YvonneLindsay
Pokochamciępoślubie
Tłumaczenie:
Katarzyna
Ciążyńska
ROZDZIAŁPIERWSZY
– Wszystko
będzie dobrze, mamo – Imogene zapewniła
rodzicielkęchybaporazsetny.
Nie
wątpiła,żematkazbytdobrzepamięta,jakazałamana
wróciła z wolontariatu w Afryce, kiedy jej pierwsze
małżeństwo się rozpadło. Tym razem wszystko miało być
inaczej. Przyszłych małżonków dopasowano do siebie po
szczegółowej analizie dokonanej przez zespół psychologów
iterapeutówzajmującychsięzwiązkami.
Imogene
doświadczyła już wzlotów miłości od pierwszego
wejrzenia i ledwie przetrwała upadek po odkryciu, że to
wszystkokłamstwo.
– Gotowa? – spytała organizatorka ślubów uspokajającym
iodpowiednio
modulowanymgłosem.
Imogene
wygładziłasuknięzjedwabiuiorganzy,wniczym
nieprzypominającą wypożyczonej koktajlowej sukni, którą
miałanasobiepodczaspierwszegoślubu,iskinęłagłową.
–Oczywiście.
Organizatorka
ślubów posłała jej szeroki uśmiech. Dała
znak pianiście, by zagrał melodię na wejście panny młodej.
Imogen zawahała się w drzwiach. Potem, biorąc matkę za
rękę, ruszyła wolnym, lecz pewnym krokiem w stronę
mężczyzny, z którym zamierzała stworzyć z dawna
wyczekiwaną rodzinę. Jej twarz przeciął łagodny uśmiech,
kiedy na moment spotkała się wzrokiem z przyjaciółmi
inielicznymiczłonkamilicznejrodziny,którzyprzyjechalina
tęuroczystość.
Formalność
podpisania
dokumentów miała się odbyć
osobno,cobyłozgodnezezwyczajemagencjimatrymonialnej
„Stworzeni dla siebie”, polegającym na tym, że państwo
młodzi po raz pierwszy spotykają się przy ołtarzu. Imogene
mówiła sobie, że to odpowiednia forma dla staromodnej
dziewczyny wyznającej tradycyjne zasady. Tym razem nie
zostawiłaniczegoprzypadkowi.
Kiedy
wychodziłazamążporazpierwszy,towarzyszyłajej
ekscytacjaiszalonepożądanie.Iproszę,jaktosięskończyło.
Skrzywiła się. Tego dnia brakowało szampańskiej radości
izdecydowanieniebyłopożądania.Przynajmniejjeszczenie.
Byłazatociekawość.
Tym
razem nie padła ofiarą powodującej zawrót głowy
namiętności,którapoprzednioprzytłumiłajejwrażliwość,nie
wspominając o rozsądku. Tym razem miała określony cel.
Tak, mogłaby zostać samotną matką, ale naprawdę chciała
mieć podobnie myślącego towarzysza. Kogoś, kogo mogłaby
pokochać.Ktobyjejgwarantował,żemiłośćbędzietrwała.
A jeśli miłość się nie pojawi? Czy potrafi się bez niej
obejść? Oczywiście, że tak. Miała za sobą małżeństwo
zawarte pod wpływem impulsu. Gdy się rozpadło, była
zdruzgotana. Tym razem przedsięwzięła wszelkie środki
ostrożności, by się przed tym zabezpieczyć. Tam, gdzie jest
troskaiwzajemny
szacunek,wszystkojestmożliwe.
Czy
aranżowane małżeństwo to coś złego? Jej rodzice tak
uważali.Ojciecnawetnieprzyjechałnaceremonięślubnądo
Waszyngtonu, tłumacząc się ważną sprawą, nad którą
właśnie pracował. Jego niesmak wywołany tym, że Imogene
szukała męża za pośrednictwem ekskluzywnej agencji, był
oczywisty. Dla ojca pomysł poznania męża przy ołtarzu to
recepta na katastrofę, ale reguły agencji były jasne. Przyszli
małżonkowiemusielibezkrytyczniezaufaćprocesowidoboru
par.
Imogene
zerknęła
na
matkę,
która
zgodziła
się
odprowadzić córkę do ołtarza, gdzie czekał na nią obcy
człowiek. Caroline O’Connor na moment spotkała się z nią
wzrokiem.Wjejoczachwidniałniepokójoloscórki.
Imogene
spojrzała na pana młodego, który stał do niej
tyłem. Jego postawa wskazywała na to, że przywykł do
wydawania poleceń. Przeszedł ją dreszcz. Kiedy zbliżyły się
dopierwszejławki,matkacmoknęłaImogenewpoliczek,po
czymzajęłaswojemiejsce.
Imogene
wzięła głęboki oddech i znów skupiła się na
stojącym przed nią nieznajomym. Czekał na nią. Coś w jego
ramionachikształciegłowywydałojejsięznajome.
Kiedy
się odwrócił, Imogen osłupiała i przystanęła
gwałtowniekilkakrokówodołtarza.
–Nie–powiedziaławszoku.–
Nie
ty.
Ledwie
słyszała słowa płynące z ławek, gdzie siedzieli
bliscy pana młodego: „Tylko znów nie to”. Wlepiała wzrok
wmężczyznę,którystałnaprzeciwniej.
Valentin
Horvath.
Mężczyzna, z którym rozwiodła się przed siedmioma laty.
Powinnaczućsatysfakcję,widzącjegorównieosłupiałąminę,
leczzdominowałyjązłośćizakłopotanie.
Stała
jak
zahipnotyzowana,patrzącnaczłowieka,zktórym
byłatakintymniebliskojakzżadnyminnymczłowiekiemna
ziemi. On zaś nie tylko złamał jej serce, lecz je zmiażdżył.
Potrzebowała naprawdę dużo czasu, by w ogóle wziąć pod
uwagękolejnemałżeństwo.
A jednak poza złością, poza pewnością, że ten ślub się nie
odbędzie, poczuła dobrze znaną iskrę erotycznego napięcia,
która doprowadziła do ich pierwszego pospiesznego,
gorącego i krótkiego związku. Ze wszystkich sił starała się
niezwracaćuwaginanarastającewniej
pożądanie.Totylko
fizycznareakcja,powiedziałasobie.Tonicnieznaczy.
On
nicnieznaczy.
Valentin
wyciągnąłdoniejrękę.
–Nie
–powtórzyła.–Tosięniestanie.
–Nie
mogęsięniezgodzić–rzekłstanowczojejbyłymąż.–
Wyjdźmystąd.
Wziął ją
za
łokieć, a ona z ociąganiem pozwoliła mu
poprowadzić się na bok, cały czas usiłując ignorować
świadomość, że choć tyle lat spędzili osobno, ogień, który
zawszeichłączył,zapłonąłnanowojakbynigdynic.
Czuła ciepło emanujące z ciała Valentina, zapach, który
znała.Starałasięwymazaćgozpamięci,alewydawałsięna
stałeodciśniętywjejukładzielimbicznym.
Starsza
kobieta z chmurą siwych włosów i czujnymi
niebieskimi oczami wstała ze swojego miejsca w pierwszym
rzędziepostronie,gdziesiedzieligościepanamłodego.
–Valentin
?
– Nagy – odparł – chyba powinnaś z nami
pójść. Musisz
namcośwyjaśnić.
Imogene
ściągnęła brwi, coraz bardziej zagubiona.
Rozpoznała zdrobnienie węgierskiego słowa oznaczającego
babkęz czasów, kiedy Valentin opowiadał jej o rodzinie. Ale
cojegobabkamiałaztymwszystkimwspólnego?
– Tak, widzę – odparła
starsza
kobieta. Odwróciła się, by
uspokoić zebranych uśmiechem. – Proszę się nie martwić,
zarazwracamy.
Wracamy?
Imogene bardzo w to wątpiła, ale poszła
zValentinemwśladzajegokroczącązdeterminacjąbabką.
–Wyjaśnij
mi
to–rzekłValentindobabki,gdyzamknęłaza
nimidrzwi.
–Zrobiłamto,oco
mnieprosiłeś.Znalazłamciżonę.
–Nie
rozumiem–wtrąciłaImogene.
Valentin
teżnierozumiał.
Informacja,jakąprzekazałAlice,była
prosta
ijasna.Chciał
się ożenić i założyć rodzinę. Po pierwszym nieudanym
małżeństwie, kiedy odrzucił rozsądek, którym zwykle się
kierował, i skoczył na głęboką wodę z zamkniętymi oczami,
postanowił podejść do sprawy racjonalnie. Nie spodziewał
się, że tego dnia ujrzy byłą żonę. Niezależnie od tego, jak
bardzowypiękniała,odkądostatniojąwidział.
Przez
chwilę patrzył na nią, podziwiając jej urodę. Wciąż
miała ciemnokasztanowe włosy i zielonoszare oczy, które
terazrzucałypełnezłościbłyski.
Jej
alabastrowa cera, na której zawsze widać było każdy
śladjegozarostu,teżsięniezmieniła.Kiedybylirazem,golił
siędwarazydziennie.Zrobiłbydlaniejwszystko,goleniesię
dwa razy dziennie było najmniejszym wysiłkiem. Ale to była
przeszłość,itakpowinnopozostać.
Przeniósł uwagę
na
babkę, która z wdziękiem i wrodzoną
aurądowódcyopanowałasięipodjęła:
– Imogene, pozwól, że coś ci wytłumaczę. Ale najpierw,
proszę, usiądź. Valentin, ciebie też to dotyczy. Wiesz, że nie
toleruję tego twojego krążenia w kółko.
Nigdy
nie potrafiłeś
usiedziećnamiejscu.
Valentin
powstrzymał się przed oznajmieniem, że w tej
sytuacji ma pełne prawo krążyć. Zamiast tego wskazał
Imogene krzesło i sam usiadł na drugim krześle. Tak blisko
niej, że czuł zapach jej perfum. Nowy, nie ten, którego
zwykła używać, lecz równie silnie przemawiający do jego
zmysłów. Sięgnął po pomoc do swojej nieugiętej woli, by
ignorować tę woń, która zapraszała, by nachylił się ku
Imogen.Skoncentrowałuwagęnababce.
Alice
usiadłazabiurkiemioparłananimpokryteplamami
dłonie.Zastanawiałasię,coijakpowiedzieć.
– Chciałabym wam przypomnieć, że podpisaliście umowę
zobowiązującą was do zawarcia małżeństwa w dniu
dzisiejszym.
–Nieznim.
–Nieznią.
Odezwali
sięjednocześnieizrównąemfazą.
– Nie przypominam sobie, żeby któreś z was zgłosiło
jakiekolwiek zastrzeżenia, kiedy pojawiliście się w agencji.
Prawda? – Uniosła brwi i spojrzała na nich znacząco. – Nie,
oczywiście,żenie.Podpisującumowę,zobowiązaliścienasdo
znalezienia wam idealnego życiowego partnera. Co ja –
zawahałasięipoprawiła–
my
zrobiliśmy.
– Co? – Imogene otworzyła usta i przeniosła wzrok na
Valentina.–Twojababkabierzewtym
udział?
Valentin
skinąłgłową.
– Tak, zwykle jest w tym świetna, ale w naszym
wypadku
popełniłabłąd.
Alice
westchnęłaiprzewróciłaoczami.
– Ja nie popełniam błędów, Valentin. Nigdy, a zwłaszcza
wtym
wypadku.
– Chyba nie oczekujesz, że w to uwierzę – odparował,
podnoszącgłos.–Rozstaliśmysięsiedemlattemuzpowodu
różnicniedopogodzenia.
–Niewierności–wtrąciłaImogene.–Twojej.
Valentin
byłnaskrajucierpliwości.
– Jak powiedziałem, różnic nie do pogodzenia. O ile
wiem,
nic się między nami nie zmieniło, więc nie rozumiem, jak
Imogene może być dla mnie idealną partnerką. Tym razem
instynktcięzawiódł.
–Instynkt?–odezwałasięImogenelodowato.–Zdawałomi
się, że dobieraniem par zajmują się tu specjaliści, a nie
wróżki.Czytonieznaczy,żetopaninaruszyłakontrakt?
Babka
Valentinaprzyjrzałasięjegobyłejżonie.
– Te wróżki, jak to z pogardą powiedziałaś, dobrały was
wedle naszych profesjonalnych zasad, co jest określone
w punkcie 24.2.9 podpunkt a. O ile
pamiętam, brzmi to
„Subiektywnaocena„Stworzonychdlasiebie”.
–To
idiotyczne–zaprotestowałaImogene.
– Pozwól, że
ci
przypomnę, że nikt nie zmuszał cię do
podpisaniatejumowy–zauważyłachłodnoAlice.
–Takczyowak–podjąłValentin,zanimImogenewyrzuciła
zsiebiesłowa,któremiałanakońcujęzyka–to,cozrobiłaś,
to potworna manipulacja. Umowę można zerwać. Myślę, że
mówięwimieniuswoimiImogene,twierdząc,że
nie
dojdzie
dotegoślubu.
– A ja mówię w imieniu
„Stworzonych dla siebie”, że
dojdzie.Pasujeciedosiebie.
– To niemożliwe! – Imogene prychnęła. – Podkreśliłam, że
jeślimójewentualnypartnerniemożeobiecaćmiwierności,
nie wezmę pod uwagę małżeństwa. Co w tym
jest
niejasnego?
Przerabiali
to już przed siedmioma laty. Imogene nie
chciałazaakceptowaćwyjaśnieńValentinaanijegoobietnicy
izostawiłago,nieoglądającsięzasiebie.
Prawdę mówiąc, zakończenie wspólnego życia przyszło
im
zbyt łatwo. Z drugiej strony lepiej, że stało się to raczej
wcześniej niż później, kiedy być może trzeba by brać pod
uwagędzieci.
– Przestańcie się zachowywać jak para sprzeczających się
smarkaczy – skarciła ich Alice. – Wasz dobór został poparty
dokładnymitestami.Dlażadnegozwas
niemalepszejpary.
Wierzyszmi,Valentin?
– Mówiąc szczerze, już
nie
jestem tego pewien, Nagy. –
Potarłbrodę.
–Cóż,szkoda.–Alicepokręciłanosemzdezaprobatą.–Ale
może zdacie sobie sprawę z waszych
błędów. Możecie
stworzyć
dobry
związek
niezależnie
od
tego,
jak
nieszczęśliwiezakończyłasięwaszapoprzedniapróba.
–Próba–powiedziałaImogene.–Mówi
pani,jakby
decyzja
opuszczenia Valentina przyszła mi tak łatwo. Mogę panią
zapewnić,żeniebyłołatwo.
Alice
machnęła szczupłą ręką, jakby słowa Imogene były
bezznaczenia.
–Liczysięto,żekażdezwas,podpisującumowęzagencją,
szukało partnera życiowego. Wszystkie dane zgromadzone
podczas badań przesiewowych wspierają moją – naszą –
decyzję, żeby was połączyć. Jestem świadoma, że macie do
rozwiązaniapewne…kwestie
sporne.
–Kwestie
sporne?–tymrazemodezwałsięValentin.
–Wysłuchajmnie,proszę.–
Alice
zmierzyłagowzrokiem.–
Czy możecie szczerze powiedzieć, że widząc się znów po
latach,nicnieczujecie?
Valentin
poprawił się na krześle, świadomy, że jego
fizyczna reakcja na widok Imogene była jak dawniej
gwałtowna i natychmiastowa. Wciąż pamiętał pierwszy raz,
gdy ją ujrzał. Przywiozła dziecko ze swojej szkoły na oddział
ratunkowy,
gdzie
był
specjalistą
od
urazów.
Choć
zachowywał się profesjonalnie, jej obecność zrobiła na nim
wrażenie.Teraz,kiedysiedziałaobok,unikającjegowzroku,
widział jej dumnie wyprostowane szczupłe ciało i zaciśnięte
z determinacją wargi. Wargi, które całował. Instynktowne
pożądanie, jakie zawsze w nim budziła, znów się odezwało.
Wróciłspojrzeniemdobabki.
–Nie,niemogę–rzekłzniechęcią.
–Imogene?
Kiedyzdałaśsobiesprawę,żetoValentinczeka
naciebieprzyołtarzu,coczułaś?
–Zakłopotanie–odparłaszczerze.
–I?
–dopytałaAlice.
–No
dobrze,pociąg.Aletoniewystarcza,żebymałżeństwo
działało.Jużtoudowodniliśmy.
– Owszem – przyznała Alice. – Ale skoro ta namiętność
wciąż istnieje, nie sądzisz, że jesteście to sobie winni, żeby
w
innych
okolicznościach
podjąć
prawdziwą
próbę
małżeńskiegożycia?
– Zrobiłam wówczas o wiele więcej niż próbę –
zaprotestowała Imogene. – Kochałam Valentina całym
sercem,aon
jezłamał.
Alice
westchnęła,kładącręcenakolanach.
–Rozumiem.Wciążboli,tak?
Imogene
sztywnokiwnęłagłową.
–Czyli
wciążczujeszcośdomojegownuka,tak?
Valentin
próbowałzaoponować.
– Nagy, to nie fair. Ona już dawno podjęła decyzję. Nie
możesznasdotegozmuszać.Tookrutneiniepotrzebne.
– Stawianie czoła słabościom nigdy nie jest łatwe –
oznajmiła Alice, powoli się podnosząc. – Zostawię was na
paręminut,porozmawiajcie.Bardzowaszachęcam,żebyście
dali sobie drugą szansę. Od tamtej pory okoliczności
dramatyczniesięzmieniły.Żadnezwas
niejestjużtakmłode
ani tak gwałtowne i, pozwolę sobie zauważyć, żadne nie
znalazłodotądpartnera.Porozmawiajciejakrozsądnidorośli
ludzie,żebyścieprzezresztężycianieżałowaliswojejdecyzji.
Niekażciemizbytdługoczekać.
ROZDZIAŁDRUGI
Alicezostawiłaichwpokoju.
– Twoja babka to ciężki przypadek – rzekła szorstko
Imogene.–Jakonaśmiałatozrobić?
–Tojejpraca.
Imogene wstała z krzesła, jej suknia zaszeleściła przy
gwałtownymruchu.
– Praca? Poważnie? I godzisz się z tym, co zrobiła? –
Zaśmiałasiękrótko,gorzko.
– Nie, jestem tak samo zszokowany i zły jak ty. W życiu
bymniepomyślał…
ImogenepatrzyłanaValentina,którypodniósłsięzkrzesła
i stanął z nią twarzą w twarz. Był wysoki, ale nie budził
w niej strachu. Zbyt dobrze wiedziała, jaki potrafi być
delikatny.Jakiczuły.Skierowałamyślinainnetory.
– Życie to za mało – mruknęła i odwróciła się od
przeszywającegospojrzeniajegoniebieskichoczu.
Nie, pomyślała. Czas, jaki został do końca świata, nie
wystarczy, by naprawić zniszczenia, jakich dokonało ich
małżeństwo.Kochałago,wielbiła.Nigdyniezapomnichwili,
kiedy weszła do ich małego domu i poczuła silny zapach
perfum,którychużywałajednazjegokoleżanekzpracy.Nie
zapomni, jak szła do sypialni, gdzie znalazła tę koleżankę
wichłóżku,jejiValentina.
Pościel była zmięta. Połączona woń świeżego potu i seksu
wisiała ciężko w powietrzu. Imogene słyszała szum wody
w łazience w dalszej części mieszkania, ale nie czekała, by
spotkaćsięzmężem.
Kiedy jego koleżanka Carla spytała, czy Imogene szuka
Valentina i wskazała na łazienkę, Imogene zakręciła się na
pięcie i wymaszerowała z domu. Szła przed siebie, aż trafiła
napierwsząkancelarięprawną.
Odrętwiaławypełniłaformularzeniezbędnedozakończenia
małżeństwa, które najwyraźniej tak niewiele znaczyło dla
Valentina, podczas gdy dla niej było całym światem. On był
dlaniejcałymświatem.Dopókinieodkryłajegozdrady.
Byławszoku.Czytomożliwe,żeźlezrozumiałaCarlę?Ale
gdybytakbyło,czemuValentintakłatwozniejzrezygnował?
Jeślibyłniewinny,jaktwierdził,czemunieprzyszedłdo niej
do hotelu, gdzie zamieszkała do czasu rozwiązania swojego
kontraktu,zanimnajbliższymsamolotemwróciładoStanów?
Zamiast tego pozwolił jej odejść. Dla niej znaczyło to, że
miałnieczystesumienie.Wtedyiteraz.Pozatymniechciała
ani przez sekundę myśleć, że popełniła błąd czy zachowała
sięzbytimpulsywnie.
Carla nie miała powodu kłamać. Imogene wiedziała, że
przed jej przyjazdem do Afryki Carla i Valentin byli parą.
Valentinsamjejtopowiedział.Aonagłupiauwierzyła,żeto
zakończonasprawa.
Valentinodchrząknął,przywołującjądoteraźniejszości.
–Domyślamsię,żejesteśprzeciw,tak?
–Dobrzesiędomyślasz–odparłakategorycznie.
–Niejesteśgotowanawettegoprzemyśleć?
– Nie jestem – potwierdziła. – Nigdy więcej nie poślubię
kobieciarza.
– Imogene. – Wypowiedział jej imię łagodnie, z cieniem
żalu,któryjąporuszył.–Nigdyniebyłemciniewierny.
–Wiem,cowidziałam.Niebierzmniezaidiotkę.
Wsunąłpalcewewłosysfrustrowany.
–Widziałaś…
– Twoją kochankę w mojej pościeli, w moim łóżku, czułam
odniejtwójzapach–odparłazezłością.
–Toniebyłotak,jakcisięwydawało.
–Och,więcmożenigdyzniąniespałeś?
– Wiesz, że nie mogę tego powiedzieć, ale nigdy cię nie
zdradziłem–zapewnił.
–Tymówiszjedno,ajawidziałamcoinnego.
Postąpił krok w jej stronę, a ona cofnęła się, trafiając na
ścianę.Podniosłananiegowzrok,wustachjejzaschło.Mimo
woli patrzyła na pogłębione zmarszczki wokół jego oczu, na
nowe zmarszczki na czole, na zarost, który pojawiał się
uparcie,choćValentinniedawnosięgolił.
Ta twarz była jej kiedyś droga. Gdyby zamknęła oczy,
mogłaby przywołać z pamięci wszystkie jej detale. Kolor
oczu,ciemnerzęsy.Wchwilachpodnieceniabłękitjegooczu
ciemniał.Takjakteraz.
Nagle ogarnęło ją pożądanie. Żaden inny mężczyzna nie
działał na nią tak jak Valentin i żadnemu pewnie się to nie
uda. Co stawiało ją między młotem a kowadłem. Mogła
postąpić
wbrew
obietnicom,
które
sobie
składała,
i zaakceptować to, czego nie powinna albo zgodzić się na
mniej,niżValentinmógłbyjejdać.
–Możemyogłosićzawieszeniebroni?–spytałschrypniętym
głosem.
Znała ten głos, wiedziała, że Valentin czuje to samo
pożądanie co ona. Różnica była taka, że jeśli o nią chodzi,
tylkoonjebudził.
–Może–powiedziałazociąganiem.
–Cociętudzisiajsprowadziło?–spytał.
–Tymówpierwszy.–Niechciałaokazaćsłabości.
–Dobra–rzucił.–KiedypoprosiłemNagy,żebyznalazłami
żonę, miałem w głowie jasny obraz. Szukałem towarzyszki
życia, kogoś, do kogo wrócę pod koniec dnia, z kim będę
dzielić najskrytsze myśli. Kogoś, kto chce mieć dziecko.
Kiedy mnie zostawiłaś, myślałem, że potrafię żyć samotnie,
alezczasemdoszedłemdowniosku,żeniewidzęprzyszłości
bez żony i dzieci. To chyba normalne, że człowiek chce być
częścią czegoś większego i wiedzieć, że jakaś jego część
będzieżyła,kiedyjegojużniebędzie.
Poczuła w oczach łzy. Jak mogli myśleć tak podobnie,
ajednocześnietakdosiebieniepasować?
– Czy ty też z tego powodu zgłosiłaś się do agencji? –
ciągnąłValentin.
– Gdybym wiedziała, że to firma twojej babki, uciekłabym
najszybciej, jak potrafię – odparła wyzywająco, ale potem
złagodniała. – Tak – przyznała. – Z takich właśnie powodów
podpisałam umowę. Chcę, żeby w moim życiu pojawiły się
dzieci. Chcę je kochać, ale przede wszystkich pragnę mieć
partnera,naktórymmożnapolegać.Któremumożnaufać.
Ufać.
Tosłowozawisłomiędzynimi.
Valentin wziął głęboki oddech. W Afryce brakowało
zaufania, nie tylko w jego małżeństwie. Wszystko dokoła
stanowiło
ciągłe
zagrożenie,
lokalny
rząd
walczył
z wszechobecną korupcją. Nawet w szpitalu nie brakowało
ludzi,którymniemógłufać.
–Zaufaniemusibyćwzajemne,prawda?–spytałcicho.
–Zawsze.Nigdyniedałamcipowodu,żebyśminieufał.
–Aleuważasz,żemnieniemożeszufać,tak?
– To ty złamałaś małżeńską przysięgę, nie ja. Co jeszcze
mogępowiedzieć?
Dawna frustracja i złość wypłynęły na powierzchnię.
Imogenejużwtedyniechciałagosłuchać,wątpił,byterazgo
wysłuchała.
– Czyli mamy sytuacją patową. Chyba że jesteś gotowa
zapomniećoprzeszłości.
Spojrzałananiegozniedowierzaniem.
– Więc mam po prostu zapomnieć, że bzykałeś się z inną
kobietą w naszym łóżku? Tak po prostu, jakby to było bez
znaczenia?
– To nie ma znaczenia, bo się nie wydarzyło. Widziałaś
mnietamtegodnia,Imogene?Nie,bomnietamniebyło.Nie
dałaś mi szansy, żebym ci to wyjaśnił, zanim twój prawnik
przysłał mi papiery rozwodowe. Może przynajmniej teraz
zrobiszmitęuprzejmość.
Niemógłsiępogodzićztym,żeImogeneniepozwoliłamu
przedstawić jego wersji wydarzeń. To tylko podkreślało, że
nie są dla siebie dobrymi partnerami, skoro natychmiast
uznałagozawinnego.
– Wiem, że byłaś zszokowana, widząc Carlę w naszym
domu, na domiar złego w naszym łóżku. Dałem jej klucze,
żeby mogła się przespać między dyżurami, bo w pokoju
służbowym postawiono dodatkowe łóżka dla pacjentów.
Wiesz, że pracowaliśmy w nienormalnych godzinach
imieliśmymnóstwopacjentów.Carlamusiałaodpocząć,amy
mieszkaliśmy blisko szpitala. Nie miałem pojęcia, że kogoś
z sobą zabrała. Tyle pracowałem, że miałem dla ciebie
bardzomałoczasu.Gdybymmiałczas,czemuspędzałbymgo
zCarlą?
–Nowłaśnie.Czemu?–Uniosłagłowę.
Valentinprychnąłzirytowany.
–Toniejazniąbyłem.
–Onasugerowałacośinnego.
–Powiedziałaci,żejestemwdomu?
Imogene zawahała się. Po raz kolejny odtworzyła
wpamięcisłowaCarli.
–Dośćlakonicznie–przyznała.
–Ajednakwciążminiewierzysz.
–Niemogę.
Słysząc ból w jej głosie, Valentin pomyślał, że Imogene
toczy z sobą wewnętrzną walkę. Że może chce mu wierzyć.
Zastanowił się, jak by się czuł na jej miejscu. Rozdarty.
Zagubiony. Gdyby mu teraz uwierzyła, można by uznać, że
jestwinnasiedmiulatomsamotnościismutku,rozpadowiich
małżeństwa. A przecież nie była. Choć nie zdradził żony,
wiedział, że powinien był zrobić więcej, walczyć o ich
małżeństwo, pojechać za nią, upierać się, by się z nim
spotkała.Aonpozwoliłjejsięukryćwjedynymprzyzwoitym
hoteluwmieście.
Wiedział, że Carla może onieśmielać. Posiadała pewność
siebie,którejbrakowałowielukobietom.Upatrzyłagosobie,
gdytylkoprzyjechałdoAfryki.Przeżylikrótkiromans.Potem
Carla znów zainteresowała się Valentinem, gdy pojawiła się
Imogen.DałaImogenedozrozumienia,żeValentinnależydo
niej.AleCarlasięmyliła.OdkądValentinujrzałImogene,nie
istniaładlaniegożadnainnakobieta.
Itosięniezmieniło.
Niełatwo było mu to przyznać. Był dumny i miał z tym
problem. Jako cudowne dziecko nie przywykł do popełniania
błędów. Jego świat składał się z sukcesów, a każdy kolejny
byłwiększyodpoprzedniego.
Nieudane małżeństwo stanowiło jedyną plamę na idealnie
czystej karcie jego życia. Czuł, że musi to naprawić. Jeśli
zdoła ją przekonać, by dała mu drugą szansę, może im się
uda.
Wciąż słyszał słowa babki. Czy żałowałby, gdyby znów nie
spróbował? Patrząc teraz na Imogene, olśniewającą w sukni
ślubnej – tę samą kobietę, która stała obok niego podczas
pospiesznej cywilnej ceremonii przed laty, wiedział, że
odpowiedźnatopytanietopewnejednoznacznetak.
Odezwałsię,ostrożniedobierającsłowa:
– Więc nie dasz się przekonać, żeby rozważyć ponowny
ślubzemną?
–Niemogęuwierzyć,żewogóleprzyszłocitodogłowy.
– Czemu? Zostawmy na boku emocje i spróbujmy spojrzeć
natologicznie.Obojetymrazempodeszliśmydomałżeństwa
w bardziej obiektywny sposób. I spójrz na nas. Znów
jesteśmyrazem.Nieodrzucajmylekcji,któranaspołączyła.
– Lekcji! – Imogene prychnęła. – To twoja babka maczała
wtympalce.
–Pocobytorobiła,gdybymiałonastounieszczęśliwić?
Wiedział,żetrafiłwsedno.
– Więc sugerujesz, żebyśmy spróbowali? Będę z tobą
szczera.Niemamnadziei,żebędzieinaczejniżzapierwszym
razem.Możedobrzenambyłowłóżku,alepozatymniewiele
nas łączyło. Nie wspominając już o Carli. Poznaliśmy się
w ekstremalnych okolicznościach. To nie był normalny
związekwżadnymsensietegosłowa.
–Więcczemuniemielibyśmydaćsobieszansyiprzekonać
się, jak sobie poradzimy w normalnych okolicznościach?
Mało prawdopodobne, żeby każde z nas znalazło drugą
połowę, przy której będzie się czuć tak, jak my czujemy się
zsobą.–Powiódłpalcempojejwargach.
Szok i pożądanie walczyły w nim o lepsze. Imogene
rozchyliła wargi. Chciał poczuć znów ich smak, przekonać
się, czy nadal są tak słodkie i jednocześnie cierpkie jak
kiedyś.
Zauważył,
że
policzki
Imogene
lekko
się
zaczerwieniły,aźrenicepowiększyły.
Gdywalczyłazemocjami,Valentinciągnął:
– Spójrz na to w ten sposób. Umowa gwarantuje, że po
trzech miesiącach próby możemy się rozstać. Co mamy do
stracenia?
W jej oczach widział wahanie. Słyszał je w jej oddechu.
Wyczułjejmomentsłabościiskorzystałzokazji.
– Pomyśl o dzieciach, Imogene. O rodzinie, której zawsze
pragnęliśmy. Obiecuję ci, że jeśli za mnie wyjdziesz, nie
pożałujesz. Będę ci wierny. Będę dbał o twoje potrzeby.
Poprzednim razem cię zawiodłem. Nie walczyłem o ciebie,
więc teraz walczę. Nie dostrzegłem zgrzytów w naszym
związku, kiedy się pojawiły. Nie widziałem, jaka jesteś
bezbronna. Gdybym był lepszym mężem, nie doszłabyś do
pochopnegowniosku,żecięzdradziłem.Jeślidasznamdrugą
szansę,będęlepszy.Wyjdzieszzamnie?
ROZDZIAŁTRZECI
Powiedziałatak.
Kiedy Valentin wyszedł z biura i poinformował babkę, że
mogą kontynuować ceremonię, Alice poczuła nieopisaną
ulgę. Nie chciała wierzyć w inne zakończenie; w końcu
wierzyła w swój instynkt i rzadko musiała przekonywać
innych,żesięniemyli.Jednakwprzypadkuwnukówjużdwa
razyzakwestionowanojejosąd.
