"Ich liebe dich, mich reizt deine sch鰊e Gestalt; Und bist du nicht willig, so brauch' ich Gewalt!" "Mein Vater, mein Vater, jetzt fasst er mich an, Erlk鰊ig hat mir Leids getan!"
Johann Wolfgang Goethe
Wszystko ju偶 kiedy艣 by艂o, wszystko ju偶 si臋 kiedy艣 wydarzy艂o. I wszystko ju偶 zosta艂o kiedy艣 opisane.
Vysogota z Corvo
Rozdzia艂 pi膮ty
Po艂udnie sp艂yn臋艂o na las skwarem i duchot膮, a ciemna jeszcze do niedawna jak jadeit g艂ad藕 jeziora zap艂on臋艂a z艂oto, rozb艂ys艂a refleksami. Ciri musia艂a przys艂oni膰 oczy d艂oni膮, odbity od wody blask o艣lepia艂, odzywa艂 si臋 b贸lem w 藕renicach i skroniach. Przejecha艂a przez nadbrze偶ne zaro艣la, wpad艂a Kelpie w jezioro, tak g艂臋boko, by woda si臋gn臋艂a ponad kolana klaczy. Woda by艂a tak przejrzysta, 偶e w rzucanym przez konia cieniu nawet z wysoko艣ci siod艂a Ciri mog艂a widzie膰 kolorow膮 mozaik臋 dna, szcze偶uje i faluj膮ce, pierzaste wodorosty. Widzia艂a ma艂ego raka, dostojnie krocz膮cego w艣r贸d kamyk贸w. Kelpie zar偶a艂a. Ciri szarpn臋艂a wodze, wyjecha艂a na p艂ycizn臋, ale nie na sam brzeg, bo ten by艂 piaszczysty i us艂any kamieniami, a to wyklucza艂o szybk膮 jazd臋. Poprowadzi艂a klacz samym krajem wody tak, by mog艂a i艣膰 po twardym 偶wirze dna. I od razu niemal posz艂a w k艂us, w kt贸ry Kelpie by艂a r膮cza niczym prawdziwa k艂usaczka, 膰wiczona nie do siod艂a, lecz do bryki lub landa. Ale szybko stwierdzi艂a, 偶e jednak k艂us to za wolno. Uderzeniem pi臋ty i krzykiem zmusi艂a klacz do cwa艂u. Gnali w艣r贸d lec膮cych dooko艂a bryzg贸w wody, b艂yskaj膮cych w s艂o艅cu jak krople roztopionego srebra. Nie zwolni艂a nawet, gdy ujrza艂a wie偶臋. Ale w oddechy Kelpie nie odezwa艂o si臋 nawet najmniejsze chrapni臋cie, a jej galop by艂 wci膮偶 lekki i niewymuszony. Wpad艂a na dziedziniec w pe艂nym p臋dzie, z hukiem kopyt, wry艂a klacz tak, 偶e przez moment podkowy 艣lizga艂y si臋 po p艂ytach z przeci膮g艂ym zgrzytem. Zatrzyma艂a si臋 tu偶-tu偶 przed czekaj膮cymi pod wie偶膮 elfkami. Przed samymi ich nosami. Dozna艂a satysfakcji, bo dwie z nich, zwykle nieporuszone i beznami臋tne, teraz cofn臋艂y si臋 mimowolnie. - Nie ma strachu - parskn臋艂a. - Nie najad臋! Chyba 偶ebym chcia艂a. Elfki opanowa艂y si臋 szybko, ich twarze znowu wyg艂adzi艂 spok贸j, do oczu powr贸ci艂a oboj臋tna nonszalancja. Ciri zeskoczy艂a, a raczej sfrun臋艂a z siod艂a. W oczach mia艂a wyzwanie. - Brawo - powiedzia艂 jasnow艂osy elf o tr贸jk膮tnej twarzy, wy艂aniaj膮c si臋 z cienia pod arkad膮. - 艁adne przedstawienie, Loc'hlaith. Wtedy powita艂 j膮 tak samo. Gdy wesz艂a do Wie偶y Jask贸艂ki i znalaz艂a si臋 w艣r贸d kwitn膮cej wiosny. Ale to by艂o dawno i na Ciri takie rzeczy ca艂kiem przesta艂y ju偶 robi膰 wra偶enie. - Nie jestem 偶adn膮 Pani膮 Jeziora - szczekn臋艂a. - Jestem tu wi臋藕niem! A wy jeste艣cie dozorcami! I nie ma co tego owija膰 w bawe艂n臋! - Prosz臋! - rzuci艂a jednej z elfek wodze. - Konia trzeba wytrze膰. Napoi膰, gdy ostygnie. I w og贸le zadba膰! Jasnow艂osy elf u艣miechn膮艂 si臋 leciutko.
- W samej rzeczy - powiedzia艂, patrz膮c, jak elfki bez s艂owa odprowadzaj膮 klacz do stajni. - Jeste艣 tu krzywdzonym wi臋藕niem, a one srogimi dozorczyniami. To nawet wida膰. - Pi臋kne za nadobne! - wzi臋艂a si臋 pod boki, zadar艂a nos, 艣mia艂o spojrza艂a mu w oczy, kt贸re mia艂 blado-b艂臋kitne jak akwamaryny i do艣膰 艂agodne. - Traktuj臋 je tak samo, jak one mnie! A wi臋zienie jest wi臋zieniem. - Zadziwiasz mnie, Loc'hlaith. - A ty traktujesz mnie jak g艂upi膮. I nawet si臋 nie przedstawisz. - Przepraszam. Jestem Crevan Espane aep Caomhan Macha. Jestem, je艣li wiesz, co to znaczy, Aen Saevherne. - Wiem - spojrza艂a z podziwem, kt贸rego nie zdo艂a艂a w por臋 ukry膰. - Wiedz膮cy. Elfi czarodziej. - Mo偶na to i tak nazwa膰. Dla wygody u偶ywam aliasu Avallac'h i tak mo偶esz si臋 do mnie zwraca膰. - Kto ci powiedzia艂 - naburmuszy艂a si臋 - 偶e w og贸le mam ochot臋 si臋 do ciebie zwraca膰? Wiedz膮cy czy nie, jeste艣 dozorc膮, a ja... - Wi臋藕niem - doko艅czy艂 sarkastycznie. - Wspomina艂a艣. W dodatku wi臋藕niem 藕le traktowanym. Do przeja偶d偶ek po okolicy jeste艣 zapewnie zmuszana, miecz na plecach nosisz za kar臋, podobnie jak to eleganckie i do艣膰 bogate odzienie, o ile偶 gustowniejsze i czy艣ciejsze od tego, w kt贸rym si臋 tu zjawi艂a艣. Ale mimo tych strasznych warunk贸w nie poddajesz si臋. Rewan偶ujesz si臋 za doznawane krzywdy opryskliwo艣ci膮. Z wielk膮 odwag膮 i zapa艂em t艂uczesz te偶 zwierciad艂a b臋d膮ce dzie艂ami sztuki. Zaczerwieni艂a si臋. Bardzo z艂a na siebie. - Och - powiedzia艂 szybko. - T艂uc mo偶esz, ile dusza zapragnie, w ko艅cu to tylko przedmioty, co z tego, 偶e wykonane siedemset lat temu. Czy zechcesz przespacerowa膰 si臋 ze mn膮 brzegiem jeziora? Wiatr, kt贸ry zerwa艂 si臋, z艂agodzi艂 nieco upa艂. Nadto wielkie drzewa i wie偶a dawa艂y cie艅. Woda zatoki mia艂a kolor m臋tnej zieleni, g臋sto przybrana li艣膰mi gr膮偶ela i usypana 偶贸艂tymi ga艂kami kwiat贸w wygl膮da艂a niemal jak 艂膮ka. Kurki wodne, pokrekuj膮c i kiwaj膮c czerwonymi dziobami, 偶ywo kr膮偶y艂y w艣r贸d li艣ci. - Tamto lustro... - wyb膮ka艂a Ciri, wierc膮c obcasem mokry 偶wir. - Przepraszam za nie. Zez艂o艣ci艂am si臋. I tyle. - Ach. - One mnie lekcewa偶膮. Te elfki. Gdy m贸wi臋 do nich, udaj膮, 偶e nie rozumiej膮. A gdy m贸wi膮 do mnie, to celowo tak, bym je nie rozumia艂a. Upokarzaj膮 mnie. - M贸wisz naszym j臋zykiem doskonale - wyja艣ni艂 spokojnie. - Ale to jednak dla ciebie j臋zyk obcy. Poza tym ty u偶ywasz hen llinge, a one ellylon. R贸偶nice nie s膮 wielkie, ale s膮. - Ciebie rozumiem. Ka偶de s艂owo. - Ja w mowie z tob膮 u偶ywam hen llinge. J臋zyka elf贸w z twego 艣wiata. - A ty? - odwr贸ci艂a si臋. Z kt贸rego jeste艣 艣wiata? Ja dzieckiem nie jestem. W nocy wystarczy popatrze膰 w g贸r臋. Nie ma ani jednego gwiazdozbioru z tych, kt贸re znam. Ten 艣wiat nie jest moim. To nie jest moje miejsce. Wesz艂am tu przez przypadek... I chc臋 st膮d wyj艣膰. Odjecha膰. Schyli艂a si臋, podnios艂a kamie艅, uczyni艂a ruch, jakby chcia艂a bezmy艣lnie cisn膮膰 nim w jezioro, w stron臋 p艂ywaj膮cych kurek, pod jego spojrzeniem zaniecha艂a zamiaru. - Nim ujad臋 stajanie - powiedzia艂a, nie kryj膮c rozgoryczenia - jestem nad jeziorem. I widz臋 t臋 wie偶臋. Bez r贸偶nicy, w kt贸r膮 stron臋 jad臋, jak si臋 obracam, zawsze jest jezioro i ta wie偶a. Zawsze. Nie ma sposobu, by si臋 od niej oddali膰. A wi臋c to jest wi臋zienie. Gorsze ni偶 loch, ni偶 ciemnica, ni偶 komnata z zakratowanym oknem. Wiesz, czemu? Bo bardziej upokarza. Ellylon czy nie, z艂o艣ci mnie, gdy szydzi si臋 ze mnie i okazuje lekcewa偶enie. Tak, tak, nie ma co robi膰 oczu. Ty mnie zlekcewa偶y艂e艣, tez ze mnie drwisz. I dziwisz si臋, 偶e jestem
w艣ciek艂a? - Dziwi臋 si臋 w rzeczy samej - szeroko otworzy艂 oczy. - Niezmiernie. Westchn臋艂a, wzruszy艂a ramionami. - Wesz艂am do wie偶y ponad tydzie艅 temu - powiedzia艂a, sil膮c si臋 na spok贸j. - Trafi艂am do innego 艣wiata. Ty czeka艂e艣 na mnie, siedz膮c i graj膮c na fletni. Zdziwi艂e艣 si臋 nawet, 偶e tak d艂ugo zwleka艂am z przyj艣ciem. Zwr贸ci艂e艣 si臋 do mnie moim imieniem, dopiero p贸藕niej zacz膮艂e艣 te wyg艂upy z Pani膮 Jeziora. Potem znikn膮艂e艣 bez s艂owa wyja艣nienia. Zostawiaj膮c mnie w wi臋zieniu. Nazywaj to jak chcesz. Ja to nazywam szyderczym i z艂o艣liwym lekcewa偶eniem. - Zireael, to tylko osiem dni. - Ach - wykrzywi艂a si臋. - Znaczy, mam szcz臋艣cie? Bo to mog艂o by膰 osiem tygodni? Albo osiem miesi臋cy? Albo osiem... Zamilk艂a. - Daleko - powiedzia艂 cicho - odesz艂a艣 od Lary Dorren. Zagubi艂a艣 swoje dziedzictwo, straci艂a艣 wi臋藕 ze swoj膮 krwi膮. Nic dziwnego, 偶e kobiety nie rozumia艂y ciebie, a ty ich. Ty nie tylko m贸wisz, ty my艣lisz inaczej. Zupe艂nie innymi kategoriami. Czym jest osiem dni albo osiem tygodni? Czas nie ma znaczenia. - Dobrze! - krzykn臋艂a ze z艂o艣ci膮. - Zgoda, nie jestem m膮dr膮 elfk膮, jestem g艂upim cz艂owiekiem. Dla mnie czas ma znaczenie, ja licz臋 dni, licz臋 nawet godziny. I wyliczy艂am, 偶e min臋艂o wiele jednych i drugich. Nie chc臋 ju偶 od was nic, obejd臋 si臋 bez wyja艣nie艅, nie obchodzi mnie, dlaczego tu jest wiosna, dlaczego tu s膮 jednoro偶ce, a noc膮 na niebie wida膰 inne gwiazdozbiory. Zupe艂nie nie interesuje mnie, sk膮d znasz moje imi臋 i jakim sposobem wiedzia艂e艣, 偶e tu si臋 zjawi臋. Chc臋 tylko jednego. Wr贸ci膰 do siebie. Do mojego 艣wiata. Do ludzi! Takich, kt贸rzy my艣l膮 tak jak ja! Tymi samymi kategoriami! - Wr贸cisz do nich. Po jakim艣 czasie. - Chc臋 zaraz! - wrzasn臋艂a. - Nie po jakim艣 czasie! Bo tutaj ten czas to wieczno艣膰! Jakim prawem mnie tu wi臋zicie? Dlaczego nie mog臋 st膮d odej艣膰? Ja wesz艂am tu sama! Z w艂asnej woli! Nie macie do mnie 偶adnych praw! - Wesz艂a艣 tu sama - potwierdzi艂 spokojnie. - Ale nie z w艂asnej woli. Przywiod艂o ci臋 tu przeznaczenie, troch臋 przez nas wspomagane. D艂ugo bowiem na ciebie tu czekano. Bardzo d艂ugo. Nawet jak na nasz膮 rachub臋. - Nic z tego nie rozumiem. - Czekali艣my d艂ugo - nie zwr贸ci艂 na ni膮 uwagi. - Boj膮c si臋 tylko jednego: czy zdo艂asz tu wej艣膰. Zdo艂a艂a艣. Potwierdzi艂a艣 swoj膮 krew, tw贸j rodow贸d. A to znaczy, 偶e tutaj, nie w艣r贸d Dh'oine, jest twoje miejsce. Jeste艣 c贸rk膮 Lary Dorren aep Shiadhal. - Jestem c贸rk膮 Pavetty! Nie wiem nawet, kim jest ta twoja Lara! 呕achn膮艂 si臋, ale bardzo lekko, niezauwa偶alnie niemal. - W takim razie - powiedzia艂 - najlepiej b臋dzie, je艣li ci wyja艣ni臋, kim jest ta moja Lara. Poniewa偶 czas nagli, najch臋tniej zabra艂bym si臋 do wyja艣nie艅 w drodze. Ale c贸偶, dla niem膮drej demonstracji niemal zaje藕dzi艂a艣 klacz... - Zaje藕dzi艂am? Ha! Ty jeszcze nie wiesz, ile ta klacz mo偶e wytrzyma膰. A dok膮d mamy jecha膰? - To, je艣li pozwolisz, r贸wnie偶 wyja艣ni臋 ci w drodze.
* * *
Ciri wstrzyma艂a chrapi膮c膮 Kelpie, widz膮c, 偶e szale艅czy galop jest bez sensu i nie zda si臋 na nic. Avallac'h nie k艂ama艂. Tu, na otwartym terenie, na 艂膮kach i wrzosowiskach, z kt贸rych
stercza艂y menhiry, dzia艂a艂a ta sama si艂a, co pod Tor Zireael. Mo偶na by艂o pr贸bowa膰 jecha膰 na z艂amanie karku w oboj臋tnym kierunku, po mniej wi臋cej stajaniu jaka艣 niewidzialna si艂a sprawia艂a, 偶e jecha艂o si臋 po okr臋gu. Ciri poklepa艂a chrapi膮c膮 Kelpie po szyi, patrz膮c na spokojnie jad膮c膮 grupk臋 elf贸w. Przed chwil膮, gdy Avallac'h powiedzia艂 jej wreszcie, czego od niej chc膮, run臋艂a w cwa艂, by uciec od nich, zostawi膰 ich za sob膮 jak najdalej, ich i to ich bezczelne, nie mieszcz膮ce si臋 w g艂owie 偶膮danie. Teraz za艣 mia艂a ich znowu przed sob膮. W odleg艂o艣ci mniej wi臋cej stajania. Avallac'h nie k艂ama艂. Nie by艂o ucieczki. Jedyne, co galop przyni贸s艂 dobrego, to to, 偶e och艂odzi艂 g艂ow臋, zzi臋bi艂 w艣ciek艂o艣膰. By艂a ju偶 znacznie spokojniejsza. A jednak wci膮偶 ca艂a trz膮s艂a si臋 ze z艂o艣ci. - Ale si臋 urz膮dzi艂am, pomy艣la艂a. Po co ja wlaz艂am do tej Wie偶y? Wzdrygn臋艂a si臋, przypominaj膮c sobie. Przypominaj膮c dobie Bonharta jad膮cego ku niej po lodzie na spienionym siwku. Wzdrygn臋艂a si臋 jeszcze silniej. I uspokoi艂a. 呕yj臋, pomy艣la艂a, rozgl膮daj膮c si臋. To jeszcze nie koniec walki. Walk臋 ko艅czy 艣mier膰, ka偶da inna rzecz walk臋 jedynie przerywa. Nauczyli mnie tego w Kaer Morhen. Ponagli艂a Kelpie do st臋pa, potem widz膮c, 偶e klacz dzielnie unosi g艂ow臋, do k艂usa. Jecha艂a szpalerem menhir贸w. Trawy i wrzosy si臋ga艂y strzemion. Do艣膰 szybko dogoni艂a Avallac'ha i trzy elfki. Wiedz膮cy, u艣miechni臋ty lekko, zwr贸ci艂 na ni膮 pytaj膮co swe akwamarynowe oczy. - Prosz臋, Avallac'h - chrz膮kn臋艂a. - Powiedz mi, 偶e to by艂 ponury 偶art. Przez jego twarz przebieg艂o co艣 jakby cie艅. - Nie zwyk艂em 偶artowa膰 - powiedzia艂. - A skoro uzna艂a艣 to za 偶art, pozwol臋 sobie powt贸rzy膰 z pe艂n膮 powag膮: chcemy mie膰 twoje dziecko, Jask贸艂ko, c贸rko Lary Dorren. Dopiero gdy je urodzisz, pozwolimy ci st膮d odej艣膰, wr贸ci膰 do twego 艣wiata. Wyb贸r, rzecz jasna, nale偶y do ciebie. Zak艂adam, 偶e twoja szale艅cza kawalkada pomog艂a ci podj膮膰 decyzj臋. Jak brzmi twoja odpowied藕? - Brzmi: nie - odpowiedzia艂a twardo. - Kategorycznie i absolutnie nie. Nie zgadzam si臋 i tyle. - Trudno - wzruszy艂 ramionami. - Przyznam, jestem rozczarowany. Ale c贸偶, to tw贸j wyb贸r. - Jak mo偶na w og贸le wymaga膰 czego艣 takiego? - wykrzycza艂a trz膮s膮cym si臋 g艂osem. - Jak ty w og贸le 艣miesz? Jakim prawem? Patrzy艂 na ni膮 spokojnie. Ciri czu艂a na sobie r贸wnie偶 spojrzenia elfek. - Wydaje mi si臋 - rzek艂 - 偶e histori臋 twego rodu opowiedzia艂em ci w detalach. Zdawa艂a艣 si臋 rozumie膰. Twoje pytanie zdumiewa zatem. Mamy prawo i mo偶emy wymaga膰, Jask贸艂ko. Tw贸j ojciec, Cregennan, zabra艂 nam dziecko. Ty je nam oddasz. Sp艂acisz d艂ug. Wydaje mi si臋 to logiczne i sprawiedliwe. - M贸j ojciec... Ja nie pami臋tam mojego ojca, ale on nie nazywa艂 si臋 Duny. Nie Cregennan. Ju偶 ci to m贸wi艂am! - A ja ju偶 odpowiada艂em, 偶e te kilka 艣miesznych ludzkich pokole艅 jest dla nas bez znaczenia. - Ale ja nie chc臋! - wrzasn臋艂a Ciri tak, 偶e klacz a偶 zapl膮sa艂a pod ni膮. - Ja nie chc臋, rozumiesz? Nie chc臋臋臋! Mierzi mnie my艣l, 偶e wszczepi mi si臋 jakiego艣 cholernego paso偶yta, mdli mnie, gdy pomy艣l臋, 偶e ten paso偶yt b臋dzie we mnie r贸s艂, 偶e... Urwa艂a, widz膮c twarze elfek. Dwie wyra偶a艂y bezbrze偶ne zdumienie. Trzecia bezbrze偶n膮 nienawi艣膰. Avallac'h odkaszln膮艂 znacz膮co. - Przejd藕my - rzek艂 ch艂odno - nieco do przodu i rozmawiajmy w cztery oczy. Twoje pogl膮dy, Jask贸艂ko, s膮 nieco zbyt radykalne, by g艂osi膰 je przy 艣wiadkach.
