Dziadek do Orzechów


Autor:
Scontenta
Beta:
nati104
grudzień 2007
Bajkę tą dedykuję moim kochanym:
Oli
Sylwii
Wiktorkowi
Ali
Darii
Martynce
Laurce
Kasi
Julce
Dzieciom, które znaczą w moim życiu bardzo wiele.
Kocham Was, moje maluchy!
Rozdział 1
Jedyny taki dzień
Starsi ludzie mówili, że grudzień tego roku wyszedł ze świątecznych kart i uprzyjemniał
swoim pięknem całe miasteczko. To prawda, zima tego roku była wyjątkowo mrozna i śnieżysta.
Nie było przydomowego ogródka, do którego nie wprowadziłby się bałwan z garnkiem na głowie i
czerwonym marchewkowym noskiem. Pagórki wokół miasta okrytego śnieżną kołderką tętniły
życiem. Wszystkie dzieci całe dnie spędzały zjeżdżając na sankach. Towarzyszyły temu piski,
wrzaski i śmiech. A Boże Narodzenie? Chyba nie było osoby, która na myśl o prezentach, kolędach
i zapachu słodkich babek pieczonych w kuchennych piecach, nie uśmiechałaby się błogo. W te
świąteczne dni nawet bicie dzwonów miastowej katedry zdawały się być przesiąknięte magią&
Na obrzeżach miasta, pośród jodłowych lasów i pól, znajdowało się domostwo zamożnej rodziny
Stahlbaumów. Już od wczesnych godzin rannych cały dom stawał na głowie w przygotowaniach do
uczty i balu bożonarodzeniowego.
Jednak w jednym z pokoi na piętrze, zajmowanego przez małą dziewczynę, nie dało się dosłyszeć
żadnych odgłosów. Na łóżko, które aż oślepiało swoją śnieżnobiałą pościelą, oraz tapetowane
różowe ściany padały pierwsze, delikatne promienie słoneczne, oświetlając całe pomieszczenie.
Dziewczyna, która jeszcze smacznie spała, miała naciągniętą na siebie kołdrę tak, że nie było nawet
widać jej twarzy. Jedyne, co wystawało spod pierzyny, to kosmyki długich włosów, które w świetle
promieni słonecznych zdawały się być bardziej rude niż ciemnobrązowe.
Ta mała osóbka nie lubiła spać. Zdawało się jej, że to strata cennego czasu. Być może dlatego
zasypiała pózną nocą, trzymając blisko siebie jej ukochaną pozytywkę, która przedstawiała
obracającą się tancerkę w wyszukanej pozie baletowej.
Klara, bo tak miała na imię śpiąca dziewczyna, uwielbiała taniec. Od zawsze marzyła, by zostać
najlepszą na świecie baletnicą i nic nie było w stanie zaprzepaścić jej planów.
Nagle drzwi do pokoju Klary uchyliły się lekko, cicho skrzypiąc. Do sypialni weszła jej mama, pani
Stahlbaum. Jak najciszej umiała, podeszła do łóżka Klary i usiadła na jego rogu. Uśmiechając się do
siebie odłożyła na szafkę nocną pozytywkę baletnicy i zaczęła gładzic swoją córkę po lśniących
włosach. Dziewczynka poruszyła się i stęknęła.
- Klaro, wstań! Musisz pomóc siostrze się ubrać  poprosiła, a Klara przeciągnęła się, lecz po chwili
znów znieruchomiała. Mama nie dała za wygraną, bo było za dużo pracy, aby jedna z córek mogła
się wylegiwać do pózna.
- Kochanie, dziś jest Boże Narodzenie!  powiedziała śpiewająco i kilka chwil pózniej Klara stanęła
na łóżku. Było błędem nazywać ją dziewczynką. Pomimo tego, że była małej postury, kształty ciała
miała podobne do matki, a jej twarz wydawała się dość poważna. Mogła mieć zaledwie piętnaście
lat. Tak naprawdę liczyła ich szesnaście, była więc panienką, a nie beztroskim dzieckiem.
- Naprawdę to już dziś?  zapytała, znając odpowiedz. Odgarnęła niesforne kosmyki włosów z
jasnej twarzy i uśmiechnęła się błogo na myśl o czekających ją wydarzeniach. Klara uwielbiała
Boże Narodzenie jeszcze bardziej niż swoje urodziny.
- Ubierz się szybko i idz pomóż siostrze się ubrać  rzekła pani Stahlbaum trochę zniecierpliwiona i
pospiesznie wyszła z jej pokoju, by na nowo wciągnąć się w wir przygotowań do uczty i balu.
Klara tanecznym krokiem zeszła z łóżka i podeszła do toaletki, gdzie stała miedza z wodą. Obmyła
twarz i nałożyła trochę pudru, by jeszcze bardziej wybielić swoją, już i tak porcelanowo jasną,
twarz. Potem założyła na siebie przyszykowaną wcześniej ciemnoróżową sukienkę. Była śliczna,
ale nie odpowiadała Klarze z powodu koloru. Nigdy nie lubiła różowego, a rodzice, jak na złość,
większość rzeczy kupowali jej właśnie w tym kolorze. Nie mając wyboru włożyła ją na siebie, a
potem opasała się równie różową wstążką na żebrach, jak najbliżej serca. To uwydatniło jej kształty,
tak samo jak długość sukienki, która kończyła się w połowie drogi od kostek do kolan. Potem
rozpoczęła czesanie. Zawsze miała problemy z tymi rudymi, nieokiełznanymi kosmykami, które za
nic nie chciały się rozczesać.
Kiedy skończyła, spojrzała w lustro. Nie była piękna, wręcz pospolitej urody, jednak jej duże,
wyłupiaste oczy miały w sobie coś wyrafinowanego i słodkiego.
- Klaro, czy wyjdziesz za mnie?  zapytała swojego odbicia, zmieniając barwę głosu na bardziej
niższą, chłopięcą.
- Och, Ericu! Tak, wyjdę za ciebie!  pisnęła z zachwytu i zrobiła obrót na palcach, co uniosło
krawędzie sukienki. Zaśmiała się słodko, nadal patrząc na swoje odbicie i zamyśliła się, siadając na
pufie.
- Klaro, czy możesz tu w końcu przyjść?!  usłyszała pretensjonalny głos swojej starszej siostry,
która bardzo się niecierpliwiła.
- Już idę Trudy!  odpowiedziała i ruszyła do wyjścia. Bardzo ją denerwowało, że siostra nie
potrafiła sobie sama poradzić z ubieraniem i czesaniem. Klara robiła to sama co rano i nie miała
żadnych problemów.
- Ja też chcę ładnie wyglądać w święta!  usprawiedliwiła swoją długą nieobecność i odebrała
Trudy sznurki od gorsetu, który miał uwydatnić, jeszcze bardziej, kobiece kształty siostry. Ciągnęła
za nie mocno i siłowała się dosyć długo, zanim Trudy oświadczyła, że jest dostatecznie ściśnięta.
Potem zaczęła ściągać z jej włosów wałki. Trudy bardzo lubiła loki.
Klara spędziła w pokoju starszej siostry całe przedpołudnie, żeby Trudy wyglądała na tyle ładnie,
by olśnić swojego zalotnika o imieniu Eric.
Klara zawsze wyśmiewała się z tych dwojga, kiedy się spotykali i obdarowywali miłymi
komplementami, jak para gruchających gołąbków. W głębi serca również pragnęła przeżyć
prawdziwą miłość. Zamiast tego miała do opieki i zabawy swojego młodszego brata, rozrabiakę
Fritza.
Kiedy pani Stahlbaum razem ze swoimi córkami zeszły w końcu do sali balowej, wszystkim trzem
zabrakło tchu na widok olbrzymiej świerczyny, stojącej przy oknach domu. Wyglądała pięknie i
majestatycznie, ozdobiona tysiącami kolorowych łańcuchów i innych ozdób, oraz dziesiątkami
woskowych świeczek, a na samym szczycie zawieszony został papierowy aniołek.
Klara miała pretensje do swojego taty, pana Stahlbauma, i brata Fritza o to, że nie zaczekali na nią.
Ona także chciała przyozdabiać choinkę.
- Mamo, czy mogę rozpakować prezenty?  zapytał Fritz i wtedy oczy Klary oraz Trudy skierowały
się na sam dół drzewka, gdzie spoczywały liczne paczki i pudełka obklejone kolorowymi papierami
i wstążkami. Klarze aż zaszkliły się oczy.
- Nie moi drodzy, nie czas na to. Teraz ubierzmy się ciepło, bo czeka na nas msza
bożonarodzeniowa!  oznajmiła zatrzymując Fritza, któremu bardzo śpieszno było do rozpakowania
prezentów.
Chcąc, nie chcąc wszyscy udali się do wielkiego hallu i powyciągali z szafy swoje zimowe
płaszcze. Klara, ku swojemu niezadowoleniu, musiała ubrać ciepły, różowy kożuszek.
Szybko pozapinała kilka guzików i wyszła przez główne drzwi na podwórze domostwa. Zaraz za
nią ruszył Fritz, który nie mogąc się opanować, zaczął rzucać w nią śnieżkami.
- Kiedy dorosnę, zostanę żołnierzem i będę strzelał do wroga tak, jak teraz! Pał, pał! 
zademonstrował krzycząc i rzucając w niezadowoloną Klarę kolejną porcją śniegu. Nie zważając
więcej na jego wygłupy, Klara weszła na pobliski murek i zaczęła tańczyć jak baletnica, próbując
utrzymać równowagę.
- Śniło mi się jezioro, w którym pływały przepiękne łabędzie i nagle uniosły się na skrzydłach i
poleciały w górę! Aż do słońca, a potem & - zaczęła mówić, lecz nie skończyła, bo zobaczywszy,
co wyrabia jej córka, pani Stahlbaum natychmiast kazała Klarze zejść z murka.
- Klaro, to nie wypada takiej dużej pannie jak ty zachowywać się jak chłopczyca!  pouczyła ją i
razem ruszyli w stronę miasta, bo kapliczka znajdowała się po drugiej stronie miasteczka.
- Sama jesteś jak ten łabędz!  zaczął wyśmiewać się z siostry Fritz, kiedy ta pośliznęła się na
zamarzniętej kałuży.
- Och, Fritz! To nie w porządku!  oburzyła się Klara, próbując go dogonić.
Przechodzili właśnie przez jedną z głównych ulic, gdy Fritz i Klara zaczęli się ociągać, idąc za
rodzicami i Trudy zajętymi rozmową. Ich chód spowolniły kolorowe wystawy sklepików. Najdłużej
zatrzymali się przy sklepie z zabawkami ich ojca chrzestnego, a przyjaciela rodziny, wuja
Drosselmaiera.
Za szybą wystawy ciągnął się bajkowo kolorowy świat zabawek wszelkiej wielkości, rodzaju i
maści. Wśród nich były przepiękne lalki, koniki na biegunach, pajacyki, drewniane i ołowiane
żołnierzyki oraz mnóstwo ruszających się pozytywek. Wszystko to zawdzięczało swoje istnienie
wujowi Drosselmaierowi, który stał waśnie przed swoim sklepem paląc fajkę.
- Wuju Drosselmaier! Wesołych Świąt!  krzyknęli obydwoje, nie zauważając wcześniej znajomego.
- Witajcie moi mili! Co was tu sprowadza?  zapytał wuj Drosselmaier. Był naprawdę zaciekawiony
tą nagłą wizytą, bo jego wyraz twarzy wskazywał na miłe zaskoczenie.
- Idziemy na mszę do kaplicy!  odpowiedziała Klara.
- A ty, wujku nie idziesz?  zdziwił się Fritz, wciąż zerkając na zabawki za szybą.
