Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
IV.235)
Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana
Maria Valtorta
Księga IV - Trzeci
rok życia publicznego
–
POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA –
235. JEZUS
IDZIE DO GROTY NARODZENIA,
ABY SIĘ ODOSOBNIĆ
Napisane 11 grudnia 1946. A, 9683-9697
Jezus jest za
Świątynią,
w pobliżu Bramy Owczej, poza miastem. Ma
wokół Siebie, wystraszonych, a nawet rozzłoszczonych,
apostołów i uczniów-pasterzy, z wyjątkiem
Lewiego. Nie widzę żadnego innego ucznia z
tych, którzy wcześniej byli z Nim w Świątyni.
Rozmawiają. Mogłabym powiedzieć,
że dyskutują ze sobą i z Jezusem, a zwłaszcza z Judaszem z Kariotu.
Tego ostatniego obwiniają za gniew żydów,
a czynią to z nieco kąśliwą ironią.
Judasz pozwala im mówić i powtarza:
«Rozmawiałem z
faryzeuszami,
uczonymi w Piśmie i kapłanami, a żadnego
z nich nie było pośród tych ludzi.»
Wyrzucają
Jezusowi, że nie
zakończył dyskusji, kiedy po raz pierwszy
upadła. Jezus odpowiada:
«Musiałem
dopełnić Mojego
objawienia się.»
Nie ma też wśród
nich zgody co do tego,
w jakie miejsce się udać teraz, gdy
nadchodzi szabat i są to dni świąteczne. Szymon Piotr proponuje Józefa
z Arymatei, tym bardziej, że nie można iść do
Betanii, żeby nie przeszkadzać,
zwłaszcza odkąd sam Jezus to oświadczył. Tomasz odpowiada:
«Józefa nie ma w
domu. Nikodema
też nie. Odeszli z powodu święta.
Wczoraj ich pożegnałem, kiedy czekaliśmy
na Judasza i powiedzieli mi o tym.»
«W takim razie do
Nike» – proponuje Mateusz.
«Jest w Jerychu z
powodu święta»
– odpowiada Filip.
«Do Józefa z
Seforii» – mówi Jakub, syn Alfeusza.
«Hmmm! Józef... –
odzywa się
Piotr – Nie zrobilibyśmy mu prezentu!
On ma kłopoty i... ależ tak, powiem
to! Czci Nauczyciela, ale chce mieć spokój.
Podobny jest do łodzi, która się znalazła
między dwoma przeciwnymi prądami... a aby
utrzymać się na powierzchni... zważa na
każdy balast, nawet na małego Marcjala...
wydało mu się wręcz nieprawdziwe, że Józef z Arymatei go wziął.»
«Ach! To dlatego
był wczoraj z
nim?!» – wykrzykuje Andrzej.
«Oczywiście!
Lepiej więc pozostawić go w małym spokojnym porcie... Ech! Brak nam
odwagi! A Sanhedryn wywołuje strach we wszystkich!»
– mówi jeszcze Piotr.
«Mów za siebie,
proszę cię.
Ja się nikogo nie boję» – odzywa się
Iskariota. [Piotr mu odpowiada:]
«Ja też nie. W
obronie Nauczyciela rzuciłbym wyzwanie
wszystkim legionom. Ale my to my... Inni... Ech!
Mają swoje sprawy, domy, małżonki,
córki... I myślą o nich.»
«My też je mamy»
–
zauważa Bartłomiej.
«Ale my jesteśmy
apostołami i...»
«I jesteście
podobni do innych
[– przerywa Piotrowi Jezus. –] Nikogo nie gańcie,
gdyż jeszcze nie nadeszła próba.»
«Jeszcze nie
nadeszła? A cóż Ty
chcesz więcej prócz tego, co już przeżyliśmy?
A mimo to widziałeś, jak Cię dziś broniłem!
Wszyscy Cię broniliśmy. Ale ja bardziej od wszystkich! Zrobiłem miejsce
takimi ciosami, które by mogły wypchnąć na wodę łódź!...
Mam pomysł! Chodźmy do Nobe.
