Dom Nocy 09 Przeznaczona rozdział 9 TŁUMACZENIE OFICJALNE


)
ROZDZIAA DZIEWITY
Zoey
Długo patrzyłam w ślad za Auroksem.
"Co to miało u licha znaczyć?"
Wytarłam znowu nos, pokręciłam głową i spojrzałam na
mokrą pogniecioną chusteczkę w ręku. W co pogrywa ta
kreatura? Czyżby Neferet wysłała go za mną celowo, żeby
dał mi chusteczkę i zamącił jeszcze bardziej w już i tak kom-
pletnie zamąconej głowie?
Nie, to niemożliwe. Neferet nie mogła wiedzieć, że poda-
nie chusteczki przypomni mi Heatha. Nikt tego nie wiedział
oprócz Heatha. No i Starka.
Czyli to musiał być po prostu przypadek. Pewnie, Au-
rox to stworzenie Neferet, co nie znaczy, że jest odporny na
dziewczęce łzy. W końcu to facet - a przynajmniej tak mi
się wydawało. Zresztą być może wcale nie był w stu procen-
tach bezmózgim sługusem Neferet. Może był w porządku -
to znaczy wtedy, kiedy nie zmieniał się w tę maszynkę do
zabijania przypominającą wyglądem byka. Cholera, przecież
Stevie Rae znalazła sobie dobrego Kruka Prześmiewcę. Kto
wie, czy ...
Nagle zdałam sobie sprawę z tego, co robię: patrzę na nie-
go jak na Kalonę. Widzę dobroć tam, gdzie jej nie ma.
119
- O nie, do licha ciężkiego! Na pewno tak nie będę robić! 
skarciłam się na głos.
- Czego nie będziesz robić, Zo? - zapytał Stark, wcho-
dząc na dziedziniec z pudełkiem chusteczek higienicznych.
- O, widzę, że tym razem byłaś przygotowana - powie-
dział, pokazując na zgniecioną białą kulkę w mojej dłoni.
- Uhm, ale wezmę jeszcze jedną. Dzięki. - Wyciągnę-
łam z pudełka kilka chusteczek, po czym znowu wytarłam
sobie twarz.
- To czego nie chcesz robić? - powtórzył pytanie, sia-
dając obok na ławce. Otarł się o mnie ramieniem, a ja opar-
łam na nim głowę.
- Napominam siebie, żeby to wszystko, co się dzieje do-
okoła, nie doprowadziło mnie do szaleństwa. A przynajmniej
nie do większego niż obecnie.
- Nie jesteś szalona, Zoo Przechodzisz przez trudny
okres, ale wszystko będzie dobrze.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz - mruknęłam, po
czym przyszła mi do głowy jeszcze jedna, bardziej depresyj-
na myśl. - Powiedziałeś reszcie, że mają mnie traktować jak
idiotkę z powodu mojej mamy?
- Nie musiałem im niczego mówić. To twoi przyjaciele,
Zoo Będą cię traktować odpowiednio, bo się o ciebie troszczą
i wcale nie myślą, że jesteś idiotką.
- Wiem, wiem. Ja tylko ... - zawiesiłam głos. Nie wie-
działam, jak przesiać i przerobić na słowa ból, poczucie winy
i potworne osamotnienie, które czułam po tym, jak opuściła
mnie mama.
- Hej, nie jesteś sama - rzekł Stark, patrząc na mnie.
- Słuchasz moich myśli? Wiesz, że nie lubię, kiedy ...
Chwycił mnie za ramiona i lekko mną potrząsnął.
- Nie trzeba związanego przysięgą strażnika, żeby zro-
zumieć, jak samotna się czujesz. Nie znam nikogo w naszym
wieku, kto nie miałby już mamy, a ty?
120
- Ja też. Tylko siebie. - Przygryzłam wargę, żeby się
nie poryczeć. Znowu.
- Widzisz, to wcale nie jest takie trudne do zrozumie-
nia - powiedział i pocałował mnie. Nie namiętnie jednak,
z języczkiem, na zasadzie pocałunku, po którym miałoby
być coś więcej, tylko delikatnie. Było to słodkie i pociesza-
jące. - Ale jak mówiłem wcześniej - odezwał się z uśmie-
chem, kiedy nasze usta się rozdzieliły - wyjdziesz z tego
wszystkiego i wcale nie oszalejesz, bo jesteś inteligentna, sil-
na, piękna i zajefajna.
