MICHELE JAFFE
SUPERDZIEWCZYNY NIE PŁACZ
Ą
1
Przykro mi,
ż
e to zako
ń
czenie nie jest bardziej bajkowe - powiedział z u
ś
miechem
m
ęż
czyzna i
ś
cisn
ą
ł j
ą
za gardło. Dusił j
ą
. Patrzył prosto w oczy.
- Je
ś
li zamierzasz mnie zabi
ć
, to si
ę
streszczaj. To do
ść
niewygodne.
- Co, moje r
ę
ce? Czy uczucie,
ż
e okazała
ś
si
ę
do niczego...
- Nie jestem do niczego. ...znowu. Splun
ę
ła mu w twarz.
- Masz jeszcze w sobie troch
ę
ognia. Naprawd
ę
podziwiam to w tobie. My
ś
l
ę
,
ż
e ty i
ja mogliby
ś
my stworzy
ć
niezły zespół. Niestety, nie ma na to czasu. Szarpn
ę
ła si
ę
po
raz ostatni, próbuj
ą
c oderwa
ć
jego dłonie zaci
ś
ni
ę
te na gardle. Ale on si
ę
nawet nie
skrzywił. Jej pi
ęś
ci opadły bezradnie.
Pochylił si
ę
tak blisko,
ż
e poczuła jego oddech.
- Jakie
ś
ostatnie słowo?
- Jedno. Mi
ę
tówki. Mógłby
ś
w nie zainwestowa
ć
. Roze
ś
miał si
ę
i mocniej zacisn
ą
ł
dłonie, a
ż
palce mu zbielały.
-
Ż
egnaj.
Przez sekund
ę
patrzył na ni
ą
przenikliwie. Potem usłyszała ostry trzask i poczuła,
ż
e
upadła na podłog
ę
. Wszystko zrobiło si
ę
czarne.
2
Osiem godzin wcze
ś
niej
Seksowne lisiczki wiedz
ą
,
ż
e milczenie mo
ż
e by
ć
złotem, ale tylko przez cztery
sekundy.
Jedna wi
ę
cej i robi si
ę
niezr
ę
cznie - przeczytała Miranda i zmarszczyła brwi.
- Je
ś
li czujesz,
ż
e zacz
ę
ło si
ę
odliczanie, zaproponuj mu co
ś
! Zwykłe: Masz ochot
ę
na orzeszki? - wypowiedziane z u
ś
miechem, mo
ż
e w mgnieniu oka przerwa
ć
niewygodn
ą
sytuacj
ę
. Pami
ę
taj, seksowna lisiczka zawsze wie, co robi
ć
. Miranda
zaczynała w
ą
tpi
ć
w m
ą
dro
ść
ksi
ąż
ki, która miała niedwuznaczny tytuł jak zdoby
ć
i
pocałowa
ć
! - faceta.
Oparła si
ę
o czarn
ą
minilimuzyne, zaparkowan
ą
w strefie towarowej na lotnisku
miejskim Santa Barbara. My
ś
lała o tym, jak bardzo była zachwycona, kiedy znalazła
ten poradnik w sklepie. Spełniły si
ę
jej najskrytsze marzenia. Czuła,
ż
e czeka na ni
ą
jedyny mo
ż
liwy scenariusz: I
ż
yli razem długo i szcz
ęś
liwie. Kto nie chciałby si
ę
nauczy
ć
„pi
ę
ciu min, które odmienia twoje
ż
ycie” czy „sekretów j
ę
zykowej tantry
znanych tylko zawodowcom”? Ale po wykonaniu wszystkich
ć
wicze
ń
nie była jako
ś
przekonana co do sprawczej mocy uroczego u
ś
miechu czy ssania winogrona przez
pół dnia. Nie po raz pierwszy zawiodła si
ę
na tego typu ksi
ąż
kach. Przecie
ż
Nic
zwlekaj i Sama zdob
ą
d
ź
przyjaciół okazały si
ę
totalnymi niewypałami. Ta była jednak
wyj
ą
tkowo dołuj
ą
ca, bo Miranda wi
ą
zała z ni
ą
takie nadzieje. I dlatego
ż
e - jak
wytkn
ę
ła jej najlepsza przyjaciółka, Kenzi - kto
ś
, kto zachowywał si
ę
w taki sposób w
obecno
ś
ci chłopaka swoich marze
ń
, naprawd
ę
potrzebował pomocy. Przeczytała
kolejny akapit.
- Powtórz jego pytanie, sugestywnie unosz
ą
c brew. Albo rozpocznij rozmow
ę
na
nowo, posługuj
ą
c si
ę
zabawnym tekstem!
Ty: Czy my jeste
ś
my w dziale z porcelan
ą
?
On: Nie, dlaczego?
Ty: Bo jeste
ś
taki wyrafinowany. Je
ś
li porcelana ci nie odpowiada, skorzystaj z
innego przykładu, który nigdy nie zawodzi
- Ty: Masz na sobie kosmiczne spodnie?
On: Nie, dlaczego?
Ty: Bo twój tyłek jest...
- Witam, panno Kiss.
Miranda uniosła głow
ę
i jej wzrok padł na kwadratow
ą
szcz
ę
k
ę
i opalon
ą
twarz
sier
ż
anta Caleba Reynoldsa.
Musiała by
ć
mocno zamy
ś
lona, skoro nie usłyszała nawet bicia jego serca, kiedy si
ę
zbli
ż
ał. Było charakterystyczne, przypominało rytm cza - czy (wiedziała, jak on brzmi
z Umiesz ta
ń
czy
ć
!, kolejnego nieudanego zakupu) Sier
ż
ant pewnie b
ę
dzie miał
kłopoty z sercem na staro
ść
. Teraz, kiedy miał dwadzie
ś
cia dwa lata, nie
przeszkadzało mu ono chodzi
ć
na siłowni
ę
, przynajmniej s
ą
dz
ą
c po jego wygl
ą
dzie:
klatce piersiowej, bicepsach, barach, przedramionach, nadgarstkach... Przesta
ń
si
ę
gapi
ć
.
Zawsze dostawała napadu szalonej paszczy, ilekro
ć
próbowała rozmawia
ć
z
przystojnym facetem. A co dopiero z najmłodszym w Santa Barbara zast
ę
pc
ą
szeryfa, który był ledwie cztery lata starszy od niej. Do tego ka
ż
dego ranka surfował
przed prac
ą
i nawet nie wygl
ą
dał głupio w ciemnych okularach, cho
ć
dochodziła ju
ż
ósma wieczorem.
- Cze
ść
, sier
ż
ancie. Cz
ę
sto pan tu przychodzi? Zmarszczył brwi.
- Nie.
- Nie? No pewnie, bo i po co? Ja te
ż
nie. W ka
ż
dym razie niezbyt cz
ę
sto. Mo
ż
e raz w
tygodniu. Nie do
ść
cz
ę
sto,
ż
eby wiedzie
ć
, gdzie s
ą
toalety. Ha, ha! - Pomy
ś
lała, nie
po raz pierwszy,
ż
e
ż
ycie powinno by
ć
wyposa
ż
one w zapadni
ę
. Tak
ą
mał
ą
klap
ę
ewakuacyjn
ą
, przez któr
ą
mo
ż
na by si
ę
ulotni
ć
, kiedy ju
ż
zrobiło si
ę
z siebie
kompletn
ą
idiotk
ę
. Albo kiedy dostało si
ę
spontanicznej erupcji pryszczy.
- Dobra ksi
ąż
ka? - zapytał, wyjmuj
ą
c j
ą
z jej dłoni. Przeczytał na głos podtytuł: -
Przewodnik dla grzecznych dziewczynek, które (czasem) chc
ą
by
ć
niegrzeczne.
- To do referatu. Praca domowa. Na temat rytuałów godowych.
- My
ś
lałem,
ż
e bardziej w twoim stylu s
ą
kryminały. Posłał jej jeden ze swoich
półu
ś
miechów; był za du
ż
ym luzakiem,
ż
eby u
ś
miecha
ć
si
ę
jak nale
ż
y. - Planujesz w
najbli
ż
szym czasie udaremnia
ć
jeszcze jakie
ś
napady na nocne sklepy? To był bł
ą
d.
Oczywi
ś
cie, nie zatrzymanie tych go
ś
ci, którzy napadli na całodobowy market U
Rona, ale to,
ż
e została na miejscu i dopu
ś
ciła, by policja j
ą
zobaczyła. Z jakiego
ś
powodu trudno im było uwierzy
ć
,
ż
e tylko opierała si
ę
o latarni
ę
. A ta po prostu
przewróciła si
ę
na mask
ę
samochodu rabusiów mkn
ą
cego przez skrzy
ż
owanie. To
smutne, jacy ludzie s
ą
podejrzliwi, a ju
ż
szczególnie ci w policyjnych mundurach. I
szkolna administracja. Ale od tamtej pory wiele si
ę
nauczyła.
- Staram si
ę
ogranicza
ć
do jednego napadu w miesi
ą
cu - powiedziała, staraj
ą
c si
ę
przybra
ć
lekki ton seksownej lisiczki.. Ha, ha, tak sobie tylko dowcipkuj
ę
! - Dzisiaj
jestem w pracy, odbieram VIP - a z lotniska. - Miranda usłyszała,
ż
e jego serce
zacz
ę
ło wystukiwa
ć
cza - cz
ę
troch
ę
szybciej. Mo
ż
e uwa
ż
ał,
ż
e wo
ż
enie VIP - ów jest
cool.
- W tej twojej szkole z internatem, Chatstworth Academy, wypuszczaj
ą
was, kiedy
chcecie, czy tylko w okre
ś
lone dni?
- W
ś
rody i soboty po południu, je
ś
li jest si
ę
w ostatniej klasie. Wtedy nie mamy lekcji
-powiedziała i usłyszała,
ż
e jego serce jeszcze bardziej przyspieszyło.
- Wolne popołudnia w
ś
rody i soboty. Co wtedy robisz?
Czy
ż
by j
ą
zapraszał na randk
ę
? Niemo
ż
liwe. Niemo
ż
liwe, niemo
ż
liwe, niemo
ż
liwe!
Flirtuj! rozkazała sobie w duchu. Uroczy U
ś
miech! Powiedz co
ś
! Cokolwiek! B
ą
d
ź
lisiczk
ą
! Natychmiast!
- A co ty wtedy robisz? - powtórzyła mu jego pytanie, unosz
ą
c sugestywnie brew.
Przez sekund
ę
miał zaskoczon
ą
min
ę
, po czym powiedział bardzo sztywno:
- Pracuj
ę
, panno Kiss. Droga publiczno
ś
ci, gor
ą
co powitajmy Mirand
ę
Kiss, nasz
ą
now
ą
Miss Idiotek, pomy
ś
lała.
- Oczywi
ś
cie. Ja te
ż
. To znaczy albo wo
żę
klientów, albo jestem na treningu dru
ż
yny.
Gram w Pszczółkach Tony'ego Bosina, w roller derby
∗
. To dlatego to robi
ę
. - Chciała
wskaza
ć
limuzyn
ę
, ale zamiast tego waln
ę
ła w ni
ą
r
ę
k
ą
. -
Ż
eby by
ć
w dru
ż
ynie,
trzeba by
ć
kierowc
ą
w firmie Tony'ego, 5B Luxury Transport. Zwykle mecze mamy
tylko w weekendy, ale trenujemy w
ś
rody, czasami te
ż
w inne dni... - Szalona
paszcza umilkła w pół zdania.
- Widziałem Pszczółki w akcji. To zawodowa dru
ż
yna, prawda? Pozwalaj
ą
gra
ć
licealistce? Miranda przełkn
ę
ła
ś
lin
ę
.
- A, jasne. Oczywi
ś
cie. Spojrzał na ni
ą
znad ciemnych okularów.
- No dobra, musiałam skłama
ć
,
ż
eby si
ę
dosta
ć
do dru
ż
yny. Tony my
ś
li,
ż
e mam
dwadzie
ś
cia lat. Nie powiesz mu, co?
- Uwierzył?
- Potrzebował nowej stoperki. Sier
ż
ant Reynolds si
ę
roze
ś
miał.
- Wi
ę
c to ty jeste
ś
stoperk
ą
? Jeste
ś
niezła. Ju
ż
rozumiem, dlaczego zrobił wyj
ą
tek. -
Przygl
ą
dał jej si
ę
jeszcze przez chwil
ę
. - Nigdy bym ci
ę
nie poznał.
- No có
ż
, nosimy peruki i złote maski na oczach,
ż
eby wygl
ą
da
ć
tak samo. - To była
jedna z rzeczy, które podobały jej si
ę
w tym sporcie: anonimowo
ść
, to,
ż
e nikt nie
wiedział, kim jeste
ś
i co potrafisz. Dzi
ę
ki temu czuła si
ę
silna i bezpieczna. Absolutnie
nic nie wyró
ż
niało jej z grupy. Sier
ż
ant Reynolds zdj
ą
ł okulary,
ż
eby si
ę
jej przyjrze
ć
.
- Wi
ę
c nosisz taki czerwono - biało - niebieski satynowy kostium? Taki z krótk
ą
spódniczk
ą
i urocz
ą
pelerynk
ą
? Chciałbym to kiedy
ś
zobaczy
ć
. U
ś
miechn
ą
ł si
ę
do
niej. Zmi
ę
kły jej kolana, a w głowie zacz
ę
ła si
ę
rozgrywa
ć
scenka z nim w roli
głównej, bez koszulki, za to z dzbankiem syropu i wielk
ą
...
- O, jest moja dziewczyna - powiedział. - Na razie. - I odszedł. ...stert
ą
nale
ś
ników.
Miranda patrzyła, jak podszedł do kobiety po dwudziestce - z g
ę
stymi jasnymi
włosami, chudej, ale muskularnej - obj
ą
ł j
ą
i pocałował w szyj
ę
. To była laska, której
biustonosze miały rozmiar 70C.
I nie były w obrazki z Hello Kitty. Usłyszała, jak sier
ż
ant mówi kusz
ą
co:
- Poczekaj, a
ż
b
ę
dziemy w domu. Mam nowe niesamowite zabawki, co
ś
specjalnie
dla ciebie. - Jego głos był ochrypły, puls przyspieszony. Kiedy mijał Mirand
ę
, kiwn
ą
ł
jej głow
ą
i powiedział:
- Nie pakuj si
ę
w kłopoty.
- Nawzajem - odpowiedziała Szalona Paszcza. Miranda miała ochot
ę
waln
ąć
głow
ą
o
dach samochodu,
ż
eby si
ę
ukara
ć
za własn
ą
głupot
ę
. Spróbowała wyda
ć
z siebie
lekki
ś
miech (mina numer cztery z ksi
ąż
ki), ale tylko si
ę
zakrztusiła.
Kiedy tamci dwoje byli ju
ż
po drugiej stronie parkingu, usłyszała,
ż
e kobieta zapytała
o ni
ą
, a sier
ż
ant Reynolds odpowiedział:
- To kierowca limuzyny.
- Ona? - zapytała kobieta. - Wygl
ą
da jak jedna z tych hawajskich stewardes, z
którymi si
ę
kiedy
ś
umawiałe
ś
, tyle
ż
e młodsza. I ładniejsza. A wiesz, jak ci pada na
mózg, kiedy rozmawiasz z ładnymi młodymi dziewczynami. Jeste
ś
pewien,
ż
e nie
musz
ę
si
ę
martwi
ć
?
Miranda usłyszała,
ż
e si
ę
roze
ś
miał, szczerze ubawiony.
- Kotku, to tylko licealistka, która si
ę
we mnie podkochuje. Uwierz mi, nie masz si
ę
o
co martwi
ć
. Zapa
ść
si
ę
pod ziemi
ę
. Teraz. Prosz
ę
. Czasami posiadanie supersłuchu
było po prostu do kitu.
3
Miranda uwielbiała lotnisko Santa Barbara - meksyka
ń
ski styl, posadzki z chłodnej
terakoty, niebiesko - złote kafelki uło
ż
one w zawijasy, k
ę
py bugenwilli wij
ą
ce si
ę
na
ś
cianach - wygl
ą
dało raczej jak jaka
ś
knajpa w Acapulco ni
ż
jak oficjalny budynek.
Było małe, wi
ę
c samoloty l
ą
dowały na pasie i przystawiano do nich schody, a
wysiadaj
ą
cych pasa
ż
erów odgradzała tylko druciana siatka.
Wyj
ę
ła z samochodu tabliczk
ę
powitaln
ą
, sprawdziła nazwisko - Cuman - i uniosła j
ą
.
Podsłuchała kobiet
ę
w złotym lexusie, cztery samochody dalej, która mówiła do
telefonu:
-Je
ś
li wysi
ą
dzie z samolotu, b
ę
d
ę
wiedziała. Lepiej
ż
eby miał przygotowan
ą
ksi
ąż
eczk
ę
czekow
ą
. - A potem przechyliła głow
ę
, by skupi
ć
si
ę
na
ś
limaku
pełzn
ą
cym po ci
ą
gle jeszcze ciepłym chodniku w stron
ę
k
ę
py bluszczu.
Wci
ąż
pami
ę
tała moment, kiedy zdała sobie spraw
ę
,
ż
e nie wszyscy słysz
ą
to, co
ona;
ż
e nie jest normalna. To było drugie półrocze siódmej klasy w szkole
Ś
wi
ę
tego
Bartłomieja. Niedawno wy
ś
wietlano im film pod tytułem Kobieco
ść
. Twoje ciało si
ę
zmienia. Była zdumiona, o ilu zjawiskach w nim nie powiedziano, jak na przykład o
niekontrolowanych napadach szybko
ś
ci. Przypadkowym zgniataniu przedmiotów,
które chciało si
ę
wzi
ąć
do r
ę
ki. O uderzaniu głow
ą
w sufit sali gimnastycznej przy
wyskokach podczas gry w kosza czy dostrzeganiu drobinek kurzu na ubraniach ludzi.
Ale kiedy siostra Anna odpowiedziała na jej pytania krótkim „Nie wygłupiaj si
ę
,
dziecko”, Miranda uznała,
ż
e te sprawy s
ą
po prostu tak oczywiste,
ż
e nie warto o
nich mówi
ć
. Dopiero kiedy próbowała zdoby
ć
sobie dozgonn
ą
miło
ść
Johnniego
Voighta, zorientowała si
ę
,
ż
e jest uzdolniona inaczej. Ostrzegła go,
ż
eby nie
ś
ci
ą
gał wi
ę
cej od Cynthii Rile. Wywnioskowała z odgłosów jej ołówka na kartce (a
siedziała pi
ęć
ławek dalej),
ż
e dziewczyna zawsze wstawia złe odpowiedzi. Johnnie,
zamiast pa
ść
przed ni
ą
na kolana i oznajmi
ć
,
ż
e jest jego bogini
ą
w dziecinnym
biustonoszu i kraciastej spódniczce, nazwał j
ą
frikiem, a potem w
ś
cibsk
ą
suk
ą
i
próbował j
ą
pobi
ć
. To wtedy si
ę
przekonała, jak niebezpieczne mog
ą
by
ć
jej
zdolno
ś
ci, i
ż
e mog
ą
z niej uczyni
ć
wyrzutka. I
ż
e jest silniejsza od chłopaków w
swoim wieku, a im si
ę
to nie podoba. Podobnie jak administracja szkoły.
