Księga bajek polskich tom 1
O_
Księga bajek polskich
Wybór, wstęp i opracowanie f ntY! 1
Helena Kapełuś LUII1 -L
*
*
Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza Warszawa 1988
;
Ilustrował: Marian Murawski
ISBN 83-205-3720-7
Copynghl by Ludowa Spółdzielnia Wydawn.c/ Wars/awa 1988
Akc
)&
Bajka ludowa w Polsce i
W pradawnych czasach, gdy człowiek nawet nie przeczuwał możliwości utrwalenia słowa pismem, narodziła się umiejętność opowiadania, nierozdziel-nie złączona z darem mowy. Nie potrafimy odtworzyć stadiów jej doskonalenia ani nawet bliżej określić momentu, w którym nasi dalecy przodkowie w wieczornych gawędach przy ognisku, w żmudnych czuwaniach przy zasadzce na zwierzynę lub w chwilach odpoczynku podczas zbiorowych prac odstąpili od prostej relacji o zdarzeniach rzeczywistych, wkraczając w świat fantastycznej fikcji, a zarazem w świat sztuki słowa.
Gdzieś wtedy powstała bajka, może jako marzenie o spełnieniu życzeń, może jako mit o bohaterach, którym udaje się walka z groznymi potworami, karczowanie bezbrzeżnej puszczy, partnerstwo z wiatrem, słońcem i księżycem, może zaś po prostu jako wyraz tęsknoty za innym, piękniejszym życiem, wolnym od spętania przestrzenią, czasem, nieodwracalnością śmierci.
Znają bajkę wszystkie ludy świata i, mimo różnicy ras, obyczajów, stosunków społecznych i kulturowych, mimo odrębności otoczenia geograficznego, istnieje zagadkowa wspólnota wątków, niepokojąca uczonych i tłumaczona przez nich rozmaicie, bądz teorią migracji, bądz jednakowymi na pewnym etapie warunkami rozwoju, a wyrosła najprawdopodobniej po prostu z podobieństwa ludzkich losów i ludzkiej natury.
Pytanie o wiek tworów bajkowych musi mieć wiele odpowiedzi, nieomal tyle, ile jest wątków. Jeden ze znakomitych znawców zagadnień bajki, Anglik Andrew Lang, przedstawiciel słynnej szkoły ewolucjonistów, w trakcie dyskusji na londyńskim kongresie folklorystów w roku 1893 na temat bajki o Kopciusz-ku-Cinderelli stwierdził, iż tylko jedno jest pewne: Rasa ludzi chodzących nago i boso nie mogła wymyślić Cinderelli".
Ale ta konstatacja, ukazująca bezradność wobec problemów związanych z narodzinami bajki, wiąże się z jedną z jej cech najważniejszych. Otóż w toku wieków bajka wytworzyła wprawdzie własne wewnętrzne prawa, własny kształt artystyczny, jednak zachowała niezwykłą chłonność i umiejętność przyswajania sobie nowych treści przy równoczesnym podporządkowaniu ich swej rygorystycznej poetyce. Toteż nie zdziwiłoby nas odnalezienie np. jakiegoś afrykańskiego wariantu Kopciuszka, w którym prześladowana dziewczyna otrzymuje od tajemniczej opiekunki trzy wytworne opaski na biodra, a zgubiony pantofelek zastąpiony jest choćby bransoletą ze słoniowego włosia.
Dzięki odczytanym dawnym alfabetom, takim jak starobabilońskie pismo klinowe czy egipskie hieroglify, wiemy, iż wątki dziś jeszcze żywe w Europie
5
istniały już przed tysiącami lat, nieraz przybrane w formę mitu religijnego, czego dowodem opowieść egipska o podstępnym zgładzeniu bohatera i jego powrocie do życia dzięki wielu metamorfozom czy staroindyjska o królewnie, zaklętej w ptaka, lub hetyckie legendy o boju ze smokiem. Wiele tych motywów odnajdujemy we współczesnym folklorze, a do nich dochodziły w ciągu stuleci nowe. Proces asymilowania nowych treści przebiegał ponad barierami językowymi i przekraczał progi etniczne i kulturowe. To, co z bajek zapisali dla nas zbieracze tekstów ludowych w wieku XIX i XX i co wcześniej zdołali zasygnalizować kronikarze, pisarze i kaznodzieje, przedstawia się jako całość wielowarstwowa, w której dałoby się wyróżnić niby w badaniach archeologicznych kolejne pokłady o różnym wieku i różnym pochodzeniu.
Najogólniej można stwierdzić, iż bajka europejska zawiera elementy, poświadczone już w kulturze śródziemnomorskiej, greckiej i rzymskiej, ta zaś z kolei wchłonęła wiele treści orientalnych, zaczerpniętych z wielkich kultur Azji. Na takim podłożu krzewiły się wątki, stanowiące własność Gotów, Germanów i Skandynawów, Słowian, Galów i Celtów. Zdaje się, że tym ostatnim świat fantastyki baśniowej zawdzięcza w Europie specjalnie wiele: to właśnie z wyobrazni celtyckiej wywodzą się wróżki i elfy, śpiący rycerze, zaklęte zamki.
W średniowieczu pod wpływem nowych kontaktów ze Wschodem, spowodowanych sąsiedztwem Saracenów, zamieszkujących tereny dzisiejszej Hiszpanii, i wojnami krzyżowymi, zadomowiły się w Europie wątki orientalne, które pózniej raz jeszcze, w końcu wieku XVII i w wieku XVIII, w okresie mody na kulturę Turcji, kolejną falą wtargną do naszego ustnego przekazu jako popularne opowiadania ze sławnego cyklu Tysiąc nocy i jedna czy mniej znanego Tysiąc dni i jeden.
Od schyłku średniowiecza, bajki, przekazywane dotąd tylko ustnie, zetknęły się z rozmaitymi treściami, powielanymi poprzez przekaz pisany. Upowszechnienie druku ułatwiło drogę romansom rycerskim, różnym Magielonom, Fortunatom i Poncjanom, z kart książki do żywej tradycji. Podobnie było ze zbiorami anegdot, które bujnie rozkwitły w czasach odrodzenia i których antologie, wydawane w tłoczniach całej Europy, reprezentowały znaczną rozpiętość tematyki, od facecji dworskiej aż po humorystykę ludową, typu niemieckiego Sowizrzała-Eulenspiegla czy czeskich Frontowych praw.
Okres baroku przyniósłszy stabilizację fermentów religijnych, gwałtownie wybuchających w czasach reformacji, pozostawił w żywej tradycji osad wątków religijnych; kazania, prawione przez duchownych protestanckich, a zwłaszcza katolickich, oraz literatura dewocyjna odświeżyły, wydobyły na wierzch dawne, średniowieczne treści, zarówno budujące, jak satyryczne. Zbiory kazań przypomniały stare 5E5B@V0, przykłady, którymi urozmaicano kościelne nauki, a obrokowi" duchowemu towarzyszyły parodie kazań, katechizmu, prześmiewki z głupich czy chytrych sług ołtarza, pastorów, popów, księży i organistów. Cały ten wtór komiczno-satyryczny, naturalna przekorna reakcja na nadmiar wzniosłości, utrwalił się również w tradycji ustnej różnych narodów Europy, niezależnie od wyznawanej przez nie religii.
6
W czasach oświecenia pod wpływem francuskim zrodziła się moda na bajkę fantastyczną, wcześniej już dostrzeżoną przez Włochów, którzy, jak Gian-francesco Straparola i Giambattista Basile, wydali drukiem ludowe opowiadania bajkowe, pierwszy w tomie nazwanym Le piacevoli notti, 1550 ( Miłe noce"), drugi w słynnym // pentamerone (inaczej Lo cunto de li cunti, czyli Bajka nad bajkami", 1634 1636). Teraz, za czasów Króla-Słońce, powstał jeden ze słynniejszych europejskich zbiorów, dziwacznie, jak na wyczucie polskiego odbiorcy, zatytułowany Bajki Mamy Gąski (Contes de ma merę 1'oie, 1697), czyli tyle co bajki opowiedziane przez mityczną opiekunkę dzieci. Autor książeczki, dworzanin królewski Charles Perraułt, wydobył z tradycji ludowej Czerwonego Kapturka, Śpiącą Królewnę, Kota w Butach, Kopciuszka-Popie-luszkę i nadał tym tekstom szlif literacki, zachowując zarazem ich prosty urok i bajkową poetykę.
A pózniej przyszła epoka, która dostrzegła wartości estetyczne tego, co lud tworzy. Romantyczni literaci dopatrywali się w ludowej pieśni, ale także i w prozie, nieskażonego zródła prawdziwej poezji, nowego, ożywczego tworzywa dla wysokiej literatury, uczeni zaś mniemali, że pilne zebranie i przebadanie folkloru rzuci światło na tajemnicę pradziejów człowieka na świecie. Nie przypadkiem też najpopularniejszy zbiór bajek, tłumaczony na wszystkie języki świata, wyszedł z warsztatu dwu filblogów-starożytników. Były to niemieckie Bajki dziecięce i domowe (Kinder- und Hausmarchen) braci Grimmów, Jakuba i Wilhelma. Podobnie jak nikt nie pamięta o Karolu Perraułt jako o autorze uczonych dzieł historycznych, tak nie wie się wiele o zasługach Grimmów w dziedzinie badań nad językoznawstwem i literaturą, wszyscy natomiast znają ich bajki.
Ta edycja, której pierwszy tom ukazał się w roku 1812, otworzyła nową epokę. W całej Europie posypały się zbiory i zbiorki bajek różnych narodowości, a towarzyszyły im roztrząsania teoretyczne, traktujące prozę ludową jako cenny materiał do analiz i wniosków.
Polska nie pozostała w tyle. Do podniet naukowych doszły jeszcze inne, narodowe, skłaniające do zbierania folkloru. Wałka o odzyskanie straconej niepodległości miała się rozgrywać przez z górą sto lat nie tylko na polach bitew i potyczek w kolejnych powstaniach i wojnach prowadzonych nie zawsze o własną sprawę, lecz także we wszystkich dziedzinach życia narodowego, w kulturze, szkolnictwie i nauce. Gdy kraje wolne mogły toczyć beznamiętnie spory o folklor, jego genezę i przemiany, w tym samym czasie kraje pozbawione własnej państwowości sięgały do folkloru jako poświadczenia prawa do autonomii. W Polsce wiązano też z folklorem inne jeszcze nadzieje. Chłop, o którym od czasów kościuszkowskiej insurekcji wiedziano, że żywi i broni", w epoce romantyzmu okazał się również właścicielem i stróżem kultury innej wprawdzie, dotąd nie docenianej, ale archaicznej, szacownej i pięknej. W jej poznaniu i wprowadzeniu w życie całego narodu upatrywano skuteczny sposób na zjedndczenie wszystkich warstw społecznych, na niwelację przepaści, jaka dzieliła chłopa od reszty narodu.
7
Rozpoczęcie pracy nad zbieraniem bajek było startem z punktu nieomal zerowego, inaczej niż w przypadku pieśni, gdzie istniało sporo doświadczeń o tradycji prawie dwuwiekowej. Wprawdzie i u nas, począwszy od średniowiecza, kronikarze i kaznodzieje wplatali w swoje teksty wątki bajkowe, podobnie zaś czynili pisarze, jak np. Krzysztof Kobyliński, który rzewną historię o siostrze i jej bracie-baranku (1558) powtórzył wierszem łacińskim, czy jak Jarosz Morsztyn, autor Banialuki (ok. 1620), rymowanej bajki o królewiczu, poszukującym utraconej żony. Z epoki staropolskiej pozostała nam spora dokumentacja bajkowa, świadczy ona jednak raczej o występowaniu u nas pewnych wątków niż o formie, w jakiej ustnie je przekazywano, gdyż każdy, kto parafrazował tekst ludowy, nadawał mu kształt artystyczny, zgodny z aktualną modą literacką i wymogami uprawianego przez siebie literackiego gatunku.
Wspomniana wyżej Historia ucieszna o Banialuce, królewnie południowej krainy, ciesząca się dużym powodzeniem, o czym świadczą jej częste przedruki, zarazem ilustruje stosunek do bajki. Imię bohaterki stało się terminem potocznym, używanym jako synonim zmyślenia, głupstwa, rzeczy nieprawdopodobnej ; w ten sposób czytelnicy wielu wydań podsumowali fantastyczne przygody Banialuki i jej ukochanego, zarazem jednak aprobując tę lekturę. Ale i termin bajka" w epoce staropolskiej miał również wyrazne zabarwienie ujemne jako odpowiednik plotki, wymysłu, czczej gadaniny. Natomiast w odniesieniu do bajki tzw. zwierzęcej tę samą nazwę przyjmowano w sposób naturalny, może dlatego, że teren przygotowała tu długa tradycja szkolna, w której bajka typu ezopowego, kontynuowana przez La Fontaine'a, w ciągu długich wieków cieszyła się uznaniem, toteż ani tłumacz Ezopa, Krzysztof Niemirycz, w roku 1699, ani autor znakomitych Bajek i przypowieści, Ignacy Krasicki, w 1779 r. nie wahali się słowa bajka" wprowadzić na karty tytułowe swych tomików.
Atmosfera nieco przychylniejsza dla bajki magicznej zapanowała dopiero pod wpływem mody, gdy francuskie edycje rozmaitych Opowieści czarodziejskich" i Gabinetów wróżek" wraz z Tysiącem nocy w przekładzie A. Gallanda utorowały sobie drogę do salonów i na półki biblioteczne, niektóre zaś, jak dzieło Gallanda, doczekały się nawet tłumaczenia polskiego (1767 1769).
Najwyrazniej jednak pierwszy nasz romantyczny wydawca bajek, Kazimierz Władysław Wójcicki, odczuwał jeszcze pewną niewygodną dwoistość terminu, aby więc podkreślić wagę swego zbioru i odciąć się od złych skojarzeń, wprowadził jako synonim zapomniane słowo klechda", o niezupełnie jasnym znaczeniu, za to brzmiące tajemniczo i dostojnie.
Zarówno K.W. Wójcicki w Klechdach (1837), jak śląski nauczyciel Józef Lompa, którego rozproszone w czasopismach i rękopisach Bajki i podania wydano dopiero w 1965 3., jak przede wszystkim Antoni Józef Gliński w swym dziwacznym Bajarzu polskim (1853) nie znali jeszcze pojęcia wierności tekstowej i stosowali zapis literacki. Najbliższy ludowemu oryginałowi był Lompa (1797 1863), zżyty na co dzień z.gwarą, instynktownie rozumiał walory prostoty i, choć bajkę transponował na język literacki, czynił to stosunkowo wiernie, a nawet próbował przeciwstawić się praktykom Wójcickiego, wytyka-
8
jąc mu daleko posunięte stylizacje. O wiele dalej, aż po granice mistyfikacji, poszedł Gliński, który do swego Bajarza wciągnął nawet teksty tłumaczonych przez siebie utworów Puszkina. Parafrazy zawodowych literatów (W. Zmorski czy R. Berwiński) stanowią osobne zagadnienie. i
Przeciwko przeinaczaniu tekstów ludowych, czego nagminnie dopuszczali się pierwsi kronikarze folkloru, występował już w roku 1842 Józef Ignacy Kraszewski, a datę tę warto przypomnieć, gdyż nie tylko bracia Grimmowie w początkach XIX stulecia, ale i pózniejsi od nich różni znakomici zbieracze (np. Afanasjew) nieraz grzeszyli przeciwko zasadzie wierności wobec ludowego narratora.
Od tej słabości nie zawsze wolny był i największy z polskich, a może i słowiańskich, zbieraczy, autor monumentalnego Ludu, Oskar Kolberg (1814 1890). Zmuszony nieraz do wyręczania się swymi współpracownikami w terenie, drukował teksty w takiej postaci, w jakiej je od nich otrzymywał; te, które zapisywał sam, na ogół respektowały i gwarę, i tok żywej mowy, w miarę jego możliwości. Kolberg bowiem, etnograf-samouk, zdobywający swą wiedzę w ciągu długich, żmudnych lat pracy w terenie, nadto obdarzony z natury świetnym słuchem, rozwiniętym przez muzyczne studia, nie posiadał przygotowania językoznawczego i choć doskonale odróżniał narratorów dobrych od miernych, nie zawsze potrafił ich opowiadania utrwalić precyzyjnie.
Precyzję w tym zakresie narzucą dopiero zbieracze-gwaroznawcy, zaś o obowiązku respektowania gwary zaczną przypominać wszelkie instrukcje drukowane w ludoznawczych czasopismach. Mimo to, amatorskie zapisy bajek będziemy spotykali jeszcze bardzo długo, aż po nasze czasy.
Pionierem w dziedzinie dialektologii był Lucjan Malinowski (1839 1898), krakowski językoznawca, który podczas swej wyprawy na Śląsk w 1869 roku zgromadził ponad 200 wariantów bajek w ich autentycznym gwarowym brzmieniu, a dokonał tego w trzy miesiące, pokonując niechęć administracji pruskiej i austriackiej oraz niedowierzanie i nieufność swych informatorów. Owocem tych trudów był zbiór zapisany fonetycznie, co sprawiło, iż ukazał on się drukiem dopiero po śmierci Malinowskiego, w latach 1900 1901, staraniem Akademii Umiejętności w Krakowie.
O ile ludoznawcy romantyczni działali zdani tylko na siebie, w najlepszym razie na jakąś przyjacielską pomoc, to ich koledzy z epoki pozytywizmu już mieli za sobą zaplecze instytucjonalne, takie, na jakie pozwalały stosunki pod zaborami: Akademię Nauk w Krakowie (od 1872), Towarzystwo Ludoznawcze we Lwowie (od 1895), czasopismo Wisła" w Warszawie (od 1887), wychodzące pod światłym kierownictwem Jana Karłowicza, staraniem garstki ludzi dobrej woli i skromną pomocą Kasy Mianowskiego.
Tutaj w wydawnictwach Akademii, w Zbiorze Wiadomości do Antropologii Krajowej" i Materiałach Antropologiczno-Archeologicznych", w lwowskim Ludzie" i warszawskiej Wiśle" kształtowały się tradycje edytorskie, czuwały zespoły redakcyjne, z wolna powstawały kadry stałych współpracowników. Zarówno akademicka Komisja Antropologiczna, jak pisma ludoznawcze
9
skupiały badaczy folkloru rekrutujących się i z dobrze przygotowanych fachowców, i z amatorów. Byli to na ogół ludzie związani z terenem: lekarze, prawnicy, nieraz księża i właściciele ziemscy, przede wszystkim zaś nauczyciele. Do ostatniej kategorii należeli zwłaszcza ludoznawcy z zaboru austriackiego, gdzie szkolnictwo średnie u schyłku zeszłego stulecia było obsadzone wychowankami dwu polskich uniwersytetów, wdrożonymi do pomocniczych prac naukowych i obeznanymi z dialektologią. Temu zespołowi ludzi, wśród których znalezli się tak wybitni, jak Izydor Kopernicki (1825 1891), Stanisław Ciszewski (1865 1930), Seweryn Udziela (1857 1937) i pomniejsi: Stanisław Chełcho-wski (1866 1907), Bronisław Gustawicz (1852 1917), Jan Świętek (zm. 1926), Aleksander Saloni (1866 1937) i wielu, wielu innych, zawdzięczamy ogromną dokumentację do kultury i sztuki ludowej, w tym także do bajek.
Dwudziestolecie międzywojenne pozostawiło po sobie znacznie mniej materiałów, choć na ten okres przypadło zainteresowanie Warmią i Mazurami, owocniejsze dla bajki niż w epoce poprzedniej (działalność A. Steffena), oraz edycja Wyboru polskich tekstów gwarowych (1929), zebranych przez wybitnego językoznawcę Kazimierza Nitscha, a zawierających sporo bajek w zapisie fonetycznym.
Sytuacja po 11 wojnie światowej uległa zmianie, ponieważ wskutek szybkiej industrializacji i urbanizacji, pod działaniem szkoły i środków masowego przekazu, repertuar ustny zmienił swój profil, bajka magiczna zaczęła gwałtownie się kurczyć, ustępując miejsca opowiadaniom komicznym. Jest to zjawisko znamienne w ogóle dla całej Europy, a towarzyszy mu inne: opowiadania stają się coraz krótsze nikt nie ma czasu na słuchanie tasiemcowych historii, nikt też nie ma czasu, by je godzinami prawić. I choć zbieracze od półtora wieku nawołują do ratowania ginących zabytków literatury ustnej, to ich apele dopiero dziś wydają się w pełni uzasadnione: pewne wątki zanikają, do innych wchodzą nowe realia i odpodobniają kształt dawniejszy, wreszcie coraz szerzej upowszechniają się treści narracyjne zaczerpnięte z filmu i literatury; ta ostatnia grupa tworzy zresztą teksty o krótkiej żywotności. Wbrew spodziewaniom za to, ciągle jeszcze dość żywotne są opowiadania fantastyczne o duchach, strachach, upiorach, niekiedy przemieszane z wydarzeniami sensacyjnymi, niekiedy zawierające pogłosy starych, na pozór wygasłych wierzeń. No i oczywiście krzewi się opowiadanie komiczne, w różnych odmianach, od zwięzłej anegdoty po formy bardziej rozbudowane; także i tutaj narratorzy niejednokrotnie sięgają do starych schematów i obudowują je nowymi realiami, czasem zaś obserwujemy ciekawe zjawisko przechodzenia wątków wierzeniowych poważnych w komiczne, jak w pysznej śląskiej anegdocie o bojazliwej kobiecie, która w drodze przez cmentarz cieszy się ze spotkania zapóznionego przechodnia i pyta go, czy się nie boi, na co on odpowiada: Jak żyłem, to się bałem". Należy w tym upatrywać symptomat potwierdzający rozsypywanie się dawnego świata wierzeń, a więc procesu zupełnie oczywistego.
Zdając sobie sprawę z szybkiego regresu bajki w jej postaci znanej z wieku XIX, usiłowano uchwycić moment przemian, dobrze widoczny zwłaszcza na
10
terenach silnie uprzemysłowionych, tj. na Śląsku, który w czasach powojennych doczekał się bodaj najlepszej dokumentacji (prace Doroty Simonides oraz Józefa Ligęzy). Z innych regionów budzi zainteresowanie Śląsk Cieszyński, Podhale, także Warmia i Mazury, w mniejszym stopniu Polska centralna. Dość silna jest też tendencja do reedycji dawnych zbiorów, o czym świadczy wznowienie dzieł Kolberga. Na ogół edycje od roku 1957 ukazują się w oprawie naukowej, respektując międzynarodowy system klasyfikacji wątków, powstały w Finlandii, a ostatecznie przygotowany przez Fina Aanti Aarnego i Amerykanina Stitha Thompsona. Na polski grunt przeniósł go Julian Krzyżanowski, znakomity znawca naszego folkloru, autor katalogu Polska bajka ludowa w układzie systematycznym (1962 1963). Praca ta pozwala na zestawienie polskiego materiału z obcym i stanowi punkt wyjścia do różnorakich badań nad bajką, nadto jako pierwsza duża próba katalogu bajek słowiańskich umożliwia orientację w specyfice materiałów słowiańskich.
Artyzm bajki ludowej jest o tyle trudny do określenia, że stanowi teren, na którym jej cechy gatunkowe krzyżują się z cechami indywidualnymi, właściwymi dla różnych narratorów.
Jednak nawet bajarz obdarzony żywą, twórczą fantazją respektuje kilka naczelnych prawideł, bez których jego opowiadanie nie mogłoby nosić miana bajki. Bajka rozgrywa się wszędzie i nigdzie, w nieokreślonej przestrzeni w jednym państwie", w jednej wsi", jak głoszą formuły rozpoczynające bajkową opowieść w różnych językach europejskich, co znakomicie podchwycił Jan Brzechwa w swym wstępie do parafrazy Kopciuszka:
W pewnym kraju dalekim, Którego dzisiaj już nie ma I na mapie go znalezć nie można...
Drugim elementem niewymiernym jest czas, zarówno ten, w którym narrator osadza akcję, jak i czas własny bohaterów. Angielscy bajarze powiadają: Once upon the time", niemieccy Es war einmal", francuscy Une fois", nasi zaś wprowadzają słuchacza formułą: Pewnego razu", Musiało to być bardzo dawno" albo Kiejsi było tak". Autorzy parafraz literackich, wykorzystując wątki ludowe, często ulegali pokusie łamania tej ludowej zasady i albo usiłowali wprost osadzić akcję bajki w jakimś historycznym momencie, albo też przez wprowadzenie znamiennych dla pewnej epoki realiów historycznych sygnalizowali czytelnikowi, o jaką epokę im chodzi.
W bajce ludowej czas historyczny nie istnieje, inaczej niż w podaniu, choćby zaczynała się ona tak, jak kujawski wariant o królewnie-strachu: Jeden polski król Władysław nie miał żadnego potomka...". Wbrew pozorom
11
sytuacja pozostaje niedookreślona, naprawdę bowiem narrator mógłby tu równie dobrze wymienić imiona dziesięciu innych królów i nie zmieniłoby to faktu, że historia o dziewczynie-potworze nie rozgrywa się w żadnym konkretnym miejscu ani czasie, a wymieniony król pozostaje bajkowym stereotypem.
Podobnie jest- z kolejami losu bohaterów, wpisanych w ten nieokreślony, niewymierny, pozahistoryczny czas: ledwie poznaliśmy dwoje dzieci, brata i siostrę wygnanych przez złą macochę lub pozostawionych w puszczy przez ro-dziców-nędzarzy, a już w następnym epizodzie widzimy ich jako dorosłych kandydatów do małżeństwa z królewną lub królewiczem. Bajarze rosyjscy w takich razach ratują się gotową formułą: Oni rośli nie z dnia na dzień, lecz z godziny na godzinę", nasi rzecz pozostawiają domyślności odbiorcy i jego zorientowaniu w konwencji bajkowej.
Jeśli bohater czy bohaterka udaje się na poszukiwanie cudownej żywej wody, zaginionego męża lub utraconej żony czy po prostu przygód, to choćby narrator dodał, że podróż trwała siedem lat, nie oznacza to realnego upływu czasu, w którym z dziewczyny wyrasta kobieta, a z królewicza człowiek w pełni wieku męskiego, tylko umowny znak, że sceneria się zmieniła, że wkraczamy w inny, nowy epizod fabuły.
Z tego wyjęcia bajki spod praw rządzących czasem ludzkim zdają sobie sprawę narratorzy, toteż gdy opowiadanie dobiegnie szczęśliwego końca, sprowadzają swych słuchaczy z tej zaklętej krainy z powrotem na ziemię często właśnie przy pomocy odpowiedniej formuły, która sygnalizuje zamknięcie opowiadania.
Pozostaje jeden jeszcze czas, wprawdzie nie dany bezpośrednio, lecz zapisany mimochodem, to przybliżona data opowiadania konkretnego wariantu. Ulotne słowo bajki, utrwalone w druku lub zapisie magnetofonowym, przemienia się w stabilny tekst, który w warstwie pojęć autora, wplecionych przezeń drobnych realiów, przechował znamię epoki i środowiska, w jakich go opowiedziano. Zagadnienie owego realizmu bajki i zawartych w nim sygnałów chronologicznych jest sprawą osobną i trudną, a zarazem bardzo istotną właśnie dla bajek polskich. Trudną dlatego, że z upływem lat konkretne nazwy pieniędzy, miar ziemi, nawet szarż wojskowych tracą swe pierwotne znaczenie i stają się jedynie synonimem dostatku, odległości, dostojeństwa; tak bajarz współczesny, Józef Jeżowicz, operuje nazwą rubla, by uzmysłowić wielkość okupu, złożonego przez pana, tak inni posługują się w podobnych przypadkach talarami, dukatami, czerwonymi złotymi. A bajka polska w tych dokładnych określeniach właśnie szczególnie się lubuje, podobnie jak w pozornie precyzyjnym podawaniu czasu wydarzeń, z pominięciem pór roku, miesięcy, tygodni, za to z określeniem godziny: wieżą ją rano o siódmy godzinie", to było o drugi godzinie" itd.
Kolejną cechę gatunkową bajki europejskiej, także i naszej, związaną z jej nastawieniem na prymat akcji, dziania się, stanowi charakterystyczne pomijanie refleksji nad stanami psychicznymi bohaterów i ich wewnętrznymi przeżyciami. Tę właśnie regułę, która powstrzymuje narratora przed wgłębianiem się
12
w motywację i analizę postępowania bajkowych królów, królewiczów, kopciuszków, żołnierzy i złych macoch, najczęściej łamią literackie przekazy ludowego tekstu, bądz dla osiągnięcia efektów moralizatorskich, bądz dla przyozdobienia toku opowiadania.
Bajka ludowa poprzestaje na stwierdzeniu najzwięzlejszym: A ta córka tygo wdowca była ładna, a ty wdowy brzydka i za to ta macocha dokucała stra-śnie ty swoi pasirzbicy". Albo: To go ten starszy brat bił, poniewierał, bo mu hańba była, że ten brat taki nieciekawy", gdy żołnierz zabiegający o awans wstydzi się swego młodszego brata. Albo wreszcie, gdy siostra chce przeciwdziałać zbrodni: średniej jej się żalno zrobiło i zacęna ją bronić". W tych lapidarnych konstatacjach czasem jedno określenie, bądz pochodzenia przysłowiowego, bądz zwykły przymiotnik, nacechowuje sytuację uczuciową wyrazistością: dziewczyna płacze, aż łzy z kamnienia lecą", siostra wita braci rzewliwie", królewna porwana przez smoka z boleścią cekała, kieby jak najprę-dzy ten dzień drugi prziseł", w którym miał zjawić się wybawca.
Posługując się najprostszymi środkami niejeden narrator potrafi osiągnąć artystyczne efekty, jakich mógłby pozazdrościć nawet i znakomity pisarz. Dokonuje się to najczęściej nie za pomocą tyrad odautorskich, lecz za pośrednictwem dialogu, który stanowi w bajce naturalne dopełnienie akcji, często także formę przekazywania informacji o uczuciach bohatera; gdy pamiętamy o tym, iż opowiadaniu towarzyszy gest i mimika bajarza, swoisty, a nie utrwalony na taśmie filmowej teatr jednego aktora, zrozumiemy, dlaczego bajka znajdowała tak wdzięcznych słuchaczy.
Może jest sprawą przypadku, a może regułą, że zawarte w dialogach partie liryczne częściej trafiają się w opowiadaniach bajarek-kobiet. Przynajmniej na kilka z nich warto zwrócić uwagę. Narratorka z okolic Przasnysza, Julianna Gortatka, prawiąc o losach opuszczonej przez narzeczonego dziewczyny, wkłada w jej usta takie wyznanie, ujęte w wyrazny okres: Karlinie, AC juześ o mnie zabacuł? Ja wej-em cię od ciorta przeklętego obroniła, a ty me tera porzucasz? Wyprowadziłeś me od matki moi, a tera me ostawias?..." Inna bajarka, Ślą-zaczka spod Kozla, Mertina Koszelka, tak każe rozpaczać swej bohaterce, która po długiej wędrówce, w której zdarła żelazne trzewiki i żelazną laskę, napłakała kociołek łez, odnajduje utraconego męża, a ten jej nie poznaje: a jenych cię najść nie mogła. Terazech cię znadła ni może od ciebie słówka dostać". Nie przeszkadza nam świadomość, że ta sama sytuacja i analogiczna formuła występuje stale w jednej z bajek europejskich tutaj jest świeża i wzrusza. ' %'.-' %"
Zapewne też kobieta opowiedziała dla Kolberga na Kujawach bajkę O trzech braciach-ptakach" i ich siostrze skazanej na śmierć wskutek intryg teściowej: Aza ij upadła, tak ona matka mężowa duchem tę łzę porwała i w chusteczkę owinęła. Druga ij łza upadła, i tę kroplę, i trzecią matka porwała i owinęła". Wówczas niewinnie prześladowana przemówiła: Ach, matko, jakie żeś mi męki zadawała (...), a tera mi moje łzy kradniesz?"
Niekiedy bajarze zamiast szukania własnych, niebanalnych, określeń po-
13
sługują się gotową formułą. Gdy narzeczona lub żona wraca do swego pierwszego wybrańca, porzucając jego następcę, odwołuje się do opinii zebranych parabolą o zgubionym kluczu do szkatułki i niewiele wartym, dorobionym pózniej goście zaproszeni na bankiet radzą jej wrócić do klucza starego. Oczywiście parabola ma podtekst zupełnie jasny, ale dzięki swemu wdziękowi i zwięzłości pozwala na dosadne i zarazem przekonujące uzasadnienie decyzji.
Matka zbójów, Słońca, Księżyca i Wiatru, ukrywszy w domu zabłąkanego wędrowca, słyszy stereotypowe pytanie, jakim wita ją wracający grozny gospodarz:
Tfy, parparusza,
Śmierdzi mi tu z tego świata dusza!
Powiadej, kogo tu masz!
lub krócej:
Córo, córo, Cłowiecą dusę cuć!
i niekiedy udziela również stereotypowej odpowiedzi:
Nie buł ci tu ani ptaszek,
Ani żaden krogulaszek,
Nie mówiąc grzeszny człowiek!
Ta ostatnia formułka, spotykana rzadko, posiada swój odpowiednik w analogicznej formule, bardzo poetyckiej, a obrazującej oddalenie krainy, do której bohaterka zawędrowała:
Tukej ptaszek nie doleci I miesiączek nie doświeci Ani wiatrek nie dodmuchnie.
Osobliwość jej polega na tym, że wywodzi się ona z zupełnie innego gatunku twórczości ludowej, mianowicie, z zamawiań, w których służy jako określenie odludnego miejsca, dokąd zamawiacz odsyła urok, ból, chorobę, tak by nie mogły nikomu szkodzić. W naszym przypadku jest to zarazem zwięzłe określenie sytuacji, element dekoracji, ale i poszerzenie znaczeniowe epizodu o element grozy i niesamowitości.
O ile wspomniane mimochodem formuły początkowe, skromne i mało efektowne, występują w naszych tekstach pospolicie, to formuły wewnętrzne, takie jak powyższe, są w naszych bajkach rzadsze, a podobnie rzadko występują formuły zamykające tekst. Niegdyś było ich zapewne więcej, i to używanych w różnych funkcjach. Jedna z nich, o której uprzednio była już mowa, to funkcja artystyczna: narrator wprowadza samego siebie jako uczestnika wesela, które obowiązkowym happy endem kończy fabułę; z uczty wraca on w rozmaity sposób do własnej wsi (np. wsadzony w armatę i wystrzelony). W ten sposób formuła finalna stanowi pomost między światem fikcji i światem realnym. Ale za-
14
razem taki typ formuły nawiązuje do stosunków bardzo archaicznych, jest bowiem śladem zapomnianych zwyczajów, gdy bajarza wynagradzano za jego kunszt narratorski z wesela wrócił on głodny i spragniony ( I ja tam byłem, miód i wino piłem, po brodzie kapało, w gębie nic nie postało") lub obdarty (,,I jo bułam na tym weselu, mniołam klejd z papsieru, buty śklane, kapelus z pomozki. Jakem jechali do kościoła, to mi się kapelus roztopsiuł, jakem szli po cementowych trepach do kościoła, to mi się buty potłukli, a jakem jechali z kościoła, padał deszcz, to mi się klejd rozleciał") i oczekuje poczęstunku lub podarku.
Następna kategoria formuł służy baśniowemu wymiarowi sprawiedliwości; wywodząc się z dawnego prawa obyczajowego lub z okrutnego krwawego saksona", tj. prawa magdeburskiego, przyjętego u nas powszechnie w XVI w. w miastach, operują one spaleniem na stosie, rozerwaniem końmi, włóczeniem żelaznymi bronami. Kiedyś nie były one fikcją wspomnijmy, że zgodnie ze świadectwem kronik jeszcze w XIV wieku książę mazowiecki Ziemowit III kazał końmi rozszarpać domniemanego kochanka swej żony. Narrator dziewiętnastowieczny nie rozumie już ich realnych desygnatów, a wytarta z pierwotnego znaczenia formuła znaczy tylko tyle, że zli zostali ukarani. W tej grupie spotykamy także wyrok, wydany przez winowajczynię nieświadomie na siebie samą. Ten motyw podchwycił i wykorzystał literacko Słowacki w Balladynie, zaś formułę o uczestnictwie w weselu spożytkowali Mickiewicz w epilogu Pana Tadeusza i Kraszewski w Chacie za wsią.
Wreszcie występują jeszcze zakończenia, w których parę do słowa koniec", skończyło się" stanowią przypadkowe wyrazy, rymujące się z nimi, jak np. w zwrocie dwie dziurki w nosie i skończyło się" lub bajka się skończuła, świnia ogun zakręciuła".
W bajkach pojawia się również inny element wierszowany: pieśń. Istnieje kilka typów bajkowych, w których organiczną częścią są partie śpiewane. Tę odmianę nazwano u nas bajką-śpiewanką, posługując się kalką terminu francuskiego chante-fable, a występuje ona w Polsce najwidoczniej od dawna, skoro jej ślad spotykamy już w wieku XVII. W opowieści o zazdrosnych sio-strach-morderczyniach, która swój umowny tytuł Maliny" zawdzięcza głośnej balladzie Aleksandra Chodzki, duch zabitej dziewczyny odzywa się głosem fujarki:
Graj, pastusku, graj, Bóg ci dopomagaj. Starsa siostra zabijała, Młodsa mnie siostra broniła, Graj, pastusku, arai!
Ta inkantacja, w formie incipitu, sparafrazowana w kolędzie ze zbioru J. Żabczyca w roku 1630 jako Oj, pasterzu, graj, Bóg ci pomagaj", świadczy, iż już wtedy bajka była znana w Polsce w tej postaci.
15
W ogóle zdarza się często, że pieśń pojawia się jako cecha wyróżniająca istoty pozaziemskie; tak przemawia utopiona królowa, która nocami powraca do swego dziecka, zaklęty królewicz, który ze studni odzywa sig do dziewczyny, brat przemieniony w baranka. Być może, wiąże się to z przekonaniem o magicznej funkcji śpiewu, choć znamy bajki, zresztą bez porównania rzadsze, gdzie osią konstrukcji w fabule komicznej bywa także pieśń, jak to ma miejsce w zabawnej facecji o karczmarce i złodziejach, którym herszt przekazuje wskazówki w formie tanecznych przyśpiewek.
Mimochodem wspomniana sprawa czarodziejskiego śpiewu prowadzi do zagadnienia archaizmów, zawartych w bajkach. Przysłuchując się opowiadaniu bajek lub przeglądając ich zbiory nie uświadamiamy sobie, ile tam tkwi śladów zamierzchłej przeszłości, reminiscencji dawnych wierzeń i obrzędów, dochowanych w postaci skamielin kulturowych, przez dawniejszych badaczy określonych mianem przeżytków".
Odsunąwszy na bok opowieści o czarownicach, strachach, demonach wodnych i powietrznych, gdzie owe przeżytki są na swoim miejscu, spójrzmy pod tym kątem na bajkę magiczną. Gdy we współcześnie zapisanym śląskim tekście gospodyni stawia przed domem miotłę, by zagrodzić drogę złym mocom, narrator niejasno zdaje sobie sprawę, że chodzi tu o zabieg magiczny, gdzieniegdzie jeszcze praktykowany. Gdy jednak w tekście spod Przasnysza, zanotowanym niemal przed stu laty, bajarz kazał swym bohaterom, trzem braciom, wyciąć w korze drzewa na rozstaju swe imiona, to bezwiednie a nieudolnie kopiował epizod z innej bajki, gdzie ten motyw funkcjonuje, w pełni żywy: bracia rozchodząc się wbijają w drzewo trzy noże czyj zardzewieje, temu grozi niebezpieczeństwo i pozostali spieszą mu na ratunek (por. bajkę Dygasińskiego Byś i Dyś", w której pisarz wykorzystał ludowy motyw). Wróżebna funkcja żelaza, znana choćby z praktyk wigilijnych, stanowi tu relikt prawidłowo osadzony w fabule, zaś wariant przasnyski uwydatnia proces wygasania i degeneracji motywu magicznego, z którego wietrzeją treści dawniejsze.
Takich przykładów można by wymienić sporo, a do nich dochodzą inne z dziedziny zapomnianej od wieków obyczajowości. Bajka o braciach-zabój-cach smoka zawiera epizod odwiedzin brata-blizniaka u bratowej, która bierze go za swego męża i kładzie się z nim spać; brat umieszcza między nią i sobą miecz. Narrator nie rozumie już symboliki tego gestu, zaczerpniętego ze zwyczajów średniowiecznego rycerstwa, i przenosi tę sytuację na noc poślubną właściwego bohatera. Ponieważ braci jest trzech, każe się w ten sposób zachowywać każdemu z nich, być może, pod wpływem bajkowej konwencji trzykrotnego powtarzania identycznych epizodów.
W baśniowym podaniu tatrzańskim o zasypanych lawiną głazów juhasach pojawia się motyw, znany w Polsce od czasów dziełka W. Rozdzień-skiego Oj<)'kina terraria (1612): dusze zabitych pomagają przy wypasie owiec tak długo, dopóki wdzięczni pasterze nie podarują im nowej odzieży; odchodzą wówczas z narzekaniem: Juzeście nas wypłacili". Żaden z narratorów (a znamy kilka wariantów opowiadania) oczywiście nie może wiedzieć, iż
16
w średniowieczu ubranie, dodane do rocznej wypłaty, znaczyło zerwanie umowy o pracę.
Słowem, to, co kiedyś było odbiciem realnych stosunków, zrozumiałym i dla bajarza, i dla jego słuchaczy, pozostało w bajce już tylko w roli elementu estetycznego, przydając tekstowi ozdoby lub tajemniczości.
Tak dzieje się zresztą w przypadku reliktów zbyt oddalonych w czasie od kręgu naszych doświadczeń. Natomiast polska bajka, znana z zapisów dziewiętnastowiecznych, zawiera pokazny ładunek rzeczywistości, wśród której ją opowiadano, i bodaj to właśnie stanowi jej wyróżniającą cechę; jeszcze dziś są one zrozumiałe, z biegiem lat podzielą los swych poprzedniczek.
Ten realizm naszych bajek łączy się z tak charakterystyczną dla baśniowej poetyki projekcją marzeń" o karierze życiowej, o sytości i dobrobycie. Wprawdzie ta wizja dostatku, oglądana obecnie z pozycji społeczeństwa, w którym rozpiętość zamożności wydatnie się zmniejszyła, nieraz wywołuje uśmiech, zwłaszcza gdy przypomina znaną piosenkę Tadeusza Chyły o rozkoszach bycia cysarzem". Nie zamierzony komizm płynie stąd, iż bajarz konstruuje świat królów i panów według własnych o nim wyobrażeń, a więc w rezultacie otrzymujemy stereotypowy obraz władcy nie rozstającego się ani na moment z koroną, dzielącego czas między nieustanne wojny i równie nieustanne bale, na których rozstrzyga się wszystkie ważniejsze sprawy, obraz krainy ludzi zawsze sytych i nie zajętych żadną pracą. Monotonię tego tła rozpraszają szczegóły: jeśli bajarz ma ochotę nazwać potrawy z królewskiego stołu, to wspomni rosół, bułki, mięso, wino; jeśli opisze szczegółowiej wnętrze, to przeniesie na królewski zamek sprzęty, oglądane w wiejskim dworze: kanapę i komodę. Naiwne znamiona bogactwa nikną jednak, przyćmione blaskiem skarbów, jakie wnosi z sobą w świat uprzywilejowanych bohater bajkowy, syn ubogich chłopów czy wygnany z domu królewicz.
Od dawna zauważono, że w twórczości ludowej, zarówno w bajce, jak i w pieśni, ogromnie ważną rolę odgrywa złoto. Wybrańcy losu odznaczają się złotymi włosami, za sprawą czarodziejskich pomocników lub czarodziejskich przedmiotów wchodzą w posiadanie skarbów, szaty ofiarowane im przez cudownych opiekunów bywają srebrne, złote, diamentowe, niezwykłe sakiewki sypią im złote monety, bajkowe pałace przez nich budowane lśnią od złota i klejnotów, przy których bledną splendory królewskie.
Konwencja złota", cecha bajki stylistyczna, ale i treściowa, może być uznana za jeden z przejawów wspomnianej projekcji marzeń", przejaw zresztą nie jedyny, bowiem obok niego dadzą się dostrzec inne, bardziej realistyczne; Opowieść o diable na pokucie, zapisana pod koniec wieku XIX" w Przasnyskiem, zawdzięcza swemu wykonawcy, nie znanemu bliżej Piotrowi Połomskiemu, nasycenie dwiema tendencjami, fantastyką i realizmem. Do bajki magicznej Połomski, narrator z inklinacjami do rozwlekania fabuły, choć niewątpliwie utalentowany, wplótł cały katalog prac rolnych z ich drobiazgowym opisem, a przy okazji przedstawił sprawne gospodarowanie, takie, jakie rolnik może osiągnąć przez dostątęksiły roboczej i pieniędzy na inwestycje. Obydwa warunki spełnia
i 7 */
diabeł-parobek: zasobna diabelska kieszeń, diabelska przemyślność i tężyzna fizyczna wyciągają biednego chłopa z nędzy i czynią zeń zamożnego gospodarza.
Narrator, zafascynowany tą wizją, traci z oczu demoniczne cechy swego bohatera i o jego pokucie u rolnika opowiada jak o pasjonującym eksperymencie, w którym ów diabeł odgrywa rolę inwestora, maszyny, nieraz nawet doradcy--agronoma (np. fragment o zmeliorowaniu bagnistego wądołu). Gdy natomiast wypada wrócić na grunt stosunków, właściwych dla fabuły tego magicznego wątku, bajarz czyni to jak gdyby z żalem i kończy swą opowieść nieskładnie, uwikławszy się w podwójny epilog.
Kiedy indziej w bardzo popularnej u nas bajce o sierocie, wygnanej nocą przez macochę do nawiedzonego domu, gdzie straszy, znajdujemy szczegółowy opis ubrania, które sprytna kandydatka na wiejską elegantkę wyłudziła od diabła. Są tam i trzewiki ładne, sznurowane po kolana" i korale jak orzechy", i spódnica, gorset, kolczyki i pierścionki.
Narrator spod Bochni, opowiadając o królewnie, która w czasie tajemniczych nocnych wypraw zdziera setki bucików, wypowiada ustami ojca-króla taką oto motywację wydania lekkomyślnej panny za mąż za jej wybawiciela, skromnego wiejskiego chłopca: bo jakby się z insym ożeniła, toby go sterała, boby ji nie wydolał trzewików kupować!". I znów magiczne tło bajki, klątwa rzucona na królewnę, zmuszoną do udziału w diabelskich tańcach, usuwa się na dalszy plan, na pierwszym zaś dominuje trzezwa ocena sytuacji, troska o kosztowność rozrywek dziewczyny.
Realizm łączy się nieraz z poczuciem humoru, przejawianym przez bajarzy w trakcie opowiadania bajek magicznych. Gdy w bajce spod Rawicza nie znany bliżej informator Kolberga prawił o królewnie-strachu i o prostym żołnierzu, który wyzwolił ją z zaklęcia i został jej mężem, zamknął opowieść sentencją: Już ci wolała żywego chłopa, jak ten choćby królewski grób!" Ten sam narrator wprowadził świadomie do ponurego przecież wątku scenkę z zamierzenia komiczną, gdy córka królewska wraz z żołnierzem-wybawcą wspólnie się raczą w kościele gorzałką-hrandeburką".
Uśmiech bajarza wyraznie prześwituje jeszcze dziś, po latach, z tekstu o leniwym parobku, który zdobył rękę królewny dzięki swej magicznej władzy nad światem rzeczy: bohater, nade wszystko ceniący sobie ciepłe legowisko, na
ten bal przyjechał na piecu".
Podobnie w wariancie podduklańskim sprytny żołnierz, obdarowany cudowną torbą w zamian za jałmużnę udzieloną w lesie świętym, przebranym za żebraków, dostaje się po licznych perypetiach do przedsionka niebios i obcesowo wykłóca się ze świętym Piotrem: No, cóż mię kopiesz? I tu ci w kącie zawadzam? A dobry był chlib w lesie? Ha? Pamiętasz, coś dziada udawał?"
Realizm i humor, przewijające się też w bajce o zwierzętach, stanowią podstawę bajek tzw. komicznych, tzn. tych, które nasycone są komizmem w daleko większym stopniu niż inne rodzaje bajki. Jakkolwiek niektóre wątki komiczne, inaczej niż ich odmiany magiczne, posiadają lokalizację przestrzen-
%
18
ną, a nawet niekiedy czasową, dotycząc zarazem konkretnej osoby, to ta sama fabuła z ogromną łatwością zmienia swego bohatera i przenosi to samo zdarzenie na kogoś innego. Maryna Ignacowa" z kurpiowskiego opowiadania o babie żywcem zabranej do nieba w innych wariantach bywa zastąpiona przez jakąś postać anonimową ( jedna gospodyni") lub nosi inne nazwisko. To samo dotyczy bohatera świetnej gawędy łowickiej o Walintym Symcoku i niesfornym byczku, podobnie jest z gadką niezrównanego Sabały o karczmie ,,na Orawicak" i złodziejskim wyczynie Wojtka Matei. Ostatni przykład ma specjalną wymowę, bowiem znając stosunkowo dobrze repertuar Sabały wiemy, że gawędziarz podhalański miał wyrazną predylekcję do wiązania swych opowiadań z konkretnym terenem i konkretnymi osobami, nierzadko wprowadzając samego siebie jako głównego bohatera wydarzeń. Naprowadzałoby to na domysł, iż tendencja do ukonkretniania fabuły stanowi właściwość talentu indywidualnego narratora, nie zaś cechę gatunkową, pospolicie spotykaną.
Na ogół bajki komiczne posługują się znaną nam już formułą początkową, taką samą jak w bajce magicznej: Był jeden chłop", Była jedna wdowa", Jeden ojciec miał trzech synów", z tym że nie towarzyszy jej określenie czasowe w rodzaju Było to dawno temu", bowiem akcja toczy się zazwyczaj w terazniejszości, z wyjątkiem tych opowiadań, które wprowadzają cykle z postaciami historycznymi z epoki zaborów, jak Stary Fryc" na Pomorzu lub Franc Jozef w Małopolsce. Formuły śródtekstowe i finalne tutaj nie występują; funkcję ostatnich przejmuje albo pointa dowcipu, albo podsumowanie, nieraz o charakterze morału, nauka, płynąca z czyjegoś niemądrego zachowania: Było wam nie przebirać między nasymi chłopakami, nie byłoby straty i pośmiewiska" o wdowie, która padła ofiarą zalotów oszusta, czy Nie tak letko śwantym ostać, a i do nieba od razu za byle co nie przyjną" o babie, kandydatce na podróż do raju.
Podobnie jak w bajkach magicznych, i tutaj ważną rolę odgrywa szczęśliwy przypadek, dzięki któremu głupi znajduje skarb pod figurą, fałszywy doktor unika zdemaskowania, biedak zdobywa pieniądze porzucone przez rabusiów i oddaje dług natrętnemu wierzycielowi.
Podstawowa jak się wydaje cecha polskiego folkloru, upodobanie do form krótkich, w opowiadaniu komicznym święci tryumfy, zarazem jednak można zaobserwować pewną tendencję do łączenia się poszczególnych anegdot w cykle, zgrupowane wokół jednego bohatera, czasem pary bohaterów. W nowszym folklorze Śląska jest to cykl kawałów o Antku i Francku, w dawniejszym z południowej Polski o zgniłym" (tj. leniwym) Wojtku, czasami pojawiają się seryjne opowiadania o Sowizdrzale, zapewne pochodzące z druków jarmarcznych, folklor szkolny lat ostatnich zna serię o Jasiu.
Opowiadania komiczne, jak wspomniano, cechuje ogromna dynamika rozwoju i oile grupa bajek fantastycznych stanowi całość zamkniętą, skazaną na powolne obumieranie lub gruntowną metamorfozę, to anegdoty, zespół bardzo różnorodny, sięgają wciąż po nowe środki wyrazu, nie zawsze łatwe do uchwycenia na gorąco".
19
III
Ostateczny kształt artystyczny każdej bajki zależy od osobowości narratora; to on decyduje o tym, co przejąć z repertuaru poprzedników, to jego własne upodobania rozstrzygają o domieszce pierwiastków dramatycznych, lirycznych lub komicznych w prowadzeniu wątku epickiego, to jego pamięć, inteligencja, wrażliwość, doświadczenie życiowe i przede wszystkim ów nieuchwytny dar talentu nadają opowiadaniu rangę swoistego dzieła sztuki lub sprowadzają je do poziomu zwykłej, rzemieślniczej reprodukcji. Toteż wiedza o wykonawcy, postulowana przez wszystkie nowsze kwestionariusze folklorystyczne, wydaje nam się obecnie nieodzowna przy badaniu bajek. Nie zawsze jednak tak
było.
W czasach, gdy dopiero budziło się zainteresowanie folklorem, nie przywiązywano zbyt wielkiej wagi do indywidualnego kunsztu narratorów. Wprawdzie już wówczas, w epoce romantyzmu, bracia Grimmowie wyszukiwali dobrych bajarzy i bajarki, a nawet jedną z nich, słynną Marię Viehmannin, sportreto-wali dość dokładnie, nie było to jednak regułą. Najwyrazniej zapomniano o tradycjach średniowiecznych, gdy utalentowany fabulator" cieszył się uznaniem i na dworach książęcych, i wśród mieszkańców miast i wsi, a za swój trud bywał wynagradzany. Ta tradycja, do niedawna w pełni żywa na Wschodzie, utrzymywała się jeszcze tu i owdzie w Europie aż po schyłek wieku XVIII (np. w Rosji), u nas pozostawiła nikłe ślady w formułkach zakończeń i w niektórych wypowiedziach, takich jak choćby prolog do jednej z bajek, zapisanych na przełomie stuleci XIX i XX w okolicach Iwonicza: Jeden pan lubiał barz słuchać bajki. Chłop jeden umiał dobrze zmyślać, taj chodział do niego, a on mu płaciał". Toteż w dawniejszej dokumentacji na ogół nie spotykamy bliższych wiadomości o bajarzach, najwyżej tu czy tam w tomach Kolberga przemknie się nazwisko czy nawet tylko imię któregoś z wybitniejszych śpiewaków lub gawędziarzy. O krok dalej postąpił Lucjan Malinowski, gdy wędrując po Śląsku trafiał na znakomitych narratorów i odnotowywał ich nazwiska (czasem ze skąpą informacją o wieku lub zawodzie), takich jak karczmarka Mertina Koszelka z Ucieszkowa pod Kozlem czy Kareł Słomka spod Cieszyna, czy wreszcie mówiący piękną, archaiczną gwarą Piotr Burczyk z Pogorzelca koło Kozla. Niestety, niewiele o nich wiemy.
Podobnie świetnych wręcz bajarzy umiał wynalezć Stanisław Chełchowski, który zapisywał teksty bodaj od drobniutkiej szlachty zaściankowej okolic Przasnysza, niewiele różniącej się od sąsiadów-chłopów (Piotr Połomski, Julianna Gortatka, Aleksander Kowalski), tak samo, jak w drugim krańcu Polski, pod Rabką, wyszukiwał ich wśród górali Izydor Kopernicki (Józef Karkula ze Słonego). Już podanie najogólniejszych choćby informacji stanowiło pewien postęp, ale ciągle jeszcze nie wystarczało, by zachęcić do studiów nad sposobem przekazu i artyzmem tekstów.
Postacią narratora zajął się bardziej wnikliwie Stanisław Ciszewski, w przyszłości znakomity etnolog, w swej młodzieńczej pracy o recepcji bajek z Tysiąca
20
i jednej nocy, gdy w trakcie swych penetracji terenowych w Olkuskiem zainteresował się bliżej Mikołajem Szlęzakiem ze wsi Bukowna koło Sławkowa. Ten niepiśmienny na pół górnik, na pół rolnik, liczący około 60 lat, powiadał o sobie: Jak juz jedno pamiętam, to juz zawdy, zawdy, każde słowo pamiętam". Uderzony tą jego cechą młody uczony przeprowadził eksperyment i dokonał dwa razy zapisu tej samej bajki O latarnisku" (13 X 1887, 25X1891), by stwierdzić, iż w obrębie czterech lat narrator powtórzył mu opowiadanie niemal dosłownie. Były to jednak badania odosobnione i po tym tropie ani sam Ciszewski, ani nikt inny nie poszedł, mimo nawoływań wybitnego socjologa, Ludwika Krzywickiego, który do tego typu prac zachęcał.
U schyłku wieku XIX najniespodziewaniej zyskał ogólnopolską sławę zakopiański gawędziarz, Jan Krzeptowski, o przezwisku Sabała (Sablik), bodaj jedyny z rzeszy bezimiennych artystów ludowych, który doczekał się pomnika w rodzinnym Zakopanem i drugiego pomnika, trwalszego, w postaci małej monografii, napisanej przez współkrajana, Andrzeja Stopkę (1897). Złożyło się na to kilka czynników, moda na góralszczyznę, związana z odkryciem Zakopanego, zachwyt dla osobowości Sabały, przedstawiciela górali, a więc chłopów zupełnie innych niż ci, z którymi stykał się przeciętny polski inteligent, no i fakt, że bajarza zaczęli lansować znakomici patronowie: Chałubiński, Witkiewicz, Sienkiewicz, Modrzejewska.
