JAMES
PATTERSON
MARK SULLIVAN
DETEKTYWI Z PRIVATE
IGRZYSKA
Z angielskiego przełożył RAFAŁ LISOWSKI
Tytuł oryginału: PRIVATE GAMES
Dla Connora i Bridgera,
podążających za olimpijskim snem
M.S.
Nie pojmie umysł śmiertelny woli bogów.
Pindar
Albowiem z gniewu Perykl Olimpijczyk
łysnął i zagrzmiał, i zatrząsł Helladą.
Arystofanes, Archanejczycy,
przekł. Bogusław Butrymowicz
Prolog
Środa, 25 lipca 2012, godz. 23.25
Po świecie naprawdę chodzą nadludzie.
Mówię serio i możecie to traktować dosłownie. Na przykład Jezus Chrystus był
duchowym supermenem, tak samo jak Marcin Luter oraz Gandhi. Również Juliusz Cezar
musi być nazwany nadczłowiekiem. Podobnie Czyngis-chan, Thomas Jefferson, Abraham
Lincoln i Adolf Hitler.
Pomyślcie o naukowcach takich jak Arystoteles, Galileusz, Albert Einstein i Robert
Oppenheimer. Spójrzcie na dzieła Leonarda da Vinci, Michała Anioła czy mojego ulubieńca
Vincenta van Gogha, który był tak wybitny, że doprowadziło go to do szaleństwa. A przede
wszystkim nie zapominajcie o najznakomitszych sportowcach, że wymienię tylko Jima
Thorpe’a, Babe Didrikson Zaharias i Jessego Owensa oraz Larysę Łatyninę, Muhammada
Alego, Marka Spitza i Jackie Joyner-Kersee.
Moją skromną osobę również zaliczam do panteonu nadludzi – i nie bez powodu, o
czym się wkrótce przekonacie.
Krótko mówiąc, tacy jak ja są stworzeni do wielkich rzeczy. Pragniemy mierzyć się z
przeciwnościami losu. Pragniemy podbijać. Pragniemy przekraczać wszelkie granice:
duchowe, polityczne, artystyczne, naukowe oraz fizyczne. Pragniemy walczyć z nieprawością
wbrew wszelkim przeszkodom. W imię naszej wielkości jesteśmy gotowi cierpieć i z
gorliwością męczenników angażować wszystkie siły w niekończące się przygotowania – co
moim zdaniem jest niezwykłą cechą bez względu na epokę.
Muszę przyznać, że w tej chwili rzeczywiście czuję się wyjątkowo, gdy stoję tu, w
ogrodzie sir Dentona Marshalla, starego, zepsutego mazgaja.
Patrzcie na niego, jak klęczy plecami do mnie z moim nożem na gardle.
Trzęsie się zupełnie tak, jakby właśnie dostał kamieniem w głowę. Czujecie ten
zapach? Woń strachu? Powietrze wokół niego cuchnie jak po wybuchu bomby.
– Dlaczego? – dyszy.
– Rozgniewałeś mnie, potworze – warczę przez zęby. W mojej głowie huczy
pierwotna wściekłość, wylewa się z każdej komórki ciała. – Pomogłeś zniszczyć igrzyska,
zohydzić je i wystawić na pośmiewisko.
– Co? – jęczy, udając oszołomionego. – O czym ty mówisz?
Przedstawiam dowody przeciw niemu w trzech oskarżycielskich zdaniach, od których
sinieje mu skóra na karku, a tętnica szyjna pulsuje obrzydliwym fioletem.
– Nie! – protestuje. – To... to nieprawda. Nie możesz tego zrobić. Czyś ty kompletnie
oszalał?
– Oszalałem? Ja? – pytam. – Nic z tych rzeczy. Jestem najbardziej poczytalną osobą,
jaką znam.
– Błagam – mówi, a po twarzy ciekną mu łzy. – Miej litość. W Wigilię się żenię.
Mój śmiech jest cierpki jak ocet siedmiu złodziei.
– W innym życiu, Dentonie, zjadłem własne dzieci. Nie doczekasz się litości ani ode
mnie, ani od moich sióstr.
Gdy jego dezorientacja i przerażenie osiągają apogeum, unoszę wzrok ku nocnemu
niebu, czując, jak w mojej głowie kłębi się burza, i znowu pojmuję, iż doprawdy jestem
wybitny, nadludzki, przepełniony mocami liczącymi sobie tysiące lat.
– Dla wszystkich prawdziwych olimpijczyków – ślubuję – ten akt ofiary stanowi
początek końca nowożytnych igrzysk.
Potem skręcam starcowi kark, tak że wygina mu się grzbiet.
Zanim zdąży krzyknąć, wściekle rozcinam mu gardło z taką siłą, że głowa odrywa się
od szyi.
Część pierwsza
Furie
Rozdział 1
Czwartek, 26 lipca 2012, godz. 9.24
Jak na Londyn panował upiorny upał. Koszula i marynarka Petera Knighta były
przesiąknięte potem, gdy gnał na północ wzdłuż Chesham Street. Kiedy minął hotel
Diplomat, z poślizgiem skręcił za winkiel i pobiegł w stronę uliczki Lyall Mews w samym
sercu Belgravii, jednej z najdroższych dzielnic świata.
Niech to nie będzie prawda, wołał w duchu, wbiegając w zaułek. Dobry Boże, niech to
nie będzie prawda.
Potem zobaczył tłumek reporterów, który zgromadził się przed żółtą taśmą londyńskiej
policji miejskiej zagradzającą drogę do kremowego domu w stylu georgiańskim. Knight
zatrzymał się gwałtownie. Miał wrażenie, że zaraz zwróci jajka na bekonie, które zjadł na
śniadanie.
Co powie Amandzie?
Zanim zdążył pozbierać myśli oraz uspokoić żołądek, zadzwoniła komórka. Wyciągnął
ją z kieszeni i nie patrząc na ekran, odebrał połączenie.
– Knight – wykrztusił. – Jack, to ty?
– Nie, Peter, mówi Nancy – odrzekł głos z irlandzkim zaśpiewem. – Isabel się
rozchorowała.
– Co? – jęknął Knight. – Nie... Wyszedłem z domu zaledwie godzinę temu.
– Ma gorączkę – nie ustępowała zatrudniona na pełen etat niania. – Właśnie
mierzyłam.
– Ile?
– Trzydzieści siedem i sześć. I mówi, że boli ją brzuch.
– A Lukey?
– Wydaje się zdrowy. Ale...
– Zrób im obojgu chłodną kąpiel. Zadzwoń, gdyby gorączka Isabel wzrosła do
trzydziestu ośmiu – polecił Knight.
Potem zatrzasnął komórkę i poczuł żółć, która piekła go w gardle.
Knight, żylasty mężczyzna o jasnobrązowych włosach i przystojnej twarzy, mający
nieco ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, dawniej sprawował funkcję oficera śledczego do
spraw specjalnych przy Old Bailey, centralnym sądzie karnym Anglii. Przed dwoma laty
podjął jednak pracę w londyńskim biurze Private International. Ta posada gwarantowała mu
dwukrotnie wyższe zarobki oraz prestiż. Private nazywano Agencją Pinkertona XXI wieku.
Jej oddziały mieściły się w każdym ważnym mieście świata. Zatrudniały specjalistów z
zakresu bezpieczeństwa, ekspertów kryminalistyki oraz detektywów takich jak Knight.
Po kolei, mówił sobie. Bądź profesjonalistą. Wydawało się jednak, że to jest kropla,
która przepełni kielich goryczy. Ostatnio Knight tyle już wycierpiał, zarówno w życiu
prywatnym, jak i zawodowym. Zaledwie przed tygodniem jego szef Dan Carter zginął w
katastrofie lotniczej nad Morzem Północnym wraz z trójką pracowników agencji.
Dochodzenie wciąż trwało. Czy potrafi znieść kolejną śmierć?
Odsuwając na bok to pytanie, a także myśl o chorobie córki, pognał w skwarze ku
policyjnej taśmie, omijając szerokim łukiem dziennikarzy. Dzięki temu dostrzegł Billy’ego
Caspera, śledczego ze Scotland Yardu, z którym znał się od piętnastu lat.
Podszedł wprost do niego, tęgiego mężczyzny o dziobatej twarzy. Policjant skrzywił
się na jego widok.
– Peter, to nie jest sprawa Private.
– Jeśli tam w środku są zwłoki sir Dentona Marshalla, to owszem, jest to sprawa
Private. I moja również – odparł z przekonaniem Knight. – I to osobista, Billy. Czy to sir
Denton?
Casper milczał.
– Tak czy nie?
W końcu inspektor niechętnie skinął głową, po czym spytał:
– Co łączy ciebie i Private z Marshallem?
Knight przez chwilę stał bez ruchu, oszołomiony wiadomością. Zastanawiał się, jak
przekaże ją Amandzie. Potem wziął się w garść.
– Komitet Organizacyjny Igrzysk Olimpijskich w Londynie jest klientem Private
London – wyjaśnił. – Co oznacza, że jest nim także sir Denton.
– A ty? – zapytał Casper. – Byłeś jego przyjacielem albo coś w tym stylu?
– Więcej niż przyjacielem. Sir Denton Marshall był zaręczony z moją matką.
Surowy wyraz twarzy inspektora nieco złagodniał. Mężczyzna przygryzł wargę, po
czym rzekł:
– Zobaczę, czy możemy cię wpuścić. Elaine będzie chciała z tobą porozmawiać.
Knight nagle poczuł się tak, jakby spiskowały przeciw niemu niewidzialne siły.
– Elaine dostała tę sprawę? – Miał ochotę walnąć w coś pięścią. – Chyba żartujesz.
– Mówię całkiem serio, Peter – odparł Casper. – Ty farciarzu.
Rozdział 2
Nadinspektor Elaine Pottersfield była jednym z najlepszych oficerów śledczych
londyńskiej policji. Tę weterankę z dwudziestoletnim stażem cechował szorstki styl bycia
typowy dla osób, które wszystko wiedzą najlepiej – i to przynosiło rezultaty. Przez ostatnie
dwa lata żaden inny oficer Scotland Yardu nie wyjaśnił tylu morderstw co Pottersfield. Była
też jedyną znaną Knightowi osobą, która otwarcie go nienawidziła.
Atrakcyjna kobieta po czterdziestce zawsze przypominała mu charta rosyjskiego:
miała duże, okrągłe oczy, orlą twarz oraz srebrne włosy, które rozlewały się kaskadą na
ramionach. Gdy Knight wszedł do kuchni sir Dentona Marshalla, Pottersfield spiorunowała
go spojrzeniem znad ostrego nosa, gotowa ugryźć przy pierwszej nadarzającej się okazji.
– Peter – powiedziała chłodno.
– Elaine.
– To nie był mój pomysł, żeby wpuścić cię na miejsce zbrodni.
– Domyślam się – odparł Knight, z trudem panując nad emocjami, które lada chwila
mogły osiągnąć temperaturę wrzenia. Pottersfield tak już na niego działała. – Ale jestem. Co
możesz mi powiedzieć?
Nadinspektor ze Scotland Yardu milczała przez chwilę.
– Przed godziną służąca znalazła go w ogrodzie – odezwała się w końcu. – A
przynajmniej to, co z niego zostało.
Knightowi stanął przed oczami sir Denton, dowcipny, światły człowiek, którego w
ciągu ostatnich dwóch lat zdążył dobrze poznać i obdarzyć ogromnym szacunkiem. Ugięły się
pod nim nogi i musiał przytrzymać się blatu dłonią w winylowej rękawiczce.
– To, co z niego zostało?
Pottersfield z ponurą miną wskazała w stronę otwartych drzwi tarasowych.
Knight absolutnie nie chciał wychodzić do ogrodu. Wolałby zapamiętać sir Dentona
takim, jakim go widział ostatnio, przed dwoma tygodniami: starszego pana z zadziwiającą
siwą czupryną, różowiutką skórą i swobodnym, zaraźliwym śmiechem.
– Zrozumiem, jeśli zrezygnujesz z oględzin – powiedziała Pottersfield. – Inspektor
Casper mówił, że twoja matka była zaręczona z sir Dentonem. Od kiedy?
– Od zeszłego sylwestra – odrzekł Knight. Przełknął ślinę i ruszył do drzwi. Po chwili
gorzko dodał: – Mieli się pobrać w Wigilię. Kolejna tragedia. Tylko tego mi trzeba, prawda?
Pottersfield wbiła wzrok w kuchenną podłogę, a jej twarz wykrzywił grymas bólu i
gniewu. Knight minął ją, po czym wyszedł do ogrodu.
Na dworze robiło się coraz upalniej. Powietrze niosło zapach śmierci. Pięć litrów krwi
– cała pula życia sir Dentona – rozlało się po kamiennym tarasie i zakrzepło wokół
bezgłowego ciała.
– Lekarz sądowy uważa, że zrobiono to długim, zakrzywionym ostrzem o ząbkowanej
krawędzi – poinformowała Pottersfield.
Knightowi znów zebrało się na wymioty. Próbował ogarnąć całą scenę, utrwalić ją w
pamięci, jakby to była seria fotografii, a nie rzeczywistość. Zachowanie dystansu wydawało
się jedynym sposobem, żeby przetrwać coś takiego.
– Jeśli się dobrze przyjrzeć – dodała nadinspektor – widać, że część krwi zlano ku
zwłokom wodą z węża ogrodowego. Sądzę, że morderca chciał zmyć ślady stóp.
Knight skinął głową, po czym zmusił się, by oderwać spojrzenie od ciała i przenieść je
w głąb ogrodu. Zobaczył techników zbierających dowody w pobliżu rabatek, ale wzrok
zatrzymał dopiero na policyjnym fotografie robiącym zdjęcia pod murem.
Odsunął się od zwłok kilka kroków. Z tej nowej perspektywy dostrzegł obiekt
zainteresowania fotografa. Był to zabytek ze starożytnej Grecji, jedna z najwartościowszych
rzeczy w kolekcji sir Dentona: wapienna rzeźba bezgłowego ateńskiego senatora ze zwojem
pod pachą i rękojeścią pękniętego miecza w dłoni.
Głowę sir Dentona umieszczono w pustym miejscu między ramionami posągu. Jego
twarz była obwisła, napuchnięta, usta wykręcone w lewo, jakby pluł, a oczy otwarte, matowe
i w odczuciu Knighta – przerażająco zrozpaczone.
Przez moment detektyw agencji Private był bliski załamania. Po chwili poczuł jednak,
jak wzbiera w nim gniew. Cóż za barbarzyńca śmiał zrobić coś takiego? I dlaczego? Jaki
mógł mieć powód, żeby ściąć Dentona Marshalla? Ten człowiek był więcej niż dobry. Był...
– Peter, wciąż tego nie widzisz – odezwała się zza jego pleców Pottersfield. – Popatrz
na trawnik przed posągiem.
Knight zacisnął pięści, po czym zszedł z tarasu na trawę. Drapała o papierowe
ochraniacze na butach. Dźwięk był równie irytujący jak skrobanie paznokciami po tablicy.
Wreszcie zobaczył to, o czym mówiła nadinspektor, a wtedy stanął jak wryty.
Na trawniku sprayem namalowano pięć przecinających się kół, symbol igrzysk
olimpijskich.
Przekreślono je znakiem X namazanym krwią.
Rozdział 3
Gdzie potwory zwykle składają swoje jaja? W jakich gniazdach są wysiadywane, aż
wyklują się z nich młode? Jakimi toksycznymi odpadami są karmione, dopóki nie osiągną
pełnoletności?
Kiedy ból głowy rozrywa mi mózg z siłą rozszalałej burzy, często rozmyślam nad
takimi pytaniami, a także wieloma innymi.
Ba, czytając te słowa, zapewne również zadajecie sobie pytania. Na przykład: „Kim
jesteś?”.
Moje prawdziwe imię nie ma znaczenia. Na potrzeby tej opowieści możecie mnie
jednak nazywać Kronosem. W mitologii greckiej Kronos był najpotężniejszym z tytanów,
pożeraczem światów.
Czy uważam się za boga?
Nie bądźcie niedorzeczni. Taka arogancja to kuszenie losu. Taka pycha to kpina z
bogów. Ja nigdy nie splamiłem się tym zdradzieckim grzechem.
Należę jednak do owych rzadkich istot, które pojawiają się na ziemi raz na jedno lub
dwa pokolenia. Jak inaczej wytłumaczyć, że na długo przedtem, zanim w mojej głowie
rozszalały się burze, nienawiść była moim najwcześniejszym wspomnieniem, a żądza mordu
– pierwszym pragnieniem?
W drugim roku życia zyskałem świadomość nienawiści, zupełnie jakby ją i mnie, dwa
złączone duchy, rzucono gdzieś z otchłani w ciało dziecka. Przez pewien czas tak właśnie o
sobie myślałem: jako o płonącej osobliwości, esencji odrazy, ciśniętej w kąt na ziemię, do
skrzyni pełnej szmat.
Pewnego dnia instynktownie wypełzłem z owej skrzyni, a wtedy ten ruch i ta wolność
pozwoliły mi zrozumieć, że jestem czymś więcej niż gniewem. Że jestem istotą stanowiącą
własne prawa. Całymi dniami byłem głodny i spragniony, nagi i zmarznięty. Pozostawiany
samemu sobie na długie godziny, rzadko myty i rzadko brany na ręce przez potwory, które
chodziły wokół mnie, zupełnie jakbym był obcą istotą, która pośród nich wylądowała. To
wtedy w mojej głowie zrodziła się pierwsza świadoma myśl: zabić ich wszystkich.
Bezlitosne pragnienie zagościło w moim sercu, zanim jeszcze zrozumiałem, że moi
rodzice to narkomani, ćpuny niezdolne do wychowania wybitnej istoty takiej jak ja.
Gdy miałem cztery lata, wkrótce po tym, jak wbiłem nóż kuchenny w udo swojej
nieprzytomnej matki, jakaś kobieta przyszła do mieszkania, gdzie żyliśmy w nędzy, i na
zawsze odebrała mnie rodzicom. Umieszczono mnie w domu, który musiałem dzielić z
małymi porzuconymi potworami, pełnymi nienawiści i niedarzącymi zaufaniem nikogo z
wyjątkiem samych siebie.
Wkrótce pojąłem, że jestem mądrzejszy, silniejszy i obdarzony wizją daleko
wykraczającą poza ich możliwości. Kiedy skończyłem dziewięć lat, wciąż jeszcze nie
wiedziałem, kim właściwie jestem, wyczuwałem jednak, że mogę należeć do jakiegoś innego
gatunku, że jestem superistotą zdolną zmanipulować, pokonać i zgładzić każdego potwora,
jaki stanie mi na drodze.
Zrozumiałem to z całkowitą pewnością, gdy w mojej głowie rozszalały się burze.
Zaczęły się, kiedy miałem dziesięć lat. Mój ojciec zastępczy, na którego mówiliśmy Pastor
Bob, chłostał jednego z potworów, a ja nie mogłem tego dłużej słuchać. Jęki mnie osłabiały,
co było nie do zniesienia. Dlatego wyszedłem z domu, przelazłem przez płot i włóczyłem się
po najbardziej zakazanych ulicach Londynu, aż wreszcie znalazłem ciszę i spokój w znajomej
biedzie opuszczonego budynku.
Wewnątrz były już dwa potwory. Starsze ode mnie, kilkunastoletnie, należące do
gangu ulicznego. Od razu poznałem, że są naćpani. Powiedzieli, że wkroczyłem w ich rewir.
Spróbowałem wykorzystać swoją prędkość do ucieczki, ale jeden z nich rzucił
kamieniem, który trafił mnie w szczękę. Oszołomiony ciosem upadłem, a oni zaczęli się
śmiać i coraz bardziej złościć. Wciąż rzucali kamieniami, które połamały mi żebra i rozerwały
naczynia krwionośne w udzie.
Później usłyszałem huk nad lewym uchem, a zaraz potem w mojej głowie rozbłysła
eksplozja w technikolorze, która rozeszła się po mózgu niczym kalekie ramiona błyskawic
przecinające letnie niebo.
Rozdział 4
Peter Knight bezradnie patrzył to na przekreślony krwią symbol olimpijski, to na
głowę narzeczonego matki.
Po chwili podeszła do niego nadinspektor Pottersfield.
– Opowiedz mi o sir Dentonie – poprosiła cichym głosem. Knight opanował żal i
powiedział:
– Denton był wspaniałym, naprawdę wspaniałym człowiekiem. Zarządzał funduszem
hedgingowym, zarabiał furę pieniędzy, ale większość rozdawał. Piastował bardzo ważną
funkcję w komitecie organizacyjnym olimpiady. Wielu uważa, że bez jego starań nigdy nie
wygralibyśmy z Paryżem. Poza tym był także fajnym facetem, zupełnie niezadufanym w
sobie. No i moja matka była z nim szczęśliwa.
– Nie sądziłam, że to w ogóle możliwe – skomentowała nadinspektor.
– Ja też nie. Ani ona sama. Ale to prawda – odrzekł Knight. – Aż do tej pory nie
wierzyłem, że Denton Marshall mógł mieć na tym świecie wroga.
Pottersfield wskazała gestem zakrwawiony symbol olimpijski.
– Może to ma większy związek z olimpiadą niż z nim jako osobą prywatną.
Knight przez chwilę przyglądał się głowie sir Dentona Marshalla, po czym wrócił do
jego zwłok.
– Możliwe – przyznał. – Albo też morderca próbuje odwrócić naszą uwagę. Obcięcie
głowy można uznać za akt gniewu, a to prawie zawsze ma pewnego rodzaju podłoże osobiste.
– Chcesz powiedzieć, że to zemsta? – spytała Pottersfield.
Knight wzruszył ramionami.
– Albo komunikat polityczny. Lub dzieło szaleńca. Bądź wszystko po trochu. Sam nie
wiem.
– Czy jesteś w stanie powiedzieć, gdzie twoja matka przebywała zeszłej nocy między
jedenastą a dwunastą trzydzieści? – zapytała nagle Pottersfield.
Knight spojrzał na nią takim wzrokiem, jakby rozmawiał z idiotką.
– Amanda kochała Dentona.
– Wzgardzona miłość rodzi gniew – zauważyła nadinspektor.
– Tu nie wchodziło w grę żadne wzgardzenie – warknął Knight. – Wiedziałbym o tym.
Poza tym sama widziałaś moją matkę. Ma metr sześćdziesiąt pięć i waży pięćdziesiąt
kilogramów. Denton ważył sto. Absolutnie nie jest dostatecznie silna fizycznie oraz
emocjonalnie, żeby obciąć mu głowę. I nie miała powodu tego robić.
– Więc jak z tym wczorajszym wieczorem? Wiesz, gdzie przebywała? – drążyła
Pottersfield.
– Dowiem się i dam ci znać. Ale najpierw muszę ją powiadomić.
– Ja się tym zajmę, jeśli twoim zdaniem to pomoże.
– Nie, sam to zrobię – odrzekł Knight, ponownie przyglądając się głowie sir Dentona.
Skupił się na jego wykrzywionych ustach, które wyglądały tak, jakby nieboszczyk
chciał coś wypluć.
Knight wyciągnął kieszonkową latarkę, obszedł dookoła symbol olimpijski, a
następnie poświecił w szparę między wargami sir Dentona. Coś błysnęło, więc wyjął z
kieszeni pincetę, którą zawsze nosił przy sobie, w razie gdyby musiał coś podnieść, nie
dotykając tego palcami.
Nie patrząc w oczy martwemu narzeczonemu matki, zaczął grzebać mu w ustach.
– Peter, przestań – poleciła Pottersfield. – Zaraz...
Ale Knight właśnie odwrócił się do niej, by pokazać spatynowaną monetę z brązu
wyjętą z ust sir Dentona.
– Nowa teoria – powiedział. – Chodzi o pieniądze.
Rozdział 5
Kiedy ocknąłem się kilka dni po ukamienowaniu, znajdowałem się w szpitalu. Miałem
pękniętą czaszkę, a do tego dręczyło mnie przyprawiające o mdłości uczucie, że zostałem
przeprogramowany i jestem teraz bardziej obcy niż kiedykolwiek wcześniej.
Dokładnie pamiętałem atak oraz napastników, lecz gdy policjanci przyszli mnie
przesłuchać, powiedziałem, że nic sobie nie przypominam. Stwierdziłem, że pamiętam, jak
wszedłem do budynku, ale nic poza tym. Szybko dali mi spokój.
Zdrowiałem powoli. Na mojej głowie pojawiła się blizna przypominająca kraba. Gdy
włosy odrosły, przysłoniły ją, a ja zacząłem pielęgnować mroczną fantazję, która stała się
moją pierwszą obsesją.
Dwa tygodnie później wróciłem do Pastora Boba i małych potworów. Nawet oni
dostrzegli, że się zmieniłem. Nie byłem już dzikim dzieckiem. Uśmiechałem się i udawałem
szczęśliwego. Uczyłem się i ćwiczyłem ciało.
Pastor Bob myślał, że odnalazłem Boga.
Przyznam się wam jednak, że robiłem to wszystko, ponieważ przygarnąłem do serca
nienawiść. Gładziłem bliznę na głowie i koncentrowałem tę nienawiść, mojego najstarszego
emocjonalnego sprzymierzeńca, na tym, czego pragnąłem i co chciałem uczynić. Uzbrojony
w mroczne serce zacząłem dążyć do realizacji swoich marzeń, starając się pokazać całemu
światu, jak bardzo jestem inny. Chociaż udawałem odmienionego chłopca – wesołego,
zdolnego kolegę – nigdy nie zapomniałem kamienowania, które wywołało burzę w mojej
głowie.
Gdy miałem czternaście lat, potajemnie zacząłem szukać potworów, które rozbiły mi
czaszkę. W końcu znalazłem – sprzedawali za grosze torebki z metamfetaminą dwanaście
przecznic od domu, w którym mieszkałem z Pastorem Bobem i małymi potworami.
Miałem tych dwóch na oku aż do czasu, kiedy ukończyłem szesnaście lat. Czułem się
już wystarczająco duży i silny, by działać.
Zanim Pastor Bob odnalazł Jezusa, był kowalem. W szóstą rocznicę mojego
ukamienowania wziąłem jeden z należących do niego ciężkich młotów, włożyłem jego stary
kombinezon roboczy, po czym wymknąłem się nocą, chociaż powinienem się uczyć.
Ubrany w kombinezon, z młotkiem w szkolnym plecaku wyciągniętym ze śmietnika
odnalazłem te dwa potwory, które mnie ukamienowały. Sześć lat zażywania narkotyków oraz
sześć lat mojego rozwoju sprawiły, że już mnie nie pamiętali.
Zwabiłem ich na puste podwórko, obiecując pieniądze, a potem rozbiłem ich potworne
mózgi na krwawą pulpę.
Rozdział 6
Wkrótce po tym, jak nadinspektor Pottersfield nakazała włożenie szczątków sir
Dentona do plastikowych worków, Knight opuścił ogród i rezydencję znacznie bardziej
przerażony, niż kiedy tam wchodził.
Przeszedł pod taśmą policyjną, ominął dziennikarzy i oddalił się od Lyall Mews,
usiłując zdecydować, jak, na Boga, powiedzieć matce o śmierci Dentona. Wiedział, że musi
to zrobić, i to szybko, zanim Amanda usłyszy wiadomość od kogoś innego. Nie mógł
pozwolić, by była sama w chwili, gdy się dowie, że najlepsze, co ją w życiu spotkało, jest...
– Knight?! – zawołał go męski głos. – To ty?
Kiedy detektyw podniósł wzrok, zobaczył biegnącego ku niemu wysokiego,
wysportowanego mężczyznę po czterdziestce w stylowym włoskim garniturze. Miał ciemne
włosy przyprószone siwizną, a jego czerwoną, kanciastą twarz wykrzywiał wysiłek.
W ciągu osiemnastu miesięcy, odkąd londyński oddział Private zatrudniono do
ochrony igrzysk, Knight zaledwie dwa razy spotkał Michaela „MikeV Lancera. Znał jednak
jego historię.
Lancer, dwukrotny mistrz świata w dziesięcioboju w latach osiemdziesiątych i
dziewięćdziesiątych, służył w Pułku Coldstream i gwardii królewskiej, a jednocześnie miał
możliwość regularnych treningów. Na igrzyskach w Barcelonie w 1992 roku prowadził po
pierwszym dniu zawodów, ale drugiego chwycił go skurcz. Jego organizm był
nieprzyzwyczajony do tak wysokiej temperatury oraz wilgotności powietrza. Ostatecznie
ukończył zawody poza pierwszą dziesiątką.
Później Lancer został mówcą motywacyjnym oraz konsultantem do spraw
bezpieczeństwa i często współpracował z Private International przy ważnych projektach. Był
również członkiem Komitetu Organizacyjnego Igrzysk Olimpijskich w Londynie
odpowiedzialnym za kwestie bezpieczeństwa podczas tej gigantycznej imprezy.
– Czy to prawda? – spytał autentycznie zrozpaczonym tonem Lancer. – Denton nie
żyje?
– Niestety – odparł Knight.
Lancer miał łzy w oczach.
– Kto mógł to zrobić? Dlaczego?
– Najwyraźniej ktoś, kto nienawidzi olimpiady – odrzekł Knight, po czym opisał, jak
zginął sir Denton, oraz opowiedział o krwawym znaku X.
– Kiedy to się stało? – zapytał wstrząśnięty Lancer.
– Tuż po północy.
Lancer pokręcił głową.
– To znaczy, że widzieliśmy się zaledwie na dwie godziny przed jego śmiercią.
Wychodził z przyjęcia w Tate w towarzystwie... – przerwał i przyjrzał się ze smutkiem
Knightowi.
– Zapewne mojej matki – dokończył detektyw. – Byli zaręczeni.
– Tak, wiedziałem, że ty i ona jesteście spokrewnieni. Peter, tak mi przykro. Czy
Amanda już wie?
– Właśnie idę do niej z wiadomością.
– Biedaku – mruknął Lancer, po czym spojrzał w stronę policyjnej taśmy. – Są
reporterzy?
– Cała gromada i z każdą chwilą ich przybywa.
Lancer westchnął ciężko.
– Z całym szacunkiem dla naszego drogiego Dentona, ale tylko tego nam brakowało
na dzień przed ceremonią otwarcia. Roześlą drastyczne szczegóły po całym świecie.
– Nie możemy tego powstrzymać – zauważył Knight. – Zastanowiłbym się natomiast,
czy nie należałoby wzmocnić ochrony wszystkich członków komitetu organizacyjnego.
Lancer sapnął, po czym skinął głową.
– Masz rację. Złapię taksówkę i pojadę do biura. Marcus będzie chciał się o tym
dowiedzieć osobiście.
Marcus Morris, polityk, który ustąpił podczas ostatnich wyborów, obecnie był
przewodniczącym komitetu.
– Moja matka też – dodał Knight.
Wspólnie ruszyli w stronę bardziej ruchliwej Chesham Street. Ledwie doszli do ulicy,
gdy z południa, od strony hotelu Diplomat, nadjechała czarna taksówka. Jednocześnie nieco
dalej od strony północnej zbliżała się po zewnętrznym pasie czerwona. Knight machnął na nią
ręką.
Tymczasem Lancer dał znak czarnej taksówce kierującej się na północ.
– Złóż ode mnie kondolencje matce – poprosił. – I przekaż Jackowi, że później do
niego zadzwonię.
Jack Morgan był amerykańskim właścicielem Private International. Przyleciał do
Londynu, gdy czworo pracowników tutejszego oddziału zginęło na Morzu Północnym w
katastrofie, z której nikt się nie uratował.
Lancer zszedł z chodnika i pewnym krokiem ruszył na ukos przez ulicę.
Wtedy jednak, ku przerażeniu Knighta, rozległ się ryk silnika oraz pisk opon.
Czarna taksówka przyspieszała. Jechała wprost na członka komitetu organizacyjnego
igrzysk.
Rozdział 7
Knight zareagował instynktownie. Wyskoczył na jezdnię i zepchnął Lancera z toru
jazdy taksówki.
Zaraz potem wyczuł, że zderzak czarnego auta jest niecały metr od niego. Usiłował
odskoczyć, aby uniknąć uderzenia. Stopy oderwały się od ziemi, lecz nie zdążył zrobić nic
więcej. Zderzak oraz kratownica uderzyły go z boku w lewe kolano i łydkę.
Knighta obróciło w powietrzu. Ramionami, torsem i biodrem grzmotnął o maskę
wozu, a jego twarz przylgnęła do przedniej szyby, dzięki czemu przez ułamek sekundy
widział kierowcę. Chustka. Okulary przeciwsłoneczne. Kobieta?
Przetoczył się po dachu, jakby był wypchaną lalką. Lewą stroną ciała mocno uderzył o
jezdnię, tracąc dech w piersiach. Przez chwilę widział tylko oddalającą się błyskawicznie
czarną taksówkę i czuł woń spalin, a krew dudniła mu w skroniach.
Potem pomyślał: To jakiś cholerny cud, ale chyba nic sobie nie złamałem.
Czerwona taksówka zbliżała się z piskiem opon. Knight wpadł w panikę, obawiając
się, że w końcu i tak zostanie przejechany.
Jednakże auto zakręciło o sto osiemdziesiąt stopni i stanęło. Z kabiny wyskoczył
kierowca, stary rastaman w wełnianej zielono-żółtej czapce naciągniętej na dredy.
– Peter, nie ruszaj się! – zawołał Lancer, biegnąc w jego kierunku. – Jesteś ranny!
– Nic mi się nie stało – wychrypiał detektyw. – Goń tamtą taksówkę. – Lancer się
wahał, więc Knight go ponaglił: – Mike, ona ucieka!
Lancer wziął go pod ramiona i wpakował na tylne siedzenie czerwonego wozu.
– Jedź za tamtym autem! – ryknął do kierowcy.
Knight trzymał się za żebra, wciąż z trudem łapiąc powietrze. Rastaman ruszył w
pogoń za czarną taksówką, która miała nad nimi kilka przecznic przewagi. Właśnie ostro
skręcała w Pont Street, kierując się na zachód.
– Złapię ją, mon! – obiecał kierowca. – Wariatka chciała cię zabić!
Lancer patrzył to na drogę, to na Knighta.
– Na pewno nic ci nie jest?
– Tylko się potłukłem – stęknął detektyw. – Mike, ona nie próbowała przejechać mnie,
tylko ciebie.
Kierowca z poślizgiem wjechał w Pont Street. Czarna taksówka znajdowała się dwie
przecznice dalej. Zamigała światłami hamowania, po czym ostro skręciła w prawo w Sloane
Street.
Rastaman wcisnął gaz do dechy, aż liście rosnących wzdłuż ulicy drzew zlały się w
niewyraźną plamę. Błyskawicznie dopadli do skrzyżowania ze Sloane. Knight był już niemal
pewny, że dogonią kobietę, która o mało co go nie przejechała.
Wtedy jednak pojawiły się dwie kolejne czarne taksówki jadące po Sloane Street na
północ, więc rastaman musiał wcisnąć hamulec i szarpnąć kierownicą, żeby nie uderzyć w
którąś z nich. Auto z piskiem opon wpadło w poślizg, o włos unikając zderzenia z innym
samochodem: radiowozem londyńskiej policji.
Włączyła się syrena. Koguty też.
– Nie! – krzyknął Lancer.
– Zawsze tak jest, mon! – wrzasnął zdenerwowany kierowca, zatrzymując taksówkę.
Knight, oszołomiony z wściekłości, pokiwał głową. Obserwował przez przednią szybę,
jak auto, które prawie go zabiło, wtapia się w strumień pojazdów podążających w stronę
Hyde Parku.
Rozdział 8
Strzały z jaskrawymi lotkami świszczały w rozgrzanym powietrzu późnego poranka.
Lądowały na żółtych środkach lub też obok, na czerwonych i niebieskich pierścieniach tarcz
ustawionych w długim rzędzie na żółtozielonym trawniku Lord’s Cricket Grounds w pobliżu
Regent’s Park w centrum Londynu.
Łucznicy z sześciu czy siedmiu państw właśnie kończyli ostatnie rundy treningowe.
Łucznictwo miało być jedną z pierwszych konkurencji rozstrzygniętych po ceremonii
otwarcia igrzysk olimpijskich. Zawody drużynowe zaplanowano na sobotni poranek, czyli za
dwa dni, a uroczyste wręczenie medali miało się odbyć tego samego dnia po południu.
Właśnie dlatego Karen Pope znajdowała się teraz na widowni i obserwowała trening
przez lornetkę. Ziewała ze znudzenia.
Pope była reporterką sportową „The Sun”, brytyjskiego brukowca mogącego się
pochwalić siedmioma milionami czytelników, głównie dzięki agresywnemu,
bezkompromisowemu dziennikarstwu oraz tradycji publikowania na trzeciej stronie zdjęć
młodych kobiet z nagim biustem. Miała nieco ponad trzydzieści lat. Była atrakcyjna w tym
samym sensie co Renée Zellweger w Dzienniku Bridget Jones, ale ze swoim małym biustem
nie trafiłaby raczej na trzecią stronę. Była jednak zawziętą reporterką, ambitną jak mało kto.
Tego ranka na szyi nosiła jedną z zaledwie czternastu przyznanych „The Sun”
akredytacji prasowych zapewniających pełen dostęp na obiekty olimpijskie. Brytyjskiej prasie
nie przyznano ich zbyt wiele, ponieważ na siedemnastodniową imprezę miało zjechać do
Londynu ponad dwadzieścia tysięcy przedstawicieli światowych mediów. Pełne akredytacje
stały się niemal równie wartościowe jak medale olimpijskie, przynajmniej dla brytyjskich
dziennikarzy.
Pope wciąż rozmyślała o tym, że powinna się cieszyć ze zdobycia przepustki i
możliwości pracy podczas igrzysk, ale jak dotąd ranek spędzony na treningu łuczniczym nie
przyniósł żadnych rewelacji, które mogłaby opisać w gazecie.
Rozglądała się za reprezentantami Korei Południowej, głównymi kandydatami do
złotego medalu, lecz jak się okazało, skończyli trening przed jej przybyciem.
– Jasna cholera – zaklęła zdegustowana. – Finch mnie zabije.
Uznała, że powinna znaleźć coś charakterystycznego, co w połączeniu z jej barwnym
stylem sprawi, że artykuł nada się do druku. Ale co by to mogło być? Jaki przyjąć punkt
widzenia?
Łucznictwo: rzutki dla snobów?
Nie, w łucznictwie nie ma absolutnie nic snobistycznego.
A zresztą cóż ona, na Boga, wiedziała o łucznictwie? Wychowała się w piłkarskiej
rodzinie. Jeszcze rano próbowała przekonać Fincha, że lepiej by się sprawdziła, gdyby
powierzył jej gimnastykę lub zawody lekkoatletyczne. Jednak szef dał jej wyraźnie do
zrozumienia, że zaledwie półtora miesiąca temu przyjechała z Manchesteru i dołączyła do
zespołu, więc znajduje się na samym dole redakcyjnego łańcucha pokarmowego.
– Napisz dobry artykuł, to zaczniesz dostawać lepsze zlecenia – powiedział.
Pope ponownie skupiła się na łucznikach. Uderzył ją ich niezwykły spokój. Jakby
wpadli w trans. Zupełnie inaczej niż tenisiści albo odbijający w krykiecie. Czy właśnie o tym
powinna napisać? Dowiedzieć się, w jaki sposób łucznicy wprowadzają się w ten stan?
Litości, pomyślała poirytowana. Kto by chciał czytać o sportowym zen, skoro na
trzeciej stronie można popatrzeć na gołe cycki?
Westchnęła, odłożyła lornetkę i zaczęła się wiercić w foteliku na głównej trybunie.
Spojrzała na plik poczty, który wcisnęła do torebki, wychodząc z biura. Zaczęła ją
przeglądać: były tam materiały prasowe oraz inne całkiem nieciekawe rzeczy.
W końcu natrafiła na grubą szarą kopertę. Na wierzchu dziwnymi ciemnoniebieskimi
literami wydrukowano jej nazwisko.
Zmarszczyła nos, jakby poczuła okropny zapach. Ostatnio nie napisała nic, co
zasługiwałoby na list od świra, a już na pewno odkąd przyjechała do Londynu. Każdy
dziennikarz, który jest cokolwiek wart, dostaje listy od świrów. Szybko uczy się je
rozpoznawać. Zwykle przychodzą zaraz po tym, gdy opublikuje się coś kontrowersyjnego
albo zasugeruje istnienie diabolicznego spisku.
Pope mimo wszystko zdecydowała się zajrzeć do koperty. Ze środka wyjęła plik
dziesięciu kartek, do których spinaczem przymocowano zwyczajny papierowy karnet z
życzeniami. Kiedy go otworzyła, okazał się pusty, jednakże samo otwarcie aktywowało
elektroniczny chip i z wnętrza zaczęła płynąć fletowa muzyka: dziwna melodia, która budziła
przerażenie j kojarzyła się ze śmiercią.
Reporterka zamknęła karnet, po czym zerknęła na pierwszą stronę pliku papierów.
Okazało się, że to adresowany do niej list, wydrukowany tuzinem różnych czcionek, a przez
to trudny do odczytania. Potem jednak Pope zaczęła rozumieć jego treść. Przeczytała go
trzykrotnie. Z każdą linijką serce biło jej coraz mocniej, aż w końcu miała wrażenie, że zaraz
wyskoczy z piersi.
Przejrzała resztę dokumentów załączonych do listu, a wtedy o mało nie zemdlała.
Zaczęła gorączkowo szukać komórki w torebce i zadzwoniła do swojego redaktora.
– Finch, mówi Pope – wydyszała, kiedy odebrał telefon. – Możesz mi powiedzieć, czy
Denton Marshall został zamordowany?
– Co? Sir Denton Marshall? – spytał tamten z mocnym londyńskim akcentem.
– Tak, tak, wielka szycha od funduszy hedgingowych, filantrop, członek komitetu
organizacyjnego – potwierdziła, zbierając rzeczy i rozglądając się za najbliższym wyjściem ze
stadionu. – Błagam, Finchy, to może być wielka sprawa.
– Poczekaj – warknął redaktor.
Pope wydostała się na ulicę i właśnie usiłowała złapać taksówkę naprzeciwko Regenfs
Park, kiedy szef znów odezwał się w słuchawce:
– Policja otoczyła dom sir Dentona na Lyall Mews żółtą taśmą i właśnie przyjechał
wóz koronera.
Pope uniosła wolną rękę w triumfalnym geście.
– Finch! – zawołała. – Musisz wysłać tu kogoś innego, żeby zajął się łucznictwem i
ujeżdżaniem. Sprawa, na którą właśnie trafiłam, zatelepie Londynem jak trzęsienie ziemi.
Rozdział 9
– Lancer mówi, że uratowałeś mu życie – powiedziała Elaine Pottersfield.
Sanitariusz dźgał i szturchał krzywiącego się Knighta, który siedział na zderzaku
karetki po wschodniej stronie Sloane Street, nieopodal czerwonej taksówki rastamana.
– Zareagowałem odruchowo.
Wszystko go bolało, a od żaru promieniującego od asfaltu było mu gorąco.
– Naraziłeś się na niebezpieczeństwo – oświadczyła chłodno nadinspektor.
Knight poczuł irytację.
– Sama powiedziałaś, że uratowałem mu życie.
– I przy okazji prawie straciłeś własne. Co by wtedy było... – zawiesiła głos – z
dziećmi?
– Ich do tego nie mieszaj, Elaine. Nic mi nie jest. W zapisie z kamer powinno być
nagranie tej taksówki.
Na ulicach Londynu znajduje się dziesięć tysięcy kamer pracujących dwadzieścia
cztery godziny na dobę. Wiele zainstalowano w 2005 roku po zamachach terrorystycznych na
metro, w których zginęły pięćdziesiąt dwie osoby, a ponad siedemset zostało rannych.
– Sprawdzimy – obiecała Pottersfield. – Ale próba odnalezienia w Londynie czarnej
taksówki? Skoro żaden z was nie zapamiętał numeru rejestracyjnego, to będzie jak szukanie
igły w stogu siana.
– Chyba że ograniczy się poszukiwania do taksówek jadących tą ulicą na północ
konkretnie w tym czasie, gdy uciekała podejrzana. I zadzwońcie do wszystkich korporacji
taksówkowych. Niewątpliwie uszkodziłem jej maskę albo kratownicę.
– Czy to na pewno była kobieta? – spytała sceptycznie Pottersfield.
– Na pewno – nie ustępował Knight. – Chustka. Okulary przeciwsłoneczne. Bardzo
wkurzona.
Nadinspektor Scotland Yardu spojrzała na Lancera, z którym właśnie rozmawiał inny
policjant.
– On i sir Denton – mruknęła. – Obaj są członkami komitetu organizacyjnego.
Knight skinął głową.
– Zacząłbym śledztwo od ludzi, którzy mają z komitetem na pieńku.
Pottersfield nie odpowiedziała, ponieważ podszedł do nich Lancer. Poluzował krawat
na szyi i ocierał chusteczką spocone czoło.
– Dziękuję – powiedział do Knighta. – Jestem twoim dozgonnym dłużnikiem.
– Na moim miejscu postąpiłbyś tak samo – odparł detektyw.
– Dzwonię do Jacka. Powiem mu, co zrobiłeś.
– Nie trzeba.
– Owszem, trzeba. – Lancer się zawahał. – Chcę ci się zrewanżować.
Knight pokręcił głową.
– Komitet organizacyjny jest klientem Private, co oznacza, że i ty nim jesteś. Po prostu
wykonywałem pracę.
– Nie, będziesz... – Lancer przez chwilę znów się wahał, po czym dokończył myśl: –
Będziesz jutro moim gościem na ceremonii otwarcia.
Knight nie spodziewał się takiej propozycji. Bilety na ceremonię były niemal równie
poszukiwane jak rok wcześniej zaproszenia na ślub księcia Williama i Kate Middleton.
– W porządku, o ile niania zgodzi się zaopiekować dziećmi.
Lancer natychmiast się rozpromienił.
– Moja sekretarka rano przyśle ci bilety i przepustkę.
Poklepał Knighta w zdrowe ramię, uśmiechnął się do Pottersfield, po czym ruszył w
stronę jamajskiego taksówkarza, którego wciąż dręczyli policjanci z patrolu.
– Będziesz musiał złożyć oficjalne zeznanie – powiedziała Pottersfield.
– Nie zrobię nic, dopóki nie porozmawiam z matką.
Rozdział 10
Dwadzieścia minut później Knight wysiadł z radiowozu londyńskiej policji pod
domem matki na Milner Street w dzielnicy Knightsbridge. Sanitariusze proponowali mu
środki przeciwbólowe, ale odmówił. Wygrzebanie się z pojazdu było prawdziwą męczarnią.
Co chwila przed oczami stawał mu obraz pięknej ciężarnej kobiety na wrzosowisku o
zachodzie słońca.
Na szczęście zdążył przestać o niej myśleć, zanim zadzwonił do drzwi. Nagle
zauważył, jak okropnie brudne i podarte ma ubranie.
Amanda by tego nie pochwaliła. Ani...
Drzwi się otworzyły i ukazał się w nich Gary Boss, wieloletni asystent matki. Boss
miał trzydzieści parę lat, był szczupły, zadbany, a jego strojowi nie można było nic zarzucić.
Spojrzał na Knighta oczami spod okrągłych okularów w oprawce ze skorupy żółwia i
pociągnął nosem.
– Peter, nie wiedziałem, że jesteś umówiony.
– Jej syn, jedyne dziecko, nie musi być umówiony – odparł Knight. – Nie dzisiaj.
– Jest bardzo, bardzo zajęta – nie ustępował Boss. – Proponowałbym...
– Denton nie żyje – oznajmił cicho Knight.
– Co? – zdziwił się Boss, po czym zachichotał drwiąco. – To niemożliwe. Była z nim
wczoraj...
– Został zamordowany – wyjaśnił Knight, wchodząc do środka. – Właśnie
przyjechałem z miejsca zbrodni. Muszę jej o tym powiedzieć.
– Zamordowany? – powtórzył zdumiony Boss. – Dobry Boże. To ją...
– Wiem – powiedział Knight, mijając asystenta matki. – Gdzie ona jest?
– W bibliotece. Wybiera materiały.
Knight się skrzywił. Matka nienawidziła, gdy przerywano jej przeglądanie próbek.
– Nic na to nie poradzę – stwierdził, po czym ruszył korytarzem w stronę drzwi do
biblioteki, zbierając siły, by poinformować matkę, że w gruncie rzeczy właśnie owdowiała po
raz drugi w życiu.
Kiedy miał trzy lata, jego ojciec Harry zginął w kuriozalnym wypadku przemysłowym,
zostawiając młodą wdowę oraz syna ze skromnym odszkodowaniem z ubezpieczenia. Matka
gorzko przeżyła stratę, później jednak przekuła to zgorzknienie w energię. Zawsze lubiła
modę oraz szycie, więc wykorzystała pieniądze, żeby założyć firmę odzieżową nazwaną
własnym imieniem.
Amanda Designs wystartowało w ich kuchni. Knight pamiętał, że matka traktowała
życie i biznes jak niekończącą się walkę. Jej wojowniczy styl odniósł jednak sukces. Zanim
Knight skończył piętnaście lat, matka – nigdy niczym się nie zadowalając i ponaglając
wszystkich wokół do cięższej pracy – uczyniła z Amanda Designs dynamiczne, poważane
przedsiębiorstwo. Wkrótce po tym, gdy jej syn ukończył kolegium Christ Church w
Oksfordzie, sprzedała swój koncern za dziesiątki milionów funtów, za które uruchomiła
cztery kolejne linie odzieży cieszące się wielką popularnością.
Przez cały ten czas nigdy jednak nie pozwoliła sobie na zakochanie. Miała przyjaciół,
towarzyszy oraz – jak przypuszczał Knight – kilku kochanków na krótką metę, ale od dnia
śmierci męża obudowała serce pancerzem, którego nie mógł sforsować nikt z wyjątkiem jej
syna.
Aż do czasu, gdy w jej życiu pojawił się Denton Marshall.
Spotkali się podczas imprezy charytatywnej, na której zbierano fundusze na rzecz
walki z rakiem. Jak lubiła mawiać matka: „To było wszystko naraz od pierwszego wejrzenia”.
W ten jeden wieczór Amanda zmieniła się z chłodnej, nieprzystępnej jędzy w uczennicę
oszołomioną pierwszym zauroczeniem. Od tamtej pory sir Denton był jej bratnią duszą,
najlepszym przyjacielem oraz źródłem najgłębszego szczęścia.
Knightowi znów stanęła przed oczami ciężarna kobieta, a potem zapukał do drzwi i
wszedł do biblioteki.
Amanda Knight – dobiegająca sześćdziesiątki elegancka kobieta o figurze tancerki,
urodzie zaawansowanej wiekiem gwiazdy filmowej oraz sposobie bycia dobrotliwej
władczyni – stała przy stole roboczym, na którym leżały dziesiątki próbek materiałów.
– Gary – odezwała się karcąco, nie podnosząc wzroku – mówiłam ci, że nie należy
mi...
– Mamo, to ja – powiedział Knight.
Amanda odwróciła się, spojrzała na niego ciemnoszarymi oczami i zmarszczyła czoło.
– Peter, czy Gary nie powiedział ci, że wybieram... – przerwała, widząc coś
niepokojącego w twarzy syna. Skrzywiła się z dezaprobatą. – Niech zgadnę: twoje diabelskie
dzieci wypłoszyły kolejną opiekunkę.
– Nie – odrzekł Knight. – Chciałbym, żeby to było coś równie prostego.
Następnie roztrzaskał szczęście matki na tysiąc kawałków.
Rozdział 11
Jeśli chce się zabić potwory, trzeba nauczyć się myśleć tak jak potwór.
Zrozumiałem ten punkt widzenia dopiero w noc po tym, jak wybuch po raz drugi
roztrzaskał mi czaszkę, dziewiętnaście lat po kamienowaniu.
Dawno już wyjechałem z Londynu, ponieważ mój pierwszy plan udowodnienia
światu, że jestem krańcowo inny – nieskończenie lepszy od wszystkich ludzi – spełzł na
niczym.
Potwory wygrały wojnę ze mną podstępem i sabotażem. Dlatego kiedy wylądowałem
na Bałkanach późną wiosną 1995 roku jako żołnierz sił pokojowych NATO, moja nienawiść
nie miała granic. Jej głębia i rozmiary były nieskończone.
Po tym, co mi wyrządzono, nie pragnąłem pokoju.
Pragnąłem przemocy. Pragnąłem ofiary. Pragnąłem krwi.
Los zainterweniował zgodnie z moimi życzeniami po pięciu tygodniach służby na
rozparcelowanych, niestabilnych, zapalnych terenach Serbii, Chorwacji oraz Bośni i
Hercegowiny.
Było to w lipcu. Któregoś dnia późnym popołudniem znalazłem się na zakurzonej
drodze w dolinie Driny, dwadzieścia dziewięć kilometrów od oblężonego miasteczka
Srebrenica. Jechałem na siedzeniu pasażera zamaskowanej toyoty landcruiser w hełmie oraz
kamizelce kuloodpornej i gapiłem się przez okno.
Byłem świeżo po lekturze książki z mitami greckimi, która przypadkiem wpadła mi w
ręce, i rozmyślałem o tym, że targany wojną bałkański krajobraz, przez który jechaliśmy,
nadawałby się na scenerię jakiegoś mrocznego, wynaturzonego mitu: dzikie róże krzewiły się
pośród zmasakrowanych ciał – ofiar okrucieństwa jednej albo drugiej strony.
Bomba wybuchła bez ostrzeżenia.
Nie przypominam sobie dźwięku eksplozji, która unicestwiła kierowcę, wóz oraz
dwóch pozostałych pasażerów. Pamiętam jednak woń prochu i płonącego paliwa.
Wciąż również czuję cios niewidzialnej pięści, która uderzyła we mnie potworną siłą,
wypchnęła przez przednią szybę i wywołała w mojej głowie burzę niewyobrażalnych
rozmiarów.
Kiedy odzyskałem przytomność, okolicę spowił już zmierzch. Dzwoniło mi w uszach,
byłem zdezorientowany i miałem mdłości, a w pierwszej chwili wydawało mi się nawet, że
mam dziesięć lat i właśnie mnie ukamienowano. Potem jednak wirowanie w mózgu
spowolniło na tyle, że dostrzegłem zwęglony szkielet landcruisera oraz ciała moich
towarzyszy, tak bardzo spalone, że wręcz nierozpoznawalne. Obok mnie leżały pistolet
maszynowy oraz samopowtarzalny – sterling i beretta, które wypadły z samochodu.
Było już ciemno, zanim zdołałem wstać z tą bronią i ruszyć przed siebie.
Pokonałem parę kilometrów przez pola i lasy, zataczając się i upadając, aż w końcu
dotarłem do jakiejś wioski na południowy zachód od Srebrenicy. Wszedłem tam z bronią w
ręku. Słyszałem dźwięki przebijające przez dzwonienie w uszach – przede mną w mroku
krzyczeli jacyś mężczyźni.
Przyciągały mnie ich wściekłe głosy i gdy ruszyłem w tamtym kierunku, poczułem, że
w mojej głowie budzi się stara przyjaciółka, irracjonalna nienawiść. Namawiała mnie, żebym
kogoś zabił.
Kogokolwiek.
Rozdział 12
To byli Bośniacy. Siedmiu mężczyzn uzbrojonych w stare jednolufowe strzelby i
pordzewiałe karabiny, którymi popędzali przed sobą trzy nastoletnie dziewczyny skute
kajdankami, zupełnie jakby zaganiali trzodę do zagrody.
Któryś mnie zobaczył, krzyknął, a wtedy zwrócili w moją stronę swoją marną broń. Z
powodów jeszcze wówczas dla mnie niepojętych nie otworzyłem od razu ognia i nie zabiłem
ich wszystkich na miejscu.
Zamiast tego powiedziałem prawdę: że jestem członkiem natowskiej misji, przeżyłem
wybuch i muszę nawiązać kontakt z bazą. To ich trochę uspokoiło. Opuścili broń i pozwolili
mi zachować moją.
Jeden z nich mówił łamaną angielszczyzną. Powiedział, że mogę zadzwonić z wioski
na posterunku milicji, dokąd właśnie szli.
Spytałem, za co aresztowali dziewczyny.
– Zbrodniarki wojenne – odparł ten, który znał angielski. – Z serbskiego oddziału.
Pracują dla tego diabła Mladicia. Mówią o nich „Furie”. Zabijają bośniackich chłopaków.
Dużo chłopaków. Wszystkie trzy. Zapytaj najstarszą. Mówi po angielsku.
Furie? – pomyślałem z zaciekawieniem. Zaledwie dzień wcześniej czytałem o furiach
w książce o mitologii. Przyspieszyłem nieco, żeby się im przyjrzeć, zwłaszcza tej najstarszej,
zgorzkniałej dziewczynie o szerokim czole, gęstych czarnych włosach i martwych ciemnych
oczach.
Furie? To nie mógł być zbieg okoliczności. Chociaż wierzyłem, że nienawiść
towarzyszy mi od urodzenia, natychmiast nabrałem przekonania, że te dziewczyny znalazły
się na mojej drodze nie bez powodu.
Mimo bólu rozrywającego mi czaszkę zrównałem krok z tą najstarszą i spytałem:
– Jesteś zbrodniarką wojenną?
Spojrzała na mnie tymi martwymi oczami i wypluła odpowiedź:
– Ja żadna zbrodniarką. Ani moje siostry. Rok temu bośniackie świnie zabiły mi
rodziców i gwałciły nas przez cztery dni. Gdybym mogła, to zastrzeliłabym każdą bośniacką
świnię. Rozbiję im łby. Zabiję wszystkich, jak się da.
Jej siostry najwyraźniej rozumiały, o czym mówi, ponieważ także zwróciły na mnie
swój martwy wzrok. Szok po wybuchu bomby, potworne łomotanie w głowie, mój rozpalony
gniew, martwe oczy serbskich dziewczyn, mit o furiach – wszystko to nagle złączyło się w
całość, która wydała mi się zrządzeniem losu.
Bośniacy przykuli dziewczyny do ciężkich drewnianych krzeseł przykręconych do
podłogi posterunku, a potem zamknęli drzwi. Linie telefoniczne nie działały. Prymitywne
wieże komórkowe również. Powiedziano mi jednak, że mogę zaczekać na oddział pokojowy,
który zabierze mnie oraz serbskie dziewczyny w bezpieczniejsze miejsce.
Gdy Bośniak mówiący po angielsku wyszedł, oparłem broń o przedramię, zbliżyłem
się do dziewczyny, z którą wcześniej rozmawiałem, i spytałem:
– Czy wierzysz w przeznaczenie?
– Zostaw mnie.
– Czy wierzysz w przeznaczenie? – naciskałem.
– Dlaczego pytasz o taką rzecz?
– Ja to widzę tak, że twoim przeznaczeniem jako zbrodniarki wojennej jest śmierć –
odparłem. – Jeżeli skażą was za wymordowanie dziesiątek bezbronnych chłopców, będziecie
winne ludobójstwa. Nawet jeśli wcześniej byłyście gwałcone, i tak zawiśniecie. W przypadku
ludobójstwa tak to już jest.
Podniosła głowę z arogancką miną.
– Nie boję się umierać za to, co zrobiłyśmy. Zabijałyśmy potwory. To sprawiedliwość.
Równowaga tam, gdzie jej nie było.
Potwory i furie, pomyślałem, coraz bardziej podekscytowany.
– Możliwe – odrzekłem – ale zginiecie i na tym skończy się wasza historia. –
Zawiesiłem głos. – Ale może co innego jest wam przeznaczone. Może wszystko w waszym
życiu przygotowało was na tę właśnie chwilę, w tym miejscu, tej nocy, właśnie teraz, kiedy
wasz los skrzyżował się z moim.
Patrzyła na mnie zdezorientowana.
– Co to znaczy: „los się skrzyżował”?
– Zabiorę was stąd – powiedziałem. – Załatwię nową tożsamość, ukryję i już zawsze
będę chronił ciebie i twoje siostry. Dam wam szansę na życie.
– A co w zamian? – Dziewczyna znów była oschła.
Zajrzałem w jej oczy. Zajrzałem w jej duszę.
– Będziecie gotowe ryzykować życie, żeby mnie ratować, tak jak teraz ja ryzykuję,
żeby uratować was.
Najstarsza z dziewcząt spojrzała na mnie z ukosa. Potem odwróciła się do sióstr i
zaczęły gdakać między sobą po serbsku. Dyskutowały przez chwilę gardłowym szeptem.
W końcu ta mówiąca po angielsku zapytała:
– Możesz nas uratować?
Brzęczenie w mojej głowie nie ucichło, ale mgła ustąpiła. Mózg pracował teraz z
niemal elektryczną klarownością. Potaknąłem.
– Więc uratuj.
Do pomieszczenia wrócił Bośniak znający angielski.
– Co za kłamstwa opowiadają ci te demony z piekła rodem?
– Chce im się pić – odparłem. – Proszą o wodę. Udało się z telefonem?
– Jeszcze nie.
– To dobrze – stwierdziłem, odbezpieczając pistolet maszynowy.
Wycelowałem broń w mężczyzn, którzy pojmali Furie, otworzyłem ogień i
wymordowałem ich wszystkich.
Część druga
Igrzyska czas zacząć
Rozdział 13
Kiedy taksówka zajechała przed sterylny wieżowiec w sercu City, londyńskiej
dzielnicy finansowej, Peter Knight wciąż słyszał płacz swojej matki. Do tej pory widział ją w
takim stanie tylko raz: nad ciałem ojca po wypadku.
Usłyszawszy o śmierci narzeczonego, Amanda padła synowi w ramiona. Knight czuł
jej bezbrzeżną rozpacz i aż nazbyt dobrze ją rozumiał. To był cios prosto w serce. Nikomu nie
życzył takiego przeżycia, a co dopiero własnej matce. Obejmował ją, gdy przyszedł
najsilniejszy wstrząs emocjonalny, który przypomniał Knightowi jego rozpacz po bolesnej
stracie.
W końcu do gabinetu wszedł Gary Boss. Niemal sam się popłakał na widok cierpienia
Amandy. Kilka minut później Knight otrzymał SMS od Jacka Morgana. Szef kazał mu
natychmiast przyjechać do siedziby Private, ponieważ „The Sun” zlecił im analizę listu
kogoś, kto podawał się za mordercę sir Dentona. Boss obiecał, że zaopiekuje się Amandą.
– Powinienem zostać – odparł Knight, czując potworne wyrzuty sumienia na myśl o
opuszczeniu matki. – Jack to zrozumie. Zadzwonię do niego.
– Nie! – odezwała się Amanda ze złością. – Wracaj do pracy. Zrób to, co potrafisz
najlepiej. Znajdź tego chorego sukinsyna, który skrzywdził Dentona. Chcę widzieć go w
łańcuchach. Chcę, żeby spłonął żywcem.
Gdy Knight jechał windą na górne piętra wieżowca, myślał przede wszystkim o
zadaniu, które powierzyła mu matka. Pomimo nieustającego bólu w boku czuł, że zaczyna go
ogarniać obsesja. Powtarzało się to zawsze, gdy pracował nad ważną sprawą – dostawał
wtedy fiksacji – ale z uwagi na matkę to śledztwo przypominało raczej krucjatę: bez względu
na wszystko, na przeszkody, na potrzebny czas, poprzysiągł dorwać zabójcę Dentona
Marshalla.
Drzwi windy otworzyły się na recepcję – supernowoczesne pomieszczenie ozdobione
dziełami sztuki przedstawiającymi kamienie milowe w historii szpiegostwa, kryminalistyki i
kryptografii. Chociaż londyńskie biuro cierpiało obecnie na poważny niedobór personelu, w
holu roiło się od agentów Private International z całego świata, którzy przyszli tu, żeby
odebrać przepustki i zadania na igrzyska.
Knight ominął łukiem tłum, w którym rozpoznał tylko parę osób, a potem przeszedł
obok modelu konia trojańskiego oraz popiersia sir Francisa Bacona, kierując się ku barwionej
ścianie z kuloodpornego szkła. Popatrzył w skaner siatkówki oka, jednocześnie przykładając
prawy palec wskazujący do czytnika linii papilarnych. Fragment ściany odsunął się z sykiem,
odsłaniając niechlujnego piegowatego mężczyznę o włosach koloru marchewki i zaniedbanej
brodzie. Miał na sobie workowate dżinsy, koszulkę piłkarską West Ham United oraz czarne
kapcie.
Knight się uśmiechnął.
– Siemasz, Chuligan.
– Peter, ja pierdzielę! – sapnął Jeremy „Chuligan” Crawford, patrząc na ubranie
Knighta. – Bzykałeś się z orangutanem?
Po śmierci Wendy Lee w katastrofie lotniczej Chuligan został szefem sekcji naukowo-
techniczno-kryminalistycznej w Private London. Był zgryźliwym facetem po trzydziestce,
wściekle niezależnym i posługującym się bezwstydnie plugawym językiem – a do tego
diabelsko inteligentnym.
Urodził się i wychował w Hackney Wiek, jednej z najgorszych okolic Londynu. Jego
rodzice nigdy nie skończyli szkoły średniej, a mimo to Chuligan przed ukończeniem
dziewiętnastego roku życia uzyskał dyplomy z matematyki i biologii w Cambridge. Rok
później ukończył trzecie studia – kryminalistykę na Uniwersytecie Staffordshire. Znalazł
zatrudnienie w MI5, gdzie pracował przez osiem lat, dopóki nie przeszedł do Private za
dwukrotność państwowej pensji.
Chuligan był również zagorzałym kibicem piłki nożnej i posiadaczem karnetu na
mecze londyńskiego West Ham United. Pomimo wybitnej inteligencji podczas ważnych
rozgrywek w młodości często tracił głowę i właśnie dlatego rodzeństwo nadało mu obecne
przezwisko. Choć wiele osób wcale by się nim nie chwaliło, Jeremy był z niego dumny.
– Pobiłem się z maską i dachem taksówki, ale jakoś to przeżyłem – skwitował jego
pytanie Knight. – Jest już list od zabójcy?
Szef sekcji naukowej przecisnął się obok niego.
– Właśnie tu z nim jedzie.
Knight odwrócił się, żeby spojrzeć przez tłum agentów w stronę windy, która znów się
otwierała. Wyszła z niej Karen Pope, reporterka „The Sun”, przyciskając do piersi dużą szarą
kopertę. Chuligan podszedł do niej. Najwyraźniej speszyła się jego niedbałym wyglądem.
Niepewnie uścisnęła mu dłoń. Crawford poprowadził ją przez korytarz i przedstawił jej
Knighta.
Pope natychmiast stała się ostrożna. Podejrzliwie spojrzała na detektywa, a zwłaszcza
na jego brudny, porwany płaszcz.
– Moi szefowie chcą, żeby zrobić to jak najszybciej i jak najdyskretniej. Tak, żeby
sprawa przeszła przez jak najmniej rąk. Z punktu widzenia „The Sun” oznacza to tylko pana
Crawforda.
– Mów mi Chuligan, dobra?
Zachowanie Pope od razu wydało się Knightowi zarówno irytujące, jak i asekuracyjne,
ale może dlatego, że nadal czuł się obolały, jakby ktoś obił mu wiosłem cały lewy bok, i
emocjonalnie wyczerpany rozpaczą Amandy.
– Zajmuję się morderstwem Marshalla w imieniu firmy – powiedział – oraz mojej
matki.
– Pana matki? – powtórzyła Pope.
Knight wyjaśnił sytuację, lecz dziennikarka wciąż była nieprzekonana.
Ponieważ kompletnie brakowało mu cierpliwości, zapytał:
– Nie przyszło pani do głowy, że mogę wiedzieć o tej sprawie więcej niż pani?
Rozdział 14
Trafił w czuły punkt. Pope zaczerwieniła się z oburzenia.
– Nie kojarzę pani nazwiska – mówił dalej Knight. – Pracuje pani w redakcji
miejskiej? W sekcji kryminalnej?
– Jeśli koniecznie chce pan wiedzieć, zwykle zajmuję się sportem – odparła, unosząc
dumnie podbródek. – I co z tego?
– A to, że wiem o tej sprawie więcej niż pani – odparł Knight.
– Czyżby? Cóż, to ja trzymam w ręku list, prawda, panie Knight? I wolałabym
współpracować z panem... yyy, Chuliganem.
Zanim Knight zdążył odpowiedzieć, odezwał się głos z amerykańskim akcentem:
– Panno Pope, dopuszczenie Petera do sprawy byłoby naprawdę mądrym posunięciem.
To nasz najlepszy człowiek. – Amerykanin, tyczkowaty mężczyzna, przystojny jak surfer,
wyciągnął rękę do dziennikarki i uścisnął jej dłoń. – Jack Morgan. To ze mną pani szef
załatwił analizę. Również chciałbym przy tym być, jeśli to możliwe.
– W porządku – odrzekła bez entuzjazmu Pope. – Ale zawartość tej koperty nie może
zostać nikomu ujawniona, dopóki nie trafi na łamy „The Sun”. Zgoda?
– Oczywiście – zapewnił ze szczerym uśmiechem Jack.
Knight podziwiał właściciela i założyciela agencji Private. Jack był od niego młodszy i
zawsze spieszył się jeszcze bardziej niż on. Był także inteligentny i ambitny, a przy tym
uważał, że powinien się otaczać innymi inteligentnymi, ambitnymi ludźmi oraz dobrze im
płacić. Zależało mu na swoich pracownikach. Śmierć Cartera oraz pozostałych agentów
Private London zdruzgotała go, więc natychmiast przebył Atlantyk, żeby pomóc Knightowi
zapanować nad sytuacją.
Cała czwórka udała się do laboratorium Chuligana, które znajdowało się piętro niżej.
Jack zrównał się z Knightem, który szedł znacznie wolniej niż pozostali.
– Dobra robota z Lancerem – powiedział. – Uratowałeś mu tyłek.
– Dla naszych klientów wszystko, co najlepsze – mruknął Knight.
– Był bardzo wdzięczny. Stwierdził, że powinienem dać ci podwyżkę.
Knight nie odpowiedział. Po śmierci kolegów przybyło mu sporo nowych
obowiązków, ale jeszcze nie rozmawiali o pensji. Jack jakby właśnie sobie o tym
przypomniał.
– O pieniądzach pogadamy po olimpiadzie – zadeklarował, a potem zerknął na niego
trochę uważniej. – A czy tobie nic nie jest?
– Czuję się jak po meczu rugby, ale tryskam energią – uspokoił go Knight.
Tymczasem weszli do działu naukowego Private London, nowoczesnego pod każdym
względem.
