Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
IV.105)
Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana
Maria Valtorta
Księga IV - Trzeci
rok życia publicznego
–
POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA –
105. JEZUS I
ŻEBRAK NA DRODZE PROWADZĄCEJ DO JERYCHA
Napisane 17 maja 1944. A, 2562-2571
Widzę Jezusa na
zakurzonej i nasłonecznionej głównej drodze.
Nie ma ani śladu cienia, ani śladu
zieleni. Tylko pył na
drodze i na nieuprawnych polach na skraju drogi.
Nie są to z
pewnością łagodne wzgórza Galilei ani góry porośnięte lasami, jak w Judei, bogate w
wody i pastwiska. Nie
ma tu terenu naturalnie pustynnego.
Uczynił go takim
człowiek, porzucając go jako
nieuprawny. To
równina. Nie widzę wzgórz nawet na
horyzoncie. Nie znając
wcale Palestyny, nie mogę powiedzieć, co to za region. Z pewnością taki, którego we wcześniejszych
wizjach nigdy nie
widziałam. Na zboczach drogi
znajdują się liczne
stosy kamieni, być może zgromadzone po to, aby ją naprawić, gdyż jest w
bardzo
żałosnym stanie. Na razie przykrywa ją gruba warstwa kurzu.
Kiedy pada, teren musi być błotnisty. Nie
widzę domów ani blisko,
ani daleko.
Jezus jak zwykle
idzie w odległości
kilku metrów z przodu, przed apostołami. Ci idą za Nim w grupie,
spoceni ze zmęczenia.
Aby się ochronić przed słońcem, położyli sobie płaszcze na głowie.
Wyglądają jak jakieś barwne bractwo. Jezus
natomiast ma głowę
odkrytą. Wydaje się, że słońce Mu
nie
przeszkadza. Ma na Sobie tunikę z białego lnu, z rękawami dochodzącymi
do łokci.
Jest szeroka i swobodna, nie ma nawet sznura, który zwykle
pełni rolę pasa. To szata odpowiednia do tego straszliwego
miejsca. Nawet płaszcz jest chyba z
lnu zabarwionego na niebiesko. Jest bardzo
delikatny i spada lekko na sylwetkę, owiniętą nim
mniej niż zwykle. Nie okrywa ramion, tylko barki. Nie wiem, jak go umocował, aby w ten sposób się trzymał.
Na stosie kamieni siedzi, a
właściwie w połowie leży, jakiś człowiek. Biedak,
z pewnością żebrak. Ma na sobie –
jak się wydaje
- tunikę brudną i poszarpaną. Być może była biała, lecz teraz jest w
kolorze
błota. Ma dwa nędzne rozdeptane sandały: to dwie podeszwy w połowie zużyte, podtrzymywane kawałkami
sznurka. W ręku trzyma kij z gałęzi drzewa.
Na czole – brudna
opaska; na lewej nodze – pomiędzy kolanem
a biodrem -
jakaś szmata też brudna i zakrwawiona. Nieszczęśnik jest wychudzony -
to skóra i
kości – upodlony, brudny, rozczochrany, potargany.
Zanim zdążył
zawołać Jezusa, On sam podchodzi do
niego. Zbliża się do nieszczęśnika i pyta
go: «Kim jesteś?»
«Biedakiem, który prosi o chleb.»
«Przy tej drodze?» [– pyta dalej Jezus.]
«Idę do Jerycha»
[– wyjaśnia żebrak.]
«Droga jest długa
i okolica wyludniona» [– zauważa
Jezus.]
«Wiem o tym, ale
łatwiej jest
otrzymać chleb i jakąś monetę od pogan, którzy przechodzą tą drogą, niż
od
Judejczyków, od których przychodzę.»
«Idziesz z Judei?»
«Tak, z Jerozolimy.
Ale musiałem
zrobić wielkie okrążenie, żeby przejść
obok
uczynnych ludzi z wiosek, którzy zawsze dają mi wsparcie. W mieście –
nie. Nie ma litości.»
«Dobrze mówisz.
Nie ma litości»
[– potwierdza Jezus.]
«Ty masz litość.
Jesteś
Judejczykiem?»