Obecni edytorzy spuścizny Sabały zwracają uwagę na to, że jego sława przyćmiła innych współczesnych bajarzy góralskich, wcale nie gorszych od niego, wydaje się jednak, że w tym stwierdzeniu tkwi tylko część racji. Talent Sabały jeszcze dziś przemawia do nas żywo; ten stary góral (1809 1894) o twarzy podobnej zarazem do głowy starego sępa i do twarzy Miltona", jak określał go Henryk Sienkiewicz, urodzony facecjonista, świetnie władał słowem, bogacił swe opowiadania błyskotliwymi skojarzeniami i refleksyjną dygresją, zdobywał się na różne odcienie ironii i autoironii, wreszcie rozgrywał fabułę na tle przyrody i warunków tatrzańskich. Umiał także Sabała swe opowiadania, na ogół rzadko wykraczające poza obręb spraw realnych w dziedzinę fantastyki, modyfikować w zależności od tego, przed jakim audytorium je opowiadał; na tę cechę jego narracji zwrócono uwagę już współcześnie.
W każdym razie Krzeptowski pozostał na długie lata jedynym znanym i popularnym bajarzem. Dopiero z czasem, gdy zaczęto baczniej obserwować zagadnienie społecznej roli folkloru i zależności między narratorem i jego twórczością, gdy nadto miano twórcy ludowego stało się tytułem zaszczytnym i nabrało posmaku nobilitacji, zainteresowanie osobą informatora wzrosło. W dorobku folklorystycznym mamy nawet monografię jednego z bajarzy, Józefa Jeżowicza, przygotowaną przez śląskiego folklorystę, K. D. Kadłubca (1973).
Równocześnie obserwujemy nasilanie się nowego zjawiska, co prawda, występującego sporadycznie już przed stoma laty. Otóż gdy Lucjan Malinowski gromadził swe materiały ze Śląska, odwoływał się niekiedy do bajek nie mówionych, lecz nadsyłanych mu przez informatorów w ich własnym zapisie, taka praktyka jednak była bardzo rzadka. Obecnie, kiedy słowo pisane towarzyszy
\
21
człowiekowi na co dzień, coraz częściej narrator ludowy nie czeka na wizytę etnografa czy folklorysty z magnetofonem, lecz sam chwyta za pióro i spisuje własny tekst na użytek sądu konkursowego, czasopisma, wydawnictwa, redakcji radiowej. Oczywiście, wytwarza się wówczas sytuacja podwójnie sztuczna: konkretnych odbiorców, których obecność wpływała na przeznaczony dla nich przekaz, zastępują bliżej nie określeni czytelnicy, członkowie jury konkursowego czy anonimowi słuchacze radiowi. Poza tym na rozłożoną przed bajarzem kartkę czystego papieru napływają skojarzenia z lektur, zwyczaje stylistyczne i graficzne, wdrażane kiedyś przez panią od polskiego", wzorce literackie i gazetowe, przede wszystkim zaś znika język mówiony, który ze swej istoty jest czymś różnym od języka pisanego. Odległość od przekazu ustnego bywa różna, zdarzają się opowiadania mu bliskie (jak tekst Aldony Paczkowskiej, robotnicy z Włocławka, pochodzącej z rodziny o świeżych wiejskich tradycjach,.nadesłany na konkurs radiowy), drugi biegun stanowią lepsze czy na ogół gorsze stylizacje, które z bajką ludową w jej kształcie tradycyjnym nie mają już wiele wspólnego. Za wcześnie teraz rozstrzygać, czy ta właśnie forma przekazu bajki stanie się dominująca, choć nasilenie zjawiska za tym zdaje się przemawiać. Nie znaczy to, by zanikała umiejętność opowiadania zmienia się tylko jego sposób, styl i repertuar. Ciągle jeszcze na konkursach bajarskich można spotkać dobrych narratorów, świadczą o tym także niektóre nowsze teksty, zamieszczone w niniejszej antologii. Zresztą pora powiedzieć, że w spuściznie, jaką zostawili nam dawniejsi zbieracze, obok świetnie opowiedzianych bajek, znajdujemy i całą masę przekazów zupełnie przeciętnych, nawet lichych. Tym piękniej odbijają od nich bajki prawdziwych mistrzów słowa, godnych spadkobierców pradawnej tradycji. O tej tradycji mamy prawo mówić, bo choć nie słychać w naszych dziejach o takich narratorach, jak aojdowie u Greków czy skaldowie u Normanów lub legendarna perska Szeherezada, to przecież pierwsze utrwalone w piśmie polskie zdanie zawdzięczamy właśnie ludowemu gawędziarzowi czy bajarzowi. Był nim śląski chłop, czy kmieć, imieniem Kwiecik, który około roku 1270 dyktował opatowi Piotrowi z Henrykowa opowieści o dziejach okolicy pomocne do wytyczenia granic posiadłości klasztornych. Z jego to relacji pochodzi ów niezdarnie po polsku zapisany przez mnicha zwrot: Daj, ać ja pobruszę...". Wiemy o nim niewiele że był już wówczas starcem na łaskawym chlebie, że w młodości wojował, że przyjmował go na swym dworze i chętnie słuchał książę Henryk Brodaty. Tak więc i nasz ród narratorów może szczycić się zasłużonym trzynastowiecznym protoplastą.
IV
Od czasu Baśni domowych i dziecinnych wydanych przez Jakuba i Wilhelma
Grimmów utarło się przekonanie, że bajki są idealną strawą duchową dla dzieci,
a to ze względu ?0 swoje wartości moralne. Taki sąd wyrósł prawdopodobnie
z mniemania Grimmowskiego, iż bajkę stworzył człowiek prymitywny, którego
mentalność odpowiadała mentalności dzisiejszego dziecka, a nadto z Grimmow-
22
skiej tendencji do oczyszczania bajek z treści i wyrażeń drastycznych i nasycania ich w zamian dydaktyką. Do tego doszło jeszcze wielowiekowe, sięgające szkoły greckiej, przyzwyczajenie do posługiwania się bajką zwierzęcą typu ezopowego w celach pedagogicznych. Za Grimmami poszli pisarze, tworzący literaturę dla dzieci, w której ważną rolę odgrywały parafrazy bajek.
A tymczasem bajka ludowa w swych różnych odmianach, od magicznej po anegdotyczną, była, jak widzieliśmy, domeną dorosłych i tylko niektóre wątki (tzw. bajki-ostrzeganki) przeznaczano dla dzieci, inne zaś, w miarę potrzeby, modyfikowano, dostosowując je do potrzeb małych słuchaczy. Zresztą aż po schyłek wieku XVIII nikt nie troszczył się zbytnio o specjalną literaturę dziecięcą, gdyż wychodzono z założenia, że czego dziecko nie potrafi zrozumieć, tego uwaga jego nie zarejestruje. Podobnie też nie istniała przecież odmiana mody ubraniowej przeznaczonej dla dzieci kroje odzieży i książka miały służyć przede wszystkim dorosłym.
Z wartościami moralnymi" jest zaś w bajce bardzo rozmaicie. Z pewnością jej bohaterowie tworzą wzorce godne naśladowania, gdy miłosiernie dzielą się ostatnią kromką chleba z napotkanym na drodze żebrakiem, gdy gościnnie przyjmują wędrowców i uprzejmie rozmawiają z pozdrawiającą ich staruszką. Bohaterów cechuje odwaga, nie przerażają ich niepowodzenia ani czarna księżniczka, ani smok, duch na pokucie ani złośliwy czarodziej. Bohaterowie podejmują ryzyko wyjścia naprzeciw nieoczekiwanemu, ryzyko walki, ryzyko przygody. Znają także wierność żona w poszukiwaniu utraconego męża wyrusza na długą wędrówkę, w której zdziera żelazne buty, mąż poprzez morza i góry przemierza świat, by znalezć zaginioną żonę, siostra dla odczarowania zaklętych braci godzi się na wieloletnie milczenie. Bohaterowie zawsze, ze zdumiewającą konsekwencją, dotrzymują umów: król, obiecawszy rękę córki ubogiemu chłopcu lub nawet potworowi, wypełnia przyrzeczenie, choćby wbrew chęci dziewczyny: ,,ona zaczena płakać, że za niego nie pójdzie, ale król powiedział: Tera przepadło, już musisz. Kiedyś tak wybierała, toś wybrała sobie!" ( O szklany górze"). Królewicz, przymuszony przez sługę do zamiany ról, potwierdzonej przysięgą, zgodnie z jej brzmieniem dotrzymuje słowa, póki go śmierć nie uwolni.
Bajka propaguje demokratyzm, czyniąc z ubogiego pastucha króla, a z wygnanej z domu dziewczyny królową, ujmując się za obdartym żołnierzem, skrzywdzonym przy podziale schedy najmłodszym bratem, za niewinnie prześladowaną sierotą; ich nędza dzięki serii szczęśliwych przypadków zmienia się w bogactwo, początkowe niepowodzenia w końcowy wspaniały sukces. Cudowne stoliki, suknie jak miesiąc, słońce, gwiazdy, konie, które swych panów wynoszą na szklane góry, tajemniczy pomocnicy, którzy w zamian za dobre słowo lub okazaną uprzejmość pokażą w porę jedyną drogę lub nauczą właściwego zaklęcia oto arsenał środków, z których bajka korzysta, by swego wybrańca doprowadzić do celu, by wymierzyć sprawiedliwość. yli, podstępni, okrutnicy zostają ukarani, dobrzy nagrodzeni, i to w sposób, jakby się wydawało, całkowicie naturalny, choć przy współudziale owych pozaludzkich mocy.
23
Słuchacz lub czytelnik bajki przyjmuje ingerencję sił czuwających nad bohaterem bez zdziwienia, gdyż w bajce, jak wielokrotnie to podkreślali jej badacze, sprawy realne i pozarealne dzieją się na jednej, wspólnej płaszczyznie.
Wszystko to zdawałoby się zalecać bajki małym odbiorcom. Jest jednak i ale". Już w epoce pozytywizmu nasz znakomity znawca folkloru, Jan Karłowicz, dawał wyraz swoim wątpliwościom: Wspomnijmy np. nasze bajki o trzech braciach; któż w nich wygrywa? Kto najczęstszym bohaterem? Najmłodszy brat, głupiec i leniuch; a podstęp, chytrość, jakże ważną grają rolę w klechdach naszych i czyż nie zastępują rozumu? Powodzenie, namiętność, siła przemagająca usprawiedliwiają gwałt i przemoc, zręcznością łagodzi się niegodziwość...". Karłowicz, czciciel światła", oburzał się na irracjonalność motywacji bajkowej, zaś bajkową tolerancję dla takich postępków bohatera, jak wyłudzenie magicznych butów i płaszcza, porwanie królewny, kradzież cudownego konia, składał na karb archaiczności tych opowiadań, które tworzyły się w czasach nader dawnych, kiedy pojęcia moralne stały na bardzo niskim stopniu". Do tego samego problemu wrócił po latach Julian Krzyżanowski, uczony nie tylko świetnie znający bajkę ludową, ale i wrażliwy na jej urodę, by stwierdzić, że: Przetrwały w niej pogłosy obyczajów bynajmniej nie budujących, takich, jak obowiązek zemsty za krzywdy istotne i urojone, jak okrucieństwo w stosunku do pokonanego przeciwnika, jak uznanie dla pomysłowości, obliczonej na pognębienie bliznich. Wszystko to nie jest strawą wychowawczą dla młodych umysłów, ale bo też nie dla nich było przeznaczone". Mówiąc jednak dalej o wartościach, które bajka w swych bohaterach każe nam podziwiać bohaterstwie, wierności wobec samego siebie, dotrzymywaniu zobowiązań, miłości i przyjazni, dodaje: Te akcenty bardzo ludzkie sprawiają, iż miłośnik bajki ludowej dobrze się w świecie jej czuje, znajduje w nich bowiem przeciwagę tego, co jest okrutne i nieludzkie". I chyba tą konkluzją najlepiej jest zakończyć rozważania nad bajką.
Helena Kapełuś
-
1. \J WllCKU
Jak Pan Bóg stworzył syćkie dzwirzęta, ba zaro zaś im wikt przeznacył, zęby zaś miały co zryć, ino se o wilcku przepomnioł. Tak, dobrze nie bardzo, chodzi on wilcek po świecie i miarkuje se tak, ze mu cosik feluje, bo mu jakosik bebechy skraca i mgło mu je.
Ano myślę se cheba, ze mi się jeść kce. Ale ba! coz bedem jod, kiej mi Pon Bóg wiktu nijakiego nie przeznacył?"
Tak, co robięcy, idzie se wilcek ku Panu Bogu i pado:
Panie Boże, Panie Boże, stworzyłeś me, aleś mi zodnego wiktu nie przeznacył.
Pan Bóg prasnon się w kolano i pado:
Prawda, zabacyłek se o ciebie, ha, no kie zaś tak, to idz, tam na brzyzku pasie się baron, to go sjidz.
Ano, dobrze nie bardzo, poseł wilcek na ten brzyzek, a juści, tam się baron pasie. Pado do niego:
Baranie, baranie, juz na cię przysła ostatnio godzina, bo ciek sjem.
Baron przestał gębom rusać i pado:
Jakem prawem i przykozaniem mas me jeść?
Prawem boskem i przykozaniem!
Ano, kie tak, to ni ma redy, to me juz jedz, ino zęby mi zaś nie było zol długo umierać, to se na brzyzku siednij, ozew-rzyj kufę, a to skocem do tobie.
Ano, dobrze nie bardzo, wilcek se siodł na brzyzku, kufę ozwarł, okiel ino mógł, i ceko. Baron się odwiódł, jak go nie praśnie rogami w dekę, tak się wilk z brzyzka wykopyrtnął dole i leży. Zrazu go zemdliło, zaś pote odecniło go i myśli:
25
Cyk zjodł barana, cyk nie zjodł? Ba! Chebak nie zjodł, bo me ściska na wnątrzu i bebechy we mnie grają kieby stare gęśle. Na nic tako sprawo!"
No i poseł znowu ku Panu Bogu i pado:
Panie Boże, Panie Boże, stworzyłeś me, aleś mi zodnego
wiktu nie przeznacył.
Jako może być? Przeciekem ci nakozoł barana zjeść! Coz to pado Pan Bóg durniu, przepytujem, bedzies się
swędał cięgiem?
Dopiro wilcek pado, było tak a tak. Pan Bóg se pogładził
brodę i pado:
Ano, kie tak, to idz tam pod regle, tam się pasie kobyła,
to se jom sjidz.
Idzie wilcek popod regle do ty kobyły i pado:
Kobyło, kobyło, juz na cię przysła ostatnio godzina, bo
ciek sjem.
Kobyła przestała scypać trowę i pado:
Jakemze to prawem mos mnie jeść?
Boskem prawem, bo takie wysło przykozanie.
Ano, kie tak, to trudno, ino zęby moje >AC tego nie widziały, to jak mnie bedzies jodł, nie napocynoj me z przodu,
ino od zadku.
Wilk do kobyli pieceni, a ta jak nie praśnie kopytami wilcka pod brodę, juści leży, zamrocyło go setnie i długo lezoł, zakiel go odemrocyło. Ano leży i myśli:
Cyk zjodł kobyłę, cyk nie zjodł? Ech, chybak nie zjodł, bo mi całkę żywot do grzbietu przywarł".
I poseł znowu ku Panu Bogu.
Panie Boże, Panie Boże, stworzyłeś me, aleś mi zodnego
wiktu nie przeznacył.
Kiz ta diascy z tym durniem, przepytujem pado Pan Bóg % cięgiem ino łazi i brzdęcy! Przeciekem ci nakazoł zjeść tę
kobyłę pod reglem!
Dopiro wilk powiado tak a tak. Tak Pan Bóg se ozmyślo-
wał, a po brodzie się gładził i pado:
Wieś, tam u Józka Gąsienicy spode drogi jest we chliwie
wieprzek spaśny.
26
- Co bym zaś nie wiedzioł pado wilcek.
Ano to chyboj i sjidz go!
Posedł wilcek ku Józkowy Gąsienicowy chałupie i chodzi, wartko zocuł kabana, ale ba kie chliw zawarty. Próbuje ściany, gdzie zaś! Bale po pół łokcia grube, tak, dobrze nie bardzo, jon drzyć pazdurami pod przycieś, jak górol za świstakami. Włazi do chliwa, wieprzek leży se we słomie, brzusysko ozwalił, mrugo ino ocami i krzaka. Jak uzroł wilcka, pyto:
Cegos tam?
Wieprzusiu, wieprzusiu, juz na ciebie przysła ostatnio godzina, bo ciek sjem.
Żebyś ty mnie mioł jeść, to mi się nie widzi, bo mi to przecie gazda tak wygodzo, ze mnie będzie jodł. Jakemze prawem?
Boskem prawem i boskem przykozaniem.
Ha, no kie tak, to trudno! Co mi ta płaci, AC mie ty sjiz, AC gazda? Tak mi u tobie w bebechach, jak i u niego, ino kwilę zackoj, to się pomodlę.
Jak wezmie wieprzek kwicyć na to modlenie, tak Józkowo Gąsienicowo budzi się, pado do Józka:
Józek, chyboj wartko, bo wieprzka cosik we chliwie rznie.
Józek niewiele myślęcy łap za ciupagę i dali do chlewa! Zakiel wilcek hipnon stela, juz go Józek dobrze ciupagą zagrzoł, ledwo żywy uciuk. Ucieka se i myśli:
Juz tego wieprzka chyba nie zjodek..."
I prosto znowu ku Panu Bogu. Jak go Pan Bóg uwidzioł, ozezluł się barz i pado:
Co mi się będzies włócył cięgiem? Chyboj, pókim dobry, niezdaro, i staroj się som o swój wikt.
Tak od tego casu wilcek tak chodzi i nijakiego wiktu nie mo, jako świnia abo krowa, abo, przepytujem, jak cłowiek, cheba co ta kany trafunkiem zarwie.
2. Co pies myśli w zimie, a co w lecie
Pies, jak zima chyci twarda, zmarznie, skłęci, skurcy się
bele kaj. Powiada:
Zebyni tez jeno lata dockał, jaką taką budzinę to sobie
juz wystawię!
Jak przydzie lato, gorąco, pies ozepre, ościągnie się, ogon
z daleka, nogi, pozry po sobie, peda:
O, kieli by to tu budy trzeba, co by tu subiekcyji! Ociec budy peda nie stawiał i tak przeżył, to ta i ja tak będę!
3. O starym psie
Jeden gospodarz mniał starygo psa, uchował sobie młodygo, a ty go starygo wzion i wygnał. Ale ten stary pies posedł na wędrówkę; idzie, idzie, ale wilk zastępuje mu drogę i pyta go się:
Gdzież ty idzies?
Oto tak pejda un pies panie Wilcewski, idę jaki rady sukać, boć ja SiUZułem U jednygo gospodarza, ale un uchował sobie młodygo psa, a mnie wzion i wygnał, i tera ja idę na świat.
Ale dopirój wilk powieda:
To ja ci temu poradzę.
Un pies pejda:
Zęby tyz pan Wilcewski poradziuł mnie, bidnemu!
Dopirój ten wilk pejda:
Wej, tera we żniwa, to te gospodarze pódą ząć i wezną ze sobą małygo dzieciaka. Jak go położą na zagunie, to i ty go młodygo psa przy nim zostawią. Ja wej wtedy przylecę i porwę tygo dzieciaka, to ty leć zara za mną i guń me, to ja położę dzieciaka, a sum ucieknę.
Jak się umówili, tak tyz i zrobili. Gospodarze pośli w pole z dzieciakiem i psem, sami pośli ząć, a dzieciaka ostawili na zagunie. Un wilk zara przyleciał po unygo dzieciaka. Jak go grabnie,
28
jak pódzie do łasa, ten młody psiak zląkł się i uciekł pomiędzy gospodarzy, a dopirój ten stary pies jak zacnie gonić wilka i krzycyć! Wilk się obróciuł i cisnuł dzieciaka. A ten gospodarz powieda dopirój do swoi zuny:
Wej, trzeba num starygo psa wziąć, a ty go młodygo wygnać w świat, boć to gałgaństwo do nicego.
Wzieni tyz zara unygo psa z sobą i chowali go do samy śmirci.
4. Bajka o lwie, koniu i wilku
Nadsedł raz lew na konia i koń mu się nie ukłonił. Tak lew gada:
Cemuś mi się ty nie ukłonił? Ja starsy jakeś ty, wsyćka gadzina mi się kłania, a ty się mi nie ukłonis?
Kiej ja jezdem i tak mocniejsy, jakeś ty. Pódz do kamienia; komu się przodziu z kopyta ogień zasypie, AC tobie, AC mnie?
Koń jak się wymierzył kopytem w kamień, jak hopnął w niego, tak mu się ogień zasypał, a lew jak się wymierzył, jak hopnął w kamień, tak se łapę potłukł.
O, toś ty widzę mocniejszy jak ja, bo tobie się spod kopyta ogień zasuł, a mnie nie!
I uciekł od niego. Leciał, leciał bez pola, aze obacył wilka. Wilk żarł, a jak lwa obacył, tak się mu ukłonił. Tak lew:
Widzis gada ty mi się kłanias, wsyćka gadzina mi się kłania, a hań jest koń taki mocny, ze mi się nie chciał ukłonić. On gadał, ze mocniejsy. Jakeśmy się zaceni próbować, jak hopnął w kamień, tak mu się ogień z kopyta zasuł, a ja se ino łapę potłukł.
Dali gada wilk do tego lwa:
Kaj on jest, co on taki mocny? Ja i tak mocniejszy, bo-bym go zaraz zeżarł.
Zacekaj gada lew to ci pokażę, hań za górecką gada.
29
Tak wzion wilka w łapy i podniósł do góry, i ścisnął, i spuścił go na dół. A wilk się obalił. A lew gada:
O, koń daleko, tyś go ledwie obacył gada i ledwieś
od strachu żywy!
Potem oba uciekli, bo się bali konia.
5. Gadka o zbójnikach
Jeden leśny miał osła, chował młodego osiołka, ten osiołek wyrósł, służył mu, potem się zestarzał. Powiada raz ten leśny
do swojej zony:
Juz mi z tego osła nic, on ino by jadł, kiedy by mu dał co lepsego, a robić mu się nie chce! Co byk go miał za darmo żywić? Trza go zabić, skórę zdjąć, to mi się przyda na co.
Uradzili z tom zonom zabić go koniecnie. Osioł stał za ścianą, wysłysał. Zasmucił się bardzo.
Za moją służbę tak mi bedom płacić myśli se bedom se mnie skórę syjmować! Ja tu musę od takik ludzi uciekać!"
Wysedł gospodarz z domu, osioł wysedł ze stajenki i udał się w podróż. Sedł bez las, a tu ku niemu wyleciał pies i leci do chartu. Osioł się go pyta:
Gdzie ty lecis? On gada:
Lecę, sam nie wiem gdzie!
Cóześ zrobiuł?
Słuzyłek u leśnicego bez kielo lat, leśnicy kazał mi torować kuropatwę, ja se pomylił, bom stary, ni mam pośpiechu takiego chybkiego, kuropatwy se poleciały prec, a mój pan się zgniwał, powiedział, ze musi mi śmierć zrobić, bom juz niezdatny. Takek sie zabrał i uciuk!
Ja tyz stary i mnie ty z chcieli śmierć zrobić, i ja tyz uciuk mówi ten osioł pódzmy razem, będziemy sukać jakiej żywności.
Idom, a tu zimno, siekawica, dysc, zmokli, trzęsom się; spozrą, a tu kot ku nim leci. Pies zawyrknął na niego, osioł zaś gada:
30
Cegoz ty wyrcys? On może w takim strapieniu jak i my! Pyta się kota:
Gdzieś ty lecis? Kot mówi:
Słuzyłek u gospodarza od młodości dobrze i wiernie, chytałek mysy, co ino gdzie jaka była. Skórom się zestarzał, tom już ni mógł tak dobrze słyseć i zawdym sukał spać na piecu, kieby co było pod bok pościelone. Gospodyni miała jakąsik kasę we worku, kazała mi pilnować, ja se usnął i nie słysałek nic; przysły mysy, nazarły, jesce i wypuściły tę kasę z worka. Dopiro się gospodyni zgniwała, obiecała mnie zerżnąć rzemieniem jak psa. Ja se uciuk i idę we świat.
Osioł mówi:
To prędkie przypowiedzenie jest, jak się zgniwa mąz abo kobita, zawdy obiecają: cię jak psa zerżnę!". A ty, kocie, podz z nami, bo my tyz uciekli od panów, od swoik, co nam chcieli śmierć zrobić. Będzie nas trzok, będzie lepsa ochota.
Idom dali, a tu wyskocył kohut, stanon na kóliku i zapiał. Ci pytają go:
Co ty tak przypiwas? On gada:
Słuzyłek u gazdy na wsi, piwałek zawdy na odmianę, zawdy mi się wy więdło. Teraz, jakem się zestarzał, zapiałek na pogodę, gazda żesiekł siano, a tu dysce spadły, wsytko mu się po-pśniło, tak mi gazdzina chciała śmierć zrobić. Ja się zabrał i uciuk do łasa!
Ano, to podz z nami gada osioł będzie nas ćwioro. Pośli. Tu zimno, dysc idzie, siekawica, pluci, jeść się chce,
kotowi się kiski trzęsom. Zaśli do łasa, wiecór się robi, zimna noc, nie widzieć nic. Osioł gada:
Ja tu legnę pod tą jedlą, pies niech se leży po drugim boku, kohut niech siednie na sęku, a ty, kocie, wygrzeb się na jedlicę, będziemy mieli dobry nocnik.
Skoro się lepsi przymierzchło, kot mówi:
Ja haw widzem światełko, może to będzie jaka chałupa, toby my mogli iść, może by ta chtóre co zgryzło, może by i ja urwał na kości, bo się okrutnie jeść chce!
31
Kohut gada:
Mozę by się nalazło jakie ziarno i ja byk zdziobnął! Wzieni, idom. Zaśli, uwidzieli tam dom piękny, a to był
dom leśnicego, ino go doma nie było, bo on jak poizdzał na polowanie, to tam nikogo nie dostawiał. Za ten czas przyśli zbójnicy, wlezli se do izby, siedzieli, piniądze rachowali, piekli miso, jajeśnicę smażyli, chlib leżał po stołak. Pozrał pies oknem i mówi:
To są niepili ludzie, pana ni ma, ale jak ich wygnać'
Osioł zaś gada:
Zróbmy muzykę, to ich wystrasymy. Pies niech mi stanie na głowie, kot niech się wygrzebie na psa, kohut niech wyskocy na kota, póńdziemy pod okno i zrobimy bandę. Ja będę bucał, pies będzie scekał, kot będzie mrajcał, kohut będzie piał.
Jak tak zrobili, jak staneni w oknie, jak poceni grać muzykę, zbójnicy ci poprzelękali się, ze takiego stworzenia nigdy nie widzieli, bo to była strasna pocwara. Jak wzieni drzeć, pieniędzy se zabacyli, uciekli. Dopiroz ci się wprowadzili do izby, posiedli, jedzą miso, piecenie, pojedli, zabierajom się iść leżeć. Osioł zaś
gada:
Ej, moiście wy! Miejmy się na przezpiecności, na obac-
ności! Kto wie, żeli ci zbójnicy nie przyńdą tu jesce!
Była stajenka w sieni; osioł se lóg na barłogu, kot układł się w piecu, w popiele, pies pod progiem, kohut wyskocuł na grzędę i tak se wartowali. Ale za niedługim casem każde zasneno krzepko, a tu ci zbójnicy jak uciekli do łasa, tak sie obacyli, ze oni piniędzy odeśli w tej leśnicówce. Ten ik hetman kazuje, coby jeden zaś posedł i zazrał, co się ta dzieje, ale żaden nie chciał iść, bo się bali. Hetman wygnał jednego i ten, raci nie raci,* musiał iść, ten hetman zaś powiedział mu tak:
Jak się będzie świeciło, to się wróć, a nie będzie się świecić, to idz śmiało, bo to będzie znakiem tego, ze ta juz nikogo
ni ma.
Ten idzie, boi się bardzo; zazre do okna nie świeci się. Włazi do izby nigdzie ni ma nic, cichuśko; idzie do kumina, coby sobie chrosnąć patyka. A ten kot jak wyskocy z popiołu, jak złapi miłosnego zbója za gardło! Ten jak się cafnie w zad, jak wlezie psu na nogę, a pies jak go chwyci za łydkę! Za ten cas
32
i osioł się zbudził, jak go pchnie łbem, ten zbójnik obaluł się, a kohut na grzędzie pocon piać:
Kto to to haw?
Ten zbójnik się zgratał co tchu i uciuk do swoik, i gada im tak:
O, moiście wy! Inom wlazł do izby, uwidziałek dwie iskry (bo' to, wicie, kotowi się w ocach świeciło). Wyskocyła carowni-cka taka mała, złapiła mię za gardło; potem wyskocuł zaś drugi, pchnoł mię, ledwiem się wybronił, a tam w sieni młodsy diebół się dospytował: Kto to to haw? Kto to to haw?" Tam juz ni ma nijakiej możności iść więcy razy.
Ci zbójnicy bardzo się ubali, odstradali wsytkiego, nie śmieli krokiem z łasa się rusyć. Tamci zaś nie spali, wartowali do rana. Po raniu wrócił się leśnicy i cudnie mu było, co ich tela tu robi? Tak pies złapiuł go zębami za rękaw i pokazuje, jak tę bandę robili. Poobwodziuł go wsędy, popokazował, jak zbójnicy siedzieli i jedli; potem wzion, zawiódł go do łasa. Dopiro leśnicy posłał po chłopów, pochytali tych zbójników, wsadzili do dziury, a ten pies dostał u niego, i ten osioł, i ten kot, i ten kohut, i wsytka ćwioro mieli porzomne zywobycie jaz do samej śmierci.
I koniec.
6. Chłop, smok, koń i lis
Chłop idzie drogą, a tu [coś] jęcy, bo taki był kamień wielgi, pod tym kamieniem. Pada:
Kto tam taki? A ten powiada:
O, mój przyjacielu, żebyś mię ty wybawił z hawtąd, tobym ci zapłacił, jak świat płaci.
Pada:
Jakże ja cię wybawię? Cóz ja, taki kamień wielgi! Ja ci go nie rusę.
3 Księga bajek, t. I
Żebyś peda kaj drąga dostał i podbił drąg pod ten kamień, abyś tylko trochę ulżył, to ja juz wyńdę.
Tak chłop, panie, dostał drąga, przysedł, podbił, ulżył trochę, tak się smok odwrócił, potem sam kamień odwalił, wysedł. Jak wysedł, tak dopiero mówi:
Teraz cię zjem! Tak ten chłop mówi:
Toś mi miał zapłacić, jak świat płaci, a ty mię teraz chces zjeść?
Peda [smok]:
Bo świat tak płaci!
Ja na to nie przystanę. Musimy się udać na sąd. Jak mię kto przysądzi zjeść, to mię zjes.
Ano, idą, a koń je pod lasem, na trawniku, taki suchy. Tak ten smok peda:
- No, będzie hańten sędzia nas? Chłop peda:
A, niech będzie. Przecie tego nikt nie przysądzi, żebyś mię ty za tę śtukę miał zjeść.
Przychodzą do tego konia. Peda [smok]:
Ty będzies sędzią nasym. Pada [koń]:
A o co rzec idzie?
A powiada ja sedł drogą ten chłop mówi a on jęcał, tam pod takim kamieniem. Ja się pytam, kto tam? A on powiada: Wyratuj mię stąd, to ci zapłacę, jak świat płaci". Ja go stamtąd wyratował, a on dopiero powiada, ze mię zje, ze świat tak płaci.
Pada koń:
Ja, jagem był młody, to mię ubierali mosiądzem, pod śrybłem w powozie mię pada zaprzęgali, to za zającami gonili na mnie, tom jadał owies goły. Skoro teraz zem się zestarzał, nie mogę juz chodzić, tak mię chcieli udusić. Ale zreśtą tak się uradzili, ze go ta wygnać pod las, to go ta wilcy zjedzą". I tak mi zapłacili, więc i tyś tak samo zarobił.
Nie pada [chłop] nie przystaję na ten sąd, ja na wyz-sy sąd jesce pódę.
34
Ano, chodzmy dali. Idą, a lis leci.
Hej, hej! ten chłop Woła na niego zackaj no trochę! Ale lis się boi i leci. Ale chłop woła jesce na niego:
Nie bój się, zackaj peda będzies nasym sędzią.
A o co to rzec idzie?
A powiada [chłop] leżał pod kamieniem pada przywalony, jęcał, no i prosił się, zęby go wydobyć. Obiecał mi zapłacić tak, jak świat płaci. Ja go wydobył, a on mię teraz chce zjeść. Powiada, że tak świat płaci.
Ale lis mówi:
Ja was sądzić tak nie mogę, świadków nie macie żaden, jakże was mam sądzić? Mógłbym was osądzić niesprawiedliwie! Ale pódzmy nazad w to miejsce, jak ja sam obacę, przekonam się, jak to było, wtencas was sprawiedliwie osądzę.
Jak się wrócili, przyśli w to miejsce.
Ano peda jak to było?
A ten peda [chłop] pod tym kamieniem leżał.
No, jak ześ go wydobył?
Ulżyłem peda drągiem, a on wysedł.
No peda ulzyj teraz, ulzyjcie obaj.
Jak się chycili, ulżyli ten kamień. Tak chłop przytrzymał, a temu smokowi [lis] mówi:
Wlez i pokaz, jageś to leżał.
Smok wlazł, położył się tak na łapach do góry plecami, a lis peda:
Nie tak się połóż, jageś leżał!
Tak się ten smok położył, jak leżał, w znacki. Tak ten dopiero peda:
Chłopie, puść ten kamień! Tak chłop puścił.
No, teraz tam peda siedz, jageś siedział!
Tak dopiero się z tym chłopem lis targuje, co mu chłop za to da. Tak mu chłop obiecał co noc kurę, tak mu dawał bez kilka nocy, az mu się juz uprzykrzyło chłopu tych kur dawać. Tak uwiązał dzbanek w tym miejscu, kaj mu te kury wiesał. Lis przychodzi tu dzbanek. Wzion ten dzbanek, pada:
35
Pockej, kiedyś mię ty zwiódł, to ja cię utopię.
Ale mu cięsko tak było w zębach ten dzbanek nieść, bo był duży. Tak wzion, wraził ten łeb do dzbanka, posedł do wody.
No, juz teraz, panie dzbanie, cię utopię.
No i wpuścił ten dzbanek do wody, woda tam sła do dzbanka. Skoro juz pełny dzbanek się nabrało, to juz lisowi ślepie zalało, ciągnie go, pada:
O, panie dzbanie, puśćze mnie, juz cię nie będę topił! Ale dzbanek nic, jeno ciągnie go do wody. Lis się opiera, a łba
nie może wyjąć. Chciał se nogami zrucić, tymcasem dzbanek go wciągnuł do wody. Utopił się i skońcyło się na tym.
7. Chłop i niedzwiedz
Jechał raz chłop z jarmarku drogą ku Wadowicom z dobrze naładowanym trzosem za sprzedane cielęta i z próżnym wozem. Naraz czuje wśród jazdy jakoby wóz zaciężał, a konie mniej szparko idą naprzód. Ogląda się, patrzy, a tu na jego wozie siedzi jakieś czarne licho. Myślał, że to szatan, i nuż się żegnać, i znakami krzyża świętego odganiać złe od siebie, wpatrzywszy się jednak lepiej poznał, że był to niedzwiedz ogromny z łańcuchem urwanym, u szyi zawieszonym. Zdziwiony wyrzekł nagle:
A skądże się tu jegomość wziął na furze? A niedzwiedz mu odpowiada głosem ludzkim:
Nie bój się, człowieku, urwałem ja się takiemu Cyganowi, co mnie wodził po świecie i nałożywszy mi na pysk kaganiec przed ludzmi tańcować i figle wyprawiać kazał, a teraz uciekam i spotkawszy twój wóz skoczyłem na niego.
Ale mi jegomość przecie nic złego nie zrobią? rzeknie chłop.
Nic wam nie będzie odpowie niedzwiedz jak mi tylko dacie to, czego mi koniecznie potrzeba.
Chłop się zląkł, bo myślał, że niedzwiedz może na jego pieniądze dybie. Ale pyta się:
A czego to jegomość żądają? Może jakiej gadziny albo innego zwierzątka?
36
A bał się sam i o własną skórę.
Ej, nie odpowie niedzwiedz.
To może jaki plaster miodu? rzeknie chłop.
I to nie odpowie niedzwiedz.
A cóż by to jegomość chcieli a ja miał? zapyta chłop.
A to widzicie mówi niedzwiedz chciałbym dostać rozumu.
Ej, prosę jegomości, jakże ja im tego dać mogę? Mam go to ja sam? rzeknie chłop.
A jakże wy byście go nie mieli, kiedy go ma każdy chłop, a powiadają nawet, że chłopski rozum to najlepszy ze wszystkich dodał niedzwiedz.
Ej, to ta ludzie tak ino gadają, ale prawdaz by to była? Kto wie, wiela go ta chłop mieć może.
A choćbyście go ta i niewiele mieli, toć by dla mnie dobra była i trosecka. Dajcie mi aby odrobinę tego rozumu! rzeknie niedzwiedz bo mi go potrzeba.
Chłop się zastanowił, ale chcący się jako wykręcić, bo się bał, mówi:
Ej, widzi jegomość, bo to ta tego rozumu tak dzielić na kawałki nie można, bo on to cały siedzi w jednym miejscu.
. A w którym że to miejscu, proszę was? zapyta niedzwiedz.
Tu dopiero chłopa ogarnął strach, ale nie w ciemię bity myśli sobie:
Jak ja powiem niedzwiedziowi, że mam go w głowie, to on mi zaraz głowę urwie, a choćbym mu nawet powiedział, że gdzie indziej, w innym miejscu, to i tak mnie niedzwiedz poturbuje i pokaleczy. Oto powiem ja mu, że mam rozum w czapce, to choćby mi ta i capkę porwał, i potargał, to mnie samemu da pokój ta bestyja".
I tak się też stało. Jak tylko chłop się odezwał, że rozum jego mieści się w czapce, natychmiast też niedzwiedz łap za jego czapkę, hyc z woza i uciekł z nią do łasa, myśląc, że trzyma rozum ludzki w swej garści. A chłop kontent, że się pozbył niemiłego gościa, zaciął konia dobrze batem i popędził szybko ku domowi.
37
8. Wilk, co dał prawa schować
Wilk dostał po ojcu spadek. Było ich więcy braci, ale że jego ojciec najwięcy lubiał, ta jemu wszytko zapisał. A bracia, zazdrość jim to było, szlakowali go i chcieli mu odebrać. Wilk to spostrzegł i myśli, dzie schować. Spotkał on psa, tej mówi do niego:
Wiesz ty co? Ty tam mieszkasz na wsi, to schowej mi tam prawa, bo ja tu nie mam dzie, a tam w chałupie choć dzie wrazisz.
Pies wzion i myśli se:
Ta dzież ja tu schowam? Wysoko nie wylezę, hm! Tej tak se duma. Wtym nadchodzi kot.
Wiesz ty co? Mnie dał wilk schować prawa, ale ja wysoko nie wyliżę, to wez no ty i schowej tam dzie.
Kot wzion i wraził za łatę pod strzechą, a mysz przyj szła i zjadła.
A bracia wilka podali się do procesu o ojcowiznę. Wilk wtedy do psa po destament, pies do kota, kot po prawa a mysz kończy gryzć. Wraca się i opowiada psu. Pies opowiada całą sprawę wilkowi. A wilk rozzłościał się, tej dali na psa, pies w nogi i uciekł mu przecie, i myśli se:
Czekaj, tak-jem się strachu najadł, dam ja ci, kocie!"
Tej na kota, ale kot uciekł na powałę. Kot zaś na mysz. I od tego czasu taki zawziątek: wilk na psa, pies na kota, a kot na mysz.
9. Jak się ślimak z lisem ścigał
Jenego pozo ranku wyszedł ze swój i dury lis w lesie i myś-loł sobzie:
Dzisioj przy niedzieli musza sobzie smaczny obziod ob-zorgować!"
38
I wyszedł z łasa kiele Purckiego Jeziora i zaczoł czotować na dzikie kaczki. Na jeziorze pływało gwołt kaczków, a onamu aż ślina szła, ni mógł się na nie doczekać. Poszedł tedy przy brzegu wody i zaczajuł się w strszyny. Zbliżyli się kaczki do strszyny i chcieli przyjść do swojego gniozdka, wtam wskoczuł lis do wody i chcioł z nich jena ufycieć. Wtam kaczka pofurła do góry i chciwamu lisoziu nic nie zostało. Tak szło przez cały dziań. Nad zieczoram już mu się nakuczuło tego i się mu odzidziało smaczny kaczki. Tedy chodziuł zły po łące tam i nazod, natrasiuł na ślimoka i myśloł sobzie:
To choć się troszeczka pokrzepsię z ślimokam!"
Móziuł do ślimoka:
Dzień dobry, ty mały włóczęgo, to gdzieś się wybroł?
Jo chcą obejść to całe jezioro, zaniam słonko zajdzie. Lis się śnioł z niego cha, cha, cha" i móziuł do niego:
Jo to bym oblecioł, ale ty to pojutrze byś nie obszedł! Ślimok na to:
Chcesz przyść ze mną na wyścigi, to chodz!
No dobrze, ale jek jo bandę prandzy, to ja cia pożrą! A ślimak móziuł:
No jo.
Lis się rozradował na to i chantnie się zgodziuł. Ślimak móziuł:
Ale jo odrachuja: roz, dwa... ty stój tutaj, a jo poda do tyłu, a jo jednak wy grom!
Chciwy głodny lis się ucieszuł, stoi i przedeptaj e do odle-cania. I pyta:
Czy już? Ślimok:
Jeszcze nie.
Wziął się ślimok tedy przyśliniuł do jego ogona i mózi:
Już! roz, dwa, trzy!
Lis lecioł i lecioł, aż buł na połozie drogi, obejrzoł się za ślimokam. Jek go nie oboczuł, to się uwaluł i odpoczywoł sobzie, i wołoł:
No, ślimoku, gdzie jesteś?
39
No, tutaj!
Jek lis usłuchoł, jek wstał, a nie poszedł, zaczoł lecieć co mnioł tchu. Słonko zaszło już, jek przyszedł lis na to samo mniej-sce, odkąd zaczęli uciekać, nie obaczuł ślimoka. Z radości za-fajtnął ogonam do przodu i ślimok się wtam odślinioł i móziuł do lisa:
Toś dopsieru przyszedł? Ja tu już stoją półtory godziny i czekam na ciebzie.
Wtem lis się zawstydziuł i musioł iść głodny, skąd przyszedł. Tak chciwamu zawdy idzie.
10. Pchła i mucha
To tam mówią, ze pchła ze wsi uciekała do miasta, a mucha znowu z miasta na wieś. Peda [jedna do drugiej]:
Kaz ty idzies?
Ano do miasta.
A tykaj?
A ja z miasta.
A dlacego tak?
A peda bo ja na wsi peda nie mam co robić. Przydzie [chłop] z roboty, frygnie się peda bele kaj na ziemię i potem znowu wcas wstaje, a ja wygody peda nie mam. A w mieście peda w pościeli do godziny ósmy śpi i naród zawdy tłuściejsy, to prędzy co ogryzie.
A mucha znowu peda:
Cóz ja, w mieście to peda oganiają. Jeżeli tam wleci jedna, to delikatnie wyjmie za skrzydełko, rusa, położy na stole i my peda głodne wszystkie. A na wsi peda jak tam wleci do cego, kobieta weznie na warzęchę, lunie tam peda na izbę, mamy wszystkie co jeść.
40
11. O rybaku i jego trzech synach
Był jeden rybak. Posedł on raz na ryby, zarzucił sieci i chy-cił rybę, co miała śrybrny ogon i śrybrne skrzale. Ta ryba mu pada:
Puść mię, a jesce piękniejsą rybę chycis.
Zarzucił on sieci po drugie i chycił taką rybę, co miała złoty ogon i złote skrzale. Ta ryba znowu go prosi:
Puść mię, a jesce piękniejsą złapis.
Zarzucił sieci po trzecie, za długi cas ni mógł się nicego do-cekać i żałował okropnie, ze tę rybę złotą puścił. Aż póznij rusa sieciami i wyciąga rybę, że miała dyjamentowy ogon i dyjamen-towe skrzale.
Ta ryba się go pyta, AC ma on zonę, AC ma klace V AC ma sukę. A on na każde słowo odpowiada, ze:
Mam.
Więc ryba mu powiedziała, zęby ją rozciął na trzy kawałki, zęby jeden kawałek dał zjeść zonie, a drugi kobyle, a trzeci suce, a sam zęby ś ni nic nie jadł. Dali, zęby z każdego kawałka wy-jon ziobra i zasadził w ogrodzie, a z każdego ziobra wyrośnie dąb.
I daję ci powiada oznaki takie: ze twoja zona będzie miała trzek synów, kobyła będzie miała trzek koników, a suka będzie miała trzek piesków. Jakby ci który syn zginon, to tyz i ten dąb uschnie.
Przysedł cas swój, zona porodziła trzek synów, kobyła trzek koników, a suka trzek piesków, a wsyscy byli jednacy, ze żadnego ni można było rozpoznać, tak, ze synowie byli jednacy i konie jak jeden, i pieski jak jeden. Jako matka ni mogła rozpoznać, który syn starsy, a który młodsy, to porobiła im znaki z tasiemek na rękach. Dali, jak juz podorastali, przykrzyło im się w domu siedzieć. Więc tyz naj starsy syn bierze sobie na-starsego konika i pieska, i pałasinę starą ze ściany, pożegnał się z ojcem i z matką, i puścił się w świat na wander. Choć go ojcowie nie kcieli puścić, bo im go zal było, jako syna, ale on koniecnym sposobem uparł się i posedł na wander.
Jak jedzie, tak jedzie, az przyjachał do jednego miasta, patrzy, a tu całe miasto carnym suknem obite. Bardzo się zadumał, co to ma być z tego, ze całe miasto carnym suknem pobite. Idzie
41
do karcmy, pyta się karcmarza, co to ma być z tego, ze miasto całe carnym suknem pobite. A karcmarz mu odpowiada tak:
Mój piękny panie, my tu w swoim mieście mamy smoka takiego, ze juz każdy dzień potrzebujemy mu dać jednego cło-wieka zjeść, a jutro wysedł termin na nasego króla córkę, więc ją jutro powiozą temu smokowi zjeść, latego tak miasto carnym suknem pobili.
Na te słowo ten wandrowny bardzo pięknie prosi karcmarza:
O który tyz godzinie ją powiężą? A karcmarz powiada:
O siódmy rano.
I prosi bardzo karcmarza, zęby go obudził, jak ją powiężą. Ale on juz ni mógł ani spać, ino tego pilnował, rychło ją powiężą.
Wieżą ją rano o siódmy godzinie. On juz miał konika na-futrowanego i osiodłanego, i pieska tak samo. Stoi przy oknie i ocka. Jak uwidział, ze ją wieżą, siada za samą bryką. Wsyscy ludzie się powracali, a on jedzie ś nią do samego końca; nawet ociec i matka, jako król i królowa, odstąpili jej, a on nie. Poklękali oba ku ty kaplicy, pod którą leżał smok, i modlą się, ce-kają, rychło wydzie ik zjeść. Za niedługim casem trzęsie się ziem, a ta królewna gada mu tak:
Idz stąd, bo obedwoje zginąć mogemy. A on ji mówi na to:
Jak Bóg da, tak będzie.
Po raz drugi trzęsie się ziem, ona mu zaś mówi:
Idz stąd, bo oba zginiemy. A on na to:
Jak Bóg da, tak będzie. Mówi koniowi i pieskowi tak:
Jak smok wydzie z dziury, ty, koniku, na niego na wirk skac, a ty, piesek, łap za ogon, a ja będę głowy rąbał.
Aż tu wychodzi smok, wystawia głowę na wirk (a królewnie kazał odejść na bok, zęby ją parą smok do siebie nie wciągnął). Jak juz wysedł cały smok, co miał głów dwanaście, koń skocył mu na wirk, a piesek złapił za ogon, a on zacon głowy rąbać
42
tak mocno i tęgo, az wsyćkie głowy mu poodlatowały, ino jedna na środku, chtórą miał namocniejsą, ta się jesce trzymała. Ale jak zacon rąbać i tę odrąbał, ale sam padł od słabości, od tego jadu, pasoki.
Jak ona uwidziała, ta królewna, łapiła go za łeb, wyciągła go z tego, wewlekła do wodę i zacena go myć, az go umyła. Jak go umyła i opamiętała, tak zacena mu mówić, ze on będzie jej chłopem. Zaprzysięgli sobie pod gołym niebem, ze jedno bez drugiego za mąz nie pódzie, az minie rok seść niedziel. Za rok seść niedziel, jak nie będzie żadnego, to jemu wolno się żenić, a jej wydawać.
Tak on ozory wsyćki powyrzynał, wraził do worka i z tym workiem zakopał pod tą kaplicą, a sam posedł dali do świata. A ona tyz zebrała się, posła do domu. Idzie bez jeden las, spotyka się ze starym panem, a ten pan był leśnym tego łasa. Goni ją i pyta sięji:
Keny ty uciekas?
A ona mu gada, ze idzie do domu. A on się ji pyta:
Na co?
A ona mu odpowiada, ze juz był taki, co smoka zabił i z tego świata zgładził. A on mówi, ze to nieprawda, ze to ni może być. A ona mu mówi:
Kiedy ni może być i nie fces mi wierzyć, to pódz se mną, to się przekonas, AC nieprawda.
Tak się wrócili oba i idą nazad ku te kaplice^, i patrzą widzą, ze to prawda. To on ji mówi na to tak:
Jeżeli mi nie zaprzysięgnies pod gołym niebem, ze ja tego smoka zabił i ze świata zgładził, to cię zaraz zabiję. Musis mi poprzysiąc, ze mię nie opuścis do śmierci, a ja ciebie. Teraz musis być moją zoną az do śmierci, pódz se mną i pódziemy do ojca.
Ale ona iść nie fce, wymawia się na to, jak może drugi raz przysięgać i przysięgę łamać (myśli se w duchu), ze tamtemu pirwsemu przysięgła. Ale sobie myśli tak, ze przymusona przysięga prawdziwa Panu Bogu być ni może. Pojrzała do górę, do nieba, i powiedziała mu, ze będzie mu przysięgać. Jako mu przysię-
43
gła i wymówiła sobie, ze nie pódzie za mąz przody, az za rok seść niedziel, ze musi Panu Bogu podziękować za to i w żałobie zyć rok seść niedziel.
Z tego się zabrali, idą oba do domu, do cesarskiego burku, do ojca, do matki swoji, i oświadca zaraz królowi i królowy, ze on tego smoka zabił i zamordował. A na to król mu odpowiada:
Kiedyś ty zabił i zamordował, to sobie ty ją wez za małżonkę.
I on fciał, ten leśny, zęby zaraz zapowiedzi dali wołać, ale ona opowiedziała ojcu i matce, ze nie pódzie za mąz, aze za rok seść niedziel. Matka i ociec się ji dopytują, dlacego? A ona im odpowiedziała ze:
Tak-em sobie umyślała i Panu Bogu poślubiła.
I tak to było nijaki cas, az wysło rok seść niedziel, i tego ji pirwsego narzeconego nie było widać przęsło rok siedem niedziel. W ósmy niedzieli dali zawołać zapowiedz pirwsą, w dziewiąty niedzieli drugą, a w dziesiąty niedzieli trzecią, i mieli iść juz do ślubu. W te razy ji pirwsy narzecony przyjechał do te samy karcme, co pirwsy raz w nij był, i opytywał się tego Żyda, co tu nowego słychać. A Zyd mu odpowiada, ze teraz bardzo dobrze słychać, bo przody my musieli każdy dzień dać jednego cło wieka na zjedzenie dla smoka, ale przecie był jeden taki cłowiek w całym świecie od Boga wybrany, ze juz tego smoka zabił, juz więcy ludzi jadł nie będzie. A on sobie teraz pojął za to królewnę córkę, prencyznę, za zonę i dziś będzie ślub. A on odpowiada Żydowi na to, ze fciałby sobie być na tym ślubie.
W te razy biere pióro i kawałecek papiru i pisę list do swoje narzecone, która mu przed Bogiem zaprzysięgła i poślubiła. Daje pieskowi, temu samemu, który pomógł smoka mordować, do fustecki i do fartuska, co miał od ni podarowane na pamiątkę swoje, obwiązał mu na kark i kazał mu lecieć do burku cy-sarskiego. Ale tam było tak mocno wojskiem obłożone, ze ni można było nikomu dojść. Ale piesek nie dbał na to, pomiędzy syćko wojsko, pomiędzy nogi wojakom przeleciał, az doleciał do samego burku. Przylatuje do pokoju, do tego, w którym królewna siedziała i każdą godzinę za nim opłakowała. Jak pieska uwidziła, zaraz zemglała i okrutnie zakrzycała.
44
W te casy usłychał król i królowa, lecą do pokoju, w którym ona siedziała, pytają się ji:
Córko, co robis? a córka leży na ziemi i nic nie gada. Cym prędzy lecą do ni i krzesą ją. Jak ją okrzesili, tak się
ji pytają:
Córko moja, co ci to takiego? A ona im powiada:
Ojce i matko kochano! Oto ten jest mój pirsy mąz, któremu ja poślubiła i Panu Bogu zaprzysięgła, ze za insego się nie wydam.
Tak się ji ojcowie wypytują, co to za interes do tego? A ona im opowiedziała cały ten wypadek, jak się ji stało i co ji ten leśny fciał niewinnie śmierć zrobić w lesie, i kazywał ji przysięgać na to, ze oh tego smoka zabił i zęby ona była jego zoną. Tak ociec i matka zrobili między sobą radę, co mają z tym pocąc, AC to mają ogłosić abo nie. Ale ociec, jako król mądre głowy, powiedział królowy tak:
Nie ogłosajmy tego, zrobimy przody zabawę, zaprosemy dużo gości, a do ślubu nie pódziemy, dokąd goście zagadek nie będą odpowiadać.
Tak zrobili zabawę, zaprosili bardzo dużo gości, a i był tyz tam ten leśny na tym balu tak samo. I tak se tam gadają, jeden to, drugi to, aze jeden z gości juz wiedział dobrze królewską radę, dał zapytanie takie gościom:
!C tyz jest na świecie jakie zwierzę, zęby nie miało ani ozora, ani języka, ani żądła żadnego?
A ten strzelec wychodzi na środek i mówi, ze jest. A goście wsyscy prosa, zęby im przekazał, które to może być. Ten wzion worek, posedł po te głowy z onego smoka i przynosi ik i wsyś-tkim pokazuje. A ten, co ozory zwyrzynał, znowu przynosi wsyśtkie dwanaście ozorów i wkłada do onych głów, i pyta się gości, AC to może być prawda. A goście wsyscy krzyceli brawo i wołają, ze tak musi być.
Tak drugą zagadkę zadają znowu, ze:
Co by można takiemu zrobić, co idzie drogą, abo bez las, i zastępuje ludziom, i fce ik pozabijać?
A ci wsyscy gadają, ze:
45
Takiemu nie można nic zrobić insego, ino wywieść ćty-ry ogry i roztargać na ćtyry cęści.
A który to tak zawołał? Ten sam, co on tak zrobił. Tak w te razy wsyscy goście krzycą:
Wiwat! Sam-eś sobie śmierć taką osądził!
Wywiedli ćtyry ógry i jego i rozerwali na ćtyry kawałki. A temu zawołali zapowiedzi za induldem, jedna za drugą, i wzie-ni sobie ślub w kościele, a po ślubie było wesele.
Jak juz po ślubie, po wsyśtkim, pośli ze sobą pirsą noc na pościel spać, a ten jij chłop włożył sablę między sobą i powiedział ji tak, zęby do niego nic nie gadała bez całą noc:
Bo jak co będzies gadać, to nas ta sabla zaraz porąbie. . I tak sobie żyli jedne i drugą noc, jeden i drugi tydzień, ale
juz potem ze sobą gadają i w nocy, i we dnie, ino w tę pirsą noc nie musiała gadać.
Przeżyli kilka tyzni, aż się jemu sprzykrzyło i gada do króla, i prosi go, zęby mu pozwolił na polowanie. Ale ociec mu nie fciał pozwolić, bo wiedział o tym, ze na polowaniu, który tam idzie abo jedzie, to mało nazad się wróci. Ale on koniecnie się upirał i uparł się, pojechał. Ociec, jako król, dał wojaków trzech ku niemu na wartę, zęby go wartowali i do domu przyprowadzili.
Wyjechał na spacyr, jedzie popod okrutny las. Dało mu się pożreć: uwidział jelenia, że miał złote rogi, złotą sierć. Piesek jak zacon gnać za jeleniem, a konicek za pieskiem wojaki nie mogli rady dać, utrzymać, az pozostajali. Wrócili się do chałupę nazad i meldują to królowi. Tak ich król dał zamknąć do więzienia i powiedział im tak, ze tak długo będą siedzieć w hareś-cie, dokąd on się nazad nie wróci.
A on jak za jeleniem poleciał w las, to się okrutna ćma zrobiła w lesie, tak ze jeden drugiego nie widział. Ułamał ze smrecka taką chraścinę, złożył sobie ogień i grzeje się przy nim. Za niedługi cas przychodzi baba ku niemu, smarkata, wargata, jesce i garbata, lodu pełno po ni, trzęsie się od zimna i pyta go, zęby się ji pozwolił zagrzać przy tym ogniu. A on ji mówi:
Ja ci nie bronię, grzyj się, widzis, ze i ja się grzeję. A ona mówi:
Panocku, kiej ja się tego pieska boję!
46
Mój piesek nikomu nic nie zrobił, to i tobie nie zrobi.
O, mój panocku, niechże go tyz pan wytnie, zęby mię
nie pokąsał!
