Margit Sandemo
W CIENIU PODEJRZE
ROZDZIA I
Z mlecznobia ej, g stej mg y spowijaj cej wiadomo
wy ania si obraz. Rozproszony i nieuchwytny. Nie po-trafi a go skojarzy z niczym
znajomym.
Mia a wra enie, e stoi w pogr
onej w pó mroku zamkowej krypcie. Z oddali dochodzi y ciche d wi ki chora u gregoria skiego piewanego g bokim
osem.
Najpierw ujrza a r ce.
Niczym wyrze bione przez artyst spoczywa y na piersi m
czyzny. By y silne i kszta tne. Ogarn a j absurdalna t sknota, by poczu ich dotyk.
Przenios a wzrok na twarz le
cego i niemal wstrzyma a oddech.
Wyda si jej najprzystojniejszym m
czyzn , jakiego kiedykolwiek widzia a. Ciemne kr cone w osy okala y twarz o niewiarygodnie czystych rysach.
Nie by o w niej nic z kobiecego pi kna, wprost przeciwnie, odzwierciedla a pierwotn si . Ruchliwe p omienie wiec tworzy y cienie pod jego ko
mi
policzkowymi. Rz sy zdawa y si kruczoczarne, a brwi mocno zarysowane, nos prosty, usta pe ne. Opalona skóra o barwie z ocistej nieco skrywa a
blado
.
Ca a posta , ubrana na czarno, sprawia a wra enie tak doskonale zbudowanej, i wydawa o si , e zosta a stworzona z inspiracji mistrza.
czyzna by martwy.
Obraz zacz si oddala , a znikn zupe nie.
Próbowa a wydosta si z mg y, która j otacza a, jednak wszystko doko a si rozmywa o. Czu a si tak, jakby jej ycie sk ada o si z okruchów
rozbitego lustra, rozrzuconych w k bach g stego, bia ego jak mleko dymu. Jaskrawe, migoc ce kryszta ki kr
y powoli dooko a i nie dawa y si
apa .
Na chwil pojawi si w pami ci jeszcze jeden fragment: co ma ego, czarnego i czworok tnego.
- Mam to - wymamrota a niewyra nie. - Musz mu to odda .
Jakby z daleka us ysza a pytanie:
- Co pani mówi a?
Automatycznie przet umaczy a na francuski to, co przed chwil powiedzia a.
Obcy g os nale
do osoby pewnej siebie, pogodnej, z poczuciem humoru.
- Co takiego pani ma?
Obraz ponownie znikn .
- Nie wiem. Krypta zamkowa... Nie, nie pami tam.
- Kim jest „on”? Powiedzia a pani: „Musz mu to odda ”. .
- Nie wiem. Jestem taka zm czona.
- Wspomnia a pani o krypcie zamkowej. Skupi a si , by sobie przypomnie .
- Ach, to! To tylko obraz ze snu. Snu o kim doskona ym, nieosi galnym. On nie istnieje.
- Czy to jemu mia a pani odda to co ?
- Nie, nie - odpar a zniecierpliwiona. - Przecie on nie
. Ten sen mia chyba znaczy , e to, co doskona e, nie istnieje w wiecie ywych. To tylko
utopia.
Otworzy a oczy i ujrza a obc m sk twarz. Zreszt wszystko tutaj by o jej obce, nie zna a tej rzeczywisto ci. Nie mog a tak e przypomnie sobie
swej przesz
ci, otacza a j ogromna pustka.
Twarz o piwnych oczach i, co do
zabawne, pokryta piegami, by a nawet poci gaj ca, mog a si podoba . Jak e jednak mo na twierdzi , e co
jest pi kne, je li wcze niej we nie widzia o si kogo tak fantastycznego, jak m
czyzna z podziemia?
W pokoju unosi si silny szpitalny zapach. Nieznajomy, siedz cy przy jej
ku, mia na sobie bia y fartuch.
Ponownie zamkn a oczy. Zada a klasyczne pytanie: , Gdzie ja jestem?
- W szpitalu, w Cannes.
- W Cannes? Na Riwierze? Ale ja przecie nie znam francuskiego.
- Mówi pani wietnie po francusku, mademoiselle. Oszo omiona przetar a r
czo o. Ci gle szuka a w pami ci jakiego punktu zaczepienia, ale
znajdowa a tylko okruchy rozbitego lustra.
czyzna, który najwidoczniej by lekarzem, spyta :
- Zanik pami ci?
Zastanowi a si .
- Nie - odpar a po chwili. - Nie wierz w co takie go jak zanik pami ci. To tylko chwyt cz sto stosowany przez pisarzy, bo tak jest ciekawiej. W
rzeczywisto ci jednak to bardzo rzadkie zjawisko.
- To prawda. Jest pani inteligentna, mademoiselle.
Co za wita o jej w g owie i gorzko si u miechn a.
- Nazwa mnie g upi . „G upia kwoka”, powiedzia .
- Kim jest „on”?
- Nie wiem. Wszystko wydaje si takie niewyra ne.
Nagle zadr
a.
- Co si sta o? - zaniepokoi si lekarz. - Co pani przestraszy o.
- Tak. Gdzie czai si z o. Rozumie pan, moj
wiado-mo
spowija g sta bia a mg a. Nagle z tej mg y wy oni o si co du ego i ciemnego,
przepe nionego z em. Nie uda o mi si odgadn
, co to takiego, bo ju znikn o.
- Blokada?
- My li pan, e pod wiadomie t umi wspomnienia, gdy jest w nich co , czego nie znios ? Nie, nie s dz .
- W takim razie co to takiego? Zawaha a si , lecz po chwili odpar a:
- Uwa am, e jestem pod wp ywem jakiego
rodka.
- Czy pani jest narkomank ?
- Nie, oczywi cie, e nie. Ale z drugiej strony mog a bym przysi c, e nie znam francuskiego, a tak nie jest, wi c ju sama nie wiem. W moim yciu
mog o si bardzo wiele wydarzy . Jednak nie mog sobie wyobrazi , ebym kiedykolwiek próbowa a narkotyków. Nie, nie ja.
Lekarz przysun si bli ej.
- Musimy rozwik
ten problem. Na szcz
cie nie nast pi ca kowity zanik pami ci, poniewa potrafi pani mówi i jasno ocenia sytuacj . Czy wie
pani, jak si pani nazywa?
Zastanowi a si , zaledwie u amek sekundy szuka a w pami ci.
- Tak. Marie - Louise - odpar a. U miechn a si rozmarzona. - Nazywa mnie Malou.
- Czy to ten sam cz owiek, o którym pani wcze niej wspomnia a?
- Prawdopodobnie. Ale nie mog go sobie przypomnie . Co mi przeszkadza.
- Pani nie jest Francuzk . Na pocz tku mówi a pani w jakim skandynawskim j zyku. Sk d pani pochodzi?
- Z Norwegii - odrzek a bez zastanowienia. Potem znowu si zawaha a. - Nazywam si Marie - Louise Krogh i mieszkam w Oslo.
- Naprawd ? - spyta zaskoczony. - Czy pami ta pani, jak pani wygl da?
- Tak, niestety.
- Dlaczego niestety?
- Poniewa nie ma nic szczególnego do pami tania - westchn a. - Br zowe w osy. Br zowe oczy. Przeci tne rysy, adnych znaków szczególnych,
gdyby kto mnie chcia poszukiwa . Gin w t umie.
- No có , niezupe nie bym si z tym zgodzi - zapro-testowa . - Jeszcze nigdy nie widzia em osoby o tym sa-mym kasztanowobr zowym kolorze
osów, brwi i rz s. Bardzo frapuj ce. A pani oczy, tak yczliwe i sympatyczne! Linie w ich k cikach wiadcz o du ym poczuciu humoru, mimo e teraz
jest pani powa na. Wymowne i pi kne usta. U ywaj c okre lenia „wymowne”, nie mam oczywi cie na my li tego, e pani du o mówi.
- W jaki sposób trafi am do tego szpitala?
- Znaleziono pani w górach, niedaleko Grasse.
Wesz a piel gniarka, lecz Marie - Louise nie mia a nawet si y odwróci g owy. Us ysza a tylko, jak tamta powiedzia a co szeptem do lekarza i wysz a.
- W moich wspomnieniach pojawi si nowy obraz - wyzna a Marie - Louise. - To kobieta. Nosi dziwne imi . Nie lubi jej.
- Mo e to zazdro
? - spyta lekarz z u miechem.
- Niewykluczone. Jest bardzo pi kna. Jak ona mia a na imi ? Nie, nie mog sobie przypomnie .
- Prosz opowiedzie raczej o swoim yciu w Norwegii. Musimy zacz
od tego okresu, bo najwyra niej wi cej pani pami ta. Czy ma pani rodzin ?
Ten temat nie budzi mi ych wspomnie .
- Tak, rodziców. Oni... si rozwiedli. Tak! Teraz przypomnia am sobie co wa nego. Chodzi am do szko y. Niestety, nie ko cz ce si konflikty i
wreszcie rozwód mia y na mnie tak negatywny wp yw, e nie uko czy am nauki.
- Czuje si wi c pani nieszcz
liwym dzieckiem z rozbitej rodziny?
- Nie, nie to chcia am powiedzie . Widocznie mój umys nie pracuje jeszcze normalnie. Wa ne jest to, e kiedy przerwa am nauk , rodzice
mnie do Pary a, abym si podszkoli a we francuskim. Jako dziewczyna do dziecka.
- Aha, teraz wszystko zaczyna si wyja nia . Czy pani tam pojecha a?
Przymkn a oczy.
- Tak. Jestem bardzo zm czona.
- Rozumiem. Zaraz sko czymy. Czy pami ta pani, kiedy przyjecha a do Pary a?
Marie - Louise zamy li a si .
- W pa dzierniku. Kiedy sko czy am dwadzie cia lat.
- W pa dzierniku? Mamy wrzesie . A wed ug paszportu ma pani prawie dwadzie cia jeden lat. Upo-rz dkowali my wi c daty. Teraz musimy tylko
ustali , co pani pami ta z ostatniego okresu.
Jeden rok. Ca y rok wymazany z pami ci.
- Ju nie mam si y - j kn a zrezygnowana.
- Dobrze, prosz si zatem przespa . Spróbujemy jeszcze wieczorem.
Kiedy wyszed , Marie - Louise zapad a w pó sen. Lecz nie mog a uspokoi my li. Poza tym bola a j szyja po jednej stronie...
Pary ? Rok temu? Kobieta o dziwnym imieniu? Ma y, czarny przedmiot z plastiku?
Trzeba si pospieszy !
On musi to dosta ! Szybko, zanim inni to znajd !
Ja to mam. Ale gdzie?
Cannes? Co ja tu robi ?
Krypta zamkowa...
Tak! Obraz zmar ego na katafalku pojawi si znowu, niezwykle wyra ny.
Przez chwil rysowa si ostro, po czym zacz si rozmywa . Marie - Louise próbowa a si skoncentrowa , lecz tak niewiele mog a sobie
przypomnie ! Czu a, e tylko kilka ostatnich tygodni mia o znaczenie. Wtedy to pojawi a si ta kobieta i jeszcze jaki z y cie . W tym czasie zdarzy o si
co strasznego, a tak e co wspania ego.
W jaki sposób trafi a z Pary a do Cannes?
Nic wi cej nie zdo
a sobie przypomnie , gdy powieki znowu jej opad y i zasn a.
Marie - Louise obudzi a si dopiero wieczorem. Przysz a piel gniarka i pomog a jej w toalecie. By a to mi a siostra z do eczkami w policzkach i
yszcz cymi ciemnobr zowymi oczami. Po g osie i sposobie wymowy Marie - Louise pozna a, e to ta sama piel gniarka, która przychodzi a tu w ci gu
dnia. Przypuszczalnie pos ugiwa a si dialektem po udniowofrancuskim, lekarz mówi podobnie. Poza tym ów dialekt wyda si Marie - Louise znajomy,
wywnioskowa a wi c, e i ona sama musia a mieszka w tym regionie ju jaki czas.
Och, ta pami
, ci gle umyka a.
- Mog przecie chodzi - odezwa a si cicho Marie - Louise.
- Nie, lekarz stanowczo zabroni . Nie mo e pani jeszcze wstawa . Wynik EEG nie jest prawid owy.
- EEG? Elektroencefalogram? Zapis czynno ci mózgu?
- W
nie. Wykazuje pewne zak ócenia i musi pani le
. Poza tym lekarz stwierdzi powa
niedokrwisto
.
Szpitalny zapach by d awi co silny, szczególnie przy wezg owiu
ka.
Ksi
yc rzuca przez okno swoje wiat o. Pokój wydawa si przytulny, nie przypomina sali szpitalnej. W
ciwie tylko zapach odró nia go od
przeci tnego wspó czesnego mieszkania.
Piel gniarka wysz a, a po chwili zjawi si m ody, mi y doktor Monier.
Nie zapala górnego wiat a, wystarczy a mu wida nocna lampka.
- A wi c zacznijmy od tego momentu, na którym ostatnio sko czyli my - powiedzia , upewniwszy si przedtem, czy Marie - Louise dobrze si czuje. -
Przyjecha a pani do Pary a. Jako kto? Jako beztroska m oda dziewczyna poszukuj ca przygód czy nie mia a uczennica, której si nie powiod o w
szkole?
- My
, e i jedno, i drugie - odpar a z u miechem. - Wielki wiat oczywi cie kusi , ale równie si ba am. Szybko zaaklimatyzowa am si w Pary u,
podszkoli am w j zyku i po pewnym czasie dosz am do wniosku, e nie zosta am stworzona do roli opiekunki do dzieci. Po niespe na dziesi ciu
miesi cach mia am do
nisko op acanej niewolniczej pracy przy rozpieszczonych dzieciakach. Nie rzuci am jej wcze niej, bo nie mia am dok d pój
.
- No to trzy czwarte roku, kiedy nie wydarzy o si nic szczególnego, mamy za sob . Nie le, zagadk pozostaje tylko kilka miesi cy.
- Tak - zgodzi a si z wahaniem. - Tak, do tego momentu nie by o problemów. Ale tylko tyle pami tam. Potem jakbym zapad a w letarg.
Doktor pochyli si w jej stron .
- Jednak musia a pani za czym t skni . Co pani robi a, eby zerwa z tym przykrym zaj ciem?
- Przegl da am og oszenia - zamilk a na chwil . - Tak! Oczywi cie, ma pan racj ! Znalezienie dobrej pracy w obcym kraju bez szkolnych wiadectw
nie by o atwe. A wraca do domu nie chcia am. Polubi am ten kraj i ludzi, a przede wszystkim kuchni . Gotowanie zawsze stanowi o moje hobby.
Znalaz am w ko cu interesuj ce og oszenie i natychmiast zacz am dzia
. Pewna wdowa z Prowansji szuka a pomocy domowej, oferuj c
samodzieln prac i dobr pensj . A wie pan zapewne, e Prowansalska kuchnia nale y do najlepszych w wiecie? Zgodzi am si natychmiast. W
dodatku wyjazd na po udnie Francji, na Riwier , wydawa mi si spe nieniem marze .
W miar jak wy ania y si wspomnienia, Marie - Louise mówi a coraz szybciej i coraz bardziej chaotycznie. - Nie mia am nic przeciwko Riwierze,
jednak praca nie by a bynajmniej wymarzona. Ale dostawa am wysokie wynagrodzenie, nauczy am si przyrz dza wiele potraw, a wdowa wydawa a
si bardzo mi a, chocia zawód mia a troch zaskakuj cy... Po
one w górach miasteczko, do którego przyby am, okaza o si przepi kne. W dolinie
ujrza am trzy niewielkie zamki, a ponad ciasno skupionymi br zowymi dachami wznosi y si dwie pot
ne budowle: ko ció , jak zwykle we Francji
bardzo okaza y, i wspania a willa, jakiej dot d jeszcze nie widzia am.
Marie - Louise zamilk a. Co drgn o we wspomnieniach. Czy mia a nic nie mówi o willi?
- Samochód, którym przyjecha am, zatrzyma si przed jednym z murowanych domów - opowiada a dalej. - 1 wtedy zobaczy am szyld. Widnia o na
nim mnóstwo francuskich s ów, z których nie wszystko rozumia am, ale zorientowa am si , e mieszka tu wdowa po przedsi biorcy pogrzebowym,
oferuj cym wszelkie us ugi zwi zane z pogrzebem. Zarówno czuwanie przy zw okach, jak i zapewnienie obecno ci p aczek. Dla mnie, protestantki z
Pó nocy, wydawa o si to ca kiem dziwne. Nudz pana?
- Nie, wcale nie! Musimy przecie ustali , co si wy-darzy o.
- Wdowa, niska i korpulentna, przyzna a, e rzadko bywa w domu. W zwi zku z tym cz sto zaniedbuje swe ukochane koty i obowi zki domowe.
„Mam najpewniejszy zawód wiata i niewiarygodnie du o pracy”, mówi a. Cieszy am si , e mia am si zaj
domem i kotami. To by wspania y okres w
moim yciu. Wkrótce zaprzyja- ni am si z s siadkami, które ch tnie siada y przed drzwiami swych domów, kiedy przygrzewa o s
ce. Po mog y mi
opanowa wiele sztuczek kulinarnych. Jednak e w tej niewielkiej miejscowo ci, niczym przylepionej do górskiego zbocza, panowa a niezwyk a, niemal
mi styczna atmosfera. Wiedzia am, sk d si bierze takie wra- enie. Ludzie chwilami stawali si dziwnie milcz cy, a ich spojrzenia w drowa y ukradkiem
w stron pi knej willi Chateau Germaine. Spyta am kiedy , kto tam mieszka, lecz otrzyma am tylko wymijaj
odpowied : „Pewna szlachecka rodzina,
nie mamy z ni nic wspólnego”.
Zda o si jej, e dosz a do czego , o czym nie powinna nikomu opowiada . Podj a wi c inny w tek.
- Nasz budynek le
przy g ównej alei, prowadz cej do Chateau Germaine. Okna mojego pokoiku wychodzi y na ulic . Czasami w ciche wieczory
siadywa am w oknie i rozmy la am nad moim yciem. Po raz pierwszy czu am si spokojna i szcz
liwa, mimo e czasami dokucza a mi samotno
.
Zamilk a. Przed oczami przemkn o szybko nowe wspomnienie. Pewnego pó nego wieczoru us ysza a g osy za oknem. By a jesie , ga zie drzew
ko ysa y si na wietrze. wiat o latarni migota o pomi dzy li
mi. Pod latarni zobaczy a dwóch ludzi. Jeden z nich, wysoki o ja-snych, a mo e siwych
osach, sta odwrócony ty em. Drugi m
czyzna, podobnego wzrostu, mia kruczoczarne w osy. Od czasu do czasu ga zie drzew odchyla y si ,
ukazuj c jego twarz o niezwykle czystych rysach. Nieznajomi rozmawiali ze sob i Marie - Louise przys uchiwa a si im bezwstydnie. Jednak nie
rozumia a ani s owa. Zauwa
a jedynie, e obaj byli zdenerwowani. G osy m
czyzn wydawa y si podniecone, zaci te, a w ich tonie wyczuwa o si
strach. Po chwili rozstali si i znikn li mi dzy drzewami.
Nie powiedzia a o tym lekarzowi. Odchrz kn dyskretnie.
- Przepraszam, próbuj sobie przypomnie - sk ama a.
To strasznie trudne. Pewnego dnia znalaz am og oszenie...
UWAGA! W g owie zamigota a ostrzegawcza lampka. Ani s owa o og oszeniu i o domu, który wynaj
w s siedniej miejscowo ci! Ani s owa o tym,
e zamierza
sko czy z prac u wdowy i osiedli si gdzie indziej. Wdowa nic jeszcze nie wie o nowym domu i twoich planach na przysz
.
- No nie, plot jakie bzdury! - przerwa a szybko.
- Znowu cofn am si pami ci do Pary a i og osze-nia zamieszczonego przez wdow . Wszystko mi si pl cze. Przepraszam, ale jestem strasznie
zm czona.
Id ju , pomy la a. Odejd , nie mog dalej mówi , bo w
nie zaczyna mi co
wita ! O Bo e, Bo e, co ja prze
am!
St umi a krzyk i powiedzia a cicho:
-
uj bardzo, ale wi cej nie pami tam. Czy mo-gliby my to od
do jutra?
Na szcz
cie zrozumia i wsta . Kiedy wyszed , opad a wyczerpana na poduszk i przywo
a owo niezwyk e wspomnienie.
Tu przed dniem, kiedy zamierza a powiadomi wdow o swoim odej ciu, tamta wezwa a j do siebie. Marie - Louise zesz a na dó do salonu.
- Marie - Louise, mam znowu atak woreczka
ciowego - rzek a Francuzka blada na twarzy. - Zaraz zabior mnie do szpitala. A dzi w nocy mia am
czuwa przy zw okach w Chateau Germaine! Czy mog aby mnie zast pi ?
Marie - Louise chcia a zaprotestowa . Nie przywyk a do zmar ych, nigdy nawet adnego nie widzia a. I mia aby przy kim takim sp dzi ca noc! Nie
potrafi a jednak odmówi , a poza tym dr czy y j wyrzuty sumienia, e planowa a wkrótce odej
.
- Bardzo ci prosz - j cza a pracodawczyni. - Utrzymywanie dobrych stosunków z mieszka cami willi jest dla mnie bardzo wa ne, a pa stwo nie
mog czuwa osobi cie.
Marie - Louise zapragn a nagle znale
si w rodzinnej Norwegii, gdzie ju dawno nie praktykowano tego zwy-czaju. Z g bokim westchnieniem w
ko cu si zgodzi a.
Szuka a dalej w pami ci. Chateau Germaine... Nagle zadr
a. Ujrza a nowy obraz i poczu a dreszcz przebiegaj cy jej po plecach.
Zmar y na katafalku nie by snem! Widzia a go w rze-czywisto ci. Dr
c ze strachu przypomnia a sobie, jak s
cy zaprowadzi j do podziemi.
- Kiedy sta tu zamek - t umaczy szeptem. - Znaj dujemy si teraz w jego starych murach.
Nast pnie otworzy drzwi do obszernej krypty, zaprosi Marie - Louise gestem do rodka, zamkn za ni drzwi i odszed .
Dziewczyna sta a przera ona, wpatruj c si w zmar ego, który wyda jej si niezwykle przystojny. Nagle u wiadomi a sobie, e widzia a go ju
przedtem. To jeden z dwóch m
czyzn, których dostrzeg a w wietle latarni kilka dni temu.
- Jaka szkoda - szepn a. - Jest taki pi kny! Wygl da jak rycerz z innej epoki. Jak posta z ba ni. Albo... Zadr
a na sam my l. Ogl da a kiedy
film o wampirze z Transylwanii. Tamten wampir nie by nawet w po owie tak wspania y, jak le
cy przed ni zmar y, ale mimo wszystko co ich czy o.
Co zniewalaj co atrakcyjnego i budz cego strach. Co , czemu nie mo na si oprze , co istnieje ponad yciem i mierci . W krypcie panowa
nieprzyjemny nastrój. W oddali brzmia chora gregoria ski. Sk d móg dobiega ? Wokó nie by o ywej duszy. Po obu stronach zmar ego sta y wysokie
kandelabry, p omienie wiec drga y i rzuca y cienie na marmurow twarz. Wdowa mówi a, e ksi dz przyjdzie dopiero nast pnego ranka. Wr czy a
dziewczynie po miertne ubranie dla zmar ego, prosz c, by go umy a i ubra a. Marie - Louise jednak odmówi a. Dopiero po licznych namowach zgodzi a
si w ko cu wzi
ze sob garnitur.
Sta a teraz, trzymaj c ubranie w r ku, patrzy a na z niesmakiem. Wiedzia a, e nie odwa y si dotkn
zw ok. By oby wi tokradztwem rusza je,
my i próbowa odwróci na bok. Nie, nie mog a!
Skierowa a wzrok na szlachetn i tak bardzo m sk twarz nieboszczyka. Oszo omiona ledzi a ka dy jej szczegó . Wszystko w tym cz owieku
wiadczy o o sta-nowczo ci i sile ducha.
Marie - Louise westchn a. Wydawa o jej si niezwykle smutne widzie , jak ginie co tak doskona ego.
owa a, e nie ma przy sobie aparatu, aby
uwieczni t twarz, bo drugiej takiej ju nigdy nie zobaczy. Chcia aby si dowiedzie o nim czego wi cej, sk d pochodzi , kim by ...
Chora umilk , echo przebrzmia o. Zrobi o si prze-ra aj co cicho. Marie - Louise mia a wra enie, jakby ze spoczywaj cymi obok zw okami zosta a
zupe nie sama na wiecie. Ciarki przebieg y jej po plecach.
W nast pnej sekundzie prze
a prawdziwy szok.
Zmar y niespodziewanie otworzy oczy i Marie - Louise napotka a jego lodowate spojrzenie.
ROZDZIA II
Marie - Louise j kn a cicho, przekr caj c si w
ku na drugi bok. Ci gle jeszcze
o w niej uczucie, jakiego dozna a w zamkowej krypcie, kiedy
zmar y otworzy oczy. Usilnie stara a si przywo
wspomnienia.
Sekundy, które min y, zanim zdo
a wtedy zareagowa , wydawa y si wieczno ci . Czu a ch ód rozchodz cy si po ca ym ciele, oszo omienie
gro
ce utrat
wiadomo ci.
Wreszcie zdo
a si poruszy . Zdusi a d oni krzyk, odwróci a si , eby uciec czym pr dzej, jednak po-wstrzyma j czyj
elazny chwyt. Trzymaj ca
r ka by a lodowato zimna.
- Stój! - szepn . - Czy nie widzisz, e ja yj , g upia kwoko?! Musisz mi pomóc.
Próbowa a si opanowa i co odpowiedzie , lecz prawie nie mog a wydoby g osu.
- Przepraszam. Przez chwil my la am...
- Ze jestem upiorem?
Tak, co w tym rodzaju, pomy la a.
- Nie, ale do z udzenia przypomina pan zmar ego - wyja ni a do
niezr cznie.
Jego twarz zaczyna a nabiera kolorów.
- Chyba komu o to chodzi o, ebym nim by - rzek z gorycz . - Ale nie wzi pod uwag pewnego szczegó u... Jak si nazywasz?
- Marie - Louise.
- A wi c, Malou, musisz mi pomóc si st d wydosta .
- Mog zawo
...
Dr
a, j zyk odmawia jej pos usze stwa.
- Nie, w adnym wypadku nie wolno ci tego zrobi - przerwa jej. - Pomó mi si podnie
, jestem bardzo os abiony.
Pomog a mu usi
. Czu a, jakby dotykanie tego nie-ziemsko doskona ego cia a by o blu nierstwem. Usiad na skraju katafalku i rozejrza si wokó ,
blady i spocony z wysi ku.
- Czy kto mo e nas us ysze ?
Pozna a, e mówi z mocnym francuskim akcentem.
- Przed chwil
piewa tu chór m ski - odpar a z wa-haniem.
- Chór m ski? - powtórzy , nie rozumiej c, a Marie - Louise u wiadomi a sobie, jak niedorzecznie zabrzmia y jej s owa. Potrz sn g ow . - Musia
ysze któr
z p yt hrabiego. Ma ogromn kolekcj
piewów grego-ria skich. Czy to moja trumna?
Marie - Louise nie zauwa
a jej do tej pory, gdy sta a z ty u.
- Chyba tak.
- Kim jeste i sk d si tu wzi
? - spyta i spojrza na ni badawczo swymi zimnymi oczami.
Ze spuszczonym wzrokiem wyja ni a, e zast powa a tylko kobiet , która mia a czuwa przy zw okach. M
czyzna zamy li si .
- Nie jeste chyba na tyle rozgarni ta, aby mog a mi pomóc.
- Prosz mnie zbyt pochopnie nie os dza - odpar a poirytowana Marie - Louise, która mo e nie mia a wypisanych na twarzy wszystkich zalet, ale
zawsze dumna by a ze swej inteligencji.
- Nie jeste Francuzk .
- Pan tak e nie! Widzia am pana ju kiedy . Wtedy tak e z kim si pan sprzecza . Czy zawsze musi pan zachowywa si tak agresywnie?
- Widocznie musz - odpar zrezygnowany. - Mam ju wszystkiego dosy . By oby jednak chyba lepiej, gdybym umar .
- Nonsens! - zawo
a Marie - Louise spontanicznie. = Jest pan zbyt doskona y, aby umiera .
- Doskona y? - odburkn z pogard . - Doskona
mc istnieje, Malou.
- W ka dym razie niewiele panu brakuje - sykn a z a, e nie potrafi doceni daru, jaki otrzyma od natury.
- Ale sk d! Widzisz tylko zewn trzn pow ok - za protestowa . - Nawet sobie nie wyobra asz, jak bardzo ona jest n dzna!
Kiedy tak siedzia pogr
ony w zadumie, obserwowa a go ukradkiem.
- W czym mia abym panu pomóc? - spyta a, prze-rywaj c milczenie.
Zamkn na chwil oczy, po czym skierowa wzrok na Marie - Louise.
- Musz si st d wydosta , tak eby nikt tego nie za-uwa
. Jednak jestem jeszcze zbyt oszo omiony i nie mog zebra my li, mój umys nie
funkcjonuje prawid owo.
Rozejrza a si doko a.
- Czy jest tu jeszcze jakie inne wyj cie?
- Nie wiem. Nie, chyba nie ma.
- Nie mo e pan po prostu wyj
schodami przez hol?
- Oszala
? To by by a najg upsza rzecz, jak móg bym zrobi !
Przyjrza a si ma emu okienku umieszczonemu wysoko na jednej ze cian.
- Jest pan bardzo szczup y. Czy uda si panu t dy przecisn
?
- S dz , e tak - odpar . - Tak, powinno mi si uda . Jednak e nikt nie mo e si dowiedzie , e yj . To wa ne.
- Zajm si tym. W rzeczywisto ci nie jestem taka g upia, jak pan s dzi.
Wsta na chwiejnych nogach. Marie - Louise musia a go podeprze , eby nie upad . Dotyk jego cia a odczu a w dziwny sposób. Niejako przyci ga o
magnetycznie, a jednocze nie by o odpychaj co zimne.
- Dok d zamierza pan pój
? - chcia a wiedzie .
- Nie wiem - westchn udr czony. - Wsz dzie mnie szukaj .
Waha a si zaledwie przez u amek sekundy.
- Prosz ! To jest klucz do domu, w którym mieszkam. Niech si pan nie obawia, nikogo tam dzi w nocy nie b dzie. W
cicielka jest w szpitalu.
Wyt umaczy a mu, jak trafi , i poprosi a, by tam na ni czeka .
- A co ty chcesz teraz zrobi ? - spyta .
- O to si nie martw - rzuci a pospiesznie, nie zau-wa ywszy nawet, e zwróci a si do niego na ty. - Musz si tylko jeszcze dowiedzie , gdzie
ostatnio by
, sk d tu przyjecha
. Bo chyba jeste tu od niedawna, prawda?
- Tak. Mieszka em w Afryce Pó nocnej.
- wietnie - ucieszy a si Marie - Louise. - W takim razie my
, e cholera b dzie odpowiednia.
- Cholera?
Tak. Przyczyna twojej mierci. Okropna choroba i bardzo zaka na.
Nagle dotar o do niego, co mia a na my li.
Ach, rozumiem. Wspólnymi si ami wrzucili do trumny ci
kie drewniane kloce i ponownie j zamkn li. M
czyzna by bardzo os abiony, co chwila
musia siada i odpoczywa .
Potem wspi si po jakich skrzynkach na gór i bezszelestnie otworzy okienko.
- Cofam to, co powiedzia em na temat twojej inteligencji - rzeki, odwracaj c si do Marie - Louise. - Ale czy nie mogliby my wymy li czego innego
ni cholera? To taka obrzydliwa choroba. Mo e ospa?
- Ju si na ni nie choruje. A tyfus?
- Nie, jest tak samo okropny. Czy nie mog aby wynale
czego bardziej normalnego?
- Co wykombinuj . Jak
bardziej estetyczn zaraz . A teraz znikaj ju !
Wreszcie zm czon twarz m
czyzny rozja ni u miech.
- Wiesz co, Malou? - szepn , stoj c przy otwartym oknie. - My
, e zaczynam ci lubi .
miechn a si .
Zaczerpn powietrza, jakby zamierza jeszcze co doda , zawaha si przez chwil i rzek ze smutkiem:
- Przypuszczam, e robisz to wszystko z powodu mojego wygl du. Ta przekl ta zewn trzna pow oka!
Zanim zd
a odpowiedzie , mówi dalej:
- Nigdy nie przywi zuj si do nikogo z powodu jego wygl du. Spróbuj raczej dostrzega w nim cz owieka! M odzi ludzie tak atwo zakochuj si w
czyjej powierzchowno ci, nie zastanawiaj c si nad tym, co si pod ni kryje.
- Ale ja przecie nie jestem ako... - przerwa a ze z
ci . U miechn si .
- Tego nie powiedzia em. Potrzebuj twojej przyja ni, Malou. Niczego wi cej. Czy rozumiesz?
Skin a g ow . Zrozumia a, e cz owiek, z którym rozmawia, jest rozpaczliwie samotny. Wzruszy a si i zaniepokoi a, nie do ko ca zdaj c sobie
spraw , z jakiego powodu.
Odwróci a si w
ku na drugi bok. Pojawi y si niemi e wspomnienia. Wspania y m
czyzna znikn , pozosta a sama w mrocznej krypcie. Nie
chcia a wi cej pami ta .
Ale obrazy przesuwa y si dalej, jeden po drugim. Co si wydarzy o, kiedy poszed ? Zdmuchn a wiece, wszystkie, oprócz jednej. Wyj a j ze
wiecznika, gdy nie by a pewna, czy na schodach pali si
wiat o. Nast pnie wci gn a g boko powietrze, aby nabra odwagi, i opu ci a ch odne
pomieszczenie.
Cicho zamkn a za sob drzwi. Wesz a do podziemnego korytarza o ukowatym sklepieniu. Kiedy poprzednio sz a t dy ze s
cym, by a zbyt
zdenerwowana, aby zwraca uwag , któr dy j prowadzi. Teraz w ko cu korytarza ujrza a dwoje drzwi. Którymi z nich wyj
na gór ?
Zza jednych drzwi dochodzi s aby szmer. Uchyli a je z wahaniem, niezwykle ostro nie. Nagle szum przerodzi si w potworny grzmot. Z do u, gdzie
kr te kamienne schody nikn y za ogromnym s upem, dochodzi o ciemnoczerwone migotliwe wiat o.
Marie - Louise cicho zamkn a drzwi z powrotem. O Bo e, pomy la a. Mog abym uwierzy , e to sam w adca piekie !
Powinna jednak wybra s siednie. Wiod y one na schody prowadz ce na gór .
Nie wiedz c czemu, przemyka a si po zniszczonych stopniach na palcach. Zatrzyma a si przy wyj ciu do holu, powtórzy a w my lach, co ma
powiedzie , i niepewnie nacisn a na klamk .
Hol by pusty, s abo o wietlony. Teraz wygl da na bardzo gustownie i starannie urz dzony, ale kiedy prze-chodzi a t dy wcze niej, w silnym wietle
dostrzeg a, e meble i dywany nosi y wyra ne lady zniszczenia. Drzwi do pogr
onych w mroku salonów pozostawiono otwarte.
