Rozdział 2
PWE
Cholera jasna! Gdzie ta pieprzona Lisa jest? Telefony dzwonią jak opętane, a jej biurko jest puste.
Mam tego dość, dziś ją zwolnię. Nie obchodzi mnie, że ma chorego męża, że musi zarabiać na dom.
Zamiast siedzieć i kompetentnie wykonywać swoje obowiązki, pewnie plotkuje z innymi
pracownicami. Nawet kawę musiałem zrobić sobie sam! Byłem dzisiaj w naprawdę kiepskim
humorze - zle spałem, bo koszmary jak zwykle nie dawały mi spokoju. Powinienem się
przyzwyczaić przez te 7 lat. Nerwowo przeczesałem palcami włosy, zamykając na chwilę oczy i
głęboko odetchnąłem. Podniosłem filiżankę do ust całkowicie zamyślony i cholera! poparzyłem
sobie język, przy okazji wylewając płyn na dokumenty! Wściekły wstałem i udałem się na
poszukiwanie Lisy. Nagle odezwał się mój telefon. Spojrzałem na wyświetlacz i westchnąłem.
- Czego chcesz, Victorio? - odezwałem się jak zwykle opryskliwie.
- Och, jakiś ty miły z rana... Ja też cię kocham, skarbie - ironizowała.
- Nie mam dzisiaj nastroju na twoje fochy, więc proszę cię bardzo, daruj sobie.
- Edwardzie, zapomniałeś jaki dzisiaj dzień?
- Wtorek, 24 sierpnia. Czy to szczególna data? - zacząłem się zastanawiać czy miałem coś ważnego
zaplanowane na ten dzień, ale niczego nie kojarzyłem.
- Mogłam się tego domyśleć. - odezwała się Victoria - Jesteś zbyt egoistycznym draniem, aby
pamiętać o naszej rocznicy! - wykrzyczała płaczliwym głosem i rozłączyła się.
No cóż, mogła się już przyzwyczaić. Kupię jej kolejny diamentowy naszyjnik i skończy się dramat.
Będzie zajęta liczeniem karatów. A jak nie, to trudno się mówi. Naprawdę miałem dosyć jej
nastrojów. Na początku naszego związku od razu podkreśliłem, jaki będzie miał charakter. Żadnego
przywiązywania się, żadnych deklaracji. Było to jasne z mojej strony, z jej, jak widać
niekoniecznie.
Znowu zadzwonił mój telefon. Czy wszyscy dzisiaj uwzięli się na mnie? Spojrzałem na
wyświetlacz. Jasper. On może poczekać, pewnie znowu wyskoczy z jakimś szalonym pomysłem.
Odrzuciłem go i schowałem komórkę do kieszeni.
Otworzyłem przeszklone drzwi i wszedłem do pomieszczenia dla pracowników. Panował tam jak
zwykle straszny ruch i hałas. Nikt mnie nawet nie zauważył, więc zachowywali się dosyć
swobodnie. Można nawet rzec, że nazbyt. Dojrzałem wśród małego tłumku kobiet Lisę.
Skierowałem się w tamtym kierunku z poważnym wyrazem twarzy. Nagle kątem oka zobaczyłem
jakieś dziwne światło. Spojrzałem w tamtym kierunku i zamarłem. Przede mną ukazały się drzwi,
które stały na środku podłogi! Zbyt oszołomiony by myśleć, podszedłem bliżej. Po drugiej stronie
zobaczyłem zakurzone pomieszczenie, pełno obrazów i książek. Oraz...przestraszoną kobietę, a
raczej dziewczynę. Rozejrzałem się dookoła. Nikt nawet jej nie dostrzegł. Patrzyła się na mnie, ze
zdezorientowanym wyrazem na twarzy. Stanąłem oniemiały obserwując, jak niesiona jakby obcą
siłą, przechodzi przez drzwi. Przetarłem oczy, myśląc, że mam omamy. Dziewczyna stała przez
chwilę, po czym upadła nagle na podłogę, mdlejąc. Zrobiłem krok w jej kierunku...
PWB
Klucz. Drzwi. Ludzie. Wielki potwór. Zielone oczy.
