Kagan Janet Mistrzowskie posunięcie dziadka do orzechów


Autor: Janet Kagan
Tytul: Mistrzowskie posunięcie dziadka do orzechów

(The Nutcracker Coup)

Z "NF" 12/94


HOGO 1993


Marianna Tedesco włączyła magnetofon na pełną moc. Słuchała
suity "Dziadek do orzechów". Potrzebowała inspiracji.
Strugając drewno nożem, od czasu do czasu podnosiła go i
dyrygowała. Właśnie kolejny raz wzniosła nóż, kiedy jeden z
miejscowych wetknął swój delikatny nos w szparę drzwi
prowadzących do jej biura. Ściszyła głos tak, że stał się
dźwiękowym tłem, i gestem dłoni zaprosiła gościa do środka.
Oczywiście był to Tatep. Po spędzeniu prawie pełnego roku
na Ucieszności (takie było dokładne tłumaczenie nazwy
planety), Marianna wciąż miała kłopoty przy rozróżnianiu jej
mieszkańców po samym kształcie nosa. Ale trzy białe pióra na
kryzie Tatepa spowodowały, że to on pierwszy wyróżnił się
spośród tłumu innych. Dla młodego dyplomaty nieumiejętność
rozróżniania jednego miejscowego od drugiego była
prawdziwym piekłem. Marianna starała się ze wszystkich sił
nauczyć rozpoznawać różne nosy.
- Dzień dobry, Tatep. Czym mogę ci służyć?
- Podzielisz się?
- Oczywiście. Czy mam wyłączyć muzykę? - Marianna
wiedziała, że suita "Dziadek do orzechów" była dla Tatepa
równie niezrozumiała, jak dla niej jego grzechotanie.
Nauczyła się już lubić pewne zwyczaje mieszkańców
Ucieszności, ale nie wiedziała, czy Tatep czuje to samo w
stosunku do Czajkowskiego.
- Proszę, nie wyłączaj - powiedział. - Słuchałaś tego
codziennie w tym tygodniu, prawda? A teraz wywijałaś nożem
do rytmu. Czy możesz się podzielić, dlaczego?
Rzeczywiście, słuchała tej suity przez cały tydzień,
chociaż dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę.
- Spróbuję ci wytłumaczyć. Chociaż to naprawdę trochę
głupie i nie uważaj tego za cechę wszystkich ludzi. Jedynie
charakterystyczne dla Marianny.
- Zrozumiałem. - Wdrapał się na taboret, który skleciła
podczas pierwszego miesiąca na Ucieszności, i rozsiadł się
wygodnie gotowy jej wysłuchać. Kiedy odpoczywał, napuszał
pierzastą kryzę. Zgodnie z miejscowymi standardami, Tatep
był całkiem przystojnym samcem.
Był także czteronożny i ludzkie krzesła zupełnie się dla
niego nie nadawały. Znakomitym rozwiązaniem okazał się
taboret. Był to pomysł Marianny i jej wielki sukces,
ambasada zamówiła nawet u miejscowego artysty kilka takich
taboretów do swoich biur. Kształt taboretów wygryzionych
przez Chorniana był bardziej wymyślny, ponieważ artysta
odmówił powielania prototypu. Mieszkańcy Ucieszności mieli
bardzo silne poczucie tradycji.
I dzięki temu, oczywiście, mogła wytłumaczyć
Czajkowskiego.
- Czy zauważyłeś, Tatep, że im dalej jesteś od domu, tym
ważniejsza staje się tradycja?
- To prawda - odparł. Wyciągnął z torby niewielki kawałek
słododrzewa i przyglądał mu się w zamyśleniu. - Nie
pomyślałem, jak bardzo potrzebujesz tradycji. Jesteś
naprawdę daleko od domu. Powiedzmy trzydzieści lat
świetlnych, prawda? - Wgryzł się w drewno, odcinając
niewielki kęs swymi ostrymi jak brzytwa przednimi zębami.
Przełknął, a potem powiedział. - Mów dalej, proszę.
Precyzja jego cięć zawsze fascynowała Mariannę. Wolałaby
teraz przyglądać się, jak on to robi, ale podjęła swe
wyjaśnienia:
- W mojej rodzinie tradycyjnie obchodzi się święta, które
nazywamy Gwiazdką.
Przełknął kolejny strug i powtórzył:
- Gwiazdka.
- Dla niektórych ludzi jest to uroczystość religijna. Ale
w mojej rodzinie świętowaliśmy raczej nadejście Nowego Roku.
Nie możemy z Esperanzą zgodzić się co do daty, w jej kraju
kalendarz był inaczej ułożony niż w moim, ale obie zgadzamy
się, że raz do roku należy uczcić Gwiazdkę. Ponieważ jest to
święto przesilenia dnia z nocą, zapytałam Muhammeda, kiedy
jest nakrótszy dzień na Ucieszności. Powiedział, że Tamamb
Nap Chorr.
Tatep najeżył swoją kryzę potwierdzając datę.
- Więc postanowiliśmy, że będziemy obchodzić Gwiazdkę w
dzień Tamamb Nap Chorr.
- Gwiazdka to święto odrodzenia? Przebudzenia?
- Tak, coś w tym rodzaju. Odnowienie. Obietnica, że
przyjdzie wiosna.
- Tak, my też w dniu Tamamb Nap Chorr obchodzimy święto
przebudzenia.
Marianna skinęła głową.
- Wiele narodów je obchodzi. W każdym razie, kiedy
powiedziałam w ambasadzie, że chcę zorganizować Gwiazdkę,
kilka osób podchwyciło pomysł. Więc teraz próbujemy,
głównie z miejscowych materiałów, odtworzyć to, co będzie
nam potrzebne.
Wskazała dłonią na magnetofon.
- Mnie ten utwór kojarzy się właśnie z Gwiazdką. Dlatego
go słucham, czuję wtedy, że święta są tuż-tuż.
Tatep kończył swoją pracę. Marianna zamilkła,
przyglądając się uważnie. Kawałek słododrewna zamienił się w
parę zwierzątek zwanych tommetami - pracownicy ambasady
nazywali je także niekrólikami z powodu ich seksualności -
używanych przy godowych tańcach. Rozbawiony Tatep
zagrzechotał piórami i wręczył jej gotowy produkt. Czekał
spokojnie, kiedy obracała go w dłoniach, podziwiając
niezwykłe piękno wykonania.
- Nie złapałaś żartu? - zapytał wreszcie.
- Nie, Tatep. Obawiam się, że nie. Czy mógłbyś się nim
podzielić?
- Przyjrzyj się ich zębom.
Marianna skierowała na nie wzrok. Stworzenia były
tommetami, to prawda, ale ich zęby nie były zębami tommetów.
Miały tego typu zęby, którymi Tatep je wyrzeźbił.
Najwyraźniej na planecie Ucieszność mówiło się żartobliwie:
"Parzyć się jak tommety".
- To prezent dla Hapet i Achino. Mają sześcioro dzieci.
Wszyscy bardzo się cieszymy i jesteśmy zadziwieni.
Para, która dała życie większej liczbie potomstwa niż
dwojgu, była uważana za niezwykle szczęśliwą.
- Złóż im ode mnie gratulacje, jeśli uważasz, że tak
będzie stosownie - powiedziała Marianna. - Czy ambasada może
im wysłać prezent?
- Może i zostanie on z radością przyjęty. Hapet i
Achinto potrzebują pomocy w wyżywieniu tak licznego
przychówku.
- Czy poradzisz mi, co wybrać? Coś, co pomoże dzieciom
rosnąć w sile i zdrowiu, a jednocześnie sprawi im
przyjemność?
- Chętnie. Pójdziemy na rynek czy do lasu?
- Wytnijmy coś sami. Zdecydowanie za długo siedziałam tu
za biurkiem. Przyda mi się trochę świeżego powietrza.
Marianna podniosła się, a Tatep włożył swoje dzieło do
worka i zsunął się z taboretu.
- Czy podzielisz się jeszcze ze mną Gwiazdką w czasie
drogi? Można rozmawiać i rąbać równocześnie.
Marianna uśmiechnęła się.
- Zrobię coś lepszego. Pomożesz mi wybrać drzewo, którym
da się zastąpić drzewko gwiazdkowe, choinkę. Gdyby
jednocześnie okazało się to jadalne i dojrzało za kilka
tygodni, atrakcyjność święta bardzo by wzrosła.

