.

- Niezłe tłumaczenie, moja damo.
- Przesta

ń

mnie tak nazywa

ć

- wycedziła przez z

ę

by. - Dlaczego nie

mo

ż

esz tak jak Duncan zaakceptowa

ć

mnie tak

ą

, jaka jestem, bez

wyobra

ż

ania sobie o mnie jakich

ś

niestworzonych rzeczy?

- Bo nie jestem i nigdy nie bytem Duncanem. Wci

ąż

go chcesz? To

dlatego przyjechała

ś

razem z Blackiem?

- W porz

ą

dku! - wybuchn

ę

ła Amanda. - Owszem, chc

ę

go. Chodzi mi o

jego pieni

ą

dze. Chc

ę

wyj

ść

za niego za m

ąż

, ukra

ść

mu cały maj

ą

tek i

kupi

ć

wszystkim moim przyjaciółkom filtra gronostajowe! Cieszysz si

ę

?

- Pr

ę

dzej znajdziesz si

ę

w piekle, ni

ż

wyjdziesz za mojego brata -

oznajmił z lodowatym spokojem.
- Dlaczego tak mnie nienawidzisz? - zapytała cicho Amanda.
- Dobrze wiesz, dlaczego. - Jego oczy pociemniały. Amanda spu

ś

ciła

wzrok.
- To było dawno temu - przypomniała. -1 nie jest to przyjemne
wspomnienie.
- Dlaczego? - warkn

ą

ł, mn

ą

c trzyman

ą

w r

ę

ce koszul

ę

. - To by

rozwi

ą

zało wszystkie twoje problemy. Ty i ta twoja wstr

ę

tna matka

byłyby

ś

cie urz

ą

dzone na całe

ż

ycie.

- Musiałabym tylko zrezygnowa

ć

z szacunku dla samej siebie -

mrukn

ę

ła, spogl

ą

daj

ą

c mu prosto w oczy. - Nie b

ę

d

ę

niczyj

ą

kochank

ą

,

Jasonie, a ju

ż

na pewno nie twoj

ą

.

Wygl

ą

dał, jakby dostał w twarz, jego oczy straciły cały blask.

- Kochank

ą

? - warkn

ą

ł. Amanda uniosła dumnie głow

ę

.

- A jak okre

ś

liłby

ś

nasze stosunki? - zapytała. - Proponowałe

ś

mi,

ż

ebym

z tob

ą

zamieszkała!

- Owszem, ze mn

ą

- odparł. - W tym domu. To dom mojej matki, do

cholery! Czy my

ś

lisz,

ż

e jej poczucie przyzwoito

ś

ci pozwoliłoby na co

ś

takiego? Proponowałem ci mał

ż

e

ń

stwo, Amando. Miałem w kieszeni

pier

ś

cionek, ale nie zd

ąż

yłem ci go nawet pokaza

ć

.

Amandzie wydawało si

ę

,

ż

e

ż

ycie z niej ucieka. Jej ciało przeszył nagły,

niezno

ś

ny ból. Mał

ż

e

ń

stwo! Mogła by

ć

ż

on

ą

Jasona Whitehalla,

mieszka

ć

z nim i dzieli

ć

wszystko... mo

ż

e nawet urodziłaby mu ju

ż

background image

syna...
Oczy zaszły jej łzami. Jace zauwa

ż

ył to i na jego twarzy pojawił si

ę

okrutny, zimny u

ś

miech.

-

ś

ałujesz, co? Zaczynałem ju

ż

wtedy odnosi

ć

sukcesy. Pierwsze

inwestycje przynosiły zyski. Nawet si

ę

nad tym nie zastanowiła

ś

.

Popatrzyła

ś

na mnie i zatrzasn

ę

ła

ś

mi drzwi przed nosem. Twoje

szcz

ęś

cie,

ż

e nie rozwaliłem tych drzwi.

- Spodziewałam si

ę

tego - przyznała. Serce jej si

ę

krajało. - Nawet bym

nie miała o to pretensji. Ale byłe

ś

taki w

ś

ciekły, Jace. Po prostu fizycznie

si

ę

ciebie bałam. Dlatego uciekłam.

- Bała

ś

si

ę

mnie? Dlaczego? Amanda odwróciła wzrok.

- Byłe

ś

taki brutalny na moich urodzinach - przypomniała mu, rumieni

ą

c

si

ę

. - Nawet nie wyobra

ż

asz sobie, jak młode dziewczyny boj

ą

si

ę

takich

m

ęż

czyzn.

Wszystko, co fizyczne, jest takie tajemnicze i nieznane. Byłe

ś

du

ż

o ode

mnie starszy i do

ś

wiadczony, Kiedy tak po prostu poprosiłe

ś

,

ż

ebym z

tob

ą

zamieszkała, przypomniał mi si

ę

tamten wieczór. Zapadła długa,

przykra cisza.
- Zraniłem ci

ę

, prawda? - zapytał cicho, wpatruj

ą

c si

ę

w jej plecy. -

Zrobiłem to specjalnie. Duncan powiedział,

ż

e zaprosiła

ś

mnie tylko

przez grzeczno

ść

, bo w rzeczywisto

ś

ci nie mo

ż

esz znie

ść

mojego

widoku. Dodał jeszcze,

ż

e twoim zdaniem nawet nie wiedziałbym, co

zrobi

ć

z kobiet

ą

.

Amanda odwróciła si

ę

ku niemu z ogromnym zdziwieniem.

- Nie powiedziałam mu, dlaczego ci

ę

zaprosiłam - odparła i spu

ś

ciła

głow

ę

. -A je

ż

eli chodzi o tamto... Po prostu

ż

artowałam. Ludzie cz

ę

sto

ż

artuj

ą

z rzeczy, których si

ę

boj

ą

. Bałam si

ę

ciebie, ale cz

ę

sto marzyłam

o tym,

ż

eby

ś

mnie pocałował. - Odwróciła głow

ę

.

- W marzeniach było to mniej brutalne ni

ż

w rzeczywisto

ś

ci. - Wzruszyła

ramionami i roze

ś

miała si

ę

cicho,

ż

eby ukry

ć

ból. - Teraz to ju

ż

nie ma

znaczenia. To były dziewcz

ę

ce marzenia, a teraz jestem ju

ż

kobiet

ą

.

- Naprawd

ę

? - zapytał wstaj

ą

c. Widz

ą

c jak si

ę

cofa, u

ś

miechn

ą

ł si

ę

sarkastycznie. - Masz dwadzie

ś

cia trzy lata i wci

ąż

si

ę

mnie boisz. Nie

-zgwałc

ę

ci

ę

, Amando.

- Musisz mnie obra

ż

a

ć

?

- Nie zauwa

ż

yłem,

ż

eby tak łatwo było ci

ę

obrazi

ć

- powiedział chłodno,

rozbieraj

ą

c j

ą

wzrokiem.

- Biedna mała bogata dziewczynka. Có

ż

za upadek. Ile lat ma ta

sukienka?
- Wci

ąż

jeszcze mnie okrywa - odparła dumnie Amanda.

- Ledwo. Matka wspominała,

ż

e chce ci kupi

ć

troch

ę

ubra

ń

. Najwyra

ź

niej

lepiej przyjrzała si

ę

twojej garderobie ni

ż

ja. Ale nie rób sobie nadziei,

moja droga. Nie po to pracuj

ę

jak wół,

ż

eby ubiera

ć

ciebie i twoj

ą

matk

ę

w jedwabie i atłasy. Je

ś

li potrzebujesz ubra

ń

, załatw to z Blackiem, a nie

z moj

ą

matk

ą

.

background image

Usta jej zadr

ż

ały.

- Wolałabym chodzi

ć

nago, ni

ż

przyj

ąć

od ciebie cho

ć

by chustk

ę

do nosa

- odparła dumnie.
- Twój chłopak te

ż

na pewno by wolał.

- Jest moim wspólnikiem i nic wi

ę

cej.

- Je

ź

d

ź

cem te

ż

jest kiepskim - dodał z ironi

ą

Jace.

- Skoro nie radził sobie nawet z takim łagodnym koniem, to jak ma
zamiar poradzi

ć

sobie z tob

ą

? A wła

ś

nie - gdzie on jest?

- Przy basenie z Duncanem. Rozmawiaj

ą

o projekcie - wyja

ś

niła

Amanda, obrzucaj

ą

c go chłodnym spojrzeniem. - Cho

ć

to i tak na nic si

ę

nie zda. I tak si

ę

przecie

ż

nie zgodzisz.

- Nie podejmuj decyzji za mnie, Amando - powiedział cicho Jace. - Wcale
mnie nie znasz. Nigdy nie znała

ś

.

- Nie pozwalasz ludziom si

ę

zbli

ż

y

ć

do siebie, Jasonie.

- A chciałaby

ś

? - zapytał chłodno.

- Raczej nie, dzi

ę

kuj

ę

. Zbyt cz

ę

sto mnie ranisz.

- My

ś

lisz,

ż

e bez powodu? - zapytał, podchodz

ą

c bli

ż

ej. - Ile razy si

ę

tu

zjawiasz, zawsze jest jaka

ś

katastrofa.

- Przecie

ż

wcale nie chciałam zrani

ć

tego byka

- zaprotestowała Amanda. -I nic musiałe

ś

na mnie tak wrzeszcze

ć

.

- A co my

ś

lała

ś

?

ś

e padn

ę

na kolana i podzi

ę

kuj

ę

? Przecie

ż

mogła

ś

si

ę

zabi

ć

, kretynko - warkn

ą

ł.

. - A to by ci

ę

bardzo ucieszyło, prawda? - wybuchn

ę

ła Amanda i

odwróciła si

ę

, nie zauwa

ż

aj

ą

c wyrazu jego twarzy. - Zamierzałam ci

ę

przeprosi

ć

, ale nadwer

ęż

yłam sobie nadgarstek i z bólu nie mogłam

wykrztusi

ć

ani słowa.

- Zwichn

ę

ła

ś

r

ę

k

ę

? I mimo to pojechała

ś

do San Antonio? Ty wariatko! -

Jego oczy zapłon

ę

ły.

- A co, miałam ci

ę

prosi

ć

o podwiezienie? Zastrzeliłe

ś

byka na miejscu,

wi

ę

c wolałam ucieka

ć

,

ż

eby i mnie to nie spotkało!

Odwróciła si

ę

na pi

ę

cie i nie zwa

ż

aj

ą

c na jego wołanie wybiegła z

łazienki.
Dogonił j

ą

w holu, chwycił mocno za ramiona i spojrzał prosto w oczy.

Amanda poczuła,

ż

e słabnie.

- Dok

ą

d to si

ę

wybierasz? - zapytał.

- Uwie

ść

Duncana - odparła słodko Amanda. - Przecie

ż

według ciebie

wła

ś

nie po to przyjechałam.

- Nigdy za niego nie wyjdziesz - zagroził.
- Nie musz

ę

za niego wychodzi

ć

,

ż

eby z nim spa

ć

, prawda? - zapytała. -

O co chodzi, Jace? Nie zniósłby

ś

, gdyby twojemu bratu udało si

ę

to, co

tobie nie wyszło? - dodała i pobiegła do salonu. Chciała zamkn

ąć

za

sob

ą

drzwi, ale nie zd

ąż

yła. Jace wbiegł tu

ż

za ni

ą

i zatrzasn

ą

ł je. Zostali

sam na sam, odci

ę

ci od

ś

wiata.

Jace stał przed ni

ą

, ze

ś

ci

ą

gni

ę

t

ą

twarz

ą

i płon

ą

cymi oczami, półnagi i

niebezpieczny.

background image

- Zobaczymy teraz, jaka jeste

ś

odwa

ż

na - powiedział głosem ochrypłym

od powstrzymywanego gniewu. Zbli

ż

ał si

ę

do niej wolno.

- Wcale tak nie my

ś

lałam - wyj

ą

kała bez tchu Amanda, trac

ą

c cał

ą

odwag

ę

i posuwaj

ą

c si

ę

krok za krokiem do tyłu. - Naprawd

ę

tak nie

my

ś

lałam, Jace!

Dotkn

ę

ła plecami

ś

ciany. Była w pułapce. Jace chwycił j

ą

mocno za

ramiona.
- Nie - błagała, próbuj

ą

c si

ę

wyrwa

ć

. - Pu

ść

mnie! To boli!

- To ty zadajesz mi ból od lat - warkn

ą

ł Jace i przycisn

ą

ł j

ą

do siebie. -

Spała

ś

z Duncanem? Mów!

- Nie! - wyszeptała. - Nigdy mnie nawet nie dotkn

ą

ł, przysi

ę

gam!

Ujrzała ulg

ę

na jego twarzy. Dostrzegła te

ż

,

ż

e t

ęż

ej

ą

mu mi

ęś

nie.

Amanda nie miała stanika i przez cienki materiał sukienki czuła jego
nag

ą

pier

ś

. Zadr

ż

ała.

- Czy pod tym materiałem jest co

ś

oprócz skóry?

- zapytał szeptem Jace. - Czy

ż

by

ś

była tylko w majtkach?

- Jace! - zaprotestowała zawstydzona Amanda.
- Nie, nie wyrywaj si

ę

- ostrzegł. Jego r

ę

ce pieszczotliwym gestem

przesun

ę

ły si

ę

wzdłu

ż

jej pleców i spocz

ę

ły na talii. Przycisn

ą

ł j

ą

mocno.

- Czy Black nigdy si

ę

z tob

ą

nie kochał? - zapytał zdziwiony, obserwuj

ą

c

jej przera

ż

one oczy i zarumienion

ą

twarz. - Reagujesz zbyt nerwowo, jak

na kobiet

ę

przyzwyczajon

ą

do pieszczot.

- Mo

ż

e to wła

ś

nie na ciebie reaguj

ę

tak nerwowo- wybuchn

ę

ła.

R

ę

ce, którymi opierała si

ę

o jego pier

ś

, zacisn

ę

ły si

ę

, jakby walczyła z

pokus

ą

pogładzenia jego chłodnego ciała.

- Wła

ś

nie na mnie? - zdziwił si

ę

Jace.

- Poprzednim razem zraniłe

ś

mnie - szepn

ę

ła.

- Poprzednim razem miała

ś

szesna

ś

cie lat, a ja byłem nieprzytomny z

w

ś

ciekło

ś

ci - przypomniał.

- Chciałem ci

ę

zrani

ć

.

- Co takiego zrobiłam, oprócz tego,

ż

e si

ę

w tobie podkochiwałam? -

zapytała

ż

ało

ś

nie.

Jason nie poruszył si

ę

i przez chwil

ę

Amanda my

ś

lała,

ż

e nie dosłyszał.

Jego dłonie na ułamek sekundy zacisn

ę

ły si

ę

bole

ś

nie na jej ramionach.

Westchn

ą

ł gł

ę

boko.

- Podkochiwała

ś

si

ę

we mnie? - powtórzył głucho.

- Na miło

ść

bosk

ą

, przecie

ż

zawsze uciekała

ś

, je

ś

li tylko na ciebie

spojrzałem!
- Pewnie,

ż

e tak. Przera

ż

ałe

ś

mnie - wybuchn

ę

ła i spojrzała na niego

wzrokiem pełnym wyrzutu.
- Wiedziałam,

ż

e nie znosisz mojej matki i uwa

ż

ałam,

ż

e t

ę

niech

ęć

przenosisz na mnie. Nieustannie na mnie warczałe

ś

i zło

ś

liwie

dokuczałe

ś

.

- Chyba tak rzeczywi

ś

cie było. W

ż

yciu nie byłem tak zaskoczony, jak

wtedy, gdy zaprosiła

ś

mnie na urodziny.

background image

Amanda spojrzała mu w oczy badawczo.
- Dlaczego przyszedłe

ś

? - zapytała cicho.

- Sam nie wiem. odparł wzruszaj

ą

c ramionami.

- Niezbyt dobrze si

ę

tam czułem. Ju

ż

wcze

ś

niej miewałem kobiety,

byłem przyzwyczajony do dziewcz

ą

t du

ż

o bardziej wyrafinowanych ni

ż

twoje kole

ż

anki. Amanda poczuła1 ukłucie zazdro

ś

ci.

- Tak te

ż

podejrzewałam -mrukn

ę

ła.

- A co ty mogła

ś

o tym wiedzie

ć

? Była

ś

bez w

ą

tpienia dziewic

ą

.

Pami

ę

tam,

ż

e zastanawiałem si

ę

wtedy, z iloma chłopcami si

ę

całowała

ś

. Nawet nie potrafiła

ś

wła

ś

ciwie otworzy

ć

ust

Amanda spu

ś

ciła wzrok, czuj

ą

c, jak rumieni

ć

za

ż

enowania oblewa jej

twarz.
- Nikt mnie nie całował - wyznała nie

ś

miało. - Ty byłe

ś

pierwszy. I

wła

ś

ciwie tak

ż

e ostatni - dodała.

- To głupio tak si

ę

wystraszy

ć

. Ale ty całowałe

ś

tak bole

ś

nie.

Jace chwycił j

ą

pod brod

ę

i zmusił, by spojrzała na niego.

- A wi

ę

c brutalnie pogwałciłem twoje młodzie

ń

cze uczucia? - zapytał

łagodnie. - Pó

ź

niej pami

ę

tałem ju

ż

tylko mi

ę

kko

ść

twego ciała i to, jak

dr

ż

ała

ś

w moich ramionach. Rzeczywi

ś

cie, czułem,

ż

e ci

ę

przestraszyłem, ale byłem zbyt w

ś

ciekły, by mnie to obeszło. Gdybym

znał prawd

ę

...

- Niewiele by to pewnie zmieniło - przerwała Amanda. - Mam wra

ż

enie,

ż

e nie potrafisz by

ć

czułym i łagodnym kochankiem, Jace.

- Naprawd

ę

? - Przyci

ą

gn

ą

ł j

ą

wolno do siebie.

- Chyba ju

ż

czas,

ż

ebym wpłyn

ą

ł na zmian

ę

tego pierwszego wra

ż

enia.

- Jason, nie... - zacz

ę

ła nerwowo.

- Szsz... - szepn

ą

ł. - Słowa s

ą

niepotrzebne... tak długo czekałem,

Amando.
Jego ciepłe wargi zamkn

ę

ły si

ę

delikatnie na jej ustach, a silne ramiona

otoczyły j

ą

mocno i czule. Uczył j

ą

, jak wiele dwoje ludzi mo

ż

e sobie

powiedzie

ć

jednym długim pocałunkiem.

Amanda z trudem mogła uwierzy

ć

,

ż

e dzieje si

ę

to naprawd

ę

, w biały

dzie

ń

, w salonie, w którym wczoraj wieczorem siedzieli, prowadz

ą

c

uprzejm

ą

konwersacj

ę

i nawet si

ę

nie dotkn

ę

li..

Było to jak cofni

ę

cie si

ę

w czasie, do dnia jej szesnastych urodzin, tylko

pocałunek był zupełnie inny. Delikatny i łagodny. Amanda nie

ś

miało

pie

ś

ciła jego pier

ś

, z

ż

arliwo

ś

ci

ą

, która brała si

ę

z t

ę

sknoty, a nie z

do

ś

wiadczenia. Chciała pozna

ć

cale jego ciało i czuła,

ż

e on te

ż

jej

pragnie. Jego palce delikatnie zacz

ę

ły rozsuwa

ć

suwak w jej sukience,

ale Amanda powstrzymała je nerwowo.
- Chciałbym na ciebie patrze

ć

- szepn

ą

ł chrapliwie.

- Chc

ę

widzie

ć

twoj

ą

twarz, gdy ci

ę

pieszcz

ę

.

U

ś

wiadomiła sobie,

ż

e tak

ż

e za tym t

ę

skni i bardzo tego pragnie.

Pami

ę

tała,

ż

e Jason był jej wrogiem,

ż

e pogardzał ni

ą

, a jej zgoda na

tak

ą

intymno

ść

to wr

ę

cz samobójstwo.

background image

- Nie - szepn

ę

ła stanowczo.

Uj

ą

ł j

ą

pod brod

ę

i spojrzał chłodno w oczy.

- Znowu chcesz udawa

ć

,

ż

e to pierwszy raz?

- zapytał. - Za cwany jestem na takie numery, moja droga. Wyczuwam je
na odległo

ść

.

Próbowała si

ę

wyrwa

ć

w przypływie nagłego gniewu, ale Jason był

oczywi

ś

cie silniejszy.

- Pu

ść

mnie! - krzykn

ę

ła. - Nie mam poj

ę

cia, o co ci chodzi!

- Czy

ż

by? Jeste

ś

sprytna, Amando, ale ja nie dam si

ę

nabra

ć

. Takie

rozmy

ś

lnie prowokacyjne zachowanie bywa niebezpieczne i na drugi raz

lepiej si

ę

zastanów. Nast

ę

pnym razem zobaczysz, co m

ęż

czyzna mo

ż

e

zrobi

ć

z kobiet

ą

.

- Nie b

ę

dzie

ż

adnego nast

ę

pnego razu! - wybuchn

ę

ła Amanda.

- Dlaczego nie? - zapytał wypuszczaj

ą

c j

ą

z obj

ęć

.

- Takie kobiety, jak ty, nie s

ą

szczególnie wybredne.

- Nienawidz

ę

ci

ę

! - szepn

ę

ła i w tym momencie była tego absolutnie

pewna. Jak on

ś

miał tak o niej mówi

ć

!

- Naprawd

ę

? Ciesz

ę

si

ę

, Amando. Przykro by mi było, gdyby

ś

umierała z

nie odwzajemnionej miło

ś

ci do mnie. Ale je

ś

li zmienisz zdanie, skarbie,

wiesz, gdzie jest mój pokój - dodał. - Tylko nie licz na mał

ż

e

ń

stwo.

Wiem, jak bardzo ty i twoja matka potrzebujecie pieni

ę

dzy, ale nie dam

si

ę

wrobi

ć

.

background image

ROZDZIAŁ PI

Ą

TY

Amanda obmyła chłodn

ą

wod

ą

rozpalone policzki. Przyło

ż

yła tak

ż

e

wilgotny r

ę

cznik do swych obrzmiałych warg. Przymkn

ę

ła -oczy i wróciła

pami

ę

ci

ą

do dnia, kiedy Jace zło

ż

ył jej ow

ą

niesamowit

ą

propozycj

ę

.

Był słoneczny i ciepły dzie

ń

. Amanda była sama w domu. Usłyszała

podje

ż

d

ż

aj

ą

cy samochód i wyszła na werand

ę

. Jace, wracaj

ą

c

najwyra

ź

niej prosto z obory, wbiegł po schodkach, zatrzymał si

ę

tu

ż

przed ni

ą

i zdj

ą

ł swój stary kapelusz.

- Wygl

ą

dasz jak

ś

mier

ć

na chor

ą

gwi - zauwa

ż

ył bezlito

ś

nie, obrzucaj

ą

c

spojrzeniem jej szczupł

ą

posta

ć

. -Jak leci?

Amanda wyprostowała si

ę

z godno

ś

ci

ą

i spojrzała mu prosto w oczy.

Duma nie pozwalała jej pokaza

ć

, z jakimi trudno

ś

ciami musi si

ę

boryka

ć

po

ś

mierci ojca.

- Dajemy sobie rad

ę

- odparła. Zmusiła si

ę

nawet do u

ś

miechu.

Ale Jace, oczywi

ś

cie, nie dał si

ę

nabra

ć

. Rozszyfrował j

ą

natychmiast.

- Podobno wystawiła

ś

dom na sprzeda

ż

- zacz

ą

ł bez ogródek. - Je

ś

li

twoja matka dalej b

ę

dzie tak szasta

ć

pieni

ę

dzmi, wkrótce zaczniesz

wyprzedawa

ć

własne ubrania.

- Poradz

ę

sobie. - Amanda zacisn

ę

ła dr

żą

ce wargi.

- Nie musisz, Amando - oznajmił. W jego głosie wyczuła jakie

ś

dziwne

wahanie, które powinno było j

ą

ostrzec. - Mog

ę

wszystko wzi

ąć

na

siebie, płacenie rachunków, prowadzenie rancza. Mog

ę

nawet, cho

ć

niech

ę

tnie, utrzymywa

ć

t

ę

twoj

ą

roztrzepan

ą

rodzicielk

ę

.

- W zamian za co? - zapytała ostro

ż

nie Amanda.

- Zamieszkaj ze mn

ą

.

Jego słowa podziałały na ni

ą

jak kubeł zimnej wody. Poczuła, jak krew

odpływa jej z twarzy. Bała si

ę

Jasona, bała si

ę

wszelkiego fizycznego

kontaktu z tym człowiekiem. Mo

ż

e gdyby był delikatniejszy tamtego

wieczora, kiedy wbrew jej oczekiwaniom pojawił si

ę

jednak na jej

urodzinach... ale stało si

ę

i jego obecna propozycja zmroziła jej krew w

ż

yłach. Nawet mu nie odpowiedziała. Wbiegła do domu i zatrzasn

ę

ła

drzwi. A wspomnienie tamtego dnia na zawsze stworzyło mi

ę

dzy nimi

barier

ę

nie do pokonania.

Na szcz

ęś

cie Jace uznał jej zachowanie za gr

ę

. Gdyby tylko wiedział,

ż

e

po prostu nie potrafi mu si

ę

oprze

ć

, miałby przeciw niej znakomit

ą

bro

ń

.

A tego by nie zniosła.
Miło

ść

. W

ż

aden sposób nie mogła zaprzeczy

ć

temu uczuciu. Chciała

równocze

ś

nie

ś

mia

ć

si

ę

,

ś

piewa

ć

i płaka

ć

, pobiec do Jace'a z

wyci

ą

gni

ę

tymi ramionami,

wszystko mu ofiarowa

ć

, dzieli

ć

z nim

ż

ycie, da

ć

mu synów...

Łzy przysłoniły jej oczy. Tess da mu synów. Wspaniałych, m

ą

drych

synów, czystych, dobrze wychowanych, doskonałych. Tess ju

ż

o to

zadba, a Jace’owi b

ę

dzie wszystko jedno. Jemu potrzebni s

ą

spadkobiercy, a nie miło

ść

. Nawet nie zna tego słowa.

background image

Dlaczego akurat Jace? zastanawiała si

ę

udr

ę

czona Amanda. Dlaczego

nie Terry albo Duncan, albo który

ś

z m

ęż

czyzn, z którymi czasami si

ę

spotykała? Dlaczego wybrała akurat tego, którego mie

ć

nie mogła?

Jak to dobrze,

ż

e wyje

ż

d

ż

a pod koniec tygodnia. Teraz, kiedy nareszcie

poznała przyczyn

ę

swego strachu przed Jace'em, b

ę

dzie ju

ż

potrafiła

ż

y

ć

z dala od niego. Wyjedzie z Casa Yerde i nigdy ju

ż

nie zobaczy tego

człowieka. B

ę

dzie to na pewno mniej bolesne, ni

ż

ci

ą

głe przebywanie

obok niego.
Zadowolona z tego postanowienia otarła oczy i przebrała si

ę

w d

ż

insy i

ż

ow

ą

bluzk

ę

. Dług

ą

, pla

ż

ow

ą

sukienk

ę

wepchn

ę

ła na dno walizki i po-

stanowiła ju

ż

nigdy jej nie nosi

ć

.

Marguerite wci

ąż

jeszcze zaj

ę

ta była adresowaniem kopert w swoim

pokoju na pi

ę

trze.

- Witaj, kochanie. Poopalała

ś

si

ę

troch

ę

? - miło powitała wchodz

ą

c

ą

Amand

ę

.

- Troszeczk

ę

- odparła Amanda. - Wła

ś

nie szłam ci pomóc, kiedy

natkn

ę

łam si

ę

na Jace'a. Skaleczył si

ę

, wi

ę

c opatrzyłam mu r

ę

k

ę

.

- Co

ś

powa

ż

nego? - zapytała z niepokojem Marguerite.

- Rana jest dosy

ć

ę

boka, ale nic mu nie b

ę

dzie

- uspokoiła j

ą

Amanda. - Nawet nie wiem, jak to si

ę

stało. Pewnie zraniła

go krowa.
- Te wstr

ę

tne bydl

ę

ta! - wykrzykn

ę

ła Marguerite.

