Łoś Wincenty Nemezys życia 01 Hrabina Powieść współczesna

background image

Łoś Wincenty

HRABINA

Powieść współczesna



I.

Zrujnowany wtedy majątkowo, przybyłem do Warszawy, aby szukać
posady, któraby mi
dała odpowiednie mym wymaganiom i przyzwyczajeniom utrzymanie
i zajęcie. A w
zbytku się wychowałem i w zbytku dobiegłem końca trzydziestego
piątego roku
życia. Od kilku miesięcy bawiłem w mieście, rozglądając się i
szukając owej
jakiej posady, mogącej wraz z tem, co mi z dużej pozostawało
fortuny, zapewnić
mi wygodną i przyjemną egzystencyę.
Nie znajdowałem nic, i nic mi nie obiecywano. Przesilenie agrarne,
bankructwa
przemysłowców, — wszystko razem zdawało się składać na to, bym
długo szukał tej
intratnej posady.
Zachwiany w mych widokach, wchodziłem do cukierni Loursa, by
przejrzeć numerwieczornego Kuryera. U drzwi do cukierni spotkałem
się z przyjacielem i kolega
szkolnym, Leonem Markiewiczem, który z zakładu wychodził.
— Pędzę do ciebie! — zawołał, poznając mnie.
— A co? — odparłem, zaciekawiony więcej ożywieniem Leona, niż
jego interesem.
— Doprawdy, w czepku się urodziłeś!— odparł powracając ze mną
do wnętrza
oświetlonej i napełnionej ludźmi sali — chodźmy ot tu, w ten cichy
kącik —
mówił, wprowadzając mnie za kolumny przedzielające salę.

background image

Skorośmy zasiedli przy najodleglejszym od zgiełku i wrzawy stoliku,
Leon ciągnął
dalej, wyjmując z kieszeni zwinięty numer Kuryera.
— Znalazłem ten kawałek bibuły w paltocie, a wpadłem tu na
szklankę herbaty.
Przerzuciłem go od deski do deski, i miałem go już odrzucić, gdy jako
dobry
przyjaciel, przypomniałem sobie ciebie, a więc zacząłem przeglądać
drobne
ogłoszenia. W nich znalazłem... słuchaj! ty szczęśliwy wybrańcze
losu... ot! w
sam raz dla ciebie, jakby stworzone zajęcie... Słuchaj!
Tu rozwinął numer i znalazłszy czegoszukał, nie czytał, tylko dalej ze
swym zwykłym sarkastycznym a wesołym
uśmiechem, mówił:
— Jednego tylko ciebie znam, odpowiedniego na tę posadę, jak też
jedna jedyną
jest ona może, jeźli niejest błaga.
— Czytaj, do kroćset! — podchwyciłem zaciekawiony do wysokiego
stopnia
ożywieniem przyjaciela, płynącem z przywiązania do mnie.
Leon czytał:
"Mężczyzna, lat trzydziestu kilku, wykwintnych manier, noszący
piękne nazwisko,
sympatycznej powierzchowności, salonowo wykształcony, któryby w
skutek
okoliczności zechciał przyjąć względnie zależne stanowisko, znajdzie
świetne
materyalne uposażenie i utrzymanie w arystokratycznym domu. Tytuł
będzie dawał
pierwszeństwo. "
Leon urwał, jak gdyby skończył, a ja parsknąłem głośnym śmiechem.
— Czy sobie kpisz ze mnie? — zawołałem — czy te brednie
rzeczywiście są
wydrukowane ?
W odpowiedzi, przyjaciel podał mi zwiniętą bibułę. Tak, dosłownie
"stało" to, co

background image

dopiero czytał z adnotacyą następującą:"Reflektanci zechcą się zgłosić
jaknajrychlej do mieszkania Nr. na ulicy
Chmielnej, pod Nr . "
— Cóż myślisz ? — zapytał Leon.
— Pierwszy raz czytam tego rodzaju ogłoszenie — odparłem
zamyślony.
Przyjaciel chwycił z rąk moich gazetę i patrząc na ogłoszenie, mówił:
— Jakby stworzone dla ciebie. Wszystkie wymagane warunki
jednoczysz w swojej
osobie: maniery, nazwisko, powierzchowność, salonowe
wykształcenie... tytuł! Ba!
zaśmiał się — nawet twoja ruina majątkowa jest tu widocznie
warunkiem sine quo,
non... Doprawdy, skory byłbym przypuszczać, że ktoś, chcąc
delikatnie ci przyjść
w pomoc, przez ogłoszenia w Kuryerze cię szuka...
— Przestań kpić — syknąłem rozdrażniony tą werwą przyjaciela.
— Ależ nie kpię! — obruszył się Leon i poważniejąc, zapytał: — Czy
sądzisz, że
to ogłoszenie jest jaką pułapką?
— Nic nie sądzę...
— Czy może myślisz, że się pod niem ukrywa jaka histoire galante ?...
— Nic nie myślę.
Tu się zerwał i zawołał.— A więc chodźmy pod numer , do
mieszkania numer .
— Żartujesz? toż to dawne ogłoszenie, toż...
Przyjaciel przystanął zdziwiony.
— Opuściłbyś taką sposobność? Taką ofertę świetnego materyalnie
uposażenia,
którego potrzebujesz — cedził — w arystokratycznym domu ?...
Czybyś wolał posadę
w biurze jakiego wzbogaconego żyda — bankiera? Czy?...
— Ależ — podchwyciłem — to ogłoszenie podejrzane, zresztą
przestarzałe od
tygodnia...
— Więc chodźmy sprawdzić! — zawołał Leon, ruszając pierwszy z
miejsca z
właściwym sobie pośpiechem.

background image

Ja się nie ruszałem z krzesła, ale Leon powrócił i zagadnął.
— Cóż u licha ? Czyś zwaryował ? Czego się ociągasz ?
Wstałem, a pamiętam, jak dziś, dziwnego doznawałem uczucia. Jakaś
trwoga mnie
ogarniała, jakąś ciężkość czułem na sercu, jakiś niesmak w ustach, jak
gdybym
już jedną nogą wchodził na jakąś tajemniczą drogę.
Otrząsłem się z niemiłego wrażenia, ale potrzebowałem skupić me
władze umysłowe, by uwierzyć, że niczem nie
zaangażowałem przyszłości, że to głupie ogłoszenie było tylko głupią
propozycyę.
— Wyglądasz, jak... — zawołał ze śmiechem Leon — i urwał, bystro
mi się
przypatrując.
— Wiesz — odparłem — sam nie wiem, czemu to przypisać, ale
doznaje dziwnego
wrażenia.
— Wierzę! — podchwycił kpiarz — i jabym go doznawał, gdybym
nagle wyczytał w
Kuryerze ogłoszenie, wprost do mnie wymierzone. Doprawdy, nie
przypuszczałem
dotąd, by bankruci byli poszukiwani.
— Kiedy ty...
— No chodź! marudo! Ruszyliśmy tedy ku Chmielnej.
W drodze Leon przyspieszał kroku i szeptał co chwila:
— Bylebyśmy się już nie spóźnili...
W przerwach zaś, pędząc o krok przedemną, taki mniej więcej
prowadził ze sobą
monolog.
— Ogłoszenie zabawne, ale musi być seryo... Dlaczegożby nie miała
istnieć taka
właśnie posada ? Ha ha ha! Ale dlaczego ją ofiarują aż przez
ogłoszenia! jakby amatorów trzeba było szukać z latarnią...
Niesłychanie krótką wydała nam się ta droga od Loursa do Chmielnej,
gdzieśmy
wnet odnaleźli poszukiwany numer domu. Stróż tej niepozornej, ale
olbrzymiej

background image

kamienicy o dwu bramach, stał właśnie w podwórzu i odparł na
zapytanie Leona o
numer dwudziesty:
— Ten pan jest właśnie w domu.
— Jak się nazywa? — podchwyciłem.
— Pan Dobromilski.
— Któż to ? — dodałem.
— Kto go tam wie u licha — odparł stróż i odwróciwszy się od nas,
poszedł w
swoją stronę.
Numer dwudziesty leżał na parterze w drugiem podwórzu; na odgłos
dzwonka, którym
nerwowo szarpnął Leon, dały się słyszeć kroki męzkie, drzwi się
przed nami
otworzyły, a w nich stanął stary jegomość ze świecą w ręku.
— Panowie?... — wycedził.
— Czy to numer dwudziesty ? — zapytał Leon.
— Tak! — odparł nieznajomy — tak — powtórzył, i jakby sobie coś
przypominając, zawołał innym tonem — panowie pewnie z
ogłoszenia?
— Nie inaczej! — podchwyciłem.
— Proszę, proszę panów... — odparł stary jegomość, ożywiając się
równocześnie i
przeprowadzając nas przez ciemny pokój do oświetlonego lampa
gabinetu.
Objąłem pospiesznie ciekawem, badającem i odgadujacem
spojrzeniem, tak
mieszkanie jak i jego właściciela. Pokój zdawał się należeć do
wykształconego i
uczciwego człowieka. Panował w nim porządek i komfort, a
rozrzucone książki i
papiery zdradzały lokatora inteligentnego. Ten mógł liczyć lat
sześćdziesiąt i
kilka" miał poczciwa fizyognomię, o ile ją widzieć pozwalała lampa
nakryta
zielonym kloszem, rzucająca połysk tylko na jego złote okulary.
— Panowie z ogłoszenia — powtórzył gdyśmy usiedli na wskazanych
krzesłach, sam

background image

siadając także — posada dotąd niezajęta, a ja jestem pośrednikiem...
Nastąpiła cisza. Twarz Leona się wydłużyła, a ja z uśmiechem
rzekłem:
— Jestże to rzeczywiście posada dla porządnych ludzi?
Stary spoważniał i odparł: — Dla najporządniejszych... posada
świetna, ale też są i wymagania... Darują,
panowie, że więcej mówić niemogę. Wszystko jest tak jak było
ogłoszone... Posada
daje utrzymanie w pańskim i zacnym domu — i do pięciu tysięcy
rubli...
Urwał, poprawił się na krześle, pojąkał trochę i dalej ciągnął:
— Jestem pośrednikiem, zobowiązanym słowem honoru do
dyskrecyi... Dziwnym,
nienaturalnym zbiegem okoliczności, osoba ofiarująca tę posadę
zmuszona jest
szukać przez ogłoszenie człowieka, któryby...
Urwał i podchwycił:
— Szkoda czasu i atłasu na próżne gadanie... Jeżeli który z panów jest
reflektantem seryo?...
— Zupełnie seryo! — zawołał Leon.
— To — ciągnął dalej stary — zechce mi odpowiedzieć na kilka
pytań, do zadania
mu których jestem jedynie upoważniony. Odpowiedź na te pytania ja
poślę
właściwej osobie, a ta w ciągu dni trzech albo pana uwiadomi i wprost
się z nim
porozumie, albo...
Znów urwał i milczał.
Po chwili dopiero Leon zagadnął, do-brze wprzód przypatrzywszy się
gospodarzowi:
— Fizyognomia pańska obudza we mnie tyle zaufania, iż mimo
dziwacznej
tajemniczości rzeczy samej, gotów jestem do brania jej na seryo...
— Zupełnie słusznie — wtrącił z obudzającą zaufanie prostotą pan
Dobromilski, a
Leon dodał wskazując na mnie.
— Reflektantem na tę posadę jest ten pan, i zdaje się... zechce
odpowiedzieć na

background image

pańskie pytania.
Tu stary nachylił się do mnie, uśmiechnął, i przyjrzawszy mi się, wstał
z
krzesła. Podszedł do biurka, zkąd powrócił z ćwiartką papieru, i
zasiadając z
ołówkiem w ręku, a przybliżając się do lampy, mówił:
— Zechce mi pan odpowiedzieć na pytania które mam spisane...
Odpowiedź zapiszę
sobie tutaj... Im będzie ona dokładniejszą, tem więcej... znajdzie
widoków.
Wybaczy pan, jeźli niektóre pytania wydadzą mu się niedyskretne. Ja
jestem
pośrednikiem, służącym tylko do tego, by osoba właściwa pozostała w
tajemnicy.
Urwał, pomyślał i ciągnął.
— Zresztą... pięć tysięcy rubli i honorowe zajęcie...Tu się mięszał
widocznie, a Leon zniecierpliwiony gorączkowo zawołał:
— Pytaj pan ! Cóż tam w tych pytaniach być może? słuchamy!
Stary oparł rękę z ołówkiem na czystym papierze, spuścił oczy na
kartkę zapisaną
drobnem pismem, a zawierającą widocznie owe pytania i zażenowany
mówił:
— Pańskie nazwisko?
— Hrabia Emeryk Grodzki — odparłem.
— Zajęcie?
— Były właściciel dóbr.
— Dzisiejsze zajęcie.
— Utrzymuje się z procentu od dwudziestu tysięcy rubli — wtrącił
Leon widząc, że
się mieszam — które na hypotece jego byłych dóbr pozostały.
— Wiek? — pytał po pauzie dalej wiekowy jegomość.
— Trzydziesty i szósty.
— Doskonale — bąknął, zapisując — doskonale !
Tu podniósł na mnie oczy i zapytał:
— Żonaty ?
— Kawaler!
— Wybornie — szepnął i zapisał — a teraz raczy mi hrabia podać trzy
osoby, na

background image

których rekomendacyę możesz się powołać.Po chwili namysłu
zacytowałem tajemniczemu i zażenowanemu jegomości trzy szumne
i znane nazwiska ze świata warszawskiego. Ten, zapisawszy je,
uważniejszem mnie
objął spojrzeniem, i zapytał:
— Jeszcze mam panu zadać kilka pytań dziwacznych, ale... ale...
— Proszę, proszę!
— Pańskie zasady! — zawołał stary, jakby się spiesząc — jesteś pan
arystokrata,
czy?...
— Zażartym arystokratą! — odrzekł czemprędzej Leon, jakby się
bojąc mojej
odpowiedzi.
— Seryo? — szepnął jegomość, znów mi się z pod okularów
przyglądając.
— Ależ seryo! — odpowiedział znów mój przyjaciel.
— A więc indagacya skończona — zawołał pan Dobromirski — za
trzy dni albo
przedstawię pana osobie interesowanej, albo milczenie moję będzie
dowodem, że...
Urwał i znowu dodał:
— Pan masz wielkie szansę, ja wiem kogo tam potrzeba... Nie robię
nadziei, ale
możesz być hrabio pewny dyskrecyi mojej, jak i...
— Nie zależy mi na niej zresztą... —niedbale odparłem, wstając i
żegnając dopiero co poznanego jegomościa.
Odprowadził nas do drzwi.
W podwórzu przystanęliśmy obaj z Leonem.
— Jakaś zabawna historya — szepnął. Ten stary wygląda na zupełnie
porządnego
człowieka, a ty waryacie już chciałeś odpowiedzieć, że jesteś
liberałem. Co to
być może ?... Trzeba zasięgnąć języka kim jest przedewszystkiem ten
pan
Dobromilski.
Milczałem, a przyjaciel zagadnął.
— No mówże! Cóż ty o tem wszystkiem myślisz ?

background image

— Doprawdy nie wiem, — odparłem — zdaje mi się, jak gdybym się
wplatał w jakąś
awanturę.
— Ha, ha!
— Dziwnego doznaję uczucia — ciągnąłem. — Przeczytałem
ogłoszenie,
odpowiedziałem na kilka nie nie znaczących pytań, a zdaje mi się, że
się już
związałem, że w coś wpadłem już, czy też brnę w jakieś błoto...
— Dziwaku! — zawołał ruszając z miejsca. — Lecz... tak to wszystko
co tchnie
choćby wyzłacanym obowiązkiem, przerażaludzi, przywykłych do
dawania intratnych posad, a nie do ich szukania. Po chwili
wtrącił:
— Ale przyznaj się, że pięć tysięcy rubli...
— To pięć tysięcy rubli... — dokończyłem.
— Zapewne, ale sam będąc bogatym, nigdy ich na czysto nie miałeś.
Niesłychanie
jestem ciekawy; tu coś jest... coś będzie. Mnie przeczucie nie myli.
Trzeciego dnia po tej wizycie siedzieliśmy, ja i Leon, w mojem
mieszkaniu. Mój
przyjaciel dopiero co był przyszedł z informacyami które zdołał
pozyskać o panu
Dobromilskim, a które nic więcej nie mówiły nad to, cośmy już
wiedzieli. Stary
pan był bywalcem kilku arystokratycznych domów, starym
kawalerem, który od
kilkunastu lat, opuściwszy wieś, cicho sobie w "Warszawie mieszkał.
Używał
najlepszej reputacyi człowieka żyjącego z własnych funduszów,
regularnie jak
zegarek, nie szkodząc nikomu i nie mieszając się do niczego.
Zaledwie Leon dokończył swojej relacyę gdy ktoś zapukał do drzwi
mego
mieszkania.
— Proszę! — zawołał gorączkowy Mar-kiewicz i w tejże chwili
ukazał się we drzwiach posłaniec publiczny z listem w
ręku, który wręczywszy mi, dyskretnie zniknął.

background image

Rozerwałem kopertę i wyczytałem na bilecie te słowa.
"Hipolit Dobromilski, prosi pana, byś zechciał się dziś o godzinie
szóstej
wieczorem pofatygować w wiadomym interesie do pałacu hrabiów
Korjatyńskich w
Alejach Ujazdowskich, gdzie mieszka i oczekiwać pana będzie książę
Michał
Korybutowicz. " Podałem bilet Leonowi, który odczytawszy go,
głęboko się
zamyślił.
— Więc to widocznie nie farsa, ani humbug — zawołałem pierwszy
— namyślali się
do ostatniej chwili, bo dziś trzeci dzień, a za kwadrans szósta, ale
stary jakiś
dżentelman.
Zerwałem się, by oporządzić nieco moją tualetę i pospieszyć w Aleje.
Byłem
zaciekawiony tak, jak rzadko. Nie wątpiłem, że los mi podawał swą
szczęśliwa
rękę, że już trzymałem w dłoni posadę, o jakiej nie marzyłem.
O szóstej stanąłem w przedsionku pałacu, który nie mógł mnie nie
zastanowić.
Dziwiłem się, że nie wiedziałem o jegoistnieniu. Lokaj w liberyi
przeprowadził mnie przez marmurowe schody na drugie
piętro, gdzie mieszkał książe Korybutowicz. W pałacu wiał zapach
świeżych farb i
lakierów i widocznie odnawiano go naprędce a wnioskując z klatki
schodowej,
odnawiano z niesłychanym przepychem i zbytkiem. Wreszcie
minąwszy kilka ciemnych
pokoi, leżących już na drugiem piętrze, lokaj uchylił przedemną
portyery i
wygłosił moje nazwisko.
Znalazłem się w sali przybranej z wysoce artystycznym smakiem,
Kandelabr w stylu
Ludwika XV, stojący na stole, umieszczony na środku komnaty,
oświecał mężczyznę
który się na powitanie moje zerwał z fotelu, podszedł kilka kroków i

background image

sympatycznym organem odezwał się, wskazując mi krzesło przy stole:
— Czekam na pana...
Nastąpiło milczenie... Usiłowałem skupić zmysły i rozejrzeć się.
Postać księcia,
na tle tego artystycznego zbytku zrobiła na mnie niesłychanie miłe
wrażenie. Był
to mężczyzna wysmukły, bardzo przystojny, najwyżej lat czterdziestu.
Jego blade
oblicze o ostrych arystokratycznych liniach, zdobiła hebanowa duża
broda, a
oświecałyje czarne i myślące oczy. Jakiś wyraz cierpień przebytych
zdradzał się w dwu
zmarszczkach, biegnących po obu stronach ust jego, jakby
zniechęceniem
wykrzywionych nieco.
Książe był wyjątkowo sympatycznym i z pozorów przynajmniej
wykształconym męzkim
typem. Po pauzie, opierając łokcie na kolanach, a bawiąc się
zacieraniem rąk na
które spuścił oczy, odezwał się:
— Poznawszy pana Dobromilskiego, poznajesz pan mnie, który
również nie jestem
osobą właściwą. — Zrobiłem widocznie zdziwioną minę, bo książę
podchwycił
spiesznie: — ale mogę pana zapewnić, że z wielu kandydatów jesteś
pan pierwszym,
który przechodzisz drugi i przedostatni etap, to jest widzenie się ze
mną. Miło
mi bardzo, iż będę mógł z panem krócej i otwarciej pomówić, a to z
dwóch
względów.
Odpoczął i ciągnął:
— Nazwisko, które pan nosisz, rekomendacye, które o panu przez
niego zacytowane
osoby dały, pozwalają mi z panem mówić jak z człowiekiem pewnym,
traktować ten
interes d'égal à égal. Zresztą znam prawie pana...istnieniu. Lokaj w
liberyi przeprowadził mnie przez marmurowe schody na drugie

background image

piętro, gdzie mieszkał książe Korybutowicz. W pałacu wiał zapach
świeżych farb i
lakierów i widocznie odnawiano go naprędce a wnioskując z klatki
schodowej,
odnawiano z niesłychanym przepychem i zbytkiem. Wreszcie
minąwszy kilka ciemnych
pokoi, leżących już na drugiem piętrze, lokaj uchylił przedemną
portyery i
wygłosił moje nazwisko.
Znalazłem się w sali przybranej z wysoce artystycznym smakiem,
Kandelabr w stylu
Ludwika XV, stojący na stole, umieszczony na środku komnaty,
oświecał mężczyznę
który się na powitanie moje zerwał z fotelu, podszedł kilka kroków i
sympatycznym organem odezwał się, wskazując mi krzesło przy stole:
— Czekam na pana...
Nastąpiło milczenie... Usiłowałem skupić zmysły i rozejrzeć się.
Postać księcia,
na tle tego artystycznego zbytku zrobiła na mnie niesłychanie miłe
wrażenie. Był
to mężczyzna wysmukły, bardzo przystojny, najwyżej lat czterdziestu.
Jego blade
oblicze o ostrych arystokratycznych liniach, zdobiła hebanowa duża
broda, a
oświecałyje czarne i myślące oczy. Jakiś wyraz cierpień przebytych
zdradzał się w dwu
zmarszczkach, biegnących po obu stronach ust jego, jakby
zniechęceniem
wykrzywionych nieco.
Książe był wyjątkowo sympatycznym i z pozorów przynajmniej
wykształconym męzkim
typem. Po pauzie, opierając łokcie na kolanach, a bawiąc się
zacieraniem rąk na
które spuścił oczy, odezwał się:
— Poznawszy pana Dobromilskiego, poznajesz pan mnie, który
również nie jestem
osobą właściwą. — Zrobiłem widocznie zdziwioną minę, bo książę
podchwycił

background image

spiesznie: — ale mogę pana zapewnić, że z wielu kandydatów jesteś
pan pierwszym,
który przechodzisz drugi i przedostatni etap, to jest widzenie się ze
mną. Miło
mi bardzo, iż będę mógł z panem krócej i otwarciej pomówić, a to z
dwóch
względów.
Odpoczął i ciągnął:
— Nazwisko, które pan nosisz, rekomendacye, które o panu przez
niego zacytowane
osoby dały, pozwalają mi z panem mówić jak z człowiekiem pewnym,
traktować ten
interes d'égal à égal. Zresztą znam prawie pana...— Ale hrabio, to co
powiem, to jest forma, w jaką me słowa ubiorę, pozostanie
między nami. Inaczejbym mówił do pierwszego lepszego reflektanta,
a inaczej...
— Rozumiem księcia, i wdzięczny mu jestem za to wyróżnienie mnie.
Korybutowicz potarł ręką po wysokiem alabastrowem czole, i zaczął:
— Pewna dama z wielkiego świata, blizko mnie obchodząca, ma dziś
w tej chwili
syna, liczącego dwudziesty i czwarty rok życia. Ta dama w sferach
arystokratycznych uchodzi za zwykłą osobę, choćby zapewne w
redakcyi "Figara"
uchodziła za nadzwyczajny okaz...
Uśmiechnął się i ciągnął.
— Ten syn jest przez nią wychowany, przez nią samą, przy pomocy
francuza. Matka
sobie życzy by zrobił tej zimy son entrée dans Ie monde, nieco
oszastał się w
świecie, i ożenił według jej myśli. Potrzebuje człowieka któryby był
towarzyszem
tego wadliwie i śmiesznie może wychowanego młodzieńca...
potrzebuje człowieka,
któryby w jej myśli rozciągał dalej troskliwą opiekę nad
najpoczciwszym
młodzieńcem, będącym dotąd dzieckiem, a mającym zostać jutro
mężczyzną.

background image

Przyjmieszpan tę posadę, dającą, pięć tysięcy rubli utrzymania, w
domu, urządzonym na
pańską stopę, w którym mieszkać będzie ta dama i jej syn, w którym
najczęstszym
gościem będę wreszcie ja?...
Książę skończył, a ja się zamyśliłem. Milczenie trwało bardzo długo i
bynajmniej
nie niecierpliwiło Korybutowicza, spokojnie wpatrującego się w
płomienie pięciu
świec kandelabru.
— Mówiłeś książe — odezwałem się wreszcie — że ta dama w
redakcyi Figara
uchodziłaby za nadzwyczajny okaz?...
Książę milczał, więc ciągnąłem dalej.
— Mówiłeś także, że ten syn jest wadliwie a może śmiesznie
wychowany?... Otóż te
dwa punkta...
— Wyjaśnię je panu — rzekł Korybutowicz, — a nacisk położyłem na
nie dlatego, by
pana nie wprowadzić w błąd i abyśmy nadal mogli pozostać dobrymi
przyjaciółmi.
Pociągnął papierosa i mówił dalej z namysłem.
— Dama ta jest postacią tak oryginalną, iż jej panu określić nie mogę.
Kobieta
to jeszcze bardzo piękna i licząca zaledwie czterdzieści lat, która ze
swego
syna zrobi-ła bożyszcze i jemu wyłącznie dotąd poświęcała życie.
Charakteru silnego i nie
znającego oporu, zasad skrajnych pod względem przesadów
arystokratycznych, —
wychowała syna, który dziś kończy rok dwudziesty trzeci, a życia, ani
świata na
jotę nie zna.
Książę urwał, a ja milczałem, więc po chwili dodał:
— Ten syn... to może nasz rodzimy silny dąb, lub zalotny świerk
wychowany w
chorobliwej atmosferze cieplarnianej ?... Któż wie, jak na niego
podziała powiew

background image

wiatru i rosa lśniąca do wschodzącego słońca ? On nie wie do dziś
dnia, co to
życie, co ludzie. On może sądzi, że życie to dalszy ciąg egzystencyi,
jaką
prowadzi w pałacu, gdzie się obchodzą z nim jak z panienką.
Mentorem pierwszych
kroków jego byłbyś pan, jeźli zechcesz przyjąć ofiarowaną ci posadę.
— Określ mi książę bliżej obowiązki do tej posady przywiązane.
Korybutowicz się uśmiechnął i niedbale dorzucił:
— Mieszkać w domu, gdzie on będzie mieszkał, bywać w domach, w
których on będzie
bywał, podróżować z nim razem. Wreszcie, przypuszczam,
zaalarmować ma-tkę, gdyby młodzian ten okazywał skłonności
przeciwne zasadom, w których był
wychowany.
— Te zasady ?
— Ha, ha! — zaśmiał się książe. — Vous me tirez par la langue cher
comte. Zasady
? zasady... ha? — powtórzył ze swym dziwnym ale sympatycznym
uśmiechem i ciągnął
tonem ożywionym. — Kobieta powinna się u niego zaczynać
przynajmniej od
księżniczki, przyjaciel od hrabiego. Mężczyzna według pojęć jego
matki nie
powinien dać się skusić, ani jednej z tych tysiąca namiętności, którym
my
spłacamy haracz.
— Trudne zadanie — bąknąłem — odpowiedzialność spadłaby więc
na mnie, gdyby
młodzieniec ów okazał się człowiekiem zwykłym...
— Nie sądzę; — odparł książę po namyśle — tej damie w życiu dotąd
tak się
wszystko udawało, iż skory jestem przypuszczać, że i syn po jej myśli
się
pokieruje. Zresztą to natura dziwnie łagodna i apatyczna...
Nastąpiło znów bardzo długie milczenie. Książę mi nie przerywał, aż
się
odezwałem:

background image

— Na jedno pytanie, życzę sobie przed moją decyzyą szczerej
odpowiedzi księcia,— Owszem dam ją panu...
— Dlaczego książę — zagadnąłem bystro mu się wpatrując w oczy —
będąc widocznie
przyjacielem tego domu, nie przyjmiesz na siebie obowiązku, któryby
dla cię był
o wiele łatwiejszym, niż dla każdego innego ?
Korybutowicz się zamyślił, puścił kłąb dymu, pogładził brodę i po
dobrej pauzie
odparł.
— Obiecałem dać szczerą odpowiedź. Najpierw więc liberalny Alfred
de Ligny i
człowiek z burzliwą przeszłością, okrywającą go sławą lwa, nie może
być w żaden
sposób mentorem dla młodzieńca, któremu z zasady przez głowę
przejść nie powinno
np. małżeństwo z kobietą nieutytułowaną...
Tu się zamyślił i dodał ciszej i poważniej:
— Secundo... wola moja jest inną,. Mówię do pana, jako do
człowieka, którego
zobowiązałem moją szczerością. Ta dama jest moją narzeczoną. Z
chwilą gdy
młodzieniec ten wstąpi w związki małżeńskie, co powinno niebawem
nastąpić, ja
się ożenię z jego matką.
— Dziwne komplikacye — bąknąłem, a książe dalej ciągnął:
— Ta dama jest, jak wiele kobiet z jejświata, pod pewnemi
względami... nie wiem, jak się wyrazić, bo nie wiem jak
określić i nazwać... Poświęciła życie i wszystko dla tego syna i zaparła
się
sama siebie aż do chwili, w której zadanie, swoje graniczące z misyą
bałwochwalczą, będzie mogła uważać za ukończone.
— A ten koniec nastąpi ?
— Gdy młodzieniec wstąpi w związki małżeńskie.
— Ależ to może się przeciągnąć?...
— Nie panie — przerwał mi książę — w egzystencyi tej nie się nie
przeciąga. Ta

background image

kobieta przeprowadza z energią wszystko. Żona dla przyszłego
pańskiego Telemaka
dawno jest obmyślaną i przygotowaną. On prawdopodobnie pójdzie
drogą dawno już
wytkniętą, z której aby wypadkiem nie zboczył, pan właśnie masz
czuwać.
Jeszcze jedno nastąpiło długie milczenie, po którem, przeszedłszy
wewnętrzną
walkę, odparłem:
— Przyjmuję! Ale proszę księcia pamiętać, że do przyjęcia tych
obowiązków
tajemniczych dotąd i nieokreślonych, zniewala mnie tylko osoba
księcia i jego
zdaje się otwartość.
Korybutowicz w odpowiedzi podał mirękę, i ściskając dłoń mą
serdecznie zawołał:
— Bardzo mi miło. Nie mam nic do dodania panu przyszłość bo
każda jest zakryta,
a życie ludzkie piłka, jak powiedziałem, rzucana przez kapryśnego
bachora, który
się nazywa losem, czy wypadkiem. — Dama ta nazywa, się hrabina
Wanda
Korjatyńska, a synowi jej na imię Edward. Ten pałac do nich należy...
Mieszkać
pan będziesz tuż obok mnie... Edward jest na wsi, a matka jego tutaj...
Jutro o
tejże co dziś godzinie, przedstawię pana hrabinie, a po jutrze
opuścimy
Warszawę, by za miesiąc do niej powrócić i kierować pierwszemi
krokami Edzia,
który jest jak dąb silny i rozrosły...
Jeszcze długo dnia tego rozmawiałem z księciem, wydającym mi się
doskonała
rękojmia że posada moja będzie wyśmienitą.
Mimo to z uczuciem niewytłumaczonej trwogi powróciłem do Leona i
od drzwi
zawołałem:

background image

— "Alea jacta est."II.Na drugi dzień dopiero około czwartej po
południu zjawił się u mnie Leon, który
obiecał zasięgnąć między swoimi języka, tak co do osoby księcia, jak
i hrabiny.
— Masz czas — mówił — jeszcze się cofnąć; jeźlibyś miał wpaść w
jakaś kabałę. Bo
na kabałę zakrawa ta cała historya z tym księciem, ukrywającym się
pod
pseudonimem w Paryżu, z tą hrabiną, i z tym synem... Lepiej się więc
cofnąć i
zrezygnować z pięciu tysięcy, niż wpaść w awanturę.
Tak sądząc, udał się na zwiady, a gdy powrócił, zauważyłem zaraz z
jego miny, iż
albo żadnych, lub niedobre przynosi wiadomości.
— Wiesz co — zagadnął zaraz, wszedł-szy i zasiadłszy na kanapie, na
której zajmował wówczas tylko miejsce, gdy
zamierzał dłużej rozmawiać — że mało mogłem się dowiedzieć, a to,
czego się
dowiedziałem, raczej jest zatrważającem...
— Gadaj na litość — zawołałem do przyjaciela, wlepiając weń oczy.
— Wiadomości, jakich zasięgnąć mogłem — mówił — są tak
powierzchowne, iż
telegrafowałem do mojej kuzynki mieszkającej w sąsiedztwie tej
hrabiny,
zapytując o nią.
— Telegrafowałem?...
— Telegrafowałem słów kilka mianowicie: "odpowiedz natychmiast,
czy mój
przyjaciel może przyjąć posadę mentora Edwarda Korjatyńskiego.
Dyskrecya
największa." Wystaw sobie — ciągnął dalej — że o tych
Korjatyńskich tu nikt nic
prawie nie wie... Wiedzą zaledwie, że są to świeże te wołyńskie
milionery, i że
Horowitz robił portret hrabiny przed kilkoma laty, który na
wystawach zwracał
uwagę, mniej pięknością kobiety, niż akcesoryami.
— Mianowicie ?

background image

— Hrabina kazała się portretować w pozie poważnej a nadzwyczaj
imponującej. W
ręce trzymała dekument opatrzony pie-częciami, dokument
wznowienia tytułu hrabiowskiego, który Korjatyńscy mieli
podobno od szesnastego wieku zarzucić!
— Któż ci to mówił ?
— Sam Horowitz, bo do niego aż się udawałem. Ale i on nic więcej
nie wie, prócz
tego, że hrabina doskonale za portret zapłaciła, i że się kręcił około
niej
wtedy już twój uroczy książę.
— A o nim ?
— O nim wiedzą więcej, ale pozwól, bym skończył wpierw o
Korjatyńskich. Pałac w
Alejach Ujazdowskich został tego lata odnowiony i teraz jeszcze
wykończają go z
wielkim przepychem, a był on dotąd niepozorną posiadłością, której
właścicielem
nikt się nie interesował. Jedno tylko jest pewne: ta hrabina jest
właścicielką,
olbrzymiej podobno w ostatnich kilku latach nagle wzrosłej fortuny.
Leon urwał, a ja rzekłem:
— W tem nie nie widzę zatrważającego.
— Zapewne — odparł przyjaciel — ale poczekaj dalej. Książę
przyczepiony do tej
tajemniczej hrabiny, czyni ją podejrzaną.
— Dlaczego?
— Bo sam jest podejrzanym.
— Kto?— Twój książe.
— Nie może być.
— Posłuchaj — zawołał Leon, zapalając się. — Temu lat
dwadzieścia, stał się
głośnym na długo w "Warszawie młodzian nazwiskiem Michał książe
Korybutowicz.
Zjawił się on w wielkim świecie na krótką chwilę tylko, by ograwszy
w klubie
najwprawniejszych graczy, nagle po karnawale zniknąć z horyzontu,
zostawiając po

background image

sobie najsmutniejsze wspomnienie w kilku zacnych i poważanych
domach...
— Cóż to takiego? — wtrąciłem zaciekawiony i przestraszony.
— On to — ciągnął Leon — zbałamucił hrabinę Małyską, osobę
trzydziesto-
kilkoletnią, matkę dorosłych dzieci, spokrewnioną z całą tutejszą
arystokracya.
Skoro funduszów wygranych zabrakło, hrabina z głodu może
powróciła pod dach
mężowski, a on zniknął bez wieści i nikt o nim nic nie wiedział, aż
dziś się
dopiero zjawia, gdy świat o nim zapomniał. Wtedy to zapewne
pracował w Figarze i
cieszył się sławą Alfreda de Ligny. Dziś powrócił, by na starość może
zabezpieczyć sobie używanie majątku hrabiny... Skandaliczna ta
historya
zapewneby przebrzmiała, jak wiele innych,gdyby nie obciążające
bohatera okoliczności. Książę zdradził przyjaciela,
unieszczęśliwił rodzinę, a zabił kobietę pełną życia i sympatyi, matkę
i żonę.
Hrabina powróciwszy po swej jednorocznej "eskapadzie, " nie mogąc
ścierpieć
upokorzenia, wyrzutów i wstydu, otruła się pewnej nocy zbyt wielką
dozą morfiny,
którą koiła cierpienia, niepozwalające jej zażyć spokoju.
Leon urwał, a ja w myśli przebiegałem tę tragedyę widoczną z dwóch
zmarszczek
wydatnych na obliczu księcia, a które tylko dramaty życiowe ryją.
— Szczegóły tego dramatu — mówił dalej Leon — powrotu tej
kobiety do rodziny,
odsunięcia jej przez męża od własnych dzieci itd. są tak okropne,
prawdziwe i
przejmujące tą prawdą, iż się nie zdziwiłem zupełnie, gdy mi dziś
pewien bardzo
wytrawny człowiek powiedział: "Książę Michał jest jednym z tych
lwów, którym
porządny człowiek, a znający ongi hrabinę Małyską, ręki podać nie
może. "

background image

Leon skończył i zapanowało milczenie długie, niczem nie przerywane,
bo ważyłem w
myśli i wszystko to co mi opowiedział, i możliwe konsekwencye
mego obowiązku
zostania mentorem młodzieńca, pozostają-cego bądź co bądź w
stosunkach anormalnych.
Około godziny szóstej dopiero, o której miałem się stawić w pałacu
Korjatyńskich, by poznać tę ciekawą hrabinę, ocknąłem się.
— Czy się wahasz? — zapytał mnie Leon.
— Nie — odparłem — nie cofam się, choć miałbym ochotę... Książe
mnie zobowiązał,
a choćby tylko przez wzgląd na niego, inaczej postąpić nie mogę.
Okoliczności,
że lat temu dwadzieścia zbałamucił hrabinę Małyską, że
unieszczęśliwił jej
rodzinę, że dziś stara się o rękę bogatej hrabiny Korjatyńskiej, nie
upoważniają
mnie jeszcze do niedotrzymywania słowa.
"W" kilka chwil później znajdowałem się w pałacu Korjatyńskich, a
ugalonowany
lokaj wprowadzał mnie do salonu, gdzie miałem zastać hrabinę i
księcia.
Tak się też stało.
W dużej sali przy kominie, na którym płonęły dwie majolikowe
lampy, na fotelu o
złoconych poręczach, siedziała kobieta niemal młoda,
niesympatyczna, choć
jeszcze piękna. Przy niej, huśtając się na szeslągu, puszczał kłęby z
hawańskiego cygara książę. Między nimi stał stolik z
imbrykiemwidocznie mieszczącym czarną kawę i butelka likieru. Byli
więc dopiero co po
obiedzie. Po przedstawieniu mnie, zawiązała się banalna rozmowa, w
której brałem
udział tylko o tyle, o ile mi na to pozwalał mój umysł, pracujący
gwałtownie by
przeniknąć imponującą mi kobietę.
Tak: hrabina mi zaimponowała swą niezwykłą powierzchownością, a
intrygowała swym

background image

sposobem zachowania się i tem, co o niej wiedziałem.
Siedziała poważna i nieruchoma, co nawet raziło przy jej młodej i
zarumienionej
twarzy. Bo była to blondynka, o niebieskich oczach, pulchnych
kształtów i
przystojnych choć niewyraźnych i drobnych rysów. Wzrok jej
przenosił się powoli
z księcia na mnie i z powrotem, ale spojrzenia te były przenikające.
Usta zaś kobiety, opuszczone u końców, cienkie, jakby zaciśnięte,
dawały jej
twarzy tyle wyrazu siły i pychy, iż całe piękne jej oblicze robiło się
przez to
wysoce niesympatycznem. Przerażała spokojem swej twarzy, która
jednak mimo to,
tryskała siłą młodocianą i promieniała zadowoloną dumą. Odzywała
się rzadko i
krótko, ale stanowczo i węzłowato. Czuło się w niej zaraz ko-bietę-
mężczyznę i to rzadkiej siły charakteru i woli, kobietę przywykłą do
ślepego posłuszeństwa, któraby nie zrozumiała jednej przeciwności.
Słowem
hrabina była despotką, a była nią do tego stopnia, iż fizyognomia jej
całą siłę
tego despotyzmu zdradzała.
W jaki kwadrans czasu po mojem przybyciu, książę opuścił swój
szesląg, zakręcił
się po salonie i niepostrzeżenie zniknął. Zostaliśmy sami i zaraz też
hrabina
zagadnęła ranie swym spokojnym, i że tak się wyrażę, jakby
ociężałym głosem.
— Zapewne panu wiadomo, że jutro wyjeżdżam na wieś. Pan mi
towarzyszysz?
— Jeźli taka wola hrabiny...
— Życzyłabym sobie tego — odparła naturalnie tonem,
nieprzypuszczającym
zaprzeczenia ani odmowy. — Pragnę, byś pan w samotności wiejskiej
poznał mego
syna, bo w mieście na to nie byłoby może czasu. Dziś mamy ósmego
Listopada. Więc

background image

zabawisz pan z nim trzy tygodnie, bo dwudziestego dziewiątego tegoż
miesiąca
opuścimy Wielkie Groble, wyjeżdżając do Warszawy... Pałac, jak
mnie upewnili
dziś architekci i tapicerzy, będzie zupełnie gotów na dwudziestego
piątego,
służba będziemiała czasu cztery dni na wywietrzenie go i uwolnienie
od tych zapachów, które
mnie duszą... Uważałeś pan?
— Uważałem — odparłem bezmyślnie, bo cały zajęty byłem
odtwarzaniem sobie życia
kobiety, która dnie i godziny naprzód sobie wyznaczała, nie
przypuszczając
przeszkody.
Hrabina tymczasem ciągnęła dalej po krótkiej przerwie:
— W Edziu znajdziesz pan bardzo miłego młodzieńca. Zdaje się, iż
mi się powiodło
wychowanie de cette âme d'élite. I nic dziwnego — tu urwała,
westchnęła i dodała
— życie mu całe poświęciłam, każdą jego godzinę i każdą myśl, z
zaparciem się
siebie, o którem nikt wyobrażenia mieć nie może.
Przybrała wyraz dziwny i rzekła znowu, syknęła raczej.
— Edzio jest nadzwyczajny! W zapatrywaniach, w drobnostkach taki,
jakim go mieć
chciałam. Pojętny, odważny, posiada i te zalety, które kobiecie wpoić
trudniej
przychodzi, bo może pan nie wiesz o tem, że mój syn stracił ojca,
będąc
dzieckiem. Jeźli nam tylko świat go nie popsuj o, jeźli zdołasz go pan
swym
wpływemuchronić od wpływów obcych, na jakie w życiu może być
wystawiony, to Edzio
będzie znakomitością, pierwszym kiedyś człowiekiem w kraju. Ma
wszystko ku temu.
— Zapewne... zapeeewneee... Hrabina się ożywiła.
— Urodzenie — mówiła — jakiem mało się kto poszczycić może.
Wychowanie... Ja go

background image

wychowałam. Jest bardzo przystojny. Alianse?... chyba mało kto
lepsze
przedstawi. Nie mówiąc już o mnie, matka jego ojca jest Krajkorońska
z domu, a
moja babka — Gedyminówna. Jest panem et il eu a les allures.
Ożenimy go więc
odpowiednio, co także łatwo pójdzie, bo Edzio jest największą, partyą
w kraju, i
muszę na niejedno patrzeć przez szpary, pour lui trouver une epouse w
salonach
dzisiejszych. A życzę sobie, by się ożenił jak najwcześniej.
— Takie jest pani hrabiny zapatrywanie?
— Przeglądałam wczoraj, czy kiedyś, Almanach Gotha, i znalazłam,
że wszyscy
następcy tronów pożenili się między dwudziestym a dwudziestym
czwartym rokiem
życia...
Hrabina urwała, ja zaś spuściłem oczyna posadzkę, czekając, co dalej
powie. Wkrótce też zaczęła znowu:
— Książę, mon excellent ami, twierdzi, że Edzio powinien się ożenić.
Edzio jest
bardzo rozwinięty, jest wyższy od księcia, i barczystszy od pana, a
domyślasz
się pan, że pod mojem okiem... mężczyzna powinien znać tylko jednę
kobietę, to
jest swoję żonę...
— Pod tym względem... bąknąłem, ale hrabina mi przerwała.
— O! co do tego, to jestem niezachwianą. Tai etudie'e la question.
Byłabym go
już ożeniła, gdyby nie to, że panna, którą dawno sobie upatrzyłam,
kończy
dopiero dwudziestego Lutego przyszłego roku siedmnastą wiosnę, a
więc wcześniej
wyjśćby za mąż nie mogła.
Nastąpiła cisza, której nie przerywałem, aż hrabina znów się
odezwała:
— Edzio jest to człowiek nadzwyczajny... do mnie tak, ale to tak
podobny!...

background image

Inaczej byłoby mi się nigdy wychowanie jego nie powiodło. Jedno
mnie tylko w nim
przestrasza, to to, że jest trop bon enfant. Nie uważa na to, czy też
zapomina,
że są pozycye światowe, w których trzeba być zawsze na ich
wysokości. Trzeba,
byś mupan nieznacznie, ale przekonywająco przypominał, że
Korjatyński w sposobie swym
zachowania się musi być Korjatyńskim... Nieprawdaż ?
Milczałem, a dama mówiła dalej:
— E a des façons z niższymi od siebie, ze szlachtą, qui me deplaisent,
choć mu
zapewne robią przyjaciół których powinienby się pozbyć. Bardzobym
tego chciała.
— Nie rozumiem pani hrabiny.
— Nic nie szkodzi. Z czasem mnie pan zrozumiesz. Między nami a
szlachtą jest
taka przepaść, że nie powinniśmy się kusić o jej przebycie. Zapewne
jesteś pan
mojego zdania? Pan Dobromilski mnie zapewnił, que vous êtez
aristocrate jusqu'au
bouts des ongles.
Bełkotałem coś pod nosem, przypominając sobie posiedzenie u
staruszka z
Chmielnej i odpowiedź Leona, a hrabina kończyła:
— Będziemy o tem nieraz i obszernie mówili. Każdy krok Edzia,
każda wizyta jego,
każdy ukłon niemal, będzie przez nas przewidziany i roztrząśnięty.
Gdybym ja się
myliła, to mnie przegłosujecie, pan i książę, a książę, jakkolwiek jest
liberałem — tu westchnęła — ale jest doświad-czonym et puis un
homme du monde i tak wytrawny... tyle przeszedł...
Tu uśmiechnęła się i z królewskim gestem podając mi rękę, kończyła,
jakby mnie
żegnając:
— Charmée d'avoir fait votre connaissance, comte! Jutro pociągiem
rannym
wyjeżdżamy. Książę mi towarzyszy... Na pana liczę.