Chuligan zaprowadził ich w najdalszy kąt do przedsionka, gdzie kazał wszystkim
włożyć jednorazowe białe kombinezony oraz kaptury. Knight jęknął, lecz posłusznie wdział
przepisowy strój i udał się za Chuliganem przez śluzę powietrzną do sterylnego
pomieszczenia. Szef działu naukowego podszedł do stanowiska roboczego, gdzie znajdował
się mikroskop elektronowy oraz najnowocześniejszy sprzęt spektrograficzny. Wziął kopertę
od Pope, otworzył ją i zajrzał do środka.
– To ty powkładałaś kartki do koszulek czy już tak było? – zapytał.
Knight usłyszał to pytanie przez słuchawki wbudowane w kaptur. Cała rozmowa
brzmiała jak transmisja z kosmosu.
– Ja – powiedziała Pope. – Od razu zrozumiałam, że trzeba je chronić.
– Mądrze – pochwalił Chuligan. Pokiwał do niej palcem w rękawiczce, po czym
spojrzał na Knighta i Jacka. – Bardzo mądrze.
Mimo początkowej niechęci do dziennikarki Knight musiał się z nim zgodzić.
– Kto dotykał kartek, zanim je pani osłoniła? – spytał Peter.
– Tylko ja – zapewniła Pope, kiedy Chuligan wyciągnął list z koszulki. – No i pewnie
zabójca. Ma imię. Zaraz zobaczycie. Mówi o sobie Kronos.
Rozdział 15
Chwilę później rozbrzmiała dziwna fletowa melodia. Poirytowany Knight miał
wrażenie, że zabójca bawi się z nimi. Skończył przeglądać list oraz załączone dokumenty, po
czym podał je Jackowi.
Jego też ta muzyka musiała wyprowadzać z równowagi, ponieważ zamknął karnet,
przerywając nagranie.
– Facet ma nie po kolei w głowie – oświadczył.
– Może, ale za to jest szczwany jak lis – rzuciła Pope – zwłaszcza biorąc pod uwagę
fragmenty o Marshallu i jego wspólniku Guilderze. Te dokumenty potwierdzają zarzuty, jakie
im stawia.
– Nie wierzę tym papierom – stwierdził Knight. – Znałem Dentona Marshalla. To był
niezwykle uczciwy człowiek. Zresztą nawet gdyby oskarżenia okazały się prawdziwe, to
jeszcze nie powód, żeby skracać go o głowę. Jack ma rację. Ten facet jest niezrównoważony i
nadzwyczaj arogancki. Drwi z nas. Twierdzi, że nie możemy go powstrzymać. Mówi, że to
nie koniec, ale dopiero początek.
Jack pokiwał głową.
– Jeśli ktoś zaczyna od dekapitacji, stać go na wszystko.
– Rozpocznę testy – odezwał się Chuligan. – Takie chipy z melodyjkami umieszcza się
w wielu kartkach z życzeniami. Powinniśmy namierzyć producenta i model.
Knight przytaknął.
– Chcę jeszcze raz przeczytać list.
Podczas gdy Pope i Jack patrzyli, jak Chuligan wycina układ grający z kartki z
życzeniami, detektyw wrócił do listu. W laboratorium w końcu ucichła muzyka, a on
rozpoczął lekturę.
Pierwsze zdanie napisano literami i symbolami, których nie umiał odczytać, ale
domyślał się, że to starogrecki. Kolejne oraz cała reszta listu były już po angielsku.
Starożytna idea igrzysk olimpijskich została wypaczona. Współczesne
igrzyska przestały być celebracją bogów i ludzi. Nie są już nawet świętem
dobrej woli. Współczesne igrzyska stały się pośmiewiskiem, cyrkiem
odbywającym się co cztery lata. Sprawili to złodzieje, oszuści, mordercy i
potwory.
Spójrzmy na wspaniałego, poważanego sir Dentona Marshalla oraz jego
korpulentnego wspólnika Richarda Guildera. Siedem lat temu sir Denton
zaprzedał ruch olimpijski będący symbolem uczciwej rywalizacji. Z
dokumentów załączonych do tego listu dowiecie się, że aby zadbać o wybór
Londynu na gospodarza igrzysk 2012 roku, sir Denton oraz pan Guilder
sprytnie podkradali fundusze swoim klientom i przenosili je na zagraniczne
konta należące do firm przykrywek będących własnością innych firm
przykrywek, które z kolei należały do członków Międzynarodowego Komitetu
Olimpijskiego. Paryż, drugi w konkursie, nie miał żadnych szans.
Furie i ja uważamy, że aby oczyścić igrzyska, sir Denton musiał zostać
ukarany śmiercią za swoje występki. Jesteśmy wybitnymi istotami, wysoce was
przewyższamy, więc nie zdołacie nas powstrzymać. Widzimy nieprawość tam,
gdzie wy jej nie dostrzegacie, i potrafimy zdemaskować potwory oraz zgładzić
je dla dobra igrzysk.
Kronos
Rozdział 16
Czytając list po raz drugi, Knight był jeszcze bardziej zdenerwowany i zaniepokojony
niż poprzednio. W świetle tego, co spotkało sir Dentona, Kronos jawił się jako przerażający –
chociaż racjonalnie myślący – szaleniec.
Na domiar złego ta upiorna melodia nie chciała dać mu spokoju. Jaki umysł potrafi
stworzyć taką muzykę i taki list? I do tego tak je połączyć, by wywoływały wrażenie
przytłaczającej grozy i nieuchronnej przemocy?
A może Knight był po prostu tak mocno związany ze sprawą, że nie mógł tego
odczuwać inaczej?
Gdy wziął aparat fotograficzny i zaczął robić zbliżenia listu oraz towarzyszących mu
dokumentów, podszedł do niego Jack.
– Co o tym myślisz, Peter?
– Jest szansa, że to jedna z tych, jak je nazywa, Furii próbowała dziś przejechać
Lancera – odrzekł. – Taksówkę prowadziła kobieta.
– Co? – odezwała się Pope. – Dlaczego pan mi o tym nie powiedział?
– Właśnie mówię – skwitował Knight. – Ale proszę mnie nie cytować.
– Wielki błąd! – ryknął nagle Chuligan.
Wszyscy odwrócili się w jego stronę. Trzymał coś pincetą.
– Co tam masz? – spytał Jack.
– Włos – oznajmił triumfalnie Chuligan. – Przywarł do kleju na skrzydełku koperty.
– DNA, zgadza się? – rzuciła podniecona Pope. – Można sprawdzić, do kogo należy?
– Spróbujemy, co nie?
– Jak długo to potrwa?
– Pełne profilowanie genetyczne zajmie mi mniej więcej dobę.
Pope pokręciła głową.
– Nie zostawię wam listu na tak długo. Mój redaktor dał mi jasno do zrozumienia:
zanim opublikujemy artykuł, przekażemy wszystko do Scotland Yardu.
– Chuligan pobierze próbkę i odda pani resztę – obiecał Jack.
Knight ruszył do drzwi.
– Dokąd pan idzie? – zapytała ostrym tonem Pope.
Detektyw przystanął, nie bardzo wiedząc, jak zareagować. Dlatego powiedział prawdę:
– Domyślam się, że pierwsze zdanie napisano po starogrecku, więc zamierzam złożyć
wizytę Jamesowi Daringowi, temu facetowi, który prowadzi Sekrety przeszłości w telewizji
Sky. Zobaczymy, czy zdoła to rozszyfrować.
– Widziałam go – prychnęła Pope. – Gadatliwy pacan myśli, że jest Indianą Jonesem.
– Ten gadatliwy pacan, jak go raczyłaś określić – wtrącił Chuligan – ma oksfordzkie
doktoraty z antropologii i archeologii i jest cholernym kuratorem greckich zabytków w British
Museum. – Potem zerknął na Knighta. – Daring na pewno będzie wiedział, co tu jest
napisane, i przypuszczalnie powie coś ciekawego na temat Kronosa i furii. Dobry wybór,
Peter.
Przez szklany wizjer kaptura Knight widział, że dziennikarka wykrzywia usta,
zupełnie jakby zjadła coś cierpkiego.
– A potem? – spytała w końcu.
– Chyba Guilder.
– Wspólnik Marshalla?! – zawołała Pope. – W takim razie jadę z panem.
– Nie sądzę – odparł Knight. – Pracuję sam.
– Jestem klientką – nalegała, zerkając na Jacka. – Chyba mogę się podczepić, prawda?
Jack się zawahał. Knight uświadomił sobie, w jak trudnej sytuacji znalazł się
właściciel Private International. Stracił czworo najlepszych agentów w podejrzanej katastrofie
lotniczej. Wszyscy odgrywali ważną rolę w ochronie igrzysk. A teraz doszedł do tego jeszcze
sir Denton i ten szaleniec Kronos.
Knight był prawie pewny, że tego pożałuje, ale powiedział:
– Jack, nie ma powodu do niepokoju. Ten jeden raz zmienię swoje zasady. Może się
pani pode mnie „podczepić”.
– Dzięki, Peter – rzekł Amerykanin ze znużonym uśmiechem. – Znów jestem twoim
dłużnikiem.
Rozdział 17
W środku nocy, czterdzieści osiem godzin po tym, jak zamordowałem siedmiu
Bośniaków latem 1995 roku, śniady mężczyzna o rozbieganym wzroku, śmierdzący tytoniem
i goździkami, otworzył drzwi do nędznej budy, która robiła za warsztat w zniszczonej
działaniami wojennymi dzielnicy Sarajewa.
Ten człowiek był jednym z potworów, które zawsze dobrze prosperują w czasach
wojny i wstrząsów politycznych, istotą żyjącą w cieniu, zmieniającą tożsamość oraz
sprzymierzeńców.
Dowiedziałem się o tym fałszerzu od towarzysza z sił pokojowych, który zakochał się
w miejscowej dziewczynie niemogącej podróżować z własnym paszportem.
– Jak się wczoraj umawialiśmy – powiedział fałszerz, kiedy wraz z serbskimi
dziewczynami znaleźliśmy się w środku. – Sześć tysięcy za trzy. Plus tysiąc za ekspres.
Skinąłem głową i wręczyłem mu kopertę. Przeliczył pieniądze, po czym podał mi
podobną. Znajdowały się w niej trzy paszporty – jeden niemiecki, jeden polski i jeden
słoweński.
Przyjrzałem się dokumentom, zadowolony z nowych imion oraz tożsamości, jakie
nadałem dziewczętom. Najstarsza nazywała się teraz Marta, średnia – Teagan, a najmłodsza –
Petra. Uśmiechnąłem się na myśl, że z nowymi fryzurami i kolorami włosów nikt nie
rozpozna w nich serbskich sióstr, które bośniaccy chłopi nazywali Furiami.
– Doskonała robota – pochwaliłem fałszerza, po czym schowałem paszporty. – A moja
broń?
Kiedy zamawiałem paszporty, zostawiliśmy mu sterlinga jako depozyt.
– Oczywiście – odrzekł. – Właśnie o tym myślałem.
Podszedł do sejfu, otworzył go i wyjął karabin. Odwrócił się i wymierzył broń prosto
w nas.
– Na kolana – warknął. – Czytałem o jatce na posterunku niedaleko Srebrenicy i o
trzech serbskich dziewczynach poszukiwanych za zbrodnie wojenne. Jest za nie nagroda. I to
duża.
– Ty śmierdząca gnido – syknąłem. Klękałem powoli, skupiając na sobie jego uwagę.
– Dajemy ci pieniądze, a ty nas zdradzasz?
Uśmiechnął się.
– To się chyba nazywa załatwić kogoś na szaro.
Dziewięciomilimetrowa kula z lufy z tłumikiem przemknęła mi nad głową, po czym
trafiła fałszerza między oczy. Runął w tył i wylądował martwy na biurku, upuszczając moją
broń. Podniosłem ją i spojrzałem na Martę. W prawej kieszeni kurtki miała dziurę po kuli.
Po raz pierwszy zobaczyłem w jej oczach coś innego niż martwotę. Teraz widziałem
tam szkliste upojenie, które rozumiałem i podzielałem. Wcześniej zabiłem dla niej. Teraz ona
zabiła dla mnie. Nasze losy nie tylko całkowicie się splotły, ale też byliśmy pijani owym
odurzającym trunkiem, który fermentuje w sercach członków elitarnych oddziałów
wojskowych po każdej udanej akcji, uzależniającym napojem nadludzi dzierżących władzę
nad życiem i śmiercią.
Wychodząc z budynku, miałem jednak dojmującą świadomość, że minęły już ponad
dwa dni, odkąd wybuch bomby wyrzucił mnie z landcruisera. Polowano na Furie. Tak
powiedział fałszerz.
Poza tym ktoś na pewno znalazł spalone resztki pojazdu. Ktoś na pewno policzył i
zbadał zwęglone ciała, odkrywając, że mnie brakuje.
To oznaczało, że polowano również na mnie.
Może powinni mnie znaleźć prędzej niż później, uznałem.
Rozdział 18
Tego czwartkowego popołudnia o godzinie piętnastej dwadzieścia Pope i Knight
przemierzyli dziedziniec i wspięli się po granitowych schodach szacownego British Museum
w centrum Londynu. Kiedy wchodzili do gmachu, Knight zgrzytał zębami. Lubił pracować
sam, ponieważ dzięki temu miał dość ciszy, żeby w toku śledztwa móc analizować fakty.
Niestety, Pope gadała bez przerwy. Odkąd opuścili siedzibę Private, nie zamilkła
nawet na minutę. Karmiła go informacjami, których zupełnie nie musiał znać, streszczała
swoją karierę, opowiadała o draniu imieniem Lester, z którym chodziła w Manchesterze, oraz
o zgryzotach jedynej kobiety w redakcji sportowej „The Sun”.
– Musi być ciężko – powiedział, zastanawiając się, czy nie zdołałby się jej pozbyć, nie
potęgując problemów Jacka.
Tymczasem jednak udał się wraz z nią do stanowiska informacji, gdzie siedziała
starsza pani. Pokazał jej identyfikator i powiedział, że ktoś z agencji Private dzwonił do
muzeum, by umówić go na krótką rozmowę z doktorem Jamesem Daringiem.
Kobieta burknęła, że kurator jest bardzo zajęty, ponieważ tego wieczoru otwiera nową
wystawę, lecz mimo to wskazała im drogę.
Weszli na górne piętro, a następnie udali się do tylnej części olbrzymiego budynku. W
końcu dotarli do łuku, nad którym wisiał pokaźny transparent z napisem: STAROŻYTNE
IGRZYSKA OLIMPIJSKIE: ZABYTKI I RADYKALNA RETROSPEKTYWA.
Przed fioletową zasłoną rozwieszoną pod łukiem stało dwóch strażników. W korytarzu
rozstawiano stoły z bufetem i barkiem na uroczystość otwarcia wystawy. Knight pokazał
strażnikowi identyfikator Private i zapytał o Daringa.
– Doktor Daring poszedł...
– ...Zjeść spóźniony lunch, ale już jestem, Carl! – zawołał zdenerwowany męski głos z
głębi korytarza. – Co się dzieje? Kim są ci ludzie? Przecież mówiłem, żeby nikogo nie
wpuszczać przed siódmą!
Odwróciwszy się, Knight ujrzał biegnącą ku nim znajomą postać doktora Daringa –
przystojnego, mocno zbudowanego mężczyznę w workowatych szortach khaki, sandałach
oraz koszuli w stylu safari. Jego włosy związane były w kucyk. Naukowiec niósł ipada i
rozglądał się wkoło rozbieganym wzrokiem.
Oczywiście Knight parę razy widział Jamesa Daringa w telewizji. Z niezrozumiałych
powodów jego prawie trzyletni synek Luke uwielbiał oglądać Sekrety przeszłości. Być może
ze względu na melodramatyczną muzykę, która towarzyszyła praktycznie każdemu
odcinkowi.
– Moje dzieci są pana wielkimi fanami – odezwał się detektyw, wyciągając do niego
dłoń. – Peter Knight, jestem z agencji Private. Ktoś z mojego biura dzwonił do pana.
– A ja nazywam się Karen Pope. Jestem z „The Sun”.
Daring zerknął na nią i odparł:
– Już zaprosiłem kogoś z „The Sun” na oglądanie wystawy razem ze wszystkimi. O
siódmej. Co mogę zrobić dla Private, panie Knight?
– Panna Pope i ja pracujemy razem. Zamordowano sir Dentona Marshalla.
Telewizyjny gwiazdor pobladł i kilka razy zamrugał powiekami.
– Zamordowano? Mój Boże. Cóż za tragedia. On... – Daring wskazał dłonią fioletową
kotarę przesłaniającą wejście na wystawę. – Bez jego wsparcia finansowego to wszystko
byłoby niemożliwe. Był dobrym i hojnym człowiekiem. – W jego oczach błysnęły łzy. Jedna
ściekła po policzku. – Dziś podczas przyjęcia zamierzałem publicznie mu podziękować. Ale...
co się stało? Kto to zrobił? Dlaczego?
– Morderca podpisuje się „Kronos” – włączyła się Pope. – Przysłał mi list. Część
napisano po starogrecku. Mieliśmy nadzieję, że pomoże nam pan go odczytać.
Daring zerknął na zegarek, po czym kiwnął głową.
– W tej chwili mam dla was najwyżej piętnaście minut. Przepraszam, ale...
– Wystawa – dokończyła Pope. – Rozumiemy. Kwadrans w zupełności nam
wystarczy.
Daring milczał przez chwilę.
– W takim razie proszę za mną – powiedział w końcu.
Zaprowadził Knighta i dziennikarkę za kotarę na imponującą wystawę prezentującą
starożytne igrzyska olimpijskie i porównującą je z ich współczesną wersją. Ekspozycja
zaczynała się od ogromnego zdjęcia lotniczego ruin Olimpii, gdzie w starożytności odbywały
się zawody.
Podczas gdy Pope pokazywała Daringowi list Kronosa, Knight przyglądał się
fotografii Olimpii oraz rysunkom objaśniającym, jakie obiekty znajdowały się w miejscu ruin.
W obrębie murów otaczających święty gaj oliwny, zwany Altisem, mieściło się kilka
świątyń, w tym jedna na cześć Zeusa, najpotężniejszego ze wszystkich bogów starożytnej
Grecji. Podczas igrzysk w świątyniach odprawiano rytuały oraz składano ofiary. Według
wystawy Daringa cała Olimpia, włącznie ze stadionem, stanowiła święte miejsce modlitwy.
Przez ponad tysiąc lat w czasach pokoju i w czasach wojny Grecy gromadzili się tam,
żeby czcić Zeusa i brać udział w igrzyskach. Nie rozdawano brązowych, srebrnych ani
złotych medali. Żeby unieśmiertelnić zwycięzcę, jego rodzinę oraz miasto, wystarczył
wieniec z gałązek oliwnych.
Knight był pod dużym wrażeniem wystawy. Jednakże już po paru minutach oglądania
części porównującej stare z nowym nabrał przekonania, że starożytne igrzyska są tu
zdecydowanie faworyzowane względem współczesnych.
Ledwie zdążył o tym pomyśleć, kiedy Pope zawołała go z drugiego końca sali:
– Knight, chyba powinien pan to usłyszeć.
Rozdział 19
Stojąc przed gablotą zawierającą starożytne dyski, oszczepy oraz wazy z terakoty ze
scenami zawodów sportowych, doktor Daring wskazał na pierwsze zdanie tekstu.
– To rzeczywiście starogrecki – powiedział. – Zdanie brzmi: „Olimpijczycy, jesteście
w rękach bogów”. To wyrażenie z mitologii greckiej. Oznacza, że bogowie kontrolują los
poszczególnych ludzi. Najczęściej używano go chyba wtedy, gdy ktoś dopuścił się
przestępstwa na tyle poważnego, by zdenerwować mieszkańców Olimpu. Ale wiecie, kogo
lepiej spytać o takie rzeczy?
– Kogo? – zainteresował się Knight.
– Selenę Farrell. Profesor filologii klasycznej w King’s College. Jest nieco
ekscentryczna, ale genialna. Wieki temu pracowała dla NATO na Bałkanach. Tam ją, no,
poznałem. Powinniście z nią porozmawiać. To nonkonformistyczna myślicielka.
Pope zapisała nazwisko Farrell, po czym spytała:
– Kto to jest Kronos?
Kurator wziął ipada i zaczął coś pisać.
– To jeden z tytanów, którzy rządzili światem przed bogami olimpijskimi. Również na
ten temat więcej powie wam Selena Farrell, ale Kronos był synem Gai i Uranosa, dawnych
władców nieba i ziemi.
Daring wyjaśnił, że namówiony przez matkę Kronos zbuntował się przeciw ojcu i
wykastrował go sierpem.
Długie, zakrzywione ostrze, pomyślał Knight. Czy nie tak właśnie Elaine opisała
narzędzie zbrodni?
– Według mitu z krwi Uranosa powstały trzy furie – mówił dalej Daring. – Były
siostrami przyrodnimi Kronosa, duchami zemsty o wężowych włosach jak u Meduzy.
Kurator dodał, że Kronos ożenił się z Reą i spłodził sześcioro z dwanaściorga bogów,
którzy zasiedli na Olimpie. Potem Daring zamilkł. Wyglądał na zaniepokojonego.
– O co chodzi? – zapytała Pope.
Uczony zmarszczył nos, jakby poczuł niemiły zapach.
– Kiedy Kronos poznał przepowiednię, że jego własny syn wystąpi przeciwko niemu,
zrobił coś okrutnego.
– Co takiego? – spytał Knight.
Kurator pokazał im ipada. Ekran wyświetlał ponury, makabryczny obraz
przedstawiający zaniedbanego, brodatego, półnagiego mężczyznę, który gryzł zakrwawione
ramię drobnego ludzkiego ciała. Głowy oraz drugiego ramienia już nie było.
– To obraz hiszpańskiego malarza Goi – poinformował Daring. – Przedstawia Saturna
pożerającego syna. Saturn jest utożsamiany z greckim Kronosem.
Obraz napawał Knighta obrzydzeniem.
– Nie rozumiem – powiedziała Pope.
– W greckiej i rzymskiej mitologii Kronos zjadł swoje dzieci jedno po drugim.
Rozdział 20
– Zjadł? – powtórzyła Pope, wykrzywiając wargi.
Knight spojrzał na obraz i pomyślał o własnych dzieciach na placu zabaw w pobliżu
domu. Poczuł jeszcze silniejsze obrzydzenie.
– To mit, cóż mogę rzec? – odparł Daring.
Następnie opowiedział im o Rei, która znienawidziła męża za to, że pożarł ich
potomstwo. Poprzysięgła sobie, że już żadnego z dzieci nie spotka ten los. Kiedy więc wydała
na świat syna, którego nazwała Zeus, natychmiast go ukryła. Potem upiła Kronosa i zamiast
dziecka dała mu do zjedzenia kamień owinięty w pieluszki.
– Dużo później – ciągnął kurator – Zeus zdetronizował ojca, zmusił go do
zwymiotowania pożartych dzieci, po czym rzucił Kronosa w najmroczniejszą otchłań Tartaru
lub coś w tym stylu. Zapytajcie Farrell.
– W porządku – odrzekł Knight, niepewny, czy ta informacja pomoże im w śledztwie.
Zastanawiał się, czy list nie jest fortelem mającym zwieść ich na manowce. – Jest pan fanem
nowożytnej olimpiady, doktorze?
Gwiazdor telewizyjny zmarszczył brwi.
– Dlaczego pan pyta?
– Wydaje mi się, że pana wystawa faworyzuje igrzyska starożytne.
– Uważam, że zachowałem bezstronność – zaprotestował chłodnym tonem obruszony
Daring. – Ale przyznaję, że w starożytnych igrzyskach chodziło o honor oraz doskonałość w
praktykowaniu greckiej religii, we współczesnych natomiast zbyt dużą rolę odgrywają moim
zdaniem pieniądze i korporacje. Wiem, to ironia losu, ponieważ wystawa powstała przy
wsparciu prywatnych darczyńców.
– Czyli w pewnym sensie zgadza się pan z Kronosem? – spytała Pope.
Głos kuratora był teraz wręcz lodowaty:
– Może zgadzam się, że we współczesnej olimpiadzie gubią się dawne ideały, ale z
pewnością nie pochwalam mordowania ludzi dla „oczyszczenia” igrzysk. A teraz bardzo
przepraszam, ale muszę dokończyć pracę i przebrać się przed uroczystością.
Rozdział 21
Kilka godzin po tym, jak Marta zastrzeliła fałszerza, siedzieliśmy we czwórkę w
bezgwiazdkowym hotelu na peryferiach Sarajewa. Wręczyłem siostrom koperty z
paszportami oraz pieniędzmi na podróż.
– Pojedźcie na dworzec oddzielnymi taksówkami lub autobusami. A potem udajcie się
zupełnie innymi drogami pod adres, który wpisałem wam do paszportów. W uliczce za
domem znajdziecie niski ceglany murek. Pod trzecią cegłą od lewej jest klucz. Kupcie
jedzenie. Wejdźcie do środka i czekajcie spokojnie, aż przyjadę. Jeśli to możliwe, nie
wychodźcie na zewnątrz. Nie rzucajcie się w oczy. Czekajcie.
Marta przetłumaczyła moje słowa siostrom, po czym spytała:
– Kiedy przyjedziesz?
– Za parę dni – powiedziałem. – Myślę, że nie później niż za tydzień.
Kiwnęła głową.
– Będziemy czekać.
Uwierzyłem jej. W końcu dokąd mogłyby pójść? Nasze losy splotły się
nierozerwalnie. Czując, że panuję nad własnym przeznaczeniem jak nigdy dotąd, zostawiłem
serbskie dziewczyny i wyszedłem na ulicę. Jeszcze bardziej wymazałem błotem i kurzem
swój podarty, zakrwawiony strój. Potem wytarłem pistolety z odcisków palców i wrzuciłem je
do rzeki.
Godzinę przed świtem dotarłem do bramy garnizonu wojsk NATO. Udawałem
oszołomionego. Byłem zaginiony przez dwa i pół dnia.
Przełożonym oraz lekarzom ogólnikowo opisałem wspomnienia wybuchu, który
rozerwał landcruisera. Powiedziałem, że włóczyłem się godzinami, a potem spałem w lesie.
Rano znów ruszyłem przed siebie. Dopiero wieczorem przypomniałem sobie, kim jestem i
gdzie powinienem się udać. Wtedy skierowałem się w stronę garnizonu jak zamroczony
alkoholik szukający drogi do domu.
Lekarze zbadali mnie i orzekli, już po raz drugi w moim życiu, że mam uszkodzoną
czaszkę. Dwa dni później zabrał mnie stamtąd transport medyczny. Kronos leciał do domu do
swoich Furii.
Rozdział 22
Za pięć czwarta tego czwartkowego popołudnia Knight opuścił One Aldwych,
luksusowy pięciogwiazdkowy hotel w West Endzie, londyńskiej dzielnicy teatralnej. Pope
czekała na chodniku, wpatrzona w ekran swojego blackberry.
– Jego sekretarka wcale nie próbowała się pani pozbyć. Portier mówi, że on tu często
przychodzi na drinka, ale jeszcze go nie ma – powiedział Knight. Chodziło o Richarda
Guildera, wieloletniego wspólnika finansowego sir Dentona. – Poczekajmy na zewnątrz.
Pope pokręciła głową, po czym wskazała na rząd edwardiańskich budynków po
drugiej stronie ulicy Strand.
– To jest King’s College, prawda? Tutaj pracuje Selena Farrell, ta specjalistka od
starożytnej greki, do której wysłał nas ten pseudo-Indiana Jones. Sprawdziłam ją sobie.
Rzeczywiście dużo pisała o greckim dramaturgu Ajschylosie i jego sztuce Eumenidy. To inna
nazwa furii. Moglibyśmy z nią pogadać, a potem wrócić do Guildera.
Knight się skrzywił.
– Szczerze mówiąc, nie wiem, czy lepsze zrozumienie mitu o Kronosie i furiach
pomoże nam złapać zabójcę sir Dentona.
– Wiem więcej niż pan – odparła, dumnie machając mu przed nosem smartfonem. –
Najwyraźniej Farrell zaciekle walczyła przeciwko igrzyskom w Londynie. Pozwała
organizatorów do sądu i próbowała to wszystko powstrzymać, szczególnie gdy wywłaszczano
tereny we wschodnim Londynie pod Park Olimpijski. Podobno straciła wtedy dom.
Knightowi szybciej zabiło serce. Ruszył w stronę uczelni.
– Denton kierował tym wywłaszczeniem – powiedział. – Musiała go nienawidzić.
– Może tak bardzo, że postanowiła obciąć mu głowę – dodała Pope, z trudem
dotrzymując mu kroku.
Wtedy zabrzęczał telefon Knighta. Przyszedł SMS od Chuligana:
Pierwsze badanie DNA: włos należy do kobiety.
Rozdział 23
Selenę Farrell zastali w jej gabinecie. Czterdziestoletnia profesor ubrana była jak
niemodne dziecko natury: w workowatą, spłowiała sukienkę w wiejskim stylu, skrywającą
wydatny biust. Na nogach miała drewniaki, na nosie owalne okulary w czarnej oprawce, a
głowę owinęła chustką przytrzymywaną dwiema drewnianymi spinkami. Była zupełnie
nieumalowana.
Uwagę Knighta zwrócił pieprzyk na środku prawego policzka. Przypomniała mu się
młoda Elizabeth Taylor i pomyślał, że w odpowiednim stroju pani profesor mogłaby być
całkiem atrakcyjna.
Podczas gdy Farrell studiowała jego identyfikator, on zerknął na fotografie na
ścianach: jedna z nich przedstawiała uczoną podczas wspinaczki po górach w Szkocji, na
kolejnej stała na skraju greckich ruin, na trzeciej zaś była dużo młodsza, miała na sobie
koszulę i spodnie khaki, a jej oczy skryte były za okularami przeciwsłonecznymi. Pozowała z
bronią automatyczną obok białej ciężarówki z napisem NATO.
W porządku – powiedziała Farrell, oddając mu dokument. – o czym mamy
rozmawiać?
– O sir Dentonie Marshallu, członku komitetu organizacyjnego igrzysk – odrzekł
Knight, obserwując jej reakcję.
Farrell zesztywniała. Wydęła usta z niechęcią.
– O co chodzi?
– Został zamordowany – powiedziała Pope. – Obcięto mu głowę.
Profesor wyglądała na szczerze zszokowaną.
– Obcięto głowę? To straszne. Nie lubiłam go, ale... to barbarzyństwo.
– Sir Denton zabrał pani dom i ziemię – przypomniał Knight.
Farrell się najeżyła.
– To prawda. Nienawidziłam go za to. Jego oraz wszystkich, którzy opowiadali się za
organizacją olimpiady. Ale nie zabiłam go. Nie uznaję przemocy.
Knight zerknął na zdjęcie profesor z bronią maszynową, lecz postanowił nie podważać
jej słów. Zamiast tego spytał:
– Czy może pani powiedzieć, gdzie była pani wczoraj około dwudziestej drugiej
czterdzieści pięć?
Farrell rozparła się na krześle i zdjęła okulary, odsłaniając niesamowite szafirowe
oczy, które patrzyły wprost w Knighta.
– Mogę, ale nie zrobię tego, chyba że to będzie konieczne. Cenię sobie swoją
prywatność.
– Proszę opowiedzieć nam o Kronosie – odezwała się Pope.
Farrell odchyliła głowę.
– O tytanie?
– Właśnie o nim – potwierdziła dziennikarka.
Profesor wzruszyła ramionami.
– Wspomina o nim Ajschylos, zwłaszcza w Eumenidach, trzeciej sztuce cyklu
Oresteja. Eumenidy to trzy furie, duchy zemsty zrodzone z krwi ojca Kronosa. Dlaczego
państwo o niego pytają? W gruncie rzeczy to mało istotna postać w mitologii greckiej.
Pope zerknęła na Knighta, a on skinął głową. Dziennikarka sięgnęła do torebki i
wyjęła z niej komórkę. Grzebała przy aparacie przez kilka sekund.
– Wczoraj dostałam przesyłkę od kogoś, kto podpisuje się „Kronos” i podaje się za
mordercę sir Dentona. Był tam list oraz to: co prawda to tylko nagranie nagrania, ale...
Kiedy znów sięgnęła do torby, żeby poszukać kopii listu Kronosa, z jej telefonu
popłynęła ta dziwna, irytująca fletowa melodia.
Po kilku dźwiękach profesor zamarła.
Muzyka brzmiała dalej, a Farrell wpatrywała się w biurko coraz bardziej
zaniepokojona. W końcu zaczęła szaleńczo rozglądać się dookoła, jakby słyszała szerszenie.
Zasłoniła uszy dłońmi, odczepiając spinki i poluzowując chustkę.
Spanikowana, przytrzymała ją gwałtownym ruchem. Potem zerwała się na równe nogi
i rzuciła do drzwi.
– Na litość boską, wyłączcie to! – wykrztusiła. – Dostaję migreny! Niedobrze mi!
Knight poderwał się i pobiegł za Farrell. Kobieta pędziła korytarzem, stukając
drewniakami, aż w końcu wpadła do damskiej toalety.
– Nieźle ją ruszyło – stwierdziła Pope, stając za jego plecami.
– Aha – zgodził się detektyw.
Wrócił do gabinetu i ruszył wprost do biurka pani profesor, po drodze wyciągając z
kieszeni niewielką torebkę na dowody.
Wywinął ją na drugą stronę, po czym podniósł jedną ze spinek, które odpadły od
chustki, kiedy Farrell pognała do drzwi. Owinął spinkę torebką, a następnie odwrócił na
właściwą stronę i położył z powrotem na biurku.
– Co pan robi? – szepnęła Pope.
– Chuligan napisał, że włos z próbki na kopercie należy do kobiety – mruknął Knight,
zamykając torebkę.
Słysząc, że ktoś zbliża się do gabinetu, wsunął ją do kieszeni marynarki, po czym
usiadł. Pope wciąż stała. Patrzyła w stronę drzwi, gdy pojawiła się w nich inna kobieta,
znacznie młodsza niż Farrell, ale ubrana równie niegustownie.
– Przepraszam, nazywam się Nina Langor, jestem asystentką naukową profesor
Farrell.
– Nic jej nie jest? – zainteresowała się Pope.
– Powiedziała, że dokucza jej migrena, więc jedzie do domu. Obiecała, że jeśli
zadzwonią państwo do niej w poniedziałek lub we wtorek, to wszystko wytłumaczy.
– To znaczy co? – spytał Knight.
Nina Langor robiła wrażenie skonsternowanej.
– Naprawdę nie mam pojęcia. Nigdy dotąd nie widziałam, żeby tak się zachowywała.
Rozdział 24
Dziesięć minut później Knight wchodził za Pope po schodkach One Aldwych. Zerknął
na portiera, z którym wcześniej rozmawiał, a ten skinął głową. Knight wsunął mu do ręki
banknot dziesięciofuntowy, po czym ruszył za dziennikarką w stronę stłumionego gwaru
wesołych głosów.
– Ta muzyka mocno podziałała na Farrell – powiedziała Pope. – Już ją gdzieś słyszała.
– Zgadzam się. Solidnie nią trzepnęło.
– Czy to możliwe, że ona jest Kronosem?
– I używa imienia sugerującego, że morderca jest mężczyzną? Jasne, czemu nie?
Weszli do stylowego Lobby Baru o trójkątnym kształcie, wysoko sklepionym stropie,
jasnej posadzce z polerowanego wapienia oraz oknach od podłogi do sufitu. Pomysłowo
ustawione wytworne meble tworzyły intymną atmosferę.
O ile w Beaufort w hotelu Savoy, mieszczącym się nieco dalej przy tej samej ulicy,
liczył się przepych, o tyle w Lobby znaczenie miały pieniądze. Hotel One Aldwych znajdował
się w pobliżu londyńskiej dzielnicy finansowej i emanował korporacyjną elegancją
przyciągającą bankierów, nadzianych spekulantów giełdowych oraz kontrahentów
świętujących dobicie targu.
– Będę mówił pierwszy – oświadczył Knight.
– Dlaczego? – żachnęła się Pope. – Bo jestem kobietą?
– Z iloma rzekomo skorumpowanymi potentatami rozmawiała pani ostatnio, pracując
w dziale sportowym? – spytał chłodno.
Dziennikarka ostentacyjnie puściła go przodem.
Wspólnik sir Dentona patrzył jakby w otchłań. W dłoni trzymał kryształową szklankę,
w której wirowała czysta szkocka. Po jego lewej stronie stał pusty stołek barowy. Knight
ruszył przed siebie, jakby chciał tam usiąść.
Zanim zdążył to zrobić, na jego drodze wyrósł istny goryl w ciemnym garniturze.
– Pan Guilder nie życzy sobie towarzystwa – powiedział z wyraźnym brooklińskim
akcentem.
Knight pokazał mu identyfikator. Ochroniarz Guildera wzruszył ramionami, po czym
zaprezentował własny. Joe Mascolo pracował dla Private New York.
– Robisz za wsparcie na czas olimpiady? – zapytał Knight.
Mascolo kiwnął głową.
– Jack mnie tu ściągnął.
– Więc pozwolisz mi z nim pogadać?
Agent z Nowego Jorku pokręcił głową.
– Facet chce być sam.
– Panie Guilder? – odezwał się Knight tak głośno, by tamten go usłyszał. – Proszę
przyjąć moje kondolencje. Nazywam się Peter Knight, również pracuję dla Private. Działam
w imieniu londyńskiego komitetu organizacyjnego oraz mojej matki, Amandy Knight.
Mascolo spojrzał na niego, wściekły, że Knight próbuje go ominąć.
Jednak Guilder zesztywniał, odwrócił się na krześle i spojrzał na detektywa, po czym
rzekł:
– Amanda. Mój Boże. To... – Pokręcił głową i otarł łzy. – Panie Knight, proszę
posłuchać Joego. W tej chwili nie nadaję się do rozmowy o Dentonie. Przyszedłem tu, żeby
go opłakiwać. Samotnie. Domyślam się, że pana biedna matka robi to samo.
– Bardzo pana proszę – zaczął znów Knight. – Scotland Yard...
– Zgodził się porozmawiać z naszym klientem jutro rano – warknął Mascolo. –
Zadzwoń do biura pana Guildera. Umów się. A dzisiaj zostaw faceta w spokoju.
Agent Private New York spiorunował Knighta wzrokiem. Wspólnik sir Dentona znów
koncentrował się na drinku i detektyw już zamierzał ustąpić, gdy odezwała się Pope:
– Proszę pana, jestem z redakcji „The Sun”. Otrzymaliśmy list od zabójcy sir Dentona.
Wspomina o panu i pana firmie. Usprawiedliwia morderstwo pańskiego wspólnika pewnymi
nielegalnymi poczynaniami, których rzekomo panowie się dopuszczali.
Guilder odwrócił się z wściekłością.
– Jak pani śmie?! Denton Marshall był kryształowo uczciwy. Odkąd go znałem, nigdy,
przenigdy nie brał udziału w czymś nielegalnym. Ja też nie. Nie wiem, co napisano w liście,
ale to kłamstwo.
Pope usiłowała wręczyć finansiście fotokopie dokumentów przesłanych przez
Kronosa.
– Zabójca sir Dentona twierdzi, że pochodzą z akt Marshall and Guilder – powiedziała.
– A konkretniej: z tajnych akt waszej firmy.
Guilder zerknął na kartki, ale nie wziął ich do ręki, zupełnie jakby nie miał czasu
zawracać sobie głowy skandalicznymi zarzutami.
– W Marshall and Guilder nigdy nie mieliśmy tajnych akt.
– Czyżby? – rzucił z powątpiewaniem Knight. – Nawet w związku z transakcjami w
walutach obcych na rzecz najzamożniej szych klientów?
Współwłaściciel funduszu hedgingowego nic nie powiedział, ale Knight mógłby
przysiąc, że jego rumiane policzki straciły trochę barwy.
– Według tych dokumentów – kontynuowała Pope – pan oraz sir Denton zagarnialiście
odsetki od każdego funta i dolara, a także każdej innej waluty, jaka przechodziła przez waszą
firmę. Może to brzmi niepozornie, ale jeśli co roku obraca się setkami milionów funtów, robi
się z tego niezła sumka.
Guilder odstawił szklaneczkę szkockiej na bar. Ze wszystkich sił starał się zachować
spokój. Knight był jednak pewien, że kiedy kładł dłoń na udzie, lekko drżała.
– Czy to już wszystkie zarzuty mordercy mojego najlepszego przyjaciela?
– Nie – odparł detektyw. – Twierdzi, że te pieniądze przelewano na zagraniczne konta,
by w końcu trafiły do członków Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego przed
podjęciem przez nich decyzji w dwa tysiące piątym roku. Według niego przekupstwem
zapewniliście Londynowi organizację igrzysk.
Do Guildera chyba wreszcie dotarł ciężar tych zarzutów. Wydawał się zarazem
otępiały i czujny, jakby nagle zrozumiał, że jest zbyt pijany na tę rozmowę.
– Nie – odezwał się. – Nie, to nie jest... Joe, proszę, niech oni już sobie pójdą.
Mascolo wahał się przez moment, lecz w końcu rzucił:
– Zostawcie go do jutra. Gdybyśmy zadzwonili do Jacka, na pewno by się ze mną
zgodził.
Zanim Knight zdążył odpowiedzieć, rozległ się dźwięk przypominający brzęk
rozbijanego kryształowego kieliszka. Pierwsza kula przebiła szybę od zachodniej strony
lokalu. Minęła Guildera i roztrzaskała olbrzymie lustro za barem.
Agenci Private natychmiast zrozumieli, co się stało.
– Na ziemię! – wrzasnął Knight, jednocześnie sięgając po broń i omiatając wzrokiem
okna w poszukiwaniu zamachowca.
Spóźnili się. Przez szybę przeszła druga kula. Trafiła Guildera tuż pod mostkiem z
takim dźwiękiem, jakby ktoś wstrząsnął poduszkę.
Na wykrochmalonej białej koszuli menadżera funduszu hedgingowego wykwitła
jasnoczerwona plama krwi. Mężczyzna runął naprzód, potrącił kubełek z szampanem i padł
na jasną wapienną posadzkę.
Rozdział 25
W ciszy, która zapadła w słynnym Lobby Barze, zamachowiec, zwinna postać w
czarnym skórzanym kombinezonie motocyklisty oraz kasku z szybką, odwrócił się, zeskoczył
z parapetu i rzucił do ucieczki.
– Niech ktoś wezwie karetkę! – krzyknęła Pope. – Postrzelono człowieka!
W barze wybuchł zgiełk. Joe Mascolo zrobił krok nad rozciągniętym na ziemi
klientem, po czym pognał naprzód, nie zważając na gości, którzy krzyczeli i szukali
schronienia.
Knight był metr za nim. Nowojorski agent Private przesadził szklany stolik i wskoczył
na obitą szarym pluszem sofę, która stała pod zachodnią ścianą. Usiłując wspiąć się obok
Mascola, Knight ze zdziwieniem stwierdził, że Amerykanin jest uzbrojony.
Brytyjskie przepisy dotyczące posiadania broni są bardzo surowe. On sam musiał się
użerać z biurokracją przez dwa lata, żeby w końcu zdobyć pozwolenie.
Zanim zdążył pomyśleć coś więcej, Mascolo wystrzelił przez okno. W sali z kamienia
i szkła zabrzmiało to jak salwa z armaty. W barze zapanowała histeria. Knight dostrzegł
sprawcę na środku ulicy – nie zdołał przyjrzeć się twarzy, ale na pewno była to kobieta.
Słysząc dźwięk wystrzału, jednym płynnym ruchem obróciła się, padła na ziemię i
wycelowała. To znamionowało profesjonalistę.
Pociągnęła za spust, nim zdążyli to zrobić Knight i Mascolo. Kula trafiła
nowojorskiego agenta prosto w gardło, zabijając go na miejscu. Ochroniarz spadł z sofy,
roztrzaskując pod sobą szklany stolik.
Teraz zabójczym celowała w Knighta. Przykucnął, podniósł pistolet nad parapet i
strzelił. Właśnie chciał się unieść, kiedy dwie kolejne kule roztrzaskały szyby nad jego głową.
Odłamki posypały się na niego niczym szklany deszcz. Na moment stanęły mu przed
oczami dzieci, więc się zawahał i dopiero po chwili był gotów odpowiedzieć ogniem. Wtedy
jednak usłyszał pisk opon.
Kiedy się wyprostował, zobaczył zabójczynię na motocyklu czarnym jak smoła. Tylne
koło dymiło i zostawiało gumę na asfalcie. Kobieta poślizgiem weszła w zakręt, skręcając w
Strand. Odjechała na zachód, zanim Knight zdążył oddać strzał.
Zaklął, odwrócił się i zszokowany spojrzał na Mascola, dla którego nie było już
ratunku. Zaraz potem usłyszał krzyk Pope:
– Knight, Guilder żyje! Gdzie karetka?
Zeskoczył z kanapy i pognał biegiem przez rozhisteryzowany tłum w stronę
nienaturalnie wygiętego Richarda Guildera. Obok niego klęczała Pope w kałuży szampana,
krwi, lodu oraz szkła.
Finansista ledwie dyszał. Mocno ściskał się za górną część brzucha, a czerwona plama
na koszuli ciemniała i rozlewała się coraz szerzej.
Przez moment Knight zatonął w deja vu. Widział krew rozpływającą się po
prześcieradle. Potem otrząsnął się z tej wizji i przyklęknął obok Pope.
– Mówią, że karetka już jedzie – powiedziała napiętym głosem dziennikarka. – Ale nie
wiem, co robić. Nikt tu nie wie.
Knight zdjął marynarkę i odtrąciwszy ręce Guildera na boki, przycisnął mu ją do torsu.
Wspólnik sir Dentona spojrzał na niego, jakby miał być ostatnią osobą, którą widzi, i
próbował się odezwać.
– Spokojnie, proszę pana – powiedział Knight. – Pomoc jest w drodze.
– Nie – stęknął cicho Guilder. – Posłuchaj...
Detektyw nachylił się nad twarzą finansisty. Wysłuchał wyszeptanej tajemnicy, zanim
do Lobby Baru wpadli sanitariusze. Kiedy jednak wyznanie dobiegło końca, wspólnik sir
Dentona jakby się poddał.
Krew pociekła mu z ust, wzrok stał się szklisty i Guilder zwiotczał niczym ręka śpiącej
kobiety zsuwająca się z krawędzi łóżka.
Rozdział 26
Kilka minut później Knight stał na chodniku przed One Aldwych. Nie zważał na ludzi,
którzy przepychali się do restauracji i teatrów, całkowicie skupiony na dźwięku i widoku
ambulansu, który wiózł Guildera oraz Mascola do najbliższego szpitala.
Przed oczyma miał wizję samego siebie stojącego na chodniku późną nocą niemal trzy
lata wcześniej i obserwującego inną oddalającą się karetkę. Cichnące wycie syreny
przypomniało mu o tajemnicy, której wciąż nie zdołał jeszcze zgłębić.
– Knight? – odezwała się Pope.
Stanęła za jego plecami.
Zamrugał. Zobaczył hamujące piętrowe autobusy, trąbiące taksówki, ludzi gnających
do domów. Nagle poczuł się oderwany od świata jak owej dawno minionej nocy, kiedy
spoglądał za innym odjeżdżającym ambulansem.
Życie w Londynie toczy się dalej, pomyślał bez wyrzutu. Nic się nie zmienia nawet w
obliczu tragedii i śmierci, bez względu na to, czy ofiarą jest nieuczciwy finansista, ochroniarz,
czy młoda...
Przed jego nosem pojawiła się dłoń i pstryknęła palcami. Wzdrygnął się. Pope patrzyła
na niego poirytowana.
– Halo, Ziemia do Knighta!
– O co chodzi? – warknął.
– Pytałam, czy myślisz, że Guilder się wyliże.
Pokręcił głową.
– Nie. Poczułem, jak opuścił go duch.
Reporterka spojrzała na niego sceptycznie.
– Jak to: poczułeś?
Zanim Knight odpowiedział, oblizał spierzchnięte wargi.
– Słuchaj, Pope, po raz drugi w moim życiu ktoś umarł mi w ramionach. Za
pierwszym razem też to poczułem. Karetka na dobrą sprawę może zwolnić. Guilder jest
równie martwy, jak Mascolo.
Pope opadły ramiona. Zanim znów się odezwała, nastała krępująca chwila ciszy.
– Lepiej wrócę do redakcji. Mam termin na dziewiątą.
– Powinnaś napisać w artykule, że tuż przed śmiercią Guilder przyznał się do oszustwa
– oznajmił Knight.
– Tak? – spytała Pope, wygrzebując notes z kieszeni. – Co konkretnie powiedział?
– Że to jego przekręt. Pieniądze nie trafiły do członków MKOl, tylko na jego prywatne
konta. Sir Denton był niewinny. Padł ofiarą krętactw Guildera.
Pope przestała pisać. Powrócił jej sceptycyzm.
– Nie kupuję tego – orzekła. – Guilder kryje Marshalla.
– To były jego ostatnie słowa. Wierzę mu.
– Bo masz powód, prawda? Oczyścił zmarłego narzeczonego twojej matki.
– Tak powiedział – nie dawał za wygraną detektyw. – Musisz to uwzględnić w
artykule.
– Pozwolę przemówić faktom – ustąpiła. – Napiszę, co Guilder ci powiedział. –
Zerknęła na zegarek. – Muszę już iść.
– Nieprędko stąd pójdziemy – odparł Knight. Nagle poczuł się wyczerpany. – Scotland
Yard będzie chciał zamienić z nami parę słów, zwłaszcza że doszło do strzelaniny.
Tymczasem zadzwonię do Jacka, powiem mu, co się stało, a potem porozmawiam z nianią.
– Nianią? – powtórzyła ze zdziwieniem Pope. – Masz dzieci?
– Bliźniaki. Chłopca i dziewczynkę.
Dziennikarka zerknęła na jego lewą dłoń.
– Nie widzę obrączki – stwierdziła żartobliwym tonem. – Doprowadziłeś żonę do szału
i zostawiła cię z bachorami?
Knight spojrzał na nią chłodno, zdumiony jej brakiem taktu.
– Pope, jestem wdowcem. Moja żona zmarła podczas porodu. Wykrwawiła się w
moich ramionach dwa lata, jedenaście miesięcy i dwa tygodnie temu. Zabrali ją w karetce,
która wyła tak samo jak ta.
Dziennikarce opadła szczęka. Była przerażona.
– Peter, tak cię przepraszam, ja naprawdę...
Ale Knight już odwrócił się do niej plecami i szedł chodnikiem w stronę nadinspektor
Elaine Pottersfield, która właśnie przybyła na miejsce.
Rozdział 27
Nad Londynem zapada zmrok, a stara przyjaciółka nienawiść budzi się na myśl, że
całe moje życie było tylko preludium do tej pamiętnej chwili, dokładnie na dwadzieścia
cztery godziny przed ceremonią otwarcia najbardziej zakłamanej imprezy na świecie.
Pali mnie w trzewiach, gdy zwracam się do sióstr. Jesteśmy w moim gabinecie. To
nasza pierwsza od wielu dni szansa na rozmowę we czwórkę. Przez chwilę ogarniam
wzrokiem wszystkie trzy Furie.
Teagan, zimnokrwista blondynka, zdejmuje chustkę, kapelusz oraz okulary
przeciwsłoneczne, które miała dziś na sobie, gdy prowadziła taksówkę. Marta, ciemnowłosa i
wyrachowana, stawia na ziemi kask motocyklowy obok pistoletu, po czym rozpina skórzany
kombinezon. Petra, najmłodsza i najatrakcyjniejsza, przy tym najlepsza aktorka, jest
najbardziej impulsywna. Spogląda w lustro na drzwiach szafy, sprawdzając, jak leży na niej
elegancka szara suknia koktajlowa i czy krótkie rude włosy są właściwie ułożone.
Widząc siostry, które znam jak własne pięć palców, z trudem przypominam sobie, że
kiedyś było inaczej. Mam wrażenie, że od zawsze jesteśmy razem, tworząc pozory życia, w
których nic nas nie łączy, przynajmniej w oczach reszty świata.
Zresztą dlaczego siostry nie miałyby być wciąż ze mną po siedemnastu latach? W
1997 roku trybunał w Hadze skazał je zaocznie za zamordowanie ponad sześćdziesięciu
Bośniaków. Odkąd przed rokiem został aresztowany Ratko Mladić, generał nadzorujący
serbskie szwadrony śmierci w Bośni, polowanie na moje Furie nabrało tempa.
Wiem o tym. Pilnuję takich rzeczy. Zależą od tego moje sny. W każdym razie siostry
tak długo żyją w cieniu groźby pojmania, że przeniknęła ona do ich DNA. Sięgające poziomu
komórkowego zagrożenie sprawia, że są mi jeszcze bardziej oddane – mentalnie, fizycznie,
duchowo i emocjonalnie. Nic dziwnego, że z czasem moje sny o zemście stopniowo stały się
ich snami. Pragnienie, by te marzenia się ziściły, płonie w nich ogniem niemal tak jasnym jak
we mnie.
Na przestrzeni lat nie tylko je chroniłem, ale także wyedukowałem, zapłaciłem za
drobne operacje plastyczne oraz wyszkoliłem: świetnie posługują się bronią, są biegłe w
walce wręcz, oszustwie i kradzieży. Dzięki dwóm ostatnim umiejętnościom moje inwestycje
zwróciły się dziesięciokrotnie, ale to już całkiem inna historia. Dość powiedzieć, że o ile mi
wiadomo, są najlepsze na świecie w tajnych operacjach, oczywiście poza mną.
Co bardziej zblazowani spośród was mogą się zastanawiać, czy przypominam Charlesa
Mansona, szalonego „proroka”, który w latach sześćdziesiątych zebrał wokół siebie grupkę
znerwicowanych kobiet i przekonał je, że są apostołami zesłanymi na ziemię, by
przeprowadzać mordercze misje, które przyspieszą Armagedon. Jednak porównywanie mnie
do Mansona, a moich Furii – do dziewcząt z grupy Helter Skelter byłoby poważnym błędem.
To jak porównywanie prawdy do mitu. Jesteśmy o wiele bardziej potężni i wybitni, a nasza
żądza krwi przewyższa wszystko, co Manson mógłby sobie wymarzyć w najdzikszych
narkotycznych koszmarach.
Teagan nalewa kieliszek wódki, wypija ją, po czym mówi:
– Nie mogłam przewidzieć, że ten człowiek wyskoczy mi przed samochód.
– Peter Knight. Pracuje dla Private London – mówię i przesuwam po stole fotografię
znalezioną w internecie.
Na zdjęciu Knight stoi z drinkiem w dłoni obok matki podczas pokazu jej najnowszej
kolekcji.
Teagan przygląda się przez chwilę mężczyźnie, a potem kiwa głową.
– To on. Dobrze mu się przyjrzałam, kiedy rozpłaszczył twarz na szybie.
Marta marszczy czoło, podnosi fotografię, bacznie ją ogląda, po czym kieruje na mnie
spojrzenie swoich agatowych oczu.
– Przed chwilą był też z Guilderem w barze. Jestem pewna. Strzelał do mnie, kiedy
zabiłam ochroniarza.
Unoszę brwi. Private? Knight? O mały włos dwukrotnie pokrzyżowaliby mi dziś
plany. Czy to los, zbieg okoliczności, czy ostrzeżenie?
– Jest groźny – mówi Marta, jak zawsze najbystrzejsza z całej trójki.
Jej strategiczne spostrzeżenia najczęściej odpowiadają moim własnym.
– Zgadzam się – stwierdzam. Zerkam na zegar ścienny, a potem na rudowłosą siostrę,
która wciąż stroi się przed lustrem. – Petro, pora iść na przyjęcie. Zobaczymy się później.
Pamiętaj o planie.
– Nie jestem głupia, Kronosie – odpowiada, piorunując mnie szmaragdowozielonymi
oczami, które zawdzięczają ten kolor soczewkom kontaktowym nabytym specjalnie na tę
okazję.
– Nic z tych rzeczy – przyznaję spokojnie. – Ale masz tendencję do porywczych
zachowań, improwizacji, a twoje dzisiejsze zadanie wymaga dyscypliny i dbałości o
szczegóły.
– Wiem, co mam robić – mówi chłodno i wychodzi.
Marta wciąż mi się przygląda.
– Co z Knightem? – pyta, udowadniając po raz kolejny, że do jej ujmujących atutów
należy nieustępliwość.
– Kolejne zadania otrzymacie dopiero jutro wieczorem – odpowiadam. – Tymczasem
chciałbym, żebyście obie przyjrzały się panu Knightowi.
– Czego szukamy? – pyta Teagan, odstawiając kieliszek na stół.
– Jego słabości, siostro. Jego czułego punktu. Wszystkiego, co moglibyśmy
wykorzystać.
Rozdział 28
Była już prawie ósma, kiedy Knight dotarł do domu, odrestaurowanej ceglanej
rezydencji w Chelsea, którą matka kupiła mu parę lat temu. Po całym dniu był wyczerpany i
obolały jak nigdy – przejechał go samochód, strzelano do niego, musiał roztrzaskać marzenia
matki, nie wspominając już o trzykrotnym przesłuchaniu przez groźną Elaine Pottersfield.
Nadinspektor nie była zadowolona, kiedy przybyła do One Aldwych. Nie dość, że w
strzelaninie zginęły dwie osoby, to jeszcze doszły ją słuchy, że „The Sun” otrzymał list od
mordercy sir Dentona. Wściekła się na wieść, że Private miało szansę zbadać materiał w
laboratorium, zanim trafił do Scotland Yardu.
– Powinnam cię aresztować za utrudnianie pracy policji! – krzyknęła.
Knight uniósł dłonie.
– Decyzję podjęła nasza klientka, Karen Pope z „The Sun”.
– Gdzie mam jej szukać?
Knight rozejrzał się dookoła. Dziennikarki nie było.
– Gonił ją termin. Wiem, że zamierzają przekazać wam wszystkie dowody po
opublikowaniu artykułu.
– Pozwoliłeś, żeby ważny świadek opuścił miejsce zbrodni?
– Pracuję dla Private, nie dla sądu. Nie mogę kontrolować Pope. Ma prawo robić, co
chce.
Odpowiedzią nadinspektor było gniewne spojrzenie.
– Zdaje się, że już wcześniej słyszałam od ciebie tę wymówkę, Peter. Konsekwencje
były tragiczne.
Knight się zaczerwienił. Paliło go w gardle.
– Nie będziemy tego znowu roztrząsać. Powinnaś mnie pytać o Guildera i Mascola.
Pottersfield zakipiała ze złości.
– Gadaj – warknęła. – Wszystko, co wiesz.
Knight zrobił, jak prosiła. Opowiedział o spotkaniach z Daringiem i Farrell, jak
również szczegółowo streścił wydarzenia w Lobby Barze.
– Wierzysz w wyznanie Guildera? – spytała nadinspektor, kiedy skończył.
– Czy w chwili śmierci ludzie kłamią? – odparł.
Wchodząc po schodkach do frontowych drzwi swojego domu, znów rozmyślał o
słowach finansisty. Potem przypomniał sobie o Daringu i Farrell. Czy byli zamieszani w te
morderstwa?
Kto powiedział, że Daring nie jest jakimś świrem, który poprzysiągł sobie zniszczenie
nowożytnych igrzysk zakulisowymi manewrami? Albo że to nie Selena Farrell była
zabójczynią w czarnej skórze i kasku motocyklisty? Na zdjęciu w gabinecie pozowała
przecież z bronią automatyczną.
Może instynkt nie zawodził Pope? Czy profesor mogła być Kronosem? A
przynajmniej mieć z nim jakieś powiązania? A Daring? Czy nie wspomniał, że zna Farrell z
dawnych czasów? Z Bałkanów w latach dziewięćdziesiątych?
Potem inny głos w głowie Knighta kazał mu myśleć mniej o złoczyńcach, a więcej o
ofiarach. Jak się czuje jego matka? Przez cały dzień nie miał od niej wieści.
Postanowił, że zadzwoni do niej, gdy tylko wejdzie do środka. Zanim jednak zdążył
włożyć klucz do zamka, usłyszał mrożący krew w żyłach krzyk swojej córki Isabel:
– Nie! Nie!
Rozdział 29
Knight otworzył drzwi na oścież, kiedy krzyk Isabel zmienił się w pisk:
– Nie, Lukey! Nie!
Usłyszał przenikliwy śmiech i tupot małych stóp. Wszedł do pokoju dziennego, który
wyglądał tak, jakby przeszła tam burza śnieżna. Biały pył wisiał w powietrzu, leżał na
meblach i pokrywał jego prawie trzyletnią córkę, która wybuchła płaczem, gdy tylko go
zobaczyła.
– Tatusiu, Lukey... Lukey...
W napadzie histerii filigranowa Isabel dostała czkawki i podbiegła do ojca, który
spróbował się pochylić, by ją uspokoić. Zacisnął zęby, czując rwący ból w całym lewym
boku, lecz mimo to podniósł ją z ziemi. Od talku chciało mu się kichać. Spływające łzy
zostawiły drobne strużki białej papki na policzkach dziewczynki. Nawet obsypana pudrem
była równie piękna jak jej zmarła matka. Isabel miała kręcone płowe włosy i duże błękitne
oczy, które roztapiały mu serce także wtedy, gdy nie płynęły z nich łzy.
– Już dobrze, kochanie – powiedział Knight. – Tatuś już tu jest.
Jej płacz osłabł, zmieniając się w urywany szloch.
– Lukey... posypał mnie proszkiem do pupy.
– Widzę, Bello. Ale dlaczego?
– Bo myśli, że to śmieszne.
Knight przytrzymał córkę zdrowym ramieniem, po czym ruszył w stronę kuchni i
schodów wiodących na piętra. Wchodząc po stopniach, z góry słyszał rechot synka.
Na szczycie schodów odwrócił się w stronę pokoju dziecinnego. Właśnie wtedy
usłyszał kobiecy głos:
– O, ty mały dzikusie!
Synek Knighta wybiegł z pokoju w pieluszce. Cały pokryty był talkiem. Niósł w
rękach wielkie opakowanie pudru i śmiał się radośnie, dopóki nie zobaczył ojca, który
wpatrywał się w niego ze zmarszczonym czołem.
Chłopiec odwrócił się przestraszony. Próbował się wycofać, wymachując rękami,
jakby Knight był zjawą, którą można przegnać.
– Tata, nie!
– Luke! – zaczął mężczyzna.
W drzwiach za jego synkiem pojawiła się niania Nancy cała obsypana pudrem.
Trzymała się mocno za nadgarstek, krzywiąc się z bólu. Dopiero wtedy zobaczyła Knighta.
– Odchodzę – syknęła jadowicie. – Te dzieci są obłąkane. – Wskazała na Luke’a
drżącą dłonią. – A to jest mały, srający w pieluchy, gryzący po rękach bezbożnik! Ugryzł
mnie, kiedy próbowałam go zaprowadzić do ubikacji. Ugryzł do krwi. Odchodzę, a ty mi
zapłacisz za lekarza.
Rozdział 30
– Nie możesz odejść – zaprotestował Knight, gdy niania zwinnym ruchem ominęła
Luke’a.
– Zaraz się przekonasz – odparła i przecisnąwszy się obok niego, ruszyła po schodach.
– Nakarmiłam je, ale jeszcze nie wykąpałam, a Luke trzeci raz narobił w pieluchę.
Powodzenia, Peter.
Chwyciła swoje rzeczy i wyszła, trzaskając drzwiami.
Isabel znów zaczęła płakać.
– Nancy poszła, a to wina Lukeya.
Przygnębiony Knight spojrzał na synka.
– Luke, to już czwarta w tym roku! – krzyknął zły i zrozpaczony. – Czwarta!
Wytrzymała tylko trzy tygodnie!
Luke wykrzywił buzię.
– Tata, Lukey przeprasza! – zawołał. – Lukey przeprasza.
W ciągu kilku sekund przemienił się z żywiołu zdolnego wywołać tornado w małego
chłopca tak bardzo godnego politowania, że detektywowi zmiękło serce. Skrzywił się z bólu
w lewym boku i wciąż trzymając Isabel, przykucnął, po czym wolnym ramieniem dał znak
chłopcu. Maluch pognał ku niemu i objął go z taką siłą, że Knight aż stęknął.
– Lukey kocha tatusia.
Mimo smrodu, który otaczał chłopca, detektyw zdmuchnął mu talk z twarzy i
pocałował go w policzek.
– Tatuś też cię kocha, synku. – Potem ucałował Isabel tak mocno, że się roześmiała. –
Luke, trzeba cię umyć i przewinąć – zadecydował, odstawiając dzieci na ziemię. – Isabel, ty
też idziesz pod prysznic.
Kilka minut później, gdy uporał się z brudną pieluchą, dzieci bawiły się i chlapały w
dużej kabinie prysznicowej w głównej łazience. Kiedy mężczyzna wyjął komórkę, Luke
właśnie chwycił gąbkę w kształcie kija do krykieta i walnął siostrę w głowę.
– Tatusiu! – poskarżyła się dziewczynka.
– Też go walnij – odparł Knight.
Zerknął na zegar. Już po ósmej. Agencje opiekunek, z których dotąd korzystał, o tej
porze na pewno były zamknięte. Wybrał numer do matki.
Odebrała po trzecim sygnale. Sprawiała wrażenie wyczerpanej.
– Peter, powiedz mi, że to tylko koszmar i niedługo się obudzę.
– Tak mi przykro, mamo.
Przez parę chwil łkała, a gdy w końcu udało jej się stłumić płacz, powiedziała:
– Jest mi jeszcze gorzej niż wtedy, kiedy zmarł twój ojciec. Tak się pewnie czułeś po
śmierci Kate.
Łzy same napłynęły mu do oczu, a pierś rozsadzała przeraźliwa pustka.
– I często wciąż się tak czuję – wyznał.
Usłyszał, jak Amanda wydmuchuje nos.
– Opowiedz, co odkryłeś, czego się dowiedziałeś – poprosiła.
Knight wiedział, że jego matka nie spocznie, dopóki nie usłyszy prawdy, więc streścił
wszystko prędko i ogólnikowo. Stęknęła i zaczęła głośno protestować, gdy opisał treść listu
Kronosa oraz oskarżenia pod adresem sir Dentona, a potem rozpłakała się na wieść o
wyznaniu Guildera, które oczyszczało jej narzeczonego z zarzutów.
– Wiedziałem, że to nie może być prawda – powiedział Knight. – Denton był
uczciwym człowiekiem. Wspaniałym facetem o wielkim sercu.
– To prawda – przyznała ze ściśniętym gardłem matka.
– Wszędzie, gdzie dziś poszedłem, ludzie mówili o jego hojności i harcie ducha.
– Opowiedz mi o tym. Proszę, Peter, muszę to usłyszeć.
Knight opisał rozpacz Michaela Lancera. Powiedział, że nazwał sir Dentona swoim
mentorem, przyjacielem i jednym z najwybitniejszych wizjonerów, którzy przyczynili się do
organizacji igrzysk w Londynie.
– Chwalił go nawet James Daring, ten facet z British Museum, który prowadzi
program w telewizji. Mówił, że bez wsparcia Dentona jego audycja oraz nowa wystawa o
starożytnych igrzyskach nigdy nie doszłyby do skutku. Zamierzał publicznie podziękować mu
podczas dzisiejszego otwarcia.
W słuchawce na moment nastała cisza.
– James Daring tak powiedział?
– Tak – potwierdził Knight, licząc, że to ją pocieszy.
Zamiast tego matka warknęła gniewnie:
– A to bezczelny kłamca!
Knight się wzdrygnął.
– Słucham?
– Denton rzeczywiście dał Daringowi trochę funduszy na rozkręcenie programu w
telewizji – przyznała Amanda. – Ale absolutnie nie wsparł tej nowej wystawy. Co więcej,
ostro się pokłócili o jej wymowę. Uznał, że jest mocno krytyczna wobec igrzysk
nowożytnych.
– Rzeczywiście. Też to zauważyłem.
– Denton był wściekły. Odmówił przekazania Daringowi następnych pieniędzy i
rozstali się w nieprzyjemnej atmosferze.
Daring powiedział mi coś zupełnie innego, pomyślał Knight.
– Kiedy to było? – zapytał.
– Dwa, może trzy miesiące temu – odrzekła Amanda. – Właśnie wróciliśmy z Krety i...
– Znów zaczęła się dławić. – Peter, myśmy o tym wtedy nie wiedzieli, ale wyjazd na Kretę to
był nasz miesiąc miodowy. Zawsze tak będę o nim myśleć – wykrztusiła i wybuchła płaczem.
Knight przez chwilę słuchał jej z bólem serca, po czym spytał:
– Mamo, czy ktoś jest tam z tobą?
– Nie – odparła cichutkim głosem. – Możesz do mnie przyjechać?
Poczuł się strasznie.
– Ogromnie bym chciał, ale właśnie straciłem kolejną nianię i...
Amanda parsknęła z niedowierzaniem.
– Kolejną?
– Wymówiła mi pół godziny temu – jęknął. – Podczas olimpiady muszę codziennie
być w pracy i nie wiem, co robić. Korzystałem już ze wszystkich agencji opiekunek w
mieście. Obawiam się, że nikogo mi już nie przyślą.
Nastała długa cisza, więc Knight musiał zapytać:
– Mamo?
– Jestem – odezwała się opanowanym głosem, jakiego jeszcze u niej nie słyszał po
śmierci sir Dentona. – Ja się tym zajmę.
– Nie – zaprotestował. – Nie możesz...
– Będę miała co robić poza pracą – nie ustępowała. – Peter, muszę zająć się czymś, co
nie dotyczy mnie i firmy. Inaczej oszaleję, zacznę pić albo łykać środki nasenne, a nie chcę
brać pod uwagę żadnej z tych możliwości.
Rozdział 31
W tej samej chwili w gmachu British Museum, podczas przyjęcia w holu przed nową
wystawą o starożytnych igrzyskach olimpijskich, doktor James Daring czuł się tak
szczęśliwy, że mógłby zacząć tańczyć. Spacerował triumfalnie wśród londyńskiej elity, która
zebrała się na otwarciu ekspozycji.
To była dobra noc. Nie, świetna noc!
Kuratora gorąco chwalili wszyscy krytycy, którzy przyszli obejrzeć wystawę.
Nazywali ją śmiałą i przekonującą, mówili, że to nowa interpretacja starożytnych igrzysk,
stanowiąca trafny komentarz na temat kondycji współczesnej olimpiady.
Co więcej, kilku gości, na których ekspozycja zrobiła szczególne wrażenie,
zobowiązało się do sponsorowania jego programu i wykupienia reklam w Sekretach
przeszłości.
I co on tam wiedział, ten martwy dupek sir Denton? – myślał szyderczo Daring.
Absolutnie nic.
Czuł się zrehabilitowany, upajał się sukcesem i cieszył się z dobrze wykonanej roboty.