- Czasami wydaje mi si

ę

,

ż

e Whitehallowie maj

ą

wi

ę

cej lito

ś

ci dla swoich

zwierz

ą

t ni

ż

dla kobiet! Na szcz

ęś

cie Duncan jest inny.

Amen, dodała w my

ś

lach Amanda siadaj

ą

c na krze

ś

le.

- A wi

ę

c Jace pozwolił ci opatrzy

ć

ran

ę

? - zdziwiła si

ę

Marguerite. -

Czy

ż

by Tess nie było na posterunku?

- Na to wygl

ą

da - odparła Amanda, maj

ą

c nadziej

ę

,

ż

e z jej twarzy nie da

si

ę

wyczyta

ć

, co si

ę

naprawd

ę

stało. Nie wiedziała jednak,

ż

e mimo

zimnych kompresów jej usta nadal s

ą

obrzmiałe, a lekkie otarcie na

policzku ewidentnie wskazuje na bliski kontakt z m

ę

sk

ą

, nie ogolon

ą

twarz

ą

.

Marguerite wyczuła napi

ę

cie w swojej towarzyszce i milczała.

- Na pewno chcesz mi pomóc? - zapytała, podsuwaj

ą

c jej kilka kopert i

list

ę

go

ś

ci.

- Z przyjemno

ś

ci

ą

. - Amanda wzi

ę

ła do r

ę

ki pióro i zabrała si

ę

do roboty.

- Czy Jace nie protestował przeciwko takiej piel

ę

gniarce? - ci

ą

gn

ę

ła dalej

Marguerite.
- Z pocz

ą

tku tak.

- Przyjdziesz, oczywi

ś

cie, na przyj

ę

cie. Robimy je u Sullevanów, bo maj

ą

du

żą

sal

ę

balow

ą

.

Amanda pokr

ę

ciła głow

ą

, przypominaj

ą

c sobie ogromn

ą

, go

ś

cinn

ą

posiadło

ść

Sullevanów.

- Niestety, nie b

ę

d

ę

mogła pój

ść

- powiedziała cicho. Marguerite

spojrzała na ni

ą

z pełnym zrozumienia u

ś

miechem.

background image

- Kupi

ę

ci jak

ąś

sukienk

ę

.

- Nie! - wykrzykn

ę

ła Amanda, z przera

ż

eniem przypomniawszy sobie

gro

ź

b

ę

Jace'a.

Ale Marguerite ju

ż

zaj

ę

ła si

ę

zaproszeniami. Nie

ś

wiadoma lekkiego

u

ś

miechu rozbawienia na twarzy swej towarzyszki, Amanda te

ż

skupiła

si

ę

na pisaniu.

Kiedy po bezsennej nocy Amanda zeszła na

ś

niadanie, przy stole

zastała tylko Duncana i Marguerite. Jace, jak jej powiedzieli, ju

ż

dawno

wyszedł do biura, i to w

ś

ciekły.

- Ostatnio z ka

ż

dym dniem coraz z nim gorzej - zauwa

ż

ył Duncan

spogl

ą

daj

ą

c na Amande. - Nie wiesz przypadkiem dlaczego, Amando?

Amanda pochyliła si

ę

nad fili

ż

ank

ą

,

ż

eby ukry

ć

rumie

ń

ce.

- Ja? A niby sk

ą

d?

- Wczoraj wieczorem

ż

adne z was nie pojawiło si

ę

na kolacji. Ciebie

bolała głowa, a Jace miał jak

ąś

piln

ą

prac

ę

w biurze.

Marguerite szybko powi

ą

zała fakty. Uniosła brwi do góry tak, jak zwykł to

robi

ć

jej starszy syn.

- Czy pokłóciła

ś

si

ę

wczoraj z Jace'em, Amando? -zapytała.

- Ostatnio lepiej nie przebywa

ć

z nimi w tym samym pokoju - zauwa

ż

Duncan. - Jace zaczepia Amande, ona mu si

ę

odgryza. I tak w kółko.

- Ciekawe, gdzie jest Terry? - zmieniła temat Amanda, nakładaj

ą

c sobie

porcj

ę

jajecznicy.

- Wczoraj do pó

ź

na omawiali

ś

my plan kampanii reklamowej - wyja

ś

nił

Duncan. - Pewnie zaspał. Musz

ę

dzi

ś

polecie

ć

w interesach do Nowego

Jorku.
- Poci

ą

gn

ą

ł łyk kawy i spojrzał na Amande. - Jace obiecał,

ż

e wieczorem

porozmawia z Terrym.
- Naprawd

ę

? Ciesz

ę

si

ę

- mrukn

ę

ła. Marguerite sko

ń

czyła

ś

niadanie i

odło

ż

yła sztu

ć

ce.

- Jak to miło zje

ść

chocia

ż

jeden nie przerywany posiłek - westchn

ę

ła. -

Duncanie, uwielbiam te spokojne

ś

niadania z tob

ą

.

- To nie ja mam kontrolne udziały w naszych interesach - przypomniał jej
Duncan. Oczy Marguerite rozbłysły.
- Najch

ę

tniej wszystko bym sprzedała - oznajmiła. - Wystarczyłby mi

tylko kawałek rancza. Kiedy

ś

nie byli

ś

my mo

ż

e tacy bogaci, ale nikt nie

musiał odchodzi

ć

od stołu w czasie posiłku. I Jace si

ę

tak nie m

ę

czył.

- Czy

ż

by? - zapylał cicho Duncan. - Moim zdaniem zawsze tak robił. I

oboje wiemy, dlaczego.
- A jak, twoim zdaniem, mo

ż

e si

ę

to sko

ń

czy

ć

?

- Wydaje mi si

ę

,

ż

e jest du

ż

a szansa na sukces - odparł tajemniczo

Duncan i, jak w toa

ś

cie, uniósł do góry fili

ż

ank

ę

.

- Ale

ż

dziwne rozmowy prowadzicie - zauwa

ż

yła mi

ę

dzy k

ę

sami

Amanda.
- Przepraszam ci

ę

, kochanie - powiedziała z u

ś

miechem Marguerite. - To

tylko nasze domysły.

background image

-Chcesz pojecha

ć

ze mn

ą

do Nowego Jorku? - zwrócił si

ę

niespodziewanie do Amandy Duncan. - Jad

ę

tylko na jeden dzie

ń

.

Popłyniemy promem do Staten Island i b

ę

dziemy mogli ponarzeka

ć

na

straszliwy ruch.
Amanda rozpromieniła si

ę

. Cudownie b

ę

dzie cho

ć

na jeden dzie

ń

oderwa

ć

si

ę

od wszystkich kłopotów, a w dodatku unikn

ąć

w ten sposób

kontaktów z Jace'em.
- Naprawd

ę

mog

ę

? No tak, ale Terry... - przypomniała sobie i

spochmurniała.
- Ja si

ę

nim zaopiekuj

ę

- zaproponowała wesoło Marguerite. - A

wieczorem i tak b

ę

dzie zaj

ę

ty pertraktacjami z Jace'em. Naprawd

ę

powinna

ś

pojecha

ć

, moja droga. Przyda ci si

ę

troch

ę

rozrywki.

- Skoro tak...
- Id

ź

i włó

ż

jak

ąś

ładn

ą

sukienk

ę

. Daj

ę

ci na to cafe pół godziny -

powiedział Duncan.
- Robi si

ę

! - krzykn

ę

ła podekscytowana Amanda i zerwała si

ę

od stołu.

Czuła si

ę

tak, jakby znowu była dzieckiem. Ju

ż

zapomniała, jak to

wspaniale jest by

ć

bogatym i w ka

ż

dej chwili móc pojecha

ć

dok

ą

d si

ę

chce. Dla Whitchallów to rzecz zupełnie naturalna. Amand

ę

te

ż

kiedy

ś

było na to sta

ć

, ale to było dawno temu. Teraz musiała liczy

ć

si

ę

z

ka

ż

dym groszem. Nie mogła sobie pozwoli

ć

na

ż

adne wycieczki czy

wakacje.
Wło

ż

yła cienk

ą

, biał

ą

sukienk

ę

z

ż

ółtymi stokrotkami na przedzie, któr

ą

kupiła w zeszłym roku na wyprzeda

ż

y. Na ramiona narzuciła br

ą

zowy

sweter, sprawdziła makija

ż

i poprawiła szpilki we włosach, upi

ę

tych w

skromny kok. Zapomniała wzi

ąć

torebk

ę

i musiała po ni

ą

wróci

ć

. Było

tam, co prawda, tylko kilka dolarów, ale Amanda czuła si

ę

z nimi pewniej.

Zeszła na dół i zastała tam Terry'ego. Był zaspany i lekko skacowany, ale
u

ś

miechn

ą

ł si

ę

do niej na powitanie.

- Cze

ść

- powiedziała Amanda. - Co ty na to,

ż

e opuszcz

ę

ci

ę

na jeden

dzie

ń

i wybior

ę

si

ę

do Nowego Jorku?

- W porz

ą

dku. Baw si

ę

dobrze. A ja posiedz

ę

nad basenem i przejrz

ę

papiery.
- Tylko nie wpadnij do wody. Terry nie umie pływa

ć

- wyja

ś

niła

pozostałym.
- Je

ś

li jeste

ś

gotowa, to mo

ż

emy rusza

ć

- powiedział Duncan wkładaj

ą

c

br

ą

zow

ą

marynark

ę

.

- Jak najbardziej - odparła Amanda.
Duncan ze zdziwieniem spojrzał na jej lekki sweter.
- Wiesz, w Nowym Jorku jest du

ż

o chłodniej ni

ż

w Teksasie, a b

ę

dziemy

wraca

ć

ju

ż

po zmroku. My

ś

lisz,

ż

e sweter ci wystarczy?

Amanda kiwn

ę

ła głow

ą

, zbyt dumna, by przyzna

ć

,

ż

e jej jedyny płaszcz

został w San Antonio. Zreszt

ą

nadaje si

ę

on co najwy

ż

ej do wyj

ś

cia na

zakupy w najbli

ż

szym sklepie.

- Po

ż

ycz

ę

ci mój płaszcz - wtr

ą

ciła si

ę

z u

ś

miechem Marguerite. -

background image

Płaszcze zajmuj

ą

zbyt du

ż

o miejsca, by zabiera

ć

je w ka

ż

d

ą

podró

ż

,

Duncanie.
Amanda była jej wdzi

ę

czna za t

ę

uwag

ę

.

Marguerite wróciła nios

ą

c lekki, szary, bardzo elegancki i bardzo drogi

płaszcz.
- Nie mog

ę

... - zacz

ę

ła protestowa

ć

Amanda.

- Ale

ż

mo

ż

esz. Mam jeszcze kilka. We

ź

, przymierz. Chyba nosimy ten

sam rozmiar. Płaszcz rzeczywi

ś

cie le

ż

ał doskonale.

- Bawcie si

ę

dobrze i nie wracajcie za pó

ź

no - powiedziała Marguerite.

- Nie czekajcie na nas z kolacj

ą

. Zjemy co

ś

w Nowym Jorku - krzykn

ą

ł

ju

ż

od drzwi Duncan.

Dwusilnikowy samolot sprawował si

ę

znakomicie, a Duncan był dobrym

pilotem. Prawie tak dobrym jak Jace, ale nie tak ryzykanckim. Amanda
nawet nie zauwa

ż

yła, kiedy l

ą

dowali ju

ż

w Nowym Jorku.

Z talentem do

ś

wiadczonego podró

ż

nika Duncan szybko złapał

taksówk

ę

. Podał kierowcy adres i rozparł si

ę

wygodnie na siedzeniu.

- Tak wła

ś

nie powinno si

ę

podró

ż

owa

ć

- powiedział. -

ś

adnych walizek i

szczoteczek do z

ę

bów, tylko po prostu hop w samolot i w drog

ę

.

Amandzie natychmiast udzielił si

ę

jego dobry nastrój.

- Masz racj

ę

. A skoro zalecieli

ś

my ju

ż

tak daleko, to mo

ż

e skoczymy na

Martynik

ę

?

- Ale

ż

to wspaniała wyspa, prawda? Pami

ę

tasz, jak polecieli

ś

my tam z

wujem Macklinem i zapomnieli

ś

my uprzedzi

ć

o tym rodziców? I potem ta

okropna awantura, kiedy nas w ko

ń

cu znale

ź

li? Ale bawili

ś

my si

ę

znakomicie, prawda?
- Wspaniale - przytakn

ę

ła Amanda i przyjrzała mu si

ę

uwa

ż

nie. Był tak

niepodobny do Jace’a. Lubiła jego chłopi

ę

c

ą

twarz i wesołe

usposobienie. Gdyby tylko mogła si

ę

w nim zakocha

ć

.

- Nie znosz

ę

, kiedy to robisz - powiedział Duncan.

- Kiedy co robi

ę

? - zapytała cicho Amanda.

- Porównujesz mnie z Jace'em. Nie, nie zaprzeczaj - uci

ą

ł jej protesty. -

Znam ci

ę

zbyt długo. Wła

ś

ciwie to mi nawet nie przeszkadza. Jace

rzeczywi

ś

cie jest wyj

ą

tkowy. Wi

ę

kszo

ść

m

ęż

czyzn nie wytrzymuje z nim

porównania.
Amanda bezmy

ś

lnie wpatrywała si

ę

w licznik.

- Przepraszam. Nie chciałam ci

ę

urazi

ć

.

- Wiem - rzekł Duncan bior

ą

c j

ą

za r

ę

k

ę

. - Lubi

ę

by

ć

z tob

ą

, Mandy, bo

przy tobie mog

ę

by

ć

sob

ą

. Ciesz

ę

si

ę

,

ż

e si

ę

przyja

ź

nimy.

- Ja te

ż

. - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

Amanda.

- Oczywi

ś

cie, to nie zawsze była przyja

źń

. Podkochiwałem si

ę

w tobie,

kiedy miała

ś

szesna

ś

cie lat. Nawet tego nie zauwa

ż

yła

ś

, zbyt zaj

ę

ta

unikaniem Jace'a. Byłem strasznie zazdrosny, wiesz?
- Naprawd

ę

? Tak mi przykro, Duncanie! - A wi

ę

c mo

ż

e tu znajdowało si

ę

wytłumaczenie, dlaczego naopowiadał bzdur Jace'owi przed jej
urodzinowym przyj

ę

ciem.

background image

- Eee tam, to było tylko podkochiwanie i szybko si

ę

pozbierałem. Bardzo

si

ę

z tego ciesz

ę

. Ty nic do mnie nie czuła

ś

, prawda? - Zadał to pytanie

tak powa

ż

nym tonem, jakiego jeszcze u niego nie słyszała.

- Masz racj

ę

- przyznała uczciwie Amanda.

- Czy mógłbym ci jako

ś

pomóc? - zapytał niespodziewanie.

Jego serdeczno

ść

, szczególnie w porównaniu z wrogo

ś

ci

ą

Jace'a,

zupełnie j

ą

rozbroiła. Gor

ą

ce łzy wypełniły jej oczy i spłyn

ę

ły po

policzkach.
- Mandy - powiedział ze współczuciem Duncan i przytulił j

ą

do siebie.

-Moja biedna mała, ci

ęż

ko ci, co? Szkoda,

ż

e tak długo si

ę

nie

widzieli

ś

my. Potrzebujesz opieki.

Amanda pokr

ę

ciła głow

ą

.

- Dam sobie rad

ę

- szepn

ę

ła.

- Nie w

ą

tpi

ę

- roze

ś

miał si

ę

Duncan i poklepał j

ą

po ramieniu.

- Tylko,

ż

e... mo

ż

e gdyby udało mi si

ę

wyda

ć

mam

ę

za kogo

ś

o du

ż

ych

dochodach - za

ś

miała si

ę

.

- Nie bój si

ę

, w ko

ń

cu zjawi si

ę

jaki

ś

bogaty m

ęż

czyzna i wybawi ci

ę

z

kłopotu. Twoja matka jest przecie

ż

wci

ąż

pi

ę

kn

ą

kobiet

ą

, Mił

ą

,

inteligentn

ą

...

- ... pró

ż

n

ą

i samolubn

ą

- doko

ń

czyła gorzko Amanda. - Rzadko u

ż

alam

si

ę

nad sob

ą

. Przepraszam. Czasami naprawd

ę

nie mog

ę

unie

ść

ci

ęż

aru

takiej odpowiedzialno

ś

ci.

- Rzeczywi

ś

cie to za du

ż

o jak na twój młody wiek - zauwa

ż

ył Duncan. -

Od

ś

mierci ojca zajmujesz si

ę

tylko utrzymywaniem matki. Twierdzisz,

ż

e

ci to nie przeszkadza, ale przecie

ż

zupełnie nie masz własnego

ż

ycia.

Cały czas zarabiasz tylko na Be

ę

. Nieustannie spłacasz rachunki i nie

masz czasu na nic innego. To niesprawiedliwe, Amando.
- Któ

ż

inny mógłby si

ę

tym zaj

ąć

, Duncanie? - zapytała cicho Amanda. -

Matka nie umie pracowa

ć

. Nigdy nie musiała. Co by si

ę

z ni

ą

stało?

- Ludzie mogliby wynajmowa

ć

j

ą

na godziny,

ż

eby stała w rogu pokoju i

wygl

ą

dała pi

ę

knie, trzymaj

ą

c lamp

ę

albo co

ś

takiego.

- Jeste

ś

okropny. - Amanda wybuchn

ę

ła

ś

miechem.

- I dlatego mnie lubisz - odparł. - Pami

ę

tasz, jak którego

ś

lata tu

ż

przed

aukcj

ą

zawi

ą

zali

ś

my kokardy na ogonach wszystkim bykom Jace'a?

Amanda cicho gwizdn

ę

ła.

- Jasne! Nigdy nie udałoby si

ę

nam uciec, gdyby

ś

nie wpadł na ten

genialny pomysł i nie wypu

ś

cił po drodze jego klaczy.

- To go jeszcze bardziej rozw

ś

cieczyło - dodał Duncan. - Tego samego

wieczora, jeszcze zanim Jace wrócił do domu, musiałem wyjecha

ć

na

tydzie

ń

do ciotki. I ty te

ż

, je

ś

li dobrze pami

ę

tam, od razu wyjechała

ś

do

internatu.
- Uznałam,

ż

e b

ę

d

ę

bezpieczniejsza w Szwajcarii - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

Amanda.
- To były czasy - westchn

ą

ł Duncan.

- Jaka szkoda,

ż

e musieli

ś

my dorosn

ąć

. Teraz takie zabawy ju

ż

nam nie

background image

przystoj

ą

.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY
Wracali zm

ę

czeni. Amanda drzemała. Obudził j

ą

jaki

ś

dziwny odgłos.

Otworzyła oczy i zobaczyła,

ż

e Duncan, z zatroskan

ą

min

ą

, walczy ze

sterami.
- Co si

ę

dzieje? - zapytała zaniepokojona.

- Chyba co

ś

si

ę

dzieje z lewym magnetem - odparł Duncan. - Musz

ę

wszystko sprawdzi

ć

, zanim zdecyduj

ę

, czy mo

ż

emy lecie

ć

dalej.

Okropne wibracje wstrz

ą

sały cał

ą

maszyn

ą

. Duncan jeszcze przez

chwil

ę

próbował je opanowa

ć

, po czym zrezygnowany zakl

ą

ł pod nosem.

- Miałem racj

ę

. Musimy l

ą

dowa

ć

w Seven Bridges i zreperowa

ć

to

magneto. Nie mam zamiaru ryzykowa

ć

.

Duncan skierował dziób samolotu lekko w dół, w kierunku
przebłyskuj

ą

cych przez g

ę

st

ą

mgł

ę

ś

wiateł.

- Mam nadziej

ę

,

ż

e na pas startowy nie zapl

ą

tała si

ę

.

ż

adna krowa -

mrukn

ą

ł, z trudem panuj

ą

c nad wibruj

ą

cym samolotem.

- Przy tobie czuj

ę

si

ę

taka bezpieczna, Duncanie - podtrzymywała go na

duchu Amanda, ukrywaj

ą

c niepokój. - Gdzie jeste

ś

my?

- Seven Bridges, Tennessee. Trzymaj si

ę

, l

ą

dujemy.

- Ufam ci - powiedziała Amanda. - Wszystko b

ę

dzie dobrze.

- Mam nadziej

ę

.

Amandzie wydawało si

ę

,

ż

e prze

ż

ywa, najstraszniejsze chwile swego

ż

ycia. Miała wra

ż

enie,

ż

e silniki zaraz rozpadn

ą

si

ę

na drobne kawałki.

Ś

wiatła pasa startowego były prawie niewidoczne. Gdyby to Jace był

przy sterach, wcale by si

ę

nie bała. Zawstydziła si

ę

tych my

ś

li, bo

wiedziała,

ż

e Duhcan stara si

ę

jak mo

ż

e. Ale Jace miał nerwy ze stali, a

jego młodszy brat, mimo do

ś

wiadczenia w pilotowaniu dwusilnikowych

samolotów, nie. W pewnym momencie Amanda omal nie zemdlała ze
strachu, kiedy na ułamek sekundy Duncan stracił kontrol

ę

nad przy-

rz

ą

dami i musiał jeszcze raz powtórzy

ć

manewr l

ą

dowania. Jej r

ę

ce,

zaci

ś

ni

ę

te na oparciu fotela, zbielały, ale nie powiedziała ani słowa.

Modliła si

ę

bezgło

ś

nie.

Duncan, z oczami utkwionymi w tablicy kontrolnej, powoli sprowadzał
samolot w dół. Rozlu

ź

nił si

ę

nieco, bo wszystko szło dobrze. Delikatnie,

z lekkim tylko piskiem, posadził samolot na pasie startowym i wył

ą

czył

silnik.
- No, w sam

ą

por

ę

- westchn

ą

ł z ulg

ą

.

- Dobra robota - pochwaliła go, te

ż

ju

ż

odpr

ęż

ona, Amanda. - A jak

dostaniemy si

ę

do domu?

- Autostopem - za

ż

artował Duncan.

- Mo

ż

e wezwiemy posiłki? - zaproponowała.

- Mogliby

ś

my liczy

ć

tylko na Jace'a - westchn

ą

ł Duncan - a moja

szcz

ę

ka jeszcze si

ę

nie zagoiła po ostatniej awanturze.

O tym nie pomy

ś

lała. Obiecali wróci

ć

do domu przed północ

ą

, a była

ju

ż

... Amanda tylko westchn

ę

ła.

- Mo

ż

e maj

ą

tu do wynaj

ę

cia jaki

ś

dom z ładnym widokiem? -

background image

za

ż

artowała nerwowo. - I prac

ę

dla dwóch osób?

- Je

ś

li tak, to w ogóle nie b

ę

dzie warto wraca

ć

do domu.

Z o

ś

wietlonego hangaru wyszedł im na spotkanie wysoki, siwy

m

ęż

czyzna w roboczym kombinezonie.

- Zdawało mi si

ę

,

ż

e słysz

ę

silnik samolotu - powitał ich z u

ś

miechem. -

Jakie

ś

kłopoty?

- Wysiadło magneto - wyja

ś

nił Duncan. - Trzeba je wymieni

ć

.

- Jaki to typ? Wygl

ą

da na pipera - próbował zgadn

ąć

mechanik. - Chyba

b

ę

d

ę

go mógł naprawi

ć

. Mieszkamy z

ż

on

ą

w przyczepie obok hangaru -

wyja

ś

nił. - Nie mogłem spa

ć

, wiec wzi

ą

łem si

ę

do jakiej

ś

roboty. No có

ż

,

zobaczmy, co si

ę

da zrobi

ć

.

Chwil

ę

ź

niej Amanda siedziała wygodnie w przyczepie z

ż

on

ą

mechanika i odpoczywała, popijaj

ą

c najlepsz

ą

na

ś

wiecie kaw

ę

.

Omawiały wła

ś

nie stan gospodarki, kiedy w przyczepie pojawił si

ę

Duncan z mechanikiem.
- Donald mówi,

ż

e awari

ę

mo

ż

na usun

ąć

- poinformował Amand

ę

Duncan.
- Bogu dzi

ę

ki - ucieszyła si

ę

Amanda. - Musimy koniecznie zadzwoni

ć

do

twojej matki. Poprosimy j

ą

,

ż

eby nic nie mówiła Jace'owi.

- Niestety, nic z tego - wtr

ą

cił si

ę

Donald. - Kabel jest uszkodzony i

dopiero jutro maj

ą

go naprawi

ć

.

- Wida

ć

los tak chciał - westchn

ą

ł Duncan. - Ale mi si

ę

dostanie.

- Obroni

ę

ci

ę

- obiecała Amanda.

- Obawiam si

ę

,

ż

e i tobie si

ę

dostanie. No có

ż

, b

ę

dzie co b

ę

dzie.

- Pospiesz

ę

si

ę

- próbował ich pocieszy

ć

Donald.

- Wkrótce b

ę

dziecie mogli ruszy

ć

w drog

ę

- obiecał.

Owo, „wkrótce" okazało si

ę

trwa

ć

dwie godziny. Tylko umiej

ę

tno

ś

ciom

Donalda zawdzi

ę

czali,

ż

e w ogóle mogli odlecie

ć

.

Sło

ń

ce wła

ś

nie zaczynało wschodzi

ć

, kiedy wyładowali w Casa Verde.

Zm

ę

czeni i niewyspani wysiedli z samolotu i rozejrzeli si

ę

po u

ś

pionej

okolicy.
- Có

ż

za spokój, prawda? - powiedział Duncan, wci

ą

gaj

ą

c w płuca

ś

wie

ż

e, wiejskie powietrze.

- Nie mów hop - ostrzegła go Amanda. - Na pewno słyszeli, jak
ładowali

ś

my.

Jakby w odpowiedzi na t

ę

uwag

ę

doleciał ich warkot półci

ęż

arówki.

- Chcesz si

ę

zało

ż

y

ć

, kto jest za kierownic

ą

?

-zaproponował nadrabiaj

ą

c min

ą

Duncan. , - Chyba si

ę

domy

ś

lam -

odparła Amanda.
Poczuła,

ż

e ma kolana jak z waty. Była pewna reakcji Jace'a i pragn

ę

ła

uciec jak najdalej. Jace wysiadł ju

ż

z ci

ęż

arówki i szedł ku nim z

morderczym błyskiem w oczach.
On te

ż

nie spał cał

ą

noc. Był nie ogolony i blady. W szarych spodniach i

zamszowej kurtce, w czarnym, zsuni

ę

tym na jedno oko kapeluszu

wygl

ą

dał bardzo gro

ź

nie.

background image

- Cze

ść

, Jacek- powitał go niepewnie Duncan. Ledwo wypowiedział te

słowa, ju

ż

le

ż

ał na ziemi, powalony pot

ęż

nym ciosem.

- Czy wiesz, co prze

ż

yli

ś

my? - wrzasn

ą

ł Jace.

- Mieli

ś

cie by

ć

przed północ

ą

, a ju

ż

jest

ś

wit. Nawet nie wpadło wam do

głowy,

ż

eby zadzwoni

ć

. Matka odchodzi od zmysłów!

- To długa historia - tłumaczył Duncan masuj

ą

c szcz

ę

k

ę

. - Uwierz,

my

ś

my te

ż

przeszli piekło. Lewe magneto wysiadło i l

ą

duj

ą

c omal nie

rozbiłem samolotu.
Amanda była gotowa przysi

ą

c,

ż

e Jace zbladł. Przez chwil

ę

przygl

ą

dał

si

ę

jej dokładnie, badawczo.

- Nic ci nie jest? - zapytał szorstko.
Amanda kiwn

ę

ła tylko głow

ą

. Nigdy go takim nie widziała.

Duncan podniósł si

ę

z ziemi, obmacuj

ą

c szcz

ę

k

ę

. Krótko opisał kłopoty z

samolotem, dodaj

ą

c,

ż

e telefon był zepsuty.