Zachichotałam wbrew sobie.
- Zajefajna? Naprawdę tak powiedziałeś?
- No jasne, że tak. Jesteś wspaniała, Zol
- Ale zajefajna? - zaśmiałam się znowu, czując, że
ucisk w żołądku zaczyna słabnąć. - To naj idiotyczniejsza
rzecz, jaką kiedykolwiek powiedziałeś.
Stark chwycił się za serce, jakbym ugodziła go nożem.
- Zo, to bolało. Ja tylko chciałem być romantyczny.
- Dobrze, że próbowałeś - oświadczyłam. ,- Jednak
proszę, powiedz, że sam tego nie wymyśliłeś.
- Nieee. - Stark spojrzał na mnie, uśmiechając się za-
wadiacko. - Słyszałem, jak laski z trzeciego roku mówią, że
jestem cały w czymś takim ... no wiesz, kiedy przez ostatnią
godzinę patrzyły, jak wypuszczam strzały.
- Doprawdy? - uniosłam brew i spojrzałam na niego
nienawistnie. - Laski z trzeciego roku?
Zawadiackość zniknęła z jego twarzy.
- Chciałem powiedzieć: n i e a t rak c y j n e laski z trze-
ciego roku.
- O tak, jestem pewna, że to właśnie chciałeś powiedzieć.
- Zazdrosna? - aż zaświeciły mu się oczy.
- Skąd! - skłamałam, prychając.
- Nie musisz być zazdrosna. Nigdy. Bo ty nie jesteś zajefajna.
Jesteś jedną wielką zajefajnością.
121
- Naprawdę?
-No.
- Przysięgasz?
- Pewnie.
Przytuliłam się do Starka.
- No dobra, wierzę ci, palancie - powiedziałam, opie-
rając głowę na jego ramieniu, a on mnie objął. - Możemy
wracać do domu?
- Jasne. Twoja przykrótka żółta limuzyna już czeka
wypełniona po brzegi. - Wstał i pociągnął mnie za sobą.
Trzymając się za ręce, ruszyliśmy w stronę parkingu.
Rzuciłam w jego stronę ukradkowe spojrzenie: wyglądał na
zadowolonego z siebie (i jakiego przystojnego!). Oczywiście
ta jego debilna gra słowna miała na celu wyciągnięcie mnie
z dołka, w który zaczęłam wpadać.
Stark pewnie też go wyczuł, ale nie dlatego, że "wsłuchi-
wał" się nieprzyzwoicie w moje myśli - tylko dlatego, że
był moim strażnikiem, wojownikiem i jeszcze kimś więcej.
- Dzięki - ścisnęłam go za rękę.
Popatrzył na mnie, uśmiechnął się i podniósł moją dłoń
do ust.
- Nie ma sprawy - odparł. - Tylko poczekaj, aż usły-
szysz określenie, które zamierzam wymyślić, żeby opisać
twoje cycki. Tym razem to będzie wyłącznie moje dzieło. Nie
będę do tego potrzebował pomocy żadnych nieatrakcyjnych
lasek z trzeciego roku.
- Nie. I jeszcze raz nie.
~ Ale przyda ci się jeszcze trochę rozweselenia.
- Nie, wszystko gra. Nie trzeba gadać o moich cyckach.
- No dobrze, pamiętaj jednak, że w razie czego tu je-
stem - odparł z uśmiechem. - Chętny i gotowy.
- Cóż za pocieszenie. Dzięki.
- To tylko element moich obowiązków wymienionych
w opisie stanowiska.
122
Tym razem uniosłam wysoko brwi.
- Naprawdę dostałeś opis stanowiska?
- Coś w tym stylu. Seoras powiedział: "Opiekuj się
swoją królową albo dokończę rzezbić te drobne kreseczki na
twoim ciele" - odparł Stark. Zabrzmiało to nadzwyczaj po-
dobnie do starego szkockiego wojownika.
- D r o b n e? - aż się wzdrygnęłam, przypominając sobie
krwawe rany wycięte nożem na jego klatce piersiowej.
Czy ja to kiedykolwiek będę w stanie zapomnieć? Różowe
blizny nadal wyglądały na świeże pomimo uzdrawiającej
mocy moich żywiołów. - Na pewno nie nazwałabym ich
drobnymi.
- Ech, panienko - ciągnął Stark ze szkockim akcentem.
- To nic gorszego od zadrapania przez futrzaka.
Otworzyłam szeroko oczy, a potem dałam mu kuksańca.
