v 04 081







Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
IV.81)



 
 









Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana













Maria Valtorta


Księga IV - Trzeci
rok życia publicznego





  POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –






81. UZDROWIENIE
TRĘDOWATEGO
ELIZEUSZA Z ENGADDI
Napisane 22 lutego 1946. 8054-8063


Jest głęboka noc.
Księżyc niemal w pełni oświetla miasto
bardzo żywym światłem. Musieli więc, być może za radą mieszkańców
Engaddi,
przyspieszyć odejście. Uliczki to srebrzyste wstęgi pośrodku brył domów
i murów
ogrodów. Czarodziejskie działanie promieni księżyca zdaje się zmieniać
wapienną
zaprawę w rzeźbiony marmur. Palmy i inne drzewa, ogarnięte fosforyzacją
księżyca,
przybierają fantastyczny wygląd. Źródła i strumyczki tworzące małe
wodospady
wyglądają jak diamentowe naszyjniki. W listowiu słowiki, wyśpiewujące
serie nut,
łączą swe cudowne trele ze szmerem wód, które w nocy zdają się brzmieć
czystszymi
dźwiękami.
Miasto śpi. Kilka
osób odchodzi
wraz z Jezusem. To mężczyźni z domów, w których mieszkał On i Jego
apostołowie,
oraz kilku innych mieszkańców, którzy się do nich przyłączyli.
Przewodniczący
synagogi idzie u boku Jezusa. O! Nie chce odmówić sobie towarzyszenia
Mu, zanim wyjdą
na otwarte pola, mimo że Jezus prosi, aby tego nie czynił.
Odchodzą w
kierunku drogi
prowadzącej do Masady. Nie jest to droga dolna, przylegająca do Morza
Martwego, o
której słyszę, że jest niezdrowa i niebezpieczna do przejścia nocą. Idą
drogą
lądową, wyciosaną w zboczu, niemal na szczytach wzgórz otaczających
morze.
Wspaniała jest ta
oaza w blasku
księżyca! Wydaje się, że to przechadzka po krainie marzeń. Potem oaza,
autentyczna
oaza, kończy się i palmy stają się rzadkie. Teraz to – w ścisłym tego
słowa
znaczeniu – góry: z wysokimi drzewami, z łąkami, zboczami pożłobionymi
grotami, jak
niemal wszystkie góry Palestyny. Wydaje mi się jednak, że tutaj jest
ich więcej.
Wejścia do nich są dziwne, długie, szerokie... Jedne – proste, inne –
ukośne, albo
zaokrąglone na bokach, jeszcze inne – jakby zwykłe pęknięcia. Mają
przerażający
wygląd w świetle księżyca.
«Abrahamie, droga
jest niżej.
Dlaczego wciąż się wspinasz, przedłużając drogę i idąc tą
nieuczęszczaną
ścieżką?» – wyrzuca mu ktoś z Engaddi.
«Bo muszę pokazać
coś Mesjaszowi
i poprosić Go, aby uczynił coś jeszcze, oprócz wielkich dobrodziejstw,
jakie dla nas
zdziałał. Ale jeśli jesteście zmęczeni, wróćcie do domów lub
zaczekajcie tu na
mnie. Pójdę sam» – mówi starzec, który z trudem, zasapany, idzie
naprzód
ścieżką trudną [do przebycia] i stromą.
«O, nie! Idziemy z
tobą. Jednak
twoje zmęczenie nas martwi. Ledwie dyszysz...»
«O! To nie z
powodu ścieżki!... To
coś innego! To miecz, który się obraca w moim sercu... to nadzieja,
która je rozpiera.
Chodźcie, synowie, a dowiecie się, jaka boleść, jaka boleść była w
sercu tego,
który pocieszał was w różnych strapieniach! Jaka... nie, nie rozpacz,
ale... zgoda na
to, by już nie mieć nadziei na jakąkolwiek radość w przyszłości, była w
sercu
tego, który mówił wam zawsze, byście ufali Bogu, który wszystko może...
Nauczyłem
was wierzyć w Mesjasza... Pamiętacie, że kiedy mogłem już mówić bez
wyrządzania Mu
szkody, mówiłem o Nim z przekonaniem? Mówiliście: „A masakra Heroda?”
No, tak! To
był wielki cierń w sercu! Jednak całym sobą chwytałem się nadziei...
Mówiłem wam:
„Skoro do tych trzech [Mędrców], którzy nawet nie byli z Izraela, Bóg
zesłał