«Nie. Jestem z Nazaretu.»
«Kiedyś
Nazarejczycy mieli złą
opinię, ale teraz trzeba powiedzieć,
że są lepsi
od tych z Judy. Nawet w Jerozolimie są dobrzy jedynie ci, którzy idą za
Nazarejczykiem,
o którym się mówi: Prorok. Znasz Go?»
«A ty Go znasz?» [– pyta Jezus.]
«Nie. Poszedłem tam,
bo,
widzisz, mam nogę obumarłą i zesztywniałą, chodzę z trudem. Nie mogę pracować
i umieram z
głodu i od uderzeń. Miałem nadzieję Go spotkać, bo mi
powiedziano, że On uzdrawia to,
czego dotyka. To prawda, że nie jestem z
narodu wybranego... Ale powiadają,
że On jest dobry dla wszystkich.
Powiedziano mi, że był w Jerozolimie na
święto
Pięćdziesiątnicy. Ale chodzę
powoli... Uderzono
mnie i rozchorowałem się w drodze... Gdy doszedłem do Jerozolimy,
dowiedziałem się,
że już odszedł, bo żydzi Jego też dręczyli» [– wyjaśnia żebrak.]
«A nad tobą się
znęcali?»
[– pyta Jezus.]
«Stale. Jedynie
rzymscy żołnierze
dają mi chleb...»
«A co mówi się w
Jerozolimie,
wśród ludu, o tym Nazarejczyku?» [– pyta Jezus.]
«Że to Syn Boży,
wielki
Prorok, Święty, Sprawiedliwy.»
«A ty, jak myślisz,
kim On
jest?» [– pyta dalej Jezus.]
«Ja jestem...
jestem bałwochwalcą,
ale wierzę, że On jest Synem Bożym» [– odpowiada
żebrak.]
«Jakże możesz
wierzyć w Niego,
skoro Go nawet nie znasz?»
«Znam Jego dzieła.
Tylko Bóg może
być taki dobry i mówić tak jak On» [–
tłumaczy
Jezusowi biedak.]
«A kto ci
powtórzył Jego słowa?»
[– pyta Jezus.]
«Inni biedacy, uzdrowieni chorzy, dzieci, które mi przynosiły chleb... Dzieci są dobre i
nie wiedzą nic
o wierzących i bałwochwalcach.»
«Ale skąd jesteś?»
«....»
«Powiedz Mi, jestem jak dzieci. Nie
bój się. Bądź tylko szczery.»
«Jestem... Samarytaninem. Nie bij mnie...»
«Nikogo nie biję.
Nikim nie
gardzę. Wszystkim okazuję współczucie.»
«W takim razie...
W takim razie
jesteś Rabbim z Galilei!»
Żebrak rzuca się
na twarz, upada przed Jezusem jak
martwy, z twarzą w pyle, na stosie
swych kamieni.
«Wstań, to
Ja. Nie bój się. Wstań i spójrz na
Mnie» [– prosi
Jezus.]
Żebrak podnosi
twarz, pozostając na kolanach, cały wykrzywiony
z powodu swego kalectwa.
«Dajcie chleba i
coś do picia temu
człowiekowi» – nakazuje Jezus uczniom, którzy podeszli. Jan daje mu wodę i chleb.
«Posadźcie go, aby
jadł wygodnie.
Jedz, bracie.»
Nieszczęśnik płacze.
Nie je.
Patrzy na Jezusa oczyma zabłąkanego psa, którego po
raz pierwszy głaszcze i karmi ktoś litościwy.
«Jedz!» – nakazuje
mu Jezus z
uśmiechem.
Nieszczęśnik je,
szlochając. Skrapia łzami chleb, ale
uśmiecha się przez łzy. Powoli się uspokaja.
«Kto ci zadał tę
ranę?»
– pyta Jezus, dotykając palcem brudnej
opaski na czole.
«Bogaty faryzeusz
specjalnie
przewrócił mnie swoim wozem...
Stałem na rozstaju
dróg, żeby prosić o chleb. Skierował na mnie swe konie tak szybko, że
nie mogłem
się usunąć. Omal nie umarłem. Mam
jeszcze dziurę
w głowie i wychodzi z niej zgnilizna.»
