MIESZKO1



WYDZIAŁ KULTURY I SZTUKI
URZęDU WOJEWóDZKIEGO W POZNANIU


BIBLIOTEKA
KRONIKI WIELKOPOLSKI"

IERZY STRZELCZYK



MIESZKO
PIerwSZY


Wydawnictwo ABOS
POZNAŃ 1992



KOMITET REDAKCYJNY BIBLIOTEKI "KRONIKI WIELKOPOLSKI"

Paweł Anders, Lena Bednarska, Krzysztof Kasprzak, Czesław
Łuczak, Edmund Makowski, Tomasz Naganowski (przewodniczący)


Recenzent
Jadwiga Krzyżaniakowa


Adres Redakcji:
Urząd Wojewódzki w Poznaniu
Wydział Kultury i Sztuki
ul. Kościuszki 93, pok. 131
61-716 Poznań
tel. 69 66 77, 5210 71 w. 677, 52 43 40


Projekt okładki
Grzegorz Marszałek


Redaktor
Daria Zielińska

Printed in Poland

WYDAWNICTWO ABOS 40





Wydanie I. Nakład 4920+80 egz. Ark. wyd. 12,0; ark. druk. 13,5
Zlec. nr 77212/92
ZAKLADY GRAFICZNE W POZNANIU
ul. Wawrzyniaka 39

ISBN 83-900370-2-

Adamowa dedykuję

WSTęP


Niełatwo jest historykowi zdecydować się na napisanie nowej książ-
ki o pierwszym historycznym władcy Polski, zwłaszcza takiej, która
byłaby przeznaczona dla szerszego odbiorcy, a nie tylko dla zawodo-
wego historyka, bardziej krytycznie patrzącego - rzecz jasna - na
ręce autora, kompetentnie na ogół, choć surowo, oceniającego efekt
jego pracy, ale zarazem świadomego ograniczeń, których albo w ogóle
żadnemu autorowi podobnej pracy nie uda się uniknąć, albo - w naj-
lepszym wypadku - w sposób wysoce hipotetyczny, daleki od rezul-
tatów niewątpliwych, pewnych.
Jak natomiast przeciętny czytelnik, wprawdzie może i zaintereso-
wany naszymi odległymi dziejami, ale pragnący na ogół obrazu wyra-
zistego, w miarę możności pełnego i pewnego, przyjmie książkę, w któ-
rej aż roić się będzie od znaków zapytania, której autor będzie musiał
raz po raz wyznawać: ignoranus!, z gorzką nieraz refleksją, iż także
zapewne: ignorabiTnus! (nie wiemy; nie będziemy wiedzieć!)? Początki
naszego polskiego bytu narodowego i państwowego, podobnie zresztą,
choć może jeszcze w wyższym stopniu, jak w przypadku tylu innych,
bliższych i dalszych naszych sąsiadów, gubią się bowiem, jak to zwykło
się nieco enigmatycznie wyrażać - w pomroce dziejów, to znaczy że
przeminęły w sposób jak gdyby niepostrzegalny dla nas, także dla hi-
storyków.
Tam gdzie nie ma źródeł, tam nie ma historii, a raczej - nauki
historycznej, wiedzy o przeszłości. Tam, co najwyżej, otwiera się pole
dla wyobraźni ludzkiej, która nie musi się brakiem źródeł krępować,
ale nie może również pretendować do zastępowania nauki. Zresztą tak-
że dążność do spełnienia rygorów naukowości nie wyklucza twórczej
wyobraźni, przeciwnie - w książce o Mieszku I jest ona ogromnie po-
trzebna, tyle że musi ciągle być kontrolowana metodami nauki, nie


może, nie powinna chadzać samopas. Wyobraźnia ma jedynie pomagać
badaczowi, dostrzegać luki w materiale źródłowym, nasuwać możli-
wości ich wypełnienia czy usuwania sprzeczności samych danych źród-
łowych, ale, broń Boże, nie zastępować źródeł i ogólnie uznanych me-
tod postępowania badawczego.
Jakby nie dość było trudności i komplikacji wynikających z same-
go procesu badawczego, jakże często dochodzą okoliczności dodatkowe,
zwłaszcza wtedy, gdy przedmiot badań głęboko związany jest ze świa-
domością historyczną społeczeństwa. Początki państwa polskiego, pier-
wszy znany z imienia historyczny jego władca, chrzest i chrystia-
nizacja Polski, stosunek młodego państwa polskiego do Niemiec i Sto-
licy Apostolskiej, znaczenie tego państwa w Europie, samodzielny cha-
rakter państwa polskiego czy zapożyczenia zewnętrzne... - oto niektó-
re problemy, które ze sfery nauki jakże często wiodły i wiodą w sferę
ideologii czy - jeszcze gorzej! - polityki. Pamiętamy może (przynaj-
mniej starsze i średnie pokolenie) obchody milenium państwa polskie-
go w latach sześćdziesiątych, jaką wagę przykładały ówczesne czynni-
ki państwowe do wykazania odrębności i podrzędności momentu chry-
stianizacji wobec procesów państwowotwórczych. Napięte stosunki po-
między Państwem a Kościołem katolickim aż natrętnie rzutowały na
obchody milenijne. Jeszcze starsi mogą pamiętać zapomniane już (na
szczęście!), ale wcale w okresie dwudziestolecia międzywojennego i II
wojny światowej nierzadkie poglądy uczonych niemieckich o dominu-
jących rzekomo wpływach nordyckich (wikingowie) na kształtowanie
się państw słowiańskich, kiedy nawet naszego Mieszka I usiłowano nie-
kiedy przerobić na germańskiego wikinga. A jeden z najważniejszych
bez wątpienia wątków Mieszkowych dziejów - charakter najwcześ-
niejszych stosunków polsko-niemieckich: ileż razy był analizowany nie
tylko, a nawet nie przede wszystkim pod kątem chłodnej obiektywnej
refleksji naukowej, lecz jako projekcja w odległą przeszłość doświad-
czeń i fobii narodowych doby najnowszej. Niejednokrotnie w niniej-
szej pracy spotkamy się z tymi i innymi jeszcze pokusami "moderni-
zacji" przeszłości, wykorzystania jej czy choćby tylko "dopasowania"
do potrzeb chwili bieżącej.
Dzieje Polski nie stanowią zresztą pod tym względem wyjątku, naj-
wcześniejsze ich fazy były jednak zawsze szczególnie podatne na
wszelkiego rodzaju falsyfikacje, a choćby tylko nie zawsze niewinne
nieporozumienia. Po prostu tam, gdzie nie dostaje rzeczywistej wiedzy,
a z takim przypadkiem mamy z przyczyn obiektywnych właśnie do
czynienia, otwiera się szerokie pole nie tylko dla "twórczej" wyobraź-
ni, ale także dla intelektualnych i politycznych nadużyć. Jakie pokusy

1. Fragment posągu Mieszka I
dłuta Ch. D. Raucha (1841) ze
Złotej Kaplicy katedry poz-
nańskiej (zob. ilustrację nr 20)

pchały już dziejopisów średniowiecznych, choćby tak wielkiego spośród
nich, jakim był sam Jan Długosz, do "uzupełniania" czy modyfikowa-
nia wiedzy o Mieszku I i jego czasach! Niezależnie bowiem od motywów
mniej szlachetnych czy zupełnie nieszlachetnych, "natura nie znosi
próżni" i stara się ją wypełnić, rzadko - dodajmy - w sposób umie-
jętny.
Pokażemy w książce ogromny trud wielu uczonych, którzy nierzad-
ko większość wysiłków naukowego żywota zainwestowali w rozświetle-
nie mroków czasów Mieszka I, w różny - trwalszy lub szybciej prze-
mijający - sposób wpisując się w dzieje nauki historycznej. Poznamy
całą plejadę historyków, w tym wielu bardzo wybitnych i w stopniu,
w jakim to będzie możliwe w pracy popularnonaukowej, będziemy nie-
kiedy wsłuchiwali się w ich argumentację, niejako podążali tropem
ich myśli, a to po to, byśmy i my mogli do pewnego przynajmniej stop-
nia wyrobić sobie pogląd na to, co w naszej aktualnej wiedzy
o pierwszym w pełni historycznym Piaście i jego epoce jest pewne, co
należy odrzucić jako nieprawdę, co wreszcie znajduje się pośrodku,
będąc jedynie prawdopodobieństwem lub możliwością, winno być za-


tem zaopatrzone znakiem zapytania, ale kto wie - może w przyszłości
się go pozbędzie.
Biografistyka historyczna cieszy się także w Polsce sporym zainte-
resowaniem. Czytelnika wypadnie więc od razu na wstępie ostrzec: Nie
ma mowy o napisaniu biografii Mieszka I w pełnym słowa tego zna-
czeniu. Na to, by w miarę wyczerpująco i w sposób odsłaniający oso-
bowość bohatera spróbować wyjaśniE nie tylko "zewnętrzne" koleje
życia, ale także motywacje wewnętrzne, a zatem to wszystko, czego
nie powinno brakować w rzeczywistej biografii, biografa Mieszka I,
podobnie zresztą jak ogromnej większości naszych średniowiecznych
przodków, po prostu nie staE. Dostępne poznaniu i prezentacji są bo-
wiem jedynie elementy, okruchy życia bohatera, te, które zdołały uwie-
cznić się w zachowanym do dziś materiale źródłowym, a więc te, które
przeszłość nam niejako przekazała. Ta okoliczność powinna pozostać
w naszej świadomości podczas całej lektury niniejszej książki: poznamy
jedynie niektóre fragmenty biografii Mieszka I, o innych będziemy mo-
gli w najlepszym przypadku jedynie snuć nieśmiałe i w różnym stop-
niu uzasadnione (ale niemożliwe do udowodnienia) przypuszczenia,
oparte np. na analogiach z innych okresów i innych obszarów, na lo-
gice samych wydarzeń, zdawającej się dopuszczać tylko takie a nie
inne wyjaśnienia, bądź na tym, co teoretycy nazywają niekiedy "wie-
dzą pozaźródłową", a co można sprowadzić do ogólnej znajomości
świata, ludzi i procesu dziejowego przez historyka i czytelnika.
Pomiędzy osiągnięciami nauki historycznej a poziomem wiedzy
szerszych warstw społeczeństwa o przeszłości nie ma pełnej zbieżności.
W świadomości społecznej funkcjonowały i nadal funkcjonują określo-
ne uprzedzenia i stereotypy, do których przywykliśmy i z którymi nam
dobrze. Nie zawsze skłonni jesteśmy z nimi się rozstawać, zburzyłoby
nam to bowiem w jakiejś mierze gmach wartości, z jakimi się solida-
ryzujemy. Z niektórymi takimi stereotypami zetkniemy się i w tej
książce i być może uda się autorowi w tym czy owym punkcie namó-
wić czytelnika do porzucenia "bezpiecznego" stereotypu. Szczególnie
uporczywymi spośród nich są choćby: przekonanie o odwiecznym nie-
jako charakterze antagonizmu polsko-niemieckiego, o tym że Niemcy
zawsze byli stroną aktywną, agresywną, a Polacy - czy szerzej: Sło-
wianie - tylko się bronili, gdyż taką rzekomo pokojową naturą zostali
obdarzeni, następnie: o roli chrześcijaństwa i Kościoła u progu naszych
pisanych dziejów, wreszcie - o "odwieczności" przodków Polaków na
ziemiach przez nich w czasach historycznych zajmowanych ("praojczy-
zna" Słowian wszak miała się właśnie nad Wisłą i Odrą znajdować!).
Nie inaczej skłonny byłbym zakwalifikować przekonanie o tym, że pań-
stwo polskie, które za panowania Mieszka I wyłaniało się stopniowo
z pradziejowego "niebytu", musiało mieć już długą historię, "no
bo przecież nie pojawiło się nagle jak Afrodyta z piany morskiej".
Ano - zobaczymy! Chociaż bez nużących przypisów i w sposób
wybiórczy sięgając do źródeł, jeszcze zaś oszczędniej do ogromnej,
z pewnością już obecnie nieprzebranej, literatury naukowej na temat
Mieszka I i jego czasów (ważniejszą z nich podam, dla wygody pilnego
czytelnika, pod koniec książki), nie oszczędzę czytelnikowi, tam gdzie
zajdzie potrzeba, trudu przedzierania się przez gąszcz niejednoznacz=
nych, nieraz sprzecznych świadectw źródłowych oraz dyskusji uczo-
nych. Tam, gdzie to będzie możliwe, będę rzecz jasna formułował wła-
sną opinię. Czytelnicy, zwłaszcza ci zbliżeni do cechu historyków, ze-
chcą wybaczyć, jeżeli - ze względu na charakter niniejszej pracy-
nie znajdą w wielu miejscach należnej zwykle w takich przypadkach
dokumentacji naukowej.
Biografii Mieszka I, jak wyjaśniłem wyżej, jeżeli pojęcie biografii
rozumieć będziemy w sensie właściwym, jako w miarę pełne przed-
stawienie przynajmniej zewnętrznych okoliczności i faktów czyjegoś
życia, napisać nie potrafimy. Trzeba zatem w większym niż w typo-
wych biografiach stopniu uzupełniać obraz przez uwzględnienie tła hi-
storycznego, na którym działał nasz bohater. Chociaż i ono znane jest
niedokładnie, to przecież im szerzej i głębiej potraktujemy postać
Mieszka I, tym większa szansa, że nie pominiemy jakichś wskazówek,
rysów, cech rzucających światło, choćby przymglone i niepewne, na
bohatera. Z drugiej jednak strony łatwo w tych warunkach o przesa-
dę - książka o Mieszku nie powinna mimo wszystko zamieniać się
w książkę o jego czasach. Oznacza to, że akcent jednoznacznie położony
zostanie na postać i dzieje pierwszego historycznego Piasta, władcy
i jednoczyciela ziem polskich, wszystko inne natomiast pozostanie,
a przynajmniej powinno pozostać, tłem, na którym ON pojawi się
w sposób wprawdzie niepełny, ale bądź co bądź pełniejszy, niż by to
było możliwe wtedy, gdybyśmy Mieszka I próbowali "wypreparować"
z jego epoki.
W maju 1992 r. mija 1000 lat od śmierci Mieszka I. Mają się odbyć
stosowne obchody i konferencje naukowe. Jak to zwykle bywa, "okrag-
łe" jubileusze zwiększają zainteresowanie społeczne przeszłością, zwy-
kle także owocują cennymi nowymi opracowaniami naukowymi. Oby
tak było i tym razem! Skromnym wyrazem hołdu dla budowniczego
państwa polskiego niech będzie również przedkładana czytelnikom ni-
niejsza książka. Spróbuję w niej najpierw naszkicować europejskie
i polskie tło wydarzeń, następnie - w kolejnych rozdziałach nanizać
8
jak gdyby w jednej kolii to wszystko, co wiemy o Mieszku I i jego
sprawach, dążąc w miarę możliwości do uzyskania obrazu pełnego,
wszelako - zgodnie z tym, co zadeklarowano powyżej - nie za wszel-
ką cenę, to znaczy ani na chwilę nie porzucając gruntu faktów i uzasad-
nionych hipotez.
Najpierw jednak, także dlatego, żeby odciążyć dalszy tekst od pow-
tarzania tego, co niezbędne, przedstawimy źródła historyczne, na
podstawie których przystępujemy do rekonstrukcji dziejów życia i pa-
nowania Mieszka I.

Rozdział I

GŁÓWNI ŚWIADKOWIE


Źródeł jest niewiele i w dodatku panowanie Mieszka I oświet-
lają one nierównomiernie. Szczególnie dotkliwie odczuwa historyk
niemal zupełny brak źródeł rodzimych, polskich, współczes-
nych Mieszkowi. Jest on jednak zrozumiały, skoro dopiero chrze-
ścijaństwo przyniosło społecznościom żyjącym na ziemiach polskich
w X wieku znajomość czytania i pisania, a tym samym możliwość
łączności cywilizacyjnej z Europą chrześcijańską wraz z szansą ko-
rzystania z ogromnego dorobku myśli europejskiej, a z czasem-
ale znacznie później - aktywnego włączenia się do europejskiej
wspólnoty kulturowej. Nie brakowało co prawda w nowszych nam
czasach prób wykazania, że już pogańscy Słowianie tu i ówdzie
znali pismo i umieli się nim posługiwać, ale z reguły okazywało się
to mistyfikacją, jak w przypadku tzw. kamieni mikorzyńskich,
czyli autentycznych żaren, na których nieznany fałszerz wykuł ry-
sunki przedstawiające postać ludzką i zwierzęcą, dodając rzekomo
słowiańskie znaki runiczne. Jeśli chodzi o znaki na fragmentach
glinianej polepy, odkryte w 1986 roku w Podebłociu na pograniczu
Mazowsza i Małopolski, które dadzą się istotnie odczytać jako grec-
kie litery IXCH i zinterpretować jako skrót słów Isus Christos Nika
{Jezu Chryste, żwyciężaj!) 1, tłumaczyć je można czasowym prze-
bywaniem na ziemiach polskich, choćby w charakterze jeńców wo-
jennych, jakichś chrześcijan (z Niemiec lub z państwa morawskie-
go?), nie mówiąc już o tym, że na podstawie tak niepozornego i nie-
I W latach 1986 (numer świąteczno-noworoczny) -1987 na łamach war-
szawskiego tygodnika "Kultura" toczyła się dyskusja polskich uczonych
na temat odkrycia w Podebłociu. Zob. nr 52/53 z 1986 r., nr 4, 9, 12, 15, 16,
18, 22 z 1987 r. oraz nr 16 z 1988 r.
11
zupełnie dla uczonych jasnego znaleziska, nawet zakładając jego
autentyczność, trudno o jakiekolwiek uogólnienia.
To zresztą, że wraz z przyjęciem chrześcijaństwa pojawili się
w państwie Mieszka ludzie znający sztukę czytania i pisania (litte-
rati), wcale nie oznacza szybkiej kariery piśmiennictwa w naszym
kraju. Nawet w Europie Zachodniej, gdzie znacznie wcześniej niż
w Polsce nastąpił przełom cywilizacyjny, pisanie i czytanie było
we wczesnym średniowieczu sztuką bardzo ekskluzywną, dostępną
jedynie wybranym, w praktyce wyłącznie ludziom Kościoła i to
daleko nie wszystkim (wielu plebanów i mnichów było, przynaj-
mniej w praktyce, analfabetami). Ludzie świeccy, i to nie tylko
skromnej kondycji społecznej, lecz także przedstawiciele górnych
warstw, do osoby panującego i jego rodziny włącznie, obywali się
bez tych umiejętności i nie było to bynajmniej postrzegane jako
ujma czy brak. Nawet tak wybitny władca, jakim był Karol Wiel-
ki, który miał naprawdę dużo zrozumienia dla spraw umysłowych
i w ogóle - kultury, i który ogromnie przyczynił się do podniesie-
nia oświaty i piśmiennictwa w swoim rozległym imperium, nie
umiał nawet się podpisać i - jeżeli wierzyć jego biografowi - po-
sługiwał się, gdy zaszła taka potrzeba, specjalnie dlań sporządzonym
szablonem, za pomocą którego składał podpis. Do czytania i pisa-
nia władcy i możni tego świata mieli duchownych skrybów. Gdy
któryś z władców tej, a także nieco jeszcze późniejszej epoki, pod
względem wykształcenia czy intelektu wyrastał ponad społecznie
oczekiwaną przeciętność, odbijało się to żywym echem w historio-
grafii, a on sam często wyróżniany był specjalnym przydomkiem
(jak np. Henryk I Beauclerc, czyli "wykształcony" w Anglii). Wia-
domo, że wnuk Mieszka I, Mieszko II (1025-1034), miał być tak
bardzo wykształcony, że znał jakoby nie tylko łacinę, ale nawet
język grecki, co jeżeli nie jest nieporozumieniem lub przesadą re-
toryczną, stanowiłoby nie lada ewenement wśród władców tej do-
by. Pisano więc w Polsce pierwszych Piastów niewiele, raz dlatego,
że nie bardzo miał kto, nie mówiąc już o wysokich kosztach, prze-
de wszystkim zaś dlatego, że nie odczuwano jeszcze potrzeby pi-
sania, utrwalania na piśmie zdarzeń i myśli, a jeżeli już w jakiejś
dziedzinie, np. ksiąg liturgicznych, nie można było obyć się bez
wytworów sztuki pisarskiej, to potrzebę tę zaspokajano przez im-
port z zagranicy.
12
Bardzo skromne, choć szacowne i ważne z poznawczego punktu
widzenia, świadectwa rodzime do czasów Mieszka I, omówimy po-
krótce nieco później, w pierwszej zaś kolejności uwagę kierujemy
na źródła obce, powstałe poza Polską, ale oświetlające nasze pol-
skie najwcześniejsze dzieje, one bowiem przynoszą podstawowy
zrąb danych do tych czasów.
Są to świadectwa ogromnej wagi, ale - jak zaraz zobaczymy-
nawet one jakże często nie odpowiadają na pytania stawiane przez
historyka, a jeżeli odpowiadają, to nie zawsze w sposób budzący
pełne zaufanie, niekiedy wyglądają wręcz niewiarygodnie, znajdu-
jemy sprzeczne albo przynajmniej rozbieżne wypowiedzi źródeł,
wreszcie - co już podnosiliśmy wyżej - oświetlają one nasze
dzieje w sposób wybiórczy i nierównomierny. Ze względu na to, że
najważniejsze z tych źródeł są pochodzenia niemieckiego, a zatem
autorów ich interesowały przede wszystkim powiązania dziejów
Polski z dziejami Niemiec, zachodni, niemiecki asnat panowania
Mieszka I znany jest - co prawda nie idealnie - stosunkowo do-
kladnie, a mało krytyczny historyk, nie w pełni świadomy owej
"niemieckiej" perspektywy źródłowej, mógłby dojść do przedwcze-
snego wniosku, że innych problemów, poza niemieckimi, Mieszko I
i jego poddani nie mieli.
Historyk usiłujący badać dzieje Polski X wieku ma także pod
tym względem pecha, że to właśnie stulecie należy w Europie Za-
chodniej do najmniej znanych, najsłabiej oświetlonych w materiale
źródłowym. W następnym rozdziale zobaczymy, jakie były tego
przyczyny, dlaczego X stulecie, nazywane niekiedy alegorycznie
"wiekiem żelaznym" , z punktu widzenia tętna życia umysłowego
było "stuleciem ciemnym" (saeculum obscurum, duk ages), swego
rodzaju "dołkiem" pomiędzy dopalającym się w IX wieku "odro-
dzeniem karolińskim" a potężniejącym w ciągu XI wieku wszech-
stronnym ożywieniem społeczeństw europejskich, które już pod
koniec tego stulecia zaowocuje nowym, znacznie od karolińskiego
potężniejszym i głębszym "renesansem XII wieku". Niezależnie od
przyczyn ówczesnego załamania cywilizacyjnego, jego skutki dla
historyka są oczywiste: w "stuleciu żelaznym" mało dbano o kulty-
W nawiązaniu do antycznego mitu o "złotym", "srebrnym" i "żelaz-
nym" okresie w dziejach ludzkości, a zatem o pogarszaniu się ludzkiej
kondycji w miarę,.starzenia się" świata i ludzkości.
13
wowanie piśmiennictwa, nauk i sztuk, mało kto chwytał za pióro,
horyzont myślowy się zawężał, kogóż tam interesowało tak na-
prawdę, co się dzieje wśród słowiańskich "barbarzyńców"?
Tym większą wdzięczność winniśmy tym nielicznym, którzy
jednak z takich czy innych powodów nimi się zainteresowali. Na
pierwszym miejscu wymienimy dwóch autorów niemieckich, obu
duchownych, ale różnej rangi i różnej osobowości: mnicha bene-
dyktyńskiego z klasztoru saskiego w (Nowej) Korbei - Widukinda
i biskupa merseburskiego Thietmara.
Widukind urodził się około 925 roku, daty śmierci tego kroni-
karza nie znamy nawet w przybliżeniu. Choć pochodził z arysto-
kracji saskiej (ród jego wywodził się od półlegendarnego przywód-
cy Sasów w wojnach z Karolem Wielkim, tego samego co kronikarz
imienia) i był krewnym królowej Niemiec, życie spędził we wspo-
mnianym klasztorze, gdzie zdobył dość gruntowne wykształcenie
(także w zakresie niektórych autorów antycznych, m.in. Liwiusza,
Salustiusza, Cycerona i Cezara). Jedyne zachowane dzieło Widu-
kinda to "Dzieje Saskie" (Res gestae Sazorcicarum.) w trzech księ-
gach, obejmujące dzieje tego plemienia niemieckiego, które na po-
czątku X wieku zajęło przodujące miejsce w państwie niemieckim,
od na poły legendarnych początków, aż do lat sześćdziesiątych
X wieku. Widukind, choć mnich, pisał w duchu właściwie zupełnie
świeckim i "saskim" - jego kronika jest niezastąpionym źródłem
do dziejów Sasów i ich miejsca w Rzeszy, jak również do kształto-
wania się poczucia więzi etnicznej w Niemczech X wieku. Dzięki
wyostrzonemu spojrzeniu na sprawy etniczne, dzieło Widukinda
jest także nadzwyczaj cennym źródłem do dziejów wschodnich
sąsiadów Niemiec - Węgrów, a zwłaszcza Słowian. Właśnie Widu-
kindowi zawdzięczamy podstawowy opis zmagań Henryka I i Otto-
na I z zagrożeniem węgierskim oraz walk ze Słowianami Połabski-
mi i Czechami. Interesującym szczegółem jest pominięcie faktu
założenia przez Ottona I metropolii magdeburskiej i biskupstw dla
ziem słowiańskich. W 66 rozdziale III księgi dzieła Widukinda znaj-
duje się najwcześniejsza - jak się na ogół przyjmuje - wiado-
mość o państwie Mieszka I, jaką posiadamy (zob. rozdział VII).
Z dalszych wydarzeń, szczególnie ważnych z naszego punktu wi-
dzenia, przedstawił Widukind, niewątpliwie w sposób niepropor-
cjonalnie dokładny w stosunku do ważności, sprawę buntownicze-
go grafa Wichmana i jego walki z Mieszkiem I oraz - choć już
znacznie bardziej pobieżnie - podboje margrabiego Gerona oraz
wczesny etap stosunków polsko-niemieckich. O chrzcie Mieszka I
Widukind nawet nie wspomniał.
Kronika biskupa Thietmara z Merseburga (ur. w 975 r., zm.
w 1018 r.) jest dziełem znacznie od kroniki Widukinda obszerniej-
szym, o szerszym "oddechu", jako że obejmuje już nie tylko dzieje
saskie, lecz całych Niemiec, ze wszelkimi europejskimi powiązania-
mi. Widać wyraźnie, że autor nie był mnichem w zaciszu klasztor-
nym, lecz wielkim panem, biskupem, blisko związanym z najbar-
dziej wpływowymi kręgami feudalnego społeczeństwa niemieckie-
go, głęboko zaangażowanym w sprawy Kościoła i państwa. Kronika
powstała pod koniec życia biskupa merseburskiego, jest najważniej-
szym źródłem historycznym do dziejów Niemiec w ogóle, a Kościo-
ła wschodnioniemieckiego w szczególności z przełomu X na XI
wiek, a także do dziejów Połabszczyzny, Polski i Czech. Oprócz sto-
sunków polsko- (słowiańsko-) niemieckich, szeroko uwzględnił
Thietmar (który jako biskup diecezji położonej w całości na tery-
torium słowiańskim znał nieco język Słowian) pewne aspekty wew-
nętrznych dziejów tych krajów (np. religię Połabian, obyczaje
w Polsce). Kronika, przesiąknięta niepospolitą indywidualnością
autora, zwolennika "realnej" polityki na wschodzie (nie takiej, ja-
kiej pragnął cesarz Otton III), nieugiętego bojownika o prawa Ko-
ścioła, ale zarazem nie entuzjasty rodzącej się właśnie idei reformy
tegoż Kościoła, mimo całej swej tendencyjności i pewnego niedo-
pracowania stylistycznego (śmierć przerwała Thietmarowi zapew-
ne pracę nad kroniką), dzięki uczciwości pisarskiej autora, jego
starannemu wykształceniu oraz nader krytycznemu i niezależne-
mu umysłowi, stanowi jeden z najwybitniejszych pomników dziejo-
pisarstwa średniowiecznych Niemiec. Oparta w starszych partiach
m.in. na dziele Widukinda, różni się od niego ideowo, a niekiedy
także w konkretnych sprawach. Zobaczymy, że zdaniem części
uczonych polskich, w pewnym niezmiernie ważnym z punktu wi-
dzenia historii Polski miejscu Thietmar zniekształcił a zdaniem
innych - uzupełnił odnośny przekaz Widukinda. Ponieważ jednak
w nauce polskiej niekiedy występuje tendencja do niedocenienia
dzieła Thietmara czy przesadnego akcentowania jego antypolskiej
wymowy, łatwo o "wylanie dziecka z kąpielą". Zapamiętajmy:
15
Thietmar jest na ogół autorem godnym zaufania, dobrze poinfor-
mowanym, inteligentnym i prawdomównym. Co oczywiście nie
zwalnia uczonego od zawsze potrzebnego krytycyzmu także wobec
tego niepospolitego dzieła.
Czasy Mieszka I to dla Thietmara już przeszłość, którą znał ze
słyszenia i relacji innych, natomiast dla czasów Bolesława Chro-
brego jest on już świadkiem bezpośrednim, po części uczestnikiem
burzliwych wydarzeń początku XI wieku. Gdy urywa się dzieło
Thietmara, od razu jakby gęstsza mgła pokryła dzieje Polski - nie-
rychło znalazł się autor, który by tak dokładnie je relacjonował.
Czasy Mieszka I z perspektywy wojen Henryka II z Bolesławem
Chrobrym jawiły się Thietmarowi nawet jako okres spokoju
i współpracy wzajemnej, postać Mieszka kronikarz w pewnym
miejscu wręcz przeciwstawił buntowniczemu synowi! W każdym
razie gdyby nie Widukind, a zwłaszcza gdyby nie Thietmar, jak
żałośnie mało wiedzielibyśmy o czasach dwóch pierwszych histo-
rycznych Piastów!
Nie piszemy tu szczegółowego przewodnika po źródłach do
dziejów Polski za czasów Mieszka I, wspominamy tylko o najważ-
niejszych, dlatego pominiemy w tym miejscu roczniki niemieckie,
potwierdzające niekiedy dane kronikarskie, zawsze z podaniem do-
kładnej daty rocznej, niekiedy je korygujące, a nawet - uzupeł-
niające. Najważniejszymi z nich są roczniki z Hildesheimu (Anna-
les Hildesheimeses) i z Kwedlinburga (Annales Quedlinburgenses).
Pominiemy także różne drobniejsze źródła, mimo że niekiedy przy-
noszą one godne uwagi informacje i jedynie tytułem przykładu
wspomnijmy o nekrologach niektórych klasztorów niemieckich, in-
formujących o śmierci Mieszka I czy grafa Wichmana, oraz utwo-
rach hagiograficznych, jak "Żywot biskupa augsburskiego Udalry-
ka" (pióra Gerarda), który zawiera opowiadanie o zranieniu Miesz-
ka I zatrutą strzałą i wyleczeniu za wstawiennictwem św. Udal-
ryka. Rzecz jasna, do tych i wielu innych informacji źródłowych
powrócimy w odpowiednich miejscach tej książki.
Natomiast koniecznie musimy kilka słów poświęcić źródłu bar-
dziej egzotycznemu, któremu nie bez powodu przypisuje się ogrom-
ną rolę w badaniach nad czasami Mieszka I, i to właśnie wczesnym
okresem jego panowania. Jest to słynny fragment relacji kupca
i podróżnika pochodzenia żydowskiego, ale w służbie kalifa kordo-
bańskiego, Ibrahima ibn Jakuba, dotyczącej ówczesnej Słowiańsz-
czyzny. Podróż Ibrahima do krajów słowiańskich datuje się naj-
częściej na lata 965-966. Nie wiemy, jaki był jej właściwy cel
(handlowy, polityczny, wywiadowczy?), najgorsze zaś to, że rela-
cja Ibrahima nie zachowała się do naszych czasów w całości, lecz
jedynie we fragmentach przejętych przez kilku późniejszych (od
XI do XV wieku) autorów arabskich. We fragmentach tych wystę-
pują niekiedy niezgodności, co tym bardziej utrudnia określenie te-
go, co naprawdę pochodzi od Ibrahima, co zaś stanowi późniejsze
dodatki czy zniekształcenia. W państwie Mieszka I Ibrahim oso-
biście nie był, był jednak zapewne w Pradze oraz w Magdeburgu,
gdzie pewnych informacji (akurat nie najbardziej wiarygodnych)
udzielił mu sam cesarz Otton I. Znaczenie relacji Ibrahima o Pol-
sce polega nie tylko na unikatowych informacjach dotyczących
spraw wewnętrznych młodego państwa (zwłaszcza organizacja dru-
żyny książęcej), nie tylko na tym, że dane podróżnika potwierdza-
ją i uściślają pewne kwestie związane z wojnami prowadzonymi
przez Mieszka I, lecz także i może przede wszystkim na tym, że
jest to obraz, choć fragmentaryczny, to przecież w jakimś sensie
syntetyczny, że dla Ibrahima państwo Mieszka I jest jednym i to
najrozleglejszym z czterech dostrzeżonych przezeń państw słowiań-
skich (obok "Polski" - w cudzysłowie, gdyż ani Ibrahim, ani Wi-
dukind z Korbei, ani żadne inne źródło z X wieku nazwy tej jesz-
cze nie zna - Ibrahim wymienił Bułgarię, Czechy i państwo Obo-
drzyców).
Jest jeszcze jedno źródło, którego pominąć tu nie sposób, praw-
dziwy "koszmar mediewistów polskich, ale także teren nieustan-
nych potyczek naukowych i to najtęższych głów. Nikt już bodaj
nie wie, ile prac naukowych, często całkiem imponującej objęto-
ści, zostało poświęconych zabytkowi, który składa się raptem z kil-
ku linijek tekstu i w którym niemal każde słowo może stanowić
przedmiot nie kończących się polemik naukowych. To słynny do-
kument, a właściwie regest (streszczenie) dokumentu, nazywany od
początkowych słów Dagome iudex. Pod tym imieniem ukrywa się,
o czym bodaj nikt już dziś nie wątpi, nasz Mieszko I, a treścią
regestu jest darowizna przedsięwzięta przezeń, wraz z drugą żoną
Odą oraz synami zrodzonymi z tego małżeństwa, pod koniec życia
i panowania (900-992). Darowizna nie byle jaka i nie byle jaki był
17
odbiorca darowizny: donatorzy oddawali swoje państwo czy pod=
stawową jego część (jak wspomniałem, niemal wszystko w Dagome
iudex jest sporne i takźe my nieraz będziemy sobie nad tym teks-
tem łamali głowę w niniejszej książce) pod opiekę Stolicy Apostol-
skiej, czyli - jak to się zwykło wówczas określać - na własność
świętemu Piotrowi apostołowi.
Nie wiadomo, czy regest Dagome iudex można traktować jako
źródło polskiej czy papieskiej proweniencji. To znaczy: regest pow-
stał w drugiej połowie XI wieku (a zatem prawie sto lat po samym
akcie donacji) w Rzymie, ale nie wiadomo, czy sam dokument, któ-
ry około 990 roku został niechybnie wystawiony i który właśnie
został pod koniec XI wieku streszczony (zregestowany), został wy-
stawiony i spisany np. w Gnieźnie czy też - przez wysłańców
książęcych - w Rzymie, pod fachowym okiem papieskich urzęd-
ników. Natamiast jeżeli rozglądalibyśmy się za wczesnymi źródła-
mi niewątpliwie polskiej proweniencji do czasów Mieszka I, mu-
sielibyśmy ograniczyć się do lakonicznych, choć niezmiernie także
w swej lakoniczności ważnych, wzmianek w rocznikach polskich,
ze słynnymi
Dubrovka venit ad Meskoem,
Mysko dux baptizatur

("Dąbrówka przybywa do Mieszka", "Książę Mieszko przyjmuje
chrzest") na czele. Niestety, wiadomości starszych i wiarygodnych
roczników polskich odnoszących się do czasów Mieszka I jest bar-
dzo niewiele i bez większego trudu będziemy mogli się z nimi za-
poznawać w toku dalszych wywodów. W dodatku najdawniejsze
dzieje polskiego rocznikarstwa znane są niezbyt dobrze, wersje naj-
starsze nie zachowały się bowiem w postaci oryginalnej, lecz w póź-
niejszych, niekiedy znacznie późniejszych, przeróbkach i wycią-
gach, tak że z największym jedynie wysiłkiem uczonych i bez wy-
ników powszechnie akceptowanych można sobie wyrobić pogląd
na temat czasu powstania tych najstarszych zapisek. Nie bez słusz-
ności przyjmuje się dziś na ogół, że wymienione dwie notatki roczni-
karskie pochodzą rzeczywiście, obok kilku dalszych, z najstarszego
rocznika prowadzonego w Polsce najpierw przez biskupa Jordana,
18
następnie zaś przez arcybiskupa Radzima-Gaudentego (tzw. Rocz-
nik Jordana-Gaudentego), który wprawdzie zaginął później, ale na
początku XII wieku wzbogacona tymczasem jego treść została
przejęta przez zabytek tym razem zachowany szczęśliwie do dziś
i noszący miano Rocznika dawnego (w nieco starszej nauce zaś:
Rocznika świętokrzyskiego dawnego).
Jakąś wersję rocznika polskiego musiał mieć na swoim pulpicie
pisarskim najstarszy kronikarz polski, którym był, jak wiadomo,
cudzoziemiec żyjący na dworze Bolesława III Krzywoustego. Nie
przekazał nam on swego imienia i tradycyjnie nazywa się go Gal-
lem Anonimem. Wspaniałe dzieło Anonima (Kroniki i czyny ksią-
żąt i władców polskich), z trzech ksiąg złożone, pisane kunsztow-
nym językiem, prozą, lecz z rytmicznymi fragmentami, ma na celu
apoteozę Krzywoustego, lecz ponieważ do "image" średniowiecz-
nego władcy należało także przedstawienie jego przodków i ich
chwalebnych czynów, pierwszą księgę kroniki Gall poświęcił
wcześniejszym od Krzywoustego dziejom Piastów i Polski. Po raz
pierwszy zatem mamy do czynienia ze zwartym zarysem dziejów
Polski w pierwszym okresie jej istnienia. Gall Anonim wykroczył,
choć jakby nieśmiało, a może po prostu nie dysponując lepszymi
wiadomościami, poza czasy Mieszka I, to znaczy w głąb czasów
pogańskich, opisując, choćby w na poły legendarnej formie, oko-
liczności zawładnięcia tronem polańskim przez przodków Miesz-
ka I, których potrafi wprawdzie wymienić "po kolei" z imienia,
ale o których nie umiał powiedzieć w zasadzie nic konkretnego.
Panowanie Mieszka I to prawdziwy przełom, to "przejrzenie" na-
rodu polskiego, symbolizowane przez cudowne przywrócenie przez
Boga wzroku ślepemu od urodzenia Mieszkowi. To nie tylko opo-
wiadanie o dziejach, lecz także ideologia: tak właśnie, zdaniem
Anonima, powinny wyglądać najdawniejsze dzieje sławnego
narodu polskiego i bohaterskich jego władców.
Oznacza to, że kronika Galla w stosunku do czasów Mieszka I
i jego bezpośrednich następców jest źródłem szczególnego rodzaju:
przede wszystkim późniejszym od opisywanych wydarzeń, poza
tym - porządkującym te wydarzenia z punktu widzenia potrzeb
autora i jego mocodawców na początku XII wieku. Nie odmawiamy
dziełu Anonima wartości źródłowej także w odniesieniu do czasów
dwóch pierwszych Piastów, a nawet w jakiejś mierze do czasów
19
przedmieszkowych - czyż możemy sobie wyobrazić, by na dworze
Krzywoustego i na stolicach biskupich w Polsce, w których to krę-
gach Gall się obracał i jako cudzoziemiec na informacje z tych
kręgów był po prostu skazany, tak zupełnie zaginęła pamięć
o Mieszku I i Bolesławie Chrobrym, by obcy kronikarz mógł do-
puścić się jakiejś grubszej falsyfikacji? Ale niech to, co podnieśliś-
my, pozostanie w naszej pamięci. Obraz najdawniejszych dziejów
Polski w kronice Galla Anonima podległ swoistej transformacji
i musi być kontrolowany, najlepiej za pomocą innych, od Galla
niezależnych źródeł, możliwie wczesnych i wiarygodnych.
Natomiast niewiele dałoby sprawdzanie danych Galla Anonima
informacjami zaczerpniętymi z późniejszych kronik i roczników
polskich, gdyż w zasadzie powtarzają one tylko i uzupełniają albo
"uzupełniają" dane Anonima. Nie można co prawda wykluczyć, że
tu i ówdzie i w tych zabytkach, takich jak kronika mistrza Win-
centego Kadłubka, Kronika polsko-śląska, Kronika wielkopolska
czy rozmaite późniejsze roczniki, mogły zachować się ślady au-
tentycznej tradycji o czasach mieszkowych, nie znanej źródłom
wcześniejszym, nawet Gallowi, ale nie sądzę, by mogły to być licz-
ne przypadki, a co może jeszcze ważniejsze i utrudniające nauko-
we spożytkowanie podobnych "rewelacji" - na ogół nie mamy
żadnej możliwości sprawdzenia ich wiarygodności. Znaczy to, że
jesteśmy w takiej sytuacji badawczej, że nie sposób stwierdzić ani
prawdziwości danej informacji, ani jej zaprzeczyć.
Obok źródeł polskich także niektóre późniejsze źródła obce za-
wierają nowe informacje o Mieszku I i jego czasach. Wymieniłbym
tu zwłaszcza najstarszą, niemal współczesną Gallowi Anonimowi
Kronikę Czechów pióra praskiego kanonika Kosmasa, również
dwunastowieczną anonimową kronikę staroruską (Powieść lat mi-
nionych lub - nieściśle - Kronika Nestora), w której zachowała
się pod 981 rokiem unikatowa wiadomość o odebraniu "Lachom"
przez Włodzimierza kijowskiego Przemyśla, Czerwienia "i innych
grodów", wreszcie - ale w tym przypadku wiarygodność histo-
ryczna jest szczególnie kontrowersyjna - niektóre sagi skandy-
nawskie, przede wszystkim o wikingach z Jomsborga (Jomsvikin-
gasagn), które prawdopodobnie zachowały pewne odległe echa wia-
domości o stosunkach Mieszka I z grupami wikińskimi penetrują-
cymi także południowe wybrzeża Bałtyku.
20
I to już byłoby właściwie wszystko, gdyby... Właśnie - gdyby
otwarta księga ziemi", odczytywana przez archeologów, nie po-
mogła uczonemu. Grody na ziemiach polskich burzone lub przeciw-
nie budowane czy rozbudowywane przez pierwszych Piastów, skar-
by monet poświadczające przebieg dróg handlowych i kierunki wy-
miany, groby i cmentarzyska, na których jak w zwierciadle odbija
się proces chrystianizacji kraju, choćby w postaci zarzucania kre-
macji i pośmiertnego wyposażania zmarłych na rzecz zapomnianej
od wielu wieków inhumacji (grzebania ciał), wreszcie pojedyncze
znaleziska broni, narzędzi pracy, elementów stroju, ozdób, cerami-
ki itd. - przemawiają do uczonego, spragnionego głębszej wiedzy
o przeszłości, głosem doniosłym, wydatnie - choć nie wszechstron-
nie - poszerzając i pogłębiając zasięg informacji źródłowych. Rza-
dziej dotyczą one wydarzeń jednostkowych, np. politycznych, na-
tomiast podstawowe jest ich znaczenie przy rozpatrywaniu zja-
wisk typowych, społecznych, jak np. sposobu życia naszych przod-
ków, ich wierzeń, poziomu kultury materialnej, upodobań estety-
cznych. Tym jeszcze dane archeologii różnią się na korzyść od da-
nych źródeł pisanych, że w znacznie szerszym stopniu ogarniają
ówczesne społeczeństwo, także niższe i bardziej od dworów odda-
lone jego części, podczas gdy źródła pisane obarczone są cechą
ograniczenia społecznego, gdyż pisane przez przedstawicieli sfer
rządzących bądź przynajmniej w ich służbie, odzwierciedlają z re-
guły jedynie życie, dzieła i myśli elit społecznych.

Rozdział II

WIEK ŻELAZNY"


Na parę lat przed pojawieniem się państwa polskiego na arenie
dziejowej nieznany z imienia mnich benedyktyński, zapewne
z opactwa Saint-Germain d'Auxerre (w Burgund), napisał list do
niewymienionego z imienia biskupa Verdun, którym mógł być bądź
Berengar (940-960), bądź Wikfred (962-972). Biskup był czymś
ogromnie zaniepokojony. Otóż mnożą się grzechy i nieprawości
wśród chrześcijan i w Kościele, znaki na niebie i na ziemi zdają
się zapowiadać czas sądu. Czyż nie zbliża się rok tysięczny, który
- jeżeli uważnie przeczytać starotestamentowe proroctwa - ma
być rokiem pojawienia się apokaliptycznych ludów Goga i Magoga,
które, z wyroków boskich, mają srożyć się na świecie, karając lu-
dzi za ich występki i zbrodnie? Wprawdzie chrześcijanie zav,,sze,
od czasów apostolskich, musieli się liczyć z przemijaniem tego świa-
ta i nadejściem apokaliptycznych nieszczęść zapowiadających spra-
wy ostateczne, ale gdy upływały pokolenie za pokoleniem, a świat
trwał, przestano w praktyce oczekiwać rychłego spełnienia się
biblijnych przepowiedni. To znaczy, nikt nie wątpił, że to kiedyś
nastąpi, ale ponieważ czas spełnienia się Pisma jest człowiekowi
nieznany, powtórne przyjście Chrystusa na świat, Sąd Ostateczny
nad rodzajem ludzkim itd. stawały się czymś jak gdyby mniej
realnym, usytuowanym w bliżej nie określonej, zapewne dość je-
szcze odległej przyszłości...
Teraz jednak uświadomiono sobie, że kończy się całe tysiąclecie
dziejów ludzkich od chwili przyjścia Chrystusa na świat, które za-
początkowało nową, ostatnią epokę w dziejach ludzkości.
A wiele wskazuje na to, że Gog i Magog już pojawili się na zie-
22
mi. Czyż srożący się w Europie dzicy wojownicy zwani Węgrami
(Hungari), o których nikt wcześniej nic nie słyszał, to właśnie nie
owi zapowiedziani jeźdźcy Apokalipsy, Gog i Magog z proroctwa
Ezechiela? Spokojni później Węgrzy istotnie w IX-X wieku byli
utrapieniem Europy Środkowej, zwłaszcza Niemiec południowych
i środkowych, a ich ataki, wyniszczające kraj, raz po raz docierały
do Francji (Burgundia była oczywiście szczególnie narażona)
i Italii.
Mnich stara się uspokoić przerażonego księcia Kościoła. Już
niejednokrotnie w przeszłości usiłowano z Gogiem i Magogiem łą-
czyć obce, napastnicze ludy i poważni Ojcowie Kościoła podnosili
brak podstaw do łączenia konkretnych wydarzeń i nieszczęść tra-
piących chrześcijan z zapowiedziami Pisriia Swiętego. Zapowiedzi
te mają eśchatologiczny sens i nie wolno ich tłumaczyć historycz-
nie - to nadużycie, nieudolna i grzeszna próba odgadnięcia wyro-
ków Najwyższego. Weźmy takich oto Węgrów: toż to zupełnie nor-
malny lud przybyły ze wschodu i z północy, tylko dlatego nie zna-
ny dziejopisom, że zmienił nazwę, jako że głód ich wypędził z meo-
tyjskich bagien, przeto od głodu ("Hunger") nazywają się Hungri
("głodomory"). Mogą być groźni i wiele nieszczęść przysporzyć
chrześcijanom, ale nie ma w nich nic demonicznego. W ogóle zaś
"Gog i Magog" to nie żaden konkretny lud, lecz figura retoryczna,
jaką posłużył się autor natchnionego tekstu; już św. Hieronim
stwierdził, że nazwa ta oznacza po prostu ogólnie: prześladowanie
wiernych przez heretyków.
Żyć więc bogobojnie, pamiętać o śmierci i czekających każde-
go człowieka sprawach ostatecznych, ale nie wypatrywać obez-
władniającego umysł i serce bliskiego już jakoby końca świata,
przeciwnie - wykorzystać pozostały człowiekowi do dyspozycji
czas jak najlepiej dla własnej duszy i ogólnego dobra, oto zalece-
nie wynikające zarówno z omówionego tu listu burgundzkiego be-
nedyktyna (swoją drogą, nieco to dziwne, że skromny mnich mu-
siał tak ważne rzeczy objaśniać biskupowi, a nie odwrotnie) oraz
z wielu innych przejawów głosu rozsądku, jakie spotykamy w piś-
miennictwie europejskim poczynająe od IX wieku, a zatem wraz
z epoką karolińską, poprzez cały wiek X, a nawet jeszcze
w wieku XI. To niewątpliwy dowód na dość szerokie zja-
wisko nastrojów milenarnych, oczekiwania na zbliżający się ko-


23
niec świata i trwogi przed nim, jakie były udziałem różnych
kręgów i okolic Europy w miarą zbliżania się do owego, dla
wielu magicznego, roku 1000. Oczywiście, nie było - jak wy-
kazały dokładniejsze badania - żadnej ogólnoeuropejskiej psycho-
zy "końca świata" i życie na ogół toezyło się zarówno przed rokiem
1000, jak i po nim swoimi koleinami.
Kończył się wiek X. Trudny był to wiek w dziejach Europy
i ogromnie ważny. Nazywany był "wiekiem żelaznym"; a zatem nie
tylko nie "złotym", lecz nawet nie "srebrnym". Był to wiek bru-
talności i przemocy, wiek swoistej zapaści kulturalnej, widocznej
zarówno przy porównaniu z okresem poprzedzającym ("renesans
karoliński"), jak również, i w stopniu jeszcze bardziej jaskrawym,
z następnym - rozpoczynającym się już w XI wieku "renesansem
XII wieku"; jeden z "najciemniejszych" wieków średniowiecza,
zarówno w sensie prymitywizmu i "ciemnoty" właściwych epoce,
jak również w sensie poznawczym - jako wiek z braku źródeł
najtrudniejszy do poznania historycznego.
A przecież równocześnie było w tym stuleciu wiele cech opty-
mistycznych i z wieku tego wywodziło się wiele zjawisk i procesów
o dużym znaczeniu dla przyszłości. Wiek IX to ciągle jeszcze w du-
żym stopniu epilog, był on jak gdyby zapatrzony w przeszłość. Wiek
X natomiast, mimo wspomnianego prymitywizmu, który na różnych
polach istotnie można bez trudu zauważyć, to przede wszystkim za-
powiedź zmian i czasów późniejszych. Dlatego należy zgodzić się
z opinią jednego z wybitnych historyków amerykańskich (Roberta
Sabatino Lopeza), że jeżeli popatrzeć na X wiek nie tyle z punktu
widzenia "kultury elit" i nie szukać tego, co "wybitne", niepowta-
rzalne z literackiego czy artystycznego punktu widzenia, lecz
z punktu widzenia zarodków, zapowiedzi elementów nowych, któ-
re zaowocują dopiero w przyszłości, właśnie jemz, X wiekowi,
w stopniu może znaczniejszym niż inne stulecia, należy się miano
"odrodzenia" - "jeszcze jeden renesans?"s Lopez wykazał, że
wiek X przyniósł początek lub zapowiedź postępu i wzrostu także
poza Europą - np. w krajach Islamu i na Dalekim Wschodzie. My

3 Stiil another Renaissance? - taki tytuł nosi głośna rozprawa R.S.
Lopeza ogłoszona na łamach "American Historical Review" t. 57, 1951,
24
ograniczymy się tylko do Europy i wskażemy jedynie na niektóre
elementy tego złożonego obrazu. Otóż najistotniejszą może cechą
wieku X z punktu widzenia dziejów europejskich jest to, że w cią-
gu tego stulecia Europa właściwie po raz pierwszy w swoich
dziejach stała się Europą. Mamy na myśli oczywiście nie geogra-
ficzny sens pojęcia Europy, lecz jego sens historyczny, kulturowy.
Europa to przecież nie tylko subkontynent Eurazji, lecz przede
wszystkim określona jedność historycznych losów i historycznie
ukształtowanej kultury.
Kultura ta miała kształt chrześcijański. Zauważmy, że na
wiek X przypadła kolejna, trzecia już, faza chrystianizacji ludów
europejskich. Miała ona definitywny w zasadzie charakter, to zna-
czy, że około 1000 roku proces chrystianizacji Europy niemal się
zakończył. Oczywiście, to "niemal" wymaga komentarza. Poza ra-
mami chrześcijaństwa pozostawał Półwysep Pirenejski w tym
sensie, że rządzony był on przez muzułmanów i że spora część lud-
ności wyznawała islam, ale z drugiej strony zarówno w wolnych
od panowania islamu północnych regionach półwyspu, jak również
pod panowaniem islamu żyło i tam bardzo dużo chrześcijan. Pozo-
stawała w Europie, na wschodnim i południowym wybrzeżu Morza
Bałtyckiego, poważna, ostatnia już właściwie, enklawa pogańska
("klin pogański" z wierzchołkiem w okolicach Hamburga), obej-
mująca ludy fińskie, bałtyjskie (Litwini, Jaćwingowie, Prusowie)
i zachodniosłowiańskie (Pomorzanie, Wieleci, Obodrzyce), która
dopiero później, niekiedy znacznie później, z wielkimi oporami
i w krwawych na ogół walkach zostanie przyłączona do "świata
chrześcijańskiego" (orbis Christianus). Pozostawała diaspora ży-
dowska - rozproszone na wielkich przestrzeniach, ale nierówno-
miernie, gminy ludności żydowskiej, odgrywające ważną rolę w ży-
ciu gospodarczym Europy, w tym czasie jeszcze pozostawiane naj-
częściej w spokoju (czasy zorganizowanych prześladowań i pogro-
mów rozpoczną się właśeiwie dopiero pod sam koniec wieku XI,
wraz z wybuchem nastrojów krucjatowych). Niepokoiła ona i draż-
niła chrześcijańskich zelotów, ale - nie tworząc jakichś nadmier-
nych skupisk - nie zagrażała nikomu i na ogół była tolerowana,
a czasami nawet popierana przez władców.
Chrześcijaństwo, które do końca istnienia Cesarstwa Rzymskie-
go (koniec V wieku) pozostało w zasadzie religią Rzymian (jedy-
25
nie Armenia na wschodzie i Irlandia na zachodzie stały się kraja-
mi chrześcijańskimi w tym okresie, nie będąc częścią Imperium),
dopiero na przełoznie VI i VII wieku, za pontyfikatu papieża Grze-
gorza I Wielkiego (590-604), przypomniało sobie o uniwersalnym
posłannictwie ("nauczajcie wszystkie narody!") i misją w Anglii
rozpoczęło chrystianizację ludów spoza dawnego limesu rzymskie-
go. Wiek VII przyniósł chrystianizację Anglii, w wieku VIII przy-
szła kolej na Germanię - pod sam koniec tego stulecia wraz z pod-
bojem i chrystianizacją najbardziej opornych Sasów cała Germa-
nia stała się chrześcijańska. Pod koniec VIII wieku sporadycznie,
w IX wieku bardziej zdecydowanie podjęte zostały akcje misyjne
wśród ludów słowiańskich, w które zaangażowały się oba główne
ośrodki Kościoła: rzymski i konstantynopolitański. Trwała chry-
stianizacja ludów słowiańskich (z wyłączeniem Słowian Połabskich)
nastąpiła jednak dopiero w X wieku (Czesi, Polacy, Ruś), podobnie
jak ludów skandynawskich i Węgrów. Chrzest Polski był ogniwem
wiekopomnego procesu chrystianizacji Europy.
Misja i chrystianizacja w owych czasach różniły się dość znacz-
nie od naszych potocznych wyobrażeń o nich, a także od teore-
tycznie uznawanych w Kościele zasad, kładących zawsze nacisk
na dobrowolność konwersji.W rzeczywistości o dobrowolności nie
mogło być mowy w warunkach, gdy religia stanowiła zbyt ważny
element życia społecznego, zbyt ważący z punktu widzenia dobra
wspólnoty, by można było pozwolić sobie na jakąś dowolność
w tym zakresie. Religia panującego, głowy wspólnoty, powinna
być religią jego ludu, przynajmniej w "normalnych" warunkach,
a tym bardziej gdy (jak np. chrześcijaństwo) zawierała wartości
ogromnej wagi dla owej głowy, gdy wynosiła jego osobę i godność
tak bardzo ponad ogół społeczności.
Chrześcijaństwo stanowiło głęboki przełom w życiu społe-
czeństw europejskich i po to, by mogło być przyjęte przez szersze
kręgi społeczne, musiały zaistnieć szczególne warunki. Społeczeń-
stwo musiało, krótko mówiąc, "dojrzeć" do przyjęcia chrześcijań-
stwa. Nowa religia, jak się okazało, nie miała szans w ramach
ustroju rodowego. Zwróćmy uwagę na to, że np. jeżeli chodzi
o kraje i ludy słowiańskie, nie znamy ani jednej pomyślnie zakoń-
czonej próby chrystianizacji jakiegokolwiek ludu czy plemienia
przed pojawieniem się ustroju państwowego. Wyższa od ustroju
26
rodowego i go przezwyciężająca, rozsadzająca także zwykle w spo-
sób gwałtowny bariery plemienne organizacja państwowa z re-
guły skwapliwie uciekała się do chrześcijaństwa, trafnie dostrze-
gając w nowej religii i nowym światopoglądzie, wreszcie w orga-
nizacji tworzącego się Kościoła elementy dla siebie korzystne i to
wcale nie (a przynajmniej nie tylko i nie przede wszystkim) na
planie ideowym, lecz z punktu widzenia doczesnych, wręcz poli-
tycznych potrzeb. Wrócimy do tego wątku, gdy przyjdzie nam
omawiać chrzest Mieszka I i jego poddanych (rozdz. VIII).

Gdy spojrzymy na zamieszczoną w niniejszej książce mapę Eu-
ropy pod koniec X wieku, a zatem w dobie wychodzenia państwa
pierwszych Piastów z cienia historii, zgodzimy się chyba, że
w wielu szczegółach, a także w zasadniczym swoim kształcie, przy-
pomina ona mapę nam współczesną. Wrażenie to pogłębiłoby się,
gdybyśmy zechcieli porównać ją z Europą - powiedzmy - roku
800 czy 1400. Wiele się od 1000 roku zmieniło w Europie, niektóre
państwa powstały, niektóre rozpadły się lub zznieniły granice, ale
to już jest jakby nasza Europa, w której odnajdujemy większoś
znanych nam i dziś państw, a granice niekiedy w stopniu aż za-
stanawiającym przypominają obecny ich przebieg..

