krasicki monachomachia


锱糏gnacy Krasicki
Monachomachia
Pie艣艅 pierwsza
Nie wszystko z艂oto, co si臋 艣wieci z g贸ry,
Ani ten 艣mia艂y, co si臋 zwierzchnie sro偶y;
Zewn臋trzna posta膰 nie czyni natury,
Serce, nie odzie偶, o艣miela lub trwo偶y.
Dzier偶y艂a miejsca szyszak贸w kaptury-
Nieraz rycerzem bywa艂 s艂uga bo偶y.
Wkrada si臋 zjad艂o艣 i w k膮ty spokojne,
Tak膮 ja 艣piewa膰 przedsi臋wzi膮艂em wojn臋.

Wojn臋 domow膮 艣piewam wi臋c i g艂osz臋,
Wojn臋 okrutn膮, bez broni, bez miecza,
Rycerz贸w bosych i nagich po trosze
Same ich tylko m臋stwo ubezpiecza:
Wojn臋 mnichowsk膮... Nie 艣miejcie si臋, prosz臋
Godna lito艣ci u艂omno艣膰 cz艂owiecza.
艢miejcie si臋 wreszcie, mimo wasze 艣mi茅chy
Przecie偶 ja powiem, co robi艂y mnichy.

W mie艣cie, kt贸rego nazwiska nie powiem,
Nic to albowiem do rzeczy nie przyda;
W mie艣cie, poniewa偶 zbi贸r pustek tak zowiem,
W godnym siedlisku i ch艂opa, i 呕yda;
W mie艣cie (gr贸d, ziemstwo trzyma艂o albowiem
Stare zamczysko, pustoty ohyda)
By艂o trzy karczmy, bram cztery u艂omki,
Klasztor贸w dziewi臋膰 i gdzieniegdzie domki.

W tej zawo艂anej ziemia艅skiej stolicy
Wielebne g艂upstwo od wiek贸w siedzia艂o;
Pod staro偶ytnej schronieniem 艣wi膮tnicy
Prawych czciciel贸w swoich utucza艂o.
Zbiega艂 si臋 wierny lud; a w okolicy
Wszystko odg艂osem uwielbienia brzmia艂o.
艢wi臋ta prostoto! ach, kt贸偶 ci臋 wychwali!
Wiekuj szcz臋艣liwie!... ale m贸wmy dalej.

Bajki pisali o dawnym Saturnie
Ci, co za niego tworzyli wiek z艂oty.
Szcz臋艣liwszy przeor jad膮cy poczw贸rnie,
Szcz臋艣liwszy lektor mistycznej roboty,
Szcz臋艣liwszy ojciec, po trzecim nokturnie
W puchu topi膮cy ch贸rowe zgryzoty;
Szcz臋艣liwszy z braci, gdy kaganek zgasn膮艂,
Co w s艂odkim miodu wytrawieniu zasn膮艂.

W tym by艂o stanie rozkoszne siedlisko
艢wi臋tych pr贸偶niak贸w. Ach, losie zdradliwy!
Ty, co z niewczesnych odmian masz igrzysko
I nieszcz臋艣膰 ludzkich jeste艣 tylko chciwy,
Masz 艣wiat, dziwactwa twego widowisko.
J臋czy pod ci臋偶kim jarzmem cz艂ek cnotliwy.
Mniejsza, 偶e艣 pa艅stwa, trony, ber艂a skruszy艂:
B臋dziesz tak 艣mia艂ym, 偶eby艣 kaptur ruszy艂?

Ju偶 by艂y przesz艂y owe s艂awne wojny,
Kt贸rym si臋 niegdy艣 艣wiat zdumia艂y dziwi艂.
Ju偶 seraficzny zakon by艂 spokojny,
Ju偶 Karmelowi nikt si臋 nie przeciwi艂;
Ju偶 kaznodziejskie wzrok mniej bogobojny
Oka na kaptur spiczasty nie krzywi艂;
Dawnych niech臋ci mg艂臋 roznios艂y wiatry,
Szcz臋艣liwe by艂y nawet bonifratry.

Ta, kt贸ra nasze pado艂y przebiega
I samym tylko nieszcz臋艣ciem si臋 pasie,
J臋dza niezgody, co Parysa-zbiega
Znalaz艂a niegdy艣 na g贸rnym Idasie,
S艂odki raj mnich贸w gdy w locie postrzega,
J臋kn臋艂a w z艂o艣ci i zatrzyma艂a si臋;
Widz膮c fortunny los spokojnych m臋偶贸w
艢wisn臋艂y 偶膮d艂a naje偶onych w臋偶贸w.

Wstrz臋s艂a pochodni膮, natychmiast siarczyste
Iskry na dachy i wie偶e wypad艂y;
Wskr贸艣 przebijaj膮 gmachy roz艂o偶yste,
Ju偶 si臋 w zak膮ty najcia艣niejsze wkrad艂y:
A gdzie milczenia bywa艂y wieczyste,
Wszczyna si臋 rozruch i odg艂os zajad艂y.
Ra偶膮 umys艂y 偶膮dze rozjuszone,
Budz膮 si臋 mnichy, letargiem u艣pione.

Wtenczas, nie mog膮c znie艣膰 tego rozruchu,
Ojciec Hilary obudzi膰 si臋 raczy艂.
Wtenczas ksi膮dz przeor, porwawszy si臋 z puchu,
Pierwszy raz w 偶yciu jutrzenk臋 obaczy艂.
Kl膮艂 ojciec doktor czu艂o艣膰 swego s艂uchu,
Wsta艂 i widokiem swym ojc贸w uraczy艂
I co si臋 rzadko w zgromadzeniu zdarza,
P臋dem niezwyk艂ym wpad艂 do refektarza.

Na taki widok zbieg艂e braci trzody
Pod rz臋dem kufl贸w garncowych ukl臋k艂y:
Biegli ojcowie za mistrzem w zawody;
Ten, strachem zdj臋ty i srodze przel臋k艂y,
Wprz贸d otar艂 z potu mi臋siste jagody,
Siad艂, 艂awy pod nim dubeltowe j臋k艂y,
Siad艂, strz膮sn膮艂 myck膮, kaptura poprawi艂
I tak wspania艂e wyroki objawi艂:

Bracia najmilsi! Ach, c贸偶 si臋 to dzieje?
C贸偶 to za rozruch u nas nies艂ychany?
Czy do piwnicy wkradli si臋 z艂odzieje?
Czy wysch艂y kufle, g膮siory i dzbany?
M贸wcie!... Cokolwiek b膮d藕, srodze bolej臋;
Trzeba wam pok贸j wr贸ci膰 po偶膮dany..."
Wtem si臋 zakrztusi艂, j臋kn膮艂, 艂zami zala艂;
Przeor tymczasem pe艂ny kubek nala艂.

Ju偶 si臋 dobywa艂 na peror臋 now膮
Doktor, gdy postrzeg艂 likwor prze藕roczysty.
W贸dka to by艂a, co j膮 zw膮 kminkow膮,
Przy niej toru艅ski piernik poz艂ocisty,
Sucharki mas膮 oblane cukrow膮,
Dar przeoryszy niegdy艣 uroczysty.
Zach臋ca przeor, w urz臋dzie chwalebny:
Racz si臋 posili膰, ojcze przewielebny!"