Starzec będzie szczęśliwy!»
«Tak, tak, do
Nobe» – wszyscy są
zgodni.
«Jana tam nie ma.
Przejdziecie tę
drogę nadaremno. Możecie iść do Nobe,
ale nie do Jana» [– odpowiada im Jezus.]
«Możecie!
A Ty nie możesz?»
«Ja nie chcę,
Szymonie,
synu Jony. Ja mam dokąd iść na te wieczory Święta
Światła. Ale kiedy Mnie nie będzie,
wy będziecie spokojni w każdym miejscu. To
dlatego mówię wam: idźcie,
dokąd chcecie. Błogosławię was.
Przypominam wam, że macie pozostać połączeni
ciałem i duchem, poddani Piotrowi, jako przywódcy, lecz nie jak
nauczycielowi, lecz raczej jak starszemu bratu.
Kiedy tylko Lewi powróci z Moją torbą,
rozdzielimy się.»
«Co to to nie,
Panie! Nigdy nie
pozwolę Ci odejść samemu!» – woła
Piotr.
«Zawsze, jeśli Ja
tego chcę,
Szymonie, synu Jony. Ale nie obawiaj się.
Nie pozostanę w mieście. Nikt nie odkryje Mojej kryjówki,
chyba że jest aniołem lub demonem.»
«To dobrze.
Ponieważ jednak zbyt
wiele jest nienawidzących Cię demonów, mówię
Ci, że nie pójdziesz sam!»
«Są też
aniołowie,
Szymonie, i pójdę.»
«Ale dokąd? Do
jakiego
domu, skoro odrzuciłeś najlepsze albo dobrowolnie,
albo z powodu okoliczności?! Z pewnością
nie pójdziesz o tej porze roku do żadnej groty na górach?»
«A nawet gdyby
tak było?
Zawsze tam byłoby mniej chłodno niż w sercach ludzkich,
które Mnie nie kochają» – odpowiada
Jezus jakby mówił do Siebie i opuszcza głowę dla ukrycia łez
błyszczących
w Jego oczach.
«Oto Lewi.
Biegnie tu» – mówi Andrzej,
który stoi na skraju drogi, rozglądając się.
«Zatem przekażmy
sobie pokój i
rozdzielmy się. Jeśli chcecie dojść
do Nobe, macie akurat tyle czasu, aby zdążyć
przed zachodem słońca.»
Lewi przybiega
zdyszany: «Wszędzie
Cię szukają, Nauczycielu... Powiedzieli mi o tym ci,
którzy Cię kochają... Byli w wielu domach, przede wszystkim u
biedaków...»
«Widzieli cię?» –
pyta
Jakub, syn Zebedeusza.
«Oczywiście.
Zatrzymali
mnie. Ale ja już o tym wiedziałem i powiedziałem:
„Idę do Gabaonu”
i wyszedłem przez Bramę Damasceńską i biegłem za murami...
Nie skłamałem, Panie, gdyż oni i ja
idziemy do Gabaonu po szabacie. Dziś w nocy
zostaniemy na polach miasta Dawidowego.... Dla nas
to są dni wspomnień...» – i patrzy na
Jezusa z anielskim uśmiechem na twarzy męskiej,
okolonej brodą. To uśmiech, który budzi w jego rysach dziecko, [jakim
był] w odległej nocy.
«Dobrze. Idźcie
także i
wy, Ja też pójdę.
Każdy swoją drogą. Pójdziecie przede Mną
do miasta Salomona, gdzie będę przez kilka
dni. A przed opuszczeniem was przypominam
wam słowa, jakie wam powiedziałem, zanim
was wysłałem po dwóch do miast: „Idźcie,
głoście, że bardzo
bliskie jest Królestwo Boże. Uzdrawiajcie chorych,
oczyszczajcie trędowatych, wskrzeszajcie
umarłych duchem i ciałem, w Moje Imię
doprowadzajcie do wskrzeszenia ducha – poszukiwania Mnie,
który jestem Życiem – lub wskrzeszenia ciała.
I nie pysznijcie się tym, co czynicie.