- Mogłe

ś

zatelefonowa

ć

przed wylotem z Nowego Jorku - przypomniał

mu brat.
- Wiem, ale bawili

ś

my si

ę

tak wspaniale,

ż

e nawet o tym nie

pomy

ś

lałem. A potem było ju

ż

ź

no i nie chciałem traci

ć

czasu.

- Nawet dzwoniłem na lotnisko w Nowym Jorku,

ż

eby si

ę

czego

ś

o was

dowiedzie

ć

.

- Wiem,

ż

e jestem winny - zgodził si

ę

potulnie Duncan. - Nie mam

ż

adnego usprawiedliwienia. Po prostu nie pomy

ś

lałem...

- Ciekawe, jak wytłumaczysz to matce.
Duncan wyci

ą

gn

ą

ł r

ę

k

ę

do Amandy, ale Jace był szybszy. Chwycił j

ą

za

rami

ę

tak mocno, jakby chciał j

ą

ukara

ć

. Spojrzał na jej płaszcz i oczy

mu pociemniały.
- Nie przywiozła

ś

ze sob

ą

płaszcza - powiedział gro

ź

nie.

- Nie, ale...
- Ostrzegałem ci

ę

przed przyjmowaniem prezentów, prawda? Tego było

ju

ż

dla Amandy za wiele. Ta straszna noc i teraz w

ś

ciekło

ść

Jace'a. Z jej

gardła wyrwał si

ę

szloch, a po policzkach popłyn

ę

ły strumienie łez.

- Na miło

ść

bosk

ą

, Amando! - krzykn

ą

ł Jace.

- Zostaw j

ą

w spokoju, Jace - powiedział cicho Duncan i przyci

ą

gn

ą

ł

Amand

ę

do siebie. - Naprawd

ę

du

ż

o przeszła. A je

ś

li przeszkadza ci to

palto, to miej pretensje do matki. Amanda nie wzi

ę

ła ze sob

ą

nic

ciepłego i matka po prostu po

ż

yczyła jej swój płaszcz.

Jace z w

ś

ciekło

ś

ci

ą

odwrócił si

ę

na pi

ę

cie i wskoczył za kierownic

ę

.

Duncan i Amanda wsiedli do auta bez słowa.
W domu musieli jeszcze raz wyja

ś

ni

ć

wszystko bladej i zapłakanej

Marguerite. Ku rado

ś

ci Amandy Jace gdzie

ś

znikn

ą

ł.

- Jak to dobrze,

ż

e nic wam nie jest - powtarzała Marguerite,

ś

ciskaj

ą

c w

r

ę

ku mokr

ą

od łez chusteczk

ę

.

- Tak si

ę

martwiłam.

- Wiem,

ż

e powinni

ś

my da

ć

wam zna

ć

, ale naprawd

ę

nie było okazji -

usprawiedliwiała si

ę

. - Tak mi przykro,

ż

e si

ę

martwiła

ś

.

background image

- Jace jeszcze bardziej - powiedziała Marguerite.
- Wydeptał mi dziury w dywanie. Nigdy nie widziałam go tak
zdenerwowanego.
- Uderzył Duncana - zauwa

ż

yła z uraz

ą

Amanda.

- Bo na to zasłu

ż

ył i dobrze o tym wiesz - wtr

ą

cił si

ę

osobnik, o którym

była mowa.
- I tak masz szcz

ęś

cie,

ż

e tylko na tym si

ę

sko

ń

czyło - westchn

ę

ła

Marguerite. - Kiedy na was czekali

ś

my, groził ci du

ż

o gorszymi rzeczami.

Wypalił te

ż

cały karton papierosów.

- Czy mogłabym pój

ść

na gór

ę

i troch

ę

si

ę

przespa

ć

?

- zapytała cicho Amanda. - Wiem,

ż

e wy te

ż

jeste

ś

cie zm

ę

czeni, ale...

-Ale

ż

oczywi

ś

cie. Id

ź

, kochana -powiedziała serdecznie Marguerite. - My

tak

ż

e postaramy si

ę

troch

ę

odpocz

ąć

.

- A gdzie jest Terry? - przypomniała sobie nagle Amanda.
- Poło

ż

ył si

ę

wcze

ś

nie i nawet go nie budzili

ś

my - wyja

ś

niła Marguerite. -

Omin

ę

ła go cała zabawa.

- Jeszcze raz przepraszam - powtórzyła Amanda i pocałowała
Marguerite.
Zm

ę

czenie i brak snu dopadły Amand

ę

tu

ż

za progiem jej sypialni.

Zsun

ę

ła sukienk

ę

i sandały. Na reszt

ę

nie miała siły. Zasn

ę

ła, zwini

ę

ta w

ę

bek w nogach łó

ż

ka.

Jak przez mgi

ę

poczuła,

ż

e kto

ś

unosi j

ą

i przykrywa czym

ś

ciepłym i

puszystym. Uniosła z wysiłkiem powieki i, jak we

ś

nie, zobaczyła nad

sob

ą

m

ę

sk

ą

, opalon

ą

twarz.

-

Ś

pi

ą

ca? - zapytał kto

ś

głosem zbyt mi

ę

kkim, by mógł to by

ć

głos

Jace'a.
Kiwn

ę

ła głow

ą

. Wydawało jej si

ę

,

ż

e

ś

ni. I mo

ż

e rzeczywi

ś

cie tak było.

Przykrywaj

ą

c j

ą

musiał zauwa

ż

y

ć

pełn

ą

kr

ą

gło

ść

jej piersi, lekko tylko

przysłoni

ę

tych koronk

ą

stanika.

- Jestem nie ubrana - szepn

ę

ła pół

ś

pi

ą

co.

- Zauwa

ż

yłem - odparł z lekkim u

ś

miechem.

- Jeste

ś

na mnie zły - mruczała. - Nie pami

ę

tam... dlaczego... ale...

- Nie my

ś

l o tym.

Ś

pij.

Zauwa

ż

yła lekki zarost na jego opalonej twarzy i mimowolnie dotkn

ę

ła

go palcami. Jak na sen, wra

ż

enie było zbyt realne.

- Ty te

ż

nie spałe

ś

- szepn

ę

ła.

- Nie mogłem - odparł lekko ochrypłym głosem.
- Naprawd

ę

si

ę

niepokoiłe

ś

? - zapytała.

- Czy si

ę

niepokoiłem! - za

ś

miał si

ę

krótko.

- Wyobra

ż

ałem sobie was dwoje pogrzebanych we wraku samolotu

gdzie

ś

w górach! A wy spacerowali

ś

cie sobie po Broadwayu!

Spu

ś

ciła oczy na wilgotne, g

ę

ste, kr

ę

cone włosy widoczne w rozchyleniu

jego koszuli, jakby przed chwil

ą

wyszedł z k

ą

pieli.

- Dobrze si

ę

bawili

ś

my - powiedziała.

- Z Duncanem zawsze si

ę

dobrze bawiła

ś

- rzucił z gorycz

ą

.

background image

- A od ciebie zawsze uciekałam - szepn

ę

ła. Palcami obrysowała lini

ę

jego zaci

ś

ni

ę

tych ust. - Nigdy nie potrafiłam si

ę

do ciebie zbli

ż

y

ć

. Tego

dnia, kiedy zaprosiłam ci

ę

na urodziny,

ś

miertelnie si

ę

bałam. Tak bardzo

chciałam,

ż

eby

ś

przyszedł, a ty byłe

ś

jak kamie

ń

.

- Samoobrona, Amando - odparł cicho, nie odrywaj

ą

c oczu od białej

skóry widocznej nad koronk

ą

.- Bardzo nie podobały mi si

ę

uczucia, jakie

we mnie budziła

ś

. Czułem si

ę

taki bezbronny.

- Przecie

ż

nie udało mi si

ę

wyprowadzi

ć

ci

ę

z równowagi - za

ś

miała si

ę

.

- Czy jeste

ś

tego pewna? - Przycisn

ą

ł jej r

ę

k

ę

do swej ciepłej, twardej

piersi, by poczuła mocne bicie jego serca.-Czujesz, co ze mn

ą

wyprawiasz? - szepn

ą

ł.

- Wystarczy,

ż

e na ciebie spojrz

ę

, a serce zaczyna mi bi

ć

jak oszalałe.

Tak jest od lat, a ty nawet tego nie zauwa

ż

yła

ś

.

Otworzyła usta ze zdziwienia. Jace był zawsze taki opanowany. Nie
mogła uwierzy

ć

,

ż

e wywoływała w nim te same uczucia, co on w niej.

- Chyba... bałam si

ę

zauwa

ż

y

ć

- szepn

ę

ła dr

żą

cym głosem. - Bo tak

bardzo tego chciałam...
Oddychał szybko i ci

ęż

ko. Jak w transie pochylił si

ę

nad ni

ą

i spojrzał jej

prosto w oczy.
Napi

ę

cie było wr

ę

cz nie do zniesienia. Czuła na wargach jego ciepły

oddech.
- Jasonie... - szepn

ę

ła z obaw

ą

w głosie.

Musn

ą

ł wargami jej usta.

-

Ćśś

...- szepn

ą

ł. - Chc

ę

ci

ę

tylko dotkn

ąć

, poczu

ć

,

ż

e jeste

ś

cała i

zdrowa, tutaj, a nie gdzie

ś

na polu, rozerwana na kawałki. Bo

ż

e, nigdy w

ż

yciu tak si

ę

nie bałem!

- Nakrzyczałe

ś

na mnie - wypomniała mu.

- A czego si

ę

spodziewała

ś

? Odchodziłem od zmysłów ze strachu o

ciebie - mrukn

ą

ł. Oparł r

ę

ce na jej ramionach i wpatrywał si

ę

w

zarumienion

ą

twarz. - Ty mały głuptasie, czy nie mo

ż

esz zrozumie

ć

,

ż

e

przy tobie przestaj

ę

zachowywa

ć

si

ę

racjonalnie? Czy naprawd

ę

sprawia

ci przyjemno

ść

wyprowadzanie mnie z równowagi, tak jak ostatnio w

salonie?
- Nie miałam poj

ę

cia,

ż

e... mog

ę

ci

ę

wyprowadzi

ć

z równowagi.

Jason spu

ś

cił wzrok na prawie przezroczysty stanik jej halki.

- Le

ż

ysz tu sobie taka mi

ę

kka i słodka, a ja snuj

ę

jakie

ś

opowiastki, cho

ć

marz

ę

, by rozebra

ć

ci

ę

do naga i całowa

ć

ka

ż

dy jedwabisty centymetr

twego ciała.
Serce Amandy waliło jak młotem.
- Która godzina? - zapytała szybko.
- Boisz si

ę

, tak? - Bardzo delikatnie dotkn

ą

ł jej piersi i u

ś

miechn

ą

ł si

ę

,

kiedy przesun

ę

ła mu r

ę

k

ę

na swoje rami

ę

. - Ju

ż

tak kiedy

ś

zrobiła

ś

-

przypomniał.
- Wtedy na przyj

ę

ciu. Do dzi

ś

nosze w sobie to wspomnienie, jak

wyblakł

ą

fotografi

ę

. Była

ś

tak cudownie niewinna. - Jego twarz st

ęż

ała. -

background image

Teraz jeste

ś

ju

ż

kobiet

ą

, wcale nie tak niewinn

ą

, wiec po co udajesz?

Amanda nie miała siły zaprzeczy

ć

.

- Jestem zm

ę

czona, Jasonie - powiedziała słabym głosem.

- A ja nie? Chodziłem w kółko po pokoju, próbuj

ą

c si

ę

pozbiera

ć

.

Wiedziałem,

ż

e je

ś

li tylko zamkn

ę

oczy, ujrz

ę

twoj

ą

twarz, tak

ą

jak w

momencie, gdy napadłem na ciebie za ten płaszcz.
- Ale Marguerite...
- Nalegała. Wiem. Duncan mi przecie

ż

powiedział.

- Delikatnie odsun

ą

ł z jej twarzy kosmyk włosów.

- Byłem taki zdenerwowany, kochanie - rzekł cicho. -I ura

ż

ony.

- Nie potrafiłabym ci

ę

urazi

ć

- szepn

ę

ła Amanda.

- Czy

ż

by? Nawet nie wiesz, jak bardzo cierpiałem

- mrukn

ą

ł i pochylił si

ę

, by j

ą

pocałowa

ć

.

Chciała go powstrzyma

ć

, ale chwycił jej r

ę

ce i poło

ż

ył sobie na piersi.

- Czy

ż

by

ś

nie wiedziała, jak dotyka

ć

m

ęż

czyzny?

Nerwowymi, niepewnymi palcami pie

ś

ciła jego pier

ś

, a jego usta

doprowadzały j

ą

do szale

ń

stwa.

- Pocałuj mnie mocno - szepn

ę

ła.

- Chwileczk

ę

- odparł z triumfuj

ą

cym u

ś

miechem.

- Tak wła

ś

nie lubi

ę

. Wolno i spokojnie, a ty? No, kochanie, czemu tak

le

ż

ysz? Pomó

ż

mi.

Omal mu nie powiedziała,

ż

e po prostu nie wie, jak si

ę

zachowa

ć

,

ż

e

nigdy z nikim oprócz niego nie była w tak intymnej sytuacji. Z nikim
innym nie posun

ę

ła si

ę

a

ż

, tak daleko.

Poddała si

ę

jego ustom i mocno obj

ę

ła jego cieple ciało.

- Nie tak mocno, kochanie - szepn

ą

ł Jace. - Ju

ż

od tak dawna nie

starałem si

ę

sprawi

ć

przyjemno

ś

ci kobiecie. Nie spieszmy si

ę

.

- Ja naprawd

ę

nie umiem.

- Nie szkodzi. Przecie

ż

chcesz mnie dotyka

ć

, prawda? - szepn

ą

ł i

przeci

ą

gn

ą

ł dło

ń

mi wzdłu

ż

jej ciała. - Nie zrobi

ę

ci krzywdy.

- Wiem. Ja... potrzebuj

ę

czasu.

Jace oparł si

ę

na łokciu i spojrzał jej w oczy.

- Miała

ś

na to siedem lat - zauwa

ż

ył.

- Przez te siedem lat mnie nienawidziłe

ś

-przypomniała mu ze smutkiem.

- Nie spodziewaj si

ę

,

ż

e... ci zaufam,

ż

e...

-

ś

e dasz mi siebie, tak? - doko

ń

czył za ni

ą

i pocałował j

ą

mocno w usta.

- Dobrze, zgadzam si

ę

. Potrzebujesz czasu,

ż

eby oswoi

ć

si

ę

z t

ą

my

ś

l

ą

,

ale nie dam ci go du

ż

o, Amando. Zbyt długo czekałem i moja cierpliwo

ść

ju

ż

si

ę

ko

ń

czy. Zbyt długo byłem bez kobiety.

Chciała co

ś

powiedzie

ć

, ale Jace nachylił si

ę

nagle i poczuła jego wargi

na swojej piersi. Z jej ust wyrwał si

ę

krótki j

ę

k.

- Przyjemnie? - zapytał i jeszcze bardziej odsłonił jej piersi. Amanda
oblała si

ę

rumie

ń

cem.

- Czy

ż

by

ś

do tej pory zawsze robiła to po ciemku? - zapytał z

u

ś

miechem. - Ciesz

ę

si

ę

, bo przynajmniej w jednym mog

ę

by

ć

pierwszy.

background image

Jak to mówi

ą

- małe jest pi

ę

kne, co?

- Jeste

ś

wstr

ę

tny! - szepn

ę

ła, rumieni

ą

c si

ę

jeszcze bardziej.

Za

ś

miał si

ę

lekko, widz

ą

c, jak podci

ą

ga pod brod

ę

prze

ś

cieradło. Usiadł

zadowolony jak tygrys, który ju

ż

jedn

ą

łap

ą

trzyma zdobycz.

- Małe, ale doskonałe - rzekł cicho i przez moment jego szare oczy były
prawie łagodne.
Pod wpływem impulsu Amanda wyci

ą

gn

ę

ła r

ę

k

ę

i dotkn

ę

ła jego nagiej

piersi, a w jej oczach pojawiły si

ę

wszystkie skrywane pytania.

- Tak mi przykro,

ż

e si

ę

o nas martwili

ś

cie. Jason tylko kiwn

ą

ł głow

ą

.

- Lepiej si

ę

prze

ś

pij.

- Ty te

ż

, bo nie b

ę

dziesz zdolny do pracy.

- W

ą

tpi

ę

, czy w ogóle b

ę

d

ę

si

ę

mógł skupi

ć

na pracy - przyznał i nachylił

si

ę

nad ni

ą

. Jego wygłodniałe usta mia

ż

d

ż

yły jej wargi. Odpowiedziała

mu cał

ą

sob

ą

. Tak bardzo go kochała i przez chwil

ę

naprawd

ę

nale

ż

ał do

niej. Chciała da

ć

mu wszystko, zapomnie

ć

o kłótniach i ostrych słowach.

Jace z trudem opanował swoje po

żą

danie. Odsun

ą

ł j

ą

delikatnie i opu

ś

cił

na poduszki.
- Wolałbym odci

ąć

sobie rami

ę

, ni

ż

odchodzi

ć

od ciebie - szepn

ą

ł. - Tak

bardzo ci

ę

pragn

ę

!

Westchn

ą

ł ci

ęż

ko i znów, tym razem leciutko, przywarł do jej ust.

- Mogłaby

ś

ze mn

ą

spa

ć

- rzekł cicho, patrz

ą

c w jej zamglone oczy. - Nic

wi

ę

cej, tylko spa

ć

. Trzymałbym ci

ę

w obj

ę

ciach i patrzył, jak

ś

pisz.

Amanda oblała si

ę

rumie

ń

cem od stóp do głów.

- A gdyby weszła twoja matka albo Duncan? - zapytała niepewnie, cho

ć

najbardziej na

ś

wiecie chciała wła

ś

nie tego, co proponował.

- Wtedy musiałbym si

ę

z tob

ą

o

ż

eni

ć

, prawda? - zapytał z u

ś

miechem i

podszedł do drzwi.
- Miłych snów, kochanie. Mo

ż

e chocia

ż

ty b

ę

dziesz mogła zasn

ąć

.

- Dobranoc, Jasonie - szepn

ę

ła. - A mo

ż

e nale

ż

ałoby powiedzie

ć

„dzie

ń

dobry"?

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY
Amanda obudziła si

ę

w zalanym sło

ń

cem pokoju. Przez chwil

ę

le

ż

ała

jeszcze w łó

ż

ku i wpatruj

ą

c si

ę

w sufit wspominała wizyt

ę

Jace'a. Jace!

Czy to wszystko zdarzyło si

ę

naprawd

ę

? Dotkn

ę

ła swych ust i spojrzała

w lustro, szukaj

ą

c

ś

ladów jego pocałunków. Na ramieniu dostrzegła

leciutkie zadrapanie. A wi

ę

c to nie był sen. Czy Jace te

ż

czuł to samo co

ona? Czy w blasku dnia

ż

ałuje tego, co si

ę

stało? Czy teraz b

ę

dzie inny?

Czy zacznie si

ę

u

ś

miecha

ć

? A mo

ż

e jeszcze bardziej b

ę

dzie jej

nienawidził?
Amanda wło

ż

yła d

ż

insy i bladoniebiesk

ą

bluzk

ę

i, wci

ąż

rozmarzona,

zbiegła na dół.
Było ju

ż

po dziesi

ą

tej i wła

ś

ciwie nie spodziewała si

ę

zasta

ć

Jace'a, ale

mimo to nie ukrywała rozczarowania, kiedy otworzyła drzwi do jadalni i
ujrzała tam tylko Marguerite i Terry’ego.
- Jeste

ś

nareszcie - powitał j

ą

zdenerwowany wspólnik. - Wiesz, Mandy,

b

ę

dziesz musiała sama poprowadzi

ć

spraw

ę

z Whitehallami. Przed

chwil

ą

dzwonił Jackson. Nie podoba mu si

ę

reklama, któr

ą

dla niego

przygotowali

ś

my - twierdzi,

ż

e jest zbyt sugestywna.

- Ale przecie

ż

jego syn j

ą

zaaprobował - przypomniała Amanda.

- Wygl

ą

da na to,

ż

e zrobił to bez jego zgody - mrukn

ą

ł Terry. Wypił

ostatni łyk kawy i wstał od stołu. - Przepraszam,

ż

e ci

ę

zostawiam sam

ą

,

ale naprawd

ę

nie mo

ż

emy straci

ć

tego zamówienia od Jacksona. Sama

wiesz, jak bardzo jest nam potrzebne.
- Jasne. Ale nie martw si

ę

- odparła z u

ś

miechem.

- Na pewno dam sobie rad

ę

.

- Nie udało mi si

ę

porozmawia

ć

wczoraj z Jace'em. Mo

ż

e ty b

ę

dziesz

miała wi

ę

cej szcz

ęś

cia.

Terry podzi

ę

kował Marguerite za go

ś

cin

ę

, przypomniał Amandzie,

ż

eby

zadzwoniła do niego zaraz po powrocie do San Antonio i wybiegł do
czekaj

ą

cej przed domem taksówki.

- Co

ś

mi si

ę

wydaje,

ż

e przestała

ś

ju

ż

si

ę

ba

ć

Jace'a - zauwa

ż

yła

Marguerite z kpi

ą

cym u

ś

miechem.

- Co si

ę

stało?

- Tajemnica - za

ś

miała si

ę

Amanda.

- Czy powiedział ci, jak bardzo si

ę

wczoraj denerwował? - zapytała

Marguerite. - Nigdy go takim nie widziałam. Wiesz co, mam dla ciebie
wspaniał

ą

niespodziank

ę

- dodała.

- Jak

ą

? - zapytała zdziwiona Amanda.

- Wkrótce si

ę

dowiesz - odparła tajemniczo Marguerite. - Jason poszedł

do biura, ale powinien wróci

ć

na obiad. A Duncan jest u dentysty -

parskn

ę

ła

ś

miechem. - Jason uszkodził mu dwie koronki.

Po

ś

niadaniu Marguerite wyszła na jakie

ś

spotkanie, a Amanda jeszcze

raz przejrzała plan kampanii reklamowej, przygotowuj

ą

c si

ę

do rozmowy

z Jace’em. Nie bardzo liczyła na sukces. By

ć

mo

ż

e ch

ę

tnie by si

ę

z ni

ą

kochał, ale je

ś

li chodzi o interesy, to z pewno

ś

ci

ą

nie lubi robi

ć

ich z

background image

kobietami. Pewnie w ogóle nie zechce jej wysłucha

ć

.

Przypomniała sobie ich rozmow

ę

. A wi

ę

c wtedy, przed laty, prosił j

ą

o

r

ę

k

ę

. Amanda westchn

ę

ła i przymkn

ę

ła oczy. By

ć

jego

ż

on

ą

, móc go

dotyka

ć

, wita

ć

go wracaj

ą

cego z pracy, opiekowa

ć

si

ę

nim, pilnowa

ć

,

ż

eby si

ę

nie przem

ę

czał, kupowa

ć

mu ubrania... wszystko to mogła ju

ż

dawno mie

ć

, gdyby tylko wtedy wła

ś

ciwie zrozumiała jego propozycj

ę

. A

teraz kochała go i pragn

ę

ła tak, jak tylko kobieta mo

ż

e pragn

ąć

m

ęż

czyzny, ale zdoby

ć

go nie mogła. Lubił trzyma

ć

j

ą

w ramionach, ale

w

ą

tpił w jej niewinno

ść

i nie my

ś

lał ju

ż

o mał

ż

e

ń

stwie. Chciał tylko z ni

ą

sypia

ć

. Bo teraz on miał pieni

ą

dze, a ona była biedna. Nigdy nie b

ę

dzie

pewny, czy zale

ż

y jej na nim, czy na jego maj

ą

tku. Wiedziała,

ż

e ju

ż

nigdy nie zaproponuje jej mał

ż

e

ń

stwa.

Była tak pogr

ąż

ona w my

ś

lach,

ż

e nawet nie usłyszała telefonu. Kiedy

pokojówka poinformowała j

ą

,

ż

e kto

ś

do niej dzwoni, przypuszczała,

ż

e

to Terry.
- Halo? - odezwała si

ę

niepewnie.

- Cze

ść

- usłyszała aksamitny głos Jace'a. - Co porabiasz?

- Pr

ą

... pracuj

ę

na kampani

ą

- odparła.

-Nic zabrzmiało to szczególnie przekonywaj

ą

co - zauwa

ż

ył Jace. - Skoro

ty sama nie jeste

ś

pewna własnych kompetencji, to jak chcesz

przekona

ć

mnie?

- Mam pełne zaufanie do naszej agencji. - Jej palce, zaci

ś

ni

ę

te na

sznurze telefonu, dr

ż

ały. - Tylko... nie spodziewałam si

ę

twojego

telefonu.
- Nawet po tym, co mi

ę

dzy nami zaszło? - zapytał cicho. - Zostawiła

ś

mi

na pami

ą

tk

ę

pi

ę

kne zadrapania na plecach.

Amanda zaczerwieniła si

ę

, przypomniawszy sobie, z jak

ą

nami

ę

tno

ś

ci

ą

wbijała paznokcie w jego ciało.
- To twoja wina - szepn

ę

ła z u

ś

miechem. - Nie zwalaj wszystkiego na

mnie.
- Ty czarownico - parskn

ą

ł

ś

miechem Jace.

- Przyjd

ź

do mnie do biura o jedenastej trzydzie

ś

ci. Zabior

ę

ci

ę

na obiad.

- Ch

ę

tnie.

- Ch

ę

tnie to ja zrobiłbym co

ś

zupełnie innego -odparł.

- Ty zbere

ź

niku!

- Tylko z pani

ą

, panno Canon. Ma pani takie cudowne ciało.

-Jace!
- Nie bój si

ę

, telefon nie jest na podsłuchu. A mój gabinet jest

d

ź

wi

ę

koszczelny.

- Dlaczego? - zapytała Amanda bez zastanowienia.
-

ś

eby personel nie słyszał, jak bij

ę

sekretark

ę

- odparł powa

ż

nie Jace.

- Wszystkich pracowników tak traktujesz? - zapytała rozbawiona
Amanda.
- Tylko nieposłusznych. Nie spó

ź

nij si

ę

. Udało mi si

ę

wetkn

ąć

ci

ę

mi

ę

dzy

narad

ę

zarz

ą

du i słu

ż

bowy obiad.

background image

- Obiad? - zdziwiła si

ę

. - B

ę

dziesz jadł dwa obiady?

-Z nimi wypij

ę

tylko kaw

ę

. Powiem,

ż

e si

ę

odchudzam.

- Nikt ci nie uwierzy. Jeste

ś

taki szczupły.

- A wi

ę

c jednak zwracasz na mnie uwag

ę

?

- Jeste

ś

bardzo przystojny - szepn

ę

ła i poczuła,

ż

e si

ę

rumieni. W

słuchawce rozległ si

ę

pomruk zadowolenia.

- Jedenasta trzydzie

ś

ci. Nie zapomnij.

Amanda znalazła si

ę

w tym budynku po raz pierwszy. Był to nowoczesny

biurowiec w centrum Victorii, z fontann

ą

przed wej

ś

ciem i licznymi

ro

ś

linami w

ś

rodku. Biuro Jace'a mie

ś

ciło si

ę

na pi

ą

tym pi

ę

trze.

- Czy Jace... czy pan Whitchall jest u siebie?
- zapytała Amanda siedz

ą

c

ą

przy biurku przystojn

ą

, ciemnowłos

ą

sekretark

ę

.

- Słyszy pani te krzyki? - zapytała z u

ś

miechem sekretarka, wskazuj

ą

c

zamkni

ę

te drzwi, zza których dochodził przytłumiony głos Jace'a. -Jaki

ś

kontrakt w ostatniej chwili nie wypalił i szef jest w

ś

ciekły. Od rana ci

ą

gle

s

ą

jakie

ś

problemy. Przepraszam, nie powinnam si

ę

przed pani

ą

u

ż

ala

ć

.

