Jo Morrison
Miłość na wszystkie pory roku
PROLOG
Czuł jej zbliżanie się równie wyraźnie, jak zapach ziemi przed
pierwszym deszczem po letnich upałach. Lecz w tym roku,
podobnie jak pierwszy deszcz, przychodziła za późno. Jego
uczucia obumarły, tak jak łany zbóż w czasie upałów.
Teraz była już jesień. Pora, aby podłożyć na ściernisku ogień i
zaorać spieczoną ziemię, żeby zebrała siły przed następną
wiosną.
Tanner, oparty o ciągnik, przemierzał wzrokiem horyzont.
Czekał na moment, w którym dostrzeże maleńką figurkę
maszerującej ku niemu przez bezkresne pola Jodi. Nie miał
pojęcia, co jej właściwie powie. Wiedział tylko, że jeżeli chce
mieć jeszcze kiedyś w sercu miejsce na nową miłość, to będzie
musiał teraz spopielić starą jak jesienne ściernisko.
Kiedy ją wreszcie ujrzał, była zrazu tylko maleńką plamką na
horyzoncie, nabierającą znajomego kształtu w miarę, jak zbliżała
się do niego. Kiedy już ją było wyraźnie widać, wyglądała ze
swoimi błękitnymi oczami i burzą złotych włosów dokładnie tak
samo jak w snach, które śnił przez długie miesiące jej
nieobecności.
Szła ku niemu miarowym, równym krokiem, którym
przemierzyła już dwa kontynenty. Nie miała ze sobą nic oprócz
niewielkiego czerwonego plecaka, wypłowiałego od słońca i
deszczu. Stanęła tuż przed nim, w zasięgu ręki. Nie ruszył się.
Wiedział, że Jodi nie dotknie go pierwsza, nigdy tego nie robiła.
– Spóźniłaś się.
– Lepiej późno niż wcale – odparła.
– Nie sądzę.
– Och, nie chcesz się chyba kłócić.
– Nie chcę, ale muszę ci coś powiedzieć. – Mówił powoli, z
trudem, tak jakby każde słowo dobywał z samego dna serca. Nie
mógł patrzeć jej spokojnie w oczy. Odwrócił głowę i spojrzał na
rozległe pola.
– Czekałem. Przez całe długie lato. A ty nie przyszłaś.
Nie zadzwoniłaś. Nawet nie napisałaś paru słów. Nie dałaś
znaku życia.
– Przepraszam – szepnęła.
Kompletnie zapomniał o tym, że obiecał sobie zachować
zimną krew. Obrócił gwałtownie głowę. W twarzy miał tyle
gniewu, że Jodi cofnęła się odruchowo.
– Przepraszam?! Tylko tyle masz mi do powiedzenia?
Przepraszam! Zamartwiam się o ciebie miesiącami, nie wiem,
czy jeszcze w ogóle żyjesz, a wszystko, co masz mi do
powiedzenia, to przepraszam?
Jak skarcone dziecko spuściła głowę i zaczęła bezradnie
wykręcać palce. Ledwo słyszalnym głosem powtórzyła:
– Przepraszam.
Tanner dygotał ze złości. Założył ręce na piersi, starając się
opanować. Nie wiedział, co by zrobił, gdyby jej teraz dotknął.
Równie dobrze mógłby ją przygarnąć do piersi i obsypać
pocałunkami albo udusić. Albo jedno i drugie.
Jodi otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale tylko
westchnęła. Wreszcie wyszeptała:
– Parę razy już miałam słuchawkę w dłoni, ale – zawahała się
– po prostu nie wiedziałam, co ci mam powiedzieć.
– Nie wiedziałaś? Może trzeba było powiedzieć po prostu
„Cześć, Tanner, jestem w drodze do domu" albo „Cześć, Tanner.
Żyję. W tym roku będę trochę później". Czy to naprawdę takie
trudne?
Nie zaskoczyło go, kiedy zrobiła pierwszy krok. Jodi zawsze
czuła się lepiej w ruchu.
– Nie chciałam się z tobą spierać przez telefon, a wiesz sam,
że nie umiem pisać listów. Próbowałam, ale – nie była w stanie
dokończyć.
– Gdzie się, do diabła, podziewałaś, Jodi? Czy to wszystko
było naprawdę takie ważne, że nie mogłaś wrócić latem?
– Trafiłam daleko na północ. Do Alaski. I Kanady.
Nigdy jeszcze tam nie byłam. Zawsze wracam latem, ale na
północy jest za zimno, żeby podróżować kiedy indziej niż latem.
– To było ważniejsze niż przyjazd tutaj? Ważniejsze niż to,
żebyśmy byli razem?
Zauważył, jak boleśnie drgnęła jej twarz na te słowa.
– Wiedziałeś przecież, że w końcu wrócę. Czy to naprawdę
ma znaczenie, kiedy?
– Tak, to ma znaczenie. Wiem już, jak to jest, gdy cię nie ma
jesienią. Wiem, jak to jest, gdy zimą kładę się sam do pustego
łóżka. Wiem, jak to jest wiosną, kiedy nie mam się z kim
podzielić radością z tego, że wszystko dokoła budzi się do życia.
Teraz wiem już, jak to jest nie mieć ciebie przez wszystkie pory
roku. To było piekielnie długie lato, Jodi.
– Wiem. Słyszałam, że była susza.
Roześmiał się gorzko.
– Nie chodzi mi o pogodę. Nie zniosę tego dłużej.
Jeżeli nie masz zamiaru zostać tu wreszcie na dobre, to lepiej
ruszaj od razu w swoją drogę.
– Nie mówisz tego serio – powiedziała Jodi.
– Owszem, bardzo serio. – Mówił cicho, niemal szeptem,
jakby lękał się usłyszeć własne słowa. – Potrzebuję kogoś, kto
naprawdę będzie chciał ze mną żyć.
Na stałe. Nie kogoś, kto będzie przychodził i odchodził jak
deszcz niesiony wiatrem.
– Nie umiem się zmienić, Tanner.
– Chciałaś powiedzieć, że nie chcesz.
– Chciałam powiedzieć, że nie umiem... i nie chcę.
– Nawet dla mnie? Nawet dla nas?
– Zwłaszcza dla nas. Znienawidzilibyśmy się, gdybyśmy
musieli być zawsze razem.
Poderwał głowę.
– Zawsze bym cię kochał, Jodi.
– Gdyby tak było, to kochałbyś mnie i teraz.
Kochałbyś mnie i gdy tu jestem, i gdy mnie nie ma.
Kiedy odchodzę i kiedy wracam. Kochałbyś mnie taką, jaką
jestem.
– W takim razie będę się musiał nauczyć, jak cię nie kochać,
bo nie jestem już w stanie tego dłużej znosić.
Powoli wyciągnął rękę. Nie dotykając jej ciała, wziął w palce
cieniutki złoty łańcuszek i wydobył spomiędzy piersi Jodi złoty
medalik. Jego spojrzenie padło na wyrytą na blaszce inskrypcję:
„Jeśli coś kochasz, to nie zabieraj mu wolności. Jeśli samo wraca
do ciebie, wtedy jest twoje", a pod spodem, mniejszymi
literkami: „Wróć. Kocham Cię. Na zawsze. Tanner. "
Nie było sensu czytać tego na głos. Oboje świetnie pamiętali
te słowa. Tanner dał Jodi medalik, kiedy pierwszy raz wyruszała
w drogę. Ilekroć się potem rozstawali, zawsze przez chwilę
trzymał go w palcach. Na złotej blaszce było wypisane
wszystko, co miał jej do powiedzenia.
– Zawsze wracam, Tanner.
– Tylko po to, żeby mnie znowu opuścić. Nie jesteś moja. –
Wziął głęboki oddech i powtórzył to, co napawało go
największym lękiem. – Jeżeli nie masz zamiaru zostać tu na
dobre, to ruszaj w drogę, Jodi. Zawsze dawałem ci wolność.
Teraz kolej na ciebie.
– Nigdy cię w niczym nie krępowałam – zaprotestowała.
– Nie, tylko prosiłaś, żebym na ciebie czekał. Żebym odłożył
wszystkie swoje pragnienia i potrzeby na bok, dopóki nie
wrócisz ze swojej wędrówki za czymś, czego nawet nie potrafię
zrozumieć. Czekałem na ciebie przez całe lata, Jodi, i teraz
wiem, że to były lata zmarnowane, jakbym przesiedział je w
więzieniu. Nie zostawiły mi nic, prócz siwych włosów i bólu w
sercu.
– Zawsze mogłeś jechać ze mną. Pamiętasz to lato, zaraz po
skończeniu college'u? Podobało ci się wtedy, zawsze tak
mówiłeś.
– Tak, podobało mi się. Ale to było dobre na jeden raz. Tu
jest mój dom, Jodi. Nie nadaję się na wiecznego wędrowca.
Przez chwilę, która ciągnęła się, jak im się zdawało, w
nieskończoność, patrzyli sobie w oczy, nie znajdując słów
pożegnania.
Po policzku Tannera spłynęła samotna łza. Jodi otarła ją
dłonią, nie zważając na własne mokre policzki.
– Wrócę, Tanner.
– Nie będę na ciebie czekał – ostrzegł ją.
– Masz kogoś? – nie mogła się powstrzymać.
– Nie mam, ale będę miał. Nie zamierzam spać samotnie
przez kolejną długą zimę.
Jodi drgnęła, jakby ją uderzył. Zebrała w sobie siły, podniosła
z ziemi stary plecak i ciężkim krokiem ruszyła przez ściernisko.
W pewnym momencie odwróciła się i szła tyłem, cały czas
patrząc na Tannera. Wiatr przyniósł mu jej ostatnie słowa,
wykrzyczane niemal zza horyzontu.
– Zawsze wracam, Tanner McNeil! Zawsze!
I wtedy zaczął padać deszcz.
Rozdział 1
– Mówię wam, że miał największe... – Lara urwała, kiedy
zorientowała się, że koleżanki patrzą gdzieś za nią, w kierunku
drzwi. Odwróciła głowę i zobaczyła nowego przybysza,
zmierzającego w stronę baru.
Towarzyszki Lary natychmiast zapomniały o jej historii.
– Ciekawa byłam, czy się dzisiaj pokaże – odezwała się
Kelly.
– Ciekawsze, czy z kimś pojedzie do domu – powiedziała
Susan.
– Tylko pamiętaj, jeżeli będzie szukał ochotniczki, to ja
jestem pierwsza na liście.
– Proszę bardzo. Kto by tam chciał wykorzystywać takiego
biedaka.
– No wiesz, w naszym wieku nie mamy za dużego wyboru.
– Przepraszam – Lara przerwała przyjaciółkom – czy możecie
mi wreszcie powiedzieć, o kogo wam chodzi?
– Bardzo mi przykro, ale sama jesteś sobie winna.
Tak to jest, gdy ktoś nie siedzi na tyłku, tylko lata po świecie.
Nie wiesz, co się tutaj dzieje.
– Przestań, Susan! – upomniała podniesionym głosem Kelly.
– Bo jeszcze Lara wróci do miasta.
– Poklepała dziewczynę po ręce i dodała: – Nic się nie martw,
już ja ci wszystko opowiem, kto z kim i tak dalej.
– Będę ci bardzo wdzięczna. Zacznijmy najlepiej od razu, od
tego zalanego, przystojnego faceta przy barze.
Obie kobiety, z zapałem podjęły temat.
– To Tanner McNeil. Nie pamiętasz go?
– Nie wydaje mi się.
– No pewnie, że nie pamięta, Kelly. Przecież Lara była parę
klas niżej od nas, a Tanner przynajmniej o dwie wyżej.
– No tak, to prawda. Zapomniałam już, że z niej taki
dzieciuch.
Lara uśmiechnęła się.
– Ładny mi dzieciuch. Mam już dwadzieścia osiem lat.
– Kobieta dojrzewa po trzydziestce. Sama zobaczysz.
– Nie zwracaj na nią uwagi, Laro. Przed tygodniem skończyła
trzydziestkę i do tej pory nie może się pozbierać po tym ciosie –
oświadczyła Susan z wyższością kogoś, kto sam przeżył fatalny
moment dobre pół roku temu.
– No więc, moje matrony, zdradźcie wreszcie, kto to taki ten
cały McNeil?
– Nie popędzaj nas, bo w ogóle cię nie zapoznamy z
najświeższym kąskiem w całym Morristown.
– To znaczy, że się rozwodzi? – Lara z miejsca spojrzała na
gościa przy barze jak na potencjalnego klienta swojej kancelarii
adwokackiej.
– No, nie całkiem. On i Jodi nigdy nie byli małżeństwem.
– Chcesz powiedzieć, że żyli w grzechu? Tu? W Morristown?
– Cóż, trudno byłoby powiedzieć, że żyli razem.
Przez większą część roku Jodi włóczyła się po kraju.
– Co masz na myśli? I kim ona w ogóle jest?
– Jodi Forest. Tanner spotkał ją w college'u w Arkansas i...
– I – przerwała przyjaciółce Susan – jak skończyli naukę, to
powędrowali razem aż do Kalifornii, żeby zobaczyć kawałek
świata. Jesienią Tanner wrócił, ale sam. Jodi pojawiła się
dopiero na wiosnę i spędziła z nim lato na farmie, którą
prowadził po śmierci dziadka, starego McElroya.
– W każdym razie – podjęła opowieść Kelly – była z nim
przez lato, a jesienią znowu zniknęła. I tak już było zawsze, aż
do tego roku. Jodi nie pojawiła się przez całe lato. Wróciła
dopiero w październiku, ale nie spędziła u Tannera nawet jednej
nocy i tego samego dnia, którego się zjawiła, ruszyła dalej!
– Nie mogła wybrać gorszego momentu – dodała Susan. – To
było wyjątkowo ciężkie lato. Zostawić faceta samego w takim
okresie. Naprawdę, dla niego to lepiej, że się w końcu rozstali.
– Dla niego i dla nas. Teraz przynajmniej któraś z nas ma u
niego szansę. – Kelly wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
– Zaraz, zaraz. – Lara uniosła ręce, prosząc tym gestem o
ciszę. – Dlaczego ona zjawiała się tylko w lecie i co się
właściwie stało w tym roku?
Susan i Kelly zgodnie wzruszyły ramionami.
– Tego to już nie wie nikt, oprócz Tannera.
– Nie wierzę – powiedziała Lara. – Chcecie mi powiedzieć, że
w Morristown może się utrzymać jakiś sekret? I to tak długo...
siedem, osiem lat?
– Jak widać może, naprawdę nikt nic o niej nie wie.
To nie jest dziewczyna z naszych stron. Prawie nie zaglądała
do miasta, a jeżeli nawet, to z nikim nie rozmawiała –
usprawiedliwiała swoją kompromitującą niewiedzę Susan.
– Sam Tanner też jest wyjątkowo małomównym facetem –
dorzuciła Kelly.
Wszystkie skierowały oczy na mężczyznę, będącego tematem
ich rozmowy i stwierdziły, że i on nie odrywa od nich wzroku.
Patrząc w ich stronę, słuchał czegoś, co mówił nachylony ku
niemu barman.
– Musiał go pytać o Larę – szepnęła Susan. – Nas przecież
zna.
– Cholera – zaklęła Kelly – że też w chwili, kiedy wreszcie
nadarza się okazja, musi się tu napatoczyć to słodkie stworzenie.
To niesprawiedliwe. Wy obie zdążyłyście już rozczarować się do
małżeństwa. Mam chyba prawo do tego samego, zanim wy
zaliczycie powtórkę.
– Oj, cicho bądź, Kelly. Może się pyta barmana, czy kupiłaś
bilet na przyjęcie gwiazdkowe. Poza tym, skoro nie wiesz, co się
dokładnie stało, to skąd możesz mieć pewność, że ze sobą
zerwali?
– Dopóki Tanner był z Jodi, nigdy nie pił i nawet nie spojrzał
na żadną dziewczynę. Choć jej nie było całymi miesiącami. Po
prostu siedział w domu i czekał, aż ona wróci. Ale od
października co dzień wychodzi z baru kompletnie zalany, a
chłopaki mówią, że jeździ do Memphis i ugania się za
dziewczynami.
– Może tu, na miejscu, nie widzi nic ciekawego?
– Powiedz raczej „nie widział". Na twój widok wyraźnie
zmienił zdanie. – Kelly skinęła głową. – Wybiła twoja godzina,
Laro.
Lara uniosła wzrok i ujrzała zbliżającego się do stolika
Tannera. Szedł, wyraźnie w nią zapatrzony, i niósł dwie
szklanki.
Szuranie odstawianych krzeseł natychmiast przywróciło jej
przytomność.
– Poczekajcie! Nie możecie mnie tak zostawić!
– Nie ma sprawy, Laro. Może to i nie po kolei, ale nie
będziemy ci tego miały za złe. – Przyjaciółki opuściły stolik,
pozostawiając ją sam na sam z nadchodzącym mężczyzną.
– No, ładnie – jęknęła. Choć Tanner był niewątpliwie
przystojny, nie miała wątpliwości, że pijany, nieszczęśliwy
mężczyzna nie jest towarzystwem, jakiego jej w tej chwili
potrzeba. Zanim jednak zdążyła podjąć jakąś decyzję, wysoki
farmer pochylał się już nad nią z uśmiechem.
– Cześć.
Lara z wysiłkiem przełknęła ślinę i uniosła wzrok.
– Można się przy siąść?
Chciała powiedzieć, że miejsca są zajęte, ale zamiast tego
mimowolnie wykonała zapraszający gest.
– Proszę bardzo.
Tanner usiłował odsunąć krzesło, ponieważ jednak miał zajęte
ręce, sprawa nie była taka prosta. Zaambarasowany spoglądał na
przemian to na szklanki, to na oporne krzesło.
– Pomogę ci – zaproponowała w końcu Lara.
– Nie, nie, poradzę sobie.
– To może w takim razie potrzymam drinki?
– Nie, nie, dziękuję, naprawdę sobie poradzę.
Jeszcze przez chwilę oceniał skupionym wzrokiem sytuację,
po czym twarz mu pojaśniała, jakby wreszcie wpadł na
szczęśliwe rozwiązanie.
Oderwał jedną stopę od podłogi i, nie bez wysiłku
zachowując chwiejną równowagę, zaczął ciągnąć ku sobie
krzesło czubkiem buta. Kiedy już udało mu się je trochę odsunąć
od stołu, wśliznął się na siedzenie nieoczekiwanie płynnym
ruchem. Wszystko to zrobił, niemal nie rozlewając zawartości
trzymanych w rękach szklanek. Kiedy już siadł, spojrzał na Larę
z tryumfem i uśmiechnął się szeroko.
– Świetnie sobie poradziłeś. – Ona też nie potrafiła
powstrzymać uśmiechu. Wyraz twarzy Tannera nasunął jej myśl
o dwuletnim siostrzeńcu.
– Dziękuję – odpowiedział poważnym tonem.
– To efekt treningu.
Teraz już Lara musiała głośno się roześmiać.
– To widać.
Tanner podsunął jej szklankę.
– To dla ciebie.
– Dziękuję. – Odruchowo przyjęła poczęstunek, ale widząc,
że zawartość szklanki stanowi czysta whisky, odsunęła ją z
powrotem. – Właściwie to nie powinnam dziś więcej pić.
– Jesteś pewna? Szklaneczka whisky nikomu nie zaszkodzi.
– No, wiesz... Chyba nie mam takiej mocnej głowy jak ty.
Jednak kiedy Tanner opróżnił jedną po drugiej obie szklanki,
Lara odniosła wrażenie, że nie podała ręki tonącemu.
Tymczasem mężczyźnie alkohol jakby odebrał mowę.
Pomimo zachęcającego uśmiechu, który miał go ośmielić, żeby
się przedstawił, siedział i gapił się na nią bez słowa.
– Jestem Lara Jamison – nie wytrzymała w końcu.
Skinął głową. – A ty – urwała, dając mu okazję, aby przerwał
milczenie.
Mężczyzna jednak nie zareagował.
– Tanner McNeil, tak?
Uśmiechnął się lekko i skinął głową.
Zrezygnowała z dalszych prób nawiązania rozmowy i zaczęła
się zastanawiać, co właściwie ma z tym fantem zrobić.
Normalnie nie siedziałaby ani chwili dłużej z facetem, który tak
kompletnie zapominał języka w gębie, w Tannerze było jednak
coś wyjątkowo ciepłego. A w dodatku solidnie oberwał od życia.
Lara uświadomiła sobie, że jego związek z Jodi trwał dłużej niż
jej małżeństwo i nie wątpiła, że zerwanie z dziewczyną było dla
niego równym wstrząsem, jak dla niej rozwód.
Z tych rozważań wytrącił ją niespodziewany dotyk palców na
włosach. Zdziwiona, obróciła się do Tannera. Jego ręka była
szorstka, pełna odcisków i zgrubień, a zarazem ciepła i
delikatna.
Napotkawszy
jego
niewidzące
spojrzenie,
uświadomiła sobie, że najwyraźniej pogrążył się we
wspomnieniach. Uniosła rękę i delikatnie odsunęła jego dłoń.
– Tanner – powiedziała łagodnie, chcąc go przywrócić do
rzeczywistości – masz już chyba dość na dziś. Znajdę kogoś, kto
cię odwiezie do domu, dobrze?
W jego oczach pojawił się przytomniejszy wyraz.
– Nie – powiedział. – Nie wrócisz.
– Owszem, wrócę. – Nagle podjęła decyzję. – Sama cię
odwiozę. Wydaje mi się, że jeszcze pamiętam, gdzie to jest.
Lara ujęła mężczyznę za ręce i próbowała pomóc mu wstać.
– Chodź, Tanner. Jedziemy do domu.
– Zostaniesz u mnie? – zapytał.
– Kiedy indziej. No, chodź już. Podrzucę cię.
Już niemal postawiła go na nogi, gdy opadł z powrotem na
krzesło tak nagle, że Lara wylądowała mu na kolanach.
– Tanner!
Spojrzał na nią najsmutniejszym spojrzeniem, jakie w życiu
widziała.
– Nie zostaniesz ze mną – szepnął.
– No, może posiedzę chwilę. Chodź już wreszcie.
– Po raz kolejny usiłowała go podnieść.
– Na chwilę to za mało. Chcę, żebyś została.
Lara potrząsnęła głową.
– Nie dzisiaj, Tanner. Zresztą, nie jesteś dziś w najlepszej
formie. No, wstańże wreszcie, to cię stąd zabiorę.
Kiedy w końcu udało jej się przytrzymać mężczyznę w
postawie stojącej, Tanner objął ją ramieniem i wsparł się na niej
z pełnym zaufaniem. Przy wyjściu spotkali Susan i Kelly.
– Laro, jesteś pewna, że wiesz, co robisz?
– Och, Susan, tego faceta trzeba po prostu odwieźć do domu.
Nie można pozwolić, żeby siadł za kółkiem.
– Nie zostanie – oświadczył McNeil smutnym głosem. –
Prosiłem ją parę razy, ale uparła się, że nie zostanie.
– Nie zwracajcie na niego uwagi. Jest kompletnie zalany –
powiedziała Lara. – Jutro nie będzie nawet pamiętał o moim
istnieniu.
– Jesteś pewna, że dasz sobie z nim radę? – spytała Kelly. –
Może pojechać z tobą?
Wiedziała, że powinna przyjąć propozycję przyjaciółki, ale w
jakiś niejasny sposób czuła, że odtransportowanie tego faceta
jest jej osobistą sprawą.
– Dzięki, Kelly. Dam sobie radę.
– Zastanów się, Laro – odezwała się Susan. – Wiesz, alkohol
powoduje czasem zupełnie nieoczekiwane reakcje.
– Nie bądź głupia. Tanner muchy by nie skrzywdził w tym
stanie. Podrzucę go do domu i wrócę do siebie.
Nie martwcie się o mnie, dobrze?
Lara wyprowadziła Tannera na dwór i skierowała się do
samochodu.
– Jutro do was zadzwonię! – zawołała w stronę przyjaciółek.
– A na razie dobrej zabawy!
Kelly i Susan stały przed barem, patrząc, jak Lara ładuje
swego pasażera do samochodu.
– Cholerny pech – zaklęła Kelly – że też nikt inny nie mógł
wrócić do miasta, tylko akurat ta rozwiedziona blondyna.
Widziałaś, jak dotykał jej włosów?
– Mhm. Lara ma rzeczywiście takie same włosy jak ta Jodi.
– „Nie zostanie. Prosiłem ją, ale uparła się, że nie zostanie". –
Kelly powtórzyła słowa Tannera. – Nie wydaje ci się, Susan, że
on bierze Larę za Jodi?
– W takim stanie, kto wie? To całkiem możliwe.
– Laro! Laro! Zaczekaj! – Kelly pobiegła w stronę
samochodu, ale ten właśnie ruszył i odjechał.
– Chodź, Kelly. Nic jej się nie stanie.
– Wiesz, pomyślałam, że dobrze byłoby ją ostrzec.
Rozumiesz, jeżeli Tanner bierze ją za Jodi, to w jakimś
momencie naprawdę może się rozzłościć.
Susan objęła przyjaciółkę ramieniem.
– Rozumiem, o co ci chodzi. Nie martw się, Lara spędziła
parę lat w mieście i z niejednego pieca chleb jadła. Da sobie
radę. Zresztą sama mówiłaś, że McNeil to spokojny, cichy facet.
– Pewnie masz rację – zgodziła się wreszcie Kelly.
Obie jednak nie mogły się uwolnić od uczucia lekkiego
niepokoju na myśl o Larze, jadącej pustą szosą z pijanym
Tannerem.
Lara starała się rozpoznać w świetle reflektorów okolice
rodzinnego miasteczka.
– Susan mówiła, że mieszkasz na farmie starego McElroya. W
razie czego powiesz mi, kiedy trzeba będzie zjechać z głównej
drogi?
– Mhm, powiem.
Lara odetchnęła z ulgą. Bądź co bądź, Tanner odezwał się w
końcu przytomnie.
– Tak – dodał niespodziewanie. – Nie przyjechałaś latem.
– To prawda – przyznała, zastanawiając się, skąd wie, że
miała przyjechać wcześniej. – Zostałam w Houston, bo
prowadziłam naprawdę poważną sprawę i musiałam ją
dokończyć. Miałam nadzieję, że zdążę przynajmniej na jesień.
Zawsze lubiłam jesień w Morristown. Prawdziwa jesień to jedna
z niewielu rzeczy, jakich mi tam naprawdę brakowało. Arkansas
jest cudowne jesienią.
– Smutne.
– Proszę?
– Jesień jest smutna. Wszystko się zmienia. Liście.
– No, tak. Liście się zmieniają. Ale dlatego właśnie jest tak
pięknie. Nie wydaje mi się, żeby to było smutne.
– Nieprawda. Wszystko odchodzi. Wszystko odchodzi na
koniec świata. To smutne.
No oczywiście, uświadomiła sobie Lara. Jodi zostawiła go
właśnie w październiku. Wcześniej też odchodziła na jesieni.
Dla niego to musi być rzeczywiście smutna pora.
Położyła dłoń na ręce mężczyzny.
– Wszystko ma swój czas, Tanner. A każda pora roku
przynosi jakieś zmiany. Niedługo wszystko się zmieni na lepsze,
zobaczysz.
Pokręcił głową.
– Nic się nie zmienia. Zawsze jestem sam.
– Wcale nie. – Ścisnęła go za rękę. – Jestem tu z tobą i będę
zawsze, kiedy będziesz chciał porozmawiać. Obiecuję.
– Zostaniesz tutaj?
– Tak. Mam zamiar zostać na dobre. Zajęło mi to trochę
czasu, ale wreszcie zrozumiałam, że moje miejsce jest w
Morristown. Kiedyś uważałam, że Arkansas jest świetne, żeby
wydorośleć albo żeby się zestarzeć, ale przez resztę życia nie ma
tu co robić. Teraz widzę, że się myliłam. Nie ma żadnej reszty
życia: albo jesteśmy dziećmi, albo się starzejemy.
– Powinnaś zostać.
Lara uśmiechnęła się do niego. Tanner wskazał boczną drogę.
Zjechali z szosy.
– Zostanę, możesz na to Uczyć.
Obrócił dłoń wnętrzem do góry i splótł palce z palcami Lary.
Jego dotyk sprawiał jej przyjemność. Podobnie jak
zdecydowany, mimo smutku, męski głos.
Zatrzymali się przed domem.
– No, dobrze – powiedziała. – Jesteśmy na miejscu.
Tanner z ociąganiem puścił jej rękę.
– No jak? – zapytała. – Dasz sobie radę?
– Mhm. Tak, chyba tak – odpowiedział, nie ruszając się z
miejsca.
– Przecież masz wciąż zapięty pas. – Lara wcisnęła guzik i
uwolniła swego pasażera z pasa bezpieczeństwa.
Mężczyzna znowu wyciągnął dłoń, aby dotknąć jej włosów, a
potem delikatnie przeciągnął palcami po karku.
– Minęło.
– Co, Tanner? Co minęło?
Potrząsnął głową.
– Wszystko jedno. Już nigdy stąd nie odejdziesz.
Zostaniesz tutaj. – Uśmiechnął się w taki sposób, że Larze
naprawdę łatwo byłoby go polubić.
– Tak, przyjechałam tu po to, żeby zostać. Chodź.
Odprowadzę cię do drzwi. – Wysiadła z samochodu, obeszła
go i otworzyła drzwiczki po stronie pasażera.
Podeszli do domu.
– Masz klucze?
– Dom jest otwarty.
– Co? Och, przepraszam. Zapomniałam, gdzie jesteśmy.
Muszę się jeszcze do wielu rzeczy przyzwyczaić. – Nacisnęła
klamkę i wprowadziła Tannera do środka.
– Teraz już dasz sobie radę. Napij się wody i połknij aspirynę,
zanim pójdziesz spać. Kac i tak cię nie minie, ale będzie chociaż
trochę lżejszy.
Zawahała się przez moment, a potem wspięła się szybko na
palce i musnęła ustami jego wargi.
– Miło było cię poznać. Nie zapomnij do mnie zadzwonić.
Będę dobrą słuchaczką.
Miała zamiar wyjść, ale Tanner objął ją mocno ramieniem.
– Mówiłaś, że zostajesz.
– Tak, zostaję w Morristown. Powiedziałam ci już, że tu jest
mój dom.
– Nie. – McNeil uwięził Larę w mocnym uścisku.
– Zostajesz ze mną.
Mocny uścisk i wyraz zdecydowania na twarzy sprawiły, że
Lara po raz pierwszy pomyślała, iż może nie postąpiła
najrozsądniej, jadąc z Tannerem do domu.
– Nie – powiedziała zdecydowanie. – Powiedziałam, że
zostaję w mieście. Nie z tobą. Rozmawialiśmy już o tym w
barze.
– Nie pozwolę ci znowu odejść. Tym razem cię nie puszczę.
– Znowu? Tym razem? Nic nie rozumiem. – Ale zanim
przebrzmiały te słowa, Lara wiedziała już, o co mu chodzi.
Delikatnie ujęła jego twarz w dłonie i spojrzała mu w oczy.
– Popatrz na mnie – powiedziała. – Ja jestem Lara, nie Jodi.
– Lara? – Tanner miał wrażenie, jakby wokół niego
rozwiewała się mgła. Widział piękne, zielone oczy, nasuwające
myśl o wiosennych trawach i zupełnie niepodobne do
lazurowych jak letnie niebo oczu Jodi.
Obejmował pełne, miękkie ramiona, całkiem inne od
szczupłego, twardego ciała Jodi.
– Tak, ty nie jesteś Jodi. Ona odeszła. Ty zostajesz.
– Dokładnie tak. Zostaję i będziemy mieli mnóstwo czasu,
żeby się bliżej poznać. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. A
teraz muszę już iść.
Tanner posłusznie opuścił ręce. Lara cofnęła się o krok. Znów
przypominał jej małe dziecko. Pod wpływem nagłego impulsu
wzięła go za rękę i zaprowadziła do pierwszego z brzegu pokoju.
Na szczęście stała w nim jakaś kanapa. Lara popchnęła na nią
Tannera, zsunęła mu z nóg buty i rozluźniła krawat. Potem
nakryła go wzorzystą narzutą. Natychmiast zamknął oczy.
Pocałowała go jeszcze raz.
– Lara – powtórzył sennym głosem.
– Tak. Jestem Lara.
Rozdział 2
Tanner powoli odzyskiwał świadomość. Nie otwierał oczu.
Czuł się fatalnie, w głowie mu huczało a wyschnięte usta
domagały się wody. Z wolna zaczynały do niego docierać
wrażenia z zewnątrz. Leżał na własnej kanapie, nie miał
natomiast zielonego pojęcia, czy jest sam, czy z jakąś kobietą.
Niejasno przypominał sobie spotkanie z Jodi, ale nie było w
tym niczego niezwykłego. Z jakiegoś powodu, po wypiciu
pewnej ilości alkoholu, widział ją w każdej dziewczynie.
Wyjeżdżał z farmy z zamiarem zaliczenia tylu kobiet, ile
będzie trzeba, żeby wreszcie wymazać z pamięci Jodi. Szybko
jednak się zorientował, że kobiety zaczynają go interesować
dopiero wtedy, kiedy już wleje w siebie takie ilości alkoholu, że
i tak nic później nie pamięta. Doprowadzając się do takiego
stanu, tracił po drodze ostrość widzenia, nic wiec dziwnego, że
w końcu rysy twarzy każdej napotkanej kobiety układały mu się
w obraz Jodi. Inna sprawa, że zamiar zapomnienia o niej stawał
się przez to coraz mniej realny.
A jednak ostatniego wieczoru coś się potoczyło inaczej niż
zwykle. Nie był tylko pewien co. W ciągu ostatnich dwóch
miesięcy budził się w wielu różnych sypialniach, nigdy jednak
nie odczuwał takiego lęku jak teraz, gdy otworzył oczy we
własnym domu, tym samym, który dzielił z Jodi. Nigdy nie
przywoził tu żadnych kobiet, bojąc się ich obecności wśród ścian
wypełnionych wspomnieniami.
Wreszcie uświadomił sobie, że nie czuje, aby ktoś leżał koło
niego. Kimkolwiek była kobieta, która tu z nim wczoraj trafiła,
najwyraźniej musiała już sobie pójść.
Ostrożnie uchylił jedno oko i rozejrzał się po pokoju. Nic.
Żadnych porozrzucanych po podłodze części garderoby.
Przechylił lekko głowę i spojrzał po sobie. Stwierdził z
zaskoczeniem, że jest kompletnie ubrany. Najwyraźniej nic się
nie zdarzyło. Pomimo to Tannera nękało uczucie, że
poprzedniego wieczoru nie wrócił do domu sam.
Otworzył drugie oko i rozejrzał się nieco śmielej. Zatrzymał
wzrok na nocnym stoliku. Kimkolwiek była kobieta, która
odwiozła go do domu, zasłużyła sobie na jego dozgonną
wdzięczność. W zasięgu ręki stała butelka z wodą mineralną i
słoiczek z aspiryną. Pod butelką znalazł jeszcze kartkę.
Nasyciwszy pragnienie, odstawił wodę, podniósł kawałek
papieru i uważnie go przeczytał.
„Weź trzy aspiryny, popij dużą ilością wody, a rano do mnie
zadzwoń. Lara (296 – 4245)"
Posłusznie sięgnął po słoiczek, wyjął trzy aspiryny i popił.
Potem jeszcze raz przestudiował treść karteczki. Lara. Pamiętał,
że była w barze i że siedziała z Susan Metcalf i Kelly Ryan.
Wydawało mu się, że miała włosy podobne do włosów Jodi, ale
to mogła być sprawa whisky. Naraz przypomniał sobie jej oczy.
Zielone jak trawa, a nie błękitne jak niebo. Ucieszyło go, że
wreszcie jakaś nowa twarz zaczyna zacierać wyryty w jego sercu
obraz Jodi.
Powoli usiadł i opuścił stopy na podłogę.
Przeszedł się po mieszkaniu i upewnił, że cokolwiek robiła u
niego Lara, to w każdym razie na pewno już wyszła. Przyczesał
ręką włosy i ruszył w kierunku łazienki, aby wziąć prysznic.
Miał nadzieję, że będąc w lepszej formie, łatwiej przypomni
sobie szczegóły wczorajszego wieczoru.
Pod prysznicem uświadomił sobie, że Lara musiała odjechać
samochodem. Owinięty ręcznikiem podszedł do okna. Jego złe
przeczucia się sprawdziły. Przed domem nie było żadnego auta,
nawet jego własnej furgonetki.
Podszedł do telefonu i wykręcił numer klubu. Nikt nie
odbierał. Tanner uświadomił sobie, że jest niedziela i klub jest
zamknięty. Niecierpliwie zabębnił palcami po stole. Miał jeszcze
numer, który zostawiła mu ta dziewczyna.
Wrócił do pokoju i podniósł kartkę. Nie wiedzieć czemu
dostał gęsiej skórki. Na wszelki wypadek uznał, że to z zimna,
odłożył kartkę, wytarł się, a następnie wciągnął czyste dżinsy i
świeżą koszulę.
Zabierając ze sobą list Lary, poszedł do kuchni i nastawił
ekspres. Odłożył kartkę na stół i zajął się śniadaniem. Wiedział,
że to zwlekanie nic mu nie pomoże, ale jakoś nie mógł się
zdecydować na telefon. Tajemnicza Lara napawała go niejasnym
lękiem. Z jednej strony rozpaczliwie potrzebował kogoś, przy
kim mógłby zapomnieć o Jodi, z drugiej jednak bał się władzy,
jaką miałaby nad nim taka osoba. Cholera, że też nie może sobie
niczego więcej przypomnieć!
Pogrążony w myślach zjadł śniadanie, posprzątał i nalał sobie
następny kubek kawy.
Kelly lub Susan udzieliłyby mu zapewne chętnie
wyczerpujących informacji na temat przyjaciółki, ale nie miał
najmniejszej ochoty mieszać jeszcze ich w tę i tak niezbyt
przyjemną sytuację.
Wreszcie, nie mając innego wyjścia, sięgnął znowu po list
Lary i podszedł z nim do telefonu. Wykręcił numer. Po trzech
sygnałach postanowił, że jeszcze dwa dzwonki i odkłada
słuchawkę. Raz. Dwa. W tym samym momencie odebrała
telefon.
– Halo.
W pierwszej chwili i tak chciał odłożyć słuchawkę.
– Halo, kto mówi?
– Lara? – zapytał z wahaniem. Ciepły kobiecy głos nie wiązał
się z żadnymi wspomnieniami, nasuwał jednak myśl, że
powinny to być wspomnienia raczej przyjemne.
– Tak. Lara Jamison. Czy mogę wiedzieć, kto mówi?
– Tanner McNeil.
Cholera, pomyślał nerwowo, powinienem był się zastanowić,
co jej powiem.
Na szczęście rozmówczyni ułatwiła mu zadanie.
– Mam nadzieję, że nie czujesz się bardzo źle.
Wczoraj wieczorem byłeś zupełnie wykończony i zasnąłeś,
kiedy tylko weszliśmy do domu. Wziąłeś aspirynę?
– Tak, dziękuję. To bardzo miło z twojej strony, że położyłaś
mi ją na stoliku.
– No wiesz, sama miałam kilka razy w życiu kaca.
Nie zdarzało mi się to często, ale wiem przynajmniej, jak to
smakuje.
– Rozumiem. Mnie z kolei trafia się to ostatnio trochę za
często.
– Słyszałam.
Tanner zaklął w duchu. No jasne, całe miasteczko musiało
wiedzieć. Do tej pory nie robiło mu to żadnej różnicy.
– Mhm, no tak... ostatnio nie jestem w najlepszej formie.
Lara i tym razem mu pomogła.
– Nie przejmuj się, wszystko jest w porządku.
Każdy może mieć złamane serce. I każdy powinien zrozumieć
taką sytuację, Tanner.
Było jasne, że Lara wie o Jodi. Na pewno dowiedziała się
wszystkiego od Kelly i Susan. McNeil pożałował, że nie zaczął
jednak od telefonu do którejś z nich. Był w zdecydowanie
gorszym położeniu od swojej rozmówczyni. Wiele by teraz dał,
żeby wiedzieć coś więcej na jej temat.
– Tanner? Jesteś tam?
– Tak, tak. Jestem – odpowiedział w końcu.
– Słuchaj, chciałam tylko powiedzieć, że gdybyś chciał
porozmawiać albo czegoś potrzebował, to zawsze możesz do
mnie zadzwonić.
– Hmm, rzeczywiście mam pewien problem. Chodzi o moją
furgonetkę.
– Twoją furgonetkę?
– Mhm, zdaje się, że została w Morristown.
– O mój Boże! Kompletnie o niej zapomniałam.
Wiesz, wczoraj nie bardzo się nadawałeś do tego, żeby siadać
za kierownicą, więc odwiozłam cię do domu.
Słuchaj, wpadnę do ciebie za dwadzieścia minut i wrócimy po
twój wóz.
– Dzięki... i dzięki za wczoraj.
– Nie ma za co. Po to się w końcu ma przyjaciół, no nie?
Odkładając słuchawkę, Tanner czuł się trochę niewyraźnie.
Lara traktowała go jak starego znajomego, on tymczasem
zupełnie jej sobie nie przypominał. Jak ona powiedziała? James?
Nie, Jamison. To niemożliwe, żeby była z tych Jamisonów, a
może?