Valentin dołączył do swojego brata Galena i kuzynów,
którzy zebrali się z przodu sali. Alice musiała najpierw
znaleźć w torebce swoje lekarstwo. Ten przeklęty ból
w piersiach zaczynał dawać jej się we znaki. Zwalczyła chęć
pomasowaniabolącegomiejsca,zresztątoniepomagało.No,
są tabletki. Włożyła jedną z nich pod język, kiedy Imogene
wychodziłazjejgabinetu.
–Dobrzesiępaniczuje,paniHorvath?–spytała.
– Dobrze, moja droga. Pozwól, że powiem, jak bardzo się
cieszę,żejednakzdecydowałaśsięwziąćślub.
–Powiedzmy,żepaniwnukjestbardzoprzekonujący.
Aliceuważniespojrzałanamłodąkobietę.Nicdziwnego,że
podobała się Valentinowi. Poza ciemnymi włosami i świetną
figurą Imogene O’Connor posiadała silną osobowość
i inteligencję. Alice dowiedziała się, że w ciągu minionych
siedmiulatrozwinęłaswójbizneswsystemfranczyzowy–jej
przedszkola znajdowały się w całym kraju. Była niezależną
kobietą z głową na karku, ale to jej emocjonalna strona
intrygowałaAlicebardziej.Wiedziała,żepopowrociezAfryki
Imogenerzadkoumawiałasięnarandki.Czyzpowodubraku
czasu,czymożeniebyłagotowananowyzwiązek?
Alice cieszyła się, że Imogene nie spieszyła się, by poznać
kogośnowego.Byłapewna,żeImogeneiValentinsąjakyin
i yang. Dane komputerowe i specjaliści potwierdzili to, co
mówił jej instynkt. W innym wypadku nie ryzykowałaby
szczęścia dwojga ludzi. Życie jest zbyt cenne, czego była
corazbardziejświadoma.
Tabletka rozpuszczała się pod językiem. Atak dusznicy,
która jej dokuczała w ostatnich miesiącach, stopniowo
ustępował.Ostrożniewzięłagłębszyoddech,czujączulgą,że
uciskwpiersimija,iuśmiechnęłasiędopannymłodej.
–Wracamynaceremonię?–spytała.
– Mogłaby pani poprosić moją mamę, żeby do mnie znów
dołączyła? – powiedziała Imogene głosem, w którym brzmiał
cieńwahania.–Będęsięlepiejczuła,mającjąobok.
–Oczywiście.–Aliceodwróciłasię,alepotemsięobejrzała,
wyciągnęła rękę i lekko ścisnęła dłoń Imogene. – Nie
pożałujesztego.Możetoniebędziełatwypowrótdomiłości.
Prawdęmówiąc,mamnadzieję,żetymrazemodkryjecieinny
rodzaj miłości. Coś silniejszego, co przetrwa. Tego wam
życzę.
–Czaspokaże.
–Tak.Ibędzietowymagałoodwasciężkiejpracy.
Imogene kiwnęła głową, a Alice znowu się odwróciła,
myśląc,żetychdwojeczekaciekawyokreswżyciu.
Imogene
powtórzyła
słowa
wypowiedziane
przez
celebranta i słuchała Valentina, gdy przyszła jego kolej.
Ceremoniabyłapodwielomawzględamitakbezosobowajak
ichpierwszyślub,choćdziścelebrantstarałsięwtowłożyć
więcej radości niż nieco znużony lokalny urzędnik, który
udzielałimślubuwAfryce.
Afryka.
Musi
przestać
myśleć
o
tamtym
okresie
iporównywaćgozteraźniejszością.
Tendzieńbyłnowympoczątkiem.Zgodziłasięnato.Wciąż
nie rozumiała, jak Valentin ją przekonał. Wiedziała tylko, że
wystarczy, by dotknął jej warg, a przypominała sobie
o namiętności, jaka ich łączyła. Jeden dotyk, a ona podjęła
decyzję,którabędziemiaławpływnaresztężycia.Niktinny
niepotrafiłjejrozpalićmuśnięciempalca.Cieszyłasięztego,
kiedypoświęciłasiękarierze.
Randkowanie okazało się nijakim doświadczeniem, ale to
właśnie owa nijakość kazała jej poszukać profesjonalnej
swatki, która znajdzie jej znakomitego partnera. Czy
nieświadomie szukała związku, jaki łączył ją z Valentinem?
Pomysłbyłrównieprzerażający,coekscytujący.
–Możepanpocałowaćpannęmłodą.
Słowacelebrantaprzebiłysięprzezjejmyśli,przywracając
ją do teraźniejszości. Widząc uśmiech Valentina, szeroko
otworzyła oczy i zamarła. Uniósł jej dłoń i pocałował palec,
naktórymmiałaobrączkę.
–Oddawnananiązasługiwałaś–powiedziałcicho.
Poczuła jego wargi dotykające jej ust. Przez jej ciało
przebiegł dreszcz. Rozchyliła wargi, instynktownie oddając
mu pocałunek, na moment położyła dłoń na jego piersi, po
czym przeniosła ją na kark Valentina. Kiedy poczuła jego
włosy,porazkolejnyzadrżałailekkouniosłasięnapalcach.
Valentinobjąłjąwpasie.
Zawsze
tak
między
nimi
było.
Namiętność.
Wszechobejmująca potrzeba bliskości. Coraz większej. Jakby
światzaczynałsięikończyłnanich.
– Uhm, moi drodzy – przerwał im Galen, brat Valentina. –
Możezostawiciecośnamiesiącmiodowy.
Wśród gości rozległ się śmiech. Valentin powoli się
odsunął, Imogene stała nieruchomo. Siedem lat. Siedem lat,
trzy miesiące, dwa tygodnie i pięć dni, odkąd go zostawiła.
Iwciążreagowałanajegourok.
–Wszystkowporządku?–spytałłagodnie,wciążobejmując
jąwtalii.
– Cóż, w porządku poza szminką, która pewnie się
rozmazała – odparła tak chłodno, jak była w stanie,
zważywszynaprzyspieszonypuls.
Uśmiechnął się do niej, wziął ją znów za rękę i razem
odwrócilisiędozebranych.
–OddajęwampanaipaniąHorvath–oznajmiłtriumfująco
celebrant,poczymotarłoczy.
Są małżeństwem. Imogene nie mogła w to uwierzyć. Ale
znała te silne palce ściskające jej dłoń, z nikim by nie
pomyliła
tego
opanowanego
mężczyzny
w
ciemnym
garniturze,którystałobokniej.Matkamiałamokrepoliczki,
gdydoniejpodeszła.PopatrzyłanaValentinapoważnie.
–Tylkotymrazemtegoniezepsuj,młodyczłowieku.Masz
szczęście,żedostałeścórkidrugąszansę.Dbajomojącórkę.
–Napewno–obiecałValentin.
Słysząc słowa matki, Imogene poczuła cień zakłopotania,
aleValentindałjejuściskiemznak,żenieczujesięurażony.
Wiedziała, że matka nie zrozumiałaby, dlaczego Imogene
zgodziła się na ślub. A może źle ją oceniał? Ojciec Imogene
byłkobieciarzem.Tokolejnypowód,zktóregoImogenebyła
przewrażliwiona na punkcie niewierność. Zawsze się
zastanawiała, czemu matka pozwalała, by inne kobiety
zajmowałyjejmiejsce.Alematkaakceptowaławielerzeczy.
Była zaangażowana w pracę charytatywną i cieszyło ją, że
zostałażonąsłynnegoprawnika,któryzajmowałsięprawami
człowieka. Imogene stwierdziła, że oczekuje od małżeństwa
znaczniewięcej.AgdytaknaglezakochałasięwValentinie,
pomyślała,żejejmarzeniasięspełniają.
Czy tym razem im się uda? Pomyślała o słowach Alice,
otym,żepowrótdomiłościmożeokazaćsięwyboistądrogą.
Czymogąliczyćnato,żeznówsiępokochają?Kiedyzgodziła
się na ten ślub, skupiła się na tym, co było jej głównym
celem. Na dziecku, które obdarzyłaby miłością. Ale czy
pokochałabytakżemęża?
Zerknęła na Valentina. Dał jej do zrozumienia, że pragnie
miećdzieci.Czytowystarczy,byichzwiązekprzetrwał?
Powiedział też, że nie był jej niewierny, przypomniał jakiś
złośliwy głos w jej głowie. Chciała mu uwierzyć, ale siedem
lattemuwidziałacośinnego.Niemogłaterazotymmyśleć.
Dokonaławyboru.Zgodziłasię,żekiedytrzymiesięcznyokres
próbny dobiegnie końca, a oni nadal będą razem, spróbują
stworzyćrodzinę.
Naraziemożetylkoczekaćipatrzeć.
Valentinwalczyłzirytacją.Nigdynieprzepadałzatłumem,
a ten tłum był zbyt radosny, hałaśliwy i bezceremonialny.
Godziłsięztym,żewszyscyświętująjegoślub,conieznaczy,
żemusiętopodobało.
Niczego tak nie pragnął, jak wziąć Imogene za rękę
iporwaćjądohelikoptera,któryczekałnatrawniku,polecieć
z nią na lotnisko SeaTac, a potem jednym z prywatnych
samolotówHorvathówdoRarotonginamiesiącmiodowy.Nie
mógł się tego doczekać, lecz choć pocałunek, którym
przypieczętował ich małżeństwo, był cudowny, wiedział, że
jeśli tym razem mają odnieść sukces, nie wolno im robić
niczegopośpiesznieipochopnie.
Niezamierzałzakładaćrodziny,któraniemożebyćoparta
na mocnych fundamentach miłości i zaufania. Nie zrobiłby
tego Imogene, nie zrobiłby tego ich dziecku. Ich przyszłe
szczęściezależyodjednejrzeczy:Imogenemusiodzyskaćdo
niegozaufanie.Onzaśmusizrobićwszystko,bytaksięstało.
Ale musi też być pewien, że Imogene również się będzie
starać, by zapewnić im dobrą przyszłość, że znów od niego
nieucieknie.
Kiedy stracił ją po raz pierwszy, był przybity. Radził sobie
wjedynyznanymusposób,awięczajmowałsiętym,comógł
kontrolować,przynajmniejdopewnegostopnia.
Podpisałkolejnąumowęowolontariat,miałdłuższedyżury,
wykonywał więcej zabiegów i nawet przy rosnącym
zagrożeniu wojną domową odbywał więcej wizyt w buszu.
Ktoś mógłby powiedzieć, że szukał śmierci. Sytuacja
polityczna w kraju stała się nieprzewidywalna. Wielu
wolontariuszy wyjechało. Valentin skupił się na pracy,
tłumiącwtensposóbból,jakipozostawiłaposobieImogene,
odchodząc.
Spojrzał teraz na nią. Krążyła wśród przyjaciół na drugim
końcusali.Pozaurodąmiaławsobiegłębię,któraczekałana
odkrycie. Której za pierwszym razem w sobie nie szukali.
Terazdostalidrugąszansę.
Kiedy ją dziś ujrzał, był zszokowany. Choć rozum
protestował,ciałonieposiadałosięzradości.
Imogene roześmiała się, jej twarz pojaśniała. Valentin
wiedział,żebędziemusiałpoćwiczyć,bywyciszyćpożądanie,
które Imogene w nim obudziła. Muszą się nawzajem lepiej
poznać,zanimznówpozwoląsięunieśćnamiętności.
–Ico,jużżałujesz?
OdwróciłsięiujrzałGalena.
–Nie,apowinienem?
– Muszę przyznać, że z początku się niepokoiłem. Miałem
ochotęsięzałożyć,żenicztegoniebędzieimoipracownicy
dokońcatygodniabędąjeśćtort.
Galen był szefem sieci ośrodków wypoczynkowych
HorvathówimieszkałwWaszyngtonie.
Valentinlekkosięuśmiechnął.
–Cóż,cieszęsię,żeimtegooszczędziliśmy.
Galenspojrzałnaniego.
–Cośjestnietak.Wszystkogra?
–Czemupytasz?
–Niewiem.Niemogłeśsiędoczekaćtegoślubu,alebyłem
pewny, że pojawienie się Imogene cię powstrzyma. Co się
stało,żezmieniłeśzdanie?Niemówmi,żebabciarzuciłana
wasczar–skończyłGalenześmiechem.
PrzezchwilęValentinmilczał.Zawszebyłzbratemszczery.
Podobnie jak z kuzynem Ilją. Wszyscy trzej dorastali razem.
Ale z jakiegoś powodu nie chciał się przyznać, dlaczego
postanowiłnamówićImogenenatenślub.
–Możerzuciła.Aletodopieropoczątek.Musimyprzebrnąć
przeztrzymiesiącepróby.
–Mówisz,jakbyśniewierzył,żebędziełatwo.
– Nic, co jest ważne, nie przychodzi bez wysiłku. Obaj to
wiemy,prawda?PrzedemnąiImogenemnóstwopracy.Ona
wciążjestprzekonana,żejązdradziłem.
Galenprychnąłzniedowierzaniem.
– Jesteś najbardziej lojalnym człowiekiem, jakiego znam.
Zkimjejzdaniemmiałeśromans?
–Zjednązlekarek,zktórąpracowałem.
–Byłaatrakcyjna?
–Otak.Jestatrakcyjna.
Galenspojrzałnaniegozpowagą.
–Mówiszwczasieteraźniejszym?
Valentinmógłzawszepolegaćnainteligencjibrata.
– Tak. Pracuje dla mnie teraz jako szefowa działu badań
irozwojuwNowymJorku.
Galencichogwizdnął.
–Tomożebyćproblem.Imogeneotymwie?
– Nie, ale mam nadzieję, że załatwimy tę sprawę, zanim
staniesięproblemem.
– Cóż, jeśli ktoś może to zrobić, to tylko ty, bracie.
Zasługujesz na szczęście. Mam nadzieję, że znajdziesz je
zImogene.
–Jateż.Jateż.
ROZDZIAŁCZWARTY
Samolot robił wrażenie. Byłą w nim nawet sypialnia
z luksusową łazienką. Imogene zastanawiała się nad sensem
kąpieli z bąbelkami na wysokości prawie jedenaście tysięcy
metrów nad poziomem morza, ale potem odsunęła ten
pomysł. Czuła zmęczenie w każdej komórce ciała. Marzyła
wyłącznie o odpoczynku. Spojrzała na szerokie łóżko
zluksusowąpościelązegipskiejbawełny.
Valentinwszedłzaniądosypialni.
–Zmęczona?–spytałizdjąłkrawat.
–Wykończona–odparła,czując,żepadaznóg.
Pod wieloma względami to był ciężki dzień. Jednym
zważniejszychbyłouświadomieniesobie,żebyłymążwciąż
jąpociąga.Cóż,nowymąż.Nigdybynieuwierzyła,żedasię
namówić na kolejny ślub, ale Valentin był tak przekonujący,
że przez sekundę myślała, iż przed laty popełniła błąd. Że
może powinna była go wysłuchać, nim podjęła decyzję. Ale
biorąc pod uwagę jej rodzinną sytuację i postanowienie, by
nie powtarzać losu matki, czy można jej się dziwić? Czy gdy
znajdzie się ponownie w takiej sytuacji, nie zachowa się tak
samo?
Podniosła wzrok i zobaczyła zmarszczki zmęczenia na
twarzyValentina.
– Ty też musisz być wykończony. Pamiętam, że nigdy nie
przepadałeśzaspotkaniamitowarzyskimi.
– Dobrze pamiętasz. Do Rarotongi mamy niewiele ponad
czternaście godzin. Powinniśmy się przespać, zanim
dotrzemynaWyspyCooka.
– Chcesz spać na łóżku? – spytała. – Ja mogę spać
wgłównejkabinie.
– Nie. Ty pamiętasz, że nie lubię hucznych imprez, a ja
pamiętam,żedosnupotrzebujeszwygody.
Imogene poczuła, że policzki jej poczerwieniały. Przed
oczami jej wyobraźni przemknęła sekwencja obrazów.
Wąskie łóżko, na którym zajmowali się wszystkim, tylko nie
spaniem. Albo kiedy już spali, to mimo afrykańskiego upału
zwrotnikowego leżeli ciasno do siebie przytuleni. Szybko
przywykła do spania z Valentinem. Minęły miesiące, nim po
powrociedoNowegoJorkuprzestaławyciągaćdoniegorękę
wciemności.
Odwróciławzrok,byniezaproponowaćczegośgłupiego,na
przykład spania razem. W końcu są małżeństwem i mają
wspólny cel, jakim jest założenie rodziny. Wiedziała jednak,
żeniejestnatogotowa.Jeszczenie.
– Dziękuję – wydukała w końcu. – Chcesz pierwszy
skorzystaćzłazienki?
Valentinzaśmiałsię.
–Cowtymśmiesznego?–spytała.
–My.Mówimytakoficjalnieiuprzejmie.
Imogeneteżsięzaśmiała.
–Fakt.
– To pokazuje, że jesteśmy lepszymi ludźmi niż dawniej. –
Jego oczy pociemniały. – Mówiłem poważnie, Imogene. Nie
będziesztegożałowała.
Imogene miała ściśnięte gardło, więc tylko kiwnęła głową.
Valentinruszyłdołazienkiizamknąłdrzwi.
Po chwili usłyszała szum wody z prysznica. Jęknęła na
myśl,żewodaspływaterazpojegonagimciele,którekiedyś
znałachybalepiejniżwłasne.Opadłanałóżkoizrzuciłabuty,
pociągnęła za niewidoczny suwak sukni. Znów wstała
i pozwoliła sukni opaść na podłogę. Podniosła ją, delikatnie
złożyłaipołożyłanakrześle.
Robiącto,mimowolispojrzałanaswojeodbiciewlustrze.
Miała na sobie biały koronkowy bustier i figi, białe
koronkowe
podwiązki
i
przejrzyste
białe
pończochy.
Wyglądałajakuosobienieniewinnejpannymłodej.
Kiedy dotknęła odsłoniętego uda, przeszedł ją dreszcz.
Całym ciałem wsłuchiwała się w dźwięki dobiegające
z łazienki, a to ciało natychmiast odpowiadało na obrazy,
jakiechętniepodsuwałajejwyobraźnia.
Nagle szum wody ucichł. Imogene sięgnęła do swojej
podręcznejtorbyiwyjęłaszlafrok.
Czy spakowała go tego ranka? Miała wrażenie, że od
tamtej chwili minęły wieki. Tymczasem spomiędzy fałd
szlafroka wypadły płatki róż. Jedyną osobą, która mogła
zajrzeć do jej torby, była matka. Mimo braku romantyzmu
w jej własnym małżeństwie i obaw, jak Imogene sobie
poradzi, Caroline próbowała dodać świętu córki choć
odrobinęromantycznejatmosfery.
Drzwiłazienkiotworzyłysię.
–Wszystkowporządku?Zdawałomisię,żesłyszałemjakiś
głos–powiedziałValentin,owiniętybiałymręcznikiemwokół
bioder.
Wyglądał, jakby wyrzeźbił go Michał Anioł. Choć Imogene
wiedziała,żegdybygodotknęła,niebyłbyzimnyjakmarmur.
Byłbygorącyireagowałbynapieszczoty.
–Płatkiróż?–spytał,wyrywającjąztransu,któryzagrażał
jejzdrowemurozsądkowi.
Podszedł bliżej. Imogene szybko wsunęła ręce w rękawy
szlafrokaiowinęłasięnim.
–Niespieszsięzmojegopowodu–zażartował.
–Przepraszam,zarazposprzątam.Mamamusiała…
– Nie panikuj. Jest okej. – Wyciągnął rękę i chwycił ją za
przedramię, zanim się pochyliła. – Wyluzuj, dobrze? Kilka
płatków róż powinno się chyba znaleźć na pokładzie
samolotu,którymlecąpaństwomłodzi?
Czuła rozchodzące się po jej ciele ciepło. Płynęło od
miejsca dotyku Valentina. Drażniło jej już i tak wyczulone
zmysły.Namomentzacisnęławargi,poczymodpowiedziała:
–Alemyniejesteśmytypowyminowożeńcami,prawda?
–Nie,iniebyliśmy–zauważył.
Jego słowa wywołały kolejne rumieńce na jej policzkach.
Czemuwciążsięprzynimczerwieni?
–Zamierzaszwtymspać?–Wskazałanajegoręcznik.
– Nasza załoga mogłaby przeżyć szok. Mam w torbie
piżamę.Jakpójdzieszdołazienki,przebioręsię,jeśliniemasz
nicprzeciwkotemu.
Och, więc znowu wymieniają uprzejmości. No i dobrze.
W tym momencie nie wiedziała, co myśleć, mówić ani robić.
Wiedziała tylko, że musi się oddalić od Valentina, zanim
popełni jakieś głupstwo, na przykład zanim przyciśnie wargi
dojegobrązowychtorsualbozliżekropelkęwodyspływającą
pojegobrzuchu.
–Wtakimraziedobrejnocy–powiedziałasztywnoiwzięła
kosmetyczkę.
–Dobranoc,Imogene–odparł.
Jegogłosbrzmiałłagodnie.Niewielebrakowało,byuniosła
głowę,czekającnapocałuneknadobranoc.Wiedziałajednak,
jakbysiętoskończyło,wiedziałateż,żeniejestnatojeszcze
gotowa.
Valentin wyjrzał przez okienko na linię brzegową w dole.
Woda była turkusowa, spienione fale rozbijały się na rafach
otaczającychwyspę,doktórejsięzbliżali.
Kiedy samolot zaczął się zniżać, Valentin widział plaże
zbiałympiaskiemiwysokiepalmy,którychliściekołysałysię
nawietrze.
–Spójrznato–powiedziałdoImogene.
–Pięknie–odparła,pochylającsię,bylepiejwidzieć.–Nie
przypominazimywNowymJorku.Chociażdomyślamsię,że
tu,napółkulipołudniowej,jestlato.
Mruknął coś w odpowiedzi, bo nie był w stanie wydobyć
z siebie słowa. Czy ona zdaje sobie sprawę, że piersiami
dotykajegoramienia?
Jej subtelny zapach kazał mu myśleć o rozmaitych
nieprzyzwoitych rzeczach, które chciałby z nią zrobić. Jej
bliskość będzie dla niego wielkim testem. Przekona się, czy
zdołazachowaćseksualnąabstynencję.Będąmusieliwkrótce
otymporozmawiać,boinaczejoszaleje.
Przesunął się odrobinę, a Imogene natychmiast się
odsunęła.
–Wybacz–powiedziałacicho.
Sprawdziłaswójpasbezpieczeństwa.
– Nie ma sprawy – odparł, choć jej dotyk był dla niego
problemem.Wskazałznównaokno.–Zachwilęlądujemy.
Imogenesięgnęłapojegorękę.
–Pozwolisz?Zawszesiędenerwuję.
Splótłpalcezjejpalcami.
–Niewiedziałem.
– Nigdy nie lecieliśmy razem, więc nie miałeś okazji się
dowiedzieć.
Powiedziała to zwyczajnie, ale poczuł, że za jej słowami
kryjesięcoświęcej.
–Maszrację–przyznał.–Niewieleosobiewiemy.
Koła dotknęły pasa. Imogene mocniej ścisnęła rękę
Valentina. W końcu samolot zwolnił, kołując w stronę
terminalu.
Do Valentina i Imogene podeszła stewardesa. Na twarzy
miałaciepłyuśmiech.
– Niedługo będziemy opuszczać pokład – poinformowała
ich. – Przyjdę po państwa i zaprowadzę do odprawy celnej.
Tozajmieparęminut.
–Dziękuję,Jenny–odparłValentin.
Imogeneuwolniłajegodłońzuścisku.
–Ładna,prawda?–skomentowała.–Dobrzejąznasz?
Valentin wzruszył ramionami. Nagle zdał sobie sprawę, że
każdaodpowiedźtopotencjalnepoleminowe.
– Tak jak wszystkich członków załogi Horvath Aviation.
Dużo latam służbowo, więc kilkoro z nich poznałem. Mąż
Jenny, Ash, jest naszym pilotem. Jeśli zatrudniamy
małżeństwo,lecąrazem,ilekroćjesttowykonalne.
Poczuł, że Imogene trochę się uspokoiła. Czy dlatego, że
dowiedziała się, iż Jenny jest zamężna? Do chwili incydentu
z Carlą nie było między nimi zazdrości. Czy teraz będzie im
towarzyszyła?
NajwyraźniejImogeneczułasiębezbronna–wychodzącza
niegoporazdrugi,musiałagoobdarzyćogromnymkredytem
zaufania.Zresztądlaniegototeżniebyłłatwykrok.
Gdy znajdą się w hotelu, odbędą poważną rozmowę na
temat swoich oczekiwań i granic tego nowego małżeństwa.
Valentin nie akceptował porażek, dlatego był wyróżniającym
się studentem, świetnym lekarzem i odnoszącym sukcesy
biznesmenem. Fakt, że jego pierwsze małżeństwo nie
przetrwało,byłcierniemwjegooku.
Wiedział, że jest niewinny, lecz miał sobie za złe, że nie
potrafił przekonać o tym Imogene. To brak poczucia
bezpieczeństwa kazał jej od niego odejść. Zawiódł ją. Teraz
musi zrobić wszystko, by nigdy więcej nie poczuła się
podobnie.
Wkrótcezeszliposchodkachnarozgrzanyasfalt.Budynek
terminalu znajdował się niedaleko, odprawa zajęła kilka
minut,gdyżwylądowaliwporze,kiedyniestartowałyaninie
lądowały żadne linie lotnicze. Powietrze było ciężkie od
wilgoci, ale gdy wyszli z terminala, czuli powiew bryzy od
oceanu.
– Kia orana – powiedziała czekająca na nich kobieta,
wieszającimnaszyigirlandypachnącychkwiatów.–Witamy
na Wyspach Cooka. Jestem Kimi, będę waszym kierowcą
iopiekunką.Proszęzamną.
ValentinchwyciłImogenezałokiećiruszylidosamochodu
Kim. Załadowali bagaże i po kilku chwilach ruszyli.
Dwadzieścia minut później dotarli do willi obok prywatnej
laguny.
–Wszystkotujestdopaństwadyspozycji–oznajmiłaKim.–
Macie tu basen, w szopie za krzewami znajdziecie sprzęt
pływacki. Jest też prysznic na zewnątrz, z którego można
skorzystać po powrocie z plaży. Jeśli będziecie czegoś
potrzebowali,proszęzadzwonićztamtegotelefonuiktośsię
tym zajmie. Ja z kolei zawiozę państwa, gdzie tylko
zechcecie.
Wkuchnisąowoce,napojeicośnaśniadanie.Zapraszamy
także do lokalnych restauracji na śniadanie i na lunch. Na
naszrachunek.Dzisiajotrzymaciepaństwokolacjęosiódmej.
Możemy ją podać na patio albo na plaży, choć wieczorem
spodziewamy się niegroźnej burzy. Aha, jest też samochód
i skutery, z których możecie korzystać. Proszę tylko
pamiętać, żeby trzymać się lewej strony i nie jechać zbyt
prędko. Droga wokół wyspy to tylko trzydzieści dwa
kilometry, ale nie musicie się spieszyć. Teraz żyjecie
wnaszymczasie.
– Dziękuję, Kim. Jest pięknie – powiedziała Imogene ze
szczerymuśmiechem.
Valentin zdał sobie sprawę, że mimo to jest wciąż spięta
izmęczona.Widaćnawetwygodnełóżkonapokładzie,które
miałatylkodlasiebie,niezapewniłojejodpoczynku.Amoże
czymś się martwiła. Przez większą część tygodnia będą tu
sami–czytojądręczy?
Kimpożegnałasięznimiiodjechała.
–Cóż–powiedziałaImogenezrękaminabiodrach,patrząc
naspokojnąlagunę.–Pięknemiejsce.
– Ty też jesteś piękna – rzekł cicho. – Musisz uważać na
słońce,maszbardzojasnąkarnację.
– Przywiozłam dużo blokerów – odparła nerwowo, jakby
nagle do niej dotarło, że Valentin posmaruje ją kremem
wmiejscach,doktórychsamaniesięga.–Któragodzina?
–Minęłaósma–odparł,zerknąwszynazegarek.
–Tobędziedługodzień,co?
– W każdej chwili możesz odpocząć. Podróż poślubna jest
po to, żeby robić tylko to, na co ma się ochotę. I poznać się
nanowo.Prawdęmówiąc,powinniśmyporozmawiać.
Zesztywniałainiecosięodsunęła.
–Tak?Aoczym?
–Oseksie.
Ku jego zadowoleniu oczy jej zabłysły i zaczerwieniła się,
zszokowanajegootwartością.
–S-seksie?–wyjąkała.
–Uważam,żepowinniśmyzniegozrezygnować.
Jeszczeszerzejotworzyłaoczy.
–Takuważasz?
Chybacośposzłonietak.
– Oczywiście chciałbym… wiesz. Ale ostatnim razem seks
zdominował wszystko inne. Poznaliśmy się, wzięliśmy ślub
irozstaliśmysięwciąguparumiesięcy.Myślę,żetymrazem
niepowinniśmysięspieszyć.Szczerzemówiąc,chciałbym…
–Chciałbyś?
–Tymrazemchciałbymociebiezabiegać.
– Zabiegać o mnie? To jakbyś zamknął stajnię, kiedy koń
jużuciekł,prawda?Jesteśmymałżeństwem.
– To nie znaczy, że nie możemy zwolnić, przynajmniej
wtymtygodniu.–Zrobiłkrokwjejstronęidelikatniepołożył
dłonie na jej ramionach. – Imogene, to dla mnie ważne. Nie
chcę,żebytymrazemcośposzłonietak.
ROZDZIAŁPIĄTY
Patrzyła na Valentina ze zdumieniem. W jego głosie
słyszała nieznaną jej nutę. Zawsze był silny i stanowczy,
awtymmomenciewydawałsięniepewny.
Lubił rządzić, a to jej zostawił decyzję. Czy zauważył, jak
bardzo była zdenerwowana? Do tej pory nie zwracał uwagi
na takie rzeczy. Zwykle całą uwagę skupiał na pacjentach.
Albo był bardziej spostrzegawczy, albo naprawdę starał się
przezwzglądnanią.Poczułaciepłoinadzieję,żeimsięuda.
–Tak,chciałabym,żebyśzabiegałomojewzględy–odparła
zewstydem,któregosięniespodziewała.
–Okej.–Westchnął.–Więcnajpierwpopływamyczymoże
wolałabyścośzjeść?
– Pływanie brzmi bosko. Tak dobrze nakarmili nas
wsamolocie,żenarazieniczegowięcejniezmieszczę.
–Plażaczybasen?
–Och,zdecydowanieplaża.
PrzezpatioirozsuwanedrzwiImogeneweszładobudynku.
Na suficie leniwie kręciły się wentylatory. Imogene znalazła
główną sypialnię, gdzie zostawiono ich bagaż. Po drugiej
stronieholuznajdowałsiędrugipokój.
– Wezmę ten pokój, a tobie zostawię główną sypialnię –
oznajmiła.
Na szczęście Valentin nie oponował. Zamiast tego
przewiózłjejwalizkidojejpokoju.
– Zapukam do ciebie, kiedy będę gotowy – powiedział
zuśmiechem.–Jakbymprzyjechałzabraćcięnarandkę.
Uśmiechnęła się automatycznie w odpowiedzi. On
naprawdętraktujetopoważnie.
–Jasne–odparłaizamknęładrzwi.
Nagle poczuła ucisk w żołądku. Sytuacja była dziwaczna,
ajednocześnieekscytująca.Żebymążzabiegałojejwzględy?
Cozanowatorskipomysł.
Otworzyła walizkę i wyjęła przejrzyste pareo oraz bikini.
Przyjrzałasięmuzlekkimniepokojem.Czynieodsłaniazbyt
wiele?Takdługoniewkładałakostiumu,żenawetmierzącgo
w sklepie, czuła się niekomfortowo, choć sprzedawczyni nie
szczędziła jej komplementów, twierdząc, że szmaragdowa
zieleńpasujedojejkarnacjiipodkreślakoloroczu.
Cóż,nawetjeślitomabyćtydzieńromantycznychzalotów,
niktniepowiedział,żemusząunikaćpokusy.
Gdy po kilku minutach rozległo się stukanie do drzwi,
właśniezawiązywaławokółbioderpareo.
–Jestemgotowa–oznajmiła,otwierającdrzwi.–Musiszmi
tylkoposmarowaćplecy,jeśliniemasznicprzeciwkotemu.
–Nie,skąd–odparł,biorącodniejtubkękremu.–Zrobisz
dlamnietosamo?
–Ochtak–odpowiedziałaznadzieją,żejejlękprzedjego
dotykiemniejestwidoczny.
Choć zgodziła się na rezygnację z seksu, wiedziała, że
będzie to wyzwanie. Ale i ona, podobnie jak Valentin, nie
chciała zmarnować tej szansy, popełniając te same błędy co
dawniej.