Naprawd

ę

chce si

ę

pani z nim widzie

ć

? - zapytała unosz

ą

c brwi.

- Owszem. Jestem bardzo odwa

ż

na - zapewniła j

ą

Amanda.

- Angelo, przynie

ś

mi papiery dotycz

ą

ce Bronson Corporation - rozległ

si

ę

z interkomu głos Jacc'a.

-I daj mi zna

ć

, jak przyjdzie panna Carson.

- Ju

ż

przyszła. Mam j

ą

wpu

ś

ci

ć

, czy najpierw da

ć

jej jak

ąś

osłon

ę

?

- Nie b

ą

d

ź

taka dowcipna.

.

Niepewnym krokiem i z bij

ą

cym sercem Amanda weszła do gabinetu

Jace'a. Nic si

ę

nie zmienił. Jego twarz była powa

ż

na, a w oczach nie

potrafiła wyczyta

ć

ż

adnych uczu

ć

. Dla niej miniona noc stanowiła punkt

zwrotny, czy

ż

by dla niego była bez znaczenia? Czy wróci do dawnych

kłótni?
Ubrany w ciemnobr

ą

zowy garnitur Jace był taki m

ę

ski,

ż

e z trudem

powstrzymała si

ę

, by go nie dotkn

ąć

.

- - Boisz si

ę

? - zapytał cicho Jace.

- Twoja sekretarka obawiała si

ę

,

ż

e b

ę

dzie mi potrzebna tarcza -

u

ś

miechn

ę

ła si

ę

niepewnie Amanda.

- Tobie nigdy - odparł i podszedł ku niej wolnym, pewnym krokiem.
- Cze

ść

- powiedziała cicho. Stał tak blisko,

ż

e prawic czuła ciepło i

zapach jego ciała.
- Cze

ść

- szepn

ą

ł i co

ś

nowego, nieokre

ś

lonego pojawiło si

ę

w jego

oczach. Nachylił si

ę

nad ni

ą

i dotkn

ą

ł ustami jej warg .

- Pocałuj mnie - szepn

ą

ł.

Amanda nie potrafiła si

ę

oprze

ć

tej pokusie. Stan

ę

ła na palcach, otoczyła

go ramionami i mocno przywarła do jego ust.
- Tak, Jasonie? - zapytała po chwili.
- Wła

ś

nie tak - szepn

ą

ł i przyci

ą

gn

ą

ł j

ą

mocno do siebie. Z jej ust wyrwał

si

ę

krótki j

ę

k.

background image

- Teraz ju

ż

wiesz - szepn

ą

ł.

- Co? - zdziwiła si

ę

Amanda.

- Dlaczego mój gabinet jest d

ź

wi

ę

koszczelny - za

ś

miał si

ę

Jace. Amanda

zaczerwieniła si

ę

i spu

ś

ciła oczy.

- Kocham te twoje rozkoszne j

ę

ki - mówił dalej.

-Ju

ż

nie zachowujesz si

ę

jak zdenerwowana dziewica. Ciesz

ę

si

ę

.

Gdyby tylko znał prawd

ę

! - pomy

ś

lała z bólem. Umiała tylko to, czego

nauczyła si

ę

od niego.

Jace spojrzał na zegarek.
- Musimy ju

ż

i

ść

, bo inaczej nie zd

ąż

ysz nic zje

ść

. Mam tylko godzin

ę

.

- Czy na pewno... - zacz

ę

ła Amanda.

- Na pewno - odparł i pocałował j

ą

mocno w usta.

-Jeste

ś

głodna?

- Umieram z głodu — u

ś

miechn

ę

ła si

ę

niepewnie.

- Có

ż

za wyznanie! - Spojrzał na jej mi

ę

kkie, lekko obrzmiałe usta. -

Idziemy - rzekł i chwycił za klamk

ę

.

- Szminka! - powstrzymała go w ostatniej chwili.
- Nie potrzebujesz

ż

adnej szminki - odparł, spogl

ą

daj

ą

c na jej usta. -

Wygl

ą

dasz pi

ę

knie bez

ż

adnej tapety.

- Nie o to chodzi. Teraz ty masz j

ą

na całej twarzy - wyja

ś

niła.

Podał jej chusteczk

ę

i obj

ą

wszy j

ą

w pasie pozwolił, by usun

ę

ła

ś

lady z

jego policzków.
Zabrał j

ą

do eleganckiej restauracji, z wi

ś

niowym dywanem, lnianymi

obrusami i skórzanymi meblami. Nie czekaj

ą

c, a

ż

Jace wybierze co

ś

dla

nich obojga, Amanda sama zamówiła dla siebie sałatk

ę

.

- Jestem wolna od przes

ą

dów - wyja

ś

niła mu.

- Ja te

ż

. I co ty na to?

Zasiniała si

ę

, nerwowo obracaj

ą

c w palcach szkla

ń

-k

ę

.

- Miałam wra

ż

enie,

ż

e ci

ę

to troch

ę

zirytowało.

- Moja droga, przyznaj

ę

,

ż

e według mnie kobiety lepiej wygl

ą

daj

ą

w

spódnicy ni

ż

w spodniach, ale w interesach s

ą

tak samo dobre jak

m

ęż

czy

ź

ni.

Amanda otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
- Nie podejrzewałam ci

ę

o takie pogl

ą

dy.

- Ju

ż

ci mówiłem, Amando,

ż

e zupełnie mnie nie znasz - przypomniał.

- Na to wygl

ą

da. - Chwyciła mocniej szklank

ę

.

- Czy mog

ę

ci wyja

ś

ni

ć

, dlaczego uwa

ż

am,

ż

e nasza agencja potrafi

zorganizowa

ć

reklam

ę

waszego przedsi

ę

wzi

ę

cia na Florydzie?

- Spróbuj.
- A wi

ę

c słuchaj. Wasze osiedle powstanie w gł

ę

bi l

ą

du. Daleko od

oceanu czy zatoki. Nie ma tam nawet

ż

adnej rzeki. Niedaleko jest jednak

du

ż

e jezioro, a sama okolica jest bardzo malownicza. Idealna dla

emerytów. Na tym wła

ś

nie skupimy si

ę

w naszej reklamie. Jest tam cisza

i spokój, nie ma hała

ś

liwych turystów. Osiedle, z własnymi sklepami i

ogrodami, b

ę

dzie wła

ś

ciwie samowystarczalnym miastem. Ludzie

background image

szukaj

ą

sło

ń

ca i spokoju. Damy im to.

- O jakim rodzaju reklamy my

ś

licie? - zapytał powa

ż

nie zainteresowany.

- B

ę

dziecie gotowi za pół roku, tak? - zapytała Amanda, a Jace skin

ą

ł

głow

ą

. - Mamy wiec czas,

ż

eby zareklamowa

ć

osiedle we wszystkich

powa

ż

niejszych pismach, czytanych przez starszych, niezale

ż

nych

finansowo ludzi. W okolicy wychodz

ą

dwa dzienniki i tygodnik, działaj

ą

trzy du

ż

e stacje radiowe. Wykorzystamy je wszystkie. Dowiemy si

ę

te

ż

,

sk

ą

d najcz

ęś

ciej pochodz

ą

nowi mieszka

ń

cy Florydy i b

ę

dziemy

reklamowa

ć

twoje przedsi

ę

wzi

ę

cie tak

ż

e w innych stanach. Wymy

ś

limy

dla osiedla jak

ąś

atrakcyjn

ą

nazw

ę

, urz

ą

dzimy uroczyste otwarcie,

przemówi gubernator i kilku polityków, roze

ś

lemy zaproszenia do prasy

i...
- Chwileczk

ę

! - Jace ze

ś

miechem przerwał t

ę

wyliczank

ę

. - Nie wiem,

czy b

ę

dzie mnie sta

ć

na taki zmasowany atak.

Zdziwił si

ę

, kiedy Amanda podała mu cen

ę

.

- Nie spodziewałem si

ę

tak umiarkowanych kosztów - przyznał.

- Dlaczego?
- Zgłosiła si

ę

ju

ż

do nas pewna agencja z Nowego Jorku - wyja

ś

nił,

spogl

ą

daj

ą

c jej w oczy. - Kwota, któr

ą

podali, była o kilka tysi

ę

cy wy

ż

sza.

- A niech ich g

ęś

kopnie - skomentowała Amanda z udawan

ą

zło

ś

ci

ą

.

Jace te

ż

si

ę

u

ś

miechn

ą

ł, ale u

ś

miech szybko znikn

ą

ł z jego twarzy.

- Kto si

ę

b

ę

dzie tym zajmował, Amando, ty czy twój wspólnik?

- Oboje, ale poniewa

ż

ja uko

ń

czyłam studia dziennikarskie, opracowuj

ę

wszystkie teksty, a Terry zajmuje si

ę

stron

ą

techniczn

ą

.

- A je

ś

li, mimo waszej kampanii, nie uda mi si

ę

sprzeda

ć

tych mieszka

ń

?

- Wtedy rzuc

ę

si

ę

pod koła twojego mercedesa z ponur

ą

pie

ś

ni

ą

na

ustach.
Jace zgasił papierosa. Na jego wargach bł

ą

kał si

ę

lekki u

ś

miech.

- No i co? -dopytywała si

ę

niecierpliwie Amanda.

- Musz

ę

wszystko przemy

ś

le

ć

. Dam ci odpowied

ź

na przyj

ę

ciu u

Sullevanów. Zgadzasz si

ę

?

- Trudno - westchn

ę

ła.

Dopiero kiedy zacz

ę

li je

ść

, Amanda u

ś

wiadomiła sobie, jak bardzo była

głodna. Odmówiła jednak deseru i z zazdro

ś

ci

ą

patrzyła, jak Jace

pochłania olbrzymi

ą

porcj

ę

placka truskawkowego z bit

ą

ś

mietan

ą

.

- Ach, te kalorie - westchn

ę

ła.

- Nie musz

ę

uwa

ż

a

ć

na lini

ę

. Wszystko spalam.

- Wiem. Cały czas pracujesz.
- Nie cały - poprawił j

ą

, spogl

ą

daj

ą

c znacz

ą

co na jej usta.

Odwiózł j

ą

pod biurowiec i zaparkował w pobli

ż

u samochodu, którym

przyjechała z Casa Verde.
- Dzi

ę

kuj

ę

za miły obiad i zapoznanie si

ę

z planami naszej kampanii -

powiedziała.
- Cała przyjemno

ść

po mojej stronie, panno Carson. Wieczorem idziemy

na wyst

ę

py do „Parisienne". Maj

ą

tam bardzo dobry zespól. B

ę

dziemy

background image

mogli pota

ń

czy

ć

.

Serce podskoczyło jej do gardła.
- My?
Jace nachylił si

ę

ku niej i leciutko musn

ą

ł wargami jej usta.

- My - szepn

ą

ł. - Porozmawiamy te

ż

troszeczk

ę

.

- O czym?
- O tobie i o mnie, kochanie, i o naszej przyszło

ś

ci. Po tym, co wydarzyło

si

ę

ostatniej nocy, ju

ż

nigdy nie pozwol

ę

ci uciec.

- Ale

ż

, Jace...

- Teraz nie mam czasu. Wysiadaj, goł

ą

beczko. Musz

ę

wraca

ć

do roboty.

Porozmawiamy wieczorem. Włó

ż

co

ś

seksownego -dodał z chytrym

u

ś

mieszkiem.

Amanda wysiadła, nachyliła si

ę

do okna i pokazała mu j

ę

zyk.

O czym Jace chce ze mn

ą

rozmawia

ć

?- zastanawiała si

ę

gor

ą

czkowo

Amanda w drodze powrotnej do Casa Verde. Mo

ż

e o mał

ż

e

ń

stwie?

Oddała si

ę

słodkim marzeniom - ona w białej sukni, Jace w smokingu

stoj

ą

przed ksi

ę

dzem w ko

ś

ciele z pi

ę

knymi witra

ż

ami. Ach, wyj

ść

za

Jace'a, dzieli

ć

z nim nazwisko, dom, łó

ż

ko, mie

ć

wspólne dzieci... byłoby

to spełnienie wszystkich jej marze

ń

. Oczywi

ś

cie Jace mo

ż

e jej zło

ż

y

ć

zupełnie inn

ą

propozycj

ę

, ale w jego oczach i pocałunkach było przecie

ż

co

ś

wi

ę

cej, ni

ż

tylko po

żą

danie. Nie, na pewno chodzi mu o co

ś

trwałego. Jej oczy rozbłysły jak gwiazdy. Ach, gdyby on dzielił jej uczucia!
Niech tak si

ę

stanie, modliła si

ę

, prosz

ę

, prosz

ę

, prosz

ę

!

Zaparkowała przed wej

ś

ciem do Casa Verde i szybko wbiegła po

schodkach.
-Czy to ty, kochanie? - powitał j

ą

w holu głos Marguerite. - Jestem w

salonie!
Amanda weszła do pokoju i ju

ż

otwierała usta,

ż

eby opowiedzie

ć

, jaki

miły był obiad z Jace'em, kiedy spostrzegła,

ż

e Marguerite nie jest sama.

- Widzisz? Mówiłam,

ż

e mam dla ciebie niespodziank

ę

! - zawołała

uradowana Marguerite.
- Witaj, kochanie - powitała córk

ę

Beatrice Carson, cała w ró

ż

owym

szyfonie.
Amanda pozwoliła si

ę

obj

ąć

i pocałowa

ć

, my

ś

l

ą

c równocze

ś

nie o

wszystkich problemach, jakie spowoduje wizyta matki w Casa Verde.
Wszystko układało si

ę

ju

ż

tak cudownie, Jace tak bardzo si

ę

zmienił. A

teraz przyjechała Bea i wszystkie marzenia na nic. Jason pomy

ś

li,

ż

e to

ona

ś

ci

ą

gn

ę

ła tu matk

ę

, nigdy nie uwierzy,

ż

e to Marguerite j

ą

zaprosiła.

B

ę

dzie w

ś

ciekły, bo nienawidzi Bei.

- No, co, kochanie, nie chcesz wiedzie

ć

, dlaczego przyjechałam? -

zapytała słodkim głosem Bea.
- Dlaczego przyjechała

ś

, mamo? - zapytała posłusznie Amanda.

- Wychodz

ę

za m

ąż

, kochanie! B

ę

dziesz miała ojczyma!

Amanda musiała usi

ąść

. Tego ju

ż

było naprawd

ę

za wiele.

- Za m

ąż

?

background image

- Tak, kochanie - odparła matka siadaj

ą

c obok niej i chwytaj

ą

c j

ą

za r

ę

ce.

Jej dłonie były chłodne i Amanda zauwa

ż

yła, jak bardzo jest

zdenerwowana. - Za Recsc'a Bannona. O

ś

wiadczył mi si

ę

dwa dni temu i

powiedziałam „tak". Polubisz go. To bardzo powa

ż

ny i odpowiedzialny

człowiek. B

ę

dziesz mogła mieszka

ć

z nami, jak długo zechcesz.

- Ale dlaczego przyjechała

ś

do Casa Verde?

- Marguerite była taka miła,

ż

e obiecała mi pomóc w skompletowaniu

wyprawy i zaplanowaniu przyj

ę

cia

- wyja

ś

niła z u

ś

miechem Bea. - Wiedziałam,

ż

e i ty b

ę

dziesz chciała

wzi

ąć

w tym udział. Najpierw we

ź

miemy cichy

ś

lub w Nassau, a potem

wyprawimy małe przyj

ę

cie w domu. Dom te

ż

na pewno ci si

ę

spodoba.

Jest uroczy, ma mał

ą

prywatn

ą

pla

żę

. Woda

jest cudowna, taka przezroczysta i niesamowicie zielona.
- Kiedy b

ę

dzie

ś

lub? - zapytała Amanda. Wła

ś

nie u

ś

wiadomiła sobie,

ż

e

teraz Reese przejmie odpowiedzialno

ść

za matk

ę

i jej długi.

- W przyszłym tygodniu - westchn

ę

ła Bea. - Wiem,

ż

e to zbyt szybko, ale

Reese nalegał, wiec si

ę

poddałam. Jestem strasznie przej

ę

ta!

- Ja te

ż

- u

ś

miechn

ę

ła si

ę

Amanda,

ś

ciskaj

ą

c matk

ę

za r

ę

k

ę

. Bea jest

taka dziecinna, tak spontanicznie na wszystko reaguje. Mimo jej wad po
prostu nie mo

ż

na jej nie kocha

ć

.

- A je

ś

li chodzi o wypraw

ę

, mamo... nie mamy du

ż

o pieni

ę

dzy... - zacz

ę

ła

ostro

ż

nie Amanda.

- Wyprawa b

ę

dzie moim prezentem

ś

lubnym - wyja

ś

niła z dum

ą

Marguerite. - Nie mog

ę

si

ę

doczeka

ć

, kiedy zaczniemy j

ą

kompletowa

ć

,

Beo. Jutro wcze

ś

nie rano ruszamy do Saksa. Mamy tak mało czasu!

- Tak, rzeczywi

ś

cie - przyznała Bea i obie przyjaciółki natychmiast

zacz

ę

ły rozmawia

ć

o weselu.

Amanda przysłuchiwała si

ę

ich rozmowie i dopiero pod wieczór poszła

na gór

ę

przebra

ć

si

ę

do kolacji. Bała si

ę

reakcji Jace’a. Czul

ą

,

ż

e wcale

nie uciesz

ą

go odwiedziny Bei.

Ubrała si

ę

w eleganck

ą

, szar

ą

spódnic

ę

i haftowan

ą

ż

ow

ą

bluzk

ę

,

ładnie podkre

ś

laj

ą

c

ą

jej szczupł

ą

figur

ę

. Ubranie rzeczywi

ś

cie le

ż

ało

znakomicie i wygl

ą

dało jak nowe, cho

ć

wcale takie nie było. Amanda

bardzo starannie dobierała sw

ą

garderob

ę

. Dodaj

ą

c jak

ąś

broszk

ę

czy

apaszk

ę

, potrafiła uatrakcyjni

ć

i od

ś

wie

ż

y

ć

nawet stare rzeczy. Na

pocz

ą

tku miała problem z butami, ale szybko nauczyła si

ę

kupowa

ć

je

pod koniec sezonu, na wyprzeda

ż

ach. Wszystko kupowała na

wyprzeda

ż

y. Na nic innego nie mogła sobie pozwoli

ć

.

Wła

ś

nie ko

ń

czyła si

ę

czesa

ć

, kiedy usłyszała delikatne pukanie do drzwi

i do pokoju weszła Bea, elegancko ubrana i uczesana.
- Pomy

ś

lałam sobie,

ż

e mogłyby

ś

my razem zej

ść

na dół - powiedziała

cicho. - Rozumiesz... wiem,

ż

e Jason mnie nie lubi, a przy tobie mo

ż

e

nie powie mi czego

ś

nieprzyjemnego - dodała z nerwowym u

ś

miechem. -

Nie powiedziała

ś

mu o byku, prawda, kochanie?

- Oczywi

ś

cie,

ż

e nie - uspokoiła j

ą

Amanda i przytuliła mocno do siebie. -

background image

Tak si

ę

ciesz

ę

,

ż

e kogo

ś

sobie znalazła

ś

. Wiem, jaka czuła

ś

si

ę

samo-

tna.
- Nie tak bardzo, kochanie. - Bea pogłaskała córk

ę

po policzku. - Mam

przecie

ż

ciebie. Marguerite powiedziała mi,

ż

e mi

ę

dzy tob

ą

a Jace’em

zaczyna si

ę

lepiej układa

ć

- dodała po chwili. - Czy to prawda?

Amanda zarumieniła si

ę

i odwróciła głow

ę

.

- Sama nie wiem. Nawet nie jestem pewna, czy on mnie lubi.
- Posłuchaj, Amando. Cz

ę

sto zastanawiałam si

ę

, czy te kłótnie mi

ę

dzy

wami nie s

ą

oznak

ą

czego

ś

du

ż

o gł

ę

bszego ni

ż

niech

ęć

. Unikała

ś

go

przez wiele lat. Mam nadziej

ę

,

ż

e nie z powodu mojego paskudnego

stosunku do niego, kiedy miała

ś

kilkana

ś

cie lat Byłam okropn

ą

snobk

ą

.

Szkoda,

ż

e nie u

ś

wiadomiłam sobie tego w por

ę

, zanim narobiłam tylu

szkód.
- Jakich szkód?
- W stosunkach mi

ę

dzy tob

ą

a Jace'em - odparła Bea, wpatruj

ą

c si

ę

w

dywan. - Wiesz, Amando, mało jest takich m

ęż

czyzn jak Jace Whitehall.

Dzisiaj kobiety wol

ą

m

ęż

czyzn, którzy płacz

ą

, cierpi

ą

, popełniaj

ą

ę

dy, a

potem przepraszaj

ą

na kolanach. I mo

ż

e to dobrze.

Ś

wiat si

ę

zmienia.

Ale m

ęż

czy

ź

ni tacy jak Jace. s

ą

teraz rzadko

ś

ci

ą

. Oni sami dyktuj

ą

warunki i nigdy nie padaj

ą

na kolana. Szcz

ęś

liwa b

ę

dzie kobieta, któr

ą

pokocha taki m

ęż

czyzna. Och, Mandy, je

ś

li go kochasz, nie uciekaj

przed nim. Ja ju

ż

straciłam moje szcz

ęś

cie, ale ty wci

ąż

masz jeszcze

szans

ę

.

- Nie rozumiem, o czym mówisz, mamo - szepn

ę

ła Amanda.

- Dobra z ciebie dziewczyna, kochanie, ale wobec niektórych m

ęż

czyzn

nie wystarcz

ą

szlachetne intencje,

- Bea, jeste

ś

tam? - usłyszały głos Marguerite.

- Tak, kochanie, ju

ż

schodzimy! - zawołała lekko zirytowana Bea i

poklepała Amand

ę

po ramieniu. - Kiedy

ś

ci to wytłumacz

ę

. B

ę

d

ę

musiała

tak

ż

e zdradzi

ć

ci pewn

ą

tajemnic

ę

. Porozmawiamy pó

ź

niej, dobrze?

- Tak, mamo - odparta zaskoczona Amanda.
- Chod

ź

my na dół.

Siedziały we trzy w salonie, czekaj

ą

c a

ż

podadz

ą

obiad, kiedy zjawił si

ę

Jace. Od razu zauwa

ż

ył Be

ę

i wydawało si

ę

,

ż

e eksploduje.

- Co ty tu, do cholery, robisz? - warkn

ą

ł i spojrzał na pobladł

ą

Amand

ę

. -

Czy nie za bardzo si

ę

po

ś

pieszyła

ś

z tym zapraszaniem mamusi? Nie

przypominam sobie,

ż

ebym ci co

ś

obiecywał.

Amanda zamierzała wszystko wyja

ś

ni

ć

, ale uprzedziła j

ą

Bea.

- Sama si

ę

zaprosiłam - odwa

ż

nie stawiła mu czoło. - Wychodz

ę

za m

ąż

,

Jasonie. Przyjechałam zaprosi

ć

moj

ą

córk

ę

na wesele.

- A wi

ę

c w ko

ń

cu udało ci si

ę

kogo

ś

złapa

ć

?- skomentował jej słowa

Jace. - Czy jemu te

ż

b

ę

dziesz tak wierna, jak temu poprzedniemu?

- Jasonie, jak

ś

miesz! - zaprotestowała gwałtownie Marguerite. - Bea jest

moj

ą

przyjaciółk

ą

!

- Akurat - odparł zimno Jace, patrz

ą

c prosto w oczy Beatrice. Amanda

background image

zauwa

ż

yła, jak twarz matki stała si

ę

kredowobiała.

- O czym ty mówisz? - domagała si

ę

wyja

ś

nie

ń

Marguerite.

- Zapytaj swoj

ą

... przyjaciółk

ę

- warkn

ą

ł Jace.

- Ona wie. Prawda, pani Carson? - Słowo „pani" zabrzmiało jak obelga.
- Zostaw moj

ą

matk

ę

w spokoju - powiedziała wstaj

ą

c Amanda. - Nie

masz prawa jej obra

ż

a

ć

. Nic o niej nie wiesz.

- Nawet nie wyobra

ż

asz sobie, jak du

ż

o wiem, moja droga - odparł

zimno. - Pewnego dnia ci opowiem i przejrzysz na oczy.
- Ty... ty... pastuchu! - wykrzykn

ę

ła przez łzy Amanda.

- Dawno ju

ż

tak mnie nie nazywała

ś

- odparł, a po jego twarzy przemkn

ą

ł

cie

ń

. -To nawet lepiej,

ż

e przestała

ś

udawa

ć

. Powtarzam ci jeszcze raz,

ż

e nie dostaniesz ani grosza z moich- pieni

ę

dzy. A mamusi

ę

- dodał,

spogl

ą

daj

ą

c na Be

ę

- mo

ż

esz odesła

ć

do domu. Nie mam zamiaru

finansowa

ć

jej wesela. Tobie te

ż

zabraniam, mamo - poinformował

Marguerite.
- Je

ś

li kupisz tej dziwce cho

ć

by chustk

ę

do nosa, stracisz wszystkie

kredyty - zako

ń

czył i wyszedł z pokoju. Marguerite chwyciła B

ę

c w

ramiona.
- Tak mi przykro, kochanie! Zupełnie nie wiem, co mu si

ę

stało!

Bea łkała jak dziecko, po jej policzkach spływały strumienie tez,
- Nie płacz, mamo - próbowała j

ą

pocieszy

ć

Amanda. - Wszystko b

ę

dzie

dobrze.
Sama w to zw

ą

tpiła. Cały jej

ś

wiat legł w gruzach. Jace znowu jej

nienawidzi, a ona nie ma poj

ę

cia, dlaczego. Czy to jaka

ś

dawna uraza?

Czy nienawidzi Beatrice za co

ś

, co powiedziała tyle lat temu? I dlaczego

nazwał j

ą

dziwk

ą

? Owszem, ró

ż

ne rzeczy mo

ż

na o Bei powiedzie

ć

, ale

na pewno nie jest dziwk

ą

. Jej zachowanie było zawsze nienaganne. Nie

splamiłaby swej reputacji jakim

ś

pozamał

ż

e

ń

skim romansem. Jace

potrafi by

ć

taki okrutny. Amanda przymkn

ę

ła oczy. Jak mógł powiedzie

ć

co

ś

takiego po tym, co miedzy nimi zaszło? My

ś

lała,

ż

e mu na niej

zale

ż

y, szczególnie po podró

ż

y do Nowego Jorku i po tych wszystkich

pocałunkach. Myliła si

ę

. Jak ma ochroni

ć

sw

ą

bezbronn

ą

matk

ę

przed

jego nienawi

ś

ci

ą

? Jej te

ż

chciało si

ę

płaka

ć

. Dzie

ń

zacz

ą

ł si

ę

tak pi

ę

knie,

a teraz wszystko legło w gruzach.
Do kolacji zasiadły same. Jace zszedł na dół po godzinie i bez słowa
wyszedł z domu. Pewnie na spotkanie z Tess, pomy

ś

lała Amanda.

- Nie rób takiej tragicznej miny, kochanie - starała si

ę

j

ą

pocieszy

ć

Bea. -

Wszystko si

ę

uło

ż

y, zobaczysz.

- Tak, na pewno - próbowała si

ę

u

ś

miechn

ąć

Amanda.

- Udusz

ę

kiedy

ś

tego mojego syna - powiedziała Marguerite, z furi

ą

atakuj

ą

c widelcem kawałek mi

ę

sa.

- Nie przejmuj si

ę

, moja droga-poprosiła Beatrice.