Od tamtej pory stała si
ę
ekspertem w udawaniu normalno
ś
ci. Bardzo uwa
ż
ała.
Opanowała swoj
ą
moc. A przynajmniej tak jej si
ę
wydawało, a
ż
do pewnego epizodu
sprzed siedmiu miesi
ę
cy, kiedy to...
Miranda odepchn
ę
ła to wspomnienie i skupiła si
ę
na ludziach na lotnisku. Na swojej
pracy. Przez chwil
ę
obserwowała dziewczynk
ę
z blond loczkami, któr
ą
trzymał na
r
ę
kach ojciec. Stał nieopodal na chodniku. Dziewczynka machała do kobiety id
ą
cej w
ich stron
ę
z samolotu i wolała:
- Mamusiu, mamusiu, ale si
ę
st
ę
skniłam!
Kiedy patrzyła, jak szcz
ęś
liwa rodzinka si
ę
ś
ciska i wita, poczuła skurcz, jakby kto
ś
waln
ą
ł j
ą
w
ż
oł
ą
dek. Jednym z plusów chodzenia do szkoły z internatem było to,
ż
e
kole
ż
anki nie zapraszały jej do swoich domów. A ona nie musiała udawa
ć
,
ż
e te
ż
ma
normaln
ą
rodzin
ę
. Z jakiego
ś
powodu, ilekro
ć
wyobra
ż
ała sobie rodziców i dzieci
razem, zawsze siedzieli przy wspólnym
ś
niadaniu.
Na szcz
ęś
cie tacy ludzie, z tak zwanych normalnych domów, nie chodzili do
Chatsworth Academy, najlepszej placówki z internatem w południowej Kalifornii.
Cho
ć
Miranda nazywała j
ą
w duchu raczej przechowalni
ą
dzieci - miejscem, do
którego rodzice (czy, jak w jej przypadku, opiekunowie) oddawali swoje pociechy na
przechowanie, dopóki nie b
ę
d
ą
im do czego
ś
potrzebne.
Bodaj
ż
e jedynym wyj
ą
tkiem była jej współlokatorka. Miranda i Kenzi Chin mieszkały
razem od czterech lat, od pierwszej klasy - dłu
ż
ej ni
ż
z kimkolwiek innym. Kenzi
pochodziła z idealnej,
ś
niadaniowej rodziny, miała gładk
ą
skór
ę
, idealne wszystko i
Miranda pewnie by j
ą
znienawidziła, gdyby Kenzi nie była przy tym tak lojalna i miła. I
odrobin
ę
kopni
ę
ta. Na przykład tego popołudnia, kiedy Miranda weszła do ich pokoju
i zastała kole
ż
ank
ę
stoj
ą
c
ą
na głowie, w samych majtkach. Jej ciało było umazane
schn
ą
cym błotem koloru mi
ę
ty.
- B
ę
d
ę
musiała chodzi
ć
do terapeuty przez reszt
ę
ż
ycia,
ż
eby usun
ąć
z głowy ten
obrazek - powiedziała Miranda.
- I tak b
ę
dziesz musiała,
ż
eby sobie poradzi
ć
z twoj
ą
pokr
ę
con
ą
rodzin
ą
. Ja ci tylko
daj
ę
troch
ę
IM,
ż
eby
ś
miała o czym gada
ć
. - Kenzi wiedziała o rodzinie Mirandy
wi
ę
cej ni
ż
ktokolwiek w Chatsworth. Oczywi
ś
cie wszystko zmy
ś
liła, ale
ż
e była
pokr
ę
cona - to akurat było prawd
ą
.
Kenzi uwielbiała te
ż
skrótowce i co chwil
ę
wymy
ś
lała nowe. Miranda rzuciła torb
ę
i
klapn
ę
ła na łó
ż
ko.
- IM?
- Interesuj
ą
cego materiału. Nie wierz
ę
,
ż
e nie idziesz na bal - dodała Kenzi. - Zawsze
sobie wyobra
ż
ałam,
ż
e pójdziemy razem.
- Nie s
ą
dz
ę
,
ż
eby Beth była zachwycona. No wiesz.
Ż
e jest na doczepk
ę
. Beth była
dziewczyn
ą
Kenzi.
- Nawet mi nie mów o tej kreaturze - powiedziała Kenzi, udaj
ą
c,
ż
e dr
ż
y. - Cyrk Beth i
Kenzi jest oficjalnie zlikwidowany.
- A od kiedy
ż
to?
- A która jest?
- Trzecia trzydzie
ś
ci pi
ęć
.
- Wi
ę
c od dwóch godzin i sze
ś
ciu minut.
- A, czyli do balu wam przejdzie.
- Oczywi
ś
cie.
Te „likwidacje” Kenzi zdarzały si
ę
mniej wi
ę
cej raz w tygodniu i nigdy nie trwały
dłu
ż
ej ni
ż
cztery godziny. Kenzi uwa
ż
ała,
ż
e dramat zerwa
ń
i rado
ść
godzenia si
ę
utrzymywały
ś
wie
ż
o
ść
zwi
ą
zku. I to działało, bo ona i Beth były najszcz
ęś
liwsz
ą
par
ą
na
ś
wiecie. Kolejny ideał.
- Ale nie próbuj zmienia
ć
tematu. My
ś
l
ę
,
ż
e popełniasz ogromny bł
ą
d, nie id
ą
c na bal.
- Tak, na pewno nigdy sobie tego nie wybacz
ę
.
- Ja mówi
ę
powa
ż
nie.
- Dlaczego? O co tyle zamieszania? To tylko wielka pota
ń
cówka z idiotycznym
motywem przewodnim. Wiesz przecie
ż
,
ż
e jestem ta
ń
colektyczk
ą
i nie powinnam by
ć
wpuszczana na parkiet, na którym s
ą
inni ludzie.
- Hołd trójkolorowej fladze nie jest idiotyczny, jest patriotyczny, l całkiem dobrze
sobie radzisz na parkiecie.
- Libby Geer chybaby si
ę
z tob
ą
nie zgodziła. Gdyby nie miała zadrutowanej szcz
ę
ki.
- Niech ci b
ę
dzie, ale szkolny bal to nie jest tylko pota
ń
cówka. To rytuał przej
ś
cia w
dorosło
ść
. Chwila, w której przekraczamy granic
ę
ś
wiata dorosłych, odrzucamy
balast młodzie
ń
czych l
ę
ków,
ż
eby...
- Si
ę
upi
ć
i mo
ż
e kogo
ś
zaliczy
ć
, jak b
ę
dziemy mie
ć
farta.
- B
ę
dziesz
ż
ałowała, je
ś
li nie przyjdziesz. Naprawd
ę
chcesz by
ć
nieszcz
ęś
liwa i
przepełniona
ż
alem?
- Wła
ś
nie tak! A poza tym id
ę
do pracy.
- Taa, jasne. Znowu zasłaniasz si
ę
prac
ą
. Mogłaby
ś
sobie wzi
ąć
wolne na jedn
ą
sobot
ę
. Przynajmniej przyznaj uczciwie, dlaczego nie idziesz. Miranda zrobiła
niewinne oczy, min
ę
numer dwa z ksi
ąż
ki o całowaniu.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Nie patrz na mnie jak My Little Pony. Mam dla ciebie cztery litery: W - I - L - L.
- A ja mam dla ciebie trzy: N - I - E. A i jeszcze par
ę
: O - D - W - A... Ale Kenzi
mówiła dalej, ignoruj
ą
c j
ą
, co potrafiła robi
ć
wr
ę
cz zawodowo.
- To prawda,
ż
e Will powinien si
ę
zaszczepi
ć
czy przebada
ć
po tym, jak chodził z
Ariel, ale wierzy
ć
mi si
ę
nie chce,
ż
e odpu
ś
ciła
ś
.
Will Javelin wypełniał jakie
ś
dziewi
ęć
dziesi
ą
t osiem procent snów Mirandy.
Próbowała wybi
ć
sobie go z głowy, od kiedy dowiedziała si
ę
,
ż
e wybiera si
ę
na bal z
Ariel West, tej od Cukrowni Westa i od słów: „Nazwałam piersi na cze
ść
rezydencji
mojej rodziny. A czy twoja te
ż
posiada jakie
ś
posiadło
ś
ci, Mirando? No tak,
zapomniałam,
ż
e ty jeste
ś
z domu dziecka”. W ko
ń
cu,
ż
eby unikn
ąć
złej karmy,
powiedziała:
- W Ariel nie ma nic złego.
- Taa, nic, czego nie wyp
ę
dziłyby egzorcyzmy. - Kenzi wstała i si
ę
gn
ę
ła po r
ę
cznik. -
Przynajmniej obiecaj,
ż
e przyjdziesz na imprez
ę
po balu. Do domu rodziców Seana
na pla
ż
y Przyjdziesz? Wszyscy tam idziemy. B
ę
dziemy ogl
ą
da
ć
wschód sło
ń
ca.
Pogadasz z Willem. No dobra, kiedy mi wreszcie powiesz, co zaszło mi
ę
dzy wami
tamtego wieczoru? Dlaczego jeste
ś
taka MJG w tej sprawie? Miranda znała ten
skrót. Milcz
ę
jak grób.
- Po prostu nie ma o czym opowiada
ć
, - Wzi
ę
ła plik kartek z półki mi
ę
dzy łó
ż
kami i
uło
ż
yła je w porz
ą
dny stosik.
- Znowu to robisz. Udajesz,
ż
e sprz
ą
tasz,
ż
eby unikn
ąć
rozmowy.
- Mo
ż
e. - Miranda patrzyła na kartki. Były to kserokopie artykułów z gazet z
ostatniego pot roku. „Złodziej torebki zatrzymany przez tajemniczego dobroczy
ń
c
ę
.
Przywi
ą
zany do płotu za pomoc
ą
jojo”, brzmiał tytuł pierwszego i naj
ś
wie
ż
szego.
Kolejny był sprzed paru miesi
ę
cy: „Sprawna akcja: Napad z broni
ą
w r
ę
ku
udaremniony, rabu
ś
stracił kontrol
ę
nad broni
ą
.
Ś
wiadek twierdzi,
ż
e automatyczny
dozownik cukierków pojawił si
ę
znik
ą
d i wytr
ą
cił pistolet z dłoni napastnika”. I
wreszcie sprzed siedmiu miesi
ę
cy: „Bandyci zatrzymani po napadzie na sklep przez
wywrócon
ą
latarni
ę
; aresztowano dwie osoby”.
Ż
oł
ą
dek zwin
ą
ł jej si
ę
w supeł. Na
szcz
ęś
cie to tylko trzy z jakiego
ś
tuzina incydentów, powiedziała sobie. Ale nie
poczuła si
ę
od tego lepiej. Nikt nie powinien ł
ą
czy
ć
ze sob
ą
tych
wydarze
ń
. Nigdy. Napad na sklep był pierwszy. Było ciemno, znad oceanu napływała
mgła, latarnie rzucały
ś
wietliste, zamazane kr
ę
gi. Jechała na trening jedn
ą
z
bocznych uliczek, kiedy usłyszała gro
ź
by dobiegaj
ą
ce z całodobowego marketu U
Rona, i po prostu... zadziałała. Nie miała kontroli nad własnym zachowaniem, to było
jak we
ś
nie - jej ciało dokładnie wiedziało, co robi
ć
, dok
ą
d uciekn
ą
bandyci, jak ich
zatrzyma
ć
. To wszystko wracało do niej jak słowa ulubionej piosenki, nawet je
ś
li nie
słyszało si
ę
jej od lat. Tylko
ż
e nie miała poj
ę
cia, sk
ą
d to wszystko wie.
Kolejne trzy dni po tym incydencie sp
ę
dziła w łó
ż
ku, zwini
ę
ta w kł
ę
bek, roztrz
ę
siona.
Powiedziała Kenzi,
ż
e ma gryp
ę
, ale tak naprawd
ę
był to napad paniki. Była
przera
ż
ona tymi zdolno
ś
ciami, które nagle przestała kontrolowa
ć
.
Przera
ż
ona, bo u
ż
ywanie ich było takie wspaniałe, takie... słuszne. Jakby dopiero
teraz naprawd
ę
zacz
ę
ła
ż
y
ć
. Przera
ż
ona, bo wiedziała, co b
ę
dzie, je
ś
li ludzie si
ę
dowiedz
ą
. Co stanie si
ę
z ni
ą
. I z...
Pomachała kartkami w stron
ę
Kenzi, pytaj
ą
c gro
ź
nie:
- Po co ci to?
- Rany, Kapral Kiss urz
ą
dza musztr
ę
- odparła Kenzi, salutuj
ą
c. - Z całym
szacunkiem, prosz
ę
pani, ale, jak to mówi
ą
w wojsku, MST i KD. Nie uciekniesz od
tego, zmieniaj
ą
c temat.
MST i KD oznaczało, mówi si
ę
trudno i kocha si
ę
dalej. Miranda nie mogła si
ę
nie
roze
ś
mia
ć
.
- Gdybym chciała zmieni
ć
temat, jednoosobowa armio, zwróciłabym ci uwag
ę
,
ż
e to
co
ś
na twoim ciele sypie si
ę
na dywan. Dekoratorka twojej matki szukała go na
trzech kontynentach, bo rzekomo nale
ż
ał do Lucy Lawless. Ja naprawd
ę
chc
ę
wiedzie
ć
, dlaczego interesuje ci
ę
uliczna przest
ę
pczo
ść
w Santa Barbara. Kenzi
zeszła z dywanu na drewnian
ą
podłog
ę
.
- Nie uliczna przest
ę
pczo
ść
, a udaremnione napady. To do mojej pracy maturalnej z
dziennikarstwa. Niektórzy ludzie twierdz
ą
,
ż
e to działania sił nadprzyrodzonych.
Mo
ż
e nawet sama
ś
wi
ę
ta Barbara wróciła do swojego miasta.
- Czy to nie mo
ż
e by
ć
zbieg okoliczno
ś
ci? Przest
ę
pcy wiecznie sprawiaj
ą
kłopoty,
nie?
- Ludzie nie lubi
ą
zbiegów okoliczno
ś
ci. I nie jest zbiegiem okoliczno
ś
ci fakt,
ż
e
zmuszasz mnie do gadania. Zamiast odpowiedzie
ć
na moje pytanie, co zaszło
mi
ę
dzy tob
ą
a Willem. W jednej chwili zanosi si
ę
na to,
ż
e co
ś
mi
ę
dzy wami si
ę
zaczyna, a w nast
ę
pnej siedzisz tutaj ze mn
ą
. Na dodatek, je
ś
li wolno mi doda
ć
,
rujnujesz mi romantyczny wieczór.
- Przecie
ż
ci powiedziałam - j
ę
kn
ę
ła Miranda. - Nic si
ę
nie wydarzyło. Kompletnie nic.
Teraz, oparta o limuzyn
ę
w wieczornym półmroku, Miranda pomy
ś
lała,
ż
e „nic” to
było lekkie niedopowiedzenie. To było gorsze ni
ż
nic. Ten wyraz twarzy Willa - co
ś
pomi
ę
dzy „masz jakie
ś
zielone
ś
wi
ń
stwo na z
ę
bach” a „rany, spotkałem wariatk
ę
”, ta
mieszanina przera
ż
enia - kiedy wreszcie zebrała si
ę
na odwag
ę
, i...
Nagle co
ś
j
ą
uderzyło. Te artykuły na półce Kenzi pochodziły z czwartkowych wyda
ń
,
i mówiły o tym, co si
ę
wydarzyło - z jej udziałem - w
ś
rody. „Wolne popołudnia w
ś
rody i soboty”, przypomniała sobie słowa Caleba. Oj, niedobrze. Bardzo niedobrze.
B
ę
dzie musiała si
ę
przyczai
ć
. Złoty lexus za jej plecami odbił od kraw
ęż
nika. Miranda
usłyszała kłótni
ę
siedz
ą
cej w nim pary, przytłumion
ą
szumem klimatyzacji. Kobieta za
kierownic
ą
odwróciła głow
ę
,
ż
eby wrzasn
ąć
na m
ęż
a:
- Nie kłam! Wiem,
ż
e byłe
ś
z ni
ą
! - I wdepn
ę
ła gaz do dechy, kiedy rodzina z
jasnowłos
ą
dziewczynk
ą
weszła na pasy...
Potem nikt nie był pewien, co si
ę
wła
ś
ciwie stało. W jednej sekundzie samochód
p
ę
dził w stron
ę
rodziny na przej
ś
ciu, w nast
ę
pnej pokazała si
ę
jaka
ś
zamazana
smuga i rodzina stała na chodniku, osłupiała, ale bezpieczna.
Złoty lexus p
ę
dził w dal. A Miranda czuła adrenalin
ę
buzuj
ą
c
ą
w jej krwi. Jak zawsze,
kiedy nagle kogo
ś
uratowała. To uzale
ż
niało jak narkotyk. I było niebezpieczne jak
narkotyk. Chyba powinna
ś
kupi
ć
słownik. Wiesz, co to znaczy „przyczai
ć
si
ę
”? Bo na
pewno nie to. Zamknij si
ę
, to był tylko mały przerzut i pchni
ę
cie.
Ż
aden wielki manewr
taktyczny. Nie trzeba było tego robi
ć
. To zbyt ryzykowne. Nie jeste
ś
niewidzialna. Ale
nikt mnie nie widział. Nic si
ę
nie stało. Tym razem.
Miranda była ciekawa, czy ka
ż
dy ma w głowie takie radio, w którym bez przerwy leci
talk - show : Jeste
ś
totaln
ą
ofiar
ą
. Co chcesz udowodni
ć
? My
ś
lisz,
ż
e mo
ż
esz
uratowa
ć
wszystkich? Nie uratowała
ś
nawet...
- Zamknij si
ę
.
- Co? - zapytał dziewcz
ę
cy głos; Miranda zorientowała si
ę
,
ż
e mówi na głos, a obok
niej kto
ś
stoi.
Dziewczyna była mniej wi
ę
cej jej wzrostu, ale młodsza - miała mo
ż
e ze czterna
ś
cie
lat. Ubrana, jakby studiowała wczesne klipy Madonny. Chciała udowodni
ć
,
ż
e
siatkowe koszulki, r
ę
kawiczki bez palców, tapir na głowie, czarny eyeliner, plastikowe
bransoletki, halkowe spódnice, kabaretki i kozaczki znów s
ą
modne.