background image

Nawpół przytomny, pocałowawszy dłoń hrabiny, która tak była
przywykła do tych
pocałunków, iż machinalnie rękę do ust podawała, wybiegłem z
salonu.
Na schodach spotkałem księcia schodzącego do siebie.
— A więc jutro towarzyszysz nam pan? — zagadnął podając mi dłoń.
— Stawię się.
— Ten suis enchanté — odparł książę — podróż nam spłynie weselej.
Uciekałem dalej i ochłonąłem dopiero w swojem mieszkaniu, gdzie na
mnie czekał
Leon.
— I cóż? — zapytał.
— Wyjeżdżamy jutro!
— Stanowczo ? — zapytał z przestrachem.
— Obiecałem!— I cofnąć się nie możesz?
— Dlaczego mam się cofać?
Leon wyjął z kieszeni i podał mi depeszę która brzmiała:
"Zapytania dobrze nie rozumiem. Dom w okolicy nienawidzony.
Hrabia jest
pełnoletni. Nikt go nie zna. Podobno ofiara matki waryatki. Zresztą
bardzo
bogaci. Listownie obszerniej. "
Odrzuciłem telegram, a Leon zapytał. —
— Co zrobisz?
— Cóż mam robić? przecież ani się nie żenię z hrabiną, ani duszy mej
nie
zaprzedaję Korjatyńskim.
— Opowiadaj więc...
— Pozwólże mi ochłonąć, bo godzinę całą słuchałem i potakiwałem
tej kobiecie,
którą kuzynka nazywa waryatką. Któż to jest ta twoja kuzynka ?
— Panna Celina Nurkiewicz, mieszka o cztery wiorsty od Wielkich
Grobli, gdzie
pojutrze staniesz.
— Więc ją poznam — odparłem i obejmując głowę obiema rękami,
rzuciłem się na
sofę.III.Edward hrabia Korjatyński był to wysoki, barczysty blondyn,
który

background image

robił dziwne wrażenie rozrostem swego ciała przy młodocianem
obliczu i
chłopięcej naiwności. Nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu, ile
razy rzuciłem
spojrzenie na hrabicza. Mężczyzna ten fizycznie, w całem tego słowa
znaczeniu,
wyglądał jak gdyby odgrywał dla zabawy rolę dwunastoletniego
chłopczyka.
Tak wyglądał na pierwszy rzut oka tylko. Rzeczywiście zaś pod tem
ogromnem
ciałem ukrywał się najkompletniejszy dzieciak. Przytłumiono rozwój
jego moralny
jego inteligencyę, bystrość i obserwacyę, ale nie zdołano przytłumić
jego
fizycznego rozwoju, który dlatego właśnie kosztem pierwszego się
rozbujał.
W Edwardzie więc odkryłem, zaraz poprzybyciu do Wielkich Grobli,
dwie osobistości: skończonego mężczyznę fizycznie
i dzieciaka moralnie. Byłby on przystojnym, gdyby nie ten rozrost
jego, a był
przytem sympatycznym przez to wszystko, co się w jego oczach
nadzwyczaj wesołych
i uczciwych, czytało i odgadywało. Mimo to jednak robił prawie
bolesne wrażenie
człowieka, który się urodził i wychował w jakiemś ciemnem i ciasnem
więzieniu,
bez światła i życia. A tak à la lettre nie było. Hrabicz wychował się w
Wielkich
Groblach, w wygodnym i obszernym pałacu, w zbytku i wyszukanym
komforcie.
Zdolności, jak to spostrzegłem wkrótce, miał duże ale. uśpione
najzupełniej.
Zdawał się być obdarzonym wszystkiemi darami fortuny, z których
mu jednak
korzystać nie pozwolono.
Nie sypiałem po nocach, usiłując rozwiązać ten problemat
psychiczny: jakim

background image

sposobem zdołano z tego młodzieńca, będącego świetnym materyałem
na człowieka
zrobić rodzaj potworu?
Hrabicz, olbrzymi postacią, tryskający nadmiarem sił fizycznych,
zarumieniony od
zdrowia i ochoty do życia, a przytem intelektualnie niemal ogłupiały i
naiwny,
jakdwunastoletnia panienka, ciekawy, a trwożliwy jak mysz,
podejrzliwy a odważny,
był jakiemś dziwnem, choć sympatycznem monstrum. Czuło się w
nim uśpiona, ale
żyjącą duszę, czuło się w zwierzęciu człowieka i to go ocalało.
Żałowałem do
tego stopnia chłopca, ogłuszonego przez despotyczna matkę, że
jakkolwiek
bynajmniej nie byłem zadowolony z mojej posady w Wielkich
Groblach, powoli
przecież zaczynałem uważać za święty obowiązek powołanie tego
biedaka do
człowieczeństwa. . Tak mi się przedstawił hrabia po kilkodniowym
pobycie w
Wielkich Groblach. Byłoby nieludzkiem — sadziłem — opuszczać
tego
nieszczęśliwca, skoro mnie raz wypadek do niego zbliżył i pozostawić
go
niechybnemu zdziczeniu. A hrabina jak i książe, zdawali się nie
wiedzieć, w
jakim stanie znajdował się ten milioner, ten spadkobierca tylu
zabiegów, tylu
ambicyj i nadziei.
Człowiek taki mógł się wychować tyl-
ko w Wielkich Groblach i był on zapewne nawet w owej epoce
obfitującej w okazy,
wadliwego wychowania — unikatem.
Rezydencya hrabiny Korjatyńskiej leżała w starym parku na obszernej
równi-nie. Na kilkadziesiąt wiorst dokoła otoczona była dobrami,
należącemi do jej

background image

klucza. Ztąd też tłumaczyłem sobie życie zamknięte, jakie tu
prowadzono; w
murach pałacu nie widywano nikogo i nie bywano też nigdzie.
Egzystencya to była
wykwintna, ale oparta na najściślejszym rachunku, którego z
drobnostkowością
fiskalną pilnowała hrabina: Tę ostatnią tak zajmowało wydawanie
rozkazów,
pilnowanie porządku w domu i obszernych włościach, iż zdawała się
zapominać od
rana do wieczora, że świat cały się nie zaczyna i nie kończy w
Wielkich
Groblach. Ztąd też w tym domu dziwna panowała atmosfera moralna.
Mówiono tylko o
sobie i swoich rozlicznych interesach, o tym całym świecie, który
żelazną swą
ręką zdawała się trzymać hrabina w niesłychanym rygorze. Atmosfera
ta tak
ogłuszała, iż sam, po kilku dniach pobytu w Wielkich Groblach,
uczułem się z
przestrachem oddzielonym przepaścią od rzeczywistego świata myśli.
Wyjątkowego
między tymi ludźmi doznałem wtedy wrażenia, które mi po nocach
sypiać nie
pozwalało. Nie zapomnę go nigdy, a sądziłem wtedy, że było ono
objawem jakiegoś
moralnego rozstroju.Co chwila wyobrażałem sobie, że wśród skwaru
letniego dnia kąpię się w rzece i
pragnę się zanurzyć w orzeźwiającej wodzie po szyję, a choćby po
biodra, a tu
wszędzie płytko i płytko, wszędzie woda dochodzi po kostki tylko.
Nie mogło to oddziaływać korzystnie na moje usposobienie, które też
w ciągu
kilku pierwszych dni mego pobytu w Wielkich Groblach, znacznie się
pogorszyło.
Jednego z tych dni właśnie, używajac przechadzki w parku, spotkałem
księcia,
który się temu samemu, co i ja, oddawał zajęciu.

background image

— Ot! jakże dobrze — zawołał — że pana spotykam... właśnie o panu
myślałem i
chciałem z nim pogadać.
— O czemże?
— Chodźmy! — rzekł książę — tam dalej w park, by nam nikt nie
przeszkodził...
Dzień mamy śliczny. Jesień sprawia nam często takie niespodzianki.
Dziś
naprzykład dzień wiosenny... łudząco wiosenny.
Zapuszczaliśmy się w głąb parku, którego drzewa ostatecznie już
ogołacały się z
liści, usławszy, rodzaj miękkiego dywanu pod naszemi stopami.
Książę wsunął swąrękę pod moje ramię i, zwalniając kroku, zapytał:.
— I cóż pan myślisz o... Edziu ?.
Po stosunkowo długiem milczeniu odparłem, pytając:
— Mogę być szczerym?
— O to mi właśnie chodzi.
— Edzio jest na drodze... jest u wrót idyotyzmu.
Książę przystanął i cicho, jakby się bojąc, by go kto nie podsłuchał,
obejrzał
się dokoła siebie i szepnął:
— To i moje zdanie...
— I hrabina tego nie widzi?
— Ani jej to przez głowę nie przechodzi.
— Co więc dalej będzie ?
Książę bystro spojrzał mi w oczy i zapytał:
— Ten stan Edzia przestrasza pana?
— Jeźli się mam na cokolwiek przydać w tym domu...
— Słuchaj pan — mówił Korybutowicz ruszając dalej. Nie
przypuszczałem, by stan
ten pana przestraszył... Owszem, powinien on panu być na rękę.
— Nie rozumiem księcia — wtrąciłem, sam znów tym razem
zatrzymując się jak wryty
i wpijając spojrzenie w księcia, któ-vego zaczynałem już podejrzewać.
On jednak się uśmiechnął, jakby odgadując moją
myśl, i dodał:
— Koń, wzięty ze stada w piątym roku życia, daleko łatwiej i prędzej
da się

background image

utresować, niż trzyletnie źrebię. Jako ex-rolnik, sądziłem, że pan
wiesz o tem.
Powiedzenie to nie było dla mnie tak bezzasadne, jakby się wydawać
mogło.
— Zapewne — mruknąłem — w tym paradoksie księcia jest nieco
życiowej prawdy...
Korybutowiez się ożywił i mówił dalej.
— Od. kilku dni śledzę pana i obserwuję jego wrażenia, odgaduję jego
myśli i
odczytuję pytania, na które sam nie znajdujesz odpowiedzi i nigdybyś
ich nie
znalazł. Otóż postanowiłem ci dopomódz w zrozumieniu. tej zagadki,
jaka jest...
Edward. Chciałem to już wcześniej uskutecznić, ale jakoś nie było
chwili po
temu. Teraz mamy godzinę przed sobą. Spacerując, co nam wybornie
zaostrzy apetyt
przed obiadem, opowiem panu w krótkości dwadzieścia i kilka lat
historyi tej
rezydencyi — mówił wskazując na widny z poza drzew pałac — a co
jedynie panu
pozwoli zrozumieć idyo-tyzm, jak pan się wyrażasz... Edzia.
Idyotyzm? Nie jestem pańskiego zdania, ale
w każdym razie nie jest Edzio tym, kimby być powinien, a gorąco
pragnę, by
jaknajprędzej zrobił się podobnym do człowieka. Hrabina już
kilkakrotnie mnie
pytała o pańskie zdanie. Ja jej nie mogę powiedzieć, że Edzio nie jest
znakomitością, bo by mi nie uwierzyła, ale pan to uczynić możesz, i
lubo pańskie
zdanie oczów jej nie otworzy, to jednak je odchyli. Ale potem o tem
mówić
będziemy, teraz pragnę pana wtajemniczyć ogólnikowo w to
wszystko, coby panu.
kto inny jutro fałszywie przedstawił i tem tylko zaszkodził, jeźli mu
rzeczywiście zależy na tem, by z Edzia...
Urwał, a ja ważyłem każde jego słowo, bo książę robił na mnie coraz
bardziej

background image

wrażenie wielce sprytnego człowieka; od chwili zaś, w której mi Leon
odkrył jego
przeszłość, nie budził on już we mnie tego zaufania, jakie obudziła na
razie
jego sympatyczna i inteligentna fizyognomia. Podejrzewałem go o
nieszczere
zamiary względem tego nieszczęśliwca, będącego ofiarą po części i
księcia.
Wszakże mieszkał w Wielkich Groblach i od lat wielu przypatrywał
się temu
systemowi wychowaw-czemu, który z młodzieńca zrobił masę
bezmyślnego cielska.
Po chwili książę, ruszając dalej miarowym krokiem, jakby się zabierał
do długiej
przechadzki, przemówił tonem spokojnym, zapowiadającym długie,
obmyślane i
zwięzłe opowiadanie.
— Przed trzydziestoma laty głośnym w tych okolicach człowiekiem,
głośnym w
skutek swych dziwactw i olbrzymiej fortuny, był książę Witold
Sokołogórski, pan
niezliczonych włości, dziedzic kilkudziesięciu miasteczek, człowiek,
którego
dziedziczne tytuły zajęłyby jedną, kartę druku, a osobiste, drugą.
Książę był
niemal udzielnym panem i potentatem w całem tego słowa znaczeniu.
Musiałeś pan
słyszeć o nim ?
— Słyszałem, ale nie pamiętam wiele. Słyszałem o nim szczegóły,
jakby bajki lub
anegdoty z przeszłego stulecia.
— Te anegdoty były szczerą prawdą, na które ja sam dzieckiem
będąc, patrzałem —
podchwycił książę. — Cokolwiek dziwacznego pan o nim słyszałeś,
to niniejszem
było jeszcze od tego, co on wyprawiał. Mieszkał w zamku o
zwodzonym moście, nie

background image

jeździł inaczej jak w dwadzieścia czterypowozy z eskortą. Dochody
jego składali mu dzierżawcy w beczkach złota, w dzień
jego imienin, a zwodzony most, prowadzący do zamku, spuszczała
służba tylko
przed potomkami magnackich rodów, bo zwykli śmiertelnicy i
szlachta piechotą
odbywali drogę, prowadzącą od bramy zamkowej. Tom cały nie
pomieściłby opisu
tego człowieka, jego sposobu zachowania się i życia, a ja, który
jeszcze go
pamiętam u jego schyłku, i który go jeszcze widziałem w pełni akcyi,
własnej
pamięci niedowierzam. Bo bajecznem się wydaje, by żył ktoś tak w
połowie naszego
stulecia. Ale tak było. Szlachta i panowie znosili impozycye magnata,
rozporządzającego krociami i siedzącego na krociach morgów
urodzajnej ziemi.
Tu książę zmienił ton w sposób, który odkryłby mi w nim literata,
gdybym go jako
takiego nie znał — i ciągnął:
— Ten potentat miał dziewięcioro dzieci, z których najstarszy syn w
chwili jego
śmierci, zaszłej temu lat dwadzieścia pięć, liczył lat czterdzieści, a
najmłodsza córka lat piętnaście. Tą najmłodszą córką, ulubienicą
magnata
wychowaną w bajecznym już zbytku, jakim się w ostatnich
latachotaczał bziknjacy książę Sokołogórski, była hrabina.
Po tych słowach nastąpiła cisza; książę odpoczywał, a mnie, gdy
wysłuchałem tego
początku jego opowiadania, hrabina wydała się już mniej dziwaczną
postacią, bo
poznałem nieco historyę jej przeszłości. Ciekawy dalszego ciągu,
pragnąłem
usłyszeć go co prędzej. Książę też znów zaczął:
— Ruina olbrzymiego majątku ostatniego lennika była dziełem
nietrudnem.
Najstarszy syn jego i dziedzic tego mienia, jeźli nie zdołał stracić
wszystkiego

background image

w ciągu następnych lat dziesięcin, to tak pogmatwał interesa, tak
poobciążał
dobra, a roztrwonił gotówkę, że posag najmłodszej z córek, to jest
hrabiny, stał
się... mytem. To też na myt ten nikt się nie łakomił i panna Wanda —
mówił
książę z właściwym sobie uśmiechem — licząca już wtedy lat
dwadzieścia, byłaby
długo czekała na partyę odpowiednią swojej pozycyi i zadowalającą
pychę
Sokołogórskich. Ale, szczęściem, znalazł się wtedy poczciwy i
zamożny szlachcic
tylko, właściciel Wielkich Grobli, który ośmielony tem, że się rodził z
Krajkorońskiej, odważył się oświadczyć o rękę ostatniej córki
pysznego magnata,
i... został przyjęty.Nastąpiła znów cisza. Książę, po latach dwudziestu,
zdawał się jeszcze dziwić
temu wypadkowi i nie rozumieć go. Zadumał się też nad nim, po
chwili zaś, z
wyrazem zdziwienia w twarzy mówił dalej:
— A więc panna, wychowana w przekonaniu, że tylko udzielny książe
mógłby zostać
jej mężem, panna której imieniny obchodzono w Sokołogórach
kanonadą i staczaniem
pod jej nogi beczek napełnionych złotem, która może widziała i
Korjatyńskich
spieszących piechotę od bramy do pałacu swego ojca, wyszła za
szlachcica z
Wielkich Grobli...
Książę urwał, poczem zawołał:
— Ażebyś pan zrozumiał dalszy ciąg historyi, to muszę panu opisać,
kim był
właściciel tych murów. Najpoczciwszy był to człowiek pod słońcem,
ale
najnieodpowiedniejszy na męża dla kobiety wychowanej w zbytku,
wzrosłej w upadku
kolosalnej fortuny, a więc tembardziej jej żądnej i tem więcej do niej

background image

przywiązanej. Pan Anastazy Korjatyński był nawskroś szlachcicem,
nie
rozumiejącym różnicy między sobą a Gedyminanii lub Narkiewiczami
naprzykład
właścicielami sąsiedniej zagrody. Kochany przez sąsiadów, był typem
poczci-wego wieśniaka - obywatela, obdarzonego nadzwyczajna
prostotę i zacnością,
dalekiego od rozumienia, a cóż dopiero odczuwania uczuć, któremi
hrabina
przesiąknąć musiała w zamku sokołogórskim, wśród otoczenia
przywykłego do
pomiatania ludźmi. Pan Anastazy Korjatyński był "per ty" z szlachtą
okolicy
całej, całował się z każdym w oba policzki, kochał wszystkich jak
braci, nie
rozumiał zbytku, nie aspirował do niczego, prócz do dobrej pieczeni i
butelki
węgrzyna; nie marzył o niczem, tylko o spokojnej śmierci i o licznym
udziale
sąsiadów w pogrzebie...
Tu Korybutowicz się roześmiał, przystanął i uderzając się ręką po
czole, dodał:
— I temu człowiekowi przyszło do głowy związać się dozgonnie z
kobietą, która
odziedziczyła wszystkie cechy charakteru swego ojca, nie
odziedziczywszy już
majątku jego i blasku!
Urwał i szliśmy długo w milczeniu, aż wreszcie doszedłszy do
parkanu,
oddzielającego park od pól, Korybutowicz przypomniał sobie, że nie
dokończył
jeszcze opowieści, więc rzekł:
— Dalej nie potrzebowałbym panu opowiadać, bo każdy inteligentny i
znającyświat człowiek odtworzy sobie życie na takich danych oparte.
Z miny twojej
widzę, że już w tej chwili hrabina wydaje ci się postacią mniej
niezwykłą, a

background image

Edzio naturalnym niemal owocem tych elementów. Ale, bądźmy
literatami.
Powieściopisarz kończy powieść, której końca już się czytelnik
domyślił.
Przyspieszył nieco kroku i mówił dalej
— Hrabina swoim rozumem i swoim charakterem, zawojowała,
naturalnie, wkrótce
pana Anastazego, który w owej epoce, a pamiętam go doskonale,
wyglądał
najpocieszniej. Pan na rdzennie szlacheckim sosie, ha! ha!
Tu przystanął i zapytał z ciekawością:
— Czy zauważyłeś pan w życiu pewien ciekawy objaw psychiczny ?
— Jaki mianowicie?
— Że najczęściej w takich niepospolitych dramatach życiowych, rzecz
błaha
sprowadza katastrofę.
— Być może,..
— Otóż wystaw pan sobie — ciągnął zapalając się książę — i tu fakt
ten miał
miejsce. Hrabina postanowiła skorzystać ze swych forów, z aureoli
swego
pochodzenia z sympatyi swego męża i wytworzyćdla Wielkich Grobli
podobną przynajmniej pozycyę do tej, jakiej używały
Sokołogóry. Po wielu przygotowaniach dano bal tutaj, w tym pałacu,
nie bal, ale
raczej uroczystość, na którą sproszono niemal kraj cały. Bal ten miał
być
pierwszym krokiem w całym planie drogi, prowadzącej do
wywindowania
Korjatyńskich na szeroką widownię, na wyżyny spółeczne. Nie było
przyczyny, by
plan się miał nie powieść... Owszem, pan Anastazy był kochanym,
hrabina piękną
i.., młodą, pamięć ojca, jeszcze otoczona świetnością, którą
podtrzymać było
łatwo. Ale nieszczęście ma to do siebie, że osoby nawet tak mądre, jak
pani

background image

Wanda, popełniają fatalne błędy. Tak się też i tu stało... w tym pałacu,
który
błyszczczał tysiącem świateł i roił się od tłumu obywatelstwa.
— Co ? mów książę! podchwyciłem zaciekawiony do wysokiego
stopnia ?
— Co ? — zaśmiał się Korybutowicz — nic! nic! a wiele. — Podczas
gdy w
przedsionku pan Anastazy wyściskiwał braci szlachtę, na pierwszem
piętrze żona
witała gości podając rękę tylko utytułowanym i wielkim, a dygiem
witając resztę.Po chwili milczenia książę, odetchnąwszy, mówił:
— Ten krok był właśnie katastrofą. Zawrzało w całym niemal kraju,
zakipiało!
Wielkie Groble stanęły na widowni. Zrobiono z tej historyi epopeję,
która trwała
lata i która ostatecznie była przyczyną śmierci ojca Edzia. Tego
szlachcica
zagryzła nienawiść szlachty... Czy pan rozumiesz teraz uprzedzenie
hrabiny?
Ojciec nauczył ją lekceważyć szlachtę zwyczajną, a wypadek ten
nienawidzić... W
trzy lata po ślubie została wdową, z podnieconą ambicyą, z obrażoną
dumą, z
chciwością może... zemsty... Temi uczuciami owładnięta, wychowała
Edzia...
Umilkł, i po długiej pauzie kończył:
— Wielkie Groble stały się jakby klasztorem. Hrabina z jakiemś
bałwochwalczem
uczuciem oddała się wychowaniu syna i zabiegom około zrobienia z
niego pana; tej
rozumnej i silnej kobiecie nie mogło się to nie udać. Rachunkiem i
cierpliwością, pracując usilnie w dobrach mężowskich, czyli dziś
synowskich, w
ciągu lat dwudziestu, już nie zdwoiła ich, ale podniosła raczej do
kwadratu, do
sześcianu. Ta jeszcze wtedy szlachecka fortuna jest dziś ma-gnacką...
prawie już nieobliczoną. Wygrywała setki zawiłych procesów,

background image

rewindykowała spadki i sumy tak Sokołogórskich jak Korjatyńskich, a
robiła to
wszystko z tą bajeczną siłą i energią, jaką człowiekowi daje tylko
wiara w jakąś
misyę nadzwyczajną. A misyą taką dla hrabiny było wyniesienie
Edzia po nad
poziom braci szlachty, którzy ją obrazili, obrażając się wtedy.
Podniosła
wreszcie Korjatyńskich odgrzebując papiery, na których podstawie
zyskali tytuł
hrabiów. Wszystko się jej udało, tylko...
Książę nie dokończył, więc ja podchwyciłem, nie z przekąsem ale
raczej z
westchnieniem nad życiem, trawionem żądzami i zabiegami tej
hrabiny, dodając:
— Tylko nie Edzio...
Szliśmy z powrotem do pałacu. Przedstawiałem księciu moje projekta
co do
dalszego sposobu życia hrabicza, polegające na jak najrychlejszem
pozbyciu się
guwernera i na zerwaniu z systemem dotychczasowym. Korybutowicz
mnie słuchał i
potakiwał, nie czyniąc żadnej uwagi, ale mina jego, mówiła, że i on
miał swój
projekt, który za zbawienniejszy może od moichuważał. Milczał
jednak zawzięcie, więc go zapytałem:
— A cóż książę sądzisz ?
Korybutowicz przystanął i wyraźnie jakby hypnotyzujac mnie
wzrokiem, rzekł
prawie szeptem:
— Ożenić go!
Projekt ten był tak dalekim od mych myśli, tak mi się wydał dziwnym
i
niepojętym, że przez cały czas trwania dalszej przechadzki naszej
przyglądałem
się już z ukosa księciu, który najnaturalniej puszczał kłęby dymu z
papierosa i
o Edziu nie zdawał się już myśleć.

background image

— Ożenić go! — brzmiało w moich uszach — ożenić dzieciaka, jeżeli
nie idyotę?IV.Działo się to pod koniec mojego krótkiego pobytu w
Wielkich Groblach. Francuz
został uwolniony od pełnienia dalszych obowiązków, a Edzio
pasowany na dorosłego
młodzieńca, któremu ja miałem służyć tylko za pouczającego
towarzysza. Przy
pomocy księcia, którego zdanie, bądź co bądź, hrabina brała pod
uwagę, udało mi
się jej wyperswadować, że syn jej potrzebował teraz tylko swobody,
będącej
najlepszą nauczycielkę stworzeń wypuszczonych na wolność. Z
okazyi długich nad
tym przedmiotem z panią Korjatyńską dyskusyj, zauważyłem iż dama
ta, nazywająca
syna znakomitością, była dość rozumną by pojąć że Edzio mógłby
spełnić pokładane
w nim przez nią nadzieje, ale dopiero w przyszłości. Zresztą dumna ta
kobieta,
nie wdająca się nigdy w rozumowania, ale umiejedynie rozkazywać,
wymykała mi się, że tak powiem. Nie wiedziałem czy pojmowała
stan, w jakim jej syn się znajdował, czy też absolutnie sprawy sobie z
tego nie
zdawała. Tak rzeczy stały, gdy przypomniałem sobie obietnicę moją
uczynioną
Leonowi w Warszawie, odwiedzenia panny Narkiewicz, jego kuzynki,
mieszkającej w
sąsiedztwie mego miejsca pobytu. Wiedziałem, zasięgnąwszy naprzód
języka, że
panna Narkiewicz mieszkała wraz ze swym dziadkiem w małej
wiosce, leżącej o
kilka wiorst od Wielkich Grobli. Tę wioskę, położoną na równinie i
przedstawiającą się jakoby jeden silnie uwity bukiet topól i lip,
widziałem
codzień z okna mego pokoju. Wyglądała ona dziwnie uroczo i
poetycznie. A może tą
poezyą krasiła ową wiosczynę w moich oczach ta okoliczność że była
ona jakby

background image

porzuconą wpośród włości hrabiny. Dowiedziałem się iż hrabina
używała wszelkich
sposobów, by tę wioskę odkupić od jej właściciela; lecz właściciel
odstąpić jej
nie chciał za żadną cenę. A właścicielem była panna Celina
Narkiewicz, sierota,
licząca zaledwie dziewiętnasty rok życia, lecz pomimo tak młodego
wieku ciesząca
się opinią osoby dość niezwykłej. Odziedziczyła onatę wioskę po
rodzicach, którzy ją odumarli w dzieciństwie. Stary dziadek, ex-
wojskowy włoski, utrzymał dziedzictwo dla wnuczki; ona zaś
dorosłszy, jęła się
sama gospodarstwa i gospodarowała o wiele lepiej, niż niejeden
mężczyzna.
Świeciła też przykładem swej pracy i imponowała mieszkańcom tej
równiny, pustej
jak okiem sięgnąć, bo należącej do oszczędnej hrabiny. Jeźli więc
panna
Narkiewicz interesowała mnie jako siostra najlepszego mego
przyjaciela, to i
intrygowała mnie równocześnie jej osoba. Dziewiętnastoletnie
dziewczę pracujące
na roli i nie dające się możnej sąsiadce wyzuć z dziedzictwa,
przedstawiało
pewien interes dramatyczny.
Byłbym jednakowoż, za tej bytności wielkich Groblach nie poznał
może
właścicielki Wybranówki, gdyby mi jej wypadkiem nie przypomniała
hrabina, i to w
sposób zdwajający moją ciekawość.
A stało się to tak. W wielkiej sali jadalnej siedzieliśmy dokoła stołu
przy
śniadaniu, na które zgromadzaliśmy się zazwyczaj o godzinie
dwunastej.
Posilaliśmy się w milczeniu, bo książę bywał zwykle do południa
zaspany, a

background image

hrabina w tym dniu, jak zresztą i codziennie, wydawała się zafra-
sowaną interesami, którym się w godzinach rannych oddawała
całkowicie. Edzio,
ciągle osowiały od dnia w którym go opuścił jego nauczycie], siedział
nachmurzony i zajęty jedynie zaspokojeniem swego zadziwiającego
apetytu. Dopiero
pod koniec śniadania, wśród ciszy przerywanej tylko uderzeniami
widelców i nożów
o talerze, pierwsza zabrała głos hrabina, przemówiwszy do księcia:
— Źle mnie poinformowano co do stanu rzeczy w sąsiednim
folwarku.
— A! — bąknął Korybutowicz.
— Cette petite — ciągnęła dalej — nie robi nadzwyczajności. Interesa
są w stanie
opłakanym, jak były — a dowiedziałam się przed chwilą że im zajęto
całą
krescencyę.
— Nie może być... — wtrącił książę tonem człowieka któremu to
opowiadanie było
najzupełniej obojętnem.
— Wiedziałam że tak — będzie mówiła dalej hrabina. — Taki mały
folwarczek bez
pieniędzy, w sąsiedztwie wielkich dóbr z kapitałem, ostać się nie
może. To prawo
ekonomiczne. Po co ona się trzyma tego kawałeczka zaniedbanej
ziemi? Uśmiechałam
się tylko, gdy mi opowiadano o energii, rozumie, zabiegliwości de
cette
petite... Do-wiedziałam się przed chwilą ąue la ruine est proche...
Książę, który zdawał się słuchać uważnie hrabiny, połykając ulubione
kluski, nie
wiedział, jak się okazało, o kim mowa i, na moje szczęście — gdyż
nie wiedziałem
że tu idzie o pannę Narkiewicz — odezwał się:
— Vousparlez comtesse de la petite de... de... de Wybranówka, n'est
ce pas?
— Mais certainement! — obruszyła się hrabina.

background image

— A! — powtórzył książę, gotów już słuchać dalej, ale pani
Korjatyńska zamyśliła
się nad innym widocznie interesem i nic już nie powiedziała.
Dla mnie wszakże było i tego dosyć, bym postanowił zaraz po
śniadaniu udać się
do Wybranówki.
Dzień był śliczny; w nocy spadł spory śnieg i pokrył ziemię, jak
daleko sięgało
oko, warstwą białych, lśniących puchów. Śnieg ten był już drugim
tego roku i
zdawało się że tym razem poleży długo, gdyż lekki przymrozek ściął
go w
kryształki które świeciły na drzewach, jakby białym porosłych
liściem. Natura
wyglądała cudnie, co jej się rzadko w Listopadzie trafia, i po
dwutygodniowej
jesiennej szarudze wyciągała człowieka z domu.Korzystając z pięknej
pogody, postanowiłem drogę z Wielkich Grobli do Wybranówki
przebyć pieszo, nie mówiąc nikomu dokąd idę, i powrócić na obiad.
Miałem więc
przed sobą pięć godzin czasu.
Już dochodziłem do drożyny prowadzącej miedzami z parku wprost
do kępiny topól i
lip wybranowskieh, gdy wtem usłyszałem za sobą silne skrzypnięcie
śniegu i
sapanie jakby goniącego mnie człowieka.
Tak też było w istocie, gdy bowiem obejrzałem się po za siebie,
ujrzałem
doganiającego mnie Edzia. Zmęczony był, zarumieniony od
pośpiechu, ale i
zadowolony.
— Gdzie pan idziesz? — pytał ze swym poczciwym lecz bezmyślnym
uśmiechem na
ustach.
— Gdzie ? — odparłem namyślając się co powiedzieć i co zrobić z
tym fantem —
gdzie idę?

background image

— Może to sekret? — podchwycił młodzieniec, będący niesłychanie
delikatnym, jak
wszystkie natury dobre a nierozwinięte.
— Nie, to nie sekret — odrzekłem, ulegając w jednej chwili, bez
zastanowienia,
nagle powstałej myśli, — Spojrzyj Edziu am oto... ta kępka lipi topól
jest celem
dotktórego zmierzam właśnie.— Wybranówka!
— Tak. Mieszka tam siostra mego przyjaciela, którą muszę
odwiedzić.
— Weź pan mnie z sobą! — prosił Edzio z naiwnem spojrzeniem.
— Owszem ! chodź! — odparłem, pierwszy ruszając z miejsca.
Poszliśmy tedy razem, a Edzio aż podskakiwał z radości i co chwila to
mnie
wymijał, to znów przystawał, aby się zrównać ze mną.
— Cóż ci tak pilno? — zapytałem.
— Jestem ogromnie ciekawy...
— Czego?
Zastanowił się, przystanął, lecz zamiast odpowiedzieć na moje
pytanie, tylko
uśmiechnął się bezmyślnie.
Zaciekawiony, postanowiłem skorzystać z nadarzającej mi się okazyi
zbadania
stanu umysłu młodego Korjatyńskiego, więc zapytałem powtórnie:
— Czegóż jesteś ciekawy?
Lecz i teraz jeszcze nie otrzymałem odpowiedzi. Młody hrabicz
wprawdzie
zastanowił się znowu, zwolnił kroku, ale milczał. I pewnie nie byłby
mi wcale
odpowiedział, gdybym go nie był zagadnął po raz' trzeci, ale już
wesołym tonem:— No, czegożeś tak ogromnie ciekawy, Edwardzie?
Widocznie ton ten wzbudził w nim zaufanie, bo nareszcie odrzekł:
— Wszystkiego!
— Mianowicie?
— Mianowicie?... czy tam tak, jak u nas,..
— Przecież tak samo być" nie może.
— O to mi właśnie chodzi...
— Nie byłeś tam nigdy? — pytałem, wskazując na topole — wszak...

background image

Edzio się zamyślił, wreszcie odparł:
— Mama nie wyjeżdża nigdzie, a francuz chodzić nie lubił.,.
— Więc nie widziałeś dotąd nic więcej; oprócz Wielkich Grobli?
— Nic. Mania nie lubi szlachty, a tu wszędzie tylko sama szlachta.
— O Wybranówce nigdy nie słyszałeś?
— Mama chce kupić Wybranówkę, ale tam siedzi stary kapitan, co
nas bardzo nie
lubi, i na złość sprzedać nie chce...
— Nie lubi was?
— Tak jest...
— Dlaczegożby was nie miał lubić, mój Edwardzie ?
Tu Edzio znowu się zamyślił, objął mnie swem pojętnem, ale jakiemś
niepewnemspojrzeniem i nic nie odpowiedział. Ja zaś, po chwili
milczenia, zacząłem, idąc,
tłumaczyć" mu fałszywość jego zapatrywań.
Dlaczegóżby jego, mówiłem, który dopiero zaczynał życie i nikomu
nic złego nie
zrobił, miał ktokolwiek nie lubić"?.
Edward słuchał mnie z uwaga człowieka, pierwszy raz słyszącego
słowa
przemawiające wprost do jego przekonania. Dopiero gdym mój
obszerny wywód
skończył, odezwał się:
— Pewnie... ma pan słuszność, ale to tak może gdzieindziej... u nas
to...
— To ? — zapytałem. Edward przystanął.
— Czy pan wie — rzekł seryo i ponuro — że mojego ojca szlachta
zabiła. On umarł
z jej powodu...
— Co ty. gadasz?
— Pan nie wie ? — Mama nieraz dawniej tak mówiła.
Szliśmy dalej w milczeniu. Trudne miałem zadanie z tym mężczyzna
w stanie
dzieciństwa. Myślałem, jakby się wziąć do niego ze środkami
ostrożności, jakich
zapewne używa treser dzikich a dorosłych zwierząt. Edward,
zachęcony mojem mil-czeniem, które brał zapewne za potakiwanie,
po długiej pauzie zaczął:

background image

— Oni wszyscy zazdroszczą, nam, że mamy więcej ziemi i pieniędzy,
że mieszkamy w
pałacu, że mamy powozy i służbę, że... książę mówi... że nie ma
gorszej, jak ta
nasza szlaclita... że to są demagogi... że...
Urwał i roześmiał się, obejmując mnie spojrzeniem, wreszcie zapytał?
— Ale może ja głupstwa mówie?... jeszcze się pan ze mnie naśmieje...
Milczałem, nie wiedząc jeszcze istotnie jak się wziąć do tej dziwnej
inteligencyi. Wreszcie zdecydowałem się na dosyć obszerny wywód o
szlachcie i o
warstwach społecznych, z którego jednak hrabia zrozumieć nie mógł,
że i on był
tylko szlachcicem.
Tak nam zeszedł czas w drodze, aż znaleźliśmy się na podwórzu
starego,
skromnego, modrzewiowego dworku, pochylonego wiekiem i nawet
zapadłego już nieco
w ziemię, co jednakże, w moich oczach, dodawało mu uroku.
Zdawało mi się, że z
jego wnętrza, przez te małe i krzywe okienka, wiało ciepło serdeczne.
Nagle Edward pochwycił mnie za połę od palta.— Co robisz ? —
zawołałem — co się stało?
— Boję się... — odrzekł.
— Czego?
— Bo ten kapitan musi mnie nienawidzieć...
— Zwaryowałeś chyba! Chodź! — odparłem z pewnem
zniecierpliwieniem i weszliśmy
do sionki. Tu niebawem usłyszeliśmy lekkie kroki zbliżające się ku
nam z wnętrza
domu.
Stanąłem na chwilę oszołomiony, bo we drzwiach zjawiła się postać
zadziwiająca
pięknością, jedna z tych rzadkich, które mężczyzn, nawet mniej
wrażliwych na
czary płci pięknej, uderzają i przykuwają.
Była to wysmukła brunetka o bladej twarzy, a niebieskich oczach,
których

background image

turkusowa barwa świeciła nieuchwytnym blaskiem. Piękność tej
kobiety uderzała
cała swą siłą, bo nic jej nie umniejszało, ani gasiło. Miała postawę
królewską,
bystrość i inteligencyę w spojrzeniu, urok wreszcie niezwykły w
całem obliczu i
ruchach.
Ochłonąwszy, zarekomendowałem się, jako przyjaciel jej kuzyna.
Panna Celina
powitała mnie z nietajoną radością, a szybka gra jej fizyognomii
objaśniła mnie,
iż od-gadła, że osobistość' moja pozostaje w związku z niedawnym
telegramem Leona.
Weszliśmy do następnego pokoju i tu dopiero powiewne spojrzenie
panny Celiny
przypomniało mi, że nie byłem sam. Obejrzałem się. Hrabia stał jak
wryty, z
oczami utkwionemi w kobietę, drżący, osłupiały, nieprzytomny.
— Hrabia Korjatyński! — zarekomendowałem, a nazwisko to
wywołało nadzwyczajne
wrażenie na młodej kobiecie. Oddając ukłon pełen wdzięku, lecz
wymuszenie
chłodny, zmięszała się i zbladła.
Zaczęła się rozmowa. Pamiętam ją dokładnie, tak bo była nużącą i
urywaną. Panna
Celina, po tak radosnem powitaniu mnie, nie mogła odzyskać
równowagi i mimo
całego obycia światowego, jakiem się odznaczała, zdawała się być do
najwyższego
stopnia pomięszana. Myślą pracowała nad czemś, co żadnego związku
z rozmową nie
miało..
Przestraszony byłem skutkami mej wizyty, a przestrach mój wzrastał z
sekundy na
sekundę i doszedł do tego stopnia, w którym już człowiek tracił, jak to
mówią,
kontenans. Popełniłem, czułem to, jakieś szalone głupstwo. Jeszcze
jedna chwila,

background image

a by-łaby zapanowała grobowa cisza, gdy w tem drzwi się otworzyły i
wszedł do pokoju
staruszek o lasce, siwy, jak gołąbek. Przystanął we drzwiach i z
błogim
uśmiechem na ustach rozglądał się. Panna Narkiewicz poczerwieniała
w tej chwili
jak wiśnia, aż po białka oczu, tym rumieńcem, który oblewa nas tylko
w nader
niemiłych sytuacyach.
Wstała i rzekła głosem drżaćyni:
— Pozwoli dziadek... pan Grodzki przyjaciel Leona... tu się zawahała,
spuściła
oczy, zająknęła i wycedziła z przymusem — hrabia Korjatyński.
Starzec zadrżał, zbladł, uśmiech mu znikł z twarzy, lecz zapanował
nad sobą i
podawszy mi rękę, wyciągnął ją z pewnem wahaniem do
niewidzącego nic zgoła, a
więc naturalnego i uśmiechniętego Edwarda.
Nie ulegało wątpliwości ie, popełniłem jakąś szaloną niedorzeczność i
pilno mi
ją było jeźli nie naprawie", to poznać. Nie tracąc tedy czasu,
zwróciłem-się do
pomieszanej kobiety, jakby drżącej ze strachu i zagadnąłem:
— Mam dla pani zlecenie od Leona... Możebyśmy przeszli do
drugiego pokoju.
Oblicze kobiety rozjaśniło się nieco,wstała z pośpiechem i wybiegła
do sąsiedniej komnaty, a skoro tylko drzwi się za
mną zamknęły, stanęła naprzeciw mnie i zapytała głosem tragicznym:
— Panie! co to znaczy ?
— Co, pani ?
— Bytność tutaj, w tym domu tego...
— Czyja?
— Hrabiego... — szepnęła kobieta.
— Szedłem tutaj — odparłem — spotkał mnie na drodze i prosił, bym
go wziął z
sobą.
— On?
— On sam!

background image

— Cóżto znaczy? — jęknęła prawie opuszczając się na fotel.
— Pani! — zawołałem — wytłumacz mi, na litość, twoje
pomieszanie. Czuję, że
popełniłem straszny błąd, widzę to z twarzy pani i z twarzy jej
dziadka, ale...
— Więc pan nic nie wiesz?
— Nic!
— Ale jak on śmiał tu przybyć ?
— On?
— On jak śmiał? — powtórzyła kobieta z gniewem w głosie.
— On... on — wybełkotałem — on tak, jak ja nic nie wie.— Czy być
może?
— Tak jest, niezawodnie.
— To niepodobna — zawołała panna Celina zrywając się — ale
chodźmy... Dziadek z
nim zostać sam nie może... Dziadek rozchoruje się...
— Pani — szepnąłem błagalnie — wytłumacz mi, co popełniłem.
Panna Celina już dłoń miała na klamce od drzwi, prowadzących do
salonu. Zanim ja
jednak przycisnęła, szepnęła jeszcze.
— Trzeba dziadka uprzedzić o wypadku... on Bóg wie co myśli...
Chodźmy! Opowiem
panu później... Korjatyńscy nas zniszczyli moralnie i materyalnie,
Korjatyńscy
nas ciągle jeszcze niszczą...
Uchyliła drzwi i weszliśmy do salonu, gdzie widok, jaki się
przedstawił,
uspokoił nas nieco.
Młody hrabia oglądał album fotograficzne, a stary ex-wojskowy
siedział naprzeciw
niego i wlepiał weń oczy pełne zdziwienia i grozy.
— Dziadku! — zawołała Celina dotykając jego ramienia — mam ci
coś powiedzieć.
Stary się podniósł drżąc silniej jeszcze na całem ciele, niż poprzednio
i oboje
zniknęli we drzwiach, podczas gdy ja zosta-łem sam z Edwardem. Ten
nic a nic nie wiedział, niczego się nie domyślał i ani
przypuszczał dramatu, który w tych kilku minutach się rozegrał.

background image

Niebawem, jeszcze hrabia nie był u ostatniej karty albumu, a stary już
siedział
na swojem miejscu, ja zaś i panna Celina na swoich. Wszyscy byliśmy
spokojniejsi, bladość śnieżna powracała na oblicze kobiety, a
staruszek zażywał
tabakę i widocznie się uspokoił. Ja tylko jeden nie mogłem odzyskać
spokoju, nie
mogłem sobie darować nierozwagi tem więcej, iż tak słowa hrabiny
pochwycone przy
śniadaniu, jak i odezwanie się Edwarda, powinny mnie były
przynajmniej
zastanowić.
Kapitan wpatrywał się w hrabiego, niby w zjawisko jakieś, ale on nie
odczuwał
tego spojrzenia; utkwił bowiem wzrok w oblicze Celiny i patrzył na
nią, z tym
wyrazem twarzy, z jakim dzieci przyglądają się zadziwiającym je
obrazom. To
spojrzenie mięszało kobietę, a ja nie mogłem jej dać do zrozumienia,
że ten
uparcie na niej spoczywający wzrok, był wzrokiem nie mężczyzny
lecz dzieciaka.
Pomięszanie jej wzrastało. Chciała je przerwać, usiłując zawiązać
ogólną rozmo-wę, ale próby były bezowocne. Staruszek wpatrzony w
Edwarda, zatopił się w
najgłębszej zadumie, z której go żadne pytanie wyrwać nie mogło.
Zdawał się
pracować osłabiona już wiekiem głową, aby sobie coś z przeszłości
przypomnieć i
aby na podstawie tego, coś teraz pojąć i zrozumieć. A Edward z
utkwionym wciąż
wzrokiem w twarz Celiny, bełkotał tylko, gdym go do otworzenia ust
zmuszał, i
niczem nie pozwalał skierować swej uwagi na inny przedmiot.
Biedak, ulegał
zachwytowi, któremu ulegamy czasem w epoce przejścia z
dzieciństwa w wiek
chłopięcy.

background image

Niepodobna było przedłużać tego niewymowie przykrego położenia.
Jakkolwiek
pragnąłem o tysiącach rzeczy pomówić z kuzynką przyjaciela
iakkolwiek pożerany
byłem ciekawością, co za błąd popełniłem, wstałem, by się pożegnać.
Celina mnie nie zatrzymywała. Ale Edward, którego trącić musiałem
w ramię,
oznajmiając mu że wychodzę, opuszczając wreszcie wzrok z kobiety,
spojrzał, i
zapytał z nieopisaną naiwnością zdradzającą najwyższe
niezadowolenie:
— Już ?
— Już — szepnąłem wściekły.Dopiero przy pożegnaniu ze mną,
Celina szepnęła:
— Pan wrócisz ?
— Wrócę.
— Proszę — dodała osłabionym jeszcze od wzruszenia głosem.
A staruszka tak nasza wizyta wzruszyła, iż wyprowadził nas w
milczeniu na ganek,
i ani słówka ze ściśniętej piersi wydobyć niemógł.
Szliśmy z powrotem. Edward zamyślony kroczył naprzód, a ja za nim,
w dziwnym
stanie zdenerwowania.
— Co oni myslę, ? Co powie hrabina? Co właściwie popełniłem ? —
próżno chciałem
odgadnąć, jak próżno usiłowałem przeniknąć dramat, na którego
jednej tylko
odsłonie byłem obecny.
W milczeniu doszliśmy do parkanu, otaczającego rezydencyę
Korjatyńskioh, Tu
westchnął Edward, idący na kilka kroków przedemną, i to westchnął
tak ciężko, iż
mnie wyrwał z zadumy i powołał do rzeczywistości. Zrównałem się z
nim, a on
widząc mnie koło siebie, zapytał:
— Powiedz mi pan, czy w Warszawie są, takie panny, jak...— Jak?
Edward milczał, więc nalegałem:
— Jak kto?