Unikajcie kłótni ze sobą oraz z tymi, którzy
nas nie kochają. Niczego w zamian za to, co robicie, nie wymagajcie.
Chodźcie raczej do zagubionych owiec z domu Izraela niż do pogan i do
Samarytan, a to nie z powodu wstrętu,
lecz dlatego że jeszcze nie zdołalibyście ich nawrócić. Dawajcie to,
co posiadacie, nie troszcząc się o jutro.
Czyńcie to wszystko, co widzieliście,
że Ja czynię i w duchu podobnym do Mojego. Oto udzielam wam mocy
czynienia tego, co Ja czynię i chcę,
abyście to czynili po to, aby Bóg był
uwielbiony.”»
Tchnie na nich,
całuje kolejno i
żegna.
Wszyscy odchodzą
z żalem,
odwracając się wiele razy. On żegna ich
ruchem dłoni. Kiedy widzi, że wszyscy
odeszli, schodzi do koryta Cedronu, pomiędzy
zarośla. Siada na skale nad rzeką,
blisko bulgoczącej wody. Pije tę wodę
czystą i z pewnością lodowatą. Obmywa twarz,
dłonie, stopy, potem ubiera się i znowu
siada. Rozmyśla...
Nie zauważa, co się dzieje wokół Niego.
Tymczasem apostoł Jan, który już oddalał
się ze swymi towarzyszami, wrócił sam i
naśladując Go ukrył się w gęstych zaroślach...
Jezus zostaje tak
jakiś czas, a potem wstaje,
przewiesza przez ramię torbę i idąc wzdłuż Cedronu,
pośród zarośli, dochodzi do studni w En Rogel.
Potem kieruje się na południowy zachód,
chcąc wejść na drogę do Betlejem. Jan, w
odległości około stu metrów za Nim,
idzie cały owinięty płaszczem, aby Jezus
go nie rozpoznał.
Idą, idą, idą
drogami pozbawionymi roślinności z powodu
zimy. Jezus długim krokiem szybko
przemierza drogę. Jan nadąża za Nim nie bez trudu,
bo musi być ostrożny, aby go nie odkryto.
Dwa razy Jezus się zatrzymuje i odwraca. Po
raz pierwszy, kiedy przechodzi w pobliżu małego wzgórza,
na które Judasz wchodził, aby rozmawiać z
Kajfaszem i jego towarzyszami. Za drugim
razem w pobliżu studni, przy której siada
i je odrobinę chleba, pijąc z naczynia jakiegoś człowieka. Potem
idzie dalej, słońce zaś opada, opada,
opada... i nadchodzi zmierzch.
Dochodzi do grobu
Racheli, kiedy ostatnia łuna zachodu zdaje się
fiołkowym pociągnięciem pędzla. Niebo, na zachodzie, jest jak altana
glicynii w kwiatach. Na wschodzie zaś jest już
czystym kobaltem zimowego firmamentu. Pierwsze blaski gwiazd pojawiają
się na
najdalszych krańcach nieba.
Jezus spieszy
się, żeby
przybyć na miejsce przed całkowitym zapadnięciem nocy.
Jednak doszedłszy do wysokiego punktu, z którego
widać całe miasteczko Betlejem, zatrzymuje się, patrzy, wzdycha...
Potem szybko schodzi. Nie wchodzi do miasta. Mija
ostatnie domy i idzie prosto do ruin domu lub wieży Dawida, do miejsca,
w którym został zrodzony. Przechodzi przez strumyczek przy grocie.
Stawia stopy w małej przestrzeni okrytej suchymi liśćmi... Rzuca
okiem do wnętrza. Nie ma nikogo. Wchodzi...
Jan pozostaje w
oddaleniu, przezornie,
żeby nie być widzianym ani słyszanym. Szuka,
rozgląda się. Potem, bardziej po omacku niż
posługując się wzrokiem, znajduje inną walącą się stajnię.
On także wchodzi i rozpala nieco ognia w kącie.
Jest tu trochę słomy, brudna ściółka,
kilka gałęzi, słoma w żłobie.