- Przez futrzaka!
Potarł ramię i już swoim normalnym głosem rzekł: .
- Futrzaka. Kota znaczy.
- Ty - popatrzyłam na niego groznie. - Facet!
Z jakiegoś niezrozumiałego powodu zaczął się śmiać, po
czym objął mnie z całej siły.
- Taaa ... Jestem facetem. Twoim facetem. I chcę, żebyś
pamiętała, że mimo tego wszystkiego - odsunął się na tyle,
by pokazać na Dom Nocy i mikrobus czekający w niewielkim
oddaleniu - mimo całej tej sprawy wojownika i nawet
strażnika kocham cię, Zoo i zawsze będę przy tobie, kiedy
mnie będziesz potrzebowała.
Znowu znalazłam się w jego ramionach i westchnęłam
z ulgą.
- Dziękuję.
- Mam ją! - usłyszałam okrzyk Kramishy i znowu
westchnęłam, domyślając się, że to ja jestem tą "nią", o której
mówi Kramisha. Podniosłam wzrok i faktycznie, Krami-
sha stała przed pełnym mikrobusem razem ze Stevie Rae,
123
Afrodytą, Blizniaczkami, Erikiem i jeszcze jakąś czerwoną
adeptką, której nie rozpoznałam. Podeszłam do nich, nie wy-
puszczając ręki Starka.
- Przykro mi z powodu twojej mamy - powiedziała
Kramisha na powitanie.
- Dzięki ... - wyjąkałam.
Pomyślałam, że muszę wynalezć jakąś sensowną odpowiedz,
kiedy ludzie będą mi mówili, że jest im przykro z powodu
śmierci mojej mamy, lecz Kramisha ciągnęła:
- Wiem, że to nie jest dobra pora, ale mamy problem.
Powstrzymałam kolejne westchnienie.
- My jak "ja" czy my jak "wy"? - zapytałam.
- Sądzimy, że problem może dotyczyć nas wszystkich
- odparła Stevie Rae.
-Cudownie.
- Zoey, to jest Shaylin - przedstawił mnie Erik nie-
znajomej; która przyglądała mi się tak, jakby marzyła o tym,
żeby zbadać mnie pod mikroskopem. Jezu, poznawanie no-
wych osób to jakiś koszmar.
- Cześć, Shaylin - powiedziałam, starając się, by za-
brzmiało to normalnie, i jednocześnie ignorując jej wnikliwe
spojrzenie.
- Fiolet - rzekła.
- Wydawało mi się, że Erik powiedział Shaylin - od-
parłam. Miałam ochotę wrzasnąć: "Tak, to ja! Ta dziewćzyna
o niespotykanych tatuażach!".
- Mam na imię Shaylin - przytaknęła i uśmiechnęła
się naprawdę miło i ciepło. - Ty jesteś fioletem.
- Nie mówimy na nią "fiolet". To Zoey. - Stark był tak
samo zdezorientowany jak ja.
- I jeszcze plamki srebra. - Shaylin przestała się
wreszcie na mnie gapić i przeniosła spojrzenie na Starka. -
A ty jesteś czerwono-złoty i masz odrobinę czerni. Hm. To
dziwne. 124
- Nie jestem ...
- Ja pierdzielę! - przerwała Afrodyta. - Ta dziewczy-
na ma na imię Shaylin i nie przypisuje wam nazw kolorów.
Ona w i d z i wasze kolory.
- Moje kolory? Nic z tego nie rozumiem. - Skrzywi-
łam się, po czym spojrzałam pytająco na nową dziewczynę.
- Ja też tego nie rozumiem - odparła Shaylin. - To mi
się stało po tym, jak zostałam naznaczona.
- Sądzę, że Shaylin została obdarzona czymś, co nazy-
wa się darem prawdziwego widzenia - odezwał się Damien.
- To rzadkość. Chyba coś jest na ten temat w podręczniku
dla zaawansowanych adeptów, ale tylko zerknąłem, więc nie
znam szczegółów. - Wydawał się zakłopotany. - Nie czy-
tałem tego dokładnie.
- Damien, jesteś na czwartym formatowaniu, przecież
w ogóle nie musiałeś tego czytać - zauważyła Stevie Rae.
- Halo, rozmawiamy o kimś, kto ma obsesję zadań do-
mowych - mruknęła Erin pod nosem.
- I to poważną - dodała Shaunee.