Błędy?Czy szalona miłość to wielki błąd? Siłą woli starała
się nad sobą zapanować. To będzie o wiele większe
wyzwanie,niżsięspodziewała.
–Odwróćsię–polecił.
Usłyszała, jak wyciska na dłoń porcję kremu, później
poczuła zimno, kiedy roztarł go na jej skórze. Zaraz potem
rozgrzałyjąjegociepłedłonie,gdywcierałkremwjejplecy
iramiona.Kiedydotarłdomiejscatużnafigami,gwałtownie
wciągnęłapowietrze.
Tojejwyjątkowowrażliwemiejsce.Valentinpozostawiłtam
palce chwilę dłużej, więc pewnie to zapamiętał. Po chwili
podałjejtubkę.
–Twojakolej–oznajmił.
Imogene odwróciła się, z wahaniem patrząc mu w oczy.
Dojrzaławnichłobuzerskiuśmiech.
Nigdywcześniejniepokazałjejsięodtejstrony.Wszystko,
co dotyczyło ich relacji, od pełnego niebezpieczeństw
miejsca, gdzie przebywali i związanych z tym zagrożeń, do
jegopracyiichemocjonalnychwzlotów,poktórychnastąpił
największy upadek w jej życiu, było jedną wielką emocją,
częstowyczerpującą.
Wtamtymtakodmiennymświecieniebyłoczasuaniokazji
do flirtu czy zabawy. Teraz, w kompletnie innych
okolicznościach,Imogenezaczęłaniecierpliwieczekaćnato,
cosięwydarzy,ajednocześniesiętegoobawiała.
Ajeśliznówimniewyjdzie?Jeślitentydzieńudowodni,że
łączyichtylkoseks?Tozamało,bystworzyćmałżeństwoczy
rodzinę.
PoleciłaValentinowisięodwrócić,byniezobaczyłobawna
jej twarzy. Wycisnęła porcję kremu na rękę i zaczęła go
wcierać w jego szerokie ramiona. Czuła przy tym dziwne
mrowienie w palcach. Tak długo nie dotykała nikogo w taki
sposób,ateraz…
Cóż, dzięki temu doznanie było bardziej wyraziste. Choć
myślała, że zepchnęła wszystkie wspomnienia w najskrytsze
zakamarki pamięci, by już nigdy nie ujrzały światła
dziennego, wciąż dobrze go pamiętała. Linie i płaszczyzny
jego ciała. Wiedziała, gdzie lubi być dotykany. Gdzie ma
łaskotki.Tojestzbytwiele.
Klepnęłagowramię.
–Gotowe.
–Dzięki–rzekłschrypniętymgłosem.
–Wporządku?–spytała.
–Czujęsiętrochędziwnie–przyznał.
Odwrócił się do niej, a ona natychmiast spuściła wzrok,
zatrzymując go poniżej jego talii, gdzie pod szortami
dostrzegładowódjegodziwnegosamopoczucia.
–Och,widzę–powiedziała,czującfalępożądania.
– W porządku, Imogene. Powiedziałem, że powinniśmy
unikać seksu, ale to nie znaczy, że cię nie pożądam. To
normalnazdrowareakcja.
–Normalna?–Podniosławzrok.–Skorotakmówisz…
Przez chwilę wyglądał na zdziwionego, potem jego twarz
przeciąłuśmiech,awreszciesięroześmiał.
Imogeneuśmiechnęłasięwodpowiedzi,minęłagoiwyszła
na zadaszone patio, skąd wzięła dwa ręczniki i ruszyła
wstronębiałegopiasku.
Tenśmiechiprzyjemność,zjakąpatrzyłanaczystąradość
na jego twarzy, przypomniała jej to wszystko, czego razem
nie zrobili, wszystko, czego zabrakło w ich związku.
Nieoczekiwanie łzy przesłoniły jej wzrok. Rzuciła ręczniki
i pareo na hamak rozciągnięty między dwoma palmami na
brzegu.
Ta głupia reakcja wzięła się tylko ze zmęczenia,
powiedziałasobie,patrzącnalagunę.
SłyszałaszybkiekrokiValentinaazarazpotempoczułajego
silneramiona.Wziąłjąnaręceiruszyłdowody.Zapiszczała,
przezmomentspanikowana,alepotempoczuła,żewodajest
ciepła,aValentinwszedłtylkotakgłęboko,bymogłastanąć
napiaszczystymdnie.
–Wydawałomisię,żepotrzebujeszpomocy,żebywejśćdo
wody – wyjaśnił, ale łobuzerski błysk w oku zdradzał jego
prawdziweintencje.
– Dzięki – odparła cierpko. – Czasami człowiek musi się
zdobyćnazaufanie.
–Owszem–odparłpoważnie.–Takjakmywczoraj.Wiara
i zaufanie to właśnie to, czego potrzebujemy. Zaufanie do
siebie.
Potychsłowachpopłynąłwstronęrafy.
Imogene przypatrywała się jego ramionom i pewnym
ruchom. Zawsze był silny i pewny swego. Wydawał się
wierzyć,żeimsięuda.
Kiedy zaczęła płynąć żabką, trzymając się blisko brzegu,
gdzie czuła się bezpiecznie, wciąż nie była co do tego
przekonana. Widmo przeszłości nadal nad nimi wisiało.
DopókiniezaufaValentinowi,towidmopozostanie.
Przez resztę dnia pływali, jedli i drzemali. Zapowiadana
burzanienadeszła,więcgdyprzyszłaporakolacji,usiedlido
stolika na plaży, przy świetle świec, chłodzeni wieczorną
bryzą, z piaskiem pod stopami. Z ogrodu płynął zapach
frangipani,liściepalmszeptałynawietrze.
–Comaszochotęrobićjutro?–spytałValentin,kiedynalał
szampana.
–Chętniezwiedziłabymwyspę.Aty?
–Zprzyjemnościąbędęcitowarzyszył.
–Valentin,niechodzitylkooto,cojachcę.
W głosie Imogene pojawił się cień ostrzeżenia. Valentin
złożył to częściowo na karb zmęczenia po ślubie i podróży.
Choć spędzili dość leniwy dzień, on też czuł się zmęczony.
Pozatymzrozumiał,żeImogeneniechce,byjejdogadzać.
–Rozumiem–odparłzuśmiechem.–Niemyśl,żewszystko
potoczysięzgodnieztwoimioczekiwaniami.
Usłyszałodpowiedź,jakiejoczekiwał.
–Cóż,dobrzewiedzieć.
Pokolacjisięgnęlipomapęwyspyipochylilisięnadnią.Po
krótkiejdyskusjiwybralikilkamiejsc,wktórychmożnabysię
zatrzymać podczas najbliższej wyprawy i kilka innych do
odwiedzeniapóźniej.
Zgodzili się, że tydzień to pewnie za mało, by zobaczyć
wszystko, ale zdołają zwiedzić najważniejsze miejsca. Kiedy
Valentin odprowadził Imogene do jej pokoju, oboje ledwie
ciągnęlinogami.
–Śpijdobrze,Imogene.–Delikatniecmoknąłjąwpoliczek.
–Tyteż.
Valentinzaczekał,ażImogenezamkniedrzwi.Przezchwilę
stał,zaciskającpięści,żebypozbyćsięseksualnegonapięcia,
które dręczyło go przez cały dzień. Czy smarował plecy
Imogene czy tylko na nią patrzył, kiedy pływała albo
drzemała w hamaku, pragnął jej aż do bólu. Żadna inna
kobieta tak na niego nie działała. Musi zdobyć zaufanie
Imogene.Dostałdrugąszansęilepiej,żebytegoniezepsuł.
Przypomniała mu się rozmowa z Galenem na temat Carli.
W jakimś momencie będzie musiał powiedzieć Imogene
o kobiecie, która z nim pracuje. Podróż poślubna to nie jest
dobryczasnatakiezwierzenia.Zaczeka,ażwrócądodomu,
do swojej codzienności. Kiedy poczują się ze sobą
swobodniej.
To z kolei kazało mu wrócić myślą do jednej rzeczy, która
się między nimi nie zmieniła pomimo siedmiu lat rozłąki.
Jednej rzeczy, która ich połączyła – przemożnej siły
erotycznego przyciągania. Emocje były wówczas ogromne,
namiętność jeszcze większa. Był zły, że podczas pracy jego
myśli zwracały się ku Imogene i temu, co robili minionej
nocy. Ich związek był zagadką dla jego uporządkowanego
logicznego umysłu, lecz nie potrafił oprzeć się tej
namiętności.Pragnąłjejtak,wówczasiteraz,żenaweton,ze
swoim wykształceniem i doświadczeniem życiowym, nie
potrafiłtegowytłumaczyć.Mógłtylkotozaakceptowaćidać
się temu ponieść. Niezależnie od tego, jak bardzo
niekomfortowosięztymczuł.
Nazajutrz rano postanowili wybrać się na wycieczkę
skuterem. Valentin nie mógł uciec od myśli, że skutery są
niedocenionym środkiem lokomocji. Czując przyklejone do
pleców ciało Imogene, która do tego mocno obejmowała go
w pasie, stwierdził, że chętnie by się do tego przyzwyczaił.
Nawet do lepkiej wilgoci, która wisiała w powietrzu po
porannej ulewie. Cieszył się też, że ograniczenie prędkości
obowiązującenawyspiegwarantowało,żewycieczkapotrwa
dłużejniżprzewidywał.
Po krótkiej jeździe spacerkiem zwiedzili centrum i barwny
lokalny targ, po czym zjedli lunch w restauracji z widokiem
na port. Sądząc z języków, jakie słyszeli wokół siebie oraz
rozmaitych akcentów byli tam goście z całego świata. Aura
relaksuiswobodypozwoliłaimsięodprężyć.
– Niezłe miejsce, prawda? – powiedziała Imogene, patrząc
nadziecibawiącesięwodzie.
–Otak.Dobrzesiębawisz?
– Tak – odparła po chwili. – Dobrze jest się zrelaksować.
Chyba nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo byłam spięta
przed ślubem. Postanowiłam zrezygnować ze stanowiska
kierowniczegoiwrócićdokorzeni,znówzostaćnauczycielką
przedszkolną.Tooznaczałomnóstwopracy.Więcejniżsobie
wyobrażałam, mówiąc szczerze. Po powrocie do domu dalej
czeka mnie sporo pracy, będę musiała przeprowadzić
rozmowykwalifikacyjnezchętnyminamojemiejsce.
–Słyszałem,żezrestrukturyzowałaśfirmęiudzielaszteraz
franczyzy.
Jej oczy pojaśniały, z ożywieniem zaczęła mu wyjaśniać
powody swojej decyzji. To tylko zwiększyło jego podziw dla
Imogene. Jej opowieść o pracy pozwoliła mu zobaczyć
kobietę,którąpoślubiłodcałkiemnowejstrony.
– Moja matka nie rozumie, czemu chcę wrócić do
nauczania. Jej zdaniem to mniej znaczące niż zarządzanie
firmą.
–Edukacja,zwłaszczanapoczątku,jestbardzoważna.Jeśli
wpoimy dzieciom miłość do nauki od pierwszych dni, ich
późniejszeżyciebędziepełnewyzwań.
–Nowłaśnie.Dlategoskupiamsięnaznalezieniunajlepszej
zachęty do nauki. Nie każdy reaguje tak samo na to samo.
Bardzomitegobrakowało.Pozatymchcęlepszejrównowagi
między życiem i pracą. Nie chcę, żeby moje dzieci
wychowywali obcy ludzie, kiedy ja będę się ścigać
okolejnegodolara.Nietojestdlamnieważne.
Valentin z przyjemnością słuchał jej słów, wypowiadanych
ztakąenergią,ichciałwiedziećwięcej.
– Twoi bliscy są równie jak ty podekscytowani zmianami
wtwoimżyciu?Napewnosądumniztwoichosiągnięć.
– Och, nie bardzo ich to obchodzi. Tata jest skupiony na
swojejpracy,amamajestzajętadziałalnościącharytatywną.
Mojapracaniejestdlanichnajważniejsza.
Powiedziałatolekko,aleValentinwyczuł,żebrakbliskości
w jej rodzinie jest bardziej bolesny niż mogło się wydawać.
Jej ojciec nie pojawił się nawet na ślubie, zaś matka, choć
w tym dniu okazała jej wsparcie, wyraźnie uważała pomysł
ślubu dwóch obcych sobie osób za złe podejście do
małżeństwa. Gdy zobaczyła, że córka nie poślubia obcego
mężczyzny,niewydawałasięwcaleszczęśliwsza.
–Niejesteściezesobąblisko?–podpytał.
–Bliżejjestemzmamą.Och,niezrozummnieźle.Ojciecpo
swojemu mnie kocha. Ale nigdy nie był zaangażowanym
rodzicem. Dlatego pewnie ja zamierzam poświęcić dziecku
więcejczasu.
– W stu procentach zgadzam się z tobą w tej kwestii –
rzekł,sięgającponadstolikiempojejrękę.
Perspektywa wspólnego tworzenia rodziny z Imogene
napełniła go nadzieją i podnieceniem, którego się nie
spodziewał.
– Dobrze wiedzieć – odparła, po chwili zabierając rękę. –
Dosyć dawno straciłeś ojca. Masz jakieś związane z nim
wspomnienia?
– Mam, i to dobre. Starał się nami zajmować, mną
i Galenem. Mam wrażenie, że mama ustaliła pewne zasady,
boinaczejpracabygopochłonęła.Takczyowak,dozawału
był aktywnie zaangażowany w nasze życie. Trochę walczył
z moją nieprzerwaną potrzebą poznawania i rozumienia
wszystkiego.
Imogenezaśmiałasię.
–Miałamczasemtakiedzieci.Sąprawdziwymwyzwaniem.
Aleostateczniedziękinimjesteślepszymnauczycielem.
Valentinspojrzałnaniązuśmiechem.
– Twoi uczniowie będą szczęśliwi, jak znów do nich
wrócisz.
– Dziękuję. To jedna z najmilszych rzeczy, jakie od ciebie
usłyszałam.
–Naprawdę?–spytałzdumiony.–Wtakimraziemuszęnad
tym popracować. Masz wyjątkowy talent, Imogene. Cieszę
się,żespełniaszswojemarzenia.
Spojrzała na niego speszona komplementem i szybko
skierowałauwagęnaniego.
– A ty? Czy Horvath Pharmaceuticals jest twoim
spełnionymmarzeniemczytęskniszzapracąlekarza?
– Tak i nie. Praca chirurga była zwykle satysfakcjonująca,
ale jednocześnie, kiedy ratowałem czyjeś życie, byłem dla
pacjenta tylko pierwszym przystankiem w często długiej
podróży. Z początku niezbyt mi to przeszkadzało, ale
z wiekiem zacząłem szukać czegoś innego, czegoś więcej
wmoimżyciu.Kiedyzperspektywyczasupatrzyłemnamoją
pracę w Afryce i przeszkody, na które natrafialiśmy,
zacząłem dostrzegać, że mogę zdziałać coś, co będzie
znaczącym wkładem w poprawę tamtejszej sytuacji. Byliśmy
wciążsparaliżowaniprzezbrakśrodkówmedycznychileków.
Pojechałem tam, żeby zrobić coś ważnego, zmienić coś na
lepsze,aledwiemisięudawałozrobićcośpołebkach.
Po powrocie do domu naturalną rzeczą wydało mi się
wejściedorodzinnegobiznesu,postaraniesięoto,żebyleki
ratujące życie były bardziej dostępne. Nie tylko zagranicą,
takżetu,namiejscu.
W tym momencie kelner przyniósł im zamówione dania,
przerywającrozmowę.Gdytylkosięoddalił,Valentinpoczuł,
żebliskość,którazaczęłasiępojawiaćmiędzynimiImogene
znów znikła. Czy niepotrzebnie wspomniał o Afryce?
Zapewne. Powoli przeszedł do bardziej ogólnych tematów,
upominając się, by na przyszłość zachować więcej
ostrożności.Ichrelacjabyłakruchaiwymagałaczułejtroski.
Im więcej czasu spędzał z Imogene, tym bardziej do niego
docierało, jak gorąco pragnie, by ich małżeństwo się udało.
CzyImogenebyłarówniezdeterminowana,czymożeodhacza
dni trzymiesięcznej próby w kalendarzu? Kiedyś łatwiej
czytałwjejmyślach.Taświadomośćniedawałamuspokoju.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Leżała w pościeli, usiłując zasnąć. Minione sześć dni były
fantastyczne. Świetnie się bawili. Nie tego się spodziewała.
Och, oczywiście, chemia, która od zawsze między nimi była,
wciąż dawała o sobie znać, tląc się pod powierzchnią.
Anawetrazczydwawybuchłapłomieniemiobudziławniej
pragnienie,byprzynajmniejjednoznichzrobiłojakiśruch.
Czypowinnaprzejąćinicjatywę?
Oczywiście, że nie, odpowiedziała sobie. Najpierw muszą
się lepiej poznać, zanim zrobią kolejny krok. Tylko dlaczego
jej ciało nieustająco pragnęło jego dotyku? Czemu marzyła,
by wziął ją za rękę i poszedł z nią na spacer? Żeby ją
pocałował o zachodzie słońca, kiedy niebo mieni się
odcieniami fioletu, oranżu i różu, aż ciemny aksamit nocy
pochłoniewszystkiebarwy.
Przewróciła się na bok z westchnieniem. Choć próbowali
lepiej się poznać, wciąż poznawali się dość powierzchownie.
Jakbykażdeznichbyłozdeterminowane,bynieprzekraczać
pewnych granic. Jakby zbyt szanowali nawzajem swoją
przestrzeń.
Usiadła z jękiem irytacji i odsunęła kołdrę. Może kiedy
popływawbasenie,zdoławreszciezasnąć.
Sięgnęłapobikini,apotemspojrzałanabudzikprzyłóżku.
Drugawnocy.Otejporzetrudnosięspodziewać,byktośją
podglądał, a sama myśl o wodzie muskającej jej nagie ciało
przypominałajaklek,któregopotrzebowała.
Owinęła się pareo, wyszła z pokoju i boso przeszła po
posadzce. Tej nocy wilgotność była większa niż zazwyczaj.
Powietrze zdawało się gęste i mdłe, włosy przyklejały się do
twarzy.
Kiedy znalazła się na patio, usłyszała lekkie uderzenia
kropel
deszczu.
Niebo
było
przesłonięte
chmurami.
Rozwiązała pareo i szła w stronę basenu, czując deszcz na
rozgrzanymciele.Namomentprzystanęłaiuniosłatwarzdo
nieba.
Była w tym wolność i coś pierwotnego, kiedy stała tam
sama i naga. Nic nie dzieliło jej od reszty świata. Żadne
sekrety,żadnecienie.
Zanurkowała i została pod powierzchnią wody tak długo,
jak długo była w stanie wstrzymać oddech. W końcu
wypłynęłanapowierzchnięinabrałapowietrza.
Czuła się świetnie. Woda pieściła jej ciało, koiła nerwy.
Możepowinnarobićtoconocy?
Popłynęła do końca basenu. Chciała się zmęczyć, by
wreszcie
zasnąć,
tymczasem
pieszczota
wody
tylko
wzmocniła napięcie, które nie pozwalało jej zmrużyć oka.
Tak, czuła się bosko, a jednocześnie była pobudzona
ipodniecona.Bardziejpodniecona,niżleżącwłóżkuimyśląc
oValentinie.
Zaczęłapłynąćszybciej,agdypoczułabólmięśni,zwolniła.
Każde kolejne okrążenie płynęła wolniej, aż położyła się na
wodzie na plecach, czekając, aż jej serce i oddech wrócą do
normalnegorytmu.
W prześwicie między chmurami dojrzała mrugające
gwiazdy i po raz pierwszy od długiego czasu po prostu żyła
chwilą teraźniejszą. Nie myślała, słuchała jedynie dźwięków
nocy. Od czasu do czasu czuła kroplę deszczu z ostatniej
z chmur wiszących nad głową. Cieszyła się szeptem fal
niedalekiejplaży.
Wtedy właśnie usłyszała szuranie stóp na patio. Spojrzała
wtamtąstronę.
TomógłbyćtylkoValentin.
– Nie możesz spać? – spytał, kucając obok basenu, potem
usiadłnabrzeguizamoczyłnogiwwodzie.
–Niemogę–odparła,starającsięukryć,żejestnaga.–Ty
też?
–Topewnietakanoc–odrzekł,poczymwszedłdowody.
Namomentzanurzyłsięrazemzgłową.
– Ja już się napływałam – powiedziała Imogene
ipospieszyławodległykoniecbasenu.
–Niewychodźzmojegopowodu.Zostań.Proszę.
To właśnie owo proszę ją rozbroiło. Choć rozum kazał jej
zachować dystans, unikać przypadkowego pokazania swej
nagości, została w basenie. Wiedziała, że to ryzykowne, ale
w tym momencie jakaś jej część odkryła, że to ryzyko jest
ekscytujące.
–Dobrze,alemożemyzgasićświatła?
– Zgasić… – Valentin urwał. Nagle coś do niego dotarło. –
Aha – odrzekł w końcu. – Rozumiem. To może ja wyrównam
szanse.
Zanim mu odpowiedziała, zobaczyła, że sięgnął do swoich
spodenek, które moment później wylądowały obok basenu.
Podniecenie buzowało w jej żyłach obok sporego niepokoju.
Wiedziała, jak to się skończy. To jakby stać na torach
ipatrzećnapociągzeświadomością,żesięniezatrzyma.Już
razpodróżowalitądrogą,gdzienamiętnośćwykluczyłazich
życiarozsądek,prowadzącdonieuchronnejkatastrofy.
Aleprzecieżterazsąmądrzejsi.Spędzilirazemprawiecały
tydzień,conajwyżejcałującsięniewinnienadobranoc.Spali
osobno, choć prawdę mówiąc, Imogene najczęściej rzucała
sięnałóżku.
Czynastąpipunktzwrotny?
–Spotkajmysięwpołowie–kusiłValentinzeswojejczęści
basenu.
–Apotem?–Jejgłosnaglenabrałchropawychdźwięków.
–Potemzobaczymy.
Nie odpowiedziała. Wątpiła, by była w stanie sformułować
logicznezdanie.
Popłynęła na środek basenu. Valentin już tam był, czekał
na nią. Nawet w słabych światłach basenu widziała jego
zaczerwienionezpożądaniapoliczki,abłyskwoczachmówił
jej więcej, niż powiedziałyby słowa. Pragnął jej tak samo jak
onajego.
Niewiele myśląc, wpłynęła prosto w jego ramiona, objęła
gonogamiwpasieipoczuła,żenareszciejestwdomu.
–Tęskniłemzatobą–rzekłValentin.
–Niemówmyotym,mamyciekawszerzeczydozrobienia–
powiedziałabeztchuiprzycisnęławargidojegoust.
Niebyładelikatna.Wjejpocałunkubyłazmysłowość,która
odebrałamudech.Jednakchoćpożądanieomalnieprzyćmiło
murozumu,Valentinpragnąłwięcejniżfizycznejsatysfakcji.
Ledwie zaczęli podróż do wzajemnego zrozumienia, ani
o krok nie zbliżył się do odpowiedzi na pytanie, czemu
Imogene tak szybko uznała go za winnego zdrady podczas
ich pierwszego małżeństwa. Czemu tak uparcie odmawiała
wysłuchaniajegowersjiwydarzeń.
Potem jednak jej namiętność pozbawiła go zdolności
myślenia. Dlaczego miał myśleć, mając piękną i gorącą
kobietę w ramionach? Kobietę, którą kiedyś kochał tak
mocno,ażgotoprzerażało.
Kiedy go zostawiła, rzucił się w wir pracy, kilka razy nie
zważającnawłasnebezpieczeństwo.Nigdynierozumiał,jak
jedenczłowiekmożezranićdrugiegotakgłęboko,nieraniąc
go przy tym fizycznie. Nie chciał przeżywać tego po raz
drugi.
Gdy Imogene powiodła językiem wzdłuż jego warg, skupił
się na doznaniach chwili. Oddał jej pocałunek z pasją, która
była
świadectwem
lat,
kiedy
mu
tego
odmawiała,
świadectwem jego przeżyć i tego, jak bardzo jej teraz
pragnął.
Kiedysięporuszyła,poczułajegoczłonek.Wbiłapaznokcie
w jego ramiona i mocniej się do niego przytuliła. Valentin
przesunął rękę na jej pośladki, a potem niżej, i zaczął ją
pieścić. Odchyliła do tyłu głowę. Jej długie włosy unosiły się
na wodzie, a każde ich muśnięcie było niczym lekkie
porażenieprądem.
Valentin przyłożył wargi do jej smukłej szyi i polizał
miejsce, gdzie wyczuwał puls. Potem przeniósł się
wzagłębieniezakoniuszkiemjejuchaipoczuł,jakjejciałem
wstrząsnął dreszcz. Cudowne, ale nie miał dość. Posadził ją
na brzegu i przez krótką chwilę patrzył z podziwem, jak
strużki spływają z jej ciała, jak omijają piersi i połyskują na
mięśniachbrzuchaiud.
–Maszjużdość?–spytaławyzywająco.
–Nigdyniemamdość.–Rozchyliłjejkolana.
Usłyszał, jak gwałtownie wciągnęła powietrze, ale się nie
odsunęła. Delikatnie powiódł palcami wzdłuż wewnętrznej
części jej ud. Z drżeniem oczekiwała jego kolejnego ruchu,
ale się nie spieszył. Jego palce zbliżały się do celu, po czym
znówsięcofały.
–Nigdyniebyłeśdlamnietakiwredny–zaprotestowała.
– Nie jestem wredny. – Pochylił głowę, by pocałować jej
kremowąskóręiwargamiodbyćtęsamądrogę,którąodbyły
jegopalce.–Japoprostusięniespieszę.
Otarł się o nią, wdychając zapach, który był połączeniem
zapachu Imogene oraz słonej wody w basenie. Zaraz potem
trafił w najważniejsze miejsce. Odchyliła się, oparła ręce za
plecami. Rozłożyła szerzej nogi, by miał do niej lepszy
dostęp. To w niej uwielbiał. Jej smak, dźwięki, które płynęły
zjejust,kiedysięzniąkochał.
Muskał wrażliwe miejsce, ledwie go dotykając, raczej
wodził językiem dokoła. Z każdym okrążeniem zbliżał się do
celu. Imogene zadrżała, a on podniósł wzrok. Patrzyła na
niego, śledziła każdy jego ruch. Nie zrywając kontaktu
wzrokowego, przycisnął do niej usta. Jej ciało było napięte
niczym struna, która może pęknąć na milion kawałeczków.
Zarazpotemszczytowała.Jejciałopozbyłosięnapięcia,była
szczęśliwa.
Tyle się między nimi zmieniło przez te siedem lat, ale to
jednopozostałobezzmian.Valentinwyszedłzwodyipochylił
się,bywziąćjąnaręce.Ruszyłzpowrotemdowilli.Odkręcił
wodę pod prysznicem w łazience i postawił Imogene na
podłodze.
– Oczekujesz, że po czymś takim będę stała o własnych
siłach? – spytała żartobliwym tonem, którego brakowało
przezwiększączęśćtegotygodnia.
– Możesz się oprzeć o ścianę – odparł z uśmiechem
inamydliłdłonie.
Posłuchałajegorady,pomrukujączaprobatą,kiedygłaskał
jej piersi. Idealnie mieściły się w jego dłoniach. Sutki
pociemniały, jakby błagały, by je pocałował, a może nawet
szczypnąłzębami.Gdytozrobił,jęknęłazrozkoszy.Położyła
ręce na jego ramionach, jakby tylko dzięki temu mogła
utrzymaćrównowagę.
Valentin umył ją, a potem dokładnie spłukał. Teraz
Imogenesięgnęłapożelpodprysznicipolałanimjegoklatkę
piersiową. Piana spływała w dół jego ciała. Imogen głaskała
jegobrzuch,ramiona,plecy.Wkońcuobjęłapalcamiczłonek
i delikatnie go masowała. Valentin opuścił głowę, ona zaś
przyspieszyła.Wpewnejchwilipołożyłdłońnajejręce.
–Chodźmydosypialni–wyszeptał.
Sięgnął po ręcznik i niezdarnie wytarł najpierw Imogene,
a potem siebie. Później wziął ją za rękę i poprowadził do
łóżka. Opuścił je w poszukiwaniu ukojenia, a odnalazł swoją
żonę.
Kiedy już leżała, z szuflady nocnego stolika wyjął
prezerwatywę.Zabezpieczyłsięisekundypóźniejichnogisię
splątały, a wargi zatraciły się w pocałunkach. Valentin
wciągnąłjąpodsiebieiszybkosięzniąpołączył.Początkowo
poruszał się w nierówno, bo starał się nad sobą panować.
Wkrótcejednakodnaleźlidawnąsynchroniczność.
Poczuł, że Imogene zaciska się na nim. W chwili orgazmu
krzyknęła. Dopiero wtedy się zatrzymał. Rozkosz rozlała się
po jego ciele. Zbyt długo mu tego brakowało. Tej cudownej
kobiety.
Jegokobiety.
ROZDZIAŁSIÓDMY
Siedziała obok Valentina w samolocie Horvathów. Lecieli
nad Pacyfikiem, oddalając się od rajskiej idylli. Kiedy
obudziła się tego ranka w łóżku Valentina, jakaś jej część
pragnęła rozpocząć dzień od powtórzenia tego, co robili
w nocy, ale logika podpowiadała, by wyśliznęła się z łóżka,
poszładoswojegopokoju,wzięłapryszniciprzygotowałasię
dopodróżydodomu.
Prawie z sobą nie rozmawiali. Jakby oboje byli zbyt
pogrążeni w myślach o tym, co przeżyli i jak powinien
wyglądać ich kolejny krok. Wystarczyłoby, by jej dotknął,
a już by zapłonęła. Podejrzewała, że on zareagowałby tak
samo.Byłajednakgłębokosobąrozczarowana.
Oboje pozwolili na to, by pożądanie wzięło górę nad ich
obietnicą,żeniebędąsięspieszyć.Och,jasne.Czekaliztym.
Sześćdni.Trudnobyćztegodumnym.Więcchoćwiedziała,
żeobojesądorośliimająokreślonepotrzeby,atakżeprawo
do fantastycznego seksu, gdzieś w głębi czuła, że to było
niewłaściwe.
Tyle
pozostało
nierozwiązanych
kwestii.
Tyle
niewypowiedzianych słów. Bez problemu porozumiewali się
za pomocą swoich ciał, za to przez cały tydzień trzymali się
błahych tematów, nie mówiąc o tym, kim tak naprawdę są
iczegotaknaprawdępragną–odtegodrugiegomałżeństwa
iodżyciawogóle.
Imogene była na siebie zła. Ten tydzień był szansą na
dowiedzenie się, czy Valentin się zmienił, czy nadal jest
mężczyzną,któregozostawiławAfryce.
Czy może mu znów zaufać? Dowiedziała się tylko, że nie
może ufać sobie. W obecności Valentina jej hormony
wygrywałyzrozumem.
Nawet teraz, kiedy siedziała obok niego w samolocie.
Siedzenia były dość szerokie, by się nie dotykali, a mimo to
czułajegociepło,zapach,słyszałajegooddech.
Poruszyła się nerwowo i wyjrzała przez okno. Nic tylko
chmury.Trochętakjakwjejgłowie.Westchnęła.
–Wszystkowporządku?–Valentinnachyliłsiędoniej.
Zapach wody kolońskiej obudził w niej tęsknotę za jego
ciałem. Siłą woli zwalczyła chęć, by przysunąć się do niego
i zapewnić go dotykiem oraz pocałunkiem, że wszystko jest
jaknajlepiej.
–Wporządku–mruknęłaprzezzaciśniętezęby.
–Wybacz,żetopowiem,aleniewyglądasznajlepiej.
Odwróciłasiędoniegoidojrzałabłyskrozbawieniawjego
oczach.
–Niemawtymnicśmiesznego–rzuciłaostro.
Natychmiastspoważniał.
–Maszrację.Alejużtozrobiliśmy,wbrewnaszymwłasnym
postanowieniom. Mam nadzieję, że nie będziesz się z tego
powodudąsaćcałądrogę.
– Dąsać? Twoim zdaniem ja się dąsam? Jestem zła, jeśli
musiszwiedzieć.
–Dziękuję,żemnieotympoinformowałaś–odparł.
Jegospokójtylkozwiększyłjejirytację.
–Złanaciebie.
–Akceptujęto.
–Inasiebieteż–dodałanagle.
–Itojestproblem,tak?
–Tak.Coztymzrobimy?
Valentinwestchnął.