background image

— Jak... Celina — wyszeptał.V.Po obiedzie, który się odbył wśród
grobowej ciszy, bo hrabina była w fatalnym
humorze, a książe wygląda! także nie w swoim sosie, — udałem się
do siebie. Ale
w samotności pozostawałem niedługo, gdyż Korybutowicz,
potrzebujący zwykle
najmniej dwóch godzin na wypalenie cygara i wypicie dwóch
kieliszków likieru,
dnia tego użył kwadransa na to zajęcie.
Blady i wysoce zafrasowany zjawił się u mnie i zaraz zaczął:
— Cóżeś pan zrobił?
— Co?
— Ta wizyta u Narkiewiczów... hrabina odchodzi od zmysłów...
Zrobiłem minę zdziwioną, a hrabia zawołał:
— Ja sam, gdy się o tym wypadku do-wiedziałem, o mało nie
zemdlałem — mówił siląc się na ton żartobliwy. — Nie
mogłeś pan wymyśleć przykrzejszej rzeczy dla pani Wandy, bo sama
sobie wyrzuca,
że pana nie uprzedziła.
— Bardzo szczęśliwie — podchwyciłem — gdyby bowiem była mnie
uprzedziła że
dwudziestotrzechletni Edward ma nadal pozostawać w dziwacznej
niewoli, nie
byłbym tu zjechał.
Książe się zasępił.
— Ale pan nie wiesz — zawołał — że między Wielkiemi Groblami a
Wybranówka wre od
lat dwudziestu...
— Nie wiedziałem; ale czemuż o tem nie wiedział Edzio, który sam
się do tej
wizyty wprosił ?
Nastąpiło krótkie milczenie, po którem książę odrzekł:
— Mniejsza o to... Stało się!... Wytłumaczyłem hrabinie, żeś pan jej
cierpieniu
nic nie winien...
— Cierpieniu? Książe się zirytował.
— Przecież pan jesteś dość rozumnym, by domyśleć się, jak cierpieć
musi z powodu

background image

wypadku, który może pierwszy raz wżyciu, a przynajmniej oddawna,
nastąpił wbrewjej zamiarom. Nie wiedziała że pan znasz
Narkiewiczów... nie przypuszczała
możliwości katastrofy, która...
— Katastrofy ?
— Ależ, panie — książę zawołał — wizyta Edwarda w Wybranówce,
dla hrabiny, równa
się pierwszorzędnej katastrofie. Stało się jednak. Opowiedz mi pan
lepiej, jak
go przyjęto.
— Najnaturalniej!
— Nie może być!
— Czyż on im co zawinił? — zapytałem w odpowiedzi, udając
głupiego.
Książe się zamyślił.
— Nie lubię mówić — zaczął po chwili — o czasach minionych.
Jednakowoż wypadek
ten jest dla mnie jednym z najciekawszych psychicznie. Pani Wanda,
która
prędzejby zniosła nie wiem co, niż przypuściła kiedykolwiek wizytę
Edzia w
Wybranówce, dziś post festum, zniosła ją z iście stoickim spokojem.
Ani słowa
przeciw panu, ani słowa wybuchu strasznego cierpienia, jakie ją trawi.
To
imponująca kobieta!... — dokończył prawie z zachwytem.
Byłem wysoce rozdrażniony i na razie nie wiedziałem czy mam sobie
w tem
wszystkiem przypisać jaką winę, czy nie,Po długim namyśle,
zapytałem księcia ironicznie:
— Aby zrozumieć ogrom, jakby się zdawało ze słów księcia,
katastrofy, musiałbym
znać jej treść. W tem bowiem że hrabicz był u Narkiewiczów, widzę
wypadek
najpodrzędniejszy.
— Zapewne, zapewne, gdyby nie pojęcia jego matki, gdyby nie...
— Gdyby nie co? — podchwyciłem — bo nawet śmiesznie
arystokratyczne przesady

background image

pozwalają swoim hołdownikom odwiedzać ludzi, których za niższych
od siebie
uważają — Nie przeczę — przerwał mi księże — ale ta wizyta była
niemożliwą
nietylko wskutek pojęć hrabiny, które nie są znów do tego stopnia
skrajnemi. Ta
wizyta, panie, rzuciła najdziwaczniejsze światło na przeszłość, na
Edzia, na...
wszystko! Ta wizyta... Ha! ha! ha!... Ależ ona jest czemś tak
monstrualnem, albo
tak głupiem, że...
Urwał, i przysuwając się do mnie z fotelem, dodał ciszej:
— Ja się dziwię tylko, że kapitan Edzia kijem nie obłożył... W tem
vous avez de
la chance ha! ha!
Zirytowałem się.
— Objaśnij że mnie książę, u licha.Korybutowicz odparł:
— Niestety, nie moge, bo nie wiem, co i kiedy zaszło między
Wielkiemi Groblami a
Wybranówką.
— Czyż być może ?
— Panie kochany — rzekł książe — ja przez lat piętnaście tu nie
byłem, a od
pięciu lat jak jestem, nie troszczę się o historyę tej okolicy. Cóż mnie
Narkiewicze lub ich stosunki sąsiedzkie obchodzić mogą ? Uważam
wszelkie
stosunki sąsiedzkie za zgniliznę pozostałą z przeszłości, za absurdum
w
dziewiętnastym wieku. Niema ich już nigdzie na świecie; tylko tu
utrzymały się
jeszcze jakieś głupie prawa, oparte na takiem absurdum, jak na tym
fakcie, że
mój kawałek ziemi graniczy z kawałkiem należącym do jakiegoś
jegomości, między
którym zresztą a mną niema nic wspólnego. Nie dziw się pan moim
poglądom. Byłem
przecież współpracownikiem najbardziej współczesnego dziennika:
"Figara". Te

background image

prawa stają się poprostu śmiesznemi, gdy je stosujemy do stosunków
mających swą
podstawę w tem, że X. mieszka o kilkanaście wiorst od Y. Cóż mnie,
do dyabła,
może krępować w czemkolwiek okoliczność, że rura jakaś kupiła
graniczący z moim
majątek, lub ja —z jego? Do czegóż mnie to może obowiązywać? W
mieście nie troszczę się o
lokatora innego piętra, a tu mam się poczuwać do obowiązków
względem jakiegoś
pana, oddalonego odemnie o kilka mil? Mais ce de l'histoire antique
ho! ho ! to
już wchodzi, w moich pojęciach, w granice zwyczajów
antydiluwialnych.
Urwał ze śmiechem i kończył:
— Co więc zaszło między Wielkiemi Groblami a Wybranówka, nie
wiem. Hrabina est
trop grande dame by o zaściankach mówić, a ja nie pytam. Wiem
tylko, że syn
starego, pan Izydor Narkiewicz, był lubianym i poważanym
obywatelem, że żył w
przyjaźni ze ś.p. hrabią Korjatyńskim. Wiem dalej, że podupadli
majątkowo, i że
dziś hrabinie bardzo zawadza ten skrawek ziemi w pośrodku jej dóbr,
i że
nabyłaby go płacąc zań cenę bodaj potrójną. Zkąd jednak pochodzi
pewna doza
specyalnej zawziętości pani Wandy do Wybranówki, z czem zresztą
kryje się i co
może w sobie poskramia, nie wiem.
— A więc jest — wycedziłem — jakaś niechęć specyalna?
— Zdaje mi się — odrzekł książe — je vous le dis, à vous, to moje
spostrzeżenie,które umie nigdy nie zachęcało do zbadania go. Co
mogą interesować un esprit
cidtivé, te kłótnie sąsiedzkie, których zbadanie wykazuje zawsze złe
wychowanie,
lub ciemnotę szlachęcką na dnie.

background image

Książę skończył a ja długo zostawałem pod wrażeniem słów jego. Ten
umysł
paradoksalny, ale filozoficzny, odpowiadał w wielu względach
mojemu sposobowi
widzenia różnych rzeczy. Jeźli się z nim nie zgadzałem, to
rozumiałem to, lub
też zajmował mnie oryginalny rodzaj jego inteligencyi. Chciałem zbić
jego
aforyzmy, czy może też i prawdy, gdy w tem drzwi się uchyliły i
stojący w nich
lokaj oznajmił nam, że pani hrabina czeka z herbatą.
Herbata, podana w jednym z salonów, przy buchającym ogniu na
kominie, była, jak
zwykle po obfitym obiedzie, nektarem upragnionym.
Zeszliśmy więc do pokoju, w którym pani Wanda siedziała z Edziem
nad srebrną
tacą z kipiącym bouloirem. Pani Korjatyńska wyglądała rzeczywiście
jak po
katastrofie, na którą już niema lekarstwa. Jej spokojne oblicze nosiło
ślady
poskromionego wzburzenia, a zaciśnięte silniej niż zwykleusta,
obiecywały pewną reakcyę, i zdradzały pracę jej myśli.
Kziążę wziął do ręki paryzkie "Figaro" i odszukawszy w niem
interesującą
wiadomość, odczytał ją głośną, starając się zawiązaś rozmowę. Na
nieszczęście,
był to opis-awantór popełnionych przez lordów angielskich w
Irlandyi. Hrabina
też zaraz zawołała:
— Jeźli ci farmerzy są w czemkolwiek podobni do naszej szlachty, to
się niczemu
nie dziwię.
— Och! comtesse — zawołał książe — vous êtez...
Nie dokończył, a ja podchwyciłem, chcąc już do dna zbadać tę
kwestyę:
— Hrabina zdajesz się być nieprzyjaciółką jakiejś warstwy
społecznej, którą
nazywasz szlachtą, a której uchwycić nie mogę, w sposób...

background image

— I ja — pani Wanda podchwyciła, pierwszy raz odkąd ją znałem
ożywiając się i
czerwieniąc. — Wreszcie, co do tego, odkryję panu moje
zapatrywania. Już w
Warszawie powiedziałam mu że między nami a szlachtą widzę
nieprzebytą przepaść.
Dlaczego? — posłuchaj pan.
Tu chrabina przybrała pozę osoby ro-zumnej, mającej wygłosić jakieś
głębsze a swoje własne spostrzeżenie, poczem
zaczęła:
— W całym świecie był tylko jeden kraj, w którym zrodziło się
przysłowie, równie
bezsensowne jak u nas. W wiekach, w których rycerstwo odgrywało w
Niemczech
wielką rolę a tytuły używały miru, w których we Francyi wskutek
potrzeby
epokowej powstawali les vicomtes et les de etc. etc, tu powstało
przysłowie o
szlachcicu "na zagrodzie". To jedno przysłowie wystarcza, by
człowiek myślący
zrozumiał wady ustroju hołdującego mu spółeczeństwa. Wynikiem
tego przysłowia
było, że dziś ekonom podszywa się pod byle jaki herb i ma pretensyę
do pozycyi
socyalnej, równej tej, jaką zajmuje osoba mająca w przeszłości swej
paręset lat
rodowodu, dostojeństw, szlachetności krwi i postępków.
Chciałem coś powiedzieć, ale hrabina która się już zapaliła, i
niebawem miała
już zejść na manowce osobistości, nie pozwoliła mi mówić.
— O, panie! — zawołała — ta klasa spółeczna, która my krótko
nazywamy szlachta,
jest dla mnie czemś ohydnem. Ci potom-kowie naszych gumiennych i
ekonomów, obrażający się gdy ich nie posadzą przy
stole obok potomków magnatów, są... wstrętni! Nie lubię nawet
mówić o tem, bo
się zapalam. Wiem tylko, że wolałabym, by mój syn nie wiem jak
nizko upadł,

background image

niźli miałby się ożenić ze szlachcianką, której dziadek był... ratajem u
pana...
ha! ha! U nas, szlachty, dans le vraie acception du moł niema. Są tylko
właściciele ziemscy, którzy herb mieć muszą. Ktoby tam doszedł,
którzy z nich
mają do tego prawo, a którzy je sobie przywłaszczyli? Szlachtą u nas
jest tylko
arystokracya.
Tu zwróciła się do syna i zapytała go:
— Tu entends Eduard? i czy nie jesteś mojego zdania?
— Mais oni maman... — odparł młodzieniec.
— Naturalnie — podchwyciła hrabina — to jest zapatrywanie, które...
ne supporte
pas de discussion...
— Roześmiała się i kończyła, jakby sama do siebie, sykiem jej
właściwym:
— Pourquoi pas... lim! można żyć i z Narkiewiczami, ale nic więcej...
i lepiej
nie żyć z nimi, jeźli kto ma desgouts plus distingues...
Nie było co mówić, to też nic nie odpar-tem, uśmiechając się do
księcia, który udawał przejętego słowami hrabiny,
postanawiając przytem jak najrychlej zbadać, dlaczego pani
Korjatyńska
zmienionym tonem mówiła o Narkiewiczach. Ona ich, zdawało mi
się, nietylko jako
szlachtę nie nawidziła, a nienawiść tę, po onegdajszej opowieści
księcia, byłbym
wreszcie nieco rozumiał.VI.Minęło dni kilkanaście — i dopiero w
dniu przedostatnim mojego pobytu w Wielkich
Groblach, t.j. Listopada, znalazłem sposobność odwiedzenia
Narkiewiczów.
Mieszkając w domu tak źle usposobionym dla tych sąsiadów, nie
chciałem brać koni
do Wybranówki, a spadłe śniegi nie pozwalały mi tej podróży, jak
pierwszym
razem, odbyć pieszo.
Następuie, musiałem też szukać chwili, w którejbym był wolny od
Edwarda, ten

background image

bowiem, mając zamiar mi towarzyszyć, każdego dnia pytał, czy się
nie wybiorę do
Narkiewiczów. Chłopczysko poprostu zakochało się w widzianej raz
jeden Celinie,
a może zarazem w pierwszy raz widzianej kobiecie. Matka widocznie
nie skarciła,
z niewiadomych mi przyczyn, jego pierw-szej wizyty, i hrabicz, raz
po raz, kilkakrotnie na dzień mnie interpelował:
— Nie pójdziesz pan dziś do Narkiewiczów?
— Nie — odpowiadałem — słota, droga zasypana...
— Przecież są konie...
— Wolę uczynić to pieszo...
— Więc pan pójdziesz jutro ?
— Może...
Tu Edward wzdychał i zamyślał się. To uczucie młodzieńca, nagle
obudzone, nie
zajmowało mnie bynajmniej. Przypominałem sobie moję własne
miłości, gdy liczyłem
lat szesnaście i pamiętałem ich znikomość. A Edwarda, choć on był
jak dąb silny
i rozrosły, uważałem za chłopczyka. Nie mogłem się oswoić z faktem,
że był on
dorosłym mężczyzną, ani też nie brałem w rachubę innego sposobu
zapatrywania się
księcia, który kilkakrotnie w konwersacyi o hrabiczu z naciskiem był
zauważył:
— Pamiętaj pan jednakowoż, że pięcioletni koń, wzięty choćby na
arkan ze stepu,
niesłychanie prędko się ujeżdża, do wszystkiego wkłada i... i czasem
się
strasznie narowi.
Chyba o to ostatnie nie było obawy. Niewystawiałem sobie
poczciwego Edzia, narowiącego się, w przenośnem tego słowa
znaczeniu. Owego więc popołudnia, zasadziwszy Edwarda nad
romansem
Kraszewskiego, który, jeźli mnie pamięć nie myli, nosił tytuł: "Dwa
światy",
postanowiłem udać się do Narkiewiczów.

background image

Zaledwie opuściwszy park, znalazłem się na miedzy wiodącej do
Wybranówki,
uczułem ulgę na myśl, że wreszcie się dowiem przyczyny tylu
dziwnych i tyla
niezrozumiałych ostatnich wypadków. Przyspieszyłem kroku i wnet
przybyłem do
dworku panny Celiny i jej dziadka. Tu jednakże zaraz w sieni uderzył
mnie dziwny
widok. Kufry stały jakby gotowe do podróży. Naprzeciw mnie
wybiegła Celina.
— A! pan! — zawołała, podając mi ruchem pełnym wdzięku rękę —
myślałam, że już
pana nie zobaczę...
— Czybyś pani wyjeżdżała?
— Wyjeżdżamy jutro rano.
— Jakto?...
— Pana to dziwi ?
— Me... ale... — bełkotałem.
— Opowiem panu, co się stało — podchwyciła, wprowadzając mnie
do bawialni —dziś dostaliśmy list Leona decydujący... dla mnie.
— Leona?
— Tak! Ale to cala historya! Siadaj pan tutaj... Dziadek zaraz
przyjdzie...
Herbatę w tej chwili podadzą — szczebiotała z ożywieniem. — Co za
szczęście, żeś
pan sam przyszedł... Przepraszam! ale ja już pana uważam za swego
przyjaciela,
jako przyjaciela Leona... Jakże żałuję, że właśnie tej zimy, teraz, kiedy
choć
jednę żyjącą istotę to jest pana mielibyśmy blizko, musimy opuścić
Wybranówkę.
— Wyjeżdżacie więc państwo na całą, zimę?...
— Tak! do Warszawy!
— Do Warszawy?... — Pana znów to dziwi?
— Nie, ale i ja jutro wyjeżdżam do Warszawy.
— Więc możemy jechać razem ?
— Niestety! nie ! Jadę z całym domem Korjatyńskich.

background image

To nazwisko w jednej chwili spędziło wesołość i swobodę z twarzy
Celiny.
Zmieniła się, jak kameleon i wlepiła we mnie podejrzliwie oczy. Aby
raz więc
rozbić te lody i rozwiać tę zasłonę gazową, rzekłem:— O! pani
posmutniałaś jakoś i już się mnie boisz, boisz dlatego, że mieszkam w
domu który nienawidzisz.
— O! całą siłą nienawiści, do jakiej jestem zdolna — odparła z
przekonaniem.
— Otóż, najprzód przypuści mnie pani, jako przyjaciela Leona do
sekretu, bo
doprawdy jestem jak w rogu...
— Zaczekaj pan... Dziadek to lepiej zrobi. I tak już sypiać nie może,
odgadując
przyczyny które was wtedy do nas sprowadziły...
— Wypadek! .
— Toć mu to tłumaczę, ale wiary dać nie chce wypadkowi tak
nadzwyczajnemu.
— Umieram z ciekawości...
Wtem wszedł kapitan i równocześnie wniesiono herbatę. Dopiero też
po niejakim
czasie, staruszek, przekonawszy się przy pomocy wielu pytań i
rzucanych
kilkakrotnie na mnie badawczych spojrzeń, że prawdziwym jestem
jego i Celiny
przyjacielem, zapalił fajkę i obiecał przystąpić do opowiadania mi
przyczyn,
wskutek których się tak zdziwił i przeraził widząc w swym domu —
młodego
hrabiego. Że mówił seryo, stwierdziła mi jego fizyognomia, która
stając się
coraz bardziej ponurą zwiastowała,dramatyczne wspomnienia. Celina
pochwyciła ręczną robotę i posmutniała,
opuszczając oczy, a stary marszcząc czoło i ściągając brwi zaczął po
długim
namyśle:
— Mój syn był przyjacielem pana" Anastazego Korjatyńskiego, który
wtedy nie był,

background image

ani panem, ani hrabią, tylko jak Narkiewicz zwykłym szlachcicem.
Wychowali się
razem, to tu, to w Wielkich Groblach, bawili razem, a potem razem
polowali z
chartami i wszystko robili razem. Ten człowiek zdawał się być i był
może
poczciwym człowiekiem, ale co to kobieta?... taka kobieta, jak ta...
lenniczka... pożerana pychą, bez żadnej cnoty, wykapana córka swego
ojca... pół
waryatka bez czci i wiary...
— Dziadku! — zauważyła cicho Celina.
— Cichobyś była — zawołał stary niezwykłym mu tonem — mało cię
jeszcze
skrzywdziła, bym inaczej o tej jędzy mówił?
Pyknął z fajki i ciągnął:
— Byliśmy zamożni wtedy. Mieliśmy Wybranówkę znacznie
większą, niż jest dzisiaj,
i Waranów, piękne dobra położone opodal... o cztery mile ztąd... Syn
mój przyjął
je odemnie nieco obdłużone i wyrabiał się... Korjatyński... przyjaciel,
zresztą
człowiek zacności, przyszedł mu wtedy z pomocą...Stary się jąkał i
widocznie opowiadanie to przychodziło mu z największą
trudnością, a jeszcze nie domyślałem się dlaczego. Z wysiłkiem
prawie, i
zostawiając wiele mojej domyślności mówił:
— Tak! pożyczył mu na bardzo dogodnych, bardzo dogodnych
warunkach,
kilkadziesiąt tysięcy... Zabezpieczyliśmy mu je naturalnie, i jak! To
nas
zgubiło, a nie żądał tego, wzbraniał się nawet. Ale widzisz, kochany
panie,
szlachetne postępki niejako wyzywają szlachetne wzamian kroki...
Mój syn
pracowali był na drodze nietylko utrzymania się, ale dorobienia...
Wtem takie
zaszły wypadki...
Narkiewicz odpoczął i zaraz podchwycił:

background image

— Korjatyński się ożenił... dał bal...
— Znam treść tego balu — wtrąciłem, chcąc oszczędzić staremu
szczegółów, których
się domyślałem i które zdawały się mu być w tej chwili
najprzykrzejszemi.
— Znasz więc pan ten skandal? — zawołał — mój syn był ożeniony,
a ta wiedźma
straszną scenę zrobiła żonie przyjaciela swego męża, która syn mój
ubóstwiał,
która może była lepiej urodzona od tej...Łzy. stanęły w oczach
staremu, łzy
zabłysły i w źrenicach Celiny. Te łzy po la- tach tylu, opowiedziały mi
całą treść dramatu, tego dramatu, który jak w
komedyi, opierał się na błahostce. Ale bywają straszne, jak ta,
błahostki.
Stary ciągnął, opuszczając zapewne wiele:
— Ale Izydor zapałał złością, do jakiej go pobudzała wrodzona jego
szlachetność.
Obraził panią Korjatyńskąinie pomny własnych interesów, wziął na
siebie
odpowiedź obywatelstwa na śmieszny i potworny krok
Sokołogórskiej. On to —
kończył starzec smutnie — szlachcic z krwi i kości, prędki i dumny,
przytem
powszechnie szanowany i słuchany, głównie się przyczynił do
wymazania
mieszkańców Wielkich Grobli z listy żyjącej w okolicy tutejszej —
szlachty...
Narkiewicz urwał i długo milczał, aż nagle zawołał:
— Korjatyński umarł przedwcześnie, zagryzł się... Żona jego
pozostała — zażądała
wypłaty... i ona to nam zabrała za dług Izydora Waranów, ukochany i
dziedziczny
nasz majątek... Syn mój nie przeżył straty fortuny, którą aby dzieciom
zostawić,
pracował jak wół, a matka tej sieroty — mówił starzec, wskazując na
zapłakaną

background image

Celinę — nie przeżyła znowu śmierci męża. Od tego czasu ta mściwa
jędza zabrała nam pół Wybranówki... zabierze może i
resztę.Zapanowało głuche milczenie, w czasie którego ulegałem
dziwnemu wzburzeniu. Ci
ludzie przeszli katastrofy straszne, może z powodu ukłonu, tak samo,
jak i
tamci. Hrabina mi się wydawała potworną, a cała ta historya, tak
błaha, a tak w
skutkach dramatyczna, wydawała mi się tematem powieściowym, ale
nieprawdziwym.
Więc przedwczesna śmierć dwóch poczciwych ludzi, ruina majątkowa
rodziny,
idyotyzm hrabiego, wszystko to wynikło z tej tylko okoliczności, że
jednej
pysznej hrabinie kiedyś, może i bez głębszego zastanowienia, przyszło
głupstwo
do głowy!?
Milczeliśmy długo, bo mnie w głowie szumiało, a Celina łzy połykała.
Stary
przerwał ciszę grobową, panującą w komnacie:
— Bronimy się blizko lat dwadzieścia. Straciliśmy parę kroć sto
tysięcy...
Waranów przy braku nabywców poszedł za dziesiątą część swojej
wartości... pół
Wybranówki za darmo... Tyle było potrzeba, by spłacić dług, który
ś.p. Anastazy
Korjatyński uważał za jednę dziesiątą część wartości naszej ziemi. —
Aleście już prawie wyszli z tego długu?
— Już! — westchnął kapitan.
— Już! — powtórzyła Celina stłumionym głosem.
W tem "już" obojga, tyle było siły, tyle wyrazu, tyle ulgi po
strasznych
cierpieniach, że to jedno słowo powiedziało mi swym tonem stokroć
więcej od
całej opowieści.
— Ale — dodał stary — kto nam odda życie osób drogich ? Kto nam
odda te

background image

dwadzieścia lat bezowocnych zabiegów? te trudy bronienia swego
kawałka ziemi ?
te męczarnie, troski o jutro? te cierpienia, jakie człowiek przechodzi,
gdy go
wiecznie niszczy siła zemsty, i gdy się czuje bezsilny tam, gdzie i siły
nie
potrzeba w warunkach zwykłych. Co ta kobieta z nami wyprawiała,
tego nie spisać
na wołowej skórze. Jak nas dręczyła, jak szatańsko!... powoli! przez
lata!...
jak systematycznie, z jak obmyślanym piekielnie planem... a jak cicho
i
naturalnie I
— Ach nie! to być nie może!
— Ha! ha! ha! — zaśmiał się tylko w odpowiedzi starzec zamilkł, a ja
po tym
śmiechu jego, który dziś słyszę jeszcze, już nic więcej wiedzieć nie
chciałem. VII.Późno już wieczorem dnia tego, wracałem do Wielkich
Grobli, myśląc nad tem co
słyszałem, nad całą tą historyą, wynikłą z takiej drobnostki, jak
sposób
powitania gości przez Sokołogórska.
Ta kobieta wydawała mi się wtedy potworną. Więc ona to
najspokojniej niszczyła
od lat tylu i systematycznie Narkiewiczów, więc ona zatruwała temu
starcowi i
tej sierocie każdą chwilę życia ? Ale, dzięki Bogu, historya tej
sąsiedzkiej
zemsty zdawała się skończoną. Przypominałem sobie wszystko, co mi
w ciągu kilku
godzin przebytych w Wybranówce powierzyli Narkiewiczowie. Długi
jeszcze mieli,
życie ich czekało ciężkie i pracowite na pozostałym kawale ziemi, ale
nie mieli
już na nim potężnego i podstępnego wroga, spłacilicałkowicie i raz na
zawsze hrabinę, zapożyczając się w bankach i u lichwiarzy.
Przystawałem co chwila by zdać sobie sprawę z teraźniejszości, bo
historya ta

background image

robiła mi wrażenie jakiegoś ustępu przeczytanego w pamiętnikach z
przeszłego
stulecia. Tymczasem nie: pochodziła ona z naszego wieku, dowodząc
raz jeszcze,
że ludzie i ich stosunki pozostaną zawsze te same, że namiętności i
małostki
ludzkie zawsze tą samą bronią walczyć będą.
Trudno wypowiedzieć do jakiego stopnia oburzały mnie szczegóły tej
na pozór
prostej opowieści. Rozczulały mnie ciche łzy Celiny, a przestraszały
podchwycone
kiedyś słowa pani Korjatyńskiej, dowodzące, że jeszcze uwagi z ofiar
swej zemsty
nie spuściła. Ileż bo to w tej opowieści tkwiło ran spółecznych? Ta
pycha, te
różnice urodzeń, występowały tu dziwnie jaskrawo.
Tak zaszedłem do Wielkich Grobli, gdzie zaraz za furtką w parku,
stanął
przedemną najniespodziewaniej, przestraszając mnie formalnie,
Edward.
Ruszyliśmy dalej i po chwili hrabia odezwał się z wyrzutem:
— Obiecałeś mnie wziąć z sobą do Wybranówki?...Zacząłem coś
bąkać, a Korjatyński mi przerwał:
— Wielką mi sprawiłeś przykrość... Chciałem iść tam za tobą, gdy się
spostrzegłem, że cię niema i że tam być musisz, ale nie śmiałem... Ta
Wybranówka
mi się bardzo podoba... Tak mi tam było dobrze... przyjemnie... Tak
pragnąłem
jeszcze raz przed wyjazdem widzieć...
— Celinę ? — rzekłem bez namysłu, by przerwać mieszanie się
chłopca, do którego,
może wiedziony tem protekcyonalnem, właściwem nam uczuciem, co
godzina więcej
się przywiązywałem, co godzina inaczej się na niego zapatrując. Już
mi się nie
wydawał takim, jak poprzednio, idyotą, już odkrywałem coraz to
nowe sympatyczne
zalety, widząc w nim materyał na człowieka.

background image

— Celinę? — powtórzyłem, bo hrabia spojrzawszy na mnie swym
połyskującym wśród
nocy wzrokiem, milczał. — Nie straciłeś wiele — ciągnąłem. — My
wyjeżdżamy jutro
do Warszawy, a i Narkiewiczowie jutro tam spieszą. Jeżeli więc
będziesz trwał w
twem pragnieniu widzenia ich jeszcze...
— Jakto ? — przerwał mi Edward — Celina jedzie do Warszawy?—
Tak! na całą zimę.
Hrabia opuścił głowę ku ziemi i myślał, a wydawał mi się bardzo
ciekawym
przyczyn tego wyjazdu, o które tylko z wrodzonej sobie delikatności,
wprost nie
pytał. Pomyślawszy chwilę, przejrzałem jasno, że zainteresowując
Edwarda
stosunkami Narkiewiczów, mogłem tym ostatnim wyświadczyć dziś
już mała, lecz
względna przysługę, postanowiłem go więc wtajemniczyć w to, co mi
Celina
powiedziała i rzekłem:
— Panna Narkiewicz została materyalnie zrujnowana ostateczną
spłatą sumy, która
się od niej należała twej matce, a która wypożyczył jej ojcu, twój
ojciec.
Tu Edward, zauważyłem, słuchał mnie z taką ciekawością, iż
widocznem było, że o
niczem nie wiedział, a ja ciągnąłem:
— Chciałaby więc powiększyć pracą dochody swoje, coby jej
pozwoliło zapewnić
sobie posiadanie Wybranówki. Celina ma nadzwyczajny talent
pisarski, tylko
brakuje jej wprawy i pewnej rutyny, której tylko w mieście nabyć
może...
— Me rozumiem cię, o czem mówisz... przerwał mi Edward.
— Jakto ?— O jakim talencie pisarskim?... — jąkał nieśmiało.
— No — talent do pisania powieści, powieści takich jakie czytasz,
jakie pisał
Kraszewski...

background image

— Jakto — zapytał, przystając hrabia. — Celina by miała pisać takie
powieści,
jak "Dwa światy", jak?...
— Takie same! a może... bardziej dziś interesujące. Posłała kilka
rękopisów do
Warszawy, do redakcyi pewnego pisma. Redaktor, człowiek mi znany
i bardzo bystry
znawca, odkrył w tych rękopisach talent i zaproponował pannie
Narkiewicz, by
przybyła do Warszawy, obiecując jej wydrukować powieści i sowicie
za nie
zapłacić. Celina więc, odebrawszy tę wiadomość wczoraj, od kuzyna
swego, a
mojego przyjaciela, jutro wyjeżdża do Warszawy z dziadkiem. Ma
ona kilka
rękopisów w domu, bo pisze już od dłuższego czasu. Jeźli i te
zakwalifikują się
do druku, to uzbiera ona z tego źródła dość znaczny, jak na jej
stosunki,
fundusz i wyrobi sobie prócz sławy, także coś wartej, stały roczny
dochód...
Skończyłem, a Edward kroczył obok mnie i jeszcze słuchał z
najwyższą uwagą. Były
to dla niego rzeczy całkiem nowe, nie-znane mu sytuacyę i zabiegi, a
wstydził się pytać o szczegóły, które, czuł to,
że powinien rozumieć.
Tak doszliśmy do pałacu. Tu uścisnąwszy dłoń młodzieńca, który
mieszkał w
apartamencie do mojego przyległym, udałem się do siebie.
— Jeźliby — myślałem — Edward pokochał Narkiewiczów, to
nietylko musiałyby upaść
dalsze widoczne plany hrabiny wyzucia ich z majątku, ale nadto, jako
potężny
sąsiad, mógłby im być pomocny. I dalej nawet sięgały moje plany
humanitarne.
Zdawało mi się, iż hrabia, jeźlibym zrobił z niego człowieka,
powinien się

background image

poczuć do obowiązku wynagrodzenia krzywd, przez matkę tym
ludziom wyrządzonych.
Sięgałem więc w daleką przyszłość, która rzeczywiście niedaleką
była, bo fortuna
należała do Edwarda, on zaś byłby już pełnoletnim, gdyby się był
moralnie
rozwinął. A to zastanawianie się młodzieńca nad każdą nową
zasłyszaną rzeczą,
dowodziło, iż dawny współpracownik Figara, awanturniczy
Korybutowicz, znał się
na psychologii człowieka, obiecując bardzo rychłe wyrobienie się
hrabiego.
Zaledwie wszedłem do siebie, gdy zapu-kano do drzwi moich, a po
sposobie pukania, miękkim i dyskretnym, poznałem
elegancka rękę księcia. Byłem już z nim wtedy w najlepszych
stosunkach,
graniczących prawie z początkami przyjaźni, którabym już był żywił
dla
niepospolicie sympatycznego człowieka, gdyby nie podejrzenia,
zagnieżdżone w mem
sercu, co do jego zamiarów i roli, jaką odgrywał w tym domu.
Korybutowicz sam
był względem mnie uprzedzającym; opowiadał mi więcej niźli
wiedzieć
potrzebowałem, dając mi coraz to silniejsze dowody obudzonego
uczucia sympatyi i
zaufania. Wreszcie poprosiwszy mnie, bym go za swego przyjaciela
uważać
zechciał, pozostawał ze mną w stosunku, że się tak wyrażę,
koleżeńskim. Często
do późnej nocy przesiadywał u mnie i gadaliśmy też o
najrozmaitszych
przedmiotach bardzo obszernie. Gdy dnia tego wszedł książę,
ucieszyłem się
wielce; potrzebowałem bowiem corychlej przerzucić się do innego
przedmiotu, by
stracić z oczu ów obraz zemsty hrabiny Korjatyńskiej. A książę
Michał,

background image

niesłychanie oczytany, bo czytywał po dniach całych, obyty, znający
różne kraje
i bywający, jak to mówią, na wozie i pod wozem, był jednym z
najbardziej
interesu-jących gawędziarzy jakich znałem. Czego było dotknąć, on to
albo znał, albo
widział, albo studyował, albo też w tem właśnie gdzieś i kiedyś brał
czynny
udział. Była to przytem nawskroś tegoczesna inteligencya.
Zgadzaliśmy się też wybornie, i nie wiem, czy, gdyby nie on, byłbym
się
zdecydował, już raz przybywszy do Wielkich Grobli, w nich pozostać.
Przytem był
książe Michał nieocenionym pośrednikiem między mną a hrabiną w
kwestyach
codziennych, rodzących się z mojego stosunku w tym domu.
Widocznie miał on
pewien wpływ na tę despotyczną i niezachwianą damę, bo za jego to
pośrednictwem
hrabina zgodziła się na wszystkie punkta i warunki, które w dalszem
prowadzeniu
Edwarda, za konieczne uważałem. Zgodziła się na zostawienie mu
zupełnej swobody
w ruchach i lekturze, zajęciach i sposobie życia. Ja tylko miałem tu
być czujnym
doradcą.
Książę dnia tego był wielce ożywionym.
— Czekałem cię niecierpliwie — zawołał od drzwi. — Czytanie mi
się sprzykrzyło,
a od południa niema do kogo słowa zagadać. Pani Wanda zajęta
wydawaniem
ostatecznych, drobnostkowych dyspozycyj, nie mówi nic i nie słyszy
co do niej
mówią...Zadziwiającą jest ta kobieta z tą siłą swojej głowy.
Sprawdziła dziś setki
rachunków, widziała ze sto osób, napisała ze sto dyspozycyj, bo ona
piśmienne
wydaje dyspozycye — "verba volant, scriba mement".

background image

Mówiąc to, usiadł na najwygodniejszym fotelu, zapalił papierosa,
przypatrzywszy
mu się wprzód z uwagą amatora, i ciągnął:
— Piekielne bywają nudy na wsi i o tej porze. To śmierć dla ludzi
myślących a
pragnących czuć puls świata i życia. I pomyśl że ja tu dwie prawie
spędziłem
zimy, a egzystencya jaką pani Wanda prowadzi, powiększa nudy jej
gości.
— Jeżeli tak się nudzisz — odrzekłem, sam zasiadając obok księcia i
rozniecając
ręką przygasły ogień na kominie — to powiedzżemi, dlaczego, mogąc
mieszkać gdzie
zechcesz, będąc wolnym jak ptak, mając wreszcie apartament, w
którym mnie
przyjąłeś w Warszawie, spędziłeś tu te dwie zimy?...
Książę przerwał mi westchnieniem.
— Ha! człowiek najwolniejszy jeszcze jest skrępowany, zawsze
skrępowany — dodał
z odcieniem silnej irytacyi w głosie — albo przeszłością, albo
teraźniejszością,
albo przyszłościąObejrzał się dokoła, a zobaczywszy że drzwi
prowadzące do mieszkania Edwarda są
zamknięte, mówił ciszej:
— Odkąd powróciłem do kraju, staram się o panią Wandę... więc
jestem
skrępowany...
Nastąpiło milczenie. Ja miałem na końcu warg tysiące pytań, ale ani
jednego
zadać nie myślałem. Korybutowicz jednak po chwili rzekł:
— Zapewne spędzimy z sobą jeszcze, tak jak teraz, niemało czasu.
Stosunki nasze
wieleby na swej przyjemności straciły, gdybyśmy się obopólnie nie
znali. A znamy
kogoś dopiero wtedy, gdy znamy jego przeszłość i jego zamiary.
Otóż, nie chcąc
się pozbawiać przyjemności szczerych i otwartych z tobą stosunków,
chętnie ci

background image

opowiem moją burzliwą przeszłość, która mnie wielu rzeczy nauczyła,
ale z
niczego... nie poprawiła.
Usadowił się wygodniej na fotelu, puścił kilka kłębów wonnego dymu
i ciągnął z
uśmiechem:
— Kilkakrotnie czułem już na mojem obliczu spoczywające twoje
badawcze
wejrzenie, pytające usilnie, kim jestem teraz,kim byłem dawniej i
czego chciałem... Czy nie?
— Zapewne — odparłem, postanawiając nadal mieć się na baczności
przed sprytnym
odgadywaczem myśli moich.
— Odpowiedź krótka, ale bardzo, przyznasz, filozoficzna, nie
zadowoliłaby cię,
choćby była jedynie prawdziwa i dla psychologa dostateczną.
— Brzmiałaby ona? — zawołałem. — Masz dziwny talent
zaciekawiania ludzi twym
odrębnym, cynicznym, a głębokim sposobem widzenia rzeczy tego
świata. Ciekawy
jestem tej krótkiej definicyi, zawierającej odpowiedź na te pytania,
które, jak
twierdzisz, sobie zadaję.
Książe się roześmiał i odparł:
— Byłem i będę kim jestem !
Zamilkł i milczeliśmy długo. Ta odpowiedź księcia nie była
tuzinkową. Poruszała
ona znów, jak wszystko co z jego ust wychodziło, wielką,
paradoksalua pozornie,
prawdę życiową. Człowiek się w niczem rdzennie nie zmienia,
pozostaje zawsze
sobą. Gdybym był bystrzejszym spostrzegaczem i znawcą ludzi, to
byłbym już —
wyraźnie mi to dawał do zrozumienia Korybutowicz — poznał jego
dzisiaj, a tem
samemodtworzył sobie jego przeszłość i domyślił się przyszłości.
— Niezawodnie! — zawołałem — wierzę w tę teoryę, mającą jednak
tylko praktyczną

background image

wartość dla wytrawnych myślicieli. Co do mnie, z przeszłości twojej
niczego się
nie domyślam, prócz tego, co mi mówiono, a przyszłość twoja zakrytą
jest dla
mnie grubą zasłoną.
— Czyż być może? — zawołał książę z niedowierzaniem, i jakby za
chwilę miał
zacząć mówić dalej. Tak się też stało.
— Jeźli mnie trochę znasz — rzekł — to zapewne widzisz, że we
mnie jest dwóch
ludzi, epikurejczyk i artysta: dwa fatalne typy, jeźli są razem
połączone i
jeźli ten drugi jest tylko takim, jak ja artystą, dyletantem umiejącym
ocenić co
najwyżej, ale nie tworzącym; wierzaj mi przecież — mówił z
przekonaniem — że
tylko ci drudzy są prawdziwymi artystami. Jako taki wysoko ceniłem
kobietę,
dlatego może, że z odrębnego na nią patrzyłem punktu widzenia...
Tu książę urwał, zamyślił się i znów po chwili zaczął:
— To mnie zgubiło... ba, nieszczęśliwe to moje upodobanie w
filozofowaniu!
Mówiłbym ci kilka godzin i nie powiedział nic.Otóż tak to ze mną
było — ciągnął, nagle zmieniając ton. — Wychowany w zbytku,
zostałem doskonale przygotowany do karyery, jaką my, noszący
szumne nazwiska,
jeźli nie mamy fortuny, zawsze zrobić możemy. Wyjechałem więc do
Warszawy, z
kufrem, w którym był frak, z pugilaresem, w którym się mieściło
paręset rubli i
metryka chrztu dowodząca, że liczyłem dwadzieścia trzy lata wieku.
Nie
potrzebuję ci dodawać, że podróż ta moja wtedy miała na celu bogate
ożenienie
się, zapewniające mi wygodne i bezczynne życie w sybarytyzmie i
komforcie,
którego już wtedy ślepym byłem zwolennikiem.

background image

Tu Korybutowicz zamilkł i chwilę milczał, odprowadzając oczyma
błękitny kłąb
dymu, ulatujący do komina.
— Jednakowoż, byłem już wtedy artystą. Artyzm ten bezsprzecznie
wziął górę nad
mojem jestestwem, będącem jedną masa chęci używania, w chwili,
gdy zakochawszy
się i rozkochawszy w sobie pewną wielką, damę, puściłem się z nią na
najhazardowniejszą "eskapadę".
Przerwał, odpoczął i znów, już tym razem poważniejszym tonem,
mówił:
— Nie potrzebuję ci cytować nazwiska,które znasz zapewne, a to
przez wzgląd na pewną, delikatność uczuć. Z tysiącem
rubli, pochodzącym z wygranej w karty, w kieszeni, bez nadziei
sukursu,
namówiłem kobietę, matkę dzieci, do... opuszczenia domowego
ogniska. Rok
błąkaliśmy się po Europie, zrazu pijani, wkrótce otrzeźwieni, ze
strasznem
widmem przyszłości, które nas coraz rzadziej opuszczało. To straszny
dramat, ten
rok jeden; — okropnem choć błogiem jest mi jego wspomnienie.
Kobieta której
zdruzgotałem życie, przejrzała jasno i chciała, bym powstrzymał żal i
wyrzuty
wkradającesię do jej serca, ja — sam z trwogą patrzący w przyszłość,
drżący
przed, nią i... żałujący szalonego kroku, popełnionego w szale.
Szarpaliśmy się
i upijali, by nie myśleć. Ha! ha! ha! — rozśmiał się z
niewypowiedzianą goryczą,
i kończył: — Trwało to tak długo, dopóki nie wyczerpały się
najzupełniej nasze
fundusze, uzyskiwane z okrywających rumieńcem wstydu —
pożyczek zaciąganych za
granicą, z wygranych w Monte-Carlo, ze sprzedaży jej kosztowności...
Urwał i milczeliśmy długo. Książę dumał, jak gdyby przenosił się
wspomnieniami w

background image

przeszłość, a ja śledziłem jego oblicze, podobne w tej chwili do
oblicza
bohatera tragicznego romansu Feuilleta. Wydawał się starszym, oczy
jego połyskiwały
twardym blaskiem, a na twarz, pod oczami, dokoła ust, wystąpiły mu
zmarszczki,
zwykle niewidoczne. Po trwającej kilkanaście minut przerwie, rzekł
znowu:
— Ona powróciła do domu... do dzieci, które więcej odemnie kochała,
by wkrótce
umrzeć zamęczona przez rnęża i jego rodzinę, a ja, sprawca tego
strasznego
dramatu przy poznaniu którego szczegółowem, włosy by ci posiwiały,
zacząłem nowe
życie. Dostałem list od księcia Stanisława, mego stryja, który mi
obiecywał
regularnie przysyłać fundusz wystarczający na utrzymanie, jeżlibym
zechciał nie
pokazywać się w kraju i nie przypominać ludziom skandalu i
nieszczęścia. O
ożenieniu dla mnie mowy być nie mogło... nie przypuszczano iżbym
do
jakiegokolwiek pożytecznego działania był zdolny. Wtedy to, redaktor
ówczesny
Figara, poznany u jakiejś bogini półświata, odkrył we mnie z okazyi
jakiegoś
artykułu talent, i zostałem Alfredem de Ligny, którego znałeś.
Książe urwał, a cyniczny uśmiech wykrzywił jego usta...
— Zawsze — dodał — przydało się świe-tne wychowanie salonowe,
które mi dano, bo władałem językiem francuzkim jak
swoim.
Odpoczął, i zaraz ciągnął:
— Utrzymanie miałem dostatnie. Żyłem... żyłem! Ale mnie to
wszystko w końcu, po
latach piętnastu, znudziło. Ta odrobina zależności męczyła mnie.
Właśnie wtedy
trzeba było zawsze udawać się do redakcyi, gdy ja chciałem w
pantoflach, z

background image

nogami wyciągniętemi pod kominkiem, tym francuzkim kominkiem,
wygodnym i
ciepłym, myśleć o niebieskich migdałach. Sadząc, że w kraju
zapomniano o tak
dawnym wypadku, powróciłem. Powróciłem naturalnie do Warszawy,
jako ogniska
życia i bogactwa. Chciałem się ożenić, bo ten żywot literacki mnie
znudził,
chciałem być panem, na jakiego byłem wychowany. Mój powrót
jednakże przyjęto,
rzecz wyjątkowa i nadzwyczajna w dzisiejszych opasach, z
oburzeniem. Zamknięto
mi drzwi niektówych salonów, a matki dorosłych córek spoglądały na
mnie, jak na
uosobienie nieszczęścia. Nie namyślając się długo, po trzech
miesiącach pobytu w
Warszawie, wsiadłem do pociągu, by objąć wakującą jeszcze posadę
Alfreda de
Ligny, z silnem postanowieniem osiedlenia się w Paryżu,oraz
urzeczywistnienia tam moich pańskich aspiracyj i sybaryckich
gustów.
— To było bardzo mądre — wtrąciłem.
— Ale stanął temu — podchwycił Korybutowicz — na przeszkodzie
wypadek. W
pociągu, którym powracałem do Francyi i w wagonie, w który
przypadkowo wpadłem,
siedziała... spiesząc do stolicy świata... pani Wanda... Bawiła wtedy
trzy
miesiące w Paryżu, ja zaś czyniąc jej honory tego miasta, taki z sobą
samym
prowadziłem monolog: "Liczysz lat czterdzieści, minąłeś już więc nie
tylko epokę
"konkiet", ale także epokę, w którejbyś bezpiecznie mógł sięgnąć po
owoc świeży.
Pragniesz spokoju i komfortu, wielkiego komfortu, który dają tylko
wielkie
dochody z urządzonych jak zegarek fortun, pragniesz odegrać jeszcze
rolę pana,

background image

którą dobrze odgrywają tylko ludzie, nie mający ciężarów swej
pańskości, i tam
dalej".
Urwał, odetchnął i kończył.
— Pani Wanda mi się, nie mogę inaczej powiedzieć, podobała. Jej
apatyczny, a
silny i stanowczy charakter odpowiada mojemu próżniaczemu
usposobieniu i mojej
słabej duszy. Jej arystokratyczne poglądy bawiły mnie, jako cos'
nowego po
Figarze,a jej duma i fortuna dawały mi rękojmię, że pozwoli mi być
wygodnym panem.
Książę zaśmiał się i jakby gorączkowo już kończył.
— To też gdy mi powiedziała: "Powracaj do kraju i staraj się o moją
rękę, i w
sposób, jaki ci się najwygodniejszym wyda, czekaj aż spełnię moje
posłannictwo... "aż ożenię mego syna..." Powróciłem i od dwóch lat
czekam. — Tu
się książe nachylił ku mnie i szepnął: — czekam... i dziś już jestem
porządnie
znużony. Nieraz rozszarpałbym tego bałwana, że on u dyabła swych
aspiracyj
matrymonialnych nie objawia.
Roześmiałem się; ten Korybutowicz miał dziwny
umysł.VIII.Wróciliśmy do Warszawy. Pałac hrabiów Korjatyńskich,
wykończony, przedstawiał
istna siedzibę miejską wielkiego pana. Na parterze mieszkała służba.
Na
pierwszem piętrze mieściły się wielkie recepcyjne salony i apartament
pani
Wandy. Na drugiem piętrze mieliśmy oddzielne swoje apartamenta,
książę i Edward.
Hrabina, jakby zapomniawszy o rachunku, otoczyła się niesłychanym
zbytkiem,
chciała zaimponować światu warszawskiemu swojem bogactwem. Na
piętrach kilku
lokai w liberyi spełniało rozkazy dwóch kamerdynerów o poważnych
i przejętych

background image

swemi funkcyami minach. W salonach nagromadzono mnóstwo dzieł
sztuki, obrazów,
bronzów, makat, które pościągano z kilku rezy-dencyj wiejskich,
będących wówczas własnością hrabiny. Stare portrety książąt
Sokołogórskich mięszały się ze świeższemi znacznie wizerunkami
Korjatyńskich,
porozwieszane po wszystkich komnatach, na schodach, jakby im już
miejsca
brakowało.
Książe był dumny ze swego dzieła. On to układał, rozstawiał, wieszał,
i przyznać
mu trzeba było niepośledni telent w tym względzie. Stworzył, kilkoma
jakby
rzutami pędzla malarz, całość imponująca i nadał charakter pałacowi
taki, iż ja
sam, który widziałem Korybutowicza rozwieszającego portrety,
obrazy, porcelany i
bronzy, skory byłem raczej przypnszczać, iż w pałacu tym, od epoki
lennika
Sokołogórskiego lub owego, wiszącego na schodach, Korjatyńskiego,
nic tu nie
zmieniono i nie tknięto.
Hrabina dobrze wyglądała na tem tle ze swemi opuszczonemi dumnie
na dół usty, ze
swym spokojem, pewnym siebie wyrazem twarzy, ze swem
rozkazującem i zimnem
spojrzeniem. Już była z właściwą sobie energią oddała wszystkie
wizyty w
świecie, wraz z Edwardem, przez kilka dni nie wychodzącym prawie z
karety, i
zapowiedziała już wielki raut, na który rozesłano za-proszenia tylko
utytułowanym i wielkim jednej sfery społecznej.
W Warszawie już obiegały wieści, przedstawiające hrabiego jako
Nababa, mnożące
zapewne jego dochody i fortunę; już kursowały plotki o
Korybutowiczu i hrabinie,
już salony były zaciekawione tem nowem zjawiskiem interesujacem.
W przededniu

background image

owego wielkiego rautu, hrabina, po obiedzie, zwracając się głównie
do mnie,
podczas gdy książe bujał się na fotelu, a Edward oglądał przedmioty
rozstawione
w salonie, których nigdy nie widział, tak się odezwała:
— Od jutra tak będę zajęta światowemi obowiązkami, że zupełnie
panu oddać muszę
Edwarda. Byłam z nim wszędzie, wszędzie gdzie Korjatyński bywać
bezkarnie i bez
niebezpieczeństwa może. Uwzględniłam nawet i księcia liberalniejsze
poglądy i
pańską, bardzo słuszną, uczynioną mi kiedyś uwagę...
— Uwagę... hrabino! — podchwyciłem, ale ona mówiła dalej, kładąc
nacisk na
każdem słowie:
— Uwagę, że lepiej, by młody mężczyzna, zaczynając swą karyerę,
samych liczył
przyjaciół. Pooddawałam wizyty i w domach, w których bym nigdy
nie bywała i wktórych byłam tylko przez dobrze zrozumiane
poświęcenie dla syna. Tu etends
Eduard? — o hrabiego, zapytała, zwracając się do zapatrzonego w
portret jakiejś
księżniczki Sokołogórskiej z XVIII wieku, zbyt po olimpijsku
przedstawionej,
wśród kwiatów i gazy.
— Mais oui maman — odparł Edward, a hrabina ciągnęła dalej, nie
zważając na
księcia, który zwrócił się w stronę jej syna i z nieopisanie błogim
ciekawym
wyrazem twarzy, przypatrywał się Edwardowi, studyującemu dalej
wdzięki
antenatki.
— Naturalnie że po raz pierwszy i ostatni byłam w tych domach.
Wymówiłeś pan
sobie swobodę ruchów dla Edzia. Jeźliby on chciał w tych domach
bywać, to... fen
serai malheureuse.
— Będę się starał, pani — szepnąłem.

