Od jutra powieść współczesna Marian Gawalewicz ebook

background image
background image

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment

pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji

kliknij tutaj

.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora

sklepu na którym można

nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji

. Zabronione są

jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z

regulaminem serwisu

.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie

internetowym

Bookarnia Online

.

background image

Marian Gawalewicz

Od jutra

Powieść współczesna

Warszawa 2012

background image

Spis treści

ROZDZIAŁ I

ROZDZIAŁ II
ROZDZIAŁ III
ROZDZIAŁ IV
ROZDZIAŁ V
ROZDZIAŁ VI
ROZDZIAŁ VII
ROZDZIAŁ VIII
ROZDZIAŁ IX
KOLOFON

background image

ROZDZIAŁ I

Niedziela była.

Tęgi mrozik siekł powietrze, w którym migotały drobne

punkciki jakby szklanych pyłków, rozproszonych w
przestrzeni, a jasne, pełne, południowe słońce wysrebrza-
ło je swoim świątecznym blaskiem.

Pod nogami przechodniów skrzypiał suchy śnieg z

chrzęstem kruszonych kryształów.

Młoda zima jakby umyślnie na niedzielę wybrała ten

okazowy dzień i zdawała się zalotnie uśmiechać do ludzi i
mówić:

– A co?... i ja umiem być piękną i podobać się wam,

prawda?... Krzepko wam i rzeźwo pod moim tchnieniem.
A widzicie!... jam nie zawsze okrutna.

A ludzie, jakby słysząc te słowa, odpowiadali:
– Śliczny dzień!... Cudowna pogoda!...
– Co za sanna pyszna!
– Co za ślizgawka!...
Mróz jakby z figlów swoimi pazurkami skubał ich w

nosy, w policzki, w uszy i zostawiał na nich czerwone
ślady, każdy oddech przyczepiał do ust niby kitę
obłoczną, a mężczyznom bielił szronem wąsy i brody, jak
z pustoty, jak z żartów...

Z kamiennych schodków świętokrzyskiego kościoła

staczał się powoli skłębioną masą tłum nabożnych po
skończonej sumie.

background image

Przez otwarte drzwi z wnętrza buchał wraz z parą

ludzkich oddechów stłumiony głos organów i pieśni
kościelnej.

U głównego wyjścia, potrącany i popychany, stał

mężczyzna w futrzanej bekieszy oliwkowego koloru, w
czapce bobrowej nasuniętej na uszy, spod której gęste,
posiwiałe już prawie włosy wywijały się długimi
kędziorami.

Twarz miał pociągłą o rysach szlachetnych, pięknych

nawet tą powagą dojrzałego wieku i wyrazem wielkiej
dobroci i łagodności, która patrzała mu z siwych, dużych
oczu.

Wybierał z pełnej garści drobnych pieniędzy miedziane

trojaki i wtykając je w wyciągnięte ręce dziadów i babek
kościelnych, powtarzał przy rozdawaniu jałmużny:

– Do Przemienienia Pańskiego!... Do Przemienienia

Pańskiego!...

Obok niego w aksamitnej salopie lisami podbitej, w

kapeluszu czarnym, wiązanym szerokimi wstążkami an-
tiquo modo
pod brodą, w kołnierzu nieokreślonej barwy, z
zarękawkiem i dużą książką do modlenia, z której ster-
czały włożone okulary, stała kobieta z wyraźnym typem
obywatelek wiejskich, dość pełnej tuszy i śladami daw-
nych wdzięków w zmęczonych i jakby zatartych rysach.

Stała blisko muru kościelnego i czekała.
Mężczyzna skończył swe miłosierne rozdawnictwo, po-

chylił jeszcze raz głowę, przeżegnał się i podając ramię
swojej towarzyszce, rzekł:

– Uważałaś, mamo?... Tej naszej ślepej dziś znowu nie

było. Został mi dla niej trojak.

– A nie było; może się jej co stało?
– Drugiej niedzieli jej już nie widzę.
– Pewnie chora.

5/15

background image

– Na taki mróz to i lepiej, że nie wychodzi. Będzie mi-

ała u mnie już trzy trojaki na przyszły raz.

Zeszli ostrożnie ze schodków i skierowali się ku

Krakowskiemu Przedmieściu.