Pos艂ucha艂a. D艂ugo jechali w milczeniu. - Uciekn臋 wam - Ciri odezwa艂a si臋 pierwsza. - Nie zatrzymacie mnie tu wbrew mojej woli. Uciek艂am z wyspy Thanedd, uciek艂am 艂apaczom i Nilfgaardczykom, uciek艂am Bonhartowi i Puszczykowi. Uciekn臋 i wam. Znajd臋 spos贸b i na wasze czary. - My艣la艂em - odrzek艂 po chwili - 偶e bardziej ci zale偶y na przyjacio艂ach. Na Yennefer. Na Geralcie. - Ty o tym wiesz? - westchn臋艂a zdumiona. - No tak. Prawda. Jeste艣 wiedz膮cy! Zatem powiniene艣 wiedzie膰, 偶e my艣l臋 w艂a艣nie o nich. Tam, w moim 艣wiecie, oni s膮 w niebezpiecze艅stwie teraz, w tej chwili. A wy mnie przecie偶 chcecie wi臋zi膰 tu... No, co najmniej dziewi臋膰 miesi臋cy. Sam widzisz, 偶e nie mam wyboru. Rozumiem, 偶e to dla was wa偶ne, to dziecko, ta Starsza Krew, ale ja nie mog臋. Po prostu nie mog臋. Elf milcza艂 przed chwil臋. Jecha艂 tak blisko, 偶e dotyka艂 jej kolanem. - Wyb贸r, jak rzek艂em nale偶y do ciebie. Powinna艣 jednak wiedzie膰 o czym艣, by艂oby nieuczciwe ukrywa膰 to przed tob膮. St膮d nie mo偶na uciec, Jask贸艂ko. Je偶eli wi臋c odm贸wisz wsp贸艂pracy, zostaniesz tu na zawsze, twoich przyjaci贸艂 i twojego 艣wiata nie zobaczysz ju偶 nigdy. - To jest wstr臋tny szanta偶! - Je艣li natomiast - nie przej膮艂 si臋 krzykiem - zgodzisz si臋 na to, o co prosimy, udowodnimy ci, 偶e czas nie ma znaczenia. - Nie rozumiem. - Czas p艂ynie tutaj inaczej ni偶 tam. Je艣li oddasz nam przys艂ug臋, zrewan偶yjemy si臋. Sprawimy, 偶e odzyskasz chwile, kt贸re stracisz tutaj w艣r贸d nas. W艣r贸d Ludu Olch. Milcza艂a z oczami wbitymi w czarn膮 grzyw臋 Kelpie. Gra膰 na zw艂ok臋, pomy艣la艂a. Jak m贸wi艂 Vesemir w Kaer Morhen: gdy ci臋 maj膮 wiesza膰, popro艣 o szklank臋 wody. Nigdy nie wiadomo, co si臋 wydarzy, zanim przynios膮. Jedna z elfek krzykn臋艂a nagle, gwizdn臋艂a. Ko艅 Avallac'ha zar偶a艂, zadrobi艂 nogami w miejscu. Elf opanowa艂 go, krzykn膮艂 co艣 do elfek. Ciri zobaczy艂a, jak jedna wyci膮ga 艂uk z zawieszonego przy siodle sk贸rzanego futera艂u. Stan臋艂a w strzemionach, os艂oni艂a oczy d艂oni膮. - Zachowaj spok贸j - powiedzia艂 ostro Avallac'h. Ciri westchn臋艂a. O jakie艣 dwie艣cie krok贸w od nich przez wrzosowisko galopowa艂y jednoro偶ce. Ca艂y tabun, co najmniej trzydzie艣ci sztuk. Ciri widywa艂a jednoro偶ce ju偶 poprzednio, niekiedy, zw艂aszcza o 艣wicie, podchodzi艂y do jeziora pod Wie偶膮 Jask贸艂ki. Nigdy jednak nie pozwala艂y jej si臋 zbli偶y膰. Znika艂y jak duchy. Przyw贸dc膮 tabunu by艂 wielki ogier o dziwnej czerwonawej ma艣ci. Nagle zatrzyma艂 si臋, zar偶a艂 przeszywaj膮co, stan膮艂 d臋ba. W spos贸b absolutnie niewykonywalny dla 偶adnego konia drepta艂 na tylnych nogach, przebieraj膮c w powietrzu przednimi. Ciri ze zdumieniem skonstatowa艂a, 偶e Avallac'h i trzy elfki mrucz膮, 偶e nuc膮 ch贸rem jak膮偶 dziwn膮, monotonn膮 melodi臋. Kim ty jeste艣? Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Kim ty jeste艣, pytanie ponownie rozbrzmiewa艂o jej w czaszce, zako艂ata艂o w skroniach. Za艣piew elf贸w wzni贸s艂 si臋 nagle o ton w g贸r臋. Ry偶y jednoro偶ec zar偶a艂, ca艂y tabun odpowiedzia艂 r偶eniem. Ziemia zadr偶a艂a, gdy odbiega艂y. Pie艣艅 Avallac'ha i elfek urwa艂a si臋. Ciri zobaczy艂a, jak wiedz膮cy ukradkiem ociera pot z brwi. Elf k膮tem oka spojrza艂 na ni膮, zrozumia艂, 偶e widzia艂a. - Nie wszystko jest tu tak 艂adne, jak wygl膮da - powiedzia艂 sucho. - Nie wszystko. - Boicie si臋 jednoro偶c贸w? Przecie偶 one s膮 m膮dre i przyjazne. Nie odpowiedzia艂. - S艂ysza艂am - nie rezygnowa艂a, 偶e elfy i jednoro偶ce kochaj膮 si臋 nawzajem.
Odwr贸ci艂 g艂ow臋. - Przyjmij wi臋c - powiedzia艂 zimno - 偶e to, co widzia艂a艣, to k艂贸tnia kochank贸w. Nie zadawa艂a wi臋cej pyta艅. Mia艂a do艣膰 w艂asnych zmartwie艅.
* * *
Szczyty wzg贸rk贸w zdobi艂y kromlechy i dolmeny. Ich widok przypomina艂 Ciri kamie艅 spod Ellander, ten, przy kt贸rym Yennefer uczy艂a j膮, czym jest magia. Ale偶 to by艂o dawno, pomy艣la艂a. Wieki ca艂e temu... Jedna z elfek krzykn臋艂a znowu. Ciri spojrza艂a w kierunku, kt贸ry wskaza艂a. Nim jeszcze zd膮偶y艂a skonstatowa膰, 偶e wiedziony przez ry偶ego ogiera tabun powr贸ci艂, krzykn臋艂a druga z elfek. Ciri stan臋艂a w strzemionach. Z przeciwnej strony, zza pag贸rka, wy艂oni艂 si臋 drugi tabun. Wiod膮cy go jednoro偶ec by艂 sinawy i jab艂kowity. Avallac'h powiedzia艂 szybko kilka s艂贸w. By艂 to 贸w trudny dla Ciri j臋zyk ellylon, ale poj臋艂a, tym bardziej, 偶e elfki jak na komend臋 si臋gn臋艂y po 艂uki. Avallac'h odwr贸ci艂 twarz ku Ciri, a ona poczu艂a, jak w g艂owie zaczyna jej szumie膰. By艂 to szum ca艂kiem podobny do tego, jaki wydaje przytkni臋ta do ucha morska koncha. Ale znacznie silniejszy. Nie opieraj si臋 - us艂ysza艂a g艂os. - Nie bro艅 si臋. Musz臋 skoczy膰, musz臋 ci臋 przenie艣膰 w inne miejsce. Grozi ci 艣miertelne niebezpiecze艅stwo. Z oddali dobieg艂 ich gwizd, przeci膮g艂y krzyk. A po chwili ziemia drgn臋艂a pod podkutymi kopytami. Zza wzg贸rza wychyn臋li je藕d藕cy. Ca艂y oddzia艂. Konie nosi艂y kropierze, je藕d藕cy grzebieniaste he艂my, wok贸艂 ramion powiewa艂y im w galopie p艂aszcze, kt贸rych cynobrowo-amarantowo-karmazynowa barwa przywodzi艂a na my艣l 艂un臋 po偶aru na niebie pod艣wietlanym blaskiem zachodz膮cego s艂o艅ca. Gwizd, okrzyk. Je藕d藕cy gnali ku nim 艂aw膮. Nim dobiegli na p贸艂 stajania, jednoro偶c贸w ju偶 nie by艂o. Znik艂y w stepie, zostawiaj膮c za sob膮 ob艂ok kurzu.
* * *
Przyw贸dca je藕d藕c贸w, czarnow艂osy elf, siedzia艂 na wielkim jak smok karogniadym ogierze ustrojonym, jak wszystkie konie oddzia艂u, w kropierz haftowany w smocze 艂uski, do tego nosz膮cym na 艂bie prawdziwie demoniczny rogaty bukranion. Jak wszystkie elfy, czarnow艂osy mia艂 pod cynobrowo-amarantowo-karmazynowym p艂aszczem kolczug臋 wykonan膮 z k贸艂eczek o nieprawdopodobnie ma艂ej 艣rednicy, dzi臋ki czemu uk艂ada艂a si臋 na ciele mi臋kko niczym we艂niana dzianina. - Avallac'h - powiedzia艂, salutuj膮c. - Eredin - Jeste艣 mi winien przys艂ug臋. Sp艂acisz, kiedy za偶膮dam. - Sp艂ac臋, kiedy za偶膮dasz. Czarnow艂osy zsiad艂. Avallac'h zsiad艂 r贸wnie偶, gestem kaza艂 Ciri zrobi膰 to samo. Weszli na pag贸rek mi臋dzy bia艂e ska艂ki o cudacznych kszta艂tach obro艣ni臋te trzmielin膮 i kar艂owatymi krzewinkami kwitn膮cego mirtu. Ciri patrzy艂a na nich. Byli jednakowego wzrostu, to znaczy obaj niezwykle wysocy. Ale twarz Avallac'ha by艂a 艂agodna, a twarz czarnow艂osego przywodzi艂a na my艣l drapie偶nego
ptaka. Jasny i czarny, pomy艣la艂a. Dobry i z艂y. 艢wiat艂o i mrok... - Pozw贸l, Zireael, 偶e ci przedstawi臋: Eredin Br閍cc Glas. - Mi艂o mi - elf uk艂oni艂 si臋, Ciri odk艂oni艂a. Niezbyt zgrabnie. - Sk膮d wiedzia艂e艣 - spyta艂 Avallac'h - 偶e co艣 nam grozi? - Wcale nie wiedzia艂em - elf bacznie przypatrywa艂 si臋 Ciri. - Patrolujemy r贸wnin臋, bo wie艣膰 si臋 rozesz艂a, 偶e jednorogi zrobi艂y si臋 niespokojne i zaczepne. Nie wiedzie膰 dlaczego. To znaczy, teraz ju偶 wiadomo. To przez ni膮, rzecz jasna. Avallac'h nie potwierdzi艂 ani nie zaprzeczy艂. Ciri za艣 hardym wzrokiem skontrowa艂a spojrzenie czarnow艂osego elfa. Przez chwil臋 patrzyli na siebie oboje, a 偶adne nie chcia艂o pierwsze spu艣ci膰 oczu. - To wi臋c ma by膰 Starsza Krew - skonstatowa艂 elf. - Aen Hen Ichaer. Dziedzictwo Shiadhal i Lary Dorren? Niezbyt chce si臋 wierzy膰. To przecie偶 ma艂膮 Dh'oine. Ludzka samiczka. Avallac'h nie odezwa艂 si臋. Twarz mia艂 nieruchom膮 i oboj臋tn膮. - Zak艂adam - podj膮艂 czarnow艂osy - 偶e si臋 nie pomyli艂e艣. Ba, przyjmuj臋 to za pewnik, ty przecie偶, jak g艂osi plotka, nie mylisz si臋 nigdy. W tym stworzeniu, g艂臋boko ukryty, tkwi gen Lary. Tak, gdy si臋 dok艂adniej przyjrze膰, mo偶na dostrzec pewne cechy 艣wiadcz膮ce o rodowodzie tej ma艂ej. Ma faktycznie w oczach co艣, co przywo艂uje na pami臋膰 Lar臋 Dorren. Nieprawda偶, Avallac'h? Kto, je艣li nie ty, bardziej uprawniony jest do oceny? Avallac'h i tym razem nie odezwa艂 si臋. Ale Ciri dostrzeg艂a na jego bladej twarzy cie艅 rumie艅ca. Zdziwi艂a si臋 bardzo. I zamy艣li艂a. - Reasumuj膮c - skrzywi艂 usta czarnow艂osy - jest w tej ma艂ej Dh'oine co艣 warto艣ciowego, co艣 pi臋knego. Dostrzegam to. I mam wra偶enie, jakbym widzia艂 z艂oty samorodek w kupie kompostu. Oczy Ciri rozb艂ys艂y w艣ciek艂o艣ci膮. Avallac'h powoli odwr贸ci艂 g艂ow臋. - M贸wisz - powiedzia艂 wolno - zupe艂nie jak cz艂owiek, Eredin. Eredin Br閍cc Glas pokaza艂 z臋by w u艣miechu. Ciri widzia艂a ju偶 takie uz臋bienie, bardzo bia艂e, bardzo drobne i bardzo nieludzkie, r贸wne jak spod strychulca, pozbawione k艂贸w. Widzia艂a takie z臋by u zabitych elf贸w le偶膮cych szeregiem na podw贸rzu stra偶nicy Kaedwen. Napatrzy艂a si臋 na takie z臋by u Iskry. Ale w u艣miechu Iskry takie z臋by wygl膮da艂y 艂adnie, u Eredina natomiast upiornie. - Czy ta dzieweczka - powiedzia艂 - w艂a艣nie usi艂uj膮ca zabi膰 mnie spojrzeniem, zna ju偶 pow贸d, dla kt贸rego tu jest? - Owszem. - I gotowa jest kooperowa膰? - Jeszcze nie ca艂kiem. - Nie ca艂kiem - powt贸rzy艂. - Ha, to niedobrze. Albowiem charakter kooperacji wymaga, by to by艂o ca艂kiem. Inaczej jak ca艂kiem po prostu si臋 nie da. A poniewa偶 od Tir n Lia dzieli nas wszystkiego p贸艂 dnia jazdy, warto by wiedzie膰, na czym stoimy. - Po co si臋 niecierpliwi膰? - Avallac'h wyd膮艂 lekko wargi. - Co mo偶emy zyska膰 na po艣piechu? - Wieczno艣膰 - Eredin Br閍cc Glas spowa偶nia艂, w jego zielonych oczach co艣 na kr贸tko zab艂ys艂o. - Ale to twoja specjalno艣膰, Avallac'h. Twoja specjalno艣膰 i twoja odpowiedzialno艣膰. - Ty艣 powiedzia艂. - Jam powiedzia艂. A teraz wybaczcie, ale obowi膮zki wzywaj膮. Zostawiam wam eskort臋, dla bezpiecze艅stwa. Przenocowa膰 radz臋 tu, na tym wzg贸rzu, gdy wyruszycie jutro o brzasku, b臋dziecie w Tir n Lia o w艂a艣ciwym czasie. Va faill. Aha, jeszcze jedno. Schyli艂 si臋, od艂ama艂 i zerwa艂 ukwiecon膮 ga艂膮zk臋 mirtu. Zbli偶y艂 j膮 do twarzy, potem z uk艂onem wr臋czy艂 Ciri. - To przeprosiny - rzek艂 kr贸tko. - Za nie przemy艣lane s艂owo. Va fail, luned.
Odszed艂 szybko, za chwil臋 ziemia drgn臋艂a pod kopytami, gdy odje偶d偶a艂 z cz臋艣ci膮 oddzia艂u. - Nie m贸w mi tylko - zaburcza艂a - 偶e to z nim musia艂abym... Ze to on... Je艣li to on, to nigdy w 偶yciu. - Nie - zaprzeczy艂 powoli Avallac'h. - To nie on. B膮d藕 spokojna. Ciri zbli偶y艂a mirt do twarzy. By nie dostrzeg艂 podniecenia i fascynacji, kt贸re j膮 ogarn臋艂y. - Jestem spokojna.
* * *
Suche bodiaki i wrzosy stepu ust膮pi艂y bujnej zielonej trawie, wilgotnym paprociom, podmok艂y teren za偶贸艂ci艂 si臋 jaskrami, zafioletowi艂 艂ubinem. Wkr贸tce zobaczyli rzek臋, cho膰 krystalicznie przejrzysta, mia艂a brunatne zabarwienie. Pachnia艂o torfem. Avallac'h wygrywa艂 na swej fletni r贸偶ne skoczne melodyjki. Ciri, zas臋piona, my艣la艂a intensywnie. - Kto - odezwa艂a si臋 wreszcie - ma by膰 ojcem tego dziecka, na kt贸rym wam tak zale偶y? A mo偶e to nie ma znaczenia? - To ma znaczenie. Czy mam rozumie膰, 偶e podj臋艂a艣 decyzj臋? - Nie, nie masz rozumie膰. Po prostu wyja艣niam pewne sprawy. - S艂u偶臋 pomoc膮. Co chcesz wiedzie膰? - Dobrze wiesz, co. Chwil臋 jechali w milczeniu. Ciri widzia艂a 艂ab臋dzie dostojnie 偶egluj膮ce po rzece. - Ojcem dziecka - rzek艂 spokojnie i rzeczowo Avallac'h - b臋dzie Auberon Muircetach. Auberon Muircetach jest naszym... Jak to wy m贸wicie... Najwy偶szym przyw贸dc膮? - Kr贸lem? Kr贸lem wszystkich Aen Seidhe? - Aen Seidhe, Lud Wzg贸rz, to elfy twojego 艣wiata. My jeste艣my Aen Elle, Lud Olch. A Auberon Muircetach, owszem, jest naszym kr贸lem. - Kr贸lem Olch? - Mo偶na to tak nazwa膰. Jechali w milczeniu. By艂o bardzo ciep艂o. - Avallac'h. - S艂ucham. - Je艣li si臋 zdecyduj臋, to potem... P贸藕niej... b臋d臋 wolna? - B臋dziesz wolna i odejdziesz, dok膮d zechcesz. O ile nie postanowisz zosta膰. Z dzieckiem. Prychn臋艂a lekcewa偶膮co, ale nic nie powiedzia艂a. - Zdecydowa艂a艣 wi臋c? - spyta艂. - Zdecyduj臋, gdy b臋dziemy na miejscu. - Ju偶 jeste艣my na miejscu. Zza ga艂臋zi wierzb p艂acz膮cych, sp艂ywaj膮cych ku wodzie niczym zielone kurtyny, Ciri zobaczy艂a pa艂ace. Nigdy w 偶yciu nie widzia艂a niczego podobnego. Pa艂ace, cho膰 wykonane z marmuru i alabastru, by艂y a偶urowe jak altany, wydawa艂y si臋 tak delikatne, ulotne i zwiewne, jakby to nie by艂y budynki, ale zjawy budynk贸w. Ciri w ka偶dej chwili oczekiwa艂a, 偶e powieje wiatr, a pa艂acyki znikn膮 razem z unosz膮cym si臋 z rzeki oparem. Ale gdy wiatr powia艂, gdy opar znik艂, gdy poruszy艂y si臋 ga艂膮zki wierzb i zmarszczy艂a rzeka, pa艂acyki nie znik艂y i znika膰 nie my艣la艂y. Zyskiwa艂y tylko na urodzie. Ciri z zachwytem patrzy艂a na tarasiki, na podobne kwiatom nenufaru stercz膮ce z wody wie偶yczki, na mostki wisz膮ce nad rzek膮 jak festony bluszczu, na schody, schodki, balustradki, na arkady i kru偶ganki, na perystyle, na kolumny i kolumienki, na kopu艂y i kopu艂ki, na smuk艂e,
przypominaj膮ce szparagi pinakle i wie偶e. - Tir n Lia - powiedzia艂 cicho Avallac'h. Im byli bli偶ej, tym pi臋kno tego miejsca silniej chwyta艂o za serce, mocniej 艣ciska艂o za gard艂o, sprawia艂o, 偶e 艂zy gromadzi艂y si臋 w k膮cikach oczu. Ciri patrzy艂a na fontanny, na mozaiki i terakoty, na rze藕by i pomniki. Na a偶urowe konstrukcje, kt贸rych przeznaczenia nie pojmowa艂a. I na takie, co do kt贸rych by艂a pewna, 偶e nie s艂u偶y艂y niczemu. Pr贸cz estetyki i harmonii. - Tir n Lia - powt贸rzy艂 Avallac'h. - Widzia艂a艣 kiedy艣 co艣 takiego? - Owszem - poczu艂a 艣cisk gard艂a. - Widzia艂am kiedy艣 resztki czego艣 takiego. W Shaerrawedd. Teraz na elfa wypad艂a kolej d艂ugo milcze膰.