background image

— Będę panu wdzięczną! — podchwyciła hrabina — a listę domów
które uznaję za
odpowiednie dla mego syna, znajdziesz pan dziś u siebie na biurku.
Oddałam ją
przed obiadem służącemu.
— Tę listę? — zapytałem.
— Tak! Listę domów, w których pragnęłabym by pan Edzia nawet
zrobił intime...
— Ha! saperlot — odezwał się tu książęze swego bujającego fotelu
— comtesse, et il y en a beaucoup?
— Cztery, czy pięć... — odparia hrabina a książę westchnął, zapewne
nad
szczupłością tej cyfry.
Po chwili pani Wanda rzekła:
— Zresztą Edward będzie robił, co mu się robić podoba. Ja jestem
przekonana, że
nie zrobi nigdy nic, coby mi się mogło niepodobać, n'est ce pas
Eduard ?
— Mais oui maman — odparł hrabia z tego samego jeszcze punktu
salonu.
Ona dalej mówiła:
— Nie chciałabym by Edzio był dobrze z cała tą zgrają młodych
ludzi, których
nazywają "złotą młodzieżą".
— Ależ musi być, znając ich...
— Zapewne... Niech będzie dobrze, intime z kilkoma, znając
wszystkich si vous y
tenez. Książę X., młody Koroński, jeden i drugi.
— I trzeci — podchwycił książę.
— I trzeci — powtórzyła hrabina, ale zaraz zaprotestowała — nie,
trzeci? nie!
nie życzyłabym sobie...
— Et pourquoi ?
— On się rodzi z Marwińskiej et c'est de la petite biére chez nous.
Pamiętani
jak mójojciec zawsze mówił właśnie, gdy ta Marwińska wychodziła
za mąż, że Marwińscy to
rien du tout, absolument rien du tout.

background image

— Mais comtesse — bąknął, widocznie by coś bąknąć, książę.
— Absolument rien du tout — powtórzyła hrabina i zaraz zapytała,
nie oglądając
się na syna — tu etendes Eduard?
— Mais oui maman! — odparł jeszcze z tego samego punktu hrabia,
a pani Wanda
zapytała mnie ciszej i poufnie:
— A jakże się pan zapatrujesz na teatr?
— Teatr... teatr... — powtórzyłem, absolutnie nie rozumiejąc, o co
hrabinie
chodziło, co ta spostrzegłszy dodała jeszcze ciszej:
— Jeźli czego się obawiam pouf les hommes, to des ces femmes la...
pamiętaj pan
o tem... j'ai en horreur les comédiennes.
— A, ditez moi comtesse — podchwycił książę — co wolisz, les
comédiennes ou la
szlachta ?
Nie było podobnem wstrzymać śmiechu, bo i pani Wanda się
roześmiała, ale coraz
poważniejąc, jakby sobie przypomniawszy obecność syna, odparła ze
smutkiem:
— Ni l'un autre, le choix est difficile — i kto wie — urwała i
zamilkła, a ta
inter-wencya księcia przerwała wydawanie mi dalszych dyspozycyi.
Wstałem i podszedłem do hrabiego.
— Podziwiasz ten portret? — zapytałem.
— Tak... niby... — bąknął Edward — powiedz mi czy dobre
malowidło? Mnie się
zdaje...
— Znakomite?
— Tak!
— Tak i ja sądzę: to niezłe płótno.
Tu mnie Edward pociągnął za ramię i uprowadził do drugiego salonu,
oświeconego
mdłą lampą przykrytą abażurem.
— Czy uważasz — zapytał nie śmiało — jakie dziwne podobieństwo?
— Czyje?

background image

Edward rzucił na mnie okiem podejrzliwie, ale widząc moje otwarte
spojrzenie,
odparł:
— Tego portretu...
— Ale z kim?
Młodzieniec znów się zawahał, aleja już wiedziałem.
— Z Celiną? — zapytałem.
— Tak!
— Czy ty ciągle myślisz o tej Celinie?
— Tak — myślę... Niewypowiedzianie ujmowała i chwyta-ła mnie za
serce ta naiwna prostota dorosłego młodzieńca.
— Więc ty się zakochałeś? — zawołałem żartobliwie.
— Nie wiem, ale...
— Ale?
— Ale wciąż mi stoi w oczach...
— Celina?
— Ce... lina.
Nastąpiło milczenie, które po długiem wahaniu się przerwał Edward:
— Widziałeś ją?
— Widziałem.
— A obiecałeś mnie zaprowadzić? — bąknął.
Nie odpowiedziałem nic, gdyż musiałem się zastanowić nad
konsekwencyą tego
kroku, proponowanego mi w tej chwili, po rozmowie z panią Wandą,
więc Edward
powtórzył:
— Obiecałeś a nie dotrzymałeś...
W tym wyrzucie było tyle szczerości, iż mnie rozbroił. Zresztą
towarzystwo
Celiny, widywanej od czasu do czasu, mogło tylko bardzo korzystnie
oddziałać na
młodzieńca.
— Słuchaj! — odparłem — ja cię nie mogę wprowadzać do domów,
w których matka
twoja sobie nie życzy, abyś bywał...— Wszakże dopiero co słyszałeś,
że mogę bywać, gdzie mi się podoba.
— Ale nie za mojem pośrednictwem. Edzio niewymownie
posmutniał. Żal mi się go

background image

zrobiło, jak dziecka.
— Ale jest sposób — bąknąłem. Oczy mu się zaiskrzyły.
— Sposób? jaki?
— Spytam się Celiny, czy pozwoli ci bywać u siebie. Jeżeli pozwoli,
to będziesz
mógł sam te wizyty składać.
— Spytasz się?
— Spytam!
— Obiecujesz mi?
— Obiecuję.
Edward całem swojem ciężkiem ciałem podskoczył na obu nogach do
góry, aż się
zatrzęsły belki pod posadzką i zadrżały kinkiety i porcelany.
Spojrzałem na
niego. Wydał mi się nieskończenie innym: rumieńce krasiły jego
policzki, a oczy
błyszczały odmiennym całkowicie blaskiem.
Rzucił mi się na szyję i uściskał ze zwykłą sobie swobodą, a mnie w
tejże
chwili, z szybkością błyskawicy, przeleciała przez głowę piekielna
myśl,
piekielna ze stanowiska chwili, w jakiej mi ona mózg przeszyła.
— Gdyby tak ten jeszcze uśpiony męż-czyzna zakochał się w Celinie
z siłą nagle obudzonego a męzkiego uczucia...
Sam się myśli tej przestraszyłem, jak gdyby człowiek wogóle był jej
panem
kiedykolwiek. Zrobiłem ku drzwiom kilka kroków i spojrzałem na
obraz jakby
obramiony, który z tego punktu tworzyli hrabina i książę. Ona
siedziała jak
królowa, znudzona tronem, a książe bujał się na fotelu, puszczając za
każdem
drugiem gibnięciem mały kłębek dymu z cygara.
To było niepodobieństwem!... Syn jej?.., wychowany w tej
atmosferze... mogę być
spokojny — myślałem, nie pragnąc w tym domu odegrać roli
czarnego waleta z

background image

kabały.IX.W kilka dni później, pewnego poranuk udałem się do
Leona, aby go prosić, iżby
mi wyrobił u panny Narkiewicz pozwolenie dla hrabiego —
bywania w jej domu.
Nie mogłem postąpić inaczej, bo Edward mnie w tym przedmiocie
zanudzał, a co
głównie mnie ostatecznie skłoniło do tego kroku, to przekonanie, że
dla
młodzieńca, towarzystwo Celiny najzbawienniejsze mogło mieć
skutki. Otwierałoby
mu bowiem łatwiej oczy na wiele rzeczy i przyspieszało jego rozwój
umysłowy, i
tak już olbrzymiemi krokami posuwający się naprzód.
Panna Narkiewicz była wszak bardzo inteligentną i wykształconą,
więc każda
godzina spędzona z nią, dla Edwarda, zasklepionego w odmiennej a
chorobliwej
atrao-sferze, znaczyć mogła więcej, niż tysiące rad, nauk, wskazówek
i objaśnień
udzielanych przezemnie.
Hrabia przy niej dopiero poznałby swoje braki a jeźliby się jej starał
podobać,
wstydziłby się ich i usiłował je zapełnić.
Tak przedstawiłem moje życzenie Leonowi. On je zrozumiał, a nawet
dalej idąc w
swych życzliwych dla krewnych, — planach w tem zbliżeniu hrabiego
do
Narkiewiczów widział jedynie ratunek materyalny dla tych ostatnich.
Od niego to
wtedy dowiedziałem się, iż Wybranówka, leżąca wpośrodku dóbr
Korjatyńskich, była
prawie w niemożności prowadzenia racyonalnego i dochodowego
gospodarstwa.
Ekonomowie i rządcy bowiem hrabiny, znając jej usposobienie dla
dziedziców
Wybranówki, a może i jej zamiary, wszelkiemi siłami gospodarstwo
ich utrudniali,

background image

co przychodziło im łatwo, to odbierając i odmawiając najemnika i
służbę
wybranowiecka, to przy pomocy wielu innych sposobów.
Gdy to wszystko opowiedział mi Leon, dodał jeszcze tonem
przejmującym:
— Ale jeden, prócz tych bardzo ważnych, wzgląd ranie skłania do
zmuszenia
Celiny, nawet siłą perswazyi, by zechciałapoznać twojego idyotę. Ona
nie zna swej pozycyi.
Te ostatnie słowa wygłosił w sposób, który mnie zaniepokoił, bo jeźli
on jako
blizki krewny dbał o dobro swej stryjecznej siostry, to i ja niemniej
głęboko
się do tej uroczej istoty przywiązałem, a przywiązanie moje wzmagało
się
bardziej, im bliżej ja poznawałem, — jej niedolę i jej miłość dla
Wybranówki,
jej wytrwałość i odwagę.
— Czyżby sytuacya była gorsza jeszcze niż się wydaje ?
— Stokroć gorszą, zdaje mi się — odparł przyjaciel — oni są dziś
zupełnie w mocy
hrabiny, ze związanemi rękoma.
— Co mówisz?
— Tak mi się zdaje...
— Zdaje ci się?
— Tak. A jeźliś ciekawy, to posłuchaj — odparł Leon i ciągnął: —
Wiesz zapewne,
że na wyjście ostateczne z długu hrabiny, zapożyczyła się Celina na
trzydzieści
tysięcy rubli?
— Wiem...
— Te pieniądze dał pewien żyd, na bardzo wysoki procent i na bardzo
uciążliwych'
warunkach, a mianowicie takich, żestaje się właścicielem
Wybranówki, jeźliby w chwili zażądania Celina ich nie
miała.
— A ten termin zażądania ?
— Każdej chwili.

background image

— Ależ to nonsens! Któż tak interesa robi ? — podchwyciłem
wzburzony.
Leon się uśmiechnął:
— Kto? — zawołał — nieszczęśliwi! Ci, co mają nóż na gardle!
Miała wtedy dwie
drogi do wyboru: albo stracić ukochaną Wybranówkę, na której bądź
co bądź ma
kilkadziesiąt tysięcy rubli czystego, albo przyjąć ten warunek. Ale nie
w tem
jeszcze leży fatalność pozycyi Celiny...
— W czemże więc? na litość! Czy w czemś jeszcze gorszem ?
— W gorszem — odparł przyjaciel z właściwą sobie żywością. —
Mam słuszne
podejrzenie... Chciałem, temu sześć miesięcy w sekrecie przed Celiną,
dostawszy
pewną obcą sumę, wejść w pozycyę tego żyda i odkupić ją od niego.
Pojechałem
nawet w tym interesie do żyda, który jednak odmówił mi, a sposób, w
jaki to
uczynił, obudził we mnie groźne podejrzenie. Poleciłem żyda
obserwować, w
rezultacie czego doniesiono mi, iż prawdopodobnem jest, że sumę tę
odkupiła już
od niego hrabina.— Prawdopodobne tylko ?
— Pewnego niema nic, pewną tylko jest rzeczą, że plenipotent
hrabiny wszedł
teraz w stosunki pieniężne z tym żydem, z którym poprzednio zarząd
dóbr
Korjatyńskich nic nie miał do czynienia, że między nimi zaszły jakieś
wypłaty,
utrzymywane w sekrecie... Co do mnie, jestem pewny, że...
— Że hrabina jest. właścicielką tej sumy?...
— Tak!
Grobowe zapanowało milczenie. Więc ta kobieta wyszukiwała
sposoby, by zniszczyć
sieroty po Narkiewiczu ? Nie dość jej było Waranowa, folwarków,
lasów. Miałażby
czyhać jeszcze i na ten kawałek ziemi?...

background image

— To niepodobna! — zawołałem.
— Pewnego nic niema... przyszłość pokaże. Oby mnie przeczucie
myliło!
— Ależ zaręczam ci, że Korjatyńska...
— O! — podchwycił Leon — oni są bezwzględni...
— Więc ty przypuszczasz?...
— Tak! przypuszczam, że hrabina, aby zniszczyć ten ród, który ją w
swoim czasie
może strasznie zadrasnął, aby zaokrąglićcałość i wypruć z niej łatę tę,
jaką na mapie wielkogroblowskiej tworzy
Wybranówka, kupiła sumę od żyda i lada chwila zażąda wypłaty...
"Westchnąłem tylko, bo mocno przywiązałem się do panny
Narkiewicz i do jej
nadziei i marzeń, któremi mnie nieraz zajmowała, a wszystkie one
kręciły się
około "Wybranówki.
Leon pobiegł do Celiny, a ja powróciłem do siebie. Szedłem
przygnębiony, z
oczami spuszczonemi ku ziemi i powolniej, niż zwykłe, ale książę,
którego
gabinet dotykał klatki schodowej, poznał moje kroki. Wybiegł
naprzeciw mnie i
zawołał:
— Wstąp do mnie... mam z tobą do pomówienia.
Wszedłem więc do Korybutowicza, który ożywiony niezwykle, —
zasiadając na fotelu
a mnie wskazując drugi, zawołał:
— Wiesz... małżeństwo Edwarda zostało już zdecydowanem.
— Małżeństwo Edwarda? — powtórzyłem bezmyślnie — bo mnie
opowiadanie Leona tak
wyrwało z błędnego koła, w jakiem w tym pałacu żyłem, iż
potrzebowałem chwili,
aby się połapać i przypomnieć sobie,gdzie się właściwie znajdowałem
i kto to był ten Edward.
— Tak? — bąknąłem, a książe dalej ciągnął z zapałem:
— Nareszcie zdołałem hrabinę przekonać, że Edzio powinien się
ożenić.

background image

Milczałem, bo jeszcze się uspokoić nie mogłem, i zdawało mi się, iż
jestem
między waryatami. Ale mina moja widocznie mych uczuć nie
zdradzała, gdyż książę
w zaufaniu mówił dalej:
— Hrabina więc, uznawszy potrzebę małżeństwa syna, z właściwą
sobie
stanowczością, zaraz się na nie zdecydowała, i zaraz zrobiła wybór...
Oszołomiony jeszcze zwierzeniem Leona, a tu znów tyra nagłym
wyborem hrabiny,
zapytałem prawie z przestrachem:
— Na kogóż on padł?
— Na księżniczkę Światosławównę. Zapanowała cisza, którą
Korybutowicz przerwał,
bo ja ani myślałem się odzywać:
— Wybór ten zrobiła pani "Wanda wczoraj. Dziś już była u książąt i
poruszyła tę
materyę. Wieczorem objawi wolę swą panu i Edziowi zapewne, za
jakie dwa tygodnie
hrabia się oświadczy, a za dwa miesiące będziemy mieli ślub... Na
litość, mójdrogi, nie przestawajże też przedstawiać pani "Wandzie
niebezpieczeństw, na
jakie dwudziestotrzechletni młodzieniec narażony jest w świecie. Od
tego jednego
zależy pośpiech...
— Dobrze! — tutaj dopiero rzekłem — nie odstąpię od mych
zapatrywań, kładąc
nacisk na ten punkt, ale wytłumacz mi jedno: Mówisz o tem
małżeństwie, jak o
rzeczy pewnej, a nie wiesz czy ta księżniczka zdecyduje się wyjść za
Edwarda,
będącego dziś jeszcze... Zresztą, czyż Edward?...
— Czyżbyś sądził, że potrafi odpowiedzieć co innego, niż oui
maman?
— Dziś?... — odparłem z namysłem — nie, ale za miesiąc...
— Przerażasz mnie! — zawołał Korybutowicz — ale niechże ci
odpowiem na pierwsze
pytanie, pochodzące z pierwszej wątpliwości.

background image

Tu się poprawił i, z miną swą dziennikarza, jaką przybierał gdy jaki
przedmiot z
zajęciem traktował, — mówił:X.Księżniczka Światosławówna ma
pięćdziesiąt tysięcy posagu to jest Hen mniej niż
nic, bo przyznaj, że nawet w naszym wieku Rotszyldów,
Vanderbildów i Hirszów
pięćdziesiąt tysięcy ośmiesza posag książęcy. Czuje to hrabina i mówi
też z
naciskiem "elle n'a absolument rien". To rien, widzisz, wystarcza, bym
ja,
znający książęce partye i wymagania puisque je suis payé pour le
connaitre,
uważał małżeństwo to za pewne.
Tu Korybutowicz spoważniał i dodał:
— Druga twoja wątpliwość, przyznam ci się... na myśl mi nie
przyszła. By Edzio
miał kiedy powiedzieć "non maman?". Daruj... ale to być nie może.
Zamyślił się i zapytał, prawie z przestrachem;— Ale zkądże tobie to
do głowy przyszło?
— Tylko jako ewentualność.
— Chyba że tak, bo psychiczną niemożliwością jest, by Edzio... od
dziś za dwa, a
choćby i trzy miesiące powiedział non maman!
— Zapewne — mruknąłem, choć mi się to wszystko razem zaczynało
wikłać w głowie,
oszołomionej wtedy i czem innem zajętej — zapewne —
powtórzyłem — ożeni się i
dobrze będzie.
— Wyśmienicie! — podchwycił książę — czy dziś, czy za rok, na
temby się
skończyło, że ukląkłby przed ołtarzem z żoną z wyboru matki. Żona
jedna jest w
stanie takiego idyotę doprowadzić do normalnego stanu.
Powstał, westchnął, tem westchnieniem, które wydobywa nadzieja
blizkiego końca
jakiegoś cierpienia, i dodał:
— Ja przynajmniej odzyskam się... skończę!

background image

Pochodził po pokoju i mruknął pod nosem tak cicho, że nie
wiedziałem, czy chciał
bym te słowa słyszał:
— Et puis, je causerai de faire ma cour.Lokaj uchylił drzwi i oznajmił,
że na dole podają obiad. Zbiegliśmy więc do
salonów, bo hrabina nie znosiła czekania na kogokolwiek.
Po obiedzie, który się odbył wśród zwykłej o niczem gawędy, jeźli
niczem można
nazwać wykłady, jakie z okazyi dobroci różnych potraw, książę od
czasu do czasu
miewał, przeszliśmy na kawę do czerwonego salonu.
Tutaj hrabina zasiadłszy na swym fotelu, odezwała się wesołym
tonem do syna:
— Eduard! widziałeś księżniczkę Światosławównę?.
— Mais oui maman!
— Jakże ci się podobała?
— Charmante personne — odpowiedział hrabia tonem właściwym
ludziom, obracającym
się tylko w salonie.
— To nie dosyć — odparła pani Wanda, jakby rozdrażniona tą
banalnością
odpowiedzi.
Edzio się zmięszał, co zauważywszy książę, nieznoszący podczas
"dygestyi", by
nawet sąsiad jego doznawał nieprzyjemnych wrażeń, podchwycił:
— To jest dosyć i nie dosyć, c'est assez dire, mais c'est pas dire, n'est
ce pas
comtesse?— Absolument... a więc Eduard?...
— Powiem kochanej mamie — odparł hrabia — że jej prawie nie
widziałem...
— Nie widziałeś jej ? nie wi...???
— Pra... prawie.
— Jakto prawie, Eduard?
— Mais... chere maman... ja jej zupełnie nie widziałem...
— A la bonne heure! — zawołał książe. Hrabina zacisnęła usta, nie
znosiła, by
nawet książę podchwytywał Edwarda na gorącym uczynku jego
głupowatości.

background image

— Prince... vous savez... — Nie dokończyła, lecz zwracając się do
syna rzekła:
— Ponieważ mon cher Eduard.,. byliśmy razem u książąt
Światosławów, Laure y a
etait presente.
— Laure! — wtrącił Edward — ładne imię...
— I ja to znajduję — podchwyciła hrabina. — Więc ją widziałeś et
puis, zwracałam
twoją uwagę na nią wczoraj u Misiów.
— Oui maman!
— Więc?
— Jeźli ją jeszcze raz zobaczę — odparł tonem stanowczym hrabia —
to jej się
przypatrzę si ça vous fait plaisir maman ?
Hrabina spąsowiała i zagryzła wargi:— liais certaiment — zawołała,
a po pauzie innym już ciągnęła tonera — to
najmilsza, najładniejsza panna w Warszawie.
— Elle est si bien — mówiła, zwracając się do mnie — że gdyby
podobała się
Edwardowi, to byłabym szczęśliwa, mając ją za synowę. C'est assez
dire...
Tu hrabia lekko zbladł, niedostrzegalnie prawie dla kogoś, co nie tak
ja
studyował jego fizyognomię, a pani Wanda pytała:
— Tu entends Eduard?
— Mais oui maman.
— Otóż — ciągnęła dalej — nie marzę o lepszej partyi dla Edzia.
Wszystko tu
znajdujesz co ci potrzeba... o co dbać może Korjatyński... nazwisko
świetne,
najlepsze... pozycya, wszystko!
Tu zwróciła się do księcia i mówiła:
— Et puis... wyczytałam dziś w Almanach Gotha, że babka Lorki jest
kuzynką króla
hanowerskiego, on ne sait pas ces choses la! Czy to do uwierzenia?
Ten świat tak
się demokratyzuje — kończyła z formalnem oburzeniem.

background image

— A więc Eduard byłby krewnym de la cour de Hannovre? —
wtrącił książę.— Hm! — mruknęła pani Wanda — ce n'est pas grande
chose dla ciebie, ale
zawsze...
Ustała, i milczeliśmy wszyscy, aż się znów odezwała, przerywając
nużącą dosyć
ciszę:
— Cóż na to mówisz, Eduard?
— Mais rien maman.
— Ale, czy... czy ci się mój plan... czy... ça te convient? — Mais oui
maman...
parfaitement — odparł Edward zażenowany i czerwieniejący.
Poszeplenił jeszcze
coś i zapytał, zwracając się do mnie:
— Jakże ją znajdujesz?
— Kogo?
— La princesse en question?
— Nie widziałem jej.
— Ha! — rozśmiał się, ale pani Wanda wtrąciła:
— Puisque... mówię ci, że jest bardzo dobrze, bardzo...
Tu Edward znów się roześmiał i zawołał, powtarzając słowa księcia:
— (Jest asses dire, mais c'est peu dire.
Spojrzeliśmy tym razem obaj z księciem równocześnie na Edwarda.
Pierwszy raz
obaj słyszeliśmy jego trafną i dowcipną nawet odpowiedź. Książę aż
się wychylił
z bujającego fotelu, a oczy jego, jakbyz przestrachu, wystąpiły z
powiek. Hrabia te nasze miny wziął za zdziwienie i
zażenował się, sądząc, że nie à propos użył dowcipu, wreszcie dodał,
pytając:
— Czy przynajmniej ładna, ta kuzynka des rois de Hannovre?
Hrabina lekko zbladła, i znowu grobowa nastąpiła cisza, któraby się
może
niewiadomo kiedy skończyła, gdyby nie wszedł lokaj, który zwracając
się do mnie
i oddając mi bilet, oznajmił:
— Ten pan czeka...
Bilet brzmiał:

background image

Leon Narkiewicz,
Wysunąłem się z salonu, i zaledwie zamknąłem za sobą drzwi, gdy z
łoskotem
wypchnął je Edward, chwytając mnie za ramię, jak to zwykł był
czynić w częstych
wybuchach wesołości.
— Ta księżniczka, to musi być brzydka, jak...
— Dlaczego?
— Nie zauważyłeś miny mamy i księcia? Nie odpowiedziałem nic,
tylko objąłem go
badawczem spojrzeniem.
— Czy on nagle zmądrzał, czy też dotąd udawał idyotę? — pytałem
siebie.Tymczasem Leon szedł do mnie, słyszałem jego kroki, a hrabia
szeptał:
— Słuchaj! obiecałeś mi...
— Co?
— Już nie pamiętasz?
— A! — zawołałem — patrz ! ten pan co tu idzie, to kuzyn Celiny,
przynosi
odpowiedź czy ci ona pozwoli złożyć swoje uszanowanie.
Edward ścisnął mi dłoń tak, że sądziłem iż mi palce połamie. Powrócił
spiesznie
do salonu, a ja powitałem i poprowadziłem Leona do siebie.XI.Minęło
kilka tygodni i pierwsza połowa Stycznia zbiegła. W domu hrabiny
wszystko
pozornie, szło tak, iż zdawało się przyspieszać spełnienie jej życzeń i
księcia,
który też codzień był w lepszym humorze i codzień mi komunikował
wypadki,
zachodzące w pałacu. Następowały po sobie obiady i "ansamble".
Naturalnie, brali
w nich udział księżniczka i Edward. Ich uważał świat już za
narzeczonych i
dziwił się, czemu hrabina zwleka z ogłoszeniem tego rodzinnego
wypadku. Zresztą
żadna nie zaszła w niczem poważniejsza zmiana, prócz jednej
donośnej, przezemnie

background image

jak i przez Korybutowicza przewidywanej, a więc nie zmieniającej w
niczem
naszych nadziei i projektów. Ta zmiana była okoliczność, że młody
hrabia z dnia
na dzień robił się do ludzi swojegowieku i stanowiska podobniejszym.
Miasto duże, bywanie ciągłe w świecie,
obcowanie z rówieśnikami, zresztą może i przyjaźń ze mną, magicznie
na niego
działały.
Bo Edward polubił mnie serdecznie, a ta sympatya zdawała się
codziennie wzmagać
i nabierać trwałości. Zadziwiała mnie szybkość z jaka dojrzewał. Choć
książę
porównywał go to do stepowego konia, to bardzo trafnie do owocu
niedojrzałego a
nagle dojrzewającego w ciągu kilku dni, gdy pora nań przychodziła;
przecież to
psychiczne formowanie się Edwarda mocno mnie dziwiło i
zastanawiało, zwłaszcza
że wir światowy i karnawałowego życia mało mi pozwalał
oddziaływać na jego
umysł. Hrabia spał do południa, potem następowało — to przyjęcie
dzienne u
hrabiny, na którem asystować musiał, to wybiegał na ulice, gdzie go
zarówno
bawił ruch miejski, jak wystawa sklepowa, zarówno klub, którego był
członkiem,
jak spotkana piękna kobieta.
A i na czary tej ostatniej nie był obojętnym, jak tego miałem dowody.
Szliśmy raz wieczorem przez Plac Teatralny, na którym panował taki
ruch, iż codo mnie, myślałem tylko o tem, jak wymijać przechodniów
i nie być potrącanym.
Nagle hrabia przystanął i szturgnął mnie w ramię.
— Patrz! — szepnął głosem jakby wzruszonym — patrz!
— Co?
— Ta kobieta, co idzie... Spojrzałem we wskazanym kierunku
i w eleganckiej postaci niewieściej, po pewnych oznakach, nie
mylących

background image

trzydziestokilkoletniego oka, poznałem jednę z cór wielkiego
półświatka.
Minęła nas, opuszczając oczy, jakby zażenowana wzrokiem hrabiego,
a ten stał
ciągle jeszcze.
— Kto to być może? — pytał z nietajoną ciekawością.
— Czyż tak ci się podoba? — podchwyciłem, postanawiając
skorzystać z tej
nadarzającej mi się sposobności i wybadać gust mego quasi pupila.
— Zachwycająca! — zawołał.
— Lubisz ten rodzaj?
— Przepadam za nim! — odparł z niewysłowiona naiwnością.
— Wytłumacz-że mi ten gust lepiej, bo...
— Oto widzisz — odparł Edward, zbli-zając się i wsuwając swą rękę
pod moję ramię, jakby chciał ze mną poufniej
pomówić — od czasu do czasu spotykam, najczęściej na ulicy i
najczęściej
wieczorem, taką kobietę, której widok przejmuje mnie wrażeniem,
jakiego nie
doznaję ani w salonie, ani nigdzie. Sam zrozumieć tego nie mogę, i
już
kilkakrotnie chciałem ciebie prosić o wytłumaczenie mi tych
nadzwyczajnych
objawów.
Me wiedziałem na razie co odpowiedzieć, więc mruknąłem tylko:
— Hm... hm...
— Nie wiesz, co to jest? Milczałem.
— No, mów!
Przynaglony, absolutnie już nie wiedziałem co odpowiedzieć, i aby
wybrnąć z tej
sytuacyi, odparłem:
— Muszę nad. tem się zastanowić... Odpowiem ci innym razem.
— Ale prawda, że to ciekawe?
— Bardzo ciekawe!
— No, mówię ci, c'est plus fort que moi... Dlaczego mi się tak nie
podoba
księżniczka, lub?...

background image

— A w salonie nie spotkałeś nigdy kobiety, któraby ci się tak
podobała?— Nigdy!
— No! — pomyślałem — źle! bardzo
i postanowiłem jeszcze tego samego dnia pomówić obszernie o tym
przedmiocie z
księciem. Nawet w tym interesie spieszyło mi się do domu. Hrabia z
gustem bardzo
wyraźnym do wyzywającego rodzaju kobiet z półświatka, stawał się
niebezpiecznym
i zatrważającym dla mnie, na którego barkach spoczywała
odpowiedzialność za jego
uczynki, nie licujące z wola matki, ani też z mojemi nawet
zapatrywaniami.
— Gdyby więc tak dziś — myślałem dalej — jakiej awanturnicy
hrabia wpadł w ręce,
to... Bałem się nawet nad tem myśleć; przyspieszałem więc kroku, bo
przecież
wypadek taki był możliwym. Edward używał zupełnej swobody, i
jakim sposobem ten
człowiek, stojący jak wryty na ulicy, gdy około niego przesuwała się
kobieta z
półświatka, dotąd nie wpadł w sidła jednej z nich? — było to dla mnie
w tej
chwili nierozwiązalną zagadką. Spieszyłem do księcia. On tylko mógł
mnie swą
paradoksalną filozofią objaśnić.
Edward kroczył obok mnie, aż na rogu ulic Mazowieckiej i Wareckiej
zapytał:
— Dokąd dążysz?— Ja idę do domu, a ty?
— Ja?... ja idę...
— Dokąd? — zapytałem, siląc się na ton obojętny.
— Ja idę do Narkiewiczów.
— Do Narkiewiczów... o tej porze?
— Ja prawie codzień o tej porze u nich bywam.
Osłupienie nie pozwoliło mi przyjść do słowa. Wprawdzie sam
Edwardowi
umożliwiłem wizyty u Celiny, lecz nie wiedziałem, że one tak często
się

background image

odbywały. Umyślnie też, na wypadek gdyby z tych wizyt miało
wyniknąć coś, coby
się nie podobało hrabinie, nietylko sam bardzo rzadko odwiedzałem
Celinę, ale
nadto starałem się niewiedzieć nic o jej stosunkach z Edwardem. Nie
pytałem więc
o nic młodzieńca, a milczenie jego, od miesiąca, uważałem za znak, że
gorące
jego pragnienia zaspokoiły się jedna lub dwiema wizytami u —
stającej się głośną
— autorki. Tymczasem dowiedziałem się nagle że on bywał u niej
codziennie.
Stanąłem więc oniemiały, choć to co mi Edward odkrywał,
jakkolwiek
niespodziewane, — było zupełnie naturalnem.
Ochłonąwszy, usłuchałem ostatniej my-śli, jaka w tej ich nawałnicy
do głowy mi przyszła. Nie wypuszczając z pod
ramienia ręki Edwarda, odparłem:
— A więc jeszcze cię odprowadzę, — i weszliśmy w cicha ulicę
Warecką.
Po długiem milczeniu zapytałem:
— Więc bywasz... tak często... u Celiny?... Nie wiedziałem...
— Prawie codziennie... a Celina jest nawet zdziwiona twojem jakby
zniknięciem.
Znów uszliśmy kilkanaście kroków, a ja pożerany ciekawością co do
stosunków tego
Edwarda, którego tak niedawno temu uważałem za krańcowego
idyotę, nie umiałem
sformułować zapytania. Wreszcie zagadnąłem jeszcze:
— I Celina?... Celina?...
— Co?
— Zawsze ją znajdujesz tak miłą?
— Codzień więcej.
— Doprawdy?
— Dlaczegóżbym miał kłamać? — odparł hrabia ze swą naiwnością.
Przysunąłem się jeszcze bliżej do Edwarda.
— Słuchaj — mówiłem, usiłując nie zdradzić niczem mych myśli —
więc ci się

background image

Celina podoba?— Nad wyraz!
— Więc ją znajdujesz w tym rodzaju, w jakim była...
— Kto?
— Ta dama na Teatralnym.
— Aa! — Edward się obruszył, aż przystając — toś ty mnie zupełnie
nie zrozumiał!
To zupełnie co innego...
— Przecież ci się i ta i ta podoba.
— No tak, ale...
— Ale?
— Ale to zupełnie co innego. Zwalniając kroku, by jaknaj później
dojść do mieszkania Narkiewiczów, zbliżyłem się jeszcze do Edwarda
i zapytałem:
— Opiszże mi, w jaki sposób podoba ci się Celina.
Edward chwilę pomyślał i zaczął:
— Widzisz! Celina mi się niezmiernie podoba i codzień więcej. Patrzę
w nią, jak
w obraz. Gdy mówi to mi się zdaje, że czytam, a błogo mi słyszeć
dźwięk jej
głosu.. Nie umiem ci tego opisać. U. Narkiewiczów jest mi tak dobrze,
jak
nigdzie. Siedzimy z Celiną naprzeciw siebie lub obok siebie i czuję się
szczęśliwym, patrząc tylko na nią. Godziny mijają jak minuty, do-
prawdy, jak minuty. Czy ty uważałeś jakie Celina ma spojrzenie.
Uważałeś'?
— Tak!
— A uważałeś jaki ma głos? Uważałeś?
— Uważałem!
— Gdy ona mówi, to mi się zdaje... czasem nawet nie słyszę i nie
uważam, co
mówi, bo mi tak miło patrzeć się wtedy na nią i słuchać, nie słysząc.
Umilkł, uszliśmy kilka kroków i rzekł znowu:
— Taka Celina jest tylko jedna na świecie, a ty ją porównywasz z
innemi. Dawno
jej nie widziałeś?
— Będzie z miesiąc.
— Nie uwierzysz, jak wypiękniała tutaj.
— Jeszcze wypiękniała ?

background image

— O! nie do uwierzenia!
— Doprawdy ?
— Zobaczysz! A czyś uważał, jak ona nie jest podobna do nikogo?...
— A! tak! — bełkotałem, by nie przerwać tego dziwnego dyalogu.
— Ona inaczej ci w oczy patrzy, inaczej podaje rękę. A która z panien
w salonie,
na raucie u mojej matki taka ma figurę jak Celina? Teraz nawet
inaczej się
czesze, Wystaw sobie, wszystkie włosy po-dejmuje w górę, i tak je
jakoś wiąże, że tego nie widać. W ten sposób odkryte ma
czoło, skroń i szyję. Uważałeś, jakie Celina ma skronie ?
— Nie uważałem — odparłem, doprawdy nie wiem czem wtedy
zirytowany — chyba tem,
że nagle, odkrywałem w idyocie mężczyznę.
— Me uważałeś ? — podchwycił — ona ma skronie, ona... ot skronie
jej, to tylko
ma ta pani z portretu.
— Z jakiego portretu? — zapytałem.
— Z tego co wisi u nas w salonie.
Szczęściem byliśmy pod bramą mieszkania Narkiewiczów, bo już nie
byłbym w stanie
na żadne odpowiedzieć pytanie.
Edward przystanął i formalnie ze strachem zagadnął:
— Ty może także pójdziesz ze mną?
— A chciałbyś ? — zapytałem, nie mając chęci udania się do Celiny,
bo mi coraz
pilniej było widzieć księcia i podzielić się z nim choć częścią mych
odkryć
nadzwyczajnych.
— Nie — odparł Edward — jestem nieszczęśliwy, gdy kto jest prócz
mnie u Celiny.— Chyba ci te przykrości rzadko kto
robi ?
— Czasem... tak... no, ten Leon.
— Leona tam spotykasz ?
— Bywa — odparł; uścisnął ma dłoń i wbiegł do wnętrza ciemnej
bramy.
Stałem długo na miejscu, z którego ruszywszy, szeptałem z
nieopisanym

background image

przestrachem.
— I to był idyota!
Powoli, z opuszczona głowa, dążyłem bocznemi ulicami w Aleje
Ujazdowskie. Pilno
mi było do księcia, ale wpierw chciałem to wszystko rozważyć i
zapuścić się w
ciemną otchłań konsekwencyi. Czy mogłem wszystko księciu
powiedzieć, księciu,
czyli hrabinie? — pytałem siebie, a czułem, że ten, który mi pierwszy
powiedział, że jak Edward, prędko się wyrabiają, wtedy, gdy ja
myślałem, że
Edward skończy w domu obłąkanych, mógł jedynie mnie
poinformować.
Co dalej miałem począć z tym strasznym fantem, jakim być mi się
wydał w owych
stosunkach zakochany Edward, zakochany w pannie Narkiewicz!?
Ależ to przecież
tak bardzo przestraszać mnie nie powinno. Mogłem to był
przewidzieć, i poniekąd
przewi-działem. To przecież miało być jednym z środków moich na
przyspieszenie rozwoju
Edwarda, a datowało się od wizyty w Wybranówce.
Myślałem więc już dalej nad tem, czem właściwie zostałem
przerażony. Wchodząc
już do bramy pałacu Korjatyńskich odkryłem przyczynę mego
anormalnego stanu
dającego się porównać tylko z uczuciem, jakiego doznaje człowiek
nagle
spostrzegający, iż niefortunnie naważył sobie piwa.
Tak! wiedziałem.
Edward wtedy nie robił wrażenia idyoty — i ztąd pochodził głównie
mój niepokój.
Edward nie był wcale a wcale idyotą!XII.Zaledwie jednak wszedłem
do siebie, mi służący, oznajmił, że hrabina prosiła
mnie, abym natychmiast, skoro tylko się zjawię, zgłosił się do niej.
To życzenie spokojnej damy zastanowiło mnie nieco, gdyż nigdy ona
mnie nie

background image

wzywała i wszystkie interesa jakie miała do mnie, załatwiała w
godzinach,
któreśmy razem spędzali. Przeczucie mi mówiło, iż w pałacu zaszło
coś nowego.
Ażeby się jako tako przygotować na widzenie z hrabiną, która i na
mnie, jak na
wszystkich, moralnie oddziaływała, poszedłem do księcia, którego nie
zastałem w
domu.
Nie było rady, musiałem się udać wprost do hrabiny, a wolałbym był
wiedzieć
uprzednio, jaki miała do mnie specyalny, a więc ważny interes.
W stosunkach zależnych, w chwilachzdenerwowania, boimy się osób,
prawie które choćby były najwzględniejszemi, mają
nad nami przewagę. Zresztą, kłamać nie umiałem, a stawało mi w
myśli możliwe
pytanie hrabiny:
— Gdzie jest teraz Edward?
Dotąd, na podobne a częste zapytania odpowiadałem zupełnie
naturalnie:
— Me wiem.
Dziś samo przypuszczenie takiego zapytania przerażało mnie, i
rozmyślając nad
niem przystanąłem na schodach. Czyż mogłem odpowiedzieć prawdę?
Czyż mogłem
zataić... dziś, gdy wiedziałem, że Edward poprostu kocha się w
Celinie ?
Nie było czasu na namyślanie się dłuższe. Ruszyłem dalej i w minutę
później
znalazłem się w salonie, gdzie na zwykłych swych miejscach
siedzieli: książę i
pani Wanda.
Z twarzy ich nic wywnioskować nie mogłem. Miały one wyraz
zwykły, a zresztą w
tych sferach ludzie prawie nie zmieniają nigdy fizyognomii. Z chwilą
gdy
odpadają troski i katastrofy materyalne, jakże mało pozostaje rzeczy
mogących

background image

wstrząsnąć wielkimi egoistami?
Hrabina powitała mnie zwyczajnie i zwy-kły wskazała mój fotel.
Książe widocznie dostrzegł moje zaciekawienie, bo
pierwszy się odezwał:
— Nadzwyczajne zaszły wypadki...
— Nadzwyczajne? nie! — przerwała hrabina — ale, ale...
zastraszające i... co
gorzej... podejrzane.
— Cóż takiego? — odparłem, siadając i siląc się na pokrycie mojego
niepokoju.
— Pamiętasz pan — zaczęła hrabina — będzie temu przeszło miesiąc,
jak tu,
siedząc tak jak dzisiaj, udzieliłam wam i Edwardowi mojego planu, co
do jego
małżeństwa?
— Tak, będzie temu więcej niż miesiąc.
— Tem gorzej! Edward wtedy odpowiedział... Nie przypominasz pan
sobie co
odpowiedział?
— Ja doskonale pamiętam — wtrącił coprędzej książę —
odpowiedział: "oui maman".
Hrabina ściągnęła brwi, co było jedyna u niej oznaka doznanej
przeciwności.
— Prince — bąknęła — si vous pouviez ètre serieux.
— A vos ordres comtesse! — odparł książe, wzdychając.
A ona znowu, zwracając się do mnie, zapytała:— Nie pamiętasz pan?
— Owszem! — odrzekłem — o ile sobie przypominam, te kilka jego
w tym przedmiocie
odpowiedzi wyrażało zgadzanie się na plan pani.
— Nieprawdaż! — zawołała z widoczną radością pani Wanda i
ciągnęła — od tego
czasu uważałam za stosowne więcej nie nalegać, skoro znał moje
życzenie,
czyli... moja wolę. Wprawdzie dziwił mnie sposób, w jaki Edward...
faissait stt
cour, ale zrobiłam sobie słuszną uwagę, que chacun a sa manière de
faire la
cour...