Ca a sytuacja od chwili, kiedy z po miertnym garniturem w r ku wlok a si noga za nog w stron willi, wyda a jej si tak niezwyk a, e czu a, jakby
znalaz a si w jakim zamku z ba ni, za zmar y budz cy si do ycia, huk z podziemi i zniszczony hol istnia y tylko we nie, który za chwil si urwie.
- Halo! - zawo
a pó
osem troch przestraszona. Nikt nie odpowiedzia . Stoj cy zegar, który tyka g
no, wskazywa pó noc.
Marie - Louise przezwyci
a pokus , eby uciec jak najszybciej od tego wszystkiego, a rozwi zanie sprawy zaginionych zw ok pozostawi
gospodarzom. Rozejrza a si wokó i dostrzeg a na cianie sznurek dzwonka na s
. Poci gn a kilkakrotnie i czeka a. Wreszcie us ysza a szuranie i
w holu pojawi si s
cy. Jednocze nie zapali o si
wiat o na pi trze i jaki przenikliwy kobiecy g os zawo
:
- Co si tam dzieje, Joseph?
Marie - Louise nie musia a wcale udawa , by wygl da na przej
.
- Monsieur - rzek a do s
cego, z trudem api c oddech. - Chcia am powiedzie , e... Nie, prosz si do mnie nie zbli
!
Wygl da na zirytowanego. Na schodach pojawili si okryci szlafrokami kobieta i m
czyzna, oboje ju starsi.
- Nie wiedzia am, co robi , monsieur. W
am go wi c do trumny i zamkn am wieko.
- O czym ona mówi? - spyta a ostro kobieta na schodach.
Marie - Louise zwróci a si do niej, maj c nadziej , e wygl da na tak przera on , jak by a w istocie.
- Ten zmar y, madame... Rozebra am go i zobaczy am du e ciemne plamy na brzuchu i piersiach.
- Co? - wrzasn a starsza pani.
- Tak. I tak dziwnie by o od niego czu . - Marie - Louise odegra a umiej tnie rol wystraszonej, udaj c, e walczy z p aczem. - Czy on wyje
za
granic , madame?
- Tak - westchn a szczup a staruszka o wypuk ych y- ach i br zowych starczych plamach na d oniach. - Tak, wyje
.
Marie - Louise zacz a p aka . Nie by o to trudne, gdy naprawd potwornie si ba a.
- Wtedy pomy la am, e skoro go ju dotyka am, to najlepiej b dzie, ebym sko czy a to, co zacz am. By bardzo ci
ki, wi c kiedy próbowa am go
pod wign
, wpad do trumny. Mam nadziej , e nic si nie sta o, madame?
Ockn li si z os upienia. Nie, absolutnie nic, ma petite - odpar m
czyzna, dystyngowany pan o siwych w osach.
Wysoki i dostojny... Drugi m
czyzna spod latarni, pomy la a Marie - Louise.
W tej samej chwili zszed na dó jeszcze jeden cz owiek, m ody, ciemnow osy, o czarnych jak w giel oczach i tak krótkiej szyi, e wygl da na
zgarbionego. Marie - Louise dostrzeg a jednak jeszcze co innego. Ten m ody m
czyzna wygl da niczym karykatura cz owieka z krypty: mia zbyt
stanowcze spojrzenie, zbyt szlachetny nos, zbyt ostre rysy, zbyt zmys owe usta. O ile m
czyzna na katafalku by uosobieniem pi kna, o tyle ten
przedstawia si groteskowo.
- Co si tu dzieje? - spyta rozespany.
- Nic, Etienne - uspokoi a go kobieta. - Id i k ad si z powrotem!
Ale Etienne wcale nie my la wraca do
ka. Przygl da si Marie - Louise z ciekawo ci .
- Czy wystraszy a si ciemno ci tam na dole?
- Dziewczyna podejrzewa, e Andre mia jak
tropikaln zaka
chorob - odpar starszy m
czyzna.
Etienne cofn si o krok.
Starsza pani zwróci a si do Marie - Louise:
- Czy my li pani, e to tyfus plamisty?
- Z pocz tku tak mi si wydawa o. Jednak plamy by y ciemniejsze. Nie wiem, co to za choroba, mo e nic gro nego - ka a. - Co mam teraz robi ?
Musz to chyba zg osi do urz du?
Po chwili odezwa si starszy m
czyzna:
- Prosz to nam zostawi . Zajmiemy si wszelkimi formalno ciami. Pogrzebem tak e, prosz wi cej o tym nie my le !
- Naprawd ? - dziewczyna uspokoi a si , pewna, e nie odwa
si otworzy trumny. - Ale co ze mn ? Chyba si zarazi am?
Wymienili spojrzenia.
- Je eli pójdzie pani teraz szybko do domu, dok adnie si wyk pie i spali wszystkie rzeczy, które ma na sobie, to nie ma si czego obawia . Prosz
tylko niczego nie dotyka , kiedy b dzie pani st d wychodzi a. Joseph! - zwróci si do s
cego siwy m
czyzna. - Prosz gruntownie wyczy ci
wszystko, czego mademoiselle tu dotyka a. A tak e krypt i pokój Andre. Na szcz
cie trzyma si raczej na uboczu w tym krótkim czasie, kiedy tu
mieszka . - Tak jest, panie hrabio.
Marie - Louise otworzy a oczy i rozejrza a si po pokoju szpitalnym. Etienne i hrabiostwo mówili tym samym dialektem, co lekarz i piel gniarka. Tylko
c y nie. O wiele atwiej mo na go by o zrozumie . Widocznie nie pochodzi st d.
Marie - Louise na powrót przywo
a wspomnienia.
Hrabina przygl da a si jej badawczo. Mademoiselle - zacz a z powag w g osie. - Z pewno ci pani rozumie, e w tej sprawie nale y zachowa
milczenie. Nie wolno nam wywo
paniki. Oczywi cie powiadomimy odpowiedni urz d, a jutro przy lemy do pani lekarza. Tymczasem wróci pani do
domu i zrobi to, co ustalili my. I ani s owa o tym nikomu!
Dziewczyna skin a g ow przera ona. S
cy otworzy jej drzwi. Troje pozosta ych sta o bez ruchu, odprowadzaj c j wzrokiem.
Marie - Louise pobieg a ile si w nogach w dó ulicy i zapuka a w umówiony sposób do drzwi domu wdowy.
Andre natychmiast otworzy .
I co? Jak posz o? - spyta niecierpliwie.
lizn a si do rodka i przekr ci a klucz w zaniku. Weszli do jej pokoju na górze, nie zapalaj c wiat a. Opowiada a zdyszana, z trudem api c
oddech.
- I mo esz by pewien, e nie zawiadomi
adnego urz du o „tropikalnej chorobie zaka nej” - doda a na zako czenie. - Maj co na sumieniu, wida
to na odleg
.
Skin g ow . Do pokoju wpada o s abe wiat o latarni ulicznej. Na twarzy m odego m
czyzny k ad y si cienie. Wygl da przez to demonicznie
fascynuj co i niezwykle poci gaj co, pomy la a, jakby nie z tego wiata.
No nie, co za g upstwa zaprz taj mi g ow !
Andre odezwa si po chwili zastanowienia:
- Na pewno wystraszyli si nie na arty, ale, jak sami mówili, trzyma em si raczej na uboczu, wi c nie powinni obawia si zarazy.
- Co w
w Chateau Germaine? - spyta a dyskretnie.
- Czeka em.
Marie - Louise mia a nadziej dowiedzie si czego wi cej, ale Andre milcza . Po chwili zacz mówi dalej, nie do ko ca jednak przekonany, czy
mo e jej zaufa .
- Malou, musisz mi jeszcze raz pomóc.
- Oczywi cie - odpar a spokojnie. - Uczyni to z przy-jemno ci , bo darz ci sympati , jak si zwykle czuje dla ludzi niesprawiedliwie
potraktowanych. Nic wi cej.
miechn si .
- Widz , e si uczysz. Nie chcia bym ci zbytnio obarcza , ale sam jestem bardzo os abiony. Ledwie tu doszed em.
- Uczyni , co tylko w mojej mocy. Ale czy móg by mi wyja ni , o co w tym wszystkim chodzi? Nie chcia abym zrobi czego wbrew prawu.
- Nie, to nie jest przest pstwem. Tylko troch ryzykowne.
- Moje ycie do tej pory by o do
monotonne, znios wi c pewn dawk emocji.
My la przez chwil .
- Chcia bym ci prosi , aby mi co przynios a. Ale masz racj , powinna wiedzie , w co si anga ujesz.
Po
r ce na jej ramionach.
- Polegam na tobie, Malou. Nie mam nikogo innego, komu móg bym zaufa . Razem musimy pomóc pewnej osobie.
Czu a si dumna. Mo esz na mnie liczy - zapewni a tak powa nym g osem, e zabrzmia o to prawie komicznie. Ale nie zwróci na to uwagi.
- Problem tylko w tym, e nie wiem, jak du o mog ci powiedzie .
Dlaczego nie zaczniesz od pocz tku? Skrzywi si . Jest tyle ró nych w tków, Malou. Szczególnie je li chodzi o mnie. Ale lepiej pomi my moje
osobiste problemy. Mo e zaczn od dziadka. Mieszka w innym kraju i dorobi si ogromnej fortuny. By geniuszem w dziedzinie techniki i stworzy wiele
przeró nych czy. Mia trzech synów. Wszyscy trzej polegli... w czasie powstania w moim kraju. Granice mojej ojczyzny zosta y zablokowane, a
posiad
ci mojego dziadka skonfiskowane. Ale dziadek, jako cz owiek przewiduj cy, zd
przemyci za granic rysunki i dokumenty swoich
wynalazków, a tak e ogromny maj tek. Mia tu we Francji dobrego przyjaciela. By nim ojciec hrabiego, obecnie mieszkaj cego w Chateau Germaine.
Za-równo dziadek, jak i jego przyjaciel ju nie yj .
Andre wci gn g boko powietrze. Marie - Louise nagle sobie o czym przypomnia a i zbieg a na dó do kuchni. Po chwili przynios a troch jedzenia.
- O, dzi kuj - powiedzia z u miechem. - Tego mi w
nie by o trzeba.
Kiedy si posili , podj opowie
.
- Jednak zanim dziadek umar , zwo
wnuki: braci Karela i Stefana, synów swego najstarszego syna, nast pnie mojego przyrodniego brata, Jana,
mnie i Svetl , któr wszyscy kochali my.
Marie - Louise prze kn a lin . Zrobi o si jej przykro, kiedy us ysza a w jego g osie uwielbienie.
- Svetla - powtórzy cicho. - Svetla jest najcudowniejsz istot na wiecie, Malou. Ja jestem dzieckiem z pierwszego ma
stwa mego ojca i... nie
wychowy wa em si z moim przyrodnim rodze stwem. Do posiad
ci dziadka przyjecha em dopiero jako doros y cz owiek. Tam spotka em Svetle. Nie
ma na wiecie kobiety równie pi knej, b yskotliwej i tak uduchowionej jak Svetla. Pokocha em j od pierwszej chwili...
- A ona? - spyta a Marie - Louise
nie. Zatopi si w swych marzeniach.
- Ona? Nie, by a równie otwarta i mi a dla nas wszystkich czterech. Pozostawa a niejako ponad takimi sprawami, jak mi
i erotyka. To fantastyczna
istota. Ale... - doda po chwili wahania - s pewne powody, dla których trzyma si ode mnie z dala. Ku mojemu wielkiemu zmartwieniu.
- Nie podoba mi si to, jak przedstawiasz obraz samego siebie - odezwa a si Marie - Louise nieszcz
liwa. Obraz cz owieka, który ebrze o mi
,
podczas gdy jego wybranka tylko si z tego mieje.
Rozz
ci si .
- Naturalnie tego nie zrobi em! Nigdy nie przysz oby mi do g owy, eby odkry przed ni swoje uczucia. le j oceniasz. Nawet jej nie widzia
.
Nie, i wcale za tym nie t skni , pomy la a Marie - Louise ze z
ci .
- I co dalej? - spyta a osch ym tonem, kiedy milczenie sta o si k opotliwe.
- Ach, tak, przepraszam! Dziadek wr czy ka demu z nas niewielki przedmiot, co w rodzaju kodu lub klucza. Poprosi nas, by my po kolei uciekli za
granic . Najpierw Svetla, potem Jan, jako najm odszy, nast pnie Stefan, Karel na koniec ja. Mieli my si przedosta do Chateau Germaine w Prowansji
i spotka wszyscy razem pierwszego pa dziernika tego roku. To ju za par dni. Klucze, które dostali my i które nie wygl daj wcale jak zwyk e klucze,
nale y w
równocze nie do sejfu znajduj cego si v podziemiach willi. Przyjaciel dziadka w ci gu minionych lat pomno
przekazan fortun .
Teraz ten ogromny maj tek stanie si nasz w asno ci .
Marie - Louise siedzia a z podkurczonymi nogami na swoim
ku i s ucha a. Andre zm czony usiad wygodniej na jedynym w tym pokoju krze le.
Jednoczesne w
enie kluczy ma zagwarantowa , ze ka dy dostanie swoj cz
. rodki bezpiecze stwa s konieczne, Malou. Przyjaciel dziadka
nie yje, jego duch bezinteresowno ci ju nie panuje w tamtym domu. Jan zmar w tajemniczych okoliczno ciach...
- Jan? Twój przyrodni brat?
- Tak. Zabili go i ukradli jego „klucz”.
- Oni? My lisz o hrabim i hrabinie?
- Nie mam adnego dowodu. Jan dotar tutaj i nie yje. I niewiele brakowa o, a usun liby tak e mnie.
- A pozostali?
- Stefan ju tu jest. Karel nie da znaku ycia. A Svetla jest w drodze.
- Ale skoro wiedzia
, jakie to niebezpieczne, to dlaczego przyjecha
do Chateau Germaine?
Odwróci g ow w jej stron .
- Naturalnie z powodu Svetli! Przyb dzie tu niczego nie podejrzewaj c, biedne dziecko. Musz j ochrania .
- A policja? Nie zawiadomili cie jej?
- Droga Malou, maj tek dziadka jest ogromny! Przez lata ukrywano go na terenie Francji. Jak my lisz, co by na to powiedzia francuski rz d?
Marie - Louise poruszy a si niespokojnie.
- Przyznam, e jestem nieco rozczarowana. W tym wszystkim dominuje chciwo
i
dza pieni dza.
Spos pnia .
- Mnie to nie interesuje. My
tylko o Svetli. Zas
a na ka dy frank. Dostanie równie moj cz
. Dlatego chcia bym jeszcze troch po
.
- Czy jeste powa nie chory?
- Nie chc mówi o sobie - rzuci ostro.
- No dobrze - westchn a. - Co mam zrobi ?
- Musisz przynie
mój klucz.
Na moment zapar o jej dech w piersiach.
- By em zbyt oszo omiony i zapomnia em go zabra ze sob . Siedz tu teraz i przeklinam w asn bezmy lno
.
Zw aszcza e w
ciwie ca kiem atwo go znale
. W parku za domem znajduje si niewielki pawilon. Stoi on na podmurówce z kamiennych bloków.
Znajd czwarty kamie od do u w trzecim rz dzie po prawej stronie schodów. Jest obluzowany. Za nim w
nie schowany jest mój „klucz”.
- Lepiej pójd od razu - powiedzia a, wstaj c. - Musz si pospieszy , zanim si rozwidni.
Po egna j , udzielaj c na drog mnóstwa rad i wska-zówek, jak powinna porusza si po parku.
- Zaraz wracam - obieca a Marie - Louise. - Na razie jeste tu bezpieczny. Co prawda, wdowa umówi a si ze swoim bratem, e przejmie on
obowi zki w zak adzie pogrzebowym na czas jej pobytu w szpitalu, jednak nie nast pi to wcze niej ni za dwa dni. W tym okresie biuro b dzie
nieczynne.
Andre podszed do Marie - Louise i uj jej twarz w swoje d onie.
Nie wiem, jak ci dzi kowa , Malou. Wprawdzie kocham ca ym sercem Svetl , teraz jednak potrzebuj przyja ni, któr zreszt ceni bardziej ni
mi
. W zamian mog ci i ofiarowa moj przyja
, je eli zechcesz j przyj
.
Nie by a w stanie nic odpowiedzie , skin a tylko g ow i wybieg a.
Bez trudu dosta a si do parku i znalaz a pawilon. W wietle ksi
yca odszuka a w
ciwy kamie . Za nim le
p aski plastikowy przedmiot
przypominaj cy kaset . Wsun a go do torebki i ruszy a w powrotn drog .
Nagle si zatrzyma a i przykucn a za k
krzaków. W jej stron zbli
a si ponura procesja. Czworo ludzi d wiga o trumn .
ROZDZIA III
Nios cy trumn , w której, jak Marie - Louise wiedzia a, znajdowa y si kloce drewna, podeszli ca kiem blisko. Najwidoczniej nie zg osili zgonu nigdzie
poza zak adem pogrzebowym. Andre mieszka w Chateau Germaine za-ledwie kilka dni, nikt w mie cie nie wiedzia nawet, e tu si zatrzyma . Nie by o
trudno pozwoli mu znikn
bez ladu. Nikt si nie dowie o zarazie, nie b dzie k opotliwych przes ucha i dochodzenia...
Marie - Louise skuli a si bardziej w zaro lach, ciesz c si , e ma na sobie ciemne ubranie i dzi ki temu zlewa si w jedn ca
z otoczeniem.
Procesja nie przesz a obok. Zatrzyma a si w pobli u drzew cyprysowych.
- Tutaj - powiedzia cicho hrabia. - Tutaj b dzie od-powiednie miejsce.
- Prawdziwy cmentarz - mrukn Etienne. Marie - Louise obla zimny pot. Znale li si ca kiem blisko jej kryjówki. Widzia a ciemne sylwetki pomi dzy
cyprysami.
czy ni zacz li kopa , hrabina drepta a nerwowo tam i z powrotem.
- Pospieszcie si ! - szepn a. - Zaraz si rozwidni. Jak my licie, czy prawdopodobie stwo zara enia si jest du e? - spyta a z l kiem.
Hrabia st kn , prostuj c plecy.
- Dla nas? Nie ma adnego. A Joseph i Etienne, którzy znosili go do piwnicy, wyszorowali si dok adnie i zdezynfekowali od stóp do g ów. Ca y dom
zosta wy sprz tany, a cz
rzeczy, których Andrej móg dotyka , spalona. Nie, nie ma adnego niebezpiecze stwa.
- A co z innymi lud mi, których spotka , zanim tu przyjecha ?
- Co to nas obchodzi?
Etienne przesta kopa i opar si na opacie. W za-my leniu przygl da si trumnie.
Poza tym nie wiemy, czy dziewczyna mia a poj cie czym mówi. To mog o by co ca kiem niegro nego. Czy nie powinni my otworzy trumny?
O, nie, pomy la a Marie - Louise. Zacz y jej ju cierpn
nogi.
- Po co mieliby my to robi ? - spyta a ostro hrabina Nara
si na takie ryzyko?
- No dobrze, my la em tylko... - w g osie Etienne'a i zabrzmia a przebieg
. - A mo e powinni my przebi mu serce?
Etienne! - sykn li jednocze nie hrabina i hrabia.
os hrabiego brzmia jednak agodniej.
- A pami tacie histori tej dziewczyny?
- Ludzkie gadanie! Chyba w to nie wierzysz?
- Zmar a z powodu niedokrwisto ci - mówi dalej bezlito nie Etienne. - To bardzo dziwna przyczyna mierci. Jej przypadek wywo
ogromne
poruszenie w ca ych Bia ych Karpatach. A jak to by o z jego pradziadem, do którego Andrej tak bardzo jest podobny?
- Jak mo esz z tego artowa ? - oburzy a si hrabina.
- Zamilcz wreszcie, Etienne! - sykn w ciek y hrabia. - Nie chcemy s ucha tych bzdur.
- Dobrze, ju dobrze - odpar Etienne pojednawczo.
- Ale musicie przyzna , e Andrej zawsze stanowi za gadk . Sk d si tu wzi ? Czy by w istocie przyrodnim bratem Jana? Kto to mo e teraz
potwierdzi , kiedy oboje rodzice nie yj ?
- Kop dalej i sko cz z tym bzdurnym gadaniem - mrukn hrabia.
Marie - Louise ogarn o przera enie. Siedzenie bez ruchu w tej samej pozycji zacz o by uci
liwe. Bola y j nogi i wydawa o si , e tamci nigdy nie
sko cz .
Ostro nie sprawdzi a, czy kaseta jest na swoim miejscu w torebce.
Andrej? Czy on tak nazwa Andre? Karel, Jan, Stefan, Svetla...
Te imiona ca kiem wyra nie wskazywa y ich ojczyzn na mapie Europy. No i Bia e Karpaty...
Wreszcie dó okaza si wystarczaj co g boki i m
-czy ni w ród przekle stw z ogromnym wysi kiem opu cili trumn .
- Niech Bóg si zlituje nad jego dusz - wymamrota a hrabina.
- B dzie tego potrzebowa - odpar Etienne. - Ale nie s dz , by jakiekolwiek modlitwy tu pomog y.
Marie - Louise z trudem wytrzymywa a ból w nogach. I kiedy tamci w ko cu poszli, t umi c j k powoli si pod-nios a i chy kiem wymkn a z ukrycia.
Pragn a znale
si jak najdalej od tych zaro li i Chateau Germaine.
Nie zd
a jednak opu ci parku, kiedy us ysza a st umiony krzyk, dochodz cy od strony willi. Nie pozosta o jej nic innego, jak ucieka dalej w
nadziei, e z tej odleg
ci jej nie rozpoznano. Nie, na pewno, dostrzegli zaledwie poruszaj cy si cie .
To jednak wystarczy o. Kto przebywa w parku, gdy mieszka cy willi zakopywali trumn . Nie mieli pewno ci, czy by
wiadkiem potajemnego
pogrzebu. Marie - Louise znalaz a wy om w murze, o którym wspomnia Andre. Kiedy dotar a do pierwszych zabudowa , us ysza a warkot zapalanego
silnika samochodu, dochodz cy od strony Chateau Germaine. Bieg a przez ogrody i pola, przeskakiwa a ogrodzenia, ca y czas z dala od g ównej drogi.
Mia a t przewag , e s ysza a samochód i mog a trzyma si w bezpiecznej odleg
ci od niego.
W ko cu przeskoczy a przez parkan jakiego ogrodu i zatrzyma a na chwil , próbuj c si zorientowa , gdzie jest. Na p ocie siedzia kot i patrzy na
ni obra ony, widocznie przeszkodzi a mu w polowaniu.
Samochód tymczasem zahamowa i wokó zapad a cisza.
Marie - Louise rozpozna a najbli ej stoj cy budynek. To tylna ciana poczty.
Nagle przyszed jej do g owy genialny pomys . Tak przynajmniej s dzi a. Zacz a gor czkowo przeszukiwa torebk . Przyda by si jakikolwiek papier.
Jedyne, co znalaz a, to szara koperta z listem adresowanym do niej. Dobrze, mo na j wykorzysta , bo jest rozerwana.
Chyba nie zas
a na tyle szcz
cia. A mo e jednak... Ryzykowa a przecie swoje ycie dla m
czyzny, który ubóstwia inn kobiet o dziwnym
imieniu Svetla.
Z niema ym trudem zamaza a swój dotychczasowy adres na kopercie i wpisa a obok nowy, do domu wynaj tego niedawno w s siedniej okolicy.
Nast pnie ostro nie zerwa a stary znaczek. Znalaz a w torebce kilka zapasowych i naklei a wszystkie, eby wystarczy o na op acenie przesy ki. Potem
wsun a do rodka kaset i po lini a brzegi koperty, maj c nadziej , e pozosta o na nich wystarczaj co du o kleju. Skulona bezszelestnie skrada a si
w stron skrzynki pocztowej, stoj cej po drugiej stronie ulicy. Musia a zaryzykowa .
Rozejrza a si w lewo i prawo, samochodu nie by o wida . Jak duch posuwa a si wzd
chodnika. Wreszcie list znikn w skrzynce, g ucho
uderzaj c o dno. Wystraszy a si , e kto móg to us ysze .
Ale wko o panowa a cisza. No, teraz mog j schwyta . adnego „klucza” przy niej nie znajd !
Ale oczywi cie nie zamierza a podda si tak atwo. Zacz a si przemyka z powrotem do domu wdowy. Ostatni rzut oka w jedn i drug stron , a
teraz do furtki. No, nareszcie by a bezpieczna.
W nast pnym okamgnieniu poczu a, e kto wykr ca jej rami do ty u. J kn a z bólu. A potem dozna a dziwnego wra enia i pogr
a si w g stej,
nieprzeniknionej ciemno ci.
Marie - Louise usiad a na
ku. Uda o si , wszystko sobie przypomnia a. Kiedy po jakim czasie odzyska a przytomno
, znajdowa a si w tym
szpitalu, gdzie zaopiekowa si ni mi y doktor Monier.
A Andre? Co si z nim sta o? Pozosta sam w domu wdowy, chory i bezradny. Czy wpadli na jego trop?
Zapach szpitalny by rzeczywi cie intensywny, prawie nie do zniesienia.
Znaleziono j pono w górach niedaleko Grasse. Co mog a tam robi ? Wiedzia a o tym mie cie tylko tyle, e s ynie z produkcji perfum. Napastnicy
musieli j wida przenie
do samochodu i wywie
a tam, eby nie trafi a z powrotem do miasta.
Dotkn a palcami bol cej szyi. Poni ej ucha wyczula opuchlizn .
Jak d ugo w
ciwie przebywa a w szpitalu? Wdowa mia a atak po po udniu. W nocy Marie - Louise czuwa a przy „zw okach” w willi i tu przed witem
wpad a w pu apk przy wej ciu do domu chlebodawczyni. Brat w
cicielki zak adu mia przyjecha za dwa dni. Dzisiaj przypada wi c druga noc pobytu
w szpitalu. A to znaczy, e krewny wdowy przyjedzie za par godzin i znajdzie w domu nieproszonego go cia. O ile Andre nadal tam jest. O ile jego
tak e nie porwali.
Nie, sk d mogliby wiedzie , e si tam ukrywa? S dzili przecie , e go pochowali. To jej chcieli si pozby , niewygodnego wiadka.
No i chcieli zdoby „klucz” nale
cy do Andre. Nie wiedzieli jednak, e to po kaset przysz a do parku. Na szcz
cie ten cenny przedmiot by teraz
bezpieczny.
Ostro nie, ale zdecydowanie Marie - Louise zsun a stopy na pod og . Musi odnale
doktora Monier i poprosi o pomoc. Sama sobie nie poradzi.
Powinna przecie znale
dla Andre now kryjówk i jako dostarczy mu kaset .
Pokój zawirowa dooko a i Marie - Louise musia a si przytrzyma por czy
ka.
Nie, nie mo e szuka pomocy u doktora. Andre po-wierzy jej sw tajemnic i ufa , e go nie zawiedzie.
Ale cudownie by oby móc zrzuci z siebie ca od-powiedzialno
...
Bezsilna opad a z powrotem na
ko.
Przekl ty szpitalny zapach, niezno nie dra ni nos! Zdenerwowana przechyli a si przez kraw
ka i zajrza a na dó . Nocna lampka stoj ca na
pod odze rzuca a na wszystkie strony pokoju s abe, matowe wiat o.
Pod
kiem Marie - Louise dostrzeg a pude ko bez pokrywki, w pó mroku napis na etykiecie by nieczytelny. Najwyra niej zawiera o
zasypk na
rany, znan ze swego ostrego zapachu.
Ponownie spróbowa a si podnie
. Jeszcze co nie dawa o jej spokoju, cho nie potrafi a dok adnie tego okre li .
Wreszcie stan a na w asnych nogach i z wysi kiem zacz a si przesuwa w stron okna. Pokój ju nie ko ysa si tak bardzo, byle tylko mia a si o
co oprze .
W oddali rozci ga o si ciemnoniebieskie Morze ródziemne. wiat a miasta b yszcza y jak szlachetne kamienie.
Bezg
nie otworzy a okno i popatrzy a w dó . Fasad oplata o dzikie wino. A w dole przy wej ciu wisia szyld...
„Hotel”, g osi napis. Ani s owa o szpitalu.
Marie - Louise nic z tego wszystkiego nie rozumia a. Wiedzia a tylko jedno: musi si st d wydosta , eby pomóc Andre, zanim przyjedzie brat
wdowy.
Tu obok
ka sta a szafka. Dziewczyna znalaz a w niej swoje rzeczy - obszern sukni
obn wdowy oraz w asny podkoszulek i spodnie, które
mia a na sobie pod spodem owego feralnego dnia.
Czarny „namiot” zostawi a na miejscu. Szybko wskoczy a w lekkie ubranie. Stan a teraz ca kiem pewnie na nogach, cho w g owie dudni o
niemi osiernie, a przyspieszone bicie serca zmusza o j , by co jaki czas odpoczywa a.
Przez moment zastanawia a si , czy po prostu nie wyj
drzwiami, lecz natychmiast t my l odrzuci a. Je eli na korytarzu czuwa piel gniarka, to na
pewno jej nie wypu ci.
Poci gn a za p dy dzikiego wina za oknem. Wydawa y si wystarczaj co grube, ale czy mocno trzyma y si
ciany? Marie - Louise wyczu a r
krat . Sprawia a wra enie solidnej. Mo e si uda?
Znajdowa a si na pierwszym pi trze, a wi c nie tak strasznie wysoko. Lecz czy zdo a omin
okno na parterze?
Próbowa a zaplanowa kolejne kroki. Tu... potem tam, a nast pnie prosto na dó . Tak, powinno si uda . Przy odrobinie szcz
cia.
dy winoro li trzeszcza y, kiedy z sercem w gardle podj a mia wypraw w dó . Ona, która dostawa a zawrotów g owy na najni szym szczeblu
drabiny!
Drobne ga zki ama y si , gdy r kami i stopami po omacku szuka a nowych punktów oparcia. Na szcz
cie o tej porze ulica by a pusta. Wygl da o
na to, e budynek znajduje si na przedmie ciu. W niewielkim parku ros y palmy. Zawsze marzy a o tym, by je na w asne oczy zobaczy . Ale nie
my la a, e stanie si to w ta-kich okoliczno ciach!
W kilku oknach na parterze pali o si
wiat o, ale szcz
liwie je omin a. Kiedy znalaz a si par metrów nad ziemi , nie mia a ju czego si
uchwyci . Pozosta o tylko jedno: skoczy .
Poni ej - twardy cement... Jednak nie mog a ju d
ej wisie na czubkach palców. Zamkn a oczy i rozlu ni a chwyt.
wietnie posz o. R ce i nogi wytrzyma y i zanim ktokolwiek us ysza odg os l dowania, rzuci a si do ucieczki. Bieg a tak d ugo, jak d ugo starczy o jej
si . Lecz wkrótce nogi odmówi y pos usze stwa i zupe nie wyczerpana przysiad a na najbli szej awce.
Serce bi o bardzo szybko, przed oczami wirowa y czarne kr gi. D
sz chwil odpoczywa a, próbuj c zebra si y.
Wreszcie poczu a si lepiej, oddycha a ju spokojniej. W oddali ujrza a jak
m od par . Z trudem wsta a i ruszy a w tamt stron .
- Przepraszam, czy mogliby cie mi pomóc? - spyta a uprzejmie. - Jestem w Cannes od niedawna i zab dzi am. Jak doj
do dworca
autobusowego? Chcia abym si dosta do Grasse.
Zacz li z zapa em t umaczy . Okaza o si , e to do
daleko, i Marie - Louise do reszty opu ci a odwaga. W dodatku najbli szy autobus odchodzi
dopiero o wpó do ósmej rano. Teraz by a trzecia w nocy.
Marie - Louise zagryz a wargi. Wpó do ósmej to za pó no.
- A jest tu gdzie postój taksówek?
- Tak, za rogiem trzy przecznice st d.
Podzi kowa a i pospieszy a na postój. Je eli w ogóle teraz, w rodku nocy, b dzie tam czeka jaki samochód.
Nie by o ani jednego. Jednak po kilku minutach w dole ulicy dostrzeg a taksówk . Z rado ci mog aby u ciska kierowc .
Spyta a, ile b dzie kosztowa kurs do Grasse, i stwierdzi a, e akurat jej wystarczy.
Kierowca jecha bardzo szybko i by a mu za to wdzi czna.
Widoki za oknem przesuwa y si w takim tempie, n przyprawia o j to o zawrót g owy. Czasem robi o si jej niedobrze, tak e musia a odwróci
wzrok. Mijali wspania e wille bogaczy, ogrody, które widuje si tylko w filmach, wysokie cyprysy strzelaj ce pod niebo i palmy.
Wreszcie dotarli do Grasse. Poprosi a kierowc , by nie wje
do miasta, lecz wysadzi j przy drodze prowadz cej na pó noc. Nawet je eli pro ba
wyda a mu si dziwna, to jej nie skomentowa . Dosta nale ne pieni dze i odjecha zadowolony.
Kiedy taksówka znikn a, Marie - Louise zacz a i
na pó noc. Mia a nadziej , e z apie jaki samochód, jad cy w tamt stron , cho o tak wczesnej
porze by y ku temu nik e szanse. W
ciwie miertelnie si ba a podró owa autostopem w obcym kraju, ale nie mia a wyboru. Pieni dze si sko czy y,
a Andre czeka na ni , chory i samotny. Tylko ona mog a mu pomóc.
Z trudem przychodzi o jej nazywanie go nawet my lach Andre, gdy by tak nieprzyst pny i o tyle przewy sza j swym pochodzeniem. W
ciwie
imi Andrej pasowa o do niego lepiej, bo z pewno ci nie by Francuzem. Tak, b dzie go nazywa a Andrejem.
Sz a poboczem szosy zatopiona we w asnych my lach. Nagle tu za ni pojawi y si
wiat a samochodu, p dz cego od strony wybrze a. Zacz a
macha energicznie, eby si zatrzyma , ale tylko przemkn obok, nawet nie zwalniaj c.
By mo e by a to jej jedyna szansa, by zd
w por . Zrezygnowana ci
ko powlok a si dalej, z a, e up yn o ju tyle czasu, a Andrej pewnie ju
zacz podejrzewa , e go oszuka a. W oddali majaczy y w mroku góry Prowansji. Wiedzia a, e do miasta jeszcze bardzo daleko. Je li b dzie musia a
ca drog przeby na piechot , nigdy nie...
Nie, nie mo e by tak pesymistk . Ale nawet je eli pojawi si jaki uprzejmy kierowca, który zechce j podwie
, to sk d pewno
, e jedzie tam,
gdzie ona?
Kwadrans pó niej, kiedy ju niemal ca kowicie straci a wiar i zm czona kontynuowa a sw beznadziejn w drówk , ponownie ujrza a za sob
wiat a. Tym razem daleko jej by o do optymizmu, mimo to podesz a bli ej skraju szosy.
Samochód zahamowa i zatrzyma si tu za ni .
- Co to za idiotyczny pomys ? - us ysza a znajomy g os.
- Doktor Monier! - krzykn a zdumiona.
- Domy li em si , e pójdzie pani t drog - rzek surowo. - Siostra Claire bardzo si zmartwi a, kiedy zauwa
a, e pani uciek a. Czy pani oszala a?
Pani jest przecie powa nie chora!
Teraz dopiero Marie - Louise u wiadomi a sobie, jak bardzo pragn a odpocz
. Przez ca y czas by a tak spi ta i skoncentrowana, e nie czu a
os abienia. Sz a wiedziona si woli.