– Chyba postaramy się ćwiczyć w powściągliwości. Jestem
na siebie również zły, ale chyba nie powiesz, że to nie było
pamiętne doświadczenie. Mówiąc szczerze, zrobiłbym to
samo, gdybym miał okazję. Masz pojęcie, jak wyglądałaś
nagowtymbasenie?
Zniżyłgłos.
– Światła wokół basenu rozświetlały ci skórę. Wyglądałaś
jak istota nie z tego świata. Wodna nimfa, która chce mnie
usidlić. Ten widok przywołał wspomnienie naszego dawnego
życia. Każdego pocałunku, każdej pieszczoty, każdej chwili,
kiedy się kochaliśmy aż do utraty tchu. Pragnąłem cię. Nie
wstydzęsiętego.Nadalciępragnę.
Imogenepoczułałzypodpowiekami.Nigdytakdoniejnie
mówił.Nigdytakszczerzeniewyznawałjejswoichuczuć.
– Ale oboje wiemy, dokąd prowadzi pożądanie – podjął. –
Iżetoniewystarczy,prawda?
Jejserceprzeszyłsmutek.
–Nie,wcześniejniewystarczyło…Terazteżnie.
–Przednamisporopracy,zanimznówpozwolimysobiena
tęprzyjemność.Zgadzaszsię?
Zpowagąskinęłagłową.
Choć wiedziała, że Valentin ma rację, zrobiło jej się żal.
Tęskniła za fizyczną bliskością, a fizyczna bliskość
zValentinembyłazawszedoskonała.
Musinadtympopracować.
–Imogene?–odezwałsię,kiedyznówzamilkła.
–Uhm?
–Chcęcięlepiejrozumieć.Chcę,żebyśtymnierozumiała.
Pragnę cię, ale jestem gotów czekać, żebyśmy tym razem
najpierwporadzilisobiezresztą.
–Dziękuję–oparłacicho.–Towieledlamnieznaczy.
–Tywieledlamnieznaczysz.Zawszetakbyło.
Bardzo ją kiedyś zranił. Spodziewał się, że Imogene mu
uwierzy, gdy ją zapewniał, że nie spał z Carlą od ich ślubu.
Przedstawiłjejswojąwersjęitegosiętrzymał.Aprzecieżnie
mogłamuuwierzyć,widzącto,cowidziała.
Przyrzekła sobie, że nie poślubi mężczyzny podobnego do
jej ojca. Nie wybierze życia, jakie wybrała jej matka – nie
zostanie żoną człowieka, który przede wszystkim realizuje
swoje powołanie i romansuje z nadskakującymi mu
kobietami.
Czy oczekiwanie oddania i wierności od partnera to zbyt
wiele? Nie, według niej nie. Dopóki nie będzie pewna, że
Valentinjestdotegozdolny,musisiępilnować.
Zgodziłasiędaćtemumałżeństwudrugąszansęznadzieją,
że pewnego dnia doczeka się upragnionych dzieci. Nie
zamierzałajednakdopuścićdotego,byValentinznówzłamał
jejserce.
Kiedy wylądowali w Nowym Jorku, byli wyczerpani.
Przerwa w podróży, związana z przesiadką w Los Angeles,
wydawała się trwać wiecznie, ale przynajmniej udało im się
przespaćwsamolocie.
Kiedy zajechali przed apartamentowiec na Piątej Alei,
Valentin podziękował szoferowi. Znajdujący się po drugiej
stronie ulicy Central Park okrywał całun lodu i śniegu.
Zimowy styczeń bardzo różnił się od ciepłego wilgotnego
powietrzawRarotondze.
– Wezmę walizki, Anton. Wracaj do domu – powiedział
Valentin,kiedyszoferwyjąłbagażezlimuzyny.
–Niemasprawy,panieHorvath.
– Poważnie. Minęła ósma, wiem, jak lubisz czytać
córeczkom.
–Wtakimraziedziękuję.Przyjechaćpopanaosiódmej?
–Jutrotroszkępóźniej.Możeósma?
– Jak pan sobie życzy – odrzekł Anton z uśmiechem. –
Miłegowieczoru,proszępaństwa.
ImogeneposłałaAntonowinieobecnyuśmiechisięgnęłapo
swojąwalizkę,kiedysamochódruszył.
–Jakmogłamzapomnieć,żetujesttakzimno–jęknęła.
–TonieRoratonga.Pozwól,żetowezmę–powiedział.
– Dzięki – odparła i podniosła wzrok na neorenesansową
fasadę budynku. – Nie wiedziałam, że mieszkasz na Upper
EastSide.Odjakdawna?
–OdpowrotuzAfryki.Lubięwidoknapark.
–Napewnojestzachwycający.
–Toprawda,chociażmusimypoczekaćnaświatłodzienne,
żebytodocenić.Chodźmy.
Skinąwszy głową portierowi i concierge’owi, pojechali do
góry windą wyłożoną drewnem i lustrami, która wyglądała,
jakby była w tym budynku od początku, za to jeździła, jakby
zamontowanojąwczoraj.Gładkoicicho.
Drzwirozsunęłysięnanajwyższympiętrze.
–Oczywiściepenthouse–zauważyłaImogene.
Valentin zastanowił się, czy żałowała, że podnajęła swoje
mieszkaniewBrooklynie.Możewolała,bymieszkaliosobno,
dopóki nie przekonają się, czy ich związek ma szansę
przetrwać.
– Zobaczyłem go i nie mogłem się powstrzymać – odparł,
wciągającdośrodkawalizki.
–Zaczekaj.Niematukorytarza,osobnegowejścia?
Valentin zaśmiał się po raz pierwszy od dłuższego czasu.
Wskazałnawindę.
–Dlaciebietoniejestwystarczającewejście?
– Och, jest. Ja tylko… – Zdawało się, że brak jej słów.
Zajrzaławgłąbmieszkania.–Ogromne.Maszcałepiętro?
Wzruszyłramionami.
–Powinienemzatoprzeprosić?
–Nie–wyjąkała.–Jestemtylkotrochęzdziwiona.
–Zdziwiona?
– W Afryce byłeś takim minimalistą, a powiedzmy sobie
szczerze,toniejestkawalerka.
–Tojakiśproblem?
– Nie, oczywiście, że nie, ale bardzo się różni od naszego
poprzedniego lokum. Nie wiem, czego się spodziewałam,
tylko…niewyobrażałamsobieciebiewtakimapartamencie.
Sprawiaławrażeniezdenerwowanej.Wbibliotecepodeszła
prostodookienwychodzącychnapark.
– No no, pięknie. Jakbym cofnęła się w czasie do lat
trzydziestychubiegłegowieku.
Valentinzostawiłwalizkiiposzedłzanią.
– Dokładnie połowa lat dwudziestych. Mogłem zrobić
poważny remont albo zachować specyficzny charakter
mieszkania. Zanim je kupiłem, przez lata należało do tej
samej rodziny. Żal mi było zastępować historię czymś
pozbawionymduszy.Iserca.
Spojrzałananiego.
–Co?–spytał.–Myślisz,żeniemamserca?
Jej policzki lekko się zaróżowiły, zaczęła rozpinać
kaszmirowypłaszcz.
–Nieotochodzi.Poprostucoruszzdajęsobiesprawę,jak
małocięznam.
Valentindotknąłjejprzedramienia.
– O to właśnie chodzi, Imogene. Żebyśmy poznali się od
nowa.Możemytozrobić.Bezpośpiechu,tak?
Położyła dłoń na jego ręce i ją ścisnęła. Dotknęła go
zwłasnejwoliporazpierwszyodminionejnocy.
–Pokażęcitwójpokój.Odświeżyszsię,apotemoprowadzę
ciępomieszkaniu,okej?
–Świetnie–powiedziała.
Natychmiast pożałował, że nie może wziąć jej za rękę, jak
robią normalne pary, i zaprowadzić jej do ich sypialni, a nie
jej czy jego. Na moment zamknął oczy i wziął uspokajający
oddech.
Wszystkowswoimczasie.
ZaprowadziłImogenedowiększegozpokoigościnnych.
–Totwójpokój,obokmaszłazienkę.Łączysięzsąsiednim
pokojem, ale nikogo tam nie ma. Mój pokój jest w dalszej
częściholu,apokójDionapodrugiejstronieapartamentu.
–Diona?
–Mojegokamerdyneraipokojówkiwjednym.Tylkomunie
mów, że go tak nazywam. Woli określenie „człowiek do
wszystkiego”. – Valentin uśmiechnął się. – Dostałem go
razem z mieszkaniem, on bardzo poważnie traktuje swoją
rolę. Jego rodzina służyła poprzednim właścicielom. Jest też
świetnymkucharzem,więcniezachęcałemgodoemerytury,
kiedyzacząłmniekarmić,jaksiętuwprowadziłem.
–Gdzieterazjest?
– Wysłałem go z wizytą do córki. Córka mieszka
wVermont.Wrócijutro.
–Ajegożona?
–Jestwdowcem.–Valentinpostawiłwalizkęnapodłodze.–
Jakbędzieszgotowa,przyjdźpomnie,icięoprowadzę.
–Okej.
Ruszyłdowyjścia,alewdrzwiachsięzawahałiodwróciłdo
niejtwarzą.
– Tym razem nam się uda – stwierdził z większą
stanowczością,niżzamierzał.
Imogenespotkałasięznimwzrokiem.Stalitakprzezkilka
sekund. Już miała coś powiedzieć, kiedy odezwała się jego
komórka.
Wyjąłjązkieszeniispojrzałnaekran.
–ToGalen.Powinienemodebrać.
–Jasne.
Wyszedł do holu i odebrał telefon, wchodząc do swojej
sypialni.
–Galen,dobrzetrafiłeś.Właśnieprzyjechaliśmy.
–NickiSarahnieżyją–oświadczyłGalen.
Kolega Galena z college’u i jego żona pomogli Galenowi
zbudować ośrodek wypoczynkowy Port Ludlow i przyczynili
się do jego sukcesu. Byli najlepszymi przyjaciółmi Galena
i razem z dziewięcioletnią córką Ellie spędzali mnóstwo
czasuzrodzinąHorvathów.Byliniczymhonorowiczłonkowie
tegoklanu.Ateraznieżyją?
Valentin słuchał brata, który przekazał mu szczegóły
wypadku,wktórymzginęlijegoprzyjaciele.Wkażdymsłowie
czułbóliżalGalena.
–AEllie?–spytałzlękiem.
–Jestzrozpaczona,biedactwo.Zabrałemjądosiebie.Była
zklasąnaszkolnejwycieczce,dziękiBogu…
–Cosięzniąstanie?Niemająwielukrewnych,prawda?
– Nie – odparł brat łamiącym się głosem. – Tylko nas, tak
naprawdę. Nick pytał mnie kiedyś, czy zgodzę się zostać
opiekunemEllie,gdybystałosięcośtakiego,ajaoczywiście
sięzgodziłem.Niesądziłem…
– Nie jesteś sam, Galen. Ellie też nie jest sama. Wszyscy
pomożemy w miarę naszych możliwości. Przyjadę jutro –
zaproponowałValentin.
–Nie,nietrzeba,dopierowróciłeśzpodróżypoślubnej.Nie
prosiłbym cię o to nawet w innej sytuacji. Nikt nie może nic
zrobić.
–Wtakimrazieprzyjedziemynapogrzeb.
–Dziękuję,doceniamto.Ellieteż.Wiesz,żecięuwielbia.
– Tak jak ja ją – odrzekł Valentin z powagą. – Zadzwonię
jutro,okej?
– Tak, dzięki. Powinienem znać więcej szczegółów. Rano
mam spotkanie z prawnikami w sprawie opieki nad Ellie
imajątkuNickaiSarah.
– To nie będzie łatwe, ale dasz sobie radę. Oni teraz na
ciebieliczą.Pamiętaj,żegdybyśpotrzebowałpomocy,jestem
tu.Wkażdejchwili,okej?
Valentin rozłączył się i usiadł na łóżku. Smutne wieści
dowodziły,żeżyciemożesięzmienićwułamkusekundy.
–Valentin?Złewiadomości?
Podniósł wzrok i ujrzał Imogene w drzwiach pokoju.
Pokazałjej,byweszładalejiwyjaśnił,cosięstało.
–Biednadziewczynka.BiednyGalen.Poradzisobie?
– Chyba tak, ale z pewnością nie spodziewał się, że tak
naglezostanierodzicem.
–Wporównaniuztymnaszeproblemysąniczym,prawda?
–powiedziałazempatią,którądoceniał.
–Zdecydowanie.Pojedziemynapogrzeb.
– Oczywiście. Napijesz się czegoś? Może masz ochotę na
gorącączekoladę?
Podniósłwzrokiskinąłgłową.
–Owszem,chętnie.
– W takim razie pokaż mi, gdzie jest kuchnia – odparła
zlekkimuśmiechem.
Wyciągnęła rękę, a on chwycił ją mocno i pozwolił, by
pomogłamuwstać.
Udaimsię.Niechciałprzeżyćżyciawżalu–oglądaćsięza
siebieiżałować,żeniezrobiłczegośinaczejalbolepiej.
Babka dała im drugą szansę. Do niego należy zrobienie
wszystkiego,cowjegomocy,bytegoniezepsuć.
ROZDZIAŁÓSMY
Trudno było uwierzyć, że od ich ślubu minął miesiąc.
Tydzień w Roratondze i magiczna noc zostały odsunięte na
dalszyplanprzeznowojorskązimęorazpowrótdopracy.
Tego jednak wieczoru Imogene chciała jakoś zaznaczyć tę
okazję i poprosiła Diona, by pomógł jej przygotować
wyjątkowąkolację.
Dionzrobiłtozwielkąprzyjemnością.
Gdyby jeszcze było lato, pomyślała, a choćby wiosna.
Wtedy mogliby zjeść w ogrodzie na tarasie, który teraz
pokrywaławarstwaśniegu.
A może urządzić piknik przed kominkiem w bibliotece? To
dopiero pomysł. Przygryzła wargę, obmyślając logistykę.
Wołowina podana na podłodze? To chyba jednak nie
najlepszyplan.
Choć chcieli się lepiej poznać, od powrotu z podróży
poślubnejpoświęcalisięprzedewszystkimpracy.
Weekendy też mieli zajęte. W pierwszy weekend polecieli
doSeattlenapogrzebprzyjaciółGalena.
To było smutne doświadczenie, ale to, jak Galen wspierał
Ellie i sposób, w jaki wszyscy Horvathowie okazywali
wsparcieimobojgu,byłobalsamemnaduszęImogene.
Nieulegałowątpliwości,żeGalenkochatędziewczynkęjak
własną córkę i robi wszystko, by ją o tym zapewnić. Także
Valentin otaczał Ellie szczerą troską, dając Imogene pewien
wglądwto,jakimbędzieojcem.
Zerknęła na kalendarz na ścianie. Do czasu, kiedy będą
musieli podjąć decyzję, czy pozostaną małżeństwem, zostały
dwamiesiące.
Choć nie dostrzegła niczego, co potwierdziłoby jej obawy,
że Valentin ma podobny stosunek do małżeństwa jak jej
ojciec,wciążodnosiławrażenie,żecośukrywa.
Podczas wspólnych wieczorów dyskutowali o polityce,
o rozmaitych aspektach ich pracy, ale Imogen wciąż czegoś
brakowało. Dowiedziała się więcej na temat dzieciństwa
Valentina, które z powodu jego wyjątkowej inteligencji
i żądzy wiedzy było dla wszystkich nie lada wyzwaniem.
Nadal sporą część wolnego czasu spędzał ślęcząc nad
podręcznikami czy naukowymi esejami, a wszystko po to
tylko, by być lepiej wykształconym i poinformowanym, żeby
wpracynicgoniezaskoczyło.
Ta jego potrzeba wiedzy ją fascynowała. Wydawało się, że
dlaValentinawszystkojestwymierne.
Uśmiechnęłasięnamyślotym,jakporadziłbysobieprzez
tydzień w jednym z jej przedszkoli. Z dziećmi w różnym
wieku i o różnych charakterach. Jedno się nie zmieniało
w opiece nad dziećmi i wczesnej edukacji – każdy dzień był
inny.
Westchnęła
tęsknie.
Brakowało
jej
tego.
Bystrych
i chętnych umysłów, jeszcze nieuformowanych przez
społeczną presję czy ideę, że istnieje coś, co powinni i coś,
czegoniepowinnirobić.
Niemogłasiędoczekać,żebydotegowrócić.Wnastępnym
miesiącu pojawi się nowy prezes, zastępując ją na tym
stanowisku.Jeszczeparęmiesięcytemutobyłtematrozmów,
ateraztosiędziało.
Nic nie jest stałe. To nigdy nie było bardziej prawdą niż
teraz. Więc opierając się na tej zasadzie założenie, że
Valentin jest zdolny do zmiany, wydawało się logiczne. Musi
postarać się wymazać z pamięci jego zdradę i skupić się na
nowympoczątku.
Minutnik przerwał jej myśli. Właśnie miała sprawdzić
miękkośćwołowiny,kiedyzadzwoniłjejtelefon.
Natychmiast rozpoznała dzwonek. To Valentin. Mimo woli
zadrżała z podniecenia, gdy przyłożyła telefon do ucha
iusłyszałajegogłos.
–Imogene?Cosłychać?
–Czekamnaciebie–odparła,zdecydowanawziąćbykaza
rogi i przestać udawać, że telefon od męża jej nie cieszy. –
Zaplanowałamnawieczórcośspecjalnego.
Wsłuchawcenadłuższąchwilęzapadłacisza.
Imogenesięzdenerwowała.
–Och,Genie–westchnąłzżalem.–Takmiprzykro.Wrócę
późno. Coś się wydarzyło w pracy i muszę tu dłużej zostać.
Dlategodzwonię.
Po raz pierwszy, odkąd od niego odeszła, nazwał ją
zdrobnieniem,któregotylkoonużywał.
Ten
dźwięk
był
niczym
balsam
dla
jej
duszy.
Przypomnienie,żechoćwciążtraktowalisięzesporądawką
rezerwy,łączyłyichemocjeirosłomiędzynimizaufanie.
ZwalczyłarozczarowanieiskupiłasięnaValentinie.Wjego
głosiesłyszałazmęczenieifrustrację.
–Nieprzejmujsię.Będęnaciebieczekała.Cośspecjalnego
zrobimyinnymrazem.
– Naprawdę mi przykro – powtórzył. – Wyszedłbym stąd,
gdybym mógł. Jesteśmy tak blisko sfinalizowania tej umowy,
ale pojawiła się drobna przeszkoda w budżecie, która
wymagapilnejpracy.
–Okej,rozumiem.Zdarzasię.Proszę,nieprzejmujsiętym.
–Czujęsięźle.Odkądwróciliśmy,bardzodużopracuję.Nie
taktoplanowałem.
Musiała przyznać, że sama czuła, jakby wrócili do swoich
dawnychról.Tyleżetymrazemonateżbyłazajęta.Bywało,
że Valentin wracał do domu pierwszy, kiedy ona prowadziła
rozmowy z kandydatami na stanowisko prezesa albo
zajmowałasięinnymisprawami,któryminiemogłazająćsię
wnormalnychgodzinachpracy.
Kiedy
człowiek
czymś
zarządza,
bierze
za
to
odpowiedzialność. Naprawdę nie mogła mieć Valentinowi za
złe,żeprzytrafiłomusięcośnieoczekiwanego.
–Proszę,niemartwsię,tomożepoczekać.
–Wynagrodzęcito,obiecuję.
–Czekamniecierpliwie–odparłazuśmiechem.
Pożegnali się. Tak, była zawiedziona, ale przynajmniej
dojrzałanatyle,byniewyładowywaćnanimzłości.
KiedyDionwkroczyłdokuchni,stałazatopionawmyślach.
–CzytopanHorvath?–spytał.
–Tak,musidłużejpopracować.
– Jaka szkoda. Czy chce pani, żebym tu posprzątał
iwszystkopochował?
Imogenezastanowiłasię,potempokręciłagłową.
– Nie, chcę, żeby pomógł mi pan wymyślić, jak mu to
dostarczyć do biura. Skoro Mahomet nie może przyjść do
góry,górapójdziedoMahometa.
TwarzDionazmarszczyłasięwuśmiechu.
– To doskonałe rozwiązanie, madam. Mam wszystko, co
będziepanipotrzebne.Proszęsięprzygotowaćizostawićmi
resztę. Zamówię samochód, za pół godziny będzie na panią
czekałprzedwejściemdobudynku.
–Doskonale.Dziękuję,Dion.Doceniampańskąpomoc.
– Po to tu jestem, madam – odparł starszy mężczyzna
zbłyskiemwoczach.
Imogenepospieszyładosypialni.
Nagle ten wieczór zaczął zapowiadać się o wiele bardziej
interesująco.
Odchwili,gdyzakończyłrozmowęzImogene,niemógłsię
skoncentrować. Arkusze kalkulacyjne na ekranie komputera
dziwnie się rozmazywały, zaś on był w stanie skupić się
jedynie na pospiesznie ukrytym rozczarowaniu w jej głosie,
kiedyoznajmił,żeniewrócidodomunakolację.
Spojrzał na datę na dole ekranu i nagle go olśniło. Co za
idiota! Jak mógł przeoczyć, że właśnie mija miesiąc od dnia
ichślubu?
Fakt, że Imogene chciała uczcić tę okazję, dobrze wróżył
ich małżeństwu. Za to fakt, że zapomniał, napełnił go
wstydem.
Ogarnęłogopoczuciewiny.Jegoobsesjapracąbyłajednym
z
głównych
powodów
konfliktów
w
ich
pierwszym
małżeństwie. Długie godziny pracy często bywały powodem
kłótni, które z kolei kończyły się namiętnym seksem
iobietnicami,żebędąsiębardziejstarać.
Valentin był rozdarty. Instynkt mówił mu, by wstał zza
biurka i pojechał do czekającej na niego żony. Rozum
podpowiadał,
że
jeśli
jeszcze
raz
przejrzy
arkusze
kalkulacyjne, dostrzeże, w czym leży problem. Carla nie
miała zwyczaju popełniać błędów w budżecie, ale błąd
wobliczeniachmógłgwałtowniezwiększyćichkoszty.
Słysząc jakieś ruch przy drzwiach, podniósł wzrok. Stała
wnichjegożona,jakbyprzywołałjąmyślami.
Miałanasobiekaszmirowypłaszczzapiętypodszyjęibuty
na wysokich obcasach podkreślające zgrabne łydki. Włosy
upięła w kok, który odsłaniał szczupłą szyję. W jej uszach
połyskiwałydiamentowekolczyki.
Valentin
poczuł
erotyczne
napięcie,
lecz
niemal
natychmiastjezdusił.
–Imogene?–Odsunąłsięzkrzesłem,wstałiruszyłkuniej.
–Cozaniespodzianka.
– Miła, mam nadzieję – powiedziała, manewrując małym
wózkiem.
W gabinecie rozszedł się smakowity zapach. Valentin stał
wmiejscuzszokowany.
–Przywiozłaśmikolację?
– Wszystkiego dobrego z okazji naszej rocznicy –
powiedziałazpełnymsatysfakcjiuśmiechem.–Gdziemamto
postawić?
Ponieważ był zbyt zszokowany, by odpowiedzieć, podjęła,
jakbyodpowiedźniebyłakonieczna:
– Okej, to może przy oknie. Dion zapewnił mnie, że to się
rozkłada,więcgdybyśmógłprzynieśćkrzesła…
Wskazałanakrzesładlagościstojącenaprzeciwkobiurka,
aonpospieszniespełniłjejprośbę.
Tymczasem Imogene rozpięła płaszcz i go zdjęła. Kiedy
została w dopasowanej krótkiej sukience, jego wysiłki
kontrolowania libido spaliły na panewce. Długie rękawy
sprawiały wrażenie fałszywej skromności, łódkowy dekolt
muskałobojczyki.Natległębokiegofioletujejskóralśniła.
Kiedyjednaksięodwróciła,byrozłożyćblatwózka,okazało
się,żesukienkamaztyługłębokisięgającytaliidekolticoś,
co zwisa z szyi niczym szal. W ustach mu zaschło, zacisnął
palcenaoparciukrzesła.
Imogene
przykryła
zaimprowizowany
stolik
białym
obrusem. Potem sięgnęła na półkę pod blatem, wyjęła
talerze,sztućceiustawiłajenastoliku.Naśrodkupostawiła
niewielkikryształowywazonzkwiatami.
Aprzytymbyłakompletnienieświadomaburzy,jakąwnim
nieumyślniewywołała.Amożeumyślnie?
Są małżeństwem od miesiąca. Kiedy czas im pozwalał,
chodzilinarandki.Przestrzegalizasad,któresamidlasiebie
ustanowili. Czy pragnął zbyt wiele, myśląc, żeby byli – nie,
żebyonabyłagotowazrobićnastępnykrok?
–Chciałamteżprzynieśćświece–powiedziała,poprawiając
nóż obok jednego z talerzy – ale nie byłam pewna, czy
przepisyprzeciwpożarowetegoniezabraniają.
Valentinowi brakowało słów. Tak się dla niego postarała!
Nie,dlanich,więctotymbardziejwyjątkowe.
Ustawiłdrugiekrzesło,azarazpotemwziąłjąwramiona.
–Jesteśwspaniała–oświadczył.–Dziękuję.
– Jeśli czegoś się nauczyłam przez minione siedem lat, to
tego, że kiedy czegoś chcę, sama muszę po to sięgnąć. Nie
mogęsiedziećiczekać,ażcośsięzdarzy,czyspodziewaćsię,
żeinnizrobiątozamnie.
Spojrzał jej w oczy, bardziej zielone niż szare tego
wieczoru,ipoczuł,żeznówsięwniejzakochuje,żetojestto.
Byłidiotą,kiedypozwoliłjejodejść,inigdywięcejdotegonie
dopuści.
– Zjemy? – powiedziała, kiedy chciał jej okazać swe
uczucia.
–Jasne.–Wypuściłjązobjęć.–Samatowszystkozrobiłaś?
– Z niewielką pomocą Diona, ale on głównie nadzorował.
Mam wrażenie, że pod tą siwizną kryje się prawdziwie
romantycznadusza.
Valentin podejrzewał, że miało to więcej wspólnego ze
światłem, jakie ta piękna kobieta wniosła do jego domu, niż
zromantycznądusząDiona.
Odsunąłdlaniejkrzesło.Pochylającsię,poczułjejzapach,
świeżośćiczystośćzodrobinączegośkorzennego.Gdybybyli
normalną parą, pocałowałby jej odsłonięty kark. Ale oni,
przypomniał sobie, starali się zostawić za sobą przeszłość,
pełnąpodejrzeńibłędnychzałożeń.
Zapierwszymrazemobojebyliniedojrzali.Słuchaliswoich
ciał bardziej niż rozumu. Nic dziwnego, że doznali porażki.
Tenwieczórstanowiłsymboltego,coterazwspólnietworzą.
Czegoś,comamocnefundamenty.Wspólnegocelu.Nadziei.
Nim zabrali się do jedzenia, Valentin zgasił górne światło
i zostawił tylko jedną lampę w kącie gabinetu, tworząc aurę
większejintymności.
Nie sądził, że to w ogóle jest możliwe w tym
pomieszczeniu.ZaoknemmrugałyświatłaManhattanu,aoni
jedlikolacjęipiliznakomiteczerwonewino.
Valentinczuł,żepowolirośniewnimpożądanie.
– Nie wiedziałem, że masz talent do gotowania –
powiedział, unosząc kieliszek. – Wyrazy uznania dla szefa
kuchni.
–Dziękuję.Samasiebiezaskoczyłam.
–Och,dajspokój.
Kosmykwłosówuwolniłsięzjejkokaispłynąłnapoliczek.
Valentinwyciągnąłrękęidelikatnieowinąłgowokółpalca.
–Niemówmi,żeniejesteśdobrawewszystkim,doczego
sięzabierzesz.Tyleakuratotobiewiem.Podtymwzględem
jesteśdomniepodobna.Żadneznasnieakceptujeporażek.
Pozwolił, by jej kosmyk ześliznął mu się z palca. Kiedy
musnąłjejszyję,Imogeneledwiezauważalniezadrżała.Była
takwrażliwanadotyk.
Sięgnąłznówpokieliszekiwypiłsporyłyk,byjejznównie
dotknąćiniezepsućatmosfery.
Wydawało się, że są całkiem sami, że reszta świata nie
istnieje.Takbardzopragnąłjejdotknąć.
–Valentin?–Jejgłoszachrypł.
– Hm? – Podniósł wzrok i spotkał się z jej gorącym
spojrzeniem. – Proszę, powiedz, że myślisz o tym samym co
ja.
Spojrzałananiegofiglarnie.
– Cóż, zależy. Może powinieneś mi najpierw powiedzieć,
oczymtymyślisz.
–Zawszewolałemdziałać,niżmówić.
–Notomipokaż.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Nie trzeba mu było tego powtarzać. Wstał i wyciągnął do
niejręce.Dziękiobcasomniemaldorównywałamuwzrostem.
Zarzuciłamuręcenaszyję,rozchyliławargi.
– Nie zrobiłam deseru – szepnęła. – Chyba miałam
nadzieję…
–Nato?–spytał.
Przycisnął wargi do jej ust. To był gwałtowny, gorący
pocałunek. Wszystko, na co liczył, czego pragnął i czego
pragnęłateżImogene.Czułnajejwargachsmakczerwonego
wina połączony z jej smakiem. Rozpoznał to instynktownie.
Ależmutegobrakowało!
Czułpodpalcamijejrozgrzaneciało.Wsunąłrękęzadekolt
na plecach sukienki i sięgnął do pośladków. Siedziała
naprzeciwko niego w tej na pozór skromnej sukience, jadła
kolację i popijała wino, i przez cały ten czas była bez
bielizny?Możetodobrze,żewcześniejotymniewiedział,bo
nieodpowiadałbyzasiebie.Aprzecieżzamierzałodpowiadać
zanichoboje.
Przytulił ją mocno, by czuła jego erekcję. Imogene
westchnęła,wsuwającpalcewjegowłosyilekkodrapiącgo
paznokciami.
–Tak–powiedziałacicho.–Zróbto.
Przycisnęładoniegobiodraipocałowałago,pokazującmu,
jak go pragnie. Czuł w ustach jej język, zębami szczypała
jegowargi,jejpalceniemalboleśnieszarpnęłygozawłosy.
–Kanapa–wykrztusił,ciągnącjązasobą.
Opadł na poduszki i z podziwem patrzył, jak Imogene
rozsuwa nogi i siada mu na kolanach. Pociągnęła za jego
pasek, rozpięła mu rozporek i wsunęła rękę pod bokserki.
Zacisnęła palce na jego członku i zaczęła przesuwać po nim
ręką.
– Ukrywałeś to przede mną przez całą kolację? – spytała
wyzywająco,wzmagającjegopożądanie.
–Uhm.
Tyle zdołał powiedzieć, bo w tym momencie ścisnęła go
mocniej.Odchyliłgłowęnaoparciekanapyijęknął.Imogene
nachyliła się, by go pocałować bardziej słodko niż
poprzednimrazem.
–Tęskniłamzatym–wyznałacicho.–Tęskniłamzatobą.
Poczuł, że się poruszyła, a gdy otworzył oczy, zobaczył, że
podciągnęła sukienkę na biodra, odsłaniając sklepienie ud.
Potemzdjęłasukienkęprzezgłowęirzuciłajązasiebie.Nie
mógłsiędoczekać,byująćjejpiersi,pieścićróżowesutki.Na
razie wciąż na nią patrzył, ona zaś lekko się uniosła. Czuł
emanujące z niej ciepło. Pomyślał, że jeśli będzie zwlekała,
będzie zmuszony przejąć kontrolę. Wciągnąć ją na siebie
izatonąćwniejtakgłęboko,żeniezechcejużnigdysięznią
rozłączyć.Zwilżyłwargiwoczekiwaniu.
–Nono–ostrzegła.–Wiem,cocichodzipogłowie.Chcesz
mipokazać,żejesteśmaczo.
–Wtejchwilitodyskusyjne–przyznał.
– W takim razie musisz być cierpliwy. Zapomniałam
ojednejważnejrzeczy.
Z wdziękiem zeszła z jego kolan i naga, za to wciąż
w butach na wysokim obcasie, ruszyła w stronę swojej
torebki. W chwili, gdy ujrzał w jej ręce pakiecik
z prezerwatywą, poczuł złość na siebie, że jest takim idiotą.
Jakmógłotymzapomnieć?
Z jej powodu, pomyślał, patrząc, jak do niego wraca
i z powrotem siada mu na kolanach. Zabezpieczyła go. Jej
dotykbyłniczymtortura.
–Aterazgdybyśmyślał,żemusiszprzejąćkontrolę,tocito
uniemożliwię. – Chwyciła go za ręce i przyszpiliła je do
oparcia kanapy. – Może jesteś tu szefem, ale teraz ja tu
rządzę.