-Jace zawsze taki był w stosunku do mnie i ma ku temu powody. To
przecie

ż

... - przerwała i przygryzła warg

ę

. - To przecie

ż

ja przejechałam

jego byka, nie Amanda.

background image

- Ty? - nie mogła uwierzy

ć

Marguerite. - Ale przecie

ż

Amanda

przyznała...
- Chciała mnie ochroni

ć

. Nie, to nieprawda - westchn

ę

ła. - Błagałam j

ą

,

ż

eby mnie ochroniła. Wiedziałam, jak Jace mnie nienawidzi. Bałam si

ę

,

ż

e wyrzuci mnie z Casa Verde, pozwoliłam wi

ę

c,

ż

eby biedna Amanda

wzi

ę

ła cał

ą

win

ę

na siebie - popatrzyła na córk

ę

ze łzami w oczach. -

Wiem, kochanie,

ż

e byłam dla ciebie ci

ęż

arem. Po... po

ś

mierci twojego

ojca chodziłam jak bł

ę

dna.

- To jeszcze nie powód,

ż

eby, Jace ci

ę

obra

ż

ał - przerwała jej Marguerite.

- To niedopuszczalne i powiem mu to, kiedy si

ę

troch

ę

uspokoi.

Amanda z trudem powstrzymała u

ś

miech. Je

ś

li chodzi o stawianie czoła

gniewowi Jace'a, Marguerite była równie odwa

ż

na, jak ona.

Nast

ę

pnego dnia Bea i Amanda trzymały si

ę

Marguerite i unikały Jace'a.

On te

ż

wolał przebywa

ć

w biurze i na ranczo, ale kiedy kilka razy

spojrzał na Amand

ę

, jego oczy były lodowate. Wydawało si

ę

,

ż

e nigdy

nic mi

ę

dzy nimi nie zaszło,

ż

e nigdy nie pie

ś

cił jej czule i nie całował.

Bea te

ż

czuła si

ę

winna. Reese Bannon obiecał przysła

ć

jej pieni

ą

dze na

wypraw

ę

, chocia

ż

Marguerite chciała dotrzyma

ć

obietnicy. Obie panie

sp

ę

dziły wi

ę

c wi

ę

ksz

ą

cz

ęść

dnia na zakupach, a Amanda, w swoim

pokoju, opłakiwała utracone szcz

ęś

cie.

Po kolacji Bea i Marguerite poszły z wizyt

ą

, a Amanda, przebrawszy si

ę

w d

ż

insy i bluzk

ę

, wyszła na werand

ę

odetchn

ąć

ś

wie

ż

ym 'powietrzem.

Usiadła na du

ż

ym, bujanym fotelu.

- Nie uciekaj - usłyszała nagle głos Jace'a. - Nie jestem uzbrojony. Z
trudem zmusiła si

ę

do pozostania na miejscu.

- My

ś

lałam,

ż

e wyszedłe

ś

- zauwa

ż

yła chłodno.

- Jasne, inaczej nie wysun

ę

łaby

ś

nosa z pokoju. Kiedy był w takim

nastroju, czuła si

ę

od niego oddalona o tysi

ą

ce lat

ś

wietlnych.

- Kiedy

ś

ju

ż

tak ze mn

ą

siedziała

ś

- odezwał si

ę

nagle Jace. - Pami

ę

tasz,

Amando?
- Tej nocy, kiedy umarł twój ojciec - odparła, przypomniawszy sobie
pustk

ę

domu pozbawionego dominuj

ą

cej osobowo

ś

ci Jude'a Whitehalla i

płacz Bei i Marguerite. - Nie odezwali

ś

my si

ę

do siebie wówczas ani

słowem.
- Siedziała

ś

obok i trzymała

ś

mnie za r

ę

k

ę

. Tylko tyle.

ś

adnych łez. Po

prostu siedziała

ś

i trzymała

ś

mnie za r

ę

k

ę

.

Tylko to przyszło mi do głowy. Wiedziałam, jak bardzo go kochałe

ś

...

chyba nawet bardziej ni

ż

Duncan. Niełatwo ci

ę

pocieszy

ć

, Jasonie.

Nawet wtedy bałam si

ę

,

ż

e mnie odepchniesz. Ale nie zrobiłe

ś

tego.

M

ęż

czy

ź

ni wstydz

ą

si

ę

chwil słabo

ś

ci, kochanie, nie wiesz o tym? -

zapytał dziwnie łagodnym tonem i Amanda przypomniała sobie,

ż

e ju

ż

kiedy

ś

powiedział co

ś

podobnego. - Wiesz, tamtej nocy nie zniósłbym

obok siebie nikogo innego. Tylko ty zawsze potrafiła

ś

by

ć

przy mnie w

takich sytuacjach. Pozwoliłem ci opatrzy

ć

ran

ę

, której nie dałbym tkn

ąć

nawet lekarzowi.

background image

Amanda czuła, jak mocno bije jej serce. Uwa

ż

aj, mówiła do siebie, dla

niego to tylko gra, a graczem jest

ś

wietnym. Nie pozwól,

ż

eby ci

ę

skrzywdził.
Chyba ju

ż

pójd

ę

- powiedziała wstaj

ą

c gwałtownie. - Robi si

ę

ź

no.

Porozmawiaj ze mn

ą

, Amando – poprosił Jace.

O czym? O mojej matce? O mnie? Jeste

ś

my dziwkami, jak powiedziałe

ś

,

i wszystko o nas wiesz, bo jeste

ś

Jace Bóg Wszechmog

ą

cy Whitehall! -

wybuchn

ę

ła i nie dopuszczaj

ą

c go do głosu, wbiegła do domu.

Nast

ę

pnego dnia równie nieszcz

ęś

liwa Amanda wybrała si

ę

do stajni

obejrze

ć

nowo narodzonego,

ś

nie

ż

nobiałego araba. Przypomniały si

ę

jej

dawne czasy na ranczu ojca, kiedy sp

ę

dzała całe godziny w stajniach,

podziwiaj

ą

c

ź

rebi

ę

ta.. Pogr

ąż

ona we wspomnieniach, dopiero w ostatniej

chwili usłyszała kroki zbli

ż

aj

ą

cego si

ę

ku niej Jace'a.

background image

Jeste

ś

sama? - zapytał ostro. - A gdzie si

ę

podziewa braciszek Duncan?

Jest w biurze - odparła.
- A inni? - dodał, unikaj

ą

c wymówienia imienia Bei.

- W mie

ś

cie na zakupach Ale nie za twoje pieni

ą

dze. Amanda z trudem

powstrzymywała si

ę

od rzucenia si

ę

mu w ramiona. Tak bardzo chciała

poczu

ć

jego ciało, zapach, pocałunki Odwróciła wzrok i próbowała

uspokoi

ć

oddech.

-

Pi

ę

kny jest ten

ź

rebak - zmieniła temat.

Jace stan

ą

ł tu

ż

za ni

ą

. Była jak w pułapce. Czuła ciepło jego ciała, jego

zapach.
-

Czy... czy masz jeszcze jakie

ś

inne? – ci

ą

gn

ę

ła niezbyt pewnie.

Poczuła jego oddech na swoich włosach.
Pachniesz kwiatami - szepn

ą

ł.

To szampon.
Jace przysun

ą

ł si

ę

jeszcze bli

ż

ej.

Ile masz teraz arabów? - zapytała dziwnie obcym głosem.
Sporo - szepn

ą

ł i przywarł ustami do jej szyi.

Jason!
Dotkn

ą

ł ustami ucha, potem skroni.

-

Masz cudown

ą

skór

ę

. Jak aksamit. Atłas.

Jej ciało nie słuchało głosu rozs

ą

dku, czuła,

ż

e za chwil

ę

si

ę

podda.

Nie, Jasonie! - błagała. - Nie po tym wszystkim, co powiedziałe

ś

!

Niemnie nie obchodzi, co powiedziałem - odparł. - Tak bardzo ci

ę

pragn

ę

!

Amanda próbowała si

ę

odsun

ąć

, ale Jace obrócił j

ą

ku sobie i przywarł

do niej całym ciałem. Spojrzała na niego błagalnie oczami pełnymi tez.
- Po co ta gra? - zapytał. - Wiem, jak na ciebie działam, czuj

ę

to. Czy

musisz udawa

ć

? Nic mnie nie obchodzi, czy jeste

ś

do

ś

wiadczona, czy

nie!
Pu

ść

mnie! - krzykn

ę

ła. - Nie jestem do

ś

wiadczona, nie jestem łatwa i

niczego nie udaj

ę

!

My

ś

lisz,

ż

e w to uwierz

ę

? Przecie

ż

dr

ż

ała

ś

w moich ramionach. Chciała

ś

tego tak samo, jak ja!
Nigdy z nikim nie spałam!
Ale twoja matka owszem - odparł ostro.
Spojrzała mu prosto w oczy.
Mo

ż

e oszcz

ę

dzisz sobie tych uwag, pastuchu?

Jego oczy błysn

ę

ły niebezpiecznie.

Przyłapałem j

ą

w sypialni mojego ojca - wypalił.

-

Miesi

ą

c przed jego

ś

mierci

ą

. Wci

ąż

jeszcze była

ż

on

ą

tego twojego

nieszcz

ę

snego tatusia.

Amanda pobladła. To niemo

ż

liwe! Jace kłamie! Na pewno! Ale w jego

spojrzeniu nie było ani

ś

ladu niepewno

ś

ci.

- Moj

ą

matk

ę

? - powtórzyła z niedowierzaniem.

Twoj

ą

matk

ę

. Na szcz

ęś

cie nikt o tym nie wiedział, nawet Duncan, a

background image

przede wszystkim moja matka. Tylko ja. I od tamtej pory, ile razy j

ą

widz

ę

, mam ochot

ę

ukr

ę

ci

ć

jej t

ę

pi

ę

kn

ą

szyj

ę

!

A wi

ę

c to nie miało zwi

ą

zku z tym,

ż

e traktowała ci

ę

z lekcewa

ż

eniem? -

zapytała Amanda z trudem przełykaj

ą

c

ś

lin

ę

.

Nie. Dlatego,

ż

e miała romans z moim ojcem i nie mogłem temu

zaradzi

ć

. Mogłem tylko próbowa

ć

chroni

ć

moj

ą

matk

ę

. To mi si

ę

udało,

ale Bea skróciła

ż

ycie mojego ojca.

Amanda zamkn

ę

ła oczy.

-

I my

ś

lisz,

ż

e ja jestem taka sama szepn

ę

ła. - St

ą

d to przekonanie,

ż

e sypiam z Terrym.

- Co

ś

w tym sensie - parskn

ą

ł

ś

miechem Jace.

- Chyba nie przypuszczała

ś

,

ż

e jestem zazdrosny?

Z gorzkim u

ś

miechem pokr

ę

ciła głow

ą

.

Nigdy mi to nie przyszło do głowy. Spakuj

ę

si

ę

i jeszcze dzisiaj wyjad

ę

.

Jeszcze nie. A co z kontraktem? Twój wspólnik b

ę

dzie w

ś

ciekły.

Dlaczego mnie po prostu nie zastrzelisz? - krzykn

ę

ła ze łzami w oczach.

- Dr

ę

czysz mnie od tak dawna... i jeszcze matka i te jej wydatki... i teraz

mówisz...

ż

e oszukiwała mojego ojca... o, Bo

ż

e, tak bym chciała umrze

ć

!

Jak

ąś

nadludzk

ą

siła wyrwała si

ę

z jego ramion i wybiegła ze stajni. Przy

drzwiach stał ko

ń

Jace'a. Bez chwili namysłu wskoczyła na siodło i,

ignoruj

ą

c protesty Jace'a, ruszyła przed siebie.

Zwierz

ę

, jakby wyczuwaj

ą

c nastrój je

ź

d

ź

ca, p

ę

dziło szybkim kłusem.

Nagle poprzez łzy Amanda zobaczyła nisko zwisaj

ą

cy, gruby konar. Za

ź

no. Poczuła przera

ź

liwy ból i ogarn

ę

ła j

ą

ciemno

ść

.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Amanda otworzyła oczy. Pokój, w którym si

ę

znajdowała, był du

ż

y, biały i

pełen jakiej

ś

aparatury medycznej. Okropnie bolała j

ą

głowa.

- Mo

ż

e to głupie pytanie - powiedziała ze słabym u

ś

miechem do

siedz

ą

cego obok łó

ż

ka Duncana - ale chciałabym wiedzie

ć

, kto mi tak

przyło

ż

ył?

-Konar orzecha - wyja

ś

nił Duncan bior

ą

c j

ą

za r

ę

k

ę

. - Nie uchyliła

ś

si

ę

.

- Nie zd

ąż

yłam. - Pomacała pulsuj

ą

ce bólem czoło. - Długo tu jestem?

- Cał

ą

noc. Jace przez ten czas snuł si

ę

po korytarzach, palił papierosa

za papierosem i wrzeszczał na ka

ż

dego, kto si

ę

do niego zbli

ż

ył.

Jace! Przypomniała sobie wszystko. Cał

ą

kłótnie, powód, dla którego tak

bardzo nienawidził jej i Bei, swoje własne przera

ż

enie. Przymkn

ę

ła oczy.

- Co on ci powiedział, Mandy? - zapytał cicho Duncan.
- Nic - skłamała.
- Nie kłam - powiedział bez zło

ś

liwo

ś

ci. - Nigdy tego nie robiła

ś

. Zranił

ci

ę

, prawda?

- To sprawa tylko miedzy nami - odparła. - A

ż

e spadłam z konia? No,

ż

, to si

ę

mo

ż

e przydarzy

ć

ka

ż

demu.

- Jace czuje si

ę

cholernie winny - powiedział, przygl

ą

daj

ą

c si

ę

jej

uwa

ż

nie. - Co chwila tu zagl

ą

dał i patrzył na ciebie.

- Daj sobie spokój, Duncan, nic ci nie powiem.
- Twoja matka przyjdzie niedługo - poinformował j

ą

, rezygnuj

ą

c z

wypytywania. - Była tu ju

ż

wcze

ś

niej.

- Kiedy b

ę

d

ę

mogła wróci

ć

do domu?

- Chc

ą

jeszcze zrobi

ć

kilka bada

ń

.

- Nie potrzebuj

ę

ż

adnych bada

ń

- oznajmiła zdecydowanie, my

ś

l

ą

c o

rachunku za te usługi.
Duncan wła

ś

ciwie odczytał maluj

ą

cy si

ę

na jej twarzy niepokój.

- Nie martw si

ę

o pieni

ą

dze - powiedział. - Rachunkiem my si

ę

zajmiemy.

-Mowy nie ma! - krzykn

ę

ła Amanda siadaj

ą

c gwałtownie. - Nie,

Duncanic, nie chc

ę

mie

ć

ż

adnego długu u Jasona Whitehalla.

Duncan, oczywi

ś

cie, próbował wykorzysta

ć

t

ę

uwag

ę

.

- O jakim długu mówisz? - zapytał ostro. Amanda zaczerwieniła si

ę

i

spojrzała w okno,
unikaj

ą

c jego wzroku.

- To miło z twojej strony,

ż

e mnie odwiedziłe

ś

, Duncanie - wywin

ę

ła si

ę

ze słodkim u

ś

miechem. - Kiedy b

ę

d

ę

mogła i

ść

do domu? - powtórzyła

pytanie.

background image

- Zapytam lekarza, dobrze? - westchn

ą

ł z rezygnacj

ą

Duncan.

- Powiedz mu,

ż

e opuszczam szpital jutro rano i

ż

e mo

ż

e zrobi

ć

badania

i...
- Spokojnie, spokojnie - mitygował j

ą

Duncan. Nachylił si

ę

i odsun

ą

ł jej

włosy z czoła. - O, Bo

ż

e, b

ę

dziesz miała blizn

ę

! - szepn

ą

ł.

- Mam nadziej

ę

,

ż

e purpurow

ą

- o

ś

wiadczyła wesoło Amanda. - Mam

wspaniał

ą

bawełnian

ą

sukni

ę

haftowan

ą

w purpurowe kwiaty, b

ę

dzie

znakomicie pasowa

ć

.

- Jeste

ś

niepoprawna - u

ś

miechn

ą

ł si

ę

Duncan.

- Takie ciosy w głow

ę

najwyra

ź

niej mi słu

żą

- przyznała, odwzajemniaj

ą

c u

ś

miech.

- Nie radz

ę

ci nara

ż

a

ć

si

ę

na nie zbyt cz

ę

sto. Mogłaby

ś

si

ę

przyzwyczai

ć

.

- Powtórz to jeszcze raz. - Dotkn

ę

ła czoła i skrzywiła si

ę

znowu. - A jak

tam ko

ń

Jace'a? Zupełnie o nim zapomniałam.

- W porz

ą

dku - odparł Duncan. - Dzi

ę

ki tobie. On nie dostał w łeb.

Chciała doda

ć

co

ś

jeszcze, ale drzwi akurat si

ę

otworzyły i wszedł Jace.

Był wci

ąż

w

ś

ciekły, ale tak

ż

e wyra

ź

nie zm

ę

czony.

Amanda zesztywniała. Czuła si

ę

jak dzikie zwierz

ą

tko schwytane w

klatk

ę

.

- Jak si

ę

czujesz? - zapytał ostro Jace.

- Cudownie, dzi

ę

kuj

ę

- odparła nadrabiaj

ą

c min

ą

. Udało jej si

ę

nawet

u

ś

miechn

ąć

, ale jej oczy pozostały czujne.

- Lekarz mówi,

ż

e miała

ś

szcz

ęś

cie - powiedział cicho Jace, ignoruj

ą

c

Duncana. - Gdyby

ś

siedziała w siodle odrobin

ę

inaczej, złamałaby

ś

sobie kark.
- Przepraszam,

ż

e ci

ę

rozczarowałam - odparła ponuro Amanda.

Zadr

ż

ała pod jego zimnym, bezlitosnym spojrzeniem.

- Zdaje si

ę

,

ż

e byłe

ś

umówiony z Donovanem - zwrócił si

ę

Jace do

Duncana.
Amanda po raz pierwszy zobaczyła, jak Duncan przeciwstawia si

ę

Jace'owi.
- Ten cholerny kontrakt mo

ż

e poczeka

ć

. Mo

ż

e ty potrafisz na zawołanie

wył

ą

cza

ć

swoje uczucia, ja nie. Niepokoiłem si

ę

o Amand

ę

.

- Ale teraz ju

ż

wiesz,

ż

e

ż

yje - odparował Jace.

- I to mówi człowiek, przez którego wyl

ą

dowała w szpitalu!

Jace zrobił krok w kierunku Duncana, ale zdołał si

ę

opanowa

ć

. Przeniósł

pełne wyrzutu spojrzenie na Amand

ę

, która jednak uniosła dumnie brod

ę

i nie odwróciła wzroku.
- To wszystko moja wina, Duncanie - powiedziała. - Nie obwiniaj za to
brata.
- Nie prosiłem ci

ę

o obron

ę

- warkn

ą

ł Jace.

Amanda opu

ś

ciła wzrok na prost

ą

, zielon

ą

szpitaln

ą

koszul

ę

. W podró

ż

zabrała ze sob

ą

tylko dwie koszule, ale w

ż

adnej z nich nie mogłaby

pokaza

ć

si

ę

publicznie. Na szcz

ęś

cie nikt nie wpadł na pomysł,

ż

eby

background image

któr

ąś

z nich przynie

ść

jej do szpitala.

- Nawet mi do głowy nie przyszło,

ż

eby ci

ę

broni

ć

- szepn

ę

ła z bólem.

- Wracaj na ranczo i u

ż

alaj si

ę

nad swoim ukochanym koniem - poradził

Duncan Jace’owi. - Jest du

ż

o wi

ę

cej wart ni

ż

jaka

ś

tam kobieta!

- Wyjd

ź

ze mn

ą

na chwil

ę

- rzekł gro

ź

nie Jace.

- Przesta

ń

cie! - poprosiła Amanda, czuj

ą

c, jak ból rozsadza jej czaszk

ę

. -

Wyjd

ź

cie obaj i zostawcie mnie w spokoju.

- Przynie

ść

ci co

ś

? - zapytał Duncan. Pokr

ę

ciła przecz

ą

co głow

ą

i

zamkn

ę

ła oczy. Nie chciała patrze

ć

na

ż

adnego z nich.

-

Nie, dzi

ę

ki. Powiedz tylko lekarzowi,

ż

e rano wychodz

ę

.

- Wyjdziesz, kiedy ci lekarz pozwoli i ani minuty wcze

ś

niej - rzekł

zdecydowanym tonem Jace.
- Wyjd

ę

, kiedy zechc

ę

- odparła i usiadła sztywno wyprostowana na

łó

ż

ku. - Jak mi to cz

ę

sto przypominasz, nie mam

ż

adnego maj

ą

tku i nje

mog

ę

sobie pozwoli

ć

nie tylko na odpowiedni

ą

garderob

ę

, ale tak

ż

e na

ten pi

ę

kny, najlepszy szpital. Jutro wychodz

ę

. Kropka.

- Mowy nie ma - krzykn

ą

ł Jace. - Ja zapłac

ę

.

- Nie! - wybuchn

ę

ła Amanda. - Pr

ę

dzej umr

ę

z głodu, ni

ż

przyjm

ę

od

ciebie cho

ć

by kromk

ę

suchego chleba! Nienawidz

ę

ci

ę

!

Przez twarz Jace’a przemkn

ą

ł cie

ń

. Bez słowa wyszedł z pokoju.

- Ufff - westchn

ą

ł Duncan. - Jeste

ś

mistrzyni

ą

ostatniego słowa.

- Ty te

ż

masz zamiar si

ę

ze mn

ą

kłóci

ć

?

- Ale

ż

sk

ą

d, moja droga. Nigdy bym ci nie dorównał.

- Ciesz

ę

si

ę

,

ż

e to rozumiesz - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

Amanda.

- Chciałbym tylko wiedzie

ć

, co dzieje si

ę

mi

ę

dzy tob

ą

a moim bratem -

dodał cicho Duncan.
Amanda unikała jego spojrzenia. Nie mogła mu zdradzi

ć

tego, o czym

powiedział jej Jace. Chciała mu oszcz

ę

dzi

ć

takich nowin. Przymkn

ę

ła

oczy. Miała ju

ż

dosy

ć

Jacc'a, jego nienawi

ś

ci i pot

ę

pienia. Przynajmniej

kiedy jej nienawidził, nie zbli

ż

ał si

ę

do niej na tyle, by zauwa

ż

y

ć

, jak

bardzo go kocha.
Jak

ąś

godzin

ę

ź

niej odwiedziła Amand

ę

Bea. Była bardzo blada i

smutna. Przytuliła mocno córk

ę

i rozpłakała si

ę

.

- Tak si

ę

o ciebie martwiłam - wyznała. - To wszystko przeze mnie.

- Mamo! Jak mo

ż

esz tak mówi

ć

?

- Duncan powiedział mi,

ż

e kłóciła

ś

si

ę

z Jacc'em - powiedziała, Bea. -

Zało

żę

si

ę

,

ż

e z mojego powodu, prawda, kochanie?

Amanda spu

ś

ciła oczy.

- Tak - westchn

ę

ła, zbyt słaba, by dalej udawa

ć

.

- Powiedział ci o mnie i swoim ojcu? - zapytała z wahaniem Bea.
Amanda skin

ę

ła głow

ą

, nie podnosz

ą

c wzroku.

- Miałam nadziej

ę

,

ż

e nigdy si

ę

nie dowiesz - szepn

ę

ła Bea. - Byłam

pewna,

ż

e Jason wie, ale miałam nadziej

ę

,

ż

e... - przerwała i spojrzała z

bólem na córk

ę

. - Kochałam Jude'a, Amando. Jason jest taki do niego

podobny. Te

ż

taki silny i pewny siebie. Nienawidziłam siebie za to, co

background image

robiłam, ale to było silniejsze ode mnie. Poszłabym za nim na koniec

ś

wiata. Kochałam twojego ojca, Amando, naprawd

ę

. Ale nie ma

porównania mi

ę

dzy t

ą

miło

ś

ci

ą

a tym, co czułam do Jude'a.

Skrzywdziłam twojego ojca i Marguerite, i zawsze b

ę

d

ę

tego

ż

ałowa

ć

,

ale do ko

ń

ca

ż

ycia zapami

ę

tam te cudowne chwile, kiedy Jude trzymał

mnie w ramionach. Potrzebowałam go jak powietrza.
Amanda patrzyła na ni

ą

nieprzytomnym wzrokiem. Jej usta dr

ż

ały. Teraz

ju

ż

nie mogła w

ą

tpi

ć

,

ż

e to, co powiedział jej Jace, było prawd

ą

. Bea

przyznała si

ę

do miło

ś

ci tak samo silnej, jak ta, któr

ą

Amanda czuła do

Jace'a. Co by si

ę

stało, gdyby Jace był

ż

onaty? Czy zmieniłoby to jej

uczucia do niego? Czy potrafiłaby mu odmówi

ć

? Tak łatwo jest os

ą

dza

ć

innych.
- Ty czujesz to samo do Jace’a, prawda? - zapytała ostro

ż

nie Bea,

patrz

ą

c córce w oczy.

Amanda kiwn

ę

ła głow

ą

i u

ś

miechn

ę

ła si

ę

gorzko.

- Ale co z tego. On mnie tylko po

żą

da, mamo, a nie kocha.

- Z Jude’em było to samo. Wida

ć

syn jest podobny do ojca. Twoja

sytuacja jest jednak łatwiejsza, kochanie. Jace nie jest

ż

onaty.

- On mnie nienawidzi - odparła smutno Amanda. - Nie przeszkadza mu
to mnie po

żą

da

ć

, ale tego po

żą

dania tak

ż

e nienawidzi.

- Mo

ż

e b

ę

dziesz musiała zrobi

ć

pierwszy krok ku niemu - u

ś

miechn

ę

ła

si

ę

Bea. - Nie ma nic wa

ż

niejszego od miło

ś

ci, Amando. Te tygodnie z

Jude'em dały mi tyle szcz

ęś

cia. B

ę

d

ę

je pami

ę

tała do ko

ń

ca

ż

ycia. Mam

mnóstwo czuło

ś

ci dla Reese'a Bannona, tak samo jak dla twojego ojca.

B

ę

d

ę

z nim szcz

ęś

liwa, ale to Jude był miło

ś

ci

ą

mojego

ż

ycia, tak jak

Jace jest miło

ś

ci

ą

twojego. Ja nie miałam

ż

adnej szansy. Moje szcz

ęś

cie

powstałoby na gruzach szcz

ęś

cia innej kobiety. A ty masz szans

ę

. Nie

odrzucaj jej tylko z powodu dumy.

ś

ycie jest takie krótkie.

W oczach Amandy zabłysły łzy. Dopiero teraz u

ś

wiadomiła sobie,

ż

e

przecie

ż

jej matka jest tak

ż

e kobiet

ą

,

ż

e ma swoje marzenia i potrzeby.

Mo

ż

e jej dziecinne zachowanie to forma protestu przeciwko

zawiedzionym nadziejom.
- Kocham ci

ę

- szepn

ę

ła.

- Jestem tak

ą

słab

ą

, niegodn

ą

istot

ą

- odparła Bea przez łzy.

Amanda pokr

ę

ciła głow

ą

.

- Jeste

ś

po prostu kobiet

ą

, która potrzebuje miło

ś

ci. Gdyby Jace mnie

pokochał, nie przejmowałabym si

ę

nawet tym,

ż

e ma dziesi

ęć

ż

on. Tak

bardzo go kocham!
- Ju

ż

dobrze, malutka - szepn

ę

ła Bea, bior

ą

c córk

ę

w ramiona. -

Wszystko si

ę

uło

ż

y, zobaczysz.

Amanda przymkn

ę

ła oczy i pozwoliła płyn

ąć

łzom. Jeszcze nigdy matka

nie była jej tak bliska.
Gdy Marguerite odwiedziła nast

ę

pnego ranka Amand

ę

, zastała j

ą

siedz

ą

c

ą

na du

ż

ym, składanym krze

ś

le, ubran

ą

w te same rzeczy, które

miała na sobie podczas wypadku.

background image

- Czy

ż

by

ś

ju

ż

wybierała si

ę

z powrotem na ranczo, moja droga? -

zapytała delikatnie Marguerite.
- Wracam do domu - o

ś

wiadczyła zdecydowanie Amanda, cho

ć

wygl

ą

dało na to,

ż

e nawet siedzenie sprawia jej ból. -1 to natychmiast.