- Słuchajcie - podniosłam głos, żeby wszyscy prze-
nieśli na mnie wzrok, zamiast zaczynać sprzeczkę, która już
wisiała w powietrzu. - Nie wiem, czym jest prawdziwe wi-
dzenie, jednak skoro to dar, a zakładam, że od Nyks, to gdzie
tu problem?
- Ona jest czerwoną adeptką - stwierdziła Afrodyta.
- No i? Tu stoi autobus pełen czerwonych adeptów -
pokazałam ręką.
- Tak, ale każdy 'l- nas musiał umrzeć, a potem wrócić
dożycia, zanim na naszych czołach pojawiło się coś takiego.
- Kramisha dotknęła palcem czerwonego zarysu księżyca
na swoim czole.
Popatrzyłam na nią, następnie na tę nową dziewczynę
i w końcu mój umysł zaczął doganiać wzrok.
- Naznaczyłeś ją na czerwono? - zapytałam Erika.
125
- Nie ... Tak ... - Erik potrząsnął głową. Wydawał się
cholernie zdenerwowany. - Nie chciałem ... właściwie na-
znaczyłem ją, ale nie wszystko poszło zgodnie z planem,
bo ona była niewidoma i to mnie zaskoczyło. - Popatrzyli-
śmy wszyscy na Erika, który przeczesał ręką ciemne włosy.
Zwiesił ramiona i dodał: - Spieprzyłem sprawę i dlatego
ona jest czerwoną adeptką i widzi kolory.
- Nie spieprzyłeś niczego, Erik. - Shaylin sprawiała
wrażenie, jakby chciała poklepać go po ręce, lecz w połowie
drogi zmieniła zdanie. Przeniosła wzrok na mnie. - Zanim
mnie naznaczył, byłam niewidoma. Od dziecka. A po na-
znaczeniu od razu wszystko widziałam, więc jak tu mówić
o spieprzeniu? To niesamowite.
- Ach, tak mi się wydawało, że wyczułam nowego
adepta!
Na dzwięk głosu Neferet podskoczyliśmy wszyscy, jakby
nas potraktowała paralizatorem. Zmierzała w naszą stronę,
a jej długa, zielona aksamitna suknia omiatała ziemię tak, że
wyglądało to, jakby frunęła, a nie szła (co sprawiało upiorne
wrażenie).
- Bądz pozdrowiona. Jestem Neferet, twoja najwyższa
kapłanka - powiedziała, po czym spojrzała na moment na
Erika i zauważyłam w jej oczach błysk niezadowolenia. -
Profesorze Night, nie powinieneś przyprowadzać tutaj tej
dziewczyny. - Wykonała z wdziękiem przepraszający gest.
- Młoda adeptko, łowca powinien był poinstruować cię,
żebyś udała się do skrzydła dla dziewcząt, gdzie będziesz
mogła dołączyć do ... - przerwała, bo w końcu zauważyła
czerwony znak na czole Shaylin.
- Tak, jest czerwona - nie zdołałam się dłużej po-
wstrzymać. - Co oznacza, że znajduje się we właściwym
miejscu.
- A jej najwyższą kapłanką jestem ja, a nie ty - dokończyła za mnie
Stevie Rae.
126
- Och! Jesteś ... och ... słabo mi! - Shaylin wpatrywała
się w Neferet i nagle osunęła się na ziemię. Erik chwycił ją,
zanim uderzyła się w głowę, i udało mu się jednocześnie wy-
glądać na przerażonego i na bohatera (z niego jest naprawdę
świetny aktor).
- Wiele przeszła - powiedziała Afrodyta i stanęła na
wprost Neferet. - Trzeba ją zabrać do domu. Do tuneli. Do
nas. Teraz.
Wstrzymałam oddech. Neferet zmrużyła oczy i jej spoj-
rzenie powędrowało do każdego z nas po kolei. Wszystkie
wampiry cechują się doskonałą intuicją, lecz Neferet potrafi
coś więcej: umie czytać w myślach. To znaczy w myślach
większości adeptów - przynajmniej tych powierzchow-
nych. Wysłałam w duchu szybko modlitwę do naszej bogi-
ni: Błagam, niech każdy z nich myśli o wszystkim, tylko nie
o tym, że ta dziewczyna może być obdarzona prawdziwym
widzeniem - cokolwiek to jest.
Nagle podejrzliwy wyraz twarzy Neferet się zmienił i ka-
płanka wybuchnęła śmiechem. Naprawdę zaczęła się śmiać.