O rzadki darze przedziwnej wymowy,
Kt贸偶 ci si臋 oprze膰, kt贸偶 sprzeciwi膰 zdo艂a?
Tak 艂agodnymi zniewolony s艂owy,
Wzi膮艂 doktor kubek w pocie swego czo艂a,
艁ykn膮艂 dla zdrowia posi艂ek gotowy;
Lecz 偶eby jeszcze my艣l przysz艂a weso艂a,
W 艣wi臋tym orszaku, w gronie mi艂ych dzieci
Raczy艂 si臋 napi膰 raz drugi i trzeci.

Jako po smutnej chwili, kt贸ra mroczy,
W pierwszym 艣witaniu rumieni膮 si臋 zorze,
Uwi臋d艂e zi贸艂ka wdzi臋czna rosa moczy
I rze藕wi kwiatki w tak przyjemnej porze,
Wyiskrzy艂y si臋 przewielebne oczy
Po s艂odko-dzielnym w贸dczanym likworze.
Odkrz膮kn膮艂 偶wawo, niby si臋 u艣miechn膮艂,
Przymru偶y艂 oczy, nad膮艂 si臋 i kichn膮艂.

Na takie has艂o ojcowie, co rz臋dem
Wed艂ug godno艣ci i starsze艅stwa stali,
Najprzyzwoitszym poruszeni wzgl臋dem,
Wiwat!" ch贸rowym tonem zawo艂ali.
Ojciec Honorat, najbli偶szy urz臋dem,
Kt贸rego bracia wielce szanowali,
Niegdy艣 promotor s艂awny r贸偶a艅cowy,
Tymi najpierwszy aplaudowa艂 s艂owy:

Pisze Chryzyppus o Alfonsie krolu,
Kiedy prowadzi艂 wojn臋 z Baktryjany,
I偶 wpo艣r贸d bitwy na licejskim polu
Od wojska swego b臋d膮c odbie偶any,
Stan膮艂, a wody czerpn膮wszy z Paktolu,
Tak si臋 orze藕wi艂, i偶 zgn臋bi艂 pogany.
St膮d posz艂o lemma na marmurze ryte
>>Pereat umbra!<< Lemma znamienite.

Wiem, bom to czyta艂 w uczonym Tostacie,
Po ciemnej nocy 偶e jasny dzie艅 wschodzi.
Na godnym kiedy cnota majestacie
Si臋dzie, o szcz臋艣ciu w膮tpi膰 si臋 nie godzi.
Czego偶 si臋, mili bracia, obawiacie?
Z nami jest ojciec doktor i dobrodzi茅j.
Da艂 szcz臋sne has艂o, orze藕wi艂 swym wzrokiem;
Cieszmy si臋 pewnym Fortuny wyrokiem".

Sko艅czy艂; natychmiast, skosztowawszy trunku,
Ojciec Gaudenty z rz臋du si臋 wytoczy艂,
A znie艣膰 nie mog膮c srogiego frasunku,
Na p贸艂 drzemi膮ce oczy 艂zami zmoczy艂,
Rzek艂: Okoliczno艣膰 z艂ego jest gatunku,
Nie chc臋 ja, 偶ebym podchlebstwem wykroczy艂;
Rozruch dzisiejszy smutne wie艣ci g艂osi;
Wiem ja, ojcowie, na co si臋 zanosi.

Zazdro艣膰 od wiek贸w na nas si臋 oburza.
Zgn臋bi膰 niewinnych pragnie w tych krainach.
Ju偶 jad z pok膮tnych kryj贸wek wynurza,
Chce si臋 sadowi膰 na naszych ruinach.
Od g贸r Karmelu niebo si臋 zachmurza.
R贸wna zajad艂o艣膰 w Augustyna synach;
I tym, co z cicha dzia艂aj膮, nie wierzmy:
P贸ki艣my w si艂ach, na wszystkich uderzmy".

Ojciec Pankracy, Nestor r贸偶a艅cowy,
Co trzykro膰 braci i siostry odnowi艂,
Nim pu艣ci艂 strumie艅 艂agodnej wymowy,
Najprz贸d starszyzn臋 i braci pozdrowi艂:
S艂odkimi serca zniewalaj膮c s艂owy,
Mi臋kczy艂 umys艂y a nadzieje wznowi艂.
Wierzcie - rzek艂 - bracia, zgrzybia艂ej siwi藕nie:
Rzadko si臋 p艂ocho艣膰 z ust starych wy艣li藕nie.

Od tylu czas贸w siedz膮c na urz臋dzie,
Znam, co s膮 ludzie, wiem, co s膮 zakony.
Wkrada si臋 zazdro艣膰, wkrada niech臋膰 wsz臋dzie;
I 艣wi臋ty kaptur, chocia偶 uwielbiony,
Nigdy tak mocnym, tak dzielnym nie b臋dzie,
呕eby cz艂ek pod nim by艂 ubezpieczony.
Cho膰 w zacno艣膰, m膮dro艣膰 ka偶dy z was zamo偶ny,
Niech b臋dzie czu艂y, niech b臋dzie ostro偶ny.

O mili bracia, gdyby艣cie wiedzieli,
Jakie to by艂y niegdy艣 wasze przodki!
Inaczej wtenczas ni偶 teraz my艣leli,
Insze sposoby by艂y, insze 艣rodki.
Lepiej si臋 dzia艂o, byli艣my weseli;
Teraz, nieczu艂e i gnu艣ne wyrodki,
Albo zbyt trwo偶ni, albo zbyt zuchwali,
Nie wa偶ym rzeczy na roztropnej szali.

Moja wi臋c rada: wyzwa膰 na dysput臋
Tych, co si臋 nad nas gwa艂townie wynosz膮.
Niech znaj膮 bronie jeszcze nie zepsute,
Niechaj lito艣ci, zwyci臋偶eni, prosz膮;
A za najsro偶sz膮 hardo艣ci pokut臋
Niech oni sami nasze laury g艂osz膮.
Wyjdziemy s艂awni z nies艂usznej potwarzy,
Zgn臋bim potwarc贸w... tak robili starzy".

Rzek艂; i natychmiast doktor si臋 obudzi艂,
Przeor odeckn膮艂, lektor przetar艂 oczy;
Makary, co si臋 s艂uchaniem utrudzi艂,
Wymkn膮艂 si臋 cicho i ku celi toczy.
Ojciec Ildefons, co r贸wnie si臋 znudzi艂,
Brykn膮艂 jak rze艣ki rumak na poboczy.
Morfeusz, patrz膮c na dzieci kochane,
Sia艂 s艂odkie spania i sny po偶膮dane.


Pie艣艅 druga
Ju偶 wschodz膮cego s艂o艅ca pierwsze zorze
Opowiada艂y wrzaskliwe grzegotki
Ju偶 si臋 krz膮tali bracia po klasztorze,
Ju偶 ko艂o furty st臋ka艂y dewotki,
Ju偶 ojciec Rajmund w pierwiastkowej porze
Wychodzi艂 s艂ucha膰 艣wi膮tobliwe plotki,
Gdy my艣l膮c (kto wie, czy o Panu Bogu)
Zgubi艂 pantofel i upad艂 na progu.

Skoczy艂 na odwr贸t, a jako uczony,
Fataln膮 wr贸偶k臋 w tej przygodzie znaczy;
Wtem si臋 ko艣cielne odezwa艂y dzwony,
J臋k smutny nowe nieszcz臋艣cia t艂umaczy.
Ledwo odetchn膮膰 mo偶e, przestraszony,
Czuje, co straci艂... a w takiej rozpaczy,
Gdy nie wie, czy spa膰, czy wyni艣膰, czy siedzie膰,
S膮siad uprzejmy raczy艂 go nawiedzie膰.