Jan jest
zadowolony. Mówi sam do siebie: «Przynajmniej...
usłyszę... i... albo umrzemy razem, albo
Go ocalę.»
Potem wzdycha i
mówi: «Urodził
się w takich warunkach. I przychodzi tu, żeby
wypłakać Swój ból... I... Och! Boże
Wieczny! Ocal Swego Chrystusa! Moje serce drży,
o Boże Najwyższy, gdyż On idzie na
odosobnienie zawsze przed wielkimi dziełami...
A jakiego wielkiego dzieła może dokonać teraz, jeśli nie: ukazać się
jako
Król-Mesjasz? O! Wszystkie Jego słowa są
w moim sercu... Jestem głupim dzieckiem i
niewiele rozumiem. Wszyscy niewiele pojmujemy, o nasz wieczny Ojcze!
Ale ja się boję. Boję się!
Bo On mówi o śmierci, i to o śmierci okrutnej, i o zdradzie, o
strasznych rzeczach... Boję się!
Boję się, mój Boże! Umocnij moje
serce, wieczny Panie. Umocnij moje serce biednego dziecka,
jak z pewnością umacniasz serce Twego Syna na te przyszłe wydarzenia...
O! Czuję to!
Przyszedł tutaj po to, aby Cię usłyszeć
bardziej niż kiedykolwiek i znaleźć umocnienie w Twej miłości.
Naśladuję Go, o Najświętszy Ojcze!
Kochaj mnie i spraw, żebym ja kochał Ciebie i miał
siłę, aby wszystko przecierpieć bez tchórzostwa
dla pocieszenia Twego Syna.»
Jan modli się
długo, stojąc
z uniesionymi ramionami, w drżącym świetle dwóch gałęzi,
które rozpalił na prymitywnym palenisku.
Modli się, aż do chwili, gdy widzi, że
ogień gaśnie. Potem wchodzi do szerokiego
żłobu i kuli się w sianie. To już tylko
cień w mroku, okryty ciemnym płaszczem.
Grota jest pogrążona w ciemnościach, aż do chwili, gdy pierwszy promień
księżyca
przenika przez otwarcie zwrócone ku wschodowi. Wskazuje, że to głęboka
noc.
Zmęczony Jan zasypia. Jego oddech i lekki szmer strumyka
to jedyne dźwięki w tej grudniowej nocy.
W górze – niebo,
po którym płyną
obłoki lekkie jak zasłony, potrącające
księżyc. Zdaje się,
że przechodzą przez nie anielskie zastępy...
lecz nie ma śpiewów anielskich. Co jakiś
czas w ruinach rozlega się żałosne „huhu! huhu! huhu!”
nocnych ptaków. Czasem kończy się tym rodzajem śmiechu jak u
czarownicy,
charakterystycznym dla sów. Z daleka dochodzi skarga przypominająca
wycie. To
jakiś pies zamknięty w zagrodzie skowyczy do księżyca,
a może wilk, któremu wiatr przynosi woń
łupu, uderza ogonem o swe boki i wyje z pragnienia,
nie ośmielając się zbliżyć do dobrze strzeżonych obór? Nie wiem.
Potem głosy i
odgłos kroków, i czerwonawe światło,
które drży w ruinach. I oto jeden za drugim uczniowie-pasterze: Maciej,
Jan, Lewi, Józef, Daniel, Beniamin, Eliasz, Symeon.
Maciej trzyma uniesioną rozpaloną gałąź,
aby oświetlić drogę. Ale przed niego
wybiega Lewi i jako pierwszy wkłada głowę do wnętrza groty Jezusa.
Zaraz się odwraca i daje znak zatrzymania się i zamilknięcia i jeszcze
raz
zagląda... a potem wyciągając w tył prawą
rękę daje znak innym, aby podeszli i
odsuwa się. Trzyma palec na wargach,
nakazując milczenie. Ustępuje miejsca
innym, którzy jeden po drugim, patrzą i
odsuwają się, wzruszeni jak Lewi.
«Co robimy?» –
pyta szeptem Eliasz.
«Zostaniemy tu i
będziemy Mu się
przyglądać» – odzywa się Józef.