background image

Użyłem całej siły woli, aby się nie roześmiać, a książę aż wstał z
bujającego
fotelu i przeszedł kilka razy wzdłuż salonu.
Hrabina ciągnęła:
— Et puis... Raz dawszy wolność Edwardowi, uważałam za stosowne
w tak delikatna
kwestyę nie mięszać się, będąc zdania, że matki w pewnej epoce nie
powinny się
ze swą wolą narzucać dorosłym synom. C'est votre avis n'est ce pas?
— Parfaitement.
— Et Ie voire prince?
— Absolument — odparł z kolei Korybutowicz, a hrabina mówiła
dalej swym
spokojnym i pewnym tonem:— Pojmujesz pan wobec tego zdziwienie
moje, gdy mi dziś Edward na zapytanie w
tej kwestyi, nietylko nic nie odpowiedział, zachowując najgłębsze
milczenie, ale
nadto zrobił minę, jak gdyby pierwszy raz w życiu o tej sprawie
słyszał. To mnie
do tego stopnia "zaintimidowało", iż na razie fal laissée la question
tomber
dans l'eau.
Odpoczęła i rzekła jeszcze:
— Zastanowiwszy się nad tym fenomenalnym objawem ze strony
Edwarda tak zwykle
uległego i biernego, doszłam do przekonania, iż mnie... więcej o tem z
nim mówić
nie wypada. Nie przypuszczam, by Edward się sprzeciwił memu
życzeniu, lecz
wszelka, nawet najmniejsza dyskussya w tej, raz zdecydowanej
sprawie, byłaby
niestosowną. Nie wiem, co Edward myśli; wiem tylko to, że on mnie
odmówić nie
może; absolimnent je n'admet pas, by mógł znajdować coś, co ja
obmyśliłam i
postanowiłam...
Urwała rozdrażniona i ochłonąwszy nieco, zaczęła znów zmienionym
tonem:

background image

— Prosiłam księcia, by był łaskaw — mówiła z naciskiem —
wybadać Edwarda i
dowiedzieć się: na kiedy odkłada oświad-czenie się. S'il veut quelques
jours de retard... ale książę odmówił mi...
— Ce n'est pas mon affaire comtesse — obruszył się Korybutowicz.
— Soit! — zawołała hrabina zwracając się do mnie z lekko
podrażnionym uśmiechem.
— Ale pan jesteś tak dobrze z Edwardem, iż zapewne żadnej panu
różnicy nie zrobi
dowiedzenie się od niego, kiedy myśli się oświadczyć".
Tu hrabina odetchnęła i ciągnęła:
— Zależy mi na tej wiadomości. Postanowiłam bowiem, że Edward
powinien już być
po słowie w tym miesiącu, aby mogły się odbyć zaręczyny jego
ósmego Lutego, w
dniu, w którym skończy rok dwudziesty trzeci et W sera tout a fait
mariable.
— Toutafait mariable — powtórzył książe.
— Czy pan mi to zrobisz ? — zapytała hrabina.
— Owszem... dowiem się...
— Kiedy?
— Kiedy ? — bełkotałem — dziś, czy jutro...
— Najpóźniej jutro do godziny wpół do trzeciej — podchwyciła
hrabina — o
godzinie trzeciej bowiem jadę z wizytami. Jutrodzień recepcyi u
książąt. Będę u nich o trzy kwadranse na czwarta, bo wprzód
muszę być w kilku sklepach, a jeźli Edward, w co nie wątpię, zechce
się
oświadczyć w końcu tego miesiąca, to zaręczyny mogłyby mieć
miejsce ósmego
Februara, a jutro jużbym napomknęła księżnej kilka słów, któreby
miały swoje
znaczenie i przygotowały ich do ewenementu, qu'ils attend
assurement.
Uśmiechnęła się, a książę, będący w monologach hrabiny, jakby
zwrotką, w
poemacie, dorzucił:
— Avec impatience...

background image

— Absolument — hrabina dodała i zamilkła.
W chwilę później podano herbatę, a jeszcze pić nie zaczęliśmy, gdy
dały się
słyszeć w przyległych pokojach ciężkie kroki Edwarda.
Wpadł on raczej niż wszedł. Zwykle wesół, dnia tego był
rozpromieniony. Policzki
jego rumieniły się, a oczy mu błyszczały, jak po jakiej ożywionej
rozmowie, czy
też wysokiem zadowoleniu. Książę mu się przypatrywał ze
zdziwieniem, które
zawsze od pewnego czasu malowało się na jego obliczu, ile razy badał
hrabiego.
Ten człowiek widocznie był codzień dla niego innymi nowym.
Hrabina zaś, rzuciwszy kilka spojrzeń na syna, zagadnęła:
— Wyglądasz trés satisfait?
— Mais oui maman.
Pani Wanda zaczęła mu się przypatrywać i po chwili zapytała:
— Z czego jesteś tak zadowolony?
— Z niczego maman.
— Wyglądasz rozpromieniony?
— Mais si maman...
— Z czego? — podchwyciła z lekkim odcieniem irytacyi.
— Z niczego — obruszył się Edward — żyję, oddycham, la vie est
bonne et puis il
fait beau aujourdhui...
— Ach! mon cher Eduard, pogoda, to nie powód dla człowieka
dystyngowanego, by
wyglądał enjoué.
Tu Edward, pierwszy raz jak go znałem, zirytował się, poczerwieniał i
odparł,
zawsze po francuzku:
— Vouliez vous, ąue je soye chagrin? Nastąpiło milczenie.
Odpowiedź ta,
wypowiedziana tonem, którego anija, ani książe, ani naturalnie
hrabina nie
znała, zastanowiła nas i sprowadziła tę ciszę. Przerwała ja matka po
długim

background image

namyśle innym już głosem.— Człowiek un homme de ton monde
nigdy nie powinien wyglądać enjoué, dlatego, że
nigdy nim być nie powinien. Rozpromienione oblicze dobre jest dla
ludzi innych
klas społecznych. — Szewc może być raz rozpromieniony a drugi raz
ponury, ale
pan nie może być ani ponurym, ani rozpromienionym. N'est ce pas
prince?
— Decidement.
Edward zrobił ruch głową, jak robił zwykle, ale który dnia tego jakieś
inne
czynił wrażenie, był jakby śmielszy i pewniejszy siebie.
— Tego nie rozumiem! — zawołał, rzucając na księcia tak złe
wejrzenie, iż mnie
ono zastanowiło, choć wiedziałem, że go nie lubił.
Hrabina lekko poczerwieniała i zaczęła:
— Dlatego mon cher Edward, że szewc może mieć powody być
rozpromienionym. On lui
a fait une bonne commande ou que saije. Ale pan, gdyby chciał
okazywać na twarzy
swoje zadowolenie, to musiałby wyglądać enjoué jak ty w tej chwili,
od świtu do
nocy, ce qui serait parfaitement ridicute...
— Ach! — podchwycił Edward — to też coraz mniej rozumiem
różnicę między tym, co
nazywacie "pan", a każdym. Paniszewcsą ludźmi et si ca m'arrange
d'ètre enjoué aujourdhui???
Urwał, a hrabina krzyknęła, popijając czemprędzej herbatę. Nie
poznawała syna i
wyglądała do najwyższego stopnia zdetonowaną. Po chwili,
spojrzawszy na mnie
wzrokiem wyrażającym jakby największe zdumienie, zwróciła się do
księcia:
— Que c'est qu'il dit? — zapytała.
Książę nie odpowiedział. Edward zamilkł, a ja zaraz opuściłem moje
miejsce, i
tym szczęśliwym manewrem położyłem koniec sytuacyi, która
pierwszy raz zdawała

background image

się być groźną w tem spokojnem towarzystwie.
Pod pozorem wypalenia papierosa, wyszedłem do przyległego
gabinetu. Tu zaraz za
mną zjawił się Korybutowicz. Uchwycił mnie w oryginalny sposób,
kładąc swoje
dłonie na mych ramionach i szepnął głosem jakby wystraszonym,
wytrzeszczając
zdziwiony wzrok:
— Wiesz?
— Co?
— Edwarda ktoś nam buntuje!
Zdawało mi się żem poczerwieniał i milczałem, a książę zapytał:—
Czy nic nie wiesz, ktoby to mógł być? c'est pour tant curieux.
Uczułem się obrażony za osobę, którą posądzałem o wywieranie tego
magicznego
wpływu na hrabiego, i podchwyciłem: — Naprzód, czy go kto buntuje
czy też
kształci na człowieka ?
— Ca revient au meme — zawołał cicho książę — ale to przecież
bardzo ciekawe.
Edward wy-gła-sza-ją-cy, że szewc a pan... A ça me passę... ça!
Zrobił ruch zdumienia całem ciałem i dodał:
— Jeźli tak dalej pójdzie?
— To? — zapytałem, bo książe urwał.
— To... no! nie wiem — zaśmiał się — co miałem na myśli. Edward
dziś mnie
wprowadza w osłupienie. Il' échappe! Mówię ci! Ktoś nam go
buntuje...
— Życie — podchwyciłem — miasto, ludzie...
Korybutowicz się zamyślił.
— Nie! — zawołał — takich cudów nie dokazują, te żywioły...
Urwał i zapytał:
— Czy obserwowałeś go gdy wszedł ?
— Wyglądał w dobrym humorze, nic więcej!— Wyglądał enjoué —
odpowiedział książę ze swą pewnością, gdy zgłębiał
psychiczne tajniki — ale to enjouement, o właśnie daje nam tylko
kobieta, i
dlatego go kobiety tak nie lubią.

background image

Słuchałem, oniemiały tą bystrością, w pewnym kierunku, światowca,
a on dodał
jeszcze z pewną irytacyą:
— Edward widuje kobietę, której nie znamy... Sapristi... l'idiôt! ha!
ha!XIII.Nazajutrz rano pod wrażeniem wielce nieprzyjemnem
obudziłem się. Zdawało mi się,
iż jestem w przededniu katastrof mnie dotyczących. Prędko zdałem
sobie sprawę z
wypadków zaszłych w ciągu jednego miesiąca, a odkrytych w ciągu
jednego
wieczora. Te wypadki dawały się bardzo krótko określić: Edward
kochał się w
Celinie, która mu otwierała oczy, czyli buntowała go tem samem
przeciw matce.
Edward może nie chciał się żenić z księżniczką?...
Co to w takich chwilach przez głowę nie przechodzi!... Bo też
znalazłem się w
najfatalniejszem położeniu, w jakiem człowiek w mojej roli mógł się
znaleźć.
Wpadłem poprostu w straszliwe błoto. Hrabina mi powierzyła
moralne przygotowanie
swegosyna do małżeństwa z księżniczką; książę, mój przyjaciel,
wyczekujący tego
właśnie małżeństwa, jak zbawienia, liczył na mnie, jak "na Zawiszę",
— a ja
cóżem w tym celu zrobił i jak im pomogłem ? Wprowadziłem
Edwarda do domu
Narkiewiczów i ułatwiłem mu zakochanie się w Celinie, która
zapatrywań hrabiny
ani księcia w żaden sposób podzielać" nie mogła. Wprawdzie
wszystko to się stało
wypadkiem; wprawdzie nie wiedziałem nic zgoła jakie są zamiary
Edwarda i jaki
wpływ wywierała nań Celina, ale wyobraźnia moja, galopująca w tym
kierunku,
straszne mi przedstawiała obrazy. Czułem że włosy stają mi na
głowie, zwłaszcza

background image

gdy sobie przypomniałem okoliczność, że książę z dziwną
przenikliwością między
hrabiną a jej synem odkrył już kobietę.
Co miałem począć? co wyjawić, co zataić, przed księciem ? — jak się
przygotować
do roli, którą mi wypadało teraz odegrać?
Spojrzałem na zegarek i odetchnąłem. Wskazówki jego stały na
ósmej. Edward
wstawał o dziesiątej, książę o jedenastej, miałem więc przed sobą
dwie godziny
czasu, od użycia których zależały moje dalsze stosunki w tym domu i
wybrnięcie z
błotaw jakie nieoględnie wlazłem. W oka mgnieniu ubrałem się i
poleciwszy lokajowi,
aby uprzedził hrabiego, iż miałem do niego interes, wybiegłem na
miasto.
Trzeba mi było najprzód zobaczyć się z Leonem. On bywał u
Narkiewiczów, on
widywał Celinę i Edwarda przy niej. Wpadłem więc do mieszkania
przyjaciela, ale
u drzwi prowadzących do jego apartamentu, przystanąłem, aby się
uspokoić i nadać
moim rysom wyraz naturalny.
Leon ubierał się, popijając herbatę. Ujrzawszy mnie, zdziwił się i
zawołał:
— Ty tu? Cóż się? stało Odkąd obracasz się między milionerami, w
wysokich
sferach tego świata, nie widuję cię przyjacielu.
— Mógłbym ten sam, dosłownie, wyrzut tobie uczynić — wtrąciłem,
zręcznie tym
razem, bo Leon podchwycił z zaciekawieniem:
— Nie rozumiem cię! Ja? ja?...
— Ty!
— Ja się obracam między milionerami?
— Między tymi co i ja — odparłem z udaną irytacyą; — ja spędzam
poranki z
Edwardem Korjatyńskim, bo chyba o nim tu-taj mowa, a ty z nim
także wieczory u Celiny.

background image

— A! prawda! — roześmiał się Leon — gdybym był przypuszczał
taką odpowiedź, nie
byłbym wyjeżdżał z moim dowcipem. Ale widzisz, ten twój
Korjatyński z którego
najniesłuszniej zrobiliście idyotę, jest tak poczciwym, tak naturalnym,
tak
sympatycznym chłopcem, iż człowiek w jego towarzystwie zaledwie
wierzyć może, że
jest on nababem.
Nie przerywałem; chwytając każde słowo Leona, uzupełniałem je
sobie w wyobraźni,
a on dalej, ze swą zwykłą gadatliwością, ciągnął:
— Co prawda, — przesadziłeś trochę, ale nie zboczyłeś wiele od
rzeczywistości.
Codzień nie spędzam wieczorów z twoim hrabią, ale często spotykam
go u
Narkiewiczów i nie żalę się na to. Polubiłem nawet tego syna osoby,
której za
Celinę tak nienawidzę. Zachwycają mnie w nim właśnie te wszystkie
odcienia,
które między wami wyrobiły mu reputacyę idyoty, a ta naiwność,
skromność,
wesołość, ciekawość...
— Bo, widzisz, — wtrąciłem — Korjatyński temu dwa miesiące,
Korjatyński temu
miesiąc jeszcze, — a dzisiaj, to są trzyzupełnie inne — tego samego
tylko typu — osoby. A różnica między dzisiaj a
miesiąc temu jest tak olbrzymią, że...
Tu mi przyjaciel przerwał:
— On się wyrabia, że tak powiem, z godziny na godzinę. I domyślasz
się zapewne,
że olbrzymią różnicę, jaką w nim od miesiąca znajdujesz,
zawdzięczasz...
Celinie!
— Wierzę! — wybełkotałem stłumionym głosem, bo mi serce
szybciej bić zaczynało;
ale Leon nie czekał mojej zachęty, tylko dalej prawił:

background image

— Kocha się biedak w Celinie na zabój, ale co najzabawniejsze w tem
wszystkiem —
rzekł wybuchając śmiechem — to to, że Celina, która miesiąc temu
ledwie na moje
usilne prośby i przedstawienia zdecydowała się wpuścić do swego
domu syna swej
znienawidzonej ciemiężycielki, dziś w towarzystwie Edwarda gustuje,
z prawdziwą
sympatyą dla niego się nie kryje i nawet, zda.. je... mi... się, zdaje mi
się...
— Zdaje ci się?
— Zdaje mi się, że jest nim zajętą więcej, niż tego interes
Wybranówki wymaga.
Pojmujesz jak mnie to bawi! — jak Celinie dokuczam i przygryzam!
Ona tłumaczy
swój widoczny sentyment ciekawem studyumliterackiem, jakiem dla
niej jest ten ogromny dryblas w pieluszkach, twierdząc
że znajduje niewysłowioną rozkosz w kształceniu i otwieraniu oczu
temu pół
dzikiemu ale przystojnemu chłopcu.
— Więc Celina? — wtrąciłem, pragnąc dowiedzieć się wszystkiego.
— Celina zajęta jest nim. Ot! jak to kobiety ! Mówię ci, są one
wrażliwe na
uczucia jakie obudzają tak, iż każda by ci się kochała w niedźwiedziu,
gdyby ten
umiał udać nią zajętego.
— Więc to jest romans? — zawołałem.
— Najkompletniejszy!
— Więc sądzisz, że ten idyo... Edward — mówiłem ze złością, nie
mogąc jej ukryć
— poprostu kocha się w Celinie?
— Ależ naturalnie!
— A Celina w nim ?
— Czyż mogło być inaczej ? To cię dziwi ? Czyś wczoraj się urodził ?
Jakże
mogłeś przypuszczać by taki Edward nie zakochał się w pierwszej
pięknej
kobiecie, którą poznał ?

background image

— Ale Celina ?
— Dlaczegóż przypuszczałeś, że Celina pod względem kardynalnej
kobiecej
charakterystyki, będzie inną od wszystkich?Siedziałem na kanapie jak
mumia. Wszystko co Leon mówił, było naturalnem, ale
mnie to w tej chwili takbardzo było nie na rękę !...
— Cóż sądzisz — zapytałem — co dalej z tego będzie?
— A nic!
— Jakto nic?
— A cóżby być miało, czy być mogło ?
— No przecież każda miłość...
— Co, każda miłość? — zapytał — przystając Leon.
— Ma jakiś koniec! — odparłem wzburzony.
Przyjaciel się obruszył.
— Gdzie tam każda? — Ot! powrócą do domu i zostanie im miłe
wspomnienie, a
Celina będzie miała w sąsiedztwie zamiast wroga, — przyjaciela.
Odetchnąłem całą piersią, ale nie na długo, bo Leon najspokojniej,
wydobywszy z
szafy wspaniały krawat, przystąpił do lustra, by go misternie związać,
a podczas
tej operacyi tak mówił, z rodzajem rozdrażnienia:
— Gdyby Celina była nie Celiną, tylko inną kobietą, gdyby była choć
odrobinę
kokietką, a troszeczkę intrygantkę, gdyby by-ła choć odrobinę chciwą,
toby... toby z największą łatwością, została...
Tu się węzeł krawatu fałszywie ułożył. Leon nietylko że urwał, ale tak
długo
milczał, iż musiałem podchwycić:
— Toby?
— Toby — dokończył — została hrabiną Korjatyńską!
Uczułem niemoc w całem ciele, a w oczach mi stawała niedaleka
przyszłość w
pałacu Korjatyńskich, w którym ułożone było, iż Edward Lutego
zaręczy się z
księżniczką Światosławówną. Milczałem długo. Dopiero gdy Leon
związał krawat i

background image

skierował swój wzrok na mnie, aby coś powiedzieć, i tem ukryć swój
stan
anormalny, odezwałem się:
— Więc Edward byłby zakochanym do tego stopnia ?
Leon się rozgniewał.
— Czy ty w tym pałacu ogłupiałeś', czy udajesz głupiego? Edward
jest tak
zakochany, jak nim być musiał. Wszakże to pierwsza kobieta, którą
poznał w
dwudziestym i czwartym roku życia. Ta kobieta, przyznasz, jest
bardzo piękna,
bardzo ponętna i w dodatku bardzo wykształcona. Czyż więc Edward
się mógł w niej
nie zako-chać ? Byłoby raczej dziwnem, gdyby było inaczej i jeźliby
tylko głupia Celina
chciała, za trzy miesiące zostałaby hrabina Korjatyńską, choćby tam
stara pęknąć
miała ze złości, a Wielkie Groble zawalić się od wstrząśnienia. Ale
Celina ani
chce, ani chcieć będzie — kończył z żalem — ani chciećby może nie
umiała, bo...
— Bo?
— Bo głupia!
— Nie sądziłbym — bąknąłem.
Leon bystro spojrzał mi w oczy i zawołał:
— Zresztą zobaczymy!
Na te słowa dreszcz mnie przebiegł po całem ciele. To "zobaczymy"
w ustach
energicznego Leona, kuzyna Celiny, w tej chwili jakby mnie mroziło.
To
"zobaczymy" mówiło, co on myślał, mówiło, co nastąpić mogło,
mówiło wreszcie,
coby z tego wyniknąć musiało.
Dla mnie mógł być rezultat taki, iż jutro mogłem uchodzić w oczach
hrabiny i
księcia za ubogą jakaś podejrzaną figurę, za jakiegoś intruza, który
wkradłszy
się do ich zaufania, pokryjomu przeciw nim działał.

background image

Odchodząc od przytomności, bo abso-lutnie nie wiedziałem, co mi
czynić wypadało, by ocalić siebie od podejrzenia
bądź co bądź podłości, pożegnałem przyjaciela.
Jak pijany powracałem do domu.
— Co mi Edward powie? — pytałem sam siebie, bo go, stosując się
do woli hrabiny,
wprost zapytać postanowiłem. A któż mógł przewidzieć odpowiedź
Edwarda? kto mógł
odgadnąć jego myśli? Wszak jemu wszystko przez głowę przejść dziś
mogło, jeźli
mu mogło wydawać się naturalnem kochanie się otwarte i szczere w
Celinie.
Truchlałem i gubiłem się w tej psychicznej zagadce, jaką zaczynał być
dla mnie
ten człowiek. Wychowany w pojęciach skrajnych, nie nasiąknął
jednakże żadnem z
nich. Zidyociał, jak to dziś dopiero jasno widziałem, w atmosferze,
którą
oddychać nie mógł, ani się do niej przyzwyczaił. To przecież było
osobliwem i
próżno zapuszczałem się w domysły by odgadnąć przyczyny tego
wyrodzenia się
hrabicza Korjatyńskiego, i tej jego siły odpornej, jaką go natura
obdarzyła.
Słyszałem był, że ogrodnicy w ciągu kilku lat są wstanie przemienić
daną roślinę
z dzikiej na cieplarnianą i odwrotnie. Roślina taka mogła może
wrócona do
swojej, atmo-sfery, dziczeć, ale Edward do niej wróconym być nie
mogł, bo Edward był synem
księżniczki Sokołogórskiej, a wnukiem lennika.
Gubiłem się w rozmyślaniu nad tem niewdzięcznem studyum jakiem
zawsze pozostanie
człowiek.
Wreszcie wszedłem do pałacu Korjatyńskich nie ochłonąwszy jeszcze,
choć wśród
mroźnego poranku przebiegłem pół miasta.

background image

Zastałem Edwarda przy śniadaniu w jego gabinecie. Wyglądał w
dalszym ciągu
rozpromieniony i zanim otworzyłem usta, zawołał:
— Jesteś dziś wyjątkowo rannym ptakiem, kilka razy się o ciebie już
dowiadywałem.
— Czy masz do mnie interes? bo ja nawet poleciłem lokajowi
uprzedzić cię, abyś
na mnie czekał.
— To też czekam i jestem na twoje rozkazy.
Usiadłem naprzeciw hrabiego i namyślałem się, jak zacząć rozmowę.
Namyślałem się
głęboko raz pierwszy, bo też Edward był innym już człowiekiem.
Fizyognomia jego
codzień wyrażała więcej inte-ligencyi i zmuszała do ważenia słów
skierowanych do niego.
— Mam do ciebie zlecenie ze strony twej matki — zacząłem. —
Hrabina jest zdania
bardzo słusznego, iż są pewne kwestye których poruszanie dla matki
dorosłego
syna jest rzeczą przykrą.
— Je suis bien curieux...
— Zadziwia twoją matkę — rzekłem — sposób, w jaki się starasz o
księżniczkę.
Znajduje...
Tu urwałem, bo Edward wytrzeszczył na mnie zdziwiony wzrok
przerywając mi:
— Ależ ja się wcale nie staram o księżniczkę; ja się o nią nie starałem
nigdy.
Nastąpiło długie milczenie. Ta niespodziewana odpowiedź Edwarda
była tylko
dalszym ciągiem przeczuwanych już przezemnie następstw. Po długiej
pauzie,
zabrałem znowu głos.
— A więc wprowadziłeś w błąd twoją matkę, która na twoje
małżeństwo z
księżniczką od miesiąca liczy, i która pragnie cię zaręczyć już ósmego
Lutego:...
Ale Edward znowu mi przerwał

background image

— Wiesz! — zawołał — ja nigdy ani godziny o księżniczce nie
myślałem; ja się jej
dotąd nie przypatrzyłem nawet.— Zdumiewasz mnie ! —
podchwyciłem ze szczerem rzeczywiście zdumieniem.
— A ja cię nie rozumiem.
— Ja ciebie nie rozumiem! — podchwyciłem ze złością. — Znając
stanowczy i
despotyczny charakter twojej matki, znając jej nieugięta wolę, jakże
mogłeś
robić jej nadzieję?...
— Ja żadnej nie zrobiłem matce mojej nadziei... ,
— Owszem przy mnie...
— Choćby zresztą tak było ?
— Wprowadzasz mnie w osłupienie! Edward się roześmiał.
— Otóż! — zawołał — osłupienie twoje pochodzi ztąd iż wy wszyscy
w tym domu,
począwszy od mamy, a skończywszy na tobie, który widocznie
przejąłeś się ich
sposobem zapatrywania, uważacie mnie w dalszym ciągu za
chłopczyka, a ja za
kilka tygodni będę pełnoletni.
Słuchałem formalnie oszołomiony, a Edward ciągnął dalej:
— Ale choćbym nim nie był, tobym jeszcze się nie żenił z
księżniczką, nie mając
najmniejszej do tego ochoty.
Odpowiedź była stanowczą. Po chwili namysłu, uznałem, iż zupełnie
powinna miona wystarczać i jak dotąd w niczem mnie nie
kompromitowała. Zapytałem więc
jeszcze.
— To przeto jest twoja ostateczna odpowiedź?
— Mais certainement.
— I upoważniasz mnie do powtórzenia jej dosłownie twej matce?
— Si elle vous demande...
Milczeliśmy. Edward najspokojniej zajadał bułkę z serem
szwajcarskim, popijając
herbatą, a ja mu się przypatrywałem. Ten człowiek zadziwiał mnie do
najwyższego

background image

stopnia. Był spokojnym, jak gdyby nie dawał mi wcale odpowiedzi,
mającej
wstrząsnąć za chwilę tym domem i całem jestestwem jego matki.
Zdawał się nawet
nie rozumieć czy nie chcieć rozumieć doniosłości tych swoich
odpowiedzi i nie
przypuszczać, by one mogły być przyczyną jakichkolwiek zaburzeń.
Czy on swej
matki nie znał? czy też dotąd na wszystko się zgadzał, bo mu tak
wypadało ? czy
też zgoła sytuacyi nie rozumiał? czy... wreszcie postanowił się
wyzwolić?
Gubiłem się znowu w domysłach, a oblicze Edwarda wesołe,
pogodne, rozpromienione
i noszące jeszcze w wysokim stopniuślady cechującej je dawnej
swobodnej bezmyślności, nic mi nie mówiło.
— Jeźli — rzekłem wreszcie — matka twoja mnie się zapyta,
dlaczego raz pierwszy
w życiu odmawiasz jej posłuszeństwa... to co mam odpowiedzieć?...
— Że mi się księżniczka nie podoba — odparł hrabia.
Wstawałem, by pójść do swego pokoju, i połapać się z tem
wszystkiem, oraz
zasięgnąć rady księcia, gdy Edward odsuwając filiżankę z wypitą
herbatą i
zapalając papierosa odezwał się nagle:
— Wychodzisz i nie ciekawy jesteś dlaczego się o ciebie dziś aż trzy
razy
dowiadywałem ?
Usiadłem napowrót.
— Odpowiedź twoja tak mnie wyrzuciła z równowagi iż...
— Ha! ha! — roześmiał się Edward — nie przypuszczałem nawet, byś
ty, ty! innej
się odemnie spodziewał.
— Dlaczegóż ja?
— Bo przecież ty nie jesteś wychowany w Wielkich Groblach.
Sądziłem, że musisz
mieć inny sposób widzenia, niż mama, lub... książę.

background image

Ożywił się i mówił dalej:— Mama mniema iż wszystko, co nadal, dla
mnie obmyśli, będę tak ślepo wykonywał,
jak dotąd. Zapomina iż dotąd rozkazy jej dotyczyły sposobu trzymania
widelca i
chodzenia po salonie, a dziś dotyczą... małżeństwa. Być może, że źle
postąpiłem,
ale...
— Ale? podchwyciłem.
— Ja przed miesiącem nie wiedziałem doprawdy, co to jest
małżeństwo, zresztą nie
przypuszczałem, iżby matkę tak dalece zmartwiła moja odpowiedź, a
jeżeli księciu
nie będzie dogadzała, je m'en fiche...
Trudno opisać wrażenie jakiego doznałem, słuchając Edwarda, który
pierwszy raz w
życiu tym stanowczym językiem, zdradzającym u niego wolę,
przemawiał.
— Ale ja chciałem — rzekł znów po przerwie — pomówić z tobą o
innej zupełnie
rzeczy, i...
— Słucham cię.
— To mi nie wystarcza — zawołał Edward — musisz mnie nietylko
słuchać, ale
musisz mi dać słowo honoru, że to, co ci powiem, pozostanie
pomiędzy nami.
Musisz wreszcie mi przyrzec, że raz wtajemniczony w ten mój sekret,
będziesz
mnie wspomagałtwą radą i życzliwością. Że mi dasz szczere swe o
tem zdanie, że...
— Słucham cię — zawołałem — z wyraźnem już przeczuciem
katastrofy.
— I dajesz słowo ?
— Słowo !
— Rękę ?
Wyciągnąłem mą dłoń, której hrabia dotknął i zaczął:
— Czuję potrzebę zwierzenia się komuś z uczuć, które rozsadzają mi
piersi.

background image

Chciałem dawno już podzielić się niemi z tobą, ale niedoświadczony
w życiu, nie
znający świata i ludzi, byłem podejrzliwy. Jakkolwiek mi coś mówiło,
że jesteś
człowiekiem innym, niż mama i książę, przecież widząc cię z nimi w
tak dobrych
stosunkach, sądziłem, iż w każdym wypadku ich, nie zaś moją,
trzymałbyś stronę.
Dopiero wczoraj upewniła mnie Celina, iż mogę cię uważać za
mojego przyjaciela.
Rozczulony mową chłopca, odkrywającą tyle ran jego, odezwałem
się:
— Wdzięczny jestem Celinie za wzmocnienie twego zaufania do
mnie...,
— Oh ! — podchwycił hrabia — istniało ono w zarodzie od samego
początku, gdy cię
poznałem. Lgnąłem do ciebie, ale, ale...to moję życie nagle zrobiło się
tak innem! Nagle tyle nowych rzeczy wstrząsnęło
mym mózgiem, iż w tym chaosie, jaki zapanował w mojej młodej
głowie, zrobiłem
się podejrzliwym, tracąc ślepą wiarę, jaką miałem w ludzi i we własny
instynkt.
Bo ja, widzisz, jak zwierzę teraz instynktem się kieruję i straszny mi
brak
rozumu, rady, odpowiedzi na krocie pytań, brak mi wyjaśnień,
których sam w sobie
nie znajduję.
— Słucham cię ! — zawołałem — przejęty tą krótką ale tak trafną
spowiedzią
exidyoty.
Hrabia się zamyślił, i nagle jednym tchem wypowiedział:
— Kocham Celinę i z nią się ożenić postanowiłem.
Wpadłem jakby w omdlenie moralne, a stan ten mój zauważył
widocznie Edward, bo
objąwszy mnie zdziwionym wielce wzrokiem, milczał i
czekał.XIII.Słowa Edwarda: "kocham Celinę i z nią ożenić się
postanowiłem" — szumia ły mi w

background image

uszach długo po ich wypowiedzeniu, jakkolwiek na nie byłem prawie
przygotowany.
Ale te słowa upewniały mnie w tem co dotąd tylko przypuszczałem. Z
szybkością
błyskawicy stanęły mi w oczach konsekwencye tego szalonego
postanowienia
Edwarda, które, jakkolwiek mi je powierzył w sekrecie, musiało się
lada chwila
wykryć, a wtedy wszystkie winy tego piorunu, który miał uderzyć w
hrabinę, na
mnie spadały. Przezemnie bo tylko Edward poznał Celinę i ja to
byłem głównym
motorem w udzieleniu zupełnej swobody hrabiemu, która do tego
doprowadziła
rezultatu.
— A Celina? — zapytałem prawie jużobojętnie, tak na razie czułem
się przygnieciony.
— Celina — odparł najnaturalniej Edward — zgadza się wyjść za
mnie, jeźli w mem
postanowieniu wytrwam...
— Do jakiego czasu — zawołałem, chwytając się tego warunku jakby
deski ocalenia.
— Do czasu mojej pełnoletności.
— To jest, do ósmego Lutego?
— Nie inaczej.
— Celina więc — myślałem — łapała młodzieńca? Ta zwłoka w
drugiej połowie
Stycznia do pierwszych dni Lutego bawiła mnie tylko.
— A czy sądzisz — rzekłem — że matka twoja się zgodzi na ten
związek?
— Spodziewam się...
— Czy mówisz to poważnie ?
— Najzupełniej, a cóż w tem widzisz wyglądającego na żarty? —
odrzekł pytając
Edward.
— Przypuszczenie, że twoja matka się zgodzi na to małżeństwo... ha !
ha !
Hrabia uraził się moim śmiechem, poczerwieniał i wtrącił:

background image

— Gdyby się nie chciała zgodzić, to i bez jej zezwolenia... ożeniłbym
się.— Czy ty rzeczywiście uważasz za fizycznie możliwe ożenienie
się swoje wbrew
woli matki?
— Mais certainement, jeźliby odmówiła swego zezwolenia — odparł
najnaturalniej
Edward.
Nie było co dalej mówić. Edward, jakkolwiek w tylu rzeczach
przejrzał, nie
przejrzał się jeszcze jasno we własnych stosunkach, w charakterze ich
do własnej
matki. On może w swej naiwności był pewnym tego, co mówił, albo
też, albo też...
Doprawdy nie wiedziałem, co sądzić.
Po chwili jednak rzekłem.
— I Celina zdecydowała się wyjść za ciebie bez zezwolenia twej
matki ?
— Nie było o tem mowy.
— A la bonneheure — zawołałem, a Edward mi przerwał.
— Czy sądzisz, że mama byłaby wstanie nie pozwolić?
— Sądzę!
Hrabia się zamyślił, ale krótko, bo zaraz odparł:
— Wątpię ! Zresztą — dodał w formie zapytania — pełnoletni mają w
tych razach
wolę własną.— Jeźli wyjdziesz z tej zasady i tak zechcesz kwestyę
postawić, to...
— To?
— To zapewne zrobisz co zechcesz.
Nastąpiła cisza. Długo przypatrywałem się z boku Edwardowi i
badałem jego
młodociane oblicze. Wtedy raz pierwszy zauważyłem na niem pewne
rysy,
znamionujące w danym razie, wielki upór. Jego czoło nizkie i jakby
kanciaste,
będące zwykle oznaką pewnej tępości intelektualnej, zdawało mi się,
raczej
zewnętrzną charakterystyką uporu. Hrabia, którego moja niechęć,
jakiej ukryć nie

background image

umiałem, słuchając jego zwierzeń, musiała uderzyć i strwożyć, rzucał
też na mnie
coraz podejrzliwsze wejrzenia; ja zaś byłem tak rozdrażniony, iż
musiałem użyć
wysiłku, by zdobyć się na kilka słów, któreby znów Edwardowi
zaufanie do mnie
przywróciły.
— Me mogę, drogi Edwardzie — rzekłem — jak tylko powinszować
ci wyboru...
— A zdajesz się być nim przerażony ?...
— Nie mylisz się — podchwyciłem. — Gdybym nie był w tym domu,
w roli, w jakiej
jestem, wybór twój by mnie uszczęśliwiał. Teraz jednakże przestrasza
mnie i boję
się, aby on nie był źródłem utrapieńdla ciebie, dla Celiny dla
wszystkich, nie mówiąc już o mnie.
Tu wstałem i tłumacząc moję oddalenie się potrzebą namysłu i
rozwagi nad tem
wszystkiem, co najniespodziewaniej mnie dochodziło, wyszedłem do
siebie,
zapewniwszy jeszcze raz Edwarda o dotrzymaniu mu słowa, co do
tajemnicy, jaką
pragnął i postanowił zamiary swoje okryć.
Znalazłszy się w swoim pokoju, rzuciłem się na kanapę, a nie byłem
w stanie zdać
sobie trzeźwo sprawy z niczego, bo nie mogłem pojąć, jakby się te
wypadki dalej
bez aktów tragicznych rozwinęły.
Przypominałem sobie fakta.
Edward i Celina się kochali! Nie! Edward kochał się w Celinie, a
ona?... Nie
wiedziałem. Czy ona się zakochała w Edwardzie, czy też chciała tylko
straszliwie
zemścić się na hrabinie, zostając jej synową? To ostatnie
przypuszczenie nie
licowało mi z moralną fizyognomią panny Narkiewicz. Ale... Leon
był tuż przy

background image

niej, Leon zręczny, energiczny, ambitny! Leon, który przed dwiema
godzinami
nazwał z furyą Celinę głupią, bo nie chciała zostać hrabiną
Korjatyńską. Celina
więc nie była głupią. AleEdward ? ten Edward mówiący o
postanowieniu, o pełnoletności, o działaniu nawet
wbrew woli hrabiny ??!... Było w czem umysł gubić...
Zerwałem się. Cóż to mnie mogło szkodzić? Przecież wolałem
widzieć Edwarda,
którego lubiłem codzień więcej, uszczęśliwiającego Celinę niż
księżniczkę? Cóż
to mnie mogło obchodzić?
Spojrzałem na zegarek. Wskazówki jego zeszły się razem na
dwunastej. Za godzinę
najdalej miałem się stawić u hrabiny z odpowiedzią jej syna. Ta
odpowiedź
dzisiaj mogła się jej tylko niepodobać; jutro jednakże czy pojutrze
musiałaby ją
sobie wytłumaczyć bliżej, a wtedy jakże dziwne rzucała na mnie
światło.
Nie! nie mogłem tego dopuścić, bym był posadzony, i to na
podstawach strasznie
przeciw mnie przemawiających, że działałem z planem podstępnym,
pokryjomu,
przeciw ludziom którzy obdarzyli mnie zaufaniem. Nie mogłem tak
haniebnie
przedstawić się hrabinie i księciu, a czułem, że od plamy tej tylko
najenergiczniejszem działaniem się uratuję. Jeźli Edwardowi wolno
było być
jeszcze o tyle idyotą, by mógł rachować na zezwolenie swej matki, to
mnienigdy nie tłumaczyła okoliczność, iż nie znałem co do tego jej
woli.
Nie pozostawało mi nic innego, tylko natychmiast zbiedz na pierwsze
piętro i
zawołać:
— Pani ! Nieszczęście się stało, wzburzenie moje dowodzi ci, żem
tego
nieszczęścia nie przypuszczał.

background image

Już tedy biegłem, gdy jakąś fenomenalną igraszką wyobraźni
przypomniałem sobie
moją własną piekielną myśl, która mi w parku wielkogrobelskim, gdy
mi raz
pierwszy Edward wyraził swój zachwyt nad Celina, przez mózg
przeleciała.
— A więc przypuszczałeś ? — zawołałem sam do siebie, zaciskając
pięści.
Ale mimo to czułem, że tylko ta jedna pozostawała mi droga,
chroniąca mnie od
tego, iżby mi jutro hrabina i książę nie plunęli w twarz.
Ruszyłem więc ku drzwiom, gdy sobie przypomniałem, że dopiero co
dałem słowo
honoru Edwardowi niezdradzenia jego tajemnicy.
— Słowo honoru dane idyocie?... — tłumaczyłem sam sobie, — ale
próżno. Edwarda,
mimo szczerej chęci, w tej chwili, sumienie mi nie pozwalało uważać
za idyotę.Byłem więc skrępowany. Chodząc po pokoju gorączkowym
krokiem objąłem głowę całą
siłą dłoni, by zmusić mózg do wysiłku. Powiodło mi się to, bo nagle
uczułem
ogromną ulgę. Jakiś plan zamigotał mi w mózgu, który, już nie
obmyślając go,
postanowiłem wykonać.
Wybiegłem od siebie i wpadłem do apartamentu księcia.
— Katastrofa ! — zawołałem do siedzącego, a raczej leżącego w
fotelowym
szeslongu Korybutowicza. Ten spojrzał na mnie zrazu przestraszony.
Wkrótce
jednakże połapał się, a podnosząc się na krześle, odparł:
— Domyślam się jej. Edward nie chce się żenić.
— Tak, nie chce się żenić z księżniczką !
— Z nią tylko, czy z nikim ?
— Ha! nie wiem.
Książę powstał i przeszedł się kilka razy po pokoju, poczem zbliżył
się do mnie,
stojącego wciąż na miejscu i zaczął:

background image

— Wiesz ! Taki mam szalony pech w życiu, iż zupełnie się nie dziwię
wypadkom,
jak ten nawet. Bo przecież — mówił dalej — dziwem to nazwać
można, że ten idyota
przejrzał, że nagle się rozwinął, i że muprzyszło do głowy mieć
własną wolę i własne zapatrywania. I ja głupi,
przypuszczałem, że to wszystko tak pójdzie, jak sobie ułożyłem?
Sapristi!
Urwał zirytowany, o ile nim mógł być ten spokojny światowiec,
panujący zawsze
nad sobą. Usiadł napowrót na swem miejscu, i odezwał się:
— No siadaj i mów.
Zająłem miejsce naprzeciw Korybutowicza i zacząłem mu dosłownie
powtarzać całą
pierwszą część mojej konferencyi z hrabią. Książę mnie słuchał
uważnie, to się
uśmiechał to ruszał ramionami, to znów się chwilowo nad sobą
samym, o ile go to
wszystko osobiście, dotykało, zamyślał.
Wreszcie kończyłem:
— W tem wszystkiem Edward tak jest zadziwiającym tak innym od
człowieka, którego
ja i ty znamy, iż skory jestem pisać się na twoje wczorajsze
przypuszczenie, że
go ktoś uczy, że go ktoś, jak się wyraziłeś i jak to jest rzeczywiście,
buntuje.
Ale i to moje powiedzenie, któreby wkażdej innej chwili księcia
wysoce
zastanowiło i ucieszyło, tym razem przebrzmiało tylko.
Korybutowicza zbyt blizko
obchodzi-ła przemiana hrabiego. Wstał i zaczął gorączkowo chodzić
po komnacie. Chodził
dość długo, może z kwadrans, jeżeli nie więcej, poczem dopiero,
przystępując do
mnie, zmienionym i drżącym głosem odezwał się:
— Wiesz, jakie ta kobieta szalone zrobiła głupstwo?
— Kto ? — zapytałem.
— Pani Wanda!

background image

— Jakież ?
— Wyobraź sobie — cedził książę — ona...
Urwał i rzekł po chwili z wyrazem rozdrażnienia:
— Bo to kobiety, gdy im do głowy wejdzie mania jaka, gdy im
zaświta rodzaj
poświęcenia, czy takie jak hrabinie posłannictwo, tracą głowę.
— Cóż takiego się stało ? bo cię nie rozumiem — wtrąciłem
zaciekawiony zarówno
temi słowy jak i miną księcia.
— Wyobraź sobie — zawołał stłumionym głosem Korybutowicz —
pani Wanda pomnażając
fortunę Edwarda, pozostawioną mu po ojcu, zapomniała o sobie.
Wszystko co jest:
dobra, kapitały, fabryki, wszy-stko należy do masy, będącej
dziedzictwem spadkobiercy, hrabiego Korjatyńskiego.
Nie byłoż to szaleństwo ? Ona swoje własne kapitały wkładała w
dobra, stawiała w
nich krociowe budowle, urządzała i powiększała je. Nie byłże to istny
bzik? I
dziś, dziś — kończył wzruszonym głosem — pani Wanda nic nie ma
prócz dożywocia
na kilku folwarkach wielkogrobelskich, zapisanego jej przez męża.
Nie rozumiałem na razie "konsternacyi" księcia, a mianowicie tego, że
go fakt
ten teraz dopiero zastanawiał i przerażał. Ale on widocznie pokładał
we mnie
wielkie zaufanie i za ślepo sobie oddanego przyjaciela mnie uważał,
bo po
chwili, mierząc pokój szybkiemi krokami, bąknął:
— Dopóki ten bałwan był idyotą, ten stan nadzwyczajny rzeczy był de
peu
d'importance, ale dziś, jeźli on zechce być pełnoletnim? ha! ha! ha!
Mais c'est
qu' il faut avoir mon giguion u licha !
Spoważniał, zbladł i stając jak wryty, jak gdyby się dopiero o tem
dowiadywał,
zapytał:

background image

— Więc on się nie myśli żenić z księżniczką?Milczałem, zdziwiony
tym stanem Korybutowicza, a on jeszcze raz zapytał:
— Więc naseryo on się nie chce żenić z księżniczką?XIV.Opuściwszy
księcia i poleciwszy mu zdanie sprawy hrabinie z mej misyi,
poszedłem
do Edwarda.
— Słuchaj! — zawołałem — muszę wyjść a nie wrócę aż na obiad.
Mam do ciebie dwa
interesa. Pierwszy, byś mi dał słowo że nikt nigdy nie będzie wiedział,
że ja ci
ułatwiłem tu w "Warszawie widywanie Celiny; ta okoliczność
bowiem może dziwny
cień rzucić na pojęcia moje o obowiązku, jaki na siebie w tym domu
przyjąłem. A
zaręczam ci, iż wszystko mi prędzej przez głowę przechodziło, niż
takie
rozwiązanie...
Edward chciał mówić, ale ja nie dałem mu przyjść do słowa:
— Powtóre — rzekłem — idzie o to, abyś mi powiedział, czy
tajemnica którą mnie
zobowiązałeś co do tego postanowienia, dotyczy także Celiny ? Czy i
przed nią,jeźlibym ja widział, mam udawać nieświadomego niczego?
Hrabia się zamyślił i po chwili odparł:
— Nie! Z Celiną możesz mówić otwarcie.
Potrząsnął głową i dodał:
— Przecież szkodzić mi nie będziesz ?... a chodzi mi tylko o
tajemnicę w tym
domu...
— Jakże długo? przecież rzecz taka wiecznie ukrywać się nie może?
— Tak długo — przerwał hrabia — dopóki Celina mi nie da
odpowiedzi stanowczej.
Zamieniwszy jeszcze kilka słów z hrabią, wybiegłem z jego
mieszkania. Przed sobą
usłyszałem na schodach kroki księcia, schodzącego już do
apartamentu hrabiny.
Za chwilę prawdopodobnie miał jej udzielić odpowiedzi Edwarda. Nie
mogłem sobie

background image

wyobrazić, jak się ta dumna i spokojna a despotyczna, jak satrapa,
kobieta,
zachowa wobec pierwszego "nie" swego ubóstwianego syna. Tak, bo
ona na swój
sposób, wynikający z jej olbrzymiej egoistycznej pychy, ale
ubóstwiała Edwarda.
On miał ją — sądziła — pomścić, jeszcze wyżej wynieść, on miał
urzeczywistnić
pyszne marzenia i mściwe projekta jej dwudziestu latpoświęcenia, jak
nazywała swe zabiegliwe życie.
Wybiegłem na ulicę i dopadłszy dorożki, kazałem się wieść na ulicę
Chmielną, do
mieszkania Narkiewiczów. Chciałem jak najprędzej widzieć Celinę i
dowiedzieć się
co ona naprawdę myśli zrobić, a tem samem chciałem poznać co mnie
dalej czekało
i jaką w tem wszystkiem rolę przyjąć mi wypadało. O godzinie szóstej
bowiem
wieczorem, godzinie obiadu w pałacu Korjatyńskich, musiałem
widzieć hrabinę,
księcia i Edwarda razem i nie mogłem być zaskoczony żadnem
pytaniem, na które
odpowiedź wprowadzałaby mnie w kłopot.
A od tej chwili do szóstej, co zajść, co się stać jeszcze mogło?! Toć
Edward
mógł się matce przyznać do swego sentymentu dla szlachcianki z
Wybranówki...
Dorożka zatrzymała się a w kilka sekund później znalazłem się w
saloniku Celiny,
naprzeciw niej, tuż obok kapitana.
Radość, z jaką mnie powitali, prostota ich zachowania się, artystyczny
nieporządek wreszcie tego gabinetu literackiego, błogo wpłynęły na
wzburzony mój
umysł. Rozglądałem się i pochłaniałem szybko, a każda wymiana
wejrzenia ze
szczerem, otwartem i Szczęśliwem widocznie wejrzę-niem Celiny,
zdawała się pokrzepiać mnie na duchu. Czułem się w żywiole
zdrowym

background image

i porównywałem go z tym, który mnie dopiero co tak przygniatał w
pałacu hrabiny.
Po przerwie, Celina zapytała:
— Jesteś pan bardzo rzadkim gościem, i jak widzę, tym razem nawet
nie przybywasz
tylko dla odwiedzenia dobrych znajomych?
— Z czegóż to pani wnioskujesz?
— Z miny pana — odparła śmiejąc się figlarnie swemi wielkiemi
oczyma
niebieskiemi. Czyś pan sądził, że od tego jestem powieściopisarką, by
nie
widzieć dalej, jak po koniec swojego nosa? Nie! kochany panie. Z
chlubą muszę ci
wyznać, że się codzień robię autorką wytrawniejszą, bystrzejszą
obserwatorką i
codzień głębiej wglądam w dusze i skryte myśli ludzkie — kończyła z
udaną i
pełną wdzięku emfazą.
A topiła we mnie przytem tak bystre wejrzenie, iż ciekawy byłem, czy
rzeczywiście ta istota odgadła choć część miotających mną wrażeń.
— Jeźli więc — zawołałem — tak jest rzeczywiście, jak pani mówisz,
to nie
potrzebuję ust otwierać, a odpowiesz mi na pytanie które czytasz z
mej twarzy;
nieprawdaż?— A więc dobrze! — zawołała Celina z zupełną
pewnością siebie. — Dobrze! —
powtórzyła — zdaje mi się, że jednem słowem niemal odpowiem
panu na wszystkie
jego pytania, a jest ich... w mózgu jego dużo... bardzo dużo... co? —
zapytała z
cudownym uśmiechem.
Chwilę nic nie mówiłem, bo zapatrzony w śliczne oblicze kobiety,
usiłowałem
niejako przejąć się szczęściem, które od niej tryskało. Tysiące myśli
tłoczyło
mi się do głowy, a wszystkie wywołane tą jej twarzą uroczą, czarującą
i pełną
dziwnie naturalnego wdzięku.