gwiazdę, aby ich zachęcić do oddania czci Mesjaszowi - Dziecięciu;
skoro ich
poprowadził dzięki niej do biednego domu, o którym nie wiedzieli rabini
Izraela,
książęta - kapłani i uczeni w Piśmie; skoro chcąc ocalić Dziecko przez
sen
ostrzegł ich, aby nie wracali do Heroda, to czyż nie ostrzegł -
posługując się
jeszcze większą mocą – ojca i Matki, żeby uciekli, unosząc w bezpieczne
miejsce
nadzieję Boga i człowieka?”
I wzrastała wiara
w Jego ocalenie,
daremnie atakowana ludzkim zwątpieniem i słowami innych... I kiedy...
kiedy największy
ból, jaki może dotknąć ojca, przygniótł mnie... kiedy musiałem
wprowadzić do grobu
żyjącego... i powiedzieć mu... i powiedzieć... „Zostań tu, jak długo
będziesz
żył... Pamiętaj o tym, że gdyby miłość matczynych pieszczot lub inny
motyw
skłoniły cię do podejścia do domów, to ja musiałbym cię przekląć i jako
pierwszy
uderzyć albo odesłać w takie miejsce, w którym moja zasmucona miłość
nie mogłaby
cię już wspomagać”... Kiedy musiałem to uczynić... uchwyciłem się
jeszcze mocniej
wiary w Boga, Wybawcy Jego Zbawiciela. Powiedziałem samemu sobie i
synowi... mojemu
synowi trędowatemu... słyszycie?... trędowatemu... powiedziałem...
„Pochylmy nasze
głowy przed wolą Pana i wierzmy w Jego Mesjasza! Ja – Abraham... ty –
Izaak,
strawiony nie ogniem, lecz chorobą, ofiarujmy nasz ból, aby wybłagać
cud...”
I każdego
miesiąca, przy każdej
pełni... przychodziłem tu skrycie, obładowany jedzeniem... ubraniami...
miłością...
Musiałem je składać z dala od mego dziecka... bo musiałem powrócić do
was... moje
dzieci... do mojej niewidomej małżonki, do małżonki bezrozumnej,
oślepłej i szalonej
z powodu straszliwego bólu... [Musiałem] wrócić do domu, w którym już
nie było
dzieci... nie mając już spokoju wzajemnej miłości kogoś rozumnego...
[Musiałem
wrócić] do mojej synagogi i mówić w niej o Bogu, o Jego wielkości... o
pięknie Jego
stworzenia... Tymczasem w oczach miałem widok syna zżeranego chorobą...
Nie mogłem go
nawet obronić, słysząc znieważające go oszczerstwa, przedstawiające go
jako
niewdzięcznika, jako zbrodniarza, który uciekł z domu... Co miesiąc,
dokonując tej
ojcowskiej pielgrzymki do grobu żyjącego syna, mówiłem, aby umocnić
jego serce:
„Mesjasz żyje. Przyjdzie. Uzdrowi cię...”
W ubiegłym roku, w
Jerozolimie,
szukałem Cię w czasie Paschy, w tym krótkim okresie, gdy przebywałem z
dala od mojej
niewidomej żony. Powiedziano mi: „On rzeczywiście żyje. Był tu wczoraj.
Uzdrowił
nawet trędowatych. Obchodzi Palestynę, uzdrawiając, pocieszając,
pouczając”. O!
Wróciłem tak szybko, że przypominałem młodzieńca, spieszącego się na
zaślubiny!
Nawet nie zatrzymałem się w Engaddi, lecz przyszedłem tu i zawołałem
moje dziecko,
mojego syna, mojego umierającego potomka, mówiąc mu: „On przyjdzie!”
Panie... W naszym
mieście
dokonałeś wszelkiego możliwego dobra. Odchodzisz, nie pozostawiając
żadnego
chorego... Pobłogosławiłeś nawet drzewa i zwierzęta... Nie
zechciałbyś...
Uzdrowiłeś mi już małżonkę... czy nie miałbyś litości dla owocu moich
wnętrzności?... Syn dla matki!... Przywróć syna matce, Ty, Syn
doskonały Matki
wszelkiej łaski! W imię Twej Matki, miej litość nade mną, nad nami!...»
Wszyscy już płaczą
wraz ze
starcem, którego słowa były wzruszające i rozdzierające... Jezus otacza
ramionami
szlochającego [starca] i mówi mu: «Nie płacz już! Chodźmy znaleźć twego
Elizeusza.
Twoja wiara, twoja sprawiedliwość i ufność zasługują nie tylko na to.
Nie płacz, o
ojcze! I nie ociągajmy się z uwolnieniem stworzenia z tego koszmaru.»
«Księżyc zachodzi,
