1
Prolog
3 marca 2007
Odliczanie się rozpoczęło.
Na całym świecie spojrzenia zwróciły się ku niebu, obserwując całkowite zadmienie
Księżyca. Nie wszyscy zdawali sobie sprawę, że było to pierwsze zadmienie nowego cyklu, początek
wieku pojednania.
Było trzynastu, którzy wiedzieli.
W chwili, gdy ziemię pokrył cieo rzucany przez księżyc sześciu spotkało się na spokojnej
równinie południowej Libii. Księżyc płonął czerwonym blaskiem i nienaturalnością, którą wielu
okryłoby również w widoku lecących spiralnie w dół smoków. Uczestnicy lotu przysiedli na ziemi,
majestatycznie i niezauważenie, pod ciemnym księżycem. Ustawili się w równym kręgu, będącym
echem starych rytuałów.
Nie czuli potrzeby rozmowy, już dawno przysposobili się do swoich obowiązków.
Świadomośd losu i lęk mignęły w oczach najstarszego z nich, Donovana, gdy patrzył na
przylot braci. Nie lubił zapowiadad przyszłych wydarzeo, nie lubił świadomości, że one bardziej
kierują losem niż wola jednostki. Temperatura piasku pod stopami wzrosła i na niebie pojawiły się
plamy krwi.
Erik przybył ostatni. Jego onyksowa sylwetka rzucała niesamowity cieo, gdy z ufnością
zniżał swój lot. Poruszał się płynnie, jakby dzierżony przez niego czarny aksamitny worek nic nie
ważył. Donovan wiedział jednak, że materiał skrywa wartościowy i cenny przedmiot.
Smok i torba opadli na ziemię.
Błogosławieostwo zostało wyszeptane w starej mowie przez każdego z nich, nawet
sceptycznego Donovana. Torba rozchyliła się ukazując najcenniejszy ze skarbów ich narodu. Smocze
jajo było ciemne jak noc, w kolorze obsydianu i o fakturze kamienia. Jego powierzchnia wyglądała,
jakby była wilgotna; ciemne światło odbijało się od niej.
Widok ten wywołał gęsią skórkę u Donovana.
- To nie działa - Powiedział Niall.
2
- Nonsens. Musi skosztowad smaku księżycowego światła.- Erik nie miał cierpliwości dla
wątpliwości i sceptycznych uwag - Dajcie mu odetchnąd.
Wszyscy cofnęli się lekko, a Donovan cudem powstrzymał chęd zniszczenia świętej relikwii.
Jajko było starsze od nich, tajemnicze i potężne, i w mniemaniu najstarszego ze smoków, z tych
powodów przynosiło więcej kłopotów niż pożytku.
Erik zakręcił trzykrotnie Smoczym Jajkiem, prosząc Wielką Wiwernę o radę i puścił je .
Kamieo podskoczył jakby leżał na rozżarzonych węglach. Gdy Jajo zatrzymało się, sześd smoczych
postaci zbliżyło się tak blisko, jak pozwolił na to Erik.
Przez dłuższą chwilę widzieli tylko odbijający się czerwony blask księżyca. Zadmienie już się
cofało, ale nawet jeśli Erik to wyczuwał, nie dawał nic po sobie poznad. Ich przywódca stał
spokojnie i pokładał pełne zaufanie w Jajku, czego Donovan się w pełni się po nim spodziewał.
Najstarszy ze smoków gotów był zniszczyd Smoczy artefakt. Jeśli kopnąłby go
wystarczająco mocno, mogłoby się roztrzaskad na kawałeczki. Zanim jednak wykonał jakikolwiek
ruch, jajko rozbłysło, jakby zostało podświetlone od wewnątrz.
Złote linie pojawiły się w ciemności, przecinając przestrzeo.
- Najpierw narysuję glob - Odezwał się Rafferty, podając to wyjaśnienie dla tych, którzy nie
mieli okazji wcześniej byd świadkami działania Smoczego Jaja. Pojawiły się powoli zarysy
kontynentów, wyrysowane przez złoty niewidzialny rysik.
- Ameryka Północna - Powiedział Donovan, poznając kształt kontynentu na górze globu.
Westchnął. - Świetnie. Dlaczego nigdy nie możemy zostad wysłani do Włoch, gdzie kobiety są
wspaniałe, albo na tropikalne południowe wyspy, gdzie są nagie?