On wzion gałązkę, pieska wycion. Piesek skamieniał, koni-cek skamieniał, on skamieniał.
Na ten cas w domu u jego ojca ten dąb jeden nawięksy, od nastarsego syna wirk mu usechł. A wtedy brat gada do ojca i do matki:
Matko i ojce kochany, złą nowinę słychać, bo musiał brat keny umrzeć, kiedy jego dąb usechł.
A wtedy zabira się on do podróży, gada do ojca, do matki, ze go pódzie sukać. Osiodłał sobie konia młodsego, pieska młod-sego ze sobą wzion, pałasinę starą ze ściany, pożegnał się z ojcami i dali pojechał w drogę. Aż przyizdza do te karcme same, co i brat jego był, i dopytuje się, co tu nowego słychać. A karc-marz się wita ś nim i gada mu:
Pan w drodze był, na polowaniu, tak długo, przez kiela tyzni, to musą pan co nowego wiedzieć.
On na to nic nie odpowiada, ino sobie myśli:
Co to takiego? pirwsy raz mnie widzi i tak ze mną gada?"
Myśli sobie tak:
Inacy to nie jest, ino pewnie tu mój brat kenyś jest".
Zyd tymcasem, niżeli razem gadali, dał do burku cysar-skiego znać, ze zięć królewski jest u niego. Król posłał po niego ćtyry konie w powozie, prosi go do bryki i pyta się go:
Zięciu, gdzieś tak długo był? A on mu na to odpowiada tak:
Co się ta, tato, dopytujecie! Będziemy mieć kiedy cas, to będziemy gadać, teraz ni mam casu, bom spracowany!
Przyizdza do domu, zona leci ku niemu i pyta się:
Mężu kochany, gdzieś tak długo był? A on ji mówi:
Ja ci to powiem, ino trochę pózni ' bo on na to nic nie odpowiadał, tak ojcu, jak i zonie, bo mu się fciało przekonać, keny je jest i cym je jest.
W pirsą noc znowu położył tę pałasinę pomiędzy sobą i mówi do zony:
47
Byś się nic do mnie nie odzywała ani nie gadała bez całą noc, bo jak będzies gadać, to nas ta sabla porąbie.
A ona mu mówi:
To ino miało być w pirwsą noc?
Dobrze, w pirwsą noc, ale mię tak długo nie było, to zaś jest pirwsą noc.
Az był tak kilka casów, ni mógł się o swoim bracie ?V:0?C dowiedzieć, nareście zacon ojca pytać, zęby mu pozwolił trochę na polowanie. A ociec mu odpowiada na to tak:
Dopirom wojaków z areśtu wypuścił, co cię nazad do domu nie przyprowadzili!
A on odpowiada:
Kochany ojce, ja juz tera sam przydę do domu.
Ja cię tak nie puscę przez warty, ino dam ku tobie seści wojaków, to ty im przecież nie ucieknies, tak jak tamtym razem.
Wyjechał on na polowanie i jedzie, a seści wojaków idzie przy nim: z jedne stronę trzek i z drugi stronę trzek. I az przyjechali ku temu lasu, z którego jeleń wychodził na pasę, co miał złote rogi i złotą sierść. Piesek uwidział jelenia, zacon za jeleniem gnać, konicek za pieskiem, wojaki zaceni gonić, ale nie mogli rady dać, musieli się nazad powracać i zameldowali królowi, ze go utrzymać ni mogli.
A on jak wyjechał do tego łasa, niżej swojego brata, stała się ogromna ćma w tym lesie, tak ze nikogo nie było widać. Zimno okrutne, ze ni mógł wytrzymać, musiał ze smrecka chraścinę wyłomać i ogieniek złożyć. Grzeje się przy tym ogniu, a tu idzie taka stara baba, smarkata, wargata i garbata, lodu pełno na ni, od zimy się trzęsie i gada do niego:
Panosku kochany, dajcie mi tyz przy tym ogniu się rozgrzać, bo mi bardzo zimno!
A on ji odpowiada:
Nie widzis, ze ja się grzeję? To pódz i ty i grzyj się! A ona mu mówi:
Kiedy się tyz tego pieska boję! Zęby tyz pan wzion gałązkę i tego pieska wycion abo mu choć przygroził, by mie nie ukąsił.
48
Mój piesek nikogo nie ukąsił, to i ciebie nie ukąsi, nie bój się, pódz, grzyj się, ja ci nie bronię, a ty, stara carownico, ja psa skroś ciebie bił nie będę.
A ona go jesce pyta, zęby mu choć przygroził. On wzion gałązkę i pieskowi przygroził. Piesek skamieniał, konicek skamieniał, on skamieniał.
Na ten cas w domu drugi dąb schnie. Namłodsy brat, w doma co został, ftórego mieli za nagłupsego, gada do ojców swoik tak:
Złą nowinę słychać, kochany ojce i matko, bo drugi brat mi zginął, bo juz dąb jego schnie.
Na te casy pocyna ojca prosić i matki, zęby mu pozwolili braci sukać. A jego ociec i matka nad wszyśko mu zakazują, zęby nie jezdził do światu braci sukać, ze i on tak zginie. A on im na to odpowiada:
Jak mi nie pozwolicie, to se życie odbierę. Jak nie zginę tam, to zginę tu, a jak mi pozwolicie, to może Bóg da, ze i braci znajdę, i mnie się nic złego nie stanie.
Na ten cas biere on konia swojego, daje mu futraż, koniowi i pieskowi. Jak juz nakarmił konia i pieska, siada na konia, bierze se pieska, z ojcami się pożegnał i jedzie dalej do światu bratów sukać.
Jak jedzie, tak jedzie, jaz przyjechał do te karcme, co ci dwa tam juz byli. Opytuje się Żyda, co tu nowego słychać, a Zyd mu odpowiada:
Nic nowego, ino to, co zawse.
Daje do króla zara znać ten kacmarz, ze juz zięć jego powrócił się nazad. Przyjeżdżają po niego seścioma końmi w powozie i pyta się go ociec, jako król:
Zięciu kochany, kanyś tak długo był, ze cię tak długo nie było? A zona twoja się tyle napłace, myślała, ześ juz zginął kany!
Wtedy leci on do ojca swojego i zacon go przeprasać:
Takem się ta zabawił i tu, i tu trochę. Przyjeżdżają do domu, zona się go pyta:
I kajze ty co robił teli cas? A on ji odpowiada:
4 Księga bajek, t. I
49
Zono, za będę miał cas kiedy, to ci powiem. Przychodzi noc, znowu on sablę położył pomiędzy siebie
i gada do ni:
Byś do mnie nic nie gadała całą noc, bo jak będzies co gadać, to nas ta sabla porąbie.
A ona mu gada:
Przecieś juz bez dwie noce sablę kładł, toś juz trzecią noc nie powinien!
A kiedy mnie tak długo nie było, to znowu musę kłaść, az przydzie taki cas, co będzie można gadać i robić, co fcieć.
I wysło tak parę casów, ze się mu juz sprzykrzyło tak długo siedzieć, a o bratach nie wiedzieć. Myśli sobie tak:
Musę ja tu keny wyść, cyby ja się o bratak swoich nie dowiedział, bo tu w doma się nic nie dowiem".
Idzie do ojca, jako do króla, i pyta ojca, aby go puścił na polowanie, a ociec mu odpowiada na to tak:
Mój kochany zięciu, nie tak dawno wypuściłek seści wojaków, co siedzieli za ciebie w kryminale, znowu pódzies, to zaś znowu bedom w areście siedzieć.
A on gada ojcu tak:
Juz nie będę taki głupi, zebyf tam keny teli cas siedział, a wojaki za mnie w hareście zęby siedziały, bo teraz jak pojadę na polowanie, to nie będę polował więcy jak 24 godzin.
Ociec mu tyz pozwolił na to polowanie za wielgim upytaniem, ale dał dziewięć wojaków na wartę ku niemu. Jak wyjechał na polowanie, tak znowu jedzie popod ten las, keny jego bracia pogi-nęli. Dało się mu pozryć: wyleciał jeleń z tego łasa, co miał złote rogi, złotą sierć. A on wjechał w okropny las. Zrobiła się ćma okrutna, tak ze jeden drugiego nie widzieli. Zacon się od zimna trząść. Myśli sobie:
Co tu robić? Insego sposobu ni ma, ino trza ogień złożyć, bo mi bardzo zimno".
Ułamał on znowu tę chraścinę i złożył ogień, i grzeje się. Az tu znowu idzie stara baba, smarkata i wargata, i garbata, i trzęsie się bardzo, lodu pełno po ni. Zacyna gadać:
Oj, zimno mi tyz, zimno! I tak ze trzy razy gada:
50
Zimno mi tyz, zimno! Aonji gada tak:
A nie widzis ognia, ze ja się grzeję? Kiedyć zimno, to pódz, grzyj siei ty!
O, mój panasku, kiedy się tyz tego pieska boję! Zęby tyz wzion panasek gałązkę a wycion tego pieska!
Głupia babo stara! Ja byf pieska za ciebie bił? Mój piesek więcy znacy jak ty!
O, mój panosku kochany, zęby mu tyz panosek choć przygroził!
Ja ci tu przy grozę! Jak ciebie przy grozę, to zaraz tu zdech-nies!
A ona na to nie dba, ino go jesce pyta, zęby mu przygroził. A on się tyz rozgniewał i skocył od ognia, i zacon starą babę bić, i pyta się ji:
Gdzie moi bracia?
A stara baba mu gada, ze o brataf jego nic nie wie, ze ona tak do łasa przysła jako i on i tak się tyz fce grzać.
A ty stara carownico, a cegoś ty mojego psa tak kazała bić koniecnie? Bo ja z tego mam myśl taką, ze kiedyś ty tak psa kazała bić, to ty musis o moif bratak wiedzieć. Bo zebyk i ja psa bił, abo mu przygroził, toby się i mnie może co było złego stało.
A ona mu mówi:
O, mój panasku kochany, żebyście byli pieskowi przygro-zili, toby się juz było widno w tym lesie stało.
A pocekajze ty, stara carownico! Kiedyś ty taka mądra, to ty juz musis o brataf moik powiedzieć, bo jak mi o brataf nie powieś, to cię zabiję!
I taK jak ją zacon prać, to mu się przyznała o jednym:
Tu nizyj powiada jest jeden twój brat, ale o drugim, to tyz juz nie wim.
No pódz, pokaz, niek ja go uwidzę!
Zawiodła go tam i pokazuje brata jednego, ale to nie był brat, ino kamień.
Zróbże tak, zęby on ożył, bo jak nie zrobis, to cię zabiję. I wziena ona jakąści trawkę, przewiedła popod nos pieskowi.
Piesek wstał, konicek wstał i on nastarsy brat wstał. A wtedy
51
i ów dąb nawięksy rozwinął się; ojcowie się uradowali, ze namłodsy syn brata znalazł i ze juz żyje.
Jak ten brat wstał, to powiada:
O, jakże mi się to dobrze spało! A ten mu mówi:
Oj, spało ci się, boś był kamieniem!
Ale, nie pleć, skąd byk ja był kamieniem?
Jak nie wierzys, to pódziemy ku drugiemu bratu, to się przekonas.
Wtedy ją oba dopytują:
Gdzie jest nas trzeci brat? A ona im gada:
Ja nie wim o trzecim bracie!
Jak nam nie powis, to cię pięknie zabijemy i na kawałki zrąbiemy!
I tak jak ją zaceni bić, aze ji ucieni jedną rękę, a ona się jesce przyznać nie fciała; ale jak prędko ji tę rękę ucieni, tak jesce prędzy nazad się przyrosła. Wtedy bracia gadają tak:
Widzis ty, jakaś ty carownica jest, żeśmy ci rękę ucieni, a ona ci się nazad zrosła. Ale jak nie powis o trzecim bracie, to my ci i na to poradzimy, co ci się ręce zrastać nie będą.
A ona im gada:
Choćbyście mie zabili, to wam nie powim, bo o nim nie wim.
Jak ją zaceni oba pałasami ciąć, tak ftóry święty za-cena krzycyć i gadała im:
Przecie bójcie się Boga, ludzie, choć życie mi darujcie! Oni ji gadają:
Darujemy ci życie, ale jak nam powis o trzecim bracie. Tak ona im powiada:
No, pódzciez, to wam juz pokażę tego brata. Sprowadziła ik tam nizy tego brata, co wstał, i pokazuje im
kamień, i powiada:
Tu ou jest l
Oni ji kazują, zęby zrobiła tak, zęby wstał, a jak nie, to ją zabiją. Wziena zaś trawkę ze ziemie, przewiedła pieskowi popod nos, piesek wstał, konicek wstał, brat wstał i gada tak:
52
- O, jakże ta mi się dobrze spało! A oni mu gadają:
Spało ci się, boś był kamieniem, a i piesek, i konicek twój. Na ten cas zaraz dąb jego się rozwinął w domu i ojcowie
jesce bardzi się uradowali, ze i drugi syn ożył. A tę starą carowni-cę, co w tym lesie była, wzieni wsyścy trzek w krepę i jak zaceni pałasami ciąć! Ale co który kawałek od ni nie odleciał, to się nazad zrasta. Tak pieskom powiedzieli, jak ftóry kawałek odleci, zęby brali do pyska i do ziemie zagrzebali. Psy tyz tak robiły: co ftóry kawałek odleci, to chytały i do ziemie zagrzebały wnet.
Nareście uwidzieli stół kamienny i koło niego stołki, i narzędzie wsyśtko, i osoby koło niego siedzące, ale kamienne. Jak położyli ją na ten stół, zaceni we troje pałasami ciąć, tak zrąbali na drobne odrobki a co wtóry kawałek odleciał, to pieski pozagrzebały do ziemie tak, ze śladu ś ni nie było. A wtedy usły-seli bębnów bicie, trębów trąbienie i zamiast łasa całe miasto. Wojsko maserowało tak do dziwu, ze wsyścy pogłupieli.
Tak ten nastarsy brat siadł na konia i komynderuje wojskiem. Przymaserowali przed burk król widzi oknem wojska taką kupę, tak sam zgłupiał, nie wiedział, co się to zrobiło i skąd się to wzieno. Ale przecie widzi na przodku swojego zięcia, ze siedział na koniu i wojskiem rządził. W te razy wychodzi na pole i woła swojego zięcia ku sobie, i dopytuje się go, co to jest i skąd te wojsko tele się wzieno. A on mu odpowiada tak:
Najjaśniejsy tato i monarcho, z tego łasa, co tam był, to jest teraz miasto, a w tym mieście telo wojska zaklętego było.
Dopiro mu opowiada wsyćko, jako mu się stało i jak kamieniem został; drugi brat go posedł sukać i jemu tyz to samo było; trzeci brat posedł sukać jako namłodsy i nagłupsy tak ten ik dopiro znalazł i ożywił ik, porobił ludzi z kamieni. A król go pyta:
A gdzie ci bracia twoi są?
Oni są za wojskiem na zadku, bok im dał taki nakaz, zęby żaden wojak nigdzie nie uciekł, ino zęby wsyćko do burku cysarskiego przyprowadził.
Tak król ik kazał wołać. Zięć króla pojechał na koniu i woła swoik bratów:
53
Jedzcie, bo was król potrzebuje!
Przyjeżdżają do króla i króbsię pyta tego brata namłodse-go:
Skądeś ty takiego sposobu wzion, ześ ty telo wojska ożywić mógł?
Z tego dopiro zrobił król bal, na ten bal posprasał gości, jedli i pili. W te casy posyła król po swoje córkę, a ci bracia siedzieli koło stołu. Król ji kazuje poznać swojego męża, mówi ji:
Poznaj, ftóry jest twój!
A ona idzie ku nim i patrzy po ?V: V nijak ni może żadnego poznać, bo wsyscy trze są jednacy. Aze ten ji mąz prawdziwy pokazał ji piestrzonki jij na palcach i zacon palcem na nią kiwać. Tak się wtedy postrzegła, ze ten jest jij mąz; leci ku niemu i mówi:
Ten jest mój, ftóry mnie od śmierci wykupił!
Goście zacęli wołać wiwat!", a z kanonów zaceni strzylać.
I ja tyz na tym balu był. I był tam jedyn kanonir ślepy, ftóry na jedno oko nie widział. A ja tyz ta był pod ławą. Ta psiajucha wziena i naładowała mie do kanona. Jak mnie wystrzelił, tak-ek leciał i leciał, azek przyleciał na to do młyna, co się zboże do tego sypie... Teraz nie wim, jak dali dokońcyć, jak mi kto nie powi, jako się to zowie, co się na to zboże sypie?
Kos!
A włózze do d... nos!
12. Żelazny Marcin
Był jeden Żelazny Marcin (dlatego, że taki był silny, że laskę sto funtów na jeden palec przerzucił) i poszedł na wędrówkę. I spotyka Wyrwidęba, co najsilniejsze dęby wyrywał z korzeniami, i pyta go się:
Dopomaga Bóg, bodaj zdrów, coś ty za jeden? A ten powieda:
Ja jestem Wyrwidąb.
A coż to znaczy Wyrwidąb?
A to to znaczy, że z korzeniami dęby wyrywam.
54
A Marcin:
Toś dobry, to chodz ze mną, będzie nas dwóch.
Idą, idą, spotykają ogromny dąb na drodze. Ten jeden, jak się podkasał, tak go z korzeniami wyrwał i powalił. I idą dalij, i znowu spotykają trzeciego, i znowu pytają się:
Dopomaga Bóg, bodaj zdrów, coś ty za jeden? A on:
Ja jestem Waligóra, że największą górę, jak się podsadzę, tak zrówniam wraz z ziemią.
Idą znowu dalej, spotykają Gnojowoza, żeby największa była fura gnoju, to on ją z wozem wziął na ramię letko. A oni:
Toś dobry, chodz z nami.
Już ich idzie czterech. Idą, idą, weszli w bór i tam tylko taki domek stał pustkami. Weszli i zostali tam. Na drugi dzień poszli na polowanie i tylko zostawili Wyrwidęba za kucharza, żeby im gotował. Ten się uwija, ma obiad prawie gotowy, pieczeń upiekł. Wtem przychodzi skądsiś niby żebrak dziadek taki, co miał trzy łokcie brody, a jego samego tylko łokieć było. Dziadek zmówił pacierz i prosi o jałmużnę. A ten Wyrwidąb chlasnął kawał pieczeni i daje mu ją. A dziadek:
Co ty mi dajesz? Ja tego nie chcę!
I skoczył do niego, i zaczęli się bić; ten tego brodą wali, ten tego drewnem; ten tego brodą, ten tego drewnem. Dosyć, że ten go dziadek tak zbił, tak zbił tego Wyrwidęba tą brodą, że na leśne jabłko. Dziadek wzion i najadł się, potem potłukł wszystko, powyliwał i dopiero sam poszedł. Tak przychodzą te drugie, co wyszli, na obiad. Nie mają co jeść, bo wszystko potłuczone, powyliwane, a ten [Wyrwidąb] leży, tak jęczy, że niech Bóg broni. I opowiada im wszystko, jak było. Ci w śmiech z niego, że takiemu dziadkowi dał się tak zbić, jeszcze brodą.
A cóż ty za siłak, żeś ty się dał tak zbić?
Na drugi dzień idą znowu w las i zostawiają w domu Waligórę. A Waligóra mówi niby do dziadka:
Czekaj, dam ja ci, jak ty tu do mnie przyjdziesz!
I gotuje obiad, zastawia pieczeń na rożen i już prawie ugotował obiad. A tu przychodzi ten sam dziadek, mówi pochwalonego i prosi o jałmużnę. A Waligóra:
55
Ja ci tu dam jałmużnę! Może myślisz, że tak zrobisz, jakeś memu bratu zrobił? Nic z tego nie będzie!
Jak się znowuż ten dziadek wzion do tego Waligóry i zaczęli się bić: ten tego brodą, ten tego drewnem, ten tego brodą, ten tego drewnem. I zbił tego Waligórę, że gorzej, jak tamtego. Waligóra leży, ledwie dyszy. Dziadek najadł się, potłukł, powyli-wał, a sam poszedł. Tak te przychodzą, obiadu ni ma, wszystko powyliwane, a ten leży i jęczy. Znowuż się wszyscy śmieją. A Żelazny Marcin:
O, mocarze, o, mocarze, żeby się takiemu dziadowi brodą dać pobić! O, kpy!
Na trzeci dzień zostawiają Gnojowoza i idą. Ciekawi, czy też on im obiad ugotuje. Gnojowóz duchem szykuje obiad. Dziadek przychodzi, mówi pochwalonego i prosi o jałmużnę. A Gnojowóz:
Ja ci tu dam jałmużnę!
I przyszykował takie duże drewno jak pałka. Ten dziadek jak skoczy do niego i biją się: ten tego brodą, ten tego drewnem. Jeszcze gorzej go zbił jak tamtych, a na koniec złapał noża i urżnął mu [Gnojowozowi] kawał zadka. Jak się najadł, powyliwał, potłukł, tak poszedł. Tak przychodzą te na obiad, a tu to samo, co wczoraj. Ten leży, jęczy, a zbity, i narzeka:
Jeszcze gorzej mi sprawił, jak tamtym, ja nieszczęśliwy! Żelazny Marcin mówi:
No, jutro mnie tu zostawta, zobaczycie, błazny, czy wam nie ugotuję jutro obiadu!
I na drugi dzień, kiedy wszyscy poszli na polowanie, został Marcin Żelazny obiad gotować. A oni odchodzą i gadają:
Zjesz ty licha, będzie tobie jeszcze gorzy jak nam.
A Marcin gotuje obiad, uwija się, pieczeń piecze obiad gotowy i naszykował sobie tę żelazną laskę. I przychodzi dziadek, i prosi o jałmużnę. A Marcin:
Może myślisz mnie sprawić tak, jakeś moim braciom sprawił? Ja ciebie nauczę!
I zaczynają się bić: ten tego brodą, ten tego laską, ten tego brodą, ten tego laską. Nareście Żelazny Marcin już tak zbił tego dziada, że niech Pan Bóg broni. I dopiero jak go złapie za brodę,
56
i zaprowadził go do dębu. Rozczypi siekierą ten dąb, wszczepia mu tę brodę, klinami ją tam zabił i poszedł. A te przychodzą na obiad i dziwią się, i mówią:
Chyba dziada tutaj nie było. Ale Marcin:
Nie było! Ja wam dam obiad, a potem zaprowadzę, gdzie on jest.
A oni:
Niech go tam nasze oczy nie oglądają, my byśmy tam mieli chodzić oglądać!
A Marcin:
A przecież on do was już się nie porwie, siedzi w dębie, ma brodę zaklinioną.
Ledwie ich namówił, co poszli. Przychodzą a jego nie ma. Dąb wyrwał on z korzeniami i precz poszedł, i oni też precz poszli za nim, za śladem. I przyszli do ogromnego lochu. A tam pod spodem był pałac zaklęty, a w lochu był kosz na sznurze przywiązany i spuszczali człowieka na dół, a potem stamtąd wyciągali. Te trzech mówią do czwartego, Marcina:
Kiedyś ty taki był mocny, to ty się spuszczaj naprzód do tego lochu i do pałacu.
Jak go wpuścili, on idzie, a tu w oknie pałacowym siedzi prześliczna królewna. Jak ona go spostrzegła, tak mówi:
Uciekaj stąd, człowieku, bo jak on cię tu zobaczy, to ci głowę urwie.
A Marcin się pyta:
A ma on ten dąb na brodzie? Ona:
Ech, gdzie tam, ledwie mu wyrwali, a teraz leży taki zmęczony. Oj, żebyście go mogli ubić, bo ja tu muszę siedzieć z nim, bo on wykradł [mnie] od mojego ojca i tu trzyma.
A Marcin:
Ja bym się chciał z nim zobaczyć. Ona:
Dobrze, ale ja ci dam wody mocy, to ty jak się napijesz, to jego zbijesz; bo on znowu ma i wodę niemocy, co nic sił ni ma, jak jej się napije. Jak się zacznieta bić, to on będzie krzycał:
57
%8=H=H
wody mocy, wody niemocy, wody mocy, wody niemocy! żeby jemu dać wody mocy, a tobie wody niemocy, ale ja tobie dam wody mocy, a jemu wody niemocy.
Dopiero wchodzi, a ten dziad go spostrzega, choć leżał na łóżku, jak się zerwie, jak się zaczną bić, ten tego brodą, ten tego laską, ten tego brodą, ten. tego laską, jak się zaczęli bić, a tu ni ma końca, tak nareście dziad krzycy: Wody mocy, wody niemocy, wody mocy, wody niemocy". A ona złapała te flaszki i podała dziadowi wody niemocy, a Marcinowi wody mocy, i jak się napili, tak Żelazny Marcin na leśne jabłko go skruszył, kości mu pogruchotał. I poszedł do lochu, i włożył te kości, i brodę do tego kosza i krzycy, żeby ciągnęli i przypatrzyli się, co zostało z tego dziada. Tak go spuścili na powrót. A on Marcin sadza pózniej tę królewnę i wciągają ją na górę, a on woła, żeby kosz spuścili wyciągnąć i jego. A on spróbował, nakładł w kosz kamieni, czy tyż oni go naprawdę wyciągną, bo się spodziwał zdrady. A oni jak wciągali, czują, że ciężki, i myślą, że to Marcin, i puścili kosz prędko nazad, żeby on upadł, i myśleli, że się zabił. I wzięli tę królewnę, i poszli, a jego tam zostawili.
On desperuje i myśli, jakim prawem on tu wylizie z tego lochu. Chodził po tamtym świecie (bo tam jest taki świat, jak i tu) i napadł grefięta młode w gniezdzie, a stare poleciały. Deszcz padał, zimno było, on się nad tymi małymi ulitował i nakrył ich swoim płaszczem. I sam poszedł od nich. Te stare grefy przylatują i widzą to, i pytają:
A któż was tak, moje dzieci, okrył? A ony:
Był tu taki człowiek litościwy i zdjął z siebie płaszcz, i nas okrył.
I rozleciały się te grefy szukać tego człowieka, i nareście znalazły go. Marcin ten im powieda, jakim sposobem się tu dostał i co zrobił. Tak te dwóch grefów mówią:
Kiedyś nam dzieci uratował, to i my ciebie. Siadaj na nas, a my ciebie wyniesiem. A wez żywność i kładz nam w paszczękę, jak się który z nas obejrzy, bo jak ci zbraknie, to wszyscy zginiemy.
I wzięli go, i lecą, on im daje, nareszcie ku końcowi zabra-
58
kło mu, i chlasnął sobie tyłka, i dał im po kawałku. Na górze grefy wychlapnęły to i zrosło mu się na powrót. Grefy na powrót, a on w świat. I przyszedł do jednego miasta, i pyta się, cyby się nie mógł dostać choć na takiego posługaca do palenia w piecu. Dali znać do króla i król go kazał przyprowadzić, i zgodził go. A on jest tam i służy tydzień, miesiąc, rok. A laskę tę, gdy przyniósł z sobą, ledwo mógł dzwigać, dopiro co dzień próbował i coraz lżej, coraz lżej ją podnosił, aż nareście po roku próbuje, czy ją przerzuci przez dach pałacu. Jak wziął na jeden palec, tak przerzucił.
A ten król obwoływał na bal. Zjeżdżają się Pan Bóg wie nie skąd królowie, tacy magnaci. I ten król obznajmił, że kto zręcznie sztuki laską pokaże, ten wezmie jego córkę za żonę. Dopiero wszyscy rzucają, każdy swoją i cudzą, laską, i nikt nie może zręcznie zarzucić. Tak ten Marcin jak smyrgnie swoją laską, co sto cetnarów ważyła i co ją wzioł na jeden palec i przerzucał, jak smyr-gnął naprzeciw króla, co siedział na ganku, tak tę laskę wziął król, ledwie podniósł i zaniósł do swego pokoju. Bo wszyscy rzucali i żaden nie mógł zręcznie podać laski naprzeciw króla, a król, jak się te laski sypały, nie wiedział, czyja która jest. Dopiero na drugi dzień król się pyta, kto to taki zręczny tę laskę rzucił, co on ją podniósł. A szuka tej laski, a laski nie ma, bo ją Marcin wykradł z pokoju, bo się wstydził, taki posługacz między takimi panami, że to on mocniejszy i zręcznij rzucać potrafi. Szukają wszędzie, i między służbą całą, a tu ni ma laski.
Dopiero jak te wielkie panowie odjechali, tak on pada do nóg królowi i z wielką nieśmiałością mówi, że to on tę sztukę pokazał. Ale król kontent, że się ktoś znalazł, co to umie, jest słowny, chce słowa dotrzymać i woła tę córkę, i mówi:
Patrz, kochana córko, to ten taki zręczny, co mi tę laskę podał, i on jest deklarowany dla ciebie za męża, bo ja juzem tak słownie powiedział.
Tak ona mu się dobrze przygląda, a to ten sam, co ją wyratował od tego dziada tam pod ziemią. I kontenta bardzo, oddaje mu swoją rękę. I powiedziała mu, że tamte trzech, Waligóra, Wyrwidąb i Gnojowóz, odprowadzili ją do ojca i powiedzieli, że ją wyratowali, i chcieli się z nią żenić, żeby sobie którego wy-
59
brała. Ale ona żadnego nie chciała, skoro nie było Żelaznego Marcina. A ojciec, jak odchodzili, podziękował im i dał im wielkie nagrody każdemu, i każdy na swoją drogę poszedł w świat.
13. [O masarskim towarziszu]
Buł jeden masarski towarzisz, a ten, jak mu się ostudziło u swego majstra, u którego się wyucuł swojego rzemiosła, tak sobie umyśluł iść na wander. 1 podziękował swoim przacielom też, i swojemu majstrowi, i posoł w cudzą krainę. I przisoł bardzo do wielkich lasów, gdzie już nie widział ani ptaszka, co wcale pusto było, jeno ruby las, góry, a ćmawe doliny. A gdy przesoł niektóre góry i też strasne doły, trefił na drodze lwa, psa wielkiego, jastrząbia i mrowca. Ci wsyscy ctyrze dzierżeli jednego wołu. A jak do nich przisoł ten masarz, tak mu rzekł lew:
Dobrze, iże już idzies, bo my na ciebie dawno cekamy, cobyś nam tego wołu zabiuł a między nas podzieluł. A kiedy dobrze podzielis, dostanies dobrą nadgrodę, jeżeli ale zle, to tu śmiercią umrzes.
Tak się od tego wymawiał, bo się śmierci bardzo bał, ale sobie jednak myślał:
Nie ucynię tego, cego ze mnie chcą, tez mię ten lew zabije. Tak się zdam na wolę Boską, a co chcą, to ucynię".
I woła zabiuł, i wzion dzielić. Z tej przicyny, iż się lwa na-bardziej bał, tak wsitko mięso obrzynał a lwu ciepał, kości zaś psu z mięsem, jastrzębowi flaki albo kałduny, mrowcowi zaś głowę. Tak, jak to ucyniuł, chciał iść furt, ale lew rzekł:
Cekej jesce na chwilę, siechmy są wsyscy kontenci, bo mnieś dobrze dał, bo ja nie mam żadnej utrapy, jeno sobie tak jem, jem.
Pies zaś odpowiedział".
Mnie tez bardzo dobrze wygodziuł, bo nalepse mięso od kości dostałem. Jastrząb rzekł:
60
Żaden nie ma tak dobrze jak ja, bo ja jeno dzióbę założę, to mi się samo pruje, a jeno łykam.
A mrowieć odpowiedział:
Jach wcale cicho, ani się nie chwalę, bo się boję, iżbyś-cie mi zawiścili, bo ja mam żiwności na parę tydni, a jak to wy-kludzę, to będę miał izbów, sklepów, rozmaitego mieskania, ani żaden król takich nie ma.
Tak jak słysał on masarz, iże sobie wsyscy chwalili, to mu dopiero strach na cole ochłódnon i myślał sobie:
Toć mię, chwała Bogu, nie zabiją, kie sobie wsyscy chwalą".
I chciał iść furt. Lew rzekł:
Nie pójdzies, az ci zapłacimy.
I przestał swoje mięso zryć, i soł ku niemu, i urwał ze swojego karku parę tych wielkich włosków, i mówiuł do niego:
To wez ode mnie za podarunek i za zapłatę, a schowej lepiej jak złoto, bo to ci się przida, jak w najwięksyj biedzie ban-dzies. Bo jak ci bandzie rzec taka, co ludzka osoba nie poradzi, to wez te włoski do gęby, a to się stanies taki, jakech ja jest.
Tak tez ucyniuł i pies, a tez i jastrząb urwał trzy piórka i rzekł:
Tego samego uzywej, jak nie bandzies mógł przejść na nogach, taki się stanies jak ja i przelecis na skrzidłach.
I mrowieć to samo ucyniuł. Urwał sobie jedną nozkę i rzekł mu:
To schowej nalepiej, bo to najmniej se.
1 owinął to do papiurku, każde osobnie. Podziękował im i posoł. I soł dalej lasem, i pomyluł drogę, a przisoł we wielkie doły i góry, aż na ostatku przisoł pod bardzo wysoką górę, gdzie nie mógł przed bagnoma do niej dolezć, a tam by buł rad wlazł, bo mu się z daleka na tej górze świeciło jak ogień. I tez widział smąd z tej góry wychodzić. Tak naprzód wraziuł te piórka ja-strząbowe do gęby, bo tez chciał wiedzieć, czy prawda tak się stanie, jak mu ci ctyrze pedzieli. Ale prawda buło, bo ledwo te piórka wraziuł do gęby, razem się stał jastrząbem i przeleciał bez te bagna, aze na wierzchu góry usiadł. Ale tam ognia nie buło, jeno wielkie złote dzwierze, co na płazę do kamienia przipaso-wane były. Niedaleko od tych dzwierzy buł mały kamionny ko-
61
min, co ten smąd tym kominem z tej góry wychodziuł. Tak sobie padał:
Toć tam jednak musi ktoś w tej górze mieszkać! Chciał te dzwierzy otworzyć, ale były mocno zamknione,
i tak sobie spomniał na mrowca, i wraziuł tę nóżkę do gęby, co od mrowca dostał, i razem się mrowcem stał, i wlazł dziurką od klucza bez te dzwierzy. I przisoł na pikny schód i soł po tym schodzie na dół, aż przisoł znowu do dzwierzy. Te nie były zamknione. 1 otwarł je, ale się juz młodzieńcem zaś stał. Na swoje wielkie zdziwienie ujrzał bardzo ślicną pannę w izbie siedzieć, która, jak go ujrzała, hnet by była od radości zemdlała, iże pirsy raz, jak od swego ojca wysła, cłowieka oglądała, i padała mu:
O, młodzieniasku, AC ciebie tu Bóg prziprowadziuł, AC jakim insym sposobem-eś tu przisoł! Trzi lata-ch tu jest, a jes-cech nie widziała ani ptaska, nie dopiero cłowieka. Ale tu stąd nie wyjdzies, tu ciężką śmiercią umrzes, bo jak mój pan, który mię pod sobą ma, przileci, to ciebie razem roztarga, boch ja jest córka króla z tej a z tej krainy (co mu ją mianowała).
Tak on jej odpedział:
Naprzód się jeno pytam, co twój pan jest?
Mój pan jest naraz cartem i smokiem strasnym.
A teraz cię się jesce pytam, cyś juz tez od niego jakie słowo słysała, AC tu stąd mozes być wyretowana?
O tym jescech nigdy nie słysała, jeno iż cłowieka takiego nie mas na świecie, co by mnie z jego mocy wyrwał.
Tak on jej zaś pedział:
Słuchaj, co ja ci powiem. Ja terazki tu stąd pójdę furt, a jak twój pan przidzie, to pocynej ś nim bardzo piknie, a potem go się tez spytej, cyby tez to taki cłowiek na świecie mógł być, co by ciebie z jego mocy poradziuł dostać, a jutro o tej samej godzinie zaś tu przidę, to mi powieś, co ci tez pedział.
I ukłoniuł jej się, i odesoł. Zaś się stał jastrząbiem i odleciał z tego placu daleko. I tam przebuł bez noc na onej pustyni. A jak pan tej panny do swego domu przisoł, tak ona bardzo ś nim piknie pocynała, a on jej pedział:
To mi się dzisiej podobas barzej jak inedy. Teraz widzę, iże mas chęć ze mną mieskać.
A ona mu pedziała abo rzekła:
Jażech prziwykła przi tobie i tez wiem, iże ni mas cłowie-ka takiego na świecie, co by mię z twojej mocy poradziuł dostać, a dyć-eś ty pan dobry i dobrze mię opatruj es, i cóż bych dopiero od ciebie chciała odyńść?
Tak jej rzekł:
Prawie mas, córko. Kie tak ze mną bandzies pocynała, daleko barzej ci banę przał i we więksej ućciwości ciebie miał, bo choćbyś mi się i wydrzeć chciała, abo wsiscy mocarze świata całego ciebie z mojej mocy chcieli dostać, to nie poradzą, bo takiego na świecie jesce nie buło ani nie bandzie, bo ten, co by ciebie chciał z moi ręki dostać, ten by musiał mocniejsy jak ja być, boby się musiał poradzić przemienić we lwa, psa i w jastrząba, i w mrowca, tedy by dopiero mógł ze mną zapasy iść. A gdzież taki na świecie jest, abo ktoś to wie!
I tak przestali tę gadkę, a ona z boleścią cekała, kieby jak na-prędzej drugi dzień przisoł. 1 jak zaś noc minęła, to się zaś jeji pan udał na świat, jak każdy dzień osobliwie, izeby ziwności dla jego miłośnice przinieść. Tak jak ta godzina przisła na drugi dzień, co wcorajsego dnia ten masarz był na tej górze, tak się zaś na górę udał i zaś do pryncesy wlazł, i zaraz jej się pytał, jako sprawiła się, [czy] się dowiedziała o jakim wyratowaniu. Onać mu z wielką uciechą opowiedała, co od swego pana usły-sała, co jak on porozumiał z jeji gadki, iz jeji pan prawie takiego cłowieka, jak on jest, się jeno boi. Tak jej rzekł:
Miej dobrą nadzieję, iz w krótkości bandzies wyretowana. Teraz musę przody do tego miasta, skąd ty pochodzis, bo mi się zda, ize ty tę żywność, co on ci ją nosi, od twojego ojca bieres.
I znowu jej się ukłoniuł, i odeseł. I udał się ku temu miastu, z którego ona była. Jak przisoł do tego miasta, tak na nocleg wstą-piuł do jednego domu gościnnego i tam w tym domie nocował. Przy tym po wiecerzi, jak zwycajnie cudzego cłowieka o nowiny się pytają, tak tez i onego się pytali, ale on im żadnych nie opowiadał, ale on się zaś tez ich pytał, AC u nich jakich nie słychać. Tak mu pan karcmarz gościńca pedział:
O, u nas bardzo dużo wielkich nowin, bo się każdy dzień jesce dzieją. Trzi lata temu, jak nasemu królowi córka była z ogro-
63
da wzięta, a żaden nie wie, kto ją wzion abo dzie się podziała, bo juz rozpisał po całym świecie, iz. kto by ją wynadł abo mu ją do-safował, to mu ją da za zonę i królestwo ś nią, bo jedna była na rodzie. Ale przecie wiemy, iz jesce żyje, bo przichodzi wilk każdy dzień o jedenastej godzinie przed połedniem do królewskiego stada a bierze jednego wieprza, a na placu go roztrzaśnie i serce z niego wyrwie, a wieprza ostawi leżeć. Tak wsyscy myślimy, ize jest pod jaką dziwną mocą ta córka królewska, a ten wilk te serca wieprzowe jeji na żywność nosi, bo ten wilk tez nie jest wilk, jak inse wilki, bo juz i sto myśliwców w niego strzelali, a jednak go żaden zabić nie może. A to przecie juz król bardzo wielką zapłatę obiecał, kto by tego wilka zabiuł abo jakim sposobem wy-śledziuł, a nie może mu się żaden cłowiek sprzeciwić. Tak ten masarz pedział:
Słuchejcie, karcmarzu, to mnie możecie do króla jutro za pastuchę do tych wieprzów meldować. Mnie ten wilk wieprza nie weznie, a kie go weznie, to tez swoje życie położy.
Karcmarz się ośmiał i rzekł mu:
Miły cłowiece, nie tacy jak wy juz tukej byli, a za darmo wsystko buło. Tak tez i wy nic nie zrobicie, ale kie chcecie, to ja wam tę wolę ucynię, co was tam bandę meldował.
I tak soł do króla na rano ten karcmarz. Jak królowi to pedział, ize u niego jest taki cłowiek, co chce te wieprze paść i wilka zabić, i jesce się o pryncesę postarać, tak się król bardzo rozradował i kazał go razem do siebie prziwieść. Jak go obacuł, tak mu rzekł:
Wiedz, mój synu, o tym, iz ty wilka zabijes a córkę moją mi prziprowadzis, tedy bandzie twoją zoną i królestwo tobie dam ś nią. Bylech ją jesce raz obacuł.
I tak on masarz soł do onych wieprzów, dzie były za miastem pasione. A jak przisła jedenasta godzina, tak tez wilk jak zwycaj-nie inedy przichodziul, i tedy pxziso\, i prosto do wieprzów. A on mu rzekł:
Nazad! Daj wieprzom pokój, bo nie twoje, bo dzisiaj pasie inaksy pastucha wieprze, jak inedy pasali!
Wilk postanuł i przijrzał mu się, ale na to nie zważał, jeno do wieprza skocuł i jak zawdy, tak tez i tedy ucyniuł. Ten masarz
64
prędko się stał za lwa i skocuł, za wilka wyleciał zając, tak się masarz prędko stał za psa i skocuł za zającem. I dopadł go, i o ziemię zaś roztrzasł. Tak z tego zająca wyleciał kacor. I zaś się prędko stał masarz za jastrząbia, i wyleciał nad niego do góry, i uderzuł w niego, i zaś go roztrzasł. I tak z tego kacora wyleciało jajco, i upadło na ziemię. Tak on się spuściuł, i stał się mrowcem, i roztocuł te jajco. A w tym jajcu buł złoty kluc, ten buł od tej góry, od tych złotych dzwierzy. I tak się już do wieprzów nie wróciuł, jeno razem na tę górę, dzie ta pryncesa była, się udał.
Ci w mieście, co się z nim stało, nie wiedzieli, ale ize wieprze wsistkie ostały, to się bardzo dziwowali, jesce barziej nad tym, że po zapłatę do króla nie przisoł.
Tak jak przisoł na tę górę, odemknął sobie tym złotym klu-cem te złote dzwierzi i soł prosto do tej panny, co przedtem buł z nią gadał. Ale tam nie buła sama, jak przedtem, bo jeji pan leżał na kanapeju w postaci cłowieka, ale miał końskie kopyta i razem skocuł do niego, i padał mu:
Co tu chces, złodzieju, tu są moje pokoje! Wierzę, ci się zachciewa tej panny, aleja ci hnet zrobię, co ci jej się odechce.
A ten masarz się stał prędko lwem i chycili się obadwa pospołu, a tak mocno sobą uderzali, aze góra drżała. Ten pan tej panny wołał na pryncesę:
Spomagaj mie! A masarz zaś:
Proś Boga, co mnie Pan Bóg dopomoże!
I długo pospołu się bili, az przecę na ostatku lew przemógł i onego strasnego carta zabiuł, tak ze się we smoła ozlał* i więcej go nie było.
I tak potem były tam wielkie skarby, kans złota i dyjamentu, tak to jeno pobrali, a strzybła i insych rzecy nie rusali, ale z wielką ciężkością bez te bagna i doły między góroma przelezli. A jak prziśli do pierwsego miasta, tak sobie wóz najeni, a juz piechty nie śli, a do ojca tej pryncesy jechali. Tak jak jesce trzi mile byli przed miastem tym, dzie jeji ojciec mieskał, w jednej wsi w karcmie na noc ostali, ale posła jednego ten sam wiecór jesce do króla wysłali z tą wiadomością, iz córka jego jutro rano do domu
5 Księga bajek, t. I
jego przijedzie. Tak król z wielką ciekawością rana dożyć nie mógł, razem się ze wsickimi dworzanoma swojimi z domu wybierał, naprzeciwko swojej córce jechał.
A jak się spotkali, jaka tam radość była, o tym se myśleć możemy. Jako jej się powodziło, a gdzie.była, wsiscy to wiedzieć chcieli. Tak potem chciał król tego masarza bardzo udarować, ale jak masarz dobuł swoich dyjamentów, co je buł ze sobą z góry prziniósł, wsistkie skarby królewskie przenosiły*. I tak po skończonej radości król, co mu buł prziobiecał, słowa swego dodzier-żał, wesele ustrojono i za zonę królewską córkę odebrał, tez i królestwo zaraz ś nią dostał. A buł królem na lud bardzo dobrym.
A tak jeśli jesce żyje, to jesce się z ludzmi dobrze obchodzi, jeśli juz nie, to jak wsiscy insi w ziemi próchnieje. Koniec.
14. O królownie, jak ją Józek wypatrzuł, co trzysta trzewików bez noc zdarła
Jeden król miał córkę, co ji kozdy dzień trzysta trzewików kupował, a ona bez noc zdarła wsyćkie. Królowi było dziwno, kej ona w nocy chadza, co tyla trzewików bez noc zdziera. Tak najon jednego chłopa i powiedział mu, ze jak wypatrzy, kej jego córka chodzi w nocy, to mu da tyla pieniędzy, ila go te trzewiki na rok kostują.
Tak ten chłop cekał na nię, jaz wyjdzie z domu, legnuł se na ławce, zdrzymnuł się i usnuł. Królowna z insymi przysła i za-cęny go kłuć śpilkami, zęby się dowiedziały, AC śpi, ale on się nie rusał, bo spał. Tak ony posły wsyćkie, kej miały iść. Rano król przychodzi do tego chłopa i pyta się go, lacego nie patrzuł za jego córką, ale on się wymówiuł, ze usnuł.
Na drugą noc wybrał król insego, zęby pilnował jego córki, kej w nocy pódzie, i to samo mu obiecał dać. Ale ten tez usnuł na ławce i nie słysał.
Na trzecią noc król wybrał trzeciego, imieniem Józka. Ale
66
ten juz był mądrzejsy i chytrzejsy i nie tak se pocon, jak tamci. Legnuł on se na ławce i cekał, jak królowna z insymi przydzie. Ony przysły, zacęny go kłuć, ale on cierpiał i nic nie gadał. A jak ony odesły, bo myślały, ze śpi, tak Józek wstał z ławki i posedł za nimi.
Idzie, idzie i przysedł jaz kęsik pod takie drzewa, co rosły na nich od samego śrebła liście*. On wzion jedne gałązkę, urwał i schował do kiesenie. Idzie dalej i przysedł pod takie drzewa, co na nich było samo złote liście. Tak Józek i z tego drzewa wzion i urwał jedne gałązkę, i schował do kiesenie.
Idzie dalij i znów tam są drzewa, co na nich perły rosną. Tak ci on wzion i urwał jedne gałązkę i schował do kiesenie.
Jak juz tam dosedł, tak widział, jak w jednym ogrodzie tyla panien tańcyło i piło, a królowna co jedne trzewiki obuje, to znów zdyjmuje i znów inse wdziewa, a tamte daje jakijsik dziadówce. Jak ci się Józek napatrzuł dosyć i miarkował, ze juz niezadługo mają iść do chałupy, tak i on się zabrał i przysedł przed króloski zamek, legnuł se na ty ławce, co na nij spał wiecór, i leżał pótyl, pókil królowna nie nadesła. Ona jak nadesła na niego, tak go pokłuła śpilką, zęby się dowiedziała, AC śpi, AC nie. Ale on udał śpiącego, a ona się na tym nie poznała i posła na swoje łóżko spać.
Rano, jak król wstał, tak się pytał Józka, AC królownę wy-patrzuł, kej ona co noc chodzi, a Józek gada:
Lacegóz bym nie miał wypatrzyć?
I pokazał królowi te gałązki, co urwał w tym ogrodzie, kej ona bywała. Król zaraz kazał zawołać królowny i pyta się ji, kej ona w ty nocy była i kej co noc chodzi. Ona powiedziała, ze kej była, to była, to ?V: wiedział nie będzie o tym. Ale Józek się wyrwał i rzekł:
Nik nie będzie wiedział? Ale ja juz wiem, kęś ty w nocy była!
Królowna na to powiedziała:
Choćby was takich Józków było i dziesiącich, toby się i tak nie dowiedzieli, kej ja była i kej w każdą noc chodzę.
Józek ji pokazał jedne gałązkę śrebną, potem drugą złotą, na ostatku trzecią perłową. Królowna się zadumiała i pewna juz
67
była, ze ją Józek wypatrzuł, kej ona chodziła. Jak odsedł król, to królowna tak mówi do Józka:
Jak mię nie wydas, kej ja co noc chodzę, to ci dobrze zapłacę.
Józek odpowiedział:
Ja nie chcę od królowny zadny zapłaty, ino tego chcę, izeby tam królowna nigdy nie chodziła więcy.
Królowna nie miała się kej podzieć, to i przystała, co Józek chciał. Ale Józek ji jesce nie wierzuł, latego to ji zapedział, ze jakby jesce raz sła, to ją zaraz przed królem wyda. Potem posedł Józek do króla i rzekł:
Co mi król da za to, a ja tak ucynię, że królowna juz nikej nie będzie chodziła i trzewików jednych ji na cały rok starcy.
Król mu tak powiedział:
Ano, ja juz więcy dzieci nie mam, ino onę i zapewne królostwo oddam temu, kto się ś nią ożeni. Jak tak ucynis, zęby nikej nie sła, to się ś nią ozenis i będziecie królami, bo jakby się z insym ożeniła, toby go sterała, boby ji nie wydolał trzewików kupować, a ciebie to się juz będzie wagować.
Józek podziękował za to królowi i posedł. Córka króloska się bała, zęby ji nie wydał Józek, latego od tego casu nie sła nikej. I tak było tez kilka miesięcy. Król się przekonał, ze królowna juz nikej nie chodzi i zbacuł se, co Józkowi przyrzekł. Tak go kazał zawołać i tak do niego przemówiuł:
Juz się przekonałem, ze to ino twoja moc zrobiła, ize królowna juz nikej nie chodzi, a wiem, com ci obiecał, i chcę tego dokonać. Latego cię tez tu zawołałem, aby ci pedzieć, żebyś się jako królownie przypodobał, zęby cię polubiała, to się juz pożenicie.
Ano Józek u króla zamieskał, król mu sprawiuł piękne ubranie i razem ś nim jadał, i wsyćko razem z królem mieli do cynie-nia. Królownie Józek zeświadcał, ize go tak polubiła, ze mu przyobiecała, ze za żadnego insego nie pódzie, ino za niego.
Ano dali na zapowiedzi i za trzy tygodnie król im sprawiuł wesele bogate. Potem im oddał całe królostwo. 1 tak ostał Józek królem, i zył z królowna długie lata scęśliwie.
68
15. Królewna-strach
Jeden polski król Aadysław ni miał żadnego potomstwa. Powiada do żony:
Wiesz co, taki majątek, jak my mamy, a ni mamy go komu zostawić. Ale pojadę ja we świat szukać szczęścia jakiegoś, żeby nam Pan Bóg dał abo syna, abo córkę, żeby my aby coś mieli.
Tak ón król pojechał w świat. A nie wiedział, że jego żona już była w ciąży. Niżeli ón przyjachał z ty podróży, to jego żona porodziła córkę, ale ta córka zaklęta była jeszcze w żywocie matki, toteż tak sie urodziła czarna jak Murzyn. Tak ten król, jak wrócił, kiedy mu żona powiedziała:
A widzisz, mężu, mam córkę, ale sie nie dziwuj, bo nie wiem, co za przyczyna, że jest całka czarna jak Murzyn,
król powiada:
Cóż poradzić? Co Pan Bóg dał, to trzymać muszemy. Ale ją w osobny sklep wsadzić kazał, tak co mogła spójz-
drzeć tylko na świat, ale ji na świat nie wykazał*, bo się wstydził. Tak ją mieli długoćko w tym sklepie, aż mogła mieć z osiemnaście lat. Jak sie królewie dowiedzieli inni, że ónemu się urodziło i rośnie dziecko, tak zjachali się wszyscy na bal i przywitali go:
Witajże, somsiedzie, dowiedzieliśmy się, że ci się urodziła córka i że dorosła, a nie prosiłeś nas jeszcze na bal, więc my cię też tu nawiedzili, żebyś nam też pokazał to swoje dziecko.
On im odpowiada:
Moi kochani goście, rad bym wam pokazał, ale że bardzo niezdarna.
To nic nie szkodzi, jakie jest, takie jest, niech my je też widzimy.
Jak ją ón król wypuścił między gości do pokoju, kiedy wyszła, tak ta córka zaroz powiada:
Ach, mój ojcze, tej godziny, zaroz, umieram!
Ale sobie wymówiła, jak ją do sklepu kościelnego poniesą, do grobu, że musi ojciec co noc dać jednego żałnierza na wartę. Jak umarła, tak ją zara z truną zanieśli do kościoła. Anu, pierwszą noc dał ji zaroz jednego na wartę. Na drugi dzień już go nie
69
było, bo go zjadła, choć była nieżywa. Jak się wojsko dowiedziało, że óna żołnierzy żywo pojada, tak nie chcioł żaden iść na wartę. Tak ten ojciec zwołał wojsko do kupy i powiedział:
Który żołnierz pójdzie do sklepu, do córki, pilnować na noc, dostanie nadłożony traktament dubeltowy, to jest cula-ge i kwartę wódki palony co noc.
Tak się odzywa jeden z nich, że ón chce iść, ale mało kwarta, bo ón chce ich mieć trzy. Król przystał na to. Jak poszedł ten drugi żałnierz do kościoła, tak te trzy kwarty wódki mu przynieśli. On się napił, co chciał być śmiały, że się ni miał bojeć. Ale jak przyszła jedenasta godzina, to z kościoła ucikł od strachu. Tak ta wychodzi nieboszczyca ze sklepu, wylatuje na dwór i wyrzeka:
Ach, nieszczęsny mój ojciec, kiedy on mnie dzisiaj żał-nierza nie dał na wartę, to ja go jutrzejszego dnia samego zjem.
Na drugi dzień król zwołuje jeszcze raz żałnierzy i pyta się:
Chtóry będzie się chciał podjąć do kościoła iść do sklepu na wartę?
Tak się jeden odzywa bidny żałnierz, a okropny pijak, że ón chce iść:
Ja pójdę, ale jeszcze więcy chcę wódki, jak tamten dostał.
Dali mu też więcy wódki i poszedł tam. Ale jak przyszła jedenasta godzina, zaczął umykać z kościoła od strachu. Już był na ulicy, aż tu trafił go taki jeden staruszek i zapytał go się:
Gdzie ty idziesz?
A ón odpowiada, że idzie do domu, bo ma strach. Na to staruszek mówi:
Nie, wróć się nazad, idz do kościoła i wliz na ambonę, to óna cię tam nie zobaczy.
Jak przyszła ta godzina, ona wyszła ze sklepu na kościół, ale go nie widziała, tylko ón ją widział. Tak wyleciała na dwór i szuka, ale przylatuje nazad i mówi:
Ach, mój nieszczęsny ojciec, kiedy ón mnie dzisiaj nie dał żałnierza na wartę, to go jutrzejszego dnia samego zjem, to pewno.
Przyszło na drugi dzień. Żałnierz żył. Król go się pyta, czy jeszcze pódzie. On powiada, [że] pódzie. 1 poszedł na tę wartę.
70
Jak przyszła ta godzina jedenasta, ón znowu w nogi, umyka od strachu. A ten staruszek go znowu trafił i znowu go się pyta:
Gdzie ty idziesz? ? A ón:
Już teraz do domu umykam, bo już teraz ni mogę wy-cirzyć.
A staruszek:
Nie, wróć ty się nazad, zewlicz się do naga i połóż się pode drzwi, na tę stronę, gdzie óna te drzwi otworzy, coby się obaliły na ciebie (obróciły na twą stronę i zasłoniły cię), coby cię nie widziała. Jak óna wyleci na dwór i minie cię, tak ty się zbierz prędko i układz się w ji trunę dupą do góry, ale też nago. Potem óna przydzie, wróci, będzie cię straszyła, że aż kościół się będzie trząsł, będzie cię najeżdżać, będzie wołać: Umykej, bo ci łeb urwę, bo ci nogi ujadę" (że brykami będzie po nim jezdzić), cobyś wylazł z ty truny. A ty też prek, nie ruszaj się tak długo, póki nie będziesz widział, że óna tak biała musi być, jak człowiek, jak należy.
I on też tak wszystko zrobiuł, jak mu staruszek kazał. Więc go szarpała i drapała, i wrzeszczała na całe garło:
Wychodz z mego łóżka, wyłaz!
A ón się ani nie ruszył z ty truny, tylko co raz z oka wyj-zdrzał, jak óna też jest. Wyzdrzy raz była już do kolan biała. Tedy leży ón a leży, ani się nie ruszy. Tak óna znowu cuduje nad nim, tak wrzeszczy:
Wychodz, bo cię rozedrę!
A on tylko wykręcił trochę głowę i jednym okiem śwignął na nią, a już była po pas biała. Tedy leży ón jeszcze, poprawił się trochę, ale leży. Tak óna znowu szarpie, dzwiga go, ażeby wylazł. Nie, leży prek, ale podnosi więcy głowę i wykręci znowu oczy na nią a ona już pod ramiona biała. Tedy jeszcze ón leży i trzeci raz się poprawił, choć óna wrzeszczała i cudowała, ale słyszy ón, że już nie tak głośno. On obróci się całką głową do ruj i wejzdrzał na nią pełnym okiem a óna już ze wszystkim biała.