– Bierze! – odezwał się mężczyzna.
– Kto?
– Ano mróz; ciekawym, ile też stopni?... Czy tobie tylko

mamciu nie zimno? – zwrócił się nagle troskliwie z zapy-
taniem do swojej towarzyszki.

– Skąd żeby też!... Alboż to ja nieprzyzwyczajona do

większych mrozów?... Pamiętasz, w Dziadowej chodziłam
tylko w krótkim kożuszku po gospodarstwie i nigdy mi zi-
mno nie było.

– Tak, w Dziadowej to było co innego!...
Powiedział to z jakimś smutnym westchnieniem, które

zgasiło nagle odblask pogody, rozlanej przed chwilą na
jego twarzy.

Odwrócił głowę i zamilkł.
Kobieta spuściła oczy w ziemię i szła tak obok niego,

obojętna dla wszystkiego, co się obok niej działo, oprócz
dla własnych myśli.

– No, mamciu, co tam!... Nie smuć się przy świętej

niedzieli – zaczął na nowo mąż, otrząsnąwszy się z
jakiegoś przykrego wrażenia, które na nim samo wspom-
nienie Dziadowej wywarło – zobaczysz, wszystko jeszcze
będzie dobrze!

– Dałby to Bóg! – szepnęła.
– No, zobaczysz!... Ty wiesz, że jak ci twój Mieczuś co

przepowiadał, to się zawsze sprawdziło. Prędzej czy
później, ale się sprawdziło. Sprawdzi się i teraz, ja mam
w Bogu nadzieję. Jeszcze my do Dziadowej wrócimy, cho-
ciażby nasze stare kości złożyć, oho!... Pan Bóg miłosi-
erny!... On nie da, aby się Słowiński tułał po śmierci gdzie

6/15

background image

indziej, tylko tam, gdzie mu się należy spoczywać do dnia
sądu ostatecznego.

Oczy mu znów zabłysnęły, ale jakimś wilgotnym

blaskiem.

Po ustach żony przemknął blady, cichy, łagodny

uśmiech zamiast odpowiedzi.

Było w nim coś ze smutnej melancholii i dobrotliwej

pobłażliwości.

Mąż spostrzegł to i brwi zsunął z niechęcią.
– Jadzia się znowu uśmiecha!... Z Jadzi zawsze

niedowiarek, a ja tego tak nie lubię, tak nie lubię!... Oj to,
to!... z wami kobietami trudna sprawa. Wam się wydaje,
że jak coś w tej chwili się nie stanie, to już nie będzie nig-
dy. A cierpliwości, cierpliwości trochę!... Pan Bóg więcej
ma, niż rozdał; nie zapomni i o nas.

Pokiwał głową, jakby resztę sobie sam w myślach

dopowiedział.

Żona spojrzała na niego z wyrzutem i rzekła:
– Już mój Mieciu, jeżeli ja nie jestem cierpliwa, to już

nie wiem...

Smutna rezygnacja brzmiała w jej głosie i rozbroić mu-

siała starego, bo z czułością zwrócił się znowu do swojej
Jadzi i poczciwym, ciepłym, serdecznym tonem
przemówił:

– No, no, no!... a zaraz wymówki, zaraz żale!... niby to

ja mamci nie znam?... Wy obie z Marynią, to...

– To co?...
– To zawsze myślicie, że ojciec jest stary zrzęda i tylko

od śliny wszystko gada, aby gadać.

– Ależ, Mieciu!... Jakże można?...
– No, no, będę ja się jeszcze z was śmiał kiedyś,

zobaczysz, zobaczysz!...

7/15

background image

Przeszli Krakowskie Przedmieście i skierowali się

przez zaśnieżony, jak biały dywan rozesłany na bruku
skwer, ku Bednarskiej.

– Ostrożnie, ostrożnie mamciu, bo tu zawsze ślisko! –

ostrzegał troskliwie żonę przyśpieszającą kroku po
pochyłej ulicy i silniej przycisnął jej ramię do swojego.

– Ach, żebyśmy się stąd już raz wynieśli gdzie indziej! –

westchnęła Słowińska. – Tak nie lubię tej ulicy zapadłej.
Niepotrzebnie tu wleźliśmy!... Na Hożej, Nowogrodzkiej,
Marszałkowskiej są takie ładne mieszkania – utyskiwała
dalej – można by w tamtych stronach poszukać. Ani
powietrza, światła, ani wygody tutaj...