Szli wolnym krokiem wąską brukowaną drogą. Marianna
opowiedziała Tatepowi o zwyczajach gwiazdkowych i rozmowa o
święcie jeszcze spotęgowała jej oczekiwanie na uroczystość.
Zgodnie z radą Tatepa zatrzymali się u Killim, dmuchaczki
szkła. Tatep pomógł Mariannie opisać i zamówić dwanaście
ozdobnych kul do powieszenia na drzewku. Killim pierwszy raz
słysząca o przedmiotach, których jedyną rolą było cieszyć
oko, słuchała zafascynowana.
- Zrobi kilka próbek - tłumaczył Tatep Mariannie, która
nie zrozumiała słów rzemieślniczki - a ty przyjdziesz w
Debem Op Chorr i wybierzesz najodpowiedniejsze.
Marianna skinęła głową. Zanim jednak zdążyła podziękować
Killman, otworzyły się drzwi. Usłyszała zduszony skrzek
zdziwienia. Zdąłała tylko zabaczyć, że Halemtat rozkazał
kolejnemu ze swych poddanych ostrzyc się. Miejscowy odwrócił
się i umknął.
- O, Boże - jęknęła. - Kolejny. - przyznała się przed
sobą po raz pierwszy, że dlatego właśnie tak bardzo starała
się zapamiętywać znaki szczególne mordek mieszkańców
Ucieszności. Przez rok, który tutaj spędziła, widziała nie
mniej niż pięćdziesięciu ostrzyżonych. Teraz nie miała
żadnych wątpliwości, że spotkała nowego - stępione końce
piór były jasne i sztywne.
- Kto to był, Tatep? - zapytała.
Pochylił głowę zawstydzony.
- Chornian - powiedział.
- Za co? - Marianna nie potrafiła się powstrzymać.
W swym głosie usłyszała wojowniczo nieprofesjonalną nutę.
- Za powiedzenie czegoś, czego boję się powtórzyć, nawet
w twoim języku - odparł Tatep. - W przeciwnym razie mógłbym
stracić własne piórka.
Marianna westchnęła głęboko.
- Przepraszam, że w ogóle cię o to zapytałam. - To
było głupie.
Powinni jak najszybciej wyjść, żeby Chornian mógł
wypełnić swoje zadanie nie narażając się przed nimi na
upokorzenie.
- Chociaż - powiedziała na głos, nie dbając, czy zachowuje
się profesjonalnie, czy nie - to Halemtat powinien się
wstydzić, nie Chornian.
Oczy Tatepa rozszerzyły się ze zdziwienia. Marianna
zrozumiała, że posunęła się za daleko. Podziękowała
grzecznie dmuchaczce w języku Ucieszności i obiecała, że
wróci w dniu Debem Op Chorr, by obejrzeć próbki.
Kiedy wychodzili od Killim, Marianna usłyszała za sobą
tupot - Chornian wrócił do sklepu natychmiast, ale tak, żeby
nikomu się nie narzucić. Zacisnęła mocno usta, dając wyraz
milczącemu oburzeniu i ruszyła za Tatepem, nie oglądając się
już za siebie.
Wreszcie doszli do komunalnego lasu. Marianna udając, że
nic się nie stało, zaczęła wypytywać Tatepa o jakieś
nieznane drzewo.
- To huep - wyjaśnił. - Bardzo dobre do rzeźbienia, ale
nie najlepsze do jedzenia. - Przez chwilę zastanawiał się. -
Chyba źle to powiedziałem. Smak ma wyśmienity, ale wartość
odżywczą bardzo niską. Za to rośnie jak wściekłe, więc zbyt
wiele osób je go za dużo, chociaż nie powinni.
- Śmieciowe jedzenie - Marianna kiwnęła głową i wyjaśniła
Tatepowi znaczenie słowa.
- Szczególnie dzieci to lubią - zgodził się z nią - ale
to nie byłby dobry prezent dla Hapet i Achino.
- W takim razie poszukajmy dla nich zdrowego jedzenia -
powiedziała Marianna.
Głęboko w lesie natrafili na kępę drzew, które pracownicy
ambasady nazywali gnomodrzewami z powodu ich wyglądu - były
przygięte i skurczone. Tatep stwierdził, że jedno z nich
nada się w sam raz i Marianna wzięła się za rąbanie
odpowiedniej gałęzi. Dowiedziała się, że zbieranie jedzenia
polega na czymś więcej niż tylko rąbaniu. Postępowała
zgodnie z instrukcjami Tatepa, by nie uszkodzić drzewa.
- A teraz spójrz tutaj, Marianno - odezwał się. -
Tuż po dniu waszej Gwiazdki górna część pnia wypuści pęd.
Jeśli jednak uszkodzisz drzewo, nic z niego już nie
wyrośnie.
Marianna rąbała z wielkim staraniem. Uderzanie siekierką
pozwalało jej wyładować trochę gniewu. Potem przyjrzała się
gnomodrzewu z uwagą i znalazła drugie miejsce.
- Czy to będzie odpowiednie? - zapytała.
- Tak - Tatep był wyraźnie zadowolony, że tak szybko
złapała, o co chodzi. - Poczekał, aż obetnie drugą gałąź,
a potem starannie wybrał trzecią i mruknął:
- Chornian powiedział, że Halemtat zachowuje się tak, jak
talemtat. Jednemu z dzieci spodobał się rytm i powtórzyło
go.
- Talemtat to pnącze, które dusi drzewo, na którym
rośnie? - zapytała bardzo cicho.
Tatep tylko skinął głową.
- Czy... czy Halemtat kazał także ostrzyc dzieci?
Powieki przysłoniły oczy Tatepa.
- Całą rodzinę. Rozkazał całej rodzinie, by się
ostrzygła.
To dlatego Chornian pobiegł po zakupy. Gotów był sam
narazić się na wstyd, żeby chronić resztę rodziny.
Wyładowała swój gniew na kolejnej gałęzi gnomodrzewa.
Kiedy gałąź spadła prosto na jej nogę, przysiadła na
ziemi, by obejrzeć obtarcie i popatrzyła Tatepowi prosto w
oczy.
- Jak długo? Jak długo odrasta kryza? - Będąc na planecie
od roku nie widziała, żeby w ogóle pióra się regenerowały.
- Po kilku przebudzeniach - odrzekł. - Odrastanie może
zostać przyspieszone, jeśli się je welspeth, ale...
Ale welspeth rósł tylko w cieplarniach i był za drogi dla
kogoś takiego jak Chornian.
- Rozumiem - powiedziała. - Dziękuję ci, Tatep.
- Uważaj, gdzie powtarzasz to, co dziś usłyszałaś.
Najlepiej, żebyś nigdzie tego nie powtarzała. - Spojrzał na
nią z ukosa i nastroszył pióra. - Nie jestem pewien, czy
Halemtat mógłby ostrzyc człowieka ani czy wy bylibyście
zawstydzeni ostrzyżeniem, ale nie chciałbym się czuć
odpowiedzialny, gdyby coś takiego się wydarzyło.
Mariannie nie pozostawało nic innego, jak tylko się
uśmiechnąć. Przejechała dłonią po swoich jasnych włosach.
- Miałam kiedyś ogoloną głowę. To było dawno temu i
bardzo daleko stąd, ale zamierzano mnie upokorzyć.
- Zamierzano?
- Pomalowałam czaszkę na czerwono i żyłam tak jak
poprzednio. Wywołałam coś w rodzaju mody i w rezultacie to
ten, kto mnie ogolił, czuł się - i całkiem słusznie -
zawstydzony.
Powieki Tatepa jeszcze raz skryły jego oczy.
- Muszę się nad tym zastanowić - powiedział wreszcie. -
Mamy już dość gałęzi na odpowiedni prezent, Marianno. Czy
moglibyśmy się teraz zająć twoim gwiazdkowym drzewkiem?
- Tak. - Podniosła się i przyjrzała gałęziom. - I jeszcze
coś... Będę potrzebowała drewna do rzeźbienia. Chciałabym
zrobić prezenty moim przyjaciołom. To kolejny zwyczaj
gwiazdkowy.
- Rzeźbienie prezentów. Marianno, mówisz o tym tak, jakby
to były święta na Ucieszności.
Marianna roześmiała się.
- Bo tak właśnie jest. Chętnie podzielę się z tobą moją
Gwiazdką.

Clarence Doggett był Superplenipotencjalnym Reprezentantem
Ziemi na planecie Ucieszność. Tego dnia ubrał się w sposób
odpowiedni do swego ekstrawaganckiego tytułu w spodnie ze
srebrnymi lampasami i czerwoną jedwabną marynarkę. Przy jego
pasku pobrzękiwała wielka srebrna klamra. Marianna ukuła na
swój użytek teorię, że im strojniej był ubrany, tym chętniej
wyrażał zgodę na prośby swoich podwładnych. Teraz uznała, że
warto spróbować.
Ale Clarence Doggett poprawił tylko marynarkę i
odpowiedział:
- Nie mamy podstaw do pisania listu protestacyjnego w
związku z tym, co cesarz Halemtat zrobił Chornianowi. Co
prawda, pozbawił nas cennego pracownika...
- A co z prawami człowieka?
- On nie jest człowiekiem, Marianno. To obcy.
Przynajmniej nie nazwał go jeżem, jak to miał w zwyczaju,
pomyślała Marianna. Clarence Doggett był niefortunnym
rezultatem tego, co media okrzyknęły "wielkim otwarciem".
Przez długi czas ludzie uważali się za samotnych w całej
galaktyce, a pewnego dnia dowiedzieli się, że są tylko jedną
z wielu inteligentnych ras. Stworzenie pięciuset ambasad
okazało się ciężkim zadaniem. Ponieważ Ucieszność uważano za
planetę nie pierwszej ważności, tutaj trafiły szumowiny z
dna beczki. Marianna bardzo starała się nie okazać jedną z
nich mimo przykładu, jaki stanowił jej zwierzchnik.
Clarence podkręcił długiego, zgodnie z nakazami mody,
wąsa.
- Przecież tak naprawdę wcale nie umierają ze wstydu
- dodał.
- Proszę pana... - zaczęła Marianna.
Podniósł dłoń.
- Uznajmy tę sprawę za zamkniętą. Jak tam przygotowania
do Gwiazdki?
- Świetnie - odpowiedziała bez entuzjazmu. - Killim - jej
specjalnością są wyroby ze szkła - przyniesie za parę dni
bombki. Zdaje się, że ma kilka swoich pomysłów. Wysyłam z
Nickiem Minskim listy na Ziemię z prośbą o informacje, czym
się barwi szkło.
- Świetna robota. Każdy rodzaj rzemiosła, który może
włączyć Ucieszność do ekonomii galaktycznej jest dobry.
Otrzymujesz pochwałę.
Marianna wcale nie czuła się usatysfakcjonowana, ale
odparła:
- Dziękuję panu.
- I pracuj tak dalej. Ten twój pomysł z Gwiazdką może
bardzo podnieść morale.
To oznaczało, że została odprawiona. Marianna przeprosiła
i, powłócząc nogami, ruszyła do swego biura.
- To nie są ludzie - mruczała do siebie. - To są obcy. I
naprawdę wcale nie umierają ze wstydu.
Zatrzasnęła za sobą drzwi i zaklęła głośno.
- Ale Chornian nie może otrzymać pracy, jego dzieci nie
mogą się bawić z przyjaciółmi, a jego partnerka, Chaylam,
nie może iść na rynek. Co będzie, jeśli umrą z głodu?
- Nie umrą - odpowiedział jej stanowczy głos.
Marianna aż podskoczyła.
- To tylko ja - odezwał się Nick Minski. Odchylił się w
fotelu i oparł długie nogi na blacie biurka. -
Przyglądałem się, co w takiej sytuacji robią sąsiedzi.
Znajomi - wliczając w to twego przyjaciela Tatepa - zanoszą
resztki ze swoich posiłków rodzinie Chorniana. Z głodu nie
umrą. Przynajmniej nie umrze rodzina Chorniana. Nie byłbym
taki pewien, gdyby dotyczyło to kogoś mało popularnego.
Nick był szefem zespołu etnografów badających Ucieszność.
On przynajmniej prowadził rzetelne obserwacje, na których
mógł oprzeć swe wnioski.
Doprowadził krzesło do równowagi chwiejnej.
- Nie jestem w stanie powiedzieć, czy pomaganie
Chornianowi wystawi Tatepa na takie samo niebezpieczeństwo.
Z tego, co mówiłaś, zrozumiałem, że Clarence nie zdecyduje
się na formalny protest.
Marianna przytaknęła.
Krzesło opadło uderzając o podłogę, aż Marianna
podskoczyła.
- A niech to - powiedział - Doggett to mały gnojek.
Marianna uśmiechnęła się smutnie.
- Będzie mi ciebie bardzo brakowało, Nick. Dyplomatom nie
wolno rozmawiać tak bezpośrednio.
- Za rok wrócę. Przywiozę ci race na kolejną Gwiazdkę. -
Uśmiechnął się szeroko.
- Przechodziliśmy już przez to, Nick. Być może, fajerwerki
należą do tradycji gwiazdkowych w twojej rodzinie, ale na
pewno nie w mojej. Cała ta strzelanina i błyski wcale
nie pasują do mojej Gwiazdki.
- A na razie - kontynuował niezniechęcony - zastanów się
nad moją propozycją. Dowiedziałaś się o Tatepie i jego
ziomkach więcej niż połowa ludzi w moim zespole; niezależnie
od papierów mogę cię umieścić w grupie etnografów. Brakuje
nam ludzi do pracy. Wolałbym zrezygnować z przypadającej na
mnie w tym roku wycieczki na Ziemię, ale...
- Nie da się mieć wszystkiego.
Roześmiał się.
- Chyba się boją, że poczujemy się miejscowymi, jeśli
jednego roku na pięć nie spędzimy na Ziemi. - Nagle wyprężył
pierś. - Jak bym wyglądał z pierzastą kryzą?
- Elegancko - oznajmiła, co skwitował kolejnym wybuchem
śmiechu.
Rozległo się pukanie do drzwi. Na progu stanął Tatep, z
piórami nastroszonymi z zimna.
- Cześć, Tatep, przyszedłeś w dobrej chwili. Chodź
się dzielić.
Nick zdjął stopy z biurka i bardzo formalnie przywitał
się z przedstawicielem Ucieszności. Tatep odpowiedział
równie formalnym ukłonem, a potem dodał gwoli wyjaśnienia:
- Marianna dzieli swoją Gwiazdkę ze mną.
Nick pochylił głowę spoglądając na Mariannę.
- Ale jeszcze nie czas...
- Wiem - odparła. Podeszła do biurka, na którym leżała
paczka zawinięta w papier. - Tatep, Nick jest moim bliskim
przyjacielem. Zwyczajowo dajemy sobie prezenty w dniu
Gwiazdki, ale ponieważ Nicka wtedy nie będzie tu z nami,
zamierzam dać mu prezent już teraz.
Podała mu pakunek.
- Wszystkiego najlepszego, Nick. Trochę za wcześnie,
ale...
- Ukryłaś podarunek w papierze - zauważył Tatep. - Czy to
też należy do tradycji?
- Tak, ale nie jest konieczne.
- Tradycyjne, ale niekonieczne. Przyjemność leży
częściowo w niespodziance - wyjaśnił Nick. Rzucił
uśmiechnięte spojrzenie Mariannie, podniósł pakunek do ucha
i potrząsnął nim. - A także zgadywanie, co jest w paczce. -
Jeszcze raz nią potrząsnął nasłuchując. - Nie, nie mam
pojęcia, co to może być.
Odłożył prezent na kolana.
Tatep uderzył ogonem, najwyraźniej zdziwiony.
- Dlaczego nie otworzysz?
- W mojej rodzinie z otwieraniem prezentów czekało się aż
do Gwiazdki, nawet jeżeli leżały ładnie zapakowane i gotowe
pod drzewkiem już tydzień wcześniej.
Tatep wspiął się na stołek, wystawiając swoją zdziwioną
mordkę.
- O, nie - jęknęła Marianna. - Chyba nie mówisz tego na
serio. Nie otworzysz paczki aż do Gwiazdki?
Nick roześmiał się.
- Tylko się z wami przekomarzam.
Następnie zwrócił się do Tatepa:
- W mojej rodzinie do zwyczajów należy oczekiwanie... ale
również znalezienie jakiegoś rozsądnego powodu, żeby położyć
łapy na prezencie w tej samej chwili, kiedy się go dostaje.
Marianna chce zobaczyć, jaką będę miał minę, kiedy rozpakuję
paczkę, myślę, że to wystarczający powód.
Jego długie palce znalazły miejsce, w którym papier
zachodził na siebie, i zaczęły powoli go rozwijać.
- Poza tym nasze szanowne światy nie uzgodniły, kiedy
właściwie ma być Gwiazdka. Na którymś z nich ten dzień musi z
pewnością przypadać dzisiaj.
- Dobre wytłumaczenie - stwierdziła Marianna wzdychając z
ulgą. - Racja.
- Racja - powtórzył za nią Tatep. Pochylił się na swym
stołku, wpatrując się w papier rozwijany przez Nicka.
- To Czajkowski podpowiedział mi pomysł - mówiła
Marianna. - Chociaż, prawdę mówiąc, dziadek do orzechów w
suicie Czajkowskiego nie był specjalnie tradycyjny. Ale ten
jest: tylko spójrzcie.
Nick w tej właśnie chwili wyciągnął figurkę pomalowaną
jasnymi farbami. W zielonym surducie, spodniach ze srebrnymi
lampasami i z wielkimi wąsami. Wymyślny pasek spinała
srebrna klamra. Nick roześmiał się.
Z nieco wymuszonym uśmiechem Marianna podała mu
miejscowy owoc, który mógł uchodzić za orzech włoski.
Nick już się nie śmiał, tylko obracał prezent w
dłoniach, przyglądając mu się z uwagą.
- Chcesz mi powiedzieć, że to jest prawdziwy dziadek,
którym da się rozbić orzech?
- Ależ oczywiście. Moja rodzina zajmowała się ich
wyrobem. - Złożyła dłonie. - No dalej - ścisnęła je, jakby
demonstrując - rozbij go.
Nick włożył orzech w potężne szczęki i po chwili wahania
zamknął oczy i nacisnął. Orzech wydał głośny, niezwykle
satysfakcjonujący trzask i Nick roześmiał się jak
mały chłopiec.
- Podziel się żartem - poprosił Tatep.
- Chętnie - zgodziła się Marianna. - Gwiazdkowe dziadki
do orzechów, których ten jest znakomitym reprezentantem,
przedstawiają znane postacie - szczególnie takie, których
nikt nie lubi. To sposób, by zemścić się na kimś nieuczciwym
lub pompatycznym. Stosowano tę sztuczkę, by kpić na równi z
księżniczek i policjantów i... - Marianna machnęła ręką
wskazując na dziadka - no, chyba go rozpoznasz?
- O nie - Tatep wpatrywał się w postać szeroko otwartymi
ze zdziwienia oczami. - To jest Clarence Doggett, prawda?
Kiedy Marianna skinęła głową, Tatep zapytał:
- Czy będziesz miała znowu ogoloną głowę?
Marianna zaśmiała się.
- Jeśli tak, to pomaluję skórę na tradycyjne gwiazdkowe
kolory: czerwony i zielony, i przyczepię do ucha jedną ze
szklanych ozdób, które robi dla nas Killim. Chociaż nie
przypuszczam, żeby mi to groziło - dodała dla porządku. -
Clarence nie zrobiłby czegoś takiego. - Nickowi, który
zwrócił uwagę na słowo "znowu", powiedziała. - Kiedyś ci
opowiem.
Skinął głową i włożył w szczęki Clarence'a kolejny
orzech. Skorupa pękła z głośnym trzaskiem. Wręczył środek
Tatepowi, który go zjadł i zagrzechotał strosząc swoją
sztywną pierzastą kryzę, co było równoznaczne z wybuchem
śmiechu. Marianna cieszyła się podwójnie z wizyty Tatepa -
teraz już wiedziała, co zrobi dla niego na Gwiazdkę.