* * *
Przejechali na drugi brzeg rzeki po 艂ukowatym a偶urowym mo艣cie, kt贸ry sprawia艂 wra偶enie tak kruchego, 偶e Kelpie d艂ugo boczy艂a si臋 i chrapa艂a, nim odwa偶y艂a si臋 na艅 wst膮pi膰. Cho膰 podenerwowana i spi臋ta, Ciri rozgl膮da艂a si臋 pilnie, nie chc膮c przegapi膰 niczego, 偶adnego widoku, kt贸ry oferowa艂o bajeczne miasto Tir n Lia. Po pierwsze, ciekawo艣膰 wr臋cz j膮 pali艂a, po drugie, nie przestawa艂a my艣le膰 o ucieczce i pilnie wypatrywa艂a okazji. Na mostkach i tarasach, w alejkach i perystylach, na balkonach i kru偶gankach widzia艂a przechadzaj膮cych si臋 d艂ugow艂osych elf贸w w obcis艂ych kubrakach i kr贸tkich p艂aszczach, haftowanych w fantazyjne li艣ciaste motywy. Widzia艂a ufryzowane i ostro wymalowane elfki w zwiewnych sukniach lub strojach przypominaj膮cych m臋skie. Przed portykiem jednego z pa艂ac贸w powita艂 ich Eredin Br閍cc Glas. Na jego kr贸tki rozkaz dooko艂a zaroi艂o si臋 od ma艂ych, szaro odzianych elfeczek, kt贸re szybko i w ciszy zaj臋艂y si臋 ko艅mi. Ciri przypatrywa艂a si臋 zdumiona nieco. Avallac'h, Eredin i wszystkie inne spotykane dotychczas elfy by艂y niezwykle wysokiego wzrostu, by spojrze膰 im w oczy, musia艂a zadziera膰 g艂ow臋. Szare elfeczki by艂y du偶o ni偶sze od niej. Inna rasa, pomy艣la艂a. Rasa s艂ug. Nawet tu, w bajkowym 艣wiecie, musi by膰 kto艣, kto haruje na pr贸偶niak贸w. Weszli do pa艂acu. Ciri westchn臋艂a. By艂a infantk膮 kr贸lewskiej krwi, w pa艂acach si臋 wychowa艂a. Ale takich marmur贸w i malachit贸w, takich stiuk贸w, posadzek, mozaik, luster i kandelabr贸w nie widzia艂a nigdy. Poczu艂a si臋 w tym ol艣niewaj膮cym wn臋trzu 藕le, niezr臋cznie, nie na miejscu, zakurzona, spocona i nie艣wie偶a po podr贸偶y. Avallac'h, wr臋cz przeciwnie, nie przejmowa艂 si臋 w og贸le. Otrzepa艂 r臋kawic膮 spodnie i cholewki, lekcewa偶膮c fakt, 偶e kurz osiada na zwierciadle. Potem wielkopa艅sko rzuci艂 r臋kawice schylonej w uk艂onie elfeczce. - Auberon? - zapyta艂 kr贸tko. - Czeka? Eredin u艣miechn膮艂 si臋. - Czeka. Bardzo mu pilno. Domaga艂 si臋, ale Jask贸艂ka przysz艂a do niego natychmiast, bez chwili zw艂oki. Wyperswadowa艂em mu to. Avallac'h uni贸s艂 brwi. - Zireael - wyja艣ni艂 bardzo spokojnie Eredin - powinna i艣膰 do kr贸la bez stresu, bez presji, wypocz臋ta, spokojna i w dobrym nastroju. Dobry nastr贸j zapewni膮 jej k膮piel, nowy str贸j, nowa fryzura i makija偶. Tak d艂ugo Auberon chyba jeszcze wytrzyma, jak mniemam. Ciri odetchn臋艂a g艂臋boko i spojrza艂a na elfa. A偶 si臋 zdumia艂a, jak sympatyczny jej si臋 wyda艂. Eredin zademonstrowa艂 w u艣miechu swe r贸wne, pozbawione k艂贸w uz臋bienie. - Jedna tylko rzecz budzi moje zastrze偶enia - oznajmi艂. - A jest ni膮 sokoli b艂ysk w oczach naszej Jask贸艂ki. Nasza Jask贸艂ka strzela oczami w lewo i prawo, wypisz wymaluj, gronostaj, wypatruj膮cy dziury w klatce. Jask贸艂ka, widz臋 to, daleka jest jeszcze od bezwarunkowej
kapitulacji. Avallac'h nie skomentowa艂. Ciri, ma si臋 rozumie膰, te偶 nie. - Nie dziwi臋 si臋 - ci膮gn膮艂 Eredin. - Nie mo偶e by膰 inaczej, skoro to krew Shiadhal i Lary Dorren. Pos艂uchaj mnie jednak bardzo uwa偶nie, Zireael. St膮d ucieczki nie ma. Nie istnieje mo偶liwo艣膰 prze艂amania Geas Garadh, Czaru Bariery. Wzrok Ciri m贸wi艂 wyra藕nie, 偶e nie uwierzy, dop贸ki si臋 sprawdzi. - Gdyby艣 nawet jakim艣 cudem sforsowa艂a Barier臋 - Eredin nie spuszcza艂 z niej oczu - to wiedz, 偶e oznacza膰 to b臋dzie twoj膮 zgub臋. Ten 艣wiat tylko wygl膮da 艂adnie. Ale niesie 艣mier膰, zw艂aszcza nie obytym. Rany od rogu jednoroga nie leczy nawet magia. - Wiedz r贸wnie偶 - podj膮艂, nie doczekawszy si臋 komentarza - 偶e nic ci nie pomo偶e tw贸j dziki talent. Nie dokonasz skoku, nawet nie pr贸buj. A gdyby nawet ci si臋 uda艂o, wiedz, 偶e moi Dearg Ruadhri, Czerwoni Je藕d藕cy zdo艂aj膮 do艣cign膮膰 ci臋 nawet w otch艂ani czas贸w i miejsc. Nie bardzo rozumia艂a, o co mu sz艂o. Ale zastanowi艂o j膮, 偶e Avallac'h nachmurzy艂 si臋 nagle i zmarszczy艂, najwyra藕niej niezadowolony z przemowy Eredina. Tak, jakby Eredin powiedzia艂 za du偶o. - Chod藕my - powiedzia艂. Pozw贸l, Zireael. Oddamy ci臋 teraz w r臋ce pa艅. Trzeba, by艣 wygl膮da艂a pi臋knie. Pierwsze wra偶enie jest najwa偶niejsze.
* * *
Serce 艂omota艂o jej w piersi, krew szumia艂a w skroniach, r臋ce trz膮s艂y si臋 odrobin臋. Opanowa艂a je, zaciskaj膮c pi臋艣ci. Uspokoi艂a si臋 za pomoc膮 wolnych wdech贸w i wydech贸w. Rozlu藕ni艂a ramiona, poruszy艂a zesztywnia艂ym ze zdenerwowania karkiem. Jeszcze raz przejrza艂a si臋 w wielkim zwierciadle. Widok raczej nie zadowala艂. Wilgotne jeszcze po k膮pieli w艂osy mia艂a przystrzy偶one i sczesane tak, by cho膰 troch臋 zakrywa艂y blizn臋. Makija偶 艂adnie podkre艣la艂 jej oczy i usta, nie藕le prezentowa艂y si臋 te偶 rozci臋ta do p贸艂 uda srebrnoszara sp贸dnica, czarna kamizelka i cieniute艅ka bluzka z per艂owej krepy. Ca艂o艣膰 interesuj膮co akcentowa艂 jedwabny fular na szyi. Ciri poprawi艂a i wyr贸wna艂a fular, po czym si臋gn臋艂a mi臋dzy uda, poprawi艂a tam, co nale偶a艂o. A mia艂a pod sp贸dnic膮 rzeczy i艣cie zdumiewaj膮ce - majteczki delikatne jak paj臋czynka i prawie si臋gaj膮ce majteczek po艅czoszki, w spos贸b niewiarygodny trzymaj膮ce si臋 ud bez podwi膮zek. Si臋gn臋艂a do klamki. Z wahaniem, jak gdyby nie by艂a to klamka, lecz 艣pi膮ca kobra. Pest, pomy艣la艂a odruchowo po elfiemu, stawiam czo艂o m臋偶czyznom z mieczami. Stawi臋 jednemu z... Zamkn臋艂a oczy, westchn臋艂a. I wesz艂a do komnaty. W 艣rodku nie by艂o nikogo. Na malachitowym stole le偶a艂a ksi臋ga, stara karafka. Na 艣cianach by艂y dziwne reliefy i p艂askorze偶by, udrapowane kotary, kwietne arrasy. W k膮cie sta艂 pos膮g. A w drugim k膮cie 艂o偶e z baldachimem. Serce znowu zacz臋艂o wali膰. Prze艂kn臋艂a 艣lin臋. K膮tem oka dostrzeg艂a ruch. Nie w komnacie. Na tarasie. Siedzia艂 tam, odwr贸cony do niej p贸艂profilem. Cho膰 ju偶 troch臋 nauczone, 偶e w艣r贸d elf贸w nic nie wygl膮da tak, jak przywyk艂a my艣le膰, Ciri prze偶y艂a lekki szok. Przez ca艂y czas, gdy mowa by艂a o kr贸lu, nie wiedzie膰 czemu mia艂a przed oczami Ervylla z Verden, kt贸rego synow膮 o ma艂y w艂os kiedy艣 nie zosta艂a. My艣l膮c o kr贸lu, widzia艂a unieruchomionego przez zwa艂y t艂uszczu, zion膮cego cebul膮 i piwem grubasa z czerwonym nosem i przekrwionymi oczyma widocznymi znad niechlujnej brody. Dzier偶膮cego ber艂o i jab艂ko w opuchni臋tych i upstrzonych brunatnymi plamami d艂oniach. A przy balustradzie tarasu siedzia艂 zupe艂nie inny kr贸l.
By艂 bardzo szczup艂y, a wida膰 tez by艂o, 偶e jest bardzo wysoki. Mia艂 w艂osy popielate jak jej w艂asne, mocno przetykane bielutkimi pasmami, d艂ugie, opadaj膮ce na ramiona i plecy. Ustrojony by艂 w czarny aksamitny kubrak. Nosi艂 typowe elfie buty, z licznymi klamerkami na ca艂ej d艂ugo艣ci cholewki. D艂onie mia艂 w膮skie, bia艂e, o d艂ugich palcach. Zaj臋ty by艂 puszczaniem baniek. Trzyma艂 miseczk臋 z myd艂em i s艂omk臋, w kt贸r膮 co i rusz dmucha艂, a opalizuj膮ce t臋czowo ba艅ki p艂yn臋艂y w d贸艂 ku rzece. Chrz膮kn臋艂a cicho. Kr贸l Olch odwr贸ci艂 g艂ow臋. Ciri nie opanowa艂a westchnienia. Jego oczy by艂y niesamowite. Jasne jak roztopiony o艂贸w, bezdenne. I pe艂ne nie wyobra偶alnego smutku. - Jask贸艂ka - powiedzia艂. Zireael. Dzi臋kuj臋, 偶e zechcia艂a艣 przyj艣膰. Prze艂kn臋艂a 艣lin臋, zupe艂nie nie wiedz膮c, co powiedzie膰. Auberon Muircetach przy艂o偶y艂 s艂omk臋 do ust i pos艂a艂 w przestworza kolejn膮 ba艅k臋. By opanowa膰 dr偶enie r膮k, splot艂a je, wy艂ama艂a palce. Potem nerwowo przeczesa艂a w艂osy. Elf pozornie po艣wi臋ca艂 uwag臋 wy艂膮cznie ba艅kom. Jeste艣 zdenerwowana? - Nie - sk艂ama艂a butnie. - Nie jestem. - Spieszysz si臋 dok膮d艣? - A i owszem. Chyba w艂o偶y艂a w g艂os nieco zbyt du偶o nonszalancji, czu艂a, 偶e balansuje na kraw臋dzi grzeczno艣ci. Elf nie zwr贸ci艂 jednak uwagi. Utworzy艂 na ko艅cu s艂omki ogromn膮 ba艅k臋, ko艂ysaniem nada艂 jej kszta艂t og贸rka. Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 podziwia艂 dzie艂o. - Nie oka偶臋 si臋 natr臋tem, je艣li spytam, dok膮d ci tak pilno? - Do domu! - prychn臋艂a, ale zaraz si臋 poprawi艂a, dodaj膮c spokojnym tonem. - Do mojego 艣wiata. - Do czego? - Do mojego 艣wiata! - Ach. Wybacz. Przysi膮g艂bym, 偶e powiedzia艂a艣: "Do mojego dziwactwa". I bardzo si臋 zdumia艂em, zaiste. M贸wisz naszym j臋zykiem znakomicie, ale nad wymow膮 i akcentem godzi si臋 jeszcze popracowa膰. - Czy to wa偶ne, jak akcentuj臋? Nie do konwersacji jestem ci wszak potrzebna. - Nic nie powinno przeszkadza膰 w d膮偶eniu do doskona艂o艣ci. Na ko艅cu s艂omki wyros艂a kolejna ba艅ka, oderwana poszybowa艂a, p臋k艂a w zetkni臋ciu z ga艂膮zk膮 wierzby. Ciri westchn臋艂a. - Pilno ci zatem do twojego 艣wiata - przem贸wi艂 po chwili kr贸l Auberon Muircetach. - Twojego! Doprawdy, wy, ludzie nie grzeszycie przesadnie skromno艣ci膮. Pobe艂ta艂 s艂omk膮 w czareczce, beztroskim z pozoru dmuchni臋ciem ca艂y otoczy艂 si臋 rojem t臋czowych banieczek. - Cz艂owiek - powiedzia艂. - Tw贸j w艂ochaty przodek po mieczu pojawi艂 si臋 na 艣wiecie du偶o p贸藕niej ni偶 kura. A nigdy nie s艂ysza艂em, by jakakolwiek kura ro艣ci艂a sobie pretensje do 艣wiata... Dlaczego wiercisz si臋 i drepczesz w miejscu jak ma艂peczka? To, co m贸wi臋, powinno ci臋 interesowa膰. Wszak to historia. Ach, pozw贸l, niech zgadn臋: ciebie ta historia nie obchodzi i nudzi. Wielka opalizuj膮ca ba艅ka pofrun臋艂a w stron臋 rzeki. Ciri milcza艂a, gryz膮c wargi. - Tw贸j w艂ochaty przodek - podj膮艂 elf, mieszaj膮c s艂omk膮 w miseczce - szybko si臋 nauczy艂, jak wykorzystywa膰 przeciwstawny kciuk i szcz膮tkow膮 inteligencj臋. Robi艂 za ich pomoc膮 r贸偶ne rzeczy, z regu艂y r贸wnie 艣mieszne, co straszne. To znaczy, chcia艂em powiedzie膰, 偶e gdyby robione przez twego przodka rzeczy nie by艂y straszne, to by艂yby 艣mieszne. Kolejna ba艅ka, zaraz po niej druga i trzecia. - Nas, Aen Elle, ma艂o w gruncie rzeczy obchodzi艂o, co wyczynia tw贸j przodek, my艣my, w przeciwie艅stwie do Aen Seidhe, naszych kuzyn贸w, z tamtego 艣wiata odeszli ju偶 dawno.
Wybrali艣my sobie inne, ciekawsze uniwersum. Pod贸wczas bowiem, zdziwisz si臋 tym co powiem, mo偶na si臋 by艂o mi臋dzy 艣wiatami do艣膰 swobodnie przemieszcza膰. Przy odrobinie talentu i wprawy, rzecz jasna. Ponad wszelk膮 w膮tpliwo艣膰 rozumiesz, co mam na my艣li. Ciri gotowa艂a si臋 z ciekawo艣ci, ale milcza艂a uparcie, 艣wiadoma, 偶e elf troch臋 z niej podrwiwa. Nie chcia艂a u艂atwia膰 mu zadania. Auberon Muircetach u艣miechn膮艂 si臋. Odwr贸ci艂. Na szyi mia艂 z艂oty alszband, oznak臋 nosz膮c膮 w Starszej Mowie nazw臋 torc'h. - Mire, luned. Dmuchn膮艂 lekko, poruszaj膮c s艂omk膮 zwinnymi ruchami. U wylotu, zamiast, jak poprzednio, jednej wielkiej ba艅ki, zwisa艂o ich kilka. - Banieczka przy banieczce, przy banieczce banieczka - zanuci艂. - Ech, tak by艂o, tak by艂o... M贸wili艣my sobie, co za r贸偶nica, pob臋dziemy sobie troch臋 tu, a troch臋 tam, co z tego, 偶e Dh'oine uparli si臋, by sw贸j 艣wiat unicestwi膰 wraz z sob膮? P贸jdziemy sobie dok膮d艣 indziej... Do innej banieczki... Pod jego pal膮cym spojrzeniem Ciri kiwn臋艂a g艂ow膮, obliza艂a wargi. Elf u艣miechn膮艂 si臋 znowu, strz膮sn膮艂 ba艅ki, dmuchn膮艂 raz jeszcze, tym razem tak, 偶e u wylotu s艂omki utworzy艂o si臋 ca艂e wielkie grono, ca艂e mn贸stwo ma艂ych, posczepianych ze sob膮 banieczek. - Przysz艂a Koniunkcja - elf uni贸s艂 obwieszon膮 ba艅kami s艂omk臋. - 艢wiat贸w zrobi艂o si臋 nawet wi臋cej. Ale drzwi s膮 zamkni臋te. S膮 zamkni臋te dla wszystkich opr贸cz garstki wybranych. A czas bie偶y. Drzwi trzeba otworzy膰. Pilnie. To jest imperatyw. Czy rozumiesz to s艂owo? - Nie jestem g艂upia. - Nie, nie jeste艣 - odwr贸ci艂 g艂ow臋. - Nie mo偶esz by膰. Jeste艣 przecie偶 Aen Hen Ichaer, Starsz膮 Krwi膮. Podjed藕 bli偶ej. Gdy wyci膮gn膮艂 ku niej r臋k臋, mimowolnie zacisn臋艂a z臋by. Ale dotkn膮艂 tylko jej przedramienia, a potem jej d艂oni. Poczu艂a przyjemne mrowienie. Odwa偶y艂a si臋 spojrze膰 w jego niesamowite oczy. - Nie wierzy艂em, gdy m贸wili - szepn膮艂. - Ale to prawda. Masz oczy Shiadhal. Oczy Lary. Spu艣ci艂a wzrok. Czu艂a si臋 niepewnie i g艂upio. Kr贸l Olch wspar艂 艂okie膰 na balustradzie, a podbr贸dek na d艂oni. Przez d艂ug膮 chwil臋 zdawa艂 si臋 interesowa膰 wy艂膮cznie p艂ywaj膮cymi po rzece 艂ab臋dziami. - Dzi臋kuj臋, 偶e przysz艂a艣 - powiedzia艂 wreszcie, nie odwracaj膮c g艂owy. - A teraz id藕 sobie i zostaw mnie samego.