Pamiętał, że Jamisonowie mieli czworo dzieci. Był w klasie z
ich starszą córką, Claire, i w drużynie piłkarskiej z Johnem,
jedynym synem. Mieli jeszcze dwie córki. Jedna starsza od
Claire, Ellen czy Elaine, w każdym razie coś na E. Druga była
młodsza. Lara? Wszyscy w mieście znali tę rodzinę,
przynajmniej ze słyszenia. Jamisonowie byli diabelnie ambitni i
mieli bardzo zdolne dzieci. Przepowiadano im sukcesy, więc nic
dziwnego, że się wynieśli, bo w końcu co za sukces można było
odnieść w Morristown?
Rodzice osiedlili się w Ozarks, John pojechał do Fayetteville i
został tam znanym graczem. Dziewczynom też się powiodło.
Ellen, czy Elaine, wyszła za mąż w Jonesboro i ostatnio
prowadziła razem z mężem własną firmę. Claire została
przewodniczącą
rady
nadzorczej
jakiegoś
dużego
przedsiębiorstwa w Little Rock. A najmłodsza – Lara? –
studiowała prawo gdzieś w Teksasie.
Przypomniało mu się niewyraźnie, że poprzedniego wieczora
wspominała o Houston. Tak. Mówiła, że zatrzymały ją jakieś
ważne sprawy. I dlatego nie mogła wrócić wtedy, kiedy
najbardziej chciała: jesienią. Jak to miło, że ktoś lubi jesień,
pomyślał. On nie mógłby tego powiedzieć o sobie.
No tak, więc Lara jest najmłodszą córką Jamisonów. Ale co w
takim razie robi w Morristown?
Zanim zdążył się nad tym zastanowić, usłyszał zajeżdżający
przed dom samochód i ruszył w stronę drzwi. Położył rękę na
klamce i zatrzymał się na moment. Ciekaw był, jaka właściwie
okaże się jego nowa czy też może raczej stara znajoma, a przede
wszystkim, czy rzeczywiście jest podobna do Jodi.
Kiedy otworzył drzwi, Lara wchodziła właśnie po schodach
prowadzących na werandę. Rzeczywiście była blondynką, lecz
miała odrobinę ciemniejsze włosy niż Jodi.
Przez ułamek sekundy Tanner przypomniał sobie miękkie,
pełne kobiece ciało, które trzymał w ramionach ubiegłego
wieczoru. Bez wątpienia nie przypominało ono ciała Jodi, choć z
drugiej strony nie sposób byłoby powiedzieć, że Lara nie jest
pociągającą dziewczyną. Kiedy stanęła przed nim, spojrzał w jej
oczy. Zielone. Takie same, jakie zapamiętał, kojarzące się ze
świeżą, wiosenną zielenią traw.
– Cześć.
– Cześć. Jak się czujesz?
– Chyba lepiej niż na to zasługuję. Dziękuję, że się mną
wczoraj zajęłaś. Obawiam się, że nie wypadłem za dobrze
podczas pierwszego spotkania.
– Nigdy w życiu nie spotkałam milszego pijaka niż ty.
Możesz mi wierzyć, gdyby było inaczej, nie zawracałabym sobie
głowy odwożeniem cię do domu.
– Chwała Bogu, że byłem taki grzeczny. Będę ci bardzo
wdzięczny, jeśli podrzucisz mnie do furgonetki.
– To żaden problem. Powinnam była już wczoraj poprosić
Susan albo Kelly, żeby poprowadziła twój wóz, a potem zabrać
ją ze sobą. Obie miały ochotę mi pomóc.
– Bardzo się cieszę, że tego nie zrobiłaś. Nie musiałbym
wtedy do ciebie dzwonić. – Tanner zarumienił się lekko, kiedy
uświadomił sobie, co właściwie powiedział.
– Ja też się cieszę. Chodźmy.
Zatrzasnął za sobą drzwi i ruszył za Larą w kierunku jej
jaskrawoczerwonego samochodu. Zauważył, że dziewczyna
jeździ mercedesem i poczuł się trochę niepewnie.
– Widzę, że wybrałaś pracę w niezłej branży.
Roześmiała się.
– Nie daj się zwieść pozorom – powiedziała lekkim tonem. –
Nie miałam wyjścia. To używany wóz, ale nikomu o tym nie
mów, bo mi popsujesz opinię.
Fakt, że samochód Lary nie był nowy, trochę poprawił mu
humor, ale nie zanadto. Nawet używany, mercedes dalej
kosztował co najmniej dwa razy tyle co nowiutka furgonetka z
napędem na wszystkie koła, i cztery razy tyle, co jego własny,
mocno zużyty wóz.
Albo i sześć razy tyle, dodał w myśli na widok skórzanych
siedzeń.
– Co cię skłoniło do powrotu?
– Trudno to wytłumaczyć. Chodzi o to, że chciałabym czuć,
że pomagam ludziom, a nie tylko przewracam fiszki w kartotece.
Kancelaria, w której pracowałam w Houston, zajmowała się
poważnymi sprawami, co oznaczało, że naszymi klientami były
wielkie firmy, a nie zwyczajni ludzie. Wydawało mi się, że to
jest... sama nie wiem, jak to powiedzieć... abstrakcyjne,
bezosobowe, nieważne. Mam wrażenie, że tutaj w Morristown
ludzie są jakby prawdziwsi. Większość pamiętam jeszcze z
dzieciństwa. Wolę zajmować się ich drobnymi sprawami niż
zupełnie mi obojętnymi wielkimi interesami.
– I dlatego wróciłaś?
– Miałam jeszcze inne powody.
– Na przykład?
Larę rozbawiła jego dociekliwość.
– Czy to przesłuchanie? A może byśmy tak porozmawiali o
tobie?
– Nie ma o czym gadać. Zawsze w tym samym miejscu. Na
farmie, która od czterech pokoleń należy do rodziny mojej
matki. To wszystko.
– A Jodi?
Twarz Tannera zesztywniała.
– Mówiłem już, nie ma o czym opowiadać. Skąd w ogóle o
niej wiesz?
– Od Susan i Kelly. Z tego, co mówiły, zrozumiałam, że przez
dłuższy czas byliście razem.
– Trudno to nazwać dłuższym czasem. Nigdy nie zatrzymała
się na dłużej. Przychodziła na lato.
– Ale...
– Słuchaj, Laro, naprawdę nie mam ochoty rozmawiać na
temat Jodi. Już nie wróci, więc może najrozsądniej byłoby w
ogóle o niej zapomnieć?
– Dla mnie to rzeczywiście nic trudnego. Nawet jej nie
widziałam. Wątpię tylko, czy będzie to równie łatwe dla ciebie.
Zdziwiłabym się, gdyby tak było.
– Co możesz o tym wiedzieć?
Lara igrała z ogniem, ale była zdecydowana wyjaśnić pewne
sprawy nawet za cenę kłótni.
– Niewiele. Ale wiem, jak to jest, kiedy się zerwie z kimś, na
kim człowiekowi zależy. Wiem, co to znaczy zrezygnować ze
związku, w którym, pomimo najszczerszych chęci, niczego
dobrego nie można osiągnąć.
– Wiesz?
– Tak. Rozwiodłam się dwa lata temu. Sporo mnie to
kosztowało i długo trwało, zanim udało mi się zacząć z
powrotem normalne życie.
Tanner był szczerze zaskoczony.
– Nawet nie miałem pojęcia, że wyszłaś za mąż.
– Wygląda na to, że obieg informacji w Morristown zaczyna
szwankować.
– Jak do tego doszło?
Potrząsnęła głową.
– Nie chcę cię zanudzać szczegółami. Poza tym jesteśmy na
miejscu.
Ze zdumieniem zauważył, że rzeczywiście są w Morristown.
– Czy moglibyśmy jeszcze chwilę pogadać? Może wstąpimy
gdzieś na kawę?
– Tanner!
– Proszę cię, Laro. Chciałbym wiedzieć, jak to wszystko
wyglądało.
– Ale dlaczego?
– Może gdybyś powiedziała coś więcej, to i ja potrafiłbym
zrozumieć, co się ze mną dzieje. Bo, prawdę mówiąc, na razie
zupełnie nie mogę się w tym wszystkim połapać. Mam tylko
uczucie, że moje życie straciło sens. A może rozmowa o tym, co
przeżyłaś, będzie dla ciebie zbyt bolesna?
– Nie. To już, na szczęście, mam za sobą.
Lara wiedziała, że Tannerowi potrzeba kogoś, kto pomógłby
mu wyjść poza ból, w jakim był pogrążony w tej chwili. Gotowa
była podjąć się tej roli. Przeszła wszystkie fazy cierpienia i
powrotu do normalności. Wiedziała, jak to jest, kiedy człowiek
nie ma ochoty do nikogo się odzywać, i jak to jest, kiedy nie
może się powstrzymać i gadałby bez przerwy całymi godzinami.
– No, dobrze. Chodźmy na kawę do „Rileya". Może być?
– Jasne. – Tanner poczuł ulgę na myśl, że jeszcze przez
chwilę będą razem.
W tej jedynej kawiarni w mieście zawsze było pełno ludzi.
Lara i Tanner usiedli na oszklonej werandzie, gdzie poza nimi
nie było nikogo.
Zamówili kawę i przez moment, jakby trudno im było wrócić
do przerwanej rozmowy, patrzyli w milczeniu na podjeżdżające
na parking samochody.
– To co, opowiesz mi, jak to było?
– A co właściwie chciałbyś wiedzieć?
– Wszystko. Najlepiej zacznij od początku.
– Dobrze. No więc, po skończeniu pierwszego roku studiów
pracowałam w czasie wakacji w kancelarii adwokackiej w
Houston. Kevin był... a właściwie jest prywatnym detektywem.
Zleciliśmy mu jakieś zadanie.
Do moich obowiązków należało wyszukiwanie wszystkich
materiałów, jakie mogłyby mu pomóc w pracy.
Spędzaliśmy razem sporo czasu i bardzo dobrze czuliśmy się
w swoim towarzystwie. Wcześniej nie miałam nikogo na serio.
Bardzo szybko zamieszkaliśmy razem. Na jesieni przeniosłam
się na wydział prawa w Houston, a wiosną się pobraliśmy.
– Długo byliście małżeństwem?
– Cztery lata.
– Nie macie dzieci?
– To był zawsze jeden z punktów spornych. Ja chciałam, a on
nie.
– Nie rozmawialiście o tym przed ślubem?
– I tak, i nie. Trudno mi to wyjaśnić. Kevin i ja bardzo
chcieliśmy mieć kogoś na stałe. Moje koleżanki powychodziły
za mąż i rodziły dzieci, a ja nawet nie przymierzyłam się jeszcze
do małżeństwa. Z kolei Kevin miał już trzydzieści trzy lata,
wiele razy był z kimś związany, ale nigdy nic z tego nie
wynikało.
Kiedy się spotkaliśmy, wydawało się nam, że świetnie do
siebie pasujemy i zlekceważyliśmy różnice. – Lara urwała i
pociągnęła łyk kawy.
– Pod wieloma względami rzeczywiście tak było. Kevin
potrzebował kobiety, która byłaby niezależna. Takiej, która
miałaby własne życie i własne zajęcia. Do takiej roli świetnie się
nadawałam: młoda adwokatka u progu kariery. Był naprawdę
dumny z tego, że wybrałam prawo. Nie przeszkadzało mu ani to,
że pozostałam przy swoim nazwisku, ani to, że miałam
oddzielne konto w banku. Wydawało mu się to bardzo
nowoczesne, a on zawsze chciał być nowoczesny. Ot, typowe
małżeństwo w stylu lat osiemdziesiątych: podwójne dochody,
ale ani jednego dziecka. Potem zaczęłam sobie zdawać sprawę,
że, tak naprawdę, chciałabym żyć w małżeństwie w stylu lat
pięćdziesiątych: duży dom, dwoje dzieci, pies, kot i wspólny
rachunek w banku. Tymczasem Kevin boi się psów i choć jest
bardzo dobrym wujkiem, to nigdy nie miał ochoty komplikować
sobie życia przez posiadanie własnych dzieci. Ostatecznie
zgodził się, pod warunkiem, że wynajmiemy na cały dzień bonę,
która będzie się nimi zajmowała. Ja z kolei nie mogłam
zrozumieć, jaki sens ma rodzenie dzieci, skoro maje
wychowywać obca osoba.
Tanner skinął na kelnerkę i zamówił jeszcze jedną kawę.
Kiedy dziewczyna podeszła i oboje umilkli, przyglądał się Larze
w skupieniu.
– Rozumiem, dlaczego Kevin chciał być z tobą, ale co ciebie
trzymało przy nim? – zapytał, gdy znowu zostali sami.
Lara była zaskoczona. Jeszcze nikt nie zadał jej tego pytania.
Co prawda, większość jej znajomych znała Kevina i dlatego nie
musiała o nic pytać.
– On kocha życie. Nigdy wcześniej nie spotkałam nikogo, kto
miałby w sobie tyle entuzjazmu. A to się udziela. Przy nim
naprawdę ma się ochotę ciągle coś robić. Jest jednym z niewielu
mężczyzn, którzy potrafią z równym zainteresowaniem oglądać
przedstawienie teatralne czy balet, jak mecz piłkarski. Nigdy nie
odmawia, kiedy zaproponuje mu się, żeby gdzieś pójść lub coś
obejrzeć. I to jest u niego naprawdę spontaniczne.
Patrząc na twarz kobiety, kiedy opowiadała o swoim mężu,
Tanner pomyślał, że jeszcze ciągle musi go kochać.
– Dlaczego od ciebie odszedł?
– Nie odszedł, choć większość znajomych sądzi, że tak było.
To ja go rzuciłam.
– Ale dlaczego? Przecież z twojego opisu wynika, że to
wspaniały facet.
– Wiem. Pod wieloma względami jest naprawdę wspaniały. I
zawsze będę go za to ceniła. To – westchnęła z rezygnacją – to
wszystko naprawdę trudno wyjaśnić.
Po chwili namysłu zaczęła jeszcze raz, starannie dobierając
słowa.
– Wcześniejsze związki Kevina były nieudane, dlatego że nie
potrafił znaleźć sobie partnerki, która kochałaby życie tak jak on
i byłaby równie niezmordowana. Ja kocham życie i mam
mnóstwo siły i ochoty, żeby żyć całą pełnią, ale każde z nas
inaczej tę pełnię rozumiało. Dla mnie zawsze zawierał się w tym
pojęciu tradycyjny dom i rodzina, Kevin traktował jedno i drugie
wyłącznie jako przeszkodę. Tym, co go najbardziej we mnie
pociągało, była moja niezależność. Nie musiał być za mnie
odpowiedzialny. A tymczasem ja, chociaż świetnie radziłam
sobie w życiu zawodowym, potrzebowałam kogoś, na kim
mogłabym się oprzeć. Zresztą sama też gotowa byłam go
wspierać, gdyby tego potrzebował. Krótko mówiąc, chciałam od
Kevina tego, czego najbardziej się bał.
Tanner słuchał jej słów z przeświadczeniem, że doskonale
rozumie, o co jej chodzi.
– I w końcu przestałaś go kochać.
– Nie, to nie tak. Myślę, że na swój sposób zawsze go będę
kochać. Ale nie zawsze da się żyć z kimś, kogo się kocha.
Kocham swoich rodziców, ale za nic bym do nich nie wróciła.
Kocham swoje siostry i brata, ale gdybyśmy musieli mieszkać
razem, to szybko byśmy powariowali. Tak samo kocham
Kevina, ale nie mogę z nim żyć. Oczekujemy od życia czegoś
innego. Dopóki byliśmy razem, żadne z nas nie robiło tego,
czego naprawdę chciało. Dlatego w końcu odeszłam.
– Nie próbował cię zatrzymać?
– Owszem, ale potem zrozumiał, że mam ragę.
Chociaż na początku oboje byliśmy strasznie nieszczęśliwi, to
i tak było nam lepiej niż wtedy, kiedy byliśmy razem.
– Nigdy nie myślałaś o powrocie?
– Oczywiście, że tak! I to nie raz. – Lara odwróciła się w
stronę okna, wstydząc się tego, co miała do powiedzenia. – W
pewnym momencie błagałam go, żebyśmy znowu byli razem.
Strasznie się bałam być sama. Ale wtedy Kevin już zrozumiał,
że to rzeczywiście nie ma sensu. Starał się, żeby to wypadło
miło, ale powiedział mi po prostu „nie".
– I co zrobiłaś?
– Ryczałam jak bóbr, nienawidziłam go i przeklinałam, ale w
końcu przyznałam mu rację i dziękowałam Bogu, że nie
powiedział „tak". Prędzej czy później i tak wszystko musiałoby
się skończyć – Naprawdę tak sadzisz?
Lara patrzyła mu teraz prosto w oczy.
– Jestem tego pewna. Oczywiście, do tej pory miewam chwile
słabości. I lęku. Czasem myślę, co to będzie, jeżeli nigdy nie
znajdę kogoś, z kim naprawdę chciałabym żyć? Czy wystarczy
po prostu być z kimś, z kim da się wytrzymać?
– I... ?
– I myślę, że nie. Wytrzymać można w niewygodnych butach,
ale nie w małżeństwie. Mam nadzieję, że znajdę swojego
mężczyznę. A jeżeli nie, to i tak cieszy mnie to, że mogę układać
własne życie tak, jak chcę.
Może nie ma w nim wszystkiego, czego pragnę, ale jest
naprawdę moje i nikt nie decyduje za mnie, jak ma ono
wyglądać.
– W ten sposób dochodzimy do optymistycznego morału.
– Chyba tak – zgodziła się Lara – i do końca mojej opowieści.
Chodźmy po twój wóz.
Kiedy mijali kancelarię adwokacką Harrisa, Tanner zauważył,
że zmienił się szyld. Zamiast „William J. Harris – kancelaria
adwokacka" głosił teraz „Harris i Jamison – kancelaria
adwokacka".
– Będziesz pracowała z Billem Harrisem?
– Tak. Obsługiwał kiedyś wszystkie transakcje mojego ojca.
Kiedy chodziłam do szkoły, radziłam się go, czy wybrać prawo.
W czasie studiów złożył mi ofertę współpracy. Proponował mi
zajęcie się sprawami rodzinnymi, sam chciał się ograniczyć do
nieruchomości i jakichś poważniejszych rzeczy.
– Więc rzeczywiście zostajesz tu na dobre?
– No jasne! Nie ma jak w domu. Uwierz mi, wiem to z
własnego doświadczenia.
– Wiem. Ja też różnych rzeczy próbowałem.
Lara zatrzymała się koło parkingu.
– No, jesteśmy na miejscu.
– Dzięki za pomoc, Lar o. I za opowieść. Wiem, że mogłaś mi
odmówić.
– Nie bądź głupi. Ale pamiętaj, następnym razem twoja kolej.
Dopiero wtedy będziemy kwita.
Tanner wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– To może jeszcze trochę potrwać. Nie wiem, jak się
właściwie skończy moja historia i nie mam pojęcia, jaki będzie
jej morał.
– Jasne. Ale prędzej czy później będziesz to wiedział.
Zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebował. Masz jeszcze mój
numer?
– Tak.
– To dobrze. Nie zgub go.
– Nie zgubię – obiecał. A potem szybko, żeby zdążyć, zanim
straci odwagę, pochylił się nad nią i pocałował na pożegnanie.
Lara miała tak zdumioną minę, że nie mógł powstrzymać
śmiechu. – Uważaj, Laro. Kevin nie jest jedynym
spontanicznym mężczyzną na świecie.
Zanim zdążyła oprzytomnieć, wsiadł do swojego samochodu.
Dopiero kiedy na odjezdnym zatrąbił i pomachał jej ręką,
uśmiechnęła się.
Przypomniała sobie przyjaciół, którzy zgodnym chórem
przepowiadali jej, że w Morristown zanudzi się na śmierć.
Rozdział 3
Tanner od lat nie spotykał się z żadną kobietą. W ciągu
tygodnia przed Bożym Narodzeniem kilka razy podnosił
słuchawkę, zawsze jednak odkładał ją, zanim dokończył
wykręcać numer. Dokąd właściwie miał Larę zaprosić? Gdzie
można było umówić się na randkę w niespełna ośmiotysięcznym
miasteczku?
Od czasu college'u nie przyjaźnił się z nikim oprócz Jodi, z
którą i tak chodził najchętniej na potańcówki albo na mecze.
Gdyby trwał jeszcze sezon piłkarski, mógłby zaprosić Larę na
mecz. Wszyscy w miasteczku tak robili, ale, niestety, było już za
późno, rozgrywki skończyły się przed sześciu tygodniami.
Jedyne kino w Morristown zamknięto przed pięciu laty, więc
gdyby chcieli obejrzeć film, to musieliby jechać do Jonesboro
lub do Memphis, co najmniej godzinę drogi w jedną stronę. To
oznaczało dwie godziny, podczas których byliby skazani na
siebie. Wprawdzie z Larą łatwo się rozmawiało, ale bał się, że
zacznie go wypytywać o Jodi, a on nie był gotów do zwierzeń.
No więc, gdzie było takie miejsce, w którym mógłby się z nią
spotkać? Oczywiście, ludzie zapraszali się do swoich domów,
ale ten pomysł wydawał się Tannerowi przedwczesny. Aby nie
czuć się skrępowanym przez otoczenie, potrzebował jakiegoś
zatłoczonego i hałaśliwego miejsca.
Morristown leżało w okręgu, w którym sprzedaż alkoholu
była koncesjonowana i miały ją tylko dwa prywatne kluby.
Składka członkowska w pierwszym była dla Tannera za wysoka,
natomiast drugi, do którego należeli niemal wszyscy, był
wynajęty na wszystkie wieczory aż do Bożego Narodzenia, a
potem miał tydzień przerwy do wielkiego balu noworocznego.
Zostawały festyny kościelne. Brak innych rozrywek sprawiał,
że
mieszkańcy
Morristown
nadali
im
charakter
wielowyznaniowy. Metodyści chodzili do baptystów, baptyści
do metodystów, a od czasu do czasu jedni i drudzy zgodnie
udawali się do adwentystów.
Zabawy kościelne były dostatecznie tłoczne i hałaśliwe, ale
nie wydawały się Tannerowi najstosowniejszą okazją, żeby
wystąpić w roli uwodziciela.
W końcu doszedł do wniosku, że najlepsze będzie
noworoczne przyjęcie w klubie „Jubilee". Pozostawało wybrać
najlepszy moment na zaproszenie Lary. Z jednej strony, nie
mógł tego zrobić za wcześnie, bo istniało ryzyko, że dziewczyna
zaproponuje mu spotkanie, a wtedy znalazłby się w punkcie
wyjścia. Z drugiej strony, zwlekając ryzykował, że ktoś
wyprzedzi go i że Lara skorzysta z propozycji, a on zostanie na
lodzie. Oczywiście nie miał na to najmniejszej ochoty. Przez
siedem ostatnich lat spędzał sylwestra samotnie i tegoroczna
zabawa oznaczała dla niego nie tylko początek nowego roku,
lecz także nowego życia.
W tym samym czasie Lara siedziała w biurze i zastanawiała
się, dlaczego Tanner do niej nie dzwoni. Kilkakrotnie sięgała po
słuchawkę, za każdym jednak razem, dźwięczały jej w uszach
przestrogi matki, która przez lata wbijała jej do głowy, że
najgłupszą rzeczą, jaką może zrobić dziewczyna, jest narzucać
się chłopakowi. Dopiero w przeddzień Bożego Narodzenia
doszła do wniosku, że skoro i tak nigdy nie słuchała rad matki,
to właściwie nie ma żadnego powodu, żeby zaczęła to robić
właśnie teraz.
Tanner odłożył podkoszulki, które właśnie miał włożyć do
walizki i sięgnął po słuchawkę. Od paru godzin spodziewał się
telefonu. Samantha zawsze była bardzo akuratna i lubiła
wiedzieć, kiedy wyjeżdża z domu. Zerknął na zegarek.
– Za kwadrans jedenasta.
– Proszę?
– To nie Samantha?
– Nie, to Lara.
– Lara? Lara! Przepraszam, spodziewałem się właśnie
telefonu.
– Od Samanthy?
– Tak, ona zawsze chce wiedzieć, o której godzinie
wyjeżdżam, aby móc się w porę zacząć martwić, że mnie jeszcze
nie ma.
– Rozumiem. Skoro czekasz na telefon, to nie będę ci
przeszkadzała.
– Poczekaj chwileczkę, nie odkładaj słuchawki.
Samantha się przecież zorientuje, że jest zajęte i zadzwoni
jeszcze raz. Tak łatwo się nie wykręcę, sama wiesz, jak to jest ze
starszymi siostrami.
– Samantha to twoja siostra?
– Tak. A w dodatku ma macierzyńskie zapędy.
– Nie musisz mówić ani słowa więcej. Sama mam dwie
starsze siostry i brata. Czasem czuję się, jakbym była dzieckiem
nie dwojga, tylko pięciorga rodziców.
Roześmiał się.
– Znam to uczucie.
– Jedziesz do niej na święta?
– Tak. Do Little Rock.
– Długo tam będziesz? – Lara zastanawiała się, czy po raz
kolejny będzie musiała przyznać rację matce.
– Najkrócej, jak się da. Dwa, trzy dni, potem chyba bym
zwariował.
– To całkiem tak jak ja. Spotykamy się wszyscy u rodziców i
po paru dniach mam wrażenie, że zaraz oszaleję. Ale nie po to
do ciebie dzwonię, żeby się uskarżać na rodzinę. Szukam
właśnie jakiegoś dżentelmena, który dotrzymałby mi
towarzystwa w sylwestrowy wieczór, w „Jubilee". Nie wiesz
przypadkiem, gdzie mogłabym kogoś takiego znaleźć?
– Może pani uznać swoje poszukiwania za zakończone,
szlachetna damo. Znam nieźle takiego dżentelmena, jakiego pani
potrzeba. Jest on mną, lub może to ja jestem nim, wszystko
jedno, jak to ujmiemy.
– Świetnie, czy w takim razie mogę liczyć, że on, czyli ty, czy
też ty, czyli on, więc ostatecznie, że któryś z was wstąpi po mnie
o ósmej?
– Z największą przyjemnością. Prawdę mówiąc, właśnie
mieliśmy sami wystąpić z tą propozycją.
– Naprawdę? – spytała z powątpiewaniem w głosie.
– Naprawdę. – Tanner porzucił żartobliwy ton i dodał z całą
powagą: – Bardzo chciałem się z tobą zobaczyć, Laro. Bóg raczy
wiedzieć, ile razy już podnosiłem słuchawkę. Ale, prawdę
mówiąc, od tak dawna już się z nikim nie umawiałem, że nie
miałem pojęcia, jak się za to zabrać.
– Nie ma sprawy. Świetnie cię rozumiem. Cieszę się w takim
razie, że zadzwoniłam. Będę czekała na sylwestra.
– Ja też. Wesołych Świąt, Laro.
– Nawzajem. Jedź ostrożnie.
– Będę ostrożny. Do widzenia.
Tanner jeszcze przez chwile trzymał słuchawkę w ręku.
Bardzo się cieszył, że Lara do niego zadzwoniła. Jodi zawsze
unikała podobnych gestów. Bała się, że jeżeli zrobi pierwszy
krok, to zostanie odrzucona. Nigdy nie potrafił tego zrozumieć,
zwłaszcza że pod każdym innym względem pozostawała
najbardziej samodzielną i odważną kobietą, jaką w życiu
spotkał.
Powoli zaczynał sobie uświadamiać, ile Jodi miała tajemnic.
Początkowo były dla niego wyzwaniem, z czasem stały się
udręką. W gruncie rzeczy nigdy mu do końca nie zaufała.
Czasem zastanawiał się wręcz, czy ona naprawdę go kocha, czy
może raczej traktuje wyłącznie jako bezpieczną przystań, w
której można się schronić między jedną a drugą wyczerpującą
wędrówką. W końcu miał tego dosyć. Podczas dwóch rozmów
telefonicznych i godziny spędzonej nad kawą, dowiedział się
więcej o Larze niż przez siedem lat o Jodi.
Lara pragnęła tego samego, co i on: domu, dzieci,
kochającego partnera. Miejsca, w którym mogłaby zapuścić
korzenie. Fakt, że do niego zadzwoniła, świadczył, że nie
obawiała się ryzyka, gotowa była aktywnie współtworzyć ich
związek.
Oczywiście, zawsze pozostawała możliwość, że zrobiła to
wyłącznie z litości, ale Tanner czuł, że jest inaczej. Żadna
kobieta nie będzie dzwoniła z litości do mężczyzny, który przez
ponad tydzień nie daje znaku życia.
Nagle zaświtało mu w głowie, że właściwie to zachował się
wobec niej niegrzecznie. Był tak zajęty swoim cierpieniem, że w
ogóle nie zwracał uwagi na jej uczucia. Ze zgrozą uświadomił
sobie, że podczas ostatniego spotkania pożegnał ją pocałunkiem,
a potem przepadł bez śladu i nie dawał znaku życia. A ona
pomimo to zatelefonowała do niego.
Nie, pomyślał, Lara na pewno nie dzwoniła z litości. Po raz
pierwszy od dłuższego czasu Tanner poczuł prawdziwą radość.
Nie wolno mu zmarnować takiej wspaniałej okazji. Do diabła,
jak tak dalej pójdzie, to może jej się nawet oświadczy podczas
noworocznego przyjęcia. Skoro tyle zdążyli sobie powiedzieć
nad kilkoma filiżankami kawy, to dokąd zajdą, gdy będą mieli
do dyspozycji całą noc?
W drodze do Little Rock i potem, przez całe święta, raz po raz
wracał do tych myśli. W rezultacie po raz pierwszy od lat nie
tylko dobrze zniósł obecność rodziny, ale w dodatku promiennie
uśmiechał się do wszystkich wokół. Nie irytowała go nawet
Samantha, wracająca co i rusz do tematu Jodi i powtarzająca
matczynym tonem: „a tyle razy ci mówiłam". Tanner nie myślał
już o Jodi, wszystkie jego marzenia i plany krążyły wokół Lary.
Poranek ostatniego dnia starego roku uświadomił mu, że w
swoich planach nie wziął pod uwagę pogody. Kiedy podszedł do
okna, ujrzał wirujące w powietrzu płatki śniegu. Sypało bez
przerwy aż do południa, od południa do śniegu dołączył deszcz.
O trzeciej przestały działać telefony. O czwartej chwycił mróz
i zaczęła się zadymka, a lokalne radio podało, że wobec
kataklizmu, jakiego Arkansas nie zaznało od stulecia, przyjęcie
noworoczne w „Jubilee" zostaje odwołane.
Tanner był wściekły. Pogoda miała mu zepsuć pierwszą od
siedmiu lat prawdziwą zabawę noworoczną. O piątej błąkał się
po domu kopiąc meble, trzaskając drzwiami i pociągając z
butelki. O szóstej zdał sobie sprawę, że wszystko, co robi, tylko
pogarsza mu humor.
Kiedy stary zegar wybił siódmą, ubrany w najcieplejsze
rzeczy siadł za kierownicą ciągnika. Pod kaskiem miał czapkę
kominiarkę, na rękach dwie pary rękawic.
Zastanawiał się przez chwilę, czy nie pojechać furgonetką,
ostatecznie jednak uznał to za zbyt ryzykowne.
I tak pomysł, aby wyruszać w taką pogodę, zakrawał na
szaleństwo. Do Morristown czekało go około dwudziestu
kilometrów jazdy w szalejącej zamieci i mroźnym wietrze, do
położonego po drugiej stronie miasta domu Jamisonów jeszcze
dwa czy trzy kilometry. A jednak nie mógł postąpić inaczej. Ta
noc miała odmienić jego życie i gotów był raczej zamarznąć na
drodze, niż spędzić ją samotnie wśród czterech ścian.
Zaskakująco szybko dotarł do autostrady. Pomimo że jazda po
niej ciągnikiem była surowo zakazana, Tanner nie wahał się ani
przez moment i ruszył szosą w stronę Morristown. Nawet gdyby
szeryf Campbell był na tyle szalony, żeby patrolować drogę w
taką pogodę, to bez wątpienia nie wlepiłby mu mandatu. „Cały
świat kocha tych, którzy kochają", przypomniał sobie
przysłowie.
Pierwszy raz zsunął się do rowu w połowie drogi. Na
szczęście skończyło się na paru niegroźnych zadrapaniach. Za
drugim razem był już właściwie w miasteczku, więc w końcu
zjechał z głównej drogi i przejechał przez opustoszałe ulice.
Próbując po raz dziesiąty podjechać na wzgórze, na którym
stał dom Jamisonów, dał wreszcie za wygraną. W najlepszym
wypadku udawało mu się dociągnąć tylko do połowy wysokości,
a potem nieodmiennie ciągnik zaczynał się zsuwać. Zostawił
maszynę na poboczu i podjął wspinaczkę między rosnącymi
przy drodze drzewami.
Kiedy wreszcie dotarł do domu, zajrzał przez lekko
oszronione okno. Lara leżała na dywanie przed kominkiem. Jej
ciało wyglądało pięknie i kusząco. Kiedy wdzięcznym ruchem
dorzuciła polano do ognia, aby podsycić płomień, Tannerowi
zrobiło się tak gorąco, jakby sam znalazł się w płomieniach.
Zapomniał zupełnie o piekących zadrapaniach, o
zmarzniętych palcach i zimnie, wkradającym się pod
przemoczone ubranie. Jeszcze nigdy w życiu nie pragnął żadnej
kobiety z taką siłą, jak w tym momencie. Lara jakby coś
przeczuła, bo odwróciła się i ujrzała za szybą twarz McNeila.
Właściwie powinna być zaskoczona tym, że przyjechał, ale
nie była. Zanim się pojawił, gościł w jej sercu I umyśle. Jego
fizyczna obecność wydała się Larze naturalna.
Otworzyła drzwi i przywitała Tannera pocałunkiem. Nie
miała wątpliwości, że choć byli dopiero w pół drogi do tego, aby
naprawdę się poznać, to jednak właśnie tego wieczora mieli
zrobić ku sobie decydujący krok.
Mężczyzna niecierpliwie zrzucał z siebie kolejne warstwy
mokrych ubrań, kurtkę, sweter, flanelową koszulę i podkoszulek.
Szlafrok Lary opadł cicho na podłogę. Niecierpliwe ręce
Tannera uniosły do góry jej koszulę nocną, a potem jednym
ruchem posłały ją na dywan.
Bez słowa poprowadziła go za rękę w stronę kominka i
pociągnęła za sobą na dywan. Leżeli w blasku bijącym od polan
ułożonych w głębi ogromnego paleniska, ale przenikające
Tannera gorąco nie brało się z ognia, lecz z pieszczot Lary.
Żadne z nich nic nie mówiło. Aby się porozumieć,
wystarczyły im oczy. Usta mieli zbyt zajęte pocałunkami, żeby
marnować je na zbędne słowa. Jego dłonie powoli przesuwały
się po gorącym, gładkim ciele Lary, zgłębiając cierpliwie każdy
jego centymetr.
Nie wytrzymała długo bez ruchu, musiała równie dobrze
poznać ciało Tannera. Gorące, wilgotne usta Lary wędrowały po
jego twarzy, szyi i piersiach. Zęby zacisnęły się delikatnie na
sutkach mężczyzny, który gładził szorstkimi dłońmi jej
jedwabiste włosy.
Czuła drżenie jego ciała. Nie miała wątpliwości, że McNeil
znajduje się u kresu wytrzymałości, a jednak cierpliwie pozwalał
jej robić wszystko, na co tylko miała ochotę. W końcu jednak
nie był w stanie znieść tego dłużej, objął ją i przewrócił na plecy.
Lara pozwoliła mu na to bez oporu. Teraz przyszła jego kolej,
aby skosztować jej ciała, smaku szyi, ramion, piersi, brzucha.
Kiedy już nie była w stanie znieść dłużej jego pieszczot,
krzyknęła i mocno przyciągnęła go. Poddał się bez wahania.
Potem leżeli bez ruchu przed kominkiem, spoglądając w
dogasające płomienie, których żadne z nich nie miało siły
podsycać. Kiedy została tylko sterta żaru, Lara podniosła się z
dywanu i poprowadziła Tannera po ciemnych schodach na górę,
do sypialni.
Odsunęła kołdrę i położyła się na łóżku, nie ukrywając
pięknego ciała przed jego wzrokiem. Wiedzieli, że równie
daleko, jak do końca nocy, jest do kresu ich pieszczot i
pocałunków. Już nie tak gwałtownych i głodnych jak
poprzednio, ale ciągle dalekich od nasycenia.
Nie usłyszeli syren, wyjących o północy. Nie widzieli
wzlatujących w niebo rakiet. Tej nocy ich zmysły były
przeznaczone tylko dla nich dwojga, dla nikogo i niczego
więcej.
Kiedy wreszcie Tanner usnął, Lara długo leżała, trzymając go
w objęciach. Był jej. Nie miała żadnych wątpliwości, że to on
był mężczyzną, którego przeznaczył jej los. Odnalazła go. Teraz
musi go przy sobie zatrzymać.
Rozdział 4
Umysł Lary wypełniały bez reszty żywe, plastyczne obrazy
splecionych w miłosnym uścisku kochanków. Na nic się nie
zdały rozpaczliwe próby myślenia o czymś innym. Przed jej
oczami raz po raz pojawiały się wyraziste wspomnienia scen,
które rozegrały się tej nocy.
Zwykle potrafiła skupić się na tym, na czym chciała lub
przynajmniej nie myśleć o tym, na co nie miała ochoty. Dawno
już, co najmniej od czasu swego rozwodu z Kevinem, nie miała
równie obsesyjnych myśli. Jej podświadomość stała się nagle
zupełnie niezależna i nieustannie wypełniała głowę Lary
szalonymi wspomnieniami. Nie były to zresztą wcale
wspomnienia, z którymi łatwo było jej się pogodzić.
Czy to możliwe, pytała samą siebie, że to naprawdę ona
klęczała
przed
kominkiem
i
obsypywała
gorącymi,
nieprzytomnymi pocałunkami ciało Tannera? Czy to ona
krzyczała z rozkoszy, rodzącej się w zetknięciu z jego szorstkimi
dłońmi i gorącymi ustami? Czy to naprawdę ona domagała się
wciąż więcej i więcej pieszczot, którymi obdarzał ją bez
wahania?
Nawet gdyby próbowała sobie wmówić, że to wszystko było
tylko snem, i tak cały czas czuła za sobą mocne, twarde ciało
oddychającego spokojnie mężczyzny. Obejmował ją oburącz
przez sen, jego szorstkie, zniszczone od pracy ręce nie
wypuszczały z uwięzi jej pełnych, delikatnych piersi.
Wystarczyło, aby obróciła głowę i mogła przyłożyć ucho do
jego silnego, szerokiego torsu, i usłyszeć spokojne bicie serca.
Tanner spał. Lara poczuła zażenowanie na myśl o tym, co
będzie, kiedy się przebudzi. Co sobie o niej pomyśli? Jak ma go
przekonać, że sama nie wie, co ją tej nocy napadło?
Od dawna wiedziała, że jest namiętną kobietą. Przynajmniej
tego zdążyła się o sobie dowiedzieć, żyjąc z Kevinem. Nigdy
jednak, przez wszystkie lata małżeństwa, nie poddała się
zmysłom w takim stopniu, jak teraz, przy Tannerze.
Noc sylwestrowa z Kevinem była zawsze bardzo specjalnym
świętem. Jej mąż skłonny był tę jedną noc w roku spędzić przy
kominku, tuląc żonę i popijając mrożonego szampana.
Lara zdała sobie sprawę, że właśnie przed tym wspomnieniem
chciała uciec. Miała ochotę bawić się wesoło i hałaśliwie w
gronie starych znajomych, tańcząc do świtu w ramionach
przystojnego mężczyzny. Choć sama sobie z tego wcześniej nie
zdawała sprawy, oczekiwała, że ta noc odmieni nareszcie jej
życie I pozwoli zacząć wszystko na nowo.
W ostatnim dniu starego roku wszystkie jej marzenia
rozwiewały się po kolei, w miarę jak świat za oknem zasnuwała
coraz grubsza warstwa śniegu.
I właśnie wtedy, gdy siedziała samotna przed ogniem, wątpiąc
w pojawienie się Tannera, zbyt długo tłumione pragnienia
buchnęły w jej sercu gorącym płomieniem. Mogła sobie do woli
powtarzać, że nie potrzeba jej nikogo do szczęścia, i tak z głębi
duszy dobiegał ją głos, który mówił jasno i wyraźnie:
okłamujesz się!
Oczywiście, w pewnym sensie mogłaby się obejść bez
mężczyzny. Była w stanie z powodzeniem się utrzymać, a nawet
zrobić karierę. Potrzebowała jednak więzi emocjonalnej,
prawdziwego ciepła, bez których cała reszta była nic niewarta. A
w gruncie rzeczy równie mocno potrzebowała seksu, namiętnego
związku dwóch ciał, zapominających przy sobie o całym
świecie. I jeszcze tego, aby o świcie budzić się w ramionach
mężczyzny.
W tym momencie, jakby chcąc przypomnieć o swojej
obecności, Tanner poruszył się we śnie, a jego dłoń przesunęła
się wzdłuż ciała Lary i zatrzymała na jej pełnym biodrze.
Przerażona, wstrzymała oddech. Bezgłośnie modliła się, aby
jeszcze się nie obudził. Ciągle czuła zażenowanie. Nigdy jeszcze
nie obudziła się w ramionach innego mężczyzny niż jej mąż.
Pierś McNeila spokojnie unosiła się i opadała, a jego serce
biło równym, miarowym rytmem. Wyglądało na to, że jeszcze
przez chwilę nie będzie musiała patrzeć mu ze wstydem w oczy.
Była to dla niej niewielka pociecha. Prędzej czy później Tanner
się zbudzi.