ścieżka jest
uciążliwa. Czy nie moglibyśmy poczekać do świtu?» – odzywają się
niektórzy.
«Nie. Jest tu
wokół was dość
roślin żywicznych. Zerwijcie gałęzie, rozpalcie je i chodźmy» –
nakazuje Jezus.
Idą dalej, ścieżką
wąską i
trudną. Wydaje się ona wyschłym korytem jakiejś okresowej rzeki.
Pochodnie trzaskają
kopcąc i czerwieniejąc. Rozsiewają w powietrzu silny zapach żywicy.
Jaskinia o wąskim
wejściu - niemal
zakryta roślinnością bujnie wyrosłą nad brzegami źródła – ukazuje się
za
wąską płaszczyzną, przeciętą pośrodku przez szczelinę, do której wlewa
się [woda
ze] źródła.
«Tam przebywa
Elizeusz, od lat... w
oczekiwaniu na śmierć lub na łaskę Boga...» – mówi starzec po cichu,
wskazując
jaskinię.
«Zawołaj swego
syna. Dodaj mu
otuchy, żeby się nie bał, lecz miał wiarę.»
Abraham woła
głośno: «Elizeuszu!
Elizeuszu! Synu mój!»
I powtarza okrzyk
głosem drżącym z
obawy z powodu ciszy, która mu odpowiada.
«Może umarł?» –
odzywają się
niektórzy.
«Nie! Umarł?
Teraz? Nie! U kresu
swej udręki! Bez radości? Nie! O, moje dziecko!» – jęczy ojciec.
«Nie płacz.
Zawołaj jeszcze raz»
[– prosi Jezus.]
«Elizeuszu!
Elizeuszu! Dlaczego nie
odpowiadasz swemu...»
«Ojcze! Mój ojcze!
Dlaczego
przychodzisz poza zwykłym czasem? Może umarła moja matka i
przychodzisz, żeby...»
Głos, najpierw
odległy, zbliżył
się. Jakaś zjawa rozchyla gałęzie zamykające wejście. To straszliwe
widmo: szkielet
na wpół nagi, zżerany trądem... Na widok tak wielu ludzi z pochodniami
i kijami
wyobraża sobie nie wiadomo co i wycofuje się, wołając:
«Ojcze, dlaczego
mnie zdradziłeś?
Nigdy stąd nie wyszedłem... Dlaczego przyprowadzasz tych ludzi, żeby
mnie
ukamienowali?!»
Głos się oddalił i
tylko gałęzie
jeszcze się poruszają jako wspomnienie jego ukazania się.
«Dodaj mu otuchy!
Powiedz mu, że
jest tu Zbawiciel!» – nakłania [starca] Jezus. Jednak mężczyzna nie ma
już sił...
Płacze w rozpaczy... Jezus mówi:
«Synu Abrahama i
Ojca Niebieskiego,
posłuchaj. Wypełnia się to, co przepowiadał ci twój sprawiedliwy
ojciec. Jest tu
Zbawiciel, a z Nim twoi przyjaciele z Engaddi i apostołowie Mesjasza.
Przybyli, aby się
rozradować twoim wskrzeszeniem. Wyjdź bez lęku! Zbliż się do rowu. Ja
też podejdę.
Dotknę cię, a zostaniesz uzdrowiony. Podejdź bez strachu do Pana, który
cię kocha!»
Znowu rozchylają
się gałęzie i
wystraszony trędowaty spogląda na zewnątrz. Patrzy na Jezusa. To biała
sylwetka,
która kroczy naprzód po trawie płaskowyżu i zatrzymuje się przy
rowie... Patrzy na
innych... szczególnie na swego starego ojca, który – jakby zaczarowany
– podąża
wzrokiem za Jezusem wyciągającym ramiona. Patrzy na twarz swego
trędowatego syna.
[Elizeusz] rusza
naprzód,
uspokojony. Silnie utyka z powodu ran stóp... wyciąga ramiona i
zniszczone ręce...
staje naprzeciw Jezusa. Spogląda na Niego... Jezus wyciąga Swe
przepiękne dłonie,
podnosi oczy ku niebu, skupia, wydaje się skupiać w Sobie całe światło
niezliczonych
gwiazd. Wydziela najczystszą jasność na ciało nieczyste, zgniłe,
postrzępione.
Wygląda ono jeszcze straszniej w czerwonym świetle poruszających się
płomieni
gałęzi, rozpalonych dla oświetlenia.
Jezus pochyla się
nad rowem i
końcami Swych palców dotyka palców trędowatego i mówi: «Chcę!»
A wypowiada to z
uśmiechem o
nieopisanym pięknie. Dwa razy powtarza: «Chcę!»
Modli się i
rozkazuje przez to
słowo... Potem odsuwa rękę, cofa się o krok, rozwiera ramiona i mówi:
«Kiedy zostaniesz
oczyszczony,
głoś Pana, gdyż to do Niego należysz. Pamiętaj, że Bóg cię umiłował, bo
byłeś