* * *
Znalaz艂a Avallac'ha na tarasie nad rzek膮, w momencie, gdy w艂a艣nie wsiada艂 do 艂odzi w towarzystwie przepi臋knej elfki o w艂osach koloru s艂omy. Elfka mia艂a na wargach pomadk臋 o barwie pistacji, a na powiekach i skroniach z艂ote brokatowe drobinki. Ciri mia艂a zamiar odwr贸ci膰 si臋 i odej艣膰, gdy Avallac'h powstrzymywa艂 j膮 gestem. A drugim zaprosi艂 do 艂odzi. Zawaha艂a si臋. Nie chcia艂a rozmawia膰 przy 艣wiadkach. Avallac'h powiedzia艂 szybko do elfki i przes艂a艂 jej d艂oni膮 ca艂usa. Elfka wzruszy艂a ramionami i odesz艂a. Raz tylko si臋 odwr贸ci艂a, by oczami pokaza膰 Ciri, co o niej mniema. - Je艣li mo偶esz, powstrzymaj si臋 od komentarzy - rzek艂 Avallac'h, gdy usiad艂a na bli偶szej dziobu 艂aweczce. Sam te偶 usiad艂, wyj膮艂 swoj膮 fletni臋, zagra艂, 艂odzi膮 w og贸le si臋 nie przejmuj膮c. Ciri obejrza艂a si臋 z niepokojem, ale 艂贸d藕 p艂yn臋艂a idealnie 艣rodkiem nurtu, nie zbaczaj膮c nawet na cal w stron臋 wchodz膮cych w wod臋 schod贸w, filar贸w i kolumn. By艂a to dziwna 艂贸d藕, Ciri nigdy takiej nie widzia艂a, nawet na Skellige, gdzie napatrzy艂a si臋 na wszystko, co by艂o zdolne unosi膰 si臋 na wodzie. Mia艂a bardzo wysokie, smuk艂e, wyrze藕bione
w kszta艂t kluczy dziobnice, by艂a bardzo d艂uga, bardzo w膮ska i bardzo chybotliwa. Zaiste, tylko elf m贸g艂 siedzie膰 w czym艣 takim i piska膰 na fujarce, zamiast trzyma膰 si臋 steru i wios艂a. Avallac'h przesta艂 piska膰. - Co ci le偶y na sercu? Wys艂ucha艂, przygl膮daj膮c si臋 jej z dziwnym u艣miechem. - Jeste艣 zawiedziona - stwierdzi艂, nie zapyta艂. - Zawiedziona, rozczarowana, a nade wszystko oburzona. - Wcale nie! Nie jestem! - I nie powinna艣 by膰 - elf spowa偶nia艂. - Auberon potraktowa艂 ci臋 z rewerencj膮, jak rodowit膮 Aen Elle. Nie zapominaj, my, Lud Olch, nie spieszymy si臋 nigdy. Mamy czas. - Powiedzia艂 mi co艣 ca艂kiem innego. - Wiem, co ci powiedzia艂. - A o co w tym wszystkim chodzi, te偶 wiesz? - Owszem. Nauczy艂a si臋 ju偶 wiele. Nawet westchnieniem, nawet drgnieniem powieki nie zdradzi艂a zniecierpliwienia i z艂o艣ci, gdy znowu przy艂o偶y艂 fletni臋 do ust i gra艂. Melodyjnie, t臋sknie. D艂ugo. 艁贸d藕 p艂yn臋艂a, Ciri liczy艂a przesuwaj膮ce si臋 nad ich g艂owami mosty. - Mamy - odezwa艂 si臋 zaraz za czwartym mostem - wi臋cej ni偶 powa偶ne podstawy do przypuszcze艅, 偶e twojemu 艣wiatu grozi zag艂ada. Kataklizm klimatyczny o pot臋偶nej skali. Jako erudytka, z pewno艣ci膮 zetkn臋艂a艣 si臋 z Aen Ithlinne Speath, Wr贸偶b膮 Itliny. We wr贸偶bie jest mowa o Bia艂ym Zimnie. Wed艂ug nas chodzi o pot臋偶ne zlodowacenie. A poniewa偶 tak si臋 sk艂ada, 偶e dziewi臋膰dziesi膮t procent l膮du twojego 艣wiata to p贸艂kula p贸艂nocna, zlodowacenie mo偶e zagrozi膰 egzystencji wi臋kszo艣ci 偶ywych istot. Po prostu zgin膮 z zimna. Ci, kt贸rzy przetrwaj膮, uton膮 w barbarzy艅stwie, wyniszcz膮 si臋 nawzajem w bezlitosnych walkach o po偶ywienie, stan膮 si臋 艂upem oszala艂ych z g艂odu drapie偶nik贸w. Przypomnij sobie tekst przepowiedni: Czas Pogardy, Czas Topora, Czas Wilczej Zamieci. Ciri nie przerywa艂a, boj膮c si臋, by nie zacz膮艂 gra膰. - Dziecko, na kt贸rym nam tak bardzo zale偶y - podj膮艂 Avallac'h, bawi膮c si臋 fletni膮 - potomek i nosiciel genu Lary Dorren, genu, kt贸ry by艂 przez nas specjalnie budowany, mo偶e uratowa膰 mieszka艅c贸w tamtego 艣wiata. Mamy podstawy mniema膰, 偶e potomek Lary i tw贸j, rzecz jasna, b臋dzie posiada艂 zdolno艣ci tysi膮ckrotnie silniejsze od tych, kt贸re posiadamy my, wiedz膮cy. Kt贸re w postaci szcz膮tkowej posiadasz ty. Wiesz, o co chodzi, prawda? Ciri zd膮偶y艂a si臋 nauczy膰, 偶e w Starszej Mowie takie figury retoryczne, cho膰 z pozoru b臋d膮ce pytaniami, nie tylko nie wymaga艂y, ale wr臋cz zabrania艂y odpowiadania. - Kr贸tko m贸wi膮c - podj膮艂 Avallac'h - idzie o mo偶liwo艣膰 przemieszczania mi臋dzy 艣wiatami nie tylko siebie, swej w艂asnej niewiele wszak znacz膮cej osoby. Rzecz w otwarciu Ard Gaeth, wielkich i sta艂ych Wr贸t, przez kt贸re przeszliby wszyscy. Przed Koniunkcj膮 udawa艂o nam si臋 to, chcemy to osi膮gn膮膰 i teraz. Ewakuujemy z gin膮cego 艣wiata bytuj膮cych tam Aen Seidhe. Naszych braci, kt贸rym jeste艣my winni pomoc. Nie mogliby艣my 偶y膰 z my艣l膮, 偶e czego艣 zaniechali艣my. I uratujemy, ewakuujemy z tamtego 艣wiata wszystkich zagro偶onych. Wszystkich, Zireael. Ludzi tak偶e. - Doprawdy? - nie wytrzyma艂a. - Dh'oine tak偶e? - Tak偶e. Sama teraz widzisz, jak jeste艣 wa偶na, ile od ciebie zale偶y. Jak wa偶n膮 rzecz膮 jest, by艣 by艂a cierpliwa. Jak wa偶n膮 rzecz膮 jest, by艣 dzi艣 wieczorem posz艂a do Auberona i zosta艂a ca艂膮 noc. Wierz mi, jego zachowanie nie by艂o demonstracj膮 niech臋ci. On wie, 偶e dla ciebie nie jest to sprawa 艂atwa, wie, 偶e m贸g艂by natr臋tnym po艣piechem dotkn膮膰 ci臋 i zrazi膰. On bardzo wiele wie, Jask贸艂ko. Nie w膮tpi臋, 偶e to zauwa偶y艂a艣. - Zauwa偶y艂am - prychn臋艂a. - Zauwa偶y艂am tak偶e i to, 偶e pr膮d zni贸s艂 nas ju偶 do艣膰 daleko od Tir n Lia. Pora wzi膮膰 si臋 do wiose艂. Kt贸rych tu zreszt膮 nie widz臋.
- Bo ich tu nie ma - Avallac'h uni贸s艂 r臋k臋, zakr臋ci艂 d艂oni膮, strzeli艂 palcami. 艁贸d藕 zatrzyma艂a si臋. Chwil臋 sta艂a w miejscu, a potem zacz臋艂a p艂yn膮膰 pod pr膮d. Elf rozsiad艂 si臋 wygodniej, przy艂o偶y艂 do ust fletni臋 i bez reszty po艣wi臋ci艂 si臋 muzyce.
* * *
Wieczorem Kr贸l Olch podj膮艂 j膮 kolacj膮. Gdy wesz艂a, szeleszcz膮c jedwabiem, gestem zaprosi艂 j膮 do sto艂u. S艂u偶by nie by艂o. Us艂ugiwa艂 jej sam. Kolacja sk艂ada艂a si臋 z kilkunastu rodzaj贸w warzyw. By艂y te偶 grzyby, gotowane i duszone w sosie. Grzyb贸w takich Ciri r贸wnierz nigdy jeszcze nie jad艂a. Niekt贸re by艂y bia艂e i cieniutkie jak listki, w smaku delikatne i 艂agodne, inne, br膮zowe i czarne, mi臋siste i aromatyczne. Auberon nie 偶a艂owa艂 jej te偶 r贸偶owego wina. Pozornie lekkie, uderza艂o do g艂owy, odpr臋偶a艂o, rozwi膮zywa艂o j臋zyk. Zanim si臋 obejrza艂a, opowiedzia艂a mu o rzeczach, o kt贸rych jeszcze nigdy nie s膮dzi艂a, 偶e opowie. S艂ucha艂. Cierpliwie. A ona nagle przypomnia艂a sobie, po co tu jest, spochmurnia艂a i zamilk艂a. - Jak rozumiem - do艂o偶y艂 jej ca艂kiem nowych grzyb贸w, zielonkawych i pachn膮cych jak szarlotka - mniemasz, 偶e z owym Geraltem wi膮偶e ci臋 przeznaczenie? - W艂a艣nie tak - unios艂a puchar naznaczony ju偶 licznymi 艣ladami jej pomadki. - Przeznaczenie. On, to znaczy Geralt, jest przeznaczony mnie, a ja jemu. Nasze losy si臋 wi膮偶膮. Lepiej by wi臋c by艂o, bym st膮d odesz艂a. Zaraz. Rozumiesz? - Przyznam, 偶e nie bardzo. - Przeznaczenie! - wypi艂a 艂yk. - Si艂a, kt贸rej lepiej na drodze nie stawa膰. Dlatego my艣l臋... Nie, nie, dzi臋kuj臋, nie nak艂adaj mi ju偶, prosz臋, najad艂am si臋 tak, 偶e chyba p臋kn臋. - Wspomnia艂a艣, 偶e my艣lisz. - My艣l臋, 偶e b艂臋dem by艂o zwabi膰 mnie tu. I zmusza膰 do... No, wiesz, co mam na my艣li. Ja musz臋 st膮d odej艣膰, pospieszy膰 im z pomoc膮... Bo moje przeznaczenie... - Przeznaczenie - przerwa艂, unosz膮c kielich. - Predestynacja. Co艣, co jest nieuniknione. Mechanizm, kt贸ry sprawia, 偶e praktycznie niesko艅czona liczka niemo偶liwych do przewidzenia wydarze艅 musi zako艅czy膰 si臋 takim, a nie innym skutkiem. Czy tak? - Pewnie! - Dok膮d zatem i po co chcesz i艣膰? Pij wino, ciesz si臋 chwil膮, raduj 偶yciem. Co ma przyj艣膰, i tak przyjdzie, je艣li to nieuniknione. - Akurat. Tak dobrze to nie ma. - Przeczysz wi臋c sama sobie. - Nieprawda. - Przeczysz przeczeniu, a to ju偶 jest b艂臋dne ko艂o. - Nie! - szarpn臋艂a g艂ow膮. - Nie mo偶e tak by膰, 偶e si臋 siedzi i nic nie robi! Nic samo nie przychodzi! - Sofizmat. Nie wolno bezmy艣lnie traci膰 czasu! Mo偶na przegapi膰 w艂a艣ciwy moment... Ten jeden w艂a艣ciwy, niepowtarzalny. Bo czas nie powtarza si臋 nigdy. - Pozw贸l - wsta艂. - Popatrz, o, na to. Na 艣cianie, kt贸r膮 wskaza艂, widnia艂 wypuk艂y relief przedstawiaj膮cy ogromnego 艂uskowatego w臋偶a. Gad, zwin膮wszy si臋 w kszta艂t 贸semki, wgryza艂 si臋 z臋biskami we w艂asny ogon. Ciri widzia艂a ju偶 co艣 takiego, ale nie pami臋ta艂a gdzie. - Oto - powiedzia艂 elf - pradawny w膮偶 Urobos. Urobos symbolizuje niesko艅czono艣膰 i sam jest niesko艅czono艣ci膮. Jest wiecznym odchodzeniem i wiecznym powracaniem. Jest czym艣, co nie ma ani pocz膮tku, ani ko艅ca.
- Czas jest jak pradawny Urobos. Czas to up艂ywaj膮ce chwile, ziarenka piasku przesypuj膮ce si臋 w klepsydrze. Czas to momenty i zdarzenia, kt贸rymi tak ch臋tnie pr贸bujemy go mierzy膰. Ale pradawny Urobos przypomina nam, 偶e w ka偶dym momencie, w ka偶dej chwili, w ka偶dym zdarzeniu kryj膮 si臋 przesz艂o艣膰, tera藕niejszo艣膰 i przysz艂o艣膰. W ka偶dej chwili kryje si臋 wieczno艣膰. Ka偶de odej艣cie jest zarazem powrotem, ka偶de po偶egnanie powitaniem, ka偶dy powr贸t rozstaniem. Wszystko jest jednocze艣nie pocz膮tkiem i ko艅cem. - I ty te偶 - powiedzia艂, w og贸le na ni膮 nie patrz膮c - jeste艣 zarazem pocz膮tkiem i ko艅cem. A poniewa偶 by艂a tu mowa o przeznaczeniu, wiedz, 偶e to w艂a艣nie jest twoje przeznaczenie. By膰 pocz膮tkiem i ko艅cem. Rozumiesz? Zawaha艂a si臋 na moment. Ale jego pal膮ce oczy zmusi艂y j膮 do odpowiedzi. - Rozumiem. - Rozbierz si臋. Powiedzia艂 to tak beztrosko, tak oboj臋tnie, 偶e omal nie wrzasn臋艂a ze z艂o艣ci. Dr偶膮cymi r臋koma zacz臋艂a rozpina膰 kamizelk臋. Palce by艂y niepos艂uszne, haftki, guziczki i tasiemki niepor臋czne i ciasne. Cho膰 Ciri spieszy艂a si臋 jak mog艂a, chc膮c jak najszybciej mie膰 to wszystko za sob膮, rozbieranie trwa艂o denerwuj膮co d艂ugo. Ale elf nie sprawia艂 wra偶enia kogo艣, komu si臋 spieszy. Jak gdyby naprawd臋 mia艂 do dyspozycji ca艂膮 wieczno艣膰. Kto wie, pomy艣la艂a, mo偶e i ma? Ju偶 w zupe艂nym dezabilu, przest膮pi艂a z nogi na nog臋, posadzka zi臋bi艂a jej stopy. Zauwa偶y艂 to, bez s艂owa wskaza艂 艂o偶e. Po艣ciel by艂a z norek. Ze zszytych w wielkie b艂amy norczych futerek. Mi臋ciutkich, ciep艂ych, przyjemnie 艂askocz膮cych. Po艂o偶y艂 si臋 obok niej, ca艂kowicie ubrany, w butach nawet. Gdy jej dotkn膮艂, wypr臋偶y艂a si臋 mimowolnie, troch臋 z艂a na siebie, bo by艂a zdecydowana do ko艅ca gra膰 hard膮 i niewzruszon膮. Z臋by, co tu du偶o gada膰, cokolwiek jej szcz臋ka艂y. Jego elektryzuj膮cych dotyk uspokaja艂 jednak, a palce uczy艂y i rozkazywa艂y. Wskazywa艂y. W momencie, gdy zacz臋艂a rozumie膰 wskaz贸wki tak dobrze, 偶e niemal z wyprzedzeniem, zamkn臋艂a oczy i wyobrazi艂a sobie, 偶e to Mistle. Ale nie uda艂o jej si臋. Bo bardzo od Mistle si臋 r贸偶ni艂. D艂oni膮 pouczy艂 j膮, co ma zrobi膰. Pos艂ucha艂a. Nawet ch臋tnie. Spiesznie. On w og贸le si臋 nie spieszy艂. Sprawi艂, 偶e pod pieszczot膮 zmi臋k艂a jak jedwabna wst臋ga. Zmusi艂 j膮 do j臋ku. Do przygryzienia warg. Do gwa艂townego, wstrz膮saj膮cego ca艂ym cia艂em spazmu. Tego, co zrobi艂 potem, nie spodziewa艂a si臋 zupe艂nie. Wsta艂 i odszed艂. Zostawiaj膮c j膮 rozpalon膮, dysz膮c膮 i rozdygotan膮. Nawet si臋 nie obejrza艂. Ciri krew uderzy艂a do twarzy i skroni. Zwin臋艂a si臋 w k艂臋bek na norczych b艂amach. I za艂ka艂a. Z w艣ciek艂o艣ci, wstydu i upokorzenia.
* * *
Rano znalaz艂a Avallac'ha w perystylu za pa艂acem, w艣r贸d szpaleru pos膮g贸w. Pos膮gi - rzecz szczeg贸lna - przedstawia艂y elfie dzieci. W r贸偶nych, g艂贸wnie rozbrykanych pozach. Zw艂aszcza ten, przy kt贸rym sta艂 elf, by艂 ciekawy - przedstawia艂 malca z wykrzywion膮 w z艂o艣ci buzi膮, z zaci艣ni臋tymi pi膮stkami, stoj膮cego na jednej nodze. Ciri d艂ugo nie mog艂a oderwa膰 wzroku, a w podbrzuszu czu艂a t臋py b贸l. Dopiero ponaglona przez Avallac'ha opowiedzia艂a o wszystkich. Og贸lnikowo i j膮kaj膮c si臋. - On - powiedzia艂 powa偶nie Avallac'h, gdy sko艅czy艂a - wi臋cej ni偶 sze艣膰set pi臋膰dziesi膮t razy ogl膮da艂 dymy Saovine. Wierz mi, Jask贸艂ko, to wiele nawet jak na Lud Olch.