Mąż znowu tym samym swoim poczciwym, spokojnym,

perswazyjnym tonem pocieszał ją:

– No, już niedługo, już niedługo!... jeszcze tam jakoś

przebiedujemy do końca. Szkoda graty przenosić. I tak
się nam poniszczyły przy tej przeprowadzce do Warsza-
wy. Połamią, potłuką, gruchoczą tylko i tyle. Do Świętego
Jana niedaleko, a po Świętym Janie...

– Przyjedzie Święty Michał – wtrąciła Słowińska.
– A przyjedzie, ale nas wywiezie z sobą – dodał.
– Dokąd?
– Dokąd że jak nie z powrotem do Dziadowej?...
– Ach, do Dziadowej?... Tak, czekaj tatka latka –

szepnęła, ale tak cicho, jakby nie chciała, by jej słowa
mąż usłyszał; bała się, aby mu przykrości znowu nie
sprawiły.

Weszli do ciemnej bramy, co jak czarna, ogromna

gardziel zdawała się połykać wszystkich, którzy przez nią
wchodzili i po brudnych dosyć, drewnianych schodach
dostali się na drugie piętro, odpoczywając na każdym
przestanku...

– Męczą cię schody, mamciu, co?...

8/15

background image

– Trudno mi się do nich przyzwyczaić – odpowiedziała –

nogi nie chcą słuchać.

– Tak z dziesięć lat temu, byłbym cię jeszcze wyniósł

na górę, ale dzisiaj i mnie samemu już ciężko; choć kto
wie, może bym jeszcze poradził!...

Ujął ją wpół i podpierał.
Na trzecim piętrze zatrzymali się przed drzwiami, na

których bielił się sztyfcikami przybity bilet wizytowy z
nazwiskiem: Mieczysław Słowiński.

W tej samej chwili drzwi otworzyły się, a w nich

stanęła postać młodej dziewczyny w gładkiej, granatowej
sukience, zasłoniętej czarnym fartuszkiem z ramiączkami;
okrągła, rumiana, uśmiechnięta twarzyczka o nosku lekko
zadartym, oczkach bystrych, czarnych, usteczkach jak
wiśnia, z poza których połyskiwały białe, zdrowe zęby,
wyjrzała z ciemnego przedpokoju i świeży głosik zadz-
wonił w powietrzu:

– A co?... Ja zaraz przeczułam, że to wujostwo!...
Pochyliła się do ręki ciotki, aby ją ucałować i mówiła

dalej:

– Jak tylko schody skrzypią, to na pewno ciocia.
Zaczęła z niej zdejmować futrzaną salopę i otrzepywać

starannie ze szronu.

– Wujaszku, nogi! – zawołała ze zgrozą, widząc, że

stary Słowiński w zaśnieżonych butach zamierza wejść do
pokoju – proszę nie zapominać, że dopiero wczoraj
froterowana posadzka... – zawróciła go do słomianki pode
drzwiami i zmusiła do oczyszczenia obuwia, śmiejąc się
przy tym ciągle wesoło i krzątając po ciemnym przed-
pokoiku, zawieszonym futrami i okryciami ciepłymi.

– Jest Julek, są dwa listy do wujaszka – mówiła jednym

tchem – Marynia z Wandzią poszły do Gąsowskich oddać
nuty i książki, ale zaraz wrócą. Julek przyniósł wujowi

9/15

background image

jakieś tam papiery od adwokata i czeka, żeby wujek coś
tam podpisał, czy pokwitował, czy już nie wiem co. A obi-
ad będzie punkt pierwsza, tak, jak ciocia kazała. –
Ślicznie, ślicznie! – powtarzał co chwila Słowiński,
słuchając tej szczegółowej relacji i głaszcząc nachylony
ku niemu śmiejący się buziak dziewczyny.

– Roma!... słuchaj no, a nikt tu więcej do mnie nie był?

– zawołał za miłą kuzyneczką, która jak wiewiórka wsun-
ęła się do pokoju i zdążała do kuchni zapowiedzieć
służącej, że starsi państwo już z kościoła wrócili i że pow-
inna pośpieszyć z obiadem.

– Nikt, wujaszeczku, nikt!... Ani żywa dusza! – odpow-

iedziała, nie zatrzymując się wcale, jakby jej żal było
każdej chwili straconej bez czynnie.