Doktor chcia zawróci , ale powstrzyma a go. - Prosz mi pomóc. Musz najpierw dotrze w góry, mam tam co wa nego do za atwienia. Prosz
mnie tam zawie
, a obiecuj , e potem wróc z panem do szpitala.
Spojrza na ni badawczo.
- A wi c co sobie pani przypomnia a? - spyta .
- Tak, kto czeka na moj pomoc. To sprawa ycia i mierci, doktorze Monier.
Zastanawia si przez d
sz chwil .
- Czy to daleko st d? - pad o wreszcie pytanie.
- Nie wiem - odpowiedzia a
nie i wymieni a nazw miejscowo ci.
- Ojej! Tej trasy nie uda si nam pokona w pi tna cie minut. Ale dobrze, rozumiem, e ma to wielkie znaczenie dla pani spokoju ducha, a wi c i dla
poprawy pani stanu zdrowia, mo emy wi c chyba zaryzykowa .
- Jest pan niezwykle mi y, doktorze Monier.
- Wszystko dla moich pacjentów! I prosz , mów mi Charles.
miechn a si z wdzi czno ci . Samochód szybko pomkn dalej.
Cudownie by o siedzie obok uprzejmego doktora ze wiadomo ci , e nie jest ju sama.
- Czy mog aby opowiedzie , co takiego odkry
, próbuj c sobie wszystko przypomnie ? - spyta . - Dziwnie by
ubrana, kiedy trafi
do szpitala.
Wybiera
si na pogrzeb?
Marie - Louise d ugo zwleka a z odpowiedzi , rozdarta pomi dzy uczuciem lojalno ci wobec Andreja i wdzi cz-no ci dla lekarza. Tak ch tnie
zrzuci aby z siebie cho cz
odpowiedzialno ci.
Ale przypomnia a sobie pewien szczegó i to j po-wstrzyma o od zwierze . Nie wiadomie odsun a si od lekarza.
- Doktorze Monier... Charles, chcia am powiedzie . Jest co w twoim szpitalu, czego nie rozumiem.
miechn si . W pó mroku wygl da naprawd bardzo sympatycznie, kiedy tak prowadzi wóz, spokojnie i pewnie. M ody, sumienny lekarz, z
udawan ironi na twarzy. Marie - Louise, wiedzia a, e to tylko mask maj ca ukry niepewno
i brak do wiadczenia. W gruncie rzeczy by chyba
cz owiekiem bezpo rednim i yczliwym. Marie - Louise bardzo podoba y si jego piegi, które niejako demaskowa y tego m odego medyka.
- Masz na my li szyld? - spyta , odgaduj c jej my li. - Droga Marie - Louise. Szpital, do którego trafi
, nie jest zwyczajn lecznic . To prywatna
klinika dla osób dobrze sytuowanych, cierpi cych na schorzenia uk adu nerwowego. Sami przed sob nie chc przyzna , e potrzebuj pomocy.
Okre lenie „hotel” lepiej odbieraj .
- Ach, tak - odetchn a z wyra
ulg . - Ale jest jeszcze co ...
- Tak?
- Pod moim
kiem sta o pude ko z nieprzyjemnie pachn cym proszkiem. Tak, jakby kto celowo chcia wprowadzi do pokoju szpitalny zapach.
- O Bo e! Czy ono ci gle tam stoi? Nie mia em takiego zamiaru. Moja droga, to nie ch odna Pó noc, lecz Riwiera. Nieustannie walczymy z insektami.
Mamy ich miliony. Kilka dni temu prze yli my prawdziw inwazj mrówek w pokoju, w którym si znalaz
, i w desperacji umie cili my tam to pude ko,
eby je odstraszy . Nie zamierzali my odstrasza tak e pacjentów. Siostra Claire musia a o nim zapomnie .
Roze mia si beztrosko. Jechali w milczeniu, on jednak wyra nie czeka , e dziewczyna zacznie opowiada . Marie - Louise nadal si waha a.
- Charles, nie rozumiem jeszcze czego ... Czy naprawd stwierdzono u mnie niedokrwisto
? - spyta a
nie.
Spowa nia .
- To wprost nieprawdopodobne! Nie mog poj
, jak mo na normalnie funkcjonowa z tak nisk liczb czerwonych cia ek. To by jeden z powodów,
dla których pojecha em ci szuka . Nie zd
yli my ci przetoczy krwi przed twoim znikni ciem.
- Czy jest a tak le? - spyta a cicho.
- Nawet bardzo le.
Zmartwi a si . Widz c to, uj jej r
w swoj ciep d
.
- Chcia bym, eby wiedzia a, e nie wyruszam na poszukiwanie wszystkich pacjentów, uciekaj cych ze szpitala.
Poczu a ciep o wokó serca. Niski g os lekarza budzi zaufanie i sympati .
Och, Andrej... Co zak
o j w sercu. Ale Andrej ma przecie t bosk Svetle. !
Doktor spojrza na zegarek.
- Czy zd
ysz za atwi swoj spraw w ci gu pó godziny?
- Tak, s dz , e tak. Je eli znajd osob , z któr mia am si spotka .
- Marie - Louise, mówi
, e co przera aj cego wi za o si z t du
will , Chateau Germaine. Czy przypomnia
sobie, co to by o? Co si
wydarzy o?
Prosz , nie utrudniaj mi, poprosi a w my li. Co po-winnam powiedzie ? Och, gdybym tylko mog a zwierzy ci si ze wszystkiego!
Ale Marie - Louise ju postanowi a. Powinna ga jak nigdy przedtem, eby tylko ochroni Andreja i jego ta-jemnic .
Z uczuciem, e pali oto za sob wszystkie mosty i zapuszcza si w wiat k amstwa, okrucie stwa i strachu, wci gn a g boko powietrze, gotowa
wyprowadzi w pole tego przemi ego lekarza.
Teraz u wiadomi a sobie, jaki to z y cie wyczuwa a wokó siebie, kiedy ockn a si w szpitalu. By to cie podejrze .
ROZDZIA IV
Kiedy wschodz ce s
ce zacz o barwi niebiesko zielone wzgórza na
to, Marie - Louise niepewnym g osem podj a sw opowie
.
- Moja pracodawczyni nagle zachorowa a i musia am j zast pi w czuwaniu przy zw okach.
- Nie brzmi to zbyt przyjemnie. Czy zmar y to jaki stary cz owiek?
- Nie, wr cz przeciwnie. To m ody, niezwykle przystojny m
czyzna, w wieku mo e dwudziestu pi ciu, trzydziestu lat. Pami tam, jak pomy la am, e
to nies ychanie smutne, i kto tak pi kny musia umrze . Mia am go przebra w po miertny garnitur. Wtedy zauwa
am jakie dziwne plamy na jego
ciele. Powiadomi am o tym w
cicieli domu, a oni obiecali, e si zajm ca reszt . A mnie pozwolono odej
. Ci pa -stwo nie s dzili, eby to by o co
gro nego i zara liwego - doda a po piesznie, gdy zreflektowa a si , i powiedzia a ju za wiele.
Charles Monier by przecie lekarzem. Móg poruszy niebo i ziemi ze wzgl du na niebezpiecze stwo epidemii. Wtedy odkopano by trumn i
odkryto, e Andrej yje.
- Nie, byli pewni, e to egzema, poniewa zmar y miewa j ju wiele razy. Pozwolili mi odej
i zwolnili z dalszego czuwania przy zw okach. Widzieli
po mnie wyra nie, e nie przywyk am do tego zaj cia. Tak atwo by o k ama , kiedy si ju zacz o! Ponownie ogarn o j niemi e uczucie: eby tylko w
tym garstwie nie zabrn a za daleko i nie powiedzia a czego , czego pó niej mia aby
owa . Czu a wyrzuty sumienia, e nie mówi Charlesowi ca ej
prawdy, ale przecie da a s owo i nie mog a go z ama .
A poza tym, cho nie mia a odwagi tego przyzna nawet przed sob , co niezmiernie poci ga o j w tajemniczym Andreju. To, e jej zaufa , jej,
prostej, zwyczajnej Marie - Louise Krogh z Norwegii, by o tak niepoj te w, e sama z trudem mog a w to uwierzy . Niech tam sobie t skni za t Svetl ,
ale w
nie nie kto inny, lecz Marie - Louise zdoby a jego przyja
i zaufanie.
A ona siedzi tu i dopuszcza do siebie my l o tym, e mog aby go zdradzi .
- No i posz am do domu - podj a, gdy ju doda a sobie odwagi. - Nie, w
ciwie nie od razu. Chodzi am troch po mie cie, by am wstrz
ni ta,
rozumiesz, nigdy przedtem nie widzia am zmar ego. Nie wiem, jak d ugo tak kr
am bez celu i jak daleko zasz am. Nikogo nie spotka am, by przecie
rodek nocy. A potem nagle poczu am, e kto mnie z apa , i od tej pory nic nie pami tam.
- W ka dym razie nie zosta
zgwa cona - poinformowa sucho.
Marie - Louise zaczerwieni a si . No tak, przecie by lekarzem i przede wszystkim musia to sprawdzi .
- A pieni dze i torebk mia
przy sobie. Nie rozumiem wi c w
ciwie motywu napadu i porzucenia ci gdzie w górach, wiele kilometrów st d.
Zrozumia a, e Charles zaczyna nabiera podejrze , wi c znowu zacz a improwizowa :
- A mo e to mia o co wspólnego z wdow , u której mieszka am? A je li kto w ama si do domu, bo wie dzia , e w
cicielka jest w szpitalu, a
wtedy ja si zjawi am i go zaskoczy am?
- Musia o to jednak by co powa niejszego ni zwyk y napad. Zosta
nie le zamroczona, pami tasz?
- A mo e to jacy narkomani, którzy zamierzali wy-próbowa na mnie jaki swój rodek?
- Mo liwe - odpar sceptycznie.
Marie - Louise mia a wiadomo
, e doktor nie do ko ca jej wierzy. Ach, gdyby mog a mu wszystko opowiedzie ! Gdyby razem mogli pomóc
Andrejowi.
ciwie zdecydowa a si ju , eby mu wyjawi ca prawd , kiedy spyta :
- Komu jednak zamierzasz teraz uratowa
ycie?
Nie rozumiem.
Bez zastanowienia wyrzuci a z siebie jednym tchem kolejne k amstwo:
- Oczywi cie wdowie! Zanim pojecha a do szpitala, gor co mnie prosi a, ebym odda a jej pewn przys ug . Inaczej... Tak, naturalnie!
- Co takiego?
Dzi ki za szcz
liwy impuls!
- Nie wolno mi o tym mówi , ale wdowa zrobi a co nieuczciwego lub raczej podejrzanego, a teraz miertelnie si boi, e kto si zem ci, je eli w
por te go nie naprawi. Tak, to na pewno ten sam cz owiek na mnie napad !
- By mo e. Ale teraz niezupe nie rozumiem.
- Nie wolno mi nic wi cej powiedzie . Przyrzek am, rozumiesz? Musz si pospieszy , eby nie zrobili wdowie nic z ego.
- Ale czy nie ryzykujesz za bardzo, wracaj c tam?
- Nic na to nie poradz .
Wzesz o s
ce. Prowansja le
a sk pana w
toz otym wietle. Szarobia e zabudowania wygl da y lak, jak gdyby pi y si do góry po stromych
zboczach.
Zbli ali si do miasta. Samochód wtoczy si mi dzy domy w chwili, kiedy otwierano pierwsze sklepy podnoszono kraty i rozsuwano drewniane
aluzje, rozpoczynaj c nowy dzie .
Gdzie mieszka wdowa?
Marie - Louise zacisn a nerwowo pi
ci. Trzeba dzia
.
- Czy mo esz si na moment zatrzyma tu przy dworcu autobusowym? Musz co za atwi .
Niestety musia a si uciec do kolejnego wybiegu. Liczy a na to, e Charles jako lekarz lepiej ni inni zna fizjologiczne potrzeby cz owieka...
Gdy tylko Marie - Louise znalaz a si w dobrze znanej poczekalni, przebieg a j i drugimi drzwiami wypad a na g ówn ulic . Jak cigane zwierz
pogna a prosto do domu. Nerwowo przekr ci a klucz w zamku...
Nagle stan a jak wryta. Dostrzeg a co , czego tu przedtem nie by o.
Kto powiesi plecione warkocze czosnku w oknach po obu stronach wej cia.
Marie - Louise zerwa a je z w ciek
ci .
Nast pnie otworzy a drzwi i skierowa a si prosto do swego pokoju. Nie mia a ani chwili do stracenia. Charles mo e nabra podejrze .
Pokój by pusty.
O, nie! Chyba nie porwali Andreja?
Ale dlaczego nie? To przecie bardzo prawdopodobne. A je li domy lili si , e on yje... i przeszukali mieszkanie, to na pewno go znale li.
Nie, dlaczego mieliby nabra podejrze ?
Nagle spostrzeg a na biurku swój notatnik. Kto w nim co napisa ...
- „Malou” - przeczyta a.
- Nikt inny oprócz Andre ja nie nazywa jej w ten sposób. Serce dziewczyny bi o mocno, nie tylko z powodu szybkiego marszu.
Nie by o wi cej tekstu. Natomiast poni ej widnia jaki rysunek, szkic krajobrazu.
Rozpozna a go, cho obrazek przedstawia tylko kontury obiektów widocznych z okna. Rozpozna a ten brzydki budynek na lewo, obok dwa cyprysy.
Wyjrza a przez okno, porównuj c, czy wszystko si zgadza. Tak, jest te k pa krzaków, potem teren wznosi si ku trzem wysokim cyprysom i...
Zaraz, zaraz! Na rysunku dostrzeg a ledwie widoczn strza
wskazuj
w
nie te trzy wysokie cyprysy.
Marie - Louise nie zastanawia a si d
ej. Cho czu a si winna wobec doktora Monier, zgarn a do walizki swój skromny maj tek i jak oparzona
wypad a z domu. Zatrzyma a si jeszcze, eby zamkn
drzwi na klucz, i nie ogl daj c si ju na nic pop dzi a przez podwórze s siada, odprowadzana
kilka metrów przez ujadaj cego psa, którego na szcz
cie uwi zano na
cuchu. Potem wybieg a na cie
prowadz
na wzgórze z
charakterystycznymi cyprysami.
Wystraszona popatrzy a jeszcze w stron miasta. Zabudowania zas ania y miejsce, gdzie na ulicy zosta samochód. Ale jak b dzie dalej? Czy z do u
nie b dzie widoczna jak na d oni?
Mia a jednak troch czasu, zanim Charles zacznie si niepokoi . Potem chc c nie chc c lekarz pójdzie na dworzec i poprosi jak
kobiet
wchodz
do damskiej toalety, by sprawdzi a, czy nie ma tam jego znajomej. A kiedy si wreszcie przekona, e znikn a, b dzie zdenerwowany i
rozczarowany.
Marie - Louise znowu poczu a wyrzuty sumienia.
Doktor jest taki sympatyczny, a ona go zwodzi! To niesprawiedliwe!
Nie mog a z apa tchu. Nie mia a te odwagi obejrze si za siebie, eby si przekona , czy wida j z do u. Kiedy podnios a wzrok nieco wy ej, ku
swemu zdumieniu zrozumia a, e jest ju na miejscu. Wysokie drzewa wznosi y si ku niebu jakie dziesi
metrów od niej.
Denerwowa a si tak bardzo, e dr
y jej r ce. Wzrokiem szuka a ubranej na czarno postaci. Jednak kar owate sosny i kosodrzewina ros y tutaj tak
sto, e nikogo nie widzia a. Zupe nie nikogo. Panowa a taka cisza, e s ysza a wiatr szumi cy w koronach drzew. Odg osy miasta tu nie dociera y.
Marie - Louise, zrezygnowana i rozgoryczona, opar a si o jeden z cyprysów. Czy le odczyta a rysunek? Chyba nie. A je eli Andreja schwytali? A
mo e znudzi o mu si czekanie i poszed swoj drog , pewny, e go oszuka a.
- Gdzie by
? - rozleg o si niespodziewanie tu obok.
Drgn a i poczu a ogarniaj
j fal gor ca. Sta ca kiem blisko niej, wy szy i silniejszy, ni go zapami ta a. Nie s ysza a, jak podszed . Zauwa
a,
e nie by ju tak potwornie blady. Patrzy na ni swymi jasnymi niebieskimi oczami. Zapomnia a ju , jak hipnotycznie i zniewalaj co podzia
to spojrzenie przy pierwszym spotkaniu.
- Musimy st d ucieka , szybko! - szepn a. - Do Val de Genet. Kto czeka na mnie tam w mie cie. On nie mo e nas zobaczy . Jak si st d
wydostaniemy?
Andrej przygl da si jej uwa nie przez kilka sekund, jakby usi owa zrozumie , o czym mówi. O, jak cudowne, a jednocze nie bolesne by o to
ponowne spotkanie! Nagle przyszed jej do g owy pewien pomys :
- A mo e chcesz, ebym go zawo
a? Jest lekarzem, to bardzo mi y cz owiek i móg by nam pomóc. A ty potrzebujesz przecie opieki lekarskiej.
- Nie! - energicznie zaprotestowa , zirytowany jej zapa em. - adnego lekarza! adnego!
- Jak chcesz.
Andrej zastanowi si .
- Zostawi em w warsztacie samochód - powiedzia po chwili. - Wypo yczy em go w Marsylii i niedawno zepsu si silnik. Powinien by ju naprawiony.
- Gdzie?
Wskaza r
w stron miasta.
- Chyba nam si uda - odezwa a si Marie - Louise. - Ja jednak nie mog pój
z tob . W ciemnoczerwonym peugeocie starego typu niedaleko
dworca czeka na mnie ten lekarz. Gdzie mogliby my si spotka ? Je eli oczywi cie nadal jestem ci potrzebna?
- Nie zadawaj g upich pyta ! Okr
to wzniesienie i podjad od ty u. Czy masz? Wiesz co.
No tak, to dlatego mnie potrzebuje, pomy la a.
- Mam.
Przyjemnie by o ujrze u miech rozja niaj cy jego twarz.
Rozstali si . Usiad a na skraju drogi i czeka a.
Po raz pierwszy u miechn si tak szczerze. Mia pi kne z by, mocne, mo e troch ostre, ale nie na tyle, by psu y ogólne wra enie.
Wsta a i spojrza a na wysok i smuk posta , pod
aj
szybkimi krokami w dó
cie ki. Andrej by niewiarygodnie dobrze zbudowany.
Czy mo na si dziwi , e mia a do niego s abo
? Czy to grzech, e si w nim zakocha a niemal od pierwszego wejrzenia?
To zupe nie beznadziejna mi
, której sama zreszt nie chcia a.
ugo czeka a w umówionym miejscu ko o cyprysów, nim wreszcie us ysza a warkot silnika. Po chwili podjecha samochód. W rzeczywisto ci wcale
nie min o tak du o czasu, ale jej minuty zda y si d ugimi godzinami. Andrej otworzy drzwi i Marie - Louise w lizn a si do rodka.
- Czy kto ci widzia ?
- Nikt ze znajomych. Zauwa
em ciemnoczerwony wóz w pobli u dworca i wygl da o na to, e powsta o wokó niego jakie zamieszanie.
A wi c Charles jeszcze czeka . yczliwy i ufny.
Jechali w dó . Musieli obra okr
drog , aby omin
miasto i szos do Cannes.
- No, opowiadaj - odezwa si wreszcie Andrej, kiedy najwi ksze zagro enie min o i wjechali na wirow alej prowadz
przez wyludnion
okolic .
Spojrza a na jego opalone r ce na kierownicy, tak odmienne od r k doktora Monier, które obserwowa a zaledwie kilka godzin temu w podobnej
sytuacji. W r kach Andreja nie by o spokoju. Przeciwnie, wype nia y g bokim niepokojem zarówno jej cia o, jak i dusz .
- Co chcia by wiedzie ?
- Gdzie masz kaset ?
- Wys
am j poczt . Na adres: „Cmentarz. Val de Genet”.
Zahamowa tak gwa townie, e rzuci o j do przodu.
- artujesz sobie ze mnie czy co? - spyta ostrym tonem.
- Nie... wcale nie - wyj ka a przera ona, widz c, jak poblad ze z
ci. - Wynaj am niewielki dom w Val de Genet, o czym nikt jeszcze tu nie wie.
Znajduje si w po-bli u cmentarza i dlatego pewnie czynsz jest tak niski.
Ponownie w czy silnik, ci gle zdenerwowany.
- I nikt nie wie, e wys
tam „klucz”?
- Nikt, poza ekspedytorem przesy ek. Ale na poczcie widzieli tylko kopert i nie wiedz , co jest w rodku.
- Czy masz ko o domu w asn skrzynk na poczt ?
- W
ciwie nie wiem. By am tam tylko raz w zesz ym tygodniu, kiedy za atwia am formalno ci zwi zane z wynajmem.
- Dlaczego to zrobi
? To znaczy, dlaczego go wy-naj
?
- Zamierza am zrezygnowa z pracy u wdowy. Zawsze marzy am o jakim w asnym k cie. A tu w Prowansji mi si podoba. Ca kiem nie le umiem
gotowa , chcia abym sprzedawa w asne wypieki do sklepów.
miechn si smutno.
- Wygl da na to, e jeste tu bardzo samotna, Malou.
- Nie przeszkadza mi to - odpar a cicho. - Prze
am wiele trudnych chwil.
- Opowiedz mi o. tym - poprosi .
Wyjawi a mu, podobnie jak doktorowi Monier, szczegó y dotycz ce rozwodu rodziców, niepowodze szkolnych, swoich nie najszcz
liwszych lat
dorastania. Powiedzia a te o tym, jak wreszcie wzi a si gar
i nabra a rozs dku.
- Nie masz wi c ch opaka?
Serce zabi o jej szybciej, ale Andrej na pewno nie my la o niczym szczególnym.
- Nie, od wielu lat nie mam nikogo. Sparzy am si bardzo w okresie, kiedy
am pe ni
ycia, i nie chc ju by jak chor giewka na wietrze.
- Wyobra am sobie, jak wygl da y tamte lata. Brakowa o ci poczucia bezpiecze stwa i desperacko szuka
przyjació , niezale nie od tego, jakimi
byli lud mi. Szuka-
blisko ci drugiego cz owieka, za ka
cen , prawda?
- Tak, ale to takie banalne.
Tak w
nie to okre li doktor Monier: banalne problemy okresu dojrzewania.
- Oczywi cie, e to banalne, ale tak to ju jest. W ka dej generacji od nowa. Lecz nie mówmy ju o tym. Opo-wiedz lepiej, co si sta o wczorajszej
nocy. Dlaczego nie wróci
?
- Kto napad na mnie przy wej ciu. Czy wszed potem do domu?
- Tak. Nie wiem, kto to by . Kiedy us ysza em kroki, wyszed em przez okno i schowa em si na zewn trz, na w skim gzymsie. Potem, kiedy
niebezpiecze stwo min o, wróci em do pokoju, w po piechu naszkicowa em w twoim notesie rysunek i uciek em w stron wzgórza.
Marie - Louise przysz a do g owy nieprzyjemna my l: czy wystraszy go jaki cz owiek, czy te mo e warkocze czosnku w oknach?
No nie, co za bzdura!
Andrej mówi dalej:
- Potem rozgl da em si za tob . By em taki niespokojny! Ba em si , e zasn , cho i tak pewnie par razy si zdrzemn em. W ko cu postanowi em
wybra si ponownie do Chateau Germaine.
- Dobrze, e tego nie zrobi
! Czy nie by
g odny?
- A jak e! Móg bym gry
kamienie!
- Ja te - roze mia a si .
Nast pnie Marie - Louise opowiedzia a o tym, jak posz a do parku po kaset i jak w drodze powrotnej zaskoczy j kondukt
obny.
- Zakopali trumn w parku? - spyta Andrej wzburzony.
- Tak, a ja znalaz am si przypadkiem zupe nie blisko. S ysza am niemal ich oddechy.
- Co mówili?
- Nic - odpar a krótko.
- K amiesz. Co mówili?
- To by o takie okropne. Nie powtórz tego. Wzi jej d
w swoj i cisn mocno.
- Musz si tego dowiedzie ! - nalega .
- Mo e innym razem, nie teraz.
Opowiedzia a mu, e zauwa ono j , kiedy wybiega a z parku, e ruszy za ni jaki samochód, ona za ucieka a, a potem, kiedy ju dotar a do domu
wdowy, kto j og uszy zaraz za furtk .
- Og uszy ci ? - spyta wstrz
ni ty.
- Nno, niezupe nie. Nie wiem, co si sta o, zrobi o mi si jako dziwnie... I nie rozumiem, jak si zorientowali, e to w
nie ja by am w parku... Teraz
w lewo! Jeste my na dobrej drodze.
Skoncentrowali si na je dzie. W tej okolicy nie by o ju stromych wzniesie , zabudowa wydawa a si nie tak g sta. Andrej zatrzyma si przy
sklepie.
- Musimy kupi troch jedzenia - powiedzia . Marie - Louise zaczerpn a powietrza.
- Musz si do czego przyzna . Podró z Cannes i czynsz, który op aci am w zesz ym tygodniu, poch on y moje ostatnie pieni dze. Powinnam ju
dosta wyp at , ale wdowa jest w szpitalu.
Spojrza na ni tymi swoimi fascynuj cymi oczami.
- Dobrze, e mnie uprzedzi
. Nie martw si tym, Malou, pieni dzy nam nie zabraknie.
- Wszystko zwróc ...
- O ile si nie myl , uratowa
mi ycie. Ale rozliczymy si potem. Chod !
Kupili chleb, mi so, ser i inne produkty, po czym ruszyli dalej.
- Tam stoi ko ció - zauwa
a Marie - Louise. - Musimy obok niego skr ci w prawo. A potem ju prosto.
Min li du y teren okalaj cy cmentarz, a nast pnie niewielki las.
- Zatrzymaj si - zawo
a Marie - Louise w chwili, kiedy skr cali na zaro ni
drog prowadz
na cmentarz. - Jest skrzynka na poczt .
- Tutaj? Gdzie je dzi tyle samochodów? - oburzy si Andrej. - Jeste lekkomy lna!
- Nie jestem pewna, czy to moja - odpar a, wysiadaj c.
Zniszczona skrzynka wisia a na przekrzywionym ko ku. Marie - Louise otworzy a j , wsun a r
do rodka i wyj a p ask przesy
.
- Jest! - zawo
a triumfalnie. - Przysz a! - Dzi ki Bogu!
Andrej by zbyt zdenerwowany, by wykrztusi cho s owo. Niemal wyrwa zawini tko z r ki dziewczyny.
- Zapakowana byle jak... w cienk , zniszczon kopert - j ka si zdenerwowany.
Niecierpliwymi palcami rozerwa papier. Jego twarz rozja ni u miech szcz
cia.
- To ona! Dzi ki serdeczne, Malou, i przepraszam, e si unios em. Zrobi
to, co trzeba. Bardzo spryt nie to wymy li
!
Jak przysta o na mieszka ca wschodniej Europy, uj r
dziewczyny i uca owa z szacunkiem. Sprawi o jej to ogromn przyjemno
i zak opotana
odwróci a twarz.
W chwil pó niej jechali w sk , nierówn drog w stron niewielkiego domu stoj cego tu przy cmentarnym murze. Kiedy jego ciany by y bia e,
teraz tynk po
i gdzieniegdzie widnia y na nim brudno - br zowe plamy.
- Idealna kryjówka! - zawo
Andrej. - A ten zagajnik oddziela dom od samego cmentarza. Lepiej ju by nie mog o, Malou.
Poczu a rozpieraj
j dum .
Jednak e mina jej zrzed a, kiedy przysz o pokaza wn trze budynku. Andrej rozsun ci
kie okiennice i wiat o bezlito nie pad o na zakurzon
pod og , po-plamione ciany i okopcony kominek. W drugim pokoju sta o okropne elazne
e. Nad nim na cianie wisia a jaka po
a reprodukcja.
Poza tym w pomieszczeniu znajdowa si jeszcze stary, brudny stó z p kni tym blatem i dwa zniszczone krzes a.
- O Bo e! - westchn Andrej.
- Ostatnio wygl da o tu lepiej - b kn a Marie - Louise niepewnie. - W
ciciel nie zdj okiennic.
- Zobaczysz, powoli doprowadzimy to jako do po rz dku - pocieszy j Andrej, kiedy opanowa pierwsze wra enie. - Ale najpierw musimy co zje
.
Jestem g odny jak wilk!
Dobry pomys , pomy la a. Przyniós drewno z komórki i rozpali w kuchni, a ona tymczasem wytar a stó kuchenny, roz
a na nim czysty papier i
wy
a zakupy. Nast pnie podsma
a mi so, przygotowa a sa atk z warzyw i zrobi a kaw . Ze zdumieniem patrzy a na Andreja, który zabra si do
sprz tania bez narzekania i kr cenia nosem. Wygl da o wr cz na to, e wysi ek fizyczny sprawia mu przyjemno
.
Wreszcie usiedli przy stole. Andrej otworzy butelk prowansalskiego wina, które doda o potrawom smaku.
- Rzeczywi cie potrafisz zrobi co z niczego, Malou - przyzna z uznaniem. - A teraz - doda , opieraj c si o cian - doko cz wreszcie swoj
opowie
!
Opowiedzia a o tym, jak obudzi a si w szpitalu w Cannes z cz
ciow utrat pami ci i jak z pomoc doktora Monier próbowa a przywo
wspomnienia.
Andrej poderwa si gwa townie.
- Czy opowiedzia
mu o wszystkim?
- Nie. Zamierza am to zrobi , bo jest naprawd dobrym cz owiekiem i móg by nam pomóc. Ale przecie ci obieca am, e dochowam tajemnicy.
- To dobrze! - odetchn z ulg i uspokoi si . Opar g ow o cian i przymkn oczy. Marie - Louise obser-wowa a go z podziwem, cho
jednocze nie nie mog a oprze si wra eniu, e ten niezwyk ej urody m
czyzna jest bardzo samotny i nieszcz
liwy.
Drgn a, us yszawszy jego g os.
- Czy doktor mówi , co ci si sta o? Czy mia
jakie
lady pobicia?
Marie - Louise zawaha a si , z trudem mog a wydoby s owa.
- Nie. Twierdzi to samo co ja, e by am pod dzia aniem jakiego
rodka odurzaj cego. Ale nie potrafi okre li , co to takiego.
- Pod wp ywem rodka odurzaj cego? - powtórzy Andrej, marszcz c brwi. - To dziwne.
- I mnie si tak wydaje. Ale z drugiej strony to t umaczy utrat pami ci. Poza tym powiedzia , e mam niedokrwisto
. To idiotyczne, zawsze by am
okazem zdrowia - skrzywi a si .
Andrej otworzy oczy i spojrza na ni , wydawa o si , e nagle znieruchomia . Jednak nie skomentowa jej s ów.
Na stole pomi dzy nimi le
a kaseta. Marie - Louise podnios a j .
Wygl da a jak zwyk a kaseta magnetofonowa. „Rondo” - brzmia napis. „Rondo na kwintet smyczkowy”, R. Legini.
- Kto to jest Legini? - spyta a. - Nigdy nie s ysza am o takim kompozytorze.
- Bo nikt taki nie istnieje - odpar Andrej i wzi od dziewczyny kaset .
- Czy nie ma na niej muzyki?
- Jest.
Wi cej si nie dowiedzia a. Przy stole zapad a cisza. Pó butelki wina przy tak ma ej ilo ci jedzenia i snu zrobi o swoje. Marie - Louise walczy a z
ogarniaj
j senno ci . Z oddali dochodzi g os Andreja, w jakim zakamarku mózgu zad wi cza ostrzegawczy dzwonek, ale r ce opad y bezw adnie
na stó , a na nich spocz a g owa. O, jak dobrze!
ROZDZIA V
Marie - Louise mia a niezwyk y sen. Troch pi kny, troch straszny. Kto niós j na silnych r kach. Ujrza a twarz Andreja, ale by a jaka odmieniona,
co w niej nie pasowa o.
Jego r ce... Delikatnie j pie ci y. Jego wargi muska y jej skór . Sen by niezwykle realny, mimo e wszystko rozgrywa o si na pozaziemskim,
pozazmys owym planie. Nie mia o to nic wspólnego z prymitywn erotyk , by o niewypowiedzianie pi kne.
Jednak e czego si ba a. Ba a si jego twarzy, która by a tak blisko, ba a si jego oczu, które zmienia y si jak morze: od niezm conego spokoju
przechodzi y do stanu poza ludzkim zrozumieniem. Wystraszy a si tak bardzo, e krzykn a przez sen. Nagle poderwa a si . Gdzie by a? W
ku? W
ogromnym
u ma
skim z metalowym wezg owiem, które pob yskiwa o w s abym, st umionym wietle ksi
yca. Wyczu a r
lekki koc, którym
zosta a okryta, a tak e poduszk i materac. Kiedy przyszli do do-mu, stercza y tu tylko nagie zardzewia e spr
yny.
Le
a w ubraniu, jedynie stopy mia a bose. Sen... kto pie ci jej stopy czu ymi d
mi...
Rozejrza a si doko a.
By a sama w pokoju.
Gdzie si podzia Andrej? Marie - Louise b yskawicznie wsta a, a pociemnia o jej w oczach i musia a si przytrzyma kraw dzi
a. A mo e
rzeczywi cie mia a anemi ? W istocie czu a si jak chora.
Czy by Andrej spa w samochodzie? By taki rycerski. Ale to niemo liwe! Za
a sanda y i otworzy a drzwi.
Ksi
yc wygl da blado i tajemniczo za przezroczyst mgie
. Góry otaczaj ce dolin wznosi y si gro ne i milcz ce w srebrzystym wietle. W
samochodzie nikogo nie by o.
Gdzie...?
W g bi duszy zna a odpowied . Przera ona, z trudem stawiaj c nogi, zacz a i
w stron cmentarza.
Zobaczy a go, kiedy min a zagajnik. Sta bez ruchu, wpatruj c si w napis na wielkim, bogato zdobionym nagrobku.
Marie - Louise zbli
a si cicho. Nie odwróci g owy.
- Tutaj spoczywa chyba najbogatsza rodzina tego miasta - odezwa si . - Lubi spacerowa po cmentarzach. Czytanie napisów na pomnikach to
prawdziwa lekcja historii.
- Zawsze ogarnia mnie smutek kiedy chodz po ród mogi - odpar a Marie - Louise ochryp ym g osem. - Tak wiele ró nych losów, nadziei, t sknoty,
tyle miechu, który nagle umilk , i smutku, którego nie jeste my w stanie poj
... O wi kszo ci z tych, którzy tu le
, bliscy ju zapomnieli lub wkrótce
zapomn . Wtedy pozostanie tylko nazwisko w ksi dze parafialnej.
- Hm - mrukn w zamy leniu. - Taki jest porz dek rzeczy, Malou.
- Andrej, czy nie powiniene si po
? O ile wiem, nie spa
od wielu godzin. By mo e dni!
- Tak, z pewno ci masz racj .
Zacz i
, ale nie w stron domu. Pod
a niepewnie za nim. Brzegi alejek porasta y cyprysy, a mi dzy nimi sta y stare, pochylone krzy e.
Pod stopami id cych szele ci y li cie. Lato ust powa o miejsca jesieni. Marie - Louise poczu a si nagle bezbronna i potwornie samotna, bardziej
chyba, ni gdyby znalaz a si tu sama.