- A co mnie to obchodzi? - warkn臋艂a. - Ja si臋 um贸wi艂am! Nauczyli艣cie si臋 chyba od krasnolud贸w, waszych pobratymc贸w, co to takiego kontrakt? Ja si臋 wywi膮zuj臋! Oddaj臋 si臋! Co mnie obchodzi, 偶e on nie mo偶e lub nie chce? Co mnie obchodzi, czy to starcza niemoc, czy te偶 go nie poci膮gam? Mo偶e brzydzi si臋 Dh'oine? Mo偶e jak Eredin widzi we mnie tylko samorodek w kupie kompostu? - Mam nadziej臋. - Twarz Avallac'ha, rzecz niebywa艂a, zmieni艂a si臋 i skurczy艂a. - Mam nadziej臋, 偶e nie powiedzia艂a艣 mu czego艣 podobnego? - Nie powiedzia艂am. Cho膰 mia艂am ochot臋. - Strze偶 si臋. Nie wiesz, czym ryzykujesz. - Jest mi wszystko jedno. Ja zawar艂am umow臋. W贸z albo przew贸z! Albo si臋 wywi膮偶ecie, albo umow臋 uniewa偶niamy i b臋d臋 wolna. - Strze偶 si臋, Zireael - powt贸rzy艂, wskazuj膮c na statuetk臋 rozbrykanego bobasa. - Nie b膮d藕 taka, jak ten tu. Uwa偶aj na ka偶de s艂owo. Staraj si臋 zrozumie膰. A je艣li czego艣 nie rozumiesz, pod 偶adnym pozorem nie dzia艂aj pochopnie. B膮d藕 cierpliwa. Pami臋taj, czas nie ma znaczenia. - Ma znaczenie! - Nie b膮d藕, prosi艂em, krn膮brnym dzieckiem. Jeszcze raz powtarzam: b膮d藕 cierpliwa z Auberonem. Bo to twoja jedyna szansa na odzyskanie wolno艣ci. - Doprawdy? - krzykn臋艂a niemal. - Zaczynam mie膰 w膮tpliwo艣ci! Zaczynam podejrzewa膰, 偶e oszuka艂e艣 mnie! 呕e wszyscy mnie oszukali艣cie... - Obieca艂em ci - twarz Avallac'ha by艂a r贸wnie martwa jak kamie艅 pos膮g贸w - 偶e wr贸cisz do twego 艣wiata. Da艂em s艂owo. Paddawanie s艂owa w w膮tpliwo艣膰 jest dla Aen Elle ci臋偶k膮 obraz膮. By ci臋 przed ni膮 ustrzec, proponuj臋 zako艅czy膰 t臋 rozmow臋. Chcia艂 odej艣膰, ale zagrodzi艂a mu drog臋. Jego akwamarynowe oczy zw臋zi艂y si臋 a Ciri zrozumia艂a, 偶e ma do czynienia z elfem bardzo, ale to bardzo niebezpiecznym. Ale by艂o za p贸藕no, by si臋 cofa膰. - Bardzo to co艣 po elfiemu - zasycza艂a jak 偶mija - samemu obra偶a膰, a potem nie pozwala膰 na rewan偶. - Strze偶 si臋, Jask贸艂ko. - Pos艂uchaj - hardo zadar艂a g艂ow臋. - Wasz Kr贸l Olch zadaniu nie podo艂a, to wi臋cej ni偶 jasne. Nie jest wa偶ne, czy problem stanowi on, czy jestem nim ja. To oboj臋tne i bez znaczenia. Ale ja chc臋 wywi膮za膰 si臋 z umowy. I mie膰 to za sob膮. Niech偶e wi臋c to dziecko, na kt贸rym tak wam zale偶y, zrobi mi kto艣 inny. - Nie wiesz nawet, o czym m贸wisz. - A je艣li to ja jestem problemem - nie zmieni艂a tonu i miny - to znaczy, 偶e si臋 pomyli艂e艣, Avallac'h. Zwabi艂e艣 do tego 艣wiata nie t臋, kt贸r膮 trzeba. - Nie wiesz, o czym m贸wisz, Zireael. - Je艣li za艣 - krzykn臋艂a - wszyscy si臋 mn膮 brzydzicie, to zastosujcie metod臋 hodowc贸w os艂omu艂贸w. Co, nie wiesz? Ogierowi pokazuje si臋 klacz, a potem zawi膮zuje oczy i podstawia o艣lic臋! Nawet nie raczy艂 odpowiedzie膰. Min膮艂 j膮 bezceremonialnie i odszed艂 szpalerem pos膮g贸w. - A mo偶e ty? - wrzasn臋艂a. - Chcesz, to oddam si臋 tobie! Co? Nie po艣wi臋cisz si臋? Przecie偶 podobno mam oczy Lary! We dw贸ch skokach by艂 przy niej, jego r臋ce strzeli艂y ku jej szyi jak w臋偶e i zacisn臋艂y si臋 jak stalowe c臋gi. Zrozumia艂a, 偶e gdyby chcia艂, zd艂awi艂by j膮 jak piskl臋. Pu艣ci艂 j膮. Nachyli艂 si臋 i z bliska zajrza艂 jej w czy. - Kim ty jeste艣 - spyta艂 niezwykle spokojnie - by o艣miela膰 si臋 w taki spos贸b bezcze艣ci膰 jej imi臋? Kim ty jeste艣, by o艣miela膰 si臋 l偶y膰 mnie tak n臋dzn膮 ja艂mu偶n膮? O, ja wiem, ja widz臋, kim jeste艣. Nie jeste艣 c贸rk膮 Lary. Jeste艣 c贸rk膮 Cregennana, jeste艣 bezmy艣ln膮, aroganck膮, samolubn膮 Dh'oine, okazow膮 wr臋cz reprezentantk膮 rasy, kt贸ra niczego nie pojmuje, a wszystko musi zrujnowa膰 i zniszczy膰, skala膰 samym tylko dotykiem, zohydzi膰 i splugawi膰
sam膮 tylko my艣l膮. Tw贸j przodek ukrad艂 mi moj膮 mi艂o艣膰, zabra艂 mi j膮, samolubnie i argoncko zabra艂 mi Lar臋. Ale tobie, godna jego c贸rko, nie pozwol臋 odebra膰 sobie pami臋ci o niej. Odwr贸ci艂 si臋. Ciri zwalczy艂 op贸r 艣ci艣nietej krtani. - Avallac'h. Spojrzenie. - Wybacz mi. Zachowa艂am si臋 bezmy艣lnie i podle. Przebacz mi. I, je艣li mo偶esz, zapomnij. Podszed艂 do niej, obj膮艂. - Ju偶 zapomnia艂em - powiedzia艂 ciep艂o. - Nie, wracajmy do tego wi臋cej
* * *
Gdy wieczorem wesz艂a do kr贸lewskich komnat, wyk膮pana, wyperfumowana i uczesana, Auberon Muircetach siedzia艂 przy stole, schylony nad szachownic膮. Bez s艂owa poleci艂, by usiad艂a na przeciw. Wygra艂 w dziewi臋ciu ruchach. Za drugim razem ona gra艂a bia艂ymi, a on wygra艂 w jedenastu ruchach. Wtedy dopiero podni贸s艂 wzrok, swoje jasne niesamowite oczy. - Rozbierz si臋 prosz臋. W jednym trzeba by艂o odda膰 mu honor - by艂 delikatny i w og贸le si臋 nie spieszy艂. Gdy - tak jak poprzednio - wsta艂 z 艂o偶a i odszed艂 bez s艂owa, Ciri przyj臋艂a to ze spokojn膮 rezygnacj膮. Ale niemal do samego 艣witu nie mog艂a zasn膮膰. A gdy okna poja艣nia艂y od jutrzenki, a ona wreszcie usn臋艂a, przy艣ni艂 jej si臋 bardzo dziwny sen.
* * *
Vysogota, schylony, op艂ukuje z rz臋sy pu艂apk臋 na pi偶maki. Szumi膮 poruszane wiatrem trzciny. Czuj臋 si臋 winny, Jask贸艂ko. To ja podsun膮艂em ci pomys艂 tej szale艅czej eskapady. Wskaza艂em drog臋 do tej przekl臋tej Wie偶y - Nie r贸b sobie wyrzut贸w, Stary Kruku. Gdyby nie wie偶a, dopad艂by mnie Bonhart. Tutaj przynajmniej jestem bezpieczna. Nie jeste艣 tutaj bezpieczna. Vysogota prostuje si臋. Za jego plecami Ciri widzi wzg贸rze, go艂e i ob艂e, wystaj膮ce z traw niczym wygi臋ty grzbiet przyczajonego w zasadzce potwora. Na wzg贸rzu le偶y olbrzymi g艂az. Obok g艂azu dwie postaci. Kobieta i dziewczyna. Wiatr szarpie i pl膮cze czarne w艂osy kobiety. Widnokr膮g p艂onie b艂yskawicami. Chaos wyci膮ga ku tobie r臋ce, c贸reczko. Dziecko Starszej Krwi, dziewczyno wpleciona w Ruch i Odmian臋, Zag艂ad臋 i Odrodzenie. Przeznaczona i b臋d膮ca przeznaczeniem. Zza zamkni臋tych drzwi Chaos wyci膮ga ku tobie swe szpony, nadal nie wiedz膮c, czy staniesz si臋 jego narz臋dziem, czy tez przeszkod膮 w jego planach. Nie wiedz膮c, czy nie odegrasz przypadkiem roli ziarenka piasku w trybach Zegara Losu. Chaos boi si臋 ciebie, Dziecko Przeznaczenia. A chce sprawi膰, by艣 to ty czu艂a l臋k. Dlatego zsy艂a ci sny. Vysogota schyla si臋, czy艣ci pu艂apk臋 na pi偶maki. On przecie偶 nie 偶yje, my艣li trze藕wo Ciri. Czy to znaczy, 偶e tam, w za艣wiatach, umarli musz膮 czy艣ci膰 pu艂apki na pi偶maki? Vysogota prostuje si臋. Za jego plecami niebo p艂onie 艂un膮 po偶ar贸w. R贸wnin膮 cwa艂uj膮
tysi膮ce je藕d藕c贸w. Je藕d藕c贸w w czerwonych p艂aszczach. Dearg Ruadhri. Pos艂uchaj mnie uwa偶nie, Jask贸艂ko. Starsza Krew, kt贸r膮 masz w 偶y艂ach, daje ci wielk膮 w艂adz臋. Jeste艣 Pani膮 Miejsc i Czas贸w. Masz pot臋偶n膮 Moc. Nie pozw贸l, by ci j膮 odebrali i wykorzystali do niecnych cel贸w zbrodniarze i niegodziwcy. Bro艅 si臋! Umknij z zasi臋gu ich niegodziwych r膮k! - 艁atwo powiedzie膰! Osaczyli mnie tu jak膮艣 magiczn膮 barier膮 czy wi臋zi膮... Jeste艣 Pani膮 Miejsc i Czas贸w. Ciebie nie mo偶na wi臋zi膰. Vysogota prostuje si臋. Za jego plecami jest p艂askowy偶, skalista r贸wnina, na niej wraki okr臋t贸w. Ca艂e dziesi膮tki wrak贸w. A dalej zamek, czarny, gro藕ny, z臋baty blankami, wznosz膮cy si臋 nad g贸rskim jeziorem. Zgin膮 bez twojej pomocy, Jask贸艂ko. Tylko ty mo偶esz ich uratowa膰. Usta Yennefer, poci臋te i rozbite, poruszaj膮 si臋 bezg艂o艣nie, brocz膮 krwi膮. Fio艂kowe oczy b艂yszcz膮, pal膮 si臋 w wychud艂ej, skurczonej, poczernia艂ej od m臋ki twarzy przys艂oni臋tej burz膮 zmierzwionych, brudnych, czarnych w艂os贸w. We wg艂臋bieniu pod艂ogi 艣mierdz膮ca ka艂u偶a, dooko艂a 艣migaj膮 szczury. Przera藕liwe zimno kamiennych 艣cian. Zimno kajdan na przegubach r膮k, na kostkach n贸g... D艂onie i palce Yennefer s膮 mas膮 zakrzep艂ej krwi. - Mamusiu! Co oni ci zrobili? Marmurowe schody prowadz膮ce w d贸艂. Schody o trzech podestach. Va'esse deireadh aep eigean... Co艣 si臋 ko艅czy... Co? Schody. W dole ogie艅 p艂on膮cy w 偶elaznych koszach. P艂on膮ce arrasy. Idziemy, m贸wi Geralt. Schodami w d贸艂. Musimy. Tak trzeba. Innej drogi nie ma. Tylko te schody. Chc臋 zobaczy膰 niebo. Jego usta nie poruszaj膮 si臋. S膮 sine i jest na nich krew. Krew, wsz臋dzie krew... Ca艂e schody we krwi... Innej drogi nie ma. Nie ma, Gwiazdooka. - W jaki spos贸b? - krzykn臋艂a. - W jaki spos贸b mog臋 im pom贸c? Jestem w innym 艣wiecie! Uwi臋ziona! I bezsilna! Ciebie nie mo偶na uwi臋zi膰. Wszystko ju偶 zosta艂o opisane, m贸wi Vysogota. Nawet to. Sp贸jrz pod nogi. Ciri z przera偶eniem widzi, 偶e stoi w morzu ko艣ci. W艣r贸d czaszek, piszczeli i ko艣ci. Tylko ty mo偶esz temu zapobiec, Gwiazdooka. Vysogota prostuje si臋. Za jego plecami zima, 艣nieg, kurniawa. Wiatr wieje i gwi偶d偶e. Przed ni膮, w zamieci, na koniu, Geralt. Ciri poznaje go, chocia偶 na g艂owie ma futrzan膮 czap臋, a twarz owin臋t膮 we艂nianym szalem. Za jego plecami majacz膮 w zamieci inni je藕d藕cy, ich sylwetki s膮 niewyra藕ne, tak grubo okutane, 偶e nie spos贸b rozezna膰, co to za jedni. Geralt patrzy wprost na ni膮. Ale jej nie widzi. 艢nieg sypie mu w oczy. - Geralt! To ja! Tutaj! Nie widzi jej. I nie s艂yszy w艣r贸d wycia wichury. - Geraaaalt! To muflon, m贸wi Geralt. To tylko muflon. Zawracajmy. Je藕d藕cy znikaj膮, rozp艂ywaj膮 si臋 w艣r贸d zamieci. - Geraaaalt! Nieeee!
* * *
Obudzi艂a si臋.
* * *
Rano posz艂a od razu do stajni. Nawet bez 艣niadania. Nie chcia艂a spotkania z Avallac'hem, nie 偶yczy艂a sobie rozmowy z nim. Wola艂a unikn膮膰 natr臋tnych, ciekawych, pytaj膮cych, klej膮cych si臋 do niego spojrze艅 innych elf贸w i elfek. Przy ka偶dej innej okazji demonstracyjnie oboj臋tnie, w kwestii kr贸lewskiej alkowy elfy zdradza艂y ciekawo艣膰, a 艣ciany pa艂acu, Ciri by艂a tego pewna, mia艂y uszy. Odszuka艂a w boksie Kelpie, znalaz艂a siod艂o i uprz膮偶. Nim zd膮偶y艂a okulbaczy膰 klacz, ju偶 by艂y przy niej s艂u偶膮ce, te szare elfeczki, ma艂e, o g艂ow臋 ni偶sze od zwyk艂ych Aen Elle. Wyr臋czy艂y j膮 przy klaczy, k艂aniaj膮c si臋 i przymilnie u艣miechaj膮c. - Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂a. Da艂abym sobie rad臋 sama, ale dzi臋kuj臋. Jeste艣cie kochane. Najbli偶sza dziewczynka u艣miechn臋艂a si臋, a Ciri drgn臋艂a. Bo dziewczynka mia艂a w uz臋bieniu k艂y. Doskoczy艂a do niej szybko, 偶e dziewczynka niemal przysiad艂a ze strachu. Odgarn臋艂a w艂osy z ucha. Ucha, kt贸re nie by艂o szpiczasto zako艅czone. - Ty jeste艣 cz艂owiekiem! Dzieweczka - a wraz z ni膮 pozosta艂e - ukl臋k艂a na pozamiatanej pod艂odze. Pochyli艂a g艂ow臋. W oczekiwaniu kary. - Ja... - zacz臋艂a Ciri, mi臋tosz膮c rzemie艅 wodzy. - Ja... Nie wiedzia艂a, co powiedzie膰. Dziewki kl臋cza艂y nadal. Konie niespokojnie parska艂y i tupa艂y w boksach. Na zewn膮trz, w siodle, w k艂usie, nadal nie mog艂a zebra膰 my艣li. Ludzkie dziewczyny. Jako s艂u偶膮ce, ale to nieistotne. Istotne jest, 偶e w tym 艣wiecie s膮 Dh'oine... Ludzie, poprawi艂a si臋. My艣l臋 ju偶 jak oni. Z zadumy wyrwa艂o j膮 g艂o艣ne r偶enie i podskok Kelpie. Unios艂a g艂ow臋 i zobaczy艂a Eredina. Siedzia艂 na swym skarogniadym ogierze, teraz pozbawionym demonicznego bukranionu i wi臋kszo艣ci pozosta艂ych bojowych parafernali贸w. Sam nosi艂 jednak kolczug臋 pod mieni膮cym si臋 wieloma odcieniami czerwieni p艂aszczem. Ogier na powitanie zar偶a艂 chrapliwie, potrz膮sn膮艂 艂bem i wyszczerzy艂 na Kelpie 偶贸艂te z臋by. Kelpie, w my艣l zasady, 偶e sprawy za艂atwia si臋 z panem, a nie ze s艂ug膮, si臋gn臋艂a z臋bami do uda elfa. Ciri ostro 艣ci膮gn臋艂a wodze. - Uwa偶aj - powiedzia艂a. - Trzymaj dystans. Moja klacz nie lubi obcych. A potrafi gry藕膰. - Takie, kt贸re gryz膮 - zmierzy艂 j膮 z艂ym wzrokiem - kie艂zna si臋 偶elaznym kie艂znem. Tak, 偶eby a偶 krew trysn臋艂a. 艢wietna metoda na wykorzenienie narow贸w. R贸wnie偶 u koni. Szarpn膮艂 tr臋zle ogiera tak mocno, 偶e ko艅 zachrapa艂 i post膮pi艂 kilka krok贸w do ty艂u, a z pyska 艣ciek艂a mu piana. - Po co kolczuga? - teraz Ciri zmierzy艂a elfa wzrokiem. - Gotujesz si臋 do wojny? - Wprost przeciwnie. Pragn臋 pokoju. Twoja klacz, poza tym, 偶e narowista, ma jeszcze jakie艣 zalety? - W rodzaju? - Zmierzysz si臋 w biegu? - Je艣li chcesz, czemu nie - stan臋艂a w strzemionach. - Tam, w stron臋 tamtych kromlech贸w... - Nie - przerwa艂. - Tam nie. - Dlaczego? - Teren zakazany. - Dla wszystkich, oczywi艣cie. - Nie dla wszystkich, oczywi艣cie. Zbyt cenne jest dla nas, Jask贸艂ko, twoje towarzystwo,
by艣my mogli ryzykowa膰, 偶e zostaniemy do pozbawieni przez ciebie sam膮 lub kogo艣 innego. - Kogo艣 innego? Nie my艣lisz chyba o jednoro偶cach? - Nie chc臋 zanudza膰 ci臋 tym, co my艣l臋. Ani frustrowa膰 tym, 偶e 偶e nie pojmiesz mych my艣li. - Nie rozumiem. - Wiem, 偶e nie rozumiesz. Na to, by rozumie膰, ewolucja nie wykszta艂ci艂a ci dostatecznie pofa艂dowanego m贸zgu. Pos艂uchaj, je艣li chcesz si臋 艣ciga膰, to proponuj臋 wzd艂u偶 rzeki. Tamt臋dy. Do Porfirowego Mostu, trzeciego z kolei. Potem przez most na drugi brzeg, dalej brzegiem, z pr膮dem, meta przy wpadaj膮cym do rzeki strumyku. Gotowa? - Zawsze. Z krzykiem poderwa艂 ogiera, a 藕rebiec ruszy艂 jak huragan. Zanim Kelpie wystartowa艂a, odsadzi艂 si臋 daleko. Szed艂, a偶 ziemia dr偶a艂a, ale z Kelpie r贸wna膰 si臋 nie m贸g艂. Dogoni艂a go szybko, jeszcze przed Porfirowym Mostem. Most by艂 w膮ski. Eredin krzykn膮艂, a ogier, rzecz niewiarygodna, przyspieszy艂. Ciri momentalnie poj臋艂a, w czym rzecz. Na mo艣cie za nic na 艣wiecie nie zmie艣ci艂yby si臋 dwa konie. Jeden musia艂 zwolni膰. Ciri zwalnia膰 zamiaru nie mia艂a. Przywar艂a do grzywy, a Kelpie wyrwa艂a do przodu jak strza艂a. Otar艂a si臋 o strzemi臋 elfa i wpad艂a na most. Eredin wrzasn膮艂, ogier stan膮艂 d臋ba, uderzy艂 bokiem o alabastrow膮 figur臋, zwali艂 j膮 z coko艂u, rozbijaj膮c w z艂omki. Ciri, chichocz膮c jak upi贸r, przegalopowa艂a przez most. Nie ogl膮daj膮c si臋. Przy strumyku zsiad艂a i zaczeka艂a. Dojecha艂 po chwili, st臋pa. U艣miechni臋ty i spokojny. - Moje uznanie - rzek艂 kr贸tko, zsiadaj膮c. - Tak dla klaczy, jak i dla amazonki. Cho膰 dumna by艂a jak paw, prychn臋艂a niedbale. - Aha! Nie b臋dziesz wi臋c ju偶 nas krwawo kie艂zna艂? - Chyba, 偶e za przyzwoleniem - u艣miechn膮艂 si臋 dwuznacznie. - S膮 klacze, kt贸re lubi膮 mocne pieszczoty. - Ca艂kiem niedawno - spojrza艂a na niego hardo - przyr贸wna艂e艣 mnie do kompostu. A teraz m贸wimy o pieszczotach? Podszed艂 do Kelpie, potar艂 i poklepa艂 szyj臋 klaczy, pokr臋ci艂 g艂ow膮, stwierdziwszy, 偶e sucha. Kelpie targn臋艂a 艂bem i zawiz偶a艂a przeci膮gle. Eredin odwr贸ci艂 si臋 ku Ciri. Je艣li i mnie poklepie, pomy艣la艂a, to po偶a艂uje. - Pozw贸l ze mn膮. Wzd艂u偶 wpadaj膮cego do rzeki potoku, sp艂ywaj膮cego ze stromego, g臋sto zalesionego zbocza, wiod艂y w g贸r臋 schody wykonane ze z艂om贸w omsza艂ego piaskowca. Schody by艂y wiekowe, sp臋kane, porozsadzane korzeniami drzew. Zygzakowa艂y w g贸r臋, niekiedy przecinaj膮c strumie艅 mostkiem. Dooko艂a by艂 las, dziki las, pe艂en starych jesion贸w i grab贸w, cis贸w, jawor贸w i d臋b贸w, do艂em zmierzwiony g臋stwin膮 leszczyn, tamaryszk贸w i porzeczek. Pachnia艂o pio艂unem, sza艂wi膮, pokrzyw膮, mokrym kamieniem, wiosn膮 i ple艣ni膮. Ciri sz艂a w milczeniu, nie spiesz膮c si臋 i kontroluj膮c oddech. Panowa艂a te偶 nad zdenerwowaniem. Poj臋cia nie mia艂a, czego Eredin m贸g艂 od niej chcie膰, ale przeczu膰 nie mia艂a najlepszych. Obok kolejnej kaskady, z szumem spadaj膮cej z rozpadliny skalnej, by艂 kamienny taras, a na nim, ocieniona krzakiem dzikiego bzu, sta艂a altana, spowita bluszczem i tradeskancj膮. W dole wida膰 by艂o korony drzew, wst臋g臋 rzeki, dachy, perystyle i tarasy Tir n Lia. Stali chwil臋, patrz膮c. - Nikt mi nie powiedzia艂 - Ciri pierwsza przerwa艂a milczenie - jak nazywa si臋 ta rzeka. - Easnadh. - Westchnienie? 艁adnie. A ten strumie艅. - Tuathe. - Szept. Te偶 艂adnie. Dlaczego nikt mi nie powiedzia艂, 偶e w tym 艣wiecie 偶yj膮 ludzie?