Tanner. Kilka razy powtórzyła w myśli jego imię. Co go
opętało, żeby przedzierać się do niej przez taką zawieruchę?
Żaden mężczyzna nie odbyłby takiej wyprawy dla jednej nocy.
Kevin nigdy by tego nie zrobił, choć, bez wątpienia, kochał ją na
swój sposób. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ją i Tannera od
początku ich znajomości popycha ku sobie jakaś tajemnicza siła.
Od rozwodu spotkała kilku interesujących mężczyzn, żaden
jednak nie wzbudził w niej tego instynktownego przypływu
ciepła, jaki odczuła natychmiast, gdy tylko ujrzała Tannera. I
chyba właśnie dlatego bez chwili wahania zaopiekowała się nim
podczas pierwszego spotkania.
Odwożenie do domu kompletnie zalanego faceta na pewno
nie było typowym dla niej zachowaniem. Czy to przeznaczenie
postawiło go na jej drodze? Czy miała znaleźć spokojną przystań
w jego ramionach?
Dłoń mężczyzny znów się poruszyła i Lara w odruchu
rozpaczy zamknęła oczy. Za chwilę nastąpi rozstrzygnięcie. Już
niedługo będzie znała odpowiedź na nękające ją pytania. Lękała
się tej chwili i niczego bardziej nie pragnęła, niż jeszcze na
moment ją oddalić.
Tymczasem do Tannera zaczęło powoli docierać, gdzie się
znajduje. Ciepłe, miękkie ciało Lary wyciągnięte wzdłuż jego
boku sprawiło, że po raz pierwszy od bardzo dawna wrócił z
krainy słodkich snów do jeszcze słodszej rzeczywistości.
Przypomniał sobie chwilę, gdy patrzył przez okno na
dziewczynę leżącą przed kominkiem, leniwie podsycającą
płomienie. Przypomniał sobie, jak bardzo jej w tym momencie
zapragnął i jak trudno było mu oderwać się od okna i podejść do
drzwi.
Ile razy śnił, że przedziera się wśród trudów i
niebezpieczeństw do Jodi tylko po to, żeby okazała się w końcu
równie niedostępna i odległa, jak na początku drogi.
Tymczasem Lara sama do niego podeszła. Otworzyła przed
nim drzwi i bez słowa rzuciła się w ramiona. I w jakiś
czarodziejski sposób uwolniła go od myśli o Jodi.
Do tej pory czuł na każdym skrawku ciała dotyk jej ust,
zębów, paznokci.
Lara odpowiedziała na jego pieszczoty pieszczotami, na jego
energię energią, na jego namiętność – namiętnością.
Nigdy w życiu nie przeżył niczego podobnego. Do tej pory
wydawało mu się, że mężczyzna powinien być aktywną stroną w
miłości. Dopiero teraz dowiedział się, że może być inaczej.
W bladym świetle poranka Tanner przesunął wzrokiem po
zarysie skrytego pod kołdrą ciała Lary. Jego ręka zaczęła się
powoli przesuwać po jedwabistej skórze.
Odkrywał ze zdumieniem, jak bardzo mogą się od siebie
różnić kobiece ciała. Lara miała krąglejsze, pełniejsze piersi.
Szerokie biodra kontrastowały z wąską talią. Całe ciało układało
się w płynne linie, a w dotyku kojarzyło mu się z dojrzałym,
miękkim owocem. Było w nim ciepło i słodycz, których tak
potrzebował.
Jodi była pod każdym względem inna, począwszy od budowy
fizycznej, a kończąc na nieustannej ruchliwości, która sprawiała,
że będąc przy niej wiecznie się bał, że za moment zniknie bez
śladu.
Pochylił głowę i zaczął całować szyję Lary, potem odsunął się
trochę, aby pod własnym ciężarem opadła na plecy i przesunął
dłonią po jej brzuchu. To miejsce także było zupełnie inne niż u
Jodi. Zamiast płaskich, twardych mięśni czuł pod palcami
jedwabistą skórę, pod którą znajdował się miękki, delikatny
brzuch. Z prawdziwą przyjemnością pieścił jej ciało, gdy nagle
Lara głośno jęknęła.
Dłoń Tannera natychmiast znieruchomiała.
– Co się stało? Zabolało cię? – spytał przestraszony.
Z ociąganiem spojrzała w jego zatroskane oczy.
– Wcieranie nic tu nie pomoże.
Taner patrzył zdumiony.
– Nie rozumiem.
Lara westchnęła ciężko, ujęła oburącz jego wielką dłoń i
odsunęła ją ze swego brzucha.
– Jestem tłuściochem, niestety. A masaże nie pomagają.
Zresztą, prawdę mówiąc, w ogóle nic nie pomaga.
Na widok jej zmartwionej miny Tanner nie mógł
powstrzymać uśmiechu. Uwolnił dłoń z jej rąk i położył z
powrotem na brzuchu Lary.
– Masz na myśli tę uroczą fałdkę?
– Dżentelmen udałby, że nie zauważa takiego drobiazgu –
oznajmiła urażonym tonem. Powtórnie chwyciła go za rękę, ale
tym razem McNeil nie pozwolił odsunąć swojej dłoni.
Delikatnie głaskał dziewczynę po brzuchu.
– Żaden mężczyzna, dżentelmen czy nie, wszystko jedno, nie
przegapiłby takiego uroczego szczegółu twojej anatomii – dodał,
kiedy już przestał się śmiać.
– To nie żaden uroczy szczegół, tylko okropne sadło.
Nienawidzę go. Do tej pory pamiętam, jak babcia Hess klepała
mnie po brzuchu i mówiła: „Moja ty tłuściutka świnko".
Tanner znowu nie mógł powstrzymać śmiechu.
– Babcia Hess, sądząc z nazwiska, musiała być Niemką i na
pewno traktowała to jako komplement.
Niemcy lubią kobiety przy kości. – Potem opuścił głowę,
złapał Larę zębami za ucho i szepnął: – My, Szkoci, też.
Odchyliła głowę, dając jego ustom dostęp do łagodnego
zagięcia szyi.
– Naprawdę?
– Mmm-hmm. – Jego wargi skradały się przez jej szyję i
policzek w stronę ust. – A zwłaszcza tę kobietę.
Lara ciągle jeszcze miała nadąsaną minę, ale nie protestowała
przeciwko temu, aby dać się przekonać i w odpowiedzi na jego
pocałunki natychmiast rozchyliła usta.
Całował, patrząc jej prosto w oczy. Jedną rękę delikatnie
odsunął na bok włosy Lary, a drugą gładził i pieścił jej brzuch,
przesuwając powoli rękę coraz niżej i niżej.
Później, kiedy już znów spokojnie leżeli obok siebie,
dziewczyna spojrzała na niego uważnie.
– Zawsze się budzisz w takim... hmm, dobrym nastroju? –
spytała.
Tanner potrząsnął przecząco głową.
– Dawno już nie obudziłem się w dobrym nastroju.
Ale przy tobie czuję radykalną poprawę.
Lara uśmiechnęła się do niego.
– Czy mam to traktować jako twoje postanowienie
noworoczne? – zapytała lekko uszczypliwym tonem.
– Mnie się ono w każdym razie bardzo podoba – dodała zaraz
– i obiecuję zrobić, co w mojej mocy, aby ci pomóc w jego
wypełnieniu.
– Tak – odpowiedział poważnym tonem. – Możesz to
potraktować jako moje postanowienie noworoczne. I solennie
obiecuję go dotrzymać.
– Dotrzymaj – szepnęła namiętnie. – Bardzo mnie tym
ucieszysz.
– I siebie, Laro. Nigdy i z nikim nie czułem się tak jak z tobą.
– Ja również, Tanner.
Spojrzał jej z uwagą w oczy.
– Z Kevinem też nie? – zapytał.
Odpowiedziała mu równie otwartym spojrzeniem, tak by nie
miał żadnych wątpliwości, że go nie oszukuje.
– Nawet z nim.
Tanner pochylił głowę i musnął usta Lary pocałunkiem. Jego
ręka wróciła już na ulubione miejsce na brzuchu.
– Cieszę się, że to jest dla ciebie coś nowego – powiedział
otwarcie. – Bardzo bym chciał, żeby to, co się między nami
dzieje, było inne niż wszystko, co wydarzyło się dotąd. Żeby
było tylko nasze.
– Tak właśnie jest, Tanner. Kevin nigdy nie podjąłby takiego
ryzyka jak ty. Właściwie to do tej pory nie mogę się nadziwić, że
coś takiego zrobiłeś. Kiedy się rano obudziłam, w pierwszej
chwili wydawało mi się, że twój przyjazd był tylko częścią
moich wczorajszych marzeń.
– Tak? A o czym właściwie marzyłaś?
Lara oblała się mocnym rumieńcem.
– No, wiesz... Oj, właściwie to nie ma większego znaczenia –
zakończyła, mrucząc coś niewyraźnie.
Niezależnie od tego, co działo się między nimi ostatniej nocy,
była zdecydowana nie mówić mu nic o swoich marzeniach.
Ale Tanner nie pozwolił jej się tak łatwo wymigać.
– Rzeczywiście, kiedy wczoraj przyszedłem, w ogóle nie
byłaś zaskoczona tym, że mnie widzisz. Powiedz, myślałaś o
mnie... o nas? O tym, że do siebie pasujemy?
Szeptał jej prosto do ucha.
– Powiedz, o czym rozmyślałaś Laro? O nas, o tobie i o mnie
przed kominkiem, nagich, splecionych w uścisku, kochających
się?
– Tanner – szepnęła w słabym proteście.
Nakrył ją swoim silnym ciałem i przycisnął do materaca.
Uniósł palcami jej brodę i zmierzył wzrokiem pełnym napięcia.
– Nie wstydź się, Laro. Ja też to sobie wyobrażałem, przez
całą drogę. I właśnie ta myśl prowadziła mnie do ciebie. –
Potrząsnął głową i roześmiał się na wpół do siebie, na wpół do
niej. – Ale muszę przyznać, że rzeczywistość przeszła moje
najśmielsze oczekiwania.
– Na pewno uważasz mnie za jakąś dziką kobietę – –
szepnęła.
– Ładne odkrycie: dzika kobieta. Przedstawicielka
zagrożonego gatunku. Czuję, że moim obowiązkiem jest
ochrona takiego cennego okazu przed drapieżnikami i
kłusownikami. – Westchnął komicznie. – Ciężka robota, ale
może podołam.
Uniosła rękę i pogłaskała go po twarzy.
– Na pewno chcesz sobie wziąć na głowę taki kłopot?
– Ciekaw jestem, czy ktoś zdołałby mnie powstrzymać. –
Uśmiech zniknął z twarzy Tannera, a jego mięśnie stężały, jakby
już szykował się do walki w jej obronie. – Może czasami trochę
za wolno orientuję się w sytuacji...
– Za wolno? Nie zauważyłam, żebyś był powolny.
Niezadowolony zmarszczył brwi.
– Może za długo trwało, zanim wreszcie zrozumiałem, że nie
mogę liczyć na Jodi, ale teraz nie mam zamiaru popełnić żadnej
pomyłki.
– I nie popełniłeś? Nie żałujesz, że tu przyjechałeś?
– No, oczywiście, że nie. – Tanner był kompletnie
zaskoczony jej przypuszczeniem.
Lara uśmiechnęła się z zadowoleniem na widok jego
gwałtownej reakcji.
– Powiedz mi, wierzysz w przeznaczenie?
– A spotkałaś kiedyś farmera, który by nie wierzył?
– Nie – przyznała. – Wiesz, doszłam do wniosku, że może ta
noc była nam po prostu przeznaczona przez los.
Skinął głową.
– Nie ma tu żadnego „może". Jestem pewien, że było nam
pisane, iż będziemy razem. Ostatniej nocy.
I przyszłej. I przez cały rok. I na wieki wieków. Amen.
Dopiero kiedy to powiedział, Lara uświadomiła sobie, jak
bardzo była niespokojna o przyszłość ich związku. Teraz jednak
nie miała żadnych wątpliwości co do szczerych intencji Tannera.
On sam najwyraźniej także sięgał myślą w przyszłość.
– A z moim szczęściem – dodał nagle – mogło się już nawet
zdecydować jeszcze czyjeś przeznaczenie.
Domyśliła się, że w jego słowach kryje się jakieś nie
wypowiedziane pytanie, którego nie potrafiła odgadnąć.
Zerknęła na niego pytająco, ale on najwyraźniej nie chciał już
nic więcej dodać.
Zamiast tego przesunął wzrokiem po jej ciele. Spojrzał na
pełne piersi i brzuch, na którym wciąż trzymał dłoń. Z widoczną
przyjemnością przeciągnął palcami po skórze.
Lara poczuła, że Tanner znów uważnie się jej przygląda, więc
uniosła głowę, aby napotkać jego oczy. Ciągle jednak nie mogła
się zorientować, co właściwie miał na myśli. Dopiero, kiedy
delikatnie ścisnął skórę w dole jej brzucha, zrozumiała.
– Nie!
Jej odpowiedź była tak gwałtowna, że Tanner aż się cofnął.
Lara zaśmiała się krótko.
– Przepraszam, nie chciałam się tak wydrzeć. Chodzi mi o to,
że to nie jest problem. Nie musisz się o nic martwić. – Mówiąc
to wszystko, chciała poprawić mu nastrój, ale wyglądało na to,
że wcale nie osiągnęła swego celu. Wręcz przeciwnie, wyglądał
na lekko rozczarowanego.
– Jesteś pewna?
– Tanner – zawahała się przez moment, a potem nakryła jego
dłoń swoją drobną ręką – biorę pigułki.
Zaczęłam je brać, jak wyszłam za mąż i robię to do tej pory.
Na pewno nie jestem w ciąży. Możesz się nie martwić.
Odsunął się od niej i usiadł na krawędzi łóżka.
– Przede wszystkim, to wcale nie mówiłem, że się martwię.
Podniosła się, uklękła za nim i objęła go ramionami.
– Myślałam, że się martwisz. Powiedz mi, co się stało?
– Sądziłem, że chcesz mieć dzieci. Mówiłaś, że to był jeden z
powodów, dla których odeszłaś od męża.
– No, tak, ale nigdy nie chciałam mieć dzieci po jednej
szalonej nocy. Niezależnie od tego, jak wspaniałe było to
szaleństwo.
Tanner odwrócił się gwałtownie i przewrócił ją na łóżko.
– A kto tu mówi o jednej szalonej nocy? – zapytał ze złością.
– Chciałam tylko powiedzieć, że jedna noc nie może być
pewną podstawą trwałego, odpowiedzialnego związku –
powiedziała spokojnym, rozważnym tonem, jakiego używała
wobec zirytowanych klientów.
Potrząsnął głową i oparł ręce po obu stronach jej ciała.
– Wydawało mi się, że byliśmy zgodni co do tego, że to
spotkanie było naszym przeznaczeniem.
Przeznaczenie nie zajmuje się takimi drobiazgami, jak jedna
szalona noc, tylko naprawdę poważnymi sprawami.
– A nie wydaje ci się, że jest jeszcze może trochę za
wcześnie, żeby być wszystkiego pewnym? Ledwo się znamy. W
gruncie rzeczy było może za wcześnie nawet na to, żeby iść do
łóżka, a co dopiero mówić o płodzeniu dzieci. Bądź rozsądny.
– Za wcześnie? Dlaczego? – zapytał. – Oboje mamy zamiar
osiąść na dobre w Morristown. Każde z nas chce mieć dzieci. I
na dodatek świetnie do siebie pasujemy w łóżku.
– I oboje dostaliśmy po głowie we wcześniejszych związkach
– dodała.
– No to co?
– To, że potrzebujemy czasu, żeby na dobre przyjść do siebie
– tłumaczyła mu cierpliwie.
– Czy to znaczy, że ciągle jeszcze kochasz Kevina? O to ci
chodzi? – Tanner aż ochrypł z przejęcia.
– Nie, nie o to mi chodzi. Ale zdaję sobie sprawę z tego, że
nawet po upływie dwóch lat od rozwodu tamto małżeństwo i
jego rozpad mają duży wpływ na mój stosunek do mężczyzn. –
Lara podniosła ręce I odepchnęła Tannera tak, aby móc usiąść
naprzeciw niego.
– Nie chcę popełnić kolejnej pomyłki, Tanner.
Rozwód naprawdę oznacza wiele cierpienia. W żadnym razie
nie chcę na nie skazać swojego dziecka.
McNeil poczuł, że gniew go opuszcza.
– Jestem pewien, że nie ma mowy o pomyłce – – upierał się
jeszcze.
– Tak pewien, jak byłeś w przypadku Jodi?
Równie dobrze mogłaby wymierzyć mu policzek.
Ból zaćmił oczy Tannera i Lara zrozumiała, że dopiekła mu
do żywego. Pamiętała jednak, że nagły cios jest czasem
najlepszym sposobem, aby przywrócić komuś przytomność.
Kiedy chciał się znowu odsunąć, objęła go mocno ramionami.
– Przepraszam. Uwierz mi, że rozumiem to, co teraz
przeżywasz. Ale kiedy człowiek przechodzi kryzys, szukanie
sobie na gwałt żony i płodzenie dzieci nie jest najlepszym
wyjściem. Nie byłoby to naprawdę uczciwe ani w stosunku do
mnie, ani, i przede wszystkim, do dziecka.
– Nie przeżywam żadnego kryzysu.
– Tak czy siak, nie ma pośpiechu.
– Czy dlatego, że raz źle wybrałem, mam do końca życia
tkwić w kawalerstwie?
– Nie – odpowiedziała z przekonaniem. – Ale powinieneś dać
sobie trochę czasu, żeby uporać się ze swoją goryczą, tak żeby
nie wpływała na twoje przyszłe życie.
– I ile ma mi to zająć czasu? Czy to jest napisane w jakiejś
książce? Niech to diabli, przez siedem lat czekałem, aż Jodi się
zmieni, zanim machnąłem na nią ręką. Czy mam czekać
następnych siedem, aż będę pewny, że chcę być z tobą? O ile ty
sama nie znudzisz się czekaniem i nie poszukasz kogoś innego.
Lara ścisnęła go mocniej.
– Wcale nie mówię, że masz czekać siedem lat. Nie mówię
nawet, żebyś czekał rok. Mówię po prostu, żebyś trochę zwolnił.
Żebyś dał nam obojgu czas na lepsze poznanie. A sobie na to,
żeby naprawdę przemyśleć swoje uczucia wobec Jodi.
Tanner uparcie kręcił głową.
– Nie potrzebuję próbnego okresu. Ale jeżeli ty tak, to proszę
bardzo. Tylko nie proś mnie, żebym był cierpliwy. Moja
cierpliwość już dawno się wyczerpała.
Oboje byli tak zmęczeni tą rozmową, że kiedy wreszcie Lara
wypuściła Tannera z objęć, po prostu położyli się obok siebie na
łóżku, nic nie mówiąc. Objął ją ramieniem, a ona złożyła mu
głowę na piersi.
– Jeżeli uważasz, że naprawdę jesteśmy dla siebie
przeznaczeni, to nie ma powodu, żebyś się denerwował, bo i tak
wszystko będzie dobrze.
Po raz kolejny pokręcił głową.
– Przestanę się denerwować dopiero wtedy, gdy ty
przestaniesz się przejmować kimś, kto już nic dla żadnego z nas
nie znaczy.
Rozdział 5
Zamieć ucichła około trzeciej nad ranem. Pierwszy ranek
nowego roku wstał cichy i jasny. Promienie słońca odbijały się
od nieskazitelnie czystej powierzchni świeżego śniegu.
Wkrótce jednak pojawiły się na nim szybko gęstniejące ślady
stóp – to mieszkańcy Morristown wylegli przed domy, aby
nacieszyć się śniegiem, rzadkim gościem w Arkansas. Lara
wyciągnęła Tannera z domu licząc na to, że chłodne powietrze
ostudzi jego gorączkę. On z kolei postanowił wykorzystać
niespodziewane okoliczności przeciwko niej i, korzystając z
magii zimy, jeszcze mocniej wplątać ją w sieć swoich czarów.
Ze spaceru wrócili przemarznięci do szpiku kości. McNeil
napalił w kominku i usiedli przed ogniem, chrupiąc prażoną
kukurydzę i popijając gorącą czekoladę.
Drugiego stycznia, kiedy Larze ostatecznie udało się namówić
Tannera na powrót do domu, mokry śnieg tworzył już tylko
niewielkie łachy, rozrzucone na trawie.
Na czwarty dzień jedynym śladem po gwałtownym ataku
zimy pozostały, dożywające swych ostatnich chwil, śniegowe
bałwany.
Lara nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że gwałtowne jak
noworoczna zamieć uczucia Tannera mogą okazać się równie
nietrwałe.
Na razie, co prawda, nic na to nie wskazywało. Wręcz
przeciwnie, można by je raczej przyrównać do nabierającej
rozpędu lawiny.
Co wieczór, czekając na niego przed kominkiem, rozdarta
między nadziejami na znalezienie spokojnej przystani i lękiem
przed nieprawdziwym uczuciem, Lara obiecywała sobie, że
postara się doprowadzić do „normalizacji" ich związku. Ale
wszystkie mądre przemyślenia rozsypywały się jak domki z kart,
skoro tylko przebiegające po plecach ciarki uprzedzały ją o
nadejściu mężczyzny.
Od chwili gdy otwierał drzwi, aż do świtu, niestrudzeni
kochankowie przeżywali wciąż na nowo swoją pierwszą noc.
Było w tym coś z powtarzania pięknego, znanego na pamięć
poematu, tak to odczuwała Lara. Choć wiadomo było, co
przyniesie kolejna zwrotka, nie umniejszało to przyjemności,
jaką sprawiało jej powtarzanie.
14 lutego
Amor zastał Larę za biurkiem, w kancelarii. Obracała w
palcach krwistoczerwoną różę I przyglądała się uważnie
leżącemu przed nią sękatemu korzeniowi o licznych odnóżkach.
Zarówno kwiat, jak i korzeń, który też zapewne pochodził z
krzaku róży, znalazła rano przed drzwiami biura.
Dziwnemu prezentowi nie towarzyszyła żadna kartka. Choć
nie miała wątpliwości, od kogo może pochodzić, to jednak nie
potrafiła zrozumieć jego znaczenia.
Zamknęła oczy i pożeglowała w marzeniach w objęcia
Tannera. Tak dobrze było w jego ramionach, spokojnie i
bezpiecznie. Tylko ona wiedziała, jak wiele kosztowało ją tego
ranka odesłanie go o zwykłej porze do domu.
Zaczynała wierzyć, że coś tak wspaniałego nie powinno
okazać się pomyłką. Może McNeil miał rację? Oboje pragnęli w
życiu tego samego. W ciągu tej krótkiej znajomości przywiązała
się do niego silniej niż do Kevina przez wiele lat małżeństwa.
Uśmiechnęła się, kiedy przypomniała sobie, jaką zaskoczoną
minę zrobił na prośbę, aby wreszcie wszedł do domu
frontowymi drzwiami. Ona sama czuła, że ta drobna różnica
będzie oznaczała nowy etap ich związku.
Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że już od dobrych paru
sekund na jej biurku rozlega się uparte brzęczenie dzwonka.
Wcisnęła guzik i odezwała się do sekretarki:
– Słucham, Karen?
– Przyszła pani Susan Metcalf. Nie była umówiona, ale
twierdzi, że to coś ważnego.
– Zaraz będę. – Lara odsunęła od siebie myśli o Tannerze,
schowała różę i korzeń do szuflady i wyszła, aby przywitać
przyjaciółkę i zarazem klientkę.
Sprawa rozwodowa Susan nie była jeszcze zakończona, ale
zostały już tylko kwestie czysto formalne. Lara włożyła żakiet i
wyszła do recepcji, która służyła zarówno jej interesantom, jak i
Billa Harrisa.
– Jak się masz, Susan? Widzę, że jakoś przeżyłaś noworoczną
zamieć.
– Przepraszam, że ci przeszkadzam. Powinnam była najpierw
zadzwonić.
– Nie wygłupiaj się. Chodź, pogadamy.
Susan zawahała się przez moment, jakby wolała nie wchodzić
do gabinetu.
– Chodź i siadaj. – Lara ponowiła zaproszenie.
– Zaraz podam kawę i chwilę sobie porozmawiamy.
– Chciała, żeby Susan się odprężyła, przyjaciółka jednak
przez cały czas sprawiała wrażenie kompletnie przybitej. Jej
nastrój zaczął się udzielać i Larze.
– Nie, nie, dziękuję za kawę. Nie chcę ci zajmować więcej
czasu niż to konieczne. – Kobieta usiadła na samym brzeżku
krzesła i złożyła ręce.
– Och, przestań! W końcu jestem nie tylko twoim
adwokatem, ale także przyjaciółką. Mów, co się stało?
Jakieś kłopoty z Hankiem?
– Nie. To znaczy, nie kłopoty. – Susan błądziła oczami po
pokoju, uparcie unikając spojrzenia Lary.
Ostatecznie spuściła wzrok i patrzyła na splecione na
kolanach ręce.
– Pomyślisz, że jestem głupia, ale zgodziłam się, żeby Hank z
powrotem się do nas wprowadził. Przyszedł przed Bożym
Narodzeniem i przyniósł prezenty dla dzieci. Było jak za
dawnych dobrych czasów.
Rozmawialiśmy przez kilka godzin. Po świętach przyszedł
jeszcze kilka razy, przeprosił mnie i obiecał, że coś takiego już
nigdy więcej się nie powtórzy. – Susan podniosła wzrok i
napotkawszy wątpiące spojrzenie przyjaciółki, dodała: – Wierzę
mu, Laro. Naprawdę mu wierzę.
– Nawet jeśli był szczery, Susan, to wcale nie znaczy, że się
rzeczywiście zmieni.
– Obiecał, że zrobi wszystko, by się zmienić. To nie jest zły
człowiek. Wiem, że po tym wszystkim, co naopowiadałam na
jego temat, trudno w to uwierzyć, ale to prawda. Zrozum, zranił
mnie i byłam na niego wściekła, dlatego wygadywałam te
wszystkie okropności.
– Wiem, że cię zranił. I właśnie dlatego boję się skutków
twojej decyzji. Nie chciałabym, żeby to się powtórzyło.
– Rozumiem twoje obawy, ale myślę, że tak będzie lepiej,
naprawdę. Dzieci za nim tęsknią, a poza tym razem będzie nam
łatwiej finansowo.
– Czy nie to przesądziło o twojej decyzji? – spytała Lara
łagodnie. – Może po prostu się boisz, że sama nie dasz sobie
rady?
– Fakt, że to nie jest takie proste – przyznała Susan. – Na
razie jeszcze ciągle muszę inwestować niemal wszystkie zyski w
gazetę. Wciąż mam jakieś wydatki, a poza tym muszę zatrudnić
nowych pracowników.
– A co z domem? Miałaś zamiar go sprzedać i przenieść się
do rodziców. Może to by rozwiązało twoje problemy?
– No tak, ale... – Susan potrząsnęła bezradnie głową i
wreszcie spojrzała przyjaciółce prosto w oczy.
– Cholernie dobry z ciebie adwokat, Laro. I zdaję sobie
sprawę, że mówisz teraz właśnie jak adwokat, ale powiedz sama,
nigdy nie żałowałaś, że się rozwiodłaś?
Nie martwiłaś się, że będziesz już do końca życia sama?
Powiem ci szczerze: tego właśnie boję się najbardziej.
Hank ma swoje wady, ale jest mój. Jakie mam szanse w
Morristown na innego faceta?
– Rzeczywiście, nie ma tu dużego wyboru, ale nie żyjemy na
bezludnej wyspie. Kelly ciągle się z kimś umawia.
– Umówić się łatwo, trudniej wyjść za mąż. Powiedz sama, ile
razy byłaś na randce od przyjazdu do Morristown?
– Kilka.
– I co, są rezultaty?
– Może – odpowiedziała Lara ostrożnie.
– To znaczy, że coś przed nami ukrywasz, tak? Kto to może
być? Nie, poczekaj, niech zgadnę. Tanner McNeil.
Lara niechętnie skinęła głową.
– To tylko potwierdza to, o czym mówiłam – odparła Susan. –
Jak mogę znaleźć faceta, mając dzieci i kłopoty finansowe, kiedy
dookoła pełno jest kwitnących dziewczyn w znakomitej
sytuacji?
– Przesadzasz. Jesteś atrakcyjną, inteligentną kobietą na
najlepszej drodze do sukcesu, a twoje dzieci są naprawdę
wspaniałe. Dlaczego nie miałabyś znaleźć sobie kogoś?
– Żyję w separacji już sześć miesięcy i, jak dotąd, nikt do
mnie nie zastukał.
– Susan...
– Nie, Laro. Przykro mi, że ci zawracałam głowę, ale
zdecydowałam się dać Hankowi jeszcze jedną szansę. Za długo
byliśmy razem, żeby teraz tak to wszystko cisnąć w diabły.
– Decyzja należy do ciebie, Susan. Ale radzę ci, przemyśl to
jeszcze. Rzeczywiście, były chwile, kiedy zastanawiałam się nad
powrotem do Kevina, ale w głębi duszy czuję, że podjęłam
słuszną decyzję.
– I nie boisz się, że zostaniesz do końca życia sama?
– Czy się boję? Nie, nie boję. Przyznaję, że to nie jest to,
czego najbardziej bym pragnęła, ale gotowa jestem tak żyć. I
wierzę, że mogę być szczęśliwa.
Susan nie wydawała się przekonana słowami Lary.
– Jeżeli pogodzisz się z mężem, to wcale nie znaczy, że nie
zostaniesz samotna. Życie na nic nie daje gwarancji. Hank
równie dobrze może ulec wypadkowi, jak po prostu wyjechać z
miasta. A ty zostaniesz sama. Zastanów się nad tym.
Susan z rezygnacją wzruszyła ramionami.
– Już dosyć się nad tym zastanawiałam, Laro.
Fakt, że wystąpiłam o rozwód, naprawdę nim wstrząsnął.
Dobrze wie, że nie zniosę żadnych skoków w bok.
Pokazałam mu pazury i mam nadzieję, że go to trochę
ostudzi. Tak czy siak, zdecydowałam się dać mu szansę. Jeżeli
nawet nie ze względu na siebie, to ze względu na dzieci. Jak
będziesz miała dzieci, sama to zrozumiesz.
– Już cię rozumiem. Ale moją rolą, jako adwokata, jest
skłonić cię do rozważenia wszystkich aspektów sytuacji. Jeżeli
chcesz dać Hankowi szansę – dobrze.
Możemy po prostu zawiesić na jakiś czas postępowanie. Czy
twój mąż już się wprowadził z powrotem?
Susan potrząsnęła głową.
– Jeszcze nie. Powiedziałam mu, że muszę to wszystko
przemyśleć. – Zawahała się przez moment, a potem dodała: Nie
chciałam, żeby wywnioskował, że nic nie robię, tylko siedzę i
czekam, aż zechce wrócić.
– Bardzo dobrze – powiedziała Lara. – To znaczy, że z punku
widzenia prawa pozostajecie w separacji.
Pomieszkaj jeszcze przez jakiś czas sama. Oczywiście,
możecie się spotykać, a dopóki czegoś nie postanowicie,
postępowanie rozwodowe będzie po prostu zawieszone. Jeżeli
będziesz przekonana, że chcesz z nim być, to świetnie. Jeżeli
nie, oszczędzisz sobie powtarzania całej procedury od początku.
– Po co mamy się umawiać, skoro jesteśmy małżeństwem? O
co w tym chodzi?
– Dowiodłaś Hankowi, że masz dosyć siły, by go rzucić.
Teraz jego kolej, niech pokaże, że potrafi o ciebie walczyć. Daj
sobie trochę czasu, żeby się upewnić, że on dotrzyma słowa.
– Sama nie wiem...
W Larze odezwała się natura prawnika.
– Myślę, że dopóki pozostajecie w separacji, masz prawo
wykorzystać wszystkie swoje możliwości. Wracać do Hanka,
tylko dlatego, że boisz się czegoś, czego dotąd nawet nie
spróbowałaś, to błąd.
– Ale czego mam, na miłość boską, spróbować?
Mówiłam ci już, że przez ostatnich kilka miesięcy nie
zastukał do moich drzwi pies z kulawą nogą.
– Nic się nie martw. Zdaj się na mnie, Kelly I Tannera.
Zobaczysz, że znajdziemy ci świetnych facetów. Wszystko, co
musisz zrobić, to czasem wyjść z nami wieczorem.
Susan wstała, kręcąc z powątpiewaniem głową.
– Słuchaj – podjęła Lara – i tak powiedziałaś Hankowi, że
potrzebujesz czasu do namysłu. Wszystko, o co cię proszę, to
żebyś trochę przedłużyła ten czas. Jeżeli on naprawdę chce do
ciebie wrócić, to wróci i tak.
– A co będzie, jeżeli dojdzie do wniosku, że nie chce?
Tym razem Lara nie odpowiedziała równie szybko.
Zastanowiła się przez moment i odezwała poważnym tonem:
– To i tak będziesz w dużo lepszej sytuacji, jeśli założysz, że
wrócił na dobre, a on za parę miesięcy dojdzie do wniosku, że
niepotrzebnie to robił.
Przyjaciółka odwróciła się do okna. Lara stała bez słowa,
powiedziała już wszystko, co należało.
– Nie wyobrażasz sobie, jak się cieszę, że znowu jesteś z
nami.
Susan mówiła tak cicho, że w pierwszej chwili Lara nie była
pewna, czy się nie przesłyszała. Zaraz potem przyjaciółka
odwróciła się i podeszła do niej z oczami pełnymi łez.
– I nie wyobrażasz sobie, jak się cieszę, że mam adwokata,
który jest moim prawdziwym przyjacielem.
Pokrywając uśmiechem wzruszenie, Lara przytuliła ją mocno.
– I nawzajem. Jestem bardzo wybredna w doborze klientów. –
Zawahała się przez moment i wracając do roli prawnika, dodała:
– Jutro wystąpię o zawieszenie postępowania, dobrze? Powiesz
Hankowi, że ma sześć miesięcy na okazanie skruchy.
– Dobrze, Laro. Dziękuję.
– Drobiazg. Za to mi płacisz.
Odprowadziła przyjaciółkę do samochodu. Kiedy ta odsunęła
szybę, żeby się pożegnać, Lara dorzuciła:
– Pamiętaj, kiedy zadzwonimy po ciebie, masz bez wykrętów
powiedzieć „tak".
Praca przyprawiała ją czasem o prawdziwą depresję.
Rozwody, nawet jeżeli pozostawały najlepszym wyjściem z
sytuacji, były zawsze wyjściem bardzo bolesnym. Inaczej miały
się rzeczy w takim dniu jak ten, kiedy udało jej się pomóc
komuś w podjęciu najlepszej decyzji.
Spojrzała na zegarek i doszła do wniosku, że właściwie może
już z powodzeniem wracać do domu. Tanner miał wprawdzie
przyjść dopiero na kolację, ale Lara miała wielką chęć zrobić
sobie długą gorącą kąpiel, podczas której wreszcie nie będzie
musiała się nad niczym zastanawiać.
Już wsiadała do samochodu, gdy przypomniała sobie o
prezencie. Wróciła do biura i od nowa zaczęła się głowić nad
tym, co może on oznaczać. Przyszło jej na myśl, że może
niepotrzebnie będzie szykować kolację. Może za pomocą tych
dziwnie dobranych przedmiotów Tanner chce się z nią
pożegnać? Ale, w takim razie, dlaczego dawałby jej kwiat?
Czerwona róża zawsze oznaczała miłość. A korzeń? Co mógł
oznaczać uschnięty korzeń?
W dwie godziny później w domu Jamisonów odezwał się
dzwonek u drzwi. Lara rzuciła okiem na zegarek i stwierdziła, że
Tanner zjawia się punktualnie.
Ściągnęła poły szlafroka i szybko zeszła po schodach. Jedno
przynajmniej było jasne: prezent, jaki jej ofiarował tego ranka,
nie był prezentem pożegnalnym.
Już położyła rękę na klamce, gdy uświadomiła sobie, że jeśli
otworzy mu drzwi w szlafroku, to kolację diabli wezmą.
Założyła łańcuch i uchyliła drzwi. Tanner był ubrany w
zaskakująco elegancki garnitur. Już chciał wejść, gdy na widok
łańcucha zatrzymał się zaskoczony.
– Laro, co się stało? Otwórz mi.
Patrząc na niego przez wąską szczelinę, potrząsnęła głową.
– Bardzo mi przykro, ale musisz chwilę poczekać.
Nie jestem jeszcze ubrana.
– Przecież to tylko strata czasu. Lepiej mnie wpuść, to
również się rozbiorę. Zobaczysz, że tak będzie znacznie milej. –
Mężczyzna pchnął drzwi, ale łańcuch nie puścił. – Zrobiłem coś
złego? Stało się coś?
– W głosie Tannera zabrzmiał lęk. – Przecież chyba się mnie
nie boisz, Laro?
– Oczywiście, że nie – zapewniła go. – Ale nie jestem głupia.
Uprzedzałam cię, że dzisiejszy wieczór będzie inny niż
wszystkie. Mam już dosyć tych potajemnych schadzek w
sypialni. Jeżeli ci zależy na trwałym związku, to powinniśmy
zacząć od nowa. Krótko mówiąc, musisz mnie uwieść podczas
kolacji przy świecach, inaczej nic z tego nie będzie.
– Świetnie. Właściwie to jestem głodny – zgodził się
nadspodziewanie łatwo. – Wpuść mnie, to porozmawiamy. W
końcu nie idziemy do restauracji. – McNeil ponownie pchnął
drzwi, lecz Lara ani myślała go wpuścić.
– Ale ty jesteś wystrojony – oświadczyła.
– Tylko dlatego że musiałem coś załatwić w banku w
Jonesboro. Nie miałem czasu wstąpić do domu, żeby się
przebrać.
– Przykro mi – powtórzyła – ale nic na to nie poradzę.
Będziesz musiał poczekać, aż się ubiorę. Myślę zresztą, że
wytrzymasz jeszcze chwilę w tym nieludzkim stroju. Moim
zdaniem ten garnitur pasuje w sam raz na dzisiejszy wieczór.
– No, dobrze. Ale naprawdę mogłabyś mnie wpuścić.
Pomógłbym ci przy zapinaniu suwaków i tak dalej.
– Za dobrze cię znam, Tannerze McNeil. O ile wiem,
uważasz, że suwak służy wyłącznie do rozpinania.
Rezygnując z dalszych protestów, pokazał zęby w uśmiechu.
W ciągu ostatnich paru tygodni Lara kilka razy spóźniła się do
pracy z powodu „pomocy", jakiej udzielał jej, gdy rano się
ubierała. Gdyby nie fakt, że, jego zdaniem, i tak pracowała za
ciężko, miałby pewnie z tego powodu wyrzuty sumienia. Poza
tym uważał, że człowiek po to pracuje „na swoim", żeby nikt
nad nim nie stał z zegarkiem w ręku i nie liczył mu czasu.
– Nie wykłócaj się już dłużej i poczekaj chwilkę.
– Przecież jest zimno.
– To świetnie. Trochę cię to ostudzi.
– Aż tak zimno nie jest.
– Tym lepiej. W takim razie nic się nie stanie, jak chwilkę
poczekasz. Wpuszczę cię, jak tylko skończę.
– Lara zamknęła drzwi na zasuwkę i szybko wbiegła po
schodach na górę. Rzuciła szlafrok na łóżko i wślizgnęła się w
czarną koronkową halkę, którą już wcześniej naszykowała, a
potem wciągnęła czarne, jedwabne pończochy.
Sięgnęła do szafy i wyjęła z niej ulubioną czarną sukienkę,
lecz kiedy już do połowy zapięła suwak, rozmyśliła się.
Sukienka była strojna i kobieca, ale zupełnie nie nadawała się na
ten wieczór. Lara wiedziała, że z przeszkodą w postaci suwaka
Tanner upora się w oka mgnieniu. Z westchnieniem odłożyła
sukienkę i zaczęła rozglądać się za jakimś bezpieczniejszym
strojem. Wybrała szmaragdową, wełnianą suknię, zapinaną z
przodu na pięćdziesiąt maleńkich, perłowych guziczków. Tego
jej właśnie było potrzeba.
Aby wciągnąć sukienkę przez głowę, wystarczyło rozpiąć
kilka pierwszych guzików, Lara postanowiła jednak, że nie
pozwoli jej z siebie zdjąć, dopóki Tanner nie upora się z całym
zapięciem. Zresztą, pomyślała, na mężczyznę o takich wielkich
łapach może podziałać odstraszająco już sam widok maleńkich
guziczków. Włożyła dobrane do sukni pantofle i stanęła przed
wielkim, trzyskrzydłowym lustrem.
Kiedy skończyła się przeglądać, usłyszała z dołu naglący
dzwonek. Najwyraźniej stojącemu przed domem Tannerowi
zaczynało się robić naprawdę zimno. Lara wzięła głęboki oddech
i ponownie ruszyła schodami na dół.
Była trochę zła na siebie, że tak się tym wszystkim przejmuje,
ale nie potrafiła nic na to poradzić. Sama już nie wiedziała, ile
razy kochała się z Tannerem, a jednak odpinając łańcuch była
tak zdenerwowana, jakby wybierała się na pierwszą w życiu
randkę.
Kiedy wreszcie otworzyła drzwi, McNeil stał przez dobrą
chwilę jak skamieniały. Uniesiona do dzwonka ręka opadła i
mężczyzna powoli wszedł do środka, ani na moment nie
odrywając oczu od Lary.