W dzień Wigilii Marianna poczuła się jakaś zagubiona -
czegoś jej brakowało, żeby ten dzień nazwać świętem, ale nie
była w stanie powiedzieć czego właściwie.
Nie chodziło o kolor drzewka, które Tatep pomógł jej
wybrać. Doskonale imitowało kształt choinki i nawet jeśli
liście były tak głęboko czerwonej barwy, że miejscami
wydawały się aż czarne, nie miało to znaczenia.
- W przyszłym roku poproszę Killim, żeby zrobiła zielone
ozdoby - Marianna zwróciła się do Tatepa. - Wtedy
otrzymamy odpowiedni kontrast.
Włosy anielskie kupiła od jednej z tkaczek Ucieszności i
pocięła je na odpowiednią długość. Pasma zwisały teraz z
gałęzi jak należy. Wszystkie siedmioro dzieci, które
przyjechały na Ucieszność ze swymi rodzicami-etnografami,
pokazywały z zapałem miejscowym, jak należy rozwieszać włosy
anielskie, co oznaczało, że więcej srebrnej nici wisiało na
dzieciach i gościach niż na drzewie.
I o to chodziło. Nickowi na pewno by się podobało,
pomyślała Marianna. Esperanza nagrywała całe przyjęcie na
kasetę, ale to nie to samo, co uczestnictwo.
Killim osobiście przyniosła szklane ozdoby. Dwanaście
szklanych kul wręczyła Mariannie. Wszystkie były lśnieniem
barw, każda inna. Zebrani wydawali ochy i achy, ale
najlepsze miało dopiero nadejść. Rzemieślniczka wyciągnęła
kolejną paczkę.
- Prezenty - oświadczyła. - Prezenty dla twojego
Budzącego się Drzewa.
Wewnątrz pudła znajdowała się menażeria małych,
kolorowych zwierzątek ze szkła: niekrólików, palcoryb,
wstęgoskrzydeł. Każde miało pętelkę ze szkła tak, by można je
było powiesić na drzewku. Marianna bojąc się, że zniszczy
delikatne przedmioty sztuki, oddała je George'owi, który
przymocował je do gałązek drzewka.
Później wzięła Killim na stronę i podziękowała jej, jak
należy, za prezenty.
- Chociaż nie jestem pewna, czy powinnam je przyjąć.
Powiedz jej, że chętnie za wszystko zapłacę, Tatep. Gdyby
miała je w sklepie, wykupiłabym natychmiast co do jednego. A
w chwili gdy zawisły na drzewku, zrozumiałam, jak bardzo były
tu potrzebne.
Tatep długo przemawiał, a Killim cały czas grzechotała.
Wreszcie Tatep zagrzechotał także.
- Marianno, troje ludzi zamówiło już u niej takie ozdoby,
bo chcą je wysłać na Ziemię.
Killim dodała coś, czego Marianna nie zrozumiała.
- Troje ludzi w ciągu ostatnich pięciu minut. Ona mówi:
myśl o tym jako o... reklamie.
- Nie możesz mi za nie zapłacić - wtrąciła rzemieślniczka
wciąż grzechocząc. - Już za nie coś od ciebie dostałam.
- Ona mówi... - zaczął Tatep.
- W porządku. Zrozumiałam.
A potem Kelleb przyniósł gwiazdę. Wykonana ze srebrnego
drutu, lśniła właśnie tak jak powinna lśnić choinkowa
gwiazda. Postawił sobie jedno z dzieci na ramionach, a ono
przy ogólnym aplauzie zawiesiło gwiazdę.
Marianna westchnęła. Zastanawiało ją, dlaczego wcale nie
czuje się dobrze.
- Gdyby był tutaj Nick - zauważył Tatep - sięgnąłby do
szczytu bez niczyjej pomocy.
- Chyba masz rację - odparła Marianna. - Szkoda, że go
nie ma. Podobałoby mu się. - I w tej właśnie chwili zdała
sobie sprawę, że dla niej ta Gwiazdka nie może być prawdziwą
Gwiazdką, ponieważ nie ma Nicka Minskiego.
- W przyszłym roku - powiedział Tatep.
- W przyszłym roku - powtórzyła Marianna i humor od razu
jej się poprawił.
Drzewko lśniło ozdobami. Przez chwilę wszyscy stali i
przyglądali mu się, ale potem zrobiło się nagle zamieszanie,
ponieważ zaczęto wyszukiwać prezenty. I nagle Clarence
Doggett - że też akurat musiał to być on - podniósł
kieliszek i oświadczył:
- Wznoszę toast. Gwiazdkowy toast. Na cześć Marianny,
która przeniosła Gwiazdkę przez trzydzieści świetlnych lat
ze starej Ziemi.
Marianna poczerwieniała widząc wznoszące się w jej stronę
kieliszki. Gdy wypili, podniosła swój i odpowiedziała
tradycyjnymi wigilijnymi życzeniami:
- Wesołych świąt. I niech Bóg was błogosławi.
Esperanza przerwała podniosły nastrój zapytaniem:
- Czy możemy otworzyć prezenty teraz, czy - jej głos
zabrzmiał nagle płaczliwie, chociaż czaił się w nim i śmiech
- musimy poczekać do jutra?
Marianna spojrzała na Tatepa.
- Jaki dzień dzisiaj mamy? - zapytała. Znała się dość
dobrze na lokalnym czasie, by przewidzieć odpowiedź.
- Dzisiaj mamy Tamemb Nap Chorr.
Uśmiechnęła się do zebranych.
- Zgodnie ze zwyczajami Ucieszności, dzień się zmienia,
kiedy zachodzi słońce - tak więc co najmniej od godziny mamy
Boże Narodzenie. Ale najpierw pozwólmy dzieciom wziąć
prezenty.
Zrobił się wielki harmider, szeleściły papiery,
otwieraniu prezentów towarzyszyły okrzyki zachwytu.
Tatep dotnął ramienia Marianny.
- Następni goście - powiedział. Marianna odwróciła się.
To był Chornian, jego partnerka Chaylam i ich dwoje dzieci.
Ich widok wprawił Mariannę w niepomierne zdumienie.
Zaprosiła całą czwórkę nie wierząc, że się zjawią.
- I na dodatek świątecznie ubrani! - wykrzyknęła, chociaż
wiedziała, że nie Gwiazdka była powodem przebrania. -
Lśnicie jak sama choinka - kiedy to mówiła, jej własne oczy
lśniły.
W kryzie i na ogonie, na każdym krótko obciętym piórze
tkwił czerwony koralik.
- Szkło? - zapytała.
- Tak - odparł Chornian. - Killim to dla nas zrobiła.
- Wyglądacie wspaniale! Po prostu cudownie. - Wisiorki
Chaylam były złote i kiedy zawstydzona zaszeleściła
piórkami, w każdym odbiło się światło. - Jak
refleks słońca na wodzie - wyszeptała jej Marianna. Kryzy i
ogony dzieci ozdobione zostały paciorkami we wszystkich
kolorach tęczy.
- Sama tak bym się wystroiła - dodała Marianna.
Przyjrzała się z bliska dzieciom. - Każde inne. Chodźcie,
przyłączcie się do zabawy. Obawiałam się, że będę musiała
jutro zanieść wam prezenty do domu. Ale teraz mogę zobaczyć
wasze miny i dowiem się, czy dobrze wybrałam.
Zaprowadziła dzieci pod drzewko i dziękowała swym
szczęśliwym gwiazdom, że poprosiła Tatepa, by napisał ich
imiona na paczkach. Zostawiła je myszkujące w poszukiwaniu
prezentów. Upominki dla rodziców miała przy sobie.
- To było trudne - powiedział Chornian Mariannie. -
Trudno było przejść dumnie ulicami, ale udało się. A
dzieci maszerowały najdzielniej. One dodawały nam odwagi.
- Musieliśmy się na to zdobyć, jeśli nawet nie dla
siebie, to dla nich - dodała Chaylam.
- Tak - zgodził się Chornian. - Jutro przejdę się w
pełnym słońcu. Pójdę na bazar. Moje ostrzyżone lotki
zalśnią, a ja nie będę się wstydził, że powiedziałem prawdę
o Halemtacie.
Marianna pomyślała, że to najpiękniejszy gwiazdkowy
prezent, jaki sobie mogła wymarzyć. - Przygotowaliśmy ci z
Chornianem ten prezent. - Tatep starał się mówić bardzo
wyraźnie, żeby na pewno dobrze z rozumiała.
Marianna wiedziała, że to, co Tatep wyciągał ze
swej torby, było prezentem tylko od niego, ale chętnie
przyłączyła się do gry, która miała sprawić przyjemność jej
gościom. Wcale nie oczekiwała podarków i teraz nie mogła się
doczekać, by zobaczyć, co jego zdaniem było odpowiednie na
tę okazję.
Jednak zachowała wszystkie konieczne formy. Najpierw
potrząsnęła bardzo delikatnie pudełkiem tuż przy uchu. Jeśli
w ogóle było coś słychać, zagłuszyły to kolędy, dochodzące z
drugiej części pokoju.
- Nie mogę się domyślić! , wykrzyknęła uszczęśliwiona.
- W takim razie otwórz.
Otworzyła. Znalazła figurkę z drewna w kolorze burgunda,
gorzkiego w smaku i dlatego rzadko używanego, ale bardzo
cenionego, ponieważ na pewno dzieci nie sięgały po wykonane
z niego przedmioty. Styl był całkowicie miejscowy i
musiała wpatrywać się dobrą chwilę, zanim rozpoznała, co
rzeźba przedstawia. Ale kiedy już to się stało, wiedziała, że
prezent ten pozostanie dla niej skarbem na całe życie.
Niewątpliwie był to Nick - ale Nick widziany oczyma
Tatepa, więc z niezwykłej perspektywy.
- Och, Tatep! - na szczęście przypomniała sobie na czas i
dodała: - Och, Chronian! Tak bardzo wam dziękuję. Nie mogę
się doczekać, kiedy pokażę to Nickowi. Dlaczego
pomyśleliście właśnie o nim?
- To jest twój najlepszy ludzki przyjaciel - powiedział
Tatep. - Najwyraźniej ci go brak. Nie masz żadnego zdjęcia.
Pomyślałem, że będzie ci miło mieć jego podobiznę.
Przytuliła do siebie figurkę.
- Tak. Dziękuję wam. - Potem nagle uniosła rękę,
oczy jej lśniły. - Czekaj. Czekaj tutaj, Tatep. Nigdzie nie
odchodź.
Odsunęła gałęzie choinki i wyciągnęła prezent, jaki dla
niego naszykowała. Wróciła w miejsce, gdzie czekali na nią
mieszkańcy Ucieszności.
- Czekałem - oznajmił poważnie Tatep.
Wręczyła mu pakunek.
- Nie umiem zgadnąć - oświadczył.
- W takim razie otwórz. Ja nie mogę już wytrzymać!
Zerwał papier równie nonszalanckim gestem co Nick -
odsłaniając pomalowanego na jasne kolory dziadka i torbę
orzechów.
Marianna wstrzymała oddech. Cała trudność polegała
oczywiście na tym, żeby zrobić przyrząd w formie
rozpoznawalnej przez Tatepa. Wykonała cesarza Halemtata, jak
siedzi na swych szerokich pośladkach. Przedstawiła go
przesadnie okrągłego i z ponurą miną. W prawej ręce trzymał
ogromną parę nożyc - w stylu tych, którymi jego
strażnicy obcinali pióra.
Oczy Chorniana rozszerzyły się. Znowu zagrzechotał tak
gwałtownie, że Marianna nie nadążała ze zrozumieniem.
Wiedziała tylko, że jest wzburzony.
Dopiero w tej chwili zrozumiała, co właściwie zrobiła.
- O, mój Boże, Tatep! On nie może kazać obciąć ci piór za
posiadanie tego przyrządu?
Lotki Tatepa grzechotały i grzechotały. Włożył jeden z
orzechów między szczęki Halemtata i nacisnął go z
zaciekłością. Wręczył wnętrze orzecha Mariannie, ale jego
kryza wciąż hałasowała.
- Jeśli tak by zrobił, Marianno, to pójdziesz ze mną do
Killim i pomożesz mi wybrać odpowiedni kolor paciorków.
Rozbił następnego orzecha i dał go Chornianowi. Teraz już
obaj grzechotali na wyścigi - szklane paciorki Chorniana
wydawały wspaniale radosny dźwięk.
Marianna poczuła wielką ulgę. Chwilę później Esperanza
pobiegła, żeby kupić więcej orzechów, by każde z dzieci
Chorniana mogło choć jednego rozbić.
Marianna spojrzała na wizerunek Nicka.
- Tak mi przykro, że nie jesteś z nami - powiedziała mu -
ale obiecuję, że wszystko to ci opiszę, zanim jeszcze pójdę
dziś wieczorem spać. I postaram się nie zapomnieć niczego,
co wydarzyło się dziś wieczór.