- Bo to informacja nieistotna i dla ciebie ca艂kiem bez znaczenia. Wejd藕my do altany. - Po co? - Wejd藕my. Pierwsz膮 rzecz膮, kt贸r膮 dostrzeg艂a po wej艣ciu, by艂a drewniana le偶anka. Ciri poczu艂a, jak w skroniach zaczyna jej t臋tni膰. No jasne, pomy艣la艂a, to by艂o do przewidzenia. Czyta艂am przecie偶 w 艣wi膮tyni romans, napisany przez Ann臋 Tiller. O starym kr贸lu, m艂odej kr贸lowej i o 偶膮dnym w艂adzy ksi臋ciu pretendencie. Eredin jest bezwzgl臋dny, ambitny i zdecydowany. Wie, 偶e ten, kto ma kr贸low膮, jest prawdziwym kr贸lem, prawdziwym w艂adc膮. Prawdziwym m臋偶czyzn膮. Kto posiad艂 kr贸low膮, ten posiad艂 kr贸lestwo. Tu, na tej le偶ance, zacznie si臋 zamach stanu... Elf usiad艂 na marmurowym sto艂em, wskaza艂 Ciri drugie krzes艂o. Widok z okna zdawa艂 si臋 bardziej go interesowa膰 ni偶 ona, a na le偶ank臋 nie patrzy艂 w og贸le. - Zostaniesz tu na zawsze - zaskoczy艂 j膮 - ty moja amazonko lekka jak motylek. Do ko艅ca twego motylego 偶ycia. Milcza艂a, patrz膮c mu prosto w oczy. W tych oczach nie by艂o nic. - Nie pozwol膮 ci st膮d odej艣膰 - powt贸rzy艂. - Nie przyjm膮 do wiadomo艣ci, 偶e wbrew wr贸偶b膮 i mitom jeste艣 nikim i niczym, istot膮 bez znaczenia. Nie uwierz膮 w to i nie pozwol膮 ci odej艣膰. Zmamili ci臋 obietnic膮, by zapewni膰 sobie twoj膮 powolno艣膰, ale nigdy nie mieli zamiaru tej obietnicy dotrzyma膰. Nigdy. - Avallac'h - wychrypia艂a - da艂 mi s艂owo. Podobno w膮tpi膰 w s艂owo elfa jest obraz膮. - Avallac'h jest wiedz膮cym. Wiedz膮cy maja w艂asny kodeks honorowy, w kt贸rym co drugie zdanie mowa o celu u艣wi臋caj膮cym 艣rodki. - Nie rozumiem, dlaczego mi to wszystko m贸wisz. Chyba, 偶e... 呕e czego艣 ode mnie chcesz. Chyba, 偶e ja mam co艣, czego ty pragniesz. I chcesz pohandlowa膰. Co? Eredin? Moja wolno艣膰 za... Za co? Patrzy艂 na ni膮 d艂ugo. A ona pr贸偶no szuka艂a w jego oczach jakiej艣 wskaz贸wki, jakiego艣 sygna艂u, jakiego艣 znaku. Czegokolwiek. - Z pewno艣ci膮 - zacz膮艂 wolno - zd膮偶y艂a艣 ju偶 troch臋 pozna膰 Auberona. Z pewno艣ci膮 ju偶 zauwa偶y艂a艣, 偶e jest niewyobra偶alnie wr臋cz ambitny. S膮 rzeczy, kt贸rych on nie zaakceptuje nigdy, kt贸rych nigdy nie przyjmie do wiadomo艣ci. Pr臋dzej umrze. Ciri milcza艂a, gryz膮c wargi i zerkaj膮c na le偶ank臋. - Auberon Muircetach - podj膮艂 elf - nigdy nie si臋gnie po magi臋 ani inne 艣rodki mog膮ce zmieni膰 istniej膮c膮 sytuacj臋. A takie 艣rodki istniej膮. Dobre, mocne, gwarantowane 艣rodki. O wiele bardziej skuteczne od atraktant贸w, kt贸rymi s艂u偶ki Avallac'ha nasycaj膮 twoje kosmetyki. Szybko przesun膮艂 d艂oni膮 nad ciemno 偶y艂kowanym blatem. Gdy cofn膮艂 r臋k臋, na blacie zosta艂 male艅ki flakonik z szarozielonego nefrytu. - Nie - chrypn臋艂a Ciri. - Absolutnie nie. Na to nie zgadzam si臋. - Nie da艂a艣 doko艅czy膰. - Nie miej mnie za g艂upi膮. Nie podam mu tego, co jest w tym flakoniku. Do takiej rzeczy mnie nie wykorzystasz. - Wyci膮gasz bardzo pospieszne wnioski - powiedzia艂 wolno, patrz膮c jej w oczy. - Sam膮 siebie usi艂ujesz prze艣cign膮膰 w biegu. A co艣 takiego zawsze ko艅czy si臋 upadkiem. Bardzo bolesnym upadkiem. - Powiedzia艂am: nie. - Zastan贸w si臋 dobrze. Niezale偶nie od tego, co to naczynie zawiera, ty zawsze wygrasz. Zawsze wygrasz, Jask贸艂ko. - Nie! Ruchem r贸wnie zwinnym jak poprzednio, i艣cie godnym sztukmistrza eskamotowa艂 flakonik ze sto艂u. Potem milcza艂 d艂ugo, patrz膮c na rzek臋 Easnadh b艂yskaj膮c膮 w艣r贸d drzew. - Umrzesz tu, motylku - powiedzia艂 wreszcie. - Nie pozwol膮 st膮d odej艣膰. Ale to tw贸j wyb贸r.
- Ja si臋 um贸wi艂am. Moja wolno艣膰 za... - Wolno艣膰 - parskn膮艂. - Wci膮偶 m贸wisz o tej wolno艣ci. A co zrobi艂aby艣, gdyby艣 wreszcie j膮 odzyska艂a? Dok膮d by艣 si臋 uda艂a. Zrozum wreszcie, 偶e od tamtego twojego 艣wiata dziel膮 ci臋 w tej chwili nie tylko miejsca, ale i czas. Czas tutaj p艂ynie inaczej ni偶 tam. Ci, kt贸rych tam zna艂a艣 jako dzieci, s膮 teraz zgrzybia艂ymi starcami, ci, kt贸rzy byli ci r贸wnolatkami, dawno ju偶 pomarli. - Nie wierz臋. - Przypomnij sobie wasze legendy. Legendy o ludziach, kt贸rzy tajemniczo znikali i wracali po latach, po to tylko, by popatrze膰 na zaro艣ni臋te traw膮 groby bliskich. My艣lisz mo偶e, 偶e by艂y to fantazje, rzeczy wyssane z palca? Mylisz si臋. Przez ca艂e stulecia ludzie byli porywani, unoszeni przez je藕d藕c贸w, kt贸rych wy nazywani Dzikim Gonem. Porywani, wykorzystywani, a potem odrzucani jak skorupka wypitego jajka. Ale ciebie nie spotka nawet to, Zireael. Ty umrzesz tutaj, nie b臋dzie ci dane zobaczy膰 nawet mogi艂 twoich przyjaci贸艂. - Nie wierz臋 w to, co m贸wisz. - Twoje wierzenia s膮 twoj膮 prywatn膮 spraw膮. A los sw贸j sama wybra艂a艣. Wracajmy. Mam pro艣b臋, Jask贸艂ko. Czy chcesz, by w Tir n Lia spo偶y膰 ze mn膮 lekki posi艂ek? Przez kilka uderze艅 serca g艂贸d i szalona fascynacja walczy艂y w Ciri ze z艂o艣ci膮, strachem przed trucizn膮 i og贸ln膮 antypati膮. - Z ch臋ci膮 - spu艣ci艂a wzrok. - Dzi臋kuj臋 za propozycj臋. - To ja dzi臋kuj臋. Chod藕my. Wychodz膮c z altany, rzuci艂a jeszcze okiem na le偶ank臋. I pomy艣la艂a, 偶e z Anny Tiller by艂a jednak g艂upia i egzaltowana grafomanka. Powoli, w milczeniu, w zapachu mi臋ty, sza艂wii i pokrzywy, schodzili nad rzek臋 Westchnienie. Schodami w d贸艂. Brzegiem strumienia, kt贸ry zwa艂 si臋 Szept.
* * *
Gdy wieczorem, wyperfumowana, z wilgotnymi jeszcze po aromatycznej k膮pieli w艂osami wesz艂a do kr贸lewskich komnat, zasta艂a Auberona na sofie, schylonego nad ksi臋g膮. Bez s艂owa, gestem tylko, poleci艂, by usiad艂a obok. Ksi臋ga by艂a bogato ilustrowana. Prawd臋 powiedziawszy, nie by艂o w niej nic pr贸cz ilustracji. Ciri, cho膰 stara艂a si臋 gra膰 艣wiatow膮 dam臋, krew uderzy艂a na policzki. W 艣wi膮tynnej bibliotece w Ellander widzia艂a kilka podobnych dzie艂. Ale z ksi臋g膮 Kr贸la Olch tamte nie mog艂y konkurowa膰, ani bogactwem i rozmaito艣ci膮 pozycji, ani artyzmem ich obrazowania. Ogl膮dali d艂ugo, w milczeniu. - Rozbierz si臋, prosz臋. Tym razem on te偶 si臋 rozebra艂. Cia艂o mia艂 szczup艂e i ch艂opi臋ce, chude wr臋cz jak Giselher, jak Kayleigh, jak Reef, kt贸rych wielekro膰 widywa艂a, gdy k膮pali si臋 w strumieniach lub g贸rskich jeziorkach. Ale od Giselhera i Szczur贸w a偶 bi艂a witalno艣膰, a偶 bi艂o od nich 偶ycie, ch臋膰 偶ycia p艂on膮ca w艣r贸d srebrnych kropelek rozpryskiwanej wody. A od niego, od Kr贸la Olch, bi艂o zimno wieczno艣ci. By艂 cierpliwy. Kilka razy zdawa艂o si臋, 偶e ju偶, ju偶. Ale jednak nic z tego nie wysz艂o. Ciri by艂a na siebie z艂a, pewna, 偶e to przez jej niewiedz臋 i parali偶uj膮cy brak wprawy. Zauwa偶y艂 to i uspokoi艂 j膮. Jak zwykle, bardzo skutecznie. A ona zasn臋艂a. W jego ramionach. Ale rano nie by艂o go przy niej.
* * *
Nast臋pnego wieczoru Kr贸l Olch po raz pierwszy objawi艂 zniecierpliwienie. Zasta艂a go schylonego nad sto艂em, na kt贸rym le偶a艂o oprawione w bursztyn zwierciad艂o. Zwierciad艂o zasypane by艂o bia艂ym proszkiem. Zaczyna si臋, pomy艣la艂a. Auberon ma艂ym no偶ykiem zebra艂 fisstech i uformowa艂 go w dwa wa艂eczki. Wzi膮艂 ze sto艂u srebrn膮 rurk臋 i wci膮gn膮艂 narkotyk do nosa, najpierw do lewej, potem do prawej dziurki. Jego oczy, zwykle b艂yszcz膮ce, troch臋 jakby przygas艂y i zm臋tnia艂y, za艂zawi艂y si臋. Ciri z miejsca wiedzia艂a, 偶e nie by艂a to pierwsza dawka. Uformowa艂 na szkle dwa nowe wa艂eczki, zaprosi艂 j膮 gestem, podaj膮c rurk臋. A, co tam, pomy艣la艂a. 艁atwiej b臋dzie. Narkotyk by艂 nies艂ychanie silny. Za ma艂膮 chwil臋 siedzieli obydwoje na 艂贸偶ku, przytuleni i gapili si臋 na ksi臋偶yc 艂zawi膮cymi oczyma. Ciri kichn臋艂a. - Sznurowana noc - powiedzia艂a, ocieraj膮c nos r臋kawem jedwabnej bluzki. - Czarowna - poprawi艂, przecieraj膮c oko. - Ensh'eass, nie en'leass. Musisz popracowa膰 nad wymow膮. - Popracuj臋. - Rozbierz si臋. Z pocz膮tku wydawa艂o si臋, 偶e b臋dzie dobrze, 偶e narkotyk podzia艂a艂 na niego samo podniecaj膮co jak na ni膮. A na ni膮 podzia艂a艂 tak, 偶e zrobi艂a si臋 aktywna i przedsi臋biorcza, ba, wyszepta艂a mu nawet do ucha kilka wielce nieprzyzwoitych - w jej mniemaniu - s艂贸w. Wzi臋艂o go to chyba troch臋, efekt by艂, hmm, namacalny, w pewnym momencie Ciri pewna by艂a, 偶e to ju偶, ju偶. Ale to nie by艂o ju偶, ju偶. Przynajmniej nie do ko艅ca. I wtedy si臋 zniecierpliwi艂. Wsta艂, narzuci艂 na szczup艂e ramiona sobolowe futro. Sta艂 tak, odwr贸cony, zapatrzony w okno i ksi臋偶yc. Ciri usiad艂a, oplot艂a kolana ramionami. By艂a rozczarowana i z艂a, a jednocze艣nie by艂o jej jako艣 dziwnie rzewnie. By艂o to niezawodnie dzia艂anie tego mocnego fisstechu. - To wszystko moja wina - wymamrota艂a. - Ta blizna mnie szpeci, wiem. Wiem, co widzisz, gdy na mnie patrzysz. Du偶o z elfki nie zosta艂o we mnie. Z艂oty samorodek w kupie kompostu... Odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie. - Jeste艣 niezwykle skromna - wycedzi艂. - Ja powiedzia艂bym raczej: per艂a w 艣wi艅skim gnoju. Brylant na palcu gnij膮cego trupa. W ramach 膰wiczenia j臋zykowego sama opracuj inne jeszcze por贸wnania. Jutro ci臋 z nich przepytam, ma艂a Dh'oine. Ludzka istoto, w kt贸rej nic, absolutnie nic nie zosta艂o z elfki. Podszed艂 do sto艂u, wzi膮艂 rurk臋, pochyli艂 si臋 nad zwierciad艂em. Ciri siedzia艂a jak skamienia艂a. Czu艂a si臋 tak, jakby j膮 opluto. - Nie przychodz臋 do ciebie z mi艂o艣ci! - szczekn臋艂a w艣ciekle. - Jestem wi臋ziona i szanta偶owana, dobrze o tym wiesz! Ale ja si臋 godz臋, robi臋 to dla... - Dla kogo? - przerwa艂 zapalczywie, ca艂kiem nie po elfiemu. - Dla mnie? Dla uwi臋zionych w twoim 艣wiecie Aen Seidhe? Ty g艂upia dziewczyno! Robisz to dla siebie, dla siebie tu przychodzisz i nadaremnie usi艂ujesz si臋 odda膰. Bo to jest twoja jedyna nadzieja, jedyna deska ratunku. I powiem ci jeszcze: m贸dl si臋, 偶arliwie m贸dl si臋 do twoich ludzkich idoli, bo偶k贸w czy totem贸w. Bo albo b臋d臋 ja, albo b臋dzie Avallac'h i jego laboratorium. Wierz mi, nie chcia艂aby艣 trafi膰 do laboratorium i zapozna膰 si臋 z alternatyw膮. - Jest mi wszystko jedno - powiedzia艂a g艂ucho, kurcz膮c si臋 na 艂o偶u. - Godz臋 si臋 na wszystko, byle tylko odzyska膰 wolno艣膰. By m贸c si臋 wreszcie od was uwolni膰. Odej艣膰. Do mojego 艣wiata. Do moich przyjaci贸艂.
- Twoich przyjaci贸艂! - zadrwi艂. - Masz tu twoich przyjaci贸艂! Odwr贸ci艂 si臋 i raptownie rzuci艂 jej zapr贸szone fisstechem zwierciad艂o. - Masz tu swoich przyjaci贸艂 - powt贸rzy艂. Popatrz sobie. Wyszed艂, powiewaj膮c po艂ami futra. Z pocz膮tku w zabrudzonym szkle widzia艂a tylko w艂asne, zamazane odbicie. Ale prawie natychmiast zwierciad艂o poja艣nia艂o mlecznie, wype艂ni艂o si臋 dymem. A potem obrazem. Yennefer wisz膮ca w otch艂ani, wypr臋偶ona, z r臋koma wzniesionymi ku g贸rze. R臋kawy jej sukni s膮 jak rozpostarte skrzyd艂a ptaka. Jej w艂osy faluj膮, przemykaj膮 mi臋dzy nimi ma艂e rybki. Ca艂e stada migocz膮cych ruchliwych rybek. Niekt贸re skubi膮 ju偶 policzki i oczy czarodziejki. Od n贸g Yennefer biegnie ku dnu jeziora sznur, na ko艅cu sznura, uwi臋ziony w mule i moczarce, jest wielki kosz kamieni. W g贸rze, wysoko, 艣wieci i rozb艂yskuje powierzchnia w贸d. Suknia Yennefer faluje w tym samym rytmie co wodorosty. Zapapran膮 fisstechem powierzchni臋 zwierciad艂a zasnuwa dym. Geralt, szklisto blady, z zamkni臋tymi oczyma, siedzi pod zwisaj膮cymi ze ska艂y d艂ugimi soplami, nieruchomy, oblodzony i szybko zasypywany nanoszonym przez kurniaw臋 艣niegiem. Jego bia艂e w艂osy s膮 ju偶 bia艂ymi str膮kami lodu, bia艂e sople zwisaj膮 mu z brwi, z rz臋s, z warg. 艢nieg wci膮偶 pada i pada, ro艣nie zaspa pokrywaj膮ca nogi Geralta, rosn膮 puchate czapy na jego barkach. Kurniawa wyje i 艣wiszcze... Ciri zerwa艂a si臋 z 艂贸偶ka, z impetem wyr偶n臋艂a zwierciad艂em o 艣cian臋. P臋k艂a bursztynowa ramka, szk艂o rozprysn臋艂o si臋 na milion okruch贸w. Rozpoznawa艂a, zna艂a, pami臋ta艂a ten rodzaj wizji. Ze swych dawnych sn贸w. - To wszystko nieprawda! - wrzasn臋艂a. - S艂yszysz, Auberon? Ja w to nie wierz臋! To nie jest prawda! To tylko twoja z艂o艣膰, bezsilna jak ty sam! To twoja z艂o艣膰... Usiad艂a na posadzce. I rozp艂aka艂a si臋.