Nie wiem, jak to możliwe, ale jej śmiech brzmiał strasznie,
okrutnie i sarkastycznie. Jak śmiech może być tak paskud-
ny?
- Była niewidoma. To dlatego została naznaczona na
czerwono. Jest rozbita. Nie musiała umierać, żeby dojść do
takiego stanu. A przynajmniej na razie jeszcze nie umarła.
Kramisha stała tuż obok mnie, więc zauważyłam, jak
wstrząsnęło nią z przerażenia. Nie uszło to też uwadze Ne-
feret. Pretendująca do roli najwyższej kapłanki wampirka
uśmiechnęła się do naszej poetki.
- A co? Czyżbyś wierzyła, że czerwony znak gwarantu-
je ci Przemianę? - Neferet przechyliła głowę, przypomina-
jąc mi gada. - Tak, wyczuwam twoje zaszokowanie i strach.
Nie pomyślałaś o tym, prawda? Twój organizm nadal może
odrzucić Przemianę.
127
- Pewności nigdy nie ma - powiedziała Stevie Rae,
stając obok Kramishy.
- Czyżby? - Neferet znowu się zaśmiała tym podłym,
okropnym śmiechem i wskazała brodą na Shaylin, która na-
dal leżała zemdlona w ramionach Erika. - Ta wydaje mi
się jakaś dziwna. - Przeniosła spojrzenie na Afrodytę. Za-
uważyłam, że Afrodyta kładzie na biodrach dłonie zwinięte
w pięści, jakby szykowała się do przyjęcia fizycznego ciosu.
- Trochę tak jak ty, a przecież nawet nie jesteś teraz adeptką.
- Nie, nie jestem, ale jestem zadowolona ze swojej roli.
A ty, Neferet?
- Zabierzcie tę nową adeptkę ze sobą - odparła Ne-
feret. - Masz rację co do jednego, Afrodyto: jej dom jest
u was, jej miejsce z resztą dziwaków, a nie tutaj. Co jeszcze,
na litość wszystkich bogów, wymyśli znowu Nyks? - Za-
śmiała się, lekceważąco odwróciła się do nas plecami i ode-
szła.
Ledwo znalazła się na tyle daleko, żeby nas nie słyszeć,
wypuściłam z płuc powietrze.
- Dobra robota, muszę was wszystkich pochwalić, że
nie myśleliście o tym prawdziwym widzeniu.
- Ja się jej boję - powiedziała Kramisha głosem, który
zabrzmiał bardzo, bardzo młodo.
Stevie Rae objęła ją ramieniem.
- Nic dziwnego. Po prostu będziemy musieli mocniej
z nią walczyć.
- Albo szybciej uciekać - wtrącił Erik ponuro.
- Niektórzy z nas nie uciekają - odparła Stevie Rae.
- Jesteś pewna? - zapytała Shaylin.
- Hej, wróciłaś do nas? - zapytał ją Erik.
- Cały czas z wami byłam. Hm ... Możesz mnie puścić.
Proszę.
- A, tak. Jasne. - Erik delikatnie postawił dziewczynę.
Nadal trzymał rękę na jej ramieniu, jakby nie był pewien,
128
czy nie zachwieje się i nie upadnie, jednak stała całkiem sta-
bilnie.
- A więc udawałaś zemdlenie. Po co? - zapytała Afro-
dyta, ubiegając mnie.
- Nie było to trudne. - Shaylin spojrzała na Krami-
shę. - Zgadzam się z tobą. Mnie ona też przeraża. Zacho-
wywałam się tak, jakbym zemdlała, bo mogłam zrobić albo
to, albo uciec od niej z krzykiem. - Spojrzała na Erika. -
Z tobą też się zgadzam - dodała i wzruszyła ramionami.
- Powiedziała, że jest najwyższą kapłanką. Nie znam się
za bardzo na wampirach, ale wszyscy wiedzą, że najwyż-
sze kapłanki rządzą. Czyli gdybym w pierwszym dniu ucie-
kła od niej z wrzaskiem, nie byłoby to najlepsze rozwiąza-
me.
- A więc uznałaś, że odegrasz oposa - podsumowała
Stevie Rae.
- Co odegram?
- To taki wieśniacki sposób na powiedzenie, że udawa-
łaś omdlenie, żeby Neferet zostawiła cię w spokoju - wyja-
śniła Afrodyta.
- Tak. Właśnie to zrobiłam!
