i6









Storytellers #25








::: JUZEF :::



Opowiadania






Cykle






Emapatia2







Inne Teksty






Komiks






Komentarze






Wywiady






Baza Linków






Regulamin






Forum






Forum Offline






[Online]





Ufole

Zakrzów to miejsce pełne tajemnic. Dobrze jest, kiedy te tajemnice znajdują się głęboko pod ziemią z siekierą w plecach lub są schowane w piwnicach przed ewentualną policyjną rewizją i służą skraplaniu napojów wyskokowych, ale są też takie spotykane na co dzień. Na przykład: dlaczego ilość osobników zwanych w pewnych środowiskach ze względu na poziom umysłowy debilami przekracza na naszym osiedlu średnią krajową?.... no właśnie, nawet w archiwum X nie potrafili tego rozwiązać. Ale wracając do tych wysokoprocentowych tajemnic....
Poranek na Zakrzowie był zimny jak na lipcowe normy, ale mimo tego połowa osiedla wyległa na ulice zbudzona wybuchem. Gdy jednak ludzie skapnęli się, że to tylko wybuchła jedna z wielu okolicznych bimbrowni, wrócili do chałup. Poszkodowany Tadeusz Kieszkowski stał w wyjściowych kaloszach samotnie na swym podwórku i spoglądał na czterometową wyrwę w dachu swego domu spowodowaną eksplozją aparatury destylacyjnej. 
–Ano tak... - mruknął i udał się w stronę stodoły. Po chwili wylazł stamtąd targając drabinę i wlazł po niej na to co zostało z dachu jego chałupy. Następnie wyjął z kieszeni rulon starych reklam z supermarketu i próbował prowizorycznie załatać nimi dziurę. Materiał okazał się jednak dość wrażliwy na warunki atmosferyczne.
–Kurde.. - zreasumował i z braku lepszego zajęcia siadł na kominie i wlał w siebie zawartość piersiówki. Jasność jego umysłu uległa znacznemu rozjaśnieniu, a konkluzje laseratywnie mu się skompilowały. Do rzeczywistości przywróciło go jakieś skrzypienie i hałas, którego źródło, zapakowane po brzeg starymi dachówkami, niebawem wtoczyło się na jego podwórko. Drzwi grata zazgrzytały i z wysiedzianego fotela kierowcy wygrzebał się ubrany w niebieski beret i kurtkę przeciwdeszczową Juzef.
–Siema kierowniku! - przywitał się - Jest dostawa tak jak się umawialiśmy.. 
–Ano jest.. ale umawialiśmy się na dwie godziny wcześniej. Wiesz że te spawy nie mogą czekać... Jak się tu zwalą te cwele z posterunku, to wszystko wywęszą..
–Wiem, ale musiałem towaru po lesie szukać.. - Juzef zdjął beret i podrapał się po łysinie. - Ludzie nigdy nie wyrzucają dobrych rzeczy w łatwo dostępne miejsca..
Tadek pogmerał w resztkach strychu, po czym spuścił na dół sznur zakończony wiadrem.
–Dobra, napakuj dachówek do wiadra. Sznur starszy od tej chałupy, ale może wytrzyma..
Dostawca władował przywiezione pokrycie dachowe w kilku partiach do wiadra, po czym z niemałym wysiłkiem wlazł po drabinie potowarzyszyć Tadkowi. Po jako takim załataniu dziury obaj fachowcy zasiedli na kominie nad dostarczoną przez Juzefa flaszka o treści siarkowej. 
–No, może wytrzyma do następnego wybuchu.... - Juzef pozytywnie oceniał jakość dostarczonego przez siebie surowca. - następnym razem nie zostawiaj Chlora sam na sam z aparaturą.
–To nie Chlor. On nocą wychodzi wysysać krew krowom, ew. psom sąsiadów. - skomentował spokojnie Tadeusz.
–No to widocznie sprzęt ze starości dokonał samospalenia... - wywnioskował Juzef i przyssał się do gwintu butelki.
–Kurde, będę musiał zaopatrywać się u Odyńca... - Tadek był coraz bardziej zrezygnowany, a z tej rezygnacji wyjął znalezione kiedyś na śmietniku papierosy Fajrant i zapalił se jednego, choć zbytnio tego nie lubił. 