Ojciec to Rafa艂 od Bo偶ego Cia艂a,
Rafa艂, towarzysz niewinnych rado艣ci;
R贸wnego g贸ra Karmelu nie mia艂a
W rubasznych wdzi臋kach, ho偶ej uprzejmo艣ci.
Ten, skoro postrzeg艂, jak si臋 wydawa艂a
Twarz przyjaciela, w zbytniej troskliwo艣ci
Cieszy go najprz贸d w tak okropnej doli,
Dalej o艣miela pyta膰, co go boli.

Wiesz, przyjacielu - rzecze Rajmund trwo偶ny-
Jako krok pierwszy reszt膮 dzie艂a w艂ada.
Wyszed艂em rano z izby nieostro偶ny,
Zaraz si臋 w progu zjawi艂a zawada.
Z艂y to dzie艅! b臋dzie w nieszcz臋艣cia zamo偶ny.
Tak los chcia艂, nic tu roztropno艣膰 nie nada.
Trudno przeciwne kazusy odegna膰
Trzeba si臋 z furt膮 kochan膮 po偶egna膰".

Rzek艂 i zap艂aka艂. Wtem brat Kanty leci:
Panna Dorota do furty zaprasza".
Nic nie rzek艂 Rajmund. Pose艂 drugi, trzeci,
Jeden go 艂aje, a drugi przeprasza.
Porzu膰 te wr贸偶ki, straszyd艂a dla dzieci-
Rzek艂 Rafa艂 - prosi przyjaci贸艂ka nasza.
Zwyci臋偶 t臋 s艂abo艣膰 odwag膮 wspania艂膮,
艢mia艂ym si臋 zaw偶dy najlepiej uda艂o".

Porwa艂 si臋 Rajmund; lecz jak gro藕ne wa艂y
Nadbrze偶na ska艂a nazad w morze wpycha,
Stan膮艂 u proga na po艂y zmartwia艂y,
Sili si臋 wyni艣膰, j臋czy, p艂acze, wzdycha.
O艣miela Rafa艂, m贸wca doskona艂y,
Lecz darmo cieszy, darmo si臋 u艣miecha;
Widz膮c na koniec bez skutku perory,
Zwo艂ywa starszych i definitory.

Wchodzi Elijasz od 艣wi臋tej Barbary,
Marek od 艣wi臋tej Tr贸jcy z nim si臋 mie艣ci,
Jan od 艣wi臋tego Piotra z Alkantary,
Hermenegildus od Siedmiu Bole艣ci,
Rafa艂 od Piotra, Piotr od 艣wi臋tej Klary:
Zesz艂o si臋 ojc贸w wi臋cej ni偶 trzydzie艣ci.
Starzy i m艂odzi, rumiani, wybledli,
Wszyscy swe miejsca porz膮dkiem zasiedli

Ju偶 ojciec przeor kaczkowatym g艂osem,
Wprz贸d odkrz膮kn膮wszy, peror臋 zaczyna艂,
Ju偶 ojciec Marek, siedz膮cy ukosem,
Kr臋ci艂 szkaplerzem i za pas si臋 trzyma艂;
Ju偶 ojciec B艂a偶ej co艣 szepta艂 pod nosem,
Ju偶 stary ojciec Elizeusz drzema艂;
Ju偶 i niekt贸rzy, znudzeni, odeszli,
Bia艂okapturni gdy pos艂owie weszli.

Pierwszy Gaudenty, 贸w Gaudenty s艂awny,
Co wst臋pnym bojem chcia艂 losu probowa膰;
Skrytych fortel贸w nieprzyjaciel jawny,
艢wiadom swej mocy, nie lubi艂 pr贸偶nowa膰;
A walecznymi dzie艂ami zabawny,
R臋k膮, nie pi贸rem umia艂 dokazowa膰:
Oko wynios艂e i posta膰, i cera
Niezl臋knionego by艂y bohatera.


Hijacynt drugi, w wdzi臋cznej wieku porze,
Skromnie udatny, pokornie wspania艂y,
U si贸str zakonnych pierwszy po doktorze:
Kszta艂tny, wysmuk艂y, ho偶y, okaza艂y,
Posuwistymi kroki po klasztorze
P艂yn膮艂; zefiry z kapturem igra艂y;
Razem w艣r贸d rady obydwa stan臋li
I tak poselstwo sprawowa膰 zacz臋li.

Najprz贸d Gaudenty pozdrowiwszy 偶wawo:
Ojcowie - rzecze - czas pokaza膰 艣wiatu,
Kto ma z nas lepsze do nauki prawo,
Czyjego dzie艂a zdatniejsze warsztatu.
Je艣li si臋 ksi膮偶ek nudzicie zabaw膮,
Je艣li艣cie szkole nie dali rozbratu,
Nam na zwyci臋stwo, a wam za pokut臋
Plac wyznaczamy... prosim na dysput臋".

Trzykro膰 odkaszln膮艂, u艣miechn膮艂 dwa razy
Pi臋kny Hijacynt, nim zacz膮艂 przemow臋:
Raczcie - rzek艂 - s艂ucha膰 bez 偶adnej urazy,
Ojcowie mili, poselstwa osnow臋.
Je偶eli pe艂ni膮c starsze艅stwa rozkazy
Znajd臋 umys艂y do wzgl臋d贸w gotowe,
Szcz臋艣liwym nadto, najszcz臋艣liwszy z wielu,
呕em znalaz艂 艂ask臋 w przezacnym Karmelu.

Zakon nasz jako zbawiennej och艂ody
Szacunku waszej wielebno艣ci szuka,
A chc膮c da膰 swoich prac jawne dowody
I w jakiej cenie u niego nauka,
Wyznacza bitwy plac na 艂onie zgody.
Kto zwierzchnie s膮dzi, pewnie si臋 oszuka.
Nie z艂o艣膰, nie zemsta te nam ch臋ci zdarza
R贸wnego dzielno艣膰 pragnie adwersarza".

Sko艅czy艂. Natychmiast filozofskiej szko艂y
Wyborne punkta do obrania daje.
Na takie has艂o niewdzi臋cznej mozo艂y
Rozruch si臋 wzmaga, mruczenie powstaje.
Gaudenty na to, walecznie weso艂y,
Strzela oczyma, gdy usty nie 艂aje.
Wtem ojciec przeor, co najwy偶ej siedzia艂,
Tak na poselstwo obu odpowiedzia艂:

Przyjmujem ch臋tnie uczone wyzwanie.
Stawim si臋 w miejscu, kt贸re mianujecie;
Jeszcze nam si艂y na t臋 wojn臋 stanie,
Jeszcze bro艅 dobra, kt贸rej spr贸bujecie:
Hardym w przegranej b臋dzie ukaranie,
B臋dzie pokuta, kiedy tego chcecie.
Nie zna zazdro艣ci, kto przesta艂 na swoim;
Podchlebstw nie chcemy, a gr贸藕b si臋 nie boim"

Chcia艂 ju偶 Gaudenty ukara膰 t臋 艣mia艂o艣膰,
Ju偶 si臋 zamierza艂, lecz go kompan wstrzyma艂;
A mi臋kcz膮c srog膮 umys艂u zuchwa艂o艣膰,
Gdy postrzeg艂, 偶e si臋 coraz bardziej z偶yma艂,
呕eby utrzyma膰 poselstwa wspania艂o艣膰,
Wypchn膮艂 go za drzwi, a sam si臋 zatrzyma艂.
Gniewliwych ojc贸w pozdrowiwszy wdzi臋cznie,
Wymkn膮艂 si臋 z cicha, dopad艂 furty zr臋cznie.