- Nie naj gorszy plan - stwierdził Stark. - Naznacze-
nie i spotkanie Neferet jednego dnia to beznadzieja.
- Co zobaczyłaś? - Moje pytanie zaskoczyło chyba
wszystkich oprócz Shaylin. Popatrzyła mi prosto w oczy, bez
mrugmęcia.
- Zanim straciłam wzrok, byłam z mamą w Nam Hi, to
taki wielki wietnamski supermarket na rogu Gamett i Dwu-
dziestej Pierwszej. W wielkim kuble lodu mieli całe duże
ryby. Przeraziły mnie okropnie, pamiętam, że tylko stałam
i wpatrywałam się w ich mleczne martwe oczy i okropnie
rozcięte brzuchy.
- Neferet ma kolor brzucha martwej ryby? - zapytała
Stevie Rae.
129
- Nie. Ma taki kolor jak oczy martwych ryb. To jej je-
dyny kolor.
- Z tego nie może wyniknąć nic dobrego - stwierdziła
Kramisha.
- Z czego? - zapytał Darius, dołączając do grupy
i chwytając Afrodytę za rękę.
- Darius, jurny wojowniku, poznaj Shaylin, świeżo na-
znaczoną czerwoną adeptkę, która nie musiała umrzeć, żeby
stać się czerwona, i jest obdarzona prawdziwym widzeniem
- powiedziała Afrodyta. - Shaylin przed chwilą zobaczy-
ła - w tym miejscu Afrodyta pokazała w powietrzu cudzy-
słów - Neferet i jak się okazuje, jej prawdziwy kolor przy-
pomina kolor oczu martwej ryby.
Darius bez wahania pokłonił się nowej dziewczynie.
- Bądz pozdrowiona, Shaylin - powiedział. Albo był
imponująco opanowany, albo świadczyło to tylko o tym, że
nasze życie stało się kompletnie pokręcone.
- Musimy się dowiedzieć czegoś więcej na temat daru
prawdziwego widzenia - rzekł Damien. - To z programu
szóstego formatowania, wiedza wykraczająca ponad nasz
poziom. Może ty coś wiesz na ten temat? - zwrócił się do
Dariusa.
- Nie za bardzo. Skupiałem się głównie na broni, a nie
na socjologii wampirskiej.
- Mam ten debilny podręcznik - odezwała się Afro-
dyta, a kiedy wszyscy wbiliśmy w nią spojrzenie, skrzywi-
ła się. - No co? Przecież byłam na szóstym formatowaniu,
zanim to się stało - wyjaśniła, pokazując na swoje pozba-
wione znaku czoło. - Niestety, musiałam dzisiaj wrócić do
dawnego planu lekcji. - Ponieważ nadal gapiliśmy się na nią
w milczeniu, przewróciła oczami. - Jasna dupa. Muszę zro-
bić zadanie domowe, palanci, więc mam tę książkę w mojej
wyjątkowo atrakcyjnej torbie od Anhaty Joy Katkin w auto-
busie dla downów.
130
- Przestań tak to nazywać! - wrzasnęła na nią Stevie
Rae. - Przysięgam, że powinnaś zajrzeć na stronę slowo-
-na-d. com. Może wtedy zrozumiesz, że niektórych może
urazić to, jak ich nazywasz.
Afrodyta zamrugała kilkakrotnie, po czym zmarszczyła
nos.
- Jest taka strona? Poważnie?
- Owszem. Mówiłam ci już milion pięćset tysięcy razy,
że używanie słowa na "d" jest obrazliwe i po prostu podłe .
. Afrodyta wzięła głęboki oddech.
- A co powiesz na stronę internetową slowo-na-p jak
"pipa", które opisuje połowę ludzkości? Albo nie, niech zo-
stanie strona slowo-na-d, tylko niech tym słowem będzie
"dupa do rżnięcia", co z pewnością urazi uczucia mamusiek
z wyższych formatowań. Albo ...
- Wyluzujcie obie - wtrąciłam, stając pomiędzy Afro-
dytą a Stevie Rae. - Rozumiemy. Możemy wrócić do kwe-
stii Shaylin i jej prawdziwego widzenia?
- Taaa ... - zgodziła się Afrodyta, zarzucając grzywą,
- Afrodyta to palantka, ale ma rację w jednym - po-
wiedziała Erin.
Popatrzyłam wściekle na Shaunee, lecz tylko pokiwała
entuzjastycznie głową i nie wtrąciła się. Miałam wrażenie,
że zaraz eksploduje mi czaszka.