Wujaszeczek witał się już w ciasnym saloniku, za-

pełnionym jak magazyn mebli staroświeckimi sprzętami,
ze smukłym blondynem w studenckim mundurku, który
pokręcał cienki wąsik, ucałowawszy w ramię starego z
widoczną atencją i serdecznością.

– Jak się masz, kawalerze? – zagadnął go stary –

przyniosłeś mi papiery od Łopusiewicza?... Cóż tam
nowego?... Siadaj, przyszły mecenasie; może papi-
erosika?... Mama pozwoli, a zresztą pójdziemy sobie do
mojego pokoju, bo tam niema firanek, więc palić wolno.
Proszę cię, pozwól!...

Wskazując drogę, poszedł przodem do wąskiego, dłu-

giego alkierzyka, który przytykał do salonu i miał dwoje
drzwi, łączące go z salonem i pokojem stołowym przy
kuchni.

Było i tu ciasno od sprzętów przeróżnych.
Znać było, że to wszystko zajmować musiało gdzieś

poprzednio i więcej miejsca i zdobić sobą inny aparta-
ment, obszerniejszy, wygodniejszy, pokaźniej i

10/15

background image

wystawniej urządzony, niż tutaj, w tej ciasnocie i
pospolitości miejskiego lokalu, w ustronnej ulicy, na
wysokości trzeciego piętra.

Ten brak właściwej proporcji między sprzętami

niemałej ceny a pomieszczeniem swoim rzucał się od razu
w oczy i raził.

Wzdłuż ścian stały jedna przy drugiej szafy duże, masy-

wne, pięknej roboty, dobrane do garnituru z kredensem,
rzeźbionym wprawnym dłutem gdańskiego snycerza;
stare, ciężkie, z wysokim oparciem, spłowiałą skórą
wytłaczaną obite krzesła i fotele, cisnęły się jedne na dru-
gie; stuletni zegar w dębowej szafie kulił się w kącie
ciemnym i zdawał się szemrać przy każdym tykaniu, jak
stary zrzęda, że mu despekt uczyniono, stawiając go obok
pieca tej samej prawie, co i on kiedy dziesiątki lat za-
pewne mierzył inne godziny w jakiejś przestronnej sali z
kominem, na którym całe szczapy smolne płonąć mogły
wygodnie...

Mahoniowe serwantki, zgrabne komódki z brązowymi

okuciami, stoły o grubych, toczonych nogach dotykały się
i przygniatały wzajemnie, pousuwane bez ładu w kąty i
zakamarki, aby jak najmniej miejsca zabierać sobą i nie
zawadzać.

Mimo to trudno się było przecisnąć między nimi w ow-

ych pięciu pokojach, stanowiących mieszkanie całej rodz-
iny Słowińskich, złożonej z ojca, matki, dwóch córek
dorosłych, dwóch synów pod wąsem i wychowanki,
uważanej za piąte dziecko w domu.

Znać było, że to wszystko stłoczyło się, ścisnęło, ukryło

tylko tymczasowo w tych kątach, jak na popasie, z dnia
na dzień, aby przebiedować jako tako. A jednak drugi rok
tak już upływał i trzeci miał się zacząć na owym
prowizorium, jak je pan Mieczysław nazywał.

11/15

background image

Drugi rok się kończył od sprowadzenia do Warszawy

całej rodziny, zmuszonej opuścić swoje strony, dom, ma-
jątek, gospodarstwo, skutkiem fatalnych powikłań, które
dotychczasowych dziedziców Dziadowej wplątały w pro-
ces długi i zagmatwany, grożący im całkowitą ruiną na
wypadek, gdyby sprawiedliwość z opaską na oczach nie
miała przejrzeć jasno i rozpatrzywszy się lepiej w całej
sprawie Słowińskich i Chocholewiczów, nie położyła swo-
jego veto nadużyciom krzywdzicieli.

Stary Słowiński niechętnie wdawał się w szczegóły

tego sporu, zwłaszcza wobec obcych; musiał bowiem
dotykać bolesnych dla jego serca i ambicji swarów
rodzinnych, które dały początek wszystkiemu złu.