Najważniejszą chyba zmianą w systemie politycznym Europy,
rozpoczynającą się wprawdzie głęboko w wieku IX, ale w X wieku
doprowadzoną do końca, jest rozpad imperium frankijskiego, utwo-
rzonego przez pierwszych Karolingów, a obejmującego obszary
Galii (dzisiejszej Francji), Germanii (dzisiejszych Niemiec do Łaby
na wschodzie) i znacznej (północnej i środkowej) części Italii. Z im-
perium tego wyodrębniło się kilka sam.odzielnych królestw: Italii,
Burgundii, Francji i Niemiec. Italia w drugiej połowie X wieku
została opanowana przez królów niemieckich, podobnie jak Bur-
gundia w 1034 roku - obok Niemiec oba te państwa stanowić
będą w średniowieczu części składowe zdominowanego przez wład-
ców niemieckich Cesarstwa Rzyznskiego, o którym będzie już
' wkrótce mowa.
Wynika z tego, że z "masy spadkowej" po imperium karoliń-
skim trwałymi elementami mapy politycznej Europy okazały się
dwa państwa: Franków Zachodnich, które pozostało (Francja) przy
tradycyjnej nazwie plemiennej, i Franków Wschodnich
Regnum Francorum, orientalium.), dla którego z czasem (ale dopiero w XI
27



wieku) przyjęła się nazwa Królestwo Niemieckie (Regnum Theuto-
ricorum,). U progu X wieku zarówno u zachodnich, jak i u wschod-
nich Franków rządzili jeszcze królowie z tego samego rodu Karo-
lingów, w Niemczech dynastia ta wymarła wszakże już w 911
roku, we Francji zaś w 987. Wraz z Karolingami do historii nieod-
wołalnie przeszły resztki poczucia dawnej wspólnoty dziejowej.
W Niemczech po krótkim epizodzie Konrada I, w 919 roku wraz
z księciem saskim Henrykiem (jako król: Henryk I, 919-936), do
władzy doszła Saksonia - dzielnica najbardziej na północ wysu-
nięta i najpóźniej (dopiero za Karola Wielkiego) do wspólnoty
frankijskiej i europejskiej przymuszona, najbardziej też w porów-
naniu z innymi (Bawarią, Szwabią, czyli Alemanią, Frankonią
i Lotaryngią) pierwotna pod względem rozwoju cywilizacyjnego,
w niejednym pod tym względem zbliżona do sąsiadujących z nią
krajów skandynawskich (Dania) czy zachodniosłowiańskich (Po-
łabie, Polska).
bwczesne Niemcy, składające się z kilku opartych na wielkich
szczepach dzielnic (tylko Lotaryngia nie vrywodziła się od kon-
kretnego plemienia, lecz z podziałów państwa Franków), pod ener-
gicznymi rządami kolejnych władców z dynastii saskiej (nazywa-
nej niekiedy, od imienia trzech kolejnych władców, dynastią ot-
tońską, a od imienia jednego z przodków Henryka I, Ludolfa, dy-
nastią Ludolfingów), panującej od 919 do 1024 roku, mimo przej-
ściowych kłopotów i trudności spowodowanych tak walkami i na-
pięciami wewnętrznymi, jak również zagrożeniami zewnętrznymi
(zwłaszcza, w początkowej fazie, ze strony koczowniczych Wę-
grów), były państwem silnym, z czasem stającym się czymś w ro-
dzaju hegemona w tej części świata i mimo wszystko jednolitym.
Przeciwieństwem ich była Francja, która już pod słabymi na ogół
rządami późnych Karolingów, a także począwszy od końca X wie-
ku pod panowaniem nowej, lecz słabej początkowo dynastii Ka-
petyngów 4, znalazła się na drodze do całkowitego rozpadu i roz-
przężenia wewnętrznego, które nazywamy posuniętym do skraj-
nej postaci rozdrobnieniem feudalnym, stając się w rzeczywistości
luźną federacją kilkudziesięciu księstw i niższych rangą władztw

4 Będzie ona, w kilku liniach, panowała we Francji aż do końca ancien
regimeu, tzn. do rewolucji końca XVIII w., oraz po restauracji władzy
królewskiej (1815) do 1848 roku.
30
terytorialnych. W tej sytuacji Niemcy mieli aż do przełomu XII
i XIII wieku zdecydowaną przewagę nad swym zachodnim sąsia-
dem.
W 962 roku król niemiecki Otton I (936-973), korzystając
z walk wewnętrznych na terenie Italii, której władcy, choć nie
wszyscy, używali tytułu cesarskiego (beznadziejnie wówczas wyzu-
tego ze splendoru, ja!cim otoczył go w 800 roku Karol Wielki),
przede wszystkim zaś wykorzystując napięcia w stosunkach po-
między Papiestwem a władcami Italii (papieże od połowy VIII
wieku byli zwierzchnikami tzw. państwa kościelnego, patrimonium
Suncti Petri, w środkowej części Półwyspu Apenińskiego i z ośrod-
kiem w Rzymie), dokonał podboju Królestwa Italii, koronując się
koroną tego państwa, a w Rzymie uzyskując z rąk papieża koronę
cesarską. Od tej chwili zespoliła się ona z godnością królów nie-
mieckich w ten sposób, że wprawdzie nie każdy król niemiecki
zostawał cesarzem (aby nim zostać musiał aż do XIV wieku uda-
wać się, najczęściej wręcz zbrojnie, do Rzymu), ale tylko on mógł
pretendować do godności cesarskiej. Dzieje Niemiec i Italii w śred-
niowieczu splotły się wobec tego tak bardzo, że w praktyce trudno
je rozdzielić. Zdaniem wielu uczonych niemieckich, zwłaszcza o na-
stawieniu bardziej nacjonalistycznym, było to nieszczęściem dla
Niemiec, gdyż zaangażowanie sił i środków niemieckich w walce
o panowanie nad Italią było ich trwonieniem, podczas gdy jedynie
słusznym i rokującym nadzieje na trwałość sukcesów, niejako "na-
turalnym " kierunkiem ekspansji niemieckiej miał być, ich zda-
niem, wschód. Obecnie spory o "właściwy kierunek ekspansji
niemieckiej w średniowieczu wiele straciły na ostrości, a przynaj-
mniej nie ujmuje się ich jako antagonistyczne, lecz raczej jako
dopełniające i wzmacniające się wzajemnie.
W późnym średniowieczu blask korony cesarskiej w zmienia-
jącej się Europie znacznie osłabł, przynajmniej jeżeli chodzi o real-
ne znaczenie z niewielkimi przerwami w czasach nowożytnych
godność cesarska pozostała związana z koroną królów niemieckich
aż do początku XIX wieku (!), kiedy to na rozkaz Napoleona,
w 1806 roku ostatni cesarz rzymski Franciszek II złożył koronę
Cesarstwa Rzymskiego, od dawna będącą już zresztą jedynie sym-
bolem i pamiątką dawnej sławy, zadowalając się odtąd tytułem
i koroną Cesarstwa Austriackiego.
31


Południowa Italia, jak wspomniano, nie wchodziła w X wieku
w skład Królestwa Italii, lecz stanowiła resztę niegdyś znacznie
obszerniejszych posiadłości Cesarstwa Wschodniego na Półwyspie
Apenińskim. Cesarstwo to, nazywane w nauce najczęściej Bizan-
tyjskim, samo natomiast zawsze uważające się za Rzymskie (cho-
ciaż od mniej więcej VII wieku raczej greckie niż łacińskie z języ-
ka), było w prostej linii kontynuatorem antycznego Cesarstwa
Rzymskiego. Teoretycznie nigdy nie wyzbywając się aspiracji do
zwierzchnictwa w całym świecie chrześcijańskim, pod naporem
twardej rzeczywistości - zarówno walk z różnymi przeciwnikami
na Wschodzie i na Bałkanach, jak również postępującej emancy-
pacji łacińskiego Zachodu i jego niechęci do uznawania zależności
od Konstantynopola - zmuszone było uznać powstanie najpierw
w 800, następnie w 962 roku odrębnego "zachodniego" Cesarstwa
Rzymskiego.
W X wieku zresztą Bizancjum przeżyło wyraźny wzrost zna-
czenia i pomyślności. Udało się powstrzymać znaczny jeszcze na
początku tego stulecia impet Arabów, kierujący się na Sycylię,
Tesalię, Saloniki i cieśniny bosforskie. Morze Egejskie znalazło
się ponownie pod wszechwładną kontrolą Bizantyjczyków. Lata
934-969 przyniosły dalsze spektakularne sukcesy wojskom cesar-
skim - odzyskanie Edessy, Krety, Cypru, Tarsu, Cylicji, Aleppo
i Antioehii, następnie Damaszku, części Palestyny i Armenii. Za
panowania cesarza Jana II Tzimiskesa (969-976) udało się wy-
przeć wojska Rusów (wielkiego księcia Światosława) znad dolnego
Dunaju, wszakże na krótko przed śmiercią tego cesarza wielkie
powstanie w Macedonii położyło kres panowaniu bizantyjskiemu
w Bułgarii, a car Symeon (976-1025) stanął na czele wielkiego
i groźnego państwa, które dopiero po około 40 latach ciężkich wo-
jen udało się zniszczyć Bizantyjczykom (cesarzowi Bazylemu II
Bulgaroktonosowi, czyli "Bułgarobójcy"). Panująca w Bizancjum
dynastia macedońska doprowadziła też do konsolidacji italskich po-
siadłości Cesarstwa, które w połowie X wieku ponownie zyskały
uporządkowaną administrację bizantyjską (ustrój temowy). Po-
cząwszy od pontyfikatu patriarchy Focjusza w Konstantynopolu
(858-886) pogorszyły się znacznie stosunki pomiędzy Kościołem
Wschodnim i Zachodnim (Rzymskim), ale do otwartego zerwania
jeszcze nie doszło, nastąpiło to dopiero w połowie XI wieku
32
schizma wschodnia"). W IX-X wieku Kościół Wschodni wy-
kazał się znaczną siłą oddziaływania; z niego wyszła chrystianiza-
cja Moraw w IX, Bułgarii i Rusi w X wieku.
Interwencja Ottona I w sprawy włoskie i jego koronacja ce-
sarska w 962 roku były bezpośrednim zagrożeniem dla posiadłości
bizantyjskich w południowej Italii, już choćby dlatego, że Otton
nie krył się z zamiarem przywrócenia jedności całego Regnum
Italicum W roku 968 cesarz "zachodni" najechał Bari, zbrojnie
przemaszerował Apulię i Kalabrię, a w roku następnym pod Ascoli
pokonał w otwartym polu wojska bizantyjskie. W krytycznej dla
strony bizantyjskiej chwili Jan Tzimiskes wystąpił z ofertą matry-
monialną: w zamian za zwrot zajętych w toku kampanii terytoriów
oferował synowi cesarza, Ottonowi II, swoją krewną Teofano za
żonę. Małżeństwo istotnie doszło do skutku w 972 roku; w osobie
Teofano Niemcy zyskali mądrą i wybitną władczynię, która zwła-
szcza po śmierci swego męża (982) jako regentka w latach mało-
33


letności syna i następcy tronu Ottona III położyła wielkie zasługi
dla swej nowej ojczyzny. Spotkamy się z Teofano jeszcze w związ-
ku z naszym Mieszkiem I. Na przełomie X i XI wieku ponownie
spotężniał napór Arabów na Italię południową. W 982 roku po-
niósł z ich rąk klęskę w Kalabrii Otton II. Dla zyskania sojusznika
przeciw Saracenom cesarz Bazyli II sprzymierzył się z rosnącymi
w potęgę morskimi miastami włoskimi - Wenecją i Pizą. To po-
czątek ogromnej w czasach późniejszych potęgi tych morskich
miast-państw.
Już znacznie krócej opowiemy o innych, mało lub w ogóle nie
powiązanych z dziejami ówczesnych ziem polskich, obszarach eu-
ropejskich. Na Półwyspie Pirenejskim muzułmański Kalifat Kor-
dobański przeżywał w X wieku szczyt potęgi, obejmując większość
półwyspu. Nie znajdujemy jeszcze wówczas Portugalii - ta wy-
łoni się dopiero w XII wieku. Północna, przeważnie górzysta część
półwyspu znajdowała się w ręku chrześcijan i dzieliła się politycz-
nie na kilka królestw: Leonu i Kastylii (zjednoczone w 1037 roku),
Nawarry i Aragonii, hrabstwo Barcelony. Francja, jak wiemy, była
konglomeratem większych lub mniejszych władztw senioralnych,
wśród nich znalazło się Księstwo Normandii, powstałe w wyniku
ekspansji Normanów z północy, którzy na początku X wieku opa-
nowali ten obszar, a następnie wymusili na królu Francji uznanie
tego zaboru i stopniowo wtapiali się w feudalne społeczeństwo
francuskie. Później, w 1066 roku, Normanowie ci, jak może pamię-
tamy z lekcji historii, pod wodzą Wilhelma Zdobywcy opanowali
Anglię. Na razie jednak Anglia, zjednoczona ostatecznie na po-
czątku X wieku, wyzwolona z dokuczliwej, choć tylko część kraju
obejmującej, okupacji Skandynawów (wikingów), żyła własnym
życiem, raz jeden jeszcze, w latach 1016-1042, w ramach wiel-
kiego imperium duńsko-angielsko-norweskiego króla Kanuta Wiel-
kiego ściślej wiążąc się z północą europejską. Szkocja i Walia do
Anglii nie należały - był to obszar niezależnego od nikogo pano-
wania Celtów, podobnie jak najważniejszy wówczas kraj celtycki-
Irlandia, która dopiero w połowie XII wieku znalazła się pod czę-
ściowym panowaniem angielskim (Walia dopiero na początku XIV
wieku, Szkocja utrzymała niezależność aż do czasów nowożytnych).
Dania, złączona z nią przez pewien czas w XI wieku Norwegia,
wreszcie Szwecja - to trzy królestwa skandynawskie, włączające
34
się w X-XI wieku do wspólnoty europejskiej. Wschodnie pobrze-
że Bałtyku, od Finlandii po Prusy, nie przekroczyło jeszcze progu
życia państwowego i pozostawało w pogaństwie.
Rozległe obszary Europy Wschodniej zostały ujęte w państwo,
w którego powstaniu decydującą rolę odegrał żywioł normański
(wareżski), ale które w ciągu X wieku uległo, także w warstwie
panującej (dynastia Rurykowiczów), zupełnej slawizacji. To Wiel-
kie Księstwo Kijowskie, które pod rządami Swiatopełka, Włodzi-
mierza i Jarosława Mądrego podporządkowało sobie wszystkie ple-
miona wschodniosłowiańskie i wiele okolicznych ludów niesłowiań-
skich (tak koczowniczych na południu, jak i osiadłych na północy
i wschodzie), w 988 roku przyjęło za pośrednictwem Bizancjum
chrześcijaństwo i osiągnęło podziwu godny poziom życia umysło-
wego i artystycznego, zupełnie porównywalny do przodujących
ośrodków "wieku żelaznego" na Zachodzie, a w niejednym (np.
powszechność sztuki czytania i pisania) je niewątpliwie przewyż-
szający. Na południowym skrzydle świata słowiańskiego burzliwe
losy przeżywali Bułgarzy, przez pewien czas niemalże rywalizując
z Bizancjum, następnie zaś mu ostateeznie ulegając i tracąc na
dłuższy czas niepodległość i samodzielność. Pod panowaniem bi-
zantyjskim znalazła się także zachodnia część południowej Sło-
wiańszczyzny - Serbia i Chorwacja.
Imponująco na mapie przedstawiającej państwa europejskie na
przełomie X i XI wieku rysują się Węgry. Węgrzy pokonani w 955
roku przez Ottona I w Bawarii, zmuszeni zostali do zaniechania
niszczących Europę najazdów i przeszli do tworzenia własnej pań-
stwowości. Za panowania Stefana I Wielkiego (997-1038) ich pań-
stwo doszło do dużej potęgi, nastąpiło przyjęcie chrześcijaństwa
(z Rzymu), w 1001 r. Węgry stały się (wcześniej niż Polska, nie
mówiąc już o Czechach, do tego na stałe) królestwem. Wkrótce po-
tem panowanie węgierskie rozszerzyło się na Siedmiogród, a jesz-
cze później - na Chorwację i Dalmację. Do Węgier należała także
(z wyjątkiem lat 1001-1018) Słowacja, przez którą Węgry grani-
czyły z Polską i z Czechami.
Państwo czeskie, którego początki sięgają końca IX wieku,
dogodnie położone w Kotlinie Czeskiej, mimo niewielkich stosun-
kowo rozmiarów odgrywało w X-XI wieku dużą rolę. Wcześniej
zorganizowane i schrystianizowane niż Polska, silnie powiązane
35
z Królestwem Niemieckim, zachowało jednak w jego ramach
znaczną samodzielność w sprawach wewnętrznych. W stosunkach
z Polską okresy zbliżenia były raczej wyjątkiem niż regułą, prze-
ważały stosunki nieprzyjazne, wynikające z dzierżenia początkowo
przez Czechy ziem Polski południowej, odebranych pod koniec
X wieku przez państwo piastowskie, a ogólnie rzecz biorąc-
z swego rodzaju walki o dominującą pozycję w zachodniej Sło-
wiańszczyźnie.
Na północ ad Czechów, a na zachód od plemion polskich żyli
Słowianie Połabscy. Tym nie udało się, w przeciwieństwie do Cze-
chów i Polaków, utworzyć trwalszych rodzimych form państwo-
wych. Rozbici na wiele drobnych plemion (wśród których można
wyodrębnić grupę ludów serbskich i łużyckich na południu, wie-
leckich i obodrzyckich na północy), o których wypadnie nieraz
wspomnieć w związku z panowaniem Mieszka I, opierający się
wytrwale chrześcijaństwu i wszelkim zewnętrznym próbom opa-
nowania ich ziem, Połabianie potrafili dość długo i skutecznie opie-
rać się Czechom, Polakom, Duńczykom, a przede wszystkim Niem-
com. Pod koniec X wieku, jeżeli chodzi o terytoria wieleckie i obo-
drzyckie, obalili nawet zainstalowane tam przez dwóch pierwszych
władców z dynastii saskiej niemieckie panowanie i zlikwidowali
pierwociny chrześcijaństwa, na około 150 lat odzyskując pełną
niepodległość, nie potrafili jednak danej im szansy wykorzystać dla
utworzenia własnych państw, które jedynie byłyby w stanie na
dłuższą metę zapewnić im samodzielny byt. W czasach Mieszka I
i jego następców byli więc Wieleci i Obodrzyce groźnym i liczą-
cym się przeciwnikiem, w XI wieku jednak znaczenie ich zmniej-
szyło się, w XII wieku wreszcie ziemie ich zostały podbite, oni
sami, o ile nie padli w bojach, ulegli naciskowi germanizacyjnemu
i dość szybko znikli jako odrębny naród i język.
W tej panoramie Europy X wieku nie może zabraknąć jeszcze
jednego elementu. Mam na myśli Papiestwo w Rzymie - tę cen-
tralę zachodniego chrześcijaństwa. Otóż Papiestwu ówczesnemu
wiele jeszcze brakowało do takiej pozycji, jaką osiągnęło później,
za czasów Grzegorza VII (XI wiek) czy zwłaszcza w wiekach XII-
-XIII. Biskup Rzymu, patriarcha Zachodu, był wprawdzie uzna-
wanym wszędzie najwyższym autorytetem w sprawach wiary, był
także - jak wiemy - głową odrębnego państwa w środkowyeh
36
Włoszech, ale Kościół X wieku, jak zresztą całego wcześniejszego
średniowiecza, nie był jeszcze organizmem tak scentralizowanym,
jak to będzie później, po reformach gregoriańskich. Kościół ówcze-
sny w praktyce to suma, a raczej federacja kościołów partykular-
nych, pozostających na ogół pod przemożnym wpływem panują-
cych. Poszczególni metropolici strzegli zazdrośnie i na ogół sku-
tecznie własnych praw i poza honorowym przewodnictwem nie
bardzo byli skłonni uznawać władzę biskupów Rzymu. Na nieko-
rzyść Papiestwa ogromnie wpływało także nadmierne zaangażo-
wanie się w doczesne, polityczne sprawy Italii - konieczny skutek
świeckiej zwierzchności papieży nad patrimonium Sancti Petri-
oraz sięgający właśnie w X wieku dna upadek moralnego autory-
tetu Papiestwa, do czego, trzeba przyznać, niejeden z ówczesnych
papieży walnie się osobiście przyczynił.
Oto biogram jednego z nich, Jana XII, papieża w latach 955-
-964. Urodzony około 937 roku jako syn patrycjusza rzymskiego
Alberyka, został papieżem dzięki staraniom swego ojca w wieku
około osiemnastu lat. Odznaczył się skandalicznym trybem życia,
w czym nie różnił się zbytnio od swych poprzedników. Dbał i po-
pierał klasztory, słusznie widząc w nich możliwość przeciwdziała-
nia samodzielności episkopatów w poszczególnych krajach. Utrzy-
mywał rozległe kontakty od Anglii po Hiszpanię. Gorzej powodziło
mu się w samej Italii - w walce z królem Berengarem II wezwał
w 960 roku na pomoc Ottona I niemieckiego, którego koronował
w lutym 962 roku. Współpracował z cesarzem w dziele tworzenia
organizacji kościelnej dla Słowian. Z czasem jednak, obawiając się
nadmiernej potęgi Ottona I, sprzymierzył się z jego wrogami, wo-
bec czego musiał uchodzić z Rzymu, gdy Otton pod koniec 963 roku
doń powracał. Zdjęty na rozkaz monarchy z godności przez synod
rzymski, pokonany wraz ze swymi stronnikami w styczniu 964
roku, powrócił do Rzymu, gdy tylko cesarz opuścił Wieczne Mia-
sto. Smierć w maju 964 roku zapobiegła dalszym walkom, gdyż
cesarz zamierzał ponownie interweniować.

Taki to papież zasiadał na Stolicy Piotrowej w przeddzień
chrztu Mieszka I. Kto wie, czy właśnie z nim władca Polan nie
róbował się kontaktować, choć nic konkretnego o tym nie wiemy.
Łatwo można by wzorem niektórych światłych" historyków,
przytaczać wiadomości źródłowe i plotki o rozwiązłości czy zbrod-
37


niczości ówczesnych papieży; których osąd nawet w oficjalnej hi-
storiografii katolickiej pozostaje bardzo surowy. Nie mógł w tych
warunkach nie cierpieć autorytet Stolicy Apostolskiej. Trudno jed-
nak jednego nie dostrzec: mimo wszelkich ułomności i cech na-
gannych, mimo daleko idącego uwikłania w politykę i to od naj-
gorszej jej strony, papieże ówcżeśni wykazywali na ogół zrozu-
mienie i - na ile im okoliczności pozwalały - zapał do spraw
misyjnych, do chrystianizacji i rozszerzania stanu posiadania Ko-
ścioła w świecie. Co więcej - nawet najbardziej surowi krytycy
ówczesnego Papiestwa nie odmawiali mu prawa do przewodnictwa
w świecie chrześcijańskim, przynajmniej w honorowym sensie,
ubolewali co najwyżej nad tym, że opłakany stan Kurii rzymskiej
utrudnia należyte sprawowanie tej funkcji. ?Może więc nie jest
niezrozumiałe to dziwne zjawisko, że w dobie bezprzykładnego
moralnego i politycznego upadku Papiestwa chrześcijaństwo tak
dynamicznie i skutecznie rozprzestrzeniało się w Europie, obejmu-
jąc te jej części, które dotąd były poza jego wpływem.
38


Rozdział III

IBRAHIM SYN IAKUBA


Proponuję, byśmy w tym miejscu zapoznali się z bodaj najważ-
niejszym przekazem źródłowym dotyczącym początków panowania
Mieszka I, to znaczy z odpowiednim fragmentem relacji Ibrahima
ibn Jakuba z podróży po krajach słowiańskich. Oto ten fragment
w dwunastowiecznym przekazie al-Bekriego, a w przekładzie zna-
komitego arabisty polskiego Tadeusza Kowalskiego:

[Stanowią] oni [Słowianie] liczne, różniące się między sobą
plemiona [. . .]
Królowie ich [są] w tej chwili [obecnie] czterej: król Bułgarów
i Bojeslaw król Faraga, Bojema i Karako i Meśko król Północy
i Nakon na krańcu Zachodu.

Zatrzymajmy się na chwilę. Ibrahim poprawnie konstatuje li-
czebność i zróżnicowanie ludów słowiańskich. Informacje otrzymał
jednak jedynie w stosunku do niektórych z nich. Tego, co my na-
zywamy wschodnią Słowiańszczyzną, czyli przede wszystkim pań-
stwa kijowskiego, wydaje się w ogóle nie znać, choć inni autorzy
arabscy właśnie o nim, jako najbliższym Wschodowi muzułmań-
skiemu, wiedzieli najwięcej. Ibrahim jednak, pamiętajmy, pocho-
dził z Hiszpanii lub północnej Afryki, zbliżał się zatem do świata
słowiańskiego od strony zachodniej, konkretnie - od Saksonii
i Magdeburga. W południowej Słowiańszczyźnie dostrzegł jedynie
Bułgarów, tak zwane pierwsze państwo bułgarskie, które już
wkrótce potem zostało zniszczone przez Bizancjum. Imienia wład-
cy Bułgarów (był nim wówczas zapewne Piotr 927-969) Ibrahim
nie podał, podał natomiast zupełnie poprawnie imiona trzech po-
zostałych aktualnie panujących władców państw słowiańskich.
39


Cała ta trójka dotyczy zachodniej Słowiańszczyzny. "Bojeslaw król
Faraga, Bojema i Karako" to Bolesław I czeski (935-96?), "Meśko
król Północy" to oczywiście władca Polan Mieszko I, wreszcie pa-
nujący "na krańcu Zachodu" Nakon to władca Obodrzyców Nakon,
który wraz z bratem Stojgniewem walczył nieszczęśliwie nad rze-
ką Rzekienicą przeciw Ottonowi I i margrabiem
ku 955 i prawdopodobnie umarł wkrótce po powstaniu relacji Ibra-
hima ibn Jakuba, jako że kronikarz saski Widukind około 966 roku
wymienia imiona innych książąt panujących u tych najbardziej
na północny zachód wysuniętych Słowian.
Ibrahim potrafił powiedzieć sporo o Słowiańszczyźnie jako ca-
łości, a także o Czechach i Obodrzycach. Pominiemy wszakże na
razie te wszystkie dane (będziemy do nich odwoływali się w mia-
rę potrzeby w dalszych partiach niniejszej książki) i przejdźmy od
razu do opisu czy charakterystyki państwa Mieszka I:

A co się tyczy kraju Meśko, to [jest) on najrozleglejszy z ich
(tj. słowiańskich] krajów. Obfituje on w żywność, mięso, miód
i rolę orrą [lub: rybęl. Pob erane przez niego [tj. Mieszka) podat-
ki [lub: opłaty] [stanowią) odważniki handlowe. [Idą] one [na]
żołd jego mężów [lub: piechurów). Co miesiąc [przypada) każ-
demu (z nich) określona [dosłownie: wiadoma] ilość z nich. Ma
on trzy tysiące pancernych [podzielonych na] oddziały, a setka
ich znaczy tyle co dziesięć secin innych [wojowników). Daje on
tym mężom odzież, konie, broń i wszystko, czego tylko potrze-
bują. A gdy jednemu z nich urodzi się dziecko, on [tj. Mieszko)
każe mu wypłacać żołd od chwili urodzenia [dosłownie: w go-
dzinie, w której się rodzi), czy będzie płci męskiej czy żeńskiej.
A gdy [dziecię) dorośnie, to jeżeli jest mężczyzną, żeni go i wy-
płaca za niego dar ślubny ojcu dziewczyny, jeżeli zaś jest płci
żeńskiej (dosłownie: kobietą), wydaje ją za mąż i płaci dar ślub-
ny jej ojcu. A dar ślubny [jest] u Słowian znaczny, - czym
zwyczaj ich [jest] podobny do zwyczaju Berberów. Jeżeli mę-
żowi urodzą się dwie lub trzy córki, to one [stają się] powodem
jego bogactwa, a jeżeli mu się urodzi dwóch chłopców, to [staje
się) to powodem jego ubóstwa.

Już wiemy, co w państwie Mieszkowym szczególnie zafrapowa-
ło egzotycznego podróżnika albo - czego się o tym państwie do-
wiedział. Oprócz dość szablonowego stwierdzenia o obfitości kraju
pod względem żywności oraz uwagi o opłatach płaconych chyba
przede wszystkim przez cudzoziemskich kupców do skarbu ksią-
źęcego, reszta zacytowanego fragmentu dotyczy specyficznej, jak
zdaje się wynikać z relacji Ibrahima, formy organizacji sił zbroj-
nych w państwie polańskim, zwanej w językach słowiańskich "dru-
źyną". Przytoczony tu fragment relacji Ibrahima jest, zaznaczony,
bodaj najważniejszym i najbardziej szczegółowym świadectwem
źródłowym dotyczącym tej instytucji.
40
Niestety, inne problemy wewnętrzne państwa Mieszka I nie
przyciągnęły uwagi żydowskiego wędrowca, natomiast podał on
jeszcze pewne informacje dotyczące niektórych sąsiadów tego pań-
stwa i wzajemnych stosunków między nimi a państwem Mieszka:
Z Meśko sąsiadują na wschodzie Rus, a na północy Burus. Sie-
dziby Burus [leżą] nad Oceanem [Bałtykim]. Oni mają odrębny
język [i] nie znają języków swych sąsiadów. Są sławni ze swego
męstwa. Gdy najdzie ich jakie wojsko, żaden z nich nie aciąga
się, ażeby się przyłączył do niego jego towarzysz, lecz występuje.
nie oglądając się na nikogo i rąbie mieczem, aż zginie. Przepra-
wiają się [napadając) na nich Rusowie na okrętach z zachodu.
Na zachód od Burus [leży) Miasto Kobiet. Ma ono ziemie i nie-
wolników, a one [tj. kobiety] zachodzą w ciążę za sprawą swych
niewolników. Jeżeli (która) kobieta urodzi chłopca, zabija go.
Jeżdżą konno i osobiście biorą udział w wojnie, a odznaczają
się siłą i srogośeią. Powiedział Ibrahim syn Jakuba Izraelita:
wieść o tym mieście [jest] prawdą; opowiedział mi o tym Hótto
[Otton I], król rzymski. Na zachód od tego miasta [miitzka)
pewien szczep należący do Słowian, zwany ludem W aba.
(Mieszka] on w borach należących do krain Meśko [albo:...w bo-
rach od krain Meśko] [z tej strony], która jest bliska zachodu
i części północy. Posiadają oni potężne miasto nad Oceanem
[Bałtykiem), mające dwanaście bram. Ma ono przystańkdo któ-
rej używają przepołowionych pni [?). Wojują oni z Meśko, a ich
siła bojowa [jest) wielka. Nie mają króla i nie dają się prowa-
dzić jednemu [władcy], a sprawującymi władzę wśród nich są
ich starsi.
Ibrahim zatacza jakby szeroki łuk, wymieniając sąsiadów pań-
stwa Mieszkowego poczynając od wschodu, czyli od mieszkańców
Rusi, nie zatrzymując się przy nich bliżej, lecz ograniczając się
do informacji, że napadają oni, przeprawiając się w dodatku przez
morze, owych BUrus. Tymi Burus są bez wątpienia bałtyjscy Pru=
sowie; Ibrahim akcentuje ich waleczność oraz o
drębność językową

- oczywiście w stosunku do słowiańskich sąsiadów. Dotąd dane
Ibrahima, choć może nazbyt ogólne, są w pełni wiarygodne i nie
41
budzą wątpliwości. To samo dotyczy ludu Weltaba, który rozszy-
frujemy za chwilę. Nie można natomiast tego powiedzieć o "Mie-
ście Kobiet. Najpierw zaznaczmy, że "miasta nie należy brać
dosłownie, gdyż odpowiedni wyraz arabski (madina) może ozna-
czać równie dobrze "obszar" lub "kraj". Kraj Kobiet musiałby,
gdyby zawierzyć Ibrahimowi, leżeć gdzieś pomiędzy Prusami
a Weltaba. Ponieważ tych ostatnich zaraz wypadnie nam zidenty-
fikować z połabskimi Wieletami lub ewentualnie z mieszkańcami
wyspy Wolin (Wolinianami), wojownicze amazonki (zauważmy, że
cechę wojowniczości przypisuje Ibrahim wszystkim trzem północ-
nym sąsiadom państwa polańskiego) musiałyby zamieszkiwać
w przybliżeniu obszar Pomorza. Trudno jednak głowić się specjal-
nie nad lokalizacją owych nietuzinkowych dam, skoro opowiada-
nie Ibrahima bez wątpienia stanowi w tym punkcie reminiscencję
szeroko w świecie antycznym, a także wśród muzułmanów roz-
powszechnionego mitu o Amazonkach, lokalizowanych z reguły
tam, gdzie nic pewnego nie wiedziano. Nawet powołanie się na
autorytet cesarza Ottona Wielkiego (w znanym nam tekście rzad-
ko znajdujemy podobne powołania) nie może skłonić do zaufania
wobec omawianej tu relacji: czyżby cesarz bądź ktoś z jego oto-
czenia zażartował sobie z egzotycznego, spragnionego niecodzien-
nych wieści gościa? Nie sądzę, przekonanie o istnieniu Kraju Ko-
biet gdzieś w rejonie Bałtyku, najczęściej lokalizowanego na ja-
kiejś wyspie, było we wcześniejszym średniowieczu dość rozpow-
szechnione tak w Niemczech, jak poza nimi.
Trudno tu szerzej referować to interesujące skądinąd zagad-
nienie, zbyt daleko by nas to odprowadziło od kraju i czasów
Mieszka I. Godzi się jednak przytoczyć i taką ciekawostkę, że nie-
którzy nawet poważni uczeni skłonni byli owo pokutujące w piś-

miennictwie średniowiecznym Państwo Kobiet umieszczać dokład-
niej - mianowicie na Mazowszu, na tej między innymi (oprócz
przytoczonej relacji Ibrahima ibn Jakuba, którą można ostatecznie
na upartego odnieść do terytorium Mazowsza) podstawie, że ar-
cheolodzy odkryli tam - co prawda dla czasów o wiele wieków
wcześniejszych - cmentarzyska zawierające wyłącznie pochówki
żeńskie (widocznie mężczyzn chowano oddzielnie i to w sposób
nieuchwytny - jak dotąd - archeologicznie), a także dlatego, że
42
w nazwie "MAZowsze" doszukiwano się (co prawda, tylko najbar=
dziej przekonani poszukiwacze "polskich" Amazonek uciekali się
do takich karkołomnych konstrukcji myślowych) tego samego rdze-
nia, co w nazwie "aMAZonki". I tyle o rzekomych Amazonkach
w pobliźu granic państwa Mieszkowego.
Weltaba to, jak wspomnieliśmy, najprawdopodobniej Wieleci.
Musimy wyjaśnić to "najprawdopodobniej" - trudność polega na
tym, że nie możemy być pewni, czy arabiści prawidłowo odczytują
odnośne miejsce w rękopisach dzieła Ibrahima. Wynika to zarów-
no z faktu, że dzieło to, jak już miałem okazję zaznaczyć, zacho-
wało się nie w postaci oryginalnej, pierwotnej, lecz jedynie w póź-
niejszych przekazach, (najstarszy, al-Bekriego, z XI wieku), które
w dodatku często różnią się w szczegółach pomiędzy sobą, a po
wtóre - pisownia wielu wyrazów, zwłaszcza zaś niemal wszyst-
kich imion własnych, ze względu na cechy pozbawionej samogło-
sek pisowni arabskiej, sprawia, że niektóre z nich można odczyty-
wać różnie, a niewielka zmiana pisowni (np. znaku diakrytyczne-
go) może spowodować znaczne niekiedy różnice odczytu. Tak więc
forma Weltaba stanowi właściwie koniekturę wydawcy tekstu
Ibrahima (czy poprawniej: al-Bekriego), czyli poprawienie wersji
rękopiśmiennych (w rękopisach pojawił się, zdaniem uczonych,
ewidentny błąd), które, formalnie rzecz biorąc, należałoby od-
czytać jako 'Aubbah ("Awbaba").
W krótkim tekście o Wieletach przynajmniej dwukrotnie jesz-
cze nie do końca wiadomo, jak należy odczytać konkretne wyrazy:
raz gdy podróżnik opisuje położenie kraju zamieszkiwanego przez
Wieletów ("w borach należących do krain Meśko", co ze względów
rzeczowych trudniej byłoby przyjąć, gdyż nie wydaje się, by gra-
nice państwa polańskiego mogły sięgać tak daleko na zachód, chy-
ba że chodziłoby dosłownie o puszczę graniczną, dzielącą mieszkań-
ców państwa Mieszkowego od Wieletów, do której władca Polań
istotnie mógł, zwłaszcza po opanowaniu zachodniego Pomorza, ro-
ścić sobie pretensje; prawdopodobnie lepiej oddaje rzeczywistość
druga z zaznaczonych możliwości odczytu: "w borach [licząc] od
kraju Meśko"), ponownie - co mają oznaczać owe "przepołowio-
ne pnie", z których budowano (moszczono? zabezpieczano?) przy-
stań morską. "Potężnym miastem" Wieletów był prawdopodobnie
43
Wolin. Wiadomości o wojnach toczonych z Mieszkiem znajdują
potwierdzenie w innych współczesnych, od Ibrahima niezależnych,
źródłach, jak jeszcze później zobaczymy. W pełnej zgodności
z wszystkim, co wiemy o Wieletach w X wieku, pozostaje także
bystra informacja Ibrahima o braku wśród nich władzy królew-
skiej (wszak to właśnie najbardziej ich różniło od innych krajów
słowiańskich) i sprawowaniu władzy przez "starszych".
Ze względu na wagę świadectwa Ibrahima ibn Jakuba o pań-
stwie Mieszka I we wczesnej (połowa lat sześćdziesiątych X wieku)
fazie jego "historycznych" dziejów, przytoczymy jeszcze drobne,
uzupełniające lub modyfikujące dane z przekazu al-Bekriego, in-
formacje zawarte w znacznie późniejszym słowniku historyczno-
-geograficznym al-Kazwiniego:

Meśko. Obszerne miasto [=państwo] w krainach Słowian, nad
morzem, wśród gęstych lasów, przez które trudno się wojskom
przedzierać. Imię króla jego [jest) Meśko; zostało ono nazwane
jego imieniem. [...) Jego król posiada oddziały piesze, ponieważ
konnica nie może się poruszać w ich krajach.

Nie wspomina Kazwini o "odważnikach jako formie obiera-
nych przez Mieszka podatków, czy danin (co zresztą nie wypadło
w wersji al-Bekriego zbyt jasno), a opisując; w zasadzie zgodnie
z al-Bekrim, procedurę wydawania za mąż czy żenienia potomstwa
wojowników przez księcia, dodaje uwagę następującą:

Ożenek [następuje) u nich wedle uznania ich króla, nie z wol-
nego wyboru. Król bierze na siebie całkowite ich [=swych
ludzi] utrzymanie. Na nim też ciąży koszt wesela. Jest on jak
czuły ojciec dla swych poddanych. A ci [=Słowianie czy podda-
ni Mieszka I?j odznaczają się wielką zazdrością o swe kobiety,
w przeciwieństwie do reszty Turków.

Darujmy Kazwiniemu owych "Turków", czyli Węgrów. Późny
ten autor (XIII wiek) w ogóle nie grzeszy ścisłością, nic więc dziw-
nego, że tam, gdzie podana przez niego wersja różni się od wersji
al-Bekriego, tej ostatniej daje się pierwszeństwo. Nie mówiąc już
o tym, że al-Bekri zachował i przekazał nam znacznie więcej in-
formacji zaczerpniętych z relacji Ibrahima niż Kazwini, przynaj-
mniej co się tyczy jedynie nas tu interesujących spraw słowiań-
skich, zwłaszcza polańskich.
44
Wszystkich ich i tak wyliczyć, a tym bardziej szczegółowo omó-
wić, nie możemy. Wspomnijmy zatem jedynie niektóre z nich,
bardziej, jak sądzę, interesujące, które z dużym prawdopodobień-
stwem będzie można odnieść również do państwa Mieszkowego czy
jego mieszkańców, mimo że sam Ibrahim odnosił je ogólnie do
Słowian. Do części z nich będziemy zresztą i tak musieli wracać
w dalszych partiach tej książki, po to zazwyczaj, by za ich pomocą
lepiej uzasadnić czy odrzucić dane o Polanach i ich władcy, po-
chodzące z innych źródeł.
Na uwagę zasługuje np. informacja Ibrahima, jakoby wszystkie
ludy słowiańskie stanowiły niegdyś jedność i panował nad nimi
jeden władca, wywodzący się z plemienia, którego nazwę arabiści
odczytują bądź jako Wolinjana (Wolinianie) bądź Welitaba (Wiele-
ci), a dopiero później poróżniły się między sobą i potworzyły od-
rębne ludy, z własnymi "królami" na czele. Przekonanie o pierwot-
nej jedności ludów słowiańskich musiało być wśród Słowian
w średniowieczu dość rozpowszechnione, skoro w takiej czy innej
formie spotykamy się z nim w tak różnych źródłach, jak tzw. Geo-
graf Bawarski (IX wiek), Powieść lat minionych na Rusi (XII
wiek) czy Kronika wielkopolska z końca XIII lub raczej z XIV
wieku.
O kraju Nakona, czyli kraju Obodrzyców, stwierdził Ibrahim,
że sąsiadują z nim Sakson, a zatem Sasi, czyli Niemcy, i "część
Murman", pod którym terminem ukrywają się zapewne Normano-
wie, w tym przypadku Duńczycy. Za cechę charakterystyczną
ziem obodrzyckich uznał autor obfitość koni, eksportowanych po-
dobno do innych krajów, a także ogólną taniość i posiadanie peł-
nego uzbrojenia (pancerze, hełmy i miecze).
Ibrahim interesował się różnymi sprawami. Oto w jaki sposób
Słowianie mieli, jego zdaniem, budować grody:

Udają się [umyślnie] na łąki obfitujące w wodę i zarośla, po
czym kreślą tam linię kolistą lub czworoboczną, w miarę tego,
jaki chcą mieć kształt grodu i obszar jego powierzchni, kopią
dokoła [rów) i piętrzą wykopaną ziemię, umocniwszy ją deska-
mi i drzewem na podobieństwo szańców, aż taki mur [wał)
osiągnie wymiar, jakiego pragną. I odmierzają w nim bramę,
z której strony pragną ją mieć], a chodzi się do niej po pomo-
ście z drzewa.
45
Kraj Nakona jest, zdaniem Ibrahima, niedostępny dla obcych
wojsk ze względu na bagnisty charakter, zarośla i błota.
Dużo informacji miał Ibrahim o Czechach. Szczegółowo podał
(z wyliczeniem w milach) drogę z Magdeburga do Pragi. Po
kre-
ślał, że miasto to jest zbudowane z kamienia i wapna i jest wielkim
emporium handlowym. Można w nim spotkać kupców z różnych
krajów:

Przybywają do niego [Pragi] z miasta Karako Rusowie i Sło-
wianie z towarami. I przychodzą do nich z krain Turków mu-
zułmanie, Żydzi i Turcy również z towarami i odważnikami
handlowymi, a wywożą od nich niewolników, cynę i [wszelkie]
rodzaje futer.

Wiemy, że pod pojęciem "Turków" Ibrahim rozumiał Węgrów,
Karako to niemal z całą pewnością (osłabioną jedynie tym, że rę-
kopisy dzieła al-Bekriego, jak na złość, właśnie w tym miejscu
mają formy poprzekręcane, tak że podawana forma Karakń stano-
wi emendację, a zatem ingerencję w tekst źródła, w tym przypad-
ku jednak wyjątkowo dobrze uzasadnioną zarówno względami a-
leograficznymi, jak przede wszystkim rzeczowymi) Kraków. Po-
nownie wkraczamy zatem w tym miejscu na ziemie później pol-
skie, ale jak widać z relacji Ibrahima, około 965 roku Kraków nie
należał do państwa Mieszka I, lecz do państwa Bolesława I czes-
kiego. Więcej: Ibrahim przynależność tę akcentuje, nazywając Bo-
lesława królem "Pragi, Czech i Krakowa" i podając odległość
z Pragi do tegoż Krakowa (rzekomo trzeba trzech tygodni podróży,
by ją pokonać). Jest to właściwie jedyna nazwa miejscowa w re-
lacji Ibrahima z terytorium późniejszej Polski, a zarazem ważna
wskazówka co do rozległości państwa Mieszka I, w sensie negatyw-
nym: Kraków, a zatem cała zapewne ziemia krakowska, później-
sza Małopolska, około 965 roku doń nie należały.
Podsumujmy: państwo Mieszka I graniczyło z Rusią, Prusami
i Wieletami, nie obejmowało ziemi krakowskiej.
Wracamy do danych Ibrahima o Pradze. Była ona nie tylko
ośrodkiem handlu (autor zachwyca się wymownie taniością pro-
duktów rolniczych u Słowian), lecz także wytwórczości rzemieśl-
niczej (siodła, uzdy i "nietrwałe" tarcze). Środkiem płatniczym
były w Czechach lniane chusteczki. Uderzyło podróżnika, przyby-
wającego z kraju śródziemnomorskiego, że mieszkańcy Czech,
w przeciwieństwie do innych Słowian, mają śniadą cerę i ciemne
włosy, "a jasna barwa [jest] wśród nich rzadka". W Pradze Ibra-
him był osobiście, natomiast jak sam wyznaje, nie był u Bułga-
rów (zapomniał zaznaczyć w innym miejscu, że zapewne nie był
osobiście także w kraju Mieszka I), a wiedzę o tym kraju nabył
według wszelkiego prawdopodobieństwa od posłów bułgarskich,
którzy zjawili się w Magdeburgu przed Ottonem I ("lecz widziałem
jego posłów w mieście Madi Burg, kiedy przybyli w poselstwie do
króla Hótto"). Widać, że sporo nasz podróżnik z owymi posłami
rozmawiał, gdyż wiele się dowiedział o ich władcy (pominął jedy-
nie jego imię), sposobie sprawowania władzy, zauważył, że Bułga-
rzy ubierają się w bogato srebrem i złotem zdobione obcisłe szaty,
że są chrześcijanami, wiedział w jakich okolicznośeiach i kiedy
przyjęli tę wiarę, próbował także dokładniej określić położenie
Bułgarii i wymienił ich sąsiadów. "Posiadają oni znajomość języ-
ków i tłumaczą ewangelię na język słowiański".
Wymieńmy kilka wiadomości ogólnych, odnoszonych przez
Ibrahima do wszystkich Słowian. Słowianie są "skorzy do zaczepki
i gwałtowni i gdyby nie ich niezgoda [wywołana] mnogością roz-
widleń ich gałęzi i podziałów na szczepy, żaden lud nie zdołałby
im sprostać w sile". Zamieszkują krainy najdogodniejsze do osie-
dlenia i obfitujące w żywność, a pod względem rolnictwa "prze-
wyższają wszystkie ludy północy". "Handel ich dociera lądem
i morzem do Rusów i do Konstantynopola". Cechą charakterysty-
czną krajów słowiańskich (nie omieszkał zdziwić się przybysz z zu-
pełnie innej strefy klimatycznej) jest nadmiar wilgoci - nie susza
jest klęską u Słowian, lecz właśnie nadmiar wody. Sieją dwa razy
do roku i dwukrotnie zbierają plony, najwięcej sieją prosa.
W dwóch miejscach podkreśla Ibrahim surowość klimatu Słowiań-
szczyzny, będącą źródłem zdrowia i siły mieszkańców, którzy prze-
niesieni w klimat ciepły, chorują. Nie są wolni i oni od pewnego
rodzaju chorób, unikają spożywania mięsa kurcząt. Szaty noszą
obszerne. Uprawiają poligamię:

Królowie ich trzymają swoje żony w ukryciu, a one są o nich
bardzo zazdrosne [czyżby odwrotnie niż w haremach muzuł-
mańskich?]. Mąż miewa u nich dwadzieścia żon i więcej.
47



I jeszcze o obyczajach seksualnych u Słowian

Kobiety ich, kiedy wyjdą za mąż, nie popełniają cudzołóstwa;
ale panna, kiedy pokocha jakiego mężczyznę, udaje się do niego
i zaspokaja u niego swą żądzę. A kiedy małżonek poślubi
(dziewczynę] i znajdzie ją dziewicą, mówi do niej: gdyby było
w tobie coś dobrego, byliby cię pożądali mężczyźni i z pewnością
byłabyś sobie wybrała kogoś, ktoby był wziął twoje dziewic-
two. Potem ją odsyła i uwalnia się od niej.

Nie zapomniał Ibrahim ibn Jakub wypytać swoich słowiańskich
informatorów o to, jakie drzewa rosną w ich sadach (jabłonie, gru-
sze i brzoskwinie).
W nich [żyje) dziwny ptak, o ciemnozielonym nalocie [odcie-
niu], który powtarza [dosłownie: opowiada] wszystko, co posły-
szy z głosów ludzi i zwierząt. Zwykł się on znajdować [tu nie-
stety, luka w tekście], a wtedy polują na niego. Nazywa się po
słowiańsku sb'.
Jeżeli w tym przypadku można mieć wątpliwości, jaki konkret-
nie gatunek ptaków miał Ibrahim na myśli (czyżby szpak?), to
trudno o wątpliwość w drugim przypadku:
I żyje w nich [wspomnianych wyżej sadach] kura dzika, która
się zowie też po słowiańsku tetr, o smacznym mięsie, której
głosy słychać z wierzchołków drzew na parasangę [jest to arab-
ska miara odległości, równa w przybliżeniu 5763 m) i więcej.
[lstnieją) dwa gatunki ich: czarny i pstry, piękniejszy od pawi,

gdyż trudno w tym opisie nie rozpoznać cietrzewia.
Nawet używane przez Słowian instrumenty muzyczne (struno-
we i dęte) zaciekawiły Ibrahima, jak również to, że ulubionym
napojem upajającym Słowian jest miód.
Wreszcie Ibrahim ibn Jakub jest autorem, którego zawsze cy-
tuje się, gdy mowa o higienie osobistej u Słowian i znaczeniu, ja-
kie do niej przykładano. Przytoczmy słynny ustęp relacji Ibrahima
o łaźniach (saunach) słowiańskich:
48
Nie mają oni łaźni [w sensie takim, jak w świecie muzułmań-
skim], lecz posługują się domkami z drzewa. Zatykają szpary
w nim [drzewie] czymś, co bywa na ich drzewach, podobnym
do wodorostów, [a co] oni nazywają meh. Służy to zamiast smo-
ły do ich statków. Budują piec z kamienia w jednym rogu i wy-
cinają w górze na wprost niego okienko dla ujścia dymu. A gdy
się [piec) rozgrzeje, zatykają owo okienko i zamykają drzwi
domku. Wewnątrz znajdują się zbiorniki na wodę. Wodę tę leją
na rozpalony piec i podnoszą się kłęby pary. Każdy z nich ma
' w ręku wiecheć z trawy, którym porusza powietrze i przyciąga
je ku sobie. Wówczas otwierają się im pory i wychodzą zbędne
substancje z ich ciał. Płyną z nich strugi [potu) i nie zostaje
na żadnym z nich ani śladu świerzbu czy strupa. Domek ten
, nazywają oni al-i(s)tba [oczywiście: izba!].

Wypada już tymczasem rozstać się z Ibrahimem ibn Jakubem.
Jak widzimy, relacja jego (pewne fragmenty musieliśmy pominąć,
by nadmiernie nie rozszerzać tego rozdziału) jest dość wszechstron-
na i zawiera wiele informacji ciekawych, doniosłych, niekiedy uni-
katowych. Mimo wszelkich ułomności, które w dużej mierze spa-
dają zresztą na barki jego informatorów w Magdeburgu, Pradze
czy w kraju Obodrzyców (tam także dotarł, jak się wydaje, osobi-
ście), przede wszystkim zaś na nie zawsze o szczegóły dbałych póź-
niejszych autorów, którzy wykorzystywali jego relację i którzy
przekazali nam jej fragmenty, wreszcie - na niedbałych kopistów
dzieł al-Bekriego i al-Kazwiniego (proszę uwzględnić, że pierw-
szy z nich żył w wieku XI, a najstarszy przekaz rękopiśmienny
jego dzieła pochodzi dopiero z XIV wieku), nikt inny ani w X, ani
w XI wieku w sposób tak dokładny i inteligentny (może - do
pewnego stopnia - z wyjątkiem niemieckiego kronikarza Thiet-
mara z Merseburga) nie przyglądał się Słowiańszczyźnie. Szkoda
oczywiście, że ten niemal nie znany podróżnik (podróżujący z pew-
nością w określonym celu, może w misji dyplomatycznej kalifa
kordobańskiego do cesarza Ottona I?) nie dotarł osobiście do Gnie-
zna - stolicy państwa "króla Północy" Mieszka I. W porównaniu
Z Czechami, Bułgarią, a nawet krajem obodrzyckiego Nakona rela-
cja o państwie polańskim, nie da się ukryć, wypadła nieco blado
i właściwie, poza omówieniem wojowniczych sąsiadów tego pań-
stwa, ograniczyła się do bardzo wprawdzie cennej i stosunkowo
dokładnej relacji o drużynie książęcej Mieszka I. Wiemy także dzię-
ki Ibrahimowi, że wówczas do państwa Mieszkowego nie należał
Kraków, stanowiący część monarchii czeskiej.
Jedno wszakże nie ulega po lekturze relacji Ibrahima ibn Ja-
kuba wątpliwości i to choćbyśmy nie wiem jak krytycznie spoglą-
49
dali na poszczególne szczegóły jego opowieści5: około 965-
roku państwo Mieszka było największym z państw słowiańskich.
toczyło wojny z Wieletami, a przede wszystkim było państwem
już stosunkowo dobrze rozwiniętym i prężnie zarządzanym, posia-
dającym sprawne siły zbrojne. Słowem: było liczącym się part-
nerem politycznym w tej części Europy.


5 Aby raz jeszcze podkreślić trudności interpretacyjne związane z tek-
stem Ibrahima ibn Jakuba dodam, że niedbali kopiści rękopisów pq
się takim oto "kwiatkiem": zamiast "Mieszko król północy', poprzez
wielką pomyłkę w pisowni powstał dziwoląg: "plagę królów północy". wy-
niknęło to stąd, że bezmyślny kopista, nie mając pojęcia, o czym właśnie
jest mowa w przepisywanym tekście al-Bekriego (Ibrahima), imię Mi
wziął za identycznie pisany arabski wyraz maśakka, "pdaga, udręka,
iliwość" i stosownie do tego zmienił następne wyrazy, by zachować
matyczny sens.

Rozdział IV

Z RODU PIASTA


"Król Północy" Mieszko jest znany nie tylko Ibrahimowi, lecz
także innym, współczesnym lub nieco młodszym, źródłom. Z ich
mformacjami o pierwszym historycznym władcy Polan będziemy
zapoznawali się w toku niniejszej książki, gdy względy rzeczowe
nakażą odwołanie się do nich. Znamy, choć w sposób niepełny, sto-
sunki rodzinne Mieszka: postacie dwóch jego chrześcijańskich żon
- Dąbrówki, a później Ody, ich potomstwo. Ponieważ wszystko
vskazuje na to, że Mieszko zjawił się na arenie dziejowej jako czło-
wiek w sile wieku, późniejsza wiadomość Galla Anonima o sied-
miu pogańskich żonach władcy polańskiego przed chrztem wydaje
się w istocie rzeczy zasługiwać na wiarę, jeżeli odrzucimy szablo-
nową liczbę siedmiu (wyrażającą zapewne jedynie fakt wielożeń-
stwa). Z pogańską żoną czy żonami książę rozstał się w momencie
podjęcia decyzji o chrzcie i ślubie z czeską Dąbrówką. Nic kon-
kretnego nie wiadomo o ewentualnych dzieciach z owymi pogan-
kami, choć istnieją pewne supozycje w tym względzie.
Wiadomo natomiast, że Mieszko miał co najmniej dwóch braci.
Jeden z nich, niewiadomego imienia, poległ w wojnie z Wichma-
nem i Wieletami zaraz na początku oświetlonych źródłowo rządów
Mieszka, drugiemu zaś było na imię zapewne Czcibor (Thietmar
nazywa go Cidebur) i znany nam jest jedynie ze zwycięstwa odnie-
sionego z ramienia Mieszka nad margrabią niemieckim Hodonem
pod Cedynią w 972 roku. Okoliczności te dowodzą, że obaj bracia
Mieszkowi nie sprawowali władzy udzielnej, lecz ściśle współdzia-
łali z Mieszkiem i byli wykonawcami jego woli. Wszelkie inne pro-
pozycje badawcze, doszukujące się dalszego rodzeństwa Mieszko-
51


wego, opierają się na bardzo słabych i niejednoznacznych podsta-
wach żródłowych. Uwaga ta dotyczy pojawiającej się od czasu do
czasu, zwłaszcza w polskiej nauce historycznej, postaci Adelajdy,
rzekomej żony księcia węgierskiego Gejzy (zm. 995) i matki króla
Stefana I Wielkiego, noszącej zdaniem Thietmara (który jednak
nic nie wie o jej rzekomo polskim pochodzeniu) słowiański przydo-
mek "Biała knegini" (Beleknegini), "to znaczy w słowiańskim ję-
zyku: piękna pani". Nietuzinkowej tej postaci okazał kronikarz
z Merseburga (ks. VIII, rozdz. 3) nawet sporo zainteresowania, nie
tylko jednak, jak wspomniałem, w niczym nie sugerując jej pol-
skiego pochodzenia, lecz również przemilczając jej imię, zadowala-
jąc się jedynie przytoczonym przydomkiem, którego słowiańskie
brzmienie, przyznajmy, zdaje się przemawiać za słowiańskim (choć
niekoniecznie polskim) pochodzeniem księżnej. Dopiero późna (za-
pewne z XIV wieku) i bardzo często bałamutna Kronika węgier-
sko-polska stwierdziła; iż żoną Gejzy (lesse) była Adelajda de re-
gione Polonia de civitate Cracovia i że była ona siostrą "księcia
Mieszka". Niestety, inne źródła węgierskie stwierdzają, że matką
Stefana I była Sarolta, siostra księcia siedmiogrodzkiego Gyuli,
a o Adelajdzie nic nie wiedzą. Zdaniem natomiast części polskich
uczonych, Adelajda, "Biała knegini", miała być, zgodnie z Kroniką
węgiersko-polską, siostrą Mieszka I i matką Stefana węgiers.kiego.
Przechodzimy do zagadnienia przodków Mieszka I. Nic na ten
temat nie potrafią powiedzieć źródła współczesne, a nawet Thiet-
mar, który był jak na owe czasy wyjątkowo dobrze poinformowa-
ny o sprawach rozgrywających się na wschodnim pograniczu Nie-
miec, a także człowiekiem dociekliwym. Ani on, ani Widukind,


ani żadne inne źródło obce nie podało imienia ojca ani matki'
Mieszka I, nie mówiąc już o bardziej odległych antenatach. Nie-
przenikniony mrok rozwiewa dopiero Gall Anonim na początku
XII wieku. Doszliśmy tym samym do jednego z bardziej ulubio-

nych i ciągle dyskutowanych zagadnień mediewistyki polskiej-
kwestii przodków Mieszka I.

B Kronikarz czeski z XVI wieku Wacław Hajek podaje wprawdzie,
że Siemomysł miał żonę imieniem Gorka. Ponieważ jednak nie podaje
źródła tej informacji, a kronika jego w zakresie dawniejszych spraw pol-
skich opiera się zasadniczo jedynie na dziełach Kadłubka i Długosza, wia-
domość tę uważa się powszechnie za nieporozumienie, jeżeli nie wręcz
zmyślenie Hajka.
52
Sprawie tej poświęcił najstarszy polski kronikarz trzy pierw-
sze rozdziały swego dzieła, zaraz po liście dedykacyjnym i przed-
mowie, w której opisana została Polska. W pierwszym z nich,
O księciu Popielu kronikarz informuje, że w mieście Gnieźnie,
które po słowiańsku znaczy tyle co "gniazdo", panował książę
Popiel. Zamierzając "zwyczajem słowiańskim" przygotować wiel-
ką ucztę z okazji uroczystości postrzyżyn dwóch swoich synów,
zaprosił na nią wielu "wielmożów i przyjaciół". "Z tajemnej woli
Boga" przybyli wówczas do Gniezna dwaj tajemniczy goście, któ-
rzy jednak "nie tylko że nie zostali zaproszeni na ucztę, lecz nawet
odpędzeni w krzywdzący sposób od wejścia do miasta". Wędrowcy
udali się wobec tego na "przedmieście" - my byśmy raczej po-
wiedzieli: podgrodzie - i trafili tam do skromnej zagrody oracza
książęcego, który akurat także urządzał, z analogicznej jak książę
okazji, ucztę dla swego syna. W przeciwieństwie do niegościnnego
władcy ubogi oracz gościnnie przyjął wędrowców, zapraszając ich
na skromny poczęstunek.
W następnym rozdziale dowiadujemy się, że gościnnym oraczem
był Piast syn Chościska i jego żona Rzepka. Zasadniczą jednak
treścią tego rozdziału jest sprawiony dzięki tajemniczym gościom
cud rozmnożenia jadła i napoju w czasie uczty, przypominający
ewangeliczny cud w Kanie Galilejskiej. "Piast i Rzepka na widok
tych cudów, co się działy, przeczuwali w nich jakąś ważną wróżbę
dla syna i już zamierzali zaprosić księcia i jego biesiadników, lecz
nie śmieli, nie zapytawszy wpierw o to wędrowców". Zachęceni
przez nich, zaprosili i księcia, i jego gości, "a zaproszony książę
wcale nie uważał sobie za ujmę zajść do swego wieśniaka. Jeszcze
bowiem księstwo polskie nie było tak wielkie, ani też książę kra-
ju nie wynosił się jeszcze taką pychą i dumą, i nie występował tak
okazale otoczony tak licznym orszakiem wasali". Sprawcy cudu
nie określeni przez kronikarza goście, dokonali następnie aktu po-
strzyżyn chłopca i nadali mu imię Siemowit "na wróżbę przysz-
łych losów".
Wreszcie najważniejszy z tutaj nas interesującego punktu wi-
dzenia rozdział 3, "O księciu Samowitaj, zwanym Siemowitem,
synu Piasta:"
"Po tym wszystkim młody Siemowit, syn Piasta Chościskowica,
wzrastał w siły i lata, i z dnia na dzień postępował i rósł w za-
53


cności do tego stopnia, że król królów i książę książąt [czyli
Bóg] za powszechną zgodą ustanowił go księciem Polski, a Po
piela wraz z potomstwem doszczętnie usunął z królestwa.
Opowiadają też starcy śędziwi, żeówPopielwy=
pędzony z królestwa tak wielkie cierpiał prześladowanie od
myszy, iż z tego powodu przewieziony został przez swoje oto-
czenie na wyspę, gdzie tak długo w drewnianej wieży bro-
niono go przed owymi rozwścieczonymi zwierzętami, które tam
przepływały, aż opuszczony przez wszystkich dla zabójczego
smrodu mnóstwa pobitych [myszy], zginął śmiercią najhanieb-
niejszą, bo zagryziony przez [te] potwory.
Lecz dajmy pokój rozpamiętywaniu dziejów ludzi, których
wspomnienie zaginęło w niepamięci wieków
i których skaziły błędy bałwochwalstwa, a wspomniaw-
szy ich tylko pokrótce, przejdźmy do głoszenia tych spraw,
które utrwaliła wierna pamięć'.
S i e m o w i t tedy, osiągnąwszy godność książęcą, młodość swą
spędzał nie na rozkoszach i płochych rozrywkach, lecz oddając
się wytrwałej pracy i służbie rycerskiej, zdobył sobie rozgłos
zacności i zaszczytną sławę, a granice swego księstwa rozsze-
rzył dalej, niż ktokolwiek przed nim. Po jego zgonie na jego
miejsce wstąpił syn jego, L e s t e k, który czynami rycerskimi
dorównał ojcu w zacności i odwadze. Po śmierci Lestka nastą-
pił S i e m o m y s ł, jego syn, który pamięć przodków potroił
zarówno urodzeniem, jak godnością.

W tym miejscu zaczyna się rozdział 4, "O ślepocie Mieszka, syna
księcia Siemomysła", z którego w tej chwili przytoczymy tylko
początek:

"Ten zaś Siemomysł spłodził wielkiego i sławnego Mieszka, któ-
ry pierwszy nosił to imię, a przez siedem lat od urodzenia był
ślepy".
Słowa: "który pierwszy nosił to imię" stanowią jedną (dodaj-
my: bardziej prawdopodobną) możliwość rozumienia łacińskiego
tekstu. Jak wiadomo, dzieło Anonima Galla zachowało się jedynie
w trzech przekazach rękopiśmiennych, z nich tylko jeden (rękopis
heilsberski z drugiej połowy XV wieku) zawiera lekcję odpowia-
dającą powyższemu przekładowi (quż prżtrr,us no%n,żne vocatus żllo),
podczas gdy dwa pozostałe (rękopis Zamoyskich z XIV wieku
i Sędziwoja z pierwszej połowy XV wieku) zamiast illo mają słowo

7 Wszystkie wyróżnienia w cytatach (jeśli nie zaznaczono tego inaczej
pochodzą od autora niniejszej książki.
54
alio, wobec czego uczeni skłonni byli emendować tekst przekazany
w owych dwóch rękopisach po to, by uzyskać jasny sens. Jeżeli
leżałoby przetłumaczyć: "który uprzednio nosił inne imię". Do
sprawy tej wypadnie wrócić przy omawianiu imion używanych
przez Mieszka I.
Zasób realnych i - jak sądzę - wiarygodnych wiadomości
a początkach Polski, a właściwie o początkach d y n a s t i i pia-
stowskiej w kronice Galla Anonima sprowadza się, jak widać z po-
wyższego, do tego, że na trzy pokolenia przed Mieszkiem I doszło
w Gnieźnie do gwałtownej zmiany na stolcu książęcym, która wy-
niosła nań ród Piasta. Wiarygodne wydają się imiona książęcych
przodków Mieszka: Siemomysł, Lestek i Siemowit, chociaż nie
występowały przez dłuższy czas w imiennictwie "historycznych
Piastów. Znacznie więcej wątpliwości budziły w nauce postacie
śamego Piasta i jego żony Rzepki, w tradycji polskiej nazywanej
najczęściej Rzepichą, jeszcze więcej - postać ostatniego władcy
poprzedniej dynastii, Popiela lub Pąpiela.
Zanim przejdziemy do zwięzłego przedstawienia długich już
dziejów "walk" o uznanie bądź zaprzeczenie historyczności listy
dynastycznej przodków Mieszka I, zanotowanej w kronice Anoni-
ma Galla, zobaczmy, czy przypadkiem w późniejszej, pogallowej,
tradycji polskiej nie pojawiły się nowe informacje o Piaście, Sie-
mowicie, Lestku i Siemomyśle, to znaczy czy późniejsi autorzy nie
przekazali potomności jakichś innych, nie znanych Gallowi lub
przezeń przemilczanych, wiadomości o przodkach Mieszka I.
Przyjrzenie się późniejszym kronikom i rocznikom polskim
(obce zupełnie tutaj zawodzą) sprawia zawód. Mistrz Wincenty
Kadłubek, który pod koniec XII lub na początku XIII wieku napisał
znaną i znakomitą Kronikę Polaków, w której wykorzystał dla
czasów bardziej odległych dzieło Anonima Galla, wprawdzie-
w celu zaspokojenia rozbudzonych tymczasem, w porównaniu jesz-
cze z czasami Krzywoustego, ambicji intelektualnych elit polskich
oraz połączenia dziejów polskich z dziejami powszechnymi-
znacznie cofnął dzieje Polski w czasy głębokiej starożytności
1 w tym celu przeniósł" najdawniejsze dzieje Polski z Gniezna
" Lechi-
do Krakowa i pomnożył liczbę władców "Polaków, czyli
55


tów"), ale jeżeli chodzi o okres bezpośrednio poprzedzający pano-
wanie Mieszka I (podobnie zresztą jak panowanie tego księeia);
poza retoryką nie wyszedł właściwie poza dane wyczytane u Galla
Anonima. Jedynymi w zasadzie modyfikacjami czy amplifika-
cjami odnośnych danych Anonima jest zidentyfikowanie przez
Kadłubka Gallowego Popiela z zamykającym długą listę dawniej-
szych władców Pompiliuszem 11, obarczenie go ciężkimi zbrodnia-
mi (wymordowanie, za namową żony, krewnych - stryjów; i ich
właśnie rozkładających się ciał, porzuconych z rozkazu księcia bez
pogrzebania, wylęgły się, zdaniem mistrza Wincentego, myszy
"i ścigały go tak długo przez stawy, przez bagna, przez rzeki, a na-
wet przez ogniste stosy, aż zamkniętego z żoną i dwoma synami
w bardzo wysokiej wieży zagryzły niezwykle bolesnymi ukąsze-
niami"), co stanowi swoiste "dopowiedzenie" zbyt, nawet na gust
Kadłubka, enigmatycznej relacji Anonima Galla, wreszcie obda-
rzenie Gallowego Lestka numerem porzadkowym "cztery", jako
że już wcześniej, w związku z "cyklem krakowskim" opowiadał
kronikarz o trzech wcześniejszych władcach tego imienia.
Gall Anonim kolebkę dynast i państwa sytuował w wielkopol-
skim Gnieźnie. Mistrz Wincenty, reprezentant duchowieństwa
i dworu krakowskiego, nie mógł na to przystać. Między Wielkopol-
ską a Małopolską toczyła się w Polsce piastowskiej rywalizacja
o czołowe miejsce w państwie. Tradycji gnieźnieńskiej przeciw-
stawił Kadłubek tradycję krakowską, nie wiadomo na ile istniejącą
już w jego czasach, na ile zaś przezeń kreowaną. Nie w Gnieźnie,
lecz w Krakowie rozpoczęły się, zdaniem tego kronikarza, dzieje
Polski. W całej kronice mistrza Wincentego, notabene znacznie
od dzieła Galla obszerniejszej, a n i r a z u nie wspomniano
o Gnieźnie. To nie przypadek, lecz tendencja: czytelnik kroniki
Kadłubka łatwo mógł powziąć przekonanie, że Popiel/Pompiliusz
i Piast żyli i panowali w Krakowie! Po pewnym jednak czasie
dziejopisowie średniowieczni przywrócili tej części naszych pra-
dziejów wielkopolski charakter, przy czym jednak miejsce akcji
zaczęło się przesuwać z wielkopolskiego Gniezna do kujawskiej
Kruszwicy. Po raz pierwszy nieznany autor zabytku zwanego Kro-
niką pollsko-śląską, powstałego prawdopodobnie w śląskim Lubiążu
około 1285 roku stwierdził, że miejscem śmierci Popiela była
56
Kruszwica ("na wyspie kruszwickiej"). Dalszy krok na drodże do
odebrania Popiela i Piasta Gnieznu na rzecz Kruszwicy dokonany
został w Kronice wielkopolskiej, zabytku powstałym prawdopo-
dobnie dopiero w XIV wieku (choć nie bez wcześniejszych, trzy-
nastowieeznyeh, podstaw). Czytamy w tej kronice (której nieznany
autor, podobnie jak autor Kroniki polsko-śląskiej, znał i wykorzy=
stywał z kolei kronikę mistrza Wincentego, w tym punkcie jednak
od niej odszedł), że zarówno Popiel I, jak i II rezydowali w Kru-
szwicy, tam też zginął od myszy Popiel II. W Kruszwicy także,
największym i najsilniejszym mieście lechickim, możni wybrali
królem ubogiego rataja Piasta. Oto więc istotna zmiana tradycji:
nie syn Piasta Siemowit został, zdaniem Kroniki wielkopolskiej,
królem, lecz sam Piast!
Ostatni z naszych kronikarzy średniowiecznych, Jan Długosz
(XV wiek), któremu właściwie przysługuje już miano historio-
grafa, a nie zwykłego kronikarza, a który obszerną relację o naj-
dawniejszych dziejach Polski (wypełniającą I księgę jego wieko-
pomnego dzieła Roczniki czyli Kroniki sławnego Królestwa Pol-
skiego) skonstruował na podstawie całej wcześniejszej twórczości
rodzimych kronikarzy (i, tam gdzie to było możliwe, relacji
obcych), nie wahając się skreślać i modyfikować tych fragmentóv,
które uznał za jaskrawie niezgodne z rzeczywistością, szeroka
wprawdzie rozbudował opowiadanie o obu Pompiliuszach, o nie-
godziwości drugiego z nich, o zbrodni wobec krewnych (szeroko
rozwodząc się nad złowrogim wpływem jego żony, która pod jego
piórem zdołała już się "ukonkretnić" jako księżniczka niemiecka),
ale niewiele zmienił w gruncie rzeczy w ukształtowanej już tra-
dycji, lokalizującej nie tylko śmierć, ale i rządy Popiela w Kru-
szwicy (władca ten, zdaniem Długosza, miał najpierw przenieść
rezydencję z Krakowa do Gniezna, a następnie do Kruszwicy).
Również Długosz był zdania, że powołany na tron został już Piast,
a nie dopiero Siemowit Piastowic. Piast ponownie miał przenieść
stolicę do Gniezna. W ten sposób Długosz pogodził tradycję krusz-
wicką z dobrze w Polsce ugruntowanym przekonaniem o stołecz-
ności Gniezna za pierwszych Piastów. Długosz podał rok 921 jako
rok objęcia rządów przez Siemowita i odtąd będzie podawał daty
roczne bądź okresy panowania jego następców. To jest pozorna
57
dokładność - mamy do czynienia z dowolnymi kombinacjami
chronologicznymi "ojca historiografii polskiej", do których histo-
ryk nie może przywiązywać wagi.
Jak widać, to co można po Anonimie Gallu przeczytać o przod-:
kach Mieszka I, to jedynie amplifikacje i modyfikacje, nie zasłu-
gujące raczej na zaufanie. Uważa się na ogół, że jedynie Gall,
a w bardziej ograniczonym stopniu może i mistrz Wincenty, mieli
szanse przekazania potomności a u t e n t y c z n e j tradycji o po-
czątkach dynastii piastowskiej. Skorzystał z niej jedynie pierw-
szy z nich.
Iluż już historyków miało za złe Gallowi jego lakoniczność
w interesującym nas tutaj zakresie! Dlaczego autor ten, żyjąey
przecież zaledwie około półtora stulecia od czasów Mieszka I, nie
przedstawił dokładniej dziejów jego przodków? Czy Gall m ó g ł
dużo więcej wiedzieć o czasach przedmieszkowych? Więcej: czy
jego relacja zasługuje na zaufanie, czy nawet te nieliczne dane
(Popiel, Piast, Rzepka, trzej jego książęcy następcy) mają walor
wiarygodności? Czy n a p r a w d ę tak było, jak opisuje cudzo-
ziemski kronikarz?
Okres 150 lat pozornie nie jest zbyt długi. Mimo wszystko jest
to jednak sześć pokoleń ludzkich, a co ważniejsze - okres ogrom-
nych i niezwykle szybkich, w porównaniu z czasami bardziej od-
ległymi, przemian. Przez cały ten czas (i długo jeszcze potem)
panowała jedna dynastia, którą w czasach nowożytnych nazywa-
my p i a s t o w s k ą (w średniowieczu tego ogólnego pojęcia nie
używano), ale polskie państwo wczesnopiastowskie zdążyło już
przeżyć co najmniej dwa głębokie kryzysy, z których zwłaszcza
ten po śmierci Mieszka II (1034) tak mocno wstrząsnął samymi
podstawami państwa i panującego w Polsce porządku społecznego,
opartego na silnej władzy monarszej i na chrześcijaństwie, że je-
dynie w ograniczonym stopniu można mówić o ciągłości państwa
polskiego w całym 150-letnim okresie, dzielącym panowanie Miesz-
ka I od czasów, w których pisał Gall Anonim. Warunki do kulty-
wowania tak bardzo odległych tradycji, które by sięgały czasów
przed Mieszkiem I, nie były korzystne.
Jak to - żachnie się niejeden z czytelników - czyżby prze-
kraczało zdolności umysłowe naszych przodków prawidłowe za-
pamiętanie czy zapisanie ciągu sześciu (Mieszko I) lub dziesięciu
58
(Piast) generacji władców i najważniejszych wydarzeń związa-
nych z poszczególnymi panowaniami? "Zapamiętanie w należytej
kolejności i przekazywanie 9 swojskich imion [...] nie przekraczało
niczyich - oprócz matołków - możliwości. Złą by też oddał przy-sługę naszym
przodkom z X i XI wieku, kto by im tej zdolności
odmawiał" - zagrzmiał ważki głos wybitnego historyka krakow-
skiego Karola Buczka, głos tym bardziej się liczący, że pochodzą-
cy od uczonego znanego z wielkiej dociekliwości i ?trytycyzmu
wobec źródeł.
Sprawa nie jest jednak tak prosta. Pomijając bowiem nawet
taki argument przeciwników autentyczności Gallowej listy przod-
ków Mieszka I (byli wśród nich zaś tak wybitni uczeni, jak języko-
znawca Aleksander Brckner i historyk Kazimierz Tymieniecki),
że lista ta, jako nie potwierdzona w żadnym innym niezależnym
.od Galla Anonima źródle, nie może już dla tego samego zostać
uznana za w pełni wiarygodną, nie można bowiem w żaden sposó4
jej s p r a w d z i ć e, powstaje pytanie, czy istniały w XI-XII
wieku subiektywne i obiektywne warunki do kultywowania pa-
mięci p o g a ń s k i c h przodków Mieszka I? Otóż wiele wskazuje
na to, że początkowo, w pierwszych dziesięcioleciach po przyjęciu
i obronieniu chrześcijaństwa, nie było jeszcze społecznego zainte-
resowania i zapotrzebowania na zbyt głębokie spojrzenie we wła-
=sną przeszłość. Aspiracje kulturalne Polaków, nawet warstw rzą-
dzących i oświeconych, były jeszcze stosunkowo skromne, kon-
takty z Zachodem jeszcze zbyt sporadyczne (a przy tym nawet na
Żachodzie nowe prądy, które rozkwitną w tzw. renesansie dwuna-
stowiecznym, znajdowały się jeszcze w fazie początkowej), by pró-
bować synchronizować dzieje Polski z dziejami powszechnymi, do
czego nieodzowna była właśnie starożytna genealogia. Potrzeba
ta, jak widać, pojawiła się dopiero w czasach Wincentego Kadłub-
ka, którego wolno uważać za wykwit tegoż właśnie renesansu
dwunastowiecznego.