–Ano tak... - mruknął.
Dwaj menele spojrzeli z dachu na okolicę, która z tego miejsca wyglądała zupełnie inaczej. Wśród drzew wyróżniało się tzw. centrum Zakrzowa i najwyższy w okolicy budynek – były hotel robotniczy Polaru. Nieco dalej, nad rzeką Dobrą ciągnęła się dziurawa droga do Ramiszowa i Pasikurowic. Była ona dziwnie zatłoczona jak na lokalne standardy, co zainteresowało Tadka przyzwyczajonego do sennego nastroju okolicy.
–A właśnie.. - zaczął dyskusje Juzef gdy flaszka niespodziewanie spustoszała. - Podobno w Pasikurowicach ufole nawiedziły pole tego..no... Grzybowskiego.. 
–To stąd ten ruch... Nie rozumiem tego nagłego wzrostu zainteresowania tą wiochą. Przecież tam wszystkim niewiele brakuje do istot pozaziemskich.. - podsumował Tadek wyjmując ostatnie zapasy szlachetnego napoju.
–Gadają, że te alieny zrobiły im takiego piktograma czy co.
–Ty, mów do mnie po ludzku. - Tadek nie był przyzwyczajony do tak mądrych słów.
–No wiesz, taki krąg w zbożu co to niby z góry wygląda jak takie no... - Juzef zaczął wyjaśniać, ale zabrakło mu jakiegoś mądrego słowa. - Ale mniejsza o to. Podobno na takim czymś trzepią niezłą kasę! 
–Eeeaaaaaaay – Tadek nie za bardzo wierzył w kolejne wymyślane przez Juzefa wizje szybkiego zarobku.
–Podobno w Wylatowie czy gdzieś też tak mają to nawet dotacje z Unii dostali. - powiedział poważnie Juzef. 
–Dobre, ale skąd weźmiemy takich ufoli?
–Po prostu trzeba zrobić myst.. mifyt... mistyfikację, znaczy się podróbkę. Ludzie i tak uwierzą, a sensacja i kasa będzie.. - Juzef był specjalistą od różnego rodzaju przekrętów, głównie ze złomem. - Weźmie się ciągnik, doczepi walec i zrobi odpowiedniego piktograma...
–No tak, ale gdzie tu masz pole.. no i ciągnik? - Tadka naszły wątpliwości. 
–Załatwimy od Grzybowskiego.. za winiaka nam pożyczy sprzęt. - stwierdził wieczny optymista.
–Cóż, muszę to przekontemplować.. - Tadek pogrążył się w przeliczaniu ewentualnych korzyści i bardziej prawdopodobnych strat, w czym pomogły mu cztery promile we krwi, i wydał werdykt. 
–- No, ostatecznie mogę na to pójść, ale nie dam więcej niż 3,50. i oby straty były mniejsze niż przy ostatnim przekręcie z miedzią... - tu wcisnął ironię. Obaj wlali sobie po setce w gardła i na tym skończył się ich letarg. Coś się zbliżało. Pierwszy wyczuł tu Sierściuch – domowy zwierz Juzefa leżący do tej pory spokojnie w kabinie Nysy. Ni to wyjąc, ni to kwicząc wybiegł na drogę i znikł za ścianą stodoły. Po chwili wrócił, ale przyczepiony szczęką do nogi Pawliszyna. Szybko się jednak odczepił, bo mięcho napakowane ruskimi sterydami nie posmakowało mu zbytnio. Cwel wybluzgał to zajście najmądrzejszymi słowami jakie znał, po czym nastroszył czuprynę i wrócił do swego ulubionego ostatnio zajęcia, mianowicie do “śpiewania” najnowszego hip – hopowego przeboju.
–Joba joba jej, joba joba jej! - brzmiało to mniej więcej tak, przy czym cwel cholernie fałszował. 
–Siersciuch, zagryź cwela! - krzyknął zdesperowany Juzef, ale zwierz już dawno zmył się nie mogąc znieść wokalnego popisu Pawliszyna.
–Proponuję planowy odwrót! - wymyślił zdesperowany Tadek. Juzef poparł ideę i oboje zeskoczyli w pośpiechu z dachu. Juzef rzucił w wokalistę cegłą, ale idiota uniknął ciosu i nadal wył:
–Maja hi, maja hu, maja ha..! - zmienił zwrotkę. Ale menele już tego nie słyszeli. Zapakowali się do Nysy i pognali w stronę pola starego Grzybowskiego.