Otrz sn a si z niedobrych my li.
-
ko by o po cielone - odezwa a si troch niem drze.
- Tak - u miechn si i przystan , czekaj c na ni . - Nie mog em patrze , jak pisz na siedz co przy stole, pojecha em wi c do miasta i kupi em
troch po cieli i materac.
- Dzi kuj .
- Malou - zacz cicho, nie patrz c na ni . - Co mówili tamci ludzie, zakopuj c trumn w parku?
- Co okropnego.
Skr cili teraz na drog prowadz
do domu. W tym miejscu wznosi si
agodny nasyp, który okala cmentarz. Andrej wszed na gór i po
si na
trawie. Marie - Louise usiad a obok.
- Chcia bym to us ysze , cokolwiek to by o - nalega . - Mo e wtedy móg bym odgadn
, co planuj . Musz wiedzie , czy maj jakie wie ci od Svetli.
- Nie wspomnieli o niej ani s owem - odpar a
nie. Z trudem pohamowa wzbieraj cy w nim gniew.
Chwyci j za ramiona i niemal potrz sn .
- Powiedz e w ko cu, co s ysza
! - sykn . Serce mia a ci ni te strachem.
- Szeptali co o dziewczynie. Pu ci j .
- O jakiej dziewczynie?
Marie - Louise z trudem wykrztusi a z siebie kolejne s owa:
- Etienne zaproponowa , eby przebili ci serce. Andrej znieruchomia i poblad . Dostrzeg a to na wet w tak s abym wietle. Ukry twarz w d oniach.
- O mój Bo e! Czy ta historia dotar a a tutaj? Czy nigdy nie zaznam spokoju?
Wyci gn a d
i pog aska a go po ramieniu.
- Nie wierz w ni , Andrej.
Jak ton cy chwyci j za r
i cisn kurczowo.
- Dusz si , Malou! Dusz si w sieci k amstwa i z a. Nawet Svetla si ode mnie odsun a. Oczywi cie nie uwierzy a w te bzdurne opowie ci, ale si
mnie boi. Boi si mnie, a ja przecie pragn dla niej tylko dobra!
Marie - Louise przysun a si bli ej na znak, e ca kowicie mu ufa.
- Jak w
ciwie powsta y te opowie ci? Jego g os by niewyra ny. .
- Nie mam poj cia, Malou. Nic z tego nie rozumiem.
Ci gle trzyma dziewczyn za r
. Pochyli si nad jej d oni , otar o ni policzek, dotkn wargami niczym w rozpaczliwej t sknocie za kontaktem z
drugim cz o-wiekiem.
- Pochodzisz z Transylwanii, prawda? - spyta a.
- Nie, ale wychowa em si w tych samych górach, Karpatach. Urodzi em si na S owacji, to niedaleko W gier i Rumunii. W tych krajach wierzenia
ludowe s nadal ywe. Nigdy nie po wi ca em im zbytniej uwagi, mimo e w ich atmosferze wyros em. Pewnego razu... wydarzy o si co dziwnego.
Sta o si to w czasie, kiedy przyjecha em do zamku mojego dziadka w Bia ych Karpatach.
- Tak, Etienne mówi , e nikt nie wiedzia , sk d przyjecha
.
Zwróci ku niej twarz pe
rozpaczy.
- Sk d przyjecha em? Mieszka em z matk w innej cz
ci Karpat. Cierpia em na wrodzone uszkodzenie mózgu i dlatego od czasu do czasu traci em
przytomno
. Ojciec nie chcia si do mnie przyzna z tego powodu i odszed od nas. W miar jak dorasta em, ataki zdarza y si coraz rzadziej. Nigdy
nie by y niebezpieczne dla ycia, a w dodatku przepisywano mi na nie bardzo dobre lekarstwo. Istnia y wi c wszelkie szanse ku temu, e ca kiem
wyzdrowiej . Moja matka mia a jednak natur histeryczki i rozpieszcza a mnie, boj c si nawrotów choroby. Kiedy doros em, chcia em si
usamodzielni i odszed em od niej. Zacz em studiowa weterynari na uniwersytecie. Jednak ona pod
a w lad za mn . By o mi tak strasznie
ci
ko, Malou. Kocha em j przecie , ale chcia em
w asnym yciem.
- Dobrze ci rozumiem - powiedzia a cicho. - My
, e jeste bardzo wra liwym cz owiekiem.
- Trzy lata temu moja matka umar a. Wtedy dziadek zaproponowa mi, abym przeprowadzi si do niego i zaj inwentarzem. Z ch ci na to
przysta em, gdy móg bym wtedy kontynuowa studia. Przyjecha em do tej wielkiej posiad
ci i spotka em Svetle. Na pocz tku by a wobec mnie
yczliwa i otwarta tak jak dla wszy-stkich, ale potem zdarzy a si ta historia z dziewczyn ... Zamilk i g boko wci gn powietrze.
- Nie mia em do wiadczenia z kobietami. By em wstrz
ni ty, kiedy si przekona em, e potrafi by okrutne. Wiesz, nauczono mnie traktowa je jak
bogi nie lub jak figurki z porcelany, najlepiej jednak, ebym ich unika . Tak, taka by a moja matka - u miechn si gorzko. - Chcia a uczyni ze mnie
rycerza z dawnych czasów. Jej nauki g boko we mnie tkwi , nawet teraz kiedy doros em i sam decyduj o w asnym yciu. W dzieci stwie oszcz dzano
mi wszelkich trosk i k opotów, nienawidzi em tego!
Nagle jego twarz rozja ni u miech.
- Droga Malou, gdyby wiedzia a, jaki dzisiaj by em szcz
liwy! Kiedy ci pomaga em, czu em, e yj ! Praca ze zwierz tami równie sprawia mi wiele
rado ci, wtedy wiem, e jestem co wart.
Znowu spowa nia i przeniós si my lami do rodzinnych stron.
- By mo e to, co si wydarzy o, by o wynikiem b dów mojej matki...
- Co si sta o? - spyta a zaciekawiona Malou.
- W
ciwie nie wiem - szepn .
Przez chwil siedzia w milczeniu z przymkni tymi oczami.
- We wsi, niedaleko zamku mojego dziadka, mie-szka a m oda, prosta dziewczyna. Nawet jej nie zna em. Przebywa em w tej okolicy od niedawna i
ni em na jawie nierealne sny o cudownej Svetli, ona bowiem nie by a taka jak inne, traktowa em j niczym madonn , uciele nia a mój idea kobiety -
westchn zrezy-gnowany. - Pewnego dnia znaleziono tamt m od dziewczyn martw i prawie ca kiem wykrwawion . Lotem b yskawicy rozesz a si
po wsi pog oska, nie wiadomo, od kogo pochodzi a, e widziano mnie noc w pobli u jej domu. By em pono blady jak mier , a moje z by... O Bo e!
Ukry g ow pomi dzy uniesionymi kolanami.
- Twoje z by s ca kiem normalne - spokojnie stwierdzi a Marie - Louise.
- Tak, wiem, ale mnie tak e ogarn a psychoza. Wie-dzia em, e spa em ca noc, kiedy zgin a ta dziewczyna. Ale mog em przecie ... Och, to
straszne! Kr
o coraz wi cej plotek. „W dodatku odnowi y si moje ataki...
- Zdarza o si , e po przyje dzie do dziadka traci
wiadomo
?
- Tak, dwa razy. By em potwornie zrozpaczony i za- amany, bo przecie nie mia em ju nawrotów choroby przez wiele lat i s dzi em, e jestem
zdrowy. My leli, e umar em, bo to tak okropnie wygl da. Ach, tak, przecie widzia
. Jednak dzi ki lekarstwu, które przez ca y czas regularnie
za ywam, wraca em z powrotem do ycia.
Mówi teraz bardzo szybko, jakby w desperacji. Zro-zumia a, e nie znosi o tym opowiada .
Marie - Louise przypomnia a sobie moment, kiedy zo-baczy a Andreja w zamkowej krypcie. Mog aby wtedy przysi c, e nie yje. Na samo
wspomnienie jego zimnego wzroku, kiedy w chwil pó niej otworzy oczy, dreszcz jej przebieg po plecach. Ogarn j strach.
Andrej wsta i ruszy w stron domu.
- Czy naprawd w to wierzysz? - spyta a. - Czy na prawd wierzysz, e jeste ... kim takim?
Nie potrafi a si zmusi do nazwania rzeczy po imieniu. On zreszt tak e nie.
- Ale to przecie
mieszne! - mówi a dalej wzburzona.
- Wi c dlaczego si nie miejesz?
- Bo mnie to z
ci.
Zerwa mimochodem listek z drzewa, zak opotany i... przestraszony? Tak, jego zachowanie wiadczy o o tym, e si boi.
- Oczywi cie nie wierz w takie przes dy, chyba nie musz ci przekonywa . Nie yjemy przecie w czasach zacofania i ciemnoty. Ale co wiemy o
naszych ukrytych sk onno ciach?
Nie zrozumia a dok adnie, o co mu chodzi. Dopiero pó niej mia a to poj
.
- Nie mówmy o tym wi cej, widz , e sprawia ci to przykro
- powiedzia a agodnie. - Lecz co w
ciwie robi
w Afryce? Nigdy o tym nie
opowiada
.
- Próbowa em odszuka Svetle. Powstrzyma a si od komentarza. Znowu Svetla. Mijali ostatnie groby, g sto poro ni te bluszczem.
Ka dy kamie , krzy i drzewo by y pokryte zielonym dywanem.
Zgniót w d oni listek, którym si bawi .
- Wiesz - zacz . - Kontaktowa em si ze Stefanem, który mieszka tu w Prowansji. Pisa w listach, e mia wie ci od Svetli. Przebywa a w tym czasie
w Tunezji. A poniewa przysz a moja kolej ucieczki z naszego kraju za granic , od razu si tam uda em. Ale Svetli nie znalaz em. Zadzwoni em z Afryki
do Stefana i dowiedzia em si , e kuzynka jest ju w drodze do Francji. Oczy-wi cie natychmiast tu przyjecha em, ale okaza o si , e Svetla jeszcze nie
dotar a na miejsce. Tak bardzo si o ni niepokoj . Jest zbyt krucha i delikatna, eby sobie poradzi bez niczyjej pomocy. Jest zupe nie inna ni ty,
Malou. Ty jeste energiczna, silna i samodzielna.
Zak
o j w sercu. Je eli chcia aby, eby co o niej teraz powiedzia , to na pewno nie to, e jest silna i energiczna! Ujrza a w my li sam siebie jako
krzepk norwesk dziewczyn z warkoczami, szerokimi biodrami i rumianymi policzkami wie niaczki. A tak na pewno nie wygl da a, a przynajmniej tak
si nie czu a! Czy nie móg by spojrze na ni inaczej, dostrzec w niej kobiety? M odej, samotnej kobiety, która pragn aby go obdarowa nagromadzon
w duszy mi
ci ?
Nagle zacz y jej przeszkadza niebieskie d insy i kurtka, które, zdawa o si , przyros y do niej w ci gu kilku ostatnich dni. Na szcz
cie mia a co na
zmian w walizce. Andrej pomy la widocznie to samo o swoim czarnym garniturze, poniewa kupi sobie kilka nowych rzeczy podczas ostatniego
wypadu do miasta, kiedy pojecha po po ciel. Mia teraz na sobie ciemne spodnie i sweter w tym samym ciemnobr zowym odcieniu.
Marie - Louise podj a walk z cudown Svetla.
- Chodzi mi o Stefana - zacz a na pozór beztrosko. - Czy on jest osob dominuj
w rodzinie?
- Nie, tego nie mo na powiedzie . Jest chyba najsil-niejszy, psychicznie i fizycznie, ale nie jest najinteli-gentniejszy. Tak, jest bardzo silny! Umie
sobie radzi w ka dej sytuacji.
- I mieszka tu gdzie , w Prowansji?
Andrej przystan i spojrza na ni zdumiony. W
nie dotarli do zagajnika i st d wida ju by o dom.
- Ale , Malou! - zawo
. - Przecie go spotka
.
Umys Marie - Louise odmawia pos usze stwa, pracowa nieco opornie. Tym razem ona spojrza a na Andrej a zaskoczona.
Nagle uderzy a si w czo o.
- Ale jestem g upia! Francuska forma imienia Stefan to przecie Etienne! e te o tym nie pomy la am. Jest przecie do ciebie podobny i zna Bia e
Karpaty. Cofam to, co mówi am o swojej wybitnej inteligencji.
Andrej wygl da niezwykle poci gaj co, kiedy si
mia .
- Ale jest jeszcze inna zagadka, Andrej - doda a szybko. - Kiedy widzia am ci tamtego wieczoru w wietle latarni z okna domu wdowy, rozmawia
hrabi w obcym j zyku. Czy on te ...?
- Jego ojciec pochodzi z tych samych stron, co nasz dziadek, lecz wyemigrowa do Francji du o wcze niej.
Marie - Louise zwolni a kroku.
- A wi c hrabiostwo znaj kr
ce o tobie plotki?
- Tak.
- Od dziecka te znali rozmaite wierzenia ludowe? I s yszeli o twoich atakach?
- Tak, o tym równie wiedz .
Westchn a zniecierpliwiona.
- To okrutne z ich strony. Szczególnie zawieszenie ple-cionych wianuszków czosnku by o pod ym post pkiem.
Zauwa
a, e nagle znieruchomia .
- Jakie wianuszki czosnku?
- Te w oknach domu wdowy. Zerwa am je. Nie widzia
ich?
- Nie - odpar bezradny. - Rozumiesz, co to oznacza?
- Chyba powinny kogo odstraszy ...
- Och, dajmy spokój przes dom! - przerwa jej. - To znaczy, e wiedz , i
yj .
Marie - Louise zamy li a si .
- Nie - powiedzia a powoli. - To wcale nie musi o tym wiadczy . Mo e kto chce mnie przed tob ostrzec, da mi do zrozumienia, e mo esz
powsta z martwych.
- Bzdura! - prychn . Po chwili si opanowa . - Mo esz mie racj . Ale to szata ska gra!
- Zejd my na ziemi - zaproponowa a. - Kto ma kaset twojego brata Jana?
- Nie wiadomo.
Marie - Louise co podejrzewa a.
- Andrej - zacz a stanowczo. - Musimy j znale
. Wiem, e niepokoisz si o twoj bosk Svetle. Czuj to wszystkimi komórkami cia a. Nie mo esz
wróci do Chateau Germaine, umar
i zosta
pochowany. Ale ja mog tam pój
.
- Ty? Oszala
? Nie - wolno ci!
- Dzi ki za trosk . A co b dzie, je li to zrobi ?
- Ale po co?
Spu ci a wzrok. Wiedzia a, e pcha j ku temu mi
do Andreja. Zrozumia a tak e, i obra a z taktyk , wyra aj c si niepochlebnie o Svetli.
Chocia serce jej krwawi o, postanowi a nie my le o w asnych pragnieniach. I tak nigdy nie wygra ze Svetla walki o Andreja.
Dr
cym g osem rzek a:
- Poniewa nie mog spokojnie patrze , jak cierpisz. Poniewa jestem silna i energiczna i mog chroni Svetl w twoim imieniu.
Obj j ramieniem i przyci gn ku sobie. Marie - Louise zaczerwieni a si , poczu a, jak bardzo pragnie oprze g ow na jego ramieniu. Odnios a
jednak wra enie, e jaka pi kna, delikatna istota usi uje wcisn
si pomi dzy nich i ich rozdzieli .
- Nie, Malou, nie wolno ci tam pojecha , nigdy na to nie pozwol . Masz zbyt dobre serce, aby wyda ci na pastw tych bestii. Mów dalej, pomy la a,
wstrzymuj c oddech. Uczyni , jak chcia a. Kiedy powoli szli w stron domu, doda :
- Chcia bym zosta z tob , zaopiekowa si tob , poniewa jeste najbardziej bezinteresown , najbardziej szczer osob , jak w yciu spotka em.
Chocia jeste silna i niezale na, potrzebujesz kogo bliskiego. Ja tak e ciebie potrzebuj . By naprawd sob , nie my le o tym, co wypada, a co nie,
wiedzie , e jestem ci drogi, mie kogo , kto... Nie!
- Powiedz! - nalega a.
- Nie, to zbyt egoistyczne.
- A czy ty nie masz prawa by czasami egoist ?
- To nie tak, jak my lisz - westchn . - To, o czym my la em, jest...
- No, wyrzu to z siebie!
Zatrzyma si i uj jej twarz w swoje d onie, ona natomiast stara a si nie da po sobie pozna , e zrobi aby dla niego wszystko. O Bo e, jak bardzo
kocha a kazi a lini jego twarzy, o wietlonej teraz przez ksi
yc!
Z powag w g osie rzek :
- Wszystko, co pami tam z mego ycia, to strach, Malou. Strach przed pogrzebaniem ywcem, rozumiesz?
- Rozumiem - szepn a. - Ale teraz to si nie zdarza. Zgon musi stwierdzi lekarz.
- Tak, ale jako dziecko zawsze mieszka em z matk . Tylko ona zna a moj chorob . Nie mia em odwagi odej
od niej. Obawia em si
ycia w ród
obcych ludzi. Co by by o, gdybym mia atak, a oni by pomy leli, e nie yj ? Ca y czas si tego potwornie boj . Nawet kiedy ju doros em i
kataleptyczne ataki min y. A teraz znowu wróci y. To by ju trzeci atak w ci gu dwóch lat. W dzieci stwie jednak nie trwa y tak d ugo.
Marie - Louise poczu a, jak zy nap ywaj jej do oczu.
- Tak bardzo chcia abym pozosta z tob , Andrej, bo chyba o tym my la
? Chcia abym si tob opiekowa , eby zawsze czu si bezpieczny. Ale
miejsce u twego boku nie nale y do mnie. I nie s dz , aby dwie kobiety zechcia y zamieszka z tob równocze nie.
- Nie - zgodzi si i opu ci r ce. - To chyba niemo liwe. Svetla czuje dziwn awersj wobec innych kobiet. Twierdzi, e jest wyczulona na
dysharmoni w ich cha-rakterach, biedactwo.
Czy by? pomy la a Marie - Louise. Czy naprawd jeste a tak naiwny, drogi przyjacielu?
Ruszy dalej. Byli ju prawie w domu.
- Malou, musimy jako rozwi za problem noclegu. Jak wiesz, jest tylko jedno
ko. Ja mog ...
- Niewiele godzin pozosta o do witu - przerwa a mu, otwieraj c drzwi. - Ja si ju wyspa am. Teraz twoja kolej. Musz zreszt wypra rzeczy i umy
ow . Je eli zamkn drzwi mi dzy kuchni a pokojem, to chyba nie b
ci przeszkadza . Prze pij si troch . Naprawd tego ci trzeba. U miechn
si blado.
- Tak, chyba masz racj . Ale co b dzie potem, nast pnej nocy?
- Jako to rozwi
emy. Zreszt w
ku jest dosy miejsca dla dwojga.
- No wiesz co! - oburzy si . - Przecie tak nie mo na.
- Nie martw si , mo emy si po
na przeciwleg ych brzegach. A je eli nawet dojdzie do jakiej niepo
danej sytuacji, wiat si od tego nie
zawali!
Dostrzeg a gniew w jego oczach.
- Nie chc s ysze o tym z twoich ust! Nie s dzi em, e jeste taka jak wszystkie!
- Och, Andrej - westchn a zrezygnowana. - To nie by a adna propozycja, zrozum. Nie mam zamiaru rzuci ci si w ramiona, próbuj tylko by
realistk . Cho prawd jest, e nie jestem tak niewinna jak Svetla. Pierwsze do wiadczenia zdoby am jako czternastolatka i
am z nieopierzonymi,
upimi nastolatkami a do szesnastego roku ycia. Ale potem wzi am si w karby i nie ulega am byle pokusom. Czekam na dzie , kiedy mo e kogo
pokocham. I kto mnie pokocha. Ale nie ni o jakim porcelanowym bo ku o wra liwej duszy.
Nie powinna chyba tego mówi . By a tak z a, e z rozmachem cisn a swoj kurtk w k t.
Andrej sta nieporuszony pod cian , a jego twarz wyra
a coraz to nowe uczucia.
- Nie obchodz mnie twoje do wiadczenia - powiedzia w ko cu. - I trzymaj si z dala od Svetli w swoich cynicznych komentarzach!
- Ach, Andrej, czasem jeste naprawd niemo liwy. Mo na by pomy le , e jeste jakim prze ytkiem z czasów redniowiecza.
W tej samej sekundzie u wiadomi a sobie, jak pope ni a gaf .
- O, nie! - j kn a. - Wybacz mi, Andrej! Nie chcia am tego powiedzie . Zapomnij o tym, zapomnij o wszystkim, co przed chwil powiedzia am!
- To ja powinienem prosi o przebaczenie - odpar i podszed bli ej.
Marie - Louise tak e post pi a kilka kroków w jego stron i opar a g ow na jego ramieniu.
- Oboje zachowujemy si niezr cznie - b kn a. - Ale cokolwiek by si zdarzy o, nie my l ju o tych g upich przes dach. O wie cach czosnku i
przebitym na wylot sercu. Nie wierz w ani jedno s owo.
- Ja te ju nie - u miechn si z wdzi czno ci . - Dzi -kuj , e zjawi
si w moim yciu, Malou! Je eli rzeczy-wi cie nie chcesz si po
, to
pójd ju spa .
- Dobrze, id !
Odprowadzi a go wzrokiem, kiedy odchodzi i zamyka za sob drzwi. U miechn a si smutno i bezwiednie dotkn a szyi. By o jeszcze co , o czym
nie zd
yli porozmawia ...
Ani s owem nie wspomnia a o ladach na szyi, o dwóch bolesnych punkcikach w odleg
ci oko o trzech centyme-trów od siebie. Ani te o dziwnym
nie dzisiejszej nocy.
Marie - Louise stan a przy oknie, patrz c na blady ksi
yc i porann zorz widoczn nad horyzontem.
Kto w
ciwie napad j przy wej ciu do domu wdowy? I co si z ni wtedy sta o?
ROZDZIA VI
Mycie w osów w tych prymitywnych warunkach nie by o spraw
atw . Najpierw Marie - Louise musia a napali w kuchni, podgrza wod , a potem
jak
misk . Wybra a stare wiadro, zreszt nie mia a alternatywy. redniej d ugo ci kr cone w osy wysch y same na s
czasie kiedy pra a rzeczy przed domem. Wzi a równie ubrania Andreja, ywi c nadziej , e nie mia by nic przeciwko temu.
osy sta y si puszyste i l ni ce. By a ca kiem za-dowolona z rezultatu. Kiedy za
a sukienk w rdzawobr zowym kolorze, wygl da a naprawd
nie le. Le-dwie rozpoznawa a sam siebie. Zreszt nic dziwnego - obejrzenie ca ej sylwetki w ma ym kieszonkowym lusterku by o sztuk , której jeszcze
nie opanowa a.
Zebrawszy si na odwag , zapuka a do drzwi sypialni. Po chwili jeszcze raz. To brutalne z jej strony, e ju go budzi, ale nie mia a wyboru.
W ko cu odpowiedzia i wesz a do rodka. Wygl da , jakby jeszcze nie do ko ca si ockn .
- Witaj - powiedzia a zawstydzona. - Przepraszam, e przeszkadzam, ale musz i
do miasta po zakupy. Czy móg by mi po yczy troch
pieni dzy?
- Oczywi cie. - Si gn po ubranie na krze le. - Ile potrzebujesz?
Wymieni a kwot , da jej trzy razy tyle.
- Prosz . Nie b dziesz musia a prosi co chwila o kilka franków. To takie upokarzaj ce, znam to z w asnego do wiadczenia. Matka zawsze musia a
wiedzie , co zamierzam kupi .
- Dzi kuj - odpar a.
Sta a przez chwil , przygl daj c mu si z uwag .
- Na co tak patrzysz? - spyta , u miechaj c si nie pewnie.
Odpowiedzia a spontanicznie:
- Jak to mi o widzie ci takim zwyczajnym, z po targanymi w osami, zaspanymi oczami i zagnieceniami poduszki odci ni tymi na policzku. Teraz
wiem na pewno, e to nie z powodu wygl du ci lubi .
Andrej wyci gn do niej r
.
- Dzi kuj - powiedzia wzruszony. - Bardzo dzi kuj ! Jak si dostaniesz do miasta? Czy mam ci podwie
?
- Nie, w komórce stoi jaki zardzewia y rower. Ju napompowa am ko a. B
z powrotem oko o dwunastej. Prze pij si w tym czasie!
- Malou - zawo
za ni , kiedy zbli
a si do drzwi. Odwróci a si . - adnie dzi wygl dasz. Co zrobi
?
- Zmy am z siebie ca y brud - odrzek a na pozór lekko, ale a rozpiera o j ze szcz
cia.
- le si wyrazi em - poprawi si . - Zawsze jeste
liczna. Gdybym ci wcze niej spotka , zanim pozna em... Nie, nie ciskaj oczami b yskawic! Wiesz,
kogo mam na my li. Nie miem powtarza jej imienia. Gdy by nie ona, powiedzia bym, e jeste najpi kniejsz dziewczyn na wiecie.
Na zalanym s
cem placu targowym znalaz a stragan z warzywami. Wybiera a najdorodniejsze spo ród nich, potrzebne do smacznego dania,
którym chcia a zaskoczy Andrej a.
Nagle przy apa a si na tym, e w zamy leniu obraca w d oni g ówk czosnku. Czosnek stanowi nieodzown przypraw tej potrawy, Marie - Louise
zawsze najpierw naciera a nim garnek...
Zauwa
a, e dr y jej r ka. Chyba nie by a tak g upia? Oczywi cie powinna go kupi . Ju wyci ga a r
, eby poda czosnek sprzedawcy, lecz
nagle od
a go z powrotem do skrzynki. Pó niej, kiedy sz a przez targ, czyni a sobie z tego powodu wymówki.
- Tchórz, tchórz, Marie - Louise, jeste chyba niespe na rozumu!
Wiedzia a jednak, e nie znios aby tego, gdyby Andrej nie chcia z powodu u ycia czosnku spróbowa jedzenia...
ciek a na siebie posz a prosto do du ego gmachu, w którym mie ci a si biblioteka.
Dr
cymi z niecierpliwo ci r kami szuka a w leksykonie has a „Wampir”.
Serce wali o jej m otem. Jednak nie znalaz a w ksi
ce niczego szczególnego. Poza informacj , e czasem u ywa si tej nazwy na okre lenie
nietoperza czy lichwiarza, by o tam tylko napisane: „W wielu wierzeniach ludowych wyst puj niezwyk e istoty, które wysysaj krew z ywych
organizmów, aby same mog y
”.
Niewiele jej to mówi o. Gor czkowo zacz a szuka innych róde . W bibliotece panowa a cisza. Tylko dwoje brzd ców, obserwowanych przez
matk , rozmawia o cicho w k ciku dla dzieci. Bibliotekarz siedzia z nosem utkwionym w jakim protokole.
Wreszcie znalaz a co interesuj cego, ksi
etnograficzn o wierzeniach ludowych w Europie.
Bez trudu znalaz a rozdzia o wampirach. By d ugi i szczegó owy. Zacz a czyta , czuj c, jak ze strachu dreszcz przebiega jej po plecach.
Przytoczono tu przeró ne makabryczne historie o wampirach, pochodz ce z Ba kanów lub rodkowej Europy. Wymieniono zw aszcza takie kraje, jak
Rumunia, W gry, Morawy, Czechy i S owacja. Centrum, z którego wywodzi y si owe wierzenia, stanowi a Transylwania w - Rumunii.
Marie - Louise unios a g ow i zamy li a si . Morawy i S owacja?
Wampir to duch zmar ego lub upiór. Przewa nie stawa si nim jaki z y cz owiek, który zosta zaatakowany przez innego wampira. Móg
nawet
kilkaset lat. Noc wstawaj z grobu i wysysa krew istot ywych, aby sam móg dalej kr
jako upiór. Czasem równie prowadzi swe ycie w ród
zwyk ych ludzi, którzy nie byli w stanie rozpozna , kim naprawd by . Wyró nia si jedynie blado ci twarzy, zmys owym pi knem i ostrymi z bami.
Poszukiwa zw aszcza krwi m odych kobiet lub je eli wampirem by a kobieta - m odych m
czyzn. Z wampiryzmem wi
e si bowiem silny poci g
erotyczny. Nale y równie zwróci uwag , czy dany osobnik ma cie i odbicie w lustrze i czy w jaki szczególny sposób lubi cmentarze...
Bzdury! mrukn a Marie - Louise do siebie. Jak ludzie mogli wymy li co tak bezsensownego?
Istnieje wiele sposobów zabezpieczenia si przed tymi upiorami. Przede wszystkim zawieszanie czosnku w oknach i na drzwiach, w kominie i innych
miejscach, któr dy mog yby si dosta do rodka. Wampiry nie znosz bowiem czosnku. Mo na im pokaza krucyfiks, wtedy znikaj .
Wymieniano tu jeszcze mnóstwo innych rodków bezpiecze stwa, ale czosnek i krucyfiks to najbardziej znane ze wszystkich.
eby unieszkodliwi wampira, nale y odnale
jego grób i za dnia, kiedy pi, odkopa go i przebi mu serce osikowym ko kiem a do ziemi. Wtedy
wampir, który wygl da jak ywy, wyda z siebie pot
ny krzyk i zamieni si w grudk ziemi.
Marie - Louise wydawa o si to niesamowite i bezsensowne, mimo e przyk ady pochodz ce z siedemnastego i dziewi tnastego wieku opisano
bardzo realistycznie. Ale naprawd przerazi j ostatni fragment. W osy zje
y si jej na karku ze strachu, kiedy go czyta a, i wtedy dopiero zrozumia a,
co mia na my li Andrej, mówi c o „naszych ukrytych sk onno ciach”.
Fragment ów traktowa o ludziach, którzy w kryminalistyce nazywani s „ ywymi wampirami”. Do tej kategorii nale y wielu morderców na tle
seksualnym, których fascynuje widok krwi. Marie - Louise poczu a si nieswojo.
Najbardziej znanymi spo ród nich byli w gierska hrabina, Elisabeth Batory, urodzona w 1560 roku, i Anglik, John Haigh. Hrabina, pochodz ca z
okolic Karpat, w rytualny sposób mordowa a m ode dziewcz ta i k pa a si w ich krwi, aby zachowa m odo
i urod .
W jej zamku znaleziono ponad sto ludzkich zw ok. I nie by to bynajmniej przypadek znany jedynie z ustnego przekazu, lecz historycznie
udokumentowany. John Haigh ws awi si tym, e u ywa kwasu, by pozby si cia swoich ofiar. Mniej rozpowszechniona jest informacja, e przed
pope nieniem morderstwa dawa upust swoim wampirycznym sk onno ciom. W artykule przytaczano jeszcze kilka innych historii, ale Marie - Louise
mia a ju do
. Zamkn a ksi
i na chwil zastyg a w bezruchu.
Potem podnios a g ow i odetchn a g boko.
Andrej wychowa si na tych przera aj cych przes dach. By mo e nieustannie karmiony by takimi makabrycznymi opowie ciami. Nie mo na te
zapomina o tym, e cierpia na wrodzon wad mózgu. Mo e nie tylko jego system nerwowy by uszkodzony? Mo e mia równie zaburzenia
umys owe? Pod wiadomie wierzy , e jest wampirem? Mo e dzia
automatycznie, nie zdaj c sobie z tego sprawy?
Nie, to zbyt okropne!
Wszystko si zgadza o. Jego upodobanie do cmentarzy. Frapuj cy wygl d. Stany utraty przytomno ci do z udzenia przypominaj ce mier .
Krótkotrwa e w dzieci stwie, d
sze i bardziej przera aj ce w yciu doros ym. Czy ataki katalepsji nie s symptomem choroby umys u? Czy jednak
maj zwykle taki przebieg? Nie wiedzia a.
Ale co do jednego si nie myli : w du ej mierze win ponosi a jego matka, która zarazi a go swym histerycznym l kiem. Na pewno jej wp yw nadal
boko tkwi w jego psychice, mimo e Andrej za wszelk cen usi uje si od tego uwolni .
Przez g ow Marie - Louise przemkn a nieprzyjemna my l: kiedy w
ciwie
a jego matka? Tego rodzaju kobiety nie pasowa y do wspó czesnych
czasów. Podobnie jak m
czy ni z takim podej ciem do kobiet, jakie reprezentowa Andrej. Uzna za swój idea tak egzaltowan kobiet jak Svetla...
Nagle Marie - Louise intensywnie zat skni a za daj cym poczucie bezpiecze stwa doktorem Charlesem Monier. Dlaczego uciek a od niego do tego
szalonego cz owieka z kompleksem wampira?
Dobrze jednak wiedzia a, dlaczego. By a ca kowicie oczarowana i zafascynowana osobowo ci Andreja.
Andrej musia dawno ju s ysze odg os zbli aj cego si roweru, lecz nie wyszed jej na spotkanie. Kiedy troch naburmuszona wesz a do kuchni,
objuczona torbami z zakupami, zrozumia a przyczyn jego zachowania.
Pod oga, krzes a i stó by y pokryte starymi gazetami, Andrej za sta na krze le i bieli
ciany wapnem.
Kiedy us ysza , e przysz a, zwróci ku niej promieniej
ze szcz
cia twarz.
- Cze
! Ju jeste ? Kupi em to wszystko wczoraj, chcia em ci zrobi niespodziank i pomalowa dom tak e na zewn trz, ale nawet w rodku
jeszcze nie sko czy em.
- O Bo e! - westchn a zdumiona. - Co za ró nica!
- A belki na suficie i framugi zabejcuj na ciemny br z.
- Ale nawet nie wiem, czy na d ugo tu zostan - zmartwi a si .
- Nie szkodzi. Chcia bym, eby by o adnie, póki tu mieszkasz, zas
na to. A mnie to sprawia ogromn przyjemno
.
Zszed na dó . Jego powa na twarz, teraz ca a w bia ych kropkach, wygl da a troch komicznie.
- Chcia bym móc da ci dom. Spokój i szcz
cie.
- Postaraj si wi c jeszcze o jakiego ch opaka dla mnie - odpar a po piesznie i zacz a rozpakowywa torby.
Oniemia zaskoczony jej nag przemian . Zacz bezwiednie wyciera r cznikiem twarz, cho nie na wiele to si zda o.
- Tak - rzuci a agresywnie. - Nie mia am nikogo bliskiego przez pi
lat i czuj si troch samotna. Te g upie m okosy ju mnie nie interesuj . Ale
gdyby znalaz mi silnego i dojrza ego m
czyzn , którego mog abym pokocha , odda by mi wielk przys ug . Nie, zreszt nie musisz. Mam przecie
Charlesa Monier. Odnajd go i poprosz o przebaczenie.
Andrej otrz sn si troch z oszo omienia i tr ci j delikatnie w rami .
- Malou, co ci si sta o? Dlaczego wygadujesz takie rzeczy?
Opanowa a si .
- Nie wiem, Andrej. Czuj si taka zagubiona, a jed-nocze nie zm czona i przygn biona.
Obj j ramieniem, a ona przytuli a si do niego, dr
c na ca ym ciele.
- Nie chc , aby wraca a do tego lekarza - rzek smutno. - Naprawd tego nie chc .
Przytuli a policzek do jego ciep ej szyi.
- Ja te nie chc . Jestem tylko troch oszo omiona. W mie cie nie by o przyjemnie. Nie powinnam tam jecha .