– Przepięknie wyglądasz – oświadczył ochrypłym głosem.
– Warto było poczekać?
– Zdecydowanie tak. – Jego oczy przesuwały się po jej
postaci. Na widok długiego rzędu guziczków zwęziły się na
moment, ale zaraz na twarzy Tannera pojawił się figlarny
uśmiech. Widok przeszkody najwyraźniej obudził w nim
wyłącznie wolę walki.
– Zdaje się, że powinienem był cię ostrzec.
– Ostrzec? Przed czym?
– Przed zbyt starannym pakowaniem prezentów.
Jestem takim pedantycznym typem, który bardzo długo i
starannie rozwiązuje wszystkie węzły i nigdy nie drze papieru.
– Naprawdę? Ja zrywam wszystko jak leci, byleby jak
najprędzej dostać się do środka.
– A ja nie. Co najmniej połowa przyjemności leży w
oczekiwaniu.
– No to masz przed sobą przyjemny wieczór. Kolacja zajmie
nam trochę czasu. Doszłam do wniosku, że do tej pory
działaliśmy stanowczo za szybko.
– Uważam, że w sam raz.
W głosie Tannera było tyle nie skrywanego pożądania, że
Lara zadrżała.
Wyciągnął rękę i delikatnie przesunął palcem wzdłuż rzędu
guziczków.
– Czy na początek koniecznie musi być kolacja? – spytał.
– Oczywiście. A czy okaże się początkiem, to zależy przede
wszystkim od tego, czy będę miała ochotę na coś więcej.
Tanner drgnął na jej słowa, ale zaraz zapytał dawnym tonem:
– A czy pani mecenas nie można przypadkiem przekupić?
– To zależy, czym...
W odpowiedzi uchylił drzwi i sięgnął po ukrytą za nimi
butelkę wina. Lara poznała etykietkę i uśmiechnęła się. McNeil
świetnie zapamiętał nazwę, którą kiedyś przelotnie wymieniła.
– No, nieźle – powiedziała, a widząc jego tryumfalną minę,
dodała szybko: – na początek.
– Tak sobie pomyślałem, że może ci będzie smakować.
– I chyba jest już nawet dosyć zimne.
– Masz szczęście, że nie przebierałaś się dłużej, bo zupełnie
by zamarzło.
Lara roześmiała się z jego żartu. Odwróciła się na pięcie i
pomaszerowała do kuchni.
– Chodź. Zajmiesz się winem, a ja w tym czasie dokończę
kolację.
Tanner przestał nalegać na cokolwiek i bez oporu wziął do
ręki korkociąg, mając nadzieję, że uda mu się ukryć brak
doświadczenia w otwieraniu szlachetnych trunków. Odwrócił się
plecami do Lary i, starając się nie robić hałasu, zaczął się
mocować z korkiem.
Na szczęście wszystko poszło gładko, korek wyszedł bez
oporu i w dodatku w jednym kawałku. Zgodnie z poleceniami
szefa kuchni napełnił dwa kieliszki, a butelkę włożył do
wiaderka z lodem.
– Gotowe? – spytała Lara.
Skinął głową i na dowód uniósł tacę, na której stały kieliszki i
wiaderko.
– Zgodnie z rozkazem.
– W takim razie chodźmy. – Lara ruszyła przodem, niosąc na
tacy pieczeń i warzywa, a w przewieszonym przez ramię
koszyku pokrojony chleb. Poprowadziła go do ustawionego
przed kominkiem, niskiego stolika nakrytego białym obrusem.
Nie było przy nim krzeseł, po obu stronach leżały na podłodze
miękkie poduchy.
Z kominka i ustawionych na stole świec padał ciepły blask.
Jedli w milczeniu, słuchając dobiegających z radia
namiętnych tonów saksofonu.
– Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci siedzenie na podłodze?
Pomyślałam, że tu będzie przytulniej.
Jadalnia wydaje mi się zdecydowanie za duża dla nas dwojga.
– Nie ma problemu – uspokoił ją. – Wręcz przeciwnie,
wydaje mi się, że to bardzo stosowne miejsce.
Powrót na miejsce zbrodni, że tak powiem.
– Miejsce zbrodni?
– Mhm, zbrodni namiętności. Miejsce, w którym pewnej
burzliwej, zimowej nocy zaczęła się cała historia.
Było za mało światła, żeby mógł zobaczyć, czy Lara się
zarumieniła, ale sądząc z tego, jak nerwowo zaczęła poprawiać
obrus, mógł się domyślać, że tak.
– Prawda, że to stosowne miejsce na dzisiejszą kolację?
– Oj, chyba trochę przesadzasz. Po prostu pomyślałam, że tu,
przy kominku, będzie wygodniej.
– Chciałaś powiedzieć „bardziej intymnie", prawda? To
przecież mi dziś rano obiecałaś. Romantyczna kolacja we dwoje
i intymne rozmowy. – Wyciągnął rękę i dotknął stojącej między
nimi róży.
– Miła w dotyku – zauważył.
Lara spojrzała na kwiat, a na jej twarzy pojawił się tajemniczy
uśmiech.
– Zupełnie zapomniałam. Może rzeczywiście nie przesadzasz.
– Słucham? – zapytał z niewinną miną.
– Znalazłam dziś różę na progu biura. Nie było przy niej
żadnej kartki czy bileciku, ani słowa. Bardzo tajemnicza historia.
– Tylko róża, nic więcej?
– A, tak. Rzeczywiście, teraz sobie przypominam.
Było jeszcze coś. Uschnięta gałąź. Zastanawiam się, co to
może znaczyć? Wydaje mi się, że to zła wróżba, jak myślisz?
Tanner roześmiał się na głos.
– To nie była żadna gałąź, tylko korzeń. I nie uschnięty, tylko
uśpiony.
– Mamcię. – Lara wycelowała w niego oskarżycielsko palec.
– To ty musiałeś go tam zostawić. Inaczej nie miałbyś pojęcia,
że to był korzeń, wszystko jedno uschnięty czy uśpiony!
– Zgoda, złapałaś mnie. – Uniósł ręce do góry. Potem spojrzał
chytrze na Larę. – Co masz teraz zamiar ze mną zrobić?
– Jeszcze się nie zdecydowałam. Powiedz mi najpierw, co
znaczą twoje prezenty.
– To żadna tajemnica. Dzień świętego Walentego.
To dzień, w którym daje się kobietom róże.
– Tak – zgodziła się. – Ale zwykle żywe róże.
– Ten korzeń jest żywy. W gruncie rzeczy ma w sobie dużo
więcej życia niż ścięty kwiat. – Tanner delikatnie dotknął róży
palcem.
– Niech ci będzie. Więc, skoro tak chcesz, mężczyźni dają
kobietom cięte róże.
McNeil westchnął rozczarowany.
– Myślałem, że jestem taki romantyczny, a tu się okazuje, że
to wszystko było na darmo.
– Nie całkiem. Przyznaję, że róża jest naprawdę piękna, no a
gałąź dodaje jej czegoś tajemniczego.
– Lara starała się nie zranić uczuć Tannera.
– No tak, ale nie odczytałaś moich intencji.
– Może w takim razie powinieneś mi je łaskawie wyjaśnić?
Dlaczego róża w towarzystwie uschniętego, przepraszam,
uśpionego korzenia?
Tanner wyjął kwiat z wazonu, powąchał i podał jej. Z
wahaniem wyciągnęła rękę. Gdy tylko wzięła od niego różę,
Tanner oburącz ujął jej dłoń.
– Jedna róża, to jak jedna szalona noc – zaczął wyjaśniać
niskim, zmysłowym głosem. – Piękna, dopóki trwa, zbyt szybko
staje się tylko bladym wspomnieniem.
Lara poczuła, że serce podchodzi jej do gardła. Mężczyzna
zacisnął palce i pochylił się, aby spojrzeć jej z bliska w oczy.
– Ale szaleństwo i namiętność biorą się z miłości, tak jak
kwiat róży wyrasta z korzenia. Dopóki się dba o korzeń, dopóty
co wiosnę róża rozkwita. A choć w letnim skwarze zdaje się
usychać i obumierać, to jednak najpiękniejsze kwiaty rodzi
dopiero jesienią.
Wyciągnął dłoń, delikatnie przyciągnął ją do siebie I
pocałował. Kiedy ich usta zetknęły się, Lara zamknęła oczy.
– Dlatego dałeś mi i kwiat, i korzeń – szepnęła.
Skinął głową, nie spuszczając wzroku z jej twarzy.
– Kwiat na pamiątkę naszych szalonych nocy. Korzeń – jako
obietnicę miłości i ciągle świeżej namiętności, aż do końca
życia.
Był to jeden z niewielu momentów, kiedy Lara nie wiedziała,
co ma powiedzieć. Zadała sobie tyle trudu, aby tego wieczora
nadać ich związkowi bardziej realny charakter, a tymczasem
Tanner niespodziewanie okazał się poetą.
Nie pozostało jej nic innego, niż odwzajemnić jego
pocałunek. Nie miała siły na protesty, kiedy odsunął stolik,
przyciągnął ją do siebie i ułożył na dywanie. A potem powoli,
bez cienia pośpiechu, jeden po drugim rozpinał guziczki jej
sukni.
Ona zaś, zgodnie z tym, co mu wcześniej powiedziała,
jednym szarpnięciem rozerwała jego koszulę, aby czym prędzej
dobrać się do zawartości.
Rozdział 6
Kiedy Lara otworzyła oczy, było już zupełnie jasno. Nie
miała ochoty wychodzić z ciepłej pościeli, choć z drugiej strony
nieobecność Tannera sprawiała, że przyjemność wylegiwania się
była dużo mniej kusząca.
Zastanawiała się nad tym, co powiedział jej rano, kiedy
wstała, aby go pożegnać. Właściwie nie było to nic nowego, to
samo powtarzał jej od półtora miesiąca: rozwiązanie ich
problemów to małżeństwo.
Lara jednak nie dawała się przekonać. Choć na pozór
argumenty Tannera były rozsądne, to jednak ciągle za wiele było
między nimi pytań bez odpowiedzi.
Zdecydowała się wreszcie stawić czoło zimnu, odrzuciła
kołdrę i szybko wskoczyła w dżinsy i sweter. Wzięła korzeń
róży, który dostała poprzedniego dnia od McNeila i, ziewając,
wyszła przed dom.
Przyszło jej do głowy, że, być może, na farmie Tannera
znajdzie odpowiedzi na niepokojące ją pytania. Jadąc w
kierunku zabudowań dawnego gospodarstwa McElroyów
próbowała sobie przypomnieć jakieś szczegóły, zapamiętane
podczas pierwszej wizyty. Niestety, była wówczas zbyt
zaabsorbowana swoim pijanym pasażerem, żeby zwrócić uwagę
na jego siedzibę.
Niedługo się przekonam, pomyślała, zjeżdżając z szosy na
wysypaną żwirem drogę. Kiedy się zatrzymała, przez chwilę
jeszcze nie wysiadała, przyglądając się gospodarstwu Tannera.
Dom był pomalowany na biało, dach pokryty szarym
łupkiem, okiennice też szare. Tym samym kolorem pomalowane
były, ustawione wzdłuż frontowej ściany, po obu stronach
werandy, kamienie.
Choć budynek ze wszystkich stron otaczały pola, to jednak
przed werandą rozciągał się niewielki trawnik, w którym
brunatne kręgi znaczyły grządki pod kwiaty.
Rosnące wokół krzaki róż były niewątpliwie spokrewnione z
korzeniem, który miała w samochodzie. Pomyślała, że gdyby
McNeil był zaskoczony jej wizytą, korzeń będzie znakomitą
wymówką. Wspólne zasadzenie nowego krzaku koło jego domu
jako wyraz poważnego traktowania ich związku.
Tak, przyjazd do niego okazał się lepszym pomysłem, niż
sądziła, wstając z łóżka. Wcześniej powinna była zdać sobie
sprawę z tego, że romantyczna kolacja i tak nie zaprowadzi ich
dalej niż do łóżka. Popełniła błąd taktyczny. Ich związkowi nie
brakowało romantyzmu, lecz raczej konkretów, znajomości tych
wszystkich cech drugiego człowieka, które decydują o tym, czy
będzie z nim można żyć przez lata.
Lara świetnie wiedziała, że Tanner jest inteligentny, ma
poczucie humoru i romantyczne skłonności. Ich miłość była
cudowna. Ale co z resztą?
Poprzedniego wieczora zamierzała zadać mu szereg pytań.
Jakie lubi książki? A programy telewizyjne? Gdzie jeździł na
wakacje, gdy był uczniem? I czy teraz jeszcze gdzieś wyjeżdża?
Poza tym pozostawały, oczywiście, inne, naprawdę poważne
pytania. Jak zapatruje się na jej karierę zawodową? Czy
oczekuje, że kiedy urodzą się dzieci, ona rzuci pracę? Czy nie
będzie go krępował fakt, że, jako prawnik, może zarabiać więcej
od niego?
Lara poczuła się nagle zupełnie przytłoczona ogromem swej
niewiedzy. Od sześciu tygodni sypiała noc w noc z mężczyzną, o
którym nie wiedziała prawie nic. Ich znajomość ograniczała się
właściwie do czterech ścian sypialni. Wiedzieli wszystko o
swych ciałach, ale nic z tego, co zwykle ludzie wiedzą o sobie na
długo przedtem, zanim pójdą do łóżka.
Intuicja podpowiadała jej, że Tanner nie będzie zachwycony
wizytą. O ile bowiem w ciągu tygodnia nie było sposobu, żeby
wyciągnąć go z łóżka, to w soboty i niedziele, jedyne dni, kiedy
ona z kolei mogła poleniuchować, zrywał się o świcie i już go
nie było. Skoro uważał, że są dla siebie stworzeni, to dlaczego
unikał sytuacji, w których mogliby się naprawdę lepiej poznać?
Lara energicznie wysiadła z auta i ruszyła w stronę domu.
Jeśli chce rozwiać swoje wątpliwości, to nie pozostaje jej nic
innego, niż ruszyć prosto do jaskini lwa.
Gdy rozległ się dzwonek, Tanner nalewał sobie właśnie drugi
kubek kawy. Nie było mu dane jej wypić. Kiedy otworzył drzwi,
Lara wyjęła mu kubek z ręki i, zanim otworzył usta, pociągnęła
spory łyk.
– Dziękuję – powiedziała, odsuwając osłupiałego mężczyznę
na bok i bezceremonialnie wchodząc do środka. – Tego mi
właśnie było potrzeba. Dopóki nie wypiję porannej kawy, jestem
po prostu do niczego.
– Miło mi, że mogłem być przydatny – ucieszył się Tanner. –
Co się stało? Zepsuł ci się ekspres?
– Nie, nie sądzę. Pomyślałam po prostu, że nie ma potrzeby
parzenia dwóch kaw, skoro możemy wypić jedną wspólną,
prawda?
– Prawda. – Choć odpowiedział bez wahania, to w jego głosie
dała się słyszeć nuta powątpiewania.
McNeil sam to wyczuł i przestał udawać, że jej wizyta go nie
dziwi. – Co tu robisz? Byłem pewny, że jeszcze śpisz. Jest
przecież sobota.
– Wiem. – Przysunęła się do niego. – Ale nie mogę bez ciebie
zasnąć.
Tanner był najwyraźniej zachwycony jej odpowiedzią.
– To znaczy, że za mną tęskniłaś?
– Można to tak nazwać. Nie masz nic przeciwko mojej
wizycie?
Zawahał się przez moment.
– Ależ skąd.
– Czy mogłabym w takim razie wziąć sobie dolewkę? –
spytała.
– Jasne – powiedział bez przekonania. – Nalej sobie, śmiało.
Wspięła się na palce i musnęła jego usta.
– Dzięki. Ze wszystkim sobie poradzę. Nie zawracaj sobie
mną głowy i rób to, co miałeś robić.
Rozglądając się wokoło, Lara ruszyła przez hol. Na wprost
były schody na piętro, po prawej stronie salonik urządzony w
stylu „nowoczesnego prymitywizmu".
Zapanowała nad chęcią staranniejszego zbadania tego
zaskakującego pomieszczenia i skręciła w lewo, do jadalni i
położonej za nią kuchni. Po raz pierwszy trafiła tu za swej
pierwszej bytności, kiedy szukała aspiryny dla Tannera.
Gospodarz, który podążał o krok za nią, zatrzymał się na
progu i patrzył stropiony, jak Lara napełnia sobie kubek i
najspokojniej w świecie rozsiada się za stołem.
– Długo masz zamiar zostać? – zapytał wreszcie.
– A co, chcesz się mnie pozbyć?
– Nie, nie – zaprzeczył szybko. – Po prostu jestem ciekaw.
Z każdym łykiem dziewczyna coraz jaśniej widziała całą
sytuację. Nie ulegało wątpliwości, że Tanner, choć starał się
nadrabiać miną, najwyraźniej nie był zachwycony.
No i bardzo dobrze, pomyślała. Nie widziała powodu, dla
którego tylko on miałaby korzystać z uprzywilejowanej pozycji
gościa. Poza tym przyszło jej na myśl, że wytrącając go z
równowagi, zyskuje szansę, aby wreszcie dowiedzieć się o nim
czegoś więcej.
– Myślałem, że w soboty porządkujesz swoje papiery – zaczął
niepewnie.
– Rzeczywiście, zwykle tak robię. Ale dzisiaj postanowiłam
to zmienić. Już mam tego dosyć: nic, tylko praca i praca.
– Jasne – odpowiedział. – Wiem, o czym mówisz.
Czasem czuję dokładnie to samo. Tyle tylko, że prac
polowych nie da się tak po prostu odłożyć na bok.
Dzisiaj mam jeszcze więcej roboty niż zwykle, bo wczoraj
spędziłem cały dzień w banku.
Lara udała, że nie zauważa podtekstu, podjęła za to wątek
banku.
– Wczoraj zupełnie o tym zapomniałam. O co chodziło?
Tanner był niezbyt zadowolony ze zmiany tematu.
– No, wiesz, jak zwykle.
– Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, jak to zwykle bywa na
farmie.
Mężczyzna przyczesał dłonią włosy, zastanawiając się, jak
właściwie ma zrelacjonować Larze wizytę w banku, aby
zachować dla siebie odrobinę szacunku. W pierwszej chwili
chciał powiedzieć, że to nie jej sprawa, ale uświadomił sobie, że
to nieprawda. Jeżeli ma zostać jego żoną, jest to jak najbardziej
jej sprawa.
– Usiłuję zdobyć pieniądze na nowy system nawadniający.
Stary jest już w kompletnej rozsypce i jeżeli zdarzy się takie lato
jak ostatnie, to po prostu będzie po mnie.
– A nie da się naprawić starego?
– Zrobiłem z nim już wszystko, co było można.
Dłużej tego nie da się ciągnąć. Trzeba założyć nowy.
– Tanner uniósł głowę, aby spojrzeć na siedzącą przed nim
kobietę. Nie wydawała się ani przestraszona, ani specjalnie
przejęta jego kłopotami. Jej postawę najlepiej można by określić
jako rzeczową.
– No i co, myślisz, że dadzą ci pożyczkę?
– Wiesz, farmerzy nie są dzisiaj najlepszymi klientami.
Lara ze zrozumieniem pokiwała głową.
– Nie czujesz czasem nienawiści do tych wszystkich banków?
Chodzi mi o to, że najchętniej pożyczaliby pieniądze tylko tym,
którzy ich wcale nie potrzebują.
Nie masz pojęcia, na jakich cholernych warunkach
zaciągnęłam pożyczkę.
Tanner aż uniósł brwi ze zdumienia.
– Ty zaciągnęłaś pożyczkę?
– Musiałam. Inaczej nie byłabym w stanie pokryć kosztów
czynszu, pensji mojej sekretarki, wydatków na biuro, a bez tego
wszystkiego nie sposób rozpocząć praktyki. No i na dodatek
ubezpieczenie na wypadek popełnienia błędu w sztuce.
– Błędu w sztuce? Wydawało mi się, że takie pojęcie odnosi
się do lekarzy, a nie do prawników.
– Teraz dotyczy także prawników. Ostatnio rozpowszechniła
się moda na procesowanie się z prawnikami.
Są już w tej dziedzinie specjaliści. Znam faceta, który podjął
się sprawy przeciw innemu prawnikowi, a kiedy ją przegrał, sam
z kolei został oskarżony o błąd w sztuce.
– Żartujesz! – Mężczyzna wybuchnął śmiechem.
– Ani mi się śni. W ten sposób powstaje błędne koło. Klient
może wynajmować adwokata za adwokatem, dopóki wreszcie
nie wygra sprawy.
– W każdym razie tutaj, w Morristown, nie masz się czego
obawiać. Wszyscy mają o tobie jak najlepsze zdanie.
– Naprawdę? Miło to słyszeć. W moim fachu wystarczy jeden
błąd i człowiek jest przegrany.
– Nie mogę sobie wyobrazić, żebyś mogła popełnić jakiś błąd.
– Dziękuję. To naprawdę nic trudnego. Prawnik podejmuje
wiele decyzji, kierując się instynktem. – Lara przypomniała
sobie spotkanie z Susan.
Tanner z zainteresowaniem obserwował grę uczuć na twarzy
swego gościa.
– Coś cię martwi? – zapytał.
– Wczoraj udzieliłam porady mojej klientce, a teraz wcale nie
wiem, czy miałam rację.
– Opowiedz mi o tym – zaproponował. – Może pomogę ci
zdecydować, czy dobrze zrobiłaś.
Zawahała się przez moment. Z jednej strony, miała wielką
chęć omówić z Tannerem przypadek Susan, z drugiej, nie
pozwalała jej na to etyka zawodowa. Ostatecznie zdecydowała
się na kompromis i streściła przebieg wydarzeń, nie podając
żadnych bliższych szczegółów.
– Jedna z moich klientek chce się pogodzić z mężem.
– W tym chyba nie ma niczego złego?
– Nie musi być, to prawda. Boję się jednak, że ona nie
rozumuje racjonalnie.
– To znaczy?
– To znaczy, że podjęła tę decyzję głównie ze względu na
dzieci, oraz dlatego że obawia się samodzielnego życia.
– Czy to takie dziwne?
– Właściwie nie. Ludzie często decydują się zostać razem
tylko ze względu na dzieci i pieniądze. Czasem się okazuje, że
podjęli słuszną decyzję, czasem nie.
– A w tym przypadku?
– Właśnie tego nie wiem. – Lara przygryzła zębami górną
wargę. – Tak się składa, że sporo o niej myślę.
Wiem, że nieźle jej się dostało od męża. Nie jestem wcale
pewna, czy on... czy on zasługuje na kolejną szansę.
– I co jej doradziłaś?
– Żeby się nie spieszyła. Poradziłam, żeby przez jakiś czas
spotykała się z mężem, jakby znów byli parą narzeczonych, i
żeby wykorzystali ten okres na przywrócenie więzi między sobą.
Tanner nie skrytykował otwarcie jej pomysłu, ale z jego miny
wyczytała, że się z nią nie zgadza.
– A co ty byś jej poradził?
– Nie sądzę, żeby odwlekanie decyzji mogło im przynieść
cokolwiek dobrego. Jeżeli naprawdę chcą się zejść, powinni to
zrobić jak najprędzej. Ale jeżeli między nimi było naprawdę źle,
to uważam, że twoja klientka powinna zamknąć sprawę i zrobić
bilans strat.
– Mówisz o tym, jakbyś był urzędnikiem bankowym.
– A czy związki między ludźmi nie są właśnie czymś w
rodzaju inwestycji? – zapytał.
Lara zastanawiała się przez chwilę nad użytym przez niego
porównaniem.
– Zgoda. Ale zanim się zainwestuje, dobrze jest rozeznać
rynek. Poradziłam jej tylko, żeby przed podjęciem decyzji
poznała bliżej otwierające się przed nią możliwości.
Tanner skinął głową.
– No, może to i nie najgorsza rada. O ile tylko twoja klientka
nie będzie za bardzo zwlekać z decyzją.
– A żebyś wiedział, że to dobra rada! – zawołała zirytowana
jego sceptycyzmem. – Sama powinnam się do niej zastosować.
– Co masz na myśli? – zapytał.
– Przyszło mi do głowy, że może i my powinniśmy się trochę
pospotykać, tak żebyśmy mieli okazję dobrze się poznać, zanim
zaczniemy snuć poważniejsze plany.
– Przecież spotykamy się od sześciu tygodni – zaprotestował
Tanner. – A ja jestem całkiem poważny od chwili naszego
pierwszego spotkania.
– Nie – oświadczyła. – My się nie spotykamy, tylko śpimy ze
sobą. – Kiedy chciał jej przerwać, położyła mu palec na ustach i
potrząsnęła głową. – A to wcale nie jest to samo. Wiemy, co
zrobić, żeby się czuć dobrze w łóżku, ale ani ja nie mam pojęcia,
jaki ty jesteś po wyjściu z sypialni, ani ty nic o mnie nie wiesz.
Popatrz, nawet słowem nie wspomniałeś, po co jedziesz do
banku, a przecież była to dla ciebie naprawdę ważna sprawa.
– Boisz się, że któregoś dnia okaże się, że wyszłaś za
bankruta? Słuchaj, Laro. Nie zamierzam ci wmawiać, że
będziemy bogaczami, ale sama przyznałaś, że przyjechałaś do
Morristown, dlatego że nie zależy ci na zrobieniu fortuny.
– Nie mówię o robieniu fortuny, Tanner. W ogóle nie chodzi
mi teraz o pieniądze. Idzie o to, że chciałabym wiedzieć o tobie
coś więcej poza tym, czego mogę się dowiedzieć w sypialni.
Wyraźnie nie przekonany pokręcił głową.
– Oboje wiemy wszystko, co jest naprawdę ważne.
I ty, i ja mamy zamiar zapuścić tutaj korzenie. To jest to, co
się naprawdę liczy w życiu.
– Bądź rozsądny. Przyznasz przecież, że fakt, iż oboje
chcemy mieszkać w tym samym mieście, nie wystarcza, byśmy
zostali małżeństwem.
– W każdym razie jest to więcej, niż mieliśmy z Jodi! –
wybuchnął. Potem zerwał się od stołu, odwrócił tyłem do Lary i
przez chwilę patrzył w milczeniu przez okno.
– Cholera jasna, nie o to mi chodziło – mruknął wreszcie, na
wpół do niej, na wpół do siebie. – Jodi nie ma z tym wszystkim
nic wspólnego.
– Jesteś pewny? – zapytała. – A czy to nie z jej powodu
jeszcze nigdy nie zaprosiłeś mnie do siebie?
Czy to nie ona sprawia, że przywitałeś mnie dzisiaj tak, jak
mnie przywitałeś?
– Nie! Powiedziałam ci już, że Jodi nie ma tu nic do rzeczy.
Jeżeli o mnie chodzi, to jest tak, jakby jej już w ogóle nie było
na świecie.
– Wiec tak łatwo potrafisz w ciągu paru tygodni wymazać z
pamięci siedem lat życia?
– Czemu nie? Teraz wiem, że zmarnowałem te wszystkie lata.
– Tanner odwrócił się wreszcie i spojrzał Larze prosto w oczy. –
Zmarnowałem siedem lat na uczucie do kobiety, która po prostu
nie chce dorosnąć. Mam już dosyć zabawy, chcę wreszcie żyć
naprawdę!
– Ja też. – Lara podeszła do McNeila i zatrzymała się tuż
przed nim. – I też nie mam zamiaru powtarzać starych błędów.
Kiedy następnym razem będę przysięgać miłość aż do śmierci,
to chcę, żeby to była miłość aż do śmierci. I dlatego nie mogę
popełnić błędu.
– A co cię przekona?
– Nie mam pewności – przyznała – ale wiem, że musi to być
coś więcej niż to, co przeżyliśmy do tej pory. Możemy zacząć
choćby w tej chwili. – Rozejrzała się po kuchni i Tanner
zrozumiał, że chciałaby zobaczyć dom.
– Już tu przecież byłaś.
– Tylko tej nocy, kiedy odwiozłam cię kompletnie pijanego.
Do głowy mi wtedy nie przyszło, że któregoś dnia stanę przed
perspektywą spędzenia tutaj reszty życia. Przyznasz chyba, że to
zmienia sytuację?
Tanner zawahał się przez moment, robiąc w myśli pośpieszny
przegląd zawartości domu i zastanawiając się, ile jest w nim
jeszcze śladów obecności Jodi.
– Przecież, jeżeli za ciebie wyjdę, chyba będziemy tu
mieszkać, prawda? A skoro tak, to wydaje mi się, że mam prawo
zobaczyć, do jakiego domu chcesz mnie wprowadzić? – pytała,
zdecydowana dowiedzieć się wreszcie czegoś więcej.
Tanner nie potrafił zbić jej wywodów, postanowił jednak grać
na zwłokę.
– No, może masz rację – przyznał. – Ale właściwie to równie
dobrze moglibyśmy zamieszkać u ciebie.
– Czy nie byłoby to dla ciebie trochę niewygodne?
Chodzi mi o codzienną jazdę na farmę? – zapytała.
– Poza tym, to jest dom moich rodziców, a ja go od nich tylko
wynajmuję.
– Nie ma o czym mówić, na decyzje jeszcze przyjdzie czas.
Ale jeżeli naprawdę chcesz poznać to miejsce, to dlaczego nie
mielibyśmy zacząć od pól?
Właśnie miałem wyjść z domu, możemy wybrać się razem.
Nie było to dokładnie to, o co jej chodziło, ale Lara, nie chcąc
posuwać się za daleko, przyjęła zaproszenie. Posłusznie wyszła
przed dom i wdrapała się na ciągnik.
Tanner powoli objeżdżał pola, sprawdzając, jakie skutki
przyniósł oziminie gwałtowny atak zimy. Lara spojrzała na szare
niebo i przypomniała sobie prognozę pogody.
– Mówili w radiu, że opady śniegu mogą się powtórzyć. Czy
to zaszkodzi uprawom?
Potrząsnął głową.
– Na razie nie. Gdyby było bliżej Wielkanocy, byłby to
problem. Ale teraz jest odwrotnie, im więcej opadów, tym lepiej.
Śnieg się topi i dzięki temu mamy stały poziom wody.
Lara skinęła głową i ruszyli dalej. Kiedy pokazywał jej kanały
nawadniające, z daleka dobiegł ich dźwięk klaksonu.
– To Hank – powiedział Tanner. – Miał tu wpaść.
– Ale nie Hank Metcalf? – Zanim jeszcze mężczyzna zdążył
odpowiedzieć, wiedziała już, że czeka ją ciężka przeprawa.
– Właśnie on. Miał mi przywieźć paliwo, musimy do niego
pojechać.
Mówiąc to, wsiadł na ciągnik. Kiedy zauważył, że Lara nie
rusza się z miejsca, odwrócił się i zapytał:
– Jedziesz czy zostajesz?
Miała ochotę powiedzieć, że owszem, zostanie, ale wiedziała,
że Tanner nie zrozumie, o co chodzi. Markotna wdrapała się na
siodełko, żywiąc wątłą nadzieję, że Hank, podobnie jak jego
żona, da się przekonać o słuszności jej rady.
Hank Metcalf był krępym mężczyzną o okrągłej twarzy. Ktoś,
kto go nie znał, mógłby go wziąć za grubasa, ale Lara pamiętała
Hanka jeszcze ze szkolnego boiska i świetnie wiedziała, że był
jednym kłębkiem mięśni.
Z wyrazu jego twarzy wyczytała od razu, że sprawdzą się jej
najgorsze przeczucia. Nie była z tego specjalnie dumna, ale
musiała przyznać, że obecność potężnego Tannera znacznie
dodawała jej otuchy.
Metcalf zupełnie zignorował obecność gospodarza i zamiast
podać mu rękę, zamachał Larze przed nosem swoją potężną
pięścią.
– Właśnie cię szukałem, Jamison. Co ty sobie, do diabła,
wyobrażasz? Próbujesz rozdzielić mnie z moją żoną? – Okrągła
twarz Hanka była purpurowa, a jego krępe ciało trzęsło się ze
złości.
– Niczego nie próbuję, Hank. Spełniam swój obowiązek.
Jestem adwokatem Susan.
– Próbujesz rozbić nasze małżeństwo! – upierał się
mężczyzna. – Nie potrafiłaś utrzymać własnego, to teraz chcesz
sobie odbić na innych!
– Wydaje mi się, że ty sam zrobiłeś dostatecznie dużo, żeby
zniszczyć wasz związek. – Lara usiłowała zachować spokój,
choć z każdą chwilą stawało się to trudniejsze. Zezłościł ją
własny strach, więc zamiast znosić dłużej napaści Hanka,
postanowiła sama go zaatakować. – A przede wszystkim nie ma
to nic wspólnego z moim własnym życiem. Susan zwróciła się
do mnie jako do prawnika i moim obowiązkiem jest dbać o jej
interes.
– A mnie się zdaje, że ty przede wszystkim dbasz o własny
interes i zmuszasz kobietę, której nie stać na czynsz, żeby płaciła
za twoje dobre rady!
– Uspokójcie się zaraz, do cholery! – Tanner nie pozwolił
Larze odpowiedzieć.
Hank w najmniejszym stopniu nie przejął się jego słowami.
– To nie twoja sprawa – warknął.
McNeil roześmiał się w odpowiedzi.
– Obrażasz moją dziewczynę, wygrażasz jej pięścią przed
nosem i mówisz mi, że to nie moja sprawa? Nie da rady, Hank.
Zanim się weźmiesz za Larę, będziesz musiał najpierw mnie
poświęcić chwilę uwagi.
Spojrzenie Metcalfa jasno wskazywało, że gotów jest do
natychmiastowej rozprawy. Lara przestraszyła się o wynik
ewentualnej bijatyki i bez chwili namysłu wysunęła się przed
Tannera.
– Słuchaj, Hank, nie mam najmniejszych wyrzutów z powodu
rady, jakiej udzieliłam Susan. Twoje zachowanie najlepiej
świadczy, że trudno traktować cię poważnie.
– Jeżeli jestem wściekły, to dlatego że przez ciebie straciłem
rodzinę!
– Straciłeś ją tylko z własnej winy, Hank. Zanim zacząłeś
zdradzać Susan, powinieneś był pomyśleć o konsekwencjach.
– Nie twoja sprawa – warknął.
Lara potrząsnęła głową.
– Mylisz się. Odkąd Susan zwróciła się do mnie jako
adwokata, jest to właśnie moja sprawa. Szczerze mówiąc, dziwi
mnie, że ona w ogóle zgodziła się dać ci szansę powrotu. Kiedy
widzę, jak się zachowujesz, wątpię, żebyście mieli przed sobą
przyszłość.
Mężczyzna rzucił się w jej stronę, ale natychmiast natknął się
na rękę Tannera.
– Gdybyś tylko zgodziła się zawiesić postępowanie, wszystko
byłoby dobrze. Przez ciebie straciłem szansę powrotu do żony –
rzucił wściekłym głosem.
– Jeżeli nie potrafisz przekonać Susan, żeby przyjęła cię z
powrotem, to wyłącznie twoja wina, Hank.
Teraz, aby utrzymać rozwścieczonego mężczyznę z dala od
Lary, Tanner musiał użyć obu rąk.
– Uspokój się – odezwał się łagodnym tonem.
– Lara po prostu poradziła Susan, żeby się nie spieszyła.
Twarz Metcalfa jeszcze bardziej pociemniała.
– Mam prawo być wściekły. Susan chciała, żebym wrócił. I
gdyby nie ta Jamison, to już bylibyśmy razem.
– Lara spełniała swój obowiązek – nie dawał za wygraną
McNeil. – Każdy inny adwokat doradziłby twojej żonie to samo,
chyba że w ogóle wybiłby jej z głowy myśl o zgodzie. Ty sobie
z tego nie zdajesz sprawy, chłopie, ale tak naprawdę, to
powinieneś być Larze wdzięczny za przysługę.
Hank oderwał oczy od kobiety i spojrzał na Tannera z
niedowierza ni am.
– Przysługę? To, że przekonała moją żonę, by do mnie nie
wracała, nazywasz przysługą? Na miłość boską! Obejdzie się
bez takich przysług.
– Susan chciała się zgodzić na twój powrót tylko ze względu
na dzieci, Hank. – Tanner udał, że nie słyszy syknięcia Lary. –
Co by to był za związek? Jeszcze parę lat i wasze dzieci wyfruną
z domu. Co wtedy będzie was jeszcze trzymało razem?
– Do tego czasu Susan mogłaby mnie na powrót pokochać. Ja
ją kocham. To by nas trzymało razem.
– Głos mężczyzny załamał się niespodziewanie.
– Może tak, a może nie. – Tanner nie wydawał się
przekonany. – W każdym razie, powinieneś walczyć o uczucia
Susan. Nie będziesz musiał się bać, że za parę lat, gdy dzieci
pójdą z domu, znowu zostaniesz sam.
Hank z uporem pokręcił głową i otarł wierzchem ręki łzy,
które pokazały mu się w oczach.
– Nie, teraz już straciłem ostatnią szansę, żeby do niej wrócić.
– Nic nie straciłeś! Musisz tylko stać się znowu tym samym
facetem, w którym Susan się kiedyś zakochała – odezwała się
Lara.
Obaj mężczyźni spojrzeli na nią z równym zdumieniem.
– Nie będę udawała, że za tobą przepadam, Hank.
Mężczyzna, który oszukuje kobietę tak jak ty, jest
prawdziwym idiotą. Ale musisz mieć w sobie coś dobrego, bo
inaczej w ogóle by za ciebie nie wyszła. Jeżeli będziesz umiał
wydobyć z siebie to co najlepsze, Susan zgodzi się, żebyś do niej
wrócił. – Lara spojrzała głęboko w oczy mężczyźnie, który
skrzywdził jej najbliższą przyjaciółkę. – Teraz już wszystko
zależy od was. Ja nie mam tu nic do roboty.
– I pamiętaj, że nie masz do stracenia nic oprócz Susan,
chłopie – dodał Tanner. – Masz o co walczyć.
Hank z trudem przełknął ślinę, a potem skinął głową. Potem
znowu uniósł rękę i pogroził Larze palcem.
– Jeszcze zobaczysz! Jeśli tylko Susan zupełnie przy tobie nie
zgłupiała, wróci do mnie. Przekonasz się.
– Proszę bardzo, Hank – odpowiedziała. – Osobiście nie
życzę sobie niczego bardziej niż tego, żeby Susan była z
szczęśliwa.
Tanner poklepał Metcalfa po plecach, próbując odwrócić jego
uwagę.
– Chodź, Hank. Weźmiemy się za tę ropę. Zrobisz nam kawy,
Laro?
Skinęła głową i ruszyła w stronę domu. Choć rola gospodyni
nie leżała w jej charakterze, to w tej chwili gotowa była
zaakceptować każdy pretekst, który pozwoliłby jej oddalić się od
mężczyzn. Jeden z nich właśnie zakwestionował jej kompetencje
zawodowe, a drugi zranił ją, powtarzając rzeczy, które
powiedziała mu w zaufaniu.
Wściekła przetrząsała szafki w poszukiwaniu kawy. Zaglądała
do każdej, nie dlatego żeby spodziewała się znaleźć puszkę, ale
dla samej przyjemności trzaskania drzwiczkami. Wiedziała, że to
dziecinne, ale czuła, że jeśli zacznie tłumić złość, wybuchnie
płaczem.
Kiedy mężczyźni ostatecznie uporali się z robotą, kawa była
gotowa. Zasiadła z nimi do stołu i przysłuchiwała się rozmowie
dotyczącej gospodarstwa. Choć nie przegapiła pełnych urazy
spojrzeń, jakie posyłał jej od czasu do czasu Hank, to jednak
specjalnie się nimi nie przejęła. Miała w tej chwili na głowie
zdecydowanie większe zmartwienia niż Metcalf.
Kiedy odprowadzali go do drzwi, uścisnęła mu rękę. Hank
mocno chwycił jej dłoń i zdecydowanie potrząsnął.
– Jak już będziemy razem z Susan, to zaprosimy was oboje na
obiad – powiedział, jakby oczekując odmowy ze strony Lary.
Nie odezwała się.
– Będę czekał z niecierpliwością – odpowiedział za nią
Tanner.
Kiedy Hank wyszedł, McNeil stanął za Larą i zaczął
delikatnie masować jej napięte ramiona. Bez słowa odsunęła się
od niego. Nie miała najmniejszej ochoty, żeby ją pocieszał.
Rozdział 7
– Pamiętasz, co mówiłam o ryzyku popełnienia błędu w
sztuce? – zapytała w końcu. Tanner poruszył się niespokojnie.
– Nic złego nie zrobiłaś – upierał się słabo. – Nie
powiedziałaś mi przecież nazwiska klientki. To nie twoja wina,
że wydało się w końcu, o kogo chodziło.
– Wcale nie jestem pewna, czy Izba Adwokacka zechce to
zrozumieć.
– Nie żartuj, przecież Susan nie złoży na ciebie skargi. Nikt
się o niczym nie dowie.
– Wystarczy, że ja wiem. Wcale mi to nie poprawia humoru.
Może cię to zdziwi, ale traktuję swoją odpowiedzialność
zawodową całkiem serio, Tanner. Nie lubię robić błędów.
– Niech to cholera, przecież mąż ma w końcu prawo
wiedzieć, co myśli jego żona!
– Tylko wtedy, jeśli ona sama zdecyduje się mu o tym
powiedzieć – sprzeciwiła się Lara. – Susan mi zaufała, a ja nie
dotrzymałam słowa.
– To wszystko moja wina i ja ją za to przeproszę.
Ale czy naprawdę masz do mnie pretensje? Chciałem im tylko
pomóc. Hank naprawdę kocha Susan.