Tak óna go wtenczas złapi w pas i z truny dzwiga go do góry, i już nie wrzeszczy, ale prosi go się:
71
A
Ach, moje dziecko, wstań teraz, boś już mnie wybawił z męki mojej.
Więc podniosła go i wyprowadziła na kościół. Wtenczas się żałnierz ubrał we swoje rzeczy, jak był wprzódy, i usiedli sobie oba przy stoliku w kościele, i pytał j i sie, czy też będzie wódkę pić z nim. A óna powiada:
Moje dziecko, kiedy ty pijesz, i ja też będę pić z tobą. I napili się raz i drugi. Potem óna złapała tego żałnierza
za szyję, a ón onę i tak się oba trzymali.
Na drugi dzień rano przychodzi do kościoła od króla ordy-nans, czy też ten żałnierz żyje. Ordynans powraca do króla i powiada mu:
Jasny panie, już tego żałnirza udusiła, bo go trzymie za kark.
Zaraz też prędko wszyscy letą, chcą go jeszcze od ni obronić, a ón już woła z daleka:
Brandebuli więcy dawajcie, bo nam już przybrakło! Wracają nazad i meldują królowi:
Córka żyje i ón żyje, i chcą więcy jeszcze brandebuli! Król tedy czym prędzy rozkazuje, żeby zaprzęgać sześć koni
do powozu i ubiór brać dla córki weselny. Przyjeżdżają po nią. Zaraz też oba do powozu siadają, i przywożą ją i jego do królewskiego zamku. Król zaprasza wszystkich królów i jednerołów na wielki bal do siebie. Wtenczas między tych królów i jednerołów we środek zasadza za stołem tę córkę z tym żałnierzem i pyta się gości:
Co taki człowiek sobie zasłużył, że po śmierci córkę jeszcze od śmierci wybawił?
A óni odpowiadają królowi:
Tyle sobie zasłużył, że tę córkę za żonę sobie ma pojąć. A ci jednerałowie mu zawiścili i powiadają, że to pijak i bidny
chłop, i ten ma królewską córkę dostać za żonę, to jest niepodobnie ! Alę ona znowu swego za szyję i powiada:
Chto mię wybawił, tego ja pojmie za męża.
Już ci, wolała żywego chłopa, jak ten choćby królewski grób!
72
16. Zakazany pokój
Jedni ludzie mnieli trzy córy. Ojciec szedł orać za las, a matka móziuła:
Musicie ojczulkoziu obziad zanosić. Najprzód pódzie ta najstarsza.
Ojciec rano wyjechał, a matka zaczęła obziad robzić. Jak obziad buł uwarzony, matulka nakładła w dwojaki obziadu. Najstarsza wzięła te dwojaki i poszła do lasu. Lasem szła i szła, i potem usiadła se i odpoczywała na krzyżówkach. Jek tak siedziała, to od razu wylazł jeden zbój i mózi do ni:
Co tam masz w tych dwojakach? A ona mózi:
Obziad ojczulkoziu niosę. A on móziuł:
Dajjagozjem.
Wziął ją potem na konia i odjechał do swoi jamy. Na drugi dzień, jek się wyspali, móziuł do ni:
Ja teraz jadę precz, a ty mi tu gospodarz i warz obziad. I jeszcze ji dał jedno jebłko i wszystkie klucze od wszystkich
izbów i móziuł do ni:
Do wszystkich izbów możesz iść, ale do ty trzynasty nie chodz!
A ona potem po wszystkich izbach obeszła i taka buła ciekawa, co też tam w ty trzynasty izbzie jest. I otworzyła, i weszła. Naraz się zlękła i to jebłko wleciało ji w krew. Pełna tynka buło krsi, pełno trupów leżało w tym sklepsie. Ona to jebłko wzięła, prędko obcierała, a to nic nie pomogło, ta krew ostała na tym jebłku.
Jek ten zbój przyjechał, mózi do ni;
Pokaż jeno to jebłko!
Jek mu pokazała, złapał ją za włosy, zawlókł do psiwnicy, gdzie te trupy leżały, położuł ją na klocek, głowę ji uciął i rzu-ciuł, i poszedł do lasu do kraścia. A te rodzice wyglądają i czekają, a ona już nie przyszła, bo już nie żyła. Na drugi dzień matka mózi do ty drugi córki:
Teraz ty ojczulkoziu zaniesiesz obziad.
73
A ona mózi:
Ja tako głupsio nie będę, ja już trafię.
Znowuj matka uwarzuła obziad, nakładła w dwojaki i córka się zebrała i poszła. Idzie i idzie, aż zaszła do tego lasu. Taka buła zmęcona i móziuła:
Muszę se usiąść i trochę odpocząć. Naraz wylazł zbój z krzaków i pytał się:
Co tam masz, daj mi, ja zjem.
I zjadł wszystko, wziął ją do swoi jamy i mózi:
Teraz będziesz mi gospodarować.
Dał ji klucze od wszystkich izbów i móziuł:
Do wszystkich izbów możesz iść, tyło do trzynasty nie. Dał ji jebłko. Ona zaczęła chodzić po wszystkich izbach,
wszędzie ji się podobało, bo wszędzie buło pełno bogastwa. I mózi:
Muszę jeszcze do ty trzynasty izby iść i obaczyć, co tam jest.
I roztworzyła dzwierze. Patrzy, zidzi swoją siostrę z głową uciętą. Zlękła się i jebłko'ji spadło do krsi. Prędko go wyjnęła, obcierała, ale nic nie pomogło. I mózi:
Teraz pewnie i mnie głowę utnie.
Ni mniała spokoju, płakała, że ją to samo spotka, jek siostrę. Teraz przyjeżdża ten zbój z łasa i się ji pyta:
Gdzie masz twoje jebłko? Pokazała mu go, a on mózi:
Ty szelmo, chodz teraz, pódzie ci tak samo, jek twoi siostrze!
Wziął ją za włosy, zawlókł do psiwnicy, głowę uciął i zamknął, i poszedł.
Matka ji czeka i lamentuje:
Teraz już dwie córki mi zginęły, teraz już ty trzeci nie poślę.
A córka mózi:
Nie, matulku, ja pódę, zaniosę obziad i mnie się nic nie stanie.
I znowuj uwarzuła obziad, nakładła w dwojaki. Córka za-
74
brała dwojaki i poszła do lasu, i się zmęczuła. Usiadła se i odpoczywa. Naraz wychodzi z krzaków zbój. Pyta ji się:
Co tam masz w tych dwojakach? A ona mózi:
Jedzenie niosę ojczulkoziu. Już moje dwie siostry poszły z obziadem i nie przyszły do domu.
Zbój zjadł z tych dwojaków ten obziad i wziął ją na konia, i pojechał do swoi jamy. I móziuł:
Teraz będziesz mi gospodarzyć, warzyć, płukać będziesz moją gospodynią.
Dał ji jebłko i klucze i móziuł:
Możesz wszędzie chodzić, tło do trzynasty izby ni możesz iść.
A ona wszędzie zaglądała i się radowała, że wszystkiego tak pełno, takie bogactwo, i móziuła:
Ojej, kebym ja to wszystko mniała! Teraz ale muszę oba-czyć, co w ty trzynasty izbzie jest!
I roztworzuła, i weszła. Naraz się zlękła, bo obaczuła te dwie siostry, i mózi:
Ojej, to pewno i mnie tak pódzie!
To jebłko ji spadło i uwalało się krsią. Ona nie namyślała się długo, tyło prędko to jebłko w mleko włożyła, omyła go, i takie się ładne zrobziuło, jeszcze ładniejsze jek buło.
Wnet przyjechał ten zbój na obziad. I mózi:
Pokaż eno to jebłko, co ci dałem! Pokazała mu, a on się uradował i móziuł:
Posłuchałaś mnie, nie bułaś w trzynasty izbie, to będziesz mniała dobrze u mnie.
On zidzi, że ma palec zaziniety i pyta się:
Coś tam zrobziuła z tym palcem? A ona mózi:
Krajałam mnięso i się zarżnęłam. A on mózi:
To nic, ja mam taką maść, jek się pomaże, to zaraz się zgoi.
Ona teraz sobzie myślała:
75
To ja z tą maścią pódę do psiwnicy i pomażę głowę, to się zrośnie, i siostry będą żyć".
I też tak zrobziuła. Jek on pojechał do lasu, pomazała głowę, głowa się zrosła, potem schowała ją. Jek ten zbój przyjechał, móziuła:
Ja bym chciała pakietkę do domu posłać, zrób mi taką dużą skrzynię i durki wyzierć na brzeżku.
Jek on znów wyjechał, to włożuła swoją siostrę w tą skrzynię i nakładła jeszcze złota i srebra, i jedzenia nakładła, i zabziuła. I móziuła ty siostrze:
Jekby postaziuł i chciał roztworzyć, to poziec: Nie patrz, nie patrz, bo ja zidzę!".
Jek przyjechał, to mózi do niego:
Teraz wez i zazieś do moich rodziców.
On prędko wziął skrzynię na konia i galopem pojechał. W drodze pomyślał sobzie:
Muszę ja obaczyć, co też ona tam nakładła! Postaziuł skrzynię i odbzija to zieko. A ona wola:
Nie patrz, nie patrz, bo ja zidzę! A on mózi:
Ojej, jekie też dobre oczki masz, że tak daleko mnie zidzisz!
Prędko wziął skrzynię na konia i galopem pojechał przed dom rodziców, bez okno rzuciuł i odjechał. Przyjechał do domu i mózi:
O, jekie ty dobre oczki masz, tak daleko zidziałaś!
Na drugi dzień, jek pojechał do lasu, znowuj poszła do psiwnicy i znowuj pomazała tą maścią. Głowa znowuj się zrosła i ta siostra odżyła. Jek przyjechał, kazała mu zrobzić znowuj taką dużą skrzynię i znowuj włożyła siostrę w skrzynię. Nakładła złota i srebra, i jedzenia i móziuła do ni, żeby nie dała otworzyć, tlo móziuła: ,,nie patrz, nie patrz, bo zidzę!". Zabziuła skrzynię gwozdziami. Jek on przyjechał, kazała mu wsiąść na konia, żeby zaziósł do domu. W lesie znowuj buł ciekawy, co w ty skrzyni jest, zaczął odbzijać zieko. A ona woła:
Nie patrz, nie patrz, bo ja zidzę! On się wystraszuł i mózi:
O, jekie ty oczki masz dobre, że tak daleko zidzisz!
76
Prędko włożuł kistę na konia i pojechał galopem do rodziców, wrzuciuł bez okno i prędko pojechał do domu. A rodzice się cieszyli, że córki mają i tyle złota, i psieniędzy. Mózią:
Kebym jeszcze tą najmłodszą dostali!
A namłodsza się kłopoce, jek ma siebzie wysłać. Jek on odjechał, zrobziuła skrzynię i nakładła znowuj złota, srebra i jedzenia, zrobziuła z ciasta dużą pupkę, położuła ją w łoże, ładnie przy-kruła i móziła do niego:
Jek przyjedziesz, to ja już będę spać, to mnie nie budz, tyło wez skrzynię i zawiez do domu.
Sama teraz wlazła w tą skrzynię, zamkła. Jek on przyszedł, wziął tą kistę na konia i pojechał. Nic nie odpoczywał, tyło się uzijał, coby prędzy zazieść. Rzuciuł oknem i prędko pojechał do domu. Rodzice kistę roztworzyli, uradowali się, że teraz mają wszystkie dzieci w domu, i mózili:
Teraz już ich nigdzie nie poślem.
Ten zbój, jek przyjechał do domu, poszedł chybko do łoża i się położuł przy ty swoi z ciasta żonce. Oblepsiuł się ciastem. Taki zły buł i mózi do wszystkich dwunastu zbójów:
Pojedziem i wszystkie trzy zabzierzem i pomściem się na nich.
Te siostry poziedały rodzicom, że w lesie jest jaskinia i dużo zbójów. Zameldowali to ziendarom. Ziendary obstazili całą zioskę. Zbóje przyjechali i chcieli porwać te córki. Ale ziendary okrążyli ich, sketowali i do dury wsadzili. Ta namłodsza córka potem zaprowadziła ziendarów do jaskini. Wszystko zabrali i przyziezli do zioski, i rozdzielili wszystkim ludziom. 1 wszyscy byli bogate.
17. O Karlinie
Jedna królowa ni mniała dzieci i pojechała do plamitarki, AC będzie kiedy mniała dzieci. Plamitarka przeplamitowała, ze będzie mniała dziecko za trzy lata, ale jak do lat dorośnie, to uno ji zginie.
77
Dał Pan Bóg, ze docekała unygo syna. Do śkół go posyłali, dobrze jem się ucuł. Dorasta do lat, ale chce iść na polowanie. Rodzice mu nie chcą dozwalać, ale nie mogli go przeprzyć i pozwalają mu iść na polowanie z wojskiem. Król do nich mówi:
Idzcie a pilnujcie aby pana Karola, zęby wam nie zginął. Pośli, napolowali różny zwierzyny. Na odchodnem do domu
łania mu się przed ocami mignęła; un te wojsko zostawia, a sum za łanią leci, leci za nią w daleki las. Dość na tym, ze jak zalecieli w daleki las, zrobiuł się z uny łani carnoksięznik:
Widzis, tyłam lat na ciebie catował, azem cię scatował. Tera chodz ze mną.
Przyprowadziuł go do domu, noc ich zasła. Mówi mu:
Prześpij się, jutro ci dum robotę.
Rano wstaje, dał mu jeść, przynosi mu kawałek wosku:
Na, ten kawałek wosku, idz do tygo kamnienia i postaw dwanaście pałaców z tygo wosku!
Un posedł i duma, nic nie wi, co ma z tym robić. Rozklepu-je o ten kamnień tę drobinę wosku, ale nie chce mu się nic z tygo stać. Nareście bidny Karol do pałacu się zabira:
Bodaj ja buł nie znał tygo polowania i ciebie, tygo wosku, rozlipiania.
Oj, płace, az łzy z kamnienia lecą.
Bodaj ja buł nie wychodziuł od ojca, od matki tak daleko. Obejrzał się, po prawy stronie jakaś niewiasta idzie z dwojakami. Przychodzi do nigo i mówi:
Karlinie, cóz ty tak dumas?
Moja droga pani, jak ja ni mum dumać, kiedy sum nie wiem, co by z ty krusyny robić?
Na, na, lepi ten obiad zjidz, a nie mów nic. Ociec mówi, ze jak zjis ten obiad, żebyś się uwijał, to prędko postawis, bo na wiecór to ociec przyńdzie obacyć.
Nędzne, moja kochana, moje stawianie, kiedy nie wiem, co z tygo zrobić.
Nu, to kiedyś zjadł obiad, to się układz trochę.
A jak ja się układę, a twój ociec przyńdzie?
Nie bój ty się nic, kiedy ja tu jestem, juz ja cię obstawię jak swoigo brata przed ojcem. Karlin, układz się i zaśnij mocno.
78
Un usnął, una wziena tę odrobinę wosku, krzyknęła i zafiu-kała na więcy pomocy. Pomoc się zleciała. Kozdy, jak chto może, stawia. Zacem się Karlin przespał, to dwanaście pałaców stanęło. Una go przebudza:
Karlinie, wstawaj, cegoś tyło chciał, to juz wsystko mas.
Ach, moja kochana, coś mnie ucyniła, ześ mi te dwanaście pałaców postawiła!
Mój kochany, zęby tyło mój ociec buł taki dobry dla ciebie jak ja, toby wsystko dobrze było. Bo ja wiem, skąd ty pocho-dzis, twoich ojców znum, jak swój palie. Ale mas tu od wsystkich drwi kluce, a jak ociec na wiecór do ciebie przyńdzie, żebyś ojcu te kluce prosto w garzć oddał, żebyś nigdzie nie kładł, bo jakbyś je gdzie połozuł, toby ociec tak zrobiuł, zęby się te pałace rozwaliły. Ociec tu przyńdzie i zapyta się: Karlinie, AC je wsystko dobrze, AC ni?", to ty jemu powidz, ze jedno sienne okienko je krzywe.
Una wziena zara i posła do domu. Nad wiecorem przylata ten stary satan carnoksięznik:
Jakeś tam zrobiuł?
Karlin oddaje mu w garzć kluce i pejda:
Jest wsystko dobrze, tyło jedno okienko nad siennemi drwiami jest krzywe.
Un satan nic nie mówi, tyło pejda:
Dobrześ mi się starał, tera chodz na kolacyję. Przyśli do domu, zjadł kolacyję. Satan pejda:
Karlino, idz mu pościel łóżko.
Posłała mu, przespał się, rano wstaje, śniadanie mu dali, zjadł, ale wychodzi stary i mówi:
Karlinie, na tu tę śćklanę siekirę i idz z nią. W tym a w tym miejscu jest bór, zetnij go, gałęzie poobcinaj i w klaftry wsystko poukładaj.
Wzion siekirę i posedł, dziabnął w skrzec, skrzeca nie narusuł, siekira mu się stłukła, ukląkł i płace rzewnymi łzami:
Ach, zęby to wiedział mój ojciec kochany! Bodajby przysła moja Karlina miła!
Obejrzał się, Karlina idzie. Un ocki przecira i pejda:
Weselse moje serce, jak przędzy było. Chodz, Karlinko
79
moja i serce najdrozse, i dopomóż mnie w tym najtęzsym lesie. Karlina się rozśmiała:
Juz ci więcy nie poradzę, bo juz więcy nic nie mogę. Karlin się bardzo wielce zasmucił i nawet obiadu jeść nie
chciał. Ale una powieda:
Usiądz, usiądz i zjidz obiad, nie martwij się, wsystko będzie dobrze.
Karlin się znowuj pociesuł, na gołych kolanach do ni po-skocuł:
Karlinko moja, dopomóż ze choć ty mnie, bo mnie nicht nie dopomoże w ty najgorsy bidzie.
A zjateś obiad?
Moja kochana, zjeść zjadłbym ja ten obiad, ale żebym wiedział, ze się moje serce rozweseli.
Zjadaj, zjadaj i kładz się spać jak najprędzy, bo ni mum casu i niedługo musę iść.
Zjadł un obiad i układ! się. Jak zasnął mocno, una krzyknęła na swoich pomocników, zęby się zlatali. Pdzlatali się, bór wsystek ścieni i w klaftry poukładali, a gałęzie na gromadki. Karlina budzi go:
Wstawaj, bo mas juz wsystko gotowe. Karlin unosi głowy, ni ma nikogój, tyło una sama.
Ach jej, co się to z ty go boru zrobiło? Układłem się spać, a to się wsystko przewróciło!
Widzis, jąkam ja dla ciebie dobra, cybyś ty dla mnie buł taki dobry? Pamiętaj, ze jak się będzie ociec pytał, co Karlina robiła, to powidz, ze posiedziała, jakem jadł obiad, a potem posła. A jak się ojciec zapyta, AC ten bór dobrze ścięty, to powidz, ze wsystko dobrze, tyło jedna sośnia to się na dwoje przetrąciła, to cię ojciec pochwali, a inacy toby ci powiedział, ześ zle wsystko zrobiuł.
Zabrała się i posła do domu. Nad wiecorem przylata stary:
Cóześ, Karlinie, porabiał? Zrobiułeś wsystko?
Zrobiułem wsystko!
A cóz tu Karlina robiła?
Ja jatem obiad, a una posiedziała, ja zjatem i una posła.
A chodziła po tym lesie?
v
80
Nie chodziła nigdzij.
A jakeś z tymi klaftrami zrobiuł?
Wsystko je obcinane i poukładane, tyło jedna sośnia się na wpół przetrąciła.
Toś ty wej wsystko dobrze zrobiuł. Tera chodz, bo juz wiecór, zjis kolacyję i układzies się spać.
Na drugi dzień Karlin rano wstał, śniadanie zjadł. Stary mu daje naparstek i pejda:
Karlinie, idz i z tygo a tygo stawu wylij tym naparstkiem wodę!
Posedł Karlin do stawu, układ się nad nim, cirzpa i cirzpa, a nic nie znać, wody jak było, tak i je. I zapłakał sobie:
Mój Boże, co ja tu bidny zrobię? Zęby aby jenna mi jeść nie przyniesła, tyło moja Karlina miła!
Obejrzał się w prawą stronę, nie widać nic. Leży i płace. Obejrzał się drugi raz, a tu idzie jego miła Karlina. Przysła do nigo i pejda:
Cegóz ty tak tu lezys, Karlinie, i dumas?
Moja kochana, jak ja ni mum dumać? Dał mi ociec twój ten naparstek, żebym ja nim tę wodę wylał. I cirzpum, i cirzpum, i nic nie mogę zrobić. Zęby tak twojemu ojcu w piekle tak doku-cali, jak un mnie dokuca!
Cichoj, Karlinie, tak się nie należy mówić, bo jak się ociec dowi, to będzie zle z tobą!
Ale, moja kochana, dopomózze mi tyz, żebym ja z tygo stawu wodę wylał.
No, no, nie mów nic, tyło zjidz obiad. Un zjadł obiad i pejda:
Chodz, Karlino, ja juzem zjadł obiad, a tyś jesce wody nie zacena wyliwać.
Układz się tera i prześpij się.
Układł się i śpi. Una krzyknęła na swoich pomagrów, zlecieli się, wodę wyleli, dno skopali i cybulę na nim posadzili, a ryby na ląd wynieśli i porachowali: samych dużych było trzysta trzydzieści, a małych to nieprzelicuna moc. Karlina obudziła igo i pejda:
Wstawaj, juz mas wsystko gotowe!
6 Księga bajek, t. I
Un wstał, przecira >AC, 0 tu wsystko zrobiune.
Ach, moja Karlino, jakaś ty dla mnie dobra, co ty za mnie wsystko robis!
Pamiętaj, jak mój ociec przyńdzie, to po widz, ze dużych rybów jest trzysta trzydzieści, a małych nieprzelicuna rzec. A po-widz mu, ze jedna ryba je przez wpół przepasana, bo jakbyś ina-cy powiedział, toby mu sie nie spodobało. Naparstek tyz oddaj ojcu, bo jakbyś nie oddał, toby zle było. Ociec pózni po tym to ci nie będzie mógł nic ciężkiego zadać, tyło ci każe bez godzinę poznawać spomiędzy sidmiu dziwuch, chtórna ci jeść nosiła. Nas będzie sidem, to pamiętaj, ze ja będę mniała cyrwuną mnitkę w śtrufelku, to ukaz na mnie palicem.
Wziena się i posła do chałupy. Przysedł stary i pyta się:
Karlinie, cyś porobiuł?
Juz wsystko porobiune i ryby lezą na lądzie, i są porachowane.
Tyś je tamój rachował? Nu, ale kiedyś je rachował, to powidzze mnie, ile ich je?
Samych dużych je trzysta trzydzieści, a małych to nieprzelicuna rzec, a jedna najwięksa przez wpół przepasana.
A chtóz cie to, mój Karlinie, naucuł tak rachować? Juz ja widzę, ześ ty mądrzejsy ode mnie, kiedyś ty to wsystko zrobiuł.
Przypatruje się un stary sta woj u, wsystko jak się należy, ale pejda:
Tera, mój Karlinie, chodz, prześpis się i zjis śniadanie. Przespał się, zjadł śniadanie. Un stary prowadzi igo na podwórze i pejda:
Mas tu sidem moich córek, poznawaj, chtórna ci jeść nosiła.
A uny się odraz krukami porobiły i frugają. Uznaje je, uznaje, juz pół godziny przęsło, a ni może uznać. Nareście nadchodzi godzina, stary tyz przychodzi.
Nu, Karlinie,"uznałeś?
A Karlin jak spojzy bystro ocami, uznał ją i pejda:
Uznałem!
Nu, chtórna?
Ta, co w środku!
82
Z tych sidmiu, jak un ukazał, jedna się stała dziwuchą.
Nu, to niech una będzie twoją zuną!
Wzieni i pożenili się. Ale jedny nocy, jak pośli spać, Karlina mówi do nigo:
Mozę bym my polecieli do twoich rodziców? A un ji odpowiada takim zmięsanym głosem:
Ach, Karlino, pódziem!
Ale jak będziem uciekać, to postawim dwanaście stołków, bo nas się będzie co godzina matka pytać: !C jesteśta?" To te stołki za nas odpowiedzą.
Postawili une dwanaście stołków, a sami zara uciekają. Ode-cknęła baba i woła:
Karlino, jesteś? Jeden stołek pejda:
Jestem! Odcyka drugi raz i woła:
Karlino, jesteś? Drugi stołek woła:
Jestem! Tak dwanaście razy się spytała, a stołki cięgiem odpowieda-
ły. Pyta się baba trzynasty raz:
Karlino, jesteś? Nic nie odpowiada. Pyta się drugi raz:
Karlino, jesteś? Nicht się nie odzywa. Ale odcyka stary:
No, matko, a co, są?
Juz dwa razy się pytum i nie odpowiedają mi.
To idz i zobac, AC ich ni ma na łóżku! Zlazła baba, obacyła ni ma żywy dusy!
Babo, rypaj ich gunić! Baba leci, leci, leci i guni ich. A Karlina poznała odraz, ze
ich gunią, i pejda:
Wis, Karlinie, nas baba guni, to ja się zrobię cirznią, a ty białym kwiatkiem, to ja tę babę pokolę.
1 zrobili się, una cirznią, a un białym kwiatkiem. Dolata baba, ni ma nic, tylko cirznia i biały kwiatek między tą cirznią. Baba chce ten kwiatek urwać, ale ta cirznia tak się rucha, tak
83
\
kole, tak kole babę, baba ścirzpić nie może, a kwiatka ni może urwać. Wziena się i wróciła do domu, ale mówi:
Ojce, nic ni ma, tyło cirznia i biały kwiat między tą cirznią.
Babo, rypaj do cirzni, bo to uni!
Baba leci, leci, a Karlina znów poznała, ze una ich guni, i pejda:
Wis, Karlinie, nas baba guni. Jak nas będzie doguniać, to ja się zrobię kacką, a ty kacorem i będziem po tym dużym jeziorze pływać.
Dogunia ich baba. Uni się stali kacką i kacorem i pływają po jeziorze. Dolata baba do jeziora, patrzy, ni ma nic, tyło taka strasna woda, a po ty wodzie pływa kacor V :0A:0. Baba nazad przylata do domu:
Ojce, nicem nie widziała, tyło aby wodę, a na ty wodzie pływają :0A:0 V kacor.
Babo, rypaj nazad, bo to uni!
Baba leci nazad, tyło grabnęła trzy kitle: jeden jak mniesiąc, drugi jak gwiazdy, a trzeci jak słońce. Dolata do jeziora, uni jesce siedzą na nim. Cisnęła im te trzy kitle. Karlina złapała te kitle i pejda:
Wis, Karlinie, num stara baba cisnęła trzy kitle, com je w dóma ostawiła. Zeńdzmy z ty wody. Ty pódzies do rodziców, a ja będę w karcmie tu senkować, to ty po mnie pózni przyń-dzies.
Una posła do karcmy, a un do rodziców. Przychodzi do ojców, służba wystąpiła na igo powitanie i rodzice się ciesą, ze się im syn nalazł.
Porozpisywali zara po jensych wsiach listy, ze się jem syn nalazł i zara sprasają wsystkich. Zjechali się wsyscy, a te ojce zara go chcą żenić. Wybrali ładną pannę i każą mu się żenić, a un choć ni mniał chęci, ale rodzice kazeli i musiał ich posłuchać.
Wyprawiają wesele, zaprasają różnych gości, i królów, i panów, i kacmarzów, wsystkich. I te kacmarze Karliny tyz pojechali na wesele, a ją zostawili senkować. Una się martwi, ze na wesele iść nie może, ale sprowadziła kobitę do senkowania, a sama się
84
wybira na wesele. Ubrała się, włożyła suknię jak mniesiąc i idzie. Wsyscy patrzą, co to za pani. Przychodzi do pałacu na wesele. Jak ją matka Karlina obacyła, zara pejda:
No, jak un ją obacy, to tamte porzuci. Trzeba by od ni jako tę suknię wydostać.
Zara ją każe winem cęstować, a w tym winie były nasypane proski. Una to wino wypiła i zara ją strasny sen zmorzuł, wziena się i położyła przespać. Jak się położyła, tak uni cym prędzy suknię z ni zdyjmać i zara włożyli drugą suknię. Una odcyka, patrzy: nie w ty sukni! Zabira się i idzie do domu.
Przychodzi w strasnym smutku, ale kładzie suknię jak gwiazdy. Włożyła uną suknię i idzie. Wsyscy się patrzą i mówią:
Co się to znacy, ta sama, co sła w sukni jak mniesiąc, tera idzie esce w ładniejsy!
Przychodzi do pałaców. Matka Karlina obacyła ją i zara każe ji dawać z winem tych samych prosków.Cęstuje ją winem, wypiła je i zara ją sen ogarnął. Położyła się spać, uni wzieni i zdyjeni z ni tę suknię, a włożyli jenne. Una odcyka nie w swoi sukni. Zabira się nazad do domu. Ale idzie drogą, a naprzeciwko ni idzie babka. Una do ty babki pejda:
Moja babko, co się to znacy? mum takigo, com go przed śmircią obroniła, ozeniuł się ze mną, a tera posedł do swoich rodziców i z jenną się żenić ma. Ni mogę się z nim obacyć, bo mi igo ojce nie dozwalają. Dzisiejsygo dnia juz trzeci raz wchodzę w to wesele, ale jak tyło przyjdę, to zara me takie sny ogarniają, jak się wina napiję, ze zara kładę się spać, a uni mi obłicenie zamieniają.
Una babka pejda:
To niech się pani ubierze w liche obłicenie i jak pani przyńdzie, to niech tygo wina nie pije. Niech pani napise kartkę do nigo i położy tę kartkę tamój, gdzie un najwięcy chodzi.
Una tyz tak i zrobiuła. Ubrała się w bidne obłicenie, przysła do pałaców, napisała list i włożyła go pod lustro. A w tym liście stojało tak:
Karlinie! Mówiłeś, ze mnie nie opuścis, a teraześ juz o mnie zabacuł i z jenną się zenis. Juz tu wej trzeci raz przychodzę
85
i zawdy mi wina dawają. Co się wina napiję, to zara me sny ogarną i moje drogie saty ze mnie pozdyjmają, a drugie, marne, na mnie pokładą, żebyś aby ty mnie nie obacuł. Ale ja o ty i o ty godzinie będę sła w ty sukni jak słuńce. Żebyś ty wysedł wtedy, tobym oboje pomówili".
Zostawiła to pod lustrem i posła do domu. Un królewic wyleciał od gości i leci przed lustro zacesywać się. Spojrzał, pod lustrem jakaś kartka leży. Wzion ją i przecytał. Przypomniał sobie o swoi Karlinie, zadumał się i chodzi taki smutny, ze az wsyscy go się pytają, co mu tak dokuca. Nad wiecorem wygląda oknem, a una idzie, z daleka ją widać, bo od ty sukni az migot bije. Wysed przed pałac, przywitali się i zacynają gadać.
Ale matka igo obacyła ich, co uni stoją i gadają. Mdleje i pejda:
Nu, juz un tamtą porzuci! A Karlina do nigo i pejda:
Karlinie, AC juześ o mnie zabacuł? Ja wej-em cię od ciorta przeklętygo obroniła, a ty me tera porzucasz? Wyprowadziułeś me od matki moi, a tera me ostawias, zęby ja była za dziwkę? Ale pamiętaj, Karlinie, jak me porzucis, to się w te same ręce do-stanies, coś buł!
Karlin ji pejda:
Toć ja ciebie nie porzucum, tyło mi matka ciebie zganiła, a kazała się z jenną żenić.
Karlinie, 0 AC twoja matka wi, ze ja ciebie z takich-em mąk wyprowadziła? Ale ja wiem, ze tam z matką twoją to zadny gadki o tym nie było, tyło ty tak malujes, jak pies ogunem.
To ja tera pode do swoich ojców i powiem, ze juz ty jenny zuny nie chce, i rozpowiem wsystko, jakiem ja męki mniał i ześ ty me z nich wybawiła.
Posedł do rodziców i wsystko jem rozpowiedział. Uni wysłuchali i pejdają:
To ją wez, kiedyć una cię tak wybawiła, bobym cię juz byli nie widzieli.
Un wzion zara tamte porzuciuł, a z tą się chce żenić. Pojechali z gośćmi do kościoła, nazad przyjechali, wyżyli wesele. Goście się porozjizdzali, a uni do dziś dnia żyją.
86
18. O królowicu, macose i carowniku
Jednemu królowi zona umarła i ozeniuł się z drugą, a miał syna z piersy zony, co go bardzo lubiuł. Ale macocha nie lubiła tego pasierba i zryzała, i podwodziła na niego przed królem, ale król ji nie wierzuł. Macocha chciała go koniecnie stracić ze świata, ale nie mogła znalezć takiego sposobu, zęby go mogła stracić. Ale na ostatku wynalazła sposób na to. Jak król pojechał na polowanie, to macocha wziena nalała do tego kielicha, co król ś niego pijał, wina i dała do niego trucizny. Jak król do domu przysedł z gościami, ona postawiła ten kielich ze zatrutym winem, przed królem i powiedziała:
Widzis, co ci syn twój namilejsy zrobiuł? Ty tak zawse za nim obstawas, a ja widziała, jak on do tego wina nasypał trucizny i chce cię otruć, zęby sam ostał królem prędzy!
Król nie chciał wierzyć, ale ona mu gada:
Jak mi nie wierzys, to dej to wino psu z cym, a bedzies widział, co się ś nim stanie.
Król kazał nalać tego wina do psowego jadła. I pies jak zjadł, tak niedługo zdechł. Teraz król uwierzuł zonie, zgniewał się okrutnie i kazał swoim dworakom wywieść syna do łasa i zabić. Na znak zaś, ze go zabili, mieli mu ś niego przynieść język i serce. Dworakom bardzo zal było królowica, ale cóz mieli robić. I zal także było wsyćkim od króla i wsyćkim z krają, bo bardzo go lubili, bo i on ich lubiuł.
Wyjechali juz z królowicem na zabicie. Królowie ich prosiuł, izeby mu życie darowali, a on juz nigdy w te strony nie zazry, zęby się kto nie dowiedział. Ale dworacy gadali:
My by ci darowali życie, ale nie wieś to, ze król kazał se twój język i serce przynieść? A jakby my nie przynieśli, toby może nas za to kazał zabić.
Tak im królowie doradziuł:
Leci tam pies, patrzcie! Wezcie go złapcie i wezcie ś niego serce i język, i pokażcie ojcu. Ociec tam nie pozna, a nawet i pa-trzuł nie będzie na to. Widzicie, ja niewinny, to ino tak macocha wciągle na mnie scuła, a teraz to musiała sama wino zatruć.
87
Usłuchali dworacy, bo im bardzo zal było królowica, złapili psa, wyrżnęli ś niego język i serce. Pożegnali się ś nim i zapedzieli mu, aby się juz nigdy w te strony nie zapądzał, boby się o tym ludzie dowiedzieli i królowi by pedzieli, toby ich ukarał.
Ano wrócili oni do króla i zdali ramotę, ze ozkaz wypełnili, i serce, i język przynosą. Ale król nie chciał nawet słuchać o tym, ino uciekł od nich.
Królowie zaś posedł bez las i nikej nie mógł znalezć ani domów, ani wsi, a zył korzonkami, jaz za stery dni uzrał jakie-gosik cłowieka, co do niego przysedł i pytał się, cyby nie chciał u niego służyć. Królowie przystał, bo właśnie tego chciał, zęby kej służbę dostał. Ten cłowiek kazał mu ino kole jedny kobyły, co w stajni była, robić, jeść ji dawać i bić ją wciąż, a do studnie, co była nakryta, zęby nie zaglądał, bo jakby zazrał, toby go zaraz zabiuł.
I tak słuzuł królowie u tego gospodarza bez długi cas, do studnie nie zaglądał, kobyle jeść dawał, ale ji nie biuł nigdy, bo mu jakosik zal było, a gospodarz tam o tym nie wiedział. O studnię nie był ciekawy, a i gospodarz był wciągle doma. Jaz raz kęsik wyjechał. I królowicowi dziwno się zrobiło, co tez tam w ty studni jest, co mu jego gospodarz do nij zaglądać nie kazał. I tak koniecnie chciał się przekonać, co tam może być, ale ize się bał zazryć, tak ino palec tam wraziuł. A jak ten palec wyjąn, tak spostrzegł, ze palec ma złoty. Chciał to zeskrobać, ale się nie dało. Tak wzion i zawinuł w smatę palec, zęby go gospodarz nie poznał, ize go nie usłuchał i do studnie zaglądał. Od tego casu juz się dowiedział, ze gospodarz jego jakisik carownik.
Jak do chałupy przysedł ten carownik, tak zaraz uzrał, ize królowie ma palec zawinięty, i pyta się, co mu w ten palec. A on mu odrzekł, że go boli. Carownik juz ale wiedział, ze on do studnie zaglądał i palec mu się złotym zrobiuł. Powiedział mu, ze mu teraz jesce daruje winę, co go miał zabić, jak do studni zazry, bo mu się dobrze sprawował, ale go zadziesiętał, izeby się juz drugi raz nie wazuł zaglądać do ty studnie, boby mu juz pewnie tą rażą nie darował.
Ale jak raz znów carownik wyjechał kędysik, a królowie
88
przysedł do stajnie, to kobyła, co ji jeść dawał, tak przemówiła do niego:
Iześ dotencas ani razu mie nie biuł, chocieś tak miał nakazane robić, latego ja cię tu stąd wybawię z ty nędzy i sama siebie, i zrobię cię bogatym. Idz do ty studnie, umacaj se głowę i przydz tu nazad, siędzies na mnie i uciekniewa stąd.
Królowie usłuchał, umacał se głowę, co mu się stała złota, siadł na kobyłę i pojechali.
Kobyła leciała ze wsyćkij siły, równo z wiatrem zęby ino jako uciec, zanim carownik uzry, ze ich nie ma, bo inacy by ich dogoniuł. Juz ujechali duży kawałek drogi, a tu się kobyła obezrała i uzrała, jak ich carownik goni, i gada do królowica:
Widzis za nami tę carną chmurę? To carownik nas w nij goni, ale uciekajwa prędko, zęby my jako mogli za granicę uciec, bo jak za granicę nie uciekniewa, to nas złapi.
I rznęła kobyła, co ino mogła. I juz ich carownik miał złapie, ale na scęście przelecieli granicę i carownik musiał się wrócić. Tak za granicą przyjechali niedaleko jednego zamku, co w nim siedział król. I tak kobyła tu do królowica zacęna gadać:
Tutak musiwa jaki los zrobić, zęby my mogli dalij zyć. Ale tu jest jaskinia niedaleko, to ja pódę do nij i tam będę siedziała, a będę się żywić z ty łąki, co tu jest przed jaskinią, a ty idz do tego zamku, a tam król nie ma ogrodnika, tak mu się wmów, ize będzies ty słuzuł za ogrodnika. Ale owiąz se włosy, zęby nie widzieli, ze je mas złote, i udej niemowę. Ale mię tu odwiedzaj, jak cas będzies miał, a jak ci będzie cego potrzeba, to ja ci doradzę, jak mas co robić.
Usłuchał królowie ty rady, owiązał se smatą głowę, zęby ?V: nie widział, ze ma złote włosy, i posedł do króla, zęby go przyjon za ogrodnika. Ten król miał trzy córki, co- nie chciały, zęby ociec takiego ogrodnika ze zawiązaną głową i niemowę przyjmował i nazwały go potworakiem. Ale ociec im pedział, ze jak się intsy jaki ogrodnik trafi, to tego odzeną, ale teraz musi ostać.
On potworak jak go królowny nazwały miał odtycheas zawse robotę w ogrodzie, a jak cego nie rozumiał, to sedł do kobyły i ona mu wsyćko tłumacyła, jak się ma co robić. I bardzo
89
mu pięknie, i ładnie w ogrodzie kwiatki i drzewa rosły. Ano król go polubiuł, bo ładnie ogród utrzymował, i gadał, ze choć ma ogrodnika potworaka, toby nie chciał intsego naładniejsego, boby mu tak dobrze w ogrodzie nie robiuł. Tak ten potworak wciągle siedział w ogrodzie, ino wiecór cęsto chodziuł do kobyły na pogwarkę i po doradę.
Córki króla brzydziły się tym ogrodnikiem, ino namłodsa zawse jakosik za nim przymawiała, jak co na niego kto gadał. La-tego się tez starse siostry ś nij wyśmiewały, ale ona na to nic nie pytała. Ogrodnik tez był bardzo rad na nią i cęsto ji napiękniejsych kwiatów kosy cek posłał, co się jesce bardzij ś nij siostry śmiały. Raz jak on był w ogrodzie, tak ta namłodsa córka królowa uzrała bez sparę parchanu, jak się cesał, a miał złote włosy. Od-tychcas jesce bardzij za nim mówiła, z cego się i siostry jesce bardzij śmiały.
Tak było długie casy, jaz wybuchła wojna z królem, miał się jakisik intsy ś nim bić. Jak się przygotowali i wyjechali na wojnę, tak ogrodnik posedł do kobyły. Kobyła wtedy tak do niego się odezwała:
Wieś co, wez ten mondur, co tu leży, wdziej na siebie, włosy odwiń i ozpuść, siądz na mnie i jedzwa i my na wojnę.
Ogrodnik wzion ten mondur, co był od samego złota*, wdział, siadł na kobyłę, co była ubrana w siodło i uzdy ze samego złota, i pojechał na wojnę. Jak na wojnę zajechał, tak juz się na dobre bitka ozpocęna i jego król miał juz przegrać. Jak wzion teraz ogrodnik siekać swoją sablą, tak nieprzyjaciela do krzty pobiuł, tak ze nieprzyjaciel musiał uciekać. Jak to król uzrał, tak się chciał poznać koniecnie z tym wielgim wojakiem: co to jest za jeden ten jego wybawca, zęby mu podziękować i wynagrodzić, ale kęsik mu się podział pomiędzy zołmierzami. I król nie wiedział, co to za jeden wybawiuł go od niescęścia.
Jak król przyjechał do swego dwora, był bardzo kontenty, ze nieprzyjaciela zwycięzuł, ale mu to było bardzo markotno, ze nie mógł nawet swemu wybawcy podziękować. Tak się zwlekało z dnia na dzień.
Ogrodnik jak z wojny przyjechał, przebrał się w swój mondur, a złoty ostawiuł przy kobyle w jaskini, kobyłę odprowadziuł do ty
90
jaskinie, a sam posedł do ogrodu do swoij roboty. Przy ty robocie był wciągle zajęty, najmłodsy królownie ino posyłał cęsto naładniejse kwiatki, o co wyśmiewały się ś nij starse siostry.
Wybuchła drugi raz wojna. Wsyscy na nią powyjeżdżali ze dwora, posedł i ogrodnik do kobyły po doradę. Ona juz była w śrebny uzdzie i w śrebnym siodle i jemu kazała się ubrać w śreb-ny mondur. I tak pojechał na nij ogrodnik na wojnę. Jak tam przyjechali, tak i tą rażą ze ino król miał przegrać. Ale jak po-tworak zacon rąbać sablą tu i tam, tak zbiuł nieprzyjaciela na kwaśne jabłko.
Ano król wygrał wojnę i chciał podziękować swemu wybawcy, ale bez dużo wojska nie mógł tak prędko do niego dojechać, a on bez ten cas kęsik się podział. Bardzo się król z tego zasmuciuł, a jak ino z wojny przyjechali, tak ni o cym intsym nie było mowy, jak ino o tym śrebnym wojaku. Król se teraz tak umyśluł, ze zrobi wielgi bal i na niego zawezwie wsyćkich ludzi z całego kraju, AC chłop, AC nie chłop każdy musi przyść, a królowny będą ciskały na nich z wysoka z ganku złote gałki, kozda raz. A na kogo gałka padnie, to ten ma być jego wybawcą i dostanie jego córkę na zonę, którą będzie chciał.
Jak se król pomyśluł, tak zrobiuł i ogłosiuł wsędzie, i kazał wybębnić*, izeby kozdy, chłop AC nie chłop, przysedł na bal, a jak nie przydzie, będzie karany.
Ludzie i panowie na oznacony cas wsyscy przyśli, jak im król kazał, i stanęli w kupie. Nastarsa królowna wylazła na ganek i cisła na ludzi złotą gałkę. Jak cisła, tak ta gałka prosto padła na głowę ogrodnika. Królowna zacęna płakać i krzyceć, ze go nie potrzebuje, takiego potworaka, za męża. Nawet sami ludzie tego nie chcieli uznać, zęby córka króloska sła za takiego niedojdę. Król tez nie chciał przystać i latego uradzili wsyscy, zęby nastarsa królowna drugi raz gałkę złotą rzucała, bo tamto stało się bez omyłkę.
Ano rzucała drugi raz nastarsa córka losem na ludzi. Jak cisła, chociaż w intsą stronę i nie tam, kej ten ogrodnik stał, to gałka złota leciała prost na niego, ale on ją odbiuł i ta padła na jakiegosik ślachcica. Córka króla się teraz uciesyła, ze choć niebogatego, ale nie brzyćkiego będzie miała męża.
91
Teraz przysła kolej na drugą, młodsą. Ta tez, jak cisła gałkę na ludzi, tak samo na ogrodnika padła. Królowna zacęna płakać, jako i starsa, i nie chciała go ani widzieć. Tak samo i ji kazali drugi raz ciskać losem, bo przecie to rzec niepodobna, zęby córka króloska sła za takiego dziada. Ale wsyscy się panowie dziwili i sam król się dziwiuł, lacego ten wybawca, co na wojnie tyla im okazał dobroci, nie przyjechał. Ano cisła drugi raz gałkę królowna i cisła ją w intsą stronę, nie tam, kej ogrodnik stał, ale gałka się nawróciła i prosto leciała na ogrodnika, on ją atoli znów odbiuł od siebie i ona padła na jakiegosik ciaracha.
Tak przysła kolej na namłodsą królownę. Ta wzięna gałkę, cisła i gada:
Kej tam padnies, to ja ta i nie będę przebierała, jak siostry, bo casem lepsy brzydsy jak piękny.
Gałka prosto poleciała na ogrodnika. Król i wsyscy panowie chcieli, zęby jesce drugi raz losem ciskała, zęby za takiego po-tworaka nie sła, ale ona nie dała się przezpomóc i pedziała:
Jakiego mi Pan Bóg przeznacuł teraz, za takiego pódę może będzie lepsy jak tamci, co se siostry powybierały.
Wsyscy się ś nij śmiali, i siostry, i panowie, król się gniewał, ale namłodsą królowna obstała przy swoim i mówiła, zęby dać co prędzy na zapowiedzi.
Ano, musiało się tak stać, jak ona chciała. Dali na zapowiedzi i za trzy tygodnie miały być trzy wesela wsyćkich trzech sióstr.
Nadsedł juz i ten dzień weselny. Wsyscy goście się zjechali i narzeconi starsych sióstr przyjechali, ino ogrodnika namłodsy królowny jak nie widać, tak nie widać. Juz myśleli, ze nie przy-dzie, i mieli juz iść po niego, a tu patrzą i widzą, jak jakisik król od złota ubrany, na złotym koniu zajeżdża przed zamek króloski. Wsyscy, co byli w pokojach zamkowych, i ci, co na polu, powychodzili przeciw niemu, kłaniali się mu i po rękach całowali, a król, jak go obacuł, tak zaraz poznał, ze to ten pan, co wojnę wygrał. Ano dziękował mu bardzo za tę łaskę, co mu na wojnie zrobiuł i nieprzyjaciela pobiuł, ale mu zacąn i wymawiać, lacego dotychcas nie dał poznać się, i mówiuł:
Żebyś był przed trzoma tygodniami przyjechał, jak moje córki ciskały losem, aby na cię natrafić, byłbyś się z jedną mo-
92
ją córką ozeniuł a byłbym ci dał pół królostwa, a tak, to moja namłodsa i naładniejsa córka pódzie za takiego mazgaja, co ma wiecnie zawiązaną głowę i gadać nie umie.
Na to ten wielgi pan na złotym koniu tak odpedział:
Teraz, zem we złoto ubrany, to mi król przyświadca, a wygaduje król na mnie samego. Przecie ja to ten sam ogrodnik ze zawiązaną głową i niemowa! Bo widzi król, ze mam złote włosy! Tak musiałem se zawiązać głowę, zęby mi ich kto nie urzekł, a gadać tom nie gadał, bo chciałem was wsyćkich przekonać, żebyście nie wierzyli w ubrania, ale w poćciwych ludzi.
Wsyscy się teraz bardzo radowali, panowie i cała rodzina króloska. Król, co bez trzy tygodnie chodziuł jak struty, teraz się niezmiernie ciesuł, namłodsa królowna jaz wyskakowała z radości, ze takiego ładnego i takiego zucha za męża dostanie. Ino jakosik starsym córkom króloskim było markotno, ze nie przystały na ogrodnika od razu, ino się nim brzydziły. Teraz toby go kozda chciała mieć, ale juz było poniewcasie.
Ano, wesela odbyły się spaniałe. A po weselu, jak królowie posedł do kobyły, tak ona do niego powiedziała:
Widzis, jakim ci los zrobiła dobry! Broniłam cię od wsyćkiego, ucyłam cię, co mas robić, doradzałam ci tak, iześ juz królem prawie ostał. Ale wieś ty, cym ja jezdem? Ja jezdem twoją macochą, com cię przed twoim ojcem królem oskarżyła niewinnie, co cię król kazał zabić, ino się dobrzy słudzy nad tobą ulitowali. Widzis, Pan Bóg mnie za to tak skarał, izem w trzeci dzień umarła i byłam po śmierci przeznacona do tego zbója ca-rownika, zęby się nade mną pastwiuł, żebym odpokutowała za ten wielgi grzech i żebym to tobie wynagrodziła, com ci złego ucy-niła. No i teraz juz ci nic więcy lepsego nie mogę zrobić, com ci juz zrobiła. A teraz mi wez i odetnij mą grzesną głowę.
Ale królowie nie chciał ji ty głowy uciąć i dopiero jak ona na niego nalegała, ze jak ji głowy nie utnie, to będzie potępiona na wieki, tak on się ozpłakał jak dziecko z żalu, wzion siekierę i ucion kobyle głowę. Ta głowa kobyły, cyli macochy królowica, przemieniła się od razu w kupkę białego prochu.
Odtąd królowie zył juz scęśliwie z namłodsa królowna. A nie chciał połowy królostwa od ojca swoji zony, ale posedł do swego
93
rodzonego ojca, co się dowiedział, ze jesce żyje i jest królem. Opowiedział mu wsyćko, ociec mu uwierzuł, żałował bardzo, ze go niesprawiedliwie kazał zabić, i oddał mu niezadługo całe królostwo.
19. O bracie i siostrze zaprzedanych przez ojca diabłu
Jechał chłop z gaju, wjechał do mułu i nie mógł wyjechać. Przysedł taki pan i peda mu, zęby mu dał taką rzec, ,,co w domu o ni nie wieś". Ten wzion i zapisał sobie na palicu. Ten peda [sobie] tak:
Cóz to może być za rzec, co by o ni mógł sobie na palicu zapisać?
Zajechał do chałupy, a tam dwoje dzieci. Zacon się martwić. Baba go się pyta, cego on się martwi. Dopiero peda tak:
Jechałem z gaja, sedł taki pan, co mi powiedział tak: Jak mi das tę rzec, co w domu o ni nie wieś, to cię wyratuję z mułu". Dopiro mi pan powiedział: Ale ci tych dzieci nie wezmę, az za 7 lat".
Wysło te siedem lat, peda ociec do matki:
Cóz będziemy robić? Ona peda:
A to wezmy, zakopmy pod próg, to może nie wezmie!
Wykopali taki dół wielgi, zakopali, zabrali się i pośli. Przysedł ten, a tu nie ma nikogo. Obsukał wsędyk i nie mógł znalezć. Posedł do łyżnika, pada:
Kaj twoi gospodarze podzieli dzieci? Ayżnik peda tak:
Nie powiem, bom wymyty śwarnie i powiesone na mnie cystę łyżki. Nie powiem, bo mi krzywdy nie robią.
Posedł znowu do mietły, peda:
Kaj twoi gospodarze podzieli dzieci?
94
Nie powiem, bo jak mną zamietą, umyją i postawią w kącie.
Posedł znowu do ośnika i peda:
Kaj twoi gospodarze podzieli dzieci?
Nie powiem, bo mną trochę postruzą, położą i nie robią krzywdy.
Dopiero posedł do piłki i peda:
Kaj twoi gospodarze podzieli dzieci?
Nie powiem, bo choć mię trochę podusą, powiesą na kołku i nie robią krzywdy.
Posedł do młotka i peda:
Kaj twoi gospodarze podzieli dzieci?
Nie powiem, bo choć mię trochę zbiją, ale nie powiem. Znowu posedł do dłutka i peda:
Kaj twoi gospodarze podzieli dzieci? Peda:
Powiem, bo mi bardzo po łbie biją. Frygnij mię za się, kaj spadnę, tam są dzieci.
Wzion ten diabeł, odkopał dzieci, zaniósł je do gaja i postawił na sośnie. Przysedł taki parsywy bycek i straśnie się harcuje o tę sosnę.
Nie harcuj się bycku, bo my spadniemy.
Nie bójcie się nic, bo ja was podtrzymam i wy nie spadniecie. Zlezcie i siadajcie na mnie. Macie motowidło, kądziel, wrzeciono, przęślicę, to pojedziecie na mnie.
Uzrał ten diabeł, leci za nimi, a te straśnie uciekają. Bycek peda:
Frygnij motowidło!
Frygnęli motowidło, zrobiła się mgła i strasne gaje. Zanim [diabeł] przeleciał przez mgłę, to oni kawałek zajechali. Diabeł zanim przeleciał, bycek peda:
Frygnij konopie, zrobi się strasna ściernią!
Zanim przeleciał przez ściernie, to oni kawał ujechali. Peda:
Frygnij przęślicę, to się takie strasne doły porobią! Zanim [diabeł] przeleciał, to oni ujechali kawałek. Wyleciał z tych dołów, drze za nimi, a ten peda, parsywy bycek:
95
Frygnij krężel, to skały duże się porobią.
Zacem przeleciał przez te skały, to oni przyjechali na miejsce. Poleciał za nimi na miejsce, a tam parsywy bycek złapał diabła i wsadził go do studni, i wzion zapiecętował.
%
20. O siostrze, która zdradziła brata
Juz im ojcowie pomarli, tylko oni obydwoje byli, ale się lubili straśnie. Tak on lubił polować straśnie, ten królewic. Tak pośli sobie, tak był las [o] kawałek, tak od tego miasta stołecnego, tak się kazali odwiezć, tak posli pod ten las. A on lubił, takie miał przyzwycajenie, jak mu się spać chciało, to kazał sobie w głowie tak iskać, to usnuł. Tak se siedli na tym trawniku, ona go tak pocena w głowie iskać, tak smyrać go po głowie i on usnuł, i spał tak na ji podołku. Ale jak się wyspał, przecnuł, tak powiada:
Moja siostro, może ci się spać chce, to się połóż znowu ty trochę, mozes sję przespać.
Tak ona się położyła i usnęła. A on tymcasem wzion dubeltówkę i posedł w las. Tak napotkał: zbójcy idą. Tak wsedł tamok, oni byli wszyscy w domu, było ich dwudziestu śterech. Pedają:
A coś ty za jeden?
Ano, co się pytacie, com za jeden? Ja chcę, żebyście mię przyjeni.
Ano dobrze, przyjmiemy cię, bo widać, ześ ty jakiś rycerz.
Więc wystąpił ten dowódca ich do niego, zęby się popróbowali, chciał się dowiedzieć, jaki zdolny jest. Pośli na sable, on jak odwinuł sablę, na raz mu łeb ścion, temu dowódcy. Zaś się rzucili na niego. Jak zacon ciąć, tak pobił wszystkich, tylko jednemu ucho odcion tam on się zatajuł. Tak juz lezą wszyscy, nie rusają się żaden. Tak on wzion kluce, odmyka, obchodzi wszystko, kaj co jest. Tak tam mieli taki loch strasny,
96
tak jak gróbalnia. Tak bierze zaraz [królewic] tego najstarsego, peda:
Tyś najpierwy zginuł, chodz najpierwy \
Tak po kolei wszyćkich ściągał do tego doła. A tego na ostatku, co mu ucho ucion, co był zatajony, tak jego na ostatku tam wciągnuł, no i zamknuł. Potem wzion, wymył te podłogi, krew, wszyćko. Jak to wycyścił, tak dopiero posedł nazad do ty siostry. Zachodzi, ona jesce spała. Tak ją przebudził.
No, moja siostro pada wstań pada i chodz ze mną. Dzisiaj juz do domu nie pódziemy, bom tu wynalazł takie mieskanie porzomne, na świeżym powietrzu, możemy tu być pada i miesiąc.
Ona zasła z nim, obacyła, tak się ji to udało. Tam ji pokazał wszystko, bo tam majątku było rozmaitego. Się przenocowali, tak nazajutrz, jak wstali, tak on mówi:
Moja siostro, zrób mi jakie śniadanie, a ja wyńdę, może tam co upoluję, jakiego zwierza abo ptaka jakiego.
Ubił tam parę ptaków, jak przysedł, ale ona, jak to każda kobieta jest ciekawa, jak wziena kluce, odmykała wszędzie, tak odemknęła tam, kaj ci byli pochowani, ci zbójcy. A ten stamtąd wysedł, ten zatajony, i juz był na wierzchu. Słysał wszyćko, jak sobie mówili. Ona odmyka, a ten stoi. Ona się zalękła, ale on powiada:
Nie bój się, bo ci nic nie będzie; nic ci nie będzie, ale jeśli mi poprzysięgnies, ze brata swego zgubis, a ja cię weznę za zonę. Widzis, co tu majątków, to będziemy żyli.
