Platforma LGBT
Koalicja Europejska / Źródło:
/ Radek Pietruszka
Autor:
Dodano wczoraj 16:30 34 59
4784
TAKI MAMY KLIMAT || W ciągu ostatnich kilku lat lewica osiągnęła olbrzymi sukces. Wybory do europarlamentu były jedynie
ukoronowaniem tego procesu. Lewa strona skolonizowała jeden z dwóch największych obozów politycznych, narzuciła mu swoją
agendę i pod antyklerykalnymi hasłami zdobyła 38 proc. głosów. To olbrzymi sukces. PiS może wygrał wybory, ale to lewica tak
naprawdę tryumfuje.
„Małżeństwa” homoseksualne nad Wisłą? Bardzo możliwe. Platforma Obywatelska w strachu przed utratą poparcia nie podniesie
głośno takiego postulatu, ale jej działania z ostatnich lat nie pozostawiają w tej materii złudzeń – PO wyraźnie zmierza w kierunku
nowej lewicy.Początkowo ten marsz był ledwo dostrzegalny, lecz z biegiem lat droga obrana przez Donalda Tuska i jego epigonów
stała się ewidentna.
Od Wawelu do Brukseli
Dzisiaj już mało kto o tym pamięta, ale Platforma Obywatelska zaczynała jako partia prawicowa. Jej działacze sytuowali się jako…
bo ja wiem polska wersja Thatcher i Reagana, a sam Tusk miał się ponoć wychować na pismach Friedricha von Hayeka, co dzisiaj
musi budzić uśmiech niedowierzania.
Jeżeli ktoś ma przed oczami niedawne popisy Jażdżewskiego czy co głośniejsze wypowiedzi niektórych polityków PO i nie chce
uwierzyć, to radzę sobie wygooglać „deklarację krakowską” Platformy z 2003 roku, gdzie politycy PO zobowiązują się bronić tradycji
i tożsamości narodowej Polaków. „U podnóża Wawelu, gdzie złożone są szczątki naszych królów i wieszczów – przysięgamy
wszystkim Polakom, że od tych zasad nigdy nie odstąpimy” – zapewniali politycy. Piękne słowa. Myślę, że Jarosław Marek
Rymkiewicz by się ich nie powstydził.
PO z początku XXI wieku to jednak nie tylko Wawel i przysięgi, to również marsz w celu obalenia III RP. Już mało kto pamięta
o prorokowanej koalicji PO-PiSu, mało kto chce pamiętać, że niewiele brakowało a prof. Legutko (jak sam przyznaje) zasiliłby szeregi
PO, a nie PiS. Takich przykładów jest przecież więcej – choćby Jan Rokita, który w 2006 roku poparł Ryszarda Terleckiego (oraz
wystąpił w jego spocie) w wyborach na prezydenta Krakowa. To pokazuje, że te partie (teoretycznie) miały do siebie naprawdę blisko.
W 2006 roku PO była już jednak na swojej długiej drodze w dół, której ukoronowaniem miała być totalna antyideowość
podporządkowana jednemu celowi – antykaczyzmowi. Zaczęto zatem rezygnować ze swojej prawicowości, orientując się na centrum,
a następnie – lewicę. Kluczowa okazała się przegrana w 2005 roku, gdy mimo sondaży zapewniających o zwycięstwie Tuska, to Lech
Kaczyński został prezydentem Polski, a między dwoma obozami zaczął coraz rosnąć mur.
Po części było to zrozumiałe, gdyż miejsce po prawej stronie zagospodarował PiS. Po tym jak plany koalicji obu ugrupowań legły
w gruzach, PO zaczęła dość szybko odcinać się od „podnóży Wawelu”. To wtedy też salony orientują się na ekipę Tuska, która jako
jedyna może ocalić Polskę od pisowskiego ciemnogrodu, oparów mesjanizmu i demonów nacjonalizmu.
Zatem najpierw w odstawkę poszedł projekt IV RP. Po tym jak PiS przejął władzę, PO natychmiast przeszła do opozycji i gdy w 2007
roku nadeszły przyspieszone wybory już nikomu nie obiecywano żadnej rewolucji, żadnego obalania „układu”. Wprost przeciwnie,
działacze Platformy zapewniali, że zrobią porządek po „dusznej atmosferze IV RP” i dadzą ludziom „święty spokój” – „nowoczesne
stadiony i pływalnie”, „udało się w Irlandii, uda się w Polsce” itd.