background image

Celina robiła wrażenie kwiatka w rozkwicie, tak powabnego barwą i
zapachem, iż
zawsze rozweselać może atmosferę dokoła siebie.
Byłbym milczał może i dłużej, ulegając tej sile czaru, którego się
człowiek boi
słowami spłoszyć. Zachwyceni prawdziwie, nie lubimy zwykle
słyszeć nawet
własnego głosu. Tego uczucia doświadczałem, patrząc na Celinę. Ale
ona była,
jako córa Ewy, ciekawsza odemnie.
— A więc odpowiadam — zawołała.
— Słucham panią.
Celina zrobiła poważną minę. Oczy jej zaigrały, jak słońce blaskiem,
policzkipokryły się lekkiemi rumieńcami, i tonem spokojnym, lecz
drgającym szczęściem
czy zadowoleniem, podchwyciła:
— Tak, kochany panie Emeryku. Jestem prawie zdecydowana oddać
ma rękę panu
Edwardowi.
Milczałem, jak grób, a panna Narkiewicz patrząc na mnie wybuchnęła
głośnym
śmiechem i zapytała:
— Czy jeszcze pan chcesz wiedzieć co więcej?
— Tak pani!
— I chcesz pan, abym mu odpowiadała?
— Dobrze! i owszem! — odparłem mieszając się już nieco, bo
zastawałem tu rzeczy
o wiele dalej posunięte niż przypuszczałem.
— A więc — ciągnęła dalej Celina — nawet bez zezwolenia hrabiny.
Roześmiała się jeszcze raz i zapytała:
— Więcej pan nic wiedzieć nie chcesz?
— Rzeczywiście — wybełkotałem. Nastąpiło milczenie, podczas
którego
oboje byliśmy zażenowani, tylko jeden kapitan uśmiechał się
poczciwie i wesoło.
— Ja nic więcej wiedzieć nie chciałem. Wprawdzie pragnąłem zbadać
stopień

background image

zajęcia się Celiny Edwardem, ale mina jej, tak szczę-śliwa, jak nigdy,
mówiła mi, że kobieta była jak i on może, zakochana.
Panna Narkiewicz nie była autorką, tuzinkową i rzeczywiście czytała
z ócz ludzi
i w ich duszach, bo po chwili podnosząc na mnie wzrok swój, zaczęła:
— Jeszcze jest jedno pytanie, którego nie czytam w twarzy pana, ale
które
prawdopodobnie sobie zadajesz, a któregobyś mi zadać nie śmiał...
— Ciekaaawym...
— Niestety. Ja sama na nie sobie odpowiedzieć nie mogę. Człowiek
jest tak
ciekawem stworzeniem, iż nigdy chyba zgłębiony być nie może i
zawsze
przedstawiać będzie niesłychane trudności dla zapuszczającego sondę
w jego
tajniki...
— Umieram tymczasem z ciekawości, co pani masz jeszcze na myśli?
— Ha! ha! — roześmiała się Celina. — Ciekawyś pan, bo ciekawy
jesteś tego
właśnie niezgłębionego uczucia. Otóż nie wiem! doprawdy, nie wiem!
czy na
postanowienie moje, wpływa chęć zemszczenia się na hrabinie. Nie
wiem w ogóle,
czy wpływa, ani wiem, o ile wpływa... Nie raz też truchleję na myśl
sama, czy
mojemi krokami nie kieruje choć w części straszna pamięć krzywd,
wyrządzonych
nam przeztę kobietę. Badam się, ale napróżno! Czy Edward może dla
tego mi się podoba, że
właśnie jest synem hrabiny i nazywa się Korjatyński ?... że nosi
znienawidzone
przezemnie nazwisko, a dziś jest u nóg moich... Niewiem! Doprawdy
niewiem! Jest
to jeden z tych niezgłębionych nigdy tajników natury ludzkiej. Więc
panu nic o
nim nie powiem. Wiem tylko, że... Edward mi się podoba, że... że...
Domyślasz

background image

się pan co mi trudno powiedzieć przychodzi... Wiem dalej, że majątku
nigdy nie
ceniłam, na tytuł byłam obojętny... A więcej nic nie wiem —
dokończyła z
niewypowiedzianą prostotą, która czarowała i stawała się zarazem
przyczyną
dziwnego przeistoczenia, odbywającego się we mnie.
Czułem, że jeźli Celina choćby chwilę jeszcze mówić będzie, to cały
oddam się na
jej usługi i wstydzić się będę mych trwóg z przed kilku godzin.
Opuścić jej też
nie miałem odwagi, i słuchałem dalej jej szczebiotu, co chwila silniej
przekonany, że obowiązkiem moim, jako uczciwego człowieka, było
przedewszystkiem
pomaganie do połączenia się tej młodej parze.
Celina opowiadała mi całe dzieje swego serca, które najdziwniejsze,
dla niej
samej,przechodziło fazy, zanim spostrzegła, że biło dla Edwarda.
— Z początku — mówiła — irytowało mnie to uczucie Edwarda, jako
syna pani
Korjatyńskiej. Wkrótce jednak to przywiązanie jego do mnie, mające
coś "psiego"
w sobie zaczęło mi schlebiać... potem bawić... potem interesować i
zaciekawiać.
Gdy zaś raz w ten okres uczucia moje przeszły, nie pamiętam już jak,
ale wiem,
że bardzo prędko Edward zaczął mnie więcej obchodzić, niż
odwiedzający człowiek,
którego kształceniem humanistycznem się bawiłam, i którego
zobowiązać sobie
chciałam. Zaczęłam go analizować, badać, studyować, a studya te tak
na jego
korzyść, pamiętam, wypadały, iż to mnie wreszcie zastanowiło i
zmusiło do
sformułowania samej sobie pytania, które, gdy kobieta formułuje, to
już...
kocha. Dziś — kończyła — od dwóch tygodni, a mnie się zdaje że już
od bardzo

background image

dawna, godziny, które Edward spędza ze mną, liczę do
najpiękniejszych w dniu, a
te dni, zdają mi się najpiękniejszemi w życiu...
Tak mówiła, spowiadając się, jako prawdziwemu swemu i Edwarda
przyjacielowi,
jako temu, któremu po części szczęście swoje zawdzięczać sądziła, a
mnie, wsłu-chanego w jej miły głos, ogarniała bezmierna nad nią
boleść.
Czyż się to stworzenie nie domyślało, co mu przyjdzie przebyć, zanim
urzeczywistni swe marzenia? Dziwiło mnie swoją, silną wiarą w
przyszłość, która,
pod tą postacią, absolutnie jeszcze w głowie pomieścić mi się nie
mogła. A
Celina zdawała się o przyszłości nie wątpić, zdawała się być pewną
silnego
uczucia Edwarda i po zatem nie przypuszczała wypadków, mogących
stanąć jej na
drodze do szczęścia.
Czy ona była w błędzie, czy ja? Czy jej sposób widzenia był słuszny,
czy też mój
był spaczony ?
Myślałem nad tem. Tak! Ona miała słuszność, bo ona nie znała
hrabiny. Jakże
mogła być tych co i ja myśli ? Któż mógł jej udzielić tych, co mnie
trawiły
niepokojów, jeżeli sam Edward, wychowany przez panią Wandę
zdawał się nie
widzieć w swych projektach nic, coby mogło go zmusić do ich
porzucenia.
We dwoje ułożyli sobie plan, wprawdzie z pewną ostrożnością i
przewidywaniem
przyszłości, skoro już mowa była o ewentualnem działaniu wbrew
woli matki. Ale
oni nie znali hrabiny. Nie znał jej Edward, więc jej znać nie mogła i
Celina.
Ba! i ja-nie znałem hrabiny, bo nic przewidzieć nie umiałem, z tego co
mogła
przedsięwziąć, dowiedziawszy się o zamiarach syna.

background image

Celina była szczęśliwa; a ja byłbym potworem, gdybym jej — dnia
tego — choć
jednem słowem zamącał marzenia o szczęściu i stawiał przed oczami
straszne obawy
niedalekiej przyszłości.
Opuściłem tedy dziewicę po "kilku godzinach spędzonych z nią,
obiecując odtąd
częściej ją odwiedzać i sprawę Edwarda popierać. Godzina obiadu w
pałacu
Korjatyńskich się zbliżała, podążyłem więc prosto w Aleje
Ujazdowskie. Przed
samym obiadem wstąpiłem do księcia, aby się dowiedzieć o rezultacie
jego
konferencyi z hrabiną. Korybutowicz był już spokojny i "swój", że tak
powiem,
zapomniawszy o katastrofie jaka go dotykała.
— Cóż — zapytałem — jakże hrabina przyjęła odpowiedź Edwarda?
Książe odłożył książkę trzymaną w ręku i w odpowiedzi, przywołując
na swe usta
nieodzowny uśmiech, gdy mówił choćby o rzeczach
najpoważniejszych, — zagadnął:
— Nigdy w ciebie nie uderzył piorun?
— Nie.
— No! jaki ja głupi! zapewne! Nie stałbyś tu przedemną. Ale mogłeś
być po-rażony piorunem ? — poprawił się czemprędzej:
— Nie nigdy nie byłem i w tem położeniu.
— Otóż widzisz — podchwycił — ja raz byłem w takim
arcyniemiłym wypadku
materyalnie, a wielekroć razy moralnie. Człowiek, w którego nagle i
niespodzianie uderzy piorun, zostaje nim na razie tak ogłuszony, iż nie
wiedząc
ażali żyje, ażali za chwilę nie skona, zachowuje się w sposób dziwnie
bierny. I
dopiero gdy pierwsze piorunujące wrażenie minie, następuje reakcya i
przedsiębierze wtedy środki czy to obrony czy ocalenia...
Słuchałem, on zaś ciągnął dalej:
— Tak też hrabina... Przecież to był dla niej piorun i to pierwszy...

background image

Oniemiała... Bałem się, by nie padła rażona uderzeniem krwi... Ale
ani słowa nie
powiedziała...
— Więc może i... zrozumie?...
— Ha! — zaśmiał się książę — croyez y...
To kobieta ze stalową, nie z żelazną wolą. Rozumiesz mnie ?
— "Wierzę ci. Znasz ją lepiej odemnie.
— Otóż jeźli pani Wanda ułożyła, że Edward, teraz, tej zimy, ma się
ożenić z
księżniczką, to ja, ja... nie wystawiam sobie by mogło być
inaczej.Powstał i rozkładając ręce kończył:
— Rozum mi mówi wprawdzie, że wszystko jest możliwem. Przecież
Edwarda we dwóch
do ołtarza ciągnąc nie będziemy — ale ja sobie tego wyobrazili nie
potrafię.
Urwał, pomyślał i dodał:
— Ona już teraz, w tej chwili, ma swój plan, który zaraz wejdzie w
wykonanie.
Jaki plan? Tego takżeby nikt nie odgadł, gdyby kilka nocy i dni
zgadywał... Pani
Wanda jest genialną, a któż kiedy odgadnie koniec powieści
genialnego pisarza,
choćby doczytał ją do przedostatniej stronicy?
Tu książę się roześmiał i innym już tonem zaczął opowiadać:
— Raz, byłem przy tem — będzie temu lat dwa — hrabina miała
rządcę, który ją
okradał i absolutnie rozkazom jej poddać się nie chciał. Pani Wanda
go oddaliła.
Rządca mieszkania opuścić nie chciał i otwartą wypowiedział jej
wojnę. Zdawało
by się, że nie pozostawała inna droga prócz sądowej, prowadząca do
pozbycia się
niepożądanej figury, t. j. droga przymusowej eksmisyi. Ale pani
Wanda nie zna,
co to czekać, albo nie być panią u siebie. Nazajutrz po dniu, w którym
rządca
odmówiłustąpienia, spalił się folwark i biedak ledwie z życiem uciekł.
— Więc kazała podpalić? — zapytałem zdumiony.

background image

— Tego nie wiem, — odrzekł książę — tylko fakt ci opowiadam...
— Ale z Edwardem może być trudniejsza sprawa?
— To też są, czy mogą się zrodzić w jej głowie i genialniejsze
sposoby. Le
génie, voyez vous, c'est une chose qu'on ne saisit pas. Nous autres...
au moins.
Wtem na pierwszem piętrze dano zwykły znak
obiadu.XV.Fizyognomia hrabiny podczas obiadu, prawie złowroga,
nie zapowiadała nic
dobrego. Zdawała się wróżyć akcyę jakąś, którą zresztą książę
przepowiedział.
Usiłowała nie pokazać po sobie uczuć trawiących ją do tego stopnia,
iż co chwila
różowane jej oblicze mieniło się od napływów krwi, uderzającej do
głowy. Rzucała
często oczami na Edwarda, to na mnie, a wysilając się, by nikt nie
podchwycił
tego, co się w jej duszy działo, rozmawiała przytem z werwą o
najbanalniejszych
salonowych wypadkach. Imponowała mi tem panowaniem nad sobą,
bo czułem, że ją
wewnątrz trawi rozpacz, w jaką popadają, zwykle despotyczne i
rozpasane w
samowoli natury.
Edward także nie był naturalnym, bo jakkolwiek matki dotąd nie
studyował, dziś
zdawał się być zdziwiony jej spojrzeniami,które podejrzewał,
znaczenia ich nie rozumiejąc.
Po obiedzie i czarnej kawie, hrabina wstała i odezwała się do nas:
— Zapomniałam panom powiedzieć, że dziś księżna Światosławowa
zaprosiła nas
wszystkich na herbatę. Będzie to coś małego i de très intime.
Zaproszenie w
imieniu wszystkich przyjęłam...
Ta zwróciła się do mnie, potem do księcia, pytając:
— Czy dobrze zrobiłam ?
Każdy z nas skinął głową, a hrabina ciągnęła:

background image

— A więc ja pójdę faire toilette, a wy panowie macie dość czasu pour
endosser
vos habits. Jest ósma... o dziesiątej ekwipaże zajadą... Rozkazałam
już...
Spóźnić się nie można, bo mi księżna pisała, że to będzie un thé tout
petit et
intime... absolument.
To powiedziawszy, rzuciła jeszcze jedno badawcze spojrzenie na syna
i wysunęła
się z salonu.
Ciszę, która między nami zapanowała przerwał pierwszy książę:
— Czego nienawidzę, to tych małych poufnych herbatek. Znajduję, że
najpoufniej
mała herbatka smakuje w domu en pantoufles et robe de chambre.—
N'y allez pas... — zawołał Edward.
— Hm — odmruknął książę — skoro matka twoja tego sobie życzy,
et puis, pozwalasz
mi być szczerym ?
— Oh! — bąknął hrabia.
— Radbym zobaczyć księżniczkę, która, jak mnie głosy dochodzę,
vous est tombée
dans Voeuil.
Edward zbladł, a książę unikając tego wrażenia, wstał z bujającego się
fotelu i
zaczął odbywać poobiednią przechadzkę po salonie.
Znowu zapanowała cisza, tym razem przerywana tylko bujaniem się
fotelu,
opuszczonego przez Korybutowicza. Nagle zerwał się hrabia ruchem
żywym ale
hałaśliwym wskutek ciężkości swego ciała i zatrzymał wciąż bujający
się fotel z
wykrzykiem:
— Cette chaise la m'énerve — i wyszedł z salonu.
Książę stanął wryty na miejscu, rozejrzał się zdziwionym wzrokiem
po salonie i
dopiero podszedł do mnie.
— Czyś uważał? — zapytał. Uśmiechnąłem się a on dalej ciągnął:

background image

— Nadzwyczajna, niepojęta w nim zachodzi zmiana... Denerwuje go!
he! he! he!
wiedziałem o tem dobrze, choć doprawdynie wiem dla czego... Ale
żeby mi to Edzio powiedział? Sapristi he! he!
Pochodził po salonie i znów przystanął:
— Powiedz mi, dlaczego dzieci tak nie lubią wszystkich przyjaciół
rodziców...
— Ah! — czyż mogę wiedzieć ?
— To przecież przedmiot literacki. — Sij'étais romancier. — Zapalił
papierosa i
mówił dalej tajemniczo. — Ten wieczór dziś spadający na nas jak
bomba, to
początek działania. Pani Wanda już działa... Zdaje mi się że Edzio
zrobił tu
niemiłe jej balanse... Pani Wanda zaangażowała się.
— Względem książąt?
— Tak! J'y vois clair.. Il y aura du nouveau... Znam la chère comtesse
i ten
wieczór... To zawsze będzie interesujące. Ale wiesz? Po Edwardzie
wszystkiego
się można spodziewać... Żeby nam tylko nie uciekł.
— Poszedł się ubierać.
— Tralala... tralala... — podśpiewywał Korybutowicz chodząc dalej
po salonie
wysoce zdziwiony, zaintrygowany i rozdrażniony.
Po chwili przystanął i zagadnął bardzo cicho:
— Pozycya moja w tym domu robi się nagle dziwną. Dopóki Edward
był idyotą,nie uważałem na to, czy mu się podobam, czy nie. Ale dziś,
dziś...
— Był lekko zdenerwowany — zauważyłem.
— Ala bonne heure — zaśmiał się książę — ale i za moje nerwy nie
ręczę...
Wypadek ten, który w tej chwili zaszedł, to casus pojedynkowy
między
dżentelmenami.
— Cóż znowu?
— Tak! — podchwycił Korybutowicz — Edward dziś... ależ to
zaczyna być

background image

zabawnem... he! he! Edward dziś nie jest ani dzieckiem, ani idyota,
ani
durniem... Tego dożyć się nie spodziewałem. W najlepszym razie
sądziłem, że będę
miał do czynienia z kretynem... he! he! que la vie est drole. Ale
chodźmy się
fraczyć...
Wyszedł pierwszy, zaczerwieniony z irytacyi a ja za nim.
W kilkanaście minut później dwie karety — w jednej z nich siedziała
hrabina z
Edwardem, w drugiej ja z księciem — unosiły nas przez ulice miasta.
Książe, nie lubiący głośno mówić w drodze, odezwał się raz tylko
jeden.
— Jeżeli się nie mylę — rzekł — to Edward dziś będzie musiał się
oświadczyć, lub
będzie oświadczony...
— Jakże to?Korybutowicz nie odpowiedział już na to pytanie, tylko
zawołał:
— Ach! ten bruk warszawski! Z tego tylko powodu człowiek
ucywilizowany nie może
mieszkać w tem mieście. Jeźli się ożenię z panią Wandą... to nie
głupim tu
siedzieć. Czy egzystuje gdzie miasto, w którem w karecie rozmawiać-
by nie można.
Il faut avoir une sante à part.
Więcej nie mówił, a ja zamyśliłem się nad jego przypuszczeniem,
które nie mogło
być dalekiem bardzo od prawdy. Jeźli kto, to on jeden znał hrabinę, o
ile ją
znać można było.
Czułem się bardzo zmęczony tym dniem, tak przepełnionym
wrażeniami. Kołysany na
resororach paryzkiego coupé, przebiegałem w myśli dzień ten cały. Z
trudnością
mogłem się połapać w tej masie zmian, jakie zaszły, by przepaścią
oddalić od
siebie dzień wczorajszy.
Ale tak to czasem w życiu bywa.

background image

Kareta się zatrzymała, wyskoczyliśmy z niej, a w chwilę później
byliśmy już w
paradnym recepcyjnym salonie książąt Światosławów.
Salon ten, jak i jego atmosfera moralna, miały dnia tego coś
uroczystego w
sobie, czy też tak mi się zdawało. Towarzystwo,jakie zastaliśmy,
składało się z najbliższej rodziny i podzieliło się odrazu,
jakby siłą jakiegoś z góry nakreślonego plami, na dwie grupy osobno
się
trzymające, w dwóch odległych od siebie punktach.
Przy jednym stole w rogu sali zasiadły trzy pary młodzieży, z których
jednę
tworzył Edward z księżniczką. Umieścili się oni, czy też tak ich
niepostrzeżenie
a zręcznie umieszczono, że Edward formalnie miał odciętą
komunikacyę i, nolens
volens, musiał zabawiać tylko księżniczkę. Przy stole drugim zajęli
miejsca
obecni na tem zebraniu, a więc też hrabina, ja i książę.
Wszyscy byli tu w niewypowiedziany sposób roztargnieni, wszystkich
oczy ciągle
biegały do stołu, przy którym siedzieli Edward i księżniczka. Na
ustach każdej z
dziesięciu osób, zajmujących miejsca przy moim stole, czytałem
niejako co chwila
nieme zapytanie:
— Czy już?
Hrabina zdawała się być roztargnioną tak, jak nigdy, a książę ze swym
uśmiechem
na ustach rzucał na mnie od czasu do czasu wymowne i stwierdzające
moje domysły
spojrzenia.
Niesłychana ciężkość panowała dokoła tego stołu. Rozmowa urywana
tak przynim nie szła, iż co moment zapanowywała przerażająca cisza,
gdyż wtedy
spostrzegaliśmy, że i u drugiego stołu podobne panuje usposobienie.
W takich zaś

background image

chwilach ktoś, najczęściej książę, jako najprzytomniejszy światowiec i
człowiek
obyty z salonowemi katastrofami, zabierał głos i uwalniał nas od
zakłopotania..
Nie pamiętam nic równie nieprzyjemnego, jak ten wieczór. Wszyscy
czekali napewno
upragnionej chwili, w której spostrzegą że Edward oświadczył się
księżniczce, a
nikt nie chciał przez ciekawość tej chwili stracić z oczu. Taki stan
rzeczy
trwał może dwie godziny, nie przynosząc nikomu ulgi, bo oblicze
hrabiny bladło a
księżnej kolory na twarz uderzyły. Wreszcie jednej z obecnych dam
zbrakło
cierpliwości i powstała z kanapy. Na ten sygnał ruszyli się wszyscy z
miejsc
swoich. Z tego zaś momentu poruszenia ogólnego skorzystała hrabina,
by się
zbliżyć do mnie. Blada, drżąca, jak nigdy, głosem cichym i
zdenerwowanym, ostrym
ową nutą hamowanej a piorunującej złości, zagadnęła mnie:
— Przysuń się pan nieznacznie do Edwarda i spytaj go, czy się już
oświadczył.
Jeźli nie, to niech to bez zwłoki, natychmiast uczyni.
Czekamy!Pamiętam że mnie mrowie przeszło po ciele, — takie
nieprzyjemne słowa te zrobiły
na mnie swoją bezwzględnością — wrażenie.
Posunąłem się ku Edwardowi, który siedząc na kanapce tak był
zamknięty, iż
absolutnie nie mogłem się go o nic, a tem więcej o to spytać, skoro
między nim a
mną siedziała księżniczka. Ale Edward z miny mojej domyślił się, że
mam mu coś
do zakomunikowania. Czemprędzej przeto, jakby oczekiwał tylko
pretekstu by się
wydostać z tego zamknięcia, odezwał się:
— Masz mi cos' do powiedzenia?
— Nie inaczej, ale...

background image

— Nie dokończyłem, bo hrabia powstał i szepnął.
— Pardon princesse.
Księżniczka zrobiła mu miejsce do przejścia, a on wsuwając rękę pod
moje ramię,
uprowadził mnie do drugiego, pustego salonu:
— Co ? — zapytał nerwowo.
— Twoja matka pyta się, czyś się już oświadczył ?
Edward lekko zbladł, zacisnął usta, zmarszczył brwi i szepnął:
— Moja matka zwaryowała! Wyobraź sobie! W chwili gdyśmy
wychodzili z karety,
oznajmiła mi, że wszystko tu dziś takbędzie ułożone, abym się mógł
oświadczyć. Wyobraź sobie!!! Mais je t'assure,
Maman esł devenue folie.
Mówił to seryo i pomięszany, a po chwili kończył:
— Ani myślałem.
— A więc — podchwyciłem — twoja matka cię prosi byś to zrobił
natychmiast.
— Czyś i ty zwaryował?
— Nie! Ja spełniam zlecenie. Całe towarzystwo czeka na to, jak na
cenzurowanem...
Edward zbladł tak jak tego nigdy nie widziałem. Nagle oczy mu
błysnęły ostrym
jakimś wyrazem i jakby zesztywniały. Krokiem pewnym powrócił do
salonu i
pochwycił swój kapelusz, pozostawiony na taburecie przy
księżniczce. Poczem
powrócił a przechodząc koło mnie i nie zatrzymując się, szepnął tylko,
raczej
syknął obcym mu zupełnie tonem:
— Moi! je sors, dites le à maman.
I w tej chwili, zrobiwszy kilka długich i ciężkich kroków, znalazł się
za
drzwiami. Stałem chwilę oniemiały, poczem powróciłem do salonu,
gdzie mi się
wydało, że setki świec przyćmiło swój blask.
Księżniczka siedziała jeszcze na swojem miejscu, czekając, jak jej
zapewne ka-zano, powrotu hrabiego. Korybutowicz obserwujący
wszystko co się dzieje, wpijał

background image

we mnie swój przenikliwy wzrok, a hrabina stojąc na środku sali,
rzucała na mnie
niecierpliwe wejrzenia. Wyraz ich jednak mówił, że ani przypuszczała
katastrofy,
która już się stała.
Ja nie miałem odwagi tej kobiecie oznajmić tego co zaszło. Unikając
przeto
wzroku hrabiny, podbiegłem do Korybutowicza i w kilku słowach o
wszystkiem go
objaśniłem.
— Gwałtu! — szepnął książe — toć to katastrofa. Jakże my będziemy
tutaj
wyglądali? Jakże mogła nas pani Wanda narażać!?
Pierwsza myśl była zawsze o sobie. Po chwili dodał:
— Idź! niema rady! uprzedź!
Zbliżyłem się do hrabiny, która zmiarkowawszy zapewne już
nieobecność Edwarda i
widząc moje pomięszanie przeczuła coś groźnego, bo zrobiła kilka
kroków ku mnie
i zapytała pierwsza:
— Gdzie Edward?
— Wyszedł.
— I...? I... nieee...?
— Nie.
Pani Wanda, wyraźnie słyszałem, jakna obcasie bucika się oparła, by
zadrżawszy nie upaść Zachwiała się tylko i
syknęła:
— C'est hien.
Nie chciałbym przeżyć tego, co ona w tej jednej chwili przeżyła. Ale
wątpię, by
prócz mnie i księcia był się tego kto z jej fizyognomii domyślił.
Wtedy raz
pierwszy prawdziwie mi zaimponowała swa siłą w despotyzmie i siłą
w
przeciwnościach. Odsunąwszy się na bok, obserwowałem ją pilnie.
Chwilę stała w
miejscu, przysunęła do oczu chustkę z flakonem, mieszczącym sole, i
po namyśle,

background image

trwającym kilka sekund może, ruszyła krokiem pewnym wprost ku
księżniczce.
Ta podbiegła ku niej, hrabina] wsunęła swą rękę pod jej ramię, i
wyszły obie do
salonu, w którym dopiero co rozmawiałem z Edwardem.
W tejże chwili Korybutowicz, przechodząc, zatrzymał się przy mnie, a
wskazując
oczami na hrabinę, szepnął:
— Czyż jest co, coby zmięszało tę kobietę? Widzisz? oświadcza
Edwarda, a on
jutro podziękuje c'est clair comme bonjour.Nie rozumiałem tej
manipulacyi, co snać oczy moje wyraziły, bo książę się
roześmiał i dodał:
— Hm! Przecież to łatwiej podziękować niż prosić... o rzecz tak
niemiłą.XVI.Minęło dni kilka, w ciągu których Edward się nie
oświadczył księżniczce a w
pałacu Korjatyńskich zapanował złowrogi i podejrzany spokój.
Hrabina od kilku dni była chora i nie opuszczała łoża, a położyła się
nazajutrz
po wieczorze u Światosławów. Ta kobieta musiała przynajmniej
choroba przypłacić
niebywały w jej życiu wypadek. Edward moralnie zgnębiony zmienił
się nie do
poznania. Ze szczerego i niewinnego młodzieńca zrobił się nagle od
owego
pamiętnego dnia ponurym, zamyślonym i milczącym.
Ale najdziwniejsze sprawiał na mnie wrażenie Korybutowicz. O ile
dotąd był ze
mną otwartym i gadatliwym o tyle teraz nie dotykał przedmiotów,
któremi się
wyłącznie niemal dawniej zajmowaliśmy. Okoliczność ta była tak
nadzwyczajna, iż
mnie obrażała, bo nie mogła ona wynikać z cze-go innego, jak tylko z
podejrzewania mnie, że na postępowanie Edwarda,
krzyżujące plany księcia i pani Wandy ja wpływałem.
Czułem to z samej natury rzeczy, a odgadywałem nietylko z tej
zmiany w sposobie

background image

zachowania się księcia, ale także z jego wyrazistych i badawczych
spojrzeń,
jakie często na mnie skierowywał. W jego wzroku przebijało się
podejrzewanie.
Czekałem jak to wszystko w przyszłości się rozmota i czekałem z
pewną
ciekawością. Korybutowicza żal mi by bo, i jakkolwiek nie
pojmowałem, co go tak
ciągnie do poślubienia hrabiny, przecież chętniebym się mu
przysłużył,
przyspieszając ten upragniony związek. Edward jednakowoż mnie
najwięcej z nich
wszystkich obchodził i jego jednego w tym okresie śledziłem,
jakkolwiek i on,
jak żółw zastraszony, wsunął się w skorupę i niechętnie z niej wyłaził.
Mimo to,
wkrótce przekonałem się, iż dalej u Celiny codzień bywał, a więc i
projekta swe
żywił i do skutku doprowadzić je pragnął. Nie chcąc o to go pytać,
czego mi sam
swoim zwyczajem nie powiedział, przypuszczałem, iż hrabia oczekuje
naznaczonego
terminu, aby postanowienie swe zakomunikować hrabinie.
W tym stanie rzeczy dni upływały spo-kojnie lecz ponuro i zbliżały
nas do ósmego Lutego, który jak z jednej strony
miał być dniem zaręczyn Edwarda z księżniczka był zarazem i dniem,
naznaczonym
przez Celinę Edwardowi na ostateczną jej decyzyę.
Ale na krótko przed tym terminem, bo drugiego Lutego, zaszły nowe
wypadki.
Wieczorem, około godziny ósmej wychodząc od Celiny, na schodach
spotkałem się z
Edwardem, który do niej dążył. Zamieniwszy z nim zaledwie kilka
słów, zbiegłem
na dół i zeszedłem się w bramie oko w oko z mężczyzną, w którym
mimo iż tenże,
by nie być poznanym, nasunął kapelusz na oczy i podniósł kołnierz od
futra do

background image

góry, poznałem zaraz księcia.
Przystanąłem i wprost zagadnąłem ze zdziwieniem:
— Książę tu? o tej porze? Korybutowicz stanął, zmięszał się do
tego stopnia, że słowa wybełkotać nie mógł i po dobrej pauzie dopiero
odparł,
równocześnie biorąc mnie pod ramię:
— Złapałeś mnie na gorącym uczynku. Dłużej taić przed tobą nie
mogę...
— Cóż się stało ? — zapytałem.
— Posłuchaj! Dawno już wnioskowałem, że kobieta jakaś wpływa na
Edwarda i
powoduje te bajeczne skoki w jego chara-kterze, i myśl tę
zakomunikowałem hrabinie. Zaczęliśmy szpiegować, to jest, —
poprawił się z pewnem pomieszaniem — pani Wanda poleciła go
szpiegować.
Doniesiono nam, iż Edward zwykle i regularnie o tej godzinie
wychodzi z domu,
różne zaś dane stwierdzały, że między godziną ósma a dziewiąta
Edward miewa
rendez-vous. Wtedy to hrabina, nie chcąc się kompromitować przed
służbą,
poleciła mnie docieczenie prawdy, Kiedy więc Edward o godzinie
ósmej wybiegł z
klubu, pospieszyłem za nim i zgubiłem go w ruchu jaki na rogu
Krakowskiego i
Czystej zazwyczaj o tej porze panuje. Zawczoraj wyszedł o ósmej z
domu.
Pospieszyłem za nim. On dopadł dorożki, a ja drugiej nie miałem w
tej chwili pod
ręką. Dziś udało mi się. Edward wszedł tutaj... Wpadam!... Spotykam
ciebie!
Skułam się we dwoje, bo szpiegiem w jamimkolwiek celu, zawsze być
niemiło, ale
nieszczęście chce, zemnie poznajesz... he! hel j'ai du quignon...
Roześmiał się swym sympatycznym głosem i czekał odpowiedzi.
Chwilę tylko
pomyślałem. Dłużej rzecz ukryta być nie mogła, więc odparłem:

background image

— Tu, w tym domu mieszka panna. Celina Narkiewicz.— Z
Wybranówki — podchwycił książę tonem naturalnym.
— Tak! Ona!;
— I ty byłeś u niej ?
— Tak! Ja od niej wychodzę, a Edward u niej codzień prawie bywa.
Korybutowicz wytrzeszczył zdumiony wzrok.
— Jakto ? — wycedził — i nie czułeś się w obowiązku uprzedzenia
hrabiny o tem?
— Przepraszam! — odparłem szorstko — uprzedziłem was...
— Nie mieszaj mnie. Ja...
— Uprzedziłem was, że szpiegiem dorosłego młodzieńca nie będę.
Korybutowicz się zamyślił.
— Ale dlaczegóż mnie nie powiedziałeś? — zagadnął i urywając,
wyprowadził mnie z
bramy, w której ta cała rozmowa miała miejsce. Na ulicy podchwycił:
— Wiesz, że mi się w głowie plącze. Edward, mówisz, bywa tutaj
codzień?
— Tak! Przystanął i zapytał:
— Dlaczegóż mnie tego nie powiedziałeś ?
— Dlatego, że bardzo niedawno sam się o tem dowiedziałem... i
równocześnie
zobowiązany zostałem do sekretu.— Przez Edwarda ?
— Przez niego.
— Więc to romans?
— Nie wiem.
— Flirt?
— Me wiem.
— Wszakże ich widujesz razem?
— Nie widuję.
— "Wychodzisz więc gdy on wchodzi?
— Bardzo rzadko tu bywam.
— Wszakże Edward przez ciebie ja poznał?
— Tak! W Wielkich Groblach...
— I odtąd?
— Odtąd razem ich nie widziałem. Książę przystanął.
— Opowiadasz mi bajki z tysiąca i jednej nocy!
— Tym razem mnie obrażasz. Korybutowicz zawołał z pośpiechem;
— Nie miałem intencyi, ale, bo też...

background image

— Posłuchaj — podchwyciłem. — Skoro tylko się dowiedziałem o
częstem bywaniu
Edwarda w tym domu, nie trudno mi przyszło domyśleć się, że
Edward kocha się w
pannie Narkiewicz, która jest pięknością pierwszorzędną. Nie było
moją rolą
uprzedzać hrabiny, bo nie jest moją rolą ani wiedzieć o jej zawiściach
do
Narkiewiczów, anipodzielać jej antiszlacheckich zapatrywań, ani też
szpiegować Edwarda.
Ograniczyłem się na jak najrzadszem bywaniu w tym domu i to tylko
przez poczucie
pewnej subtelności w pojmowaniu roli, jaka zajmuję w pałacu
hrabiny. Jeźli tobie
o tem nie wspomniałem, to dlatego, że od chwili, od której o tem
wspomnieć
należało, związany byłem słowem.
— Etrange, Etrange! — mruknął książe, — i ruszyliśmy dalej.
Po chwili chciał nanowo skierować rozmowę na ten przedmiot, ale mu
przerwałem:
— Proszę cię, abyś więcej o tem ze mną nie mówił. Dziś wiesz tyle co
i ja.
Odemnie się niczego więcej nie dowiesz, i dopóki sam w tym
przedmiocie nie
będziesz miał mi czegoś do zakomunikowauia, mówić z tobą nie chcę.
Żeby zaś tę
kwestyę ostatecznie wyczerpać, zwracam twoją uwagę na dwie
okoliczności
wykluczające mnie z dalszego przebiegu twojego dzisiejszego
odkrycia. Jestem
przyjacielem Edwarda.
— Ale i moim.
— Tak! bezsprzecznie! Lecz w tym względzie jego
przedewszystkiem, jako ufającego
mi; jestem nadto przyjacielem Celi-ny. Cokolwiekby więc zaszło, czy
zajść miało, jakiemikolwiek byłyby moje
zapatrywania na to wszystko; — w niczem wam nie pomogę i nic nie
ułatwię.

background image

Przeciw nim działać nie mogę, choćby z tego tylko względu; wam też
na nic się
nie przydam.
— A więc — zawołał książe — temi słowy powiedziałeś mi, że
Edward kocha się w
pannie Narkiewicz i że miłość już jest daleko posunięta.
— Nie powiedziałem nic — odparłem stanowczo, zatrzymując się. —
Powiedziałem to
tylko, o czem w tej chwili się dowiedziałeś: Edward bywa codzień
prawie w domu
panny Celiny Narkiewicz.
Szliśmy dalej w milczeniu, aż do pałacu. Ja czułem ulgę z
okoliczności, że ten
wrzód który mi tak dokuczał, pękł nareszcie, a książe zdawał się być
bardzo
zamyślony.
Tuż pod pałacem przystanął i odezwał się ze śmiechem.
— Ha! ha! ha! Dziwne rzeczy dzieją się na tym świecie. Nie wiem jak
daleko
historya ta jest posuniętą... Nie znam panny Celiny, a prawdę
powiedziawszy, to
nie znam i Edwarda, mais ca peut devenir bien interessant.— Tego i ja
się boję...
— Ja nie — zawołał Korybutowicz z werwa — ja tak nasiąkłem żyłką
dziennikarska:
Moi j'adore les événements et ca c'est un é'vénement, parbleu, ha!
ha!XVII.Działo się to Lutego.
W wigilię tego dnia z fizyognomii Edwarda domyśliłem się, że
odpowiedź Celiny
nastąpiła i uszczęśliwiła go o tyle, o ile mogła go uszczęśliwiać w
anormalnych
warunkach, w jakich się od pewnego czasu znajdował.
Warunki te były straszne, skoro mnie nawet, tylko pośrednio w tem
wszystkiem
interesowanego, przerażały. Milczenie hrabiny, wiedzącej o tem
przynajmniej, co
książe wiedział, zatrważałoby każdego, co choć tak powierzchownie
jak ja tę

background image

kobietę poznał. Zamyślona, skupiona w sobie, z ostrzejszym niż
kiedykolwiek
wyrazem twarzy, knuła coś w głębokościach swej despotycznej i
mściwej duszy.
Książe wszedł do mnie około godziny jedenastej rano a mina jego
zdradzała lekkie
pomięszanie.— Pani Wanda — rzekł — wezwała w tej chwili do
siebie Edwarda... Zdaje mi się iż
nastąpi ultimatum, które obmyślała dość długo. Ciekawym bardzo...
Ponieważ Korybutowicz pierwszy raz od owego spotkania w
kamienicy Narkiewiczów,
mówił ze mną o tej kwestyi, więc zapytałem go:
— Więc wie ?
— Naturalnie — odparł książe — a nie podziękowałeś mi nawet za
pracę, jaka
podjąłem by ciebie w całej tej katastrofie salwować.
— I udało ci się? — zapytałem obojętnie, bo mi już wtedy
rzeczywiście obojętną
była ta posada w pałacu Korjatyńskich, męcząca swą anomalia i swą
atmosferą,
moralnie przygniatającą.
— Udało mi się... wprawdzie z trudnością, ale pani Wanda nie jest,
jakby się
zdawało, we wszystkiem namiętną. Elle daigna comprendre...
— Zaledwie wymówił te słowa, gdy doleciał do uszu naszych hałas,
pochodzący
jakby ze schodów, a powstały ze stukania butami i stłumionych
głosów, hałas,
nadzwyczajny w tym domu.
Zerwaliśmy się obaj i nadstawili uszu. Niezwykły hałas się wzmagał.
Głosy, któ-re na razie rozeznać było trudno, robiły nieokreślone
wrażenie. Książę nagle
zbladł, a mnie się w tejże chwili zdało, że usłyszałem głosy Edwarda i
hrabiny,
oba razem zmięszane i przedzierające mury.
Jak oparzeni wybiegliśmy na schody. Tu stanęliśmy na chwilę wryci
nadzwyczajnością i wstrętnością widoku.

background image

Na pierwszem piętrze w sieni, będącej zarazem klatką schodową,
Edward szamotał
się z dwoma drabami, którzy go usiłowali obezwładnić. Tuż stał drab
trzeci, nic
jeszcze nie działający i stary kamerdyner domu. W otwartych zaś
drzwiach,
prowadzących do apartamentów, stała niema, spokojna choć rubinowa
na twarzy,
hrabina, i rozkazywała:
— Związać go! zamknąć! związać!!
Edward był silny. Trzech drabów nie mogło mu poradzić.
Skoro tylko obraz ten wzrokiem objąłem i zrozumiałem, zakipiało we
mnie.
Spojrzałem na księcia który się uśmiechał. Spojrzałem na Edwarda,
którego
oblicze wykrzywione bólem i upokorzeniem, doprowadziło mnie do
wściekłości. Jak
szalony, jak dziki zwierz, rzuciłem się ku niemu i dopadłem go w
chwili, gdy go
siłą już lo-kaje windowali na kilkanaście schodów wyżej.
Co i jak się dalej stało, nie pamiętam.
Wiem tylko, bo dziś jeszcze widzę obraz jakimi zaraz, w sekundę
później, przed
oczami zamigotał.
Jeden lokaj staczał się po schodach, uderzony przezemnie; drugiego
Edward
uderzył tak silnie, iż zwalił się pod nogi hrabiny. Jednocześnie książe
usiłował
uprowadzić ją, ale ona, bezprzytomna, purpurowa ze złości,
odepchnęła
Korybutowicza i zrobiła krok naprzód ku mnie.
— Wiązać gol — powtórzyła zachrypłym głosem.
— Vons êtez devenue folle! — ryknął Edward zwracając się do
matki.
— Wiązać go! — krzyknęła hrabina.
— Nie, pani — zawołałem — ochłaniając i podchodząc ku niej —
dopóki ja tu
jestem, nikogo wiązać nie będą.

background image

Pani Korjatyńska spojrzała na mnie wyzywająco i wybuchając
sykliwym śmiechem,
zawołała:
— Ha! ha! ha! Pan! pan! pan!
— Ja, pani! — huknąłem, wyprowadzony z wszelkich granic
cierpliwości — ja łeb
rozwalę temu, ktoby się zbliżył do niego!
Wzrok hrabiny, wlepiony we mnie, obłą-kał się pod wrażeniem tych
słów. Milczała, nie mogąc wydobyć głosu, ale też ja
nie byłem już panem siebie i ciągnąłem:
— To nie Wielkie Groble, to Warszawa! Tu jest policya na takie jak
pani
satrapki!...
Hrabina głos odzyskała, lecz tylko aby wykrzyknąć dwa słowa:
— Poli... cya! Pan! — krsyknęła już głosem zdławionym nadmiarem
złości.
Z tej chwili skorzystał książe, by ją uprowadzić.
Drzwi się za nimi zamknęły i zostaliśmy sami. Przedemną stał
poszarpany Edward,
jeszcze cały drżący i bezprzytomny z oburzenia. Na prawo stękał
rozbity lokaj,
na lewo drugi chustkę trzymał przy nosie.
Parsknąłem nerwowym śmiechem i biorąc Edwarda pod ramię,
ruszyłem z nim na górę.
Hrabia długo nie mógł przyjść do siebie; godzina najmniej minęła,
zanim był w
stanie ochłonąć. Zerwał się, podbiegł do mnie i drżącym jeszcze
głosem,
wyciągając do mnie dłoń, wybełkotał:
— Dziękuję ci...
Więcej nic nie powiedział, tylko powrócił na swoje miejsce i upadł
formalnie na
kanapę. Zakrył twarz rękami i długopozostawał w tej zadumie.
Kwadranse, a może godziny mijały. Ja sam nie byłem
wstanie zdać sobie sprawy z biegu czasu. Chodziłem wszerz i wzdłuż
pokoju i w
nadmiarze oburzenia nie myślałem o niczem, — myśląc o
wszystkiem.

background image

Wtem Edward spokojnym głosem zaczął:
— Dziś mojej matce oznajmiłem o mojem postanowieniu...
Wyglądała, jak gdyby już
była na to przygotowana. Słowa moje przyjęła szyderczym śmiechem.
Oznajmiła mi
zaraz, że mnie wydziedzicza, że Wybranówkę z ziemią zrówna...
Wreszcie
powiedziała mi, że mnie ogłosi za waryata i zamknie w domu
zdrowia... Milczałem.
To milczenie moje doprowadziło ja do tego stanu że rzuciła obelgę
na... Celinę.
Wtedy odpowiedziałem łagodnie: Vous deraisonnez maman... Na to...
widziałeś, co
się stało.
Nastąpiło milczenie, które znów trwało dość długo i podczas którego
Edward z
twarzą ukrytą w dłoniach myślał. Ja zaś chodząc, usiłowałem
ochłonąć. Wtem
hrabia się zerwał i podbiegł do mnie.
— Słuchaj — zawołał stanowczym głosem — jesteś moim
przyjacielem?
— Bo co?— Widzisz — ciągnął — w jakich się znajduję stosunkach,
czego się spodziewać
mogę. Dla mnie to wszystko nowe... obce! niepojęte! Ale instynkt mi
mówi, że w
tym domu nie jestem bezpieczny. Jeźli ty go opuścisz, to ja go
opuszczę z tobą.
Dobrze?
Milczałem. Wtem Edwardowi łzy zabłysnęły i wyciągając obie dłonie
do mnie
zapytał:
— Odmawiasz mi?
— Me! — czemprędzej zawołałem, chwytając w objęcia młodzieńca,
którego w tej
chwili całą siłą uczucia przyjaźni pokochałem. — Dopóki będzie
możliwem, zostanę
z tobą. Gdyby zaś... to cię wezmę.