No, ona poprzysięgła, bo się bała śmierci, ale peda:
Jakże ja go zgubię? Ja go zgubić nie mogę, chyba ze go ty zgubis!
A, ja mu się nie pokażę, ja nie mogę, bo ja go się boję. Nas dwudziestu śterech było, potrafił wszystkich zgubić, tylko mnie, co mi tyl-ko ucho odcion, więc-em się zatajuł, boby był i mnie zgubił. Tylko ty jakim sposobem go zgub.
No, ale jakim sposobem ja go mogę zgubić?
Ja ci tu doradzę, jak go mas zgubić. Ty go nie zgubis, jeno on sam zginie. Ozchoruj się i powiedz, ze ci się mleka zaję-cego zachciało. A tu są straśne knieje, różne zwierze, a zająca
7 Księga bajek, t. I
97
to tu nie uświadcy. A on, skoro cię lubi, to on będzie chodził, sukał i zabłądzi, nazad nie przydzie, tam go zwierze jakie zatłu-ką.
Tak on przychodzi z tego polowania, a ona leży, chora straśnie, udaje chorobę. Tak on się zamartwił, ale mówi:
O, moja siostrzycko, co ci to?
A, mój bracisku, nie wiadomo, co mi się zrobiło, ale to mleko zajęce jaz pachnie wele mnie. Widzi mi się, ze choćbym kropelkę użyła, ze bym ozdrowiała.
Tak on mówi:
O, moja siostro, ja pódę, będę sukał poty, póki nie nań-dę, musę nalezć, dostać.
Posedł, niedaleko usedł, patrzy, a stara zajęcyca siedzi, dwa zającki ją cyckają. Tak on bierze i celuje, a ten zając pada:
Najjaśniej sy króle wicu pada stój, nie strzelaj, a co chces ode mnie, to dostanies.
On się zastanowił nad tym, ze zając do niego może mówić i wie, ze królewic. Ale powiada:
Ja bym chciał mleka.
Ano chodz pada mozes dostać, a mnie życie darować od. dzieci.
Tak posedł i tego mleka ustrzykał trochę do flasecki. Ale powiada zając:
W razie potrzeby będzies miał ode mnie syna na pomoc. Idz ano pod ten krzak, leży tam piscałka, wez tę piscałkę. W jakim niescęściu na ty piscałce zagraj, zaraz ci mój syn na pomoc przydzie.
Posedł, przychodzi, a ona pada:
No, cóz, bracisku, niesies?
A niesę, moja siostro. Dał ji, wypiła, ale powiada:
O, mój bracisku, jak wiatr ze mnie idzie, tak mi się widzi, zem zdrowa.
Tak dała mu posiłek, posilił się i posedł na powrót na polowanie. Tak on wychodzi, ten zbój, powiada:
Przyniósł? Peda:
98
Przyniósł.
To dopiero scęście peda my tu tyle lat byli, zająca my nie widzieli, a on tak prędko spotkał.
Tak ona powiada:
No, co będziemy robić? Jakim sposobem go zgubimy? powiada. Jak będzie spał, ty wyńdz i zgubis go, miecem go!
Ale on powiada, ze się go boi, nie pódzie.
Ale wieś co? Ozchoruj się i powiedz, że ci się mleka niedzwiedziego chce. To jak on pódzie pomiędzy niedzwiedzi, bo tu niedzwiedzi dużo, choćby jednego zabił, to go drudzy zabiją.
Tak on przychodzi, a ona juz chora leży. Znowu się pyta:
Siostro, co ci to?
O, mój bracisku, zasłabłam straśnie, ale niedzwiedzie mleko jaz pachnie wele mnie i widzi mi się, gdybym się napiła, to-bym ozdrowiała.
Tak on pada:
O, moja siostro, tu niedzwiedzie som, dostałem jednego [mleka], to i drugiego dostanę.
I posedł/A ona tego zbójcę nakarmiła dobrze, no, siedział se tam. Tak [brat] posedł, napotkał, jak niedzwiedzica dawała niedzwiedziom ssać. Tak celuje do tego niedzwiedzia, [a ona] odpowiada mu:
Najjaśniejsy królewicu, co chces ode mnie, dostanies, a mnie życie daruj.
Ja chcę pada mleka.
No chodz, co chces, mozes sobie udoić.
No posedł, panie, i ten, co tam uciągnuł tego mleka, to uciąg-nuł do flasecki. Tak mu [niedzwiedzica] odpowiada:
W jaki potrzebie będzies miał ode mnie syna na pomoc. Posedł, przychodzi z tym mlekiem.
A, moja siostro, niesę ci tego mleka.
O, mój bracisku, wiele to trudności ze mną podejmujes! Ale wypiła to mleko, tak dopiero mówi:
Jakoś mi tak lepi, jak wiatr ze mnie idzie, juzem zdrowsa! Tak mu posiłek zrobiła, jak ta mógł posilił się i posedł znowu na polowanie. No i potem ten zbój się pyta:
No, przyniósł?
99
A przyniósł. No, to juz co tu z nim robić będzie?
Ano ja peda nie wiem co, ale nam trza co duchem robić, zęby go najprędzy zgubić. Jesce się ozchoruj i powiedz, ze ci się chce mleka lwiego, to juz tam to go lwy peda nie puscą.
Tak znowu się ozchorowała. On przychodzi, ta znowu chora. Peda:
Moja siostro, to juz niescęście w tym miejscu AC A>, co tak ciągle choruj es!
A, mój bracie powiada ja nie wiem, co za wypadek taki, ale wszystko mi się jeno od zwierząt mleka zachciewa. Peda: Lwie mleko aze pachnie wele mnie i widzi mi się, ze bym zaraz była zdrowa.
O, moja siostro, juzem ci dostał zajęcego i niedzwiedziego, to ci i lwiego dostanę.
Posedł, kas znowu napotkał lwicę, co lwięta ją ssały. Tak on bierze, celuje do ni, ale ona mówi:
Najjaśniejsy królewicu, nie ubijaj mnie od dzieci, a co chces ode mnie, to dostanies.
Ja chcę mleka.
Ano, chodz peda i co ci potrzeba, wez sobie. Posedł, nadojuł we flasecke, ale mu [lwica] powiada:
W jakim razie, w jakim wypadku, będzies miał ode mnie syna na pomoc.
No i posedł, dał ji tego mleka, wypiła, no i wstaje, ze zdrowa. Tak mu dziękuje za to utrudzenie strasne, ale peda:
Mój bracisku, jak się posilis, to połóż się, prześpij się trochę.
Tak się połozuł i zasnuł. Tak ona idzie do tego zbójcy i powiada tak, ze przyniósł.
Co będziemy robić z nim? Chodz teraz, on zasnuł twardo, a wez spady i przebij go.
A nie mogę, ja się boję.
A co będziemy robić, jakim sposobem go zgubimy?
Jesce peda mam jeden środek na niego. Więc tu jest w tym lesie młyn zaklęty i tam nikogój nie ma, jeno się ciągle miele. A tam jak kto idzie, juz stamtąd nie wyńdzie. Wiele
100
tam z nasych dla ciekawości posło, więc żaden nie powrócieł. Więc się połóż jesce, udej chorobę ciężką i powiedz tak, ze ci się tak widzi, jak na jawię, ze tu młyn w lesie jest, więc z tego młyna ze pierogów ci się chce. A on jak juz pódzie tam, to nie przyjdzie.
Tak on się wyspał, wstaje, a ta juz leży w łóżku, chora, jęcy straśnie. I on pada:
Siostrzycko, co ci się to dzieje?
Sama nie wiem, co mi się dzieje, AC w gorącce zem widziała młyn w tym lesie i jaz peda pierogi z tego młyna pachną wele mnie.
O, moja siostro kochana powiada prawda to jest, bo ja go nie widział, tego młyna, alem słysał huk, jak tam hucy. Juzem ci dostawił jednego i drugiego, to i tam pódę i dostawię ci tych pierogów.
No i posedł. Zachodzi tamok, tu miele się, hucy okropnie tam się jeno piasek mełł. Przesedł przez młynicę, wsedł do stan-cyje, ale nikogój nie ma, tylko stół nakryty, krzesła wele stołu i stoją potrawy różne na tym stole i napitek: wino, wódka, różne tam rzecy. Ale on siadł, siedzi, ceka, jaz kto przydzie. Ale siedzi, nikogój nie widać. No, peda:
Co będzie, to będzie!
Tak wzion, pojadł, co mu się tam podobało, napił [się], tych pierogów wzion w torbę i różnych rzeczy innych, tam, co tam było, to nabrał, no, ale nie widać nikogój. Tak mówi:
Cóz będę siedział, trza iść!
Tak wzion, osacował pieniądze, położył tyle, co ta wartało, no i posedł. Jak wstał od tego stołu, idzie do drzwi, a drzwi trzas-ły, zamknęły się, zrobiło się ciemno. Tak on wtencas się zainteresował, myśli sobie:
Co tu będzie robić, nikogój nie ma!"
Tak się trochę zaląkł, ale jak się tak opamiętał, tak se wspomniał o ty piscałce, bierze tę piscałkę, zacon grać. Jak zagrał na ty piscałce, ten zając biegnie do niedzwiedzia:
Bracie, chodz, bo nas pan w niewoli! Biegną do tego lwa, pedają:
101
Chodz, bracie, bo nas pan w niewoli!
Prawda, ze w niewoli, i w duży!
Tak polecieli wszyscy. Zalatują, a zającek się ta kasik trącił w nozdrza o coś, przewrócił się. Ale niedzwiedz go wrzuciuł na wodę, tak on się otrzezwiuł. Jak wpadli do tego młyna, niedzwiedz, lew, jak zaceni drzwi tłuc, potłukli drzwi i on stamtąd wyszedł. Przychodzi z tymi pierogami, ano daje ji. Ona zjadła te pierogi, tego mięsa tam pojadła, ale powiada:
Mój bracisku, juzem teraz zdrowa taka, jak...
Tak mu kazała się przespać. Jak się położył, usnuł, ona idzie do tego zbója i powiada:
Przyniósł!
A peda to zle! Kiej on juz z takiego miejsca... Jakim sposobem go będzie zgubić?
Ale [ona] peda:
Chodz, on tu śpi twardo, to go zgubis!
A pada nie pódę. Skoro on takie miejsca juz obsedł i nie zginuł, to ja juz nie wiem, jak, co z nim zrobić. Ale wieś, co zrobis? Więc teraz mu po tym wszystkim zrób kąpiel. Jak się będzie kąpał, myj go tam to mydłem i mów do niego: Mój bracisku, jakiś ty mocny! Zwiążę ci te palce dwa, te kciuki!" Wez jedwabiu, złóż w kilkoro i zwiąż mu ze sobą, i powiedz mu tak: !C tez potargas ten jedwab, AC nie?" Jak juz potarga, to juz nie będzie sposobu insego zgubić go, a jak nie potarga, to wten-cas mnie wypuścis, więc go wtencas zgubię.
Tak mu zrychtowała tę kąpiel. Tak kąpie, myje go, mówi do niego:
Jaką tez ty, bracisku, siłę mozes mieć? Zwiążę ci jedwabiem te dwa palce ze sobą, AC tez potargas?
Ano, mozes, moja siostro, spróbuję. Złożyła jedwab w kilkoro, związała mu, no on próbuje, kadyz tam, nie może. Ale [ona] peda:
Próbuj, ciąg jesce!
Ale peda na nic, moja siostro, nie potargam peda przerżnij scyzorykiem powiada onej.
Ale jak juz nie mógł potargać, tak dopiero ona biegnie do niego [zbója], powiada:
102
Chodz powiada bo juz nie potarga, bo juz gotowy. Tak on wzion mieca, idzie, ale peda:
Dzień dobry, swagierku! Teraz siostra nie twoja, tylko moja! peda zgubiłeś ty moich braci tyle powiada mnieś ucho odcion, ale teraz się i ty ze światem pożegnaj!
Ale ona mówi:
Nie osprawiaj z nim długo, jeno rób wele niego, co mas robić!
Ale on bierze mieca, ale on [królewic] powiada:
Mój swagierku, moja siostrzycko, przeciem nie bydlę, żebyście mię tak od razu ubili. Przecie mi pozwólcie trochę casu, abym się mógł Panu Bogu pomodlić, za grzechy swoje pożałować. Podejcie mi książkę, żebym się trochę pomodlił.
Tak ten zbójca powiada:
Daj mu ta książkę, niech się modli!
Ale peda książkę mu dawać? jeno rób moli z nim, co mas robić!
Ale peda się nie ma co bać, bo go mamy w garści juz.
Dali mu ty książki, ten mu zbójca przyniósł, on się tam modli, co się ta namodlił. Tak mówi:
Podejcie mi tez piscałkę, mam tam w torbie,,to se tez peda takie psalmy pokutne odegram.
On idzie, daje mu, ale ona mówi:
Nie daj, jeno rób wele niego, bo kto wie, co z tego wyleci? Peda [zbójca]:
Cóz wyleci? Ja mieć nad jego głową trzymam, wnet mu ją strącę.
Ale dał mu-tę piscałkę, a on gra, a ten mieć trzyma tak nad nim. Tak ten zając leci do niedzwiedzia:
Bracie, chodz czym prędzej, bo nas pan w niewoli!
O, w niewoli, i w duży! Tak biegną do tego znowu lwa:
Bracie, zbieraj się czym prędzej, bo nas pan w niewoli!
O peda w niewoli, i w duży niewoli!
Tak biegną wszyscy, tam drzwi były uchylone trochę. Za-jęcyna wpadł naprzód. Oni patrzą w niego obydwoje, zęby go jak
103
najprędzy zgubić, a ta zajęcyna się wplezła tam do wanny, przegryzł mu jedwab, a ten mu łap za mieć.
No peda stój teraz swagrze! Ona peda:
Widzis, nie powiadałam ci, ze rób wele niego! [A królewic na to:]
Ano peda teraz mój swagrze, raz-em cię tylko zgubił, alem ci tylko ucho odciuł, więc cię teraz, kiedyś moim swagrem, ubił nie będę ani się nad tobą pastwił, ale cię oddam w inne ręce.
Dopiero temu lwu i niedzwiedziowi go podał. Ci wzieni i oze-rwali go. Ona dopiero mu wtencas do nóg upadła i prosi, zęby ji darował. Peda:
Musiałam to robić, bom przysięgi nie mogła złamać, bom mu poprzysięgła.
Ano, moja siostro peda ja ci juz peda wszyćko daruję, jeśli mi jesce jedne kąpiel zrobis w ty balii.
Dopiero był taki filar pod sklepieniem, na środku, muro-/ wany. Wzion tę baliją, podstawiuł pod ten filar, onę wziął przywiązał do tego filara, dopiero powiada:
Jak mi w tę baliją ze swoi łzy pełną kąpiel zrobis, wtencas dopiero wszyćko daruję.
Tak wzion zamknuł, te kluce wzion pod taki kamień schował na świecie, pod tym tam budynkiem, no i powrócił do domu. Tymcasem ożenił się, to w kilka lat zapomniał juz nawet o ni. Tak dopiero jednego casu miał wojnę. Jak po ty wojnie powracał, tak bez ten las jechał. Tak se dopiero wspomina o tym, ze tu w tym lesie miał takie wypadki i siostra jego tu jest. Tak z ciekawości posedł. Tam juz wszystko mechem zarosło, i drzwi, ale se spomniał, kaj te kluce schował, tak patrzy: są kluce. Odemknuł, wchodzi, a ta stoi, a to się tylko [ma] przelać bez tę wannę. Dopiero wtencas sie zapłakał, ale powiada:
Moja siostro, niech ci juz Bóg odpuści, ja ci juz wszystko odpuscam, nie pamiętam.
No i wtencas się wszyćko skońcyło. Ta przyodziew się w proch ozsypała na ni i ona wtencas życie skońcyła.
104
21. Brat i siostra
Buł jeden król, co mniał dwoje dzieci, syna i córkę. Po śnierci rodziców chciał brat z tą siostrą się ożanić, ale siostra nie chciała, wtedy brat móziuł do ni:
Kiedy mi taką psiankną przyprowadzisz, jekeś ty jest, to bandzie dobrze, a kiedy nie, to cię wygonię.
Siostra poszła w las i szła całe pół dnia. Przyszła do jedny chatki. W ty chatce mnieszkała babojandza. Ji córka prazie złote deki tkała, a babojandza buła w lesie. Ze strachu móziuła córka babojandzy:
A, mój Jenu, gdzieś ty tu przyszła? Moja matka je babojandza, to cię pożre!
Ale jek ji swoją dolegliwość poziedała, za co ją brat wygnał, to się rozradowała i móziuła:
To mi bandziesz cewki wiła, a ja bandę tkała co prandzy i potem pódę z tobą do brata i się z nim ożenię, kiedy mózisz, com taka psiankną jek ty.
Jek siła tkała, to babojandza przyszła do domu. Wtedy móziuła córka babojandzy do pryncesy:
Stań się mniedzianeczka, to cię zatchnę w te pasy, a moja matka cię nie najdzie.
Jek wleciała babojandza do izby, to wrzeszczała:
Córo, córo, człowieczą duszą czuć! Córka ji odpowiedziała:
Matuleczku,/fiie buł ci tu ani ptaszek, ani żaden krogula-szek, nie móziąc grzeszny człoziek!
Babojandza doleciała do krosno w i derła pazurami, i myślała, co ją tam straci. Ale mniedzianeczka wyleciała i ostała leżyć pod krosnami. Potem babojandza poleciała nazad do łasa.
Wtedy córka babojandzy nazad przemieniuła mniedziane-czkę w pryncesę i tkały dalej. Za chwilę babojandza znów przyleciała. Córka ji móziuła do pryncesy:
Stań się wągielkiem, co cię włożę w komninek. Babojandza jek wleciała do izby, to znów móziuła te same
słowa:
Córo, córo, człowieczą duszą czuć!
105
A córka j i odpoziedała:
Matuleczku, nie buł ci tu ani ptaszek, ani żaden krogu-laszek, nie móziąc grzeszny człoziek.
Wtedy babojandza doleciała do. komninka i zaczęła gryzć wągle. Ale ten wągielek, w cłitóren się pryncesa przemnieniuła, się wykulnął pod kominek i ostał leżyć. I babojandza poszła na-zad do łasa.
Córka babojandzy znów przemnieniuła wągielek w pryncesę i wzięły dalej tkać. Jek dotkały, to te deki wzięły ze sobą, i grze-bzień, i szczotkę, i mydło i puściły się w drogę.
Babojandza przyleciała do domu. Jek ich nie zastała, to za nimi w pogoń poszła. Na drodze dziewczyny7 spotkały ludzi, co len rwali, i prosiły tych ludzi, coby podmitrężyli babojandzę, kieby przyszła i o nich się pytała. Kiedy babojandza doleciała do tych ludzi, pyta się ich:
Nie zidzieliśta tu dwoje ludzi iść? A oni ji odpoziedali:
Lanek rziewa. A ona móziła znowuj:
Ale bo to nie zidzieliśta tu dwoje ludzi? Ludzie odpoziedali:
Jek go wyrziewa, to go odrapsiewa.
Ale bo to nie zidzieliśta dwoje ludzi? pytam się! Oni znów odpoziedują:
Jek go odrapsiewa, to go zamoczywa. Znowuj babojandza się pyta:
Ale bo to nie zidzieliśta tu dwoje ludzi? Ludzie odpoziedują:
Jek go zamoczywa, to go na rosę położywa. A babojandza dalij się pyta:
Ja się pytam, czysta tu dwoje ludzi nie zidzieli? A ludzie:
Jek go z rosy zbzierzewa, to go odraszujewa.
Ale ja się pytam mózi babojandza czysta nie zidzieli dwoje ludzi iść?
A ludzie znów ji odpoziedują:
Jek go odrapsiewa, to go wytrzewa. Babojandza się pyta dalij:
Ja się pytam, czysta tu nie zidzieli dwoje ludzi iść? Ludzie na to znowuj odpoziedują:
Jek wytrzewa, to- go wyklepsiewa.
Ale bo to woła babojandza czysta wy tu nie zidzieli dwoje ludzi iść?
Znowuj ludzie ji odpoziedują:
Jek go oklepsiewa, to go oczeszewa. Babojandza pyta się dalij:
Ale bo to ja się pytam, czysta tu nie zidzieli dwoje ludzi iść?
A ludzie odpoziedują ji:
Jek go oczeszewa, to go sprządziewa i płótna utczewa.
Babojandzy się sprzykrzyło dalij się pytać i poleciała za dziewczynami. One się obejrzały i spostrzegły, co już niedaleko nich jest. Wtedy ji córka cisnuła grzebzień za siebzie. Z tego grzebzie-nia stał się taki gęsty las, co ni mogła przelezć i musiała się do domu po toporek wrócić, coby sobie drogę wycięła. Jek wycięła, to toporek pod drzewo schowała. A ptaszek na tym drzezie siedział i móziuł:
Ty go, babo, kładziesz, ja ci go wezmnę! Rozjadoziona babojandza toporek nazad do domu zanieść
musiała, potem dopsieru za nimi w pogoń poszła. Jek ją córka znowuj spostrzegła, to ji cisnuła szczotkę przed nogi. Z ty szczotki się stał znów taki gęsty las, co babojandza ni mogła razu palca wetchnąć i zmuszona buła iść do domu po toporek. Jek przyleciała, wycięła sobzie drogę i znów toporek pod drzewo kładła. A ptaszek znów zawołał:
Ty go, babo, kładziesz, a ja ci go weznę!
Babojandza musiała toporek do domu zanieść. Jek go zaniosła, to za nimi znów w, pogoń poszła. Córka się obejrzała i znów ją obaczuła. Teraz^isnęła ji przed nogi mydło. Z tego mydła stał się taki lód jek szpigel. Babojandza mniała strach wlezć na lód. Zmuszona buła lecić do domu po kosior. Przyleciała z kosiorem, usiadła na niego i szła tak po lodzie. Jek na śro-
107
dek się zaciągnuła, to omkła się i rozderła, i ostała leżyć, i zdechła. Obie dziewczyny doszły do królewskiego pałacu, nie chciały się dać poznać, to zrobziły się w fejne ptaszki i pod oknem na nalepszą jebłonkę usiadły i jębłka łotrowały, połówkę poterły, a połówkę na ziemnie spuszczały. Jek król tó obaczuł, się sługi redziuł, jek by te ptaszki psiankne do izby dostać. A sługa mó-ziuł:
Stół do okna przystawić i cukru nakłaść, ptaki na cukier rade idą.
Przynieśli stół i cukru posypali. Wtedy te ptaszki tlo fur! fur! jeden za drugim na ten cukier. Ale cukru nie żerły, tyło się we dwie psiankne dziewczyny obróciły. Ale nic nie gadały do króla. Skłopotany król nie ziedział, chtórna jego siostra, bo obie jednakowe były. I chodziuł mocno zakłopotany. Wtem przyszedł do niego wędrownik i móziuł:
Jek się najjaśniejszy król zmnieniuł! Pewno je chory? A król mu odpoziedał:
Wygnałem moją siostrę, żeby mi taką psiankną przyprowadziuła jek ona je, kiedy się ze mną ożenić nie chciała. Teraz przyprowadziuła, ale nie gadają i ni mogę rozpoznać, jeka jest siostra, a jeka cudza.
Wędrownik słucha i mózi wreszcie:
Najjaśniejszy królu, to jest nietrudno. Niech idzie król do rzeznika, kupsi flak, da nalać krwi i się wpół opasze tym flakiem. Potem niech idzie do ich izby, stanie na środek, durnie się nożem we flak, co krew pójdzie, i niech mózi: ,,Raz-em się ro-dziuł, raz mi umnierać!". Po tych słowach niech się ciśnie na ziemnie. Ta, chtórna skoczy do głowy, to bandzie siostra, a chtórna do nóg, to cudza.
I król tak zrobziuł. Kiedy krew zaczęła lecić, siostra skoczyła do głowy i móziła:
Braciszku drogi, przyprowadziłam ci żonę, a tyś się prze-bziuł!
A ta cudza do nóg upadła i płakała mocno.
Ożenili się i duże wesele wyprazili. Ja tam buła, psiwkom psiuła, po brodzie leciało, a we mnie nic nie ostało. I bajka się skończuła, świnia ogon zakręciuła, teraz świnie bez rogów.
108
22. O głupim synu, co nie bał się strachów
Był ta jeden chłop, miał trzech synów, dwóch było mądrych, a jeden głupi. Wieczór poprzychodzili ci dwóch z roboty i opowiadali sobie bajki o strachach. A ten głupi siedzi na murku od pieca i słucha. Te dwóch mądrych, jak wstali na drugi dzień rano, tak poszli do roboty. Ten głupi wstaje rano i powiada:
Matulu, ja pójdę stracha szukać! A matka:
Ej, ty głupi, lepiej siedz na murku, bo jakbyś stracha zobaczył, tobyś sam ze strachu umarł.
A on:
Ja się koniecznie chcę z tym strachem widzie, żeby mnie Pan Bóg dał go zobaczyć.
Matka mu perswaduje, ale on nie słucha, tylko poszedł do boru i uciął sobie lipową pałeczkę, i z nią szedł. Matka widzi, że mu nie może wyperswadować, mówi:
A idz, ale jak znajdziesz stracha, to pamiętej na moje słowa.
I upiekła mu na kominie placek pod popiołem, i dała mu w torebkę, i on poszedł.
I przyszedł do drugiej wsi, i chodzi od domu do domu, i pyta się, czy ni ma czasem strachów. Ludzie wytrzeszczają na niego oczy i gadają:
Czegóż ty chcesz? Czyś ty przez rozumu? Żebyś ty stracha zobaczył, tobyś sam ze strachu umarł!
A on ręce składa i klęka, i prosi Boga, żeby się mógł z tym strachem zobaczyć. A ci ludzie mówią nareszcie:
A, kiedy koniecznie szukasz, to ci powiemy, że w ty wsi jest kościół i tam będziesz widział stracha, jak tam pójdziesz w nocy.
A dali znać do księdza, że tu jest taki a taki, co strachów szuka. A w tym kościele koło północka przychodził zawsze ktoś i łamały się świece, i obrusy darli. Tak tego chłopca prowadzą do tego księdza. Ksiądz się pyta:
Czy ty koniecznie chcósz widzie stracha? A on:
109
\
Proszę księdza, rad bym widzie, jaki on jest! Ksiądz:
Nie pleć, tu już obierało się wielu, i wojskowych, a każdy zginął, cóż ty, dzieciaku, zrobisz, zginiesz jak mucha.
I perswaduje mu ksiądz, a on powieda, że się nie boi i pójdzie stracha zobaczyć. Kazał mu dać kolację, temu chłopcu, i kazał go dziadkowi odprowadzić do kościoła. I dziadek zaprowadził go do kościoła, i dał mu świece, a sam poszedł. Ten głupi chodzi wszędzie, za ołtarz, na chóry, i sam się siebie zapytuje:
Czy ni ma tu stracha?
Tak mu się już uprzykrzyło i poszedł jeszcze na chór, zajrzał tam w każdy kącik i położył się spać.
O północy roztwiera się kościół, ogromne hukanie, stukanie, wpadają czterech mężczyzn. I polecieli do ołtarza, zaczęli świece łamać, bić się, krwawić. A on się obudził, patrzy się na nich i woła z chóru:
A do budy, psy, wy gałgany, pijaki, przyszliście się bić do kościoła?
Tak te spostrzegli go na chórze, lecą do niego. A on powieda:
Chodz, chodz, myślisz, że się ciebie boję, jednego i drugiego? Mam ja pałeczkę lipowe, to jak ci tu nią dam!
Te lecą do niego, nie pytają, a on pałeczką bije pierwszego w łeb i zabił i wszystkich czterech tak pozabijał. A to byli potępieńcy. Tak znowu z tego chóru zeszedł i znów chodzi po kościele, i sam się siebie pyta:
Czy ni ma stracha?
Uprzykrzyło mu się i położył się w ławkach, i śpi. Tak ksiądz rano wstaje i mówi do dziadka:
Idz no tam do kościoła i zobacz, pewnie ten dzieciuk tam już zginął.
Dziadek roztwiera drzwi, przychodzi, patrzy, a on tak mocno śpi w tych ławkach, że się ledwie go dobudził. Jak on go obudził, tak powiada:
Jegomość mówił, że pewnie tu żywy nie zostajesz, kiedy takie tu mężczyzni wojskowi ginęli. A i cóż ty, nie miałeś żadnego strachu?
A on odpowiada:
110
A ja się czego miałem bać? I znowuż powieda:
Ach, mój Boże, żebym ja mógł tego stracha zobaczyć! Chodzcie, dziadku, to ja was zaprowadzę do tych, co ich pozabijałem; przyszli, popili się i bili, a oni, jak mnie spostrzegli, tak lecieli do mnie, jakby i chcieli mnie zjeść, ale ja ich lipową pałeczką pozabijałem.
Dziadek mówi:
Toś ty szczęśliwy u Pana Eoga, kiedyś ty strachu ni miał, ja stary jestem, a gdybym zobaczył, tobym chyba umarł.
I pokazał mu tych pozabijanych potępieńców. Tak potem poszli oba do księdza i na zapytanie jego, czy nie miał strachu, to samo mu opowiada co dziadkowi i mówi, że pozabijani leżą na chórze. Ksiądz chce mu dać wielką nagrodę za to, że on to zrobił, że już tam nie będą przeszkadzać. A on nie chce nic, żądny nagrody, tylko znów idzie w świat innych szukać strachów.
I zaszedł do miasta jednego, i tam także się pyta ludzi, czy nie ma stracha. A ludzie patrzą na niego i mówią:
Co ty gadasz? Ady ja, gdybym go zobaczył, tobym chyba umarł. A kto by go tam szukał!
Ale on ręce składa i prosi Boga, żeby mu pozwolił widzie tego stracha, jaki ten strach jest. A jedna kobita:
No, mój kochany, będziesz tu miał stracha, bo on tam przeszkadza w pałacu u króla, ale już tam i król nie mieszka, i nikt, tylko pustkami stoi on, bo tam coś przeszkadza, nie da nikomu dosiedzieć i wygania.
A ten chłopiec taki był ukonientowany, że przecie zobaczy stracha. A ta kobita:
Ty się cieszysz, a ty nie wiesz, że tam już tacy mężczyzni wojskowi, tacy duży byli, a zginęli, to ty stamtąd także cały nie wyjdziesz.
Ale on powieda:
Ja się nie boję, ja koniecznie chcę widzieć, jak on wygląda. Dali znać do króla, że tu taki a taki chłopiec jest, co się obiera
zobaczyć tego stracha i chce go wypędzić. Król duchem posyła po niego i mówi, że mu da połowę majątku, jeżeli tego stracha wypędzi, ale się zdziwił, że taki chłopiec odważa się na to i chce
lll
pójść sam do tych pustek, gdzie już daleko mocniejsi poginęli, i wątpi, żeby on tam został żyw. Ale on chłopiec prosi króla i mówi, że się nic a nic nie boi i pójdzie. Król kazał go tam zaprowadzić i dać mu wszystkie klucze i wszędzie po wszystkich pokojach poprowadzać. I zostawili go tam samego. On chodzi a chodzi po całym pałacu aż do wieczora, a pyta się sam siebie:
Czy nie ma tu gdzie stracha?
A nigdzie nic nie widzi. I poszedł do ostatniego pokoju, gdzie stało łóżko króla, i położył się na nim spać. Zasnął.
Wtem słyszy koło północka okropny zajazd, okropne pękanie jakby z bata, hałas i szturm, aż się rozlegało po całym pałacu. Wtem otwierają się drzwi i wpada mężczyzna okropny, i oczy ma czerwone*, i z ust tak prawie jakby mu płomień buchał. A chłopiec się zerwał z łóżka i woła:
Myśli, że go się boję, że mu się te skry sypią z pyska! A ten strach pyta go się:
A co, czy ty się mnie nie boisz? A chłopiec:
A ja się czego mam bać? Jak cię tą lipową pałeczką aby raz zamaluję, to się zaraz przewrócisz!
A tamten drugi raz:
Jak to, i ty się mnie wcale nie boisz? A chłopiec:
Powiedziałem ci, że się nie boję, a czego? Że ci te skry lecą? Jakiś ty głupi!
A ten potępieniec mówi:
No, toś ty szczęśliwy u Pana Boga, że się ty mnie nie boisz; tu nie takie byli jak ty chłopcy, a- każdziuteczki ode mnie zginął. No, to chodz ze mną.
A chłopak:
A to gdzie? Żebyś mi lepiej stracha pokazał, co go szukam, tobym ci podziękował za to.
A potępieniec mówi:
Chodz ino!
I prowadzi go przez różne pokoje i piwnice, i spichrz pod pałacem (tam były knieje takie, że o nich nikt nie wiedział) do ogromnych drzwi, i powieda:
112
Roztwieraj drzwi! A chłopiec:
To sobie sam roztwieraj, co mi za pan, każe mi drzwi roztwierać!
Tak ten potępieniec pchnął nogą i drzwi się roztworzyły. Idzie znowuż dalej. Znów każe mu drzwi drugie roztwierać. A chłopiec:
To sobie roztwieraj!
A potępieniec znów pchnął nogą i roztworzyły się. I zaszli do takiego szpichlerka, gdzie było pełno złota, srebra i miedzi takimi szychtami, jak gdzie indziej zboża po stodołach i spichrzach. I mówi do chłopca:
Powiedzże królowi, że ja jestem jego dziad-pradziad i że ja zdzierałem dużo z bidnych podatki, co słusznie było i niesłusznie, i muszę teraz za to pokutować. 1 powiedz, żeby on teraz z tych bidnych nie zdzierał podatków, bo ja teraz muszę za to pokutować, a te pieniądze, powiedz mu, żeby w połowie po-rozdawał na kościoły, na klasztory i na ubogich, a druga połowa, co się zostanie, to żeby tobie dał.
A chłopiec mówi:
A mnie co po pieniądzach? Ja pieniędzy nie szukam, ja szukam stracha, ja stracha chcę widzie!
Tak wisiał w tym spichlerzu miecz ze złotą oprawą. I mówi chłopak:
Żebyś mi to podarował, to wezmę, ale pieniędzy nie chcę. A potępieniec powiada:
To sobie wez! A choć nie chcesz teraz pieniędzy, to pózniej może ci się przydadzą, niech ci ich król zachowa.
Chłopiec powieda:
No, to dobrze, a teraz wezmę ten miecz i pójdę stracha szukać!
I zdjął ten miecz ze ściany. A potępieniec pocałował go w czoło i mówi:
No, to już bądz zdrów, jużeś mnie uszczęśliwił, już jestem na zbawiennej drodze; szczęśliwyś u Pana Boga, żeś mnie się nie bojał i z takich długich mąk piekielnych mnie wybawił, co ja tu już pokutuję; powiedz królowi, że może się już zaraz,
8 Księga bajek, t. I
113
chociażby dziś, sprowadzić do tego pałacu, już ja mu tu nigdy nie będę przeszkadzał.
I chłopiec pożegnał się z nim, a potępieniec (już nie potępieniec, bo uszczęśliwiony) znikł mu z oczu. Chłopiec wyszedł z tego lochu i z tych pokojów, pozamykał drzwi i poszedł do króla. Przychodzi, a wszyscy patrzą się na niego i podumali się, że on został przy życiu, kiedy tylu przed nim poginęło. Król, zdziwiony, pocałował go w czoło i mówi:
No, toś ty szczęśliwy u Pana Boga, kiedy ci się nic złego nie stało i żyjesz.
A chłopiec:
Niech najjaśniejszy pan pójdzie ze mną, to ja oprowadzę i pokażę, co tam jest bogactwa.
Król poszedł z nim i gdy przyszli do tych piniędzy, tak się król za głowę wzion, jak zobaczył tyle skarbów. A chłopiec:
Zostawił to tu wasz dziad-pradziad, ten, co tu przeszkadzał, a ja go wybawiłem, i kazał powiedzieć wam, że to są zdarte od bidnych podatki i żebyście to w połowie rozdali na kościoły, a w połowie mnie dali, i że możecie się zaraz wprowadzić do pałacu jak najspokojniej.
A król mu chce dać pieniądze, a on powiada:
Schowajcie to teraz, królu, co ja będę z pieniędzmi robił, ja stracha szukam i pójdę jeszcze go szukać.
A król:
Alboż ty jeszcze stracha ni miał, że ty koniecznie tego szukasz? Zostań u mnie, a będzie ci dobrze, ja ci daję połowę majątku, a teraz będziesz miał i połowę piniędzy, po co już masz po świecie stracha szukać?
Ale chłopiec nie dał sobie w żaden sposób wyperswadować, ino mówił, że pójdzie szukać stracha, a jak go znajdzie i zobaczy, to pózniej pójdzie po swoje.
Tak poszedł znów do drugiego miasta, a tam król miał dać siódmą córkę na zjedzenie smokowi, co mu już sześć córek wprzódy zjadł. I ten król porozsyłał wszędzie, żeby się taki znalazł, co uwolni tę córkę od śmierci i smoka zabije, to mu da córkę za żonę. Tak ten chłopiec poszedł do króla i obiera się, że on tego smoka zgładzi. A król powiada:
114
Jak go zgładzisz, to będziesz moim zięciem.
Tak zaprowadzili go do tego miejsca, gdzie ta królewna klęczała przy tym smoku i czekała już, rychło ją połknie. A tu ten smok wytyka z jamy łeb, a on mu go ucina. Potem wytyka smok drugi łeb, a on mu go znów ucina. I tak obciął smokowi wszystkie siedem łbów i z każdego łba pourzynał po kawałku języka na znak, że zabił, a wziął te kawałki, pozawijał w papierek i do kieszeni sobie włożył. Potem żegna tę królewnę i wybiera się strachu szukać. A ona jego prosi na miłość boską, żeby został, i że go ojciec wynagrodzi. Ale on pozostać nie chciał. Ona go znów prosi:
No, to kiedy nie chcesz, to chociaż mi to zrób, że ja usiądę, a ty swoją głowę zeprzyj mnie na kolanach, co ja cię trochę po-wiszczę.
I on jej sparł głowę na kolanach, i trochę się zdrzymnął. Aż tu nadleciało ptactwo takie (może kuropatwy?) i jak leciały, tak tymi skrzydłami brzęczały i nad nim zabrzęczały. A on się okropnie zląkł, zerwał się prędko ze snu i krzyczy:
Olaboga, strach, strach, teraz już poznałem, co to strach! A ona jemu perswaduje:
Widzisz, tyłeś już miał strachów i nie bojałeś się, a teraz się ptaszyny zląkłeś, co skrzydłami zabrzęczała nad tobą, a cóż to za strach?
I ledwie mu wyperswadowała, nie mógł się utamować, taki był przestraszony. I mówi ona:
Już teraz pewnie nigdzie nie pójdziesz, ino pójdziesz ze mną do mego ojca.
A on: % Nie, ja teraz pójdę poszukać swoich rodziców, bo jakem wyszedł z domu, tom ich jeszcze nie widział.
A ona koniecznie go chce zatrzymać. Ale on nie chce, tylko się umówili, że się on wróci do nij, i oznaczyli, na któren dzień będzie ślub, i on przyrzekł, że z pewnością na ten dzień będzie.
I pożegnali się. Ona poszła do domu, a on dopytał się do swoich rodziców. Jak ona wracała do domu, tak dwa węglarze, co widzieli, jak on ją od śmierci obronił, czekali na nią. Zastępują jej drogę i mówią:
Królewno, poprzysięż nam tutaj, jako my cię obronili od
115
śmierci, nie ten chłopak. A jak nam nie poprzysiężesz, to tu [nie] ujdziesz [przed] śmiercią, my cię tu zabijemy.
Ona biedna płacze, nie wie, co robić, ale wreście, gdy już nóż nad nią trzymali, podprzysięgła im, że jako oni ją obronili od tego smoka. Ten jeden węglarz (gdy drugi pojechał już z węglami), zaprowadził ją do ojca i powiedział, że on ją obronił od śmierci, nie tamten, co tamten, znaczy, jego smok połknął od razu. Król ucieszony, że córka żywa, przyrzekł węglarzowi, że zostanie jego zięciem, i pyta się, czy to akuratnie on ją obronił od śmierci. A córka mówi:
Ja nie wiem, chto mnie obronił od śmierci (bo już podprzysięgła).
Jak weszła do swego pokoju, tak nie chciała wyjść, ale dzień i noc siedziała i czekała na tego chłopca, co to ją obronił. Tak tymczasem szykują już do ślubu. Już się nazjeżdżało dużo państwa, zasmolony węglarz chodzi ucieszony po pokoju i zaciera ręce, i nie wie już, jak ma aplikować, a ona wyjść nie chce i ciągle płacze. Rodzice się okrutnie zadumieli, co to jest w tym, że ona nie wychodzi i płacze, zamiast się cieszyć i iść do ślubu. A ona siedzi w oknie i wygląda, bo akurat tego dnia miał przyjść jej chłopiec. Wtem widzi, że on idzie, i zaraz go zatrzymuje i wpuszcza oknem, że nikt nie widzi, i tam w pokoju swoim miała już wszystko przygotowane ubranie dla niego. Kontenta, że on już jest, ubiera się i ona do ślubu. Potem powieda po cichu rodzicom, kto on jest, i on wychodzi, i miesza się do gości.
Zapraszają do obiadu. Już wszyscy zasiadają do stołu, już i węglarz, i ten jej narzeczony siedzą za stołem między gościami. Przy końcu obiadu nalewają wino i mają pić zdrowie tego, kto ją obronił od śmierci. Wszyscy krzyknęli:
Wiwat temu, kto obronił najjaśniejszą królewnę od śmierci!
Tak ten węglarz się odzywa nasamprzód:
Ja obroniłem od śmierci! A ten chłopak powiada:
Nie ty, tylko ja! A węglarz:
Jakim prawem, kiedy mnie tu już uznali!
116
I nastąpiła kłótnia. Wszyscy mówią:
Co takiemu zrobić, co kłamie i oszukuje? A węglarz:
Rozbronować po polu żelaznymi bronami! A chłopiec powiada:
Maszże ty jakie znaki, coś obronił? Pokażże te znaki! To nie ty, to ja ją obroniłem. Widzisz, oto są znaki!
I wyjmuje z kieszeni te kawałki języków smoczych, co poob-wijał w papier, i kładzie na stole przed wszystkimi gościami. I dopiero do węglarza:
Jakeś ty śmiał przysięgę od niej wymagać i jeszcze życie jej chciałeś odebrać!
Wszyscy krzyknęli:
Prawda! Wziąć zaraz węglarza i rozbronować po polu żelaznymi bronami!
Irozbronowali węglarza. A królewna z tym chłopakiem ślub wzięni, i już koniec.
%
23. O żołmirzu, co mu Pan Jezus torbeczkę dał
Szał żołmirz na urlop. Dali mu na drogę półtora bochenka chleba i kilka grejcarów. Droga prowadzieła bez las. Wtedy szał tam tyż Pan Jezus ze świętym Piętrem i Pawłem. Tym świętym chciało się jeść. Święty Pieter zobaczył przed sobą niedaleko żołmirza, co niósł tęgi worek na plecach, i mówi do Pana Jezusa:
Panie, jidzie jakiś żołmirz, niesie worek, może ma co chleba w nim? Ja pobiegnę naprzód, zastąpię mu, może mi da?
Pan Jezus:
Jak ci się tak barzo chce jeść, to spróbuj, może ci tam i da!
Święty Pieter poleciał, zabiegł mu drogę lasem i siadł przy drodze. Nadchodzi żołmirz. Święty Pieter złożył ręce:
117
Panie wojaczku, obdaruj mię tyż czym, ubogiego dziadka!
Mój dziaduniu, a cóż ja ci dam? Jidę tak mówi żoł-mirz jidę na urlop, mam daleko do domu. Dostał-jem na drogę półtora bochenka chleba i kiela grejcarów. Ale ja ci dam pół bochenka chleba, może mi to Bóg zapłaci z nieba.
I dał mu. Święty Pieter podziękował i został, a żołmirz się z nim pożegnał i poszał dali. Nadchodzi Pan Jezus ze świętym Pawłem. Pyta się Pan Jezus:
A cóż, dostał-jeś co?
Panie, to barz dobry żołmirz. Ni ma, tylko półtora bochenka chleba, a daleko do domu, a pomimo to dał mi pół.
Zaraz się podzielił ze świętym Pawłem i zjedli. Barz jim to zasmakowało, a jeszcze głodni. Święty Pieter mówi do Pawła:
Jidz jino ty i zrób zaś tak, jak ja, bo mię by może poznał. Święty Paweł pobiegł i znowu zastąpieł żołmirzowi drogę,
i prosi o jałmużnę. Żołmirz mówi:
Dzie was się tyle dziadków nabrało w lesie? Dopiero jednegom obdarzył, a drugi tu zaś siedzi i prosi. Mam jeszcze bochenek, ta się z tobą, dziadku, podzielę.
Wydobył fikutek z torbeczki, przerżnął na pół i dał mu.
Święty Paweł podziękował, żołmirz się z nim pożegnał i poszał drogą dali. Wtym nadeszli Pan Jezus i ze świętym Piętrem. Święty Paweł trzyma pół bochenka chleba:
Panie, tyć on mi dał pół chleba, a jemu zostało tyż jeno pół!
Pan Jezus mówi:
Barz dobrze, a dyć to barz dobry człowiek, kiedy się z wami podzielił chlebem. Teraz my chodzmy za nim, trza mu coś za to ofiarować.
Nie barz go pędzili, bo on se siadł na pniaku spoczywać. I dognali go.
To wy, dziadkowie, com wam dał pół chleba? tak mówił żołmirz, bo ich poznał.
My, panie wojaczku, my, barz je dobry chlib! A Pan Jezus mówi:
Odpocznijmy tu.
118
I posiadali pod jodłką.
Wojaczku, obdarzył-jeś moje sługi, a my cię także obdarzymy. Masz tu torbeczkę, gdy przydziesz w jakie nieszczynście, choćby i z diebłami, otwórz torbeczkę, wymów te słowa: Do torbeczki!", wszytko się tam w nij umieści.
A święty Pieter dał mu laskę:
Neści tę laskę, a co w ty torbeczce będzie, tą laską pierz, co się zmieści, a wszytko na miazgę wytłuczesz.
Święty Pieter mówi do Pawła:
A i ty, Pawle, chlib żeś jadł, i ty co daruj!
Święty Paweł rad nierad dobył z kieszyni karty i darował mu:
Na że te karty, siądz z nalepszymi graczami, a zawsze ich ograsz, tylko się strzeż, aby ci kto ich nie ukradł.
A to były karty barz śliczne. Żołmirz to wszystko zabrał, najprzód im podziękował pięknie i poszał w swoje stronę. Przychodzi nad wieczorem do jedny wioski, a już się het zmierzchło. Ta wstąpił do domu jednego kowala i prosi się na noc. Przyjęli go chętnie, kowalowa żona dała mu wieczerzą, kowal zaprowa-dział go do kuzni na noc i zamknął go w kuzni. Żołmirz rozebrał się, zmówił pacierz, położył się na łóżku, a łóżko tam stało w kącie. Torbeczkę zawiesił nad głowami, laskę postawił w głowach, a karty schował za gołą pazuchę i zasnął.
A ten kowal narabiał z diebłami. Zapisał jim swoje duszę, a oni mu mieli dopomagać w robocie, tylko, gdy się noclig trafi, aby go do kuzni przyprowadział, a oni mu głowę urwią i barz wiele takim sposobem sprzątali ludzi. Koło północy zrobiał się w kuzni wielgi szum, aż się żołmirz obudział i siadł se na pościeli patrzy: pełno kowali. Rozjarzyli ogień i mają coś robić. Wtym przychodzi najstarszy kowal do żołmirza i pyta go:
Po coś ty tu przyszał? Wiesz ty, że my ci łeb ukrąciemy? I zaczynają się koło niego szastać. Żołmirz poderwawszy się
zdjon z kołka torbeczkę, otworzył i zawołał:
Do torbeczki!
I już tam wszytcy są. Zaparł torbeczkę z nimi, wzion laskę, położył na kowadło i co siły tą laską bije. Dzwięk, pisk w torbeczce, aż na koniec ustało. Myśli sobie:
119
Juzem wam dał, coście chcieli!"
I torbeczkę zawiesia! znów nad sobą, położył się i usnął. Gdy zaczeno świtać, kowal staje, aby nieboszczyka dzie pochować. Odmyka do kuzni, a żołmirz śpi. Obudział go, pyta się go:
To ty jeszcze żyjesz?
A żyję, żyję, ty huncwocie! Gdybym nie uważał na twoje babę i dzieci, to samo bym zrobiał z tobą, co i z twymi diebłami, które mam w torbeczce.
Kowal zląkł się i uciekł. Żołmirz wziąwszy torbeczkę i swoje manatki przyszał do chałupy, podziękował kowalce za noclig i za wieczerzą, poszał za kuznię i wytrzepał pobitych diebłów, a to były same prochy. A diebli siedem lat leżeli w piekle i nie mogli się ani ruszyć.
Żołmirz szał dali i przybył do miasta. A w tym mieście był cesarz. Przyszał do jedny traktierni, kazał sobie wódki za dwa grej-cary, dobył chlib z worka, siadł przy stoliku i je. A przy nim zaraz na wielgim stole oficery grają w karty, w pieniądze. Żołmirz dobył swoje karty i przerzuca. Oficer jeden obejzry się, aż mu się w oczach zmieniło do tych kart, opuściał swoich towarzyszy, biegnie do żołmirza i mówi:
Wojaku, przedaj mi te karty!
O, kapitanie, żebyś mi cały świat dawał, to ci tych kart nie przedam. Jeżeli chcecie, to będę z wami grał. Jak przegram, to będą wasze, bo ja pieniędzy nie mam.
Posadzieli go koło siebie. Żołmirz nie miał, tylko dwa grej-cary, i to postawiał. Co przegrają, to żołmirz wygra ej, bieda. Oficery patrzą po sobie, ale grają dali, pożyczają a grają. Wszytko od nich wygrał. Wtedy rozgniewani chcą mu to, co wygrał, odebrać, i karty. Żołmirz rozgniewawszy się powiada:
A wy bestyje! Dosyć-eście się mie nakonierowali, jakem był przy wojsku, a teraz nie macie do mnie nic, bo ja jidę na urlop.
Wzion torbeczkę, otworzył ją i zawołał:
Do torbeczki!
I wszytcy tam wpadli. Zaparł, położył na środku izby i jak weznie laski, jak weznie prać, krzyk, pisk, gwałt w torbeczce.
120
Traktyjernik poleciał na odwach zameldować, wojsko wyruszyło z całego miasta, naokoło dom obtoczyli i wzieni żołmirza do sądu.
Nie chciał ich wszytkich wsadzić do torbeczki, bo tam byli i jego kamraci. Poddał się i stanęł pod sąd. Przyszał i sam cesarz do kancelaryji, usądzieli go na śmierć.
A w tym mieście był taki loch pod ziemią, w którym to lochu mieszkał diebeł.
Tu żeś ty nieboraku? Niejednego ja tu zgładzieł i z tobą tak zrobię!
Żołmirz otworzył torbeczkę i zawołał:
Do torbeczki!
Położył na ziemię, dał mu kilka palie. Diebeł prosi, aby go wypuściał, że mu pieniędzy dużo da. Puściał go z torbeczki. Poszło dieblisko dzieś w zad i przywlókł beczkę dukatów:
To masz, to twoje, a ja uciekam, bo ci się boję. I uciekł. Żołmirz się położył i usnął na pieniądzach. Na rano dozorca
odmyka, aby trupa pochować, jaż się przestraszał. Żołmirz na dukatach drzymie i wyciąga się. Poleciał i zameldował cesarzowi. Wojsko wyrokowało. Żołmirza zbudzili i pytają się go, kto mu te pieniądze dał. A on powiada:
Diebeł! Cesarz mówi:
Kiedy tobie i diebli posłuszni, to my tobie nic nie zro-biemy. Wez se te pieniądze i jidz z Bogiem.
Co mógł, to zabrał, a resztę wojakom darował. I przyszał do swoi rodzinnej wioski. Nie miał ojca ani matki, ani żadnej rodziny, kupiał se plac pod chałupę, nawiózł drzewa, wystawiał dom i niezadługo ożenił się. Za parę lat dał jim Pan Bog synka. Ludzie mieli go za czarownika, nicht mu nie chciał trzymać do krztu. Wyszał on w pole zaturbowany, patrzy idzie jakaś kobieta. Gdy się do niego przybliżyła, przywitała go:
Witejcie, Wojciechu! Zadumał się:
Jak ona może wiedzieć, jak mnie na imię? Pvta się:
121
Wojciechu, dlaczegoście tak zaturbowani?
Dlatego, że dał mi Pan Bóg syna, a nicht nie chce go trzymać do krztu!
Ja go potrzymam, wy będziecie moim kumem, ja waszą kumeczką, ale wam najprzód powiem, że ja jeśm Śmierć.
Ucieszał się Wojciech, wzion do swoi chałupy, ugościł, zaprosił kościelnego dziadka i prosi, aby z tą kobietą dnia jutrzejszego dziecię do krztu potrzymał. Dziadek przystał na to. Po krzcie sprawiał gościnę, na jaką go stać było, kumeczką się spieszyła, bo dzieś daleko pójść miała, kogosi zadusić. Pożegnała się z wszytkimi i poszła w swoje drogę.
Kilkanaście lat potemu kumeczką przychodzi do Wojtka, do swego kuma. Wojtek się ucieszał, sprawił gościnę i prosi ją, aby zanocowała. A ona barz smutna zawsze ciężko oddycha. Wojtek się pyta: %
Kumeczko, co wam to takiego?
Ej, mie nic, ale wam będzie gorzej!
A cóż takiego?
Ja przyszła po was, bo mam taki rozkaz.
Ha, wszystko jedno!
Bierze torbeczkę, otwiera i mówi:
Do torbeczki!
Zawiązał torbeczkę i zawiesiał ją pod powałą w dymie*. Bez siedem lat tam wisiała, bez siedem lat na całym świecie nicht a nicht nie umarł, bo śmierć siedziała w hareszcie.
Na ósmy rok Wojtek zbliża się ku torbeczce i pyta się:
Kumeczko, żyjecie wy jeszcze? Ozwała się jak komar barz piskliwie:
Żyję! Puśćcie mie tyż, kumie, puśćcie, już nigdy po was nie przydę!
Wzion on torbeczkę i poszał z nią w pole, otworzył i wy-trzepał. A jeszcze była nędzniejsza i straszniejsza, jak w kościele na chorągwi. Jak się poderwała, jak weznie uciekać! A kum krzyczy:
Kumeczko, idzcie tam zdrowi! A ona mu (ani nie dwoiła!*): % -,
Juz mie ty tu więcy nie ujzrysz!
122
Tak się stało, wszytkich ludzi pozabierała, a on sam został. A jemu już niemiło było, że tak długo żyje.
Jednego razu wylazł na to samo miejsce, dzie tę kumeczkę wytrzepał z torbeczki. Poziera, idzie jakaś babina płachtą zaodzia-na. On wlazł pod krzak, aby go nie widziała. Jak się zbliżyła, zawołał w duchu:
O, mój Boże, tyć to moja kumeczka! i krzyknął: Kumeczko!
Ona się obejzry, poznaje kuma, tej w nogi! On ją prosi:
Kumeczko, wróćcie się!
Aha, żebyście mnie do torbeczki zamkli? Wojtek złapał i cisnął ją od siebie:
Widzicie, kumeczko, że ja nie mam torbeczki przy sobie, już wam tego nie uczynię.
Przyszła do niego, przywitali się. Wojtek prosi ją, aby go z tego świata wziena, ale żeby go nie dusiła, ale żeby go z ciałem i z duszą wziena i do nieba zaniesła. I dał ji torbeczkę, aby ji lżej było nieść, bo w torbeczce to cały pułk wojska nic a nic nie ważył. On ji dał i kazał mówić te słowa: Do torbeczki", i skoczył do nij.
Kumeczko, jino mię do nieba zanieście! I niesie go. Pyta się:
Daleko jeszcze?
Już widać trochę niebo.
Jak przyszła do bramy i zapukała, wychodzi święty Pieter, uchylił dzwirze:
I cóż nam tu niesiesz? A ona:
Wojtka, swego kuma!
Jemu się tu nic nie należy, do piekła go odnieś! Wojtek wszystko słyszy. Już odeszła kawałek:
Słyszeliście, kumie, jak nam tam powiedzieli?
Ej, słyszał, słyszał.
Choćbym chciała was w niebie zostawić, to nic z tego, do piekła was muszę zanieść.
Przychodzi do piekła, diabli pobijają, bo się im lało bez dach, gonty jakoś zbutwiały. Zajzreli tę torbeczkę, zrobieli krzyk, z da-
123
chu poskakali, wpadli do piekła i pozamykali się. Śmierć przychodzi do dzwirzy i puka:
Puśćcie tam, puśćcie!
A kogo nam ty tu niesiesz?
Wojtka, kuma.
My go tu nie potrzebujemy, dobrze on nas wyprał w tej torbeczce u kowala, aż my siedem lat chorowali.
Wziena się i odeszła.
Kumie, cóż ja z wami, nieszczęsna, będę robieła? Ani was w niebie nie chcą, ani w piekle.
Jidzcie no jeszcze raz do nieba, a torbeczkę ze mną scho-wejcie pod płachtę, zapukejcie i jak się was będą pytać, po co jidziecie, to powiedzcie, że tak, jidę się zagrzać, bom zmarzła. Jak wam otworzą, ciście torbeczkę ze mną do kąta i jidzcie het. Przecie mnie tam na dwór nie wyrzucą!