– To dlaczego ją oszukiwał?
– Daj spokój. To nie była żadna poważna historia.
Odbiło mu i tyle. Rozumiesz, skok w bok.
– Jasne – prychnęła Lara. – Wszyscy tak mówią.
– Myślę, że w przypadku Hanka naprawdę tak było.
– I co, to jest w porządku?
– Oczywiście, że nie. Tego nie powiedziałem. Ale może
łatwiej będzie jej coś takiego wybaczyć. Hank popełnił błąd.
Ludzka rzecz.
– I uważasz, że Susan powinna go przyjąć z powrotem?
– Tak.
– Popatrz, jak to jest. Jeszcze godzinę temu, dopóki nie
wiedziałeś, kim jest moja klientka, byłeś zdania, że nie powinna
tego zrobić. Radziłeś jej bilans zysków i strat.
– Wtedy nie znałem wszystkich okoliczności – stwierdził po
chwili namysłu. – Susan i Hank za długo byli razem i za wiele ze
sobą przeżyli, żeby można z tego tak spokojnie zrezygnować.
– A ty i Jodi?
Tanner siedział z wyrazem zupełnego osłupienia na twarzy.
– Nie ma czegoś takiego jak ja i Jodi – powtórzył swoje
wcześniejsze słowa.
– Teraz może nie. Ale było. Jeśli ona wróci, może będzie
znowu.
– Jodi nie wróci. – Powiedział to tak pewnym tonem, że
niemal mu uwierzyła. Tanner nie pozwolił jej podjąć tematu. –
Przepraszam, przykro mi, że przeze mnie zawiodłaś zaufanie
Susan. Więcej się to nie powtórzy.
– Na pewno. Nie mam zamiaru dać ci drugiej okazji.
Chwycił ją w ramiona w momencie, gdy właśnie miała się
odwrócić.
– Chwileczkę. Nie użyjesz tej historii jako pretekstu, żeby się
ode mnie odsunąć. Nie pozwolę ci na to.
– Nie mam zamiaru zrobić niczego takiego – powiedziała
łagodnie. Kiedy Tanner zwolnił uścisk, dokończyła: – Po prostu
nie będę więcej rozmawiała z tobą o sprawach zawodowych.
– Laro! – Przez moment chciał się z nią pokłócić, ale zaraz się
rozmyślił. Po pierwsze, nie miał argumentów, po drugie, był to
pierwszy w ich znajomości przypadek, kiedy Lara była
naprawdę zła i nie bardzo wiedział, jak postąpić.
– Słuchaj, tyle czasu nam to wszystko zajęło.
Oboje jesteśmy zmęczeni i spięci – urwał na chwilę, a potem
dokończył, czując, że wreszcie znalazł wyjście. – I w dodatku
głodni. Chodź, jadąc do ciebie, wstąpimy do baru.
– A po co w ogóle mamy jechać do mnie? – natychmiast
odparowała Lara. – Zrobiłam wczoraj kolację, dzisiaj twoja
kolej. Popatrzę sobie na telewizję, a ty przygotuj coś do
jedzenia.
Zanim zdążył wymyślić jakąś odpowiedź, poszła do saloniku,
włączyła telewizor i rozsiadła się w wielkim skórzanym fotelu.
Po chwili jednak Tanner zebrał się w sobie i spróbował.
– Jestem okropnym kucharzem. Myślałem, że pojedziemy na
pizzę, ponieważ to jest koło ciebie.
– Nie mam ochoty na pizzę – odparła. – Wszystko mi jedno,
co zrobisz. Nie jestem wybredna.
– Aleja naprawdę nie mam tu nic do jedzenia – zaprotestował
słabo.
– Jak to? W zamrażalniku są dwa ładne steki, w torbie
ziemniaki i na dodatek wydawało mi się, że widziałam w
lodówce jakieś sałatki. – Na widok jego osłupiałej miny dodała z
promiennym uśmiechem:
– Trafiłam na nie, szukając kawy.
– Szukałaś kawy w zamrażalniku?
– Nigdy nic nie wiadomo. Ludzie chowają różne rzeczy w
najdziwniejszych miejscach. To, na przykład, było w
ziemniakach. – Wstała i wyciągnęła z tylnej kieszeni kartkę
pocztową z jakiejś zapadłej mieściny w Meksyku.
Tanner natychmiast zorientował się, co Lara trzyma w ręku.
– Widocznie nie trafiłem do kosza – powiedział, wyrywając
jej pocztówkę. – Może rzeczywiście powinniśmy wrócić do
kwestii wzajemnego zaufania – dodał.
– Zgoda, zawrzemy taką umowę: zaufam ci w sprawach
zawodowych, o ile przestaniesz wreszcie ukrywać przede mną
swoje życie osobiste.
– Jodi nie jest już częścią mojego życia, tylko mojej
przeszłości. I to częścią bez większego znaczenia – – dodał z
naciskiem.
– To ciekawe – zauważyła z ironią – pozbawiona większego
znaczenia część, która trwała siedem lat i teraz właśnie wraca,
żeby potrwać przez następny rok.
Tanner zacisnął zęby.
– Czytałaś kartkę?
– Oczywiście, że czytałam. To pocztówka. Wszyscy czytają
pocztówki. Biorąc pod uwagę, że każdy je może przeczytać,
większość ludzi nie pisze na nich nic szczególnie osobistego.
– Nie miałaś prawa.
– Tak jak ty nie miałeś prawa wmawiać mi, że między wami
wszystko skończone. Bo wcale tak nie jest.
– Jeżeli o mnie chodzi, to jest.
– Naprawdę? Nie wygląda na to.
– Jak mam cię przekonać? Nie mam świadectwa rozwodu.
Nigdy nie byliśmy małżeństwem. Nie wiążą nas żadne
zobowiązania. Jak mogę dowieść, że to skończone, skoro
między nami właściwie nic się nie zaczęło?
– Jeżeli nic się nie zaczęło, to dlaczego czekałeś na nią przez
siedem lat?
– Bo byłem kompletnym idiotą – przyznał otwarcie. –
Wmawiałem sobie, że między nami coś jest, podczas gdy
niczego nie było. Powiem ci szczerze, że nie jestem z siebie
specjalnie dumny, jeśli chodzi o tę historię i głównie dlatego
trudno mi o tym mówić.
– Przecież Jodi pisze, że wraca!
– Ale nie po to, by zostać. Zawsze mówi, że wróci, ale nigdy
tu nie zostaje. Ta kartka nic nie znaczy.
– A co będzie, jeżeli tym razem naprawdę zechce zostać? Sam
powiedziałeś, że Susan i Hank za długo byli razem, żeby tak
łatwo z tego rezygnować. Dlaczego z wami miałoby być
inaczej?
– Mam wrażenie, że chcesz, bym do niej wrócił. Czy
naprawdę pragniesz zaprzepaścić to, co nas łączy?
– Wolę to zrobić teraz niż później – odpowiedziała.
– Na miłość boską, Tanner! Co by było, gdybym zgodziła się
wyjść za ciebie, kiedy mnie pierwszy raz o to poprosiłeś, a
potem wróciłaby Jodi? Co byś wtedy zrobił?
– Powiedziałbym: „Cześć, Jodi, poznaj moją żonę". A co ty
sobie wyobrażałaś?
– Pytam serio, Tanner. – Wyraz jej twarzy nie pozostawiał co
do tego żadnej wątpliwości.
– Ja też odpowiadam ci serio. Naprawdę nic mnie nie
obchodzi fakt, że Jodi tutaj wraca. Powiedziałem ci już:
przestała dla mnie istnieć.
– Naprawdę? To dlaczego nie chcesz, żebyśmy zostali u
ciebie? Czy nie dlatego, że ten dom ciągle należy do niej? Nie
jestem wścibska, ale nic nie poradzę na to, że mam oczy. Jeżeli
jej nie ma, to dlaczego widzę ją tu na każdym kroku?
Lara rozejrzała się po pokoju pełnym kartek pocztowych,
peruwiańskich kilimów i indiańskiej ceramiki. Drobiazgów,
które mogła porozmieszczać w tym wnętrzu tylko kobieca dłoń.
– Wiesz, co jest w tym wszystkim najzabawniejsze?
Przyjechałam tutaj, bo przyszło mi do głowy, że może ten
dom powie mi o tobie coś, czego ty sam nie chcesz wyznać. Ale
jedyna osoba, której ślady tu odnalazłam, to Jodi. Rozejrzyj się
tylko, Tanner. Nie mieszkasz we własnym domu.
Usiadł bez słowa na kanapie i ukrył twarz w dłoniach, jakby
się spodziewał, że dzięki temu znikną sprzed jego oczu dowody
obecności Jodi. Kiedy się znowu odezwał, głos miał cichy i
martwy.
– To są po prostu rzeczy, które u mnie zostawiła.
– Od kiedy? Te meble nie wyglądają na stare.
– Meble są moje – przyznał z ociąganiem.
– Kupiłeś je dla niej?
– Nie, to... Sam nie wiem. Spodobały mi się.
– Naprawdę? – Lara rzuciła okiem na skórzaną kanapę i
fotele,
naznaczone
jakimś
szczególnym
południowoamerykańskim rysem. Trudno byłoby zaprzeczyć, że
jako całość pokój był pięknie skomponowany, ale zupełnie nie
pasował ani do Tannera, ani do reszty pokoi, pełnych
staroświeckich mebli.
– Przepraszam, może cię to zaboli, ale nie sądzisz, że właśnie
dlatego ci się te meble spodobały, bo chciałeś stworzyć tutaj
dom dla Jodi?
– Nie wiem! Nie mam psychoanalityka i nigdy się nie
zastanawiałem nad podświadomymi motywami, które skłoniły
mnie do kupna tej kanapy. – Nagle poderwał się z miejsca i
zaczął krążyć po pokoju jak lew w klatce. – Słuchaj, jeśli ci się
to wszystko nie podoba, to nie ma problemu. Po prostu
wywalimy te graty. Dobra?
– Tego właśnie nie mogę zrozumieć, Tanner. Dlaczego
jeszcze tego nie zrobiłeś? Jeżeli tak ci zależy na tym, by
udowodnić, że Jodi nigdy nie istniała, jeżeli tak bardzo chcesz
wymazać ją ze swojego życia, to czemu nie zacząłeś właśnie od
tego?
– Nie wiem. Nie wydawało mi się to zbyt ważne.
Mężczyźni, Laro, nie zwracają uwagi na takie rzeczy.
– Bardzo cię przepraszam, ale tego nie dam sobie wmówić. W
końcu dostatecznie zwracałeś uwagę na „te rzeczy", żeby kupić
meble do tego pokoju, prawda?
– Dajmy już temu spokój. Wywalę to wszystko jak
najszybciej, chociażby po to, by na przyszłość nie było powodu
do drugiej tak komicznej kłótni jak ta.
– To wcale nie jest komiczne.
– Naprawdę? A czy to nie jest po prostu jedno z tych zagrań,
których używają adwokaci, kiedy nie mają argumentów? –
zaatakował ją nagle Tanner.
Podszedł do fotela, oparł ręce na poręczach i pochylił się nad
Larą.
– O co ci chodzi?
– O to, że nie chcę zrezygnować z właściwego tematu naszej
rozmowy. Mam wrażenie, że to wcale nie ja tutaj kręcę. To nie
ja usiłuję wyprzeć się tego, co nas łączy, to nie ja wracam ciągle
do swojego poprzedniego partnera. To nie ja – powiedział na
koniec, jeszcze niżej pochylając się nad nią – usiłuję się
wykręcić od podjęcia decyzji na przyszłość.
Lara oparła obie ręce o jego szeroką pierś i odepchnęła go na
tyle, żeby móc swobodnie odetchnąć.
– Od niczego nie próbuję się wykręcić. Po prostu nie mam
najmniejszej ochoty na to, żeby wylądować w ślepej uliczce.
– Jedyne, co nas prowadzi do ślepej uliczki, to twoje obawy,
Laro. Czego ty w końcu chcesz? Może sama nie wiesz? – Nie
dał jej okazji do odpowiedzi.
– Z tego, co mówisz, wynika, że ty i twój mąż mieliście ze
sobą bardzo dużo wspólnego. I co? Wyszło z tego coś dobrego?
Nic. I tak go rzuciłaś.
– Wcale go nie rzuciłam. Wzięliśmy rozwód, bo zbyt się od
siebie różniliśmy charakterami i nic nie umieliśmy na to
poradzić.
– To bardzo zręczne określenie – powiedział ironicznym
tonem. – Jeszcze jeden prawniczy kruczek.
– W tym wypadku akurat w pełni odpowiada ono prawdzie.
– Jasne – ironizował dalej Tanner. – Ty chciałaś mieć rodzinę,
a on nie. Różnica charakterów nie do pogodzenia. To dlaczego
tak się obruszyłaś, kiedy ci zasugerowałem, że mogłabyś być w
ciąży?
– Może po prostu dlatego, że wcale nie jestem pewna, czy
chcę, żebyś był ojcem moich dzieci.
Mężczyzna znowu pochylił się niżej, nie dając jej niemal
żadnej swobody ruchu.
– A dlaczego nie? Chcę ci dać wszystko, czego jak twierdzisz,
oczekujesz od małżeństwa, ale ty ciągle robisz uniki. Powiedz
mi wreszcie, Laro, dlaczego tak jest?
– Nie miałam pojęcia, że twoja propozycja jest ograniczona w
czasie, Tanner. Może szkoda, że od razu nie określiłeś
wyraźniej, do kiedy mam na nią odpowiedzieć, zaoszczędziłoby
nam to trochę zamieszania – odparła tonem, który miał mu dać
do zrozumienia, że znalazł się niebezpiecznie blisko granicy nie
do przekroczenia.
– Może po prostu powinnaś się zdecydować, czego właściwie
chcesz. – McNeil nie zwracał uwagi na jej ostrzeżenia. – Myślę,
że to co cię naprawdę niepokoi, to wcale nie Jodi. Używasz jej
tylko jako wykrętu.
– To śmieszny pomysł.
– Czyżby? A czy ty przypadkiem nie jesteś taka sama jak
ona? Niezdolna do tego, żeby się naprawdę zaangażować w
związek, bo ciągle prześladuje cię myśl, że za chwilę możesz
spotkać dużo lepszego faceta.
Lara miała już tego dość.
– Słuchaj – powiedziała – pierwszy raz, kiedy wziąłeś mnie za
Jodi, nie miałam ci tego za złe, ale teraz przesadziłeś.
Spojrzał na nią zdumiony.
– Pierwszego wieczora naszej znajomości, w „Jubilee",
wziąłeś mnie za swoją dziewczynę. Rozumiem, byłeś wtedy
kompletnie pijany. Ale tym razem nie masz nic na swoje
usprawiedliwienie. Nie będę płacić za twoje porachunki z inną
kobietą. Może Jodi miała jakieś powody, żeby się z tobą nie
wiązać. Nie wiem. To wyłącznie wasza sprawa.
– A dlaczego ciągle do niej wracasz?
– Nie wracam.
W odpowiedzi tylko prychnął.
– No dobrze, może wracam, ale tylko dlatego że chcę
wiedzieć, co do niej czujesz. Chcę wiedzieć, czy potrafisz
naprawdę pokochać kogoś innego. Na przykład mnie.
– Na miłość boską! Jeszcze nie umiesz sobie odpowiedzieć na
pytanie, czy cię kocham? Czy to wszystko, co dzieje się przez
ostatnie półtora miesiąca, to nie jest odpowiedź? Czy to, co się
dzieje, kiedy się kochamy, naprawdę nic ci nie mówi? Pamiętasz
naszą pierwszą noc? Powiedziałaś, że to wszystko sprawa
przeznaczenia, że jest nam pisane być razem. Jak możesz się
teraz tego wypierać?
– Nie próbuję się niczego wypierać. Może jest nam pisane, że
mamy być kochankami, ale to wcale nie musi znaczyć, że
powinniśmy posunąć się dalej. To że świetnie do siebie
pasujemy w łóżku, wcale nie dowodzi, że będziemy umieli
przeżyć razem życie. Nic na to nie poradzę, Tanner. Może
któregoś dnia otworzę oczy i będę wiedziała, że przeszłość
mamy wreszcie za sobą, ale na razie wcale nie wydaje mi się to
takie pewne. Wszystko co w tej chwili widzę to Jodi, która
właśnie wraca. I nie wiem, co powiesz na jej widok.
– Nic! – wrzasnął. – Nie powiem nic, czego mogłabyś się bać.
– Wiesz, ile razy dziennie słyszę równie stanowcze
zapewnienia? Niedawno siedziała w moim biurze Susan Metcalf
i zaklinała się, że nigdy, przenigdy nie wróci do Hanka. Nie
minęło pół roku i jestem jedyną przeszkodą na drodze do zgody.
Kiedy Tanner w odpowiedzi zaczął kręcić głową, powtarzając
monotonnie „nie, nie, nie", Lara ujęła jego twarz w dłonie,
zmuszając, żeby jej uważnie wysłuchał.
– Słyszę to codziennie. Rozumiesz, Tanner? Do diabła,
powiedziałam sobie, takie rzeczy widać nigdy długo nie trwają.
– Chciał zaprotestować, ale położyła mu palec na ustach. – Kilka
samotnych tygodni, kilka trudnych chwil, kiedy człowiek nie ma
przy sobie przyjaznej duszy, jakieś przyjęcie, na które nie ma z
kim pójść i już ta straszna, okropna osoba, na którą nie
mogliśmy patrzeć, wydaje się nam znowu kimś zupełnie innym.
Tanner wziął Larę za ręce i patrząc jej prosto w oczy,
powiedział spokojnym, cichym głosem:
– Sypiałem tu samotnie przez kilka lat, miałem setki takich
chwil, kiedy wyłem do przyjaznej duszy jak pies do księżyca,
sam nie wiem, ile razy nie poszedłem na zabawę, tylko dlatego
że nie miałem z kim. Masz rację, że w końcu zaczyna się
wszystko widzieć inaczej. Tylko, jeśli o mnie chodzi, to
zobaczyłem, że muszę z tym skończyć.
– I myślisz, że to wystarczy? Stanowcze postanowienie?
Wydaje ci się to takie łatwe? Powiesz sobie, że już masz tego
dość i twoje uczucia się zmienią? Tak sobie to wyobrażasz?
– Tak – odpowiedział. – Tak właśnie to sobie wyobrażam.
– Miłość to nie jest sprawa postanowienia, Tanner.
To nie jest tak, że możemy zdecydować, czy chcemy kogoś
kochać, czy nie.
– Nie? A ty sama? Czy nie odeszłaś od swojego męża? –
upierał się. – Czy nie zrezygnowałaś z małżeństwa, w którym
nie mogłaś znaleźć tego, czego ci było potrzeba?
– Zdecydowałam się od niego odejść. Zdecydowałam się z
nim rozwieść. Rzeczywiście. Ale powiedziałam ci także, że
ciągle go kocham i prawdopodobnie zawsze będzie miał swoje
miejsce w moim sercu.
– W takim razie jesteś po prostu głupia. Głupotą jest
marnowanie uczuć na kogoś, kto ani ich nie potrzebuje, ani na
nie nie zasługuje. Ja mam przynajmniej tyle rozumu, żeby
wiedzieć, kogo chcę, a kogo nie chcę obdarzyć swoimi
uczuciami.
– Powiedz mi w takim razie, co będzie, jeżeli któregoś dnia
zdecydujesz się przestać mnie kochać? Jeżeli potrafisz tak z dnia
na dzień zerwać ze swoją miłością do Jodi, to dlaczego ze mną
miałoby być inaczej?
– Nie! Tak nigdy nie będzie!
– Chciałabym ci wierzyć, Tanner – szepnęła. – Naprawdę
bym chciała, ale nie potrafię.
– Przysięgam. Przysięgam, że nigdy nie przestanę cię kochać.
– A czy kiedyś nie przysięgałeś tego samego Jodi?
Milczenie mężczyzny było jednoznaczne. Rozpaczliwie
szukał w głowie jakiejś odpowiedzi, która mogłaby przekonać
Larę, że tamte przysięgi były czym innym. Kiedy mu się to nie
udało, znowu spróbował odwrócić sytuację.
– A co z tobą i Kevinem? Czy nie składałaś mu obietnic?
– Tak – przyznała bez wahania – i wcale nie jestem dumna z
tego, że ich nie dotrzymałam. I właśnie dlatego nie chce po raz
kolejny popełnić tego samego błędu. Nie wyjdę za mąż, dopóki
nie będę naprawdę pewna, że tym razem to już na zawsze.
– To jak mam cię przekonać? – zapytał. – Mam wszystko
wyrzucić? Mam spalić ten cholerny dom?
Zrobię wszystko, czego zażądasz. Powiedz mi tylko, co to ma
być!
– Czas. Proszę cię tylko o trochę czasu.
– Ile czasu? Powiedz mi, ile czasu ci trzeba?
– Nie wiem. Może kiedyś...
– Kiedyś? Ja wiem, że „kiedyś" znaczy wieczność.
Jodi mówiła mi: „kiedyś... " przez siedem lat, a teraz ty
mówisz to samo.
Tanner podniósł się i bezradnie opuścił ręce.
– Nic dziwnego, że mi się mylicie. Co się dziś dzieje z
kobietami? Kiedyś mi się wydawało, że to im składa się
obietnice. Teraz widzę, że jest na odwrót, to mężczyźni ciągle
słyszą rzeczy, z których nic nie wynika. Ty i Jodi jesteście
dokładnie takie same.
– A dlaczego uważasz, że to nasza wina? Ty sam nie chcesz
mówić o przyszłości ani o przeszłości, ale bez wahania zwalasz
całą winę na mnie i na Jodi. Może powinieneś lepiej przyjrzeć
się sobie, nie sądzisz? Może to ty jesteś tu czemuś winien?
– Co takiego zrobiłem?
– Przede wszystkim za bardzo się spieszysz. Nie wiem, jak to
jest z Jodi, ale kiedy mnie ktoś za bardzo naciska, mam ochotę
po prostu go odepchnąć. To, że nie chcę się poruszać z taką
samą szybkością jak ty, ani tą samą drogą co ty, jeszcze nie
znaczy, że robię coś złego. Może powinieneś na moment
przestać domagać się, żebym tańczyła, jak mi zagrasz, a zamiast
tego sam poszedł za mną?
– Dlaczego miałbym iść za kimś, kto kreci się w kółko? Ja
przynajmniej wiem, dokąd zmierzam.
– Może – zgodziła się Lara. – Ale jeśli zamierzasz dojść do
ołtarza, to niewiele zyskasz, dochodząc do niego sam.
– Więc chodź ze mną – poprosił.
– Dopiero, kiedy będę gotowa. I ani chwili wcześniej.
Miał już tego dosyć. Najwyraźniej po prostu nie mógł dojść
do ładu z tymi kobietami. Chyba jeszcze nigdy nie czuł się
równie wściekły, zmęczony i zniechęcony.
– Niech to cholera! Wynoś się – powiedział. – Wynoś się do
diabła! Jeżeli nie chcesz iść ze mną, to nie.
Znajdę sobie kogoś innego.
– Twoje prawo – odpowiedziała hardo Lara. Potem, już bez
słowa, wstała i wyszła z domu. Nie oglądając się za siebie,
podeszła do samochodu, wsiadła i odjechała.
Świetnie wiedziała, że groźby Tannera nie są bezpodstawne.
Z nich dwojga na pewno jemu będzie łatwiej kogoś sobie
znaleźć. Równie dobrze wiedziała jednak, że kobieta, która
przyjmie w tej chwili jego propozycję, szybko trafi do jej
kancelarii, aby się rozwieść.
Przez całą drogę do domu powtarzała sobie w myślach, że
miała rację. Tanner, kiedy się już opamięta i zrozumie, co
narobił, będzie gorzko żałował swojego zachowania. Pomyślała,
że najprawdopodobniej znajdzie sobie jakąś wyposzczoną starą
pannę, ożeni się z nią i natychmiast zrobi jej dziecko. Wtedy
wróci Jodi i McNeil wyląduje z kobietą, której będzie miał po
dziurki w nosie, z dzieckiem, które zasługiwałoby na lepszy los i
alimentami, których będzie się domagała jego żona, kiedy już się
zorientuje, że wyszła na kompletną idiotkę. A Jodi pewnie się
wścieknie, że na nią nie poczekał i wreszcie przepadnie raz na
zawsze.
Na to wszystko sobie zasłużył. Może nawet poprosi Larę,
żeby została jego adwokatem. Choć, z drugiej strony, dużo
więcej satysfakcji miałaby występując w imieniu jego żony.
Wtedy dostałby za swoje!
Dopiero, kiedy już dostanie nauczkę i przyzna, że miała ragę,
może się z nim spotka. O ile jeszcze będzie wolna. Bo,
właściwie, równie dobrze może nie być.
Tak byłoby nawet lepiej. Z powodzeniem mogłaby już wtedy
mieć męża, dom i dzieci. Najlepiej bliźnięta. Ilekroć Tanner
będzie widział jej dzieci, tylekroć będzie myślał, że to on
mógłby być ich ojcem. Gdyby tylko miał odrobinę więcej
cierpliwości. Gdyby tylko nie był takim cholernym idiotą!
Lara układała coraz bardziej dramatyczne scenariusze, dopóki
nie dojechała do domu. Potem weszła do środka, zatrzasnęła za
sobą drzwi i upadła na podłogę. Płakała tak rozpaczliwie, że
nawet nie była w stanie wejść na górę, do sypialni.
To było niesprawiedliwe. Tak cholernie niesprawiedliwe. Co
z tego, że ma rację, skoro będzie teraz musiała spać sama w
pustym łóżku? Tak strasznie chciała mieć go koło siebie.
Niczego bardziej nie pragnęła, niż zasnąć, a potem obudzić się w
jego ramionach. Chciała urodzić mu dziecko. Co z tego, że ma
rację, skoro nie będzie miała niczego, czego naprawdę chciała?
Tanner kopniakiem zamknął za nią drzwi. Sprawiło mu to tyle
przyjemności, że kopnął jeszcze raz. Potem zaczął okładać drzwi
pięściami, dopóki nie trysnęła krew.
Przez chwilę krążył, nie umiejąc sobie znaleźć miejsca, potem
chwycił ręcznie malowane, gliniane naczynie, które Jodi
przywiozła mu kiedyś z Gwatemali, i cisnął nim z rozmachem
przez pokój. Roztrzaskało się z hukiem. Od razu poczuł się
lepiej. Złapał wazę z Brazylii i rzucił nią o podłogę. Potem
figurkę z Wenezueli i misę z Chile. Pękła w nim jakaś tama i już
nie potrafił się powstrzymać.
Kiedy już potłukł wszystkie naczynia, zaczął wynosić przed
dom sterty koszy, mat, narzut i kilimów. Każdy z tych
przedmiotów zawierał w sobie jakieś bolesne wspomnienie.
Przetrząsał cały dom, znosił na stos fotografie i pocztówki,
ubrania, które u niego zostawiła, i własne swetry i koszule, w
których kiedykolwiek chodziła, wreszcie zdarł z łóżka
prześcieradło, a potem – jakby tego wszystkiego było mało –
otworzył drzwi do szafy i zaczął wyciągać po kolei całą pościel,
w której kiedykolwiek spali.
Nie przestał się miotać, dopóki na ogromnym stosie nie
znalazło się wszystko, co łączyło go z Jodi. Były tam nawet
krzesła i kanapa, którą dla niej kupił. Lara miała rację,
zrezygnował z własnego domu, tak jak zrezygnował z własnego
życia. Wszystko, co miał, oddał Jodi.
Teraz chciał się od niej raz na zawsze uwolnić. Polał
wszystko benzyną i szybko, jakby się bał, że jeszcze zmieni
zdanie, rzucił zapałkę. Potem stał i patrzył, jak ogień pożera
wszystko, co zostało z tych siedmiu lat: pocztówki i zdjęcia, listy
i ubrania, pościel i kilimy. Widział, jak wśród kłębów dymu
rozpadają się płonące meble. A jednak ogień zdawał się wciąż na
coś czekać. Lecz co mógł mu jeszcze rzucić na pożarcie, oprócz
własnego serca?
I wtedy zdał sobie sprawę z tego, że Lara miała rację. Nie
można było przestać kogoś kochać z dnia na dzień. Miłość żyła
własnym życiem i nie sposób było ją unicestwić na zawołanie.
Ale kiedy tak stał, tuż za krawędzią płomieni, poczuł
wreszcie, że ta miłość, której nie potrafił wyrzucić ze swego
serca, zmienia się. Jakby stopił ją w ogniu, a potem odlał na
nowo w innej formie. Czuł, że Jodi zostanie w jego sercu na
zawsze, tym razem już niejako obiekt miłości czy nienawiści, ale
jako ukryta głęboko cząstka jego własnej osobowości.
Rozdział 8
Kiedy się zbudził, poczuł ostry zapach spalenizny, piekła go
skóra, pokryta skorupą potu i popiołu, i podrażnione dymem
oczy.
Z trudem zmusił oporne ciało do zajęcia pionowej pozycji,
usiadł na krawędzi łóżka i wsunął nogi w buty. Wyszedł przed
dom z niejasną nadzieją, że, jakimś cudem, wczorajsze dzieło
zniszczenia okaże się tylko snem.
Nie okazało się. Przekonywało go o tym własne ciało, rzut
oka na opróżniony salonik, sterta popiołu przed domem. Pochylił
się nad nią i wygrzebał jakieś metalowe resztki, których nie
strawił ogień. Czuł się odrętwiały i jednocześnie obolały, jakby
trafił na pogrzeb najbliższej istoty.
W pewnym sensie był na pogrzebie. W pewnym sensie spalił
na stosie pogrzebowym Jodi i wszystko, co pozostało z ostatnich
siedmiu lat.
Krążył niespokojnie wokół domu, nie wiedząc, co ma ze sobą
zrobić. Coś bezpowrotnie minęło. Coś się skończyło. Choć czuł,
że będzie mu jej brakowało, choć wiedział, że nie ucieknie przed
cierpieniem, zrozumiał, że ma to nareszcie za sobą.
Może Lara miała rację? Może jeszcze przez długi czas nie
będzie potrafił pozbyć się goryczy? Rzeczywiście, trudno było
po niej oczekiwać, żeby zaakceptowała go takiego, jakim był, na
wpół oszalałego z żalu.
Teraz dopiero uświadomił sobie, ile w ciągu ostatnich
miesięcy było w nim złości. Przesiał przez palce popiół z
żałobnego stosu. Nie był już zły. Ogień rozprawił się z jego
wściekłością, wypalił ją, tak jak dobry farmer wypala ściernisko,
żeby oczyścić ziemię pod siew.
Tyle czasu zajęło mu uświadomienie sobie, że on i Jodi nie są
dla siebie. Tyle miesięcy strawił na bezsilnej, ślepej złości, z
której sam do końca nie zdawał sobie sprawy. Ostatniej nocy
sięgnął dna – wreszcie rozpocznie się ozdrowienie.
Wysiłek. Tego teraz potrzebował. Trochę brudu i dużo
uczciwego potu. Przyniósł z szopy szuflę i grabie. Zaczął nosić
popiół do ogródka za domem, założonego jeszcze przez babcię
McElroy.
To miejsce wyglądało zupełnie inaczej niż rabaty od frontu.
Zawsze brakowało mu czasu, żeby tu zajrzeć. Krzaki róż
zdziczały i poskręcały się dziwacznie. Altanka przekrzywiła się i
oblazła z farby. Hamak, na którym kiedyś z powodzeniem mogła
się bujać trójka dzieci, teraz składał się z kilku przegniłych,
burych sznurków.
Bez żadnego planu Tanner zaczął przeglądać róże. Te, które
dawały jeszcze nadzieję poprawy – okopywał, te, które i tak były
już na wpół uschnięte, wykopywał i rzucał na bok. Potem
rozrzucał popiół na grządki i szpadlem mieszał go z ziemią.
Kiedy skończył, obejrzał uważnie altanę, wymienił przegniłe
listwy i znowu ruszył do szopy, tym razem w poszukiwaniu
białej farby.
Po kilku godzinach praca była skończona. Tanner stał i
patrzył na ogród. Z pozoru nie było w nim nic nadzwyczajnego –
kilka różanych krzaków wokół białej altany.
Tylko farmer mógł zrozumieć możliwości, jakie kryły się w
tym ubogim miejscu. McNeil oczami wyobraźni widział
pierwsze listki na krzakach, nabrzmiewające pąki i kwiaty.
Potem w jego wizji pojawił się nowy hamak i on sam,
obejmujący ramionami Larę i bujający się wraz z nią leniwie w
wiosennym słońcu, między kwiatami róż.
Tu jednak pojawiał się problem. Tanner wiedział wszystko o
różach, wiedział nawet, jak będą pachniały. Natomiast nie miał
zielonego pojęcia, w jaki sposób ma ściągnąć do tego ogrodu
Larę.
W porównaniu z miłością uprawa ziemi była banalnie łatwa.
Zjadł kilka kanapek, popił zimną kawą i przystąpił do dalszej
pracy. Ponieważ opustoszały gwałtownie salonik zdecydowanie
psuł mu samopoczucie, ruszył do piwnicy i zaczął wyciągać
stare meble.
Miejsce skórzanej kanapy zajęła obita pluszem wiśniowa
sofa, na podłodze znalazł się stary dywan, po obu stronach
kominka stanęły dwa głębokie fotele, a pod oknem trzeci,
bujany, w którym babcia McElroy przez całe lata przesiadywała
na werandzie.
Na ścianach zawisły czarno-białe zdjęcia, a na gzymsie
kominka znalazły się malowane drewniane kaczki, których
dziadek używał jako przynęty, idąc na polowanie.
Salon wyglądał teraz tak samo jak wówczas, gdy przychodził
tu jako dziecko. Jeszcze kilka drobiazgów: namalowany przez
matkę pejzaż, kryształowa waza. Wreszcie mógł spokojnie
usiąść i podziwiać swoje dzieło.
Gdyby Lara trafiła tu dzisiaj, mogłaby co najwyżej zobaczyć
cienie McElroyów, wpatrzonych nieruchomo w obiektyw
jakiegoś starodawnego aparatu.
Po Jodi nie zostało ani śladu.
Zastanawiał się, co począć. Choć nie znał się na miłości, to
wiedział, że zawsze jest coś do zrobienia. Ubiegłego lata, kiedy
susza groziła mu kompletną katastrofą, walczył o każdą kroplę
wody. I choć trudno byłoby powiedzieć, że odniósł zwycięstwo,
na pewno nie poniósł klęski. Był pewien, że i teraz może coś
zrobić. Cały problem polegał na tym, że nie wiedział co.
Potrzebował pomocy. Pierwszą osobą, jaka mu przyszła na
myśl, była Samantha. Jednak myśl o pouczeniach i morałach,
jakich będzie musiał wysłuchać, sprawiła, że zrezygnował z
telefonu do siostry.
Może Hank? Poprzedniego dnia odgrażał się, że odzyska
uczucia Susan, powinien więc mieć jakiś pomysł.
Metcalf tak szybko podniósł słuchawkę, że musiał siedzieć
przy aparacie. Kiedy usłyszał głos Tannera, nie ukrywał
rozczarowania.
– No wiesz – powiedział z pretensją w głosie McNeil – ja też
cię w końcu przestanę lubić.
– Przepraszam – odpowiedział Hank. – Myślałem, że to
Susan.
– Zauważyłem. No, a co słychać na froncie wojny domowej?
– Nic dobrego. Ani mnie nie wpuściła do domu, ani nie
chciała rozmawiać przez telefon. Nawet nie zdążyłem jej
powiedzieć, że zgadzam się z tymi głupimi pomysłami Lary. –
Kiedy Tanner chrząknął znacząco, mężczyzna dorzucił szybko:
– Osobiście nie mam nic przeciw Larze. Po prostu wolałbym
spać z własną żoną i we własnym łóżku.
– Zamiast w cudzym łóżku z cudzą żoną?
– Nie! – Hank natychmiast się rozłościł. – Do diabła,
dlaczego wszyscy wykorzystują każde moje słowo przeciwko
mnie? Kto jak kto, ale ty wiesz przecież, jak się sprawy mają.
– Nie obrażaj się. Po prostu myślę, że powinieneś bardziej
uważać na to, co mówisz. Twoja żona może się zirytować, jak
usłyszy coś takiego.
– Wiem, wiem. Ale co ja poradzę, że zawsze mi się coś
wyrwie?
– Używaj języka gestów.
– A jakże, bardzo chętnie! Tylko daj mi okazję!
– Nie o to mi chodziło. Chociaż, nie powiem, sam bym
chętnie pogadał w tym języku. Niestety, kobiety mają własne
pomysły na ten temat.
– One to w ogóle mają pomysły – zgodził się Hank. – Ale co
na to poradzisz, bracie. Życie w pojedynkę to żadna frajda, więc
trzeba się jakoś z nimi dogadywać.
– Amen – zakończył Tanner z pełnym przekonaniem.
– No dobra, ale po co właściwie dzwonisz? Bo my tu gadu-
gadu, a linia zajęta.
– Słuchaj, chłopie, potrzebuję rady.
– Człowieku, musiałeś chyba upaść na głowę!
– Na głowę to mało. Czuję się, jakbym miał skonać.
Wszystko popsułem i teraz nie mam pojęcia, jak to naprawić.
– Chętnie bym ci pomógł, Tanner, ale boję się, że moje rady
nie na wiele się zdadzą.
– No, a nie masz planu, jak odzyskać Susan?
– A myślisz, że jak bym miał, to bym tu teraz siedział i gadał
z tobą?
– Hmm, dzięki i za to. Będę...
– Zaczekaj no chwilkę – przerwał mu Metcalf.
– Mam propozycję.
– Propozycję? – Tanner nie okazał entuzjazmu, ale Hank nie
zwrócił uwagi na jego sceptyczny ton.
– Czemu byś nie miał zadzwonić do Susan?
– Co?
– No tak! Ty, bracie, zadzwonisz do mojej żony, żeby ją
zapytać o Larę. One się w końcu od lat przyjaźnią. Susan ci
powie, co masz robić.
Tanner zastanawiał się przez chwilę.
– Wiesz, to nie jest takie głupie – przyznał w końcu.
– Niech cię diabli! To pierwszorzędny plan, bracie! – Hank
urwał, a potem dorzucił: – Tanner?
– No?
– Jak już Susan udzieli ci jakiejś rady, to nie zapomnij mi jej
powtórzyć, dobra?
McNeil aż klepnął się po udzie z rozbawienia.
– Powinienem był się domyślić, że wpadniesz na coś takiego.
– Taki jest świat, bracie. My, faceci, musimy trzymać się
razem.
– Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego?
– Do końca, bracie. Do samego końca.
Tanner odłożył słuchawkę w zdecydowanie lepszym nastroju.
Do niczego jeszcze, co prawda, nie doszedł, ale zyskał chociaż
nadzieję. Sama świadomość, że nie jest samotnym rozbitkiem na
oceanie życia wystarczała, żeby poprawić mu humor. Odetchnął
głęboko, podniósł słuchawkę i zaczął wykręcać kolejny numer.
Susan Metcalf podniosła słuchawkę, zanim przebrzmiał
pierwszy dzwonek.
– Mówiłam ci, do diabła, żebyś więcej nie dzwonił, Hank! –
wrzasnęła i natychmiast przerwała połączenie.
Tanner skrzywił się, odsunął słuchawkę i potarł ucho, w
którym ciągle brzmiał krzyk Susan. Metcalf miał rację, jego
stosunki z żoną rzeczywiście nie układały się najlepiej.
Jeszcze raz wykręcił numer, tym razem trzymając słuchawkę
z dala od ucha.
– Cholera jasna! Ile jeszcze...
– To nie Hank, to Tanner! – krzyknął szybko, ale nadzieja, że
zdąży, zanim Susan znów ciśnie słuchawką, okazała się
daremna.
– Do trzech razy sztuka – powiedział sobie, po raz kolejny
wykręcając numer.
– Mam nadzieję, że to nie ty, Hank – warknęła Susan Metcalf,
ale nie odłożyła słuchawki.
– To nie Hank, to Tanner! – odpowiedział pośpiesznie.
Nastąpiła pauza, po której zabrzmiał zdumiony głos:
– Tanner?
– Tanner McNeil – powtórzył.
– Jeżeli to on prosił cię, żebyś zadzwonił...
– Nie, nie – zapewnił. – A w każdym razie nie w tej sprawie,
o której myślisz.
– Co to znaczy?
– No więc tak, Hank poradził mi, żebym do ciebie zadzwonił
– przyznał Tanner. – Ale nie w jego sprawach, tylko w moich –
dokończył szybko.
– Proszę?
– Hank powiedział, że tylko ty możesz mi pomóc.
Chodzi o Larę.
Zaległa długa cisza, a potem padło pytanie:
– A w czym mam pomóc? Co jej zrobiłeś?
– Nic jej nie zrobiłem! Ona jest... chyba jest na mnie trochę
zła.
– Ma powody?
– Sądzi, że ma.
– To znaczy, że ma. Nie wiem, po co kobiety w ogóle zadają
się z facetami.
– Tak, tak. Jesteśmy tylko gromadą żałosnych pętaków. Ale ja
przynajmniej chciałbym wszystko jakoś naprawić.
– Chociaż tyle dobrego.
– No właśnie. Powiedz, Susan, sądzisz, że można jeszcze coś
zrobić?
– To zależy od tego, co przeskrobałeś.
– Ja... mhm, wziąłem Larę za kogoś innego.
– Za Jodi?
– Tak.
– Wyszeptałeś w najgorętszym momencie nie to imię, co
trzeba, czy gorzej?