Potychsłowachusiadłananim.
–Och.
To było wszystko, co powiedziała, nim zaczęła rytmicznie
unosić się i opadać. Valentin był w stanie myśleć jedynie
o rozkoszy. Choć bardzo się starał, nie mógł dłużej pozostać
wyłącznie pasywnym odbiorcą. Ilekroć Imogen opadała na
niego, poruszał biodrami. Patrzył na nią, widział tę chwilę,
kiedyorgazmzmusiłjądozaciśnięciapowiek.Potemnicjuż
niewidział,boionpoczułorgazm,któryobjąłcałejegociało.
Imogene opadła na niego. Oddech miała ciężki, serce jej
waliło, plecy pokrył pot. Czuła mocne bicie serca Valentina.
Zdałasobiesprawę,żechoćjestnaga,onsięnierozebrał.
– No no, to nowe podejście do biurowego romansu? –
powiedziała.
– Hej, szef wcale się nie skarży – odparł, lekko szczypiąc
skóręnajejkarku.
Przeszedłjądreszcz.
– Chyba nie mam cię dość – zauważyła, odsuwając się
i sięgając do jego krawata. – Zdaje się, że zapomniałam
oparuważnychsprawach.
–Naprzykład?
– Na przykład, żebyś się rozebrał. Chcę cię widzieć. Chcę
ciędotykać.Wszędzie.
– Jestem twój – odparł niskim głosem, a jego oczy wiele
obiecywały. – Rób ze mną, co chcesz, ale pod jednym
warunkiem.
–Jakim?–Przerwałarozpinaniekoszuliiprzygryzławargę,
patrzącnajegoodkrytytors.
–Pozwoliszmizrobićztobąto,nacomamochotę.
–Hm.–Przekrzywiłagłowę,jakbypoważnierozważałajego
słowa. Co było idiotyczne, bo wciąż byli połączeni. Ścisnęła
go, ponieważ nadal mogła to zrobić i bardzo tego chciała. –
Tochybabrzmirozsądnie.
Uśmiech przeciął twarz Valentina. Imogene uśmiechnęła
się w odpowiedzi. Ich seks zawsze był pełen pasji, ale nie
brakowałownimteżzabawyiżartów.
– Czy to znaczy, że mogę cię teraz dotknąć? –
Zpółprzymkniętymipowiekamiwyglądałjeszczeseksowniej.
–Tak,proszę–odrzekłaskromnieiopuściłaręce.
Gdy ujął jej piersi, głośno wciągnęła powietrze. Delikatnie
ścisnąłnabrzmiałesutki.
–Wiesz,jakbardzochciałemtozrobić?
–Pokażmi–szepnęła,ledwiełapiącoddech.
Kontrast między materiałem jego spodni i jej gołymi
nogamidoprowadzałjądoszaleństwa.Szorstkośćigładkość.
Wszystko się z sobą zderzało, łączyło się, tworząc ucztę
doznań. Valentin lekko zacisnął wargi na jej sutku,
przesuwając rękę do miejsca, gdzie ich ciała się spotykały.
Muskał palcami jej najwrażliwsze miejsce, prowadząc ją do
kolejnego orgazmu. Zanim jednak go osiągnęła, przygryzł
sutek. Zdawało się, że jej ciało już do niej nie należy, że
przejął nad nim całkowitą władzę. Załkała, wracając do
rzeczywistości.
Izdałasobiesprawę,żejużniesąsami.
–Valentin,przyniosłamciwyliczenia,októreprosiłeś.
Głosnależałdokobiety.Rozpoznałago.
TobyłgłosCarliRogers.
Tej,którazniszczyłaichmałżeństwo.Rzeczywistośćzdusiła
resztkiintymnościmiędzyniąijejmężem.
–Och,przepraszam,niewiedziałam,żemaszgościa.
UwagiImogenenieumknęłalekkadrwinawgłosiekobiety.
–Wyjdź!–rzuciłValentinzfurią.
Mocniej objął Imogene, która próbowała się odsunąć. Była
naga, siedziała na kolanach męża ze łzami emocji po
ostatnimorgazmie,któryzaczerwieniłjejpoliczki.
–Powiedziałemwyjdź!–powtórzył.
Imogene usłyszała zza pleców ciche słowa przeprosin,
azarazpotemzamykającesiędrzwigabinetu.Nietraciłaani
chwili. Poderwała się na nogi, pochyliła się, by podnieść
sukienkęzpodłogiiwłożyłająwpośpiechu.
Byławszoku.CarlaRogers?Tutaj?PracujezValentinem?
Czy sądził, że ona nigdy się o tym nie dowie? Złość się
w niej gotowała, widziała jak przez mgłę, w głowie miała
sameponuremyśli.
Spojrzałanaprowizorycznystolik,któryzsobąprzywiozła.
Na resztki kolacji, którą przygotowała, wkładając w to tyle
uczucia.Byłatakagłupia!
–Tonietak,jakmyślisz.
Valentinpoprawiłubranieistanąłzanią.Położyłdłoniena
jejramionach,chciałobrócićjądosiebietwarzą.
–Niedotykajmnie!–rzuciłazodrazą.
–Imogene,wyjaśnięcito.
– Nie uważasz, że trochę na to za późno? Poważnie,
Valentin. Twoja dawna kochanka? Pracuje tu? Z tobą? Jak
długo tu jest? Myślałeś, że to przede mną ukryjesz? A może
wszystko źle zrozumiałam. Może to nie jest twoja dawna
kochanka.Możenigdyniezakończyłeśtamtegoromansu!
Zacisnęła powieki. Miała ściśnięte gardło, bała się, że
zabrakniejejpowietrza.Kiedyodzyskałagłos,otworzyłaoczy
iprzeszyłaValentinawściekłymwzrokiem.
Wyrzuciłaprzed siebieręce, jakbychciała mupokazać, ile
pracywłożyławprzygotowanietegowyjątkowegowieczoru.
– Cóż, mam nadzieję, że porządnie się z tego uśmiejecie.
Napewnomyślisz,żejestemżałosna.
–Żałosna?Toostatniarzecz,jakaprzyszłabymidogłowy.
Carla nie jest moją kochanką. I nie była moją kochanką
siedemlattemu.Uwierzmi,Genie.
Nawetniedodałproszę,zauważyła,drżącnacałymciele.
– Mam w to uwierzyć? Tobie? To świetne – zadrwiła. – Ta
kobieta przyłapała nas, jak uprawialiśmy seks na kanapie
w twoim gabinecie. Masz pojęcie, jak się czuję? Jak możesz
oczekiwać, że ci uwierzę? Miałeś z nią kiedyś codzienny
kontakt, teraz też widujesz ją codziennie. Wybacz, jeśli
trochętrudnomiuwierzyćwtwojezapewnienia.
Sięgnęła po płaszcz i włożyła go, ignorując fakt, że wciąż
drży.Okazałasięidiotką.Uwierzyławjegogorliwąobietnicę
podczasślubu,żenigdyjejniezdradzi.
Chciała mu wierzyć – wierzyć w niego. Tymczasem on
nieźlesięzabawiałzajejplacami.
Niezależnie od obowiązującego trzymiesięcznego okresu
próbnegotomałżeństwodobiegłokońca.
Ruszyładodrzwi,ściskającwręcetorebkę.Zsamegorana
skontaktujesięzprawnikiemiprzekonasię,jakszybkomoże
zerwaćumowęnajmuswojegomieszkaniaiwrócićdosiebie.
Chciała jak najszybciej wynieść się z apartamentu
Valentina. Potem uwolni się z małżeńskich więzów, w które
sięzaplątała.
–Poczekaj,Imogene.Nieodchodź.Niewtensposób.
Jego słowa brzmiały jak rozkaz, więc tym bardziej go nie
posłuchała. Powinien błagać ją o przebaczenie, a on był
wyniosły.Aprzytymtakdiabelnieprzystojny,żejegozdrada
tymboleśniejłamałajejserce.
– Nie rozkazuj mi – odparowała. – Na Boga, ona pewnie
widuje cię częściej niż ja. Powinniśmy byli posłuchać
instynktu.Tendrugiślubtopomyłka.
– Posłuchaj, przykro mi. Nigdy cię nie okłamałem, jeśli
chodzioCarlę.
–Alejakośminiepowiedziałeś,żenadalrazempracujecie.
PrzyjechałaztobązAfryki?Całyczasbyliścierazemjakdwa
gołąbeczki?
Mówiącto,słyszaławswoimgłosiekpinęiironięzrodzone
zezłościiszoku.SkorotakdobrzemuzCarlą,pocoszukał
partnerki w agencji matrymonialnej? Czemu tak się starał
przekonaćjądotegoślubu,któregożadneznichwpierwszej
chwiliniechciało?
Valentinsposępniał.
– Wiem, że mi nie uwierzysz, pewnie sam bym sobie nie
wierzył,alezamierzałemciotympowiedzieć.Kiedyprzyjdzie
właściwapora.
Parsknęłaśmiechem.
–Właściwa?Akiedybytomiałobyć?
Jejzłośćiskokadrenalinyzastąpiłobezwładniającysmutek
podszytyzmęczeniem,fizycznymiemocjonalnym.
– Jadę do domu – oznajmiła smętnym tonem. – Nie mogę
terazotymrozmawiać.
–Zawiozęcię.
–Pojadętaksówką.
–Zawiozęciędodomu.Bezdyskusji.
–Awózekzjedzeniem?Powinniśmy…
–Zapomnijotymcholernymwózku.Ktośsiętymzajmie.
Zamknął wieko laptopa i schował go do skórzanej torby,
którą kupiła mu w minionym tygodniu. Kupiła tę torbę,
kochającgocałymsercem.
Odwróciła się i spojrzała przez okno na panoramę miasta,
która tak niedawno wydawała się cudownie romantyczna.
I znów napłynęło poczucie bolesnej straty. Głos Valentina
przerwałjejmyśli.
–Chodźmy.
Stałprzydrzwiachiczekałnanią.
Twarz miał kamienną, minę nieustępliwą. Imogene
przypomniał się ostatni raz, kiedy skonfrontowała się z nim
wsprawiewciążobecnejpaniRogers.
Rzadko okazywał uczucia. Odnosiła wrażenie, że tylko
podczas seksu są z sobą absolutnie szczerzy. Teraz
zastanowiłasię,czyiwtymprzypadkusięniemyli.
Zapięłagórnyguzikpłaszczairuszyładodrzwi.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Podróż do domu odbyli w milczeniu. Valentin zaryzykował
zerknięcie na Imogene, która uparcie patrzyła przez okno.
Kiedy zajechali pod apartamentowiec, nie czekała, aż
otworzyjejdrzwi.Pospieszyładowejścia,zanimpodziękował
Antonowi i pożyczył mu dobrej nocy. Zaczekała na niego
dopieroprzywindzie.
Czułemanującezniejzłośćirozczarowanie.Zgadywał,że
złośćjestlepszaniżłzyiwzajemneoskarżenia.Asądził,żeto
właśniegoczeka.
Gdzieś w głębi duszy czuł cień irytacji. Prawdę mówiąc,
było to więcej niż irytacja, w nim także rodziła się złość. Na
siebiesamego.Niepowinienbyłdopuścićdotego,żebytaka
sytuacjasięwydarzyła.
Skoro zabrakło mu rozumu, by zamknąć drzwi na klucz,
mógł przynajmniej zabrać żonę do domu i tam się z nią
kochaćbezstrachu,żektośimprzerwie.
Wciąż pamiętał, jak usiadła mu na kolanach. Jak
zdejmowałasukienkęiodsłaniałapiękneciało.Jakiedźwięki
płynęłyzjejustwchwilirozkoszy.
Zniszczył to wszystko brakiem ostrożności, sam był sobie
winien.
– Przepraszam, że postawiłem cię w takiej sytuacji –
powiedział sztywno, kiedy winda jechała na górę. – To nie
byłokonieczne.
Spojrzałananiegozniedowierzaniem.
– Nie było konieczne? – powtórzyła. – Twoja kochanka
wparowujeiznajdujenaswkłopotliwejsytuacji,atymówisz,
żetoniebyłokonieczne?Naprawdęmasztupet.
Drzwi windy otworzyły się. Imogene natychmiast skręciła
wstronęswojejsypialni.
–Imogene,zaczekaj.Proszę,musimyporozmawiać.
Słyszałjejpomrukiwanie.
–Terazmówisz„proszę”?
Zabrało jej to kilka sekund, ale jednak zatrzymała się
iodwróciładoniego.
– Naprawdę, Valentin, jeśli chcesz, żeby to małżeństwo
miałojakąkolwiekszansę,onamusizniknąć.
–Jesteśzazdrosna,rozumiemto.
Ruszyłakuniemuzgroźnąminą.
– Zazdrosna? Ta kobieta z premedytacją zniszczyła nasze
małżeństwo przed siedmioma laty. Nie rozumiesz tego?
Amożenigdyniezrozumiesz.Możeniepotrafiszbezniejżyć.
Cóż, mam dla ciebie wiadomość. Albo ona, albo ja. Nie
możeszmiećnasobu.
–Zachowujeszsięjakdziecko–odparł,dającwyrazzłości.
–OnajestintegralnączęściąHorvathPharmaceuticals.
– W takim razie bez problemu znajdzie inną pracę. Jestem
pewna,żedaszjejświetnereferencje.Aterazwybacz,muszę
wziąćprysznic.Czujęsiębrudna.
Zakręciła się na swoich wysokich obcasach i weszła do
pokoju.Valentinchciałzaniąruszyć,alezrozumiał,żetonie
masensu.
Czemu ona wałkuje ten temat? Carla to tylko koleżanka
z pracy. Osoba bardzo inteligentna, której medyczne
wykształcenie
i
zdolność
rozwiązywania
problemów
predestynowały ją do stanowiska szefa działu badań
i rozwoju. A ponieważ była świetnym pracownikiem, jej
zespółbyłzgrany,cosłużyłocałejfirmie.Konieckropka.Nie
miałotonicwspólnegozichprzelotnymromansemwAfryce,
zanimImogenepojawiłasięnakontynencie.
Agdyjużsiępojawiła…Cóż,niktinnydlaniegonieistniał.
Aniwtedy,aniteraz.
Kiedy wstał następnego ranka, Imogene już wyszła do
pracy. Był w kiepskim humorze, poszedł do kuchni wypić
kawę.Dionnatychmiastpostawiłprzednimkubek.
– Miniony wieczór nie okazał się udany? – spytał
zwahaniem.
– Jedzenie było fantastyczne. Dziękuję, że pomogłeś
Imogene–odezwałsięuprzejmie.
Dion stał nad nim, najwyraźniej czekał, aż Valentin coś
doda. Przez moment go kusiło, by zwierzyć się starszemu
mężczyźnie, który przez ponad czterdzieści lat był
szczęśliwie żonaty, a jednak nie przywykł do dzielenia się
prywatnymisprawami,atobyłasprawaosobista.
Zamiast tego zjadł śniadanie, podziękował Dionowi
i wyruszył do pracy. Problem, nad którym pracował
minionegowieczoru,wymagałjegouwagi.
ArelacjazImogene?Czyniewymagałapilnejuwagi?Zadał
sobietopytaniewsamochodzie.Oczywiście,żetak,alemoże
potrzebował pomocy. Obiektywnego obserwatora, z którym
mógłbyskonfrontowaćswojemyśli.
Może powinien zadzwonić do Alice i poinformować ją, że
popełniła błąd. Tyle że ich stosunki były ostatnio napięte,
aonniebyłwnastrojunawykładAlice.
Niemiałochotyprzyznaćbabce,żetoonwszystkozepsuł.
Znowu. Nie był człowiekiem, który szuka pomocy u innych.
Samrozwiązywałswojeproblemy.Tenteżrozwiąże.
Kiedyś.
Imogenesiedziałaprzybiurkuzła,żeniepotrafiskupićsię
na pracy, która na nią czekała, i odsunąć na bok innych
spraw. Powinna była zaczekać na Valentina i porozmawiać
z nim. Oczyścić atmosferę. Jasno wyrazić swoje stanowisko,
swojeżyczeniaioczekiwania.
Valentinprawdopodobnieniedostrzegałproblemu.Takijuż
był.Wiedziała,żeniełatwonawiązujerelacjezludźmi,którzy
nie należą do jego najbliższej rodziny. Ale żeby nie mógł się
pozbyćosoby,którazamieniłażycieImogenewpiekło?Tego
niepojmowała.
Minionego wieczoru poczuła, że zaczęli budować most
międzyichdawnymżyciemitymnowym.Żestawiająmocne
fundamenty, dzięki którym będą mogli iść razem dalej
i cieszyć się normalnym małżeństwem ze wszystkimi
wzlotamiiupadkami,jakieprzypadnąimwudziale.
Wydawało się jednak, że fundamenty pozostały słabe
i niestabilne. Zbudowane na piasku, który może zmyć
pierwsza burza, jaka się pojawi, a jeśli o nią chodzi, Carla
Rogerstohuragankategoriipiątej.
Naekraniekomputerapokazałasięinformacja,żenadeszła
wiadomość. Otworzyła ją. Zrobiłaby wszystko, byle odsunąć
odsiebiezłość,którawciążjąrozpraszała.
Nawidokwiadomościszerokootworzyłaoczy.Sięgnęłapo
telefoniwybrałanumerrecepcji.
– Proszę przysłać panią Rogers na górę – wydusiła,
powstrzymując się przed dodaniem: I proszę postawić
ochronę w stan gotowości na wypadek, gdyby doszło do
awantury.
Wstała zza biurka i wygładziła sukienkę, zadowolona, że
włożyła czarną, a do tego naszyjnik z oprawionych w srebro
turkusów.Wyglądałaświetnie,atakwłaśniechciałasięczuć,
stająctwarząwtwarzzeswojąnemezis.
Mimo to serce jej waliło, kiedy drzwi gabinetu się
otworzyłyistanęławnichCarlaRogers.
Miała na sobie dwuczęściowy kostium, którego nie
powstydziłaby się Audrey Hepburn. Czarne włosy upięła
w kok, jej biżuteria była minimalna. Wyglądała bardzo
profesjonalnie, ale Imogene dojrzała jad w jej oczach, zanim
Carlazapanowałanadekspresją.
Byłojasne,żeuważaImogenezamyszkę,którąona,kotka,
może się bawić, a potem ją wyrzucić. Cóż, jeśli tak uważa,
będzie musiała jeszcze sporo przemyśleć, stwierdziła
Imogene,zaciskającwargiimierzącgościawzrokiem.
Bez słowa wskazała Carli krzesło naprzeciwko biurka
i czekała, aż się odezwie. Nie musiała długo czekać. Carla
złączyładłonienakolanachilekkosiępochyliła.
– Czułam, że powinnam przyjść z przeprosinami –
oznajmiła.
Większośćosóbwzięłabyjejsłowazaszczere.
–Naprawdę?–Imogeneniewierzyłajejanitrochę.
Carlasięuśmiechnęła,aleuśmiechniesięgałjejoczu.
– Przepraszam, że wczoraj wieczorem wparowałam bez
pukania.Niespodziewałamsię,żecięzastanę.
– Przejdź do sedna, Carla. Obie wiemy, że nie ma między
namichemii.
– Cóż, szkoda, nie sądzisz? Obie mamy silne więzy
zValentinem.Szkoda,żeniemożemyjakośsiędogadać,jak
rozsądnedorosłeosoby.
– Więc sugerujesz, że skoro nie chcę się z tobą dzielić
moim mężem, jestem nierozsądna? – Na wargach Imogene
pojawiłsięironicznyuśmiech.
– Myślę, że możemy dojść do porozumienia. Sądziłam, że
o tobie zapomniał, ale widać nie potrafi rozstać się z żadną
znas.
Imogene
najchętniej
poderwałaby
się
zza
biurka
i wydrapała oczy tej kobiecie. Zamiast tego oparła łokcie na
podłokietnikach fotela i złączyła palce. Przeszyła Carlę
nienawistnymspojrzeniem.
–Towszystko,cochciałaśmipowiedzieć?
Carla przekrzywiła głowę i po raz pierwszy zaczęła tracić
pewnośćsiebie.
– Chciałabym, żebyś stąd wyszła. Teraz – rzekła Imogene
bezogródek.
–Alemy…
– Powiedziałaś swoje. A ja cię wysłuchałam. To wszystko,
cojestemciwinna.Zanimwyjdziesz,jeszczejedno.Nigdynie
podzielęsięmoimmężemzżadnąkobietą.Gdybyśnaprawdę
kogośkochała,wiedziałabyśotym.Aterazczymamwezwać
ochronę,czywoliszwyjśćowłasnychsiłach?
Prychajączirytacją,Carlawstała.
–Robiszbłąd.
– Nie, to ty robisz błąd. Zakładasz, że jestem tą samą
przestraszoną i niepewną siebie młodą kobietą, którą
zdołałaś odstraszyć siedem lat temu. Cóż, mam dla ciebie
wiadomość.Niejestem.Ateraz,żezacytujęwczorajszesłowa
mojegomęża,wyjdź.
– To nie koniec, Imogene. Nie myśl, że tak łatwo z niego
zrezygnuję,itopotakdługimczasie.
–
Zrezygnujesz?
Cóż,
po
pierwsze,
musiałby
być
zaangażowanywzwiązekztobą,prawda?Azdajemisię,że
nie ożeniłby się ze mną znowu – zrobiła znaczącą pauzę –
gdybytakbyło.
–Nicniewiesz–powiedziałagorzkoCarla,poczymruszyła
dodrzwi.–Pożałujesztego.
Po jej wyjściu Imogene wstała i ruszyła na swoje kolejne
spotkanie. Nie wiedziała, jakim cudem przetrwała ten dzień
pracy do końca, ale kiedy wzięła torbę z laptopem i wyszła
zbiura,mogłapowiedzieć,żesporodziśzrobiła.
Może powinna częściej działać na adrenalinie, której
poziomskakałnaskutekkonfrontacji.
Zatrzymałataksówkę.ChoćpowyjściuCarlibyławlekkim
szoku, czuła się nadzwyczaj silna. Po raz pierwszy miała
przewagęiutrzymałają,byłazsiebiedumna.
Innasprawa,czyValentinbędziezniejdumny.Lepiejżeby
nie pracował do późna tego dnia, pomyślała ze złością, bo
inaczejniezawahasiędoniegopojechać.
Okazało się, że Valentin pracował w bibliotece. Poszła
prostodoniegoiczekała,ażpodniesiewzrok.
–Miałamdziśgościa–zaczęła.
–Najwyraźniejniepoprawiłcinastroju–zauważyłoschle.
– Nie, ale trudno powiedzieć, żeby Carla Rogers mogła
cokolwiekpoprawić–odparła.
Wtedydopieropodniósłwzrok.Byłzszokowany.
–Carladociebieprzyszła?Niespodziewałemsiętego.
– Ja też nie. Powiedziała, że przyszła mnie przeprosić. Ale
po chwili przeszła do sedna. Stwierdziła, że byłoby miło,
gdybyśmydoszłydoporozumienia.
–Porozumienia.Tobrzmirozsądnie–rzekłostrożnie.
–Cododzieleniasiętobą–dokończyła.
TwarzValentinaskamieniała.
–Icojejodpowiedziałaś?
–Żeniedzielęsięznikimmoimmężem.
Jegooczyzabłysły.Chybabyłpodwrażeniem,alewcalenie
czułulgi.
–Cóż,miłomitosłyszeć.
– Nie rozumiesz. Jej się chyba zdaje, że ma do ciebie
prawo, że ma prawo mnie zastraszać. Wyprowadziłam ją
z błędu w obu kwestiach. Jeśli jednak mnie nie wesprzesz,
moje słowa nie będą miały żadnego znaczenia. Ona jest
bezwzględna i lubi manipulować. Już raz nas rozdzieliła
izrobiwszystko,żebytopowtórzyć.Powiedziałamtowczoraj
wieczorem i powiem to jeszcze raz. Albo ona, albo ja. Nie
zgadzamsięnatrójkąt.
–Nictakiegoniesugeruję.–Wstałzzabiurka,podszedłdo
niej i wziął ją za ręce. – Wczorajszy wieczór był dla mnie
wyjątkowy. Ty jesteś dla mnie wyjątkowa. Chcę, żeby tak
pozostałonazawsze.
Imogenecofnęłaręce.
–Łatwotakmówić,alejachcętozobaczyć.Niechcę,żeby
Carlaztobąpracowała.
–Więcniewystarczaci,żeprzyrzekamciwierność?
Chciałaby, by słowa jej wystarczyły. Wiedziała, że jego
zdaniem ma obsesję na punkcie Carli, ale czy prosi o zbyt
wiele?
–Nie,kiedyonajestwpobliżu.
– Czyli oczekujesz, że pozbędę się pracownika, który jest
nie tylko świetnym szefem zespołu, ale odgrywa też ważną
rolę w rozmowach, które prowadzimy w sprawie kontraktu
zmiędzynarodowąorganizacjąpomocową?
Imogenetrwałaprzyswoim.
–Tak,tegooczekuję.
–Nawetkiedycipowiedziałem,żeciękocham?Żezawsze
kochałemtylkociebie?
ROZDZIAŁJEDENASTY
Chciała to znów usłyszeć, lecz bała się, że to nie nastąpi.
Valentin wyznał jej miłość, gdy kłócili się o inną kobietę?
Wyobrażała sobie, że kiedy już wyznają sobie miłość, stanie
się to w chwili nadzwyczaj ważnej dla nich dwojga.
Zamrugała,powściągającłzy.
– To nie fair. Nie możesz wykorzystywać takich słów
przeciwkomnie–powiedziałaszeptem.
– Nie fair? Zawsze cię kochałem, Imogene. Poślubiłem cię
porazdrugi.Niechcęnikogoinnego.Tylkociebie.
Siedem lat wcześniej wszystko by dała za takie wyznanie.
Dałobyjejsiłę,byzostaćiwalczyćomęża,oichmałżeństwo,
zamiast uciekać. Ale przecież znalazła Carlę w swoim łóżku,
podczasgdyonbrałprysznic.Uciekła.To,cozobaczyła,było
bolesneiniesprawiedliwe.
Miesiąc temu, podczas ich drugiego ślubu, Valentin
powtórzyłznaciskiem,żetonieonbyłwówczaswłazience.
Bardzochciałamuwierzyć,uwierzyćwichdrugąszansę.
Ale jeśli był z nią szczery i naprawdę ją kocha, tym razem
musijejtoudowodnić.Nicinnegojejniezadowoli.
Valentin uniósł rękę i delikatnie położył ją na policzku
Imogene,zmuszającją,bynaniegospojrzała.
– Imogene, mówię prawdę. Ale jeśli ma nam się udać,
musisz mi zaufać. Nie czuję do Carli nic poza szacunkiem,
jakim darzę kolegów z pracy. Nie mogę narazić na szwank
interesufirmy,zrywającterazjejkontrakt.
Jegodotykbyłczuły,zatosłowaraniłyjejserce.
– Więc mówisz, że nic nie zrobisz. – Starała się mówić
opanowanymgłosem.
– Porozmawiam z nią jutro. Przedyskutujemy to, co mi
powiedziałaś.
Imogeneodsunęłasięodniego.
– Dyskutujcie, o czym chcecie. Ja nie zmienię zdania.
Dopókitegoniezrozumiesz,niemadlanasszansy.
Ruszyła do wyjścia, ale zatrzymała się jeszcze w drzwiach
biblioteki.
– Co twoim zdaniem mogła zyskać wtedy, w Afryce, kiedy
kazała mi wierzyć, że to ty bierzesz prysznic po gorącym
seksie? Czemu by kłamała, jeśli nie miała zamiaru mieć cię
tylko dla siebie? Każda inna osoba poddałaby się po naszym
drugim ślubie, ale ona z jakiegoś powodu nie chce z ciebie
zrezygnować. Carla Rogers jest myśliwym i trzyma cię na
celowniku.Jeślitegoniewidzisz,tojesteśślepy.
Valentinprzetarłoczy.Miałzasobąkolejnąbezsennąnoc.
Wstał i poszedł do siłowni, by przed pracą zmęczyć się na
bieżni. W jego głowie wciąż brzmiało pytanie, z którym się
budził.Dlaczegożonieniewystarczajegomiłość?
Może jednak nie ma dla nich przyszłości. Uważał, że robi
wszystko, co możliwe, by odbudować ich związek, ale jej
zaabsorbowanieCarląsprawiało,żebyłaniecorozstrojona.
Postanowił zatem udać się do Carli, która lada moment
miałapojawićsięwjegogabinecie.
Nadźwiękkrokówprzydrzwiachodwróciłsięodokna.
–Chciałeśmniewidzieć?–Carlapodeszładojegobiurka.
Wyglądałanaopanowaną.Widziałtękobietęwnajbardziej
przerażających
z
traumatycznych
sytuacji,
kiedy
w afrykańskim mieście, gdzie zostali przydzieleni do pracy,
wybuchła wojna gangów. W tym pełnym krwi chaosie Carla
stanowiłaopokęspokojuirozsądku.
Podobniejakonbyłaoddanapracy,bezwzględunato,czy
chodziło o pacjentów z porażającymi obrażeniami, czy
wdrożenie nowego produktu, który mógł mieć doniosłe
znaczeniedlakrajówrozwijającychsię.
Przywykł, że może na nią liczyć i nie wyobrażał sobie
swojego życia zawodowego bez jej obecności. Albo inaczej,
nie chciał go sobie wyobrażać, powiedział jakiś głos w jego
głowie,podejrzaniepodobnydogłosuImogene.
OdsunąłtęmyśliuśmiechnąłsiędoCarli.
–Dzięki,żeprzyszłaś.Wiem,żejesteśzajęta.
–Dlaciebiezawszeznajdęczas,wieszotym.
Byłzły,żeniejestwstaniewziąćjejsłówzadobrąmonetę.
To, co Imogene powiedziała do niego minionego wieczoru,
kazało mu spojrzeć na słowa Carli pod innym kątem. Czy
miała jakiś ukryty cel? Czy w jej tonie był podtekst
erotyczny? Patrzył badawczo na jej idealnie umalowaną
twarziwjejciemneoczy,iniewidziałnicpozatym,coznał
odponadośmiulat.
Wciągnąłgłębokopowietrzeiostrożniedobierałsłowa.Nie
masensuudawać.Jestjejwinienszczerość.
–PodobnoodwiedziłaśwczorajwbiurzeImogene.
KujegozdumieniuCarlaparsknęłaśmiechem.
–Och,więccipowiedziała?
–Sądziłaś,żeniepowie?Niemamyprzedsobątajemnic.
–Och,niespodziewamsię,żebyśotymwiedział.
Jejsłowagodotknęły.
–Comasznamyśli?
–Pewniecipowiedziała,żezaskoczyłamjąswojąwizytą.
Carla urwała, patrząc na niego, jakby czekała na
odpowiedź.Aponieważmilczał,podjęła:
–Wezwałamniedosiebie.Byłamzaskoczona.Aletotwoja
żona, więc choć zabrała mi cenny czas, pomyślałam, że to
musi być coś ważnego. Przyznam, że byłam zszokowana.
Potraktowała mnie wyjątkowo nieuprzejmie. Powiedziała, że
powinnam szukać innego zajęcia, bo nie życzy sobie, żebym
ztobąpracowała.Tośmieszne,obojeprzecieżwiemy,żenie
masz podstaw do unieważnienia mojego kontraktu. Twoja
żonamapoważnyproblemzzazdrością.Sprawiaławrażenie
nieopanowanej. I pomyśleć, że jest zaangażowana w pracę
zdziećmi.Szczerzemówiąc,trochętoprzerażające.
Valentin ukrył szok. Która z kobiet mówi prawdę?
Zachowanie, które opisała Carla, nie pasowało do Imogene,
którąznał,alejakdobrzejąznał?
Pierwszy ślub wzięli po paru tygodniach znajomości,
kierowanipożądaniemiciągłymstanemzagrożenia,wjakim
żyli w tamtym mieście. Trudno to nazwać normalnymi
okolicznościami.
Ichmałżeństwoteżniebyłonormalne.Czas,któryudałoim
sięspędzićrazem,byłintensywny,alekrótki,niemieliczasu
na długie i ważne rozmowy. Nie potrafili trzymać rąk przy
sobie. Dopóki Imogene nie wymyśliła sobie, że Valentin
wróciłdoCarli.
Serce mówiło mu, że powinien wierzyć żonie, logika
podpowiadała co innego. Pracował z Carlą i ufał jej
bezgranicznie.Żadnaztychodpowiedzimuniepasowała.
– Oczywiście podała ci inną wersję? – spytała Carla,
unoszącbrwi.
– Tak, są pewne różnice – przyznał niechętnie. – Później
zniąotymporozmawiam.