- Cholera jasna. - Uniosłam ręce w geście frustracji.
- Nie pamiętam, o czym gadaliśmy, zanim pojawiła się ta
kwestia downów.
- O tym, że informacje na temat prawdziwego widzenia
są w autobusie - odezwał się Rephaim, zaskakując wszyst-
kich. Uśmiechnął się nieśmiało. - Szczerze mówiąc, nie
zrozumiałem zbyt wiele z reszty rozmowy. Dotarło jedynie
do mnie, że Afrodyta jest podła, ale to już wiedziałem wcze-
śniej.
131
Stojący obok mnie Stark zakaszlał, by ukryć wybuch
śmiechu. Westchnęłam.
- Dobra, wsiadamy do autobusu i wracamy do tuneli.
Afrodyta i Damien, spotykamy się w kuchni z podręczni-
kiem - powiedziałam, po czym spojrzałam na Stevie Rae,
która trzymała Rephaima za rękę. - Przyłączysz się do nas,
jak ... no, jak słońce wzejdzie i tak dalej?
- Zo, naprawdę nie musisz tak tego obchodzić. Ow-
szem, Rephaim zamieni się w ptaka o wschodzie słońca, a do
tego czasu chciałabym z nim pobyć - odparła Stevie i spoj-
rzała na Rephaima. Uśmiechał się do niej tak, jakby obcho-
dził urodziny, a ona była superhiperprezentem, który właśnie
odpakował.
- Naprawdę? - usłyszałam, jak Shaylin pyta Erika.
- Tak. To długa historia.
- Nic dziwnego, że ma taki dziwny kolor - powiedzia-
ła.
Zaintrygował mnie kolor Rephaima, lecz wiedziałam, że
to nie pora, by zadawać pytania.
- Kramisha - powiedziałam - mogłabyś rozpraco-
wać, gdzie Shaylin zamieszka?
- Nie dzielę się swoim pokojem! - zaprotestowała
Kramisha i zaraz spojrzała przepraszająco na nową dziew-
czynę. - Sorry, nie chciałam być niemiła.
- Nie ma sprawy. Musiałam znosić ludzi wokół siebie,
odkąd oślepłam, więc też wolałabym mieć własny pokój.
- To super - uśmiechnęła się Kramisha. - Lubię nie-
zależne babki. Pomogę ci znalezć jakieś lokum.
- Umowa stoi - odparła Shaylin.
- Yhm ... - chrząknął Erik, by zwrócić na siebie uwa-
gę. Pomyślałam, że wydaje się zdenerwowany i nienaturalnie
niepewny siebie. - To może ja pojadę za wami autem i za-
biorę Shaylin? Po drodze mógłbym opowiedzieć jej o Repha-
imie i ogólnie o czerwonych adeptach.
132
- Aowcy mają tylko łowić i naznaczać - powiedziała
Afrodyta.
- Taaa ... A adepci mają mieć niebieski znak, po czym
przejść przemianę albo umrzeć.
- Myślę, że Erik ma rację - odezwała się Stevie Rae,
czym mnie zaskoczyła, bo wiedziałam, że nie należy do jego
fanklubu. - Co o tym sądzisz, Zo?
- Może być - wzruszyłam ramionami.
Erik skinął nieznacznie głową i ruszył z Shaylin w stronę
swojego zaparkowanego auta.
- Gotowi? - zapytał Darius.
- Chyba tak, a przynajmniej za chwilę będziemy, kie-
dy twój supermiluśki kierowca dotrze do nas - powiedzia-
łam.
- W takim razie mówisz o mnie - uśmiechnął się Da-
rius. - Powiedziałem Christopherowi, że odtąd zajmę się
dojazdami do szkoły i powrotem do tuneli.
Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie spojrzeć na Afro-
dytę. Zastygła i wybałuszyła oczy.
- Hej! Afrodytka chodzi z kierowcą autobusu! - zawo-
łała Shaunee. Erin wyglądała, jakby już miała dodać jakiś su-
percięty komentarz, lecz Afrodyta podeszła do Blizniaczek.
- Darius nie jest żadnym kierowcą. To wojownik, Syn
Ereba. Mógłby was zabić, ale jest dobry i szlachetny, więc
tego nie zrobi. Ja za to nie jestem ani wojownikiem, ani oso-
bą szlachetną. Więc zabiję was, a przynajmniej porachuję
wam kości tak mocno, że nie dotrzecie na następną wyprze-
daż w Miss Jackson.