* * *

Zapadał już zmierzch gdy pojazd Juzefa zatrzymał się na skraju zakrzowskiego lasu. Nieopodal znajdowało się pole Grzybowskiego porośnięte mizreną ale jednak pszenicą. Żule opuścili grata by zanalizować teren. 
–I jak, masz sprzęt? - spytał Tadek dość sceptycznie nastawiony do przedsięwzięcia.
–Ja bol! - zapewnił Juzef i udał się w krzaki. Po chwili wytargał z nich zaiwaniony ze stadionu walec do trawy. - Sporo mnie to kosztowało, żeby upić strażnika. Miał cholernie mocy łeb. - przyznał.
–No nie wiem... - Tadek ciągle miał wątpliwości. - przecież każdy pozna że to misfy... mistyk... mistyfikacja.
–Spoko, tamci w Pasikurowicach tez pewnie sami zakombinowali żeby ściągnąć turystów. Dawaj, nie ma czasu na pierdoły. Trzeba działać. - postanowił i zabrał się za podczepianie walca do samochodu. Tadeusz siadł za kierownicę i wjechał w zboże.
–A właściwie to jak to ma wyglądać? - spytał.
–A bo ja wiem.. będziemy improwizować. Dawaj gazu! 
Tadek wjeżdżał coraz głębiej w zboże. Czasem mało nie ugrzązał w koleinach po kombajnie. Z początku szło nieźle. Menele zrobili parę okrążeń po polu i jak wyczuli, że wystarczy, wyjechali na drogę. Kształtu swojego dzieła nie zdążyli obejrzeć, bo zrobiło się już ciemno jak u Murzyna... no, bez rasistowskich tekstów. Od razu ruszyli w droge powrotną do siedziby Juzefa. Ale jak to z Juzefa gratem bywa, w połowie drogi dało się słyszeć spod maski jakieś syczenie i silnik zaczął się dławić. 
–K***a, znowu się przegrzewa! - właściciel juz się przyzwyczaił do różnych takich ekscesów na trasie. Z przymusu zatrzymał się na poboczu i wysiadł z samochodu.
–I co, pojedzie? - spytał Tadek przerażony wizją brania złoma na popych. Juzef nic nie powiedział tylko wyjął spod siedzenia kanister wody i dolał jej do chłodnicy. W środku coś zabulgotało i ze środka chlusnął w górę dwumetrowy strumień pary i wrzątku. Chałupniczy mechanik zdążył jednak w porę odskoczyć w bok. Tadek wysiadł i zajrzał do komory silnika.
–Ty debilu! Wy****ło uszczelkę spod głowicy! - spełniły się jego najczarniejsze przewidywania.
–No to bedziem pchać.... - ocenił Juzef. 
–Ty będziesz.... - postawił się , ale gdy Juzef spojrzał na niego groźnie, to zmienił zdanie - ...i ja też. Ale ja będę kierował, ha!
–No doba, to dawaj. - Juzef poszedł pchać z tyłu, a Tadeusz kierował gratem. Do meliny Juzefa nie było daleko, może 200m, ale pchanie 1,5 tony żelastwa pod górę nie było łatwe. Gdy tylko dobrnęli do chaty , położyli się od razu pod płotem, a Tadek poprzysiągł sobie już nigdy nie jechać Nysą Juzefa.