dobrym Izraelitą i dobrym synem. Miej małżonkę i dzieci. Wychowaj je
dla Pana. Oto
unicestwiona została twoja bardzo gorzka gorycz. Błogosław Boga i sam
bądź
błogosławiony!»
Potem odwraca się
i mówi: «Wy, z
pochodniami, podejdźcie, a ujrzycie, co może Pan dla tych, którzy na to
zasługują.»
Opuszcza ramiona.
Kiedy je trzymał
rozwarte, opadały z nich poły płaszcza, uniemożliwiając ujrzenie
trędowatego.
Odchodzi.
Pierwszy krzyczy
starzec, klęczący
zaraz za Jezusem:
«Synu! Synu! Synu
taki, jaki byłeś
mając dwadzieścia lat! Piękny jak wtedy! Zdrowy jak wtedy! Piękny, o!
Piękny jak
wtedy!... O! Deska, gałąź, cokolwiek, abym mógł dojść do ciebie!...»
Ma zamiar rzucić
się naprzód.
Jezus go zatrzymuje:
«Nie! Niech twoja
radość nie
wywoła przekroczenia Prawa. On musi się oczyścić! Spójrz na niego!
Pocałuj go oczyma
i sercem, bądź teraz tak silny, jak byłeś przez tamte lata. I bądź
szczęśliwy...»
Istotnie, to całkowity
cud.
To nie tylko uzdrowienie, lecz powstanie na nowo tego, co choroba
zniszczyła. Około
czterdziestoletni mężczyzna jest nietknięty, jakby nigdy nie był chory.
Pozostał
jedynie bardzo szczupły. To nadaje mu wygląd ascetycznego, niezwykłego
i nadzwyczajnego
piękna. Potrząsa ramionami, klęka, błogosławi... nie wie, co zrobić,
aby Jezusowi
podziękować. W końcu dostrzega kwiaty w trawie, zbiera je, całuje i
rzuca ponad rowem,
pod stopy Zbawiciela.
«Chodźmy! Wy z
Engaddi pozostańcie
z przewodniczącym synagogi. My idziemy dalej do Masady.»
«Ale wy nie
wiecie... nie
widzicie...» [– protestują.]
«Ja wiem, znam
drogę. Znam
wszystko! I drogi ziemi, i drogi serc, którymi przechodzi Bóg i
nieprzyjaciel Boga, i
widzę, kto przyjmuje Jednego lub drugiego. Zostańcie! Zostańcie z Moim
pokojem!
Zresztą dzień zaraz nadejdzie. Mamy też rozpalone pochodnie i
oświetlimy [drogę] do
świtu. Abrahamie, podejdź, przekażę ci pożegnalny pocałunek. Niech Pan
będzie
zawsze z tobą, jak był do tej pory i z twoją [rodziną], i z twoją dobrą
miejscowością.»
«Już tu nie
wrócisz, Panie?
Ujrzałbyś mój dom szczęśliwy.»
«Nie. Moja droga
dobiega kresu. Ale
w Niebie będziesz ze Mną, a z tobą – twoi [bliscy]. Kochajcie się i
wychowajcie
wnuki w wierze w Chrystusa... Żegnajcie wszyscy. Pokój i
błogosławieństwo dla was
wszystkich, którzy jesteście tu obecni i dla waszych rodzin. Pokój
tobie, Elizeuszu.
Bądź doskonały z wdzięczności dla Pana. Chodźcie, Moi apostołowie...»
I wysuwa się na
czoło małej grupy,
która unosi w górę zapalone pochodnie. Idzie naprzód, obchodzi
wystającą skałę,
potem [w mroku] znika Jego biała szata. Apostołowie też znikają jeden
po drugim.
Oddala się odgłos ich kroków, zaciera się czerwony płomień rozpalonych
gałęzi...
Na płaskowyżu
pozostaje ojciec i
syn. Siedzą na [przeciwległych] krawędziach rowu, przyglądając się
sobie nawzajem...
A z tyłu, w grupie, szepczą z podziwem mieszkańcy Engaddi... Oczekują
świtu, aby
odejść do miasta z nowiną o cudownym uzdrowieniu.


 
 



Przekład: "Vox Domini"





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
04 (131)
2006 04 Karty produktów
04 Prace przy urzadzeniach i instalacjach energetycznych v1 1
04 How The Heart Approaches What It Yearns
str 04 07 maruszewski
[W] Badania Operacyjne Zagadnienia transportowe (2009 04 19)
Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14
MIERNICTWO I SYSTEMY POMIAROWE I0 04 2012 OiO
r07 04 ojqz7ezhsgylnmtmxg4rpafsz7zr6cfrij52jhi
04 kruchosc odpuszczania rodz2
Rozdział 04 System obsługi przerwań sprzętowych
KNR 5 04
egzamin96 06 04

więcej podobnych podstron