Tanner ciężko westchnął.
– Gorzej.
– No, chłopie, to krucho z tobą.
Poruszył się niespokojnie.
– No, ale nie rozpaczaj. Może coś poradzimy.
– To znaczy, że mi pomożesz?
– Jeżeli będę mogła. Na początek musisz mi wszystko
opowiedzieć.
– No więc... – Tanner urwał, nie wiedząc, jak zacząć – a może
byś do mnie wpadła, Susan? Wtedy łatwiej ci będzie to wszystko
zrozumieć.
Kobieta milczała przez chwilę, a potem spytała podejrzliwie:
– Jesteś sam?
– Oprócz mnie są tylko kurczaki. – Uprzedzając odmowę,
poprosił: – Błagam cię, zrób to dla mnie, Susan!
Po upływie pół godziny Tanner otworzył drzwi. Zamiast
jednej na werandzie stały dwie kobiety: Susan Metcalf i Kelly
Ryan.
– Pomyślałam, że w takim poważnym przypadku nie zawadzi
dodatkowa rada – wyjaśniła Susan.
– Myślisz, że jest aż tak źle? – zapytał przerażony.
– Na ten temat wypowiem się, jak już zrelacjonujesz nam całą
historię. – Wsunęła głowę do środka i ostrożnie rozejrzała się na
wszystkie strony.
– Spokojnie – uśmiechnął się Tanner. – Hanka tu nie ma.
Na policzkach Susan wykwitł się rumieniec.
– Nie miej mi tego za złe, ale bałam się, że on cię namówił na
jakąś głupotę.
– Nie, na nic mnie nie namówił, chociaż muszę ci powiedzieć,
że jestem po jego stronie. Zresztą, od początku uważałem, że nie
powinniście się rozchodzić.
– Dobrze, dobrze. Inaczej byś mówił, gdybyś lepiej znał całą
sprawę. Ale wszystko jedno. Nie przyjechałam tu po to, żeby ci
opowiadać o mnie i Hanku, tylko po to, żeby usłyszeć twoją
historię.
– No właśnie – podchwyciła Kelly. – Opowiedz wszystko
dokładnie.
Tanner westchnął. Wprowadził kobiety do saloniku, posadził
na kanapie, a sam zajął miejsce naprzeciwko nich, w bujanym
fotelu. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w ich twarze,
zastanawiając się, od czego zacząć.
– Rozejrzyjcie się, dziewczyny, i powiedzcie mi, kogo
widzicie – powiedział wreszcie.
Obie kobiety rozglądały się przez chwilę po pokoju, potem
spojrzały na siebie, a wreszcie przeniosły wzrok z powrotem na
Tannera.
– Nie jestem pewna, o co ci chodzi – odezwała się wreszcie
Kelly. – To znaczy, nie widzę tu nikogo, oprócz nas i twojej
rodziny na zdjęciach.
McNeil skinął głową zadowolony, że jego wysiłki przyniosły
spodziewany efekt.
– Wczoraj – zaczął – Lara widziała tu Jodi.
– Była tu Jodi? – zapytały równocześnie obie kobiety.
– Tylko jako duch. Wczoraj jeszcze wszystkie te rzeczy stały
w piwnicy. Pokój był pełen kartek pocztowych, zdjęć i
prezentów, które Jodi przywoziła mi z podróży. A w dodatku
były tu meble, które podświadomie dobrałem tak, żeby utrafić w
jej gust. Lara zobaczyła to wszystko i doszła do wniosku, że
wcale nie zerwałem z Jodi, że ciągle na nią czekam i że dopóki
to się nie zmieni, to dla niej nie ma miejsca w tym domu.
– A miała rację? – spytała Susan.
– Sam już nie wiem. Może. W każdym razie wczoraj
powiedziałem jej, że to, co mówi, nie ma sensu.
– Tanner pochylił się, złożył ręce na kolanach i splótł palce.
– Odkąd jestem z Larą, namawiam ją, żebyśmy wzięli ślub, a
ona cały czas mnie hamuje.
– Może przesadzasz z tym pośpiechem – zasugerowała Susan.
– W końcu znacie się od dwóch miesięcy.
– Mówisz tak jak Lara – westchnął. – Wciąż mi powtarza, że
znamy się za krótko, by mieć pewność, i że cała ta historia z Jodi
jest zbyt świeża, bym mógł tak naprawdę zdecydować, czego
właściwie chcę.
Wczoraj, kiedy tutaj przyszła i zobaczyła te wszystkie ślady
obecności Jodi, doszła do wniosku, że potwierdzają się jej
najgorsze obawy.
– A ty powiedziałeś... – zachęciła go Kelly, kiedy Tanner
zrobił dłuższą przerwę.
Westchnął głęboko.
– Powiedziałem jej, że jest dokładnie taka sama jak Jodi. Że
nie potrafi się naprawdę zaangażować w związek. Że nie potrafi
osiąść na miejscu. Że, póki co, trzyma mnie pod ręką, a
tymczasem rozgląda się, czy gdzie indziej nie trafi jej się coś
lepszego.
– O, cholera – mruknęła Susan.
Kelly gwizdnęła cicho.
– Byłem wściekły – usprawiedliwiał się McNeil.
– Człowiek ma w pewnym momencie dosyć.
W pokoju zapadła cisza.
– No dobrze, ale czy naprawdę uważasz, że Lara jest taka
sama jak Jodi? Ze nie potrafi się zaangażować? – dociekały
przyjaciółki.
– Nie! – krzyknął. – Może nie jestem specjalnie bystry, ale nie
aż taki głupi, by nie zauważyć różnicy między nimi. Nie mam
wątpliwości, że jeżeli ktoś stoi na progu kariery i decyduje się
porzucić życie w metropolii, by wrócić do rodzinnego
miasteczka, to musi być rzeczywiście zdolny do tego, aby się
zaangażować.
Kelly potwierdziła jego opinię skinieniem głowy, a potem
spytała:
– Uważasz, że Lara naprawdę rozgląda się za kimś innym?
– Nie – odparł Tanner. Naprawdę nie spodziewał się, że chcąc
zasięgnąć rady, będzie musiał odpowiadać na dociekliwe
pytania. Kiedy słuchając jego wyjaśnień, obie kobiety tylko
uniosły brwi w wyrazie niemego zdziwienia, mówił dalej.
– Zdaję sobie sprawę z tego, że mając za sobą rozwód i znając
jeszcze kilka innych historii z praktyki zawodowej, Lara wie, ile
trzeba czasu, żeby stanąć na nogi po rozpadzie wieloletniego
związku.
Nie mógł spokojnie usiedzieć. Zerwał się z miejsca i zaczął
chodzić po pokoju.
– Nie chciałem tego wczoraj przyznać, ale ona ma rację.
Uwolnienie się od Jodi okazało się trudniejszą sprawą, niż
przypuszczałem.
– Teraz już wiesz, jakie to trudne? – zapytała Kelly.
– Tak.
Susan kontynuowała przesłuchanie.
– A skąd to właściwie wiesz?
Tanner wpatrywał się w swoje ręce. Ciągle jeszcze miał za
paznokciami trochę brudu i popiołu. Odwrócił się tyłem do
kobiet i powiedział niemal szeptem:
– Spaliłem wszystko.
– Co zrobiłeś? – zapytały jednym głosem.
Zamknął oczy i zacisnął zęby. Po chwili zebrał się na odwagę
i odwrócił do nich przodem. Czuł się w tej chwili jak uczeń,
oczekujący na surową reprymendę nauczyciela.
– Spaliłem wszystko – powtórzył. – Wszystko, co było w tym
pokoju, wszystko, co się jakoś wiązało z Jodi. Wszystko
spaliłem. – I zrelacjonował dokładnie przebieg wydarzeń.
Gdy Susan i Kelly wychodziły, stary zegar wybijał właśnie
północ.
– Myślicie, że naprawdę potraficie ją przekonać, żeby tu
jeszcze zajrzała? – upewniał się Tanner, odprowadzając gości do
samochodu.
– Zrobimy, co się da – obiecała Susan.
– Tylko nie zapomnij o swojej roli – dorzuciła Kelly.
– Sądzicie, że naprawdę coś z tego wyjdzie? – zapytał z
powątpiewaniem.
– Wyjdzie, jeśli będziesz uczciwy wobec Lary –
odpowiedziała Susan. – Po prostu opowiedz jej to wszystko, co
nam.
– I nie naciskaj na nią – ostrzegła Kelly. – Jeżeli Lara
potrzebuje czasu, żeby się zastanowić, to daj jej czas. Jeżeli
chce, aby sprawy toczyły się powoli, bądź jak żółw. Rozumiesz?
Tanner skinął głową.
– Zrozumiano. – Objął obie kobiety i przycisnął na moment
do piersi. – Nie macie pojęcia, jaki wam jestem wdzięczny.
– Nie ma sprawy – uśmiechnęła się Susan. – Od tego ma się
przyjaciół.
– Poza tym – dodała Kelly – nie robimy tego za darmo.
Będziesz nam coś winien. I to sporo.
– Nic się nie martwcie. Zrewanżuję się, z naddatkiem.
Powiecie mi tylko, o co wam chodzi.
Przez dłuższą chwilę patrzył za odjeżdżającym samochodem.
Potem pogasił światła, wspiął się po schodach do sypialni i
położył na materacu.
Jutro z samego rana trzeba będzie pojechać do miasta po
nowe prześcieradła. I kupić kwiaty do kryształowego wazonu.
Będzie musiał wcześnie wstać, żeby z tym wszystkim zdążyć.
Tanner nawet nie dopuszczał do siebie myśli, że Lara
mogłaby nie przyjechać. Plan, który miał ją ściągnąć, został
ułożony przez dwie najsprytniejsze kobiety w Morristown i po
prostu musiał się udać.
Rozdział 9
Lara nie była rannym ptaszkiem, ale ten poniedziałkowy
poranek był zdecydowanie jednym z najgorszych w jej życiu.
Niedzielę spędziła pogrążona w rozpaczy, nawet nie wstając z
łóżka.
Teraz nie miała wyjścia, musiała jechać do kancelarii. Czekali
klienci, z którymi należało się spotkać i rachunki, które trzeba
było opłacić. Nie było mowy o dłuższym roztkliwianiu się nad
sobą. Zmusiła się do wstania z łóżka i ubrała się w swoją
ulubioną garsonkę, którą wkładała tylko wtedy, gdy chciała
sobie dodać otuchy przed publicznym wystąpieniem w sądzie.
Potem przełknęła parę łyków mocnej kawy i z teczką w ręku
ruszyła do samochodu.
Czarna skórzana teczka podróżowała zwykle obok Lary, na
siedzeniu dla pasażera. Tymczasem, kiedy otworzyła drzwi,
okazało się, że jej miejsce zajmuje korzeń różanego krzaka. Na
jego widok Lara poczuła, jakby tysiąc cierni rozrywało jej serce.
Chwyciła korzeń i cisnęła nim o ziemię.
W pierwszym odruchu chciała rozjechać nienawistną roślinę
jak jadowitego węża. Siadła za kierownicą, przekręciła kluczyk
w stacyjce i wtedy okazało się, że silnik nie chce zapalić.
Lara nie zlekceważyła tej wskazówki od losu, wysiadła z
samochodu i spojrzała na korzeń. Nie potrafiła się zdecydować,
co z nim zrobić. Wreszcie ujęła go w dwa palce i położyła na
poręczy werandy.
Gdy tym razem znalazła się za kółkiem, mercedes zapalił
natychmiast i zdołała przyjechać do kancelarii punktualnie. Na
miejscu okazało się, że małe spóźnienie nic by nie zaszkodziło.
O dziewiątej dowiedziała się, że dwa spotkania, jedyne tego
dnia, zostały odwołane. Opłaty w banku zajęły pół godziny.
W zasadzie nie powinno jej to przeszkadzać. W kancelarii
zawsze było coś do zrobienia. Mogła przestudiować zeznania,
złożone przez jej nowego klienta podczas rozprawy w sądzie
okręgowym, mogła przejrzeć rachunki, sprawdzić, kto zalega z
opłatami i posłać upomnienie. Wreszcie mogła zrobić porządek
w szufladach.
Sęk w tym, że nie miała na to najmniejszej ochoty. Wszystkie
wymienione zajęcia były w sam raz na dzień, w którym
rozpierałby ją nadmiar energii. Ale ten poniedziałek
zdecydowanie nie był takim dniem, wręcz przeciwnie, Lara
miała ochotę opuścić rolety, położyć się do łóżka i naciągnąć
kołdrę na głowę. Jedyne co mogłoby ją z niego wyciągnąć, to
jakaś naprawdę ciekawa sprawa.
O wpół do czwartej Lara po raz kolejny przecięła ulicę,
weszła do „Rileya" i pijąc piętnastą tego dnia kawę, próbowała
sobie przypomnieć szczegóły swojej pierwszej dłuższej
rozmowy z Tannerem. Zresztą, trudno było to nazwać rozmową,
właściwie był to głównie jej monolog.
To spostrzeżenie nasunęło Larze myśl, że, prawdę mówiąc, to
ona i McNeil chyba nigdy naprawdę ze sobą nie rozmawiali. Ich
ciała świetnie się ze sobą porozumiewały, a oni sami? No cóż,
czasem dorzucili do tego parę słów, zanim wtuleni w siebie
zasnęli. Rzadko mówili o swojej miłości, jeszcze rzadziej o
związanych z nią obawach. Nigdy jednak nie prowadzili
normalnych, błahych rozmów, w których zawsze tak wiele się
ujawnia. No, może jedną. Wtedy kiedy opowiedziała mu o
sprawie z Susan, tuż przed ostatecznym zerwaniem.
Na twarz Lary padły promienie słońca. Zaczynało się robić
ciepło, wyglądało na to, że tego roku wiosna przyjdzie naprawdę
wcześnie. Znowu wróciła myślami do Tannera. Zastanawiała się,
co teraz robi, czy dalej prowadzi inspekcję swoich zbóż, czy
może zaczął orkę na polach przeznaczonych pod ryż albo soję.
Sięgnęła po kubek i stwierdziła z zaskoczeniem, że kawa
zupełnie wystygła.
Rozejrzała się po barze i jej uwagę przyciągnął młody
chłopak z niewielkim plecaczkiem. Wyglądało na to, że był
takim samym niezmordowanym wędrowcem jak Jodi.
Jacy to właściwie ludzie? – zastanawiała się Lara. Jak oni
mogą tak nieustannie się przemieszczać? Jak mogą spokojnie
żyć, nie mając miejsca, które mogliby nazwać domem?
Ona sama też miała ochotę podróżować, wolna jak ptak, kiedy
skończyła college. Okazało się jednak, że dostała stypendium na
wydziale prawa i że rodzina nigdy by jej nie wybaczyła, gdyby
tego nie wykorzystała. Nigdy zresztą nie żałowała, że została.
A czy Jodi nie żałuje czasem, że nie ma swojego domu?
Lara usłyszała dobiegający zza okna krzyk przedrzeźniacza.
Ptak uwijał się raźno wśród gałęzi bezlistnego jeszcze drzewa.
Przedrzeźniacze zawsze były pierwsze, wkrótce za nimi pojawią
się inne ptaki, zaczną budować gniazda, składać jajka, karmić
pisklęta. Drzewa będą szumieć zielonymi liśćmi. Wiosna była o
krok, lato niewiele dalej. Czy przyjdzie z nimi Jodi?
– Laro!
Obejrzała się niespokojnie. Na szczęście osobami, które
energicznym krokiem zmierzały w stronę stolika, były jej
przyjaciółki: Kelly i Susan.
– Cześć – powitała je. – Siadajcie.
Nie kazały się dwa razy prosić i zajęły miejsce na podwójnym
siedzeniu naprzeciwko Lary.
– Urwałaś się z pracy? – zagadnęła Kelly. – Wydawało mi się,
ze kancelaria jest czynna do piątej.
– Dosyć mam już tych rygorów – wyjaśniła ze śmiechem.
– Cudownie, ja i Susan też mamy wszystkiego powyżej uszu i
przyszłyśmy tutaj, żeby sobie poprawić humor.
– O nie! – zaprotestowała Lara. – Tylko nie czekolada.
– To jedyne, co ci może naprawdę pomóc – stwierdziła Susan
tonem doświadczonego lekarza.
Pat Riley, który właśnie podszedł do stolika, wybuchnął
śmiechem.
– Nie żałuj sobie, Laro, bo skręcisz się z zazdrości, jak już
dziewczyny będą wsuwać swoje porcje.
– No dobrze – uległa w końcu. – W takim razie, niech będą
trzy.
Na sam widok deseru Lara poczuła, jak spódnica zaczyna ją
uwierać w pasie. Trzy duże kulki lodów waniliowych, obsypane
orzechami, polane gorącą czekoladą i zwieńczone bitą śmietaną,
której nieskazitelną biel ożywiały czekoladowe wiórki. Na
szczycie tej imponującej kompozycji, nasuwającej myśl o
ośnieżonych szczytach gór, królowała lśniąca gęstym likierem
wiśnia. Już po pierwszym kęsie Lara uznała, że przyjaciółki
miały znakomity pomysł.
Wymieniwszy porozumiewawcze spojrzenie ze swoją
wspólniczką, Susan przerwała na chwilę ucztę i przystąpiła do
realizacji planu.
– No, a co tam u ciebie? Co słychać u Tannera?
Lara omal nie zakrztusiła się orzechem. Kelly poklepała ją po
plecach i spytała przestraszonym tonem:
– Nic ci nie jest?
– Wszystko w porządku – odpowiedziała słabym głosem. –
Trochę mnie zaskoczyło pytanie Susan, ale nic się nie stało.
– Przecież mówiłaś mi w piątek, że spotykasz się z Tannerem
McNeilem, prawda?
– Powiedzmy raczej, że się spotykałam. Ta historia należy już
do przeszłości.
– Niech to diabli! Wydawało mi się, że jest z was taka
dobrana para. Co się stało?
Lara starannie otarła z ust resztki czekolady i odsunęła od
siebie nie dokończony deser. Być może zdąży się jeszcze
nacieszyć swoją spódnicą. Pomimo że jeszcze nie doszła do
połowy deseru, po jej apetycie nie został nawet ślad.
– Ta sama stara śpiewka. Nie ten facet, nie to miejsce, nie ten
czas.
– A co jest złego z czasem?
– Tanner po prostu nie jest jeszcze gotów do nowego
poważnego związku.
Lara mówiła rzeczowym tonem, ale z wyrazu jej oczu Susan
zorientowała się natychmiast, że stoicki spokój przyjaciółki jest
tylko maską kryjącą cierpienie.
– To ty doszłaś do takiego wniosku czy on? – zapytała.
– Ja.
– A dlaczego tak sądzisz? – naciskała Susan.
– Och, mam wiele powodów – odparła Lara wymijająco.
Teraz już wszystkie trzy odsunęły od siebie nie dojedzone
desery. Kelly i Susan wsparły się łokciami na stole i patrzyły
wyczekująco na przyjaciółkę.
– No, mów dalej – ponagliła bezceremonialnie Kelly. –
Opowiedz nam wszystko.
– Nie chcę was zanudzać szczegółami.
– Powiemy ci, jak nas znudzi ta historia – odparła Susan.
Lara miała wielką ochotę przeprosić przyjaciółki na moment,
udać się do toalety i czmychnąć oknem. Niestety, przypomniała
sobie, że toaleta w kawiarni Rileya nie ma okna.
Mogłaby również powiedzieć, że to nie ich sprawa i może
nawet miałaby ragę, ale po prostu nie była w stanie tego zrobić.
Znały się zbyt długo i zbyt wiele już o sobie wiedziały, żeby
teraz się przed nimi zamykać.
Zastanawiała się przez chwilę, jak ująć całą historię w
możliwie najbardziej zwięzły sposób.
– Z jednej strony – zaczęła wreszcie – Tanner nie chce
rozmawiać o Jodi, nie chce nawet przyznać, że ona w ogóle
istnieje – urwała.
– A z drugiej? – spytała Kelly.
– A z drugiej strony, jego dom jest pełen jej rzeczy.
I... – Tym razem Lara zamilkła na dobre.
– No i co? – zapytała po dłuższej chwili Susan.
– I ilekroć nie zgadzamy się ze sobą, on zarzuca mi, że jestem
taka jak Jodi.
Kelly i Susan wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Kelly
wyciągnęła ręce i nakryła nimi drżące dłonie Lary.
– Rozumiem, że to może być trudne do zniesienia, ale nie
sądzisz, że mogłabyś dać sobie radę? Trudno się dziwić, że
Tanner jest zgorzkniały i że odżywają w nim stare urazy. Czy
jesteś pewna, że nie warto się trochę wysilić? Może nie należy
od razu rezygnować? Sądzę, że McNeil to materiał na świetnego
męża.
– To będzie materiał na świetnego męża – poprawiła ją
przyjaciółka. – Najpierw musi się naprawdę uwolnić od Jodi.
– Chodzi ci o jej rzeczy? Czemu nie poprosiłaś go po prostu,
żeby się ich pozbył?
Lara, zniecierpliwiona, wyrwała ręce z uścisku Kelly.
– To nieistotne drobiazgi. Tak naprawdę chodzi mi o samą
Jodi. Czuję, że jeżeli ona wróci, to wszystko diabli wezmą, bo
Tanner poleci do niej jak ćma do ognia.
– Ale kto mówi, że Jodi w ogóle wróci? – spytała Kelly.
– Ona sama – odpowiedziała Lara. – Przysłała kartkę z
Meksyku. Napisała, że tego lata będzie o zwykłej porze.
Tym razem przyjaciółki wyglądały na szczerze zaskoczone.
Susan zastanawiała się przez chwilę.
– Tanner pokazał ci kartkę?
– Nie całkiem. Można powiedzieć, że znalazłam ją
przypadkiem w kuchni, robiąc kawę. Ale nawet gdyby on sam
mi ją pokazał, to wszystko jedno.
Jego opowieści o końcu ich związku okazały się nieprawdą.
Zapadło kłopotliwe milczenie. Lara podniosła się z krzesła i
wymamrotała niewyraźne:
– Przepraszam. – Po czym poszła do toalety.
– No i? – zapytała Susan, gdy tylko oddaliła się na tyle, żeby
ich nie słyszeć.
– Co: no i?
– Nie udawaj głupiej, bo ci z tym nie do twarzy.
Pytam, co z naszym planem?
– Sama nie wiem. Ty nas w to wpakowałaś – odpowiedziała
Kelly. – Decyduj.
– Cholera – mruknęła Susan. – Dlaczego Tanner nie
powiedział nam, że Jodi wraca?
– Może w to po prostu nie wierzy.
– Albo może jest mu naprawdę wszystko jedno.
Kelly zastanowiła się, a potem zapytała:
– Myślisz, że on naprawdę jest pewny swoich uczuć?
– Uczuć do Lary czy do Jodi?
– Do obu.
Susan przysunęła do siebie na wpół roztopione lody. Z
wyrazem głębokiego zamyślenia na twarzy uniosła łyżeczkę do
ust i z nieobecną miną przełknęła porcję deseru. To jakby
pomogło jej wreszcie podjąć decyzję.
– Myślę, że żaden mężczyzna nie odsłoniłby się tak, gdyby
nie był naprawdę pewny swoich uczuć... i do Lary, i do Jodi –
dodała tonem wyjaśnienia, zanim Kelly zdążyła zgłosić jakieś
wątpliwości. – Przypuszczam, że po prostu zapomniał o kartce.
Jest mu wszystko jedno, czy Jodi wraca, czy nie.
– Ja też tak myślę – potwierdziła Kelly. – To co?
Kontynuujemy nasz plan?
– Tak, ale teraz to będzie plan „B".
– Nie wiedziałam, że mamy jakiś plan „B".
– To teraz już wiesz – oznajmiła Susan.
– Ale o co w nim chodzi? Powiedz szybko, bo Lara już wraca.
– Ten plan polega na uczciwości.
– Przepraszam, nie dosłyszałam? – Lara usiadła naprzeciw
przyjaciółek.
Susan odetchnęła głęboko.
– Mówiłam, że przyszła pora, żebyśmy uczciwie
porozmawiały.
– Nic nie rozumiem. O czym mamy uczciwie porozmawiać?
– O Tannerze.
Lara spojrzała zdumiona.
– Nic rozumiem.
– Wczoraj wieczorem zadzwonił do mnie. Chciał, żebym mu
poradziła, jak może cię odzyskać. Pojechałyśmy do niego i
rozmawiałyśmy z nim, a właściwie nie rozmawiałyśmy, tylko
słuchałyśmy tego, co on miał do powiedzenia. Trwało to kilka
godzin.
Tanner opowiedział nam wszystko o swoich uczuciach do
ciebie i do Jodi.
– W takim razie powiedział wam więcej niż mnie.
– Lara była oburzona. – To dlaczego przychodzicie tutaj i
udajecie, że nic nie wiecie?
– Przepraszam – powiedziała pośpiesznie Kelly.
– Zanim przystąpimy do naszego planu, chciałyśmy się
zorientować, jak ta cała historia wygląda z twojego punktu
widzenia.
– Jakiego planu?
– Tanner prosił, żebyśmy cię jakoś przekonały, byś mu dała
jeszcze jedną szansę – wyjaśniła Susan. – Postanowiłyśmy, że
zanim cię namówimy, musimy sprawdzić, czy to wszystko
rzeczywiście wygląda tak, jak on to przedstawił.
– A jak, przepraszam bardzo, miałyście zamiar mnie
namówić? Czy może to sekret? – zapytała ironicznie Lara.
Kelly nie przejęła się specjalnie jej złośliwością.
– Nie irytuj się, chciałyśmy wam po prostu pomóc.
– Bardzo dziękuję. Jak konkretnie wyglądał wasz plan?
– Chciałyśmy ci powiedzieć, że Tanner znowu pije, i to
więcej niż kiedykolwiek dotąd. Boimy się, że może popełnić
samobójstwo i tylko ty możesz coś pomóc – ciągnęła
zakłopotana Susan.
– Czy to prawda, że pije i że się o niego boicie? – dopytywała
się Lara.
– Nie – odparły zgodnie zawstydzone konspiratorki.
– Dlaczego zrezygnowałyście ze swojego planu?
Przez chwilę przy stoliku panowało milczenie. Wreszcie
Susan szturchnęła Kelly, która pośpieszyła z wyjaśnieniem.
– Tanner nic nam nie powiedział o kartce od Jodi.
To nas zupełnie zaskoczyło.
– Rozumiem. I dlatego postanowiłyście się wycofać?
Susan potrząsnęła głową.
– Nie mówię ci tego wszystkiego po to, by mieć spokojne
sumienie. Doszłyśmy z Kelly do wniosku, że Tanner nie
wspomniał nam o kartce, dlatego że jest mu wszystko jedno, czy
Jodi tu wróci, czy nie. Tak naprawdę, to zależy mu na tobie i
myślimy, to znaczy mamy nadzieję, że zastanowisz się nad tym
wszystkim i może dasz mu szansę, żeby powiedział ci to samo
co nam.
– Dziękuję bardzo – odparła Lara. – Nie skorzystam.
Możliwe, że jestem głupia i nie znam się na mężczyznach, ale
nie mam ochoty obrywać w życiu, tylko dlatego że facet sam nie
wie, czego chce. A was – dodała, rzucając na stół pieniądze na
zapłacenie rachunku – chcę poprosić o przysługę: nie róbcie mi
więcej przysług.
– Zaczekaj chwileczkę. – Susan złapała Larę za rękę. –
Rozumiem, że się wściekasz, ale jeżeli nawet nie chcesz nas
słuchać, to posłuchaj siebie samej.
– Co takiego?
– Nie podejmuj żadnych ostatecznych decyzji, dopóki nie
rozpatrzysz wszystkich istniejących możliwości. Mam nadzieję,
że skoro ta rada była dobra dla mnie, to może i dla ciebie okaże
się równie pożyteczna.
Lara zawahała się przez moment. Poczuła, że złość ją
opuszcza.
– Co właściwie Tanner wam naopowiadał? – spytała.
– Myślę, że powiedziałyśmy ci już dość – zdecydowała Kelly.
– Sama z nim pogadaj. Zastanów się i podejmij jakąś decyzję,
my się już nie będziemy wtrącać.
Susan puściła rękę Lary.
– Obiecujemy.
Lara popatrzyła na nie badawczo. Poważne twarze
przyjaciółek wyrażały szczerą troskę. Uświadomiła sobie, że
Susan i Kelly należą do niewielu osób, do których zawsze
żywiła pełne zaufanie i które nigdy jej nie zawiodły.
– Zastanowię się – obiecała wreszcie. – Ale niczego nie
przyrzekam.
Wyszła z baru, wsiadła do samochodu i ruszyła w stronę
domu. Nie mogła się zdecydować, czy ma porozmawiać z
Tannerem, czy nie. Kiedy dojechała do skrzyżowania, auto
jakby wbrew jej woli zamiast w prawo skręciło w lewo.
Naprawdę nie powinna robić z siebie idiotki. Nie ma cudów,
samochód robi wyłącznie to, czego ona chce. No i bardzo
dobrze! Lepiej pojechać do McNeila i ostatecznie się z nim
rozmówić, pomyślała.
Jednak po kilkuset metrach ponownie zmieniła zdanie i, nie
zwracając uwagi na podwójną linię, zawróciła samochód i
ruszyła do domu. Kiedy wreszcie zgasiła silnik, była tak
wyczerpana, jakby stoczyła prawdziwą bitwę, zarazem jednak
zadowolona i zdecydowana zostać w domu.
Wszystko potoczyłoby się, jak postanowiła, gdyby nie leżący
na werandzie korzeń róży. Kiedy podeszła do drzwi, natychmiast
rozdarł jej ostatnie czarne rajstopy. Lara schyliła się i uniosła go,
zamierzając uwolnić się raz na zawsze od swego prześladowcy.
Ale w chwili, kiedy wzięła korzeń do ręki, nagle coś
odmieniło się w jej sercu. „Szaleństwo i namiętność biorą się z
miłości, tak jak kwiat róży wyrasta z korzenia. Dopóki dba się o
korzeń, dopóty co wiosnę róża kwitnie. A choć w letnim
skwarze zdaje się usychać i obumierać, to jednak najpiękniejsze
kwiaty rodzi dopiero jesienią".
Czy mogła spokojnie odejść od mężczyzny, który ujmował
swoje uczucia w takie słowa? Czy mogła tak łatwo zrezygnować
z jego miłości? Powiedziała Susan, że nie zamierza zrobić błędu.
A może właśnie teraz go popełnia?
Żeby róża była naprawdę piękna, trzeba pomóc naturze.
Trzeba o nią zadbać. Lara popatrzyła na korzeń, który trzymała
w ręku. Zdała sobie sprawę, że na niej ciąży odpowiedzialność
za to, żeby wydał kwiaty.
Pośpiesznie zawróciła do samochodu. Tym razem jechała
szybko i zdecydowanie, a auto nie wykonywało żadnych
samowolnych skrętów.
Tanner czekał niecierpliwie przez całe popołudnie. Chociaż
wiedział, że i tak nie ma na co liczyć, dopóki Kelly, która
pracuje w szkole, nie skończy lekcji, co i rusz wyglądał przez
okno, żeby sprawdzić, czy na żwirowej drodze nie widać
znajomego mercedesa.
Kręcił się bez celu po domu, siadał w bujanym fotelu, potem
znowu zaczynał chodzić. Na niczym nie mógł się skupić, był po
prostu chory ze strachu, że coś się może nie udać. A jeżeli Lara
w ogóle nie będzie chciała słyszeć o tym, żeby z nim się
zobaczyć?
Zastanawiał się, w jaki sposób Susan i Kelly zamierzają ją
nakłonić do przyjazdu. Powiedział, że mogą wymyślić wszystko,
co chcą, byle przekonały Larę, żeby jeszcze raz zgodziła się z
nim porozmawiać.
A jeżeli jej nie przekonają? Jeżeli ona ma go już naprawdę
dosyć? Nie, to było niemożliwe. Łączyła ich nie tylko
namiętność. Czuł, że Lara go kocha.
Pomimo to, kiedy w końcu zobaczył jadącego w stronę domu
mercedesa, przeżył chwilę panicznego lęku. Za moment miał
spojrzeć Larze w oczy. Co ma właściwie powiedzieć? Co
zrobić? A jeżeli znowu wyskoczy z jakąś głupotą? Jeśli teraz
popełni błąd, to będzie naprawdę koniec.
„Po prostu powiedz jej to samo, co nam", przypomniał sobie
słowa Susan. Ona miała dość rozumu, żeby nakłonić Larę do
przyjazdu na farmę. Nie miał innego wyjścia, niż zaufać jej i
zrobić, co mu poradziła.
Wyjrzał przez okno. Samochód stał już pod domem. Lara
wydała mu się piękna jak nigdy dotąd. Tanner wytarł spocone
ręce w spodnie i przyczesał drżącymi palcami włosy. Przyszło
mu do głowy, że może powinien był włożyć garnitur. Cholera,
teraz już za późno, żeby się przebrać. Położył rękę na klamce,
zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Otworzył drzwi i wyszedł
na werandę.
Na jego widok Lara natychmiast się zatrzymała.
– Cześć, Tanner – powiedziała lekko ochrypłym ze
zdenerwowania głosem. – Dziewczyny mówiły, że chcesz się ze
mną zobaczyć.
Nie miał wątpliwości, że musiały powiedzieć coś więcej, ale
to nie było w tej chwili takie ważne. Liczył się tylko fakt, że
znów stała przed nim Lara we własnej osobie.
– Chciałbym cię przeprosić za wszystko, co wtedy
wygadywałem. Wiem, że nic mnie nie usprawiedliwia, ale chcę
cię prosić o jeszcze jedną szansę. Naprawdę chciałbym to jakoś
naprawić.
Nerwowo oblizała wyschnięte wargi.
– Nie wiem, czy tu można cokolwiek naprawić. Ale skoro
masz mi coś do powiedzenia, proszę bardzo.
Jeżeli sobie dobrze przypominam, ciągle jesteś mi winien
swoją historię.
Tanner poczuł, że jego usta same się uśmiechają. Już prawie
zapomniał o tym, jak na początku znajomości siedzieli w
kawiarni i jak słuchał opowieści Lary o jej małżeństwie. Teraz
nagle wszystko sobie przypomniał. Wtedy po raz pierwszy ją
pocałował. Miał wrażenie, że to było dawno temu. Tak bardzo
byli sobie teraz znajomi i bliscy.
– Chyba rzeczywiście przyszedł czas na rewanż z mojej
strony. Wejdźmy do domu.
Kiedy znaleźli się w saloniku, Lara stanęła jak wryta.
Wszystko się zmieniło. Nie było śladu po Jodi. Odwróciła się do
Tannera.
– Co? Gdzie? – Zupełnie nie wiedziała, co ma powiedzieć. –
Dlaczego?
– Proszę, siądź. Wszystko ci wyjaśnię.
Nieoczekiwaną przyjemność sprawił mu fakt, że Lara wybrała
bujany fotel. Przez wiele lat siadywały na nim kobiety, które go
kochały: jego matka i babka. Teraz siedziała na nim Lara.
Tanner nagle wyobraził sobie, że będzie tak siadywać przez lata,
patrząc na ich dzieci i wnuki.
Na razie jednak przywołał się do porządku. Musi przekonać
patrzącą na niego spod zmarszczonych brwi kobietę, żeby w
ogóle zdecydowała się z nim zostać. Co wcale nie będzie takie
łatwe.
– No, proszę. Słucham – odezwała się oficjalnym tonem.
Poczuł, że ma zupełnie sucho w ustach. Przyszło mu do
głowy, żeby zaproponować drinka, ale doszedł do wniosku, że
nie ma co zwlekać. Bał się, że Lara może w końcu stracić
cierpliwość.
– Przepraszam – powiedział. – Nie wiem, od czego zacząć.
– Najlepiej od początku. Opowiedz mi o sobie i Jodi. Jak się
poznaliście?
Tanner zaczął opowiadać, krążąc niespokojnie po pokoju.
– Spotkaliśmy się w college'u. Razem chodziliśmy na
wykłady z historii powszechnej. Myślę, że na początku w
naszym związku nie było niczego niezwykłego. Jodi była
pociągającą, długonogą blondynką. Ja wyrwałem się z małego
miasteczka, byłem podniecony nową sytuacją i miałem wielką
chęć poderwać jakąś dziewczynę. Jodi od razu wpadła mi w oko.
– Naprawdę chodziło ci tylko o to, żeby się z nią przespać? –
zapytała Lara z powątpiewaniem w głosie.
– Na początku tak – odparł bez wahania. – Chodziliśmy ze
sobą przez cały czas, kiedy byliśmy w college'u. Nigdy nie
przeszliśmy żadnej poważniejszej próby. Właściwie się nie
kłóciliśmy. Zgadzaliśmy się we wszystkim. I tak jakoś żyliśmy
obok siebie. Ja wybrałem specjalizację z rolnictwa, Jodi z
języków.
Oboje jako dodatkowy przedmiot studiowaliśmy historię.
Może to jedno naprawdę nas łączyło. Fascynacja przeszłością.
Wiem, że to może brzmieć naiwnie, ale wtedy niewiele
myśleliśmy o przyszłości. Cały czas zachowywaliśmy się jak
dzieci. A potem, zupełnie nagle, nauka się skończyła. Z dnia na
dzień znaleźliśmy się w dorosłym świecie. Dziadkowie McElroy
zaproponowali, żebym przejął farmę. Już wcześniej pomagałem
im latem. Lubiłem to, nikt inny z rodziny nie miał ochoty się nią
zająć.
– A Jodi? Jak się zapatrywała na to, żeby zostać żoną
farmera?
– Nie wiem. Właściwie nigdy nic nie mówiła na ten temat.
Cieszyła się razem ze mną, ponieważ wiedziała, że lubię pracę w
polu, że lubię, jak wokół wszystko rośnie. Myślę, że wtedy oboje
zakładaliśmy, że Jodi będzie tu razem ze mną.
– Ale w końcu nie zamieszkała z tobą. Zamiast tego zaczęła
podróżować.
– Właściwie to się stało przypadkiem. Mój kuzyn zgodził się
przez lato zająć farmą i po skończeniu college'u wybrałem się na
ostatnie w życiu wakacje.
Chcieliśmy pojechać do Europy, ale nie starczyło nam
pieniędzy.
Lara uśmiechnęła się.
– Zdaje się, że w college'u wszyscy mają tylko jedno
marzenie: zobaczyć Europę. Właśnie dzisiaj wspominałam
własne plany.
– I co? Dlaczego się nie wybrałaś?
– Studia. Dostałam stypendium, ale jeden z warunków mówił,
że muszę spędzić lato, pracując w kancelarii. Ale mniejsza z
tym, wróćmy do twojej historii.
Nie mogliście się wybrać do Europy i co dalej?
– Przemierzyliśmy całe Zachodnie Wybrzeże.
Zwiedziliśmy Meksyk i Kalifornię. Wspaniałe przeżycie. Ale
dla mnie to było dobre na jeden raz.
– Nie lubisz podróżować?
– Uwielbiam. Czasem marzę o podróżach. Chciałbym
zobaczyć Europę. Ale chciałbym to robić możliwie wygodnie:
samolotem, samochodem, choćby pociągiem. A potem
zatrzymać się w wygodnym hotelu i zjeść porządny obiad, wziąć
prysznic, położyć się do czystego łóżka.
– To brzmi rozsądnie – zauważyła Lara.
Tanner potrząsnął głową.
– Nie dla Jodi. Dla niej nocleg w śpiworze, na kolację zimne
mięso z puszki i przepocona koszula na grzbiecie były równie
ważne, jak dla mnie to wszystko, o czym właśnie mówiłem.
Uważała, że to jest bardzo romantyczne. Tak jej się to
spodobało, że przyjechała tu ze mną na jesieni, ale powiedziała,
że nie zostanie na zimę. Miała odbyć jeszcze jedną podróż, tym
razem sama, i wrócić latem.
– Latem następnego roku rzeczywiście do mnie wróciła. Ale
wcale się nie uspokoiła. Nabrała jeszcze większej chęci na
podróże. Jesienią znowu wyjechała, przysięgając, że to już
ostatni raz. I odtąd tak było co roku. Tyle że z roku na rok
wcześniej wyjeżdżała i później wracała. No i wreszcie ostatniego
lata w ogóle się tu nie pokazała.
– Ale w końcu pojawiła się w październiku?
– Tak. Zwykle przysyłała kartki, a zdarzało się, że nawet
paczkę z jakimś drobiazgiem. Ale w zeszłym roku nie odezwała
się ani razu. Aż w październiku nagle pojawiła się jak grom z
jasnego nieba. Miałem już tego dosyć. Myślę, że oboje czuliśmy,
że Jodi przeciągnęła strunę. Miałaś rację z tymi meblami.
Kupiłem je ubiegłej zimy. Chyba rzeczywiście chciałem
stworzyć taki dom, w którym ona mogłaby się czuć jak u siebie.
Gdyby tylko zechciała w nim zostać. Ale tak się złożyło, że w
końcu nawet tego nie zobaczyła.
Stanął obok Lary i spojrzał przez okno.
– Pracowałem na tamtym polu – wskazał ręką.
– Orałem je przed jesiennym siewem. Zepsuł mi się traktor i
właśnie kiedy go reperowałem, przyszła Jodi.
– I co było dalej – spytała. – Czemu nie została?
– Bo powiedziałem jej, żeby ruszała w drogę.