- Niestety nie, muszę coś zrobić... Dla swojego bratanka  zająknął się wuj, jakby nie chcąc
powiedzieć za dużo i okrył się szczelniej czarnym płaszczem. Dopiero teraz Klara zauważyła, że
wuj nie wygląda najlepiej, jakby nie przespał całej nocy. Pomimo tego wciąż miał ten sam miły
uśmiech na twarzy, siwe włosy związane w długą kitkę, opadającą na jego zgarbione plecy i długi
haczykowaty nos.
- Twojego bratanka?  niedowierzała Klara, powtarzając słowa wuja.
- Oj, wujku, przecież ty nie masz żadnego siostrzeńca!  zaśmiał się Fritz, któremu słowa  bratanek
i  siostrzeniec nie robiły różnicy i machając ręka na pożegnanie pobiegł za rodzicami.
- Naprawdę wujku Drosselmaier masz bratanka? A jak się nazywa? Ile ma lat? Czy go poznam? 
dopytywała się Klara, aż wujowi Drosselmaierowi zakręciło się w głowie.
- Klaro, wystarczy tych pytań! Tak, mam bratanka i myślę, że wkrótce go poznasz  oznajmił i
uśmiechnął się dobrodusznie.
- W takim razie do zobaczenia na balu, wuju Drosselmaier!  zawołała Klara biegnąc w stronę
oddalających się rodziców.
Wuj Drosselmaier patrzył za nią jeszcze długi czas, a minę miał rozmarzoną, jakby nad czymś się
głęboko zastanawiał.
- Już czas mój Hansie. Dzisiaj w nocy!  powiedział wuj Drosselmaier. Każdy, kto by go teraz
zobaczył, pomyślałby, że wuj zwariował, mówiąc do siebie. A już na pewno uznałby go za dziwaka,
gdyby dopatrzył się świetlistych punkcików, wylatujących z jego ręki, jak rozsypujący się brokat,
kiedy odwrócił się i wszedł z powrotem do swojego sklepu. Tak, wuj Drosselmaier był bardzo
dziwnym i tajemniczym człowiekiem.
Rozdział 2
Niespodzianka wuja Drosselmaiera
Kiedy dzieci wraz z rodzicami wróciły z kaplicy, w jadalni czekała już przyszykowana uczta.
Stoły uginały się pod ciężarem rozmaitych potraw, a wśród nich tradycyjny bożonarodzeniowy
indyk.
Ponieważ pan Stahlbaum był człowiekiem bardzo konserwatywnym i przywiązywał dużą wagę do
tradycji, tego popołudnia wszystko musiało się odbyć bez zarzutów i tak, jak zawsze. Dlatego,
kiedy Klara ściągnęła z siebie swój różowy kożuszek, od razu usiadła przy stole. Wyprzedził ją
tylko Fritz, który nie mógł doczekać się rozpakowania prezentów i cały czas pospieszał rodzinę, by
usiadła na swoich miejscach, tak szybko jak on i siostra.
Chociaż Klara próbowała zachować powagę, cały czas zerkała na talerze swoich bliskich, czy już
skończyli posiłek. Ona także bardzo chciała rozpakować swoje prezenty. Tylko Trudy zdawała się
być spokojna i opanowana jak zawsze.
- Mamo, czy mogę odejść od stołu i rozpakować w końcu prezenty?  zapytał zniecierpliwiony Fritz,
machając nóżkami, którymi nie sięgał do podłogi. Uśmiech zszedł mu z twarzy, gdy zauważył
srogie spojrzenie ojca.
- Fritz, urwisie! Wykaż się choć raz dobrym wychowaniem i poczekaj na wszystkich. Stosowna
chwila nadejdzie, nie uciecze!  zachichotał pan Stahlbaum i poczochrał synowi włosy.
Dzisiejszego wieczoru nawet takie wybryki uciekały płazem Fritzowi.
Jednak minęło jeszcze wiele chwil, zanim państwo Stahlbaum pozwolili odejść swoim dzieciom od
stołu. Kiedy w końcu nadeszła ta chwila, nawet Trudy nie ukrywała zadowolenia, i we trójkę ścigali
się do sali balowej, gdzie pod wysoką choinką, schowane były pakunki.
- Och, to przecież baletki! Najprawdziwsze baletki!  zawołała Klara, rozpakowując owalne
pudełko. Szybciutko ubrała je na stopy i wstała wykonując w stronę rodziców kilka tanecznych
kroków.
- Kiedy będę dorosła zostanę najsławniejszą na świecie baletnicą!  powiedziała z zachwytem i
przytuliła matkę, a ojca ucałowała w policzek.
- Nie wątpię w to, kochanie!  pochwalił ją pan Stahlbaum i w tym samym czasie zapiął na szyi
żony przepiękny złoty łańcuszek, na którym wisiał podłużny kryształ górski.
- Och, Carl, to jest prześliczne!  ucieszyła się z prezentu pani Stahlbaum.
Tymczasem mały Fritz bawił się już swoją nową kolekcją ołowianych żołnierzy, których poustawiał
wzdłuż drzewka i wydawał przeróżne komendy.
- Kompanio naprzód! Przygotować się do ataku!  krzyczał jak prawdziwy generał.
W całym domu aż huczało od zachwytów pań i komend Fritza. Wszyscy byli bardzo zadowoleni ze
swoich tegorocznych prezentów, a najbardziej wzdychała ,nad swoją nową suknią balową, Trudy.
- Klaro, czy widziałaś kiedykolwiek coś piękniejszego od tej sukni?!
Klara spojrzała na siostrę z ukosa. Bardzo cieszyła się z baletek, ale suknia Trudy, to było coś!
Trzymając w ręku swoją nową porcelanową lalkę do kolekcji, którą postanowiła włożyć do
specjalnej szafy z zabawkami stojącej w rogu pokoju, podeszła do siostry i razem z nią zaczęła
podziwiać cudowną jaśminową kreację. Już od dawna o takiej marzyła.
Ich rozważania przerwał Fritz, który z nieuwagą celował miniaturową armatką i wystrzelił prosto w
głowę Klary ołowianą czarną kulkę, która potoczyła się po podłodze i wylądowała pod fotelem.
- Och, Fritz! Ty niegrzeczny urwisie!  zdenerwowała się Klara, bo głowa, którą rozmasowywała w
miejscu, gdzie trafiła kulka, nadal ją bolała. Fritz ,jednak, na tym nie poprzestał. Dosiadł swojego
konia na kółkach, włożył na głowę czapkę ułana i przyłożył trąbkę do ust. Cała rodzina zatkała
sobie uszy na ogłuszający dzwięk wydobywający się z pozłacanej trąbki Fritza.
- No dobrze, moje dzieci. Teraz marsz do swoich pokojów. Musicie przygotować się do przyjęcia
gości!  opanował sytuację pan Stahlbaum, klaszcząc w dłonie i ,jak wszyscy, wyszedł z sali
balowej. Klara musiała znów powędrować razem z Trudy do jej pokoju, bo siostra uparła się, że na
dzisiejszy wieczór ubierze swoją nową suknię.
Zawiązywała już ostatni węzełek w talii siostry, kiedy do pokoju weszła mama.
- Wyglądasz prześlicznie, moje dziecko!  powiedziała i obie złapały się za ręce. - Eric będzie
zachwycony!
Trudy poczerwieniała na to stwierdzenie i uśmiechnęła od ucha do ucha. Była taka szczęśliwa, że
nie zauważyła smutnej miny siostry. Nie uszło to jednak uwadze mamy.
- Klaro, dlaczego jesteś smutna? Przecież uwielbiasz święta& - pogłaskała córkę po śliniących
włosach.
- Trudy ma już zalotnika, a ja nawet nie mam sukni żeby dziś ładnie wyglądać!  wyżaliła się matce
i spuściła głowę w dół, patrząc wyłącznie na swoje baletki.
-Och, Klaro! Jesteś jeszcze taka młodziutka, uwierz mi, ty też znajdziesz swojego księcia z bajki! 
zaśmiała się mama, a Klara, tak jak uprzednio Trudy, zarumieniła się.
Siedziały przez chwilę przytulone, kiedy usłyszały dzwonek do drzwi, co oznaczało, że pierwsi
goście już przybyli. Zeszły razem z Trudy po drewnianych schodach i przywitały burmistrza wraz z
małżonką. Potem zawitał ,długo oczekiwany przez Trudy, Eric. Klara widziała jak witają się w
drzwiach domostwa Stahlbaumów.
- Witaj panienko Trudy!  powiedział Eric, patrząc na Trudy z zafascynowaniem.
- Wesołych świąt, Ericu!  odpowiedziała Trudy, rzucając mu zalotne spojrzenie. Wtedy Eric ujął jej
dłoń i wsunął na nią bransoletkę z prawdziwych, pachnących wiosną kwiatków. Klara długo się
zastanawiała skąd Eric wziął prawdziwe kwiaty w zimie, ale nigdy nie otrzymała na to pytanie
odpowiedzi.
- Och, Ericu, jakie piękne!  zachwyciła się Trudy.
- Nie panienko, to ty jesteś piękna!  usłyszała w odpowiedzi i zawstydzona zaprosiła Erica do sali
balowej. Klara westchnęła, kiedy Eric przywitał się również z nią, całując w dłoń. On jeden
traktował ją jak panienkę, a nie dziecko. Za to właśnie go lubiła.
Wkrótce ,po rozmowach przy szwedzkim stole, wielu niechcianych uściskach ciotek i rozmyślań
nad tym, jak szybko Klara rośnie, zjawiła się miniaturowa orkiestra, której dyrygował znajomy
muzyk pana Stahlbauma. Długo trwało zanim każdy jej członek ustawił się w odpowiednim miejscu
i oczyścił swój instrument z kropelek wody, które wcześniej były śniegiem. Za oknem nadal szalały
zawieje, a śnieg padał wyjątkowo wielkimi płatkami. Klara uwielbiała taką pogodę!
Usiadła na foteliku przy oknie i obserwowała nadchodzących gości i spadające z nieba śnieżynki,
aż w końcu zabrzmiały pierwsze skrzypce zwiastujące walca.
- Jaka wspaniała muzyka!  usłyszała głos swojej siostry Trudy i spojrzała w tamtą stronę. Eric
ukłonił się przed nią i uśmiechnął.
- Czy zechciałaby panienka ze mną zatańczyć?  zapytał, nie śmiąc się nawet poruszyć z ukłonu.
- Och, z przyjemnością!  zgodziła się Trudy i razem dołączyli do sznurka innych par.
- Och, z przyjemnością!  zaśmiała się Klara, naśladując siostrę i przeszła do sali balowej, by nadal
ich obserwować.
Wtem stało się coś bardzo dziwnego. Drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem i nastały egipskie
ciemności. W sali pojawiła się mgła spędzana mroznym wiatrem. Niektórym muzykom pouciekały
karty z nutami i rozsypały się po całym pomieszczeniu.
W drzwiach stanęła zakapturzona postać, która obsypała gości fajerwerkami i brokatem. Klara z
przerażeniem patrzyła, jak postać ściąga kaptur i odkrywa przed sobą sporych rozmiarów stolik na
kółkach.
- Drosselmaier!  krzyknął ktoś z tłumu.
Rzeczywiście przed nimi stał wuj Drosselmaier. Przyniósł ze sobą najpiękniejszą rzecz, jaką widział
ktokolwiek z przebywających w sali osób. Rozbrzmiały oklaski i odgłosy zachwytu, kiedy wuj
Drosselmaier uruchomił na ich oczach potężną pozytywkę przedstawiającą zamek. Klara i Fritz
podbiegli ,jak mogli najbliżej, i zaczęli przyglądać się złotym ściankom, drewnianym łabędziom,
które dzięki mechanizmowi pływały wokół fosy, oraz wszystkim mieszkańcom zamku, którzy co
jakiś czas wychodzili na zamkowe tarasy i machali drewnianymi rączkami do zgromadzonej wokół
widowni.