Tak zrobieła, powiedziała, że zmarzła, ta święty Pieter ją puściał, a ona cisła prędko do kąta tę torbeczkę z Wojtkiem, swoim kumem. Przychodzi święty Pieter i rusza tę torbeczkę nogą. A Wojtek się odzywa:
No, cóż mię kopiesz? I tu ci w kącie zawadzam? A dobry był chlib w lesie? Ha? Pamiętasz, coś dziada udawał?
I święty Pieter dał mu spokój. I Wojtek tak został w niebie. %
24. O trzech wędrowczykach
Trzej wędrowczycy byli na wędrówce. Pieniądze oni mieli przepite, a musieli na noc w lesie ostać, bo nikt nie chciał ich zatrzymać. Jeden rzekł do drugiego:
Gdybyśmy mieli pełną torbę pieniędzy, tobyśmy byli szczęśliwi.
Wtedy do nich przyszedł jeden siwy chłop a rzekł:
Ja zrobię, że wy trzej będziecie mieli pełną torbę dukatów, ale wy musicie przyrzec trzy dni nic nie gadać. Gdy będzie-
124
AVT pytani, wtedy pierwszy z was musi rzec: My trzej!", a drugi: ,,Za pieniądze!", a trzeci: To było dobrze".
Oni chcieli to zrobić a podpisali kontrakt, co miał dziad na wołowej skórze napisane: gdyby oni przez trzy dni co innego gadali, toby ich diabeł do piekła zabrał.
Siwy chłop zginął, a wędrowczycy chwycili się za torbę, a mieli pełne garści dukatów. Ucieszeni wędrowali dalej a przyszli do jednej karczmy w lesie. Usiedli w pańskiej izbie koło najlepszego stołu. Karczmarz przyszedł a zaczął na nich wyrzekać. Pierwszy się chwycił za torbę, rzucił garść dukatów a rzekł:
My trzej!
Drugi rzucił też garść dukatów a rzekł:
Za pieniądze! Karczmarz sobie myślał:
Wy jesteście ogłupieli, ale wy macie pieniądze, a ja dobry handel z wami zrobię!
Zaraz przyniósł wiele butli wina na stół a pieczenie do jedzenia. Trzeci rzucił garść dukatów a rzekł:
To było dobrze!
Karczmarz zgarnął pieniądze a się śmiał. A ci trzej pili a jedli aż do wieczora.
Pózniej przyjechał jeden bogaty kupiec do karczmy. On zawołał karczmarza a dał mu miech złota, a rzekł:
Schowaj mi to w piwnicy, co mi nikt nie ukradnie. Jutro ja dalej pojadę.
Karczmarz przyrzekł a schował złoto. Kupiec szedł po wieczerzy do łóżka spać, a wędrowczycy leżeli koło niego na słomie. Karczmarz się ułakomił tego złota. On rzekł do białki:
Zabijmy tego kupca! Ci trzej wędrowczycy są głupi, tym nie będzie nikt wierzył.
Oni oboje wzięli nóż a pchnęli tego kupca, co spał. Wędrowczycy to widzieli, ale nie mogli nic rzec. Drugiego dnia po raniu przyjechał żandarm a znalazł zamordowanego kupca w łóżku. Karczmarz rzekł:
To zrobili ci trzej wędrowczycy, oni z nim w jednej izbie spali!
125
Żandarm ich wziął a zaczął się pytać:
Któż tego kupca zabił? Pierwszy wędrowczyk rzekł:
My trzej!
Czemuście go zabili?
Za pieniądze! rzekł drugi.
Nie żałujecie to, żeście człowieka zamordowali?
To było dobrze! rzekł trzeci wędrowczyk. Żandarm ich związał a zaprowadził na sąd. Tam ich sędzia
się pytał:
Któż kupca zamordował?
My trzej! rzekł pierwszy wędrowczyk.
Czemuście go zabili?
Za pieniądze! rzekł drugi.
Nie żałujecie wy tego? A trzeci rzekł:
To było dobrze!
Sędzia ich skazał na śmierć. Drugiego dnia po południu oni byli prowadzeni na szubienicę. Powróz już im na karku zawiązali, wiele ludzi się przypatrywało, a karczmarz był też tam. Już ich do góry ciągnęli, wtedy przyszedł siwy chłop a wołał:
Dajta im spokój, bo oni są niewinni!
Odwiązali ich, a teraz oni mogli prawdę powiedzieć, bo trzy dni przeszły. Pokazali na karczmarza a rzekli:
Ten zamordował kupca, ze swoją białką! Karczmarz się przeląkł a się przyznał. Żołnierze go wzięli
zaraz a powiesili na szubienicy. Wtedy oni poszli do karczmy w lesie, a chcieli babę pochwycić. Jak ta poczuła, że wszystko się wydało, wtedy wskoczyła do studni a się utopiła. Żołnierze znalezli w piwnicy miech pieniędzy a wzięli do sądu.
Wędrowczycy wędrowali dalej w świat a całe życie oni mieli pieniędzy jak gnoju.
A to mnie powiadała Francusza Wojewska z Gościczyna we wejherowskim okręgu.
25. O parobku, A> służył w piekle
Miał jeden pan parobka i ten służył mu przez dwadzieścia lat. Po dwudziestu latach pan go oddala i dał mu tylko cztyry złote za te dwadzieścia lat służby. I idzie sobie ten parobek w świat, i płacze, i załamuje ręce:
Cóż ja za te cztery złote sobie sprawię? Sukmanina mi się podarła, buty się podarły.
Jedzie jakiś pan na siwym koniu, spotyka tego parobka i pyta go się:
Czegóż ty tak płaczesz, mój kochany?
A parobek mówi mu wszystko swoje nieszczęście. Tak ten pan, a to był szatan, mówi:
No to ja cię przyjmę, tylko mnie się dobrze słuchaj, a jak mnie się dobrze będziesz słuchał, to na tym dobrze wyjdziesz. Będziesz miał w tej chwili posłańca.
I przysłał po niego konia (nie wiadomo, skąd się wzion), ten koń ukląkł i on na niego wsiadł, i oba, parobek z tym panem, pojechali. Pan ten przywiózł go do swego domu i wprowadza go do swego pokoju. A w tym pokoju nic nie było, ino drwa leżały stosami i kocioł był wmurowany w ścianę, z pokrywą, a nad nim komin, a pod nim się paliło drzewo. Pan mówi:
Nic nie będziesz robił, ino będziesz pod tym kotłem palił, a pamiętaj, ażebyś mi tam nie zaglądał do tego kotła, tu ci będę przynosić jeść, pić, i więcej nic nie będziesz robił.
Ten parobek zaczął pacierz mówić, tak ten pan mówi:
Nie mów na głos pacierza, a chcesz się modlić, to się tylko w duchu módl; książek od nabożeństwa nie czytaj, ale krzyżyk i szkaplerz możesz sobie nosić.
Parobek się zatrwożył, ale cóż miał robić? I pan się oddalił. Niedługo przychodzi jego sługa w takim pięknym fraku i ubraniu, i alaganckich butach, aż się wszystko na nim migocze, i przynosi mu jeść, pić. I myśli sobie ten parobek:
Cóż to za bogaty pan, kiedy takich ma służących!" I zdumiał się okropnie. Ale kilka lat palił to drzewo pod tym kotłem. Nareście wzięła go ciekawość zobaczyć, co też to tam jest w tym kotle. I odkrył tę pokrywę, i patrzy, że tam siedzi człowiek
127
całkiem rozebrany, i ta smoła koło niego ciągle się burzy, gotuje, a on piszczy, aż skamle. I zakrył nazad pokrywę, ale się zadumiał. Aż tu nadchodzi jego pan i woła:
A po co żeś był taki ciekawy? Ja ci tu nie kazałem zaglądać! Ale kiedyś już zajrzał, to ci powiem, że to tu się gotuje i smaży ten twój dawny pan, co to ci dał te cztery złote za dwadzieścia lat wysługi, i wtenczas, kiedyś mnie spotkał na drodze, to ja właśnie po niego jechałem.
A parobek:
Proszę jegomości, czy ja już mogę iść w świat? A szatan:
Dobrze, możesz sobie iść, ale oto wybieraj: mogę ci tu dać dwa worki pieniędzy takie duże, jak ty sam, albo też kaftan taki, co jak tylko sięgniesz do kieszeni, to będziesz z niego pieniądze wybierał; co chcesz?
A parobek:
Wolę kaftan, bo go mogę udzwignąć i mieć ciągle na sobie, a worki by mi kto ukradł.
A szatan:
Zrób sobie taką pielgrzymkę przez rok, żebyś się ani mył, ani czesał, ani brody golił, ani paznokci nie ucinał, ani się w nowe ubierał suknie; a na sześć dni przed rokiem, pamiętaj, tak się staraj, abyś się ożenił, choćbyś był zabrudzony i zarośnięty, i pamiętaj, żebyś mnie wprzódy uwiadomił i prosił tego samego dnia na wesele, a ja będę ogromnie tańcował.
Parobek pożegnał się i poszedł od niego. Przyszedł do jednego miasta i wszedł do cukierni, i prosi o numer, a mówi do tego cukiernika, co mu wynajął numer, żeby ta, która mu będzie nosić obiad, żeby się go nie lękała i nie myślała, że to szatan, bo ja noszę krzyż i szkaplerz". Cukiernik wezwał i powiedział do swych numerowych:
Kasiu, Marysiu, która tam jest, żebyście się tego pana nie bały, chociaż on taki zabrudzony, a która tam będzie obiad nosić?
Marysia powiada:
Ja będę obiad nosić.
128
Jak tylko się ugotował obiad, tak ona go niesie do tego numeru, ale zaledwie drzwi otworzyła, tak się przelękła, że wszystkie talerze gruch o ziemię i cały obiad się wylał. A ten parobek powiada:
Ale proszę cię, nie bój się, no, no, ja cały ten obiad zapłacę.
A jej we tchnął parę dukatów do ręki.
Ten pan-parobek ogromnie w karty gra z tymi panami, co tam stali u tego cukiernika i na mieście, sypie garściami pinią-dze, a nigdy mu nie zbrakuje. Numerowy przyprowadza najlepszego gracza, takiego obywatela, co najlepiej gra, żeby on mógł kosz piniędzy od tego pana-parobka wygrać. I jak zaczęli grać, tak ten obywatel wygrał z początku dwa worki pieniędzy, ale pózniej tamten parobek się odegrał i jeszcze wygrał od niego dwie kamienice. Nareszcie przegrał ten pan i swoje palto, i ubranie, i tylko w spodniach został. Wpada w okropną desperację:
Co ja, bidny, teraz będę robił, mam żonę i trzy córki. Dla jednej miała być kamienica, dla drugiej kamienica, a cóż dla mnie i dla mojej żony pozostanie?
Ten pan-parobek widząc to mówi:
No, jeżeli mnie która z twoich córek będzie chciała za męża, tak jak jestem zabrudzony, to ci to wszystko oddam, com wygrał, ale mi musisz to dać na piśmie i twoja córka.
Tak ten obywatel już mu przyrzeka, a parobek daje mu swój
potret, tak jak wyglądał brzydko. Ojciec ten idzie z tym potre-
tem do córek i powieda żonie i córkom, że przegrał wszystko:
i te kamienice, i ubranie z siebie. Żona i córki w lament, w płacz.
. A on powieda:
Jeżeli przyrzeczeta, że która pójdzie za tego pana (i pokazał jego potret), to możemy to wszystko mieć na powrót, on nam to, co wygrał, odda.
Najstarsza, kulawa, jak zobaczyła ten potret, mówi i pluje:
Tfu, tfu, wolę do śmierci być panną, niżbym miała iść za takiego paskudnego szatana!
Druga, garbata, mówi to samo. Dopiero trzecia, najmłodsza i bardzo piękna, pomyślała sobie:
9 Księga bajek, t. I 129
Jak ja nie pójdę, to bidny ojciec zostanie bez chleba i my także. Niech się dzieje wola Boża, pójdę za niego, choćby i za najbrzydszego w świecie".
Ojciec jej dziękuje i całuje ją, że takie dobre ma dziecko. I przychodzi do tego parobka, i pokazuje mu list, że ta córka najmłodsza za niego pójdzie. A parobek oddaje mu dwa worki pieniędzy i kamienicę, naznacza dzień ślubu i powieda, że:
W drugiej kamienicy będziema oboje mieszkać po ślubie. Tu się już wszystko szykuje do wesela, a parobek pojechał do
swego pana prosić go na ten dzień na wesele, jak obiecał. A te siostry się z niej wyśmiewają, że za takiego brzydaka ma iść, że pojechał, a może na jej szczęście już nie przyjedzie i widzie go nie będzie. I ona się trochę zamartwiła, bo tu się już wszyscy na to wesele zjeżdżają, a jego jeszcze nie ma.
A on jak przyjechał do tego szatana, a tam już przygotowana dla niego była kąpiel, fryzer i ubranie, tak aby się wszystko na nim błyszczało. Jak się oczyścił, to tak wyglądał pięknie i młodo, jakby dopiero dwadzieścia lat miał. Karetę wyciągają, konie cugowe zakładają, a na wszystkim migoce się złoto. Zasadzają parobka do karety i szatan, pięknie ubrany, siada razem z nim, i fryzjera biorą z sobą. Siostry naśmiewają się tymczasem z niej i jak zobaczyły z daleka taką złotą karetę, mówią:
A to co? To nie może być twój brzydak, to pewnie do nas kto jedzie!
Dopiero jak kareta stanęła i ci wysiedli, i wchodzą, siostry zdziwiły się, co to za piękne panowie, i nie wiedzą, co to za jeden. A ten fryzjer oddaje jego tej najmłodszej i powieda, że to jest jeji narzeczony, ten sam, co go widziała takim brudnym. A szatan jak wniszedł, zaraz się wszystkim ukłonił i one mu się wszystkie odkłoniły. A te siostry, jak zobaczyły tego pana młodego, że taki piękny, tak okropnie tej swojej siostrze zazdroszczą. Z zazdrości nie wiedziały już, co robić, ale udają, że się cieszą. I pojechali do ślubu narzeczeni, tylko szatan z fryzjerem zostali. Przyjeżdżają od ślubu i zaczynają się bawić. Tak ten szatan zaczyna najokrop-niej tańczyć z tą kulawą, która ledwie mogła nadążyć, bo jej ciężko na nogę było, ale chciała mu się podobać, i tak ją zmordował, że ledwo dychała, nareście jak opętana wyleciała do sieni i na
130
chustce się u belki powiesiła. A drugi, fryzjer, także diabeł, tańczył z garbatą i także ją zmordował, że jak szalona poleciała na podwórze, a fryzjer wlazł jej na' garb i przydusił do ziemi.
A ci młodzi państwo wyszli do sieni i szatan powieda do parobka:
Szwagrze, tyś wziął jedne siostrę, a ja wziąłem drugą, oto tu wisi na chustce, skusiłem ją!
26. Umarły porywa narzeczoną
Dziewczyna zaślubiła się z kochanKiem tak, że w życiu i śmierci jego tylko być chciała. Wybuchnęła wojna, kochanek wyjeżdżać musiał. Wojna minęła, kochanek do dziewczyny się nie wracał. Dziewczyna, zafrasowana, gdy o nim żadnej wieści nie miała, bardzo sobie tęskniła, i we dnie, w nocy rzewnie płakała. W umartwieniu, w postach i modlitwach już cale zwiędła i najgoręcej sobie życzyła, aby kochanka, choćby i zmarłego, widzieć mogła.
Gdy w upragnieniu takowym już wiele nocy bezsennych spędzała i przez okno na niego wyglądała, nadjechał ulubiony i zawołał:
Wychodz do mnie, moja miła!
Ona wyszła co rychlej i gdy go na siwym koniu poznała, rzekł jej:
Siadaj ze mną!
Ona chciała się wrócić po stroje najpotrzebniejsze, on zaś naglił ją, aby bez wszystkiego rękę mu podała. Posadził ją przed sobą; jechali, a on mówił:
Miesiączek świeci bystro,
Umarli jadą ostro.
A ty, moja miła, nie boisz się?
Ona zaś odpowiedziała:
Czegóż bym się bała, kiedyś ty przy mnie jest! Pytania te i odpowiedzi aż do trzeciego razu powtarzane'były,
131
zaczem obaj więcej jak sto mil ujechali. Już to kawaler miasto wielkie przejechał i na smętarz wjeżdżał. Dziewczyną strach ogarnął. Widzi kaplicę a w niej światło. Rzuca się z konia i do gmachu wbiega. Tam znowu zdrętwiała widząc trumnę czarną i na niej trzy świece. Ciśnie się do kątka, a wtem woła kochanek jej za oknem:
Podaj mi ją sam!
Dzwiga się wieko trumny, a z niej ręka i noga jedna wychodzi. Wtem kogut zapiał. Umarły tak został, kochanek do pół w grobie utkwił.
Na rano znaleziono dziewczynę mało żywą i gdy ją do zmysłów przywrócono, była do rodziców swych odesłaną, co się przestrogą na potomne czasy stało, aby zmarłych nie ściągać i pokoju ich nie przerywać. %
27. O Różowym Mieście
Był jeden młynarz, bogaty człowiek, i każdą wiosnę jechał na ryby kansi ku morzu, i dycki kupił na pięć wozów ryb. I jeden raz przijechał zaś na ryby, a jak dla niego rybiarze chytali, nigdy nie mogli nic chycić. I przebył tam kiela dni, i przefutrował pieniądze, co miał z sobą, i już tam miał bidę. Prziszoł ku niemu jakisi człowiek nieznany i-powiedział mu:
Jesi mi dasz to, co o tym doma nie wiesz, to jutro dla ciebie dość ryb nachytają.
I on se tak myślał:
,,Dyć przece o wszyckim doma wiem, a o czym bych nie wiedział, tóż mi też o to nie pójdzie".
I obiecał mu to dać. I jutro dla niego ryb nachytali, wiela mu było trzeba, i pojechał do domu. I zatem mu się doma urodził syneczek. I on się tam podpisał dać to, co o tym nie wie! A ten mu tam powiedział, co to od niego chciał, że se przijdzie po to za osiemnaście roków.
I on dał tego syneczka do szkół, że go da sztuderować za księ-
132
dza. Ale kiedy prziszoł z tych szkół ten syneczek do domu, tak ten ociec dycki był bardzo smutny. I on, gdy już był większy, tak się pytał tego ojca, czemu je tak smutny. Ale mu on nie powiedział, że go tam dał zapisać.
Jeden raz ten syneczek zaszoł tam w tej dziedzinie do księdza. I ksiądz mu bardzo przał. I powiedział mu, dy tak z nim rozmawiał:
Cóż bych ja ci też dał? Pieniędzy nie potrzebujesz, bo ich ma twój ociec dość, ale ci dam taką książkę: dy ją będziesz przi sobie miał abo w niej czytał, choćbyś był diabłu zapisany, to cię wziąć nie śmie ani też nie weznie.
I jak był osiemnast roków stary, i był na ten czas doma u ojca, i w nocy ten diaboł prziszoł po niego, i taki gruch robił. I wszyscy się ulękli. I tak wszyscy posnęli, jeny ten nie usnął, ten syneczek, i tą książkę przi sobie miał, i w niej czytał, kiera od tego księdza dostał, tak długo, aż się też potem zdrzimał. I usnął. I ten diaboł go przecy wzion i zaniósł kansi między góry, i tam go odeszoł abo go dalej wziąć nie śmiał. Ten się potem obudził i nie wiedział nic, kandy jest. Ale przecy stanął i chodził.
Aż przecy w jednym miejscu znaszoł dzwierze, odewrził i wlazł tam. Tam były trzi pryncezny, a sztwarta stara matka je-jich. I barzo były rady, że tam człowieka uwidziały, bo już przez dawne czasy człowieka nie widziały. I barzo go tam od siebie puścić nie chciały. I powiedziały mu:
Jesi trzi nocy tu wybędziesz a wytrwasz, cobyś nie przemówił, potem się będziesz miał dobrze, ty i my. Wielki strach miał będziesz, ale się nic nie bój, bo się ci nic nie stanie.
I dały go samego do izby. Na pierwszą noc, jak było dziesięć godzin, prziszli tacy trze panowie, przinieśli światło i karty, pieniądze i mówili do niego:
Pódz z nami grać!
Ale on im nic nie odpowiadał ani też : nim nie szoł. Oni mu mówili:
Czemuż nie idziesz? Jesi pieniędzy nie masz, oto są dla ciebie pieniądze.
Ale on zaś nie szoł. Oni się potem rozgniewali, że ich posłuch-nąć nie chce, wzieni go z jego łóżka, a chybali nim od ziemi aż do
powału, że już jeny kapkę żył. Jak doszło dwanast godzin, stracili się wszyscy. On został sam.
Rano prziszły ty pryncezny, pytały się go, jako się miał. On powiedział, że bardzo zle, tak jako się z nim robiło. I pytały się go, jesi nie przemówił, nie przerządził. I on powiedział, że ni. Tóż było dobrze.
Na drugą noc prziszli zaś ci trze panowie, a zaś to samo, wołali go : sobie grać, jako i pierwszy raz. Ale on nic z nimi nie rządził ani : nim nie szoł. Oni, jak ten czas dochodził, że się zaś musieli stracić o dwunastej godzinie, tak go z wielkij złości wzieni z łóżka i rozerwali go na poły. I odeszli.
Rano zaś prziszły ty pryncesy. I ony go pięknie złożyły do kupy, i namazały maściami. I zaś żył, jako przedtem. Pytały się go, jesi nie przerządził. On powiedział, że ni. Tak mu prawiły:
Dybyś jeszcze trzecią noc nie przemówił, nie przerządził, to już będzie dobrze.
Na trzecią noc prziszli zaś ci trze panowie. Już kartów nie przinieśli, dyż on z nimi grać nie chciał. Ale przinieśli światło a szubienicę. Tak długo tą szubienicę stawiali a onego : niej rych-towali, bo se myśleli, że przecy od strachu skrzyknie. Ale on już jeden raz skrzyknąć myślał, bo jednako z tego strach miał. Ale przecy się udzierżał, że nie skrzyknął. Jak było dwanast godzin stracili się i on został zdrowy.
Jak prziszoł dzień, już się znaszoł w takim rezedencu, nie w górach, nie w żadnym lesie, w bardzo szumnym mieście. Bo to miasto, kiere było przedtem zaklęte, tóż miało przez niego pomożone. I on nie wiedział, kandy jest. I tą najstarszą pryncesę wzion se za panią, i był w tym mieście królem. Ale nie wiedział, jak się to miasto nazywa, coby wiedział, kandy też jest. Ona mu powiedziała:
To miasto się nazywa Różowe Miasto. On jeden raz prawił:
Ja bych się rad przecy dostać do swojego ojca, cobych też ojcu powiedział, kandych jest, ale nie wiem, jak to jest daleko.
I tej pani powiedział:
Ty też pojedziesz ze mną. Ona prawiła:
134 .
Ja tam nie pojadę, bo to jest bardzo daleko, ale ja ci dam takiego konia, co cię tam zawiezie za sztyry a dwacet godzin, jak zaś będziesz chciał jechać. Ale tam nie śmiesz powiedzieć, że tu masz panią. Bo jakbyś powiedział, że tu masz panią, tak cię ten koń odbiegnie i ty tu potem nie trefisz.
I było tak to. Przijechał do ojca swojego za sztyry a dwacet godzin. I powiedział, że on to jest. I zabawił się tam przez niejaki czas. 1 powiedział, że jest w Różowym Mieście, i że się ma bardzo dobrze. 1 zrazu, że się miał bardzo zle, że się znaszoł w górach, co nie wiedział, kandy jest. Teraz, że się ma uż dobrze.
Kie tak jeden raz miał czas, zaszoł do pana tam w tej dziedzinie. I tak chciał cosi z tym panem porządzić. I powiedział mu, że był w Różowym Mieście, i że zaś tam pójdzie. Ale pan go odmawiał, żeby już tam nie chodził, że mu lepszi między swoimi zostać. I powiedział mu:
Ja mam trzi frelki, możesz se z nich jedną wybrać. 1 kazał mu przykludzić wszycki trzi. Ale on prawił:
Moja pani ma szumniejszą dzieweczkę*, jak kierakolwiek z tych.
A zapomniał, że to nie miał powiedzieć.
Jak prziszoł do domu, konia już nie było. On się potem bardzo starał, jakoby się do tego Różowego Miasta dostał. Wzion się i szoł. Prawił se sam:
Ja tak długo będę chodzić, aż tam przecy trefim.
Ale prziszoł do wielkiego łasa i siedem roków w tym lesie chodził. I jeden raz przecy uwidział w tym lesie ogień. I szoł : temu ogniu. Tam dwanaście zbójników przi tym ogniu spało. Ale jeden nie spał, kiery ogień kładł. I on z nim się dał do rzeczy:
Ja już tu dawno chodzim, a krają najść nie mogę, ja uż teraz tu przi was zostanę.
Ten był rad, że ich będzie więcej, i hnet go przijął i na kamrat z nim chycił. Ale wisiały buty na stromie. On się pytał tego zbójnika, co to są za buty, że ma każdy buty na nogach. On mu powiedział jako kamratowi:
To mamy takie buty do prędkiego chodzenia. Kto ich obuje a rzeknie: Ho, butki, sto mil!" tak na razy kroczy sto mil.
135
Ten potem zaczon drzimać, ten zbójnik. On mu prawił:
Ty se uśnij, mnie się spać nie chce i ja będę za ciebie na twoim miejscu jako ten ogień opatrować.
Zbójnik se też śmiało usnął. On potem po cichutku ty buty sjon, swoje zezuł, a ty obuł. I rzekł im:
Ho, butki, sto mil!
Hnet wyszoł z tego łasa. Ale tam były próżne pola. Jeny tam znaszoł jedną chałupę. Tak tam wlazł. Tam jeny była jedna stara baba. On ją pytał, żeby tam był do rana. Ona mu prawiła:
Kandyż idziesz?
On prawił, że idzie do Różowego Miasta, a sam nie wie, kan-dy to jest. Ta baba mu prawiła:
Ja bych was tu rada miała, ale mój chłop jest Wiater. Kiedy się bardzo ufuczy, to przyjdzie bardzo zły, ale kiedy jest dzień spokojny, to zaś przidzie bardzo dobry.
Dzisia był dzień spokojny. Ja już tu jednako zostanę do rana. Niech będzie, jako będzie.
Ten Wiater też hnet prziszoł do domu i pytał się, co tam jest za człowiek. Ta baba mu prawiła:
To jest jakiś człowiek cudzy, co hleda Różowego Miasta, a nie wie sam, kandy to jest. Jesi ty wiesz, to go tam zakludz.
On prawił, ten Wiater:
Zda się mi, że po całym świecie chodzim i fuczim, ale o Różowym Mieście nie wiem, ale mam ja pięć towarziszi. Jesi też kiery nie będzie wiedział?
Wyszoł na dwór i gwizdnął. Prziszoł hnet jeden towarzisz. Pytał się go:
Nie wiesz ty o Różowym Mieście? Ten prawił:
Nie wiem.
I szoł zaś do swojej prace. Gwizdnął po drugi. Prziszoł zaś towarzisz. Pytał się go o Różowym Mieście. On prawił:
Nie wiem.
I szoł też precz.
Gwizdnął po trzeci. Prziszoł trzeci towarzisz. Pytał się go:
Nie wiesz ty o Różowym Mieście? On też prawił:
136
Nie wiem.
Gwizdnął na sztwartego. Nu, ten prziszoł, też to samo, nie wiedział. Gwizdnął na piątego, ale go nie masz. Hnet gwizdnął po drugi. Tu jest, ale tak trochę ze złością:
Cóż się tu robi, że tak poseł jeden za drugim za mną leci? Jach był aż w Różowym Mieście, a to jest pięćset mil. A obieca-łech tam młockom, że im będę rano o piątej fuczeć abo dąć, bo mnie pytali, że by se radzi wczas zwiać, że by się potem radzi iść na wiesiele podziwać, że tam będzie szumne wiesiele, że się będzie wydawać królówna.
Ale mu on prawił, ten Wiater:
Oto mi tam zakludzisz tego człowieka.
A to się prawie miała wydawać ta jego pani, dyż go już taki czas nie było. Tak się troszkę jeszcze przespali, bo ten Wiater prawił, że tam jeszcze przed piątą będą o tela. Jak stanęli:
Tóż pójdymy ten towarzisz mu prawił, temu człowiekowi. Siednij se na mnie, ja cię poniesem, bo pójdymy prędko.
Ale on mu prawił:
Na cóż bych ja cię siatał (unawić go nie chciał), dyć ja przed tobą ustarczę. Ukaż mi, w kiera stronę pójdymy, ja cię za sto milami doczkam.
Bo miał ty buty. I prawił se:
Ho! Butki, sto mil!
I za sto milami Wiatra doczkał. Jak go dogonił, zaś sto mil, a zaś go doczkał. Jak go dogonił, po drugi zaś sto mil. Aż tak było po trzeci i po sztwarty. Tak uż uszli sztyrysta mil. Ten Wiater, jak go dogonił, tak mu prawił:
Ty tak nie leć, bo ja też musim za tobą, a ty nie wiesz, co się za szkoda za nami robi. Ja trefim na las ja go musim wywrócić w takiej pilności. Trefim na jaki dwór abo zamek, wszycko wywrócim, trefim na miasto mało zostawim. A teraz już tu jest blisko to miasto, siednij se na mnie, co pójdemy wolno.
Jeszcze tam byli przed piątą. I Wiater patrzał swojej roboty. A ten szoł do kuchynie, tam do tej swojej odeńdzonej pani i meldował się tam, że se hleda służby za myśliwca, że jest wandrowny myśliwiec. Służąca mu prawiła:
Doczkajcie kapkę, ja pójdem ku pani.
137
I szła, i prawiła pani:
Jest tam jakisi człowiek, hleda se służby za myśliwca i rad by tu został, a ma taki pierścionek, jako oni mają.
Pani prawiła:
Niech kapkę doczka, aż będę mieć kiedy.
Jak miała czas, prziszła, ale go nie poznała, ale się mu dzi-wała na ten pierścionek, bo było na nim jeji miano wyrysowane. Tak się go pytała:
Kanście wy, człowiek, ten pierścionek wzieni? A on jej prawił:
Dyć ty wiesz, komuś go dała.
Na, czyś ty jest ten mój pan? I on jej prawił:
Toć ja!
Ona mu prawiła:
Kanżeś tak długo był? On prawił:
Jak będę miał kiedy czas, to ci powiem, bo jest o tym moc rzeczy.
I ona mu powiedziała wszycko, że se miała dzisia brać jen-szego:
Ale dobrze, żeś jeszcze zawczasu prziszoł, sprawimy to wszycko inakszy.
Jak się zebrali ci wiesielnicy jeji ku stołu, ona też kazała zawołać tego myśliwca, że jest to szykowny człowiek, że go będzie przijmać do służby, że go też chce między swoimi gościami uczcić. I kazała go posadzić za ten stół, kandy ona siedziała. I potem zadała tym panom, kierzy tam siedzieli, taką gadkę, abo pytała o radę, i prawiła:
Jach już przed kiela rokami dała se zrobić bardzo szumny strzibrny zamek a złoty klucz. A ten klucz się mi potem stracił. I dałach se oto zrobić inszy klucz, a ten stary mi się teraz zna-szoł. Teraz osądzcie, kiery ten klucz potrzebować: czy ten stary, czy ten nowy?
Wszyscy rzekli:
Toć jest lepszy ten stary, co jest wraz ze zamkiem robiony. Isto, on się lepszy trefią, jak ten, co jest potem przirabiany!
138
I ten jej i nowy pan, kiery miał : niej przichodzić, też tak zeznał. Ona potem ogłosiła całą rzecz.
To jest ten ukazała na tego myśliwca co się mi przed kiela rokami stracił, a teraz się znaszoł. Tak ten teraz zostanie, to jest ten stary klucz. A ty, nowy, ty pójdziesz precz.
No i z kanonów strzelali, robili taki maneber. I jach ta zachodził kole tego, i dziwałech się temu. Jeden kanonier mi powiedział:
A cóż ty tu chcesz?
Jach mu nic nie odpowiedział, boch nic nie chciał. Tak on mi prawił:
Dy mi ty nie odpowiadasz, tak ja ci odpowiem, to ja tobie dorozumiem.
I wzion mię, i wraził mię do wielkiego kanona, i zatkał mię tam takim darnikiem, a potem skrziknął: Fajer!" i hnet się stał ogień, i to wystrzeliło, a mię tu do Suchej zaniosło.
28. Poszukiwanie utraconego męża
Był jeden pan, a był bardzo niemocny. A miał trzy cery. A tam za wsią była Studzionka, a tam bardzo straszowało. A tak onemu się zachciało wody, temu panu, ze Studzionki.
Eziby dostał ty wody się napić, to mi bydzie lepszi. Tak ta nastarsza cera padała:
Ojcze, ja wam pódę po tę wodę!
Tak szła. Chce nabierać, a tam woła w ty studziance:
Ty wody ci nie dam, pod wiela mi się nie przyślubisz, iż bydziesz moją.
Ona padała:
To być nie może, dy ja nic nie widzę. Przyszła do dom.
Ojcze, tąm nie może dostać ty wody! Szła druga.
Dyś ty nie dostała, pójdę ja.
Zaś to samo tak było, jak przy ty pirwszy, zaś ty wody nie
139
dostała, jak ta pirwsza. Tak szła trzecia, ta namłodsza. Zaś przyszła ku ty studni, nabiera tę wodę, to jej zaś powiada:
Jezi mi się przyślubisz, że moją bydziesz, to se jej nabier. Ona powiadała:
Ja przyślubię ci się, iż cię se weznę.
Tak na wieczór, jak się zećmiło, tukej się smyczy w taki krów-ski skórze, przydzie ku sieni, kłupie na dzwierza. Tak musiała iść otworzyć. Otwiera tu się zlękła, ale się przeżegnała święconą wodą. Tak i to wzieno śpiewać:
Wez, jakoś mi powiadała, Kiejś ode mnie wodę brała, Moją miłą być, Pódz mi otworzyć.
A wszyscy musieli z izby wyńść, jeny ona sama z nim została. Tak ji zaś mówił:
Wez, jakoś mi powiadała, Dyś ode mnie wodę brała, Moją miłą być, Pódz ze mną leżeć.
Potem ściepnuł ze siebie tę skórę, seblikł, to był taki szumny panic, co go nie było we świecie. A jak była dwunasta godzina, to zaś tę skórę na siebie oblekł, a zaś musiał furt do ty wody. Zaś na drugi dzień zaś przyszoł, zaś kłupał na dzwierza. Zaś ona szła otworzyć, już z wielką radością, bo mu bardzo przała. Zaś musieli wszyscy wyńść, a on ji zaś padał:
Wez, jakeś mi powiadała, Dyś ode mnie wodę brała, Moją miłą być, Pódz ze mną leżeć.
Jak było zaś dwanaście w nocy*, ześ seblikł tę skórę ze siebie, zaś był szumny panic. Tak ją prosił, ażeby żadnemu tego nie powiadała, aże go ona wybawi z tego. Ale tak się przedcę matce przyznała, iż bardzo szumny panic z niego jest, iże on tę skórę dycki seblecze a da ją pod łóżko. Tak matka na trzecią noc, jak on przyszeł, to czym prędzyj chlebowy piec utopiła* a po cichutku
140
do izby wlazła, a tę skórę do tego pieca wrzuciła. Wtem już ten ocucił i czym prandzy się chciał oblekać do tej tu, i nie było. Tóż w krzyk obadwa:
Kandy ta skóra?
Tak matka usłyszała, przybiegła ku nim a powiedziała, iże ją do chlebnego pieca wrzuciła, tak się była cała zbiegła. To tak naciągali oba tę skórę, dy by się mógł zaś do ni zawinąć już nie stykało. Tak poteni się bardzo we wielkim żalu rozeszli, a mówił ji, iż musi iść jeszcze aż za czerwone morze na pokutę.
Tak potem ona dała se zrobić żelazną laskę, żelazne strzewi-ki i kotlik żelazny, a szła go łowić. A we dnie, w nocy płakała o niego, a ty łzy do kotlika kapały. Tak przyszła do jednego łasa, bardzo daleko. Tam była jedna chałupka, tam kłupała na dzwie-rza. Tak wyszła stara babka:
Dzieweczko, cóż to tu chcesz? Prosiła bardzo o nocleg. Padała ta babka:
Moje dziecię, ja cię nie możem nocować, bo mój chłop jest Miesiączek tak on wszycko wyświeci, choćby jeny do kątka za piec.
No, tóż ją już przyjena. Tak on przyszeł.
Pfy, parparusza! Śmierdzi mi tu człowiecza dusza! Po-wiadej, kogo tu masz!
Nu, nie mam, jeny jedną dzieweczkę, co idzie swojego miłego szukać.
A ezi byś go ta nie widział?
Jach nie wynadł nic, ale idz do mego brata, jest Słoneczko, ten wyświeci wszandy, ale to jeszcze jest sto mil tu odtąd.
Tak szeł, odwiedł ją za ten las i dał ji orzech. Tóż ona szła a zaś jeny płakała do tego kotlika, aże jak zaś przyszła do wielkiego łasa, tam się i zaświeciło światło w chałupce. Tak szła, kłupała na dzwierza. Tak wyszła stara babka ji otworzyć.
Cóż to tu kłupie?
Ja, starzyneczko, idę swojego miłego łowić.
A kandyś tyż tu przyszła? Tukej ptaszek nie doleci i miesiączek nie doświeci ani wiatrek nie dodmuchnie, a tyś tu z tak daleka przyszła.
A ona ji powiedziała:
141
Jużech żelazną laseczkę utykała i kotliczek łzów-ech napłakała, a jeny go najść nie może.
No, tak przyszoł chłop, jak było dwanaście wieczór, zaświecił za piec to było Słoneczko a padał:
Pfy, parparusza! Śmierdzi mi tu z tego świata dusza! Powiadej, kogo tu masz!
Tak ona powiadała:
Mam tu jedną dziewczynkę na noc, idzie swojego miłego szukać.
Ezliś go tam kandy nie widział?
Nie widziałech, ale idz do mojego brata, ten jest Wiatr, ten wydmucha, ka jaka dziurka jeszcze jest sto mil tu odtąd.
Dał ji orzech. No, tak potem szła, a zaś płakała. A zaś przyszła do łasa, to ji się zaś chałupka zaświeciła. Tak szła, kłupała na dzwierza. Tak ji zaś wyszła stara babka otworzyć.
Cóż to tu kłupie? A cóżeś sam tyż przyszło? Dyć tu miesiąc nie doświeci ani słońce nie doświeci, ani zając nie dobiegnie, a tyś tu przyszła!
Ja idę swojego miłego łowić. Jużech była u Miesiączka, byłach już u Słoneczka, a Słoneczko mię tu posłał do Wiatru, iże on mi go wynajdzie.
I prosiła o nocleg, choć do kącika za piec. Jak było dwanaście, to przyszoł Wiatr. Zaś mówił:
Tfy, parparusza! Śmierdzi mi tu tam z tego świata dusza! Powiadaj, kogo tu masz!
% Tóż mam tu taką dzieweczkę, co idzie swojego miłego łowić. Eziś go tam kandy nie widział?
Nie widziałech ta nic, ale zajtra rano to się rozpuszczę we wielkim szturmie, ezi go tam uzdrzę.
A potem ją wołał na tę wieczerzę. Jedli kurzę.
Tak te kości se pozbierej, wszyckie kości, a skowej!
A dał ji orzech. A wyszeł z wielkim szturmem. Tak go tam uzrzał. Tak przyszeł do dom i padał ji:
Jest tam pies za tym morzem*. Idz, bo już jest ożeniony*. Jak pódziesz bez to morze, to se ty kości kładz, co bydziesz po nich przelazować*.
142
Potkał ją pies, tak mu dała kość jedną, tak potem brakowało. Tóż se urżła palec mały u ręki a położyła, aż mogła przelezć.
Ta jak tam przyszła, tam był w zamku. Już był ożeniony. Tak prosiła do służby, choć gansi paść. I przyjeni ją. Tak jak te gansi gnała, to rozłupiła jeden orzech to były strzybne szaty w nim. Tak się bardzo ty pani te szaty podobały. Tak prosiła, żeby te szaty ji przedała. Ona padała:
Ja ich im podaruję, jeny mi pozwolą z jeich panem jedną noc leżeć.
Pozwoliła. Dała mu się napić szlaftrunku ta jego pani, a potem go tam wrzucili ku ni do łóżka. Tak potem w nocy ona go bardzo prosiła, wołała, płakała:
Mój złoty, mój miły, krówska skóro, coch ja z tobą tę skórę naciungała, żelazne strzewiki obiegała, żelazną laskę oty-kała i kotlik łzów-ech napłakała, niżech cię znadła!
A tak był wachtarz na placu pod oknem. Ten to wszycko słuchał, jak tak ona urzykała, a bardzo się dziwował, co też to do tego, tak na rano ona nic z nim nie dokazała, słowa nie mogła dostać od niego. Tak potem on to zaraz panu meldował ten wachtarz, iże z tą gansiorką leżał, a ta mu tak a tak mówiła: Mój miły, moje złoto, krówska skóro, coch my ją społem naciągali, ażby się jeny był jeszcze do ni zawinął, a już nie szło". Tak on się zaraz dowiedział, iż to była ta pierwsza jego, co go wybawiła.
Na drugi dzień gansiorką stała i te gansi gnała, i rozłupiła drugi orzech to były złote szaty w nim. Na drugą noc zaś tak było, jak ta pierwsza. Zaś bardzo urzykała, jak go ku ni włożyli:
Mój najmilejszy, złoty, kochany, coś miał być mężem, wiesz, jakechmy tę skórę naciągali, ażby się jeny do ni był zawinął !
Zaś to wachtarz wysłyszał, na rano zaś mu to powiedział. Tak na trzecią noc, jak mu szlaftrunku dali pić, to puścił mimo gęby. Tak mu potem palili podeszwy, ezi czuje, a ten tak trwał, aż nie dał znaku od siebie. Tak potem, jak go tam wrzucili do łóżka ku ni, tóż zaś ta go obłapiała, całowała a prosiła, a jeny mu mówiła:
Mój namilejszy, coś miał być mężem, wiesz, jakechmy
143
tę skórę naciągali, ażebychmy cię zaś do ni zawinęli. Jach se dała zrobić żelazną laseczkę, żelazne strzewiki, żelazny kotlik. Jach strzewiki obiegała żelazne, żelazną laskę-ch otykała, kotliczek łzów-ech napłakała, a jeny-ch cię najść nie mogła. Teraz-ech cię znadła, ni może od ciebie słówka dostać, moja namilejsza krówska skóro!
Tak on potem ją chycił za kark a bardzo ją całował, a padał
ji:
Od dzisiaś moja pani, rano tobie, bydzie cały dwór służył !
Teraz rano pani woła:
Gansiorka, stawaj gansi gnać! Pan powiada:
Ni, pani leży, a pani bydzie gansiorka, co pirwy była panią!
I potem społem żyli do śmierci, i do dzisiejszego dnia, jeśli żyją, to się dobrze mają, a jeśli ni, to już ziemię gryzą.
29, O jednej pannie, która potwora pokochała
Był jeden kupiec bardzo bogaty, który handlował tylko materiami na stroje damskie. Miał trzy córki: dwie były jego żony (bo on się ożenił z wdową), a jedna była jego własna, najmłodsza. Raz wyjeżdżał za morze, ażeby coś kupić nowego, modnego do swojego sklepu. 1 pyta się tak córek; najpierw najstarszej, co by sobie życzyła, żeby jej kupił? A ta mu odpowiada, że życzy sobie sukni, tkanej złotem. Powiedział, że jej przywiezie taką, jakiej sobie życzy. Potem pyta się młodszej, co by sobie życzyła, żeby jej kupił? A ta mu odpowiada, że sobie życzy najpiękniejszej i najmodniejszej materii na suknie. Powiedział, że jej przywiezie. Potem się pyta swojej najdroższej, najukochańszej córeczki, czego by sobie życzyła? A ona odpowiada, że sobie życzy, żeby
144
jej przywiózł taką różę, żeby zawsze pachła i nigdy nie zwiędniała. Przyobiecał jej, że jej wszystko przywiezie, czego sobie tylko życzy. , <
I pożegnał swoją żonę, i swoje drogie córki, i puścił się w podróż. Bardzo szczęśliwie przejechał morze, nakupił wszystkiego, co miał kupić, i obydwom córkom także pokupił, ale najmłodszej nie mógł kupić tego, czego sobie życzyła. Więc poszedł do złotnika i kazał zrobić piękną różę z samych diamentów, i pięknymi perfumami różanymi ją zaperfumował. I bardzo ucieszony powracał do domu.
Jak wsiadł na okręt, okręt ruszył, już na środku morza byli, wtem okropne bałwany uderzyły, burza się wzdęła i okręt zatonął. Kupiec wszystko stracił, zaledwie tylko potrafił z życiem się uratować. Wypłynął na jakąś wyspę i tam oglądnął się na wszystkie strony, sam nie wiedział, gdzie się znajduje i gdzie się to wszystko podziało, co on pokupił. A najbardziej desperował o tę piękną różę, jaką miał przywiezć swojej drogiej córce. Wtem coś go na-tchło, żeby dalej szedł. Idzie sobie i tak duma: co on pocznie? z czym on do domu zajdzie? z czym? z gołymi rękoma? Nareszcie patrzy się, a tu na takim pagórku jest ogród, mosiężnymi balas-kami obalaskowany. Furtka od ogrodu była na oścież otwarta. Wszedł do ogrodu, zaczął się rozglądać, wszystko mu się tam bardzo podobało. I myśli se:
Mój Boże, mój Boże! Co tu tyle piękności jest, a ja taki zmoczony i głodny!"
Nareszcievobejrzał się w lewą stronę i ujrzał piękny zamek, który także nie był zamknięty, tylko na oścież otwarty. Wszedł tam i wyszedł na pierwsze piętro, wszedł do jednego z pokojów. Jak nie było nikogo w całym zamku, tak nie było i w pokoju nikogo: Nareszcie siadł sobie i tak se myśli:
Hm, taki zamek i pusty! Podobny do mojego brzucha! Ja już jestem taki głodny, że już może i z głodu tutaj umrę".
Wtem przychodzi do niego jakiś człowiek, którego całkiem nie widział, tylko słyszał mowę. I tak mówił do niego ten człowiek:
Idz do drugiego pokoju, cóż tu będziesz siedział daremnie
10 Księga bajek, t. 1
145
i dumał? Tam przynajmniej czego skosztujesz! Przyniosłem ci tam śniadanie, świeże ubranie, wodę do obmycia i twoje stracone rzeczy, jakieś sobie stracił w morzu. A kupiec się na to odzywa tak:
A czy różę piękną także? A on mu odpowiada:
A, to nie!
A dlaczego nie?
Bo taką piękną różę to możesz dostać i u nas w ogrodzie świeżą.
Ano więc ten się już na nic nie sprzeciwiał, tylko poszedł do pokoju, do drugiego. I tam zastał, co miał obiecane. Umył się, ubrał się, śniadanie zjadł i myśli sobie:
Alem se też to pojadł! Jaki Pan Bóg dobry i jacy tu dobrzy ludzie są. Ale że ich widzieć nie można! Co to było?
I wyszedł do ogrodu, żeby się przejść po dobrym śniadaniu. Idzie sobie ścieżką i ogląda wszystkie kwiaty, i nagle spostrzegł klomb pięknych róż, właśnie takich, jak sobie córka jego życzyła. Zbliżył się do tego klombu, wyciągnął rękę, ażeby urwać jedną różę dla swojej córki. Wtem chwyta go coś za ramiona okropnymi pazurami i woła na niego chrapliwym głosem:
Tyś sadził, żebyś rwał? A on mówi tak:
Zlituj się, bo mi potrzeba tej róży dla mojej córki!
To go puściło i kupiec obejrzał się, i ujrzał niestworzonego potwora, jakiego nikt na świecie nie widział i może widzieć nie będzie. I ten potwór mówi do niego tak:
Ja ci dam i cały klomb róż, ale mi przywiez za rok tę swoją piękną córkę, którą tak nad życie kochasz.
A kupiec się na to odzywa:
Ach, Boże mój kochany! Czego ty wymagasz ode mnie, bym ci dziecko swoje na pożarcie przywiózł?
A ten potwór mówi tak:
Gdybym miał być zwierzem żarłoczem, tobyś się i ty tutaj nie ostał.
A kupiec się na to odzywa:
Więc na cóż ci potrzeba mojego dziecka?
146
Na co mi potrzeba, to mi potrzeba, ty się o to nie pytaj, tylko bądz pewny, że jej tu krzywda żadna się dziać nie będzie. Za rok mi ją przywieziesz, rok będzie u mnie, a znów na rok poślę ją tobie.
Kupiec się na to zgodził i dostał śliczny bukiet od potwora z tych pięknych róż, jakich sobie jego córka życzyła (bo te róże były takie, co nigdy nie zwiędniały i zawsze pachły). Ucieszony tą zdobyczą pożegnał potwora, który był dla niego bardzo czuły i nazywał go ojczulkiem, i powiedział mu, że za dwa lata będzie jego zięciem, i żądał od niego przyobiecania ręki córki, i że nie wzgardzi nim jako zięciem. Więc kupiec mu przyobiecał, żeby tylko załagodzić strasznego potwora.
Potwór ucieszony tym, że ten nie wzgardził nim, kazał mu siąść na siebie i przeniósł go z jego klajnikantami przez morze. I tak tupał, jak gdyby po bitym tretuarze swoimi pazurami, bo u niego nie było morze, tylko sucho, tylko był kamień gładki, a dla ludzi było okropne morze. Tak, że kupiec nie mógł się wstrzymać od śmiechu i pyta się potwora:
A którędyż ty jedziesz?
A cysarskim gościńcem*!
Ano, i przewiózł kupca na drugą stronę. Kupiec zesiadł z niego, a potwór woła:
Pocałujże mię, przecież będę twoim zięciem!
Ano kupcowi było okropnie nieprzyjemnie taką paskudę całować, ale go pocałował, i na oko był ten pocałunek bardzo czuły. Pożegnał potwora i przyjechał do domu. Wszystkim córkom rozdał prezenty, tylko swojej żonie zapomniał przywiezć sznur grubych pereł, jaką jej chciał zrobić niespodziankę. 1 zapomniał sobie.
I tak minął miesiąc jeden i drugi, a on smutny i smutny, i nic go rozweselić nie może. Już się zbliżał rok, on jeszcze smutniejszy. Zbliża się raz do niego ta najmłodsza córka i pyta się:
Mój tatuńciu, cóż ci to brakuje, żeś taki smutny, łzami ci oczy zachodzą, tak cię nic nie cieszy, jakby mnie na świecie me było!
A on jej odpowiada:
I cóż mię ma weselić? Ty ode mnie pojedziesz, kto wie, co
147
się z tobą stanie? Może i zginiesz? Może już nie wrócisz więcej do mnie? A wtenczas cóż i po mnie na świecie będzie? A ona ojcu odpowiada:
Ale nie martw się, tatuś! Przecież mnie tam dobrze będzie mówi przecież na stracenie nie pojadę!
A ojciec się jej pyta:
A skądże ty wiesz, że na stracenie nie pojedziesz?
Mój tatusiu! Kto dla kogo stworzony, to dla tego umrze. Ojciec się obruszył na nią:
Więc ty chcesz dla tego szkaradnego potwora umrzeć? A ona mówi:
A tak! Nie macie się o co, ojcze, gniewać, boście przecie przyrzekli, że go przyjmiecie za zięcia!
Ojciec se przypomniał to przyrzeczenie i uściskał córkę bardzo czule. Kazał jej spakować rzeczy i wysłał ją temu okropnemu potworowi. Jechała bardzo smutna, przyjechała tam, nikogo nie widziała ani nie słyszała niczyjej mowy, nawet nie słyszała ptaków śpiewania (bo tam było wszystko zaklęte, nawet ptaki). Weszła do tego pałacu, wszystkie pokoje były pootwierane i wszystko było tak urządzone, jak ona lubiła, i co jej tylko na myśl przyszło, tam zastała. I myśli sobie:
Czy to ja u ojca tak miałam?'Siostry były zazdrosne, matka była zła, wszystko mi wydarły, jeszcze mię i zbiły. O Boże, Boże, jak tu będzie dobrze!"
Tak się rozsiadła od razu w najpiękniejszym salonie, który był umeblowany podług jej gustu i w którym się znajdowały wszelkie zabawki dla niej, lalki, kwiaty, co tylko jej na myśl przyszło. Nabawiła się już do sytości i myśli sobie:
Zabawek mi dali, a jeść mi nie dali!"
W tej samej chwili przyniesła niewidoma osoba przewyborny obiad, taki, że nawet w domu nigdy takiego nie miała. Pojadła sobie, położyła się na kanapie po obiedzie, śpi. Otwarła po cichutku oczy i spojrzała, ale nikogo nie ujrzała. I mówi:
A, to ty przyszedłeś? Dobrze, że mi się nie pokazujesz, bo-bym ci się przelękła.
Zaczęła rozmawiać z tym potworem, którego nie widziała przed sobą, a słyszała jego głos i czuła dotykanie się jego łapy
148
do swojej ręki. Rozmawiali bardzo nieśmiało, ona się okropnie bała, on starał się ją oswoić i mówił jej:
Nie bój się mnie! Chociaż jestem taki straszny, ale przecież słyszysz moją mowę! Mówię do ciebie spokojnie, łagodnie i nic ci się tutaj przy mnie złego nie stanie.
Onej się już sprzykrzyło z nim rozmawiać dlatego, że go nie widziała, i mówi mu:
Idz już ode mnie, bo mi się już przykrzy z tobą mówić, ja się muszę trochę lalkami pobawić, nie jestem przyzwyczajona tak poważnie rozmawiać.
On na jej żądanie ucałował jej rękę i odszedł. Ona pobawiła się trochę lalkami, pograła sobie na fortepianie i wyszła do ogrodu na spacer. Chodzi sobie po ogrodzie, ogląda kwiaty, zrywa, bukiety sobie robi i myśli sobie:
Wszystkie róże mam, ale gdzie tu jest ten klomb z tymi różami, co mi ojciec bukiet z nich przywiózł?" I tak chodzi po ogrodzie i szuka, i znalazła. Zbliżyła się, rwie sobie róże, nareszcie spostrzega o kilka kroków od siebie coś okropnego, czarnego. Przypatrzyła się bliżej, okropnie się przelękła, tak że aż zemdlała. A to był ten potwór. Leżała długo, bo potwór także z tęsknoty był omdlały i nie wiedział, że ta, do której on tak tęsknił, także z przestrachu zemdlała. Więc po niejakiej chwili przyszła do siebie, przetarła sobie oczy, zbliżyła się do potwora po cichutku i pomacała go. Przypatruje się mu lepiej, że ma oczy zamknięte i że nic nie wie, że ona go maca. Siadła sobie przy nim, zaczęła go głaskać i z jej rozpusty, z jej dziecinności dmuchła mu do ucha. Potwór ruszył się trochę, ona się odsunęła, bo się go bała, ale na powrót wróciła,do swojej rozpusty, dmuchła mu drugi raz. Potwór leniwie obejrzał się na nią, ta go się przelękła i krzykła:
Ojoj, co za paskudne oczy!
On się rozśmiał i zobaczyła znów jego straszne kielce:
Ach, co za paskudne zęby!
Ale już nie uciekała od niego, tylko się mu lepiej przypatrzyła, że nie był taki paskudny, za jakiego go miała. I mówi mu:
Cóż ty, biedaku, tutaj tak leżysz? Takiś mokry, mrówki po tobie łażą, a ty tak leżysz i leżysz, jak gdyby ci kto kazał!
149
Dej spokój, już niedługo będę tak leżał, tylko ty bądz lepsza dla mnie. Bo ty mię wypędzasz od siebie i pozwolisz, żeby mię mrówki kąsały.
I tak co dzień ze sobą rozmawiali, przyzwyczaiła się do niego i już się go nie bała. Przepędziła tam cały rok w tym zamku, że nawet nie pomyślała o rodzicach, o niczym, tak jej słodko spływał czas przy tym szkaradnym potworze.
Już tam była rok i sześć niedziel, tak on jej mówi, czyby nie pojechała do ojca. A ona mówi tak, że by pojechała, ale się jej nie chce jechać. A on mówi tak:
Ale jedz, ojcu się tam przykrzy bez ciebie, wkiedy będziesz chciała, to se wrócisz tutaj.
Ano dobrze, to pojadę.
Więc on jej dał dzwoneczek i czerwone jabłko i powiedział jej tak, że jak to jabłko będzie półblade, to on będzie chorował, a jak będzie całe blade, to już nie będzie żył, żeby wtenczas zadzwoniła tym dzwoneczkiem:
W tej chwili będziesz przy mnie!
Więc ona pożegnała się z nim i on przywołał jakichś ludzi, których ona nie widziała, i kazał ją przenieść do ojca. Jak ją przynieśli do ojca, ojciec bardzo się ucieszył i mówi tak do niej:
Cóż ci to tam zle było, żeś przyszła? A ona mówi tak:
Nie, wiedziałam, że się ojcu przykrzy beze mnie, więc przyszłam, a jeżeli ojciec chce, to mogę iść i zaraz na powrót.
Ojcu się bardzo przykro zrobiło, że ona tak powiedziała, powiedział i przysiągł się jej, żeby się jej nie wiem jak chciało tam na powrót wracać, żeby na głowie stawała, to jej nie puści. Ona się rozśmiała z tego i pomyślała sobie, że na nic ojcowe gadanie:
Przecież mam dzwoneczek, to mogę zaraz powrócić, jak tylko zadzwonię!