Ocknęłam się, oszołomiona. Co to był za dziwny sen, taki realny. Czułam się jakoś nieswojo,
niepokojące przeczucie ściskało moje serce, niczym stalowa obręcz. Otworzyłam powoli oczy, żeby
za chwilę je wytrzeszczyć. Tłum ludzi nadal tam był, szklana ściana także. To nie był sen, to się
działo naprawdę! Naprawdę, dzięki jakimś szatańskim mocom, przeszłam przez drzwi do innego
miejsca, a może świata?
Chciałam wstać, gdy nagle padł na mnie czyjś cień. Spojrzałam w górę i zobaczyłam te same
zielone oczy, co wcześniej. Wpatrywał się we mnie z wymalowanym szokiem na twarzy, zaciskał
mocno szczękę i pięść. Trwało to może kilka minut, gdy nagle się poruszył, złapał mnie mocno
za rękę i pociągnął za sobą. Weszliśmy do jakiegoś pomieszczenia, mnie posadził na miękkim
fotelu, a sam zasiadł za dziwnym, szklanym biurkiem. Nagle gwałtownie wstał i zbliżył do mnie
twarz.
- Kto cię przysłał, hieno? - wysyczał mi w twarz.
Nie wiedziałam, co mam powiedzieć, nie rozumiałam o czym on mówi. Spojrzałam na niego
zdezorientowana, co widocznie jeszcze bardziej go zdenerwowało.
- Och proszę cię, nie udawaj mi tu teraz głupiej. Wiem, że czatujecie pod firmą, byle tylko
pstryknąć jedno pieprzone zdjęcie - zaczął krzyczeć. - Nie wystarczyło wam, że jeden z waszych
żałosnych kolegów trafił połamany do szpitala? Myślą, że jak mi przyślą kobietę, to będzie inaczej?
Wybacz, ale nie postarali się - omiótł mnie spojrzeniem.
Nie wiem, o co mu chodziło. Bałam się, zle się czułam i zbierało mi się na płaz. Jednak najbardziej
odczuwałam gniew. Przez niego. Jakim prawem na mnie krzyczy i poniża. Wstałam i zbliżyłam się
do niego.
- Wielmożny panie, proszę z łaski swojej na mnie nie krzyczeć, nie jestem pańską służką -
powiedziałam hardo.
Spojrzał na mnie groznie, zaciskając szczękę i krzyknął:
- Chcesz robić z siebie wariatkę? Do tego zmierzasz? Przykro mi kotku,ale ze mną ci się to nie uda.
I co to za sztuczki a'la Houdini*? Naprawdę imponujące, to muszę przyznać, ale na nic wasze
wysiłki. Gdzie masz aparat? Pod tą opasłą sukmaną? - zaczął mną potrząsać i dotykać po ubraniu.
Nie wytrzymałam i dałam mu z całej siły w twarz. Ała! Moja ręka, piecze!- Co pan sobie w ogóle
wyobraża?! - krzyczałam naprawdę wzburzona. -Krzyczy pan na mnie, szarpie jak lalką i jeszcze
obraża! Nie wiem gdzie jestem, nie wiem jakim sposobem tu trafiłam i do tego musiałam
trafić na tak okropną osobę, jak pan! - zacisnęłam mocno szczękę, bo zbierało mi się na płacz. Nie
dam mu tej satysfakcji, o nie. Stawię mu czoło, w końcu nadal płynie we mnie błękitna krew.
Podniosłam dumnie głowę i spojrzałam na niego. Widać było, że jest wściekły.
- A teraz, jeśli pan wybaczy, opuszczę pana i spróbuje wrócić do domu - ominęłam go, nawet na
niego nie patrząc.
- Nigdzie nie pójdziesz! Zaraz zadzwonię na policję, nie możesz się wywinąć. Wtargnęłaś na teren
prywatny, czeka cię kara. - znowu złapał mnie za ramię i pociągnął. Złapał za jakieś dziwne
urządzenie, przyłożył i począł do niego mówić.