s Postulat, iż za pewny fakt historyczny wolno uznać jedynie taki,
który potwierdzony został przez co najmniej dwa niezależne od siebie
źródła historyczne, określić trzeba jako puryzm metodologiczny, którego
konsekwentne zastosowanie sprawiłoby, iż znaczną część naszej wiedzy
o wczesnym średniowieczu należałoby wykreślić, jako opartą na jednym
źródłowym. Wiarygodność danego źródła należy ustalać
bez względu na to, czy znajduje ono potwierdzenie w innych czy też
-nie.
59
W dodatku istniał silny antybodziec: czasy przedmieszkowe
były przecież czasami pogańskimi. Kościół, który dążył do rządó
dusz w społeczeństwie, niechętnie, wręcz wrogo, patrzył na tra-
dycje pogańskie bądź za pogańskie uważane, rad by je wymazać
z pamięci ludu, skazać na damnutio memoriae. Wszak nie tak dawne
były palące wspomnienia wielkiego buntu lat trzydziestyeh i czter-
dziestych XI wieku, który zmobilizował rzesze ludności (nie tylko
chłopskiej, prawdopodobnie wielu przedstawicieli szeregowego ry-
cerstwa przyłączyło się do powstania) do walki z postępującym
nieubłaganie i łamiącym dawne porządki ustrojem społeczno-po-
litycznym, pod sztandarami i hasłami powrotu do religii przod-
ków - pogaństwa. Dopóki istniał choćby cień możliwości nawrotu
do pogaństwa, dopóty Kościół nie był zainteresowany przypomi-
naniem czasów pogańskich, był temu wręcz przeciwny.
Inaczej zapewne patrzyli na tę sprawę książęta i kręgi zbliżone
do dworu. Mimo podniesionych wyżej zastrzeżeń jest dość prawdo-
podobne, że na dworze Bolesława Krzywoustego nie zapomniano
zupełnie o tradycjach dynastycznych starszych od Mieszka I i je-
żeli nawet, z uwagi na stanowisko Kościoła, nie pielęgnowano ich
nadmiernie i nie akcentowano, to zapewne również nie dążono do
zaniechania i zapomnienia tych tradycji. Jeżeli tak było, to Gall
Anonim nie mógł zupełnie zlekceważyć stanowiska księcia, któ-
rego wysławiał. Obraz najstarszych dziejów Polski, jaki wyłania
się z kroniki Anonima, stanowi rodzaj kompromisu pomiędzy wy-
maganiami Kościoła a oczekiwaniami Krzywoustego. Nie przemil-
cza zatem odległych pogańskich przodków księcia, potrafi znaleźć
ciepłe o nich słowa, nie decyduje się jednak na bardziej szcze-
gółowy raport o tych czasach (albo: nie potrafi tego uczynić), któ-
re - przypomnijmy - "zaginęły w niepamięci wieków" i zostały
"skażone błędami bałwochwalstwa", wobec czego tak szybko, jax
to możliwe, przechodzi "do głoszenia tych spraw, które utrwaliła
wierna pamięć".
60
Rozdział V

IMIONA PIERwSZEI POLSKIEI
CHRZEŚCIIAŃSKIEI
PARY KSIĄŻęCEI


Jak właściwie było na imię synowi Siemomysła? Sprawa tylko
na pozór jest prosta. Najbliższe w czasie źródła, z jednym wyjąt-
kiem łacińskojęzyczne, wymieniają najczęściej formy następujące:
Masaca (Widukind), Masuco i Miseco (Thietmar), Meśko (Ibrahim
ibn Jakub), Misico, Miesico, Mesico (Bruno z Kwerfurtu), Miszego,
Masago, Misacho, nilisicho (inne źródła niemieckie). Pomijając for-
mę przekazaną przez Ibrahima czy jego ekscerptatorów, zdecydo-
wanie przeważają zatem formy trzysylabowe. Źródła polskie na-
tomiast z reguły stosują formę dwusylabową, do której i my przy-
wykliśmy: Mesco, Msko, Mysco, Mesko.
Niezależnie od różnic, znaczenie imienia "Mieszko" nie jest
oczywiste. Według wszelkiego prawdopodobieństwa jest to pierw-
śze, właściwe, rodzime, słowiańskie imię władcy polańskiego.
W zdecydowanej mniejszości są ci uczeni, którzy uważają, że
Mieszko nosił początkowo inne imię. Najczęściej proponowano tu
normańskie imię Dago, Dagon - zwłaszcza tak zwani "norma-
niści", starający się wykazać skandynawskie pochodzenie Miesz-
ka czy w ogóle - Piastów. Jerzy Dowiat natomiast w znacznie
bliższych nam czasach wysunął hipotezę, że właściwe imię Miesz-
ka I było słowiańskie i brzmiało: Dzigoma. Już za chwilę zobaczy-
my, na jakiej podstawie normaniści" i Dowiat tak właśnie, a nie
inaczej próbowali imię to rekonstruować. To zaś, że w ogóle szu-
61
kano "właściwego" imienia Mieszka, wynikało stąd, że jeden
z przekazów kroniki Anonima Galla zawiera informację, jakoby
Mieszko był "pierwej zwany innym imieniem", być może - sądzo=
no - zmienionym z okazji wspomnianych przez tegoż Anonima
postrzyżyn 7-letniego syna Siemomysłowego.
Niektórzy, także polscy, uczeni przypuszczali, że imię Mieszko
nie jest rodzimego, lecz obcego pochodzenia. Wspomniany Dowiat
sądził, że jest to imię chrzestne pochodzenia chrześcijańskiego-
spolszczenie imienia biskupa ratyzbońskiego Michała ("Miszka"j,
który, zdaniem tego uczonego, ochrzcił księcia polańskiego w 966
roku. Już wcześniej Władysław Semkowicz był zdania, że imię Mieszko jest
pochodzenia starotestamentowego i wywodzi się od
Misacha - postaci wymienionej kilkakrotnie w Księdze Daniela.
A oto inne próby objaśnienia imienia "Mieszko" (przytaczamy
ważniejsze lub ciekawsze).
Polski kronikarz Wincenty Kadłubek i niektórzy inni średnio-
wieczni erudyci wyprowadzali je od "zamieszek", "zamieszania"ł
(zob. s.110). Jan Długosz w drugiej połowie XV wieku, znał i przy- ;
toczył wersję Kadłubkową:

Spodobało się ojcu i dostojnikom nazwać go Mieszką, co w ję--
zyku polskim znaczy zamieszanie albo poruszenie, dlatego że
z powodu swej ślepoty od urodzenia był przyczyną zamieszania
dla rodziców i narodu polskiego, a po zejściu Siemomysła miał
spowodować jeszcze większe, jak obawiali się polscy dostojnicy
i szlachta, powtarzając to często [...], że po śmierci jego ojca,
księcia Siemomysła, zapanuje w Polsce jeszcze większy zamęt
niż ten, jaki nastąpił po śmierci Popiela,

dodał jednak i drugą, bardziej jego zdaniem prawdopodobną:
Sądzą niektórzy, że małego księcia nazwano Mieczysławem, co
oznacza mający posiadać sławę i że imię to przeszło
w Mieszko przez zdrobniałe wołanie go, gdy był dzieckiem.
Ten sąd i my podzielamy z wielu względów, zważywszy, że
Polacy zwykli kończyć imiona swych królów i książąt nie na
szko, ale na sław, tworząc je w swoim językuca,




Bolesław, Mieczysław, Przemysław, Stanisław, Swiętosław.
Co do Mieszka mylił się jednak nasz wielki dziejopis. Mylił się
także szesnastowieczny kronikarz Marcin Kromer, odbiegając od
Długoszowej etymologii, choć nie wątpiąc w poprawność formy
"Mieczysław". Jego zdaniem imię to znaczy tyle, co "mieczem
62
, Mieczysław I z anonimowego
pocztu władców Polski (druga po-
łowa XVIII w.), obecnie w Mu-
zeum Narodowym w Warszawie
depozyt w Muzeum Okręgowym
ar Piotrkowie Trybunalskim. Olej
na płótnie

sobie sławę zapewniający" (gladio glodiaL sibi puraturus). Imie-
nia Mieczysław nie było jednak w Polsce średniowiecznej, choć
występowały formy dość zbliżone: Miesław, Miecław, dlatego nie-
którzy uczeni uznali, że Mieszko jest zdrobnieniem któregoś z tych
właśnie imion.
Dużą popularnością cieszyła się teoria Aleksandra Brcknera,
wywodząca imię Mieszko, "Mieszka", od niedźwiedzia, "misia',
"miszki". Byli tacy "normaniści", którzy podchwycili ochoczo tę
etymologię, dowodząc, że "Mieszko" jest... słowiańskim przekła-
dem z północnogermańskiego Bjorn "niedźwiedź". Uczony nie-
miecki Robert Holtzmann, może najbardziej zagorzały "norma-
nista", wolał jednak imię to wywodzić od "myszy". Historyk Józef
Widajewicz był zdania, że zdrobnionym do formy Mieszko imiE--
niem było Miech. Językoznawcy Jan Otrębski i Stanisław Rospond
sądzili, że Mieszko jest skrótem lub przekształceniem drugiego
członu takich słowiańskich imion, jak KaziMIERZ (Otrębski,
SiemoMYSŁ lub DobroMYSŁ (Rospond). Slawista niemiecki Hein-
rich Kunstmann zupełnie niedawno wystąpił z pomysłem, że imię
Mieszko (Misaco, Mysżco itp.) wywodzi się od nazwy mieszkańców
bałkańskiej Mezji (Mhacus, lVlysiacus itp.) i stanowi dowód na po-
chodzenie Mieszka lub jego rodu właśnie z południa, z Mezji...
63


O ile wiadomo, imię Mieszko występowało tylko w rodzie pia-
stowskim do XIII wieku. Poza Polską, a w Polsce poza tym właś-
nie rodem, było nieznane. Nie ma powodu sądzić, że iznię to mu-
siało być zdrobnieniem "uroczystego" imienia, takiego jak Mieczy-
sław, Miecław czy Miesław. Zauważono w pierwszych pokoleniach
Piastów ciekawe zjawisko pewnej przemienności: po imieniu "krót-
kim", zakuńczonym niekiedy na "ko", występuje imię dłuższe,
trzysylabowe, jakby uroczyste, i na odwrót:

Chościsko
Piast


Lestek

Siemowit


Siemomysł
Mieszko
Bolesław
Mieszko II
Kazimierz

Sprawia to wrażenie wręcz regularności. Podkreślmy, że tak waż
ne dla ludzi średniowiecza nadawanie imion, do tego w rodzinio
panującej, nie mogło być pozostawione ślepemu losowi.
Kolej na "Dagona", "Dzigomę" i dalsze tego rodzaju propozycje.
Przedstawiony już ogólnie w rozdziale I regest dokumentu nadają-
cego część państwa polańskiego pod opiekę Stolicy Apostolskiej,
któremu poświęcimy jeszcze należną uwagę w rozdziale XIII, za-
czyna się słowami:

Dagome [lub: Dagone] iudex et Ote seatrix...
(Sędzia Dagome i senatorka Oda...).

Nie może ulegać wątpliwości, że pod tymi imionami ukrywają
śię Mieszko I i jego druga żona Oda. Przekonamy się o tym pod
koniec niniejszej książki. W tej chwili interesuje nas tylko zagad-
kowa forma Dagome/Dagone. Nikomu jeszcze nie udało się w spo-
sób naprawdę przekonywający wyjaśnić, dlaczego Mieszko I figu-
ruje w regeście pod jakimś niezrozumiałym i nigdzie poza tym nie
występującym imieniem Dagome czy Dagone. Jest to "wieczny"
problem badawczy, od wielu już dziesięcioleci uporczywie towa-
rzyszący nauce historycznej, która w żaden sposób nie może się
obejść bez dokumentu Dagome iudex.

Najogólniej powiedzieć można, że rozwiązania wychodziły
z dwóch punktów widzenia, z których pierwszy zakładał, iż mamy
do czynienia z drugim, zapewne chrzestnym, imieniem Mieszka I,
drugi natomiast twierdził, że imię Mieszko, pod którym pierwszy
historyczny władca polski wymieniony został w tylu źródłach
obcych i polskich, jest imieniem przybranym, chrzestnym, nato-
miast jego pierwotnym imieniem było imię oddane przez Deusde-
dita (lub pisarza regestowanego przezeń dokumentu) jako Dagome
lub Dagone. Zwolennicy jednego i drugiego poglądu zgodni byli
na ogół w tym, że forma Dagome (Dagone) jest formą zepsutą,
zniekształceniem formy wyjściowej, właściwej, dokonanym z winy
nieuważnego kopisty albo pisarza dokumentu, który miał być może
trudności z wyrażeniem alfabetem łacińskim obcego mu wyrazu.
Nie można poza tym wykluczyć, że oryginał papirusowy w sto
niemal lat po jego sporządzeniu był w tym akurat miejscu (podob-
nie jak i gdzie indziej) uszkodzony czy zniszczony - papirus bo-
wiem nie odznacza się zbytnią odpornością na czas i warunki prze-
chowywania.
Oto niektóre przykłady pomysłowości uczonych. Dagome to
zdaniem Augusta Bielowskiego (XIX wiek) właściwie Tagino. Imię
takie nosił arcybiskup magdeburski (od 1004 roku), z którym Miesz-
ko I nie mógł mieć oczywiście nic wspólnego, ale być może jakiś
kapłan tego imienia ochrzcił księcia polańskiego i nadał mu swoje
imię. Zwolennicy teorii, czy jak się to obecnie ironicznie ujmuje,
"herezji wikińskiej", sądzili, jak wiemy, że jest to skandynawskie
imię Dag (Tag), Dago. Ten sam rdzeń, ale rozumiany nie jako
germański, lecz celtycki (iryjski?), w znaczeniu dag "dobry",
w imieniu Mieszka odnajdywał Władysław Semkowicz. Zarówno
w jednej, jak i drugiej wersji imię Dag, Dago byłoby pierwotnym
pogańskim imieniem naszego księcia. Jerzy Dowiat, jak pamięta-
my, doszukiwał się pod formą Dagome słowiańskiego imienia
Dzigoma (człowiek tego imienia, zupełnie, dodajmy, nieznanego
w antroponim Piastów, występuje w Bulli Gnieźnieńskiej
z 1136 r.). Mikołaj Rudnicki zestawiał Dagome z imieniem bó-
stwa (!) połabskiego Podaga, zanotowanym przez Helmolda z Bo-
wa w XII wieku i domyślał się, że matką Mieszka była księż-
niczka wagryjska, która imię wagryjskiego bóstwa przeniosła na
swego syna. Wśród bardziej oryginalnych, co wcale nie znaczy: bar-
64
dziej wiarygodnych (oryginalność idzie tu w parze z wybujałą fan
tazją), odnotujmy pogląd Augustyna Steffena, jakoby sporny wy
raz nie był w ogóle imieniem, lecz tytułem, najwyższą godności
w rodzie książęcym, który powstał ze spolszczonego domniema
nego wyrazu greckiego dźngoneus "rodziciel". Niemiecki współ
czesny nam slawista Heinrich Kunstmann, który nie tylko przod
ków Mieszka I, lecz wszystkich nieomal Słowian chciałby wypro
wadzić z południa, z Półwyspu Bałkańskiego, uważa Dagone, czy
raczej: Dagoni, za zepsutą formę słowa "Dak", "dacki": Mieszko
byłby zatem "księciem Daków", a forma Dagone byłaby, zdaniem
Kunstmanna, jednym z argumentów za pochodzeniem Polań
a przynajmniej jakiejś ich części z obszarów starożytnej Dacj
(podobnie imię Mieszko miałoby wskazywać na starożytną Mezję)
Wobec trudności ze znalezieniem jakiegoś imienia, od któreg
forma Dagome/Dagone mogłaby zostać przy jakiejś ogólniejsze
zgodzie świata uczonych wyprowadzona, pojawiły się inne propo
zycje. Już dawno, w pierwszej połowie XIX wieku, Wacław A. IV'fa
ciejowski spróbował "pogodzić" słowiańskie z germańskim uwa
żając Dagome za niemieckie (Degen) tłumaczenie polskiego "Mie
czysław", "sławny mieczem". Cóż, kiedy forma "Mieczysław" po
jawia się dopiero w drugiej połowie XV wieku u Długosza i jest
próbą nobilitacji imienia "Mieszko", a tak samo niemieckie Degeń
poświadczone jest dopiero w późnym średniowieczu. Natomiast nie
można odmówić sporej dozy prawdopodobieństwa teorii pomyłki
paleograficznej, którą wysunął już jako jeden z pierwszych polski
uczony Oswald Balzer: na skutek nieuwagi czy zniszczenia odpo-
wiedniej części oryginału, skryba odczytał słowa EGO MESCO
DUX ("ja, książę Mieszko") jako DAGOME IUDEX, tym bardziej
że ozdobny, często w dokumentach średniowiecznych występujący
tzw. chrysmon wystawcy, poprzedzający domniemaną intytulacje,
mógł zostać błędnie odczytany jako litera D. Odmianą tej teor
jest przypuszczenie, że Mieszko użył w dokumencie obu swoich
domniemanych imion: DAGO MESCO DUX, co jeszcze łatwiej pod
piórem kopisty mogło przybrać formę Dagome iudex (tak Ludwik
Kolankowski).
Aczkolwiek, jak wspomniałem, teorii ogólnie przyjętej brak,
bodaj największym uznaniem cieszył się i cieszy pomysł języko-
znawcy Jana Otrębskiego, najpełniej rozwinięty przez historyka

Henryka Łowmiańskiego, zgodnie z którym imię Dagome/Dagone
wywodzi się od germańskiego imienia Dagobert. Było to imię
trzech władców frankijskich z rodu Merowingów. Zwłaszcza Da
gobert I (623-629-638 lub 639), bon roź Dugobert, najpopular-
niejszy władca z wymienionego rodu, a może jeszcze bardziej Da-
gobert II (zm. 679), wprawdzie mniej od poprzedniego wybitny,
ale czczony jako męczennik, przede wszystkim w Lotaryngii i Al-
zacji, mogli dać asumpt do przyjęcia tego imienia jako chrzest-
nego. Szkoda tylko, że brak w Polsce jakichkolwiek śladów kultu
św. Dagoberta w późniejszych czasach, czego można by oczekiwać,
gdyby Mieszko I żywił doń jakiś szczególny kult.
Na tym wypadnie zakończyć ten swoisty ekskurs, z którego
pilni czytelnicy ten przynajmniej wniosek bez trudu mogli wy-
ciągnąć, że uczeni wykazali w omawianej sprawie wiele pomy-
słowośei, w gruncie rzeczy zaś bezradność. Trudno się nawet dzi-
wić rozlegającym się raz po raz głosom zniecierpliwienia. Józef
Widajewicz pisał: "Sprawa dziwacznego tworu Dagome dojrzała
na tyle, by powziąć decyzję ostateczną: na śmietnik z takim ab-
surdem!" (1948). Podobnie wyrażał się Karol Buczek: "Sądzę. że
należałoby skończyć z opartymi na regeście Dagome iudex kom-
binacjami na temat imienia chrzestnego Mieszka I, jest bowiem
zgoła nieprawdopodobne, by wystawił on akt darowizny państwa
gnieźnieńskiego, nie pod tym imieniem, pod którym występuje
w źródłach polskich, czeskich i niemieckich, nie wyłączając kronik
Widukinda i Thietmara. Świadczy to, że innego imienia w ogóle
nie używał [...] Trudno nie uważać w tej sytuacji imienia Dagome
za produkt jakiejś pomyłki spowodowanej może nadniszczeniem
pierwowzoru naszego regestu" (1965).


Imię czeskiej małżonki Mieszka I nie zajmie nam tyle uwagi.
Problem polega na wyborze, która forma jest pierwotna i właści-
wa: przekazana tylko przez Thietmara z Merseburga i od razu
przezeń wytłumaczona ("co w języku niemieckim wykłada się:
dobra") forma "Dobrawa", czy też potwierdzona zarówno przez
Kosmasa z Pragi, jak również źródła polskie (roczniki, Gall Ano-
nim) "Dąbrówka" (Dubravca, Dubravku, Dubrouka). "Dąbrówka
67
jest nazwą kilku roślin, tylko żona Mieszka tak się nigdy nie na
zywała; nazywała się Dobrawa, nonsens z Dąbrówką wyłonił :
później" - kategorycznie, ale i apodyktycznie stwierdził tak w
bitny uczony, jak Aleksander Brckner. Zwłaszcza historycy p
słuchali Brcknera, zawierzyli Thietmarowi i imię "Dobraw
zdawało się wypierać formę "Dąbrówka". Inni i także wybil
językoznawcy (zwłaszcza Tadeusz Lehr-Spławiński) dowodzili je
nak tezy przeciwnej: tylko Thietmar zaświadcza formę imiex
od "dobra", pozostałe źródła dość zgodnie potwierdzają forz
wskazujące na "dąb". Nieprawdą jest, że imienia żeńskiego z
można było od dębu wywodzić - przeciwnie, magiczna siła dę
zupełnie dobrze motywuje imię Dąbrówka. To raczej Thietmar ps
ofiarą własnej, niewątpliwej, ale przecież chyba nie nadmiern
znajomości języka słowiańskiego, tym bardziej że jak się okazu
właśnie na obszarze Serbów Połabskich (na którym rozciągała ;
diecezja merseburska) imiona i nazwy od "dobry" rzeczywiście
występowały, co mu pozwoliło imię czeskiej księżnej nawiązać
takiego właśnie rdzenia. Ponieważ forma "Dąbrówka" jest b:
dziej zadomowiona w polskiej tradycji i zachodzi duże prawc
podobieństwo, iż lepiej niż "Dobrawa" odpowiada ona rzeczyi
stemu imieniu władczyni, jej będziemy używali w niniejs:
książce.
68
Rozdział VI

DZIEDZICTwO


Z dużymi trudnościami i w sposób daleki od pewności próbuje
nauka historyczna ustalić zasięg posiadłości Mieszka I w nie zna-
nym nam bliżej momencie obejmowania przezeń rządów po Sie-
momyśle.
Daty rozpoczęcia przez Mieszka rządów nie znamy, podobnie
jak daty jego urodzin. Wprawdzie w późniejszych źródłach pol-
skich (niektóre rękopisy Rocznika małopolskiego, Rocznik lubiński,
Kronika wielkopolska) możemy spotkać się z informacjami, jakoby
Mieszko I urodził się bądź to w roku 920, bądź 931, ale do dat
tych nie można przywiązywać wagi, gdyż są to po prostu dowolne
kombinacje autorów. W gruncie rzeczy jedynymi, ale pośrednizni
i bardzo ogólnymi wskazówkami źródłowymi, rzucającymi nieco
światła na czas urodzin pierwszego historycznego Piasta na tronie
polskim, są dane (Ibrahima ibn Jakuba, Widukinda, Thietmara,
roczników) wskazujące na to, że w połowie lat sześćdziesiątych
X wieku Mieszko był człowiekiem zupełnie dojrzałym i pewną
ręką dzierżącym władzę w państwie (zdaniem Anonima Galla
przed 965 rokiem miał już mieć "siedem żon), a także informacja
Thietmara z Merseburga (ks. IV, rozdz. 58), iż Mieszko I zmarł
25 maja 992 roku sędziwy już wiekiem i gorączką zmożony"
(senez et febricitans). Niestety, pojęcie sędziwości w średniowie-
czu było nader rozciągliwe i mogło dotyczyć ludzi, którym w na-
szym rozumieniu daleko jeszcze do starości. Oswald Balzer uwa-
żał, że słowa Thietmara wskazują zapewne na około siedemdzie-
siąt lat, w związku z czym ustalał hipotetycznie rok urodzenia
Mieszka na 922, ale ponieważ senex w średniowieczu mógł ozna-
69


czać także człowieka powyżej pięćdziesiątki, wypadnie ogólnie ty
ko stwierdzić, że Mieszko urodził się gdzieś pomiędzy 920 a 9
rokiem. Aktywność księcia w ostatnich jeszcze latach życia zdaj
się nawet świadczyć za późniejszą raczej, bliższą roku 940 niż 92
datą urodzenia.
Z braku bezpośrednich danych co do zasięgu państwa odziedzi
czonego przez Mieszka po ojcu skazani jesteśmy na domniemani
opierające się na wnioskowaniu retrospektywnym ("wstecz"
z pewnych wydarzeń datowanych na lata panowania Mieszka, p
parte obserwacjami archeologicznymi czy logiką położenia geogra
ficznego, czy uwarunkowań historycznych. W tej sytuacji trudn
rzecz jasna, o pewność.
Ziemie później nazywane polskimi, inaczej mówiąc: wschodnio
lechickie, składały się w X wieku z kilku dużych terytoriów, bę
dących rezultatem długotrwałych procesów rozwojowych mieszka
jących tam plemion. Na północ od Karpat i Sudetów można wy
odrębnić dwa równoleżnikowe pasma plemienne: południowe
obejmujące plemiona Śląska i Małopolski i północne - obejmu
jące Wielkopolskę, Polskę Środkową (Kujawy, ziemie sieradzk
i łęczycka), Mazowsze i Pomorze. Geografia plemienna ziem pol
skich znana jest w stopniu nierównym, dane źródłowe nie zawsz
są współczesne i nie wiadomo, czy oświetlają one strukturę ple
mienną ziem polskich w sposób równomierny. Najdokładniej jesz
cze znamy plemiona śląskie: oprócz Ślężan, od których
cała dzielnica otrzymała później nazwę i którzy - zajmując cen
tralną pozycję na Śląsku (nad Odrą, z centrum we Wrocławiu)
odgrywali wśród plemion śląskich bez wątpienia czołową rolę, już!
Geograf Bawarski w połowie IX wieku wymienił: Dziadoszan
(w okolicach Głogowa), Opolan(Opole), Gołęszyców (Racibórz)
i zagadkowych Lupiglaa (Głupczanie?). Ze źródeł późniejszych do-
wiadujemy się o plemieniu Bobrzan (nad rzeką Bóbr) i T r z e-
b o w i a n (lokalizacja sporna). W przeciwieństwie do Sląska, gdzie
Geograf Bawarski zna jedynie zwykłe, "małe" plemiona, w M a-
ł o p o 1 s c e źródła poświadczają jedynie W i ś 1 a n nad górną
Wisłą (okolice Krakowa i Sandomierza) i zapewne na wschód od
nich, na pograniczu z Rusią, L ę d z i a n, chociaż istnieje i druga
koncepcja, że Lędzianie lub Lędzice (Lendżzż Geografa Bawarskie-
go, Lendzunenoż cesarza Konstantyna Porfirogenety z połowy
70
X wieku) żyli w Wielkopolsce i byli tym samym ludem, który
później występował pod nazwą Polan. Zdaniem niektórych uczo-
nych spośród tych, którzy opowiadają się za wschodnią lokali-
zacją Lędzian, w skład tego plemienia wchodzili zapewne Bużanie
i Dulębowie. Fakt, że poza tymi ewentualnymi wyjątkami z tery-
torium Wiślan i Lędzian nie znamy żadnych drobniejszych ple-
mion, zdaje się dowodzić znaczniejszego niż na Śląsku zaawanso-
wania procesu konsolidacji politycznej w okresie przed Miesz-
kiem I.
Dawno już uczonych zastanawiał brak P o 1 a n u Geografa
Bawarskiego i w innych źródłach (podczas gdy Wiślan wyxnieniły
z nazwy aż trzy niezależne od siebie źródła w IX wieku), a zatem
plemienia później wiodącego w Polsce północnej, od którego wy-
wodzi się nazwa Polski i Polaków. Nazwa Polan w znaczeniu ogól-
niejszym, jako ogół poddanych pierwszych władców piastowskich,
pojawiła się w źródłach dopiero na przełomie X i XI wieku, gdy
założone przez władców polańskich państwo zdecydowanie wkro-
71


czyło na arenę dziejów. Szybkość jednak, z jaką nomenklatura
"polańska" czy "polska" począwszy od tej chwili rozpowszechnia
ła się, całkowicie wypierając wcześniejsze określenia (zob. niżej)
zdaje się dowodzić, że musiała ona powstać wcześniej, już w ciągu
X stulecia i obowiązywać niejako na użytek wewnętrzny. Pomimo
tego trudno nie przyznać, że jak na domniemane znaczenie Polan
nazwa ich stosunkowo późno się pojawiła, co można tłumaczyć
albo tym, że Polanie uprzednio ukrywali się pod jakąś inną nazwą
(np. Lędziców/Lędzian), albo że uprzednio, powiedzmy w połowie
IX wieku (gdy zbierał informacje Geograf Bawarski), byli plemie
niem mniej znacznym, drugorzędnym, ustępującym pod wzglę-
dem liczebności i znaczenia nie tylko Wiślanom, ale także swoim
wschodnim sąsiadom - mieszkańcom żyznych Kujaw, występu-
jącym u Geografa Bawarskiego zapewne pod nazwą Goplan
(Glopenni), od nazwy jeziora Gopło, a z ośrodkiem w Kruszwicy.
Nie jest wykluczone, że w polskiej tradycji dziejopisarskiej zacho-
wały się pewne głuche echa rywalizacji pomiędzy kruszwickimi
Goplanami a gnieźnieńskimi Polanami, zwłaszcza jeżeli wraz z nie-
którymi uczonymi właśnie z tą rywalizacją łączyć będziemy znane
nam już Gallowe podanie o gwałtownym obaleniu Popielidów i za-
stąpieniu ich przez Piastów. Siedziby pierwotnych Polan znajdo-
wały się w późniejszej Wielkopolsce, z centrum nad środkową War-
tą i z głównymi ośrodkami w Gnieźnie, Poznaniu, na Ostrowie Led-
nickim i w Gieczu.
Mazowszan i Pomorzan nie wymieniło z nazwy żadne
źródło przed XI wiekiem, w związku z czym niektórzy uczeni są
wręcz zdania, że nie były to właściwe plemiona, poprzedzaiące
istnienie państwa polskiego, lecz jednostki wtórnie, później wyod-
rębnione w ramach państwa piastowskiego. Należy jednak przy-
chylić się do tezy przeciwnej, uznającej starodawność dwóch wy-
mienionych plemion. O ile nazwa Pomorzan, jak wspomniałem, jest
stosunkowo późna, o tyle źródła z IX-X wieku wymieniają, jak
się wydaje, kilka mniejszych plemion wchodzących w skład nad-
rzędnego pojęcia "Pomorzanie". Chodzi tu zwłaszcza o Pyrzy=
czan w rejonie Pyrzyc oraz Wolinian na wyspie Wolin wraz
z zapleczem lądowym, choć kto wie, czy Wolinianie (z którymi
wiele kłopotów miał potem Mieszko I) nie byli już raczej plemie-
niem wieleckim, a nie pomorskim.

Wiele wskazuje na to, że już w IX wieku na ziemiach wschod-
niolechickich doszło do próby stworzenia ponadplemiennej organi-
zaeji politycznej, wyprzedzającej późniejszą inicjatywę polańskiclh
Piastów. Według wszelkiego prawdopodobieństwa inicjatywa ta
wyszła od małopolskich Wiślan. Ziemie Polski południowej były
od dawna (co najmniej od okresu wpływów rzymskich, tzn. pierw-
szych wieków naszej ery) znacznie bardziej, w porównaniu z Pol-
ską północną, zaawansowane w rozwoju cywilizacyjnym. Warunki
naturalne (gleby, mniejsze zalesienie terenu, bogactwa naturalne)
także bardziej sprzyjały człowiekowi niż na lesistych i bagiennych
terenach Polski środkowej i północnej. Wreszcie oddziaływania
obcych centrów politycznych i kulturalnych (Ruś, Bizancjum,
Niemcy, Morawy) na południu były znacznie silniejsze niż wobec
znajdujących się długo w naturalnej i politycznej izolacji ziem
polańskich. Zapewne około lat 875-880 Małopolska i Śląsk znala-
zły się w obrębie, a przynajmniej w sferze silnych politycznych
wpływów państwa morawskiego - ówczesnej potęgi w skali środ-
kowoeuropejskiej, później zaś - w X wieku - czeskiego, podle-
gając przez pewien czas oddziaływaniom z południa (także w za-
kresie chrystianizacji), których jednak, wbrew często pojawiają-
cym się odmiennym opiniom, nie należy przeceniać i o których
przyjdzie nam jeszcze w niniejszej książce podyskutować. "Pod-
bój" Małopolski przez Świętopełka morawskiego sprawił, że Wiś-
lanie stracili dość, jak się wydaje, realną szansę skupienia wokół
siebie innych ziem wschodniolechickich (polskich) i objęcia roli
hegemona na północ od Karpat i Sudetów.
Tymczasem nie zagrożone z zewnątrz, ale niestety pozostające
w głębokim cieniu źródeł, rozwijało się gnieźnieńskie państwo
pierwszych (przed Mieszkiem I) Piastów. Są uczeni, którzy dopa-
trują się w "karierze" Polan nawet efektu jakiejś współpracy czy
aliansu pomiędzy Piastami a władcami Moraw. Panowanie tych
ostatnich, zdaniem tych uczonych, którzy nieco zbyt odważnie usi-
łują rozświetlić kulisy najwcześniejszyeh dziejów ziem polskich,
sięgnęło bowiem aż pogranicza Śląska z Wielkopolską (strefa po-
rzecza Baryczy i Obry), to zaś, że ekspansja morawska na tej ru-
bieży właśnie się zatrzymała, jest - ich zdaniem - ważnym do-
wodem na to, że pod koniec IX wieku Wielkopolska była już skon-
solidowana politycznie i postawiła skuteczną zaporę dalszej in-
73


wazji z południa. Niektórzy postąpili nawet krok dalej, dopatru
jąc się w wyniesieniu do władzy Piastów ukrytej ręki Morawia
którzy liczyli na osłabienie jedności polańskiej, stworzonej już
przez ród Popielidów, lecz zawiedli się w swych rachubach, poni
waż Piastowie jeszcze energiczniej prowadzili akcję skupiania w!
kół siebie plemion Polski najpierw środkowej, następnie zaś tak
mieszkających poza nią. Nie trzeba, jak sądzę, zaznaczać, że tego
rodzaju wywody mają w zasadzie charakter spekulacyjny i mogą
powoływać się jedynie na bardzo słabe przesłanki źródłowe.
Trudno w książce poświęconej osobie i panowaniu Mieszka
szczegółowo referować dyskuśje naukowe (lub wręcz nienaukov
dywagacje), zmierzające do odtworzenia poprzedzających to pa
nowanie faz dziejów ziem polskich. Czynimy to tylko w zakres
niezbędnym do wyjaśnienia faktów i okoliczności panowania Mies
ka I. Przypomnijmy sobie to, co jedyny nasz informator o przol
kach Mieszka, Gall Anonim, potrafił (bądź: chciał) powiedzieć: Si
mowit "trudem i wojną zdobył sobie rozgłos i chwalebną sław
a granice swego księstwa rozszerzył dalej niż kto
kolwiek przed nim". Lestek "dzięki czynom wojennym dorów
nał ojcu w prawości i odwadze". Jedynie przy Siemomyśle, ojca
Mieszka I, kronikarz nie wspomniał o przewagach wojenny<
i podbojach; władca ten natomiast "pamięć przodków potroił uro
dzeniem i godnością".
Przyznajmy - bardzo niewiele informacji przekazał nam Gall
Żeby może nieco konkretniej uchwycić zasięg państwa odziedzicz
nego przez Mieszka po ojcu, sięgnijmy do źródła wprawdzie pó
niejszego, bo pochodzącego z ostatnich lat panowania tego władc
czyli regestu zwanego Dagome iudez (bliższe omówienie tego d
kumentu w rozdz. XII). Opisuje on, jak wiemy, zasięg państwa
polańskiego około 990 roku, ale pewne wnioski dotyczące czasó
o trzydzieści lat wcześniejszych będzie można, jak sądzę, z ówcze
nego przebiegu granic wyprowadzić. Mieszko I wraz z (drugą chrze
ścijańską) żoną Odą oraz dwoma synami z tego małżeństwa (Mies
szkiem i Lambertem) poczynili nadanie na rzecz Stolicy Aposto
skiej, obejmujące "jeden gród w całości, zwany Schinesghe, :
wszystkimi jego przynależnościami", to znaczy "państwo gnie
nieńskie" z obszarami jeszcze nie uważanymi za ostatecznie przy
należne do tego "państwa", ale już uzależnione przez Mieszka
74
wchodzące w skład jego państwa w szerszym znaczeniu tego poia. Granice "państwa
gnieźnieńskiego ze wszystkimi jego przy-
ależnościami" dokument określił w sposób następujący:
uta ncipit aprimo latere lo-
gum, mare,
re Pruzze usque in locum, qui
dicitur Russe,
fane Russe eztendente usque
n Craccoa,
ab ipsa Craccoa usque ad flu-
men Oddere recte in locum,
qui dicitur Alemure,
ab apsu Alemura usque in ter-
ram Milze,

tak jak zaczyna się z pierwszego
boku długie morze,
granicą Prus aż do miejsca, któ-
re nazywa się Ruś,
i granicą Rusi ciągnąc aż do
Krakowa,
i od samego Krakowa aż do rze-
ki Odry prosto do miejsca,
które nazywa się Alemure,

i od samej Alemura aż do grani-
cy Milczan,

75

et a fine Milze recte intrn Odde- i od granicy Milczan prosto
w kierunku Odry
et exinde ducente iuzta flumen i stąd prowadząc wzdłuż rz
Oddera usque itz predictam Odry aż do wymienionej
civitatem Schinesghe grodu Schinesghe

Co zdanie, co słowo nawet, to problem naukowy, dlatego zdecy-
dowałem się odnośny tekst źródła wyjątkowo przytoczyć także
w języku oryginału, tzn. w łacinie. Są też zgoła zagadki - przede ;
wszystkim ta, dzisiaj wprawdzie uchodząca za rozwiązaną, dawnieJ '
jednak dzieląca uczonych: co znaczy "gród" (civitas) Schitesghe.
Część uczonych uważała, że może ona oznaczać tylko Szczecin,
a opisana granica państwa Mieszkowego obejmowałaby "zewnętrz-
ne" jego granice, zaczynając się i kończąc w Szczecinie. Cóż, kiedy
Szczecin w końcu X wieku nigdy poza tym nie wystąpił w jakim-
kolwiek źródle i odgrywał rolę podrzędną, nie mogąc równać się
np. z Wolinem, a poza tym dlaczego Szczecin właśnie miałby sta-
nowić punkt centralny Mieszkowego państwa. Do dziś nie ustalono
definitywnie, co oznacza nazwa Alemure, -a; najczęściej przyjmu-
je się, że jest to morawski Ołomuniec. Pozostałe nazwy "w zasa-
dzie" są czytelne: Prusy, Ruś, Kraków (w znaczeniu raczej pars
pro toto, czyli ziemi krakowskiej). Omawianie i dyskutowanie dal-
szych, niebagatelnych kwestii związanych z Dagome iudex odkła-
damy oczywiście do jednego z dalszych rozdziałów, w tym miejscu
;edynie zauważmy, że Kraków (ziemia krakowska) niewcho-
dziła w skład państwa Mieszka I około 990 roku, podobnie jak nie
wchodziły doń (co oczywiste) Prusy i Ruś. Jeżeli nie wchodziły
w 990 roku, to zapewne nie wchodziły również 30 lat wcześniej,
skoro nic nie wiadomo, by Mieszko I w ciągu swego panowania
kraj ten utracił.
Istotnie, niemal do końca X wieku Polska południowa, to zna-
czy Małopolska i Sląsk, należały do Czech. Nie wiemy, kiedy roz-
poczęło się czeskie panowanie w tych dzielnicach. Nie należy jed-
nak sądzić, że władcy czescy niejako automatycznie weszli w po-
siadanie Sląska i Małopolski w następstwie Wielkich Moraw, po
upadku tego państwa na początku X wieku w rezultacie klęski za-
danej mu przez Węgrów. (Zresztą, podkreślmy, panowanie moraw-
skie pod koniec IX i na początku X wieku w Polsce południowej,
aczkolwiek prawdopodobne, nie należy do faktów ustalonych
76
w sposób bezwzględny, musi pozostać hipotezą). W przeciwieństwie
do tego panowanie czeskie w Małopolsce i na Sląsku w drugiej po-
łowie X wieku nie może budzić wątpliwości. Pamiętamy, jak wy-
raźnie Ibrahim ibn Jakub podkreślał przynależność Krakowa do
Czech, władcę czeskiego określając wręcz jako "króla Pragi, Czeeh
i Krakowa". Późny wprawdzie, bo z 1086 roku, sfałszowany wów-
czas, ale niewątpliwie oparty na tekście autentycznym, a zatem
wiarygodny w sensie merytorycznym, tzw. dokument praski, opi-
sujący granice powstałego w 973 roku biskupstwa praskiego, w na-
stępujący sposób opisuje północne granice tego biskupstwa:

Następnie na północ te są granice: Pszowianie, Chorwaci i dru-
dzy Chorwaci, Slężanie, Trzebowianie, Bobrzanie, Dziadosza-
nie, aż do środka lasu, którym otoczone są granice Milczan.
Stąd na wschód te rzeki ma za granice: Bug i Styr z grodem
Krakowem i prowincją, której nazwa jest Wag, z wszystkimi
krainami należącymi do wspomnianego grodu Kraków. Stąd
rozszerzona dołączonym pograniczem węgierskim ciągnie się aż
do gór, których nazwa jest Tatry.

Niezależnie od tego, czy granice biskupstwa praskiego w dru-
giej połowie X wieku istotnie miały na północy tak imponujący
zasięg czy też w cytowanym dokumencie mamy do czynienia wy-
łącznie z pretensjami biskupów tej stolicy z czasu powstania fal-
syfikatu (koniec XI wieku), na ogół przyjmuje się w nauce, że tak
dokładne określenie rzekomych północnych granic biskupstwa nie
mogło zostać przez fałszerza po prostu wymyślone. Uważa się, że
przytoczony opis odzwierciedla zasięg terytorium albo przynaj-
znniej obszaru bezpośrednich wpływów politycznych w okresie
wielkomorawskim (przełom IX i X wieku) albo - czeskich przed
włączeniem południowej Polski w skład monarchii piastowskiej.
Wreszcie mamy świadectwo bezpośrednie. Kosmas z Pragi (on, do-
dajmy, przytoczył w swojej kronice omawiany przed chwilą tekst
dokumentu praskiego") w innym zupełnie miejscu swego dzieła,
w związku z objęciem tronu praskiego przez Bolesława III (999-
-1003), stwierdził, iż "polski książę Mieszko, nad którego nie było
podstępniejszego człowieka, wnet zabrał podstępem miasto Kra-
ków zabiwszy mieczem wszystkich Czechów, których tam znalazł".
Wprawdzie w 999 roku Mieszko I od siedmiu lat już nie żył, i Kos-
mas najwyraźniej pomylił go z Bolesławem Chrobrym, ale zdaniem
77
niektórych uczonych (m.in. Gerarda Labudy) w tym akurat miejs
Kosmas pomylił się nie co do osoby księcia polskiego, lecz co
daty opanowania przez Polaków Krakowa. Pomyłka wynosi 10 lat
- Mieszko I zajął zatem Kraków w 989 roku. Zobaczymy w je
nym z kolejnych rozdziałów, źe data ta jest dobrze uzasadniona.
W 990 roku, jak wynika z danych zawartych w kronikach Thit
mara i tzw. Mnicha Sazawskiego, który uzupełniał i kontynuow
kronikę Kosmasa z Pragi, Mieszkowi I udało się także wydrz
Czechom Śląsk. Było to zakończenie procesu łączenia wszystki
ziem "polskich" (wschodniolechickich) w jeden organizm pań;
wowy, zapoczątkowanego przez przodków Mieszka I.
Co prawda, pojawiają się niekiedy w nauce głosy kwestion
jące czeską przynależność Małopolski i Śląska w X wieku lub d
puszczające jedynie bardzo krótkie, epizodyczne, rozłączenie ty
ziem z resztą ziem polskich. Nie wydaje się to uzasadnione, gd
przytoczone wyżej świadectwa źródłowe, poświadczające zwłaszc
czeską przynależność Krakowa, są trudne do podważenia.
Trzeba więc przyjąć, że Mieszko, obejmując rządy, nie włać
Polską południową, może jedynie wschodnią jej częścią, zamie:
kałą według wszelkiego prawdopodobieństwa przez Lędzian. J
sam bowiem fakt, że zarówno Rusini, jak również niektóre izi
ludy "wschodnie" nazwę tego granicznego plemienia wcześnie rc
szerzyły na całość plemion wschodniolechickich, nazywając Pola-
ków Lachami (Ruś), Lengyel (Węgrzy) czy Lenkas (Litwini), bą
Lendzanenoi (Bizancjum), można rozumieć w tym sensie, że rycl
zostali oni włączeni do państwa piastowskiego. Wprawdzie państi
to, bez ziemi krakowskiej i Śląska, ale z terytorium Lędzian, mi
łoby dość dziwny, wydłużony na osi północny zachód - połu
niowy wschód kształt, ale wykluczone to nie jest. Niestety, główny
argument pozytywny, zawsze przytaczany na poparcie tezy o r
chłym rozciągnięciu państwa wczesnopiastowskiego ku południo-
wemu wschodowi, okazuje się niepewny. Argumentem tym jest
wzmianka najstarszego rocznika (latopisu) ruskiego, zwanego Po-
wieści lat minionych (lub Kroniką Nestora), zanotowana pod z
kiem 6490 (według ery od początku świata), co odpowiada roko
981 w naszej rachubie:

Poszedł Włodzimierz ku Lachom i zajął grody ich, Pr:
Czerwień i inne grody, które są i do dziś dnia pod Rusią,

,rą zwykle rozumiano w ten sposób, że Włodzimierz kijowski
#brał Polakom (Lachom) tak w nauce polskiej nazywane Grody
erwieńskie (odzyskał je następnie na krótko Bolesław Chrobry
1018 roku, odpadły ponownie w czasach Mieszka II). Nie jest
jednak, jak wykazał Gerard Labuda, interpretacja konieczna,
że wyprawa Włodzimierza z 981 roku mogła kierować się prze-
ciw "Lachom" w ściślejszym, plemiennym słowa tego znaczeniu,
#li Lędzianom, pozostającym jeśzcze pod zwierzchnictwem czes-kim. Jeżeli więc
ktoś poza Lędzianami był dotknięty akcją ruską,
wcale nie Piastowie, lecz czescy Przemyślidzi, o ile nie jest prze-
iną opinią, że strefa ich bezpośrednich wpływów politycznych
#czywiście sięgała tak daleko na północny wschód. Wynika stąd,
pogląd o przynależności Małopolski Wschodniej do państwa
:eszkowego opiera się na kruchych podstawach.
Nie należało do tego państwa w chwili obejmowania stolca ksią-
cego przez Mieszka I także Pomorze, chyba że wschodnie, jako że
słychać o walkach Mieszka w tej części dzielnicy pomorskiej.
alki koncentrowały się na Pomorzu Zachodnim, można powie-
ieć, że wypełniały one znaczną część rządów Mieszka I i stano-
:ły jeden z głównych problemów tego panowania. Podobnie Zie-
ia Lubuska została zapewne dopiero przez Mieszka zdobyta. W ta-
m razie pozostaje wniosek, że Siemomysł przekazał Mieszkowi
oprócz rozszerzonego terytorium Polan Polskę środkową (Kuja-
y, Łęczyca i Sieradz) i prawdopodobnie Mazowsze (skoro za pa-
iwania Mieszka nic nie słychać o walkach o wymienione dziel-
ce).
Zdaniem zmarłego przed kilkoma laty wybitnego mediewisty
poznańskiego, Henryka Łowmiańskiego, przedmieszkowe fazy pro-
cesu konsolidacji ziem polskich przedstawiały się następująco. Pa-
nowanie Siemowita, przypadające według wszelkiego prawdopo-
dobieństwa na schyłek IX i ewentualnie także początek X wieku,
objęcie granicami państwa Piastów całego ob-
:aru Polan. Nie jest wykluczone zresztą, że takie terytorium Sie-
mowit obejmował już po obalonych Popielidach. Tylko bowiem
konsolidacją państwa polańskiego można, zdaniem Łowmiańskiego,
wytłumaczyć zatrzymanie się ekspansji wielkomorawskiej u gra-
ic Wielkopolski. "Największym zdobywcą w historii Piastów"
przed Mieszkiem I był Lestek, syn Siemowita, który dokonał więk-
79


szości dzieła jednoczeniowego. Pod koniec panowania skupił
w swym ręku oprócz terytorium Polan: ziemie Goplan (czyli Po
skę środkową), Mazowsze i kraj Lędzian (prof. Łowmiański op
wiedział się zatem za wczesną przynależnością tego terytoriu
Ekspansja Polan za Lestka miała więc charakter wschodni i w
czerpała już realnie istniejące wówczas możliwości w tym sensi
że objęła w tym kierunku całość plemion wschodniolechickich. S
Lestka, Siemomysł, skierował zatem ekspansję na północ, przył
czając do swego państwa przynajmniej część Pomorza (Pomor
Wschodnie?). Kierował się bez wątpienia także względami gospo
darczymi - chęcią zapewnienia sobie dostępu do Bałtyku i czer
pania korzyści z handlu morskiego. Prawdopodobnie miał na uwa
dze także możliwości ekspansji zachodniej - na Połabie.
Mieszko I, obejmując zapewne około 960 roku tron książęcy po
ojcu, miał pod swoją władzą prawie dwie trzecie terytorium za
mieszkiwanego przez plemiona polskie. Równocześnie, poczynając
od połowy X wieku, zaczynała pękać dotychczasowa dość szczeln
izolacja piastowskiego państwa od świata zewnętrznego. Na Połab
szczyźnie ukształtował się silny związek plemienny Luciców/WiE
letów, aktywnie i destrukcyjnie oddziałujący na wszystkie stron;
Nabierało znaczenia pod rządami Bolesława I (zm. 972) państwo
czeskie, obejmujące, jak już wiemy, także południowe ziemie po:
skie. Pojawiały się konflikty z pogranicznymi władcami niemiec
kimi, a sama Rzesza Niemiecka pod energicznymi rządami Ottona
śtała się pierwszej rangi czynnikiem politycznym w Europie. Ruś
niebawem sięgnie po Grody Czerwieńskie...
Państwo, nad którym władzę objął Mieszko I, stało przed n'
lada jakimi wyzwaniami.
80
Rozdział VII

ROK 963?


Znak zapytania w tytule tego rozdziału jest konieczny, najstar-
sza bowiem data roczna w histor Polski, stanowiąca przedmiot
te o rozdziału, została w nowszej polskiej historiografii zakwestio-
nowana. Jeżeli okazałoby się to słuszne, najstarszą datą byłby rok
965 - przybycie czeskiej Dąbrówki do Polski i sojusz polsko-czeski.

Jak zwykle, najpierw trzeba oddać głos źródłom. Źródłem
w tym przypadku "numer jeden", współczesnym opisywanym wy-
padkom, są "Dzieje saskie" Widukinda z Korbei (ks. III, rozdz. 66
i 67) :
W chmana
Drugie świadectwo jest znacznie krótsze: to wzmianka w kroni-
ce Thietmara z Merseburga (ks. II, rozdz.14):

Gero margrabia wschodnich ludów pesd# #az zch t dce-
sarza Łużyczan i Słupian, a także da-
nymi.
81
Mieszko I

Tak więc komes Gero, dobrze pamiętając przysięgi 1

gdy widział że został on oskarżony, odesłał go do barbarzyń-
' odebrał. Przez nich chęt-
ców, od których go [przedtem) h w a 1 k a c h n a
nie przyjęty, natarł w częstyc y

dalej w głębi mieszkających barbarz ńców.
Króla I Vlieszka którego władzy podlegali Słowianie zwani Lici-
, , ą
caviki, pokonał za dwoma nawrotami, jego brata zabił wielk
zdobycz mu zabrał.
W tym samym czasie komes Gero potężnie zwyciężył Słowian
zwanych Łużyczanami i przymusił do pełnej niewoli, jakkol-
wiek sam odniósł ciężką ranę, stracił bratanka, męża najlepsze-
go, oraz innych bardzo licznych szlachetnych mężów.



Teraz trzeba dokonać krótkiej choćby prezentacji dwóch nie
mieckich aktorów tych wydarzeń.
Najpierw przedstawimy Gerona. Wybitna to postać na sceni
wschodnich Niemiec X wieku. Pochodził z szlachetnego rod
wschodniosaskiego, którego rodowe (alodialne) posiadłości położo;
ne były na wschodnim pogórzu Harzu (Frose i Gernrode). W roku,
937 Otton I powierzył Geronowi sprawowany uprzednio przez
jego brata Zygfryda urząd legata w Saksonii i zwierzchnictwo
nad granicami tego kraju, zwłaszcza słowiańskiego pogranicza na
wschodzie. Kompetencje Gerona rozciągały się na większą część
terytoriów ludów połabskich między Salą i Łabą a Odrą, od Czech
na południu po marchię Hermana Billunga, obejmującą ziemie
obodrzyckie, na północy. Geron rychło wyrósł na głównego ekspo-
nenta niemieckiej polityki na wschodzie i najważniejszego pomoc-
nika Ottona I na tym terenie. Wobec Słowian był bezwzględny,
czego dowiódł już w 939 roku podstępnym wymordowaniem 30
wielmożów wieleckich zaproszonych na ucztę. Miało to zapobiec
przygotowywanemu powstaniu ludów słowiańskich przeciw na-
rzuconemu im nie tak dawno panowaniu niemieckiemu.
Wrażenie tego czynu było podobno tak wielkie, że w roku na-
stępnym wszystkie plemiona słowiańskie aż po Odrę podporząd-
kowały się bez walki Niemcom i zobowiązały do płacenia trybutu.
W 954 roku Geron ujarzmił powstających przeciwko Niemcom
Wkrzan na północnym Połabiu, a w roku następnym odegrał waż-
ną rolę w tłumieniu przez Ottona I wielkiego powstania Obodrzy-
ców i Wieletów, przyczyniając się do decydującego zwycięstwa nie-
mieckiego nad rzeką Rzekienicą (Recknitz). Wspomniana przez Wi-
dukinda i Thietmara wyprawa w roku 963 była już ostatnim czy-
nem Gerona na wschodnim pograniczu. Ciężko ranny w toku kam-
panii na Łużycach, straciwszy w tych walkach bratanka i wielu
wojowników, po wyleczeniu się z ran udał się jeszcze w tymże
963 roku z pielgrzymką do Rzymu, gdzie na grobie apostołów Pio-
tra i Pawła miał jakoby złożyć broń na znak wycofania się z życia
politycznego. Zmarł 20 maja 965 roku, został pochowany w zało-
żonym przez siebie żeńskim klasztorze w Gernrode.