Przy dzwięku kuranta otworzyły się drzwi i okna zamku. Wewnątrz widać było maleńkie postacie
spacerujących eleganckich panów i wytwornych dam w kapeluszach z piórami i sukienkach z
długim trenem. W środkowej sali, która wręcz płonęła od świateł niezliczonych świec w srebrnych
żyrandolikach, tańczyły dziewczynki w krótkich sukienkach i chłopcy w kusych fraczkach, a na
dole, w drzwiach zamku, pokazywała się co jakiś czas postać samego wuja Drosselmaiera, niewiele
większa od kciuka, która także po chwili wchodziła do środka.
Fritz, oparty o stół, przyglądał się wspaniałościom zamku, tańczącym i spacerującym figurkom, a w
końcu poprosił:
- Wujku Drosselmaier, pozwól mi wejść do tego zamku!
Wuj Drosselmaier odparł, że jest to absolutnie niewykonalne. Wszyscy dorośli przyznali mu rację,
gdyż pomysł wpychania się do zamku, nawet z wieżami niższego od Fritza, nie był zbyt mądry.
Fritz to rozumiał, ale kiedy panowie i damy wciąż spacerowali, poruszając się zawsze w ten sam
sposób, dzieci nadal tańczyły, mężczyzna w szmaragdowym płaszczu wyglądał stale przez to samo
okno, a figurka wuja Drosselmaiera pojawiała się niezmiennie w drzwiach zamku  zawołał po
jakimś czasie zniecierpliwiony:
- Wyjdz raz innymi drzwiami, wujku!
- To nie możliwie, Fritz  powiedział wuj Drosselmaier.
- No to każ temu zielonemu, co ciągle wygląda oknem, żeby pospacerował razem z innymi!
- To także jest nie możliwe!  odezwała się Klara, która przeklinała głupotę Fritza.
- No, to niech te dzieci zejdą na dół! Chciałbym przyjrzeć się im z bliska.
- Tego nie da się zrobić  powiedział wuj Drosselmaier z rozdrażnieniem.  Mechanizmu nie można
zmienić. Musi pozostać takim, jakim go zrobiono!
- Taak?  zapytał Fritz przeciągle.  Nic z tym nie można zrobić? No, to powiem ci, wujku, że jeśli te
wystrojone lalki z zamku potrafią robić tylko jedno i to samo w kółko, to niewiele są warte i nie
ciekawią mnie. Wolę moich huzarów, bo oni jeżdżą tak, jak im rozkażę, i nie siedzą cały czas w
zamknięciu.  wyrzucił to z siebie jednym tchem, po czym wrócił do miejsca przy choince i zaczął
musztrować swój szwadron, każąc huzarom galopować na lśniących koniach tam i z powrotem lub
skręcać w biegu, to znów atakować i strzelać ile dusza zapragnie.
Zaintrygowany wuj Drosselmaier zwrócił się do państwa Stahlbaum:
- Taki niezwykły mechanizm nie jest czymś odpowiednim dla dzieci, które jeszcze niewiele pojmują.
- Och, Christianie, to było do przywidzenia!  zaśmiał się pan Stahlbaum i razem odstawili zamek
w bezpieczne miejsce koło choinki.  Chodz, ze mną Christianie, napijemy się
bożonarodzeniowego ponczu!
Klara przez większość wieczoru boczyła się na brata, przez którego pozytywka została wyłączona i
pozostawiona samej sobie w kącie. Chciała do niej podejść i ją oglądnąć jeszcze lepiej, ale nie
chciała się żeby wuj Drosselmaier nie obraził się na nią, tak samo jak na Fritza.
Rozdział 3
Historia Dziadka do Orzechów
Nastał wieczór. I chociaż wszędzie powinien roztaczać się mrok, dzisiejszego dnia pagórki
rozciągające się na wszystkie strony miasteczka lśniły śnieżnym blaskiem, który roziskrzało tysiące
gwiazd na sklepieniu nieba. Płatki śniegu opadały powoli i bardzo gęsto na ludzi spieszących przez
polne drogi do domu państwa Stahlbaumów.
Klara siedziała na krześle obserwując przez okno zziębniętych gości wchodzących na błonia
posiadłości. Pomyślała, że ci ludzie stracili naprawdę wiele, nie widząc prezentu wuja
Drosselmaiera.
- Cóż za piękna melodia!  usłyszała ponowny zachwyt swojej siostry siedzącej wraz z Ericem w
rogu pokoju. Odwróciła głowę w ich stronę i przypatrywała się z zapartym tchem. Eric natychmiast
wstał i ukłonił się nisko. Polonez, którego zaczęła wygrywać orkiestra, już rozgorzał i coraz więcej
par zbierało się na parkiecie.
- Mogę prosić panienkę do tańca?  zapytał uprzejmym tonem, wyciągając rękę ku Trudy.
- Z przyjemnością z tobą zatańczę!  zgodziła się i podała mu swoją rękę, którą przyozdabiała biała,
bardzo elegancka rękawiczka z jedwabiu.
Para ruszyła do sali balowej, a Klara podążyła za nimi. Uwielbiała patrzeć na tych dwoje, a taniec
zakochanych wydawał się jej najpiękniejszą rzeczą pod słońcem. Stanęła przy choince, by nie
przeszkadzać długiemu korowodowi i obserwowała wirujące pary.
Nagle jej wzrok zatrzymał się na pięknej pozytywce, którą wuj wraz z ojcem postawili w rogu sali.
Tak bardzo chciała obejrzeć ją jeszcze raz, że uknuła mały plan. Bała się, że wuj Drosselmaier
zabroni jej zbliżania się do zamku, więc postanowiła niby przypadkiem przechadzać się po
pomieszczeniu i powoli zbliżyć się do celu. Wszystko udałoby się, gdyby Klarę nie zainteresowało
coś innego, ale równie ciekawego jak pozytywka.
Kiedy chciała obejść choinkę zauważyła, że wśród wielu nierozpakowanych prezentów znajdowało
się otwarte pudełko, w którym leżała chyba najbrzydsza lalka jaką kiedykolwiek widziała.
Przykucnęła i wyciągnęła z opakowania małego człowieczka. Miał trochę nieproporcjonalną głowę,
ale staranny ubiór, świadczący o dobrym smaku i wyrobionym guście, tuszował cielesne
niedostatki. Na sobie miał piękną kurtkę huzarską czerwonej barwy z żółtymi guzikami, obszytą
sznurami w tym samym kolorze, stosowne do kurtki spodnie i wyjątkowo wspaniałe, wysokie buty,
których nie powstydziłby się najbardziej elegancki jegomość. Przylegały one tak dobrze do
chudych nóżek właściciela, że wyglądały, jakby je po prostu namalowano.
Zabawne było jednak to, że do pięknego stroju nosił zwisający z ramion i przerzucony na plecy,
wąski i sztywny płaszczyk i że na głowie miał okrągłą czapkę podobną do paradnego nakrycia
głowy górników. Klara pomyślała, że wuj Drosselmaier także nosi tę okropną czapkę i swoją
opaskę na jedno oko, a jest najmilszym ojcem chrzestnym. Ale zaraz przyszło jej też na myśl, że
nawet gdyby wuj ubrał się w równie wyszukany sposób, jak ten człowieczek, to i tak nie
wyglądałby tak pociągająco.
Im dłużej przyglądała się małemu człowieczkowi, którego od razu polubiła, tym lepiej rozumiała,
ile dobroci malowało się na jego twarzy. Jasnoniebieskie, wytrzeszczone oczy patrzyły na nią ciepło
i życzliwie, a starannie uczesana długa kitka z jasnej bawełny uwydatniła miły uśmiech czerwonych
ust.
Teraz Klara spojrzała na fotele skierowane ku kominkowi. W jednym z nich siedział wuj
Drosselmaier i śpiewał wesoło:
Cicha noc, święta noc
Pokój niesie ludziom wszem&
- Wuju Drosselmaier, czy to twoje dzieło?  zapytała, podchodząc bliżej.
- Och, widzę, że poznałaś już Nutcrackera!  ucieszył się wuj Drosselmaier. Odebrał go Klarze i
sięgnął do miseczki po orzech.
- Nutcrackera?  powtórzyła zaciekawiona Klara i patrzyła jak wuj wkłada w usta człowieczka
orzech, a następnie pociąga za płaszczyk i rozłupuje go ostrymi zębami figurki.
- Tak, Klaro. Nutcracker jest dziadkiem do orzechów  wytłumaczył i podał ziarno owocu Klarze.
- A czy ja także mogę spróbować?  zapytała onieśmielona.
- Oczywiście, moja droga!  roześmiał się wuj Drosselmaier i podał jej ostatniego orzecha z
miseczki.
Klara ostrożnie włożyła go do ust Nutcrackera i delikatnie pociągnęła za płaszczyk. Odrzuciła
łupiny i zjadła pyszne ziarno, przyglądając się dziadkowi do orzechów z jeszcze większym
zainteresowaniem.
- Widzę, że bardzo ci się spodobał  stwierdził wuj Drosselmaier, uśmiechając się tajemniczo. Klara
nie odpowiedziała, nadal lustrując wzrokiem twarz dziadka.
- Ja też chcę go wypróbować!  krzyknął mały Fritz, wyrywając Nutcrackera z rąk Klary i usiadł z
drugiego boku fotela wuja.
- Fritz, nie! To ja go znalazłam! Och, wujku Drosselmaier, powiedz mu coś, niech mi odda dziadka
do orzechów!  marudziła Klara, martwiąc się o drewnianego człowieczka.
- Klaro, daj też spróbować Fritzowi. Przecież nic z nim złego nie zrobi  powiedział wuj, ale zaraz
potem okazało się, że nie miał racji. Fritz nie znajdując ani jednego orzecha w miseczce, wziął
pierwszą rzecz, jaka się nadawała i tym sposobem wybił Nutcrackerowi dwa zęby, próbując
rozłupać kulkę armatnią, którą wcześniej wycelował w Klarę.
- O nie! Fritz!
- Fritz, co zrobiłeś tym razem?  zapytał łagodnym tonem wuj Drosselmaier.
- Fritz, ty łobuzie! Wiedziałam, że go zepsujesz, ja po prostu to wiedziałam!  zezłościła się Klara i
odebrała Nutcrackera oniemiałemu Fritzowi.
- Eh, nie ma z niego żadnego pożytku, co to za żołnierz, który nie ma szabli?!  odpowiedział
zmieszany Fritz i wrócił pod choinkę by nadal bawić się swoimi ołowianymi żołnierzykami.
- Nie bądz na niego zły Nutcrackerze, Fritz nie chciał cię urazić  powiedziała Klara patrząc w
jasnoniebieskie oczy człowieczka i przysiadła smutna na dywanie obok wuja Drosselmaiera.
- Nie smuć się Klaro, naprawię go. A teraz na pocieszenie posłuchaj opowieści o Dziadku do
Orzechów. Musisz wiedzieć, że kiedyś był bardzo pięknym i wesołym młodzieńcem.
- Naprawdę?  zapytała zaciekawiona Klara, gładząc delikatnie policzek Nutcrackera.
- Tak. Wszystko zaczęło się w dalekim królestwie, w którym rządził potężny władca wraz z królową,
jego małżonką. Mieli oni córkę Pirlipatę, która słynęła z niebiańskiej urody. Oczy miała niebieskie
jak dwa szafiry, włosy żółte jak miód, a skórę delikatną jak jedwab.
- Musiała być naprawdę piękną księżniczką!  wtrąciła rozmarzona Klara.
- O, tak!  potwierdził wuj i powrócił do opowieści.  Pewnego razu w zamku wydawano przyjęcie
na cześć pięćdziesiątych urodzin króla. Ponieważ królowa była bardzo dobrą żoną i niezłą
kucharką, postanowiła, że sama upiecze ulubiony tort serowy króla.