Drugi filar, który po prawicowym rewolucjonizmie poszedł w odstawkę, to ich rzekome poglądy wolnorynkowe. Wszyscy pamiętamy
słynną przemowę Tuska, gdy obiecywał, że „każdy, kto w moim rządzie zaproponuje podwyżkę podatków, zostanie osobiście przeze
mnie wyrzucony”. Lata mijały, podatki rosły, a z rządu nikt za to nie wyleciał. W końcu ówczesny szef PO sam przyznał, że poczuł
w sobie „socjaldemokratę”. Cóż, gdy Tusk zaczynał karierę panowała moda na liberalizm, gdy zaczął myśleć o skoku do Brukseli –
na lewicowy demoliberalizm. Trzeba się było przebranżowić.
Marsz w stronę tęczy
Faktem jest, że Tusk nigdy nie przekroczył tej cienkiej granicy, za którą pogalopowała radośnie obecna PO. Tusk nigdy sobie
nie pozwolił na jakąkolwiek jasną deklarację w sprawach związanych choćby z LGBT.Właściwie całe jego rządy (być może poza
podwyższeniem wieku emerytalnego) opierały się na unikaniu za wszelką cenę drażliwych tematów, na unikaniu decyzji i brania
odpowiedzialności, na umiejętnym balansie między prawicą i lewicą. Rządy Tuska to było administrowanie państwem, a nie
rządzenie. Narzekała na to zarówno prawica, jak i lewica, która domagała się od ówczesnego premiera odważniejszych, bardziej
„progresywnych” reform. Tusk był na to za sprytny.
Gdy jednak były premier wyjechał do Brukseli, jego następcy nie mieli takich skrupułów. Ba, takie gesty jak skręcony naprędce
kościelny ślub byłego lidera PO zaczęto skrzętnie ukrywać (podobnie jak deklarację krakowską), a po cichu zapewne nawet traktować
jako błąd.
Tęczowym rubikonem okazały się wybory w 2015 roku. To swoją drogą ciekawe zjawisko, na które mało kto zwraca uwagę;
Kaczyński zmonopolizował w Polsce prawicę, przez co na scenie politycznej nie ma miejsca dla innych partii po prawej stronie
(Narodowców, Korwinowców, PJN-ów, WiS-ów i innych, oni wszyscy mogą funkcjonować jedynie jako przystawki PiS – vide Gowin
i Ziobro), ale co ciekawsze Kaczyński doprowadzając do stanu, że jest prawicą bezalternatywną, wypchnął z prawej strony samą
Platformę Obywatelską.
PO od dawna ciążyła ku lewicy, ale to dopiero sukces PiS w 2015 roku pchnął ją tam ostatecznie. Resztki prawicowych (często
szumnie nazywanych „konserwatywnymi”) posłów zaczęła odchodzić, bądź też była usuwana z partii (odejście Rulewskiego,
wykluczenie Biernackiego, Fabisiak i Tomczaka, tańce z Ujazdowskim). Poprzez radykalizację nastrojów oraz zagospodarowanie
prawej strony przez Kaczyńskiego, dla PO nawet dotychczasowa quasi centroprawica była niedopuszczalna.
Biedroń wchodzi do gry
I tak nastał rok 2018, gdy wejście do polityki ogłosił Robert Biedroń. I doszło do sytuacji, gdy Platforma Obywatelska, największa
partia opozycyjna, w strachu, że zarzuci jej się wstecznictwo, poszła w konkury z malutką, marginalną Wiosną. Schetyna poświęcił
centrum dla walki o elektorat, który sięga w Polsce raptem kilku procent. Wielu prawicowych komentatorów z nieskrywaną radością
patrzyło jakim problemem dla PO okazała się partia Biedronia. Nie rozumieli oni, że kibicując tej walce, kibicują zgubie wartości,
których tak zażarcie bronią.
Bo oto doszło do sytuacji, gdy czołowy polityk PO, przez niektórych wprost nazywany następcą Tuska, wprowadza w stolicy kartę
LGBT plus oraz obejmuje patronatem Paradzie Równości (jednocześnie dystansując się od Marszu dla Życia i Rodziny), doszło
do sytuacji, gdy wystąpienie Donalda Tuska (zapowiadane jako „wiekopomne”) poprzedza jawnie antyklerykalny (ale też zwyczajnie
żenujący) Leszek Jażdżewski, a do samej Koalicji Europejskiej są przyjmowane już skrajnie lewicowe organizacje (przy jawnym
podkreślaniu, że np. nie ma w niej miejsca dla Pawła Kukiza, który jest już zbyt „na prawo”).
I nagle na dwa tygodnie przed wyborami do PE głównym tematem kampanii stał się atak na Kościół. Pretekstem do tego był film
Seksielskich, który oczywiście opowiada o prawdziwych problemach, ale stał się też świetnym pretekstem do prowadzenia kampanii.