Roboty, która poszła jeszcze lepiej, niż myślał. Ruszył do baru i zamówił kolejne martini z
wódką dla uczczenia udanej ekspozycji – a także czegoś więcej.
Znacznie więcej.
Z drinkiem w dłoni poużalał się przez chwilę wraz z jednym z darczyńców muzeum
nad wstrząsającą śmiercią sir Dentona, jednocześnie wodząc niecierpliwym wzrokiem po
gościach.
Gdzie ona jest?
Gwiazdor telewizyjny rozglądał się tak długo, aż dostrzegł kobietę o rozkosznie
zmysłowej figurze. Jej rude włosy wyraźnie odcinały się od nieosłoniętych, bladych ramion, a
oszałamiająca szara suknia koktajlowa podkreślała jej niesamowite szmaragdowe oczy.
Daring miał słabość do zielonookich rudzielców.
Pod pewnymi względami przypomina moją siostrę, pomyślał. Podobnie jak ona
przechylała głowę, gdy była rozbawiona – tak jak teraz, kiedy popijając szampana z wąskiego
kieliszka, flirtowała z jakimś znacznie od niej starszym mężczyzną. Wyglądał znajomo. Kto
to?
Bez znaczenia, pomyślał Daring, znów przyglądając się Petrze. Była wyzywająca,
zuchwała, niemoralna. Kurator poczuł dreszcz. Patrzcie, jak owija sobie tego faceta wokół
palca. Sprawia, że ewidentnie wytrenowane posunięcia wydają się swobodne i spontaniczne.
Wyzywająca. Zuchwała. Niemoralna.
Petra jakby czytała mu w myślach.
Przerwała rozmowę, wypatrzyła Daringa w tłumie i rzuciła mu spojrzenie tak bardzo
przepełnione pragnieniem i obietnicą, że aż poczuł dreszcz na myśl o czekającej go rozkoszy.
Patrzyła na niego jeszcze przez moment, zatrzepotała powiekami, a potem znów odwróciła się
do tamtego. Oparła dłonie na jego torsie, zaśmiała się, po czym przeprosiła i odeszła.
Ruszyła w stronę kuratora, nie spoglądając na niego ani przez moment. Wzięła sobie
kolejnego drinka, a następnie podeszła do stołu z deserami, gdzie do niej dołączył. Udawał
zainteresowanego crème brûlée.
– Spił się i wraca do domu taksówką – mruknęła z łagodnym wschodnioeuropejskim
akcentem Petra, grzebiąc szczypcami w stosie kiwi. – My też chyba powinniśmy już iść, nie
sądzisz? Kochaneczku?
Spojrzał na nią. Maniaczka o zielonych oczach! Telewizyjny gwiazdor zaczerwienił
się z podniecenia.
– Jak najbardziej – szepnął. – Pożegnajmy się i chodźmy.
– Nie razem, głuptasie – upomniała go Petra, nakładając sobie na talerz dwa plastry
owocu. – Nie chcemy zwracać na siebie uwagi, prawda?
– Tak, tak, oczywiście – wyszeptał Daring, czując cudowny dreszczyk. Kłamstewka i
tajemnice. Uwielbiał tę grę. – Poczekam na ciebie na zewnątrz, w pobliżu Bloomsbury
Square.
Rozdział 32
Około dziewiątej wieczorem, tuż po tym, jak artykuł Karen Pope ukazał się na stronie
internetowej „The Sun”, temat podchwyciły londyńskie radiostacje. Koncentrowały się na
Kronosie i nadawały fletową melodię.
O dziesiątej, kiedy Knight przeczytał bliźniętom bajkę, zmienił Luke’owi pieluchę i
ułożył maluchy do snu, szaleństwo ogarnęło już także BBC. Informowano o zarzutach pod
adresem sir Dentona dotyczących nieuczciwie zdobytego przez Londyn prawa do organizacji
igrzysk, a także o przedśmiertnym wyznaniu Guildera, że przekręt był wyłącznie jego
dziełem.
Knight sprzątał i odkurzał mieszkanie z talku aż do jedenastej. Potem nalał sobie piwa
oraz whisky, łyknął proszek przeciwbólowy i wlazł do łóżka. Wtedy zadzwonił Jack,
zaniepokojony śmiercią Joego Mascola. Prosił, żeby Knight opisał w szczegółach strzelaninę
w hotelu One Aldwych.
– Był nieustraszony – powiedział detektyw. – Natychmiast próbował unieszkodliwić
zamachowca.
– Cały Joe – rzekł ze smutkiem Jack. – Zanim go zatrudniłem, był jednym z
najlepszych gliniarzy na Brooklynie. Przyjechał tu dopiero parę dni temu.
– Okropność.
– A będzie jeszcze gorzej. Muszę zadzwonić do jego żony.
Jack przerwał połączenie. Knight zorientował się, że nie powiedział szefowi o odejściu
opiekunki. Zmartwił się, lecz potem uznał, że dobrze się stało. Amerykanin dość już miał na
głowie.
Po chwili włączył telewizor, by przekonać się, że śmierć Marshalla i Guildera jest
tematem dnia w wieczornych wiadomościach oraz na kanałach informacyjnych, gdzie
opisywano tę historię w drastycznych szczegółach jako bulwersującą tajemnicę kryminalną,
szokujące spojrzenie za kulisy skomplikowanego procesu wyboru organizatora olimpiady, a
także policzek dla Londynu, a właściwie całej Wielkiej Brytanii w przededniu rozpoczęcia
igrzysk.
Pomimo przedśmiertnych słów Guildera oskarżeniami Kronosa o korupcję w
komitecie olimpijskim szczególnie poruszona była Francja.
Knight wyłączył telewizor i siedział w milczeniu. Sięgnął po szklankę whisky, wypił
duży łyk, po czym spojrzał na zdjęcie na komodzie.
Jego żona Kate w zaawansowanej ciąży stała bokiem na szkockim wrzosowisku,
oświetlona blaskiem czerwcowego zachodu słońca. Była olśniewająco piękna. Patrzyła przez
lewe ramię, jakby zerkała na niego z fotografii. Emanowała szczęściem i miłością, których
tak okrutnie pozbawił go los przed niemal trzema laty.
– Ciężki dzień, Katie, skarbie – szepnął Knight. – Cały się potłukłem, a ktoś próbuje
zepsuć olimpiadę. Moja matka jest zdruzgotana, dzieci przegoniły kolejną opiekunkę i...
brakuje mi ciebie. Bardziej niż kiedykolwiek.
Poczuł, że duszę i umysł przygniata mu znajomy ciężar. Zaraz po nim nadeszło
przygnębienie, które ścisnęło go za serce. Pogrążył się w tym uczuciu – ba, utonął w nim na
kilka minut – a potem zrobił to samo co zawsze, gdy późno w nocy opłakiwał Kate.
Wziął kołdrę i poduszkę, po czym poczłapał do pokoju bliźniaków. Wyciągnął się na
leżance, patrzył na łóżeczka, czuł zapach swoich dzieci i w końcu usnął, ukojony łagodnym
rytmem ich oddechów.
Rozdział 33
Piątek, 27 lipca 2012
Około siódmej rano środek przeciwbólowy przestał działać i Knight poczuł nawrót
rwącego bólu w lewym boku. Potem usłyszał jakieś skrzypienie. Isabel z zamkniętymi oczami
leżała na brzuszku. Natomiast łóżko Luke’a lekko się chwiało.
Chłopiec klęczał z głową oraz torsem na materacu. Ssał kciuk, kołysząc się z boku na
bok, wciąż pogrążony we śnie. Knight usiadł i patrzył. Od prawie dwóch lat Luke zawsze tak
robił przed obudzeniem się rano.
W końcu po cichu wyszedł z pokoju. Zastanawiał się, czy kołysanie się jest związane z
fazą REM. Może chłopiec cierpi na zaburzenia snu? Bezdech? Czy to dlatego jest tak
niesforny, a Bella – taka spokojna? Czy dlatego rozwój mowy był u niego opóźniony i mały
wciąż nie nauczył się korzystać z nocnika, podczas gdy jego siostra wyprzedzała normę o
kilka miesięcy? Czy to dlatego gryzie?
Rozmyślania Knighta pod prysznicem i przy goleniu nie doprowadziły go do
konkretnych wniosków. Tymczasem słuchał radia, które informowało, że po śmierci sir
Dentona i pogróżkach ze strony Kronosa Michael Lancer oraz reprezentanci Scotland Yardu i
MI5 ogłosili drastyczne zaostrzenie środków bezpieczeństwa podczas ceremonii otwarcia.
Szczęśliwców posiadających bilety na uroczystość proszono o przybycie do Parku
Olimpijskiego po południu, żeby uniknąć wieczornego ścisku przy stanowiskach kontroli.
Usłyszawszy, że za zintensyfikowaną ochronę imprezy odpowiadać będzie także
agencja Private, Knight spróbował dodzwonić się do Jacka. Szef nie odbierał, ale pewnie
wkrótce sam będzie go szukał.
Knight pamiętał, że matka obiecała mu pomóc, lecz potrzebował niani już teraz. Z
szuflady wyjął boleśnie znajomą teczkę. W środku znajdowała się lista wszystkich agencji
opiekunek w Londynie. Wybrał pierwszy numer. Kobieta, która znalazła Nancy, a także
poprzednią opiekunkę, roześmiała się na wieść o jego problemie.
– Nową nianię? – spytała. – Teraz? Marne szanse.
– Dlaczego?
– Bo pana dzieci mają fatalną reputację, a dzisiaj zaczyna się olimpiada. Wszystkie
moje dziewczyny mają zajęcie na co najmniej dwa tygodnie.
To samo usłyszał w trzech kolejnych agencjach. Był coraz bardziej sfrustrowany.
Kochał swoje dzieci, ale poprzysiągł odnaleźć mordercę sir Dentona, a Private wezwano do
dodatkowej ochrony igrzysk. Firma go potrzebowała. Natychmiast.
Zamiast się denerwować, uczepił się nadziei, że może matka będzie miała więcej
szczęścia w poszukiwaniach, i skupił się na tym, co mógł zrobić, nie wychodząc z domu.
Przypomniawszy sobie o materiale DNA na spince Seleny Farrell, wezwał kuriera, żeby
zawiózł ją do Chuligana.
Następnie pomyślał o Daringu i Farrell. Zdecydował, że musi dowiedzieć się o nich
czegoś więcej – przynajmniej tego, gdzie przecięły się ich ścieżki. Czy Daring nie
przebąkiwał o Bałkanach? Czy to nie tam sfotografowano Farrell z karabinem? Na pewno.
Kiedy jednak zaczął szukać informacji o uczonej w internecie, natrafił jedynie na
wzmianki o jej naukowych publikacjach, a także o protestach przeciwko budowie Parku
Olimpijskiego sprzed siedmiu lat.
„Ta decyzja jest całkowicie błędna – twierdziła Farrell w artykule opublikowanym w
»The Times«. – Olimpiada stała się narzędziem niszczenia dzielnic i przesiedlania rodzin oraz
firm. Mam nadzieję, że pewnego dnia ludzie, którzy do tego doprowadzili, zapłacą za to, co
na koszt państwa zrobili mnie i moim sąsiadom”.
Zapłacą, pani profesor? – pomyślał ponuro Knight. Zapłacą?
Rozdział 34
Prawie dwadzieścia cztery godziny po tym, jak fletowa melodia wywołała u Seleny
Farrell ostrą migrenę oraz gwałtowny napad mdłości, ta muzyka wciąż grała w jej głowie.
Była okrutną ścieżką dźwiękową jej rozmyślań, kiedy leżała w sypialni ze szczelnie
zaciągniętymi zasłonami.
Jak to możliwe? I co teraz myśleli o niej Knight i Pope? Wybiegając w taki sposób z
gabinetu, dała im powód do podejrzeń. Co będzie, jeśli zaczną węszyć?
Chyba po raz tysięczny, odkąd wypadła z biura i uciekła do swojego schludnego
mieszkanka w Wapping, mocno przełknęła ślinę, żeby pozbyć się pieczenia w gardle, które za
nic nie chciało ustąpić. Przez całe popołudnie piła wodę, wzięła też garść środków na
nadkwasotę. Pomogły tylko nieznacznie.
Migreny dokuczały jej od dziecka. Lekarstwo na receptę usunęło elektryczną aurę,
pozostawiając tępy, wypalony ból z tyłu czaszki.
Farrell usiłowała oprzeć się pokusie szukania ulgi w alkoholu. To bardzo zły pomysł
nie tylko ze względu na leki, lecz również dlatego, że kiedy piła, stawała się zupełnie inną
osobą.
Dziś tam nie pójdę, pomyślała, a potem przypomniała sobie kobietę o egzotycznej
urodzie siedzącą głęboko w kącie futrzanej różowej kanapy. Wtedy zapadła decyzja. Farrell
wstała z łóżka, poczłapała do kuchni, otworzyła lodówkę i wyjęła butelkę wódki Grey Goose.
Wkrótce piła już drugie martini, ból z tyłu głowy zniknął, a do tego chyba w końcu
przegnała z umysłu tę upiorną melodię graną na flecie. A właściwie to na syryndze. Syrynga,
czyli fletnia Pana, składa się z siedmiu połączonych ze sobą drewnianych piszczałek i obok
liry należy do najstarszych instrumentów muzycznych świata. Jednak granie na syryndze było
zakazane podczas starożytnych igrzysk, ponieważ uważano, że brzmi zbyt żałobnie.
– Kogo to obchodzi? – wymamrotała Farrell, po czym wychyliła drinka. – Do diabła z
olimpiadą. Do diabła z sir Dentonem. Do diabła z nimi wszystkimi.
W głowie szumiała jej wódka. Profesor stawała się inną osobą. Uznała, że skoro
migrena minęła, to nie ma sensu dalej rozpamiętywać straty, niesprawiedliwości i szykan. Był
piątkowy wieczór w Londynie. Miała dokąd pójść. Miała z kim się zobaczyć.
Idąc chwiejnym krokiem przez korytarz, czuła dreszcz, który pogłębiał się i przeradzał
w pragnienie. Podeszła do szafy w sypialni, po czym rozpięła wiszący tam pokrowiec na
ubrania.
W środku znajdowała się efektowna, opinająca biodra czarna spódnica rozszerzana ku
dołowi i prowokacyjnie rozcięta z prawej strony, a także seksowna bluzka bez rękawów z
kasztanowej satyny, uszyta tak, by demonstrować obfity dekolt.
Rozdział 35
W piątek o siedemnastej Knight przygotowywał obiad dla bliźniaków, pogodzony z
faktem, że nie obejrzy ceremonii otwarcia na własne oczy.
Zresztą i tak czuł się wyczerpany. Przez cały dzień, odkąd Luke zbudził się z płaczem,
pochłaniały go potrzeby dzieci, frustrujący problem braku niani oraz niemożność popchnięcia
naprzód śledztwa w sprawie Kronosa.
Koło południa, gdy maluchy się bawiły, zadzwonił do matki, żeby spytać, jak się
miewa.
– Spałam dwie godziny – powiedziała. – Ilekroć się zdrzemnęłam, wciąż śnił mi się
tylko Denton, a kiedy czułam radość na jego widok, budziłam się, by cierpieć od nowa.
– Boże, mamo, to straszne. – Knight pamiętał udrękę i bezsenność, które gnębiły go w
pierwszych tygodniach po narodzinach bliźniąt oraz śmierci Kate. Bywały takie noce, kiedy
myślał, że oszaleje. Zmienił temat: – Zapomniałem ci powiedzieć, że Mike Lancer zaprosił
mnie do loży komitetu organizacyjnego na otwarcie olimpiady. Gdybyś znalazła mi nianię,
moglibyśmy pójść razem.
– Nie wiem, czy jestem już gotowa, żeby przyjmować wyrazy współczucia. Poza tym
jeszcze nie zaplanowaliśmy uroczystości żałobnej. Sprawiałabym wrażenie, że świętuję. To
niestosowne.
– Olimpiada jest częścią spuścizny Dentona – przypomniał jej Knight. – Uczciłabyś
jego pamięć. Poza tym wyjście z domu dobrze by ci zrobiło. Pomogłabyś mi bronić przed
wszystkimi jego reputacji.
– Zastanowię się.
– A tak na marginesie, bez niani nie zajmę się śledztwem.
– Peter, nie jestem idiotką! – warknęła Amanda Knight, a następnie się rozłączyła.
Około trzeciej, kiedy dzieci się zdrzemnęły, Knight dodzwonił się do Jacka. Szef
agencji Private zwykle był spokojny i odprężony, ale teraz w jego głosie słychać było
napięcie.
– Robimy, co się da, żeby znaleźć opiekunkę – powiedział Knight.
– To dobrze – odparł Jack. – Bo jesteś nam potrzebny.
– Niech to szlag – pieklił się detektyw, gdy skończył rozmowę.
Około wpół do szóstej usłyszał dzwonek do drzwi. Spojrzał przez wizjer i zobaczył
matkę w eleganckiej czarnej bluzce, spodniach oraz czarnych czółenkach. Na szyi miała sznur
szarych pereł, w uszach kolczyki w tym samym kolorze. Jej oczy przesłaniały ciemne
okulary. Szybko chwycił za klamkę.
– Załatwiłam ci nianię na dzisiejszy wieczór – oznajmiła Amanda.
Usunęła się na bok, odsłaniając bardzo nieszczęśliwego Gary’ego Bossa w
olśniewającym stroju: miał na sobie rybaczki koloru khaki, skarpetki w romby, mokasyny
oraz muszkę w czerwono-białe pasy.
Osobisty asystent matki Knighta spojrzał na detektywa, pociągając nosem, zupełnie
jakby miał przed sobą kwintesencję wszystkiego, co wstrętne.
– Czy wiesz – zapytał – że osobiście rozmawiałem z Nannies Incorporated, Nianiami z
Fulham, Agencją Słodką i Anielską oraz każdą inną agencją w mieście? Nie powiem, Peter,
niezła reputacja. No więc gdzie one są? Te małe potwory? Chyba powinienem poznać ich
rozkład dnia.
– Są w salonie, oglądają telewizję – poinformował Knight, a gdy Boss zniknął
wewnątrz domu, spojrzał na matkę. – Poradzi sobie?
– Za trzykrotność swojej i tak astronomicznej stawki godzinowej na pewno coś
wymyśli – odparła Amanda, zdejmując okulary. Jej oczy były czerwone i opuchnięte.
Knight wbiegł po schodach do swojej sypialni, gdzie prędko się przebrał. Kiedy wrócił
na dół, bliźniaki chowały się za kanapą i podejrzliwie zerkały na Bossa. Matki nigdzie nie
widział.
– Jej wysokość jest w samochodzie – obwieścił Boss. – Czeka.
– Tata, robię – oznajmił Luke, klepiąc się w tył pieluchy.
Dlaczego nie mógł po prostu iść do łazienki?
– No dobrze – rzucił do asystenta Knight. – Ich jedzenie jest w lodówce w
plastikowych pojemnikach. Wystarczy trochę podgrzać. Luke lubi lody. Bella ma alergię,
więc dostaje razowe krakersy. Kąpiel. Książka. Do łóżka przed dziewiątą, a my pewnie
zobaczymy się o północy. – Knight ucałował dzieci. – Słuchajcie się pana Bossa. Dziś jest
waszą nianią.
– Tata, robię – poskarżył się Luke.
– No tak – westchnął detektyw. – A Luke właśnie zrobił kupę. Trzeba go natychmiast
przewinąć, bo jak nie, to będziesz go musiał wykąpać wcześniej, niż myślisz.
Boss był coraz bardziej roztrzęsiony.
– Mam zmieniać zasraną pieluchę? Ja?
– W końcu jesteś nianią – skwitował na odchodnym Knight, tłumiąc śmiech.
Rozdział 36
Podczas gdy Knight wraz z matką jechali na dworzec St. Pancras, żeby szybką koleją
udać się do Parku Olimpijskiego w Stratford, profesor Selena Farrell czuła się cholernie sexy,
nie ma co.
Nad Soho zapadał zmierzch. Powietrze było parne, w jej żyłach krążył alkohol, a
kreację miała zabójczą. Kiedy szła na zachód od Tottenham Court Road w stronę Carlisle
Street, widziała swoje odbicie w witrynach sklepów oraz w oczach mężczyzn i kobiet, którzy
patrzyli, jak kołysze biodrami, a jej biust podskakuje z każdym krokiem. Spódnica i bluzka
bez rękawów przylegały do ciała jak druga skóra.
Miała kuszący makijaż i olśniewająco błękitne szkła kontaktowe. Pozbyła się chustki,
odsłaniając ciemne, farbowane włosy, wycieniowane tak, by okalały twarz i skupiały uwagę
na tym małym czarnym pieprzyku na prawym policzku. Gdyby nie on, nikt by jej nie poznał –
nawet asystentka.
Farrell uwielbiała to uczucie. Anonimowość. Seksualność. Polowanie.
Była teraz zupełnie inną osobą, kimś całkowicie odmiennym niż w życiu codziennym.
Świadomość, że znów prowadzi tę niebezpieczną grę, podniecała ją, dawała siłę i poczucie, że
jest magnetyczna, hipnotyczna i, cóż, że nikt jej się nie oprze.
Gdy dotarła na Carlisle Street, odnalazła budynek numer 4 i weszła do środka. Candy
Bar był jednym z najstarszych i największych klubów lesbijskich w Londynie. Ulubionym
lokalem Farrell, ilekroć potrzebowała się wyszaleć.
Ruszyła do długiego baru na parterze. Kręciło się tam wiele pięknych dziewcząt.
Pewna drobniutka kobieta, cudownie urocza, dostrzegła Farrell, obróciła się na stołku z
mojito w dłoni i posłała jej porozumiewawczy uśmiech.
– Syren St. James!
– Nell – przywitała się profesor i pocałowała ją w policzek.
Nell oparła dłoń na przedramieniu Farrell i zlustrowała ją od stóp do głów.
– No, no, Syren, patrzcie tylko: jesteś jeszcze bardziej olśniewająca i apetyczna niż
kiedykolwiek. Gdzieś ty się podziewała? Nie widziałam cię prawie od miesiąca.
– Wpadłam tu parę dni temu – odparła Farrell. – A wcześniej byłam w Paryżu.
Służbowo. Nowy projekt.
– Szczęściara – rzuciła Nell, po czym zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu: –
Wiesz, mogłybyśmy sobie stąd pójść i...
– Nie dziś, kochana – odparła łagodnie Farrell. – Mam już plany.
– Szkoda. – Nell pociągnęła nosem. – Twój plan już tu jest?
– Jeszcze nie patrzyłam.
– Jak się nazywa?
– To tajemnica.
– Cóż – mruknęła urażona Nell. – Jeśli twoja tajemnica się nie zjawi, wróć do mnie.
Farrell posłała Nell całusa i ruszyła dalej. Jej serce waliło niecierpliwie w rytm
dobiegającej z podziemia muzyki. Zerknęła we wszystkie zakamarki na parterze, po czym
udała się na piętro, gdzie przyjrzała się tłumowi skupionemu wokół różowego stołu do
bilardu. Bez rezultatu.
Już zaczynała przypuszczać, że została wystawiona do wiatru, zeszła jednak jeszcze do
podziemia. Seksowna tancerka w lateksie wiła się przy rurze w takt dudniącej muzyki
miksowanej przez didżejkę o ksywie V.J. Grzeszna. Wzdłuż ścian stały różowe sofy
zwrócone w stronę striptizerki.
Profesor wreszcie wypatrzyła swoją zwierzynę. Na jednej z kanap w kącie sali
siedziała z wąskim kieliszkiem szampana w dłoni. Miała kruczoczarne włosy, mocno
ściągnięte do tyłu. Jej elegancki strój składał się z czarnej sukienki koktajlowej oraz toczka z
czarną koronkową woalką, która ukrywała rysy twarzy, lecz pozwalała dostrzec śniadą skórę
oraz rubinowe usta.
– Witaj, Marto – przywitała ją Farrell, siadając w fotelu obok.
Marta przestała oglądać tancerkę, uśmiechnęła się, po czym odezwała się z łagodnym
wschodnioeuropejskim akcentem:
– Wierzyłam, że cię tu zobaczę, siostro.
Profesor poczuła jej perfumy. Była oczarowana.
– Nie mogłam się powstrzymać.
Marta powiodła rubinowymi paznokciami po wierzchu dłoni Farrell.
– Oczywiście, że nie. Zaczynamy igrzyska?
Rozdział 37
Tego wieczoru o dziewiętnastej oczy całego świata zwróciły się na ponad dwieście
pięćdziesiąt hektarów podupadłych terenów portowych we wschodnim Londynie, które
przekształcono w nowy Park Olimpijski. Wybudowano tu stadion mogący pomieścić
osiemdziesiąt tysięcy kibiców, wioskę olimpijską, a także nowoczesne, eleganckie areny
zawodów w kolarstwie, koszykówce, piłce ręcznej, pływaniu i skokach do wody.
Były to piękne obiekty, jednak media wybrały na wizytówkę parku, a w gruncie rzeczy
całych igrzysk, wieżę o nazwie ArcelorMittal Orbit, dzieło brytyjskiego rzeźbiarza Anisha
Kapoora. Ta stupiętnastometrowa konstrukcja, górująca nad wschodnim krańcem stadionu,
była wyższa niż Big Ben oraz Statua Wolności. Rdzawoczerwoną rzeźbę tworzyły potężne
ażurowe ramiona ze stali, wykrzywione i splecione kojarzyły się Knightowi ze
zwichrowanymi helisami DNA. Prawie u szczytu znajdował się okrągły taras widokowy z
restauracją, a nad nim kolejny łańcuch DNA wyginał się w ogromny łuk.
Ze swojej pozycji wysoko na zachodniej trybunie stadionu, w oknie luksusowej loży
przeznaczonej dla członków londyńskiego komitetu organizacyjnego igrzysk, Knight
wpatrywał się przez lornetkę w ogromny znicz olimpijski umieszczony na podniesionej
platformie na szczycie tarasu widokowego wieży Orbit. Właśnie się zastanawiał, w jaki
sposób zostanie zapalony, kiedy zdekoncentrował go głos komentatora BBC z pobliskiego
telewizora: podobno ceremonię otwarcia miały obejrzeć prawie cztery miliardy osób na całym
świecie.
– Peter? – odezwał się za jego plecami Jack Morgan. – Ktoś chce z tobą porozmawiać.
Knight opuścił lornetkę. Gdy się odwrócił, zobaczył szefa agencji Private w
towarzystwie Marcusa Morrisa, przewodniczącego komitetu organizacyjnego igrzysk w
Londynie. Morris był lubianym ministrem sportu w poprzednim rządzie laburzystów.
– Morris – przedstawił się działacz, po czym uścisnęli sobie dłonie.
– To dla mnie zaszczyt – odrzekł Knight.
– Chcę usłyszeć z pańskich ust, co dokładnie powiedział przed śmiercią Richard
Guilder na temat Dentona Marshalla.
Knight powtórzył wyznanie finansisty, kończąc słowami:
– Przekręt z walutami nie miał związku z olimpiadą, a jedynie z chciwością Guildera.
Mogę to poświadczyć.
Morris ponownie uścisnął mu dłoń.
– Dziękuję – powiedział. – Nie chciałem, by jakiekolwiek nieprawidłowości kładły się
cieniem na tych igrzyskach. Ale to nie wynagrodzi nam straty Dentona. To straszna tragedia.
– Pod wieloma względami.
– Pańska mama chyba jakoś się trzyma.
Rzeczywiście, po przyjeździe Amanda przyjęła mnóstwo wyrazów współczucia. Teraz
stała gdzieś z tyłu, w tłumie ludzi.
– Jest silną kobietą, ale kiedy ten szaleniec Kronos oskarżył Dentona o nieuczciwość,
zdenerwowała się, i to bardzo. To nic dobrego.
– Chyba rzeczywiście – przyznał z uśmiechem Morris. – A teraz muszę wygłosić
mowę.
– I otworzyć igrzyska – dodał Jack.
– To też – powiedział Morris, po czym wyszedł.
Jack wyjrzał przez okno na zatłoczony stadion. Powiódł wzrokiem po dachu.
Knight to zauważył.
– Jack, ochrona jest doskonała. Amanda i ja potrzebowaliśmy ponad godzinę, żeby
przebić się przez kontrolę w Stratford. A ci wszyscy goście z bronią to Gurkhowie.
Morgan kiwnął głową.
– Najgroźniejsi wojownicy świata.
– Jestem teraz potrzebny? – spytał Knight.
– Dajemy sobie radę. Ciesz się ceremonią. Zasłużyłeś.
Detektyw rozejrzał się wkoło.
– Na marginesie: gdzie Lancer? Nieładnie przegapić własną imprezę.
Jack puścił do niego oko.
– To tajemnica. Mike prosił, żeby jeszcze raz ci podziękować. Tymczasem chyba
powinieneś mnie przedstawić matce. Chciałbym jej złożyć kondolencje.
W kieszeni Knighta zawibrowała komórka.
– Oczywiście. Sekundkę.
Wyciągnął telefon i zobaczył, że dzwoni Chuligan. Odebrał w tej samej chwili, gdy
światła olimpijskiej areny przygasły, a publiczność zaczęła wiwatować.
– Jestem na stadionie – powiedział. – Zaraz zacznie się ceremonia otwarcia.
– Wybacz, że ci przeszkadzam, ale niektórzy muszą pracować – warknął Chuligan. –
Mam wyniki analizy tej próbki włosa, którą mi rano przysłałeś. Są...
Ze wszystkich głośników huknęła trąbkowa fanfara, całkiem zagłuszając jego słowa.
– Możesz powtórzyć? – poprosił Knight, zatykając palcem drugie ucho.
– Włos Seleny Farrell i ten z koperty Kronosa! – krzyknął Chuligan. – Te próbki się,
kuźwa, pokrywają!
Rozdział 38
– Mamy Kronosa! – powiedział chrapliwym szeptem Knight, rozłączając rozmowę.
Mocny reflektor rozproszył mrok, oświetlając pojedynczą postać, która przykucnęła na
środku płyty stadionu.
– Co? – zdziwił się Jack.
– A przynajmniej jedną z jego Furii – dodał Knight, a następnie przekazał szefowi
wiadomość od Chuligana. – Dom Farrell wyburzono, żeby zrobić miejsce pod ten stadion.
Publicznie mówiła, że ludzie, którzy podjęli tę decyzję, muszą za to zapłacić. A kiedy
puściliśmy tę fletową melodię, kompletnie jej odbiło.
– Dzwoń do Pottersfield – polecił Jack. – Niech jedzie do domu Farrell i obserwuje ją
do czasu zdobycia nakazu.
Na stadionie ktoś grał na klarnecie. Kątem oka Knight zobaczył, jak samotna postać
wstaje. Była ubrana na zielono, a w ręku trzymała łuk. Na plecach miała kołczan pełen strzał.
Robin Hood?
– Chyba że Farrell jest na stadionie – odparł detektyw.
W sercu czuł narastający niepokój.
– Gdzieś jest lista nazwisk wszystkich posiadaczy biletów – powiedział Jack, po czym
odszedł od okna i ruszył do wyjścia, a Knight zaraz za nim.
Za ich plecami rozległ się ryk publiczności. Spektakl przygotowany przez brytyjskiego
filmowca Danny’ego Boyle’a nabierał tempa. Pieśni i tańce przedstawiały bogatą historię
Londynu. W długim korytarzu odchodzącym od pilnie strzeżonej loży VIP Knight słyszał
dudnienie bębnów oraz echo muzyki. Wybrał numer Elaine Pottersfield. Gdy odebrała po
trzecim sygnale, opowiedział jej o materiale DNA łączącym Selenę Farrell z listem Kronosa.
Tuż obok niego Jack przez telefon wyjaśniał to samo osobie kierującej w tej chwili
ochroną Parku Olimpijskiego.
– Skąd macie DNA Farrell? – zapytała Pottersfield.
– To długa historia – odparł Knight. – Właśnie szukamy jej na stadionie. Sugeruję,
żebyście zrobili to samo u niej w domu.
Obaj z Jackiem rozłączyli się w tej samej chwili. Knight zerknął na czterech
uzbrojonych agentów Private przy wejściu do loży komitetu organizacyjnego.
Jack, jakby czytał w jego myślach, powiedział:
– Tam na pewno nikt się nie dostanie.
Knight już miał się z tym zgodzić, kiedy przypomniał sobie o Guilderze i Mascolu.
– Nie możemy zakładać, że jedynym celem są członkowie komitetu – powiedział. –
Guilder jest tego najlepszym dowodem.
Jack kiwnął głową.
– Musimy rozumować w ten sposób.
Obaj wrócili na stadion w porę, by zobaczyć, jak nad wieżą Orbit unosi się Mary
Poppins. Z parasolką nad głową przefrunęła nad dachem oraz rozentuzjazmowaną
publicznością, kierując się ku replice londyńskiej Tower, którą umieszczono na płycie
stadionu. Wylądowała tuż obok niej, lecz zaraz zniknęła w kłębach dymu. Zaczęły błyskać
czerwone i białe światła, zadudniły kotły, co miało sugerować niemieckie naloty podczas
drugiej wojny światowej.
Kiedy dym się rozwiał, wokół kopii Tower tańczyły setki osób w przeróżnych
kostiumach. Knight usłyszał, jak ktoś mówi, że odzwierciedlają współczesny Londyn oraz
różnorodność mieszkańców najbardziej kosmopolitycznego miasta świata.
Nie interesował go jednak spektakl. Rozglądał się po stadionie, usiłując przewidzieć,
co w takiej sytuacji mogłaby zrobić szalona kobieta. Dostrzegł przejście na zachodnim krańcu
obiektu.
– Dokąd prowadzi? – spytał Jacka.
– Na tor treningowy. Reprezentacje przygotowują się tam do Parady Narodów.
Z niewyjaśnionej przyczyny Knighta ciągnęło do tej części stadionu.
– Chciałbym tam rzucić okiem – powiedział.
– Pójdę z tobą – postanowił Jack.
Gdy ruszyli na drugą stronę stadionu, światła znów przygasły – z wyjątkiem jupitera
skierowanego na Robin Hooda, który pojawił się teraz wysoko ponad sceną na południowym
krańcu areny.
Aktor wskazywał na szczyt wieży Orbit nad tarasem obserwacyjnym. Reflektory
oświetliły dwóch uzbrojonych gwardzistów królewskich w czerwonych mundurach i czarnych
czapach z niedźwiedziej skóry. Maszerowali sztywnym krokiem z przeciwnych krańców
dachu, a gdy dotarli do znicza, odwrócili się i stanęli na baczność bo obu stronach.
Dwaj kolejni gwardziści pojawili się na stadionie po bokach głównej sceny. Muzyka
ucichła, po czym odezwał się spiker:
– Panie i panowie, mesdames et messieurs: królowa Elżbieta Druga z rodziną.
Rozdział 39
Światła na scenie ukazały królową w niebieskim kostiumie. Podeszła do mikrofonu,
uśmiechając się i machając do publiczności. Za nią szli Karol, William, Kate oraz kilkoro
innych członków rodu Windsorów.
Knight i Jack zagapili się przez moment na królową, która powitała młodzież całego
świata w Londynie, potem jednak ruszyli dalej w kierunku przejścia.
Kolejni dygnitarze wygłaszali przemówienia, a tymczasem mężczyźni dotarli do
trybun nad tunelem. Żeby dojść do barierki, musieli okazać dowody tożsamości oraz
identyfikatory Private. W dole po obu stronach tunelu stały grupy uzbrojonych Gurkhów.
Niektórzy z tych nepalskich gwardzistów natychmiast zaczęli przyglądać się Knightowi i
Jackowi, starając się ocenić poziom zagrożenia.
– Za nic nie chciałbym wkurzyć któregoś z tych gości – mruknął Jack, gdy z pasażu
zaczęli się wyłaniać sportowcy z Afganistanu.
– Prawdziwi twardziele – odparł Knight, przyglądając się tradycyjnym długim
zakrzywionym nożom, które kilku Gurkhów miało w pochwach przy pasie.
Długim zakrzywionym nożem obcięto głowę sir Dentonowi, prawda?
Właśnie miał wspomnieć o tym Jackowi, kiedy Marcus Morris podsumował swoją
przemowę, wołając:
– Witamy młodzież świata w najwspanialszym mieście na ziemi!
Na scenie na południowym krańcu stadionu pojawiła się rockowa kapela The Who i
rozpoczęła utwór The Kids Are Alright. Na stadion wmaszerowali zawodnicy reprezentacji
Afganistanu.
Publiczność oszalała. Entuzjazm nasilił się jeszcze bardziej, kiedy skończyli grać The
Who, a na scenie pojawił się Mick Jagger i Rolling Stonesi. Keith Richards zagrał pierwszy
riff Can’t You Hear Me Knocking.
Błysnęły tysiące fleszy. Londyn ogarnęło prawdziwe olimpijskie szaleństwo.
Poniżej Jacka i Knighta pojawiła się reprezentacja Kamerunu.
– Który z nich to Mundaho? – spytał Jack. – To Kameruńczyk, prawda?
– Zgadza się – potwierdził Knight, omiatając spojrzeniem grupę sportowców w
zielono-żółtych strojach. Wreszcie dostrzegł wysokiego, umięśnionego, roześmianego
mężczyznę z koralikami i muszelkami we włosach. – Tam jest.
– Naprawdę myśli, że pokona Shawa?
– Taki ma plan – odparł Knight.
Filatri Mundaho pojawił się znikąd na międzynarodowej scenie lekkoatletycznej
podczas mityngu w Berlinie zaledwie siedem miesięcy przed olimpiadą. Był potężnym
mężczyzną o smukłej sylwetce, podobnie jak wybitny jamajski sprinter Zeke Shaw.
Shaw nie przyjechał do Berlina w przeciwieństwie do wielu innych najszybszych ludzi
świata. Mundaho wystartował w trzech konkurencjach: na sto, dwieście i czterysta metrów.
Zdecydowanie wygrał wszystkie biegi, co dotąd jeszcze nigdy nie zdarzyło się na tak ważnym
mityngu.
Po tym osiągnięciu zaczęły się gorące spekulacje na temat jego szans na powtórzenie
tego wyczynu podczas londyńskich igrzysk. W 1996 roku w Atlancie amerykański zawodnik
Henry Ivey zdobył złote medale oraz ustanowił rekordy świata w biegach na dwieście i
czterysta metrów. Na olimpiadzie w Pekinie w 2008 roku Shaw wygrał na sto i dwieście
metrów. Jednak żaden mężczyzna – ani kobieta, nawiasem mówiąc – nigdy nie wygrał we
wszystkich trzech dyscyplinach sprinterskich podczas tych samych igrzysk.
Filatri Mundaho zamierzał spróbować.
Jego trenerzy twierdzili, że został odkryty podczas regionalnych zawodów na
wschodzie kraju, po tym jak uciekł rebelianckim siłom wojskowym, które porwały go jako
chłopca i zrobiły z niego młodocianego żołnierza.
– Czytałeś ostatnio ten artykuł, w którym opowiadał, że szybkość i wytrzymałość
zawdzięcza goniącym go kulom? – spytał Jack.
– Nie – odrzekł Knight – ale wyobrażam sobie, że to nielicha motywacja.
Rozdział 40
Dwadzieścia minut później, podczas gdy The Who i Stonesi wciąż na zmianę
serwowali swoje największe hity, na stadion weszła reprezentacja Stanów Zjednoczonych
prowadzona przez chorążego Paula Teetera, masywnego brodacza, którego Jack znał z Los
Angeles.
– Paul studiował na UCLA – powiedział Morgan. – Startuje w rzucie dyskiem i
pchnięciu kulą. Piekielnie silny gość. I przy okazji naprawdę dobry człowiek. Sporo pracuje z
młodzieżą z biednych dzielnic. Z jego startem na olimpiadzie wiąże się duże nadzieje.
Knight oderwał wzrok od Teetera. Tuż za nim dostrzegł kobietę, którą rozpoznał.
Tydzień wcześniej widział jej zdjęcie w bikini w londyńskim „Timesie”. Dawno przekroczyła
trzydziestkę i bez dyskusji miała bodaj najlepszą figurę, jaką kiedykolwiek widział. Na żywo
wyglądała jeszcze lepiej.
– To Hunter Pierce, prawda? – spytał.
Jack z zachwytem pokiwał głową.
– Co za postać.
Przed dwoma laty jej mąż zginął w wypadku samochodowym, zostawiając ją samą z
trójką dzieci, które nie ukończyły jeszcze dziesiątego roku życia. Pierce była teraz lekarzem
pogotowia w San Diego, ale gdy miała dwadzieścia jeden lat, uprawiała skoki do wody i
niewiele brakowało, by zakwalifikowała się do reprezentacji na igrzyska w 1996 roku. Potem
jednak porzuciła sport, by poświęcić czas swoim bliskim oraz medycynie.
Piętnaście lat później, żeby poradzić sobie ze śmiercią męża, wróciła do skakania. Pod
presją dzieci jako trzydziestosześciolatka znów zaczęła startować w zawodach. Po osiemnastu
miesiącach na oczach swoich pociech oszołomiła amerykański światek skoków do wody,
wygrywając konkurs skoków z wieży dziesięciometrowej na turnieju kwalifikacyjnym do
reprezentacji olimpijskiej.
– Jest absolutnie genialna – powiedział Knight, patrząc, jak zawodniczka uśmiecha się
i macha do publiczności.
Za Amerykanami na stadion weszła drużyna Zimbabwe, a ostatnią ekipą, która
pojawiła się na płycie, była reprezentacja Wielkiej Brytanii – gospodarze. Flagę niosła
dwudziestotrzyletnia pływaczka Audrey Williamson, dwukrotna złota medalistka z Pekinu.
Knight wskazywał Jackowi brytyjskich sportowców, którzy mieli szanse na medale, w
tym maratonkę Mary Duckworth, osiemnastoletnią rewelację biegów sprinterskich Mimi
Marshall, boksera Olivera Price’a oraz ósemkę wioślarską.
Wkrótce odśpiewano God Save the Queen, a także hymn olimpijski. Sportowcy
wyrecytowali ślubowanie olimpijskie. Wśród publiczności zapanowała atmosfera
oczekiwania. Wiele osób spoglądało w stronę przejścia, nad którym stali Knight i Jack.
– Ciekaw jestem, kto zapali znicz – powiedział Jack.
– Wszystkich w Anglii to interesuje – odparł Knight.
Rzeczywiście, spekulacje dotyczące osoby, którą spotka zaszczyt zapalenia znicza,
przybrały jeszcze na sile, odkąd przed kilkoma miesiącami ogień olimpijski przybył z Grecji
do Wielkiej Brytanii i trafił do Much Wenlock w hrabstwie Shropshire, gdzie Pierre de
Coubertin, uważany za ojca nowożytnych igrzysk, w 1892 roku po raz pierwszy publicznie
zasugerował wskrzeszenie olimpiady.
Od tamtej pory ogień przemierzył cały kraj, odwiedzając miasta Anglii, Walii i
Szkocji. Na każdym postoju nasilała się ciekawość i mnożyły plotki.
– Bukmacherzy stawiają na sir Cedrica Dudleya, pięciokrotnego złotego medalistę w
wioślarstwie – powiedział Knight. – Inni twierdzą, że zaszczyt należy się sir Seymourowi
Petersonowi-Allenowi, pierwszemu człowiekowi, który przebiegł dystans jednej mili poniżej
czterech minut.
Wówczas jednak z trybun podniósł się ryk. Z głośników zabrzmiał motyw przewodni z
filmu Rydwany ognia, a na stadion, wprost pod Jackiem i Knightem, wbiegli dwaj mężczyźni,
wspólnie niosąc pochodnię.
Jednym z nich istotnie był sir Cedric Dudley, a obok niego...
– O Boże, to Lancer! – zawołał Knight.
Mike Lancer uśmiechając się i radośnie machając do widzów, wspólnie z sir
Cedrikiem biegł w stronę spiralnych schodów ustawionych przy ścianie repliki londyńskiej
Tower, gdzie czekała na nich ubrana na biało postać.
Rozdział 41
W tej samej chwili Karen Pope przebywała w newsroomie „The Sun” na siódmym
piętrze nowoczesnego biurowca przy Thomas More Square w pobliżu St. Katharine Docks na
północnym brzegu Tamizy. Chciała iść do domu, żeby trochę się przespać, ale nie mogła
oderwać uwagi od transmisji ceremonii otwarcia igrzysk.
Na ekranie Lancer i Dudley biegli w stronę postaci w bieli czekającej u stóp stromych
schodów wiodących na szczyt Tower. Na widok radości malującej się na twarzach ludzi
zgromadzonych na stadionie zwykły cynizm Pope trochę osłabł i zaczęło ją dławić w gardle.
Co za cudowna chwila dla Londynu i całej Wielkiej Brytanii.
Pope spojrzała na Fincha, swojego redaktora. Oczy zgorzkniałego weterana redakcji
sportowej szkliły się z emocji. Zerknął na nią i spytał:
– Wiesz, kto to jest, prawda? Ostatnia osoba niosąca pochodnię?
– Nie mam pojęcia, szefie – odparła Pope.
– Do cholery, przecież to...
– Pani Karen Pope? – odezwał się za jej plecami męski głos, przerywając Finchowi.
Pope obróciła się, by zobaczyć – i poczuć – niechlujnego kuriera rowerowego, który
patrzył na nią ze znudzoną miną.
– Tak – odparła – to ja.
Kurier wyciągnął kopertę, na której widniało jej nazwisko ułożone z dziwnych
drukowanych liter przeróżnych kolorów i krojów. Pope poczuła, jak w jej trzewiach otwiera
się otchłań bez dna.
Rozdział 42
Gdy ostatnia osoba niosąca pochodnię wspinała się po schodach wiodących na szczyt
repliki londyńskiej Tower, publiczność wiwatowała, gwizdała i tupała nogami.
Knight zmarszczył czoło, po czym zerknął na szczyt wieży Orbit, gdzie gwardziści
pilnowali znicza. Jak, u diabła, zamierzają przetransportować płomień z czubka Tower na
czubek Orbit?
Niosący pochodnię uniósł płomień wysoko nad głowę. Ogłuszający aplauz nagle
przerodził się w okrzyk tysięcy gardeł.
Robin Hood z łukiem w dłoni i strzałą na cięciwie zeskoczył z rusztowania
umieszczonego wysoko nad południową częścią sceny. Pomknął w powietrzu na linach w
stronę uniesionej pochodni olimpijskiej.
Przemykając obok niej, wetknął czubek strzały w ogień. Zapłonęła, a on wznosił się
coraz wyżej i wyżej, w locie naciągając cięciwę.
Kiedy znajdował się niemal na wysokości szczytu Orbit, obrócił się, po czym wypuścił
płonącą strzałę. Pofrunęła łukiem nad dachem stadionu, rozcięła nocne niebo, a wreszcie
przemknęła między dwoma gwardzistami centymetry ponad zniczem.
Ze znicza buchnęły jęzory ognia, a na stadionie znów huknął aplauz widowni. Z
głośników popłynął głos Jacques’a Rogge’a, przewodniczącego Międzynarodowego
Komitetu Olimpijskiego:
– Igrzyska olimpijskie dwa tysiące dwunastego roku w Londynie uważam za otwarte!
Ponad wieżą Orbit wystrzeliły fajerwerki. Eksplodowały wysoko nad wschodnim
Londynem, a w całym mieście zaczęły bić dzwony kościelne. Na płycie stadionu sportowcy
obejmowali się, wymieniali przypinkami, robili sobie zdjęcia i filmowali ten magiczny
moment, w którym każde marzenie o olimpijskim złocie wydaje się możliwe.
Patrząc na nich, a potem na ogień olimpijski oraz sztuczne ognie, które wybuchały na
niebie niczym chryzantemy, Knight poczuł łzy w oczach. Nie spodziewał się, że będzie tak
dumny ze swojego miasta i kraju.
Wtedy zadzwoniła jego komórka.
Karen Pope była w stanie histerii:
– Kronos właśnie przysłał mi następny list. Przypisuje sobie śmierć Paula Teetera,
amerykańskiego kulomiota!
Knight skrzywił się zdezorientowany.
– Nie, właśnie go widziałem, jest... – Potem zrozumiał. – Gdzie Teeter?! – krzyknął do
Jacka, po czym puścił się biegiem. – Kronos chce go zabić!
Rozdział 43
Knight i Jack przebijali się na dół przez tłum. Jack krzyczał do telefonu, informując
szefa ochrony o sytuacji. Obaj pokazali identyfikatory, żeby dostać się na płytę stadionu.
Knight dostrzegł Teetera trzymającego amerykańską flagę i rozmawiającego z
kameruńskim sprinterem Filatrim Mundaho. Rzucił się ku niemu przez stadion w tej samej
chwili, gdy flaga runęła na ziemię. Chorąży padł razem z nią. Szarpały nim konwulsje, a z ust
ciekła krwawa piana.
Kiedy Knight dotarł do amerykańskiej reprezentacji, ludzie wzywali już lekarza.
Doktor Hunter Pierce przecisnęła się przez tłum i przyklękła obok kulomiota. Mundaho
patrzył z przerażeniem.
– Się przewrócił – powiedział były młodociany żołnierz do detektywa.
Jack był równie oszołomiony jak Knight. Wszystko potoczyło się tak szybko. Trzy
minuty. Tylko tyle czasu dostali. Co więcej mogli zrobić, żeby uratować Amerykanina?
Nagle w głośnikach zatrzeszczało, po czym popłynęła z nich ta dziwna fletowa
muzyka Kronosa.
Knight poczuł przypływ paniki. Przypomniał sobie histeryczną reakcję Seleny Farrell,
a potem zobaczył, że wielu sportowców pokazuje sobie ogromne ekrany rozwieszone w
różnych miejscach olimpijskiej areny. Wszystkie wyświetlały te same trzy słowa złożone z
czerwonych liter:
OLIMPIJSKI WSTYD OBNAŻONY!
Część trzecia
Najszybszy człowiek na świecie
Rozdział 44
Knight był wściekły. Kronos działał bezkarnie. Nie tylko zdołał otruć Teetera, ale
także jakimś cudem włamał się do systemu komputerowego Parku Olimpijskiego i przejął
kontrolę nad ekranami.
Czy profesor Farrell mogła zrobić coś takiego? Czy była do tego zdolna?
Mike Lancer podbiegł do Knighta i Jacka. Wyglądał tak, jakby przez ostatnie kilka
minut zestarzał się o dziesięć lat. Wskazał na ekrany.
– Co to, do cholery, znaczy? Co to za piekielna muzyka?
– To Kronos – odrzekł Knight. – Przyznaje się do zamachu.
– Co?! – krzyknął wzburzony Lancer. Potem dostrzegł doktor Pierce i kilku
sanitariuszy skupionych wokół amerykańskiego kulomiota. – Nie żyje?
– Zobaczyłem go, zanim zajęła się nim doktor Pierce – powiedział Knight. – Toczył
krwawą pianę z ust. Dusił się i trząsł w konwulsjach.
– Trucizna? – spytał wstrząśnięty Lancer.
– Poczekamy na wyniki badania krwi.
– Albo sekcji zwłok – wtrącił Jack, kiedy sanitariusze położyli Teetera na noszach, a
następnie pognali w stronę karetki w towarzystwie doktor Pierce.
Niektórzy w tłumie na stadionie nieśmiało bili brawo nieprzytomnemu
Amerykaninowi. Większość jednak kierowała się do wyjść, zatykając uszy i z niepokojem
zerkając na wiadomość od Kronosa wciąż wyświetloną na ekranach.
OLIMPIJSKI WSTYD OBNAŻONY!
Ambulans odjechał, a Jack odezwał się drżącym głosem:
– Mam gdzieś zarzuty Kronosa. Paul Teeter był dobrym człowiekiem, łagodnym
olbrzymem. Poszedłem kiedyś na jedno z jego spotkań w Los Angeles. Dzieciaki za nim
przepadały. Dosłownie go uwielbiały. Jakim trzeba być popaprańcem, żeby zrobić coś takiego
w taki wieczór tak świetnej osobie?
Knight pomyślał o profesor Farrell, która poprzedniego dnia uciekła z biura. Gdzie
teraz była? Czy Pottersfield ją zatrzymała? Czy to ona jest Kronosem? Albo jedną z Furii? W
jaki sposób otruli Teetera?
Podszedł do Mundaho, przedstawił się i spytał, co się stało. Kameruński sprinter
łamaną angielszczyzną wyjaśnił, że parę minut przed upadkiem Teeter mocno się pocił i
czerwienił.
Następnie Knight zbliżył się do amerykańskich sportowców, żeby się dowiedzieć, czy
kulomiot pił coś przed ceremonią. Pewien skoczek wzwyż powiedział, że gdy ustawiali się do
Parady Narodów, widział, jak Teeter pije wodę z jednej z tysięcy plastikowych butelek
rozdawanych sportowcom przez wolontariuszy, czyli „Opiekunów Igrzysk”.
Knight opowiedział o tym Jackowi oraz Lancerowi, który dostał szału i przez radio
nakazał zatrzymanie do odwołania wszystkich Opiekunów Igrzysk na terenie Parku
Olimpijskiego.
Kierownik ochrony, który przybył na miejsce kilka minut później, spojrzał spode łba
na świecące ekrany, po czym ryknął w krótkofalówkę:
– Wyłączcie głośniki razem z tą cholerną muzyką! I zgaście ten napis na ekranach.
Chcę wiedzieć, jakim cudem ktoś włamał się do naszej sieci. Natychmiast!
Rozdział 45
Sobota, 28 lipca 2012
Paul Teeter, wybitny lekkoatleta i niestrudzony orędownik wykluczonej młodzieży,
zmarł tuż po północy w drodze do szpitala. Miał dwadzieścia sześć lat.
Parę godzin później Knightowi śnił się koszmar, w którym słyszał fletową muzykę i
widział odciętą głowę Dentona Marshalla, krew tryskającą z torsu Richarda Guildera, Joego
Mascola rozbijającego ciałem stolik w Lobby Barze oraz krwawą pianę na ustach kulomiota.
Zbudził się gwałtownie z łomotem serca i przez chwilę nie miał pojęcia, gdzie jest.
Potem w ciemności usłyszał, jak Luke ssie palec, i już wiedział. Zaczął się uspokajać.
Owinął ramiona kołdrą, przypominając sobie minę Gary’ego Bossa, kiedy wrócił do domu o
trzeciej nad ranem.
W mieszkaniu panował rozgardiasz. Osobisty asystent jego matki poprzysiągł, że już
nigdy, przenigdy nie zaopiekuje się szalonymi dziećmi detektywa. Nawet jeśli Amanda
zapłaci mu pięć razy więcej niż zwykle.
Również matka była zła na Knighta. Nie tylko zostawił ją samą podczas ceremonii, ale
także nie odbierał telefonu, kiedy wydzwaniała do niego po ogłoszeniu śmierci Teetera. Miał
jednak pełne ręce roboty.
Znów spróbował się zdrzemnąć, lecz jego myśli krążyły między poszukiwaniem nowej
opiekunki i troską o matkę a niepokojem związanym z treścią drugiego listu Kronosa. Knight,
Jack i Chuligan przestudiowali go w laboratorium Private London wkrótce po tym, jak Pope
przywiozła im przesyłkę około pierwszej w nocy.
„Jakiż honor jest w niezasłużonym zwycięstwie? – pisał Kronos na początku listu. –
Jakaż chwała w pokonaniu przeciwnika podstępem?”.
Twierdził, że Teeter był oszustem „uosabiającym zastępy nieuczciwych
olimpijczyków skłonnych sięgnąć po każdą niedozwoloną substancję, byle poprawić swoje
wyniki”.
List zawierał oskarżenie, że Teeter oraz inni sportowcy niewymienieni z nazwiska
stosowali ekstrakt ze scypułu poroża jelenia i łosia dla zwiększenia siły, wytrzymałości i
szybkości. Poroże to najszybciej rosnąca substancja na świecie, a scypuł, czyli pokrywająca je
podczas wzrostu powłoka, zawiera IGF-1, insulinopodobny czynnik wzrostu 1, niezwykle
mocny hormon wzrostu, który MKOl umieścił na liście preparatów zakazanych. Jeśli jednak
dawkować go ostrożnie i zamiast zastrzyków podawać w formie sprayu do ust, obecność
scypułu jest prawie niemożliwa do wykrycia.
„Korzyści płynące z IGF-1 są ogromne – pisał Kronos. – Zwłaszcza dla sportowca
uprawiającego dyscyplinę siłową tak jak Teeter, ponieważ pozwala szybciej budować masę
mięśniową i skracać czas regeneracji po wysiłku”.
List oskarżał dwóch zielarzy – jednego w Los Angeles, drugiego zaś w Londynie – o
udział w zmyślnym oszustwie Teetera.
Wydawało się, że dokumenty dołączone do listu potwierdzają zarzuty Kronosa. Były
wśród nich cztery rachunki dokumentujące zakup scypułu jelenia z Nowej Zelandii oraz
dostawę do skrzynki pocztowej działającej w Los Angeles firmy budowlanej należącej do
szwagra Teetera, Philipa, a także wyniki niezależnych, supernowoczesnych badań krwi
pobranej od kulomiota.
„Jednoznacznie potwierdzają obecność IGF-1 w organizmie Teetera w ciągu ostatnich
czterech miesięcy – pisał Kronos, a następnie kończył stwierdzeniem: – Tak więc ten
świadomy oszust, Paul Teeter, musiał zostać złożony w ofierze, aby oczyścić igrzyska i
uczynić je na powrót szlachetnymi”.
Kilka godzin po przeczytaniu tych słów Knight, wyciągnięty na leżance w pokoju
bliźniąt, wpatrywał się w niewyraźne sylwetki dzieci i myślał: Czy tak się oczyszcza
olimpiadę? Mordując ludzi? Jaki szaleniec rozumuje w taki sposób? I dlaczego?
Rozdział 46
Po upadku Teetera na globalnej scenie godzinami krążę po mieście, potajemnie
rozkoszując się naszą zemstą, delektując się dowodem naszej wyższości nad nieudolnym
Scotland Yardem, MI5 oraz Private. Nigdy nawet się nie zbliżą do mnie ani do moich sióstr.
Gdziekolwiek pójdę, nawet o tak późnej porze, widzę zszokowanych londyńczyków, a
także gazety z fotografią telebimów na stadionie oraz naszym komunikatem: OLIMPIJSKI
WSTYD OBNAŻONY!
I jeszcze ten nagłówek: ŚMIERĆ GRASUJE NA IGRZYSKACH!
No a co myśleli? Że tak zwyczajnie pozwolimy im dalej wystawiać na pośmiewisko
starożytne sportowe rytuały? Że pozwolimy kalać zasady uczciwej rywalizacji, zasłużonej
wielkości i nieśmiertelnej sławy?
Nic z tych rzeczy.
A teraz Kronos i Furie są na ustach miliardów ludzi na całym świecie, nieuchwytni,
zdolni zabijać bez skrupułów, gotowi obnażyć i zlikwidować ciemną stronę największej
sportowej imprezy świata.
Niektórzy głupcy porównują nas do Palestyńczyków, którzy porwali i zamordowali
izraelskich sportowców podczas letnich igrzysk w Monachium w 1972 roku. Opisują nas jako
terrorystów o nieznanych motywach politycznych.
Jeśli nie liczyć tych idiotów, odnoszę wrażenie, że świat zaczyna rozumieć mnie oraz
moje siostry. Czuję dreszcz na myśl o tym, że ludzie wyczuwają naszą wielkość.
Zastanawiają się, jak to możliwe, że takie istoty chodzą pośród nich, władając śmiercią w
obliczu oszustwa i korupcji, składając ofiary w imię wszystkiego, co dobre i szlachetne.
W myślach widzę potwory, które mnie ukamienowały, martwe spojrzenia Furii owej
nocy, gdy wymordowałem Bośniaków, oraz szok na twarzach dziennikarzy mówiących o
śmierci Teetera.
W końcu nadszedł mój czas i potwory płacą za to, co mi zrobiły.
Ta sama myśl towarzyszy mi, kiedy nastaje świt oblewający cienkie chmury nad
Londynem głęboko czerwoną barwą, która sprawia, że wyglądają jak nabrzmiałe pręgi.
Stukam do bocznych drzwi domu, w którym mieszkają Furie, po czym wchodzę do
środka. Ze wszystkich sióstr tylko Marta nie śpi. Jej ciemne agatowe oczy lśnią od łez.
Obejmuje mnie z radością, a jej szczęście jest równie płomienne jak moje.
– Udało się – mówi, zamykając za mną drzwi. – Wszystko poszło idealnie. Teagan
podała butelkę Amerykaninowi, a potem się przebrała i wymknęła, zanim wybuchł chaos.
Jakby to było przeznaczenie.
– Czy nie to samo mówiłaś, kiedy Londynowi przyznano organizację igrzysk? –
pytam. – Czy nie to samo mówiłaś, kiedy dowiedzieliśmy się o korupcji i oszustwach, tak jak
obiecałem?
– To wszystko prawda – odpowiada Marta z fanatyczną miną godną męczennika. –
Jesteśmy wybrani. Jesteśmy wybitni.
– Tak, ale nie łudź się: teraz zaczną nas ścigać – oświadczam, poważniejąc. – Mówisz,
że wszystko jest w porządku pod każdym względem?
– Pod każdym względem – potwierdza Marta całkowicie rzeczowym tonem.
– Fabryka?
– Teagan ją sprawdziła. Nikt nic nie odkryje.
– A twoje zadanie? – pytam.
– Wykonane bezbłędnie.
Kiwam głową.
– W takim razie pora skryć się w cieniu. Niech Scotland Yard, MI-five i Private
pracują na najwyższych obrotach tak długo, aż się zmęczą, pomyślą, że skończyliśmy, i stracą
czujność.
– Zgodnie z planem – potwierdza Marta. Potem jakby się waha. – Ten Peter Knight...
czy wciąż jest dla nas zagrożeniem?
Przez moment zastanawiam się nad jej pytaniem, po czym mówię:
– Jeśli w ogóle musimy się z kimś liczyć, to właśnie z nim.
– W takim razie coś znalazłyśmy. Knight ma słabość. Dużą.
Rozdział 47
Knight zbudził się gwałtownie w pokoju bliźniąt. Dzwoniła jego komórka. Słońce
wlewało się przez okno i całkowicie go oślepiało. Odszukał telefon po omacku, po czym
odebrał połączenie.
– Farrell zniknęła – powiedziała nadinspektor Scotland Yardu Elaine Pottersfield. –
Nie ma jej w biurze. Nie ma jej w domu.
Knight usiadł na łóżku, wciąż mrużąc oczy.
– Przeszukaliście te miejsca?
– Nie dostanę nakazu, zanim laboratorium nie potwierdzi wyników badania DNA,
które przeprowadził Chuligan.
– Wczoraj w nocy znalazł coś jeszcze w drugim liście od Kronosa.
– Co?! – krzyknęła Pottersfield. – Jakim drugim liście?
– Jest już w waszym laboratorium – odparł Knight. – Ale Chuligan znalazł w kopercie
komórki skórne. Przekazał wam połowę próbki.
– Do cholery, Peter! – warknęła Pottersfield. – Private nie ma prawa analizować
niczego, co wiąże się z tą sprawą, zanim...
– To nie moja decyzja, Elaine – bronił się Knight. – Decyduje „The Sun”. To gazeta
jest naszym klientem!
– Nie obchodzi mnie, kto...
– A co na twoim poletku? – zapytał Peter. – Ciągle to ja dostarczam ci informacji.
Nastąpiła chwila ciszy.
– Teraz koncentrujemy się przede wszystkim na ustaleniu, w jaki sposób Kronos
zhakował...
Knight zauważył, że bliźniąt nie ma w łóżeczkach, więc przestał słuchać. Spojrzał na
zegar. Dziesiąta! Ostatnio wstał tak późno, kiedy dzieci jeszcze nie było na świecie.
– Muszę lecieć, Elaine! Dzieci! – powiedział, po czym się rozłączył.
Rzucił się do drzwi i wypadł na podest nad schodami. W mózgu kłębiły mu się
wszystkie złe myśli, jakie tylko mogą przyjść do głowy rodzicowi. A jeśli spadły? A jeśli
zaczęły grzebać w...?
Usłyszał telewizor. Trwała relacja ze sztafety pływackiej na czterysta metrów stylem
dowolnym. Nagle poczuł się tak, jakby każdy mięsień jego ciała był z gumy. Żeby zejść na
parter, musiał mocno trzymać się poręczy.
Luke i Isabel ściągnęli poduszki z kanapy i ułożyli je na ziemi. Siedzieli na nich po
turecku, a obok walały się puste pudełka po soku oraz płatkach śniadaniowych. Knight w
życiu nie widział czegoś równie pięknego.
Karmiąc i ubierając dzieci, jednocześnie śledził wiadomości dotyczące zabójstwa
Teetera. Scotland Yard i MI5 nic nie mówiły. Podobnie jak F7, firma zatrudniona do ochrony
olimpiady.
We wszystkich serwisach informacyjnych pojawiał się za to Mike Lancer. Zapewniał
dziennikarzy, że igrzyska są niezagrożone, bronił swoich posunięć, a jednocześnie brał pełną
odpowiedzialność za zaniedbania w kwestiach bezpieczeństwa. Wstrząśnięty, lecz
zdecydowany zapowiedział, że Kronos zostanie powstrzymany, pojmany i postawiony przed
sądem.
Tymczasem Knight wciąż borykał się z brakiem opiekunki do dzieci i świadomością,
że dopóki jakiejś nie znajdzie, nie uda mu się w pełni zaangażować w sprawę Kronosa. Kilka
razy telefonował do matki, ale nie odbierała. Potem zadzwonił do kolejnej agencji, wyjaśnił
sytuację i błagał o tymczasową nianię. Właścicielka powiedziała, że jak dobrze pójdzie,
podeśle mu kogoś we wtorek.
– We wtorek?! – krzyknął.
– Nic więcej nie mogę obiecać. Jest olimpiada i wszystkie opiekunki są zajęte –
oświadczyła, a następnie się rozłączyła.
Około południa bliźnięta chciały iść się bawić. Zgodził się, uznawszy, że może dzięki
temu potem się zdrzemną. Włożył je do wózka, kupił egzemplarz „The Sun” i ruszył w
kierunku placu zabaw na terenie Royal Hospital Chelsea, jakieś dziesięć minut piechotą od
domu. Upał nieco zelżał, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Londyn w pełnej krasie.
Jednakże kiedy Knight siedział na ławce, patrząc, jak Luke bawi się na zjeżdżalni, a
Isabel kopie w piaskownicy, nie myślał ani o dzieciach, ani o idealnej pogodzie na pierwszy
dzień zawodów. Wciąż rozmyślał o Kronosie i zastanawiał się, czy uderzy ponownie.
Przyszedł SMS od Chuligana:
Komórki skórne w drugim liście są męskie, na razie niezidentyfikowane. Jadę do
Coventry na mecz Anglia-Algieria.
Męskie? – pomyślał Knight. To Kronos? Więc Farrell jest jedną z jego Furii?
Poirytowany sięgnął po gazetę. Artykuł Pope dominował na pierwszej stronie z
nagłówkiem: ŚMIERĆ GRASUJE NA IGRZYSKACH.
Dziennikarka sportowa zaczęła tekst od opisu śmierci Teetera. Zwięźle i rzeczowo
przedstawiła wydarzenia, które rozegrały się podczas ceremonii otwarcia. Zamieściła też
wypowiedź przebywającego w Londynie szwagra zmarłego kulomiota, który odpierał zarzuty
Kronosa. Twierdził, że wyniki badań zostały spreparowane, a osobą zamawiającą scypuł był
on sam. Tłumaczył, że szukał ulgi na chroniczne skurcze pleców, ponieważ całymi dniami
pracuje na budowie.
– Dzień dobry! Proszę pana? – odezwała się jakaś kobieta.
Słońce świeciło tak jasno, że z początku Knight widział tylko sylwetkę, która stała
przed nim z ulotką w dłoni. Już miał powiedzieć, że nie jest zainteresowany, lecz zaraz potem
osłonił oczy dłonią. Kobieta miała dość pospolitą twarz, krótkie ciemne włosy, ciemne oczy
oraz krępą, atletyczną sylwetkę.
– Tak? – spytał, biorąc od niej ulotkę.
– Bardzo przepraszam – powiedziała z nieśmiałym uśmiechem. Po raz pierwszy
dosłyszał w jej głosie łagodny wschodnioeuropejski akcent. – Widzę, że ma pan dzieci, więc
tak się zastanawiałam... Czy zna pan kogoś, kto szuka opiekunki? Albo może pan jej
potrzebuje?
Knight oszołomiony zamrugał oczami, po czym spojrzał na ulotkę: „Doświadczona
opiekunka/niania z doskonałymi referencjami. Licencjat z rozwoju wczesnodziecięcego.
Przyjęta na studia magisterskie w zakresie logopedii”.
To jeszcze nie był koniec, ale Knight podniósł wzrok kobietę.
– Jak się pani nazywa?
Usiadła obok niego, uśmiechając się łagodnie.
– Marta – powiedziała. – Marta Brezenowa.
Rozdział 48
– Marto Brezenowa, jest pani nieoczekiwaną odpowiedzią na moje modlitwy i nie
mogła się pani pojawić w lepszej chwili – oznajmił Knight, ucieszony szczęśliwym
zrządzeniem losu. – Nazywam się Peter Knight i właśnie rozpaczliwie szukam niani.
Na twarzy Marty pojawiło się niedowierzanie, a potem radość. Przyłożyła dłoń do ust.
– Ale pan jest pierwszą osobą, której wręczyłam ulotkę! To chyba przeznaczenie!
– Może – rzekł Knight, ciesząc się jej zaraźliwym entuzjazmem.
– Na pewno! Mogę się zgłosić?
Mężczyzna znów spojrzał na ulotkę.
– Ma pani CV? Albo referencje?
– I jedno, i drugie – odparła bez wahania, po czym sięgnęła do torebki, skąd wyjęła
profesjonalnie wyglądające CV oraz estoński paszport. – Teraz wie pan, kim jestem.
Knight zerknął na oba dokumenty i zaproponował:
– Wie pani co? Tam są moje dzieci. Luke na zjeżdżalni, a Isabel w piaskownicy. Niech
pani się z nimi przywita. Ja to przejrzę i przedzwonię do kogoś z listy referencji.
Chciał zobaczyć, jak maluchy zareagują na Martę, osobę, której całkiem nie znają.
Buntowały się przeciwko tylu opiekunkom, że nie chciał zawracać sobie głowy dzwonieniem,
gdyby miała im się nie spodobać. Bez względu na to, jak bardzo potrzebował niani, szkoda
zachodu, jeśli się nie dogadają.