- Cisza! - Nakazał Erik. Rafferty roześmiał się ponuro, ale lider szybko uciszył go wzrokiem.
Nic więcej nie wydarzyło się po tym, jak kontynenty zostały wyrysowane. Cieo ziemi
nieubłaganie opuszczał tarczę księżyca. Sloane zaczął poruszad się niespokojnie, jednak Erik go
uspokoił.
Świetliste linie, proste linie życia, wypłynęły od ze Smoczego Jajka. Ich położenie było
prawdopodobnie oznaczeniem długości i szerokości geograficznych, a miejsce gdzie się krzyżowały-
dokładną lokalizacją. Linie życia, smugi, były dla gatunku Donovana jak drogi, po których mogli się
poruszad.
Linie wskazywały miejsce, gdzie miał rozpocząd się Ognisty Sztorm. Przez chwilę punkt
3
płonął bardzo wyraźnie. Sześd wysokich cieni pochyliło się, by spojrzed na nazwę, która się
pojawiła, zanim ta zginie w ciemnościach.
- Ann Arbor - Cicho mruknął Erik; jego stara mowa przesycona była autorytetem - Pojadę
tam.
- Będę twoim przybocznym, jeśli chcesz - Zaproponował Donovan, pod wpływem jakiegoś
impulsu, który nie do kooca rozumiał.
- Wszyscy będziecie mnie wspierad - Oświadczył Erik - Nadszedł czas.
Szmer zaalarmowanych szeptów przeszedł przez grupę. Donovan wymienił spojrzenie z
Raffertym, wiedząc, że tylko stara przepowiednia zmusiła ich dowódcę do tego typu żądania.
Ostateczna bitwa nadeszła.
I świat nigdy nie będzie już taki sam.
*
*
*
Dalej na południe, na pustyni Kalahari, siedmiu innych spotkało się w parodii antycznego
kręgu. Oni również pojawili się na niebie w komplecie, gdy nadeszło pełne zadmienie, chociaż nie
wszyscy lecieli tam dobrowolnie. Ostatnia z postaci była zniewolona, w pętach. Walczyła o wolnośd,
ale bez rezultatu.
Stało tam sześd potężnych, męskich smoczych postaci, a w ich kręgu, na gorącym piasku,
leżała samotnie żeoska postad. Bała się widząc ich wszystkich razem. Bała się o ich zamiary.
Wiedziała, jaką rolę przyjdzie jej zagrad, ale była jednocześnie zbyt stara, by ślepo oddad
się przeznaczeniu. Rosły w niej sceptycyzm i niepewnośd.
Wizja zwycięstwa była odległa. Byd może zbyt odległa.
- Czego ode mnie chcecie? - Zażądała odpowiedzi.
- Oczywiście proroctwa – Odpowiedział smok, który trzymał szpon na jej szyi. Jego skóra
wyglądała jak wykonana z turkusów i kutego srebra. Smok był większy i brutalniejszy niż
jakikolwiek Pyr, którego znała. Nacisnął mocno szponem delikatną szyję, aż kobieta syknęła z bólu.
Widząc to roześmiał się.
4
- Imię - Wyjaśnił ich przywódca, wspaniały rubinowy smok - Wszystko czego chcemy to
imię.
- Nazywasz się Borys - Odpowiedziała niewiasta, na co on zaśmiał się nieprzyjemnie. Nie
był to zbyt przyjemny dźwięk. Pochylił się niżej, jego oddech był suchy i gorący, oczy lśniły złością.
Jego łuski błyszczały, a na koocach wydawały się byd barwy mosiądzu. Ich ofiara wiedziała, że barwy
tej nabierają tylko najstarsze smoki.
- Chcę imię człowieka, który poczuje ten Ognisty Sztorm.
- Nie mogę ci go zdradzid.
- Oczywiście, że możesz.- Uśmiechnął się krzywo. - Jesteś Wiwerną, opiekunką proroctwa.
Musisz wiedzied takie rzeczy.
- Mam mało doświadczenia. I nie mogę przewidzied...