- Przepraszam - powiedziała Miranda. - Mówiłam do siebie. - Nie tak powinien si
ę
zachowywa
ć
powa
ż
ny kierowca limuzyny.
- Aha. - Dziewczyna podała Mirandzie tabliczk
ę
z nazwiskiem Cuman. - To chyba
twoje. I to - dodała, wr
ę
czaj
ą
c jej małe sze
ś
cienne pudełko. Miranda wzi
ę
ła tabliczk
ę
,
ale pokr
ę
ciła głow
ą
, patrz
ą
c na pudełko.
- To nie jest moje.
- Musi by
ć
. No i ja. Znaczy, ja jestem Sibby Curnan.
- Wskazała palcem na tabliczk
ę
.
Miranda schowała pudełeczko do kieszeni. Otworzy
ć
tylne drzwi. Zastanawiała si
ę
,
jacy rodzice pozwalaj
ą
,
ż
eby obca osoba odbierała ich czternastoletni
ą
córk
ę
o
ósmej wieczorem.
- Mog
ę
jecha
ć
z przodu?
- Klienci wol
ą
je
ź
dzi
ć
z tyłu - odparła Miranda swoim najbardziej profesjonalnym
tonem.
- Tak naprawd
ę
chcesz powiedzie
ć
,
ż
e to ty wolisz, kiedy je
ż
d
żą
z tylu. Ale je
ś
li ja
chc
ę
jecha
ć
z przodu? Czy klienci nie mog
ą
robi
ć
tego, co chc
ą
? Firma 5B Luxury
Transport została tak nazwana od pi
ę
ciu powodów, wymy
ś
lonych przez jej .
wła
ś
ciciela Tony'ego Bosuna: B
ą
d
ź
punktualna, b
ą
d
ź
uprzejma, b
ą
d
ź
usłu
ż
na, b
ą
d
ź
dyskretna, b
ą
d
ź
pewna,
ż
e dostaniesz pieni
ą
dze. Cho
ć
Miranda podejrzewała,
ż
e
wymy
ś
lił je po pijaku pó
ź
n
ą
noc
ą
,
starała si
ę
ich trzyma
ć
i była przekonana,
ż
e tu miała zastosowanie zasada b
ą
d
ź
usłu
ż
na. Podeszła do drzwi z przodu, by je otworzy
ć
. Dziewczyna pokr
ę
ciła głow
ą
.
- Niewa
ż
ne. Zostan
ę
z tyłu.
Miranda si
ę
u
ś
miechn
ę
ła. Có
ż
za cudowny dzie
ń
. Jej klientka była minidemonem,
facet z jej snów szedł na bal z kim
ś
innym, a sier
ż
ant, w którym si
ę
kochała, nie tylko
o tym wiedział, ale jeszcze
ż
artował na ten temat z tamt
ą
babk
ą
. Rewelacja. Ale
przynajmniej gorzej ju
ż
nie b
ę
dzie. No, teraz wykrakała
ś
. Zamknij si
ę
.
4
Sibby Cuman zacz
ę
ła gada
ć
, ledwie wyjechały z lotniska.
- Od jak dawna wozisz ludzi? - zapytała Mirand
ę
.
- Od roku.
- Wychowała
ś
si
ę
tutaj?
- Nie.
- Masz jakich
ś
braci?
- Nie.
- A siostry?
- N... nie.
- Lubisz prowadzi
ć
?
- Tak.
- Musisz nosi
ć
ten dr
ę
twy czarny garnitur?
- Tak.
- Ile masz lat?
- Dwadzie
ś
cia.
- Oj, raczej nie.
- No dobra. Osiemna
ś
cie.
- Uprawiała
ś
ju
ż
seks? Miranda odchrz
ą
kn
ę
ła.
- To pytanie jest chyba nie na miejscu. - Stwierdziła,
ż
e gada jak doktor Trope,
wicedyrektor szkoły; takim tonem komunikował zwykle,
ż
e nie zamierza słucha
ć
kolejnej wymówki, dlaczego si
ę
spó
ź
niła.
Ż
e zasady wymy
ś
lono nie po to,
ż
eby
mogła je łama
ć
dla zabawy. A skoro ju
ż
mowa o spó
ź
nieniach, to czy zdecydowała
ju
ż
, co b
ę
dzie robi
ć
w przyszłym roku? Czy mo
ż
e zrezygnowała z miejsca w jednym
z najlepszych college'ów. Do tego nara
ż
a na szwank dobre imi
ę
szkoły, a swoje
jeszcze bardziej, i
ż
e on naprawd
ę
nie wie, co w ni
ą
ostatnio wst
ą
piło. I gdzie
podziała si
ę
Miranda Kiss, która chciała by
ć
lekarzem i ratowa
ć
ś
wiat, która była
chlub
ą
szkoły i samej siebie, a teraz jest na prostej drodze,
ż
eby wylecie
ć
. Czy
naprawd
ę
tego chcesz, młoda damo? Poznała ten głos bardzo dobrze, bo od
pocz
ą
tku listopada wysłuchiwała go przynajmniej raz na tydzie
ń
.
- Jeste
ś
dziewic
ą
- oznajmiła Sibby.
- To nie jest...
- Masz przynajmniej chłopaka?
- Nie w tej...
- Dziewczyn
ę
?
- Nie.
- A masz w ogóle jakich
ś
przyjaciół? Nie jeste
ś
najlepsza w prowadzeniu
konwersacji.
Miranda zaczynała rozumie
ć
, dlaczego rodzina dziewczyny nie przyjechała po ni
ą
na
lotnisko.
- Mam mnóstwo przyjaciół.
- Jasne. Ju
ż
ci wierz
ę
. Co robisz, kiedy chcesz si
ę
zabawi
ć
?
- Odpowiadam na pytania.
- Prosz
ę
ci
ę
, nie próbuj wi
ę
cej by
ć
dowcipna. - Sibby pochyliła si
ę
do przodu. -
My
ś
lała
ś
kiedy
ś
,
ż
eby troch
ę
podkre
ś
li
ć
oczy? Dobrze by ci to zrobiło. B
ą
d
ź
uprzejma!
- Dzi
ę
kuj
ę
za rad
ę
.
- Mo
ż
esz kawałek podjecha
ć
?
- Ehm, stoimy na czerwonym
ś
wietle.
- Tylko kawałeczek do przodu... idealnie.
Miranda zerkn
ę
ła w boczne lusterko i stwierdziła,
ż
e Sibby opu
ś
ciła szyb
ę
i rozmawia
z chłopakami w d
ż
ipie.
- Dok
ą
d jedziecie?
- Posurfowa
ć
przy ksi
ęż
ycu. Chcesz jecha
ć
z nami, bogini?
- Nie jestem bogini
ą
. My
ś
licie,
ż
e wygl
ą
dam jak bogini?
- Trudno stwierdzi
ć
. Mo
ż
e gdyby
ś
zdj
ę
ta koszulk
ę
.
- Mo
ż
e, jak mi dasz całusa. Miranda wcisn
ę
ła guzik, by zasun
ąć
szyb
ę
.
- Co ty robisz? - zapytała gniewnie Sibby. - Mogła
ś
mi złama
ć
r
ę
k
ę
.
- Zapnij pas, prosz
ę
.
- Zapnij pas, prosz
ę
- powtórzyła Sibby, przedrze
ź
niaj
ą
c j
ą
. - Ja tylko chciałam by
ć
towarzyska.
- Koniec z towarzyskim zachowaniem, dopóki nie dojedziemy na miejsce.
- Słuchała
ś
ostatnio samej siebie? Mówisz, jakby
ś
miała osiemdziesi
ą
t lat, a nie
osiemna
ś
cie. - Spojrzała na ni
ą
ponuro w lusterku. - My
ś
lałam
ż
e jeste
ś
kierowc
ą
, a
nie klawiszem.
- Dbam o to,
ż
eby
ś
dotarła na miejsce bezpiecznie i punktualnie. To wszystko jest
zreszt
ą
wydrukowane na wizytówce, któr
ą
znajdziesz w kieszeni fotela.
- To całowanie si
ę
z chłopcami jest niebezpieczne? Ciekawe dlaczego.
- Z miliona ró
ż
nych powodów. A je
ś
li maj
ą
niewidoczn
ą
grzybic
ę
ust? Albo martw
ą
war
ę
?
- Nie ma czego
ś
takiego jak martwa wara.
- A jeste
ś
pewna?
- Jeste
ś
po prostu zazdrosna, bo ja umiem si
ę
zabawi
ć
, a ty nie. Dziewica. Miranda
przewróciła oczami, ale nie skomentowała tego. Za to zacz
ę
ła słucha
ć
rozmów
telefonicznych w samochodach z tyłu. Jaka
ś
kobieta mówiła,
ż
e ogrodnik ju
ż
jedzie.
Facet rozmawiał nawiedzonym głosem: „Widz
ę
tajemniczego nieznajomego, który
jest coraz bli
ż
ej, nie wiem jeszcze, czy to m
ęż
czyzna, czy kobieta”. Jaki
ś
inny
m
ęż
czyzna rozmawiał z kim
ś
,
ż
e chce usun
ąć
t
ę
suk
ę
z testamentu, i nie obchodzi
go,
ż
e to ulubiona suczka jego matki... Nagle przerwał jej krzyk Sibby:
- Bar z hamburgerami! Musimy si
ę
zatrzyma
ć
. B
ą
d
ź
usłu
ż
na!
Miranda pozwoliła Sibby zło
ż
y
ć
zamówienie w okienku dla kierowców, ale
po
ż
ałowała tego, gdy usłyszała, jak dziewczyna mówi do pracownika:
- Dostan
ę
rabat, je
ś
li pozwol
ę
si
ę
pocałowa
ć
?
- Okej, teraz zapytam powa
ż
nie: na jakiej planecie ty si
ę
wychowała
ś
? Dlaczego
chcesz si
ę
ze wszystkimi całowa
ć
? - zapytała Miranda.
- Tam, sk
ą
d pochodz
ę
, nie ma wielu chłopców. I co ma do rzeczy, czy ich znam, czy
nie? Całowanie jest
ś
wietne. W samolocie pocałowałam czterech. Mam nadziej
ę
dobi
ć
do dwudziestu pi
ę
ciu, zanim dzie
ń
si
ę
sko
ń
czy. Odbieraj
ą
c hamburgera, miała
ju
ż
na koncie kolejnych dwóch delikwentów.
- Czy wszystkie hamburgery s
ą
takie pyszne? - spytała, kiedy znów były w drodze.
Miranda zerkn
ę
ła na ni
ą
w lusterku.
- Nigdy nie jadła
ś
hamburgera? Gdzie ty mieszkasz?
- W górach - odparła pospiesznie Sibby i Miranda wyłapała lekkie przyspieszenie jej
pulsu, sugeruj
ą
ce,
ż
e mała kłamie i nie ma w tym wprawy. Co wydawało si
ę
bardzo
mało prawdopodobne, jak na kogo
ś
z tak ostrym przypadkiem cału
ś
nego
ś
wira.
Rodzice na pewno nie pozwalali jej gania
ć
po okolicy i...
Ale to absolutnie nie jest twoja sprawa, przypomniała sobie Miranda. B
ą
d
ź
dyskretna.
Po drodze Sibby próbowała wyłudzi
ć
całusa jeszcze od czterech chłopaków. Były
ledwie półtora kilometra od miejsca przeznaczenia i Miranda zaczynała my
ś
le
ć
,
ż
e ta
jazda na szcz
ęś
cie zaraz si
ę
sko
ń
czy, gdy Sibby pisn
ę
ła:
- Bogowie, cukiernia! P
ą
czka te
ż
zawsze chciałam spróbowa
ć
. Mo
ż
emy si
ę
zatrzyma
ć
? Prosz
ę
, prosz
ę
, prosz
ę
!
Były spó
ź
nione ju
ż
prawie godzin
ę
, ale Miranda nikomu nie potrafiłaby odmówi
ć
p
ą
czka. Nawet komu
ś
, kto mówił „bogowie”. Ale podje
ż
d
ż
aj
ą
c, zobaczyła w
ś
rodku
grupk
ę
chłopaków przy stoliku i uznała,
ż
e niebezpiecznie b
ę
dzie dopu
ś
ci
ć
Sibby w
ich pobli
ż
e, je
ś
li nie chciała tu sp
ę
dzi
ć
czterdziestu minut.
- Ja kupi
ę
p
ą
czki, a ty zostajesz w
ś
rodku. Sibby te
ż
zobaczyła chłopaków.
- Nie ma mowy, id
ę
z tob
ą
.
- Albo twój tyłek zostanie w samochodzie, całuj
ą
ca bandytko, albo p
ą
czki zostaj
ą
w
cukierni.
- To chyba nie jest najgrzeczniejszy sposób zwracania si
ę
do klientów.
- Mo
ż
esz skorzysta
ć
z mojego telefonu i zło
ż
y
ć
na mnie skarg
ę
, kiedy ja b
ę
d
ę
w
ś
rodku. Umowa stoi?
- Dobra. A mogłaby
ś
przynajmniej otworzy
ć
okno? - Miranda si
ę
zawahała. - Słuchaj,
babciu, obiecuj
ę
,
ż
e mój tyłek zostanie w samochodzie, ale nie chc
ę
si
ę
udusi
ć
.
Bogowie.
Kiedy Miranda wyszła z cukierni, zobaczyła,
ż
e Sibby wisi w oknie, mocno zaj
ę
ta
całowaniem jakiego
ś
blondyna.
- Przepraszam - powiedziała Miranda, stukaj
ą
c go w rami
ę
. Odwrócił si
ę
z troch
ę
nieprzytomnym wzrokiem, i obejrzał j
ą
od stóp do głów.
- Cze
ść
, dziewczyno moich marze
ń
. Ty te
ż
chcesz całusa? Z takimi wargami jak
twoje
mógłbym zrobi
ć
co
ś
wyj
ą
tkowego. I to za darmo.
- Dzi
ę
kuj
ę
, ale nie. - Spojrzała na Sibby. - Umówiły
ś
my si
ę
chyba...
- ...
ż
e mój tyłek zostanie w samochodzie. Gdzie pozostał. Przekonaj si
ę
sama.
Miranda odwróciła si
ę
,
ż
eby Sibby nie zobaczyła, jak wszystko si
ę
w niej gotuje.
Podała dziewczynie p
ą
czki i wsiadła za kierownic
ę
. Gdy tylko Sibby wcisn
ę
ła si
ę
z
powrotem do
ś
rodka, Miranda spojrzała w lusterko.
- Płaciła
ś
chłopakom,
ż
eby ci
ę
całowali?
- I co z tego? - Sibby spojrzała na ni
ą
ze zło
ś
ci
ą
. - Nie ka
ż
dy mo
ż
e dosta
ć
całusa za
darmo. - Kolejne złe spojrzenie. - Ty prawie nie masz cycków. Nawet moje s
ą
wi
ę
ksze. To nielogiczne.
Sibby umilkła. Nie jadła p
ą
czków. Od czasu do czasu wzdychała tylko teatralnie.
Mirandzie zrobiło si
ę
troch
ę
przykro. Mo
ż
e faktycznie zachowywała si
ę
jak babcia.
Spojrzała na Jak zdoby
ć
- i pocałowa
ć
! - faceta; ksi
ąż
ka le
ż
ała na fotelu obok niej.
Mo
ż
e jeste
ś
zazdrosna,
ż
e ona jest cztery lata młodsza od ciebie i w jeden dzie
ń
pocałowała wi
ę
cej chłopaków ni
ż
ty b
ę
dziesz miała randek przez całe
ż
ycie, nawet
je
ś
li wstawisz sobie implanty i prze
ż
yjesz dwa miliony lat. Zamknij si
ę
. Powinna by
ć
miła, podtrzymywa
ć
rozmow
ę
.
- Ile ju
ż
nazbierała
ś
całusów? Sibby wci
ąż
wbijała wzrok we własne kolana.
- Dziesi
ęć
. - Po chwili dodała: - Ale zapłaciłam tylko za sze
ść
. A za jednego dałam
tylko
ć
wier
ć
dolara.
- Nie
ź
le.
Miranda dostrzegła,
ż
e Sibby patrzy na ni
ą
podejrzliwie, jakby s
ą
dziła,
ż
e jest
przedmiotem
ż
artów. Chyba jednak uznała,
ż
e nie jest, bo zacz
ę
ła skuba
ć
p
ą
czka.
- Mog
ę
ci zada
ć
pytanie?
- Nagle prosisz o pozwolenie?
- Naprawd
ę
, przesta
ń
próbowa
ć
by
ć
dowcipna. A
ż
ż
al tego słucha
ć
.
- Dzi
ę
ki za rad
ę
. Miała
ś
jakie
ś
pytanie, czy...
- Dlaczego nie chciała
ś
pocałowa
ć
tego chłopca? Tego, który ci to proponował?
- Chyba nie był w moim typie.
- A jaki jest twój typ?
Miranda pomy
ś
lała o sier
ż
ancie Reynoldsie. Niebieskie oczy, kwadratowa szcz
ę
ka,
rozczochrane jasne włosy, co rano surfuje. Go
ść
, który zawsze nosi ciemne okulary
albo spogl
ą
da na ciebie spod zmru
ż
onych powiek i jest zbyt zblazowany,
ż
eby si
ę
u
ś
miecha
ć
. A potem wyobraziła sobie Willa, z jego skór
ą
koloru syropu klonowego, z
krótkimi loczkami, z szerokim chłopi
ę
cym u
ś
miechem, kiedy stał i rozmawiał z ni
ą
.
Do tego bez koszulki, po treningu lacrosse'a, z ciałem błyszcz
ą
cym w sło
ń
cu. A
d
ź
wi
ę
k jego
ś
miechu sprawiał,
ż
e czuła si
ę
jak wtedy, kiedy patrzyła na masło
roztapiaj
ą
ce si
ę
na idealnie przypieczonych gofrach.
Oczywi
ś
cie potajemne wskakiwanie na dach laboratorium biologii morskiej,
ż
eby
sobie na niego popatrze
ć
, nie było jej stałym zwyczajem. Robiła to tylko raz w
tygodniu.
- Nie wiem, to raczej uczucie ni
ż
konkretne cechy - powiedziała w ko
ń
cu.
- Ilu chłopaków pocałowała
ś
? Stu?
- Nie.
- Dwustu? Miranda poczuła,
ż
e si
ę
czerwieni. Miała nadziej
ę
,
ż
e Sibby tego nie widzi.
- Zgaduj dalej.
Zajechały pod wskazany adres godzin
ę
i pi
ę
tna
ś
cie minut pó
ź
niej, ni
ż
powinny
Pierwszy raz zdarzyło jej si
ę
spó
ź
ni
ć
z klientem. Kiedy Miranda otworzyła drzwi,
dziewczyna zapytała:
- Czy całowanie chłopca, który jest twoim typie, naprawd
ę
si
ę
ró
ż
ni od
przypadkowych całusów?