Zbyt wielu obcych, zaj tych sob ludzi.
Wiedzia , za czym t skni a. Zacz j czule g adzi po w osach. Przytuli twarz do jej twarzy.
- Droga Malou - szepn zdumiony. - Tak przyjemnie jest sta blisko siebie. Wiesz, e nigdy nie przytula em w ten sposób adnej kobiety? Nie
wiedzia em, e mo na to tak silnie odczuwa .
- Jak? - spyta a bez tchu, nie maj c odwagi si poruszy .
- Nie wiem. Jestem taki bezwolny, serce bije mi jak oszala e, a po ca ym ciele rozchodzi si mi e ciep o.
Teraz jego r ce by y bardziej stanowcze, przyci gn j mocniej ku sobie. Westchn , zdumiony nieznan si , która go ogarn a i odebra a rozs dek.
Równie Marie - Louise odsun a od siebie wszelkie uprzedzenia, czule dotykaj c ustami jego policzka.
Andrej odchyli g ow . Poczu a na swojej szyi jego ciep e, wilgotne wargi...
- Nie! - krzykn a nagle i wyrwa a si .
Spojrza na ni wystraszony. Jego oczy, wyra aj ce smutek i ból, teraz wydawa y si zupe nie czarne.
- Marie - Louise! Co si sta o? Nie chcia em ci zrobi nic z ego.
Zrozumia a, jak musia odebra jej reakcj , i gorzko po-
owa a swego zachowania. Ale nie mog a si powstrzy-ma . Zareagowa a spontanicznie,
czuj c na szyi jego usta.
Pragn a szybko zatuszowa swoj gaf .
- Nie chcia am, by ca owa mnie kto , kto my li o innej kobiecie - powiedzia a ch odnym tonem, cho czu a, e dr y jej glos. - Czeka am tylko, kiedy
nazwiesz mnie Svetla!
- Czy jedynie dlatego? - spyta cicho.
- Tak. Czy to nie wystarczy?
- Chcia em jedynie dotyka ustami twojej skóry. Nic wi cej. Bardzo mi si podobasz.
Spojrza a na niego ze smutkiem w oczach.
- Najdro szy Andreju, jak e ty jeste niedo wiadczony! Czy naprawd my lisz, e zdo aliby my na tym poprzesta ? Ja w ka dym razie nie. A jak
móg by pó niej spojrze Svetli w oczy?
Przez sekund wydawa o si , e nie wie, kim jest Svetla. S owa Marie - Louise, e nie by aby zdolna poprzesta na poca unku, wstrz sn y nim do
bi. By zszokowany.
Niewa ne, pomy la a Marie - Louise. Zdo
am naprawi b d, a o to przecie chodzi o.
Po chwili Andrej si zreflektowa .
- Rzeczywi cie, masz racj . Ca uj c ci , oszukiwa bym Svetle, a ona na to nie zas
a.
Ta przekl ta chodz ca wi to
, Marie - Louise mia a jej do
. Nied ugo si przekona, czy ten anio jest z krwi i ko ci. Jutro pojedzie do Chateau
Germaine. A Andrej niech sobie mówi, co chce.
Na pozór beztrosko, lecz czuj c d awienie w gardle, rzek a:
- Kiedy zobaczy am ci po raz pierwszy, s dzi am, e jeste uosobieniem m skiej si y, spokoju i pewno ci siebie. Jednak kogo tak
skomplikowanego jak ty jeszcze nie spotka am. Ods aniasz bowiem nowe, zaskakuj ce strony charakteru z ka dym dniem, nie, z ka
min u t !
ciwie ju nie wiem, kim jeste i co naprawcie czujesz. Ale nie przejmuj si tym, kupi am troch jedzenia i zrobi dla nas co specjalnego. Czy mog
si ju tym zaj
?
Roz adowa a nieco sytuacj .
- Tak, je eli chcesz. Zaraz b
gotowy.
W nast pnej godzinie rozmawiali jak gdyby nigdy nic, opowiadali epizody z w asnej przesz
ci, dowcipkowali i miali si serdecznie. Starali si
unika dra liwych tematów.
W kuchni by o czysto i bia o. Andrej zmy z siebie lady wapna. Potem zasiedli do sto u i z apetytem kosztowali specja u Marie - Louise.
Andrejowi bardzo smakowa o i nie móg si nachwali Marie - Louise jako kucharki. Jej natomiast brakowa o smaku czosnku. Nie odwa
a si
jednak o tym g
no powiedzie .
Dzie by przepi kny. Pracowali przy odnawianiu domu, w rodku i na zewn trz. Odsuwali od siebie wszystkie ponure my li. Chateau Germaine nie
istnia o, nie by o te
adnych kaset, wampirów czy jakiej Svetli. Ten dzie nale
do nich, tylko do nich. Nigdy przedtem nie widzia a Andrej a tak
szcz
liwego i chocia wyra nie dostrzeg a, e czasem przygl da si jej w zamy leniu, ani s owem nie wspomnia o tym, co wcze niej mi dzy nimi
zasz o.
Kiedy jednak nasta wieczór, zacz li si powa nie zastanawia nad czekaj cymi ich problemami. Dr cz
spraw noclegu uda o si jako
rozwi za . Andrej urz dzi sobie wygodne pos anie w kuchni na pod odze, Marie - Louise mia a wi c sypialni tylko dla siebie. Jednak najbli sza
przysz
nie dawa a im spokoju.
- Malou, obawiam si spotkania w Chateau Germaine - wyzna przy kolacji. - To ju za trzy dni, co robi ?
- Nie wiem. Musisz tu do tego czasu poczeka . W jaki sposób w
ciwie umar Jan?
- Nie mam poj cia. Zd
yli go ju pochowa , zanim przyjecha em. Powiedzieli, e to zawa . Taki m ody ch opak!
Poda a mu r
.
- To dla ciebie chyba bardzo bolesne, straci
jedynego brata.
Wzruszy ramionami.
- Prawie si nie znali my. Nie lubi mnie. Przypu-szczam, e by zazdrosny z powodu swojej matki. Trak-towa mnie jak intruza, mia
al do ojca, e
eni si po raz drugi. Uwielbia upokarza mnie wobec innych.
Spojrzenie Andreja, który pow drowa my
ku dawnym, ci
kim chwilom, sta o si nieobecne.
- A inni?
- Ca y czas znajdowa em si na uboczu. Karel i Stefan s rodzonymi bra mi. Karel zwykle wpada na ró ne pomys y, a Stefan natychmiast si do
niego przy cza . Wszyscy czworo kochali my Svetle. Powietrze w zamku dziadka przesycone by o zazdro ci .
- A ona nie faworyzowa a adnego z was?
- Nie, by a absolutnie neutralna.
Albo uwielbia a wodzi was za nos, pomy la a z
liwie Marie - Louise.
- Pocz tkowo s dzi em, e najbardziej lubi mnie - mówi dalej Andrej z nieobecnym wzrokiem.
Nic dziwnego, skwitowa a w duchu. Takiej urodzie trudno si oprze .
- Ale wtedy nast pi pierwszy atak i wycofa a si . Po-tem zdarzy a si ta historia z dziewczyn i odt d Svetla zachowywa a dystans. To by o takie
bolesne, Malou.
Marie - Louise nadal jednak nie mog a si powstrzyma od z
liwo ci. By
dla niej zbyt skomplikowany, my la a. Stanowi
nie tylko atw
zdobycz, któr mog a z dum pokazywa , ale by
yw , wra liw istot . Kiedy wi c naprawd potrzebowa
wsparcia, odwróci a si od ciebie.
- Kogo wtedy wybra a?
- Nikogo. Przyja ni a si ze wszystkimi.
- Czy t sknisz za swoj matk , Andrej? - spyta a.
Drgn i jak gdyby skuli si w sobie. Niech tnie odpowiedzia :
- Zdarza si , e ni mi si , Malou. Jakby nadal
a. Budz si z ogromn ulg , e tak nie jest. To brzmi strasznie, prawda?
- Nie. To zrozumia e. Czy twoja matka mia a na imi Elisabeth?
Andrej spojrza na ni zaskoczony.
- Nie, sk d ci to przysz o do g owy?
- Co mi si uroi o - mrukn a niewyra nie. - Nigdy nie mówi
o tym, jak si nazywasz.
- Czy by? - za mia si . - Nazywamy si Zarok. Kiedy to by o szanowane nazwisko.
Podj a inny w tek.
- Wspomnia
, e pomi dzy twoimi atakami w dzieci stwie tymi ostatnimi istnia a ogromna ró nica.
- O, tak! Te wcze niejsze by y niegro ne. Lekarz powiedzia matce, e uszkodzenie mózgu jest nieznaczne, prawie bez znaczenia. To ona wszystko
wyolbrzymia a. Jednak trzy ostatnie okaza y si zupe nie inne. Marie - Louise spojrza a na niego.
co dziwnego, kiedy si ockn
w krypcie: „Chyba o to im chodzi o, ebym nie
. Jest jednak jeden szczegó , którego nie wzi li
na my li?
- Podejrzewa em, e stoj za tym hrabina i hrabia. Oczywi cie nie spowodowali samego ataku, ale nie we-zwali lekarza.
Marie - Louise skin a g ow .
- Pomy la am o tym samym.
- Oni jednak nie wiedzieli, e regularnie za ywam lekarstwa.
Zawstydzi a si . S dzi a, e powie: „Nie wiedzieli, e jestem nie miertelny”.
Czy nigdy nie uwolni si od tych absurdalnych my li?
Na niebie pojawi si ksi
yc. Andrej wygl da przez okno. Jego rozmarzony wzrok skierowa si w stron cmentarza.
ROZDZIA VII
Marie - Louise ponownie odczu a dziwne wra enie nierealno ci, kiedy tak siedzia a przy stole naprzeciw nieobecnego my lami Andreja. Oczywi cie
to wiat u ksi
yca stwarza o taki nastrój, lecz nie mog a pozby si prze wiadczenia, e jest straszliwie samotna, mimu e Andrej by tu obok.
Dok adnie to samo czu a, kiedy poprzedniej nocy szli przez cmentarz.
Podj a temat, na który ostatnio rozmawiali.
- Chateau Germaine bardzo podupad o.
- Tak. Hrabiemu przyda yby si pieni dze znajduj ce si w skarbcu.
- Andrej... Kiedy by am w podziemiach, przypadkiem otworzy am niew
ciwe drzwi i ujrza am burz ce si i arz ce dno. Zda o mi si , e to samo
piek o. Co to by o?
- Nie wiem.
Znowu zatopi si we w asnych my lach.
- Nie martw si o Svetle - odezwa a si cicho. A podskoczy w miejscu.
- Sk d wiedzia
...?
- To nie takie trudne.
- Jak mog si nie martwi ? Zastanawiam si , czy przypadkiem ju nie przyjecha a... Ach, biedne dziecko!
- Ile lat ma to biedne dziecko?
- Dwadzie cia trzy.
- To du e dziecko.
- Nie znasz jej - odpar z naciskiem. - Jest taka cza-ruj ca. A przy tym delikatna i bezbronna. - Andrej opar g ow o cian i roze mia si . - A ty? Ju
ysz , jak moja matka wykrzykuje na twój widok: „Andrej! Gdzie ty spotka t straszn ladacznic ! Pomy l tylko, krótkie w osy! To tak ma o kobiece! I
chodzi w spodniach? Chyba zemdlej !”
Marie - Louise zachichota a. Spojrzeli na siebie ze zrozumieniem. Nietrudno by o zgadn
, e matka Andreja nigdy nie zaakceptowa aby adnej
kobiety na wiecie jako swojej synowej. Nale
a do tych, które na zawsze posiad y swoje dziecko z jego dusz i cia em. Mimo wszystko Marie - Louise
rozumia a j . Powiedzia a mu o tym.
- Musia o to by dla niej bardzo bolesne, kiedy m
od niej odszed dlatego, e u ich jedynego dziecka stwierdzono wad mózgu. Czu a si wtedy na
pewno potwornie samotna. Sama, skrzywdzona i umieraj ca z niepokoju o ciebie. By
chyba adnym dzieckiem?
- O, tak, mówi a mi o tym dzie w dzie . Skaleczy em si celowo w policzek, aby mie prawdziw m sk blizn . Dzi kuj , Malou, e j rozumiesz!
Znowu odrobina sympatii. Tym razem pomieszanej ze smutkiem i powag .
Zaczyna a te rozumie , e nigdy nie mia do czynienia z dziewcz tami. Na wydziale weterynarii studiowali pewnie prawie sami ch opcy. No a potem
spotka Svetle, która potwierdzi a pogl dy matki na to, jaka powinna by kobieta...
Wszystkie inne dziewcz ta by y „niemo liwe”, jak to okre li .
O, dobry Bo e, westchn a ci
ko w duchu.
Potem po
yli si spa . Marie - Louise d ugo nie mog a zasn
w swym ogromnym
u. S ysza a, e Andrej te wierci si na pos aniu w kuchni.
Wpatrywa a si w prostok tny lad na cianie, sk d zdj li reprodukcj o religijnej tre ci.
Drzwi nie by y zamkni te na zamek i si si po wstrzyma a, by nie wsta i nie przekr ci klucza.
Nie mia a odwagi zasn
.
Ba a si , e znowu jej si przy ni twarz Andreja, tak obca i przera aj ca, jak poprzedniej nocy. Pie ci ja, a potem... Te zawroty g owy, które mia a po
przebudzeniu, i jego dobre samopoczucie, kiedy spotka a go na cmentarzu... Czy by on...
To by y niew tpliwie chore my li, ale nie mog a ich odp dzi .
Drzwi, klamka... Je eli si poruszy, zacznie krzycze ! Z ci
kim westchnieniem usiad a na
ku. D
ej nie wytrzyma.
Bezg
nie ubra a si , napisa a list do Andreja i uchyli a okno. Ostro nie wymkn a si z domu, znalaz a rower i przenios a go na drog , eby ha as
nie obudzi
pi cego. Potem nacisn a na peda y i na z amanie karku pop dzi a do miasta. W my li powtarza a s owa z listu do Andreja i zastanawia a
si , jak on zareaguje.
Najdro szy Andreju!
Przepraszam, e opuszczam Ci w ten sposób, ale d
ej nie mog z Tob zosta . Za bardzo jeste mi drogi. Najwa niejsze dla mnie jest to, eby
by szcz
liwy. Chyba nazywaj to mi
ci ?
Wyje
am do Chateau Germaine, eby si upewni , czy Twojej wybrance nie grozi nic z ego. Musz wyzna , e nie mog si doczeka spotkania z
ni . Jestem o Svetle miertelnie zazdrosna ju od chwili, kiedy wspomnia
o niej po raz pierwszy. A dzi wieczorni p aka am z bezsilno ci, e ona jest
taka wspania a i zdoby a Twoj mi
, a ja jestem tylko zwyczajn wspó czesn dziewczyn , która utraci a sw niewin-no
. To nie w porz dku z mojej
strony, e oceniam j , chocia jej nie znam. Dlatego chc by wobec niej sprawiedliwa i da jej szans . By mo e naprawd jest tak wspania a, jak o
niej mówisz, mo e j polubi ? Ale nie obawiaj si , nie b
jej dokucza , nie powiem o Tobie, a tym bardziej o tym, co zdarzy o si dzi przed
po udniem. Ty tak e musisz zapomnie wszystkie te surowe s owa, które wyrzuci am z siebie w gniewie. Zapomnij te o tym, co tu napisa am, obiecaj
mi! Po prostu musia am Ci wszystko wyja ni .
Kochany mój Andreju, nie obawiaj si , e mam wobec Ciebie niecne plany. Nie zamierzam ci uwie
(chocia to mo e tak wygl da). Prosi
o
moj przyja
i mo esz na ni liczy . W stu procentach! Drogi przyjacielu, kiedy Ci pierwszy raz ujrza am, s dzi am, e jeste wzorem m sko ci.
Doskona ym superbohaterem, o którym marzy si w snach, który ma wszystko, wszystko potrafi i w ka dej sytuacji sobie poradzi. Ale jak e si
pomyli am! Jednak bardzo si ciesz , e nie jeste takim idea em. My
, e nie podoba by mi si , gdyby by wolny od wad. Cudza doskona
przera a i powoduje kompleksy ni szo ci. Zawsze czu abym si przy Tobie niedoskona a i ba abym si , e wybi rzesz w ko cu kogo bardzie)
odpowiedniego. (Je eli oczywi cie w ogóle bierzesz mnie pod uwag ).
Opuszczam wi c scen , zanim moje serce zostanie powa nie zranione.
Zamierzam te poszuka kasety Jana.
Musisz mi obieca , e pozostaniesz w domu przez te trzy dni i nie pod
ysz za mn , to dla Ciebie zbyt nic bezpieczne. Pomy lisz zapewne, e
jestem nieodpowiedzialna, gdy zostawiam Ci , mimo e nikt nie wic, gdzie jeste . A je li w tym czasie b dziesz mia atak? Ale mam dziwne
przeczucie, e nic Ci si teraz nie stanic.
Kiedy przyb dziesz do Chateau Germaine za trzy dni, ju mnie tam nie zastaniesz. Wróc tutaj. A Ty b -dziesz móg
dalej w spokoju ze swoj
Svetla i wi cej nie b
Ci si naprzykrza .
ycz Ci wszystkiego najlepszego, najdro szy przy-jacielu, i dzi kuj , e mog am Ci pozna .
Twoja oddana Malou.
Jecha a dalej w stron wzgórza. Nie wspomnia a w li cie ani s owem o wampiryzmie. Nie by o sensu denerwowa go takimi bzdurami.
Hrabina przeszy a j lodowatym wzrokiem.
- Pani? Tutaj?
- Tak, moja pracodawczyni przekaza a zak ad pogrze-bowy swojemu bratu i zosta am bez pracy. W urz dzie zatrudnienia dowiedzia am si , e
pa stwo potrzebuj pomocy domowej, pomy la am wi c...
- Ale pani jest zaka nie chora!
- Ju nie. Lekarz da mi za wiadczenie.
- Posz a pani do lekarza? - w g osie hrabiny brzmia niepokój.
- Tak, ale powiedzia am mu, e by am za granic . - I co on na to?
- e nie widzi adnych objawów choroby.
ga a jak z nut. Nie odwiedzi a przecie
adnego le-karza! Hrabina nie by a zdecydowana i najwyra niej niech tna.
- To wspania a okazja, Wando - us ysza y nagle g os hrabiego. - Teraz, kiedy tak trudno jest znale
kogo do pomocy.
W jego tonie wyczuwa o si jednocze nie ostrze enie i w adczo
. Hrabina tak e to dostrzeg a.
- Oczywi cie, masz racj , Matthieu. A wi c, co pani potrafi?
- Najbardziej lubi gotowa , madame, ale z ch ci przyjm ka dy inny rodzaj pracy.
- Kuchark mamy. Lecz potrzebujemy kogo w cha-rakterze pomocy domowej i damy do towarzystwa.
- Postaram si jak najlepiej wywi zywa z tych obo-wi zków, madame.
wietnie, je eli zostanie pomoc domow b dzie mog a porusza si po ca ym domu! Co za bezmy lno
mówi o pracy w kuchni!
cy Joseph sta nieco z ty u. Gdyby spojrzenie mog o zabija , Marie - Louise ju dawno by aby martwa. Wiedzia a, e przynajmniej jedna osoba
nie yczy sobie jej obecno ci w tym domu. Omówiono warunki i zosta a zatrudniona.
Kiedy opu ci a pokój, aby rozpakowa rzeczy, a potem zabra si do pracy, us ysza a za sob wymian zda .
- Oszala
, Matthieu! Widzia a nas przecie w parku. Nie mo e tu zosta !
nie, e powinna, Wando. Nie wiemy, czy to ona by a w parku. A teraz mamy szans si dowiedzie , gdzie sp dzi a tych kilka ostatnich dni i ile
Chyba mam zbyt dobry s uch, pomy la a Marie Louise. To nie by o przeznaczone dla moich uszu.
Praca okaza a si ci
sza, ni si spodziewa a, i nie zo-stawa o jej zbyt wiele czasu na poszukiwania. G ównie hrabina stara a si o to, by
dziewczynie jak najbardziej wype ni czas. Natomiast Joseph najwyra niej postano wi , e skoro ju mimo wszystko tu zosta a, to powinien uprzykrzy
jej ycie. Wynajdywa jej najgorsze prace.
Ostatni z rodze stwa, Karel i Svetla, jeszcze nie przyjechali. Svetli spodziewano si w ka dej chwili, o ile Marie - Louise zrozumia a. Nie mog a si
ju doczeka tego spotkania.
Szybko pozna a psychik hrabiny. Epizod z pierwszego dnia by typowy dla atmosfery panuj cej w Chateau Germaine. Tego wieczoru hrabia mia
ochot pój
do miasta, eby spotka si z przyjacielem.
- Id , id - westchn a hrabina z wyrazem cierpienia na twarzy. - Nie przejmuj si mn , mam tu swoje lekarstwo, a w razie czego, jest te przecie
Marie - Louise, moja dama do towarzystwa - doda a dumnie.
Hrabia zawaha si w drzwiach.
- A mo e jednak powinienem zosta ... Nie, nie musisz - zabrzmia flegmatyczny g os Etienne'a, który w
nie uk ada domek z kart. - Kiedy ostatni raz
gdzie wychodzi
?
Hrabia mrukn co jeszcze pod nosem i po cichu wymkn si z domu. Marie - Louise, przynie mi kieliszek wina - poprosi a zbola ym g osem
hrabina. - Takie pragnienie nie jest chyba normalne, musz poradzi si lekarza...
Etienne chrz kn wymownie.
- Nie masz za grosz zrozumienia, Etienne. Nawet ci do g owy nie przyjdzie, e mog umrze !
- A co? My lisz mo e, e jeste nie miertelna? Hrabina spojrza a na niego z poczuciem krzywdy.
- Chodzi mi o to, e ju wkrótce.
- Obiecujesz ju od lat. To szanta ! Wujek Matthieu jest na tyle g upi, e w to wierzy. Dwoi si i troi, eby ci dogodzi , przynosz c bombonierki,
czasopisma i drinki, z chronicznym poczuciem winy z powodu twoich ci
ych narzeka . Teraz, kiedy on jest zm czony, dosta
Marie - Louise. To
bardzo praktyczne!
- Andrej by o wiele bardziej uprzejmy ni ty! Jak e mi go brakuje!
- Andre! Kilka pi knych s ów i kobiety ju si roz-p ywaj .
- On nie robi sobie artów z mojej choroby.
- On nie pasuje do naszych czasów, wiesz o tym dobrze - mrukn Etienne. - A twoja choroba? Hipochondria! Lubisz, eby ci wspó czu .
Kobieta wykrzywi a twarz i po
a r
na piersi.
- Och, moje serce.
- Jest jak u konia! Nie, Marie - Louise, nie przejmuj si hrabin ! Przynie wino, niech sobie troch popije.
- To b dzie twoja wina, Stefan, je eli ja umr .
- Wcale by mnie nie zdziwi o, gdyby zrobi a to z czystej z
liwo ci. Poza tym mam na imi Etienne. My la em, e ju to uzgodnili my.
Marie - Louise pomy la a, e jest zbyt surowy, i wtr ci a troch nie mia o:
- To, czy kto jest chory czy nie, to zupe nie odr bna sprawa. Wa ne, co le y u podstaw z ego samopoczucia. Istnieje bardzo wiele powodów, dla
których kto si czuje niezdrów. A przyczyny mog by o wiele powa niejsze ni same symptomy.
- Patrzcie tylko! Dosta a ci si pomoc domowa o nic zale nych pogl dach, ciociu Wando - stwierdzi Etienne ironicznie.
Hrabina rzek a z rezerw :
- Dzi kuj , na razie nie b dziesz mi potrzebna, Marie - Louise.
Do licha! pomy la a dziewczyna, opuszczaj c ponury salon. e te nigdy nie potrafi utrzyma j zyka za z bami!
Dzie pracy okaza si m cz cy i d ugi, hrabiostwo bowiem d ugo pozostawali bez pomocy domowej. Poza tym hrabina ci gle potrzebowa a asysty
przy naj-drobniejszych czynno ciach, które z powodzeniem mog aby wykona samodzielnie. Najwyra niej jednak by a zachwycona tym, e ma dam do
towarzystwa, i wykorzystywa a to do granic przyzwoito ci. Marie - Louise nie mia a wi c zbyt wielu okazji do prowadzenia poszukiwa na w asn r
.
I kiedy wreszcie wieczorem upora a si ze swymi obowi zkami, by a tak wyko czona, e zrezygnowa a I w asnych planów i powlok a si do swego
pokoju na poddaszu.
Kiedy dobrn a do ostatniego stromego stopnia, mia a niejasne uczucie, e co si w ci gu dnia zmieni o. Dopiero gdy znalaz a si na samej górze i
otwiera a drzwi do swojej klitki, uzmys owi a sobie, co to takiego. Co ci
o w kieszeni jej fartucha.
Nie nosi a go na sobie przez ca y dzie , zdejmowa a go w jadalni, a potem jeszcze kiedy wychodzi a do ogrodu narwa kwiatów do wazonów.
Marie - Louise sprawdzi a zawarto
kieszeni. Le
i .mi jaki przedmiot. Wiedzia a, co to jest, jeszcze zanim go wyj a.
Tak, mia a racj .
Kaseta. Taka sama jak Andreja. Zapali a wiat o i prze-czyta a napis: „Rondo na kwintet smyczkowy, R. Legini”. Obraca a plastikowy przedmiot na
wszystkie strony, lecz nie dostrzeg a nic, co odró nia oby go od „klucza” Andreja. Gdyby tylko mia a magnetofon!
Czy to przypadek? Czy by kto po piesznie próbowa ukry kaset i niechc cy umie ci j w
nie tutaj? Nie, to niemo liwe.
Hrabia? Nie lubi jej.
Hrabina by a zbyt ograniczona i zbyt zaj ta sob , raczej nie wchodzi a w gr .
Stefan - Etienne? Marie - Louise w tpi a, by on to zrobi . Czy dzia
za plecami obojga? Je eli tak, to dlaczego?
Joseph? Nic nie wiedzia a o Josephie poza tym, e by bardzo lojalny wobec gospodarzy.
I dlaczego to w
nie ona dosta a kaset ? Do kogo nale
a?
dzi a, i zna odpowied . To by „klucz” Jana.
W zamy leniu wygl da a przez okno na dolin , gdzie w oddali widnia y trzy niewielkie zamki rycerskie, o wietlone mistycznym blaskiem ksi
yca.
Nagle zorientowa a si , e kiesze fartucha nadal jej ci
y. By o w niej co jeszcze.
Inne kasety?
Z l kiem wsun a r
do kieszeni. Nie, to co innego. Jaki przedmiot owini ty flanel ...
Marie - Louise wyj a zawini tko i wolno zacz a je rozpakowywa .
Kiedy zobaczy a, co to jest, krew odp yn a jej z twarzy.
By to krucyfiks wielko ci jej d oni, ci
ki, wykonany ze srebra.
Od
a go na nocn szafk i przykry a flanel . Nie chcia a na niego patrze , dobrze wiedzia a, o czym mia jej przypomina .
Najpierw czosnek. A teraz krucyfiks. Biedny Andrej, czy oni nigdy nie sko cz z tym bezwzgl dnym terrorem wobec niego?
Kaseta? Musi j koniecznie dostarczy Andrejowi. Ale jak?
Nie mia a si y d
ej o tym my le . Szybko si przebra a i wskoczy a do
ka. Wydawa o jej si , jakby spada a coraz ni ej i ni ej, przez po ciel i
materac. Ca e cia o mia a obola e, by a tak potwornie zm czona. Powoli zm czenie mija o i ogarnia a j przyjemna b ogo
.
Chyba zasn a. Nagle drgn a i obudzi a si .
Jaki ha as? Co spad o na pod og .
Okno by o otwarte. Ksi
yc zagl da do rodka, prze-dzieraj c si przez faluj ce bia e zas ony. ciany i sufit pokoju pozostawa y w cieniu. Co
jednak poruszy o si ko o okna.
Chyba zamkn a drzwi na klucz? Tak, na pewno. Za oknem by a tylko stroma ciana, bez balkonu czy nawet gzymsu. Nikt nie móg dosta si tu t
drog .
A jednak...
W kr gu wiat a przy oknie pojawi a si jaka posta , wysoka i przera aj ca, ubrana w peleryn z uniesionym ko nierzem, który niemal zas ania
ow .
Marie - Louise, sparali owana strachem, nie by a w stanie uczyni nawet najmniejszego ruchu. Wpatrywa a si tylko z niedowierzaniem w zbli aj
si istot .
Tajemniczy osobnik odwróci na chwil g ow i jego profil odznaczy si na tle smugi niebieskawego wiat a.
Poczu a, jakby kto
elazn r
cisn jej serce. O Bo e, to Andrej, j kn a w duchu.
Ale twarz mia jak
odmienion . Co dziwnego sta o si z z bami...
Marie - Louise us ysza a zduszony,
osny j k i u wia-domi a sobie, e wydoby si z jej ust.
ROZDZIA VIII
Ale to niemo liwe! pomy la a Marie - Louise, nie mog c oderwa oczu od straszliwej postaci poruszaj cej si po jej pokoju. Andrej zosta przecie w
Val de Genet. Pokój przez ca y dzie by zamkni ty na klucz, który teraz tkwi w zamku od wewn trz. Nikt nie móg tu wej
.
Przez g ow Marie - Louise przemkn fragment z ksi
ki o wierzeniach ludowych:
„Wampiry mog si przemienia w co tylko zechc : w psy, koty, w
e. Je eli chc , mog pokonywa du e odleg
ci fruwaj c, jak nietoperze”.
Nie zamkn a okna!
Przera aj ca posta zbli
a si bezg
nie do jej
ka.
- Nie, Andrej, nie! - szepta a b agalnie. - To nie ty! Nie rób tego! Nie ty!
Nieub aganie podchodzi coraz bli ej, wreszcie ca kiem zas oni okno i w pokoju zrobi o si ciemno.
Dziewczyna ockn a si z odr twienia. W panice zacz a szuka po omacku na szafce nocnej i znalaz a krucyfiks. Chwyci a go dr
wysun a przed siebie w stron postaci, kaj c jak w ataku histerii.
Tajemnicza istota wydoby a z siebie syk i zacz a si cofa . W nast pnym okamgnieniu znikn a.
Marie - Louise siedzia a jeszcze przez d
sz chwil z uniesionym krzy em, po czym opanowa a si i wsta a. Zapali a wiat o. W pokoju by o pusto.
Zupe nie pusto.
- Nie wierz w to - wyj ka a. - ni o mi si , to jaki koszmar.
Tak, to oczywi cie musia by senny koszmar! W
ciwie nie pami ta a, kiedy si obudzi a, granica mi dzy snem a jaw jest tak p ynna, e jej nie
zauwa
a. Zas ony w oknie jeszcze si porusza y. Po lewej stronie pokoju sta o jej
ko, w rogu mi dzy nim a oknem krzes o z u
onymi ubraniami.
Po prawej stronie znajdowa y si drzwi, umywalka i szafa.
- Drzwi do szafy - szepn a do siebie. - Przyprowadz Josepha i razem je otworzymy.
Ale co na to powie Joseph? e jest histeryczk , która boi si z ych snów? Komu w ogóle mog a w tym domu ufa ? Nie, to z e rozwi zanie.
wiat o doda o jej odwagi. Kurczowo trzymaj c w d oni krucyfiks, podesz a do niewielkich drzwi. Otworzy a je zdecydowanym ruchem.
Szafa by a pusta. Dziewczyna zreszt niczego innego si nie spodziewa a. Na dr
ku wisia y trzy wieszaki, to wszystko.
Zamkn a drzwi.
Okno tak e. Sprawdzi a jeszcze, czy drzwi pokoju s zamkni te na klucz. Potem chyba godzin siedzia a na
ku z krucyfiksem w wyci gni tej
oni. Oczywi cie, to idiotyczne. Ale nie chcia a o tym my le , nie chcia a nic czu , wiedzia a, e tego nie wytrzyma.
W ko cu przekona a sam siebie, e to musia by nie-zwykle sugestywny sen, i powiesiwszy krzy przy wez-g owiu
ka, po
a si . Musia a si
przespa , eby podo
obowi zkom czekaj cym j nast pnego dnia.
Nasta ranek i Marie - Louise, która nie spa a tej nocy d
ej ni godzin , wsta a rozdra niona i zdenerwowana. Dziwi a si jednak, e nocny koszmar
przyj a z wzgl dnym spokojem. Wiedzia a jednak dlaczego. W nocy ujrza a Andreja, a jego przecie si nie ba a. Wiedzia a, i nie zrobi by jej krzywdy.
Dlatego mo e pojawia si w jej snach, w jakiej tylko zechce postaci. Nawet budz cej groz .
Starannie schowa a kaset . Nie w fartuchu, lecz w kieszeni czarnej s
bowej spódnicy, któr mia a na sobie. Spódnica by a na tyle szeroka, e nikt
by si niczego nie domy li . Pierwsza cz
zadania zosta a wykonana. Ma kaset Jana. Teraz pozosta o tylko ochrania Svetle.
Nocny epizod ju ostatecznie umie ci a w nierealnym wiecie snów i mog a si z niego mia . Wampiry? O Bo e, czy by by a niespe na rozumu? A
przez sekund w to wierzy a! Siedzia a z krzy em w r ku!
Mimo to zadr
a na samo wspomnienie. Wtedy, w rodku nocy, mog aby przysi c, e to nie by sen...
Podawa a niadanie z podkr
onymi oczami i kompletnie roztrz siona. Jakby pod czona do pr du, lepiej nie umia a tego okre li .
Hrabia spogl da na ni ukradkiem. Marie - Louise dostrzeg a, e jego ubranie by o zniszczone. Tak, hrabiostwo chyba naprawd potrzebuj
wi kszej gotówki.
Etienne - lub Stefan - Zarok obserwowa starszych pa stwa z nieukrywan ironi . Marie - Louise napotka a raz jego spojrzenie i dostrzeg a w nim co
dziwnego.
Ostrze enie? Czy by próbowa j ostrzec przed hrabin i hrabi ? Stefan jest silny, jak twierdzi Andrej, zawsze da sobie rad . Czy to Stefan w
oba przedmioty do jej kieszeni poprzedniego wieczoru? Ale dlaczego?
Joseph traktowa Marie - Louise z góry, tak jak si traktuje podw adnych. Wydawa jej polecenia ostrym tonem i wyra nie mia si przed ni na
baczno ci.
Hrabia odchyli si do ty u.
- Powiedz mi, Marie - Louise, gdzie mieszka
od chwili, kiedy wdow zabrano do szpitala?
Znowu dziwne spojrzenie Stefana...
- Ja... mieszka am w pensjonacie, monsieur. Ale na d
sz met okaza o si to zbyt drogie. Musia am wi c znale
now prac .
- W jakim pensjonacie?
Marie - Louise spodziewa a si tego pytania.
- Nie by to aden porz dny pensjonat, lecz prywat na gospoda w miasteczku. Nie pami tam dok adnie, jak si nazywa. Giscard... Gaston... co w
tym rodzaju.
Hrabia poprzesta na tym. Nie móg pyta dalej, nie budz c jej podejrze .
Po niadaniu wys ano Marie - Louise do miasta po papierosy dla hrabiny.
- I butelk pernodu - szepn a tak, eby m
nie s ysza .
