Rozdział 40


ROZDZIAA CZTERDZIESTY
GRACE
Umieranie to dzika noc i nowa droga*.
To zdanie utkwiło mi w głowie niczym tekst piosenki. Nie mogłam sobie przypomnieć, kto je napisał.
Pamiętałam tylko, że kiedyś Sam przeczytał ten wers na głos, podnosząc wzrok znad książki i wypróbowując
brzmienie słów. Przypomniałam sobie nawet tamtą chwilę: siedzieliśmy w gabinecie ojca, ja przerzucałam
notatki do prezentacji, a Sam był pogrążony w lekturze.
W ciepłym przytulnym pokoju, kiedy lodowaty deszcz spływał po szybach i dudnił w dach, ten cytat
wymówiony cichym głosem Sama brzmiał wręcz niewinnie, a najwyżej mądrze.
Teraz, w ciemnościach, w milczącej pustce mojego pokoju zdanie to szamotało się gorączkowo w
mojej głowie i wydawało się przerażające.
Ignorowanie choroby trawiącej mnie od wewnątrz stało się już niemożliwe. Nie mogłam zatamować
krwawienia z nosa  zużyłam wszystkie chusteczki i rolkę papieru toaletowego. Wydawało mi się, że krew
nigdy nie przestanie płynąć. Mój żołądek był skręcony w supeł, a skóra parzyła.
Wszystko, czego chciałam, to zrozumieć, co tak naprawdę jest ze mną nie tak. I jak długo to jeszcze
potrwa. I co się stanie na koniec. Gdybym wiedziała te rzeczy, gdybym znała jakieś konkrety, gdyby było coś
poza bólem, mogłabym się z tym pogodzić.
Ale nie otrzymałam żadnych odpowiedzi.
Dlatego nie mogłam zasnąć. Nie mogłam się ruszać.
Mocno zaciskałam oczy. Przestrzeń łóżka, puste miejsce obok mnie, gdzie powinien leżeć Sam,
wydawały mi się ogromne. Zanim to wszystko się stało, gdy jeszcze miałam go przy sobie, kiedy budziłam
się w nocy wystarczyło po prostu przekręcić się na bok i przytulić twarz do jego pleców; odgłos jego
równego oddechu kołysał mnie z powrotem do snu. Ale dziś Sama tu nie było, a zaśnięcie zdawało się
nieosiągalne i nieistotne w obliczu żaru czającego się w moich trzewiach.
W głowie znów usłyszałam słowa ojca zabraniającego mi widywać się z Samem. Na to wspomnienie
wprost zabrakło mi tchu. Zmieni zdanie. To niemożliwe, żeby naprawdę tak uważał.
Zmusiłam się do myślenia o czymś innym. Czerwony ekspres do kawy. Nie wiedziałam, czy coś takiego
istnieje, ale jeśli tak, zamierzałam go sobie kupić. Natychmiast. Wydawało mi się ogromnie ważne, żeby
uczynić z tego cel. Zdobyć trochę pieniędzy, nabyć to urządzenie i wyprowadzić się. Znalezć nowe miejsce,
żeby je podłączyć.
Z trudem przekręciłam się na plecy; położyłam sobie rękę na brzuchu, sprawdzając, czy jestem w
stanie wyczuć palcami, jak żołądek się skręca. Znowu miałam straszną gorączkę; moja głowa zdawała się
unosić w oderwaniu od reszty ciała.
W ustach poczułam smak miedzi. Niezależnie od tego, jak często przełykałam ślinę, nie mogłam się go
pozbyć.
Było mi tak zle.
Co się ze mną dzieje?
Nie było nikogo, kogo mogłabym o to zapytać, więc sama zaczęłam kojarzyć wskazówki. Ból brzucha.
Gorączka. Krwotok z nosa. Znużenie. Zapach wilka. To, jak patrzyły na mnie wilkołaki. I to, jak przyglądała
mi się Isabel. Dłoń Sama na moim ramieniu, gdy odchodziłam. Ostatni uścisk. Tak wiele pożegnań.
W końcu przestałam zaprzeczać faktom.
*
Cytat z Emily Dickinson [przyp. tłum.]
To mógł być jakiś wirus. To mogło być coś poważnego, lecz wyleczalnego. Naprawdę nie mogłam
mieć pewności, jednak&
Wiedziałam.
Cierpienie, którego doświadczałam, to była moja przyszłość. Zmiana, której nie byłam w stanie
kontrolować. Mogłam marzyć o czerwonych ekspresach, ile dusza zapragnie. Ale to moje ciało będzie miało
ostatnie słowo.
Skopując koce, usiadłam w ciemnościach. Walczyłam z wilkiem rodzącym się wewnątrz mnie.
Chciałam być z Samem. Chłodne powietrze kąsało mi policzki i nagie ramiona. Pragnęłam znowu znalezć się
w domu Becka, w łóżku Sama, pod jego niebem pełnym żurawi. Przełknęłam ból. Stłumiłam go siłą.