Gdy PO zwietrzyła krew, to kwestia „opresyjnego Kościoła” stała się głównym tematem batalii wyborczej. Tylko że nie zażarło,
jeszcze nie. O kilka lat za wcześnie.
Borys Budka, Kidawa-Błońska – czołowi politycy PO mówią otwarcie o wprowadzeniu związków partnerskich, Rafał Grupiński
przyznaje, że ten temat powróci po wyborach i PO zajmie się nim, jak tylko wygra, gdyż przed głosowaniem boi się utracić poparcie
prowincji. Do tego wszystkiego dochodzi wiceprezydent stolicy Rafał Rabiej, który nie kryje się z tym, że po związkach partnerskich
i małżeństwach jednopłciowych przyjdzie czas także na adopcję dzieci przez homoseksualistów. Prawica powinna de facto
podziękować Rabiejowi – jako jedyny miał jaja powiedzieć, o co naprawdę chodzi w tej grze.
Lewica tryumfuje
Wszystkie wymienione zdarzenia i postulaty te 5, 10 lat temu byłyby nie do pomyślenia. Ale też porównajmy wyniki wyborów
z ostatnich lat. W 2011 roku na partię Palikota zagłosowało ok. 10 proc. wyborców, w roku 2019 na jawnie lewicową i antyklerykalną
Koalicję Europejską zagłosowało 38 proc. – 5,2 mln Polaków. Do tego należy doliczyć jeszcze 800 tys. głosów oddanych
na Biedronia. Musimy też pamiętać, że tegoroczny wynik Wiosny jest dla prawicy o wiele gorszą informacją niż 1,5 mln, które zdobył
Palikot osiem lat temu. Janusz Palikot dopiero podczas kadencji w latach 2011-2015 spadł w rejony zarezerwowane dla radykalnej
lewicy, do samych wyborów szedł jednak jako polityk owszem centro-lewicowa, ale aspekty „tęczowe” były niczym w porównaniu
do tego, co prezentował Biedroń w tym roku.
Dlatego postęp jaki osiągnęła lewica w ostatnich latach jest nieprawdopodobny. Pewnie, były okresy gdy w Polsce dominowało SLD,
ale mimo PZPR-owskiego rodowodu ta partia jednak niektórych fundamentalnych tematów nie ruszała, a sam Leszek Miller
nie próbował nigdy „zawracać kijem Wisły”. Teraz sytuacja jest zupełnie inna. Lewicowe saloniki spod znaku „Gazety Wyborczej”
i „Krytyki Politycznej” skolonizowały jeden z dwóch największych obozów politycznych, robiąc z niego narzędzie do oswajania
Polaków.
Oswajanie Polaków
Bo Polacy są właśnie oswajani. Stosuje się na nich metodę „gotowanej żaby” – jeżeli wrzucimy żabę do wrzątku, to ta od razu
ucieknie, ale jeżeli włożymy ją do chłodnej wody i będziemy powoli i stopniowo podnosić temperaturę, to płaz nie zda sobie sprawy,
kiedy przepadł. Teraz PO mówi, że musi akceptować radykalną lewicę, że związki partnerskie może kiedyś, nie teraz, że „małżeństwa”
homo to raczej nie za szybko, że o adopcji nie ma mowy, że to, że tamto, ale tak naprawdę postulaty osób takich jak Jażdżewski
czy Biedroń są przedstawiane Polakom jako normalna alternatywa, nad którą należy na spokojnie deliberować.
Część komentatorów sympatyzujących z PiS nie dostrzega, że wygrana ich ulubionej partii nie musi oznaczać zwycięstwa wartości,
które popierają. Wielki sukces jaki odniósł obóz Kaczyńskiego oślepił niektórych publicystów, którzy nie widzą, że prawdziwy tryumf
odniosła nowa lewica; środowisko do tej pory nad Wisłą traktowane jako jakiś kuriozalny wymysł zbzikowanego Zachodu, teraz
wyniesione na fali antykaczyzmu „warszaffki” i absolutnie cynicznej gry Schetyny, stało się drugą siłą polityczną w państwie. Nikt
nie chce myśleć o tym, że PiS straci kiedyś tę władzę – za cztery lata, może za osiem, ale w końcu straci i wtedy rząd utworzą siły,
które na sztandarach będą miały walkę z religią, liberalizację prawa aborcyjnego, postulaty LGBT itd. A ta polska żaba będzie na tyle
oswojona, że machnie rękę. Nawet się nie zorientuje, kiedy została ugotowana.
Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.