Wiem,

ż

e mama chciałaby,

ż

ebym pomogła jej w weselnych przygoto-

waniach, ale naprawd

ę

ź

le si

ę

czuj

ę

. Ona to zrozumie.

- Tego si

ę

wła

ś

nie obawiałam, wi

ę

c przedsi

ę

wzi

ę

łam niezb

ę

dne

ś

rodki

zapobiegawcze. Mam nadziej

ę

,

ż

e kiedy

ś

mi to wybaczysz.

Amanda zamrugała gwałtownie powiekami. W głowie jej si

ę

kr

ę

ciło i było

jej niedobrze. Dopiero kiedy do pokoju wszedł Jace, dotarło do niej
znaczenie słów Marguerite.
- Amanda chce wraca

ć

autobusem do domu - poinformowała syna

Marguerite.
- Gdzie jest Duncan? - zapytała Amanda, chc

ą

c zmieni

ć

temat.

- W pracy - odparł ostro Jace. - Tam gdzie i ja powinienem by

ć

.

- Jace! - zaprotestowała Marguerite.
- Ja Ci

ę

tu nie zapraszałam - powiedziała słabym głosem Amanda. -

Dam sobie znakomicie rad

ę

sama.

- Co za odwaga! - skomentował jej słowa Jace.
- Tak, odwaga - szepn

ę

ła jeszcze słabiej. Nie miała ju

ż

siły walczy

ć

. - Tak

mnie boli - j

ę

kn

ę

ła, a z jej oczu popłyn

ę

ły łzy.

Jace błyskawicznie znalazł si

ę

przy niej i chwycił j

ą

na r

ę

ce.

- Nie - próbowała protestowa

ć

Amanda. - S

ą

przecie

ż

fotele na kółkach.

- Ani mi si

ę

ś

ni czeka

ć

-mrukn

ą

ł Jace. - Idziemy, mamo.

Ju

ż

załatwiłem wszystkie formalno

ś

ci -zwrócił si

ę

do Amandy. - A je

ś

li

powiesz cho

ć

słowo o rachunku, to popami

ę

tasz.

Nast

ę

pnego ranka, mimo protestów Marguerite i Amandy, Bea wyjechała

do Nassau. Postanowiła poczeka

ć

ze

ś

lubem, a

ż

Amanda wydobrzeje.

- Reese mnie zrozumie - zapewniała córk

ę

. - To taki dobry człowiek. Na

pewno go polubisz.
Amanda bardzo

ż

ałowała,

ż

e stan jej zdrowia wyklucza na razie

jakiekolwiek podró

ż

e. Marzyła o wyje

ź

dzie, a zamiast tego le

ż

ała po

prostu w łó

ż

ku, w go

ś

cinnym pokoju Whitehallów.

Jedynym miłym akcentem tego dnia było pojawienie si

ę

posła

ń

ca z

ogromnym bukietem go

ź

dzików, ró

ż

, lilii, irysów i chryzantem.

- Dla mnie? - zapytała zdziwiona Amanda.
- Je

ś

li tylko nazywa si

ę

pani Amanda Carson - odparł z u

ś

miechem

posłaniec.
- Gdybym nawet nazywała si

ę

inaczej, to z powodu tego bukietu ch

ę

tnie

zostałabym pann

ą

Carson – za

ś

miała si

ę

Amanda.

Usiadła i zanurzyła twarz w kwiatach. Ten, kto przystał ten bukiet, musiał
dobrze zna

ć

jej gust. Dominowały w nim

ż

ółte ró

ż

e i stokrotki, które lubiła

najbardziej.
Drzwi otworzyły si

ę

znowu i do pokoju wszedł u

ś

miechni

ę

ty Duncan.

Kiedy tylko znalazł si

ę

koło niej, Amanda obj

ę

ła go mocno za szyj

ę

. Łzy

background image

wzruszenia pojawiły si

ę

w jej oczach i nie zauwa

ż

yła,

ż

e w pokoju zjawił

si

ę

tak

ż

e Jace.

- Och, Duncanie, jeste

ś

prawdziwym aniołem, s

ą

naprawd

ę

cudowne -

mówiła to

ś

miej

ą

c si

ę

, to płacz

ą

c i całowała go, nie zwracaj

ą

c uwagi na

jego zdziwion

ą

min

ę

i na w

ś

ciekło

ść

Jace'a.

-H

ę

?

- Mówi

ę

o kwiatach, ty głuptasie – za

ś

miała si

ę

Amanda. Z rozja

ś

nion

ą

rado

ś

ci

ą

twarz

ą

, otoczon

ą

kaskad

ą

srebrzystoblond włosów, w cienkiej

zielonej nocnej koszuli podkre

ś

laj

ą

cej jej brzoskwiniow

ą

cer

ę

wygl

ą

dała

przepi

ę

knie. - S

ą

takie cudne. Wiesz,

ż

e nikt jeszcze nigdy nie przysłał

mi kwiatów? A ja... o co chodzi? - zapytała widz

ą

c,

ż

e patrzy na ni

ą

ze

zdziwieniem.
- Ciesz

ę

si

ę

,

ż

e ci si

ę

podobaj

ą

, ale nie ja je przysłałem, kochanie -

odparł.
- Wi

ę

c kto?

Jace bez słowa wyszedł z pokoju. Czy

ż

by... czy

ż

by to on? - pomy

ś

lała.

Dr

żą

cymi palcami si

ę

gn

ę

ła pp przyczepiony do bukietu bilecik.

-

To na pewno Terry... nie, jednak nie - poprawił si

ę

Duncan - bo

przecie

ż

nic mu nie mówili

ś

my. Nie chcieli

ś

my go niepokoi

ć

.

Amanda przeczytała bilecik, upu

ś

ciła go na koc i przymkn

ę

ła oczy.

Na białym kartoniku widniało tylko czteroliterowe imi

ę

, napisane

charakterem pisma znanym jej tak dobrze, jak własny. "Jace".

ROZDZIAŁ DZIEWI

Ą

TY

Jace znikn

ą

ł na reszt

ę

dnia i Amanda wiedziała,

ż

e go zraniła. Było

oczywiste,

ż

e jego niech

ęć

do Beatrice Carson nie przeniosła si

ę

na jej

córk

ę

. Ale czy

ż

kwiaty nie były propozycj

ą

zawarcia pokoju?

Duncan sp

ę

dził z ni

ą

cały wieczór, graj

ą

c w remika i wygrywaj

ą

c. Po

kilku godzinach zniech

ę

cona Amanda odmówiła dalszej gry.

- Ty paskudo - zaprotestował Duncan. - Jeszcze wcze

ś

nie. Zmuszasz

background image

mnie,

ż

ebym wyszedł i poszukał sobie jakiej

ś

innej rozrywki.

- Nie m

ę

cz mnie, ty szulerze - za

ś

miała si

ę

Amanda i oparła wygodniej o

poduszki. - Dzi

ę

kuj

ę

ci za dotrzymanie mi towarzystwa, Duncanie. Czuj

ę

si

ę

ju

ż

du

ż

o lepiej. Chyba rano spróbuj

ę

nawet wsta

ć

.

- Nie spiesz si

ę

.

- Musz

ę

. Musz

ę

jak najszybciej wyjecha

ć

. Nie chc

ę

by

ć

w pobli

ż

u Jace'a.

- Nie ugryzie ci

ę

- zapewnił j

ą

Duncan.

- Zało

ż

ysz si

ę

? - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

słabo Amanda.

- Czy zechcesz mi w ko

ń

cu powiedzie

ć

, co si

ę

dzieje?

- Niestety, to sprawy wył

ą

cznie miedzy nami.

- To brzmi gro

ź

nie, jakby

ś

chciała wyzwa

ć

go na pojedynek - za

ż

artował.

- Kto wie, czy to nie rozwi

ą

załoby sprawy - przyznała Amanda . -

Załatwiłby mnie w pierwszej rundzie. Z Jace'em nikt nie wygra.
- Nie jestem pewien.
- Ja jestem.
-

Ś

pi

ą

ca?

Amanda pokr

ę

ciła głow

ą

.

- Tylko zm

ę

czona. Nawet nie jadłam kolacji.

- To pewne,

ż

e przed

ś

witem b

ę

dziesz pl

ą

drowa

ć

kuchni

ę

- zbeształ j

ą

Duncan.
- Mo

ż

liwe.

Słowa Duncana spełniły si

ę

tu

ż

po północy, kiedy to Amanda nie była ju

ż

w stanie znie

ść

burczenia w brzuchu.

Narzuciła na siebie szlafrok i wyszła do holu. Min

ę

ła na palcach pokój

Jace’a i cichutko zeszła na dół.
W ogromnej, znakomicie urz

ą

dzonej kuchni Amanda czuła si

ę

jak u

siebie. Wiedziała,

ż

e gospodyni nie b

ę

dzie miała nic przeciwko temu,

ż

e

co

ś

przek

ą

si. Wyj

ę

ła z lodówki jajka i szynk

ę

. Pochłoni

ę

ta gotowaniem

nie od razu zauwa

ż

yła,

ż

e do kuchni wszedł Jace.

W zamszowej kurtce i starym kapeluszu nie wygl

ą

dał wcale jak powa

ż

ny

biznesmen. Wygl

ą

dał tak, jak wygl

ą

dał Jason Whitehall, kiedy Amanda

była mał

ą

dziewczynk

ą

.

- Dlaczego wstała

ś

? - zapytał cicho, zamykaj

ą

c za sob

ą

drzwi.

- Byłam głodna - wyja

ś

niła spokojnie.

- Co

ś

tu pachnie jak omlet - rzekł spogl

ą

daj

ą

c na patelni

ę

stoj

ą

c

ą

na

kuchni.
- Zgadza si

ę

. Z szynk

ą

.

- Pachnie cudownie.
On te

ż

wygl

ą

dał na głodnego. I na zmarzni

ę

tego oraz zm

ę

czonego. Na

jego skroniach pojawiło si

ę

kilka siwych włosów, których Amanda

wcze

ś

niej nie zauwa

ż

yła.

- Chcesz troch

ę

? - zapytała cicho.

- A wystarczy dla dwojga?
- Tak. Zaraz zaparz

ę

kaw

ę

.

- Ja to zrobi

ę

. Kobiety zawsze robi

ą

za słab

ą

. Jace zdj

ą

ł kurtk

ę

i fachowo

background image

zabrał si

ę

do napełniania ekspresu. Amanda wło

ż

yła chleb do opiekacza.

Zdj

ę

ła z ognia patelni

ę

i, z trudem zachowuj

ą

c spokój, zacz

ę

ła nakłada

ć

omlet na talerze.
- Chwileczk

ę

- rzekł Jace chwytaj

ą

c j

ą

za r

ę

k

ę

.

- Dała

ś

mii wi

ę

cej ni

ż

pół. Amanda oblała si

ę

rumie

ń

cem.

- Ja... nie jestem tak bardzo głodna - szepn

ę

ła.

- A .ty chyba w ogóle nie jadłe

ś

kolacji.

- Rzeczywi

ś

cie.

Amanda odstawiła patelni

ę

do zlewu.

- Co si

ę

stało? - zapytała.

- Nie mogłem zasn

ąć

- westchn

ą

ł. Wpatrywała si

ę

w patelni

ę

.

- Przepraszam za te kwiaty - szepn

ę

ła. - Nie wiedziałam,

ż

e to ty je

przysłałe

ś

. Byłe

ś

wcze

ś

niej taki okrutny.

- Bo powiedziałem prawd

ę

o twojej matce? - zapytał. - A dlaczego nie?

Nie jeste

ś

ju

ż

dzieckiem.

Amanda odwróciła si

ę

i spojrzała mu prosto w oczy.

- Czy musiałe

ś

by

ć

taki brutalny? - zapytała.

- Inaczej nie chciałaby

ś

słucha

ć

.

- Nie rozumiem.
- Pewnie,

ż

e nie - za

ś

miał si

ę

ponuro Jace.

-

Czy naprawd

ę

nie masz ani odrobiny lito

ś

ci dla mojej matki? - W

oczach Amandy dostrzegł błaganie.

- Wybaczy

ć

jej? To przecie

ż

dziwka! - warkn

ą

ł. - Tak jak jej córka - dodał

zimno.
- My

ś

lisz, ze wszystko o mnie wiesz, co? - zapytała z bólem Amanda.

- To, co wiem, zupełnie mi wystarcza - o

ś

wiadczył.

- Zazdroszcz

ę

ci przekonania,

ż

e nigdy nie popełniasz bł

ę

dów i nigdy si

ę

nie mylisz!
- Popełniam bł

ę

dy - poprawił j

ą

spokojnie. - Najwi

ę

kszy bł

ą

d popełniłem

w zwi

ą

zku z tob

ą

.

- Bo mnie nie zastrzeliłe

ś

zamiast tego byka? - wykrztusiła Amanda.

- Bo nie wzi

ą

łem ci

ę

do łó

ż

ka, kiedy miała

ś

szesna

ś

cie lat - odparł

zupełnie powa

ż

nie.

Amanda poczerwieniała ze zło

ś

ci.

- Akurat bym poszła! - krzykn

ę

ła.

- Tamtej ostatniej nocy te

ż

mogłem ci

ę

mie

ć

-przypomniał jej. - Kiedy

miała

ś

szesna

ś

cie lat, była

ś

du

ż

o bardziej niewinna i pragn

ę

ła

ś

mnie

du

ż

o bardziej ni

ż

teraz.

- To kłamstwo! - wykrzykn

ę

ła z oburzeniem Amanda.

- Ró

ż

nica polega na tym - ci

ą

gn

ą

ł Jace -

ż

e wtedy nie wypadało ci tego

zrobi

ć

, bo Whitehallowie byli zbyt biedni. Teraz, kiedy role si

ę

odwróciły,

mo

ż

esz otwarcie przyzna

ć

,

ż

e mnie po

żą

dasz i nawet mi si

ę

odda

ć

. No

wi

ę

c czemu nie, to i tak nie byłby pierwszy raz.

- Wolałabym za

ż

y

ć

trucizn

ę

- sykn

ę

ła.

- Naprawd

ę

? Ja te

ż

. Nawet udaje ci si

ę

mnie podnieci

ć

, ale to udałoby

background image

si

ę

ka

ż

dej. Dla wygłodzonego m

ęż

czyzny ka

ż

de ciało jest dobre.

- Id

ź

do diabła!

- Ju

ż

byłem. I nie polecam ci takich spotka

ń

.

Chod

ź

i zjedz omlet, zanim wystygnie. Mam ju

ż

dosy

ć

tych twoich

przedstawie

ń

. Amanda zrobiła krok w kierunku drzwi. Marzyła o

ucieczce.
- Nigdzie nie pójdziesz - rzekł Jace chwytaj

ą

c j

ą

za r

ę

k

ę

. - Kazałem ci

usi

ąść

.

Amanda półprzytomnie zrobiła, co jej kazał. Patrzyła przez łzy na stoj

ą

cy

przed ni

ą

talerz. Jace odło

ż

ył widelec i przysun

ą

ł si

ę

do niej.

- Amando?
W jego głosie była jaka

ś

nieznana mi

ę

kko

ść

. Tego ju

ż

było dla niej za

wiele. Z jej gardła wyrwał si

ę

szloch i po policzkach popłyn

ę

ły łzy.

- Błagam ci

ę

, nie płacz! -j

ę

kn

ą

ł.

- Pozwól mi wróci

ć

do łó

ż

ka - załkała cichutko.

- Prosz

ę

!

- O, Bo

ż

e! - Jace wyj

ą

ł z kieszeni chusteczk

ę

i delikatnie otarł jej twarz. -

Jedz - powiedział delikatnie jak do dziecka. - No, ty pierwsza.
- Dlaczego?
- Podobno kiedy

ś

odgra

ż

ała

ś

si

ę

,

ż

e nafaszerujesz mnie muchomorami

— wyja

ś

nił z lekkim u

ś

miechem.

- Nie wiem, co jest wewn

ą

trz tego omletu. Amanda nie mogła

powstrzyma

ć

u

ś

miechu, jej

twarz rozja

ś

niła si

ę

.

- Nigdy bym ci

ę

nie otruła - szepn

ę

ła.

- Naprawd

ę

? - zapytał i delikatnie dotkn

ą

ł jej twarzy. - Nawet po tym

wszystkim, co nagadałem?
Spojrzała na niego ze smutkiem.
- Przepraszam - powiedziała.
- Za co?
- Za to, co zrobiła moja matka.
- Jedz swój omlet - poprosił Jace i sam zabrał si

ę

do jedzenia. - Hm,

niezły. Kiedy nauczyła

ś

si

ę

gotowa

ć

?

- Kiedy przeprowadziły

ś

my si

ę

do San Antonio - powiedziała, kroj

ą

c

omlet. - Nie miałam wyboru. Matka w ogóle nie umie gotowa

ć

, a na

jadanie w restauracjach nie było nas sta

ć

. - U

ś

miechn

ę

ła si

ę

i wsun

ę

ła

do ust pot

ęż

ny k

ę

s. - Kiedy pierwszy raz chciałam udusi

ć

mi

ę

so,

wkroiłam je wprost do garnka i nie dałam ani odrobiny tłuszczu.
Spalenizn

ę

czu

ć

było w całym domu. Makaronu te

ż

nie posoliłam -

westchn

ę

ła na samo wspomnienie. - I dzi

ś

nie jestem najlepsz

ą

kuchark

ą

. A ty nauczyłe

ś

si

ę

gotowa

ć

w wojsku, prawda?

Jace spojrzał na ni

ą

zdziwiony.

- Moj

ą

specjalno

ś

ci

ą

był sma

ż

ony w

ąż

- potwierdził sucho.

- Słu

ż

yłe

ś

w Zielonych Beretach, prawda? - przypomniała sobie Amanda.

- Pami

ę

tam, jak wspaniale wygl

ą

dałe

ś

w mundurze.

background image

- Była

ś

wtedy malutka.

- I dzi

ę

ki Bogu - odparła gwałtownie, bo u

ś

wiadomiła sobie, co

prze

ż

ywałaby, gdyby ju

ż

wtedy kochała go tak bardzo jak teraz, a on

walczyłby w Wietnamie.
- O co chodzi?
- O nic.
Jace dopił kaw

ę

i zapalił papierosa.

- Gdzie mieszkasz? w San Antonin? - zapytał.
Amanda obrzuciła go krótkim spojrzeniem. Rozmawiali teraz tak jak
wtedy w restauracji - swobodnie, szczerze, jak dwoje zaprzyja

ź

nionych

ludzi. I jakby Bea w ogóle nie istniała.

-

W małym dwupokojowym mieszkaniu - odparła.

- W samym centrum. Blisko do sklepów i do pracy mog

ę

chodzi

ć

piechot

ą

.

- Nie masz samochodu?
- Nie sta

ć

mnie - wyja

ś

niła. - Auta zbyt cz

ę

sto si

ę

psuj

ą

- dodała

zaczepnie.
Jace westchn

ą

ł gł

ę

boko. Rozpi

ą

ł koszul

ę

pod szyj

ą

, jakby zrobiło mu si

ę

za gor

ą

co. Zobaczył, ze Amanda go obserwuje i u

ś

miechn

ą

ł si

ę

do niej

zmysłowo.
- Chcesz,

ż

ebym j

ą

zdj

ą

ł? - zapytał ochryple. Amanda zadr

ż

ała,

mimowolnie przypomniawszy sobie wra

ż

enie, jakie zrobił na niej kiedy

ś

dotyk jego nagich ramion. Spu

ś

ciła wzrok i mocno chwyciła fili

ż

ank

ę

.

- Bo

ż

e, ale

ż

jestem zm

ę

czony - ziewn

ą

ł Jace.

- Dlaczego przysłałe

ś

mi kwiaty? - zapytała Amanda i w tej samej chwili

ugryzła si

ę

w j

ę

zyk.

- Przecie

ż

mogła

ś

umrze

ć

i to ja byłbym za to odpowiedzialny - wyja

ś

nił.

- Kwiaty były na przeprosiny - dodał.
Wiedziała, jak trudno było mu wyrzec te słowa. I w tej samej chwili
zrozumiała, jak bardzo prze

ż

ył niewierno

ść

swego ojca. Wiedział o tym i

próbował chroni

ć

matk

ę

.

- Chciałabym ci co

ś

wyja

ś

ni

ć

. Posłuchasz? - poprosiła.

- Je

ś

li chcesz mówi

ć

o twojej matce, to nie - odparł zdecydowanie.

- Jasonie, czy ty kiedy

ś

byłe

ś

zakochany? - zapytała ostro. - Tak bardzo

zakochany,

ż

e wszystko inne było bez znaczenia? Nie mam poj

ę

cia, co

czuł twój ojciec, ale moja matka kochała go ponad wszystko. Dla niej
liczył si

ę

tylko Jude. To była miło

ść

jej

ż

ycia, a on, niestety, był

ż

onaty.

Nie rozgrzeszam jej, ale jestem w stanie zrozumie

ć

, dlaczego to zrobiła.

Kochała go, Jace.
Przez chwil

ę

przygl

ą

dał si

ę

swemu papierosowi, po czym zgasił go

gwałtownie.
- Kiedy

ś

lub? - zapytał.

- Za miesi

ą

c. Pojad

ę

do nich na Bahamy.

- A przedtem?
- Jak tylko si

ę

lepiej poczuj

ę

, wracam do San Antonio - przyznała ze

background image

ś

ci

ś

ni

ę

tym gardłem. - Daj zna

ć

Terry'emu o swojej decyzji - dodała

szeptem.
- Je

ś

li o .mnie chodzi, kontrakt jest wasz. Szczegóły mo

ż

ecie omówi

ć

z

Duncanem - dodał wstaj

ą

c.

- Skoro tak bardzo chcesz jecha

ć

, to ja ci

ę

nie zatrzymuj

ę

.

Spojrzała na niego ze łzami w oczach. A wi

ę

c nie ma zamiaru ani troch

ę

si

ę

ugi

ąć

. Bez bólu pozwoli jej znikn

ąć

ze swego

ż

ycia. Ale ona kochała

go zbyt mocno.
- Czy tego wła

ś

nie chcesz? - zapytała odwa

ż

nie.

- Wiesz, czego chc

ę

.

Owszem, wiedziała. Mo

ż

e Bea ma racj

ę

. Miło

ść

to najwa

ż

niejsza rzecz.

Kilka godzin w ramionach Jace'a, a potem cudowne wspomnienia na
długie, samotne, puste lata. Tak bardzo go kocha. Czy naprawd

ę

nie

powinna sp

ę

dzi

ć

z nim tej nocy?

- Dobrze - powiedziała cicho, ale zdecydowanie.
- Dobrze? - Spojrzał na ni

ą

zdziwiony. Amanda uniosła dumnie głow

ę

.

- Prze

ś

pi

ę

si

ę

z tob

ą

.

- W zamian za co? - zapytał ostro.
- Czy wszystko musi mie

ć

karteczk

ę

z cen

ą

? - zapytała ze smutkiem

wstaj

ą

c..- Niczego od ciebie nie chc

ę

!

- Amando!
Przystania w progu i spojrzała na niego. -Tak?
- Je

ś

li mnie chcesz, to wró

ć

tu i udowodnij to. - Zapadła znacz

ą

ca cisza

Podbiegła do niego. To wła

ś

nie powinna zrobi

ć

ju

ż

par

ę

miesi

ę

cy temu.

Ale teraz ju

ż

wiedziała, jak potrafi by

ć

czuły i cierpliwy. Tak bardzo go

chciała i kochała,

ż

e mógł od niej za

żą

da

ć

wszystkiego. Spojrzała mu

prosto w oczy.
- No wiec? - zapytał Jace, ale nie poruszył si

ę

. Amanda podeszła jeszcze

bli

ż

ej. Zastanawiała si

ę

gor

ą

czkowo, czego Jace od niej oczekuje. Nigdy

jeszcze nie próbowała uwie

ść

m

ęż

czyzny. Przypomniała sobie dwa filmy,

które kiedy

ś

, bardzo dawno temu, widziała, ale w pierwszym kobieta po

prostu wpełzła m

ęż

czy

ź

nie do

ś

piwora, a w drugim czekała naga w jego

łó

ż

ku. Niepewnie zarzuciła mu r

ę

ce na szyj

ę

, wspi

ę

ła si

ę

na palce i

dotkn

ę

ła wargami jego brody. Jace stał nieporuszony.

- Mógłby

ś

mi troch

ę

pomóc - poskar

ż

yła si

ę

, zmieszana nieco lekkim

rozbawieniem, jakie zauwa

ż

yła w jego szarych oczach.

- Co mam zrobi

ć

? - zapytał posłusznie.

- Gdyby

ś

odrobin

ę

pochylił głow

ę

...

Jace pochylił si

ę

. Amanda, zdenerwowana i zawstydzona, zdobyła si

ę

tylko na przyci

ś

ni

ę

cie warg do jego ust

Przymkn

ę

ła oczy i przywarła do niego całym ciałem. Miała wra

ż

enie,

ż

e

miło

ść

do niego rozpływa si

ę

w jej

ż

yłach jak narkotyk. Ale to nie

wystarczyło. Mogła równie dobrze całowa

ć

kamie

ń

. Jace nie reagował

na jej wysiłki.
Odsun

ę

ła si

ę

troch

ę

i spojrzała mu niepewnie w oczy.

background image

- Och, Jace, naucz mnie - szepn

ę

ła.

W odpowiedzi Jace leniwym gestem rozwi

ą

zał pasek od jej szlafroka.

Chwyciła go za r

ę

ce, kiedy zsun

ą

ł szlafrok z jej ramion i stan

ę

ła przed

nim jedynie w przezroczystej, mi

ę

towozielonej koszuli.

- Ofiarowała

ś

mi siebie - przypomniał. - Tchórzysz? Amanda nerwowo

przełkn

ę

ła

ś

lin

ę

.

- Nie - skłamała. Pozwoliła mu zsun

ąć

szlafrok.

- Jasonie, robi si

ę

ź

no - szepn

ę

ła czuj

ą

c, jak ogarnia j

ą

odwieczny

strach - strach, który czuje kobieta, kiedy po raz pierwszy ma odda

ć

si

ę

m

ęż

czy

ź

nie.

- Spokojnie, kochanie - mrukn

ą

ł Jace. Poczuła delikatny dotyk jego r

ą

k

na swoich plecach. Jego wargi czule muskały jej rozognion

ą

twarz:

- Odpr

ęż

si

ę

, Amando. Wiem, co robi

ę

. Nie b

ę

d

ę

ci

ę

pop

ę

dzał, dobrze?

O, tak lepiej - dodał, czuj

ą

c, jak stopniowo mi

ę

knie w jego ramionach. -

Boisz si

ę

ze mn

ą

kocha

ć

? - szepn

ą

ł.

- Oczywi

ś

cie,

ż

e nie - usiłowała nada

ć

głosowi kusz

ą

ce brzmienie.

- Poka

ż

mi.

Spojrzała na niego błagalnie. Czuła si

ę

, jakby kto

ś

kazał jej gra

ć

na

jakim

ś

instrumencie, a ona nawet nie znała nut.

Spojrzał na ni

ą

z lekkim triumfem i delikatnie rozwi

ą

zał rami

ą

czka jej

koszuli. Cienki materiał zsun

ą

ł si

ę

bezszelestnie i obna

ż

ył j

ą

do pasa.

Zaczerwieniła si

ę

jak pensjonarka, nienawidz

ą

c własnego

niedo

ś

wiadczenia i jego biegło

ś

ci, przera

ż

ona intymno

ś

ci

ą

sytuacji, któr

ą

sama przecie

ż

stworzyła.

Jace studiował w milczeniu obna

ż

one kształty.

- Jeste

ś

taka pi

ę

kna - szepn

ą

ł. - Słodka jak modlitwa.

- Có

ż

za dziwne, porównanie.