Gdybym teraz z nim była, otoczyłby mnie ramionami i powiedział, że wszystko będzie dobrze. I wszystko
byłoby w porządku, przynajmniej dziś w nocy.
Wyobraziłam sobie, że jadę do niego. Widziałam jego minę, kiedy zjawiam się w progu.
Potarłam nagimi stopami jedną o drugą. To oczywiście byłoby głupie. Miałam tysiąc powodów, żeby
zostać, ale&
Zwalczyłam szum wypełniający moją głowę. Skupiłam się. W myślach ułożyłam listę potrzebnych
rzeczy.
Wezmę zapasowe dżinsy z komody, naciągnę sweter i jakieś skarpetki. Rodzice nie usłyszą. Podłoga
nie skrzypiała za bardzo. To mogło mi się udać. Nie słyszałam żadnego ruchu na górze już od dłuższego
czasu. Jeśli nie włączę świateł w samochodzie, może nawet nie zauważą, jak ruszam z podjazdu.
Serce waliło mi na myśl o ucieczce.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie warto pakować się w dalsze kłopoty. Nie teraz, kiedy rodzice
byli tak wściekli. Wiedziałam, że nie będzie mi łatwo prowadzić auto, bo krew huczała mi w uszach, a
gorączka rozlewała się po całym ciele.
Ale tak naprawdę nie mogło być gorzej. Przecież już zabronili mi się z nim widywać. Co gorszego
mogliby jeszcze zrobić?
Poza tym nie wiedziałam, ile jeszcze nocy mi zostało.
Wróciłam myślami do swojej matki, drwiącej z różnicy między miłością a pożądaniem. Do mojego
spaceru w lesie po tej rozmowie, do prób wywołania w sobie poczucia winy, że na nią nawrzeszczałam.
Pomyślałam o ojcu, otwierającym drzwi do mojej sypialni i sprawdzającym, czy nie ma tam Sama.
Zastanawiałam się, kiedy ostatnio zapytali mnie, gdzie byłam, co u mnie słychać, czy czegoś potrzebuję.
Widziałam ich razem; niby byli rodziną, niby wciąż obchodziły ich szczegóły życia tego drugiego. Ale
przyjrzałam się też Beckowi i temu, jak dobrze znał Sama. Jak bardzo go kochał. I patrzyłam, jak Sam wciąż
krąży we wspomnieniach wokół Becka niczym zagubiony satelita. To była prawdziwa rodzina. Moi rodzice i
ja& my tylko czasami mieszkaliśmy razem.
Czy to możliwe, żeby dziecko było bardziej dojrzałe, odpowiedzialne i mądrzejsze niż jego rodzice?
Przypomniałam sobie, jak wilki mnie obserwowały. Znów zaczęłam się zastanawiać, ile jeszcze czasu
mi pozostało. Ile nocy mogłam spędzić z Samem, a ile marnowałam w samotności.
Wciąż czułam w ustach posmak miedzi. Choroba wewnątrz mnie nieuchronnie narastała. Pustoszyła
moje ciało, lecz ja wciąż jeszcze byłam od niej silniejsza. Ciągle miałam nad nią kontrolę.
Wstałam z łóżka.
Krążyłam po pokoju, zbierając dżinsy, bieliznę, koszulki i skarpetki, aż wypełnił mnie absolutny spokój.
Jakbym się znalazła w oku cyklonu, ale pozostawała bezpieczna. Wepchnęłam do plecaka ubrania, zeszyty,
podręczniki i ukochany egzemplarz Rilkego należący do Sama. Stanęłam przy oknie, gdzie kiedyś
obserwowałam wilki, tuląc do siebie poduszkę. Serce mi waliło. Spodziewałam się, że w każdej chwili moja
matka czy ojciec otworzą drzwi i nakryją mnie w trakcie przygotowań. Przecież ktoś musiał wyczuć powagę
tego, co robiłam.
Ale nic się nie stało. Zabrałam szczoteczkę do zębów i szczotkę do włosów z łazienki. Przeszłam
korytarzem, a dom był nadal cichy. Zawahałam się przy drzwiach frontowych, z butami w dłoni,
nasłuchiwałam.
Nic.
Czy ja naprawdę to robiłam?
- Żegnajcie  wyszeptałam.
Ręce mi się trzęsły z niepokoju. Drzwi zaszurały na wycieraczce, gdy zamykałam je za sobą.
Nie wiedziałam, kiedy wrócę.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pan Wolodyjowski Rozdzial 40
Rozdział 40
rozdział 40 prawo Heptaparaparszynoch
Tom II rozdziały 36 40
Alchemia II Rozdział 8
Drzwi do przeznaczenia, rozdział 2
VA US Top 40 Singles Chart 2015 10 10 Debuts Top 100
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu 40 Więżniowie Czasu
czesc rozdzial
Rozdział 51
rozdzial
Tosnuc 600M BMC 40 M440 87
rozdzial (140)
rozdzial

więcej podobnych podstron