Energia to siła, która zawiaduje każdą istotą ludzką, a używanie jej nie prowadzi do zmniejszania
się ilości energii, ale do jej utrzymania, taka jest zasada działania psychiki. Kiedy jest powściągana i
kontrolowana, objawia się w sposób zdeformowany. Jeśli napotyka przeszkodę, to podobnie jak siła
napędzająca samochód mknący po autostradzie, zmienia się w energię niszczącą i roztrzaskuje
swoje źródło. Bez wysiłku można wskazać wiele rodzajów kobiecej destrukcyjnej energii, znacznie
rzadziej jednak dostrzega się, że owa destrukcyjna siła to kreatywność obrócona, za sprawą ciągłej
frustracji, przeciw samej sobie. Choroby nerwowe, bolesna miesiączka, niechciane ciąże i
najróżniejsze wypadki ilustrują, jak energia kobiet nieustannie niszczy je same. Wylewa się z nich,
sieje spustoszenie, zwłaszcza dotyczące osobowości i osiągnięć innych, szczególnie własnych
mężów i dzieci. Nie znaczy to, że kobiety koniecznie muszą nienawidzić swoich bliskich, ale jeśli
posiadanie dzieci przedstawia się kobiecie jako obowiązek, a małżeństwo jako nieuniknione jarzmo,
to im więcej ma ona energii, tym bardziej będzie się irytować i miotać, raniąc i szarpiąc siebie samą
i związane z nią osoby. Jeśli wychowanie dzieci przedstawia się kobiecie jako jej jedyny znaczący
wkład w życie świata, właściwy wyraz jej kreatywności oraz najdonioślejszy cel życiowy, cierpią na
tym zarówno dzieci, jak ich matki.
Czysty zwierzęcy duch, który formuje zarówno umysł, jak i ciało, rozwija też delikatne pączki nadziei, by w
końcu zgorzknieć i wyczerpać się w potoku próżnych życzeń czy zuchwałych narzekań, które ograniczają
naturalne zdolności i gaszą temperament. Albo też gromadzi się w mózgu i wyostrzając zrozumienie, zanim
nabierze odpowiedniej siły, wytwarza ową żałosną przebiegłość, która tak haniebnie charakteryzuje kobiecy umysł,
i obawiam się, że pozostanie jego cechą, jeśli kobiety nadal będą niewolnicami tych, którzy mają nad nimi władzę.
Mary Wollstonecraft, A Vindication of the Rights of Women (Windykacja praw kobiet), 1792, str. 378
Mimo iż wielu dostrzeże prawdziwość powyższego opisu wynaturzenia kobiecej energii,
trudniej będzie im pojąć, iż wyjście z tej sytuacji nie polega na zaproponowaniu kobietom innych
alternatyw niż dom i dzieci. Dojrzała kobieta wypracowała już w sobie wzorzec deformacji energii,
w jakim wyrażają się jej pragnienia i motywy - wzorzec, który ma za zadanie przystosować ją do
wypaczonej formy macierzyństwa i który nie zaniknie samoistnie tylko dlatego, że będzie miała do
dyspozycji inne możliwości.
Wysoce prawdopodobne, że każdy cel zastępczy będzie osiągała w sposób „kobiecy", to jest
służalczo, nieuczciwie, nieskutecznie i niekonsekwentnie. W większości przypadków kobiety nie
mają prawdziwej alternatywy dla przygniatających je obowiązków i odpowiedzialności i większość
z nich z radością porzuci fizyczną pracę w fabryce czy monotonię biura dla bardziej „naturalnego”
znoju nowoczesnego gospodarstwa domowego. Ich energia jest już tak nadwątlona pracą w
zawodach zwyczajowo wykonywanych przez kobiety, że nawet prace domowe wyobrażają sobie
jako kuszącą alternatywę. O kobietach, którym oferuje się wykształcenie, można powiedzieć, że
otrzymały prawdziwą alternatywę, jeśli tylko jest to prawdziwa edukacja - zjawisko dość rzadkie w
obecnej dobie masowego naboru na studia. Poza tym, od kiedy kobietom po raz pierwszy
zaoferowano możliwość kształcenia się, wcale nie powstała jakaś rasa super-kobiet. Oto
współczesny opis pierwszych studentek uniwersytetu, w którym dzisiejsi nauczyciele akademiccy
zapewne rozpoznają znajome zjawisko:
Podczas wykładów studentki są wzorem pilności i pracowitości - można powiedzieć, że
nawet za bardzo angażują się w zapisywanie w swoich kajetach wszystkiego, cokolwiek usłyszały. Z
reguły okupują pierwsze rzędy, gdyż zapisują się na wykład przed wszystkimi innymi i przychodzą
nań grubo przed rozpoczęciem. Jest w tym tylko jeden szkopuł: często zaledwie rzucają okiem na
materiały rozdawane przez profesora lub podają je sąsiadowi, nawet do nich nie zajrzawszy - wszak
dłuższe oględziny mogłyby zakłócić robienie notatek.