O dziwo, kiedy Marta podeszła do Isabel, bardziej cynicznego z dwojga dzieci, niemal
błyskawicznie zaskarbiła sobie jej sympatię. Pomogła dziewczynce budować zamek z piasku
z tak wielkim entuzjazmem, że wkrótce Luke zszedł ze zjeżdżalni, żeby się do nich
przyłączyć. Nie upłynęły trzy minuty, a Lukey Knight, gryzący opiekunki postrach Chelsea,
śmiał się i napełniał wiaderka piaskiem.
Widząc, jak szybko dzieci polubiły Martę, Knight baczniej przyjrzał się jej CV. Była
trzydziestoparoletnią Estonką, ale licencjat zrobiła na Amerykańskim Uniwersytecie w
Paryżu.
Przez ostatnie dwa lata studiów oraz sześć kolejnych po uzyskaniu dyplomu pracowała
jako opiekunka dla dwóch rodzin w Paryżu. W CV znajdowały się nazwiska matek i numery
telefonów.
Z dokumentu wynikało również, że Marta mówi po angielsku, francusku, estońsku i
niemiecku. Przyjęto ją na studia magisterskie w zakresie logopedii na City University w
Londynie, które miała ukończyć w 2014 roku. Pod wieloma względami była typową
wykształconą kobietą, jakie obecnie ściągały do Londynu: gotową podjąć się pracy poniżej
kwalifikacji, żeby zarobić na życie w najwspanialszym mieście świata.
Ja to mam szczęście, pomyślał. Wyjął komórkę i zaczął wybierać pierwszy z
numerów, zaklinając w duchu: Błagam, niech to będzie prawda. Błagam, niech ktoś
podniesie...
Petra DeMaurier odebrała telefon niemal natychmiast. Odezwała się po francusku.
Knight przedstawił się i spytał, czy mówi po angielsku. Potwierdziła ostrożnym tonem. Kiedy
wyjaśnił, że rozważa zatrudnienie Marty Brezenowej jako opiekunki do swoich bliźniaków,
zaczęła ją wychwalać pod niebiosa. Powiedziała, że to najlepsza niania, jaką kiedykolwiek
miała czwórka jej dzieci – cierpliwa, czuła, choć jednocześnie stanowcza, kiedy to konieczne.
– Dlaczego przestała u państwa pracować? – spytał Knight.
– Mojego męża przeniesiono na dwa lata do Wietnamu – wytłumaczyła kobieta. –
Marta nie chciała z nami jechać, ale rozstaliśmy się w przyjaźni. Jest pan szczęściarzem, że ją
pan znalazł.
Druga z matek, Teagan Lesa, wyrażała się o opiekunce nie mniej pozytywnie.
– Kiedy Martę przyjęto na studia w Londynie, prawie się popłakałam. Moje dzieci
wręcz się poryczały. Cała trójka, nawet Stephan, który zwykle jest takim dzielnym młodym
człowiekiem. Na pańskim miejscu zatrudniłabym ją, zanim zrobi to kto inny. A jeszcze lepiej
niech pan jej powie, żeby wróciła do Paryża. Czekamy na nią z otwartymi ramionami.
Po rozłączeniu się Knight rozmyślał jeszcze przez kilka chwil. Wiedział, że powinien
również sprawdzić uniwersytety tutaj oraz w Paryżu, a mógł to zrobić najwcześniej w
poniedziałek. Potem coś mu przyszło do głowy. Chwilę się wahał, ale w końcu oddzwonił do
Pottersfield.
– Rozłączyłeś się! – warknęła.
– Musiałem – odparł. – Chcę, żebyś sprawdziła dla mnie pewien estoński paszport.
– Nie ma mowy.
– Elaine, chodzi o bliźnięta – tłumaczył błagalnie. – Mam szansę zatrudnić nową
nianię. Na papierze wygląda super, ale chciałbym się upewnić. Jest weekend, więc nie mam
innego sposobu.
Pottersfield długo milczała, lecz w końcu rzekła:
– Daj mi nazwisko i numer paszportu, jeśli go masz.
Knight podał dane i usłyszał, jak nadinspektor Scotland Yardu stuka w klawiaturę.
Tymczasem obserwował Martę, która właśnie wchodziła na zjeżdżalnię, trzymając za rękę
Isabel. Jego córka na zjeżdżalni? To coś nowego. Obie zsunęły się na sam dół. Na twarzy
dziewczynki tylko na moment pojawił się ślad przerażenia, a zaraz potem zaczęła klaskać.
– Marta Brezenowa – odezwała się Pottersfield. – Taka trochę szara myszka, nie
sądzisz?
– Spodziewałaś się supermodelki dorabiającej jako niańka?
– Chyba nie – przyznała policjantka. – Przyleciała do Anglii z Paryża dziesięć dni
temu. Ma wizę edukacyjną, będzie studiować na City University.
– Studia magisterskie w zakresie logopedii – dokończył Knight. – Dzięki, Elaine.
Jestem twoim dłużnikiem.
Rozłączył się, słysząc, jak Luke zanosi się śmiechem. Jego dzieci pędziły przez małpi
gaj, a Marta gnała tuż za nimi. Udawała wesołego potwora, rechocząc maniakalnie.
Ładna to ty nie jesteś, pomyślał, ale i tak dzięki Bogu, że się pojawiłaś. Dostaniesz tę
pracę.
Rozdział 49
Poniedziałek, 30 lipca 2012
Wczesnym popołudniem Knight zameldował się u inspektora miejskiej policji
Billy’ego Caspera. Śledczy zerknął na niego podejrzliwie.
– Nie uważam, że należy ci się dostęp, ale Pottersfield chce, żebyś zobaczył to na
własne oczy. Więc właź. Pierwsze piętro. Mieszkanie po prawej.
Knight pobiegł schodami na górę. Odkąd na horyzoncie pojawiła się Marta
Brezenowa, w pełni skupił się na dochodzeniu. Ta kobieta była cudowna. W niecałe dwa dni
całkowicie oczarowała bliźniaki. Były teraz czystsze, grzeczniejsze i szczęśliwsze. Sprawdził
ją nawet w City University. Nie było wątpliwości: Martę Brezenowa przyjęto na studia w
zakresie logopedii. Nie zawracał sobie głowy dzwonieniem do Amerykańskiego Uniwersytetu
w Paryżu. W tym aspekcie życia wreszcie znalazł spokój. Przedzwonił nawet do agencji,
która proponowała tymczasową opiekunkę, by poinformować, że to już nieaktualne.
Nadinspektor Elaine Pottersfield czekała na Knighta przy drzwiach do mieszkania
Farrell.
– Masz coś? – spytał.
– Nawet sporo – odparła, a kiedy włożył rękawiczki i ochraniacze na buty, wpuściła go
do środka.
Po mieszkaniu wciąż kręcili się technicy z zespołu kryminalistycznego Scotland
Yardu, a także specjaliści z MI5.
Knight i Pottersfield udali się do sypialni. Obok łóżka stała duża toaletka z trzema
lustrami i kilkoma wysuniętymi szufladami, w których znajdowały się przeróżne kosmetyki:
około dwudziestu szminek, tyle samo buteleczek lakieru do paznokci oraz słoiczki z pudrem.
Profesor Farrell? To wszystko nie pasowało do uczonej, którą Knight i Pope spotkali w
King’s College. Potem rozejrzał się po pokoju. Zobaczył otwarte szafy wyładowane drogą
damską odzieżą wysokiej jakości.
Czyżby potajemnie pasjonowała się modą?
Zanim zdążył wyartykułować ten wniosek, Pottersfield wskazała stojącą w rogu
pokoju szafkę na dokumenty, częściowo zasłoniętą przez techników badających laptopa,
który leżał na toaletce.
– Znaleźliśmy mnóstwo tekstów przeciwko wyburzeniom, do jakich doszło w East
End i Docklands. Jest też parę jadowitych listów do Dentona...
– Pani nadinspektor? – przerwał jej podekscytowany technik. – Chyba coś znalazłem!
Pottersfield zmarszczyła czoło.
– Co takiego?
Technik stuknął w klawiaturę, a wtedy z komputera popłynęła fletowa muzyka, ta
sama upiorna kompozycja, która rozbrzmiewała na stadionie olimpijskim tamtej nocy, gdy
otruto Paula Teetera. Ta sama okrutna melodia, która towarzyszyła pierwszemu listowi
Kronosa.
– To było w komputerze? – zapytał Knight.
– W prostym pliku EXE mającym grać tę melodię i wyświetlać napis.
Technik obrócił laptopa, by pokazać trzy czerwone słowa na środku ekranu:
OLIMPIJSKI WSTYD OBNAŻONY!
Rozdział 50
Wtorek, 31 lipca 2012
Ubrany w maskę i czepek chirurgiczny, długi gumowy fartuch oraz sięgające do łokci
rękawice z gumy, jakich rzeźnicy używają podczas uboju bydła, starannie wkładam trzeci list
do koperty zaadresowanej do Karen Pope.
Minęły ponad siedemdziesiąt dwie godziny, odkąd zgładziliśmy tego potwora Teetera.
Wrzawa, jaką wywołaliśmy w światowych mediach, znacznie osłabła, ponieważ igrzyska
toczą się dalej. Wręczono już nawet pierwsze złote medale.
W sobotę zdominowaliśmy praktycznie wszystkie transmisje i artykuły na temat
ceremonii otwarcia. W niedzielę teksty na temat stwarzanego przez nas zagrożenia były
krótsze i koncentrowały się na wysiłkach policji próbującej odkryć, w jaki sposób
włamaliśmy się do systemu komputerowego. Ogólnikowo opisano także zorganizowane
naprędce przez amerykańskich sportowców nabożeństwo żałobne ku czci tej zepsutej świni,
Teetera.
Wczoraj doczekaliśmy się jedynie krótkiej wzmianki. Prasa uznała, że jeśli nie liczyć
morderstwa amerykańskiego kulomiota, igrzyska przebiegają bez zarzutu. Dziś wyparły nas
wiadomości o przeszukaniu domu i biura Seleny Farrell, gdzie znaleziono jednoznaczne
dowody łączące ją z morderstwami popełnionymi przez Kronosa. Scotland Yard i MI5
wszczęły ogólnokrajowe poszukiwania profesor filologii klasycznej.
Na pewnej płaszczyźnie jest to niepokojące, choć nie można mówić o zaskoczeniu. To
oczywiste, że zniszczenie współczesnego ruchu olimpijskiego będzie wymagać czegoś więcej
niż śmierci jednej czy dwóch osób. Wiedziałem o tym, odkąd Londynowi przyznano prawo
organizacji igrzysk. Ja i moje siostry mieliśmy siedem lat na opracowanie misternego planu
zemsty. Siedem lat, by spenetrować system i wykorzystać go do naszych celów. Siedem lat,
by stworzyć dość fałszywych tropów i nie pozwolić policji zorientować się, jaki jest nasz
ostateczny cel, dopóki nie będzie za późno.
Wciąż ubrany w fartuch i rękawice wkładam kopertę do foliowej torebki strunowej, a
następnie podaję ją Petrze, która stoi obok Teagan. Wyglądają teraz jak dwie grube kobiety i
oprócz mnie i Marty nikt by ich nie poznał w tym przebraniu.
– Pamiętajcie o pływach – mówię.
Petra się nie odzywa. Odwraca wzrok, jakby toczyła jakiś wewnętrzny spór. To
zachowanie budzi mój niepokój.
– Będziemy pamiętać, Kronosie – odpowiada Teagan, wkładając okulary
przeciwsłoneczne i oficjalną czapkę olimpijskiego wolontariusza.
Podchodzę do Petry.
– Wszystko w porządku, siostro? – pytam.
W jej oczach widzę sprzeczne emocje, ale kiwa głową.
Całuję ją w policzki, po czym odwracam się do Teagan, mojej zimnej wojowniczki.
– Fabryka?
– Dziś rano – mówi. – Jedzenia i lekarstw wystarczy na cztery dni.
Obejmuję ją i szepcę do ucha:
– Uważaj na siostrę. Jest impulsywna.
Gdy Teagan robi krok wstecz, jej twarz jest pozbawiona wyrazu. Moja zimna
wojowniczka.
Zdejmując fartuch i rękawice, patrzę za odchodzącymi siostrami. Sięgam dłonią do
przypominającej kraba blizny z tyłu czaszki. Kiedy ją drapię, niemal natychmiast bucha we
mnie nienawiść. Żałuję, że to nie ja będę dziś na miejscu jednej z tych dwóch kobiet. Na
pocieszenie przypominam sobie, że ostateczna zemsta będzie należeć do mnie i tylko do
mnie. W mojej kieszeni dzwoni telefon jednorazowego użytku. To Marta.
– Udało mi się założyć podsłuch w komórce Knighta, zanim wyszedł do pracy –
informuje. – Wpuszczę mu pluskwę do komputera, kiedy dzieci pójdą spać.
– Dał ci wolny wieczór?
– Nie prosiłam.
Gdyby ta głupia suka stała tu teraz przede mną, przysięgam, że skręciłbym ten jej
śliczny kark.
– Co to znaczy: nie prosiłaś? – pytam przez ściśnięte gardło.
– Spokojnie – odpowiada. – Będę tam, gdzie trzeba, o właściwej porze. Dzieci pójdą
spać. Nawet się nie zorientują, że wyszłam. Knight też nie. Powiedział, że mam się go
spodziewać dopiero przed północą.
– Skąd możesz mieć pewność, że bachory się nie obudzą?
– Jak to: skąd? Dam im środek nasenny.
Rozdział 51
Kilka godzin później w centrum sportów wodnych na terenie Parku Olimpijskiego
amerykańska zawodniczka Hunter Pierce wybiła się w tył z dziesięciometrowej wieży.
Zawirowała w pachnącym chlorem powietrzu, zrobiła dwa korkociągi, po czym przecięła
taflę wody z cichym pluskiem, pozostawiając na powierzchni tylko płytki lej.
Knight wszedł na wypełnioną po brzegi widownię. Kibice krzyczeli, klaskali i
gwizdali, ale nikt nie wiwatował głośniej niż troje dzieci Amerykanki – jeden chłopiec oraz
dwie dziewczynki – siedzące w pierwszym rzędzie. Tupały i wyrzucały pięści w górę, kiedy
mama z szerokim uśmiechem na ustach wynurzyła się z wody.
To była czwarta próba Pierce – i zdaniem Knighta najlepsza. Po trzech skokach
zajmowała trzecie miejsce za zawodniczkami z Korei Południowej oraz Panamy. Chinki o
dziwo były dopiero na czwartej i piątej pozycji.
Skacze jak w transie, pomyślał Knight.
Już niemal dwie godziny sterczał w przejściu naprzeciw dziesięciometrowej wieży,
obserwując kibiców i zawody. Od śmierci Teetera minęły prawie cztery dni – cztery dni bez
kolejnego ataku. Wczoraj w komputerze Seleny Farrell odkryto program pozwalający przejąć
kontrolę nad ekranami na stadionie olimpijskim.
Ludzie mówili, że już po wszystkim. Złapanie szalonej profesor to tylko kwestia czasu.
Śledztwo ograniczało się teraz do polowania.
Knight obawiał się jednak, że może dojść do kolejnego morderstwa. Całymi nocami
studiował grafik zawodów, usiłując przewidzieć, gdzie tym razem uderzy Kronos. To
musiałoby być coś spektakularnego, coś, czym szczególnie interesują się media. Właśnie
dlatego zjawił się w centrum sportów wodnych, gdzie Pierce próbowała zostać najstarszą w
historii olimpiady zwyciężczynią konkursu skoków z wieży.
Amerykanka wydźwignęła się z basenu, chwyciła ręcznik i podbiegła do barierki, żeby
przybić piątki ze swoimi dziećmi. Potem ruszyła w stronę jacuzzi, gdzie zawodniczki
rozgrzewały się między poszczególnymi próbami. Zanim tam dotarła, po widowni poniósł się
entuzjastyczny okrzyk na widok jej wyników: same ósemki i dziewiątki. Pierce właśnie
awansowała na drugie miejsce.
Knight znów zaklaskał, tym razem z większym zapałem. Londyńska olimpiada
potrzebowała krzepiącej historii, która zrównoważyłaby cień, jaki Kronos rzucił na igrzyska.
Pierce walczyła z wiekiem, statystycznymi szansami, a także brzemieniem morderstw. Stała
się zresztą kimś w rodzaju rzeczniczki amerykańskiej reprezentacji. Po śmierci Teetera
publicznie potępiła Kronosa. A teraz właśnie walczyła o złoto.
Mam cholerne szczęście, że mogę tu być, pomyślał Knight. Mimo wszystko pod
wieloma względami jestem prawdziwym farciarzem, zwłaszcza że znalazłem Martę.
Zdawała się darem niebios. W jej obecności dzieci zmieniały się nie do poznania,
zupełnie jakby była Szczurołapem z Hameln. Luke zaczął nawet mówić o chodzeniu do
„ubikacji dużych chłopców”. Pracowała niezwykle profesjonalnie. Dom jeszcze nigdy nie był
tak czysty i uporządkowany. Koniec końców Knight czuł, że ogromny ciężar spadł mu z
serca, dzięki czemu mógł dalej polować na szaleńca zagrażającego igrzyskom.
Matka Knighta zaczynała jednak wracać do dawnych zwyczajów z czasów, zanim
poznała Dentona Marshalla. Zdecydowała, że nabożeństwo żałobne w intencji narzeczonego
odbędzie się po olimpiadzie, a na razie pogrążyła się w pracy. Ilekroć z nią rozmawiał, w jej
głosie słyszał gorycz.
– Czy ty kiedykolwiek odbierasz komórkę? – jęknęła Karen Pope.
Knight się wzdrygnął. Ze zdziwieniem zobaczył, że dziennikarka stoi obok niego w
przejściu.
– W zasadzie to ostatnio mam z nią kłopoty – odparł.
To prawda. Od rana podczas wszystkich rozmów słyszał dziwny szum, ale jeszcze nie
zdążył oddać aparatu do naprawy.
– To kup sobie nową – warknęła Pope. – Jestem pod wielką presją, żeby coś napisać, i
potrzebuję twojej pomocy.
– Odnoszę wrażenie, że świetnie sobie radzisz – rzucił Knight.
Rzeczywiście, oprócz tekstu o znaleziskach w komputerze Farrell dziennikarka
opublikowała również artykuł szczegółowo opisujący wyniki autopsji Teetera: podano mu nie
truciznę, lecz mieszankę leków mających drastycznie zwiększyć ciśnienie i przyspieszyć puls,
co poskutkowało krwotokiem tętnicy płucnej. Stąd właśnie wzięła się krwawa piana, którą
Knight widział na jego ustach.
W tym samym artykule znalazła się wypowiedź samego Mike’a Lancera, który
wyjaśnił, w jaki sposób Farrell musiała odnaleźć lukę w systemie informatycznym, co dało jej
dostęp do serwera i ekranów na stadionie.
Szef bezpieczeństwa igrzysk poinformował, że dziurę w systemie już załatano, a
wszyscy wolontariusze zostali szczegółowo prześwietleni. Wyjawił również, że kamery
ochrony zarejestrowały kobietę w stroju Opiekuna Igrzysk podającą Teeterowi butelkę z
wodą tuż przed rozpoczęciem Parady Narodów. Na głowie miała jednak czapkę, jakie
wręczano wolontariuszom, więc nie było widać twarzy.
– Knight, bardzo cię proszę – nalegała Pope. – Potrzebuję jakiejś informacji.
– Wiesz więcej niż ja – odparł, patrząc, jak przy ostatniej próbie Panamka zajmująca
trzecie miejsce nie zdążyła dokręcić salta, co kosztowało ją cenne punkty.
Następnie wpadkę zaliczyła prowadząca Koreanka. Słabo się wybiła, co wpłynęło na
trajektorię i poskutkowało przeciętną oceną.
Pierce miała teraz wolną drogę do zwycięstwa. Knight z lornetką przy oczach nie mógł
oderwać wzroku od Amerykanki, która właśnie wchodziła po schodach wieży, żeby wykonać
ostatni, piąty skok.
Pope szturchnęła go w ramię.
– Ktoś mi powiedział, że nadinspektor Pottersfield to twoja szwagierka. Na pewno
wiesz coś, czego ja nie wiem.
– Elaine nie rozmawia ze mną, chyba że musi – odrzekł Knight, opuszczając lornetkę.
– A to dlaczego? – spytała sceptycznie Pope.
– Bo uważa, że jestem odpowiedzialny za śmierć mojej żony.
Rozdział 52
Knight nie spuszczał wzroku z Pierce aż do momentu, kiedy dotarła do platformy
znajdującej się na wysokości trzeciego piętra. Potem spojrzał na Pope. Dziennikarka była
zszokowana.
– Czy to prawda? – zapytała.
Detektyw westchnął.
– Podczas ciąży Kate pojawiły się komplikacje. Chciała jednak urodzić naturalnie i w
domu. Zdawałem sobie sprawę z zagrożenia, oboje o nim wiedzieliśmy, ale jej uległem.
Gdyby rodziła w szpitalu, przeżyłaby. Będzie mnie to dręczyć do końca życia, bo Elaine
Pottersfield nie pozwoli mi o tym zapomnieć.
Wyznanie Knighta zasmuciło i zmieszało dziennikarkę.
– Mówił ci ktoś, że skomplikowany z ciebie facet?
Nie odpowiedział. Wpatrywał się w Pierce, modląc się w duchu, żeby dała radę. Nigdy
nie był zapalonym kibicem, ale to wydawało się... cóż, z jakiegoś powodu niesamowite.
Trzydziestoośmioletnia wdowa, matka trojga dzieci, za chwilę wykona piąty i ostatni skok,
najtrudniejszy w swoim repertuarze.
Stawką tej próby jest złoto olimpijskie.
Pierce robiła jednak wrażenie chłodnej i opanowanej. Dwoma szybkimi krokami
podeszła do krawędzi platformy. Wyskoczyła, przyjęła pozycję łamaną, wykonała salto w tył
z obrotem, a potem dwa kolejne i wreszcie weszła w wodę jak nóż.
Widownia oszalała. Syn i córki Pierce obejmowali się i tańczyli.
– Udało jej się! – zawołał Knight, czując łzy w oczach.
Jednocześnie był zdezorientowany: dlaczego reagował aż tak emocjonalnie?
Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie, ale miał dreszcze, gdy patrzył, jak Pierce
biegnie do dzieci wśród aplauzu, który stał się ogłuszający, kiedy na ekranach pojawiły się
wyniki potwierdzające jej zwycięstwo.
– No dobra, wygrała – rzuciła oschle Pope. – Błagam, pomóż biednej dziewczynie.
Knight wyciągnął komórkę z kwaśną miną.
– Mam kompletny spis przedmiotów znalezionych w mieszkaniu i biurze Farrell.
Dziennikarka wybałuszyła oczy.
– Dzięki, Knight – powiedziała. – Jestem twoją dłużniczką.
– Nie ma o czym mówić.
– Czyli rzeczywiście po wszystkim – stwierdziła z nutą smutku w głosie. – Teraz
zostało już tylko polowanie. Przy tych zaostrzonych środkach bezpieczeństwa Farrell nie
będzie mogła znowu uderzyć. No nie?
Knight kiwnął głową, patrząc, jak Pierce ściska dzieci i śmieje się przez łzy. Czuł
głęboką satysfakcję. Osiągnięcie amerykańskiej zawodniczki przywróciło swoistą
równowagę.
Oczywiście przez ostatnie cztery dni inni również wykazali ogromny hart ducha.
Australijski pływak wracający do sportu rok po groźnym wypadku, w którym mocno
ucierpiała jego prawa noga, wygrał wyścig na czterysta metrów stylem dowolnym. W
bokserze wagi muszej z Nigru, który wychowywał się w skrajnej biedzie i przez lata
przymierał głodem, zbudziło się lwie serce – wygrał pierwsze dwie walki, za każdym razem
nokautując przeciwnika w pierwszej rundzie.
Jednakże historia Pierce oraz jej głośne potępienie Kronosa odzwierciedlały wszystko,
co wciąż piękne i słuszne we współczesnej olimpiadzie. Lekarka pokazała klasę w obliczu
niesamowitej presji. Otrząsnęła się po śmierci Teetera i wygrała. Dzięki temu igrzyska nie
były już tak zbrukane. Przynajmniej dla Knighta.
Wtedy odezwała się jego komórka. Dzwonił Chuligan.
– Co mi możesz powiedzieć, o czym jeszcze nie wiem, brachu? – spytał wesołym
tonem Knight, prowokując grymas Pope.
– Pamiętasz te komórki skórne z drugiego listu? – Chuligan zdawał się poruszony. –
Przez trzy dni nie miałem żadnych wyników. Ale potem dzięki pomocy starego kumpla z MI-
five połączyłem się z bazą danych NATO w Brukseli i mam rezultat. Oszałamiający.
Radość Knighta ze zwycięstwa Pierce opadła.
– Gadaj – powiedział, odwracając się tyłem do Pope.
– DNA pasuje do próbki włosów pobranej w połowie lat dziewięćdziesiątych podczas
testów narkotykowych, którym poddawane były osoby ubiegające się o stanowiska
konsultantów przy natowskich siłach pokojowych wysyłanych na Bałkany w celu
nadzorowania zawieszenia ognia.
Knight czuł się zdezorientowany. Farrell przebywała na Bałkanach w latach
dziewięćdziesiątych, ale po wstępnych badaniach Chuligan mówił, że komórki skórne z
drugiego listu Kronosa należą do mężczyzny.
– Czyje to DNA? – spytał.
– Indiany Jonesa – powiedział Chuligan głosem, w którym wyczuwało się głębokie
rozczarowanie. – Pierdzielonego Indiany Jonesa.
Rozdział 53
Osiem kilometrów dalej, w Greenwich, Petra i Teagan szły pod ołowianym niebem w
stronę bramki kontrolnej areny O
2
, ultranowoczesnej konstrukcji przykrytej białą kopułą,
która usytuowana była na północnym krańcu niewielkiego półwyspu wcinającego się w
Tamizę. Kopułę przebijały żółte słupy, które przytrzymywały sklepienie. Zwykle odbywały
się tam koncerty oraz przedstawienia teatralne, ale na czas olimpiady arena O
2
została
przemianowana na North Greenwich Arena i rozgrywano w niej zawody gimnastyczne.
Petra i Teagan miały na sobie oficjalne stroje Opiekunów Igrzysk oraz identyfikatory
poświadczające, że są zweryfikowanymi wolontariuszkami asystującymi przy najbardziej
oczekiwanym wydarzeniu wieczoru: drużynowym finale pań w gimnastyce sportowej.
Kiedy zbliżały się do kolejki wolontariuszy i koncesjonariuszy oczekujących na
kontrolę, Teagan spoglądała przed siebie ponuro, z zaciśniętą miną. Petra wydawała się za to
niepewna. Szła niezdecydowanym krokiem.
– Przecież przeprosiłam – powiedziała.
– To nie jest zachowanie godne wybitnej istoty – odparła lodowato Teagan.
– Myślałam o czymś innym – tłumaczyła się siostra.
– Niby o czym? To jest chwila, na którą czekałyśmy!
Petra się zawahała, po czym szepnęła:
– To jest coś zupełnie innego niż zadania, które dotychczas zlecał nam Kronos. Mam
wrażenie, że to misja samobójcza. Koniec dwóch Furii.
Teagan przystanęła. Spiorunowała siostrę wzrokiem.
– Najpierw list, a teraz wątpliwości?
Petra zhardziała.
– A jeśli nas złapią?
– Nie złapią.
– Ale...
Teagan przerwała jej protekcjonalnie:
– Chcesz, żebym zadzwoniła do Kronosa i powiedziała mu, że teraz, w ostatniej
chwili, zostawiasz to mnie? Naprawdę chcesz go tak prowokować?
Petra spojrzała na nią z przestrachem w oczach.
– Nie, nie. Nic takiego nie powiedziałam. Proszę. Dobrze... zrobię to. – Wyprostowała
plecy i otrzepała kurtkę. – Chwila zwątpienia – dodała. – Nic więcej. Nawet wybitne istoty
czasem wątpią, siostro.
– Nieprawda – odparła Teagan.
„Impulsywna” – czy to nie tym słowem Kronos określił jej młodszą siostrę?
Z pewnością było w tym ziarno prawdy. Petra właśnie potwierdziła to swoim
zachowaniem, czyż nie?
Gdy czekały na chodniku przed King’s College, który był ich jedynym przystankiem
na drodze do areny zawodów gimnastycznych, najmłodsza Furia zapomniała włożyć
rękawiczki, kiedy wyjmowała najnowszą przesyłkę do Pope. Teagan oczyściła kopertę
jednorazową chusteczką, a potem dotąd przez tę chusteczkę trzymała list, aż nie wręczyła go
upalonemu kurierowi rowerowemu, który nawet nie spojrzał na stojące przed nim dwie grube
kobiety.
Petra, jakby w reakcji na to samo wspomnienie, uniosła dumnie podbródek.
– Wiem, kim jestem, siostro. Znam swoje przeznaczenie. Teraz nie mam już
wątpliwości.
Teagan zawahała się przez moment, ale w końcu dała znać Petrze, by poszła przodem.
W przeciwieństwie do siostry nie nękały jej żadne skrupuły. Czuła jedynie pewność i dreszcz
emocji. Otrucie człowieka to jedno, ale nic nie może się równać z patrzeniem w oczy osobie,
którą zaraz zabijesz, żeby pokazać jej swoją władzę.
Minęło wiele lat, odkąd ostatnio miała taką okazję – było to jeszcze w Bośni. To, co
tam robiła, powinno powracać w koszmarach, ale Teagan przeżywała to inaczej.
Często śniła o mężczyznach i chłopcach, których zamordowała po śmierci rodziców
oraz zbiorowym gwałcie na niej i siostrach. Te krwawe sny należały do jej ulubionych. Za
każdym razem z rozkoszą ponownie przeżywała te fantazje.
Uśmiechnęła się, myśląc o tym, że popełnione dziś czyny zapewnią jej nowe sny na
długie lata. Będą czymś do świętowania w ciemności. Czymś, co pomoże przetrwać trudne
chwile.
W końcu dotarły do skanerów rentgenowskich. Po bokach punktu kontrolnego stali
Gurkhowie o kamiennych twarzach, uzbrojeni w broń automatyczną. Przez moment Teagan
obawiała się, że na widok tego pokazu siły Petra spłoszy się i wycofa.
Jej siostra zachowała się jednak jak profesjonalistka. Podała identyfikator strażnikowi,
który włożył go do czytnika i porównał jej twarz z fotografią na ekranie komputera. Dane z
bazy identyfikowały ją jako Caroline Thorson. Figurowała tam również informacja, że ma
cukrzycę, więc wolno jej wnieść na teren obiektu zestaw insulinowy.
Strażnik wskazał na pojemnik z szarego plastiku.
– Tutaj wrzucamy zestaw insulinowy i wszystko z metalu. Biżuterię też – powiedział,
wskazując jej żłobiony srebrny pierścionek.
Petra uśmiechnęła się, zdjęła go, po czym położyła obok zestawu. Bez przygód
przeszła przez wykrywacz metali.
Teagan po weryfikacji tożsamości zdjęła pierścionek identyczny z tym, który miała
siostra, i również włożyła go do pojemnika.
– Taki sam? – spytał strażnik.
Teagan uśmiechnęła się i wskazała na Petrę.
– Jesteśmy kuzynkami. Te pierścionki to prezent od naszej babci, która uwielbiała
olimpiadę. Biedactwo odeszła w zeszłym roku. Na jej cześć nosimy je na wszystkich
imprezach, przy których pracujemy.
– To miłe – powiedział, dając znak, żeby przeszły.
Rozdział 54
Taras obserwacyjny wieży Orbit obracał się powoli zgodnie z ruchem wskazówek
zegara. Rozciągał się stamtąd panoramiczny widok na stadion olimpijski, gdzie kilkoro
zawodników i trenerów wizytowało tor, a także na centrum sportów wodnych, skąd Knight
przed chwilą wyszedł.
Stojąc przy balustradzie w rześkim wschodnim wietrze, który gnał chmury po
ołowianym niebie, Mike Lancer spojrzał na detektywa spod zmrużonych powiek.
– Ten facet z telewizji? – spytał.
– I kurator greckich zabytków w British Museum.
– Czy Scotland Yard już o tym wie? – zapytał Jack.
Knight dołączył do nich zaraz po tym, gdy zadzwonił do szefa i dowiedział się, że
wraz z Lancerem sana szczycie wieży, gdzie sprawdzają zabezpieczenia wokół znicza
olimpijskiego.
W odpowiedzi na pytanie szefa skinął głową.
– Właśnie rozmawiałem z Elaine Pottersfield. Radiowozy już jadą do muzeum i do
jego domu.
Przez chwilę panowała cisza. Knight czuł w powietrzu woń węgla bijącą od znicza,
który płonął na dachu ponad nimi.
– Skąd wiadomo, że Daring zniknął? – spytał Jack.
– Zanim skontaktowałem się z Elaine, zadzwoniłem do jego sekretarki – wyjaśnił
Knight. – Powiedziała mi, że po raz ostatni był widziany w czwartek około dziesiątej
wieczorem, kiedy opuszczał przyjęcie wydane z okazji otwarcia wystawy. To jakieś sześć
godzin po zniknięciu Seleny Farrell.
Lancer pokręcił głową.
– Spodziewałeś się tego, Peter? Że okażą się wspólnikami?
– W ogóle nie brałem tego pod uwagę – przyznał Knight. – Ale oboje w latach
dziewięćdziesiątych byli z NATO na Bałkanach, oboje mają zastrzeżenia do współczesnych
igrzysk olimpijskich, a poza tym nie można dyskutować z wynikami badań DNA.
– Skoro już wiemy, kim są – rzekł Lancer – złapanie ich jest tylko kwestią czasu.
– Chyba że wcześniej zdołają znów uderzyć – powiedział Jack.
Doradca do spraw bezpieczeństwa londyńskiego komitetu organizacyjnego zbladł i
wzdrygnął się nerwowo.
– Tylko gdzie? Wciąż zadaję sobie to pytanie.
– To musiałoby być coś ważnego – zawyrokował Knight. – Zabili podczas ceremonii
otwarcia, bo to zapewniło im publiczność na całym świecie.
– Dobra, to jakie jeszcze ważne zawody przed nami? – spytał Jack.
Lancer wzruszył ramionami.
– Najwięcej uwagi przyciągają biegi sprinterskie. Miliony ludzi starały się o bilety na
niedzielny wieczór, kiedy odbędzie się finał na sto metrów mężczyzn. Liczą na pojedynek
między Zekiem Shawem a Filatrim Mundaho.
– A dziś albo jutro? O co wszyscy się biją? – drążył Knight.
– Chyba o zawody w gimnastyce kobiet – odparł Jack. – W każdym razie w Stanach
będą miały największą oglądalność.
Lancer zerknął na zegarek. Zareagował tak, jakby dręczyły go kwasy w żołądku.
– Finał drużynowy zaczyna się za niecałą godzinę.
Knight poczuł narastający niepokój.
– Gdybym był Kronosem i chciałbym zwrócić na siebie uwagę – powiedział –
zaatakowałbym właśnie podczas tego konkursu.
Lancer skrzywił się, po czym ruszył do windy.
– Nie chcę tego mówić, Peter, ale chyba masz rację – przyznał po namyśle.
– Jak najszybciej dotrzeć na miejsce zawodów? – zapytał Jack, gnając za członkiem
komitetu organizacyjnego.
– Tunel Blackwall – rzucił Knight.
– Nie – odparł Lancer. – Scotland Yard zamknął go na czas olimpiady z obawy przed
bombą w samochodzie. Popłyniemy tramwajem wodnym.
Rozdział 55
Po zameldowaniu się u bezpośrednich przełożonych siostry znalazły sektor, do którego
Petra miała prowadzić kibiców. Znajdował się nisko na północnym skraju areny, tuż nad płytą
hali, w miejscu gdzie zaplanowano konkurs skoków. Teagan zostawiła tam siostrę, po czym
udała się do loży VIP, do której została przypisana jako kelnerka. Powiedziała szefowi
zespołu, że zaraz zajmie się gośćmi, ale najpierw na chwilę skoczy do toalety.
Petra już tam czekała. Weszły do sąsiednich kabin.
Teagan otworzyła podajnik z jednorazowymi nakładkami sedesowymi w swojej
kabinie. Wyjęła stamtąd dwa wąskie zielone pojemniki z dwutlenkiem węgla oraz dwie
plastikowe pincety, które wcześniej zostały tam przyczepione taśmą.
Jeden zbiornik i jedną pincetę zatrzymała, a drugą parę podała siostrze pod ścianką
przedzielającą kabiny. Z kolei Petra przekazała Teagan dwie maleńkie strzałki, krótsze nawet
niż żądło pszczoły. Ich plastikowe lotki zostały przymocowane do małych igieł insulinowych
i przyklejone do krótkiego paska srebrnej taśmy samoprzylepnej.
Następnie przyszła kolej na piętnastocentymetrowy odcinek przezroczystej plastikowej
rurki zakończonej po obu stronach miniaturowymi złączkami. Teagan zdjęła z palca
pierścionek, po czym wkręciła końcówkę rurki w jedno z wgłębień.
Zadowolona z działania złącza z powrotem odkręciła pierścionek, a następnie zwinęła
przewód i wraz ze zbiorniczkiem dwutlenku węgla przykleiła go taśmą do przedramienia.
Pierścionek wsunęła z powrotem na palec.
Ledwie skończyła, gdy Petra podała jej pod ścianką ampułkę z zestawu insulinowego.
Teagan za pomocą pincety wzięła jedną ze strzałek. Przebiła igłą gumową uszczelkę,
zanurzając czubek w płynie, a następnie wyciągnęła strzałkę i lotkami do przodu wsunęła do
maleńkiego otworu w pierścionku po przeciwległej stronie względem złącza gazu.
Zanurzywszy w ampułce drugą strzałkę, podmuchała na igłę, dopóki płyn nie wysechł,
a potem bardzo ostrożnie wbiła ją w klapę kostiumu, w razie gdyby potrzebowała oddać
jeszcze jeden strzał. Następnie z ogromną dbałością obciągnęła rękaw bluzki, spuściła wodę i
wyszła z kabiny.
Petra pojawiła się obok niej, kiedy Teagan myła ręce. Uśmiechnęła się niepewnie do
starszej siostry, ale potem powiedziała:
– Celuj dwa razy.
– Strzelaj raz – odparła Teagan. Miała wrażenie, że to już jest sen. – Masz swoje
pszczoły?
– Mam.
Rozdział 56
Pomimo padającego deszczu nietypowa o tej porze roku mgła sunęła po Tamizie,
goniąc tramwaj wodny, który mijał właśnie Wyspę Psów i pędził w stronę półwyspu
Greenwich. Łódź pełna była spóźnialskich z biletami na finał zawodów drużynowych w
gimnastyce sportowej, który miał się rozpocząć już za kilka minut.
Knight nie zwracał jednak uwagi na pozostałych pasażerów. Spoglądał nad dziobem
promu, wpatrzony w jasno oświetloną kopułę areny O
2
. Miał nieodparte przeczucie, że to
może być miejsce następnego ataku Farrell i Daringa.
Obok niego podenerwowany Lancer rozmawiał przez telefon. Wyjaśniał, że właśnie
jest w drodze ze wsparciem dla zespołu ochrony, któremu polecił zachować najwyższą
gotowość. Zdążył już skontaktować się z jednostką wodną Scotland Yardu. Dowiedział się, że
łódź patrolowa cumuje na tyłach areny.
– Tam jest – powiedział Jack, wskazując przez mgłę na duży, sztywny ponton z
dwoma zewnętrznymi silnikami. Unosił się na wodzie na południe od nich, kiedy opływali
czubek półwyspu.
Z łodzi obserwowało ich pięciu funkcjonariuszy z bronią automatyczną ubranych w
płaszcze nieprzemakalne, a tuż za cumującym tramwajem wodnym pojawiła się policjantka w
specjalnym skafandrze na ultracichym czarnym skuterze.
– Antyterrorystyczne maszyny pierwszej klasy, zwłaszcza ten skuter – skomentował
Jack. – Przy nich nie ma szans, żeby ktoś uciekł drogą wodną.
Środki bezpieczeństwa wokół samej areny były równie rygorystyczne. Obiekt otaczało
trzymetrowe ogrodzenie, a co pięćdziesiąt metrów stali uzbrojeni Gurkhowie. Kontrola
wchodzących była staranna i drobiazgowa. Ludzie wciąż jeszcze czekali w długiej kolejce.
Gdyby nie Lancer, przejście przez skanery zajęłoby co najmniej pół godziny. On jednak
wprowadził ich do środka w niecałe pięć minut.
– Czego szukamy? – spytał Knight.
Od strony wejścia usłyszeli oklaski oraz kobiecy głos ogłaszający rozpoczęcie finałów
pań.
– Czegokolwiek nietypowego – odrzekł Lancer. – Absolutnie czegokolwiek.
– Kiedy ostatnio przeszukano budynek z psami? – zainteresował się Jack.
– Trzy godziny temu.
– Powtórzyłbym – zasugerował Amerykanin, kiedy znaleźli się w hali. – Monitorujecie
łączność komórkową?
– Zagłuszamy – odparł Lancer. – Uznaliśmy, że tak będzie prościej.
Podczas gdy szef ochrony londyńskich igrzysk wydawał przez krótkofalówkę
polecenie, by sprowadzono brygadę z psami do wykrywania ładunków wybuchowych, Knight
i Jack lustrowali wzrokiem płytę areny, gdzie zespoły ustawiały się w pobliżu poszczególnych
przyrządów gimnastycznych.
Chinki znajdowały się na południowym skraju hali. Przygotowywały się do występów
na poręczach asymetrycznych. Nieco dalej Rosjanki rozciągały się obok równoważni.
Reprezentacja Wielkiej Brytanii, która wypadła bardzo dobrze w rundach kwalifikacyjnych
dzięki świetnym występom swojej gwiazdy Nessy Kemp, rozgrzewała się w pobliżu maty do
ćwiczeń wolnych. Na przeciwległym krańcu areny Amerykanki szykowały się do skoków.
Dookoła na posterunkach ustawieni byli strażnicy, nie brakowało wśród nich także Gurkhów.
Stali plecami do zawodniczek, żeby nie rozpraszać się podczas obserwacji tłumu.
Knight uznał, że atak na którąś z gimnastyczek na płycie areny był praktycznie
niemożliwy.
Ale co z ich bezpieczeństwem w szatniach? Albo w drodze z wioski olimpijskiej i z
powrotem?
Czy kolejnym celem w ogóle będzie sportowiec?
Rozdział 57
Tego wtorkowego popołudnia o osiemnastej piętnaście ostatnia z chińskich
gimnastyczek zeskoczyła z równoważni i wylądowała niemal idealnie.
Tłumek zebrany w loży Chińskiego Związku Gimnastycznego wysoko nad płytą areny
zawył z zachwytu. Pozostała już tylko jedna runda, a ich reprezentacja prowadziła ze sporą
przewagą. Drugie niespodziewanie były Brytyjki, a Amerykanki zajmowały niezagrożone
trzecie miejsce. Rosjanki ku zdziwieniu wszystkich zawiodły i plasowały się dopiero na
czwartej pozycji.
Pośród tej radości Teagan postawiła tacę z napojami na barze, po czym celowo
upuściła długopis. Przykucnęła i już po kilku sekundach cienki gazowy przewód biegł po jej
nadgarstku, przecinał wierzch dłoni, mijał mały palec, by w końcu wejść w tył pierścionka.
Wstała i uśmiechnęła się do barmana.
– Posprzątam szklanki ze stołów – powiedziała.
Skinął głową i wrócił do nalewania wina. Kiedy reprezentacja Chin przeniosła się do
tej części hali, w której zawodniczki wykonywały skok przez stół gimnastyczny, zmysły
Teagan dosłownie płonęły. Ruszyła przez zatłoczoną lożę w stronę kobiety w szarym
kostiumie, która spoglądała przez okno.
Nazywała się Win Bo Li. Pełniła funkcję prezesa Chińskiego Związku
Gimnastycznego. Na swój sposób była równie zepsuta jak Paul Teeter i sir Denton Marshall.
Kronos miał rację, pomyślała Teagan. Ludzie tacy jak Win Bo Li zasługują na
zdemaskowanie i śmierć.
Zbliżając się do kobiety, prawą rękę trzymała nisko przy pasie, a lewą wsunęła do
kieszeni kostiumu. Namacała tam coś małego i kosmatego. Gdy dystans między nią a Chinką
wynosił już tylko pół metra, gwałtownie podniosła prawą rękę, a następnie z całej siły
przycisnęła mały palec do prawej strony pierścionka.
Maleńka strzałka wystrzeliła z pyknięciem, które zagłuszył wesoły gwar w loży, po
czym wbiła się w kark Win Bo Li. Prezes Chińskiego Związku Gimnastycznego podskoczyła
i zaklęła. Próbowała dotknąć karku, lecz zanim zdążyła to zrobić, Teagan pacnęła ją w to
miejsce i usunęła miniaturowy pocisk, który upadł na podłogę. Prędko rozgniotła go butem.
Win Bo Li obróciła się gniewnie i spojrzała na nią wściekłym wzrokiem. Teagan
wpatrywała się głęboko w oczy ofiary, delektowała się tym widokiem, zapisywała go w
pamięci.
– Mam ją – rzuciła.
Zanim Chinka zdołała coś powiedzieć, Teagan przykucnęła. Udała, że lewą ręką
podnosi coś z ziemi. Wstała i pokazała działaczce martwą pszczołę.
– Jest lato – wyjaśniła. – Jakimś cudem czasami się tu przedostają.
Win Bo Li wpatrywała się w pszczołę, a potem zerknęła na Teagan. Trochę się
uspokoiła.
– Pani jest szybka, ale nie szybsza niż ta pszczoła. Mocno mnie użądliła!
– Bardzo przepraszam. Przynieść lodu?
Chinka skinęła głową, rozmasowując kark.
– To zaraz wracam – obiecała Teagan.
Sprzątnęła stolik przed działaczką, jeszcze raz popatrzyła jej w oczy, a potem
odstawiła tacę ze szkłem na bar. Zmierzając do wyjścia, wiedziała, że tu nie wróci. Już teraz
odtwarzała w myślach każdy moment cichego ataku, jakby to była telewizyjna powtórka
oglądana w zwolnionym tempie.
Rozdział 58
Jestem wybitna, myślała Petra, idąc przy barierce wzdłuż strefy skoków w stronę
Gurkha z cienkim czarnym wąsikiem. Nie jestem taka jak oni. Jestem narzędziem zemsty,
narzędziem oczyszczenia.
Niosła stos ręczników, który zasłaniał jej prawą dłoń. Uśmiechnęła się do strażnika,
mówiąc:
– Do stanowiska skoków.
Skinął głową. Ta otyła kobieta już po raz trzeci niosła tam ręczniki, więc nie zawracał
sobie głowy ich sprawdzaniem.
Jestem wybitna, wciąż powtarzała sobie Petra. A potem, zupełnie jak wtedy, gdy była
młodą dziewczyną, podczas gwałtu i morderstw, przestały do niej docierać jakiekolwiek
dźwięki, a wydarzenia rozgrywały się jak za szybą. Pogrążona w tym odmiennym stanie
dostrzegła swoją ofiarę: drobnego mężczyznę w czerwonej bluzie dresowej zapiętej na suwak
oraz w białych spodniach. Chodził tam i z powrotem, podczas gdy pierwsza z Chinek
ustawiła odskocznię i przygotowywała się do rozpoczęcia startu.
Gao Ping był pierwszym trenerem kobiecej reprezentacji Chin w gimnastyce
sportowej. Słynął z tego, że podczas ważnych zawodów nie potrafił ustać w miejscu. Petra
znała to zachowanie z wielu nagrań, na których obserwowała Pinga, żywiołowego,
energicznego mężczyznę, który lubił ostrymi słowami prowokować swe zawodniczki do
lepszych występów. Jako trener popełnił także liczne zbrodnie przeciwko olimpijskim
ideałom, czym przypieczętował swój los.
Druga trenerka, An Wu – nie mniejsza kryminalistka – usiadła. O ile Pinga cechowała
groteskowa ekspresyjność, o tyle twarz Wu była skrajnie beznamiętna. Kobieta stanowiła
przy tym łatwiejszy cel niż ruchliwy pierwszy trener. Kronos kazał jednak Petrze zabić
najpierw Pinga, a jego asystentką zająć się tylko w sprzyjających okolicznościach.
Najmłodsza z Furii zwolniła, żeby zgrać swój ruch z gorączkowymi krokami
Chińczyka. Podała ręczniki przez barierkę innemu Opiekunowi Igrzysk, po czym ruszyła na
prawo do miejsca, w którym trener właśnie nachylał się nad filigranową zawodniczką i
napominał ją, by dała z siebie wszystko.
Pierwsza chińska gimnastyczka ruszyła po rozbiegu.
Ping zrobił za nią dwa susy, po czym zatrzymał się wprost przed Petrą, nie dalej niż
dwa i pół metra od niej.
Oparła dłoń na balustradzie. Celowała w kark trenera. Kiedy zawodniczka odbiła się
od odskoczni, Petra strzeliła.
Jestem wybitną istotą, pomyślała, gdy strzałka trafiła Pinga.
Wybitną pod każdym względem.
Rozdział 59
Trener Chinek klepnął się w kark niemal w tej samej chwili, gdy jego zawodniczka
stanęła wyprostowana po perfekcyjnie wykonanym skoku. Tłum ryknął. Ping skrzywił się i
zaczął się rozglądać zdezorientowany, a potem strząsnął żądło. Bijąc brawo, podbiegł do
gimnastyczki, która uśmiechała się szeroko i wznosiła ręce nad głową.
– Ta mała dała czadu – skomentował Jack.
– Tak? – mruknął Knight, opuszczając lornetkę. – Obserwowałem Pinga.
– Joego Cockera gimnastyki?
Knight zaśmiał się, lecz po chwili zobaczył, jak chiński trener pociera kark. Później
znów rozpoczął swój teatralny rytuał, ponieważ do skoku przygotowywała się kolejna
zawodniczka.
– Joego Cockera chyba coś użądliło – powiedział detektyw, znów unosząc lornetkę.
– Co? Pszczoła? Jak ty to stąd widzisz?
– Pszczoły nie widzę – odparł Knight. – Ale widziałem jego reakcję.
Za nimi Lancer pełnym napięcia głosem dyskutował przez radio z ochroną wewnątrz i
na zewnątrz obiektu. Omawiał ostatnie szczegóły ceremonii wręczenia medali.
Knight czuł niepokój. Patrzył przez lornetkę, jak chiński trener zagrzewa do skoku trzy
kolejne zawodniczki. Kiedy ostatnia ruszyła po rozbiegu, zaczął podskakiwać niczym tancerz
voodoo. Nawet jego małomówna asystentka An Wu uległa emocjom. Zerwała się na równe
nogi i zasłoniła dłonią usta, gdy gimnastyczka zawirowała w powietrzu.
Nagle An Wu klepnęła się w kark, jakby coś ją ugryzło.
Jej podopieczna wylądowała idealnie.
Na widowni wybuchła wrzawa. Chinki wygrały złoto, a Brytyjki srebro. Dla
gospodarzy był to najlepszy rezultat gimnastycznej reprezentacji w historii igrzysk. Trenerzy i
zawodniczki obu drużyn głośno okazywali swoją radość, podobnie jak ekipa Stanów
Zjednoczonych, która zdobyła brąz.
Knight widział to wszystko, lustrując przez lornetkę rozentuzjazmowanych kibiców,
którzy wiwatowali, kierując obiektywy aparatów w stronę strefy skoków. Ping pląsał i
podskakiwał, jego dziewczęta świętowały razem z nim – uwaga niemal wszystkich ludzi w tej
części hali skupiała się na zwycięskim zespole.
Wszystkich z wyjątkiem tęgiej Opiekunki Igrzysk o platynowych włosach. Zwrócona
plecami do całej wrzawy, nienaturalnym krokiem wchodziła po schodach, oddalając się od
płyty areny. Zniknęła w przejściu prowadzącym do zewnętrznych korytarzy.
Knightowi nagle zabrakło tchu. Opuścił lornetkę, po czym zwrócił się do Jacka i
Lancera:
– Coś jest nie tak.
– Co? – zapytał Lancer.
– Chodzi o chińskich trenerów. Oboje klepnęli się w kark, jakby coś ich użądliło. Ping,
a potem Wu. Zaraz po tym, jak zrobiła to asystentka, zobaczyłem przysadzistą platynową
blondynkę w kostiumie Opiekuna Igrzysk pospiesznie wychodzącą z hali, podczas gdy
wszyscy inni koncentrowali się na Chinkach i oklaskiwali ostatni skok.
Jack zamknął jedno oko, jakby mierzył do odległego celu. Lancer wydął usta.
– Dwa klepnięcia w kark i wolontariuszka wracająca na swoje miejsce? Nic więcej?
– Nic. Po prostu wydało mi się, że to nie pasuje do... no, nie pasuje, i już.
– Którędy wyszła ta kobieta? – spytał Jack. Knight wskazał na drugą stronę areny.
– Górnym wyjściem między sektorami sto piętnaście i sto szesnaście. Piętnaście
sekund temu. Do tego poruszała się dziwnym krokiem.
Lancer uniósł krótkofalówkę.
– Centrala, macie Opiekunkę Igrzysk na monitoringu w korytarzu za sektorem sto
piętnaście? Włosy platynowy blond, otyła?
Mijały chwile pełne napięcia. Tymczasem na płycie hali ustawiano podium do
wręczenia medali. W końcu radio Lancera zatrzeszczało:
– Nie ma jej.
Knight zmarszczył brwi.
– Niemożliwe, musi tam gdzieś być. Wyszła dosłownie przed chwilą.
Lancer przyjrzał mu się uważnie, po czym warknął do krótkofalówki:
– Przekażcie służbom porządkowym, że jeśli zobaczą w tamtej okolicy Opiekunkę
Igrzysk, pulchną platynową blondynkę, należy ją zatrzymać na przesłuchanie.
– Może na trenerów powinien zerknąć lekarz – wtrącił Knight.
– Sportowcy nie lubią, kiedy zajmują się nimi obcy – odparł Lancer – ale powiadomię
chiński sztab medyczny. To już wszystko?
Knight zamierzał skinąć głową, lecz najpierw spytał:
– Gdzie jest centrum monitoringu?
Lancer wskazał dłonią osłoniętą lustrzanymi szybami przestrzeń na balkonie ponad
nimi.
– Idę tam – powiedział Knight. – Wpuścisz mnie?
Rozdział 60
Zamykając drzwi kabiny w damskiej toalecie tuż obok północnego wejścia na
widownię, Petra z trudem panowała nad oddechem. Głęboko wciągnęła powietrze i o mało
nie zaczęła krzyczeć, bo czuła przepływającą przez ciało moc, o której dawno już zapomniała.
Widzisz? Jestem wybitną istotą. Zabiłam potwory. Wymierzyłam karę. Jestem furią. A
potwory nie mogą pojmać furii. Wystarczy poczytać mitologię!
Trzęsąc się od nadmiaru adrenaliny, zerwała z głowy platynową perukę, odsłaniając
rude włosy ściśle przylegające do głowy. Wyciągnęła spinki, uwalniając krótkie loki.
Uniosła ręce i chwyciła metalowe krawędzie podajnika z jednorazowymi nakładkami
sedesowymi. Szarpnęła, a wtedy cała skrzynka oddzieliła się od ściany. Postawiła ją na desce,
a następnie sięgnęła w głąb ciemnej wnęki. Wyjęła stamtąd granatowy wodoodporny plecak,
w którym znajdowało się ubranie na zmianę.
Położyła go na podajniku, zdjęła kostium wolontariuszki i powiesiła na kołku na
drzwiach. Potem oderwała gumowe elementy pogrubiającej charakteryzacji przyklejone do
bioder, brzucha i nóg. Spojrzała na plecak i pomyślała, o ile zrobi się cięższy i jak bardzo
będzie nieporęczny, biorąc pod uwagę przewidywaną drogę ucieczki. Ostatecznie kawałki
gumy wraz z peruką wrzuciła do niszy w ścianie.
Cztery minuty później, gdy podajnik z nakładkami wrócił na miejsce, a kostium trafił
do wodoodpornego plecaka, Petra wyszła z kabiny.
Myjąc ręce, przyglądała się swojemu nowemu strojowi: miała na sobie niebieskie
płócienne tenisówki, obcisłe białe spodnie, biały bawełniany bezrękawnik, prosty złoty
naszyjnik oraz niebieską lnianą marynarkę. Włożyła jeszcze designerskie okulary z jasnymi
szkłami i uśmiechnęła się. Teraz mogła uchodzić za typową kobietę z wyższych sfer.
Otworzyły się drzwi kabiny obok niej.
– Gotowa? – spytała Petra, nie patrząc w tamtą stronę.
– Czekam na ciebie, siostro – odrzekła Teagan, dołączając do niej przed lustrem.
Zdjęła już ciemną perukę, odsłaniając swoje rudawozłote włosy. Miała na sobie swobodny
strój i niosła podobny wodoodporny plecak. – Sukces?
– Dwa – odparła Petra.
Teagan pokiwała z uznaniem głową. Zobaczyła ją teraz w innym świetle.
– Będą o tobie pisać mity.
– Owszem – przytaknęła z szerokim uśmiechem jej siostra, po czym obie Furie ruszyły
do drzwi toalety.
W głośnikach na korytarzu usłyszały głos spikera:
– Mesdames et messieurs, panie i panowie, prosimy o zajęcie miejsc. Za chwilę
rozpocznie się ceremonia wręczenia medali.
Rozdział 61
Wzrok Knighta krążył między różnymi obrazami wyświetlanymi przed nim na
ekranach monitoringu. Wszystkie przedstawiały górny korytarz sektorów 115 i 116 areny O
2
.
Roiło się tam od kibiców pospiesznie wracających na miejsca.
Dwie kobiety, jedna szczupła, blondynka z elegancką fryzurą, druga zaś równie
smukła, o krótkich rudych włosach, wyszły z damskiej toalety i zlały się z tłumem
powracającym na widownię. Knight zerknął na nie tylko przez chwilę, wciąż szukając tęgiej
platynowej blondynki w kostiumie Opiekuna Igrzysk.
Jednak coś w sposobie chodzenia tej rudowłosej, gdy opuszczała toaletę, nie dawało
mu spokoju, więc ponownie zerknął na tamten ekran. Kobiet już na nim nie było. Czyżby
utykała? Tak to wyglądało. Ale przecież była szczupła, a nie gruba, i miała rude, a nie blond
włosy.
Dekoracja rozpoczęła się od wręczenia brązowych medali. Knight spojrzał przez
lornetkę na północ od stanowiska ochrony, szukając wśród fanów wracających na swoje
miejsca rudej oraz jej towarzyszki.
Wysiłki detektywa zostały poważnie utrudnione, gdy zapowiedziano srebrne
medalistki z Wielkiej Brytanii. Kibice gospodarzy zerwali się z miejsc, klaskali, gwizdali i
krzyczeli. Paru mężczyzn na północnym skraju areny rozwinęło duże brytyjskie flagi. Zaczęli
wymachiwać nimi jak szaleni, jeszcze bardziej przesłaniając widok.
Flagi wciąż powiewały, gdy na najwyższy stopień podium wezwano reprezentację
Chin. Knight chwilowo zrezygnował z poszukiwań i spojrzał w stronę chińskich trenerów.
Ping i Wu stali nieco z boku w towarzystwie niskiej, krępej kobiety po pięćdziesiątce.
– Kto to? – spytał Knight jednego z mężczyzn pilnujących ekranów wideo.
– Win Bo Li. Przewodnicząca Chińskiego Związku Gimnastycznego. Szycha.
Knight wciąż patrzył przez lornetkę na Pinga oraz Wu. Tymczasem zabrzmiał hymn
ich kraju, a flagi zwycięskich reprezentacji powędrowały w górę. Spodziewał się
emocjonalnej reakcji ze strony chińskiego trenera.
O dziwo Ping zachowywał się nadzwyczaj spokojnie jak na człowieka, którego
drużyna właśnie zdobyła olimpijskie złoto. Wbijał wzrok w ziemię i pocierał kark. Nie patrzył
na chińską flagę, która zawisła pod stropem hali.
Knight właśnie zamierzał ponownie skierować lornetkę na północ, żeby poszukać
tamtych dwóch kobiet, gdy Win Bo Li nagle się zachwiała, jakby kręciło jej się w głowie.
Wu, asystentka trenera, chwyciła szefową związku za łokieć i pomogła jej złapać równowagę.
Starsza kobieta otarła nos, a potem spojrzała na palce. Wyglądała na zaniepokojoną.
Powiedziała coś do An Wu.
Zaraz potem uwagę Knighta zwrócił gwałtowny ruch obok niej. Gdy wybrzmiewały
ostatnie takty hymnu Chin, Ping runął na podłogę. Trener zwycięskiej drużyny zaczął się
czołgać w stronę podium. Lewą ręką trzymał się za gardło, prawą zaś wyciągał do swoich
triumfujących zawodniczek, jakby były liną, a on tonął.
Hymn dobiegł końca. Chinki oderwały wzrok od zawieszonej wysoko flagi. Po
policzkach spływały im łzy. Właśnie wtedy zobaczyły trenera rozciągniętego przed nimi na
macie.
Kilka dziewcząt zaczęło krzyczeć.
Nawet z odległości połowy areny Knight widział krew płynącą Pingowi z nosa i ust.
Rozdział 62
Zanim do trenera zdążyli dobiec ratownicy, Win Bo Li zaczęła histerycznie wołać, że
oślepła, a potem upadła na ziemię. Krew sączyła jej się z oczu, uszu, nosa oraz ust.
Widzowie zaczynali pojmować, co się dzieje. Po arenie poniosły się okrzyki strachu i
niedowierzania. Wielu kibiców zaczęło zbierać swoje rzeczy i ruszać do wyjść.
W centrum ochrony Knight wiedział, że An Wu, drugi trener reprezentacji, jest w
śmiertelnym niebezpieczeństwie, zmusił się, by oderwać spojrzenie od rozgrywającego się w
hali dramatu i skierować je na ekrany pokazujące wyjście, którym tamte dwie kobiety dostały
się na widownię. Pracowników monitoringu zalewały komunikaty radiowe.
Nagle jeden z nich krzyknął:
– Mamy wybuch na brzegu rzeki, na południowy wschód od hali. Jednostka wodna
wkroczyła do akcji!
Dzięki Bogu wewnątrz obiektu nikt nie usłyszał eksplozji, ponieważ coraz więcej
widzów kierowało się do wyjść, a huk bomby wywołałby panikę. Nagle An Wu również
upadła na ziemię, krwawiąc, co tylko spotęgowało koszmar.
Wtedy właśnie na najbliższym ekranie konsoli monitoringu Knight zobaczył tamte
dwie kobiety, blondynkę i rudowłosą. Ewakuowały się przez północne wyjście w
nieprzerwanym strumieniu wzburzonych widzów.
Choć nie widział ich twarzy, ruda z pewnością kulała.
– To ona! – wrzasnął.
Mężczyźni koordynujący ochronę obiektu ledwo na niego spojrzeli. Gorączkowo
usiłowali odpowiadać na pytania nadchodzące przez radio ze wszystkich stron areny.
Rozumiejąc, że przytłoczył ich gwałtowny rozwój wypadków, Knight rzucił się do drzwi,
otworzył je szarpnięciem, a następnie zaczął przeciskać się wśród zszokowanych kibiców,
licząc na to, że dopadnie te dwie kobiety.
Ale w którą stronę poszły? Na wschód czy na zachód?
Uznał, że musiały udać się do tego wyjścia, spod którego kibice mogli liczyć na
transport do innych części miasta, toteż pognał zachodnim korytarzem, rozglądając się wśród
napierających zewsząd ludzi. W pewnym momencie usłyszał wołanie Jacka:
– Knight!
Gdy zerknął w prawo, zobaczył, że właściciel agencji Private przepycha się od strony
wnętrza areny.
– Mam je! – rzucił Knight. – Dwie kobiety, jedna blondynka, a druga ruda. Kuleje!
Zadzwoń do Lancera. Niech każe zamknąć obiekt.
Jack biegł teraz obok niego. Usiłował wybrać numer, lawirując wśród tłumu
próbującego opuścić halę.
– Cholera! – warknął. – Blokują sygnał komórkowy!
– W takim razie jesteśmy sami – stęknął Knight.
Przyspieszył, zdeterminowany, by nie pozwolić im uciec.
Już po chwili dotarli do odcinka północnego korytarza, który widział na ekranach. Na
pewno mnie nie minęły, pomyślał Knight, przeklinając sam siebie, że nie wybrał drogi na
wschód. Wtedy jednak nagle dostrzegł kobiety kilkaset metrów dalej. Właśnie wychodziły
przez drzwi pożarowe.
– Mam je! – ryknął. Uniósł identyfikator i wyciągnął berettę. Oddał dwa strzały w
sufit, po czym zawołał: – Wszyscy na ziemię!
Efekt był taki, jakby to Morze Czerwone rozstąpiło się przed Mojżeszem. Kibice
rzucili się na betonową posadzkę, usiłując osłonić się przed Knightem i Jackiem, którzy
pędzili do wyjścia przeciwpożarowego. I właśnie wtedy Knight zrozumiał.
– Kierują się nad rzekę! – krzyknął. – Zdetonowały bombę, żeby odciągnąć jednostkę
wodną od obiektu.
Potem światła zamigotały i zgasły. Arena O
2
pogrążyła się w zupełnych ciemnościach.
Rozdział 63
Knight wyhamował z poślizgiem. Czuł się tak, jakby doznał zawrotu głowy,
balansując na skraju przepaści. Wszędzie dookoła krzyczeli ludzie. Wygrzebał z kieszeni
miniaturową latarkę na breloczku, którą wszędzie ze sobą nosił. Włączył ją w tej samej
chwili, gdy zaświeciły zasilane z akumulatorów czerwone światła awaryjne.
Wraz z Jackiem przebiegł ostatnie siedemdziesiąt metrów do wyjścia
przeciwpożarowego. Spróbował otworzyć drzwi ramieniem. Zamknięte. Przestrzelił zamek,
wywołując kolejną falę paniki wśród przerażonych kibiców, ale gdy kopnęli drzwi, otworzyły
się na oścież.
Kiedy zbiegli po schodach, znaleźli się nad strefą załadunku, pełną wozów
transmisyjnych oraz innej maszynerii wspomagającej imprezę. Tutaj również paliły się
czerwone światła, ale Knight z początku nie widział pary uciekających kobiet, ponieważ w
dole kłębiło się mnóstwo ludzi, którzy krzyczeli i domagali się, by wyjaśniono im, co się
stało.
Wreszcie je dostrzegł. Właśnie znikały w otwartych drzwiach na północno-wschodnim
krańcu areny. Knight puścił się biegiem po schodach, ominął wzburzony personel telewizyjny
i zauważył strażnika stojącego obok drzwi.
Pokazał mu identyfikator, a potem wydyszał:
– Dwie kobiety. Dokąd poszły?
Strażnik spojrzał na niego zmieszany.
– Jakie kobiety? Ja właśnie...
Knight przecisnął się obok niego i wybiegł na zewnątrz. Nie działało żadne światło na
północnym krańcu półwyspu, ale huczały pioruny i migotały błyskawice, dzięki czemu co
chwila okolica rozświetlała się jaskrawym blaskiem.
Nietypowa mgła wirowała. Lał rzęsisty deszcz. Knight musiał osłonić oczy
przedramieniem. Kiedy znów błysnęło, spojrzał wzdłuż trzymetrowego płotu z drucianej
siatki, który oddzielał teren areny od ścieżki biegnącej nad Tamizą, prowadzącej na wschód i
południe do przystani tramwajów wodnych.
Blondwłosa Furia kucała nad ziemią za ogrodzeniem. Ruda właśnie przeszła przez
szczyt i schodziła z drugiej strony.
Knight uniósł broń, jednak zaraz zapanowała ciemność, a jego miniaturowa latarka
była bezsilna wobec nocy i burzy.
– Widziałem je – mruknął Jack.
– Ja też – potwierdził Knight.
Zamiast ruszyć za nimi, detektyw podbiegł do płotu najkrótszą drogą, schował latarkę i
wetknął pistolet z tyłu za spodnie. Wspiął się na ogrodzenie, po czym zeskoczył z góry.
Minęło pięć dni, odkąd został potrącony przez taksówkę, lecz kiedy wylądował na
utwardzonej ścieżce, aż syknął z bólu w żebrach. Po lewej dostrzegł nadpływający tramwaj
wodny. Wciąż znajdował się dość daleko.
Jack wylądował obok Knighta. Razem pobiegli w stronę przystani oświetlonej przez
kilka łagodnych czerwonych świateł alarmowych. Zwolnili niecałe dwadzieścia metrów od
rampy prowadzącej do pomostu. Na ziemi leżeli dwaj Gurkhowie z gardłami poderżniętymi
od ucha do ucha.
Deszcz bębnił o przystań. Silniki zbliżającego się tramwaju wodnego warczały coraz
głośniej. Potem jednak Knight odniósł wrażenie, że ktoś zapala inny motor.
Jack też to usłyszał.
– Mają łódź!
Knight przeskoczył przez łańcuch odgradzający wejście na rampę i ruszył biegiem do
portu. Przesuwał pistolet i latarkę z lewa na prawo, wypatrując jakiegoś ruchu.
Na pomoście leżała martwa policjantka, która przypłynęła na skuterze wodnym. Miała
wybałuszone oczy, a jej szyja była obrócona pod nienaturalnym kątem. Knight przebiegł obok
niej i zbliżył się do brzegu przystani. Wśród mgły i deszczu słyszał pomruk przyspieszającego
silnika.
Zauważył skuter przycumowany do nabrzeża. Kluczyki były w stacyjce. Wskoczył na
maszynę i uruchomił motor, a tymczasem Jack złapał radio policjantki i usiadł za Knightem.
– Tu Jack Morgan z agencji Private – odezwał się do krótkofalówki. – Funkcjonariusz
jednostki wodnej policji znaleziony martwy na Nabrzeżu Królowej Elżbiety Drugiej. Gonimy
zabójców na rzece. Powtarzam: gonimy zabójców na rzece.
Knight obrócił manetkę gazu. Maszyna niemal bezgłośnie oderwała się od przystani i
już po kilku sekundach zagłębili się w mgłę.
Była gęsta, ograniczała widoczność do niecałych dziesięciu metrów. Odpływ wzbudził
na rzece silny wschodni prąd i wysokie fale. W reakcji na zgłoszenie Jacka w krótkofalówce
trzeszczały radiowe komunikaty.
Jednakże Morgan nie odpowiadał. Ściszył głośnik, tak by mogli lepiej słyszeć silnik,
który kaszlał gdzieś przed nimi we mgle. Na desce rozdzielczej skutera Knight dostrzegł
elektroniczny kompas.