Czyżby postępek Gerona był prototypem podobnego "wyczynu"-
opisanej przez mistrza Wincentego Kadłubka śmiertelnej uczty na dworze
Pompiliusza II/Popiela; za namową - jak pamiętamy z opowiadania Dłu-
gosza - niemieckiej żony?
82
Jest to postać trudna do jednoznacznej oceny, zwłaszcza gdy-
byśmy chcieli zastosować do owej twardej epoki nasze normy mo-
ralne: zbrodni 939 roku nigdy mu historia, zwłaszcza ludów sło-
wiańskieh, nie zapomni. Najnowsza nauka niemiecka zauważyła,
że przekonanie o bezwzględnej wierności Gerona wobec Ottona I,
który w dokumentach nazywał go oster ailectus ("nasz ukocha-
ny") i fidelis marchio ("wierny margrabia"), niezupełnie odpowiada
rzeczywistości, skoro w czasie powstania syna królewskiego Liu-
dolfa przeciwko Ottonowi Geron otrzymywał w 951 roku od rebe-
lianta jakieś nadania i skoro, co ma związek już bezpośredni ze
sprawami Mieszka I, udzielał pomocy banicie Wichmanowi. Thiet-


83
mar z Merseburga nie odmówił wszakże Geronowi miana "obroń-
cy ojczyzny" (defensor patriae).
Graf Wichman był postacią zupełnie innego wymiaru, po prostu
awanturnikiem, nie mogącym znaleźć swojego miejsca w feudal-
nym społeczeństwie niemieckim. Na scenie historycznej była to po-
stać drugo- czy nawet trzeciorzędna, raczej przez przypadek zwią-
zana z najdawniejszymi źródłowo poświadezonymi dziejami pań-
stwa polskiego. Pochodził co prawda z dobrej rodziny - z rodu
Billungów, był bratankiem wspomnianego księcia saskiego Her-
mana Billunga i powinowatym zarówno samego Ottona I, jak
i margrabiego Gerona. Niezbyt długie (urodził się zapewne w la-
tach trzydziestych, poległ 22 września 967 roku) życie Wichmana
było bardzo burzliwe, to że znamy je wyjątkowo jak na X wiek
dokładnie (chciałoby się rzec: zbyt dokładnie w stosunku do
rzeczywistej roli dziejowej przez Wichmana odegranej), zawdzię-
ezamy kronikarzowi Widukindowi, który bliżej zainteresował się
losami Wichmana, przedstawiając ich koleje w III księdze (rozdz.
23-69) swego dzieła. Około 953 roku wraz z bratem Ekbertem
brał Wichman udział w niepomyślnej dla Ottona I wyprawie do
Frankonii (w trakcie wspomnianej wojny domowej wszezętej przez
królewicza Liudolfa), sprawując z ramienia stryja Hermana Bil-
lunga współdowództwo korpusu saskiego. Okrążony przez prze-
ciwników w jakimś grodzie, przeszedł wraz z bratem do obozu re-
beliantów, występując równocześnie przeciw stryjowi z oskarże-
niem o zagarnięcie ojcowizny. Książę saski pokonał buntowników
i ujął obu bratanków. Dzięki wstawiennictwu królewskiemu Wich-
man został jedynie oddany pod straż. W 954 lub na początku 955
roku zbiegł, ponownie połączył się z bratem i zbrojnie zaatakował
Hermana. Ponownie pokonani, zdołali buntownicy ujść za Łabę do
książąt obodrzyckich Nakona i Stojgniewa, znajdujących się
w przededniu wojny z Sasami. Była to, z punktu widzenia nie-
mieckiego, oczywista zdrada. W rozpoczętej wiosną 955 roku woj-
nie Słowianie początkowo powierzyli dowództwo Wichmanowi. Po
pierwszych sukcesach Słowian, po zwycięstwie Ottona I nad Wę-
grami (sierpień 955 roku nad rzeką Lech w Bawarii) szala zwy-
cięstwa zaczęła przechylać się na stronę niemiecką. W drugiej fa-
zie wojny, zakońezonej, jak wiemy, klęską Słowian nad Rzekieni-
cą, Wichman zdaje się nie odgrywał znaczniejszej roli. Uznani;
wraz z Ekbertem, za wrogów państwa i pozbawieni majątku, uszli
do Francji, gdzie przebywali około dwóch lat.
Po wybuchu wojny Sasów z Redarami, głównym plemieniem
Związku Wieleckiego (w 958 roku), Wichman potajemnie wrócił
do Saksonii, przyłączając się do Redarów. W wyniku kolejnej woj-
ny skierowanej przeciw Wiehmanowi, ten skapitulował, uzyskując
od króla (dzięki pośrednictwu margrabiego Gerona i jego syna,
którego żona była siostrą Wichmana) darowanie przewinień, zwrot
ojcowizny oraz majątku żony. Również i to pojednanie nie miało
się okazać trwałe. Pod nieobecność króla w Niemezech raz jeszeze
sprzymierzony z Ekbertem Wichman zebrał drużynę i wszezął woj-
nę ze znienawidzonym stryjem Hermanem, po czym zbiegł do kró-
la duńskiego Haralda Sinozębego, bezskutecznie usiłując nakłonić
i jego do wojny. Spisek został ujawniony, część spiskowców - stra-
eona, Wichman z Ekbertem ledwo uszli z życiem. Z tą chwilą po-
stać Ekberta znika ze źródeł, na placu boju pozostaje już tylko
Wichman. Sehronił się on u margrabiego Gerona, który, jak już
wiemy z przytoczonej na początku niniejszego rozdziału relacji
Widukinda, wysłał kłopotliwego powinowatego i banitę "do bar-
barzyńców, od których go [uprzednio] odebrał".
O co tu chodziło? Nie chcąc dopuścić do wydania banity w ręce
sprawiedliwości, Geron zapragnął najwidoczniej oddalić Wichmana
z terenu Niemiec, zwłaszeza ze swojej rozległej marehii, gdyż w za-
sadzie był przecież zobowiązany do ujęcia zdrajcy. Zarazem chciał
sprawić, by przez jakąś korzystną widocznie dla Niemców akcję
wśród owych bliżej nie określonych "barbarzyńców" dać Wichma-
nowi być może szansę rehabilitacji i odzyskania łaski królewskiej.
Kim byli ci "barbarzyńcy"? Na ogół identyfikuje się ich z Re-
darami, wśród których działał Wichman weześniej, około roku 958,
bądź z Wolinianami, zajmującymi, jak wiadomo, siedziby u ujścia
Odry, Gościnnie przez nich przyjęty, wraz z nimi miał teraz Wich-
man trapić najazdami jakichś tajemniczych "dalej w głębi miesz-
kających barbarzyńców". Następne zdanie zdaje się wyjaśniać, co
to za dalej mieszkający "barbarzyńcy": Wichman miał dwukrotnie
pokonać "króla" Mieszka (Misacam regem), o którym dotąd w kro-
nice Widukinda nie było jeszeze mowy, dlatego kronikarz uznał za
85
stosowne wyjaśnić: "którego władzy podlegali Słowianie zwanj
Licicaviki", zabić brata tego władcy i zabrać mu "wielką
zdobycz".
To, że rex Misaca (król Mieszko) był naszym Mieszkiem I, nie
jest już od dawna sporne w nauce. Dziwnie jakoś: Licicaviki, okreś;
leni zostali jego poddani - do sprawy owych Licicavików powró:
cimy za chwilę. Na razie wypada zapytać, kiedy opisywane wyda:
rzenia nastąpiły. Widukind niestety nie podaje tej daty wprost.
O Wiehmanie i jego dalszych walkach z Polanami Mieszka I będzie
jeszcze pisał w dalszych rozdziałach i my także do nich będziemy
jeszcze musieli wrócić. Data śmierci Wichmana, znana dokładnie
(22 września 967 roku), wyznacza terminus ad quem (znaczy to
tylko, że omawiana tu wojna z Mieszkiem I musiała być od tej daty
wcześniejsza). W przytoczonym przez nas następnym (67) rozdzia-
le, donosi jednak Widukind, że "w tym samym czasie" (eo quoque
tempore) komes Geron pokonał Łużyczan. Także i w tym wypad-
ku Widukind nie podał daty, ale przytoczony zwrot dowodzi, że
przynajmniej, zdaniem kronikarza saskiego, wyprawa Gerona prze-
ciw Łużyczanom była równoczesna z wyprawami Wichmana
przeciwko Mieszkowi. Tak się składa, że wyprawa Gerona przeciw
Łużyczanom wspomniana została w innym zupełnie źródle, tak
zwanej Kontynuacji (kroniki) Reginona, pióra późniejszego arcybi-
skupa magdeburskiego Adalberta i umieszczona tam wyraźnie pod
rokiem 963. Pozwala to datować wspomniane przez Widukinda
wojny Wichmana z Mieszkiem także na ten rok. Mielibyśmy zatem
źródłowe potwierdzenie najwcześniejszego wydarzenia związanego
z dziejami państwa polskiego.
Piszemy o "wojnach Wichmana", gdyż tak właśnie ujmował te
wydarzenia kronikarz Widukind, ale nie zapominamy o propor-
cjach: nie ulega wątpliwości, że rola samego Wichmana była tu
podrzędna. Już wcześniej, gdy wypadło mu działać wśród Obodrzy-
ców, ci chętnie posłużyli się jego doświadczeniem i wykorzystali
nienawiść żywioną do księcia saskiego, bynajmniej jednak nie po=
wierzyli mu dowództwa. Wataha takich jak on sam awanturników
czy wręcz banitów nie mogła być zbyt liczna, jeżeli liczyła kilka-
dziesiąt osób, to dużo, nie ona mogła decydować o wyniku bitew
z wojownikami Mieszka I, o których już wkrótce Ibrahim ibn Jakub
wyrazi się tak poehlebnie. Przeciwnikami Mieszka byli przede
86
wszystkim owi "barbarzyńcy", z którymi Wichman współdziałał.
byli nimi, jak wiemy, Redarowie - główne plemię silnego Związ-
ku Wieleckiego (Lucickiego) lub Wolinianie - plemię zapewne
wówczas także w jakiś sposób stowarzyszone ze Związkiem Wie-
leckim. Wydaje się, że nawet roli podżegacza czy inicjatora nie
można w tym przypadku Wichmanowi przypisać. Prawdopodob-
nie Geron posłał go właśnie do tych Słowian, którzy mieli własne
porachunki z księciem polańskim. Czujny margrabia pilnie śledził
to wszystko, co działo się na powierzonym mu przez króla pogra-
niczu.
Nikt nie wątpił w wiarygodność omawianej relacji Widukinda,
pomijając nadmierne wyeksponowanie przezeń roli Wichmana, na-
tomiast wielką dyskusję naukową wywołała przytoczona wyżej,
bezpośrednio po relacji Widukinda, lakoniczna informacja Thiet-
mara. Przypominam: Thietmar przemilcza tu w ogóle postać
VVichmana i "jego" wojnę z Mieszkiem, natomiast potwierdza zwy-
eięstwo Gerona nad Łużyczanami (dodając wszakże, że podbił tak-
że i Słupian) i stwierdza fakt nie znany Widukindowi, iż Gero,
oprócz Łużyczan i Słupian poddał zwierzchnictwu cesarza (impe-
riali subdidit dicioni) "także Mieszka wraz z jego
poddanymi".
Niestety, żadnych bliższych informacji, np. na temat okolicz-
ności narzucenia Mieszkowi tego zwierzchnictwa czy jego warun-
ków, biskup merseburski nie udzielił. Wiemy jednak, że kilka lat
później rzeczywiście Mieszko I występował w charakterze władcy
podporządkowanego Ottonowi I. Otóż tenże Widukind, opisując
pod rokiem 967 przebieg drugiej wojny Mieszka I z Wichmanem
i jego słowiańskimi sprzymierzeńcami, nazwał władcę polańskiego
"przyjacielem cesarza" (amicus imperatoris). Analiza znaczenia ta-
kiej tylulatury, wielokrotnie podejmowana w nauce polskiej, pro-
"
wadzi do wniosku, że "przyjacielem cesarza w ówczesnych wa-
runkach mógł być władca związany z nim jakimś układem i wspól-
nie z nim realizujący jakieś polityczne cele. Wreszcie Thietmar,
opisując wyprawę margrabiego Hodona przeciw Mieszkowi I w 972
roku napisał, że Mieszko płacił cesarzowi "trybut aż do rzeki War-
ty i był "wierny cesarzowi" (Misecoem imperatori fidelem tribu-
mque usque itz Vurta fluvium solventem). Na razie odkładamy
sprawę zasięgu owego trybutu (co to znaczy: "aż do rzeki Warty"?);
87
wkrótce zresztą i tak do niej wrócimy. Przytoczone dwa niepod
rzane w swej wiarygodności świadectwa źródłowe potwierdzają
istnienie nierównorzędnego sojuszu pomiędzy Ottonem
a Mieszkiem I, który z niemieckiego punktu widzenia był postr;
gany jako podporządkowanie władcy polańskiego królowi Niemi
Thietmar w dyskutowanej notatce związanej z wydarzeniami
roku jako jedyny informuje o nawiązaniu tego stosunl
Dlaczego sprawa wywołała tyle wątpliwości?
Przez długie dziesięciolecia nikt jakoś nie kwestionował
informacji. Poważne wątpliwości zgłosił dopiero na kilka lat przed
drugą wojną światową Kazimierz Tymieniecki, dyskwalifiku;
w rezultacie informację Thietmara. Zdaniem Tymienieckiego Th
tmar padł ofiarą własnej pomyłki, po prostu nieuważnie, niec
kładnie streścił oclnośne fragmenty rozdziałów 66 i 67 III księgi
Dziejów saskich Widukinda, to znaczy zrozumiał je tak, jak gdy
nie Wichman ze sprzymierzeńcami, lecz Geron pokonał Mieszl
wobec czego sam już sobie wykombinował, że widocznie w rezi
tacie tych zwycięstw "poddał zwierzchnictwu cesarskiemu [
Mieszka wraz z jego poddanymi".
Profesor Tymieniecki nie wszystkich przekonał. Proste i jas
(choć rzeczywiście dość ogólnie sformułowane) świadectwo Thit
mara trudno tak po prostu ocirzucić jako niewiarygodne tylko dl
tego, że wykracza poza dane Widukinda, tym bardziej że - j
zaznaczyłem - późniejsze nieco dane tak Widukinda, jak Thietri
ra istotnie poświadczają istnienie porozumienia niemieek
-polańskiego o charakterze, jak się dowiadujemy ze wzmiar
Thietmara pod rokiem 972, trybutarnym. Z uczonych, którzy nać
stali na stanowisku wiarygodności omawianej informacji Thietzr
ra, oprócz uezonych niemieckich, wymieniłbym Zygmunta Wojci
chowskiego, Mariana Zygmunta Jedlickiego i Józefa Widajewic;
Zwróeono uwagę na to, że Thietmar nie korzystał z dzieła Wid
kinda w sposób mechaniczny, lecz wybiórczy, że "epopea Wichm
na" wcale go nie interesowała, gdyż słusznie uważał ją za pozb
wioną większego znaczenia z punktu widzenia całej Rzeszy,
wreszcie przy opisywaniu stosunków polańsko-niemieckich z cz
sów Mieszka I i Ottona I (któryeh urodzony w 975 roku kronika
nie mógł znać bezpośrednio) mógł korzystać z innych, poza Wid
kindem, danych, np. relacji świadków tych wydarzeń. W związku

z wspomnianą wyprawą Hodona z 972 roku kronikarz wyraźnie
wierdził, że brał w niej udział jego własny ojciec, Zygfryd (graf
Walbeck), który zmarł w 991 roku i mógł młodemu Thietmarowi
iejedno opowiedzieć zarówno o tej bitwie, jak również, być może,.
wydarzeniach wcześniejszych. Jest to oczywiście tylko możliwość,
le taka, którą trzeba mieć na uwadze przy ocenie kompetencji
wiarygodności inkryminowanej relacji Thietmara.
Śladem Tymienieckiego podążył konsekwentnie Gerard Labu-
a, ostrze polemiki kierując zwłaszcza przeciw Józefowi Widajewi-
zowi, a później - Henrykowi Łowmiańskiemu. Istotnie, ostatni
.wymienionych uczonych spróbował nowych dróg w celu wyka=
ania wiarygodności kwestionowanej przez Tymienieckiego i La-
budę informacji Thietmara. Zdaniem Łowmiańskiego, Thietmar
,bsolutnie się nie pomylił, pomylił się Widukind, a może nawet

e on, lecz nowożytni uczeni, wprowadzeni nieświadomie przez
Widukinda w błąd.
Spójrzmy raz jeszcze na przytoczony na stronie 81 cytat z dzie-
Widukinda. Zwróćmy, w ślad za Łowmiańskim, uwagę na zda=
nie wyróżnione spacją. Tylko ono, zdaniem Łowmiańskiego, odnosi
się do Wichmana, natomiast zdanie pierwsze (w sposób oczywisty):
jak więc komes Gero...", oraz trzecie ("Króla Mieszka...")-
b Gerona. Dotyczące Wichmana drugie zdanie ("Przez nich [tzn:
barbarzyńców" - Redarów lub Wolinian] chętnie przyjęty, natarł
a częstych walkach na dalej w głębi mieszkających barbarzyń-
ców") stanowi w t r ę t w narrację odnoszącą się do Gerona, może
#erwotnie była to nota marginalna (glosa), włączona później dość#

echanicznie do tekstu głównego, co przy niezaznaczeniu faktu
#any osoby mogło doprowadzić do nieporozumienia.

O ile koniektura (domniemanie) Łowmiańskiego byłaby słusz=
na trzeba by przyjąć, że: 1) Mieszka i Licicavików" w dwóch
"
paniach czy starciach pokonał nie Wichman, lecz Geron;
_ wcale nie wiadomo, czy Wichman w 963 roku w ogóle walczył
z Mieszkiem, gdyż "dalej mieszkającymi barbarzyńcami" wcale

musieli (choć mogli) być poddani Mieszka, lecz na przykład
zyci lub Wkrzanie. Geron zatem, zdaniem Łowmiańskiego,

onał Mieszka (nie jest wykluczone, że pomocna mu w tym była
ersja" Wichmana i jego sojuszników) i w rezultacie zwycię-
a narzucił mu zwierzchnictwo niemieckie wraz z trybutem.




Zdecydowanie przeciw tezie Łowmiańskiego wystąpił Gerard
Labuda, rozwijając argumenty przedstawione w większości już
w pracy ogłoszonej w 1946 roku. Pomyłkę Thietmara uważa La;
buda za bezdyskusyjną. Nie sądzę, by można było zgodzić się ze
znakomitym historykiem. Kontynuator Reginona (Adalbert z Tre
wiru) pod rokiem 963 wspomina o podboju Łużyczan przez Niem:
ców, potwierdzając tym samym i datując odnośną informację
Widukinda. Już jednak osoby Gerona Adalbert tu nie podaje; z je-
go wzmianki nie wiadomo, komu Niemcy zawdzięczali ten sukces.
Jeżeli Adalbert, pisze G. Labuda, "zauważył podbój pogranicznego
plemienia Łużyczan, z którym Niemcy od dawna byli w kontakcie,
to jakże by mógł nie dostrzec o wiele bardziej waż-
kiego wydarzenia, jakim musiałoby być pokonanie księcia Polan
Mieszka, i jeżeli byśmy mieli wierzy Thietmarowi, poddanie go
pod jarzmo króla nieznieckiego?" (podkr. G. L.).
Otóż niewykluczone, że Adalberta sprawy łużyckie bardziej in-
teresowały, gdyż dotyczyły obszaru już od pewnego czasu przez
Niemców penetrowanego i należącego niewątpliwie do obszaru pla-
nowanej od 962 rflku, choć urzeczywiśtnionej dopiero w 968 roku
metropolii magdeburskiej (której Adalbert z Trewiru był pierw-
szym pasterzem). Poza tym nie ma żadnej koniecznej potrzeby by
przyjmować, że: 1) Geron pokonał Mieszka zbrojnie, 2) nawiąza-
nie przez Mieszka I (czy narzucenie mu) stosunku podporządkowa-
nia wobec Ottona I nastąpiło w tymże 963 roku, to znaczy w roku
wyprawy łużyckiej Gerona i ewentualnej wyprawy "polańskiej"
Wichmana i jego sojuszników (bądź również Gerona, jeżeli przyjąć
konstrukcję badawczą Łowmiańskiego).
Oto co w wywodzie profesora Labudy budzi pewne wątpli-
wości. Po pierwsze (ale do tego szczegółu nie przywiązywałbym
nadmiernej wagi) wcale nie wynika koniecznie z Widukinda, że
owi "dalej mieszkający barbarzyńcy", których miał gnębić Wich-
man, mieszkali na wschodzie, to znaczy byli poddanymi Mieszka.
Była już o tym mowa; Widukind w tym zdaniu nie precyzuje kie-
runku. Po drugie Labuda nie dopuszcza myśli, że w 963 roku mar-
grabia Geron miałby być tak aktywny - pokonać Łużyczan (i Słu-
pian) w ciężkich walkach, które kosztowały Niemców wiele strat
(poległ, jak wiemy, bratanek Gerona, a on sam został ciężko ran-
ny), oraz "dwukrotnie wyprawić się na Mieszka za Odrę".
"Musielibyśmy przyjąć, że w roku 963 Geron zorganizował aż trzy
wyprawy, z których dwie co najmniej musiały przekroczyć rzekę
Odrę. Kto jest jako tako obznajomiony z techniką prowadzenia wo-
jen w tamtych czasach, zgodzi się, że jest to przedsięwzięcie zgoła
niewykonalne".
Otóż ani Thietmar, ani Widukind nie twierdzą, że przeciwko
Mieszkowi i jego "Licicavikom" prowadzono w lub około 963 roku
(Łowmiański był skłonny pokonanie Mieśzka i nawiązanie sojuszu
z Niemcami datować na 964 rok, po wyleczeniu się Gerona z ran
.kampanii łużyckiej i pielgrzymce do Rzymu zimą 963 roku) dwie
wojny czy kampanie wojenne. Mowa jest jedynie o dwóch klęskach
zadanych wojskom polańskim, które mogły nastąpić przecież
.w trakcie jednej i tej samej kampanii. Z drugiej strony (odstępu-
jąc od chronologii zaproponowanej przez Łowmiańskiego): co stoi
na przeszkodzie, by zakładając realność wojny Gerona z Mieszkiem,
połączyć kampanię łużycką i "polańską" w jedną, która mogła
rozpocząć się starciami z wojskami Mieszka I (przecież niekoniecz-
nie na terytorium samego państwa polańskiego, gdyż mogło
do nich dojść także poza nim, na obszarze łużyckim lub zaodrzań-
skiej części Ziemi Lubuskiej - terenu spornego pomiędzy Polską
a Niemcami), a zakończy pokonaniem Łużyczan, okupionym cię-
żkim zranieniem margrabiego. Wreszcie (i to uważam za nader
istotne) moim zdaniem nie ma żadnej koniecznej potrzeby przyjmo-
wania zwycięstwa (dwóch zwycięstw) Gerona nad Mieszkiem.
Thietmar twierdzi wszak tylko tyle, że Geron "poddał zwierzchni-
ctaru cesarza" (Łużyczan, Słupian i) "Mieszka wraz z jego podda-
nymi", co może oznaczać wykorzystanie niepowodzenia księcia po-
lańskiego na innym zupełnie niż Łużyce teatrze wojennym (np.
w wyniku akcji Wichmana w rejonach położonych bardziej na pół-
noc od Ziemi Lubuskiej - wszystko to jedynie przypuszczenia)
" i nakłonienie go do uznania zwierzchnictwa króla niemiec-
kiego lub przyjęcie jego odpowiedniej propozycji. Byłby to zatem
sukces dyplomatyczny, nie militarny Gerona i Niemców, nieko-
niecznie musiał się zaraz o tym dowiedzieć Kontynuator Reginona,
wreszcie - wcale nie musiało to się zdarzy w 963 roku, lecz rów-
nie dobrze w roku 964, a nawet 965 roku (byleby przed śmiercią
91

Gerona, która dosięgła go 20 maja tego roku). Wszelkie podnoszo
ne przez G. Labudę trudności ze zmieszczeniem wydarzeń "rok
963" w czasie byłyby w takim razie pozorne.
Nie znaczy to, byśmy byli skłonni uznać argument przytoczon
przez G. Labudę, mający jego zdaniem jednoznacznie przemawis
przeciwko datowaniu wojen Wichmana z Mieszkiem na 963 rol
Argumentem tym są znane nam już (zob. s. 41) słowa Ibrahizr
ibn Jakuba, pochodzące, jak się powszechnie i chyba słusznie przy
muje, z lat 965-966, iż Wieleci ("Weltaba") "wojują" z Miess
kiem, a zatem wojna, do której los włączył Wichmana, musiała si
toczyć właśnie wtedy, gdy Ibrahim bawił w Magdeburgu. Je;
to argument oczywiście niesłuszny, gdyż słowa żydowskiego poc
różnika mogą chyba posiadać (i zapewne posiadają) walor bardzii
ogólny i odnosić do niedawnej przeszłości albo niejako permanen'
nego charakteru konfliktu polańsko-wieleckiego w latach sześi
dziesiątych X wieku. Z drugiej strony dziwi próba tak dokładni
(w sensie aktualności) wykładni słów Ibrahima przy równoczc
snym przejściu do porządku dziennego nad wyraźnym oświadczc
niem Widukinda, iż wyprawa łużycka Gerona (datowana przez
Kontynuatora Reginona na rok 963) odbyła się współcześni
(eo quoque tempore) z rzeczonymi wyprawami Wichmana na Lic
eavików Mieszka I.
Ostatecznie dochodzę do wniosku, że 1) rok 963 zachowuje znt
czenie jako pierwsza znana nam data w historii państwa polai
skiego (dwukrotna klęska Mieszka I z rąk Wieletów przy wspó
udziale banity saskiego Wichmana); 2) niekorzystną sytuację Miesz
ka, spowodowaną zarówno tymi niepowodzeniami militarnymi, ja
również opanowaniem przez Niemców Łużyc i kraju Słupian, wy
korzystali lub zdyskontowali Niemcy, nakłaniając księcia polskieg
do uznania zwierzchnictwa króla niemieckiego albo przyjmując
jego własną inicjatywę w tym kierunku. Rolę inicjatora czy pc
średnika w niezbędnych rokowaniach musiał odgrywać margrabi
Geron, któremu całe wschodnie pogranicze Niemiec podlegał
Mieszko miał powody, by silniej związać się z cesarzem. Ic
wspólny interes dotyczył niebezpieczeństwa wieleckiego, a po
tym bezpośrednia podległość wobec monarchy niemieckiego w ja
kiejś mierze zabezpieczała Mieszka przed ewentualnymi zakusan
co bardziej energicznych i niecierpliwych potentatów niemieckicl

zwłaszcza z chwilą, gdy po opanowaniu przez Gerona Łużyc Niem-
cy i państwo polańskie stały się, choćby na ograniczonym odcinku,
bezpośrednimi sąsiadami. Argument, że król niemiecki (od 962 roku
kże cesarz) nie wiązałby się sojuszem z władcą pogańskim
i nie wypadałoby poganina nazywać "przyjacielem cesarza" chybia
celu. Wymogi polityki pozwalały tolerować nie takie sojusze (przy-
pomnijmy późniejszy, skierowany przeciwko chrześcijaninowi-
Bolesławowi Chrobremu, sojusz arcychrześcijańskiego cesarza
Henryka II z arcypogańskimi Wieletami), do sojuszu niemiecko-
=polańskiego mogło dojść, jak podnosiliśmy, nawet na początku
965 roku.
Postaramy się teraz w sposób możliwie najbardziej zwięzły (co
wszakże oznacza, że również pobieżny) omówić zapowiedzianą już
kwestię "Licicavików". Pamiętamy, że mianem tym, nigdzie poza
tym, w żadnym źródle nie występującym, raz jeden Widukind
oznaczył "Słowian" podległych Mieszkowi. Kim byli Licicaviki
i skąd Widukind wziął tę nazwę? Uczeni nieznieccy i polscy z wiel-
ką pomysłowością starali się na te pytania odpowiedzieć. Od razu
zaznaczmy, że odpowiedzi, która by satysfakcjonowała wszystkich
i nie budziła żadnych wątpliwości, nie ma i bodaj nie będzie. Wszy-

etkie rozwiązania mają z konieczności charakter hipotetyczny.
Wspomnijmy ważniejsze lub ciekawsze.
Można je podzielić na dwie grupy. Zdaniem zwolenników pierw-
szej z nich, Widukind nazwą Licicaviki określił ogół poddanych
Mieszka, według ich oponentów - jedynie jakąś ich część, od-
łam. Kłopot polega na tym, że nie znamy ani jednego plemienia,
ani jednej nazwy miejscowej z ziem polskich, które można by
ewentualnie z nazwą Licicaviki połączyć. Nie ulega wątpliwości, że
w postaci przekazanej przez Widukinda jest ona jakimś dziwolą-
giem, formą mocno zniekształconą. Odrobinę jedynie można ją
"poprawić" w ten sposób, że końcówkę -viki należy poprawić, zgod-
nie z zasadami słowotwórstwa słowiańskiego, na -vici, co daje for-
mę wprawdzie nie bardziej zrozumiałą: Licicavici, -wicze, ale
w każdym razie nieco zapewne bliższą pierwotnej (litera k w ła-
rińskiej formie wyrazu jest przejawem "hiperpoprawności" łaciń-
#ch skrybów w oddawaniu dźwięków słowiańskich). Józef Wida-
#ewicz, który już w 1927 roku omawianej tu nazwie poświęcił
#sobną, najobszerniejszą z istniejących na ten temat, monografię,

93



nie widział innej możliwości, jak tylko



dopuszczenie istnieni
w czasach Mieszka I gdzieś na zachodnich rubieżach jego państw
(Widajewicz precyzował bliżej: w południowej części Pomorza Za
chodniego, u zbiegu Odry i Warty, czyli na terenie późniejsze
kasztelanii cedyńskiej) jakiegoś odrębnego (i poza tą jedyn
#vzmianką u Widukinda nieznanego źródłom) plemienia Licikowi
czów lub Lickowiczów. Pogląd ten nie miał szans przyjęcia prze
innych uczonych, ale nikt inny nie był w stanie przedstawić o wie
le bardziej przekonywającej propozycji. Niektóre, nawet moż
i pociągające ze względów językowych, są niedopuszczalne z
względów merytorycznych.
#tanisław Zakrzewski zauważył np., że w pobliżu Magdeburg
znajduje się miejscowość Leitzkau, występująca w źródłach śred
niowiecznych m.in. jako Lżezca, Lżezeca, Lżtzke, w X wieku poło
żona w okolicy niemal zupełnie jeszcze słowiańskiej (mieszkał
tam plemię Morzyczan), dopuścił przeto możliwość związania na
zwy Licicaviców z tą miejscowością. Pomysł chybiony, gdyż ob
szary koło Magdeburga nigdy nie podlegały ani Mieszkowi I, a
żadnemu innemu władcy polśkiemu. Podobnie, lecz z innej per
pektywy, należy odrzucić ewentualność identyfikacji Licicavicó
z Łęczycanami (mieszkańcy ziemi łęczyckiej), gdyż Widukind ni
miałby żadnego powodu określać przeciwników Wichmana nazw#
mieszkańców tak od ówczesnego teatru wojennego oddalonej czę#
ści państwa Mieszkowego. Stosunkowo najwięcej w tej grupie po
glądów ("Licicavici to pojęcie partykularne, oznaczające część pod#
danych Mieszka I") szans ma zrównanie ich z Lubuszanami #;
plemieniem co prawda raz tylko, w XI wieku, jako Leubuzzż wy,'
mienionymi źródłowo, ale którego istnienie jest dość zgodnie przyj#
mowane w nauce. Lubuszanie mieszkali po obu brzegach środko#
wej Odry, głównym ich ośrodkiem był gród Lubusz, Ziemia Lu=
buska przeszła w nieznanych okolicznościach wcześnie pod pano-#
wanie Mieszka I, niemiecki kronikarz mógł zatem nazwę plemien#
ną Lubuszan na zasadzie pars p#o toto (część za całość) rozszerzyć
na całość poddanych Mieszka I.
Zwolennicy poglądu, że nazwa Licicavici odnosi się czy raczeJ
wywodzi od nazwy o g ó 1 n e j, obejmującej wszystkich mieszkań#
ców państwa Mieszka I, dzielą się jak gdyby na dwie orientacje.
Według pierwszej z nich jest ona zniekształceniem nazwy Lędzice,

Lędzianie, która to nazwa, oznaczająca pierwotnie jedno z ple-
tnion polskich, w ustach wschodnich sąsiadów Polski dość szybko
nabrała znaczenia ogólnego - wszystkich plemion polskich (La-
chowie, Lengyel, Lenkas, wreszcie w samej Polsce - wtórnie-
Lechici). Ponieważ Widukind rzecz jasna o Lędzianach nad Bu-
giem i Styrem nic wiedzieć nie mógł, więc jego relacja o roku 963
byłaby zarazem ważnym argumentem za nabraniem przez nazwę
Lędzianie-Lachowie znaczenia ogólnopolskiego już w połowie
X wieku. Co więcej, nieco wcześniej od Widukinda piszący uczony
cesarz bizantyjski Konstantyn X Porfirogeneta ("w purpurze uro-
dzony"), obdarzył rzekę Wisłę inną jeszcze nazwą: Dżtzyke, co
wielu uczonych proponuje poprawić (w alfabecie greckim maju-
skulne delta i lambda są bardzo podobne i łatwo je pomylić) na
Litzyke. Nazwy Lżcżcnvżkż Widukinda i Lżtzyke Konstantyna
Porfirogenety "potwierdzałyby się wzajemnie", a zarazem upra-
wdopodobniały przedstawioną właśnie teorię "lędziańsko-lachską"
Inny pogląd reprezentował w swoim czasie Aleksander Brck-
ner (później się wszakże z niego wycofując), ostatnio zaś najdo-
bitniej - Henryk Łowmiański. Wiążą oni sporną nazwę z imie-
niem osobowym Lestek, Listek. Pamiętamy, że imię to nosił dzia-
dek Mieszka I. Od jego imienia mieszkańcy kraju Polan (a w
miarę podboju czy przyłączania innych plemion także i pozostali
poddani pierwszych Piastów) zwani byli (sami się zwali czy zwani
byli przez innych Słowian?) Lestkowicami, co pod piórem saskiego
skryby mogło zostać oddane jako Licicavici. Teoria to, przyznaj-
my, pociągająca: Mieszko I jako władca "Lestkowiców", gdyby
nie to, że ludy słowiańskie (i nie tylko) niesłychanie rzadko przyj-
mowały nazwy od imion osób, a od imienia członków dynastii czy
przywódcy, o ile wiemy, nigdy. Polacy-Lestkowice byliby więc
# mianem bez analog, unikatowym. Sceptycyzm jest więc na miej-
#gcu, a szkoda, gdyż w konstrukcji badawczej Łowmiańskiego, do-
tyczącej przedmieszkowych dziejów Polski, "Lestkowice" odgry-
#vali sporą rolę: skoro mieszkańcy Polski mieliby nosić (chociażby
tiie przyjętą szeroko i rychło zarzuconą) nazwę pochodzącą od
#ienia księcia Lestka, to widocznie ów Lestek był nie byle jaką
obistością: "[...) państwo gnieźnieńskie w granicach przedmiesz-
_ owych jest przede wszystkim dziełem panowania L e s t k a"
odkr. H.Ł.). "Za Lestka ekspansja Gniezna rozwinęła się jedno-


94



#stronnie w kierunku wschodnim i tam osiągnęła swój cel, docier
jąc po krańce osadnictwa wschodniolechickiego", choćby bez Kr
kowa i Śląska.
Profesor Łowmiański w tym wypadku chyba jednak za dalel
posunął się w domysłach. "Podstawiając pod nazwę Licicaviki d
mniemany wyraz Lestkowicy, tworzymy klasyczne błędne ko
w dowodzeniu, co z konieczności musi zaprowadzić nas na be:
trafnie Gerard Labuda.
Do pełnego zbioru zagadek związanych z pojawieniem się paż
stwa piastowskiego na arenie dziejowej należy też zasięg powir
ności trybutarnej Mieszka I, ustanowionej w 963 roku lub raczt
w obrębie lat 963-965, a określonej przez Thietmara, jak pamiE
tamy, słowami: usque ad Vurta fluvium ("aż do rzeki Warty"
Proponuję jednak, byśmy sprawę tę nieco odłożyli, gdyż być moż
odrobinę jaśniej wypadnie ona wtedy, gdy poznamy dalsze los
zmagań Mieszka I na zachodnich rubieżach jego państwa, przy
padająće na późne lata s#eśćdziesiąte i początek siedemdziesiątyc:
X wieku. Wówczas jednak władca Polan był już chrześcijaninen
dlatego #zas byśmy prześledzili drogę Mieszka I do nowej religi:

Rozdział VIII

CHRZEST





Niezależnie od tego, czy w układzie zawartym w latach 963-
=965 z władcą niemieckim, jak sądzi część uczonych, znalazło się
żobowiązanie władcy polskiego do przyjęcia religii chrześcijań-
skiej czy też nie, książę Polan bez wątpienia j,.zż od pewnego czasu
rozważał tę ewentualność. Trudno bowiem przypuszczać, by tak
ważną decyzję, powodującą tak doniosłe konsekwencje zarówno
w stoszznkach międzynarodowych, jak również wewnętrznych, syn
Siemomysła podejmował pochopnie.
Nikt już dzisiaj nie będzie twierdził, że chrześcijaństwo na zie-
zniach polskich pojawiło się dopiero w momencie chrztu Mieszka I,
który, jak już niebawem zobaczymy, niemal powszechnie dataje
się na rok 966. Nie ulega wątpliwości, że zwłaszcza w południowej
Polsce, która, jak pamiętamy, w 966 roku i jeszcze ponad 20 lat
później znajdowała się poza granicami państwa gnieźnieńskiego,
pozostając prawdopodobnie od końca IX wieku pod panowaniem
państwa morawskiego, w X wiek#.z zaś - już niewątpliwie-
czeskiego, musiało dochodzić do infiltracji chrześcijaństwa, dzia-
łalności obcych, lecz pobratymczych, nauczających w zrozumia-
łym słowiańskim języku kapłanów i że w tyeh warunkach naj-
prawdopodobniej dochodziło do konwersji mieszkańców Małopol-
ski i Śląska na nową, chrześcijańską wiarę. Jeżeli coś w tej spra-
wie może dziwić historyka, to chyba skrajna n i k ł o ś ć jakich-
kolwiek już nie dowodów, lecz choćby argumentów źródłowych
'#a poparcie tej tezy. Mimo wielu wysiłków uczonych, zmierza-
cych do wykazania wcześniejszych od czasów Mieszka I śladów
#hrześcijaństwa na ziemiach polskich, najnowsze zestawienia i dy-


Mieszko I



skusje (ostatnio G. Labuda) ponownie wykazują ich hipotetyc
ność i słabość.
Niestety, w ramach niniejszej książki kwestii tej możemy,
przyjrzeć jedynie pobieżnie. Zaznaczmy zatem chociażby, że pie
wszym niejako obowiązkiem historyka pozostaje rozpatrzenie m
żliwości wpływów na ziemie (południowo) polskie chrześcijaństi
w obrządku słowiańskim, zapoczątkowanego w państwie mora,
skim w latach sześćdziesiątych IX wieku przez misjonarzy gre
kich Cyryla (Konstantyna) i Metodego, wypartego wprawd#
w latach osiemdziesiątych z Moraw przez zazdrosny o swe wpł
wy kler niemiecki, ale rozwijanego później przez uczniów ś
Metodego w Bułgarii i na Rusi. Wiadomo, że wpływ Kościc
morawskiego dość silnie oddziaływał na Czechy, pozostające,
pewnego czasu pod morawską dominacją, mimo że już wcześni
na Czechy oddziaływał - od strony Bawarii - Kościół niemiec
(z liturgią łacińską) i że wpływy niemieckie ostatecznie tam z
triumfowały. Ponieważ, jak już była o tym mowa w rozdziale #
nie jest wykluczone (chociaż także nie jest udowodnione w sp
sób pewny), że za panowania Swiętopełka morawskiego, gdzi
w siedemdziesiątych-osiemdziesiątych latach IX wieku, jak
część ziem polskich (Małopolska z Krakowem? może także Śląsk
także, podobnie jak Czechy, znalazła się pod kontrolą czy wrę
w składzie wielkiego sąsiada zza Karpat, powstaje pytanie, c
została na nią rozciągnięta morawska organizacja kościelna i c
zachowały się jakieś ślady występowania na ziemiach polski#
obrządku i liturgii słowiańskiej.
Istnieje właściwie tylko jeden przekaz źródłowy o niezaprz
czalnej autentyezności i dużym ciężarze gatunkowym, który d
tyczy wprost interesującej nas tutaj sprawy. To słynny ustęp st
rosłowiańskiego anonimowego Żywotu św. Metodego. Nieznai
autor, zgodnie z wymogami hagiografii, pragnął wykazać, że Swię
obdarzony był także darem jasnowidzenia, posłużył się zatem t
kim oto przfkładem:

Książę pogański, silny bardzo, siedzący na Wiśle, urą#ał w
chrześcijanom i krzywdy im wyrządzał. Posławszy zaś do ni
[kazał mu] powiedzieć [Metody): Dobrze [będzie) dla cie
synu, ochrzcić się z własnej woli na swojej ziemi, abyś nie

przymusem ochrzczony w niewoli na ziemi cudzej; i będziesz
mnie wspominał. T a k s i ę t e ż s t a ł o.
Owym nie wymienionym z imienia "silnym bardzo" pogańskim
ęciem ",siedzącym na Wiśle", był zapewne - tu panuje daleko
ca zgoda w nauce - książę plemienia Wiślan, którego głównym
odkiem był Kraków. Wydaje się pewne, że ci ciemiężeni prze-
i chrześcijanie to, przynajmniej zdaniem żywotopisarza, miesz-
icy państwa morawskiego. Zadufany w sobie, agresywny wład-
"wiślański" nie posłuchał rady św. Metodego i odmówił dobro-
lnego przyjęcia chrztu ("na swojej ziemi"), co miałoby, zdaniem
;ora żywota, spowodować widocznie zaniechania przezeń napa-
# na terytoria chrześcijan, wobec czego został zmuszony do przy-
ia chrztu "w niewoli na ziemi cudzej" - zapewne na Mora-
Ściśle rzecz biorąc - tyle tylko wynika z przytoczonego frag-
tentu Żywota św. Metodego. Niesforny naczelnik słowiański mógł,
#oretycznie rzecz biorąc, popaść w niewolę np. w trakcie nieuda-
ego najazdu na Morawy czy jeszcze gdzie indziej. Nie wiemy
awet, czy udało mu się powrócić do swoich. Jeżeli jednak wrócił
nadal sprawował rządy wśród Wiślan, to będąc chrześcijaninem
pozostając od czasu klęski pod wpływem czy zwierzchnictwem
więtopełka morawskiego, mógł, a zapewne także poniekąd m u-
i a ł, aktywnie działać na polu popierania nowej wiary wśród
wych poddanych. Nie można także wykl;zczyć takiego oto sce-
ariusza, że wojska Swiętopełka zwycięsko wtargnęły do kraju
Viślan, by położyć kres dokuczliwemu sąsiedztwu (wszak bezpo-
rednio przed przytoczonymi słowami czytamy w Żywocie św.
#etodego, iż na skutek pogodzenia się ks;ę#ia #więtopełka z Me-
#dym "państwo morawskie zaczęło rozszerzać swoje granice na
rszystkie strony i wrogów swoich zwyciężać pomyślnie"), zabrali
ziejscowego księcia ze sobą i doprowadzili do jego chrztu na ob-
zyźnie, po czym albo pozwolili mu wrócić do kraj#.z, albo zapro-
radzili tam własne rządy.
W każdym razie omówione tu świadectwo dawałoby niezły
#nkt wyjścia do poszukiwań dalszych śladów ewentualnego ist-
ienia w Polsce południowej począwszy od końca IX wieku kult,.z
hrześcijańskiego w wersji metodiańskiej. Okazuje się jednak, że


93



ślady te są, jak już wspomniałem, nader nikłe. Wskażę tu p
kładowo tylko na nieliczne ż nich. Gall Anonim w pieśni żało
po śmierci Bolesława Chrobrego każe między innymi opłak:
zgon króla:

Latino#u#n, et Sclavoru#n, quotquot estis i#colue,

co w poetyćkim przekładzie Józefa Birkenmajera, w nieco
szym kontekście, zostało oddane w taki sposób:

Wszyscy ze mną czcijcie pogrzeb męża tej zacności:
Bogacz, nędzarz, ksiądz czy rycerz, i wy, kmiecie prości,
Czy kto rodem jest z słowiańskich, czy z łacińskich włości!

Słowa kronikarza niektórzy uczeni chcieii rozumieć w tym sf
sie, że jeszcze w 1025 roku obok obrządku łacińskiego, wpro#
dzonego przez Mieszka I, utrzymywał się obrządek słowiański i
przedstawiciele obu obrządków zostali wezwani do okazywai
czci należnej zmarłemu władcy. Nietrudno dostrzec, jak dowol
jest taka interpretacja. Gall pragnął najwyraźniej powiedz
tylko tyle, że rozpacz z powodu śmierci Chrobrego oddawali c
mieli oddawać nie tylko Polacy, krajowcy, lecz także cudzozie
cy, ludzie języka łacińskiego.
W bardzo późnym źródle ruskim, pochodzącym z końca #
wieku tzw. rękopisie diaka Samuela z Dubkowa, znajduje się o#
wieść o tym, jak to św. Wojciech miał niszczyć piśmiennictwo s
wiańskie na Morawach, w Czechach i w Polsce (Lech), wp#
wadzone tam przez św. Cyryla:

[Po śmierci Cyryla] gdy mnogo lat minęło, przyszedł Wojcit
do Moraw i do Czech i do Lechii, zniszczył wiarę prawdzi
i słowiańskie pismo odrzucił, i zaprowadził pismo łacińs'
i obrządek łaciński; obrazy wiary prawdziwej popalił; biskup
i księży jednych pozabijał, drugich rozegnał, i poszedł do Pr
chcąc i tych na swoją wiarę nawrócić [...]

Informację diaka z Dubkowa należy jednak stanowczo odr
jako niewiarygodną - odzwierciedla ona nie rzeczywiste #
rzenia z końca X wieku, lecz antyrzymskie nastroje Kościoła
wosławnego znacznie późniejszego średniowiecza.
Już w najdawniejszych katalogach biskupów krakowskich
Poppona, który zainstalowany został na tę stolicę w 1000

Zlota Kaplica katedry poznańskiej. Obraz Januarego Suchodolskiego
Mieczysław I kruszy bał1.vany (1837)

(zgodnie z postanowieniami zjazdu gnieźnieńskiego), poprzedzają
dwa imiona zupełnie skądinąd nie znane: Prochora i Prokulfa.
Wynikałoby stąd, że w środowisku krakowskim istniała tradycja
o jakichś wcześniejszych biskupach. Zdaniem części uczonych Pro-
chor i Prokulf mieli by biskupami obrządku słowiańskiego (me-
todiańskiego) wprowadzonymi albo przez św. Metodego, albo po
rzejściowym odnowieniu arcybiskupstwa morawskiego pod koniec
#X wieku. Jest to jednak wątpliwe: Gerard Labuda wykazał, że
w rzeczywistości byli oni biskupami nie krakowskimi, lecz mo-
rawskimi (ołomunieckimi) obrządku łacińskego. Bis?tupstwo oło-
munieckie zostało założone wraz z praskim w 973 roku lub wkrótce
po nim. Podobnie jak praskiemu biskupstwu podlegał (do 990 ro-
ku) Śląsk, tak samo ołomunieckiemu podlegała zapewne Mało-
:#olska, aż do chwili przyłączenia tej dzielnicy do państwa polań-
#kiego. Uwzględnienie dwóch biskupów ołomunieckich w katalogu
:#iskupów krakowskich, skoro Kraków podlegał nie tak dawno
#pod względem kościelnym Ołomuńcowi, byłoby dość zrozumiałe.

100 101



Odpada jednak kolejny argument za obrządkiem słowiański
w Polsce południowej.
Nie będziemy przywoływali innych argumentów, gdyż wyn'
ogólny nie uległby zmianie. Dołączmy wszakże ważką obserwac'
z innej dziedziny. Najpewniejszą w średniowieczu wskazów
chrystianizacji ludności jakiegoś kraju i najłatwiej jeszcze uchw
tną jest porzucanie pogańskiego, ciałopalnego obrządku pogrzeb
wego i zastępowanie go, zgodnie z nakazami Kośeioła, obrządkie
grzebalnym. Gdyby Wiślanie czy Ślężanie już pod koniec IX wi
ku w jakimś godnym uwagi zakresie przyjmowali chrzest, mu
siałoby się to odbić w badanym przez archeologów obrządku p
grzebowym. Tymczasem nie stwierdzono śladów przechodzenia n
chrześcijański obrządek pogrzebowy przed końcem X wieku, czy
przed okresem oddziaływania biskupstw praskiego i ołomuniec
kiego, później zaś - rodzimego Kościoła polskiego.
Chrześcijaństwo na ziemiach polskich nie miało, jak wolno są
dzić przynajmniej na obecnym etapie badań, jakiejś godnej uwa
metodiańskiej" prahistorii. Nie uczynią odmiennego poglądu bar
dziej prawdopodobnym wspomniane we wstępie niniejszej książ
być może greckie inskrypcje na glinie w Podebłociu, odkryt
w latach osiemdziesiątych, ale jak dotąd - odosobnione i niezu
pełnie pewne co do swej istoty, a zwłaszcza interpretacji.
A już zwłaszcza Polska środkowa i północna - państwo gnieź=
nieńskie przodków Mieszka I i jego własne - była, można to
chyba z całą pewnością stwierdzić, niemal nietknięta chrześcijań-
stwem. Wprawdzie, jak może pamiętamy, w Gnieźnie w czasach
Popiela miało się pojawić dwóch tajemniczych wędrowców-cudo#
twórców i zapowiedzieć wyniesienie Siemowita Piastowica d#
godności książęcej, ale czy wypada uważać te postacie za echo
kontaktów polańsko-morawskich (misjonarze czy emisariusze Me-
todego bądź Świętopełka?) - jak chcą niektórzy uczeni - to spra-
wa zbyt ryzykowna.
Skoro nie udało się odszukać także śladów innych, poza mo-
rawską, misji chrześcijańskich na ziemiach polskich przed Miesz-
kiem I, np. domniemanej misji iryjskiej (Iryjczycy byli we wczes-
nym średniowieczu dość aktywni w E#ropie, ale, wbrew obiego-
wym opiniom, wcale nie jako typowi misjonarze, działający wśród
pogan), pozostaje rozejrzeć się za wpływami, insp racjami i wzo-
rami, które mogły oddziaływać na Mieszka I, skłaniać go do chrze-
#ijaństwa i wpływać na przebieg chrystianizacji i kształt orga-
nizacyjny wczesnego Kościoła polskiego.

W sytuacji głębokiego kryzysu, jaki ogarnął w X wieku Kurię
rzymską, impulsy i wpływy na dwór gnieźnieński docierać mogły
praktycznie jedynie z terenu Niemiec lub Czech. Ponieważ zaś
Kościół czeski stanowił aż do roku 973 część Kościoła niemieckie-
konkretnie - diecezji ratyzbońskiej (##orawy - passawskiej),
go,
a poprzez nie - metropolii salzburskiej, również wpływy czeskie
można sprowadzić do niemieckich.
Geograficznie rzecz biorąc, najłatwiej można by oczekiwać za-
angażowania się biskupstw saskich, w których zasięgu znajdował
się od połowy X wieku (948) obszar słowiańskiego Połabia. W 962
roku cesarz Otton I powziął plan nowej organizacji kościelnej
wschodniego pogranicza swego państwa, poprzez założenie nowej
metropolii w Magdeburgu, której zostałyby podporządkowane
istniejące już od 948 roku biskupstwa w Hawelbergu i Branden-
burgu. Właśnie z terytorium diecezji brandenburskiej zaczęło na
ograniczonym odcinku graniczyć państwo Polan, gdy margrabia
Geron w 963 roku podbił Łużyce. Nawet jednak potężny cesarz,
działający w dodatku w porozumieniu z papieżem (papiestwo, jak
wiemy, pozostawało w zależności od władcy Niemiec, który w tym-
że 962 roku został ukoronowany koroną cesarską), nie był w stanie
szybko urzeczywistnić planu powołania nowej metropolii. Przy-
czyną zwłoki była niechęć tych hierarchów Kościoła niemieckie-
go, których terytoria w wyniku powołania metropolii magdebur-
#skiej musiałyby zostać okrojone. Byli nimi: biskup halbersztadzki
i jego zwierzchnik - metropolita moguncki (którym w tym mo-
mencie był na domiar złego brat cesarski). Bez zgudy jednego
i drugiego nowych diecezji, a tym bardziej metropolii, o ile znaj-
dowały się one na obszarze podlegającym ich obediencji, zakładać
nie było wolno. Toteż sprawa przećiągnęła się aż do roku 968. Do-
# piero po śmierci biskupa Halberstadtu i arcybiskupa Moguncji

mógł cesarz, któremu przysługiwało prawo mianowania (inwe-
styturj) biskupów i arcybiskupów, nakłonić ich następców (sto-
sując meto
ę szantażu: albo się zgodzisz, albo nie zostaniesz bi-
skupem...) do wyrażenia zgody na utworzenie trzech nowych bi-
skupstw w południowej części Połabia (w Merseburgu, Żytycach

102 103


i Miśni) i podporządkowanie ich, wraz z już i#tniejącyzni w#
mnianymi biskupstwami w Hawelbergu i Brandenburgu, nc
kreowanej metropol magdeburskiej.
Oznacza to, że w latach decydujących o początkach chrze
jaństwa i Kościoła polskiego biskupstwa saskie miały bardzo o#
niczone możliwości jakiejś aktywnej akcji na rzecz chrystianiz
ziem polskich. Jakoż istotnie źródła całkowicie milczą o ez5
takim. Co prawda, gdy wreszcie metropolia magdeburska
wstała, pojawiły się - ale, jak wykazał wybitny uczony nien
cki Paul Kehr i co po nim skwapliwie przejęli liczni uczeni, z#
szcza polscy, nie od razu, lecz znacznie później - tendencje
rozszerzenia zasięgu jej obediencji możliwie daleko na wscl:
także na ziemie objęte państwem polskim i polskim Kościoł#
Wrócimy jeszcze do tej sprawy. Pretensje te jednak nie były
wystarczająco uzasadnione prawnie, ani nawet moralnie, g
Kościół polski, tak pilnie potrzebujący pomocy z zewnątrz, o
wiemy, w początkowym okresie swego istnienia nie otrzymał z
renów wschodnioniemieckich żadnej pomocy. Biskupstwa wsch
niosaskie miały zresztą znacznie bliższe sobie zadania organizac
ne i misyjne: wszak cała nieomal Połabszczyzna, będąca beż
średnim obiektem ich działalności, była jeszcze pogańska.
Uważa się poza tym, że Mieszko I był zbyt doświadczon
i przewidującym politykiem, by wiązać się pod względem
ścielnym z Saksonią, stanowiącą w X wieku centralną część #
miec (z niej wszak wywodziła się dynastia panująca w Rzeszy
919 do 1024 roku), dla której Wschód stanowił naturalny niej:
kierunek politycznej ekspansji. Jeżeli musiał i chciał szul
w Niemczech pomocy w dziele chrystianizacji, wygodniej mu b
zwracać się do ośrodków "bezpieczniejszych", dalej od granic j#
państwa położonych, a więc nie zainteresowanych, przynajmr
w tym stopniu, osiąganiem wpływów politycznych. Dodajmy,
ośrodki kościelne położone na zachodzie Niemiec, nad Renem, cz
w Lotaryngii, oraz na południu, w Bawarii, legitymujące się z#
cznie w porównaniu z Saksonią dawniejszą metryką i na o
wyższym stopniem kultury intelektualnej, wykazywały się też ;
gdyby większą aktywnością na polu misyjnym.
W dodatku istnieją pewne wyraźne, choć nie zawsze dostate
nie jasne, wskazówki, zdające się przemawiać zarówno za Lo

#gią, jak i za Bawarią jako rejonami wyjścia wpływów chry-
enizacyjnych na Polskę Mieszka I. Za zachodem mogłyby prze-
#wiać np. imiona chrześcijańskie występujące w Polsce pierw-
ych Piastów (Dagobert?, Lambert, Jordan?), nawiązujące do róż-
ich osób tego kręgu (króla Franków Dagoberta I, św. Lamberta),
zwania niektórych wczesnych kościołów w Polsce, wreszcie
,wne analogie w architekturze sakralnej. Nie są to jednak argu-
pnty pewne i ich wymowa z interesującego nas punktu widze-
a bardzo różnie jest oceniana. Zdecydowanie więcej danych, nie
ie może w sensie ilościowym, co jakościowym, zdaje się prze-
awiać za kręgiem południowoniemieckim, konkretnie - bawar-
im. Pomijając inne (jak chociażby związki łączące osobę Miesz=
i I z bawarskim Augsburgiem, udokumentowane przez "Żywot
#. Udalryka", zob. s. 16), dość wspomnieć czy przypomnieć prze-
ankę zasadniczą: południowe ziemie Polski wchodziły do lat
edemdziesiątych X wieku w skład diecezji bawarskich (ratyzboń-
iej i passawskiej), a po 973 roku jeszcze przez szereg lat do die-
zji praskiej, która wprawdzie została wyłączona ze składu me-
ópolii salzburskiej i włączona do mogunckiej, ale zachowywała,
#dobnie jak całe państwo czeskie w tym okresie, silne związki
Bawarią. Zaznaczmy, że związki z Bawarią, która w ramach Rze-
y Niemieckiej zachowywała tak wówczas, jak i później wybitnie
#lrębne stanowisko, utrzymywali w X wieku nie tylko Przemy-
idzi, lecz - przynajmniej okresowo - także Piastowie (Miesz-
b I i Bolesław Chrobry), traktując je jako pożądaną przeciwwagę
ebec opartej na Saksonii władzy królów-cesarzy z domu sas-
iego. Związki polityczne były zatem zgodne z tradycjami związ-
bw kościelnych.
Rozważania takie i podobne można by snuć jeszcze długo, lecz
#dzę, że po tym, co już powiedziano, czas najwyższy by od tego,
Go mogło być", przejść do tego, "co naprawdę się wydarzyło"
! państwie polańskim w połowie X wieku w kwestii chrystiani-
#cji. Zgodnie z przyjętą w tej książce zasadą, oddamy teraz głos
#'ódłom. Co konkretnie mówią źródła o chrzcie Mieszka I i jego
#ństwa?
; Najstarsza, zachowana w rocznikach, polska tradycja okazuje
# ogromnie zwięzła. Wśród notatek rozpoczynających relacjono-
#anie rodzimych dziejów, spotykamy następujące:

104 105



965 Dubrouka [Dub#ovkn, Dn7n,brovca, Dubroz,uka, Dcl#m,brou
ad Mescone#n, venżt (Dąbrówka przybywa do Mieszka)
966 Mesco duz Polonże baptżsatur (Książę Mieszko przyjm
chrzest)

Niektóre roczniki dodają do tej ostatniej wiadomości: et fżc
katholżca żrz Polonżn recżpżtur (i wiara katolicka została w Pol;
przyjęta). Jeden z roczników określa przy tej okazji Mieszka ja
"pierwszego chrześcijanina polskiego" (prżmus ch#żstżanus Po
nus). Ten sam rocznik (Rocznik poznański I) wyjaśnia zarazem,
Dąbrówka była córką księcia czeskiego.
Pod rokiem 968 kilka roczników polskich zanotowało wresz
fakt objęcia biskupstwa polskiego przez,Tordana. Ze względu
to, że postaci tej będziemy musieli poświęcić sporo uwagi i
w dyskusji naukowej omawiane tu wzmianki rocznikarskie b#
odgrywały dużą rolę, zestawimy je tutaj:
#ocznik kapituły poznańskiej:

Ite7n. anno Do'mi#i DCCCCL.XVIII Jorc;latzus prż7n,us epżsc
ż# Polonżu orc#żnatus est, et obżżt DCCCCLXXXIll1 (Roku
skiego 968 został ordynowany Jordan, pierwszy biskup w
sce; zmarł on w roku 984)

Rocznik poznański:

An#o Do7n,żnż DCCCCLXIII lordanus prż#mus epżscopus Pos#a-
nżensis ordżnatus est (Roku Pańskiego 963 [!] został ordyno-
wany Jordan, pierwszy biskup poznański)
W rocznikach czeskich wreszcie wiadomość o ordynacji Jorda-
na zaehowała się w postaci następującej:
DCCCCLXVIII Polonżcr. cept habe#e epżscopu#n, (968. Polska za-
częła mieć biskupa)
Data 963 w Roczniku poznańskim jest oczywistym błędem rocz-
nikarza, zapamietajmy jednak znamienną różnicę pomiędzy dwo-
zna pierwszymi rocznikami: pierwszy z nich nazywa Jordana bi-
sk#.zpem "w Polsce", drugi - biskupem poznańskim. Zapis rocz-
nika czeskiego wprawdzie pomija mię Jordana, ale bardziej zbłiża
się do pierwszego z tych dwóch sformułowań, w każdym razie
w określeniu występuje nazwa kraju, nie miasta.
Znacznie więcej szczegółów dotyczących okoliczności chrztu
Mieszl:a I zawarł w swojej kronice Thietmar z 1\#erseburga. Oto
odpowiednie fragmenty tej kroniki (ks. IV, rozdz. 55 i 56):

206

Dlatego przedstawię resztę czynów znakomitego księcia Polan
Mieszka, o którym pisałem szeroko w poprzednich księgach.
W czeskiej krainie pojął on za żonę szlachetną siostrę Bolesława
Starszego [Bolesława II], która okazała się w rzeczywistośc:i
taką, jak brzmiało jej imię. Nazywała się bowiem po słowiańsku
Dobrawa, co w języku niemieckim wykłada się: dobra. Owa wy-
znawczyni Chrystusa, widząc swego małżonka pogrążonego
w wielorakich błędach pogaństwa, zastanawiała się usilnie nad
tym, w jaki sposób mogła by go pozyskać dla swojej wiary.
Starała się go zjednać na wszelkie sposoby, nie dla zaspokojenia
trzech żądz tego zepsutego świata, lecz dla korzyści wynikają-
cych z owej chwalebnej i przez wszystkich wiernych pożądanej
nagrody w życiu przyszłym.
Umyślnie postępowała ona przez jakiś czas zdrożnie, aby póź-
niej móc długo działać dobrze. Kiedy mianowicie po zawarciu

wspomnianego małżeństwa nadszedł okres wielkiego postu i Do-
brawa starała się złożyć Bogu dobrowolną ofiarę przez wstrzy-
mywanie się od jedzenia mięsa i umartwianie swego ciała, jej

małżonek namawiał ją słodkimi obietnicami do złamania po-
stanowienia. Ona zaś zgodziła się na to w tym celu, by z kolei
móc tym łatwiej zyskać u niego posłuch w innych sprawach.
Jedni twierdzą, iż jadła ona mięso w okresie jednego wielkiego
postu, inni zaś, że w trzech takich okresach. Dowiedziałeś się
przed chwilą, czytelniku, o jej przewinie, zważ teraz, jaki owoc
wydała jej zbożna intencja. Pracowała więc nad nawróceniem
swego małżonka i wysłuchał jej miłościwy Stwórc:a. Jego nie-
skończona łaska sprawiła, iż ten, który Go tak srogo prześlado-
wał, pokajał się i pozbył na ustawiczne namowy swej u##ocha-
nej małżonki jadu przyrodzonego pogaństwa, chrztem świętym
zr.zywając plamę grzechu pierworodnego. I natychmiast w ślad
za głową i swoim umiłowanym władcą poszły ułomne dotąd
członki spośród ludu i w szatę godową przyodziane, w poczet
synów Chryst#.zsowych zostały zaliczone. Ich pierwszy biskup
Jordan ciężką miał z nimi pracę, zanim, niezmordowany w wy-
siłkach, nakłonił ich słowem i czynem do uprawy winnicy Pań-
skie j.
#vastępne Thietmar wspomina narodziny Bolesława (Chrobre-
go) spomina narodziny Bolesława (Chrobre-




#ot#m urodziła zacna matka syna, bardzo do niej niepodobne-
go, sprawcę z#uby wielu matek, którego nazwała imieniem
swego brata Bolesława i który - trzeba to powiedzieć - jej
przede wszystkim okazał swą złość do czasu ukrywaną, następ-
nie zaś srożył się przeciw krewnym, jak to jeszcze przedstawię
poniżej.

107



Tutaj kronikarz-biskup dał upust swej głębokiej niechęci wok
Bolesława Chrobrego, zapominając albo nie wiedząc, że w chw
śmierci matki Bolesław nie mógł mieć więcej niż jakieś 10 lat (Z
brówka umarła, według świadectwa kronikarza praskiego Koszr
sa, w 977 roku), w żaden sposób nie mógł jej "okazać swej zło;
do czasu ukrywanej".
A oto jak wyobrażał sobie okoliczności przyjęcia chrześcija
stwa w Polsce piszący w czasach Bolesława Krzywoustego najsts
szy kronikarz polski, cudzoziemiec Gall Anonim. Najpierw nie;
ko prolog, zapowiedź chrztu. Wróćmy myślami do przytoczoz
w jednym z poprzednich rozdziałów (s. 54) genealogii Mieszka

Ten zaś Siemomysł spłodził wielkiego i sławnego Mieszka, któ=
ry pierwszy nosił to imię [lub: który początkowo zwany był in=
nym imieniem], a przez siedem lat od urodzenia był ślepy. Gdy
zaś dobiegała siódma rocznica jego urodzin, ojciec, zwoławszy
wedle zwyczaju zebranie komesów i innych swoich książąt,
urządził obfitą i uroczystą ucztę; a tylko wśród biesiady skrycie
z głębi duszy wzdychał nad ślepotą chłopca, nie tracąc z pamięci
[swej] boleści i wstydu. A kiedy inni radowali się i wedle zwy-
czaju klaskali w dłonie, radość dosięgła szczytu na wiadomość,
że ślepy chłopiec odzyskał wzrok. Lecz ojciec nikomu z dono-
szących mu o tym nie uwierzył, aż matka, powstawszy od bie-
siady, poszła do chłopca i położyła kres niepewności ojca, poka-
zując wszystkim biesiadnikom patrzące#o już chłopca. Wtedy
na koniec radość stała się powszechna i pełna, #dy chłopiec roz-
poznał tych, których poprzednio nigdy nie widział, i w ten spo-
sób hańbę swej ślepoty zmienił w niepojętą radość. Wówczas
książę Siemomysł pilnie wypytywał starszych i roztropniej-
szych z obecnych, czy ślepota i przewidzenie chłopca nie ozna-
cza jakieóos cudownego znaku. Oni zaś tłumaczyli, że ślepota
oznaczała, iż Polska przedtem była tak jakby ślepa, lec; odtąd
- przepowiadali - ma być przez Mieszka oświeconą i wywyż-
szoną ponad sąsiednie narody. Tak się też rzecz miała istotnie,
choć wówczas inaczej mo#ło to być rozumiane. Zaiste ślepą była
przedtem Polska, nie znając ani czci prawdziwego Boga, ani za-
sad wiary, lecz przez oświeconego [cudownie] Mieszka i ona
także została oświeconą, bo gdy on przyjął wiarę, naród polski
uratowany został od śmierci w pogaństwie. W stosownym bo-
wiem porządku Bóg wszechmocny najpierw przywrócił Miesz-
kowi wzrok cielesny, a następnie udzielił m,.z [wzroku] ducho-
wego, aby przez poznanie rzeczy widzialnych doszedł do uzna-
nia niewidzialnych i by przez znajomość rzeczy [stworzonych)
sięgnął wzrokiem do wszechmocy ich stwórcy.

Tutaj spostrzegł się nasz kronikarz, że może nieco się rozwiół
na ten temat, a poniekąd także wyprzedził naturalny bieg wyda-
rzeń:

Lecz czemuż koło wyprzedza wóz? Siemomysł tedy w podesz-
łym wieku rozstał się ze światem
108
i rozpoczyna się rozdział 5, "Jak Mieszko pojął za żonę Dąbrówkę":

Mieszko, objąwszy księstwo, zaczął dawać dowody zdolności
umysłu i sił cielesnych i coraz częściej napastować ludy [są-
siednie] dookoła. Dotychczas jednak w takich pogrążony był
błędach pogaństwa, że wedle swego zwyczaju siedmiu żon za-
żywał. W końcu zażądał w małżeństwo jednej bardzo dobrej
chrześcijanki z Czech, imieniem Dąbrówka. Lecz ona odmówiła
poślubienia go, jeśli nie zarzuci owe#o zdrożne#o obyczaj:z i nie
przyrzeknie zostać chrześcijaninem. Lecz #dy on [na to] przy-
stał, że porzuci ów zwyczaj pogański i przyjmie sakramenta
wiary chrześcijańskiej, pani owa przybyła do Polski z wielkim
orszakiem [dostojników] świeckich i duchownych, ale nie pier-
wej podzieliła z nim łoże małżeńskie, aż powoli a pilnie zazna-
jamiając się z obyczajem chrześcijańskim i prawami kościel-
nymi, wyrzekł się błędów pogaństwa i przeszedł na łono matki-
-Kościoła.
[Rozdz. 6] Pierwszy więc książę polski Mieszko dostąpił łaski
chrztu za sprawą wiernej żony; a dla sławy jego i chwały
w zupełności wystarczy [jeśli powiemy], że za je#o czasów
i przez niego Światłość niebiańska nawiedziła królestwo pol-
skie. Z tej to bowiem błogosławionej niewiasty spłodził sław-
nego Bolesława, który po je#o śmierci po męsku rządził kró-
lestw#m i za 3aską Bożą w taką wzrósł cnotę i potęg#, iż ozło-
cił - że tak powiem - całą Polskę swą zacnością,

po czym następuje już opis rządów Chrobrego, przedstawionych
znacznie obszerniej niż rządy Mieszka I.
Jak widzimy, zarówno kronikarz niemiecki, jak i polski w bar-
dzo pozytywnych barwaeh przedstawiają postać małżonki Miesz-
ka I, jej w zasadzie przypisując zasługę nakłonienia męża do przy-
jęcia chrześcijaństwa. Odnot różnicę: bliski
w czasie Dąbrówce i Mieszkowi 1 niemiecki kronikarz stwierdza,
że w zbożnym celu pozyskania sobie męża Dąbrówka nie wahała
się łamać przepisów kościelnych i zapewne - choć tego akurat
Thietmar wprost nie stwierdza - współżyć z poganinem, natomiast
Gall Anonim uważał najwidoczniej, że współżycie takie byłoby

109



czymś niestosownym, dlatego twierdzi, że księżniczka odmawi
go Mieszkowi przed jego chrztem.
Niespodziewanie niekorzystnie, wręcz złośliwie, wyraził się i
tomiast o Dąbrówce współczesny naszemu Gallowi Anonimowi k
nikarz czeski Kosmas z Pragi:

W roku od wcielenia Pańskiego 977. Zmarła Dąbrówka, która
ponieważ była nad miarę bezwstydna, kiedy poślubiała księcia
polskie#o będąc już kobietą podeszłe#o wieku, zdjęła z swej
głowy zawój i nałożyła panieński wianek, co było wielkim #łup-
stwem tej kobiety.

Trudno ustalić przyczyny tej złośliwości. Zdaniem wybitnego
historyka czeskiego V. No#otnego, Kosmas pomylił Dąbrówkę
z drugą żoną Mieszka I, Odą, która - jak jeszcze zobaczymy-
była uprzednio mniszką, albo niechęć kronikarza była spowodo-
wana tym, że Dąbrówka była córką bratobójcy - Bolesława I
(który zamordował księcia Wacława I). Ten ostatni argument jed-
nak nie przekonuje, ponieważ książę Bolesław II, brat Dąbrówki,
przedstawiony został w kronice bardzo pozytywnie. Nie potrafi-
my sprawdzić informacji (czy insynuacji) Kosmasa o podeszłym
jakoby wieku Dąbrówki w chwili zawierania małżeństwa z Miesz-
kiem, zresztą w czasach, gdy za mąż wydawano dziewczęta kil-
kunastoletnie, nawet osoba powiedzmy dwudziestoletnia, a tym
bardziej dwudziestokilkuletnia, mogła w oczach człowieka nieży-
czliwego uchodzić za podstarzałą. Któryś z uczonych wyraził zresz-
tą przypuszczenie, że Kosmasa w błąd wprowadziło imię siostry
Dąbrówki - Mlada "Młoda"; skoro jedna z sióstr była "młoda",
to druga widocznie była "stara".
I to byłoby już w zasadzie wszystko, co wiarygodne źródła nam
przekazały w związku ze chrztem Mieszka I. Późniejsze źródła ilu-
strowały już raczej dzieje legendy o Dąbrówce i ##i#s?ku, r.ie rze-
czywistą ich historię. Kadłubek dość wiernie powtarza informacje
Galla, pozwala sobie jedynie na interesującą etymologię imienia
Mieszko:

?Vazwany zaś został ##Mieszka##, to jest ##zmieszanie## [Dżetus vero
est P!fes#a żd est turbatżo), ponieważ rodzice zmieszali się na
widok ślepego syna; albo obrazowo, ponieważ od niego, zdaje
się, zaczęła się szerzyć walka ##,chowa. On bowiem wszezął
dobrą wojnę, aby zerwać zły pokój.

oniki wielkopolskiej przejął ten wątek od


strza Wincentego, nadał mu jednak inny koloryt:

Polacy widząc to [ślepotę małego Mieszka], nadto zaniepokojeni,
że król Ziemowit w przecią#u siedmiu lat nie spłodził inne#o
syna, mówili: ##Oto znowu zamieszka w królestwie!#, Mieszka bo-
wiem, czyli zamęt, nazywa się od rozruchu. Wiedzieli bowiem,
że po śmierci Chościska, które#o pożarły myszy, w państwie
polskim powstały liczne rozruchy, toteż lękali się ponowne#o
ich wybuchu i dlatego ślepego syna królewskie#o nazywali
Mieszkiem.

Przy okazji kronikarz wielkopolski popróbował sił w chrono-
logii, mając wszakże, jak zaraz zobaczymy, kiepskie pojęcie o niej:

Ziemomysł zaś, jak opowiadają roczniki dziejów Polski, wstąpił
na tron polski po ojcu swym Lestku IV w roku Pańskim 913
a wspomnianego syna swego Mieszka spłodził w roku 931
. [...)
I wreszcie roku Pańskiego 931 [!] [Mieszko] pojął za żonę Do-
brochnę, siostrę św. Wacława (!). W roku następnym za na-
mową żony i pod tchnieniem łaski boskiej przyjął chrzest z ca-
łym ludem lechickim, ezyli polskim. Z tej żony w roku 937 zro-
dził syna, któremu na chrzcie świętym kazał nadać imię Bo-
lesław, w roku zaś Pańskim 938 ustanowił Jordana biskupem
Polski.