Nowa przyczyna w Karmelu do rady
Ojciec Makary nie 偶yczy wojowa膰,
Ojciec Cherubin cytuje przyk艂ady,
Ojciec Serafin chce losu pr贸bowa膰,
Ojciec Pafnucy wysy艂a na zwiady,
Ojciec Zefiryn nie chce i wotowa膰,
Ojciec Elijasz wielbi stan spokojny:
Starzy si臋 boj膮, a m艂odzi chc膮 wojny.

Za z艂ym zwyczajnie idzie wi臋kszo艣膰 g艂os贸w
Kreski wojenne z nag艂a powi臋kszone.
Wszyscy niepewnych chc膮 pr贸bowa膰 los贸w
I na powszechn膮 gotuj膮 obron臋.
Starych uwagi zg艂uszy艂 wrzask m艂okos贸w,
Nie s艂ysz膮 dzwon贸w na sekst臋 i non臋.
Wtem brat Kleofasz na obiad zadzwoni艂:
Wypadli wszyscy, jakby ich kto goni艂.

Pie艣艅 trzecia
呕e dobrze my艣le膰 o chlebie i wodzie,
Bajali niegdy艣 m臋drcy zapalczywi.
Wierzy艂 艣wiat bajkom, lecz m膮dry po szkodzie,
Teraz si臋 b艂臋dom poznanym przeciwi.
Ju偶 wstrzemi臋藕liwo艣膰 nie jest teraz w modzie,
Pij膮, jak drudzy, m臋drcowie prawdziwi.
Mi贸d dobrym my艣lom 偶ywo艣ci udziela,
Wino strapione serce rozwesela.

Da艂y to pozna膰 ojcy przewielebne,
Skoro jak mogli, wyszli z refektarza;
Wst臋puj膮c w 艣lady swych przodk贸w chwalebne,
Pe艂ni rado艣ci, kt贸r膮 trunek zdarza,
Znowu na rad臋 poszli; tam potrzebne
Sposoby, 艣rodki gdy ka偶dy powtarza,
Ojciec Gerwazy od Zielonych 艢wi膮tek
Taki radzenia uczyni艂 pocz膮tek:

"Nie do艣膰, ojcowie, naje艣膰 si臋 i napi膰.
Trzeba tu jeszcze co艣 wi臋cej dokaza膰.
Kto wie? w dyspucie mo偶em si臋 poszkapi膰.
Ja radz臋, 偶eby t臋 niezgod臋 zmaza膰,
Trzeba si臋 wcze艣nie a dobrze pokwapi膰.
Niech z nami pij膮 - a wtenczas ukaza膰
Potrafim 艣wiatu, o ich w艂asnej szkodzie,
Co mo偶e dzielno艣膰 w najwi臋kszej przygodzie"

"Daj pok贸j, bracie - rzek艂 ojciec Hilary-
Nie zaczepiajmy rycerz贸w zbyt s艂awnych,
Wierz do艣wiadczeniu, wierz, co m贸wi stary:
Widzia艂em nieraz w tej pracy zabawnych,
Zbyt to s膮 mocne kuflowe filary,
Nie zdo艂asz wzruszy膰 gmach贸w starodawnych.
Znam ja ich dobrze, zna ich brat Antoni:
Pijem my nie藕le, ale lepiej oni".

Ju偶 dziewi臋膰 g艂os贸w by艂o w r贸偶nym zdaniu,
Gdy kolej przysz艂a na Elizeusza:
"呕eby dogodzi膰 waszemu 偶膮daniu-
Rzek艂 - sprawiedliwa 偶arliwo艣膰 mnie wzrusza.
Za nic ju偶 kufle, w ksi臋gach i czytaniu
Ca艂a tre艣膰 rzeczy. 呕al m贸wi膰 przymusza:
Min臋艂y czasy szcz臋艣liwej prostoty,
Trzeba si臋 uczy膰, up艂yn膮艂 wiek z艂oty!

Z g贸ry z艂y przyk艂ad idzie w ka偶dej stronie,
Z g贸ry naszego nieszcz臋艣cia przyczyna
O ty, na polskim co osiad艂szy tronie,
Wzgardzi艂e艣 miodem i nie lubisz wina!
Cierpisz, pija艅stwo 偶e w ostatnim zgonie
Z ciebie gust ksi膮偶ek, a piwnic ruina.
Ty艣 nar贸d z kufl贸w, szklenic, beczek z艂upi艂;
Bodaje艣 w 偶yciu nigdy si臋 nie upi艂!

Trzeba si臋 uczy膰. Wiem z dawnej powie艣ci,
呕e tu w klasztorze jest biblijoteka;
Gdzie艣 tam pod strychem podobno si臋 mie艣ci
I dawno swego otworzenia czeka.
By艂 tam brat Alfons lat temu trzydzie艣ci
I z starych ksi膮偶ek poobdziera艂 wieka.
Kto wie? mo偶e si臋 co znajdzie do rzeczy
I s艂aby or臋偶 czasem ubezpieczy".

Rzek艂; a gdy 偶aden nie wie, gdzie s膮 ksi臋gi,
Na ich szukanie wyznaczaj膮 pos艂y.
呕aden si臋 podj膮膰 nie chce tej w艂贸cz臋gi,
A uczonymi wzgardziwszy rzemios艂y,
Wolna starszyzna od przykrej mitr臋gi
Wk艂ada ten ci臋偶ar na domowe os艂y:
"Bracia kochani, wam to los nadarza !
Pos艂ano w zwiady z krawcem aptekarza.

Mi臋dzy dzwonnic膮 a furcianym gmachem,
Na staro偶ytnej baszty rozwalinach,
Laty spr贸chnia艂y, wisz膮cy nad dachem,
By艂 stary lamus; ten w tylu ruinach
Nabawia艂 nieraz przechodz膮cych strachem,
Chwiej膮c si臋 z wiatry w s艂abych podwalinach.
Tam, cho膰 upadkiem grozi艂 szczyt wynios艂y,
Po zgni艂ych krokwiach dosta艂y si臋 pos艂y.

Czego偶 nie dopnie animusz wspania艂y!
Przy po偶膮danej mecie ich postawi艂.
Drzwi okowane pos艂贸w zatrzyma艂y;
Wi臋c 偶eby d艂ugo 偶aden si臋 nie bawi艂,
Porw膮 za klamry: p臋k艂 zamek spr贸chnia艂y,
Widok si臋 wdzi臋czny natychmiast objawi艂.
Wracaj膮, pracy nie podj膮wszy marnie,
Daj膮c zna膰 wszystkim, 偶e maj膮 ksi臋garni臋.

W艂a艣nie natenczas ojciec przeor trwo偶ny
Dla dobrej my艣li reszt臋 kufla dusi艂.
Wchodzi w tym punkcie goniec nieostro偶ny:
Porwa艂 si臋 ojciec i z nag艂a zakrztusi艂.
Ju偶 chcia艂 ukara膰, lecz jako pobo偶ny
Wypi膰 za kar臋, co by艂o, przymusi艂.
Zagrzany duchem pokory chwalebnym,
Wypi艂 brat reszt臋 po ojcu wielebnym.