Łódź uciekinierek płynęła na północny wschód w poprzek Tamizy. Poruszała się
powoli, zapewne ze względu na słabą widoczność. Przekonany, że teraz zdoła je złapać,
Knight dodał gazu. Modlił się, żeby w nic nie uderzyć. Czy były tu jakieś boje? Na pewno.
Gdy znajdowali się w połowie szerokości rzeki, dostrzegł mrugające światło latarni na Trinity
Buoy Wharf.
– Kierują się do rzeki Lea! – zawołał przez ramię. – Płynie przez Park Olimpijski.
– Podejrzane przemieszczają się w stronę ujścia rzeki Lea – warknął do krótkofalówki
Jack.
Teraz słyszeli wycie syren na obu brzegach Tamizy. Silnik uciekającej łodzi
maksymalnie zwiększył obroty. Mgła nieco się rozwiała i nie dalej jak sto metrów przed nimi
Knight dostrzegł pędzący cień motorówki z wygaszonymi światłami. Słyszał ryk jej motoru.
Dodał gazu, chcąc zmniejszyć dystans, i w tej samej chwili zrozumiał, że uciekinierki
wcale nie kierują się ku ujściu rzeki Lea. Łódź wzięła kurs bardziej na wschód. Maszyna
pędziła wprost na wysoki cementowy mur oporowy nieopodal zbiegu rzek.
– Rozbiją się! – krzyknął Jack.
Knight wyhamował skuter, a sekundę później motorówka uderzyła w ścianę,
eksplodując w serii wybuchów, które utworzyły kulę ognia widoczną poprzez deszcz i mgłę.
W lawinie odłamków Knight i Jack musieli się wycofać. Nie słyszeli cichego chlupotu
wody towarzyszącego trzem postaciom płynącym z prądem rzeki na wschód.
Rozdział 64
Środa, 1 sierpnia 2012
Burza minęła. Było już po czwartej nad ranem, kiedy Knight wsiadł do taksówki i
podał kierowcy swój adres w Chelsea.
Był oszołomiony, przemoczony i funkcjonował resztką sił, ale w jego umyśle wciąż
kotłowały się myśli o wszystkim, co wydarzyło się po tym, jak Furie uderzyły łodzią w mur
nad rzeką.
Już po półgodzinie od wypadku nurkowie szukali ciał, chociaż niezwykle silne prądy
pływowe utrudniały im pracę.
Elaine Pottersfield odwołała swoich ludzi z biura i mieszkania Jamesa Daringa. Po
potrójnym morderstwie przybyła do O
2
wraz z olbrzymim zespołem Scotland Yardu.
Wysłuchała sprawozdania Knighta oraz Jacka, a następnie porozmawiała z Lancerem,
który znajdował się na płycie hali, kiedy zgasły światła i wszędzie zapanował chaos. Były
dziesięcioboista miał dość przytomności umysłu, żeby nakazać zamknięcie obiektu, gdy tylko
usłyszał strzały Knighta, ale nie zdążył zapobiec ucieczce Furii.
Kiedy polecił elektrykom przywrócenie oświetlenia, odkryli, że do głównej linii
elektrycznej podczepiono prosty wyłącznik czasowy, a jednocześnie odłączono przekaźnik
uruchamiający zapasowe generatory. Prąd w całej arenie powrócił po trzydziestu minutach,
dzięki czemu Knight i Pottersfield mogli uważnie przestudiować nagrania wideo, podczas gdy
Lancer z Jackiem pomagali przesłuchać dosłownie tysiące świadków potrójnego morderstwa.
Niestety, nagrania monitoringu nie zarejestrowały twarzy Furii. Najwyraźniej kobiety
dokładnie wiedziały, gdzie są kamery, i sprytnie się odwracały, by nie dać się sfilmować.
Knight pamiętał, że zauważył je, gdy wychodziły z toalety, po tym jak korpulentna
Opiekunka Igrzysk zniknęła przed rozpoczęciem ceremonii medalowej.
– Na pewno właśnie tam zmieniły przebrania – zawyrokował.
Wraz z Pottersfield udali się na przeszukanie WC. Po drodze szwagierka
poinformowała go, że w domowym komputerze Daringa znalazła fletową melodię, a także
pełne krytycznej pasji eseje potępiające komercyjny i korporacyjny aspekt współczesnych
igrzysk. W co najmniej dwóch miejscach gwiazdor telewizyjny i kurator muzeum wspominał
o tym, że korupcję oraz oszustwa nękające dziś olimpiadę w czasach starożytnych prędko by
ukrócono.
– Napisał, że bogowie Olimpu zgładziliby niegodziwców jednego po drugim –
powiedziała Pottersfield, gdy wchodzili do damskiej toalety – a ich śmierć byłaby „słuszną
ofiarą”.
Słuszną ofiarą? – pomyślał gorzko Knight. Trzy osoby nie żyją. W imię czego?
Gdy przeszukiwali łazienkę, zastanawiał się, dlaczego Pope jeszcze do niego nie
zadzwoniła. Na pewno dostała już kolejny list.
Po dwudziestu minutach natrafił na obluzowany podajnik z jednorazowymi
nakładkami sedesowymi i oderwał go od ściany. Minutę później wyciągnął z wnęki
platynową perukę.
– Duży błąd – skomentował, podając ją Pottersfield. – Tu musi być DNA.
Nadinspektor włożyła perukę do torebki na dowody.
– Dobra robota, Peter, ale wolałabym, żeby nikt się o tym nie dowiedział, przynajmniej
do czasu przeprowadzenia analizy. A już na pewno nie twoja klientka Karen Pope.
– Nie pisnę nikomu ani słowa – obiecał.
I rzeczywiście, kiedy około trzeciej nad ranem, tuż przed opuszczeniem areny O
2
Knight ponownie spotkał Jacka, nie powiedział mu o peruce. Właściciel Private
poinformował go natomiast, że strażnik pracujący przy bramce dla wolontariuszy zapamiętał
dwie tęgie kuzynki: jedna miała cukrzycę, a obie nosiły identyczne pierścionki.
System komputerowy zidentyfikował je jako Caroline i Anitę Thorson, krewne
mieszkające na północ od Liverpool Street. Patrol policji wysłany na miejsce rzeczywiście
zastał tam kobiety o tych nazwiskach, ale obie spały. Twierdziły, że nie były nawet w pobliżu
hali O
2
, nie wspominając o tym, że nie pracowały jako Opiekunki Igrzysk na olimpiadzie.
Zabrano je do New Scotland Yard na dalsze przesłuchanie, ale Knight nie liczył na żadne
rewelacje. Kuzynki Thorson wykorzystano, kradnąc ich tożsamość.
Taksówka zajechała przed jego dom tuż przed świtem. Knight domyślał się, że Kronos
albo jedna z jego Furii jest zdolnym hakerem. W którymś momencie musieli też uzyskać
dostęp do elektrycznej infrastruktury areny.
Prawda?
Był tak cholernie zmęczony, że nie potrafił nawet odpowiedzieć na własne pytanie.
Zapłacił kierowcy i poprosił go, żeby poczekał. Powlókł się do drzwi frontowych, wszedł do
domu, po czym zapalił światło w korytarzu. Usłyszał skrzypienie dobiegające z pokoju zabaw
i zajrzał do środka. Marta ziewała na kanapie. Zsunęła koc z ramion.
– Ogromnie przepraszam – powiedział cicho Knight. – Byłem na zawodach
gimnastycznych. Zagłuszali sygnał komórkowy, nie mogłem zadzwonić.
Marta zasłoniła dłonią usta.
– Widziałam w telewizji. Pan tam był? Złapaliście zamachowców?
– Nie – odrzekł zdegustowany. – Nawet nie wiemy, czy jeszcze żyją. Ale popełnili
duży błąd, więc jeśli żyją, zostaną pojmani.
Ponownie ziewnęła, tym razem szerzej.
– Jaki błąd? – spytała.
– Nie mogę mówić o szczegółach – odparł. – Przed domem czeka na panią taksówka.
Już zapłaciłem za kurs.
Marta uśmiechnęła się sennie.
– Jest pan bardzo miły.
– Mów mi Peter. Kiedy wrócisz?
– O pierwszej?
Knight kiwnął głową. Dziewięć godzin. Będzie miał szczęście, jeśli prześpi cztery,
zanim zbudzą się bliźnięta, ale lepsze to niż nic.
Jakby umiała czytać w myślach, w drodze do drzwi Marta powiedziała:
– Isabel i Luke byli dziś bardzo, bardzo zmęczeni. Chyba pozwolą panu się wyspać.
Rozdział 65
Tego ranka tuż po świcie, dręczony bólem głowy, który rozrywa mi czaszkę, krzyczę
na Martę:
– Jaki błąd?!
Jej spojrzenie jest tak samo martwe jak owej nocy, gdy uratowałem ją w Bośni.
– Nie wiem, Kronosie – odpowiada. – Nie chciał mi powiedzieć.
Patrzę wściekle na pozostałe siostry.
– Jaki błąd?
Teagan kręci głową.
– Nie było żadnego błędu. Wszystko przebiegło zgodnie z planem. Petra zdołała nawet
strzelić do Wu.
– To prawda – mówi Petra, patrząc na mnie z niemal obłąkańczym wyrazem twarzy. –
Byłam wybitna, Kronosie. Byłam mistrzynią. Nikt nie zrobiłby tego lepiej. A na rzece
wyskoczyłyśmy z łodzi w sporej odległości przed murem i idealnie wymierzyłyśmy falę
odpływu. Byłyśmy perfekcyjne pod każdym względem.
Marta przytakuje.
– Wróciłam do Knighta na dwie godziny przed jego przyjazdem. Wygraliśmy,
Kronosie. Teraz na pewno odwołają olimpiadę.
Kręcę głową.
– Jeszcze do tego daleko. Sponsorzy i właściciele praw do transmisji telewizyjnej nie
pozwolą im na to, aż będzie za późno.
Ale jaki błąd mogliśmy popełnić?
Patrzę na Teagan.
– Co z fabryką?
– Zamknięta na cztery spusty.
– Idź sprawdzić – mówię. – Upewnij się.
Potem podchodzę do krzesła przy oknie, znów rozmyślając nad możliwym błędem.
Przez myśl przemykają mi dziesiątki możliwości, ale w rzeczywistości moja wiedza jest
niekompletna. Nie mogę opracować środków zaradczych, skoro nie znam charakteru
rzekomej pomyłki.
Wbijam wzrok w Martę.
– Dowiedz się. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz. Dowiedz się, co to za błąd.
Rozdział 66
Tego samego dnia za dwadzieścia dwunasta Knight huśtał Isabel na placu zabaw przy
Royal Hospital. Luke sam odkrył, jak się bujać. Szaleńczo wymachiwał rękami i nogami,
usiłując wznieść się jak najwyżej. Knight wciąż łagodnie go spowalniał.
– Tata! – wołał zdenerwowany chłopiec. – Lukey leci w górę!
– Nie aż tak wysoko – odparł jego ojciec. – Spadniesz i rozbijesz sobie głowę.
– Nie, tata – mruknął Luke.
Isabel się zaśmiała.
– Lukey i tak ma dziurawą głowę!
To się źle skończyło. Knight musiał ich zdjąć z huśtawek i rozdzielić. Isabel trafiła do
piaskownicy, a Luke do małpiego gaju. Kiedy oboje w końcu zajęli się zabawą, ziewnął,
spojrzał na zegarek – jeszcze godzina i piętnaście minut do przyjazdu Marty – po czym usiadł
na ławce i zaczął czytać wiadomości na ipadzie.
W kraju, a w zasadzie na całym świecie, huczało po śmierci Gao Pinga, An Wu i Win
Bo Li. Głowy państw potępiały Kronosa, Furie oraz ich brutalną taktykę. Sportowcy również.
Knight kliknął na link do nagrania wideo serwisu informacyjnego BBC. Zaczął się od
reakcji na śmierć chińskich trenerów. Pokazano rodziców zawodników z Hiszpanii, Rosji i
Ukrainy, którzy obawiali się o bezpieczeństwo swoich dzieci. Rozważali, czy nie zniweczyć
ich marzeń i nie prosić, by wróciły do domu. Chińczycy wystosowali protest do
Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. W oświadczeniu prasowym wyrazili oburzenie,
że gospodarze nie zdołali zapewnić bezpieczeństwa na igrzyskach – choć cztery lata
wcześniej w Pekinie Chiny stanęły na wysokości zadania.
Potem dziennikarze BBC szukali winnych luki w ochronie. Potencjalnych celów było
sporo, w tym F7, korporacja zatrudniona do nadzorowania monitoringu na wszystkich
obiektach olimpijskich. Rzecznik F7 stanowczo bronił działań firmy, zapewniając, że używają
najnowocześniejszego sprzętu, obsługiwanego przez „najlepszych ludzi w tym biznesie”. W
materiale BBC poinformowano również, że komputerowy system bezpieczeństwa powstał
przy współpracy ze Scotland Yardem i MI5. Przed rozpoczęciem zawodów nazywano go
„perfekcyjnie szczelnym” i „niepokonanym”. Teraz jednak żadna ze służb nie chciała
wyjaśnić, skąd wzięły się w nim tak poważne luki.
W tej sytuacji uwaga koncentrowała się na Mike’u Lancerze, który stanął przed
kamerami po tym, jak kilku parlamentarzystów publicznie stwierdziło, że powinien ustąpić ze
stanowiska lub zostać zwolniony.
– Nie należę do ludzi uchylających się od odpowiedzialności, kiedy jest to uzasadnione
– oświadczył Lancer, który wydawał się jednocześnie wściekły i pogrążony w żalu. –
Terroryści odnaleźli luki, których my sami nie dostrzegliśmy. Pragnę zapewnić opinię
publiczną, że robimy wszystko, co w naszej mocy, aby uszczelnić system. Wiem, że Scotland
Yard, MI-five, F-seven oraz Private dokładają wszelkich starań, by odnaleźć morderców i
powstrzymać ich, zanim kolejna tragedia rzuci cień na imprezę, która powinna być globalnym
świętem młodości i energii.
W reakcji na domaganie się głowy Lancera przewodniczący londyńskiego komitetu
organizacyjnego Marcus Morris odgrywał opanowanego Anglika. Stanowczo sprzeciwiał się
ustępstwom na rzecz Kronosa, wyrażając przekonanie, że Lancer oraz sieć brytyjskich sił
bezpieczeństwa zdołają zapobiec kolejnym atakom, znajdą zabójców i postawią ich przed
obliczem sprawiedliwości.
Mimo ogólnie ponurego tonu całego nagrania zakończyło się ono dość pozytywnym
akcentem. Pokazano wioskę olimpijską, gdzie tuż po wschodzie słońca setki sportowców
wyległy na alejki i trawniki. Palili znicze ku czci zabitych. Przemówienia wygłosili
Amerykanka Hunter Pierce, kameruński sprinter Filatri Mundaho oraz dziewczęta z chińskiej
reprezentacji gimnastycznej. Potępili morderstwa jako „szalony i nieuzasadniony bezpośredni
atak wymierzony w ideę igrzysk olimpijskich”.
Na koniec reporter poinformował, że policyjni nurkowie wciąż przeszukują mętną
głębię Tamizy w pobliżu ujścia rzeki Lea. Potwierdzono, że w motorówce, która rozbiła się o
mur, znajdowały się materiały wybuchowe. Jak dotąd ciał nie znaleziono.
– Te fakty źle wróżą i tak już dramatycznym igrzyskom w Londynie – podsumował
dziennikarz, kończąc swój materiał.
– Knight?
Przez furtkę placu zabaw weszła reporterka „The Sun” Karen Pope. Wyglądała na
zdenerwowaną i przygnębioną.
Detektyw zmarszczył brwi.
– Jak mnie znalazłaś?
– Chuligan powiedział, że lubisz tu przychodzić z dziećmi – odrzekła. Jej niepokój się
pogłębiał. – Najpierw szukałam w domu, a potem przyszłam tu.
– O co chodzi? – zapytał Knight. – Wszystko w porządku?
– Właśnie nie – odparła drżącym głosem dziennikarka, siadając obok niego na ławce.
Miała łzy w oczach. – Czuję się wykorzystywana.
– Kronos?
– I Furie – powiedziała, ze złością ocierając łzy. – Wcale o to nie prosiłam, ale stałam
się częścią tego ich szaleństwa, ich terroru. Z początku, wiesz, muszę przyznać: cieszyłam się,
że trafił mi się news. Przełom w karierze i w ogóle, ale teraz...
Pope zamilkła i odwróciła wzrok.
– Znów napisał list?
Kiwnęła głową.
– Knight, czuję się tak, jakbym sprzedała duszę – powiedziała bezradnie.
W tym momencie zobaczył ją w całkiem nowym świetle. Owszem, chwilami bywała
nieczuła i nieprzyjemna. Ale pod tą skorupą była człowiekiem. Miała duszę oraz silne zasady.
Ta sprawa uderzyła w jedno i drugie. Jego ocena Karen Pope ogromnie wzrosła.
– Nie myśl w ten sposób – odezwał się łagodnym tonem. – Przecież nie popierasz
Kronosa, prawda?
– Oczywiście, że nie. – Pociągnęła nosem.
– W takim razie po prostu wykonujesz swoją pracę. To trudne, ale niezbędne. Masz ze
sobą ten list?
Pokręciła głową.
– Dziś rano zostawiłam go Chuliganowi. – Zawiesiła głos. – Wczoraj wieczorem
przywiózł mi go do mieszkania naćpany kurier. Powiedział, że dwie grube kobiety spotkały
się z nim przed King’s College i kazały mu go doręczyć. Miały na sobie stroje olimpijskich
wolontariuszek.
– To by się zgadzało – odrzekł Knight. – Jak Kronos uzasadnił zabójstwo
Chińczyków?
– Twierdzi, że byli winni usankcjonowanego przez państwo niewolnictwa dzieci.
Kronos oskarżał Chiny o regularne lekceważenie olimpijskich przepisów dotyczących
wieku zawodników, fałszowanie świadectw urodzenia i w gruncie rzeczy zmuszanie dzieci do
sportowej niewoli. Ping i Wu zdawali sobie sprawę z tego, że z sześciu zawodniczek chińskiej
reprezentacji gimnastycznej przynajmniej cztery nie skończyły wymaganych podczas startu w
igrzyskach szesnastu lat. Wiedziała o tym również Win Bo Li – która zdaniem Kronosa była
architektem całego oszustwa.
– Jest wiele dokumentów na potwierdzenie tej tezy – powiedziała Pope. – Kronos
przekonująco ją prezentuje. W liście napisał, że Chińczycy, cytuję: „zmuszają dzieci do
występów na chwałę państwa”, koniec cytatu, i karą za to była śmierć. – Spojrzała na
Knighta. Znów płakała. – Mogłam to wszystko opublikować już wczoraj w nocy. Mogłam
zadzwonić do redaktora i zdążyć z materiałem do dzisiejszego wydania. Ale nie zrobiłam
tego, Knight. Po prostu... Oni wiedzą, gdzie mieszkam.
– Tata, Lukey chce mleka – odezwał się Luke.
Knight odwrócił wzrok od zrozpaczonej dziennikarki. Synek wpatrywał się w niego
wyczekująco. Zaraz potem pojawiła się Isabel.
– Ja też chcę mleka! – powiedziała.
– Niech to szlag – mruknął Knight, po czym zwrócił się do dzieci przepraszającym
tonem: – Zapomniałem mleka, ale zaraz przyniosę. To jest Karen. Pracuje w gazecie. Jest
moją koleżanką. Posiedzi tu z wami, aż wrócę.
Pope zmarszczyła czoło.
– Nie sądzę, że...
– Dziesięć minut – powiedział Knight. – Góra piętnaście. Dziennikarka spojrzała na
Luke’a i Isabel.
– W porządku – odparła niechętnie.
– Zaraz wracam – obiecał detektyw.
Pobiegł przez trawnik do wyjścia z terenu Royal Hospital, po czym pognał w stronę
domu. Droga w jedną stronę zajęła mu dokładnie sześć minut. Przybył na miejsce zdyszany i
spocony.
Gdy włożył klucz do zamka, z niepokojem stwierdził, że drzwi są otwarte. Czyżby
zapomniał ich zamknąć? To zupełnie nie w jego stylu, ale wciąż był niedospany, prawda?
Wszedł do przedsionka. Gdzieś nad nim skrzypnęła deska podłogowa. A potem
zamknęły się jakieś drzwi.
Rozdział 67
Knight zrobił cztery ciche kroki do szafy w holu i sięgnął na górną półkę po zapasową
berettę.
Słysząc hałas przypominający przesuwanie mebli, zdjął buty i zastanowił się: Mój
pokój czy dziecięcy?
Wszedł po schodach cicho jak kot, rozglądając się wkoło. Usłyszał jakiś dźwięk
dobiegający z jego pokoju. Ślizgając się po posadzce, ruszył korytarzem z uniesioną bronią,
aż dotarł do otwartych drzwi. Z miejsca, w którym się zatrzymał, widział biurko i
zamkniętego laptopa.
Stał nieruchomo, bacznie nasłuchując. Przez chwilę nic się nie działo.
Potem rozległo się spuszczanie wody w klozecie. Złodzieje często załatwiają się w
domach, które okradają. Knight wiedział to od lat, więc uznał, że ma do czynienia z
włamywaczem. Przekroczył próg pokoju i wycelował pistolet w zamknięte drzwi. Klamka się
poruszyła. Odbezpieczył broń.
Drzwi otworzyły się szeroko.
Z łazienki wyszła Marta. Zobaczyła Knighta i pistolet.
Podskoczyła, złapała się za serce i krzyknęła:
– Nie strzelać!
Knight zmarszczył brwi, ale opuścił broń o kilka centymetrów.
– Marta?
Niania ciężko oddychała.
– Ale mnie pan wystraszył! Boże, serce o mało nie wyskoczy mi z piersi.
– Już dobrze – uspokoił ją Knight, całkowicie opuszczając broń. – Co ty tu robisz?
Mieliśmy się zobaczyć dopiero za godzinę.
– Przyjechałam wcześniej, żeby pan mógł iść do pracy – wydyszała. – Zostawił mi pan
klucz. Weszłam, zobaczyłam, że nie ma wózka, więc pomyślałam, że poszedł pan do parku.
Zaczęłam sprzątać kuchnię, a potem poszłam do pokoju dziecinnego.
– Ale jesteś w mojej łazience.
– Przepraszam – powiedziała jękliwie Marta, po czym dodała ze wstydem: – Strasznie
mi się chciało siusiu.
Po chwili milczenia, nie widząc fałszu w zachowaniu niani, Knight schował pistolet do
kieszeni.
– Ja też przepraszam. Jestem w stresie. Przesadnie zareagowałem.
– Oboje ponosimy trochę winy – odparła Marta.
Zaraz potem zadzwonił telefon Knighta. Gdy odebrał, natychmiast usłyszał
histeryczny płacz Isabel i Luke’a.
– Pope?
– Gdzie jesteś? – zapytała udręczonym głosem reporterka. – Miałeś zaraz wrócić.
Dzieci wściekają się jak cholera.
– Dwie minuty – obiecał, po czym się rozłączył. Spojrzał na Martę. Miała zmartwiony
wyraz twarzy. – Moja znajoma – wyjaśnił. – Najwyraźniej nie radzi sobie z dziećmi.
Marta się uśmiechnęła.
– Więc bardzo dobrze, że przyszłam wcześniej, tak?
– Bardzo dobrze – przyznał Knight. – Ale musimy lecieć.
Zbiegł po schodach do kuchni. Zobaczył, że naczynia są umyte i schowane. Wyjął
mleko, po czym włożył je do torby wraz z paczką ciasteczek oraz dwoma plastikowymi
kubkami.
Zamknął mieszkanie na klucz, bo czym oboje pognali do parku, gdzie Luke siedział
sam na trawie i walił łopatką w ziemię, a Isabel klęczała w piaskownicy, płacząc i naśladując
strusia.
Pope po prostu stała w miejscu przytłoczona sytuacją, zupełnie nie wiedząc, co robić.
Marta pochyliła się i podniosła Luke’a z ziemi. Połaskotała go w brzuch. Zachichotał,
po czym krzyknął:
– Marta!
Słysząc to, Isabel przestała płakać i wyciągnęła głowę z piasku. Na widok idącego w
jej stronę Knighta uśmiechnęła się od ucha do ucha.
– Tata!
Knight podniósł córeczkę, strząsnął piasek z jej włosów, po czym ją ucałował.
– Tatuś już tu jest. Marta też.
– Chcę mleka! – oznajmiła nadąsana Isabel.
– Nie zapominaj o ciasteczkach – powiedział Knight. Przekazał niani dziewczynkę
oraz siatkę z mlekiem. Marta usadziła dzieci przy stole piknikowym i zaczęła je karmić. – Co
wywołało awanturę? – spytał reporterki.
– Właściwie to nie wiem – odparła wzburzona. – Zupełnie jakby cykała w nich jakaś
bomba zegarowa, której nie słyszałam, dopóki nie wybuchła.
– To się często zdarza – skomentował ze śmiechem Knight.
Pope przyjrzała się Marcie.
– Od dawna u ciebie pracuje?
– Niecały tydzień – odrzekł detektyw. – Ale jest fantastyczna. Najlepsza, jaką...
Zadzwoniła komórka Pope. Reporterka odebrała i słuchała przez chwilę.
– Kurna, nie do wiary! – zawołała po chwili. – Będziemy za dwadzieścia minut! –
Rozłączyła się i szepnęła nerwowo do Knighta: – Dzwonił Chuligan. Zdjął odcisk palca z
wczorajszej przesyłki od Kronosa. Przeanalizował i kazał nam natychmiast przyjechać do
siedziby Private.
Rozdział 68
Uśmiech Chuligana, otoczony czterodniowym rudym zarostem, kojarzył się Knightowi
z wyrazem twarzy szalonego irlandzkiego karzełka. Na dodatek szef pionu naukowego
agencji Private pląsał za stołem w laboratorium.
– Mamy trzecie nazwisko. To prawdziwa sensacja. W ciągu ostatniej godziny
odebrałem już dwa telefony z Hagi.
– Z Hagi? – zdziwił się Kight.
– Z międzynarodowego trybunału sądzącego zbrodnie wojenne na Bałkanach –
wyjaśnił Chuligan, gdy tymczasem w drzwiach pojawił się wymizerowany Jack. – Odciski
palców należą do kobiety poszukiwanej za ludobójstwo.
Wszystko to było tak niespodziewane, że Knight nie mógł zebrać myśli. Daring i
Farrell pracowali dla NATO na Bałkanach pod koniec wojny. Ale zbrodnie wojenne?
Ludobójstwo?
– Opowiadaj – poprosił Jack.
Chuligan podszedł do laptopa i wprowadził kilka komend. Na dużym ekranie na
ścianie laboratorium pojawiło się ziarniste czarno-białe zdjęcie nastoletniej dziewczyny.
Miała krótkie włosy obcięte „pod garnek” oraz białą koszulę z kołnierzykiem. Fotografia była
tak niewyraźna, że Knight nie widział nic więcej.
– Nazywa się Andziela Brazlić – powiedział Chuligan. – Zdaniem prokuratora
trybunału to zdjęcie wykonano mniej więcej siedemnaście lat temu, co oznacza, że teraz
dobiega trzydziestki.
– Co zrobiła? – spytał Knight, usiłując pogodzić niewyraźną twarz młodej dziewczyny
z oskarżeniem o ludobójstwo.
Chuligan wprowadził kolejną komendę. Na ekranie pojawiła się prześwietlona
fotografia trzech dziewcząt w białych koszulach i ciemnych spódnicach. Stały w
towarzystwie mężczyzny i kobiety, których głowy znajdowały się poza kadrem.
Rozpoznawszy fryzurę jednej z nich, Knight zrozumiał, że wcześniej patrzył na powiększenie
tego zdjęcia. Jasny blask słońca zamazywał twarze pozostałych dziewcząt, które miały
dłuższe włosy i były wyższe. Jego zdaniem mogły mieć odpowiednio czternaście i piętnaście
lat.
Chuligan odchrząknął.
– Andziela i jej dwie siostry, starsza Senka oraz średnia Nada, zostały oskarżone o
udział w ludobójstwie w Srebrenicy i jej okolicach na przełomie dziewięćdziesiątego
czwartego i dziewięćdziesiątego piątego, pod koniec wojny domowej, która doprowadziła do
rozpadu byłej Jugosławii. Siostry miały należeć do oddziałów Ratko Mladicia, które
wymordowały osiem tysięcy muzułmańskich mężczyzn i chłopców.
– Jezu – jęknęła Pope. – Co mogło sprawić, że trzy młode dziewczyny wstąpiły do
szwadronów śmierci?
– Zbiorowy gwałt i morderstwo – odparł Chuligan. – To zdjęcie wykonano w kwietniu
dziewięćdziesiątego czwartego roku. Według prokuratora wkrótce potem członkowie
bośniackiej bojówki przez trzy dni gwałcili Andzielę i jej siostry, a także na ich oczach
torturowali i zamordowali im rodziców.
– No tak, to chyba wystarczający powód – stwierdził Jack. Chuligan ponuro pokiwał
głową.
– W akcie zemsty siostry miały wymordować ponad stu bośniackich muzułmanów.
Niektórzy zostali zastrzeleni, ale większość uderzono kilofem w głowę, a po śmierci również
w genitalia. W taki sposób zginęli wcześniej rodzice dziewcząt. To jeszcze nie koniec –
kontynuował szef laboratorium. – Prokurator powiedział mi, że według naocznych świadków
siostry czerpały sadystyczną przyjemność z mordowania bośniackich chłopców i
bezczeszczenia ich ciał. Do tego stopnia, że przerażone matki ze Srebrenicy nadały im trafny
przydomek.
– Jaki? – spytał Jack.
– Furie.
– Jezu – mruknął Knight. – To one.
Nastała chwila ciszy. Wreszcie szef Private zwrócił się do dziennikarki:
– Czy mogłaby pani na chwilę zostawić nas samych? Musimy omówić coś, co nie ma
związku z tą sprawą.
Pope zawahała się, lecz zaraz potem kiwnęła głową.
– Oczywiście – odrzekła.
Kiedy wyszła, Jack spojrzał na Knighta i Chuligana.
– Mam wam do powiedzenia coś, co ciężko przyjąć do wiadomości.
– Wyrzucili nas z ochrony olimpiady? – spytał Knight. Jack pokręcił głową. Był blady.
– Nic z tych rzeczy. Właśnie zakończyłem spotkanie z zespołem śledczym komisji
badania wypadków lotniczych. Tym, który zajmuje się katastrofą naszego samolotu.
– I co? – zapytał Chuligan.
Jack z trudem przełknął ślinę.
– Mają dowody, że na pokładzie była bomba. To nie awaria. Dan, Kirsty, Wendy i
Suzy zostali zamordowani.
Rozdział 69
– Oby to było coś ważnego, Peter – mruknęła Elaine Pottersfield. – Żyję w
niesamowitym stresie. Nie jestem w nastroju do celebrowania wykwintnych obiadków.
– Oboje żyjemy w stresie – odparł Knight. – Ale muszę z tobą porozmawiać. I muszę
coś zjeść. Ty też. Więc uznałem, że możemy się spotkać tutaj i upiec dwie pieczenie przy
jednym ogniu.
„Tutaj” oznaczało restaurację Hakkasan niedaleko Tottenham Court Road. Kiedyś była
to ulubiona chińska knajpka Kate w całym Londynie. Nadinspektor również ją polubiła.
– Ale tu są tłumy – powiedziała Pottersfield, zajmując miejsce z pewnym ociąganiem.
– Pewnie minie godzina, zanim...
– Już zamówiłem – wszedł jej w słowo Knight. – Ulubione danie Kate.
Jego szwagierka spuściła wzrok na stół. Przez moment do złudzenia przypominała
młodszą siostrę.
– W porządku – powiedziała w końcu. – Dlaczego tu jestem, Peter?
Knight opowiedział o siostrach Brazlić – o Furiach – oraz zarzucanych im zbrodniach
wojennych. Gdy kończył, podano kolację: dwie porcje wołowiny Wagyu po seczuańsku.
Pottersfield odczekała, aż kelner odejdzie.
– Kiedy widziano je po raz ostatni? – spytała.
– W lipcu dziewięćdziesiątego piątego roku, wkrótce po wygaśnięciu nadzorowanego
przez NATO zawieszenia broni – powiedział Knight. – Podobno zatrzymali je bośniaccy
milicjanci po tym, jak matka dwóch ofiar Furii rozpoznała je, gdy próbowały kupić jedzenie
na miejscowym targu. Według tej samej kobiety nocą zabrano je na posterunek w niewielkiej
wiosce na południowy zachód od Srebrenicy, gdzie miały zostać przekazane siłom NATO.
– I co się stało? Uciekły?
Knight skinął głową.
– W środku nocy wieśniacy usłyszeli strzały z broni maszynowej dochodzące z
posterunku milicji. Aż do rana bali się sprawdzić, co się stało, a wtedy znaleźli zmasakrowane
ciała siedmiu Bośniaków, w tym dwóch milicjantów. Polowanie na siostry Brazlić trwa od
tamtej pory, ale aż do dziś nie udało się wpaść na trop żadnej z nich.
– Jak wydostały się z posterunku? – zapytała Pottersfield. – Zakładam, że były
skrępowane.
– Tak by się wydawało – zgodził się Knight. – Ale jest też kolejna dziwna sprawa.
Oddziały Mladicia używały głównie radzieckiej amunicji pełnopłaszczowej z ołowianym
rdzeniem. To samo dotyczyło bośniackich milicjantów. Właśnie takie pociski znaleziono w
ich nieużytej broni. Ale siedmiu mężczyzn na posterunku zginęło od zupełnie innych
pocisków kalibru pięć i pięćdziesiąt sześć setnych milimetra. Takich, jakich używały oddziały
pokojowe NATO.
Pottersfield w zamyśleniu zaczęła dłubać w daniu pałeczkami.
– Więc może któryś z tych ludzi miał natowską broń, a siostry ją przejęły i w ten
sposób się uwolniły – powiedziała po paru kęsach.
– To jeden z możliwych scenariuszy. Albo pomagał im ktoś trzeci, biorący udział w
operacji NATO. Skłaniam się ku temu drugiemu wyjaśnieniu.
– Dowody?
– Głównie kule – rzekł Knight. – Ale również to, że James Daring i Selena Farrell
przebywali na Bałkanach w połowie lat dziewięćdziesiątych. Daring był odpowiedzialny za
ochronę zabytków przed grabieżą. Natomiast jeśli chodzi o Farrell, to oprócz tego, że
widziałem jej zdjęcie z bronią automatyczną przed natowską ciężarówką, nie mam pojęcia,
czym się zajmowała.
– Spróbujemy się czegoś dowiedzieć – odparła Pottersfield. – Zażądam jej akt z
NATO.
– Prokurator z trybunału zbrodni wojennych już się tym zajął – poinformował Knight.
Nadinspektor Scotland Yardu kiwnęła głową, ale myślami była bardzo daleko.
– Więc jaką masz teorię? Że ten ktoś trzeci, Daring, Farrell albo oboje, to Kronos?
– Może – przyznał Knight. – To ma sens.
Przez kilka minut jedli w milczeniu. Wreszcie odezwała się Pottersfield:
– Peter, w tej twojej teorii tylko jedno mi nie pasuje.
– Co takiego?
Szwagierka Knighta zmrużyła oczy i machnęła pałeczkami w jego stronę.
– Powiedzmy, że masz rację i Kronos jest tą osobą lub osobami, które pomogły
siostrom w ucieczce. I przypuśćmy, że zmienił te zbrodniarki wojenne w anarchistki,
przeciwniczki olimpiady... jak zwał, tak zwał. Dowody, którymi w tej chwili dysponujemy,
wskazują na osoby nie tylko brutalne, ale także brutalnie skuteczne. Zdołały sforsować jeden
z najszczelniejszych systemów bezpieczeństwa na świecie, a potem zabić i dwukrotnie uciec.
Knight domyślił się, do czego zmierza.
– Chcesz powiedzieć, że są drobiazgowi, zaplanowali wszystko w najmniejszych
szczegółach, a jednak popełnili błędy przy tych listach.
Pottersfield przytaknęła.
– Właśnie. Włosy, naskórek, a teraz odciski palców?
– Nie zapominaj o peruce – dodał detektyw. – Wiadomo już coś na jej temat?
– Jeszcze nie, chociaż trybunał zbrodni wojennych powinien nam pomóc, jeśli
kiedykolwiek pobrano próbki DNA sióstr.
Knight zjadł kilka kęsów, po czym powiedział:
– Pozostaje jeszcze pytanie, czy Farrell, Daring albo oboje dysponowali
wystarczającymi środkami finansowymi, by przygotować zabójczy atak na olimpiadę. To
musi kosztować, i to sporo.
– Też o tym pomyślałam – przyznała Pottersfield. – Dziś rano zerknęliśmy na konta
bankowe Daringa i rachunki z jego karty kredytowej. Wzbogacił się na programie
telewizyjnym. Ostatnio dokonał kilku sporych wypłat gotówki. Z kolei profesor Farrell żyje
znacznie skromniej. Jeśli nie liczyć dużych zakupów w drogich butikach w Londynie i w
Paryżu, a także comiesięcznych wizyt w modnych salonach fryzjerskich, prowadzi dość
ascetyczne życie.
Knight przypomniał sobie toaletkę oraz luksusowe ciuchy w sypialni wykładowczyni.
Ponownie próbował pogodzić to, co tam znaleźli, ze wspomnieniem niemodnie ubranej
kobiety, którą poznał w King’s College. Nie był w stanie. Czy stroiła się na spotkania z
Daringiem? Czy między nimi było coś, o czym nie wiedział nikt inny?
Zerknął na zegarek.
– Zapłacę i możemy już iść. Nowa niania wyrabia nadgodziny.
Gdy położył serwetkę na stole i uniósł dłoń, by wezwać kelnera, Pottersfield odwróciła
wzrok.
– Jak one się miewają? – spytała. – Bliźnięta.
– Dobrze – odrzekł Knight i spojrzał serdecznie na szwagierkę. – Wiem, że bardzo
chciałyby poznać ciocię Elaine. Nie sądzisz, że zasługują na kontakt ze starszą siostrą ich
matki?
Odniósł wrażenie, że wokół nadinspektor Scotland Yardu w jednej chwili zatrzasnął
się niewidzialny pancerz. Zesztywniała.
– Jeszcze nie jestem na tym etapie – powiedziała. – Nie wiem, czybym to zniosła.
– Za tydzień od najbliższej soboty skończą trzy lata.
– Naprawdę myślisz, że mogłabym zapomnieć ten dzień? – zapytała Pottersfield,
wstając od stołu.
– Nie, Elaine – odparł Knight. – Ja też go nie zapomnę. Nigdy. Ale mam nadzieję, że
kiedyś zdołam się z tym pogodzić. Liczę, że ty też.
– Zapłacisz?
Knight skinął głową. Nadinspektor ruszyła w stronę wyjścia.
– Elaine! – zawołał za nią. – Pewnie wyprawię im przyjęcie urodzinowe. Chciałbym,
żebyś przyszła.
Pottersfield spojrzała na niego przez ramię.
– Jak już mówiłam, Peter – odezwała się chrypliwie – jeszcze nie wiem, czy jestem na
tym etapie.
Rozdział 70
Jadąc do domu taksówką, Knight zastanawiał się, czy szwagierka kiedykolwiek mu
wybaczy. Czy to miało znaczenie? Tak. Przygnębiała go świadomość, że jego dzieci mogą
nigdy nie poznać ostatniej żyjącej krewnej ich matki.
Zamiast pogrążać się w żalu, zmusił się do myśli o innych sprawach.
Selena Farrell była koneserką mody.
Tak bardzo nie dawało mu to spokoju, że zadzwonił do Pope. Odebrała poirytowana.
Wcześniej w laboratorium Chuligana pokłócili się o to, kiedy i w jaki sposób może
rozpowszechnić informacje na temat zbrodni wojennych. Chciała natychmiast opublikować
artykuł, ale Knight oraz Jack przekonywali, że najpierw należy poczekać na potwierdzenie z
Hagi i Scotland Yardu. Nie mieli ochoty, by tę wiadomość przypisano agencji Private.
– Twoja szwagierka potwierdziła wyniki badania odcisków palców? – zapytała Pope.
– Myślę, że dostaniemy je najwcześniej jutro.
– Świetnie – żachnęła się dziennikarka. – A prokurator z Hagi nie odpowiada na moje
telefony. Czyli nie mam nic na jutro.
– Jest coś, czym mogłabyś się zająć – zasugerował Knight, kiedy taksówka zajechała
przed dom.
Zapłacił kierowcy, a potem przez chwilę stał na chodniku, opowiadając Pope o
toaletce i ubraniach w domu Seleny Farrell.
– Najmodniejsze ciuchy? – spytała z niedowierzaniem. – Ona?
– Tak samo zareagowałem – odrzekł Knight. – Sądzę, że można z tego wyciągnąć
ciekawe wnioski. Po pierwsze, miała jakieś dodatkowe źródła pieniędzy poza uczelnią. Czyli
prowadziła skryte życie. Spróbuj do niego dotrzeć, a wtedy może znajdzie się i Farrell.
– Łatwo powiedzieć – mruknęła Pope.
Boże, jak ona go irytowała.
– Nic więcej nie mam – warknął. – Słuchaj, muszę położyć dzieci do łóżek.
Porozmawiamy jutro.
Rozłączył się. Miał wrażenie, że ta sprawa go zżera, jak mityczny Kronos dzieci.
Zirytował się tą myślą. Gdyby nie olimpiada, pracowałby pełną parą, żeby odkryć, kto i
dlaczego zamordował czworo jego kolegów z Private. Postanowił, że gdy będzie już po
wszystkim, nie spocznie, dopóki nie wyjaśni tamtej zbrodni.
Wszedł do domu i ruszył po schodach. Usłyszał szuranie drzwi o dywan, a potem
odgłos kroków. Marta wychodziła z pokoju dzieci. Na widok Knighta przyłożyła palec do ust.
– Mogę im powiedzieć „dobranoc”? – szepnął.
– Już śpią – odparła.
Knight zerknął na zegarek. Była dopiero ósma.
– Jak ty to robisz? Ja nie potrafię ich położyć przed dziesiątą.
– Znam starą estońską metodę.
– Musisz mnie kiedyś nauczyć – powiedział. – Jutro o ósmej rano?
Kiwnęła głową.
– Będę.
Chwilę się zawahała, po czym minęła go i zeszła na parter. Knight ruszył za nią.
Postanowił, że napije się piwa, a potem wcześniej pójdzie spać.
Marta włożyła kurtkę. Potem przestąpiła próg, ale odwróciła się, by spytać:
– Złapał pan tych złych ludzi?
– Nie – odrzekł Knight. – Ale mam wrażenie, że jestem już bardzo blisko.
– To dobrze – powiedziała Marta. – Bardzo dobrze.
Rozdział 71
Później tego samego wieczoru, siedząc przy biurku w newsroomie „The Sun” i jednym
okiem oglądając skrót imponującego zwycięstwa reprezentacji Anglii nad Ghaną w ostatnim
meczu fazy grupowej turnieju piłki nożnej mężczyzn, Pope znów się wściekała, że nie może
wyjawić związku Kronosa i Furii ze zbrodniami wojennymi na Bałkanach.
Nawet Finch, jej redaktor, przyznał, że choć to niesamowita historia, Pepe ma na razie
zbyt mało materiału na artykuł i może pozostanie tak jeszcze przez dwa, a nawet trzy dni, do
czasu aż prokurator z Hagi zgodzi się porozmawiać z nią oficjalnie.
Trzy dni! – jęknęła w duchu. Będzie sobota. W sobotę nie opublikują takiego tekstu.
Czyli poczekają aż do niedzieli. Cztery dni!
Każdy poważny dziennikarz w Londynie zajmował się teraz sprawą Kronosa. Wszyscy
konkurowali z Pope, usiłując doścignąć albo przebić jej artykuły. Aż do dziś wyprzedzała ich
o całą długość. Teraz jednak obawiała się, że motyw zbrodni wojennych wyjdzie na jaw,
zanim ona będzie miała prawo opublikować swój materiał.
I co miała robić do tego czasu? Siedzieć bezczynnie? Czekać, aż zadzwoni prokurator
z Hagi? Albo aż Scotland Yard zweryfikuje odciski palców i ogłosi wynik całemu światu?
Ta sytuacja doprowadzała ją do szału. Powinna iść do domu. Odpocząć trochę.
Jednakże nie dawała jej spokoju myśl, że Kronos wie, gdzie mieszka. Bała się tam wracać.
Wobec tego zaczęła starannie badać każdy aspekt tej historii, usiłując znaleźć jakiś punkt
zaczepienia.
W końcu niechętnie skoncentrowała się na sugestii Knighta, żeby przyjrzeć się Selenie
Farrell. Minęły już cztery dni od zidentyfikowania jej włosa z pierwszego listu Kronosa i trzy,
odkąd MI5 oraz Scotland Yard rozpoczęły polowanie, i wciąż nic. Profesor zniknęła.
Kim ja jestem, żeby jej szukać, skoro im się nie udało? – pomyślała Pope, ale potem
doszła do głosu jej wojownicza natura: A niby dlaczego nie ja?
Reporterka przygryzła wargę, rozmyślając nad odkryciem Knighta, że Farrell była
koneserką mody. Przypomniała sobie o pełnej liście rzeczy znalezionych w jej domu i biurze,
którą detektyw z Private przesłał jej wczoraj w centrum sportów wodnych. Oczywiście
wcześniej przejrzała ten spis, koncentrując się na dowodach wrogości wobec igrzysk, esejach
krytykujących olimpiadę, a także nagraniu fletowej melodii.
Ale nie zwracała uwagi na ubrania, prawda?
Otworzyła listę i zaczęła ją przewijać. Od razu trafiła na suknie koktajlowe Liberty
oraz spódnice i bluzki Alice by Temperley. Drogie ciuchy. Warte setki funtów.
Knight twierdził, że profesor prowadziła sekretne życie. Może i miał rację.
Podekscytowana dziennikarka zaczęła szukać w notesie numeru telefonu do Niny
Langor, asystentki naukowej Seleny Farrell. W ciągu ostatnich czterech dni rozmawiała z nią
kilka razy, ale Langor konsekwentnie twierdziła, że jest zaskoczona nagłym zniknięciem
przełożonej i nie ma pojęcia, dlaczego jej DNA pojawiło się w związku ze sprawą Kronosa.
Asystentka naukowa odebrała telefon, ale początkowo potraktowała Pope z rezerwą.
Jednak wiadomość, że uczona interesowała się haute couture, wprawiła ją w prawdziwy szok.
– Co? – zdziwiła się. – Nie. To niemożliwe. Zawsze naśmiewała się z modnych
strojów i fryzur. Choć z drugiej strony nosiła dużo różnych chustek.
– Czy spotykała się z mężczyznami? – spytała Pope. – Miała się dla kogo stroić?
Langor w jednej chwili nabrała dystansu.
– Policja też o to pytała. Powiem pani to samo co im. Myślę, że była lesbijką, ale nie
jestem pewna. Strzegła prywatności.
Potem asystentka powiedziała, że musi już kończyć. Po tej rozmowie, o dwudziestej
trzeciej w środowy wieczór, Pope czuła się tak wyczerpana, jakby w ciągu ostatnich sześciu
dni sześć razy przebiegła maraton. Zmusiła się jednak do dalszego przeglądania listy
przedmiotów należących do Farrell. Czytała dalej, nie znajdując nic ciekawego, aż do samego
końca, gdy natrafiła na wzmiankę o naddartej różowej tekturce zapałek reklamowych z
literami „CAN”.
Próbowała sobie wyobrazić, co tam mogło być napisane. Cancer inslitute – instytut
raka? Breast cancer awareness – walka z rakiem piersi? Czy różowy nie jest przypadkiem
kolorem tego ruchu? A może chodzi o coś innego?
Około północy, sfrustrowana, że nie potrafi nic wycisnąć z posiadanych dowodów,
Pope zastosowała technikę odkrytą właściwie przez przypadek przed kilkoma laty. Musiała
sobie wtedy poradzić z kilkoma niepowiązanymi faktami, które, jak się zdawało, w ogóle się
ze sobą nie kleiły.
Zaczęła wpisywać ciągi słów do Google’a, żeby zobaczyć, co z tego wyjdzie.
„Różowy Can Londyn” nie dało ciekawych rezultatów. „Różowy Can Londyn
Olimpiada” też nie.
A potem wpisała: „Londyn Różowy Can Lesbijki Moda Liberty Alice”.
Google przetrawił ten ciąg haseł i wypluł wyniki.
– No proszę – mruknęła z uśmiechem Pope. – Więc pani profesor dla kobiet wkłada
szpilki.
Rozdział 72
Czwartek, 2 sierpnia 2012
Nazajutrz wieczorem Pope skręciła w Carlisle Street w Soho.
Miała za sobą diabelnie wkurzający i bezowocny dzień. Dziesięć razy dzwoniła do
prokuratora do spraw zbrodni wojennych. Przy każdej okazji irytująco uprzejma sekretarka
zapewniała słodkim tonem, że jej szef wkrótce do niej oddzwoni.
Na domiar złego Pope zapoznała się z artykułem z „Daily Mirror” opisującym
ogólnoświatowe polowanie na Selenę Farrell i Jamesa Daringa. Co gorsza, przeczytała
również materiał z „Timesa” poświęcony autopsji i wynikom badań toksykologicznych
zamordowanych chińskich trenerów. Na ich karkach znaleziono ślady jak po ukłuciu
pszczelim żądłem. Ale nie zabił ich wstrząs anafilaktyczny. Zginęli od zabójczej
neurotoksyny o nazwie kalciseptyna, uzyskiwanej z jadu mamby czarnej.
Czarna mamba? – pomyślała Pope po raz setny tego dnia. Wszystkie gazety świata
wpadły w amok, a ona to przegapiła.
To tylko potęgowało jej determinację, gdy podeszła do drzwi Candy Baru, oddała
torebkę do przeszukania olbrzymiej Maorysce, a następnie weszła do klubu. Jak na
czwartkowy wieczór było tu zaskakująco tłoczno. Dziennikarka czuła się niezręcznie ze
świadomością, że przygląda jej się kilka efektownych kobiet, że ją oceniają.
Pope podeszła wprost do nich, przedstawiła się i pokazała fotografię Seleny Farrell.
Nie widziały jej, podobnie jak sześć kolejnych, które zapytała.
W końcu ruszyła do baru. Zauważyła tam różowy kartonik zapałek pasujący do opisu z
listy rzeczy znalezionych u profesor. Gdy podeszła do niej jedna z barmanek, Pope zapytała,
jakiego drinka by jej poleciła.
– Może Maślany Sutek? – zaproponowała barmanka. – Kajmakowy sznaps i baileys.
Dziennikarka zmarszczyła nos.
– Za słodkie.
– W takim razie Bańki Pimm – odezwała się kobieta siedząca na stołku obok Pope.
Była to drobna, niezwykle atrakcyjna blondynka dobiegająca czterdziestki. Uniosła wysoką
szklankę, z której sterczała gałązka mięty. – Zawsze odświeżające w gorącą letnią noc.
– W sam raz – odrzekła Pope i uśmiechnęła się do niej z zakłopotaniem.
Zamierzała pokazać barmance fotografię Farrell, ale tamta już odeszła, żeby
przygotować drinka. Wobec tego położyła zdjęcie na barze i zwróciła się do kobiety, która
zarekomendowała napój. Nieznajoma przyglądała się reporterce z lekkim rozbawieniem.
– Pierwszy raz w Candy Barze? – spytała.
Pope się zarumieniła.
– Aż tak rzuca się w oczy?
– Jeśli ktoś wie, jak patrzeć – odparła kobieta. Kiedy wyciągnęła do Pope
wypielęgnowaną dłoń, przez jej twarz przemknął lubieżny cień. – Jestem Nell.
– Karen Pope – odrzekła dziennikarka. – Piszę dla „The Sun”.
Nell uniosła brwi.
– Zawsze z przyjemnością oglądam trzecią stronę.
Pope zaśmiała się nerwowo.
– Niestety, ja nie.
– Szkoda – westchnęła Nell z rozczarowaniem wypisanym na twarzy. – Nawet
odrobinkę cię nie rusza?
– Przykro mi – odparła Pope, po czym pokazała jej zdjęcie.
Kobieta nachyliła się bliżej, żeby przyjrzeć się fotografii Farrell. Profesor była
nieumalowana, miała na sobie sukienkę w wiejskim stylu, a na głowie dobraną kolorem
chustkę.
– Nie. – Nell machnęła ręką. – Jej tu na pewno nigdy nie widziałam. Nie jest w moim
typie. Natomiast muszę powiedzieć, że ty świetnie tu pasujesz.
Pope znów się zaśmiała, a potem ponownie wskazała na zdjęcie.
– Wyobraź ją sobie w obcisłej kiecce od Liberty albo Alice by Temperley, z fryzurą
zrobioną w Hair by Fairy. Nie widać tego pod tym kątem, ale na policzku ma malutkie
znamię.
– Znamię? – Kobieta pociągnęła nosem. – Takie z włoskami?
– Nie, bardziej pieprzyk. Jak Elizabeth Taylor.
Nell wyglądała na zdezorientowaną. Znów przyjrzała się zdjęciu.
Po chwili aż stęknęła.
– O Boże, to Syren!
Rozdział 73
Piątek, 3 sierpnia 2012
Nazajutrz o wpół do ósmej rano Knight usłyszał tupot stóp. Gdy otworzył oczy,
zobaczył Isabel ściskającą kocyk z Kubusiem Puchatkiem.
– Tatusiu – odezwała się ze śmiertelną powagą – kiedy kończę trzy lata?
– Jedenastego sierpnia – mruknął Knight, po czym spojrzał na fotografię Kate na
szkockim wrzosowisku. – Od jutra za tydzień, skarbie.
– A co dzisiaj jest?
– Piątek.
Isabel zastanowiła się nad tym przez chwilę.
– Więc jeszcze jedna sobota i jeszcze jeden piątek, a potem następny dzień?
Knight się uśmiechnął. Zawsze fascynował go niekonwencjonalny sposób myślenia
córeczki.
– Tak – odrzekł. – Daj buzi.
Dziewczynka go pocałowała. Potem szeroko otworzyła oczy.
– Dostaniemy prezenty?
– Oczywiście, Bello – powiedział Knight. – W końcu to twoje urodziny.
Rozradowana zaczęła klaskać i tańczyć. Potem stanęła jak wryta.
– Jakie prezenty?
– Jakie prezenty? – powtórzył Luke stojący w progu.
Wszedł do pokoju, ziewając.
– Nie mogę wam powiedzieć – odparł Kight. – Zepsułbym niespodziankę.
– Aha – mruknęła rozczarowana Isabel.
– Lukey trzy lata? – zapytał chłopiec.
– Za tydzień – potwierdził detektyw.
Zaraz potem usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. To Marta. Znów przyszła wcześniej.
Pierwsza na świecie niania doskonała.
Knight włożył T-shirt i spodnie od dresu, a potem zniósł bliźniaki po schodach. Marta
uśmiechnęła się do nich.
– Głodni? – zapytała.
– Za dwa piątki i jedną sobotę mam urodziny – oznajmiła Isabel.
– I Lukey – dodał jej brat. – Mam trzy lata.
– Będziesz miał trzy lata – poprawił go Knight.
– Wobec tego musimy zaplanować imprezę – powiedziała Marta, gdy postawił dzieci
na ziemi.
– Impreza! – zawołała Isabel, klaszcząc w dłonie.
Luke zawył z radości. Zaczął kręcić się w kółko, wołając:
– Impreza! Impreza!
Dzieci jeszcze nigdy nie miały imprezy urodzinowej, a przynajmniej nie dokładnie w
dniu urodzin. W tej dacie radość łączyła się z tak ogromną goryczą, że Knight przesuwał o
parę dni zabawę z ciastem i lodami, dbając o to, by świętowanie było stonowane. Nie bardzo
wiedział, jak zareagować na propozycję Marty.
Luke przestał się kręcić.
– Balony? – zapytał.
– Proszę pana? – odezwała się Marta. – Jak pan myśli? Balony?
Zanim zdążył odpowiedzieć, zabrzmiał dzwonek do drzwi, a potem jeszcze raz i
jeszcze. Towarzyszyło mu mocne łomotanie kołatki, jakby to murarz obtłukiwał kamień.
– Kto to może być, do cholery? – stęknął Knight, ruszając w stronę drzwi. – Marto,
możesz im zrobić śniadanie?
– Oczywiście.
Ponownie rozległo się stukanie kołatką. Kiedy wyjrzał przez wizjer, na progu zobaczył
rozdrażnioną Karen Pope.
– Karen! – zawołał – Nie mam czasu na...
– To znajdź – warknęła. – Trafiłam na przełom w śledztwie.
Knight przeczesał palcami zmierzwione po nocy włosy, po czym otworzył drzwi. Pope
wpadła do holu. Wyglądała, jakby przez całą noc nie zmrużyła oka. Marta ruszyła do kuchni z
Lukiem i Isabel.
– Lukey chce placki i kiełbaski – oświadczył chłopiec.
– Placki i kiełbaski, zamówienie przyjęte – powiedziała niania, znikając w kuchni.
– Co to za przełom? – zapytał Knight dziennikarkę.
Przeszedł do salonu i zdjął z sofy dość zabawek, żeby mogli usiąść.
– Miałeś rację – rzuciła Pope. – Selena Farrell prowadziła tajne życie.
Opowiedziała mu, że profesor miała alter ego o nazwisku Syren St. James. Używała
go, chadzając do Candy Baru podrywać kobiety. Jako Syren miała w sobie wszystko, czego
brakowało pani profesor. Była krzykliwa, dowcipna, rozwiązła – imprezowiczka najwyższego
kalibru.
– Selena Farrell? – mruknął Knight, kręcąc głową.
– Myśl o tej części jej osobowości jako o Syren St. James – odparła Pope. – To
pomaga.
– I skąd to wszystko wiesz? – spytał detektyw.
Z kuchni dobiegał zapach kiełbasek oraz brzęk garnków i naczyń.
– Od kobiety o imieniu Nell, stałej bywalczyni Candy Baru. W ciągu ostatnich kilku
lat zaliczyła kilka namiętnych randek z Syren. Rozpoznała ją po pieprzyku na prawym
policzku.
Knight przypomniał sobie, jak pomyślał, że ubrana w inne ciuchy profesor Farrell
byłaby atrakcyjna. Powinien był posłuchać instynktu.
– Kiedy ostatnio widziała... yy, Syren? – spytał.
– W zeszły piątek późnym popołudniem, przed rozpoczęciem olimpiady. Przyszła do
Candy Baru zabójczo odpicowana, ale spławiła Nell, mówiąc, że już jest umówiona. Potem
Nell widziała, jak Syren wychodzi z nieznajomą kobietą w toczku z czarną woalką
zasłaniającą górną część twarzy. Myślę, że to mogła być któraś z sióstr Brazlić. Jak sądzisz?
W kuchni Knighta upadło i roztrzaskało się coś delikatnego.
Rozdział 74
W wiosce olimpijskiej panuje ożywienie. Pływacy z Australii zmierzają właśnie do
centrum sportów wodnych, gdzie mężczyźni będą konkurować na tysiąc pięćset metrów
stylem dowolnym. Hiszpańscy cykliści są w drodze na welodrom, by przeprowadzić lekki
trening przed drużynowym wyścigiem na dochodzenie, który rozpocznie się za parę godzin.
Przed chwilą przeszedł obok mnie mołdawski zespół piłkarzy ręcznych. A także ten
amerykański koszykarz – ten, którego nazwiska nigdy nie mogę zapamiętać.
To nie ma znaczenia. Najważniejsze, że pod koniec pierwszego tygodnia igrzysk
każdy sportowiec w wiosce usiłuje nie myśleć o mnie i moich siostrach, usiłuje się nie
zastanawiać, czy to on będzie następny. I mimo to żaden z nich nie może odegnać tych myśli,
czyż nie?
Tak jak przewidziałem, media oszalały na punkcie naszej historii. Na każdy łzawy
materiał o sportowcu, który pokonał raka albo musiał się podnieść po stracie bliskiej osoby i
zdobył złoty medal, pojawiły się trzy inne dotyczące naszego wpływu na zawody. Mówią o
nas: nowotwór. Plaga. Czarna plama w historii olimpiady.
Ha! Jedyne nowotwory i czarne plamy to te wywołane przez igrzyska. Ja tylko je
obnażam i pokazuję w prawdziwym świetle.
W istocie, przechadzając się pośród olimpijczyków – anonimowy, spokojny,
przebrany, całkiem inny ja – czuję, że z wyjątkiem kilku drobnych niedociągnięć wszystko
przebiegło zgodnie z planem. Petra i Teagan wymierzyły karę Chińczykom, a potem
perfekcyjnie zrealizowały ucieczkę. Marta wkradła się do życia Knighta. Monitoruje jego
wirtualny świat, dzięki czemu wiem, jak przebiega śledztwo. A dziś rano zabrałem drugą
torbę z wiórami magnezu – tę, którą ukryłem wewnątrz konstrukcji welodromu podczas jego
budowy przed prawie dwoma laty. Była dokładnie tam, gdzie ją zostawiłem.
Jedyną rzeczą, jaka mnie martwi...
Dzwoni moja komórka jednorazowego użytku. Krzywię się. Petra i Teagan otrzymały
wyraźne rozkazy, zanim wczoraj około południa rozpoczęły przygotowania do kolejnego
zadania. Zabroniłem im do mnie dzwonić. Zatem Marta.
Odbieram i naskakuję na nią, zanim zdąży się odezwać:
– Żadnych nazwisk, a po skończeniu tej rozmowy wyrzuć telefon. Już wiesz, jaki to
błąd?
– Niezupełnie – odpowiada zdenerwowana Marta.
Taki ton to u niej rzadkość, więc od razu wzbudza we mnie niepokój.
– Co się stało? – pytam.
– Oni wiedzą. – W tle słyszę płacz małego potwora.
Ten płacz oraz szept Marty uderzają mnie niczym kamienie i bomby w samochodach.
Rozpętują mi w czaszce burzę, która niweczy moją równowagę. Przyklękam na jedno kolano
z obawy, że się przewrócę. Światło wokół mnie wydaje się ultrafioletowe – z wyjątkiem
jaskrawozielonej aureoli, która pulsuje w rytm wstrząsów w mojej głowie.
– Nic panu nie jest? – pyta jakiś człowiek.
Słyszę płacz w telefonie, który teraz zawisł w mojej dłoni. Podnoszę wzrok i
spoglądam przez zieloną aureolę. Kilka kroków ode mnie stoi dozorca.
– Wszystko w porządku – mówię cicho, z trudem panując nad narastającą
wściekłością. Mam ochotę obciąć mu łeb. – Trochę mi się zakręciło w głowie.
– Wezwać kogoś do pana?
– Nie – odpowiadam, podnosząc się powoli.
Choć zielona aureola wciąż pulsuje, a burza rozrywa mi czaszkę, powietrze dookoła
lśni już trochę mniej.
Oddalając się od dozorcy, warczę w telefon:
– Ucisz tego cholernego bachora.
– Uwierz, gdybym mogła, tobym to zrobiła – odpowiada Marta. – Wyjdę przed dom.
Słyszę zamykane drzwi i klakson jakiegoś samochodu.
– Lepiej?
Tylko trochę. Skręca mnie we wnętrznościach, kiedy pytam:
– Co wiedzą?
Urywanym głosem Marta mówi, że wiedzą o siostrach Brazlić, a wtedy wszystko
zaczyna się na nowo: burza rozdzierająca mózg, jaskrawozielona aureola i brutalny gniew,
który narasta we mnie do tego stopnia, że czuję się jak zwierzę w potrzasku, jakbym sam był
potworem gotowym rozerwać gardło każdemu, kto się zbliży.
Przede mną przy ścieżce jest ławka. Siadam na niej.
– Jak?
– Nie wiem – mówi Marta, a potem opowiada, że podsłuchała, jak Pope wspominała o
siostrach Brazlić, co tak bardzo nią wstrząsnęło, że upuściła miskę na ziemię.
Mam ochotę ją udusić.
– Czy Knight coś podejrzewa? – pytam.
– Nie – odpowiada Marta. – Udałam zawstydzoną, przeprosiłam i powiedziałam, że
miska była mokra. Kazał mi się nie martwić i sprawdzić, czy na podłodze nie ma odłamków
szkła, zanim wpuszczę tam te jego bachory.
– Gdzie oni teraz są, Knight i Pope? Co jeszcze wiedzą?
– Wyszli dziesięć minut temu. Zapowiedział, że wróci późno – relacjonuje Marta i
dodaje: – Opowiedziałam ci wszystko, co usłyszałam. Skoro wiedzą o siostrach, na pewno
zorientowali się już, co zrobiły w Bośni, i poinformowali prokuratorów z trybunału zbrodni
wojennych, że jesteśmy w Londynie.
– Pewnie tak – przyznaję w końcu. – Ale to wszystko. Gdyby mieli coś więcej,
szukaliby was pod którymś z obecnych nazwisk. Już by się nam dobijali do drzwi.
Po chwili milczenia Marta pyta:
– Więc co mam robić?
Mając coraz większą pewność, że przepaść między tym, kim Furie były dawniej, a
tym, kim stały się teraz, jest wystarczająco duża, aby nikt ich nie skojarzył, odpowiadam:
– Trzymaj się blisko dzieci. W najbliższych dniach mogą się nam przydać.
Rozdział 75
Niedziela, 5 sierpnia 2012
O dziewiętnastej napięcie na stadionie olimpijskim było wprost elektryzujące. Ze
swojego miejsca na zachodniej trybunie obiektu, wysoko nad linią mety, Knight wyczuwał
podniecenie osiemdziesięciu tysięcy szczęściarzy, którym udało się zdobyć bilety. Zaraz
przekonają się na własne oczy, kto zostanie najszybszym człowiekiem na świecie. Detektyw z
agencji Private widział również i słyszał, że z tym podnieceniem konkuruje strach. Ludzie
zastanawiali się, czy Kronos znów dziś zaatakuje.
Zawody z pewnością były dostatecznie nagłośnione. Jak dotąd konkurs sprinterski
przebiegał zgodnie z oczekiwaniami. Poprzedniego dnia zarówno Shaw, jak i Mundaho
świetnie spisali się w biegach kwalifikacyjnych na sto metrów. Obaj zdominowali
konkurentów i wygrali z łatwością. Jednakże podczas gdy Jamajczyk miał między biegami
czas na odpoczynek, Kameruńczyk musiał wziąć udział w kwalifikacjach na czterysta
metrów.
Mundaho pobiegł z niemal nadludzką prędkością. Osiągnął wynik 43,22 sekundy i
zabrakło mu zaledwie czterech setnych do ustanowionego na mistrzostwach świata w Sewilli
w 1999 roku rekordu świata Henry’ego Iveya wynoszącego 43,18 sekundy.
Tego wieczoru Mundaho i Shaw wygrali biegi półfinałowe na sto metrów.
Kameruńczyk zbliżył się na dwie setne do należącego do Shawa rekordu świata, który
wynosił 9,58 sekundy. Obaj przygotowywali się do finałowego pojedynku. Potem Jamajczyka
czekał odpoczynek, natomiast Kameruńczyk miał wziąć udział w półfinale biegu na czterysta
metrów.
Wycieńczające, pomyślał Knight, lustrując publiczność przez lornetkę. Czy Mundaho
da radę? Czy wygra biegi na sto, dwieście i czterysta metrów podczas tych samych igrzysk?
A w końcu czy to miało jakieś znaczenie? Czy ludzie będą do tego przywiązywać
wagę po wszystkim, co wydarzyło się na londyńskiej olimpiadzie 2012 roku? Nie licząc
radości londyńczyków, gdy nieco wcześniej tego dnia Brytyjka Mary Duckworth wygrała
maraton pań, w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin nastąpiła gwałtowna eskalacja
niepokoju wokół igrzysk. W sobotę „The Sun” w końcu opublikował artykuł Pope wiążący
morderstwa z serbskimi siostrami Brazlić poszukiwanymi za zbrodnie wojenne. Dziennikarka
wspomniała również o tym, że zarówno James Daring, jak i Selena Farrell pracowali na
Bałkanach mniej więcej w tym samym czasie, gdy siostry mordowały niewinnych mężczyzn i
chłopców w okolicach Srebrenicy.
Jak się okazało, Farrell była obserwatorem-wolontariuszem z ramienia ONZ,
przydzielonym do sił NATO w nękanym wojną rejonie. Wciąż niewiele wiedziano o jej
obowiązkach podczas misji, ale Pope odkryła, że latem 1995 roku Farrell ucierpiała w jakimś
poważnym wypadku drogowym, po którym wysłano ją do domu. Po krótkiej
rekonwalescencji wznowiła studia doktoranckie i wróciła do zwykłego życia.
Artykuł wywołał wielką wrzawę wśród czytelników, która nasiliła się jeszcze bardziej,
kiedy późnym popołudniem w sobotę odkryto zwłoki Emanuela Floresa, brazylijskiego
sędziego judo. Znaleziono je w pobliżu kontenera ze śmieciami w Docklands, kilka
kilometrów od areny ExCeL, gdzie pracował. Obiekt ten nie znajdował się na terenie Parku
Olimpijskiego. Chociaż Flores był mistrzem walki wręcz, został uduszony kablem.
W liście do Pope, pozbawionym jakichkolwiek śladów, które dałyby zatrudnienie
technikom kryminalistyki, Kronos twierdził, że Brazylijczyk przyjmował łapówki w zamian
za przychylność wobec niektórych zawodników. Załączone dokumenty pod pewnymi
względami potwierdzały te zarzuty, a pod innymi nie.
Światowe media i prasa zażądały od władz brytyjskich poczynienia zdecydowanych
kroków, jednomyślnie wyrażając oburzenie, że Kronos i Furie robią, co chcą. Tego ranka
Urugwaj, Korea Północna, Tanzania oraz Nowa Zelandia postanowiły wycofać zawodników z
ostatniego tygodnia igrzysk. Parlamentarzyści wspierani przez władze Londynu ponowili apel
o ustąpienie Mike’a Lancera albo zwolnienie go ze sprawowanej funkcji, a także o
zintensyfikowanie poszukiwań Daringa i Farrell.
Wyraźnie wstrząśnięty Lancer spędził przed kamerami cały dzień, usiłując bronić
swoich poczynań. Około południa ogłosił, że zwalnia firmę F7 z obowiązku nadzoru nad
wejściami do Parku Olimpijskiego i powierza to zadanie Jackowi Morganowi z agencji
Private. W porozumieniu ze Scotland Yardem oraz MI5 postanowili wprowadzić we
wszystkich obiektach zaostrzone środki bezpieczeństwa, między innymi powtórne kontrole,
jeszcze częstsze weryfikacje tożsamości, a także rewizje osobiste.