background image

Edward nie podziękował mi, tylko głęboko odetchnął i obsunął się na
kanapę. Po
chwili znów zaczął:
— To... niesłychane! Mais. je croyai sincerement, que maman est
devenue folle.
Żebyś był widział — ale ty widzieć nie mogłeś uśmiechu księcia, gdy
ja się
szarpałem z lokajami. Ha! ha! powiedz mi, czy ja się wyzwolić nie
mogę ?
— Pomówimy o tem — bąknąłem, a on ciągnął po chwili z tym
smutkiem w głosie, tak
głębokim, że mnie do szpiku przenikały
— Powiedz mi, co ten człowiek robi w tym domu, czego on chce?...—
Ożenić się z twą matkę — podchwyciłem — gdy ciebie ożenię,.
— He! he! — zaśmiał się — c'est un role hien drôle...
Te słowa Edwarda przykuły mnie do miejsca. Zastanowiłem się nad
niemi i
ogarnęłem wejrzeniem hrabiego:
— Ten idyota miał więcej logiki i etyki, odemnie.
Zamyślony mierzyłem dalej krokami pokój. Nie wiem jak to jeszcze
długo trwało,
ale gdy po upływie niemałego przeciągu czasu spojrzałem na
Edwarda, ten spał na
sofie z głowa w tył przechylona.
Stałem i przypatrywałem mu się:
— Jakiegoż to trzeba było wstrząśnienia moralnego, by tak się
wycieńczyć —
myślałem, nie mogąc pojęć snu w tej chwili. Ale pojąłem wreszcie,
zrozumiałem, i
pamiętam, że równocześnie uczułem jakby wilgoć łez w oczach — i
poprzysiągłem
sobie nie opuszczać tego dziecka, które w dzieciństwie chciano
utrzymać, by mieć
zeń narzędzie pychy i samolubstwa.XVIII.Zostawiwszy śpiącego
Edwarda, poszedłem do drugiego pokoju. Zamknąłem za sobą,
drzwi i zacząłem rozważać co wobec postanowienia i obietnicy danej
Edwardowi nie

background image

opuszczania go, wypadało mi czynie. A zdawało mi się niemożliwem,
iżbym dłużej
mógł przebywać w pałacu Korjatyńskich, który zresztą pragnąłem
opuścić.
Przygniatało mnie i dusiło tu coś, tem uczuciem nieokreślonem, jakie
nas
ogarnia, gdy się znajdujemy w atmosferze niezdrowej.
Wtem wsunął się książę swym cichym i dyskretnym krokiem,
pomięszany, blady, ale
panujący nad sobą. Pierwszy raz go widziałem w tym stanie i
pierwszy raz
uczyniłem sobie uwagę, iż salonowe wychowanie i światowe obycie,
jeźli się
stanie hasłem w życiu, daje jednę wielką potęgę, to jestnadludzkie
niemal maskowanie swych wrażeń.
— Quele desagrèable avanture — odezwał się, przybierając minę
ubolewająca; ale —
ciągnął dalej — enfin... wszystko, co jest ludzkiem, rozumny człowiek
powinien
znajdować naturalnem.
— Jeźli to znajdujesz ludzkiem?...
— Que voulez vous — odparł smutnie Korybutowicz — trzeba
wytłumaczyć hrabinę.
Jest matką, która się przyzwyczaiła widzieć w Edwardzie dziecko...
która
zapomniała, że on ma lat dwadzieścia cztery... Ja sam o tem ciągle
zapominam...
Ale nie o tem przyszedłem z tobą mówić. Pani Wanda cię prosi, byś
się
pofatygował do niej.
— Jestem tak rozdrażniony, że...
— Pójdziemy razem — rzekł książe — pani Wanda zrozumiała twój
postępek i niema
żadnej urazy...
— Jeszczeby też — odparłem. Książe rzucił na mnie z ukosa
spojrzenie,
które, odkąd znaliśmy się, pierwszy raz w jego oczach zaigrało. Było
to

background image

spojrzenie niemiłe, a wydało mi się podstępne.
— Zresztą — ciągnął — il faut battre le feer, quand il est chaud. Więc
pragnąłbym z pomocą twoją przekonać hrabinę, żeniewłaściwie
postępuje z Edwardem, i że musi zmienić sposób pojmowania
stosunku
macierzyńskiego.
Urwał i z uśmiechem wtrącił:
— Quelle chance de n'avoir pas d'enfants.
Jakkolwiek tak rozdrażniony, nie mogłem powstrzymać śmiechu. Ten
człowiek,
korzystający z każdej okoliczności, by pomyśleć najpierw o sobie, był
w tej
chwili zabawnym.
Odgadł też myśl tę, wywołującą mój uśmiech, i z zadowoleniem, bo
lubił innych
bawić, ciągnął:
— Chodźmy. Pani Wanda wierzy w twój rozum. Razem możemy na
nią wpłynąć w sposób
pożądany.
Wziął mnie pod ramię i prowadził, a w drodze jeszcze mówił:
— Quand à moi, paah, zupełnieby mi to było obojętnem, czy Edward
się ożeni z
księżniczką, czy z pannę... Narkiewicz, ale ona... kto wie? Takie
zmiany,
pochodzące zapewne z tych wstrząsnień, widzę w pani Wandzie, iż
nie dałbym dwóch
groszy... contra, czy, gdy się we dwóch weźmiemy — Edwarda i z tą
Celiną... nie
ożenimy.
Słowa te wymawiał powoli, cedząc je, namyślając się nad niemi,
wbrew swemuzwyczajowi; lecz gdy mu się bystrzej przypatrzyłem,
książę spuścił oczy i
umilkł.
W chwilę później znajdowaliśmy się w gabinecie hrabiny.
Sam przebąknąłem pierwszy kilka słów tłumaczących niejako moją
porywczość, a
pani Wanda wyciągnęła do mnie swą rękę z gestem dziwnie
wymuszonym. Wyglądała

background image

też jeszcze nad wyraz wzburzoną, a przymus, jaki sobie zadawała, by
mnie widzieć
i być dla mnie uprzejmą, zdawał się przechodzić jej siły.
— Pocóż więc mnie wzywała teraz ? — pytałem sam siebie. Cóż
skłaniało te dumną
kobietę do traktowania ze mną w chwili w której mój widok był dla
niej wstrętnym
i oburzającym? Miałem się więc na baczności; przy pierwszych
jednak słowach
hrabiny wydało mi się to rzeczą zbyteczną. Ta kobieta
prawdopodobnie z
naturalnej obawy skandalu pragnęła mnie udobruchać ale bynajmniej
nie myślała
wchodzić zemną w jakiekolwiek układy.
— Widzę — odezwała się siadając i wskazując mi krzesło — że pan
jesteś
prawdziwym przyjacielem Edwarda. Domyślasz się pan, jak to mnie
cieszyć musi,
mnie, która go tak... szalenie kocham... Dla tego też postanowiłam z
panem mówić
o kwestyi,która dziś była przyczyną tego zajścia, i która mnie, mnie,
tak umiejącą nad
sobą panować — wyprowadziła... hors des gonds... Veuillez oublier
— dodała z
sykliwym i wymuszonym uśmiechem, by zaraz podchwycić:
— Edward powiedział mi dziś o monstrualnym swym projekcie... ha!
ha! który
uważam za wynik nieszczęśliwego wypadku, jakim była jego bytność
w tym domu, o
co zresztą do pana najmniejszej nie mam pretensyi... Wiem od księcia,
że to
był... wypadek.
— Tak — wtrąciłem znów wpadając w rozdrażnienie — ale nie wiem
o jakim
monstrualnm projekcie mówisz pani?
Pani Wanda skierowała na mnie, jakby sztucznie wywołane zdumione
spojrzenie.

background image

— Edward mi powiedział — ciągnęła — iż jest po słowie, ha! ha! z
panną
Narkiewicz?
— Więc to ?
— To panie! Dla mnie... Ha! ha! — odpowiadając śmiała się nerwowo
— dla mnie to
przestaje być monstrualnem, to zaczyna być zabawnem, je serais
capable de croire
qu'il est fou.
Urwała, pomyślała i znów innym już tonem rzekła:— Pan jesteś tak
dobrze z Edwardem et puis znasz pan tę pannę Narkiewicz. Chcę
więc pana, nie obowiązując go do sekretu, o mojej pod tym względem
woli
poinformować. Dzisiejsze oświadczenie Edwarda uważam za
dzieciństwo, ale
dzieciństwo może się stać rzeczą seryo, jeźlibym się nie chwyciła
energicznych
środków działania... najenergiczniejszych, absolument!
Tu zacisnęła usta jak zwykle gdy mówiła o rzeczach poważnych, a po
chwili
ciągnęła:
— Pragnę by Edward wyjechał z panem za granicę. Il n'est plus
question de
mariage pour lui. Jest dzieckiem, ale...
— Przepraszam — wtrąciłem. — Wszak dopiero pani mi
powiedziałaś, że Edward jest
po słowie. Czy zechce więc?...
Pani Wanda spąsowiała.
— Więc pan przypuszczasz, że panna Narkiewicz będzie... że panna
Narkiewicz
dowiedziawszy się o mojej woli, nie zwolni Edwarda ze słowa ?
— Przypuszczam...
— Ha ! ha ! — zaśmiała się hrabina powstając z krzesła i biorąc się
pod boki
ruchem jej zupełnie obcym — ha! ha! ha!
Nagle spoważniała. Oczy jej zaś grałyświecącym blaskiem, usta się
zacisnęły. Zwróciła się do księcia.

background image

— Prince! Cóżem ci powiedziała ? Tu niema co używać półśrodków...
tu trzeba
działać.
Zadzwoniła i chodziła po pokoju, aż lokaj się zjawił.
— Depesza na stole ! — rozkazała — wysłać ją natychmiast !
Podczas gdy lokaj brał papier ze stołu, książę szepnął do pani "Wandy
proszącym
tonem. On akcyi nie lubił, nie lubił na nią patrzyć nawet.
— Comtesse...
— Oh ! — syknęła — rzeczy są zanadto daleko posunięte. J'agirai...
Zwróciła się do mnie, a była już w stanie rozdrażnienia graniczącego z
gorączką.
Wyciągnęła do mnie swą rękę zaciśniętą w pięść i mówiła:
— Ja Narkiewiczów tak trzymam, tak tak !! Mówisz pan, że panna
Narkiewicz nie
zwolni mego syna... panna Narkiewicz?! A więc ze względu na nią
odwlecze się
podróż Edwarda. Jej wpływ zginie w dniu, w którym jej tu nie będzie..
Od dziś za
tydzień wyjadą ztąd Narkiewicze, bo wystawiłam na sprzedaż tę...
Wybranówkę. A
od dziś za trzy miesiące Wybranówka będziewymazana ze spisu
okolicznych miejscowości, z ziemią ją zrównam! il n'en sera
plus question!
Chodziła po komnacie, a chodząc mówiła, jakby sama do siebie:
— Nie może być inaczej... Panna Narkiewicz zawadza mi tu, więc ją
powołają do
domu, zawadzałaby mi tam... a ja chcę wrócić do siebie... Ha ! ha ! Od
dziś za
tydzień wywietrzeją jej z głowy romanse, a ja wtedy skorzystam z tej
chwili...
Ach ! co to o tem mówić będą!
Tu do mnie się zwróciła i dodała:
— Od dziś za dwa miesiące nie będzie Narkiewiczów na świecie. N'en
parlons pas
alors.
Usiadła spokojniejsza i ciągnęła:
— Proszę więc pana, byś zechciał się wybrać w podróż z Edwardem.

background image

— Jeźli tylko zechce — jak się zobowiązałem, jestem na pani
rozkazy.
— Przypuszczasz pan że nie zechce?
— Pani ! — odparłem — ludzie zdrowi na umyśle sądzą innych
podług siebie.
— Je ne comprend pas — syknęła.
— Gdybym się wczoraj oświadczył pannie X., tobym jutro nie
wyjeżdżał w podróż.
Hrabinę dusiło coś, przez chwilę nie mogła mówić, tylko jakby
obłąkanym patrzy-ła na mnie wzrokiem. Nagle oczy jej zwilżyły się,
odetchnęła głębiej i
spazmatycznie zaczęła szlochać. Łzy wściekłości, łzy wydobyte
pierwszy raz
zapewne odczutą bezsilnością, straszną w jej wieku i przy jej
charakterze,
trysnęły z jej oczu strumieniem.
— A więc — zawołała wśród łkania — po latach dwudziestu, ten
przeklęty ród,
zabrawszy mi rnęża, chce mi zabrać syna. Ha!
Zerwała się do księcia:
— Comprenez vous prince ?
Korybutowicz, czy wzruszony, czy przestraszony tą sceną, szepnął
błagającym
tonem:
— Comtesse... Wanda...
Wstrzymała łkanie i podnosząc rękę do góry, zawołała:
— Prędzej zginę, raczej go zabiję!
Upadła bezsilna na fotel i dusiła się. Korybutowicz się zerwał pobiegł
po sole.
Ja uciekłem. Zaledwie jednak doszedłem do sieni, blady, znękany
książę już był
za mną. Słyszałem jak posłał po doktora. Zrobiliśmy kilka kroków w
kierunku
scho-dów. Tu jednakże Korybutowicz się obsunął i usiadł na
stopniach marmurowych. —
Pozwól... odpocznę... — bełkotał — Oh! po co mito było?
poco?XIX.Działo się to w Marcu.

background image

Edward odmówił był hrabinie wyjazdu za granicę i po tym fakcie
wszystko pozornie
powróciło do zwykłego trybu w pałacu Korjatyńskich.
Hrabina, która od dnia katastrofy na wieczorze u książąt
Światosławów, przestała
bywać w świecie i przyjmować, była dziwnie skupioną w sobie i
zdawała się ze
spokojem oczekiwać przyszłości.
W tem stadyum jej życia, nie mogłem pani Wandy zrozumieć.
Jakkolwiek Edward
bywał dalej u Celiny, nigdy już ze mną o Narkiewiczach nie mówiła, a
w stosunku
z synem usiłowała być naturalną i taką jak dawniej. Czuło się tylko,
jakie
męczarnie ta kobieta przechodziła, nie mogąc wybuchnąć, zmuszona
pozwalać na
bieg rzeczy z gruntu dla niej wstrętnych i niedopu-szczalnych. Ale
czuło się też, iż ona się okolicznościom nie poddała, i tylko z
żelazną siłą, ulegała im chwilowo, czekając na obmyślane przez nią
posiłki.
Co miała na myśli, na co rachowała tak pewno, że często wydawała
się być
spokojną, o jutro nie trwożną, tego nikt nie wiedział, prócz niej i
księcia
może.
Ale ten ostatni udawał, że nie wie. Wprawdzie nie pytałem go nigdy
wprost o to,
bo w tym domu wtedy wszyscy, prócz Edwarda,
dyplomatyzowaliśmy, ale
Korybutowicz, unikając ze mną wszelkiej w tym przedmiocie
rozmowy, dowodził tem,
że jej unikał dla tego tylko, by powierzonych sobie tajemnic nie
zdradzić.
Poważny, smutny ten nastrój obojga, ale nie pozbawiony spokoju, jaki
daje tylko
pewność jutra, nie wróżył mi nic dobrego dla Edwarda i był groźnym
w swoim
rodzaju.

background image

— Co mogli bowiem uknuć — myślałem z obawą nieuchwytną i
nieokreśloną o hrabiego
— tacy ludzie jak hrabina i książę? Ona rozpasana w złości
maniaczka, on
egoista, myślący tylko o dopięciu podejrzanego celu. Chciał
jaknajprędzej
poślubić hrabinę, ale hrabinę z całą fortuną, jak się dotądłudził, czyli
inaczej mówiąc, hrabinę z synem idyotą. Z chwilę" gdy Edward nim
nie był, pani Wanda była tylko wielkogrobelska, jednej dziesiątej
części
olbrzymiego majątku dożywotniczką. Wobec tych więc okoliczności,
wobec tego
wszystkiego, co od nich samych wiedziałem, spokój ich i pozycya
wyczekująca,
jaką przyjęli, napełniała mnie obawą tem większą, że nie znając
stosunków tych
dokładnie, nie wiedziałem jakie środki w ich mocy być mogły.
Zachowywali się zaś
tak dyplomatycznie, iż chwilami przychodziła mi myśl do głowy, czy
może hrabina,
uproszona przez księcia chcącego się pozbyć, bądź co bądź, Edwarda i
wywierającego na nią pewien wpływ, nie oswajała się z myślą
przyjęcia za synowę
panny Narkiewicz z Wybranówki.
Ale czyż możliwem było, aby ta lenniczka Sokołogórska, którą
znałem, mówiąca o
szlachcie jak o "saltimbankach", ubóstwiająca Edwarda, o ile miał
aliansem
podnieść ród Korjatyńskich, ziejąca nienawiścią i zemstą do
Narkiewiczów, miała
tak łatwo abdykować z urzeczywistnienia zabiegów i marzeń całego
niemal życia.
To mi się zdawało niepodobieństwem. A ilekroć jeszcze co do tego się
wahałem,
wy-starczało mi przypomnieć sobie jej ostatni wykrzyk:
"Prędzej zginę! raczej go zabiję!"
Kto te słowa wyrzeczone z niepojętą siłą" wśród spazmów, z ust
hrabiny słyszał,

background image

ten prędzej w nieprawdopodobną treść ich, niż w cokolwiekbądź
wierzyć musiał.
Dni niemal całe spędzałem na pracy myśli, usiłującej przeniknąć ich
zamiary, a
czas bezowocnie pod tym względem ulatywał i zbliżał nas do końca
zimy i do
koniecznego rozwiązania tego dramatu.Ślub bowiem Celiny i
hrabiego naznaczony
został na początek Maja. Edward zastanawiał mnie swym spokojem,
wypływającym z
jego dość ciężkiej imaginacyi i z jego wrodzonych mu pojęć.
Najnaturalniej
zapatrywał się na okoliczność, że matka o małżeństwie ani słyszeć nie
chciała i
nie widział w tem nic nadzwyczajnego, ani też mogącego na jego
szczęście
wpłynąć.
— Maman n'en veut pas entendre — odpowiadał mi ze swą zwykłą
flegmą i
naturalnością, ile razy o tem mowa była. Zresztą o ile nigdy dotąd o
swej matce
mówić nie lubił, o tyle teraz tego przedmiotu nie tykał. Ten człowiek z
dziwną
logiką patrzał,na świat z większą nawet o wiele niż ludzie wychowani
w kierunku poglądów
jasnych i prawdziwych. Zdawałoby się, że pojęcia, które u większości
ludzi
wychowanie tworzy u niego same się wytworzywszy, silniej się w
nim zakorzeniły.
Tak stały rzeczy, gdy pewnego poranku wcześniej niż zwykle wszedł
do mnie Edward
wysoce zaambarasowany. Usiadł na krześle, westchnął kilka razy i
zaczął rzucać
na mnie wejrzenia, których znaczenie już dobrze znałem. Młodzieniec
bowiem, jak
zając raz doganiany i szczuty, nie mógł się pozbyć pewnej
podejrzliwości i
względem mnie nawet.

background image

— Masz mi coś do zakomunikowania — odezwałem się pierwszy — i
badasz mnie, czy
zasługuję na twoje zaufanie, czy się nie zmieniłem od wczoraj, czy i z
podemnie
nagle nie wyjdzie jaka poczwara...
Hrabia się uśmiechnął, z wyrazem zadowolenia, który jednak zaraz
znikł, by
ustąpić wielkiemu zakłopotaniu.
— Tak ! nie mylisz się — zawołał — potrzebuję twojej rady i...
pomocy...
— Pomocy?
— Czy rada nią nie jest? odparł.
— Słucham cię.Hrabia się zamyślił, potarł ręką po czole i znów
westchnął. Temu dzieciakowi
trudno przychodziło zmierzyć się z pierwszemi przeciwnościami w
życiu, a cóż
dopiero je zwalczać. Nagle, jakby ocknąwszy się, zawołał:
— Mam dwa wielkie kłopoty, wielkie strapienia.
— Cóż takiego ?
— Naprzód Celina ma jakieś wielkie zmartwienie... Czy wiesz?...
Przystanąłem, bo fakt ten mnie zastanowił.
— Nie wiem — bąknąłem po namyśle — a Edward ciągnął:
— I nie chce mi go powierzyć... Wczoraj była tak roztargnioną...
Chwilami,
zdawało mi się, że łzy stawały jej w oczach... Stary jej ojciec również
był
nieswój... Prosiłem by się ze mną podzieliła...
— I nie chciała ? — Nie.
— To się nie masz czem martwić — odparłem — wyjdziemy razem...
pójdziemy do
nich... Jeźli i mnie nie powierzy... to się dowiemy od Leona. Zresztą,
widzisz,
kobiety mają swoje dni, w których rożne im fikcyjne do głowy
przychodzą
zmartwienia.Następnie szczęście ma to także do siebie, iż
przegradzają je dni niejakiej
reakcyi. A wreszcie te stosunki, w jakich żyjecie, w jakich zakładacie
gniazdko,

background image

nie mogą być Celinie miłemi...
— Zapewne — podchwycił Edward — ale to nie to... Celina jest tak
rozumną, tak
jednostajną w humorze! Ona się tak trzeźwo zapatruje na naszą
przyszłość i
niemal... rozumie anormalną teraźniejszość.
— A drugi kłopot ? — podchwyciłem przerywając mu te pochwały
Celiny, których
nieraz słuchać musiałem.
Hrabia się zażenował, i po długiej przerwie szepnął:
— Jestem bez grosza.
Osłupiałem. Jeźli jakiej, to tej wiadomości spodziewać się nie
mogłem.
— Nie rozumiem cię — odparłem.
— To takie przecież jasne — zawołał Edward — jestem oddawna bez
pieniędzy... a
od trzech dni nie mam literalnie grosza !
— Wszakże — podchwyciłem przypominając sobie i to i owo —
nigdy nie słyszałem
byś doświadczał braku pieniędzy. Zdawało mi się, iż nie ograniczają
twych
dochodów. Nie ograniczali ich dotąd... Zkądże dzisiaj ?... Przecież
czerpałeś z
kasy...Edward mi przerwał:
— Tak, ale od dnia tego maman a fermèe sa caisse,
— Od jakiego dnia?
— Od dnia, w którym mi matka oznajmiła, że mnie wydziedzicza, że
mogę się żenić,
ale na nic od niej nie rachować... ach! tout, ce qu'elle a dit encore.
Parsknąłem śmiechem i już miałem na ustach odpowiedź. Wszakże
właścicielem
prawym fortuny był Edward; wszakże był pełnoletnim i wszystko
mógł każdej chwili
podnieść. Ale czyż w mojej roli leżało informować go o stosunkach
jego
majątkowych. Czyż mogłem to czynić, mieszkając w pałacu
Korjatyńskich i
pobierając pensyę od hrabiny ?

background image

— Pierwszy raz to słyszę ! — zawołałem.
— Wstyd mi było o tem ci mówić.
— Cóż więc wobec takich okoliczności zamierzasz robić ?
— Będziemy mieszkali w Wybranówce.
— Ale teraz? — zawołałem ze śmiechem, którego powstrzymać, nie
mogłem na tę
naiwną odpowiedź milionowego pana.
— Teraz — westchnął Edward — może się ktoś nademną zlituje.
Wszakże bez gro-sza być nie mogę! Kiedyś pożyczyłem kilkanaście
rubli od lokaja, j'ai rougi
jusqu'aux oreilles i jeszcze byłbym się nie odważył, ale sam mi
zaproponował...
Dziwny niesmak mnie ogarnął. Ta hrabina była mi codzień bardziej
wstrętną.
— Zmuszać syna jedynaka, milionera — myślałem — do żebrania u
służby kilku
rubli? Okpiwać pełnoletniego człowieka i korzystać z jego
nieświadomości i
łagodności by uzyskać jeden sposób więcej zrobienia go narzędziem
swej pychy ?
Zaczynałem nie pojmować tej hrabiny. Wyjąłem z kieszeni pugilares,
w którym się
mieściło kilkaset rubli i oddałem go Edwardowi.
— Weź to tymczasem — rzekłem — a ja ten stosunek wyjaśnię.
Dziwię się twej
apatyi, czy lekkomyślności. Majątek masz, a dochody z niego mieć
powinieneś —
mówiłem wysoce rozdrażniony — skoro jesteś pełnoletni. Twoja
matka nie może cię
narażać na brak... nie ma do tego prawa... Gdy ci braknie, to mi
powiesz...
Zirytowany zostawiłem Edwarda, a pobiegłem do księcia. Czy to w
skutek ostatnich
wypadków, czy też wskutek powiedzenia Edwarda, które ciągle mi w
uszachbrzmiało ile razy z Korybutowiczem się znalazłem "c'est un
role bien drôle",
dość że stosunki moję z nim znacznie się oziębiły. Odrazu też
zacząłem od

background image

interesu.
— Wiecie ! — zawołałem wzburzony — że z tym Edwardem
postępujecie niegodnie..
Książę się łagodnie obruszył.
— Bądźże łaskaw wykluczyć mnie z tych rzeczy. Ja nic nie mam do
Edwarda — dodał
z naciskiem, który mnie właśnie utwierdził w mych przekonaniach.
— A więc — rzekłem — twoja pani Wanda postępuje z synem
niegodziwie
Książę poczerwieniał, co mu się prawie nigdy nie trafiało i zagryzł
wąsy.
— O cóż chodzi? — bąknął cicho.
— O co chodzi? — wołałem podniesionym głosem — Edward od
miesiąca jest bez
grosza, pożycza u lokajów... To jest poprostu oburzające.
Korybutowicz był dziwnym. Skoro tylko zmiarkowało czem mówić
będę, pochwycił
książkę do ręki, i w niej się zagłębiając, zmienił nagle wyraz twarzy.
Zdawało
mi się iż na to tylko opuścił oczy na książkę, by ukryć wyraz
zadowolenia, który
w nich zagościł. To zadowolenie do reszty mnie wyprowadziło z
granic dyplomacyi,
którąw tym domu na pierwszym planie powinienem był mieć. A że
Książę milczał,
zawołałem:
— To jest oburzające, to niema nazwy, to jest...
Nie dokończyłem, bo tutaj Korybutowicz, zerwał się z krzesła,
odrzucając książkę
i zawołał głosem, który, pamiętam, tak był mu niewłaściwym, że
chwilowo obudził
we mnie niewytłumaczone wtedy wrażenie:
— O cóż chodzi? — c'est une bêtise! o której i mówić nie warto.
— Ależ...
— Pozwól — przerwał mi książę. — Ja nie powiedzieć nie mogę.
Pani "Wanda się
uparła i jak kobieta wierzy w skuteczność środków, które się przeciw
niej

background image

obrócą.
— Naturalnie...
— Ale któż co kobiecie tej wytłumaczy? Zdaje jej się, że te środki
zmuszą
Edwarda... No! Rozumiesz... Starałem się jej wykazać le danger
qu'elle court,
ale znasz ją... Edward przecież dziś może wszystko, odebrać
zostawiając ją na
dożywociu... Jeźli dziś tego nie robi, to dlatego, że jeszcze do tego
stopnia
nie oswoił się z nową rolą. Ho ! hol Wpuść psa do spiżarni, to długo
się będzie
namyślał, nim powącha rozsta-wione przysmaki. Mais il finira par y
gouter et les manger ensuite. Za miesięc,
czy dwa, ożeni się, i Narkiewicze go nauczą, comment s'y prendre...
Inaczej
przecież być nie może. Ale dziś ?
Książę mi nie dał mówić. Chwytając mnie za rękę swym poufałym
ruchem, ciągnął
ciszej:
— A że dziś jest Edward tak głupi, cóż ja temu winien ? Przecież go
uczyć nie
będę? Z dyety hrabiny na jego miejscu kpiłbym sobie !
— Ale on grosza nie ma... dziś !
— Eh ! parbleu — zawołał jakby zirytowany Korybutowicz — niech
pierwszego
lepszego lichwiarza, zaczepi czy bankiera a dostanie na słowo sto
tysięcy rubli.
Ha ! ha! Każesz mi się zastanawiać nad tem, że Edward grosza nie
ma. Qu'il
emprunte! Pani Wanda ma leżących... Co ja mówię? Na jego imię w
bankach, leży
może milion rubli w gotówce. C'est absurde! I ty mówisz że on już nie
jest
idyotą... hel he !
Trudno opisać, jakie na mnie wrażenie zrobiły te naturalne słowa
księcia. Mówił

background image

prawdę i nawet trudno było, by jako rozumny człowiek mógł mi
inaczej
odpowiedzieć. A mimo to, przypatrywałem mu się bada-wczo i
podejrzliwie, bo Korybutowicz, mimo wszystkiego, coraz silniej
sprawiał
na mnie wrażenie podstępnego światowca. Ale w tych jego słowach,
tak
prawdziwych, tak jasnych, tak naturalnych w tej chwili, jakaż
mogłaby się
mieścić myśl przewrotna ?
Naturalnie — tłumaczyłem sobie — dopóki się to wszystko nie
wyjaśni, Edward może
użyć kredytu. Raczej nawet kredytu, niż prawa, któreby na razie
jeszcze więcej
rozdrażniło matkę.
Opuściłem księcia, wdzięczny mu za tę radę rozumną i łatwo
wykonalna, jeźliby
Edward był w potrzebie rzeczywistej.
Skandalu nie lubiłem. Nie lubił i Edward go, więc wolałby może się
rumienić, niż
matce, z powodu majątkowych kwestyj, otwartą wypowiadać wojnę.
Tymczasem jednak niepokoiło mnie także i zmartwienie Celiny;
wyszedłem więc z
pałacu z zamiarem udania się do Narkiewiczów.XX.W drodze
spotkałem Leona, który wyglądał wysoce zakłopotany i właśnie
spieszył
do mnie.
— A więc — zawołał — nie wiesz ?
— Nie wiem!
— Przeczucie mnie nie omyliło. Sumę na Wybranówce kupiła
hrabina, i sprzedaż
majątku od dziś za dwa tygodnie naznaczona.
Osłupiałem.
— Jakże to być może ? — rzekłem, nie mogąc się połapać co do tego
niepraktykowanego pośpiechu w naznaczeniu terminu, i
przypominając sobie ową
scenę z panią Korjatyńską, podczas której wysłała była intrygującą
mnie wtedy

background image

depeszę i obiecała energię w działaniu. — Jakże to być może —
ciągnąłem — wszak
sprawa sama, prowadząca do wyzucia kogoś z majątku,trwa zwykle
najmniej lat dwa rok wreszcie ?
— Tak — odparł Leon z nerwowym śmiechem — ale dla takich, jak
twoja hrabina
wierzycieli, są sposoby obejścia prawa.
— Wytłumaczże mi to.
— Bardzo łatwo! Prawo pozwala poręczać długi i w takim razie
wierzycielowi wolno
pozywać nie rzeczywistego dłużnika, lecz poręczyciela. Żyd, który
sumę pożyczył
Celinie, odstąpił ją, jak się domyślani, hrabinie i dał swoją ewikcyę.
Pani
Korjatyńska zaś, skoro rzecz cała była z góry obmyślaną, natychmiast
pozwała
żyda i uzyskała wyrok w ciągu możliwie najkrótszego czasu, bo nikt
tu nie używał
wybiegów prawnych. Wyrok ten stał się prawomocnym, a o fakcie nie
wiedział nikt
prócz żyda i hrabiny. Teraz hrabina rozkazała swojemu adwokatowi
wyrok ów
wyegzekwować i w skutek tego też zjechał do Wybranówki komornik,
spisał wszystko
i wystawił na sprzedaż w terminie najkrótszym, na jaki prawo
pozwala, teraz
faktem jest że od dziś za dwa tygodnie Wybranówka będzie
sprzedana, jeźli Celina
nie znajdzie trzydziestu tysięcy rubli.
— Ależ to być nie może — zawołałem. Leon się zaśmiał.— Któż
więc, ty, czy ja, damy jej trzydzieści tysięcy rubli ? Za siebie ręczę,
bo ich nie mam. A zresztą, choćbyśmy chcieli przypuścić, że
Narkiewiczowie
mogliby dostać taką sumę, to nigdy w tak krótkim czasie,
poprzedzającym
katastrofę. Ty nie masz pojęcia jak ludzie boją się katastrofy...
— Nie o tobie myślałem, ani o sobie — wtrąciłem zadumany; —
chodźmy do ciebie.

background image

Wkrótce, nic więcej już sobie nie powiedziawszy, znaleźliśmy się w
mieszkaniu
Leona.
Czułem to, iż moim obowiązkiem było tu interweniować. Przezemnie
Celina poznała
Edwarda; ja więc byłem przyczyną dzisiejszej katastrofy. Celina
wprawdzie miała
zostać panią milionową, ale tymczasem nie powinna być wyzutą z
dziedzicznej i
ukochanej wsi, ani też nie mogła być w ohydny sposób zrujnowaną do
reszty.
Czułem to wszystko, ale widziałem jednę tylko radę.
— Słuchaj! — zawołałem do gorączkowo czekającego na mój plan
Leona. Jak wiesz,
mam jeszcze szczątki fortuny, ale nie mogę nawet marzyć o jej
zrealizowaniu.
— Wiem o tem.
— Widzę więc tylko jednę radę...— Mianowicie?
— Edward powinien dać tę sumę. Leon zerwał się z krzesła.
— Nie mysi nawet o tem. Plan ten przyszedł i mnie do głowy, ale jest
absolutnie
niemożliwy.
— Dlaczego?
— Celina stanowczo oświadczyła iż woli stracić wszystko.
— Ależ...
— Wszystko, co mi powiedzieć możesz, przedstawiłem jej. O tem, by
narzeczony
Celiny wiedział nawet o wypadku, mowy być nie może. Zachodzi tu
jednak
poważniejsza obawa. Jeźli pani Korjatyńska sprzeda Wybranówkę, a
syna nie
wyposaży, i jeźli Edward nie odważy się na procesowanie swej matki,
z czego oni
żyć będą?
Pytanie to śmieszne w zasadzie, przestraszyłoby może każdego, ale
nie mnie,
który przed chwilą rozmawiałem z księciem. Plan swój miałem w
głowie już i

background image

postanowiłem go wykonać, — jeźliby Celina nie odstąpiła od swych
sine qua non.
— Chodźmy do twej kuzynki! — zawołałem, rzucając się pierwszy ku
drzwiom.
Narkiewiczów zastaliśmy w domu, Celina była przybitą, a dziadek o
katastrofienic nie wiedział. Zaniknąwszy się więc we troje w
gabinecie poczynającej być
głośną autorki, usiłowaliśmy ją przekonać i uprosić, by pozwoliła mi
wtajemniczyć Edwarda w swoje zmartwienie. Ale Celina ani słyszeć o
tem nie
chciała.
— Proponujesz mi pan — odezwała się do mnie — rzecz któraby się
mogła kiedyś
przeciw mnie obrócić i fatalne rzucić na mnie światło.
— Jakto ?
— A gdyby małżeństwo moje z Edwardem do skutku nie przyszło?
— Czyż pani — zawołałem obrażony prawie za hrabiego —
przypuszczasz możliwość
podobnego wypadku ?
— Wszystko trzeba przypuszczać — odparła — w okolicznościach
nieszczęśliwych
stosunkach, w których się ma do czynienia z tą kobietą. Czy my
wiedzieć możemy,
co ona dziś już za nowy potworny plan uknuła?
— Hrabina?
— A któżby! — odrzekła zapalając się młoda kobieta — a zresztą,
gdyby nawet
"wszystko miało się odbyć jak przewidujemy, to jeszcze są inne
względy poważne
nie po-zwalające mi w interesa Wybranówki mięszać mojego
narzeczonego.
— Cóż to za względy zapytałem ?
Panna Narkiewicz uśmiechnęła się, spoglądając namnie tym
wzrokiem, jakim ludzie,
co dużo w życiu doświadczyli i przeżyli, spoglądają na naiwnych i
niedoświadczonych.
— Naprzód całej mojej naturze sprzeciwia się — mówiła dalej Celina
stanowczo —

background image

kombinacya, za pomocą której nietylko dziś, ale kiedykolwiek
uzyskałabym
pieniądze od... Edwarda. A powtóre, szczęście moje dziś czyste i
niczem nie
zamącone, uleciałoby z chwilą, w której bym bezinteresownie. nie
mogła spojrzeć
w oczy mojemu narzeczonemu... Tak !... powtarzam. Wolę stracić
wszystko.
— Jesteś pani — odparłem rozdrażniony — egzaltowana, jak
wszystkie kobiety...
Celina boleśnie się uśmiechnęła, a ja ciągnąłem:
— Wy jesteście w stanie poświęcić życie całe dla dogodzenia swojej
egzaltacyi.
Pani się nie zastanawiasz nad tem, że tracąc Wybranówkę dla kaprysu
prawie — bo
jakże inaczej nazwać jej pogląd — tracisz dużą fortunę i. pozbawiasz
się na całe
życierzeczy, która nam daje niezależność, swobodę pożytecznego
działania.
— Być może... ale — urwała, pomyślała i szepnęła — ale ta nasza
właśnie
egzaltacya, to nasze szczęście...
Ożywiła się po długiej przerwie i mówiła:
— Zresztą... nie wiem... Może w innych okolicznościach
usłuchałabym waszej
rady...
— W jakichże? — podchwycił, zirytowany do najwyższego stopnia,
Leon.
Celina pobladła i zawołała z zapałem:
— W innych! w naturalnych! Zapominacie, iż ja mam wyjść za
człowieka, który
jest synem mojej krzywdzicielki i każecie mi niemal jej pieniędzmi
przed nią się
bronić. Przecież to byłby postępek, godny awanturnicy nie mnie.
Chciałem coś mówić, ale Celina gestem ręki mnie powstrzymała i
ciągnęła z ogniem
we wzroku i przekonaniem.

background image

— Któż mi może zaręczyć, że Edward dojdzie ze mną do ołtarza?
Kto? Czy sądzicie,
że nie widzę jasno? Że nie przypuszczam, iż Edward będąc
młodzieńcem, nie zaś
mężczyzną wytrawnym, od dziś do trzech miesięcy, może napotkać
inną kobietę dla
której mnie porzuci ?...— Pani...
— Tak panie — mówiła młoda kobieta zapalając się. — Dziwi mnie,
iż panu to
wszystko potrzebuję przedstawiać. Edward jest dzieckiem...
dzieckiem! Zapewne,
iż zrobiłby wszystko cobym mu dziś zrobić kazała, ale czy kto z nas
wykluczyć
może taką okoliczność, któraby na mój dzisiejszy postępek nie rzuciła
kiedyś
podejrzanego światła?...
— Przypuszczenia pani o Edwardzie...
Tu znów Celina, jakby pragnęła wszystko wypowiedzieć, przerwała,
chwytając myśl
moją:
— Są tem więcej uzasadnione, że jest synem kobiety przed która drży
dzisiaj
jeszcze, a która znajduje w swem, sercu i w swej głowie sposoby,
jakich ja
domyślećbym się nie mogła, przy największych nawet wysiłkach
mojej wyobraźni.
Urwała i po chwili dokończyła:
— Nie mówmy więcej o tem.. Może Bóg zeszle mi jaką pomoc lub
radę... A jeźli
nie, to jeszcze mu dziękować będę — mówiła ze łzami w oczach — że
mi dał talent,
pozwalający utrzymać siebie i dziadka. Żal mi tego kawałka ziemi, dla
którego
ocalenia tyle przecierpiałam od dzieciństwa, dlaktórego stary dziadek
poświęcił połowę życia, żal tych mogił mych rodziców...
Zaczęła płakać i umilkła.
Serce mi się formalnie krajało. Jakkolwiek nie chciałem przyznać
słuszności jej

background image

zapatrywaniom, przecież czułem ją w głębi duszy. Ale tu czasu nie
było na próżne
i czcze żale. Celina nie mogła tracić przecie dzisiaj jeszcze fortuny, i
to
tylko dlatego, że się tak podobało hrabinie Korjatyńskiej. Na sama
myśl tę
dusiło mnie coś w gardle. Ta przewaga milionerki, wyciskająca łzy
ludziom
niewinnym i rzucająca ich na pastwę, wstrząsała całem mojem
jestestwem.
W jednej chwili, następującej bezpośrednio po przemówieniu panny
Narkiewicz,
podczas grobowego milczenia w jej gabinecie, mdły plan, tkwiący mi
już w głowie,
zarysował się jasno i natychmiast też wykonać go postanowiłem.
— Niech pani się nie martwi! — zawołałem, wstając, i wyciągając
obie ręce do
Celiny. — Jest nas dwóch tutaj, ja i Leon. Musimy coś poradzić. Nie
pozwolimy,
byś straciła swoje gniazdo.
Panna Narkiewicz niedowierzająco, ale dziękczynnie się uśmiechnęła,
poczem zarazzbladła i gdyśmy już wychodzili z Leonem szepnęła
jeszcze:
— Pamiętajcie że Edward ma nie wiedzieć.
— Pamiętam!
Wybiegliśmy. W bramie zatrzymał mnie Leon.
— Cóż ty za myśl miałeś — zapytał — rzucając jej coś w rodzaju
nadziei?
— To do mnie należy — odparłem. — Jutro będą, pieniądze na
zapłacenie hrabiny.
— Nie łudź mnie — zawołał Leon — wiem że tej kwoty nie masz;
wiem że jej nie
dostaniesz. Któżby więc tutaj ?...
— Ja!
Przyjaciel spojrzał na mnie, jak na waryata, a ja dodałem:
— A teraz do widzenia! Spieszno mi uspokoić twoją kuzynkę. Jutro
będę u ciebie.

background image

Opuściłem go zdziwionego i pobiegłem w stronę pałacu
Korjatyńskich, chcąc się
jak najprędzej zobaczyć. z Edwardem.
Zastałem go jeszcze w domu.
— Edwardzie! — zawołałem — możesz mi odpowiedzieć, z ręką na
sercu, na dwa
pytania ?
— Dlaczegożby nie?— Ale wiedz o tem, że od szczerości twych
odpowiedzi zależy wiele i że od niej
zależy mój honor, spokój mego sumienia, że od niej... zależy może
także
szczęście kobiety, którą kochasz...
— Celiny ?... pytaj !...
— A więc słuchaj.
— Słucham!
— Czy ty masz — pytałem — tak silne postanowienie poślubienia
panny Narkiewicz,
iż nicby cię nie było w stanie zmusić do zerwania?
— Cóż za myśli ci przychodzą ? — przerwał Edward zdziwiony
pytaniem.
— A więc — ciągnąłem — żadne okoliczności? ani nawet takie,
których powiedzieć
nie możesz ?... ani niezłomny upór twej matki?... ani wydziedziczenie
cię,
jeźliby ono przypuśćmy, okazało się możliwem?... ani?...
— Przestań już — podchwycił hrabia — bo serce mi rozdzierasz.
Widocznie mnie nie
uważasz za człowieka, lub też... Nie wiem doprawdy, co myśleć o
twych pytaniach.
— Myśl, co ci się podoba, a odpowiadaj na pytanie drugie.
— No?— Czy pokładasz we mnie zaufanie ?
— Jedno pytanie dziwniejsze od drugiego...
— Odpowiadaj!
— W kimżebym pokładał zaufanie, jeźli nie w tobie przyjacielu ? —
zawołał Edward
— w tobie, któremu zawdzięczam, że nie zostałem idyotą
kompletnym.

background image

Na mnie teraz przyszła kolej zdumienia. Hrabia pierwszy raz dał mi
do
zrozumienia, że wiedział czem niedawno był jeszcze, i że stosunek
mój do niego
pojmował. Ale czasu nie miałem ani na zastanawianie się nad jego
odpowiedziami,
ani na rozczulanie. Pytałem więc dalej:
— A więc, jeźlibym od ciebie żądał czegoś, czegobyś sobie
wytłumaczyć nie umiał,
jeźlibym ci tego sam wytłumaczyć nie chciał... Jeźliby ci to żądanie
moje było
wstrętnem nawet... podejrzanem... czybyś?...
— Zastosowałbym się do twego życzenia, skoroby tylko było
wykonalnem — odparł
Edward ze zdziwieniem i obawą.
— Me zachwiałoby ono naszę przyjaźnią ?
— Wąt... pię... Nie rozumiem cię. Namyśliłem się i zawołałem:
— A więc, będę od ciebie żądał czegoś,coby słusznie mogło obudzić
w tobie podejrzenie co do mych szczerych i
bezinteresownych uczuć dla ciebie. Jeźli ci powiem, że to żądanie
moje jednak
wypływa z twego własnego interesu, uwierzysz mi ślepo?
— Uwierzę, — odrzekł szybko tym razem hrabia — jeźli ono nie
będzie dotyczeć
stosunku mego do Celiny. Ty może myślisz... abym zaniechał ?...
— Nie! — czemprędzej przerwałem uradowany.
— A więc uwierzę ślepo.
— I jeźli cię zobowiążę do tajemnicy, dotrzymasz jej ?
— Dotrzymam.
— We wszelkich okolicznościach ? przed Celiną nawet? przed Celinę
szczególnie?
Tu hrabia się zastanowił.
— Takie mam — zawołał — zaufanie do ciebie, iż i to obiecuję,
pewny, że mi nie
uczynisz nic takiego, coby mi przykro i trudno było taić przed nią.
— Nie mylisz się — odparłem i pożegnawszy go, wybiegłem na
miasto.