Wdzi臋czna mi艂o艣ci kochanej szklenice!
Czuje ci臋 ka偶dy, i s艂aby, i zdrowy;
Dla ciebie mi艂e s膮 ciemne piwnice,
Dla ciebie zno艣na duszno艣膰 i b贸l g艂owy,
S艂odzisz frasunki, u艣mierzasz t臋sknice.
W tobie pociecha, w tobie zysk gotowy.
Byle ci臋 mo偶na znale藕膰, byle kupi膰,
Nie 偶al skosztowa膰, nie 偶al si臋 i upi膰!

Co tam znale藕li, ukry艂 czas zazdrosny,
Czas, kt贸ry niszczy nietrwa艂e dostatki.
M贸wmy wi臋c teraz, jak doktor 偶a艂osny
Poszed艂 na rad臋 do wielebnej matki.
Co wsk贸ra艂, dobra zakonu mi艂osny,
I to czas zakry艂. Wi臋c dziej贸w ostatki,
Gdy ka偶e umys艂 natchnieniu pos艂uszny,
Piszmy, jak mo偶em, na po偶ytek duszny

Piszmy, jak doktor, wr贸ciwszy od kraty;
Zwo艂a艂 najpierwsze g艂owy zgromadzenia;
Jak wierne swemu powo艂aniu braty
Byli pos艂uszni na jego skinienia;
Jako si臋 wszystkie zamkn臋艂y komnaty,
Jako si臋 posta膰 klasztorna odmienia:
Usta艂 brz臋k kufl贸w i rado艣膰 obfita,
Nawet Gaudenty w rubryceli czyta.

Tak kiedy Jowisz poprzedniczym grzmotem
I ra偶膮cymi strza艂y 艣wiat uciska,
Trz臋sie si臋 Atlas okropnym 艂oskotem,
J臋cz膮 pieczary, a Etny 艂o偶yska
Pe艂ne cyklop贸w; pod hartownym m艂otem
Grom si臋 roz偶arza i iskrami pryska,
Wulkan je nagli, a z swego warsztatu
Raz wraz pociskiem strasznym grozi 艣wiatu.

O miejsce niegdy艣 szcz臋艣liwe prostot膮!
Jaka偶 fatalno艣膰 z gruntu ci臋 odmienia?
Ksi膮偶ki nieszcz臋sne, wasz膮 zjad艂膮 cnot膮
(Zamiast s艂odkiego z pracy odpocznienia),
P艂ochej dysputy z艂udzeni ochot膮,
Dwa przewielebne cierpi膮 zgromadzenia!
Przemog艂a zazdro艣膰, zemsta duch spokojny
Bracia pokoju bior膮 si臋 do wojny.


Pie艣艅 czwarta
O ty, kt贸rego 偶aden nie zrozumia艂,
Gdy w twoich pismach b艂膮ka艂 si臋 jak w lesie.
O ty, nad kt贸rym nieraz si臋 艣wiat zdumia艂
I dot膮d s艂awi, wielbi, dziwuje si臋!
O ty, co艣 g艂owy pozawraca膰 umia艂,
B膮d藕 pozdrowiony, Arystotelesie!
Bo偶ku 艂b贸w twardych i pr贸偶nej mozo艂y,
Witaj, ozdobo starodawnej szko艂y!

Osie艂 w lwiej sk贸rze nieostro偶nych zwodzi艂.
Cz臋sto niezgrabny p艂贸d, cho膰 matka ho偶a,
Nieraz cedr s艂ab膮 latoro艣l urodzi艂,
Nieraz si臋 zakrad艂 k膮kol wpo艣r贸d zbo偶a.
Nie twoja wina, 偶e艣 g艂upich nap艂odzi艂:
S膮 to potomki nieprawego 艂o偶a.
Je艣li si臋 艣miejesz patrz膮c na te fraszki,
Rzu膰 jeszcze okiem dla nowej igraszki.

Schodz膮 si臋 m臋drce i bieli, i szarzy,
Czarni, kafowi, w trzewikach i bosi,
Rumiana dzielno艣膰 b艂yszczy si臋 na twarzy,
Tuman m膮dro艣ci nad 艂bami unosi,
Zazdro艣膰 i pycha zjad艂e oczy 偶arzy.
Jeden si臋 tylko zakon nie wynosi.
Pokor臋 艣wi臋t膮 zachowuj膮c wsz臋dzie,
Siedli przy ko艅cu, jednak偶e nie w rz臋dzie.

Mniema艂 Cyneasz kr贸l贸w w majestacie,
Kiedy na rzymskie patrza艂 senatory.
Tw贸j to jest obraz, zacny jubilacie,
Wasz, baka艂arze, regenty, lektory,
I wy, co pierwsze miejsca osiadacie,
Prowincyja艂y i definitory.
Zna膰 z twarz powag臋: jak Tatry przed burz膮,
S艂aw膮 zagrzane 艂ysiny si臋 kurz膮.

Powstali wszyscy, p贸ki nie usi臋dzie
Pan wicesgerent, mecenas dysputy.
S艂awny to m臋drzec i pilny w urz臋dzie:
Wzi膮艂 kuni膮 szub臋 i czerwone buty.
Dalej ksi膮dz proboszcz w rysiej rewerendzie
Dalej ojcowie, co czyni膮 zarzuty.
Defendens zatem; uchyliwszy g艂ow臋,
Do mecenasa tak zacz膮艂 przemow臋:

"Na p艂ytkim gruncie rozbuja艂ych flukt贸w
Korab m膮dro艣ci chwieje si臋 i wznosi,
A pe艂en szczepu wybornego frukt贸w,
Niewys艂awion膮 korzy艣膰 kiedy nosi,
Twoich, przezacny m臋偶u, akwedukt贸w
呕膮da; a pewien, 偶e wzgl臋dy uprosi,
P艂ynie pod wielkim has艂em, g艂osz膮c 艣wiatu,
呕e艣 ty jest per艂膮 konchy Perypatu.

S艂o艅ce, co 艣wiat艂o艣膰 znik艂膮 wydobywa,
Planety, kt贸re roczne chwile dziel膮,
Ksi臋偶yc, co r贸wnie wzrasta i ubywa,
Gwiazdy, co nocn膮 pos臋pno艣膰 wesel膮 -
Wszystko to w sobie zawiera Leliwa
I dom, szacown膮 wsparty parentel膮
Ostrogskich ksi膮偶膮t, pi艅czowskich margrabi贸w,
G贸rk贸w, Tarnowskich i Krasickich hrabi贸w.

Milczcie, Burbony, lub w koncentach nowych
G艂o艣cie szcz臋艣liwo艣膰 sarmackiej krainy,
I wy, potomki syn贸w Jagie艂艂owych,
I wy, auzo艅skie Gwelfy, Gibeliny,
Zno艣cie wielbienia, a w pieniach gotowych
Dzi艣 uwielbiajcie heroiczne czyny.
Niechaj najdalsza potomno艣膰 pami臋ta
Wielko艣膰 dzie艂, nauk, cn贸t wicesgerenta!

Niechaj si臋 Zoil od zazdro艣ci puka,
Niechaj si臋 Syrty i Charybdy krusz膮,
Niechaj i Paktol nowych 藕r贸de艂 szuka,
Niech si臋 Olimpy i Parnasy wzrusz膮!
W tobie firmament znajduje nauka,
Ty艣 kraju zaszczyt; ty艣 ojczyzny dusz膮.
Przenios艂e艣 w dzie艂ach sfinksy i feniksy,
W s艂awie Euryppy, Bucentaury. Dixi".