- To skomplikowane. - Miranda była zaskoczona ulg
ą
, jak
ą
poczuła, gdy si
ę
zorientowała,
ż
eni
ę
b
ę
dzie musiała si
ę
przyzna
ć
przed t
ą
małolat
ą
, i
ż
tak naprawd
ę
nie ma poj
ę
cia. Budynek wygl
ą
dał raczej jak tajna rz
ą
dowa kwatera dla
ś
wiadków
koronnych ni
ż
dom mieszkalny, stwierdziła, odprowadzaj
ą
c Sibby do drzwi. Był wr
ę
cz
nijaki - szczególnie,
ż
e na trawniku jednego s
ą
siada królewna
Ś
nie
ż
ka wraz z
siedmioma krasnoludkami odgrywali scenk
ę
Narodzenia Pa
ń
skiego, a u drugiego
stała wielka pomara
ń
czowo – ró
ż
owa hu
ś
tawka. Jedyne, co rzucało si
ę
w oczy, to
grube zasłony we frontowych oknach, przez które nie dało si
ę
zajrze
ć
do
ś
rodka, i
solidny dwumetrowy płot. Ulica pełna była odgłosów
ż
ycia -
Miranda słyszała skwierczenie mi
ę
sa na grillu, rozmowy, kto
ś
ogl
ą
dał Pi
ę
kn
ą
i Besti
ę
po hiszpa
ń
sku - ale ten dom był cichy, jakby d
ź
wi
ę
koszczelny.
Wychwyciła tylko ciche buczenie dobiegaj
ą
ce z wn
ę
trza, troch
ę
jak klimatyzator. Gdy
spojrzała w gór
ę
, przekonała si
ę
,
ż
e do domu nie s
ą
podł
ą
czone
ż
adne kable
elektryczne. Wi
ę
c generator. Ktokolwiek tu mieszkał, był niezale
ż
ny od dostaw pr
ą
du.
W sumie dom wygl
ą
dał całkiem przytulnie. Je
ś
li przytulnie równało si
ę
złowrogo i
sekciarsko. A kobieta, która otworzyła drzwi? Dokładnie tak mo
ż
na opisa
ć
kogo
ś
z
sekty. Miała szpakowate włosy spi
ę
te w lu
ź
ny kok, dług
ą
spódnic
ę
i bezkształtny
sweter. Mogła mie
ć
od trzydziestu do sze
ść
dziesi
ę
ciu lat; nie sposób było si
ę
zorientowa
ć
, bo na nosie miała wielkie dwu - ogniskowe okulary w nieładnych
prostok
ą
tnych oprawkach. Szkła powi
ę
kszały jej oczy i zasłaniały pół twarzy.
Wygl
ą
dała całkowicie niegro
ź
nie. Jak nauczycielka, która po
ś
wi
ę
ciła
si
ę
opiece nad niedoł
ęż
n
ą
krewn
ą
. Lub jakby jedynym jej nałogiem była potajemna
miło
ść
do pana Rochestera z Jane Eyre.
Albo prawie. Wła
ś
nie taki wygl
ą
d starała si
ę
uzyska
ć
. Ale co
ś
było z ni
ą
nie tak, jaki
ś
drobiazg, który nie całkiem pasował do cało
ś
ci, jaki
ś
szczegół nie na miejscu. To.
Nie. Twój. Interes.
Miranda po
ż
egnała si
ę
, wzi
ę
ła dolara napiwku - Bo naprawd
ę
mocno si
ę
spó
ź
niła
ś
,
kochanie - i odjechała. Przejechała pół kwartału, zatrzymała samochód i pobiegła z
powrotem.
5
Co ty wyprawiasz? Zapytała sam
ą
siebie. Pytanie było retoryczne, jako
ż
e siedziała
ju
ż
na drzewie w ogródku s
ą
siada z królewn
ą
Ś
nie
ż
k
ą
i siedmioma krasnoludkami
obserwowała dom, w którym zostawiła Sibby.
Ju
ż
słysz
ę
, jak mówisz glinom: „Tak, panie władzo, wiem,
ż
e to wtargni
ę
cie na
prywatny teren, ale ta kobieta wygl
ą
dała bardzo podejrzanie, bo miała sztuczne
rz
ę
sy”. Do kostiumu nawiedzonej sekciary. Po prostu nie pasowały. A do tego miała
dziurk
ę
po kolczyku w nosie. I francuski manikiur.
Mo
ż
e ma bardzo rozszerzone pory! I zamiłowanie do niemodnych pazurów!
Nie była osob
ą
, któr
ą
udawała. Chodzi ci o to,
ż
eby komu
ś
pomóc, czy o pretekst,
ż
eby nie zjawi
ć
si
ę
na balu i nie zobaczy
ć
Willa wtulonego w puszyste, mi
ę
kkie...
Zamknij si
ę
. Miałam na my
ś
li włosy Ariel.
To nie jest zabawne. A ty jeste
ś
tchórzem.
W ogródku siedziało przy stole dwóch go
ś
ci; pochylali si
ę
nad ksi
ąż
k
ą
le
żą
c
ą
mi
ę
dzy
nimi. Obaj byli w koszulkach, bojówkach i sandałach; jeden z nich miał okulary w
grubych czarnych oprawkach, a drugi brod
ę
. Wygl
ą
dali jak dwaj studenci graj
ą
cy w
„Lochy i Smoki”, i tak te
ż
brzmiała ich rozmowa, kiedy ten w okularach powie - To nie
tak działa. W Ksi
ę
dze Praw jest napisane,
ż
e ona nie widzi własnej przyszło
ś
ci, tylko
innych ludzi. Wiesz, jak z d
ż
inami i
ż
yczeniami. Nie mog
ą
spełnia
ć
własnych. - Tyle
tylko,
ż
e ka
ż
dy z nich miał wielki karabin automatyczny, a na płocie wisiały tarcze
strzelnicze. I co z tego? To uzbrojeni studenci. Mo
ż
e s
ą
tu,
ż
eby chroni
ć
Sibby.
Wracaj do domu. Sibby ci
ę
nie potrzebuje. Wszystko jest w porz
ą
dku.
Je
ś
li wszystko jest w porz
ą
dku, to dlaczego Sibby tu nie ma i nie próbuje pocałowa
ć
tych dwóch? Miranda wyt
ęż
yła słuch, by wyłapa
ć
cokolwiek z wn
ę
trza domu, ale z
cał
ą
pewno
ś
ci
ą
był d
ź
wi
ę
koszczelny. Przez rozsuwane drzwi na patio wyszło dwoje
ludzi, spory kawałek od studenciaków. Kobieta paliła papierosa krótkimi nerwowymi
poci
ą
gni
ę
ciami. Miranda omal nie spadła z drzewa, kiedy rozpoznała w niej sekciar
ę
,
tyle
ż
e bez okularów, spódnicy i swetra i z rozpuszczonymi włosami.
Co nic nie znaczy. Kobieta szepn
ę
ła:
- Byron, dziewczyna musi nam poda
ć
miejsce.
- Poda.
- Jeszcze tego nie zrobiła.
- Ju
ż
ci mówiłem. Nawet je
ś
li ja nie potrafi
ę
jej skłoni
ć
do mówienia, to ogrodnik
potrafi. Jest w tym dobry. I znów kobieta:
- Nie podoba mi si
ę
,
ż
e sprowadził wspólniczk
ę
. Nie taki był plan. Czy ona dostanie
działk
ę
... M
ęż
czyzna zwany Byronem przerwał jej.
- Zga
ś
to i b
ą
d
ź
cicho, mamy towarzystwo. - Wskazał na studentów, którzy wstali od
stołu i szli w ich stron
ę
. Kobieta zgniotła papierosa butem i kopn
ę
ła peta.
- Czy ona dobrze si
ę
czuje? - zapytał student brodacz.
- Tak - zapewnił go m
ęż
czyzna. - Odpoczywa po swojej gehennie. Och, nie mogli
mówi
ć
o Sibby. Gehenna? No co wy.
- Czy co
ś
powiedziała? - zapytał student okularnik M
ęż
czyzna odparł:
- Wyraziła tylko swoj
ą
wdzi
ę
czno
ść
,
ż
e jest tu z nami. Miranda omal nie prychn
ę
ła.
Student brodacz zapytał:
- Czy b
ę
dziemy mogli j
ą
zobaczy
ć
?
- Kiedy dojdzie do przekazania.
Studenci odeszli rozanieleni, a Miranda uznała,
ż
e to była najdziwniejsza rzecz, jak
ą
widziała w
ż
yciu. Ale to dowodziło,
ż
e Sibby nic nie grozi. Ci ludzie najwyra
ź
niej j
ą
czcili. Co oznaczało,
ż
e pora si
ę
...
- Tak wła
ś
ciwie to dlaczego mówi
ą
na niego Ogrodnik? - Sekciara zapytała Byrona.
- Bo jest dobry w wyrywaniu ró
ż
nych rzeczy.
- Rzeczy?
- Z
ę
bów, paznokci. Stawów. W ten sposób skłania ludzi do mówienia. Musi poszuka
ć
Sibby. Miranda zeskoczyła z drzewa do s
ą
siedniego ogródka i stwierdziła,
ż
e patrzy
w wylot lufy automatycznego karabinu.
6
Do góry - powiedział student okularnik - R
ę
ce, znaczy.
Miranda zrobiła, o co prosił, bo jemu samemu tak latały r
ę
ce,
ż
e bała si
ę
,
ż
e postrzeli
ja niechc
ą
cy.
- Kim jeste
ś
? Co tu robisz? - zapytał dr
żą
cym głosem.
- Chciałam tylko na ni
ą
zerkn
ąć
- odparłam maj
ą
c nadziej
ę
,
ż
e wypowiadam to
odpowiednim tonem.
Zmru
ż
ył oczy.
- Sk
ą
d wiedziała
ś
,
ż
e ona tu jest?
- Ogrodnik o nie wspominał, ale nie wiedziałam dokładnie, gdzie jest, wi
ę
c wlazłam
na drzewo.
- Z którego bractwa jeste
ś
?
Wiedziałam, ze to sko
ń
czy si
ę
łzami. I co teraz, m
ą
dralo? Miranda uniosła brew i
zapytała.
- A z którego bractwa ty jeste
ś
? - I dodała dla lepszego efektu - Na pewno
zapami
ę
tałabym takiego faceta, gdybym go widziała.
Podziałało! Zobaczyłam,
ż
e przełkn
ą
ł
ś
lin
ę
; jego jabłko Adama podjechało w gór
ę
i
opadło. Pomy
ś
lałam,
ż
e ju
ż
nigdy nie zw
ą
tpi
ę
w Jak zdoby
ć
- i pocałowa
ć
! - faceta.
- Ja te
ż
bym ci
ę
zapami
ę
tał - stwierdził okularnik. Uraczyła go dawk
ą
uroczego
u
ś
miechu i zobaczyła,
ż
e jabłko Adama znów podskakuje.
- Nie zastrzelisz mnie, je
ś
li podam ci r
ę
k
ę
? Roze
ś
miał si
ę
i opu
ś
cił karabin.
- Nie. - Wci
ąż
si
ę
ś
miej
ą
c, wyci
ą
gn
ą
ł r
ę
k
ę
. - Jestem Craig.
- Cze
ść
, a ja jestem Miranda - powiedziała, chwytaj
ą
c jego dło
ń
. Po czym sprytnym,
bezgło
ś
nym przerzutem przewróciła go na plecy i ogłuszyła.
Przez sekund
ę
patrzyłam osłupiała na swoj
ą
dło
ń
. Z cał
ą
pewno
ś
ci
ą
nigdy wcze
ś
niej
tego nie robiłam. I to było zajefajne.
Je
ś
li ju
ż
uparła
ś
si
ę
,
ż
eby by
ć
idiotk
ą
i zaryzykowa
ć
wszystko, to mo
ż
esz zrobi
ć
to,
po co tu przyszła
ś
. No wiesz, zamiast gapi
ć
si
ę
na go
ś
cia, którego znokautowała
ś
.
Schyliła si
ę
i szepn
ę
ła mu do ucha:
- Przepraszam. We
ź
trzy aspiryny na ból głowy, kiedy si
ę
ockniesz. Na pewno
pomog
ą
.
- Zacz
ę
ła si
ę
skrada
ć
pod
ś
cian
ą
domu.
Które
ś
okno musiało by
ć
otwarte, bo tutaj, z tak bliska, słyszała głosy. M
ęż
czyzna,
który przedtem był na dworze, zapytał:
- Wygodnie ci? I odpowied
ź
Sibby:
- Nie. Nie podoba mi si
ę
ta kanapa. Nie do wiary,
ż
e to najładniejsze pomieszczenie
w domu. Wygl
ą
da jak pokój u babci. He, he.
Id
ą
c za głosem Sibby, Miranda stan
ę
ła wreszcie pod jednym z okien i przez szpar
ę
w
granatowych zasłonach zajrzała do salonu. Były w nim staro
ś
wiecka sofa, fotel i
stolik do kawy. Sibby siedziała bokiem do Mirandy, a przed ni
ą
stał talerz z ciastkami.
Wygl
ą
dała na cał
ą
i zdrow
ą
. M
ęż
czyzna siedział na kanapie i mówił do Sibby z
u
ś
miechem:
- Wi
ę
c gdzie mamy ci
ę
podrzuci
ć
? Sibby wzi
ę
ła ciastko i zjadła je.
- Powiem wam pó
ź
niej. M
ęż
czyzna wci
ąż
si
ę
u
ś
miechał.
- Chciałbym wiedzie
ć
,
ż
eby zaplanowa
ć
tras
ę
. Ostro
ż
no
ś
ci nigdy za wiele.
- Bogowie, mamy jeszcze par
ę
godzin do odjazdu. Chciałabym poogl
ą
da
ć
telewizj
ę
.
Miranda usłyszała,
ż
e serce m
ęż
czyzny przyspiesza; zobaczyła, jak zacisn
ą
ł pi
ęść
,
ale wci
ąż
lekkim tonem powiedział:
- Oczywi
ś
cie. - Po czym dodał: - Jak tylko mi powiesz, dok
ą
d mamy ci
ę
zawie
źć
.
Sibby spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami.
- Głuchy jeste
ś
czy co? Powiedziałam,
ż
e dowiesz si
ę
pó
ź
niej.
- Lepiej mi powiedz, bo inaczej b
ę
d
ę
musiał sprowadzi
ć
kogo
ś
innego. Kogo
ś
troch
ę
mniej łagodnego.
- Okej. Ale kiedy b
ę
d
ę
czeka
ć
, mog
ę
poogl
ą
da
ć
telewizj
ę
? Macie kablówk
ę
?
Bogowie, je
ś
li nie macie MTV, to b
ę
d
ę
naprawd
ę
wkurzona.
M
ęż
czyzna wstał z tak
ą
min
ą
, jakby miał ochot
ę
co
ś
połama
ć
, ale nagle odwrócił si
ę
do drzwi. Miranda usłyszała kroki w korytarzu, a z nimi znajomy rytm cza - czy. Dwie
sekundy pó
ź
niej do pokoju wpadł sier
ż
ant Caleb Reynolds. Widzisz? Sibby nic nie
grozi.
Policja tu jest. Zmywamy si
ę
. Sier
ż
ant Reynolds powiedział do m
ęż
czyzny:
- Dlaczego to trwa tak długo?
- Nie chce mówi
ć
.
- Na pewno zmieni zdanie. Jego serce przyspieszyło. Sibby spojrzała na niego.
- Kim jeste
ś
?
- Jestem Ogrodnikiem. To bardzo niedobrze, uznała Miranda.
- Trawnik od frontu nie robi najlepszego wra
ż
enia - powiedziała Sibby.
- Nie takim Ogrodnikiem. To mój nick. Nazywaj
ą
mnie tak, bo...
- Prawd
ę
mówi
ą
c, zupełnie mnie to nie interesuje. Nie wiem, co planujesz,
Gnojarku...
- Ogrodniku - poprawił j
ą
, czerwieniej
ą
c lekko.
- ...Ale je
ś
li chcesz wiedzie
ć
, gdzie czeka na mnie stra
ż
nik, to musisz mnie utrzyma
ć
przy
ż
yciu, nie? Wi
ę
c nie mo
ż
esz mi grozi
ć
ś
mierci
ą
.
- Nie,
ś
mierci
ą
nie. Ale bólem. - Zwrócił si
ę
do m
ęż
czyzny. - Id
ź
po moje narz
ę
dzia,
Byron. Gdy m
ęż
czyzna wyszedł z pokoju, Sibby westchn
ę
ła:
- Nic wam nie powiem. Sier
ż
ant Reynolds obszedł fotel i pochylił si
ę
nad ni
ą
, stoj
ą
c
plecami do okna.
- Posłuchaj mnie... - zacz
ą
ł; jego puls nagle zwolnił.
Miranda nie słuchała dalej. Wpadła przez okno, wybijaj
ą
c je nogami, i zanim zd
ąż
ył
si
ę
zorientowa
ć
, ogłuszyła go kopniakiem z obrotu w szyj
ę
. Schyliła si
ę
,
ż
eby
szepn
ąć
mu do ucha przepraszam, ale stwierdziła,
ż
e za kar
ę
nie powie mu o
aspirynach. Złapała Sibby, pognała do samochodu i odjechała z piskiem.
7
On nawet nie wiedział,
ż
e tam jeste
ś
- powiedziała Sibby. - Nie miał poj
ę
cia, kto go
załatwił.
- Takie było zało
ż
enie.
Siedziały w samochodzie zaparkowanym koło opuszczonej zajezdni kolejowej przy
starej cz
ęś
ci torów. Budynek i plac były zupełnie niewidoczne z ulicy. Miranda
zacz
ę
ła
przychodzi
ć
tutaj siedem miesi
ę
cy temu,
ż
eby pozby
ć
si
ę
energii i po
ć
wiczy
ć
rzeczy,
których nie mogła trenowa
ć
nigdzie indziej - roller derby było
ś
wietne, je
ś
li chodziło o
szybko
ść
, równowag
ę
, pchni
ę
cia i gimnastyczne sztuczki, ale na torze nie mo
ż
na
było u
ż
ywa
ć
zaawansowanych chwytów d
ż
udo. Czy broni.
Na
ś
cianie budynku widziała
ś
lady po ostatnim treningu z kusz
ą
, a na ziemi wci
ąż
le
ż
ał kawałek szyny kolejowej, który zgi
ę
ła i zawi
ą
zała na supeł dzie
ń
po tym, jak Will
j
ą
odrzucił. Nigdy nie widziała tu nikogo i była pewna,
ż
e ona i Sibby b
ę
d
ą
tu
bezpieczne.
- Gdzie si
ę
nauczyła
ś
tak nokautowa
ć
ludzi? - zapytała Sibby, rozci
ą
gni
ę
ta na tylnym
siedzeniu. - Mo
ż
esz mnie tego nauczy
ć
?