Na usprawiedliwienie kronikarza wielkopolskiego można po-
wiedzieć, że podobne grube pomyłki chronologiczne zdarzyły się
również niektórym rocznikom polskim, np. tak zwanemu Roczni-
kowi małopolskiemu.
W czternastowiecznym Roczniku Traski pojawiła się wiado-
mość, że Mieszko założył i wyposażył wiele kościołów, klasztorów,
biskupstw i prepozyt#,zr. Choć starsze źródła o tym milczą, roczni-
karz w XIV wieku uznał, że książę, który wprowadził chrześcijań-
stwo do Polski, m u s i a ł być także wielkim fundatorem. W tak
zwanym kodeksie królewieckim Kroniki polsko-śląskiej (sama kro-
nika powstała pod koniec #III wieku) znajduje się kilka fragmen-
tów nieznanych pozostałym przekazom rękopiśmiennym tej kro-
niki i nie pochodzących zapewne od jej autora. Jedna z tych inter-
polacji dotyczy Kazimierza Odnowiciela i czytamy w niej, iż ksią-
żę ten, przygnębiony niemożnością zapo'#ieżenia klęskom i bliski
załamania się, przybył do kościoła znajd#.zjącego się w grodzie
Ostrów, założonego niegdyś przez Dąbrówkę ku czei Matki Boskiej.

110 111



(Tam przeżył widzenie, które natchnęło go wiarą w zwycięstwi
rzeczywiście, przy pomocy Boskiej wkrótce pokonał Miecław
i jego Mazowszan). Interesuje nas jedynie tradycja o założeni
przez Dąbrówkę owego kościoła. Większość uczonych jest zdani
że "gród Ostrów" to Ostrów Tumski w Poznaniu, gdzie, jak wi#
domo, do dziś zachował się gotycki kościół pod wezwaniem NM
(inni myślą, raczej niesłusznie, o Ostrowie Lednickim koło Gnies
na). Kościół NMP na Poznańskim Grodzie (Sancta Marża ż# SuYn,7n
Posnatziensż), jak wykazał niedawno warszawski historyk Roma
Michałowski, odgrywał jeszcze w XIII wieku sporą rolę w dzie
nicy wielkopolskiej. Z jednego z dokumentów księcia Przemysła
wynika, że władca ten sprawował swoje władcze funkcje, zasiad;
jąc na tronie umieszczonym przy tej właśnie świątyni. Nie je
więc zupełnie pozbawiony podstaw domysł, że kościół NMP, połi
żony jak wiadomo w pobliżu katedry poznańskiej, mógł być kapl
cą pałacową pierwszych Piastów i tradycja, przypisująca jego po#
stanie Dąbrówce, wygląda na zupełnie wiarygodną.
Nie można tego powiedzieć o znacznie późniejszej, bo z drugr
połowy XV wieku pochodzącej informacji, zawartej w roczniH
pióra zapewne Sędziwoja z Czechla. Pod rokiem 970, znajdujen
w zachowanym do dnia dzisiejszego rękopisie pięciowierszową r
zurę, to znaczy wyskrobanie pierwotnego tekstu, na którym inI
ręka drobniejszym pismem (niekiedy z uzupełnieniami na brze#
kolumny) zapisała te słowa:

[...] założony został kościół metropolitalny w Gnieźnie pod
zwaniem Trójcy Świętej i św. Wita, którego pierwszym a
biskupem został Hipolit. Wtedy także założony został ko
w Krakowie pod wezwaniem błogosławione#o Wacława, k1
go pierwszym biskupem był Prochor [Prothorus], oraz ko
wrocławski, a także założony został [kościół] poznański
wezwaniem świętych Piotra i Pawła - te wszystkie zaś [ko
ły] zostały założone przez najpobożniejszą [chrżstżu#żss
księżnę Dobrochnę [Dąbrówkę].

Kościoły biskupie w Krakowie i Wrocławiu z całą pewnc
nie mogły swego powstania zawdzięczać Dąbrówce, podobnie
katedra gnieźnieńska, która powstała dopiero w wiele lat po śn
ci księżnej, zresztą nigdy nie szczyciła się wezwaniem Trójcy Ś
tej czy saskiego świętego i patrona katedry praskiej Wita. Nie


112

# Gotycki kościół NMP
Ostrowie Tumskim
Poznaniu wzniesiony

#pewne na miejscu
#cześniejszego kościoła
#budowanego według
#radycji przez Dąbrówkę




















iczone jednak, a nawet prawdopodobne jest to, że za życia Dą-
iwki, a zatem zapewne przy jej aktywnym poparciu (a może
rvet inicjatywie) powstał w Gnieźnie kościółek, skoro najstar-
gnieźnieński kościół parafialny nosił właśnie wezwanie Trójcy
riętej. Dąbrówce przypisuje się także początki innego kościoła
Gnieźnie - pod wezwaniem św. Jerzego, tytułem przypomina-
:y kościół i klasztor benedyktynek na grodzie praskim, którego
ienią była siostra Dąbrówki - Mlada. Jeżeli chodzi o katedrę
znańską która w pierwotnej postaci musiała powstać za życia
brówki, trudno wątpić w poparcie budowy ze strony księżnej,
tym też sensie wolno tę część informacji piętnastowieeznego
cznikarza uznać za wiarygodną.

Ten sam rocznik parę wierszy wcześniej, nie na razurze, lecz
zasadniczym tekście, pod rokiem 965, wspominając o chrzcie
ieszka s na Siemomysła" twierdzi że chrzest ten odbył się

" y , ,


Mieszko I 1 i3



w Pradze (Prage baptisatus divżno zrziracu.lo lu#n.en 7ecepżt).
to, rzecz jasna, tylko domysł rocznikarza, który vaykombin#
so#ie, że skoro Dąbrówka (którą zresztą błędnie określa jako c
księcia czeskiego Wratysława i siostrę św. Wacława) była Cze;
a w Polsce dotąd nie było chrześ#ijaństwa, chrzest księcia pol:
go nie gdzie indziej, lecz w Pradze, winien nastąpić. Inaczej
padnie ocenić wiadomość przekazaną w Roczniku krakow
z końca XIII wieku, a zanotowaną pod rokiem 974:

Kościół praski otrzymał biskupa imieniem Thietmar za wsta
wiennictwem Dąbrówki.
Niewykluczone, że istotnie księżna polska w jakiś sposób przy
czyniła się do powstania biskupstwa w swej ojczystej Pradz
a przynajmniej do objęcia nowo założonej stolicy przez jej pierw
szego pasterza.
Tym samym wyczerpaliśmy mniej więcej zasób informacji źród
łowych rzucających światło na okoliczności małżeństwa Mieszka
z Dąbrówką oraz chrzest księcia Polan. Wszystkie przytoczon
świadectwa wielokrotnie były j,.zż przedmiotem analizy uczonyc
Jak zauważył w 1966 roku Piotr Bogdanowicz, który starał si
gruntownie przedstawić interesującą i nas obecnie problematykę
wszystkie owe źródła zgodnie potwierdzają właściwie jedynie dwa
fakty, że:
1) cr.rzest Mieszka I pozostawał w związku z osobą jego żony#
#ąbrówki,
2) nastąpił on po przybyciu Dąbrówki do Pols?#i.
Z przytoczonych wzmianek rocznikarskich wyn#l#:a następująca;
kolejność czterech zapamiętanych przez tradycję polską wydarzeń:
1) przybycie Dąbrówki - 965 rok,
2) przyjęcie chrztu przez Mieszka - 96# rok,
3) narodziny Bolesława (Chrobrego) - 967 rok,
4) L#stanowienie pierwszego biskupa w Polsce Jordana - 968
rok.
A oto czego dowiadujemy się z kroniki Thietmara:
- zasługa nawrócenia Mieszka I na chrześcijaństwo należy do
Dąbrówki, siostry księcia czeskiego,
- Dąbrówka była "dobra" i religijna, lecz także mądra i doś-
wiadczona życiowo;

- starania jej o uzyskanie aprobaty męża dla chrztu trwały
dość długo (kronikarz sugeruje, że rok albo 3 lata),
- po przyjęciu chrztu przez władcę w ślad za nim podążyli na-
tychmiast jego poddani,
- w pracy nad chrystianizacją Polan brał udział Jordan,
pierwszy ich biskup,
- był on w tym dziele gorliwy, gdyż społeczeństwo polskie;
ehoć poszło bez wahania za swoim władcą, wymagało wielu wysił-
ków apostolskich.

Relacja Galla Anonima, aczkolwiek ogólnie rzecz biorąc zgodna
x danymi Thietmara, różni się od niej kilkoma istotnymi szczegó-

- uwzględnia wątek legendarny (uzyskanie przez 1\#lieszka
wzroku w siódmym roku życia) i materiał anegdotyczny (siedem
#ałożnic),
- nie wspomina o książęcym pochodzeniu Dąbrówki (cho Gall
wiedział, że pochodziła ona z Czech),
- Dąbrówka uzależniła zgodę na małżeństwo z Mieszkiem
i przybycie do Polski od obietnicy zmiany obyczajów i przyjęcia
hrześcijaństwa,
# - przybyła do Polski w otoczeniu dworu z#ożonego z osób
świeckich i duchownych,
- nie prędzej zgodziła się dzielić z mężem łoże malżeńskie, aż
on nie wypełnił przyrzeczeń 'o.
"Jak widzimy - stwierdza P. Bogdanowicz - relacja Thietma-
:ra góruje nad relacją Anonima Galla, i to nie tylko ilością i wag#
#nformacji (co zawdzięcza niewątpliwie bliższości chronologicznej
wypadkom), ale i stopniem krytycyzmu. Wspomniał wprawdzie
#(Gall) o pominiętym przez Thietmara dworze przybyłym z obra-
wą do Polski, jak też o przygotowaniu się Mieszka do chrzt,.z św.
[...), nie podał jednak żadnego nazwiska, poza parą rsiążę;.ą, zwią-
2anego ze sprawą ehrystianizacji Polski i przypisał Do'arawie po-
stępowanie mało zgodne z psychologią ludzką, deprecjonujace zaś
#v rezultacie Mieszka I. Ani Thietmar, ani Anonim zwany #a?lem


lo Upraszczam i modyfikuję wyliczenie zawarte w #racy P. Bogda-
icza, Chrzest Po?skń, "Nasza Przeszłość" 1966, nr 23, s. 12-13. Cytat
s. 13

114 ll



nie podali motywów, dla których Mieszko starał się o rękę Dobr
wy, nie wyszli rówńież obaj poza motywy osobiste przyjęcia now
wiary, nie poinformowali, jakim sposobem znalazł się biskup Jo
dan w Polsce, nie podali żadnych informacji o samym akcie prz
jęcia chrztu św. przez Mieszka I i jego poddanych. Obaj kronik
rze wystąpili z własną wersją sposobu pozyskania przez Dobra
Mieszka I dla nowej wiary".
W tej ostatniej sprawie panuje raczej jasność: wersja Gal
Anonima, bardziej "pruderyjna", stara się, z perspektywy początk
XII wieku, zdjąć odium grzechu (choćby w chwalebnym cel
z pierwszej chrześcijańskiej księżny polskiej, polegającego na ni
dozwolonym współżyciu z poganinem. Ze wszech miar realniejs
wydaje się tu relacja Thietmara. Dodajmy, że motyw rygoryzm
moralnego Dąbrówki stał się czymś w rodzaju obsesji polskiej tra
dycji historiograficznej, która - zaznaczmy raz jeszeze - w prak
tyce aż do końca XVIII wieku (Naruszewicz!) nie znała dzieł
Thietmara, a więc również podanej tam wersji wydarzeń. Istniej
nawet podejrzenie, że podawana w rocznikach data urodzenia Ba
lesława Chrobrego - 967 - może być nieprawdziwa, lecz jest rw
zultatem kombinacji rocznikarzy, jako że poczęcie pierworodneg#
nie mogło przecież nastąpić, zgodnie z tym, co chciano zapamięta#
w Polsce, przed chrztem Mieszka I, który najprawdopodobniej od1
był się wiosną 966 roku. W rzeczywistości, jeżeli stanąć na grunci!
prawdziwości odnośnej informacji Thietmara, nic nie stoi na prze


szkodzie, by urodzenie Chrobrego cofnąć o jeden rok.
W przytoczonym podsumowaniu przez P. Bogdanowicza od razu
widać te problemy związane z chrztem zarządzonym przez Miesz:
ka I, na które źródła odmawiają odpowiedzi, wobec czego history#
jest skazany na domysły i kombinacje, jak również na wniosk
wanie przez analogię. W trosee, by niniejszy rozdział nie nabr
jakichś monstrualnych rozmiarów, postaram się możliwie zwięźI!
przedstawić niektóre problemy ciągle dyskutowane, o ile wiążą si#
bezpośrednio z chrztem Polski, oraz te rozwiązania, które przynaj#
mniej na obecnym etapie badań wydają się najbardziej przek#ny:
wające.
Problemem najistotniejszym są oczywiście m o t y w y, skła#
niające Mieszka do podjęcia decyzji o chrzcie. Nikt rzecz jasna nit
przyjmie za dobrą monetę zapewnień Thietmara i Galla Anonim#

I. Ostrbw Lednicki.
ragment niedawno od-
krytego baptysterium


























# Mieszko przyjął chrzest po to, by przypodobać się swojej żonie
hociaż często występujący niewybredny argument o "podstarza-
#ch wdziękach" czeskiej księżniczki jest nie tylko mało eleganeki,
e także chyba nieuzasadniony, gdyż jak widzieliśmy, jedynie nie-
#czliwy Dąbrówce i dzieje Polski za Mieszka I słabo znający Kos-
as z Pragi uzasadniałby taki sąd). Mieszko I najpierw podjął de-
#zję o chrzcie, a następnie, szukając sposobów umożliwiających
ułatwiających wprowadzenie tej deeyzji w czyn, zbliżył si# do
#oru praskiego.
Nie da się teraz spraw religijnych i kościelnych oddzielić od
#lityki, z którą zresztą i w czasach P!Iieszka I ściśle się one łą-
:yły. Po części była już o tym mowa (zob. s. 81 nn.), daleko jednak
# wyczerpania zagadnienia.

116 #17



Wśród najezęściej wysuwanyeh możliwych motywów omawi
nej tu wiekopomnej decyzji Mieszka I najezęściej występują n
stępujące: _
- chrzest i chrystianizacja miały odebrać Niemcom (królo _
i Niemcom jako całości oraz poszezególnym potentatom wsehodni
niemieckim, w rodzaju margrabiego Gerona) pretekst do prow
dzenia akeji misyjnej oraz objęcia ziem polskich organizacją K
ścioła niemieckiego, co w warunkach wezesnego średniowiecza mu
siało prowadzić najpierw do kościelnego, później zaś polityczneg
uzależnienia od Niemiec,
- miały "nobilitować" Mieszka oraz jego państwo w oczae
chrześcijańskiej Europy: w wyniku chrztu i#Zieszko byłby pełn
prawnym członkiem chrześcijańskiej wspólnoty europejskiej.
#ą to, jak widać, argumenty zaczerpnięte z arsenału "wielkie#
polityki". Nie lekceważyłbym ich zupełnie, wydaje się jednak, że'
waga zwłaszeza pierwszego z wymienionych arg#.zmentów zos#ał
w miarę upływu czasu i narastających doświadezeń historycznych#
znacznie wyolbrzymiona. Prawdą jest, że po zd##szeni#? powstania:
w połowie lat pięćdziesiątych X wieku panowanie niemiec?#ie na'
słowiańskim Połabiu umocniło się i wydawało się n.ieza# # ;#;:#n
(w 983 roku okazało się jednak, że miało ono cią5le kr#che #o#sta=
wy), a w ślad za zdobyczami niemieckiego oręża postępowa#a nie-
miee?-a admini#tracja i niemiecki Kościół. #raw#ą jest równie#, że
,;no zdobyciu przez Gerona kraju r użyczan grani#e państwa polań-
skiego i Niemiec po raz pierwszy zetknęły się, co prawda na nie-
wielkim jeszeze odcinku. Wydaje się pewne, że Mieszko i jego do=
rad#y wiedzieli o cesarskiej koronacji Ottona I vr roku 962 i że;
byli z grubsza przynajmniej zorientowani w prerogatywach, iakie
w myśl teor wyznawanej w świecie chrześcijańslcim przysługi-
wały cesarzowi, jeżeli chodzi o pogan. Na pewr?o zaś nie uszły
uwagi dworu gnieźnieńskiego ożywione zabiegi wokół kościelnej
organizacji Połabia, zakładanie klasztorów - tych "wylęgarni"
7;adr chrześcijańskich, biskupstw, zwłaszeza zaś (na razie jeszeze
nie uwieńezone powodzeniem, ale uparcie przez cesarza forsowane)
plany objęcia niemieckiego Wsehodu odrębną organizacją metropo-
iitalną (w Magdeb,.zrgu).
r# Tiemniej jednak w 965-966 roku "prob?em niemiecki" nie był
według wszelkiego prawdopodobieństwa postrzegany przez Miesz-
-lY. flstrów Lednicki. Próba
#rekonstrukeji bapty terium
.oVezesnopiastow;kiego we-
dług K. Żurow;kiej
























ka I jako realne zagrożenie, a mimo niewątpliwych kwalifikacji
męża stanu, jakich nie odrnówimy Mieszkowi I, daru jasnowidze-
nia chyba nie posiadał, nie Inógł więc wiedzieć, jk w przys#łości
rozwiną się stosunki Polski z Niemcami. Co więcej, jak postaram
śię wykazać w dalszych rozdziałach i co zresztą nie będzie w grun-
cie rzeczy żadną nowością w na#ce, stos,,znki Polski z Niemcami
do śmierci 1\2ieszka I, a nawet przez pierwsze dziesięciolecie rządów
jego następcy były zupełnie poprawne, a nawet - nieco więcej niż
#oprawne. Polska i Niemcy do początku rządów Henryka II
w Niemezech i interweneji Bolesława Chrobrego w Czechach (1003)
były złączone wspólnotą interesów i soj#.:szem.
Toteż rychło zaczęto gdzie indziej rozglądać się za "prawdzi-
#ymi" i "decydującvmi" przyc#ynami chrzbu Polski. Gerard La-
#uda najpełniej uzasadnił pogląd, że decydującym motywem, przy-
#najmniej zewnętrznym, przyjęcia chrztu były starania Miesz?#a I

118



o zabezpieczenie się przed niebezpieczeństwem znacznie bardzi
w połowie X wieku dotkliwym i wyraźnym, jakim dla młode#
a właściwie kształtującego się dopiero państwa piastowskiego b
Związek Wielecki na Połabiu, zwłaszcza gdy interesy Polski i Wi
letów skrzyżowały się w dwóch miejscach: na Ziemi Lubuski#
opanowanej przez Mieszka - jak się na ogół przypuszcza - krót#
przed pojawieniem się jego państwa w źródłach (sam początek 1
sześćdziesiątych?), oraz w rejonie ujścia Odry, gdzie ekspans
Polan została zatrzymana przez silnych i ze Związkiem Wielecki
powiązanych Wolinian. Wieleci i inne ludy zwłaszcza północn
części Połabia byli w drugiej połowie X wieku r e a 1 n y m ni
bezpieczeństwem nie tylko dla Polski, lecz także dla Niemiec i p
zostali nim jeszcze mniej więcej półtora stulecia. Wieleci od dłu
szego czasu powiązani byli sojuszem z Czechami, którzy mieli wł
sne cele polityczne zwłaszcza na południowym Połabiu. Przez zb
żenie do Niemiec, o ileż łatwiejsze na gruncie chrześcijaństvc
Mieszko niwelował niebezpieczeństwo wieleckie; przez zbliżex
do Czech natomiast osiągał ważny doraźny efekt polityczny: ze
wanie niebezpiecznego dla Polski sojuszu czesko-wieleckiego. J
zobaczymy, już w 967 roku to odwrócenie sojuszy bardzo miało,
Mieszkowi przydać.
Jednocześnie sojusz z Gzechami Przemyślidów, potwierdzon
zgodnie z ówczesnymi zwyczajami politycznymi, małżeństwe
z Dąbrówką, ułatwiał Mieszkowi nawiązanie kontaktów ze świ
tem chrześcijańskim. Wprawdzie Czechy były, mimo kilkudziesi
ciu już lat historii chrześcijaństwa w tym kraju, pod względe
stopnia chrystianizacji jeszcze na pewno krajem "na dorobku" i z
można przeceniać możliwości tego kraju w promieniowaniu now
religii na zewnątrz (wszak do 973 roku Czechy pozbawione bę
nawet własnego biskupstwa, wchodząc w skład niemieckiego bi
kupstwa w Ratyzbonie), ale liczyły się nie tylko możliwości "k
drowe" i duchowe samych Czech, lecz powiązania tego kraj#.z, kt
ry pod względem kościelnym ciążył od dawna ku Niemcom połu
niowym (Bawarii). Jeżeli zaś, jak sądzi spora część uczonych, Mie:
ko miał j,,zż wówczas jakieś powody czy przeczucia, by obawiać :
nadmiernego wpływu Niemców i Kościoła niemieckiego na sw
kraj, to bardziej odległe od granic Polski i pozostające w wyraźn
rywalizacji z Saksonią Niemcy południowe mogły być nawet wła

.#y polskiemu bardziej miłe jako wzór chrześcijaństwa i pomoc
W zaprowadzaniu nowej religii w Polsce, niż Saksonia. W dodatku
biskupstwa i klasztory bawarskie miały już spore tradycje i do-
świadczenia w pracy misyjnej także wśród Słowian, inaczej niż
młode" biskupstwa saskie, które póki co nie bardzo potrafiły się
uporać z zadaniami misyjnymi na samym Połabiu.
Było co prawda jedno "ale": sojusz z Czechami oznaczał uzna-
nie przez Mieszka stanu posiadania Przemyślidów także na północ
od pasm górskich, czyli w Małopolsce i na Sląsku. Trudno jednak
z tego powodu czynić władcy polańskiemu zarzut. Na ogół w nauce
polskiej rzecz ujmuje się w ten sposób, jakoby Mieszko "przyczaił
się" i nie mając w połowie lat sześćdziesiątych możliwości walki
na kilku frontach, odłożył na później walkę o odebranie ziem po-
łudniowopolskich Czechom. Wydaje się, że jest to typowe spoglą-
danie na dzieje X wieku z późniejszego punktu widzenia. Począw-
szy od schyłku panowania Mieszka I Małopolska i Sląsk rzeczy-
wiście stały się częściami składowymi państwa polskiego i mimo
późniejszych okresowych perturbacji (Sląsk na pewien czas odpadł
od Polski po śmierci Mieszka II) zrosły się z Polską na stałe
(w przypadku Małopolski) bądź na długo (w przypadku Sląska, któ-
ry począwszy od XIV wieku odchodził od związku państwowego
z Polską). Przynależność tych dzielnie do Polski skłonni jesteśmy
tatem traktować poniekąd jako coś zupełnie naturalnego i oczy-
wistego, Mieszko więc "musiał" dążyć do opanowania Małopolski
i Śląska.
Otóż wcale nie "musiał". Ani Małopolska, ani Sląsk nigdy do-
tąd nie wchodziły w skład państwa gnieźnieńskiego i nie było żad-
nych specjalnych powodów, skłaniających te dzielnice do związku
z nim. Dlaczego właściwie ówcześni Krakowianie i Slężanie mieli=
by być bardziej zainteresowani związkiem z Gnieznem niż z Pra-
gą, która była stolicą państwa bądź co bądź bardziej niż kraj Po-
lan rozwiniętego i z którą byli już od dawna powiązani? Wszelkie
rozważania nowożytnych uczonych o "naturalnych granicach" pań-
stwa polskiego, o jedności dorzeczy Odry i Wisły, o jedności języ-
kowe wschodniolechickie o" (polskiego) odłamu Słowiańszczyzny
j "
zachodniej, są konstrukcjami teoretycznymi, których świadomość
w X wieku była z pewnością nikła, podobnie jak ich wpływ na
bieżącą politykę. Mieszko I zajął po prostu najpierw Małopolskę,

!20 121



Ilz?niej zaś Śląsk, wtedy gdy mu na to pczwoliła sytuacja polityc
na i rachunek sił, podobnie jak wcześniej zajmował Pomorze, Zi
mię Lubuską czy każdy inny skrawek ziemi.
I tyle o motywach zewnętrznych towarzyszących decyz
chrztu 1\#ieszka I. Nie wyczerpywały one z pewnością zagadnieni
a zdaniem wielu bardzo poważnych uczonych wszystkie one r~iał
znaczenie podrzędne. Liczyły się naprawdę jakoby tylko względ
wewnętrzne - na własne społeczeństwo. Mieszko I przyjmov#ż
zatem chrzest, zdaniem reprezentantów tego poglądu, gdyż:
I) Nowa, uniwersalna nauka chrześcijańska cia#,ała władc.
ważny at#.zt, ogromnej wagi instrument ideologiczny, ułatwia
jący Lanifikację, sćalanie młodego, z trudem jednoczonego pań#
stwa, w którym ścierały się tradycje partykularne, własnego, od#
rębnego bytu plemiennego, na których straży stał kult pogańsk#
przez wieki znakomicie dostosowany do plemiennej strtzkt##ry spo#
łeczeństwa i dlatego niedogodny w chwili, gdy władzy zależało naI
usunięci##, zd#.zszeniu wszelkich odrębności i separatyzmów;


2) Nowa religia wynosiła osobę panującego znacznie ponad ogółj
ludności. Władca chrześcijański, obojętnie, czy podniesiony da
godności królewskiej czy nie, był kimś zasadniczo różniącym si#
od władcy, naczelnika w społeczeństwie plemiennym i poga:;skim:
Tam był zasadniczo depozytariuszem woli "ludu", a choćby tylko
starszyzny plemiennej, jak gdyby urzędnikiem, "pierwszym z nich":
W spo?eczeństwie chrześcijańskim był przede wszystkim manda-
tari,#s#em Boga, miał udział we władzy Boskiej, w sacru7n,. On
właśnie, nie zaś inni nobile, jego może konkurenci...
3) Wspomnijmy wreszcie, że w czasach, które etylsietowano ja=
ho czasy "błędów i wypaczeń", modna była i taka oto interpreta-
cja: religia chrześcijańska była dla klas pos:adającycń, la kształ-
tującej się jakoby w czasach pierwszych Piastów "klasy fe#,zdałów"
bardzo dogodnym orężem ideologicznym w ugruntowywani#.z ich
władzy nad resztą społeczeństwa, niegdyś wolnego, stopniowo zaś
poddawanego "uciskowi" klasowemu. Dla biednych i wywłaszczo=
nych chrześcijaństwo miało być "plasterkiem" na ranę, mo%e rze-
czywiście za#łaniającym tego i owego przed zbyt jaskrawyrn nad-
użyciem ze strony możnych, na ogół jednak, "obiektywnie" dzia=
łającym na rzecz nowego, klasowego systemu społecznego przez

i2. Łe#-no k. #Vągrov,#ca. Pozo,stałości kościoła (rotundy) prawdopodobn#e
ż XI wie?#u wewnatrz zary#u światyni póiniejs#ej ('rzyn ##towiecznej), od-
słonięte przez ekspedycję Instytutu rIi#tarii AI#


"rozbrajanie" niezadowolonych, przez kierowanie i#h uczuć i za-
ćhowań w zaświaty, a odciąganie od "walki klasawej" czy po prc-
śtu prz:## vłatwianie godzenia się z niesprawiedliwością i krzywdą
ńa tym świecie, z nadzieją na#rody w nie##i#.
Dostrzegając eałą jednostronność, wykoś?awiającego przeszłość
wulgarno-materialistycznego poglądu na dzieje, nie odmówimy
pierwszyr, d#:rom z wymi#nicnyeh mo:z:entć### per-
S#vazyjnej. Wszakże do pewnych granic. Czyż botxriem Mieszko I
i inni władcy znajdujący się w podobnej jak on syt##acji, rzeczy-
wiście był w stan#e należycie ccenić korzyści czy ogólniej - skut-
ki swej decyzji? #:#ćwimy o chrześsija#st#vie jako spoiwie społe-
#zeńst,#a, czynniku je unifikującym w imię jednej wiary i jedna-
;kowych ideałów, ale to :ź:ogło ewentuainie sprawdzić się w dalszej


122 123



pzrspektywie. Na krótką metę przyjęcie chrześcijaństwa natomi
oznaczać musiało - i z tego na pewno zdawać musieli sobie spr
wę chrystianizatorzy - głębokie rozbicie społeczeństwa, któr
przecież nie od razu i nie w całości dało się przekonać do now
j p
reli Ocz wiście słowo "przekonać nie odda e w ełni isto
rzeczy, gdyż we wczesnym średniowieczu, w krajach świeżo n
wracanych nie starczało ani chęci, ani zrozumienia, ani możliwoś#
indywidualnego przekonywania, wola panującego była wolą spo;#
łeczeństwa, a przynajmniej nią być powinna. Jakoż źródła, i t#
przytoczone, bliższe chrztu Polski, i te bardziej odeń odległe w cza,
sie, więc jeszcze mniej wiarygodne, zgodnie podkreślają ochoczość
z jaką poddani Mieszka przyłączyli się do grona chrześcijan.
Oto późne, ale interesujące, przejawy tej tradycji. Wspomnieli=
śmy (w związku z tradycją o Dąbrówce) o jednym (królewieckimj
z rękopisów Kroniki polsko-śląskiej. Rękopisy tej kroniki zawiera:
ją więcej niespodzianek dla historyka. W innym z nich, wrocław-
skim (zwanym też rhedigeriańskim), możemy przeczytać słowa na-
stępujące:
bw Mieszko założył i uposażył biskupstwo w Polsce, które po-
czątkowo znajdowało się w Poznaniu, a miejsce to dlatego tak
się nazywa, że tutaj [Mieszko] uznał się lennikiem cesarstwa.
Mówi się także i można przeczytać w innej kronice, że Polska
w Poznaniu po raz pierwszy przyjęła wiarę [chrześcijańską]
i stąd wywodzi się nazwa Poznań, jakby rozpoznający się
wiernym [se recog#oscens fidelem].
Drugie, może jeszcze bardziej interesujące świadectwo pocho-
dzi z również nam już znanego rocznika Sędziwoja z Czechla (dru-
ga połowa XV wieku). Wiemy już, że Sędziwój był zdania, iż
Mieszko I otrzymał sakrament chrztu w Pradze czeskiej. Wiemy
również, że sam rocznikarz czy może ktoś z ezytelników jego dzie-
ła, wyskrobywał pewne jego fragmenty, dopisując w te miejsca
własne wersje. W miejscu, o którym mowa, nieznana ręka napisała
na razurze:

Widząc to możni [nobżles], którzy byli z nim [Mieszkiem
w Pradze# wołali: polej! i dlatego nazwani zostali Polanami, od
polania [wodą] chrztu świętego, przedtem natomiast, jak długo
pozostawali poganami, nosili imię I achów [I achowye]. I wobec,
tak wielkiego cudu [! - nie bardzo rozumiemy, co autor tej

zapiski miał na myśli - J. S.] możni królestwa zostali ochrzcze


ni w Pradze i odtąd cała Polska nazywana #est od ##polej##".
Mam nadzieję, że czytelnik nie zostanie wprowadzony w błąd:
podobne do tutaj przytoczonych świadectwa są wstawkami, mają-
cymi ożywić tekst i przydać mu kolorytu średniowiecznego, za-
razem zaś pouczyć o zawiłych drogach późniejszej tradycji o Miesz-
ku I i jego czeskiej małżonki. W gruncie rzeczy niemal nic nie
wiemy o przyjęciu chrześcijaństwa wśród Polan, a lakoniczna
wzmianka Thietmara o tym, jak bardzo wypadło się trudzić bisku-
powi Jordanowi "w winnicy Pańskiej", zdaje się zaświadczać, że
nie wszystko od razu poszło tak gładko. Milczenie źródeł w tym
wypadku nie dziwi, jest wręcz zrozumiałe - Kościół zrobił wszyst-
ko co w jego mocy, by wykorzenić z pamięci Polaków wspomnie#
nie pogańskiej przeszłości i zmagań nowego porządku ze starym.
Ale i analogie obce, i wielkie powstanie lat trzydziestych-czterdzie-
stych XI wieku, które tak duże szkody przyniosło Kościołowi
w Polsce, dowodzą, że chrześcijaństwo napotykało znaczne opory,
że były grupy społeczne żywotnie zainteresowane w utrzymaniu
status quo ante (choćby kapłani pogańscy), że w końcu zawsze to
# jakoś niemiło porzucać na rozkaz wiarę ojców, że gdyby jeszcze
# można było krzyż i Chrystusa postawić obok dotychczasowych bo-
# gów i czcić razem z nimi, to może... Ale jak wiadomo i o czym
##rychło dowiadywali się zgorszeni tym nasi przodkowie z czasów
Mieszka I, chrześcijaństwo było zupełnie inną religią, nie toleru-
jącą żadnej konkurencji. "Nie będziesz miał bogów cudzych przede
tmna..."
Mieszko wiedział więc, że nie uniknie kłopotów z własnym
#społeczeństwem i musiał kłopoty te skalkulować. Widać ocenił,
#:jak najbardziej zasadnie, że ryzyko to należy podjąć. Korzyści,
jakie ofiarowywała nowa religia, zdecydowanie przeważały.
# Jednego jeszcze nie braliśmy pod uwagę - motywów osobi-
etych, nie tych przyziemnych (nadzieja na pomyślność w życiu do-
czesnym, dla poganina będąca czymś zrozumiałym samo przez
#ię - tego właśnie oczekiwał od "swoich" bóstw), lecz motywów
głębszych, przekonania do nowej religii. Religia ta, jak się obecnie
ość powszechnie przyjmuje, lepiej niż pogańska tłumaczyła swo-
# wyznawcom świat, dawała im pewniejszą niż tamta osłonę


124 125



i ochronę przed nieszezęściami, rękojmię, a choćby tylko możliz#vo#
wieeznej s#częśliwości, zapowiedź s#rav#,iedliwego osąd#eni# #:#


l::

kiego, nagrody dla sprawiediiwych, k#ry dla z?ych i n##;;od#
nych. Kult pogański miał charakter zryt#alizowany, chronił ra;:::e#
sp#'ec#ność niż jednostkę, nie wystarezał głębiej myślącym i ezuś
jącym. #:iożna było być ostatecznie doń przywiązanym, alc był#
to przywiązanie siłą tradycji i inereji. Trudno było oczeki#;#r:#, i#y
wiara pogańska mogła motywowa do lepszeg# życia czy he:oicz-
nych czynów. Wolno sądzić, że gdyby nie ten moment: leps###go
i pełniejszego odpowiadania chrześeijazistwa na potrzeby jedno##i;i
ludzkiej, triumf nowej relig nad Wartą i Wis1ą, podobnie _#a#
w całej bez mała wezesnośredniowie#znej Europie, a pó#niej i na
innych częśeiach kuli ziemskiej, nie bvł##y tak szy###i i pełny.
Wobec omówionego tu (prawda, że w sposób wyry#vko;ry ; #,o-:
bieżny) zagadnienia, inne nie wyjaśnione I#rzez źródła kwe#tie
mają dr ugorzędny charakter. Nie znaczy to, by nie warto próbo-#=# ać:
ich rozwiązać. Jerzy Dowiat, jeden z tych pols'#ich uczonych, któ-
rzy najwięcej wysiłku włożyli w wyjaśnianie oko?iczności chrztu
Polski, pokusił się, wbrew milezeniu źródeł, o opraco;vanie,.##e-
tryki chrztu #Jlieszka I" (taki właśnie tytuł nosi jego monogr###:a,
opublikowana w sytuacji narastających przygotowań do miieni##am
państwa i chrztu Polski w 19E1 roku). Między innymi spróbo#=r#ł
Dowiat w tej książce rozwiązać zagadkę daty i miejsea chr#tu
Mieszka I oraz imienia chrzestnego tego władcy. Wbrew wię'#szości
uczonych polskich, którzy - jak sądzę - n:e l#ez słuszności iiwa-
żają, że chrzest nastąpił w kraju, że dok#na# go Jordan #ąd# j#?siś
inny kapłan przybyły w orszaku Dąbrówki i że stało się to naj-
pewniej w Poznaniu, Dowiat opowiedział się za chrztem na o#e#yź-
nie (w kraju nie było po temu warunków), a szukając odpowied=
niebo tziiejsca, wskazał na I#atyzbonę jako stoIieę bis#upią #z#ch-
kraju rodzinnego Dąbrówki. Data roczna pośu#iadezona jest w spo-
sób raczej nie budzący podejrzeń prz.ez roczniki #olsr;ie, datę ##zien-
ną spróbowal Dowiat uściślić, na podstawie anaiogii z innych te-
renów i inny#h czasów, na Wielką Sobot#, która #r 9#6 rer.u #:#y#
padała na dzień 14 kwietnia. Ojcem chrzestnym był najprawdo-
podo#niej teść Mieszka - książę czeski Boi;:s;aw I (co n##lepiej
tłumaczyłoby nadanie tegoż imienia pierworodnemu synotvi ##iesz-
#g, Drzwi Gnieźnień#kie. Fra#-
ment sceny VIII: szwagier Mie-
5zka I - książę cze,ki Bole-
sław II





















ka i olśniewającą karierę imienia Bolesław w rodzie Piastóiv) =',
szafarzem sakramentu był natomiast z natury rzeczy ordżnari#s
locż, czyli biskup ratyzboński Michał.
Imię biskupa ratyzbońskiego natehnęło zarazem J. Dowiata
pomysłem następującym: imię Mieszko nie było weale rodzimym
imieniem słowiańskim księcia polańskiego (w rzeczywistości zwał
się on - Dowiat jest autorem tego zadziwiającego domysłu-
Dzigoma 1`), lecz i#nieniem chrzestnym, wywodzącym się od imie-
nia biskupa Michała (Mieszko - Miszko to forma słowiańska uro-
biona, zdaniem Dowiata, od imienia chrześcijańskiego Michał). Po-
's Jeżeli, jak sądzą niektórzy uczeni, ślub Mieszka z Dąbrówką od
chrztu Mie#zka dzieli, co :ugeruje Thietmar, więcej czasu, niewykluczone,
że Bolesław był już na świecie w tym momenc:e i został ochrzezony wraz
z ojcem.
'# Imię to, zdaniem Dowiata, zostało "uwiecznione" w formie Dageme
Znanego nam już regestu Dago#n,e iudex, do którego wypadnie nam jeszeze
niejednokrotn:e wracać.


126 127



mysł Dowiata tak w kwest imion Mieszka, jak również co do
bycia ceremonii chrztu w dalekiej Ratyzbonie (Regensburgu)
wielu zdołał przekonać.
Nie będziemy tracić czasu i nadużywać cierpliwości czyte
ków na dalsze dyskusje wokół spraw może ciekawych, ale dri
rzędnych. Natomiast sprawa biskupa Jordana i początków org
zacji kościelnej w państwie Mieszka I jest zbyt poważna, by
poświęcić jej osobnego rozdziału.

Rozdział IX

IORDAN I UNGER





Imiona dwóch pierwszych biskupów polskich zostały wybrane
ko tytuł rozdziału, który mógłby również zostać zatytułowany:
#jdawńiejsza organizacja Kośeioła w Polsce.
Wzmianki roczników polskich dotyczące Jordana zostały przy-
czone już w poprzednim rozdziale (s. 106), podobnie jak opinia
hietmara z Merseburga o trudach, jakie wypadło Jordanowi po-
eść w trakcie pracy misyjnej w Polsce. Nie jest to jednak jedy-
i wiadomość Thietmara o Jordanie. Już znacznie wcześniej (ks. II,
izdz. 22), opisując mianowanie pierwszego arcybiskupa magde-
irskiego, co powiodło się Ottonowi I w roku 968 (pamiętamy,
jakimi oporami zainteresowanych biskupów niemieckich spotkał
ę plan założenia nowej metropolii), Thietmar napisał (myląc się
'esztą o dwa lata):

[...) z upoważnienia Stolicy Apostolskiej wyniósł do godności
arcybiskupiej 18 października, roku Pańskiego 970, znamienite-
go [...) duchownego Adalberta z Trewiru [...). Arcybiskup [...]
konsekrował w tych dniach uroczystych Bozona, pierwszego
pasterza Merseburga, Burcharda, pierwszego biskupa Miśni
i Hugona, pierwszego biskupa Żytyc. Dołączył do nich pierw-
szego biskupa hobolińskiego [Havelberg) Dudona, który już
przedtem otrzymał sakrę. Wszyscy ci biskupi przyrzekli posłu-
szeństwo zarówno jemu, jak jego następcom, i każdy z nich
otrzymał osobną diecezję. Do rzędu tych duchownych pasterzy
wcielony został ponadto pierwszy biskup Brandenburga Thie-
tmar, konsekrowany dawno przed nimi, o r a z p i e r w s z y
biskup poznański Jordan" (podkr. J. S., z wy)ąt-
kiem słowa ierwsz " w óżnionego już przez kronikar#<).


riieszko I 128



Na innym miejscu (ks. VI, rozdz. 65) Thietmar podał infor
dotyczącą innego (drugiego z kolei) biskupa polskiego, Ui
którą z rzeczowego punktu widzenia wypadnie już tutaj z:
wać :

"W tym samym dniu [co arcybiskup magdeburski Tagi
9 czerwca 1012 roku) zmarł jego brat w kapłaństwie i suf
gan, pasterz poznańskiej trzody Unger, w trzydziestym roku
swojej nominacji".
Źródła polskie, o ile w ogóle znają postać Jordana (zasług
na uwagę, że nie znał go ani Anonim Gall, ani Kadłubek, zn
natomiast Kronika wielkopolska, co jest zrozumiałe ze względu
skupienie uwagi na sprawach dzielnicy wielkopolskiej, ale tal
kroniki śląskie: Kronika polsko-śląska i Kronika książąt polskic
określają jego godność bądź jako "biskup polski" lub "bisk
w Polsce", albo - dokładniej - jako "biskup poznański" 18. Li,
się przede wszystkim przytoczone wyżej wzmianki rocznikarsl;
ponieważ - co wykazały badania zwłaszcza Gerarda Labudy
wywodzą się one z najwcześniejszego połskiego zwodu rocznik#
skiego, nazwanego właśnie "Rocznikiem Jordana". Rocznik ten
połączeniu z tzw. Rocznikiem Gaudentego (pierwszego metropa
ty gnieźnieńskiego), był kontynuowany w Gnieźnie i wywiezio
do Pragi podczas najazdu Brzetysława I czeskiego na Polskę
śmierci Mieszka II (1038 lub 1039 rok). Tym właśnie tłumaczy ;
przechowanie przez Rocznik praski zbliżonej do wersji rocznikl
oznańskich wiadomości o Polsce która w 968 roku "zaczęła mi
biskupa". Rocznik praski jest więc cennym sprawdzianem wiar
godności i starodawności tradycji polskiej o ordynacji Jordar
Datę 968 roku uznać należy zatem jako pewną: od tego roku chrz
ścijanie w Polsce mieli własnego biskupa.
Czy znaczy to jednak, że Jordan dopiero w 968 roku poja#
się w Polsce, od razu obdarzony biskupią godnością? Wniosek ta
byłby niekonieczny, chociaż trzeba przyznać, że dalej to już bęt
jedynie przypuszczenia. Nic wszelako nie stoi na przeszkodzie, t
przyjąć, że Jordan już wcześniej przybył do Polski, prawdopodol
nie wraz z orszakiem Dąbrówki w 965 roku. Był wówczas ma
18 Zwykłym nieporozuxnieniem lub zamiarem wywyższenia Krako#
jest "rewelacja" nieznanego autora "Pocztu królów polskich" z drugi
połowy XV w. iż Mieszko (I) w roku 966 za namową żony przyjął chrze
"i ustanowił Jordana pierwszym biskupem w Krakowie".

#ykłym misjanarzem, ale mógł być również już wtedy bisku-
,m. W dziewiczym pod względem kościelnym państwie Miesz-
, I obecność biskupa była pilnie potrzebna. Chrzcić wprawdzie
5gł każdy kapłan, bierzmować jednak tylko biskup. Także jedy-
e biskup mógł kansekrować świątynie, które - choćby w naj=
ostszej, drewnianej postaci - musiano zacząć stawiać od razu,
emal natychmiast po chrzcie władcy i jego dworu. O obecności
kiegaś innego biskupa, oprócz Jordana, w tych czasach w pań-
wie polańskim nic nie wiadomo. Nie wiemy, kim był Jordan
nim przybył do Polski, nie wiemy nawet, skąd się wywoclził,
zyjmujemy jednak, że był on prawdopodobnie kapłanem die-
#zji ratyzbońskiej (której podlegały, jak wiemy, do 973 roku
#chy oraz należący wówczas do Czech Śląsk), może ze słynnego
mtejszego klasztoru św. Emmerana, i że przed przybyciem do
ilski otrzymał on od papieża godność biskupią, tym bardziej że
e wypadało chyba, by chrztu panującego księcia dokonywał du-
#wny niższej rangi (zresztą nie mógłby on udzielić sakramentu
erzmowania, którego przy takich okazjach dokonywano najczęś-
ej bezpośrednio po chrzcie).
To, że Jordana najchętniej wyprowadzalibyśmy z obszaru die-
zji ratyzbońskiej, nie przesądza, rzecz jasna, kwestii jego pocho-
#nia i przynależności etnicznej. Z braku jakichkolwiek bezpo-
'eclnich danych źródłowych na ten temat pojawiła się znaczna
:zba hipotez. Raczej nie spotykane na obszarze Niemiec imię
faje się sugerować, że Jordan nie był Niemcem z pachodzenia.
tóbowano go wywieść z Irland (bądź z iryjskich klasztorów
taśnie w X wieku po dłuższej przerwie pojawiających się w Eu-
rpie, zwłaszcza na pograniczu niemiecko-francuskim), ogólniej-
lotaryńsko-nadreńskiego pogranicza germańsko-romańskiego (ze
#kazaniem na Leodium - Lige), z Italii, z Półwyspu Bałkań-
#ego (Dalmacja?). Trudno raczej wyobrazić sobie, by kierowano
I Polski misjonarzy "pierwszego rzutu", nie znających przynaj-
niej w minimalnym stopniu języka słowiańskiego - ten wzgląd
#e życzliwszym okiem spoglądać na możliwość bałkańskiego czy
pogranicza włosko-słowiańskiego pochodzenia Jordana. Są ana-
#ie za tym przemawiające: pierwszy biskup Merseburga, Bozon,
#ł język Serbołużyczan, wśród których miał działać (nawet je-
# z jego następców, biskup i kronikarz Thietmar znał nieco

130 131



język słowiański), podobnie jak pierwszy (od 973 roku) biskup P
gi - Thietmar.
Jordan przybywał do kraju Polan jako misjonarz, być mi
z tytułem biskupim, ale bez jakichkolwiek uprawnień j,.zrysd#
cyjnych, bez określenia zasięgu kompetencji, tym bardziej - g
nic diecezji, jako że żadnych diecezji jeszcze w Polsce nie b5
Po chrzcie Mieszka I i stworzeniu najniezbędniejszych warunk
do dalszej działalności Kościoła w nowo pozyskanym państ#
nastąpiła, niewątpliwie w Rzymie, ordynacja biskupia Jorda
Stał się on wówczas, jak wiemy, biskupem p o 1 s k i m (w P i
sce).
Co oznacza taka niezupełnie jasna na pierwszy rzut oka ty
latura? Każdy bowiem, kto jest choćby trochę zorientowany w z#
czajach i prawie Kościoła katolickiego wie, że godności bisku
są niemal zawsze wiązane z konkretną miejscowością jako sied
bą biskupa. Nawet biskupi pomocniczy, którzy nie otrzymują r
dów w jakiejś diecezji, żeby tej ogólnej regule nie uchybić, oz#
biani są jakimś honorowym mianem biskupa dawnych, history
nych (z reguły dawno już nie istniejących) stolic biskupich. Zn#
są jednak w dziejach Kościoła sytuacje nadzwyczajne, przejściot
kiedy to z takich czy innych względów nie można było zaprov
dzić normalnej struktury diecezjalnej; wówczas biskup nosił ty
nie od (nie istniejącej) stolicy, lecz od całego kraju, który mu ty
czasowo podlegał (epżscopus Polonżae, epżscopus Croatżae).
Trzeba jednak przyznać, że w przypadku najstarszych biskup
polskich sprawa nie jest zupełnie jasna. Pamiętamy bowiem,
jeden z roczników polskich, a także Thietmar z 11#lerseburga (i ir
źródła niemieckie, z reguły zresztą zależne od Thietmara), ok
ślili Jordana jako biskupa poznańskiego. W związku z tym w n:
ce tak polskiej, jak niemieckiej rozgorzała i trwa od dawna #
skusja, jaki charakter miało biskupstvVo polskie w czasach J
dana i Ungera? Były dwa stanowiska. O ile uczeni dawniejs
doby przyjmowali przytoczoną wyżej wzmiankę Thietmara
prawdziwą i uważali, że Jordan od 968 roku był biskupem die
zjalnym, to znaczy miał przydzieloną sobie iecezję polską,
stolicą biskupią w Poznaniu (a pogląd ten ma zwolenników tal
obecnie, których jakby nawet przybywało), o tyle począwszy
wystąpienia uczonego niemieckiego Paula Kehra w 1920 roku w
14. Kościół lsatedralny w Poznaniu - widok obecny na fasadę główną

132



lu zwolenników, zwłaszcza, choć nie wyłącznie, w nauce pols#
zdobył sobie pogląd przeciwny, zgodnie z którym Jordan pi
całe życie, jego następca zaś Unger przez pewien jeszcze #
byli biskupami misyjnymi, bez określonych z góry diecezji. D
łalność ich obejmowała całe państwo Mieszka I, o którego gr:
cach w papieskim Rzymie nie miano z pewnością bliższych dan#
Nie kwestionuje się na ogół (przytoczonej na s. 130) inform
Thietmara, iż biskup Unger umarł jako poznański biskup diecez
ny i sufragan metropolity magdeburskiego Taginona (1012),
tomiast problem: kiedy i w jakich okolicznościach diecezja pol
czy poznańska znalazła się w magdeburskim związku metrop
talnym, należy do węzłowych i nadzwyczaj zawzięcie dyskuto#
nych kwestii wczesnej historii Kościoła polskiego.
Obie sprawy: misyjny czy diecezjalny od samego począ
charakter biskupów Jordana i Ungera, oraz zależność metropoli
na od Magdeburga, są dość ściśle ze s#bą splecione. Jeżeli
wiem - rozumowano na ogół - najstarsze biskupstwo pol;
byłoby od razu (w 968 roku) normalną diecezją (choćby na
granice jej miały być identyczne z granicami państwa Miesz
wego), powinno w myśl zasad prawa kanonicznego być włącz
do którejś z istniejących wówczas metropolii. W grę mogły wc
dzić jedynie metropolie niemieckie, z których z państwem Mit
ka I graniczyły wówczas dwie: salzburska i właśnie w 968 r
powołana do życia magdeburska. O ile brak w źródłach jaki
kolwiek śladów zwierzchności metrop#lii salzburskiej, a nawet a
racji do takiej zwierzchności nad Kościołem polskim (zaznac2
na wszelki wypadek: mam na myśli Kościół w ówczesnym p
stwie Mieszka I, nie obejmującym, jak wiemy, Małopolski i ;
ska), o tyle co do Magdeburga ślady takie są zupełnie dobrze
doczne. A zatem: czy najdawniejszy Kościół polski był pod wz#
dem kościelnym uzależniony od Magdeburga? czy Jordan i Un
byli magdeburskimi sufraganami?
Przytoczone na wstępie tego rozdziału świadectwa Thietm
z Merseburga wydają się istotnie sprawę tę ro?strzygać w sei
pozytywnym. Nauka jednak, przede wszystkim polska (choć ta
część uczonych niemieckich podobnie tę sprawę widzi), wysuz
wielkiej wagi zastrzeżenia przeciwko wiarygodności odnośn;
danych Thietmara. Najważniejsza wątpliwość jest taka: dlacz

134

rześniejsze od kroniki Thietmara, zupełnie dobrze zachowane
# dnia dzisiejszego dokumenty papieskie i cesarskie, dotyczące
rzygotowań do założenia arcybiskupstwa w Magdeburgu oraz sa-
#ego aktu powołującego je do życia, które niejednokrotnie bliżej
kreślały zasięg nowej metropolii i wyliczały jego sufraganie, a n i
a z u nie wspominają o Poznaniu czy w ogóle o jakichkolwiek
bszarach na wschód od Odry. Przeciwnie - zawsze jest mowa
ylko o Łabie i Sali, żadne też z pięciu biskupstw podporządko-
ianych Magdeburgowi w 968 roku (zarówno nowo powołanych
o życia, jak również wtedy do metrop#l przyłączonych) ani wów-
#as, ani później nie przekroczyło wschodniej granicy państwa nie-
#eckiego. Świadectwu oficjalnych dokumentów należy w tak waż-
#ej sprawie przypisać decydujące znaczenie.
Przyjęcie milczenia dokumentów niemieckich w sprawie pod-
wrządkowania czy niepodporządkowania biskupstwa polskiego
poznańskiego) Magdeburgowi za decydujący dowód w sensie ne-
;atywnym, oznacza jednak zaprzeczenie wiarygodności świadectwa
#'hietmara, który Jordana, "pierwszego biskupa poznańskiego"
Nyraźnie zalicza do sufraganów magdeburskich już w roku 968.
#zyżbyśmy przyłapali biskupa merseburskiego na fałszerstwie?
Wszystko wskazuje na to, że kronikarz nie posunął się do
#łszerstwa, lecz padł ofiarą nieporozumienia. W najstarszym ko-
#arzu arcybiskupstwa magdeburskiego zachował się mianowicie
#o dnia dzisiejszego pewien dokument, a raczej "koncept", to zna-
#zy projekt obszernego dokumentu, którego autor spróbował spi-
#ać wszelkie prawa metropolii magdeburskiej, by następnie przed-
#tawić je do zatwierdzenia Stolicy Apostolskiej. Chodzi zatem nie
"pełnoprawny" dokument, to znaczy tekst mający moc prawną,
cz jedynie o próbę stworzenia takiego dokumentu, próbę, która
# jakichś, bliżej nam nie znanych, powodów nie została uwieńczona
I#ukcesem, sam koncept jednak pozostał w archiwum archidiecezji
IAaagdeburskiej, poświadczając zamiary, jakie legły u jego pod-
w. To "fałszerstwo magdeburskie" powstało, jak wykazały ba-
ia, w latach 1004-1012, a usiłuje sprawić wrażenie, że zostało
stawione przez jakiegoś papieża Jana. Najpewniej fałszerz, a ra-
.,
_ ej: twórca konceptu, miał na myśli Jana XII (955-964) lub
ana XIII (965-972). Interesują nas w tej chwili tylko dwa frag-
nty falsyfikatu:

135



Na tych terenach ze wzrostem wiary chrześcijańskiej ws#kub
podniesienia wspomnianego miasta [Magdeburga do rangi #
tropol] zarządził najpobożniejszy Otton, aby za rzekami ł


Salą i O d r ą w miastach, w których panował niegdyś wie;
zabobon pogański obrzędów, a ich nazwy są następujące: Żyty#
Miśnia, Merseburg, Brandenburg, Hawelberg, P o z n a ń, #
stały założone biskupstwa na cześć Najświętszego ZbawiciE
Pana naszego Jezusa Chrystusa, czego też przy pomocy Bo#
łaskawości dokonano [...J
Adalbert, pierwszy arcybiskup świętego Kościoła magdebu
skiego, konsekrował więc, na podstawie tego pozwolenia, J o
d a n a b i s k u p a P o z n a n i a, Hugona biskupa Żytyc, Bu
charda biskupa Miśni, Bozona biskupa Merseburga, Dodila
biskupa Brandenburga, Tudona biskupa Hawelbergu.

Widać wyraźnie, o co chodziło fałszerzowi. Rozszerzył on li
biskupstw poddanych metropolii magdeburskiej o Poznań, zrę
nie odając do rzek łaby i Sali również Odrę. Gdybyśmy #
mieli wcześniejszych, nie podejrzanych w swej autentyczności c
kumentów magdeburskich, bylibyśmy pewnie skłonni uwier#
konceptowi, tym bardziej że wydaje się on potwierdzać wiarygc
ność odnośnego świadectwa Thietmara. W rzeczywistości byn
mniej nie poświadcza, gdyż prawdopodobnie Thietmar miał pr2
oczyma omawiany koncept i na jego podstawie uformował włas
sąd na temat przynależności Poznania do Magdeburga. Kto 1
autorem konceptu, oczywiście nie wiadomo. Wszystko wskazi
jednak na to, że powstał on jak gdyby w odpowiedzi na postat
wienia Zjazdu Gnieźnieńskiego roku IOflO, na którym, jak w
domo, doszło do definitywnego zorganizowania Kościoła polskie
prze# powołanie do życia odrębnej metropolii polskiej z siedzi
w Gnieźnie oraz kilku biskupstw jej podporządkowanych. Wpra
dzie lilagdeburg nie posiadał żadnych wiążących tytułów pra
nych ani do Poznania, ani do jakiejkolwiek innej części ziem p
skich, ale to jeszcze nie znaczy, że nie miał takich aspiracji. Da
no już zauważono, że w dokumentach wystawianych na rzecz v
gdeburga w X wieku, poczynając od roku 962, nigdzie nie okreś
no wschodnich granic nowej metropol, lecz zadowalano się og
nikowym sformułowaniem: kraje za Łabą i Salą lub podobn
Część uczonych uważa co prawda, że był to wybieg taktyczny,
celowo formułowano wschodni zasięg metropol tak ogómikor

nie wykluczać - o ile sytuacja polityczna na to pozwoli =
;tensywnej interpretacji, zarazem zaś nie antagonizować sto-
ików z nowym polskim partnerem politycznym. Zamysł taki
im zdaniem jest możliwy, ale formalnie rzecz biorąc równie do-
szczalna, jeżeli nie wręcz bardziej prawdopodobna, jest inter-
#tacja, zawężająca zasięg metropol magdeburskiej do Połabia,
znaczy terenów, które rzeczywiście w drugiej połowie X wieku
dlegały pod względem politycznym i kościelnym Niemcom.
VV późniejszych czasach, opierając się na owych mniej lub bar-
iej tłumionych pretensjach oraz nader wątpliwej - jak już
emy - wartości podstawie czy raczej pretekstach prawnych,
atropolici magdeburscy niejeden raz będą próbowali zamiar
#porządkowania sobie Kościoła polskiego wprowadzić w czyn,
nawet za panowania Bolesława Krzywoustego zdołali na kilka
t uzyskać odpowiedni dokument papieski, wkrótce zresztą przez
olicę Apostolską uchylony.
Jordan zatem nie był sufraganem magdeburskim. Może zresztą
e trzeba tego dowodzić na podstawie ogólnej przesłanki, że ksią-
polański nigdy by się nie zgodził na bezpośrednie podporząd-
i#vanie Kościoła w swoim państwie metropolii niemieclciej. Wzglę-
# polityezne nieraz bowiem skłaniały władców do kompromisów
rozwiązań tymczasowych. Oprócz analizy samych źródeł, która,
k mieliśmy okazję nawet w powyższym skróconym przeglądzie
ę przekonać, nie popiera tezy o zależności, dochodzi jeszcze je-
#n argument.
Musimy wybiec myślą naprzód, osiem lat po śmierci Mieszka I,
# wspomnianego przed chwilą Zjazdu Gnieźnieńskiego. Sam ce-
trz Otton III (wnuk Ottona I) przybył do Gniezna z pielgrzymką
u grobu św. Wojciecha, trzy lata wcześniej (897) zamordowanego
#zez pogańskich Prusów. W trakcie rozmów politycznych dopeł-
iono postanowień wcześniejszego synodu rzymskiego, na którym
#hwalono powołać do życia metropolię gnieźnieńską - ogromny
ukces kościelno-polityczny Polski i jej władcy Bolesława Chro-
rego! Oddajmy znowu głos Thietmarowi z Merseburga (ks. IV,
#zdz. 45):


# Następnie [Otton III) utworzył zaraz arcybiskupstwo, zgodnie
zprawem, jak przypuszczam, lecz bez zgody w-
mienionego tylko co biskupa [chodzi o biskupa

136 131



Ungera], którego diecezja obejmowała cały ten kraj. Arcyl
skupstwo to powierzył bratu wspomnianego męczennika Rad
mowi i podporządkował mu z w y j ą t k i e m b i s k u p a p
z n a ń s k i e g o Ungera następujących biskupów: kołobrzi
kiego Reinberna, krakowskiego Poppona i wrocławskiego Ja#
Okazuje się zatem, że biskup Unger, którego Thietmar nazy,
konsekwentnie poznańskim, zaznaczając wszakże właśnie w t5
miejscu, że podlegała mu cała Polska, nie wyraził zgody na zało;
nie nowej metropolii, co jednak nie zdołało wstrzymać biegu w
darzeń. Metropolia gnieźnieńska w roku 1000 powstała, "jak pr2
puszczam - zgodnie z prawem" - zaznacza Thietmar. Otóż gdy
Kościół polski przed rokiem 1000 podlegał metropolii magdebi
skiej, do utworzenia nowej metropfll konieczna byłaby, w m;
niewzruszalnych zasad prawa kanonicznego, bardzo ściśle wówc#
przestrzeganych, zgoda metropolii macierzystej. Pamiętamy, j
długo musiał starać się i czekać sam cesarz Otton I, zanim zdo
doprowadzić do zgody na powołanie metropol magdeburskiej i
dokonał tego dopiero po śmierci zainteresowanych i niechętny
tej inicjatywie niemieckich hierarchów. Ani Otton III, ani E
lesław Chrobry, ani nawet papież nie byliby w stanie kreovr
metropolii gnieźnieńskiej bez zgody metropolity magdeburskie)
gdyby istotnie obszar Polski wcześniej do tej ostatniej należ
Z#mczasem o proteście arcybiskupa magdeburskiego Gizylera t
nie słychać - widocznie nie miał po temu podstaw. Co nie w
klucza, że omawiany wyżej falsyfikat magdeburski, powstały v<
dług wszelkiego prawdopodobieństwa w latach 1004-1012, i
był tworzony z inicjatywy czy przynajmniej z cichym błogos:
wieństwem następcy Gizylera - Taginona. To już wszelako in
sprawa...
Protestował natomiast "pożnański" Unger i chociaż, jak zd#
się sugerować Thietmar, protest jego nie był w pełni uzasadnia
jskoro metropolia gnieźnieńska powstała, "jak mniemał" kronika
legalnie), to jednak pewien skutek protest ten odniósł i bisku
stwo poznańskie nie zostało podporządkowane polskiemu meti
policie, to znaczy że pozostało poza metropolią gnieźnieńską. Od '
chwili zatem możemy bez cienia wątpliwości mówić o biskupst#
poznańskim, podobnie jak o biskupstwach kołobrzeskim (nie pr:
trwało ono zbyt długo), krakowskim i wrocławskim. Jeżeli i J#

dan, i Unger przed rokiem 1000 nazywani byli w źródłach (jak
#>viemy, nie wszystkich) także biskupami poznańskimi, to pojęcie to
#nusiało mieć inny niż po roku 1000 sens. Albo byli oni biskupami
bez określonej diecezji, czyli tak zwanymi biskupami misyjnymi,
r jedynie ze względu na to, że obaj najczęściej rezydowali w Po-
źnaniu (do sprawy stołeczności Poznania w X wieku powrócimy
obszerniej w jednym z następnych rozdziałów tej książki) i w gro-
dzie tym mieli swój główny (katedralny) kości4ł, przeto od nazwy
poznania byli niekiedy tytułowani, albo byli od 968 roku biskupami
diecezjalnymi, poznańskimi, przy czym diecezja ich obejmowała
tak czy inaczej wszystkie ziemie polskie. W gruncie rzeczy, jak
gię wydaje, pomiędzy tymi dwoma stanowiskami nie ma wielkiej
różnicy. W jednym i drugim przypadku byliby oni, co możemy
teraz, po przeprowadzeniu dyskusji na temat ewentualnej obedien-
sji wobec Magdeburga, stanowczo stwierdzić, niezależni od jakie-
;gokolwiek związku metropolitalnego - podlegali bezpośrednio Sto-
#cy Apostolskiej. Dodajmy, że praktyka bezpośredniego podpo-
##ządkowania biskupstw w krajach, w których regularna organi-
`#acja metropolitalna jeszcze nie została zaprowadzona, papieżowi
#była dość często występującym zjawiskiem, przejściowym wpraw-
#dzie, ale właściwie niezbędnym i wygodnym. Unger, jako biskup
#podległy bezpośrednio Stolicy Apostolskiej, obojętnie czy "znisyj-
#ny", czy diecezjalny, nie mógł skutecznie protestować przeciw-
przyznajemy - radykalnemu uszczupleniu swojej diecezji, to zna-
czy protest jego nie musiał zostać uwzględniony, nie wstrzymywał
biegu wydarzeń.
To zaś, że Unger protestował, jest zupełnie #rozumiałe. Od
kilkunastu lat, zapewne od 982 lub 984 roku (powrócimy jeszcze
do początku rządów Ungera), sprawował on rządy nad Kościołem
#olskim, był więc jak gdyby naturalnym kandydatem do godności
metropolity. I zostałby nim zapewne, gdyby nie pojawienie się
osoby brata męczennika św. Wojeiecha - Radzima-Gaudentego,
który uzyskał poparcie cesarza Ottona III i papieża Sylwestra II,
# jak się wydaje - został do pewnego stopnia narzucony Bolesła-
#oowi Chrobremu 1". Kto wie, czy jeszcze w chwili, gdy okazały

14 Jest ciekawe i charakterystyczne, że stosunld pierwszego metro-
lity z Chrobrym układały się niedobrze. Nic nie słychać o jego udziale
życiu państwa, tradycja polska nie zachowała (aż do Długosza) rocznej
aty śmierci Radzima-Gaudentego, zanotowała jednak jakąś klątwę rzu-
138 139



orszak cesarski przybywał do Gniezna, gdzie go, jak informuj#
niezastąpiony Thietmar, przyjął z wielkim szacunkiem i wprowa
dził do kościoła "tamtejszy biskup Unger", nie był on przekona
ny, że jemu właśnie przypadnie godność metropolity. Tym cięższ
musiało być rozczarowanie.
Gwoli ścisłości, nie wiemy, czy Unger zgłosił jakiś otwarty pro
test - z danych Thietmara to wprost nie wynika. Być może sy
nod rzymski i wysokie umawiające się w Gnieźnie strony po pr
stu "po cichu" przeszły do porządku dziennego nad oczekiwaniamiA
polskiego biskupa i spróbowały mu jedynie w ten sposób zrekom#
pensować zawód, że pozostawiono go poza metropolią gnieźnieńskąx
tworżąc dlań osobne biskupstwo w zachodniej części Wielkopolski,
chyba niezbyt bogate, gdyż zajęte w znacznej części przez las#
i słabo zaludnione. Pozostał mu wszakże Poznań z wybudowaną`
tymczasem najokazaiszą, a do czasu jedyną katedrą biskupi#
w Polsce. Archeolodzy odnaleźli w niej, w warstwach odpowiada#
jących "Jordanowemu" kościołowi z drugiej połowy X wieku;
wapienne misy, które być może były misami chrzcielnymi - świad#
kami alstu chrztu Mieszka I i jego otoczenia, jak również grodzian
poznańskieh w roku 966 i następnych.
Mimo gorzkiego zawodu w 1000 roku biskup Unger dobrze
zapisał się w dziejach Kościoła polskiego, chociaż niewdzięczna
pamięć sprawiła, że źródła pochodzenia polskiego - w przeciwień=
stwie do jego poprzednika Jordana - zupełnie o nim zapomniały;
Wszystko co wiemy o biskupie Ungerze, zawdzięczamy źródłoza
niemieckim. Czy był Niemcem z pochodzenia - nie wiadomo; imię
Unger było w każdym razie w ówczesnych Niemczech rzadkie.
Wszkaże nie był byle kim, gdy przybywał do Polski - od 979 rok

był według wszelkiego prawdopodobieństwa opatem założonego
wówczas przez cesarza Ottona II klasztoru benedyktyńskiego
w Memleben w Turyngii (diecezja moguncka). Wydaje się, że kla-
sztor ten miał w planach cesarskich do odegrania ważną rolę, któ#
rej jednak nie było dane mu spełnić. W dokumencie Ottona III
z 991 roku spotykamy Ungera z podwójną godnością: jako bliżej
nie określonego biskupa, a zarazem opata w Memleben (Vunnż=


coną przez niego na cały kraj. Wygląda nawet na to, że Chrobry- ostenta-
cyjnie unikał arcybiskupa, przenosząc niechęć nawet za zgon - kazał
się pochować nie w Gnieźnie, lecz w Poznaniu.