- Serowy?! Fuj!  zaśmiała się Klara, domyślając się, że historia opowiadana przez wuja okaże się
zwykłą bajką. Wuj Drosselmaier uśmiechnął się.
- Kiedy kobieta kończyła już przystrajać tort , niespodziewanie w kuchni zamkowej pojawiła się
Królowa Myszy, którą przyciągnął wspaniały zapach serowego ciasta. Weszła na stołek i
powiedziała do królowej:  Ej, siostro, ja też jestem królową i jestem bardzo głodna! Daj mi
kawałek tego wspaniałego tortu! . A ponieważ królowa była osobą z natury dobrą i wyrozumiałą,
poczęstowała Królową Myszy odrobiną ciasta. Wtem jednak, na kuchenny stół zaczęły wdrapywać
się wszystkie poddane myszki i zjadły ze smakiem cały tort. Królowa była zrozpaczona i
natychmiast pobiegła do swojego męża, by poskarżyć się na myszy. Król wysłuchał w milczeniu
łkającą królową i tak bardzo się zezłościł, że od razu wezwał nadwornego zegarmistrza i astronoma
Christiana Eliasza Drosselmaiera.
- Wujku, ty przecież tak się nazywasz!  zauważyła Klara.
- Tak, tak  powiedział wuj Drosselmaier tonem, który oznajmiał, że to nie jest ważne i powrócił do
historii. - Drosselmaier miał pomocnika o imieniu Hans. Był to piętnastoletni chłopiec, o pięknej
twarzy i posturze, a niezdarny był bardzo, jak na swój wiek. Oboje przybyli pospiesznie na
wezwanie króla i otrzymali od niego zadanie, wyłapania wszystkich myszy, jakie grasowały po
zamku. Już po dwóch tygodniach, dzięki zdolnościom wynalazczym Drosselmaiera i dużej pomocy
Hansa, udało się wyłapać wszystkie gryzonie, oprócz Królowej Myszy i jej syna. Król był z tego
powodu bardzo niezadowolony, bo nadal z królewskiej spiżarni znikały najlepsze sery. Wydawało
się, że po kilku dniach problem sam się rozwiązał, ale niestety pewnej nocy do pokoju królewny
Pirlipaty zawitała Królowa Myszy, która chciała się zemścić za to, że wyłapano jej poddanych.
Bezszelestnie wdrapała się na potężne łoże królewny i wypowiedziała zaklęcie:
Za moją sprawą myszy królują
I nie pozwolę by ktoś z brawurą
Podjął walkę z mysią galerą,
Co wokół rozpacz i zniszczenie sieją!
Na przekór wszystkiemu, co dobre i złe,
Sprawię, że księżniczka brzydką stanie się
I na tysiąc długich lat
Nie zostanie zdjęty mój mysi czar!
Następnie odkryła jedwabie z nóg Pirlipaty i ugryzła ją w duży palec u nogi, co spowodowało, że
księżniczka za sprawą czaru stała się najbrzydszą szkaradą, jaką oglądał świat. Miała zieloną
skórę, wodnistobrązowe oczy i długi język jak u jaszczurki. A krzyczała po ugryzieniu tak głośno i
przerazliwie, że obudziła wszystkich mieszkańców zamku.
- Biedna Pirlipata!  wtrąciła Klara.
- Król i królowa płakali z rozpaczy!  stwierdził przejęty wuj Drosselmaier.  A najgorsze było to, że
król ze złości i bezsilności rozkazał ściąć głowę zegarmistrzowi i jego pomocnikowi Hansowi za to,
że nie zdołali złapać Królowej Myszy.
- Nie!  zapiszczała przerażona Klara, która bardzo wczuła się w tę opowieść.
- Tak, Klaro! Ale na szczęście Drosselmaier był na tyle sprytny, że ubłagał króla, by ten dał mu
jeden dzień na rozwiązanie czaru.
- I udało się?
- Obaj przesiedzieli w komnacie księżniczki całą noc i już wydawało się, że nic nie wymyślą.
Drosselmaier główkował przyglądając się Hansowi, który rozłupywał orzechy laskowe i częstował
nimi smutną księżniczkę, gdy nagle zaświtał mu pomysł. Najszybciej ,jak potrafi,ł pobiegł do swojej
wieży astronomicznej i długo wyszukiwał w księgach znajomych tylko jemu informacji. Nastał dzień
i król przywołał zegarmistrza i Hansa do siebie. Okazało się, że jest sposób na zdjęcie czaru
rzuconego przez złą Królową Myszy. Drosselmaier otworzył przed królem i królową jedną ze
swoich starych ksiąg i przeczytał:  Czar ten może zdjąć jedynie młodzieniec, który jeszcze ani razu
się nie golił. Stanąć on musi przed obliczem zaczarowanej na boso i rozłupać własnymi zębami
orzecha o imieniu Krakatuk i wręczyć go zaczarowanej, a następnie zrobić siedem kroków do tyłu,
nie potykając się .
- To chyba nie było trudne, prawda wuju?  zapytała Klara.
- Nie byłoby trudne, gdyby ktoś ze zgromadzonych miał w posiadaniu Krakatuka. Niestety nie było
takiej osoby. Przez cały rok rycerze gwardii królewskiej szukali orzecha, aż w końcu jeden z nich
pojawił się z dobrą nowiną na dworze królewskim.  Znaleziono Krakatuka! , krzyczeli wszyscy
uradowani. Hans i Drosselmaier ubrali się w odświętne mundury. Hans trzymał na królewskiej
poduszce Krakatuka, by podawać go młodzieńcom. Do królestwa przybyło wielu młodych mężczyzn,
by pomóc księżniczce, ale żadnemu się nie udało, ponieważ Krakatuk był orzechem twardym jak
żelazo. Kiedy został już tylko jeden ochotnik, zrezygnowany król ogłosił, że temu, któremu uda się
odczarować księżniczkę, zostanie podarowana jej ręka. Ale nawet to nie pomogło. Ostatniego
ochotnika wyniesiono na noszach, bo połamał sobie zęby na twardym orzechu. Cała rodzina
królewska płakała z rozpaczy. Król wołał przez łzy:  Moja biedna, piękna córeczka! , uderzając się
ręką w głowę. Wtedy Hansowi zrobiło się tak bardzo żal Pirlipaty, że ściągnął swoje piękne kozaki i
włożył do ust Krakatuka. Siłował się z nim długą chwilę aż przełamał go, prawie łamiąc zęby.
Oczyścił ziarno orzecha z łupin i wręczył księżniczce, która zjadła go ze smakiem. Nagle strzeliło
snopem iskier i z kłębi dymu wyszła piękna i uradowana dziewczyna. Ale to nie był koniec. Królowa
Myszy, która przyglądała się temu wszystkiemu z ukrycia wraz ze swoim tłustym synem, wyskoczyła
z ukrycia i gdy Hans robił już ostatni krok w tył, wypowiedziała zaklęcie:
Znów chcecie zniszczyć mój podły plan,
Lecz ja sprytniejsza jestem, mówię Wam!
Ten mały podlotek, co ze mnie kpi
Już nie poczuje, co to znaczy człowiekiem być!
Zamieniam go, więc w Dziadka do Orzechów,
To jego przekleństwem stanie się na wieki wieków!
A domem jego od dzisiaj ma być
Królestwo Zabawek, co księcia widzi w nim!
I tak jak wcześniej księżniczkę, ugryzła Hansa w duży palec u nogi. Jednak na jej nieszczęście,
niczego niespodziewający się Hans upadł na jeden z królewskich posągów i przygniótł nim
Królową Myszy. Sam zamienił się w brzydką, drewnianą laleczkę.
- Och, jakie to smutne, wujku Drosselmaier!  pisnęła Klara, zasłaniając usta ręką.
- Zrozpaczony zegarmistrz ukląkł przed figurką i zapłakał gorzko. Wtem pojawił się syn Królowej
Myszy, który zdołał włożyć już koronę nieżyjącej matki na swoją mysią głowę.
 Spójrz! Spójrz, co zrobiłeś! Zabiłeś moją kochaną matkę! Moją najukochańszą matulę! Zapłacisz
mi za to! Ty i ten twój pyszałkowaty pomocnik. Nie spocznę póki go nie zabiję i w ten sposób nie
pomszczę śmierci matuli! , krzyknął i uciekł w jedną z mysich dziur.
Natomiast rodzina królewska wygnała Drosselmaiera i Dziadka do Orzechów z królestwa.
Zegarmistrz nigdy nie zapomniał jak księżniczka Pirlipata, dla której Hans się poświęcił, krzyczała:
 I to coś szkaradnego ma zostać moim księciem? On się nadaje, ale tylko na księcia zabawek! &
- Och, co za okropna historia, wujku!
- Cóż, przecież Hans został księciem.
- Ha! Książę zabawek, też mi coś& - zakpiła Klara.
- O tuż to! I rządzi Królestwem Zabawek!
- Jeśli jest takie miejsce, to jak on się tam dostanie? Przecież wciąż jest zaczarowany?  nadal
przystawała przy swoim.
- Nie, nie! Czar można złamać!  przekonywał wuj Drosselmaier.  Musi tylko pokonać Mysiego
Króla.
- I poprosić o rękę, piękną księżniczkę?  rozmarzyła się Klara.
- Być może!  zaśmiał się wuj Drosselmaier.
- Klaro? Ty jeszcze tutaj? Oj, Christianie, dlaczego nie powiedziałeś mi, że Klara jeszcze nie jest w
łóżku? Wiecie, która godzina?  zezłościła się pani Stahlbaum, odkrywając kryjówkę tych dwojga.
 Klaro, odstaw natychmiast zabawkę do szafki i idz do swojego pokoju.
- Moja droga, nie złość się. To moja wina, zagadaliśmy się troszkę  oświadczył wuj Drosselmaier i
wstał z fotela, porywając panią Stahlbaum do tańca.
Rozdział 4
Król Myszy
Tej nocy siły natury urządziły sobie prawdziwą wojnę żywiołów. Rozwścieczony wiatr
zamienił się w nieokiełznany wicher i przeganiał na wszystkie strony śnieżynki spadające z szaro-
granatowego nieba. Księżyca ,będącego w pełni, w ogóle nie było widać, tak samo, jak pagórków
czy domostw rozesłanych wśród pól i lasów. Jedyne mdłe światło dochodziło z pokoiku
szesnastoletniej Klary, która nie mogła zasnąć.
Siedziała na parapecie okna i z zamyśloną miną wpatrywała się w szalejącą zawieję. Sama nie była
pewna czy to świszczący wiatr nie pozwalał jej zmrużyć oka, czy wciąż powracająca do jej myśli
zasłyszana historia Dziadka do Orzechów.
Klara westchnęła i nakręciła swą pozytywkową baletnicę, by obejrzeć po raz tysięczny jej piękny
taniec. Przez chwilę muzyka z cicha niosła się po całym pokoju, a Klara skuliła nogi bliżej tułowia,
bo zaczęło jej się robić dziwnie zimno. Powoli zamykała swoje duże brązowe oczy, kiedy nagle
zaczął bić stary zegar stojący w sali balowej. Jego echo niosło się po całym domu, oznajmiając
godzinę za piętnaście dwudziestą czwartą i rozsiewając nawet w pokoju Klary uczucie grozy.
Dziewczyna zadrżała. Poczuła wielką chęć zejścia do sali balowej i sprawdzenia czy wszystko jest
w należytym porządku. Po chwili wstała, ubrała na siebie zwiewną halkę, sięgnęła po blaszane ucho
świecznika i otworzyła powoli drzwi. Rozejrzała się po ciemnym korytarzu pierwszego piętra i
skierowała swoje kroki na schody. Stawiała je powoli, ponieważ wiedziała, że skrzypienie stopni
może obudzić wszystkich domowników.