* * *

Z samego rana Juzef dobył łoma i począł dobierać się do silnika Nysy w celu usunięcia awarii. Tadek w tym czasie trzeźwiał jeszcze pod płotem. Dużym wysiłkiem przywrócił się do pozycji siedzącej i jak przez mgłę ujrzał na drodze prowadzącej do posesji Juzefa Pawliszyna i Kpt. Odyńca. 
–Gott mit uns! - przywitał się Kapitan. - Czyżbyście nie znali jeszcze osiedlowych newsów?
–A co sie stało, nawiedził cię duch Trockiego? - spytał ironicznie Kudłaty dłubiąc w gaźniku.
–A może odkryłeś super lek na kaca? - w Tadku obudziła się nadzieja.
–Nie, to było tydzień temu. Nie o to chodzi. Podobno na polu Grzybowskiego, tam pod lasem, lądowały alieny. Zostawili piktograma w kształcie sierpa i młota. Chyba wprowadzili nasz najlepszy ustrój.. - rozmarzył się Odyniec.
–Jak to możliwe? Podobno obcy nie istnieją... - Tadek perfekcyjnie udał że nic o tym nie wie. Juzef niestety dojrzał pewną nieścisłość w tym wszystkim.
–Zaraz, przecież się narobiliśmy i co my z tego mamy? - spytał po kryjomu Tadka.
–Idioci! - Odyniec się jednak wykapował – Zarabia ten na kogo polu to się stanie! Już telewizja przyjechała, chcą kręcić nowe odcinki “Archiwum X”. podobno tubylcy nadają się bez charakteryzacji..
–Zwłaszcza Pawliszyn... - zaopiniował Juzef.
Tymczasem Pawliszyn, do tej pory zakneblowany by nie śpiewał disco – polo, zdołał się uwolnić – od razu zawył.
–Maja hi, maja hu, maja ha! - zafałszował. Więcej na szczęście nie zdołał. Odyniec miał pod ręką kawał kija i użył go.
–Wstańcie, chodźmy. - zaproponował Tadek – trzeba to zbadać. Szerokie gremium przystało na tę propozycję i wszyscy udali się na piechotę w miejsce “lądowania obcych”.
W okolicy gospodarstwa starego Grzybowskiego zeszła się większość ludności z okolicy. Liczni bazarowi sprzedawcy postanowili nie tracić okazji. W rozstawionych wzdłuż drogi stoiskach można było nabyć wszystko: od źdźbła pszenicy ze środka zbożowego kręgu, mającego ponoć wpływać dodatnio na potencję, po kotlety z rzekomo porwanej przez alienów krowy. Oczywiście nie zabrakło też innych bajerów: papieru toaletowego “Arizona”, dresów “Strefa 51”, czy wina “Kosmos”. Gospodarz pola też wyczuł kasę. Za minutę przebywania na swojej ziemii żądał 2 zł , za zdjęcie jego kręgu z powietrza – 10 zł, a za jeden oddech – 0,25 zł.
–Macie 3, 50? - spytał kolegów Kapitan.
–Pewnie że nie. - odparł Tadek.
–Szkoda, za tę kwotę można sobie wszczepić takiego implanta jak obcy ładują krowom... 
–Nie, dzięki.- Juzef nie był zainteresowany. - Zmyjmy się stąd. Nic tu po nas, może nocą będzie luźniej....