–Niefatygujsię.Gdybyśbyłmoimmężemisytuacjabyłaby
odwrotna,teżpewnieuznałabymcięzaswojąwłasność.
Jejsłowasprawiaływrażenieszczerych.
– Uznałabyś mnie za swoją własność? – Zaśmiał się. –
Zabrzmiało to trochę tak, jakbym nie miał nic do
powiedzenia. Muszę wyznać, że czuję się jak kość, o którą
walcządwapsy.
– Chciałeś powiedzieć dwie suki? – spytała Carla
wyzywająco.
Tymrazemniezmuszałsiędośmiechu.
–Skorotaktwierdzisz…Conieznaczy,żektóraśzwasjest
suką.
–Oczywiście.
– A skoro już tu jesteś, dokończmy projekt budżetu, nad
którympracowaliśmy–rzekł,zmieniająctemat.
Wjednejchwilimiałprzedsobąidealnąpracownicę.Byłjej
zatowdzięczny,ponieważpodczastejrozmowystwierdził,że
chcejejwierzyć,amimotoniecałkiemmusięudawało.Czy
jest możliwe, że Imogene mówiła prawdę? Musi się tego
dowiedzieć.
Tego wieczoru postarał się wrócić do domu odpowiednio
wcześnie,ponieważrodziceImogenezaprosiliichnakolację.
Po całym dniu roztrząsania słów Carli i słów żony Valentin
wciąż nie mógł się zdecydować, która z kobiet przedstawiła
muprawdziwyprzebiegwydarzeńwbiurzeImogene.
W drodze na kolację atmosfera w samochodzie była wciąż
napięta.
– Nie wspominałaś, że twoi rodzice mieszkają tak blisko
nas – zauważył, gdy zajechali pod budynek na prestiżowej
PiątejAlei.
Imogenewzruszyłaramionami.
–Czytoważne?
–Totwoirodzice.
–Tak,aleniespędzamyrazemwieleczasu.Tatajestciągle
zajęty.Mamateż.
– Twój ojciec jest prawnikiem, zajmuje się prawami
człowieka?
– Tak, jest jednym z najlepszych specjalistów, więc ciągle
jest komuś potrzebny. Jestem zaskoczona, że nie odwołali
dzisiejszegospotkania.
Valentin słyszał w jej głosie nutę rezygnacji, która go
nieoczekiwaniezabolała.Podczasichpierwszegomałżeństwa
rzadko dotrzymywał słowa, obiecując punktualny powrót do
domu. Każdego dnia było tylu potrzebujących, którzy
wymagalijegointerwencji.
Ale przecież był częścią zespołu. Nie był jedynym
chirurgiem urazowym w tym szpitalu. Musiał jednak
przyznać, że lubił tę pracę. Świetnie sobie radził
wsytuacjach,kiedyczasznaczyżycie.
Wielu ludzi oskarża chirurgów o kompleks Boga, ale
prawdajesttaka,żeczęstożycieinnychjestwichrękach.To
jest źródłem adrenaliny, nie zaprzeczał. Kochał swoją pracę
całym sercem. Wciąż ją kochał, choć zajmował się teraz
czymśinnym.
Takbardzojakżonę?
To nie to samo, powiedział sobie w duchu, kiedy jechali
windądoapartamentujejrodziców.
Imogenestaławyprostowana.
–Wszystkowporządku?
–Otyle,oiletomożliwe.
Zanim nacisnęła dzwonek, jej matka wyszła im na
powitanie. Caroline O’Connor była piękną kobietą tuż po
pięćdziesiątce. Z pewnością stać ją było na najlepsze usługi
służącejejurodzie.Włosymiałatrochęjaśniejszeodwłosów
córki,zatoichszarozieloneoczybyłyidentyczne.
– Pani O’Connor – powiedział Valentin i wyciągnął rękę. –
Miłomipaniąznówwidzieć.
– Och, chyba nie musimy być tacy oficjalni. – Kobieta
uśmiechnęłasięiignorującjegowyciągniętąrękę,cmoknęła
gowpoliczek.–Wkońcujesteśmyrodziną.MówmiCaroline,
proszę.
–Caroline–powtórzyłzkrótkimuśmiechem.
–Czytatajestwdomu?–spytałaImogene,patrzącponad
ramieniemmatki.
– Jeszcze nie. Coś go zatrzymało. Wiesz, jaki on jest –
odparłagładkomatka,patrzącnacórkęjakbyzwyrzutem.
Imogenezignorowałatensygnał.
– Naprawdę, mamo, mógłby dla nas zrobić ten wysiłek.
Miał po raz pierwszy zobaczyć Valentina. Można by
pomyśleć,żenieobchodzigo,żewyszłamzamąż.
Carolinejużchciałazaprotestować,kiedyValentinwtrącił,
dotykającramieniaImogene:
– Nie przejmuj się. Wiem, jak to jest, kiedy człowiek
zasiedzisięwpracy.
– Tak, wiesz, prawda? – odparła znacząco Imogene,
odsunęłasięodniego,zdjęłapłaszczigopowiesiła.
Valentin nie wypowiedział słów, które miał na końcu
języka. Nie zamierzał przypominać żonie, że ostatnio to ona
wraca do domu o rozmaitych porach, nie miał ochoty
wszczynaćdyskusjiprzyjejmatce.
Caroline
przenosiła
wzrok
z
córki
na
Valentina
i z powrotem. Jej wyjątkowo gładkie czoło przecięła
zmarszczka.
– Macie piękny dom – powiedział Valentin, by przerwać
rosnącenapięcie.–Długotumieszkacie?
– Odkąd jesteśmy małżeństwem – odparła Caroline
z łatwością, która na pewno była świetnie wyćwiczona. –
Kiedy wprowadziliśmy się tu z Howardem, mieliśmy tylko to
piętro, ale jak zwolnił się lokal nad nami, kupiliśmy go
i zrobiliśmy mieszkanie dwupoziomowe. Chciałbyś je
zobaczyć? Kolacja będzie za jakąś godzinę. Mamy czas na
drinka.
ValentinspojrzałnaImogene,którawzruszyłaramionami.
–Jakchcesz–powiedziała.–Japójdęzobaczyć,coszykuje
dlanasSusan.
Oprowadzanie po apartamencie z siedmioma sypialniami
trwałodłużej,niżValentinsięspodziewał,amożetakmusię
zdawało, gdyż Caroline najwyraźniej robiła wszystko, by
zapomniałonieobecnościjejmęża.
Kiedy wrócili do salonu, Imogene siedziała na jednym
z tapicerowanych krzeseł z prawie pustym kieliszkiem wina
wręce.
–
Już
myślałam,
że
będę
musiała
wysłać
ekipę
poszukiwawczą–powiedziała,wstając.–Zrobićcidrinka?
– Dziękuję, kochanie – powiedziała matka, pozwalając
Imogeneprzejąćobowiązkigospodyni.
Kiedy wypili aperitif, służąca w uniformie zaprosiła ich do
jadalni. Pan Connor nadal się nie pojawił. Valentin ze
współczuciempatrzyłnateściową,którarobiła,comogła,by
zagadaćnieobecnośćmęża.
Właśnie zaczęli jeść zakąski, kiedy rozległ się dzwonek do
drzwi.
Zdawało się, że kobiety przy stole jakby się wyprostowały.
NatwarzyCarolinepojawiłasiępełnanadzieiulga,natwarzy
córkirozdrażnienie.
– Bądź miła – syknęła Caroline do córki, zanim Howard
O’Connorwkroczyłdopokoju.
– Przepraszam za spóźnienie. Przykro mi, nie miałem
wyjścia.Panjestpewniemoimnowymzięciem–rzekłgładko,
jakby codziennie spotykał się z mężczyzną, którego jego
jedynacórkawłaśniepoślubiła.
Valentinwstałiwyciągnąłrękę.
– A może powinienem powiedzieć zięciem z recyklingu –
dodałHoward,śmiejącsięzwłasnegożartu.
Valentin starał się zachować spokój. Howard powinien
umieć zachować się dyplomatycznie, lecz tym razem
przeszarżował.
–Miłomipanawkońcupoznać.
–Imnie,Horvath.Imnieteż.
Howard
zwrócił
się
do
Imogene,
która
siedziała
wmilczeniu.ValentinpoczułodHowardaO’Connorazapach
kobiecych perfum. Kiedy Caroline odprowadzała go po
mieszkaniu, czuł subtelny zapach jej perfum. Ta woń była
całkieminna.
Howarda O’Connora nie zatrzymała praca, chyba że praca
wymagała od niego bliskiego, zapewne intymnego kontaktu
zinnąkobietą.
Przy stole Caroline zaśmiała się lekko z czegoś, co
powiedział jej mąż, ani na moment nie spuszczając z niego
wzroku.Jejcórkazkoleiwlepiławzrokwtalerz.
Czy to dlatego Imogene nie potrafi mu zaufać? – pomyślał
Valentin. Czy Howard O’Connor był niewiernym mężem
izbytczęstonieobecnymojcem?
NagleobsesjaImogenezwiązanazwiernościąijejproblem
z
zaufaniem
stały
się
dla
Valentina
całkowicie
wytłumaczalne.
ROZDZIAŁDWUNASTY
Kiedy podano główne danie, komórka Howarda zaczęła
uporczywie dzwonić. Howard przeprosił, wstał i wyszedł
z jadalni. Valentin słyszał jego głos w holu, dopóki całkiem
nie ucichł, gdy Howard zamknął za sobą drzwi innego
pokoju.
– Przepraszam – powiedziała Caroline. – Musiałyśmy się
nauczyć dzielić się nim z jego pracą. Cóż, to bardziej
powołanie niż praca. Pewnie nie jest ci to obce, Valentinie,
skorojesteślekarzemzwykształcenia.
ValentinspojrzałnaImogene.
Zwykle potrafił czytać w jej myślach, ale w tej chwili jej
twarzbyłaniczymczystemalarskiepłótno.
– Nie wiem, dlaczego za niego przepraszasz, mamo –
odezwałasię,nieodrywającwzrokuodValentina.–Wiesz,że
pozostajemywcieniuinnych…zainteresowańojca.
Valentin poczuł, że za słowami żony krył się ból.
I ostrzeżenie. Dorastała w okropnej atmosferze i nie
zamierzałatolerowaćtegowswoimmałżeństwie.
Deser okazał się ćwiczeniem w dyplomacji. Valentin
próbował poprawić nastrój żonie. Caroline w nadgorliwy
sposób starała się zatuszować rażącą nieobecność męża.
Konieckolacjibyłdlawszystkichwielkąulgą.
Valentin wiedział, że po powrocie do domu muszą o tym
porozmawiać,zanimdzielącaichprzepaśćsiępogłębi.
– Napijesz się czegoś przed snem? – spytał, pomagając jej
zdjąćpłaszcz.–Chciałbymztobąporozmawiać.
– Tak myślałam – odparła Imogene. – Nalej mi brandy.
Chybategopotrzebuję.
Sprawiała wrażenie, jakby nic nie mogło jej złamać. Ale
Valentinzbytdobrzewiedział,jakajestkruchaijaksłabyjest
mur,którywokółsiebiezbudowała.
Bez słowa ruszyli do biblioteki. Valentin nalał dwie
szklaneczkibrandy,poczymusiadłobokżonynakanapie.
– To był dla ciebie trudny wieczór – rzekł bez zbędnych
wstępów.
– Tak myślisz? Niestety był normalny. A przynajmniej tak
uważamojamatka.Niewiem,czemusięztymgodzi.
Pokręciłagłową,poczymwypiłałykdrinka.
– Nie, to nieprawda. Wiem, dlaczego się z tym godzi. Nie
sądzę,żebykochałaojcabardziejniżkochasiebie.Obojeżyją
iluzją, że tworzą stabilne małżeństwo i prowadzą udane
życie,najakiepozwalająimdochodyojca.
W jej głosie było tyle goryczy, że Valentin poczuł ukłucie
wpiersi.Postanowiłprzejśćdosedna.
–Czytwójojcieczawszebyłniewierny?
Spojrzałananiego,unoszącbrwi.
–Zauważyłeś?
– Cóż, trudno było nie zauważyć, skoro wrócił do domu,
pachnącperfumamiinnejkobiety.
– Dawniej przed powrotem do domu brał prysznic. Teraz
jużsięnawetnieukrywa.Amamanadstawiadrugipoliczek.
Długo walczyła o swoją pozycję towarzyską i dom. Nie
pozwoli, żeby ta łódź się wywróciła z powodu jego kolejnej
kochanki.
JakwyglądałożycieImogenewrodzinie,gdzietegorodzaju
zachowaniebyłoakceptowaneiuważanezanormę?Valentin
serdeczniejejwspółczuł.
Jegoojciecbyłpracoholikiem,alegorącokochałswojążonę
ipoświęcałrodziniekażdąwolnąchwilę.
–Przykromi,Imogene.Zasługujesznacoślepszego.
– To prawda – zgodziła się. – Być może moja matka to
toleruje, ale widziałam, jaki to miało na nią wpływ. Może
z początku kochała ojca, ale ta miłość umierała. Teraz nie
łączy ich już nic poza stwarzaniem pozorów. Kiedy ojciec
przyjmuje gości z zagranicy, mama zachowuje się jak
gospodyni,onzaśodgrywarolęoddanegomęża.
–Dziświeczoremtrudnogobyłonazwaćoddanymmężem–
zauważyłValentin.
–Bonaznajomościztobąnicniezyska.Jesteśtylkomoim
mężem, a w oczach ojca rodzina jest na ostatnim miejscu.
Nauczyłamsiętegoodkołyski.Niepozwolę,żebymojedzieci
spotkałotosamo.
Ostrzeżeniewjejgłosiewybrzmiałogłośnoiwyraźnie.
–Będędbałonaszedzieci,Imogene.Iociebie.
–Zakładasz,żenaszemałżeństwoprzetrwa.
Lekkosięzjeżył.
–Niemapowodu,dlaktóregomiałobynieprzetrwać.
– Jest jeden – odparowała. – Którego albo nie dostrzegasz,
alboniechceszsiędoniegoprzyznać.
–Posłuchaj,niejestemtwoimojcem.Jestemizawszebędę
ci wierny. Wiem, wydaje ci się, że widziałaś dowód mojej
niewierności, wiem, że poczułaś się wtedy zraniona. Kiedy
byliśmy w Afryce, postawiłem pracę na pierwszym miejscu,
bo nie zdawałem sobie sprawy, jak wątły jest nasz związek.
Tomojawina.Popełniłembłąd,dającCarlikluczedonaszego
mieszkania, żeby mogła się wyspać. Nie miałem pojęcia, że
urządzi sobie tam schadzkę. Przykro mi, że wprowadziła cię
wbłąd,sugerując,żetoschadzkazemną.Niewiem,ilerazy
mamtopowtórzyć,żebyśmiuwierzyła.
Imogenepatrzyłamuwoczy,jejtwarzzłagodniała.
– Chcę ci wierzyć. Gdybym uważała, że nie mogę ci
uwierzyć,niewyszłabymzaciebie.Aleonajestwciążobecna
w twoim życiu. Wciąż chce nas skłócić. Dopóki tu będzie,
problemy nie znikną. Mój ojciec miał kilka kochanek.
Ponieważ nie kocha tych kobiet, nie uważa tego za zdradę.
Jest wręcz przekonany, że nie zdradza mamy. Dla mnie
wiernośćjestwszystkim.Wszystkim.
– Już cię zapewniałem, że dla mnie nikt prócz ciebie nie
istnieje.Kochamcięichcęspędzićztobążycie.Miećztobą
dzieci.
–Chcęciwierzyć,mówiłamjuż…
–Touwierz.Towystarczy.
–Chciałabym,żebytobyłotakieproste.
Valentin wyjął jej szklankę z ręki i postawił ją na stoliku
obok swojej szklanki. Potem ujął jej twarz w dłonie
i delikatnie ją pocałował. Nie było w tym pasji z minionej
nocy. Była obietnica, że może na niego liczyć. Że jest jej
mężczyzną.
Kiedy się od niej odsunął, spojrzał jej w oczy i w duchu
podjął postanowienie. Przekona ją o swojej miłości. Ta ich
podróżzprzeszkodamizakończysięsukcesem.Iwyjdązniej
silniejsi.
Wyciągnąłdoniejrękę.
–Śpijdzisiajzemną.
–Niewiem,Valentin.
–Będziemytylkospać.Nicwięcej.Chcęcięprzytulić,czuć
cięobokmnie.
–Okej–zgodziłasię.
Trzymającsięzaręce,ruszylidogłównejsypialni.
Kiedy Imogene korzystała z łazienki, Valentin pościelił
łóżko.
– Wskakuj do łóżka, zaraz przyjdę – powiedział chwilę
późniejisamposzedłdołazienki.
Gdy wrócił do sypialni, Imogene leżała z kołdrą
podciągniętąpodbrodę.Położyłsięobokniejiprzyciągnąłją
dosiebie.Wycisnąłcałusanajejkarku,wciągającjejzapach.
–Dobranoc,Imogene.Poradzimysobieztym.
Nie odpowiedziała. Przez moment zastanawiał się, czy to
zrobi,alepotemusłyszałciche„dobranoc”.
Uśmiechnął się pod nosem. Rozumiał, czemu jest tak
niewzruszona w kwestii Carli. Po tym, co wydarzyło się
w Afryce, no i mając tak niechlubny przykład w osobie
własnego ojca, Imogene czuła się bezbronna. Bała się mu
zaufać.Musisprawić,byznówbyładotegozdolna.
Poczuł, że w jego objęciach rozluźniła się i słuchał, jak jej
oddechzwalnia,ażwkońcuzasnęła.
Leżałtakchybacałewieki,zastanawiającsię,czyImogene
kiedykolwiek poczuje się przy nim bezpiecznie. Powiedziała,
żechcemuwierzyć,aleczywogólekomukolwieknaprawdę
zaufa?
Miał taką nadzieję, ponieważ nie oszukiwał żony tak jak
Howard O’Connor. Tylko czy Imogene potrafi myśleć o tym
racjonalnie? W ich pierwszym małżeństwie nie było nic
racjonalnego.
Przypomniała mu się rozmowa, jaką odbył z Carlą
wcześniej tego dnia i to, co powiedziała na temat Imogene.
Tego wieczoru nie mógł porozmawiać o tym z żoną, ale jak,
naBoga,madotrzećdoźródłaproblemu,niedyskutującznią
otym?
Gdyby miał pewność, że Carla kłamie, łatwiej by mu było
poprosić ją o odejście z pracy. Ale jeśli to ona mówiła
prawdę?
KiedyImogeneobudziłasięnastępnegoranka,byławłóżku
sama. W łóżku Valentina. Od dawna nie spała tak dobrze.
Kiedysięprzeciągała,Valentinwyszedłzłazienki.Byłnagi.
Wygłodniałym wzrokiem wodziła po jego ciele. Choć
godzinami przesiadywał przy biurku, znajdował czas na
zadbanieoformęfizyczną.Wustachjejzaschło.
– Dzień dobry – odezwał się z uśmiechem, który mówił, że
zauważył jej spojrzenie i że sprawiło mu ono przyjemność. –
Dobrzespałaś?
–Bardzodobrze,dziękuję.
Podciągnęłasięiusiadła,opierającsięopoduszki.
– Nie przejmuj się mną. – Podszedł do starej wysokiej
komodynanóżkachiwyciągnąłszufladę.
Jej policzki się zaczerwieniły. Nie byli przecież obcymi
sobie ludźmi, a jednak nago nie czuła się przy nim
komfortowo tego ranka. W świetle rozmowy z minionego
wieczoruniebyłowtymnicdziwnego.
Podzieliła się z nim rodzinnymi sprawami, których nikomu
dotąd nie zdradzała. O ironio, kiedy dorastała, przyjaciele
zazdrościli jej tego, że jej rodzice są takim doskonałym
małżeństwem.
Tymczasemjejmążkrążyłnagoposypialni.Czytoznaczy,
żewkażdejkwestiijestotwartyiszczery?
– Który? – przerwał jej myśli, stając przed nią z dwoma
jedwabnymikrawatami.
–Zależyodgarnituru.Ikoszuli.
–Ciemnygranaticzystabiel.
–Wtakimrazieczerwonywgranatowepaski.
–Dzięki.
Valentinschowałdrugikrawatdoszufladyiprzezłazienkę
ruszyłdogarderoby.
Imogene położyła się na plecach, serce jej waliło. To była
normalna wymiana zdań, a ona była tak zdenerwowana jak
myszwpokojupełnymkotów.
Wstała z łóżka i owinęła się kołdrą, potem wzięła swoje
ubranieiruszyłaznimdoswojejsypialni.
Wzięłaszybkipryszniciwłożyłaszytynamiarękostiumze
spodniami.Kiedyweszładokuchni,Valentinjużtambył.Pił
kawęprzybarkuśniadaniowym.
– Wrócę dziś późno. Odwiedzę ośrodki w Nowym Jorku
z naszym nowym dyrektorem, a resztę popołudnia spędzimy
wbiurze.
– Dzięki za informację – odparł Valentin, po czym wstawił
kubekdozlewu.–Zaczekamnaciebie.
–Niemusisz–powiedziała.–Niewiem,kiedywrócę.
–Owszem,muszę.Dowieczora.
Pocałował ją w usta mocno i słodko, a potem wyszedł.
Imogene odprowadzała go wzrokiem, zastanawiając się, co
się,dodiabła,dzieje.
PrzerwałjejDion,którywłaśniesiępojawił.
–Dziśranoomlet,proszępani?
–Nie,dziękuję,Dion.Tylkokawa.
Cmoknąłpodnosem,nalewającjejkawęześmietanką,taką
jak lubiła. Wypiła ją duszkiem, ledwie czując smak, potem
wzięłatorbęzlaptopemipospieszyładodrzwi.
Choć przyjechała do biura dość wcześnie, nowy dyrektor
był już na miejscu. Uśmiechnęła się, pewna, że wybierając
ErikaGraftona,zarządpodjąłsłusznądecyzję.
Ten absolwent Columbii zdobył już doświadczenie w kilku
firmach.Każdązostawiałwlepszejformie,niżbyławchwili,
gdy zaczął w niej pracować. Był też sympatycznym
człowiekiem.Ożenionyzukochanązliceum,zktórądoczekał
siędwóchcórek,sprawiałwrażenie,żeznalazłidealnybalans
międzyżyciemprywatnymapracą.Zazdrościłamutego.
– Eric, miło cię wiedzieć – powiedziała, idąc ku niemu
zwyciągniętąręką.
Jegouściskbyłsilnyiciepły,takjakonsam.
Kiedy omawiali plany na najbliższe tygodnie, Imogene
wracałamyślądoValentinaiminionejnocy.
Spędziła w jego ramionach spokojną noc, która dawała jej
nadzieję, że są na dobrej drodze. Lepiej by tak było,
pomyślała, zerkając na mężczyznę, który przejmował jej
stanowiskowfirmie,którąstworzyła.
Tego przynajmniej była pewna – zostawi firmę w dobrych
rękach. Gdyby jeszcze mogła być tak samo pewna swojego
życiaosobistego.
W ciągu kolejnych tygodni odwiedzała z Erikiem ośrodki
w całym kraju i przedstawiała go franczyzobiorcom. Była
niezadowolona,żespędzatyleczasuzdalaodValentina,ale
niedałosiętegouniknąć.
Nie spali razem od tamtej nocy po kolacji u jej rodziców,
a ona tęskniła za nim w najmniej oczekiwanych momentach.
Tojużniepotrwadługo,pocieszałasię.Kiedywrócidopracy
zdziećmi,jejczaspracybędziebardziejunormowany.
Powoli zbliżał się też koniec trzymiesięcznego okresu
próbnego ich małżeństwa. Na myśl, że mogłaby odejść od
Valentina,czułasięchora.
O ile wiedziała, nadal pracował z Carlą. Rozumiała, że
gdyby chciał jej się pozbyć, musiałby wymyślić jakąś
strategię. Choć nie darzyła tej kobiety sympatią ani
zaufaniem, wiedziała, że nikogo nie można ot tak wyrzucić
zpracy.Skończyłobysiętowsądzie.
Ale czy Valentin w ogóle podjął jakieś kroki w tym
kierunku? Musi z nim o tym porozmawiać, ale na razie nie
miała okazji. Z powodu jej godzin pracy spotykali się na
krótko,apotemkażdeszłowswojąstronę.
Wciążsięmijali.Takjakzpoczątkuichmałżeństwa,zanim
wzięłabykazarogiipojechaładoniegozkolacją.
Wspomnienie
tamtego
wieczoru
spowodowało
ucisk
wżołądku,ażmimowolniejęknęła.
– Wszystko w porządku? – spytał Erik, który siedział obok
niejwtaksówcewdrodzezlotniska.
–Wporządku,dziękuję–odparła.
Trudnobyłomyślećotamtymwieczorze,niemyślącojego
konsekwencjach. I jej konfrontacji z Valentinem oraz Carlą.
Trwaliwimpasie.
W ciągu następnych tygodni będzie musiała zdecydować,
czyzostaćipotencjalnieskazaćsięnasytuację,wjakiejżyła
matka – ponieważ nie wątpiła, że Carla nie wycofa się
dobrowolnie – czy raczej odejść. Szczerze mówiąc,
pomyślała,matylkojednowyjście.
ROZDZIAŁTRZYNASTY
Tęskniłzanią.
Widząc, jak późno Imogene wraca do domu, jaka jest
zmęczona, na nowo docenił jej ciężką pracę. Uprzytomnił
sobie też, z czym musiała się mierzyć na początku ich
małżeństwa. Rozumiejąc teraz, co wówczas przeżywała, gdy
czekała na jego powrót, przyrzekł sobie, że unormuje swoje
godzinypracyizachęciteżdotegoswoichpracowników.
Jednak te dni, kiedy Imogene nie było w domu, pogłębiały
przepaść, która już między nimi istniała. Nie mieli szansy
porozmawiać, czasu starczało im zaledwie na zwyczajowe
uprzejmości.
Zamiastbudowaćzwiązeknanowo,żylijakwspółlokatorzy,
co rodziło w nim trudną kombinację emocji. Valentin tracił
cierpliwośćwpracy,zaśwdomuzrobiłsięmrukliwy.
Nawet na Diona, który nie zrobił nic złego, czasami
warknął bez potrzeby – na przykład kiedy Dion spytał go
grzecznieilogicznie,czyImogenebędzienakolacji.
Podszedł do okna z widokiem na park i wziął głęboki
oddech. To emocjonalne rozchwianie nie było w jego stylu.
Cogorsza,wiedział,czemusiętakzachowuje.Bałsię,żejego
małżeństwo umiera, zanim miało okazję ożyć. Musi coś
zrobić, tylko co? Jak mężczyzna może na nowo uwieść
kobietę,kiedyprawieniespędzajązsobączasu?
Znajdźciedlasiebieczas–mobilizowałgojakiścichygłos.
Nagle zapaliła mu się lampka. Imogene przywiozła mu
kolację do pracy, kiedy siedział w biurze do późna. Może
przynajmniejodwdzięczyćsięjejtymsamym.
–Dion!–zawołał,wychodzączgabinetu.
– Tak, panie Horvath? – Wycierając ręce w fartuch, Dion
wyszedłzkuchnidoholu.
– Po pierwsze przepraszam, że zachowuję się dziś jak
gbur…cóż,właściwieodparutygodni.
–Wporządku,sir.Wiem,żetęsknipanzapaniąHorvath.
–Wiesz?
– Oczywiście, to normalne. Ona też za panem tęskni. Ale,
jeśliwybaczypanmojąszczerość,wydajesię,żeżadnezwas
niewie,coztymzrobić.
– Masz rację – przyznał Valentin. – Byliśmy już kiedyś
małżeństwem, ale się nie udało. Myślę, że teraz oboje
jesteśmyzbytostrożni,żebysięznówwpełnizaangażować.
–Tozrozumiałe,sir.Niktniechcąbyćznówzranionym.Ale
miłośćniesiezsobąbezbronnośćiwjakimśmomencietrzeba
siętemupoddać,żebydaćszansęmiłości.
JegosłowazapadływpamięćValentina.
– Jesteś mądrym człowiekiem, Dion. Na pewno tęsknisz za
żoną.
–Zkażdymoddechem,sir.Czegojeszczepansobieżyczy?
– Pomyślałem, że odwdzięczę się Imogene i zawiozę jej
kolacjędopracy.
PomarszczonątwarzDionaprzeciąłszerokiuśmiech.
–Wspaniałypomysł,sir.Zarazprzygotuję.
W ciągu godziny Dion przygotował spaghetti bolognese,
sałatkęibochenekciepłegochleba.
–Chcepanwziąćwózekczytorbętermiczną?
Valentin pomyślał o wieczorze, kiedy Imogene przywiozła
mu kolację i o tym, jak wyjątkowo się czuł, jedząc ją przy
oknie gabinetu. Chciał, żeby tym razem było równie
wyjątkowo, ale inaczej, i miał nadzieję, że skończy się to
mniejtraumatycznie.
– Myślę, że wystarczy torba, ale może wezmę obrus albo
koc?
–Wszystkomamgotowe,sir.
KwadranspóźniejValentinstałwwindzieijechałnapiętro,
gdzieznajdowałosiębiuroImogene.
Drzwi otworzyły się na dużą otwartą przestrzeń biurową
z kilkoma osobnymi pokojami z jednej strony. Nie było tam
żywej duszy, światło zostało przyciemnione, ale w odległym
roguValentindojrzałjasnyblask.
Ruszył w tamtym kierunku, zdając sobie sprawę, że
powinienbyłwykazaćwięcejzainteresowaniapracąImogene
i jej miejscem pracy. Prawdę mówiąc, nie znał tego miejsca
iniewiedział,dokądidzie.
Czuł się, jakby trzymał przed sobą lustro, które mu
pokazuje, jak dotąd traktował małżeństwo. Twierdził, że
stara się, by ich związek był udany, a tymczasem tylko
stwarzał pozory, że coś robi. Wrócił do swoich starych
zwyczajów i wprowadził w swoim życiu niewiele zmian, by
przystosowaćsiędotego,żeznówjestżonaty.
Z obietnicą poprawy odbijającą się echem w jego głowie,
dotarł do drzwi oświetlonego gabinetu i zajrzał do środka.
Dwie głowy pochylały się nad dużym biurkiem przy oknie.
Byłybardzobliskosiebie.
Nagle Valentin zrozumiał, co przeżywała Imogene
wzwiązkuzjegopracązCarlą,ponieważnatychmiastpoczuł
wściekły przypływ zazdrości. Na dźwięk jego kroków dwie
głowy jednocześnie się uniosły. W pierwszej chwili Imogene
zdawała się zszokowana, lecz zaraz potem nie posiadała się
zradości.
– Valentin, to za cudowna niespodzianka – powiedziała,
idącdoniegoszybkimkrokiem.
Kiedy się do niego zbliżyła, zawahała się, jakby nie była
pewna,comazrobić.
Nic dziwnego, powiedział sobie. Odłożył torbę i wyciągnął
doniejręce.Pocałowałjąwpoliczek,apotemjąpuścił.
– Pomyślałem, że przywiozę ci kolację – rzekł, patrząc jej
prosto w oczy i próbując powiedzieć bez słów, że robi, co
w jego mocy, by odbudować łączący ich most, który się
zawalił.
– To bardzo miło z twojej strony Właśnie mówiliśmy
z Erikiem, że musimy na dzisiaj zakończyć. Erik, chodź tu
ipoznajmojegomęża.
Przywołała gestem mężczyznę, który stał za jej biurkiem,
atenruszyłnaprzódzwyciągniętąręką.
Valentin starał się zachowywać się uprzejmie, co nie było
wcale to łatwe. Imogene spędzała z tym człowiekiem wiele
godzin,podróżowałaznim,zostającgdzieśnanoc.Spędzała
znimwięcejczasuniżwdomu.Trudnobyłoniezauważyć,że
sązsobąblisko.
– Pana żona to wspaniała kobieta – powiedział Erik. –
Jestempodwrażeniemjejdokonań.Todlamniezaszczyt,że
zajmęjejmiejsce.
–Tak,towspaniałakobieta–zgodziłsięValentin,wduchu
dodając„mojakobieta”.
Zdawałosię,żeErikwyczułniewidocznenapięcieizwrócił
siędoImogene.
– Zostawię was, wrócimy do tego jutro rano. Czekają na
mnieżonaicóreczki.
Mówiąc to, spojrzał znacząco na Valentina, jakby go
zapewniał, że nie zamierza odebrać mu żony. Valentin
wodpowiedzikrótkokiwnąłgłową.
– Dzięki, Erik – powiedziała Imogene, przenosząc wzrok
zjednegomężczyznynadrugiego,jakbyzdałasobiesprawę,
żewłaśnieprzegapiłaichmilczącąwymianęzdań.