Miałem już dosyć. Przez kilka miesięcy myślałem, że nie
żyje, że jest chora, czy diabli wiedzą co. A ona zjawia się ni z
tego, ni z owego i okazuje się, że nic się nie stało. Po prostu nie
chciało jej się wcześniej wrócić. – Potrząsnął głową, jakby
pomimo upływu czasu nie mógł tego zrozumieć. –
Powiedziałem, że jeżeli nie ma zamiaru zostać na dobre, to niech
się stąd zabiera. Poszła. To wszystko.
– Ale powiedziała, że jeszcze wróci prawda?
– Tak – przyznał. – I może wrócić. Nie mam na to wpływu,
Laro. Nikt nie ma.
Tanner odwrócił się tyłem do okna, przyklęknął na jedno
kolano i spojrzał Larze w oczy.
– Niezależnie od tego, czy będziemy razem, a Bóg mi
świadkiem, jak tego pragnę, między mną a Jodi wszystko
skończone.
Wyciągnął rękę, delikatnie ujął Larę pod brodę i obrócił w
swoją stronę. Popatrzył jej głęboko w oczy.
– Nie miałem pojęcia, jak właściwie ma wyglądać związek
między dwojgiem ludzi. Wiem to dopiero dzięki tobie. Kiedy cię
poznałem, zrozumiałem, że uczucia mogą być jak wezbrana
rzeka. To wszystko, co przeżyłem przy Jodi, było jak niewielki
strumyk, który trochę przyśpiesza po deszczu, a potem, przez
całe miesiące, ledwo się sączy.
Lara poczuła na policzku łaskotanie spływającej łzy. Niech to
diabli! Zawsze potrafi powiedzieć coś nieoczekiwanego i tak
pięknego, że nie może powstrzymać płaczu.
Tanner pochylił się i delikatnie scałowywał jej łzy.
– Daj mi jeszcze jedną szansę, błagam cię. Będę czekał, jak
długo zechcesz. Rok, dwa, trzy lata.
Wszystko jedno. Proszę cię, daj mi tylko okazję, bym mógł ci
udowodnić swoją miłość.
Kiedy ramiona Lary otoczyły jego szyję, poczuł się
szczęśliwy jak jeszcze nigdy w życiu. Wziął ją na ręce jak
dziecko i usiadł na fotelu, z Larą na kolanach.
Żadne z nich nie potrafiłoby powiedzieć, jak długo tak trwali.
Poza skrzypnięciami fotela i tykaniem starego zegara w domu
panowała kompletna cisza. Kochankowie siedzieli przytuleni,
ciesząc się wzajemną bliskością. Nie były im potrzebne ani
słowa, ani namiętne pieszczoty, ani pocałunki.
Nie trzeba im było niczego, prócz miłości.
Rozdział 10
Lara pierwsza uniosła głowę i złożyła na ustach Tannera lekki
pocałunek, a potem uśmiechnęła się i przygładziła jego
zmierzwione włosy. Później wstała, a kiedy chciał się zerwać
wraz z nią, powstrzymała go gestem.
– Zaraz wrócę – powiedziała. – Zaczekaj chwilę.
Tanner siedział jak na szpilkach. Kiedy usłyszał trzaśniecie
drzwi w samochodzie, niewiele brakowało, by nie zważając na
nic, wybiegł za nią. Pocieszał się myślą, że to niemożliwe, by
tak po prostu odjechała.
Zaraz potem znowu usłyszał lekkie kroki Lary na drewnianej
werandzie. Weszła do domu i moment później stała przed nim,
chowając ręce za plecami.
– Coś ci przyniosłam – szepnęła.
Czekał cierpliwie, aż wyciągnęła rękę, w której trzymała
korzeń róży.
Wstrzymał oddech, bojąc się myśleć, co może znaczyć ten
podarunek. Czy chciała mu w ten sposób powiedzieć, żeby
zabrał sobie z powrotem swoje uczucie? To niemożliwe.
– Powiedziałeś, że chcesz mi ofiarować swoją namiętność i
swoją miłość – przypomniała mu. – Chcę ci ofiarować to samo.
Zasadźmy ten krzak na farmie.
Niech będzie symbolem tego, co możemy osiągnąć, jeśli
będziemy odpowiedzialni i uważni.
Patrząc Larze w oczy, Tanner wstał z fotela i wyciągnął ręce.
W jedną wziął korzeń, drugą ujął jej dłoń.
– Mam już dla niego miejsce.
Poprowadził ją za dom, do ogródka, który uporządkował
poprzedniego dnia. Lara patrzyła zdumiona: miejsce, w którym
się znaleźli, w niczym nie przypominało tego, które widziała
podczas poprzedniej wizyty. Odnowiona altanka wznosiła się na
środku jaśniejąc farbą, a wokół niej pięły się róże.
– Nie mogę w to uwierzyć – szepnęła, podchodząc do lśniącej
bielą altanki. – Kiedy tu byłam ostatnio, było to najsmutniejsze i
najbardziej opuszczone miejsce na świecie. Miało się wrażenie,
że pierwszy większy wiatr zrówna wszystko z ziemią. Boże, jak
tu pięknie!
Weszła do altanki i lekko pchnęła hamak. Jej śmiech upewnił
Tannera, że warto było dorzucić dziesięć dolarów, żeby
przekonać sprzedawcę do przetrząśnięcia magazynu.
– Czy u ciebie w domu są krasnoludki? – zapytała.
Uśmiechnął się.
– Nie, to moje dzieło. Czułem potrzebę, żeby zrobić coś
dobrego po tym, jak – urwał czując, że lepiej będzie, jeśli
pominie milczeniem całą sprawę.
– Po czym? – Lara nie dała za wygraną. – Po naszej
awanturze?
Opuścił głowę i czubkiem buta rozgarniał grudki ziemi.
– Po tym, jak zniszczyłem wszystkie rzeczy Jodi – – przyznał
się z trudem.
– Jak... O, nie! – krzyknęła. – Nie zrobiłeś tego!
Bez słowa skinął głową.
– Kiedy odjechałaś, byłem taki wściekły, jak jeszcze nigdy w
życiu. I cała złość skupiła się na Jodi i tych wszystkich rzeczach,
które cię ode mnie odstraszyły.
– Och, Tanner – jęknęła Lara. – Ja naprawdę nie chciałam,
żebyś robił coś takiego.
– Wiem. Nie wiń się za to, co się tu stało. Miałaś rację, kiedy
mówiłaś, że jestem jeszcze uzależniony od Jodi. Zdałem sobie
sprawę z tego, że byłem niewolnikiem żałoby po mojej miłości.
Uświadomiłem sobie, że od kilku miesięcy czułem to samo, co
przeżywałem po śmierci ojca. Gorycz, ból, złość. Tkwiły we
mnie te uczucia i to one były prawdziwą przyczyną awantury.
Podszedł do niej i ujął ją za ręce.
– Przepraszam cię, Laro. Przepraszam cię za to, że nie
chciałem wysłuchać tego, co miałaś mi do powiedzenia, i za to
że nieustannie parłem do swego, nie zastanawiając się nad tym,
co czujesz. I proszę cię jeszcze raz, nie myśl, że to twoja wina.
Musiałem zniszczyć wszystko, co zostało po Jodi, musiałem
zniszczyć swoje szalone rojenia po to, żeby stać się naprawdę
wolnym.
– Ale jak to zrobiłeś?
– Kiedy wyszłaś, wyniosłem wszystko przed dom, zrobiłem
wielki stos i spaliłem.
Lara spojrzała na niego z przestrachem.
– Mnie samego przeraziło to, co zrobiłem. Naprawdę. Ale
teraz wiem, że było mi to potrzebne.
Musiałem się uwolnić od wszystkich mozolnie budowanych
marzeń, bo inaczej nie mógłbym zacząć normalnie żyć. Może
byłoby lepiej, gdybym potrafił się opanować, ale nie potrafiłem.
Czułem, że muszę coś zrobić.
Tanner przyciągnął ją do siebie.
– Naprawdę nie jestem gwałtowny, Laro. Zdaję sobie sprawę,
że to, co ci tu opowiadam, musi cię przerażać, ale...
– Cicho – szepnęła, kładąc mu palec na ustach.
– Rozumiem cię. Ja zrobiłam kiedyś to samo ze zdjęciami
Kevina. Zostało pudło pełne popiołu.
– Zachowałaś popioły?
– Tak. Żeby przypominały mi o początku i o końcu mojej
pierwszej miłości. Wiem, że to brzmi sentymentalnie, ale...
Roześmiał się.
– I tak daleko ci do moich wyczynów. – Szerokim gestem
wskazał na ogród. – Prochy dawnych uczuć są tutaj. Rozsypałem
je na grządkach z różami.
Lara nie była w najmniejszym stopniu zaskoczona. To co
zrobił, świetnie do niego pasowało. Do farmera-poety.
– Jesteś taki romantyczny – powiedziała i przytuliła się do
niego.
– Czy to zarzut?
– A tak ci się wydaje? Nie, to nie zarzut. Uwielbiam cię za to.
Bądź romantyczny i nigdy się nie zmieniaj.
– Więc mnie kochasz? – spytał.
– Tak – szepnęła. – Tak, Tanner. Kocham cię bardziej, niż
mogłabym się spodziewać.
– Wyjdziesz za mnie za mąż?
Spojrzenie Lary powiedziało mu od razu, że popełnił błąd.
– Naprawdę nie chodzi mi o to, żeby cię do czegokolwiek
zmuszać. Nie musisz odpowiadać w tej chwili. Obiecaj mi tylko,
że o tym pomyślisz. Po prostu nie mów „nie".
– Bardzo bym chciała, Tanner. Niczego na świecie nie
chciałabym bardziej niż tego, naprawdę. Ale nie śpieszmy się,
dobrze?
– Ciągle boisz się powrotu Jodi? – spytał, starając się nadać
swemu głosowi jak najspokojniejsze brzmienie.
– Nie, nie boję się. Po prostu nie lubię nie obrębionych
krawędzi, które w każdej chwili mogą się zacząć strzępić.
– W takim razie zawrzyjmy kompromis. Zdaje się, że
prawnicy są mistrzami w ich zawieraniu. Zaręczymy się już
teraz, ale ze ślubem wstrzymamy do... powiedzmy, do kwietnia.
Potrząsnęła głową.
– Ładny kompromis. Sześć tygodni to za mało nawet, żeby
przygotować wesele. Sierpień.
Tanner zamarł. Perspektywa półrocznego oczekiwania była
nie do zniesienia.
– Może w maju?
– Najwcześniej w lipcu.
– Zgódźmy się na czerwiec. Czerwiec to świetna pora na ślub.
– No, dobrze – poddała się z westchnieniem.
– Trzydziestego czerwca.
– Nie, pierwszego – odpowiedział natychmiast.
– Piętnastego, to moje ostatnie słowo.
McNeil zastanowił się przez chwilę. Cztery miesiące. Pełne
cztery miesiące. Spojrzał na Larę, która stała przed nim z
wojowniczo zadartą brodą. Kochał ją za jej upór, za tę groźną
minę i harde spojrzenie. Nie potrafił się z nią kłócić.
– Niech będzie. Piętnastego czerwca – zgodził się bez
entuzjazmu, pochylił głowę i ucałował wojowniczo wysunięty
podbródek. Potem chwycił Larę w ramiona i wydając radosny
krzyk zakręcił nią w kółko. Śmiejąc się, chwyciła go mocno za
szyję. Zatoczyli się i upadli na hamak.
Zaśmiewając się do łez, Lara oddawała namiętne, radosne
pocałunki Tannera. Opamiętała się dopiero, kiedy poczuła jego
szorstkie dłonie, przesuwające się po jej plecach, pod bluzką.
– Tanner, przestań! Nie tutaj. Co będzie, jak ktoś przyjdzie?
– Nie żartuj, nikt tu nie przyjdzie.
– Nie, nie, nie! Poza tym tu jest za zimno. Nawet jeżeli nikt
nas nie będzie podglądał, to oboje nabawimy się kataru.
Choć Tanner nie był specjalnie zadowolony, jednak uległ jej
namowom. Zresztą, kiedy podnieśli się z hamaka, zaraz się
rozpogodził. Właściwie Lara miała rację. Właśnie zachodziło
słońce i na dworze robiło się szaro i zimno. Zdecydowanie
przyjemniej będzie im w ciepłej, zacisznej sypialni, ich sypialni.
Nie dając Larze czasu, by przyszła do siebie, porwał ją na
ręce, szybkim krokiem ruszył w stronę domu i poniósł schodami
na górę.
Delikatnie ułożył ją na łóżku, pośród nowej, nieskalanie
świeżej pościeli, a potem podszedł do kominka i zapalił
przygotowane polana.
– Świetnie sobie radzisz z rozpalaniem ognia. Musiałeś chyba
być harcerzem – zażartowała Lara.
– No pewnie – odpowiedział najpoważniej w świecie.
Podszedł do łóżka. Zrzucił buty i skarpetki i cisnął w kąt
pokoju. Zaraz potem ściągnął przez głowę koszulę i zsunął
spodnie.
– Przykro mi, że muszę ci to powiedzieć, kochanie, ale się
spóźniasz – oświadczył, patrząc Larze w oczy.
– Myślałem, że się rozbierzesz razem ze mną.
– A nie pamiętasz już, co mówiłeś o rozpakowywaniu
prezentów? Nie chciałam cię pozbawiać tej przyjemności.
– Miło mi, że myślisz o mnie. Nie potrafię wprost powiedzieć,
jaki ci jestem wdzięczny. Ale dzisiaj wolę wypróbować twoją
metodę rozpakowywania prezentów.
– No nie! Spróbuj tylko podrzeć mój żakiet, to ze ślubu nici.
Tanner natychmiast stracił dobry humor.
– To wcale nie jest śmieszne.
Miał tak zmartwioną minę, że Larze zrobiło się go żal.
– Przepraszam, żartowałam tylko. Naprawdę nie będę się już
z tobą więcej droczyć. Przyrzekam.
– Lepiej tego dotrzymaj. Zresztą i tak nie pozwoliłbym ci się
już wycofać. – Tanner pochylił się nad Larą i zaczął
niecierpliwie rozpinać jej żakiet i bluzkę.
Gorączkowymi pocałunkami okrywał twarz, szyję i
wyłaniające się spod ubrania ramiona, piersi i brzuch.
Potem, kiedy już leżeli wtuleni w siebie, Larze przyszło nagle
coś do głowy.
– Tanner? – zapytała.
– Hmm? – odpowiedział sennym głosem.
– Lubisz filmy Woody Allena?
– Co takiego? – zupełnie się nie spodziewał takiego pytania.
– Pytałam, czy lubisz filmy Woody Allena.
– Jak kiedy.
– Co masz na myśli?
– No cóż, nie uważam, by wszystko, co zrobił, było genialne.
Ale przyznaję, że nakręcił kilka świetnych kawałków. A czemu
pytasz?
– Po prostu jestem ciekawa. Pomyślałam, że dobrze byłoby
wiedzieć, jakie właściwie filmy lubi mój mąż.
Tanner uśmiechnął się na jej słowa. Szczególną przyjemność
sprawiło mu to, że nazwała go swoim mężem.
– A Hitchcocka?
– Słucham? Czy lubię jego filmy? Uwielbiam. Zwłaszcza te z
Jimmym Stewartem.
– Ja też – oświadczyła Lara z zadowoleniem. – I z Carym
Grantem. Bardzo lubię Cary Granta.
– A John Wayne?
– Nigdy nie słyszałam, żeby grał w jakimś filmie Hitchcocka.
– Bo nie grał. Ciekawi mnie po prostu, czy go lubisz.
– Bardzo. Kiedy byłam dzieckiem i w telewizji pokazywali
jakiś film z Wayne'em, ojciec nigdy nie kazał mi iść spać o
normalnej porze.
Przez chwilę panowało milczenie.
– A książki? Co lubisz czytać?
– Wszystko po trochu.
– A konkretnie? Jakich pisarzy najbardziej lubisz?
– Dicka Francisa, Roberta Ludluma.
– Jego ostatnia książka jest chyba najlepsza ze wszystkiego,
co do tej pory napisał.
– Tak uważasz? Mnie się najbardziej podobała „Droga do
Gandalfo".
– No tak, to świetna książka, ale w gruncie rzeczy zupełnie
nie w jego stylu.
– Owszem – odpowiedział. – Czytałaś wstęp? Napisał, że
kiedy nad nią pracował, to przez cały czas się śmiał.
– Czytasz wstępy? – spytała przyjemnie zaskoczona.
– Przy dzisiejszych cenach książek człowiek czyta wszystko,
łącznie ze stopką wydawniczą, żeby jakoś wyjść na swoje.
Roześmiała się.
– Może w takim razie powinieneś po prostu zapisać się do
biblioteki?
– Hmm... Muszę ci się do czegoś przyznać. Mam silnie
rozwinięty instynkt posiadania. Na przykład lubię mieć na
własność książki, które czytam.
– Ja też. Popatrz, jak już zostaniemy małżeństwem, to
będziemy mogli do połowy zmniejszyć koszty utrzymywania
biblioteki.
– Albo kupować dwa razy więcej książek.
– Dobry pomysł. To kogo jeszcze lubisz?
– Wielu pisarzy. Johna Irvinga. Richarda Adamsa.
Jayne Krentz...
– Naprawdę? – przerwała mu, zaskoczona. – Przecież Jayne
Krentz pisze romanse.
– No tak, to prawda.
– Czytasz romanse!
– Jeżeli komukolwiek o tym powiesz, to zobaczysz – pogroził
jej palcem. – Powiem wszystkim, że ty sama też je czytasz.
– Ale skąd je bierzesz? Jakoś nie mogę sobie wyobrazić,
żebyś kupował romanse w księgarni w Morristown.
– Od Samanthy – przyznał. – Kiedy już miałem kilkanaście
lat, siostra zaczęła mi dawać do czytania swoje ulubione lektury.
Myślę, że chciała, bym lepiej rozumiał kobiety.
– To wszystko wyjaśnia. – Lara pokiwała głową.
– Co wyjaśnia?
– Różne rzeczy, które mówisz. Zawsze jesteś taki
romantyczny.
– Naprawdę? – zapytał, mile połechtany jej słowami.
– Naprawdę. Lektura tych książek rzeczywiście miała na
ciebie jak najlepszy wpływ.
– Cieszę się. W takim razie chyba przezwyciężę opory i
zacznę je kupować. Widzę, że zawdzięczam im nie tylko miłe
chwile w trakcie lektury, ale jeszcze i to, że pomogły mi zdobyć
przychylność najwspanialszej kobiety na świecie. Zresztą, nie
tylko one.
– Co masz na myśli?
– Nie masz pojęcia, jak się bałem, że cię stracę. Nie
wiedziałem, co robić, więc zacząłem szukać pomocy.
– U Kelly i Susan?
– Nie tylko. Zacząłem od telefonu do Hanka. To on mi
poradził, żebym zadzwonił do Susan.
– Postawiłeś na nogi pół miasta – powiedziała Lara, nie
potrafiąc ukryć, że fakt ten sprawia jej wyraźną przyjemność.
– Byłem gotów na wszystko, żeby cię odzyskać.
Lara objęła go za szyję i pocałowała.
– Oszczędzę ci wstydu – powiedziała. – Będę kupowała
romanse dla nas obojga.
– Dziękuję. Co jeszcze chciałabyś wiedzieć? Ulubiony kolor?
Hobby? Wady?
– W tej chwili najbardziej chciałabym wiedzieć, co będzie na
kolację.
– Proszę?
Lara powtórzyła powoli i wyraźnie.
– Co będzie na kolację? Chciałabym wiedzieć, kiedy dasz mi
coś do jedzenia. Umieram z głodu.
Tanner zastanawiał się przez chwilę.
– Wspominałaś kiedyś, że widziałaś w zamrażalniku
befsztyki, prawda?
– Tak! – Oczy Lary wyraźnie pojaśniały. – Befsztyki, frytki i
sałata. To pięknie brzmi. W takim razie wskoczę pod prysznic, a
ty zawołaj mnie, gdy kolacja będzie gotowa.
– To znaczy, że ja mam to wszystko zrobić? – spytał
przerażony.
– No, przecież dasz sobie radę – odpowiedziała, już stojąc w
drzwiach. – Jestem pewna, że siostra, która była na tyle mądra,
by podsuwać bratu do czytania romanse, nauczyła go również
gotować.
– Rozmawiałaś z Samantha!
– Nigdy w życiu. To była najprostsza w świecie dedukcja.
Elementarna, mój Watsonie.
Ta odpowiedź rozbroiła Tannera, bo lubił Conan Doyle'a.
Wstał z łóżka, ubrał się i pomaszerował posłusznie do kuchni.
Kiedy przyprawiał sałatę, zjawiła się Lara w jego szlafroku i
usiedli razem do stołu. Przez dłuższą chwilę w kuchni panowała
cisza, przerywana tylko brzękiem sztućców. Dopiero gdy
nasycili głód, podjęli na nowo rozmowę. Tanner był jednak
zdecydowanie przeciwny pomysłowi Lary, która chciała
stworzyć przyjaciółce możliwość szerszego wyboru.
– W żadnym wypadku nie zgodzę się, żebyśmy mieli dla niej
szukać jakiegoś faceta. Hank by mi tego w życiu nie darował.
Pewnie by mnie po prostu zabił.
Chcesz zostać wdową jeszcze przed ślubem?
– Nie, ale uważam, że Susan ma prawo przyjrzeć się innym
mężczyznom, zanim uzna, iż to Metcalf jest człowiekiem, o
którego jej w życiu chodzi.
– Uznała to dwanaście lat temu, kiedy wychodziła za niego za
mąż – upierał się Tanner.
– Oboje byli wtedy dziećmi. Z czasem ludzie się zmieniają.
– Tych dwoje się nie zmieniło. Zawsze chcieli być razem i
będą. Zamiast szukać dla Susan innego faceta, powinniśmy się
raczej zastanowić, co możemy zrobić, żeby wróciła do Hanka.
– On na nią nie zasługuje – powiedziała stanowczo Lara.
– Oczywiście, że zasługuje – nie zgadzał się McNeil.
– Oszukał ją – oświadczyła, zupełnie wytrącona z równowagi
jego uporem. – I nie usiłuj go bronić, mówiąc mi, że to był tylko
taki wyskok. Tylko spróbuj takiego wyskoku, to... to
zobaczysz...
– Ćśś... – uciszył ją łagodnie.
Zagniewana Lara wyglądała tak cudownie, że Tanner nie
wiedział, czy ma się z nią zgodzić, czy jeszcze trochę upierać się
przy swoim.
– To ci rozbiję na głowie ten wielki kryształowy wazon, który
wyciągnąłeś z piwnicy – dokończyła spokojniejszym tonem.
Ku jej zaskoczeniu, mężczyzna skinął głową ze
zrozumieniem.
– Święta racja, a przy okazji, gdybyś kiedyś ty zapomniała,
gdzie jest twoje miejsce, to tak cię spiorę pasem po tym
ślicznym tyłeczku, że przez tydzień nie będziesz mogła usiąść.
Ale wróćmy do przedmiotu naszej rozmowy. Sęk w tym, że
niezależnie od tego, jak oceniamy postępowanie Hanka, nie
chcemy, żeby jedna głupia historia zrujnowała życie Metcalfów.
Lara musiała przyznać mu rację. Osądzanie Metcalfa nie
należało do nich. Zwłaszcza że Susan skłonna była mu
wybaczyć i chciała, by wrócił do domu. Wszystko inne nie miało
w tej chwili znaczenia.
– No dobrze – ustąpiła w końcu. – Poddaję się.
Zastanówmy się, co możemy zrobić, żeby im pomóc.
To chyba zresztą nie będzie takie trudne. O ile wiem, gdyby
nie moje głupie rady, Susan już dawno przyjęłaby Hanka z
powrotem.
– Twoje rady nie były takie głupie. Nie o to chodzi, żeby
zgodziła się na jego powrót tylko ze względu na dzieci. On sam
by tego nie chciał. Chodzi o to, żeby znowu zaczęli się kochać
tak jak dawniej.
– Żeby zaczęli się kochać? A masz pomysł, jak im w tym
pomóc?
– Na razie nie, ale coś mi chodzi po głowie. Muszę jutro
pogadać na ten temat z Hankiem.
– No dobrze. A co z Kelly? – spytała Lara. – Nie znasz kogoś,
kto by się dla niej nadawał?
– Nie wiem – odpowiedział Tanner po chwili namysłu. – Jak
sądzisz, czy jest możliwe, żeby John wrócił kiedyś do
Morristown?
– John? Mój brat? Mój brat i Kelly? Chyba żartujesz! – Lara
nie mogła powstrzymać śmiechu.
– Nie widzę w tym nic komicznego. Twój brat próbował
poderwać Kelly przez cały ostatni rok szkoły.
– Mój brat? – Nie wierzyła własnym uszom.
– Twój brat i Kelly – potwierdził Tanner z całkowitą powagą.
– Nie było chyba dnia, żeby nie próbował się z nią umówić.
– Nigdy mi o tym nie wspominała.
– Nie ma w tym nic dziwnego. Byłaś od niej dużo młodsza.
Zresztą, ona w ogóle niewiele miała do powiedzenia na ten
temat. Poza tym że systematycznie mówiła twojemu bratu „nie".
– Ale dlaczego nie chciała się z nim umówić?
– Nie mam pojęcia. Kelly była wtedy jeszcze smarkulą. Może
rodzice jej nie pozwalali, uważając, że za wcześnie na randki.
– Jesteś pewny, że chodzi ci o tę samą Kelly?
Tanner, zniechęcony, wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia, Laro. Może lepiej sama zapytaj Kelly.
– Pewnie, że zapytam. Jak tylko ją zobaczę.
McNeil nie wątpił, że Lara to zrobi, i bardzo był ciekawy, co
usłyszy w odpowiedzi.
Nikt w całym Morristown nie mógł zrozumieć, dlaczego
smarkata Kelly nie chce się umówić na randkę z gwiazdą
szkolnej drużyny piłkarskiej, w dodatku synem szanowanego
biznesmena. Inna sprawa, że w ogóle mało kto potrafił wtedy
zrozumieć, czego właściwie chce od życia Kelly Ryan.
Określenie „buntownik bez powodu" pasowało do niej jak do
nikogo innego w miasteczku.
– A jak wy się właściwie zaprzyjaźniłyście? – spytał nagle.
Trudno mu było wyobrazić sobie dwie dziewczyny mniej do
siebie podobne niż Lara i Kelly.
– Byłyśmy razem w szkolnej orkiestrze.
– Rozumiem.
– Tak samo zresztą poznałam Susan – dodała.
– Obie były ode mnie starsze, ale tak się jakoś składało, że
czułam się z nimi znacznie lepiej niż z koleżankami z klasy.
Kiedy już skończyły szkołę, naprawdę mi ich brakowało.
Dlatego zresztą nie chodziłam do ostatniej klasy.
– Nie chodziłaś do ostatniej klasy?
– Mhm. Miałam już dosyć szkoły, moje przyjaciółki zniknęły,
naprawdę nie widziałam powodu, żeby się dłużej obijać po
Morristown.
– A co ze świadectwem?
– Nigdy go nie miałam. Zostałam przyjęta do szkoły w
Hendrix warunkowo.
– Więc mam się ożenić z prawniczką, która nie skończyła
nawet szkoły podstawowej? Ładne rzeczy – – zażartował
Tanner.
– Mam nadzieję, że się tym nie martwisz? – spytała
poważnym tonem.
– Tym, że nie skończyłaś, jak Pan Bóg przykazał, szkoły?
Wcale.
– Nie, głuptasie. Raczej tym, że zostałam prawnikiem. Że
mam własną pracę.
– Chodzi ci o to, że zarabiasz więcej ode mnie? To miałaś na
myśli? Nie, nie martwię się tym. Przynajmniej wiem, że jak
przyjdzie co do czego i trzeba będzie zlicytować farmę, żeby
zapłacić bankom odsetki, to dzieciaki nie będą musiały biegać
boso do szkoły. – Zawahał się przez moment i dodał: – A czy ty
się nie obawiasz, że wychodzisz za mąż za biednego farmera,
który spędza dzień na ciągniku, nie ma czasu się umyć i, co
gorsza, ledwo może związać koniec z końcem?
– Nie – odpowiedziała bez wahania. – Bo wiem, że jak
dojdzie co do czego, i w rezultacie oskarżenia o błąd w sztuce
będę musiała zrezygnować z praktyki, to będziemy mieli co do
garnka włożyć.
– Naprawdę się cieszę, że zdecydowałaś się wrócić do domu,
do Morristown.
– Ja też. Ale skoro mowa o domu, to powinnam już pojechać
do siebie.
– Dlaczego? – spytał. – Zostań, przecież to nikomu nie
powinno przeszkadzać.
– Boję się, że może przeszkadzać naszym rodzinom. Nie
chciałabym, by nasz związek stanowił dla nich jakiś problem.
Dopóki zachowujemy się dyskretnie, wszystko jest w porządku,
ale myślę, że gdybyśmy tak po prostu zamieszkali ze sobą,
byłoby im przykro.
Lara wstała od stołu i poszła się ubrać. Tanner nie
zaprotestował, wiedział, że Lara miała rację. Morristown było
zbyt staroświeckie i zresztą właśnie dzięki temu tak dobrze się tu
mieszkało.
Po chwili Lara zeszła na dół kompletnie ubrana. Podeszła do
Tannera i pocałowała go na pożegnanie.
– Zadzwoń do mnie, jak już będziesz wiedział, co zrobić z
Hankiem.
– Jutro z nim pogadam.
Kiedy odprowadził ją do samochodu i wrócił do domu,
poczuł, jak bardzo jest zmęczony. Nie było późno, ale ostatnie
dni naprawdę wiele go kosztowały. Wstawił naczynia do zlewu i
obszedł dom, gasząc po drodze wszystkie światła.
Kiedy w końcu położył głowę na poduszce, uśmiechnął się
sam do siebie. Nowa pościel nie była już nowa. Choć w
rzeczywistości dawno wystygła, ciągle jeszcze wydawała mu się
ciepła. Kiedy w niej leżał, czuł zapach Lary. Pogrążony w
marzeniach, nawet nie zauważył, kiedy zasnął.
Rozdział 11
Kilka następnych tygodni upłynęło im jak w gorączce. Tanner
szykował się do siewu soi i ryżu. Zrywał się rano i pracował w
polu do południa, potem jechał do warsztatu, gdzie remontował
urządzenia, potrzebne do założenia nowej sieci nawadniającej.
Pierwszego marca dostał wreszcie pożyczkę z banku i teraz
śpieszył się, aby ją wykorzystać przed nadejściem szczytu prac
polowych.
Lara była równie zajęta. Oprócz tego, że prowadziła kilka
własnych
spraw,
pomagała
Billowi
Harrisowi
w
skomplikowanej sprawie karnej.
Kiedy tylko mieli trochę czasu, spędzali go razem, planując
wesele i bezskutecznie usiłując pogodzić przyjaciół.
Tanner powtórzył Hankowi radę Susan, żeby wszystko
uczciwie opowiedział.
– Cholera! Przecież ona wszystko wie! – wrzasnął do
słuchawki. – Na tym polega cały problem.
– Chodzi mi o to, żebyś jej wyjaśnił, dlaczego to zrobiłeś –
tłumaczył cierpliwie McNeil. – Między wami musiało być coś
nie tak, inaczej nie szukałbyś szczęścia poza domem. Uświadom
jej to.
– Jeżeli myślisz, że sam będę przypominać o całej tej historii,
to chyba musiałeś kompletnie zwariować – – oświadczył Hank.
– Jeżeli mogę na coś liczyć, to tylko na to, że Susan o wszystkim
zapomni. Postaraj się raczej wpłynąć na Larę, żeby
wstrzymywała jak najdłużej te cholerne formalności.
– Nie mogę prosić, żeby zrobiła coś, co jest niezgodne z
prawem – ostrzegł przyjaciela Tanner. – Ale, o ile wiem, Lara
chce pogadać z twoją żoną.
– Nie jestem pewny, czy to taki dobry pomysł.
– Spokojnie, już dawno przeciągnąłem Larę na twoją stronę.
– Dzięki. To już jakiś krok do przodu.
– Nie martw się, chłopie. Może nasz ślub nastroi Susan na
bardziej romantyczną nutę?
– No, w każdym razie da mi okazję, żeby się z nią w ogóle
zobaczyć. Naprawdę mi miło, że będę twoim świadkiem,
Tanner.
– Daj spokój, przecież to ty wyświadczasz mi grzeczność –
obruszył się McNeil.
Tymczasem Lara nie mogła dojść do ładu z Susan, która z
niezrozumiałych powodów uparła się przy rozwodzie. Lara nie
bardzo wiedziała, jak wpłynąć na przyjaciółkę, podczas kolejnej
wizyty jednak robiła wszystko, żeby ją przekonać.
– Ale przecież sama mówiłaś, że powinnam się rozwieść –
upierała się Susan.
– Tego nigdy nie mówiłam. Sugerowałam tylko, że powinnaś
rozważyć wszystkie możliwości, jakie się przed tobą otwierają.
– Już to zrobiłam.
– To niemożliwe. Przecież nie miałaś kiedy.
– Wiesz co? Szkoda, że nie słyszałaś Hanka, kiedy mu
powiedziałam, że powinniśmy się najpierw poumawiać na
randki, jak za dawnych dobrych czasów.
Dosłownie wybuchł. Mam już naprawdę dosyć życia pod
wulkanem. Niech sobie wybucha gdzie chce, byle z dala ode
mnie.
– Och, dajże spokój! Zawsze miał gwałtowny temperament.
Przedtem się tym specjalnie nie przejmowałaś. Poza tym obie
wiemy, że Hank bardziej przypomina petardę niż granat.
Mnóstwo hałasu i iskier, ale nikomu nie robi krzywdy.
– Wiem, wiem – przytaknęła zrezygnowanym tonem Susan. –
Ale naprawdę mam już tego wszystkiego dosyć, Laro. Mam
wrażenie, że ciągle ja muszę go za wszystko przepraszać, że
zawsze muszę się poddawać.
Teraz jego kolej.
Jakby na nowo rozłoszczona, Susan pokręciła głową.
– Wyobraź sobie, że kiedy go przyłapałam z tą kobietą, miał
na tyle tupetu, żeby zwalać winę na mnie!
„To wszystko twoja wina, powiedział, bo nie miałaś dla mnie
czasu". Co byś zrobiła, jeśli by twój mąż podrywał jakieś idiotki,
podczas gdy ty robisz, co możesz, żeby dobrze wypaść w pracy i
zapewnić dzieciom utrzymanie?
Lara nie cierpiała, kiedy klienci zadawali jej pytania, na które
nie było odpowiedzi. Jeszcze trudniej było to znieść, gdy
klientką była jej bliska przyjaciółka.
– Nie mam pojęcia, co ci odpowiedzieć, Susan.
Jeżeli jesteś pewna, że chcesz rozwodu, to nie ma sprawy,
wznowię postępowanie. Po prostu nie chciałabym przyczynić się
do rozpadu waszego małżeństwa i potem się dowiedzieć, że
popełniliście oboje poważną pomyłkę. Mam wrażenie, że się
ciągle kochacie.
– Skąd przekonanie, że on mnie kocha? – zapytała Susan.
– Powiedział nam to. Tannerowi i mnie. Hank przyjechał na
farmę tuż przed tą naszą awanturą.
Lara aż się wzdrygnęła na wspomnienie tamtej rozmowy z
Metcalfem. Nie zazdrościła wcale Susan męża z takim
charakterem. W porównaniu z Hankiem, Tanner wydawał się jej
prawdziwym aniołem.
– Dlaczego mnie tego nie powie? Dlaczego po prostu nie
powie, że mnie kocha?
– Nie mam pojęcia – odpowiedziała Lara, zapamiętując sobie
przy okazji, że przyjaciółka wcale nie zaprzeczyła, że kocha
męża. – Sama bym się tego chętnie dowiedziała. Może uda mi
się wlać mu trochę oleju do głowy.
– Powiedz to Tannerowi. Jest mi coś winien za dobre rady.
Jeśli tylko będzie umiał przemówić temu idiocie do rozumu, to
uznam, że uregulował swój dług.
– I on, i ja zrobimy, co tylko w naszej mocy – obiecała Lara. –
A na razie zostawimy jeszcze waszą sprawę w zawieszeniu,
zgoda?
– Zgoda.
– Teraz, kiedy mamy z głowy interesy, chciałabym cię o coś
poprosić. Zechcesz być moim świadkiem?
– Coś takiego! Widzę, że ty i Tanner idziecie na całego.
Kiedy ślub?
– Nie wiem jeszcze dokładnie, ale nie później niż 15 czerwca.
– Chcecie dać Jodi jeszcze jedną szansę? Czy sądzicie, że i
tak się nie zjawi?
– Ani to, ani to. Wszystko jedno, czy się tu zjawi przed
ślubem czy po ślubie. Nie mam zamiaru oddać jej Tannera.
– Brawo! To mi się podoba! Nie masz pojęcia, jak się cieszę.
– Czy to znaczy, że będziesz świadkiem?
– Z przyjemnością.
Po południu Lara wybrała się do szkoły. Kiedy stała w auli i
patrzyła na szkolną orkiestrę, zastanawiała się, czy rodzice
grającej na trąbce dziewczynki są równie oburzeni dokonanym
przez dziecko wyborem, jak kiedyś byli jej rodzice, którzy
uważali trąbkę za najmniej kobiecy instrument w całej
orkiestrze.
Jej bunt i tak był niczym w porównaniu z wściekłym zrywem
Kelly. Lara zastanawiała się, ilu uczniów poznałoby swoją
poważną, zrównoważoną panią w drucianych okularach na
czubku nosa w tamtej niespokojnej, długowłosej awanturnicy,
którą ona sama tak dobrze pamiętała.
Odezwał się dzwonek i gwar zbierających się do wyjścia
uczniów przywrócił Larę do rzeczywistości. Poczekała
cierpliwie, aż Kelly skończy rozmowę z małą flecistką, która
najwyraźniej miała jakieś problemy. Odniosła wrażenie, że nagle
odkrywa w swojej przyjaciółce jakiś zupełnie nowy, nie znany
jej dotąd rys.
– Kto by pomyślał, że Kelly Ryan skończy jako autorytet?
– A kto powiedział, że nim jestem?
– Wystarczy zobaczyć, jak patrzą na ciebie uczniowie. Nie
mam na myśli nic złego. Sądzę, że chociaż jesteś belfrem, to i
tak cię lubią.
– Naprawdę? – ucieszyła się Kelly.
– No pewnie. Ale nie przyszłam po to, żeby rozmawiać o
twojej pracy. Chciałam cię zaprosić na ślub.
– Ślub? – zdziwiła się Kelly.
A kiedy przyjaciółka potwierdziła skinieniem głowy,
krzyknęła na cały głos:
– Cudownie! Nie masz pojęcia, jak się cieszę! Od pierwszego
momentu, kiedy się spotkaliście, wtedy w klubie, wiedziałam, że
jesteście dla siebie stworzeni.
A kiedy opowiadał nam, mnie i Susan, jak cię kocha, to obie
po prostu poryczałyśmy się ze wzruszenia.
– On potrafi poruszyć serce, prawda? – zapytała
rozmarzonym głosem Lara.
– I pomyśleć, że gdybyś tu nie wróciła, to mógłby mi się
trafić taki kąsek.
– Kelly!
– No, dobrze już, dobrze. Nie mam ci tego za złe.
Ale mam u Tannera dług i będę czekała, aż go spłaci.
– Już my oboje się o to postaramy.
– Liczę na was. Bo inaczej przyjdzie mi umrzeć starą panną.
– O ile wiem, to wina nie leżałaby wyłącznie po stronie
brzydszej połowy rodzaju ludzkiego. Zdaje się, że nie brakuje ci
chętnych – zauważyła Lara.
– Kiedyś może i nie brakowało, ale gdy byli chętni, to
wydawało mi się, że zawsze będę mogła w nich przebierać.
Teraz wchodzę w krytyczny wiek i okazuje się, że moi dawni
amanci pożenili się i pozakładali rodziny. A skoro już
poruszamy ten bolesny temat, to kiedy zamierzacie wziąć ślub?
15 czerwca.
– Rozumiem, chcecie dać Jodi szansę, ale nie zamierzacie jej
całkiem ustępować pola.
– To nie ma z nią nic wspólnego – zaprzeczyła Lara
stanowczo, już po raz drugi tego dnia.
– Dobrze, dobrze. Niech ci będzie.
– Żeby przygotować ślub, naprawdę potrzeba trochę czasu –
próbowała przekonać przyjaciółkę. – Już raz śpieszyłam się do
ołtarza i nic dobrego z tego nie wyszło.
– Wiesz przecież dobrze, że to nie jest sprawa pośpiechu,
tylko tego, z kim się idzie do ołtarza – pouczyła ją Kelly. – Ze
swoją praktyką zawodową powinnaś o tym wiedzieć.
– To prawda – przyznała Lara – ale tym razem naprawdę
zależy mi na tym, żeby wszystko działo się po bożemu.
Prawdziwy ślub i prawdziwe wesele. Na to wszystko potrzeba
czasu.
– Rozumiem, a jeżeli tak się zdarzy, że zjawi się Jodi, to
będziesz mogła się upewnić, iż między nią a Tannerem wszystko
jest już naprawdę skończone.
– Wiesz co, Kelly? Potrafisz być naprawdę irytująca, sama nie
wiem, dlaczego w ogóle chcę, żebyś została moją druhną.
– Twoją druhną? Naprawdę? Z rozkoszą! – Entuzjazm Kelly
wygasł równie szybko, jak wybuchł. – Sekundkę. Powiedziałaś,
że wszystko ma być po bożemu.