140

gerus epżscopus, Mżrnżlevensżs ecclesiae abbas). Czy był już wów-
czas biskupem polskim ("poznańskim")? - oto nowy probiem
badawczy, niełatwy do rozstrzygnięcia. Jeżeli wierzyć Thietma-
rowi (zob. s.130), godność biskupią Unger uzyskał około roku 982,
##e wiadomo jednak, czy od razu został wyświęcony na biskupa
dla Polski, skoro po pierwsze, jeszcze we wspomnianym doku-
mencie z 991 roku występ#.zje jako biskup "bezimienny", zacho-
wując jednocześnie godność opacką w 1\#emleben, a po wtóre je-
den z roczników polskich (zob. s.106) zanotował, że śmierć pierw-
szego biskupa polskiego Jordana nastąpiła w 984 roku. Albo więc
Unger pozostawał na razie po 982 roku w Memleben, a godność
biskupia zostałaby mu nadana niejako "na wyrost", być może
w związku z planami, jakie dwór cesarski wiązał z opactwem
memlebeńskim (Turyngia pozbawiona była własnego biskupstwa,
może więc Unger był przewidziany na biskupa Turyngii, a Memle-
; ben na stolicę tego biskupstwa?), albo od razu po wyświęceniu przy-
#był do Polski (data śmierci Jordana mogła zostać w roczniku pol-
#skim o kilka lat przesunięta), zachowując jednak z bliżej nie wy-
#jaśnionych względów godność opacką. Dopiero pod koniec września
992 roku pojawił się w źródłach inny opat memlebeński - zapewne
następca Ungera. Widocznie Unger tak już się "zadomowił" w Pol-
sce i sprawy polskie tak go zaabsorbowały, że zrezygnował z god-
ności w dalekiej Turyngii. Można zresztą założyć i taką możliwość,
`że początkowo (982-992) sytuacja Ungera w Polsee nie była wy-
jaśniona i że był on początkowo biskupem pomocniczym Jordana.
W marcu (?) 1000 roku Unger przyjmował, jak wiemy, w Gnieź-
nie, jako gospodarz Kościoła polskiego, cesarza Ottona III. W rezul-
tacie postanowień Zjazdu Gnieźnieziskiego ogromny obszar pod-
' legający jego jurysdykcji został podzielony i ujęty w ramy odręb-
nej organizacji metropolitalnej. Odtąd Unger był jedynie biskupem
diecezji poznańskiej, tyle że nie podporządkowanej, ze względów
kurtuazyjnych, metropolicie. W 1003 roku, 13 listopada, porhował
eiała zamordowanych przez złoczyńców "pięciu braci polskich".
Autor Żyu#ota Pżęcżu Bracż Męcze#nżkóu#, Brunon z Kwerfurtu
'(później i on zdobędzie palmę męczeństwa i zostanie ogłoszony
#więtym), stwierdził podeszły wiek poznańskiego ordynariusza
śpieszącego na zachodnie peryferie swej diecezji, by oddać ostat-
#ą posługę zamordowanym pustelnikom:

141



[...) a ponieważ dopiero trzeciego dnia można było donieś
o tym biskupowi, zeszło się dosyć - jak na młode chrześcijań
stwo duchownych i zakonnic na szczęśliwy pogrzeb niewinnyc
świętych. I gdy z materiału obficie przez las dostarczonego spo
rządzono drewniane trumny, stosownie do polecenia biskup
wewnątrz kościoła wykopano wielki dół, tak że to miejsce moś
gło pomieścić jakby dwakroć czterech Bożych mężów. Sędziw#
zaś biskup Unger, pełen dobrej woli, przybywszy do świętegq
miejsca odprawił razem z duchownymi uroczystą Mszę świętą
oraz przepisane modły i do ciała świętych przystąpił z rękoma
pokornie złożonymi i z sercem pokornym [...] Następnie biskup
wśród modłów i antyfon, jak należy, z bojaźnią Bożą odpro=
wadził zwłoki świętych aż do miejsca pogrzebania.
Zdaje się jednak, że nie dane mu było aż do końca pełnić bisku-
pich obowiązków w swojej diecezji. Tenże Brunon z Kwerfurtu
informuje:

[Jeden z braci] gdy przedsięwziął ponowną podróż do Rzymu
[...), wraz z przezacnym biskupem Ungerem został po drodze
ujęty i wysłany do Magdeburga, gdzie trzymano go w klaszto=
rze pod czujną strażą; był bowiem [wtedy] ostry zatarg z królem
#asów, który obawiał się, że podróż ich może przynieść szkodę
jego państwu.

Konkretnych przyczyn internowania Ungera nie znamy. Fak-
tem jest jednak wojna niemiecko-polska rozpoczęta właśnie w 1004
roku. Bez trudu zrozumiemy zaskoczenie, jakie w Magdebur#u wy-
wołały postanowienia Zjazdu Gnieźnieńskiego. Pamiętamy "falsy-
fikat magdeburski", być może właśnie około 1004 roku sporządzo-
ny - była to brawurowa próba wykazania praw Magdeburga do
diecezji poznańskiej ("polskiej"). Często można spotkać się w nau-
ce 2 przypuszczeniem, że w Magdeburgu przymuszono Ungera do
uznania magdeburskiej obediencji. O tym wprawdzie głucho
w źródłach, zupełnie jednak nie można wykluczyć takiej sytuacji,
gdyż wygląda na to, że Unger już do Polski nie powrócił. I na to
nie ma co prawda żadnych dowodów, ale są pewne poszlaki: zain-
teresowanie się osobą Ungera przez różne źródła niemieckie (Thiet-
mar i roczniki z Kwedlinburga podały datę śmierci Ungera, pierw-
szy z nich nawet datę dzienną; w dwóch klasztorach saskich-
w Merseburgu i Lneburgu - nekrologi odnotowały datę dzienną
jego śmierci), ezego raczej trudno byłoby oczekiwać, gdyby Unger
zmarł z dala od Saksonii, w Polsce; z drugiej zaś strony wspomnia-
#e już całkowite milczenie źródeł polskich o Ungerze. Czyżby był
to refleks głębokiej niechęci, jaka musiała dzielić starego biskupa
z areybiskupem Gaudentym i Kościołem jemu podległym? Nawet
Jan Długosz w XV wieku, który wiele donosił na temat najstar-
szych biskupów polskich w opracowanych przez siebie katalogach,
pominął Ungera zupełnym milczeniem, jako następcę Jordana po-
dając jakiegoś zapewne przez siebie wymyślonego Tymoteusza. Być
może echem postaci i losów Ungera jest jednak wiadomość Długo-
#a, jakoby Jordan umarł i p#chowany został w Brandenburgu
(także przy śmierci rzekomego Tymoteusza, umieszczonej pod ro-
kiem 1020, zaznaczy Długosz, iż "inni utrzymują, że został pocho-
wany nie w katedrze poznańskiej, lecz w brandenburskiej" - być
może, że wielkiemu historiografowi pomyliły się w tym momencie
po prostu notatki).
Jeżeli nawet rzeczywiście Unger w Magdeburgu został zmuszo-
ny czy nakłoniony do uznania zwierzchnictwa tamtejszej metro-
polii (czyżby pokazano mu "falsyfikat"?), nie miało to większego
wpływu na Kościół polski. Nie arcybiskup magdeburski ani król
; niemiecki decydowali o obsadzie i umożliwiali funkcjonowanie bi-
: skupstwa poznańskiego, lecz książę polski, który ani nie chciał, ani
`nie mógł tolerować obcego zwierzchnictwa nad częścią Kościoła
;polskiego. Akt poddania się metropolicie magdeburskiemu, jeżeli
; w ogóle miał wówczas miejsce, miał charakter ściśle osobisty. Bo-
lesław Chrobry z pewnością zadbał po śmierci Ungera, by jego
# następcą został ktoś w pełni mu odpowiadający i uległy!
# czono (Gerard Labuda), by przed rokiem 1000
jakiś inny, poza Gnieznem, ośrodek w państwie polańskim mógł
pełnić rolę siedziby biskupiej, ale zarówno tradycja, jak również
wymowa badań archeologicznych, jak wreszcie uporczywie (choć
niekonsekwentnie) pojawiająca się "poznańska" tytulatura pierw-
szych dwóch biskupów polskich, dowodzą wyjątkowej roli Pozna-
nia w drugiej połowie X wieku. Na wschód od potężnie około po-
łowy X wieku obwarowanego grodu poznańskiego po 968 roku za-
częto wznosić okazały kościół biskupi, dominujący nad całym
umocnionym podgrodziem. Była to wielka świątynia bazylikowa
o powierzchni około 1000 m#, ogólnej długości 49 m i wymiarach
prostokąta złożonego z trzech naw 23X43 m. Szerokość nawy głów-
nej wynosiła 8,5 m, naw bocznych 4,5 m. Oto jak świątynię tę,

142 143



której pozostałości spoczywają do dziś pod obecnym kościołem
tedralnym ("najstarsze fundamenty do dziś jeszcze dźwigają na
bie gmach kościoła katedralnego, czyli jego zasadniczy rzut pozo;
od X wieku prawie ten sam, przynajmniej w partii trzynawow
korpusu. A zatem te pierwsze fundamenty w bardzo dużym p
cencie się zachowały i dalej służą jako ławy nośne budynku"), c
suje Krystyna Józefowiczówna, jedna z uczonych, którzy po os1
niej wojnie prowadzili badania archeologiczne we wnętrzu zn:
czonej przez działania wojenne katedry:
"Wykopaliska lat 1946 i 1951-6 odsłoniły pod obecną kate
pozostałości I fazy budowli z dz'ugiej połowy X w., jej przebud
z połowy XI i połowy XIII w. oraz warstwę przedsakralnych pr
kładkowyeh konstrukcji clrewnianych przypuszczalnie z pierw:
połowy X w., wykorzystanych jako umocnienie terenu.
Odkryte na tej warstwie relikty prymitywnych saclzav
chrzcielnych z wapiennego betonu dokumentują fakt maso,
chrystianizacji mieszkańców grodu, jaki poprzeclził położenie f,
damentów pierwszego kościoła.
Kamienną katedrę biskupa Jordana charakteryzuje znany
szczątków przyziemia przedromański wątek murów z płask
warstw okrzesków lub z opus spicatum, wiązany wapienną zap
wą i tynkowany, oraz fundamenty z dużych, nieobrabianych #
zów granitowych. Była to trzynawowa, stropowa, zapewne fila
wa bazylika. Jej chór wschodni miał kwaclratowe sanktuari
z apsydą, oddzielone od naw przegrodą (lektorium) i flankow;
dwiema prostokątnymi zakrystiami, nieco szerszymi od naw bc
nych, niewątpliwie dającymi podstawę dwu symetrycznym #
żom. Zachodni biegun kościoła piętrzył się w masyw o płaskiej
sadzie i wieżowej partii środkowej, do której przystawały węż
od naw bocznych wieżyczki schodowe.
Pośrodku nawy głównej w poziomie fragmentarycznie zacho#
nych wapiennych posadzek odsłonięto pozostałości dwu grobc
ców-mauzoleów, zidentyfikowane jako znane ze źródeł grc
.#ieszka I i Bolesława Chrobrego [...]. W formie I katedry pozn;
skiej zespalają się cechy dwu typów wczesnoromańskich baz5
europejskich, a mianowicie trójdzielna struktura chóru o dwu
krystiach i lektorium (lombardzki) z częstym w dojrzałym ror
nizmie niemieckim motywem dwubiegunowych spiętrzeń wie

Pozostałości domniemanych pochówków Mieszka I i Bolesława Chrobrego
w podziemiach obecnej katedry poznańskiej

ych, signum dostojeństwa budowli cesarskich. W połączeniu tym,
zwłaszcza we wczesnym zastosowaniu dwuwieżowej formy chó-
x, wprowadzonej po połowie X w. dopiero w kilku czołowych koś-
ołaeh Nadrenii, ujawnia się proweniencja twórcy I poznańskiej
#tedry [...) Najprawdopodobniejsze jest zatem przybycie do Poz-
;inia architekta z wybitnych ośrodków monastycznych na pogra-
iczu północnych Włoch i cesarstwa, a ściślej ze skupionej wokół
;onstancji i Reichenau wspólnoty benedyktyńskiej nad Jeziorem
odeńskim" (Stownżk Stnrożytnośrż Słowżu#skich, t. IV, s. 273-

-274).
Zdaniem archeologów, kościół ten jeszcze przed zniszczeniem
r latach 1034-1039 został dość znacznie przekształcony pod wpły-
#em bodźców i wzorów wywodzących się z Lotaryngii i Westfalii.
# ten sposób koleje losów najstarszej w Polsce świątyni katedra#-
ej są jakby odbiciem losów młodego państwa, różnych twórczych
ddziaływań na Kościół i architekturę sakralną, zarazem zaś świa-
ectwem dokonań pierwszego pokolenia chrześcijan polańskich
pierwśzego chrześcijańskiego ich władcy.


144 #ieszko I



Rozdział X

AMICUS IMPERATORIS"




Buntowniczego grafa saskiego Wichmana, który tyle zamie:
nia i kłopotów sprawił przede wszystkim swoim władzom, spot
liśmy już w rozdziale VII, w momencie powodzenia, gdy vt
z Wieletami dwukrotnie pokonał Mieszka I i jego "Ticica#ikó
Był to rok 963. Przez kilka następnych lat nic nie wiadomo o Wi
manie, a także Mieszko zbyt był chyba zajęty nowym czeskim
juszem oraz sprawami związanymi z chrztem i kładzeniem kan
nia węgielnego pod Kościół polski, by od raz,.z podejmować dzi#
nia wojenne na północnym zachodzie. W cztery lata później i
p#częły się jednak ponownie walki na tym terenie. W 967 roku
szło do wojny wewnętrznej wśród Obodrzyeów; interweniował j
arbiter książę saski Herman. Jedna ze stron wezwała Wichm
na pomoc, ten - rad że i tam może zaszkodzić znienawidzone
krewnemu - chętnie wmieszał się do walk. Oblężony przez #
ska księcia saskiego w pewnym grodzie, zapewne głównym gro#
obodrzyckich Wagrów Stargardzie (Oldenburg), wydostał się
zewnątrz, podobno by starać się o pomoc króla duńskiego.
z tego nie wyszło, gród musiał się poddać, książę ukarał tych z,
lenników Wichmana, którzy wpadli mu w ręce.
W 1'ronice Widukinda (ks. III, rozdz. 69) odnotowano intere
jące zakończenie dziejów Wichmana:

Zasłyszawszy zaś Wichman, że miasto jest wzięte, a towarzy
broni pobici, zwróciwszy się ponownie na wschód, zanurzył
wśród 5łowian. I układał się ze Słowianami, którzy nazyw
się Wolinianami [Vuloinż], w jaki by sposób mogli gnębić wo
Mieszka, przyjaciela cesarskiego; co dla tamt#

nie było tajemnicą. I ów posłał do Bolesława, króla czeskiego
- był bowiem jego zięciem - i otrzymał od niego dwa hufce
konnicy. I gdy Wichman wyprowadził przeciwko niemu wojsko,
najpierw [Mieszko) nasłał na niego piechotę. A gdy ci na pole-
cenie swego księcia z wolna uciekali przed Wichmanem, został
on dość daleko odciągnięty od obozu, wtedy nasławszy na niego
od tyłu konnicę, na dany znak wezwał uciekających do przeciw-
natarcia na wroga.
Gdy tak z naprzeciwka i od tyłu nań napierano, spróbował
Wichman się wycofać. Posądzony jednak przez towarzyszy
o niegodziwoś, jako że sam przecie namówił ich do walki, iż
mógłby, zawierzając koniowi, łatwo uciec, gdyby zaszła potrze-
ba, przymuszony zsiadł z konia i pieszo razem z towarzyszami
wdał się w bitwę. I tego dnia mężnie walcząc, bronił się orę-
żem. Wyczerpany postem i długą drogą, jaką przebył przez całą
noc z bronią, już nad ranem dobił do jakiegoś zabudowania
wraz z garstką towarzyszy. Przedniejsi zaś z wrogów, gdy go
odnaleźli, po broni poznali, że mają przed sobą męża wybitne-
go. Wypytywany przez nich, kim jest, wyznał, że jest Wichma-
nem. Ci wezwali go do złożenia broni i zaklinali się, że go ca-
łego odstawią swojemu księciu i to u niego wyjednają, aby go
nietkniętego odstawił cesarzowi. ów jednak, choć doprowadzo-
ny do ostateczności i baczny na swe starodawne szlachectwo
i męstwo, wzgardził podać takim dłoń, prosił jednak, aby do-
nieśli o nim Mieszkowi: przed nim chce złożyć broń, jemu podać
rękę. W czasie, gdy ci podążyli do Mieszka, otoczył go niezli-
czony tłum i ostro go zaatakował. On zaś, choć wyczerpany, po-
waliwszy wielu z nich, wyciągnął wreszcie miecz i przekazał
go przedniejszemu z wrogów z tymi słowami: KWeź - powiada
- ten miecz i zanieś panu twemu, niech go trzyma na znak
zwycięstwa i niech go przekaże przyjacielowi, cesarzowi, aby,
dowiedziawszy się o tym, mógł natrząsać się z poległego prze-
ciwnika lub raczej opłakiwać powinowatego##. I to rzekłszy,
zwrócony ku wschodowi, tak jak potrafił błagał Pana w ojczy-
stym języku i duszę przepełnioną wielu błędami i udrękami
wyzionął na łono Stwórey wszechrzeczy.
Taki był koniec Wichmana, taki wszystkich prawie, którzy
podnieśli broń na cesarza, ojca twego,
ińczy kronikarz przestrogą, zwracając się do Matyldy, córki Otto-
i I, której poświęcił swą kronikę.
Jest to zarazem ostatnia w dziele Widukinda wiadomość odno-
#ca się do Mieszka I i spraw polskich.
Datę dzienną śmierci Wichmana zanotował nekrolog klasztoru
V. Michała w Lneburgu (klasztor ten był klasztorem rodu Billun-
146 147



gów, z którego wywodził się zarówno Wichman, jak i jego moż
nieprzyjaciel - książę saski Herman): 22 września Wżch%n.anr,
co'm,[es] et %n,ulti alżż occisż ("Komes Wichman i wielu innych zost
zabici"). Niestety, Widukind nie podał miejsca bitwy i pościgu, ;
nazwa słowiańskiego ludu Wolinian, z którymi sprzymierzył
Wichman (jak pamiętamy, zdaniem niektórych uczonych sprzym
rzył się on z tymże ludem już w 963 roku), nie pozostawia racs
wątpliwości, że opisane tu wydarzenia rozegrały się na północr
-zachodnim Pomorzu. Osobisty udział księcia polańskiego w bitv
wskazuje na to, że zapewne kontynuował on akcję zdobywczą, k'
ra widać coraz wyraźniej zagrażała silnemu Wolinowi.
Mniej nas tu interesują osobiste losy i przeżycia Wichma
niż jego polański przeciwnik. Wichman, pomny zapewne zwycięs
nad wojskami Mieszka sprzed kilku lat, liczył na ponowne z#
cięstwo. Bardzo się jednak przeliczył. Przede wszystkim przeci
nikiem jego w 967 roku nie był pogański naczelnik jakiegoś (chi
by znacznego) plemienia słowiańskiego, lecz władca chrześcijańs
a w dodatku, co kronikarz dw
krotnie w przytoszonym fragmen
zaznacza, sprzymierzeniec ("przyjaciel") samego cesarza. Widuki
nie pochwala wyczynu Wichmana, a nawet - jak widzieliśmy
wyraźnie stawia los buntownika za przestrogę innym. Mieszki
miał czas przygotować się do nowego starcia, a co szczególnie ;
sługuje na uwagę - opłaciło mu się odwrócenie soj#zszu z lat )
przednich, jako że spowinowacony z nim książę czeski przysłał i
posiłki wojskowe - dwa hufce (zapewne około 100 koni) jazdy,
wydatnie powiększyło opartą na piechocie siłę uderzeniową jt
wojsk. Z relacji Widukinda widać także dojrzałą myśl militai
władcy polskiego - pozorowany odwrót zmylił przeciwnika i #
zwolił, przy wykorzystaniu wspomnianej jazdy, w dalszej fa
bitwy wziąć go w dwa ognie i pokonać. Podnieść warto jesz#
nastawienie rannego Wichmana wobec przeciwników. Choć sam 1
on banitą i rebeliantem, jako krewny samego cesarza zachował v
sokie poczucie własnej godności, nie godząc się na poddanie ści#
jącym go wojownikom, znimo że ci ofiarowali mu honorowe warl
ki. Gotów był oddać broń jedynie samemu księciu polańskiez
może uznając tylko w nim godnego siebie partnera, a może
dowierzając rozmówcom. Miało go to zresztą kosztować życie
zdaniem kronikarza po odjechaniu pogoni napadł na Wichm#

iś tłum (zapewne okoliczna l
dność lub prości żołnierze Miesz-
i on był zapewne bezpośrednią przyczyńą śmierci Wichmana.
Mieszko, "przyjaciel cesarza", spełnił widać prośbę Wichmana,
rż Widukind zaraz potem napisał:


Kiedy więc cesarz otrzymał broń Wichmana i został poinformo-
wany o jego śmierci [...]

Dwaj kronikarze niemieccy, Widukind i Thietmar, jakby umyśl-
na przemian informują nas o sprawach Mieszkowych. Thietmar
nam nie powiedział o wydarzeniaeh roku 967, natomiast jemu
vdzięczamy kolejną wiadomość, dotyczącą wydarzeń o pięć lat
:niejszych (ks. II, rozdz. 29):

Tymczasem dostojny margrabia Hodo, zebrawszy wojsko, na=
padł z nim na Mieszka, który był w i e r n y c e s a r z o w i [i#-
peratori fżdelem] i płacił t r y b u t aż po r z e k ę W a r t ę
[usque żn Vu'rta fluvżu#n,]. Na pomoc mar#rabiemu pospieszył
wraz ze swoimi tylko mój ojciec, graf Zygfryd, podówczas mło-
dzieniec i jeszcze nieżonaty. Kiedy w dzień św. .Tana Chrzcicie-
la starli się z Mieszkiem, odnieśli zrazu zwycięstwo, lecz potem
w miejscowości zwanej ##Cidini## brat jego Czcibor [Cżdebu7us]
zadał im klęskę, kładąc trupem wszystkich najlepszych ryce-
rzy z wyjątkiem wspomnianych grafów.
Cesarz, poruszony do żywe#o wieścią o tej klęsce, wysłał czym
prędzej gońców, nakazując Hodonowi i Mieszkowi, aby pod ry-
gorem utraty jego łaski zachowali pokój do czasu, gdy przybę-
dzie na miejsce i osobiście zbada sprawę.

Jest to fragment dobrze znany w Polsce, zawiera bowiem
zmiankę o zwycięstwie wojsk Mieszka I, dowodzonych przez jego
'ata Czcibora, pod miejscowością, którą ogromna większość uczo-
#ch identyfikuje z Cedynią (niem. Zehden) nad Odrą. Tym razem
ramy dokładną datę - 24 czerwca 972 roku, znamy także głów-
ych protagonistów.
Główna rola przypadła margrabiemu Hodonowi. Kim był Ho-
#n? - margrabią saskiej Marchii Wschodniej. Wprawdzie po
nierci margrabiego Gerona (965) ogromna marchia jemu powie-
cona, a określana takim samym mianem, została podzielona na
ilka mniejszych, łatwiejszych do zarządzania, ale wśród nich dwie
iyróżniały się pod względem znaczenia: Marchia Północna, którą
arządzał Teodoryk (Dytryk) - w przyszłości teść Mieszka I (zab.
#ej) i Marchia Wschodnia z Hodonem na czele. Nie był więc Ho=

148 14.9



don na pewno jakimś drugorzędnym margrabią, jak to nieki
można przeczytać zwłaszcza w popularnej literaturze. Należał
wpływowego rodu, z którego wywodził się i Geron. Był wyc
wawcą przyszłego cesarza Ottona II, a więc osobą bliską same
cesarzowi. Współcześni doceniali to: Thietmar określa go zaw
z dużą rewerencją, używając takich określeń jak vetzerabżlżs 7n
chżo, żnclżtus #n,archio, egregżus Hodo, sam Otton II w dokum
tach także podkreślał rolę Hodona jako swego wychowawcy ('nos
dżlectus #n,agżster, fżdelżs noster dulcżs nutrżc'rus).
Rozpatrzmy w związku z tym jeszcze następującą wzmiar
Thietmara, zawartą w jednej z dalszych ksiąg kroniki (ks. V, roz
10). Opisując atak Bolesława Chrobrego na Saksonię w 1002 rol
kronikarz dodał gorzką refleksję:
Jak przykro jest porównywać współczesnych z naszymi przc
kami! Za życia znakomitego Hodona ojciec Bolesława Miesz
nie odważył się nigdy wejść w kożuchu do domu, w któr#
wiedział, że znajduje się Hodo, ani siedzieć, gdy on się podni
z miejsca.
Niechaj Bóg wybaczy cesarzowi, że czyniąc trybutariusza #
nem [Otton III w Gnieźnie w roku 1000 zwolnił Bolesła,
Chrobrego od obowiązku płacenia trybutu], wyniósł go tak w
soko, że ten, zapominając o tym, jak postępował jego rodz
ośmielał się wciągać pomału w poddaństwo wyżej od siel;
stojących [...].
"
Thietmar z Mersebur a rzeciwstawia zatem "butę Bolesła#
Chrobrego "pokorze" Mieszka I. Mniejsza o to, czy rzeczywiśc
chodziło o pokorę czy raczej o kurtuazję wobec margrabiego, kt
rego faktyczne znacz.enie - przede wśzystkim ze względu #
wspomnianą bliskość do dworu cesarskiego i osoby Ottona II-
znacznie przekraczało miarę "zwykłego" margrabiego. Do poko#
wobec Hodona Mieszko I nie miał bowiem szczególnych powodó
ani przed 972 rokiem, ani tym bardziej po nim. Hodon zresztą ż;
jeszcze długo, zmarł w 993 roku, przeżył zatem Mieszka I.
Wróćmy jednak do wojny 972 roku. O czeskich posiłkach ty
razem nic nie wiadomo. Przy okazji poznajemy imię Czcibora-
zwycięskiego brata Mieszka I, jedynego z rodzeństwa, którego zn;
my z imienia. Inny brat, jak wiemy, poległ w wojnie z Wichmane#
w 963 roku. Miejsce bitwy, Cżdżtzż, jak wspomniałem, zazwycz:
identyfikuje się z Cedynią na prawym brzegu Odry, gdzie istotni

#heolodzy polscy odkopali pozostałości imponującego grodtt
ronnego oraz znaleziska odnoszone do pobojowiska z 972 roku.
;wna trudność polega na tym, że Cedynia była niepokojąco odda-
ia od terytorium podlegającego władzy margrabiego Hodona,
brego centrum obejmowało Łużyce, leżało zatem znacznie dalej
i południe ad teatru ówczesnych działań wojennych. Wyprawia-
c się przeciwko Mieszkowi tak daleko na północ, po#a obszar
tasnej march, Hodon wyraźnie wkraczał w kompetencje mar-
abiego Teodoryka. Tymczasem z danych Thietmara nie wynika,
r była to wspólna inicjatywa Teodoryka i Hodona, lecz jedynie
go ostatniego. Istnieje wprawdzie poszlaka, mogąca wskazywać
# jakieś ciche współdziałanie czy przynajmniej przyzwolenie Teo-
iryka. Otóż na pomoc pośpieszył Hodonowi ojciec kronikarza
iietmara, graf Zygfryd z Walbeck. Zmarł on dopiero w 991 ro-
i, gdy przyszły kronikarz miał około 15-16 lat, zapewne więe
jego ust dowiedział się szczegółów bitwy pod Cedynią. Zarazem
dnak kronikarz stwierdza, że była to jedyna pomoc, jaką otrzy-
ał Hodon w 972 roku od panów niemieckich. Nie można zatem
imniemywać, że była to wspólna wyprawa obu wspomnianych

Zupełnie niejasny jest cel wyprawy Hotlona. Marian Z. Jedli-
i, w komentarzu do opisu tych wydarzeń w sporządzonej przez
#bie polsko-łacińskiej edycji kroniki Thietmara, tak pods'#mował
glądy na tę sprawę, wysuwane w nauce niemieckiej i polskiej:
wyprawa Hodona była osobistym przedsięwzięciem margrabie-
, nie uzgodnionym z żadną inną instancją w Rzeszy. 2) Hodon
#stąpił oficjalnie, zaniepokojony sukcesami Mieszka I na drodze
pełnego usamodzielnienia się spod przewagi niemieckiej; 3) wy-
awa Hodona wynikała ze sprawowanego przezeń nadzoru nad
rytori#.zm, z którego Mieszko uiszczał trybut; 4) zniała na celu
#zeciwdziałanie akcji zdobywczej Mieszka na Pomorzu Zachod-
m i była uzgodniona z Teodorykiem, zwierzchnikiem Hodona.
Zdaje się, że akcję tę można określić dokładniej. Prawdopodob-
e znowu chodziło o Wolin i Wolinian. W 967 roku oni byli, wraz
Wichmanem, stroną aktywną. Pokonani wówczas przez Mieszka,
usieli się liczyć z dążeniem władcy polańskiego do ostatecznego
#dboju ich terytorium, co zamykałoby proces wchłaniania Pomo-
a przez Piasta. Zapewne Wolinianie, mając uz.asadnione obawy

IJO 151



przed planowaną nową akcją polańską, zwrócili się do margrabie
Hodona o pomoc. Terytorium Wolinian było uważane przez stro
niemiecką za podległe cesarzowi albo, zagrożeni przez Mieszka
obiecywali Wolinianie przyjąć zwierzchnictwo niemieckie. W 1
sytuacji Hodon mógł zdecydować się na interwencję - jako ma
grabia był uprawniony do reagowania, o ile interesy Niemiec b
łyby zagrożone, bez konieczności uprzedniej konsultacji ze swy
monarchą. Czy w Kwedlinburgu cesarz wystąpił w charakter
gwaranta zawartego krótko przedtem, a ułatwionego zwycięstwe
Mieszka I pod Cedynią, pokoju polańsko-wolińskiego, zapewni
jącego Wolinianom wyraźną autonomię w ramach państwa pola
skiego, jak przypuszcza jeden z polskich uczonych (Jan P. Sob
lewski) - brak przekonywających danych. Można się wszak
zgodzić z wymienionym autorem, że Otton I nie miał wobec ksi
cia polskiego w Kwedlinburgu szczególnie złych intencji: "[...] z
skoczony nieoczekiwanym konfliktem, musiał dokonać wybo:
między samowolnymi poczynaniami - zwłaszcza zobowiązaniai
wobec Wolinian - blisko związanego z rodziną cesarską w
sokiego dostojnika Niemiec a korzystnymi i pomyślnie ukł
dającymi się stosunkami z polańskim władcą". Mały Bolesła
w ręku Niemców byłby gwarantem respektowania przez Mieszl
zobowiązań podjętych wobec Wolinian.
Ostatnia supozycja, chociaż podobnie jak pozostałe nie da #
udowodnić źródłowo, najlepiej, jak sądzę, tłumaczy reakcję c
sarza Ottona I (o której za chwilę), z tym że nie ma chyba koni
czności zakładać współdziałania ze strony Teodoryka. Chociaż b
wiem, formalnie rzecz biorąc, Hodon był rzeczywiście podporzą
kowany Teodorykowi, to jednak szczególna pozycja Hodona jal
osoby bliskiej cesarzowi, zapewniała mu chyba niezbędną sam
dzielność w tego rodzaju akcjach. Gdyby wyprawa 972 roku z
kończyła się sukcesem strony niemieckiej, nikt by zapewne złe#
słowa margrabiemu nie powiedział. Zakończyła się jednak sr
motną klęską, Mieszko wyszedł z opresji wzmocniony.


*

Czas na wyjaśnienie terytorialnego zasięgu, a poniekąd ta
i charakteru obowiązku trybutarnego ciążącego na Mieszku I. J
ńawiązanie sugerował Thietmar już w związku z wydarzeni#

iku 963, istnienie zaś potwierdził wyraźnie przy okazji wypraRiy.
odona w 972 roku, a także - retrospektywnie - w dopiero co
ej refleksji poczynionej w związku ze Zjazdem
nieźnieńskim 1000 roku.
"Aż do rzeki Warty" - łatwo mówić o "wyjaśnieniu", w prak-
#e trzeba będzie wskazać jedną z różnych wysuwanych w nauce
-opozycji, jako może najbardziej prawdopodobną. Czy można się
;t to poważyć, nie referując uprzednio, choćby w syntetycznej
na pewno nie wyczerpującej formie, przebiegu dotychczasowej
#rskusji? Autorowi takiej książki, jak niniejsza, nie wolno pod
idnym pozorem sprawiać wrażenia, że wie lepiej, że może przejść
i porządku nad opiniami swoich poprzedników i wmówić czytel-
ikowi własną opinię jako jedynie słuszną. Problem należy zaś do
iełatwych, a także - zauważmy - obarczony jest ładunkiem
nocjonalnym. Skoro bowiem "nasz" Mieszko płacił trybut, to był
cależniony od władcy Niemiec. To niezbyt miłe dla polskiego
#ha stwierdzenie można by złagadzić, gdyby udało się wykazać,
c podstawa terytorialna trybutu obejmowała jedynie niewielki
;rawek państwa polańskiego albo że trybut nie miał charakteru
olitycznego, czyli nie wynikał z podporządkowania Polski Niem-
im, lecz jakiś inny.
Darujmy sobie jednak aspekty i podteksty emocjonalno-patrio=
iczne, gdyż nawet pozostając na gruncie ściśle naukowym, nie-
#two tu o jasność. Dwa najczęściej w nauce reprezentowane po-
lądy można określić jako "lewobrzeżny" i "prawobrzeżny". Cho-
zi za każdym razem, rzecz jasna, o bieg rzeki Warty. "Lewo-
rzeżni" szukają więc terytorium trybutarnego na lewym brzegu
larty, "prawobrzeżni" na prawym.
W obrębie pierwśzej grupy poglądów wyróżnić można "mak-
imalistów" i "minimalistów". Maksymaliści (nie było ich wielu
# nauce polskiej) gotowi są uznać, że Mieszko został zmuszony
:y skłoniony do płacenia trybutu z całej położonej na zachód od
rnej i środkowej Warty oraz na południe od dolnej Warty części
rvojego państwa. Byłby to jednak trybut bardzo dziwny. Kiedy;
' jakich warunkach Mieszko miałby zostać zmuszony do tak da-
#ko idącej koncesji na rzecz Rzeszy? Jakie byłyby podstawy praw-
e takiego żądania ze strony Ottona I? Trzeba by przyjąć, że wy-
rawa Gerona z 963 roku sięgnęła bardzo daleko w głąb terytorium

152 153



państwa polańskiego, do czego brak - jak już wiemy - wszelk
przesłanek. Jeżeli nawet, co i tak nie jest pewne, Geron poko
wówczas Mieszka, to stało się to zapewne albo na terytorium ł
życzan, albo gdzieś w jego pobliżu. Słowem - nie widać okoli
ności, w których Mieszkowi I można było narzucić trybut "aż
rzeki Warty" w maksymalnym zakresie, obejmującym cały b
tej, na długim odcinku przecinającej - dodajmy - rdzenne te
toria Polan, rzeki.
Jerzy Dowiat zaproponował więc znaczną redukcję obsz;
trybutarnego: był nim, zdaniem tego uczonego, Śląsk, który j#
pertynencja Księstwa czeskiego wraz z nim potZlegał władcy n
mieckiemu. Skoro Mieszko I zatem przyłączył Śląsk do swego pa
stwa, przejmował tym samym ciążący na tej dzielnicy obowiąs
trybutarny. Ale, jak wiemy, Śląsk znalazł się w granicach Pol
#opiero w 990 roku. Dowiat dostrzega tę trudność, toteż uważa,
Thietmar w niewłaściwyxn miejscu wspomniał o trybucie. W r
czywistości w 972 roku ani tym bardziej wcześniej Mieszko
był trybutariuszem króla nieznieckiego, był nim natomiast po !
roku. Thietmar omyłkowo przypisał ten śtan czasom wcześni
szym, a raczej nie przypisał, lecz wspomniał o nim przedwcześr
Jeszcze inaczej uzasadniał "maksymalistyczną" tezę niemie
uczony Oskar Kossmann. Warta była jego zdaniem granicą we
nętrzną ówczesnego państwa polańskiego. Mieszko I bezpośred
panował jedynie na lewym jej brzegu (na pozostałym terytori#
rządzili natomiast inni Piastowie, choćby Czcibor, a uprzednio
#drugi, nieznany z imienia, brat Mieszka). Ponieważ pokonany
stał Mieszko, przeto nic dziwnego, konkluduje Kossmann, że te#
torianiczało się do jego lewobrzeżnej dzielni
chociaż Mieszko był zarazem księciem zwierzchnim (princepse
całego państwa polańskiego. Niestety, nic nie wskazuje na to,
Mieszko z kimkolwiek dzielił władzę w Polsce, a powoływanie
przez Kossmanna na trzynastowieczne wewnętrzne podziały Wi
kopolski nic nie wyjaśnia, jeżeli chotlzi o stosunki kilkaset
weześniejsze.
Od czasów wystąpień Herberta Ludata (1938) i Gerarda Lal;
dy (1946) dużym uznaniem cieszy się teza "lubuska" - wedł
niej Mieszko płacił trybut z niedawno zdobytej Ziemi Lubuski
Przeważa bowiem pogląd, że Mieszko istotnie u progu swoich r:

5w zdobył to ważne terytorium, graniczące równocześnie z Wiel-
#polską, Pomorzem i Śląskiem, nie mówiąc już o dalszych tere-
ach połabskich. Ponieważ w do#atku Ziemia Lubuska, inaczej
ściślej mówiąc - terytorium zamieszkałe przez Lubuszan, roz-
ągało się, jak się zazwyczaj przyjmuje, po ob brzegach środ-
#wej Odry, jego zdobycie przez władcę polańskiego bezpośrednio
aruszyło interesy Królestwa Niemieckiego, które od kilku już
ziesięcioleci traktowało całe Połabie, aż do Odry, jako obszar
#oieh bezpośrednich wpływów. Ponieważ na północnym wscho-
zie Ziemia Lubuska zbliżała się do Warty, zwrot "aż do rzeki
Varty" byłby rzeczowo uzasaZlniony. Mieszko uznał zatem preten-
je władcy niemieckiego i trybutem okupił faktyczne władanie
#zn terytorium.
Jest jednak jedynie domniemaniem, że w X wieku bardzo słabo
r źródłach poświadczone plemię Lubuszan zajmowało obszary po
rbu stronach Odry. "Jednocześnie przewiduje się opłacanie przez
#olskę trybutu z prawobrzeżnej połaci tej ziemi, nie tłumacząc,
#aczego Niemcy i tę połać mieliby uz.ależnić" (E. Rymar). W rze-
zywistości, jak zdaje się świadczyć dokument Dago#ne żudex, pań-
#two Mieszka I około 991 roku na tym odcinku granicy nie prze-
traczało Odry. "Nie sposób zresztą dowieść, by Ziemia Lub#.zska
#ochodziła kiedykolwiek do kilkukilometrowego odcinka Warty
aiędzy Skwierzyną a Santokiem" - mnoży trudności wspomnia-
#y Fdward Rymar.
Rymar jest ostatnim, jak dotąd, ze zwolenników tezy "prawo-
#rzeżnej", konkretnie - pomorskiej. Nienowa ta teza, miała zresz-
tą wielu zwolenników i występowała w kilku odmianach. Józef
Widajewicz np. ograniczał obszar trybutarny do południowo-za-
chodniego skrawka Pomorza, tam gdzie jego zdaniem mieszkali
i:żcżcuvżkż, Lickowicy, podlegający Mieszkowi I - tylko z tego
robszaru płacił on Niemcom trybut. Wraz z upadkiem tej identyfi-
#acji tajemniczych Licicawiców (zob. s. 93 nn.), oraz z obserwacją,
śe nie ma żadnych realnych podstaw do łączenia ze sobą relacji Wi-
dukinda o Licicawicach z jednej, a Thietmara o trybucie Mieszko-
#vym z drugiej strony, teza Widajewicza zawisła w powietrzu. To-
#eż inni uczeni (np. Zygmunt Wojciechowski i Marian Z. Jedlicki)

ją na myśli raczej całe "zachodnie" Pomorze. Nie byli jednak
stanie wyjaśnić podstaw uznanych przez Mieszka pretensji Nie-
154 155 #'#

miec do zwierzchnictwa nad Pomorzem, którego władcy niemiei
cy, o ile wiadomo, nigdy przecież nie podbili. Dość zaskakującyi
w przypadku słuszności tezy pomorskiej byłby wzrost "aż do
rzeki Warty", użyty przez kronikarza merseburskiego; już raczi
z jego perspektywy można by oczekiwać "od rżeki Warty [na pó
noc)". Wreszcie już H. Ludat przed wojną zauważył, że w średni#
wieczu dzisiejszy bieg Warty pomiędzy Santokiem i Kostrzynei
zwany był Notecią, nie Wartą; nie Warta przeto, lecz Noteć oć
dzielała Pomorze od Polski.
E. Rymar, by obronić tezę "pomorską", musiał uciec się d
stwierdzenia, że Niemcy swoje pretensje do Pomorza wywodzi
jeszcze z czasów... Karola Wielkiego. Istotnie, biograf Karol
Wielkiego Einhard stwierdził, iż Karol podbił i uczynił trybutt
riuszami "wszystkie barbarzyńskie i dzikie ludy położone pomit
dzy Renem a W i s ł ą, Oceanem [czyli Bałtykiem) a Dunajem'
wymieniając z nazwy wśród nich Wieletów, Serbów (Połabskich
Obodrzyców i Czechów ("i wiele jeszcze innych"). Ponieważ i
wszystkie ludy zamieszkiwały zdaniem Einharda "Germanię'
a pojęćie to było jednym z "urzędowych" pojęć geografii antyc#
nej, w dodatku zaś w geografii antycznej Wisła stanowiła niekied
wschodnią granicę owej Germanii (zwłaszcza u Ptolemeusza), n
ogół odmawia się wspomnianej relacji Einharda wiarygodnośc
uważając, że "Wisła" znalazła się w przytoczonym fragmenci
przez nieporozumienie: skoro Karol Wielki pokonał istotnie "wszy
stkie ludy Germanii", to znaczy, że m u s i a ł podbić kraje aż d
Wisły. Edward Rymar jest innego zdania, wzmiance Finhard
o Wiśle (wprawdzie jedynie w odniesieniu do dolnej Wisły) przy
pisuje realne znaczenie, do niej miały sięgać podboje frankijski
na przełomie VIII-IX wieku, z nich wywodziły się nieprzedaw
nialne prawa sukcesorów państwa Franków - Niemców, przy kt
rych twardo obstawali nie tylko w czasach Mieszka I, lecz takż
w wiekach następnych. Śląsk z tytułu przynależności do Czecl
Pomorze (nie tylko "zachodnie") z tytułu podboju przez Frankóa
zawsze były uważane jako podlegające imperium, a jeżeli znajde
wały się w innych rękach, każdorazowy właściciel był zobowiąza
ny do trybutu - odszkodowania państwu niemieckiemu.
Tezy "lubuska" i "pomorska", choć, jak z powyższego przyc#u
giego zresztą, lecz i tak niepełnego przeglądu wynika, niewolne o

vażnych wątpliwości, najbardziej chyba zbliżają się do prawdy,
eli chodzi o określenie obszaru, z jakiego Mieszko I (i Bolesław
robry przed 1000 rokiem) płacił Niemcom trybut. Nie widzę
żliwości opowiedzenia się po jednej czy po drugiej stronie
sposób kategoryczny; uwzględniając całokształt wysuwanych

mentów, byłbym wszakże skłonny na obecnym etapie dyskusji
ę lubuską uznać za mimo wszystko lepiej uzasadnioną.
Tezę odrębną, odbiegającą od wszystkich dotąd omówionych,
rmułował Henryk Łowmiański. Jego zdaniem Mieszkowy trybut
miał w ogóle charakteru politycznego, należy go "wyelimino-
ć ze sfery stosunku prawno-państwowego Polski i Cesarstwa".
wiązując do poglądu wypowiedzianego już wcześniej przez
Z. Jedlickiego, którego zdaniem trybut Mieszkowy był oclszko-
#aniem za rezygnację z praw cesarsko-misyjnych na Pomorzu,
# widząc jednak powodów, dla których odszkodowanie to miało-
się władcy niemieckiemu należeć jedynie z tej jednej dzielniey,
niósł Łowmiański tę propozycję badawczą do całego państwa
zpośrednio podlegającego Mieszkowi I, czyli obszaru cżvżtas
hżn,esghe - państwa gnieźnieńskiego w ś c i ś 1 e j s z y m słowa
;o znaczeniu, bez dzielnic później do tego państwa przyłączo-
ch, określonych w owym tekście jako pertynencje Gniezna.
Teza Łowmiańskiego budzi poważne wątpliwości. Zestawił je
#rard Labuda: "Cesarstwo miało o b o w i ą z e k szerzenia
isji [...], ale z tego tytułu nie wynikały żadne przywileje, które
dawałyby się do odsprzedaży". Komuż zresztą miałby te prawa
sprzedawać? - p o g a n i n o w i Mieszkowi? (Niekoniecznie po-
ninowi - zauważmy na marginesie, gdyż nie wiemy przecież,
edy dokładnie nastąpiło nałożenie obowiązku trybutarnego).
reszcie: przyjmując założenie teorii Łowmiańskiego, dlaczego
zedmiotem cesji była tylko część (Łowmiański szacuje ją na jed-
E trzecią) wszystkich posiadłości Mieszka I, czyżby do pozostałych
sarz nie miał już uprawnień misyjnych? I jeszcze jedno: "Gdyby
poteza Łowmiańskiego miała być prawdziwa, to zwrot ten mu-
#łby brzmieć: usque żn Vistula fluvżu7n. [aż do rzeki W i s ł y-
S.], gdyż tak daleko na wschodzie sięga zrekonstruowana przez
#wmiańskiego: cżvżtas Schżnesghe".


*


156 15#



O ile ze zrozumieniem czytamy u Thietmara, że cesarz Otton
na wieść o klęsce Hodona nakazał przez posłów obu stronom przi
rwanie walk i oczekiwanie na rozsądzenie sporu, o tyle epilog t,
całej sprawy jest już jakby mniej zrozumiały. Otóż cesarz wcze;
ną wiosną pojawił się we wschodniej Saksonii i Wielkanoc (prz5
padała ona w 973 roku 23 marca), spędził w Kwedlinburgu - jeć
nym z ulubionych przez siebie miejsc w tej części Niemiec. Ta#
odbył wielki, ostatni - jak się miało okazać - w swoim życi
zjazd dostojników świeckich i duchownych. Thietmar twierdzi, ż
w obecności wszystkich możnych państwa stawili się na ro#
kaz cesarza książęta Mieszko i Bolesław [czeski] oraz posłowi
z Grecji [tzn. od cesarza wschodniego), Benewentu, Węgie#
Bułgarii, Danii, jak również od Słowian [Połabskich]. Po pokc
jowym załatwieniu wszystkich spraw i otrzymaniu wspania
łych darów powrócili wszyscy w radosnym nastroju do swoic
krajów.

Informacja - przyznajmy - nader enigmatyczna. Domyślać
się jedynie możemy, że Mieszko miał przedstawić staremu cesarzo-
wi okoliczności walk z roku poprzedniego. Skoro "w radosnym
nastrojał wrócić do kraj#i, znaczyłoby to, że
cesarz przyjął do wiadomości jego wersję wydarzeń, "usprawiedli-
wił" pokonanie urzędnika cesarskiego, jakim bądź co bądź był
Hodon, przez swego wiernego trybutariusza.
Zakwestionowano jednak (G. L:abuda) tę wiadomość Thietmara
co do osobistego stawienia się Mieszka w Kwedlinburgu, a to na
tej podstawie, że Roczniki altajskie (Annales Altahenses), powstałe
wprawdzie dopiero w XI wieku w dalekiej Bawarii (klasztor
w Nieder-Altaich), ale zawierające wiele cennych informacji wcze-
śniejszych, zanotowały w związku z omawianym tu zjazdem
w Kwedlinburgu wersję nieco odmienną. Wymieniwszy, nawet do-
kładniej niż Thietmar, zagranicznych posłów (Grecy, Benewen-
tyńczycy, Węgrzy, Bułgarzy, Duńczycy), udział władców czeskiego
i polańskiego przedstawił rocznikarz w tych słowach:

Boneszlawo, książę słowiański, przybył tutaj, dając mu królew-
skie podarunki bez liku. Także M i s z e g o, książę słowiański,
nastraszony, przysłał syna jako zakładnika
[Mższego etia7rt dux Sclavże#us ter7ore co7n,pulsus, fżlżum. 7nżttit
obsżdenz,

Drzwi Gnieźnieńskie. Frag-
#t sceny XVI: głowa Bole-
sława Chrobrego






















Skoro Mieszko p o s ł a ł syna - konkluduje G. Labuda-
znaczy że sam nie przybył do Kwedlinburga. Widocznie cesarz
: wcześniej (zapewne na syno#zie w Ingelheimie latem 972 roku)
ecydował się groźbą zmusić władcę polańskiego do dostarczenia
na (był nim wówczas, o ile wiemy, jedyny dotąd syn Mieszka-
lesław) jako zakładnika. Byłby on, zgodnie z powszechnie wów-
:is stosowaną praktyką, rękojmią należytego postępowania ojca.
Może rzeczywiście tak było, chociaż wydaje mi się, że z przy-
:zonej wzmianki Rocznika altajskiego nie wynika koniecznie
eobecność Mieszka w Kwedlinburgu. Fżlżu'm, 'm.żttżt można prze-
zmacz ć nie t lko w sensie "przysłał s a zamiast siebie lecz
kże chyba "posłał syna", to znaczy przybył z nim do Kwedlin-
irga, po czym syn jako zakładnik został wysłany gdzieś dalej,
ojciec wrócił do kraju. Inny uczony (J. Widajewicz) posunął się
iwet do zakwestionowania wysłania młodego (mógł mieć w 973
ku około 6 lat lub niewiele więcej) Bolesława, wbrew wyraźne-
158 159



mu oświadczeniu rocznikarza niemieckiego, a to na zasadzie małe
prawdopodobieństwa, by Mieszko I godził się na tak duże ryzy
dla zdrowia i życia swego przewidywanego następcy. Może zre
tą, dopuszcza Widajewicz i taką możliwość, Bolesław isto
został wysłany cesarzowi, ponieważ jednak Otton I niebaw
(7 maja 973 roku) umarł, młody zakładnik nie dotarł do miej
przeznaczenia i został przez polską świtę zawrócony do kraj
Nałożony na Mieśzka w Kwedlinburgu obowiązek nie został
tem, konkluduje Widajewicz, spełniony, dlatego Thietmar a1
o nim nic nie wiedział, albo nie uznał za godny wspomnienia w k
nice (nie bardzo wszakże harmonizuje z tą konkluzją wesoł
z jaką Mieszko miał odjeżdżać ze zjazdu).
W pewnym polskim źródle zachowała się tradycja, którą mo#
na by ewentualnie skojarzyć z oddaniem późniejszego króla po)
skiego w młodości na zakładnika do Niemiec. Otóż wierszowa#
napis na nie zachowanym do dziś grobowcu Bolesława Chrobre#
w katedrze poznańskiej, którego czas powstania niestety nie zQ
stał bezspornie ustalony, ale w każdym razie nie później niż wie
XIV, wspomina między innymi, że Mieszko "obciąwszy [Bolesłl
wowi) włosy po siedmiu latach [przesłał je) do Rzymu". Postrz#
żyny Bolesława przypadłyby właśnie na rok 973 lub 974. Jeż#
Mieszko I zdecydował się wysłać włosy chłopca papieżowi, 1
w geście tym wolno dopatrywać się oddania Bolesława w opiek
Stolicy Apostolskiej. Wysyłając syna jako zakładnika do Niemi#
ojciec pragnął przez symboliczne oddanie go papieżowi dodatkow
go zabezpieczyć, obawiał się widać o jego życie.
Nie dojdziemy prawdy, czy Bolesław rzeczywiście, a jeże
tak - jak długo, pozostawał w ręku Niemców. Zaburzenia, jaki
ogarnęły Niemcy po śmierci starego Ottona I, nie sprzyjały#
z jednej strony trosee o jego dobro i zdrowie, z drugiej jednak ran
ga zakładnika dla obu stron konfliktu wewnętrznego w Nien
czech niewątpliwie by rosła. Skoro jednak w roku 974 Mieszko
od razu połączył się z opozycją bawarską, rozpoczynając tym ss
mym dość ryzykowną grę polityczną, słuszny jest chyba domyg
że do tego czasu Bolesław musiał bezpiecznie wrócić do Gnieznl
trudno bowiem sądzić, by ojciec chciał ryzykować życie pierworo4
nego, rzucając otwarte wyzwanie tej stronie konfliktu, w któr!
rękach znajdował się - o ile się znajdował - Bolesław.

Tak więc wydarzenia roku 973 stanowią epilog, może niezbyt
#z Mieszka oczekiwany, nie przez niego zawinionej, ale w ja-
gposób - z punktu widzenia przynajmniej pogranicznych mar-
ibiów niemieckich - sprowokowanej jego sukcesami z lat po-
;ednich, wojny roku poprzedniego. Klęska margrabiego Hodona
biła się dość żywym echem w Niemczech. Znany nam już du-
#wny niemiecki Bruno z Kwerfurtu w napisanym przez siebie
wocie św. Wojciecha, podał, mając na myśli niepomyślne dla
emiec i chrześcijaństwa rządy Ottona II:

(",] wiele się stało złego [...]. Prowadzono wojnę z Polanami;
książę ich, Mieszko, zwyciężył podstępem [?); upok#rzona pycha
Teutonów musiała ziemię lizać, wojawniczy margrabia Hodo
z poszarpanymi proporcami rzucił się do ucieczki.

Nie ulega wątpliwości, że Mieszko nie czuł się usatysfakcjono-
any decyzjami kwedlinburśkimi. On, wiernie spełniający obo-
iązki trybutariusza wobec cesarza, napadnięty przez jednego
margrabiów, a zatem niejako w obronie koniecznej, zwyciężyw-
;y napastników został - co by nie powiedzieć o formach-
łaściwie ukarany przez cesarza. Władca polański weźmie te do-
#iadczenia pod uwagę w latach następnych.

Tymczasem po śmierci Ottona I, jak wspozrmiałem, doszło
# Niemczech do ostrego konfliktu. Przeciwko synowi i następcy
marłego, Ottonowi II, podniósł bunt jego brat stryjeczny, książę
#warski Henryk zwany Kłótnikiem, należący do bawarskiej linii
odu Ludolfingów. Zarówno nowy książę ezeski Bolesław II, jak
Mieszko I znaleźli się po jego stronie. Nie należy jednak stano-
#ska książąt słowiańskich rozumieć jako chęć zerwania z Niem-
#mi. Chociaż zazniar uzyskania od pretendenta do tronu niemiec-
#ego korzystniejszych warunków niż za Ottona I (zwolnienie
# trybutu?) odgrywał zapewne także swoją rolę, chodziło w 974
#ku nie o zerwanie związku z Niemcami, lecz o opowiedzenie się
#o jednej stronie konfliktu wewnętrznego. Henryk Kłótnik jed-
tym razem nie miał szczęścia. Mimo dość szerokiego popar-
w południowych Niemczech rokosz Henryka nie wyszedł po>#
ę przygotowań i zakusów. Sam przywódca buntu został uwi-
ny w Ingelheimie, ale na początku 976 roku uciekł z więzienia
#potkamy się z nim jeszcze za kilka lat, po śmierci Ottona II.


160 # MieSzko I



Czechy bardziej niż Polska zaangażowały się po stronie #
tendenta, co było chyba rezultatem dawnych związków czes
-bawarskich. Po ucieczce z więzienia Henryk Kłótnik schronił
w Pradze. W latach 975 i 976 źródła odnotowały wyprawy wfl
niemieckich na Czechy, w roku 977 stroną atakującą był poz
wiony tymczasem swego bawarskiego księstwa Henryk, dopi
w roku następnym, 978, Ottonowi II udało się definitywnie po
na buntowników. Książę czeski odzyskał łaskę cesarza, a Hen#
Kłótnik i jego niemieccy sprzymierzeńcy stracili swe posiadł#
i zostali uwięzieni.
Stanowisko Mieszka I wobec tych wydarzeń nie jest zupeł
jasne, w ogóle źródła zachowują niemal pełne milczenie o sp
wach polskich w ciągu lat 975-983. Milczenie przerywa jedy
wiadomość źródła wprawdzie odległego od pogranicza polsko-z
mieckiego, ale oparta na informacji poselstwa bawiącego na di
rze cesarskim. Otóż katalog biskupów z Cambrai jako jedyne ź
dło zachował wiadomość o wyprawie cesarza w 979 roku na #
wian, w odległe kraje od granic swego państwa. Z powodu jedl
zimowej słoty cesarz musiał przerwać wyprawę i Boże Narod
nie tego roku spędził już na pograniczu sasko-turyńskim w P"hl
Ponieważ z Czechami świeżo zawarto pokój, a także na Poł
w owym czasie raczej nic nie słychać o większych niepokoj:
(chociaż w słowiańskim Brandenburgu na trzy lata przed wielk
powstaniem z 983 roku miało dojść do jakichś zaburzeń, w trak
których zamordowano nawet miejscowego biskupa), większ
uczonych przypuszcza, że obiektem niezbyt udanej wyprawy (#
tabene: byłaby to pierwsza źródłowo poświadczona wypra
w ł a d c y n i e m i e c k i e g o przeciw Polsce) mogło być państ
#lieszka I.
O tym, że do walk polańsko-niemieckich pod koniec lat siede
dziesiątych istotnie dochodziło, i że miały one dla Mieszka rac
pomyślny rezultat, przekonują okoliczności drugiego (chrześcij#
skiego) małżeństwa władcy polańskiego. W 977 roku, według p
skiej i czeskiej tradycji, zmarła Dąbrówka. Thietmar pisał (ks. :
rozdz. 57):

Kiedy matka Bolesława umarła, jego ojciec poślubił bez zez#
lenia Kościoła mniszkę z klasztoru Kalbe, która była có
margrabiego Teodoryka. Oda - było jej imię i wielką była

przewina. Albowiem wzgardziła Boskim oblubieńcem, dając
pierwszeństwo przed nim człowiekowi wojny, co spotkało się
z potępieniem ze strony wszystkich dostojników Kościoła,
a w szczególności jej czcigodnego biskupa [halbersztadzkiego]
Hildiwarda. Z uwagi jednak na dobro ojczyzny
i konieczność zapewnienia jej pokoju nie
przyszło z tego powodu do zerwania stosunków, lecz znalezio-
no właściwy sposób przywrócenia zgody. Albowiem dzięki
Odzie powiększył się zastęp wyznawców Chrystusa, p o w r ó-
ciło do ojczyzny wielu jeńców, zdjęto skutym
okowy, otwarto bramy więzień przestępcom. Mam więc na-
dzieję, że Bóg przebaczył jej wielki grzech, jakiego się dopu-
ściła, skoro tak wielką okazała gorliwość w tym zbożnym po-
stępowaniu. Lecz, z drugiej strony, Pismo święte mówi nam,
iż daremnie stara się przebłagać Boga ten, kto obrawszy na
początku zły sposób życia, nie chce go potem całkiem porzu-
cić.
Oda urodziła swemu mężowi trzech synów: Mieszka, Swię-
topełka i..... [luka w tekście). Żyła tam w wielkich łas-
kach aż do śmierci swego męża, szanowana przez tych, pośród
których przebywała, p o m o c n a t y m, o d k t ó r y e h r ó d
swójwywodziła.

Tradycja polska zupełnie zapomniała o Odzie, niesł#,zsznie, gdyż
ni ta, jak wiele wskazuje, miała duże zasługi nie tylko dla swo-
i ziomków, co mocno podkreśla Thietmar, lecz także dla swojej
ugiej ojczyzny.
Wywód biskupa-kronikarza, który dopiero co przytoczyliśmy,
#żna by określić jako obłudny, choć widać zarazem dążność do
'#ciążenia pamięci Ody. Trudno przypuszczać, by oddana do kla-
toru (Kalbe nad rzeką Milde w tzw. Starej Marchii, na zachód od
odkowej Łaby), sama, z własnej inicjatywy, odeszła (uciekła?)
niego, by poślubić polskiego wdowca, podobnie jak nikt nie bę-
:ie sądził, że Mieszko porwał i uprowadził ją z klasztoru. Po pro-
u możni sascy, a przede wszystkim jej rodzony ojciec, Teodoryk,
:łonili ją, by w imię jakichś wyższych celów złamała śluby zakon-
', przełamali także opór episkopatu niemieckiego, a przynajmniej
ciejscowego ordynariusza. Na początku X wieku późniejszy król
iemiecki Henryk I pośłubił wdowę-mniszkę Hateburgę i chociaż
#ałżeństwa Kościół niemiecki mimo niechętnego stanowiska, mu-
ał w końeu uznać ten fakt.

162 163



Ślub Mieszka I z Odą datuje się, mimo braku jednoznaczn
awa Hodona, "sąd" w Kwedlinburgu, Bolesław Chrobry zakład-
dowodów w źródłach, na lata 979/980. Jakie to względy nak ' iem w ręku Niemców,
poparcie udzielone przez Mieszka I Hen-
wały margrabiemu Teodorykowi, niewątpliwie identycznemu _ kawi Kłótnikowi
przynajmniej w pierwszej fazie rebelii, milcze-
znanym nam już przełożonym Marchii Północnej w latach 96 e źródeł o latach
następnych, wyprawa Ottona II z 979 roku,
-985 i pierwszemu w hierarchii, po księciu saskim, dostojniko ieś bliżej nie
znane kłopoty Niemców, które miał zażegnać ślub
na wschodnim pograniczu Niemiec, nakłaniać pierworodną có #eszka z Odą... "Tym
bardziej zastanawia i wymaga skomento-
(pierworodność jej zaświadczają roczniki z Kwedlinburga) do ania fakt - pisze
Henryk Łowmiański - że Mieszko I po 979 r.,
rzucenia klasztoru i poślubienia władcy Polan, a niemieckiej opi #edy ugruntował
swe niezależne stanowisko, rozwinął politykę
publicznej, reprezentowanej później tak wymownie przez Thi półdziałania z
Cesarstwem, a nawet wszedł, zdaje się, w sto-
mara z Merseburga, do zaakceptowania tej decyzji? Wydaje się,
nek wasalski do Ottonów".
wyróżnione w zacytowanym fragmencie spacją ustępy dostatecz Zbierzmy najpierw
fakty, później spróbujemy określić przyczyny
tłumaczą całą tę sprawę. "Dobro ojczyzny" i konieczność "zape liżenia polsko-
niemieckiego na przełomie lat siedemdziesiątych
nienia jej pokoju", następnie - jako bezpośredni rezultat małże osiemdziesiątych
X wieku. Zbliżenie to przetrwało Mieszka I,
stwa - "powrót do ojczyzny wielu jeńców, "zdjęcie oków sk
iedziczył je jego następca i można powiedzieć, że właśnie wcze-
tym", wreszcie t#, że Oda w Polsce była "pomocna tym, od który a faza panowania,
Chrobrego, aż do śmierci cesarza Ottona III
ród swój wywodziła" - wszystko to wskazuje chyba jasno, że s dojścia do władzy w
Niemczech Henryka II (1002), stanowić bę-
ną bardziej zainteresowaną dojściem tego małżeństwa do skut
#e apogeum tego zbliżenia.
byli Niemcy. Ponieważ trudno przypuszczać, by tymi amnestion Klęska Ottona II
(który pod koniec swego panowania przeby-
wanymi i zwolnionymi z niewoli jeńcami mogli być pokonani wr ał z dala od
Niemiec) w bitwie z Saracenami na południu Włoch
z Hodonem w roku 972 (pamiętajmy zresztą, że Thietmar wspo 82), #'buch wielkiego
powstania Słowian Połabskich, głównie
nał w związku z bitwą cedyńską jedynie o poległych, lecz nie o je ieletów, w
roku następnym, wreszcie śmierć cesarza pod koniec
cach), gdyż gdyby tacy istotnie znaleźli się w rękach Mieszka, b 3 roku,
stworzyły nową sytuację w Rzeszy. Koronowany jako
liby zapewne zwolnieni już po ugodzie kwedlinburskiej z roku 97 e dziecko już za
życia ojca jego syn i następca - Ottfln III,
pozostaje jedynie domysł, że mowa o jeńcach z nieudanej ał wtedy trzy lata i
dopiero w 994 roku zostanie uznany za
prawy Ottona II z 979 roku, ale nie tylko o nich, skoro wypra łnoletniego.
Henryk Kłótnik uznał, że ponownie wybiła dlań go-
ta w ogóle nie została "zauważona" w źródłach niemieckich. Wni #aęzienia, zdołał
nakłonić arcybiskupa ko-
sek taki, że mimo milczenia źródeł druga połowa lat siedemdzi ńskiego do
powierzenia jego opiece małego króla. Spora część
siątych nie była na pograniczu polsko-niemieckim zbyt spokoj #
#ążąt i biskupów królestwa stanęła po jego stronie, częściowo
i choć nie dochodziło zapewne do jakichś wielkich kampanii, yba z obawy o
interesy państwa pod rządami niezbędnej w tych
jednak stosunki musiały układać się tak dla strony niemiecki arunkach regencji.
Na wiosnę 983 roku Henryk został przez
niepomyślnie, że spora liczba jeńców dostała się w ręce Mieszka
oich zwolenników wybrany w I#wedlinburgu na króla, co ozna-
ało otwarte wyzwanie stronnictwu Ottona. Piśze Thietmar (ks.
a gorączkowe poszukiwania strony niemieekiej za odpowie ,rozdz. 2):
kandydatką na żonę dla polańskiego księcia, będące wykładnikie
dążeń do pokojoweg# ułożenia stosunków, nie zatrzymały się na Przybyli tam także
wśród wielu innych książąt Mieszko, Mści-
wet przed furtą klasztorną. wój i Bolesław i przyrzekli mu pod przysięgą
poparcie jako
Przy powierzchownym traktowaniu stosunków polsko-niemie# #ólowi i władcy.

kich powstaje pewna wątpliwość. Lata 972-983 przyniosły wy Powtórzyła się zatem
jakby sytuacja sprzed lat dziewięciu. Bo-
raźne ochłodzenie w stosunkach wzajemnych. Przypomnijmy: wy sław II czeski,
Mściwój obodrzycki i nasz Mieszko I zdecydowali

164 16i



się poprzeć po raz drugi bawarskiego pretendenta. Nie miało
jednak i tym razem decydującego znaezenia: koronacja Kłótn
skutecznie odstręczyła odeń "legalistów", w połowie 984 roku Hi
ryk został zmuszony do wydania przetrzymywanego Ottona
jego matce, cesarzowej Teofano, w czerwcu 985 roku było już
rebelii: w zamian za restytuowanie w Księstwie Bawarskim H#
ryk Kłótnik poddał się Ottonowi i regencji.
O ile wiemy i tym razem najbardziej po stronie pretendei
zaangażował się czeski Bolesław, wykorzystując sytuację po
by w 984 roku zająć Miśnię, stolicę march graniczącej z Czed
mi i ważny punkt strategiczny nad Łabą. Tymczasem Mieszk
szybciej porozumiał się z Sasami. Roczniki hildesheimskie i kv
dlinburskie pod rokiem 985 zanotowały:

W roku tym Sasi najechali Słowiańszczyznę [Połabską], a
szedł im z pomocą Mieszko z wielkim wojskiem; pustoszy
całą tę ziemię pożarami i rzezią.