Obserwacje poczynione przez tego, raczej uprzedzonego, obserwatora są jednak prawdziwe:
dziewczęta były pilne, a nawet zbyt pilne, tyle że ich wysiłki były nakierowane na fałszywe cele.
Bardzo pragnęły zadowolić innych i wchłonąć wszystko, jednak to właśnie materiały pomocnicze
rozdawane przez profesora zawierały rzeczywisty temat wykładu, a nimi dziewczęta w ogóle się nie
interesowały. Całą energię wkładały w dostosowanie się do wymogów dyscyplinarnych i innych, a
nie w zaspokajanie ciekawości związanej ze studiowanym przedmiotem, tak więc większa część ich
starań grzęzła w jałowej pracowitości. Zjawisko to nadal jest bardzo powszechne wśród studentek,
które stanowią przeważającą część naboru na kierunki humanistyczne, co sprawia, że w rezultacie
zawód nauczyciela jest zdominowany przez kobiety. Rzecz jasna, cały proces uruchamia degradu-
jące sprzężenie zwrotne: służalcy nagradzają potem służalczość w trakcie nauczania służalców w
tym królestwie, gdzie wszelkie talenty powinno się wprzęgnąć w zadanie badania nieznanego.
Edukacja nie może być i nigdy nie była kwestią posłuszeństwa. Nic więc dziwnego, że te kobiety
rzadko mają osiągnięcia naukowe, służąc raczej mężczyznom, na przykład jako laborantki. Dalej
mamy więc do czynienia z tym samym procesem, który widzieliśmy podczas studiów. Dziewczęta
idą na uniwersytet z wypaczoną już zasadą działania energii. Aż nazbyt często kobiety nie mają dość
motywacji, by chcieć się dalej kształcić, a ta mniejszość, która idzie na studia, często robi to za
namową swoich nauczycielek, wcale nie wiedząc, po co, i nie mając potrzeby rozwijania własnego
potencjału. W najlepszym razie marzy im się dobra ocena końcowa i zdobycie kwalifikacji
uprawniających do wykonywania kopciuszkowej profesji nauczycielskiej. Satysfakcja, jaką uzyskują
kobiety realizujące ten wzorzec, jest wyjątkowo znikoma i nie powinno nas dziwić, że wiele z nich
postrzegą swoją pracę zawodową jako tymczasowe zaczepienie lub pośrednie przygotowanie do
małżeństwa.
Wszystkie te generalne zastrzeżenia wobec kobiet pracujących zawodowo można traktować jako
sposoby opisywania istniejącej sytuacji. Brzmią jak sądy pełne uprzedzeń i jeśli nie powołują się na
żadne inne czynniki poza płcią, tym właśnie są. A jednak, dopóki feministki nie przyznają, że zjawi-
ska wytykane przez krytyków pracy kobiet w przemyśle, biurach, klasach szkolnych, związkach
zawodowych, we wszelkich dziedzinach humanistycznych czy ścisłych rzeczywiście istnieją, z
pewnością nie uda się ani zidentyfikować problemu, ani go rozwiązać. Prawdą jest, że przed
kobietami stoi dziś otworem więcej możliwości, niż chciałyby wykorzystać. Prawdą jest również to,
że kobiety, które z owych możliwości korzystają zbyt często, robią to w sposób typowo kobiecy,
zależny i usłużny. Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że nie wystarczy zachęcać kobiet do
wykazywania inicjatywy, której im brak, i podobnie nie warto pomstować na nie za to, że jej nie
mają. Powinnyśmy za to starać się zrozumieć, jak to się dzieje, że energia kobiety od narodzin do
dojrzewania ulega systematycznemu tłumieniu, tak że wkraczając w wiek dorosły, dysponują już
tylko resztką zasobów kreatywności.