Kochany Nicku - pisała Marianna w kolejnym liście parę
miesięcy później. - Nie będziesz z tego, co się tu dzieje,
zadowolony. Stwierdziłam, że nie jestem w porządku ani jako
etnograf, ani tym bardziej jako dyplomata. Chodziło mi tylko
o wspólne spędzenie Gwiazdki z Tatepem i Chronianem oraz,
prawdę mówiąc, z każdym, kto miałby na to ochotę. Żeby jednak
użyć słów Clarence'a, jednym zgrabnym ruchem wysłałam
mieszkańców Ucieszności wprost do piekła.
Bo widzisz, ostatnimi czasy strzyżenie piór nie odnosi
żadnego skutku. Co najmniej siedemdziesięciu pięciu
miejscowych chodzi wystrzyżonych po mieście i to całkiem
bezwstydnie. A na końcach lotek noszą paciorki. Widziałam
nawet jednego nastolatka w paciorkach bez ostrzyżonych piór!
Killim błogosławi nowe obyczaje. Nigdy nie była tak
zajęta jak teraz, musiała nawet zatrudnić dwóch pomocników.
Robi "gwiazdkowe ozdoby". Co najmniej połowa galerii sztuki
w całym poznanym wszechświecie wysyła do niej zamówienia.
Natomiast uczniowie zajmują się wyrobem wisiorków. To nie
wszystko. Wczoraj wpadłam do niej na chwilę i wiesz, kto się
akurat pojawił? Koppen. Pamiętasz go? To jeden z doradców
Helemtata. Nigdy nie zgadniesz, czego chciał. Zestawu
wisiorków! A wcale nie miał ostrzyżonych piór. Nie kupował
też prezentu dla przyjaciela. Zamierzał powiedzieć - tak
poinformował Killim - kilka nieprzyjemnych prawd
Halemtatowi. Nie zrozumiałam wszystkiego, ponieważ mówił za
szybko, w każdym razie oczekiwał, że zostanie ostrzyżony,
więc się przygotowywał. Kupił bardzo drogie błękitne
paciorki. Wyraźnie wysoko się ceni!
Poczułam bardzo niezawodową radość! Kilka słów prawdy
Helemtatowi z pewnością by się przydało.
Chornian natomiast zajął się wyrobem dziadków do
orzechów. W porządku, wina leży całkowicie po mojej stronie.
Ja mu pokazałam, jak się je robi.
Wysyłam ci hologramy, w tym jeden, na którym widać moje
dzieło. Różnica między dziadkiem do orzechów w ludzkim
wydaniu a dziadkim do orzechów z Ucieszności jest
oczywista, kiedy na nie spojrzeć.
Nadal mi cię brak, chociaż uważasz, że fajerwerki pasują
do Gwiazdki.
Do zobaczenia wkrótce - jeśli Clarence nie ugotuje mnie w
moim własnym puddingu.
Potem Marianna siedziała jeszcze długo, trzymając świetlne
pióro przy ekranie, ale wreszcie dopisała:
Kochająca cię Marianna
I wrzuciła list do plików następnej poczty.