Powszechne zatem nasta艂o milczenie.
Przerwa艂 go ojciec 艁ukasz od Trzech Krol贸w,
A nie rozwodz膮c si臋 w s艂owach uczenie
Ani cytuj膮c Szkot贸w i Bartol贸w,
Zaraz od rzeczy zacz膮艂 swe m贸wienie,
Nie czerpa艂 z 藕r贸de艂 Hydasp贸w, Paktol贸w,
Lecz wzi膮wszy stron臋 przeciwn膮 na oko
Nabi艂 argument i strzeli艂 z Baroko.

Gdyby nie puklerz Distinguo dw贸jr臋czny,
Leg艂by Defendens na pierwszym spotkaniu.
Nim si臋 zastawi艂, a w uj臋ciu zr臋czny,
Nie bawi膮c d艂ugo w reasumowaniu,
Strzeli艂 na odwr贸t, pocisk niezbyt wdzi臋czny
Razi艂; oppugnans w drugim nabijaniu
Odstrzeli艂 zasi臋 z Celarent jak z kuszy,
Ale grot s艂aby poszed艂 mimo uszy.

Ocalon dwakro膰 rycerz zaczepiony
Ju偶 si臋 na trzeci b贸j wst臋pny zdobywa艂,
Ju偶 jak z ci臋ciwy dzielnie nat臋偶onej
艢wie偶y grot tylko co nie wylatywa艂-
Wtem krzyk ogromny wszcz膮艂 si臋 z drugiej strony.
Powszechnej bitwy gdy si臋 nie spodziewa艂,
Wspoj藕rza艂 na swoich: wtem tr膮by i kot艂y
St艂umi艂y odg艂os i wrzaw臋 przygniot艂y.

Zdr臋twieli wszyscy na takowe has艂o,
Ju偶 i mecenas z krzes艂a si臋 by艂 ruszy艂.
Wtem nat臋偶ywszy figur臋 opas艂膮,
Gdy o dyspucie nikt dobrze nie tuszy艂,
Dw贸ch jubilat贸w tak okrutnie wrzas艂o,
呕e si臋 d藕wi臋k tr膮b贸w i kot艂贸w zag艂uszy艂.
Wezdrgn膮艂 si臋 doktor i zatrz膮s艂 gmach ca艂y;
Echa okropny odg艂os powtarza艂y.

Upu艣ci艂 kielich, kt贸ry w r臋ku trzyma艂
Pij膮c za zdrowie wicesgerentowej
Pi臋kny Hijacynt, co si臋 w艂a艣nie z偶yma艂
I ju偶 zdobywa艂 na komplement nowy.
Skoczy艂 brat Czes艂aw, lecz go nie utrzyma艂;
Obla艂o wino 偶u偶mant parterowy,
呕u偶mant - ozdoba dubie艅skich kontrakt贸w,
Zysk nie艣miertelny z fa艂szowanych akt贸w.

Wtenczas gdy z艂o艣ci膮 uwiedzione mnichy
J臋li si臋 nagle do uczonej broni,
Hijacynt, mi艂y, 艂agodny i cichy,
Porzuca bitw臋 i od wojny stroni.
S艂odkie rozmowy przerywa艂y 艣miechy;
Zegar zbyt pr臋dko bie偶y, pr臋dko dzwoni:
P艂yn膮 szcz臋艣liwe w zaciszy momenta,
Wes贸艂 Hijacynt, dewotka kontenta.

Posta膰 jej wdzi臋czna, oczy, cho膰 spuszczone,
Przecie偶 niekiedy b艂yszcz膮 si臋 jaskrawie;
Cho膰 w 艣wi臋tej mowie, akcenta pieszczone;
Kry艂 si臋 subtelny kunszt w skromnej postawie.
Westchnienia, wolnym j臋kiem przewleczone,
Umia艂a mie艣ci膰 w niewinnej zabawie,
Muszki z r贸偶a艅cem, wachlarz przy gromnicy,
Przy Hipolicie - G艂os synogarlicy.

Ju偶 przeszed艂 rozdzia艂 upior贸w i strach贸w,
Dezyderosa i matki d'Agreda;
Ju偶 si臋 wytoczy艂 dyskurs z miejskich gmach贸w
I okolicom ju偶 pokoju nie da;
呕arliwo艣膰, pe艂na skutecznych zamach贸w,
Wojn臋 wyst臋pkom ludzkim wypowiada,
A gromi膮c w innych grzechy nieostro偶nie,
Z cicha kaleczy, zabija pobo偶nie.

W tym 艣wi臋tym dziele wrzask je nag艂y zasta艂,
Wrzask pop臋dliwy, okropny i srogi:
Po wdzi臋cznej chwili czas ponury nasta艂;
Pi臋kny Hijacynt, pe艂en trosk i trwogi,
S艂ysz膮c, 偶e odg艂os coraz bardziej wzrasta艂,
Porzuca wszystko, bierze si臋 do drogi.
Darmo dewotka i p艂acze, i prosi,
Darmo brat Czes艂aw butelk臋 przynosi.

Trzykro膰 si臋 ku drzwiom alkierza potoczy艂,
Trzykro膰 go mi艂a r臋ka zatrzyma艂a;
Wyrwa艂 si臋 wreszcie i przez pr贸g przeskoczy艂,
Pad艂a dewotka i z 偶alu omdla艂a.
(Brat Czes艂aw flaszk臋 do kaptura wtroczy艂)
I gdy si臋 wzrusza okolica ca艂a,
Przez mostki, k艂adki, bruki i rynsztoki
P臋dzi艂, gdzie g贸rne nios艂y go wyroki.

Pie艣艅 pi膮ta
I 艣miech niekiedy mo偶e by膰 nauk膮,
Kiedy si臋 z przywar, nie z os贸b natrz膮sa;
I 偶art dowcipn膮 przyprawiony sztuk膮
Zbawienny, kiedy szczypie, a nie k膮sa;
I krytyk zda si臋, kiedy nie z przynuk膮,
Bez 偶贸艂ci 艂aje, przystojnie si臋 d膮sa.
Szanujmy m膮drych, przyk艂adnych, chwalebnych,
艢miejmy si臋 z g艂upich, cho膰 i przewielebnych.

Wpada Hijacynt, nowa posta膰 rzeczy!
Miejsce dysputy zasta艂 placem wojny,
Jeden drugiego rani i kaleczy,
Wzi膮艂 w 艂eb do razu nasz rycerz spokojny.
Widzi, 偶e skromno艣膰 ju偶 nie ubezpieczy,
Wi臋c, dzielny w m臋stwie, w oddawaniu hojny,
Jak si臋 zawin膮艂 i z boku, i z g贸ry,
Za jednym razem urwa艂 dwa kaptury.

Lec膮 sanda艂y i trepki, i pasy,
Wrzawa powszechna prze艜a偶a i g艂uszy.
Zdr臋twia艂 Hijacynt na takie ha艂asy,
Chcia艂by unikn膮膰 bitwy z ca艂ej duszy,
Wi臋c przeklinaj膮c nieszcz臋艣liwe czasy
Reszt臋 kaptura nasadzi艂 na uszy.
Ju偶 si臋 wymyka艂... wtem kuflem od wina
Leg艂 z s艂awnej r臋ki ojca Zefiryna.

Rykn膮艂 Gaudenty jak lew rozjuszony,
Gdy Hijacynta na ziemi obaczy艂;
Now膮 wi臋c z艂o艣ci膮 z nag艂a zapalony,
呕adnemu z ojc贸w, z braci nie przebaczy艂
Pad艂 i mecenas, z krzes艂em wywr贸cony,
Definitora za kaptur zahaczy艂,
艁ukasz, raniony zwin膮艂 si臋 w trzy k艂臋by,
Straci艂 Kleofasz ostatnie dwa z臋by.