- Nie.
- Dlaczego nie? Chocia
ż
jeden ruch.
- Nie mam mowy.
- Dlaczego powiedziała
ś
, przepraszam, kiedy go waln
ę
ła
ś
? Miranda odwróciła si
ę
, by
na ni
ą
spojrze
ć
.
- Teraz moja kolej na zadawanie pyta
ń
. Kto ci
ę
chce zabi
ć
i dlaczego?
- Bogowie, nie wiem. To mo
ż
e by
ć
cała masa ludzi. To nie jest tak, jak my
ś
lisz.
- Wi
ę
c jak?
- To skomplikowane. Ale je
ś
li mo
ż
esz mnie gdzie
ś
przechowa
ć
do czwartej rano, jest
jedno miejsce, w które mog
ę
jecha
ć
.
- To za sze
ść
godzin.
- To mi da czas przynajmniej na dziesi
ęć
całusów.
- No tak, oczywi
ś
cie. Co innego mogłaby
ś
robi
ć
, kiedy kto
ś
próbuje ci
ę
zamordowa
ć
,
je
ś
li nie obcałowywa
ć
si
ę
z nieznajomymi.
- Oni nie próbowali mnie zabi
ć
, tylko porwa
ć
. To zupełnie co innego. No chod
ź
, chc
ę
zrobi
ć
co
ś
fajnego. Co
ś
z chłopcami.
- Lepiej tu zosta
ń
my.
- Słuchaj, to,
ż
e jeste
ś
zało
ż
ycielk
ą
sekty Zabi
ć
Rado
ść
, nie jeszcze,
ż
e reszta
ś
wiata
chce si
ę
zapisa
ć
.
- Nie jestem
ż
adn
ą
zało
ż
ycielk
ą
sekty. Lubi
ę
si
ę
bawi
ć
. Ale...
- Zrz
ę
da.
- ...Pomysł chodzenia po ulicach, kiedy cala masa ludzi próbuje ci
ę
porwa
ć
, nie
wydaje mi si
ę
szczególnie zabawny. A mo
ż
e chcesz si
ę
dosta
ć
do Ksi
ę
gi Rekordów
Guinnessa
pod hasłem: najgłupszy plan
ś
wiata. A poza tym niewinni ludzie mog
ą
ucierpie
ć
,
kiedy tamci ci
ę
znajd
ą
.
- Je
ś
li, nie kiedy. A poza tym im zale
ż
y tylko na mnie. Miranda przewróciła oczami i
usiadła przodem do kierownicy.
- Kto
ś
naprawd
ę
mo
ż
e ucierpie
ć
!
- Zostaw mnie. Mówi
ę
serio. Chocia
ż
nie marz
ę
o niczym innym ni
ż
o siedzeniu przez
sze
ść
godzin w aucie zaparkowanym w toalecie dla bezdomnych, z tob
ą
do
towarzystwa. Lepiej dla nas obu,
ż
ebym spróbowała szcz
ęś
cia gdzie indziej. Na
przykład w tej lodziarni, któr
ą
mijały
ś
my po drodze. Widziała
ś
usta tego za lad
ą
? Były
mityczne. Podrzu
ć
mnie tam. B
ę
d
ę
w raju.
- Nie ma mowy, nigdzie nie idziesz.
- Naprawd
ę
? A słyszysz ten d
ź
wi
ę
k? Si
ę
gam do klamki.
- Naprawd
ę
? A słyszysz ten d
ź
wi
ę
k? Wciskam zabezpieczenie przeciwko dzieciom.
Miranda zobaczyła w lusterku w
ś
ciekłe oczy Sibby.
- Jeste
ś
naprawd
ę
wstr
ę
tna - stwierdziła. - Musiało ci
ę
spotka
ć
co
ś
strasznego,
ż
e
zrobiła
ś
si
ę
taka wredna.
- Nie jestem wredna. Usiłuj
ę
tylko zapewni
ć
ci bezpiecze
ń
stwo.
- Jeste
ś
pewna,
ż
e to o mnie ci chodzi? Nie o jakiego
ś
trupa w twojej szafie? Jak na
przykład wtedy, kiedy... Miranda wł
ą
czyła radio na cały regulator.
- Wył
ą
cz to! Ja teraz mówi
ę
, a jestem klientk
ą
.
- Ju
ż
nie.
- Co si
ę
stało z twoj
ą
siostr
ą
? - wrzasn
ę
ła.
- Nie wiem, o czym mówisz - odwrzasn
ę
ła Miranda.
- Kłamiesz. Miranda nie odpowiedziała.
- Zapytałam ci
ę
wcze
ś
niej, czy masz siostr
ę
, a tobie zachciało si
ę
płaka
ć
. - Sibby
krzyczała prosto do jej ucha. - Mo
ż
e mi powiesz, o co chodzi? Miranda
ś
ciszyła radio.
- A podasz mi trzy powody, dla których powinnam to zrobi
ć
?
- Mo
ż
e poczujesz si
ę
lepiej. B
ę
dziemy miały o czym gada
ć
, póki tu siedzimy. Je
ś
li mi
nie powiesz, zaczn
ę
zgadywa
ć
. Miranda oparła si
ę
, spojrzała na zegarek i odwróciła
głow
ę
, by patrze
ć
przez okno.
- Prosz
ę
bardzo.
- Tak j
ą
dr
ę
czyła
ś
,
ż
e odeszła? Zanudziła
ś
j
ą
na
ś
mier
ć
? Czy mo
ż
e wygoniła
ś
j
ą
tym
kijem, który potem połkn
ę
ła
ś
?
- Przesta
ń
oszcz
ę
dza
ć
moje uczucia. Powiedz, co naprawd
ę
my
ś
lisz.
- To rzeczywi
ś
cie mogło by
ć
za mocne. Przepraszam. - westchn
ę
ła Sibby. Miranda
nie odpowiedziała.
- Wcale nie połkn
ę
ła
ś
kija. Bo nie mogłaby
ś
prowadzi
ć
? Ha, ha? Cisza.
- Ale sama zacz
ę
ła
ś
. Nie jestem dzieckiem. Mam czterna
ś
cie lat. Znów cisza.
- Powiedziałam,
ż
e przepraszam. - Sibby klapn
ę
ła na tylne siedzenie i westchn
ę
ła. -
Dobra. B
ą
d
ź
sobie taka. Cisza. A
ż
, sama nie wiedz
ą
c dlaczego, powiedziała:
- Nie
ż
yj
ą
. Sibby poderwała si
ę
natychmiast i przechyliła w stron
ę
jej fotela.
- Kto? Twoje siostry?
- Wszyscy. Cala moja rodzina.
- Nie
ż
yj
ą
przez ciebie?
- Tak, I dlatego,
ż
e czego
ś
nie zrobiłam. Tak my
ś
l
ę
.
- Hej, to jest nielogiczne. W jaki sposób... Zaraz, tak my
ś
lisz? Nie wiesz, co si
ę
stało?
- Wła
ś
ciwie niczego nie pami
ę
tam z tego okresu mojego
ż
ycia.
- Chodzi o ten jeden dzie
ń
?
- Nie. Cały tamten rok. I rok pó
ź
niej. Nie pami
ę
tam prawie nic od dziesi
ą
tego roku
ż
ycia do dwunastych urodzin. I mam jeszcze par
ę
takich dziur.
- Mówisz o takich rzeczach, które s
ą
zbyt bolesne,
ż
eby je wspomina
ć
?
- Nie, ich po prostu nie ma. Mam tylko przeczucia. I sny. Naprawd
ę
złe sny.
- Na przykład jakie?
- Na przykład takie,
ż
e nie było mnie tam, gdzie powinnam by
ć
. Co
ś
si
ę
stało i
zawiodłam wszystkich... - Umilkła i machn
ę
ła r
ę
k
ą
.
- Zaraz, ty naprawd
ę
my
ś
lisz,
ż
e mogła
ś
zapobiec temu, co ich spotkało? Sama?
Kiedy była
ś
par
ę
lat młodsza ode mnie?
Miranda czuła,
ż
e zaciska jej si
ę
gardło. Nigdy przedtem nie opowiedziała nikomu
swojej historii. Nie rozmawiała nawet o tym z Kenzi. Nigdy. Przełkn
ę
ła z trudem
ś
lin
ę
.
- Mogłam próbowa
ć
. Mogłam tam by
ć
i próbowa
ć
.
- Bogowie, to jakie
ś
umartwianie si
ę
? Aaa... Obud
ź
mnie, kiedy sko
ń
czysz. Miranda
zagapiła si
ę
na ni
ą
w lusterku.
- Powiedziałam ci,
ż
e nie chc
ę
o tym mówi
ć
, ale wierciła
ś
mi dziur
ę
w brzuchu, a
teraz ci si
ę
nie podoba to, co mówi
ę
? - Znów przełkn
ę
ła. - Ty mała...
- Nawet nie wiesz, co si
ę
stało! Jak mo
ż
esz mie
ć
wyrzuty sumienia? A poza tym
jakim cudem to mo
ż
e by
ć
twoja wina? Po pierwsze, ciebie tam nie było, po drugie,
miała
ś
tylko dziesi
ęć
lat. Moim zdaniem nie powinna
ś
si
ę
zadr
ę
cza
ć
czym
ś
, co jest
ju
ż
histori
ą
staro
ż
ytn
ą
, i chwyta
ć
dzie
ń
.
- Przepraszam, czy ty mi wła
ś
nie powiedziała
ś
,
ż
e mam chwyta
ć
dzie
ń
?
- Tak, no wiesz, zapomnie
ć
o przeszło
ś
ci i postara
ć
si
ę
skupi
ć
na tym, co si
ę
dzieje
teraz. Na przykład ta piosenka, która wła
ś
nie leci w radiu. Kicha. A dookoła jest całe
miasto
ś
licznych chłopców, których nie całuj
ę
. - Miranda wzi
ę
ła oddech, ale zanim
zd
ąż
yła si
ę
wtr
ą
ci
ć
, Sibby mówiła dalej: - Wiem, wiem, mówisz przepraszam ludziom,
których nokautujesz, ho nigdy nie mogła
ś
powiedzie
ć
przepraszam swojej rodzinie, a
teraz musisz mnie ochroni
ć
, bo ich nie zdołała
ś
ochroni
ć
. Teraz rozumiem.
- Wcale tak nie jest. Ja...
- Bla, bla, bla... Tu wstaw zaprzeczenia. Ale tak z innej beczki, dlaczego ochrona
musi oznacza
ć
siedzenie w tym samochodzie przez cał
ą
noc? Czy nie ma jakiego
ś
miejsca, gdzie mogłyby
ś
my si
ę
wtopi
ć
w tłum? Zamiast ukrywa
ć
? Ja
ś
wietnie potrafi
ę
si
ę
wtapia
ć
. Jestem jak masło.
- O tak, jeste
ś
jak masło. W tym ubranku jeste
ś
praktycznie niewidzialna. A tak przy
okazji Madonna dzwoniła i chce z powrotem swój kostium z Borderline.
- Niezłe, Zrz
ę
do. No prosz
ę
, pojed
ź
my gdzie
ś
. Miranda obróciła si
ę
o sto
osiemdziesi
ą
t stopni na siedzeniu i powiedziała:
- Powtórz
ę
ci to wielkimi literami. Kto
ś
. Próbuje. Ci
ę
. Zabi
ć
.
- Nie. Prawda. Ci
ą
gle to powtarzasz, ale przecie
ż
ci mówiłam. Nie mog
ą
mnie zabi
ć
.
Powinna
ś
popracowa
ć
nad t
ą
swoj
ą
obsesj
ą
ś
mierci. I musz
ę
by
ć
z tob
ą
szczera.
Zaczynam si
ę
nudzi
ć
. Co to za stacja w radiu? Nie ma mowy,
ż
eby
ś
my siedziały w
tym aucie przez sze
ść
godzin.
Miranda musiała si
ę
z ni
ą
zgodzi
ć
. Bo gdyby tu zostały, była pewna,
ż
e sama
zamorduje Sibby. I wtedy wpadło jej do głowy idealne miejsce, gdzie mogły pój
ść
.
- Chcesz si
ę
wtopi
ć
w tłum? - zapytała.
- Tak. W tłum chłopców.
- Chłopaków - poprawiła j
ą
Miranda.
- Co?
- Normalne ameryka
ń
skie dziewczyny z tego stulecia nazywaj
ą
ich chłopakami, nie
chłopcami. Je
ś
li chcesz wiedzie
ć
. Przez sekund
ę
Sibby miała osłupiał
ą
min
ę
. Po
czym u
ś
miechn
ę
ła si
ę
.
- A. Tak. Chłopaki.
- Taa, nie tak. Chyba
ż
e rozmawiasz z dorosłym.
- Taa.
- I mówi si
ę
: O Bo
ż
e! Albo Bo
ż
e! A nie bogowie.
- Czyja...
- Owszem. I nikt ju
ż
nie mówi: chwytaj dzie
ń
.
- Jeszcze zobaczysz.
- Nie. W
ż
yciu. Aha, i płacenie za całusy. Nie musisz. Oni powinni si
ę
czu
ć
szcz
ęś
ciarzami,
ż
e ci
ę
całuj
ą
. Sibby zmarszczyła brwi.
- Dlaczego nagle jeste
ś
taka miła i mi pomagasz? Nawet mnie nie lubisz.
- Bo wiem, jak to jest by
ć
daleko od domu i próbowa
ć
si
ę
dopasowa
ć
. I nie móc
nikomu powiedzie
ć
, kim tak naprawd
ę
si
ę
jest. Po kilku minutach jazdy w milczeniu
Sibby
zapytała:
- Zabiła
ś
kogo
ś
gołymi r
ę
kami? Miranda spojrzała na ni
ą
w lusterku.
- Jeszcze nie.
- Ha, ha.
8
Jeste
ś
nienormalna - powiedziała Sibby, kiedy weszły.
Oczy miała jak spodki.
- Powiedziała
ś
,
ż
e b
ę
dzie do kitu. Nie jest do kitu. Jest fantastycznie. Miranda
zadr
ż
ała. W
ś
lizn
ę
ły si
ę
do Wielkiej Sali Towarzystwa Historycznego Santa Barbara
bocznymi drzwiami, które z okazji balu szkolnego były otwarte. Dzi
ę
ki temu
imprezowicze mogli w ka
ż
dej chwili wymkn
ąć
na dwór i upali
ć
. Rozgl
ą
daj
ą
c si
ę
,
zrozumiała, dlaczego trawka była w tym miejscu nieodzowna.
Ś
ciany sali pokrywała
niebieska satyna z naszytymi białymi gwiazdami. Cztery wysokie kolumny po
ś
rodku
były udekorowane czerwonymi i białymi wst
ąż
kami. Stoły z boku nakryto obrusami z
nadrukiem ameryka
ń
skiej flagi, a na ich
ś
rodku stały kuliste - akwaria, w których rybki
jakim
ś
cudem były czerwone i niebieskie. Wokół Sali stały rekonstrukcje głównych
ameryka
ń
skich symboli narodowych, góra Rushmore, Biały Dom, Statua Wolno
ś
ci,
Dzwon Wolno
ś
ci i gejzer Qld Faithful - a wszystko z kostek cukru. Dzi
ę
ki uprzejmo
ś
ci
ojca Ariel West. Poprzedniego dnia na apelu oznajmiła,
ż
e po balu wszystkie
dekoracje zostan
ą
podarowane głoduj
ą
cym, którzy potrzebuj
ą
cukru. Miranda nie
wiedziała, czy to przez balony uwi
ą
zane pod sufitem i podskakuj
ą
ce leniwie w gór
ę
i
w dół, czy przez złe przeczucia, ale jakby lekko j
ą
zemdliło. Sibby była w siódmym
niebie.
- Pami
ę
taj, wi
ę
kszo
ść
chłopaków przyszła tu z osob
ą
towarzysz
ą
c
ą
, wi
ę
c nie b
ą
d
ź
zbyt nachalna z tymi akcjami całuj
ą
cej bandytki.
- Taa, dobra.
- I je
ś
li usłyszysz,
ż
e ci
ę
wołam, to przychodzisz.
- Czy ja przypominam psa? - Miranda spojrzała na ni
ą
surowo. - No dobra, okej,
Zrz
ę
do - dodała Sibby.
- A gdyby
ś
miała wra
ż
enie,
ż
e dzieje si
ę
co
ś
dziwnego, to...
- Daj
ę
ci zna
ć
. Rozumiem. A teraz id
ź
i sama si
ę
zabaw. A, no tak, pewnie nie
umiesz. Ale gdyby
ś
miała w
ą
tpliwo
ś
ci, zadaj sobie pytanie: Co zrobiłaby Sibby?
- A mog
ę
sobie nie zadawa
ć
? Sibby była tak zaj
ę
ta rozgl
ą
daniem si
ę
po sali,
ż
e nie
odpowiedziała.
- Rany, a co to za ciacho tam, w k
ą
cie? - zapytała. - Ten chłopak w okularach?
Miranda rozejrzała si
ę
za ciachem, ale zobaczyła tylko Phila Emory'ego.
- Ma na imi
ę
Phillip.
- Helo - rzuciła Sibby, obieraj
ą
c kurs prosto na niego. Miranda upchn
ę
ła swoj
ą
torb
ę
ze sprz
ę
tem wrotkarskim pod stół i stan
ę
ła pod
ś
cian
ą
, mi
ę
dzy Białym Domem i Old
Faithful, po cz
ęś
ci,
ż
eby mie
ć
Sibby na widoku, a po cz
ęś
ci,
ż
eby nie zauwa
ż
ył jej
nikt z grona pedagogicznego. W łazience przebrała si
ę
z garnituru w jedyny strój,
który miała przy sobie, i cho
ć
był on czerwono - biało - niebieski, nie s
ą
dziła, by
kostium z roller derby był odpowiedni
ą
kreacj
ą
na szkolny bal. W torbie ze sprz
ę
tem
miała dwa kostiumy: jeden do gry „u siebie” - biały, satynowy top bez ramion, z
niebiesk
ą
pelerynk
ą
i spódniczk
ą
w trójkolorowe paski (je
ś
li co
ś
, co miało pi
ę
tna
ś
cie
centymetrów długo
ś
ci i wymagało dopinanych majtek mo
ż
na było nazwa
ć
spódniczk
ą
) - i wyjazdowy, na go
ś
cinne mecze. Taki sam, tyle
ż
e niebieski. Uznała,
ż
e biały b
ę
dzie bardziej formalny, ale była pewna,
ż
e wło
ż
enie go do czarnych
pantofli na płaskich obcasach nie dodaje mu szyku. Stała tak przez dłu
ż
sz
ą
chwil
ę
,
zastanawiaj
ą
c si
ę
, jak to jest,
ż
e wszyscy oprócz niej mog
ą
ta
ń
czy
ć
, nie robi
ą
c
nikomu krzywdy, kiedy nagle usłyszała dwa serca, których bicie dobrze znała, i
zobaczyła Kenzi i Beth przemykaj
ą
ce przez tłum w jej stron
ę
.