background image

Za chwilę byłem w hypotece, gdzie mi jeszcze przed działaniem
potrzebna była
pewna wiadomość. Ta relacya okazała się pomyślną i stwierdziła moje
dane co do
rze-czywistych stosunków Edwarda. Książę nie kłamał wtedy. Pałac
Korjatyńskich
należał tylko do Edwarda i nie był objęty aktem dożywocia hrabiny,
który się w
kopii znajdował w księdze hypotecznej. Edward był właścicielem
wszystkich dóbr,
pozostałych po ojcu, a na części ich tylko ciążyło dożywocie hrabiny.
Na drugi dzień o godzinie jedenastej rano, wychodziliśmy ja i Edward
z banku
"Kohna et Cie", gdzie hrabia zaciągnął trzydzieści pięć tysięcy rubli
pożyczki,
z których trzydzieści mnie pożyczył, a pięć zachował sobie. Pożyczkę
tę uzyskał
na mocy aktu notaryalnego, odemnie wziął weksel.
Dnia następnego wręczyłem Leonowi trzydzieści tysięcy rubli, nie
mówiąc mu nawet
o ich pochodzeniu. Żądałem by niemi spłacono dług hrabiny, a mnie
umieszczono
miasto niej na hypotece Wybranówki.
Radość Celiny nie miała granic. Musiałem, ubierając się w pawie
pióra, przyjąć
jej gorące podziękowanie, które było krótkie, ale tem wymowniejsze.
— Nie umiem panu wyrazić — powiedziała — uczucia, które
wdzięcznością nazwać nie
można. Wybranówka dla mnie nie była zwykłą rodzinną wsią, ani też
nieprzedstawiała fortuny całej. Wybranówka, to jakby osoba, którą
przy życiu
zachowałeś, z którą wiążą się tradycye długich cierpień, a to są węzły
bardzo
silne.
Leon więc natychmiast pojechał na miejsce, aby przed terminem
sprzedaży
przeprowadzić wszystkie formalności, towarzyszące spłacie długu w
tych

background image

warunkach, a na ulicy Chmielnej, wraz z rozpogodzonem obliczem
panny Narkiewicz,
powróciło szczęście.
Mnie jednak ciężko było na sercu. Rola, którą odegrałem w tym
wypadku względem
hrabiny, tak mnie gryzła, iż tego samego dnia udałem się do
Korybutowicza.
Książę od pewnego czasu sprawiał na mnie dziwne wrażenie
człowieka, czekającego
na jakiś wypadek w swem życiu. Chwilami w tej epoce przypominał
mi gwałtownie
postacie romansów francuzkich, gdzieś, kiedyś czytanych, w których
bohater
intryguje i niepokoi do najwyższego stopnia czytelnika swem
niejasnem i
nielicującem z jego charakterem, zachowaniem się. Książę wprawdzie
nie robił nic
innego, jak to, co dotąd zwykł był robić, ale zachowanie się jego i
jego
skupienie się w sobie, wydawało mi się nienaturalnem.W pałacu
bowiem panowała duszna atmosfera od dnia owej awantury. Że w nim
coś
knuto i działano, nie ulegało żadnej wątpliwości. Wymuszony spokój
hrabiny,
który nastąpił bezpośrednio po dniu, w którym zapowiedziała była
najenergiczniejszą akcyę, nie pozostawiał co do j ej tajemniczych
planów żadnej
wątpliwości. Sądziłem, iż bajecznych dla siebie rezultatów
spodziewała się ze
sprzedaży "Wybranówki i ostatecznej ruiny Narkiewiczów. Przyznać
się więc muszę,
iż ciekawy byłem jej fizyognomii w tym dniu, którym ją dojdzie
wiadomość o
chybionym zamachu.
Ale postanowiłem dnia tego nie doczekać się w pałacu Korjatyńskich.
Nie mogłem
nań czekać, gdyż niepodobieństwem było pozostawać dalej w domu
hrabiny,

background image

działając wprost przeciw niej. Jako człowiek honorowy chciałem się
wydostać z
tej matni. I jakkolwiek byłem związany przyrzeczeniem
nieopuszczania Edwarda,
uważałem jednak opuszczenie pałacu za fakt nie przeszkadzający w
niczem
utrzymaniu najściślejszych stosunków z hrabią.
Udawszy się więc do księcia, wprost go zagadnąłem:
— Proszę cię, byś mnie zastąpił i wyra-ził hrabinie w imieniu mojem,
postanowienie opuszczenia jej domu.
Korybutowicz spojrzał na mnie strasznym i zdziwionym wzrokiem.
— Jakto? — bąknął — wszakże, zdaje mi się, że zawarliście umowę
na...
— Tak — rzekłem — ale uważam, że obowiązki moje w tym domu
od samego początku
były fikcyjnemi. Stały się niemi przy najmniej. Edward, żeniący się
niebawem z
panną Narkiewicz, w czemże mnie potrzebować może?
Korybutowicz nieznacznie się uśmiechnął. Z czegóż jeźli nie z
małżeństwa
Edwarda, o którem mówiłem z taką pewnością, jakby o fakcie
dokonanym? Ten
uśmiech, pamiętam, obudził we mnie pierwszy raz podejrzenie, że on
działał
wspólnie z hrabiną, i że oboje kombinowali jakieś plany piekielne, w
powodzenie
których wierzyli ślepo. Inaczej być nie mogło. Małżeństwo Edwarda
w tych
warunkach, czułem to, przedstawiało anomalię, która z dnia na dzień,
bez
wstrząśnienia, nastąpić nie mogła. Na wstrząśnienia zaś, na walkę
wcale się nie
zanosiło, a to jedno tylko mogło tak zmienić sytuacyę, ażeby
rezultatem jej było
małżeństwo hrabiego z Celiną.Gdyby już dzisiaj wojna wrzała między
matkę, a synem, rozum pozwalałby
przypuszczać naturalne, nawet w tych warunkach, zwycięztwo
ostatniego. Ale tu

background image

panowała cisza. Edward ze spokojem i wiarą w jutro, patrzał w
obmyślaną przez
siebie przyszłość, której poprostu nie uznawano w pałacu.
Nagle stanęła mi w oczach cała nienaturalność tej sytuacyi.
— Przypuszczać — myślałem, siedząc naprzeciw księcia, jeszcze
uśmiechniętego —
że Edward ożeni się w Maju, jak było postanowionem, z panna
Narkiewicz, równało
się przypuszczeniu, że na całej linii zwycięży jedno z dwóch
mocarstw, z których
żadne nie stawało do boju, ograniczając się jedynie na działaniu
gabinetowem.
Przypuszczenie to było również niemożliwem jak niemożliwem jest w
naturze
przesilenie atmosferyczne bez burzy.
To wszystko jak błyskawica stanęło mi żywo przed oczami.
Tymczasem książę rzekł:
— Zamiar twój, jestem przekonany, wysoce strapi panią, Wandę.
Tego było za wiele. Wybuchnąłem śmiechem i zawołałem:— Zdajesz
się kpić ze mnie, i sądzisz, że ja à la longue będę odgrywał tę głupią
rolę, jaką narzuciliście mi w tym domu. Ja żadnej roli tutaj nigdy nie
miałem do
spełnienia, chyba w pierwszych czasach mego pobytu w Wielkich
Groblach, w
których przyczyniłem się moją radą do wyzwolenia tego chłopca, co
go ocaliło od
idyotyzmu. Chyba, chyba, że chcecie mi dać emeryturę za zasługę? —
dodałem
ironicznie.
Korybutowicz, który zawsze się rozdrażniał, gdy o nim i o hrabinie w
liczbie
mnogiej mówiłem, chciał, czerwieniejąc, przerwać mi; ale ja ulegałem
ferworowi
wypowiedzenia wszystkiego, co myślałem.
— Sam nie wierzyłem — ciągnąłem więc — w tak świetny rezultat.
Sądziłem iż
nastąpi po latach, a on tymczasem jest po kilku zaledwie miesiącach.
Dziś Edward

background image

mnie w niczem nie potrzebuje, a zresztą widuję go bardzo mało. Ile
razy wchodzę
do tego domu, rumieniąc się, pytam sam siebie, po co ja tu
przebywam ?
— Twoja skrupulatność — rzucił Korybutowicz — jest za...
— O! — odrzekłem ze śmiechem. — Nie mam żadnej skrupulatności
i zachodzę w
głowę, dlaczego hrabina dawno nie dała dymi-syi człowiekowi, który
to, co zdziałał dotąd, zdziałał przeciw niej, a i to co
dalej zdziała, obrócić się również tylko przeciw niej może.
Książe spoważniał.
— Pani Wanda — wtrącił — jest osoba tak wyższa, iż przypuszczam,
że znajduje
twoje działanie choćby przeciw jej zamiarom skierowane, za
zbawienne dla
Edwarda.
— Ha! ha! ha!
— Bądź co bądź — dodał zażenowany Korybutowicz — wyrabia ono
Edwarda, hartuje go
jak ów młot kowalski, czyniący dopiero surowa sztabę żelaza zdatną,
do użycia.
— Nie sądzę — odparłem — by pani Wanda do tego stopnia była dziś
głęboka
znawczynią psychicznych praw człowieka. Gdyby nią była —
dodałem z ironią — toby
syna nie doprowadziła do stanu zidyocenia...
Książę zacisnął usta, a ja, chcąc skończyć, mówiłem z nowem
ożywieniem.
— A zresztą... dziś tak rzeczy się mają... bo trzeba określić tę
nadzwyczajną
sytuacyę, w jakiej ja, jak jaki manekin stoję...
— Słucham... et j'en suis curieu parbleu — wtrącił Korybutowicz z
pewnym
niewinnym sarkazmem.— Edward ma się ożenić z panną Narkiewicz,
a hrabina gotuje i obmyśla plany,
mające przeszkodzić temu małżeństwu...
— Nie wiem — bąknął, zmieniając co chwila wyraz fizyognomii,
książe.

background image

— Ale ja wiem, nie będąc bitym w ciemię — odparłem
doprowadzony do rozdrażnienia
tem upartem usiłowaniem Korybutowicza odurzenia mnie; otóż z tego
może... musi
się rozwinąć walka, w której jabym stanął po stronie Edwarda. Tej
Chwili zaś
doczekać tu nie chcę i nie mogę.
— A więc — zawołał z zaciekawieniem książę — znajdujesz, że
małżeństwo Edwarda
jest rozumnem małżeństwem ?
— Jeźli mamy mówić o rozumie we właściwym tego słowa
znaczeniu, to ono jest
bardzo rozumnem.
Książę się poprawił:
— Est-cepourtant un mariage de raison — zapytał — dla
Korjatyńskiego?
— Les mariages de raison — odparłem — nigdy nie uważałem za
rozumne małżeństwa.
Przeciwnie! uważałem je zawsze za głupie małżeństwa.
Korybutowicz zrobił ruch rozpaczliwy rękami.— Nie możemy się
zejść. Ja mówię o Edwardzie Korjatyńskim...
— A ja ?
— Ty o człowieku !
— Edward Korjatyński bowiem — zawołałem — z chwilą, gdy
przestał być idyota,
jest dla mnie przedewszystkiem człowiekiem.
Książe tym razem umilkł, mina mi tylko dowodząc, iż nie chce dalej
w tym
przedmiocie staczać ze mną utarczki. Wstał i odezwał się:
— Idę w tej chwili zakomunikować hrabinie coś mi powiedział, i
wracam niebawem.
— 'Czekam u siebie.
Rozeszliśmy się.
Książę dopiero po upływie godziny powrócił do mego pokoju,
zarumieniony od
ożywionej widocznie dyskusyi. Mimo maski, jaką zawsze na obliczu
swem nosił,

background image

nieumiał ukryć zadowolenia, jakby z odniesionego zwycięztwa.
Usiadł, i
pogładziwszy swą hebanową lśniącą brodę, odrazu zaczął:
— Takie jest zapatrywanie i taką wola pani Wandy:
Przedewszystkiem, nie pozwoli
nigdy, byś dom jej opuszczał.
— Jakto ? — zawołałem wzburzony.
— Posłuchaj! — wtrącił książę, wstrzymując mnie gestem ręki. —
Pani Wanda nicnie ma przeciw temu, abyś, jak się wyraziłeś, przeciw
niej działał. Uważa cię za
przyjaciela swego syna i właśnie pragnie, aby w przejściach, które go
czekają,
miał on doradcę tak pewnego i doświadczonego, jakim ty być"
możesz.
Słuchałem zdziwiony, a Korybutowicz innym już tonem ciągnął:
— Plan pani Wandy jest bardzo mądry. Je ne Ia croyais nieme pas
capable... Nie
wierzy ona w prawdziwe uczucie syna dla panny Narkiewicz, i nie
wierzy w to, by
syn jej miał się zakochać do tego stopnia w pannie Narkiewicz, iżby ta
miłość
zagłuszyła w nim dziedziczne i z mlekiem matki wyssane uczucia...
Postanowiła
więc wszystkich użyć sposobów, będących w mocy kochającej matki,
która chce
wystawie" na próbę naturę dziecka, aby nie dopuście do tego związku.
Jeźli
jednak Edward w tych próbach okaże się niezachwianym, jeżeli je...
wytrzyma...
pani Wanda powierza ci, jak dżentelmenowi, pod tajemnicą qu'elle
finira per
ceder...
Milczałem oszołomiony. To wszystko, co mi mówił Korybutowicz,
było dobrem do
romansu idealistycznego, ale nie licowało z charakterem hrabiny i nie
mieściło
sięw mojej głowie. Odgadując też myśl moję., książę ciągnął dalej:

background image

— Nie możesz się temu dziwić. Znając panią Wandę rozumiesz
przecież, iż ona
wolałaby w razie, jeźli to małżeństwo Edwarda niejest koniecznością,
mieć za
synowę księżniczkę ou bien une autre, któraby choć w części
realizowała jej
marzenia. Cest pourtant hien clair...
Zapewne, iż to było bardzo jasnem, a plan hrabiny nie mógł być
inaczej nazwany,
tylko rozumnym i uczciwym. Ale czy plan ten mógł się zrodzić w
duszy księżniczki
Sokołogórskiej takiej, jaką znałem?
I tę myśl moją odgadł przebiegły Korybutowicz bo dodał jeszcze.
— Długośmy mówili o tem... Sam nie spodziewałem się tych
rezultatów, ale
kobiety! Oh! les femnies! elles changent du jonr au lendemain... — tu
uśmiechnął
się i dodał z tą sobie właściwą, a bałamucącą w pewnych chwilach
swobodą i
naturalnością: — Gdyby mi kto kiedy był powiedział, że Mme Wanda
consentira mieć
za synowę pannę Narkiewicz z "Wybranowki ? Que Ie monde est
drôle! que Ia vie
est bizarre!
Tu odetchnął, spoważniał i kończył.
— A zresztą zachodzi teraz i wzglądbardzo ważny. Pani Wanda
zgadza się, iż rola twoja obecnie niejest rolą, jaka
'człowiekowi twojego urodzenia i świata odpowiadać może, ale prosi
cię, byś ja
znosił do końca, który przecież niebawem nastąpi. — W Maju Edward
postanowił się
ożenić, a z końcem Kwietnia hrabina zamierza opuścić Warszawę.
Otóż opuszczenie
twoje tego domu, dziś... w przededniu tych wypadków, po awanturze
ze
Światosławami, ferait jaser Ie monde, a hrabina bardzo słusznie
pragnie unikać

background image

okoliczności, któreby świat zastanawiały i pozwalały mu się nią
zajmować...
Przyjechaliśmy tutaj razem! rozjedziemy się razem!
Kory buto wież urwał, a ja byłem już przekonany. Ten człowiek miał
dar wymowy,
tem większe wywierający wrażenie, im ciemniejszej bronił sprawy.
Zresztą Edward
mnie prosił, bym go na chwilę nie opuszczał, a tu chodziło o kilka
tygodni.
Gdym jednakowoż księciu oznajmił, że się decyduję zastosować do
życzenia
hrabiny, po ustach jego przebiegł wyraz, który miał te barwy i
odcienia, jakie
miewa zadowolenie, odbijające się na przebiegłej twarzy człowieka,
wyprowadzającego w pole swego interlokutora.Doznałem niemiłego
uczucia przestrachu, ale elegancki światowiec rozwiał je
rychło. Uchwycił moję, rękę i serdecznie nią potrząsając, zawołał:
— Dziękuję ci za hrabinę i... za siebie. Twoje postanowienie mnie
uszczęśliwia... Wyczekuję niecierpliwie końca... Et puis, gdybyś
opuścił pałac,
wówczas i moja pozycya w nim pourrait paraitre louche... a tak nous
sommes
deux...
Roześmiał się i kończył:
— W tych próbach, które synowi gotuje pani Wanda, Edward będzie
silniejszym,
czując ciebie w odwodzie... i prędzej się to skończy, a niechby się to
skończyło... parceque moi fen veux finir aussi. Jeźli Edward w Maju
— dodał
ciszej i półgębkiem — to ja będę mógł w Sierpniu...
Ochłonąłem. Książe ciągle przedstawiał mi się takim, jakim był
zawsze. Do siebie
zawsze skierowywał zachodzące wypadki. Był więc "w swoim
sosie".XXI.Upłynęło kilka tygodni, nie przynosząc żadnej
nadzwyczajnej zmiany, ale
powiększając duszność dokoła mnie panującej atmosfery.
I rzecz dziwna: najwięcej mnie zatrważał niczem niezamącony spokój,
panujący w

background image

pałacu Korjatyńskich, ten spokój, cechujący mieszkania ludzi,
pewnych każdej
godziny dnia następnego.
A jutro miał się ożenić Edward z Celiną. Hrabina, w niczem nie
zmieniając swych
zwyczajów, zdawała się czekać dnia tego, jak się czeka wypadku,
mogącego
nadejść, ale tylko wskutek nadzwyczajnych i nieprzypuszczalnych
okoliczności.
Chwilami myślałem, iż pani Wanda, znudzona naleganiem
nieszczęśliwego
Korybutowicza, pragnącego raz wreszcie zdefiniować swoją pozycyę
w pałacu
Korjatyńskich, postanowiłaz rezygnacyą zgodzić; się na małżeństwo
syna.
Edward, codzień szczęśliwszy, bo codzień bliższy upragnionej chwili,
niewiele
czasu spędzał w pałacu i nie zwracał uwagi na sposób zachowania się
matki i
księcia.
Bo i ten ostatni był to całkiem inny człowiek, niż ten, jakiego znałem
w
czasach, gdy hrabia był idyota i miał zostać mężem księżniczki. Tę
zmianę zaś
tłumaczyłem sobie tem, że nie był on zadowolony z gwałtownej i
nieprzewidzianej
metamorfozy Edwarda, nie mogącej wróżyć na przyszłość nic, coby
mu pozwalało
żywić dalej nadzieję zostania panem całej korjatynieckiej fortuny.
Spokój więc, goszczący stale na głęboko strapionem obliczu hrabiny i
na twarzy
Korybutowicza, rozumiałem po części, nie rozumiejąc jednak tej
zupełnej ich
bierności, następującej po tylu obietnicach działania i wystawienia
Edwarda na
próby. Nawet ta pierwsza próba, polegająca na zrujnowaniu
Narkiewiczów a

background image

chybiona, nie wywołała w usposobieniu hrabiny żadnego
donioślejszego objawu.
Wszystko to było dziwnem i podejrzanem, tak, iż ze zdwojoną siłą
obserwacyistudyowałem zarówno hrabinę, jak i księcia, nie mogąc
jednak niczego dociec.
Uważałem tylko, iż książę zmienił swój sposób życia, iż nie spędzał
godzin
przeznaczonych zwykle na czytanie u siebie, iż miewał ożywione z
panią Wanda
konferencye, z których powracał nieraz zarumieniony i tryumfujący.
A ile razy on
był takim, to hrabina przeciwnie zdawała się być przygnębiona, jakby
wahaniem
jakiemś widocznem. Coś więc knuła, ale potajemnie.
Do tych wszystkich okoliczności niejasnych przyłączyła się w tej
epoce jedna
jeszcze, dotycząca księcia, która mnie wysoce zaciekawiła.
Korybutowicz nagle
pewnego poranku zniknął. Gdyśmy go z Edwardem nie zastali na
obiedzie, zapytałem
hrabiny, gdzieby był.
Pani Wanda najnaturalniej odparła: — Dostałam z domu ważne
wiadomości i książę
musiał w mojem zastępstwie wyjechać do Wielkich Grobli.
W tym wyjeździe więc, byłbym się nigdy niczego nie dopatrzył,
gdyby nie to, że w
kilka dni później spotkałem na ulicy księcia Światosława, który nie
mając mi nic
da zakomunikowania, odezwał się:— Ale á propos, widziałem kiedyś
Korybutowicza na kolei...
— Jechał do Wielkich Grobli — podchwyciłem — a Światosław
przystanął.
— Tam ? Nie! Wsiadł do pociągu, który spieszył zagranicę. Nie
miałem sposobności
spytać się go, dokąd jedzie... Ale czyżby ostatecznie dostał kosza od
hrabiny ?
Ta myśl mi przyszła... Pan nie wiedziałeś, że wyjechał zagranicę?
Czemprędzej się oryentując, odrzekłem:

background image

— Owszem ! lapsus linguae... wiedziałem... ale ma lada dzień
powrócić.
— Aaaa... — bąknął Światosław i rozśmieliśmy się; on swobodny, a
ja do
najwyższego stopnia zadumany. — Dlaczego w pałacu mówiono, że
Korybutowicz
pojechał do Wielkich Grobli, gdy on wsiadł do pociągu, idącego w
przeciwnym
zupełnie kierunku ?
Nadto przypomniałem sobie, iż pani Wanda udzielając mi owej
odpowiedzi, dała ją
w sposób, który wtedy mnie już zastanowił, niby akord fałszywy. Ale
niebawem, po
upływie kilku dni, skłonniejszy byłem do przypuszczenia, że
Światosławowi się
przywidziało. Korybutowicz bowiem wrócił i naturalnie zdawał
sprawę ze swego
pobytu aż w Kijowie.— A mnie — podchwyciłem — spotkał kiedyś
Światosław i zapewniał, że cię widział
na dworcu wiedeńskim.
— L'idiot — odparł książe — musiał wziąść kogo innego za mnie... A
może...
dodał, zamyślając się — byłem istotnie na tym dworcu?... Mais non!
Noga moja
tamtej zimy nie postała.
Tak stały rzeczy, gdy pewnego dnia pani Wanda pojawiła się w
salonie, w chwili,
gdyśmy się w nim zgromadzili przed obiadem i bardzo przygnębiona,
trzymając w
ręku otwartą depeszę, zwróciła się z nią do Edwarda.
— Ach! Cóż za nieszczęście! Brat mój... a twój wuj jest
niebezpiecznie chory w
Nicei...
Podała telegram synowi, który nie umiał ukryć wyrazu zdziwienia, z
jakiem objął
wzrokiem matkę. Sam pierwszy raz słyszałem w tym domu o bracie
hrabiny, owym

background image

utracyuszu księciu Sokołogórskim, z którym, jak sądziłem, bez żadnej
wprawdzie
podstawy — stosunki były zerwane.
Chcąc się zoryentować, spojrzałem na Korybutowicza.
Ten jednak, jakby unikając wszelkiego wzroku, opuścił oczy w dół i
chodząc po
sa-lonie, przyglądał się końcom swych spiczastych bucików.
— Prince! — zagadnęła, zwracając się do niego hrabina — i
wskazując mu oczami
depeszę, którą właśnie czytał obojętnie Edward — zdaje mi się iż
telegram jest
tej treści, że wypada, nie tracąc ani chwili, udać się do Nicei ?
Absolumenł.
Korybutowicz, ze źle udaną tym razem ciekawością, uchwycił papier,
odczytał go,
poczem mruknął:
— Oui... telegram jest jasny... brat pani jest niebezpiecznie chory,
c'est
clair. Zresztą Bierna nic dziwnego, c'est un homme, który ma
sześćdziesiąt i
kilka lat...
— Absolument — odparła hrabina, topiąc równocześnie wzrok pełen
ciekawości w
Edwardzie.
Przeszliśmy do sali jadalnej. Obiad minął wśród grobowej ciszy,
przerwanej
zaledwie kilka razy przezemnie lub księcia. Hrabina wyglądała
zafrasowana.
Każdyby zapewne uważał to za rzecz naturalną, ale mnie telegram ten
niespodziewany dnia tego zastanowił i wydał się dziwnym.
Po obiedzie hrabina, między jedną a drugą łyżeczką czarnej kawy,
zagadnęła syna,chociaż od owej sceny na schodach nie mówiła wprost
do niego:
— Zapewne, zechcesz mi towarzyszyć, j'éspère...
Hrabia nic nie odrzekł, choć pani Wanda odpowiedzi wzrokiem
żądała, więc też
ciągnęła po pauzie:
— Twój wuj... mało go znałeś...

background image

— Zupełnie go nie znałem.
— Owszem! Gdyś był dzieckiem, bywał jeszcze w "Wielkich
Groblach, bo mieszkał
wtedy w kraju.
Westchnęła i mówiła znów innym tonem, ale wciąż do syna.
— To człowiek który dużo złego zrobił rodzinie. Il a perdu l'immense
fortune
naszego rodu, ale... aujourd'hui... to należy do odległej przeszłości...
Wszystko się zapomina. Stracił mi posag... tout. To nie przeszkadza
jednak
pamiętać, że to ostatni, le dernier, bien le dernier Sokołogórski mój
brat... Ty
jesteś... Wypada byś mi towarzyszył. Jeźli jeszcze są jakie szczątki, a
muszą
być szczątki tak kolosalnej fortuny...
Tu książe ze swego bujającego fotelu podchwycił:
— Et si le proverbe o szlacheckich dostat-kach a magnackich
resztkach jest prawdziwym...
— Edouard — wtrąciła, kończąc hrabina — en sera l'héritier...
Nastąpiło milczenie, bo Edward się nie odzywał. Po długiej więc
pauzie, hrabina
zapytała:
— A więc Edouard? Pojedziesz ze mną jutro rano do Nicei...
Hrabia na te słowa lekko poczerwieniał, i wstał.
— Je réflechirai — mruknął i wyszedł. Pani Wanda zwróciła się do
mnie:
— Proszę pana... Użyj swojego wpływu i wyperswaduj Edwardowi,
że powinien; c'est
un devoir... absolument.
— Będę się starał go nakłonić — odparłem szczerze — ale wątpię.
Wszakże jesteśmy
w początku Kwietnia... Za miesiąc...
— Ah! — zawołała pani Wanda — Dziś podróż do Nicei trwa trzy
dni, tam trzy,
napowrót...
— En tout dziesięć dni y compris l'enterrement — dorzucił książę.
Hrabina

background image

westchnęła i oddaliła się, ja zaś czemprędzej wstałem, by Edwarda
zastać jeszcze
u siebie. O tej bowiem godzinie zwykle udawał się do narzeczonej, i
wracał —
późno w nocy. Niezastałem go już jednakże, więc pobiegłem za nim
na ulicę Chmielną. Tutaj
zastałem już gruchającą parę, zdziwioną moją wizytą niespodziewaną.
— Przybywam — zawołałem zwracając się do Edwarda — w ważnej
misyi. Twoja matka
życzy sobie, byś jej towarzyszył.
— Ani mi o tem gadaj! — przerwał stanowczo Edward.
— Posłuchaj mnie — rzekłem siadając, i mając zamiar obszernie mu
przedstawić pro
i contra tego projektu, za którym z wielu względów, prócz względu
zadowolenia
hrabiny, obstawałem. Sądziłem, iż w ciągu podróży łatwiej przyjdzie
do
porozumienia między matką a synem; liczyłem też na atmosferę
zagraniczną, na
powiew z szerszych światów. Ale przy pierwszych moich słowach
Celina, blednąc
jak ściana, zawołała:
— Nie namawiaj go pan, bo ja na to nigdy nie pozwolę.
— Na co? — zapytałem zdumiony, — nie rozumiejąc tego
powiedzenia, ani też
przerażonej miny Celiny.
— Na to, by mnie teraz choćby na jeden dzień opuścił, choćby na
kilka godzin!
— Żartujesz pani?— Nie; mówię tak seryo, jak może nie mówiłam
nigdy.
— Więc?
— Proszę nie starać się mnie przekonać — zawołała z niezwykłą
stanowczością. —
Gdyby Edward wyjechał, uważałabym nasze małżeństwo za zerwane.
Umilkłem spoglądając zdziwionym wielce wzrokiem. Po chwili
milczenia, jeszcze
chciałem powrócić do przedmiotu, ale i tym razem Celina odrazu
zagadnęła:

background image

— Nie wysilaj się pan na motywowanie swego zdania. Powiedziałam
już, jakbym
uważała dziś wyjazd Edwarda.
— Dobrze! Ale wytłumaczże mi pani...
Celina cudnie się uśmiechnęła.
— Nie pozwolę. Nie... po... zwolę...
— Pani! taka rozumna, taka...
Nie dokończyłem bo Celina uchwyciła mnie za rękę i szepnęła:
— Skończ pan. Niczem na świecie pan mnie nie przekonasz.
— Ale przyczyna ?
— Przeczucie!
— Przeczucie ?
— Przeczucie! — powtórzyła Celina tonem zupełnie seryo. — Już
pan wiesz, jak
jestem egzaltowaną. Już mi to raz powie-działeś. Otóż nie pozwolę,
kierując się tylko przeczuciem.
— Czego ?
— Niczego! ot! przeczuciem mojej egzaltowanej duszy. Edward
zostanie przy
mnie...
Edward też niczego więcej nie pragnął, więc ani myślałem nalegać
dalej.XXII.Na drugi dzień rano obudziłem się z uczuciem i wrażeniem
takiem, jak by coś
niezwykłego w pałacu w nocy dziać się musiało. Zdawało mi się, iż
mnie w czasie
snu jakieś dziwne i niezwykłe hałasy, dochodzące z przyległych
pokojów zbudziły
na sekundę, poczem zaraz znów snem twardym, jak to się często
zdarza, zasnąłem.
Leżałem, siląc się na przypomnienie sobie, co mianowicie nasuwało
mi te myśli.
Ale pamięć moja nie zatrzymała nic prócz tego, że przez sen, czy na
jawie,
słyszałem w nocy, o porze, którejbym określić nie umiał, chodzenie w
apartamencie Edwarda, później ciężkie i liczne kroki na schodach, a
później
wreszcie otwieranie i zamykanie bramy pałacowej.

background image

— Musiałem spać twardo, a musiało misię coś śnić — rzekłem sam
do siebie, zrywając się z pościeli.
Najprzód chciałem biedz do Edwarda i stwierdzić, czy w nocy nie
wychodził, lub
nie przyjmował kogo. Ale drzwi prowadzące do jego apartamentu
były zamknięte. To
mnie zastanowiło; te drzwi bowiem nigdy się nie zamykały. Nieraz
też Edward do
mnie, to ja do niego, przez nie przechodziliśmy. Zadzwoniłem więc na
służącego.
Ten bardzo długo nie przychodził. Ubrawszy się sam pospieszyłem
przez korytarz
do księcia, lecz i tu drzwi zastałem również zamknięte.
Dziwnem to wszystko być zaczynało. Książe o tej porze nigdy nie
wstawał, więc i
wyjść nie mógł. Edward zapewne wybiegł na miasto, ale książę ?...
Książę, chyba
pojechał z hrabiną ? Zadzwoniłem po raz drugi.
W chwilę potem zjawił się, nie służący jednakże, który zwykle mnie
obsługiwał,
lecz marszałek dworu, faworyt i zaufaniec hrabiny.
— Czy pan Edward wyszedł? — zapytałem.
— Pan Edward wyjechał w nocy.
— Gdzie?
— Z panią hrabiną, za granicę.Uszom nie wierzyłem, lecz pytałem
dalej:
— A książe także pojechał?
Tu stary sługa wyjął dwa listy z kieszeni i wręczył mi je mówiąc:
— Oto listy dla pana...
Spojrzałem na adres. Jeden był skreślony ręką Korybutowicza, drugi
hrabiny.
— A od pana Edwarda — zapytałem — nic ?
— Nic. Pan Edward zdecydował się w ostatniej chwili.
— Nie kazał mi nic powiedzieć ?
— Nic! — odparł stary marszałek, którego pomarszczone oblicze
nigdy nic więcej,
ani mniej nie mówiło, niż jego usta.
Rozerwałem kopertę zawierającą list księcia i czytałem:

background image

"Cher ami! W ostatniej chwili Edward się zdecydował towarzyszyć
swej matce.
"Wobec tego i ja mogę przejechać się do Nicei. Wyjeżdżamy razem.
"Wolę cię
pożegnać temi kilkoma słowy, niźli barbarzyńsko budzić cię, aby
serdecznie dłoń
twoją uścisnąć. Prosto z Nicei pojedziemy prawdopodobnie do
Wielkich Grobli,
potrącając jednakże o Warszawę, gdzie cię naturalnie
zobaczę.Korybutowicz."Jeszcze bardziej dziwnem wszystko to mi się
wydało teraz. Rozejrzałem się dokoła
siebie; ochmistrza już nie było, wysunął się jak widmo. Rozerwałem
druga
kopertę, a list ten znów brzmiał:
"Nie mogę sobie odmówić przyjemności pożegnania Pana choć
listownie, i
podziękowania mu de tout coeur za namówienie Edwarda do
towarzyszenia matce. Nie
spodziewam się go długo w Nicei zatrzymać, ale zawsze jestem
szczęśliwa, że tam
pojedzie, by jako ostatni Korjatyński, zamknąć powieki ostatniemu
Sokołogórskiemu.
"Dłoń pańską ściskam i jeszcze raz za oddane rai i Edwardowi
przysługi
serdecznie dziękuję,
Hrabina Korjatyńska."
Stałem oszołomiony.
— Dlaczego Edward nie napisał do mnie ani słówka? Może czasu nie
miał ? Musiał
jednakże pisać do Celiny... Zbiegłem na pierwsze piętro. Pustka już
panowała w
pałacu. Czuło się ją, choćby tylko po zamkniętych drzwiach, które
zawsze stały
otworem. Poszedłem do ochmistrza dworu.
— Dziś się wyprowadzam — rzekłem — gdzież jest służący Michał ?
— Wyjechał z panem hrabią.— Jakto? W pałacu...
— W pałacu nikogo niema — odparł — domyślając się mego
zapytania — prócz mnie.

background image

Jedni pojechali z państwem, inni zaś rannym pociągiem powrócili do
Wielkich
Grobli, a ja pozamykam tylko, i także dziś wieczorem wyjadę.
Słuchałem, rozstrojony tą nagłą zmianą. Co miał znaczyć ten wyjazd,
wyglądający
na ucieczkę, pospieszną i tajemniczą? Dlaczego nikt o niczem nie
wiedział
wczoraj ? Jak mogli wszyscy zebrać się i spakować w ciągu kilku
godzin w nocy ?
Sam bowiem położyłem się był o jedenastej, a lokaj, który mi
pomagał w
rozbieraniu się, nic nie wiedział. Dziś go już nie było, jak i wszystkich
innych. "Wybiegłem na ulicę, dopadłem dorożki i kazałem się wieźć
do Leona.
Spotkałem go w bramie domu, w którym mieszkał; wychodził już na
miasto.
— Nadzwyczajne zaszły rzeczy, które nasuwają mi dziwne myśli —
zawołałem.
— Cóż takiego ?
Tu opowiedziałem Leonowi w kilku słowach o tem co zaszło.
— Co więc przypuszczasz?... Celina musi wiedzieć...
— Nie o to w tej chwili idzie; chciał-bym tylko abyś mi ty, swą-
zwykłą, przytomnością, wskazał drogę.
— Dokąd ?
— Chcę się dowiedzieć jaknajprędzej, czy istnieje, czy żyje, czy jest
zdrów, czy
chory, książę Sokołogórski w Nicei.
Leon pomyślał.
— Nic łatwiejszego — zawołał. — Za chwilę wyślę depeszę do
znajomego mi
korespondenta jednej z gazet, który tam właśnie bawi.
— Błagam cię...
Wskoczyliśmy do dorożki, a za chwilę później biegła po drucie
depesza.XXIII.Pospieszyliśmy do Celiny. Z oblicza jej odgadłem, iż o
niczem nie wie, ale mimo
to nie powstrzymałem zapytania które mi się mimowoli wydarło:
— Otrzymałaś pani wiadomość od Edwarda ?
— Jaką? Nie widziałam go od wczoraj — odparła blednąc jak ściana.

background image

— Więc nie doniósł pani ?
— O... czem?...
— Edward wyjechał z matka.
Celina na te słowa wytrzeszczyła oczy, drgnęła raz tylko i upadła
zemdlona z
łoskotem na ziemię, zanim mogliśmy przewidzieć to niespodziewane
wrażenie, jakie
na niej fakt ten wywarł. Nadbiegł dziadek, a Leonpopędził po lekarza.
Celinę wynieśliśmy do jej sypialnego pokoju.
W godzinę później przyszła nieco do siebie, ale uległa jednemu z
najgwałtowniejszych moralnych wstrząsnień, jakie widziałem.
Dopiero wtedy
dowiedziałem się, co to jest egzaltowana kobieca natura i co to jest jej
miłość.
Majaczyła poprostu, nie mogąc zrozumieć postępku narzeczonego,
który ją opuścił
o północy, nie myśląc wcale o wyjeździe, a wyjechał już o czwartej
rano.
— Coś się stało — mówiła, jedno i to samo powtarzając — coś się
stało, ale co ?
co ? — pytała rozpaczliwie.
Darmo uspokajaliśmy ją. Celina odpowiadała:
— Nie uspokoicie mnie. Ja czułam w powietrzu katastrofę, i dlatego
nie chciałam,
by Edward... — urwała szlochając.
Nie można z nią było mówić o tem. Stan zdenerwowania, w jaki
wpadła, mógł się
stać groźnym dla jej zdrowia. Próżno Leon, najmniej wagi
przykładający do tego
wyjazdu, tłumaczył:
— Zdecydowawszy się w ostatniej chwili, co tem naturalniejsze, jeźli
i on —
mówił wskazując na mnie — do wyjazdu go nama-wiał, mógł
absolutnie nie mieć czasu na pisanie choćby biletu. Napisze z drogi,
z granicy, z Wiednia. Przecież to jasne jak słońce! "Wszak nie został
zamordowany? Oszaleliście w waszym niepokoju. Przecież każdy na
jego miejscu
mając wyjechać, wolałby nie napisać, niż się spóźnić na pociąg.

background image

Ale Celina wstrząsała tylko rozpaczliwie głową i szeptała:
— Nie... nie... on nie byłby...
Nie wiedziała co powiedzieć, bo się gubiła w domysłach nad tem, co
mogło skłonić
Edwarda do wyjazdu, a czego nie przypuszczała, czemu wiary nie
dawała,
wzmocniona przeczuciem, w które ślepo wierzyła.
Czekaliśmy niecierpliwie na depeszę. Ta wreszcie nadeszła i brzmiała:
"Sokołogórski mieszka w Nicei, w tej chwili gorzej na zdrowiu niż
kiedykolwiek.
"
Odetchnęliśmy, ja i Leon, ale Celina nie.
Nastąpiły dni strasznych dla niej cierpień. Od Edwarda żadna nie
przychodziła
wiadomość. Gdy wreszcie minął ósmy dzień od jego wyjazdu,
uznaliśmy z Leonem, że
coś zajść musiało. "Wymieniliśmy kilka myśli i omówiwszy je
dokładnie,
przyszliśmy do przekonania, iż wszystko było możliwem. Puściliśmy
znów depeszę
do Nicei, aby siędowiedzieć, czy Edward bawi tamże, czy. przyjechał
lub był tam. Nim jednak
odpowiedź ta przyszła, lekarz pielęgnujący formalnie już chorą
Celinę, zalecił
jej natychmiastowy wyjazd z Warszawy. Doszła bowiem do tego
stopnia
rozdrażnienia, iż od niebezpiecznej choroby ocalić ją mogło tylko
wyrwanie jej z
dotychczasowego otoczenia i powrót do jakichś ulubionych,
absorbujących ja
zajęć.
Celina więc powróciła z dziadkiem do Wybranówki. Wymogła tylko
na mnie, przed
wyjazdem, przyrzeczenie, iż udzielę jej natychmiast każdej
wiadomości o
Edwardzie i że za nim pospieszę, skoro tylko się dowiem, gdzieby był.
Biedna kobieta zaczęła przypuszczać, iż Edward może odstąpił od
zamiaru

background image

poślubienia jej, pod naciskiem matki, skoro raz sam na sam się z nią
znalazł.
Obawiałem się ojej zmysły. Mieliśmy więc zasięgnąć języka, poczem
ja
postanowiłem podążyć za Edwardem, a Leon zamierzał udać się do
Wybranówki, by
złagodzić skutki fatalnej dla Celiny samotności.
Wtem przyszła niepokojąca depesza od naszego korespondenta z
Nicei. Brzmiała
ona;"Hrabina Korjatyńska i książę Korybutowicz bawią w Nicei.
Sokołogórski zdrowszy.
Młodego Korjatyńskiego niema i nie było. "
Telegram ten pogrążył nas w najstraszniejszych przypuszczeniach.
— Co mogła wymyśleć hrabina Korjatyńska, aby nie dopuścić do
małżeństwa syna z
panną Narkiewicz — małżeństwa, które jużby się było w tych dniach
odbyło?
Działo się to bowiem w ostatnich dniach Maja. Bezsenne noce, jakie
spędzałem,
wzmagały mój niepokój i moje troski, a wspomnienie, wyniesione z
pałacu
Korjatyńskich, najdziwniejsze rodziło we mnie przypuszczenia. Do
obawy mojej o
Celinę przyłączyły się większe niemal jeszcze niepokoje o Edwarda.
Przeszłość
odżywała, a z nią razem jakieś silne uczucie sympatyi dla tego
młodzieńca.
Przypominałem sobie tysiące drobnostek, które mnie nierozerwalnie a
silnie doń
przywiązywały.
Nie mogąc sobie niczego wytłumaczyć, postanowiłem odszukać
Edwarda.
Plan został w tej chwili zrobiony i miał zaraz wejść w życie. Ja
miałem się udać
do Nicei, gdzie, jeźli Edwarda nie było, mogłem się dowiedzieć o
miejscu jego
poby-tu; Leon zaś miał pospieszyć do Wybranówki i tara oczekiwać
wiadomości odemnie.

background image

Prócz wielu, jedna myśl mnie trapiła. Znałem pociąg Edwarda do pół-
świata, bo mi
go on sam wyjawił; znał go i książe przezemnie.
— Jeźli — myślałem — sprytny Korybutowicz rzucił go gdzieś
zagranicą w objęcia
jakiej awanturnicy, to był sposób godny autora, a prowadzący do
wybicia z głowy
hrabiemu małżeństwa. To jedno przypuszczenie wydawałomi się
najprawdopodobniejszem. Wysłałem tedy depeszę do Korybutowicza,
żądającą
natychmiastowej odpowiedzi co do hrabiego. Jako dżentlemen
skończony, książę
odtelegrafował mi tego samego dnia:
"Czekaj. List już wysłałem. "
Czekaliśmy więc obaj z Leonem, aż po czterech dniach nadeszło
oczekiwane pismo.
Trudno opisać uczucia, z jakiem się rzuciłem na uperfumowany papier
światowca:
Pisał on co następuje:
"Que la vie est drole. Telegram twój dostałem w chwili, gdy list ten
zaczynałem
pisać, domyślając się, że ty jesteś niespokojny o przyjaciela, a
narzeczona o
Edwar-da. Otóż tak to się z nim stało. Posłuchaj tej ciekawej historyi,
a przyznasz,
że dobrze ten list zacząłem. W Wiedniu zatrzymaliśmy się dwa dni i
tu Edward,
pozbawiony wpływu panny Narkiewicz, obiecał matce zastosować się
do jej
życzenia, w zamian za co pani Wanda miała dać pozwolenie na jego
małżeństwo.
Życzenie to pani Wandy polegało na tem, by. Edward odbył podróż
po świecie,
trwająca pół roku. Podczas tych sześciu miesięcy Edward przyrzekł
naturalnie nie
utrzymywać żadnych stosunków ze swą narzeczoną, bo inaczej próba
dyabła byłaby

background image

warta. Ja dostałem polecenie wyszukania mu w Wiedniu towarzysza
do tej podróży,
i naturalnie jak się domyślasz wywiązałem się z zadania, a ma
maniere. Hrabina
chciała w tym celu odszukać. starego francuza z Wielkich Grobli, ale
zaoponowałem temu i puściliśmy Edwarda w świat z niejakim panem
von Weiter, ex-
huzarem i ex-nauczycielem dwóch książąt Liechtesteinnów, którzy
dziś robią la
pluie et la beauttemps w demi - mondzie wiedeńskim. Z Wiednia
wprost wyjechali
obaj do Liwerpolu. Edward z dziesięcioma tysiącami guldenów w
kieszeni i pan von
Weiter także. Zdaje mi się, mówię to tobie tyl-ko, że z nimi wyjechała
niejaka panna Adelina Trotter, nazwana tutaj "fleur de
rose" którą Edward raz spotkawszy na Grabenie, stanął jak wryty i tak
długo
stał, aż go ona sama wyrwała z odrętwienia słowami: "Du bist ganz
dumm".
Anegdotę tę słyszałem od pana von Weiter, a jest ona tylko dalszym
ciągiem tego,
coś mi opowiadał, jeźli sobie przypominasz. Chcąc oddać prawdziwą
przysługę pani
Wandzie, nadmieniłem von Weiterowi, że panna Adelina Trotter —
fleur de rose
chętnieby też pojechała do Ameryki. Wyjechali bowiem do Ameryki.
Pani Wanda dużo
liczy na chorobę morską, która ma wywierać bajeczny wpływ na
uczucia idealne.
Sądziłem że jesteś du courant tego przez Edwarda, bo nie wiem nic,
czy i ty
jesteś na liście osób nie mogących korespondować z wystawionym na
próby
młodzieńcem. Tymczasem próba jest, dzięki mnie tylko, osłodzoną.
Boję się tylko
by pani Wanda nie wpadła z deszczu pod rynnę, jeźli jest zwyczajem
brać ślub na

background image

okrętach. Dziś matka dostała depeszę z Liwerpolu, że syn jej wsiadł
na okręt
zwany Germania a należący do kompanii White-star. Pojmujesz jej
radość! Coraz
więcej bałwanów oddziela Korjatyński ego od panny Celiny Narkie-
wicz. Oto wszystko co do Edwarda. Co do mnie, to j'ai fini par
expliquer à M-me
Wanda, iż chcąc czekać małżeństwa Edwarda i końca prób,
doczekałbym się łysiny
qui n'irait plus avec un bouton de myrthe; ślub więc mój naznaczonym
został na
początek Czerwca w Paryżu, poczem zaraz powracamy do Wielkich
Grobli".
List dałem do czytania Leonowi. Nic też nie mieliśmy sobie do
powiedzenia po tym
opisie tak naturalnym i prawdziwym, a tak zgodnym z charakterem
ludzi, grających
tu główne role.
Leon pospieszył do Wybranówki, zkąd niepokojące przychodziły
wieści o Celinie,
ja zaś pozostałem w Warszawie, gdzie miałem spędzić i lato.
Wszystko więc zależało od przyszłości, która dla biednej panny
Narkiewicz
przedstawiała się strasznie.
Książę piekielne miał pomysły. Gdyby nie ta Trotter łudziłbym się
jeszcze
małżeństwem Edwarda. Ale ten stał mi teraz żywo w oczach jak
wtedy, wieczorem,
na placu Teatralnym. Więc go wolała zgubić, własna matka, niż
abdykować ze swych
uprzedzeń. Jakże mi się potworną wtedy wydała hrabina, będąca dla
mnie dotąd
tyl-ko uosobieniem pychy i rozpasanej samowoli!
Książę pisał, iż on tylko wpadł na pomysł dodania Edwardowi do
towarzystwa pana
von Weiter i panny Trotter. Ale nie! Plan ten był zbyt obrzydliwym,
by autorem

background image

jego miał być tylko książę. Był też zbyt genialnym na księcia, choć
bez jego
współudziału możeby nie był przyszedł do skutku.
Więc i tu jeszcze ja moją niedyskrecyą wskazałem im drogę,
prowadzącą najpewniej
do uczynienia skutecznego zamachu na marzenia Celiny i na całe
życie może
Edwarda! Gdybym nie był wtajemniczał księcia w studya moje nad
Edwardem?...
Ale gdzież ta pyszna kobieta miała serce? i czy miała uczucie
macierzyństwa?
Woli raczej zmarnować moralnie syna, niż znieść obrażenie i
upokorzenie zaciętej
dumy ! Czułem się na długo przybity i zgnębiony. Złe zwyciężało
widocznie.
Ciekawy byłem przyszłości, a teraźniejszość mi się jeszcze nie
wydawała jasną.
Edward, którego znałem, nie mógł, zdawało mi się, zapomnieć
narzeczonej, nie
mógł nagle popełnić podłości, jak też nie mógł ożenić się w Maju z
Celiną. A ta
w swej wierze w szlachetność hrabiego,w swej autorskiej egzaltacyi i
w swej dziewiczej czystości — jak mi doniósł Leon
— wykrzyknęła odczytawszy list księcia:
— Nie! nie! Tego Edward nie zrobił! To wszystko kłamstwo i
zbrodnia!...
Szalone, biedne dziewczę!
KONIEC "HRABINY" ()


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Przewrotna kobieta powieść współczesna Wincenty Łoś ebook
Przewrotna kobieta Powieść współczesna Wincenty Łoś ebook
Parafianka Powieść współczesna Wincenty Łoś ebook
Parafianka Powieść współczesna Wincenty Łoś ebook
28.01.08 Od współczucia do miłości, CAŁE MNÓSTWO TEKSTU
Leblanc Maurice Arsène Lupin 01 Hrabina Cagliostro
W bezkresie życia 01
Odkrycie nowych form życia 01 12 2010
Ze Starżów pani Appelstein tom 2 Łoś Wincenty
Drugie życie pani Appelstein tom 2 Łoś Wincenty
Marzenia Powieść współczesna Franciszek Gawroński ebook
Łoś Wincenty Portret pięknej pani
Ze Starżów pani Appelstein tom 1 Łoś Wincenty
Portret pięknej pani Łoś Wincenty 2
Lerum Grethe May Córy Życia 01 Znachorka
Od jutra powieść współczesna Marian Gawalewicz ebook
Marzenia powieść współczesna Franciszek Gawroński ebook
Drugie życie pani Appelstein tom 1 Łoś Wincenty

więcej podobnych podstron