Nawet, kiedy przechodziła przez jadalnię, słyszała delikatne dzwięki swojej pozytywki i głośne
chrapanie taty.
Bezszelestnie przeszła do sali balowej. Wyglądała całkiem inaczej, niż przez kilkoma godzinami.
Ogień w kominku dogasał, choinka nie błyszczała się wesołym blaskiem, a drewniana wielka sowa,
siedząca na zegarze, wytrzeszczała złe oczyska. Wyglądała tak prawdziwie, że aż dziw było, iż się
nie rusza. Klara jeszcze raz omiotła spojrzeniem całe pomieszczenie, po czym odłożyła świecznik
na komodę i podeszła do szafy o szklanych drzwiczkach, w której urzędowały wszystkie lalki i inne
zabawki. Jej spojrzenie spoczęło na Dziadku do Orzechów. Uniosła go delikatnie i przysunęła do
siebie.
- Och, Nutcrackerze, mój biedaku! Naprawdę przepraszam za Fritza. On nie chciał cię skrzywdzić 
wyszeptała ze smutkiem i przytuliła małego żołnierzyka. Następnie postawiła go na komodzie.
- Zaraz sprawię, że nie będzie cię tak bolało. Musisz być cierpliwy. Wuj Drosselmaier na pewno cię
naprawi  uśmiechnęła się i ściągnęła z włosów jedną z seledynowych wstążeczek, którymi
związane miała rudawe włosy. Delikatnie oplotła mu obwisłą szczękę, w której brakowało kilku
ząbków, tak samo jak mama oplatała bandażami stłuczone kolano Fritza, i zawiązała wstążkę w
mały supełek.
- A teraz, drogi Nutcrackerze, przedstawię ci twoich nowych przyjaciół!  oświadczyła Klara i
podeszła do szafy, by wyciągnąć z niej lalkę starej damy, która miała siwe włosy, pomarańczową
sukienkę z białym fartuszkiem oraz beretkę na głowie. Wyglądała na miłą staruszkę.
- Oto Pani Miller. Moja najstarsza i ulubiona lalka. Jest taka kochana i zawsze uśmiechnięta...-
powiedziała, pokazując mu lalkę i sięgnęła po następną.
- A to jest Marie. Prawda, że ładna?  zapytała, chichocząc.
Trudno było nie przytaknąć. Marie była naprawdę piękną lalką. Miała porcelanową twarzyczkę,
rumiane policzki i duże, niebieskie oczy. Złote loki przysłonięte modnym kapeluszem, doskonale
pasowały do jej wyśmienitej kreacji w kolorze błękitu. Wyglądała jak prawdziwa dama.
- A teraz poznaj Pana Pantaloona. To dostojny, bardzo stary żołnierz. Wciąż żyje blaskiem dawnej
sławy. Kuleje na lewą nogę& Zbyt wiele bitew  westchnęła Klara gładząc blaszaną nóżkę
Pantaloona. Potem spojrzała na dolną półkę szafy i wskazała na nią.
- A to jego wierny oddział!  pochwaliła szwadron huzarski stojący w szyku bojowym.  Wierni
żołnierze Pantaloona. Oddani w walce, pójdą za nim nawet na śmierć!  skończyła dramatyczną
nutą.
Zastygła w ciszy wpatrując się w wyłupiaste, błękitne oczy Dziadka do Orzechów.
- Co mówisz? Chcesz zatańczyć? Och, z przyjemnością Nutcrackerze!  udawała, że z nim
rozmawia. Wzięła go w swoje dłonie i przytuliła. Powoli zaczęła okręcać się wokół własnej osi w
takt cichej melodii pozytywki:
Kiedyś się spełnią sny,
Gdy będziesz tak blisko mnie,
Bo tylko Ty (Tak, ufam Ci!)
Potrafisz zrozumieć mnie!
Niech słodka muzyka ta
Niesie i Ciebie i mnie
Do świata snów (Dziwów i nut),
Razem na zawsze będziemy już!
Skończyła śpiewać, kiedy stary zegar stojący niedaleko drzwi zaczął znów bić, tym razem, by
oznajmić północ. Klara bardzo się zlękła, prawie upuszczając Dziadka do Orzechów. W strachu
odstawiła go na miejsce w szafie i już miała wychodzić, kiedy usłyszała dziwne piski spod kotar
zasłon, które nasilały się z każdą sekundą. Zaciekawiona odwróciła się tyłem do drzwi i jej oczom
ukazał się bardzo dziwny widok.
Spod purpurowych zasłon wyłaniały się coraz większe ilości małych, dość śmiesznych myszek,
które maszerowały na tylnych łapkach, przyodziane w hełmy zrobione z naparstków i mieczyków z
igieł. Dwie z nich śpiewały mysią pieśń zagrzewającą do walki, pełną brzydkich słów, a trzy
kolejne mocowały się z grubą gumką i kilkoma lukrowanymi kulkami, które najwyrazniej spełniały
rolę katapulty.
Klara stała w bezruchu i z uśmiechem na twarzy przypatrywała się małym myszom, które ustawiały
się w dwuszeregu pod salonową kanapą. Nie brzydziła się nimi. Była jedną z tych osób, które nie
uciekały na widok małych szarych gryzoni. Bo tak naprawdę kto wystraszyłby się myszy stojących
na dwóch tylnych łapkach, przyodzianych w naparstki opadające na czarne oczka i śpiewających
sprośne piosenki?
Spojrzała na zegar i zobaczyła, że siedząca na nim wielka sowa opuściła skrzydła, które zakryły
cały zegar i wysunęła w przód swoją straszną głowę z zakrzywionym dziobem. Teraz słychać było
wyraznie wypowiadane, chrapliwie słowa:
Mysi Król wspaniale słyszy
Nawet pisk najmniejszej myszy!
Tykajcie zegary cicho,
Tik  tak, tik  tak,
Niechaj zgaśnie mysie licho!
Tik - tak, tik - tak!
Niechaj zgaśnie na kanapie
I niech czarny kot je złapie,
Szurum-drrrum, bum!
I to bum! rozległo się głuchym i chrapliwym dzwiękiem dwanaście razy. Klarę ogarnął paniczny
lęk i już miała uciec z pokoju, kiedy nagle spostrzegła, że na ściennym zegarze siedzi nie sowa, lecz
wuj Drosselmaier, a poły jego czarnego surduta zwisają po obu stronach zegarowej tarczy niczym
ptasie skrzydła. Dziewczyna, starając się opanować przerażenie, zawołała przez łzy:
- Wujku Drosselmaier! Dlaczego mnie tak straszysz? Zejdz natychmiast z tego zegara, bo zrobisz
sobie krzywdę!  zawołała marszcząc brwi i zakładając obie ręce na biodra. Już miała tupnąć nóżką,
gdy wuj Drosselmaier bezczelnie się uśmiechnął, lecz w tym momencie usłyszała piskliwy, wręcz
demoniczny śmiech największej myszy, jaką kiedykolwiek widziała.
Stanęła jak wryta, a serce zaczęło bić jej z taką siłą, że ledwo łapała oddech. Tuż przed nią stanął
Mysi Król w złotej koronie i z wielkim (jak na rozmiary Króla Myszy) srebrzystym mieczem,
wysadzanym drogimi kamieniami. Patrzył na Klarę z zawiścią, jakby chciał ją zabić, lecz wtem
Klara, Mysi Król oraz jego podwładne usłyszały gromki śpiew wydobywający się z niezamkniętej
szafy:
Nie pora spać, gdy wróg u bram!
Do broni werbel wzywa nas,
Bo mężnych czynów nadszedł czas!
Jej wnętrze tonęło w tajemniczej poświacie, ale jednocześnie panował tam jakiś rozgardiasz. To
ołowiane żołnierzyki i lalki biegały, tam i z powrotem, gestykulując z ożywieniem. Po kilku
chwilach z szafy, jako pierwsza, ruszyła piechota ołowianych żołnierzyków, potem toczyły się z
chrzęstem małe armatki i powóz z metalowymi kulkami Fritza. Jako ostatni ruszyli kirasjerzy,
dragoni i janczarzy. Na widok tak licznego wojska, zląkł się przez chwilę nawet Król Myszy i chcąc
nie chcąc, musiał odejść od Klary i zająć się bitwą.
W tym samym czasie dwie lalki siedzące na drugiej od dołu półce w szafie obudziły się ze snu. Pani
Miller natychmiast podeszła do Nutcrackera i pomogła mu wstać. Marie jednak nie bardzo przejęła
się bitwą. Poprawiła swoje loki i podeszła do Dziadka kłaniając się nisko.
- Wasza Wysokość!  przywitała się okazując mu szacunek, lecz Nutcracker złapał się za głowę i
spojrzał na Panią Miller.
- Co się dzieje? Gdzie ja jestem? Ostatnie, co pamiętam to król i księżniczka Pirlipata & -
wybąkiwał, nie wiedząc, od czego zacząć, lecz bardziej rozgarnięta Pani Miller przerwała mu.
- Nie czas na to, Wasza Wysokość! Szybko, już czas ruszyć do boju!  krzyknęła i pchnęła go lekko.
- Jaka bitwa?  zapytał zdezorientowany Dziadek do Orzechów.
- Ta bitwa!  wskazała Marie, niezrażona nietaktem z jego strony.
Żołnierzyk szybko podbiegł bliżej krawędzi półki i zamarł w przerażeniu. To, co się działo na
podłodze tego dziwnego domu, wydawało mu się jakimś koszmarnym snem.
- Ale przecież ja nie potrafię walczyć, nawet nie mam szabli. I dlaczego mówicie do mnie  Wasza
Wysokość ?
- Przecież jesteś Księciem Zabawek, Dziadku do Orzechów!  straciła cierpliwość pani Miller i
podała małe lusterko, które wyrwała z rąk przeglądającej się w nim Marie. Kiedy Dziadek do
Orzechów spojrzał na swoje odbicie, przeraził się. Palcami zaczął dotykać swojej twarzy, jakby
niedowierzał, że jest zrobiona z drewna.
- Wasza Wysokość, proszę! Nie mamy kapitana! Szybko, szybko!  zawołał stary, blaszany żołnierz,
który stał u dołu szafy z błagalnym spojrzeniem.
- Panie, przyjmij ode mnie tę wstęgę na szczęście  Marie pochyliła się nisko, a potem podeszła do
Nutcrackera, chcąc założyć mu swoją wstęgę ze złotej nitki, ale on cofnął się o dwa kroki, położył
dłoń na piersi i rzekł uroczyście:
- Nie czyń tego, Pani! Racz mi wybaczyć i nie trwoń na mnie swych łask, albowiem& - urwał nagle,
westchnął ciężko i szybkim ruchem zerwał z głowy wstążkę, którą oplotła go Klara. Przycisnął ją
do ust i przewiesił ją sobie przez pierś jak szarfę. Nie wahając się już, ani chwili dłużej, wyskoczył
z szafy i podszedł do starego żołnierza.
- Jak ci na imię?  zapytał wąsatego staruszka, utykającego na jedną nogę.
- Nazywam się Pantaloon, Wasza Wysokość!
- Pantaloonie, mianuję cię Dowódcą Armii Zabawek! Proszę, wydawaj rozkazy!  powiedział
Dziadek do Orzechów, który nie miał w sprawach bitewnych żadnego doświadczenia. Pantaloon
wyraznie się wzruszył, lecz nie tracił głowy.
- Do boju, moi dzielni druhowie! Razem pokonamy armię wroga!  krzyczał i wbił się w wir walki.
Dziadek do Orzechów również ruszył do boju, lecz nie mając szabli, nawet nie zbliżał się do Króla
Myszy. Rozprawiał się tylko z jego poddanymi, którzy na jego widok uciekali w popłochu.