Cudownie by o wydosta si z Chateau Germaine, gdzie panowa a przyt aczaj ca atmosfera.
Ale kiedy dotar a na rynek i kupi a papierosy i pernod w niedu ym sklepie, us ysza a wyra aj cy zdumienie okrzyk:
- Marie - Louise!
To Charles! D ugimi krokami szed przez rynek.
- Och, Charles, jak si ciesz , e ci znowu widz . Czy mo esz mi wybaczy ? Straci am pami
, a potem nagle ockn am si w jakim nieznanym
miejscu. Kiedy wróci am na dworzec, ju ci nie by o. By am taka zrozpaczona!
Wzi j za r ce. mieszne piegi, które nie pasowa y do jego ciemnej karnacji, l ni y w s
cu.
- Straci
pami
? - roze mia si z ulg . - A ja my- la em, e ode mnie uciek
. Codziennie tu przyje
am, od kiedy znikn
. Gdzie si
podziewa
?
- Ja... Czy masz chwil czasu, eby porozmawia ?
- Tak. A ty?
Zawaha a si .
- W
ciwie nie. Mo e troch . Musz z kim pogada , bo inaczej zwariuj .
Charles znalaz wolny stolik w ogródku restauracji usytuowanej w rynku i zamówi kaw z ekspresu.
- No, opowiadaj! - zawo
, chwytaj c j za r
.
- Charles, jeste lekarzem - zacz a. - Co wiesz o wampiryzmie?
Spojrza na ni badawczo.
- Zaskakuj ce pytanie. A co chcia aby na ten temat wiedzie ?
- Czy w ogóle istnieje co takiego, jak wampiry? - spyta a zrozpaczona.
- Nie rozumiem dok adnie, o co ci chodzi.
Zacz a po piesznie wyja nia .
- Charles, powiedzia
, e mam powa
niedokrwisto
, prawda?
- Tak. Czy jeszcze z tym nic nie zrobi
? Chyba ci brak wyobra ni!
Uda a, e tego nie dos ysza a.
- Ostatniej nocy... my
, e nawiedzi mnie wampir. A te lady na szyi nadal mnie bol .
- Tak, zwróci em na nie uwag w szpitalu, ale nie s dzisz chyba, e...?
- Wydaje mi si , e próbowa znowu dzi w nocy - szep-n a zak opotana. - Ale uda o mi si go powstrzyma . Kru-cyfiksem.
- Marie - Louise, czy ty oszala
? - rzek z niedowie-rzaniem w oczach. - Chyba nie mówisz tego serio?
- A jednak - odpar a, nie mog c powstrzyma p aczu. - I nic z tego nie rozumiem.
- Ale kto to jest? Czy widzia
tego wampira?
- Tak. W dzie jest wyj tkowym cz owiekiem. Ale on powsta z martwych, Charles.
Przez d
sz chwil siedzia bez ruchu, patrz c na ni . W ko cu wida uzna , e nale y potraktowa jej s owa powa nie.
- Czy to ten sam, przy którym czuwa
? W Chateau Germaine?
- Tak, w
nie! By martwy i si obudzi . Otworzy oczy i spojrza na mnie. To by o straszne. Nie wiem, co o tym my le .
- Ja te nie - powiedzia wstrz
ni ty. - Gdzie on teraz jest?
- Nie wiem - odpar a zrezygnowana. - Powinien by na cmentarzu w Val de Genet, ale...
- Na cmentarzu? To makabryczne, co mówisz!
- Nie, nie na samym cmentarzu oczywi cie, ale w domu stoj cym w pobli u. A dzi w nocy by w moim pokoju w Chateau Germaine! W moim pokoju
na ostatnim pi trze, gdzie nikt nie móg by si dosta . I nagle rozp yn si - w powietrzu.
- Musia
mie jaki koszmarny sen.
- Sama sobie to wmawiam. Powtarzam to w kó ko, bo boj si , e oszalej . Ale wszystko by o takie wyra ne!
Charles nie móg uwierzy w s owa Marie - Louise.
- Opowiedz wszystko od pocz tku - poprosi .
Ciep o jego d oni dawa o poczucie bezpiecze stwa.
Nagle dozna a wra enia, e d ugi, trudny okres ci
cej na niej ogromnej odpowiedzialno ci wreszcie si sko czy . Ca y niepokój i niepewno
,
wszystko, co niezrozumia e, mog a teraz dzieli z otwartym i prostolinijnym Charlesem.
- Ja... W Chateau Germaine dziej si jakie dziwne i tajemnicze rzeczy. Na przyk ad... O Bo e, ju dawno powinnam by w domu. Charles, czy
móg by pój
ze mn ? Pani domu to straszna hipochondryczka. Jestem kim w rodzaju jej damy do towarzystwa. Ona ci gle mi powtarza, e powinien
zbada lekarz. By aby za chwycona, gdyby przyszed .
Wci gn powietrze i przez chwil si zastanawia . A Marie - Louise w my lach zaklina a go, by si zgodzi .
- Dobrze - rzek w ko cu. - Naprawd mnie zain-trygowa
. Musz jednak najpierw zadzwoni do szpitala i zwolni si na par godzin.
- Naprawd przyjdziesz? Co za ulga!
Czeka a, kiedy poszed do telefonu, a potem pojechali jego samochodem do Chateau Germaine. Po drodze opowiedzia a mu tyle, ile zd
co si wydarzy o. Nie wspomnia a jednak o kasecie. Przecie obieca a Andrejowi.
Andrej! Znowu poczu a w piersi uk ucie t sknoty i al, e nie mog by razem. Wydawa o jej si , e dla Andreja mog aby zrobi wszystko.
Hrabina wyra nie ucieszy a si z tego, e Marie - Louise przyprowadzi a ze sob lekarza. Nawet nie pyta a, gdzie si spotkali. Hrabia by w swojej
pracowni, Stefan natomiast spogl da na Charlesa ze le skrywan podejrzliwo ci . Kiedy lekarz i hrabina udali si do jej pokoju, Stefan odezwa si
kwa no do Marie - Louise, która zaj a si sprz taniem pozostawionych przez hrabin papierków po cukierkach:
- Musz przyzna , e nasza pomoc domowa pozwala sobie na wiele samodzielno ci.
Marie - Louise pochyli a si , aby ukry twarz.
- Mam na uwadze jedynie dobro pani hrabiny.
Stefan tylko chrz kn niezadowolony i odszed . Marie - Louise wynios a papierki i puste pude ko po cukierkach do kuchni. Po drodze, przechodz c
przez hol, us ysza a dochodz cy z gabinetu g os hrabiego. Zatrzyma a si . Nikt jej nie widzia .
Hrabia rozmawia przez telefon.
- Tak, ale przecie obieca em... Nie, nie mo e pan teraz zrobi czego tak drastycznego! Nie, nie chc , by moje nazwisko pojawi o si w gazetach. W
sobot otrzyma pan ca kwot ... Wszystko zap ac , a nawet wi cej, je eli pan chce... Ale prosz zrozumie , e Chateau Germaine nie mo e by
wystawione na przymusow licytacj . Nie mo e pan tak traktowa ludzi... Tak, absolutnie! W sobot . Spodziewam si wi kszych pieni dzy... Tak,
obiecuj ! Dzi kuj , dzi kuj bardzo, to mi o z pana strony.
Charles Monier zosta zaproszony na obiad, hrabina jednak absorbowa a go bez reszty, tak e Marie - Louise nie mog a z nim porozmawia . Takiego
rozwoju wypadków nie przewidzia a.
Jeszcze mniej okazji do rozmowy mieli pó niej, gdy Joseph zdecydowa , e osobi cie b dzie sprz ta ze sto u. Marie - Louise polecono wytarcie w
tym czasie kurzu w bibliotece.
Kiedy tam sz a, s ysza a zni ony g os hrabiny do-chodz cy z jadalni.
- Doktor Monier twierdzi, e mam niezwykle wra liwy system nerwowy, Matej. Mog abym si zwierzy doktorowi ze wszystkiego, absolutnie ze
wszystkiego, ze wszystkich k opotów. Doktor Monier jest cz owiekiem pe nym zrozumienia!
Hrabia mrukn co w odpowiedzi.
Hrabina by a widocznie tak poruszona, e zamiast nazwa m
a „Matthieu”, u
a s owackiego odpowiednika tego imienia. Tak, to by z pewno ci
dla niej wielki dzie . Marie - Louise czu a si dumna i troch wzruszona, e w
nie ona uszcz
liwi a t neurotyczn dam .
Nie uda o jej si nawet po egna z Charlesem, nie dowiedzia a si , co doktor s dzi o tym domu i jego mieszka cach. Z okna biblioteki widzia a, jak
egna si z hrabin i idzie do samochodu. Spojrza raz jeszcze na fasad willi, by mo e szukaj c wzrokiem dziewczyny. Pomacha a mu energicznie,
ale jej nie zauwa
.
Ach, jak e by a rozczarowana! W jaki sposób nawi
e z nim znowu kontakt?
Dziesi
minut pó niej, kiedy Charles by ju w drodze, a ona upora a si ju z wycieraniem kurzu, us ysza a z salonu podniecone g osy. Wszyscy w
po piechu chodzili tam i z powrotem.
Marie - Louise spotka a w holu Josepha.
- Co si sta o?
- Mademoiselle Svetla przyje
a! - odpar z nieco-dziennym o ywieniem w oczach. - Jedzie samochodem, powinna tu by za godzin .
Marie - Louise czu a pustk w g owie. Jak to zorgani-zowa ? Musi przecie porozmawia ze Svetla. Ostrzec j Opowiedzie o Andreju i jego
skrywanej mi
ci.
Czy nie za wiele wymagano od biednej odtr conej dziewczyny?
Posz a do pomieszczenia gospodarczego, gdzie zostawi a cierki. Umy a r ce, szorowa a je d ugo i dok adnie, jak gdyby chcia a z nich zetrze
uporczywy brud.
Nast pnie wytar a si i ruszy a do kuchni po nowe polecenia.
Jednak nie usz a daleko. Nagle wokó zrobi o si ciemno i duszno. J kn a i zrozumia a, e kto zarzuci jej na g ow ciemn chust i czyje silne
ce mocno j przytrzyma y, by nie mog a si ruszy . Jaka d
zas oni a jej usta przez materia , tak e niemal zacz a si dusi . Broni a si ze
wszystkich si . Napastników by o jednak co najmniej dwu. Zacz li j gdzie nie
, droga najwyra niej prowadzi a w dó . Schody. Ch ód piwnicy.
Us ysza a ha as odsuwanych ci
kich drzwi, zgrzyt klucza w innym zamku. Po chwili wrzucono j do rodka i ponownie przekr cono klucz.
Kiedy troch dosz a do siebie, us ysza a przez chust silny dudni cy d wi k.
O, nie, pomy la a przestraszona. Wiem, gdzie jestem. Lepiej si nie rusza .
Ostro nie uwolni a si z kr puj cego j czarnego materia u i g boko wci gn a powietrze.
Siedzia a na kr tych schodach prowadz cych w dó do niezbadanej czelu ci. Tym razem jednak w dole nie p on czerwony ognisty blask, tylko
st umione, jakby czaj ce si
wiat o.
Marie - Louise nic nie rozumia a. Gdzie pope ni a b d? Kto j tu wrzuci i dlaczego?
A co z kaset ?
Nie, chwa a Bogu nie znale li jej.
Zanim podj a decyzj , czy powinna zej
na dó do tego, jak to nazywa a, piek a, zrozumia a, e kto tam by . Znieruchomia a.
Lodowaty dreszcz strachu przebieg jej po plecach Us ysza a na schodach zbli aj ce si powolne kroki.
Przysun a si bli ej drzwi, z ca ej si y przywar a do nich plecami. Nie mia a odwagi spojrze w dó . Czu a ogarniaj ce j fale strachu.
Ludzie, którzy j zamkn li, nie mogli chyba wiedzie o tym bezimiennym potworze, yj cym tu gdzie w podziemiu. Zamierzali tylko si jej pozby .
A mo e wiedzieli.
Jaka istota, która na tle ciep ego wiat a dochodz cego z do u wydawa a si ogromna, sz a w jej stron po schodach. Patrzy a na ni . Sama Marie -
Louise nie widzia a jednak dok adnie twarzy tej postaci, poniewa
wiat o pada o od ty u. Mimo to ku swemu przera eniu pozna a, kto to by .
Przed ni sta Andrej.
ROZDZIA IX
Andrej by tak bardzo poci gaj cy, e strach szybko przerodzi si w uczucie szcz
cia. Posta , zarys dumnie noszonej g owy, ramiona, d onie...
- Malou - powiedzia cicho. - Pozna em po twojej mowie, e to ty.
Jakiej mowie? Czy co mówi a? Tak, teraz, kiedy o tym wspomnia , u wiadomi a sobie, e przeklina a i z orzeczy a po norwesku sama do siebie, jak
tylko uwolni a si z wi zów.
Wszed ju na gór . Wyci gn do niej r
.
- Chod ! Nie mo esz siedzie na tych zimnych stopniach.
- Na dó ? - wyszepta a zdr twia ymi ze strachu wargami.
- Tak! Pami tam, i wydawa o ci si , e to samo piek o. Ale to nieprawda.
Prowadzona za r
bezwolnie pod
a za nim. By o to równie nierzeczywiste jak wiele innych wydarze , w których uczestniczy a w ostatnich
dniach.
os Andreja by spokojny i yczliwy.
- My la em o tym, co mówi
o drzwiach, których nigdy przedtem nie widzia em. Teraz tak e ich nie za-uwa
em, ale domy li em si , e mo na
przesun
panele. Wewn trz s jeszcze jedne drzwi. Mam w asny komplet kluczy, którego u ywa em, kiedy tu mieszka em, i jeden z kluczy pasowa .
Zszed em wi c na dó . Rozumiesz, kiedy „umar em”, nie przysz o im do g owy, eby zabra moje rzeczy, klucze, portfel, ksi
eczk czekow i temu
podobne. Zamierzali to zrobi nast pnego dnia. Nie spodziewali si , e znikn .
- W jaki sposób si dosta
do tego domu?
miechn si .
- Pami tasz piwniczne okienko, którym mnie wy pu ci
? Zapomnia
go zamkn
. Wróci em wi c t sam drog .
Dotarli do miejsca, w którym schody skr ca y, i Marie - Louise si zatrzyma a.
- Ale co ty tu robisz, Andrej? I kiedy tu si zjawi
?
- Przyjecha em, jak tylko znalaz em twój list. Dzi kuj za niego. Chcesz wiedzie , co tu robi ?
- Czekasz na Svetle?
- Nie, nie chodzi o Svetle. Tym razem chodzi o ciebie, Malou. Przerazi em si , kiedy przeczyta em, e si tu wybierasz. Pospieszy em wi c za tob .
Próbowa em ci pilnowa , ale to nie by o atwe, poniewa sam nie chcia em zosta zauwa ony.
- Ach, tak - odetchn a z ulg . - A wi c to ty w
mi j do kieszeni fartucha?
- Co takiego? Nic ci nie dawa em. Wyj a kaset .
- To. Chyba nale
a do Jana. I jeszcze krucyfiks.
- Krucyfiks? - przerwa jej. - Co za pomys !
- Ach, Andrej, jestem taka zagubiona - ka a. - Nic z tego nie rozumiem!
- Tak, to kaseta Jana - odpar po chwili. - 1 kto w
ci j do kieszeni? Chyba mamy jakiego sprzymierze ca, Malou.
Zeszli na dó . Znale li si w niewielkiej krypcie. Lampka na suficie rzuca a s abe wiat o, z trudem rozja niaj c ciasne przej cie. Marie - Louise
dostrzeg a tylko troje drzwi. Zza jednych z nich dochodzi o dudnienie.
- T dy - powiedzia Andrej, otwieraj c inne drzwi i wskazuj c ma e pomieszczenie. - To jest ciemnia wujka Mateja.
Zapali lamp , która rzuci a na schody czerwone wiat o.
- Oto twój ogie piekielny. A w s siednim... Pami tasz chyba, e ojciec Mateja i mój dziadek byli wspólnikami i pracowali w tej samej bran y. Tu jest
laboratorium z czasów dziadka. Wujek Matej wykorzystuje je jednak do innych celów. To st d dochodzi dudnienie ogromnych wentylatorów, które
naturalnie musia y tu osta zainstalowane.
Marie - Louise domy li a si , e dawniej w tym po-mieszczeniu przechowywano wino. Teraz by o tu stare, lecz nadal dzia aj ce laboratorium. Hrabia
Matej ma jednak zupe nie inne hobby, stwierdzi a Marie - Louise. Jest chyba zapalonym my liwym i w tej piwnicy sk ada swoje trofea. Odwróci a si z
odraz .
- Ja te tego nie rozumiem - odezwa si smutno Andrej. - Czemu s
y to ca e zabijanie? Wujek Matej jest ca kiem pozbawiony talentu w ka dej
dziedzinie. Widzisz tu jego zainteresowania. Polowanie i fotografowanie. Amator, jakich tysi ce.
- Ma spore k opoty finansowe - zauwa
a Marie - Louise.
- Wcale mnie to nie dziwi.
Andrej zamkn drzwi i otworzy kolejne, ju ostatnie.
- Tutaj jest tylko skromny pokoik, w którym wuj czasem odpoczywa.
W pomieszczeniu sta o kilka zniszczonych krzese i stó z popielniczk i fili ank do kawy, o której najwidoczniej zapomniano kilka tygodni temu.
Zatrzymali si w drzwiach. Zaniedbane krzes a nie zach ca y, aby z nich skorzysta .
- Malou, dlaczego ci tu zamkni to?
- Za pó godziny przyje
a Svetla - odpar a cicho. - Pewnie obawiaj si o jej wra liwy system nerwowy.
Ach, e te zawsze musi by tak z
liwa, kiedy mowa o tej dziewczynie! Powinna si wstydzi . Andrej milcza .
- Svetla - szepn w ko cu. - Co ja jej powiem, jak si z ni spotkam?
- Co masz na my li?
Ukry twarz w d oniach.
- Zdradzi em j , Malou.
Marie - Louise znieruchomia a. Nie by a w stanie zebra my li.
- O czym ty mówisz?
- Tak. Dzi w nocy.
Nie, tego nie zniesie! Ju pogodzi a si z tym, e ma rywalk . Ale e Andrej by niewierny wobec Svetli...
- Z kim? - spyta a nieszcz
liwa. Podniós na ni wzrok.
- Z tob , oczywi cie. W moich snach. I na jawie tak e. To twój list, w którym wyzna
, ile dla ciebie znacz , wyzwoli ten impuls.
Marie - Louise si rozpromieni a.
- Czy by o pi knie?
- Pi knie? - powtórzy z gorycz . - Nic z tego nie wysz o. Przyszed em do ciebie we nie, ale ty mnie odtr ci
.
- To by niezwykle g upi sen - stwierdzi a osch ym tonem.
Nie zrozumia , co chcia a przez to powiedzie .
- Kiedy si obudzi em, nie mog em przesta o tobie my le . Czu em potworne wyrzuty sumienia wobec Svetli, ale nic nie mog em na to poradzi . W
marzeniach uk ada em zako czenie tego snu. By em tak niewierny, jak mo na by w naj mielszych fantazjach.
Lecz Marie - Louise s ucha a wyzna Andreja z roz-targnieniem.
Andrej chcia do niej przyj
. I przyszed we nie. A ona go odtr ci a.
- Andrej, czuj si tak okropnie - zacz a
nie. Nie rozumiem, co si dooko a mnie dzieje.
- Co masz na my li?
Nie, nie powinna opowiada o tym, co prze
a dzi w nocy. Nie jemu. Móg by si poczu zak opotany i winny. A to by chyba tylko sen.
- Wszystko w tym domu - odpar a. - Ale pojawi si kto , kto nam pomo e. Pami tasz chyba doktora Monier, o którym ci opowiada am? Dzi rano
spotka am go w mie cie. By u nas na obiedzie. I jest po naszej stronie.
- Raczej po twojej, chcia
powiedzie - sprostowa ponuro Andrej.
Zaczerwieni a si .
- No, mo e troch si mn interesuje. Ale nie o to chodzi. Obieca , e podejmie pewne badania. Andrej, on jako lekarz mo e ci pomóc.
Mówi a teraz bardzo przekonywaj co, ale to na nic si nie zda o. Andrej spochmurnia .
- Nie chc , by cokolwiek czy o ci z tym lekarzem - powiedzia z naciskiem. - Jeste moj przyjació
i niczyj wi cej.
Marie - Louise usi owa a by spokojna.
- Zachowujesz si chyba troch zbyt egoistycznie. Pozosta raczej przy Svetli!
Jego twarz znalaz a si bardzo blisko jej twarzy. Przymkn a oczy i mimowolnie przysun a si do niego. Imi Svetli wyrwa o go jednak z transu.
- Tak - przyzna . - To nie w porz dku, ani wobec ciebie, ani wobec niej. Mimo to chcia bym...
- Co, Andrej?
Spojrza na ni czule.
- Jeste samym yciem, Malou. Gor cym, pulsuj cym yciem. Jeste m oda i nowoczesna. Pochodzisz ze Skandynawii, a wy jeste cie znani ze
swobodnego traktowania erotyki. Wiesz, czasami chcia bym móc zapomnie wszystko, czego nauczono mnie o moralno ci i rycersko ci, i podda si
moim... pragnieniom wzgl dem ciebie.
- Ale przecie mnie nie kochasz! Jego wzrok wydawa si rozmarzony.
- Jak mo na pokocha inn kobiet , je li wcze niej spotka o si kogo takiego jak Svetla?
Marie - Louise wci gn a g boko powietrze, aby powstrzyma wzbieraj cy p acz. Nigdy jeszcze nie czu a si tak brzydka, niezgrabna i beznadziejna
jak teraz.
- W takim razie dostanie ciebie czystego i nietkni tego. O swoich grzesznych my lach po prostu zapomnij. Gdyby wszyscy, którzy marz o
zakazanych rzeczach, zostali pos dzeni o niewierno
, niewielu wiernych zosta oby tu na ziemi. Licz si tylko czyny.
- Malou, ty p aczesz - powiedzia zrozpaczony i obj j . - Jestem draniem. Nie zamierza em ci zrani . Ogromnie ci lubi . Nigdy jeszcze nie
spotka em tak wspania ego przyjaciela, jak ty. I je li zaraz si nie rozpogodzisz, ja te zaczn p aka .
zy sp ywa y jej po policzkach. Jednocze nie czu a przyjemne ciep o i blisko
Andrej a. G adzi j po w osach, próbuj c pocieszy . Widzia a, e sam
jest nieszcz
liwy.
Roze mia a si zak opotana.
- Ale jeste my g upi!
- To prawda - odpar z ulg , ucieszony jej nag zmian humoru. - Musz jednak i
teraz na gór i pokaza si , e yj .
- Nie! Oni s niebezpieczni!
- Jutro zostanie otworzony skarbiec. Wcze niej czy pó niej musz si ujawni .
- Chyba masz racj - przyzna a. - Najlepiej b dzie, jak pójdziesz. Svetla pojawi si lada chwila, powiniene wi c najpierw zrobi niespodziank
wszystkim pozosta ym.
- Ach, Svetla... Ja...
Opanowa si si woli.
- Jak wygl dam, Malou? Czy moje ubranie jest czyste i schludne? A w osy? Czy my lisz, e powinienem zmieni koszul ?
Marie - Louise u miechn a si smutno.
- Ale Andrej! Zaczynam si naprawd zastanawia , czy Svetla nie jest twoj matk numer dwa.
- Co chcesz przez to powiedzie ?
- e przej a rol twojej matki, kiedy tamta odesz a.
Zmarszczy brwi.
- Co za bzdura! - rzek wzburzony. - Chocia w
ciwie s do siebie podobne - przyzna po chwili. - Tak samo wytworne, równie wymagaj ce, zawsze
wietnie zorientowane, jak nale y si zachowa w ka dej sytuacji.
Wida s owa Marie - Louise da y mu do my lenia. Ciekawy materia dla psychologa!
- Ale Svetla jest chodz cym idea em - doda . - Kogo takiego spotyka si tylko raz w yciu, taki kto
yje chyba tylko raz na sto lat. No, ale musimy
ju i
.
- My? Chyba nie mog si tam znowu pokaza ?
- Nie, ale te nie mo esz zosta tutaj, bo nie wiadomo, jakie maj wzgl dem ciebie zamiary. Wiesz, gdzie by em do wczoraj?
- Nie.
- W starym szybie windy towarowej. Od dawna nie jest u ywany. Sam wind wyrzucono, ale w szybie atwo si porusza . Cho , to ci poka
.
Poszli razem z powrotem do laboratorium. Marie - Louise stara a si nie patrze na wypchane martwe zwierz ta. Andrej otworzy podwójne wej cie w
cianie.
- Spójrz do góry - szepn . - Te smugi wiat a do chodz z podobnego okienka do kuchni, ponad nim do jadalni i holu na parterze. Potem winda
prowadzi do holu na pierwszym pi trze.
- Ale nie na poddasze, gdzie mieszkam?
- Nie.
Marie - Louise uspokoi a si . A wi c przera aj ca posta z dzisiejszej nocy nie mog a przedosta si t drog .
Szyb okaza si na tyle w ski, e mo na si by o w nim ukry , opieraj c plecy i stopy o przeciwleg e ciany.
- A wi c st d obserwowa
wszystko, co si dzia o? - spyta a, kiedy wyszli z szybu.
- Tak. To znaczy nie widzia em, jak jedli obiad, bo wtedy spa em. Nie mia em wi c przyjemno ci pozna twojego lekarza.
Wyczu a niech
w jego g osie. Po chwili rzuci wzburzony:
- Wybacz mi, Malou, ale jestem zazdrosny. Och, okropnie si zachowuj . Je eli mog wyrazi si w ten sposób, to ty uosabiasz moje ziemskie
pragnienia, te fizyczne, a Svetla jest mi
ci idealn , doskona . No, id , zanim powiem za wiele.
Zosta a sama. Westchn a smutno, zaraz jednak postanowi a spenetrowa szyb.
Bez wi kszego trudu posuwa a si do góry. Stara a si tylko nie patrze w dó , bo dostawa a zawrotów g owy. Dziwne, lecz st d prawie nie by o
ycha huku wentylatorów.
Dotar a na wysoko
kuchni, znajduj cej si na tym samym poziomie co piwnica, w której po raz pierwszy ujrza a Andreja na katafalku, tyle e to by o
po drugiej stronie domu. Ostro nie zajrza a przez szpar , kucharka uwija a si , kr
c tam i z powrotem w oparach gotowanych potraw. Wszed Joseph,
wyda jakie polecenie, po czym znowu znikn .
Svetla by a w drodze, ca y dom stan na g owie.
Marie - Louise powoli wspi a si jeszcze wy ej. Nie spieszy a si , musia a zachowa ostro no
, nie mog a pozwoli , by kto us ysza jej zdyszany
oddech dochodz cy z szybu.
Dostrzeg a hol i jadalni . Usadowi a si wygodnie, opieraj c plecy i stopy o przeciwleg e ciany. Jadalnia by a pusta, lecz stó nakryto ju do obiadu.
Nikt tak e nie przechodzi przez hol, natomiast us ysza a g osy dochodz ce z salonu. Hrabina krzycza a co histerycznie, g os hrabiego dr
, a
Etienne wydawa si w ciek y.
Marie - Louise zrozumia a. Andrej si ujawni .
Niepokoi a si o niego. Z mieszka cami tego domu nie by o artów! Nie wydawali si szczególnie uszcz
liwieni faktem, e widz go znowu ca ym i
zdrowym. Mo e z wyj tkiem hrabiny, trudno zgadn
, co wyra
y jej gwa towne okrzyki.
Na zewn trz, na dziedzi cu, da si s ysze silnik samochodu. Joseph pospieszy do drzwi, za nim pod
yli hrabia, hrabina i Etienne. Wszyscy razem
znikn li.
Powoli do holu wszed Andrej i przystan . Wygl da o na to, e zapomnia , i z szybu windy kto mo e go obserwowa . Najwyra niej wszystkie jego
my li kon-centrowa y si wokó Svetli.
Zranione serce Marie - Louise bi o mocno. Teraz wreszcie ujrzy t cud - kobiet .
Na schodach da y si s ysze o ywione g osy. Andrej nerwowo wytar spocone d onie o spodnie.
Niestety, szyb usytuowany by w ten sposób, e widzia a wyra nie twarz Andreja jakie pi
metrów przed sob , podczas gdy wszystkie osoby
wchodz ce zwrócone by y do niej plecami.
Andrej wygl da blado i sprawia wra enie bardzo zdenerwowanego.
O Bo e, jaki jest przystojny! Marie - Louise ogarn y smutek i t sknota. Oczywi cie, dla niej jest zbyt doskona y. Zawsze czu aby si przy nim gorsza
i wdzi czna, e w ogóle zwróci na ni uwag . Ci gle by si ba a, e go mo e straci .
Najlepiej, eby pozosta przy swojej Svetli.
Marie - Louise otar a oczy, eby wyra niej widzie .
Drzwi si otworzy y.
- Zaraz b dzie obiad! - zawo
a hrabina i wszyscy pod
yli za ni .
Andrej zosta sam w holu. W chwil pó niej kto do niego podszed .
- Andrej! - da si s ysze aksamitny g os.
Kobieta mia a na sobie bia koronkow sukienk si gaj
a do kostek. Do tego dziewcz ce bia e buty I bia y kapelusz z szerokim rondem.
Ciemne w osy opada y kaskad ku cienkiej jak u osy talii i kr
ym biodrom. Posta w koronkach wyci gn a do Andreja drobn delikatn d
, aby
móg j uca owa .
Brakuje jej tylko parasolki, wówczas pasowa aby idealnie do okresu prze omu wieków, pomy la a ponuro Marie - Louise. Niewygodna pozycja
zacz a jej dokucza , poza tym czu a k ucie w sercu. Ona, która my la a, e tak adnie wygl da w swej bawe nianej sukience! Kim by a w porównaniu z
tym wolnym od wad objawieniem?
Zna a ju to spojrzenie Andreja, pe ne czci i uwielbienia dla Svetli! Teraz jednak by o ono zupe nie pozbawione wyrazu. Spojrza na Svetle, uj jej
i poca owa - jakby z obowi zku? Marie - Louise tak si wydawa o, ale naturalnie si myli a. Prawdopodobnie stara si nie okazywa uczu .
- Najdro szy Andreju! - odezwa a si nieznajoma melodyjnym g osem. Marie - Louise nienawidzi a jej za to, e wymieni a jego imi . - Mój uroczy
przyjacielu, jak cudownie ci znowu zobaczy ! Przykro mi z powodu twojego brata. Jan mia zawsze szczególne miejsce w moim sercu.
Co za szumne frazesy! Lecz Marie - Louise by a do Svetli uprzedzona i by mo e dlatego troch niesprawiedliwa. Nareszcie Andrej odzyska mow .
- Czy mia
dobr podró ?
- Ach, wiesz, zbyt wyczerpuj
, jak dla mnie. Czy móg by mnie zaprowadzi do mojego pokoju? Jestem taka zm czona.
Jakie to
osne!
Kobieta po
a d
na ramieniu Andreja i odwrócili si , eby pój
dalej.
Marie - Louise wytrzeszczy a oczy ze zdumienia i omal nie spad a na dó . Zna a przecie t twarz! Te du e br zowe oczy, do eczki w policzkach.
Ale sk d?
Siostra Claire!
Siostra Claire ze szpitala w Cannes!
Imi Svetla nie mia o odpowiednika we francuskim. Najbli sze, jakie si z nim kojarzy o, to chyba w
nie Claire.
W holu pojawi si Etienne i Andrej zostawi z nim nowo przyby .
- Musz co jeszcze za atwi - mrukn usprawiedli-wiaj c si .
Svetla spojrza a na niego zdumiona i odwróci a si z g o- nym miechem w stron tamtego, wyra nie ura ona.
- Chod my, Stefan! Razem na pewno znajdziemy mój pokój!
Marie - Louise zobaczy a, e Andrej uda si w stron wej cia do piwnicy, szybko wi c zesz a na dó i dotar a do podziemi mniej wi cej w tym samym
czasie co on. Od razu udali si do pokoiku wuja Mateja.
Andrej wydawa si zmieszany jak nigdy przedtem. Opar si plecami o drzwi, jak gdyby nie móg sta O w asnych si ach.
Zacisn z by, oddycha ci
ko jak cz owiek, któremu brakuje powietrza.
Marie - Louise czeka a. Ze strachu nie potrafi a wydoby z siebie ani s owa.
W ko cu zauwa
jej zdziwione spojrzenie.
- Czy by o bardzo trudno? - spyta a cicho.
Odetchn .
- Nie chc by z ni , Malou! Nie chc jej! - prawie krzycza . - Trzy lata marze i t sknoty i nagle przejrza em na oczy. Ona jest tylko rozpieszczon i
samolubn lalk ! Tak mizdrzy si i kokietuje, e wstydzi em si za ni i za siebie. Jestem pewien, e nie ma poj cia, co to znaczy kocha . Boi si , e
pogniecie sobie ubranie lub potarga w osy przy poca unku! Chce by ubóstwiana jak bogini czysto ci. Nie starcza jej serca na nic wi cej. Trzy
zmarnowane lata!
- Nie - u miechn a si Marie - Louise. - Wcale nie zmar-nowane. Ca kowicie zaprz ta a twoje my li, tak e nie zwraca
uwagi na inne kobiety. Za
to jestem jej wdzi czna. Teraz mam bowiem szans zachowa twoj przyja
.
- Przyja
? - spyta Andrej i spojrza na Marie - Louise tak, jakby jej nigdy przedtem nie widzia . - Tam na górze zat skni em nagle za twoj opalon
twarz , ciep ym u miechem, za sam twoj blisko ci . My la em, e oszalej ! By em lepo zapatrzony w jaki idealny obraz. I walczy em ze swymi
uczuciami dla ciebie, bo nie chcia em dopu ci si zdrady.
- Jeste z natury bardzo wierny, prawda? - spyta a Marie - Louise, tak bardzo uszcz
liwiona jego s owami, e g os wi
jej w gardle. - Jeste
czyzn jednej kobiety.
- Tak, chyba tak.
- To dobrze.
- Tylko tak wiele czasu zabra a mi zmiana partnerki - westchn . Zaczerpn powietrza i mówi dalej. - Malou, jestem wolny! Uwolni em si od
strasznego jarzma! Mia
absolutn racj . Svetla przej a po mojej matce panowanie nade mn . „Zrób to, zrób tamto, zachowuj si przyzwoicie,
Andrej, bo zostaniesz ukarany”.
Zako czy em walk o wyzwolenie si z pe nego zakazów wychowania. Wreszcie jestem wolny. I zawdzi czam to to-bie. Podejd tu, Malou!
Natychmiast us ucha a, a on mocno przytuli j do siebie.
- Och, Andrej - szepn a mu do ucha. - Tak bardzo ci kocham! Ale jestem nikim. Odsun j nieznacznie od siebie.
- Jeste najpi kniejsza! A tak e najm drzejsza. I tak wspaniale gotujesz!
Pochyli si nad ni , aby j poca owa , lecz nagle si wyprostowa .
- Co to za lady? - spyta , dotykaj c jej szyi.
Marie - Louise przymkn a oczy. Chcia a mu teraz wszystko opowiedzie , podzieli si swymi w tpliwo ciami.