Uciecha
Przesilenie letnie
(zgodnie z czasem miejscowym)
Kochany Nicku,
tym razem to nie moja wina. Narozrabiała
Esperanza. Wymyśliła, żeby obchodzić dzień Luthera Kinga
(masz rację, wiem, że gdybym pamiętała o Martinie Lutherze
Kingu, sama bym zaproponowała obchodzenie jego święta, ale
faktem jest, że nie pamiętałam. Jeśli przeczytasz o nim,
tobie też się spodoba), no i zaprosiła na obchody kilku
miejscowych.
Uroczystość kończy się tak, że każda z obecnych osób "ma
marzenie". To nie polega na opowiadaniu życzeń, Nicku.
Raczej chodzi o postawienie sobie celu, nawet takiego, który
wydaje się wszystkim nieosiągalny, ale należy sobie
postanowić, że dołoży się wszelkich starań, aby go jednak
osiągnąć. Nawet Clarence się przyznał, przy tej okazji, że
marzy, by przestać myśleć o mieszkańcach Ucieszności jako o
"jeżach". Esperanza powiedziała później, że Clarence nie do
końca zrozumiał, o co chodzi, ale dla niego to i tak był krok
w dobrym kierunku.
No więc po tym Tatep zapytał Esperanzę, jak zwykle bardzo
grzecznie, czy byłoby możliwe, żeby on również miał swoje
marzenie. Oczywiście, otrzymał zgodę. Tak więc Tatep wstał i
powiedział:
- Marzy mi się... marzy mi się, że pewnego dnia nikomu
nie będą strzygli piórek za mówienie prawdy.
(Zobaczysz to, o czym piszę, na taśmie, którą wysyła ci
Esperanza. Wszyscy zgodziliśmy się wtedy, że to bardzo dobre
marzenie).
No i potem Esperanza powiedziała, że marzy jej się, by na
każdej planecie zachowane były prawa człowieka. Po tym
oczywiście musieliśmy wytłumaczyć, co to są te "prawa
człowieka". Esperanza wreszcie przełożyła im pięć
konstytucji różnych narodów, a na dodatek książkę
zawierającą przemówienia Martina Luthera Kinga.
O, mój Boże. Właśnie zrozumiałam. Może to jednak była
moja wina. Dopiero teraz sobie o tym przypomniałam. Ty
osądź, Nicku.
Jakiś tydzień później zbierałam z Tatepem drewno na
rzeźby, które - jak powiedział - zamierza przygotować na
kolejną Gwiazdkę. Nagle przestał obgryzać gałęzie i zapytał:
- Marianno, co to znaczy człowiek?
- O co ci chodzi?
- Wydaje mi się, że kiedy Clarence mówi człowiek, ma co
innego na myśli niż kiedy ty używasz tego słowa.
- To całkiem możliwe. Ludzie zazwyczaj używają słów dość
niefrasobliwie.
- Co ty masz na myśli, kiedy mówisz "człowiek"?
- Czasami mam na myśli rasę homo sapiens. Na pewno wtedy
kiedy mówię, że "ludzie używają słów dość niefrasobliwie".
Mieszkańcy Ucieszności są bardziej uważni w mowie.
- A co masz na myśli, kiedy mówisz "prawa człowieka"?
- Kiedy mówię "prawa człowieka", mam na myśli prawa
wszystkich sapientes. Ale nie gwarantowałabym, że Clarence ma
to samo na myśli, kiedy używa tych słów.
- Czy myślisz, że ja jestem człowiekiem?
- Wiem, że jesteś człowiekiem. Przecież przyjaźnimy się.
Nie mogłabym przyjaźnić się na przykład z niekrólikiem,
prawda?
Na to zagrzechotał tak wspaniale, jak zawsze to robi, kiedy
jest bardzo rozbawiony.
- Nie, tego nie potrafię sobie wyobrazić. Ale jeśli
jestem człowiekiem, powinienem mieć prawa człowieka.
- Tak - zgodziłam się. - Oczywiście, że powinieneś.
W takim razie to może moja wina. Esperanza opowie ci
resztę - od dwóch tygodni miejscowi okupują jej dom -
oglądają wszystko, co ma jakikolwiek związek z Martinem
Lutherem Kingiem.
Nie wiem, czym to wszystko się skończy, ale bardzo bym
chciała, żebyś tu był i widział, co się wyprawia.
Ucałowania, Marianna

Kiedy Marianna przyglądała się, jak miejscowe dziecko
rozłupuje orzecha dziadkiem w kształcie Halemtata, zimny
dreszcz przeszedł jej po krzyżu. To był już siedemnasty,
jakiego widziała w tym tygodniu. Najwyraźniej nie tylko
Chornian je produkował. Jednak tym razem po raz pierwszy
ujrzała, że szczękami Halemtata rozbija orzechy dziecko.
- Cześć - powiedziała. Stanęła i spotkała się wzrokiem z
malcem. - Jaka ładna zabawka! Pokażesz mi, jak działa?
- Zabawne, prawda? - wręczył jej dziadka. - Mama śmiała
się i śmiała, i śmiała.
- A jak ma na imię twoja mama?
- Pilli - odparło dziecko. - Z zielonymi i białymi
paciorkami na lotkach.
Pilli, która została ostrzyżona za to, że zarzuciła
Halemtatowi przetrzebienie cesarskich rezerw leśnych do tego
stopnia, że nie było nadziei na ich odratowanie.
I nagle Marianna pomyślała, że jeszcze rok temu żadne
dziecko nie przyznałoby się, że jego mama jest ostrzyżona.
Sama myśl o tym była wstydliwa zarówno dla matki, jak i
dziecka.
Kiedy się o tym pomyśli... rozejrzała się po bazarze i
zobaczyła co najmniej czterech ostrzyżonych. W pierwszej
dwójce rozpoznała Chorniana z jednym z dzieci, pozostałych
dwoje wydało jej się całkiem nieznanych. Ponieważ po niczym
nie udało jej się ich rozpoznać, postanowiła, że zapyta
Chorniana. Z całkiem nieprofesjonalnym zadowoleniem
stwierdziła, że może to zrobić. To również było coś zupełnie
nowego.
Wszystko stało się w niecały rok. Myślała w ziemskich
terminach ze względu na Nicka. Miał powrócić tu na
"Gwiazdkę". Tak bardzo chciała, żeby to było już teraz. Z
pewnością wiedziałby, co z tym wszystkim zrobić.
Kiedy Marianna podziękowała dziecku i podniosła się,
podeszło troje miejscowych - wszyscy z jednakowo
pomalowanymi piórami na kryzie, co identyfikowało ich jako
gwardię Halemtata.
- Oto jeden z nich - odezwał się największy.
- Tak - potwierdził drugi. - Przyłapany na gorącym
uczynku.
Największy przykucnął i odezwał się do dziecka:
- Pójdziesz z nami. To polecenie Halemtata.
Marianna poczuła, jak przerażenie ścina jej krew w żyłach.
Dziecko zgniotło ostatniego orzecha, zagrzechotało
radośnie i powiedziało:
- Czy obetną mi piórka?
- Tak - potwierdził największy gwardzista. - Zostaniesz
ostrzyżony.
Dość brutalnie odebrał dziecku dziadka do orzechów.
- Powiem Pilli, co się stało i gdzie cię znajdzie -
krzyknęła Marianna.
Dzieciak obejrzał się przez ramię, zagrzechotał znowu i
zawołał:
- Zapytaj jej, czy mogę mieć srebrne wisiorki jak
Hortap!
Marianna podniosła porzuconego dziadka - gdyby jakieś
inne dziecko go znalazło, czekałby je taki sam los - i
pobiegła ile sił do domu Pilli.
Kiedy dotarła do rogu, dwoje bawiących się dzieci
porzuciło zajęcie i pogalopowało za nią, aż dotarli do
piekarni Pilli. Weszły razem z Marianną do środka cały czas
wesoło grzechocząc. Marianna w pierwszej chwili chciała je
wyprosić, a dopiero potem opowiedzieć, co się wydarzyło, ale
Pilli przywitała tę dwójkę, jakby to były jej własne dzieci,
więc Marianna chcąc nie chcąc wyłuszczyła nowiny.
Pilli skinęła głową.
- Tak - powiedziała, wymawiając słowa bardzo starannie,
żeby Marianna wszystko zrozumiała. - Tego się spodziewałam.
Gdyby to nie był dziadek, znalazłoby się coś innego. -
Zagrzechotała. - Moja krew.
- Ale... - Marianna chciała powiedzieć: Ale czy się nie
boisz?
Pilli wręczyła kilka monet dzieciom.
- Biegnijcie do Killim - powiedziała - i poproście, żeby
zrobiła srebrne wisiorki, jeśli oczywiście nie ma gotowego
kompletu. Potem zawiadomcie tatę, co się stało.
Dzieci zniknęły, tylko się za nimi kurzyło.
Pilli zaciągnęła markizę nad sklepem, a potem odezwała
się:
- Ty chyba boisz się o moje dziecko.
- Tak - przyznała Marianna. Nigdy nie potrafiła
przekonująco kłamać. Może Nick miał rację, może dyplomacja
nie była jej mocną stroną.
- Jesteś miła - powiedziała Pilli. - Ale nie obawiaj się.
Nawet Halemtat nie ośmieliłby się ogolić dziecka.
- Jak to ogolić?
Philli zawinęła się ogonem i skubała jakieś pojedyncze
piórko.
- Przy strzyżeniu tnie się lotki tutaj - pokazała mniej
więcej w połowie długości. - Goli się tuż przy skórze. -
Palec zjechał niżej. - Nie martw się, Marianno. Nawet
Halemtat nie ośmieli się tego zrobić dziecku.
Widocznie mam się czuć uspokojona, pomyślała Marianna.
- Dobrze - powiedziała na głos. - Czuję ulgę. - A tak
naprawdę nie miała najmniejszego pojęcia, o czym właściwie
mówi Pilli, więc trudno powiedzieć, żeby była uspokojona.
Nie znała implikacji wynikających z zagrożenia. Nie spotkała
się z nim w żadnym z etnograficznych raportów.
Nadal jeszcze trzymała dziadka do orzechów w kształcie
Halemtata. Teraz dopiero przyjrzała mu się uważnie. Tylko z
pozoru przypominał tego, który zrobiła dla Tatepa. Ten
dziadek jest w stylu Ucieszności - zrozumiała. O mało nie
wypuściła go z rąk, kiedy zdała sobie nagle sprawę, że
rozpoznaje szczególny styl Tatepa. Więc także je robi?
A jeśli ona potrafi odróżnić styl Tatepa, z pewnością
również Halemtat, i co wtedy?
Ostrożnie wsunęła dziadka pod markizę, niech Pilli
decyduje, co ma z nim zrobić. Mariannie nie wolno podejmować
za nią decyzji. Następnie ruszyła szybkim krokiem w stronę
domu Tatepa.
Po drodze minęła kolejne dziecko z dziadkiem-Halemtatem.
Zatrzymała się, znalazła ojca dziecka i przekazała mu
wiadomość, że gwardia zabrała synka Pilli na strzyżenie za
taką "obrazę". Ojciec podziękował jej za informację i
delikatnie odebrał dziecku dziadka.
Ten z kolei, co Marianna potrafiła odróżnić, nie był
wycięty ani przez Tatepa ani Chorniana. To dzieło
nieznajomych jej zębów.
Po odesłaniu dziecka do domu ojciec usiadł na ziemi tak,
żeby go każdy widział. Sięgnął po pozostawioną miskę z
orzechami i zaczął rozbijać orzechy jeden po drugim, z taką
skutecznością, że Marianna nie mogła oderwać od niego
wzroku.
Nigdy dotąd nie widziała butnego mieszkańca Ucieszności,
a założyłaby się o duże pieniądze, że na takiego właśnie
patrzyła Za każdym razem, kiedy udało mu się zmiażdżyć
orzech, rozlegał się dźwięk przypominający wystrzał.
Marianna teraz już prawie biegła do domu Tatepa.
Zastała go przy pracy nad kolejnym dziadkiem do
orzechów. Po przełknięciu strugi Tatep pokazał jej swoje
dzieło.
- Co o tym myślisz, Marianno? - spytał. - Czy
wizerunek jest wierny?
Tym razem nie był to Halemtat, ale jego - z braku
lepszego określenia - wielki wezyr, Corten. Zawsze myślała,
że uśmiecha się on z afektacją. Wiedziała, że wrażenie to
wywołują nieco zniekształcone zęby, ale - przynajmniej dla
ludzkiego oka - wyglądało to na wymuszony uśmiech. Postać
wykonana przez Tatepa miała taki sam grymas, tylko jeszcze
poszerzony. Marianna nie potrafiła się powstrzymać...
zachichotała.
- Aha! - wykrzyknął Tatep, grzechocząc ze wszystkich
sił. - Przynajmniej raz zrozumiałaś dowcip bez tłumaczenia.
Grzechotanie otrzeźwiło Mariannę.
- Myślę, że za swoją pracę zostaniesz ostrzyżony -
stwierdziła i opowiedziała mu historię dziecka Pilli.
Nie odpowiedział. Opadł tylko na łapy i podszedł do
skrzyni w kącie, gdzie trzymał wyrzynki i inne wartościowe
przedmioty. Ze skrzyni wyjął pudełko. Wrócił do niej.
- Potrząśnij. Na pewno zgadniesz, co się kryje w środku.
Zaciekawiona zrobiła, o co prosił.
- Zestaw wisiorków - powiedziała.
- Widzisz, jestem przygotowany. Ich grzechotanie imituje
śmiech, prawda? Śmiech z Halemtata. Poprosiłem Killim, żeby
dla mnie zrobiła paciorki czerwone, ponieważ na taki kolor
pomalowałaś czaszkę, kiedy cię ostrzygli.
- Czuję się zaszczycona...
- Ale?
- Ale boję się o ciebie. O was wszystkich.
- Dziecko Pilli nie obawiało się niczego.
- Nie. Dziecko Pilli nie bało się. Pilli mówi, że nawet
Halemtat nie ośmieli się ogolić dziecka - Marianna wzięła
głęboki oddech i powiedziała: - Ale ty nie jesteś
dzieckiem. - A chciała jeszcze dodać: i nie wiem, co dla was
oznacza ogolenie.
- Połknąłem nasienie putu - powiedział Tatep, jakby to
miało wszystko wyjaśnić.
- Nie rozumiem.
- Więc podzielę się. Put nie urośnie, dopóki nie
przejdzie przez - poklepał się po odpowiedniej części ciała
- żołądek? system trawienny? Czasami nawet wtedy nie
urośnie. Połknięcie putu oznacza krok w stronę wzrostu
czegoś ważnego. Ja połknąłem nasienie, które nazwałem
"prawami człowieka".
Jedyne, co Marianna mogła powiedzieć, było:
- Rozumiem.
Potem powoli, zamyślona, wróciła do ambasady.
Tak, rozumiała Tatepa. Czy nie z tego samego powodu
krzyczała na Clarence'a? Tyle tylko, że strasznie się o
Tatepa bała, o nich wszystkich.
Nie zastanawiając się nad tym, co robi, minęła budynek
ambasady i skierowała się do baraków zajmowanych przez
etnografów. Esperanza... to z nią się chciała zobaczyć.
Miała szczęście. Esperanza pisała w domu jeden ze swoich
raportów.
- O, jak dobrze - zawołała na widok Marianny. - Czas na
przerwę.
- Obawiam się, że to nie będzie przerwa. Poszukuję
odpowiedzi na pytanie z twojej działki. Jak dużo wiesz na
temat fizjologii miejscowych?
- Nie jestem ekspertem - odparła Esperanza, siadając
wygodnie w swoim fotelu. - I chyba w ogóle jeszcze takiego
nie mamy.
- Co się stanie, jeśli któremuś zgolisz pióra?
- To samo, co kotu, kiedy obetniesz mu pazur. Tak
przypuszczam. Jeśli tniesz zbyt głęboko, dojdziesz do układu
krwionośnego, możesz też trafić w nerw. Lotka z całą
pewnością będzie krwawić. Może już nigdy całkiem nie
odrośnie. I jestem pewna, że to piekielnie bolesne, jak
wyrywanie paznokcia.
Esperanza nagle wyprostowała się:
- Marianno, ty się cała trzęsiesz. O co chodzi?
Marianna odetchnęła głęboko, ale dygotała nadal.
- Co się stanie, jeśli ktoś obetnie Tate... jakiemuś
mieszkańcowi Ucieszności całkowicie pióra?
- Wykrwawi się na śmierć, Marianno. - Esperanza ujęła ją
za dłoń i mocno uścisnęła.- A teraz dam ci mocnego drinka, a
ty wszystko mi opowiesz.
Marianna walcząc z mdłościami skinęła głową.
- Dobrze - powiedziała z trudem.