«A tu kto cię
uderzył?»
[– pyta dalej Jezus.]
«Podszedłem do
domu saduceusza.
Była tam uczta. Poprosiłem o resztki ze stołów, chociaż psy wzięły już
co
najlepsze. On mnie ujrzał i
wypuścił na mnie psy.
Jeden z nich rozszarpał mi udo.»
«A ta wielka blizna,
która ci
osłabiła rękę?»
«To uderzenie kijem, które przed
trzema laty zadał mi jakiś uczony w Piśmie. Poznał, że jestem
Samarytaninem, i
uderzył mnie, łamiąc mi palce. Dlatego nie mogę
pracować. Okaleczona prawica,
uschła noga... Jak
mogę zarobić na życie?» [– tłumaczy się żebrak.]
«Ale dlaczego
opuszczasz Samarię?»
«Potrzeba to straszna rzecz, Nauczycielu. Wielu
jest nas, nieszczęśliwych, i nie ma
chleba dla wszystkich. Gdybyś mi
dopomógł...»
«Co chcesz, abym
uczynił?»
[– pyta Jezus.]
«Uzdrowił mnie,
żebym pracował.»
«Wierzysz, że mogę
to uczynić?»
«Tak, wierzę, bo
Ty jesteś Synem
Bożym.»
«Wierzysz w to?» [– pyta Jezus.]
«Wierzę» [– potwierdza żebrak.]
«Ty, Samarytanin, wierzysz w to? Dlaczego?»
«Nie wiem, dlaczego. Wiem, że
wierzę w Ciebie i w Tego, który Cię
posłał.
Teraz, gdy przyszedłeś, nie ma różnic w oddawaniu czci. Wystarczy Ciebie
czcić, aby
czcić Twego Ojca, wiecznego Pana.
Gdzie Ty jesteś,
tam jest Ojciec» [– mówi Samarytanin.]
«Przyjaciele,
słyszycie? – Jezus odwraca się do
uczniów. – Ten mężczyzna przemawia
dzięki Duchowi, który oświeca go
prawdą. I,
zaprawdę, on przewyższa uczonych w Piśmie i faryzeuszy,
okrutnych saduceuszy, wszystkich tych
bałwochwalców, którzy kłamliwie nazywają
siebie synami Prawa. Prawo zaś mówi, że po Bogu trzeba kochać
bliźniego. A ci ludzie
biją człowieka, który cierpi i prosi o chleb. Na
błagającego ich bliźniego wypuszczają konie i psy. Na bliźniego, który
się uniża
bardziej niż psy bogacza, wypuszczają
te psy, aby go
jeszcze bardziej unieszczęśliwić, niż to uczyniła choroba. Pełni pogardy, okrutni,
obłudni, nie chcą, aby Bóg był poznany i kochany. Gdyby
tego chcieli,
sprawiliby, żeby poznano Go poprzez ich
dzieła, jak on to powiedział.
To
dzieła bowiem, a nie praktyki
sprawiają, że widzi
się Boga żyjącego w sercach ludzi i
prowadzi się
ludzi do Boga.
I, o Judaszu,
który Mi wyrzucasz
nieostrożność, czy nie powinienem
ich uderzyć
Moimi wyrzutami? Milczeć, udawać, że im przytakuję, znaczyłoby przystać
na ich
zachowanie. Nie. Dla chwały Boga Ja,
Jego Syn, nie mogę pozwolić, żeby pokorni,
nieszczęśliwi, dobrzy sądzili, że popieram
ich grzechy. Ja
przyszedłem, aby z pogan uczynić
dzieci Boga. Nie
mogę tego uczynić, gdy oni widzą, że synowie Prawa – oni mówią tak o
sobie,
a tymczasem są bękartami - praktykują
pogaństwo bardziej
grzeszne niż ich. Ci Hebrajczycy znali Prawo Boże, a teraz jak
nieczyste zwierzęta wymiotują na nie po
zaspokojeniu swych namiętności. Czy
mam uważać, Judaszu, że jesteś jak
oni? Ty,
który czynisz Mi wymówki z powodu prawd,
które
wypowiedziałem? Czy mam myśleć, że się niepokoisz o swe życie? Kto idzie za Mną, nie powinien mieć ludzkich
trosk. Powiedziałem to.