Walka rozgorzała na dobre. Klara widziała jak kolorowe kulki uderzają w żołnierzy armii Fritza, a
ci padają na podłogę. Wśród zgrzytów szabel i okrzyków bojowych dało się słyszeć głos
Pantaloona: "Konia! Królestwo za konia!", uciekającego przed grubą myszą, która w łapkach
trzymała długą igłę i celowała wprost na siedzenie Pantaloona. Najwięcej jednak przypatrywała się
Dziadkowi do Orzechów, którego wypatrzyła po chwili wśród tłumu. Nagle zdała sobie sprawę, że
grozi mu wielkie niebezpieczeństwo. Sprytny Król Myszy, wiedział, że jedynym wyjściem na
wygranie bitwy jest zabicie małego człowieczka. Dosiadł więc dużego kucyka na kółkach, sięgnął
po świeczkę, którą wcześniej zwiadowcy ukradli z komody i popchnięty przez czterech żołnierzy
jechał wprost na niczego niespodziewającego się Nutcrackera. Klara widząc to, pisnęła ze strachu i
nie wiedząc co robi, podbiegła bliżej, ściągnęła swojego pantofelka ze stopy i cisnęła nim wprost na
Króla Myszy, który stoczył się z drewnianego konika i padł jak długi na podłogę, przypalając sobie
ogon.
Klara, za to, w tym samym momencie poślizgnęła się na jednej z wielu kulek leżących na
drewnianej posadzce i przewróciła się w tył, wprost na stary zegar, uderzając głową o mosiężne
drzwiczki. Tak oto straciła przytomność.
Rozdział 5
Zwycięstwo
Otworzyła oczy. Ból, jaki towarzyszył przebudzeniu, był nie do zniesienia, lecz Klara
natychmiast podniosła się do siadu. Mrużąc oczy, które drażniły ostre promienie wschodzącego
słońca, dojrzała Fritza. Siedział na krawędzi jej łóżka i podjadał mleczne czekoladki z pudełka.
- Chcesz jedną? Są mniam!  powiedział na przywitanie i wyciągnął kolejną. Klara popatrzyła na
niego zdumiona i nagle zaczęła sobie przypominać, co działo się w nocy.
Złapała się szybko za głowę i stwierdziła, że ma na sobie gruby bandaż.
- Co się stało?  zapytała przerażona.
- Nie pamiętasz? Zeszłaś do sali balowej i&
- Fritz, wczoraj w nocy zabawki ożyły! Zaczęły chodzić i rozmawiać ze sobą, a potem Dziadek do
Orzechów stoczył bitwę z myszami!  prawie krzyczała, podniecona tym, co działo się na dole.
Widziała jak twarz Fritza zastyga w niedowierzaniu, a potem nie trafia cukierkiem do ust. Zaległa
cisza.
Nagle usłyszeli znajome klikanie w okolicy drzwi i obydwoje spojrzeli w tamta stronę.
- Nutcracker!  zawołała Klara i wyciągnęła ręce, by wuj Drosselmaier oddał jej Dziadka do
Orzechów.
- Fritzie, mama wołała cię z kuchni  oznajmił wuj Drosselmaier i przepuścił małego Fritza, który
widocznie zapomniał o wykonaniu jakiejś czynności, bo zasłonił usta rękoma i szybko wybiegł z
pokoju.
- Widzisz, naprawiłem go, Klaro!  zwrócił się do swojej chrześnicy i podał jej żołnierzyka. Klara
spojrzała na niego i pogładziła po drewnianej twarzyczce, po czym uniosła głowę, marszcząc ze
złości brwi.
- Wujku Drosselmaier, widziałam cię wczoraj w nocy! Siedziałeś na zegarze! Dlaczego nie
pomogłeś Dziadkowi do Orzechów?  odezwała się niezbyt przyjemnym tonem i nim wuj
odpowiedział na jej pytanie, do pokoju weszła pani Stahlbaum.
- Och, to po to zeszłaś wczoraj w nocy do sali balowej? Oddaj mi go natychmiast, Klaro. Odniosę
go na dół, a ty niestety nie wyjdziesz dzisiaj z łóżka. Możesz dostać zawrotów głowy od tego
upadku! - zarządziła mama i odebrała córce zabawkę. Potem popatrzyła na nią uśmiechając się i
ruszyła do drzwi.
- Ty też chodz Christianie, czas na herbatkę!  zaprosiła wuja Drosselmaiera i ten ruszył za nią.
Klara słyszała tylko jak schodzili razem po schodach.
- Och, Christianie, martwię się o Klarę!  zmartwiła się pani Stahlbaum, ale wuj Drosselmaier od
razu zareagował.
- Nie ma czym, moja Droga! Takie już są dziewczęta w jej wieku&
Klara wstała z łóżka i usiadła na parapecie. Zapowiadał się naprawdę piękny poranek. Szalejąca w
nocy burza śnieżna tylko podtrzymała przepiękny widok za oknem, a świecące słońce dodawało
uroku pejzażowi.
Klara wzięła głęboki wdech. Dla niej zapowiadał się nudny poranek i równie smętne popołudnie.
Nie mogła uwierzyć, że to, co uważała za sen, naprawdę się wydarzyło. Gdyby nie opatrunek na
głowie byłaby pewna, że to tylko bardzo przyjemny i magiczny sen. Wuj Drosselmaier także nie
wyglądał na zdziwionego, kiedy powiedziała mu o tym, jak rzekomo siedział na zegarze. To
musiała być prawda!
Zrobiło się już całkiem ciemno, a z pokoju Klary dało się słyszeć niewyrazny, płytki oddech. Spała
już od ponad godziny. Długo nie mogła zasnąć, bo cały czas myślała o wydarzeniach poprzedniej
nocy. Teraz jednak drzemała z uchylonymi ustami w morfeuszowych objęciach.
To, co wydarzyło się kilka chwil pózniej, miało potwierdzić jej przypuszczenia.
Zza zasłony przy oknie wyjrzały małe mysie ślepia. Cichutko, na paluszkach Mysi Król zakradł się
do podnóża szafki nocnej i z wielkim trudem, przy pomocy swojego ostrego miecza, wgramolił się
na najwyższą część szafki, gdzie stała świeca i kilka książek.
Na zaróżowionej i mocno zdyszanej twarzy Mysiego Króla pojawił się wielki, szyderczy uśmiech,
który przerodził się w ostry, piskliwy rechot. Pod siłą tego impulsu, Klara natychmiast wyrwała się
ze snu i ze strachem popatrzyła w stronę, z której się wydobywał.
Jakież było jej przerażenie, kiedy ujrzała Mysiego Króla z krwi i kości, we własnej osobie!
- Witaj, Klaro!  przywitał się grzecznie, lecz w jego pisku można było doszukać się podstępu.
Klara rozchyliła już usta, by coś powiedzieć, gdy wielka mysz weszła jej w słowo.
- Jesteś bardzo odważna i głupia. Myślałaś, że rzucanie we mnie swoimi baletkami ujdzie ci na
sucho? Już prawie go miałem, wystarczyła ociupinka bym pozbył się Dziadka raz na zawsze!
- Nie!  krzyknęła Klara w wielkiej obawie, co też teraz groziło Dziadkowi do Orzechów. I co jej
groziło!
Ale czy mogła się bać małej - wielkiej myszki, która wymachiwała równie małym mieczykiem?
Odpowiedz była śmieszna, a zarazem przerażająca. Tak. Tak, tak, tak!
- Tak!  warknął Król Myszy.  Ale to przez ciebie mam spalony ogon. Zobacz, spójrz, co z nim
zrobiłaś, głupia!  krzyknął na nią, wymachując przed sobą swoim ogonem, który sterczał pod
dziwnym kątem.
Klara chciała uciec stamtąd jak najszybciej. Chciała mieć Dziadka do Orzechów przy sobie, by nie
stała mu się krzywda. Mysi Król był w tym pokoju, jednak na dole, w sali baletowej zapewne
czekała na rozkazy cała kompania obrzydliwych myszy. Musiała coś zrobić. Musiała jakoś pomóc
Nutcrackerowi i jego oddziałowi.
- Ja& Bardzo cię przepraszam, nie chciałam żeby tak wyszło. Może na zgodę poczęstujesz się
czekoladkami?  zapytała przerażona tym, co miała za chwilę zrobić. Otworzyła bardzo powoli
jedną z szufladek szafki nocnej i szybko cofnęła rękę.
Król Myszy połknął haczyk. Pod wpływem pysznego zapachu czekoladek, które schował tam przed
matką Fritz, Król Myszy, patrząc na Klarę bardzo podejrzliwie, wskoczył do szufladki sięgając po
łakocie. Klara nie czekając ani chwili, zatrzasnęła szufladę z powrotem.
Niestety nie obyło się bez rannych. Ponownie i nie specjalnie przytrzasnęła mysi ogon. Król Myszy
zawył żałośnie, a gdy Klara uciekała po schodach, słyszała jego pojękiwania i próby wydostania się
z pułapki.
W sali balowej, czego się zupełnie nie spodziewała, zalegała zupełna cisza. Jedyny odgłos, jaki dał
się słyszeć w pokoju, dobiegał ze wskazówek starego zegara. Dzisiejszej nocy przez okiennice
wlewały się jasne smugi księżycowego światła. Była pełnia.
Klara jednak nie zwracała na to uwagi. Jedyne, co ją teraz interesowało, to Dziadek do Orzechów.
Otworzyła pospiesznie drzwiczki do szafy z zabawkami i wyciągnęła swojego żołnierzyka,
delikatnie, jakby był ze szkła. Spojrzała w jego lśniące od farbki oczy i westchnęła ciężko.
- Och, Nutcrackerze! Co ma począć? Jest tu Mysi Król!
Jak na zawołanie, drzwi do sali balowej otworzyły się szerzej z nieprzyjemnym skrzypieniem i
powoli wyłonił się zza nich Mysi Król. Był bardzo zły.
Klara lękała się go teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. Miał dziwnie czerwone oczy z gniewu,
a jego maleńka klatka piersiowa podnosiła się i opadała z taką szybkością, iż mogłoby się
wydawać, że zaraz serce mu wyskoczy.
- Oddaj mi go! Daj mi go!  odezwał się, nie zwracając uwagi na słone łzy Klary, lecące na niego,
jakby stał na dworze w ulewę.
- Nie, proszę! Zostaw go!  błagała, ale Mysi Król był nieugięty.
- W takim razie& - zaczął i podszedł z mieczem do szafy, gdzie pierwszymi ofiarami miały zostać
Marie i pani Miller. Klara osunęła się na kolana i zaszlochała głośno.
- Och, Nutcrackerze! Obudz się, błagam! Obudz się!  pisnęła rozżalona i wtedy wielki zegar z
drewnianą sową na szczycie, zaczął bić pierwsze uderzenia, oznajmiając godzinę dwunastą. Potem
wszystko potoczyło się już bardzo szybko.
Pojawił się wuj Drosselmaier i ożywił Dziadka do Orzechów.
- Proszę nie płakać panienko Klaro! Zaraz zajmę się tym zuchwalcem!  zapewnił Nutcracker,
siedząc na jej delikatnych dłoniach. Posłał jej ciepłe spojrzenie, a potem odwrócił się w stronę
szafy.
- Pantaloonie, proszę cię o twoją szablę!  krzyknął jak na rozkaz i Klara wiedziała, że musi dać
Nutcrackerowi odejść, choć tak bardzo nie chciała. Bała się, że stanie mu się krzywda.
Tymczasem pod choinką podobnie jak poprzedniej nocy stanęły wojska myszy, uzbrojonych w
hełmy z naparstków i trzymających igły w swoich łapkach. Tym razem jednak coś się zmieniło.