Blizniaczki wciągnęły gwałtownie powietrze, a ja szybko
wtrąciłam się do sprzeczki:
- No dobra, wracamy do tuneli. Mamy przed sobą
naukę,
Chwyciłam Afrodytę za nadgarstek i pociągnęłam
w stronę autobusu. Wyrwała mi rękę, kiedy jednak weszłam
133
na schodki, ruszyła za mną. W tej samej chwili pomarańczo-
wa kulka sierści rzuciła mi się w ramiona.
- Nalal - zawołałam i o mało nie upuściłam jej z za-
skoczenia. - Moja kochana! Tak za tobą tęskniłam! - Za-
częłam ją głaskać i całować i zaśmiałam się głośno, kiedy
kichnęła na mnie, a potem zaczęła marudzić coś swoim gło-
sem staruszki, miaucząc i jednocześnie mrucząc z zadowole-
nia jak wariatka.
Kiedy tuliłam do siebie Nalę, z autobusu dotarło do mnie
okropne piszczenie i chwilę pózniej Afrodyta zaczęła się
przepychać.
- Diabolina! - wołała. - Mamusia już do ciebie
idzie!
Wszędzie było widać białe futro. Adepci usuwali szybko
ręce i nogi, bo naj brzydszy, największy, najwredniejszy kot
z najbardziej spłaszczonym pyskiem na świecie szedł wła-
śnie przez środek autobusu, sycząc i parskając. Afrodyta 'za-
trzymała się, podniosła kotkę i zaczęła mówić jej, jaka to jest
piękna i mądra.
- Ten kot nie jest normalny - powiedziała Kramisha,
zerkając mi przez ramię. - Ale Afrodyta też nie jest, więc
pasują do siebie.
Kramisha spojrzała na Nalę, która nadal mruczała mi
w ramionach.
- Wszystkie te koty są nienormalne.
- Wszystkie? - Podniosłam wzrok znad pomarańczo-
wego łebka mojej kotki i tak jak podejrzewałam, cały żół-
ty bus był pełen czerwonych adeptów i k o t ó w. ~ Kiedy tu
przyszły?
- Były już, jak wsiadaliśmy - odparła Kramisha. -
Mówiłam, one nie są normalne.
- Hm. To chyba oznacza, że tunele pod dworcem fak-
tycznie są naszym nowym domem - stwierdziłam i po raz
pierwszy poczułam, że to może być prawda.
134
- Zo, dom jest tam, gdzie ty jesteś - zauważył Stark
i podrapał Nalę po głowie.
Uśmiechnęłam się do niego i poczułam w środku ciepło
- na tyle, żeby zapomnieć na chwilę o opalizujących oczach
i o tym, że ciągle ktoś obok mnie umiera ...
135


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dom Nocy 09 Przeznaczona rozdział 10 11 TŁUMACZENIE OFICJALNE
Dom Nocy 09 Przeznaczona rozdział 18 19 TŁUMACZENIE OFICJALNE
Dom Nocy 09 Przeznaczona rozdział 16 17 TŁUMACZENIE OFICJALNE
Dom Nocy 09 Przeznaczona rozdział 16 17 TŁUMACZENIE OFICJALNE
Dom Nocy 09 Przeznaczona rozdział 12 13 TŁUMACZENIE OFICJALNE
Dom Nocy 09 Przeznaczona rozdział 26 TŁUMACZENIE OFICJALNE
Dom Nocy 09 Przeznaczona rozdział 8 PL
P C and Kristin Cast Dom Nocy Ujawniona (Revealed) rozdział 18
P C and Kristin Cast Dom Nocy Ujawniona (Revealed) rozdział 17
P C Cast, Kirstin Cast Dom nocy 03 Wybrana (rozdział 9)
P C and Krisin Cast Dom Nocy Ujawniona(Revealed) rozdział 19
DOM NOCY 11 rozdział jedenasty
DOM NOCY 11 rozdział drugi
DOM NOCY 11 rozdział trzeci
DOM NOCY 11 rozdział szósty
DOM NOCY 11 rozdział dwunasty
Drzwi do przeznaczenia, rozdział 2
Reachel Mead Cień sukuba Rozdział 1 Tłumaczone przez Lotte?
P C Cast, Kristin Cast (Dom Nocy 01) Naznaczona [rozd 3,4,5]

więcej podobnych podstron