Jest jeszcze e czas, Judaszu, na wybranie
pomiędzy drogą Moją a Żydów, z którymi się zgadzasz. Jednak zastanów się: Moja wiedzie ku
Bogu, tamta – ku
Nieprzyjacielowi Boga. Zastanów się i
zdecyduj, lecz bądź
szczery.
A ty, przyjacielu,
wstań i chodź.
Odwiąż bandaże. Powróć do swego domu. Jesteś uzdrowiony dzięki twojej
wierze.»
Żebrak patrzy na
Niego zdumiony. Nie ośmiela się wyprostować
ręki... Potem próbuje. Jest nienaruszona, identyczna
jak ręka lewa. Odkłada kij, podpiera się rękoma o stos kamieni i czyni wysiłek. Wstaje. Prostuje się.
Paraliż nogi ustąpił. Porusza nogą, zgina ją... Robi jeden krok,
dwa, trzy.
Idzie... Patrzy na Jezusa, wydając okrzyk
i płacząc z
radości. Zdejmuje opaskę ze swej głowy. Dotyka boku potylicy, gdzie znajdowała się gnijąca dziura. Już nic
nie ma.
Wszystko jest uzdrowione. Zrzuca z biodra zakrwawiony opatrunek: skóra jest nietknięta.
«Nauczycielu,
Nauczycielu i Boże
mój!» – woła, podnosząc ramiona i rzucając się następnie na kolana,
całując stopy Jezusa.
«Idź teraz do
swego domu i wierz
zawsze w Pana.»
«Cóż mam robić,
mój Nauczycielu
i mój Boże, jeśli nie iść za Tobą - Świętym i Dobrym. Nie
odrzucaj mnie,
Nauczycielu...»
«Idź do Samarii i
mów o
Jezusie z Nazaretu. Godzina Odkupienia jest blka. Bądź
Moim uczniem pośród twoich braci. Odejdź w pokoju.»
Jezus błogosławi
go. Potem się rozstają. Uzdrowiony mężczyzna idzie żwawo na północ. Od czasu do czasu
odwraca jeszcze
głowę, aby popatrzeć.
Jezus i Jego
apostołowie schodzą z drogi i idą na wschód,
ku nie uprawianym polom – ścieżką, która
przecina
drogę główną i poszerza się dopiero dalej. Być może jest to droga do
Jerycha.
Nie wiem.
Ponownie
ujrzałam mojego Jezusa! Ach!
Jakże jestem szczęśliwa! Jaki był piękny! Jego Twarz, Jego Ręka, Jego Głos. Jakże tego pragnęłam!
Wczoraj
widziałam Go, co prawda, lecz w oderwanej scenie. I
ani nie mówił, ani się nie poruszał. Ale dziś – inaczej: jak niegdyś. Jestem szczęśliwa! Szczęśliwa!
Ale ileż bólu przez te czterdzieści dni, kiedy
Go nie widziałam! Bo
to było dokładnie czterdzieści dni. Widziałam Go po raz ostatni
żyjącego i
oddychającego w Wielki Piątek, czyli 7 kwietnia o tej samej
porze, około 15.30 czasu słonecznego.
Czterdzieści dni męki! Jakże
rozumiem udrękę Maryi, kiedy utraciła Jezusa! Stracić Jego obecność,
nie widzieć
Jego twarzy, nie słyszeć już Jego Głosu - to doznać obłędu, poznać
śmierć,
piekło.
Dlaczego, Jezu, mi to uczyniłeś?...
Przekład: "Vox Domini"
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
105 04 (10)105 0404 (131)2006 04 Karty produktów04 Prace przy urzadzeniach i instalacjach energetycznych v1 104 How The Heart Approaches What It Yearnsstr 04 07 maruszewski[W] Badania Operacyjne Zagadnienia transportowe (2009 04 19)Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14MIERNICTWO I SYSTEMY POMIAROWE I0 04 2012 OiOwięcej podobnych podstron