Coraz si臋 mno偶膮 i krzyki, i wrzaski,
Ha艂as powstaje i wrzawa a偶 zgroza.
Ojciec Remigi, s膮偶nisty, a p艂aski,
U偶ywa 偶wawo zgrzebnego powroza;
Wzi膮艂 w 艂eb Kapistran obr臋czem od faski,
Dydak p贸艂garncem rani艂 Symforoza,
Skacze Regalat do ocz贸w jak 偶mija,
Longin si臋 z ro偶nem walecznie uwija.

Ju偶 by艂 wyciska艂 talerze i szklanki,
P臋k艂y i kufle na 艂bach hartowanych,
Porwa艂 natychmiast ksi臋g臋 zza firanki:
Wojsko afekt贸w zurekrutowanych.
Ni膮 si臋 zak艂ada, p臋dzi poza szranki
Rycerz贸w d艂ug膮 bitw膮 zmordowanych.
Tak niegdy艣 s艂awny mocarz Palestyny
O艣l膮 paszcz臋k膮 gromi艂 Filistyny.

Widzi to Rajmund, ozdoba Karmelu,
Widzi w tryumfie syna Dominika,
Wyje偶d偶a na harc i wpada, w艣r贸d wielu
Godnego siebie szuka膰 przeciwnika.
Rafa艂 z nim obok: "Ratuj, przyjacielu"-
Rzek艂. Seraficzna w tym punkcie kronika
Pad艂a na艅 z g贸ry; leg艂 i r臋k膮 kiwn膮艂,
Dwa razy j臋kn膮艂, cztery razy ziewn膮艂.

Zap艂aka艂 Rafa艂, a m膮dry po szkodzie,
Wtenczas b艂膮d pozna艂, 偶e wr贸偶kom nie wierzy艂,
Dotrzyma艂 jednak kroku na odwodzie,
A gdy Gaudenty na niego si臋 mierzy艂,
Zmok艂ym kropid艂em w po艣wi臋conej wodzie
Oczy mu zala艂, trzonkiem w 艂eb uderzy艂.
Nie spodziewaj膮c si臋 takowej wanny
Stan膮艂 Gaudenty, zmoczony i ranny.

Otrz膮s艂 si臋 wkr贸tce, a nabrawszy duchu,
W dw贸jnas贸b czyny heroiczne mno偶y艂.
Ojcze Barnabo! lepiej by艂o w puchu,
Po co艣 szed艂 w wojn臋, po co艣 si臋 藕le z艂o偶y艂?
I ty, Pafnucy, leg艂e艣 w tym rozruchu,
I ty, Gerwazy, s艂usznie艣 si臋 zatrwo偶y艂.
Nikt go nie wstrzyma w zem艣cie przedsi臋wzi臋t茅j
Na wasz膮 zgub臋 odetchn膮艂 Gaudenty.

Tak gdy z wierzcho艂ka Alp贸w niebotycznych
Ma艂y si臋 strumyk s膮cz膮c wydob臋dzie,
Wzmaga si臋 coraz w spadaniach rozlicznych,
Ju偶 brzeg podrywa, ju偶 go s艂ycha膰 wsz臋dzie,
Echo szum mno偶y w ska艂ach okolicznych,
Staje si臋 rzek膮, a w gwa艂townym p臋dzie
Pieni si臋, huczy i z偶yma w ba艂wany,
Tym sro偶szy w biegu, im d艂u偶ej wstrzymany.

Wojna powszechna! Jak zabie偶e膰 z艂emu,
W k膮cie z proboszczem wicesgerent radz膮,
A chc膮c us艂u偶y膰 dobru powszechnemu,
Doktora tam偶e do siebie prowadz膮.
Ka偶dy z nich daje zdanie po swojemu.
Pra艂at, gdy postrzeg艂, 偶e si臋 darmo wadz膮,
Bior膮c wzg艂膮bsz rzeczy przez sw贸j wielki rozum,
Rozkaza艂 przynie艣膰 vitrum gloriosum..
Co niegdy艣 w Troi by艂 pos膮g Pallady,
Co w Rzymie wieczne westalskie ognisko,
Tym by艂 ten puchar, czczony przez pradziady,
Staro偶ytno艣ci wdzi臋czne widowisko.
Wyj臋to ze czci膮 z najpierwszej szuflady;
Przytomni zatem sk艂onili si臋 nisko
I t臋 wieczystej za艂og臋 rozkoszy
W obydwie r臋ce wzi膮艂 ksi膮dz podkustoszy.

Kt贸偶 ci臋 nad niego m贸g艂 lepiej piastowa膰,
Zacny pucharze? kto nosi膰 dostojnie?
On jeden z tob膮 umia艂 dokazowa膰,
On godzien d藕wiga膰 w pokoju i w wojnie.
Szli dalej, 偶eby ten skarb uszanowa膰,
Dzwonnik z szafarzem, ubrani przystojnie,
I Krzysztof tr臋bacz, co w post i Wielkanoc
Z ko艣cielnej wie偶y tr膮bi艂 na dobranoc.

Ju偶 si臋 zbli偶aj膮 ku miejscu strasznemu,
Gdzie si臋 zwa艣nione mnichy potykaj膮.
Czyni膮 plac wszyscy dzbanu powa偶nemu,
Wszyscy ciekawie skutku wygl膮daj膮.
M臋偶ny nosiciel - jednak po staremu
My艣li trwo偶liwe pokoju nie daj膮;
Umys艂 wspania艂y pod艂ej trwodze przeczy,
Orze藕wia dobro pospolitej rzeczy.

Ju偶 s膮 u furty... ta stoi otworem...
Z艂y znak! w tym punkcie z daleka postrzegli,
Jako mecenas, pra艂at wraz z doktorem
Na przywitanie szybkim krokiem biegli
I 偶eby z zwyk艂ym wprowadzi膰 honorem,
Niekt贸rych ojc贸w i braci przestrzegli.
Wchodzi szcz臋艣liwie puchar mi臋dzy braty,
Do doktorowskiej zaniesion komnaty.

Pie艣艅 sz贸sta
Ju偶 to ostatnia pie艣艅, mili ojcowie,
Miejcie cierpliwo艣膰, czekajcie do ko艅ca!
Je艣li czujecie niesmak w przykrej mowie,
Znalaz艂 si臋 krytyk, znajdzie si臋 obro艅ca.
Po c贸偶 si臋 gniewa膰? Wszak astronomowie
Znale藕li plamy nawet wpo艣r贸d s艂o艅ca.
W szyszaku, w czapce, w turbanie, w kapturze,
Wszyscy艣my jednej podlegli naturze.

Postawion puchar na miejscu osobnym;
Odkry艂 go pra艂at, aby by艂 widziany.
Zadziwi艂 oczy widokiem ozdobnym,
Szklni si臋 w nim kruszec srebrno-poz艂acany
Wiele pomie艣ci膰 trunku by艂 sposobnym.
Miara oznacza: by艂 to dzban nad dzbany!
Rze藕ba wyborna na g贸rze, a z boku
Wyryte by艂y cztery cz臋艣ci roku.

O wdzi臋czna wiosno, twoje tam zaszczyty
Kunszt cudny wyda艂! Tu w p艂ugu zziajane
Ustaj膮 wo艂y, oracz pracowity
Nagli, ju偶 niwy na p贸艂 zaorane.
艢piewa pastuszek w ch艂odniku ukryty,
Skacz膮 pasterki w wie艅ce przybierane.
P臋kaj膮 listki, krzewi膮 m艂ode trawki,
Echo g艂os niesie niewinnej zabawki.