Schowała jabłuszko do komody i dzwoneczek i zapomniała sobie zaglądać chociaż raz w kilka czas na jabłuszko, a jabłuszko to trochę blade, to bledsze było, to bledsze, to bledsze, aż całkiem zbladło.
Tak iaz matka się okiopmt na mą zgmewała i powiedziała.-.
Bodajżeś się wyniesła na powrót!
150
Tak onej się przykro zrobiło i przypomniała sobie zaraz o jabłuszku. Zagląda do komody, a tu jabłuszko całkiem blade. Zadzwoniła dzwoneczkiem i w tej chwili się znalazła w swoim ulubionym pałacu, do którego tak tęskniła.
Nasamprzód jak tam przybyła, poszła szukać potwora. Szukała go wszędzie po całym pałacu, po całym ogrodzie i znalazła go pod krzakiem malin: przykryty był słomą. Odchyla słomę, a on leży wyciągnięty, zęby wyscyrzone i już trochę cuchniał. Jak się rzuciła na niego, zaczęła płakać, łzami go oblewać, całować, tak skrzysiła zdechłego już zwierza. On wyciągnął do niej łapę i zaczął jej wymawiać:
Widzisz, jak to pamiętasz o mnie! Wtenczas-eś wróciła, jak ci już tam dobrze nadokuczali, nagryzli cię.
A ona go zaczęła przepraszać, żeby się nie gniewał na nią, że sobie zapomniała o nim. Więc on jej mówi tak:
Idz do zamku, a za pół godziny tutaj przyjdz!
Więc ona ucałowała go i poszła. Przyszła do zamku, tam zastała służbę w liberiach, postrojoną, którzy jej okropnie dziękowali za to, że ich wybawiła, oprowadzali ją po całym pałacu, pokazywali jej wszystko, wszystko, co tylko było, najpiękniej umeblowane salony, i wszystko, co jej tylko mogła ślina na język przynieść, do jej zachcenia, to wszyściusieńko tam było.
Za pół godziny poszła do tego potwora i zastała już nie potwora, tylko pięknie ubranego jakiegoś królewicza, który stał z garsztką wojska. Jak ona nadeszła, tak jej pięknie zaczęła muzyka grać i zaczęli jej wszyscy także dziękować, że ich wybawiła. Tak że się i chłopi ze wsi schodzili i dziękowali jej, bo także byli zaklęci cała wieś z zamkiem była zaklęta. Bo tego królewicza przeklął jakiś drugi książę, jego i całą jego wieś. Ten królewicz zaczął jej także dziękować, kazał zaraz założyć okręt na morzu i wsiadł z nią, i cała banda muzykantów. Jak jechali, muzyka im grała, jechali do rodziców i cieszyli się, że się złączą obydwoje. A on taki był piękny, że mu się napatrzyć nie mogła. I mówiła mu:
Jakiś ty był paskudny, śmierdzący, pierwej! A on jej mówi:
Ale teraz jestem pachnący!
151
Jak przyjechali do rodziców, ojciec się bardzo ucieszył, że córka jego zostanie królową, a siostry jej, żeby były mogły, toby ją były w łyżce wody utopiły z zazdrości. Ona uważała na to, ale se nic z tego nie robiła, bo wiedziała, że jak im tylko ojciec wesele sprawi, to zaraz pojedzie.
I ojciec im wesele sprawił, bardzo się wszyscy ładnie bawili, cieszyli się, wienszowali jej. Po weselu wyjechali do swojego zamku i żyli z sobą długo, szczęśliwie, żyli, żyli, żyli, aż pomarli i pognili.
30. Bajka o baranku
Był raz jeden chłop, umarła mu żona, więc sobie wziął drugą, a miał dwoje dzieci, dziewczynkę i chłopczyka. Tak ta macocha tych dzieci ścierpieć nie mogła i cięgiem namawiała męża, żeby z nimi co zrobił, ale on nie wiedział co. Tak dopiero ta żona powiada:
Ostawmy tym dzieciom jeść i pić, a sami idzmy precz. Mąż się na to zgodził, więc macocha posłała dzieci do lasu
po jagody, postawiła w chałupie kaszy i kartofli i sama poszła z mężem precz.
Jak te dzieci powróciły do domu, oglądają się, a tu nie ma nikogo. Czekają, czekają, nikt nie przychodzi, tak zjadły tę kaszę i te kartofle, co stały na stole, i poszły sobie w świat. Idą, idą, aż zaszły do ogromnej wody, a u tej wody poiły się konie. Tak chłopiec powiada:
Tak mi się chce pić, pójdę, napiję się tej wody!
Ale mu siostra nie dała, więc poszli dalej. Idą, idą, aż tu znów zobaczyli wielką wodę, a u tej wody poiły się woły. Chłopiec koniecznie chciał się napić, ale mu siostra nie dała.
Aż na ostatek doszli do trzeciej wielkiej wody, gdzie się poiły baranki. Nim się dziewczynka spostrzegła, już się jej braciszek napił z tego stawu i zaraz się przemienił w złotego baranka, a dziewczynce także od razu wszystkie włosy na głowie złote się
152
zrobiły. Tak sierotka okropnie zaczęła płakać, jak zobaczyła, że się jej brat w baranka przemienił. Ale go wzięła na ręce, poszła na łąkę i usiadła z nim w stogu siana.
Aż tu niezadługo jedzie królewicz z polowania i jego psy zaczęły czegoś węszyć, węszyć, aż poleciały do tego stogu siana, gdzie te sierotki siedziały. Dopiero jak nie wezmą szczekać, aż ten królewicz myślał, że zobaczyły jakiego zwierza w sianie. Podjeżdża, aż tu w sianie siedzi panienka ze złotymi włoskami i złotego baranka trzyma na kolanach. Więc jej się zaczął wypytywać, co ona za jedna, a ona mu wszystko opowiedziała, jak się stało, i że ten baranek to jej brat, tylko że jej słuchać nie chciał, więc się przemienił w baranka. Królewiczowi bardzo się ta dziewczynka podobała, więc ją wziął do siebie razem z barankiem, a potem się z nią ożenił.
Ale była druga panna, która chciała wyjść za tego królewicza, więc przemyśliwała, co by zrobić, żeby tę jego żonę zgładzić ze świata. Raz ten królewicz pojechał na wojnę, a żonę zostawił w domu z małym synkiem. Więc tamta panna przyszła do niej i prosi, żeby z nią poszła do ogrodu. Jak przyszły nad staw, tak ta panna powiedziała królewiczowej, żeby popatrzała, jakie śliczne rybki w wodzie pływają. Ona się nachyliła, a tamta ją buch! w kark, więc królewiczowa wpadła do wody i utonęła. A baranek to wszystko widział, więc na drugi dzień wyjął z kołyski synka królewiczowego, poszedł z nim nad staw i tak zaczął wołać:
Wypłyń, wypłyń, złote kaczę, Twoje dziecię bardzo płacze!
Jak to powiedział, tak spod wody wypłynęła złota kaczuszka i zaraz się zamieniła w tę żonę królewicza, nakarmiła dziecko, a potem skoczyła w wodę i znów znikła.
Za kilka dni wrócił królewicz z wojny, a ta panna udawała, że jest jego żoną, okręciła głowę chustką, żeby nie zobaczył, że nie ma złotych włosów, i położyła się do łóżka, bo mówiła, że jest chora ale ona tylko tak udawała, żeby królewicz jej nie poznał.
Raz poszedł królewicz do ogrodu, aż tu niezadługo idzie baranek i niesie jego synka. Królewicz bardzo się zadziwił, ale
153
nic nie powiedział, tylko się schował za drzewo i patrzy, co to będzie. A baranek stanął nad wodą i znów zaczął wołać:
Wypłyń, wypłyń, złote kaczę, Twoje dziecię bardzo płacze!
I znów wyszła na brzeg śliczna pani, a królewicz zaraz poznał, że to jego żona, wyskoczył zza drzewa i objął ją wpół, żeby już nazad do wody wskoczyć nie mogła. Ona mu dopiero wszystko opowiedziała, co się stało. I wszyscy razem wrócili do swojego pałacu, a tę złą pannę królewicz zaraz kazał dzikimi końmi rozszarpać.
31. O trzech braciach-ptakach i siostrze
Miała matka trzech synów i jedne córeczkę. Poszła z córeczką do wody prać i zabaczyła wziąć jedny koszuli z domu. I tyj córeczce kazała bieżyć po tę koszulę. Córka poszła po onę koszulę, a óni bracia ij się psocą przed sienią. Tak matka, którna to widziała, zaklęna ich, żeby tak polecieli, jak to ptactwo leci, żeby óni razem z nim polecieli. Tak też Pan Jezus dał, że óni polecieli z nimi [ptakami] i nie widzieli ich już bez sidem lat ani ojciec, ani matka, ani siostra.
A córeczka jak urosła, powiada, że pódzie braci szukać, i prosi rodziców, żeby ij dali tylko grosz na drogę. Wzięna ten grosz i idzie ciągle nocą sidem lat i sidem dni, i zaszła do takiego borku, i trafiła do takij zbójnicy. Ta zbójnica ostrzegała ją, że nocować tu ni może, bo jak ostanie, a ón [zbójnik] przyjdzie z boru, to óna będzie nieszczęśliwa. A ta dziewczyna odpowiada ij, że nic z tego nie będzie, chociaż on przydzie, ale płacze i opowiada o tych swoich braciach, że ich tyle lat nie widziała. I kazała sobie ugotować kuroszka. Obiera to mięso i je, a te gnatki ciska na ziemię. A zbój co wa powiada:
Nie ciskaj, dziewczyno, te kostki, ale włóż sobie w fartuszek, to ci się przydadzą.
I powiada, że ją ni ma na czym nocować, jeno jedno leży powrósełko, Ale dziewczyna odpowie:
154
Ja rozwiążę to powrósełko, to będę miała dość tyj słomy do spania.
I jak rozwiązała, to miała całki z tego snopek słomy. Układ-ła się i niby to śpi, a wszystko słyszy. On [zbójnik] przychodzi i powiada do zbójnicy:
Słyszysz? Kogo tu nocujesz? A óna odpowiada:
Nikóg! On:
Ozświeć! Zobaczę som.
Zbójnica wtenczas przyznaje, że tu jest taka niewiasta, którna tyle lat szuka oraci. A ón na to:
A ja ją zdradzę dziś.
A zbójnica prosi się go, żeby ij udarował życie. Zbójnica usnena i nie słyszała, jak ón w nocy wstał, utchwił nóż w onyj dziewczynie i myślał, że ją zabił. Ale nóż się ułomał, pół noża w nij ostało, a pół on wzion i na stół położył. A ta dziewczyna rano wstaje, patrzy, a na stole pół noża ostaje. Ona kilka razy spojrzała na to, i tak Pan Jezus dał, że się całki nóż pozostał na stole, że się ta połowa, co w nij była, zrosła z tą drugą na stole.
Zbójca się zdziwił, że óna żyje. Tak óna im podziękowała za dobry noclig i chciała odejść. Więc ón do nij powie, żeby je-szczek była do śniodania. Ale ona nie chciała. 1 kiej się żegnała ze zbójcową, to ta ij powiedziała, że:
Jak będziesz szła fort jeszcze z siedem mil drogi, to zobaczysz wielgą górę, a jak będziesz pod tę górę podchodzić, to nie ciskaj tych kosteczek, ale będziesz się miała nimi podpierać pod górę.
Więc podlozła na oną górę i kosteczkami się podpirała, i poza siebie je powyrzucała. Ino jeszczek miała wlizć na górę, a tu już ni ma kosteczki. Tak serdeczny swój palec ugryzła i podparła się nim i wlazła na wierzch. A chałupeczka tamój stała na ony górze. I wlazła óna do tyj chałupeczki, a tam nie było nikóg, ale bardzo ładnie było zastawione. Na stole było jadło i księgi. Przeglądała te księgi i widziała z nich, że bracia byli nieszczęśliwi. Bracia tymczasem nadlatują na swoich skrzydłach, a óna jim sie skryła pod łóżko. Oni wchodzą do izby i powiadają do siebie:
155
Moma tu kogoś, szukojma, jak tego kogoś najdziema, to zabijema; na co ón nam pozjadał obiad.
Ten czas już wyszedł i ściemniło się, i popochodzili sobie spać, bo ni mogli nikóg znajść. We śnie im się śni, że siostra przyszła. Starszy brat powiada do siebie:
Żeby przyszła, to abo by ma ją wygnali*, abo zabili. A młodszemu się śniło, że siostra przyszła, i powiada ón do
siebie:
Żeby dał to Pan Jezus. A trzeci mówi do nich:
Śniło i mnie się, że siostra przyszła, dał ci by to Pan Jezus, żebyśma się z nią ucieszyli.
A ten starszy im odmawia i powiada, że.biłby ją ogromnie. A młodsi przeświadują mu, żeby ij nie bił, ale żeby się razem cieszyli. Na ostatku powie starszy:
Choćby sa przyszła, toć by i ja ta już ij nie bił, kiej tego chcecie.
A óna wylata w tych caszach zza łóżka z płaczem i starszego obłapia za szyję, a z młodszymi braćmi przywitała się równie rzewliwie, a bracia nad nią płaczą. I powiadają do nij:
Siostro nasza, byłoby wszystko dobrze, gdybyś nam była księgów naszych nie przeglądała. I żeli na to przystaniesz, co mó-ma trochę obiadu, to zjemy wszyscy.
A óna na to:
Co brat powie, to przystanę. Oni tyż do nij:
Bylibym szc7ęśliwi, wybawioni wszyscy, żebyś była księgów nie przeglądała, bylibym teraz z tobą poszli. Teraz wezniema xię, siostro, na nasze skrzydła i wyniesiema cię na górę wielgą i będziesz tam bez sidem lat pokutować, i nie będziesz tam jadła ani piła, będzie chto do ciebie godał, powie: pochwalony" nie odpowiadaj mu nic.
I przyjechał pod onę górę pan taki wielki. I furmanowi kozał zlizć, iść na górę i przemówić do nij słowo. A ten przyszedł i gada tio nij.
Pochwalony!
A óna nic na to. Furman to panu powiedział. Tak ten pan
156
każe ją brać i na brykę swoją sadzać, bo mu się bardzo spodobała. I pojechali sobie do domu. Zajechali przede dwór, pan każe ij schodzić, a óna nie chce. Tak ón ją furman zesadził i zaniósł do pokoju. Ten pon z nią się ożenił, choć ona nic nie mówiła, i miał z nią dziecko.
Potem wyjechał ón pon do wojny i nie było go bez sidem lat. A óna bez ten casz urodziła troje dzieci. A ta matka jego, którna pozostała z synową w domu, więc óna wziena te dzieci, powinęła w poduszeczkę i puściła na morze. A przysądziła psa i kota do piersi swoij synowy i napisała list do syna, że ona nie rodzi dzieci, ino kota i psa. A ón matce odpisał, że niech tak będzie do jego przyjazdu.
Ona [matka] pisze do syna znowuk drugi raz, żeby ją [synowę] zmarnować, bo powiada ona się rozpiła, bierze wódkę do łóżka i wkoło butelki obstawia. Tak straśnie zapiekała swoji synowy. A ta nic nie mówiła, ino sobie w łóżku leżała, bo słaba była, i ciągle czytała. A ón odpisał, żeby matka ją w mur zamurowała i nic ij jeść ani pić nie dawała. Tak tyż matka wziena ją i zamurowała, ale ona tam chociaż nie jadła ani piła, a i tak żyła.
On pan przyjechał z wojny i kozał wystawić marmurę* i na nij kazał ij [żonie] ustanąć, żeby ij głowę ściąć.
A óne dzieci, jak na tyj wodzie pływali, tak je rybacy złapali. Bidni ci rybacy, gdy matka jeich się pyta, czy dużo złapali ryb, odpowiedzieli ij:
Nie, matko, ale złapalim troje dzieci. A óna matka mówi:
No, trudna rada, kiejście złapali te dzieci, to musima ich wychować.
A dzieci rosły prędko i do szkoły ich potem posyłali, i nauczyli się te dzieci w szkole dość. Tymczasem te lata mają wyjść, kiedy za nich matka pokutowała i takie męki cierzpiała. Tak bracia jeij nadlecieli wtencasz, kiedy ją ścinać kazano, a tu i dzieci jeij nadchodzą prędzy jeszcze i wołają:
Matko moja, czekajcie nas! Obstąpiły matkę wkoło, a ten pon woła:
Kacie, tnij!
A kat odpowiada:
157
V
Ni mogę ciąć, bo trzy głowy są.
Ale pon kozał, jaż kat zamierzył się mieczem, już chciał ciąć. Bracia wtem nadlecieli i wołają:
Siostro najkochańsza, przemów to słowo!
Aza ij upadła, tak óna matka mężowa duchem tę łzę porwała i w chusteczkę owinęła. Druga ij łza upadła i tę kroplę, i trzecią matka porwała i owinęła. A óna synowa przemówiła wtencasz i powiada:
Ach, matko, jakie żeś mi męki zadawała; moje dzieci w wodzie potopiła, a mnie kota i psa przystawiła, na moje stracenie dybała, a tera mi moje łzy kradniesz.
I prawdę wszystką jemu [mężowi] wyznała. Tak ón wzion żelaznych bronów i bronamy matkę roztargał. Potem bracia i mąż zeszli się do nij i pojechali wszyscy do jeij rodziców. Matka ij, staruszka, uradowała się, że syny i córka przyjechali do nij, co icn bez tyle lat nie widziała. Tak óna córka powiada ij swoje męki i niewole, a matka mglała, mglała, zemglała i swoje życie zakończyła. Te dzieci wzięni matkę pochowali, a sami potem powrócili do domu.
;
32. Z parobka pan
Był bardzo biedny człowiek, Maciej. Służył on za parobka. Pracował od rana do wieczora, nie przymierzając jak wół, niczego się jednak nie mógł dorobić. Raz, kiedy drwa rąbał, przechodzi około niego śliczna panna i mówi mu:
Szczęść Boże do roboty!
Panie Boże zapłać odpowiedział parobek.
Panna stanęła, patrzy się a patrzy pilnie na parobka, nareszcie rzekła:
Może byś chciał być moim mężem? Parobek się dziwi i myśli sobie:
Skąd by taka panna chciała mnie za męża, takiego obe-rwańca, biedaka?"
No, namyślcie się, Macieju, i powiedzcie, czy macie ochotę wziąć mnie za żonę?
158
Parobek podrapał się w głowę, spojrzał spode łba na pannę i mówi:
Jeżeli panienka nie żartuje z biedaka, tobym to ja i nie był od tego.
Zgoda, Macieju, od dziś jesteśmy narzeczeni.
Poszła panna do wsi, zgodziła mieszkanie, nakupowała różnych sprzętów, naczyń, słowem, zaprowadziła całe gospodarstwo. Maciek przyszedł ją odwiedzić. Patrzy panna ładna jak malowanie, dostał też do niej wielkiej ochoty i rad by jak najprędzej z nią się ożenić, ale na nieszczęście, nie miał nawet pieniędzy na zapowiedzi. Powiada jej o tym, a ona mu dała pieniędzy nie tylko na zapowiedzi, ale i na sprawienie ubrania, i kazała mu zaprosić całą wieś na wesele, byle tylko pana ze dwora nie prosił.
Nie proś pana na wesele, bo zobaczysz, że ciebie spotka nieszczęście upominała go.
Naskupywali wszystkiego moc niesłychaną. Nago to wali, na-smażyli, stoły zastawili i do ślubu pojechali. Po ślubie Maciek ze swoją żoną chodzili po wszystkich chałupach i na wesele spraszali. Prosili wszystkich, tylko pana nie prosili. Maciek pocałował żonę w rękę i prosi ją, żeby też i pana zaprosić na wesele.
Przecie wszystkiego mamy dostatek, co to szkodzi, że i pana zaprosimy.
Kiedy tak gwałtownie chcesz pana prosić, to proś, ale ja ci mówię, że ci to sprowadzi nieszczęście. .
Zaprosili i pana, posadzili go w osobnej izbie, co mają najlepszego, tym go częstują. Ale pan, jak tylko ujizał żonę Maćkową, nic do ust nie wziął, tylko wciąż na nią patrzy, ledwo jej ślepiami nie pożre. Zauważył to Maciej i mówi żonie:
Pan jakoś na ciebie strasznie patrzy!
A mówiłam ci, nie zapraszaj pana, bo ciebie co złego spotka.
Po weselu pan zawołał okomona i radzi się go, jak by można pozbyć się Macieja, żeby jego żonę dostać. Okomon mówi do pana:
Niech mu pan każe zaorać to wielkie pole przez jeden dzień!
Zawołał pan Maćka do dwom i mówi:
159
Słuchaj, Maćku, żebyś mi to wielkie pole przez jeden dzień zaorał, bo inaczej to ci życie odbiorę!
Zafrasował się Maciej i zalał się rzewnymi łzami. I płacząc przyszedł do żony, a ta go się pyta:
Czego ty płaczesz?
Jakże ja nie mam płakać, kiedy mi pan kazał to duże pole w ciągu dnia zaorać, bo jak nie, to ma mnie stracić.
A widzisz, nie mówiłam ci, nie proś pana, bo ciebie nieszczęście spotka. Nie słuchałeś mnie. Ale się nie martw, wszystko będzie dobrze. Wez pług i idz na pole. Orz tylko jedne skibę od granicy wkoło pola.
Maciej, jak mu żona powiedziała, tak i zrobił. Zaorał jedne skibę od granicy wkoło pola. A tu na jeden raz całe pole, górki, łąki, dołki zaorały się, zrówniały się, że aż miło patrzeć. Maciej jeszcze przed wieczorem wrócił do domu gwiżdżąc i pośpiewując. Okomon się dziwi:
Co, u diabła, chyba Maciek wcale nie orał!
Wyjrzy na pole, a pole równiuteńkie jak stół, tak ślicznie zaorane. Zameldował o tym okomon panu. Pan się gniewa, włosy z głowy wydziera:
A toś mi też poradził, nie będę nawet gdzie owiec miał paść!
Niech się pan tak nie turbuje. Niech mu pan każe bór wyciąć przez dzień.
Wołać mi Maćka! Przychodzi Maciek, a pan do niego:
Słuchaj ty, durniu! Żebyś mi przez dzień wyciął ten bór, bo jak nie wytniesz, to cię każę stracić!
Zmartwił się Maciej i idzie z płaczem do domu.
Czego ty płaczesz, Macieju?
Jakże ja nie mam płakać, kiedy mi pan w jednym dniu kazał bór wyciąć, a jak tego nie zrobię, to każe mnie stracić.
Widzisz, trzeba było mnie słuchać i pana na wesele nie prosić. Mówiłam ci, że ciebie spotka za to nieszczęście. Nie smuć się jednak, jeszcze temu damy radę. Wez siekierę i idz do boru, ale w sam środek nie wchodz, tylko po brzegu stojące drzewa bij obuchem.
160
Poszedł Maciej i zrobił tak, jak mu żona kazała. Co huknie obuchem w drzewo, to drzewo bęc na ziemię. Jeszcze słońce było wysoko na niebie, kiedy bór leżał jak jedna ława. Maciej wrócił do domu, chodzi po podwórcu i pogwizduje. Widzi to okomon i dziwi się, że tak wcześnie Maciej wrócił z roboi,y. Wyjrzał do boru, a bór leży jak jedna ława. Poszedł i mówi panu, że bór ścięty. Pan drze się za głowę, narzeka na okomona za jego głupie rady.
Niech pan dziedzic będzie cierpliwy, my go jednak odpędzimy. Przede dworem stoi staw, niech on tę wodę, gdzie chce, podzieje, byle staw był bez wody.
Wołać Maćka!
Maciej przychodzi, a pan do niego:
Masz dziś osuszyć staw przede dworem, wodę, gdzie chcesz, podziej. Jak tego nie zrobisz, to cię stracę.
Spuścił głowę Maciej i idzie do domu z płaczem. Żona widzi to i pyta się go:
Czego ty płaczesz, mężu?
Jak ja nie mam płakać, kiedy mi pan kazał dziś jeszcze osuszyć staw przede dworem, bo jak nie, to ma mnie stracić.
Było pana na wesele nie prosić, nie miałbyś takiego nieszczęścia. Ale się nie smuć, to się da jakoś zrobić. Idz nad tę wodę, wyciągnij się i słuchaj, a choćby cię kto ciągnął albo i bił, nie podnoś się.
Maciek poszedł i zrobił, jak mu żona kazała. Słyszy, a tu woda tylko huczy i nie wieda, gdzie się podziewa. Widzi to okomon, przychodzi do niego, woła, kopie go, ale on ani z miejsca się nie ruszył. Przyszedł sam pan, widzi, że woda w stawie co chwila się zmniejsza, niezadługo zupełnie jej nie będzie. Zaczął Macieja prosić, namawiać, złote góry obiecywać, byle tylko się podniósł. Maciek leżał, jakby nigdy nic nie słyszał. Tymczasem woda ze stawu gdzieś znikła, dno było suchuteńkie, pan gniewał się na okomona, że już tyle straty poniósł, a równak nie może Maćka od żony odsądzić. A okomon radzi panu:
Niech pan wyda wielki bal, sprosi dużo gości, a Maćkowi każe na nim grać. Maciek chłop prosty, nigdy i nigdzie nie bywał na wielkich balach, a grać wcale nie umie, nawet skrzypiec nie potrafi trzymać.
11 Księga bajek, t. I
161
Wołać mi Maćka!
Maćka przywołano do dworu, a pan mu mówi:
Ja wydaję bal, a ty na tym balu będziesz grał do tańca. Jeśli nie zrobisz tego, każę ciebie zabić.
Zafrasował się bardzo Maciej, bo póki życia skrzypiec w ręku nie miał. Wyszedł ze dwora pańskiego i idzie do domu z płaczem. Żona widzi jego strapienie i pyta się go:
Co tobie jest?
Ba, nie mam ja płakać, kiej mi pan kazał na balu grać, a ja wcale tam grać nie umiem, i zagroził, że jeśli tego nie zrobię, że mnie zabije.
Przestrzegałam ciebie, Macieju, żebyś nie prosił pana na wesele, bo cię spotka nieszczęście. Tak się i stało. Ale trudna rada, ja jeszcze i na to podam sposób. Idz do boru i wlez na chojniak, który najpierwej ściąłeś, i skacz dotąd po nim, póki nie spadną skrzypce, wtedy żywo złap i graj dotąd, aż się zmordujesz.
Poszedł Maciek do boru i zrobił tak, jak mu żona kazała. Oj, skacze on, skacze po chojniaku, aż jedną rażą spadły skrzypce na ziemię. Maciek prędko je złapał i zaczął grać, a grał tak, że we wsi ludzie aż porzucali robotę a słuchali, niektórzy włazili nawet na dach. Kawał jeszcze przed wieczorem wrócił do domu.
Na drugi dzień zawołali Maćka do dworu grać. Maciek zaczął grać, ale tak, jak jaki nauczały grajek, a panowie tańczyli. Gra wciąż, panowie już się męczą i proszą go, żeby przestał. On nie chce, tylko mówi:
Trzeba szczerze panu zaciąg odrobić!
Z panów gradem już pot leci, proszą go, molestują, żeby przestał grać. Ale Maciek i słuchać nie chce. Panowie chcieliby przestać tańczyć, ale nie mogli, dopóki Maciej grał. Panowie pomęczyli się, już i mówić nie mogą, tylko kiwają na Maćka, żeby przestał. Maciek nie słucha, tylko tnie od ucha. Pan obiecuje mu dać chałupę, on nie chce. Obiecuje dać włókę ziemi, Maciej nie chce. Daje mu wreszcie pół majątku, on nie chce.
Dam ci cały majątek, przestań tylko grać!
Dobrze, ale niech pan napisze mi zapis!
Podał mu papier. Pan tańczy a pisze, tańczy a pisze. Napisał i świadkowie podpisali. Dostał Maciej zapis, przestał wtedy grać. Po balu Maciej został panem, a pan poszedł z kijem w świat.
162
33. Zła macocha
Ożeniuł się wdowiec z wdową. Ona miała swoją córkę, a on miał swoją córkę. Jak dorosły, tak zawsze ustygowała ta żonina córka na mężową córkę. Tak w końcu ona mężowa mówi:
Chyba mnie tam gdzie wyprowadzicie na służbę, tato, żebym już tu im więcy nie zawadzała.
I tak ją ociec wyprowadził do lasu, tę swoją córkę, i ona zbierała tam jagody, a on drwa rąbał. I on jej się schował, i odszedł ją w lesie, bo nie wiedział, gdzie dla nij służby szukać. Nazbierała jagód pełen dzbanek i woła na ojca, a ociec ji się nie odzywa. Tak ona chodzi po lesie i płacze, i ni może do dom trafić. I przenocowała się w tym lesie.
Tak na drugi dzień jedzie pani jakaś ćterema końmi bez las, widzi ją i mówi do nij:
Może byś ty poszła do mnie służyć?
A dlaczego nie? odpowie ona od jednego razu poszłabym.
I wzięła ją ta pani, i pojechała z nią do swego dworu. A kiedy się pytała, jaką ma ona robić służbę, pani mówi:
Nie będziesz nic robiła, ino kole kotków i kole piesków. I polubiła ona te pieski i kotki. Zatem kiedy pani mówiła:
Kotku, otwórz! albo: piesku, przynieś mi! to ona sama biegła i za nich wszystko odrabiała, nic a nic pieskowi i kotkowi nie dała robić.
I tak rok cały wybyła u tej pani. Pani się ji pyta:
Może ci tęskno bez ojca, może byś ty pojechała do niego? A ona:
A, proszę pani, to pojadę. Pani:
Idzże do stajni, które konie do ciebie zarżą, to te twoje będą. Potem idz do stangretów, który się do ciebie rozsmieje, to twój będzie. Teraz chodz do garderoby, który się kufer do ciebie ruszy, to twój będzie.
1 każe wyprowadzać wszystko ze stajni i z wozowni: kocz się zaruszał do nij śliczny, z oknami i ferdeklem, i koni ćtery pięknych zarziało, i stangret jest, i kufer ze ślicną garderobą i z ubra-
163
niem, i z pieniędzmi wszystko dla nij. I kazała zaprząc. Zaprzęgli to i pojechała do swojego ojca. I dała ji pani pieska. A ten piesek przed powozem bieży i tak naszczekuje:
Dziam, dziam, dziamula, Jedzie dziadowa dziewula. Przed nią brzęk, za nią brzęk, Wszystko złoto wiezie.
Jak przyjechała do ojca, tak ji bardzo zazdrościli, macocha i pasierbica, że takie bogactwa przywiezła. Ale ociec się cieszył i ten stangret zaraz się z nią ożenił, bo był to kawaler, i miała męża.
Tymczasem znowu ta druga córka, ta pasierbica, zazdrościła ji tego dostatku i chciałaby była, żeby i ją takie jak tamtą spotkało szczęście. No i matka ją zaprowadziła do lasu i zostawiła ją w lesie. Tak jedzie znowu ta sama pani, co wprzódy, i pyta ji się:
Czegóż ty tu siedzisz kole drogi i płaczesz?
A bo mnie matula odeśli, nie wiem, gdzie do dom. A pani na to:
Pojedziesz ty ze mną i będziesz u mnie służyć?
A pojadę i będę. Przyjeżdżają do dworu. Pani mówi;
Kotku, otwórz! A ona do niego:
Idz, kocie, bo ci pani każe.
A sama siedziała i rozpierała się, bo gułaj była. A jak pani kazała pieskowi:
Przynieś mi laseczkę! to ona zaraz:
*
A idzże, psie, bo ci pani każe. Tak wybyła rok u nij. A pani mówi:
Może byś pojechała do matki?
Pojadę.
Idzże do stajni. Które konie do ciebie zarżą, to twoje. I poszła do stajni, a tu zarżał do nij ślepy koń i kulawy.
Idzże do stangretów, który się rozśmieje, to twój będzie. I stangret roześmiał się, ale garbaty i stary.
164
A który powóz się zarusza, to twój.
A powóz był obdarty, połatany, zwyczajne powozisko, same telegi. A zaruszyło ji się i kufrzysko, ale pełne gadów i wężów. Ona to wszystko zebrała i pojechała. 1 dała ji pani pieska, a ten pies przed nią naszczekuje:
Dziam, dziam, dziamula, Jedzie babina dziewula, Przed nią pisk, za nią pisk, Wszystkie gady wiezie.
Jak zajechała, foryś stary strzela z bata. Matka zaraz wylatuje i wita się. I kazała czym prędzy kufer zdjąć z powozu, i odmyka go niecierpliwie. A tu same wyskakują żaby, węże, jaszczurki i inne gady, a wszystko to na nią i na córkę się rzuca.
I tak, jak służyła tej pani ta córka, tak też i Pan Bóg ji dał.
34. Czego to chytrość nie może
Jeden chłop wdowiec miał córkę po niebożce żonie i ożenił się z wdową, która miała także córkę. Ta macocha tej swojej pasierbicy robiła wielką krzywdę, żeby się jej prędzej pozbyć, ażeby osiedliła majątek dla swojej jedynaczki. Medytowała tylko nad tym, jak by się jej pozbyć.
A był w tej wsi młyn, w którym w nocy diabli melli. Diabli w nim mieli osiedlenie w nocy, ludzie w nocy nie mogli mleć, bo już jak ta godzina przyszła, to tam nikt wejść nie śmiał, boby mu głowę urwali. Tak ta macocha wygnała raz w nocy tę pasierbicę do tego młyna, ażeby zmełła korzec pszenicy. Dziewczyna się nie sprzeciwiała macosze, zabrała się i poszła. Ano przychodzi do tego zaklętego młyna, postawiła worek i siadła sobie na nim. Dziewczyna się boi, przytula się do drugich worków, nie wie, co robić: czy uciekać, czy zostać? A uciekać się bała, żeby jej co głowy nie urwało. Siedzi przy tym worku. Przychodzi do niej pan w cylin-
165
drze, we fraku, w białych rękawiczkach, tylko mu ogon było widać spod fraka. I mówi do niej:
Maryś! Chodz tańczyć!
A ona mu na to odpowiada:
E, nie pode, bo nie mam spódnice!
Ona chciała, żeby jej przyniósł białą spódnicę. On się zabrał i poszedł, przyniósł jej spódnicę i mówi:
Maryś! Chodz tańczyć!
E, nie pode, bo nie mam koszule!
On się zabrał i poszedł, przyniósł jej tę koszulę, pięknie wyszywaną i haftowaną. I mówi jej, żeby szła z nim tańczyć, ale ona nie chciała:
E, nie pode, bo nie mam gorseta!
Przyniósł jej ten gorset, bardzo piękny, wyszywany.
Maryś! Chodz tańczyć!
E, nie pode, bo nie mam fartucha! Przyniósł jej fartuch.
Maryś! Chodz tańczyć!
E, nie pode, bo nie mam trzewików!
Przyniósł jej trzewiki ładne, sznurowane po kolana, i prosi jej, żeby szła tańczyć.
E, nie pode! Jakże bede tańczyć? Przyniosłeś mi trzewiki, a pończoch-eś mi nie przyniósł, jakże trzewiki obuję?
Przyniósł jej pończochy i chce, żeby szła tańczyć, to ona teraz znowu chce korali, potem kolczyków, potem znowu pierścionków...
On jej to wszystko przyniósł i prosi jej, żeby szła tańczyć.
E, nie pode, nie mam grzebienia, nie mam się czym uczesać!
Przyniósł jej grzebień. Potem ona znowu chce, żeby jej przyniósł wstążki do warkocza. Diabeł przyniósł i wstążkę i myśli se:
To już koniec, teraz już pójdzie tańczyć! I prosi jej, a ona mu mówi:
' % E, nie pode. Jakże pode, kiedym nie umyta?
W czymże ci przyniosę tej wody, kiedy nie mam garnka?
Ano w tym! i daje mu przetak.
166
On nosi tę wodę, nosi i nosi, co nabierze, to mu się wszystko wyleje i nie może przynieść. Zezłościł się, cisnął tym przetakiem przed nią i zawołał:
Poczekaj, ty kanalijo, tylko przyjdziesz drugi raz do młyna!
Bo już czas było, już wyszła jego godzina i musiał już iść, a ona obejrzała się, już miała pełny wór naładowany mąką, wzięła go na plecy i przyniosła do domu. W domu było zamknięte, wszyscy spali, ani nikt nie pomyślał, że ona nazad przyjdzie z tego młyna żywa. A onej się nic nie stało, bo była mądra. Ona dlatego temu diabłu po jednemu se kazywała nosić, żeby temu diabłu czas zeszedł, żeby nie poszła z nim tańczyć, boby jej głowę urwał. Przychodzi do domu i puka.
Kto tam? pyta się macocha.
Otwórzcie, matusiu, to ja, Maryna. Przyszłam z mąką ze młyna.
Macocha otwarła, nierada z jej powrotu, że się jej nic nie stało, zapaliła świeczkę, przypatruje się jej: czy to Maryna żywa, czy to nie Maryna? Przypatruje się jeszcze bliżej, a Maryna ma gorset nowy, spódnicę jedwabną, fartuch wyszywany, korale jak orzechy, trzewiki po kolana, na guziki zapinane, kolczyki, pierścionki... Aż się za głowę wzięła i pyta się tak:
Maryś! Któż ci to dał? Gadajże! We młynie ci to dali?
O je, matusiu! Takie to też tam piękne rzeczy we szafach są! Co człekowi na myśl przyjdzie, w to się ubrać może, a taki piękny pan przyszedł prosić mnie tańczyć, ale ja nie poszła, bo mi się nie podobało.
Macocha zadumała się, zazdrość jej było i pomyślała sobie:
Trzeba moją Jagusię posłać do młyna, niech ta i ona tak się ustroi!
Na drugą noc wysyła Jagusię z korcem pszenicy, żeby szła mleć do młyna. Ano Jagusia, przykro jej to było iść w nocy, ale se pomyślała:
Przecie i ja mogę mieć takie ubranie, jak Maryna! Przyszła do młyna i siadła sobie, siedzi i siedzi, boi się okropnie, nareszcie przychodzi do niej ten sam pan w cylindrze, we
167
fraku i białych rękawiczkach. Diabeł myślał, że to Maryna, i przyszedł się zemścić.
Aha, Maryś! Pójdziesz ze mną tańczyć? A ona mu mówi:
Kiedy nie mam spódnicy, koszuli, fartucha, trzewików, pończoch, gorseta, korali, kolczyków, pierścionków, wstążki do warkocza, kiedy nie mam się w czym umyć!
On poszedł i przyniósł jej wszystko naraz, co sobie kazała, i wodę w cebrzyku przyniósł, żeby się umyła. I mówi jej:
Ale się prędko umyj, ubierz, bo ja nie mam czasu! Ona się też ubrała prędko, umyła, uczesała i poszła z nim
tańczyć. Jak się obrócił z nią trzy razy dokoła, tak sama nie wiedziała, czy to trzy razy, czy raz. Za czwartym razem urwał jej głowę i tę głowę wyrzucił za młyn, i pół ciała, oknem wystawił przez kratę, a pół zostawił we młynie.
Matka czeka i czeka, córki nie widać. Nic nie mówiła, tylko wzdychała do samego rana. A wstyd ją było żalić się przed Maryną, żeby się z niej nie śmiała. A Maryna wiedziała, dlaczego macocha wzdycha, że pewno Jadze diabły głowę urwały. Macocha rychło świt wstała z ciekawością okropną, ubrała się prędko, wyszła przed młyn i znalazła głowę swojej Jagi, i zaczęła narzekać :
O, mój miły Boże, któż ci też to taką krzywdę zrobił, moje drogie dziecko!
Spogląda wyżej, a tu w oknie reszta Jagi jest. Nie śmiała do nikogo nic mówić, ani się żalić, ani płakać, boby się byli wszyscy z niej śmieli, że taka głupia, że wiedząc o tym młynie posłała swoje dziecko na stratę.
Przyszła do chałupy i pokazuje Marynie głowę Jagi:
Widzisz Maryś, widzisz, co się to mojej Jagusi przytrafiło!
Ano widzicie, matusiu, mogliście jej nie posyłać, bo stamtąd mogą tylko mądrzy ludzie wyjść!
Macocha teraz tak pokochała Marynę, bardziej jeszcze niż swoją niebożkę Jagę, bo już miała tylko ją jedną.
Czego to chytrość nie może! Żałowała pózniej, że się złako-miła na taką głupią bagatelę i postradała ukochane dziecko.
168
35. Żelazny Człowiek
Był jeden król, a był wielgim myśliwym. Miał on dwudziestu czterech myśliwców do siebie i nigdy darmo z nimi nie powrócił z łowów, ale zawsze coś zabił. Mówi raz do nich:
Moi kochani, nie wiemy, czyje szczęście, czy wy macie szczęście do łowów, czy ja. To ja pójdę teraz sam na polowanie, a wy pójdziecie wszyscy ryby łapać.
I tak się stało. Tak król zabił sam tyle, co i z nimi zabijał, a oni łowili cały dzień i nie złowili ani jednej ryby. Aż przed wieczorem zapuścili sieci i złapali jakąś potworę, Żelaznego Człowieka. Było ich dwudziestu czterech, więc myśleli sobie, że ino sobie hańbę jakąś zrobią przed królem, jak to przyniosą. Tak sobie postanowili, aby to nazad puścić do wody. I puścili go. Przychodzą do króla i powiadają, że nic nie złapali. A jeden z nich taki był podchlibca, że się chciał przypodchlibić temu królowi i powiedział mu, że złapali Żelaznego Człowieka, ale go puścili. Na drugi dzień rano woła król tych wszystkich myśliwców i powiada do nich:
Jak mi tego nie złapiecie dzisiaj, coście złapali wczoraj, tak u mnie nie macie służby. Ani mi tu bez niego przychodzcie!
Tak oni sami się dziwują, że król o tym wie.
Kto to o tym królowi doniósł?
Tak poszli łapać ryby. Aapią ryby cały dzień, nadchodzi wieczór, a oni nic nie mają, aż wreszcie, jak ostatni raz zapuścili sieci, wyciągają to samo dziwo, co wczoraj, tego Żelaznego Człowieka. Kontenci, że im się udało, przynoszą to do króla. Król się doznał, że jako on sam tylko ma szczęście do łowów, bo i drugi raz tyle złowił, co i z nimi dawniej łowił.
Król kazał w pałacu swoim takie kraty wyrychtować, żeby tam wsadzić tego Żelaznego Człowieka, żeby go widno było. I wsadzili go. Potem rozpisał do innych królów, żeby się zjeżdżali do niego, ażeby się przypatrzyli, jakie on ma cudo. Nim przyji-chali, syn królewski bawił się ze złotą gałką, co sobie nią podrzucał i łapał, i ta gałka upadła mu tam za kratę, do tego człowieka. Królewicz się obziera, gdzie mu się podziała ta gałka. A Żelazny Człowiek odzywa się:
169
Królewiczu, gałka twoja jest u mnie.
To oddaj mi ją!
Ja ci oddam, ale mnie stąd wypuść!
Jakże ja cię wypuszczę, kiedy nie mam klucza?
Idz do matki, matka ma klucz w kieszeni; jako dziecko pobaw się z matką, poigraj i wyjmij jej nieznacznie klucz z kieszeni.
Tak on to zrobił, poleścił się koło matki, wyjął jej klucz, poleciał i wypuścił tego człowieka z klatki, który mu gałkę jego oddał. A królewicz zamknął tę klatkę, Żelazny zaś Człowiek, nim odszedł, rzekł do niego, że jeżeli go jaka przykrość spotka, żeby tylko jego wspomniał i wezwał, to on mu pomoże. Królewicz wsunął znów klucz nieznacznie do kieszeni matczynej
Jak się ci wszyscy królowie pozjeżdżali, ażeby zobaczyć zapowiedziane cudo, już go w klatce nie było. Król przyprowadza gości do klatki, a tu pustki, nie ma nic. I woła żony swojej, i mówi:
Coś ty zrobiła, żeś mi taką hańbę zadała i wypuściła? A ona:
Jak to? Ja o niczym nie wiem.
Ależ ty masz klucz, nie wypieraj się!
Tak przysądzili ci wszyscy goście, żeby ją stracić za to, co zrobiła. Królewicz dowiaduje się, że matka skazana na śmierć za to, że wypuściła tego człowieka. I przychodzi on do swego ojca, i wyznaje:
Darujcie mamunci, bo to ja jej wykradłem klucz i człowieka tego wypuściłem.
A ci wszyscy goście mówią:
Matkę można było stracić, ale syna, że małoletni i następca, nie wolno tracić, tylko wygoń go, ojcze, w świat!
I ojciec go wygnał. Syn mówi:
Kiedy już tak, to niech mi tatko da i kamerdynera jeszcze, żebym był śmielszy.
Wybierają się oba i wyprawili ich z pieniędzmi, końmi, odzieniem. Jadą oni, ale królewiczowi zachciało się pić i mówi do kamerdynera :
Jedzmy ku studni.
170
Przyjechali, pozłazili z koni, ale nie mają czym pić, bo studnia głęboka. Kamerdyner mówi:
Będziesz, królewicz, pił, a ja będę królewicza trzymał za nogi, a ja potem będę pił, a królewicz mnie potrzymasz za nogi.
Nasamprzód puścił królewicz kamerdynera, ten się napił i królewicz go wyciągnął. Potem kamerdyner spuszcza królewicza, żeby się napił. Jak się ten napił, a kamerdyner go nie chce wyciągnąć. I mówi do niego kamerdyner:
Jak mi przysięgniesz, że ja jestem królewicz, a ty mój kamerdyner, to cię wyciągnę, a jak nie, to nie.
I tak musiał królewicz to przysiąc. Jak już wylazł, tak siadają na konie, kamerdyner jedzie jakoby królewicz, a ten już za nim jako sługa. Zajechali do jednego pana. Ten ich pan (czy król także) przyjął gościnnie, a miał córkę do wydania, i mówi:
Wydam ja swoją córkę za królewicza, ale tylko wtenczas, jak mi dopomoże w wojnie, że ja wygram i pobiję nieprzyjaciela.
Ten kamerdyner już za królewicza przyrzekł, że dopomoże do wojny, a już coś słyszał od królewicza o Żelaznym Człowieku. Na drugi dzień zabierają się do wojny, ten pan czy król naprzód, a oni dwaj za nim z tyłu. Ale oni daleko zostali z tyłu, a kamerdyner powiada do królewicza:
Oto mi się chce spać! A królewicz:
No to niech konie spoczną, zjedzą siana, a my się na tym kopcu siana trochę prześpiemy.
Ten kamerdyner, co udawał pana, usnął, a królewicz wstał i zawołał:
Żelazny Człowieku! A ten już koło niego.
Co chcesz, książę?
To chcę, abyś mi dopomógł zbić tego nieprzyjaciela, bo ja jadę do wojny.
Ten człowiek daje mu takie zawiniątko i [mówi]:
Ubieraj swego konia i siebie w tę odzież i wez ten pałasz, a gdzie tylko uderzysz, to zwyciężysz.
I zniknął. Królewicz ubrał się, przypasał pałasz i pojechał do wojny, pomaga tamtemu królowi, którego wyprzedził, i po-
171
ciął, pobił wszystkich, że już wołają ,,pardon". I ten król zwyciężył jedną wojnę z tym królewiczem. A królewicz nie zsiadł z konia, ino jak najprędzej nawrócił i pędzi, żeby stanął na tym samym miejscu, gdzie jego śpi kamerdyner. I woła znów:
Żelazny Człowieku!
Co chcesz?
Naści nazad twój mundur i konia.
I to wszystko zawinął do kupy i jemu oddał, a koń gdzieś zginął i Żelazny gdzieś sczezł. I budzi kamerdynera. Ten się pyta:
Kiedy się mają bić? A królewicz:
Już po wojnie, pobiliśmy, wracajmy do domu. Przyjechali do tego pana czy króla na obiad i ten, co wygrał,
poszedł do stajni, do koni, jako sługa, a kamerdyner siadł jako zwycięzca z królem do obiadu.
Tak niezadługo znowu się taka wojna zebrała. I ci znów tak na nią pojechali jak tamtą rażą, i temu się słudze znów spać chciało, i położył się. A tamten królewicz i teraz znów zwyciężył jak wprzódy za pomocą Żelaznego Człowieka. Po wojnie znowu kamerdyner odbierał powinszowania, a królewicz pilnował koni.
Niezadługo nadeszła trzecia wojna. I także tak pojechali, jak poprzednio, i znów zwyciężył królewicz. Jak wrócił z wojny, oddaje Żelaznemu Człowiekowi odzienie, konie i wszystko. A Żelazny Człowiek mówi:
No, teraz chodz do mego pałacu (bo to był także zaklęty król), ażeby ci moje córki odwdzięczyły za to, żeś mnie wypuścił z tej klatki u twego ojca, bobym był musiał doznać wstydu, że na mnie patrzali ludzie, i musiałbym dłużej pokutować w tym żelazie.
Przychodzą tam do tych pałaców. Najsamprzód wita go najstarsza córka:
Witam królewicza!
I podarowała mu obrus.
Na, to masz na pamiątkę, żeś mego ojca uwolnił; jak ci się będzie jeść chciało, wtedy sobie ten obrus rozściel, a będziesz na nim miał, co tylko dusza zapragnie.
172
A druga wychodzi:
Witam królewicza, naści na podarunek tabakierkę za to, żeś mego ojca uwolnił.
A to była taka tabakierka, że jak otworzył, to wielki blask uderzył; żeby nie wiem jak ciemno było, to tu było jasno jak słońce.
Wychodzi trzecia i mówi:
Witam królewicza!
I niesie mu dwie flaszeczki maści drogich, tu jest na nich napis, że jedna, jak ją podłożysz pod nos, to zaraz ożyje, choćby umarł, a druga, choćby głowę lub rękę odciął, to posmarować tą maścią, to się zaraz zrośnie do kupy. I ten Żelazny Człowiek żegna go i dziękuje mu, że go wypuścił, i że już mu się wypłacił, i nie będzie mu już do pomocy, a rzeczy te każe mu, aby dobrze schował.
Królewicz poszedł. Przychodzi do tego siana i budzi tego swego niby pana, że już dosyć spał i że już czas iść do domu, do tego króla, co mu pomagał na wojnie.
Ale przez drogę o coś się poswarzyli i ten kamerdyner (niby pan, a nic nie robiący) uderzył tego królewicza dwa razy w twarz, niby swojego sługę. A ten się na niego zagniewał. A ta królewna zawsze jakoś czulej spoglądała na tego sługę niż na tego wrze-komego pana. Jak przyjechali do domu, ten kamerdyner, co udawał pana, poszedł z królem na obiad jeść, a królewicz poszedł do stajni, ale nie chciał tego obiadu jeść, jeno się tam zamknął, rozłożył swój obrus i jadł z niego, co mu się podobało. A ta królewna przez dziurkę od klucza zobaczyła (bo tam była jasność od tej tabakiery także), jak on tam zajada, i zaczęła durkać do niego, żeby ją puścił. Ale królewicz otworzył dopiero wtedy drzwi, aż wszystko to pozwijał i pozamykał. Wpuścił ją. Ona się pyta:
Co tobie, żeś taki smutny? On:
Bo mnie mój pan dziś dwa razy uderzył. Cóż to dla pani znaczy, o co jej idzie, on jest moim panem i wolno mu mnie bić.
Ona:
Bo mnie się wszytko widzi, że ty nie sługa, tylko pan, a tamten sługa, nie pan.
173
A on:
No, tak Pan Bóg dał i tak musi być.
Ale rozwinął obrus i zaprasza królewnę w gościnę, aby sobie pozwoliła. Ta się zadziwiła i pyta się:
Skądeś to wziął?
ale bardziej jeszcze z tej tabakiery, co taki blask z niej szedł. Ona:
No, mój kochany, daj ty mnie to i te flaszeczki do mnie schować, bo ja się boję, żebyś tego nie utracił, bo mój tatko posyła was jeszcze do jednej królowej na zagadki, jak to odgadniecie, to dobrze, to się ona z tym ożeni, a jak nie, to może i wasza śmierć będzie.
I oddał jej to.
Na drugi dzień rano wybierają się oba tam do tej królowej. Ale ten kamerdyner (niby pan) każe sobie konia osiodłać temu królewiczowi, a ten jeszcze sobie bierze konia drugiego do bryczki. I zabrali się w drogę, i jadą. W drodze niby-pan nic nie widzi, a ten królewicz-sługa widzi wielki ogień, a koło tego ognia stary człowiek siedzi, grzeje się, ale krzyczy, że zmarzł. Był to Mróz. Ten królewicz zawołał go, żeby siadał z nim do bryczki, bo to było koło drogi. I siadł, i jadą dalej. Dalej znów nic nie widzi ten przodni pan, a ten królewicz-sługa widzi, że koło wody leży staruszek i krzyczy, że mu się pić chce. Było to Pragnienie. Królewicz woła go:
Chodz do mnie!
I wziął go, i pojechali dalej. Jadą, a tam znowu siedzi człowiek stary koło chleba, i krzyczy, że mu się jeść chce. Był to Głód. Ale że nikto nie widzi tych trzech starych, ino ten królewicz-sługa.
Jak przyjechali te dwa do królowy, a ta królowa ich przyjmowała jak innych gości, jak się należy. Przychodzi wieczór i ona obydwóm im daje taki osobny pokój, każe ich zamknąć i mają przez noc zjeść sto wołów pieczonych i sto pieczywa chleba, i sto beczek wina wypić. I pod nimi ma się przez noc spalić sto siąg drzewa (bo to była żelazna podłoga). I tak się stało. Zapalili to drzewo, przygnali woły i przynieśli to jadło i wino. I zamknęli ich. Tak ten kamerdyner zaturbował się mocno, bo chtóż
174
to wszystko zje i wypije. Aż ten królewicz obziera się na tego, co koło chleba leżał (ale go kamerdyner nie widział), i tyknął go po cichu:
Ty, głodny, jedz!
sam wziąwszy jeden chleb i kawał pieczeni dla siebie i towarzysza. I w okamgnieniu ów niewidzialny Głód zjadł woły i chleb. Potem patrzy się na tego, co leżał koło wody:
No pij, człowieku sam sobie wina nieco utoczywszy. I wino znikło tak prędko, jak i chleb. Teraz zaczynają oba
jeść; zjedli, wypili i mają spać. A tu zaczynają pod nimi palić drzewo. A królewicz się przysunął do tego, co marzł koło ognia, i mówi:
Uważaj i nie zaśpij, abyśmy się tu nie popiekli!
I tak paią, robi się ciepło, gorąco, a ten Mróz jak dunie jeno nieco, a tu wszystko ciepło niknie, na ścianach szron. Wypalili sto siągów, a tym nic się nie stało. Przenocowali.
Rano przychodzą ludzie jeno wymiatać popiół, w przekonaniu, że ich już ogień pożarł, bo się tam już przed nimi niejeden upiekł, patrzą, a oni obydwa żywi, śpią. Powstawali i otwierają im. Idą do królowy, a ona:
No, com miała ludzi różnych, tom miała, ale takich mądrych nie było, to teraz ja swoją rękę muszę oddać temu panu, co taki mądry!
Ten kamerdyner (niby pan), żal mu się zrobiło tej i tamtej królewny, żeby nie pozyskał i tu, i tu, i jadą do tego króla, co wojnę z nim wygrywali. Teraz jadą oba przy sobie na bryczce. Jadą koło jednej wody, a królewiczowi się trochę zdrzymało. A ten kamerdyner łap za nogi królewicza i do wody. Utopił go, a sam przyjechał do tego króla, gdzie się będzie z królewną żenić. On przyjeżdża, a ona (jeszcze przez okno widziała, że sam jedzie), pyta się go:
A gdzież tamten jest? A ten mówi:
Gdzieś się po drodze zapodział.
Tak ona sobie kazała zaprząc parę koni do powozu i wio, w tamtą stronę, gdzie on pojechał, a rodzice nie wiedzieli. I wzięła z sobą te dwie flaszeczki. Aż przyjeżdża do tej wody. A jego
175
woda wyrzuciła już utopionego. I wzięła z furmanem [go] za nogi, wylali z niego wodę, miała tam i odzienie dla niego. A wtedy poddała mu to lekarstwo z jednej flaszeczki pod nos i ożył. I pyta się ona:
A skąd się ty tu wziął? A ten na to:
Skąd? Oto wrzucił mnie tu kamerdyner, bo ja jestem jego pan, a on moim sługą, ale ja mu musiał przysiąc, bo mnie chciał utopić, tak jak mnie teraz utopił, że on będzie panem, a [ja] jego sługą aż do śmierci; no, a teraz ja już po śmierci, wskrzeszony, teraz już ja pan!
Opowiedział jej wszystko, jak było. Przyjechali do domu, schowała go, ale na to tylko, aby go ubrała ślicznie, jak do ślubu. A gdy mieli już iść z tym kamerdynerem do ślubu, wraca ona do pokoju, bierze za rękę swego ulubionego i całemu towarzystwu go pokazuje. Dopiero on królewicz mówi i wypowiada kamerdynerowi wszystkie jego zdrady. Toteż kazali go, tego zdraj.-cę, roztargać końmi.
A ten się królewicz ożenił ze swą pierwszą. A tamta druga królowa zagadkowa musiała tak zostać, bo ją i ten, i nikt inny nie chciał, że taka była okrutna, że ludzi tyle potraciła.
36. O krasnoludkach
Służyła sługa u jednej pani. Z niej pani bardzo kontenta, tylko ją to gniewało, że zawsze na jedne kupkę w kącik śmieci zsypywała.
Przecie to nieporządnie wygląda, śmieci w izbie trzymać, powiedzą, że jakie niechluje tutaj mieszkają napominała ją gospodyni.
Ale ile razy miała śmieci wyrzucić, to jej zawsze jakby coś mówiło, aby wysypała na gromadkę w kącik.