«Nie. Nikomu nie
wolno naruszać
wewnętrznych tajemnic dusz. Oddalmy się»
– mówi Maciej.
«Masz rację.
Wejdźmy do stajni obok, będziemy
nadal blisko Niego» – proponuje Lewi.
«Chodźmy» –
mówią.
Przed odejściem
spoglądają raz jeszcze do groty Narodzenia.
Potem odchodzą, wzruszeni, usiłując nie
czynić hałasu. Kiedy jednak stają u wejścia
do sąsiedniej groty słyszą chrapanie Jana.
«Ktoś tu jest» –
mówi Maciej, zatrzymując się.
«Co tutaj robi?
Wejdźmy i my.
Skoro schronił się tu jakiś żebrak, bo
to z pewnością żebrak, to my też możemy
się tutaj schronić» – odpowiada Beniamin.
Wchodzą trzymając
wysoko w górze rozpaloną gałąź.
Jan śpi dalej cały zwinięty w kłębek na swym zaimprowizowanym i
niewygodnym
łóżku. Podchodzą cicho. Mają zamiar usiąść
na słomie rozsypanej w pobliżu żłobu,
lecz czyniąc to Daniel rzuca bardziej uważne spojrzenie na śpiącego i
rozpoznaje go. Mówi:
«To apostoł Pana,
Jan, syn
Zebedeusza. Schronili się tu,
aby się modlić... i sen pokonał apostoła...
Odejdźmy. Mógłby się poczuć upokorzony,
gdyby wiedział, że go znaleźliśmy śpiącego,
zamiast oddanego modlitwie...»
Wychodzą na
zewnątrz i z żalem idą do następnej kryjówki.
Symeon uskarża się:
«A dlaczego nie
pozostać na progu
groty i nie spoglądać na Niego od czasu do czasu?
Przez tyle lat zostawaliśmy na dworze, narażeni na rosę, w świetle
gwiazd
pilnując baranków, a nie uczynimy tego dla
Baranka Bożego? Mamy do tego prawo, my, którzyśmy
Go adorowali w Jego pierwszym śnie!»
«Masz rację jako
człowiek i jako
czciciel Człowieka-Boga. Kogo jednak widziałeś
zaglądając do środka? Czy może Człowieka?
Nie. Nie chcąc tego,
przekroczyliśmy nieprzekraczalny próg, jakby usunięto potrójną zasłonę
rozciągniętą dla ochrony tajemnicy. I ujrzeliśmy to,
czego sam Najwyższy Kapłan nie ogląda wchodząc do Świętego Świętych.
Widzieliśmy niewypowiedziane przejawy miłości Boga do Boga.
Nie wolno nam tego śledzić. Moc Boga mogłaby
ukarać nasze zuchwałe źrenice, które
widziały ekstazę Syna Bożego. O! Cieszmy
się tym, co mieliśmy!
Chcieliśmy przybyć tutaj, żeby spędzić
noc na modlitwie, przed odejściem stąd dla wypełnienia naszego zadania.
Modlić się i wspominać tę odległą w czasie noc...
Tymczasem kontemplowaliśmy miłość Boga! O!
Zaiste bardzo nas umiłował Wieczny dając nam radość kontemplowania
Maleńkiego
i cierpienia dla Niego, głoszenia Go światu,
będąc uczniami Dziecka-Boga i Człowieka-Boga!
Teraz dał nam i tę tajemnicę... Błogosławmy
Najwyższego i nie pragnijmy więcej!» –
mówi Maciej i mam wrażenie, że on, pośród
pasterzy, dzięki mądrości i sprawiedliwości,
cieszy się największym autorytetem.
«Masz rację.
Bóg bardzo nas umiłował. Nie możemy
wymagać więcej. Samuel, Józef i Maciej
mieli tylko radość adorowania Maleńkiego i cierpienia dla Niego.
Jonasz umarł nie mogąc iść za Nim. Nawet Izaaka tu nie ma,
żeby oglądał to, co my widzieliśmy.