- Przyszła
ś
! - powiedziała Kenzi,
ś
ciskaj
ą
c j
ą
serdecznie. Jedn
ą
z cech, które
Miranda u niej uwielbiała, było to,
ż
e Kenzi zachowywała si
ę
, jakby wzi
ę
ła ecstasy,
nawet kiedy nie wzi
ę
ła; mówiła ludziom,
ż
e ich kocha,
ś
ciskała ich i nigdy si
ę
tego nie
wstydziła.
- Tak si
ę
ciesz
ę
,
ż
e jeste
ś
. Bez ciebie było nudno. Wi
ę
c jak, jeste
ś
gotowa wyzwoli
ć
si
ę
z kajdan młodzie
ń
czych l
ę
ków? Gotowa wzi
ąć
w r
ę
ce swoj
ą
przyszło
ść
? Kenzi i
Beth wygl
ą
daj
ą
zabójczo, pomy
ś
lała Miranda. Kenzi miała na sobie obcisł
ą
niebiesk
ą
sukienk
ę
odsłaniaj
ą
c
ą
plecy, na których kazała sobie namalowa
ć
czarn
ą
panter
ę
z
szafirowym okiem. Beth była w satynowej miniówce i miała na ramieniu bransolet
ę
w
kształcie w
ęż
a, z dwoma rubinami w oczach (a przynajmniej Miranda zakładała,
ż
e to
rubiny, jako
ż
e rodzice Beth byli najwi
ę
kszymi gwiazdami Bollywood). Dla nich
dorosło
ść
była jedn
ą
wielk
ą
, kr
ę
c
ą
c
ą
si
ę
imprez
ą
z doskonałym did
ż
ejem, na któr
ą
dostawali si
ę
tylko go
ś
cie z listy VIP - ów. Miranda spojrzała na swój kostium
wrotkarski.
- Powinnam wiedzie
ć
,
ż
e kiedy przyjdzie czas,
ż
ebym wzi
ę
ła w r
ę
ce swoj
ą
przyszło
ść
, b
ę
d
ę
ubrana jak statystka w rewii na lodzie.
- No co
ś
ty, wygl
ą
dasz fantastycznie - powiedziała Beth. Miranda uznałaby to za
sarkazm, gdyby nie fakt,
ż
e Beth nale
ż
ała do ludzi, którzy urodzili si
ę
bez ironii.
- Serio - dodała Kenzi. - Jeste
ś
TSK. - Totalnie seksowny kociak. - Widz
ę
wspaniale
rzeczy w twojej przyszło
ś
ci.
- A ja widz
ę
w twojej wizyt
ę
u okulisty - przepowiedziała Miranda. W oddali
dostrzegła, jak Sibby ci
ą
gnie Phillipa Emory'ego na parkiet. Spojrzała na Kenzi.
- Uwa
ż
asz,
ż
e jestem ponuraczk
ą
? Zrz
ę
d
ą
?
- Ponuraczk
ą
? Zrz
ę
d
ą
? - powtórzyła przyjaciółka.
- O czym ty mówisz? Znowu si
ę
uderzyła
ś
w głow
ę
na treningu?
- Nie, pytam powa
ż
nie. Jestem rozrywkowa?
- Tak - odparła solennie Kenzi.
- Tak - poparła j
ą
Beth.
- Z wyj
ą
tkiem chwil, kiedy robisz MJG - uzupełniła Kenzi. - I kiedy masz okres. I w
okolicy urodzin. A, i był jeszcze taki jeden dzie
ń
...
- Niewa
ż
ne. - Miranda znów zerkn
ę
ła na Sibby, która utworzyła ju
ż
w
ęż
a na
parkiecie.
-
Ż
artuj
ę
- powiedziała Kenzi, odwracaj
ą
c jej twarz w swoj
ą
stron
ę
. - Uwa
ż
am,
ż
e
jeste
ś
bardzo rozrywkowa. No bo kto inny przebrałby si
ę
za Detektywa Magnum na
Halloween?
- Albo wpadł na pomysł,
ż
eby zabawi
ć
dzieci na onkologii, odgrywaj
ą
c Jezior o
Marze
ń
figurkami z Disneya? - dodała Beth. Kenzi kiwn
ę
ła głow
ą
.
- No wła
ś
nie. Nawet dzieci walcz
ą
ce z rakiem uwa
ż
aj
ą
,
ż
e jeste
ś
rozrywkowa. I nie
tylko one. To ostatnie zdanie Kenzi wypowiedziała takim tonem,
ż
e Miranda nagle si
ę
zaniepokoiła.
- Co zrobiła
ś
?
- Była genialna - powiedziała Beth. Miranda wystraszyła si
ę
jeszcze bardziej.
- Gadaj.
- Nic, tylko takie małe
ś
ledztwo - odparła Kenzi.
- Co jest grane? - Dopiero teraz Miranda zauwa
ż
yła;
ż
e Kenzi ma jakie
ś
notatki na
przedramieniu.
- Z Willem i Ariel - Wcale ze sob
ą
nie chodz
ą
.
- Zapytała
ś
go?
- To si
ę
nazywa wywiad - pochwaliła si
ę
Kenzi.
- Nie. O nie. Powiedz,
ż
e
ż
artujesz. - Czasami współlokatorka z zadatkami na
dziennikark
ę
bywała niebezpieczna.
- Spokojnie, niczego nie podejrzewa. To wygl
ą
dało jak zwykła rozmowa - odparła
Kenzi.
- Była
ś
wietna - potwierdziła Beth. Miranda znów zat
ę
skniła za zapadni
ą
w podłodze.
- No wi
ę
c zapytałam wprost, dlaczego Ariel zaprosiła go na bal, a on stwierdził -
Kenzi zerkn
ę
ła na notatki - ”
Ż
eby kto
ś
był zazdrosny”. Wi
ę
c zacz
ę
łam dr
ąż
y
ć
temat,
kto? A on na to: „Ktokolwiek. Ariel
ż
eruje na ludzkich uczuciach”. Czy to nie
spostrzegawcze? Szczególnie jak na faceta?
- Jest inteligentny - wtr
ą
ciła Beth. - I miły. Miranda kiwn
ę
ła półprzytomnie głow
ą
,
szukaj
ą
c Sibby na parkiecie. W pierwszej chwili jej nie zauwa
ż
yła, ale potem
dostrzegła w ciemnym k
ą
cie z Phillipem. Rozmawiaj
ą
c
ą
z nim, a nie całuj
ą
c
ą
si
ę
. Z
jakiego
ś
powodu to wywołało jej u
ś
miech.
- Popatrz, jest szcz
ęś
liwa! - powiedziała zadowolona Kenzi. Miranda nie chciała jej
wyprowadza
ć
z bł
ę
du.
- Dzi
ę
ki,
ż
e si
ę
tego dowiedziała
ś
. - odparła. - To dla mnie...
- Nie słyszała
ś
jeszcze najlepszego - ci
ą
gn
ę
ła Kenzi. - Zapytałam, dlaczego w takim
razie przyj
ą
ł zaproszenie Ariel, a on powiedział - znów zerkn
ę
ła na r
ę
k
ę
- „Bo nikt nie
zło
ż
ył mi lepszej oferty”.
- Ze znacz
ą
cym u
ś
mieszkiem - przypomniała jej Beth.
- Tak, ze znacz
ą
cym u
ś
mieszkiem. I kiedy to mówił, spojrzał mi prosto w oczy. Mówił
o tobie!
- Jasne. - Miranda uwielbiała swoje przyjaciółki, nawet je
ś
li miały urojenia.
- Przesta
ń
na mnie patrze
ć
, jakbym wpadła do wariatkowa na lobotomi
ę
-
powiedziała
Kenzi. - Mam racj
ę
. Podobasz mu si
ę
i jest do wzi
ę
cia. Przesta
ń
my
ś
le
ć
i bierz go.
ChD.
- ChD?
- Chwytaj dzie
ń
- rozwin
ę
ła Beth. Mirandzie opadła szcz
ę
ka.
- Nie wierz
ę
.
- W co? - zapytała Kenzi.
- Niewa
ż
ne. - Miranda pokr
ę
ciła głow
ą
. - Nawet je
ś
li jest wolny, to wcale nie znaczy,
ż
e chciał si
ę
umówi
ć
ze mn
ą
. Kenzi spojrzała na ni
ą
spod zmru
ż
onych powiek.
- A te ckliwe gadki, niby od niechcenia, jaka to jeste
ś
fajna i inteligentna... A poza tym
patrzyła
ś
ostatnio w lustro?
- Ha, ha. Uwierz mi...
- Cze
ść
! - powiedziała Beth, przerywaj
ą
c jej w pół zdania i odci
ą
gaj
ą
c Kenzi. - Na
razie!
- I nie zapomnij! ChD! - dodała Kenzi przez rami
ę
. - I bierz go!
- Dok
ą
d wy... - zacz
ę
ła Miranda, ale nagle usłyszała tu
ż
obok bicie serca i obróciła
si
ę
gwałtownie. I omal nie waln
ę
ła ramieniem o klat
ę
Willa.
9
Hej! - zawołał wesoło.
- Ho! - Bo
ż
e. Bo
ż
e. Czy cho
ć
raz nie mogła odezwa
ć
si
ę
normalnie? Dzi
ę
ki, szalona
paszczo. Will uniósł brew.
- Nie wiedziałem,
ż
e przyjdziesz.
- No bo... Zmieniłam zdanie w ostatniej chwili.
- Ładnie wygl
ą
dasz.
- Ty te
ż
. - Co było niedopowiedzeniem. Wygl
ą
dał jak podwójna sterta nale
ś
ników z
jabłkami i cynamonem, z dodatkiem bekonu i placków ziemniaczanych (super -
chrupkich). Jak najlepsza rzecz, na jak
ą
kiedykolwiek patrzyła.
Zorientowała si
ę
,
ż
e si
ę
gapi, wi
ę
c odwróciła wzrok, czerwona jak burak. Min
ę
ła
chwila milczenia. I kolejna. Nie pozwalaj,
ż
eby min
ę
ły cztery sekundy, przypomniała
sobie. Musiała min
ąć
ju
ż
przynajmniej jedna; zostały trzy, teraz ju
ż
dwie, powiedz
co
ś
! Powiedz...
- Masz na sobie kosmiczne spodnie? - zapytała go.
- Słucham? Jak to szło dalej? A, tak.
- Bo masz wyrafinowany tyłek. Spojrzał na ni
ą
takim wzrokiem, jakby brał miar
ę
na
kaftan bezpiecze
ń
stwa.
- Zdaje mi si
ę
... - zacz
ą
ł, po czym umilkł. Ewidentnie miał problemy z mówieniem.
Trzy razy odchrz
ą
kn
ą
ł, zanim wreszcie powiedział: - Ten tekst powinien chyba
brzmie
ć
: „Bo twój tytek jest nieziemski”.
- A. To rzeczywi
ś
cie ma wi
ę
kszy sens. Rozumiem. Bo widzisz, wyczytałam to w takiej
jednej ksi
ąż
ce o tym, jak poderwa
ć
takiego faceta jak ty, i tam było napisane,
ż
e ten
tekst jest niezawodny, ale kto
ś
mi przerwał w połowie... A poprzednia gadka była o
porcelanie, no wiesz, takiej eleganckiej. I tam pewnie było o wyrafinowaniu. No i mi
si
ę
pomieszało. – Will milczał. Przypomniała sobie inn
ą
rad
ę
z ksi
ąż
ki: „Kiedy masz
w
ą
tpliwo
ś
ci, co
ś
mu zaproponuj”. Si
ę
gn
ę
ła, a raczej złapała pierwsz
ą
rzecz, jaka
wpadła jej w r
ę
k
ę
, podstawiła mu pod nos i zapytała: - Orzeszka? Zrobił min
ę
, jakby
za chwil
ę
miał si
ę
zakrztusi
ć
. Znów odchrz
ą
kn
ą
ł par
ę
razy, wzi
ą
ł od niej orzeszki,
odstawił z powrotem na stół, podszedł bli
ż
ej, tak
ż
e ich nosy prawie si
ę
dotykały, i
powiedział:
- Czytała
ś
ksi
ąż
k
ę
na ten temat? Miranda nie słyszała nawet bicia jego serca, bo jej
własne tłukło si
ę
zbyt gło
ś
no.
- Tak. Najwyra
ź
niej nie robiłam tego jak nale
ż
y. No bo je
ś
li pocałujesz chłopaka, a on
si
ę
odsuwa i patrzy na ciebie, jakby twoja skóra zrobiła si
ę
fioletowa i o
ś
lizgła, to
ewidentny znak,
ż
e trzeba si
ę
troch
ę
dokształci
ć
...
- Mówisz wi
ę
cej, kiedy jeste
ś
zdenerwowana? - Przysun
ą
ł si
ę
jeszcze bli
ż
ej.
- Nieprawda. To absurd. Ja tylko próbuj
ę
ci wyja
ś
ni
ć
...
- Czy ty si
ę
denerwujesz?
- Nie. Wcale nie.
- Trz
ę
siesz si
ę
.
- Zimno mi. Przecie
ż
prawie nic na sobie nie mam. Spojrzał na jej usta i znów w oczy.
- Zauwa
ż
yłem. Miranda gło
ś
no przełkn
ę
ła
ś
lin
ę
.
- Posłuchaj, powinnam... Złapał j
ą
za nadgarstek, zanim zd
ąż
yła odej
ść
.
- Ten pocałunek to był najbardziej odjazdowa rzecz w moim
ż
yciu. Odsun
ą
łem si
ę
,
bo si
ę
bałem,
ż
e nie dam rady si
ę
powstrzyma
ć
i zedr
ę
z ciebie ciuchy. A to nie
wydawało mi si
ę
wła
ś
ciwym zako
ń
czeniem pierwszej randki. Nie chciałem,
ż
eby
ś
pomy
ś
lała,
ż
e tylko na tym mi zale
ż
y.
Gapiła si
ę
na niego. Znów zapanowało milczenie, ale tym razem nie martwiła si
ę
, czy
nie trwa za długo.
- Dlaczego mi nie powiedziałe
ś
? - zapytała w ko
ń
cu.
- Próbowałem, ale za ka
ż
dym razem, kiedy si
ę
spotykali
ś
my, ulatniała
ś
si
ę
. Miałem
wra
ż
enie,
ż
e mnie unikasz.
- Nie chciałam,
ż
eby było niezr
ę
cznie.
- Tak, nie było niczego niezr
ę
cznego w chowaniu si
ę
za ro
ś
lin
ą
w donicy, kiedy
przyszedłem w
ś
rod
ę
do jadalni.
- Ja si
ę
nie chowałam. Ja oddychałam. No wiesz. Tlenem. Z ro
ś
liny. Takie powietrze
jest bardzo natlenione. Wsad
ź
głow
ę
do mikrofalówki. Teraz.
- Oczywi
ś
cie. Powinienem był si
ę
domy
ś
li
ć
.
- To dla zdrowia. Niewiele osób o tym wie. I zostaw j
ą
tam, a
ż
si
ę
dopiecze.
- Nie, z pewno
ś
ci
ą
... Miranda wypaliła:
- Mówiłe
ś
powa
ż
nie?
Ż
e ci si
ę
podobało, kiedy ci
ę
pocałowałam?
- Naprawd
ę
. Bardzo.
R
ę
ce jej si
ę
trz
ę
sły. Chwyciła go za klapy i przyci
ą
gn
ę
ła do siebie. W tej chwili
muzyka umilkła. Zapaliły si
ę
znaki wyj
ść
ewakuacyjnych i blaszany głos oznajmił
przez gło
ś
nik:
- Prosz
ę
kierowa
ć
si
ę
do najbli
ż
szego wyj
ś
cia i natychmiast opu
ś
ci
ć
budynek.
Miranda i Will zostali rozdzieleni przez tłum płyn
ą
cy do drzwi, kierowany przez
czterech m
ęż
czyzn w kaskach i kamizelkach kuloodpornych. Komunikat powtarzał
si
ę
raz po raz, ale Miranda nie słyszała ani tego, ani Ariel West, wrzeszcz
ą
cej,
ż
e
kto
ś
zapłaci za zrujnowanie jej balu. Ani jak kto
ś
mówi na
ć
panym głosem,
ż
e to
najbardziej odlotowy sposób zako
ń
czenia imprezy.
Słyszała tylko znajome raz - dwa - trzy i cza - cza - cza. To było serce sier
ż
anta
Reynoldsa, odrobin
ę
przytłumione przez kamizelk
ę
kuloodporn
ą
. To nie były
ć
wiczenia.
- To przez nas, prawda? - spytała Sibby, która przybiegła natychmiast i stan
ę
ła obok
Mirandy. - To po nas przyszli ci antyterrory
ś
ci.
- Tak.
- Miała
ś
racj
ę
. Powinnam była siedzie
ć
w ukryciu. To moja wina. Nie chc
ę
,
ż
eby
komu
ś
stała si
ę
krzywda. Po prostu oddam si
ę
w r
ę
ce tych ludzi i b
ę
d
ą
musieli
zostawi
ć
w spokoju... Miranda przerwała jej.
- Po tym wszystkim? Kiedy zostały tylko trzy godziny? I to mówi dziewczyna, która
wtapia si
ę
w tłum jak masło? Nie ma mowy. Jeszcze nie jest po wszystkim. Mo
ż
emy
si
ę
st
ą
d wydosta
ć
.
Próbowała mówi
ć
to pewnym głosem, ale była przera
ż
ona. I co ty znowu
wyprawiasz? Zapytał głos w jej głowie. Nie mam poj
ę
cia. Sibby spojrzała na ni
ą
z
nadziej
ą
w oczach.
- Naprawd
ę
? Znasz jakie
ś
wyj
ś
cie? Miranda przełkn
ę
ła
ś
lin
ę
i powiedziała do Sibby:
- Chod
ź
za mn
ą
. A do siebie: Błagam, nie nawal.
10
Wszystko udało si
ę
doskonale. Prawie. Wyj
ść
pilnowało sze
ś
ciu go
ś
ci, a przy
drzwiach stało kolejnych czterech. Sprawdzali wszystkich wychodz
ą
cych. W sumie
dziesi
ę
ciu. Mieli na sobie stroje antyterrorystów i maski. I cierpliwie wyja
ś
niali,
ż
e byt
alarm bombowy i trzeba jak najszybciej wszystkich ewakuowa
ć
. Nikt nie pytał,
dlaczego s
ą
uzbrojeni w automaty, którymi popychali tłum. Nikt, z wyj
ą
tkiem doktora
Trope'a, który podszedł do jednego z nich i powiedział:
- Młody człowieku, prosz
ę
ci
ę
,
ż
eby
ś
trzymał bro
ń
z daleka od moich uczniów - i zaj
ą
ł
go na wystarczaj
ą
co dług
ą
chwil
ę
, by Miranda i Sibby zd
ąż
yły zgubi
ć
si
ę
w tłumie.