* * *

Nad Zakrzowem zapadł już zmierzch, gdy w okolicy rzekomo nawiedzonej przez obcych pojawiła się znajoma grupka meneli. Ulokowali się w krzakach i spotkało ich zaskoczenie. Nie zastali bowiem oczekiwanego spokoju, na polu było jeszcze tłoczniej ni za dnia. Jakaś grupa popaprańców wynajęła pole na noc i czekała na przybycie obcych.
–Cwele...! I co teraz? - skomentował Tadek.
–Może wbijmy w to pieroga? - zasugerował Juzef.
–Mmmmmmhmmbmmooommm.... - Pawliszyn zaczął nagle coś stękać co zwarzywszy na fakt jego zakneblowania nie było dla niego łatwe. Ale on widział coś co nawet dla jego pustego łba było szokiem. Na niebie dokładnie nad nimi pojawił sie świecący na różowo obiekt. Powiększał się on z każdą chwilą i po paru minutach zawisł im dziesięć metrów nad głową. Zdławione piski Pawliszyna w końcu wkurzyły kapitana. Odwrócił się i już miał przyłożyć cwelowi, gdy też ujrzał TO. Nim zdążył donieść o zjawisku towarzyszom, tajemniczy pojazd zatoczył się i wbił w ziemię na siąsiedniej łące. 
–Co k***a? - zdziwił się Juzef.
–KGB nas namierzyło. Kryć się! - pomyślał Tadek.
W niewyraźnym świetle z oświetlających pole Grzybowskiego reflektorów obiekt przypominał alieński spodek i błyszczał jak pokryty miedzią. Menele podeszli nieco bliżej obiektu.
–Wierzycie w zbiorowe halucynacje? - spytał retorycznie Kapitan. W tym momencie w statku otworzył się właz i ze środka wygrzebało si ę dwóch przybyszów. W nieziemskim świetle płynącym z wnętrza najpierw wydawali się tacy jak w filmach SF, ale potem przybrali mniej więcej ludzkie kształty. Tylko oczy mieli nienormatywnie wyłupiaste. Menele chcieli to treściwie skomentować, ale nie mieli odwagi. Obaj obcy wyglądali jak kafarzy z lokalnej siłowni i mieli automaty Kałasznikowa przewieszone przez ramię. Widać ruska mafia ma dalekie powiązania... . 
–Hej, E. T. ! - zawołał jeden z nich do kolegi. - Mamy ich, to ci co wczoraj podrobili naszego piktograma! 
–Chyba masz rację Alf – odparł drugi bez przekonania. - To co, robimy przechwycenie, spotkanie III stopnia? 
– Tak, wolę tradycyjnie. Jakoś nie mam zaufania do tego złomu. - Alf wskazał swojego kałacha. Ufiaści wrócili do pojazdu. Po chwili z boku pojazdu otworzył się specjalny właz do porywania krów. Zielone światło błysnęło ze środka. Żule przeżyli już niejedne halucynacje poalkoholowe, ale to przechodziło ich najśmielsze oczekiwania...