- Hallo? Mówi Edward Cullen, z firmy Cullen's corporation. Chciałbym zgłosić wtargnięcie na
teren firmy. Czy możecie przyjechać? Dziękuje bardzo.- przestał mówić i spojrzał na mnie
Nie mogłam dać się tak łatwo. Pochyliłam się i ugryzłam go w rękę, naprawdę mocno. Wrzasnął i
puścił mnie. Rzuciłam się do drzwi i wybiegłam w poszukiwaniu tajemniczych drzwi, dzięki
którym się tutaj znalazłam. Poczułam ucisk w sercu, nigdzie ich nie było. Zniknęły wraz z
przerzuceniem mnie tutaj. Rozglądałam się dookoła nie wiedząc co czynię, aż nagle mój wzrok
przykuła gazeta leżąca na podłodze. Podniosłam ją i przeczytałam nagłówek - New York Post,
środa, 24 sierpnia, 2009 roku. Zakręciło mi się w głowie, litery i cyfry wirowały przed oczami.
Zrozpaczona padłam na kolana i zaczęłam szlochać. Ludzie w końcu mnie zauważyli i zaczęli
pomiędzy sobą szeptać. Akałam coraz głośniej, gdy poczułam silny uścisk na ramieniu.
- Dziewczyno, czemu płaczesz? - usłyszałam głos tego, który dopiero mnie atakował.
- 230 lat... 230 lat! - szeptałam gorączkowo. - Powinnam nie żyć, to nie może być prawda! Ktoś
musiał podać mi diabelskie ziele!** Muszę mieć teraz po prostu wizje! - ciągle mamrotałam do
siebie.
* Harry Houdini (ur. 24 marca 1874 w Budapeszcie, zm. 31 pazdziernika 1926 w Detroit) był jednym z najsłynniejszych
iluzjonistów, specjalistów od ucieczek i pokazów akrobacji wszech czasów. Był także znanym demaskatorem spirytystów.
** Zapożyczyłam od Kinga z Mrocznej Wieży ;)
- O czym ty mówisz? Dobrze się czujesz? Bo jeśli to kolejna sztuczka...
Nie dałam mu dokończyć, bo wstałam i zaczęłam walić go pięściami w pierś.
- 230 lat, rozumiesz?! Jakimś sposobem przeniosłam się do tych czasów! To nie jest sen! -
wykrzyczałam i po raz drugi tego dnia zemdlałam.
PWE
Niech to diabli! Zemdlała. Gdzie ta pieprzona policja? Muszę przecież coś z nią zrobić. Spojrzałem
na nią. Nie mogła być przecież tak dobrą aktorką. Raczej to nie kolejna dziennikarska hiena, które
tak uprzykrzały mi życie. I jeszcze to, jak tu się znalazła. I to co mówiła. Nie ma innego
wytłumaczenia, niż to, że jest wariatką. Chyba, że mówiła prawdę. Zaśmiałem się ironicznie z tego
pomysłu. Kazałem położyć ją na biurku i spróbować ocucić. Zaczęła jęczeć niezrozumiałe słowa i
niespodziewanie złapała mnie za rękę. Próbowałem ją wyrwać, ale jej uścisk był bardzo silny.
Nadal coś mamrotała i nagle pojedyncza łza spłynęła jej po policzku, robiąc szlak na jej bladym
policzku. Podniosłem niepewnie rękę w jego kierunku, gdy z oddali usłyszałem wycie policyjnych
kogutów...
Nadjeżdżała policja.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Drzwi do przeznaczenia, rozdział 3Drzwi do przeznaczenia, rozdział 1Dom Nocy 09 Przeznaczona rozdział 10 11 TŁUMACZENIE OFICJALNEZagadnienia do 13 rozdziału finanse publiczne OwsiakKrzysztof Kochański Drzwi do piekłaDom Nocy 09 Przeznaczona rozdział 18 19 TŁUMACZENIE OFICJALNEDom Nocy 09 Przeznaczona rozdział 9 TŁUMACZENIE OFICJALNEDom Nocy 09 Przeznaczona rozdział 16 17 TŁUMACZENIE OFICJALNEDom Nocy 09 Przeznaczona rozdział 16 17 TŁUMACZENIE OFICJALNEccna odpowiedzi do testow z rozdzialowDom Nocy 09 Przeznaczona rozdział 8 PLDom Nocy 09 Przeznaczona rozdział 12 13 TŁUMACZENIE OFICJALNEccna odpowiedzi do testow z rozdzialowwięcej podobnych podstron