Czy to znaczy, że bierzesz ślub kościelny?
Lara natychmiast przypomniała sobie o niechęci przyjaciółki
do wszelkich oficjalnych uroczystości religijnych.
– Oboje z Tannerem uznaliśmy, świadomi, że żyjemy w
środowisku wielowyznaniowym, iż nie będziemy obrażać
niczyich uczuć i nie weźmiemy ślubu w kościele żadnego
wyznania, tylko na farmie.
– Chwała Bogu! – odetchnęła Kelly. – Bardzo by mi było
przykro, gdybym nie mogła pójść na wasz ślub.
Zwłaszcza że mam być twoją druhną.
– Czy to znaczy, że mogę na ciebie liczyć? – spytała Lara.
– Jasne. Za żadne skarby świata nie zrezygnowałabym z takiej
okazji. Powinnaś poprosić Tannera, żeby napisał słowa przysięgi
małżeńskiej. Na pewno wymyśli coś pięknego i romantycznego.
– A wiesz, że to niezły pomysł? Ja sama nie przepadam za
suchą formułą tradycyjnego ślubowania. Dzięki za pomysł.
– Nie ma za co. Gdybyś potrzebowała rady w sprawie
muzyki, to także chętnie służę pomocą. Pamiętaj, że bierzecie
ślub w ogrodzie i organy nie wchodzą w grę.
– Rzeczywiście, w ogóle o tym nie pomyślałam.
– No to będziesz musiała. Mam kilka rozwiązań.
Spiszę ci na kartce, tak żebyś mogła wybrać, co ci się
najbardziej podoba.
– Niebiosa mi cię zesłały, Kelly. Nawet najlepszy kandydat na
męża to będzie za mało, by ci odpłacić.
– Porządny chłop starczy z powodzeniem. – Kelly urwała na
moment. – A przy okazji, kto będzie świadkiem Tannera?
– Uparł się na Hanka – odpowiedziała Lara z zakłopotaną
miną.
– No, ładnie. Aż się boję spytać, czy twoim świadkiem będzie
Susan?
– Tak.
Kelly gwizdnęła z podziwu.
– A czy już jej powiedziałaś, z kim będzie szła pod rękę?
– Nie, jeszcze nie. Postanowiłam z tym trochę poczekać. W
końcu może Metcalfowie dojdą jeszcze do porozumienia. A
poza tym, Susan nie opuści mnie w ostatniej chwili.
Przyjaciółka zrobiła zgorszoną minę.
– Do głowy by mi nie przyszło, że jesteś zdolna do czegoś
takiego. Chociaż może ci się uda. Właściwie to nie byłoby
najgorzej dla Susan i Hanka.
Nagle spoważniała i popatrzyła podejrzliwie na Larę.
– Zaraz, zaraz, a kto będzie drużbą?
Lara nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Była bardzo
ciekawa, co teraz usłyszy.
– Tanner zamierza poprosić Johna.
Po raz pierwszy, odkąd mogła sięgnąć pamięcią, Kelly
zupełnie oniemiała.
– Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że chodzi o twojego brata,
tego piłkarza?
Tanner wiedział, co mówi. Między jej bratem i tą zwariowaną
Kelly rzeczywiście coś było. Bardzo ciekawe.
– Czyś ty ogłuchła? Pytałam, czy twój brat będzie drużbą
Tannera.
– No, tak. Oczywiście. O niego mi właśnie chodziło.
– Tego się bałam. Wiesz co, Laro? Może będzie lepiej, jeśli ja
zajmę się tylko muzyką? Na pewno znajdziesz sobie lepszą
druhnę.
– W żadnym wypadku. Obiecałaś mi i musisz dotrzymać
słowa. Będziesz miała w sobotę czas?
Mogłybyśmy się rozejrzeć za sukienkami.
– Mhm. – Kelly wyraźnie straciła entuzjazm.
– Wspaniale. Pojedziemy do Memphis i spędzimy dzień na
zakupach. Tylko ty, ja i Susan. Zobaczysz, będzie cudownie.
Wjeżdżając na farmę, Lara miała tak znakomity humor, że nie
potrafiła się powstrzymać, żeby nie śpiewać na cały głos
„Chodźmy wszyscy do ołtarza". Nie pamiętała słów do końca,
ale w pełni zadowalał ją początek, najzupełniej stosowny w jej
sytuacji.
Podśpiewując zaczęła szukać Tannera, którego ostatecznie
zastała w szopie, pod ciągnikiem.
– Cześć! – zawołała. – Może na dziś już starczy?
Umorusany mężczyzna natychmiast wysunął się spod
ogromnej maszyny i wyciągnął ramiona w jej stronę. Kiedy
uchyliła się przed uściskami, zrobił zaniepokojoną minę.
– Co się stało? – spytał przestraszony, robiąc krok w kierunku
odsuwającej się Lary.
– Nic, oprócz tego, że cały jesteś wysmarowany olejem.
Lepiej odłóżmy jeszcze na chwilę przytulanki, dobrze?
Tanner zmierzył swój kombinezon krytycznym spojrzeniem.
– No dobrze – ustąpił – ale jednego całusa możesz mi chyba
dać.
– Domyślam się, że nie miałeś ostatnio czasu, by zerknąć w
lustro.
Tanner natychmiast otarł twarz rękawem, co oczywiście tylko
pogorszyło sprawę. Lara roześmiała się.
– Myślisz, że to takie śmieszne, co? Zaraz zobaczymy! –
powiedział, sięgając ku niej usmarowaną ręką.
Odskoczyła natychmiast.
– Nie! Nie będę się już nigdy więcej śmiać, przysięgam!
– Nic ci się nie stanie, jak sobie trochę ubrudzisz rączki.
– Nie chodzi mi o rączki, głuptasie! – krzyknęła, chowając się
przed nim za ciągnik.
Miała nadzieję, że za tą zaporą będzie bezpieczna, ale McNeil
natychmiast rzucił się na ziemię i moment później, tuż obok niej,
wyłoniła się spod ciągnika jego ręka. Lara zdążyła uskoczyć w
ostatniej chwili. Tannerowi tak się śpieszyło, że za wcześnie
poderwał głowę. Rozległ się huk, po czym głowa mężczyzny
opadła.
– O Boże! Nic ci się nie stało? – Przerażona wypadkiem Lara
zupełnie zapomniała o eleganckim kostiumie, rzuciła się na
kolana i zaczęła wyciągać Tannera spod maszyny. Tak się o
niego bała, że z prędkością karabinu maszynowego wyrzucała z
siebie jedno pytanie po drugim, nawet nie czekając na
odpowiedź.
– Kochanie, nic ci nie jest? Powiedz coś! Odezwij się! Nic ci
się nie stało? Powiedz, że ci się nic nie stało!
Przewróciła go na plecy i delikatnie ułożyła sobie jego głowę
na kolanach. Drżącymi rękami zaczęła ocierać smar z jego czoła
i policzków.
– Kochanie, słyszysz mnie? Błagam cię, odezwij się do mnie.
Wreszcie Tanner uchylił jedno oko, zmierzył Larę filuternym
spojrzeniem i objął ją wpół.
– Mam cię!
– Ach, ty małpo! – Lara tak gwałtownie poderwała się na
nogi, że głowa mężczyzny stuknęła o posadzkę.
– Och! – jęknął. – Jak boli!
– Dobrze ci tak. Należało ci się to za twoje oszustwo.
– Teraz naprawdę coś mi się stało – jęknął Tanner.
– Wcale cię nie żałuję – odpowiedziała, ale zaraz potem,
zaprzeczając własnym słowom, pochyliła się nad nim i pomogła
mu wstać. – Chodź do domu, zrobię ci kompres.
– Dziękuję bardzo, wrzucisz mi lód za kołnierz albo zrobisz
coś w tym rodzaju.
– Oj, nie bądź głupi – odpowiedziała, prowadząc go do
kuchni.
Co prawda, przemknęło jej przez myśl, że mogłaby go jakoś
ukarać za wysmarowany kostium, ale uznała, iż lepiej zrobi
kończąc sprzeczkę i zdając Tannerowi relację ze spotkania z
przyjaciółkami.
Wysłuchał jej z zainteresowaniem i tylko skrzywił się trochę,
kiedy powtórzyła mu rozmowę z Susan.
– Naprawdę nie wiem, czy warto się w to mieszać – –
powiedział.
Z Kelly sprawy miały się niewiele lepiej. Czy rzeczywiście
miało sens popychanie ku sobie dwojga ludzi, którzy nie
widzieli się od lat i mieszkali na dwóch krańcach stanu?
– No, trudno – powiedziała w końcu Lara. – Niech się dzieje,
co chce. Ślub i wesele nie będą trwały wiecznie.
Jakoś ze sobą wytrzymają.
– Tak się nie mogę doczekać końca tej całej historii, że
przyszło mi do głowy, iż moglibyśmy wziąć ślub wcześniej. Co
ty na to?
– Nie, nie. 15 czerwca to bardzo dobry termin.
Myślę, że lepiej zrobimy, jeśli spróbujemy jakoś pogodzić
Susan z Hankiem jeszcze przed ślubem.
– A masz jakiś pomysł?
– Tak, przyszło mi coś do głowy. Wiem, że nie chcesz, by
Susan spotkała się z jakimś facetem, który mógłby się jej
spodobać. Może to i racja, ale pomyślałam, że mogłoby jej
dobrze zrobić, gdyby miała okazję się przekonać, że Hank nie
jest taki znów najgorszy. Co ty na to?
– Chodzi ci o to, żeby umówić Susan z jakimś facetem, o
którym będziemy wiedzieli na pewno, że się jej nie spodoba?
– Tak.
– No, Laro Jamison. Jestem naprawdę wstrząśnięty. Nigdy by
mi nie przyszło do głowy, że wymyślisz taki numer.
Uśmiechnęła się z miną niewiniątka.
– Sądzisz, że to dobry pomysł?
– W każdym razie nikomu nie zaszkodzi. Właściwie to
równie dobrze możemy spróbować tego samego z Kelly. Jeżeli
sobie uświadomi, że nie ma znowu takiego dużego wyboru, to
może łatwiej jej się będzie pogodzić z myślą o Johnie.
– Świetnie – przyznała Lara.
Kiedy zaczęli sporządzać listę kandydatów, którzy
nadawaliby się do wypełnienia niewdzięcznej misji, okazało się,
ku ich zaskoczeniu, że jest ona zaskakująco długa. Prawdę
mówiąc, im dłużej rozważali wady i zalety potencjalnych
kandydatów, tym bardziej Lara była skłonna przyznać
Tannerowi rację: Hank i John wydawali się rzeczywiście
stworzeni dla jej przyjaciółek.
– No, a co z Hankiem i Johnem? – spytała nagle.
– Ich też dobrze byłoby jakoś przygotować.
– A po co? Nie potrzebują zachęty, żeby się zająć
dziewczynami.
– Hank na pewno nie, ale skąd możemy wiedzieć, jak się
sprawy mają z Johnem?
– Trzeba ci było słyszeć jego głos, kiedy się dowiedział, że
będzie moim drużbą. Nareszcie miałem wrażenie, że nie jestem
jedyną osobą na świecie, która chciałaby przyśpieszyć termin
ślubu.
Lara roześmiała się ze zbolałego tonu Tannera i mocno go
pocałowała.
– Uśmiechnij się. Zobaczysz, że czas minie szybciej, niż ci się
wydaje.
Rozdział 12
Był trzydziesty kwietnia. Tanner szedł przez pole porośnięte
dojrzałą pszenicą. Rozpierała go radość. Miał wrażenie, że los
sprzyja mu jak nigdy dotąd. Wiosenne burze, które mogły
zniszczyć plony, przeszły bokiem. Przelotne deszcze
równomiernie podlewały pola, a słońce sprawiało, że pszenica
dojrzewała szybciej niż kiedykolwiek.
Nawet fakt, że przez kilka ostatnich dni nie spadła ani kropla
deszczu, też mu sprzyjał. Następnego dnia zamierzał rozpocząć
żniwa i zaraz potem zaorać grunty pod soję.
Równie dobrze przedstawiały się sprawy na polach ryżowych.
Rośliny na tyle wzniosły się nad ziemię, że za parę dni będzie
mógł z powodzeniem zalać pola wodą. Jeżeli tylko system
irygacyjny, w który zainwestował pożyczkę, nie zawiedzie, to
ten rok może być najlepszym od wielu lat.
Ogród różany, o który zadbał w najbardziej rozpaczliwym
momencie swego życia, hojnie mu teraz odpłacał za włożony
wysiłek. Tanner wiedział, że kiedy nadejdzie dzień ślubu,
altanka skryje się wśród ciemnej zieleni liści, poprzetykanej
głębokim różem kwiatów.
Lara siedziała za biurkiem, obracając w palcach list. Od
dłuższej chwili nie mogła się zdecydować, żeby go otworzyć.
Nie wysłała mu zaproszenia, ale najwyraźniej musiał usłyszeć o
jej planach od kogoś ze znajomych. To było jedyne logiczne
wytłumaczenie faktu, że Kevin, który normalnie nie wysyłał
nawet pocztówek, nagle do niej napisał.
Zdecydowała się wreszcie, rozcięła kopertę, wyciągnęła list i
szybko przebiegła go wzrokiem.
Droga Laro, Domyślam się, że jesteś zdziwiona moim listem.
Ja sam jestem trochę zaskoczony faktem, że zdecydowałem się
go napisać. Ale tak się składa, że ostatnio dużo o Tobie
myślałem.
Azalie, które posadziłaś wokół domu, pięknie rozkwitły.
Lubię siedzieć w ogrodzie i patrzeć na nie. Przypomina mi się
wtedy, jak kręciłaś się tutaj w tym okropnym kombinezonie i
zastanawiam się, jak to możliwe, żeby ktoś ubrany w
wypłowiałe drelichy I umorusany ziemią mógł wyglądać tak
pięknie, jak Ty wyglądałaś. A przecież tak właśnie było.
Odkąd wyjechałaś, często się zastanawiałem, czy to możliwe,
żeby dziewczyna z wielkiego miasta, u progu wspaniałej kariery,
mogła się z dnia na dzień przedzierzgnąć w wiejską kobietę.
Podejrzewam, że odpowiedź na to pytanie kryje się właśnie w
tych wypielęgnowanych przez ciebie azaliach, w ogrodzie, o
który tak dobrze potrafiłaś zadbać. Teraz zrozumiałem, co
znaczyło dla Ciebie dzieciństwo i miejsce, gdzie je spędziłaś i z
którego byłaś taka dumna.
Wczoraj usłyszałem, że wychodzisz za mąż. Jeśli to prawda,
mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa. Mam też nadzieję, że
Twój drugi mąż okaże więcej rozumu od pierwszego.
A jednak gdzieś w głębi serca przechowuję obraz nas obojga,
Ciebie i mnie, przemierzających wspólnie życie, siedzących
razem na werandzie, spoglądających na zachodzące za oceanem
słońce. Czuję, że przyszła pora, żebym pożegnał się z tym
marzeniem.
Bardzo za tobą tęsknię, Laro. Żałuję, że tak długo trwało,
zanim zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo Cię kocham.
Gdybyś kiedykolwiek potrzebowała mojej pomocy, odezwij się.
Mam nadzieję, że chociaż to, co wspólnie przeżyliśmy, nie
skończyło się najszczęśliwiej, to jednak przyznasz, że
spędziliśmy razem kilka takich chwil, dla których warto żyć.
Kochający
Kevin
Lara starannie złożyła list i wsunęła go do koperty. Nie mogła
opanować drżenia rąk, a spod powiek wypłynęły jej dwie łzy.
Zamknęła oczy i siedziała bez ruchu. Przez jej głowę
przepływały wspomnienia, a serce wypełniło się ciepłem.
Słońce miało się ku zachodowi. Zmęczony i zgrzany Tanner
wsłuchiwał się w dźwięki, dobiegające z wnętrza kombajnu.
Zebrał już niemal wszystko i jeśli tylko nie zawiedzie go
maszyna, pod którą spędził tyle godzin, to upora się z pracą
przed zmrokiem.
I wtedy właśnie zaskoczyła go po raz pierwszy w życiu.
Nigdy wcześniej zmysły go nie zawiodły i zawsze wyczuwał jej
nadejście na długo, zanim się pojawiła. A teraz nagle, tuż przed
sobą, zobaczył Jodi.
– Wróciłam – powiedziała po prostu.
Pomimo upału ciałem Tannera wstrząsnął dreszcz. Czuł w
głowie kompletną pustkę. Uświadomił sobie, że nigdy nie
zastanowił się nad tym, co powie Jodi, gdy się pojawi.
– Cześć, Jodi. Nie spodziewałem się, że cię jeszcze zobaczę.
– Przecież ci powiedziałam, że wrócę. I nawet przysłałam
kartkę.
– To prawda – przyznał. – Po prostu myślałem, że znowu
zmienisz zdanie. Czeka na ciebie tyle wspaniałych miejsc.
Takich, których jeszcze nigdy nie widziałaś.
Miejsc, w które dobrze jest się wybrać latem.
– To prawda, że jest wiele takich miejsc – przyznała. – Ale
chciałabym, żebyśmy je obejrzeli razem.
– Nie – odpowiedział zdecydowanym tonem. – Nie sądzę,
żeby to był dobry pomysł.
Jodi roztarta w dłoniach kłos pszenicy i wiatr porwał tysiące
drobniuteńkich okruchów.
– W takim razie zostanę z tobą. Spędzimy lato razem jak co
roku.
– Ale nie tego roku, Jodi. Na to już za późno.
– Na nic nie jest za późno, Tanner. – Zrobiła krok w jego
stronę, ale nie wyciągnęła do niego pierwsza ręki. Nigdy tego
nie robiła.
– Owszem – odpowiedział. – Nie potrzebuję już nikogo na
lato.
– Teraz zostanę na dłużej – szepnęła, a potem powtórzyła
głośniej: – Słyszysz mnie, Tanner? Teraz naprawdę zostanę na
dłużej, obiecuję.
– Daj spokój, Jodi. – Chwycił ją za ramiona i, nieoczekiwanie
dla siebie samego, potrząsnął. – Sama nie wierzysz w to, co
mówisz. Nie mogłabyś tu zostać, tak samo jak ja nie umiałbym
stąd odejść. Ty i ja nie mamy ze sobą nic wspólnego.
– Może i nie mamy, ale przecież kochamy się. – Po raz
pierwszy wyciągnęła do niego ręce.
Tanner puścił ramiona Jodi i chwycił jej dłonie, tak by nie
mogła go objąć.
– Nie, nie kochamy się. To, co nas łączyło, to była zwykła
przyjaźń, bez wymagań i zobowiązań. Miłość jest czymś więcej,
Jodi.
– Masz kogoś, tak? – spytała.
Tanner zamknął oczy, aby nie widzieć bólu na jej twarzy.
– To nie ma żadnego znaczenia. Nasz związek już od dawna
był tylko fikcją.
– Ładna?
Mężczyzna zacisnął zęby.
– Mówię ci, że tu nie chodzi o nikogo innego, tylko o nas.
– Nie wierzę ci.
Otworzył oczy i wzniósł je do góry, jakby się spodziewał, że
nadspodziewanie życzliwe tego roku niebo ześle mu jakąś
odpowiedź. Tym razem jednak był zdany wyłącznie na siebie.
Lara siedziała nad kartką papieru.
Drogi Kevinie, Właśnie dostałam Twój list i nie potrafię
wyrazić, jak bardzo mnie poruszył.
Po naszym rozwodzie były takie chwile, podczas których
żałowałam, że kiedykolwiek się spotkaliśmy. Teraz dopiero
zdaję sobie sprawę z tego, jak wiele wniosłeś w moje życie.
Wiem, że nie oddałabym naszych wspólnych lat za żadne skarby
świata.
Masz rację, przeżyliśmy ze sobą niejedną taką chwilę, dla
której warto żyć. Cieszę się, że i ty o tym pamiętasz. Nigdy bym
nie odrzuciła szczęścia, które mi dałeś, tylko dlatego że pewnego
dnia się skończyło.
To, co słyszałeś, to prawda. Wychodzę za mąż. Tanner jest
wspaniałym mężczyzną. Mamy wspólne marzenia i plany na
przyszłość. Wiem, że tym razem to już będzie związek na
zawsze.
Nie chciałabym, żebyś rezygnował ze swoich marzeń. Jestem
pewna, że istnieje gdzieś kobieta, która byłaby naprawdę
szczęśliwa, siedząc z tobą na werandzie i patrząc na zachodzące
słońce. Życzę ci, byś ją odnalazł.
Pamiętaj, że i ty zawsze możesz na mnie liczyć, i gdybym
mogła Ci w czymkolwiek pomóc, zaraz się do mnie odezwij.
Lara
– Chodź – powiedział Tanner, chwycił Jodi mocno pod rękę i
pociągnął za sobą. – Chcę ci coś pokazać.
Prowadził ją przez pola na farmę i do ogrodu. Kiedy się
wreszcie zatrzymali, Jodi powoli podeszła do spowitej w krzaki
róż altany.
– Pięknie – powiedziała wreszcie. – Ale po co ją właściwie
remontowałeś?
– Jako zadośćuczynienie za grzechy.
– Nie rozumiem.
– To była dla mnie ciężka zima, Jodi. Zrobiłem dużo takich
rzeczy, które nie napawają mnie specjalną dumą.
– Tanner, nie mam pojęcia, o czym mówisz i nie jestem
pewna, czy chcę wiedzieć.
– Muszę ci to powiedzieć. Próbowałem cię zabić.
I w pewnym sensie nawet mi się to udało. Zabiłem w sobie
Jodi taką, o jakiej zawsze marzyłem i jaką zawsze chciałem tutaj
mieć.
Skrzyżował ramiona na piersi i spojrzał na rozciągające się
przed nimi pola, tak jakby ciągle jeszcze miał przed oczami
ogień, który tamtej pamiętnej nocy pochłonął wszystko, co
łączyło go z Jodi.
– Pewnej nocy wyniosłem przed dom wszystkie pamiątki,
jakie mnie z tobą wiązały i usypałem wielki stos. A potem
wszystko spaliłem. Wszystko, co mi kiedykolwiek dałaś,
wszystko, czego kiedykolwiek choćby dotknęłaś.
Twarz Jodi zrobiła się szara jak popiół, a jej błękitne oczy
rozszerzyło przerażenie.
– Następnego dnia przyniosłem tutaj popiół i rozsypałem go.
– Uniósł ręce i wskazał na ogród. – Potem poprzesadzałem róże i
naprawiłem altanę.
– Zrobiłeś to dla mnie? – spytała. – Żebyśmy mogli zacząć
wszystko od nowa?
– Nie, Jodi, nie zrobiłem tego dla ciebie. Zrobiłem to, żeby
samemu zacząć wszystko od nowa i żeby kobieta, którą kocham,
uwierzyła, iż potrafię zapomnieć o przeszłości i zacząć żyć
przyszłością.
– A więc masz kogoś? – spytała drżącym głosem.
Znajomy czerwony plecak upadł na ziemię, gdy oburącz
schwyciła się poręczy.
– Nie chciałem cię zranić, ale nie mogę cię okłamywać.
Jodi puściła poręcz, weszła do wnętrza altany i machinalnie
pogładziła hamak.
– Mów, ja słucham.
– Masz rację. Jest inna kobieta. Bardzo ją kocham, za kilka
tygodni mamy wziąć ślub. Tutaj, w tym ogrodzie. Myślę, że
jesteśmy dla siebie stworzeni.
Łączą nas marzenia i wspólne plany, a przede wszystkim
miłość, silniejsza, niżbym kiedykolwiek przypuszczał.
– Zawsze myślałam, że mnie kochasz.
– Jesteś mi bardzo bliska, Jodi. Bardzo bym chciał, żebyś była
szczęśliwa i mam nadzieję, że znajdziesz sobie kogoś, kto będzie
do ciebie pasował równie dobrze, jak ja i Lara pasujemy do
siebie. Ale boję się, że nie będziesz potrafiła tego zrobić, dopóki
nie zrezygnujesz ze złudzeń. Bo myślę, że do tego sprowadzał
się w rzeczywistości nasz związek. Do złudzeń.
– Nie! Jestem pewna, że miedzy nami było coś więcej –
zaprotestowała gwałtownie. – Wiem, że było. I wiem, że jeśli
tylko będziemy chcieli, to może być znowu.
– Posłuchaj mnie – poprosił. – Zdarzyło ci się maszerować
przez pustynię. Znasz niebezpieczeństwo, jakim jest
fatamorgana. Wydaje ci się, że widzisz wodę, bo pragniesz ją
widzieć. Ale jeśli powędrujesz ku takiemu złudnemu obrazowi,
czeka cię śmierć. Jeżeli człowiek nie chce zginąć na pustyni, to
musi iść tak długo, aż dotrze do prawdziwej oazy.
Porywczo potrząsnęła głową.
– Nie, nie, nie!
Tanner podszedł bliżej, ale nie wszedł do altany. Jego głos
zabrzmiał mocniej.
– Posłuchaj, Jodi. Życie jest jak pustynia. Ty i ja za wcześnie
przestaliśmy szukać. Zadowoliliśmy się złudzeniami, bo to było
łatwiejsze, niż żyć prawdziwym życiem. Ale to było tylko
oszukiwanie się, dziecinko. A wiem, że ty, tak jak ja, nie
chciałabyś się oszukiwać. To nie jest miejsce dla ciebie, Jodi. A
ja nie jestem mężczyzną, jakiego ci potrzeba. Ale taki
mężczyzna na pewno gdzieś jest, musisz go tylko dobrze
poszukać.
– Powiedz mi, w takim razie, na czym polega różnica,
Tanner? Jak mogę poznać swoje przeznaczenie, skoro tak długo
pozwalałam się zwodzić złudzeniom?
– Ja też długo ulegałem złudzeniom, Jodi. Wszystko, co ci
mogę powiedzieć to tyle, że choć człowiek może latami jeść
piasek i mieć poczucie, że pije wodę, to kiedy tylko spadnie na
niego jedna kropla prawdziwego deszczu, już nigdy więcej się
nie pomyli. Nic więcej nie mogę dodać. Kiedy spotkasz swoją
prawdziwą miłość, to jestem pewny, że natychmiast wszystko
zrozumiesz. Nie potrafię ci tego opisać, tak jak nie potrafię ci
opisać deszczu. Musisz to sama przeżyć.
Wyciągnął rękę i uniósł łańcuszek, na którym zawieszony był
medalion.
– Wiesz, myślę, że już wtedy powinniśmy byli zrozumieć, że
naprawdę nie jesteśmy stworzeni dla siebie. Tobie nie potrzeba
kogoś, kto by na ciebie czekał, kogoś, kto by prosił, żebyś do
niego wróciła.
Potrzeba ci kogoś, kto wędrowałby razem z tobą.
Jodi milczała przez długą chwilę, potem spojrzała Tannerowi
w oczy i powiedziała:
– Mam nadzieję, że ona doceni to, co znalazła.
– Wolałbym, żebyś to ty potrafiła docenić to, co znalazłem.
– Doceniam, ale musisz mi wybaczyć, że nie wezmę udziału
w świętowaniu twojego szczęścia. – Pochyliła się na moment i
jednym szybkim ruchem zarzuciła plecak na ramię.
– Jodi, zaczekaj. Nie odchodź tak.
– Czemu nie? To nie jest miejsce dla mnie. Sam tak
powiedziałeś.
– Będę się o ciebie martwił.
Uśmiechnęła się do niego smutno.
– Zawsze się za bardzo martwisz, Tanner. Ale teraz już nie
musisz. Po raz pierwszy wiem przynajmniej, czego mam szukać.
– Posłuchaj, jeśli kiedykolwiek będziesz czegoś potrzebowała
albo jeżeli będziesz szukała miejsca...
– Jasne. Dam ci znać.
– Niech to diabli, Jodi! Naprawdę jesteś dla mnie kimś
bliskim.
– Wiem.
Zawahała się przez chwilę i dodała zupełnie innym tonem:
– Jak na złudzenie, to nie było takie najgorsze, no nie?
– Masz rację.
Musnęła ustami policzek Tannera i odwróciła się, żeby
odejść. Złapał ją za ramię, pogrzebał przez moment w kieszeni i
podał jej małą srebrzystą monetę.
– Na telefon?
– Albo na kartkę. Kiedy już znajdziesz to, czego ciągle
szukasz.
Jodi podrzuciła monetę i schowała do kieszeni. Potem
odwróciła się i odeszła.
– Obiecaj, że dasz mi znać! – zawołał za nią.
Odwróciła się dopiero po chwili, nie przestając się od niego
oddalać. Wiatr przyniósł mu jej ostatnie słowo:
– Obiecuję!
Ledwo Lara wrzuciła list do skrzynki, pojawił się przed nią
pierwszy posłaniec.
– Laro, chwała Bogu, że cię wreszcie znalazłam! – Susan
wyskoczyła z krzywo zaparkowanego samochodu i podbiegła do
Lary.
– Czy coś się stało? – zapytała, przestraszona zachowaniem
przyjaciółki.
– Zależy, jak na to spojrzeć. Jodi wróciła. Jest tutaj, w
Morristown. Widziałam ją na własne oczy. Szła wzdłuż
autostrady, w kierunku farmy Tannera.
– Jesteś pewna, że to była ona?
– Absolutnie. – Dla podkreślenia wagi swoich słów Susan
wzniosła rękę do góry.
Lara westchnęła.
– Przynajmniej będziemy to mieli z głowy przed ślubem.
Spokój, z jakim przyjęła nadzwyczajną nowinę, wprawił
Susan w osłupienie.
– To wszystko, co masz do powiedzenia? Nie martwisz się?
– A czemu miałabym się martwić? Przecież sama mnie
przekonywałaś, że Tanner już jej nie kocha.
– No tak, ale...
– Ale teraz już nie jesteś taka pewna? To chcesz powiedzieć?
– Nie, jestem pewna, że Tanner cię kocha, ale...
Lara roześmiała się ze swobodą, do jakiej jeszcze przed kilku
tygodniami nie byłaby zdolna. Pomysł, by poczekać ze ślubem
okazał się naprawdę świetny. Z dnia na dzień rosło jej zaufanie i
miłość do Tannera. Teraz była już pewna, że powrót Jodi nie
stanowi dla niej większego zagrożenia niż dla McNeila list
Kevina.
– Czego się po mnie spodziewałaś, Susan? Że za nią popędzę?
Że będę jej próbowała wybić z głowy spotkanie z Tannerem?
– Właściwie – przyznała przyjaciółka – to spodziewałam się
właśnie czegoś takiego.
Lara potrząsnęła głową.
– Przykro mi, ale muszę cię rozczarować. To nie jest moja
sprawa. On sam musi z nią porozmawiać i wierzę, że powie jej
wszystko, co trzeba.
Przez długą chwilę Susan wpatrywała się w twarz
przyjaciółki.
– Zmieniłaś się – powiedziała w końcu. – Jeszcze parę
tygodni temu na myśl o Jodi byłaś jednym kłębkiem nerwów.
– Czas najlepiej pozwala zobaczyć wszystko we właściwych
proporcjach – odpowiedziała Lara. – Przez tych kilka tygodni
zrozumiałam, jak bardzo Tanner mnie kocha, jak ja go kocham,
nauczyłam się ufać mu. Powrót Jodi naprawdę mnie nie martwi.
– Tego ci zazdroszczę – wyznała szczerze Susan.
– Bardzo bym chciała umieć jeszcze kiedyś zaufać Hankowi.
– Zobaczysz, że przyjdzie taka chwila. A teraz chodź,
zaparkuj porządnie samochód, napijemy się kawy.
Ledwo usiadły, gdy do kawiarni wpadła zdyszana Kelly.
– Laro, nigdy nie zgadniesz, kogo przed chwilą widziałam!
Siedzące kobiety wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
– Przykro mi, Kelly – odezwała się Susan – ale byłam
pierwsza.
– To co ty tu jeszcze robisz? Chodźmy!
– Dokąd? – spytała Lara.
– Na farmę! Przecież ona poszła w tamtą stronę!
– Lepiej siądź z nami i napij się kawy, Kelly.
– Ale...
– Siadaj, siadaj. Lara zdecydowała, że Tanner sam najlepiej
wszystko załatwi.
Kelly usiadła, patrząc na przyjaciółki z niedowierzaniem.
– Macie sklerozę czy co? Już zapomniałyście, kim jest Jodi?
– O niczym nie zapomniałam, a w dodatku jestem młodsza od
ciebie, więc nie masz co liczyć, że pierwsza dostanę sklerozy. –
Lara spokojnie dokończyła kawę.
– Nie mogę uwierzyć, że możesz tu tak spokojnie siedzieć,
kiedy ona idzie, by ci sprzątnąć sprzed nosa faceta.
– Jodi nie chce mi nikogo sprzątnąć sprzed nosa.
Wróciła tu, żeby zobaczyć, czy Tanner jeszcze na nią czeka.
Kiedy jej powie, że przyszła za późno, to po prostu ruszy w
swoją drogę.
– Jesteś pewna, że to takie łatwe? – Kelly nie mogła uwierzyć
w spokój przyjaciółki.
– Nic nie jest w życiu łatwe. Jestem pewna, że dla nich obojga
to będzie trudna rozmowa. Ale to nie znaczy, że sobie z tym nie
poradzą beze mnie.
– Daj spokój – powiedziała Susan. – Lara ma rację.
Kelly nie wyglądała na przekonaną, ale zrezygnowała z
dalszych protestów i zamówiła kawę.
– Może i ma. W końcu to ona okazała się najbardziej
operatywna z nas wszystkich, jeśli chodzi o mężczyzn.
– No, właśnie – odezwała się Susan. – Słuchaj, Laro, skąd
wytrzasnęliście tych wszystkich facetów, z którymi nas po
umawialiście? W życiu nie widziałam większych idiotów.
Lara musiała udawać, że zakrztusiła się kawą, by ukryć
chichot, którego nie mogła opanować.
– Bardzo mi przykro, dziewczyny, ale wygląda na to, że
miałyście rację. W tej okolicy faktycznie trudno o przyzwoitego
faceta.
– Zgadzam się z Susan – dodała Kelly. – Na przyszłość, jeżeli
nie trafi się wam nic ciekawszego niż do tej pory, to lepiej w
ogóle z nikim nas nie umawiajcie.
– No, trudno, jak nie, to nie. – Lara poddała się bez oporu. –
Po prostu chcieliśmy wam wyświadczyć przysługę.
– Raczej odpłacić nam za przysługę – poprawiła ją Susan. –
Ale nie wyobrażajcie sobie, że napuszczając na nas tych
dzikusów, zdołacie kiedykolwiek wyrównać z nami rachunek.
Kelly i ja będziemy musiały zastanowić się nad innym sposobem
odebrania naszej należności.
Lara zrobiła smutną minę i pokręciła głową.
– Niektórym naprawdę trudno dogodzić.
W tym momencie ktoś energicznie otworzył drzwi I do
kawiarni wkroczył Hank Metcalf. Rozejrzał się po sali i klucząc
między stolikami, ruszył w kierunku przyjaciółek.
Zatrzymał się przed nimi, zdjął kapelusz i każdą z kobiet
powitał szybkim skinieniem głowy, wypowiadając przy tym jej
imię.
– Kelly, Laro – po krótkim wahaniu dorzucił:
– Susan.
– Cześć, Hank – powiedziała Lara z uśmiechem, mającym
rozładować nastrój napięcia i wrogości, jaki natychmiast
zapanował przy stoliku. – Co cię sprowadza?
– Ja... Przyszło mi do głowy, że może dobrze byłoby, byś
wiedziała...
– Jeśli chodzi ci o to, że w mieście jest Jodi, to już
zdążyłyśmy to Larze powiedzieć. Dziękujemy. Nie będziemy cię
zatrzymywać, Hank. – Kelly była nieubłagana.
Susan tylko patrzyła na całą scenę w milczeniu. Metcalf
zmierzył Kelly wrogim spojrzeniem, ale zignorował jej słowa.
– Nie chodzi mi o to, że Jodi wróciła, tylko o to, że właśnie
wyniosła się z farmy. Poszła na południe, no, może na
południowy wschód. Pomyślałem, że chyba byłoby dobrze,
żebyś o tym wiedziała.
– Dzięki, Hank. Bardzo się cieszę, że o mnie pomyślałeś. –
Lara dopiła kawę i wstała od stolika.
– Przepraszam was, pora na mnie. Pojadę na farmę zobaczyć,
jak się ma Tanner. Do zobaczenia.
Zastała go w hamaku. Na jej widok uśmiechnął się szeroko i
wyciągnął ramiona. Lara pogrążyła się w jego uścisku bez
najmniejszego wahania.
– Była tu Jodi – powiedział cicho.
– Wiem.
Zaskoczony uniósł brwi.
– W tym miasteczku nic się nie ukryje – wyjaśniła.
– Widzieli ją i Susan, i Kelly, i Hank. I każde zaraz przyszło,
żeby mnie ostrzec.
Mężczyzna właściwie nawet nie był zdziwiony.
– Szkoda, że mnie nikt nie ostrzegł. Kompletnie mnie
zaskoczyła. Naprawdę się jej nie spodziewałem.
Lara uśmiechnęła się bez słowa.
– Wiem. Jodi mówiła, że wróci, i ty mówiłaś, że ona wróci, i
to wyłącznie moja wina, że nie chciałem wam wierzyć.
Lara wyciągnęła dłoń i pogłaskała go po twarzy.
– No i co się tu działo? Opowiedziałeś jej o nas?
Tanner skiną) głową.
– Tak, i próbowałem jej wszystko jakoś wyjaśnić, ale to nie
było proste. Nie jestem pewny, czy Jodi rzeczywiście
zrozumiała, o co mi chodzi.
– A o co ci chodzi? – spytała Lara.
– O to, że wszystko, co nas łączyło, było tylko złudzeniem. Ze
to nie było coś prawdziwego. Ze któregoś dnia spotka takiego
mężczyznę, jakiego jej naprawdę trzeba, i wtedy wszystko
zrozumie. Ale nie jestem pewny, czy umiałem ją o tym
przekonać.
– Sama się przekona któregoś dnia. Przypomnij sobie, ile
czasu minęło, nim ty zrozumiałeś. Jodi musi przebrnąć przez to
samo. Może to potrwa, ale w końcu na pewno cię zrozumie.
– Wiem. Chciałem po prostu, żeby to było dla niej łatwiejsze.
Lara przytuliła się mocno do Tannera. Przyjemnie było czuć
nad głową jego twardy podbródek a na plecach szorstką, mocną
rękę.
– Dostałam dziś Ust od Kevina.
Dłoń mężczyzny na moment znieruchomiała, ale zaraz
podjęła swój powolny, pieszczotliwy ruch.
– No i co napisał?
– Że słyszał od kogoś, iż wychodzę za mąż. Że życzy mi
wszystkiego najlepszego i pisze, że gdybym czegoś
potrzebowała, to zawsze mogę się do niego zwrócić.
Tanner uniósł lekko głowę, a ruchy jego dłoni stały się przez
moment jakby mniej pewne.
– Myślisz, że Kevin by chciał, żebyś do niego wróciła?
– Nie, myślę, że miał na myśli dokładnie to, co napisał.
– Chcesz mu odpisać?
– Już to zrobiłam. Napisałam, że jestem szczęśliwa i że
któregoś dnia on też znajdzie sobie taką kobietę, jakiej mu
naprawdę potrzeba.
Objął ją mocniej i przytulił. Lara pocałowała go w pierś, a
potem przyłożyła ucho, żeby usłyszeć bicie serca.
Czas mijał powoli, słońce chowało się za horyzontem, po
ciemniejącym niebie przesuwały się chmury, ale dla Lary i
Tannera to wszystko nie miało teraz żadnego znaczenia. Ich cały
świat mieścił się razem z nimi w hamaku, łagodnie kołyszącym
się pośród róż.
15 czerwca, na werandzie pewnego domu, położonego nad
brzegiem oceanu, siedział samotny mężczyzna. Czekał na
zachód słońca i z goryczą myślał o swojej samotności.
Gdzieś na wschód od niego, wzdłuż wybrzeża, przesuwał się
niewielki czerwony plecak, którego właścicielka także
wpatrywała się w Unię łączącą ocean z niebem i zastanawiała
nad sposobami odróżnienia wody od piasku.
W Morristown, w Arkansas, też panowała piękna pogoda.
Hamak został chwilowo usunięty z otulonej kwiatami altany.
Świadkowie zerkali ku sobie z wyraźnym zakłopotaniem, a
druhna nie bardzo wiedziała, co począć z drużbą, który
poświęcał jej zdecydowanie więcej uwagi, niż wypadało w tych
okolicznościach.
Państwo młodzi nie wymagali od nikogo zbyt wiele.
Pochłonięci sobą, zapomnieli dosłownie o całym świecie.
Zamiast powtarzać tradycyjne słowa małżeńskiej przysięgi,
powiedzieli kilka prostych zdań.
– Laro Jamison, jesteś moim światem. Słońcem, w którym
rosnę, deszczem, który dodaje mi sił do życia, księżycem, który
wypełnia moje sny. Bez ciebie żyłbym jak na bezludnej
planecie, bez żadnych pragnień ani celów. Jeżeli obdarzysz mnie
miłością, to obiecuję zawsze o nią dbać i odpłacić ci za nią po
stokroć.
– Masz moją miłość, Tannerze McNeil. Razem będziemy
siać, razem chronić nasze uprawy i razem zbierać plony. Nie
pragnę niczego, prócz twojej miłości, jeżeli mi ją dasz, to
odpłacę ci wzajemnością i oddaniem i będę stać przy tobie w
dobrym i złym, przez wszystkie pory roku.