Pochodziło to z dawnych lat.
Sam ledwie pamięcią sięgał do owych czasów, kiedy

młodym chłopięciem będąc, utracił ojca i pozostał pod
opieką matki, młodej jeszcze, bardzo przystojnej, ale
niepraktycznej i łatwowiernej kobiety; pamiętał ją
wiecznie skłopotaną, płaczącą, narzekającą na los i
tysiączne przykrości, jakie jej sprawiały stosunki fa-
milijne, a zwłaszcza ciągła utarczka z dwiema siostrami
zamożnymi i bratem o urojone, jak twierdziła, pretensje
do przeprowadzonych działów.

W posagu wzięła całą Dziadową z przyległościami,

która jej po nieboszczce matce, Stasiuleckiej z domu,
całkiem legalnie przypadała; ale szwagrowie jej uważali,
że z tego złotego jabłka należał im się jeszcze kęs jakiś i
że ich żony, a siostry rodzone pani Władysławy Słow-
ińskiej, zostały przez nią pokrzywdzone.

Dobrali sobie tedy do spółki brata jej, który przepuś-

ciwszy własny majątek, rad był skrobnąć jeszcze choć
cokolwiek z siostrzanego wiana i rozpoczęli szturm do
niezaradnej wdowy, wpierając w nią, iż powinna

12/15

background image

koniecznie z dobrej woli ustąpić przynajmniej trzecią
część, jeśli nie połowę majątku, w celu wynagrodzenia
rodzeństwa, pokrzywdzonego złymi działami.

Broniła się, jak mogła; tłumaczyła, że po mężu z jego

własnej schedy nie nie zostało, bo rozmaite nieprzyjazne
okoliczności pozbawiły go ziemi i mienia, które spłonęło
jak ofiara na przebłaganie złych losów zmarnowana, że
ma dziecko, o którego przyszłość dbać musi i że mu chce
zachować choć to, co z jej posagu pozostało.

Ale im bardziej się opierała, tym bardziej nacierali na

nią.

Żale, skargi, kłótnie, wymysły, w końcu formalne na-

jazdy zmęczyły tak biedną i zatrwożoną kobietę, że już
sobie rady dać nie umiała i sił jej brakło do dalszej walki z
chciwą, rodziną.

Wówczas zły duch chyba wdał się jeszcze w tę sprawę i

nasłał jej niby opiekuna, doradcę, obrońcę, w osobie sąsi-
ada bliskiego, Chocholewicza.

13/15

background image

ISBN (ePUB): 978-83-63149-17-8
ISBN (MOBI): 978-83-63149-18-5

Wydanie elektroniczne 2012

Na okładce wykorzystano fragment obrazu „Ulica Nowy
Świat w dzień letni” Władysława Podkowińskiego
(1866–1895).

WYDAWCA
Inpingo Sp. z o.o.
ul. Niedźwiedzia 29B
02-737 Warszawa

Opracowanie redakcyjne i edycja publikacji: zespół Inpingo

Plik cyfrowy został przygotowany na platformie wydawn-
iczej

Inpingo

.

background image

@Created by

PDF to ePub

background image

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment

pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji

kliknij tutaj

.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora

sklepu na którym można

nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji

. Zabronione są

jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z

regulaminem serwisu

.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie

internetowym

Bookarnia Online

.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Marzenia Powieść współczesna Franciszek Gawroński ebook
Jad Marian Gawalewicz ebook
Dwie baśnie Marian Gawalewicz ebook
Przewrotna kobieta powieść współczesna Wincenty Łoś ebook
Przewrotna kobieta Powieść współczesna Wincenty Łoś ebook
Parafianka Powieść współczesna Wincenty Łoś ebook
Jad Marian Gawalewicz ebook
Marzenia powieść współczesna Franciszek Gawroński ebook
Parafianka Powieść współczesna Wincenty Łoś ebook
dom od wywrasa OBLICZENIE WSPOLCZYNNIKA PRZENIKANIA CIEPLA DLA SCIANY Z PROJEKTU
Barok, NAUKA, polski, Polski od średniowiecza do współczesności
Johnson Od jutra nie piję str 12 38
Seksualnosc od Starozytnosci po wspolczesnosc
Jak zmieniała się rola kościoła od średniowiecza do współczesności
resocjalizacja od historii do współczesności
Średniowiecze, NAUKA, polski, Polski od średniowiecza do współczesności
Symbolika roślin od antyku do współczesności
Renesans, NAUKA, polski, Polski od średniowiecza do współczesności
20 - lecie wojenne, NAUKA, polski, Polski od średniowiecza do współczesności

więcej podobnych podstron