Udało im si
ę
min
ąć
pierwszych dwóch funkcjonariuszy; zostało jeszcze dwóch, kiedy
Ariel wrzasn
ę
ła:
- Doktorze Trope? Doktorze Trope? Niech pan popatrzy, tam jest Miranda Kiss.
Mówiłam,
ż
e to ona zepsuta bal. Jest tam, w samym
ś
rodku. Niech pan... Czterej
m
ęż
czy
ź
ni z karabinami odwrócili si
ę
jak na komend
ę
i zacz
ę
li przepycha
ć
mi
ę
dzy
uczniami. Miranda szepn
ę
ła do Sibby:
- Schyl si
ę
- i zanurkowały w tłum. Na czworakach wróciły do Wielkiej Sali. Gdzie
ś
z
tyłu usłyszała głos doktora Trope'a:
- Gdzie ona jest? Gdzie si
ę
podziała? Nie wyjd
ę
st
ą
d, póki została tu moja uczennica.
Jeden z policjantów zacz
ą
ł nalega
ć
:
- Prosz
ę
, sir, musi si
ę
pan ewakuowa
ć
. Znajdziemy j
ą
. Prosz
ę
si
ę
nie martwi
ć
.
Miranda pomy
ś
lała,
ż
e je
ś
li wyjdzie z tego
ż
ywa, b
ę
dzie milsza dla doktora Trope'a.
Je
ś
li. Poci
ą
gn
ę
ła Sibby za gejzer z cukru i powiedziała:
- Wła
ź
do
ś
rodka. Szybko.
- Dlaczego nie mog
ę
si
ę
schowa
ć
w Białym Domu? Dlaczego musz
ę
włazi
ć
do
wulkanu?
- Mog
ę
potrzebowa
ć
cz
ęś
ci Białego Domu. Prosz
ę
ci
ę
, zrób to i nie gadaj. Nie
zobacz
ą
ci
ę
, je
ś
li maj
ą
noktowizory.
- A ty? Jeste
ś
ubrana na biało.
- Ja pasuj
ę
do dekoracji.
- Rany, ty jeste
ś
w tym naprawd
ę
dobra. W tych taktycznych zagrywkach. Gdzie si
ę
nauczyła
ś
...
Miranda zastanawiała si
ę
nad tym samym. Była ciekawa, jakim cudem, ledwie
usłyszała komunikat, jaka
ś
cz
ęść
jej mózgu zacz
ę
ła szacowa
ć
odległo
ść
do wyj
ść
,
rozgl
ą
da
ć
si
ę
za broni
ą
, obserwowa
ć
drzwi. Stwierdziła z ulg
ą
,
ż
e jej zmysły zacz
ę
ły
pracowa
ć
w trybie awaryjnym; to oznaczało,
ż
e jej moce zacz
ę
ły działa
ć
. Ale czy
naprawd
ę
była do
ść
silna, by unieszkodliwi
ć
dziesi
ę
ciu uzbrojonych m
ęż
czyzn?
Przedtem załatwiała najwy
ż
ej trzech naraz.
A tamci nie byli uzbrojeni w karabiny maszynowe. Potrzebowała taktyki, a nie
bezpo
ś
redniego starcia. Powiedziała do Sibby:
- Daj mi buty.
- Po co?
- Chc
ę
si
ę
pozby
ć
chocia
ż
cz
ęś
ci konkurencji,
ż
eby
ś
my mogły si
ę
st
ą
d wydosta
ć
.
- Ale ja je naprawd
ę
lubi
ę
...
- Dawaj. I gumow
ą
bransoletk
ę
.
Miranda zastawiła pułapk
ę
i wstrzymała oddech, gdy jeden z policjantów zacz
ą
ł si
ę
zbli
ż
a
ć
. Usłyszała, jak mówi przez krótkofalówk
ę
:
- Południowo - zachodni filar. Mam jedn
ą
. - Zobaczyła,
ż
e wst
ąż
ki si
ę
poruszaj
ą
,
kiedy odsun
ą
ł je kolb
ą
karabinu.
- Co jest, do... - usłyszała. I wystrzeliła cukrowy nos Jerzego Waszyngtona z procy
wykonanej z gumowej bransoletki Sibby i widelca. Trening w strzelaniu do celu si
ę
opłacił. Trafiła faceta dokładnie w miejsce, w które chciała. M
ęż
czyzna poleciał na
twarz i gruchn
ą
ł o podłog
ę
na tyle mocno,
ż
e kiedy wi
ą
zała mu r
ę
ce i stopy
wst
ąż
kami z dekoracji, nadal był oszołomiony i całkiem potulny.
- Bardzo mi przykro - powiedziała, knebluj
ą
c jego usta kawałkiem bułki. U
ś
miechn
ę
ła
si
ę
.
- O, cze
ść
, Craig. To nie jest twój najlepszy dzie
ń
, co? Mam nadziej
ę
,
ż
e głowa ci
ę
ju
ż
nie boli. Co? Boli? Do wesela si
ę
zagoi. Spróbuj wetrze
ć
troch
ę
ma
ś
ci
rozgrzewaj
ą
cej w nadgarstki i kostki, kiedy ci
ę
rozwi
ążą
. Pa. Złapała botki, których
u
ż
yła na przyn
ę
t
ę
, ale usłyszała kolejnego goryla, szybko zbli
ż
aj
ą
cego si
ę
do niej.
Rzuciła w niego butem i usłyszała, jak ten pada na ziemi
ę
. Dwóch le
ż
y, jeszcze
o
ś
miu. Przepraszała wła
ś
nie tego, którego ogłuszyła kozaczkiem - miło wiedzie
ć
,
ż
e
kozaczki do czego
ś
si
ę
nadaj
ą
- kiedy odezwała si
ę
krótkofalówka przy jego pasku.
- Leon, tu Ogrodnik. Gdzie jeste
ś
? Podaj pozycj
ę
. Odbiór. Miranda wzi
ę
ła urz
ą
dzenie
i powiedziała:
- My
ś
lałam,
ż
e nazywasz si
ę
Caleb Reynolds, sier
ż
ancie. O co chodzi z tym
Ogrodnikiem? Czy mo
ż
e mam ci
ę
nazywa
ć
Gnojarkiem, jak moja przyjaciółka?
Trzaski. I głos sier
ż
anta Reynoldsa.
- Miranda? To ty? Gdzie jeste
ś
? Miranda?
- Tutaj - szepn
ę
ła mu prosto w ucho. Podkradła si
ę
do niego, a gdy si
ę
odwrócił,
oplotła mu szyj
ę
r
ę
k
ą
, celuj
ą
c w grdyk
ę
obcasem botka.
- Czym ty mnie d
ź
gasz? - zapytał.
- Niech ci wystarczy,
ż
e to co
ś
zada ci sporo bólu i pewnie spowoduje paskudn
ą
infekcj
ę
, je
ś
li mi nie powiesz, ilu tu jest ludzi i co planuj
ą
.
- W
ś
rodku jest dziesi
ę
ciu, a jeszcze pi
ę
ciu pilnuje wyj
ść
na zewn
ą
trz. Ale ja jestem
po waszej stronie.
- Doprawdy, Ogrodniku? Nie tak to wygl
ą
dało w domu.
- Nie dała
ś
mi okazji porozmawia
ć
z dziewczyn
ą
.
- B
ę
dziesz musiał si
ę
bardziej postara
ć
. Nie jestem
ś
rubk
ą
, nie dam si
ę
wkr
ę
ci
ć
.
- Masz w ogóle poj
ę
cie, czym ona jest?
- Czym jest? Nie bardzo. Jego t
ę
tno przyspieszyło.
- Jest prawdziw
ą
,
ż
yw
ą
wyroczni
ą
. Sybill
ą
Kuma
ń
sk
ą
. To jedna z dziesi
ę
ciu osób,
które podobno znaj
ą
i s
ą
w stanie kontrolowa
ć
przyszło
ść
ś
wiata.
- Rany. My
ś
lałam,
ż
e to tylko wkurzaj
ą
ca czternastka z szalej
ą
cymi hormonami.
- Sybill
ą
posługuje si
ę
ró
ż
nymi ciałami. A przynajmniej oni tak uwa
ż
aj
ą
. Ci ludzie,
których rozpracowuj
ę
. Popapra
ń
cy. Udaj
ą
,
ż
e j
ą
chroni
ą
,
ż
eby jej przepowiednie nie
wykorzystano w złych celach, ale moim zdaniem chodzi im o zwykle wymuszenie.
Słyszałem, jak jeden z nich mówił,
ż
e mog
ą
uzyska
ć
za dziewczyn
ę
okup z
siedmioma zerami. - W miar
ę
jak mówił, jego t
ę
tno zwalniało.
- Miałem si
ę
dowiedzie
ć
o miejsce jej kolejnego przerzutu,
gdzie miała zosta
ć
odebrana. Chcieli posła
ć
tam kogo
ś
i zmusi
ć
stra
ż
nika do
wypłacenia okupu. Miranda nie wierzyła w ani jedno słowo.
- Ale ty nie miałe
ś
zamiaru tego zrobi
ć
?
- Oni s
ą
w chciwi. A ten cały kult to tylko przykrywka. Odra
ż
aj
ą
ce. Byłem gotów ich
powstrzyma
ć
, ale ty... - Znów si
ę
zdenerwował, jego puls przyspieszył. - Wszystko
popsuła
ś
. Miranda wiedziała,
ż
e jest zły.
- Jak chciałe
ś
ich powstrzyma
ć
?
- Miałem od niej wydoby
ć
informacj
ę
, tak? Kiedy wpadła
ś
do
ś
rodka, wła
ś
nie
zamierzałem jej powiedzie
ć
, co ma robi
ć
. Zadanie było proste. Miała im poda
ć
miejsce, które wybrali
ś
my z oddziałem antyterrorystów. Ci wariaci wpadliby prosto w
łapy policji. A tymczasem ja zawiózłbym bezpiecznie Sybill
ę
na prawdziwe miejsce
spotkania. Ale ty wszystko spieprzyła
ś
. Miesi
ą
ce policyjnej pracy poszły na marne. -
Jego puls znów był powolny i równy. Miranda go pu
ś
ciła.
- Przepraszam - powiedziała.
Odwrócił si
ę
i spojrzał na ni
ą
chmurnie, ale zmienił gro
ź
n
ą
min
ę
w półu
ś
miech, kiedy
zobaczył, w co jest ubrana.
- Ładnie ci w tym. - Milczał przez sekund
ę
. - Ale wiesz co, jest sposób,
ż
eby to si
ę
udało. Masz drugi taki strój?
- Kostium wrotkarski? Mam. Ale nie identyczny. Niebieski.
- To niewa
ż
ne, byle byt podobny. Kiedy b
ę
dziecie ubrane jak bli
ź
niaczki, wmówimy
im,
ż
e to ty jeste
ś
Sybill
ą
. Odwrócimy w ten sposób ich uwag
ę
, a prawdziw
ą
wyroczni
ę
umie
ś
cimy w bezpiecznym miejscu. Mówił szybko, przedstawiaj
ą
c reszt
ę
swojego planu.
- B
ę
dzie lepiej, je
ś
li zało
ż
ymy te
ż
peruki i maski - zaproponowała Miranda. -
Ż
eby
kamufla
ż
był kompletny.
- Masz racj
ę
. Doskonale. Id
ź
do wyj
ś
cia dla personelu, tego, którym tu weszły
ś
cie.
Przy zewn
ę
trznych drzwiach jest stra
ż
nik, ale po lewej s
ą
drzwi, których nikt nie
pilnuje. Prowadz
ą
do gabinetu dyrektora. Ja pogadam z tymi facetami, a potem
przyjd
ę
...
Przestał mówi
ć
, uniósł bro
ń
i strzelił za jej plecy. Miranda odwróciła si
ę
i zobaczyła,
ż
e zastrzelił jednego z przebranych policjantów.
- Widział nas razem - wyja
ś
nił. - Nie mogłem pozwoli
ć
,
ż
eby jeden z tych drani
powiedział o nas reszcie. Ja odwróc
ę
ich uwag
ę
, zatrzymam ich tutaj. Ty we
ź
Sybill
ę
,
przebierz j
ą
i czekaj na mnie w gabinecie. Miranda ruszyła we wskazan
ą
stron
ę
, ale
nagle zatrzymała si
ę
i zapytała:
- Jak nas znale
ź
li
ś
cie? Jego puls zwolnił.
- Rozesłałem list go
ń
czy za twoim samochodem.
- Powinnam była o tym pomy
ś
le
ć
- powiedziała Miranda. Kiedy odchodziła, usłyszała,
jak rozmawia przez krótkofalówk
ę
:
- Mamy rannego. Mamy rannego. Wróciła do rozgor
ą
czkowanej Sibby.
- Co si
ę
stało? Postrzelili ci
ę
? - zapytała dziewczyna.
- Nie. Załatwiłam nam bezpieczny transport.
- Jak?
Miranda wyja
ś
niła jej wszystko, kiedy si
ę
przebierały. Zacz
ę
ły przemyka
ć
si
ę
do
gabinetu dyrektora. Po drodze słyszała, jak Reynolds wyszczekuje rozkazy gorylom,
daj
ą
c im
zaj
ę
cie w innych cz
ęś
ciach sali. W pewnej chwili rzucił:
- Nie, nie zapalajcie
ś
wiatła, to im da przewag
ę
!
W nast
ę
pnej rozległo si
ę
bolesne siekni
ę
cie kogo
ś
, kto został ogłuszony. Była pod
wra
ż
eniem. Dotarły do gabinetu bez przeszkód. Sibby usiadła w fotelu za biurkiem.
Miranda chodziła niespokojnie po pokoju, stawiaj
ą
c kroki w rytm tykania wielkiego
zegara stoj
ą
cego na półce nad kominkiem. Podnosiła i odkładała z powrotem ró
ż
ne
przedmioty – kryształow
ą
kul
ę
, pudełko z papeteri
ą
- i wa
ż
yła je w dłoni. Rodzinne
zdj
ę
cie m
ęż
czyzny, kobiety, dwóch chłopców i psa, siedz
ą
cych na pomo
ś
cie na tle
zachodz
ą
cego sło
ń
ca. Pies miał na głowie czyj
ąś
czapk
ę
- pełnoprawny członek
rodziny. Nagle czyja
ś
dło
ń
zasłoniła zdj
ę
cie i pomachała jej przed nosem.
- Halo, Mirando? Spytałam ci
ę
o co
ś
. Miranda odstawiła zdj
ę
cie.
- Przepraszam. Co?
- Sk
ą
d wiesz,
ż
e nie mylisz si
ę
co do niego?
- Po prostu wiem. Zaufaj mi.
- Ale je
ś
li si
ę
mylisz...
- Nie myl
ę
si
ę
. Zegar tykał. Miranda chodziła. Sibby powiedziała:
- Wkurza mnie ten zegar. Tik - tak. Krok.
- Nie wiem, czy dam rad
ę
to zrobi
ć
- szepn
ę
ła Sibby. Miranda zatrzymała si
ę
i
spojrzała na ni
ą
.
- Oczywi
ś
cie
ż
e dasz rad
ę
.
- Nie jestem taka dzielna jak ty.
- Słucham? I to mówi dziewczyna, która wyłudziła całusa od... ilu to ju
ż
chłopaków?
Dwudziestu trzech?
- Dwudziestu czterech.
- No widzisz. Jeste
ś
dzielna. - Miranda si
ę
zawahała. - A wiesz, ilu ja pocałowałam?
- Ilu?
- Trzech. Sibby zagapiła si
ę
na ni
ą
i wybuchn
ę
ła
ś
miechem.
- Bogowie, nic dziwnego,
ż
e jeste
ś
taka zdołowana. Lepiej,
ż
eby to si
ę
udało, bo
oka
ż
e si
ę
,
ż
e miała
ś
bardzo smutne
ż
ycie.
- Dzi
ę
ki.
11
Osiemna
ś
cie minut pó
ź
niej sier
ż
ant Caleb Reynolds stał przed drzwiami gabinetu
dyrektora i patrzył przez szpar
ę
. Przygotowanie wszystkiego zaj
ę
ło mu wi
ę
cej czasu,
ni
ż
si
ę
spodziewał, ale był zadowolony i pewny,
ż
e wszystko si
ę
uda. Szczególnie
teraz, kiedy patrzył na dwie dziewczyny w kostiumach roller derby - w obcisłych
spódniczkach i topach, a nawet w maskach i perukach. Były identyczne, tyle
ż
e jedna
była niebieska, druga biała. Jak laleczki. Milo było my
ś
le
ć
o nich w ten sposób. Jego
dwie laleczki. Drogie laleczki. Niebieska powiedziała:
- Jeste
ś
pewna, Mirando,
ż
e to, i
ż
masz ochot
ę
go pocałowa
ć
, nie wpływa na twój
os
ą
d?
A biała na to:
- Kto mówi,
ż
e mam ochot
ę
go pocałowa
ć
? To ty jeste
ś
całuj
ą
c
ą
bandytk
ą
.
- Kto mówi,
ż
e mam ochot
ę
go pocałowa
ć
? - zacz
ę
ła j
ą
przedrze
ź
nia
ć
niebieska
laleczka.
- Błagam. Naprawd
ę
powinna
ś
si
ę
w ko
ń
cu zabawi
ć
. Chwytaj dzie
ń
.
- Mo
ż
e to zrobi
ę
, kiedy si
ę
ciebie pozb
ę
d
ę
, Sibby. Niebieska laleczka pokazała j
ę
zyk;
o mało si
ę
nie roze
ś
miał. Były razem takie urocze. Niebieska powiedziała:
- Ja mówi
ę
powa
ż
nie. Sk
ą
d wiesz,
ż
e mo
ż
emy mu ufa
ć
?
- Ma w tym własny interes - wyja
ś
niła biała. - I ten interes pokrywa si
ę
z naszym. W
tej chwili naprawd
ę
musiał stłumi
ć
ś
miech. Nie miała poj
ę
cia, jak słuszne jest jej
rozumowanie. Jego pierwsza cz
ęść
. I jak bł
ę
dna jest druga.
Pchn
ą
ł drzwi i obie odwróciły si
ę
, patrz
ą
c na niego jak na bohatera.
- Jest pani gotowa, panno Cuman? Niebieska laleczka kiwn
ę
ła głow
ą
. Biała laleczka
powiedziała:
- Dobrze si
ę
ni
ą
opiekuj. Wiesz, jaka jest wa
ż
na.
- B
ą
d
ź
spokojna. Przeka
żę
j
ą
komu trzeba i wróc
ę
,
ż
eby wykona
ć
drug
ą
cz
ęść
operacji. Nie otwieraj tych drzwi nikomu z wyj
ą
tkiem mnie.