* * *

Permanentna inwigilacja!!! - Odyniec gdy tylko się ocknął miał ochotę kogoś zabić. Reszta meneli ograniczyła się tylko do solidnej wiązki przekleństw. Porwana grupa zakrzowian znajdowała się w okrągłym pomieszczeniu, przypięta do łóżek pasami. Gdzieś z białych jak śnieg ścian płynęło światło, ale trudno było sprecyzować skąd. Wszystko zdawało się być jakieś takie nienormalne. Odyniec wysnuł teorię, że może ich zamknęli w domu bez klamek, ale w drzwiach klamka była. Poza tym tam nie jest tak czysto. Menele chwilę kontemplowali zgromadzoną w stojących pod ścianą szafach hałdę różnego rodzaju przedmiotów, jednak nic z tego nie wywnioskowali. Konsternację przerwało wejście dwóch alienów. Byli to ci sami co wtedy, ale ubrani w białe fartuszki. 
–To co Alf, robimy wiwisekcję? - spytał E. T. Z obłędem w swych trzech oczach.
–Fajnie by było. Nieźle się przy tym można zrelaksować. Właściwie to mamy wolną rękę, centrala kazała się ich pozbyć, ale nie gadali jak. - ucieszył się Alf.
–To może najpierw zbadamy ich fizjonomię? Mieliśmy wypróbować na nich to czym załatwiają naszych agentów. 
–Masz na myśli CH3OH? 
–Tak, ludzie podobno z upodobaniem to spożywają, ale nasi po spożyciu nadają się tylko do bioutylizacji... Ci osobnicy różnią się od średniej krajowej, zwłaszcza ten zakneblowany, ale możemy trochę poeksperymentować... 
–Dobra.. - Ufiaści wyszli na chwilę i gdy wrócili Alf targał dwustulitrową beczkę CH3OH, która dzięki zmodyfikowanej grawitacji na statku ważyła tyle co kieliszek. E. T. Podłączył meneli do systemu rurek, rurki wetknął do beczki, puścił ciecz i czekał aż zaczną wierzgać. Menele zaczęli się już żegnać z bytem, gdy nagle poczuli dziwne rozweselenie. 
Substancja nie szkodziła im, wręcz przeciwnie. Tadek bezbłędnie rozpoznał w niej najczystszy metylan z bocznicy PKP na Psim Polu. 
W grupce szybko zapanowała rozluźniona atmosfera. Menele zaczęli śpiewać libacyjne przeboje.
–Jak oni mogą to pić? - zdziwił się Alf. Ale Tadek nie był chamem, postanowił podzielić się z ufiastymi. 
–Chodźcie, wypijemy za..... e, może i beż okazji... - zaproponował nalewając każdemu po kieliszku. Ufole ostro protestowali, ale znajomość ziemskich obyczajów nie pozwoliła im odmówić. Na początku zieloni trzymali się nawet lepiej niż menele, ale po dwóch flaszkach ledwo żyli.
–Słabe łby... - skomentował Odyniec – Nawet Pawliszyn więcej wypił. - szturchnął w ramię cwela sączącego wódę rurką przez nos. Nikt nie zaryzykował jego rozkneblowania...
–Ty, aa tenn czego związany? - spytał półprzytomnie E. T. Na widok Pawliszyna.
–No, tego.... sam zobacz... - Tadek wyjął cwelowi skarpetę z paszczy. Idiota jak tylko poczuł wolność zawył;
–Joba joba jej!, Joba joba Jej!, Maja hi, maja hu, maja ha, maja ha ha! 
–Nie, litości! Co za gumowe ucho! - Nawet alieny nie mogły tego znieść – Nawet bezzębne kwikokwiki na naszej planecie śpiewają lepiej! 
–Skąd on zna nasz język? - zdziwił się Alf. Ufolom zdawało się że cwel wyje w języku używanym na ich planecie. 
–Te, zieloni, możecie go wziąć i zostawić tranzytem na Marsie? - Kudłaty miał już na dobre załatwić cwelowatego wokalistę, gdy nagle Pawliszyn ucichł, gęba jego przybrała jeszcze debilniejszy wyraz a z uszu poleciał mu dym. 
–Co się stało? - zdziwił się ufiasty.
–Karta dźwiękowa się mu przepaliła! - ucieszył się Juzef.
–Koledzy... może macie tego więcej? - Tadek nastawił kieliszek i zmienił temat. Beczka opustoszała nadspodziewanie szybko.
–Tam... - Alf wskazał magazyn. Ledwo się trzymał po podłużnym, zielonym obiekcie, tzw. Ogórku. Juzef chwiejnie poszedł i przytargał dwie beczki na zapas. Libacja rozkręciła się na nowo.
–No to chlup! W imię przyjaźni polsko – alieńskiej! - Odyniec najodporniejszy w towarzystwie, skleił trzydziesty z kolei toast. Juzefowi zabawę przerwała niestety nagła potrzeba fizjologiczna. W celu jej zaspokojenia udał się swoim zwyczajem do zlewu, by się odlać. Zlewu nie było, więc spróbował nalać w kącie pomieszczenia. Odczuł tak wielką ulgę, że nawet nie zauważył pewnych anomalii. Płynący podłogą mocz wypalał w ścianie i podłodze dziury niczym kwas. Pod nogami Juzefa powstała przelotowa dziura przez którą widać było pięćset metrów poniżej zabudowania Zakrzowa.
–O żesz....! - Juzef uznał to za delirium, jednak jego towarzysze potwierdzili wizję. Ufole take to zobaczyli i niezbyt się ucieszyli.
–Z jakiego szmelcu oni te statki budują? - wściekł się Alf.
–Dziwne, przecież krowi mocz nie przeżerał.... - przypomniał sobie E. T.
–Kurde, masz MOCz! - Kapitan pogratulował koledze. Miał rację, po chwili mocz dostał się do głównego reaktora napędzającego statek i uszkodził go. Na pokładzie zgasły wszystkie światła i pojazd zaczął błyskawicznie spadać.
–I pomyśleć że ci na ziemi sądzą , że mamy wyższy od nich poziom technologiczny... - wybełkotał ironicznie Alf – Lepiej jak byśmy na rowerze przyjechali.. 
–Te, macie tu jakiś napęd awaryjny ? - spytał Juzef zielonych, ale oni nie kontaktowali. Z upicia chlasnęli mordami na podłogę i udawali kosmiczny mech. Tymczasem Tadek, specjalista w plądrowaniu, znalazł wejście do kabiny pilota. Nikogo tam nie było, więc sam się obsłużył. Ponaciskał kilka guzików i w laboratorium wyrosły z podłogi trzy zespoły napędowe na bazie rowerów Ukraina. W drodze losowania menele wytypowali spośród siebie trzech ochotników, którzy niezwłocznie przystąpili do pedałowania. 
–Szybciej! - ponaglał ich Tadek siedzący na miejscu pilota. Sposób prowadzenia statku przypominał trochę jazdę Żukiem. 
Gdy pedałujący zaczynali już padać, statek odzyskał sterowność.
–Lecim na Szczecin!!- ucieszył się Juzef.
–Może innym razem... - zdeprymował go Kapitan. - Ląduj u Juzefa. Mam pomysł jak sprzedać ten złom.
Statek obcych z grupą meneli na pokładzie to niecodzienny widok, nawet na Zakrzowie. Niektórzy uznali to za najazd żydomasonerii. Telefony do Radia Maryjan wprost się urywały....