Gospodarz z domu do wiernej czeladzi
Na ogl膮danie roli swojej spieszy,
Ma艂e wnucz臋ta za sob膮 prowadzi,
Widok go zbo偶a ju偶 zesz艂ego cieszy.
Niesie posi艂ek; czelad藕 si臋 gromadzi,
Porzuca brony, odbiega lemieszy.
Kmotry 艣piewaj膮, skacz膮, lud si臋 mno偶y;
Pleban weso艂y uznaje dar bo偶y.

Ju偶 k艂os dojrza艂y ku ziemi si臋 zgina,
Ju偶 wypr贸偶nione s膮 gniazdeczka ptasze,
Lato swych dar贸w u偶ycza膰 zaczyna;
Parafijanie jad膮 na kiermasze.
Pije ksi膮dz Wojciech do ksi臋dza Marcina,
Pij膮 dzwonniki, Piotry i 艁ukasze;
Gromadzi odpust, wesel膮 jarmarki,
Skrz臋tne po domach kr臋c膮 si臋 kucharki.

Jesie艅 plon niesie, korzy艣ci zupe艂ne,
Jesie艅 rado艣ci pomna偶a przyczyny:
Sk艂ada gospodarz owiec mi臋tk膮 we艂n臋,
T艂oczy na zim臋 wyborne jarzyny,
Cieszy si臋 patrz膮c, 偶e stodo艂y pe艂ne;
艢mieje si臋 pleban, kontent z dziesi臋ciny,
Co dzie艅 odbiera nowiny pocieszne,
Co dzie艅 rachuje wytyczne i meszne.

Mr贸z rol臋 艣cisn膮艂, 艣nieg osiad艂 na grz臋dzie.
Zima pos臋pna przysz艂a po jesieni;
Wrzaski po karczmach, rado艣膰 s艂ycha膰 wsz臋dzie,
Trunek my艣l rze藕wi i twarze rumieni.
Idzie z wikarym pleban po kol臋dzie,
呕aki 艣piewanie zaczynaj膮 w sieni.
Gospodarz z dzie膰mi dobrodzieja wita;
Ko艅czy si臋 kuflem pobo偶na wizyta.

Wierzcho艂ek dzbana przedziwnej roboty
Grono pra艂at贸w w kapitule stawi艂,
Ogromne barki kszta艂ci艂 艂a艅cuch z艂oty,
Dalej wspania艂膮 uczt臋 proboszcz sprawi艂.
Znu偶onej trzodzie z przyk艂adnej ochoty
Pulchnokarczysty pasterz b艂ogos艂awi艂.
艢mier膰 by艂a na dnie, za ni膮 w 艣cis艂ej parze
Obfite stypy i anniwersarze.

Pas膮 si臋 oczy wspania艂ym widokiem,
Ju偶 zapomnieli o bitwie i radzie.
Wtem ojciec Kasper leci szybkim krokiem,
Oko podbite 艣wiadczy, 偶e by艂 w zwadzie,
Doktor zwyczajnym tonem i wyrokiem
I艣膰 z kuflem w bitw臋 za pierwszy punkt k艂adzie
"Z pe艂nym - rzek艂 pra艂at i tak rzecz wywodzi -
Puchar ich wstrzyma, lecz wino pogodzi".

W nag艂ej potrzebie i sk膮py uczynny:
Niesie brat Czes艂aw, rumiany i t艂usty,
Ogromne dzbany, ju偶 czu膰 zapach winny
Wina, kt贸rego w post i mi臋sopusty
W swej celi tylko doktor miodop艂ynny
Przewielebnymi sam popija艂 usty;
Garniec wla艂 w puchar Czes艂aw, wla艂 i st臋kn膮艂;
Roz艣mia艂 si臋 w duchu pra艂at, doktor j臋kn膮艂.

Id藕cie偶 szcz臋艣liwie, gdzie was s艂awa niesie,
Pokoju, zgody i mi艂o艣ci dzieci!
Id藕cie! w ciemno艣ciach niech blask uka偶e si臋,
Chwa艂a przed wami przodkuje i leci.
Tobie przekl臋stwo, Arystotelesie!
Czy偶 ci臋 ta bitwa uczonym zaleci?
C贸偶 ma za korzy艣膰, kto tw贸j towar kupi?
Pr贸偶no艣膰 nauka! najszcz臋艣liwsi g艂upi.

Wchodz膮 ju偶 w same progi refektarza,
Sk膮d Mars zajad艂y Minerw臋 wyp臋dzi艂;
Rajmund w tym czasie trzonkiem od lichtarza
Jeszcze si臋 broni艂. Doktor pr贸偶no zrz臋dzi艂;
"Przesta艅cie bitwy!" - krzyczy i powtarza.
Wrzask wszystkich zg艂uszy艂, strach twarze wyw臋dzi艂.
Jeszcze si臋 reszta krzepi bez or臋偶a,
Gaudenty gromi, Gaudenty zwyci臋偶a.

Stan膮艂, upu艣ci艂 bro艅, sk艂oni艂 si臋 nisko,
Skoro szacowny skarb w progu obaczy艂.
Stan臋li wszyscy na te widowisko,
A gdy si臋 puchar coraz zbli偶a膰 raczy艂,
Krzykn臋li: "Zgoda!"... Tak wojny siedlisko
W punkcie dzban miejscem pokoju oznaczy艂
Czarni i bieli, kafowi i szarzy,
Wszystko si臋 艂膮czy, wszystko si臋 kojarzy.

Za czyje zdrowie pili w takiej porze?
Nie wiem; lecz gdybym znajdowa艂 si臋 z nimi,
Pi艂bym za twoje, szacowny przeorze.
Za twoje, kt贸ry czyny chwalebnymi
Jeste艣 i mistrzem, i ojcem w klasztorze
I dajesz pozna膰 przyk艂ady twoimi,
Jak umys艂 prawy zdro偶no艣ci unika.
Cnota, nie odzie偶 czyni zakonnika.

Czytaj i pozw贸l, niech czytaj膮 twoi,
Niech si臋 z nich ka偶dy niewinnie roz艣mieje.
呕aden nagany sobie nie przyswoi,
Nikt si臋 nie zgorszy, mam pewn膮 nadziej臋.
Prawdziwa cnota krytyk si臋 nie boi,
Niechaj wyst臋pek j臋czy i boleje.
Winien odwo艂a膰, kto zmy艣la zuchwale:
Przeczytaj, os膮d藕. Nie pochwalisz? - spal臋


___________________________________________________________________________
Pobrano z http://my-ebook.pl







Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
krasicki monachomachia
Krasicki Monachomachia [LitNet]
Krasicki monachomachia
krasicki monachomachia
krasicki monachomachia
I Krasicki Monachomachia
krasicki ignacy monachomachia czyli wojna mnich贸w
Krytyka 偶ycia zakonnego w Monachomachii Krasickiego
Dowied藕, na przyk艂adzie Monachomachii i innych utwor贸w Krasickiego, 偶e tw贸rczo艣膰 tego poety jest wie
Monachomachia Ignacy Krasicki
Krasicki Ignacy [XBW] Monachomachia
[Monachomachia] Ignacego Krasickiego
Krasicki Ignacy [XBW] Anty Monachomachia
monachomachia ignacy krasicki ( Nieznany

wi臋cej podobnych podstron