Nie wystarczyło to do uspokojenia atmosfery na igrzyskach. Dziesięć państw, w tym
Rosja, zasugerowało zawieszenie olimpiady do czasu, gdy organizatorzy zagwarantują
sportowcom i kibicom całkowite bezpieczeństwo.
Jednakże w spontanicznej zdecydowanej reakcji oszałamiająca liczba olimpijczyków
podpisała elektroniczną petycję opracowaną i rozpowszechnioną przez amerykańską
zawodniczkę Hunter Pierce. W tekście nie tylko potępili zabójstwa, ale także stanowczo
zażądali, żeby MKOl i komitet organizacyjny nie uległy działaczom domagającym się
zawieszenia igrzysk.
Należy przyznać, że burmistrz Londynu, premier Wielkiej Brytanii oraz Marcus
Morris posłuchali zawodników i nie przyjęli do wiadomości apeli o przerwanie olimpiady.
Oznajmili, że Anglia nigdy nie ugięła się przed terroryzmem i teraz również nie zamierza tego
zrobić.
Pomimo drastycznego zaostrzenia środków bezpieczeństwa część kibiców postanowiła
trzymać się z daleka od najważniejszych konkurencji. Tu i ówdzie Knight widział puste
fotele, co przed rozpoczęciem igrzysk byłoby nie do pomyślenia. Choć z drugiej strony
wszystko, co wydarzyło się do tej pory, jeszcze niedawno nikomu w ogóle nie przyszłoby do
głowy.
– Cholerne gnoje wszystko zepsuły – powiedział z goryczą Lancer do Knighta.
Członek komitetu organizacyjnego stanął obok detektywa obserwującego publiczność.
Podobnie jak on, Lancer również miał w uchu słuchawkę odbierającą częstotliwość
stadionowych służb bezpieczeństwa. – Bez względu na to, co się teraz stanie, rok dwa tysiące
dwunasty na zawsze będzie naznaczony...
Wokół nich kibice zerwali się na równe nogi i zaczęli wiwatować jak szaleni. Na tor
wychodzili finaliści biegu na sto metrów mężczyzn. Shaw, broniący olimpijskiego złota,
pojawił się pierwszy. Biegał dla rozgrzewki na bardzo krótkim odcinku i rozluźniał dłonie,
machając nimi w powietrzu jak tasakami.
Mundaho wyszedł jako ostatni. Truchtał niemalże sennym krokiem, a potem
przykucnął i podskakując jak kangur, pognał po torze z taką energią, że wielu widzów aż
stęknęło. Czy to możliwe? – pomyślał Knight. Czy kiedykolwiek ktoś tak zrobił?
– Ten facet to świr – stwierdził Lancer. – Stuprocentowy wybryk natury.
Rozdział 76
Ogień olimpijski na szczycie wieży Orbit płonął niezmącony, a flagi na stadionie
zwisały nieruchomo. Wiatr całkowicie ustał. Panowały idealne warunki do biegu
sprinterskiego.
W słuchawce Knighta zaskrzeczały wezwania i odpowiedzi Jacka, ekipy
bezpieczeństwa oraz Lancera, który udał się gdzieś, skąd miał lepszy widok. Wysoko na
koronie stadionu leżeli snajperzy SAS z karabinami gotowymi do strzału. W górze przemknął
helikopter. Helikoptery bojowe krążyły nad parkiem przez cały dzień, a liczbę uzbrojonych
strażników wokół toru podwojono.
Dziś nic złego się tutaj nie wydarzy, pomyślał Knight. Atak byłby samobójstwem.
Sprinterzy podeszli do bloków startowych zintegrowanych z najnowocześniejszym, w
pełni automatycznym systemem pomiaru czasu zwanym FAT. Każdy blok startowy
zbudowano z wykorzystaniem superczułych płyt naciskowych połączonych z komputerami,
tak aby wykryć najdrobniejszy falstart. Na linii mety czekała na biegaczy niewidzialna siatka
promieni laserowych powiązanych z tymi samymi komputerami, skalibrowana z dokładnością
do tysięcznych części sekundy.
Na stadionie nikt już nie siedział. Wszyscy wyciągali szyje, żeby mieć jak najlepszy
widok, kiedy spiker wezwał sprinterów na miejsca. Shaw biegł na torze numer trzy, Mundaho
– na torze numer pięć. Jamajczyk zerknął na Kameruńczyka, który wykonał piruet przed
blokami. Wreszcie kolce butów powędrowały na płyty naciskowe, rozpostarte palce oparły się
o nawierzchnię bieżni, a na koniec biegacze pochylili głowy.
Dziesięć sekund, pomyślał Knight. Ci goście poświęcają całe życie, żeby przygotować
się na dziesięć sekund. Nie potrafił sobie tego wyobrazić: tej presji, tych oczekiwań, tej siły
woli i tego cierpienia, które wiązało się z drogą do mistrzostwa olimpijskiego.
– Gotowi! – zawołał sędzia.
Sprinterzy unieśli biodra.
Pistolet wystrzelił, widownia ryknęła, a Shaw i Mundaho pognali jak dwie pantery za
zwierzyną. Jamajczyk był lepszy przez pierwsze dwadzieścia metrów, wyciągał długie nogi i
ręce szybciej niż Kameruńczyk. Jednak przez kolejne czterdzieści dawny młodociany żołnierz
biegł tak, jakby goniły go kule.
Mundaho dopadł Shawa na osiemdziesiątym metrze, ale nie mógł go wyprzedzić.
A Shaw nie mógł zgubić Kameruńczyka.
Razem pędzili po torze, goniąc historię zupełnie tak, jakby pozostałych zawodników w
ogóle tam nie było. Zdawało się, że jednocześnie się pochylili i w tej samej chwili przecięli
linię mety z czasem 9,38 sekundy, o dwie dziesiąte sekundy lepszym od niewiarygodnego
osiągnięcia Shawa z Pekinu.
Nowy rekord olimpijski!
Nowy rekord świata!
Rozdział 77
Stadion trząsł się w posadach od wiwatów na cześć Mundaho i Shawa.
Ale kto wygrał?
Na ekranach nieoficjalne wyniki plasowały Shawa na pierwszym miejscu, a Mundaho
na drugim, ale obaj mieli identyczny czas. Przez lornetkę Knight widział, jak obaj zawodnicy
ciężko dyszą, wsparci pod boki. Nie patrzyli na siebie nawzajem, lecz w górę na ekrany
powtarzające bieg w zwolnionym tempie, podczas gdy sędziowie analizowali dane z siatki
laserów na linii mety.
Knight usłyszał głos spikera informującego, że chociaż na olimpiadzie zdarzały się już
remisy w dyscyplinach ocenianych przez sędziów, na przykład w gimnastyce, trafił się
również remis na zawodach pływackich w 2000 roku w Sydney, gdy dwóm zawodnikom ze
Stanów Zjednoczonych przyznano złote medale w wyścigu na pięćdziesiąt metrów stylem
dowolnym, to jeszcze nigdy w historii nowożytnych igrzysk do takiej sytuacji nie doszło w
konkurencji biegowej. Ogłoszono, że zbadany zostanie materiał z fotokomórki oraz
zmierzony czas z dokładnością do tysięcznej części sekundy.
Knight obserwował sędziów skulonych obok bieżni. Najwyższy pokręcił głową. Zaraz
potem na ekranach pojawił się napis OFICJALNE WYNIKI. Shaw i Mundaho zajęli ex aequo
pierwsze miejsce z identycznym czasem 9,382 sekundy.
– Nie nakażę przeprowadzenia kolejnego biegu – oznajmił sędzia. – Uważam, że
byliśmy świadkami najwspanialszego wyścigu wszech czasów. Rezultat pozostaje w mocy.
Obaj zawodnicy dzielą się rekordem świata. Obaj zawodnicy zdobywają złoty medal.
Stadion znowu zatrząsł się od okrzyków i braw.
Knight przez lornetkę widział Shawa, który przyglądał się wynikom, a potem spojrzał
na sędziego z irytacją i niedowierzaniem. Później jednak twarz Jamajczyka rozjaśnił szeroki
uśmiech. Podbiegł do Mundaho, który również się uśmiechał. Zaczęli rozmawiać, a w końcu
uścisnęli sobie dłonie, unieśli je razem i ruszyli truchtem w stronę wiwatujących fanów,
trzymając flagi Jamajki i Kamerunu.
Wspólnie zrobili długą rundę honorową wokół stadionu. Knight czuł się tak, jakby
przyjemny letni deszcz oczyścił powietrze z cuchnącego dymu. Kronos i Furie nie wydawali
się już tak przygniatającą potęgą na londyńskiej olimpiadzie jak jeszcze przed kilkoma
minutami.
Wspólnym biegiem w najlepszym sportowym duchu sprinterzy pokazywali światu, że
współczesne igrzyska wciąż są siłą, z którą należy się liczyć, siłą dobra, która może pokazać
wspólnotę człowieczeństwa w obliczu okrutnego ataku Kronosa.
Właśnie w takim duchu wypowiedział się Shaw, kiedy wraz z Mundaho wrócili na
metę i udzielili wywiadu reporterom. Knight widział to wszystko na wielkich ekranach.
– Kiedy zobaczyłem, że jest remis, nie mogłem w to uwierzyć – przyznał Jamajczyk. –
Powiem szczerze, że w pierwszej chwili byłem zły. Chociaż pobiłem swój rekord, to nie
pokonałem wszystkich tak jak w Pekinie. Ale wtedy uświadomiłem sobie, że po tym
wszystkim, co wydarzyło się na tych igrzyskach, ten remis jest najpiękniejszy i najlepszy
zarówno dla sprintów, jak i dla wszystkich sportowców i całej olimpiady. Mundaho zgodził
się z nim, mówiąc:
– Bieg z wielkim Zekiem Shawem jest dla mnie zaszczytem. To największy honor w
moim życiu, że moje nazwisko wymieniane jest jednym tchem z jego nazwiskiem.
Reporter zapytał, kto we środę wygra bieg na dwieście metrów. Obaj stuknęli się w
pierś i powiedzieli:
– Ja.
Potem wybuchnęli śmiechem i poklepali jeden drugiego po plecach.
Knight odetchnął z ulgą, kiedy opuścili stadion. Przynajmniej Kronos nie obrał za cel
któregoś z nich.
Przez kolejną godzinę, podczas półfinałów mężczyzn na tysiąc pięćset metrów oraz
finału na trzy tysiące metrów z przeszkodami, myśli detektywa błądziły wokół matki.
Amanda obiecała, że nie ulegnie zgorzknieniu i nie zamknie się w sobie tak jak po śmierci
jego ojca.
Jednakże dwie ostatnie rozmowy Knighta z Garym Bossem wskazywały na to, że stało
się inaczej. Nie odbierała telefonów od syna. Właściwie w ogóle nie odbierała telefonów,
nawet od ludzi, którzy chcieli jej pomóc w organizacji ceremonii żałobnej Dentona Marshalla.
Według słów asystenta Amanda spędzała każdą chwilę przy stole, szkicując nowe projekty –
miała ich już setki.
Knight chciał ją odwiedzić wczoraj, a także dziś rano, ale Boss nalegał, żeby nie
przyjeżdżał. Uważał, że Amanda musi uporać się z tym sama, więc powinien dać jej
przynajmniej jeszcze kilka dni.
Na myśl o matce Knighta bolało serce. Wiedział, przez co przechodzi. Kiedyś
wydawało mu się, że rozpacz po stracie Kate nigdy nie minie. I w pewnym sensie to prawda.
Znalazł jednak sposób, aby żyć dalej dzięki dzieciom. Modlił się, by i matka znalazła własną
drogę – byle nie przez zatracenie się w pracy.
Potem pomyślał o bliźniętach. Właśnie zamierzał zadzwonić do domu, żeby
powiedzieć im „dobranoc”, kiedy spiker zapowiedział uczestników półfinału na czterysta
metrów.
Ludzie znów zerwali się z miejsc, gdy w tunelu prowadzącym z bieżni treningowej
pojawił się Mundaho. Kameruńczyk wybiegł truchtem, równie pewny siebie jak przed
sprintem na sto metrów, poruszał się tym swoim specyficznym swobodnym krokiem.
Jednak tym razem, zamiast robić kangurze susy, zaczął biegać w podskokach. Jego
nogi mocno odrywały się od bieżni i wychylały do przodu, jakby Mundaho był jeleniem albo
gazelą.
Kto inny tak potrafi? – zastanawiał się z podziwem Knight. Jak on w ogóle wpadł na
ten pomysł? Uciekając przed kulami?
Kameruńczyk zwolnił przy swoich blokach na pierwszym torze, po wewnętrznej
stronie łuku. Czy da radę? Czy przebiegnie dystans cztery razy dłuższy niż ten, który
niedawno pokonał w rekordowym czasie?
Najwyraźniej Zeke Shaw również był ciekaw, ponieważ znowu pojawił się w przejściu
łączącym stadion z torem treningowym. Stał tam w towarzystwie trzech Gurkhów. Wszyscy
spoglądali na północ w stronę biegaczy, którzy lada chwila mieli wystartować.
– Na miejsca! – ogłosił sędzia.
Mundaho oparł o bloki buty z niewielkimi metalowymi wypustkami. Przykucnął i
naprężył się, kiedy sędzia wydał kolejną komendę:
– Gotowi!
Pistolet wystrzelił w niemal całkowitej ciszy.
Kameruńczyk wyrwał się z bloków.
Tysięczną część sekundy później błysnęło oślepiająco białe światło. Bloki
eksplodowały i przestały istnieć. Fala ognia oraz rozgrzanych kawałków metalu uderzyła
Mundaho od tyłu w nogi i powaliła na ziemię. Leżał na bieżni, wijąc się i wrzeszcząc.
Część czwarta
Maraton
Rozdział 78
Knight doznał tak wielkiego szoku, że przez kilka sekund nie mógł się ruszyć.
Podobnie jak większość ludzi na stadionie w przerażeniu patrzył i słuchał, jak Mundaho
skręca się na torze, łka i jęczy z bólu, łapiąc się za osmalone, krwawiące nogi.
Pozostali sprinterzy przestali biec. Odwrócili się, by spojrzeć z niedowierzaniem na
masakrę, jaka dokonała się na pierwszym torze. Intensywny metaliczny płomień zgasł,
pozostawiając czarną plamę w miejscu, gdzie wcześniej znajdowały się bloki. W powietrzu
unosiła się chemiczna woń, która Knightowi kojarzyła się z racami sygnalizacyjnymi lub
palonymi oponami.
Sanitariusze rzucili się na pomoc kameruńskiemu biegaczowi oraz kilku sędziom,
którzy także ucierpieli w wybuchu.
– Wszyscy, którzy zajmowali się tymi blokami, mają zostać przesłuchani! – ryczał
przez radio Lancer, ledwo nad sobą panując. – Znajdźcie sędziów od pomiaru czasu,
znajdźcie, kogo się da. Odizolować ich! Wszystkich!
Wokół Knighta zszokowani widzowie płakali i przeklinali Kronosa. Wielu ruszyło w
stronę wyjść. Wolontariusze i pracownicy ochrony usiłowali zachować spokój.
– Jack, wpuścicie mnie na płytę? Mike? – spytał Knight.
– Odmawiam – odezwał się Jack.
– Ja też odmawiam – powiedział Lancer. – Scotland Yard już nakazał zabezpieczenie
terenu do czasu przybycia techników.
Knight gotował się z wściekłości, że to przytrafiło się Mundaho i całym igrzyskom. Że
wszyscy stali się zakładnikami gangrenowatego umysłu szaleńca, który napawa się ich
cierpieniem. Miał gdzieś, o co Kronos oskarży sprintera.
Bez względu na to, co zrobił albo czego nie zrobił Mundaho, nie powinien teraz leżeć
poparzony na bieżni. Zasługiwał na to, by zostawić resztę biegaczy daleko w tyle na drodze
ku sportowej nieśmiertelności. Zamiast tego właśnie kładziono go na noszach.
Ludzie na stadionie zaczęli bić brawo, kiedy sanitariusze powieźli Kameruńczyka w
stronę czekającej już karetki. Podłączono mu kroplówkę i niewątpliwie podano środki
uśmierzające ból, choć Knight przez lornetkę widział, że dawny młodociany żołnierz wciąż
cierpi.
Wokół słyszał głosy, że teraz władze muszą zakończyć igrzyska. Poczuł gniew na
myśl, że być może Kronos wygrał i już jest po wszystkim. Ale potem jakiś cynik stwierdził,
że na pewno nie odwołają olimpiady. Czytał w „Financial Timesie”, że co prawda sponsorzy i
nadawcy publicznie wyrażają oburzenie postępowaniem Kronosa, ale po cichu cieszą się, że
igrzyska są obecne w mediach dwadzieścia cztery godziny na dobę, a opinia publiczna ma
niezaspokojony apetyt na wszelkie aspekty całej sprawy.
– Oglądalność tej olimpiady jest najwyższa w historii – oświadczył ów człowiek. –
Moja prognoza: nie ma mowy, żeby odwołali zawody.
Knight nie zdążył się nad tym zastanowić, ponieważ nagle na stadion wybiegł Shaw,
niosąc flagę Kamerunu. Towarzyszyło mu kilkunastu sportowców biorących udział w
wyścigu na czterysta metrów. Zbliżyli się do karetki, zachęcając widzów do skandowania:
„Mundaho! Mundaho!”.
Ludzie, którzy wciąż pozostali na stadionie, wpadli w szał. Płakali i powtarzali
nazwisko sprintera, inni zaś przeklinali Kronosa i Furie.
Kameruńczyk widział i słyszał, co robią dla niego fani oraz inni sportowcy, pomimo
przeszywającego bólu oraz otumaniających leków. Zanim sanitariusze wsunęli go do karetki,
uniósł prawą rękę i zacisnął pięść.
Knight oraz wszyscy ludzie na stadionie powitali ten gest wiwatami. Mundaho był
ranny, ale nie pokonany. Chociaż poparzony, pozostał zaprawionym w boju żołnierzem.
Może już nigdy nie pobiegnie, ale jego hart ducha i duch olimpijski wciąż miały się dobrze.
Rozdział 79
Z uczuciem, jakby zaraz miała zwymiotować, Karen Pope łyknęła proszki na
nadkwasotę. Wpatrywała się w telewizor w newsroomie „The Sun”, nie pojmując, co się
stało. Sanitariusze właśnie umieszczali nieugiętego Kameruńczyka w karetce. Pope i jej
redaktor Finch czekali na kolejny list od Kronosa, podobnie jak śledczy z londyńskiej policji,
którzy na korytarzu czyhali na kuriera, licząc na to, że prędko zdołają ustalić, skąd nadano
przesyłkę.
Pope nie chciała wiedzieć, co Kronos ma do powiedzenia na temat Mundaho. Nic jej
to nie obchodziło. Podeszła do swego redaktora.
– Finchy, odchodzę – oznajmiła.
– Nie możesz teraz odejść – odparł. – O czym ty mówisz? Przecież masz w ręku
materiał życia. Trzymaj się go, Pope. Do tej pory byłaś świetna.
Rozpłakała się.
– Nie chcę się go trzymać. Nie chcę mieć nic wspólnego z zabijaniem i kaleczeniem
ludzi. Nie po to zostałam dziennikarką.
– Przecież nikogo nie zabijasz ani nie kaleczysz.
– Ale pomagam! – krzyknęła. – Jesteśmy jak ci ludzie w Stanach, którzy opublikowali
manifest Unabombera, kiedy byłam mała! Pomagamy w morderstwach, Finch! Ja pomagam
w morderstwach. Nie chcę tego robić. Nie mogę.
– Wcale nie pomagasz – zaprotestował łagodniejszym tonem Finch. – Ja też nie. Tylko
je dokumentujemy, tak jak kiedyś dziennikarze z Fleet Street dokumentowali zabójstwa Kuby
Rozpruwacza. Nie pomagasz. Demaskujesz. To nasza powinność, Pope. To twoja powinność.
Patrzyła na niego bezradnie.
– Ale dlaczego ja, Finch?
– Nie wiem. Może kiedyś się tego dowiemy.
Pope nie potrafiła się z nim dłużej kłócić. Wróciła do swojego biurka, opadła na
krzesło i spuściła głowę. Potem zabrzęczała jej komórka, informując o nadejściu wiadomości.
Pope odetchnęła i sięgnęła po telefon. To był e-mail z załącznikiem od nadawcy o
imieniu „Kronos”. Chciała rozwalić blackberry na drobne kawałki, ale w myślach wciąż
słyszała słowa redaktora, że demaskowanie szaleńców to jej dziennikarska powinność.
– Jest! – zawołała drżącym głosem przez cały pokój. – Niech ktoś powie gliniarzom,
że kurier nie przyjdzie.
Finch skinął głową.
– Ja to zrobię. Masz godzinę do zamknięcia wydania.
Pope zawahała się, a potem rozzłoszczona otworzyła załącznik. Kronos spodziewał
się, że Mundaho zginie na bieżni.
W liście usprawiedliwiał zabójstwo, nazywając je „karą za zbrodnię pychy” należącą
do największych grzechów starożytnej Grecji. Kronos zarzucał Mundaho arogancję,
próżność, dumę i wyzwanie rzucone bogom.
W załączniku znajdowały się kopie e-maili, SMS-ów i wiadomości z Facebooka, które
Kameruńczyk wymieniał ze swoim agentem z Los Angeles, Matthew Hitchensem. Zdaniem
Kronosa ich korespondencja bynajmniej nie dotyczyła zmagań, których celem jest osiągnięcie
wielkości jako wartości samej w sobie albo na chwałę bogów, jak to bywało podczas
starożytnych igrzysk.
Samozwańczy mściciel twierdził, że koncentrowali się na pieniądzach i kwestiach
materialnych. W szczegółach omawiali prawdopodobieństwo zdobycia na londyńskiej
olimpiadzie „potrójnej korony”, co na przestrzeni dwudziestoletniej kariery zwiększyłoby
reklamową wartość Mundaho o kilkaset milionów dolarów.
„Mundaho wystawił na sprzedaż dar, który otrzymał od bogów – podsumował Kronos.
– Nie widział chwały w prostej idei bycia najszybszym człowiekiem na ziemi. Miał na
względzie jedynie zysk, więc jego arogancja wobec bogów była tym jaskrawsza. W efekcie
Kameruńczyk sam siebie postrzegał jako boga, któremu należą się pieniądze i
nieśmiertelność. Za zbrodnię pychy kara zawsze musi być wymierzona szybko i pewnie”.
Ale Kameruńczyk nie zginął, pomyślała z głęboką satysfakcją Pope.
– Mamy numer do agenta Mundaho? – zapytała głośno Fincha.
Redaktor zastanowił się przez moment, po czym kiwnął głową.
– Jest gdzieś w głównym spisie, który zrobiliśmy przed igrzyskami.
Podał numer dziennikarce, która wysłała do agenta wiadomość SMS:
Wiem, że pan pracuje dla Mundaho.Kronos oskarża
jego i pana. Proszę o telefon.
Odłożyła komórkę, po czym zaczęła pracować nad szkicem artykułu. Cały czas
wmawiała sobie, że wcale nie pomaga Kronosowi. Walczy z nim, obnażając jego poczynania.
Ku jej zdziwieniu telefon zadzwonił już po pięciu minutach. W słuchawce usłyszała
wyraźnie podenerwowanego Matthew Hitchensa. Właśnie jechał do szpitala, do którego trafił
Mundaho. Pope przekazała mu wyrazy współczucia, a następnie przedstawiła zarzuty
zamachowca.
– Kronos nie powiedział wam wszystkiego – odparł z goryczą Hitchens, gdy
skończyła. – Nie wyjaśnił, dlaczego Filatriemu tak zależało na pieniądzach.
– Słucham.
– Chciał wykorzystać fundusze na pomoc dzieciom żyjącym w strefach wojny,
zwłaszcza tym, które porwano, żeby walczyły i ginęły w konfliktach, których nawet nie
rozumieją. Założyliśmy już Fundację na rzecz Sierot Wojennych imienia Mundaho, poprzez
którą Filatri chciał realizować swoje pozasportowe marzenia. Mogę przedstawić dokumenty.
Podpisał je na długo przed mityngiem w Berlinie, kiedy jeszcze nikomu się nie śniło, że
zdobędzie trzy złote medale.
Dziennikarka poczuła, że wraca do gry.
– Czyli Kronos nie tylko zrujnował życie i marzenia byłego młodocianego żołnierza,
ale także nadzieje i szanse dzieci całego świata skrzywdzonych przez wojnę?
– Chyba tak właśnie można podsumować tę tragedię – potwierdził zdławionym głosem
Hitchens.
Pope pomyślała o Mundaho, zacisnęła pięść i oświadczyła:
– Więc tak właśnie napiszę w artykule.
Rozdział 80
Poniedziałek, 6 sierpnia 2012
W głowie szaleje mi huragan piątej kategorii, mózg przeszywają sztylety błyskawic
jaśniejsze niż płonący magnez, wszystko wokół mnie jest przesycone elektryzującym
błękitem i czerwienią, które nie lśnią ani nie migoczą, lecz palą i krwawią.
Głupia suka. Zdradziła nas. A Mundaho uniknął sprawiedliwej zemsty. Mam ochotę
unicestwić wszystkie potwory w Londynie.
Ale wystarczy mi jeden.
Świetnie rozumiem, że to posunięcie może zburzyć starannie budowaną równowagę,
którą utrzymywałem ponad piętnaście lat. Jeśli źle to rozegram, może się to na mnie zemścić.
Jednak burza w czaszce nie pozwala mi zbyt długo rozmyślać nad konsekwencjami.
Widzę, jak wbijam matce nóż w udo raz za razem, zupełnie jakbym oglądał stary, rozedrgany
film. Pamiętam tamtą lawinę czystych emocji, pamiętam, jakie to było wspaniałe,
sprawiedliwe uczucie – pomścić wyrządzoną mi krzywdę.
Petra czeka na mnie, gdy około czwartej nad ranem docieram do domu. Ma
podkrążone, zaczerwienione, wystraszone oczy. Jesteśmy sami. Pozostałe siostry wypełniają
kolejne zadania.
– Błagam, Kronosie – zaczyna – ten odcisk palca to był błąd.
Huragan znów szaleje mi w głowie. Mam wrażenie, że Petra patrzy na mnie z dna
wirującego, grzmiącego leja.
– Błąd? – powtarzam cicho. – Czy rozumiesz, co zrobiłaś? Spuściłaś na nas psy.
Wywąchają cię, Andzielo. Wywąchają twoje siostry. Wywąchają mnie. Już czeka klatka i
szubienica.
Twarz Petry wykrzywia się w grymasie gniewu, który dorównuje mojej wściekłości.
– Wierzę w ciebie, Kronosie. Oddałam ci moje życie. Zabiłam dla ciebie tych
chińskich trenerów. Ale owszem, popełniłam błąd. Jeden błąd!
– Niejeden – odpowiadam tym samym spokojnym głosem. – Zostawiłaś perukę w
ścianie toalety w hali zawodów gimnastycznych. Teraz mają również twoje DNA. To było
nierozważne. Nie postąpiłaś zgodnie z planem.
Petra zaczyna płakać. Trzęsie się.
– Co mam zrobić, Kronosie? Jak mam to naprawić?
Przez chwilę milczę, potem jednak podchodzę do niej z rozwartymi ramionami.
– Nic, siostro. Nic nie możesz zrobić. Walczymy dalej.
Petra się waha, lecz w końcu pozwala się objąć. Ściska mnie tak mocno, że przez
moment nie wiem, co robić.
Lecz po chwili mój umysł skupia się na wizji: leżę na szpitalnym łóżku podpięty pod
kroplówkę. Przypominam sobie, co ten obraz dla mnie znaczył, jak mną zawładnął, jak mnie
napędzał, jak mnie stworzył.
Jestem znacznie wyższy od Petry. Kiedy więc odwzajemniam jej uścisk, moje ramiona
naturalnie spoczywają na jej karku. Mocno przyciskam jej policzek do piersi.
– Kronosie – mówi, lecz po chwili zaczyna się dusić. – Nie! – udaje jej się wykrztusić
chrapliwym szeptem, po czym zaczyna się rzucać w moich ramionach, usiłuje mnie kopać i
bić.
Ale przecież dobrze wiem, jak bardzo jest niebezpieczna, jak zaciekle potrafi walczyć,
jeśli tylko jej na to pozwolić. Dlatego mój uścisk na szyi najmłodszej z sióstr jest bezlitosny i
coraz silniejszy. Potem robię krok w tył i wykonuję gwałtowny skręt tułowia.
Tym ruchem podrywam Petrę z taką siłą, że gdy przerzucam ciężar ciała w drugą
stronę, słyszę trzask kręgów szyjnych tak głośny, jakby uderzył w nie piorun.
Rozdział 81
Środa, 8 sierpnia 2012
Tego ranka tuż po dziesiątej na chodniku przed budynkiem parlamentu Marcus Morris
nerwowo przestąpił z nogi na nogę, potem jednak stanowczym wzrokiem spojrzał na kamery,
mikrofony i tłum otaczających go dziennikarzy.
– Chociaż Michael Lancer wciąż jest naszym cenionym kolegą i ciężko pracował przez
ponad dziesięć lat, żeby te igrzyska doszły do skutku, dziś został zwolniony z obowiązków na
czas trwania olimpiady.
– Nareszcie! – krzyknął ktoś, a wtedy cały tłum otaczający reporterkę „The Sun”
Karen Pope eksplodował.
Dziennikarze zarzucili szefa komitetu organizacyjnego pytaniami, przekrzykując się
jak zdesperowani maklerzy na giełdzie surowców.
Odpowiedź na większość tych pytań interesowała również Pope. Czy igrzyska będą
trwać dalej? Czy zostaną zawieszone? Jeśli nie, to kto zastąpi Lancera na stanowisku szefa
ochrony? Co z rosnącą liczbą państw wycofujących reprezentacje z zawodów? Czy należy
słuchać sportowców, którzy niewzruszenie sprzeciwiają się zakończeniu lub przerwaniu
olimpiady?
– Słuchamy sportowców – odparł zdecydowanym tonem Morris. – Igrzyska będą
toczyć się dalej. Ideały i duch olimpiady przetrwają. Nie ulegniemy presji. O bezpieczeństwo
podczas czterech ostatnich dni zawodów zadbają czterej wybitni specjaliści ze Scotland
Yardu, MI-five, SAS i agencji Private. Rezygnacja niektórych państw z dalszego udziału w
olimpiadzie jest dla mnie źródłem głębokiego żalu. To tragedia dla igrzysk i dla samych
sportowców. Dla wszystkich innych zawody wciąż trwają.
Następnie Morris ruszył za tabunem policjantów, którzy utorowali mu drogę przez
tłum i przeprowadzili do oczekującego samochodu. Większość reporterów rzuciła się za
szefem komitetu organizacyjnego, bombardując go przeróżnymi pytaniami.
Pope nie podążyła za nimi. Oparłszy się o ogrodzenie z kutego żelaza otaczające
gmach parlamentu, zaczęła przeglądać notatki z poranka i poprzedniego wieczoru.
Udało jej się namierzyć Elaine Pottersfield i dowiedzieć, że oprócz zintensyfikowania
poszukiwań Seleny Farrell oraz Jamesa Daringa wysiłki policji koncentrowały się również na
zbadaniu bloków startowych, które wybuchły i raniły Filatriego Mundaho.
Biegacz wciąż przebywał w szpitalu London Bridge w stanie krytycznym, ale ponoć
po dwóch operacjach usunięcia odłamków i opatrzeniu poparzonej skóry wykazywał
„ogromną wolę walki”.
Bloki startowe miały własną historię. Wykonane przez Stackhouse Athletic Equipment
w oparciu o słynny system tej firmy Newton TI008 BEST posłużyły wcześniej dziesięciu
innym sportowcom podczas dziesięciu dni kwalifikacji.
Wnoszono i wynoszono je w towarzystwie delegatów MKOl, a ustawianiem ich na
bieżni zajmowała się ekipa specjalistów od pomiaru czasu, którzy zeznali, że przed
wybuchem nie stwierdzili żadnych nieprawidłowości. Niektórzy zresztą ucierpieli wraz z
Mundaho.
Między zawodami bloki umieszczano w specjalnym podziemnym pomieszczeniu pod
stadionem. Ten sam przedstawiciel, który zamykał je w sobotę wieczorem, czyli w przeddzień
eksplozji, otworzył je w niedzielę po południu. Był to Javier Cruz, Panamczyk, który ucierpiał
najpoważniej ze wszystkich sędziów: uderzony metalowym odłamkiem stracił oko.
Eksperci Scotland Yardu do spraw materiałów wybuchowych stwierdzili, że metalowy
blok był dokładną kopią urządzeń zgodnych ze standardami firmy Stackhouse, z tym że
wydrążono go od środka, tak aby wewnątrz umieścić wióry magnezu oraz zapalnik. Magnez,
materiał niezwykle łatwopalny, eksploduje i pali się z intensywnością acetylenu.
Jak powiedziała Pottersfield, „to urządzenie zabiłoby normalnego człowieka, ale
nadludzka prędkość reakcji Mundaho ocaliła mu życie, choć nie uratowała przed
obrażeniami”.
Pope zamknęła notes. Chyba miała już dość materiału, by napisać artykuł.
Zastanawiała się, czy nie zadzwonić do Petera Knighta i sprawdzić, czy ma coś do dodania.
Wtedy jednak dostrzegła rosłą sylwetkę opuszczającą gmach parlamentu przez bramę dla
gości. Skulony mężczyzna pospieszył St. Margaret Street na południe, w przeciwnym
kierunku niż rzednący tłum dziennikarzy.
Zerknąwszy na reporterów, zrozumiała, że żaden z nich nie zauważył Michaela
Lancera, więc czym prędzej za nim pobiegła. Dogoniła go, kiedy wchodził do Victoria Tower
Gardens.
– Pan Lancer? – odezwała się, zwalniając. – Karen Pope z „The Sun”.
Były szef ochrony komitetu organizacyjnego westchnął. Spojrzał na nią z taką
rozpaczą w oczach, że prawie nie miała serca go o nic pytać. W myślach jednak wciąż
słyszała głos Fincha zagrzewający ją do działania.
– Czy uważa pan, że słusznie pana zwolniono? – zapytała.
Lancer zawahał się, jakby zmagał się z samym sobą, potem jednak zwiesił głowę.
– Tak. Chciałem, żeby londyńskie igrzyska były najwspanialsze w historii, a przy tym
najbezpieczniejsze. W ciągu kilku lat staraliśmy się przygotować na każdy możliwy
scenariusz, ale prawda jest taka, że nie przewidzieliśmy kogoś takiego jak Kronos: fanatyka z
niewielką grupką oddanych wyznawców. Krótko mówiąc, zawiodłem. Poniosę
odpowiedzialność za to, co się stało. To moje i tylko moje brzemię. A teraz proszę mi
wybaczyć, muszę zacząć życie z tą świadomością aż po kres swoich dni.
Rozdział 82
Piątek, 10 sierpnia 2012
Wreszcie po raz ostatni wracam do tej nory, pomyślała Teagan, przepychając plecak
przez dziurę wyciętą w płocie z drucianej siatki otaczającym opuszczoną, skażoną fabrykę w
Docklands, kilka kilometrów od Parku Olimpijskiego.
Potem sama przecisnęła się przez otwór, podniosła plecak i spojrzała w atramentowe
niebo. Gdzieś w oddali rozległa się syrena mgłowa. Do świtu pozostało już niewiele czasu, a
ją czekało jeszcze sporo pracy, zanim na zawsze porzuci to nieszczęsne miejsce.
Rosa sprawiała, że zielsko pachniało jeszcze intensywniej. Teagan pospiesznym
krokiem ruszyła w stronę zaniedbanego budynku, rozmyślając o swojej siostrze Petrze, która
rozpoczynała nowe życie na Krecie. Po lekturze artykułu o odcisku palca bała się, że Kronos
wpadnie w gniew, ale on zamiast się mścić, zareagował pragmatycznie: wysłał siostrę na
Kretę, by już teraz przygotowała dom, w którym zamieszkają, gdy będzie po wszystkim.
Wchodząc do budynku przez okno, które wybiła kopniakiem Parę miesięcy wcześniej,
Teagan wyobrażała sobie dom, w którym teraz jest Petra – stojący na skale nad Morzem
Egejskim, z pobielonym murem na tle kobaltowego nieba, pełen wszystkiego, czego
kiedykolwiek zapragną.
Włączyła wąską latarkę o czerwonej soczewce, przypięła ją do czapki, a następnie w
jej miękkim świetle zaczęła poruszać się po hali produkcyjnej dawnej fabryki tekstyliów i
uważając na obluzowany gruz, podeszła do schodów prowadzących do zatęchłej piwnicy.
Wkrótce w nozdrza Teagan uderzył silny smród, tak obrzydliwy, że zaczęły jej łzawić
oczy, więc przestała oddychać przez nos. Położyła plecak na trójnogiej ławce, oparła się o
nią, żeby mebel przestał się kiwać, i wyjęła osiem worków do kroplówki.
Ułożyła je w odpowiedniej kolejności, a następnie za pomocą strzykawki pobrała płyn
z ampułki i wstrzyknęła go w równej ilości do czterech worków. Skończywszy, zdjęła z szyi
łańcuszek z kluczem, po czym wzięła wszystkie osiem worków, po cztery w każdą dłoń.
Stanąwszy przed drzwiami, gdzie smród był najgorszy, położyła je na ziemi, a potem
wsunęła klucz do kłódki. Pałąk odskoczył od korpusu z pstryknięciem. Teagan schowała
kłódkę do kieszeni i pchnęła drzwi. Wiedziała, że gdyby teraz odetchnęła przez nos, z
pewnością by zwymiotowała.
W ciemności rozległ się jęk.
– Kolacja – powiedziała Teagan, zamykając za sobą drzwi.
Kwadrans później wyszła z magazynu w przekonaniu, że dobrze wykonała zadanie.
Już za cztery dni...
Z góry, z hali produkcyjnej, dobiegł huk. Czyjeś głosy rozbrzmiewały śmiechem i
szyderstwem. Potem po opuszczonej fabryce poniósł się echem kolejny trzask. Teagan
zamarła. Próbowała zebrać myśli.
Przez ostatni rok odwiedzała to miejsce kilkanaście razy. Nigdy nikogo tu nie spotkała
i nie sądziła, że to się zmieni. Budynek był zanieczyszczony rozpuszczalnikami toksycznymi,
metalami ciężkimi oraz innymi substancjami rakotwórczymi, a na płocie wisiały liczne tablice
ostrzegawcze.
W pierwszej chwili chciała zaatakować. Kronos mówił jednak wyraźnie: żadnych
konfrontacji, jeśli tylko można ich uniknąć.
Zgasiła latarkę, odwróciła się, namacała drzwi magazynu i zamknęła je za sobą. Przez
chwilę gmerała w kieszeni, aż w końcu znalazła kłódkę. Włożyła ją w żelazne pierścienie na
drzwiach oraz w ościeżnicy. Po schodach za jej plecami stoczyła się butelka i roztrzaskała o
podłogę piwnicy. Teagan słyszała zbliżające się kroki oraz głosy pijanych mężczyzn.
Po ciemku sięgnęła, żeby zacisnąć kłódkę, a gdy poczuła, że się zatrzaskuje, odbiegła
kilka kroków. Wtedy jednak przystanęła niepewna. Czy kłódka rzeczywiście się zamknęła?
Na schody padł promień latarki. Tym razem Teagan ruszyła bez wahania. Biegła na
palcach jak sprinterzy. Ponieważ już dawno nauczyła się na pamięć rozkładu fabryki, bez
trudu wydostała się na korytarz, który prowadził do kamiennych schodów i uchylnych drzwi.
Po dwóch minutach była na zewnątrz. Na londyńskim niebie różowy świt rozpraszał
już ciemności nocy. Z wnętrza fabryki wciąż dochodziły huki i pokrzykiwania. Teagan
stwierdziła, że to na pewno banda pijanych facetów, którzy mieli ochotę coś porozwalać.
Uznała, że gdy tylko poczują smród dochodzący z piwnicy, darują sobie dalsze zwiedzanie.
Ale przeciskając się z powrotem przez dziurę w płocie, myślała tylko o kłódce i o tym, czy na
pewno się zatrzasnęła.
Rozdział 83
Po południu w drugi piątek igrzysk, na cztery dni przed końcem zawodów, Peter
Knight wszedł do laboratorium w siedzibie Private London. Szybko, ale ostrożnie zbliżył się
do Chuligana, trzymając pudełko owinięte brązowym papierem i oklejone taśmą.
– Czy to może być bomba? – spytał ze śmiertelną powagą.
Szef pionu naukowego oderwał się od sportowych stron „The Sun”, gdzie pozytywnie
pisano o szansach piłkarskiej reprezentacji Anglii w finale przeciwko Brazylii. Niespokojnie
zerknął na paczkę.
– Dlaczego myślisz, że to bomba?
Knight postukał w adres nadawcy.
Chuligan zmrużył oczy.
– Nie mogę odczytać – powiedział.
– Bo to starożytna greka – odparł detektyw. – Tu jest napisane „Kronos”.
– Kuźwa.
– Właśnie. – Knight postawił paczkę na stole obok naukowca. – Przed chwilą
odebrałem z recepcji.
– Słychać coś w środku? – spytał Chuligan.
– Nic nie tyka.
– Może być elektroniczna. Albo zdalnie odpalana.
Knight miał niewyraźną minę.
– Powinniśmy opuścić budynek? Wezwać saperów?
Naukowiec podrapał się w niechlujną rudą brodę.
– Decyzja należy do Jacka.
Dwie minuty później Jack stał w laboratorium i przyglądał się paczce. Sprawiał
wrażenie wyczerpanego. To była jedna z niewielu jego przerw, odkąd w poniedziałek przejął
zarządzanie ochroną olimpiady. Po incydencie z Mundaho nie doszło do kolejnych ataków.
Zdaniem Knighta była to przede wszystkim zasługa heroicznych wysiłków Jacka.
– Da radę prześwietlić to pudełko tak, żeby nie wybuchło? – zapytał Amerykanin.
– Zawsze można spróbować, no nie? – Chuligan podniósł je tak, jakby miało zęby.
Zaniósł paczkę do stołu roboczego na drugim końcu laboratorium. Uruchomił
przenośny skaner podobny do używanych w obiektach olimpijskich, postawił przed nim
pudełko, a następnie odczekał, aż urządzenie się rozgrzeje.
Knight przyglądał się przesyłce tak, jakby mogła przypieczętować jego los. Musiał się
oprzeć nagłej chęci ucieczki z laboratorium. Miał dwoje dzieci, które jutro skończą trzy lata.
Czuł się też odpowiedzialny za matkę, przynajmniej do pewnego stopnia. Czy mógł
ryzykować zamknięcie w pomieszczeniu z potencjalnym ładunkiem wybuchowym? Aby nie
myśleć o zagrożeniu, zerknął na ekran telewizora, gdzie nadawano skrót wiadomości. Liczne
ujęcia kolejnych złotych medalistów ukazywały ich podczas rund honorowych z flagami
własnego kraju oraz Kamerunu.
To był spontaniczny gest. Sportowcy chcieli okazać szacunek Filatriemu Mundaho, a
także wyrazić protest wobec poczynań Kronosa. Wielu zawodników sięgnęło po flagę
Kamerunu – także piłkarska reprezentacja Anglii po półfinałowym zwycięstwie nad
Niemcami trzy dni temu. Media natychmiast to podchwyciły. Nazywano ten gest przejawem
powszechnego sprzeciwu wobec szaleńca, który próbuje zniszczyć igrzyska.
Liderką tego protestu pozostawała Amerykanka Hunter Pierce. Od czasu tragedii
Mundaho niemal codziennie udzielała wywiadów i za każdym razem stanowczo mówiła o
solidarności sportowców w oporze wobec sugestii zawieszenia lub przerwania zawodów.
Stan Kameruńczyka nieco się poprawił i teraz określano go jako ciężki. Zawodnik miał
poparzenia trzeciego stopnia i mocno poranione dolne partie ciała, ale mówiono, że jest
przytomny, świadomy protestów i że wsparcie napływające z całego świata dodaje mu
otuchy.
Choć były to pocieszające wiadomości, detektyw oderwał się od telewizora w
laboratorium Private London przekonany, że ataki nie ustaną wskutek sprzeciwu sportowców.
Przed końcem olimpiady Kronos na pewno spróbuje uderzyć ponownie.
Knight był o tym przekonany. Ale gdzie? I kiedy? Jutro po południu podczas sztafety?
W trakcie sobotniego piłkarskiego finału Anglia-Brazylia na Wembley albo niedzielnego
maratonu mężczyzn? A może ostatniego wieczoru podczas ceremonii zamknięcia igrzysk?
– No to jedziemy – powiedział Chuligan, kładąc paczkę od Kronosa na miniaturowym
taśmociągu, który wprowadził ją do wnętrza skanera.
Obrócił ekran urządzenia, tak żeby wszyscy go widzieli.
Pojawiło się na nim pudełko oraz jego zawartość.
Knight się skrzywił.
– Chryste – mruknął Jack. – Czy one są prawdziwe?
Rozdział 84
Śmiertelnie blade dłonie kobiety obcięto na wysokości nadgarstków przy użyciu ostrza
oraz piły. Krawędzie ciała były gładkie, natomiast kości – nierówne i wyszczerbione.
– Sprawdzić odciski palców? – zapytał Chuligan.
– Zostawmy to Scotland Yardowi – odparł Jack.
– Nieważne – odezwał się Knight. – Założę się, że to dłonie pewnej zbrodniarki
wojennej.
– Andzieli Brazlić? – spytał Jack.
Chuligan pokiwał głową.
– Szanse na pewno są spore, co?
Właściciel Private popatrzył na Knighta.
– Dlaczego ci je przysłał?
– Nie wiem.
To pytanie dręczyło detektywa w drodze do domu. Dlaczego on? Domyślał się, że w
ten sposób Kronos chciał coś powiedzieć. Ale co? Czy chodziło o odcisk palca, który ta
kobieta zostawiła na kopercie? A może zamachowiec chciał dowieść swojej bezwzględności?
Knight zadzwonił do Elaine Pottersfield, by powiedzieć, że Chuligan wiezie dłonie do
Scotland Yardu. Podzielił się z nią podejrzeniami co do tożsamości ofiary.
– Jeśli to rzeczywiście ręce Andzieli Brazlić, świadczy to o niezgodzie w szeregach
Kronosa – stwierdziła nadinspektor.
– Albo Kronos chce nam po prostu powiedzieć, że nie ma sensu szukać tej zbrodniarki.
Popełniła błąd, a teraz nie żyje.
– To wszystko? – spytała.
– Rano jedziemy do lasu Kate – poinformował Knight. – A impreza jest o wpół do
szóstej.
Cisza nie trwała długo.
– Przykro mi, Peter – powiedziała Pottersfield, po czym się rozłączyła.
Knight dotarł do domu około dziesiątej. Zastanawiał się, czy jego szwagierka
kiedykolwiek mu wybaczy i pogodzi się ze śmiercią Kate. Dopiero gdy stanął przed drzwiami
domu, zdał sobie sprawę z tego, że trzy lata temu mniej więcej o tej porze jego żona
zaczynała rodzić.
Nagle przed oczami stanęła mu twarz Kate, po tym jak odeszły jej wody – nie było w
niej strachu, a jedynie bezbrzeżna radość wobec zbliżającego się cudu. A potem przypomniał
sobie, jak zabierał ją ambulans. Otworzył drzwi i wszedł do domu równie skołowany i
zrozpaczony jak przed trzydziestoma sześcioma miesiącami.
W mieszkaniu pachniało czekoladą. Na stole w holu stały dwa prezenty opakowane w
jasny papier. Knight skrzywił się na myśl, że jeszcze nic nie kupił dzieciom. Całkowicie
pochłonęła go praca. A może specjalnie pozwolił, żeby go pochłonęła, bo nie chciał myśleć o
urodzinach bliźniąt oraz śmierci żony?
Nie znalazłszy dobrej odpowiedzi na to pytanie, spojrzał na podarunki. Ze
zdziwieniem stwierdził, że są od jego matki. Na przywieszkach napisano: „Od kochającej
babci”.
Uśmiechnął się, a do oczu napłynęły mu łzy. Skoro matka w swojej samotności,
rozpaczy i goryczy znalazła czas, by kupić wnukom prezenty, to może nie wycofa się z życia
tak bardzo jak po śmierci męża.
– Pójdę już do domu, proszę pana – powiedziała Marta, wyłaniając się z kuchni. –
Dzieci śpią. Kuchnia czysta. Karmelki gotowe. Luke próbował skorzystać z łazienki dużych
chłopców, ale nic z tego nie wyszło. Kupiłam upominki na przyjęcie i zamówiłam tort. Jutro
mogę przyjść na cały dzień łącznie z imprezą, ale potrzebuję wolnej niedzieli.
Niedziela. Maraton mężczyzn. Ceremonia zamknięcia. Knight musiał być w pracy.
Może namówi matkę albo Bossa.
– Niedziela wolna – zgodził się – a jutro naprawdę nie musisz przychodzić przed
południem. Rano w dniu ich urodzin zwykle zabieram dzieci do lasu Epping i kościoła w
High Beach.
– Co tam jest? – zainteresowała się Marta.
– Moja zmarła żona i ja braliśmy tam ślub. W lesie zostały rozsypane jej prochy.
Pochodziła z Waltham Abbey, a ten las należał do jej ulubionych miejsc.
– Och, tak mi przykro – powiedziała ze skrępowaniem i ruszyła do wyjścia. – W takim
razie będę w południe.
– W sam raz – odrzekł Knight, po czym zamknął za nią drzwi.
Zgasił lampy, zajrzał do dzieci, a później poszedł do swojego pokoju.
Siedząc na skraju łóżka, przyglądał się Kate, która zerkała na niego z fotografii, i
rozpamiętywał jej śmierć.
Rozpłakał się.
Rozdział 85
Sobota, 11 sierpnia 2012
– Mam trzy lata! – krzyknęła tuż przy uchu ojca Isabel.
Knight otrząsnął się z koszmaru, w którym Kate była zakładniczką Kronosa – nie
szaleńca prześladującego olimpijczyków, ale mitologicznej postaci z zakrzywionym sierpem i
apetytem na ich dzieci.
Ociekając potem, z grymasem na twarzy, zdezorientowany spojrzał na córkę, która z
zaniepokojoną miną odsuwała się teraz od ojca, mocno przyciskając swój kocyk do policzka.
Wreszcie się ocknął. Nic jej nie jest! Luke’owi też nic nie jest! To był tylko straszny
sen.
Odetchnął, uśmiechnął się i powiedział:
– Aleś ty wyrosła!
– Trzy lata – powtórzyła z szerokim uśmiechem Isabel.
– Lukey też trzy! – oznajmił od drzwi Luke.
– Co ty powiesz! – zawołał Knight, gdy chłopiec wskoczył na łóżko, a potem rzucił
mu się w ramiona.
Isabel wspięła się tuż obok i przytuliła do ojca.
Ich zapach otoczył go, uspokoił i ponownie przypomniał, jakim jest niesamowitym
szczęściarzem, że są w jego życiu – cząstki Kate, które przetrwają i będą rosnąć.
– Prezenty? – zapytał Luke.
– Jeszcze ich nie ma – odparł z pośpiechem Knight. – Będą dopiero na imprezie.
– Nie, tatusiu – zaprotestowała Isabel. – Wczoraj przyniósł je ten śmieszny pan. Są na
dole.
– Przyniósł je pan Boss?
Synek Knighta z ponurą miną pokiwał głową.
– Boss nie lubi Lukeya.
– Jego strata. Idźcie po prezenty. Możecie je otworzyć tutaj.
Dzieci natychmiast zerwały się z łóżka i wybiegły z tupotem. Po dwudziestu
sekundach wróciły, dysząc i uśmiechając się szeroko.
– No, dalej – powiedział Knight.
Chichocząc, rozerwały papier i już wkrótce prezenty od Amandy zostały otwarte.
Isabel dostała śliczny srebrny medalion na łańcuszku. W środku znajdowała się fotografia
Kate.
– To mamusia? – spytała dziewczynka.
Knight był szczerze wzruszony gestem matki.
– Tak. Teraz może być z tobą wszędzie – potwierdził zachrypniętym głosem.
– Co to, tatusiu? – zapytał Luke, podejrzliwie zerkając na swój podarek.
Knight przyjrzał się prezentowi, po czym wyjaśnił:
– To bardzo wyjątkowy zegarek dla bardzo dużego chłopca. Patrz, jest na nim Harry
Potter, słynny czarodziej, a z tyłu wygrawerowano twoje imię.
– Zegarek dużego chłopca? – dopytywał się Luke.
– Tak – powiedział Knight, po czym zaczął się droczyć z synkiem: – Odłożymy go, aż
dorośniesz.
Oburzony malec wyciągnął do niego rękę.
– Nie! Lukey duży! Lukey trzy latka!
– Zupełnie zapomniałem – rzekł jego ojciec, po czym zapiął mu zegarek na
nadgarstku.
Z miłym zaskoczeniem stwierdził, że pasek dopina się niemal idealnie.
Podczas gdy Luke paradował z zegarkiem na ręku, Knight zawiesił Isabel medalion na
szyi, zapiął łańcuszek, a potem z zachwytem przypatrywał się córeczce, kiedy przeglądała się
w lustrze – wypisz, wymaluj mała Kate.
Przewinął Luke’a, potem umył i nakarmił oboje, a w końcu ubrał Isabel w sukienkę, a
synka w niebieskie szorty oraz białą koszulę z kołnierzykiem. Przestrzegł dzieci, żeby się nie
pobrudziły, a potem pobił rekord świata w tempie brania prysznica, golenia się i ubierania.
Wyszli z domu o dziewiątej i udali się do garażu, który znajdował się kilka przecznic dalej,
po rzadko używanego rangerovera.
Knight jechał ulicami na północ, a Isabel i Luke siedzieli za nim w fotelikach. Słuchał
wiadomości w radiu. Zaczynał się przedostatni dzień igrzysk, dziś miały się rozstrzygnąć
wyniki wielu biegów sztafetowych.
Spikerzy komentowali falę krytyki, która spadła na Scotland Yard i MI5, ponieważ jak
dotąd nie poczyniono żadnych postępów w śledztwie dotyczącym Kronosa. Ani słowem nie
wspomniano jednak o dłoniach zbrodniarki wojennej. Pottersfield poprosiła, żeby na razie ta
informacja pozostała poufna.
Wielu sportowców, dla których zawody dobiegły końca, wyjeżdżało do domów. Cała
reszta, jak Hunter Pierce, zapowiedziała, że pozostaną w Parku Olimpijskim do samego
końca, bez względu na to, czego jeszcze spróbują Kronos i Furie.
Knight dojechał do Enfield, skręcił na wschód, a potem na południe od Waltham
Abbey w kierunku High Beach i lasu Epping.
– Dużo drzew – skomentowała Isabel, gdy wreszcie tam dotarli.
– Wasza mamusia lubiła drzewa.
Świetliste cętki przebijały wśród listowia otaczającego kościół w High Beach, który
stał na polanie blisko skraju lasu. Parkowało tam kilka samochodów, ale las Epping to
popularne miejsce spacerów, więc Knight nie przypuszczał, by ktoś jeszcze przybył tu ze
względu na Kate. Jego matka była pogrążona we własnej żałobie, a rodzicie żony zmarli
młodo.
Weszli do pustego kościoła. Knight kazał każdemu z dzieci zapalić świeczkę za mamę.
Sam również zapalił jedną dla Kate, a potem cztery kolejne dla kolegów, którzy zginęli w
katastrofie lotniczej. Trzymając Isabel i Luke’a za ręce, wyszedł z nimi z kościoła i
poprowadził ich ścieżką biegnącą w głąb lasu.
Liście szeleściły w leciutkich podmuchach wiatru. Po sześciu czy siedmiu minutach
roślinność się przerzedziła. Przeszli przez walący się kamienny mur i znaleźli się w
niewielkim zagajniku. Stare dęby rosły wśród wysokiej trawy, która szumiała w letnim
wietrze.
Knight stał przez chwilę, przyglądając się okolicy. Ściskał dzieci i ze względu na nie
usiłował pohamować emocje.
– Wasza mamusia chodziła do tego kościoła, kiedy była małą dziewczynką, ale
najbardziej lubiła zaglądać tutaj – odezwał się cicho. – Mówiła, że właśnie w tym
błogosławionym miejscu wśród tych starych drzew może porozmawiać z Panem Bogiem. To
dlatego rozrzuciłem jej... – Ścisnęło go w gardle.
– Podjąłeś doskonałą decyzję, Peter – odezwał się pełen emocji kobiecy głos za ich
plecami. – To było ulubione miejsce Kate.
Knight odwrócił się, ocierając łzy rękawem.
– Tatusiu, kim jest ta pani? – zapytała Isabel, mocno trzymając się jego nogawki.
Uśmiechnął się.
– To wasza ciocia Elaine, kochanie. Starsza siostra mamusi.
Rozdział 86
– Wiedziałam, że nie dotrę na imprezę – wyjaśniła cicho szwagierka Knighta w drodze
powrotnej, kiedy dzieci zasnęły w fotelikach. – Poza tym uznałam, że to mi pomoże, jeśli
poznam je właśnie tam.
Zbliżali się do garażu, gdzie Knight trzymał rangerovera.
– I pomogło?
Pottersfield skinęła głową. Oczy jej się zaszkliły.
– Wszystko było tak, jak trzeba. Zupełnie jakbym ją tam czuła. – Zawahała się, po
czym dodała: – Przepraszam. Za to, jak cię traktowałam. Wiem, że to była decyzja Kate, by
urodzić bliźnięta w domu. Ja po prostu...
– Nie rozmawiajmy o tym więcej – powiedział Knight, parkując auto. – To już za
nami. Moje dzieci mają wielkie szczęście, że jesteś w ich życiu. Ja sam mam wielkie
szczęście.
Westchnęła i uśmiechnęła się smutno.
– Dobrze. Pomóc ci?
Knight obejrzał się przez ramię na śpiące bliźnięta.
– Tak. Robią się za ciężkie, żebym sam zaniósł je tak daleko.
Pottersfield wzięła na ręce Isabel, a Knight podniósł Luke’a. Wspólnie ruszyli do
domu, który stał dwie przecznice dalej. Z wnętrza dobiegał dźwięk telewizora.
– Nowa niania – wyjaśnił Knight, szukając kluczy. – Zawsze przychodzi wcześniej.
– To dzisiaj rzadkość.
– Wręcz istny cud – przyznał. – Jest niesamowita. Tylko ona umie je oswoić. Nauczyła
je sprzątać zabawki i chodzić spać na pstryknięcie palcami.
Otworzył drzwi. Marta pojawiła się niemal natychmiast. Zmarszczyła czoło, widząc
Luke’a śpiącego w ramionach ojca.
– Chyba za dużo emocji – powiedziała, biorąc chłopca na ręce.
Potem z zaciekawieniem spojrzała na Pottersfield.
– Marto, to jest Elaine – poinformował Knight. – Moja szwagierka.
– Dzień dobry – przywitała się Pottersfield, bacznie przyglądając się Marcie. – Peter
mówi o pani w samych superlatywach.
Opiekunka zaśmiała się nerwowo i spuściła głowę.
– Pan Knight jest zbyt uprzejmy. – Na chwilę zamilkła, a potem spytała: – Czy ja pani
nie widziałam w telewizji?
– Możliwe. Pracuję w Scotland Yardzie.
Marta już miała coś powiedzieć, gdy obudziła się naburmuszona Isabel. Spojrzała na
ciocię, po czym jęknęła:
– Chcę do tatusia.
Knight wziął ją na ręce.
– Tata na parę godzin musi iść do pracy, ale wróci na imprezę.
– Niedługo pójdziemy po tort – zaproponowała Marta. – I balony.
Isabel się rozpogodziła, a Luke zbudził się ze snu. Zadzwonił telefon Pottersfield.
Nadinspektor Scotland Yardu słuchała uważnie, a potem zmarszczyła czoło.
– Dokąd ją zabierają?
Słuchała odpowiedzi, a tymczasem Marta wzięła Isabel od Knighta i ruszyła z nią i
Lukiem w stronę kuchni.
– Kto ma ochotę na sok jabłkowy? – zapytała.
Pottersfield zamknęła komórkę i spojrzała na szwagra.
– Jakiś posterunkowy właśnie znalazł Selenę Farrell włóczącą się po ruinach starej
gazowni Beckton, brudną i pokrytą własnymi odchodami. Bełkotała bez ładu i składu. Wiozą
ją do szpitala London Bridge.
Knight zerknął przez ramię na Martę, która mocno ściskała rączki Isabel i Luke’a.
– Wrócę przed piątą, żeby pomóc ci rozwiesić dekoracje – obiecał.
– Do tego czasu wszystko będzie pod kontrolą – odrzekła z przekonaniem opiekunka.
– Może mi pan zaufać.
Rozdział 87
– Jesteś pewna? – pytam, starając się ze wszystkich sił nie krzyczeć do telefonu.
– Tak – syczy Marta. – Znaleźli ją w gazowni Beckton, niedaleko fabryki. Kto tam był
ostatni?
Najpierw Petra, a teraz ty, Teagan, myślę krwiożerczo, zerkając na siostrę Marty, która
siedzi obok mnie za kierownicą samochodu. W moim umyśle znów wrze. Odpowiadam
jednak niejasno:
– Czy to ma znaczenie?
– Na waszym miejscu natychmiast oczyściłabym fabrykę – mówi Marta. – Depczą
nam po piętach.
To prawda. Spod morderczego szumu w uszach niemalże słyszę szczekanie psów.
Co za wpadka! Co za kolosalna wpadka! Farrell miała być uwolniona dopiero jutro
rano, miała odwrócić uwagę policji, która skupiłaby się właśnie na niej, podczas gdy ja
dopełniłbym zemsty. Powinienem był po prostu zabić Farrell, kiedy miałem możliwość. Ale
nie, musiałem być sprytny. Musiałem nawarstwiać oszustwa. I źle na tym wyszedłem.
Moje palce biegną do blizny z tyłu głowy. Rozpala się nienawiść.
Zmuszono mnie. Moją jedyną nadzieją jest bezwzględność.
– Bierz dzieci – mówię. – Teraz. Wiesz, co masz robić.
– Wiem – odpowiada Marta. – Maleństwa już słodko śpią.
Rozdział 88
Szpitalny zapach i odgłosy towarzyszące krzątaninie personelu medycznego
wyprowadzały Knighta z równowagi w sposób, jakiego się nie spodziewał. Nie był w żadnej
placówce medycznej od czasu, gdy do jednej z nich zawieziono ciało Kate. Czuł się
wstrząśnięty, kiedy wraz z Pottersfield dotarli na OIOM szpitala London Bridge.
– Tak wyglądała, kiedy ją znaleźli – powiedział policjant pilnujący sali, pokazując im
fotografię.
Farrell była w stroju Syren St. James, tyle że potwornie brudna. Robiła wrażenie
otumanionej niczym pacjent po lobotomii. Z dłoni zwisała jej rurka kroplówki.
– Coś mówiła? – spytała Pottersfield.
– Bełkotała o ciele bez rąk – odparł policjant.
– Bez rąk? – powtórzył Knight, zerkając na szwagierkę.
– Głównie gada bez sensu. Ale może teraz będziecie mieć więcej szczęścia, bo ją
odtruli.
– Była pod wpływem narkotyków? – zdziwiła się Pottersfield. – Wiemy to na pewno?
– Bardzo mocnych dawek zmieszanych ze środkami uspokajającymi.
Weszli na OIOM. Profesor Selena Farrell leżała z zamkniętymi oczami w łóżku
otoczonym aparaturą monitorującą. Jej skóra miała trupio blady odcień. Nadinspektor stanęła
obok.
– Profesor Farrell? – powiedziała.
Twarz pacjentki wykrzywiła się w grymasie gniewu.
– Idź sobie. Głowa. Boli. Bardzo – odezwała się bełkotliwie, połykając końcówki
słów.
– Pani profesor – powiedziała stanowczo policjantka. – Jestem nadinspektor Elaine
Pottersfield z londyńskiej policji. Muszę z panią porozmawiać. Proszę otworzyć oczy.
Farrell zamrugała i zaraz się skrzywiła.
– Zgaście światła. Migrena.
Pielęgniarka zasunęła kotarę. Farrell ponownie otworzyła oczy. Rozejrzała się po sali,
zobaczyła Knighta, a potem zdezorientowana znów skupiła wzrok na Pottersfield.
– Co się ze mną stało?
– Mieliśmy nadzieję, że pani nam to powie – odparła nadinspektor.
– Nie wiem.
– Czy potrafi pani wyjaśnić, dlaczego pani materiał DNA, a konkretnie włos,
znaleziono w jednym z listów Kronosa adresowanych do Karen Pope? – zapytała Pottersfield.
Ta informacja powoli docierała do otumanionego umysłu Farrell.
– Pope? Tej dziennikarki? Moje DNA? Nie, nie pamiętam.
– A co pani pamięta? – włączył się Knight.
Profesor zamrugała oczami i jęknęła.
– Ciemny pokój. Leżę na łóżku. Sama. Przywiązana. Nie mogę wstać. Głowa mi pęka,
ale nie chcą mi dać nic na ból.
– Kto? – naciskał Knight.
– Kobiety. Różne kobiety.
Pottersfield zaczynała się denerwować.
– Czy pani rozumie, że analiza DNA łączy panią z siedmioma morderstwami
popełnionymi w ciągu ostatnich dwóch tygodni?
Ta wiadomość zszokowała Selenę Farrell. Profesor nieco oprzytomniała.
– Co? Siedem? Ja nikogo nie zabiłam. Ja nigdy... Jaki dziś dzień?
– Sobota, jedenasty sierpnia dwa tysiące dwunastego roku – powiedział Knight.
Profesor jęknęła.
– Nie. Wydawało mi się, że byłam tam tylko jedną noc.
– W ciemnym pomieszczeniu z kobietami? – zapytała Pottersfield.
– Nie wierzy mi pani?
– Nie.
– Dlaczego udawała pani, że zrobiło się pani niedobrze, i uciekła pani z gabinetu,
kiedy Karen Pope puściła tę fletową melodię? – chciał wiedzieć Knight.
Farrell szerzej otworzyła oczy.
– Zrobiło mi się niedobrze... bo słyszałam ją już wcześniej.
Rozdział 89
Kończę rozmawiać przez telefon z Martą i patrzę na Teagan. W tej chwili miałbym
ochotę urwać jej głowę. Ale prowadzi samochód, a wypadek na tak zaawansowanym etapie
rozgrywki nie wchodzi w grę.
– Zawróć – mówię, usiłując zachować spokój. – Musimy jechać do fabryki.
– Do fabryki? – powtarza nerwowo Teagan. – Jest środek dnia.
– Farrell uciekła. Policja znalazła ją w gazowni. Knight i ta nadinspektor Pottersfield
są z nią teraz w szpitalu.
Teagan blednie.
– Jak to się mogło stać? – pytam cicho. – Miała zostać uwolniona dopiero jutro rano.
Twoim obowiązkiem było tego dopilnować, siostro.
– Powinnam była ci powiedzieć – mówi spanikowana – ale wiem, że jesteś pod wielką
presją. Wczoraj nad ranem w fabryce pojawili się jacyś pijacy. Myślałam, że smród
wystarczy, żeby nie zbliżali się do magazynu. Pewnie urwali kłódkę i wypuścili Farrell albo
coś w tym stylu. Sama nie wiem.
– Musimy posprzątać – mówię. – Zawieź nas tam. Natychmiast.
Nie rozmawiamy po drodze ani gdy wchodzimy na teren toksycznej fabryki, ani gdy
zakradamy się do piwnicy. Byłem tu tylko raz, więc Teagan idzie przodem. Oboje mamy
torby na śmieci.
Smród wydobywający się przez otwarte drzwi jest obrzydliwy. Jednak Teagan
wchodzi bez wahania. Spoglądam na żelazne koła na drzwiach i framudze. Nienaruszone.
Potem mój wzrok biegnie na ziemię.
Kłódka leży w kącie. Otwarta, ale nie rozerwana.
Pochylam się, podnoszę ją i wieszam sobie pałąk na środkowym palcu jak kastet,
zaciskając korpus w dłoni. Teagan włożyła już rękawiczki. Wpycha kroplówki do worka na
śmieci.
– Do roboty – mówię, po czym zbliżam się do niej i przykucam, żeby lewą ręką
podnieść zużytą strzykawkę.
Wstaję, spragniony zemsty jak wzgardzony kochanek. Dla zmyłki wyciągam dłoń ze
strzykawką w stronę worka, po czym prawą ręką wyprowadzam cios pałąkiem kłódki do
przodu.
Teagan nie ma szans. Impet miażdży jej krtań.
Zatacza się w tył, sina na twarzy, krztusi się, wybałuszonymi oczami patrzy na mnie z
niedowierzaniem. Drugie uderzenie łamie jej nos i popycha na ścianę. Teraz już wie, że
jestem wybitniejszą istotą. Trzeci cios trafia w skroń. Teagan pada na brudną podłogę.
Rozdział 90
– Oczywiście, że ją pani wcześniej słyszała – odparła Pottersfield. – Była w pani
komputerze. Podobnie jak program do przejęcia kontroli nad ekranami na stadionie
olimpijskim podczas ceremonii otwarcia igrzysk.
– Co?! – krzyknęła profesor. Spróbowała usiąść na łóżku i skrzywiła się z bólu. – Nie,
nie! Ktoś mniej więcej rok temu zaczął mi ją nagrywać na automatyczną sekretarkę i wysyłać
w e-mailach z anonimowych kont. Zupełnie jakby mnie prześladowano. Po jakimś czasie
zaczęło mi się robić niedobrze za każdym razem, kiedy ją słyszałam.
– Wygodna wymówka – warknęła Pottersfield. – A program w pani komputerze?
– Nie wiem, o czym pani mówi. Może ktoś go tam umieścił, pewnie ta sama osoba,
która przesyłała mi muzykę.
Knight również nie dowierzał.
– Czy zgłosiła pani komuś, że jest nękana w internecie?
Profesor stanowczo kiwnęła głową.
– I to dwa razy, na komisariacie w Wapping. Ale powiedziano mi, że przesyłanie
muzyki to nie przestępstwo, a ja nie miałam innych dowodów nękania. Mówiłam, że mam
pewne podejrzenia na temat tego, kto może za tym stać, ale nikt nie chciał mnie słuchać.
Poradzili, żebym zmieniła numer telefonu i adres e-mail. Tak zrobiłam i wtedy się skończyło.
Ból głowy także minął aż do czasu, gdy znów puściliście mi tę muzykę w moim gabinecie.