- Nie wiem, Andrej - odpar a zm czona. - Mam je od czasu, kiedy zosta am napadni ta ko o domu wdowy. Doktor Monier stwierdzi , e cierpi na
powa
niedokrwisto
. Podobne lady pojawi y si znowu w dzie pó niej, kiedy zamieszkali my w moim nowym domu. Nie by y wi ksze, tylko
bardziej wyra ne. Wtedy ni o mi si , e do mnie przyszed
. Uczucie by o cudowne i jednocze nie przera aj ce. Kiedy si obudzi am, by am taka
aba, e ledwo trzyma am si na no gach. W dodatku dzi w nocy widzia am wampira.
- Co?!
- Tak. Usi owa am sobie wmówi , e to by tylko sen, ale on przyszed naprawd .
- Co ty wygadujesz? - wyszepta niemal bezg
nie, blady na twarzy jak kreda. - By w moim pokoju. Zbli
si w moj stron , ale znikn , kiedy
wyci gn am krucyfiks. ni o ci si , e przyszed
do mnie, ale ja ci odtr ci am, prawda?
- Tak, ale... O Bo e, nie wierzysz chyba...?
- Sama nie wiem - westchn a, t umi c p acz. - Ta istota zwróci a si do mnie profilem i to by
ty, Andrej. Z t ró nic , e mia
... k y.
Sta bez ruchu.
- Dlaczego mi o tym wcze niej nie powiedzia
?
- Poniewa ci kocham i nie chc ci sprawia bólu. I nie mog w to uwierzy . Dlatego w
nie nic z tego nie rozumiem.
- W którym pokoju teraz mieszkasz?
Wyt umaczy a mu.
- A wi c to tak! Ciekaw jestem... Malou, wcale nie s dz , aby mnie próbowa a ok ama . Wiem, e mówisz prawd , poniewa mam wszelkie powody
ku temu, by s dzi , i wokó mnie dzieje si co niedobrego. Ju w zamku dziadka s ysza em zarzuty, jakobym by równie przera aj cy jak pewien nasz
przodek, który
w siedemnastym wieku i uwa any by za wampira. Nie mog jednak uwierzy , abym mia ... To prawda, e tamtej nocy przenios em
ci do
ka i e... pie ci em ci , mo e zbyt odwa nie, ale bardzo delikatnie. Nie zrobi em niczego niestosownego i bynajmniej nie zachowa em si jak
wampir! Przecie ci kocham, Malou! Czy pomo esz mi znale
wyj cie z tego koszmaru?
- Pragn tego z ca ego serca!
- Niezale nie od tego, co si mo e okaza ?
- Niezale nie od wszystkiego.
Ostro nie przytuli j . Trwali tak przez d
sz chwil w milczeniu, my
c z l kiem o tym, co ich czeka.
ROZDZIA X
Marie - Louise szepn a niepewnie:
- Czy nie przyjechali my tu po to, eby chroni Svetle?
Andrej skrzywi si .
- Tak, ale my
, e Stefan uczyni to lepiej ni ja. W ka dym razie z wi kszym zapa em.
Zamy li si przez chwil .
- Zastanawia em si nad tym, co si wydarzy o dzi w nocy w twoim pokoju. My lisz, e móg by to by Stefan? Jest przecie do mnie podobny.
- Ksi
yc wieci bardzo s abo. Poza tym ten cz owiek mia wysoko postawiony ko nierz peleryny i nie mog am zobaczy dok adnie jego sylwetki.
Jednak nie, zjawa, któr widzia am, by a bardzo wysoka, a Stefan jest prawie o g ow ni szy od ciebie. I w jaki sposób si tam dosta ? A jak znikn ?
- Chyba si domy lam... S ysza em kiedy histori I pokojach dla s
by...
- Andrej - przerwa a mu nie mia o. - Jest jeszcze co , o czym nie zd
am ci powiedzie .
- Czy to jakie kolejne odkrycia z mojego nocnego ycia?
- Nie, co zupe nie innego. To dotyczy Svetli. Widzia am j ju przedtem. By a piel gniark w szpitalu w Cannes.
Przez moment patrzy na ni z niedowierzaniem, po czym wybuchn
miechem.
- Svetla jako piel gniarka? Nie, no wiesz, wszystko, ale nie to! Jej nie obchodz cierpienia innych. O Bo e, teraz ju rozumiem. A tak j ubóstwia em!
Traktowa em jak anio a!
- To chyba jedyna dziewczyna, z jak mia
bli szy kontakt. W dodatku bardzo pi kna.
- Naprawd ? Jako ju nie dostrzegam jej urody. Widz tylko twoj . Ale s dz , e masz racj . W swoim yciu nie spotka em zbyt wielu dziewcz t.
Ale e pracowa a w szpitalu? To niewiarygodne, musia
si pomyli .
- By mo e - odpar a Marie - Louise spokojnie.
- Nie boisz si mnie mimo tych wszystkich tajemniczych wydarze ? - spyta cicho.
- Nie, Andrej. Nawet dzi w nocy, kiedy dozna am szoku, w
ciwie si nie ba am. Nie krzycza am, nie straci am przytomno ci, nie wypad am z
pokoju i nie obudzi am ca ego domu. Nawet gdyby si okaza o, e to by
ty, nie potrafi abym odej
od ciebie. Poniewa jest w tobie, tak jak i w
wampirach, co bardzo erotycznego.
- We mnie te ? - zdumia si . - Czy naprawd mnie pragniesz?
- Skandynawskie dziewcz ta s bardzo wyzwolone, lecz mimo to nie odwa
si odpowiedzie wprost na twoje pytanie.
- Pragn ci , Malou.
ysz c to mocniej przytuli a si do niego. Czu a za pach i ciep o jego skóry. Wiedzia a, e chcia aby przy nim zosta . Do ko ca ycia, je eli on si
zgodzi. Tak bardzo si ba a, e go straci. Marie - Louise nauczy a si ju , jak miliony kobiet i m
czyzn przed ni , e mi
nie-sie z sob nie tylko
spokój i poczucie bezpiecze stwa, lecz równie wieczny strach. To cena, jak trzeba p aci za to, by móc kogo kocha g boko, z ca ej duszy.
Nie próbowa jej ju poca owa . Tak jakby najpierw chcia si do ko ca oczy ci z podejrze , e jest wampirem.
Podejrzenia groteskowe, ale poszlaki pojawia y si jedna za drug .
- Czy oni przypadkiem nie zacz li si niepokoi , co si z tob sta o? - spyta a Marie - Louise.
- Tak, z pewno ci . Chcia bym jednak najpierw obejrze twój pokój. Mam pewn teori .
- Ale nie dostaniemy si tam niezauwa eni.
- A jednak spróbujemy. Pojedziemy wind - za artowa .
Posz a za nim w gór szybu. Posuwali si powoli i bezszelestnie. Kiedy dotarli do poziomu kuchni, zamarli na chwil przera eni pot
nym
uderzeniem w cian i krzykiem kucharki:
- Znowu grasuj tu myszy!
Siedzieli tak d
sz chwil , wstrzymuj c oddech, zanim odwa yli si i
dalej.
Andrej zatrzyma si przy jadalni i wyjrza przez szpar . Bez s owa ruszy dalej.
Marie - Louise zatrzyma a si tak e. Ujrza a cztery osoby jedz ce obiad przy stole.
Hrabina wygl da a na zak opotan . Strapiona twarz, która kiedy musia a by bardzo pi kna, zdradza a niepokój.
- Co si sta o z moj pani do towarzystwa? Mam teraz pokojówk , wiesz, Svetlo?
- Chyba znowu posz a do miasta - mrukn hrabia.
- Tak, rzeczywi cie ta dziewczyna na wiele sobie po-zwala - doda Stefan.
- Prosi am j , eby posz a z samego rana - odezwa a si hrabina. - A co zrobimy z Andrejem? Mówi am, e powinni my wezwa lekarza. A je li on
doniesie, e zataili my zgon?
- Tak, mo e nam przysporzy k opotu - zauwa
jej m
.
Svetla, zadowolona z siebie, zanosi a si perlistym miechem.
- Andrej jest jedynym, który mnie rozumie - skar
a si hrabina. - Ciesz si , e yje.
Stefan wydawa si jednak wyra nie zdenerwowany. Przeprosi i wyszed do holu. Marie - Louise ledzi a go wzrokiem, kiedy po cichu podszed do
szafy i obejrzawszy si , czy nikt nie widzi, wyj z niej ukryt przez hrabin butelk pernodu. Poci gn pot
ny yk i odstawi trunek na miejsce.
Nast pnie wróci do jadalni.
Andrej da znak Marie - Louise, eby si nie zatrzymywa a, i weszli na wysoko
ostatniego pi tra.
Sprawdzi , czy droga jest wolna, i wyczo ga si . Po chwili poda r
dziewczynie i pomóg jej wydosta si z szybu.
Po cichu przemkn li po schodach prowadz cych na poddasze.
- Tu jest mój pokój - powiedzia a i wesz a do rodki Natychmiast zorientowa a si , e kto grzeba w jej rzeczach.
- Kaseta - odezwa si Andrej. - Kaseta Jana.
- Albo twoja. Zrozumieli chyba, e sobie pomagamy. Kto inny móg by wrzuci drewno do trumny?
- My
, e do niedawna jeszcze tego nie wiedzieli.
Marie - Louise pokaza a, w którym miejscu ujrza a przera aj
posta . Andrej po
si na
ku, eby spojrze na pokój z odpowiedniej
perspektywy, i po chwili wsta .
- Znam histori o pewnym m odym cz owieku z tego domu, który zakocha si w s
cej. Zbudowa tajemne wej cie, eby móc j w nocy odwiedza .
By mo e ona zajmowa a ten w
nie pokój.
Marie - Louise, która zawsze chwyta a wszystko w lot, albo prawie zawsze, zawo
a:
- W takim razie owe drzwi mog znajdowa si tylko w szafie!
- W
nie.
Tylna cianka ust pi a pod naciskiem r ki, ale co blokowa o j z drugiej strony.
Przeszli do pomieszczenia obok. Wygl da o na nie zamieszkane, wykorzystywano je tylko jako schowek.
Na jednej cianie wisia a zas ona. Kiedy zsun li j na bok, zobaczyli ma e drzwiczki. Andrej je otworzy .
- Otwieraj si ca kiem bezg
nie - zauwa
a Marie - Louise. - A tam dalej jest moja szafa.
W pobli u sta a niska komoda. Andrej podszed do niej. Pierwsza szuflada by a pusta, druga tak e. Ale w najni szej...
I le
a tam czarna peleryna z wysokim ko nierzem, buty na bardzo wysokich obcasach i dziwny przedmiot, przypominaj cy plastikowe z by do
zabawy w Drakul , jakie mo na kupi w sklepie ze miesznymi rzeczami.
W oczach Andreja pojawi a si w ciek
.
- No, teraz Stefan b dzie si musia t umaczy . Zobaczymy, jak z tego wybrnie. Chod , nie ma czasu na ceremonie!
Wzi j za r
i zbiegli po schodach. Prosto do jadalni. Osoby siedz ce przy stole na widok Andreja z dziewczyn znieruchomia y.
- O, tu jest Marie - Louise - zacz a hrabina. - I Andrej. Gdzie...
Andrej przeszed szybko obok niej i rzuci przebranie na stó tu przed Stefanem.
- I co ty na to?
- Andrej, po co tak dramatyzujesz? Co to za mieci?
- Bardzo dobrze wiesz, co to takiego. Zakrad
si dzi w nocy do pokoju Marie - Louise. Wszed
przez tajemne przej cie przebrany w ten
straszny kostium, eby pomy la a, e to ja, a potem schowa
rzeczy w komodzie w komórce. No? Czy masz na to jakie rozs dne wyt umaczenie?
Stefan wsta , niewiele przez to zyskuj c, gdy Andrej by du o wy szy. Jego g os brzmia jednak przekonuj co i pewnie.
- Mój drogi kuzynie z kompleksem wampira! Mam bardzo dobre wyt umaczenie. Mianowicie takie, e ty sam po
tam te rzeczy, eby na mnie
pad o podej-rzenie. Sam nie potrzebujesz przecie
adnych dodat-kowych przyborów, by straszy m ode gor cokrwiste kobiety po nocach.
Marie - Louise dozna a szoku, s ysz c te s owa. A je li Stefan mówi prawd ? Przecie Andrej bez wahania podszed do komody i wyj stamt d to
dziwne ubranie. Czy by nie istnia y adne fakty, które pozwoli yby uwolni go od tych okropnych podejrze ?
Spojrza a na Andreja i zrozumia a, e my li o tym samym. Skuli ramiona niczym pod zbyt ci
kim brzemieniem. Wiedzia a, e on sam nie wierzy w
niezawodno
swojego umys u.
Oczy Stefana by y zm czone i zamglone, tak jakby nie spa ca noc. Marie - Louise nigdy nie w tpi a, e to w
nie on przyszed w nocy do jej
pokoju, ale czy mog a to udowodni ? Stefan nie by mo e geniuszem, ale posiada wiele sprytu. Zawsze mia w zanadrzu gotow odpowied na ka de
pytanie.
Wszyscy pozostali siedzieli z pocz tku jak sparali owani, ale teraz zacz li przekrzykiwa si nawzajem. Oskar enia przeciwko Andrej owi i Marie -
Louise miesza y si z rozpaczliwymi pytaniami hrabiny o to, co si w
ciwie dzieje w jej domu.
Andrej uciszy wszystkich ruchem r ki i rzek ostrym tonem:
- Wiem, e jeste winny, Stefanie. To ty przez ca y czas próbowa
kierowa na mnie podejrzenia. Ty zapewne powiesi
czosnek w oknach domu,
gdzie mieszka a Malou, i ty tak e podrzuci
jej krucyfiks, eby mog a „przegoni ” upiora z sypialni. Nie chcia
bowiem, by gra zasz a za daleko, ty...
Wsta , cz owieku, kiedy do ciebie mówi !
Stefan osun si na krzes o. Wygl da , jakby nic do niego nie dociera o. Patrzy przed siebie szklanym wzrokiem, potem jego g owa opad a na stó ,
tak e czarne w osy ubrudzi y si resztkami deseru.
Hrabina zacz a przera liwie krzycze . Krzes o hrabiego przewróci o si , kiedy gwa townie wsta , równie Marie - Louise rzuci a si na pomoc.
- O Bo e! - wrzeszcza a hrabina. - Dok adnie tak samo! Dok adnie tak samo, jak z Janem i Andrejem!
Hrabia i Joseph robili wszystko, by ocuci Stefana, Svetla natomiast sta a nieruchomo, z
ywszy r ce na piersiach w teatralnym ge cie, nie zdaj c
sobie nawet sprawy, e taka poza zdradza ch
ratowania w asnej skóry. Nast pnie rzuci a si Andrejowi w ramiona.
- Och, Andreju, pomó mi! To spotka nas wszystkich. Nast pnym razem przyjdzie kolej na mnie!
Andrej odsun j na bok.
- Joseph, zadzwo po lekarza - poleci . - Szybko!
Joseph znikn . Andrej podniós g ow Stefana, aby rozlu ni mu ko nierzyk.
Wszyscy jednak widzieli, e by o ju za pó no.
- Ale ty obudzi
si do ycia, Andrej - zaszczebiota a Svetla. - To Stefanowi pewnie te si uda.
Andrej podniós g ow . Jego twarz wyda a si nagle postarza a i zm czona.
- Mnie si uda o, poniewa z powodu uszkodzenia systemu nerwowego regularnie za ywam specjalne le-karstwo.
- Czy nie mo esz go da Stefanowi?
- W jaki sposób? To tabletki. Widzisz chyba, e ju nic go nie uratuje. Mo emy zastosowa sztuczne od dychanie, ale...
Tymczasem wróci Joseph.
- Lekarz wyjecha do chorego i wróci najwcze niej jutro rano.
- A doktor Monier? - odezwa a si hrabina. - Wezwijmy doktora Monier!
- Nie b
g upia - ofukn j m
. - Nie wiemy nawet, gdzie go szuka . - Sta pochylony nad Stefanem. By g boko wstrz
ni ty. - Nie rozumiem,
jak to si mog o sta . Dlaczego w
nie on?
- Czy nie powinni my tak e zadzwoni na policj ? - spyta Andrej ch odnym tonem.
- Nie! - przerwa mu hrabia. - Nie, zabraniam. W ka dym razie jeszcze nie teraz. Czy nie widzicie, e mia zawa ? W
nie. Zawa , jak Jan. To
rodzinne.
- Cicho! - rzuci ostro Andrej. - Nie ma czasu na histeri .
Zbada Stefana, na ile potrafi .
- adnych oznak ycia. Hrabia westchn .
- Musimy go znie
do piwnicy. Katafalk jeszcze tam stoi.
Andrej zwróci si do Svetli.
- Tym razem ty mo esz przy nim posiedzie . Jeste przecie piel gniark , prawda?
Zdumiona hrabina spyta a:
- Czy Svetla naprawd jest piel gniark ?
- Och, cicho b
- sykn zirytowany hrabia.
- Je eli my licie, e zostan sama ze zmar ym w ciemnej piwnicy, to si ... - zacz a Svetla.
- Sko czmy z tym pró nym gadaniem - przerwa jej Andrej. - Tu trzeba dzia
.
Godzin pó niej w domu zapanowa wzgl dny spokój. Joseph zobowi za si czuwa przy zmar ym, na wypadek, gdyby si obudzi , na co, jak s dzi
Andrej, nadzieja by a nik a.
Nagle wszyscy spostrzegli, e jest ju pó ny wieczór. Andrej, mimo protestów hrabiego, zadzwoni po policj , ale na posterunku nie by o nikogo poza
odym funkcjonariuszem, któremu zabroniono opuszcza budynek. Nie mówi c, o co chodzi, Andrej obieca zadzwoni ponownie nast pnego dnia.
- Nie chcia bym, aby to robi - powiedzia hrabia niezadowolony. - W ka dym razie do chwili, kiedy otworzymy skarbiec. By oby to dla mnie bardzo
opotliwe, gdyby przyjechali wcze niej. Stefanowi i tak nie pomo emy, a jestem pewien, e zmar na atak serca. To samo sta o si z twoim bratem,
Janem. A e ty straci
przytomno
, to zupe nie inna sprawa. To na pewno z powodu twojej wady mózgu. Nie ma powodu, by miesza w to policj .
Absolutnie adnego powodu.
- Czy by? Zobaczymy - odpar Andrej, eby unikn
dalszej dyskusji. - Teraz niech ka dy pójdzie do swego pokoju i dobrze zamknie za sob drzwi.
Svetla, która wygl da a na bardzo poruszon z powodu mierci Stefana, uchwyci a si ramienia Andreja.
- Andrej, boj si zosta sama dzi w nocy - szepn a i zatrzepota a d ugimi rz sami.
- Na pewno jako sobie poradzisz. Marie - Louise jest w trudniejszej sytuacji. Dzi w nocy zostan z ni .
Svetla pu ci a r
Andreja i spojrza a na niego oburzona.
- Co ty powiedzia
? Zarok przenocuje u pomocy domowej ?
- Tak, i wykorzystam ka
sekund - odpar Andrej zaczepnie.
Je eli zamierza j rozz
ci , to mu si uda o.
- No wiesz co! - sykn a. - W takim razie nie chc mie z tob nic wspólnego!
- S dz , e dobrze zrobisz, bo mo e Malou i ja b dziemy mogli wreszcie
w spokoju. Zamierzam bowiem poprosi j o r
. I mam nadziej , e
si zgodzi.
- Na pewno - rzuci a Svetla z ironi . - Pieni dze i tytu przydadz si tej prostej dziewce. eby przyjmowa m
czyzn u siebie w pokoju! Dobrze, e
twoja matka tego nie widzi - rzek a z udanym oburzeniem. - Ciesz si , e nie do
a dzisiejszego dnia.
- Metoda obci
ania mojego sumienia jest ju niesku-teczna, Svetlo. Oszcz dzaj wi c struny g osowe! Chod , Malou!
Jego spojrzenie by o agodne i czu e, kiedy podawa jej r
. Svetla westchn a tylko i ostentacyjnie odwróci a si na pi cie.
Kiedy znale li si na górze w male kim pokoiku, Marie - Louise poczu a si nagle niezr cznie. eby uwolni si od tego wra enia, powiedzia a
szybko:
- Nie rozumiem czego , Andrej. By am pewna, e to Stefan kryje si za tym wszystkim.
- Ja tak e. Hrabia z pewno ci macza równie palce w tej grze. Jest przecie jak najbardziej zainteresowany spadkiem.
- A Svetla? Co o niej my lisz?
- Nie wiem, ale sprawia wra enie miertelnie prze-ra onej.
- To prawda. Czy jednak nadal zamierzasz odda jej swoj cz
?
- Nie, oszala
? Teraz wreszcie chc
, zamierzam od
te pieni dze dla rodziny, któr pragn za
. Czy mi w tym pomo esz?
W jego g osie kry si l k.
- Wiele ju sobie pomogli my - odpar a Marie - Louise na pozór beztrosko, lecz serce bi o jej mocno. - Po mog ci wi c tak e w za
eniu rodziny.
Powiedzia a to artobliwie, ale nie da si zwie
. Usiad na jej
ku, zrzuci buty i podci gn kolana do brody, opieraj c si jednocze nie o cian .
- Malou... Przechwala em si troch przed Svetla, mówi c o tym, e przenocuj u ciebie i e b dzie wspa-niale. Nie s dz , eby mi si to uda o.
Usiad a obok niego, poczu a si znowu oszukana.
- Nikt ci nie zmusza, wiesz o tym - powiedzia a cicho.
Obj j ramieniem, przyci gn do siebie i musn ustami jej w osy.
- Moim najwi kszym pragnieniem jest... zosta z tob . Ale boj si . Boj si , e mi si nie uda i e...
Przerwa w pó zdania.
- Troch zbyt wiele rzeczy naraz - zauwa
a. - Wyja nijmy wszystko po kolei. Dlaczego s dzisz, e ci si nie uda?
Wiedzia a, e jest mu potwornie trudno o tym mówi , ale si przemóg , poniewa jej ufa .
- Czy mo esz sobie wyobrazi , jak to jest, kiedy dzie w dzie s ucha si o tym, e kobiety s grzeszne.
Seksualizm jest z y i wstr tny. Pami tam, e ogl da em zdj cie gwiazdy filmowej w jakim czasopi mie, mia em wtedy chyba czterna cie lat. Ca kiem
przyzwoite zdj cie, nic poza uwodzicielskim spojrzeniem. Aktorka by a pi kna. Matka wyrwa a mi to pismo. „Mój syn nie b dzie ogl da takich
rozpustnych kobiet!” krzycza a. „To szkodliwe dla ciebie, Andrej, zostaniesz na zawsze ze swoj mamusi , prawda? Wiesz, jaka jestem s aba i... Ty i ja
nie potrzebujemy nikogo innego”. Zohydzi a wszystko, co najpi kniejsze mi dzy kobiet i m
czyzn , a ja nigdy si nie wyzby em tego obrazu. Dlatego
Svetla sta a si moim idea em. Ona by a w pewnym sensie bezp ciowa. Wyniesiona ponad potrzeby fizyczne. Jeste pierwsz kobiet , która mnie
poci ga. Zarówno duchowo, jak i... fizycznie. Jednak bardzo si boj , e dawne uprzedzenia wedr si pomi dzy nas.
- A to drugie? - spyta a cicho. - Obawia
si jeszcze czego innego.
- Tak. Nie wiemy jeszcze, czy ulegam jakim dziwnym sk onno ciom. Wiesz, co mam na my li?
- Wampiryzm? Tego si nie boj .
Jednak w tej samej chwili, gdy wypowiada a te s owa, przeszy j dreszcz strachu, którego nie by a w stanie opanowa .
- Ale ja si boj ! - rzek stanowczo. - Tkwi we mnie tak silny l k, e czasem budz si w rodku nocy i za-stanawiam, gdzie przed chwil by em? Kim
jestem? Czy to prawda, e yje we mnie kto nie miertelny? Czy pami tam co z innych epok? Wiesz, widzia em portret mego przodka z
siedemnastego wieku. Dostrzeg em pewne podobie stwo. Nawet du e.
- Ale Andrej! Chyba nie wierzysz, e jeste ...? Westchn ci
ko.
- Sam ju nie wiem!
Marie - Louise wzi a Andreja za r
.
- Czy nie rozumiesz, e by
dr czony psychicznie? Najpierw przez swoj matk , a potem przez Svetle, która jest kobiet tego samego pokroju. A
tak e przez twoje ro-dze stwo. To by ich pomys z tym wampirem, prawda?
- Któ mo e wiedzie , gdzie si zrodzi y te plotki? Och, Malou, mog aby sobie znale
kogo mniej skom-plikowanego.
- Ale ja pragn ciebie. Jednak czy musimy od razu i
z sob do
ka? Które z nas mo e spa na pod odze. W takim razie ja zostaj w
ku.
Roz mieszy go ten stary art, który roz adowa sytuacj .
cisn j pospiesznie na dobranoc. W pokoju zapad a cisza. Marie - Louise siedzia a z czo em opartym o brod Andreja i my la a: Jeszcze mnie
nie poca owa . Raz zamierza to zrobi , ale przerazi am si , gdy dotkn wargami mojej szyi. Teraz z kolei on nie mo e si pozby strachu.
Czu a, jaki jest spi ty, jak dr y na ca ym ciele. Usta, którymi musn jej skro , by y parz co gor ce.
- Jutro zostanie otworzony skarbiec - odezwa a si , gdy napi cie sta o si zbyt silne.
- Tak - us ysza a jego ochryp y g os.
- Czy dosta
jakie instrukcje?
- Mnóstwo.
By jej wdzi czny, e przerwa a k opotliw cisz . Zacz szuka czego w kieszeni.
- Mam przy sobie list, który dziadek napisa przed mierci . Zaraz ci go poka
.
Lecz zanim zd
rozwin
kartk , zgas o wiat o.
- Do licha - mrukn . - Pójd wymieni bezpiecznik. To potrwa tylko chwil . Poczekaj tu.
- Czy mog i
z tob ?
- Nie. Nic nie mo e ci si sta . Zamkn za sob drzwi na klucz.
- Jak chcesz. Tylko b
ostro ny.
Znikn , a Marie - Louise zosta a sama, pogr
ona w zadumie. W jaki sposób wyzwoli Andreja od obsesyjnych my li?
Nagle znieruchomia a, poczu a na plecach lodowaty dreszcz strachu.
W pokoju kto by .
ROZDZIA XI
Tej nocy ksi
yc przykrywa y chmury, w pomieszczeniu panowa a wi c zupe na ciemno
. Marie - Louise nie mog a zobaczy postaci znajduj cej si
gdzie w pobli u szafy, s ysza a jednak szelest ubrania i cichutkie kroki po pod odze...
Bezg
nie przemkn a w stron drzwi, lecz by y za-mkni te od zewn trz na klucz.
O Bo e, pomy la a. Jak to mo liwe? Po po udniu przecie razem z Andrejem zabarykadowali komod tajne przej cie przez szaf , nikt wi c nie móg
si t dy przedosta .
Teraz jednak niczego nie sprawdzili, pewni, e dobrze si spisali. Tymczasem ka dy móg wej
na gór i odsun
komod .
Marie - Louise nie mia a w tpliwo ci, e w pokoju kto jest. Kto , kto ostro nie i nieub aganie przesuwa si coraz bli ej w jej stron .
Dlaczego nie wo a Andreja? I dlaczego tak d ugo go nie ma?
Wiedzia a, dlaczego. Rozum podpowiada jej, e to on sam czai si obok w ciemno ci.
Nie móg to by nikt inny.
Mimo woli j kn a cicho. Us ysza a, e ten kto na moment znieruchomia , b yskawicznie zwróci si w jej stron i w mgnieniu oka znalaz si przy
niej.
Marie - Louise cofn a si , ale zosta a wci ni ta w na-ro nik pokoju tu przy drzwiach i nie mog a ju ucieka . Poczu a gor cy oddech na swym
policzku. Nagle co ostrego dosi
o jej szyi.
Odruchowo odrzuci a g ow i napastnik jej nie trafi .
Wreszcie zacz a krzycze . Wtedy zas oni jej usta d oni . Szala z w ciek
ci. Poczu a ostry, k uj cy ból na twarzy. Wo aj c o pomoc, resztk si
apa a r
, która kaleczy a jej twarz, i wygi a j do ty u. Jaki przedmiot upad z brz kiem na pod og . Nieznana posta bi a jeszcze na o lep, po
czym wyrwa a si energicznym szarpni ciem. Marie - Louise us ysza a odg os zamykanych drzwi do szafy i w pokoju zapad a cisza.
Krew sp ywa a jej na oczy, twarz piek a od licznych skalecze . Z l kiem dotkn a szyi. To tylko zadrapanie. Dzi ki Bogu, pomy la a.
W tej chwili zapali o si
wiat o. Wkrótce us ysza a lekkie kroki Andreja i odg os klucza przekr canego w zamku.
- Przepraszam, e to tyle trwa o - powiedzia . - Musia em zej
na dó do piwnicy i... Malou! Co si sta o?
Usiad a wyczerpana na brzegu
ka, próbuj c zatamowa chustk krwawienie.
- Wybacz mi, Andrej - szepn a. - Czy mo esz mi wybaczy ?
- Wybaczy ci? - spyta zdumiony i usiad obok, e by obmy jej twarz r cznikiem zmoczonym zimn wod . - Czy kto tu by ? Jakim cudem si
przedosta ?
- My la am, e to ty - ka a. - Ale tylko na pocz tku. Potem przekona am si , e to kto o wiele ni szy. Wszed przez szaf .
- Ale przecie zabarykadowali my to przej cie! O Bo e, e te tego nie sprawdzi em! A ty nie mog
si st d wydosta . Och, biedna ma a Malou, co
ja takiego uczyni em?
- Jak wygl dam? - spyta a nieoczekiwanie z typow kobiec kokieteri .
- Nie najgorzej. Tylko par zadrapa . Czy masz plaster?
- Tak, w torebce. Spotka
kogo na schodach?
- Nie, z poddasza jest kilka wyj
.
Czu a si zupe nie bezwolna. Patrzy a, jak Andrej szuka plastra w torebce, i bez s owa podda a si jego troskliwej opiece. Ostro nie przemywa
zadrapania i zak ada opatrunki.
Chocia twarz bardzo piek a, Marie - Louise czu a si cudownie. Sprawia o jej przyjemno
, kiedy Andrej ciep ymi palcami dotyka jej skóry.
Nie wytrzyma a. Z apa a go za r
i szybko uca owa a.
- Czy mi wybaczysz? - szepn a.
- Nie ma czego wybacza . O, naklei em ci plaster w poprzek nosa, ale dzi ki temu jeste bardziej intryguj ca - roze mia si .
- A co z szyj ?
- Dwa lady, które prawdopodobnie mia y by uk uciem, ale zosta y tylko dra ni cia.
- Mia am szcz
cie i dzielnie walczy am, je li tak mog o sobie powiedzie . Nasz go
upu ci co na pod og .
Andrej rozejrza si .
- Rzeczywi cie, spójrz! Ma e zaokr glone no yczki do paznokci. Powinni my je przekaza policji. Mam nadziej , e nie by o na nich jakiego
rodka
truj cego.
- Nic takiego nie czuj . Przynajmniej na razie.
Andrej usiad na
ku i obj czule Marie - Louise.
- Domy lasz si chyba, kto to by ? - spyta .
- Mam pewne podejrzenia.
- Sposób post powania, próba oszpecenia twojej twarzy, wskazuje na kobiec zazdro
, prawda?
- Pomy la am o tym samym. A lady na szyi mia y rzuci podejrzenia na ciebie. Ale by a to osoba drobna i szczup a, zupe nie niepodobna do ciebie.
- Svetli jeszcze nikt nie odtr ci . Musi by w ciek a.
- Istotnie by a.
- Nic jej nie obchodz . Chcia a tylko mie we mnie wiecznego adoratora. Jednak nie daruje adnej kobiecie, która wejdzie jej w drog . Strze si ,
Malou.
Przytuli a si do niego i westchn a. - Chateau Germaine mnie przera a. Chcia abym, aby my znowu znale li si w domu przy cmentarzu. Teraz,
kiedy wiem, e nie zale y ci na Svetli, odrzuci abym wszelkie zasady i nauczy a ci kocha . - Roze mia a si . - Ale prawie wszystko zapomnia am. Pi
lat to du o czasu. Nie pami tam ju , jak wygl dali i jak si nazywali ci wszyscy ch opcy. W pewnym sensie jestem wi c czysta.
Poczu a, e zadr
.
- Och, gdyby my tam teraz mogli by , tylko ty i ja, z dala od strachu. Ale strach, który tkwi g boko w duszy, zabiera si wsz dzie z sob , Malou.
Nigdy si od niego nie uwolni .
Ostro nie odwróci a g ow , eby plaster za bardzo nie ci gn skóry. Nagle jakby j ol ni o. Wyprostowa a si i zawo
a:
- Andrej! Zapomnia am o jednej rzeczy, któr kiedy przeczyta am w pewnej ksi
ce. Wsta !
Spojrza na ni pytaj co, ale us ucha .
- Spójrz w to lustro! Co w nim widzisz?
- Ciebie i mnie. A dlaczego?
- A co widzisz na pod odze u swoich stóp? Swój cie , prawda? No, w
nie. Och, Andrej, mo emy spokojnie zapomnie o najwa niejszym z twoich
zmartwie .
- Nie rozumiem...
Chwyci a go za ramiona, jej twarz promienia a rado ci .
- Prawdziwy wampir, taki z wierze ludowych, zupe nie traci rozum na widok krwi. Lecz ty opatrzy
mnie troskliwie i ze spokojem. Wampir nie ma
cienia ani odbicia w lustrze. A ty posiadasz jedno i drugie. Kimkolwiek by by , Andrej, to na pewno nie kr
w wiecie cieni przez setki lat.
Zacz si
mia , z pocz tku troch niepewnie.
- Nigdy tak naprawd w to nie wierzy em. Tylko czasami...
Roze mia si rado nie i szczerze.
- Wiesz, jak mi ul
o? Ale by em g upi!
miech zamar mu na ustach. Spojrza na Marie - Louise z dziwnym smutkiem w oczach.
- Pomó mi, Malou! Pozwól mi wierzy , e jest kto na wiecie, komu naprawd na mnie zale y! Pomó mi si wydosta z mego wi zienia strachu,
uprzedze i kompleksów!
- Jak mam tego dokona ? - spyta a bezradna. - Znam na to tylko jeden sposób, ale potem b dziesz mn pewnie gardzi .
- Nie - szepn . - Nie tob . Nigdy nie móg bym tob gardzi .
- Oddam ci si bez reszty i przekonam, e mam do ciebie bezgraniczne zaufanie. Tego w
nie chcesz, prawda? Ale je eli potem si ode mnie
odwrócisz, z amiesz mi serce.
- Rozumiem - skin g ow . - Musimy na sobie polega .
Podczas gdy Andrej sprawdza , czy na pewno nikt nie b dzie móg wej
przez szaf albo przez drzwi, Marie - Louise rozebra a si i po
a do
ka. Andrej wróci i usiad obok na brzegu pos ania.
- O, zaciskasz z by - zauwa
. - Kto tu si bardziej boi?
Pog aska Marie - Louise po oklejonej plastrami twarzy. Ostro nie przesun r ce ni ej na jej ramiona, opuszkami palców muska jej skór mi kko i z
uwielbieniem. Na jego twarzy malowa y si zdumienie i zachwyt, które wyra nie zdradza y, e nigdy przedtem nie dotyka w ten sposób kobiety.