* * *
Podejrzewa艂a, 偶e w pa艂acu 艣ciany maj膮 uszy. Nazajutrz nie mog艂a si臋 op臋dzi膰 od dwuznacznych spojrze艅, wyczuwa艂a za plecami u艣mieszki, 艂owi艂a szepty. Avallac'ha nigdzie nie by艂o. Wie, pomy艣la艂a, wie, co si臋 wydarzy艂o i unika mnie. Zawczasu, nim wsta艂am, pop艂yn膮艂 lub pojecha艂 gdzie艣 daleko ze swoj膮 poz艂acan膮 elfk膮. Nie chce ze mn膮 rozmawia膰, nie chce przyzna膰, 偶e ca艂y jego plan rozsypa艂 si臋 w gruzy. Nigdzie nie by艂o te偶 Eredina. Ale to by艂o raczej normalne, on cz臋sto wyje偶d偶a艂 ze swymi Dearg Ruadhri, Czerwonymi Je藕d藕cami. Ciri wyprowadzi艂a Kelpie ze stajni i pojecha艂a za rzek臋. Ca艂y czas my艣l膮c gor膮czkowo, nie zauwa偶aj膮c niczego wok贸艂 siebie. Ucieka膰 st膮d. Niewa偶ne, czy te wszystkie wizje by艂y k艂amliwe czy prawdziwe. Jedno jest pewne - Yennefer i Geralt s膮 tam, w moim 艣wiecie i tam jest moje miejsce, przy nich. Musz臋 st膮d uciec, uciec bez zw艂oki! Przecie偶 musi by膰 jaki艣 spos贸b. Wesz艂am tu sama, powinnam umie膰 i sama wyj艣膰. Eredin m贸wi艂, 偶e mam dziki talent, to samo podejrzewa艂 Vysogota. Z Tor Zireael, kt贸r膮 spenetrowa艂am dok艂adnie, wyj艣cia nie by艂o. Ale mo偶e jest tu gdzie艣 jeszcze jaka艣 inna wie偶a... Spojrza艂a w dal, na dalekie wzg贸rze, na widoczn膮 na nim sylwetk臋 kromlecha. Teren zakazany, pomy艣la艂a. Ha, widz臋, 偶e to za daleko. Bariera mnie tam chyba nie dopu艣ci. Szkoda zachodu. Pojad臋 raczej w g贸r臋 rzeki. Tam jeszcze nie je藕dzi艂am. Kelpie zar偶a艂a, zatarga艂a 艂bem, brykn臋艂a ostro. Nie da艂a si臋 obr贸ci膰, miast tego ostro pok艂usowa艂a w stron臋 wzg贸rza. Ciri os艂upia艂a do tego stopnia, 偶e przez moment nie reagowa艂a i pozwala艂a klaczy biec. Dopiero po chwili wrzasn臋艂a i 艣ci膮gn臋艂a wodze. Efekt by艂 taki, 偶e
Kelpie stan臋艂a d臋ba, wierzgn臋艂a, miotn臋艂a zadem i pogalopowa艂a. Nadal w tym samym kierunku. Ciri nie powstrzymywa艂a jej, nie usi艂owa艂a kontrolowa膰. By艂a zdumiona do granic. Ale zna艂a Kelpie zbyt dobrze. Klacz mia艂a narowy, ale nie a偶 takie. Takie zachowanie musia艂o co艣 znaczy膰. Kelpie zwolni艂a, przesz艂a w k艂us. Bieg艂a jak strzeli艂 w stron臋 zwie艅czonego kromlechem wzg贸rza. Mniej wi臋cej stajanie, pomy艣la艂a Ciri. Zaraz zadzia艂a Bariera. Klacz wbieg艂a w kamienny kr膮g, mi臋dzy g臋sto ustawione, omsza艂e i poprzekrzywiane monolity wyrastaj膮ce z g臋stwy kolczastych je偶yn i stan臋艂a jak wryta. Jedyne, czym porusza艂a, by艂y uszy, kt贸rymi pilnie strzyg艂a. Ciri spr贸bowa艂a j膮 obr贸ci膰. Potem ruszy膰 z miejsca. Baz skutku. Gdyby nie 偶y艂y t臋tni膮ce na gor膮cej szyi, przysi臋g艂aby, 偶e siedzi nie na koniu, lecz na pos膮gu. Nagle co艣 dotkn臋艂o jej plec贸w. Co艣 ostrego, co艣, co przebi艂o odzienie i bole艣nie uk艂u艂o. Nie zd膮偶y艂a si臋 obr贸ci膰. Zza kamieni wychyn膮艂 bez najmniejszego szelestu jednoro偶ec ry偶ej ma艣ci i zdecydowanym ruchem wpar艂 jej r贸g pod pach臋. Mocno. Ostro. Poczu艂a, jak po boku pociek艂a jej stru偶ka krwi. Z drugiej strony wy艂oni艂 si臋 jeszcze jeden jednoro偶ec. Ten by艂 ca艂kowicie bia艂y, od czubk贸w uszu po koniec ogona. Chrapy tylko mia艂 r贸偶owe, a oczy czarne. Bia艂y jednoro偶ec zbli偶y艂 si臋. I powoli, powolutku z艂o偶y艂 g艂ow臋 na jej 艂onie. Podniecenie by艂o tak silne, 偶e Ciri a偶 j臋kn臋艂a. Wyros艂em, rozbrzmia艂o w jej g艂owie. Wyros艂em, Gwiazdooka. Wtedy, na pustyni, nie wiedzia艂em, jak nale偶y si臋 zachowa膰. Teraz ju偶 wiem. - Konik? - j臋kn臋艂a, nadal wisz膮c niemal na dw贸ch k艂uj膮cych j膮 rogach. Imi臋 moje Ihuarraquax. Pami臋tasz mnie, Gwiazdooka? Pami臋tasz, jak mnie leczy艂a艣? Ratowa艂a艣? Cofn膮艂 si臋, odwr贸ci艂. Zobaczy艂a 艣lad blizny na jego nodze. Pozna艂a. Pami臋ta艂a. - Konik! To ty! Ale by艂e艣 przecie偶 innej ma艣ci... Wyros艂em. W g艂owie nag艂y zam臋t, szepty, g艂osy, krzyki, r偶enia. Rogi cofn臋艂y si臋. Dostrzeg艂a, 偶e tan drugi jednoro偶ec, ten zza jej plec贸w, by艂 sinojab艂kowity. Starsi ucz膮 si臋 ciebie, Gwiazdooka. Ucz膮 si臋 ciebie przeze mnie. Jeszcze chwila, a b臋d膮 mogli rozmawia膰 sami. Sami ci powiedz膮, czego od ciebie chc膮. Kakofonia w g艂owie Ciri strzeli艂a erupcj膮 dzikiego zgie艂ku. I niemal natychmiast z艂agodnia艂a, pop艂yn臋艂a strug膮 my艣li zrozumia艂ych i jasnych. Chcemy pom贸c ci w ucieczce, Gwiazdooka. Milcza艂a, cho膰 serce mocno zako艂ata艂o jej si臋 w piersi. Gdzie szalona rado艣膰? Gdzie podzi臋kowania? - A sk膮d - spyta艂a zaczepnie - z nag艂a taka ch臋膰, by mi pomaga膰? A偶 tak mnie kochacie? W og贸le ci臋 nie kochamy. Ale to nie jest tw贸j 艣wiat. To nie jest miejsce dla ciebie. Nie mo偶esz tu zosta膰. Nie chcemy, by艣 tu zosta艂a. Zacisn臋艂a z臋by. Cho膰 podniecona perspektyw膮, przecz膮co pokr臋ci艂a g艂ow膮. Konik - Ihuarraquax - zastrzyg艂 uszami, grzebn膮 ziemi臋 kopytem, 艂ypn膮艂 na ni膮 czarnym okiem. Ry偶y jednoro偶ec tupn膮艂 tak, 偶e a偶 grunt si臋 zatrz膮s艂, gro藕nie zakr臋ci艂 rogiem. Parskn膮艂 gniewnie, a Ciri zrozumia艂a. Nie ufasz nam. - Nie ufam - przyzna艂a ochoczo. - Ka偶dy gra tu w jak膮艣 swoj膮 gr臋, a mnie, nie艣wiadom膮 pr贸buje si臋 wykorzysta膰. Dlaczego mam ufa膰 akurat wam? Mi臋dzy wami a elfami najwidoczniej nie ma przyja藕ni, sama widzia艂am tam, w stepie, jak o ma艂o nie dosz艂o do bijatyki. Mog臋 spokojnie przyj膮膰, 偶e chcecie si臋 mn膮 pos艂u偶y膰, by dokuczy膰 elfom. Ja te偶 za
nimi nie przepadam, w ko艅cu uwi臋zili mnie tu i zmuszaj膮 do czego艣, czego wcale nie chc臋. Ale wykorzystywa膰 si臋 nie pozwol臋. Ry偶y potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, jego r贸g znowu wykona艂 niebezpieczny ruch. Siny zar偶a艂. W czaszce Ciri zadudni艂o jak w studni, a my艣l, kt贸r膮 wychwyci艂a, by艂a nie艂adna. - Aha! - krzykn臋艂a. - Jeste艣cie tacy sami jak oni! Albo uleg艂o艣膰 i pos艂usze艅stwo, albo 艣mier膰? Nie boj臋 si臋! A wykorzysta膰 si臋 nie dam! Znowu poczu艂a w g艂owie zam臋t i chaos. Troch臋 potrwa艂o, nim z chaosu wy艂oni艂a si臋 czytelna my艣l. To dobrze, Gwiazdooka, 偶e nie lubisz by膰 wykorzystywana. Nam w艂a艣nie o to chodzi. W艂a艣nie to chcemy zagwarantowa膰 tobie. Sobie. I ca艂emu 艣wiatu. Wszystkim 艣wiatom. - Nie rozumiem tego. Jeste艣 gro藕nym or臋偶em, niebezpieczn膮 broni膮. Nie mo偶emy pozwoli膰, by bro艅 ta wpad艂a w r臋ce Kr贸la Olch, Lisa i Krogulca. - Kogo? - zaj膮ka艂a si臋. - Ach... Kr贸l Olch jest stary. Ale Lis z Krogulcem nie mog膮 zdoby膰 w艂adzy nad Ard Gaeth, Wrotami 艢wiat贸w. Raz ju偶 zdobyli. Raz ju偶 utracili. Teraz nie mog膮 nic wi臋cej, jak tylko b艂膮ka膰 si臋, b艂膮dzi膰 w艣r贸d 艣wiat贸w ma艂ymi kroczkami, sami, jak widma, bezsilnie. Lis do Tir n B閍 Arainne, Krogulec i jego je藕d藕cy po Spirali. Dalej nie mog膮, nie maj膮 si艂. Dlatego marz膮 im si臋 Ard Gaeth i w艂adza. Poka偶emy ci, w jaki spos贸b oni ju偶 raz wykorzystali tak膮 w艂adz臋. Poka偶emy ci to, Gwiazdooka, gdy b臋dziesz st膮d odchodzi膰. - Nie mog臋 st膮d odej艣膰. Na艂o偶yli na mnie czar. Barier臋. Geas Garadh... Ciebie nie mo偶na uwi臋zi膰. Jeste艣 Pani膮 艢wiat贸w. - Akurat. Nie mam 偶adnego dzikiego talentu, nie panuj臋 nad niczym. A Mocy wyrzek艂am si臋 tam, na pustyni, rok temu. Konik 艣wiadkiem. Na pustyni wyrzek艂a艣 si臋 kuglarstwa. Mocy, kt贸r膮 ma si臋 we krwi, wyrzec si臋 nie mo偶na. Wci膮偶 j膮 masz. Nauczymy ci臋, jak z niej korzysta膰. - A nie jest przypadkiem tak - krzykn臋艂a - 偶e t臋 moc, t臋 w艂adz臋 nad 艣wiatami, kt贸r膮 jakoby mam, chcecie zdoby膰 wy? Nie jest tak. My tej mocy zdobywa膰 nie musimy. Albowiem mamy j膮 od zawsze. Zaufaj im, poprosi艂 Ihuarraquax. Zaufaj, Gwiazdooka. - Pod jednym warunkiem. Jednoro偶ce poderwa艂y g艂owy, rozd臋艂y chrapy, z ich oczu, przysi膮g艂by艣, sypi膮 si臋 skry. Nie lubi膮, pomy艣la艂a Ciri, gdy stawia si臋 im warunki, nie lubi膮 nawet d藕wi臋ku tego s艂owa. Pest, nie wiem, czy dobrze robi臋... Oby tylko nie sko艅czy艂o si臋 tragicznie... S艂uchamy. Co to za warunek? - Ihuarraquax b臋dzie ze mn膮.
* * *
Pod wiecz贸r zachmurzy艂o si臋, zrobi艂o si臋 parno, z rzeki wsta艂 g臋sty, lepki opar. A gdy na Tir n Lia sp艂yn臋艂a ciemno艣膰, z oddali g艂uchym pomrukiem odezwa艂a si臋 burza, co i rusz roz艣wietlaj膮c widnokr膮g 艂un膮 b艂yskawicy. Ciri od dawna by艂a ju偶 gotowa. Ubrana w czarny str贸j, z mieczem na plecach, zdenerwowana i spi臋ta niecierpliwie czeka艂a na zmrok. Przesz艂a cicho przez pusty westybul, prze艣lizgn臋艂a si臋 wzd艂u偶 kolumnady, wesz艂a na taras. Rzeka Easnadh smoli艣cie b艂yszcza艂a w ciemno艣ci, wierzby szumia艂y. Przez niebo przetoczy艂 si臋 daleki grom. Ciri wyprowadzi艂a Kelpie ze stajni. Klacz wiedzia艂a, co do niej nale偶y. Pos艂usznie potruchta艂a w kierunku Porfirowego Mostu. Ciri przez chwil臋 patrzy艂a jej w 艣lad, spojrza艂a na
taras, przy kt贸rym sta艂y 艂odzie. Nie mog臋, pomy艣la艂a. Poka偶臋 mu si臋 jeszcze raz. Mo偶e uda si臋 op贸藕ni膰 przez pogo艅? To ryzykowne, ale nie mog臋 inaczej. W pierwszym momencie s膮dzi艂a, 偶e nie ma go, 偶e kr贸lewskie komnaty s膮 puste. Bo panowa艂y w nich cisza i martwota. Dostrzeg艂a go dopiero po chwili. Siedzia艂 w k膮cie, w fotelu, w bia艂ej koszuli rozche艂stanej na chudej piersi. Koszula wykonana by艂a z tkaniny tak delikatnej, 偶e oblepia艂a cia艂o niczym mokra. Twarz i d艂onie Kr贸la Olch by艂y niemal tak samo bia艂e jak koszula. Podni贸s艂 na ni膮 oczy, a w oczach tych by艂a pustka. - Shiadhal? - szepn膮艂. - Dobrze, 偶e jeste艣. Wiesz, m贸wili, 偶e umar艂a艣. Otworzy艂 d艂o艅, co艣 upad艂o na kobierzec. By艂 to flakonik z szarozielonego nefrytu. - Laro - Kr贸l Olch poruszy艂 g艂ow膮, dotkn膮艂 szyi, jak gdyby dusi艂 go z艂oty, kr贸lewski torc'h. - Caemm a me, luned. Chod藕 do mnie c贸rko. Caemm a me, elaine. W jego oddechu Ciri czu艂a 艣mier膰. - Elaine blath, feainne wedd... - zanuci艂. - Mire, luned, rozwi膮za艂a ci si臋 wst膮偶eczka... Pozw贸l mi... Chcia艂 podnie艣膰 r臋k臋, ale nie zdo艂a艂. Westchn膮艂 g艂臋boko, raptownie uni贸s艂 r臋k臋, spojrza艂 jej w oczy. Przytomnie tym razem. Zireael - powiedzia艂. Loc'hlaith. Faktycznie, jeste艣 przeznaczeniem, Pani Jeziora. Moim te偶, jak si臋 okazuje. - Va'esse deireadh aep eigean... - powiedzia艂 po chwili, a Ciri z przera偶eniem skonstatowa艂a, 偶e jego s艂owa i ruchy zaczynaj膮 koszmarnie powolnie膰. - Ale doko艅czy艂 z westchnieniem - dobrze, 偶e jednak co艣 si臋 zaczyna. Zza okna dolecia艂 ich przeci膮g艂y grom. Burza by艂a jeszcze daleko. Ale zbli偶a艂a si臋 szybko. - Mimo wszystko - powiedzia艂 - strasznie mi si臋 nie chce umiera膰, Zireael. I strasznie mi przykro, 偶e musz臋. Kto by pomy艣la艂. S膮dzi艂em, 偶e nie b臋d臋 偶a艂owa艂. 呕y艂em d艂ugo, zazna艂em wszystkiego. Znudzi艂em si臋 wszystkim... A jednak teraz czuj臋 偶al. I wiesz co jeszcze? Nachyl si臋. Powiem ci na ucho. Niech to b臋dzie nasz sekret. Pochyli艂a si臋. - Boj臋 si臋 - wyszepta艂. - Wiem. - Jeste艣 przy mnie? Jestem. - Va faill, luned. - 呕egnaj, Kr贸lu Olch. Siedzia艂a przy nim, trzymaj膮c go za r臋k臋, p贸ki ca艂kiem nie ucich艂 i nie zgas艂 jego delikatny oddech. Nie ociera艂a 艂ez. Pozwala艂a im p艂yn膮膰. Burza zbli偶a艂a si臋. Widnokr膮g p艂on膮艂 b艂yskawicami.
* * *
Szybko zbieg艂a po marmurowych schodach na taras z kolumienkami, przy kt贸rym ko艂ysa艂y si臋 艂odzie. Odwi膮za艂a jedn膮, skrajn膮, kt贸r膮 upatrzy艂a sobie jeszcze z wieczora. Odepchn臋艂a si臋 od tarasu d艂ugim mahoniowym dr膮偶kiem, kt贸ry zapobiegliwie wymontowa艂a z karnisza. W膮tpi艂a bowiem, by 艂贸d藕 by艂a jej pos艂uszna tak samo jak Avallac'howi. 艁贸d藕 bezszelestnie sun臋艂a nurtem. Tir n Lia by艂o ciche i ciemne. Tylko pos膮gi na tarasach odprowadza艂y j膮 martwym wzrokiem. Ciri liczy艂a mosty.