Mówiąc o energii, użyłam takich pojęć, jak zasoby, zastosowanie, inicjatywa, ambicja, pożądanie,
motyw - terminów kojarzących się z męskością, których znaczenie często nie przystaje do
uznawanego obrazu kobiecości. Nierzadko przyjmuje się fałszywie, a zdarza się to nawet
feministkom, że seksualność jest wrogiem tej kobiety, która naprawdę chce rozwijać ten aspekt
swojej osobowości, i być może jest to jedno z najbardziej zwodniczych założeń takich ruchów, jak
NOW — National Organization of Women. To nie płeć bowiem stała na przeszkodzie pragnieniu
amerykańskiej studentki, aby osiągnąć coś dzięki wykształceniu, lecz jej przekonanie o pasywnej
roli seksualnej. Tak naprawdę głównym instrumentem stłumienia i wypaczenia kobiecej energii jest
zaprzeczanie seksualności kobiety i zastąpienie jej kulturowo wyprodukowanym substytutem
kobiecości czy też aseksualnością. Zauważmy jednocześnie, że bez względu na to, którą teorię
energii osobowości przyjmiemy, będzie ona zawsze złączona z seksualnością. McDougall określał
ją jako elan vital, Jung i Reich jako libido, Janet nazywał ją napięciem, Head czujnością, Flugel zaś
energią orektyczną. Wszystkie te terminy sprowadzają się do tego samego. Jednym z błędów
tradycyjnego ujęcia jest to, że zakłada ono coś w rodzaju kapitalistycznego systemu energii, w
którym jest ona pojmowana jako substancja, którą należy mądrze inwestować i nie zmarnować całej
od razu, a przecież, co powinniśmy wiedzieć na podstawie koncepcji energii opisanej przez fizykę,
energii nie można utracić, ulega ona przetworzeniu lub zmienia kierunek. Freud dostrzegł, że
tłumieniu podlega energia, która mogłaby wyrazić się w twórczym działaniu: to, co spotyka
kobiety, polega na tym, że za sprawą zaprzeczania ich seksualności ich energia wypacza się i
tworzy ciągły, wreszcie nieodwracalny system samorepresji.
Opisywane studentki tyle energii poświęcały na robienie notatek, stawianie się z wyprzedzeniem
na wykłady i koncentrowanie się na nich, ile ich koledzy wkładali w zgłębianie przedmiotu. W
laboratorium wydatkowały ją na niezgrabne upuszczanie różnych rzeczy, zadawanie głupiutkich
pytań, robienie zamieszania i grzebanie się. Męska energia również podlega ograniczaniu i
deformacjom, tyle że w inny sposób, kanalizując się w agresji i rywalizacji. Kobieta, zgodnie ze
swoim fatum, będzie zniekształcona i pozbawiona części swoich sił twórczych z powodu
destrukcyjnego działania jej własnej energii na jej własne „ja”, a to dlatego, że została pozbawiona
przestrzeni i kontaktu z zewnętrzną rzeczywistością — a tylko wobec niej mogłaby siebie
doświadczać.
Akt seksualny jest swoistą formą poszukiwania, co oddaje stary angielski eufemizm „wiedza
cielesna”, wyrażając jasno, o co chodzi: właśnie o wyparcie się tego elementu poszukiwania we
własnej seksualności, którą kobietę uczy się negować. I nie tylko neguje ją w kontaktach
seksualnych, lecz także we wszystkich innych (w pewien subtelny sposób to powiązanie jest
oczywiste), a kiedy kobieta staje się świadoma swojej płci, utrwalony wzorzec siłą bezwładu
przeważa nad nowymi pragnieniami i ciekawością. Tę właśnie kondycję określa pojęcie kobiecy
eunuch. W tradycji teorii psychologicznej, która w końcu jest tylko jeszcze jednym sposobem opisu
i racjonalizacji status quo, deseksualizacja kobiety odbija się we freudowskiej teorii płci żeńskiej
jako pozbawionej organu płciowego. Możliwe, że Freud nie miał intencji przedstawienia własnych
sformułowań w kategoriach prawa naturalnego, ale jedynie jako spójnego opisu faktów, które się
pojawiły mocą okoliczności, za pomocą nowej, w cenny sposób odsłaniającej rzeczy terminologii.
Mimo to mówił:
„Ba, gdybyśmy pojęciom „męski" i „żeński" mogli nadać jakąś treść bardziej określoną, to można
by nawet twierdzić, że libido jest niezmiennie i koniecznie natury męskiej, bez względu na to, czy
pojawia się u mężczyzny, czy u kobiety, i niezależnie od jego przedmiotu, czy będzie nim
mężczyzna, czy kobieta.”
Podkreślając przypadkowość cech wchodzących w obręb kobiecości, jako uzyskanych w
wychowaniu i socjalizacji twierdzę, że polaryzacja męskie-żeńskie tylko w miarę oddaje
rzeczywistość, ale nie jest koniecznością, tak jak zakłada to stereotyp. Trzeba odrzucić polaryzację
w obrębie zbyt ostro zdefiniowanych kategorii, które zawsze są czymś sztucznym, i domagać się
wolności poruszania się w obrębie kategorii nie zdefiniowanych z góry. Na tej podstawie mogę, a
nawet muszę, odrzucić konstrukcję kobiecości, która nie obejmuje libido, a zatem konstrukcję
kobiety jako czegoś niekompletnego, podludzkiego, kulturowo ograbionego z ludzkich możliwości, i
oprzeć się na nie ograniczonej sztywnymi kategoriami wizji kobiecości, która uwzględnia
możliwości kobiecego libido. Aby zrozumieć, w jaki sposób kobieta zostaje wykastrowana i staje się
eunuchem, musimy przyjrzeć się presji, jakiej jest od kołyski poddawana.