- Kto, na miłość boską, opowiedział jeżom o prawach
człowieka? - wrzeszczał Clarence. Wlepiał wściekły wzrok w
Mariannę i czekał na jej odpowiedź.
Esperanza wyprostowała się, by dodać sobie wzrostu i
wtargnęła między nich.
- Martin Luther King im opowiedział. I byłeś przy tym.
Chociaż akurat ty najwyraźniej zapomniałeś o swoim marzeniu,
to oni nie.
- Tutaj się odbywa cholerna rewolucja - Clarence machnął
ręką tak jakoś w stronę śródmieścia.
- Rzeczywiście, wszystko na to wskazuje - potwierdziła
spokojnie Esperanza. - Więc dlaczego siedzimy zamknięci w
ambasadzie zamiast obserwować wypadki?
- Jesteśmy tutaj, ponieważ odpowiadam za wasze
bezpieczeństwo.
- Akurat - mruknął Matsimoto. - Halemtata nie interesuje
strzyżenie naszych głów.
- Poza tym - wtrąciła się Esperanza - statek dostawczy
wyląduje za jakieś pięć minut. Ktoś musi pojechać, żeby
odebrać towary i... Nicka. Inaczej wkroczy w sam środek
zamieszania. Ostatnią pocztę otrzymał dwa miesiące temu. Nie
ma pojęcia, że sytuacja zmieniła się - zmarszczyła lekko
brwi, ale po chwili uśmiechnęła się, gdyż znalazła
odpowiednie słowo - radykalnie.
Clarence wrócił swym rozżarzonym wzrokiem do Marianny.
- Jako osoba zatrudniona w ambasadzie zostajesz
wyznaczona do tego zadania. Odbierzesz dostawy.
Marianna, która miała właśnie zgłosić się na ochotnika,
zdusiła chęć powiedzenia: dziękuję i zamiast tego mruknęła
tylko:
- Tak jest.
Kiedy tylko znalazła się poza zasięgiem wzroku
Clarence'a, pozwoliła sobie na westchnienie ulgi.
Transporter dostawczy zbudowany był jak czołg. Chociaż
Marianna podzielała zdanie etnografów, że Ziemianom nic nie
grozi, znakomicie zdawała sobie sprawę, że ktoś nie
przygotowany mógł zostać wciągnięty w tłum. A kiedy
mieszkańcy Ucieszności walczą, używają zębów i piór, które
są na końcach ostre jak kolce. Wcale nie chciałaby się
znaleźć w ferworze walki w zasięgu machnięcia ogonem.
Poprosiła przez radio Nicka, żeby zaczekał, aż ona po
niego przyjedzie. Odpowiedział jej rozbawiony głos:
- W tym roku zapowiadają się bardzo niezwykłe święta.
- Nick - zdążyła jeszcze dodać - nie wiesz nawet połowy.
Jadąc na lądowisko minęła po drodze dom Tatepa. Nie śmiała
się zatrzymać, ale widziała, że go tam nie ma. Zresztą
najwyraźniej wszystkie domy świeciły pustkami... nawet bazar
wydawał się opuszczony. Natomiast zobaczyła z daleka, że
dziedziniec przed cesarską rezydencją Halemtata wypełniają
mieszkańcy planety. Marzyła o tym, żeby podejść do nich
bliżej, ale wiedziała, że Clarence wścieknie się, jeśli
przywiezienie Nicka zabierze jej więcej czasu niż powinno. A
znając go, mogła już powiedzieć, że będzie to sprawdzał.
Wcisnęła nogą pedał gazu i w rekordowym czasie znalazała
się na zaimprowizowanym lądowisku. Nick już schodził ze
statku, machając do niej. Oto cały Nick, pomyślała. A
przecież mówiła mu, żeby czekał na jej przyjazd w środku
pojazdu. Posłuchał tylko połowicznie. Siłą woli musiała
powstrzymać się, by nie zarzucić mu rąk na szyję. Z
westchnieniem ulgi powiedziała tylko:
- Opowiem ci wszystko podczas załadunku.
Kiedy wreszcie usiedli w samochodzie, obdarzył ją długim
spojrzeniem.
- A więc Clarence wszystkim etnografom nakazał pozostanie
na terenie ambasady? - Potrząsnął głową w udawanym smutku. -
Widzę, że nieodpowiednio wyszkoliłem swój zespół. - Potem
uśmiechnął się do Marianny. - A pracownicy ambasady
doradzają mi trzymać się z daleka od ulic i zamieszek,
prawda?
- Tak - potwierdziła Marianna. Okropnie niezręcznie się
czuła, że to jej przypadła rola zakomunikowania mu tego, ale
sam zapytał. - Wszyscy pracownicy otrzymali specjalne
pisemko...
- W porządku - powiedział Nick. - Zrobiłaś co do ciebie
należało: zostałem ostrzeżony i poinformowany. A teraz
chciałbym rzucić okiem, jak rozwija się rewolucja. - Złożył
ramiona na piersi i czekał.
Miał rację. Clarence mógł jedynie wystosowywać pisemka,
nie miał żadnej władzy nad etnografami, aby zabraniać im
wychodzenia na ulice. A Marianna równie mocno jak Nick
chciała zobaczyć rewolucję.
- Dobrze - oznajmiła. - Ponieważ jednak to ja jestem
odpowiedzialna za twoje bezpieczeństwo, najlepiej będzie jak
wykorzystamy ten transporter. Nie chcę, żebyś się zbytnio
zaplątał. - Skierowała pojazd w stronę Wielkiej Alei.
Nick przycisnął nos do szyby. Nucił wesoło pod nosem.
- Posłuchaj Nick... jeśli Clarence zadzwoni do nas...
- To wtedy będziemy się martwić - odpowiedział.
Marianna martwiła się już teraz, ale uśmiechnęła się do
Nicka. Podśpiewywał właśnie kolędę jak podekscytowany
chłopiec. Kompletnie nie na miejscu, ale za to lubiła go
jeszcze bardziej.
Zatrzymała transporter przy wjeździe na plac i odwróciła
się do Nicka z pytaniem, czy ma dobry widok. Już zdążył
wysiąść i przepychał się właśnie przez tłum mieszkańców
Ucieszności.
- Hej! - krzyknęła i zeskoczyła na bruk. - Nick!
Zatrzymał się na chwilę, która pozwoliła jej złapać go za
rękę.
- Muszę to zobaczyć, Marianno - powiedział. - To należy
do moich obowiązków.
- Do moich zaś należy pilnowanie ciebie...
Uśmiechnął się.
- W takim razie prowadź. Chcę być tu, gdzie zobaczę i
usłyszę, co zamierza Halemtat i jego doradcy.
Mariannie przez myśl przeleciała fantazja, w której
ciągnęła Nicka do zapewniającego bezpieczeństwo transportera,
ale ważył mniej więcej dwa razy tyle co ona, a najwyraźniej
nie zamierzał współpracować. W takim razie rzeczywiście
lepiej, żeby to ona prowadziła. Jej jedynym zmartwieniem
było, że jeśli Clarence spróbuje się z nim skontaktować,
nikogo nie będzie przy radiu..
- Marianno! - doszedł ją głos Chorniana z tłumu. - Tutaj.
Będziecie mieli dobry widok. I bezpieczniejsze miejsce.
Marianna, wdzięczna za zaproszenie, ruszyła w stronę, z
której doszedł głos. Miejscowi rozstąpili się przepuszczając
bezpiecznie dwoje Ziemian. Już wolałaby być w otoczeniu
ostrzyżonych.
- Witaj w domu, Nick - powiedział Chornian. Przesunęli
się z Chaylam, żeby zrobić miejsce dla ludzi. - Najwyższy
czas.
- Tak mi się wydaje. Co się dzieje?
- Halemtat ostrzygł właśnie syna Pilli, Chippeta, za to,
że bawił się dziadkiem do orzechów będącym podobizną naszego
najjaśniejszego. Halemtat nie lubi halemtatowych dziadków do
orzechów.
- Halemtat ostatnio niczego nie lubi - odezwał się
stojący obok mieszkaniec Ucieszności, z nietkniętymi
piórami. - Ja uważam, że prawdziwy książę przynajmniej raz
czy dwa razy do roku powinien zagrzechotać.
Marianna spojrzała zdziwiona na Nicka, który wyjaśnił z
uśmiechem:
- Można to przetłumaczyć mniej więcej tak: prawdziwy
książę powinien mieć, choćby niewielkie, poczucie humoru.
- Zagrzechocz piórami, Halemtat! - krzyknął jakiś głos z
tłumu. - Zobaczymy, czy potrafisz.
- Racja - przyłączył się kolejny głos. Mariannna
rozpoznała Chorniana. - Zagrzechocz piórami, wielki księciu
dziadków do orzechów!
Wokół nich zagrzechotały pióra, co brzmiało jak deszcz
bijący w metalowy dach. Marianna rozejrzała się - śmiech
przetaczał się przez tłum. Nawet wielki wezyr roześmiał się,
ale złapawszy się na tym, zesztywniał w lęku.
Halemtat nie zagrzechotał.
Chornian wyjął ze swej torby dziadka i orzech. Włożył
owoc w wykrzywione w głupkowatym uśmiechu usta i nacisnął.
Trzask rozłupanego orzecha przetoczył się ponad tłumem jak
wystrzał armatni. Po chwili przyłączył się do niego
następny. Potem jeszcze jeden... I tłum zagrzechotał ze
zdwojoną siłą.
Marianna czuła się tak, jakby była pod wodą. Wokół niej
falowały i grzechotały pióra. Paciorki Chorniana dźwięczały,
kiedy wyjmował z torby kolejnego orzecha.
Podbiegł jakiś gwardzista Halemtata i wyrwał orzech z rąk
Chornianowi, który zagrzechotał jeszcze głośniej.
Strażnik odwrócił się w stronę swego pana i krzyknął:
- On już jest ostrzyżony. Co mam zrobić?
- Przynieś mi dziadka - rozkazał Halemtat. Strażnik
spojrzał na Chorniana, który nie przestawał się śmiać, a
teraz odstąpił krok i rzucił mu dziadka. Marianna dopiero w
tej chwili rozpoznała, kogo on przedstawia.
Strażnik wręczył przedmiot wielkiemu wezyrowi, który z
całą pewnością również rozpoznał napuszony wyraz
wyrzeźbionej twarzy.
- Czyje zęby to zrobiły? - zapytał Halemtat.
Przez tłum przedarł się nie ostrzyżony mieszkaniec
Ucieszności. Zasiadł z dumą na swych pośladkach i
oświadczył:
- Moje. - A potem zwrócił się do wielkiego wezyra,
najwyraźniej z wielkim trudem hamując śmiech: - Co myślisz o
mojej pracy, Corten? Czy ubawiła cię? Masz mocne szczęki.
Przez tłum znowu przebiegło grzechotanie.
Halemtat opadł na pośladki. Jego pióra stały najeżone.
Marianna nie widziała, żeby u jakiegokolwiek innego
mieszkańca Ucieszności były tak sztywne jak u Halemtata.
Chornian przesunął się, żeby osłonić Mariannę i Nicka.
- Marianno - powiedział cicho Nick. - To jest Tatep.
- Wiem - odparła. Nie myśląc o tym, co robi, złapała go za
ramię, żeby poczuć się raźniej.
Tatep rozsiadł się, najwyraźniej całkiem spokojny. Jedyny
nienastroszony na całym placu. Zupełnie jakby siedział w
biurze Marianny rozmawiając o różnych rodzajach drewna.
Przynajmniej tak można by wnosić z jego wyglądu.
Halemtat, z nastroszonymi od wściekłości piórami,
odwrócił się do straży i wykrzyknął:
- Ostrzyc Tatepa. Ogolić go!
- Nie! - krzyknęła Marianna, rzucając się w przód. W tej
samej chwili, kiedy zrozumiała, że mówi we własnym języku i
otworzyła usta, by krzyknąć jeszcze raz w mowie
Ucieszności, Nick złapał ją jedną ręką za ramię, a drugą
zakrył jej usta.
- Nie! - krzyknął Chornian, jakby tłumacząc jej krzyk,
ale on się sprzeciwiał także.
Marianna bezskutecznie szarpała się w uścisku Nicka. Z
wściekłości ugryzła dłoń, którą trzymał na jej ustach. Kiedy
odsunął ją z okrzykiem bólu - chociaż nadal nie puszczał
- załkała: - To go zabije. On wykrwawi się na śmierć. Pozwól
mi pójść. - Przy ostatnich słowach kopnęła go ze wszystkich
sił, ale nie ustąpił.
Strażnicy przynieśli rytualne nożyce i wręczyli je
oficjalnej mistrzyni ceremonii. Podniosła instrument w górę
i zgodnie ze zwyczajem trzykrotnie przecięła powietrze. Przy
każdym szczęknięciu nożyc tłum skandował:
- Nie, nie, nie.
Zaskoczona urzędniczka nie wiedziała, co ma zrobić.
Halemtat klaśnięciem w ręce przywołał ją do porządku i
przypomniała sobie dalszy ciąg rytuału. Odwróciła się, by
trzy razy ciąć powietrze przed Halemtatem.
Tym razem głos tłumu urósł w siłę:
- Nie, nie, nie.
W pomruk tłumu wdarł się głos wielkiego wezyra:
- Wstrzymaj się - zwrócił się do mistrzyni ceremoniału.
Potem zwrócił się do Halemtata. - To mój wizerunek. Ja mogę
się śmiać z karykatury. Zastanawiam się, dlaczego ty nie
możesz? Czy jakaś choroba zmiękczyła twoje pióra i nie
potrafisz grzechotać?
Marianna była tak zdziwiona, że przestała się wyrywać
Nickowi. Nie puścił jej, tylko trzymał nadal przy sobie,
zupełnie jakby ją obejmował. Marianna wstrzymała oddech,
czekając na odpowiedź Halemtata.
Ten wyrwał nożyczki z rąk mistrzyni i rzucił je pod nogi
wielkiego wezyra.
- Ty - powiedział. - Ty ogolisz Tatepa.
- Nie - powiedział wezyr. - Nie zrobię tego. Moje kolce
są na tyle mocne, że mogą grzechotać.
Chornian wybrał ten właśnie moment, żeby krzyknąć jeszcze
raz:
- Zagrzechocz, Halemtat, daj nam usłyszeć, jak grzechoczą
twoje pióra.
I nagle cały tłum zaintonował:
- Zagrzechocz! Zagrzechocz!
Halemtat rozejrzał się wokół z prawdziwym lękiem w
oczach. Nie mógł zagrzechotać, nawet gdyby chciał - jego
lotki były zbyt najeżone i nie dotykały się wzajemnie.
Zwrócił się w stronę mistrzyni ceremoniału, jakby oczekiwał,
że ona weźmie nożyce i wykona polecenie, które jej wydał.
Lecz ona, tak samo jak cały tłum, krzyknęła:
- Zagrzechocz!
Halemtat odwrócił się do swej gwardii.
Strażnicy krzyknęli:
- Zagrzechocz!
Halemtat odwrócił się i galopem uciekł przez plac. Gonił
go krzyk:
- Zagrzechocz! Zagrzechocz!
Potem, zupełnie nagle i niespodziewanie zagrzechotał
Tatep. A po chwili śmiał się już cały tłum.
Marianna poczuła, jak miękną jej nogi i oparła się mocno
o Nicka. Potrząsnął ją, a potem wreszcie puścił.
- Już myślałem, że sama gotujesz się pod nóż... czy
raczej scyzoryk, mały głuptasie.
- Nie mogłam znieść, że stoję i nic nie robię. A oni
przecież chcieli zabić Tatepa.
- Myślałem, że praca dyplomaty polega właśnie na
nicnierobieniu.
- Masz rację, z czego wynika, że kiepski ze mnie
dyplomata. No cóż, po tym niewielkim epizodzie z pewnością
i tak stracę pracę.
- Moja oferta jest wciąż aktualna.
- Powiedz mi prawdę, Nick. Gdybym piętnaście minut temu
należała do twojego zespołu, pozwoliłbyś mi pobiec?
- Oczywiście, że nie - odrzucił w tył głowę i roześmiał
się. - Ale przynajmniej zrozumiałbym, dlaczego odgryzasz mi
rękę.
- O Boże, Nick. Tak mi przykro. Czy bardzo cię bolało?
- Tak - powiedział. - Ale przyjmuję twoje przeprosiny i
następnym razem nie dam ci takiej możliwości.
- Następnym razem?
Nick skinął głową, nie przestając się uśmiechać.
Jedno na pewno można było powiedzieć o Nicku, był
realistą.
- Cześć, Nick - odezwał się Tatep. - Witamy z powrotem.
- Cześć, Tatep. Niezłe przedstawienie. Co następne w
planie?
Śmiech przebiegł falą przez całe ciało Tatepa.
- Twoje przypuszczenia są równie dobre jak moje -
powiedział. - Nigdy czegoś takiego nie robiłem. Wielki wezyr
wciąż jeszcze się śmieje. - Potem zwrócił się do Marianny. -
Podzielisz się? - zapytał. - Byłem zbyt zajęty, żeby cały
czas na was patrzeć. Czy ty i Nick parzyliście się?
Czy mógbym popatrzeć, kiedy będziecie to robić jeszcze raz?
Marianna spurpurowiała, a Nick roześmiał się głośniej niż
by należało.
- Ty mu to wytłumacz - powiedziała Marianna zdecydowanym
głosem. - Wyjaśnianie, jak ludzie łączą się w pary, nie
należy do moich obowiązków dyplomatycznych. A wciąż jeszcze
jestem pracowniczką ambasady, przynajmniej tak długo, póki
się tam nie znajdziemy.
Tatep rozsiadł się oczekując na wyjaśnienia
Nicka. Marianna powiedziała pośpiesznie:
- Nie, Tatep, to nie było parzenie. Tak się bałam o
ciebie, że zamierzałam... właściwie nie wiem, co
zamierzałam, ale po prostu nie mogłam tak stać i patrzeć,
jak Halemtat cię krzywdzi. - Rzuciła Nickowi krzywe
spojrzenie i dokończyła: - Z kolei Nick bał się, że mnie coś
się stanie, więc nie pozwolił mi iść.
Tatep spoglądał na nią oczyma rozszerzonymi ze
zdziwienia.
- Marianno, chciałaś o mnie walczyć?
- Tak. Jesteś moim przyjacielem.
- Dziękuję ci - powiedział z powagą. Potem zwrócił się do
Nicka. - Miałeś rację zatrzymując ją. Śmiech jest lepszy od
walki. - I znowu zwrócił się do Marianny. - Zadziwiłaś mnie
- powiedział. - Przecież to ty nauczyłaś nas śmiać się z
Halemtata. Halemtat podwinął ogon i uciekł przed naszym
śmiechem.
- I co teraz? - zapytał Nick.
- Teraz wybieram się do domu. Zbliża się pora obiadu i
jestem tak głodny, że sam osobiście zjadłbym trzy drzewa.
Już przy transporterze Tatep powiedział jeszcze:
- Nick, ja naprawdę chciałbym, żebyś podzielił się o
ludzkim parzeniu, i to ze względu na ciebie. Wtedy nie
miałbym wątpliwości, kiedy Marianna walczy, a kiedy się
parzy. I wiedziałbym, czy potrzebuje pomocy, czy... czy
jakiego rodzaju pomocy potrzebuje. Pewne drzewa, na
przykład, wymagają pomocy przy parzeniu.
Marianna znowu poczerwieniała.
- Jak tylko urządzę się od nowa, wszystko ci opowiem -
odparł grzecznie Nick.
- Dziękuję. - Tatep ruszył spokojnie do domu, tak jakby
nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Właściwie, cały tłum,
który się już rozchodził, wyglądał jakby właśnie wracał z
pikniku.
Piszczenie radia przywołało Mariannę do rzeczywistości.
Nie było co odkładać tego na później. Szczególnie, że
pracownicy ambasady na pewno się o nich martwili.
Marianna wdrapała się do kabiny, Nick zajął miejsce obok
niej. Przez chwilę przysłuchiwali się sygnałowi radia, ale
Marianna nie zrobiła żadnego ruchu, by odpowiedzieć.
Przyglądała się roześmianym mieszkańcom Ucieszności, którzy
opuszczali właśnie dziedziniec przed pałacem.
- Nick, czy naprawdę można śmiechem zmusić dyktatora do
abdykacji?
Pstryknął palcem w radio.
- Spróbuj - powiedział. - Z Clarence'em nie wygrasz
krzycząc. On ma specjalny dar do biurokratycznych inwektyw.