PowyjściuErikaodwróciłasiędoValentina.
–Ocotuchodzi?
– Nigdy mi nie mówiłaś, że twój nowy szef jest wysoki,
przystojnyiczarujący–odparł,nimugryzłsięwjęzyk.
KujegozdumieniuImogenesięzaśmiała.
–Żartujesz,prawda?Jestteżmężemioddanymojceminie
interesuję go jako kobieta. Prawdę mówiąc, jest powiewem
świeżego powietrza, ponieważ nie postrzega mnie wyłącznie
jakokobiety,alejakorównorzędnegopartnerabiznesowego.
Valentinobjąłjąwpasie.
– Nie widzi w tobie kobiety? Najwyraźniej coś z nim nie
tak,bojesteśpięknąkobietą.
Zanim się odezwała, przycisnął wargi do jej ust i w tym
momencie wiedział, że przyjazd do biura Imogene był dobrą
decyzją. Potrzebował tego, a co więcej, chciał zapewnić
Imogene, że może na niego liczyć. Zakończył pocałunek
ipuściłjąniechętnie.
–Jesteśgłodna?–spytał,pochylającsię,bywziąćtorbę.
–Umieramzgłodu.Niepamiętam,kiedyostatniojadłam.
– Musisz bardziej o siebie dbać – odparł, a potem się
poprawił:–Nie,jamuszębardziejociebiedbać.
–Jestemdorosła,potrafięsięosiebietroszczyć.
–Chodzioto,żeniemusiszrobićwszystkiegosama.Masz
mnie.
– Naprawdę? – spytała, patrząc na niego uważnie. – Teraz
tu jesteś, ale czy mogę na ciebie liczyć dwadzieścia cztery
godzinynadobę?
Miałaprawozadaćtopytanie.Wiedziałto.
– Posłuchaj, oboje musimy wykonać pewną pracę, żeby
nasz związek był udany. Ty musisz mi zaufać, ale przede
wszystkimjamuszęcipokazać,żemożesztozrobić.
Wciągnąłpowietrzeipostanowiłniczegonieukrywać.
–Niepodobałomisię,kiedyciętuzobaczyłemzErikiem.
–Valen…
–Nie,proszę,posłuchaj.Niemogłemzrozumieć,coczułaś
w związku z Carlą. Byłem idiotą. Dopiero teraz, kiedy
znalazłemsięwpodobnejsytuacji,zrozumiałemcię.
Jejczołoprzecięłazmarszczka.
– Nie sądzę, żebyś potrafił to zrozumieć. Zobaczyłeś mnie
z człowiekiem, który zajmie moje stanowisko i nie będzie
ważnym elementem mojego życia. Nie da się tego porównać
z twoją sytuacją. Nadal pracujesz z kobietą, z którą byłeś
w intymnym związku. Która robi, co w jej mocy, żeby mnie
zdyskredytować.
Miała rację. Kiedy ujrzał ich dwoje razem, jakaś
prymitywna część jego umysłu zaczęła pracować na
najwyższych obrotach. Ale gdy chodziło o niego i Imogene,
rozumzawszeustępowałemocjom.
– Masz rację – oznajmił, przełykając resztki dumy. – Może
nigdy w pełni nie zrozumiem, jak bardzo cię skrzywdziłem,
ale chcę powiedzieć, że to się nie powtórzy. Jutro rano
porozmawiam z działem prawnym i zobaczę, jak mogę
pożegnać się z Carlą, czy przenieść ją do biura z dala od
Nowego Jorku. Jesteś dla mnie najważniejsza, ty i twoje
szczęście.
Zobaczyłłzywjejoczach,zanimjeszczewypłynęły.Gdyby
zraniła go nożem, nie bolałoby tak bardzo jak teraz, gdy
sobieuprzytomnił,iletasprawadlaniejznaczyijakniewiele
uwagijejpoświęcił.
Zakładał, że Imogene jest zazdrosna. Zignorował to,
stawiającinteresfirmyponadszczęściemżony.
–Kochamcię,Imogene.Uwierzmi.
–Wierzę–szepnęła.
Pocałował ją po raz kolejny, przytulając do siebie. Ten
czułyuściskstanowiłpotwierdzenieichwzajemnegooddania.
Kiedy się rozłączyli, Valentin poczuł, że zrodziła się między
niminowawięź.Silniejszaniżprzedtem,taka,któraprzetrwa
próbęczasu.
Patrzyłanamężaipoczułanowyprzypływnadziei.Nadziei,
która ją opuściła w chwili, gdy Carla Rogers bez pukania
weszładogabinetuValentinaparętygodnitemuizastałaich
w intymnej sytuacji. Może naprawdę im się uda. Zanim
cokolwiekpowiedziała,wbrzuchujejzaburczało.Valentinsię
zaśmiał.
–Tochybaznak,żebympodałkolację.
–Chybatak–potwierdziła.
–Gdziezjemy?
–Tamjeststolik,przyktórymodbywamspotkania.Możemy
też usiąść przy stoliku do kawy. – Wskazała kanapę,
naprzeciwkoktórejstałmałystolikidwafotele.
–Niechbędziestolikdokawy–zdecydował.
Patrząc na męża, który nakrywał stolik, Imogene poczuła,
żejestwnimtrochębardziejzakochana.
– To dzieło Diona? – spytała, siadając na kanapie
iprzyjmującodniegokieliszekwina.
– Naprawdę nie chcesz spróbować, jak gotuję? – odparł,
krzywiąc się żartobliwie. – Więc tak, dziś znów Dion
przyszedłminaratunek.
–DziękiBoguzaDiona–powiedziała.–Wzniesiemytoast?
–Zanas?
–Zanas–potwierdziła.
Stuknęlisiękieliszkamiiwypilipołykuwina.
– Pozwól, że cię obsłużę – rzekł Valentin, odstawiając
kieliszeknastolik.
–Niebędęprotestować–odparła.–Tobyłdługidzień.
– Opowiedz mi o tym – zachęcił ją. – Rzadko mówisz
oswojejpracy.
–Rzadkomnieotopytasz–odparła.
– Przepraszam. Na przyszłość bardziej się postaram. Chcę
byćmężem,najakiegozasługujesz.
– Teraz nim jesteś. – Wzięła z jego rąk talerz z parującym
spaghetti.
–Nie.Alebędę.Przekonaszsię.
Niemiałanatoodpowiedzi,aleprzepełniłająradość.
Nieco później dała się jednak namówić, by opowiedzieć
Valentinowi, jak jej minął dzień. Czuła się coraz bardziej
zrelaksowana. Świetnie im się rozmawiało o pracy. Szkoda,
żewinnychkwestiachsięniezgadzali.Aletoteżpowolisię
zmienia,prawda?
WpołowiekolacjiValentinwstałipodłączyłiPodadostacji
dokującej, która stała na komodzie za biurkiem. Z listy
odtwarzaniawybrałspokojnąmuzykę,akiedyskończylijeść,
wyciągnąłrękędoImogene.
– Chcę z tobą zatańczyć – oznajmił nie znoszącym
sprzeciwutonem.
Uśmiechnęłasię.Nietańczyliodwesela.
–Chętnie.
Pomógł jej wstać i wziął ją w ramiona. Kołysali się
delikatniewrytmmuzyki.Wzasadzienietańczyli,poprostu
bylirazem.Imogenepoczułaznajome,rozpalającesiępowoli
pożądanie. Wciąż jednak czuła też bezbronność. Kochała
Valentina, ale dopóki ostatecznie nie rozwiąże problemu
zCarlą,niepowinnirobićkolejnegokroku.
TymczasemValentinwłaśniedotegodążył,wtulająctwarz
wzagłębieniejejszyi.
Tegowieczoruzłożyłjejobietnicę,którejspełnieniebędzie
dla niego wyzwaniem. I choć dopiero czas pokaże, czy
dotrzyma słowa, Imogene się poddała. Uległa jedynemu
mężczyźnie, który potrafił sprawić, że jej ciało śpiewało
zpożądania.Jedynemu,któregokochała.
Kiedy poczuła jego palce bawiące się suwakiem na jej
plecach, szepnęła„Tak”, przygryzając koniuszek jego ucha.
Nie potrzebował większej zachęty. Jego ciepłe dłonie na jej
nagimcielebyłypokusąirozkosząwjednym.Palcamijednej
ręki rozpiął jej stanik, potem zsunął sukienkę z ramion
i pozwolił, by stanik z sukienką opadły na podłogę. Imogene
drżała.
–Zamknijdrzwinaklucz–powiedziała.
Valentinspełniłjejpolecenieiszybkodoniejwrócił.
–Jesteśtakapiękna…
Wędrowałponiejspojrzeniemipalcami,któresięgnęłyjej
pasadopończoch,apotemskrajufig.
–Pragnęcię.–Jejgłosdrżałzemocji.–Kochajsięzemną.
–Twojeżyczeniejestdlamnierozkazem.
Uniósł ją i zaniósł na kanapę, którą dopiero co opuścili,
położyłjątamirozebrałsiębłyskawicznie.
–Niewiedziałam,żejesteśtakiszybki–zażartowała.
– Kiedy mam motywację, jestem zdolny do wszystkiego. –
Uśmiechnąłsię,kładącsięnaniej.
–Zawszeiwszędzie?
–Dlaciebietak.
Po tych słowach pokazał jej, co miał na myśli. Lekko
dotykał jej piersi, aż dostała gęsiej skórki, a jej sutki
stwardniały. Rozpiął pas do pończoch i zrolował w dół
pończochy. Masował jej stopy, jedną, później drugą,
anastępnieznówprzeniósłsięwyżej.Tymrazemjegodotyk
byłpewnyimocny.Masowałjejłydki,uda,wreszciezdjąłjej
figi. Została naga. Zadrżała w oczekiwaniu. Valentin wsunął
dłoniepodjejpośladkiipochyliłgłowę,byjęzykiemdotknąć
jejuda.
–Valentin,jaoszaleję.
–Mamprzestać?
– Nigdy. – Usłyszała jego śmiech i uniosła głowę, by na
niegospojrzeć.Oczymupociemniały,błyszczałypożądaniem
imiłością.Kochałago.Kochałato,cozniąrobił,to,codzięki
niemuczuła.–Nieprzestawaj,proszę.
Nie zdejmując z niej wzroku, pochylił się znów nad nią.
Głośnowciągnęłapowietrze.
–Tak?–spytał.
–Tak–wykrztusiła.
–Amożetak?–Zacisnąłnaniejwargiidelikatniessał.
Mimowolnie zamknęła oczy, głowa opadła jej na poduszki.
Wspięłasięnawyżyny,poczymspadaławjakąśotchłań.Jej
ciało unosiło się na falach rozkoszy. Kiedy emocje odrobinę
opadły,
usłyszała,
jak
Valentin
otwiera
pakiecik
z prezerwatywą. Moment później poczuła dotknięcie jego
członka. Uniosła nogi i wbiła pięty w jego pośladki. Potem,
unosząc biodra, pozwoliła mu wśliznąć się głębiej. On zaś
całował ją namiętnie, poruszając biodrami, z początku bez
pośpiechu,potemcorazszybciej.
–Dłużejniewytrzymam–jęknął.
–Niemusisz–odparła,zaciskającpalcenajegoramionach,
bo już zbliżał się jej kolejny orgazm. Inny niż ten pierwszy.
Silniejszyigłębszy.
Zaraz potem Valentin znieruchomiał. Kiedy wciąż w niej
pulsował, dotarła na swój szczyt, a rozkosz była tak wielka,
że Imogene zrozumiała, że jest na zawsze związana z tym
mężczyzną.
ROZDZIAŁCZTERNASTY
Tego wieczoru jedli kolację z Alice Horvath. Imogene
trochęsięobawiałategospotkania.
Valentin był z początku zły na babkę, że go oszukała,
swatając go znów z Imogene. Imogene, choć w pierwszej
chwili też była zła, musiała przyznać, że zaczynają się
dogadywać. Im dłużej była z Valentinem, tym bardziej
zdawała sobie sprawę, że to jedyny mężczyzna, z którym
chce spędzić życie. Żałowała tylko, że nie jest w stu
procentachpewna,czyonczujetosamo.
Wiedziała, że odbył spotkania ze swoim działem prawnym
i personalnym, ale, o ile się orientowała, Carla wciąż była
obecnawjegożyciu.
Z westchnieniem rezygnacji odwróciła się do męża
zdwiemasukienkamiwręce.
–Która?–spytała.
Tę fioletową miała na sobie tamtego wieczoru, kiedy
kochali się w jego gabinecie. Drugą wypatrzyła podczas
rzadkichzakupówzmatką.
Valentinwskazałnajejnowynabytek.
–Zielona.Ładniepodkreślatwojeoczy.
Zaśmiałasię.
–Skądwiesz?Niewidziałeśmniewniej.
– Jestem mężczyzną. Znam się na tym – odparł, a potem
pocałowałjąwusta.–Aprzyokazji,chciałemcipowiedzieć,
że mieliśmy dzisiaj spotkanie w biurze. Moi prawnicy,
reprezentant działu personalnego, ja, Carla i jej prawnik.
Carla zaakceptowała hojną odprawę i opuści Horvath
Pharmaceuticals. Pomyślałem, że zechcesz wiedzieć, że
sprawajestzałatwiona.
Imogene słuchała go przejęta. A więc jednak to zrobił.
Zrobiłtodlaniej.Dlanich.
–Och,Valentin,niewiem,copowiedzieć.
– Wystarczy dziękuję. I może całus – zasugerował
zuśmiechem.
Spełniła obie jego prośby, rzucając sukienki na łóżko
ibiegnącprzezpokój,byrzucićsięwjegoobjęcia.
–Dziękuję–powtórzyła,kiedysięodsiebieodsunęli.
–Przykromi,żetrwałototakdługo.Możeterazzaczniemy
zczystymkontem?
–Tak,bardzobymchciała–odparłazentuzjazmem.
– Dobrze, w takim razie szykujmy się. Babka nie znosi
jednejrzeczy:niepunktualności.
Valentin poszedł do łazienki, zaś Imogene wzięła sukienki.
Przyglądała się raz jednej, raz drugiej, stojąc przed dużym
lustrem.
Valentin miał rację. Na tle morskiej zieleni jej oczy
błyszczały. A może jemu to zawdzięcza, pomyślała,
odwieszającfioletowąsukienkęwgarderobie.
Minęły dwa tygodnie, odkąd przyjechał do jej biura. Dwa
tygodnie takiego związku, jakiego zawsze pragnęła. Dwa
tygodnie pełne nadziei, miłości i planów na przyszłość,
których już się nie spodziewała. Teraz wiedziała, że jej
nadziejabyłauzasadniona.BezCarliwszystkoimsięuda.
Kiedy dotarli do restauracji w hotelu Waldorf, Alice
siedziała już przy stoliku. Na ich widok podniosła się
z krzesła, podsuwając policzek do pocałowania najpierw
wnukowi,potemImogene.
– Wyglądacie na szczęśliwych – oznajmiła ze szczerym
uśmiechem.
– Jesteśmy szczęśliwi – odparła Imogene, kiedy Valentin
pomógłbabceusiąść.–Aletowciążpracawtoku.
–Małżeństwotozawszepracawtoku.Nigdynieprzestaje
nią być i nie powinno przestać – rzekła poważnie Alice, po
czym skupiła uwagę na wnuku. – Lepiej wyglądasz, mój
chłopcze.
–Dziękuję,Nagy.Tywyglądaszpiękniejakzawsze.
Babka zaczerwieniła się, ale Imogene zauważyła, że Alice
niewyglądawcaletakdobrzejaktrzymiesiącewcześniej.
Rozmowa przeszła na bardziej ogólne tematy. Mówili
międzyinnymiobracieValentina,Galenie.
– Lepiej radzi sobie z ojcostwem, niż się spodziewałam –
przyznała Alice, kiedy wypiła łyk szampana. – Ellie jest
słodkimdzieckiem.Oczywiścietęsknizarodzicami,alekocha
Galena. Boi się tylko, że straci go nieoczekiwanie, tak jak
rodziców.
– To zrozumiałe – odrzekł Valentin. – Nikt nie mógł
przewidzieć,żenaglestraciobojerodziców.
– Tak, ale Galen traktuje to poważnie. Prosił mnie, żebym
znalazłamużonę,którazechcemężczyznęzdzieckiem.
Valentinusiadłprostoispojrzałnababkęzszokowany.
– Żonę? Och nie, nie Galen. W każdym razie nie za
pośrednictwemtwojejagencji.
–Atoczemu?–Alicezjeżyłasię,najejpoliczkachpokazały
sięczerwoneplamy.
– Galen ma już za dużo na głowie. Musisz przyznać, że
małżeństwa, które zaaranżowałaś w rodzinie, nie miały
łatwychpoczątków.
Imogene wiedziała, że mówił o burzliwym początku
małżeństwa swojego kuzyna Ilji z jego biznesową rywalką,
YasminCarter.Yasminopuściłamężaniedługopoślubie,ale
ostatecznie się dogadali i na ślubie Valentina i Imogene
sprawialiwrażeniezakochanych.
Twarz Alice znieruchomiała, pewnie tak jak wtedy, gdy
prowadziła całą Horvath Corporation – żelazną ręką
w aksamitnej rękawiczce, jak mówiono – i nikt nie śmiał się
jejprzeciwstawić.
–Chceszpowiedzieć,żeprzeżywaciekryzys?–zapytała.
ValentiniImogenewymienilispojrzenia.
–Toniejestbułkazmasłem.
Aliceprychnęła.
– Już mówiłam, że małżeństwo wymaga ciągłej pracy.
Poddaliściesię?
–Nie,zdecydowanienie–zapewniłjąValentin.
– To czemu Galen nie miałby znaleźć idealnej partnerki? –
dociekałaAlicezirytowana.
Znówodezwałsięznajomybólwpiersi.Niemateraznato
czasu,pomyślałarozdrażniona,żetakolacja,któramiałabyć
radosna,zaczęłasiętakźle.
– Po prostu moim zdaniem „Stworzeni dla siebie” nie jest
dlaGalenaodpowiednimsposobemnaznalezienieszczęścia.
–Valentinjakzawszetrwałprzyswoim,takibyłoddziecka.
–Cóż,dobrze,żeonmyśliinaczej.Przeglądałamjużnaszą
bazę danych w poszukiwaniu kandydatki. A teraz –
powiedziałaAlice–skupmysięnacelutegospotkania.
– A co to jest? – spytał Valentin z jednym ze swoich
lekceważącychspojrzeńznadidealnieprostegonosa.
Taki sam nos miał mąż Alice. Pomyślała o dużej i wciąż
powiększającej się rodzinie, którą stworzyli. Bardzo za nim
tęskniła.Uciskwpiersiniecosięzwiększył.
– To spotkanie na cześć mijających trzech miesięcy
próbnych waszego związku. Chyba że przyszliście mi
oświadczyć,żesięrozstajecie?
Posłała im swoje najbardziej wyniosłe spojrzenie, by nie
próbowalizaprzeczyćfaktom,którewidziałanawłasneoczy,
gdyweszlidorestauracji.
Zauważyła,zjakątroskąValentinodbierałpłaszczodżony.
JakzatrzymałdłońnajejramieniuijakImogeneuśmiechnęła
siędoniego,aninamomentniespuszczajączniegowzroku.
Toniebyłapara,którazamierzasięrozstać.
–Oczywiście,żenie,paniHorvath–zapewniłaImogene.
– Mów do mnie Alice albo Nagy. Jesteśmy teraz rodziną –
powiedziała
Alice
z
łaskawym
uśmiechem.
–
Czyli
świętujemy?
Ku jej wielkiej uldze para wymieniła kolejne znaczące
spojrzenia,apotemobojekiwnęligłowami.
Ból w piersi Alice odrobinę odpuścił, pozwalając jej wziąć
głębszyoddech.
– W takim razie proponuję toast. Za Imogene i Valentina,
za ich długie, szczęśliwe, i, pozwolę sobie dodać, owocne
małżeństwo.
–Czyżtoniesłodkie?
Ręka Alice z kieliszkiem zatrzymała się tuż przy wargach.
Alice podniosła wzrok na kobietę, która stanęła obok ich
stolika.Niebrzydka,alezjakąśodpychającąbezwzględnością
na twarzy. Dało się też w niej wyczuć energię na granicy
szaleństwa.
Alice spojrzała na swoich bliskich. Imogene zamarła,
patrząc na kobietę z niedowierzaniem. Jeśli chodzi o wnuka,
Alicenigdyniewidziała,żebybyłtakwściekły.
– Przepraszam – odezwała się, bo pozostali milczeli. –
JestemAliceHorvath,apani?
– Carla Rogers – odparła kobieta. – Proszę spytać
Valentina,onmniedobrzezna.
– Carla, proszę, odejdź. To rodzinne spotkanie – rzekł
z powagą Valentin. – Powiedzieliśmy sobie w biurze
wszystko,cobyłodopowiedzenia.
– Może ty powiedziałeś. Jest coś, o czym twoja żona
powinna wiedzieć. – Carla położyła dłoń na brzuchu
i spojrzała na Imogene. – Proszę, zrób, co należy. Jego
dzieckozasługujenato,żebymiećojca.
BólwpiersiAliceprzybrałnasile.
DzieckoValentina?Ztąosobą?
Imogenepoderwałasięnanogi,przewracająckrzesło.
–Nie!–rzuciładrżącymzszokugłosem.
Odwróciła się do Valentina, który wyglądał na równie
zszokowanego.
–Onajestwciąży?Ztobą?Więctaksięzająłeśtąsprawą?
To kropla przepełniająca czarę. Nie będę dłużej tolerować
twoichkłamstw.
–Onakłamie,Imogene.Powiedziałemciprawdę.–Valentin
wstałiwyciągnąłrękę,aleImogenesięcofnęła.
Alice także się podniosła, choć ledwie trzymała się na
nogach. Oddech przychodził jej z coraz większą trudnością,
uciskwpiersirósł.
– Imogene, zaczekaj. – Alice chwyciła Imogene za rękę.
Potem zwróciła się do kobiety. – A pani, pani Rogers, niech
nasnatychmiastzostawi.Niejesttupanimilewidziana.
To wszystko, co powiedziała. Nie mogła już nabrać
powietrza, widziała przed sobą rozmyte twarze, które po
chwilizniknęły.Aliceupadłanapodłogę.
ImogenestarałasięuchronićAliceprzedupadkiem,alejej
sięnieudało.Obejrzałasię,słysząckrzykValentina:
–Nagy!
Szybkopodszedłdobabki.Imogenezdałasobiesprawę,że
ukochana babka męża prawdopodobnie umiera na zawał.
Valentin podniósł wzrok na Carlę, która stała z boku.
Patrzyła na scenę, która się przed nią rozgrywała, z dziwnie
beznamiętnymwyrazemtwarzy.
–Carla,potrzebujętwojejpomocy.Jabędęuciskał,atyrób
sztuczneoddychanie–rzekłgwałtownie.
Nie patrząc, czy Carla go posłucha, położył Alice na
plecach i sprawdził jej parametry życiowe. Potem zaczął
uciskaćklatkępiersiową,spoglądającnaCarlę.
Pracowali razem na oddziale ratunkowym w Afryce. Mieli
doświadczenie w pracy z nagłymi przypadkami. Tymczasem
Carla odwróciła się od nich i ruszyła do drzwi. Imogene
chciałajązatrzymać.
–Pomóżmu.Onciępotrzebuje.
– On mnie nie chce. Wybrał ciebie – odparła Carla
zgoryczą,niezatrzymującsię.
– Jesteś lekarką, nie możesz tak odejść! – zawołała
Imogene.
Carlaobejrzałasięprzezramię.
–Zarazsięprzekonasz–powiedziałalodowatoiszładalej.
Imogene spojrzała na Valentina, który uciskał klatkę
piersiową Alice, utrzymując jej serce przy życiu. Nie było
chwili na wahanie. Imogene przepchnęła się przez rosnący
tłumiuklękłanaprzeciwValentina.
– Przeszłam szkolenie z ratownictwa, ale tylko na
manekinie – powiedziała z drżeniem w głosie. – Powiedz mi,
comamrobić.
Nieprzerywającuciskania,ValentindałImogenedokładne
instrukcje.
–GdzieCarla?Prosiłemjąopomoc.–Namomentpodniósł
wzrok.
– Wyszła z restauracji – powiedziała Alice między dwoma
oddechami.–Nieważne.Niejestcipotrzebna.
Pracowalirazemażdoprzyjazdukaretki.
Valentin usiadł dopiero wtedy, gdy jego miejsce zajął
doświadczonyratownikzdefibrylatorem.Nieuspokoiłsięaż
dochwili,gdyusłyszałmagicznesłowa.
–Mamypuls.
Imogene stanęła obok niego. Mimo wszystko pragnęła go
pocieszyć.
–Onawyjdzieztego.
– Nie mogę jej stracić. Nie z takiego powodu – rzekł
łamiącym się głosem, gdy ratownicy przenosili Alice na
nosze.
–Niestracisz.Jedźznią.
Zawahałsię,chwyciłImogeneispojrzałjejwoczy.
–Carlakłamała.Nienosimojegodziecka.Zapewniamcię.
–Teraztobezznaczenia.
– Dla mnie to ma znaczenie. Proszę, powiedz, że na mnie
zaczekasz,żeniezrobisznic,dopókinieporozmawiamy.
–Nigdziesięniewybieram.Jeszczenie.
–Jedziepanznami?–spytałjedenzratowników.
–Tak,jestemlekarzem.Pojadęzmojąbabką.–Razjeszcze
odwrócił się do Imogene. – Proszę, zaczekaj na mnie. –
Pocałowałjąmocnoipospieszyłzanoszami.
Imogene stała nieświadoma tłoczących się wokół ludzi,
którzy pytali ją, jak się czuje. W końcu usiadła na krześle
przy stoliku i zaczęła drżeć na całym ciele, uświadamiając
sobie, co się właśnie stało. Pojawienie się Carli i jej
rewelacje.AtaksercaAlice.Tozbytwiele.
– Proszę pani, może odwieźć panią do domu? – spytał
kierownikrestauracji.–Albodoszpitala?
– Ja… nie wiem, gdzie ją zabrali. Ale może pan zadzwonić
donaszegoszofera.
Zaczęłagrzebaćwtorebce,ażznalazławizytówkęipodała
jąkierownikowi.
– Może chciałaby pani zejść do lobby? Będzie tam pani
miała więcej prywatności – zasugerował. – Mogę poprosić,
żebyktośpanitowarzyszył.
– To nie jest konieczne. – Kiwnęła głową, wstała, odebrała
płaszczzszatni,apotemruszyładolobby.
Chciałaodetchnąćświeżympowietrzem.Wyszłafrontowym
wyjściem przed gmach hotelu. Nagle coś poruszyło się
wcieniu.
Imogenezdusiłajękniedowierzania.
–Niedośćzłegozrobiłaś?–powiedziałanawidokCarli.
– Valentin mnie kocha. Bylibyśmy razem, gdybyś się nie
pojawiła. Nie masz pojęcia, ile mnie kosztowało, żeby go
odzyskać.
–Skorotyleciętokosztowało,tomożeonnieodwzajemnia
twoichuczuć?
– On mnie kocha. A teraz, kiedy dziecko jest w drodze,
pora,żebyśgozostawiławspokojuraznazawsze.
Słowa Carli były słowami kobiety szalonej, a nie lekarki,
którą Imogene poznała w Afryce czy szefowej działu badań
i rozwoju. W jej oczach był jakiś dziwny błysk. Być może
utrata pracy w Horvath Pharmaceuticals kompletnie ją
rozstroiła.
A jednak ta kobieta jest w ciąży i stoi na zimnie bez
płaszcza,byćmożeniemajakdostaćsiędodomu.
Tłumiączłośćipoczuciezdrady,atakżeantypatiędoCarli,
Imogenezaproponowała:
–Mogęciznaleźćpomoc,Carla.Myślę,żejejpotrzebujesz.
Alenajpierwpozwól,żeodwiozęciędodomu.
–Czemu?–odparowałaCarla,patrzącnaImogene,jakbyto
ona zwariowała. – Spałam z twoim mężem. Robię, co mogę,
żeby zniszczyć twoje małżeństwo. Czemu jesteś dla mnie
miła?
– Bo potrzebujesz pomocy – odparła Imogene spokojnie. –
Nie jestem też pewna, czy ci teraz wierzę. Podrzucę cię do
domu.
KujejosłupieniuCarlazalałasięłzami.
–Chodź,Carla.Jestmójsamochód.
Otaczającjąramieniem,usadziłająnatylnejkanapie.
– Dzisiaj trochę zboczymy z drogi, Anton. Najpierw
odwieziemydodomupaniąRogers.
–ApanHorvath?
–Jegobabkazasłabła.Pojechałzniądoszpitala.
Antonwyraziłswójżal,poczymwłączyłsiędoruchu.
–Carla,podajAntonowiswójadres.
–Nietrzeba,paniHorvath,znamgo–odparłgładkoAnton,
zanimCarlasięodezwała.
Imogenezamarła.Czytoznaczy,żeValentinczęstoodwozi
Carlę do domu? Że każde jego słowo to kłamstwo? Że jest
takisamjakjejojciec?
Oczy piekły ją od zbierających się pod powiekami łez. Ale
niebędzieprzecieżpłakaćprzyCarli.
Carla siedziała skulona przy drzwiach. Cicho łkała.
WkońcuspojrzałanaImogene.
–Przepraszam–rzekłałamiącymsięgłosem.
– Naprawdę? – Imogene starała się mówić spokojnie. – Za
co?
–Zawszystko.ZaAfrykęizadzisiaj.
Imogene milczała z nadzieją, że skłoni Carlę do
powiedzenia czegoś więcej. Sięgnęła do torebki, wyjęła
paczuszkę chusteczek i bez słowa podała je Carli, która
przyjęłajeicichopodziękowała.
–Niejestemwciąży–oświadczyłaCarla.
Imogene zalała fala ulgi, choć podejrzewała, że Carla
wymyśliłatęciążęjakoostatniądeskęratunku.
– Skłamałam też, mówiąc, że kochałam się z Valentinem
tamtego dnia w waszym domu. Przyprowadziłam do was
jednegoznowychlekarzy.Wiedziałam,żesiępojawisz.
– Co spodziewasz się ode mnie usłyszeć? – spytała
Imogene,czującgotującąsiępodpowierzchniązłość.
Carla manipulowała wszystkimi – Imogene, Valentinem
itamtymkochankiem.
–Mamnadzieję,żepewnegodniamiwybaczysz.
– Nie wiem, czy to możliwe – odparła Imogene, zaciskając
zęby.
Tylestraconychlat.Przezjednokłamstwo.
–Rozumiem.Jabymniewybaczyła,gdybymbyłanatwoim
miejscu. – Carla poprawiła pas. – Valentin jest jedynym
mężczyzną, który ze mną zerwał. Przez to pragnęłam go
jeszcze bardziej. Oczywiście byli inni, ale nikt mu nie
dorównał.Onzawszebyłmoimcelem.
– Mówisz o nim, jakby był rzeczą do zdobycia, a nie
człowiekiem,któregosiękochaioktóregosiętroszczy.
Carlaodwróciławzrokdookna.
–Kochaszgo,tak?–Nieczekającnaodpowiedź,podjęła:–
On nigdy nie przestał cię kochać. Odrzucał moje starania
i kobiety, które próbowały go zdobyć. Nie potrafię pogodzić
się ze stratą, pewnie już się tego domyśliłaś. Mam nadzieję,
żemiuwierzysz,kiedypowiem,żejestminaprawdęprzykro.
Słowa Carli powoli przenikały przez skorupę, w której
zamknęła się Imogene. Tymczasem Anton zajechał przed
apartamentowiecwGreenwichVillage.
–Niebędęwamwięcejprzeszkadzać–powiedziałaCarla.–
Dziękizapodwiezienie.
Zanim Imogene się odezwała, Carla wysiadła i ruszyła do
domu.ImogenespotkałasięwzrokiemzAntonem.
–Myślisz,żenicjejniebędzie?–spytała.
– Jest twarda. Da sobie radę – odparł. – A ponieważ
niechcący podsłuchałem waszą rozmowę, chcę wyjaśnić, że
pan Horvath nigdy nie jeździł z panią Rogers do jej
mieszkania.
–Wiem–oznajmiłaImogene.
Terazczekająjeszczerozmowazmężem.
ROZDZIAŁPIĘTNASTY
Kiedy weszła do mieszkania, zaskoczyła ją pustka. Przez
minione tygodnie Valentin witał ją, gdy wracała z pracy.
Teraz był w szpitalu. Sprawdziła, czy nie dzwonił albo nie
nagrałjejwiadomości.Nic.Tochybaznaczy,żewszystkojest
dobrze?