- Jasne.
Wrócił po niecałej minucie.
- Wszystko si
ę
udało? Sibby jest bezpieczna?
- Poszło gładko. Moi ludzie byli na pozycjach. Nie mogło by
ć
lepiej.
- Okej. To kiedy mam ucieka
ć
? Podszedł do niej i przyparł j
ą
do
ś
ciany.
- Nast
ą
piła mała zmiana planów.
- Co, dodałe
ś
do nich całusa? Zanim zaczn
ę
udawa
ć
Sibby i doprowadz
ę
bandytów
do pułapki antyterrorystów?
Podobało mu si
ę
, jak si
ę
u
ś
miechn
ę
ła, kiedy to mówiła. Uniósł r
ę
ce, by pogłaska
ć
j
ą
po policzkach, i powiedział:
- Niezupełnie, Mirando. - Jego dłonie zsun
ę
ły si
ę
na jej szyj
ę
.
- O czym ty mó...
Nim zd
ąż
yła doko
ń
czy
ć
, przycisn
ą
ł j
ą
do
ś
ciany. Wisiała trzydzie
ś
ci centymetrów nad
ziemi
ą
, a on trzymał j
ą
za gardło. Jego dłonie zacisn
ę
ły si
ę
odrobin
ę
mocniej.
- Teraz jeste
ś
my sam na sam. Wiem o tobie wszystko, Wiem, kim jeste
ś
. I co
potrafisz.
- Naprawd
ę
? - wykrztusiła.
- Tak, naprawd
ę
. Ksi
ęż
niczko. - Zobaczył,
ż
e jej
ź
renice si
ę
rozszerzaj
ą
. Poczuł, jak
przełkn
ę
ła
ś
lin
ę
. - Wiedziałem,
ż
e to ci
ę
zainteresuje.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Wiem o nagrodzie za twoj
ą
głow
ę
. Miranda Kiss, poszukiwana
ż
ywa lub martwa.
Pierwotnie mój plan był taki,
ż
e pozwol
ę
ci troch
ę
po
ż
y
ć
i oddam ci
ę
im po kilku
tygodniach, ale niestety musiała
ś
si
ę
wtr
ą
ci
ć
. Trzeba było pilnowa
ć
własnych spraw,
zamiast wtrynia
ć
si
ę
w moje, Ksi
ęż
niczko. Teraz nie mog
ę
ryzykowa
ć
. Nie
przeszkodzisz mi.
- W porwaniu Sibby? Wi
ę
c to ty chcesz tych pieni
ę
dzy. To ty zdradziłe
ś
innych i
kazałe
ś
im my
ś
le
ć
,
ż
e z nimi współpracujesz. Tak jak zdradziłe
ś
nas.
- Bystra dziewczynka.
- Zabijesz mnie, porwiesz j
ą
i zgarniesz pieni
ą
dze? O to chodzi?
- Tak. Zupełnie jak w Monopolu, Ksi
ęż
niczko. Przechodzisz przez start, dostajesz
dwie
ś
cie dolarów. Tyle
ż
e w tym przypadku to jest pi
ęć
dziesi
ą
t milionów. Za
dziewczyn
ę
.
- Rany. - Była pod wra
ż
eniem. - A ile dostaniesz za mnie?
- Martw
ą
? Pi
ęć
milionów.
Ż
ywa jeste
ś
warta wi
ę
cej. Pewni ludzie uwa
ż
aj
ą
ci
ę
za
jak
ąś
nastoletni
ą
Wonder Woman obdarzon
ą
supermocami. Ale ja nie mog
ę
ryzykowa
ć
.
- Ju
ż
to mówiłe
ś
- wychrypiała.
- Co, nudz
ę
ci
ę
, Mirando? - Znów odrobin
ę
zacisn
ą
ł r
ę
ce. - Przykro mi,
ż
e to
zako
ń
czenie nie jest bardziej bajkowe - powiedział z u
ś
miechem. Dusił j
ą
, patrz
ą
c jej
w oczy. Widział,
ż
e walczy o oddech.
- Je
ś
li zamierzasz mnie zabi
ć
, to si
ę
streszczaj? To do
ść
niewygodne.
- Co, moje r
ę
ce? Czy uczucie,
ż
e okazała
ś
si
ę
do niczego...
- Nie jestem do niczego.
- ...znowu. Splun
ę
ła mu w twarz.
- Masz jeszcze w sobie troch
ę
ognia. Naprawd
ę
podziwiam to w tobie. My
ś
l
ę
,
ż
e ty i
ja mogliby
ś
my stworzy
ć
niezły zespól. Niestety, nie ma na to czasu. Szarpn
ę
ła si
ę
po
raz ostatni. Wło
ż
yła w ten ruch wszystkie swoje siły. To było inspiruj
ą
ce, jak dzielnie
walczyła. Ale w ko
ń
cu jej pi
ęś
ci opadły bezradnie. Pochylił si
ę
tak blisko,
ż
e poczuła
jego oddech.
- Jakie
ś
ostatnie słowo?
- Jedno. Mi
ę
tówki. Mógłby
ś
w nie zainwestowa
ć
. Roze
ś
miał si
ę
i mocniej zacisn
ą
ł
dłonie, a
ż
palce mu zbielały.
-
Ż
egnaj.
Przez sekund
ę
patrzył na ni
ą
przenikliwie. Potem usłyszała ostry trzask i na jego
głow
ę
spadło od tyłu co
ś
ci
ęż
kiego. Zatoczył si
ę
do przodu, pu
ś
cił j
ą
i nieprzytomny
padł na ziemi
ę
.
Nawet nie wiedział, czym dostał w głow
ę
, pomy
ś
lała niebieska laleczka, wci
ąż
ś
ciskaj
ą
c zegar, którym go waln
ę
ła. Ani od kogo.
12
Miranda, ubrana w niebieski kostium, odepchn
ę
ła m
ęż
czyzn
ę
, którego wła
ś
nie
waln
ę
ła w głow
ę
, by dosta
ć
si
ę
do Sibby. Ci
ą
gle miała na nadgarstkach kajdanki.
Trz
ę
sły jej si
ę
r
ę
ce. Delikatnie podniosła nieprzytomn
ą
dziewczyn
ę
.
- Sibby, no, otwórz oczy.
To nie miało trwa
ć
tak długo. Plan był prosty: ona i Sibby zamieni
ą
si
ę
kostiumami.
Kiedy sier
ż
ant Reynolds przyjdzie wykona
ć
swój zdradziecki plan - a wiedziała,
ż
e to
zrobi - przeka
ż
e swoim ludziom Mirand
ę
, przekonany,
ż
e oddaje im Sibby. A
przynajmniej tak to miało wygl
ą
da
ć
.
- No dobra, Sib, budzimy si
ę
- powiedziała Miranda, nios
ą
c dziewczyn
ę
. Przyciskała
j
ą
mocno do piersi. Biegła tak szybko, jak si
ę
dało. Słyszała bicie serca Sibby, ale
było słabe i powolne. Coraz słabsze. To si
ę
nie dzieje naprawd
ę
.
- Pobudka, Sibby - powiedziała łami
ą
cym si
ę
głosem. -
Ś
wita nowy dzie
ń
. Miranda
nie spodziewała si
ę
,
ż
e b
ę
dzie na ni
ą
czeka
ć
pi
ę
ciu siepaczy sier
ż
anta Reynoldsa -
czy kto
ś
nie powinien był zosta
ć
w samochodzie? - a ju
ż
na pewno nie spodziewała
si
ę
,
ż
e kobieta, któr
ą
odebrał z lotniska, b
ę
dzie miała mosi
ęż
ny kastet wysadzany
kryształami górskimi. Cios tym cackiem w głow
ę
troch
ę
j
ą
osłabił, wi
ę
c pozwoliła
przyku
ć
si
ę
do rury. Trwało to jednak dłu
ż
ej, ni
ż
powinno. W ko
ń
cu u
ś
piła ich seri
ą
kopniaków i błyskawicznych no
ż
yc. Potem zerwała kajdanki i uwolniła si
ę
. Przez to
sier
ż
ant Reynolds zbyt długo zaprzyja
ź
niał si
ę
z tchawic
ą
Sibby.
O wiele za długo. Bicie serca słabło, coraz trudniej było je usłysze
ć
.
- Tak mi przykro, Sibby. Powinnam wróci
ć
wcze
ś
niej. Starałam si
ę
jak mogłam, ale
nie dałam rady zerwa
ć
tych kajdanek, i byłam taka słaba. Zawiodłam ci
ę
... - Miranda
zorientowała si
ę
,
ż
e płacze. Potykała si
ę
, ale biegła dalej.
- Sibby, musisz doj
ść
do siebie. Nie mo
ż
esz umrze
ć
. Je
ś
li si
ę
nie ockniesz, to
przysi
ę
gam,
ż
e ju
ż
nigdy si
ę
nie zabawi
ę
. Ani razu. - Bicie serca było ledwie
szeptem. Dziewczyna w jej ramionach była blada jak duch. Miranda stłumiła szloch. -
Bo
ż
e, błagam...
Powieki Sibby si
ę
poruszyły. Kolor wrócił na jej policzki, serce przyspieszyło.
- Udało si
ę
? - szepn
ę
ła.
Miranda przełkn
ę
ła wielk
ą
gul
ę
w gardle i oparła si
ę
pokusie,
ż
eby j
ą
zmia
ż
d
ż
y
ć
w
u
ś
cisku.
- Udało si
ę
.
- A czy...
- Dałam mu w łeb zegarem, wedle
ż
yczenia.
Sibby u
ś
miechn
ę
ła si
ę
, pogłaskała Mirand
ę
po policzku i znów zamkn
ę
ła oczy. Nie
otworzyła ich, dopóki znów nie były w samochodzie; a budynek Towarzystwa
Historycznego nie został za nimi. Wyprostowała si
ę
w fotelu i rozejrzała.
- Jad
ę
z przodu.
- Specjalna okazja - wyja
ś
niła Miranda. - Nie przyzwyczajaj si
ę
.
- No tak. - Sibby poruszała szyj
ą
na wszystkie strony. - To był dobry plan. Ta cała
zamiana strojów. My
ś
leli,
ż
e ty jeste
ś
mn
ą
, a ja tob
ą
.
- Ale i tak si
ę
postarali. - Miranda odepchn
ę
ła pelerynk
ę
. - Zerwałam kajdanki, ale
ci
ą
gle tkwi
ą
na moich nadgarstkach. Przypomniały jej si
ę
słowa Kenzi na balu: Jeste
ś
gotowa wyzwoli
ć
si
ę
z kajdan młodzie
ń
czych l
ę
ków? Gotowa wzi
ąć
w przyszło
ść
w
swoje r
ę
ce?
- Co si
ę
stanie z Gnojarkiem?
- Dałam anonimowy cynk policji. Powiedziałam, gdzie szuka
ć
jego i ciał ludzi, których
zastrzelił. Pewnie jest ju
ż
w drodze do aresztu.
- Sk
ą
d wiedziała
ś
,
ż
e on próbuje nas oszuka
ć
?
- Potrafi
ę
pozna
ć
, kiedy ludzie kłami
ą
.
- Jak?
- Dzi
ę
ki ró
ż
nym rzeczom. Drobnym gestom. Głównie słuchaj
ą
c bicia ich serca.
- To znaczy,
ż
e serce bije szybciej, kiedy kto
ś
kłami
ę
?
- Z ka
ż
dym jest inaczej. Trzeba wiedzie
ć
, jak kto
ś
reaguje, kiedy mówi prawd
ę
. Serce
kłamcy bije wolniej, równo, jakby starał si
ę
by
ć
szczególnie ostro
ż
ny. Sibby przyjrzała
jej si
ę
uwa
ż
niej.
- Słyszysz bicie ludzkich serc?
- Słysz
ę
du
ż
o ró
ż
nych rzeczy. Sibby my
ś
lała o tym przez chwil
ę
.
- Kiedy Gnojarek mnie dusił, bo my
ś
lał,
ż
e jestem tob
ą
, nazwał mnie Ksi
ęż
niczk
ą
. I
powiedział,
ż
e niektórzy ludzie uwa
ż
aj
ą
,
ż
e masz supermoce, jak jaka
ś
nastoletnia
Wander Woman. Miranda poczuła,
ż
e robi jej si
ę
duszno.
- Tak?
- I powiedział,
ż
e jest nagroda za twoj
ą
głow
ę
.
Ż
yw
ą
lub martw
ą
. Chocia
ż
musz
ę
z
przykro
ś
ci
ą
stwierdzi
ć
,
ż
e jestem warta dziesi
ęć
razy wi
ę
cej od ciebie.
- Nieładnie si
ę
chwali
ć
.
- To prawda? Jeste
ś
Wonder Woman?
- Mo
ż
e brak tlenu uszkodził ci mózg, ale Wonder Woman to posta
ć
z komiksu.
Wymy
ś
lona. Ja jestem normaln
ą
ż
yw
ą
osob
ą
. Sibby prychn
ę
ła.
- Z cał
ą
pewno
ś
ci
ą
nie jeste
ś
normalna. Jeste
ś
totaln
ą
neurotyczk
ą
. - Chwila
milczenia. - To nie była od powied
ź
. Naprawd
ę
jeste
ś
Ksi
ęż
niczk
ą
obdarzon
ą
supermocami?
- A ty naprawd
ę
jeste
ś
wyroczni
ą
, która wie, co si
ę
wydarzy? Spojrzały sobie w oczy.
Ż
adna si
ę
nie odezwała.
Sibby przeci
ą
gn
ę
ła si
ę
i rozło
ż
yła wygodniej w fotelu, a Miranda wł
ą
czyła radio i
jechały dalej, nic nie mówi
ą
c. Obie si
ę
u
ś
miechały. Kilka kilometrów dalej Sibby
powiedziała:
- Umieram z głodu. Mo
ż
emy si
ę
zatrzyma
ć
na hamburgera?
- Tak, ale nie mamy wiele czasu, wi
ę
c
ż
adnego całowania obcych chłopaków.
- Wiedziałam,
ż
e to powiesz.
13
Miranda siedziała w samochodzie i patrzyła, jak motorówka znika za horyzontem,
wioz
ą
c Sibby tam, dok
ą
d miała jecha
ć
. Nie masz czasu na odpoczynek, powiedziała
sobie.
Sier
ż
ant Reynolds mo
ż
e i pójdzie do wi
ę
zienia, ale ci
ą
gle umie mówi
ć
, a dobrze
wiesz,
ż
e skłamał, wyja
ś
niaj
ą
c, jak ci
ę
znalazł. A to znaczy,
ż
e kto
ś
w Chatsworth
co
ś
wie. No i jest jeszcze kwestia, kto wyznaczył nagrod
ę
za twoj
ą
głow
ę
i...
Zadzwoniła komórka. Miranda si
ę
gn
ę
ła na tylne siedzenie po marynark
ę
i
spróbowała wsun
ąć
r
ę
k
ę
do kieszeni, by wyj
ąć
telefon, ale bransoletka kajdanek
ci
ą
gle zahaczała si
ę
o materiał.
Miranda odwróciła marynark
ę
do góry nogami i wytrz
ą
sn
ę
ła zawarto
ść
kieszeni na
swoje kolana.
Odebrała w ostatniej chwili.
- Halo.
- Miranda? Tu Will. Jej serce si
ę
zatrzymało.
- Cze
ść
- odparta spłoszona. - Dobrze si
ę
bawiłe
ś
na balu?
- Przez chwil
ę
, owszem. A ty?
- Ja te
ż
. Przez chwil
ę
.
- Szukałam ci
ę
po alarmie bombowym, ale jako
ś
nie znalazłem.
- Taki, okazało si
ę
,
ż
e mam sporo rzeczy do załatwienia. Przez chwile; panowała
cisza i nagle oboje zacz
ę
li mówi
ć
jednocze
ś
nie. Will powiedział:
- Ty pierwsza.
- Nie, ty. - Oboje si
ę
roze
ś
miali. W ko
ń
cu Will zacz
ą
ł:
- Słuchaj, nie wiem, czy wybierała
ś
si
ę
do Seana na imprez
ę
. Wszyscy tu s
ą
. Jest
fajnie, i w ogóle. Ale...
- Ale?
- Ale tak si
ę
zastanawiałem, czy nie wolałaby
ś
mo
ż
e zje
ść
ś
niadania. W barze z
goframi? Tylko my dwoje?
Miranda przestała oddycha
ć
.
- Byłoby fantastycznie. - Przypominaj
ą
c sobie,
ż
e nie powinna by
ć
za bardzo
napalona, dodała: - To znaczy, chyba w porz
ą
dku.
Will roze
ś
miał si
ę
tym swoim
ś
miechem jak masło wsi
ą
kaj
ą
ce w gofry i powiedział:
- Ja te
ż
uwa
ż
am,
ż
e byłoby fantastycznie.
Rozł
ą
czyła si
ę
i zauwa
ż
yła,
ż
e r
ę
ce jej si
ę
trz
ę
s
ą
. Była umówiona na
ś
niadanie z
chłopakiem. I to nie z byle chłopakiem. Z Willem. Z chłopakiem, który nosił
kosmiczne spodnie. I uwa
ż
ał j
ą
za superlask
ę
. Za mocno walni
ę
t
ą
. A te kajdanki
raczej nie poprawi
ą
twojego wizerunku.
Jeszcze raz spróbowała rozerwa
ć
kajdanki dło
ń
mi, ale nie dała rady. Albo to nie były
normalne kajdanki, albo załatwienie dziesi
ę
ciu osób jednej nocy - nie no, w sumie
o
ś
miu, bo dwóch znokautowała dwa razy - było granic
ą
jej mo
ż
liwo
ś
ci. Có
ż
, a wi
ę
c
jej mo
ż
liwo
ś
ci maj
ą
granice. Musiała si
ę
o nich jeszcze wiele nauczy
ć
. Ale pó
ź
niej.
W tej chwili miała pół godziny, by uwolni
ć
si
ę
od tych kajdanek. Zacz
ę
ła upycha
ć
rzeczy le
żą
ce na jej kolanach z powrotem do kieszeni marynarki, ale znieruchomiała,
widz
ą
c nieznajome pudełko.
To było to samo pudełko, które dała jej Sibby, kiedy si
ę
poznały - czy to naprawd
ę
mogło by
ć
ledwie osiem godzin temu? Co ona wtedy powiedziała? Co
ś
dziwnego.
Miranda przypomniała to sobie teraz. Sibby podała jej tabliczk
ę
z nazwiskiem i
pudełko i powiedziała:„To musi by
ć
twoje”. Ale jako
ś
dziwnie, z naciskiem na „musi”.
Miranda otworzyła wieko. W
ś
rodku, na czarnym aksamicie, le
ż
ał kluczyk do
kajdanek. Jeste
ś
gotowa wzi
ąć
przyszło
ść
w swoje r
ę
ce?
Có
ż
, warto spróbowa
ć
.