Niebo nad lasem rozja艣ni艂o si臋 艂un膮 b艂yskawicy. Po jakim艣 czasie przeci膮gle zamrucza艂 grom. Trzeci most. Co艣 przemkn臋艂o po mo艣cie, cicho, zwinnie niczym wielki czarny szczur. 艁贸d藕 zako艂ysa艂a si臋, gdy wskoczy艂 na dzi贸b. Ciri rzuci艂a dr膮g, wydoby艂a miecz. - A jednak - zasycza艂 Eredin Br閍cc Glas - chcesz pozbawi膰 nas swego towarzystwa? Te偶 doby艂 miecza. W kr贸tkim 艣wietle b艂yskawicy zdo艂a艂a przyjrze膰 si臋 broni. Klinga by艂a jednosieczna, lekko wygi臋ta, szew ostrza l艣ni膮cy i niezawodnie ostry, r臋koje艣膰 d艂uga, jelec w postaci okr膮g艂ej a偶urowej p艂ytki. To, 偶e elf umie pos艂ugiwa膰 si臋 tym mieczem by艂o wida膰 od razu. Niespodziewanie zako艂ysa艂 艂odzi膮, silnie napieraj膮c nog膮 na burt臋. Ciri zabalansowa艂a zr臋cznie, zr贸wnowa偶y艂a 艂贸d藕 mocnym wychyleniem cia艂a, niemal natychmiast sama spr贸bowa艂a tej sztuczki, skacz膮c na burt臋 obu nogami. Zachwia艂 si臋, ale utrzyma艂 r贸wnowag臋. I rzuci艂 si臋 ku niej z mieczem. Sparowa艂a cios, zastawiaj膮c si臋 instynktownie, bo ma艂o widzia艂a. Zrewan偶owa艂a si臋 szybkim dolnym ci臋ciem. Eredin sparowa艂, uderzy艂, Ciri odbi艂a cios. Z kling, jak z krzesiw, lecia艂y snopy iskier. Jeszcze raz zakoleba艂 艂odzi膮, silnie, omal jej nie wywracaj膮c. Ciri zata艅czy艂a, balansuj膮c wyci膮gni臋tymi r臋kami. Cofn膮艂 si臋 ku dziobowi, opu艣ci艂 miecz. - Gdzie偶e艣 si臋 tego nauczy艂a, Jask贸艂ko? - Zdziwi艂by艣 si臋. - W膮tpi臋. Na to, 偶e p艂yn膮c rzek膮 mo偶na pokona膰 Barier臋, wpad艂a艣 sama, czy kto艣 ci to zdradzi艂? - Niewa偶ne. - Wa偶ne. I ustalmy to. S膮 po temu metody. A teraz rzu膰 miecz i wracamy. - Akurat. - Wracamy, Zireael. Auberon czeka. Dzi艣 w nocy, zar臋czam, b臋dzie dziarski i pe艂en wigoru. - Akurat - powt贸rzy艂a. - Przedawkowa艂 ten 艣rodek na wigor. Ten, kt贸ry mu da艂e艣. A mo偶e to wcale nie by艂o na wigor? - O czym ty m贸wisz? - On umar艂. Szybko otrz膮sn膮艂 si臋 z zaskoczenia, nagle rzuci艂 si臋 na ni膮, ko艂ysz膮c 艂odzi膮. Balansuj膮c, wymienili kilka w艣ciek艂ych ci臋膰, woda nios艂a d藕wi臋czny szcz臋k stali. B艂yskawica roz艣wietli艂a noc. Nad ich g艂owami przesun膮艂 si臋 most. Jeden z ostatnich most贸w Tir n Lia. A mo偶e ostatni? - Z pewno艣ci膮 rozumiesz, Jask贸艂ko - powiedzia艂 chrapliwie - 偶e tylko odwlekasz nieuniknione. Ja nie mog臋 pozwoli膰, by艣 st膮d odesz艂a. - Dlaczego? Auberon umar艂. A ja przecie偶 jestem nikim i nic nie znacz臋. Sam mi to powiedzia艂e艣. - Bo to prawda - uni贸s艂 miecz. - Nic nie znaczysz. Ot, malutki m贸l, kt贸rego mo偶na rozt艂amsi膰 w palcach na b艂yszcz膮cy py艂, ale kt贸ry mo偶e, gdy si臋 mu pozwoli, wyci膮膰 dziurk臋 w drogocennej tkaninie. Ot, ziarenko pieprzu, nikczemnie ma艂e, ale gdy si臋 je przez nieuwag臋 rozgryzie, zepsuje najwykwintniejsz膮 straw臋, zmusi do spluni臋cia, gdy chcia艂oby si臋 smakowa膰. Oto, czym jeste艣. Niczym. Dokuczliwym niczym. B艂yskawica. W jej 艣wietle Ciri zobaczy艂a to, co chcia艂a zobaczy膰. Elf uni贸s艂 miecz, machn膮艂 nim, wskazuj膮c na 艂aweczk臋 艂odzi. Mia艂 przewag臋 wysoko艣ci. Nast臋pne starcie musia艂 wygra膰. - Nie nale偶a艂o dobywa膰 na mnie broni, Zireael. Teraz ju偶 jest za p贸藕no. Nie wybacz臋 ci tego. Nie zabij臋 ci臋, o nie. Ale par臋 tygodni w 艂贸偶ku, w banda偶ach, z pewno艣ci膮 dobrze ci zrobi.
- Zaczekaj. Najpierw chc臋 ci co艣 powiedzie膰. Zdradzi膰 pewn膮 tajemnic臋. - A c贸偶 ty mi mo偶esz powiedzie膰? - parskn膮艂. - Co, czego nie wiem, mo偶esz mi zdradzi膰? Jak膮偶 to prawd臋 mo偶esz mi objawi膰. - Tak膮, 偶e nie zmie艣cisz si臋 pod mostkiem. Nie zd膮偶y艂 zareagowa膰, uderzy艂 w most potylic膮, polecia艂 do przodu, kompletnie trac膮c r贸wnowag臋. Ciri mog艂a zwyczajnie wypchn膮膰 do z 艂odzi, ba艂a si臋 jednak, 偶e tego nie wystarczy, 偶e nie zaniecha po艣cigu. Poza tym to on, rozmy艣lnie lub nie, zabi艂 Kr贸la Olch. A za to nale偶a艂 mu si臋 b贸l. Ci臋艂a go kr贸tko w udo, tu偶 po skraj kolczugi. Nie krzykn膮艂 nawet. Wylecia艂 za burt臋, chlupn膮艂 w rzek臋, woda zamkn臋艂a si臋 nad nim. Obr贸ci艂a si臋, patrzy艂a. D艂ugo trwa艂o, nim wyp艂yn膮艂. Nim wyczo艂ga艂 si臋 na zst臋puj膮ce w rzek臋 marmurowe schody. Le偶a艂 nieruchomo, ociekaj膮c wod膮 i krwi膮. - Dobrze ci zrobi - mrukn臋艂a - par臋 tygodni w 艂贸偶ku i w banda偶ach. Chwyci艂a swoj膮 tyczk臋, odepchn臋艂a si臋 silnie. Rzeka Easnadh robi艂a si臋 coraz bardziej wartka, 艂贸d藕 p艂yn臋艂a szybciej. Wkr贸tce zosta艂y z ty艂u ostatnie budowle Tir n Lia. Nie ogl膮da艂a si臋 za siebie. Najpierw zrobi艂o si臋 bardzo ciemno, 艂贸d藕 wyp艂yn臋艂a bowiem w stary las, mi臋dzy drzewa, kt贸rych konary styka艂y si臋 nad nurtem rzeki, tworz膮c sklepienie. Potem poja艣nia艂o, las si臋 sko艅czy艂, na obu brzegach by艂y olszynowe 艂臋gi, trzciny, oczerety. W czystej dotychczas rzece pojawi艂y si臋 k臋py zielska, wynurzone wodorosty, pnie. Gdy niebo rozb艂yskiwa艂o b艂yskawic膮, widzia艂a na wodzie kr臋gi, gdy hurkota艂 grom, s艂ysza艂a pluski sp艂oszonych ryb. Co艣 stale chlupa艂o i pluska艂o, mlaska艂o i ciamka艂o. Kilka razy niedaleko od 艂odzi widzia艂a du偶e, fosforyzuj膮ce 艣lepia, kilka razy 艂贸d藕 drgn臋艂a, zderzywszy si臋 z czym艣 wielkim i 偶ywym. Nie wszystko tu jest pi臋kne, dla nieobytych ten 艣wiat to 艣mier膰, powtarza艂a w my艣li s艂owa Eredina. Nurt poszerzy艂 si臋 znacznie, rozla艂 szeroko. Pojawi艂y si臋 wyspy i odnogi. Pozwala艂a 艂odzi p艂yn膮膰 na los szcz臋艣cia, tamt臋dy, gdzie ni贸s艂 nurt. Ale zacz臋艂a si臋 ba膰. Co b臋dzie, je艣li pomyli si臋 i pop艂ynie niew艂a艣ciw膮 odnog膮? Ledwo pomy艣la艂a, z brzegu, z szuwar贸w dobiega艂o j膮 r偶enie Kelpie i silny mentalny sygna艂 jednoro偶ca. - Jeste艣, Koniku! Pospieszmy si臋, Gwiazdooka. Jed藕 za mn膮. - Do mojego 艣wiata? Wpierw musz臋 ci co艣 pokaza膰. Tak rozkazali mi starsi. Jechali, najpierw lasem, potem stepem, g臋sto poci臋tym jarami i w膮wozami. B艂yska艂y b艂yskawice, gruchota艂y gromy. Burza by艂a coraz bli偶ej, zrywa艂 si臋 wiatr. Jednoro偶ec wwi贸d艂 Ciri do jednego z w膮woz贸w. To tu. - Co jest tu? Zsi膮d藕 i zobacz. Us艂ucha艂a. Grunt by艂 nier贸wny, potkn臋艂a si臋. Co艣 chrupn臋艂o i osun臋艂o si臋 pod jej stop膮. 艁ysn臋艂a b艂yskawica, a Ciri krzykn臋艂a g艂ucho. Sta艂a w艣r贸d morza ko艣ci. Piaszczyste zbocze jaru osun臋艂o si臋, prawdopodobnie podmyte ulewami. I ods艂oni艂o to, co ukrywa艂o. Cmentarzysko. Trupiarni臋. Ogromne zwa艂owisko ko艣ci. Piszczeli, miednic, 偶eber, femur贸w. Czaszek. Unios艂a jedn膮. 艁ysn臋艂a b艂yskawica, a Ciri krzykn臋艂a. Poj臋艂a, czyje to resztki tu le偶膮. Czaszka, nosz膮ca 艣lad ciosu brzeszczotem, mia艂a w uz臋bieniu k艂y. Teraz rozumiesz, rozbrzmia艂o jej w g艂owie. Teraz wiesz. To zrobili oni, Aen Elle. Kr贸l
Olch. Lis. Krogulec. Ten 艣wiat wcale nie by艂 ich 艣wiatem. Sta艂 si臋 nim. Gdy go zdobyli. Gdy otworzyli Ard Gaeth, oszukawszy i wykorzystawszy nas w贸wczas tak, jak teraz pr贸bowali oszuka膰 i wykorzysta膰 ciebie. Ciri cisn臋艂a czerep. - 艁otry! - krzykn臋艂a w noc. - Mordercy. Przez niebo z gruchotem przetoczy艂 si臋 grom. Ihuarraquax zar偶a艂 g艂o艣no, alarmuj膮co. Zrozumia艂a. Skokiem znalaz艂a si臋 w siodle, krzykiem podnieci艂a Kelpie do galopu. Na ich tropie by艂a pogo艅.
* * *
Ju偶 kiedy艣 tak by艂o, pomy艣la艂a, 艂ykaj膮c w galopie wiatr. Ju偶 tak kiedy艣 by艂o. Taka jazda, dzika, w ciemno艣ci, w艣r贸d nocy pe艂nej strach贸w, widm i zjaw. - Naprz贸d, Kelpie! W艣ciek艂y cwa艂, oczy 艂zawi膮 od p臋du. Niebo na p贸艂 rozcina b艂yskawica, w rozb艂ysku Ciri widzi olchy po obu stronach drogi. Pokraczne drzewa wyci膮gaj膮 ku niej zewsz膮d d艂ugie guz艂owate ramiona konar贸w, k艂api膮 czarnymi paszcz臋kami dziupli, ciskaj膮 w 艣lad przekle艅stwa i gro藕by. Kelpie r偶y przenikliwie, mknie tak szybko, 偶e kopyta zdaj膮 si臋 tylko muska膰 ziemi臋. Ciri k艂adzie si臋 na szyi klaczy. Nie tylko, by zmniejszy膰 op贸r powietrza, tak偶e po to, by unikn膮膰 ga艂臋zi olch, kt贸re chc膮 zwali膰 lub 艣ci膮gn膮膰 j膮 z siod艂a. Ga艂臋zie 艣wiszcz膮, smagaj膮, ch艂oszcz膮, usi艂uj膮 wczepi膰 si臋 w ubranie i w艂osy. Pokraczne pnie chwiej膮 si臋, dziuple k艂api膮 i hucz膮. Kelpie r偶y dziko. Jednoro偶ec odpowiada r偶eniem. Jest 艣nie偶nobia艂膮 plam膮 w mroku, wskazuje drog臋. P臋d藕, Gwiazdooka! P臋d藕 co si艂! Olch jest coraz wi臋cej, coraz trudniej unika膰 ich konar贸w. Nied艂ugo zatarasuj膮 ca艂膮 drog臋... Z ty艂u krzyk. G艂os pogoni. Ihuarraquax r偶y. Ciri odbiera jego sygna艂. Rozumie znaczenie. Przywiera do szyi Kelpie. Nie musi jej pop臋dza膰. 艢cigana strachem klacz leci karko艂omnym cwa艂em. Znowu sygna艂 od jednoro偶ca, wyra藕niejszy, wdzieraj膮cy si臋 do m贸zgu. To polecenie, rozkaz wr臋cz. Skacz, Gwiazdooka. Musisz skoczy膰. W inne miejsce, w inny czas. Ciri nie rozumie, ale stara si臋 zrozumie膰. Bardzo stara si臋 zrozumie膰, koncentruje si臋, koncentruje tak mocno, 偶e krew szumi i t臋tni w uszach... B艂yskawica. A po niej nag艂a ciemno艣膰, ciemno艣膰 mi臋kka i czarna, czarna czerni膮, kt贸rej nie rozja艣nia nic. W uszach szum.
* * *
Na twarzy wiatr. Ch艂odny wiatr. Kropelki deszczu. W nozdrzach zapach sosny. Kelpie bryka艂a, parska艂a, tupie. Szyj臋 ma mokr膮 i gor膮c膮. B艂yskawica. Kr贸tko po niej grom. W 艣wietle Ciri widzi Ihuarraquaxa potrz膮saj膮cego 艂bem i rogiem, ostro grzebi膮cego ziemi臋 kopytem. - Koniku? Jestem tutaj, Gwiazdooka. Niebo pe艂ne jest gwiazd. Pe艂ne konstelacji. Smok. Zimowa panna. Siedem K贸z. Dzban.
A nad samym niemal horyzontem - Oko. - Uda艂o si臋 - westchn臋艂a. - Uda艂o si臋 nam, Koniku. To jest m贸j 艣wiat! Jego sygna艂 by艂 tak wyra藕ny, 偶e Ciri zrozumie wszystko. Nie, Gwiazdooka. Uciekli艣my z tamtego. Ale to wci膮偶 nie to miejsce, nie ten czas. Jeszcze wiele przed nami. - Nie zostawiaj mnie samej. Nie zostawi臋. Mam wobec ciebie d艂ug. Musz臋 go sp艂aci膰. Do ko艅ca.
* * *
Wraz ze zrywaj膮cym si臋 wiatrem niebo ciemnieje od zachodu, nap艂ywaj膮ce falami chmury po kolei gasz膮 konstelacje. Ga艣nie smok, ga艣nie Zimowa Panna, Siedem K贸z, Dzban. Ga艣nie oko, 艣wiec膮ce najsilniej i najd艂u偶ej. Niebosk艂on wzd艂u偶 horyzontu rozb艂ysn膮艂 kr贸tkotrwa艂膮 jasno艣ci膮 b艂yskawicy. Grom przetoczy艂 si臋 z g艂uchym hurkotem. Wichura wzmog艂a si臋 raptownie, sypn臋艂a w oczy kurzem i suchym li艣ciem. Jednoro偶ec zar偶a艂, wys艂a艂 mentalny sygna艂. Nie ma czasu do stracenia. Jedyna nasza nadzieja w szybkiej ucieczce. We w艂a艣ciwe miejsce, w艂a艣ciwy czas. Spieszmy si臋, Gwiazdooka. Jestem Pani膮 艢wiat贸w. Jestem Starsz膮 Krwi膮. Jestem z krwi Lary Dorren, c贸rki Shiadhal. Ihuarraquax zar偶a艂, ponagli艂. Kelpie zawt贸rowa艂a przeci膮g艂ym prychni臋ciem. Ciri naci膮gn臋艂a r臋kawice. - Jestem gotowa - powiedzia艂a. Szum w uszach. B艂ysk i jasno艣膰. A potem ciemno艣膰.
* * *
Proces, wyrok i egzekucj臋 Joachima de Wetta wi臋kszo艣膰 historyk贸w zwyk艂a przypisywa膰 gwa艂townej, okrutnej i tyra艅skiej naturze cesarza Emhyra, nie brak te偶 - zw艂aszcza u autor贸w z ci膮gotami do beletrystyki - aluzyjnych hipotez o zem艣cie i porachunkach najzupe艂niej prywatnych. Najwy偶szy czas powiedzie膰 prawd臋 - prawd臋, kt贸ra jest dla ka偶dego uwa偶nego badacza bardziej ni偶 oczywista. Diuk de Wett dowodzi艂 grup膮 "Verden" w spos贸b, dla kt贸rego okre艣lenie "nieudolny" jest wybitnie za delikatne. Maj膮c przeciw sobie dwakro膰 s艂absze si艂y, oci膮ga艂 si臋 z ofensyw膮 na p贸艂noc, a ca艂膮 aktywno艣膰 obr贸ci艂 na walk臋 z verde艅skimi gerylasami. Grupa "Verden" dopuszcza艂a si臋 wobec ludno艣ci nies艂ychanych okrucie艅stw. Skutek by艂 艂atwy do przewidzenia i nieunikniony: je偶eli w zimie si艂y insurgent贸w liczono na nieca艂e p贸艂 tysi膮ca ludzi, to wiosn膮 powsta艂 ca艂y niemal kraj. Oddanego Cesarstwu kr贸la Ervylla zg艂adzono, a na czele powstania stan膮艂 jego syn, kr贸lewicz Kistrin, sympatyzuj膮cy z Nordlingami. Maj膮c na flance desanty pirat贸w z Skellige, od czo艂a ofensyw臋 Nordling贸w z Cidaris, a na ty艂ach rebeli臋, de Wett zapl膮ta艂 si臋 w bez艂adne walki, ponosz膮c kl臋sk臋 za kl臋sk膮. Tym samym op贸藕nia艂 ofensyw臋 Grupy Armii "艢rodek" - miast, jak ustalono, wi膮za膰 skrzyd艂o Nordling贸w, grupa "Verden" wi膮za艂a Menno Coehoorna. Nordlingowie natychmiast wykorzystali sytuacj臋 i przeszli do kontruderzenia, rozrywaj膮c pier艣cie艅 wok贸艂 Mayeny i Mariboru, niwecz膮c szanse na szybkie powt贸rne zdobycie tych
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Georg?nzer Ich Liebe DichGeorg?nzer Ich Verlass DichJ B O Ich Liebe DirDie Prinzen Ich brauch dich gar nicht mehrDie 脛rzte Ich wei脽 nicht (ob es Liebe ist)Knorkator Ich lass mich mich klonenHeut brauch ich Dich zum tr盲umen Brunner & Brunner (Mart) (Ly)Warum ich die Schweiz so liebedie?rzte ich wei脽 nicht ob es liebe istFreundeskreis Halt dich an?iner Liebe?stGeorg?nzer Ich Sehn Mich So Nach?inem PoGeorg?nzer Ich blende mich aus in die NachtBlumentopf Ich erinner michzachowania macierzynskie klaczy i ich nieprawidlowosciMonika und die LiebeSzaro膰 dnia Ich Troje txtA Manecki Minera艂y i ska艂y Ziemi i ich znaczenie dla czlowiekaOpinie uczni贸w gimnazj贸w na temat dost臋pno艣ci do nielegalnych substancji psychoaktywnych i przyczynaaa 艣piewnik Powiedz (Ich Troje)wi臋cej podobnych podstron