Dokładnie było widać podział na bitwę właściwą, która rozbrzmiała na środku sali balowej i osobny
pojedynek Króla Myszy z Dziadkiem do Orzechów u podnóża bożonarodzeniowego drzewka.
Przerażona Klara wdrapała się na fotel swojego taty i skulona, nie śmiąc nawet pisnąć,
obserwowała całe zajście. Od czasu do czasu spoglądała srogo również na przezroczystą sylwetkę
wuja Drosselmaiera siedzącego na zegarze, lecz ten jakby jej nie widział. Obserwował poczynania
Nutcrackera.
- Gińcie, ofermy! Wy plugawe zgniłki!  zawył Pantaloon i pociągnął sznurek, a z małej lufy armaty
Fritza wyleciała koralowa kulka. Klara od razu zorientowała się, że pochodzi ona ze sznura pereł
pani Stahlbaum. Przełknęła głośno ślinę na myśl, co mama powie na taką stratę.
- Och, to niedopuszczalne! Cóż za słownictwo!  oburzyła się Marie, spoglądając zza swojego
lusterka i marszcząc swoje czarne brwi.
- To jest wojna Marie, przyzwyczaj się w końcu. Tu nie ma czasu na wyszukane słownictwo! 
pouczyła ją Pani Miller, a w jej głosie dało się słyszeć wielką obawę.
Stęknęła głośno, gdy Król Myszy z wielką siłą natarł na szablę Nutcrackera swoim mieczem i
wytrącił mu ją z rąk.
Klara zobaczyła po raz pierwszy przerażenie na małej twarzyczce Dziadka do Orzechów.
Przestraszyła się nie na żarty, zaczęła szlochać. Jego szabla wbiła się ostrzem do pnia choinki.
- I co teraz, drogi książę?  zawył Król Myszy z wielkiej uciechy. Już brał zamach, by odciąć
drewnianą główkę Dziadka do Orzechów, gdy ten padł na kolana, zrobił skok przez jego nogi i
pobiegł czym prędzej do drzewa, by spróbować odzyskać broń. Jednak Król Myszy działał szybko i
bez żadnego ostrzeżenia natarł biegiem na Nutcrackera.
Wtedy wydarzyło się coś strasznego. To Pantaloon, by obronić swojego dowódcę, przyjął
śmiertelny cios i opadł na kolana z mieczem wbitym prosto w pierś. Pani Miller załkała głośno, a
Marie i Klara krzyknęły razem:
- Nie!
To zwróciło uwagę Nutcrackera. Wskoczył na jedno z pudełek po prezentach, leżące u podnóża
drzewka.
- Mysi Królu! Zostaw mojego żołnierza, to mnie chcesz! Walcz ze mną!  krzykną i gdy Mysi Król
złapał przynętę i podążył za nim, Dziadek do Orzechów zaczął wspinać się po gałązkach na sam
szczyt bożonarodzeniowego drzewka.
- Marie, pospiesz się, musimy zejść i pomóc Pantaloonowi!  powiedziała Pani Miller i rzuciła się
na pomoc staruszkowi.
- Och, dlaczego ja? Pobrudzę sobie sukienkę!  zrobiła niezadowoloną minę, lecz podążyła za
Panią Miller, już nic nie mówiąc. Przyklękły obok rannego, nie wiedząc za bardzo co począć.
- Do szabel moi wierni druhowie, razem pokonamy drani!  majaczył Pantaloon.
Tymczasem Nutcracker wspinał się coraz wyżej i wyżej, co raz uciekając przed ostrzem miecza
Mysiego Króla. Nie minęło kilka minut i oboje znalezli się na samym szczycie.
- Nie uciekaj, tylko walcz, psie!  ryknął rozwścieczony Król Myszy i szykował się do zadania
śmiertelnego ciosu, lecz Nutcracker znów go wyprzedził. Wbił swoją szablę prosto w jego tłusty
bok i puścił ją szybko.
Klara zamknęła oczy. Słyszała tylko jęk bólu i świst, gdy Mysi Król spadał z choinki. Czekała
wykrzywiając twarz, aż usłyszy trzask uderzenia o ziemię. Nie była do końca pewna, kto wygrał.
Wtuliła twarz w poduszki i czekała.
- Och, Nutcrackerze!  powtarzała w kółko, a z oczu sączyły się słone łzy.
- Panienko Klaro? Już po wszystkim.  usłyszała ten przepiękny, ciepły głos i już wiedziała, że nie
musi się martwić. Zeszła szybko z kanapy i uklękła przed Nutcrackerem.
- Och, tak się bałam!  powiedziała, a głos jej drżał z przejęcia. Przez chwilę patrzyli na siebie
uśmiechnięci, lecz Pani Miller przypomniała im powagę sytuacji.
- Trzeba zabrać Pantaloona do Królestwa Zabawek, inaczej umrze!  zaszlochała nad jego
nieprzytomnym ciałem. Klara dopiero teraz zauważyła, że kilka śrubek z nakręcanego starego
żołnierza wypadło lub było powykrzywiane.
- Och, biedny Pantaloon! Ale jak?  zapytała smutno.
- Musimy iść z nim do Królestwa Zabawek!  odpowiedziała poirytowana.
 Nutcrackerze, proszę. Same nie damy rady!  wskazała na Marie.
- O nie, na mnie nie licz!  oznajmiła zła Marie.
- Czy w ogóle istnieje coś takiego jak Królestwo Zabawek?  zapytał Nutcracker zdziwiony równie
mocno jak Klara.
- Pff, cóż za zniewaga. No pewnie, że istnieje!  odpowiedziała urażona Marie.
- Więc jak& ?
- Dostaniemy się tam poprzez zamkową pozytywkę  odpowiedziała Pani Miller, przerywając mu.
Nutcracker natychmiast podbiegł do Pantaloona i wziął go na ramiona.
- Prowadz Marie  rozkazał i już miał ruszyć, gdy przypomniał sobie o Klarze.
- Wybacz mi panienko, czy zechciałabyś pójść z nami?  zapytał dostojnym głosem.
- Ależ ja bym chciała i to z chęcią, ale& Ale jak mam& ?  zasmuciła się. Gdy jednak zobaczyła, że
Nutcracker się uśmiecha i spogląda na stary zegar, od razu zrozumiała.
- Wuju Drosselmaier?
Wuj siedzący na zegarze uśmiechnął się łobuzersko i uniósł swoje przezroczyste ręce ku górze.
Choć maleńka z niej kruszyna,
Jest za duża, tak już bywa.
Lecz ja prośbę w net jej spełnię,
Bo ma dobra serce pełne.
Niech ma magia zadziała tak,
Że w zabawek ruszy świat!
Kiedy tylko skończył wypowiadać zaklęcie, Klara poczuła się bardzo dziwnie. Jakież było jej
zdziwienie, kiedy odkryła, że z każdą sekundą staje się coraz mniejsza i mniejsza.
- Panienko Klaro, szybko! Proszę nas postawić na stoliku przy pozytywce!  poprosił Nutcracker i
Klara bez namysłu wzięła go na swoje dłonie wraz z Pantaloonem. Postawiła ich delikatnie na
stoliku i wróciła po Panią Miller i Marie.
- Chyba żartujesz! To uwłacza mojej czci!  krzyknęła Marie, lecz Klara nie zwróciła na nią uwagi.
Była już tak malutka, że ledwo postawiła obie panie na stoliku. W ostatniej chwili Nutcracker ujął
jej dłoń i wciągnął na stół. Oboje wylądowali na kolanach.
Kiedy Klara ujrzała, że Nutcracker się uśmiecha, nie myśląc co robi, wtuliła się w niego.
- Tak się bałam! Tak bardzo się bałam!  powtórzyła się, lecz gdy Nutcracker stęknął cicho,
zmieszana wypuściła go z objęć. Dopiero wtedy zauważyła, że Dziadek do Orzechów również jest
ranny. Miał spore nacięcie na mundurze okrywającym żebra.
- Och, Nutcrackerze, jesteś ranny!  pisnęła przerażona, lecz ten zaczął ją uspakajać.
- To nic, panienko. Naprawdę&
- Nutcrackerze, szybko!  ponaglała ich Pani Miller i Nutcracker pomógł Klarze wstać, ujmując jej
dłoń. Ponownie wziął Pantaloona na swoje barki i podeszli razem do pięknych drzwi zamku.
Dopiero teraz Klara ujrzała dokładnie wyrzezbione wzorki wokół wejścia, dopracowane do
ostatniego szczegółu.
- Marie, proszę bądz tak dobra i nastaw zegar na dwunastą  poprosiła Pani Miller nachylając się,
by Marie weszła na nią i zrobiła tak jak ją poinstruowała.
- Dlaczego zawsze ja?  poskarżyła się Marie, lecz wykonała jej polecenie.
Kiedy tylko obie wskazówki zwróciły się w stronę czarnej dwunastki, pozytywka ożyła
Po kilku chwilach drzwi otworzyły się, a jasne światło dobiegające z jej wnętrza oślepiło Klarę na
tyle, by nie mogła zobaczyć, co jest w środku.
Rozdział 6
Królestwo Zabawek
Klara poczuła, że Nutcracker ujmuje jej dłoń. Gdyby nie on nie zaszłaby daleko. To
oślepiające światło uniemożliwiało jej widoczność. Dlatego Dziadek do Orzechów przeprowadził ją
przez bramę pozytywki.
Kiedy otworzyła już oczy, rozejrzała się dookoła. Znajdowali się w przepięknej sali balowej, gdzie
dziesiątki marionetek tańczyło w takt pozytywkowej melodyjki. Klarze wyrwało się głębokie
 Ochh! i z uśmiechem spojrzała na Nutcrackera. On również się uśmiechał.
- Szybko Nutcrackerze, trzeba wsiąść na łabędzie i szybko pofrunąć do Krainy Zabawek! Tylko
dzięki temu Pantaloon przeżyje! - krzyczała Pani Miller z drugiego końca sali, bo zdołała już
przedostać się przez tańczący tłum, trzymając w objęciach ledwo przytomnego Pantaloona.
- A nie moglibyśmy tutaj zostać? Ta muzyka jest przecudna! - powiedziała Marie, podskakując
tanecznym krokiem.
- Nie czas na to Marie! - zawołał Dziadek do Orzechów i poprowadził Klarę do pozłacanych drzwi
po drugiej stronie sali, gdzie czekała Pani Miller.
Wszyscy przeszli przez nie i weszli na okryty puchową kołderką śniegu taras, prowadzący nad
jeziorko, gdzie czekały na nich dwa przepiękne, potężnych rozmiarów, łabędzie w złotych
koronach, które miały na grzbietach pasowane karoce.
Klara była nimi zachwycona, tak samo jak śniegiem, który okazał się cukrem pudrem.
Nutcracker pomógł Pani Miller posadzić w jednej z nich chorego Pantaloona, a potem podszedł do
Klary.
- Czy zechciałaby panienka odbyć tę podróż u mego boku? - zapytał, kłaniając się nisko. Klara
oblała się rumieńcem i tylko przytaknęła bez słowa. Nutcracker z uśmiechem podał jej dłoń i
pomógł usiąść na siedzeniu obitym czerwonym aksamitem. Sam spoczął koło niej i dał znać
łabędziom, by ruszyły.
Na początku zaczęły przedzierać się przez niespokojne fale, a wkrótce potem Klara poczuła, że
unoszą się kilka centymetrów nad taflą wody. Aabędzie zaczęły machać skrzydłami, co wzmogło
wiatr i w końcu wystartowały.
Klara zbladła z przerażenia. Nawet w snach nie marzyła o czymś takim. Z nieba widziała całe
Królestwo Zabawek, a był to widok tak niesamowity, że aż zapierało dech w piersiach. Domki z
marcepanu, drzewa z piernika, nawet chmury były z waty cukrowej. Wszystko to zostało obsypane
śniegowym cukrem pudrem.