- A czego si

ę

spodziewała

ś

, Amando? Jakiej

ś

wulgarnej uwagi? To, co

dzieje si

ę

mi

ę

dzy nami, nie jest czym

ś

zwykłym, a ty nie jeste

ś

pierwsz

ą

lepsz

ą

kobiet

ą

poderwan

ą

na ulicy. Ka

ż

dy centymetr twojego ciała

nale

ż

y do mnie i nie ma nic niewła

ś

ciwego w tym,

ż

e na ciebie patrz

ę

.

Jeste

ś

wyj

ą

tkowa.

- Ja... ja te

ż

lubi

ę

na ciebie patrze

ć

- przyznała, delikatnie gładz

ą

c g

ę

ste,

spl

ą

tane włosy na jego piersi.

- Mandy - szepn

ą

ł, przyci

ą

gaj

ą

c j

ą

delikatnie do siebie. - Pocałuj mnie

teraz i zobaczysz, jak wiele mo

ż

emy sobie powiedzie

ć

bez słów.

Dr

żą

c obj

ę

ła go za szyj

ę

. Przywarła do niego cała, czuj

ą

c,

ż

e tylko

ś

mier

ć

mogłaby ich rozdzieli

ć

. Tak bardzo go kochała! Była w jego

ramionach, czuła jego głodne usta.
- Powiedz mi jedno - odezwał si

ę

stłumionym, dr

żą

cym głosem Jace. -

Czuj

ę

si

ę

jak młody chłopak ze swoj

ą

pierwsz

ą

dziewczyn

ą

i za chwil

ę

nie wytrzymam.
Wiedziała dokładnie, o co mu chodzi. Była na to tylko jedna odpowied

ź

.

Kochała go nad

ż

ycie i cho

ć

jutro pewnie znienawidzi siebie i Jace'a,

słodkie wspomnienie jego ciała pozostanie w niej na długie, samotne

background image

lata.
Nie zd

ąż

yła odpowiedzie

ć

. Nagły warkot podje

ż

d

ż

aj

ą

cego samochodu

przerwał ich cudowne chwile.
Jace warkn

ą

ł co

ś

pod nosem i jeszcze na ostatni

ą

sekund

ę

przywarł

wargami do jej szyi.
- Jaka szkoda - szepn

ę

ła.

- Naprawd

ę

tak my

ś

lisz?

- Nie rozumiem.
Jace odsun

ą

ł si

ę

i spojrzał na ni

ą

uwa

ż

nie.

- Jeste

ś

dziewic

ą

, prawda, Amando? Gwałtowny rumieniec na jej twarzy

był jedyn

ą

odpowiedzi

ą

.

- Powinienem był si

ę

domy

ś

li

ć

- szepn

ą

ł i delikatnie zawi

ą

zał z powrotem

rami

ą

czka jej koszuli.

- Próbowałam ci to powiedzie

ć

- wyj

ą

kała - ale nie chciałe

ś

słucha

ć

.

- Byłem cholernie zazdrosny - odparł. - Zazdrosny o Blacka i o mojego
brata. My

ś

lałem, ze przyjechała

ś

z powodu Duncana i chciałem was

oboje udusi

ć

.

- Zawsze chciałam tylko ciebie - szepn

ę

ła, a jej oczy powiedziały reszt

ę

.

Chwycił j

ą

za biodra i przyci

ą

gn

ą

ł mocno do swoich silnych ud,

obserwuj

ą

c jej reakcj

ę

.

- Lubi

ę

patrze

ć

na twoj

ą

twarz, kiedy ci

ę

tak trzymam. Kiedy jeste

ś

podniecona, twoje oczy staj

ą

si

ę

złote.

- Jace - szepn

ę

ła, przywieraj

ą

c do niego mocniej.

- Ja te

ż

oi

ę

chc

ę

. Tylko ten cholerny Duncan! -dodał.

Wypu

ś

cił j

ą

z obj

ęć

, ale nie odrywał od niej wzroku.

- Lepiej id

ź

na gór

ę

- powiedział. - Nie mam nastroju na wysłuchiwanie

uwag Duncana i nie chc

ę

zako

ń

czy

ć

dnia, wybijaj

ą

c mu kolejne z

ę

by.

- Biedny Duncan - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

Amanda.

- Akurat! - warkn

ą

ł. Pomógł jej wło

ż

y

ć

i zawi

ą

za

ć

szlafrok. Jeszcze raz

przyci

ą

gn

ą

ł j

ą

do siebie i pocałował w usta, mocno i prawie bole

ś

nie. -

Jeste

ś

moja, kochanie. I nie mam zamiaru z nikim si

ę

tob

ą

dzieli

ć

. Jak

ju

ż

pójdziemy razem do łó

ż

ka, zabij

ę

ka

ż

dego m

ęż

czyzn

ę

, który si

ę

do

ciebie zbli

ż

y.

- Jace! - szepn

ę

ła Amanda, zdziwiona gwałtowno

ś

ci

ą

jego słów.

- Czekałem na ciebie siedem lat - odparł ostro. -I wystarczy. Zanim ten
weekend si

ę

sko

ń

czy, b

ę

dziesz do mnie nale

ż

ała całkowicie.

Spojrzała na niego bezradnie.
- Miałam... miałam wraca

ć

do San Antonio zaraz po jutrzejszym

przyj

ę

ciu.

- Zgadza si

ę

- miała

ś

. A teraz zostajesz. Chc

ę

,

ż

eby cały

ś

wiat wiedział,

ż

e jeste

ś

moja. Nie b

ę

dzie potajemnych spotka

ń

w twoim mieszkaniu i

skradania si

ę

na palcach do twojej sypialni. Wszystko b

ę

dzie postawione

jasno. Mo

ż

esz ju

ż

zacz

ąć

robi

ć

plany. - Wypu

ś

cił j

ą

z obj

ęć

i popchn

ą

ł

lekko w kierunku drzwi. - Id

ź

do łó

ż

ka. Porozmawiamy o tym jutro.

- Czy... czy wszyscy musz

ą

o tym wiedzie

ć

? - zapytała od drzwi.

background image

- A dlaczego nie?
No tak, dla m

ęż

czyzn to

ż

adna ró

ż

nica. Co go to mo

ż

e obchodzi

ć

?

- Amando! Posmutniała

ś

. Co si

ę

stało? Czy co

ś

powiedziałem nie tak?

- Jestem po prostu zm

ę

czona - odparła ze słabym u

ś

miechem. -

Dobranoc.

ROZDZIAŁ DZIESI

Ą

TY

Ubrana w biało-

ż

ółt

ą

a

ż

urow

ą

letni

ą

sukienk

ę

Amanda zeszła na dół. Z

braku snu miała lekko podkr

ąż

one oczy i serce jej waliło. Rozmy

ś

lała

cał

ą

noc nad tym, co si

ę

wydarzyło i nie doszła do

ż

adnego wniosku.

Czy Jace my

ś

li,

ż

e b

ę

dzie w stanie znie

ść

pot

ę

pienie w oczach jego

matki i Duncana, kiedy spokojnie oznajmi im,

ż

e Amanda jest jego now

ą

kochank

ą

? Ale kochała go tak bardzo,

ż

e wolałaby umrze

ć

, ni

ż

wyjecha

ć

i

ż

y

ć

bez niego. To tak, jakby pozbyła si

ę

połowy własnej duszy.

Przeszła przez jadalni

ę

i od razu napotkała wzrok siedz

ą

cego przy stole

Jace'a.
- Dzie

ń

dobry, moja droga - powitała j

ą

z u

ś

miechem Marguerite. - To

background image

dobrze,

ż

e wcze

ś

nie wstała

ś

. Musimy jeszcze tyle zrobi

ć

przed

dzisiejszym przyj

ę

ciem. Najpierw sprawa twojej sukienki...

- To zostaw mnie - przerwał jej z u

ś

miechem Jace. - Ja si

ę

tym zajm

ę

.

Marguerite uniosła brwi. Spojrzała na rozpromienion

ą

twarz syna, a

ź

niej na zarumienion

ą

Amand

ę

i u

ś

miechn

ę

ła si

ę

.

- Jak sobie

ż

yczysz, kochanie - odparła. Ziewaj

ą

cy Duncan wpadł

spó

ź

niony do jadalni.

- Dzie

ń

dobry - rzekł siadaj

ą

c przy stole. - Wszyscy dobrze spali?

Amanda poczerwieniała jeszcze bardziej, a Jace oparł si

ę

łokciami o stół

i spojrzał gro

ź

nie na brata. Nie powiedział ani słowa, ale nie było to

konieczne. Samo jego spojrzenie wystarczyło. Duncan skrzywił si

ę

i

si

ę

gn

ą

ł po cukier.

- A mówi

ą

,

ż

e wzrok nie potrafi zabija

ć

! Na miło

ść

bosk

ą

, Jace, przecie

ż

nic złego nie powiedziałem.
- Czy co

ś

si

ę

stało? - zapytała Marguerite.

- Te

ż

chciałbym wiedzie

ć

- mrukn

ą

ł Duncan - Kiedy dzi

ś

w nocy wróciłem

koło drugiej, zastałem w kuchni samego Jace'a. Wygl

ą

dał jak zraniony

nied

ź

wied

ź

.

- O drugiej nad ranem Jace zawsze wygl

ą

da jak zraniony nied

ź

wied

ź

-

przypomniała mu matka.
- Miał opuchni

ę

te wargi - dodał Duncan, rzucaj

ą

c krótkie spojrzenie w

kierunku Amandy, która zbyt szybko przełkn

ę

ła łyk kawy i zakrztusiła si

ę

.

- To niczego nie dowodzi - odparł lekko rozbawiony Jace i zaci

ą

gn

ą

ł si

ę

papierosem.
Amanda przypomniała sobie, jak nami

ę

tnie całowała te wargi. Spojrzała

na Jace'a i w jego szarych oczach zobaczyła odbicie własnych uczu

ć

.

- Zachowuj si

ę

przyzwoicie - ostrzegła Marguerite Duncana. - A gdzie ty

si

ę

włóczyłe

ś

do drugiej w nocy?

- Brałem przykład z brata - odparł Duncan spogl

ą

daj

ą

c na Jace'a.

- Pracowałe

ś

?

- Jace nie pracuje cały czas - zauwa

ż

ył z westchnieniem Duncan.

- Jeste

ś

dzisiaj w dziwnym nastroju, Duncanie. Przydałyby ci si

ę

wakacje.
- Masz racj

ę

- zgodził si

ę

szybko Duncan. - Co powiesz na Hawaje?

Pojed

ź

ze mn

ą

, mamo, morze dobrze ci zrobi.

- Morskie powietrze

ź

le działa na moje zatoki -przypomniała mu

Marguerite. -A poza tym z matk

ą

u boku trudno by ci było podrywa

ć

dziewczyny. Przemy

ś

l to jeszcze raz.

- Och, mamo, dla mnie liczysz si

ę

tylko ty-zasiniał si

ę

Duncan.

- No, musz

ę

i

ść

- powiedziała Marguerite wstaj

ą

c od stołu. - Jace... -

popatrzyła przez chwil

ę

uwa

ż

nie na syna - b

ę

dziesz grzeczny dla

Amandy?
Jace spu

ś

cił oczy.

- Postaram si

ę

- obiecał.

- To dobrze. Podrzucisz mnie, Duncanie? Mój samochód nawala.

background image

- Ale jeszcze nie zjadłem

ś

niadania-zaprotestował.

- Sko

ń

czysz, jak wrócimy - odparła zdecydowanie Marguerite.

Duncan z

ż

alem odsun

ą

ł talerz.

- Kupi

ę

sobie p

ą

czka - mrukn

ą

ł. - No to pa - rzucił przez rami

ę

, mrugaj

ą

c

do Amandy.
- Hej - rzekł cicho Jace, kiedy zostali sami.
- Hej - odparła Amanda, a jej oczy rozbłysły jak gwiazdy.
- Ładnie ci w białym i

ż

ółtym - zauwa

ż

ył Jace.

- Przypominasz mi stokrotk

ę

.

- Stokrotki nie mówi

ą

- za

ż

artowała i chwyciła fili

ż

ank

ę

, by ukry

ć

dr

ż

enie

r

ą

k.

Jace u

ś

miechał si

ę

. Jego dolna warga rzeczywi

ś

cie była lekko

spuchni

ę

ta.

- Duncan wszystko zauwa

ż

ył - rzekł. Amanda zarumieniła si

ę

.

- Przepraszam - szepn

ę

ła.

-

Dlaczego? Lubi

ę

te małe, ostre z

ą

bki. Le

ż

ałem ju

ż

w łó

ż

ku i nadal

je czułem.

Amanda nawet nie zdawała sobie sprawy, jak gor

ą

ca jest fili

ż

anka, któr

ą

trzyma w r

ę

ku.

- My

ś

lałam,

ż

e nigdy nie zasn

ę

.

- Chod

ź

tutaj.

Amanda odstawiła fili

ż

ank

ę

i podeszła do niego. Wci

ąż

nie mogła

uwierzy

ć

,

ż

e potrafi na niego patrze

ć

bez strachu,

ż

e nie widzi w jego

oczach gniewu i pot

ę

pienia.

Jace chwycił j

ą

w pasie i posadził sobie na kolanach. Pachniał drog

ą

wod

ą

kolo

ń

sk

ą

, a jego jedwabna koszula miło chłodziła jej rozpalon

ą

twarz,
- Omal nie przyszedłem wczoraj do ciebie - szepn

ą

ł.

- To cholerne łó

ż

ko było takie ogromne i puste, ledwo mogłem wytrzyma

ć

z t

ę

sknoty za tob

ą

.

- Ja te

ż

nie spałam - przyznała.

Musn

ę

ła palcami jego usta. Zauwa

ż

yła,

ż

e jest

ś

wie

ż

o ogolony, nie tak,

jak poprzedniej nocy. . Jace nachylił si

ę

ku niej i leciutko, delikatnie

rozchylił jej wargi w długim, gł

ę

bokim pocałunku. Przyci

ą

gn

ą

ł j

ą

mocno

do siebie, a ona poddała mu si

ę

bez oporu.

Pół

ś

wiadoma tego co robi, rozpi

ę

ła powoli jego koszul

ę

chc

ą

c dotkn

ąć

go całego, poczu

ć

zmysłow

ą

m

ę

sko

ść

jego owłosionego ciała.

- Je

ś

li mnie dotkniesz, ja zechc

ę

dotyka

ć

ciebie - szepn

ą

ł Jace,

powstrzymuj

ą

c jej r

ę

k

ę

. - A na to, do czego by to doprowadziło, nie

mamy teraz czasu.
- Czy naprawd

ę

doprowadziłoby to do czego

ś

? - zapytała oblizuj

ą

c

spieczone wargi.
- S

ą

dz

ą

c po tym, co teraz czuj

ę

, to na pewno - odparł muskaj

ą

c wargami

jej przymkni

ę

te powieki.

- Uwielbiam, jak mnie dotykasz.

background image

Amanda u

ś

miechn

ę

ła si

ę

i oparła rozpalony policzek o jego pier

ś

.

- Jakie to dziwne.
- Co?
-

ś

e si

ę

nie kłócimy.

- Strasznie bytem dla ciebie niedobry - rzekł z westchnieniem Jace.
- Mo

ż

e miałe

ś

powody. Jace, tak mi przykro, ze mama...

Jace delikatnie poło

ż

ył palec na jej ustach.

- Jeszcze si

ę

z tym nie pogodziłem - wyznał cicho. - Ale chyba zaczynam

rozumie

ć

. Niełatwo jest panowa

ć

nad uczuciami. Ja sam trac

ę

głow

ę

,

kiedy trzymam ci

ę

w ramionach.

- Czy to jest a

ż

tak złe? - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

zalotnie Amanda.

- Dla mnie tak. Nigdy nie byłem szczególnie wylewny. Owszem,
miewałem kobiety, ale zawsze na własnych warunkach i nigdy takiej,
której nie potrafiłbym opu

ś

ci

ć

. Ty obudziła

ś

we mnie uczucia, o jakie si

ę

wcale nie podejrzewałem. Kiedy ci

ę

dotykam, płomienie ogarniaj

ą

całe

moje ciało.
- Czy naprawd

ę

jestem twoja? - zapytała cicho, lekko dotykaj

ą

c jego

policzka.
- A chcesz tego?
Zdecydowanie kiwn

ę

ła głow

ą

, a jej oczy wielbiły ka

ż

dy rys jego twarzy.

Przesun

ą

ł r

ę

k

ę

wzdłu

ż

jej talii, potem wy

ż

ej, na ciepł

ą

tward

ą

pier

ś

okryt

ą

mi

ę

kk

ą

bawełn

ą

i obserwował jej reakcj

ę

.

- Przyzwyczaisz si

ę

do tych pieszczot, zobaczysz -rzekł cicho.

- Naprawd

ę

? - wyszeptała z trudem.

- Nigdy

ż

aden m

ęż

czyzna nie widział ci

ę

takiej, jak ja wczoraj, prawda?

Zawsze wydawało mi si

ę

,

ż

e jeste

ś

do

ś

wiadczona, ale zobaczyłem ten

rumieniec na twojej twarzy. A kiedy wzi

ą

łem ci

ę

w ramiona... -

u

ś

miechn

ą

ł si

ę

leciutko. - B

ę

d

ę

, to pami

ę

tał do ko

ń

ca

ż

ycia. Tak bardzo

chciałem by

ć

pierwszym m

ęż

czyzn

ą

w twoim

ż

yciu. Bałem si

ę

,

ż

e kto

ś

mnie ju

ż

ubiegł i nienawidziłem ci

ę

za to.

- Zawsze chciałam tylko ciebie - odparła szczerze i posmutniała,
pomy

ś

lawszy sobie, jak krótko go b

ę

dzie miała. Szybko znudzi mu si

ę

jej

niewinno

ść

, znudzi mu si

ę

ona sama. Mieli ze sob

ą

tak du

ż

o wspólnego,

ale on chciał tylko jej ciała, nie chciał duszy ani serca.
- Co si

ę

stało? - zapytał.

- Nic - wzruszyła ramionami. - Mówiłe

ś

co

ś

o sukience.

- Rzeczywi

ś

cie - za

ś

miał si

ę

. - A wi

ę

c chod

ź

my.

Zaprowadził j

ą

do eleganckiego magazynu, prosto do działu z

najdro

ż

szymi sukniami Chciała si

ę

cofn

ąć

, ale przytrzymał j

ą

mocno za

r

ę

k

ę

. Młodej ekspedientce wyja

ś

nił dokładnie, o jak

ą

sukni

ę

mu chodzi.

- Ale ja nie chc

ę

,

ż

eby

ś

kupował mi sukienki - zaprotestowała Amanda,

kiedy sprzedawczyni na chwil

ę

znikn

ę

ła na zapleczu.

- Dlaczego? Chcesz i

ść

na przyj

ę

cie w spodniach? - zapytał z

u

ś

miechem Jace.

Nauczyła si

ę

obywa

ć

bez pi

ę

knych kreacji, ale dopiero w tej chwili zdała

background image

sobie spraw

ę

, ile j

ą

to kosztowało. Wszyscy w tym eleganckim sklepie

widz

ą

,

ż

e Jace kupuje jej ubrania. Co sobie o tym pomy

ś

l

ą

?

ś

e jest jego

utrzymank

ą

. W jej oczach pojawiły si

ę

łzy. No, có

ż

, do pewnego stopnia

to prawda. Przecie

ż

ju

ż

mu siebie obiecała.

Zbladła i spu

ś

ciła oczy.

- Co si

ę

stało? - zapytał Jace, unosz

ą

c jej brod

ę

. - Kochanie, czy

ż

bym

powiedział co

ś

złego?

Na szcz

ęś

cie wróciła sprzedawczyni i Amanda nie musiała udziela

ć

mu

tej bolesnej dla niej odpowiedzi.
- Mam tu co

ś

wyj

ą

tkowego - zachwalała ekspedientka, . trzymaj

ą

c na

wieszaku obłok r

ę

cznie malowanego tiulu. Był lekko przezroczysty, w

kolorze ko

ś

ci słoniowej, malowany w delikatne, zielone listki. Amanda

nigdy, nawet wtedy, kiedy miała pieni

ę

dzy jak lodu, nie kupiła sobie

czego

ś

tak pi

ę

knego.

- Jest wspaniała. - Ekspedientka wymieniła nazwisko projektanta. Nie
zwa

ż

aj

ą

c na protesty Amandy, zaprowadziła j

ą

do przymierzami.

Amanda przygl

ą

dała si

ę

swemu odbiciu. Ju

ż

od dawna nie miała na

sobie tak drogiej sukni, nie czuła mi

ę

kko

ś

ci tiulu spowijaj

ą

cego jej ciało.

Bladozielony kolor listków roz

ś

wietlił br

ą

z jej oczu, dodał tajemniczo

ś

ci

twarzy.
- Czy b

ę

dziesz tam siedzie

ć

cały dzie

ń

? - rozległ si

ę

zza zasłony

niecierpliwy baryton. '
Amanda wyprostowała si

ę

i lekkim krokiem wyszła z przymierzalni.

- Czy

ż

nie le

ż

y doskonale? - zapytała z u

ś

miechem sprzedawczyni.

- Doskonale - przyznał cicho Jace, ale patrzył nie na sukni

ę

, tocz na

zarumienion

ą

twarz Amandy.

- Bior

ę

j

ą

.

Amanda zdj

ę

ła sukni

ę

i czekała, a

ż

j

ą

zapakuj

ą

.

- Nie zapytałam o cen

ę

- odezwała si

ę

niepewnie - ale na pewno

kosztuje maj

ą

tek, Jace. Wolałabym co

ś

... co

ś

ta

ń

szego.

- Nie jestem biedny - przypomniał jej. - Zapomniała

ś

?

Amanda spu

ś

ciła oczy. Zrobiło jej si

ę

słabo. A wiec Jace my

ś

li,

ż

e mu si

ę

po prostu sprzedała,

ż

e dała si

ę

kupi

ć

za kilka ładnych strojów?

Jace zapłacił i podał jej firmowe pudło. Wzi

ę

ła je od niego z oboj

ę

tn

ą

min

ą

.

- Idziemy - rzekł z ci

ęż

kim westchnieniem. Otworzył drzwi swego

srebrnego mercedesa, wyj

ą

ł jej z r

ą

k pudełko i rzucił niedbale na tylne

siedzenie, po czym usiadł za kierownic

ą

. Gwałtownym ruchem przekr

ę

cił

kluczyk w stacyjce i uruchomił silnik.
- Zapal mi papierosa - powiedział, rzucaj

ą

c jej na kolana paczk

ę

.

Amanda, bez słowa, posłusznie wykonała polecenie.
- Nie podoba ci si

ę

ta cholerna sukienka? - zapytał sucho.

- Jest bardzo ładna. Dzi

ę

kuj

ę

.

- Czy mo

ż

esz mi, do diabła, powiedzie

ć

o co chodzi? - krzykn

ą

ł,

obrzucaj

ą

c j

ą

w

ś

ciekłym spojrzeniem.

background image

- O nic - odparła cicho. Patrzyła prosto przed siebie.
- O nic - powtórzył, zaci

ą

gaj

ą

c si

ę

papierosem. - Nie najlepiej zaczyna

si

ę

nasz zwi

ą

zek, goł

ą

bku.

- Wiem - przyznała cicho Amanda. - Suknia jest cudowna, Jace, tylko...
wolałabym,

ż

eby

ś

tyle na mnie nie wydawał.

- Moim zdaniem jeste

ś

tego jak najbardziej warta, kochanie. - Wzi

ą

ł j

ą

za

r

ę

k

ę

.

Amanda patrzyła na jego ciemnobr

ą

zowe, silne palce, tak bardzo

kontrastuj

ą

ce z jej własnymi.

- Jeste

ś

taki opalony - szepn

ę

ła.

- A ty bladziutka - odparł. - Szkoda,

ż

e musz

ę

wraca

ć

do biura. Wolałbym

sp

ę

dzi

ć

ten dzie

ń

z tob

ą

.

Amanda westchn

ę

ła rozmarzona.

- Ja te

ż

.

- Przyjad

ę

dopiero w ostatniej chwili - rzekł, kiedy zajechali przed Casa

Verde. - Czekaj na mnie. Idziesz do Sullevanów ze mn

ą

, nie z

Duncanem.
- Tak, Jasonie - potwierdziła posłusznie.
Jason pochylił si

ę

,

ż

eby otworzy

ć

jej drzwi. Jego twarz znalazła si

ę

tu

ż

obok jej twarzy. Poczuła zapach wody kolo

ń

skiej i ciepło oddechu.

Mimowolnie nachyliła si

ę

odrobin

ę

do przodu i dotkn

ę

ła wargami jego

ust.
Oczy Jace'a rozbłysły.
- Przepraszam - szepn

ę

ła Amanda, poruszona gwałtowno

ś

ci

ą

jego

spojrzenia.
- Za co?- zapytał Jace. - Czy musisz mie

ć

specjalne pozwolenie,

ż

eby

mnie całowa

ć

czy dotyka

ć

?

- To... to dla mnie ci

ą

gle co

ś

nowego.

- Powiedziałem ci ju

ż

rano - rzekł szorstko -

ż

e lubi

ę

, kiedy mnie

dotykasz. Na miło

ść

bosk

ą

, przecie

ż

mo

ż

esz wskoczy

ć

mi do łó

ż

ka,

kiedy tylko zechcesz, a ja zawsze powitam ci

ę

z otwartymi ramionami.

Amanda spojrzała na niego niepewnie i czułym gestem odgarn

ę

ła

kosmyk włosów z jego czoła.
- To wszystko jest takie nowe - szepn

ę

ła.

- Tak. - Nachylił si

ę

ku niej, uj

ą

ł j

ą

pod brod

ę

i pocałował delikatnie. -

Uwielbiam twoje usta - szepn

ą

ł czule. - Mógłbym je całowa

ć

do ko

ń

ca

ż

ycia.

- Ja te

ż

lubi

ę

ci

ę

całowa

ć

- szepn

ę

ła Amanda i obj

ą

wszy go za szyj

ę

,

oddała pocałunek.
- Nie id

ź

do pracy - poprosiła cicho.

- Je

ś

li zostan

ę

, to b

ę

d

ę

si

ę

z tob

ą

kochał - od-parł, wci

ąż

całuj

ą

c jej

twarz. - A nie chc

ę

jeszcze tego robi

ć

.

- Dlaczego?
- Bo chc

ę

,

ż

eby ten pierwszy raz był dla ciebie najpi

ę

kniejszym

wspomnieniem - odparł.

background image

Amanda poczuła fal

ę

podniecenia, ogarniaj

ą

c

ą

całe jej ciało. Wyobraziła

sobie Jace'a lez

ą

cego obok niej w chłodnej,

ś

wie

ż

ej po

ś

cieli, otaczaj

ą

c

ą

ich ciemno

ść

, jego usta bł

ą

dz

ą

ce po jej ciele.

- Zadr

ż

ała

ś

- szepn

ą

ł czule Jace. - Pomy

ś

lała

ś

, jak to b

ę

dzie, tak?

- Tak - przyznała.
- Bo

ż

e! - Jace gwałtownym gestem przyci

ą

gn

ą

ł j

ą

do siebie, a jego

głodne usta mia

ż

d

ż

yły jej wargi. Z ust Amandy wyrwał si

ę

cichy j

ę

k.

Pu

ś

cił j

ą

nagle i odsun

ą

ł od siebie.

- Wysiadaj, zanim wgniot

ę

ci

ę

tu w podłog

ę

- mrukn

ą

ł.

- Okrutnik - szepn

ę

ła.

- Kusicielka - odparował. - Do zobaczenia wieczorem. I nie upinaj
włosów. Zostaw je rozpuszczone.
- To nie b

ę

dzie eleganckie - zaprotestowała.

- Nie chc

ę

,

ż

eby

ś

była elegancka - upierał si

ę

, patrz

ą

c jej w oczy. - Chc

ę

,

ż

eby

ś

była sob

ą

. Nie musisz si

ę

upi

ę

ksza

ć

. Czekaj na mnie.

- Dobrze.
Jace zatrzasn

ą

ł drzwiczki i odjechał.

Amanda, ubrana w sukni

ę

, któr

ą

kupił jej Jace, stała przed lustrem.