"Sprawa lucicka - domyśla się H. Łowmiański - mogła wi
wpłynąć na dezintegrację trójkąta politycznego", oczywiście: n'
miecko-czesko-p#lskiego. Polacy mieli podstawy obawiać się, t
samo jak Niemcy, powstania Słowian Połabskich. Czesi, bardz
od północnego Połabia oddaleni, obaw takich nie żywili, a osłab:
nie Niemiec mogło im być nawet po myśli. Niemniej jeszcze
wielki zjazd do Kwedlinburga na Wielkanoc 4 kwietnia 986 ro
przybyli władcy tak Czech, jak i Polski. Thietmar (ks. IV, rozdz.
informuje:

Przybyli tu także Bolesław i Mieszko razem z orszakiem i
dy wszystko jak należy załatwili, odjechali z bo#atymi daz

Wszakże o władcy czeskim nie podał Thietmar w związku z
już żadnych dalszych informacji, natomiast o Mieszku stwie
co następuje:

W owych dniach Mieszko podporządkował się królowi i
innych darów ofiarował mu wielbłąda, następnie towar
mu w dwóch wyprawach wojennych.

Słowo "podporządkował się" nie oddaje istoty rzeczy. #
mar użył tu określenia: Miseco se#n,et ipsu7n. regi dedit ("sam
się królowi"). Dokonało się to zapewne nie w trakcie samego

W Kwedlinburgu, lecz w toku wspólnej z młodocianym królem
prawy zbrojnej przeciw Połabianom - jedna odbyła się w 985,
iga w 986 roku, w tej ostatniej monarcha niemiecki uczestniczył
biście (oczywiście, dowództwo sprawowali za niego inni). Spor-
przytoczone słowa Thietmara próbowano różnie tłumaczyć. Nie
ga wątpliwości, że Mieszko nawiązał wówczas z mło#yzn Otto-
n III szczególny stosunek. Czy nazwiemy go "lennym" (Miesz-
I stałby się wasalem cesarza, zgodnie z zasadami prawa lennego)
i też zadowolimy się formułą "pojednania", uznania Ottona III
prawowitego władcę państwa i przywrócenie stosunku trybu-
#nego, który prawdopodobnie w czasach Ottona II uległ roz-
wianiu, jest to kwestia trudna do jednoznacznego rozstrzygnię-
,. Wygląda na to, że władca polański świadomie dążył do zacie-
ienia sojuszu (może pragnął wykorzystać nacechowane dystan-
m i obciążone sprawą Miśni stanowisko władcy czeskiego) z mło-
m Ottonem III, stąd "poddał się" jemu, wiernie i z zaangażowa-
?m znacznych sił towarzyszył mu w wyprawach przeciw Połabia-
m, wreszcie obdarowywał cesarskie dziecko różnymi darami,
tym jakże egzotycznym w Niemczech okazem wielbłąda!
Szukając możliwego wytłumaczenia tej gorliwości polańskiego
Eadcy, jakże kontrastującej z rezerwą okazywaną ojcu młodego
óla, trudno nie wrócić myślą do małżeństwa z Odą. Nie tylko
rona niemiecka, lecz także Mieszko był najwyraźniej zaintereso-
any poprawą stosunków z Sasami i dynastią panującą w Niem-
ech. Danuta Borawska zwróciła uwagę na to, że ponieważ ojciec
dy, margrabia Teodoryk, był nie tylko wpływowym politykiem,
cz także prawdopodobnie krewnym panujących Ludolfingów, na-
żał przez to do uprzywilejowanej i cieszącej się dużym presti-
#m społecznym warstwy "krewnych królewskich", przez małżeń-
wo z Odą Mieszko I zyskiwał dostęp do tej ekskluzywnej grupy.
prócz względów prestiżowych, chęci wywyższenia własnego rodu
# rzędu najprzedniejszych w Cesarstwie, również względy poli-
#czne skłaniały jednak Mieszka I do zacieśniania sojuszu z Niem-
#mi, a wśród nich, obok wspomnianego już wspólnego dla Polski
Niemiec zagrożenia wieleckieg#, zwłaszcza po roku 983, dostrze-
amy powolne, ale wyraźne rozchodzenie się tak od 965 roku ży-
rych i bliskich stosunków polsko-czeskich.



166



Rozdział XI

MAŁOPOLSKA I ŚLĄSK





Sprawę włączenia obu dzielnic Polski południowej do pańs#
Mieszka I poruszyliśmy już w jednym z poprzednich rozdzia:
(zob. s. 76 nn.), gdyż było to niezbędne do rozważań na temat
sięgu tego państwa w chwili obejmowania przez Mieszka tri
polańskiego. Obeenie należałoby się przyjrzeć okolicznościom, #
re to włączenie umożliwiły.
Zarysowane pod koniec poprzedniego rozdziału fakty z dzie;
"politycznego trójkąta" Rzesza-Czechy-Polska w latach pa
wania Ottona III, a właściwie regencji sprawującej rządy za m#
letniego cesarza, nie pozostawiają wątpliwości, iż Bolesław II c2
ki prowadził dość samodzielną politykę i tak długo, jak to b
możliwe, popierał sprawę Henryka Kłótnika. Być może z jego
przyzwolenia zajął i przez pewien czas trzymał w swym rf
Marchię Miśnieńską. Zakwestionowano nawet pobyt Bolesława
zjeździe w Kwedlinburgu w 986 roku 15 - wymienionym pr
Thietmara uczestnikiem tego zjazdu obok Mieszka miał być j#
syn Bolesław (Chrobry), nie zaś książę czeski. Wacław Korta w z
dawno opublikowanej pracy stara się wykazać, że nie dopiero l
lesław Chrobry, ale już Mieszko I wykazywał dużą aktywność
południowym Połabiu, to znaczy że niemal natychmiast po "b
dzie" złożonym małemu Otton#wi III podjął, wspólnie z Niemca
akcję antyczeską, dzięki czemu został przez Ottona III wynag
dzony częścią Marchii Miśnieńskiej, odebranej Czechom, konkr

ls Zjazd ten, o którym wspomina tylko Thietmar (ks. IV, rozdz. 9), n
"pecha" w nauce. Kwestionowana bywała nie tylko obecność Mieszka
i Bolesława czeskiego na tym zjeździe, lecz nawet sam fakt zjazdu.

ie - Milskiem, ezyli krajem Milczan. Nastąpiłoby to w 987 roku.
poteza ta powodowałaby konieczność innego spojrzenia na wy-
#rzenia roku 990, o których już za chwilę.
Do wcześniej już przeprowadzonej analizy okoliczności skła-
iających Mieszka I w latach osiemdziesiątych X wieku do za-
eśnienia sojuszu z Niemcami doliczyć warto by jeszcze kłopoty
problemy, jakie pojawiły się na innych odcinkach granicy jego
#ństwa. Niestety, jednostronność naszej - przeważnie niemiec-
iego pochodzenia - podstawy źródłowej, jak już wcześniej ostrze-
ałem czytelników, z konieczności prowadzić musi do takiego obra-
u panowania Mieszka I, o którym z całą pewnością możemy po-
ńedzieć tylko tyle, że jest wyrywkowy i niepełny. Uwaga ta
otyczy wszelkich właściwie spraw wykraczających poza stosunkż
olsk#-niemieckie. Właśnie jednak w latach osiemdziesiątych pew-
e przynajmniej sprawy z zakresu pozaniemieckich problemów
#ieszka I zaczynają się zarysowywać.
Mieliśmy już okazję mówić o zajęciu w roku 981 przez wielkiega
sięcia kijowskiego Włodzimierza "Przemyśla, Czerwienia i in-
#ch grodów" w rezultacie pomyślnej wyprawy tego władcy "ku
achom". Zdecydowana większość uczonych była i jest zdania, że
Lachami" latopisu ruskiego byli Polacy, to znaczy że ważne ta
egraniczne terytorium należało uprzednio (nie wiadomo od kiedy)
b Mieszka I i w 981 roku zostało przezeń na rzecz Rusi utracone.
lyłby to dodatkowy argument, tłumaczący zaangażowanie się
#ieszka na zachodzie, gorączkowe szukanie odpowiedniej partner-
ei na żonę w Niemczech, co z kolei miałoby tłumaczyć brak reakcji
%ładcy polańskiego na zabór dokonany przez Włodzimierza.
N świetle wywodów Gerarda Labudy poglądu powyższego nie da
dę jednak utrzymać, gdyż prawdopodobnie "Lachami" latopisu
#cale nie byli Polacy, w sensie mieszkańców kraju Mieszka I
dopiero później nazwa ta nabierze ogólnego znaczenia), lecz Lę-
izianie - plemię lechickie zamieszkujące obszar "grodów czer-
Ńieńskich", znajdujący się w dodatku w 981 roku nie pod pano-
baniem ani nawet zwierzchnictwem Mieszka I, lecz - podobnie
#k reszta Polski południowej - księcia czeskiego. Nawet jednak,
#dyby takie odczytanie ówczesnych wydarzeń miało okazać się
#uszne (nie wszyscy uczeni są skłonni tak szeroko zakreślać za-
#lęg panowania czeskiego na północnym wschodzie), zbrojny czyn

l#a is#



księcia ruskiego uprzytomnił władcom Czech i Polski "blisko
kij#wskiego ośrodka politycznego, a poniekąd nawet sprawił,
państwa ruskie, czeskie i polskie stały się sąsiadami.
Ośrodkiem niepokoju, mogącym prowadzić do destabiliza
pozostawał także rejon ujścia Odry z najważniejszym grodem #
linem na czele. Wiemy, że po zwycięstwie wojsk polskich pod l
dynią, Wolin według wszelkiego prawdopodobieństwa znalazł
pod zwierzchnictwem polskim, ale zachował zapewne w ram#
państwa polskiego określoną autonomię, która wyraziła się m
w pozostawaniu przy pogaństwie. W 986 roku wypędzony zos
z Danii władca tego państwa i właściwy jego twórca Harald S

zęby. Był to rezultat buntu możnych, niezadowolonych z poli#
tego władcy; na czele buntu stanął syn Haralda - Swen Wid
"
brody. Harald znalazł schronienie "wśród Słowian na Wolir
zmarł tam wszakże bardzo szybko. Nic nie wiadomo o jakichk
wiek walkach polsko-duńskich w X wieku, ponieważ jednak Di
czycy dość energicznie występowali na północnym Połabiu, a
roku 983 zdołali odzyskać utracone uprzednio na rzecz Niem
tereny Szlezwiku, Mieszko I zapewne z troską spoglądał na p
noc, obawiając się może wmieszania się Duńczyków w spra#
nad dolną Odrą.
Wspomnimy tu jeszcze, że zdaniem niektórych uczonych, op
rających się na enigmatycznych i dalekich od ścisłości przekaza
sag islandzkich i norweskich z XII-XIII wieku, właśnie w lata
panowania Mieszka I w Wolnie usadowiła się niezbyt może licz#
ale bitna i niespokojna grupa wojowników wikińskich, stanowia
swego rodzaju bractwo wojenne. Ponieważ Wolin w sagach ve
stępuje pod nordycką formą Jomsborg, saga, o której mowa, n
nazwę Sagi o wikingach jomsborskich (Jonzsvżkżngasaga). Wpra
dzie autor podstawowych nowszych prac na ten temat, Gera
Labuda, bardzo krytycznie zapatruje się na wartość źródłową s'
sunkowo późnych utworów sagamadrów, odmawiając Sadze o t, Mściwój obodrzycki i
nasz Mieszko I zdecydowali



kingach jomsborskich wręcz jakiejkolwiek wartości źródłow
krótko mówiąc - uważa całą sprawę za nieporozumienie, ale i
można wykluczyć jakichś form penetracji wikingów duńskich i i
nych także na obszarach podlegających władcy polańskiemu, skc
ich penetracja na północnym Połabiu, jak stwierdziłem, j#

świetle materiałów "historycznych", jak również archeologii zu-
tnie wyraźna.
Na tym tle należy rozpatrywać bardzo interesujący związek
#żeński córki Mieszka I. Z pewnym prawdopodobieństwem jej
#zime, słowiańskie imię można zrekonstruować jako Swięto-
iwa lg, w późniejszej tradycji skandynawskiej występuje ona pod
rdyckim imieniem Sygryda lub Syryta Storrada ("Dumna").
Może warto parę słów poświęcić tej Piastównie. Bez podania
#enia wspomina o niej Thietmar z Merseburga (ks. VII, rozdz.


[...) tylko w paru słowach wspomnę o owym jaszczurczym po-
miocie, czyli o synach onegoż Swena [Widłobrodego) - prześla-
dowcy. Urodziła mu ich córka księcia Mieszka i siostra jego
syna i następcy Bolesława.
Wiadomość Thietmara dotyczy już późniejszego okresu życia
viętosławy-Storrady. Istotnie, wkrótce po śmierci swego pierw-
ego męża w 995 roku wyszła ponownie za mąż za znanego nam
ż króla duńskiego Swena Widłobrodego (986-1014). Wśród dzie-
z tego małżeństwa był król trzech państw (Danii, Anglii i Nor-
eg) Kanut Wielki. Zanim jednak pani ta poślubiła Swena duń-
iego, była żoną innego władcy skandynawskiego - króla Szwe-
i Eryka Zwycięskiego (Segers"ll). Slub ten datuje się w przy-
iżeniu na lata 980-984 (matką Świętosławy musiała być oczy-
iście Dąbrówka, chyba że chcielibyśmy dopatrywać się w niej
órejś z wcześniejszych pogańskich żon Mieszka I), z małżeństwa
Erykiem uroclził się późniejszy król Olaf Skotkonung; sam Eryk
narł w 995 roku. Dalszymi niełatwymi losami Swiętosławy nie
ożemy się tu bliżej zajmować, wspomnimy jedynie, że pod ko-
ec życia została ona przez swego drugiego męża wypędzona
dworu duńskiego, schroniła się u brata, Bolesława Chrobrego,

lB W jednym ze źródeł angielskich zapisano imię siostry króla Kanuta,
zatem córki Swena Widłobrodego i Piastówny jako Santslaue", co zda-
:m historyków i językoznawców można odcyfrować jako "#więtosława".
:oro córka nosiła takie imię to zapewne odziedziczyła je, jak się przy-
iszcza, po matce. Jeżeli jedn'ak prawdą jest, że w Skandynawii panował
iyczaj nadawania jedynie imion osbb zmarłych wtedy trzeba by przy-
E, że matka owej Swiętosławy nosiła inne (r
eznane nam) imię, nato-
iast imię,to zostało odziedziczone po babce - pogańskiej żonie Mieszka I,
e zaś po Dąbrbwce.



1 i0 171



a po śmierci Swena (1014) synowie zabrali ją na powrót do I
Dalsze losy Świętosławy są nie znane. Polityczny sens małżeź
Świętosławy z Erykiem Zwycięskim jest jasny: zbliżenie po
-szwedzkie miało stanowić przeciwwagę do wpływów duzi#
które zbyt bezpośrednio zaczynały zagrażać interesom Mies;
w rejonie ujścia Odry.
Polityczne, choć nie we wszystkim dla nas przejrzyste,
miały także trzy małżeństwa Bolesława Chrobrego zawarte je
za życia ojca, a zatem stanowiące według wszelkiego praw#
dobieństwa elementy polityki państwa Mieszkowego. Imion d
pierwszych żon Chrobrego nie znamy, a małżeństwa te były
kie. Dopiero trzecie z kolei małżeństwo miało okazać się tr
Wszystko niemal, co wiemy o tych małżeństwach, zawdzięc;
kronice Thietmara (ks. IV, rozdz. 58):

[Bolesław] poślubił córkę margrabiego Rykdaga, którą na
nie odprawił. Z kolei pojął za żonę Węgierkę, z którą miał
Bezpryma, lecz i tę również przepędził. Trzecią [żoną]
Emnilda, córa czcigodnego księcia Dobromira, która - (
stusowi wierna - niestateczny umysł swego męża ku dob
zawsze kierowała i nie ustawała w zabiegach, by przez w
szczodrobliwość w jałmużnach i umartwienia odpokutow
grzechy ich obojga,

po czym następuje wyliczenie dzieci z tego małżeństwa ". Trad;
polska zanotowana przez Galla Anonima zachowała pamięć t#
o jednej żonie Chrobrego, "kobiecie mądrej i roztropnej"-
wątpliwie mając na myśli Emnildę, która swój wpływ na n
wykorzystywała dla łagodzenia jego surowości i pochopnych
roków.
Pierwszy teś Bolesława Chrobrego, Rykdag, był margr;
w południowej części Połabia, podlegały mu okręgi Merseb
Żytyce i Miśnia. Popierał początkowo Henryka Kłótnika, gdy
nak, jak już wiemy, w 985 roku Bolesław II czeski zajął podstę)
Miśnię, co znacznie skurczyło posiadłości Rykdaga, przeszedł
pewne do obozu Ottona III. Zmarł, podobnie jak teść Mieszk
margrabia March Wschodniej Teodoryk, w 985 roku. Podol
jak schyłek życia tamtego zaciemnił wielki bunt Słowian Po


1# Małżeństwo z Emnildą trwało do 1017 roku. Po jej śmierci
ożenił się po raz czwarty z Odą, córką margrabiego Miśni Ekk

Złota Kaplica katedry poznańskiej. Sarkofag Mieszka I i Bolesława
Dbrego. Projekt Franciszek Maria Lanci, dłuto Oskar Sosnowski (1840).
;e prawe figury są czternasto#vieczne i pochodzą z grobowca Bolesława
Chrobrego zniszczonego w 1790 r.

tak i Rykag umierał pozbawiony swego głównego grodu.
#ą po śmierci Rykdaga i oddaniu Miśni Niemcom (zapewne
' roku) marchię miśnieńską otrzymał nie syn Rykdaga, lecz
; Ekkehard. Małżeństwo Chrobrego w tych warunkach rychło
ło wartość polityczną, uległo więc rozwiązaniu. Notabene: na
t zasługuje łatwość, z jaką Chrobry "rozstawał się" ze swoi-
ałżonkami, nie oglądając się na zwyczaje i nakazy kościelne.
spomniane małżeństwo Chrobrego z margrabianką datuje się
ęściej na 984 rok, to znaczy na czasy, gdy teść dzierżył jeszcze
ę. Trwało chyba niedługo, tym bardziej że nic nie wiadomo
;omstwie z tego małżeństwa. Z węgierskiej małżonki nato-
miał Bolesław syna Bezpryma, który później odegra ważną,
niefortunną rolę w dziejach Polski. I w tym przypadku nie
y bliższych okoliczności - ani imienia wybranej, ani tego,
iej części ówczesnych Węgier się wywodziła, ani daty i czasu
zia związku. Ślubu z Emnildą nie można wprawdzie przesu-
172 173

wać na czasy późniejsze niż lata 989 - początek 990, niezm
czasu na związek z Węgierką jest dosyć. Polityczny sens drugi
małżeństwa wydaje się także oczywisty: sojusz z Węgrami
skierowany przeciwko Czechom, miał trzymać ich w szachu wo
równoczesnej, jak zaraz zobaczymy, akcji polskiej w Małopol
i na Śląsku.
Przyczyn rozchwiania się drugiego małżeństwa Bolesława Ct
brego nie znamy. W przeciwieństwie do obu dotąd omówion
małżeństw, znamy imię trzeciej małżonki Chrobrego, potoms#
z tego związku oraz imię ojca Emnildy. Imię to jest czysto słowi
skie - Dobromir, tytuł, jakim obdarzył go Thietmar (venerat
senżor), wskazuje na wybitne, zapewne książęce stanowisko.1`
stety, Thietmar nie podał, jakim krajem rządził lub skąd poc
dził ów Dobromir, którego skądinąd nie znamy. Otwiera się
tam, jak zwykle w podobnych okolicznościach, szerokie pole
domysłów. Taka kombinacja, że ojciec nosi imię słowiańskie, có
zaś - czysto niemieckie, jest do pomyślenia jedynie w warunk
pogranicza etnicznego, gdzie wpływy niemieckie i chrześcijań;
nakładały się na rodzime słowiańskie podłoże, nie doprowad
jednak dotąd do zatraty charakteru słowiańskiego. Biorąc jed
cześnie pod uwagę takie okoliczności, jak zachodni kierunek p
tyki Mieszka I pod koniec lat osiemdziesiątych oraz występu;
od pewnego czasu na południowym Połabiu symptomy takiej
egzystencji słowiańsko-niemieckiej, uważano Dobromira i Emn
najczęściej za przedstawicieli dynastii panującej u Stodoran (
welan), których rezydencja znajdowała się w Brandenburgu,1
bardzi#j że słowiański sufiks -'m.żr występował w tej dynast
jeden raz (Tęgomir, który w 940 roku w porozumi#niu z Hez
kiem I zdobył władzę u St#doran i poddał swój kraj niemieckit
zwierzchnictwu, mógłby być ojcem Dobromira) ls, lub - nie z
nej skądinąd dynastii panującej u Milczan (Milsko) na pogn
czu łużycko-czesko-polskim.
Pojawiły się wszakże również poglądy odmienne. Zdaniem H
ryka Łowmiańskiego Dobroznir nie wywodził się z Połabia,
był ostatnim udzielnym księciem Wiślan, sprawującym wła

#s Inna rzecz, że końcówka -'m.ir nie była charakterystyczna w;
nie dla władców starodorańskich, gdyż występowała także na półna
Połabiu oraz na innych obszarach słowiańskich. Zob. niżej tezę T.
silewskiego.

pod czeskim zwierzchnictwem. Bolesław Chrobry, żeniąc się z jego
córką, nabywał praw do sukcesji w Krakowie. Dopóki żył jego
wuj (brat Dąbrówki) Bolesław II, Chrobry rządził tam pod czeskim
zwierzchnictwem, dopiero gdy ten umarł, zgodnie ze świadectwem
ego Kosmasa w 999 roku, Chrobry, tymczasem
już władca państwa polańskiego, zerwał zależność Małopolski od
Czech, przyłączając tę dzielnicę "oficjalnie" do Polski. Ostatnio
wreszcie Tadeusz Wasilewski, opierając się przede wszystkim na
analizie imiennictwa słowiańskiego, op#wiedział się za pochodze-
niem Emnildy z Moraw. "Małżeństwo to miało - zdaniem Wasi-
lewskiego - wzmocnić pozycję Moraw, walczących z Czechami,
a Piastom zapewnić trwałe panowanie nad Krakowem i umożliwić
sięgnięcie po czeski dotąd Sląsk".
Niezależnie od tego, która koncepcja (stodorańska, milczańska,
wiślańska czy morawska) pochodzenia trzeciej żony Chrobrego jest
słuszna, matrymonialne kłopoty pierworodnego syna Mieszka I rzu-
cają znamienne światło na przesunięcie się punktu ciężkości poli-
tyki państwa polańskiego w drugiej połowie lat osiemdziesiątych
na południe czy południowy zachód. Na lata poprzedzająee rok 990
oraz na sam tenże rok przypadło istotnie przyłączenie do państwa
piastowskiego Małopolski i Sląska.
Właśnie w tej kolejności. Swiadectwa źródłflwe, które przema-
wiają za pozostawaniem obu tych dzielnic czy jeszcze szerzej: ca-
łego pasa Polski południowej poza ramami państwa Mieszka I,
omówiliśmy już w jednym z poprzednich rozdziałów (zob. s. 75 nn.).
Przypomnijmy najważniejsze z tych źródeł: relacja Ibrahima ibn
Jakuba, falsyfikat praski z 1086 r., wreszcie regest DagoTn,e żudex
ze schyłku panowania Mieszka I. Kiedy Kraków i Małopolska zo-
stały przyłączone do państwa polańskiego, nie wiadomo. Kosmas
z Pragi datuje to wydarzenie na rok 999:

Po jego [Bolesława II) śmierci [...) nastąpił w księstwie syn
jego Bolesław III, lecz ani takich samych powodzeń, ani ojcow-
1# skim szczęściem zd#bytych granic, nie zachował. Albowiem
# polski książę Mieszko, nad którego nie było podstępniejszego
t# człowieka, wnet zabrał podstępem miasto Kraków, zabiwszy
mieczem wszystkich Czechów, których tam znalazł.
Część uczonych, m.in. Henryk Łowmiański, przyjmuje tę datę
# jako wiarygodną, z tym że zdaniem Łowmiańskiego od czasu ślubu
#

174 175



z Emnildą Chrobry panował już w Krakowie (i Wiślicy) jako n
miestnik czeski. Większość jednak uczonych jest zdania, że pod
ną przez Kosmasa datę należy poprawić na 989 (przesunięcie o je
ną dziesiątkę przy rzyznskim zapisie lat łatwo zrozumieć), za cz
mogłoby przemawiać przypisanie przez praskiego kronikarz# z#
boru Krakowa nie Bolesławowi Chrobremu, lecz Mieszkowi (ci
dla roku 999 byłoby oczywistym błędem). Ale pamiętać należy, ż#
Kosmas w ogóle miesza Mieszka I z Bolesławem Chrobrym, każą
np. Mieszkowi interweniować w Pradze jeszcze w 1003 roku. Inr
podejrzewają, że kronikarz celowo p lesł ła II byp e ł G 5
chów Krakowa na okres po śmierci

tego smutnego ze swojego punktu widzenia wydarzenia z pamięc
rzez siebie faworyzowanego władcy. Przeciwko tra
szczególnie p #;i# zaś istotne względy, np. ten że tru
ności daty 9## przc:na j- ' #
no byłoby wytłumaczyć, jak w takich warunkach mogłoby j
w rok później, na Zjeździe Gnieźnieńskim, dojść do powołania #
skupstwa krakowskiego w ramach gnieźnieńskiej organizacji m

ją także inne powody, które będzie
tropolitalne. Przemawia ę #,#,darzeniami
w stanie ocenić dopiero po zapoznaniu si z


roku.
W anonimowej Kronice Sazawskiej z XII wieku, kontynuu
cej kronikę Kosmasa z Pragi, pod rokiem 990 znajdujemy lal
niczną wiadomość:
W tym samym roku również Niemcza została stracona.

Pod tymże 990 rokiem Thietmar z Merseburga opisał wojnę
pomiędzy Mieszkiem I a Bolesławem II czeskim (ks. IV, rozdz#
11-13).
dl # wielce na

Bolesław popa i w spor i
W tym czasie Mieszko i ł a pomoc Luciców
się wzajem nastawali. Bolesław przyzwa n


którzy zawsze byli wierni zarówdo jemu, j k j o prz d# om,
Mieszko zaś zwrócił się o pomoc o w Ma#de-
fano]. Cesarzowa, która podówczas znajdował kiego] Gizyler2
burgu, wysłała tam arcybiskupa [magdeburs

i następujących grafów: Ekkeharda, Ezykona, Binizona, mojeg#
ojca i jego imiennika Zygfryda, Brunona, Udona oraz wieli
mnych.

Nie będziemy bliżej objaśniać wymienionych tu postaci; kt
#iekawy, łatwo może sprawdzić w przypisach do wydania kroni#

.Th#etmara przez M. Z. Jedlickiego. Świetnemu gronu przywódców
aie odpowiadała jednak wojskowa wartość posiłków posłanych
lVlieszkowi. "Ci, wyruszywszy w sile zaledwie czterech oddzia-
łów [...)", znaleźli się najpierw w kraju Słupian (w północnej czę-
ści Dolnych Łużyc) i 13 lipca zbliżyły się do nich wojska czeskie
pod wodzą sameg# księcia.

ano posłów. Od Bolesława przybył na zwiady
do naszego wojska pewien rycerz imieniem Słopan. Kiedy stąd
wrócił, pytał go jego władca, jak się przedstawia nasze wojsko
i czy może się z nim zmierzyć, czy raczej nie. Albowiem ludzie
z otoczenia Bolesława zaklinali go, by nikomu z naszych nie
pozwofił ujść żywym.

Słopan odradził podejmowanie walki z Niemcami, argum#n-
tując to w ten sposób, że wprawdzie ze względu na szczupłość od-
działów niemieckich zwycięstwo czeskie jest możliwe,

lecz będziesz tak wyczerpany, że z trudem tylko lub wcale nie
ujdziesz przed następującym ci na pięty twoim wrogiem Miesz-
kiem. Narazisz się również na wieczną nieprzyjaźń Sasów,

natomiast w przypadku klęski,

koniec będzie z tobą i z całym należącym do ciebie państwem.
Nie ma bowiem nadziei, byś mógł stawić opór otaczającym
cię zewsząd wrogom.

"Ta przemowa pohamowała gniew Bolesława" - kontynuuje
Thietmar :

Zawarłszy pokój, zwróeił się do naszych książąt z prośbą, aby
ci, którzy przeciwko niemu tu ściągnęli, udali się wraz z nim
do Mieszka i pomogli mu przez swe wstawiennietwo u tegoż
w odzyskaniu z a b r a n y c h p o s i a d ł o ś c i. Nasi przysta-
li na to,

eo by nie powiedzieć - wyraźnie dopuściwszy się tym samym zła-
mania polecenia otrzymanego od cesarzowej.

Jakoż ruszyli razem z nim w drogę arcybiskup Gizyler oraz
grafowie Ekkehard, Ezyko i Binizo, podczas gdy wszyscy inni
powrócili w spokoju do domu. Kiedy nadszedł
wieczór, odebrano naszym broń, którą jednak zwrócono im za-
raz, gdy tylko potwierdzili przysięgą umowę.


12 Mieszko I
177

1#5



Teraz władca czeski uciekł się wobec swojego szwagra, ksi#
polańskiego, do formalnego szantażu. Zakładnikami mieli być zn#
dujący się w jego ręku dostojnicy niemieccy:

Bolesław przybył razem z nimi nad Odrę i wyprawił posła
Mieszka z wiadomością, że ma w swoim ręku jego sprzyzti
rzeńców. Jeżeli Mieszko zwróci mu z a b r a n ą c z ę ś ć p a
s t w a [regnu#n, sibi ablatu#n], pozwoli im odejść cało, w pr#
ciwnym wypadku zgładzi ich wszystkich.

Książę polański nie pozwolił się szantażować

Lecz książę Mieszko tak mu na to odpowiedział: Jeżeli k
chce ratować swoich ludzi lub śmierć ich pomścić, niechaj
czyni! Jeżeli jednak to nie nastąpi, to on, Mieszko, nie m5
z ich powfldu ponosić jakiejkolwiek straty.
Oddziały posłane przez Teofano na pomoc, pomocy Mieszkc
praktycznie nie udzieliły, Mieszko nie czuł się przeto za ich l,
odpowiedzialny, zapewne też nie sądził, by książę czeski ośmi#
się rzeczywiście podnieść rękę na tak wybitnych panów niemi
kich.

Gdy te słowa doszły do Bolesława, wypuścił wśzystkich
szych, lecz złupił i spalił, co tylko mógł, w okolicy.

Dalsza część opowiadania (szczegóły tej historii, jak się ni
trudno domyślić, Thietmar zawdzięczał zapewne uczestnikom niee
fortunnej wyprawy saskiej, wśród których był, jak pamiętamy, jeg
ojciec) nie dotyczy już bezpośrednio spraw polskich. W droclz#
powrotnej wojska czeskie otoczyły pewien nie wymieniony z naz~
wy gród, który zdobyły bez walki, a dowódcę wydały w ręce swyc#
pogańskich sprzymierzeńców Luciców na pewną śmierć. Książ#
czeski miał teraz kłopot z zakładnikami - czuł się zobowiązan#.
do zapewnienia zwolnionym przez siebie niemieckim zakładnikom
swobodnego powrotu do Niemiec, tymczasem Lucicy tylko czyha

na okazję, by ich napaść. Bolesław II wypuścił Niemców o świcieł
po kryjomu, nakazując pośpiech, samych natomiast Luciców usi-
łował odwieść od zamiaru puszczenia się za łakomą zdobyczą w po-
ścig. "Wiem, że wielka jest nieprzyjaźń między wami, lecz przyj-
dzie stosowniejsza pora dla waszej zemsty". W ten sposób ułago-
dził swoich sprzymierzeńców i zatrzymał ich przez dwa dni, po
upływie tego terminu jednak "wiarołomni" i tak wyłonili oddział

#cig#wy i Niemcy ledwo zdołali przed nim schronić się w bez-
piecznym Magdeburgu. "Kiedy się o tym dowiedziała cesarzowa,
#adowała się wielce z powodu ich ocalenia". Co myślała o spo-
obie wywiąz#ia się z powierzonego im zadania - o tym Thietmar
nas już nie poinformował.
. Rozumiemy, że Thietmar nie zamier#ał przedstawiać wojny
polsko-czeskiej jako takiej, lecz zainteresował go jedynie pewien
#pizod tej wojny, związany z losami niefortunnej pomocy saskiej
dla Mieszka. W przytoczonym op#wiadaniu brak jest wprawdzie
konkretnych szczegółów geograficznych, to jednak, co Thietmar
aapisał, wyraźnie wskazuje na Śląsk jako teatr ówczesnych wy-
darzeń. Mieszko jest panem terytoriów aż do Odry. Biorąc pod
uwagę kierunek nadejścia oczekiwanyeh posiłków niemieckich, po-
dążających od Dolnych Łużyc (kraj Słupian), najłatwiej s#bie wyo-
brazić, że wojska polskie zajęły stanowiska za Odrą, może w po-
bliżu Krosna Odrzańskiego, gdzie znajdowała się ważna przeprawa.
Obecność po stronie czeskiej posiłków lucickich oraz miejsce spot-
kania wojsk czeskich z niemieckim korpusem wskazują na to, że
wydarzenia 990 roku, przynajmniej w zakresie dostrzeżonym przez
Thietmara, rozgrywały się na obszarze Łużyc, być może w niewiel-
kiej odległości od granicy z Polską. Sprawę wyjaśniłaby nazwa
grodu, który poddał się Czechom w trakcie odwrotu; niestety, na-
zwy tej nie dowiedział się Thietmar, p#zostawiając wolne miejsce
w swej kronice. Pamiętamy jednak, że Mnich Sazawski, kontynua-
tor kroniki Kosmasa z Pragi, odnotował utratę przez Czechy
Niemczy. To jedyna miejscowość wymieniona z nazwy w związku
z wydarzeniami 990 roku. Większość uczonych opowiada się za
Nysą Kłodzką, niektórzy jednak woleliby widzieć tu Nysę Łużyc-
ką - obie możliwości zasługują na uwagę, ale rozstrzygnięcie jest
raczej niemożliwe. Skoro cała czeska tradycja zdołała zapamiętać
jedynie jeden gród, mogłoby to wskazywać na to, że zabór Śląska
przez Mieszka I dokonał się w sposób jeżeli nie pokojowy, to
w każym razie (z wyjątkiem może właśnie owej Niemczy) łatwy
i niezauważalny dla postronnych obserwatorów.
Na szczególną uwagę zasługuje przygodnie przez Bolesława II
wypowiedziana uwaga: żądanie zwrócenia mu przez Mieszka ja-
kiegoś regnu7n. ablatu7n, - "zabranego [oczywiście - wcześniej]
kraju". O jaki tu kraj mogło chodzić? Brano pod uwagę Morawy,


#z*



południowe Połabie (zdaniem części uczóńych, ostatnio Wacława
Korty, Mieszko I rozwijał aktywną akcję na obszarze Milska
i Marchii Miśnieńskiej, a nawet, zdaniem tego właśnie uczonego,
otrzymał po śmierci Rykdaga władzę w tej ostatniej), najczęściej
zaś - i chyba słusznie - Małopolskę z Krakowem.
Jak już wiemy, część uczonych (m.in. Gerard Labuda) emen-
duje datę 999 Kosmasa z Pragi na 989. Wyprawa 990 roku byłaby
zatem bezpośrednią ripostą księcia czeskiego na zabór Małopolski
w roku ubiegłym. Nie ma jednak koniecznej potrzeby, by tak póź-
no datować opanowanie Krakowa i Małopolsl:i przez Polaków.
Zdaniem np. Karola Buczka nastąpiło to znacznie wcześniej, praw-
dopodobnie pomiędzy rokiem 977 (śmierć Dąbrówki) a 981, kiedy
to Włodzimierz kijowski, ośmielony konfliktem polsko-czeskim
o Małopolskę, pokusił się o zawładnięcie pogranicznymi "grodami
czerwieńskimi", w których Mieszko I nie zdołał się jeszcze bez-
piecznie urządzić. Gdyby ten pogląd okazał się słuszny, konflikt
polsko-czeski byłby naturalnie znacznie starszy niż się na ogół
sądzi, ale też przyznać trzeba, że wszelkie argumenty za współ-
działaniem, a w każdym razie brakiem wzajemnych konfliktów
polsko-czeskich w pierwszych latach po śmierci Ottona II w Niem-
czech, są dość słabe. Bolesław II mógł czekać wiele lat na sposob-
ność odzyskania regnum ablatum.
Nawet sojusz z Lucicami nie doprowadził do osiągnięcia tego
celu, a także zapobieżenia zawładnięciu przez Mieszka I w 990 roku
Śląskiem. Wprawdzie realnej pomocy niemieckiej, jak widzieliś-
my, Mieszko nie uzyskał, ale nie zmienia to faktu, że polityczny
sojusz władcy polańskiego z młodocianym władcą Niemiec oraz
jego matką i regentką Teofano spełnił zadanie. Mieszko I okazał
się bardziej wytrwałym i skutecznym politykiem niż jego praski
szwagier.
Terytorialna budowa państwa polskiego była tym samym ukoń-
czona. 1 1'Iieszko mógł pomyśleć o zabezpieczeniu i urządzeniu swe-
go państwa, z takim trudem zjednoczonego, na wypadek swojej
śmierc#.

Rozdział XII

DAGOME IUDEX"





Pierwsze lata po wybuchu wielkiego powstania Słowian Połab-
skich z 983 roku przebiegały pod znakiem inicjatywy powstańców.
Niemcy zostali zmuszeni do defensywy, sprzymierzeni z nimi Po-
lacy nie występowali aktywnie - Mieszko I był coraz bardziej
pochłonięty sprawami czeskimi, Czesi wreszcie - jak widzieliśmy
w poprzednim rozdziale - pozostawali w sojuszu z Lucicami. Do-
piero po pomyślnym zakończeniu kampanii śląskiej 990 roku
Mieszko mógł ponownie wystąpić jako sojusznik Ottona III i Teo-
fano na Połabiu. Dnia 5 kwietnia (Wielkanoc) 991 roku spotykamy
go na wielkim zjeździe w Kwedlinburgu. Rocznikarz z Kwedlin-
burga wymienił w związku z tym zjazdem tylko dwie osoby z imie-
nia: margrabiego Toskanii Hugona oraz "księcia słowiańskiego"
Mieszka (dux Scluvonżcus Mżsżco), "wraz z innymi władcami #u-
ropy". Zgodnie z wysoko w średniowieczu cenioną zasadą "od-
wzajemnionego daru" goście przywieźli dla cesarzowej-regentki
i młodego cesarza - oprócz wyrazów oddania i czci - wiele up#-
minków; z kolei "Mieszko i inni" (zasługuje na uwagę dwukrotne
wymienienie imienia władcy polańskiego przez rocznikarza) "god-
nie obdarowani wrócili do swych krajów".
Zapewne postanowiono w Kwedlinburgu przeprowadzenie nor-
malną porą, to znaczy latem (gdy drogi stawały się przejezdne)
991 roku, wyprawy zbrojnej, co prawda nie przeciw głównym
siłom zbuntowanych plemion na północnym Połabiu, lecz prze-
ciwko silnej twierdzy słowiańskiej, głównem#,z ośrodkowi plemie-
nia Stodoran (Hawelan) nad Hawelą - Brandenburgowi (słowiań-
ska Brenna?). Mało o tej wyprawie wiemy, tyle tylko, że nominal-

181



nie na jej czele stał młody cesarz (który dopiero za cztery lata zo-
stanie uznany za pełnoletniego), że siły były znaczne (cu7n, #n,agno
exercitu Saxotzu#n,), że z pomocą Niemcom przybył Mieszko I i że
ekspedycja "oblegała i zwyciężyła" Brandenburg, czyli chyba go
zdobyła, skoro 9 września tego roku cesarz mógł w grodzie tym
wystawić dokument jednem#.z z biskupów. Jednak gdy tylko cesarz
wycofał z Brandenburga swe wojska, niejaki Kizon, Sas, przy po-
mocy Luciców opanował gród i chociaż Niemiec, w porozumieniu
ze Słowianami podejmował szereg wypraw rabunkowych za Łabę,
do Saksonii, aż wreszcie został kiedyś zabity w ezasie ucieczki.
Wynika stąd, że wyprawa 991 roku nie przyniosła trwalszych re-
zultatów. Młody cesarz zapewne zrozumiał, że warunkiem wyko-
rzystania powodzenia militarnego jest zabezpieczenie zdobyczy
własną załogą (tak się stało w 993 roku).
Być może w Kwedlinburgu na wspomnianym zjeździe, które-
go Mieszko I był tak ważnym uczestnikiem, doszło do spisania
przez któregoś z obecnych tam przedstawicieli Stolicy Apostol-
skiej ważnego dokumentu. Była już o nim mowa w rozdziale VI
niniejszej książki. Nadszedł czas, by dokładniej mu się przyjrzeć.
Przypomnijmy: po włączeniu Małopolski i Śląska do swego
państwa, a zatem nie wcześniej niż jesienią 990 roku, Mieszko I
wraz ze swą drugą żoną Odą oraz dwoma z trzech synów z tego
małżeństwa (Mieszkiem i Lambertem) nadają "świętemu Piotro-
wi", to znaczy - następcy św. Piotra, papieżowi, Stolicy Apostol-
skiej, szczegółowo określony obszar. Jest to szeroko w średnio-
wieczu rozpowszechniona forma czynności prawnej, zwanej pre-
carża oblata, polegająca na tym, że prekarzysta przenosi na wybra-
ną osobę czy instytucję kościelną własność (najczęściej gruntu),
stając się od tej chwili użytkownikiem tejże własności. Strona, na
którą przeniesi#no tytuł własności, zobowiązana jest do opieki nad
prekarzystą, który z kolei na znak podległości i za to, że użytko-
wuje rzecz, która nie stanowi już jego własności, winien jest wła-
ścicielowi zwykle pewne świadczenia.
Dokument, którego wystawcą musiała być polańska para ksią-
żęca, działająca także w imieniu małoletnich synów, został spisany
na papirusie. Teoretycznie do spisania mogło dojść w Polsce (jeżeli
tak, to zapewne w Gnieźnie), wtedy wysłannicy Stolicy Apostol-
skiej musieliby wraz z pisarzem przybyć na dwór Mieszka. Jednak

równie dobrze można by przyjąć, że w Polsce spisano tylko kon-
cept (główną treść, dyspozycję) nadania, natomiast sam "uroczy-
sty" dokument mógł zostać spisany w Kurii rzymskiej, w obecności
upoważnionych przez księcia polskiego wysłańców; wreszcie, skoro
wiadomo, że Mieszko był obecny na zjeździe w Kwedlinburgu
na Wielkanoc 991 roku, cóż bardziej naturalnego, niż gdyby przy
tej właśnie okazji doszło do spisania tak ważnego dla obu stron
tekstu.
Przez długi czas nie dopuszczano myśli o możliwości powstania
dokumentu, o którym mowa, w Niemczech, na dworze cesarskim,
a to dlatego, że sądzono, iż nadanie państwa Mieszkowego "na wła-
snoś" Stolicy Apostolskiej było czynem naruszającym interesy
Niemiec i przeciwko nim skierowanym. Wydaje się, że o anty-
niemieckim wydźwięku decyzji Mieszka I nie może być mowy, co
postaramy się uzasadnić.
Niestety, sam dokument nadawczy nie zachował się do naszych
czasów, a przynajmniej nie został dotąd odnaleziony ani w Polsce,
ani w archiwach papieskich. Zachowało się natomiast zwięzłe stre-
szczenie tego aktu, sporządzone w drugiej połowie XI wieku
(1083-1087) przez wysokiego urzędnika Kurii rzymskiej, kardy-
nała Deusdedita, i umieszczone w opracowanym przezeń obszer-
nym zbiorze Collectżo canonu7n., mającym służyć obronie niezależ-
ności Kościoła od władzy świeckiej i zapewnieniu papieżowi hege-
monii w Kościele (były to właśnie czasy papieża Grzegorza VII
i jego następców). Żeby było jeszcze trudniej: dzieło Deusdedita
zachowało się nie w oryginale, to znaczy w formie, jaką nadał mu
autor, lecz w kilku późniejszych odpisach. Warto to mieć w pa-
mięci, gdy mowa będzie o dziwnie brzmiących, trudnych niekiedy
do zidentyfikowania nazwach występujących w tekście nadania
Mieszkowego.
Przekazane w późniejszych kopiach, różniących się w niektó-
rych szczegółach między sobą, streszczenie (regest) nadania Miesz-
ka i Ody, nosi w nauce słynną nazwę Dngo#ne żudex. Nazwa ta
pochodzi od pierwszych dwóch słów regestu, poprzedzonych nastę-
pującym "przypisem", czyli wskazaniem przez Deusdedita miej-
sca, w którym znalazł on streszczony przez siebie tekst: "Podob-
nie w innym tomie za Jana XV papieża czytamy, że [...)" Jan XV
był papieżem w latach 985-996. "Tom" (to7n,us, tho7n,us) oznacza

182 183



zwój papirusowy, najczęściej wówczas w strefie śródziemnomor-
skiej używany materiał pisarski. Albo więc oryginał dokumentu
Mieszkowego był (w Gnieźnie, Rzymie czy Kwedlinburgu) napi-
sany od razu na papirusie albo Mieszko i Oda wystosowali jedynie
tak zwaną suplikę (mogła ona być pisemna, ale mogła i ustna) i na
jej podstawie w Kur rzymskiej sporządzono dokument papieski
(bullę), biorący pod opiekę Stolicy Apostolskiej ("świętego Piotra")
kraj jej nadany. Sprawa ta jednak dla nas nie ma zasadniczego
znaczenia, gdyż tak czy inaczej obszar nadawany "św. Piotrowi"
musiał być szczegółowo opisany, a w tym zakresie liczyła się tylko
wola ofiarodawcy.
Problem zaczyna się już przy następnych słowach regestu:

[...) Dagome sędzia i Ote senatorka i synowie ich #Vlisica i Lam-
bert nadali świętemu Piotrowi jeden gród w eałości, zwany
Schinesghe, ze wszystkimi jego przynależnościami, w obrębie
tych granic [...)
Dagome [lub: Dago'ne - w różnych rękopisach dzieła Deusde-
dita forma ta zapisana jest różnie] żudex i Ote senatrix, synowie
ich Mżsżca (Mieszko) i Lambert, gród (cżvżtas) Schżnesghe (inne
formy rękopiśmienne: Schżgnesne, Schż#esche itp.), czasy ponty-
fikatu Jana XV - już wszystko to wskazuje jednoznacznie na
osoby wystawców dokumentu i czas nadania. Może chodzić tylko
o polską parę książęcą i dwóch sp#śród trzech znanych nam jej
synów. Ponieważ Mieszko I zmarł 25 maja 992 roku, czas nadania
ogranicza się od jesieni 990 roku do 25 maja 992 roku, a biorąc
pod uwagę hipotezę, że do sformalizowania aktu mogło dojść
w Kwedlinburgu 5 kwietnia 991 roku, akcja podjęta przez dwór
polski u schyłku panowania Mieszka I daje się zupełnie dobrze
określić w czasie.
Regest nastręcza wiele problemów. Biorąc pod uwagę to, że
cały znany nam tekst to dosłownie kilka linijek, można uznać, że
mamy do czynienia z jednym z najtrudniejszych źródeł do dzie-
jów polskiego średniowiecza. Choćby te w Polsce zupełnie nie
znane i nie używane tytuły donatorów: żudex "sędzia" i senutrżx
"senatorka". W części przekazów rękopiśmiennych naszego tekstu
p# wymienieniu Dugo7n,e, Ody i ich synów, następuje taka oto
uwaga:

nie wiem jakiego rodu ludzie, sądzę jednak, że byli Sardyńczy-
kami, ponieważ władają nimi czterej sędziowie.
Nie wiadomo, czy uwaga ta pochodzi od samego kardynała
Deusdedita, czy też od któregoś z późniejszych kopistów, świad-
czy ona jednak niezbicie, że w Rzymie w końcu XI wieku (lub
później) absolutnie nie wiedziano, czego dotyczy nadanie ani kim
byli donatorzy. Aut#r przytoczonej przed chwilą uwagi nie miał
o tym pojęcia i tylko tytuł żudex, jaki znalazł w swoim wzorze
(albo jaki w nim błędnie wyczytał), naprowadził go na z gruntu
błędne przypuszczenie, że musi być mowa o mieszkańcach Sar-
dynii, jako że ci właśnie rządzeni byli nie przez "normalnych"
władców, lecz w archaiczny sposób przez "sędziów". Pamiętając
o podniesionej wyżej (w przeglądzie dyskusji na temat imienia
Dagome) możliwości, takiej że tytuł żudex może być rezultatem
nieporozumienia paleograficznego (EGO MESCO DUX - DAGO-
ME IUDEX), nie będziemy dłużej zastanawiać się nad genezą
osobliwej tytulatury polskiej pary książęcej. Zadowolimy się pro-
stym przypuszczeniem, że została ona ozdobiona tytułami nawią-
zującymi do tradycji biblijnej (sędziowie Izraela) bądź bizantyj-
skiej, co w otoczeniu cesarzowej Teofano nawet nie mogłoby szcze-
gólnie dziwić.
Nieporozumienia tego typu, co Dago7n,e, iudex i senatrżx czy
"Sardyńczycy" w Dugo7n,e iudex są niezaprzeczalne i zważywszy
na skomplikowane okoliczności powstania zabytku oraz formy jego
przetrwania do naszych czasów (oryginał spisany "pod dyktando"
przez nie znającego języka polskiego skrybę - jego zużycie się
czy zniszczenie - regest Deusdedita - kopie regestu), trudno
nawet sobie wyobrazić, by mogło być inaczej. Nie można jednak
nie dostrzec, że nawet w takich niekorzystnych warunkach więk-
szość imion i nazw występujących w regeście przekazana została
w sposób na ogół zupełnie poprawny. Dotyczy to imion Ody i jej
synów, a także nazw geograficznych, za pomocą których określony
został zasięg darowizny.
Niejasne, niestety, jest pojęcie naczelne, za pomocą którego
obszar nadania został określony: cżvżtas Schżn,esghe cu#n, o#n,tzżbus
sużs pe#tżnentiżs ("miasto Schinesghe ze wszystkimi jego przyna-
leżnościami"). Zwróciłem już wyżej uwagę na to, że nazwa owa



184



w poszczególnych przekazach rękopiśmiennych Dagom,e żudex
występuje z drugorzędnymi odmiankami, jako m.in. Schż#esgne
lub Schżnesne. Pamiętając, że civitas oznaczać po łacinie może za-
równo "miasto", "gród", jak również "okręg", "kraj", a nawet
"państwo" i szukając zarówno w brzmieniu nazwy zagadkowego
"miasta", jak również w sytuacji ziem polskich pod koniec X wie-
ku jakiego5 realnego jej odpowiednika, trudno nie zgodzić się, że
chodzi najprawdopodobniej o Gniezno - stołeczny gród państwa
pierwszych Piastów, dopóki zapewne za Mieszka II nie został on
w tej funkcji zastąpiony przez Kraków. Formy Schżnesghe, a zwła-
szcza SchżnesGNE, dadzą się wytłumaczyć włoskim pochodzeniem
pisarza dokumentu.
Z tezą "gnieźnieńską" konkurowała w swoim czasie teza "szcze-
cińska", ta jednak za sobą, oprócz wątpliwego zresztą podobień-
stwa przekazanej formy nazwy do nazwy Szczecina, mogła po-
wołać się jedynie na to, że opis granic owej cżvżtas Schżnesghe
biegłby "na okrągło": od Szczecina do Szczecina. Prawdą jest, że
jeżeli będziemy łączyli sporną nazwę z Gnieznem, to opis stanie
się odrobinę zrmiej jasny, ale nie może to decydować ze względów
rzeczowych. Trudno bowiem wyobrazić sobie, by do oznaczenia
państwa Mieszkowego posłużono się nazwą miasta położonego zu-
pełnie na jego skraju, a w dodatku nie pojawiającego się w źró-
dłach przed wiekiem XII.
Dla wygody czytelnika powtórzymy obecnie, już bez przytacza-
nia pełnego łacińskiego tekstu, opis granic cżvżtas Schżnesghe:

[...] w obrębie tych granic, tak jak zaczyna się z pierwszego
boku długie morze [longu#rt 7rcare], granicą Prus aż do miejsca,
które nazywa się Ruś i granicą Rusi ciągnąc aż do Krakowa
[Craccoa], i od samego Krakowa aż do rzeki Odry prosto do
miejsca, które nazywa się Alemura, i od samej Alemura aż do
granicy Milczan [usque in terra#n, Mżlze], i od granicy Milczan
prosto w kierunku Odry i stąd prowadząc wzdłuż rzeki Odry
aż do wymienionego miasta Schinesghe.

To już jest koniec regestu, ale nie koniec naszych dociekań.
Nazwy Prusy, Ruś, Kraków, Odra, kraj Milczan, czyli Milsko, są
znane i nie budzą wątpliwości. Nie można tego powiedzieć jedynie
o nazwie Alemura, która nie pojawia się w żadnym innym źródle

1 pod którą według wszelkiego prawdopodobieństwa ukrywa się
jakaś inna nazwa. Ale mimo wszystko nie identyfikacja owej Ale-
mura jest sprawą dla nas najważniejszą. Wygląda bowiem na to,
że dzięki Dago#n,e żudex otrzymaliśmy bardzo sumaryczny, ale
równocześnie jak na te warunki bardzo ścisły opis granic państwa
Mieszka I, gdyż - taka opinia panuje dziś w nauce - przedmio-
tem nadania na rzecz papiestwa było właśnie to państwo niemal
w przeddzień zgonu pierwszego historycznego jego władcy.
Przy bliższyzn spojrzeniu na opisane granice civżtas Schżnesghe
jawią się jednak wątpliwości. Regest jest tak skonstruowany, że
podaje terytoria graniczące z owym państwem, to znaczy iż zasada
jest taka, że wymienione nazwy okalają civżtas Schż#esghe, n i e
z a 1 i c z a j ą się doń. W przypadku Prus, Rusi, kraju Milczan
i rzeki Odry jest to zrozumiałe, gdyż rzeczywiście są to kraje po-
zostające poza państwem Mieszka I (jedynie co do kraju Milczan,
zdaniem niektórych historyków, mógł Mieszk# przez pewien czas
czuć się panem, nawet jednak, jeśliby tak było w istocie, kraj ten
pozostawał pod zwierzchnictwem niemieckim, był więc i tak p o-
z a Polską). Pomijając jednak na chwilę longu#n, mare na północy
(zaraz wrócimy i do tej sprawy), poważna wątpliwość pojawia się
w przypadku Krakowa, czyli ziemi krakowśkiej, Małopolski. Wie-
my bowiem, że w 991 roku, gdy Mieszko I czynił omawiane nada-
nie, Kraków z Małopolską już do jego państwa n a 1 e ż a ł y, tym-
ezasem dokument zdaje się sugerować (oczywiście, zakładając kon-
sekwencję redaktora tekstu) pozostawanie ich poza granicami pań-
stwa polańskiego.
Tu już będzie potrzebne rozumowanie wykraczające poza tekst
Dago7n,e żudex, ale niezbędne, jak sądzę, do jego zrozumienia. Po-
wstaje naturalnie pytanie o cel decyzji Mieszka i Ody: dlaczego
starzejący i zapewne, mimo dwukrotnego osobistego w roku 991
pobytu w Niemczech, w tym raz na wyprawie wojennej, nie cie-
szący się już zbyt dobrym zdrowiem (w związku ze zgonem Miesz-
ka I w 992 roku kronikarz Thietmar napisał o nim: "sędziwy już
wiekiem i gorączką zmożony") książę decydował się na tak bądź
co bądź doniosły akt polityczny, który wprawdzie nie zagrażał
w niczym panowaniu Piastów, a wobec odległości i ówczesnej sła-
bości Papiestwa nie mógł grozić jakimkolwiek uszczupleniem praw
władczych księcia, ale przecież wiązał się z określonymi warunka-
186 187



mi, nawet fiskalnej natury, choćby płaceniem przez księcia pol-
skiego na rzecz Kurii rzymskiej określonej (bliżej nam nie zna-
nej) opłaty. Wiadomo, że płacił ją syn Mieszka, Bolesław Chrobry,
musiał więc uznać darowiznę swego ojca, do czego zresztą z punk-
tu widzenia prawa kanonicznego był zobowiązany.
Dodajmy, że o ile wiadomo, darowizna Mieszka I była naj-
wcześniejszym podobnym aktem ze strony świeckich władców,
którzy dopiero w późniejszych wiekach częściej będą, idąc nieświa-
domie śladami Mieszka, pflddawać swe kraje Stolicy Apostolskiej
i stawać się w ten sposób "wasalami" św. Piotra. Na coś takiego
Mieszko wraz z Odą nie mógł wpaść sam, lecz musiał mieć dorad-
ców z kręgów zbliżonych do Kur rzymskiej, kontakty zaś z nimi
najłatwiej było chyba uzyskać na dworze regentki - cesarzowej
Teofano.
No tak, ale zdaniem wielu uczonych, zwłaszcza nieco dawniej-
szych, darowizna była skierowana właśnie przeciwko Niemcom
i Cesarstwu. Przez oddanie państwa pod protekcję, czyli "na wła-
sność" Stolicy Apo#tolskiej, Mieszko I pragnął jakoby zabezpieczyć
się przed nadmiarem wpływów niemieckich, przed możliwymi pre-
tensjami ze strony Cesarstwa do Ziemi Lubuskiej, Pomorza czy
nawet Sląska.
Pogląd ten niezupełnie przekonuje. Przeciwko niemu przema-
wiają przede wszystkim: niezaprzeczalnie konsekwentna i długo-
trwała w s p ó ł p r a c a księcia polańskiego z l Viemcami (luźniej-
sza jedynie pod sam koniec panowania Ottona I i w czasach Otto-
na II), zwłaszcza w okresie małoletnośei Ottona III i regencji Teo-
fano, oraz faktyczna niemoc papiestwa w sprawach politycznych
i podporządkowanie papiestwa władzy cesarskiej. Toteż nie jest
w stanie przekonać także inny pogląd, w sferze politycznej doszu-
kujący się motywów decyzji Mieszka I: Dagome żudex miałby być
skierowany przeciwko Czechom - przez poddanie Stolicy Apostol-
skiej c a ł e g o terytorium swego państwa władca polski pragnął
zabezpieczyć się przed możliwymi dążeniami książąt czeskich do
odwojowania Małopolski i Śląska.
Cóż, kiedy według wszelkiego prawdopodobieństwa darowizna
Mieszka n i e o b e j m o w a ł a całego podległego mu państwa i to
właśnie na południu, czyli na terenie ewentualnych rewindykacji

czeskich. Jak wspomniałem, Dugo#n,e iudex wymienił bowiem Kra-
ków jako terytorium sąsiadujące z będącą przedmiotem nadania
cżvżta.s Schinesghe, a także brak jasności, czy Śląsk wchodził czy
nie wchodził w jej skład.
Tutaj dużo by zależało od identyfikacji następnej po Krakowie
nazwy wymienionej w Dago#n,e żudex, czyli Alemura. Jeżeli ziden-
tyfikuje się ją z Ołomuńcem na Morawach (Olomuze), to można
by regest rozumieć w ten sposób, że od "Krakowa" granica cżvżtas
Schżnesghe biegła na zachód - tak jak obecna granica Polski-
pasmem Sudetów, dotykając okolic Bramy Morawskiej (Ołomu-
niec) i dochodząc do środkowej Odry (kraj Milczan), Niestety, na-
stępujący po "Krakowie" odcinek granicy nadania jest niezbyt
jasny i dopuszcza również inne rozwiązania. Nic dziwnego, że po-
jawiły się inne próby identyfikacji czy rozumienia nazwy Alemura.
Nie będziemy ich tutaj referować. Z Krakowem jednak inna spra-
wa.
Zbliży nas do zrozumienia istoty rzeczy fakt znamienny: w re-
geście brak najstarszego, pierworodnego syna Mieszka I - Bolesła-
wa (Chrobrego) i musiało brakować go w samym dokumencie o-
nacyjnym (a zatem brak jego nie jest wynikiem czyjejś niedba-
łości), skoro donatorami są, jak wiemy: Dagome = Mieszko I, jego
(druga) żona Oda oraz synowie i c h (fżlżż eoru#n,), a nie np. syno-
wie j e g o (Mieszka I). Znaczy to, że pierworodny Holesław, li-
czący w roku 991 około 24 lat, trzykrotnie już żonaty i ojciec kil-
korga dzieci, został przez ojca i macochę p o m i n i ę t y w akcie
donaeji.
Może to oznaczać wiele, ale wcale nie musi. Czyżbyśmy byli
świadkami dramatycznych napięć w rodzinie Mieszka I? Czyżby
syn z pierwszego małżeństwa znalazł się w niełasce i miał zostać
odsunięty od władzy, a Polska po śmierci Mieszka I miała zostać
podzielona tylko pomiędzy dwóch synów Mieszka i Ody? Samej
Odzie, wobec małoletności młodego Mieszka i Lamberta, musiałaby
wówczas przypaść rola regentki, pod#bnie jak to było udziałem
cesarzowej Teofano w Niemczech.
Słowa Thietmara z Merseburga, wypowiedziane w związku ze
śmiercią Mieszka I, mogłyby do pewnego stopnia potwierdzać przy-
puszczenie o wydziedziczeniu Bolesława albo o takim uposażeniu


i88 189



pierworodnego, które nie odpawiadało jego aspiracjom i zdolno-
ściom. Oto 25 maja 992 roku książę Mieszko, wiemy już, że "sędzi-
wy wiekiem i gorączką zmożony",

przeniósł się z tego miejsca wygnania do wiekuistej ojczyzny,
pozostawiając swoje państwo do podziału między k i 1 k u
książąt. Z lisią chytrością złączyłjepotemw jed-
n ą c a ł o ś ć syn jego Bolesław, wypędziwszy macochę i braci
oraz oślepiwszy swoich [raczej: ich - J. S.) zaufanych Odyle-
na i Przybywoja. Onże Bolesław, aby tylko samemu panować,
podeptał wszelkie prawo i sprawiedliwość.