Knight zmrużył oczy. Starał się dostrzec sens tego wyjaśnienia. Czy to możliwe, że
Farrell została wrobiona i miała odwrócić ich uwagę? Dlaczego jej po prostu nie zabito?
Najwyraźniej Pottersfield rozumowała w ten sam sposób, ponieważ spytała:
– Kto pani zdaniem przesyłał tę muzykę?
Farrell lekko wzruszyła ramionami.
– Znam tylko jednego człowieka, który gra na fletni.
Knight i Pottersfield milczeli.
– To Jim Daring – powiedziała profesor. – Wiecie, ten facet z British Museum. Ma
program w telewizji.
Ciekawa sprawa, pomyślał Knight i przypomniał sobie, że Daring wyrażał się o Farrell
wyjątkowo pochlebnie i kilkakrotnie powtarzał, iż on i Pope powinni się z nią spotkać. Czy to
również część zmyłki?
Pottersfield wciąż wydawała się bardzo sceptyczna.
– Skąd pani wie, że gra na tym instrumencie, i dlaczego miałby panią nękać,
przesyłając tę melodię?
– W latach dziewięćdziesiątych miał ze sobą fletnię na Bałkanach. Grywał na niej dla
mnie.
– No i? – ponaglił Knight.
Farrell chyba czuła się niezręcznie.
– Daring próbował mnie poderwać. Powiedziałam mu, że nie jestem zainteresowana, a
wtedy się zdenerwował i wpadł w obsesję. Zaczął mnie prześladować. Zgłosiłam to, ale
wkrótce sprawa straciła znaczenie. Ucierpiałam w wypadku ciężarówki i zabrano mnie z
Sarajewa. Więcej go nie widziałam.
– Przez ile lat? – spytał Knight.
– Szesnaście? Siedemnaście?
– A mimo to podejrzewała pani właśnie jego – odparła Pottersfield.
Twarz profesor przybrała kamienny wyraz.
– Tylko on przyszedł mi do głowy.
– Sprytnie – skomentowała nadinspektor Scotland Yardu. – Zwłaszcza że on także
zniknął. To znaczy Daring.
Mina Farrell znów wyrażała dezorientację.
– Co?
– Twierdzi pani, że przetrzymywano panią w ciemnym pomieszczeniu i zajmowały się
panią kobiety – odezwał się Knight. – Jak się pani wydostała?
Farrell przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.
– Chłopcy, ale nie... tak, na pewno pamiętam głosy jakichś chłopaków, a potem znowu
straciłam przytomność. Kiedy się ocknęłam, mogłam ruszać rękami i nogami. Więc wstałam,
znalazłam drzwi i... – Zawahała się i spojrzała w dal. – To chyba była jakaś stara fabryka. Z
ceglanym murem.
– Policjantowi mówiła pani o zwłokach bez dłoni – powiedziała nadinspektor.
Na twarzy profesor odmalował się strach. Patrzyła to na Knighta, to na Pottersfield.
– Obsiadały ją muchy. Setki much.
– Gdzie?
– Nie wiem. – Skrzywiła się i potarła czoło. – Chyba gdzieś w tej fabryce. Kręciło mi
się w głowie. Ciągle upadałam. Nie byłam w stanie jasno myśleć.
Po długim milczeniu Pottersfield najwyraźniej doszła do jakiegoś wniosku. Wyjęła
telefon, wstała i odeszła kilka kroków od szpitalnego łóżka Farrell.
– Tu Pottersfield – powiedziała po chwili. – Szukajcie porzuconej fabryki w pobliżu
gazowni Beckton. Ma ściany z cegły. W środku mogą się znajdować zwłoki bez dłoni. Albo i
więcej ciał.
Tymczasem Knight przypomniał sobie, czego Karen Pope dowiedziała się na temat
Farrell.
– Jak pani trafiła do tego pomieszczenia w fabryce? – zapytał.
Profesor pokręciła głową.
– Nie pamiętam.
– A ostatnia rzecz, którą pani pamięta? – rzuciła Pottersfield, zatrzaskując komórkę.
Farrell zamrugała oczami, po czym zesztywniała.
– Nie mogę powiedzieć.
– Czy Syren St. James coś o tym wie? – wtrącił Knight. Dźwięk tego nazwiska
wyraźnie nią wstrząsnął.
– Kto? – zapytała cicho.
– Pani alter ego wśród lesbijskiej elity Londynu – powiedziała Pottersfield.
– Nie wiem, o czym pani...
– O Syren St. James wie cały Londyn – przerwał jej Knight. – Pisały o niej wszystkie
gazety.
Profesor była zdruzgotana.
– Co? Jak to?
– Karen Pope – odparł detektyw. – Odkryła sekrety pani podwójnego życia i opisała je
w artykule.
– Dlaczego? – jęknęła cicho Farrell.
– Bo pani materiał DNA łączył panią z morderstwami – wyjaśniła Pottersfield. – I to
się wciąż nie zmieniło. Z badania DNA wynika, że coś panią wiąże z Kronosem i Furiami.
Farrell wpadła w histerię.
– Nie jestem Kronosem! – krzyknęła. – Nie jestem Furią! Prowadziłam drugie życie,
ale to wyłącznie moja sprawa. Nie mam nic wspólnego z żadnymi zabójstwami!
Do sali wpadła pielęgniarka i kazała im wyjść.
– Jeszcze tylko minuta – nie ustępowała Pottersfield. – Po raz ostatni widziano panią w
Candy Barze dwa tygodnie temu w piątek dwudziestego siódmego lipca.
Ta informacja zdezorientowała profesor Farrell.
– Widziała tam panią znajoma, Nell – dodał Knight. – Powiedziała Karen Pope, że
towarzyszyła pani kobieta w toczku z woalką zasłaniającą twarz.
Farrell zaczęła szukać tego wspomnienia w pamięci. W końcu kiwnęła głową.
– Tak. Poszłam z nią do samochodu. Miała tam wino. Nalała mi kieliszek i... –
Spojrzała na Pottersfield. – To ona mnie odurzyła.
– Co za „ona”? – spytała stanowczo nadinspektor.
– Nie znam jej prawdziwego nazwiska – wyznała zawstydzona Farrell. –
Przypuszczam, że używała pseudonimu tak jak ja. Ale przedstawiła się jako Marta. Mówiła,
że jest z Estonii.
Rozdział 91
Tego popołudnia nad Londynem szalała gwałtowna burza.
W świetle błyskawic deszcz lał na szybę nieoznakowanego samochodu Pottersfield
pędzącego na sygnale w stronę Chelsea. Nadinspektor co chwila zerkała z wściekłością na
Knighta, który wyglądał tak, jakby stoczył walkę z duchem. Ponownie wybrał numer komórki
Marty.
– Odbierz – powtarzał. – Odbierz, ty suko.
– Peter, jak mogłeś jej nie sprawdzić?! – krzyknęła Pottersfield.
– Przecież sprawdziłem, Elaine! Ty też! Była dla mnie idealna.
Z piskiem hamulców zatrzymali się przed domem Knighta, gdzie stało już kilka
radiowozów z migającymi światłami. Mimo deszczu gromadził się tłum. Umundurowani
funkcjonariusze właśnie rozstawiali barierki.
Knight wyskoczył z auta Pottersfield. Miał wrażenie, że balansuje na krawędzi
ciemnej, bezdennej przepaści.
Bella? Mały Lukey? Przecież mają urodziny.
Przed drzwiami czekał na niego z ponurą miną inspektor Billy Casper ze Scotland
Yardu.
– Przykro mi, Peter. Przyjechaliśmy za późno.
– Nie! – wrzasnął Knight, wpadając do wnętrza. – Nie.
Gdziekolwiek spojrzał, widział dziecięce rzeczy: zabawki, talk, paczki z balonami,
serpentyny, świeczki. Otępiały minął to wszystko i wszedł do kuchni. W śniadaniowej misce
Luke’a wciąż było mleko. Na podłodze obok krzesełka Isabel leżał jej kocyk.
Knight jęknął w duchu, wiedząc, że Bella bez niego musi być całkiem zagubiona.
Nagle ogrom tej sytuacji prawie go przytłoczył. Nie poddał się jednak i walczył z tym
uczuciem w jedyny znany sposób: działał dalej.
Odnalazł Pottersfield.
– Przeszukajcie jej mieszkanie – powiedział. – Adres macie w CV. A cały mój dom
musi być pełen jej odcisków palców. Potraficie namierzyć jej komórkę?
– O ile ma ją przy sobie – odrzekła nadinspektor. – Tymczasem zadzwoń do swojej
koleżanki Pope, a ja powiadomię dziennikarzy, których znam. Fotografie dzieci będą
wszędzie, Peter. Ktoś na pewno je widział.
Knight przytaknął, a potem coś mu przyszło do głowy.
– A jeśli o to im właśnie chodzi?
– Co? – spytała Pottersfield. – Dlaczego?
– Dla odwrócenia uwagi. Sama pomyśl. Jeżeli wszędzie pojawią się zdjęcia bliźniąt, a
opinia publiczna dowie się, że zostały porwane przez kobietę powiązaną z Kronosem,
wszystkie wysiłki służb skoncentrują się na poszukiwaniach Isabel i Luke’a. Nic nie ochroni
olimpiady przed ostatnim atakiem.
– Peter, przecież musimy coś zrobić.
Knight sam nie wierzył, że to mówi, ale odrzekł:
– Możemy ich przeczekać jeszcze przez kilka godzin, Elaine. Zobaczymy, czy się
zdenerwują. Czy zadzwonią. Jeżeli nie odezwą się, powiedzmy, do ósmej, roześlemy
wszędzie zdjęcia dzieci.
Zanim Pottersfield zdążyła odpowiedzieć, wyciągnął komórkę i wybrał numer do
Chuligana.
W słuchawce rozległ się radosny okrzyk.
– Słyszałeś, Peter?! – ryknął Chuligan. – Jeden-jeden. Wyrównaliśmy!
– Przyjedź do mnie do domu – powiedział Knight. – Natychmiast.
– Natychmiast? – jęknął szef laboratorium Private. Był chyba lekko pijany. – Odbiło
ci? Gramy o cholerny złoty medal, a ja mam miejsce na samym środku.
– Kronos porwał moje dzieci.
Cisza, a potem:
– O nie! Kuźwa. Zaraz będę, Peter. Zaraz będę.
Knight się rozłączył. Elaine wyciągnęła rękę po jego telefon.
– Potrzebujemy go na kilka minut, żeby założyć ci namierzanie.
Oddał jej aparat, po czym wszedł na piętro. Wziął zdjęcie Kate i zaniósł je do pokoju
dziecinnego. Domem wstrząsnął piorun. Knight usiadł na leżance, spojrzał na puste łóżeczka
oraz na tapetę wybraną przez żonę. Zastanawiał się, czy pisane mu są wyłącznie tragedia i
utrata bliskich.
Potem na stole do przewijania zauważył butelkę dziecięcego leku
przeciwhistaminowego. Odstawił fotografię Kate, podszedł tam i przekonał się, że jest prawie
pusta. Poczuł się wściekły i oszukany. Usypiała mu dzieci pod nosem!
Pottersfield zapukała i weszła do pokoju. Spojrzała na zdjęcie Kate stojące na leżance,
po czym podała mu komórkę.
– Teraz jesteś podłączony do naszego systemu. Możemy namierzyć numer każdej
dzwoniącej do ciebie osoby. Właśnie dostałam wiadomość, że w pobliżu gazowni, w
zamkniętej fabryce zanieczyszczonej niebezpiecznymi odpadami przemysłowymi, znaleziono
ciała dwóch kobiet po trzydziestce. Jedną zatłuczono na śmierć parę godzin temu. Nie ma
dokumentów. Druga nie żyje od paru dni, ciało jest pozbawione dłoni. Zakładamy, że to
Andziela Brazlić i jej starsza siostra Nada.
– Nie ma już dwóch Furii. Zostali Marta i Kronos – powiedział bezbarwnym głosem
Knight. – Myślisz, że Kronosem może być Daring? Po tym, co nam powiedziała Farrell?
Nękanie na Bałkanach... Fletnia...
– Nie wiem.
Nagle Knight poczuł, że ogarnia go zwątpienie – silne, wprost klaustrofobiczne.
– Czy ma znaczenie, gdzie będę się znajdował, kiedy do mnie zadzwonią?
– Raczej nie.
Spojrzał na fotografię Kate.
– Nie mogę tu tak siedzieć, Elaine – powiedział. – Muszę się ruszyć. Pójdę na spacer.
W porządku?
– Bylebyś miał włączony telefon.
– Powiedz Chuliganowi, żeby do mnie zadzwonił, jak tylko przyjedzie. Trzeba też
powiadomić Jacka Morgana. Jest z ludźmi na stadionie, pilnują biegów sztafetowych.
Skinęła głową.
– Nie martw się, Peter, znajdziemy dzieci.
– Wiem – odparł, choć wcale nie był o tym zbyt przekonany.
Włożył płaszcz nieprzemakalny, a następnie wyszedł tylnymi drzwiami, na wypadek
gdyby przed domem już koczowali dziennikarze. Ruszył zaułkiem, zastanawiając się, czy
powinien włóczyć się bez celu, czy może wsiąść do samochodu i pojechać z powrotem do
kościoła w High Beach, żeby się pomodlić. Potem jednak zrozumiał, że jest tylko jedno
miejsce, w którym pragnie się znaleźć, i tylko jedna osoba, z którą chce się widzieć.
Zmienił kierunek marszu. Brnął przez miasto w deszczu, mijał puby, z wnętrz słyszał
radosne okrzyki. Najwyraźniej Anglia właśnie zdobywała złoty medal, a tymczasem on tracił
wszystko, co dla niego ważne.
Kiedy stanął na progu domu na Milner Street, miał przemoczone włosy oraz nogawki
spodni. Nacisnął dzwonek i zastukał kołatką, podnosząc głowę do kamery.
Drzwi otworzyły się, ukazując Bossa.
– Szefowa nie przyjmuje gości – rzucił oschle.
– Zejdź mi z drogi, człowieczku – warknął Knight tonem tak groźnym, że asystent
matki usunął się bez słowa protestu.
Detektyw otworzył drzwi gabinetu Amandy, nie pukając. Jego matka siedziała
pochylona nad stołem projektowym. Kroiła materiał. Wokół na manekinach wisiało
kilkanaście nowych kreacji.
Podniosła głowę i spojrzała na niego lodowatym wzrokiem.
– Peter, czy nie wyraziłam się wystarczająco jasno, że chcę być sama?
Ruszył w jej stronę, mówiąc:
– Mamo...
Przerwała mu.
– Zostaw mnie w spokoju, Peter. Co ty tu robisz, na litość boską? Dziś są urodziny
twoich dzieci. Powinieneś być teraz z nimi.
To przepełniło czarę. Zakręciło mu się w głowie, a potem stracił przytomność.
Rozdział 92
W gasnącym świetle dnia Karen Pope pędziła przez mżący deszcz w kierunku domu
Knighta w Chelsea. Reporter z „The Sun” zajmujący się sprawami policyjnymi dał jej cynk,
że w domu agenta Private kroi się coś ważnego, więc natychmiast tam ruszyła. Po drodze bez
przerwy do niego wydzwaniała.
Słyszała jednak tylko dziwne pikanie, a potem komunikat, że „abonent jest chwilowo
niedostępny”. Widziała już policyjne bariery i...
– Cześć, ciebie też wezwał Peter? – rzucił Chuligan, zbliżając się truchtem. Miał
zaczerwienione oczy, a jego oddech zalatywał papierosami, czosnkiem i piwem. – Byłem na
stadionie, kiedy do mnie zadzwonił. Musiałem wyjść z cholernego meczu o złoty medal.
Przegapiłem zwycięską bramkę!
– Musiałeś? Z jakiego powodu? – zapytała. – Skąd się tu wziął Scotland Yard?
Wyjaśnił jej, a wtedy miała ochotę się rozpłakać.
– Dlaczego? Dlaczego jego dzieci?
Karen zadała to samo pytania nadinspektor Pottersfield, kiedy weszli do domu.
– Peter uważa, że to taktyka dla odwrócenia uwagi – powiedziała policjantka.
– Może. Marta była tu przez ostatnie dwa tygodnie, prawda? – Chuligan nie potrafił
ukryć lekko niewyraźnej mowy.
– Mniej więcej – potwierdziła Pope.
– Właśnie. Więc zastanawiam się dlaczego. I myślę sobie, że Kronos wysłał ją jako
szpiega. Nie był w stanie umieścić kogoś w Scotland Yardzie, ale ta Marta mogła węszyć w
Private, nie?
– W porządku. – Pottersfield zmrużyła oczy.
– Gdzie komputery Petera? A telefony?
– Komórkę ma ze sobą – poinformowała nadinspektor. – Domowy telefon jest w
kuchni. Komputer widziałam w jego pokoju na piętrze.
Po dwudziestu minutach Chuligan ponownie znalazł Pottersfield i Pope, które właśnie
rozmawiały z Billym Casperem.
– Pani nadinspektor, to powinno panią zainteresować – powiedział, unosząc dwie
torebki z dowodami. – W telefonie była pluskwa, a w komputerze rejestrator klawiszy. Założę
się, że w komórce także ma podsłuch. A może coś jeszcze.
– Proszę do niego zadzwonić – poleciła Pottersfield.
– Już próbowałem. Wysłałem też SMS-a. Nie odpowiada, jest tylko jakiś komunikat o
kłopotach z połączeniem.
Rozdział 93
Za oknem gabinetu Amandy zapadał mrok. Komórka Knighta leżała na stoliku. On
sam siedział na kanapie i wpatrywał się w telefon. Czuł się tak, jakby coś poparzyło mu
mózg, a w żołądku miał pustkę, jakiej nie zaznał jeszcze nigdy w życiu.
Dlaczego nie zadzwonili?
Matka usiadła obok niego.
– Peter, ktoś tak dobry jak ty nie powinien tyle cierpieć, ale nie możesz tracić nadziei.
– Absolutnie – dodał z mocą Boss. – Ta twoja dwójka barbarzyńców to prawdziwi
wojownicy. Ty także musisz nim być.
Knight czuł się jednak pokonany tak jak wtedy, gdy trzymał noworodki w ramionach i
patrzył, jak sanitariusze wkładają ciało żony do ambulansu.
– Dziś są ich urodziny – powiedział cicho. – Spodziewali się tego samego co każdy
trzylatek: tortu, lodów i...
Amanda pogładziła syna po głowie. Był to z jej strony tak rzadki i niespodziewany
gest, że Knight spojrzał na nią z niewyraźnym uśmiechem.
– Mamo, wiem, jak okrutne ostatnio było dla ciebie życie, ale chcę ci podziękować, że
tak się troszczysz o dzieci. Zdążyły otworzyć tylko twoje prezenty.
Amanda była zdziwiona.
– Naprawdę? Nie sądziłam, że tak szybko do was dotrą.
– Ja je zawiozłem – poinformował Boss. – Uznałem, że powinny być na czas.
– Dziękuję – rzekł Knight. – Dzieci były zachwycone. Mamo, muszę przyznać, że
umieszczenie fotografii Kate w medalionie to jedna z najbardziej wzruszających rzeczy, jakie
kiedykolwiek zrobiłaś.
Jego matka, zwykle zachowująca stoicki spokój, miała łzy w oczach.
– Martwiliśmy się z Bossem, że to nie zabawki.
– Nie, nie, maluchy naprawdę były zachwycone. Luke nosił ten zegarek jak złoty
medal. A wisiorek Isabel pasuje idealnie. Chyba nigdy go nie zdejmie.
Amanda kilka razy zamrugała, potem zerknęła na Bossa, a w końcu spytała:
– Myślisz, że teraz mają je na sobie? Ten zegarek i wisiorek?
– Chyba tak – odrzekł Knight. – Nie widziałem ich w domu.
Jego matka spojrzała na Bossa, który uśmiechał się od ucha do ucha.
– Aktywowałeś je? – zapytała.
– Jeszcze zanim zarejestrowałem gwarancję!
– O czym wy mówicie? – nie rozumiał Knight.
– Peter, nie patrzyłeś na pudełka?! – zawołała Amanda. – Wisiorek i zegarek
wyprodukowała firma Trace Angels, w którą zainwestowałam. To miniaturowe nadajniki
GPS pozwalające rodzicom śledzić swoje dzieci!
Rozdział 94
Knight wypadł z domu matki, nie spuszczając z oka dwóch małych pulsujących ikon w
kształcie serduszek, które powoli przesuwały się po mapie na ekranie jego iphone’a.
Z danych na wyświetlaczu wynikało, że Luke i Isabel znajdują się nie dalej niż trzy
kilometry stąd! Ta informacja spowodowała, że Knight wybiegł z mieszkania matki bez
chwili wahania. Wyszedł na ulicę, żeby złapać taksówkę, a także sprawdzić, dlaczego jego
telefon nie łapie sygnału w budynku.
Ponownie wybrał numer Elaine Pottersfield, ale odezwał się tylko komunikat o
kłopotach z połączeniem. Właśnie miał wrócić do domu, gdy zobaczył nadjeżdżającą
taksówkę.
Zatrzymał ją i wskoczył do środka.
– Na stację metra Lancaster Gate.
– Yah, mon – potwierdził kierowca. – Hej, to ty!
Knight dopiero po chwili zorientował się, że ten sam facet gonił taksówkę, która o
mały włos nie przejechała jego i Lancera.
– Kronos ma moje dzieci.
– Ten świrus, co wysadził Mundaho?! – zawołał Jamajczyk.
– Gaz do dechy, człowieku!
Pędzili na północny zachód w stronę Brompton Road. Knight znów spróbował
dodzwonić się do Pottersfield. Nie udało się, ale gdy tylko przerwał próbę, jego iphone
zabrzęczał, informując o nowym SMS-ie.
Wiadomość przesłał mu Chuligan. Brzmiała:
Jestem u ciebie. Pluskwy w telefonie i kompie.
Pewnie w komórce też. Może cię namierzają.
Zadzwoń.
Namierzają? – pomyślał Knight. Cały czas mnie śledzili?
– Zatrzymaj się! – krzyknął.
– Ale twoje dzieci, mon! – zaprotestował taksówkarz.
– Zatrzymaj się – powtórzył Knight, starając się zachować zimną krew. Zerknął na
pulsujące serca na ekranie. Znajdowały się w budynku przy Porchester Terrace. – Masz
komórkę?
– Telefon mojej starej zdechł dziś rano – odparł kierowca, parkując przy krawężniku. –
Dałem jej swój, dopóki tamtego nie naprawią.
– Szlag by to... – mruknął Knight. Po raz ostatni zerknął na wyświetlacz, chcąc
zapamiętać adres, pod którym przetrzymywano jego dzieci. Potem podał iphone’a
taksówkarzowi wraz z dwoma banknotami pięćdziesięciofuntowymi. – Słuchaj uważnie,
kolego. Zostawię ci ten telefon, a ty z nim pojedziesz na lotnisko Heathrow.
– Co?
– Nie dyskutuj. – Detektyw zapisał coś na wizytówce. – Jedź na Heathrow, a potem
wróć pod ten adres w Chelsea. Zastaniesz tam policję. Pytaj o nadinspektor Pottersfield albo o
Chuligana Crawforda z agencji Private. Daj im ten telefon. Będzie na ciebie czekać nagroda.
– A co z twoimi dziećmi, mon?
Ale Knighta już nie było. Przebiegł przez Brompton Road w stronę Montpelier Street.
Kierował się na północ, ku Hyde Parkowi. Pomyślał, że ostatnie, czego mu trzeba, to żeby
policja zjechała się tam całą kupą, otoczyła dom i sprowokowała do działania Martę albo
Kronosa. To mogłoby kosztować życie Luke’a i Isabel, a tego by nie przeżył. Postanowił
najpierw obejrzeć sobie to miejsce, a potem znaleźć telefon i powiadomić Elaine, Jacka,
Chuligana, Pope oraz wszystkich ludzi w Londynie.
Docierając do ścieżki biegnącej wzdłuż zachodniego brzegu jeziora Serpentine, ciężko
dyszał. Paliło go w płucach, gdy dziesięć minut później opuścił park i przeciął Bayswater
Road naprzeciwko stacji metra Lancaster Gate.
Szedł dalej Bayswater, minął tłum imprezowiczów przy pubie The Swan, gdzie wciąż
świętowano sensacyjne zwycięstwo Anglii nad Brazylią. W końcu skręcił w prawo w
Porchester Terrace. Adres, którego szukał, znajdował się po zachodniej stronie ulicy,
niedaleko Fulton Mews.
Knight pozostał na wschodnim chodniku. Metodycznie przemieszczał się na północ,
dopóki nie zaszedł tak daleko, że już nie śmiał się bardziej zbliżyć. Bardzo żałował, że nie ma
ze sobą lornetki, ale i stąd widział, że biały budynek mieszkalny ma balkony na każdym
piętrze oraz żelazne kraty w oknach na parterze.
Po obu jego stronach stały identyczne budynki. We wszystkich oknach domu panował
mrok i tylko z okna balkonowego na drugim piętrze sączyło się światło. Czy to właśnie tu
Marta przetrzymywała jego dzieci?
Znów zaczął padać deszcz – na tyle rzęsisty, by Knight uznał, że nie będzie się
wyróżniał, jeśli założy kaptur płaszcza przeciwdeszczowego i przejdzie obok domu po
wschodniej stronie ulicy.
Czy w środku byli Isabel i Luke? Kronos? Czy to ich kryjówka? Knight nonszalancko
spoglądał w stronę drzwi, zastanawiając się, czy powinien zaryzykować przejście przez ulicę,
żeby przyjrzeć się dokładniej, zanim zadzwoni do Elaine z któregoś z hoteli na Inverness
Terrace.
Wtedy zauważył, że bardzo blisko tamtego balkonu, z północnej strony znajduje się
sąsiedni, należący do innego budynku. Niemal na pewno można by stamtąd zajrzeć do
mieszkania, w którym, jak sądził, przetrzymywano jego dzieci.
Cholera, pewnie nawet dałoby się przeskoczyć z balkonu na balkon.
Zwolnił, przyglądając się fasadom domów i kombinując, w jaki sposób się tam wspiąć.
Potem jednak w oknie balkonowym sąsiedniego domu zapaliło się światło. Ktoś tam był.
W głowie Knighta natychmiast zrodził się plan. Zadzwoni do tego mieszkania, wyjaśni
sytuację i poprosi o skorzystanie z telefonu, żeby zadzwonić do Pottersfield, a także o dostęp
na balkon w celach obserwacyjnych. Potem jednak uznał, że najpierw uda się na tyły
budynków, by sprawdzić, czy palą się jakieś inne światła. Zajęło mu to trzy minuty. Żadnych
świateł. Gdy wrócił na Porchester Terrace, budynek, do którego chciał wejść, właśnie
opuszczała jakaś kobieta.
Minął ją błyskawicznie, uśmiechając się, jakby znali się od lat, wbiegł po schodkach i
przytrzymał drzwi, zanim zdążyły się zatrzasnąć. Nawet lepiej. Dzięki temu uda się
bezpośrednio do mieszkania na drugim piętrze w południowo-wschodnim krańcu domu.
Pobiegł schodami na górę i po chwili znalazł się w centralnym korytarzu, gdzie
pachniało smażonymi kiełbaskami. Były tu cztery mieszkania. Podszedł do drzwi lokalu 3B
zorientowanego na południowy wschód, usłyszał grający wewnątrz telewizor i mocno
zapukał, podnosząc identyfikator Private do wizjera.
Rozległy się kroki, a potem nastała chwila ciszy. W końcu zgrzytnęły zamki i
otworzyły się drzwi, a w nich ukazał się zdziwiony Michael Lancer.
– Knight? Co ty tu robisz?
Rozdział 95
Lancer był ubrany w dres i wyglądało na to, że nie golił się od wielu dni. Miał
podkrążone oczy, jakby niewiele spał, odkąd zwolniono go z komitetu organizacyjnego
igrzysk.
– Mike, ty tutaj mieszkasz? – zapytał z niedowierzaniem Knight.
– Od dziesięciu lat – odparł Lancer. – Co się dzieje?
– Mogę wejść? – Teraz to detektyw był zdziwiony.
– No jasne. – Lancer usunął się z drogi. – Mam straszny bałagan, ale... skąd się tu
wziąłeś?
Knight ruszył przez przedpokój do dobrze wyposażonego pokoju dziennego. Na
niskim stoliku piętrzyły się butelki po piwie i kartony po chińszczyźnie. Od południa
pomieszczenie zamykała ściana z surowej cegły. Stała tam otwarta szafa z telewizorem
nastawionym na BBC. Właśnie nadawano podsumowanie przedostatniego dnia igrzysk. Obok
znajdowało się biurko z włączonym laptopem. Komputer był podłączony niebieskim kablem
do gniazdka w ścianie.
Na widok przewodu Knight nagle zrozumiał, że to wszystko ma sens.
– Co wiesz o sąsiadach zza ściany? – spytał, spoglądając na drzwi balkonowe.
– Tych w sąsiednim budynku? – Lancer był zdezorientowany.
– Zgadza się.
Działacz komitetu organizacyjnego pokręcił głową.
– Nic. Mieszkanie chyba od prawie roku stoi puste. To znaczy od prawie roku nie
widziałem nikogo na balkonie.
– Teraz ktoś tam jest – powiedział Knight, po czym wskazał na niebieski przewód. –
Czy to kabel podłączony do internetu?
Lancer najwyraźniej nie potrafił pojąć, do czego zmierza.
– Tak, oczywiście.
– Nie masz wi-fi?
– Przewodowe połączenie jest znacznie bezpieczniejsze. Dlaczego tak cię interesuje
mieszkanie w sąsiednim budynku?
– Ponieważ myślę, że wynajął je Kronos albo jedna z jego Furii, żeby podłączyć się do
twojego komputera.
Lancerowi opadła szczęka.
– Co?
– To w ten sposób włamali się do olimpijskiego systemu zabezpieczeń – mówił dalej
Knight. – Podpięli się pod twoją linię, przechwycili hasła i gotowe.
Były dziesięcioboista spojrzał na swój komputer i zamrugał.
– Skąd to wszystko wiesz? Skąd wiesz, że przebywają w mieszkaniu obok?
– Bo tam są moje dzieci.
– Twoje dzieci? – powtórzył zszokowany Lancer.
Knight kiwnął głową, zaciskając pięści.
– Niejaka Marta Brezenowa, niania, którą niedawno zatrudniłem, porwała je z
polecenia Kronosa. Nie wie, że bliźniaki mają na sobie gadżety z nadajnikami GPS. Nadają
sygnał z sąsiedniego mieszkania.
– Jezu – jęknął oszołomiony Lancer. – Byli tuż obok przez cały... Musimy wezwać
Scotland Yard i MI-five. Sprowadzić oddział antyterrorystyczny.
– Ty się tym zajmij – powiedział Knight. – Ja spróbuję tam zajrzeć z twojego balkonu.
Każ policji przyjechać po cichu. Bez syren. Nie chcę, żeby zaalarmowani porywacze zabili mi
dzieci.
Lancer z przejęciem pokiwał głową, wyciągnął komórkę i zaczął wybierać numer, gdy
tymczasem Knight wymknął się na zlany deszczem balkon. Przesunął mokre meble ogrodowe
i spróbował zajrzeć do przylegającego mieszkania.
Sąsiedni balkon znajdował się niecałe dwa metry dalej. Miał żelazną balustradę. W
oknie balkonowym wisiały cienkie białe zasłony, które przepuszczały światło, ale nie
pozwalały zorientować się w rozkładzie pomieszczenia. Z prawej strony słychać było głos
Lancera, który wyjaśniał sytuację przez telefon.
Zerwał się wiatr. Okna balkonowe w sąsiednim mieszkaniu uchyliły się na kilka
centymetrów i było widać bielusieńki dywan oraz mały stół w stylu rustykalnym. Stało na
nim kilka komputerów ze świecącymi ekranami. Wszystkie urządzenia połączone były
niebieskimi kablami sieciowymi.
Knight właśnie zamierzał wrócić do Lancera i opowiedzieć, co zobaczył, gdy usłyszał
jęk swojego synka z wnętrza mieszkania.
– Marta, nie! Lukey chce do domu na urodziny!
– Zamknij się, rozwydrzony bachorze! – syknęła Marta. Potem rozległ się głośny klaps
i Luke zaczął wyć histerycznie. – I naucz się wreszcie chodzić do ubikacji!
Rozdział 96
Pierwotny instynkt ojca pragnącego chronić swoje dziecko zawładnął Knightem do
tego stopnia, że nie zastanawiając się nad konsekwencjami, detektyw wdrapał się na
balustradę balkonu Lancera, dziesięć metrów nad ziemią, przykucnął, a potem rzucił się
naprzód.
Kiedy odpychał się od mokrej barierki, nieznacznie się poślizgnął i od razu wiedział,
że nie doskoczy do sąsiedniego balkonu. Nie dosięgnie nawet balustrady. Był przekonany, że
runie na ziemię i połamie wszystkie kości.
Jednakże jakimś cudem jego palce otarły się o podstawę żelaznych słupków u styku z
posadzką balkonu. Chwycił się i zawisł w powietrzu. Zastanawiał się, jak długo tak
wytrzyma.
– Zamknij się! – warknęła Marta, po czym znów uderzyła Luke’a.
Płacz chłopca był tak przejmujący, że Knight natychmiast poczuł silny przypływ
adrenaliny. Zakołysał się najpierw w lewo, a potem w prawo, jakby jego ciało było
wahadłem. Czuł, jak żelazne tralki wrzynają mu się w dłonie, lecz wcale na to nie zważał,
ponieważ już za trzecim zamachem zdołał zahaczyć czubkiem prawego buta o krawędź
balkonu.
Kilka sekund później znajdował się po drugiej stronie balustrady, jego mięśnie drżały,
w ustach czuł metaliczny posmak. Płacz Luke’a stał się teraz stłumiony i nosowy, jakby
Marta zakneblowała mu usta.
Lekceważąc piekący ból dłoni, Knight ścisnął berettę, po czym zbliżył się do
uchylonych drzwi balkonowych. Zajrzawszy do wnętrza, przekonał się, że pokój dzienny ma
układ podobny do tego w mieszkaniu Lancera. Różnił się jednak zdecydowanie wystrojem o
znacznie chłodniejszym charakterze. Z wyjątkiem złoto-czerwonego gobelinu na północnej
ścianie wszystko w pokoju było równie bielutkie jak dywan. Stłumiony płacz Luke’a dobiegał
z korytarza obok kuchni.
Knight otworzył drzwi na całą szerokość i wszedł do środka. Zsunął buty, po czym
szybkim krokiem ruszył w stronę korytarza. Nie wątpił, co teraz zrobi. Marta odegrała
kluczową rolę w morderstwie Dentona Marshalla. Pomogła zniweczyć szczęście jego matki.
Usiłowała zniszczyć olimpiadę i porwała jego dzieci. Nie zawaha się jej zabić, żeby je
ratować.
Płacz Luke’a ucichł na tyle, że Knight słyszał również łkanie Isabel, a także jakiś
niższy pomruk. Wszystkie te dźwięki dobiegały z pokoju po lewej. Drzwi były otwarte, paliło
się światło. Detektyw przylgnął do ściany i wkrótce zatrzymał się przy framudze. Zerknął w
głąb korytarza; widział tam jeszcze dwie pary drzwi. Były otwarte, a światło – zgaszone.
Wszystkie odgłosy dobiegały z pokoju tuż obok. Knight odbezpieczył pistolet.
Z wyciągniętą przed sobą bronią stanął na progu i omiótł wzrokiem pomieszczenie. Na
ziemi po prawej stronie zobaczył Isabel na gołym materacu. Leżała na boku, była związana,
miała zaklejone usta i patrzyła na Martę.
Opiekunka stała przy stole pod ścianą, pięć metrów od Knighta. Zmieniała pieluchę
Luke’owi. Nie wiedziała, że za nią w drzwiach stoi Knight i szuka czystej linii strzału.
Ale James Daring wiedział.
Kurator muzeum patrzył na detektywa, dla którego w mgnieniu oka sytuacja stała się
niemal całkiem jasna. Knight wszedł do pokoju, wycelował broń w Martę i powiedział:
– Odejdź od mojego syna, ty suko zbrodniarko, albo rozwalę ci łeb, i to z
przyjemnością.
Oszołomiona niania odwróciła się do Knighta. Zaraz potem zerknęła na czarny karabin
automatyczny, który stał w kącie jakiś metr od niej.
– Nawet o tym nie myśl – warknął detektyw, robiąc krok naprzód. – Kładź się na
brzuchu, ręce za głową, albo cię zabiję. Natychmiast.
Spojrzenie Marty stało się martwe i nieobecne, ale powoli zaczęła wykonywać
polecenie. Obserwowała go niczym osaczona lwica.
Knight zrobił w jej stronę jeszcze jeden krok. Ścisnął berettę oburącz, trzymając
kobietę na muszce.
– Powiedziałem: na ziemię! – krzyknął.
Marta rozciągnęła się na podłodze i oparła ręce za głową.
Knight zerknął na Daringa.
– Kronos? – spytał.
Oczy kuratora drgnęły, a potem Knight usłyszał głośny łomot i coś mocno uderzyło go
w głowę.
To było zupełnie jak burze, które widział na suchych równinach w Portugalii. Ogłuszył
go donośny piorun, a rozpalone błyskawice zapuściły elektryczne macki prosto w mózg. Były
tak jasne, że oślepiły go i pogrążyły w mroku.
Rozdział 97
Niedziela, 12 sierpnia 2012
Dźwięk otwierających się drzwi hydraulicznych i stukot butów o płytki podłogi
zbudził Karen Pope ze snu na granicy świadomości.
Reporterka „The Sun” leżała na kanapie w laboratorium Private London. Powaliło ją
zmęczenie połączone z troską. Nikt nie miał wieści od Knighta, odkąd wyszedł tylnymi
drzwiami ze swojego domu. Ani Pottersfield, ani Chuligan, ani Pope, ani Morgan, ani nikt
inny w Scotland Yardzie albo Private.
Czekali w jego mieszkaniu do świtu. Potem Pottersfield pojechała obejrzeć ciała
dwóch kobiet znalezionych w opuszczonej fabryce, a Pope i Chuligan wrócili do siedziby
Private, żeby sprawdzić w bazie bałkańskich zbrodniarzy wojennych odciski palców pobrane
z domu Knighta.
Rezultat był prawie natychmiastowy: ślady Senki, najstarszej z sióstr Brazlić, były w
całym domu. Gdy Chuligan przekazał tę wiadomość Pottersfield, zrewanżowała się
informacjami z laboratorium Scotland Yardu. Wstępne badanie odcisków palców drugiej
zamordowanej kobiety wykazało, że to Nada, średnia z sióstr.
W tym momencie, około ósmej rano w niedzielę, Pope goniła już resztkami sił.
Położyła się na kanapie i przykryła jednym z kitli Chuligana. Jak długo spała?
– Chuligan, obudź się – usłyszała głos Jacka. – W recepcji szuka cię jakiś
sponiewierany rastaman. Mówi, że ma coś, co Knight kazał ci osobiście doręczyć. Mnie tego
nie da.
Pope uchyliła powiekę. Amerykanin stał przy biurku Chuligana i usiłował wyrwać ze
snu szefa pionu naukowego. Nad jego głową wisiał zegar pokazujący godzinę 10.20.
Dwie godziny i dwadzieścia minut? Półprzytomna usiadła na kanapie, a potem
podniosła się i powlokła za Jackiem oraz Chuliganem do recepcji, gdzie na krześle obok
windy niespokojnie wiercił się jakiś Jamajczyk z ręką w gipsie i na temblaku. Mocno
opuchnięty policzek przesłaniał mu bandaż.
– Jestem Chuligan – przedstawił się naukowiec.
Rastaman podniósł się z trudem i podał mu zdrową dłoń.
– Ketu Oladuwa. Jeżdżę taksówką.
Chuligan wskazał na gips oraz bandaż.
– Wypadek?
Oladuwa kiwnął głową.
– I to jaki, mon. Jak jechałem na Heathrow. Zepchnęła mnie furgonetka. Całą noc
byłem w szpitalu.
– Co z Knightem? – zapytała Pope.
– Ya, mon. – Rastaman pogrzebał w kieszeni i wyciągnął rozbitego iphone’a. – Dał mi
go wczoraj wieczorem. Kazał zawieźć na Heathrow, a potem z powrotem do jego domu i tam
poszukać ciebie albo jakiejś inspektor z policji. Pojechałem do niego, jak wyszedłem rano ze
szpitala, ale gliniarze powiedzieli, że już was nie ma, więc zabrałem się tutaj.
– Żeby dać nam rozbity telefon? – skomentował Jack.
– Przed wypadkiem był cały – burknął ze złością rastaman. – Knight mówił, że jest tu
coś, co pomoże wam znaleźć jego dzieci.
– Kuźwa – stęknął Chuligan.
Wyrwał taksówkarzowi szczątki telefonu Knighta, odwrócił się i ruszył do
laboratorium, a Pope i Jack tuż za nim.
– Hej! – zawołał Oladuwa. – Miała być nagroda!
Rozdział 98
Knight wynurzał się z nieświadomości powoli, począwszy od najgłębszych czeluści
mózgu. Zbudziła go woń smażonego mięsa. Z początku nie miał pojęcia, kim jest ani gdzie
się znajduje – czuł tylko ten zapach.
Potem zrozumiał, że leży na brzuchu na czymś twardym. Następnie wrócił mu słuch –
niczym uderzająca fala, z którą najpierw nadszedł szum, a potem głosy. Głosy z telewizora.
Wtedy przypomniał sobie, kim jest i że wcześniej znajdował się w sypialni ze swoimi
dziećmi, Martą i Daringiem, a potem wszystko zniknęło. Spróbował się poruszyć. Nie mógł.
Miał spętane dłonie i nadgarstki.
Rozbrzmiała fletowa muzyka, ulotna i wibrująca. Knight zmusił się do otwarcia oczu,
a wtedy spostrzegł zamglonym wzrokiem, że nie przebywa już w sypialni białego mieszkania.
Podłoga pod nim była drewniana, bez dywanu, ściany zaś – ciemne, obite boazerią. Falowały
tam i z powrotem jak niespokojne morze.
Knighta ogarnęły mdłości. Zamknął oczy, lecz wciąż słyszał fletową muzykę. Spikerzy
w telewizji prowadzili spór. Potem poruszył głową i poczuł potworny rwący ból z tyłu
czaszki. Po kilku sekundach znów otworzył oczy. Tym razem widział już ostrzej. Nieopodal
na ziemi leżeli Isabel i Luke. Byli nieprzytomni, wciąż związani i zakneblowani.
Wtedy odwrócił głowę, usiłując stwierdzić, skąd dochodzi muzyka. Na środku pokoju
zobaczył łóżko z baldachimem. Leżał na nim James Daring.
Choć Knight był oszołomiony, natychmiast zrozumiał sytuację kuratora. To samo
zobaczył, zanim pogrążył się w ciemności: telewizyjny gwiazdor leżał z rozłożonymi rękami i
nogami, przywiązany do słupów łóżka. Miał na sobie szpitalną koszulę. Usta zaklejała mu
taśma. Od nadgarstka do worka na pobliskim stojaku biegła rurka kroplówki.
Fletowa muzyka ustała i Knight zobaczył jakąś postać na tle oślepiającego słońca
świecącego przez okno po drugiej stronie pokoju.
Mike Lancer w lewej ręce luźno trzymał strzelbę bojową, w prawej zaś – szklankę
soku pomarańczowego. Postawił ją na stoliku, po czym przykucnął obok Knighta. Spojrzał na
niego z rozbawieniem.
– W końcu się obudziłeś. Czujesz, że trochę ci się poprzestawiało pod sufitem, co? –
Roześmiał się i pokazał mu broń. – Te stare strzelby na gumowe kule to świetna sprawa. Niby
to tylko wiatrówki, ale naprawdę nieźle grzmocą, zwłaszcza prosto w głowę z niewielkiej
odległości.
– Kronos? – spytał Knight, wciąż trochę otumaniony.
Oddech Lancera zalatywał alkoholem.
– Wiesz, od samego początku, a przynajmniej od przedwczesnej śmierci Dana Cartera,
miałem przeczucie, że właśnie ty możesz mnie rozszyfrować. Więc odpowiednio się
zabezpieczyłem, no i proszę.
– Ale dlaczego? Olimpiada była całym twoim życiem – wychrypiał całkiem
zdezorientowany Knight.
Lancer oparł strzelbę o wewnętrzną stronę kolana, po czym podrapał się w tył głowy.
Gdy to zrobił, przez jego twarz przemknął grymas wściekłości. Wstał, chwycił szklankę soku
i wypił łyk.
– Nowożytne igrzyska są zepsute od samego początku. Przekupni sędziowie.
Genetyczne dziwadła. Potwory napędzane chemią. Trzeba to było oczyścić i właśnie ja
musiałem...
Nawet mimo oszołomienia Knight miał wrażenie, że coś tu nie gra.
– Gówno prawda – powiedział. – Nie wierzę ci.
Lancer spojrzał na niego spode łba, a potem cisnął w niego szklanką. Nie trafił, rozbiła
się o ścianę za Knightem.
– Kim jesteś, by kwestionować moje motywy?! – ryknął.
Pomimo wstrząśnienia mózgu Knight zaczynał pojmować, o co w tym wszystkim
chodzi.
– Nie zrobiłeś tego tylko po to, żeby obnażyć nieuczciwość – oświadczył. –
Poświęciłeś tych ludzi na oczach całego świata. Musi się za tym kryć jakiś wypaczony gniew.
Lancer jeszcze bardziej się zdenerwował.
– Jestem wcieleniem Kronosa. – Zerknął na bliźnięta. – Pożeracza dzieci.
Na dźwięk tej sugerowanej groźby Knighta przeszedł dreszcz. Jak bardzo obłąkany był
ten człowiek?
– Nie – powiedział, słuchając mglistego instynktu. – Coś ci się przydarzyło. Coś, co
wypełniło cię nienawiścią i skłoniło, żeby zrobić to wszystko.
Lancer podniósł głos:
– Igrzyska olimpijskie powinny być religijnym świętem, w którym mężczyźni i
kobiety konkurują na oczach niebios. Współcześnie są czymś dokładnie odwrotnym. Ludzka
arogancja, ludzka buta obraziły bogów.
Knight widział trochę niewyraźnie, znowu czuł mdłości, ale mózg z każdą sekundą
pracował coraz sprawniej. Pokręcił głową.
– To nie bogowie poczuli się obrażeni, ale ty. Przez kogo? Przez aroganckich ludzi?
– Tych, którzy zginęli przez ostatnie dwa tygodnie – odparł stanowczo Lancer. Po
chwili się uśmiechnął. – Włącznie z Danem Carterem i resztą twoich drogich kolegów.
Knight wpatrywał się w niego, nie dowierzając własnym uszom. Ten człowiek był
zepsuty do szpiku kości.
– To ty wysadziłeś samolot w powietrze?
– Carter był trochę zbyt blisko prawdy – oświadczył Lancer. – Reszta zginęła przy
okazji.
– Przy okazji! – krzyknął Knight. Miał ochotę zabić tego szaleńca, rozerwać go na
strzępy. Potem jednak zaczęło mu dzwonić w uszach. Leżał i patrzył na Lancera. Po kilku
chwilach znów się odezwał: – Kto cię obraził?
Twarz Lancera stężała. Wpatrywał się w przestrzeń, jakby zaglądał w przeszłość.
– Kto? – powtórzył stanowczo Knight.
Były dziesięcioboista wbił w niego spojrzenie pełne wściekłości.
– Lekarze.
Rozdział 99
Ogólnikowo, z rozgoryczeniem opowiadam Knightowi historię, której w całości nie
słyszał nikt z wyjątkiem sióstr Brazlić – począwszy od nienawiści, z którą się urodziłem,
przez dźgnięcie matki po zabicie potworów, które mnie kamienowały, gdy zamieszkałem u
Pastora Boba w Brixton, najgorszej dzielnicy całego Londynu.
Mówię mu, że gdy skończyłem piętnaście lat, już po kamienowaniu, Pastor Bob zgłosił
mnie do mityngu lekkoatletycznego, ponieważ uważał, że jestem szybszy i silniejszy niż
większość chłopców. Nie miał pojęcia, do czego jestem zdolny. Ja też nie.
Podczas tych pierwszych zawodów wygrałem w sześciu konkurencjach: w biegu na sto
i dwieście metrów, rzucie oszczepem i dyskiem, skoku w dal oraz w trójskoku. Powtórzyłem
to osiągnięcie w turnieju regionalnym, a potem na ogólnokrajowym mityngu juniorów w
Sheffield.
– Po zawodach w Sheffield zgłosił się do mnie niejaki Lionel Higgins – mówię
Knightowi. – Był prywatnym trenerem dziesięcioboju. Powiedział, że dzięki mojemu
talentowi mógłbym zostać najwszechstronniejszym lekkoatletą na świecie i wygrać
olimpijskie złoto. Zaproponował, że znajdzie sposób, bym mógł trenować w pełnym
wymiarze godzin. Wypełnił mi umysł złudnymi marzeniami o chwale, o życiu zgodnym z
olimpijskimi ideałami uczciwego współzawodnictwa, w którym wygrywa najlepszy, i innymi
takimi dyrdymałami – parskam pogardliwie. – Drzemiący we mnie zabójca potworów łyknął
ten haczyk jak frajer.
Potem opowiadam Knightowi, że przez kolejne piętnaście lat żyłem zgodnie z
olimpijskimi ideałami. Mimo bólów głowy, które paraliżowały mnie co najmniej raz w
miesiącu, Higgins załatwił mi przyjęcie do Pułku Coldstream, gdzie w zamian za
dziesięcioletnią służbę pozwolono mi trenować. Więc trenowałem: szaleńczo i z determinacją
– niejeden mówił, że wręcz obsesyjnie – marząc o szansie na sportową nieśmiertelność, przed
którą w końcu stanąłem na olimpiadzie w Barcelonie w 1992 roku.
– Spodziewaliśmy się nieznośnego upału i dużej wilgotności powietrza – mówię
Knightowi. – Higgins wysłał mnie do Indii, żebym trenował w takich warunkach. Uznał, że w
Bombaju będzie jeszcze gorzej niż w Hiszpanii. Miał rację. Byłem najlepiej przygotowanym
zawodnikiem, mentalnie gotowym wycierpieć więcej niż inni. – Pogrążony w
najmroczniejszych wspomnieniach, kręcę głową jak terier łamiący kark szczurowi. –
Ostatecznie nie miało to żadnego znaczenia.
Opisuję, jak w Barcelonie prowadziłem po pierwszym dniu zawodów. Odbyły się: bieg
na sto dziesięć metrów przez płotki, skok wzwyż, rzut dyskiem, skok o tyczce i bieg na
czterysta metrów. Panowały temperatury rzędu trzydziestu kilku stopni. Nieznośne, gęste
powietrze dało mi się we znaki. Dostałem skurczu i przewróciłem się po zajęciu drugiego
miejsca w biegu na czterysta metrów.
– Zanieśli mnie do namiotu medycznego – opowiadam Knightowi. – Lecz nie
martwiłem się. Wraz z Higginsem przewidywaliśmy, że po pierwszym dniu będę potrzebował
dozwolonego wzmocnienia elektrolitami. Wzywałem trenera, ale personel medyczny nie
zgodził się go wpuścić. Widziałem, że zamierzają podłączyć mi kroplówkę. Powiedziałem, że
chcę, aby to mój trener uzupełnił utracone płyny i minerały mieszanką specjalnie
dostosowaną do mojego metabolizmu. Ale w moim stanie nie mogłem się opierać, kiedy wbili
mi igłę w ramię i podłączyli pod worek z Bóg wie czym. – Patrzę na Knighta. Ogarnia mnie
wściekłość, gdy po raz kolejny przeżywam to wspomnienie. – Nazajutrz byłem cieniem
samego siebie. Rzut oszczepem i skok w dal to moje najlepsze konkurencje, jednak obie
zawaliłem. Skończyłem poza pierwszą dziesiątką, choć przecież byłem ówczesnym mistrzem
świata. – Gniew niemal mnie przytłacza. – Żadnego zrealizowanego marzenia, Knight. Żadnej
olimpijskiej chwały. Nic na dowód mojej wybitności. Padłem ofiarą sabotażu, pognębiony
przez to, czym stały się współczesne igrzyska.
Knight patrzy na mnie z tym samym strachem i brakiem zaufania, jakie widziałem na
twarzy Marty, gdy na posterunku milicji w Bośni zaproponowałem, że uratuję ją i jej siostry.
– Ale przecież byłeś mistrzem świata – mówi Knight. – Dwukrotnie.
– Nieśmiertelni zdobywają olimpijskie medale. Wybitni wracają z igrzysk ze złotem.
Potwory pozbawiły mnie tej szansy. To był sabotaż z premedytacją.
Teraz Knight patrzy na mnie z niedowierzaniem.
– I dlatego już wtedy zacząłeś planować zemstę? Dwadzieścia lat temu?
– Zakres tej zemsty rozrósł się w miarę upływu czasu – przyznaję. – Zaczęło się od
hiszpańskich lekarzy, którzy mnie otruli. Zmarli z przyczyn naturalnych we wrześniu tysiąc
dziewięćset dziewięćdziesiątego trzeciego roku. Sędziowie nadzorujący zawody zginęli w
wypadkach samochodowych w dziewięćdziesiątym czwartym i na początku
dziewięćdziesiątego piątego.
– A Furie? – pyta Knight.
Siadam na stołku może dwa metry od niego.
– Mało kto wie, że latem tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku, kiedy
mój pułk skończył służbę w gwardii królewskiej, wysłano nas do Sarajewa na kolejną zmianę
misji pokojowej NATO. Spędziłem tam niecałe pięć tygodni, bo od wybuchu przydrożnej
miny pułapki po raz drugi w życiu pękła mi czaszka.
Słowa Knighta są już mniej bełkotliwe, a oczy mniej szkliste, gdy mówi:
– Czy przedtem pomogłeś siostrom Brazlić uciec z tego posterunku policji w pobliżu
Srebrenicy, czy potem?
Uśmiecham się gorzko.
– Potem. Z nowymi paszportami i nowymi tożsamościami przywiozłem Furie do
Londynu i urządziłem je w mieszkaniu po sąsiedzku. Wycięliśmy nawet tajne drzwi za moją
szafą i ich gobelinem, byśmy mogli zachowywać pozory, że żyjemy niezależnie od siebie.
– I poświęciliście się zniszczeniu olimpiady? – pyta zgryźliwie Knight.
– Zgadza się. Jak już mówiłem, stali za tym bogowie. Chcieli, bym tego dokonał. To
przeznaczenie. Jak inaczej wytłumaczyć, że bardzo wcześnie zaproponowano mi członkostwo
w komitecie organizacyjnym, a potem, proszę bardzo, Londyn wygrał? Przeznaczenie
pozwoliło mi być wewnątrz wydarzeń od samego początku, ukrywać to, co należało, a inne
rzeczy zmieniać tak, by odpowiadały moim celom. Miałem dostęp do każdego zakamarka
każdego obiektu. A teraz, kiedy wszyscy szukają ciebie i twoich dzieci, przeznaczenie
pozwoli mi dokończyć dzieła.
Knight wykrzywia twarz.
– Jesteś szalony.
– Nie – odpowiadam. – Po prostu jestem wybitny w sposób, którego nie potrafisz
pojąć.
Wstaję i ruszam do wyjścia. Woła za mną:
– Więc zamierzasz pozbyć się wszystkich Furii przed wielkim finałem?! Zabijesz
Martę, a potem uciekniesz?!
– Nic z tych rzeczy. – Śmieję się pod nosem. – Marta właśnie wysyła wisiorek twojej
córki i zegarek twojego syna pociągami do Szkocji i Francji. Kiedy skończy, wróci tutaj,
wypuści Daringa, zabije twoje dzieci, a potem ciebie.
Rozdział 100
Głowa Knighta się zakołysała, poczuł w niej taki łomot, jakby znów ktoś go uderzył. Z
trudem skupił uwagę na swoich śpiących dzieciach. Wisiorka i zegarka rzeczywiście nie było.
Teraz ich już nie namierzą. A taksówkarz? Dlaczego nie przekazał telefonu Chuliganowi albo
Pottersfield? Dlaczego po niego nie przyjechali? Czy śledzą Martę na dworcu?
Detektyw spojrzał na Lancera, który właśnie brał torbę oraz jakieś papiery.
– Moje dzieci nic nie zrobiły. Mają tylko trzy lata. Są niewinne.
– Małe potwory – odparł beznamiętnie Lancer i podszedł do drzwi. – Żegnaj, Knight.
Miło się z tobą rywalizowało, ale wygrał lepszy.
– Wcale nie wygrałeś! – krzyknął za nim detektyw. – Mundaho to udowodnił. Nie
wygrałeś. Bez względu na to, co zrobisz, duch olimpijski przetrwa.
Uderzył w czuły punkt, ponieważ Lancer odwrócił się, po czym ruszył w stronę
leżącego, ale wzdrygnął się i zatrzymał na dźwięk wystrzału.
Huk dobiegł z telewizora. Twarz Kronosa się rozluźniła, a grymas zmienił w
uśmieszek.
– Zaczął się maraton mężczyzn. Ostatnia rozgrywka. I wiesz co, Knight? Ponieważ
jestem wybitną jednostką, pozwolę ci dożyć zakończenia. Zanim Marta cię zabije, pozwoli ci
obejrzeć, w jaki sposób raz na zawsze zgaszę tego ducha olimpijskiego.
Rozdział 101
Pół godziny później, dokładnie w południe, Pope nerwowo odwróciła wzrok od
transmisji maratonu i zerknęła na Chuligana, który wciąż pochylał się nad resztkami iphone’a,
usiłując ustalić miejsce pobytu Knighta.
– Masz coś? – spytała zrezygnowana.
– Karta SIM jest spierdzielona – odparł szef pionu naukowego Private London, nie
podnosząc wzroku – ale chyba jestem na dobrej drodze.
Jack pojechał nadzorować ochronę przy linii mety biegu maratońskiego. W
laboratorium była natomiast Elaine Pottersfield. Przyjechała dopiero chwilę wcześniej,
wstrząśnięta i wyczerpana wydarzeniami ostatniej doby.
– Skąd ten taksówkarz zabrał Petera? – wychrypiała.
– Chyba gdzieś z Knightsbridge – powiedziała Pope. – Gdyby Oladuwa miał telefon,
moglibyśmy go zapytać, ale oddał komórkę żonie.
Pottersfield zastanawiała się przez moment.
– Może z Milner Street?
– O właśnie – mruknął Chuligan.
– W takim razie Knight był u matki – wywnioskowała nadinspektor. – Amanda na
pewno coś wie.
Wyciągnęła telefon i zaczęła szukać odpowiedniego numeru.
– No i proszę – powiedział Chuligan, podnosząc głowę znad dwóch czujników
podpiętych do resztki karty SIM, by spojrzeć na ekran pełen niezrozumiałych linijek kodu
komputerowego.
Pochylił się nad klawiaturą i zaczął pisać, a tymczasem Pope usłyszała, jak Pottersfield
przedstawia się jako funkcjonariuszka policji oraz siostra nieżyjącej żony Knighta, a
następnie prosi do telefonu Amandę Knight. Potem wyszła z laboratorium.
Po dwóch minutach monitor Chuligana przestał wyświetlać elektroniczne hieroglify.
Teraz znajdowało się tam niewyraźne zdjęcie strony internetowej.
– Co to? – spytała Pope.
– Wygląda jak jakaś mapa – odparł Chuligan w ten samej chwili, gdy nadinspektor
znów wpadła do laboratorium – ale nie mogę odczytać adresu URL.
– Trace Angels! – krzyknęła Pottersfield. – Tam jest napisane: Trace Angels!
Rozdział 102
Tłum po południowej stronie ulicy Birdcage Walk naprzeciwko St. James’s Park jest
większy i gęściejszy, niż się spodziewałem. Ale może nie powinienem być zdziwiony, skoro
bieg maratoński mężczyzn to jedna z ostatnich dyscyplin olimpiady.
O wpół do dwunastej panuje piekielny upał. Najszybsi zawodnicy lada chwila
rozpoczną drugie z czterech okrążeń wyścigu. Słyszę ryk publiki i widzę, jak biegną na
zachód w stronę Victoria Memorial i pałacu Buckingham.
Z małą torbą na ramieniu przeciskam się do przodu, pokazując przepustkę, której mi
nie zabrano. To absolutnie konieczne, żebym właśnie w tej chwili był w tym miejscu.
Zamierzałem znaleźć jakiegokolwiek policjanta, ale spoglądając wzdłuż trasy biegu,
dostrzegam kogoś znajomego. Przechodzę pod taśmą i ruszam w jego stronę, wysoko
podnosząc przepustkę.
– Inspektor Casper? – mówię. – Mike Lancer.
Funkcjonariusz Scotland Yardu kiwa głową.
– Nie fair pana potraktowali.
– Dziękuję – odpowiadam. – Oczywiście jestem tu już nieoficjalnie, ale zastanawiałem
się, czy mógłbym przejść przez ulicę, gdy będzie przerwa między zawodnikami. Jeśli to
możliwe, chciałbym popatrzeć od północnej strony.
Casper zastanawia się przez chwilę, a potem wzrusza ramionami.
– Jasne, czemu nie?
Trzydzieści sekund później jestem już po drugiej stronie i przeciskam się przez tłum w
głąb parku. Potem kieruję się na wschód. Zerkam na zegarek i myślę o tym, że Marta wypuści
Daringa za mniej więcej półtorej godziny, gdy właśnie będzie się kończył maraton. Ten krok
powinien skupić uwagę policji i pozostawić mi wystarczające pole manewru, bym odniósł
sukces.
Nie pozwolę się pokonać, myślę. Nie dzisiaj. I już nigdy więcej.
Rozdział 103
Knight leżał w drugiej sypialni Lancera z zaklejonymi ustami. Wciąż był otumaniony i
kręciło mu się w głowie. Przez ostatnie pół godziny na zmianę usiłował się wyswobodzić,
dyszał z rozpaczą i spoglądał smętnie na swoje śpiące dzieci. Otępiałe zmysły rejestrowały
hałaśliwą transmisję maratonu w telewizji.
Była 11.55. Na siedemnastym kilometrze po niemal godzinie wyścigu zawodnicy z
Wielkiej Brytanii, Etiopii, Kenii i Meksyku oderwali się od reszty stawki biegnącej wzdłuż
Victoria Embankment. Nawzajem narzucając sobie tempo, minęli London Eye i pomimo żaru
lejącego się z nieba pędzili w stronę parlamentu w tempie na rekord olimpijski.
Knight zastanawiał się ponuro, jaką okropność przygotował Lancer na trasie maratonu.
Wolał nie myśleć o tym, co Marta zgotuje jemu oraz bliźniętom, kiedy wyścig dobiegnie
końca.
Zaniknął oczy, a potem zaczął się modlić do Boga i do Kate, żeby pomogli mu
uratować dzieci. Powiedział im, że sam chętnie umrze, jeśli wtedy znowu będzie z Kate. Ale
dzieci zasługiwały na to, żeby...
Marta weszła do pokoju z czarną strzelbą, którą Knight widział poprzedniej nocy, a
także z plastikową siatką z trzema dwulitrowymi butelkami coli. Jej ciemne włosy były teraz
przycięte i ufarbowane na ostry blond ze srebrnymi pasemkami. Nowa fryzura pasowała do
czarnej skórzanej spódnicy, podkoszulka bez rękawów oraz butów do łydki. Gdyby przez
ostatnie dwa tygodnie Knight nie spędził z nią tak dużo czasu, nie rozpoznałby w tej kobiecie
z rozjaśnionymi włosami i mocnym makijażem ponurej niani, która zagadnęła go na placu
zabaw.
Marta nie zwracała na niego uwagi, zupełnie jakby Knight był nieważnym dodatkiem
do obmyślonego wcześniej planu. Postawiła colę na toaletce, oparła strzelbę o ramię i
podeszła do Daringa. Odłożyła broń, wzięła do ręki strzykawkę, a następnie wbiła ją w
kroplówkę podpiętą do nadgarstka kuratora.
– Pora wstawać – powiedziała, po czym znów podniosła broń.
Wyciągnęła jabłko z kieszeni. Nadgryzła, leniwie zerkając na transmisję maratonu.
Luke poruszył się i szeroko otworzył oczy, patrząc wprost na ojca. Zmarszczył brwi,
poczerwieniał na twarzy i zaczął stękać, jednak nie ze strachu, lecz tak, jakby rozpaczliwie
chciał mu coś powiedzieć. Knight natychmiast rozpoznał tę minę i zrozumiał znaczenie
stłumionych pojękiwań.
Marta popatrzyła na chłopca z takim chłodem, że obolały mózg zaczął domagać się od
Knighta, by odwrócił jej uwagę od synka.
Detektyw zaczął jęczeć spod taśmy. Marta zerknęła w jego stronę, żując jabłko.
– Zamknij się – powiedziała. – Beczysz tak samo jak twój mały.
Zamiast wykonać polecenie, Knight jęczał jeszcze głośniej, waląc stopami o podłogę,
by zwrócić uwagę sąsiadów na dole, a także zdenerwować Martę. Chciał, żeby mówiła.
Wiedział dużo o negocjacjach z porywaczami i zdawał sobie sprawę z tego, jak ważne jest to,
by dali się wciągnąć w rozmowę.
Zbudziła się Isabel i zaczęła płakać.
Marta wzięła strzelbę, po czym podeszła do Knighta, tupiąc nogami. Roześmiała się.
– Mieszkanie piętro niżej też jest nasze, więc śmiało, hałasuj, ile się da. I tak nikt cię
nie słyszy.
Po tych słowach kopnęła go w brzuch. Detektyw zwinął się wpół i z jękiem przewrócił
na plecy. Czuł, jak rozgniata się pod nim szkło z rozbitej szklanki po soku. Luke zaczął wyć.
Marta spojrzała na dzieci ze złością. Knight był pewien, że zaraz i je kopnie. Ale ona
przykucnęła i zerwała mu taśmę z ust.
– Każ im się zamknąć albo pozabijam was już teraz.
– Luke chce do ubikacji. Zdejmij mu taśmę i sama zapytaj.
Marta spiorunowała go wzrokiem, a potem podeszła do chłopca, by zdjąć mu knebel.
– No co? – spytała.
Synek Knighta odsunął się od niej. Potem spojrzał na ojca i powiedział:
– Luke musi kupę. W ubikacji dużych chłopców.
– Sraj w gacie, wszystko mi jedno.
– Marta, chcę do ubikacji dużych chłopców – nalegał mały. – Luke duży chłopiec. Bez
pieluchy.
– Daj mu szansę – poprosił Knight. – On ma dopiero trzy lata.
Na twarzy Marty pojawił się zdegustowany uśmieszek. Wyjęła nóż i rozcięła pęta
wokół kostek Luke’a. Z bronią w ręku szarpnęła chłopca na nogi.
– Jeśli to fałszywy alarm – warknęła – zabiję cię pierwszego.
Minęli Daringa i zniknęli w drzwiach na korytarz. Knight rozejrzał się wkoło,
zmieniając nieco pozycję. Znów usłyszał chrzęst szkła. Drobne odłamki dźgały go w ramiona
i plecy.
Ból otrzeźwił mu umysł na tyle, by pojął, że to okazja, której nie może zmarnować.
Zaczął gorączkowo wyginać się i kręcić, rozpaczliwie gmerając palcami.
Błagam, Kate. Błagam.
Palec wskazujący prawej dłoni otarł się o ostrą krawędź nieco większego kawałka
szkła o długości może pięciu centymetrów. Knight usiłował wsunąć je sobie do ręki, ale
wymsknęło mu się z dłoni i wypadło. Klnąc pod nosem, zaczął szukać od nowa, lecz wciąż
nie udało mu się go znaleźć, gdy usłyszał krzyk Luke’a:
– Patrz, Marta! Duży chłopiec!
Sekundę później rozległ się chlust spuszczanej wody. Knight desperacko poruszał
palcami. Nic. Zabrzmiały kroki, detektyw jeszcze raz wygiął biodra i przesunął się bliżej
miejsca, gdzie roztrzaskała się szklanka. Wtedy do pokoju wszedł Luke. Nadgarstki wciąż
miał sklejone przed sobą, ale szeroko uśmiechał się do ojca.
– Tata, Lukey duży chłopiec – oznajmił. – Lukey trzy latka. Bez pieluchy.
Rozdział 104
– Dobra robota, chłopie – powiedział Knight, prostując plecy.
Uśmiechnął się do syna, a potem zerknął na Martę, która wciąż opierała strzelbę o
ramię. Poczuł gruby kawałek dna szklanki tuż pod krzyżem.
Zacisnął na nim palce, kiedy Marta powiedziała do Luke’a:
– Siadaj obok siostry i się nie ruszaj. – Potem spojrzała na Daringa, który teraz wiercił
się na łóżku. – Pobudka – zarządziła. – Niedługo musimy iść.
Daring stęknął. Tymczasem Knight obrócił w dłoni kawałek szkła, wbił go w taśmę,
która oklejała mu nadgarstki, i zaczął piłować. Uśmiechnięty Luke grzecznie podszedł do
ojca.
– Lukey duży chłopiec – powtórzył.
– Super – powiedział Knight, koncentrując uwagę na kobiecie. – A teraz siadaj, jak ci
kazała Marta.
Ale chłopiec ani drgnął.
– Tata, idziemy do domu? – zapytał, a zakneblowana Bella jękiem wyrażała zgodę. –
Idziemy na imprezę?
– Już niedługo – obiecał Knight, czując, jak więzy pękają. – Bardzo niedługo.
Wtedy jednak Marta uniosła broń, chwyciła rolkę taśmy i ruszyła w stronę Luke’a.
Kiedy mały zobaczył, co wzięła do ręki, zawołał:
– Marta, nie!
Rzucił się do ucieczki. Najstarsza Furia wpadła w złość. Wycelowała strzelbę w synka
Knighta.
– Siadaj. Natychmiast. Albo zginiesz.
Jednak Luke był za mały, by w pełni rozumieć, co to znaczy, gdy ktoś celuje do niego
z naładowanej broni.
– Nie! – odparł bezczelnie.
Wskoczywszy na materac obok Isabel, rozglądał się, gdzie by tu dalej uciec.
– No to zaraz cię nauczę – warknęła Marta i ruszyła w stronę Luke’a ze wzrokiem w
pełni skoncentrowanym na chłopcu, a nie na Knighcie, który właśnie uwolnił nadgarstki.
Gdy go mijała, żeby osaczyć małego, detektyw kopnął ją spętanymi nogami.
Trafił w ścięgna Achillesa. Marta krzyknęła, straciła równowagę i wylądowała na
podłodze. Broń ze stukotem upadła nieco dalej.