- Panienko Klaro, proszę spojrzeć tam, to Aąka Słodyczy - wskazał na pachnącą łąkę, jasną od
milionów iskier, lśniących jak najpiękniejsze szlachetne kamienie. Tuż obok wznosił się las aż do
chmur. Unosiły się nad nim oszałamiająco słodkie wonie, a ciemna zieleń tak jaśniała rozbłyskami
ogników, że widziało się wyraznie złote i srebrne owoce wiszące na kolorowych ogonkach. Pnie i
gałęzie rosnących tu drzew przybrane były wstążkami i bukietami kwiatów, niczym szczęśliwe pary
nowożeńców i bawiący się weselnicy. A kiedy powiewy wiatru zmieszane z zapachem pomarańczy
poruszały liśćmi i gałązkami, zwisające z drzew cienkie płytki złota wydzwaniały cichą, radosną
muzykę, zapraszając błyskające ogniki do podskoków i tańca.
- Jak tu pięknie! - zachwycała się Klara.
- To Gwiazdkowy Las, Klaro  oznajmił Dziadek do Orzechów. - Niedługo będziemy na miejscu.
Spójrz, już widać wieżyczki zamku!
Co za niezwykły widok roztoczył się przed oczami Klary! Nie starczało słów, aby opisać piękno i
wspaniałość tego miasta, położonego malowniczo na ukwieconych błoniach. Mury i wieże stolicy
nie tylko zadziwiały bogactwem barw, ale także niezwykłymi, niespotykanymi nigdzie indziej na
świcie kształtami budowli. Domy miały zamiast dachów misternie splecione korony, a wieże
zwieńczone były pękami różnobarwnego listowi.
Kiedy łabędzie obniżyły lot i skierowały się do przy zamkowego jeziorka, które zamiast wody
mieściło najprawdziwszą pomarańczową oranżadę z bąbelkami, Dziadek do Orzechów przysunął
się do Klary i otoczył ją swym silnym ramieniem, gdy łabędzie z pluskiem wylądowały w jeziorze.
- Szybciej, szybciej, nie mamy czasu! - ponaglała je Pani Miller, zerkając co chwilę zaniepokojona
na Pantaloona.
Aabędzie podpłynęły do przystani, która zaraz przy brzegu miała potężną bramę miejską skąpaną w
słodko pachnącej mgle.
Dziadek do Orzechów wyszedł jako pierwszy i podał Klarze rękę, by ta mogła bezpiecznie wyjść na
brzeg. Kiedy oboje przeszli przez bramę, zbudowaną chyba wyłącznie z makaroników i
kandyzowanych owoców, srebrni żołnierze sprezentowali broń, a niewielki człowieczek, odziany w
brokatowy szlafrok, rzucił się Dziadkowi do Orzechów na szyję z okrzykiem radości:
-Witaj drogi książę! Witaj w stolicy! - Wtedy też zauważył zmieszaną Klarę. - Ach, to musi być
nasza odważna panienka Klara!
Ukłonił się jej nisko, a potem podbiegł do Pani Miller i odebrał jej Pantaloona.
- Przejdzmy szybko przez Bramę Cudów! Zostanie natychmiast uleczony! - oznajmił i wszyscy wraz
z Panią Miller i Marie ruszyli w obłoki słodko pachnącej mgły.
Kiedy znalezli się po drugiej stronie Klara stwierdziła zszokowana, że strój jej i Dziadka do
Orzechów zmienił się. Ona miała na sobie zwiewną sukieneczkę błyszczącą się milionami
diamencików wszytych w biały materiał i włosy związane w wytwornego koka, a Dziadek do
Orzechów równie reprezentatywny biały mundur. Jednak nie to zwróciło uwagę Klary.
Nutcracker nie był już zwykłym drewnianym dziadkiem do orzechów. Przemienił się w swoją
prawdziwą postać. Młodziana z pięknymi, niebieskimi oczami, dumnie wyglądającymi rysami
twarzy i lśniącymi jasnymi włosami związanymi z tyłu w kitkę.
Oboje wpatrzyli się w siebie, jak zahipnotyzowani, z uśmiechami na twarzach i łzach w oczach.
Zaklęcie Królowej Myszy zostało przełamane!
Pantaloon również tryskał zdrowiem i pogodą ducha, widząc tych dwoje wpatrzonych w siebie jak
w obrazek.
-Chodzcie z nami kochani, w sali tronowej czeka uczta! - zawołał za nimi, biorąc uradowaną Panią
Miller pod ramię i ruszył za brokatowym człowieczkiem.
Po kilku chwilach znalezli się na wspaniale wyglądającym rynku. Otaczające go ażurowe domy z
licznymi ażurowymi galeryjkami zbudowane były po mistrzowsku z cukru. Na środku rynku stał
wysoki obelisk w postaci polukrowanego sękacza. Z czterech otaczających go fontann tryskała
strumieniami lemoniada i inne orzezwiające napoje, natomiast w sadzawkach zbierał się pyszny
krem, który aż prosił się, żeby go natychmiast skosztować.
Ale wśród wszystkich tych wspaniałości najładniejsi byli miniaturowi mieszkańcy miasta, stłoczeni
na rynku, głowa przy głowie, roześmiani, weseli, rozśpiewani, przekrzykujący się nawzajem i
czyniący wiele zgiełku, który Klara słyszała już z daleka. W tłumie widać było elegancko ubrane
damy i nobliwych panów, Ormian, Greków i Tyrolczyków, oficerów i prostych żołnierzy,
duchownych, pasterzy, cyrkowych komediantów, jednym słowem, wszystkich ludzi jakich można
spotkać na ziemi.
Klara usłyszała nagle łagodne dzwięki muzyki, wrota zamku rozwarły się i ukazało się dwunastu
małych paziów niosących zapalone pochodnie z gozdzików. Głowy ślicznych paziów zrobione były
z perełek, drobne ciała ze szmaragdów i rubinów, a smukłe nóżki z najczystszego złota. Za nimi
kroczyły cztery damy. Były tak wytworne i z takim smakiem ubrane, że Klara rozpoznała w nich
natychmiast prawdziwe księżniczki.
One zaś zaczęły z czułością obejmować zdezorientowanego Dziadka do Orzechów i witać go ze
wzruszeniem:
- Och, nasz książę! Nasz kochany, drogi książę!
Kiedy Dziadek do Orzechów w końcu się od nich uwolnił, poprowadził Klarę do sali tronowej,
gdzie zebrała się większa część mieszkańców Królestwa Zabawek, Pantaloon, Pani Miller i Marie.
Na oczach wszystkich zgromadzonych ujął Klarę za rękę i przemówił niezwykle uroczyście:
- Oto jest panna Klara Stahlbaum, córka czcigodnego Radcy Stahlbauma, która uratowała mi
życie! Gdyby nie rzuciła we właściwym momencie swoim pantofelkiem w Króla Myszy i gdyby nie
trzymała mnie w swych dłoniach, gdym jeszcze się nie obudził, leżałbym teraz w grobie, zagryziony
przez przeklętego Króla Myszy. Czy księżniczka Pirlipat, chociaż jest królewską córką, może
równać się z panną Klarą pod względem urody, dobroci i cnoty? - zapytał tłum i nie czekając na
odpowiedz, choć z tłumu potoczyło się głośne:  Nie! , przykląkł przed zaczerwienioną i
zawstydzoną Klarą i nadal trzymając delikatnie jej dłoń przemówił:
- Panienko Klaro, wierzę, że tam w salonie twojego domu kierowały tobą uczucia, których i ja nie
potrafię ci poskąpić. Dlatego, panienko Stahlbaum, proszę cię, zostań ze mną w Królestwie
Zabawek, rządz przy mym boku i bądz moją królową.
Klara oniemiała. Kiedy tylko Dziadek do Orzechów skończył mówić, miała ochotę rzucić mu się w
ramiona i wykrzyknąć, że się zgadza być jego żoną, ale gdy popatrzyła na wszystkich
zgromadzonych, przypomniała sobie o bardzo ważnej rzeczy.
- Dziadku do Orzechów... Uwierz mi, bardzo chciałabym zostać w Królestwie Zabawek i zostać przy
twym boku, lecz jak mogłabym zostawić moją rodzinę, Fritza, Trudy, mamę, tatę, wuja
Drosselmeiera? Nie mogę tak po prostu od nich odejść  postanowiła i spojrzała na Nutcrackera.
Miał bardzo zatroskaną, smutną minę. Puścił jej dłoń, a Klara zauważyła, że jego sylwetka staje się
w jej oczach coraz mniej wyrazna. A potem skądś zaczęła wyłaniać się srebrzysta zasłona, zwiewna
jak obłok mgły, która powoli unosiła księżniczki, Dziadka do Orzechów, orszak paziów,
Pantaloona, Panią Miller, Marie i ją samą. Usłyszała też jakiś dziwny śpiew, tajemnicze szepty i
szelesty ginące gdzieś daleko. I wtedy poczuła, że unoszą ją wzbierające fale  coraz wyżej i
wyżej...
BC! Klara runęła z jakiejś niebotycznej wysokości. Otworzyła oczy i stwierdziła, że leży we
własnym łóżku. Na dworze był już jasny dzień.
Oszołomiona tym co się właśnie stało, pospiesznie wstała z łóżka, chwiejąc się z wrażenia.
Przebiegła szybko przez swój pokój i skierowała się na schody. Za wszelką cenę musiała zobaczyć
się z wujem Drosselmeierem i sprawdzić, gdzie podziała się figurka Dziadka do Orzechów.
Kiedy znalazła się w salonie, nawet nie zwracała uwagi na tłum ludzi jaki się tam zebrał. Przebiegła
szybko do szafy, w której trzymała wszystkie swojej lalki, otworzyła szklane drzwiczki i zaczęła
szukać Nutcrackera.
-Klaro, nie bądz niegrzeczna! - upomniała ją matka. - Zobacz, mamy gości!
Ale Klarę nie obchodziło nic poza Dziadkiem do Orzechów, którego nigdzie nie mogła znalezć.
Zaczęła szlochać, rozglądając się po całym pomieszczeniu, a gdy na jednym z foteli ujrzała
roześmianego wuja Drosselmeiera, podbiegła do niego i uklękła przy jego nogach.
- Wuju Drosselmeier, błagam cię, pomóż mi. Królestwo Zabawek... Po prostu wszystko znikło! -
jąkała się z przejęcia, ale wuj Drosselmeier uśmiechnął się do niej dobrodusznie, otarł ręką jej
załzawione policzka, a potem pomógł wstać.
- Uspokój się, moja droga... - powiedział w końcu, prowadząc ją do fotela przy kominku. -
Pamiętasz jak ci obiecałem, że przedstawię ci mojego bratanka? - zapytał.
- Tak, pamiętam, ale wuju, teraz to nie jest... - umilkła, kiedy z fotela obróconego do nich tyłem
powstał młodzieniec.
- Klaro, przedstawiam ci mojego bratanka, Hansa Drosselmeiera  oznajmił uroczyście wuj
Drosselmeier i zrobił krok do tyłu. Wtedy młodzieniec powoli odwrócił się w stronę Klary.
Natychmiast go rozpoznała. Miał te same lśniące niebieskie oczy, te same dumne rysy twarzy i
takie same jasne włosy, związane z tyłu w kitkę.
Dziadek do Orzechów uśmiechnął się do niej tajemniczo i pokłonił nisko.
- Witam ponownie, panienko Klaro  odrzekł i sięgając po jej dłoń, ucałował ją delikatnie.
- Witaj, Nutcrackerze...
~KONIEC~


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
E T A Hoffmann Dziadek do orzechów
Dziadek do Orzechów
Dziadek do Orzechów
Kagan Janet Mistrzowskie posunięcie dziadka do orzechów
pozwol mi przyjsc do ciebie

więcej podobnych podstron