Kiedy wrócili do ambasady, okazało się, że Marianna już tam
nie pracuje. Clarence chciał ją odesłać tym samym statkiem,
którym przyleciał Nick, ale ten oświadczył, że ambasador nie
ma nic do gadania w sprawie pracowników zespołu
etnograficznego. Wreszcie Clarence wyczerpał swój zapas
biurokratycznych inwektyw, które etnografowie po prostu
puścili mimo uszu. Ostatecznie Clarence mógł tylko wysuwać
sugestie. Jeśli oni nie chcieli go słuchać, za konsekwencje
nikt już nie mógł winić Clarence'a. A ponieważ tylko to go
martwiło, więc wszystko było w porządku.
Marianna dość szybko stwierdziła, że bycie etnografem
jest znacznie ciekawsze niż bycie dyplomatą... zwłaszcza w
czasie rewolucji.
Wzięli z Nickiem wolne i wraz z Tatepem poszli wybrać
choinkę - z rezerwatu Halemtata.
- Jak tam rewolucja? - zapytał Nick.
Tatep tylko zagrzechotał w odpowiedzi.
- Może będę miał dobre wiadomości, którymi podzielę się w
czasie Gwiazdki.
- Już nie możemy się doczekać - oświadczyła Marianna.
- Przywiozłem Mariannie niespodziankę z Ziemi - wtrącił
Nick. A kiedy Marianna uniosła brew, zastrzegł się. - Nie,
żadnych podpowiedzi.
- Podzielisz się? - zapytał Tatep.
- W Wigilię - odparł Nick. - Kiedy ty podzielisz się
swoimi wieściami.