A jeśli ktoś na to zasługuje, to właśnie Izaak, który wyniszczył
siebie, głosząc Jego» – mówi
Jan.
«To prawda!
Prawda! Jakże Izaak
byłby szczęśliwy, gdyby mógł to oglądać!
Ale powiemy mu o tym» – odzywa się Daniel.
«Tak. Zachowajmy
wszystko w sercu,
aby mu o tym powiedzieć» – mówi Eliasz.
«I innym uczniom,
i wiernym!» –
woła Beniamin.
«Nie, innym nie.
I to nie z egoizmu,
ale z ostrożności i przez szacunek dla tajemnicy.
Jeśli Bóg zechce, przyjdzie godzina, w której
będziemy mogli to powiedzieć. Na razie
musimy umieć milczeć» – mówi jeszcze Maciej.
Potem zwraca się
do Symeona i dodaje:
«Byłeś jak ja
uczniem Jana.
Przypomnij sobie, jak nas pouczał w dziedzinie
roztropności odnoszącej się do spraw świętych:
„Jeśli pewnego
dnia Bóg,
jak już was napełnił dobrodziejstwami,
napełni was jeszcze nadzwyczajnymi darami,
nie stańcie się przez to upojonymi gadułami. Przypomnijcie sobie,
że Bóg ujawnia się duchom, które są
zamknięte w ciele, gdyż to są klejnoty
niebieskie, których nie powinny oglądać
brudy świata. Bądźcie święci w waszych
ciałach i w zmysłach, żeby umieć
zahamować wszelki cielesny popęd. Tak w waszych oczach, jak i w waszych
uszach, w waszym języku,
jak i w waszych rękach. I [bądźcie]
świętymi w myślach, aby umieć zahamować
pychę ujawniania tego, co posiadacie. Zmysły
bowiem i narządy, i rozum powinny służyć,
a nie panować. Służyć duchowi, a
nie – panować nad duchem.
Powinny chronić ducha, a nie – mącić go.
A zatem na tajemnice Boga w was, z wyjątkiem wyraźnego
nakazu, połóżcie pieczęć roztropności,
jak duch ma pieczęć swego czasowego zamknięcia w ciele.
Ciało i rozum byłyby całkowicie bezużyteczne,
złe i niebezpieczne, gdyby nie służyły
zasługiwaniu przez drobne umartwienia, jakie my im zadajemy,
odpowiadając na ich bodźce, i gdyby nie służyły tworzeniu ze świątyni
ołtarza,
nad którym unosi się chwała Boga: nasz duch”.
Pamiętacie to?
Ty, Janie, i ty,
Symeonie?
Mam nadzieję, że tak,
bo gdybyście nie pamiętali słów naszego pierwszego nauczyciela,
on naprawdę stałby się dla was martwy. Nauczyciel
żyje dopóty, dopóki jego nauka żyje w
uczniach. A jeśli nawet następnie
zostaje zastąpiony przez większego nauczyciela – a w przypadku uczniów
Jezusa przez Nauczyciela nauczycieli – nigdy nie wolno zapominać o
słowach
pierwszego, które nas przygotowały
na zrozumienie Baranka Bożego i kochanie Go z mądrością.»
«To prawda.
Mówisz mądrze.
Będziemy ci posłuszni.»
«Ale jak męczy i jakże jest ciężko
pozostawać tu, kiedy
jesteśmy tak blisko Niego, a nie możemy spojrzeć na Niego jeszcze jeden
raz!
Czy jest jeszcze taki sam jak był?» – zastanawia się Symeon.
«Któż to wie!
Jakże Jego twarz promieniała!»
«Bardziej niż
księżyc w pogodną
noc!»
«Na Jego ustach
był Boski uśmiech...»
«A z Jego powiek
spływała Boska
łza...»
«Nie wypowiadał
żadnych słów,
lecz wszystko w Nim było modlitwą.»
«Cóż widział?»
«Wiecznego, Swego
Ojca. Wątpisz w
to? Tylko ten widok może nadać taki wygląd.
Ach, cóż mówię?