* * *

Juzef z ledwością panował nad tłumem zalewającym jego podwórko. 
–Proszę się ustawić kultularnie w kolejce! 3,50 za minutę i dla każdego starczy miejsca... - krzyczał stojąc na pudle po bananach. Nawet Odyniec nie spodziewał się tak dużego zainteresowania statkiem obcych.
–Interes się kręci... - podsumował Juzef liczący cały czas forsę donoszoną od kasy przez Tadka.
–Tak szkoda że obcy w nocy zwiali... za żywych wzięlibyśmy więcej.. - rozmarzył się Kapitan.
–Panowie... a co do podziału zysków... - zaczął Tadek poważnie - .. domagam się stosownych udziałów.. w końcu to ja uratowałem ten statek i nas..
–No tak... ale my pedałowaliśmy! - przypomniał Kudłaty.
–Dobra, potem wynegocjujemy kompromis, teraz trzeba zadbać o kilentów. - Odyniec uspokoił sytuację.
–A gdzie Pawliszyn? - spytał Tadek nie widząc nigdzie cwela.
–No.. tego... robi za obcego... - wydukał Odyniec – znaczy się tylko go pomalowaliśmy na zielono. Udaje aliena na statku. Nie było trzeba zbytnio charakteryzować...

* * *

Tymczasem gdzieś na orbicie okołoziemskiej, na statku “Beria”:
–Idioci, debile, ekstrementy...! Wielki I Sekretarz Alieńskiej Partii Robotniczej – Óń – wyżywał się na swoich podwładnych. - Trzeba było chociaż wszczepić im implanty, to byśmy ich namierzyli..
–Ale szefie.., obezwładnili nas brutalnie... było ich dziesięć razy więcej od nas.. zrobili zasadzkę.. - usprawiedliwiał się Alf.
–Dość! Spi******ać mi z oczu! Zostajecie oddelegowani na Syberię! Będziecie inewigilować susły, tylko do tego jesteście zdolni!!! - wydarł się Qń, po czym odkorkował flaszkę by nieco się uspokoić. Gdy podwładni opuścili jego biuro, o czymś sobie przypomniał.
–Przecież jest jeszcze jeden agent na Zakrzowie.... - pomyślał. - Siedzi tam od dawna, nikt nie będzie go podejrzewał... on ich załatwi....!
Qń natychmiast wyjął czerwoną, służbową komórkę i zadzwonił.
–Halo.... czy to ty Pawliszyn.. ? Kopę lat....! - zawołał do słuchawki. - Tak, tak, wpadnę na kielicha.. słuchaj, jest robota.... Tak, tylko zrób to lepiej niż 11 września.... .


JUZEF
juzefwt@tlen.pl



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
i6
chap1 i6

więcej podobnych podstron