Ja#i gdyby na dowód tych słów przytacza Thietmar w tym miejsea
koleje trzech pierwszych małżeństw Chrobrego, z których dwa
pierwsze, jak wiemy, zośtały niekanonicznie zerwane przez księ-
cia.
Thietmar potwierdza więc, że wolą Mieszka I było, by kilku
książąt, to znaczy kilku jego synów rządziło państwem, które oczy-
wiście musiałoby ulec podziałowi. Z Dago#ne żudex można odczy-
ta, że synowie z małżeństwa z Odą, Mieszko i Lambert (o trzecim,
którego imię Świętopełk znamy z kroniki Thietmara - Thietmar
za to nie znał imienia Lamberta, wiedział wszakże, że synów z tego
małżeństwa było trzech - oraz o prawdopodobnej przyczynie po-
minięcia jego, podobnie jak Bolesława, w Dago7ne żudex, będzie
wkrótce mowa) byli - choć nie mówi się o tym wprost w zacho-
wanym regeście - przewidziani na dziedziców w cżvżtas Schż-
nesghe, czyli "państwie gnieźnieńskim". Dopóki cżvitas Schżnesghe
z przyległościami (cu7n o7n,n,żbus sużs pertinentżżs) traktowano jako
c a ł o k s z t a ł t ziem podległych Mieszkowi I w roku 991, czyli
jako synonim ówczesnego państwa polskiego, dopóty pominięcie
pierworodnego Bolesława trzeba było traktować jako wydziedzi-
czenie go z ojcowizny, jako rezultat "knowań" Ody, pragnącej za-
pewnić następstwo s w o i m synom, i zgubnego wpływu drugiej,
energicznej, n i e m i e c k i e j żony na starzejącego się księcia,
który dla spokoju domowego godził się na tak niesprawiedliwe po-
traktowanie Bolesława. Nic więc dziwnego, że gdy tylko stary
książę zamknął na zawsze oczy, Bolesław natychmiast przeszedł
do porządku dziennego nad wolą ojca, wygnał z kraju macoshę
i przyrodnich braci, zdusił jakiś bunt (o ile do niego doszło), każąc

oślepić wymienionych przez Thietmara dostojników Ody i w rezul-
tacie przywrócił jednoś ojcowego dziedzictwa.
Niewątpliwie, taka rekonstrukcja wydarzeń rzucałaby cień na
mądrość polityczną Mieszka I w ostatnich przynajmniej latach ży-
cia. Wydziedziczenie pierworodnego syna, niezgodne notabene
z prawem słowiańskim, byłoby politycznie w najwyższym stopniu
niebezpieczne dla państwa, trudno byłoby bowiem zakładać, że
Bolesław pogodzi się z takim losem, nie mówiąc j#,zż o rażącej nie-
sprawiedliwości takiego posunięcia oraz wystawieniu się na zarzut
ulegania wpływom kobiecym. Ponieważ w 991 roku Małopolska
z Krakowem, wbrew Kosmasowi z Pragi, wchodziła już w skład
państwa Mieszka I (co prawda być może od niedawna), powstaje
kolejne pytanie: dlaczego Dago#n,e żudex w opisie granic cżvitas
Schżnesghe Kraków p o m i j a?
Profesor Henryk Łowmiański, stojący na gruncie wiarygodności
wiadomości podanej przez Kosmasa, jakoby Kraków został dla
Czech utracony na rzecz Polski dopiero w 999 roku, odpowiadał na
to pytanie w sposób prosty: w 991 roku Kraków pozostawał poza
granicami państwa polańskiego, zatem nadanie na rzecz papie-
stwa nie mogło ujmować Krakowa. Nie godził się jednak z pomy-
słem o wydziedziczeniu Bolesława: Bolesław był udzielnym wład-
cą w Krakowie jako mąż Emnildy i zięć Dobromira (pamiętamy,
że zdaniem Łowmiańskiego Dobromir był księciem wiślańskim!),
z ramienia księcia praskiego, swojego wuja Bolesława II. Rozwią-
zanie takie korzystne było w danej chwili także dla Mieszka I
i Ody: skoro Bolesław był w 991 roku udzielnym księciem, w do-
daktu poza związkiem państwowym z państwem polańskim, spo-
kojnie i bez podejrzenia o chęć skrzywdzenia pierworodnego moż-
na było państwo to podzielić pomiędzy synów z drugiego małżeń-
stwa... Cóż, kiedy po śmierci Mieszka I Bolesław i tak złamał wolę
ojca i sam objął panowanie nad "państwem gnieźnieńskim", łącząc
je - do 999 roku - z swego rodzaju czeskim namiestnictwem nad
ziemią krakowską. Przyznajmy, że to sztuczna dość konstrukcja
i że, jak staraliśmy się wykazać uprzednio (zob. s. 1'76), wygląda
na to, że Kraków z Małopolską nie dopiero w 999 roku, lecz co naj-
mniej 10 lat wcześniej został przyłączony do Polski.
Skoro więc w 991 roku Kraków do państwa polskiego n a 1 e-
ż a ł, a n i e f i g u r u j e jako część cżvżtas Schżnesghe w tekście


190 191



dokumentu Dago#n,e żudex, zważywszy następnie, że w dokumencie
tym został p o m i n i ę t y Bolesław Chrobry, najbardziej przeko-
nywający wydaje się domysł, że cżvżtas Sehnesghe, nawet ze
"wszystkimi swoimi przynależnościami" nie obejmowała wszyst-
kich ziem polskich, to znaczy wszystkich terytoriów podlegających
władzy Mieszka I. Z całą pewnością pozostawała poza nią ziemia
krakowska, w której zapewne pierworodny Bolesław, jako na te-
rytorium od niedawna stosunkowo należącym do Polski, sprawo-
wał władzę udzielną, tyle że nie z czeskiego, lecz polskiego ramie-
nia. Nie działa mu się zatem żadna specjalna krzywda, przynaj-
mniej jeżeli spojrzymy z ojcowskiego punktu widzenia: w końcu
Kraków i Małopolska były dzielnicą ważną i bogatą, już wkrótce
zdystansują one Gniezno, Poznań i inne ośrodki wielkopolskie.
Poza tym nie wiadomo, czy dzielnica Bolesława nie obejmowała
od 990 roku (może zresztą już weześniej) także części Sląska, zwła-
szeza górnego i środkowego; pamiętamy przecież, że granice cżvi-
tas Sehżnesghe na śląskim odcinku zarysowane zostały w Dago#n.e
iudex mało precyzyjnie.
Myśl o wydzieleniu Bolesławowi Chrobremu nie tylko Kra-
kowa, ale całej Polski południowej, od kraju Milezan (Odry) na
zachodzie po Ruś na wsehodzie, podjął ostatnio i wzbogacił dal-
szymi propozycjami badawezymi Edward Rymar. Wzbogacenie to
sprowadza się przede wszy;tk:m do propozycji, by z terytoriu#n
cżvitas Sehżnesghe wyłączy oprócz Polski południowej, przydzie-
lonej przez Mieszka I Bolesławowi, także Pomorze, które, zdaniem
Rymara, zostało przydzielone równie jak Bolesław nie wymienio-
nemu w tekście Dugo7n,e żudex synowi Mieszka I i Ody - Swięto-
pełkowi.
Pogląd o nieobejmowaniu Pomorza przez cżvżtns Sehżnesghe nie
jest, trzeba przyznać, zupełnie nowy. Granica północna darowizny
na rzecz papiestwa została, jak pamiętamy, określona nastepująeo:
[...] SżCutB 2nCżpżt u pri'mo latere longu7n, 7n.are, fine Pruzze [...], co na
język polski przetłumaczyć wcale nie jest łatwo (w cytowanym wy-
żej przekładzie podaliśmy jedną z możliwości rozumienia tego trud-
nego miejsca). Wszystko zależy od znaczenia terminu longu7n, 7n.are.
Dosłownie wypadłoby go przetłumaczyć jako "długie morze":

[w obrębie tych granic] tak jak zaczyna się z pierwszego boku
d ł u g i e m o r z e, granicą Prus [...]

Jeżeli longu7n. #n,are, tak jak to rzeczywiście czyni większość
historyków, rozumieć jako "długie morze", brzeg morza, oczy-
wiście - Bałtyckiego, to znaczyłoby, iż Pomorze, kraina nadmor-
ska, wehodziła w skład cżvżtas Sehinesghe i przewidziana była do
ewentualnego podziału pomiędzy młodych Meszka i Lamberta.
Od czasu do czasu pojawiał się jednak pogląd, że longu#n. 7n,are
należy tłumaczyć właśnie jako Pomorze, "kraj ciągnący się wzdłuż
morza" - do tej opinii przychylił się E. Rymar. W takim zaś razie
obszar "państwa gnieźnieńskiego" ofiarowany Stolicy Apostolskiej
nie obejmowałby Pomorza, podobnie jak nie obejmowałby całej-
według Rymara - Polski południowej. Inaczej mówiąc: "państwo
gnieźnieńskie" wraz z pertynenejami w rozumieniu tekstu Dago-
7n,e żudex obejmowało tylko rdzenne obszary państwa Mieszka I,
zasadniczo tylko te, które odziedziczył on po Siemomyśle bądź
weześnie włączył do swego państwa (Kujawy, Polska środkowa,
Mazows7e, część Sląska do górnej Odry), podezas gdy pozostałe
później do Polski przyłączone obszary (Pomorze, Małopolska, po-
została część Sląska), a zatem obszary jeszeze stosunkowo s ł a b o
z i n t e g r o w a n e z całością, traktowane były odrębnie, pozosta-
wały pod rządami udzielnych, choć z rodu piastowskiego wywo-
dzących się władców. "Polska" w rozumieniu "terytorium podle-
głego władzy Mieszka I" byłaby zatem pojęciem nadrzędnym, na-
tomiast "państwo gnieźnieńskie z jego pertynenejami" (cżvżtus
Sehżnesghe cu#, pertinentżis) - podrzędnym, równoznacznym
z ustabilizowanym rdzeniem Polski.
Bolesław panował zatem w Polsce południowej z rezydeneją
w Krakowie, a obszar mu podległy obejmował około 1/4 obszaru
ó#=aczesnej Polski, w dodatku były to tereny bogate, rozwinięte
i ważne, także w sensie drażliwego sąsiedztwa z Czechami. Swięto-
pełk na Pomorzu miałby także w przybliżeniu 1/4. Wynika z tego,
że pomyślany przez Mieszka i niewątpliwie aprobowany przez Odę
podział dziedzictwa Mieszkowego bynajmniej nie był niesprawie-
dliwy, przeciwnie - zaskakująco wręcz sprawiedliwy, gdyż także
na 1\Zieszka i Lamberta, którzy mieli panować (wspólnie czy raczej
po dokonaniu podział#.z) w "państwie gnieźnieńskim", centralnym
niejako, obejmującym około połowy ówezesnej Polski, przypa#ałoby
po jednej czwartej całości. O interesy Bolesława po śmierci ojca-
rozumowano - nie ma potrzeby się troszezyć, wszystko wskazy-


192 Z1 `:Iiesz#:o I 193



wało na to, że dostatecznie sam będzie o nie dbał (co się też, c
prawda w nie zamierzony przez rodziców sposób, rychło miał#
z nawiązką sprawdzić), także rządy Świętopełka na Pomorzu uzna#
no widocznie za niezagrożone (być może z myślą o aspiracjach
zwierzchnich ze strony Niemiec do tej dzielnicy), natomiast naj-
widoczniej uważano, że losy dzielnicy centralnej ("państwa gnie-
źnieńskiego"), a zwłaszcza respektowanie przez pierworodnego Bo-
lesława decyzji ojca w sprawie pozostawienia tej dzielnicy pod
panowaniem dwóch braci przyrodnich i regencji sprawowanej
przez macochę, wymagają zabezpieczenia ze strony najwyższego
autorytetu duchowego, jakim było papiestwo. Okazało się rychło,
jak płone były te rachuby...
Na marginesie jedynie dodam, że E. Rymar "reanimował" (to
jego własne sformułowanie) dawno już sformułowaną terię o po-
chodzeniu dynastii książąt zachodniopomorskich od Piastów, kon-
kretnie - od owego Świętopełka, syna Mieszka I i Ody. Jego sy-
nem miałby być Dytryk (Teodoryk), który w 1032 roku został, co
prawda na krótko, po interwencji ówczesnego cesarza osadzony
w dzielnicy pomorskiej.
Tajemniczy dokument, a właściwie regest dokumentu Dagont,e
iudez, kryje rzeczywiście niejedną zagadkę. Bez niego jednak na-
sza wiedza o schyłku panowania Mieszka I, o rezultatach jego rzą-
dów czy ogólniej: o najwcześniejszym okresie dziejów państwa pol-
skiego byłaby znacznie uboższa. Z analizy postanowień donacji
Mieszka I i Ody na rzecz Stolicy Apostolskiej, mimo przedstawio-
nych (w wyborze) trudności badawczych, wyłania się obraz osiąg-
nięć terytorialnych pierwszego historycznego władcy Polski, prze-
myślany plan urządzenia spraw dynastycznych po jego śmierci,
#vreszcie - nie sposób przemilczeć - zabiegów podjętych w in-
teresie juniorów, które, jak rodzice z pełną słusznością podejrze-
wali, mogą zostać po śmierci ojca zagrożone przez energicznego
Bolesława. O wydziedziczeniu Bolesława co prawda nie może być
mowy i nic nie stoi na przeszkodzie przypuszczeniu, że Bolesław
mógł być obecny przy łożu śmierci Mieszka I, nie ulega jednak
wątpliwości, że podział Polski na cztery dzielnice, nawet jeżeli
Bolesławowi, jako jedynemu dorosłemu spośród następców, miała-
by - co wolno zakładać - przypaść rola princepsa, księcia
zwierzchniego, nosił w sobie zarodki konfliktu. Historia nie musi

być sprawiedliwa: z punktu widzenia interesów Polski dobrze się
stało, że Chr#bremu tak szybko udało się usunąć konkurentów do
panowania i objął w Polsce rządy jednowładcze.
"Z lisią chytrością" zaznaczył Thietmar - zapewne Chrobry
miał zwolenników także w dzielnicach, które nie jemu miały bez-
pośrednio podlegać. Nic nie wiadomo, by Niemcy lub Stolica Apo-
stolska w jakikolwiek sposób próbowały protestować czy kwe-
stionować za#nach Chrobrego na wolę rodziców. Widocznie nie
było powodów: "lis" zapewne przejął wszystkie zobowiązania ojca
(trybut "do rzeki Warty" wobec Niemiec, świadczenia na rzecz
papieża wynikające z donacji Dagome iudez). Los wygnanej Ody
i jej synów musiał ustąpi# wobec realiów: Bolesław Chrobry po-
zostawał zbyt silnym partnerem i cennym sprzymierzeńcem prze-
ciw choćby Lucicom.
Czy zamach dokonał się rzeczywiście natychmiast po śmierci
1:ieszka I, to znaczy w 992 roku? Pozory zdają się na to wskazy-
wać. Otóż latem 992 roku cesarz Otton III podjął ponownie sze-
roko zakrojoną wyprawę zbrojną przeciw Stodoranom i oblegał
(zresztą bezskutecznie) Brandenburg. Do udziału w wyprawie, jak
to się stało już zwyczajem, wezwano również Bolesława polskiego
(tym razem w wyprawie brał udział również Bolesław II czeski).
Książę polski jednak wymówił się od osobistego uczestniczenia
w tej wyprawie pod pozorem, że grozi mu wojna z Rusią; przysłał
jednak cesarzowi na pomoc oddział zbrojny. Niewykluczone, że
wymówka Bolesława miała realną podstawę - istotnie w roku
992 miała miejsce jakaś wojenna inicjatywa ze strony księcia ki-
jowskiego, nie wiadomo tylko na pewno, czy rzeczywiście kiero-
wała się ona przeciwko Polsce. Z punktu widzenia Cesarstwa wy-
gląda w każdym razie na to, że latem 992 roku Bolesław sprawo-
wał już w Polsce niepodzielne rządy, to znaczy było już po za-
machu na macochę i jej synów.
Chociaż może byłby to wniosek pochopny, gdyż niezależnie od
tego, czy było po zamachu czy jeszcze przed nim, wobec nielet-
ności wszystkich przyrodnich braci na barki Bolesława i tak mu-
siałby spaść ciężar wypraw wojennych. Istnieje zresztą, co praw-
da bardzo późne i dlatego nie wiadomo na ile wiarygodne, źródło
czeskie, którego zdaniem Bolesław rządził wraz z braćmi przez
trz#= lata, a następnie sam. Jeśli wiadomość ta byłaby trafna, wy-

194 '#" 195



gnanie Ody i braci przyrodnich, oraz ewentualne stłumienie nie-
zbyt zresztą, jak się wydaje, silnej opozycji wewnętrznej w Pol-
sce należałoby datować dopiero na rok 995.
Denar z napisem GNEZDVN CIVITAS, którego emisję uczeni
na ogół łączyli dopiero ze Zjazdem Gnieźnieńskim 1000 roku,
był - jak głosi nowa, przekonywająca teza (Andrzeja Schmid-
ta) - zapewne wybity zaraz po objęciu przez Bolesława Chrobrego
rządów nad "państwem gnieźnieńskim" i stanowił #x#yraz triumfu
ze zwycięstwa nad Odą i opozycją.

Rozd2iał XIIl





"
l#lIELKI I GODNY PAlVII##I"




Znużony często drobiazgowymi dociekaniami, zmuszony do
przedzierania się w gąszczu hipotez, wysłuchiwania często rozbież-
nych opinii źródeł - świadków epoki, jakże często pozostawiony
przez autora w niepewności - bez odpowiedzi niewątpliwej, czy-
telnik może odebrać książkę, jaką mu zaproponowano, z uczuciem
pewnego niedosytu. Postać i dzieje Jlieszka I przedstawiono bo-
wiem, gdyż inacżej niepodobna, na tle dziejów Polski i Europy.
Takie przykładowo problemy, jak "zapaść" duchowa i intelektual-
na Europy Zachodniej, kryzys Stolicy Apostolskiej, wzrost znacze-
nia państwa niemieckiego i odnowienie przez króIów niemieckich
Cesarstwa Rzymskiego w i# wieku, równoczesne (w przybliżeniu)
włączenie się Europy "słowiańskiej" w rytm dziejów powszech-
nych, a dalej: przeżywanie się ustroju rodowego i struktur ple-
miennych na ziemiach polskich, początki długotrwałego procesu
chrystianizacji i równolegle doń postępującego procesu powstawa-
nia struktur państwowych na ziemiach polskich, znalazły wpraw-
dzie uwzględnienie w niniejszej książce, z pewnością jednak nie
takie, na jakie by zasługiwały ze względu na swoją rangę i zna-
czenie dla przyszłych pokoleń. Monografia, której celem jest przed-
stawienie dziejów wybranej postaci, nie może jednak zagubić się
w historycznym tle, musi starać się skoncentror#ć na tej postaci,
a wspomniane tło uwzględniać tylko w takiej mierze, w jakiej
jest to niezbędne do nal#żytego poznania i naświet?enia postaci
bohatera.
Z drugiej strony miłośnicy literatury czysto biograficznej słusz-
nie mogliby chyba zgłosić zarzut, że Mieszko aż nazbyt często

197



"ginie" w książce jemu poświęconej i że całe typowo biogra-
ficzne dziedziny, takie np. jak sylwetka duchowa (zresztą także
fizyczna), formacja umysłowa, żyeie osobiste (zwłaszcza rodzin-
ne), świat wartości, uczuć itp., mało lub niemal weale nie do-
szły do głosu. Zarzut teoretycznie słuszny, w przypadku jednak
Mieszka I nietrudno oddalić go argumentem nadmiernej lakonicz-
ności źródeł, które w dodatku, jak to często mieliśmy okazję do-
tkliwie odczuć w trakcie lektury, postać i panowanie Mieszka
oświetlają w sposób fragmentaryczny, nierówny, a niekiedy
sprzeczny.
Wszelkie próby pogłębienia obrazu postaci Mieszka skazane są
w tych warunkach na dowolność, zagubienie kontaktu z rzeczy-
wistością historyczną i muszą pozostać domeną literatów i arty-
stów. Ale także ci czytelnicy monograf Mieszka I którzy godzą
się z dopiero co uzasadnionym niedopowiedzeniem co do osoby
księcia, ale liczyli na pełniejsze przedstawienie przynajmniej tego,
co władca ten wniósł do skarbnicy dziejów Polski (czy Europy),
zechcą uwzględnić, że z przyczyn zasadniezo tych samych (źródła!)
ustalenie dziejowych zasług Mieszka I jest, jeżeli tylko pragnie
się wykroczyć poza ogólniki lub niemożliwe do sprawdzenia hipo-
tezy, ogromnie trudne, a w grucie rzeczy niemożliwe. Osiągnięcia
Mieszka I dadzą się bowiem sensownie i w szerszym kontekście
(co wcale nie znaczy: w sposób w pełni satysfakcjonujący histo-
ryka) uchwycić, zmierzyć i ocenić jedynie w ramach dorobku
trzech przynajmniej pokoleń Piastów: Mieszka I, Bolesława Chro-
brego i 1-iieszka II, czyli - jak to zwykło się mówić w nowszej
meiewistyce polskiej - w okresie "pierwszej monarchii wczesno-
piastowskiej" 18, a i tak wielką niewiadomą pozostanie to, co do
wspólnego dzieła pierwszych Piastów wnieśli przodkowie Miesz-
ka I, znani jedynie z kronik Galla Anonima.
Najogólniej jedynie można dynamikę rozwojową tworzącego
się i umacniającego państwa polańskiego/polskiego określić tak:
przodkowie Mieszka I zjednoczyli wokół ośrodka gnieźnieńskiego
najpierw wszystkie odłamy plemienia Polan, następnie zaś - te-


'#..Drugą monarchią wczesnopiastowską" było państwo odtworzone
przez Kazimierza Odnowiciela po wielkim kryzysie państwa i społeczeń-
stwa w latach trzydziestych XI wieku (po śmierci Mieszka II). Przetrwało
ono do pierwszej połowy XII wieku, aż do rozbicia dzielnicowego.

rytoria Polski środkowej i Mazowsze, przekazując Mieszkowi ob-
szar zapewne odpowiadający cżvżtas Schżnesghe dokumentu Da-
go#n,e żudex (zob. wyżej, s. 186). Ten rdzeń państwowy Mieszko I
rozszerzył w latach swego panowania o pozostałe plemiona polskie
(wschodniolechickie), obejmująee Pomorze, Ziemię Lubuską, Ma-
lopolskię i Śląsk. Słusznie więc jemu i tylko jemu należy się mia-
no (ostatecznego) jednoczyciela ziem polskich. Bolesław Chrobry,
który z różnych względów przyćmił w pamięci potomnych postać
swego ojca#o, znacznie rozszerzył granice państwa polskiego, pro-
wadził na ogół pomyślne wojny, a pod koniec życia ozdobił skro-
nie upragnioną koroną królewską, otrzymał w polskiej tradycji
historycznej drugi - oprócz Chrobrego - przydomek "Wielki".
Przydomek ten należy się ojcu i synowi - Mieszkowi I i Bolesła-
wowi Chrobremu - łącznie. Bez wysiłku i zasług ojca wielkość
syna byłaby zupełnie niemożliwa.
Blask Chrobrego bije w oczy już przez niemal dziesięć wieków,
ale gdy dążymy do sprawiedliwego rozdzielania laurów, a z tym
w parze musi iść dostrzeganie braków czy niepowodzeń, trudno
oprzeć się wrażeniu, że spora część zasług i dokonań Bolesława
okazała się nietrwała, była świetnym fajerwerkiem, bardzo naro-
dowi i państwu wówczas potrzebnym, ale realnie mierząc - ra-
czej efektownym niż efektywnym. Słupy żelazne w rzece Sali
(Soławie), uderzenie Szczerbcem w 2łotą Bramę Kijowa (wymie-
niam akurat wydarzenia jak się wydaje nie rzeczywiste, ale "zado-
mowione" w polskiej tradycji historycznej), inaczej zaś rzecz ujm,.z-
jąc: liczne wojny, toczone niemal na wszystkich granicach i na#-
częściej poza tymi granicami, wyczerpujące jednak społeczeństwo,
efektowne zwycięstwa i zdobycze terytorialne, znaczne w y k r o-
c z e n i e pa:istwa polskiego pod rządami Chrobrego poza grani^e
1\lieszl=owe i poza terytorium etnicznie polskie zostały niemal bez
wyjątku zaprzepaszczone po śmierci Bolesława. Nie dlatego, nie
tylko i nie przede wszystkim dlatego, że syn Chrobrego Mieszko II,
jak to niesprawiedliwie oceniał Jan Długosz, był "gnuśny", lecz
chyba dlatego, że Chrobry jak gdyby przeliczył się z siłami i moż-
liwościami społeczeństwa polskiego. Mocarstwowa polityka tego


=o Pamiętamy jednak, że i odwrotnie: niekiedy tak w obcej (Kosmas
z Pragi), jak i polskiej (Jan Długosz) tradycji Mieszkowi I przypisywano
pewne dokonania jego następcy.

198 lgg



#vładcy doprowadziła do pełnej izoIacji politycznej Polski i do
powstania wrogiej i groźnej koalicji.
Chrobremu nikt i nic nie jest w stanie ująć wielkości, ale je-
żeli zgodzimy się, że pierwszą i najważniejszą miarą wielkości
męża stanu jest s k u t e c z n o ś ć jego działania i t r w a ł o ś ć
dokonań, wówczas porównanie ojca z synem wypadnie korzystniej
na rzeez pierwszego z nich.
Nie zdziwimy się chyba nadmiernie, że biografowie Mieszka I,
w chwili, gdy przyjdzie im zwięźle podsumować to pełne dokonań,
a nam tylko fragmentarycznic znane życie, zadowalają się dość
ogólnikowymi charakterystykami. Oto s#owa Stanisława Kętrzyń-
skiego: "Mało możemy powiedzieć o samym Mieszku. Postać ta,
zapewne wysoce znamienna, okryta jest cieniem. Zręczny polityk,
pełen inicjatywy, znakomity, jeżeli chodzi o przeprowadzenie ra-
dykalnego kroku, jak przyjęcie chrześcijaństwa, wielki wykonaw-
ca planów złączenia wszystkich szczepów lechickich w jedną ca-
łość, zaborem Pomorza otwierający państwu swemu dostęp do
morza i szerokie w świecie horyzonty, był niewątpliwie tego na-
rodu, który dopiero miał uzyskać swą pełną świadomość narodową,
symbolem".
Tam, gdzie próbowano wskazać słabości, braki, niedostatki pa-
nowania Mieszka I, okazuje się na ogół, że osądzano pochopnie.
Oto wcześniejszy monografista tej postaci, #tanisław Zakrzewski,
bardzo zresztą przychylny Miesz?#owi, podejrzewał, iż "na starość
ulegał drugiej żonie, znacznie od niego młodszej", w czym zresztą
dopatrywał się rysu właściwego "ogółowi" władców średniowiecz-
nych. Zarzut nieuzasadniony, oparty oczywiście na Dngo7n.e iuez.
Wpływu politycznego Ody na męża nie ma powodu kwestiono-
wać, od czego jednak daleko do tezy o uleganiu wpływom Ody czy
biskupa Ungera.
Trafną wydaje się obserwacja Zakrzewskiego o umiarkowaniu
Mieszka co do tempa i trybu wprowadzania chrześcijaństwa do
Polsl#i, narzucania społeczeństwu "tylko tyle, ile ono mogło znieść
w danej chwili", ale braku
e podstaw do dalszej konkluzji tego
uczonego: "Na chrześcijaństwo i kościół patrzył oczyma księcia-
-polityka. Bezwzględnie lojalny wobec kościoła, tak mu potrzeb-
nego dla ugruntowania władzy, c h r z e ś c i j a ń s t w e m n i e
p r z e j ą ł s i ę s i 1 n i e. Byl zatem na ogół prawdzi#vie polską

naturą". Zanotowanie dziennej daty śmierci Mieszka I w nekrologu
fuldajskim, a jeszcze bardziej kult żywiony przezeń do lokalnego
świętego bawarskiego Udalryka, za którego wstawiennictwem
władca polański został jakoby uzdrowiony od rany spowodowanej
zatrutą strzałą, zdają się świadczyć o głębokiej, może niezbyt po-
głębionej w sensie refleksji teoretycznej, czego przecież trudno
było wymagać od książęcego neofity, ale przez to wcale nie "go-
rszej" religijności.
Jeszcze jeden punkt widzenia S. Zakrzewskiego, typowy zresz-
tą dla ogromnej części zwłaszcza polskiej literatury naukowej
i w ogóle polskiego widzenia przeszłości, wymaga, jak sądzę, ko-
rektury. Według Zakrzewskiego nawiązanie bezpośrednich stosun-
ków z Rzymem zostało "dokonane ostatecznie drogą zużytkowania
genialnego wrogów Polski, jakimi byli Niemcy [...]". Do swoich
celów szedł "zależny w komunikacji ze światem dalekim od Niem-
ców, zmuszony do odgrywania przeważnie roli ich
przyjaciela".
Oto niewzruszony stereotyp polskiej świadomości hiśtorycznej:
odwiecznej wrogości polsko-niemieckiej. Mieszko I, który pojawia
się w źródłach jako "przyjaciel cesarza" i w przyjaźni tej, choćby
za panowania Ottona II wyraźnie ochłodzonej, z zadziwiającą wy-
trwałością pozostaje przez całe swoje panowanie, skoro już nie
można inaczej, to trzeba go chociaż "usprawiedliwić" na modłę
makiaweliczną: "zmuszony był" odgrywać rolę przyjaciela. Nawet
Thietmar z Merseburga, kronikarz wybitny, ale Polsce i Polakom
wyraźnie niechętny, niczym nie sugeruje makiawelizmu Miesz-
ka I, natomiast niedwuznacznie podejrzewa czy wręcz oskarża o to
Bolesława Chrobrego. Po prostu powinniśmy przyjąć do wiado-
mości, że tysiąc lat temu n i e b y ł o jeszcze żadnych istotnych
sprzeczności interesów Polski i Niemiec. Mieszko I nie udawał, on
naprawdę konsekwentnie dążył do zbliżenia i współpracy ze świet-
nym państwem niemieckim, z Cesarstwem, którego nadrzędnej,
opartej na autorytecie chrześcijaństwa, rangi nie kwestionował
ani on, ani Chrobry, ani nikt rozsądny w tych czasach, broniąc jed-
nocześnie, gdy trzeba było, własnej władzy i własnego państwa
przeciw wszelkim zakusom czy to państwa niemieckiego, czy to
bardziej krewkich potentatów niemieckich, jeżeli z autorytetu pró-
bowano wyprowadzić prawa do podboju i podporządkowania.

200 201



Tutaj stanowisko władców polańskich, p#dobnie jak np. czes-
kich i węgierskich, było twarde i jednoznaczne: w swoim państwie
byli oni i pragnęli pozostać w pełni niezależni od jakiejkolwiek
władzy z zewnątrz, także cesarskiej. Władcy polscy w przyszłości
będą nieraz musieli ciężko walczyć o praktyczne utrzymanie su-
werenności wewnętrznej, ch#ć formalnie nie była ona na ogół
kwestionowana, pomijając kwestie Pomorza i Śląska, co do których
państwo niemieckie rościło sobie prawa zwierzchnie.
Co pozostało po Mieszku? Oprócz uł#mnej i niepewnej, ale
przecież trwałej i wdzięcznej pamięei w świadomości społecznej
Polaków, pozostało państwo polskie, które nieoczekiwanym, ale
znamiennym wyrokiem losu krótko przed rokiem 2000 kształtem
w uderzający sposób przypomina jego państwo. Pozostał naród
polski, który, co możemy powiedzieć z przekonaniem bardzo zbli-
żonym do pewności, nie byłby się wykształcił bądź utrzymał, gdy-
by dzieło Mieszkowe nie zostało dokonane, a przez jego potomków
i następców utrwalone. To na najszerszym planie. Pozostały także
niewymazalne ślady myśli i czynu władcy "wielkiego i godnego
pamięci" (#n.agn,u,n et 7n.emorandu7n,), jak określił Mieszka I pierw-
szy polski kronikarz Gall Anonim, w krajobrazie polskim i pod
powierzchnią polskiej ziemi pracowicie odkrywane przez uczonych:
to katedry i kościoły w Poznaniu, Gnieźnie, na Ostrowie Lednic-
kim; to niedawno ujawnione przez archeologów baptysterium led-
nickie, podobnie jak baptysterium poznańskie, choć może z więk-
szym od tamtego stopniem pewności przypominające pierwsze do-
słownie chwile chrześcijaństwa w kraju Polan; to liczne grody,
zarówno te, które wskutek możnej woli przodków Mieszka czy
jego samego zostały porzucone, spalone czy zrównane z ziemią,
dokumentując tym samym bliżej nam niestety nieuchwytne, lecz
zapewne trudne i krwawe wczesne etapy mozolnego jednoczenia
ziem polańskich i polskich przez pierwszych Piastów, jak i te, które
zostały przez nich zaadaptowane, rozbudowane, umocnione czy
wręcz zbudowane w służbie powstającego państwa i jego admini-
stracji; to wreszcie nieliczne (uczeni doliczyli się ich około 50) za-
chowane do dziś monety emisji Mieszka I, dość jeszcze prymitywne
pod względem technologicznym i ikonograficznym denary (spójrz-
my na ilustrację nr 18, na której w powiększeniu przedstawiono

18. Denar Mieszka I (w powiększeniu). Awers: szczyt kościoła z krzyżem.
Legenda: OCZLTM - zniekształcenie imienia MISICO. Rewers: krzyż pro-
sty z kuIami między ramionami. Srebro, średnica 18,8 mm, ciężar 1,77 g


jedną z nich) - "naoczni" świadkowie ezasów pierwszego naszego
historycznego władcy.


*

Nie spróbowaliśmy nakreślić obrazu społeczeństwa i wewnętrz-
nych przemian państwa Mieszkowego. Problem to bowiem obszer-
ny, a jednocześnie o tyle trudny do przedstawienia w książce po-
święcflnej pierwszemu naszemu historycznemu władcy, że dotyczy
zjawisk i procesów z natury rzeczy długotrwałych. Trzeba by się
więc cofnąć daleko w głąb epoki plemiennej i jednocześnie znacz-
nie wybiec do przodu, co najmniej do katastrofy monarchii pierw-
szych Piastów w latach trzydziestych-czterdziestych XI wieku.
Alternatywą byłoby jakieś zgoła banalne podsumowanie wiedzy
podręcznikowej. Odsyłam zatem ciekawego czytelnika do niektó-
rych z prac cytowanych we wskazówkach bibliograficznych dołą-
czonych do niniejszej książki, zwłaszcza Stanisława Trawkowskie-
go, Gerarda Labudy, zbiorowej Kultury Polskż średnżowiecznej
X-XIII z.u., tych zaś, których nie odstraszą rygory czysto nauko-
wego stylu, także d# odpowiednich tomów Pocz#tkózu Polskż Hen-
ryka Łowmiańskiego.
Jeden tylko moment pragnę z
sygnalizować. Polska Mieszka I
i Bolesława Chrobrego, udany rezultat długiego procesu dziejo-

202 203



wego, miała dość skomplikowaną strukturę wewnętrzną, którą
z największym jedynie trudem dostrzec może oko historyka. Nie-
ocenione Dugo#me żudex jakby uchyliło już rąbka tajemnicy: pań-
stwo Mieszka I pod koniec panowania tego władcy dżieliło się
na trzy części. Pierwszą z nich, centralną i najważniejszą, było
"państwo gnieźnieńskie" (civżtas Schżtzesghe, GNEZDVN CIVI-
TAS). Nie wiemy na pewno, jakie dokładnie obszary ono obejmo-
wało, zapewne były to odziedziczone przez Mieszka po ojcu ziemie
polańskie. Drugą część stanowiły "przynależności" (pertynencje)
Gniezna. To chyba młodsze nabytki, prawdopodobnie dopiero
z czasów panowania samego Mieszka I. Na myśl przychodzi prze-
de wszystkim Mazowsze, ewentualnie (wiemy, że sprawa to spor-
na) kraj Lędzian (Polska południowo-wschodnia), może północne
rejony Śląska, Ziemia Lubuska, wbrew dość rozpowszechnionej
opinii chyba nie Pomorze. Polska południowa (Małopolska, głów-
na część Śląska, kraj Lędzian?) i północna (Pomorze) tworzyły
trzecią strefę. Chociaż Pomorze wcześniej niż Polska południowa
zostało przyłączone do państwa Mieszka I, obie te dzielnice miały
być rządzone nie bezpośrednio przez Gniezno, lecz za pośred-
nictwem odrębnych, udzielnych władców, co prawda należących
do dynastii piastowskiej i uznająeych zwierzchność Gniezna. Na
uwagę zasługuje, iż o ile Polska południowa, mimo tradycji wcześ-
niejszego czeskiego panowania, stosunkowo rychło i ściśle zintegro-
wała się z resztą państwa polskiego, a niebawem sięgnęła po przy-
wództwo w nim, o tyle Pomorze z ogroznnymi oporami i jedynie
przejściowo dawało się ogarnąć polską organizacją państwową.
Gall Anonim, spoglądając wstecz na czasy panowania Bolesła-
wa Chrobrego, które zdążyły się już w polskiej tradycji historycz-
nej przeinaczyć i nabrać cech "złotego wieku", i opisując siły zbroj-
ne tego władcy, szczególnie podkreślił znaczenie czterech grodów:
Z Poznania bowiem [miał] 1300 pancernych i 4000 tarczowni-
ków, z Gniezna 1500 pancernych i 5000 tarczowników, z grodu
Władysławia [Włocławek] 800 pancernych i 2000 tarczowni-
ków, z Giecza 300 pancernych i 2000 tarczowników.
Czy to przypadek, że właśnie te cztery grody zostały w tym
kontekście przez kronikarza wymienione? Zdaniem Henryka Łow-
miańskiego to nie przypadek, lecz odbicie najdawniejszej struktury
administracyjnej państwa gnieźnieńskiego. Na grodach opierało

19. Denar Bolesława Chrobrego GNEZDVN CIVITAS. Awers: głowa władcy
w diademie, naszyjnik z pereł. W otoku legenda wsteczna: ROLIZAVS. Na
rewersie legenda: GNEZDVN CIVITAS. Srebro, średnica 18,5 mm, ciężar
1,66 g

się to państwo, one były ośrodkami władzy. Oprócz jednak zwy-
kłych grodów, których na terytorium ówczesnej Polski można doli-
czyć się kilkudziesięciu, wyróżnia się niewielka grupa grodów na-
czelnych, które po łacinie określano terminem sedes reg## prżncż-
pales.
Według Zofii Kurnatowskiej "Charakteryzuje je odmienność
założenia przestrzennego, często wieloczłonowość (wydzielony gród
i obronne podgrodzia), znacznie większa powierzchnia objęta umoc-
nieniami, solidność fortyfikacji wzniesionych przy zastosowaniu
najbardziej wypracowanych prawideł sztuki fortyfikacyjnej, obec-
ność budowli monumentalnych sakralnych i świeckich, dowodzą-
cych rezydencjonalnego ich charakteru i ich roli jako ośrodków
kultu chrześcijańskiego, skupienie się poza wałami wielu osiedli
otwartych tworzących razem z wieloczłonowymi grodami znaczne
skupiska ludnościowe i osadnicze [...]
Grody tej kategorii pełniły przede wszystkim rolę ośrodków
większych prowincji państwa piastowskiego, jak np. Wrocław, Gło-
gów, Kalisz, Lubusz. J e d y n i e w W i e 1 k o p o ls c e mamy do
czynienia z w y j ą t k o w y m s k u p i e n i e m grodów naczel-
nych na stosunkowo niewielkiej przestrzeni zawartej między ko-
lanem Warty a rynną Gopła-Noteci. Są to G n i e z n o, P o z-

204 ! 205



n a ń, G i e c z, O s t r ó w L e d n i c k i i leżąee w nieco większej #
odległości L ą d i K r u s z w i c a [...)
Takieg# wielkiego skupiska dużych grodów [...] nie można było #
zrealizować (nawet gdy założymy, iż nie powstawały one jedno-
eześnie) przy pomocy jedynie zasobów ludnościowych i material-
nych bezpośreclniego zaplecza [...]. Stały dopływ dóbr z zewnątrz,
z ośrodków lokalnych, warunkował egzystencję i funkcjonowanie
grodów naczelnych".
Do takiego ważnego wniosku doszła nauka głównie na pod-
stawie badań archeologicznych i nad reliktami dawnych budowli
kamiennych. Zdaniem H. Łowmiańskiego Gniezno, Poznań, Wło-
cławek i Giecz były ośrodkami (grodami naczelnymi) czterech pro-
wincji, na jakie dzieliło się państwo gnieźnieńskie. Wszystkie one
były położone dość blisko od siebie (najbardziej jeszcze oddalony
był Włocławek) i od Gniezna. Ułatwiało to kontrolę władzy cen-
tralnej nad prowincjami i zarząd rozległego państwa. "Pertynen-
cje" nie posiadały odrębnej administracji, "podłączone" były jedy-
nie do któregoś z ośrodków "centralnych".
W obrębie państwa pierwszych Piastów Gniezno pełniło nieza-
przeczalnie czołową rolę. Tam rezydowali książęta, tu pochowano
ciało męczennika Wojciecha, tutaj w 1000 r#ku ustanowiono sie-
dzibę metropolity, tutaj tradycja lokalizowała początki narodu
i dynastii. Bardziej zagadkowo przedstawia się rola Poznania.
W przeciwieństwie do Gniezna gród poznański został chyba zało-
żony "na surowym korzeniu", a w drugiej połowie X wieku tak
rozbudowany, że konstrukcją wału obronnego przewyższył nawet
gród gnieźnieński. Ta "planowa inwestycja" dowodzi wyznaczenia
chyba jeszcze przez Mieszka 1 Poznaniowi ogromnie ważnej roli
w jego państwie. Rola ta staje się wyraźniejsza, jeżeli uwzględni-
my funkcję sakralną Poznania zwłaszcza przed 1000 rokiem, wez-
wanie św. Piotra nadane kościołowi katedralnemu w Poznaniu, le-
gendę o założeniu kościoła NMP przez Dąbrówkę, wreszcie - mimo
wszelkich możliwych zastrzeżeń - fukcję nekropolii pierwszych
Piastów.
"Poznań pełnił w strukturze państwa piastowskiego istotną
rolę, porównywalną z tą, jaka związana była z Gnieznem. Wydaje
się, że będąc w dużym stopniu ośrodkiem wykreowanym przez
dynastię, Poznań wyznaczał punkt, wokół którego mogła się skupić

206

20. Złota Kaplica katedry poznańskiej. Brązowy posąg Mieszka I i Bole-
sława Chrobrego dłuta Chri#tiana Daniela Raucha, odsłonięty w 1841 r.
Złota Kaplica powstała z inspiracji i dzięki środkom hr. Edwarda Raczyń-
skiego; jest świadectwem poczucia narodowego społeezeństwa polskiego
w warunkach zaboru



tradycja piastowska", przypuszcza Zbigniew Dalewski, znajdując
na wytłumaczenie tego swoistego dualizmu następujące okolicz-
ności: "Centralna pozycja Gniezna wewnątrz plemiennej społecz-
ności polańskiej kształtowała się niezależnie od działań podejmo-
wanych przez piastowskich władców [...]. Tradycja miejsca zdaje
się przeważać nad tradycją dynastii". Gniezno było po prostu
s t a r s z e niż dynastia piastowska, a co za tym idzie - tradycje
plemienne i pogańskie były tam zapewne zbyt silne, by utożsamić
się z tym rodem. "Można by się zatem zastanowić - rozważa
Dalewski - czy istoty szczególnych związków łączących Piastów
z Poznaniem nie warto by się doszukiwać w dążeniu dynastii do
stworzenia nowego centrum ideowo-administracyjnego jej pań-
stwa. Jego pozycję w kraju określałoby, w przeciwieństwie do
Gniezna, wyłącznie uczestniczenie w dynastycznej tradycji pia-
stowskiej materializującej się w poznańskiej nekropolii".
Inna rzecz, że "Poznań nie zastąpił Gniezna", a "związki łącżące
Piastów z Poznaniem nie okazały się najtrwalsze". "Poznań nie mógł
odnaleźć swojego miejsca w zmienionej po katastrofie roku 1038
strukturze państwa". Dopóki jednak po tej właśnie katastrofie
Kraków "nie pogodził obu stolic wielkopolskich, "oba te ośrodki
(Gniezno i Poznań) pełniły równolegle ważne, uzupełniające się
role w przestrzeni ideowej i politycznej wczesnopiastowskiej
Polski".

*

Postać Mieszka I, a także Dąbrówki fascynowała wielu w cza-
sach nowszych. Nazwiska historyków, których prace o Mieszku I
odegrały największą rolę w dziejach nauki, zostaną wymienione
w bibliografii, umieszczonej bezpośrednio po niniejszym rozdziale.
Niektóre przykłady artystycznej inspiraeji postacią bohatera tej
książki ukazane zostały na ilustracjach. Dzieje tej inspiracji,
a równocześnie wpływ dzieł artystycznych i literackich poświęco-
nych Mieszkowi I czy przezeń wywołanych na świadomość histo-
ryczną Polaków nie zostały dotąd systematycznie zbadane, a nawet
w pełniejszy sposób zestawione. (I pod tym względem Bolesław
Chrobry miał więcej szczęścia). Zadanie to czeka zatem jeszcze na
badacza. Postać Mieszka I odgrywa, jak wiadomo, rolę w Królu-
-Duchu Juliusza Słowaekiego. W 1858 roku ukazał się drukiem

dramat Wielkopolanina Norberta Bredkrajcza Mżeczysław Pżerw-
szy. Powieść Lubonże - druga z cyklu historycznego Józefa Igna-
cego Kraszewskiego, Dzżkowy skarb, Ojcżec ż syn Karola Bunscha,
Puszcza i Szło tzowe Antoniego Gołubiewa, Saga o jarlu Bron,iszu
Władysława Jana Grabskiego - to najbardziej literacko udane (co
nie znaczy, że zawsze przekonywające z historycznego punktu wi-
dzenia) wizje powieściowe czasów Mieszka I. Czy dzieje literatury
do tego dostojnego grona dołączą głośną przed kilkoma laty, wręcz
skandalizującą, powieść Dago%n,e żudez Zbigniewa Nienackiego,
miałbym niejakie wątpliwości, ale nie uprzedzajmy ich wyroków...
Wielu czytelników pamięta zapewne film Jana Rybkowskiego pt.
Gnżazdo, w którym rolę Mieszka I grał Wojciech Pszoniak. Z tym
wszystkim wydaje się, że postać i czasy Mieszka I dotąd czekają
na godną ich wizję artystyczną.






























208



WSKAZÓ#IVKI BIBLIOGRAFIC21\TE






Pierwszą w pełni naukową monografię Mieszka I napisał austriacki
historyk Heinrich Z e i s s b e r g, Miseco l. (Mżeczystau#), der erste chrż-
stlżeher Beherrseher der Polen (Arehiv fr "sterreichisehe Gesehichte 38,
1867, s. 25-120). Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę Stanisław Za-
k r z e w s k i (Mżeszko I jako budou#nżezy państz.va polskżego, Warszawa
[1921], ss. 185) dał zwięzły zarys dziejów Mieszka, stanowiący niejako za-
powiedź znacznie obszerniejszej jubileuszowej monograiii poświęconej Chro-
bremu pibra tegoż autora (Bolesłau# Chrobry Wżelkż, Lwbw-Warszawa-
-Kraków [1925)), ważnej także dla panowania ojca Chrobrego. Niemal
wyłącznie politycznych spraw dotyczy praca Zygmunta W o j c i e c h o w-
s k i e g o, Mżeszko I ż pou#stanże państu#a polskżego (Zapiski Towarzystwa
Naukowego w Toruniu 10, 1935, nr 4 i nadbitka Toruń 1936, ss. 83), zawie-
rająca także użyteczne zestawienia danych źrbdłowych dotyczących Mie-
szka i uzupełniona artykułem tegoż autora pt. Jeszeze o Mżeszku l. Nżeco
polenzżkż ż uzupełnżeń, w tytn słou#o o pochodzenżu dynastżż zachodnżopo-
Tn.orskiej (Zapiski Towarzystwa Naukowego w Toruniu 10, 1936, nr 6 i nad-
bitka Toruń 1936, ss, 24). Cenna, choć pozbawiona aparatu naukowego,
jest przygotowana w latach 1945-1946 lecz wydana drukiem dopiero
w 1961 roku praca Stanisława K ę t r z y ń s k i e g o, Mżeszko I (ukazała
się w zbiorze pośmiertnie wydanych prac tego autora pt. Polska X-XI
wżeku. Warszawa 1961 s, 5-288). Aspektów głównie terytorialnyeh doty-
ezy niewolna od usterek i tez wątpliwych praca Jana N a t a n s o n a-
- L e s k i e g o, Pa'ństu#o Mżeszka Pżerwszego (Studia Wezesnośredniowie-
ezne 4, 1958, 7-106 i mapa). Bardzo zwiężle pisał Andrzej Feliks G r a b-
ski, Mieszko l, ok. 932-992 (Warszawa 1973, ss. 165, seria: Bitwy-Kam-
panie-Dowódcy); stosunek tej pracy do większej monografii tego autora:
Bolesłau# Chrobry. Zarys dzżejó2u polżtycznych ż wojskowych (wyd. 2, War-
szawa 1966) jest analogiczny, jak w przypadku wymienionych dwóch prac
S. Zakrzewskiego. Najnowsze zwięzłe zarysy to: Gerard L a b u d a, w:
Polski Słownik Biograficzny, t. XXI, Wrocław 1976, s. 31-33 i Aleksan-
der G i e y s z t o r, Mżeszko l, w: Poczet królóz.u ż ksżążąt polskżeh, War-
szawa 1978, s. 16-25.
Do prac podstawowych we wszelkich badaniach nad Mieszkiem I i jego
epoką należą: Gerarda L a b u d y, Studża nad początka7n,ż państwa pol-
skżego, Poznań 1946, wyd. 2, Poznań 1987 (jako t. I, z obszernym kryty-
eznym komentarzem autora), t. II (Poznań 1988) zawiera szereg nowych
studiów G. Labudy dotyczących zwłaszeza dziejów najdawniejszego Ko-
ścioła w Polsce oraz stosunków polsko-czeskich i polsko-ruskich w czasach
pierwszych Piastów; Henryka Ł o w m i a ń s k i e g o, Początkż Polskż, dzieło
wielotomowe, z którego dla naszego zagadnienia szezególne znaczenie ma
zwłaszeza t. V (Warszawa 1973).
Mniej przygotowanemu czytelnikowi można polecić jako wprowadze-
nie do epoki prace G. L a b u d y, Pżertusze pa'ństu#o polskże, Kraków 1989
(seria: Dzieje Narodu i Państwa Polskiego) i Stanisława T r a w k o w-
s k i e g o, Jak powstaz.vała Polska, wyd. 5, Warszawa 1969. Szezegółowe
zachodniosłowiańskie tło daje Lech L e c i e j e w i c z, Siowżanże zachonż.
Z dzżejóu# tu#orzenża sżę średniou#żecznej Europ#, Wrocław 1989.
Nie ma mowy, by przedstawić tutaj jakiś bardziej kompletny wykaz
prac naukowych ważnych do poszezególnych zagadnień związanych z po-
stacią i epoką Mieszka I. Musimy ograniczyć się do niektórych, zwłasz-
cza nowszych i o podstawowym znaczeniu, jak również w niektórych
przypadkach do takich, ktbre zawierają nowe propozycje badaweze, choć-
by o charakterze dyskusyjnym.
Na czoło wysuwa się dwutomowy okazały zbiór studiów, ogłoszony
w związku ze zbliżającym się tysiącleciem państwa polskiego: Początkż
pań.stt,va polskżego, Ksżęga tysżąclecża, red. Kazimierz Tymieniecki, t. I-II,
Poznań 1962; niektóre artykuły z tego zbioru (skrót: PPP) będą cytowane
niżej. Polecałbym - na poziomie bardziej popularnym - zbiór: Polska
pżerwsz#ch Pżastóu#. Państwo-społeczeństwo-kultura, red. Tadeusz Man-
teuffel, Warszawa 1968 (seria: Konfrontacje Historyczne). Początkom pań-
stwa polskiego poświęcona została większa część numeru 4 z 1960 roku
Kwartalnika Historycznego, z ważnymi artykułami m.in. W. Hensla, A.
Gieysztora, H. Łowmiańskiego, J. Bardacha, T. Lehra-Spławińskiego, T.
Manteuffla i G. Labudy.
Nowatorskie i wszechstronne ujęcie cechuje pracę zbiorową (pod red.
Jerzego Dowiata) Kultura Polskż średnżou#żecznej X-XIII u#., Warszawa
1985. Dla wszelkich zaś badań nad pradziejami i najweześniejszymi dzie-
jami Polski i całej S#owiańszezyzny znaezenie wyjątkowe ma będący w tej
chwili na ukońezeniu encyklopedyczny Słownik Starożytności Słowiańskich,
t. I-VIII/1, Wrocław-Warszawa-Kraków 1961-1991.
Do spraw genealogii i stosunków rodzinnych Mieszka I ciągle podsta-
wowym dziełem jest Oswalda B a 1 z e r a, Genealogża Pżastóz.v, Kraków
1895, wymagająca jednak w wielu miejscach korekty. Imiennictwo pierw-
szych pokoleń Piastów omówił, wszystkie odnośne źródła krytycznie zesta-
wiając, Jacek H e r t el, I#n.żennżetwo dynastżż pastou#skżej u#e
weześnżejszy7n.

210 211



średn.iowżeczu, Warszawa-Poznań-Toruń 1980. W pracy tej znajduje się
też najpełniejsze omówienie kwestii imion Mieszka I i jego rodziny. Ważne
są również artykuły H. Ł o w m i a ń s k i e g o, Dynastża Pżastów we wcze-
sny%n, średnżowżeczu w; PPP t, I, s. 111-162, i wcześniejszy l7nżę chrzestne
Mżeszka 1 (Slavia Occidentalis 19, 1948, s. 203-308 i nadb. Poznań 1948).
Sprawy polityczne i stosunki polsko-niemieckie za Mieszka I poru-
szali w swoich pracach (oprócz wymienionych wyżej) m3n.: Józef Wi-
d a j e w i c z w pracach Lżcicavikż Wżdukinda (Slavia Occidentalis 6, 1927
i nadb. Poznań 1927, ss. 102, mapa), Wżchrnan (Poznań 1933, ss. 116), Naj-
dawnżejszy pżastowskż podbój Pornorza (Slavia Occidentalis 10, 1931 i nadb.
Poznań 1931, ss. 106), Początkż PoLskż (Wrocław-Warszawa 1948, ss. 163),
PoLska ż Nżerncy w dobże panowanża Mżeszka 1 (Lublin 1953, ss. 114); Ma-
r ian Zygmunt J e d 1 i c k i, Stosunek prawny PoLskż do Cesarstwa do r.
1000 (Poznań 1939, ss. 181); Zygmunt W o j c i e c h o w s k i w licznych pra-
cach, z których częś E została zebrana w zbiorze pism tego autora pt. Stu-
dia historyczne, Warszawa 1955; Jan D ą b r o w s k i, Studża nad poczqtkarn,ż
państwa poLskżego (Rocznik Krakowski 34, 1959, s. 3-59); Karol B u c z e k,
Polska południowa w IX ż X w. (Małopolskie Studia Historyczne 2. 1959,
z. 1, s. 23--48); Wacław K o r t a, Z kżrn waLczył Mżeszko 1 w 963 r.? (Studia
Archeologiczne 2, 1967, s. 325-356) oraz MżLsko ż Łużyce w poLżt#ce pierw-
sz#ch Piastów (Sobótka 45, 1990, nr 2, s. 141-184); Piotr B o g d a n o w i c z,
Przyn.aLeżność polityczna ŚLąska w X w. Dzieje probLe#n,u oraz próba jego
rozwiązania (Wrocław 1968, ss. 358). Nowe perspektywy badawcze otwarły
prace Herberta L u d a t a, zwłaszcza An ELbe und Oder urrt das Jahr IOOD
(K"ln-Wien 1971) i Danuty B o r a w s k i e j, Mieszko ż Oda w gronże "co#-
sanguineorurrt" LudoLfżngów (w: Społeczeństwo PoLski średnżowiecznej. Zbiór
studżów, t. I, Warszawa 1981, s. I1-39). Kazimierz M y ś ł i ń s k i, PnLityka
poLska wobec Słowżan Połabskich w okresże powstanża 983 r. (Roczniki Hi-
storyczne 57, 1991, s. 5-32).
Niemal pominięte w niniejszej książce stosunki polsko-skandynawskie
za Mieszka I najpełniej omówili (z wynikiem nader sceptycznym): Leon
K o c z y, PoLska ż Skandyn.awża za pżerwszych Piastów (Poznań 1934) i G.
L a b u d a, Saga o Styrbj"rnże, jurlu Jó7n.sborga (Slavia Antiqua 4, 1953;
s. 283-337, wyd. 2 w tegoż autora Frag#n,ent# dzżejów Słowżańszcz#zny
zachodniej, t. II, Poznań 1964, s. 191-220). Por. dalsze prace G. Labudy
związane z tą kwestią: Sprawa sojuszu poLsko-szwedzkżego u sch#łku
X w. (w: Fragrnenty..., t. II, s. 221-234) i PoLska a Skandynawia w IX-
-X w. (w: PPP t. I, s. 299-317), oraz polemiczną wobec ustaleń G. La=
budy pracę J. W i d a j e w i c z a, Kontakty Mieszka 1 z pań.stwan2i nor-
dyjskirn.i (Slavia Antiqua 4, 1953, s. 131-150).
Do stosunków polsko-węgierskich ważna jest praca G. L a b u d y, Ze
stosunków poLsko-węgżerskżch w drugiej połowie X w. (w: Europa-Słowiań-
szczyzna-PoLska, Poznań 1970, s. 71-88).
Chrzest i organizacja wczesnego Kościoła polskiego znalazły odbicie
w takich podstawowych pracach jak: Władysława A b r a h a m a, Organi-
zaćja Kościoła w Polsce do poło2vy X11 w. (Lwów 1893, wyd. 3, Poznań 1962);
Tadeusza S i I n i c k i e g o, Początkż organżzacji Koścżoła w PoLsce za Mże-
szka 1 ż BoLesława Chrobrego (w: PPP t. I, s. 319--361); Józefa N o w a c-
k i e g o, Dzżeje archżdżecezjż pozna'ńskiej, t. I (Poznań 1959, s. 1-52); Je-
rzego D o w i a t a, Chrzest PoLski (Warszawa 1958 i późniejsze wydania),
Metr#ka chrztu lVlżeszka 1 (Warszawa 1961, ss. 221); Zygmunta S u ł o w-
s k i e g o, Początkż Koścżoła poLskżego (w: Koścżół w PoLsce, t. I: #rednżo-
wiecze, Kraków 1966, s. 15-123); Gerarda L a b u d y, Organżzacja Kościoła
w PoLsce w drugiej połowie X wżeku i kościeLne znaczenże zjazdu gnże-
źnień.skżego w r. 1000 (w tegoż autora Studża nad początkan'zi pa#stwa poL-
skżego, t. II, 1988, rozdz. X); Piotra B o g d a n o w i c z a, Chrzest PoLski
(Nasza Przeszłość 23, 1966, s. 7-64). Tom 69 pisma Nasza Przeszłość (Kra-
ków 1988) zawiera materiały (referaty i dyskusję) konferencji naukowej
(Poznań 1987) pt. Początki kultury chrześcijańskiej w Polsce w X wieku.
O Dago7n,e żudex pisali; Brygida K r b i s ó w n a, Dago#'ne żudex-
studżurn krytyczne (w: PPP t. I, s. 363-424); Karol B u c z e k, Zagadnżen.ie
wżarygodnoścż regestu Dagorn.e żudex (Studia Źródłoznawcze 10, 1965, s.
117 -139); G. L a b u d a, w: Studia..., t. II, rozdz. V; Edward R y m a r,
Dagorn.e iudex jako organiczna czgść decyzji Mżeszka 1 w sprawie podzżału
Polskż na dzieLnice. Reanin'tacja hżpotezy o pżastowskirrz rodowodzie dy-
#astii po#norskiej (Materiały Zachodniopomorskie 32, 1986, wyd 1990, s.
293-350).
Do budownictwa sakralnego w państwie dwóch pierwszych Piastów
zob.: Klementyna # u r o w s k a, Archżtektura 'monu'rrt.entaLna u progu chrze-
ścijaństwa w PoLsce (Nasza PrzeszłośE 69, 1988, s. 115-131); Krystyna Jó-
z e f o w i c z, Katedra biskupa Jordana w śwżetłe badań. archeołogicznych
(tamże, s. 133-158) ; Zbigniew P i a n o w s k i, Najstarsze budowLe sakraL-
ne na WaweLu w śwżetLe badań archeoLogiczn.o-architektonżcznych (tamże,
s. 159-172). Co do poznańskiego pochówku pierwszych Piastów zob. dwu-
głos archeologa i historyka: Zofia K u r n a t o w s k a, ArcheoLogżczne świa-
dectwa o najstarsz#ch grobowcach w katedrze poznańskżej (Roczniki Hi-
storyczne 55-56, 1990, s. 71-84); Antoni G ą s i o r o w s k i, Najstarsze poL-
skże pochówkż rnonarsze w ś'wiet?e źródeł pżsanych (tamże, s. 85-93).
Budownictwa grodowego w Wielkopolsce dotyczą: Zofia K u r n a t o w s k a,
Próba odtworzenża organizacji zarzqdu ter#torialnego państwa pierwszych
Pżastów w WieLkopolsce (w: Obronność poLskiej granic# zachodniej w do-
bże pżerwszych Pżastów, Wrocław 1984, s. 81-91), a z nieco dawniejszych
prac ; Witold H e n s e I, Budownictwo obronne za czasów pżerwszych Pża-
stów (w: PPP t. I, s. 163-186). O Gnieźnie pisał: Kazimierz Ź u r o w s k i,
Gnżezno - stołeczn# gród pżerwszych Piastów w świetLe źródeł archeoLo-
giczn#ch (w: PPP t. II, s. 61-90), O Poznaniu: Zdzisław K a c z m a r c z y k,
Rola Pozna#ia w państwże pierwszych Piastów (tamże, s. 91-106). Zob.
także Tadeusz L a ł i k, Ksztaitowanie się miast za pierwsz#ch Piastów
(tamże, s. 10?-136) Inspirującą próbę nowego spojrzenia na kwestię sto-
łeczności w ówczesnej Polsce przynosi praca Zbigniewa D a I e w s k i e g o,

212 213



Między Gnieznem. a Poznanżem" O tnżejscach wladzy u# państwże pierw-
szych Piastów (Kwartalnik Historyczny 98, 1991, nr 2, s. 19--43). Monety
zostały ombwione u Ryszarda K i e r s n o w s k i e g o, Pienżądz kruszcowy
w Polsce wczesnośrednżowżecznej (Warszawa 1960, s. 246 i n.).

Wykorzystywane, a niekiedy cytowane w niniejszej książce źródła mo-
żna odnaleźć w następujących edycjach:
Gerard L a b u d a, Słowżańszczyzna pierwotna. Wybór tekstów, Warszawa
1954 (fragmenty w polskim tłumaczeniu);
Ibrahim ibn Jakub: Relacja Ibrahżm,a żbn Jakuba z podróży po krajach slo-
2użańskich w przekazże a1-Bekrżego, wyd. i przeł. T. Kowalski, Kraków
1946 (Monumenta Poloniae Historica, ser, nova, t. I), przekład pulski
na s. 48-54;
Thietmar: Kronika Thietmara, wyd. i przeł. M.Z. Jedlicki, Poznań 1953
(tekst łac. i równoległy przekład polski);
Bruno z Kwerfurtu: Pżśnt.żennżctwo czasów Bolesćawa Chrobrego, wyd. J.
Karwasińska, przeł. K, Abgarowicz, Warszawa 1966;
PowieśE mźnionych lat (tzw. Latopżs Nestora), wyd. i przeł. F. Sielicki,
Wrocław 1968;
Gall Anonim: Kronika polska, przeł. R. Grodecki, wyd. M. Plezia, Wrocław
1565; tekst łaciński: wyd. K. Maleczyński, Kraków 1952 (Monumenta
Poloniae Historica, ser. nova, t. 11);
Kosmas z Pragi: Kosrrtasa Kronżka Czechów, wyd. i przeł. M. Wojcie-
chowska, Warszawa 1968.
Wincenty Kadłubek: Mistrza Wincentego Kronika Polska, wyd. B. Krbis,
przeł. K. Abgarowicz i B. Kx'bis, Warszawa 1974.
Kronżka wielkopolska, przeł. K. Abgarowicz, wyd. B. Krbis, Warszawa
1965.
Długosz: Jana Długosza Rocznżki czyli Kronżkż Slawnego Królestzr>a Pol-
skiego, ks. I-II, Warszawa 1961.
Do wydań innych, nie tłumaczunych na język polski źródeł polskich i ob-
cych, do dziejbw Polski wczesnopiastowskiej się odnoszących, zob.: Jan
D ą b r o w s k i, Dawne dzżejopisarstwo polskże (do roku 1480), Wro-
cław 1964.

SPIS ILUSTRACl1






1. Fragment posągu Mieszka I dłuta Ch.D.Raucha ze Złotej Ka-
plicy katedry poznańskiej (fot. P. Namiota) . 7
2. Europa na przełomie X i XI w. (wyk. M.Michalski) . . .28,29
3. Chrystus koronuje Ottona II i Teofano. Tabliczka z kości słoniowej 33
4. Mieczysław I z anonimowega pocztu władców Polski (druga po-
łowa XVIII w.) . . . 63
5. Ostrów Lednicki. Pozostałości budowli wczesnopiastowskiej (fot.
P,Namiota) . . 71
6. Polska pod koniec X wieku [wyk.M.Michalski). . 75
7. Margrabia Geron według obrazu z XVI w. . 83
8. Złota Kaplica katedry poznańskiej. Obraz Januarego Suchodol-
skiego Mieczyslau# I kruszy bałwany (fot.P.Namiota). . . 101
9. Gotycki kościół NMP na Ostrowie Tumskim w Poznaniu (fot.
P. Namiota) . . . 113
10. Ostrbw Lednicki. Fragment niedawno odkrytego baptysterium
(fot. P. Namiota) . . . . 117
11. Ostrów Lednicki. Próba rekonstrukcji baptysterium wczesnopia-
stowskiego według K. Żurowskiej . . . 119
12. Łekno k. Wągrowca. Pozostałości kościoła (rotundy) prawdopo-
dobnie z XI wieku (fot.P.Namiota) . . . . 123
13. Drzwi Gnieźnieńskie.Fragment sceny VIII: szwagier Mieszka I -
książę czeski Bolesław II. . . . 127
14. Kościół katedralny w Poznaniu (fot, P. Namiota) . . . . 133
15. Pozostałości domniemanych pochowków Mieszka I i Bolesława
Chrobrego w podziemiach katedry poznańskiej (fot.P.Namiota) 145
16. Drzwi Gnieźnieńskie. Fragment sceny XVI: głowa Bolesława
Chrobrego . . . 159
17. Złota Kaplica katedry poznańskiej. Sarkofag Mieszka I i Bole-
sława Chrobrego (fot. P. Namiota) . . . 173
18. Denar Mieszka I . . . 203
19. Denar Bolesława Chrobrego GNEZDVN CIVITAS . . . . 205
20. Złota Kaplica katedry poznańskiej. Brązowy posąg Mieszka I
i Bolesława Chrobrego (fot. P.Namiota) . . . 207



SPIS TREŚCI






WSTĘP . . 5
Rozdział I. GŁbWNI ŚWIADKOWIE . . . 11
Rozdział II. "WIEK ŻELAZNY" . . . 22
Rozdeiał III. IBRAHIM SYN JAKUBA . . . 39
Rozdział IV, Z RODU PIASTA . . . 51
Rozdział V. IMIONA PIERWSZEJ POLSKIEJ CHRZESCIJAŃSKIEJ
PARY KSIĄŻĘCEJ . . 61
Rozdział VI. DZIEDZICTWO . 69
Roz
ział VII,. ROK 963? . . 81 #
Rozdział VIII. CHRZEST . . 97 f
Rozdział IX. JORDAN I UNGER . . 129
Rozdział X. "AMICUS IMPERATORIS" . . 146
Rozdział XI. MAŁOPOLSKA I SLĄSK. . . 168
Rozdział XII. "DAGOME IUDEX" . . 181
Rozdział XIII. "WIELKI I GODNY PAMI#CI" . . 197

WSKAZbWKl BIBLIOGRAFICZNE . . . 210

SPIS ILUSTRACJI. . 215



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
czytanie o szukaniu mieszkania
Temperatura w mieszkaniach jaka powinna byc(1)
wentylacja grawitacyjna w budynkach mieszkalnych
09 wspolczesne instalacje mieszkanioweid?41
3 Standardy urbanistyczne dla terenow mieszkaniowych wybrane zagadnienia
Gdzie mieszkają tygrysy (5)
068 Ustawa o sp dzielniach mieszkaniowych
Nowe zespoły mieszkaniowe w miastach europejskich
Monety bite w Polsce przez Mieszka I trzech
Ceny mieszkan w Europie 2014 EUROSTAT
MIESZKAŃCY EUROPY
Za daleko mieszkasz miły Ada Rusowicz

więcej podobnych podstron