- Obetnijcie jej skrzydło - Jego lakoniczne polecenie przerwało kobiecy protest. Patrzyła z
niedowierzaniem jak topazowo- żółty smok poruszył się po słowach Borysa. Smok, który więził ją
swoim pazurem zabrał go, mocno rysując damską szyję. Kobieta jednak nie zwracała na to uwagi,
bo żółty jaszczur wyciągnął właśnie pazury, pokazując je wyraźnie swej ofierze. Były długie i czarne,
wyglądały na naprawdę ostre. Po chwili kobieta poczuła ja na własnej delikatnej skórze.
Sophie, bo tak się nazywała, poruszyła się, jakby przeszył ją prąd.
- Nie wolno ranid Wiwerny!
- Nie gramy według starych reguł - Powiedział w starej mowie Borys, tonem ociekającym
pogardą.- Czas porzucid te przestarzałe i bezużyteczne formalności.
Wieszczka wiedziała, że już nigdy nie usunie echa tych pełnych nienawiści słów ze swoich
myśli.
- Ale...
Topazowy smok wsunął pazur w ścięgna u podstawy kobiecych skrzydeł i zachichotał.
Sophie poczuła ból od nacięcia, jakie zadał, a po jej ciele poleciała jej strużka ciepłej krwi.
- O, jest czerwona - Zawołał oprawca.
- Musisz upuścid jej więcej krwi - Uparł się turkusowy gad - Dalej. Tnij głębiej.
Pełna nienawiści Sophie zamknęła oczy, czując jak pazur rwie jej ciało, wiedząc że nie ma
żadnego wyboru. Szpon zadawał większe cierpienie niż zardzewiał gwóźdź.
5
Ale to nie ból skłonił ją do mówienia. Była to świadomośd, że nie ucieknie, jeśli nie będzie
w stanie latad. Musiała uciec. Musiała przeżyd.
Bez względu na cenę, jaką za to zapłaci.
W myśli poprosiła Wielką Wiwernę o wybaczenie własnych słabości.
- Ma na imię Sara Keegan - Powiedziała Wieszczka cichym głosem, wiedząc że
najprawdopodobniej skazuje tą kobietę na śmierd.
W chwili, gdy Sophie wypowiedziała imię, miano Pyra, któremu została przeznaczona Sara,
objawiło się z pełną przejrzystością. Sophie zamrugała, czując szept nadziei.
- A Pyr, który poczuje Ognisty Sztorm?- Zażądał kolejnej informacji lider smoków.
- Nie możesz mnie o to pytad. To zakazane.
- Już to przerabialiśmy.
- Powiedziałeś jedno imię.
- Kłamałem - Powiedział prosto Borys - Taka moja fatalna wada. Mów kto to będzie.
- Nie wiem - Wiwerną zacisnęła usta, nie chcąc mówid nic więcej tym złoczyocom.
- Kłamiesz! Tnij ją jeszcze raz.
Łapa prześladowcy cięła tak głęboko, że Sara załkała z bólu. Bez żalu sparaliżują ją i
porzucą na tej niekooczącej się pustyni. Ona umrze i co wtedy stanie się z Pyroma? Gdy zostaną bez
prorokini, w przededniu największej bitwy wszech czasów? Winna była swojemu rodzajowi więcej.
- To Kowal - Wyznała, nienawidząc siebie za wybór, którego musiała dokonad. Czuła ich
szok i przerażenie.
- Jego imię. Powiedz jego imię.
Talon dotknął jej poranionego ciała.
- Quinn Tyrrell. Sami na to wpadliście.
- Myślałem, że on nie żyje - Rubinowy przywódca rzucił zimne spojrzenie w stronę
milczącego do tej pory złotego smoka.
- Nigdy w to nie wierzyłem - Odpowiedział mu ten, z obronną nutą w głosie. Też był stary, a
jego łuski lśniły tajemniczym blaskiem kamienia tygrysie oko.
- On żyje, bo zawiodłeś - Stwierdził chłodno Borys - To twoja szansa, by dokooczyd to co
6
zacząłeś, Ambrose. Tym razem postaraj się nie narobid takiego bałaganu jak poprzednio.
Złoty smok pochylił ulegle łeb, ale Sophie dostrzegła błysk ognia w jego spojrzeniu. Ona
nigdy nie odwróciłaby się do niego plecami, gdyby miała taki wybór.
Dowódca spojrzał na leżącą Wiwernę, a ona poczuła przemożny lęk, który pogłębił się
wraz ze słowami rubinowego gada.