Znakomity krój podkre

ś

lał jej długie nogi, szczupł

ą

tali

ę

i małe, kształtne

piersi. Kolory sukni stanowiły znakomit

ą

opraw

ę

jej jasnej karnacji. Z

rozpuszczonymi srebrnoblond włosami wygl

ą

dała jak modelka, a nie

pracownica agencji reklamowej.
Bardzo zdenerwowana i przej

ę

ta zeszła do salonu, gdzie czekali na ni

ą

Jace, Duncan i Marguerite.
Pogr

ąż

eni byli w rozmowie, ale wej

ś

cie Amandy nie umkn

ę

ło uwagi

Jace'a. Jego oczy rozbłysły. Pojawiło si

ę

co

ś

jeszcze... duma...

ś

wiadomo

ść

posiadania...

Amanda te

ż

nie mogła oderwa

ć

od niego wzroku. W ciemnym garniturze

i

ś

nie

ż

nobiałej jedwabnej koszuli był tak m

ę

ski,

ż

e zapragn

ę

ła si

ę

do

niego przytuli

ć

. Wydawał si

ę

by

ć

zupełnie nie

ś

wiadomy swej atrak-

cyjno

ś

ci.

Nagła cisza sprawiła,

ż

e Duncan i Marguerite te

ż

zwrócili si

ę

ku drzwiom.

- No, no - skomentował Duncan. Podszedł i przygl

ą

dał si

ę

jej z

podziwem ewentualnego kupca ogl

ą

daj

ą

cego elegancki, nowy

samochód. - Istne cudo. Sk

ą

d masz t

ę

sukni

ę

?

- Od dobrej wró

ż

ki - odparła wesoło Amanda, unikaj

ą

c władczego

spojrzenia Jace’a.
- Wygl

ą

dasz jak zjawisko, Amando - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

Marguerite, -

Pi

ę

kna suknia!

- Dzi

ę

kuj

ę

- odparła skromnie Amanda. Duncan chciał uj

ąć

j

ą

pod rami

ę

,

ale Jace oczywi

ś

cie go uprzedził.

- Dzisiaj moja kolej - powstrzymał go ostro.
- Gdzie

ż

bym

ś

miał si

ę

sprzeciwia

ć

? - za

ś

miał si

ę

Duncan. - Mamo? -

zwrócił si

ę

do Marguerite.

Marguerite, ubrana w eleganck

ą

bladoniebiesk

ą

atłasow

ą

sukni

ę

i etol

ę

z

background image

lisów, podeszła do syna.
- Ale

ż

, Amando, powinna

ś

co

ś

narzuci

ć

na ramiona. Zobaczysz,

ż

e

zmarzniesz!
- Nie, nie s

ą

dz

ę

! - odparła szybko Amanda, zbyt dumna, by znowu

korzysta

ć

z czyjej

ś

dobroczynno

ś

ci.

- Bzdura! Mam pi

ę

kny szal. Zaczekaj - poleciła Marguerite.

Wróciła z czarnym, cieniutkim szalem i narzuciła go na ramiona Amandy.
- Znakomicie! Dodaje ci tajemniczo

ś

ci!

- Bo tak si

ę

dzi

ś

czuj

ę

- odparła z u

ś

miechem Amanda.

Amanda jeszcze nigdy nie odczuwała tak blisko

ś

ci Jace'a jak podczas

jazdy do Sullevanów. Jej wzrok bezwiednie w

ę

drował ku jego profilowi i

ustom. Dr

ż

ała na wspomnienie jego pocałunków. Raz, kiedy przystan

ą

ł

na czerwonym

ś

wietle, ich oczy si

ę

spotkały. Siła jego spojrzenia

pozbawiła j

ą

tchu. Spu

ś

ciła wzrok na jego szczupłe, silne dłonie zaci

ś

-

ni

ę

te na kierownicy i z trudem powstrzymała si

ę

, by ich nie dotkn

ąć

.

Gdyby tylko sprawy inaczej si

ę

uło

ż

yły. Była teraz kobiet

ą

Jace’a, ale nie

o to jej chodziło. Jace uwa

ż

ał,

ż

e interesuj

ą

j

ą

jego pieni

ą

dze, podczas

gdy ona chciała tylko, by pozwolono jej go kocha

ć

. Zastanawiała si

ę

ponuro, jak te

ż

Jace wszystko zorganizuje. Czy b

ę

dzie miała mieszkanie

w mie

ś

cie? A mo

ż

e kupi jej dom? Zarumieniła si

ę

na sam

ą

my

ś

l o reakcji

Marguerite.

ś

adnych tajemnic, powiedział, nie my

ś

l

ą

c zupełnie o tym, jak

bardzo j

ą

to zrani. Wiadomo, m

ęż

czy

ź

ni. My

ś

l

ą

tylko o własnych

przyjemno

ś

ciach. Przecie

ż

nic nie zagrozi jego reputacji.

- Wpaniale! - skomentował Duncan wchodz

ą

c wraz z Jace'em i Amanda

do holu roz

ś

wietlonego blaskiem kryształowych

ż

yrandoli.

- Sullevanowie maj

ą

klas

ę

, no i wielkie pieni

ą

dze od pokole

ń

- zauwa

ż

chłodno Jace.
- To wida

ć

. Twoja suknia, Amando, znakomicie tutaj pasuje. Nie

powiedziała

ś

mi, sk

ą

d j

ą

masz.

Jace spojrzał ostrzegawczo na brata i gestem posiadacza uj

ą

ł j

ą

za r

ę

k

ę

.

- Ja jej kupiłem - wyja

ś

nił spokojnie, ale z ukryt

ą

gro

ź

b

ą

.

Duncan a

ż

za dobrze .znał ten ton.

- Przepraszam - zwrócił si

ę

do Amandy. - Chyba pójd

ę

rozejrze

ć

si

ę

za

jakimi

ś

wolnymi panienkami. Zobaczymy si

ę

ź

niej.

- Czy to było konieczne? - zapytała zawstydzona Amanda.
- Jeste

ś

moja - odparł zdecydowanie Jace. - Im szybciej si

ę

o tym dowie,

tym lepiej dla niego.
- Poczułam si

ę

jak sprzedajna dziewczyna. - Głos Amandy dr

ż

ał z

upokorzenia.
Jace spojrzał na ni

ą

z niedowierzaniem.

- O czym ty, do cholery, mówisz? Nie rozumiem ci

ę

, Amando.

Ofiarowałem ci wszystko, co mam. Zdecyduj si

ę

, chcesz tego, czy nie?

Z lekkim okrzykiem Amanda wyrwała mu r

ę

k

ę

i pobiegła w kierunku

stoj

ą

cego przy bufecie Duncana.

Popijaj

ą

cy poncz Duncan spojrzał na jej pobladł

ą

twarz i podał jej

background image

szklank

ę

. Rozejrzał si

ę

po sali w poszukiwaniu Jace'a. Ujrzał go

pogr

ąż

onego w rozmowie z miejscowymi hodowcami bydła.

- Nic ci nie grozi - zwrócił si

ę

do Amandy. - Przez najbli

ż

sze pół godziny

b

ę

dzie gadał tylko o krowach. Co si

ę

tym razem stało?

Amanda przygryzła warg

ę

.

- Powiedział,

ż

e... Ach, nic, Duncanie - westchn

ę

ła - to bez sensu.

Jedyn

ą

zalet

ą

Jace'a jest wypchany portfel - za

ś

miała si

ę

ponuro. - Mo

ż

e

zostan

ę

zawodow

ą

naci

ą

gaczk

ą

.

- Nie z twoim charakterem - odparł łagodnie Duncan. - Zjedz kanapk

ę

.

- Czy wygl

ą

dam na głodn

ą

? - dała si

ę

nabra

ć

Amanda.

- Tak jakby

ś

chciała kogo

ś

ugry

źć

- mrugn

ą

ł do niej Duncan. - Nie

przejmuj si

ę

nim, Mandy, on sam nie wie, czego chce.

Gdyby

ś

tylko znał cał

ą

prawd

ę

, pomy

ś

lała. Spojrzała na trzyman

ą

w r

ę

ce

szklaneczk

ę

z ponczem i zdała sobie spraw

ę

,

ż

e lekko kr

ę

ci jej si

ę

w

głowie.
- Co w tym jest? - zapytała.
- Chyba cała zawarto

ść

barku - u

ś

miechn

ą

ł si

ę

Duncan. - Lepiej uwa

ż

aj.

- Dzi

ś

nie mam ochoty uwa

ż

a

ć

- odparła wychylaj

ą

c reszt

ę

napoju. - Nalej

mi nast

ę

pn

ą

kolejk

ę

.

- To nie jest zbyt rozs

ą

dne - ostrzegł j

ą

, ale napełnił szklank

ę

.

- Zgadzam si

ę

, ale czasami lepiej za du

ż

o nie my

ś

le

ć

.

- Wiesz co? - rzekł cicho Duncan, przygl

ą

daj

ą

c si

ę

jej uwa

ż

nie.

- Co? - spojrzała na niego znad szklanki.
- Ciesz

ę

si

ę

,

ż

e zostaniesz moj

ą

bratow

ą

.

Nie była ju

ż

w stanie powstrzyma

ć

łez. Duncan, kochany Duncan, nic nie

rozumie. Jason nie potrzebuje

ż

ony, tylko kochanki, kogo

ś

, kto zaspokoi

jego

żą

dze. A je

ś

li kiedy

ś

si

ę

o

ż

eni, to na pewno nie z ni

ą

. - Mandy!

- A jakie b

ę

dzie mi

ę

dzy nami pokrewie

ń

stwo, je

ś

li zostan

ę

jego

kochank

ą

? - szepn

ę

ła smutno. - Bo tylko do tego jestem mu potrzebna.

Odwróciła si

ę

gwałtownie i wybiegła na ciemny taras, gdzie dała upust

swojej rozpaczy.
- Co

ś

ty jej, do cholery, powiedział? - zapytał ostro Jace, który

błyskawicznie pojawił si

ę

u boku Duncana.

- Chyba za du

ż

o - odparł cicho Duncan. - Powiedziałem,

ż

e b

ę

dzie mi

miło zosta

ć

jej szwagrem. By

ć

mo

ż

e zbytnio si

ę

pospieszyłem, ale

obserwowałem was ostatnio i wydawało mi si

ę

,

ż

e to ju

ż

pewne.

- Masz za długi j

ę

zor - uci

ą

ł oschle Jace.

- Amen - potwierdził ponuro Duncan i zmarszczył czoło. - Czy naprawd

ę

chcesz,

ż

eby została twoj

ą

kochank

ą

? - zapytał nagle.

- Kochank

ą

?! - krzykn

ą

ł zdumiony Jace.

- Ona tak wła

ś

nie my

ś

li - odparł chłodno brat. - Powiedziała,

ż

e uwa

ż

asz

j

ą

za naci

ą

gaczk

ę

.

- O mój Bo

ż

e - westchn

ą

ł Jace.

- O co chodzi? - zapytał Duncan.
- Historia si

ę

powtarza - j

ę

kn

ą

ł Jace, ale nie patrzył na brata. Jego wzrok

background image

skierowany był na drzwi prowadz

ą

ce na taras. Bez słowa ruszył w ich

kierunku.
Amanda otarła łzy. Pragn

ę

ła jak najszybciej wsi

ąść

w samolot i znale

źć

si

ę

jak najdalej od Casa Verde. Chyba zwariowała,

ż

e zgodziła si

ę

zosta

ć

i pój

ść

na to przyj

ę

cie. Dlaczego nie wyjechała z Be

ą

? Byłaby ju

ż

daleko od Jace'a, jego sarkazmu i pot

ę

pienia. Nie powinna ofiarowywa

ć

mu siebie, to tylko pogorszyło jego opini

ę

o niej. Znowu poczuła łzy pod

powiekami. Nie, tak nie mo

ż

na. Musi przesta

ć

płaka

ć

, wróci

ć

do go

ś

ci,

u

ś

miecha

ć

si

ę

, odgrywa

ć

rol

ę

królowej balu. Potem poprosi Duncana,

ż

eby odwiózł j

ą

na lotnisko.

- Jak tu cicho.
Zamarła, słysz

ą

c za sob

ą

ten głos. Zacisn

ę

ła r

ę

ce na balustradzie, ale

nie odwróciła si

ę

.

- Tak-mrukn

ę

ła.

Poczuła ciepło jego ciała na swoich plecach, jego oddech we włosach.
Palce Jace'a delikatnie pogładziły jej rami

ę

. Zamarła w bezruchu.

- Amando... - zacz

ą

ł niepewnie.

- Wyje

ż

d

ż

am - przerwała mu zdecydowanym tonem, wierzchem dłoni

ocieraj

ą

c

ś

lady łez. - Mo

ż

esz sobie zabra

ć

sukienk

ę

, nie chc

ę

jej. Oddaj

j

ą

której

ś

z twoich kochanek - dodała.

- Nigdy nie było

ż

adnej innej kobiety - rzekł spokojnie i z naciskiem Jace.

- Nikogo od dnia twoich urodzin, kiedy po raz pierwszy dotkn

ą

łem twoich

ust
Amanda zamarła. Czy

ż

by si

ę

przesłyszała? Chyba ma co

ś

nie w

porz

ą

dku z uszami. Odwróciła si

ę

wolno i spojrzała mu w oczy. Ich

srebrny blask był ledwo widoczny w nikłym

ś

wietle padaj

ą

cym na taras z

sali balowej.
Jace, z r

ę

kami w kieszeniach, stał na lekko rozstawionych nogach i

patrzył na ni

ą

ironicznie.

- Zdziwiła

ś

si

ę

? - zapytał. - Czy naprawd

ę

nie rozumiesz, jak bardzo ci

ę

pragn

ę

, skoro od lat nie miałem

ż

adnej kobiety?

- Na pewno nie... nie z braku okazji - wyj

ą

kała.

- Zgadza si

ę

. Jestem bogaty .'Wi

ę

kszo

ść

kobiet dla pieni

ę

dzy zrobi

wszystko.
- Mo

ż

e niektóre chciały tylko ciebie - powiedziała cicho Amanda,

- Do tego trzeba dwojga. Mnie zale

ż

ało tylko na tobie.

Ciszy, jaka mi

ę

dzy nimi zapadła, towarzyszyła jaka

ś

sentymentalna

melodia dobiegaj

ą

ca z sali balowej.

Podszedł do mej tak blisko,

ż

e musiała unie

ść

głow

ę

, by widzie

ć

jego

twarz.
- Cholera, czy naprawd

ę

musz

ę

to mówi

ć

?—spytał cicho.

Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
- Kocham ci

ę

, Amando - wyznał aksamitnym głosem.

Z jej oczu popłyn

ę

ły niepohamowane strumienie łez. Usta jej dr

ż

ały. Nie.

była w stanie powiedzie

ć

ani słowa.

background image

Jace nie potrzebował słów. Przyci

ą

gn

ą

ł j

ą

do siebie i poszukał jej warg.

Przywarł do nich, jak spragniony do

ź

ródła.

Amanda zanurzyła palce w g

ę

stych włosach Jace'a, paznokciami

delikatnie drapała jego szyj

ę

. Z cichym j

ę

kiem poddała si

ę

pocałunkom.

- Powiedz to - szepn

ą

ł nie odrywaj

ą

c warg od jej ust.

- Ja te

ż

ci

ę

kocham. Na zawsze, cał

ą

sob

ą

. - Reszta słów rozpłyn

ę

ła si

ę

w cichym westchnieniu. Pocałował j

ą

znowu, najpierw mocno, potem

delikatnie, czule. Jego usta zadawały pytania, jej usta odpowiadały -
wszystko bez słowa.
- Wyja

ś

nijmy sobie jedn

ą

rzecz - szepn

ą

ł jej do ucha. - Kiedy mówiłem,

ż

e jeste

ś

moja, miałem na my

ś

li cale

ż

ycie i na dowód tego wło

żę

na

twój palec dwa pier

ś

cionki. Och, Amando, nie chodzi mi tylko o rozkosz,

któr

ą

b

ę

dziemy dzieli

ć

w ciemno

ś

ciach. Chc

ę

dzieli

ć

z tob

ą

ż

ycie, chc

ę

,

ż

eby

ś

ty dzieliła ze mn

ą

swoje. Chc

ę

ci

ę

przytula

ć

, kiedy b

ę

dzie ci

ź

le i

ociera

ć

twoje łzy, kiedy płaczesz.

Chc

ę

patrze

ć

, jak si

ę

ś

miejesz i widzie

ć

ś

wiatło w twoich oczach, kiedy

si

ę

kochamy. Chc

ę

ci da

ć

dzieci i patrze

ć

, jak dorastaj

ą

w Casa Verde. -

W jego oczach pojawił si

ę

ów blask, na który tak długo czekała. - Czy

wiesz,

ż

e kocham ci

ę

ponad wszystko? Sprawiałem ci ból, bo sam

cierpiałem. Po

żą

dałem ciebie, była

ś

mi potrzebna i nie mogłem ci tego

powiedzie

ć

, bo zawsze przede mn

ą

uciekała

ś

. Czy nie uwa

ż

asz,

ż

e czas

ju

ż

z tym sko

ń

czy

ć

? Wyjd

ź

za mnie. Zamieszkaj ze mn

ą

. Jeste

ś

dla mnie

jak powietrze. Bez ciebie zgin

ę

, Amando. . U

ś

miechn

ę

ła si

ę

do niego

przez łzy.
- Ja te

ż

- wyj

ą

kała. - Chc

ę

by

ć

z tob

ą

. Chc

ę

ci da

ć

wszystko, co mam.

- Chc

ę

tylko twojego serca, najdro

ż

sza. W zamian ch

ę

tnie oddam ci

swoje.
Jej dr

żą

ce wargi dotkn

ę

ły jego ust. Pocałunek był tak gwałtowny, jakby

oznaczał rozstanie.
Czuła, jak ich ciała po

żą

daj

ą

siebie, jak mocne bicie ich serc stapia si

ę

w

jeden rytm.
- Czy jeste

ś

pewien,

ż

e chcesz tylko mojego serca? -zapytała

rozkoszuj

ą

c si

ę

niespodziewanym szcz

ęś

ciem.

- Niezupełnie - przyznał. - Swe ocalenie w tej chwili zawdzi

ę

czasz tylko

nie sprzyjaj

ą

cym okoliczno

ś

ciom.

Amanda leciutko ugryzła go w warg

ę

.

- Mógłby

ś

zawie

źć

mnie do domu.

- I zrobi

ę

to. - zapewnił j

ą

z u

ś

miechem. - Ale najpierw musz

ę

na kilka dni

pozby

ć

si

ę

matki i Duncana, A o ile znam moj

ą

matk

ę

, panno Carson,

b

ę

dzie to mo

ż

liwe dopiero po

ś

lubie.

U

ś

miechn

ę

ła si

ę

do niego swymi ciemnymi, przepełnionymi miło

ś

ci

ą

oczami.
- Pozostaje samochód - zaproponowała.
- To nie dla mnie - odparł.
- S

ą

te

ż

motele...

background image

- Czy

ż

by

ś

próbowała mnie uwie

ść

, Amando? Oblała si

ę

rumie

ń

cem.

- Wła

ś

ciwie tak.

Popatrzył na jej mi

ę

kkie, lekko obrzmiałe wargi i przytulił j

ą

czule.

- Wczoraj wieczorem prawie ci si

ę

to udało - zauwa

ż

ył, spuszczaj

ą

c

wzrok na jej dekolt. - To wspomnienie pozostanie ze mn

ą

na zawsze, jak

to twoje zdj

ę

cie, które od siedmiu lat nosz

ę

w portfelu.

- Masz moje zdj

ę

cie? - otworzyła szeroko oczy. Jace skin

ą

ł głow

ą

.

- To, które kiedy

ś

zrobił Duncan -biegniesz z rozwianymi włosami,

roze

ś

miana i promienna. Chciałbym,

ż

eby kto

ś

ci

ę

tak namalował. Było

takie pi

ę

kne,

ż

e nie oparłem si

ę

i ukradłem mu je, a potem przez tydzie

ń

miałem wyrzuty sumienia.
- Dlaczego po prostu nie poprosiłe

ś

,

ż

eby Duncan ci je podarował? -

zapytała zdziwiona.
- Domy

ś

liłby si

ę

wszystkiego - odparł Jace i musn

ą

ł wargami jej czoło. -

Kocham ci

ę

ju

ż

tak długo, najdro

ż

sza, - szepn

ą

ł. - Nawet kiedy

wmawiałem sobie,

ż

e ci

ę

nienawidz

ę

, kiedy byłem dla ciebie okrutny i

raniłem ci

ę

, to tylko dlatego,

ż

e sam cierpiałem. Uciekała

ś

, a ja

cierpiałem coraz bardziej. Tego dnia, kiedy si

ę

skaleczyłem, a ty

powiedziała

ś

co

ś

o Duncanie, my

ś

lałem,

ż

e zwariuj

ę

. Nie mogłem znie

ść

my

ś

li,

ż

e ci

ę

pie

ś

cił, tak jak ja chciałem to robi

ć

.

- Pocałowałe

ś

mnie - przypomniała rozmarzona.

- Czułem si

ę

, jakbym dostał skrzydeł. Trzymałem ci

ę

w ramionach,

dotykałem... Czekałem tyle lat i wiem,

ż

e warto było. Ale potem zacz

ą

łem

mie

ć

w

ą

tpliwo

ś

ci i to ci

ę

odstraszyło. Nigdy nie ufałem kobietom,

Amando. Du

ż

o mnie kosztowało, by nauczy

ć

si

ę

ufa

ć

tobie — dodał i

pogłaskał j

ą

czule po plecach.

- Nigdy ci

ę

nie zdradz

ę

- zapewniła go

ż

arliwie.

- Zawsze chciałam tylko ciebie, Jasonie, mimo

ż

e moja matka...

Uciszył j

ą

szybkim, gwałtownym pocałunkiem.

- Pojedziemy na jej

ś

lub, chcesz? - zapytał. - Gdyby

ś

była ju

ż

czyj

ąś

ż

on

ą

, te

ż

prawdopodobnie nie umiałbym trzyma

ć

si

ę

od ciebie z daleka.

Tak pewnie było z twoj

ą

matk

ą

- dodał wzruszaj

ą

c ramionami. - Nigdy nie

przypuszczałem,

ż

e b

ę

d

ę

ci

ę

tak kochał. Zrozumiałem to dopiero tej

nocy, kiedy tak długo nie wracała

ś

z Nowego Jorku. Modliłem si

ę

tak jak

nigdy w

ż

yciu, a kiedy wróciła

ś

, cala i zdrowa, potrafiłem tylko

wrzeszcze

ć

.

- Ale potem przyszedłe

ś

do mnie - szepn

ę

ła, rumieni

ą

c si

ę

na to

wspomnienie.
- I kochali

ś

my si

ę

- dodał muskaj

ą

c jej usta.

- W najsłodszy, najwolniejszy, najczulszy sposób. Ten pierwszy,
prawdziwy raz miedzy nami te

ż

b

ę

dzie taki. I b

ę

dzie trwał cał

ą

noc.

- Jason! - zaprotestowała i przytuliła si

ę

do jego piersi.

- B

ę

dzie pi

ę

knie - szepn

ą

ł, bior

ą

c j

ą

w ramiona.

- Zawsze jest pi

ę

knie, kiedy mnie dotykasz - stwierdziła przymykaj

ą

c

oczy. - Tak bardzo ci

ę

kocham, Jasonie!

background image

- I nigdy nie przestawaj - szepn

ą

ł. - Nigdy!

- Czy teraz ju

ż

mog

ę

jej powiedzie

ć

, jak si

ę

ciesz

ę

,

ż

e zostanie moj

ą

bratow

ą

? -rozległ si

ę

za nimi wesoły głos.

Jace za

ś

miał si

ę

i gestem posiadacza obrócił Amancie twarz

ą

do brata.

- Pozwol

ę

ci nawet by

ć

dru

ż

b

ą

- obiecał..

- Mama ju

ż

planuje wesele - dodał Duncan z u

ś

miechem. - Par

ę

minut

temu przechodziła, hm, przypadkiem koło okna.
- Chcesz powiedzie

ć

,

ż

e j

ą

tutaj zaci

ą

gn

ą

łe

ś

- poprawiła go Amanda.

- Niezupełnie. Raczej... przyprowadziłem. Kiedy ogłosicie to wszystkim?
- Za jakie

ś

pi

ęć

minut - oznajmił Jace, czuj

ą

c, jak Amanda sztywnieje w

jego ramionach. - Zanim moja dziewczyna zmieni zdanie.
- Mowy nie ma - zaprzeczyła, topniej

ą

c pod spojrzeniem jego szarych

oczu.
Ni st

ą

d, ni zow

ą

d Duncan wybuchn

ą

ł

ś

miechem.

- Wła

ś

nie przypomniałem sobie, jak kilka lat temu wymy

ś

lali

ś

cie sobie od

dam i pastuchów. I patrzcie, jak si

ę

sko

ń

czyło.

- Ona naprawd

ę

jest dam

ą

- mrukn

ą

ł Jace, a w jego głosie nie było ani

ś

ladu ironii.

- A on moim ulubionym pastuchem - dodała Amanda.
- A teraz was przeprosz

ę

i poszukam tej ładniutkiej Sullevanówny - rzekł

Duncan. - A wam - dodał - radz

ę

odsun

ąć

si

ę

od okna. Matka was

obserwuje.
- Duncan - powstrzymała go Amanda. -Tak?
- Dlaczego wła

ś

ciwie

ś

ci

ą

gn

ą

łe

ś

tutaj mnie i Terry'ego? Dlaczego

zaproponowałe

ś

nam ten kontrakt?

Duncan u

ś

miechn

ą

ł si

ę

od ucha do ucha.

- Bo kiedy wyjechała

ś

st

ą

d sze

ść

miesi

ę

cy temu, zauwa

ż

yłem,

ż

e Jace

chodzi w

ś

ciekły i wpada w szał, kiedy kto

ś

wymienia twoje imi

ę

.

Pomy

ś

lałem sobie,

ż

e spróbuj

ę

mu pomóc. Zadzwoniłem wi

ę

c do twego

wspólnika, który okazał si

ę

bardzo uczynny - wyja

ś

nił, patrz

ą

c to na

jedno, to na drugie. - A mówi

ą

,

ż

e Amor u

ż

ywa łuku. Bzdura, ł

ą

czy ludzi

przez telefon. Na razie, braciszku - mrugn

ą

ł wesoło do Jace'a.

Jace wybuchn

ą

ł

ś

miechem i Amanda, nie po raz pierwszy zreszt

ą

,

stwierdziła, jak bardzo, w gruncie rzeczy, bracia si

ę

kochaj

ą

.

- Chcesz,

ż

eby

ś

my zaraz ogłosili nasze zar

ę

czyny? - szepn

ą

ł Jace do

ucha Amandy. - Niech wszyscy wiedz

ą

,

ż

e jeste

ś

moja.

- I to si

ę

nigdy nie zmieni.

Jeszcze raz chwycił j

ą

w ramiona. Stoj

ą

ca w oknie w sali balowej

siwowłosa dama u

ś

miechn

ę

ła si

ę

do siebie. Planowała ju

ż

przygotowania do pierwszego chrztu w rodzinie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
51 Diana Palmer Dama i pastuch
83 Palmer Diana Dama i Pastuch
Palmer Diana Harlequin Desire 83 Dama i pastuch
83 Palmer Diana Whitehall Saga 2 Dama i Pastuch
Palmer Diana Dama i pastuch
Palmer Diana Dama i Pastuch
Palmer Diana Dama i Pastuch
083 Palmer Diana Dama i pastuch
Palmer Diana Dama i Pastuch
083 Palmer Diana Dama i pastuch
Palmer Diana Dama i pastuch
Diana Palmer Ukryte pragnienia
Diana Palmer Long tall Texans series 27 Dwa kroki w przyszłość (Christabel i Judd)
Diana Palmer Sąsiedzka przysługa

więcej podobnych podstron