Ubieranie choinki zamieniło się w prawdziwą zabawę.
Stworzony ad hoc świąteczny chór śpiewał czeskie kolędy -
prezent od Esperanzy. Clarence tak się rozkrochmalił pod
wpływem świątecznego ponczu, że zaproponował Mariannie
ponowne przyjęcie jej w poczet urzędników ambasady - jeśli
tylko poskromi swą niesubordynację. Marianna, równie
rozkrochmalona, powiedziała nie, ale powiedziała to
grzecznie.
Wreszcie zjawił się Nick, towarzyszyli mu Tatep, Chornian
i Chaylam oraz ich dzieci. Nick nakazał chórowi ciszę.
- Uwaga - krzyknął składając dłonie w tubę. - Uwaga!
Tatep ma nam coś do zakomunikowania.
Kiedy wreszcie zapadła cisza, Nick zwrócił się do Tatepa
i powiedział:
- Oddaję ci głos.
Tatep popatrzył na podłogę, a potem przeniósł wzrok na
Nicka.
- Chodzi mi o to - powiedział Nick - żebyś przemówił.
Wierz mi, że Marianna nie jest jedyną osobą, która chce
usłyszeć wieści.
Ale Tatep zwrócił się właśnie do Marianny:
- Spotkaliśmy się z Halemtatem i dał nam takie oto
oświadczenie: nikt nie zostanie ostrzyżony, dopóki pięć osób
z tej samej wioski nie zgodzi się, że zasłużył na tak ciężką
karę. I to my wybierzemy tych pięciu, nie Halemtat. Co
więcej, od tego dnia każdy może mówić, co tylko chce bez
lęku, że zostanie ostrzyżony. Nie można już karać za to, co
się mówi.
Wybuchły oklaski. Nick aż promieniał.
Tatep wyciągnął z torby pergamin.
- Widzisz, Marianno? Halemtat podpisał to i zostawił znak
swoich zębów.
- Jak doszliście do ugody?
- Śmialiśmy się z niego i łupaliśmy orzechy na placu przed
pałacem, aż wreszcie się zgodził.
- Powiedział, że podpisze cokolwiek chcemy, żebyśmy tylko
pozwolili mu wreszcie pójść spać. - Chornian zagrzechotał i
wyciągnął zza pleców ogromną paczkę. - Spójrzcie, ile
rozłupanych orzechów przynieśliśmy na wasze przyjęcie.
Mariannie prawie zrobiło się żal Halemtata. Przyjęła
jednak z uśmiechem paczkę i wysypała skorupki na stół.
- Właściwie są zbyt ważne, by je jeść - powiedziała,
odstępując o krok i podziwiając widok. - Czy nie powinny
trafić do muzeum?
Teraz Tatep zwrócił się do Nicka:
- Podziel się - twoja niespodzianka dla Marianny.
Nick sięgnął pod stół. Po chwili wyciągnął pękatą paczkę
i położył ją na stole obok orzechów.
- Poczekajcie - powiedział kładąc na niej dłoń. -
Lepiej, żebym wytłumaczył. Każda rodzina na ziemi ma nieco
inne zwyczaje świąteczne. To, co jest w paczce, ma związek z
tradycją, jaka obowiązywała w mojej rodzinie. Ale nie w
rodzinie Marianny. Jednak założę się, że tym razem jej się
spodoba. - Wręczył paczkę Mariannie. - Teraz możesz ją
otworzyć - powiedział.
Marianna rozerwała papier z werwą, z jaką każdy z nas
otwiera gwiazdkowe prezenty. Wewnątrz było pudełko, a w
pudełku...
- Fajerwerki! - krzyknęła Marianna. - Och, Nick...
Położył palec na jej ustach.
- Zanim powiesz choć słowo, przypomnij sobie, że - to ty
wybrałaś dzisiejszy dzień, żeby świętować Choinkę, ponieważ
był to odpowiedni moment w roku na planecie Ucieszność. Co
więcej, powiedziałaś, że święta na Ziemi i innych
zamieszkanych przez ludzi światach nie nakładają się.
Marianna przytaknęła.
Na twarz Nicka wypłynął powoli uśmiech:
- A jednak tak. Tego roku, właśnie dziś obchodzony jest
na Ziemi Dzień Niepodległości. Taka zbieżność nigdy więcej
za naszego życia nie powtórzy się. Więc przynajmniej
dzisiaj zgodzisz się na fajerwerki. W twojej rodzinie chyba
celebruje się nim 4 lipca?
Patrzył jej w oczy tak zuchwale, że Marianna odwróciła
się, ale napotkała wzrok Tatepa, który wpatrywał się w nią
oczekująco. Prawdę mówiąc, wszyscy czekali, by się
dowiedzieć, co Nick dla niej przywiózł i czy prezent się
spodobał.
- Tak - mówiła do Tatepa, ale już uśmiechała się do
Nicka. - Przecież dzisiaj na Ucieszności także obchodzimy
Dzień Niepodległości. Chodźcie, pójdziemy odpalić
fajerwerki.
I tak przez następne dwadzieścia minut nocne niebo ożywiły
rzymskie świece, gwiazdy betlejemskie i cała jasność
przynależna wszystkim Gwiazdkom i Dniom Niepodległości. Na
ulicach ludzie ochali i achali, a mieszkańcy Ucieszności
grzechotali. Cały ten hałas obudził nawet Halemtata, ale
jedyne, co mógł zrobić, to wyjść na balkon i patrzeć.
Następnego dnia Tatep przyniósł plotkę, że jeden z
pałacowych strażników słyszał, jak Halemtat się śmieje.
- Nie wierzę w to ani przez chwilę - oświadczył Nick,
kiedy powtórzył historię Mariannie.
- Ja również nie - powiedziała - ale to dobra historia i
chciałabym w nią wierzyć.
- Znakomita opowieść wigilijna. A może się założysz, że
od tego dnia co roku na Gwiazdkę będą opowiadać Jak Halemtat
Roześmiał Się Po Raz Pierwszy?
- Nie założę się - roześmiała się Marianna. Nagle coś ją
zastanowiło. - Nick? Czy zwyczaje rodzą się tak łatwo? Tak
szybko?
- Jakie fajerwerki chciałabyś dostać w przyszłym roku? -
zapytał.
- Po jednym z każdego rodzaju - odpowiedziała. - I pięć
tych, co wyglądają jak płynące po niebie złote ryby.
W pierwszej chwili myślała, że zmienił temat, ale nagle
zrozumiała, że odpowiedział na jej pytanie. Gdziekolwiek się
znajdzie, już do końca życia, do gwiazdkowych tradycji
dołączy fajerwerki.
Przełożyła Dorota Malinowska

JANET KAGAN
Rocznik 1945. Rozpoczęła swą przygodę z SF od powieści na
podstawie jednej z części "Star Trek" pt. "Pieśń Uhury". Z
jej utworów na szczególne zainteresowanie zasługuje książka
"Mirabile", powstała z kilku wcześniej publikowanych
opowiadań. Jest to opowieść o skolonizowanej przez ludzi
planecie, zamieszkanej przez obcą rasę. Sprowadzona flora i
fauna pod wpływem odmiennych warunków zmienia swoje DNA i
tworzą się nowe formy zwierząt i roślin.
Gwiazdkowa nowela Janet Kagan łączy świąteczną ziemską
tradycję z nastrojem całkowitej obcości. Po raz pierwszy
została opublikowana w "Isaac Asimov's Science Fiction
Magazine" w grudniu 1992 r., następnie wybrali ją do swej
antologii najlepszych opowiadań roku Jack Dann i Gardner
Dozois. W 1993 roku otrzymała Hugo, a następnie nagrodę
czytelników magazynu "Isaac Asimov's". Była też nominowana
do Nebuli.
D.M.








Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
E T A Hoffmann Dziadek do orzechów
Dziadek do Orzechów
Kagan Janet Najlepszy Teoremat Fermata (txt)
Kagan Janet Najlepszy Teoremat?rmat
Dziadek do Orzechów
Dziadek do Orzechów

więcej podobnych podstron