Zdjęła i powiesiła płaszcz. W brzuchu jej zaburczało. Nie
mielinawetszansyzłożyćzamówieniawrestauracji.Alechoć
byłagłodna,niewiedziała,czycośprzełknie.
Poszła do sypialni i usiadła na łóżku. Wciąż nie mogła do
siebiedojśćpowystępieCarli.
Chciała to wszystko jeszcze raz przemyśleć. Przyjrzeć się
całejswojejhistoriizValentinem.
Może stała się łatwą ofiarą manipulacji Carli z powodu
własnychzuprzedzeńizgórywyrobionychsądów?
Podniosła się z łóżka i przeszła do dawnej sypialni, gdzie
urządzili pokój dzienny. Przytulniejszy niż salon i nieco
bardziejintymnyniżbiblioteka.Znajdowałysiętamwygodne
meble,półkizksiążkamiibibelotami,atakżekolekcjafilmów
Valentina.
Imogeneruszyłaprostodopółek,gdzieleżałystarealbumy
ze zdjęciami. Żartowała z Valentina, że jest staromodny. On
jednak trwał przy swoim i wielokrotnie powtarzał, że
znajduje
przyjemność
w
przeglądaniu
albumów,
przypominającsobienajważniejszemomentyzprzeszłości.
Wiedziała, którego albumu szuka. Na grzbiecie widniała
datasprzedsiedmiulatitytuł:Afryka.
Otworzywszy album, poczuła, że znalazła się znów
w środkowej Afryce – czuła tamten upał, zapachy, słyszała
charakterystyczne
dźwięki.
Jej
kontrakt
był
krótki,
zastępowała nauczyciela, który został pilnie wezwany do
domu. Starała się przedłużyć pobyt, by dotrwać do końca
kontraktuValentina.AżdoincydentuzCarlą.
Zamrugała, odsuwając nieoczekiwane łzy, po czym
przewróciła stronę. Ujrzała swoją podobiznę, młodszą
i szczęśliwszą wersję siebie, uchwyconą przez obiektyw
Valentina, gdy po raz pierwszy i ostatni próbowała pić
z tykwy. Uderzył ją wyraz jej oczu, przypominających, jak
bardzogowtedykochała.Jakpochlebiałajejjegouwaga.
Ale to było nic w porównaniu z tym, co czuła teraz. Jej
uczucie było o wiele głębsze. Owszem, przesłonięte lękiem
przezkolejnymzranieniem,aleitakgłębsze.
Przewróciła znów stronę. Tym razem miała przed sobą
zdjęcie ich obojga, patrzących sobie w oczy. Valentin był jej
pierwszymkochankiemijedynąprawdziwąmiłością.Aleczy
kiedyśmutopowiedziała?Okazałato?
Nie,nigdyniepozwalałasobiekochaćgotakmocno,jakna
tozasługiwał.
W
czasie
pierwszego
małżeństwa
z
Valentinem
podświadomieczekała,bysięprzekonać,czyValentinbędzie
zachowywałsięjakjejojciec.PraktyczniepodałagoCarlina
talerzu. Zdała sobie z tego sprawę, patrząc na dawne
wydarzeniazperspektywyczasu.
Czekała, aż Valentin pokaże swoje ukryte wady, niezdolna
uwierzyć, że może ją kochać, bo tak rozpaczliwie pragnęła
byćkochana.Czekała,ażstaniesiętakimsamymmężczyzną
jak jej ojciec. Czarującym, oddanym pracy. Oddanym
rodzinie?Cóż,kiedymutoodpowiada.
Nie chciała tego, ale pozwoliła swoim lękom się
zdominowaćidoprowadziładotego,żetaksięstało.
ZamiastszukaćróżnicmiędzyValentinemiojcem,szukała
podobieństw, a kiedy je znalazła, zachwiało się jej
przekonanie,żesązValentinemidealnymmałżeństwem.
Przewracała kolejne strony, zauważając zmiany w wyrazie
swojej twarzy, w postawie. Mogła prześledzić, jak jej
otwartość z początku ich związku powoli tłumiła jej własna
paranoja.
Zamknęłaalbumiwsunęłagonamiejsce.
Pora, żeby pojechała do szpitala i wsparła Valentina, tak
jakpowinnazrobićżona.Potem,kiedybędziegotowy,powie
muprawdę–jakbardzogokocha.
Valentin
usiadł
ciężko
na
niewygodnym
krześle
w poczekalni. Lekarze starali się ustabilizować serce jego
babki.Powracałydoniegowszystkieprzykresłowa,którejej
powiedział.Żałował,żewogólepadłyzjegoust.
Nieważne, jak bardzo był na nią zły trzy miesiące temu.
Babkamiaładobreintencje.
Nie była winna problemom, z którymi mierzyli się
z Imogene. Sami je stwarzali i do nich należało ich
rozwiązanie.
Wiedział, że Carla kłamie w sprawie ciąży, ale nie mógł
zapomnieć
spojrzenia
Imogene,
zdradzającego
jej
bezbronność. Był wściekły, że znów została zraniona, i to
przezkobietę,którejontakdługoufał.
Był też zły, że choć zaczynali od nowa, Imogene
natychmiastuwierzyławkłamstwaCarli.
A może nie powinien się temu dziwić? Jej ojciec był
draniem pierwszej klasy. Jeśli to był najlepszy przykład ojca
i męża, z jakim miała do czynienia, nic dziwnego, że
uwierzyłaCarli.
Valentin zamknął oczy i oparł głowę o ścianę. Żałował, że
niemożebyćpodrugiejstronietejzasłonki,zaktórąlekarze
ratowalijegobabkę.
Nie po raz pierwszy zatęsknił za gorączką krytycznych
sytuacji,kiedyniósłludziompomoc.Ratowałczyjeśżycie.Ale
taki styl życia miał swoje minusy. Odbił się na jego życiu
imałżeństwie.Niedostrzegałwówczasdrobnychrys,dopóki
nie pojawiły się pęknięcia. A kiedy doszło do najgorszego,
byłojużzapóźno.
Ateraz?Czyznówjestzapóźno?
Nagle poczuł delikatny dotyk i zapach perfum, który
zdominował
dziesiątki
otaczających
go
zapachów.
Gwałtowniepodniósłpowieki.
–Wszystkowporządku?–zapytałaImogene.
–Jeszczeniewiem–odparł,kładącrękęnajejdłoni,jakby
tymgestemmógłzatrzymaćjąnazawsze.
Czas płynął powoli. Siedzieli razem rozdzieleni wieloma
niewypowiedzianymisłowami.
Obecność Imogene dodała Valentinowi siły. Siedem lat
wcześniej sądził, że wszystko będzie płynąć naturalnym
rytmem. Nie brał pod uwagę przeszkód, które życie i inni
ludziemogąrzucićimpodnogi.
Wiedział,czemubyłtaknaiwny.Byłcudownymdzieckiem,
jego celem był nauka, bycie najlepszym. Kiedy zdobył jeden
edukacyjny szczyt, wspinał się na następny. Gdy jego
rówieśnicy i kuzyni chodzili na szkolne zabawy i randki, on
uczęszczał na kurs przygotowujący do studiów medycznych.
Kiedy oni zaczynali college, on był już stażystą i mierzył się
z brakiem zaufania pacjentów na oddziałach, bo był młody.
Azatempracowałjeszczewięcej.
Takwłaśniesobieradził,kiedywięźmiędzynimiImogene
zaczęła się rwać. Kiedy zaczęła stawiać mu zarzuty, które
uważał
za
bezpodstawne.
Kiedy
poprosiła
prawnika
o przygotowanie papierów rozwodowych, podpisała je
iwysłałamu,poczympoleciaładoStanów.
Poczuł,żezacisnęłapalcenajegodłoni.
–Valentin?Proszącię–powiedziała.
Chwyciłgostrach.
–DoktorzeHorvath?
–Tak.–Wstałzkrzesła.
– Udało się ustabilizować pańską babkę, przewieziemy ją
naintensywnąterapię.Ranozrobimydodatkowebadania,ale
będzie konieczna operacja, raczej wcześniej niż później.
Porozmawiamy z nią rano. Mam nadzieję, że operacja
odbędziesięjutro.Rozumiepan,żemusimydziałaćszybko.
–Tak,oczywiście.Dziękuję.Mogęjązobaczyć?
–Namoment.Jestbardzozmęczona.
Valentin był rozdarty. Bał się, że Imogene zniknie, gdy się
oddali. Ale bał się też, że jeśli teraz nie zobaczy Alice, jego
ostatnim wspomnieniem będzie jej widok na noszach, kiedy
wiezionojądoszpitala.
–Idź–powiedziałaImogene.–Zaczekamtunaciebie.
Chciałjąpocałować,aleniewiedział,jakbytoprzyjęła.
–DoktorzeHorvath?–odezwałsiędrugilekarz.
–Tak,idę.
Po raz ostatni obejrzał się na Imogene, która kiwnęła mu
głową,iwszedłzalekarzemzaparawan.
Widok pacjenta podłączonego do monitorów był dla niego
codziennością.Alekiedytympacjentemjestwłasnababka,to
całkieminnasprawa.Miałwrażenie,jakbypodrugiejstronie
parawanuzostawiłcałeswojemedycznedoświadczenieibył
tylkozatroskanymwnukiem.
Wziął babkę za rękę, automatycznie sprawdzając puls na
nadgarstku. Nie był silny i tak rytmiczny, jak powinien, ale
wyczuwalny.SpojrzałnapomarszczonątwarzAliceiboleśnie
uświadomiłsobie,żejestbliskaśmierci.
Muszązrobićwszystko,żebydoszładosiebie.
Takwieleprzetrwała–ucieczkęzrodzicamizWęgierprzed
wybuchem II wojny światowej, budowanie nowego życia
w obcym kraju. Wspierała swojego męża Eduarda podczas
tworzenia Horvath Aviation, z którego powstała później
HorvathCorporation.Ukochanegomęża,któryzbytwcześnie
zmarłnaatakserca.Potemstraciładwóchzeswoichsynów,
którzy zmarli na tę samą wrodzoną przypadłość. Jednym
znichbyłjegoojciec.
Cały czas robiła, co w jej mocy, by rodzina trzymała się
razem. Mieli wiele powodów, aby być jej wdzięczni. Teraz,
kiedy będzie ich najbardziej potrzebowała, przyjdą jej
zpomocą.Żebytylkowytrwała.
Babkazamrugała.
–Valentin?
–Jesteśwszpitalu,Nagy.Miałaśzawał.
– Te głupie pigułki na serce nie działają – burknęła przez
maskętlenową.
Pigułki? Zastanowił się, jak długo je bierze i czy ktoś
z rodziny o tym wie. Zapewne nie. Alice była dumna
iniezależna.
–Niemartwsię,postawimycięnanogi.
– Imogene… – W jej głosie była płaczliwa nuta, która go
zaniepokoiła.
– Jest na korytarzu, czeka. Nie martw się. Wszystko się
ułoży.
–Muszęwamcośpowiedzieć–odezwałasięsłabymgłosem
babka.–Toważne.
Valentinusłyszałkrokisanitariuszy,którzymieliprzewieźć
babkęnaoddziałintensywnejterapii.
– Później, babciu. Teraz zawiozą cię na oddział.
Porozmawiamypóźniej.Obiecuję.
Powieki babki opadły. Valentin odsunął się, robiąc miejsce
sanitariuszom,którzywywieźliłóżkozzaparawanu.
– Przepraszam pana – powiedziała pielęgniarka. – Musimy
zrobićmiejscedlanastępnegopacjenta.
–Tak,przepraszam–odparłiwyszedłdopoczekalni.
DoImogene.
Nie zdawał sobie sprawy, jak jest spięty, dopóki nie ujrzał
jejbladejtwarzy.
Ruszyłakuniemu,byspotkaćsięznimwpołowiedrogi.To
symbolichprzyszłości?Miałtakąnadzieję.
ROZDZIAŁSZESNASTY
Kiedy wrócili do domu, Imogene miała wrażenie, jakby
wróciła tu po wielu dniach, a nie paru godzinach. Jeżeli ona
taksięczuje,jakmusisięczućValentin?
–Maszochotęcośzjeść?–spytała,idącwstronękuchni.–
Dionnapewnozostawiłcośwlodówce.
–Możekanapkę–odparł,idączanią.–Pomogęci.
Pomimo ich zażyłości i fizycznej bliskości Imogene nie
mogła pozbyć się uczucia, że dzieli ich przepaść. Powinni
porozmawiać.Musimupowiedzieć,żejestgotowaprzyjąćna
siebie część winy za rozpad ich pierwszego małżeństwa,
atakżezaobecneproblemy.
–Pójdziemyztymdopokoju?–zasugerowała,krojącchleb.
–Dobrypomysł.–Valentinpostawiłtalerzenatacy.
Usiedli obok siebie, sięgnęli po kanapki i jedli je
wniezręcznejciszy.
–Więconi…
–Imogene,ja…
Zaczęlijednocześnie,apotemzaśmialisięskrępowani.
–Typierwsza–powiedział.
–ChciałamcięzapytaćoAlice.Jutrojąbędąoperować?
– Najpierw chyba zrobią angiografię, żeby potwierdzić
podejrzenia.
–Onajestsilna,Valentin.Daradę.
– Wiele zależy od rodzaju uszkodzenia serca, ale tak, jest
silna. Co mi przypomina, że zanim porozmawiamy, muszę
powiadomićbliskich,cosięstało.
–Oczywiście.
Valentin zadzwonił najpierw do najstarszego kuzyna, Ilji,
potem
do
swojego
brata
Galena.
Ten
zgodził
się
poinformować
pozostałych
członków
rodziny,
którzy
w większości mieszkali za zachodnim wybrzeżu. Valentin
odłożyłtelefonioparłsięwygodnie.
–Poszłołatwiej,niżmyślałem.
–Rodzinapowinnasięwspierać.
–Tak,aletydorastałaświnnychokolicznościach,prawda?
–Skorzystałzokazji,byporuszyćtemat,którydotądomijali.
– Tak. Aż do dzisiejszego wieczoru nie miałam
świadomości, jak bardzo wpłynęło to na moje postrzeganie
wszystkiegoiwszystkich.Takżeciebie.
–Chcesztowyjaśnić?
Podwinęłapodsiebienogęiodwróciłasiędoniegotwarzą.
– Muszę. Widziałeś moich rodziców. To satelity krążące
wokół siebie. Od czasu do czasu żyją tym samym życiem
w jednym pokoju, ale to nie jest życie. Nie dla mnie
przynajmniej.Gdybymbyładoichpodobna,możebymsobie
ztymporadziła.Ale…
–Wniczymichnieprzypominasz–przerwałjej.–Jesteśza
dobra.Ajabyłemzagłupi.Musiszmiuwierzyć,żeponaszym
ślubienieromansowałemzCarlą.NierobiłemtegowAfryce
ani tutaj. Prawdę mówiąc, po naszym rozstaniu nie było
nikogo innego, co czasami było trudne – dodał, siląc się na
żart.
Imogenewiedziała,żeValentinmówiprawdę.Tenczłowiek
miał więcej honoru w małym palcu niż jej ojciec w całym
ciele.Czemuniechciałategodostrzec?
– Ja też byłam sama – przyznała. – Nie mogłam znieść
nawet myśli, że ktoś mógłby mnie dotknąć. Wiedziałam, że
muszęsięztegowyleczyć.Myślałam,żedziękiagencjiAlice
poznam kogoś, kto będzie do mnie pasował i seks przyjdzie
namnaturalnie.
–Itaksięstało.
– Tak. Wiem, że mnie nie zdradziłeś. Przepraszam, że
kiedykolwiek uważałam, że jesteś do tego zdolny. Łatwo
zrzucićzatowinęnamoichrodziców,aletojajestemwinna.
Zamiast widzieć, jak jest naprawdę, szukałam problemów.
Wydajesię,żeCarlazradościąmiichdostarczyła.
– Żałuję, że cię wtedy nie słuchałem dość uważnie. Nie
rozumiałem,coczułaś.
– Sama do tego dopuściłam. Muszę znów zapanować nad
moim życiem, uczuciami i reakcjami. W Afryce pozwoliłam,
żebyCarlamiałanadewładzę.Aonatowykorzystała.Wiesz,
żejesteśjedynymmężczyzną,któryjąrzucił?Dlategotakjej
natobiezależało.
–Spotykaliśmysięprzelotnie.Mówiłemci,żetosięszybko
skończyło. Przynajmniej dla mnie. Nie rozumiem tego, ale
onasięztymniepogodziła.
Imogenekiwałagłową.
– Osłupiałam, jak się dziś pojawiła. Przepraszam, że jej
uwierzyłam, że jest z tobą w ciąży, ale… – Głos jej się
załamał. – Czułam się zdradzona. Chcę mieć z tobą dzieci,
aonaogłosiła,żenositwojedziecko.Gdybytobyłaprawda,
niestałabymwamnadrodze.
Z każdym słowem w jej głosie było więcej emocji. Łzy
popłynęły jej po policzkach, lecz otarła je ze złością. Nie
chciaławykorzystywaćłezjakobroni.
Musi być silna dla siebie i Valentina. Jej brak zaufania do
niegotopoważnasprawa.Musitopokonać,bogdybyjejsię
nieudało,czymoglibymiećnadziejąnautrzymaniezwiązku?
– I dlatego między innymi jesteś wyjątkowa, Genie – rzekł
Valentin, biorąc ją w ramiona. – Dlatego cię kocham. Jesteś
dla mnie wszystkim. Od dnia, kiedy cię poznałem, nie
przestałem o tobie myśleć. Przyznaję, nie byłem najlepszym
mężem i pewnie teraz też nie spisuję się na medal. Muszę
nauczyć się stawiać cię na pierwszym miejscu, przed moją
pracą. Wiem, że nam się uda. Stworzymy rodzinę, o jakiej
obojemarzymy.
Ten wieczór to potwierdza. Kiedy w restauracji Alice
upadła, byłem przerażony, że ją stracę. Jak miałbym to
wytłumaczyć rodzinie? Ja, lekarz, nie potrafiłem uratować
własnej babki? Chyba jest trochę racji w tym, co mówią
omnieikompleksieBoga.Aleażdodziśniebałemsię,żenie
damrady.Tasytuacjaprzypomniałami,jaksięczułem,kiedy
ode mnie odeszłaś. Logika powinna nakazać mi jechać za
tobą, walczyć o ciebie, a ja zrobiłem jedyną rzecz, w której
byłem dobry: rzuciłem się w wir pracy. Podpisałem kolejny
kontrakt,zostałemwAfrycenastępnyrok,apopowrociedo
domu podjąłem pracę w Horvath Pharmaceuticals. Robiłem
wszystko, żeby o tobie nie myśleć. Żeby zapomnieć o swojej
porażce. Ale i w tym poległem. Nie zapomniałem cię i nie
chcęzapomnieć.
Wziąłgłębokioddechipodjął:
– Tak, byłem zły, widząc, że babka nas zeswatała. Ale
przedewszystkimbyłemzłynasiebie,boonazrobiłacoś,co
ja zawaliłem. Nigdy się do ciebie nie odezwałem, nie
odwiedziłemcię,choćwiedziałem,żeprawdopodobniejesteś
wNowymJorku.Bardzocięzatoprzepraszam.Niemiałbym
cizazłe,gdybyśmnieterazzostawiła.
Kocham cię i chcę, żebyś była szczęśliwa, ale jeśli nie
możesz mi zaufać, nigdy nie byłabyś ze mną szczęśliwa.
Wiem, czym jest miłość. Jestem gotowy pozwolić ci odejść.
Powinienem był pozwolić ci odejść w dniu naszego drugiego
ślubu i nie zważać na presję Alice. Ale widząc cię znów,
przypomniałem sobie, jak bardzo cię pragnę. Zrobiłbym
wszystko, żeby cię przekonać, abyś dała nam drugą szansę,
alewtedyniezważałemnakonsekwencje,jakiebyśponiosła,
gdybynamznówniewyszło.
– Valentin, zgodziłam się na ten ślub. To była nasza
wspólna decyzja. Tak, w pierwszej chwili chciałam uciec,
a jednak nie mogłam tego robić. Kiedy cię ujrzałam, moje
ciało zareagowało. Zawsze tak było, choć często działało to
nanasząszkodę.
Valentinwtuliłtwarzwjejwłosyiwdychałjejzapach,który
zawsze go uspokajał i podniecał jednocześnie. Czy teraz
sobieztymporadzą?
Czy uda im się sprawić, że ich więź będzie silniejsza, czy
znówsięzerwie?
– Jeśli ze mną zostaniesz, chcę, żebyś wiedziała, że tym
razem to będzie na zawsze. Nie pozwolę ci odejść. Gdybyś
tylko mogła mnie kochać, zrobię wszystko, żebyś tego nie
żałowała. Ale jeśli nie jesteś w stanie wybaczyć mi błędów,
tego, że cię nie słuchałem, zwłaszcza w sprawie Carli,
zrozumiem.Kiedypobraliśmysięporazpierwszy,niemiałem
pojęcia, czym jest miłość, poza miłością w rodzinie czy
fizycznąstronąmiłości.Dowiedziałemsiętegodopiero,kiedy
cięstraciłem.
Imogene siedziała teraz twarzą do Valentina. W jego
oczachwidziałaobawę,żeepizodztegowieczoruprzekreślił
ich relację. Strach, że po tym, co się stało, nie ma już
powrotu.Sercejązabolałozpowodutylusłów,któremiędzy
nimi nie padły. Z powodu miłości, którą go darzyła przez
wszystkie te lata, ale nie potrafiła jej wyrazić. Spojrzała mu
głębokowoczy.
–Odchodzącodciebie,popełniłambłąd.Alejeszczegorsze
byłoto,żecinieuwierzyłam.Carladziśprzyznała,żechciała
zniszczyć nasz związek. Uznała, że skoro ona nie może cię
mieć, nikt inny cię nie zdobędzie, zwłaszcza ja. Myślę, że
kiedy
znów
zobaczyła
nas
razem,
nie
wytrzymała.
Powiedziała,żenietknąłeśjejoddnia,kiedymniepoznałeś.
Zastanawiała się, czemu teraz jej wierzę, skoro tyle
nakłamała, a tobie nie. To jakaś wada mojego charakteru.
Wybaczysz mi, że jestem takim niedowiarkiem? Pozwoliłam,
żeby moje rodzinne doświadczenie odbiło się na naszym
wspólnymżyciu.Tegomuszęsięoduczyć.Kochamcięcałym
sercem,aleczymojamiłośćciwystarczy?
–Czymiwystarczy?Niczegowięcejniepragnę.
Valentin ujął jej twarz w dłonie i pocałował ją. To nie był
pocałunekpełenpożądania,leczraczejobietnica.
KiedyValentinjąpuścił,Imogenezapytała:
–Więcmyślisz,żemamyszansę?
Patrzącnanią,wziąłjązaręceiucałowałje,jakbyskładał
przysięgę.
–Tak–odparłpewnymgłosem.
Wstała,pociągającgozasobą.Zaprowadziłagodosypialni.
Ichsypialni.Konieczosobnymisypialniami.
Wpółmrokupokojuzaczęłagorozbierać.Szybkoporadziła
sobie z krawatem i koszulą, a potem paskiem u spodni.
Dotykała go rękami, wargami i językiem, zapisując to na
zawsze w pamięci i sercu. Gdy stał już nagi, pchnęła go na
łóżkoisamasięrozebrała.
– Kocham cię – powtórzyła, kładąc się obok niego. – Nie
chcęcięstracić.
–Niestracisz.
Uśmiechnęła się, a potem dotknęła ustami jego warg.
Valentinoddałjejpocałunek.
Kiedysiępołączyli,byławtymdelikatność,naktórąnigdy
wcześniej sobie nie pozwalali. Zniknął gdzieś pośpiech
i gorączka. Gdy razem wspinali się na wyżyny namiętności,
była w tym obietnica miłości, stabilności, wspólnej
przyszłości.
Późniejzasnęliprzytuleni.Ichsercabiłyrównymrytmem.
Obudził ich telefon. Szary poranek nieśmiało zaglądał do
środka. Valentin poderwał się z łóżka z walącym sercem
ipodniósłzpodłogispodnie.Telefonmiałwkieszeni.
Dzwonionozeszpitala.
– Halo? – odezwał się, nie wiedząc, czy usłyszy dobre czy
złewieści.
– Doktorze Horvath, przepraszam, że tak wcześnie, ale
chcieliśmy
pana
poinformować,
że
operację
babki
zaplanowanonapopołudnie.
–Toświetnie.
–Cóż,tak.–Kobietapodrugiejstroniezrobiłapauzę.–Ale
mamymałyproblem.
–Problem?
– Pańska babka nie chce podpisać zgody na operację,
dopókiniezobaczypanaipanażony.
–Aledlaczego?
–Nieuznałazastosownenasotympoinformować.
Valentinsłyszałnutęirytacjiwgłosiekobiety.
–Przepraszam.Zawszebyłastanowcza.
– Cóż, stanowcza czy nie, musi być dziś operowana. Czy
mogęzałożyć,żepojawiąsiępaństwooodpowiedniejporze,
żebyoperacjaodbyłasięwzaplanowanymczasie?Niemuszę
panutłumaczyć,jakietoważne.
–Będziemynajszybciej,jaktomożliwe.–Valentinrozłączył
się i popatrzył na Imogene. – Wybacz, musimy jechać do
szpitala.Nagychcenaswidzieć.
–Oczywiście–odparła,wstałazłóżkaiwłożyłaszlafrok.–
Zrobię kawę, a ty weź prysznic. Chcesz coś zjeść przed
wyjściem?
–Możegrzankę?
–Świetnie,notoidź.–Pchnęłagowstronęłazienki.
Zawahałsię.
–Wszystkowporządku?–spytałaImogene,podchodzącdo
niego.
Objąłjąipocałował.
–Taksięcieszę,żejesteś.
–Onaztegowyjdzie.
Posłałamukrótkiuśmiech,apotemwyszłazpokoju.Kiedy
Valentinbrałprysznic,zjadłalekkieśniadanieiprzygotowała
kawę. Potem poszła do swojej łazienki, a po chwili, gdy
wróciładokuchni,zastałatamValentina.
–
Nie
znam
drugiej
kobiety,
która
tak
szybko
przygotowałaby się do wyjścia – zauważył, przyglądając się
jejzpodziwem.
– Kocham spać, więc to konieczność. W innym wypadku
pojawiałabymsięwszędzie,wyglądającjakczarownica.
–Czarownica?Toniemożliwe.Idziemy?
–Tak,dzwoniłamdoAntona.Będzieczekał.Pomyślałam,że
takbędziełatwiejniżtaksówką.
–Słusznie.
Kiedy Anton wysadził ich przed szpitalem, udali się prosto
naoddziałintensywnejterapii.
Pielęgniarka skierowała ich do pokoju Alice. Na widok
babki, która siedziała na łóżku, Valentin poczuł, że napięcie
go opuszcza. Tak, była poważnie chora, ale w jej oczach
widziałznajomyogień.
–Niespieszyliściesię.
Głosmiałasłaby,alesłyszałjejnieugiętegoducha.
– Już jesteśmy – odparł, nie dodając, że jest bardzo
wcześnie. – Może powiesz nam to, co masz do powiedzenia,
żebyśpoczułasięlepiej.
Aliceprychnęła.
– Macie dla mnie jakieś dobre wieści? – Przenosiła wzrok
zImogenenaValentinaizpowrotem.–No?
–Jeślipytasz,czyrozwiązaliśmynaszeproblemy–Imogene
wzięłaAlicezarękę–totak.
–Atakobieta?Pozbyłeśsięjej?
Valentin powściągnął instynktowną chęć obrony Carli.
Długozniąpracował,aleniezasługiwałanajegolojalność.
–Tak–rzekłpoprostu.
Alicespojrzałananiego.
–Onaniejestwciąży?
–Jeślijest,toniezemną–zapewnił.
–Wczoraj,kiedyodwiozłamjądodomu,Carlaprzyznała,że
niejestwciąży–poinformowałaichImogene.
Aliceprzeniosłananiąwzrok.
–Idobrze.Atyzostanieszzmoimwnukiem?
–Skoromiwybaczył,żemunieuwierzyłam,totak,zostanę
znim.
–Noidobrze–powtórzyłaAlice.
– Nagy, przestań kręcić. Co chciałaś nam powiedzieć? –
spytałValentin.
– Nie kręcę, tylko chcę wiedzieć, jak jest między wami.
Rozumiem,żeterazzależywamnamałżeństwie?
ValentiniImogenewymienilispojrzenia.
–Tak–odparłValentin.
Alicewzięłagłębszyoddech.
– Dzięki Bogu, bo to, co wam powiem, może was wprawić
w szok. Ale kiedyś może uznacie, że to zabawne. Całe
szczęście,żeprzeztesiedemlatżadnezwasniewzięłoślubu
zkimśinnym.
–Bo?–spytałValentin.
–Botobyłabybigamia.
Imogeneotworzyłausta.
–Bigamia?Jakimcudem?Podpisałampapieryrozwodowe.
– Ja też je podpisałem. Wbrew sobie. Zrobiłem to, bo
wiedziałem, że tego chciałaś. Natychmiast odesłałem je
twojemuprawnikowi.–Valentinspojrzałnababkę.–Przejdź
dorzeczy,Nagy.Czemupopełnilibyśmybigamię?
– Wasz pozew nie został nawet złożony – odparła Alice
z uśmiechem satysfakcji na bladej twarzy. – Komunikacja
między oboma krajami tak się wlokła, że postanowiliśmy nie
czekać na urzędowe potwierdzenie z Afryki. Zresztą oboje
byliście przekonani, że jesteście wolni, więc nie zrobiłam
wamżadnejkrzywdy.
Prawnik Imogene razem z miejscowym watażką był
zaangażowanywkilkaoszustw.Kiedysprawawyszłanajaw,
trafił za kratki. Zanim inna firma prawnicza przejęła
dokumentację, jego kancelaria spłonęła. Ktoś wrzucił tam
bombęzapalającą.Ktoś,ktomiałznimnapieńku.Wszystkie
informacjeoklientachidokumentyprzepadły.
Alicewyglądałanazmęczoną,alewyraźniejejulżyło,żeim
towreszciewyjawiła.
–Chceszpowiedzieć,żecałyczasbyliśmymałżeństwem?–
spytałaImogene.
–UważajcieceremonięzPortLudlowzaodnowieniewaszej
przysięgimałżeńskiej–rzekłaAlicesłabnącymgłosem.
– Wiesz, co to znaczy? – spytał Valentin, unosząc dłoń
Imogenedowarg.–Będziemyświętowaćdwierocznice.
– Do końca życia. – Imogene stanęła na palcach, by go
pocałować.
Alice z uśmiechem patrzyła na szczęśliwą parę. Nie każdy
byjąpochwaliłzato,żedoprowadziładodrugiegoślubu,ale
ona wiedziała, że są dla siebie stworzeni. Droga do ich
szczęścia nie była prosta, ona jednak wiedziała, że czasami
najbardziejkrętadrogaprowadzidonajwiększegoszczęścia.
–PaniHorvath?Podpiszepanizgodęnazabieg?
Znowutacholernakobietaztymprzeklętympapierem.
–Jeślimuszę–odparła.
– Musisz, Alice. Chcemy, żebyś wyzdrowiała. No i musisz
wyswatać Galena – przypomniał jej Valentin, całując ją
wpoliczek.
Jej twarz przeciął uśmiech. Tak, dzięki Bogu za Galena.
Będzie miała zajęcie. A kiedy już go ożeni, będzie miała
mnóstwownuków,októretrzebabędziesięzatroszczyć.
Każdyzasługujenaszczęście.Każdyzasługujenamiłośćdo
końcażycia.
Jużonadopilnuje,żebytaksięstało.
Tytułoryginału:InconvenientlyWed
Pierwszewydanie:HarlequinDesire,2019
Redaktorserii:EwaGodycka
©2018byDolceVitaTrust
©forthePolisheditionbyHarperCollinsPolskasp.zo.o.,Warszawa2020
WydanieniniejszezostałoopublikowanenalicencjiHarlequinBooksS.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości
dziełwjakiejkolwiekformie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób
rzeczywistych–żywychlubumarłych–jestcałkowicieprzypadkowe.
Harlequin i Harlequin (nazwa serii) są zastrzeżonymi znakami należącymi do
HarlequinEnterprisesLimitedizostałyużytenajegolicencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins
Publishers,LLC.Nazwaiznakniemogąbyćwykorzystanebezzgodywłaściciela.
IlustracjanaokładcewykorzystanazazgodąHarlequinBooksS.A.
Wszystkieprawazastrzeżone.
HarperCollinssp.zo.o.
02-516Warszawa,ul.Starościńska1Blokal24-25
ISBN9788327654526