- Możesz zatrzymad ją do następnego zadmienia Everest - W odpowiedzi topazowy smok
zaśmiał się tak, że Sophie zmroziło krew - Nie zniszcz jej. Jeszcze nie - Borys pogłaskał dziewczynę
szponem po policzku, jakby była jego ulubionym zwierzątkiem - Okazała się przydatna.
Nie było to wszystko, co miał do powiedzenia. Pochylił się niżej, jego oddech był gorący jak
wiatr pustyni. Sophie zamknęła oczy, by na niego nie patrzed, ale nie była w stanie uniknąd jego
głosu - Nie radzę ci sprawiad żadnych problemów Everettowi. Ma tendencję do wahao nastrojów i
bywa, że zapomina o własnej sile.
Everett zaśmiał się i przesunął łapą po otwartej ranie kobiety. Wiwerna wiedziała, że nie
był to przypadek.
Cieszyła się, że nadal miała przymknięte powieki. Niech Borys myśli, że jest jej słabo.
Wprowadzi Slayersów w błąd i uśpi ich czujnośd. Nie zdawali sobie sprawy, że ich niegodziwośd
dawała jej siłę.
Sprawiedliwośd zwycięży, zło zostanie pokonane, prawdziwi Pyrowie zostaną zwyciężeni.
Była Wiwerną.
I Była pewna, że zapłacą za swoje zbrodnie.
Jakoś.
*
*
*
W Traverse City zadmienie nie było w pełni widoczne, ale było odczuwalne.
Quinn był gotowy.
Zamknął się w kuźni, w uczuciu oczekiwania. Chociaż było mało prawdopodobne, by ktoś
w tą śnieżną noc zbliżył się do jego okien, zachował wszelkie środki ostrożności. Zamknął drzwi na
zamek i zasłonił okna, by nikt nie mógł zostad świadkiem jego tajemnicy. Nie przypadkowo tak
długo udawało mu się utrzymad swoje sekrety. To były jego cechy - starannośd w pracy z żelazem,
starannośd w trzymaniu tajemnic, starannośd w dążeniu do spełnienia swego przeznaczenia.
7
Quinn nie musiał widzied postępów zadmienia, by wiedzied, kiedy osiągnęło apogeum.
Wiedział - przenikało go to do szpiku kości - że nadszedł czas. Wziął głęboki wdech i przyjął swą
smoczą formę, a wspomnienia opanowały jego umysł.
Był to pierwszy raz od wieków, gdy pozwolił swemu ciało przejąd kontrolę i robid to, co
umiało najlepiej. Przy okazji uświadomił sobie jak bardzo brakowało mu transformacji. Był pełen
siły, potęgi i mocy. Czuł przenikającą go radośd.
I taki też był. Przeszłośd wykuła go takim, jakim stał się dzisiaj. Był zahartowany i gotowy
do obrony przeznaczonej sobie partnerki. Nadszedł czas, by Kowal zapewnił sobie swój spadek.
Quinn tchnął ogieo pod piec, tworząc płomienie wyższe i lepsze niż te tworzone przez
węgiel czy koks. Ciepło odrzuciłoby go w ludzkiej postaci, ale w smoczej formie wręcz się do niego
garnął.
Używając szponów wyciągnął z ognia kołatkę do drzwi w kształcie syreny. Precjozo (?)
leżało tam już od pewnego czasu. Przedmiot był rozpalony, błyszczący i lśniący, przyjął niemal
płynną formę. Quinn Wykaoczał koocówkę syreniego ogona, uderzając w nią. Znał kształt, który
wydobył się spod jego łap, wiedział, że pracę tą mógł ukooczyd tylko w smoczej formie.
Jego Ognisty Sztorm nadchodził.
Inni, dobrzy i źli, podążą tym śladem.
Tym razem jednak, on ochroni to, co będzie miał do obrony.
Dmuchnął potężnie, wysłał iskry na całe warsztat, formując żelazo wedle swej woli. Syrena
błyszczała, jakby była stworzona z ognia, złowiona w ognistą sied magicznego wiatru tworzonego
przez Quinna. Wyglądała jakby się iskrzyła, ale w rzeczywiści, błyszczała mocą wysyłaną od smoka.
Był Kowalem.
Uderzył w talizman.
Niech tylko spróbują powstrzymad jego Ognisty Sztorm.
Wiwerna - http://pl.wikipedia.org/wiki/Wiwern