On nie tyle Go widział, ile miał Go w
Sobie, w Sobie! Słowo z Myślą! I darzyli
się miłością!... Ach!» – mówi Lewi. Sam też wygląda, jakby był w
ekstazie.
«To dlatego
mówiłem,
że nie wolno nam tam pozostać. Zważcie,
że On nie chciał mieć przy Sobie nawet Swego apostoła...»
«To prawda!
Święty Nauczyciel!
On potrzebuje zanurzenia w miłości Boga,
bardziej niż wysuszona ziemia potrzebuje wody!
Tak wielka nienawiść Go otacza!...»
«Ale równie
wielka jest miłość.
Ja bym chciał... Tak, zrobię to!
Najwyższy jest tutaj obecny. Ofiaruję
siebie i mówię: „Panie, Boże Najwyższy,
Boże i Ojcze Twego ludu, który przyjmujesz
i poświęcasz serca i ołtarze i pochłaniasz miłe Tobie ofiary,
niech Twa wola zstąpi jak ogień i pochłonie mnie jako ofiarę z
Chrystusem,
jak Chrystusa i przez Chrystusa, Twego Syna i Twego Mesjasza, mojego
Boga i
Nauczyciela. Tobie się powierzam.
Wysłuchaj moją modlitwę.”» – I Maciej,
który modlił się stojąc z uniesionymi ramionami, siada ponownie na
stosie gałęzi,
które mu służą za miejsce do siedzenia.
Księżyc przestaje
oświetlać grotę,
gdyż zwraca się ku zachodowi. Jego blask widoczny jest jeszcze nad
polami, lecz już nie tutaj. Twarze i rzeczy znikają
więc w jednolitym mroku. Słowa są także
rzadsze, a głosy przyciszone, aż do
chwili, gdy senność pokonuje dobrą wolę. Pojawiają się jedynie oderwane
słowa,
czasem bez odpowiedzi...
Gdy nadchodzi
jutrzenka, budzi ich przenikliwy chłód.
Wstają, rozpalają gałęzie,
grzeją skostniałe nogi i ręce...
«A co On zrobi? Z
pewnością
wcale nie myśli o ogniu?» – zastanawia
się Lewi, niemal szczękając zębami.
«A będzie miał
choć co jeść?
– pyta Eliasz i dodaje: – Teraz mamy już tylko
naszą miłość i odrobinę jedzenia... Dziś
szabat...»
«Wiesz, co?
Połóżmy całe nasze
jedzenie u wejścia do groty, a potem odejdźmy.
Zawsze znajdziemy chleb u Racheli albo u Elizy. I będziemy
opatrznością Opatrzności dla Syna Tego,
który nam wszystko zapewnił» – proponuje Józef.
«Dobrze, dobrze.
Rozpalmy dużą
pochodnię, żeby widzieć wyraźnie i
rozgrzać się, a potem chodźmy tam i
oddalmy się, nim o świcie On lub apostoł
wyjdą i odkryją nas.»
W blasku ognia
otwierają torby. Wyjmują chleb, suche
sery, kilka jabłek.
Potem biorą drewno i wychodzą po cichu.
Maciej oświetla ich pochodnią wyjętą z ogniska.
Kładą wszystko dokładnie u wejścia do groty, drewno na ziemi, a na
nim – chleb i inne rzeczy. Potem odchodzą,
przechodzą przez strumień, jeden za drugim,
i oddalają się z początkiem pierwszego błysku jutrzenki, w ciszy,
którą nagle przerywa kogut.
Przekład: "Vox Domini"
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
04 (131)2006 04 Karty produktów04 Prace przy urzadzeniach i instalacjach energetycznych v1 104 How The Heart Approaches What It Yearnsstr 04 07 maruszewski[W] Badania Operacyjne Zagadnienia transportowe (2009 04 19)Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14MIERNICTWO I SYSTEMY POMIAROWE I0 04 2012 OiOr07 04 ojqz7ezhsgylnmtmxg4rpafsz7zr6cfrij52jhi04 kruchosc odpuszczania rodz2Rozdział 04 System obsługi przerwań sprzętowychKNR 5 04egzamin96 06 04więcej podobnych podstron