Knight obrócił się i wciąż ściskając kawałek szkła, zamachnął się nim w stronę
kobiety. Miała jednak oszałamiająco szybki refleks. Zdążyła podnieść rękę, przyjmując cios
na przedramię, a następnie kopnęła go kolanem w tors.
Detektyw stracił dech w piersiach i upuścił szkło.
Oszalała z wściekłości Marta zerwała się na równe nogi i złapała strzelbę. Podeszła do
jednej z butelek z colą, otworzyła ją i wepchnęła lufę do środka, sycząc przez zęby:
– Nie obchodzi mnie, czego chce Kronos. Mam już dość ciebie i tych twoich
zasranych dzieci.
Zręcznie owinęła taśmą krwawiące ramię, a następnie okleiła nią lufę strzelby oraz
wylot butelki. Potem uniosła broń z prymitywnym tłumikiem. Jej oczy były ciemne i martwe.
Przez chwilę Knight mógł zobaczyć to, co musieli widzieć ci wszyscy bośniaccy chłopcy,
kiedy przychodziły po nich siostry Brazlić. Z ponurą zawziętością podeszła do Luke’a, który
wciąż stał obok siostry.
– Chłopak zginie pierwszy – powiedziała do Knighta. – Na twoich oczach.
– Lancer cię zabije! – krzyknął za nią detektyw. – Tak jak zabił twoje siostry!
To ją zatrzymało. Odwróciła się.
– Moje siostry żyją i mają się dobrze – oświadczyła. – Już wyjechały z Londynu.
– Nie – zaprzeczył Knight. – Lancer zamordował je obie. Skręcił kark Andzieli, a
potem obciął jej dłonie i wysłał je do mnie. Nadzie poderżnął gardło od ucha do ucha.
– To kłamstwo! – warknęła i ruszyła do niego, unosząc broń.
– Znaleziono je w tej samej opuszczonej fabryce w pobliżu gazowni, gdzie
przetrzymywaliście Selenę Farrell.
Ta informacja sprawiła, że Marta na chwilę przystanęła.
– Dlaczego nie mówią o tym w wiadomościach?
– Policja pewnie nie poinformowała prasy – odparł Knight, szukając wiarygodnej
odpowiedzi. – Często się tak robi. Wiesz, ukrywa się szczegóły.
– Kłamiesz – powiedziała Marta, a potem wzruszyła ramionami. – Zresztą nawet jeśli
to prawda, tym lepiej dla mnie. Czasami sama miałam ochotę je zabić.
Następnie odbezpieczyła broń.
Rozdział 105
Nagle nieopodal zawyły syreny. Zbliżały się i serce Knighta napełniła nowa nadzieja.
– Jadą po ciebie – oznajmił, uśmiechając się do Marty jak szaleniec. – Teraz pójdziesz
na stryczek bez względu na to, co zrobisz ze mną i moimi dziećmi.
– Nie. – Zaśmiała się zjadliwie. – Jeśli w ogóle tu jadą, to zjawią się w mieszkaniu
obok, a nie tutaj. Tymczasem ja was zabiję, a potem ucieknę tunelem.
Spróbowała przycisnąć butelkę do głowy Knighta, ale odtrącił ją dłonią i odwrócił się,
słuchając zbliżającego się wycia syren. Graj na czas, myślał. Przynajmniej dzieci przeżyją.
Wtedy jednak Serbka postawiła mu but na szyi i przydusiła go, opuszczając strzelbę z
tłumikiem. Złapał ją za kostki, licząc, że straci równowagę. Ona jednak tylko mocniej
wgniotła mu but w krtań, aż całkowicie opadł z sił.
Spojrzała na niego sennym wzrokiem.
– Żegnam, panie Knight. Szkoda, że nie mam kilofa.
Rozdział 106
Knight pomyślał o Kate i niemal w tej samej sekundzie Marta szeroko otworzyła oczy.
Ryknęła z bólu, zdjęła butelkę coli z głowy detektywa, a but z jego szyi, i wystrzeliła. Rozległ
się dziwny, mokry huk. Pocisk wyrwał dziurę w ścianie tuż nad głową Knighta. Lała się na
niego cola i sypały kawałki plastiku, a najstarsza z sióstr Brazlić ponownie wrzasnęła. W
szale odwróciła się od mężczyzny i po omacku szukała czegoś za sobą.
Luke ugryzł Martę w ścięgno podkolanowe i nie puszczał, ona zaś wściekle uderzała
chłopca, raz za razem krzycząc z bólu. Knight mocno kopnął ją w goleń. Upuściła broń, a
potem rąbnęła Luke’a łokciem w bok.
Chłopiec poleciał na ścianę i upadł bez ruchu.
Knight podpełzł ku strzelbie, tymczasem Marta spojrzała na Luke’a i złapała się za
ziejącą ranę, którą pozostawiły jego zęby. Nie zauważyła detektywa, dopóki nie znalazł się
kilka centymetrów od broni.
Zaklęła i rzuciła się na Knighta, ale jego palec już odnalazł spust. Mężczyzna
spróbował w nią wycelować, lecz zamachnęła się wolną ręką i odtrąciła lufę. W tym samym
momencie strzelba wypaliła po raz drugi. Zaraz potem rozległ się ogłuszający huk, który na
moment zdezorientował detektywa. Rozejrzał się oszołomiony, modląc się o to, by jakimś
cudem strzał dosięgnął Marty.
Jednak najstarsza z Furii kopnęła go w żebra, po czym wyrwała mu broń. Dysząc i
uśmiechając się triumfalnie, wymierzyła lufę w nieprzytomnego syna detektywa.
– Patrz, jak zdycha – warknęła.
Knightowi wydawało się, że dźwięk strzału dolatuje z oddali, jakby pochodził z innego
świata, ale wymierzony był wprost w jego rozrywane serce. Spodziewał się, że ciało chłopca
podskoczy od impetu kuli.
Jednak to gardło Marty eksplodowało fontanną krwi, po czym niania zbrodniarka
runęła na ziemię między Knightem a jego synem.
Zdezorientowany mężczyzna odwrócił się z otwartymi ustami. Zobaczył starszą siostrę
Kate podnoszącą się z pozycji strzeleckiej.
Część piąta
Linia mety
Rozdział 107
Dwadzieścia pięć minut po tym, jak Pottersfield zastrzeliła poszukiwaną zbrodniarkę
wojenną Senkę Brazlić, oboje z Knightem pędzili na sygnale w stronę The Mall, gdzie
czołówka wyścigu maratońskiego wykonywała czwarte i ostatnie okrążenie.
Zwykle maraton kończy się na stadionie olimpijskim. Jednak organizatorzy
londyńskich igrzysk – jak się okazało, w znacznej mierze pod wpływem nacisków Lancera –
uznali, że bieg przez zaniedbany East End to kiepski sposób na sprzedanie całemu światu
oszałamiających walorów miasta.
Zamiast tego postanowiono wytyczyć trasę maratonu obok najsłynniejszych punktów
Londynu, które świetnie sprawdzały się w telewizji jako tło wyścigu – od wzgórza Tower do
parlamentu wzdłuż Tamizy i dalej obok London Eye oraz Igły Kleopatry, ze startem i metą na
The Mall z widokiem na pałac Buckingham. Biegacze mieli do pokonania cztery okrążenia.
– Jego zdjęcie ma być w komputerze przenośnym każdego funkcjonariusza! –
krzyczała do radia Pottersfield. – Znajdźcie go! Organizacja maratonu w tym miejscu to był
jego pomysł.
Knight właśnie rozmyślał o tym, jak cholernie dobrą policjantką jest Elaine. Weszła na
stronę internetową Trace Angels, zobaczyła, że dzieci jadą w pociągach, ale potem sprawdziła
historię i znalazła adres na Porchester Terrace.
Gdy skontaktowała się z obsługą pociągów, poinformowano ją, że nie ma tam dzieci
pasujących do opisu bliźniąt Knighta. Wtedy poprowadziła oddział Scotland Yardu do
budynku w pobliżu Lancaster Gate. Znajdowali się w mieszkaniu Furii, kiedy w lokalu obok
wystrzeliła broń z prymitywnym tłumikiem. Usłyszeli huk, znaleźli przejście do domu
Lancera ukryte za gobelinem i wrzucili tam granat ogłuszający tuż po tym, jak Knight
pociągnął za spust.
Pottersfield ściszyła radio.
– Dorwiemy go – powiedziała drżącym głosem. – Teraz wszyscy na niego polują.
Knight stęknął. Patrzył przez okno na jaskrawe niebo, wciąż obolały i otumaniony po
ciosach, które zarobił.
– Z tobą wszystko w porządku, Elaine? Musiałaś strzelać...
– Ze mną? Peter, ciebie tu teraz w ogóle nie powinno być – zrugała go Pottersfield. –
Powinieneś jechać do szpitala w tej samej karetce co twoje dzieci. Muszą cię obejrzeć
lekarze.
– Amanda i Boss już jadą do Luke’a i Belli. Pójdę się zbadać, kiedy zatrzymamy
Lancera.
Pottersfield zredukowała bieg, po czym skręciła w Buckingham Palace Road.
– Jesteś pewien, że Lancer zaatakuje maraton?
Knight wysilił pamięć.
– Zanim wyszedł, powiedziałem mu, że bez względu na to, co zrobi, duch olimpijski
nigdy nie zginie. Mówiłem, że udowodnił to Mundaho. Wtedy się wściekł i byłem
przekonany, że zaraz pożegnam się z życiem. Ale w telewizji rozległ się strzał
rozpoczynający maraton. Wtedy Lancer powiedział coś w stylu: „Zaczął się maraton
mężczyzn. Ostatnia rozgrywka. A ponieważ jestem wybitną jednostką, pozwolę ci dożyć
zakończenia. Zanim Marta cię zabije, pozwoli ci zobaczyć, w jaki sposób raz na zawsze
zgaszę tego ducha olimpijskiego”.
Pottersfield z poślizgiem zatrzymała auto przed policyjną barierką naprzeciwko St.
James’s Park. Wysiadła, po czym pokazała odznakę funkcjonariuszom na posterunku.
– On jest z agencji Private. Idzie ze mną. Gdzie inspektor Casper?
Policjant, który w tym upiornym skwarze wyglądał wyjątkowo żałośnie, wskazał na
północ w stronę ronda przed pałacem Buckingham.
– Mam go wezwać?
Szwagierka Knighta pokręciła głową, a potem przeskoczyła przez barierkę i wbiła się
w tłum na Birdcage Walk. Nieco otumaniony detektyw podążył za nią. Zawodnicy biegnący
dość daleko za liderami wyścigu zbliżali się do pomnika Victoria Memorial na środku ronda.
Korpulentny Billy Casper już przepychał się w stronę Knighta i Pottersfield.
– Dobry Jezu – powiedział – miałem sukinsyna przed nosem nie dalej jak godzinę
temu. Przeszedł przez ulicę i zniknął w St. James’s Park.
– Dostałeś jego zdjęcie?
– Wszyscy gliniarze dostali je jakieś dziesięć sekund temu – potwierdził Casper, po
czym spojrzał na nich ponuro. – Trasa ma ponad dwanaście kilometrów długości. Stoi przy
niej pół miliona ludzi, może nawet więcej. Jak my go, u diabła, znajdziemy?
– Na mecie albo gdzieś w pobliżu – odparł Knight. – Lubuje się w dramatycznych
gestach. Widziałeś Jacka Morgana?
– Wyprzedził cię, Peter – poinformował inspektor. – Gdy tylko się dowiedział, że
Kronos to Lancer i że wciąż jest na wolności, natychmiast ruszył na metę. Bystry facet jak na
jankesa.
Jednak dwadzieścia sześć minut później, kiedy przy trasie na południe od St. James’s
Park rozległa się wrzawa, Lancera wciąż nikt nie widział. Sprawdzono za to drobiazgowo
cały system pomiaru czasu.
Stojąc wysoko na szczycie trybun ustawionych wzdłuż The Mall, Knight i Jack
obserwowali przez lornetki okoliczne drzewa, na wypadek gdyby Lancer wspiął się na jedno
z nich z karabinem snajperskim. Casper i Pottersfield robili to samo po drugiej stronie ulicy.
Jednakże pole widzenia przesłaniały im dziesiątki flag Wielkiej Brytanii oraz olimpijskich,
które furkotały na masztach ciągnących się na zachód w stronę pałacu Buckingham.
– Sam go sprawdzałem – powiedział posępnie Jack, opuszczając lornetkę. – To znaczy
Lancera. Kiedy wykonywał dla nas pewną robotę w Hongkongu parę lat temu. Był
czyściusieńki. Każdy, kto go znał, mówił o nim w samych superlatywach. I nie pamiętam,
żebym widział jakąś wzmiankę o jego służbie na Bałkanach. Na pewno bym zapamiętał.
– Był tam niecałe pięć tygodni – przypomniał Knight.
– Wystarczyło, żeby zwerbować krwiożercze suki równie szalone jak on sam.
– Pewnie dlatego nie wspominał o tej służbie w CV.
Zanim Jack zdążył odpowiedzieć, ryk widowni się zbliżył i ludzie na trybunach wokół
Victoria Memorial zerwali się z miejsc. Dwaj policjanci na motorach pojawili się mniej
więcej sto metrów przed tą samą czwórką biegaczy, którzy oderwali się od reszty stawki na
siedemnastym kilometrze.
– Motocykliści – odezwał się Knight, po czym uniósł lornetkę, żeby przyjrzeć się
twarzom funkcjonariuszy.
Szybko stwierdził, że żaden z nich nie jest Lancerem.
Za nimi biegli czterej najszybsi zawodnicy – Kenijczyk, Etiopczyk, bosy Meksykanin
oraz ten chłopak z Brighton. Wszyscy trzymali w dłoniach chorągiewki z olimpijskimi kołami
oraz w barwach Kamerunu.
Po czterdziestu dwóch kilometrach i dwunastu metrach prowadzili Kenijczyk i
Brytyjczyk. Pędzili ramię w ramię. Jednakże dwieście metrów od mety Etiopczyk oraz
Meksykanin, którzy biegli tuż za nimi, rozdzielili się i dołączyli do liderów po lewej i prawej
stronie.
Tłum oszalał, patrząc, jak chudzi biegacze gnają ostatnią prostą po złoto i chwałę,
wszyscy w jednym rzędzie i żaden nie ustępował pozostałym pola.
Dwadzieścia metrów od mety chłopak z Brighton wyrwał się naprzód i wyglądało na
to, że Wielka Brytania po raz pierwszy zdobędzie złoty medal w biegu maratońskim
mężczyzn, dołączając to zwycięstwo do historycznego triumfu Mary Duckworth w wyścigu
kobiet w poprzednią niedzielę.
Jednak ku zdziwieniu widzów zaledwie kilka metrów przed metą Brytyjczyk zwolnił,
wszyscy maratończycy unieśli chorągiewki i cała czwórka wspólnie przebiegła przez taśmę.
Publiczność zamarła. Knight słyszał jedynie okrzyki komentatorów opisujących ten
bezprecedensowy czyn oraz jego znaczenie. A potem wszyscy na The Mall zrozumieli sens
tego, co się właśnie wydarzyło, i zaczęli entuzjastycznie wiwatować, włącznie z Peterem
Knightem.
Widzisz, Lancer? – myślał Knight. Widzisz, Kronosie? Nie możesz zdławić ducha
olimpijskiego, bo on nie istnieje w jednym, określonym miejscu. Niosą go w sercach wszyscy
sportowcy, którzy kiedykolwiek usiłowali osiągnąć wielkość, i zawsze tak będzie.
– Lancer nie zaatakował – powiedział Jack, kiedy wrzawa przycichła. – Może
wystraszył go pokaz siły na trasie biegu.
– Może – przyznał Knight. – Albo wcale nie miał na myśli maratonu.
Rozdział 108
Przyprawiający o mdłości finisz biegu maratońskiego mężczyzn wciąż jest powtarzany
na ekranach wokół punktów kontroli przy północnym wejściu do Parku Olimpijskiego od
strony Ruckholt Road, gdzie czekam cierpliwie w nieznośnym upale.
Mam ogoloną głowę, a na dodatek pomalowałem ją henną – wraz z każdym
odsłoniętym skrawkiem skóry – na rdzawy kolor, dziesięć razy ciemniejszy niż moja
naturalna karnacja. Biały turban jest idealny, podobnie jak czarna broda, metalowa
bransoletka na prawym nadgarstku oraz indyjski paszport – a także sepiowe szkła
kontaktowe, okulary oraz luźna biała kurta, która wraz z kroplą oleju paczulowego dopełnia
mojego przebrania za Jata Singha Rajpala, wysokiego sikhijskiego handlarza tekstyliów z
Pendżabu, szczęśliwego posiadacza biletu na ceremonię zamknięcia igrzysk.
Stoję pół metra od kontrolerów, kiedy moja twarz, moja prawdziwa twarz, pojawia się
na jednym z telewizorów, które wcześniej pokazywały finisz maratonu.
W pierwszej chwili ogarnia mnie panika, ale prędko się uspokajam. Dyskretnie zerkam
na ekran z nadzieją, że to po prostu streszczenie przebiegu igrzysk włącznie z moim
zwolnieniem z komitetu organizacyjnego. Potem jednak na pasku pod fotografią widzę
informację, że jestem poszukiwany w związku z morderstwami dokonanymi przez Kronosa.
Jak to możliwe?! W moim umyśle huczy wiele głosów, które wywołują kolejny
oślepiający ból głowy. Robię, co mogę, by zachować spokój, gdy staję przed tęgą strażniczką
z F7 oraz młodym posterunkowym ze Scotland Yardu, którzy sprawdzają bilety i dokumenty
tożsamości.
– Przebył pan daleką drogę, panie Rajpal – mówi posterunkowy, patrząc na mnie
obojętnie.
– Warto odbyć długą podróż, żeby być świadkiem tak wspaniałego wydarzenia –
odpowiadam wyćwiczonym akcentem, który brzmi idealnie pomimo łomotu w mojej czaszce.
Muszę się powstrzymywać, by nie sięgnąć pod turban i nie dotknąć pulsującej blizny z
tyłu głowy.
Strażniczka zerka na monitor laptopa.
– Czy był pan na jakichś zawodach podczas tych igrzysk? – pyta.
– Na dwóch. Lekkoatletyka w czwartek wieczorem i mecz hokeja na trawie nieco
wcześniej. W poniedziałek po południu. Indie-Australia. Przegraliśmy.
Kobieta przygląda się informacji na ekranie i kiwa głową.
– Musimy przepuścić pana torbę oraz wszystkie metalowe przedmioty przez skaner.
– Oczywiście – odpowiadam.
Kładę torbę na taśmociągu, a monety, bransoletkę i telefon komórkowy umieszczam
na plastikowej tacce.
– Nie ma pan kirpanu? – pyta posterunkowy.
Uśmiecham się. Sprytny chłopak.
– Nie. Ceremonialny sztylet zostawiłem w domu.
Policjant kiwa głową.
– Miło z pana strony. Kilku pana rodaków próbowało wnieść je na stadion. Może pan
już wejść.
Chwilę później ból głowy ustaje. Zabieram torbę, w której znajduje się tylko aparat
fotograficzny oraz duża tubka na pozór zawierająca krem z filtrem przeciwsłonecznym.
Szybko mijam Eton Manor i przechodzę po mostku dla pieszych prowadzącym na północno-
wschodni plac. Idę obok welodromu, hali koszykówki oraz wioski olimpijskiej, a następnie
ruszam drogą na południe, która biegnie przy strefie dla sponsorów. Przystaję, żeby na nich
spojrzeć, a wtedy zdaję sobie sprawę, że przeoczyłem wielu potencjalnych profanatorów
ideałów olimpijskich.
To nic, uznaję. Mój ostatni akt zrekompensuje to z nawiązką. Na myśl o tym zaczynam
szybciej oddychać. Moje serce wali jak oszalałe, gdy uśmiecham się do strażników u stóp
spiralnych schodów pnących się między przęsłami wieży Orbit.
– Restauracja jeszcze czynna? – pytam.
– Do wpół do czwartej – odpowiada jeden z nich. – Ma pan jeszcze dwie godziny.
– A gdybym potem chciał coś zjeść?
– Inne punkty tu na dole wciąż będą otwarte – mówi. – Zamykana jest tylko
restauracja.
Kiwam głową, po czym rozpoczynam długą wspinaczkę po schodach, ledwie zważając
na bezimienne potwory, które schodzą z góry, nieświadome zagrożenia, jakie stanowię.
Dwanaście minut później docieram na poziom powoli obracającej się restauracji. Zgłaszam
się do kierowniczki sali.
– Rajpal – mówię. – Stolik dla jednej osoby.
Kobieta marszczy brwi.
– Czy zgodziłby się pan dzielić z kimś stolik?
– Z przyjemnością – odpowiadam.
Kierowniczka zerka na salę.
– I tak trzeba będzie poczekać dziesięć, może piętnaście minut.
– Czy w tym czasie mogę skorzystać z toalety?
– Oczywiście – mówi i usuwa się z drogi.
Za mną tłoczą się kolejni goście. Kobieta jest nimi tak zajęta, że na pewno już prawie
o mnie zapomniała. Kiedy mnie zawoła, uzna, że znudziło mi się czekanie i wyszedłem.
Nawet jeśli wyśle po mnie kogoś do toalety, nikogo nie znajdą. Rajpala już nie ma.
Udaję się do WC dla mężczyzn i wchodzę do odpowiedniej kabiny, która na szczęście
jest wolna. Mija pięć minut, zanim opróżniają się pozostałe. Wtedy, najszybciej jak potrafię,
podciągam się i siadam na ściance między kabinami, a potem unoszę jedną z płytek w suficie.
Odsłaniam kanał, który wybudowano, żeby konserwatorzy bezproblemowo mogli dotrzeć do
przewodów elektrycznych i systemu wentylacyjnego.
Chwila wysiłku i już leżę w kanale, a płytka jest znów na swoim miejscu. Teraz muszę
się tylko uspokoić, przygotować i zaufać przeznaczeniu.
Rozdział 109
Tego popołudnia Knight i Jack dotarli do Parku Olimpijskiego przed szesnastą. Wciąż
świeciło słońce, a od ścieżek bił żar, który wprawiał powietrze w drganie. Według Scotland
Yardu i MI5, które na polecenie premiera wspólnie przejęły kontrolę nad ochroną obiektu,
Mike Lancer nie próbował dostać się na teren parku przy użyciu swojej przepustki, na którą
natychmiast ustawiony został alert, gdy tylko ogłoszono, że jest poszukiwany.
Około wpół do piątej Knight wszedł za Jackiem na pusty stadion patrolowany przez
zespoły z psami przeszkolonymi do odnajdywania ładunków wybuchowych. Wciąż bolała go
głowa. W tej chwili mniej myślał o znalezieniu Lancera, a więcej o swoich dzieciach. Czy
wszystko z nimi w porządku? Czy Amanda dotarła już do szpitala?
Właśnie zamierzał zadzwonić do matki, kiedy Jack się odezwał:
– Może wystraszył się podczas maratonu. Może to była jego ostatnia okazja, zobaczył,
że nic z tego, a teraz ucieka.
– Nie – odparł Knight. – Spróbuje czegoś tutaj. Czegoś spektakularnego.
– Musiałby być sztukmistrzem – oponował Jack. – Sam słyszałeś: obowiązują środki
bezpieczeństwa jak w strefie wojny. Na koronie stadionu umieścili podwójne zespoły
snajperów SAS, a korytarze i klatki schodowe będą patrolować wszyscy dostępni
funkcjonariusze Scotland Yardu.
– Wiem o tym, Jack. Ale biorąc pod uwagę to, co ten obłąkany sukinsyn zrobił do tej
pory, nie wierzę, że tak łatwo odpuści. Zastanów się. Lancer nadzorował wydatki związane z
bezpieczeństwem olimpiady sięgające półtora miliarda funtów. Zna każdą ewentualność, jaką
uwzględniły w swoich planach Scotland Yard i MI-five. I przez ostatnie siedem lat podczas
budowy ten świr miał dostęp do każdego zakamarka każdego obiektu. Do każdego cholernego
zakamarka.
Rozdział 110
Tego popołudnia o piętnastej trzydzieści w trzydziestopięciocentymetrowej szparze
między sufitem męskiej toalety a dachem wieży Orbit słyszę, jak hydrauliczny mechanizm
hamuje, oraz czuję, jak powoli obracający się taras obserwacyjny staje. Zamykam oczy,
opanowuję oddech i przygotowuję się na to, co mnie czeka. Mój los. Moje przeznaczenie.
Moja ostateczna zasłużona zapłata.
Za dziesięć czwarta wyciskam na materiał turbanu specjalny krem z tubki, dzięki
któremu nadam swojej skórze niemal czarny odcień. Do toalety wchodzi ekipa sprzątająca,
żeby wyczyścić pomieszczenie pode mną. Przez kilka minut słucham klapania mopów o
ściany. Potem następuje pół godziny ciszy przerywanej jedynie odgłosami, które wydaję ja
sam, gdy smaruję głowę, szyję i dłonie.
Dwanaście po czwartej do toalety wchodzi pierwszy zespół z psem wyszkolonym do
wyszukiwania materiałów wybuchowych. Nagle przez głowę przechodzi mi straszna myśl, że
potwory mogły być na tyle sprytne, by dać swoim bestiom do powąchania jakieś moje
ubranie. Jednak pies opuszcza ubikację po minucie, niewątpliwie zmylony wonią oleju
paczulowego.
Wracają o piątej, a potem o szóstej. Gdy wychodzą po raz trzeci, wiem, że nadeszła
moja chwila. Ostrożnie odszukuję pasek taśmy izolacyjnej, pod którym siedem miesięcy temu
ukryłem magazynek amunicji. Chowam go do kieszeni, opuszczam się do kabiny i zdejmuję
resztę ubrania. Pozostaję dwubarwny, czarno-biały. Odbicie w lustrze jest przerażające.
Nagi, jeśli nie liczyć zegarka, odrywam kawałek materiału turbanu, po czym owijam
nim sobie oba końce wokół nadgarstków, pozostawiając luźno zwisający półmetrowy
odcinek. Zajmuję pozycję, przywierając do ściany obok drzwi, i czekam.
O szóstej czterdzieści pięć słyszę kroki oraz męskie głosy. Drzwi się otwierają,
zatrzymują tuż przed moją twarzą, a potem znów się cofają, ukazując plecy wysokiego,
wysportowanego czarnego potwora w dresie. W ręku trzyma sporą torbę.
Jest duży. Zakładam, że wyszkolony. Ale nie może się równać z wybitną istotą.
Zarzucam mu na szyję luźny materiał turbanu i zaciskam pod brodą. Zanim zdąży
zareagować, wbijam mu kolano w plecy, po czym dławię w nim życie. Parę sekund później,
wciąż czując lekkie drżenie oraz słysząc nosowy jęk jego śmierci, zaciągam zwłoki potwora
do ostatniej kabiny. Następnie zajmuję się torbą i zerkam na zegarek. Pół godziny do
spektaklu.
Potrzebuję niecałego kwadransa, żeby wdziać galowy mundur gwardii królewskiej.
Wkładam na głowę czarną czapę z niedźwiedziej skóry. Jej znajomy ciężar spoczywa tuż nad
moimi brwiami i ciasno przylega do uszu. Po drobnej poprawce skórzany pasek mocno opina
brodę. Podnoszę karabin automatyczny, choć wiem, że jest nienaładowany. To nic, mój
magazynek jest pełen.
Następnie wracam do środkowej kabiny i czekam. Kwadrans po siódmej otwierają się
drzwi. Słyszę warknięcie:
– Supple, nasza kolej.
– Moment – odpowiadam, kaszląc. – Idź do włazu.
– Do zobaczenia na górze – mówi tamten.
Oby nie, myślę, a potem drzwi się za nim zamykają.
Opuszczam toaletę i staję przy wyjściu. Siedzę sekundową wskazówkę zegarka. Gdy
mija dokładnie dziewięćdziesiąt sekund, oddycham głęboko, po czym wychodzę na korytarz z
torbą w dłoni.
Szybkim krokiem, z oczami utkwionymi przed siebie i beznamiętnym wyrazem
twarzy, przechodzę przez restaurację do szklanych drzwi po prawej stronie jadalni. Dwaj
żołnierze SAS właśnie je otwierają, dając mi zakosztować upału panującego na zewnątrz.
Stawiam torbę obok drugiej, identycznej, mijam je obie, po czym wkraczam na taras
obserwacyjny, a następnie pokonuję wąskie przejście strzeżone przez kolejnego człowieka z
SAS.
Perfekcyjnie wyliczyłem moment.
– W ostatniej chwili – syczy strażnik.
– Gwardia królewska zawsze przybywa w ostatniej chwili, stary – odpowiadam.
Przeciskam się obok niego i znikam na klatce schodowej o wąskich stalowych
stopniach. Tędy przez wzmacniane drzwi wychodzi się na dach tarasu widokowego.
Widzę popołudniowe niebo i sunące nade mną chmury. Słysząc głos trąbki, wspinam
się ku swojemu przeznaczeniu, które jest już tak blisko, że czuję je niczym mrowienie w
mięśniach i smakuję jak słodki pot na ustach.
Rozdział 111
Trębacze stali po obu stronach sceny na płycie stadionu olimpijskiego. Grali smętną
melodię, której Knight nie rozpoznawał.
Znajdował się wysoko na trybunach na północnym krańcu obiektu i obserwował tłum
przez lornetkę. Był zmęczony upałem, bolała go głowa i irytowało trąbienie oznajmiające
początek ceremonii zamknięcia igrzysk. Kiedy ustało, na ekranach na całym stadionie pojawił
się obraz wieży Orbit z płonącym na jej szczycie zniczem olimpijskim. Na podwyższeniu po
obu jego stronach, tak jak od czasu rozpoczęcia igrzysk, można było dostrzec sylwetki
wyciągniętych jak struny żołnierzy gwardii królewskiej.
Oparli broń na ramionach, obrócili się o czterdzieści pięć stopni, a następnie, unosząc
wyprostowane nogi i wymachując ramionami, odmaszerowali w przeciwnych kierunkach w
stronę dwóch nowych gwardzistów, którzy wyszli na dach tarasu obserwacyjnego z drzwi po
obu stronach, po czym ruszyli ku podwyższeniu oraz zniczowi. Gwardziści starej i nowej
zmiany minęli się dokładnie w połowie drogi między zniczem a drzwiami. Kończący wartę
zniknęli z dachu, natomiast zaczynający ją wspięli się na podest i stanęli na baczność po obu
stronach ognia olimpijskiego.
Knight krążył wśród widzów przez kolejne półtorej godziny. Kiedy letnie niebo
zaczęło ciemnieć i zerwał się wiatr, agenta Private podniósł na duchu widok niewiarygodnej
liczby sportowców, trenerów, sędziów oraz kibiców, którzy mimo zagrożenia, jakie wciąż
stanowił Lancer, postanowili przybyć na ceremonię, chociaż mogli bezpiecznie wrócić do
domów.
Pierwotnie uroczystość miała być równie radosna jak otwarcie olimpiady przed
śmiercią amerykańskiego kulomiota, jednak wskutek morderstw organizatorzy nieco
zmodyfikowali program i nadali widowisku bardziej poważny i znaczący wydźwięk.
Londyńska Orkiestra Symfoniczna wsparła Erica Claptona, który wykonał chwytającą za
serce aranżację swojej piosenki Tears in Heaven.
Gdy Knight przemieszczał się na południe wewnątrz stadionu, głos zabrał Marcus
Morris. W jego poruszającym wystąpieniu elegia ku czci zmarłych łączyła się z afirmacją
wspaniałych rzeczy, które wydarzyły się na londyńskiej olimpiadzie pomimo działań Kronosa
i jego Furii.
Knight zerknął na program. Jeszcze tylko kilka przemówień, pomyślał, jakiś spektakl,
przekazanie flagi olimpijskiej delegacji z Brazylii, potem parę słów burmistrza Rio i...
– Masz coś, Peter? – rozległ się w słuchawce głos Jacka.
Ochrona zmieniła częstotliwość, na wypadek gdyby Lancer próbował ich
podsłuchiwać.
– Nic – odparł Knight. – Ale czuję, że coś jest nie w porządku.
Ta myśl wciąż nie dawała mu spokoju, gdy organizatorzy odeszli od przewidzianego
programu, by zapowiedzieć kilku „gości specjalnych”.
Na scenie pojawiła się doktor Hunter Pierce wraz z Zekiem Shawem i czterema
maratończykami, którzy zdobyli złoto. Wieźli przed sobą na wózku Filatriego Mundaho z
nogami przykrytymi prześcieradłem. Z tyłu szedł personel medyczny.
Mundaho powinien teraz cierpieć nieznośny ból i nie móc ruszyć się ze szpitalnego
łóżka. Współrekordzista świata w biegu na sto metrów doznał poparzeń trzeciego stopnia
większości powierzchni skóry dolnych partii ciała i w ciągu minionego tygodnia przeszedł
kilka koszmarnie ciężkich zabiegów, ale nikt by tego po nim nie poznał.
Dawny młodociany żołnierz dumnie unosił głowę. Machał do widzów, którzy zerwali
się z miejsc i zaczęli go oklaskiwać. Knight poczuł łzy w oczach. Mundaho wykazał się
niesamowitą, doprawdy niewiarygodną odwagą, a także żelazną siłą woli oraz głębokim
człowieczeństwem, jakiego Lancer nie był w stanie pojąć.
Sprinterowi wręczono złoty medal, a gdy zabrzmiał hymn Kamerunu, Knight nie
widział na stadionie chyba nikogo, kto miałby suche oczy.
Potem Hunter Pierce zaczęła mówić o dziedzictwie, jakie pozostawi londyńska
olimpiada. Dowodziła, że po niej nowym ogniem zapłoną olimpijskie marzenia i ideały
Pierre’a de Coubertina. Knight był oczarowany przemową amerykańskiej zawodniczki.
Zmusił się jednak, by jej nie słuchać, i zaczął myśleć jak Lancer oraz jego alter ego,
Kronos. Przypomniał sobie ostatnie słowa szaleńca. Usiłował wyobrazić je sobie
wydrukowane na klockach, które można podnieść i obejrzeć z bliska: „Zanim Marta cię
zabije, pozwoli ci obejrzeć, w jaki sposób raz na zawsze zgaszę tego ducha olimpijskiego”.
Knight zastanawiał się nad każdym wyrazem, starając się zgłębić sens wypowiedzi
Kronosa w każdym możliwym aspekcie. I wtedy do niego dotarło – trzecie słowo od końca.
Włączył mikrofon.
– Jack, nie gasi się ducha – powiedział.
– Powtórz, Peter.
Knight już biegł do wyjścia.
– Lancer powiedział mi, że „na zawsze zgasi ducha olimpijskiego”.
– Dobra...
– Nie gasi się ducha, Jack. Gasi się ogień.
Rozdział 112
Patrzcie na mnie, ukrytego na oczach stu tysięcy widzów oraz obiektywów kamer
transmitujących obraz do miliardów ludzi na świecie.
Przeznaczony. Wybrany. Obdarowany talentami przez bogów. Bez cienia wątpliwości
jestem wybitną jednostką, pod każdym względem przewyższającą żałosnych Mundaho i
Shawa, i tę szczwaną sukę Hunter Pierce, a także wszystkich sportowców tam na dole, na
scenie, potępiających mnie jako...
Zrywa się wiatr. Skupiam na nim uwagę. Gdzieś tam na horyzoncie daleko od stadionu
i daleko od Londynu kłębią się chmury burzowe. Czy można sobie wymarzyć lepsze tło?
To przeznaczenie, myślę, a potem słyszę, jak na stadionie rozlega się ryk publiczności.
Co to? Sir Elton John i sir Paul McCartney wychodzą na scenę i zajmują miejsca
naprzeciw siebie przy identycznych białych fortepianach. Kto tam z nimi jest? Marianne
Faithfull? Och, na litość boską, śpiewają dla Mundaho Let It Be.
Gdybyście słyszeli ich potworny skrzek, zrozumielibyście, jak bardzo chcę przerwać
wartę, potrzeć bliznę i natychmiast ukrócić ten spektakl hipokryzji. Jednak ze wzrokiem
skierowanym przed siebie, wbitym w nadciągającą burzę, wymuszam w sobie spokój, by
postępować zgodnie z planem aż do jego naturalnego zakończenia, tak jak chce
przeznaczenie.
Żeby te piekielne śpiewy nie wyprowadziły mnie z równowagi, koncentruję się na
świadomości, że już za kilka minut się ujawnię. A wtedy będę napawał się ich przerażeniem –
także McCartneya, Faithfull i Eltona Johna. Będę patrzył, jak wszyscy tratują Mundaho,
uciekając do wyjść, a ja dokonam ostatniej ofiary w imię każdego prawdziwego olimpijczyka,
który kiedykolwiek chodził po świecie.
Rozdział 113
Słysząc, jak cały stadion śpiewa Let It Be, Knight pędził w stronę podstawy wieży
Orbit. Jack już tam był. Rozmawiał z Gurkhami pilnującymi schodów, które pięły się na
szczyt konstrukcji przypominającej łańcuch DNA aż do tarasu obserwacyjnego.
W końcu Knight dotarł na miejsce. Głowa mu pękała, a w nogach czuł skurcze.
– Czy Lancer był na górze? – zapytał.
– Mówią, że po piętnastej weszło tam tylko trzydziestu snajperów SAS, zespół z psami
i dwóch gwardzistów pilnujących...
– Możemy ich zaalarmować? Tych ludzi na dachu? – przerwał Jackowi Knight.
– Nie wiem. Chyba nie.
– Myślę, że Lancer zamierza wysadzić w powietrze znicz, a może całą tę wieżę. Gdzie
jest zbiornik z propanem i rura zasilająca ogień?
– Tutaj! – zawołał ściśniętym głosem mężczyzna, który właśnie biegł w ich stronę.
Stuart Meeks był kierownikiem obiektów Parku Olimpijskiego. Niski mężczyzna po
pięćdziesiątce z cieniutkim wąsikiem oraz gładko przylizanymi czarnymi włosami niósł w
ręce ipada i obficie się pocił. Wstukał kod, by otworzyć osadzone w betonie drzwi
prowadzące do olbrzymich podziemi gospodarczych, które rozciągały się pod zachodnimi
nogami wieży, przebiegały pod rzeką i sięgały placu przed stadionem.
– Jak duży jest ten zbiornik? – zapytał Knight, podczas gdy Meeks podnosił klapę.
– Olbrzymi. Pięćset tysięcy litrów. – Kierownik pokazał na ipadzie schemat układu
gazowego. – Ale jak widzicie, propan zasila nie tylko znicz. Rozsyłamy go stąd po całym
parku. Gaz płynie z głównego zbiornika do mniejszych cystern w każdym z obiektów oraz w
wiosce olimpijskiej. Podobnie jak układ elektryczny, system zaprojektowano tak, by był
samowystarczalny.
Knight patrzył na niego z otwartymi ustami.
– Chcesz powiedzieć, że jeśli ten zbiornik wyleci w powietrze, to razem z nim pójdzie
cały Park Olimpijski?
– Nie, nie wiem... – Meeks zamilkł i zbladł. – Naprawdę nie wiem.
– Peter i ja jakieś dwa tygodnie temu byliśmy z Lancerem na tarasie widokowym po
tym, jak skończył kontrolować znicz – odezwał się Jack. – Stu, czy podczas tamtej inspekcji
Lancer schodził do podziemia?
Meeks przytaknął.
– Uparł się, żeby po raz ostatni spojrzeć na wszystko. Od zbiornika przez przewód aż
po złączkę, która spaja rurę ze zniczem. Zajęło nam to ponad godzinę.
– Nie mamy tyle czasu – stwierdził Knight.
Jack już był na drabinie, gotów zejść na dół, by zbadać olbrzymi zbiornik.
– Stu, jeszcze raz sprowadź zespół z psami. Wyślij ich do podziemia, gdy tylko tu
przyjdą. Peter, sprawdź przebieg rury aż na dach.
Knight skinął głową. Potem spytał Meeksa, czy ma ze sobą jakieś narzędzia.
Kierownik odpiął od pasa wielofunkcyjne narzędzie Leathermana i podał go detektywowi.
Powiedział, że prześle mu na telefon schemat układu gazowego. Już po dwudziestu metrach
wspinaczki na wieżę Orbit Knight poczuł wibrowanie komórki, które sygnalizowało dotarcie
materiałów.
Właśnie zamierzał otworzyć link, gdy przyszło mu do głowy coś, co sprawiło, że
diagram wydał się nieistotny. Włączył mikrofon zestawu słuchawkowego.
– Stuart, w jaki sposób linia gazowa połączona jest ze zniczem? Czy tam na górze
macie jakiś ręczny zawór, który trzeba będzie zakręcić, żeby ogień zgasł, czy to będzie
załatwione elektronicznie?
– Elektronicznie – odparł Meeks. – Rura dochodząca do znicza przebiega przez kanał
w suficie restauracji pod dachem tarasu widokowego.
Mimo łomotu w czaszce i ogólnego poirytowania Knight przyspieszał tempo
wspinaczki. Wiatr wiał teraz z dużą siłą. W oddali słychać było pomruk burzy.
– Jak się dostać na samą górę? – zapytał.
– Po obu stronach są rozsuwane drzwi w dachu, do których prowadzą schody –
objaśnił Meeks. – To tamtędy gwardziści wchodzą na wartę. Jest też kratka wylotowa w
kanale parę metrów od zaworu, o który pytałeś.
Zanim Knight zdążył przemyśleć tę informację, usłyszał głos Jacka:
– Główny zbiornik chyba jest w porządku. Stuart, czy znamy maksymalną objętość i
wiemy, ile gazu jest teraz w środku?
Nastąpiła długa przerwa. Potem kierownik działu konserwacji odezwał się szorstkim
głosem:
– Zbiornik był napełniany przedwczoraj o świcie.
Knight, znajdujący się teraz sześćdziesiąt metrów ponad Parkiem Olimpijskim,
uświadomił sobie, że wybuch gazu w podziemiach Orbit może powalić stalową konstrukcję i
wywołać poważne zniszczenia na południowym końcu stadionu, zagrażające wszystkim
zebranym tam widzom. Nie mówiąc już o tym, co by się stało, gdyby detonacja centralnego
zbiornika spowodowała kolejne eksplozje na terenie parku.
– Jack, zarządź ewakuację – powiedział Knight. – Każ ochronie przerwać ceremonię.
Niech wyprowadzą wszystkich ze stadionu i z parku.
– A jeżeli Lancer to obserwuje? – spytał Morgan. – Jeżeli może wywołać wybuch
zdalnie?
– Nie wiem.
Knight czuł się rozdarty. Instynkt nakazywał mu zawracać i zmykać stąd byle dalej.
Przecież był ojcem. Dziś już raz o mało nie zginął. Czy powinien ponownie kusić los?
Wciąż wchodząc po schodach, oglądał diagram na ekranie telefonu. Szukał
elektronicznie sterowanego zaworu pod zniczem, między dachem a sufitem restauracji. Na
pierwszy rzut oka wydawało się to najbardziej prawdopodobne miejsce, w którym Lancer
mógł umieścić zapalnik.
Gdyby Knight tam dotarł, mógłby go rozbroić. Gdyby nie...
Rozdział 114
Kiedy Knight dotarł do wejścia na taras obserwacyjny, w oddali mignęła błyskawica i
zawiał porywisty wiatr. Ze stadionu olimpijskiego huczały dźwięki samby towarzyszące
prezentacji igrzysk w Brazylii w 2016 roku.
Choć Gurkhowie zostali poinformowani o jego przybyciu, to mimo wszystko kazali
mu okazać identyfikator, zanim wpuścili go do środka. Tam wyszedł mu naprzeciw dowódca
zespołu SAS, niejaki Creston. Powiedział, że jego ludzie oraz niewielka ekipa telewizyjna
przybyli na taras widokowy około siedemnastej, kiedy restauracja była już zamknięta dla
wszystkich z wyjątkiem członków gwardii królewskiej, którzy w toalecie przebierali się w
mundury.
Gwardia królewska, pomyślał Knight. Pułk Lancera służył w gwardii. Sam o tym
mówił, prawda?
– Proszę mnie zaprowadzić do restauracji – polecił. – Być może do przewodów
gazowych nad kuchnią podłączony jest detonator.
Kilka sekund później biegł przez restaurację do kuchni, a dowódca SAS tuż za nim.
Knight obejrzał się przez ramię.
– Czy drzwi na dach są otwarte? – zapytał.
– Nie – odparł snajper. – Zamknięte aż do końca ceremonii. Mają blokadę czasową.
– Nie da się skontaktować z gwardzistami na górze?
Żołnierz pokręcił głową.
– Nie są nawet uzbrojeni. To tylko ceremonia.
Knight włączył mikrofon.
– Stuart, gdzie mogę wejść do tunelu nad sufitem?
– W kuchni, na lewo od okapu – powiedział Meeks. – Żeby dostać się do kuchni,
musisz minąć toalety i przejść przez podwójne drzwi.
Gdy Knight znalazł się w korytarzu prowadzącym do kuchni, zobaczył toalety i
przypomniał sobie, że to tam przebierali się gwardziści. Nagle odezwała się jego intuicja.
– Kiedy wyszli gwardziści, którzy skończyli wartę? – zapytał snajpera.
Tamten wzruszył ramionami.
– Od razu. Mieli zarezerwowane miejsca na stadionie.
– Przebrali się i poszli?
Żołnierz przytaknął.
Mimo wszystko, zamiast wpaść wprost do kuchni, Knight zatrzymał się, po czym
pchnął drzwi damskiej toalety.
– Co pan robi? – zapytał snajper.
– Sam nie wiem – odparł detektyw.
Zobaczywszy, że pomieszczenie jest puste, przykucnął, żeby zajrzeć do kabin. Także
nic.
Następnie wszedł do toalety dla mężczyzn, gdzie w najdalszej kabinie znalazł nagie
ciało czarnoskórego mężczyzny.
– Mamy tu martwego gwardzistę w męskiej ubikacji – warknął do mikrofonu, ruszając
w stronę kuchni. – Sądzę, że Lancer zabrał jego mundur i jest teraz na dachu. – Spojrzał na
snajpera. – Niech pan znajdzie jakiś sposób, żeby otworzyć tamte drzwi.
Żołnierz kiwnął głową i odszedł. Knight ruszył w przeciwną stronę. Gdy wpadł do
kuchni, od razu dostrzegł klapę w suficie na lewo od okapu. Przysunął sobie stół roboczy z
nierdzewnej stali, a potem włączył mikrofon.
– Czy możemy przyjrzeć się gwardzistom i potwierdzić, że jeden z nich to Lancer?
Słuchając, jak Jack powtarza polecenie snajperom na koronie stadionu, agent Private
zauważył, że klapa jest zamknięta na kłódkę.
– Stu, potrzebny mi szyfr – powiedział.
Kiedy Meeks podał kod, detektyw drżącymi dłońmi obrócił pokrętło. Kłódka się
otworzyła. Pchnął klapę kijem od szczotki a potem rozejrzał się po kuchni w poszukiwaniu
czegoś, czego mógłby użyć do zamknięcia przewodu gazowego. Jego uwagę zwrócił
kuchenny palnik, jakich kucharze używają do karmelizowania cukru. Chwycił go i wrzucił do
otworu.
Później dwa razy machnął rękami, żeby rozluźnić mięśnie, po czym podskoczył i
złapał się ramy włazu. Wisiał tak przez sekundę, wziął głęboki oddech, uniósł nogi przed
sobą, a następnie zrobił nimi wymach do tyłu z taką siłą, żeby wciągnąć się do kanału między
sufitem restauracji a dachem wieży.
Wyjął z kieszeni cieniutką latarkę, włączył ją, a później, pchając przed sobą palnik,
poczołgał się w stronę kawałka miedzianej rurki, który przecinał kanał jakieś dwa metry
przed nim. Knight nie musiał się już bardziej zbliżać, by zobaczyć wybrzuszenie owinięte
czarną taśmą izolacyjną – telefon komórkowy oraz coś jeszcze przymocowane do rury.
– Znalazłem. Mała bomba magnezowa przyklejona do przewodu gazowego –
zameldował. – Nie ma zapalnika czasowego. Lancer zdetonuje ją zdalnie. Wyłączcie cały
układ gazowy. Zgaście płomień olimpijski. Natychmiast.
Rozdział 115
Wiejcie, wiatry, wiejcie.
Migają błyskawice i huczą pioruny, burza sunie od północnego zachodu, jest gdzieś
nad Crouch End i Stroud Green, niedaleko miejsca, gdzie spłodzili mnie odurzeni
narkotykami rodzice. To wymowne. To przeznaczenie.
I oto kiedy palant stojący na czele Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego
przygotowuje się, by wydać polecenie opuszczenia flagi olimpijskiej, ogłosić zakończenie
igrzysk i nakazać zgaszenie znicza, w pełni przyjmuję swoje przeznaczenie. Nie stoję już
sztywno na baczność, lecz odwracam głowę, by spojrzeć w czarną ścianę nadciągającej burzy,
myślę o tym, jakie to znaczące, że moje życie było jak owalny tor, rozpoczęło się i
zakończyło praktycznie w tym samym miejscu.
Wyjmuję z kieszeni telefon komórkowy, wciskam numer i słyszę dźwięk połączenia.
Chowam aparat, podnoszę broń, robię dwa kroki naprzód, a następnie odwracam się w prawo,
w stronę znicza.
Rozdział 116
Kilka minut wcześniej, gdy przewodniczący MKOl Jacques Rogge, ponury i
przemęczony, podchodził do mównicy na scenie, Karen Pope dowlokła się na trybuny po
zachodniej stronie stadionu olimpijskiego. Właśnie uaktualniła wpis na stronie internetowej
„The Sun”, streszczając ucieczkę Knighta i jego dzieci, śmierć Marty oraz jej sióstr, a także
powszechne polowanie na Mike’a Lancera.
Rogge przemawiał, przekrzykując nasilający się wiatr oraz coraz głośniejsze pomruki
burzy, a Pope myślała o tym, że te przeklęte igrzyska wreszcie dobiegają końca. Bynajmniej
nie zamierzała po nich płakać. Miała nadzieję, że nigdy więcej nie będzie musiała pisać o tej
olimpiadzie, chociaż wiedziała, że to marzenie ściętej głowy. Czuła się ospała i przygnębiona.
Zastanawiała się, czy to tylko rozpaczliwa potrzeba snu, czy również wyczerpanie bojowe. Na
dodatek Knight nie odbierał komórki. Jack Morgan oraz nadinspektor Pottersfield też nie. Co
takiego się działo, o czym nie wiedziała?
Podczas gdy Rogge wciąż przemawiał monotonnym głosem i lada chwila miał uznać
igrzyska za zamknięte, akurat tak się złożyło, że Pope podniosła wzrok i spojrzała na znicz na
szczycie wieży Orbit. Płomień drgał na wietrze. Musiała przyznać, że z chęcią zobaczy, jak w
końcu zgaśnie, choć czuła wyrzuty sumienia z powodu...
Gwardzista stojący na lewo od znicza nagle uniósł broń, zrzucił czapę z niedźwiedziej
skóry, stanął przed ogniem olimpijskim, odwrócił się i otworzył ogień. Drugi żołnierz drgnął,
zatoczył się, po czym spadł z podwyższenia. Jego ciało uderzyło o dach, zsunęło się z wieży i
runęło na ziemię.
Pope zachłysnęła się z przerażenia, ale jej stęknięcie zagłuszyły wrzaski tłumów na
stadionie zlewające się w jeden rozedrgany krzyk. Potem z głośników huknął donośny głos:
– Wy żałosne, podrzędne istoty! Chyba nie myśleliście, że narzędzie w ręku bogów tak
łatwo wam odpuści?!
Rozdział 117
Ściskam telefon w lewej dłoni. Mówię do niego i słyszę moc swojego głosu, który
powraca do mnie donośnym echem.
– Snajperzy SAS, nie bądźcie głupi. Trzymam w ręku zapalnik. Jeżeli mnie
zastrzelicie, cała wieża, spora część stadionu i dziesiątki tysięcy ludzi wylecą w powietrze.
Pode mną kłębi się oszalały tłum. Ludzie uciekają niczym szczury z tonącego okrętu.
Widząc, jak się miotają, uśmiecham się z pełną satysfakcją.
– Dziś nowożytne igrzyska olimpijskie dobiegają końca! – grzmię. – Dziś gasimy
ogień, który płonął zdeprawowanym blaskiem, odkąd ten zdrajca Coubertin ponad sto lat
temu wymyślił kpinę z prawdziwych igrzysk!
Rozdział 118Knight usłyszał huk wystrzałów oraz tubalny głos Lancera przez kratkę
wylotową w suficie kanału znajdującą się kilkadziesiąt centymetrów dalej niż rura gazowa i
zapalnik.
Nie miał czasu, by podjąć próbę rozbrojenia bomby. Równie dobrze Lancer mógł tak
ją zabezpieczyć, żeby wybuchła, gdy tylko ktoś zacznie przy niej dłubać.
– Co z odłączeniem zbiorników? – zapytał przez radio.
– Katastrofa, Peter – odpowiedział Jack. – Przyspawał zawory w pozycji otwartej.
Nad głową Knighta Lancer wygłaszał długą tyradę, począwszy od historii o lekarzach
w Barcelonie, którzy go odurzyli, nie pozwalając mu zdobyć złotego medalu w dziesięcioboju
i pozbawiając go tytułu najwszechstronniejszego sportowca na świecie. W tle Knight słyszał
okrzyki przerażonych ludzi usiłujących uciec ze stadionu. Zrozumiał, że ma tylko jedną
szansę.
Przesunął przed sobą kuchenny palnik, poczołgał się za nim, przecisnął się obok rurki i
zapalnika, aż wreszcie leżał pod kratką.
Przez listewki widział błyski nadciągającej burzy i drgający blask wciąż płonącego
znicza olimpijskiego.
Kratka przymocowana była czterema bolcami. Wszystkie wyglądały na zaplombowane
jakąś żywicą syntetyczną. Może uda mu się ją rozpuścić.
Chwycił palnik, włączył go i kolejno skierował płomień na poszczególne bolce. Topił
żywicę, najszybciej jak się dało, aż zaczęła ściekać, a wtedy złapał główkę najbliższego bolca
szczypcami wielofunkcyjnego narzędzia Leathermana, które dostał od Meeksa. Szarpnął i
ucieszył się, że drgnął.
Rozdział 119
Błyskawice grawerują wzory na niebie, a grzmoty huczą głośno jak armaty, kiedy
wołam do oszalałego tłumu usiłującego uciec ze stadionu:
– Z tej przyczyny i tysiąca innych muszę położyć kres nowożytnym igrzyskom! Na
pewno to rozumiecie!
Jednak zamiast wrzasków przerażenia albo nawet zgodnych owacji słyszę coś, czego
się nie spodziewałem. Te potwory mnie wygwizdują. Buczą, wykrzykują obraźliwe plugastwa
pod adresem mojego geniuszu, mojej wybitności.
Oto ostatnia zniewaga, jaką musi znieść męczennik za słuszną sprawę – przykra,
bolesna, ale to nic w porównaniu z miną przy drodze albo i kamieniem. Nic, co mogłoby
powstrzymać mnie przed dopełnieniem swojego losu.
Mimo wszystko ten brak akceptacji wystarczy, by wzbudzić we mnie falę nienawiści
wielką jak nigdy dotąd, istne tsunami odrazy do wszystkich potworów na stadionie.
Patrzę w ciemne, grzmiące niebo, które ciska błyskawice i rzęsisty deszcz.
– To dla was, bogowie Olimpu! – wołam. – Robię to wszystko dla was!
Rozdział 120
Knight przecisnął się już przez otwór wylotowy, wspiął się na podwyższoną platformę
otaczającą znicz i biegł ile sił w nogach przez ulewę.
Zanim szaleniec zdążył wcisnąć kciukiem odpowiedni przycisk, Knight uderzył
Lancera nisko, mocno, z boku. Potężny cios zwalił obłąkanego mordercę z nóg. Mężczyzna
padł na podłoże platformy. Karabin wylądował gdzieś dalej.
Knight przygniótł Lancera, który wciąż ściskał telefon. Dawny mistrz dziesięcioboju
był o jakieś dziesięć lat starszy od detektywa, ale szybko się okazało, że jest nie tylko
większy, lecz także silniejszy i lepiej wyszkolony do walki.
Uderzył Knighta tak mocno, że agent Private London poleciał w bok i niemal wpadł na
gorącą ścianę znicza. Piekielny żar oraz ulewny deszcz natychmiast przywróciły go do
przytomności.
Odwrócił się i widząc, że Lancer próbuje wstać, z całej siły kopnął go w kostkę. Trafił.
Szaleniec zawył, upadł na jedno kolano i znów próbował się podnieść, kiedy Knight zaszedł
go od tyłu, po czym założył mu przedramię na szeroką szyję. Usiłował go podduszać, a
jednocześnie starał się wyrwać mu z ręki komórkę, zanim zdetonuje bombę.
Ścisnął gardło Lancera i złapał go za kciuk, chcąc rozewrzeć dłoń zaciśniętą na
telefonie. Wtedy jednak zamachowiec mocno wbił mu brodę w przedramię, obrócił tułów i z
całej siły grzmotnął Knighta łokciami w żebra wciąż obolałe po tym, jak jedna z Furii
próbowała go przejechać.
Agent Private stęknął z bólu, ale nie puścił. W myślach przywołał wizję Luke’a i
Isabel, a potem wziął przykład z synka. Brutalnie ugryzł szaleńca w tył głowy. Poczuł, jak od
czaszki odrywa się gruby kawał tkanki bliznowatej. Lancer zawył z bólu i wściekłości.
Knight rozwarł szczęki, po czym ugryzł ponownie, tym razem nieco niżej, wbijając
zęby w mięśnie karku niczym lew starający się unieruchomić bawołu.
Lancer wpadł w szał.
Zaczął się rzucać i wyginać, wył w ślepej, pierwotnej furii, wymachiwał potężnymi
pięściami, grzmocąc przeciwnika po głowie, a potem znów uderzał go łokciami w tułów z
taką mocą, że detektywowi pękło kilka żeber.
To było ponad siły Knighta.
Całkiem stracił dech w piersiach. Ból w boku był tak palący, że agent Private zwolnił
uścisk szczęki i przestał dusić Lancera. Upadł na zalane deszczem podwyższenie. Stękając,
usiłował złapać oddech i uwolnić się od rozdzierającego bólu.
Dziesięcioboista odwrócił się i spojrzał triumfalnie na przeciwnika. Krew ściekała mu
z ran po ugryzieniu.
– Nie miałeś szansy, Knight – oznajmił chełpliwie, robiąc krok do tyłu i ponownie
unosząc telefon ku niebu. – Mierzyłeś się z wybitną istotą, przewyższającą cię pod każdym
względem. Nie miałeś...
Detektyw rzucił w niego leafhermanem.
Narzędzie zawirowało w powietrzu, po czym wąski koniec szczypców trafił Lancera w
prawe oko, wbijając się głęboko, aż do tkanki miękkiej.
Zataczając się w tył i wciąż ściskając telefon w dłoni, szaleniec nadaremno próbował
złapać narzędzie, które przypieczętowało jego los. Wydał z siebie serię mrożących krew w
żyłach wrzasków niczym mityczny Kronos, kiedy Zeus strącił go w najmroczniejszą czeluść
Tartaru.
Przez sekundę Knight obawiał się, że Lancer złapie równowagę i zdoła odpalić bombę.
Wtedy jednak tuż nad wieżą Orbit eksplodowała błyskawica. Pojedynczy biały,
rozżarzony piorun minął odgromniki zamocowane wysoko nad tarasem widokowym i uderzył
w metalową rękojeść leathermana sterczącego z oka Lancera, porażając prądem samozwańcze
narzędzie w rękach bogów. Lancer wpadł do znicza, gdzie pochłonął go huczący ogień
olimpijski.
Epilog
Rozdział 121
Poniedziałek, 13 sierpnia 2012
Na drugim piętrze szpitala London Bridge Knight, siedząc na wózku, uśmiechał się
sztywno do osób zebranych wokół łóżek Luke’a i Belli. Co prawda skutki urazu, który okazał
się wstrząśnieniem mózgu, złagodniały, przybierając postać tępego pulsowania w czaszce,
jednak połamane i potłuczone żebra upiornie bolały. Z każdym oddechem miał wrażenie, że
ktoś piłuje mu klatkę piersiową.
Ale żył. I żyły jego dzieci. Olimpiada została uratowana i pomszczona przez siły
przekraczające jego pojmowanie. A do sali właśnie weszła nadinspektor Scotland Yardu
Elaine Pottersfield z dwoma niewielkimi tortami czekoladowymi. Każdy przyozdobiony był
trzema świeczkami.
Chuligan, zawsze chętny do śpiewu, zaintonował Happy Birthday. Dołączyli do niego
lekarze oraz pielęgniarki, jak również Jack Morgan, Karen Pope, matka Knighta, a nawet
Gary Boss, który przybył wcześniej, żeby ozdobić szpitalną salkę balonami i chorągiewkami.
– Zamknijcie oczy i pomyślcie jakieś życzenie – powiedziała ciotka bliźniąt.
– Niech to będzie nie byle co! – zawołała babcia.
Isabel z Lukiem na sekundę zacisnęli powieki, po czym otworzyli oczy, wzięli
głębokie wdechy i zdmuchnęli wszystkie świeczki. Zebrani zaczęli wiwatować i bić brawo.
Pottersfield pokroiła tort.
– Czego sobie życzyliście? – spytała Pope, której nawet teraz nie opuszczała
dziennikarska dociekliwość.
– Lukey nie powie – zdenerwował się synek Knighta. – Tajemnica.
Za to Isabel rezolutnie spojrzała na Pope i oświadczyła:
– Ja życzyłam sobie nowej mamusi.
Jej brat spochmurniał.
– Nie fair! To życzenie Lukeya!
Goście wzdychali współczująco, a Knight miał wrażenie, że znów pęka mu serce.
Isabel wpatrywała się w ojca.
– Koniec z nianiami, tatusiu.
– Koniec z nianiami – obiecał, zerkając na matkę. – Prawda, mamo?
– Pod jednym warunkiem: że będą pod moją stałą opieką – odparła.
– Albo moją – dodał Boss.
Podano tort i lody.
– Wiecie, dlaczego nigdy nie podejrzewałam Lancera? – odezwała się Pope po kilku
kęsach.
– Dlaczego? – spytał Chuligan.
– Pierwszego dnia jedna z jego Furii niby prawie go przejechała. No nie?
– Zdecydowanie – zgodził się Knight. – Na pewno od początku to zaplanował. Tak się
po prostu złożyło, że byłem w pobliżu.
– Jeśli się dobrze zastanowić, była jeszcze jedna wskazówka – dodał Chuligan. –
Kronos nie przysłał listu wyjaśniającego, dlaczego Lancer powinien zginąć.
– Nie pomyślałem o tym – przyznał Knight.
– Ja też nie – powiedział Jack, wstając z krzesła, żeby wyrzucić tekturowy talerz do
śmieci.
Kiedy już dzieci najadły się tortem i rozpakowały prezenty od wszystkich gości,
zrobiły się wyraźnie śpiące. Gdy Isabel zamknęła oczy, a Luke zaczął się kołysać i ssać kciuk,
Amanda z Bossem wyszli z salki, szeptem obiecując, że wrócą rano, by pomóc Knightowi
oraz bliźniętom wrócić do domu.
Jako kolejna oddaliła się jego szwagierka.
– Zatrudnienie zbrodniarki wojennej w charakterze niani to nie było twoje
najwybitniejsze osiągnięcie, Peter, ale ostatecznie byłeś genialny. Absolutnie genialny. Kate
byłaby dumna, widząc, co zrobiłeś dla swoich dzieci i jak walczyłeś za olimpiadę, za Londyn,
za wszystkich.
Knightowi znów pękło serce.
– Uściskałbym cię, Elaine, ale...
Posłała mu całusa, powiedziała, że idzie zajrzeć do Seleny Farrell i Jamesa Daringa, a
potem wyszła z sali.
– Zanim pójdę, mam dla ciebie prezent – powiedział Jack. – Dam ci obrzydliwie
wysoką podwyżkę i chcę, żebyś pojechał z dziećmi na parę tygodni w jakieś tropikalne
miejsce. Na koszt Private. Omówimy szczegóły, gdy wrócę do Los Angeles. A propos, muszę
się zbierać, bo ucieknie mi samolot.
Po wyjściu szefa agencji Private Pope i Chuligan również wstali.
– A my idziemy do pubu – powiedział naukowiec. – Będziemy oglądać skróty całego
olimpijskiego turnieju piłkarskiego.
– My? – Knight zerknął na Pope i uniósł brew.
Dziennikarka chwyciła Chuligana za rękę.
– Okazuje się, że wiele nas łączy. Moi bracia też mają fioła na punkcie piłki nożnej.
Knight się uśmiechnął.
– Widzę tu pewną symetrię.
Chuligan wyszczerzył zęby, obejmując Pope ramieniem.
– I masz, kuźwa, rację, Peter.
– Stuprocentową, kuźwa – dodała Pope, po czym oboje wyszli roześmiani.
Za nimi ruszyły pielęgniarki i Knight został sam z dziećmi. Spojrzał na ekran
telewizora. Zobaczył ujęcie znicza olimpijskiego, który wciąż płonął nad Londynem. Po
śmierci Lancera Jacques Rogge poprosił, by ogień olimpijski mógł płonąć jeszcze przez jakiś
czas, a władze natychmiast się zgodziły.
To dobrze, uznał Knight.
Potem skoncentrował się na Luke’u i Isabel. Myślał o tym, jacy są piękni, i dziękował
bogom za ocalenie ich przed okrutnym losem.
Westchnął, wspominając ból krwawiącego serca, kiedy dzieci życzyły sobie nowej
mamy oraz gdy Elaine powiedziała, że Kate byłaby z niego dumna.
Kate. Wciąż za nią tęsknił. Pomyślał posępnie, że może była tą wyjątkową, tą jedyną
miłością, jaką przeznaczył mu los. Może jest mu pisane iść przez życie samotnie. Wychować
dzieci i...
Ktoś zapukał we framugę drzwi. Z korytarza zabrzmiał wesoły kobiecy głos z
amerykańskim akcentem:
– Panie Knight? Jest pan tu?
Mężczyzna spojrzał w stronę drzwi.
– Tak?
Do sali wślizgnęła się bardzo piękna, wysportowana kobieta. Natychmiast ją
rozpoznał. Spróbował podnieść się z wózka, szepcząc:
– Pani Hunter Pierce.
– To ja – powiedziała zawodniczka. Uśmiechała się promiennie i bacznie przyglądała
Knightowi. – Proszę nie wstawać. Słyszałam, że jest pan ranny.
– Tylko lekko – odrzekł. – Miałem szczęście. Jak my wszyscy.
Pierce kiwnęła głową. Knight nie mógł się oprzeć wrażeniu, że z bliska jest wprost
olśniewająca.
– Byłem w centrum sportów wodnych – powiedział. – Wtedy, gdy wygrała pani złoty
medal.
– Naprawdę? – spytała, przyciskając palce do gardła.
Knight miał łzy w oczach i sam nie wiedział dlaczego.
– Dała pani najdoskonalszy pokaz gracji pod presją, jaki kiedykolwiek miałem
zaszczyt oglądać. I to, jak pani się wypowiadała przeciw Kronosowi, stanowczo,
konsekwentnie. To było... no, po prostu imponujące, i mam nadzieję, że już to pani mówiono.
Mistrzyni skoków do wody się uśmiechnęła.
– Dziękuję. Ale przyszłam tu w imieniu każdego z nas: Shawa, Mundaho, całej reszty
zawodników, by panu powiedzieć, że wczoraj wieczorem pana występ przyćmił wszystko, co
zrobiliśmy.
– Nie, ja...
– Naprawdę – nie dała zbić się z tropu. – Byłam na stadionie. Moje dzieci również.
Widziałam, jak pan z nim walczył. Ryzykował pan życie, żeby uratować nas wszystkich oraz
olimpiadę, i my... ja... chciałam panu osobiście podziękować z głębi serca.
Knight czuł, że z emocji ściska go w gardle.
– Nie wiem, co powiedzieć...
Amerykanka spojrzała na jego dzieci.
– Czy to te dzielne bliźnięta, o których dziś rano czytałam w „The Sun”?
– Luke i Isabel – powiedział Knight. – Światło mojego życia.
– Są piękne. Myślę, że opatrzność panu sprzyja.
– Mów mi Peter. Naprawdę nie wiesz, jak bardzo czuję się wdzięczny losowi za to, że
tu jestem, a one są ze mną. Jakiż to dar niebios. No i, cóż, twoja obecność również.
Nastała długa chwila, gdy patrzyli na siebie tak, jakby oboje nagle rozpoznali coś
znajomego i dawno zapomnianego.
Pierce przekrzywiła głowę.
– Peter, wpadłam tu tylko na chwilkę, ale...
– Co takiego?
Amerykanka znów się uśmiechnęła, po czym spytała, udając tandetny brytyjski akcent:
– Dałbyś mi się stąd wywieźć do kawiarni? Moglibyśmy wypić filiżankę herbaty,
podczas gdy twoje aniołki spoczywają w objęciach Morfeusza.
Knight poczuł się wniebowzięty.
– Tak – powiedział. – Z wielką radością.
Podziękowania
Chcielibyśmy podziękować Jackie Brock-Doyle, Neilowi Walkerowi i Jasonowi
Keenowi z Komitetu Organizacyjnego Igrzysk Olimpijskich w Londynie za pomoc i
otwartość, a zarazem zrozumiałą ostrożność w związku z projektem takim jak nasz. Podróż po
placu budowy Parku Olimpijskiego była niezwykle pouczająca. Nic byśmy nie osiągnęli bez
Alana Abrahamsona, eksperta olimpijskiego prowadzącego własną stronę internetową
3WireSports.com, najlepsze na świecie źródło informacji na temat igrzysk oraz całej ich
otoczki. Specjalne podziękowania należą się Vikki Orvice, dziennikarce „The Sun”
specjalizującej się w tematyce olimpijskiej, za ogromną wiedzę, humor oraz ploteczki.
Jesteśmy również wdzięczni personelowi British Museum, One Aldwych oraz 41 za
nieocenioną pomoc w sugerowaniu najlepszych miejsc dla scen dziejących się poza obiektami
olimpijskimi. Ostatecznie jest to fikcyjna opowieść o nadziei i afirmacja ideałów
olimpijskich, więc liczymy, że przyznacie nam prawo do odrobiny swobody w opisie
poszczególnych wydarzeń, obiektów oraz osób, które zapewne zdominują scenę podczas
letnich igrzysk olimpijskich w Londynie 2012 roku.