Andrej u
g ow na piersi dziewczyny. Jego oddech stawa si coraz bardziej równomierny.
Marie - Louise mia a ochot pog aska czule jego kr cone ciemne w osy, ale nie by a w stanie unie
r ki.
Przez g ow przebiega y jej przeró ne my li.
Czy to nie skandal, e czuje si taka szcz
liwa w domu, w którego podziemiach le y martwy cz owiek?
Stefan...
Nagle usiad a.
- Andrej! O Bo e, Andrej, ale ze mnie idiotka! Ockn si z oszo omienia i u miechn .
- Znowu? A tym razem dlaczego?
- Czy nie zauwa
, jak przerazi a wszystkich mier Stefana? Nikt si nie spodziewa , e umrze w
nie on. Ale ja co widzia am. Widzia am, jak
Stefan ukradkiem popija z butelki pernoda. Czy pernod jest bardzo mocny? Na tyle, eby mo na go zmiesza z trucizn , nie zmieniaj c zbytnio smaku?
- My lisz, e...? Oczywi cie! Ciocia Wanda nigdy tak naprawd nie rozumia a, co si dzieje w tym domu. Jej wina polega na tym, e jest ograniczona,
pró na i niewiele pojmuje. Chod , musimy do niej zej
, jak naj-szybciej !
- Teraz? Jest przecie trzecia w nocy!
- Nie szkodzi. A je li zechce si napi ? Chod my!
Zatrzyma si .
- O Bo e, jaka jeste pi kna, Malou! Czy ju ci po-dzi kowa em?
- Ka dym brzmieniem czu
ci w g osie, ka dym po-ca unkiem. Nigdy nie by am taka szcz
liwa, Andrej.
- Ja tak e nie. A to dopiero pocz tek. Za
co na siebie!
Hrabina zacz a skrzecze jak kura wystraszona przez lisa, kiedy zapukali do drzwi jej sypialni. Na szcz
cie ka de z ma onków mia o osobny
pokój, w przeciwnym razie przysporzyliby sobie problemów.
Kiedy wreszcie dotar o do niej, kto czeka za drzwiami, niech tnie otworzy a. Trwa o to tak d ugo, e Marie - Louise zastanawia a si , czy ciotka
Andreja przypadkiem nie poprawia sobie makija u.
W ko cu dostali si do rodka. Staruszka w powiewnym negli u zaprosi a ich, by usiedli w jej „buduarze”, jak nazywa a swoj sypialni .
- Ciociu Wando, czy dzi wieczorem popija a ciocia pernoda? - spyta Andrej.
Zacz a energicznie protestowa . Ona przecie w ogóle nie pija pernoda.
- To nie arty - odezwa si Andrej. - Marie - Louise widzia a, e Stefan pi w holu ukradkiem z twojej butelki. Wkrótce potem zmar . S dzimy, e to
ciebie chciano otru .
Hrabina pisn a przera ona, a potem w ko cu przyzna a, e nie pi a wi cej ni jeden ma y yczek od czasu, jak dosta a alkohol. Pó niej bowiem
butelka znikn a z jadalni. Podejrzewa a o to Stefana, gdy on bez przerwy sobie popija .
- Czy mog o co zapyta ? - wtr ci a Marie - Louise. - Czy to pani w
a kaset i krucyfiks do kieszeni mojego fartucha?
- Tak. Chcia am jako pomóc Andrejowi. Wydawa o mi si to bardzo niesprawiedliwe, e wszyscy tak le go traktuj . A on zawsze by wobec mnie
mi y i rycerski. Domy li am si , e masz z nim jaki kontakt i...
- Czy wiedzieli cie, e ja yj ? - spyta Andrej.
- Tak, oczywi cie! Stefan wyczu pismo nosem, kiedy zobaczyli my dziewczyn biegn
przez park. Odkopali my trumn i znale li my w niej kloce
drewna. Musz przyzna , e byli w ciekli!
- I wtedy napadli cie na mnie przy wej ciu do domu wdowy? - spyta a Marie - Louise.
- Nie, nic mi o tym nie wiadomo. Ja wróci am do domu i po
am si spa .
- Powiedzia
„oni”, ciociu Wando. Kogo mia
na my li?
Wzruszy a ramionami.
- Matej my li tylko o pieni dzach i oczywi cie by oby wspaniale mie co trwoni , bo jeste my biedni. Na pocz tku zgodzi am si , eby podzieli cz
spadku Jana, ale kiedy jeden po drugim zacz li cie umiera , wyda o mi si to okropne. Wi c kiedy Stefan poprosi mnie, bym w
a krucyfiks do
kieszeni Marie - Louise...
- Chwileczk - przerwa jej Andrej. - Czy to Stefan ci o to prosi ?
- Tak, mówi , e chce uchroni Marie - Louise przed wampirem.
- A wi c to on powiesi wianuszki czosnku w oknach domu wdowy?
- Tak. Z tego samego powodu. Wtedy my la am, e jest dla ciebie naprawd mi y. Uwa
am jednak, e to g upie wierzy , jakoby Andrej by
wampirem!
- Hm - mrukn Andrej.
Marie - Louise próbowa a rozwik
dalszy ci g zagadki.
- A potem w
a pani do mojej kieszeni tak e kaset Jana?
- Tak. Chcia am, aby Andrej j dosta . Jan by jego bratem.
- Czy Jan zosta zamordowany? - spyta Andrej.
- Nie, nigdy by mi to nie przysz o do g owy!
- Czy to Stefan zaproponowa podzia przypadaj cej Janowi cz
ci spadku?
Wzrok hrabiny wyra
zdumienie.
- Tak, nie wymy li tego w ka dym razie mój m
. Joseph tak e nie, gdy on wykonuje tylko polecenia Mateja. Nigdy jednak nie wierzy am, e Stefan
móg by wpa
na tyle pomys ów. Nie by na tyle bystry i w dodatku pi . No, ale teraz nie musimy si ju ba , bo on nie yje - zapiszcza a uradowana.
- Zaraz, zaraz - rzuci ostro Andrej. - Stefan nie móg si przecie sam otru . Je eli pernod jest zatruty, a my
, e tak, to musia to zrobi kto inny.
Ju potem, kiedy otworzy
butelk i troch z niej upi
.
- Ale kto chcia by mnie zamordowa ? - zawo
a nagle miertelnie przera ona.
- Tego nie wiemy. Kto musia jednak doj
do wniosku, e nie mo na na tobie polega . Jeste zbyt szczera i nie robisz tajemnicy z tego, e mnie
lubisz. Dzi kuj ci za to.
- Najdro szy Andreju - westchn a rozczulona.
- Zastanawiam si , dlaczego hrabia mnie zatrudni ? - odezwa a si Marie - Louise.
- S ysza am, jak mówili, e mo e w ten sposób si dowiedz , gdzie jest Andrej. Pó niej
owali tej decyzji. Ale co teraz zrobimy? Musz przyzna ,
e si boj , Andrej.
- Je eli nie masz nic przeciwko temu, ciociu Wando, to zostaniemy z tob do rana. Wtedy wezwiemy policj .
- Och, biedny Matej! Co prawda on teraz zrobi si taki dziwny... Tak, Andrej, chcia abym, eby cie tu zostali. Gdyby my jeszcze mogli wezwa
doktora Monier! Móg by mi przepisa jakie lekarstwo na moje niespokojne serce i zaj
si nami wszystkimi. Nie wiem jednak, gdzie on mieszka.
Andrej spojrza na Marie - Louise.
- Nie chcia bym, eby tu przychodzi . Zbytnio interesuje si Malou.
- Bez wzajemno ci - mrukn a dziewczyna zak opotana. - S dz jednak, e jest mi y, a jego leczenie jest skuteczne.
O, tak - westchn a hrabina. - Jak dobrze, e tu zostaniecie na noc. Tak si zdenerwowa am. Co b dziemy robi ? Mo e zagramy w karty? Matej
nigdy nie chce ze mn gra .
Zagrali wi c w karty. Marie - Louise by a jednak bardzo zm czona i zasn a. Andrej przeniós j na sof , a sam gra dalej z hrabin a do witu.
Nadszed dzie , w którym zamierzano otworzy skarbiec.
ROZDZIA XII
Wszyscy spotkali si przy niadaniu. Joseph, z podkr
onymi oczami po nocnym czuwaniu przy zw okach, na-rzeka , e posi ek podano za pó no.
Andrej nalega , eby Marie - Louise usiad a przy stole, co wszyscy, poza hrabin , przyj li z niech ci . Hrabia by z y i zdenerwowany. Svetla natomiast
wygl da a ujmuj co w swoich bia ych koronkach, innych tego dnia i równie niewinnych.
Kto zadzwoni do drzwi i Joseph poszed otworzy .
- Doktor Charles Monier - oznajmi . Hrabia poczerwienia na twarzy.
- Co takiego? Co pana tu sprowadza o tej porze? Monier spojrza na niego zdziwiony, lecz nie zd
nic odpowiedzie , gdy hrabina ju spieszy a
mu na spotkanie.
- Jak dobrze, e pan przyszed , w
nie o panu roz-mawiali my, doktorze. Prosz sobie wyobrazi , e dzieje si tu tyle dziwnych rzeczy. Mo e
dzie pan móg nam pomóc.
- Nies ychane! - przerwa hrabia. - Prosz natychmiast st d odej
, doktorze! Szybko!
- Charles - odezwa a si Marie - Louise i post pi a krok naprzód. - Najlepiej b dzie, je li wyjdziesz, nie chcia abym, aby zosta w to wmieszany. Czy
móg by wezwa policj ?
- Nie, tego ju za wiele! - krzykn hrabia.
- Marie - Louise, o co tu chodzi? - spyta lekarz.
- Sama nie wiem - odpowiedzia a. - A oto twoja pie-l gniarka. Nie wiedzia
nawet, jak znakomit mia
pomoc.
Zmarszczy brwi.
- Siostra Claire? Pani tutaj?
Svetla ockn a si . Sta a niczym w transie, wpatruj c si szeroko otwartymi oczami w doktora.
- Prosz natychmiast st d wyj
- za
da a równie histerycznym tonem jak hrabia. - W tej chwili! - krzykn a przera liwie.
- Musz przyzna ... - zacz doktor Monier i cofn si par kroków.
W tym momencie wszed Andrej. Zatrzyma si w drzwiach.
- No nie, Karel! - zawo
. - Dawno si nie widzieli my. Kiedy przyjecha
?
- Karel? - wykrztusi a hrabina. - Czy doktor Monier to Karel? Dlaczego nic nie powiedzia ?
Hrabia opad na krzes o i ukry twarz w d oniach. Svetla j kn a zrezygnowana.
- Ty sko czony idioto! - krzykn a, zwracaj c si do Charlesa. - Czy nie mog
pojawi si o w
ciwej porze?
- Nie przypuszcza em, e Andrej wróci . W takim razie przejd my do wyja nie . Droga Marie - Louise i droga ciociu Wando. Nie chcia em wam
mówi , kim naprawd jestem, bo by mo e wyci gn yby cie z tego b dne wnioski. Svetla i ja próbowali my roztoczy nad wami opiek , poniewa tu
w Chateau Germaine niew tpliwie wydarzy o si wiele nieprzyjemnych spraw. A gdzie jest Stefan?
- Stefan nie yje - wyja ni a Svetla. Karel wyra nie zblad .
- Stefan tak e? Kto...
- Nie wiadomo - odpar hrabia. Andrej rzek wprost:
- Stefan napi si trucizny przeznaczonej dla cioci Wandy.
Karel przeniós wzrok na hrabin .
- Ale to okropne! Co w
ciwie si tu dzieje?
W ogólnym zamieszaniu Marie - Louise zastanawia a si nad j zykiem, którym pos ugiwali si hrabiostwo, Svetla, Andrej i doktor Monier. Teraz ju
zrozumia a. Wszystko przekr ci a. S dzi a, e mówi oni dziwnym po udniowofrancuskim dialektem, Joseph za i wdowa pochodz z in-nych okolic.
By o wprost przeciwnie. To tamci przyjechali ze wschodniej Europy i st d ta dziwna wymowa.
Karel odezwa si stanowczym g osem:
- Czy mo emy od razu przyst pi do rzeczy? To ju trwa wystarczaj co d ugo, nie mamy czasu do stracenia. Trzeba podzieli spadek. Wszyscy
wiemy, kto za tym stoi, kto próbuje wyeliminowa swoje rodze stwo, by samemu przej
wszystko. Kto dokona tych wszystkich przest pstw? - mówi
dalej. - Kto od dziecka cierpi na okresowe zaburzenia psychiczne? Kto okaza si wampirem ju w Bia ych Karpatach? I tu dzia
dalej, w wyniku czego
Marie - Louise trafi a do kliniki, w której pracowali my wspólnie ze Svetl ?
Dziewczyna mia a dwa uk ucia na szyi i by a tak wy-krwawiona, e straci a przytomno
! Stefan próbowa j ochrania za pomoc czosnku i
krucyfiksu, lecz nie na wiele to si zda o. W adza wampira okaza a si zbyt silna. Próbowa em pomóc mojej pacjentce, ale uciek a do niego, chocia na
asne oczy widzia a, jak powsta z martwych! Zabi w asnego brata dla pieni dzy, on... Marie - Louise, która przez d
szy czas nie by a w stanie
wykrztusi s owa, w ko cu si otrz sn a.
- Przesta - wykrzykn a. - To, co mówisz, brzmi jak bajka o potworach dla niegrzecznych dzieci!
os Karela zdradza pogard .
- Nie mówi naturalnie o wampirze z wierze ludo-wych. Taki nie istnieje. Mówi o cz owieku, który cierpi na psychoz i wierzy, e jest wampirem.
Który potrafi zapa
w kataleptyczny sen, kiedy zechce, i potem znowu si budzi. Który uwodzi m ode dziewcz ta i upuszcza im krwi, oczywi cie
no em, a nie swoimi z bami. Który...
Marie - Louise i wszyscy pozostali a podskoczyli, kiedy ponownie da si s ysze dzwonek do drzwi.
Gdy Joseph poszed otworzy , zapad a zupe na cisza.
Andrej próbowa wzrokiem porozumie si z Marie - Louise. Spojrza a na niego. Rozpaczliwie usi owa a da mu do zrozumienia, e mu ufa.
Podbieg a do niego, stan a obok i mocno cisn a za r
.
Joseph wszed z funkcjonariuszem policji.
- Mia pan przyj
dopiero oko o jedenastej - zdziwi si Andrej.
- Nie jestem st d - odpar policjant. - Przyjecha em z Val de Genet i chcia bym rozmawia z mademoiselle Krogh.
Mimo e wymówi nazwisko Marie - Louise z francuska, ona je rozpozna a.
- To ja.
- Czy pani wynajmuje domek w pobli u cmentarza? - Tak.
- W takim razie chcia bym poinformowa , e dom sp on wczoraj wieczorem w wyniku eksplozji. Wygl da na to, e kto wrzuci przez okno pojemnik
z gazem. Prawdopodobnie dosz o do wybuchu, poniewa w kuchni nie wygas jeszcze ar.
W pokoju zapanowa a g ucha cisza.
- Wczoraj wieczorem? - przerazi a si Marie - Louise. - Ale tam przecie by Andrej!
- Wyjecha em stamt d dzie wcze niej. Mo e to potwierdzi dozorca parkingu, u którego zostawi em samochód.
Marie - Louise oddycha a ci
ko.
- Kto ponownie usi owa zamordowa Andreja! I do-my lam si , kto to zrobi . Tylko jednej osobie powie dzia am, e wynaj am ten dom i e Andrej
tam jest. Doktorowi Charlesowi Monier, któremu zaufa am. Lub raczej Karelowi Zarokowi, jak naprawd si nazywa.
Karel dopad drzwi wej ciowych, lecz Joseph okaza si szybszy. Svetla próbowa a równocze nie ucieka w drug stron , ale wyl dowa a prosto w
ramionach Andreja.
Bi a na o lep i wierzga a, wyra aj c si przy tym w bardzo niewybredny sposób na temat moralno ci Marie - Louise.
Tylko hrabina by a zgorszona i zaskoczona takim s ownictwem.
- Mo na si by o tego spodziewa - zauwa
sucho Andrej. - Kto , kto t umi naturalne ludzkie reakcje, jak ty, Svetlo, zbiera w sobie ca mas
odpadków. Pr dzej czy pó niej musi si to wydosta na zewn trz.
W jaki czas potem przyjecha a policja i lekarz z pobliskiego miasta. Doktor zbada Marie - Louise. Nast pnie w pi tk - hrabina, Marie - Louise,
Andrej, lekarz i policjant - zebrali si w salonie, by wyja ni ca spraw . Hrabiego, Josepha, Karela i Svetle wyprowadzono. - Przyznali si do winy -
powiedzia funkcjonariusz. - Zaskoczeni i bezradni, nie ukrywali niczego. Wszystko zacz o si od tego, e Andrej Zarok pojawi si niespodziewanie w
zamku dziadka w Bia ych Karpatach. Nie brali go pod uwag , a nie chcieli mie wi cej konkurentów do podzia u maj tku. I tak by o ich ju zbyt wielu.
- „Ich”? Czy chodzi o Karela, Stefana i Svetle? - spyta a Marie - Louise.
- Tak - odpar Andrej. - Pami tam, jak spacerowali po parku nieopodal zamku i co knuli. Wtedy jeszcze tego nie wiedzia em. Zauwa
em tylko, e
Svetla obraca si w towarzystwie dwóch m odzie ców, którzy ca owali j w r
i przynosili kwiaty. By em zazdrosny, bo sta em z boku. Ale ze mnie
upiec! Teraz dopiero zrozumia em, jaka duszna i parna atmosfera panowa a wokó niej. To j nale
oby nazwa wampirem! M
czyznom, którzy z
ni przebywali, odbiera a bowiem si i woln wol . Czu em si jak mucha, która wpad a w jej sie . Chwa a Bogu, e spotka em Malou.
boko wci gn powietrze i mówi dalej: - Mózg wszystkich dzia
stanowi Karel. Zreszt on naprawd jest lekarzem i gdybym si zastanowi ,
powinienem by skojarzy , e twój przyjaciel, doktor Charles, to Karel! Stefan go podziwia i robi wszystko, o co tamten go poprosi . Svetla nigdy nie
interesowa a si nikim innym ni ona sama. Zale
o jej, eby otrzyma jak najwi ksz cz
spadku, wi c ich popiera a. Z Janem w ogóle si nie
liczyli, by zerem. Svetla poda a mu czasem swój ma y palec, tak jak to robi a ze mn . Jan nie sprawia im adnych k opotów.
- Ale hrabia Andrej stanowi wi ksze zagro enie - zacz policjant, lecz Marie - Louise przerwa a mu.
- Jeste hrabi ? - spyta a zaskoczona.
- Tak, ale zapomnij o tym, to nie ma znaczenia.
Stró prawa mówi dalej:
- Na pocz tku nie my leli o morderstwie. Uchwycili si podobie stwa Andrej a do przodka, o którym kr
y pog oski, jakoby by wampirem, i
skonstruowali na temat kuzyna podobn historyjk . Sk d pochodzi, jak d ugo w
ciwie yje, sk d ta niezwyk a uroda? Tamta wiejska dziewczyna
zmar a mierci naturaln , ale roz-pu cili wie ci, e w pobli u jej domu widziano w tym czasie Andreja z wystaj cymi k ami i ca t otoczk .
Teraz wtr ci si lekarz:
- Niech mi b dzie wolno doda w tym miejscu, e mademoiselle Krogh nie ma niedokrwisto ci ani adnych zaburze pracy mózgu. Jest wyj tkowo
zdrowa i silna.
- Wiem co o tym - mrukn Andrej.
- Lecz Andrej Zarok zosta napi tnowany jako wampir - kontynuowa policjant. - W tamtych górskich okolicach ch tnie w takie rzeczy wierzono.
Celem tych pomówie by o odizolowanie Andreja jako psychicznie chorego. Ta nagonka dopiek a Andrejowi do ywego. Nast pnie spadkobiercy po
kolei przyje
ali tutaj. Karel zjawi si niemal tak wcze nie jak Stefan, lecz ukrywa si w pobli u. To on dostarczy Stefanowi trucizn , a ten poda j w
posi ku Janowi. Jan zmar na pora enie centralnego systemu nerwowego. Jednak Andrejowi, który przez d
szy czas za ywa specjalne lekarstwo,
uda o si prze
podobny zamach na ycie. Po raz trzeci.
- Tak - przyzna lekarz. - Czyta em troch na temat schorzenia Andreja Zaroka i, o ile wiem, jest ca kiem niegro ne. Tych troje próbowa o dwukrotnie
zabi go tam w Bia ych Karpatach. Na szcz
cie im si nie uda o. Sko czy o si tylko na chwilowej utracie przytomno ci. Tym razem, w Chateau
Germaine, by o gorzej. Stefan zwi kszy dawk . Andrej ockn si wi c dopiero na katafalku w obecno ci Marie - Louise.
Dalszy ci g wydarze przedstawi policjant:
- Marie - Louise równie umiej tnie jak oni potrafi a opo-wiada bajki, wi c kiedy ze zami w oczach wspomnia a o tropikalnej chorobie zaka nej,
naprawd si wystraszyli i w panice zakopali trumn w parku. Spostrzegli jednak w pobli u jak
uciekaj
posta , która wyda a im si podobna do
Marie - Louise, i kiedy Joseph wykopywa trumn z powrotem, Karel i Svetla napadli na dziewczyn przy wej ciu do domu wdowy. Svetla ju bowiem
przyjecha a. Zrobili Marie - Louise zastrzyk, gdy chcieli z niej wydoby informacje o Andreju. Nie zamierzali jej zabi , s dzili, e jest tylko g upiutk
pomoc domow . Zawie li j prosto do Cannes, do niedu ego hotelu, którego w
cicielem by ich znajomy. Marie - Louise wcale nie zosta a znaleziona
w górach nieopodal Grasse. To tylko jeszcze jedno k amstwo. Zrobili jej podwójne nak ucie na szyi, a pod
kiem ustawili pojemnik z zasypk , by w
pokoju zapachnia o szpitalem. Svetla wyst pi a wówczas pierwszy i ostatni raz jako piel gniarka.
Karelowi jednak nie uda o si dowiedzie zbyt wiele od Marie - Louise, chocia u
ca ego swego wdzi ku. Dziewczyna uciek a, a on pojecha za
ni . W tym czasie Stefan przetrz sn dom wdowy w poszukiwaniu Andreja, a nie znalaz szy go, powiesi w oknie wianuszki czosnku, eby wystraszy
Marie - Louise. Za wszelk cen chcieli tych dwoje rozdzieli .
- Pomy le tylko, jaka by am g upia - odezwa a si hrabina. - Wierzy am, e oni zamierzaj ostrzec Marie - Louise przed wampirem!
miechn li si do niej yczliwie. A funkcjonariusz wróci do momentu, kiedy Marie - Louise jecha a z „dok-torem Monier” z Cannes.
- Uciek a po raz drugi Karelowi, a on szuka jej na dworcu w damskiej toalecie. Pieni si ze z
ci na samo wspomnienie. A potem Marie - Louise i
Andrej znikn li bez ladu. Nie by o ich przez dwa dni. A nagle Marie - Louise pojawi a si tu w Chateau Germaine, prosz c o przyj cie na s
!
Stefan i hrabia z pocz tku przerazili si , lecz postanowili skorzysta z okazji, by dowiedzie si czego wi cej. Dlaczego, u diab a, pani to zrobi a?
Marie - Louise spu ci a oczy.
- Uczyni am to dla Andreja. Niepokoi si o Svetle, chcia am wi c przypilnowa , eby si jej nic nie sta o.
- Czy s yszeli cie kiedy o wi kszym idiocie ni ja? - spyta Andrej samokrytycznie. - Mia em przy sobie najpi kniejsz , najbardziej lojaln dziewczyn
na wiecie, która naprawd mnie kocha a, a rozmy la em o po-zbawionej uczu i zmiennej Svetli! Nigdy sobie tego nie daruj !
Policjant pokiwa g ow .
- A potem Stefan osobi cie próbowa nastraszy Marie - Louise, przebieraj c si za wampira, po tym, jak namówi hrabin , by wsun a dziewczynie
do kieszeni krucyfiks. Musia a pani bowiem mie co , co mog o powstrzyma „wampira”. Chcieli pani przestraszy na dobre, bo im pani przeszkadza a.
Nie by a pani przydatna jako ród o informacji ze swoj lojalno ci w stosunku do Andreja, a w dodatku wszystko pani interesowa o. Andreja jednak
chcieli zabi .
- Z powodu kasety?
- Tak. Stefan informowa o wszystkim Karela, wi c kiedy hrabina wys
a Marie - Louise do miasta, „doktor Monier” ju tam czeka i niby przypadkiem
spotka pani na rynku. Marie - Louise nalega a, by pojecha z ni do Chateau Germaine, wi c Karel zadzwoni do Stefana, e wkrótce si pojawi.
- Musicie wiedzie - wtr ci a si hrabina - e nigdy nic widzia am Karela i s dzi am, e to naprawd doktor Charles Monier.
A Marie - Louise, niczego nie podejrzewaj c, wyjawi a, e Andrej przebywa w Val de Genet.
- To moja jedyna gafa - mrukn a Marie - Louise.
- W
nie - zgodzi si z ni policjant. - Ale oto swoje przybycie zapowiedzia a Svetla. I tu powsta problem. Telefon odebra a hrabina i Svetla nie
mia a poj cia, e Marie - Louise przebywa w Chateau Germaine. Trzeba by o pozby si niewygodnego wiadka i wtedy wrzucono Marie - Louise do
piwnicy, eby nie mog a rozpozna swojej piel gniarki.
W tym czasie hrabina nierozwa nie zwierzy a si „sympatycznemu doktorowi Monier” ze swej s abo ci do Andreja i z tego, e „da a jego przyjació ce
co , co nale
o do jego brata”. Karel zrozumia od razu, e chodzi o kaset Jana. Joseph przeszuka dyskretnie pokój Marie - Louise, lecz niczego nie
znalaz , bo dziewczyna mia a kaset przy sobie. S dzili, i nie musz si
pieszy . Byli przekonani, e siedzi zamkni ta w piwnicy i nigdzie nie pójdzie.
Nie wiedzieli o tym, e Andrej tak e tam by , i nie pomy leli o starym szybie.
Wtedy to pojawi si Andrej, a zaraz za nim Marie - Louise. Wszyscy, nawet hrabina, wiedzieli, e on yje, lecz udali zaskoczonych. A potem zmar
Stefan. Przez pomy
. To hrabina mia a by ofiar .
- Przypuszczam, e to Karel doda trucizn do pernoda, kiedy przyjecha do Chateau Germaine - wtr ci Andrej.
- Tak.
- Czy znaleziono butelk ?
- Owszem, w koszu na mieci. Zawiera a rodek dzia- aj cy pora aj co na system nerwowy. A potem wysz o na jaw, e Andrej zakocha si w Marie
- Louise i odwróci si od Svetli. Kuzynka posz a wi c po po udniu na poddasze, odsun a komod , robi c w ten sposób ponownie przej cie przez szaf .
W nocy wy czy a pr d i niepostrze enie w lizn a si do pokoju Marie - Louise. Domy la a si , e Andrej zejdzie na dó , eby sprawdzi , dlaczego
zgas o wiat o. Nie uda o jej si powa nie zrani rywalki. A dzi pojawi si Karel. Niestety, Andrej zdemaskowa doktora Monier. Nic takiego by si nie
sta o, gdyby Karela zobaczy tylko Andrej albo tylko Marie - Louise. Ale poniewa znale li si tam jednocze nie, ca a intryga wysz a na jaw. Nawet
pocz tkowo Karelowi uda o si wybrn
z tej trudnej sytuacji, ale nieoczekiwanie przyszed funkcjonariusz z Val de Genet. Andrej westchn .
- Przykro mi, kiedy pomy
, e ca a praca, eby do prowadzi ten dom do przyzwoitego stanu, posz a na marne.
- Tak - przyzna a Marie - Louise. - Na szcz
cie zabrali my stamt d nasze rzeczy. I musz przyzna , e by o mi troch nieswojo, kiedy jako jedyne
siedztwo mia am cmentarz. Ale jak naprawimy powsta e szkody?
- To ju najmniejsze zmartwienie - pocieszy j Andrej.
Wybi a trzecia. Z miasta przybyli jacy wysocy urz dnicy, eby otworzy skarbiec.
Wszyscy zeszli do podziemi i udali si do tej cz
ci, której Marie - Louise jeszcze nie zna a. Hrabina wskaza a ogromne drzwi i znale li si w
pomieszczeniu z dziwnym urz dzeniem na jednej ze cian.
- Zaraz zobaczymy - powiedzia jeden z m
czyzn. Gdzie jest kaseta numer jeden? Panny Svetli. Policjant poda mu „klucz”.
czyzna w
kaset , co zgrzytn o i us yszeli wysoki d wi k skrzypiec. Po krótkiej chwili j wyj . - Numer dwa? Jana.
W ten sam sposób post pi z drug kaset . Przez kilki sekund brzmia g os skrzypiec altowych, po czym kaseta zosta a wyj ta.
Potem przysz a kolej na nast pne: Karela, Stefana i Andreja, i odzywa y si instrumenty smyczkowe o coraz ni szych brzmieniach.
- Tak, wszystko w porz dku - stwierdzi m
czyzna obs uguj cy urz dzenie. - Poniewa cztery z upowa nionych osób s nieobecne, poprosz
pa stwa o po moc. Teraz wszyscy razem!
Pi
kaset umieszczono na swoich miejscach jednocze nie. Po chwili w pomieszczeniu zabrzmia kwintet smyczkowy.
- Zamek elektroniczny - szepn a Marie - Louise do Andreja.
miechn si .
- Co w tym rodzaju. Dziadek by geniuszem. Utwór trwa krótko. Muzyka ucich a.
Da si s ysze st umiony ha as i jedna ze cian si odsun a.
Za ni ukaza o si niewielkie pomieszczenie. Sta tam tylko stó , a na nim le
a gruba koperta.
Wszyscy zebrani popatrzyli po sobie. Urz dnik prowadz cy ca ceremoni spojrza na Andreja, lecz ten zaprzeczy ruchem g owy i da znak, by kto
inny otworzy list.
W pomieszczeniu panowa a zupe na cisza. M
czyzna rozerwa kopert . Wewn trz znajdowa si list i jeszcze jedna koperta.
czyzna podniós wzrok.
- List napisa hrabia na Chateau Germaine - powie dzia . - Przyjaciel waszego dziadka. I pani te
- doda , zwracaj c si do hrabiny.
Potem odwróci si do Andreja.
- Informuje w nim, e za czony list otrzyma od pa skiego dziadka, hrabiego Zaroka, tu przed jego mierci . Zasz a jeszcze pewna nowa
okoliczno
, o której hrabia chcia donie
swemu przyjacielowi.
- W takim razie mo e pan tak e otworzy list od dziadka? - zaproponowa Andrej.
czyzna spe ni jego pro
. Je eli b dzie tu znowu co o tym, e Andrej jest wampirem, to zaczn krzycze , pomy la a Marie - Louise.
Wysoki m
czyzna zmarszczy brwi i zacz czyta na g os:
Kochany przyjacielu! Moje stare serce jest ju zm czone i pe ne trosk. Ten list powinien zosta przeczytany na g os po otworzeniu skarbca. Moje
wnuki przysparzaj mi wiele zmartwie . Czworgu z nich odmawiam swego poparcia. Przede wszystkim Karelowi, który jest uosobieniem z a. Jego cz
ma przypa
tobie, mój stary przyjacielu. Nast pnie Stefanowi, który tylko schlebia swemu z emu bratu. Niechaj jego cz
je li b dzie tego wart, lub jego spadkobiercy. Dalej - Janowi, który traktuje z pogard swego nieszcz snego brata i yczy mu jak najgorzej. Jego cz
przeznaczam dla Andreja, jedynego prawego i uczciwego z nich. W ko cu Svetli, tej karykaturze kobiety. Jej cz
spadku przeka cie wybrance
Andreja. Wiem, e jest wystarczaj co m dry, by przejrze Svetle na wskro , je eli tylko troch lepiej pozna wiat i kobiety, czego jego matka a moja
naiwna synowa zawsze mu odmawia a. Andrej jest silny, skoro przetrwa mimo presji, jak wywiera a na niego matka i rodze stwo. ycz mu z ca ego
serca, eby kiedy spotka kobiet , która go zrozumie i w niego uwierzy.
- W
nie tak spotka - odezwa a si hrabina wzruszona. - Twój dziadek by m drym cz owiekiem, Andrej.
- Tak - powiedzia m
czyzna, który sko czy czyta list. - Oznacza to, e pani otrzymuje dwie cz
ci spadku, pani te cia i m
a. Poniewa hrabiego
Mateja nie mo emy uzna godnym dziedziczenia.
Hrabinie nap yn y do oczu zy. Nie by a w stanie nic odpowiedzie .
- A pan, Andrej, otrzymuje dwie cz
ci plus pi
, nale
pa skiej onie.
Andrej równie nie móg wydoby g osu. Obj tylko ramieniem Marie - Louise.
- A co z tymi, którzy trafili do wi zienia? - spyta a. - Kiedy wyjd na wolno
?
Policjant wzruszy ramionami.
- Dostan surowe wyroki. Hrabia i Joseph posiedz chyba po par lat, lecz Karel i Svetla nie opuszcz wi zienia bardzo d ugo.
- S dz , hrabio Andreju, i dobrze si sta o, e pozostali spadkobiercy zostali aresztowani przed otworzeniem skarbca. Nigdy nie zaakceptowaliby
ostatniej woli pa skiego dziadka.
Nast pnie otworzono w
ciwy sejf. Wi kszo
maj tku znajdowa a si w Szwajcarii, gdzie zdeponowano równie papiery warto ciowe i patenty
wynalazków dziadka. To wszystko by o do
skomplikowane. Lecz tu na miejscu, w Chateau Germaine, spoczywa y ogromne kwoty w gotówce, które
od razu rozdzielono.
- B dzie z tego niez y podatek - zauwa
policjant i za-tar r ce. - Dla pa stwa i naszego biednego miasteczka.
- O, nie! - roze mia si Andrej.
- Ale zostanie niema o i dla pana - uspokoi go jeden z urz dników.
- Bardzo dzi kuj ! Marie - Louise - zwróci si Andrej do dziewczyny z udawanym przera eniem. - A jak jest w twoim kraju, w Norwegii? Czy tam
unikniemy p acenia podatku?
- Sk
e! U nas s one jeszcze wy sze ni tu!
- Ciociu Wando, a co ty zamierzasz teraz robi ?
- Ja? Sprzedam to wszystko i wyjad na Riwier .
- Nieg upi pomys . A co b dzie z nami, Malou? wiat stoi przed nami otworem. -
- Pragn tylko ciebie - szepn a.
- I mo e jeszcze psa.
- Niez a propozycja - zauwa
. - Czy kto móg by wezwa ksi dza? Czego jednak si nauczy em od mojej biednej matki.
- Tak. Jej wychowanie nie by o ca kiem z e.
- A co zrobisz, je eli w noc po lubn nagle poka
k y?
- Wzi am pod uwag takie ryzyko - odpar a szcz
liwa, e Andrej nareszcie potrafi z tego artowa .