Raz wylazła z tych śmieci obrzydliwa żaba. Chłopak, syn tej pani, chciał ją zabić, ale sługa obroniła ją, prosząc, aby darował
176
niewinnemu stworzeniu życie, którego jemu nie dawał. Wzięła tę żabę i zakopała głęboko w ziemię.
Po pewnym czasie przychodzi owa żaba i prosi sługę w ku-motry. Sługa obiecała, ale zanim tam poszła, udała się do spowiedzi do księdza i pytała się o radę. Ksiądz pozwolił iść, przykazał tylko, aby tam nic nie jadła ani piła. W tym właśnie miejscu, gdzie leżały śmieci, rozstąpiła się ziemia i sługa w przewodnictwie jednego krasnoludka zstępowali po schodach na dół. Pod ziemią było zupełnie jak tu u nas, widno i ładnie. W łóżku leżała owa żaba, chora po połogu. Stanęła tam sługa z jakimś krasnoludkiem w kumy. Jedzenia i picia było bardzo dużo, a choć proszono i zachęcano ją do jadła, nie wzięła nic do ust.
Bawiła tam przeszło półtora roku, choć jej się zdawało, że tam jest dopiero drugi dzień. Kiedy się sługa zbierała z powrotem, mąż tej żaby nasypał jej w fartuch piasku z kącika i kazał, kiedy wróci do domu, wysypać ukradkiem do skrzynki, nikomu nic nie mówiąc i nie pokazując.
Wróciła sługa do domu i zrobiła, jak jej mówiono. Na trzeci dzień w skrzynce miała samo srebro i złoto.
37. O macose i ji pasirzbicy
Było sobie dwoje ludzi wdowców i mnieli po córce, i ożenili się z sobą. A córka tygo wdowca była ładna, a ty wdowy brzydka, i za to ta macocha dokucała straśnie ty swoi pasirzbicy. Ale raz dała ji ćwirć maku, zmięsała z piaskiem i owsem, i kazała ji paść takigo bycka, a to za tą pasionką kazała ji wybirać, zęby nie usnęła. Una wziena to, wygnała bycka i pasie go, a płace wciąg. Un by cek przysedł do ni i pyta się:
Cego ty tak płaces?
Byculku, jakże ni mum płakać, kiedy jak tygo nie wybierze, to mnie matka będzie bić.
Nie bój się, tyło układz się i śpij, to będzies mniała wszytko zrobione.
12 Księga bajek, t. I
177
A
Una się położyła i spała, a Pan Jezus dał, ze wszystko, kozda rzec, było osobliwie na grumadkę odebrana. Jak una wstała, zabrała to, bycka zagnała i oddaje matce. Una macocha zjenteresowała się, ze to je tak zrobione, ale mówi sobie:
Cekaj, dóm ja ci gorse robotę, co ji nie zmozes.
Na drugi dzień dała ji takich poklepi, takigo świństwa ze lnu, i kazała ji bycka paść, i zęby te poklepia sprzędła, krosna zrobiła i przyniesła śtyry stuki płótna. Una posła z unym byckiem i płace, ale byculek przychodzi i pyta się:
Cego tak płaces?
Mój byculku, jakże ja ni mum płakać, kiedy mnie matka kazała te poklepia sprząść, krosna zrobić i przyniść śtyry stuki płótna.
Połóż się i śpij, będzies mniała wszystko zrobione po-wieda un byculek.
Una położyła się i śpi. Odcyka, patrzy: śtyry stuki płótna lezą przy ni zebrane. Zabrała to płótno i gna bycka do domu. Macocha patrzy i mówi:
To nie sposób, chyba ji ten bycek tak robi, trzeba go zarżnąć!
Ale zara rozchorowała się straśnie, taka chora na śmirć. Mąz się martwi, a una powieda do nigo:
Mnie się śniło, mój mężu, żebyś ty tygo bycka zarznoł, to jak ja bym z nigo mięsa skuśtowała, to odraz bym wstała.
Dopiro un pejda:
To ja go zarżnę!
Jak go mniał zarzynać, tak ta dziwucha idzie do nigu, wzie-na go za syję, całuje i płace:
Mój byculku, dziś ciebie zarżną! A un pejda:
Nie płac nade mną, mnie się nic złygo nie stanie, ale słuchaj : jak me zarżną, to ty chcij ze mnie flaki cyście; to tamój w nich znajdzies dwa ziarnka, jedno psenicy i jedno jęcmienne, to wez je sobie i wsadz je naprzeciwko swoigo okna.
Una tak i zrobiła. Jak go zarżnęli, ima idzie do ojca i powieda :
Ojce, ja te flaki obcyscę.
178
To wez i obcyść je.
Una je cyści. Ziarnka są, wyjena je i wsadziła pod okno. Rano nazajutrz wstają, a tu wyrosła pod oknamy złota gruska i złota jabłunka, złote owoce mają. Ale nicht ich ni może sięgnąć. A tą drogą przeizdzał cysarz i strasna go wonność z ty wsi ogarnęła. Kazał stanąć i pyta się ludzi:
Co to jest takie pachnące, co to taka wonność w ty wsi? Tu musi być jaki owoc abo jakie kwiaty.
Ludzie powiedają:
Tu je taki a taki owoc, złote gruski i złote jabłka, ale kiedy się nie dadzą urwać.
Cysarz posłał furmana AC tam lokaja, zęby un sukał:
Zawse tu chtóś musi być od tygo owocu! Un cłojek przysed do ty chałupy i pyta się:
Chto tu je od tygo owocu?
Ta baba pokazuje na swoje córkę:
To jest ta. Un mówi:
Idz do cysarza. Cysarz powieda:
Moja dziwcyno, kiedyześ ty od tygo owocu, to przynieś mi go parę stuk, niech ja go obacę.
Una zebrała się nazad do domu, wziena półmisek i chce rwać. Una do grusek, gruski podnosą się w górę i una ni może ich urwać; una do jabłek, jabłunka podnosi tyz gałęzie w górę. Posła do matki i powieda:
Niech mama idzie, to może mama potrafi urwać, bo ja ni mogę.
Posła i ta matka, i tyz ni może urwać.
To niech ociec idzie powieda dziwucha.
Un przysed, tyz ni może dostać. Tak ten ociec mówi na swoją córkę:
To chodz ty, córecko! A macocha powieda:
!C una by dostała! Kiedy my ni mozem, to i una nie dostanie.
Dopiro ojciec prec woła:
179
Pódz, pódz, to może dostanies!
Una wychodzi, a gruski ji az się na ziemni kładą. Urwała seść stuk jabłków i chce niść do cysarza. A ojciec pejda:
Toć się ogarnij małowiela! A macocha mówi:
Po co una ma się ogarniać, jak chodzi, niech tak idzie! Wziena ta dziwucha i tak posła. Zaniesła ten owoc cysarzo-
wi, a cysarz ji się pyta:
Cyś ty od tygo owocu?
Ja pejda.
Wzion ten owoc i chce obacyć te drzewa. Przyizdza, ogląda je i tę dziwuchę, i powieda:
Ty będzies moją zuną!
Wzion ją ze sobą i pojechali, a ten owoc, ta gruska i ta jabłun-ka sły za niemy. Gdzie uni stanęli, to i te drzewa ustały. Jak ją do siebie zawiózł, ożenili się, ślub wzieni i żyli ze sobą i tę macochę do siebie zaprosili. A cysarzowi wypadło jechać na bojaz i pojechał, a igo zunie w tym casie dał Pan Bóg docekać dziecka, syna. Ta ji macocha lata koło ni, dogląda ji, ale powieda:
Moja córecko, takaś nieładna, trzeba ci kąpiel po połogu zrobić.
A w tym pałacu wychodziło się do wanny do kąpieli po schodach, a z wanny zara można było zlizć do stawu. Jak ją namówiła na unę kąpiel i posły do wanny, to macocha zepchła ją w tę wodę, w ten kanał. Jak ją zepchła, tak Pan Jezus dał, ze una cysarzowa zrobiła się gołębicą ze złotymi piórkami. I była naprzeciw pałacu altanka, i una siadywała na ni. A ta macocha wziena i tę swoją córkę ułożyła za położnicę, ale dziecka nie dała ji karmić, bo ni mniała pokarmu, tyło najena mamkę. A mówiła sobie:
Przed cysarzem powiem: Twoja zuna sama karmić ni może, bo je za delikatna".
Cysarz przyizdza do domu, idzie do zuny, a ta zuna straśnie mu się zmnieniła: pirw była ładna, a tera taka brzydka. Ale gada cysarz do ty baby:
Straśniem smutny, ze ta moja zuna tak mi się zmnieniła. A baba pejda:
Bo to, uprasum cysarza, tera chto się ożeni, to się i od-
180
mieni; a tera una po połogu, to w dubelt razy esce zbrzydła, tu ni ma zadny dziw.oty.
A cysarz, choć uwierzał ty babie, ale dręcy go prec sumnienie, ze una zmnieniona i włosy ma jenne, V >AC ma jenne. Zadny przy-wiązałości do ni ni mniał; co chciał do ni iść, to tyło spojrzał na nią, to zara się odwracał i sedł gdzie indzi.
Ale u tygo cysarza był wierny kucharz i un lubiał straśnie tę dawną cysarza zunę nade wszystko. Ale razu jednygo przylata do nigo gołębica, staje się kobitą i powieda:
Pamiętaj, kucharzu, ja będę do dziecka przez lufcik przy-latać karmić, to ty mnie otwórz lufcik. A jak ja nakarmię dziecko, to znowu ucieknę. Ale pamiętaj, ze jak ja przylecę do lufcika, to zaśpiwum tak: Kuku, kucharzu, AC spis, AC nie cujes? !C śpi poganica, mego kochanica?"
I ta gołębica co dzień w nocy przylatała do lufcika i tak śpi-wała. Kucharz ji otwarzał, una wlatała, piórka zawdy z siebie strząsnęła i stała się niewiastą. Ta niewiasta klękała nad kolibką, to dziecko nakarmiła, znowu oblikała piórka i uciekała. I ta gołębica przylatała tak bez tydzień, az un kucharz zameldował się cysarzowi. Cysarz wy sedł i powieda:
Wis, kucharzu, straśnie jestem smutny, tak me ta zuna nie ciesy.
Kucharz pejda:
Toć kiedy wprzódy była dobra, to i tera musi być dobra.
Wprzódy, widzis, zdawało się, bardzo ładna, a tera wcale odmieniona.
Kucharz pejda:
Bo to, uprasum jaśnie cysarza, to nie je zuna cysarza. Ezli jasny cysarz chce się przekunać, chtórna zuna, to niech śpi w tym pokoju, co i ja.
Cysarz przystał i kazał unemu kucharzowi usykować sobie tamój do spania. Sam w nocy przysedł tamój, wzior^ z sobą światło, nakrył je, nie zmruzuł oka, tyło ceka. A tu przylata gołębica i śpiwa:
Kuku, kucharzu, AC spis, AC nie cujes? !C śpi poganica, mego kochanica?
181
Kucharz ji otworzuł, una wpadła bez lufcik, piórka otrząsnęła, stała się kobitą i idzie do kolibki karmić dziecko. A cysarz nie ścirpiał, tylko odkruł światło. Jak ją obacuł, wyleciał z łóżka i grabnął ją za rękę. Patrzy przy świetle, ta sama. Zara zamglał przy ni. Jak go ocucili, una mu wszystko rozpowiedziała, ale un kazał ją schować i nie okazywać nikomu. A sam wyprawił taki bal strasny, porozpisował listy po wszystkich królestwach, zęby się zjizdzali królowie, i po wszystkich panach. Jak się pozjizdzali, un wystąpił i powieda:
Co takiemu cłojekowi zrobić, co na cyje życie następuje? A ta baba, macocha, występuje i powieda:
Ja osądzę najlepi, choć ja kobita. Oto wziąć wyprowadzić takigo cłojeka na pole i wziąć zielaznemy brunamy roztargnąć po polu!
Cysarz powieda:
Toś, moja kochana, sama się osądziła, boś na moi zuny życie następowała!
Zara kazał wprowadzić swoją zunę i tym gościom o wszystkim rozpowiedział, a tę macochę wzieni na pole i roztargali zielaznemy brunamy, i ni ma ji juz. A cysarz z tą swoją zuną żyli scęśliwie.
38. O szklany górze
Ojciec miał trzech synów; dwóch było mądrych, jeden głupi. Jak umierał, powiedział, żeby bez trzy nocy przychodzili synowie o dwonasty godzinie na jego grób. Najstarszy, jak miał pość na grób ojca, to się bał i namawiał tego głupiego, zęby poszedł za niego na grób o dwonasty godzinie. Ten głupi wzion sobie wody święcony i kredy święcony i poszedł. Gdy przyszedł na grób, zaczon się modlić, pokropiuł wodą święconą to miejsce, gdzie klęczał. Jak dwonasta godzina wybiła, okropny szum się stał na smętarzu. Wszystkie złe duchy powylatywały i mówiły:
Tu je żywa dusza, musimy ją złapać.
Ale nie mogły dojść do tego głupiego, bo był pokropiony
182
wodą święconą. Wybiła godzina i wszystko ucichło. Ojciec wstał z grobu i pytał się:
Czyś to ty je najstarszy syn?
On powiedział, że on je najstarszy, bo mu bracia tak kazali. Ojciec dał mu złotą rózgę i powiedział:
Jeżeli będziesz kiedy na wojnie, powiesz, żeby ci się stało z ty rózgi wojsko to ci się zrobi wojsko w złoto ubrane.
Kazał mu tę rózgę wbić w górę, co była przy smętarzu. Syn pożegnał się z ojcem, a ojciec poszedł nazad do grobu. On się pomodluł i poszedł do domu. Bracia się go pytali, co widział na smętarzu, a on jim powiedział:
Trza było pość, to byłbyś widział, co.
Na drugą noc miał pość ten średni na grób ojca. Namówili znowu tego głupiego, żeby szedł. On wzion sobie święcony wody i kredy, pokropiuł miejsce wodą święconą, kredą nakreśluł i klę-knuł. O dwonasty godzinie wylatowały złe duchy i okropny szum się stał. Chciały dojść do niego, ale nie mogły. Wybiła godzina, wszystko się pochowało. Ojciec wyszedł do niego i pyta się:
Czyś ty jest średni syn?
Tak, ja.
Ojciec wyjon śrybną rózgę i kazał mu schować do ty góry, i powiedział, tak jak pierwy, że będzie z ni wojsko śrybne, jak zawoła. Ojciec się schował do grobu, a syn się pomodluł i poszedł. Na trzecią noc on sam poszedł za siebie. Tak samo zrobiuł, jak i tamtą rażą, i modli się. Ojciec wyszedł i pyta się:
Czyś ty najmłodszy syn? On mówi:
Tak je, ja jezdem najmłodszy.
Ojciec dał mu dyjamentową rózgę, kazał do góry schować i powiedział, że co zechce, to będzie miał z ty rózgi. On poszedł do domu i położuł się na piecu spać.
Pewien król miał córkę. Wystawiuł zamek na szklany górze i powiedział, że za tego wyjdzie ta córka, który z koniem na górę wyjdzie.
W gazetach pisało o tym. Bracia mieli gazetę. Wzieni sobie dwa konie i pojechali oba, a tego głupiego zostawili w domu. On się ich pytał, gdzie jadą, ale oni mu nic nie powiedzieli. Tak za
183
dwie godzin, jak bracia pojechali, poszedł on do ty góry, wyj on złotą rózgę i powiedział, żeby mu stanął koń od złota ubrany i żeby on sam był ubrany w złoto. Stanął przed nim koń, on wzion rózgę i pojechał za braćmi. Dogoniuł braci, wyprał ich mocno rózgą i pojechał dali. Bracia mówią:
A cóż to za jakisi pan z nieba leci cały złoty? Tak nas uderzuł rózgą, jaż nas plecy bolą!
Przyjechali do ty szklany góry. Tam tyło panów, książąt, tak się zabijają z ty góry, konie kaliczą i nie mogą wyjechać. Tam na górze siedziała królewna i czekała, jakby który wyjechał, toby mu pieczęć przybiła na czoło, żeby go potem poznać. Przyjechał ten najmłodszy brat wszyscy panowie się odstąpili, a on od razu wyjechał na tę górę z tym koniem. Królewna chciała mu pieczęć przyłożyć na czoło, ale on uciekł na tym koniu.
Przyjechał do ty góry, zlazł z konia, rózgę włożuł do ty góry. Koń zniknuł, a on w swoim ubraniu wróciuł za piec spać. Te bracia jego przyjechali, konie pokaleczone. Ten głupi się ich pyta:
Coście widzieli? Coście słyszeli? Gdzieżeście byli?
Siedz tam, głupi, na piecu, żebyś co nie dostał! A on mawi:
Ja widziałem wszystko, widziałem jak was jakisi pan urżnął rózgą!
Bracia się pytają:
Skądeś widział?
Az tego wielgiego drzewa, co stoi przy domu. Bracia kazali ściąć to drzewo, żeby on ich już nie podpatrywał.
Znowu głosiło w gazetach, żeby się panowie znów zjechali do szklany góry. Bracia okuli konie na ostro i znów przyjechali. Ten głupi poszedł do ty góry, wyjął śrybną rózgę i zażądał śrybnego konia i śrybnego ubrania. To wszystko się stało. On wsiadł na konia, dogoniuł braci, uderzuł ich znowu tą rózgą i pojechał dali. Przyjechał do ty szklany góry, widział panów rozmaitych, pokaleczone byli, konie i ony, bo nie mogli wyjechać na tę górę. On podcion konia i wyjechał na górę. Królewna chciała mu pieczęć przyłożyć, ale on zawróciuł konia i pojechał. Przyjechał do ty góry, włożuł rózgę i poszedł spać na piec.
184
Bracia przyjechali pokaleczone, on się ich pytał, co widzieli i słyszeli. Oni mu powiedzieli:
Siedz tam, głupcze, na piecu!
On jem powiedział, że wszystko widział, że ich jakisi pan ude-rzuł. Pytali się go, skąd widział. On jem powiedział, że wylazł na dom i stamtąd widział. Bracia się okropnie złościli. Za trzecim razem król pisał w gazetach, żeby się panowie zjeżdżali. Bracia także pojechali, na ostro konie pookuwane. Ten zlazł z pieca, poszedł do ty góry, wyjon dyjamentową rózgę, stanął mu się koń dyjamentowy i takie ubranie. On siadł i pojechał, na drodze braci uderzuł rózgą i pojechał. Przyjechał do góry, wyjechał na tę górę. Królewna przyłożyła mu pieczęć, zawiązała chusteczką głowę i powiedziała, że on już zostanie jej. On powiedział, że musi jechać do domu, i ona go puściła. Przyjechał do ty góry, włożył rózgę i poszedł spać na piec, a przody szmatą owiązał sobie głowę. Bracia przyjechali, popatrzali na piec, a on miał zawiązaną głowę. Pytali się go, co mu jest, a on jem powiedział, że z pieca spadł. Bracia powiedzieli:
Dobrze ci tak!
Potem król wydał bal i zaprosiuł wszystkich, żeby się zjechali, bo nie mógł odszukać tego z pieczęcią. Wszyscy pojechali na ten bal, a ten głupi, obdarty, stanął koło bramy, bo go wartnik nie chciał puścić. Ale król zobaczuł bez okno i kazał go wpuścić. Zaczon się król wypytywać, co on za jeden i dlaczego ma głowę zawiniętą. On powiedział, że go boli. Król kazał sobie pokazać głowę. On odwiązał i król zobaczuł chusteczkę królewny. Odwiązał tę chusteczkę i zobaczuł pieczęć. Zawołał córki i powiedział:
To je twój mąż!
Ona zaczena płakać, że za niego nie pójdzie, ale król powiedział :
Tera przepadło, już musisz. Kiedyś tak wybierała, toś wybrała sobie.
Król kazał go przebrać ładnie, inaczy, i było wesele. Po weselu on se siadł na blasze i w popiele się bawiuł. Królewna.wciąż płakała, że je nieszczęśliwa.
Ci książęta się rozgniewali na króla, że za takiego dziada wydał córkę i wojnę mu wydali. Król miał mało wojska i okropnie
185
się zmartwiuł. Jak się ten głupi dowiedział o tym, już było wojsko na placu, miała być bitwa. On poszedł do góry, wyjon tę rózgę i zażądał dużo wojska. Sam siadł na konia i z wojskiem na tę wojnę pojechał. Przyjechał, królowi kazał pójść na bok i sam wojował, i wygrał. Książęta zaczęli przed nim uciekać. On potem prędko uciekł z tym wojskiem, a król, jak wróciuł, mówiuł do córki, że ten sam rycerz go uratował, co na górę wyjeżdżał.
A zięć wróciuł na blachę i bawiuł się popiołem. Królewna mówi do niego:
Ty tu bawisz się w popiele, a ojciec za ciebie wojnę prowadzi.
On powiedział:
Mnie nic do tego.
Ci sami książęta prowadzili nową wojnę z królem. Król się stawiuł do bitwy, a ten zięć poszedł do góry, wyjon śrybną rózgę, wojsko mu się stało i pojechał z nim na tę bitwę. Królowi kazał pość na bok, a sam pobiuł tamte książęta i wygrał tak samo. Wróciuł do góry, schował rózgę, wojsko znikneno, a on przyszedł i bawiuł się w popiele. Król mówiuł:
Co to za pan był, co sam był w śrebnym ubraniu i takie śliczne śrebne miał wojsko? Ja muszę dojść, co on je za jeden!
Potem już sam król wydał wojnę tym książętom. Ten poszedł do ty góry, wyjon rózgę dyjamentową, znowu stało mu się wojsko dyjamentowe. Królowi kazał stać na boku, a sam się biuł. Po wojnie chciał uciekać, ale król go postrzeluł. On przyszedł do łóżka, położuł się i zawiązał sobie ranę. Król mówi do córki:
Idz, opatrz, co robi twój mąż!
Ona poszła i zobaczyła go na łóżku. Zawiązaną nogę miał. Pytała się go, co mu je, i zawołała ojca. On przyszedł i powiedział :
To ten sam, który na tę górę wyjeżdżał do ciebie i który się biuł na wojnie.
Ucieszyli się bardzo, on jem opowiedział wszystko, całą rzecz, i nigdy się nie bawiuł w popiele, eno rządziuł z królem.
%
186
jgf
39. O złotym warkoczu
Buła jena rodzina i mnieli jedynoście dzieci, i jeszcze mnieli dwanasto córeczkę*. Już teroz z cały zioski mnieli kmotrów, a u ty dwanosty ni mogli dostać. Ojciec móziuł:
Teroz pódę, kogo psierszego spotkam, tego zaproszę w kmotry.
Idzie i zidzi, że idzie czarownica. A jak on zidział, to ją obszedł. I siedzieli na jenej łowce pod szczepem dwoje staruszki, bziołka i chłop. Przyszedł do nich i prosi, czyby nie byli u niego na niedzielę u dwanosty córeczki w kmotry, bo ni mogą nikogo dostać. A czarownica wołała:
Mnieś nie chcioł zaprosić, wyjedziesz ty z tą twoją córu-nią, nie byndzie mnioła żodnygb szczyjścia!
A staruszkowie mózili:
Byndzie mniała szczyjście nad szczyjściami, przyjedzie po niu młody król w sześć bziołych koni, w sześć bziołych koni.
Staruszkozie kozali mu przyjechać z dzieckiem do kościoła. Staruszkozie byli Joachim i Ana. Ojciec przyziósł dziecko do kościoła i kmotry już tam byli, i dziecko było ochrzczone, i dostało imię Anuszka. A za podarunek dostała nożyczki od chrzestnygo, a od chrzestny złoty warkocz.
Teroz Anuszka rosła. Jak dorosła, to urósł ji złoty warkocz, a to nicht nie ziedzioł, tło sam ojciec. Jak dorosła, to przędła i co dzień tyn warkocz obcinała tymi nożyczkoma, i uprzędła z niego łokieć przędzy, dwadzieścia pasmów. A matka przeda-wała do stary królowy na królestwo. W tym królestwie buła tkalnia, i tam tkali, i tak to buło codziennie.
Jednego razu młody królezic zachorzał i jedyn nakozał, co mają mu z ty przędzy utkać płaszcz i ma ten płaszcz nosić (bo już żaden doktór go nie mógł uleczyć, tego królezica). Jek un ten płaszcz nosiuł, tak dzień ode dnia mu było lepsi, to buło jej szczejście.
I wyszedł na wychodzkę do lasu. Jak przyszedł do lasu i tra-sił, była czarownica w lesie i ziele zbzierała. Pyta się:
Gdzie idziesz, młody królewicu? Mi się zdaje, pan młody choruje? Może by tu jakiego lekarstwa chcioł, ziela?
187
Teroz zebrała to ziele na kupkę i zapalula.
Teroz pan pódzie tą drogą, gdzie tyn dym pódzie! Idzie, to mnioł tedy ozdrozić od tego dymu. Pan ji wtłoczył
toler w rynkę, podziękował i poszedł, a czarownica:
Chi, chi, chi, chi nachichała się dostałam toler, mom toler, a un nie będzie zdrowy}
A królewicz szedł za dymem i wyszedł z łasa. Ustał za kierz, widzi dziewczynka siedzi przy kołku i przyndzie. Przyglunda się i przyglunda, jak una przyndzie. I pasła przy tym krowę. Una tedy z tygo zarobku kupsiła krowę i bzieda się skończyła, i mieli co jeść. Teroz królewicz idzie prosto na Anuszkę, a jek Anuszka ujrzała, co un idzie, to kółko pod pachę i do domu uciekała, bo się bojała, Un się nie doł zbyć, tło prosto poszedł do domu Anuszki. Anuszka się schowała. Poszedł prosto do matki i móził, co ma zaraz tę dziewczynę wydać, a matka móziła, co ni ma ji, a on zidzioł, co jest. Zaroz matkę proszuł o jej rękę, bo on zidział, jak una ten warkocz ucięła, on zidzioł, co on ozdrozioł od tego płaszcza z ty złoty przędzy.
A matka i ojciec go prosili, że ona jest ubogą, to ona się z takim bogatym królewicem nie może ożenić. Ale on ją prosił, aż rodzice pozwolili się z nim ożenić.
Teroz byli zaręczyny i za trzy tygodnie wesele. Jek się przygotowali na wesele, było obznajmnione, że czarownicy nie mają nic powiedzieć, że Anuśka się żeni. Przyjechał młody królewicz. Na jeden dzień było wesele obstalowane na dziesiątą godzinę. Zwony zwonią, ludzie lecą, a czarownica się pyta:
A co to dzisioj, pani Kiwiczowa, gdzie tak lecicie, jek te zające?
Cicho, nie bredz, bo nie mowa czasu!
Rynką machnęli i lecą wszyscy do kościoła, bo wyjeżdża kareta w sześć bziałych koni. Wej, jedzie Anusia z młodym królewicem w sześć bziałych koni, w sześć bziałych koni! Teroz chciała czarownica lecieć i im spsotować! Zawadziła koślą o psień i wykręciła sobzie koślę.
Wej, wej, zwony zwonią, zwony zwonią...
Retunku, ludzie!
188
Ale nicht ji tam nie pomógł, kożdy lecioł, coby nie za pózno. I buło wesele, bo to mogło być ale wesele, kiedy z młodym królem l
I jo bułam na tym weselu, mniołam klejd z papsieru, buty śklane, kapelusz z pomozki. Jakem jechali do kościoła, buła gorączka, to mi się kapelusz roztopsiuł, jakem szli po cementowych trepach do kościoła, to mi się buty potłukli, a jakem jechali z kościoła, padał deszcz, to mi się klejd rozlecioł.
40. Ptak złotopióry
Buł jedyn król. Miał wielki ogród, a w tym ogrodzie miał złotą jabłoń i złote jabłka rodziła. A dycki mu się te jabłka każdą noc z ty jabłoni po jednym traciły i tak już nie było, jeny trzi, tak ten chciał miły król zostawić. Miał trzech synów, dwa mądrzy a jeden głupi. I tak mówił:
Mili synowie, musicie każdy jedną noc wachować tych złotych trzech jabłek.
Tak najstarszy wzion se skrzypkę i wlazł na jabłoń, i grał, coby nie usnył. I jak przyszła ta godzina, przyszła mgła na niego, przestał grać i zasnył. Nie trwało długo, ocucił, pojrzał do góry, już jabłko jego ukradzione. Ślazł we smutku, szoł do ojca, powiedział, że chtoś przyszeł, jabłko z jabłoni wzion. Na drugą noc poszoł drugi, wzion ze sobą bas. Rzezał tak na nim, aze dudniało, coby przedcę kogo odstraszuł. I tak zasnył, jak ten pirw zy. Przecucił, widzi ino jedno jabłko. Poszoł do ojca, mówił, że i onemu ktoś jabłko wzion. Poszoł ten trzeci, co był ten głupi, i ociec go na wachę posłał. Wzion ze sobą fajkę, co miary tabaki do ni wlazło, zapalił i kurzył, a na głowę wokoło siebie po ty jabłoni cierniówki potkał*, co jakby się zdrzymnył, toby się żgnył i toby ocucił, ale jednak przyszła na niego ta mgła, jak na pierwszych. Poczon się zdrzymnąć i zaś wejrzy wtem widzi tu prawie ptaka i tak chycił,
189
ale tylko jedno piórko ś niego dostał, a ptak uciekł. Było piórko złote. Szoł do ojca pokazać. Jak go ojciec uzrzał, mówi sobie:
Złote piórko... musi być też i złoty ptak.
Bardzo się zafrasował i do ciężki niemocy wpadł, przyśli dochtorowie do leczenia, ale nic nie pomogło, dziepiro na ostatku mu przyszło do jego myśli, że pryndzy nie ozdrowieje, podwiela tego złotego ptaka nie ujrzy. Zaraz posłał po trzech synów. Mówił do nich, że się mają obrać w daleką podróż szukać tego złotygo ptaka.
Tak ci dwa mądrzy nabrali bogactwa i piękne oba konie i jechali szukać złotygo ptaka. Przyjechali do miasta, pili, jedli, bankietowali, w karty grali, muzyki, tańcy miłowali. A tyn głupi wzion ze sobą kulawą kobyłkę i do obrusa chleba, kąsek mięsa, a do kapsy trochę pieniędzy i jechał inszą drogą. Przyjechał ku jednemu lasu. Była tam przed tym lasem zielona łąka a szeroki pień. Ślazł z ty kobyłki, puścił ją do trawy, aby trochę zmocniała. On tyż siadł na szeroki pień, ozwinył swój obrus i jadł chleb z mięsem. W tym lesie był wilk, poczuł konia i prynca, i ty jedzenia. Stanuł za niego z daleka a zaglundał w niego, coby mu co dał, bo mu się tyż jeść chciało. Prync się obejrzy, widział wilka, zlękł się bardzo. Pomyślał sobie, że tu byndzie jego śmierć i jego kobyłki, ale ukroił kąsek chleba i rzucił mu z daleka. Wilczaszek się przybliżył, tak aże wszycko miły prync, co miał, wilczaszkowi rozdał. Jak już miał furt jechać, tak do niego wilczaszek przemówił :
Pryncu ukochany, ty jedziesz szukać złotego ptaka, ale jak ty chcesz począć, wszycka twoja praca by za darmo była. Ostaw tukej twoją kobyłkę, a siednij na mnie, obróć się gębą na zadek, bo ja tak ostro z tobą polecę, jakbyś siedział przód gębą, tobyś się od luftu zadusił.
I w okamgnieniu przyjechali na jedną wysoką górę, i pokazowa! mu piękny wysoki pałac, powiadał mu:
Widzisz, kochany synu, w tym to pałacu jest ten twój ptak złoty, tóż idz, ale zrób tak, jako ja ci każę. Ten ptak jest we staryj, szpetnyj klatce, tak nie patrz niczego, jak tam przy-dziesz, iny bier tak, jak na ścianie wisi.
190
Tak się przyobiecał, iże tak uczyni, ale jak on tam przyszoł, widział tak piknego ptaka w taki szpetnyj klatce, pomyślał sobie:
Przecyć by to pikni było, kiedy złotego ptaka w pikny klatce ojcu przywiezę!"
I począł ptaka z ty klatki szpetny wypuszczać, a do piękny klatki go wsadzić, i począł on ptak bardzo strasznie wrzeszczeć. Usłyszeli wachterze onego zamku i dopadli prynca z ptakiem, i mówili:
Co ty tu chcesz? Przyszedłeś kraść naszemu panu jego klejnoty?
Przywiedli go przed pana swojego, powiadali, iże tego w ty izbie z tą klatką i z tym ptakiem dopadli. I pan go się pytał, czemu to tak zrobił, że bez jego wiedzy do izby wlazł i taką śmiałość wielką sobie zrobił. I opowiedział miły prync wszystko, co się z jabłkami działo, i jako z jego ojcem doma jest, że dla tego ptaka choruje, a jak go nie przyniesie, ,,to możno nasz ociec kochany dlatego umrze, tak proszę miłygo pana o tygo złotygo ptaka". Tyn pan mu mówił:
Miły pryncu, jest to rzecz niemożna dać tak drogiego ptaka za darmo, ale wiesz, jest tu jeden pan, miał złotygo konia. Jeśli mi go przywieziesz, to ci dam tego ptaka.
szedł prync smutny ku wilczaszkowi na wysoką górę. Padał mu wilczaszek:
Gdzie masz ptaka?
On smutny prync powiadał:
Kiebych był słuchał, jakeś mi mówił, tobych go był miał. Dopadli mię sługowie, oddali mię panu swojemu i mówił mi ten pan, że tu jest złoty koń. Jeśli mu go przywiezę, to mi da ptaka. Tak cie się radzę, wilczaszku kochany.
Wilczaszek mu odpowiedział:
Tu a tu na lewy stronie jest tam czarny las, jest ci ta zamek z tym koniem. Bież, a wez go, jak stoi, przywiedz go do mnie.
Poszedł prync miły do onego zamku. Widział konia pięknego, cały złoty od pięt do głów, przy żłobie stoi, terazki we szpetną uzdę był obleczony. Pryncowi się nie zdało, ujrzał piękną uzdę wisieć, chciał go przyoblec do ni i tak złoty koń bardzo rżeć
191
i kopać zaczął, sługowie ocucili [się] i szli obejrzeć do masztalnie i onygo dopadli, nieco mu tam nakładli, bo myśleli, że złodziej. Przywiedli go przed panica młodego, mówili, że go przy tym koniu chycili. Pytał go się:
Panie miły, czymu to przyszeł po tygo konia?
On mówił, że go chce zawieść za złotygo ptaka. Powiadał:
Panie, możesz go dostać, jeśli mi to uczynisz, co ja ci każę. Jest tu panna w tym mieście, co go niedaleko widzisz, jest pikny urody, szumna i przyjemna. Jeśli mi jum sprowadzisz, dam ci za nią złotygo konia.
I poszedł we smutku ku wilkowi na górę wysoką. Bardzo smutny powiadał:
Wilczaszku, chciałek przywieść konia tobie w pikny uzdzie. Chycili mię słudzy, zawiedli mię do pana, zeprali mię, wiela chcieli, aż mię moja głowa boli. Zadał mi pan taką rzecz: ma tu być panna piękny urody w tym mieście, kazał mi ją przywieść do siebie za tygo konia.
Mówił wilczaszek:
Zostaniesz tukaj, umienie ja się za ciebie, bo ty byś tego nie wyczynił, wszycka rzecz by była za darmo.
Umienił się za piknego panicza, szeł na miasto ku jednyj studni. Przyszła ta panna po wodę i prosił, żeby mu się dała napić. Ona mu podała dzbanek do ręki i on ją uchwycił pod pachy i wrzucił na ramiona swoje. Stał się wilkiem, przywiózł ją na górę wysoką.
My pódziemy z pryncem do tego zamku.
Umienił się wilczaszek w tak piękną pannę, jak ta była. Zawiódł ją panicowi i prosił, żeby mu dał złotygo konia za tę pannę. Panic bardzo się uradował, kiedy pannę dostał, boji nad wszyckie panny w mieście był miłował. Dał mu konia. Prync siadł na niego, przyjechał ku górze, wilczaszek pryńdzy tam był jak prync z koniem, bo się zaś przemienił za wilka i mówił:
Panno, to masz konia, dzierż go, aż my przyjedziemy. Mówi: Siednij, pryncu, na mnie, pojedziemy po ptaka.
I mienił się w złotygo konia, i zawiedł go prync do tygo pana za złotygo ptaka. Jak pan ujrzał tak konia piknego, byłby mu
192
dał, kieby był chciał i trzi insze ptaki za tygo złotygo koma, ale mu dał tylko tygo, o którygo przedtem był prosił. Ledwo on pod górę z ptakiem przychodził, już wilczaszek na górze był. Mówił:
Widzisz, pryncu, jach ci się do twoich rzeczy do wszystkiego dołożył, terazki wez pannę, siednij na konia, jedz z Panem Bogiem do twojego miłego ojca, ale ci mówię, nie wykupuj mięsa na gościńcu!
I zniknuł od niego. Jedzie prync z panną i z ptakiem do ojca. I przyjechał do bogatygo miasta. Pytał się na gościńcu:
Co tu nowygo u was?
Mówili mu ludzie, że dwóch panów, co w paru tygodniach tu przyjechali, bardzo się moc zadłużyli, na szubienicę o godzinie dwanasty powiedą. Mówił do ty panny:
I my się przyjrzymy, co to za panowie, co oni za wielką winę porobili.
Przydzie ta godzina, wielki tłum ludzi się garnie, postrzodku wojsko, a między nimi ci dwa panowie. Przipatrzy się miły prync i mówi pryncesie:
Dla Boga, to są moi bracia!
Przebija się bez tłum ludzi ku srogiemu katowi, żeby byli uwolnieni bracia jego, on wszycko za nich chce zapłacić. Na ten dekret kat ich powrócił nazad i byli uwolnioni. Wzion ich ze sobą, wykupiuł konie i wszyckie insze jeich bogactwa.
Przyjechali aże w to miejsce, jak ta łąka była, gdzie ta kobyłka żarła.
Przy tym pniu szyrokim mówi prync do bratów tu mnie moje wszycko szczęście przy tym pniu, na tej łunce spotkało, bo przyszeł wilk i dałem mu pożreć chleba, kąsek mięsa. Za to mi to wszystko, co widzieć, moi bratowie, tę pannę, tygo konia i ptaka wyprawił.
Ci dwa mu tego zawiścili. Mówili sobie:
Zabijma go tu, na ty łące, porumbma go na kąski, a wez-niemy konia z pryncesą i z ptakiem. Przywieziemy to ojcu.
Pryncesa im się przysłuchnyła, ale powiedzieć się pryncowi bała. Tak go wzieni i zabili, porumbali na samy kąski i pryncesie bardzo przygrażali, jak na nich doma powie.
13 Księga bajek, t. I
193
Ty mi się tu musisz, prynceso, zaprzysiąc, że nas przed naszym ojcem w doma nie wyzdradzisz.
Tak się zaprzysiągła, że na nich nie powie, jeny że to ini te wszyckie rzeczy wyrobili. Tak przyjechali do dom. Jak ujrzał te wszystkie piknę rzeczy, tak ociec wylazł ze swoje choroby, zaraz był zdrowy. Kuczowi musieli postawić konia złotego do piękny izby, pryncesę jeszcze do piękniejszy, a ptak do-królewskiego pałacu. Tak koń, co miał zwać, to wraził głowę pod żłób, bo się smucił, że nie widział swojego pana. Panna to samo, chodzi po izbie od okna do okna, zaglunda, kieby miłego prynca, co porumbany, widziała. Ptak także nie śpiewał nic, bo się smucił
0 prynca.
Tak ale ten prync porumbany leżał na ty łące, na tym pniu.
1 przydzie on wilczaszek ku niemu. Powiadał:
Widzisz, młodzieńcze, żadnych rzeczy, coch ci radził, nie wytrzymałeś.
Ale poczon zlipiać kuszczek ku kuszczkowi, aże zlepił cały-go i podzwignął go. Wstał prync miły, siadł sobie na ten pień i oddychnuł sobie, i mówił:
O, bracia moi, za moje dobre, coch ja was od śmierci wykupił, toście wy mnie ją dali, ale Pan Bóg dobry, jach jest przy życiu, ale was skarze ociec mój, jeśli jeszcze żyje.
I ta kobyłka tam jeszcze była, na ty łące żarła. Siadł se na nią i wilczaszka przeżegnał. I bieży za nim wilczek miły. Mówi:
Stój, mój pryncu, muszę ci co powiedzieć. Pamiętaj na mnie, bo się hnet będziesz żenił, ja przyjadę na twoje wesele.
I jechał prync, przyjechał do domu, ujrzeli go bracia jego. Byli prawie wtenczas w ogrodzie, zaglundali na tę złotą jabłoń obejrzeli się za siebie, a tu widzą brata jechać na ty kulawy kobyle. O, jak się ci przelękli, aże oba zbladli, nie wiedzieli, co robić mają. Przyjechał on przed pałac, prync miły. Wtem go panna ujrzała, nie dzwierzami, od miłości oknem ku niemu skoczyła, jak najwyżej ręki do góry ku niemu wyciungła. Mówi:
Mój pryncu miły, tyś prawie zmartwychpowstał! Bardzo się śmiała, że swojego miłygo prynca widziała. Jak
koń dosłyszał słowo jego, i ze żłobem z izby wypadł ku niemu
194
prosto, ptak, co bez ten czas nic nie zaśpiwał, jak ujrzał prynca, trzaskał w klatce i śpiwał. Bardzo król się zdziwił, co się to robi. Wejrzy oknem na plac: tu widzi syna jego głupiego, konia i pannę przy nim. Pytał się, co to za rzecz, i panna mówiła:
Królu kochany i ojcze miły, to jest ten prawy, ale ci drudzy bracia dwa tego, co widzisz, na pniu w lesie zabili.
Tak król dał ich zazwać, pytał ich się:
Czemuście to swojego brata zabili, a on jest dobry prync mój, on to wszystko wyczynił. Prync miły, zbliż się!
Ojcu pokazał swoje ciało, jakie było zranione i porumbane. Dał ojciec przywieść sztyry konie, do każdygo dwóch, każdymu za jedną nogę zaprzągnyć i kazał ich rozerwać.
Taku-ście śmierć zasłużyli. A terazki, prynceso miło, wez mygo syna za swygo męża, i ja mu puszczam całe królestwo, i on ci bydzie twojim dobrym mężem.
I tak było wesele. Przy tym weselu zewszund się zjeżdżali rozmaici panowie i królowie. I mają wyjeżdżać do ślubu, a on prync wyjrzy ku lasu, a tu widzi wilka swojego. Bieży z radością do pałacu, bierze szklonkę wina nosić mu i kąsek kołacza.
Mówi wilczaszek:
Jach po to nie przyszeł, ale coch ja mógł, toch ci ja pomógł, ale o co ja cię proszę, to mi to uczynisz. Dobądz twój miecz, a utniesz mi głowę to bydzie moja zapłata od ciebie.
Mówi prync:
Tygo nie uczynię, za twoje dobre, coś mi uczynił, ja ci mam głowę uciuńć? Aby eh razy umierał, tygo ja tobie nie zrobię!
Mówi wilczaszek:
Mój synu miły, to być musi, przeciech ja-jest stary, a tyś młody. Jak mi nie utniesz głowy moji, toby ani tobie, ani mnie nie były grzychy naszy od Pana Boga odpuszczone. Bierz miecz a ścinaj!
I dobył miecz z wielką trwogą, i uciun głowę wilczaszkowi i wyleciał biały gołumbek. Bardzo mu piknie za wszystko dziękował. Powiadał mu:
Synaczku miły, jach jest twój starzik! Poleciał furt i ni ma nic.
195
41. O rybaku i rybce
Był jeden ubodzi rebnik, ten mieszkał w jednym lichym budynku. On szedł każdy dzień na rebe, .ale on nie dostał cały ty-dzeń nic. Ta bieda była wielga, doma nie beło nic do jedzeni ani do pici, a on nie przyniósł nic. Wtedy un uchwacił taką malinką rebę. Ta reba rzekła:
Rzece mię nazad w wodę, to ja ce dam, co te se winszujesz.
Ten rebnik rzekł:
Lepi jeden wróbel w ręce, jak sto na daku. Ta reba rzekła:
Coż to ce pomoże, jeśli te mię zjesz? Ja jestem taka mała, że te nie będziesz najadły.
A ona go preseła tak długo, eż on ji przerzekł, że on ją chceł w wodę puszczec, jeśli mu ona jeden nowy budynk da. Ta reba rzekła:
Idz tylko do dom, tam te nalezesz, czego te se winszujesz. A jeśli te znów se będziesz chceł winszewac, to przyńdziesz tu a gwizdnisz, to ja przyńdę.
Ten rebnik wrzucuł tę rebę w wodę a szedł do dom. Jak on przeszedł, tam stał nowy budynk, a na stole beło wszestko do jedzeni a do pici. A on i jego białka sedle se a jedle, a pile i bele bardzo wisieły.
To trwało trze dni i rzekła ta białka:
Chłopie, te był decht głupi, żeś te nic lepszego nie winsze-wuł, jak nowy budynk. Idz do te rebe a rzecze ji, że te chcesz mieć dobry dwór a tak mieszkać jak ty panewie.
Ten rebnik naprzód nie chceł iść, ale ta białka gada tak długo, jeż on szedł. On przeszedł do te rzeki a gwizdnął. Tak wytkła ta reba swoją głowę z te wodę a pyta sę:
Ceż te chceł? On gada:
Moja białka, ta nie chce tak, jak ja chcę! Ta reba pyta sę:
Ceż ona chce? On gada:
196
Ona chce dobry dwór mieć a mieszkać jak ty panewie. Ta reba rzekła:
Idz do dom, co te winszujesz, już jest tam.
Jak on do dom przeszedł, tam był jeden dobry dwór, a oni mieszkale jak ty panewie. On sę pyta:
Już te tera spokojna? A ona rzekła:
Jo!
To trwało trze niedzele, wtedy rzekła ta białka:
Chłopie, te musisz znów do te rebe iść a ji rzec, że ja chcę bec królem.
Ten chłop rzekł:
Będzie to dobrze, że te chcesz królem bec? To je czężka robota!
Ale ona ni popuszczała, on musiał iść. On przeszedł do wody a gwizdnął. Wtedy ta woda burzy sę bardzo, a ta ryba wytkła tę głowę a sę pyta:
Ceż te se winszujesz? On rzekł:
Moja białka nie chce tak, jak ja chcę. Ta reba sę pyta:
Ceż ona chce? On rzekł:
Ona chce królem bec. Ta reba rzekła:
Idz do dom, co te se winszujesz, już jest tam.
On szedł do dom, a tam stoi jeden wieldzi pałac, a przed tema dzwierzama stoją żołnierze na wasze, a w tym pałacu bełe wiele służącech, a jego białka siedzi na tym tronie, a ma tę złotą kronę na głowie, a przed nią stoją slachcece a generalewie. On sę pyta:
Już te terazcy spokojna?
A ona rzekła: __j0i
Po jednym miesącu to ona rzekła do niego:
Chłopie, te nic nie pomoże. Te musisz jesz raz do ty rebe iść a ji rzec, że ja chcę bec papiżem.
197
Ten chłop rzekł:
Kochana białko, za króla reba mogła cę zrobić, ale za papiża ona ce ni może zrobić, bo ma tylko jednego papiża w krześ-cijaństwie.
Ale ona nie popuszczała, on musiał iść. Jak on do ty wodę przeszedł a gwizdnął, wtedy ta woda tak szumi bardzo, a ta reba wytkła tę głowę a sę pyta:
Ceż te se winszujesz? On rzekł:
Moja białka, ta nie chce tak, jak ja chcę. Ta reba sę pyta:
Ceż ona chce? On rzekł:
Ona chce papiżem bec. Ta reba rzekła:
Idz do dom, co te winszujesz, juz jest tam.
Jak on do dom przeszedł, to tam stał jeden wieldzi kościół, a jeden biskup odprawiał tam świętą mszą kole ołtarza, a jego białka beła papiżem a siedziała na tym tronie, a królewie klęczele przed nią a kuszkale jej nogi. On sę pyta:
Już te teraz spokojna? A ona rzekła:
Jo!
To trwało trzy miesące, wte ona rzekia:
Chłopie, choć ja jestem papiżem, a ty wszestce krześciani mnie są poddani, ja stoję pod Bogiem. Te musisz do te rebe iść a ji rzec, że ja chcę Panem Bogiem bec a miesąc, a słońce rzę-dzec.
Ten chłop rzekł:
To ta reba nie może, za Boga ona ce ni może zrobić. Ale ona tego nie popuszczała, a on. musiał iść. Jak do ty wodę
przeszedł a gwizdnął, przyszedł wielgi wiater, a ta woda beła czes to czarna, a ta reba wytkła głowę z te wodę a sę pyta: ,
Ceż te se winszujesz? On rzekł:
Moja białka, ta nie chce tak, jak ja chcę. Ta reba sę pyta:
Ceż ona chce? On rzekł:
Ona chce Panem Bogiem bec a słońce, a miesąc rzędzec. To ta reba wywija tym ogonem, że ta woda wysoko pryska.
A nie rzekła nic, a zginęła.
Jak ten chłop do dom przyszedł, siedzi ta białka znowu w ty stary budzę, a to beło znów tak, jak to przedtem beło, nic do jedzeni a nic do pici. A on musiał zaś łowić isc.
42. Pierścień magiczny
Był jeden król a miał ceram, a był jeden pastuszi syn, co świnie pasał, a tak się społem ten synek z tą cerą schodzili, iże bez siebie nie mogli żyć tak daleko, iże król dał obesłać pastucha, żeby syna warował furt. Prziszeł ociec do dom bardzo smutny. Wtedy mu syn poadał, czemu się bardzo smuci.
Ojcze, niech nie smućcie się, a mówcie, co macie na sobie. Wtedy mu ociec odpowiedział:
Że cię mam warować furt.
Tatulku poedał nie smućcie się, pódę do wendru. Wtedy mu ociec zwolił i tak się bardzo piknie roześli i z tą
królową cerą se tyż piknie podziękowali i dali se słowo, iże ona bydzie na niego czekać.
Tak się zebrał i szoł w las; potkał jednego człowieka, wiedł psa. Tak go prosi, poada mu, zęby mu go przedał. On mu go przedać nie chciał, jeny darować, tak daleko, że mu go zapłacił, i wtedy psa wzion na powróz a wiedł za sobą. Przy szoł zaś dali, zaś potkał człowieka wiedł kocura. Zaś go prosił, żeby mu go przedał. Nie chciał mu go przedać, jeny zaś darować. I zaś mu go zapłacił. Wtedy wzion swoje zwierzątka, psa i kocura, na powrózek za sobą, prziszeł tam na jedna wyspa, która była bardzo trawą obrośnięta. A tam chłopi siekli po krajach, a postrzo-dek niechali. On się ich pytał, czemu tak sieką, czemu ty trawy do gromady nie gromażą. Oni mu odpowiedzieli, iże nie śmią;
199
tam był taki wielki gad, jakby na to miejsce przyszli, toby byli nieszczęśliwi. On im powiadał, iżeby mu gada przedali. Tak bardzo miło tym ludziom było, czym pryndzy po urzannika posłali, iże im dał Pan Bóg takiego człowieka, że chce gada wykupić. Jak poseł do pana urzannika zaszeł, wtedy urzennik obiadował. Jak się chłopa spytał, co ma ś nim do rzeczy, powiedział mu ta sprawa, czym prędzy ku ludziom jechał. Wtedy mu urzennik poadał, co chce za to, jezi gada wygubi. Nie chciał za darmo, jeno go chciał kupić. Tak się z urzennikiem roześli, a urzannik powiedział :
Daj moim robotnikom, co rozumiesz.
Tak im dał na poczestną i nieco na chleb. Wtedy zaszeł na postrzodek wyspy a zawołał:
Gadzie wyłaz, boś je mój!
Wtedy gad wyskoczył, na kark mu się owinon.
Wtedy poszeł furt ze swoimi zwierzętama; miał psa, kocura i gada. Przyszli daleko, głęboko do łasa, tam musieli nocować. Tak pan od swoich zwierzątek ostał spać, naporączył, żeby każdy godzinę miał wachować, żeby je chto gada nie ukradł. Piesek wachował najprzód: nic złego im się nie stało. Przyszła druga godzina, kocurek wachował, a przy swoi wasze się zdrzymnon. Wtedy gadu pozbyli, ukradziony był.
Kocurek przecucił, jeich pan gada nie miał, mówił pieskowi:
Bracie, nieszczęście mamy, naszego pana nom okradli, cóż teraz będziemy robić, wielce sztrafowani będziemy.
Biegali po lesie, gadu szukali, lezli po stromach, piesek kopał, a kocurek lazł, gadu znalezć nie mogli. Wtenczas pan przecucił.
Coście zrobili! yleście zrobili mówił im dyście gada ukraść dali.
Wtedy się zabrali a śli gada szukać.
Przyśli do jedny pustyni, o nocleg prosili. Tam był stary człowiek, który ich nocować nie chciał, ale mówił im, co są za ludzie. Pan bardzo piknie pustelnika prosił. Pustelnik na te słowa ustał, wtedy pana mile ze zwierzętami paroma przenocował, dostali wieczerzą, pan i jego zwierzęta. Jak się ubierali do spania, wtedy mówił piesek kocurkowi:
200
Miły bracie, tu bydziemy co szukać, tu jest nasz gad. Wtedy piesek wyszeł na dwór, a kocurek ostał na oknie.
Piesek na kocurka szczekał, pan okno otworzył. Wtedy kocurka na dwór wypyrtnon i lecieli dokoła pustynie. Przybiegli pod okno, tam był jeich gad. Tak ta sprawa panu swojemu meldowali. Pan mówił do pustelnika:
Pustelniku, gada naszygo nom wydasz.
Pustelnik ty sprawie nie był przeciwnikiem. Wtedy pustelnik mówił panu, co był gad jego:
Nie chci żadnych pieniędzy od gadu, iny gad ma taki kamyk na biały sznurce na sobie uwiązany, to go, panie, od niego
chci.
Wtedy zaszeł do sklepu a mówił:
Gadzie, tyś je mój.
Gad był ze skóry sebleczony; szumna pryncesa we sklepie siedziała, bardzo smutna, do izby przyjść musiała. Wtedy z panem gadała:
Panie, cóż żądasz za to, żeś mię z gadzi skóry wybawił?
Wielaż ode mnie pieniędzy żądasz?
Pan żadnych pieniędzy nie chciał, tylko ten kamyk, co ma na sobie uwiązany. Ona mu go dać nie chciała. Jak mu dać nie chciała, pan do ni mówił:
Kież mi tego nie uczynisz, zaś pódziesz do ty skóry, coś
była.
Za to się pryncesa ulękła, kamyk panu dała.
To masz, panie, na pamiątkę, coś mie z gadzie skóry
wybawił.
Pan się z pryncesa pięknie rozestał. Pryncesa mówiła panu, co pan będzie żądał, a co sobie zamyśli, tam pan się prędko dostanie, co bydzie chciał, jakie szaty, jak kamyk do garści wezmie, wszycko mu się znejdzie.
Najprzód pan od pustelnika odeszeł, pięknie się bardzo z pustelnikiem rozestali, podziękowali sobie. Tak miły pan wyszeł ze swoimi paroma zwierzątkami, wyszeł za róg łasa przeciwko słońca schodu. Wtedy kamyk do garści wzion a pomyślał sobie:
Abych ja już był u moich ojców".
Ledwo se to pomyślał, pryndko sie do ojca dostał. Jego ociec
201
i jego matka zaraz nieżywi zostali*. Bardzo ich piknie pamiętał, ojca i matkę. Pan Bóg go w ty sprawie wysłyszał, pięknie ojca i matkę spamiętał, mówił naprzód ojcu swojemu:
Ojcze, bieżcie czym prędzy do jaśniejszego króla a pięknie mi pozdrówcie króla i królewną, a przy tym tyż pryncesa.
Jak z tą sprawą ociec do króla zaszeł, król sie bardzo rozgniewał, że się nazad ponawrócił.
Królu, nie gniewaj się, mój syn jutro przyjedzie pryncesę nawiedzić.
Pryncesie bardzo miło było. Król pastuchowi mówił:
Bież do domu, a jak twój syn mi nie sfonduje do mojego pałacu pięć sztwierci mile taką sztrasę, co ja na nie będę mógł jechać, a jeśli tego nie dokaże, wtedy śmierć od miecza mojego pojmie; jeśli to dokaże, wtedy zięciem moim byndzie.
Wtedy szeł pastucha do dom bardzo smutny i bardzo sta-rośliwy, i jeszcze był kielko kroków od syna swojego, syn się bardzo cieszył a z chęcią bieżał ku ojcu swojemu, pytał go się:
Czemuż, ojcze, takiś smutni? On mu odpowiedział:
Synu mój, nie bardzo dobra nowina.
Ojcze, nie starej się, wszycko dobrze byndzie.
Jeszcze ociec synowi sprawy nie rozpowiedział, co sobie zamyślał miły młodzieniec, już to było.
Ojcze, bieżcie czym prędzy do króla, jutro jadem na wesele.
Królowi wielkie dziwa były, że mały pastuszek wielkie cuda królowi uczynił.
Przyszeł stary ociec do dom, król mu tę sprawę rozpowiedział.
Kież twój syn to mi uczynił wszędzie w moim pałacu ma otworzy to.
Wtenczas ociec wesoły do dom szeł. Oblekł sobie syn pastuszy szaty jak słońce, do króla pryndko rano jechał. Król i królewna, i pryncesa z okna wyglądali, bardzo wszyscy trze się cieszyli, jak pastuszego syna jechać widzieli. Saty gotowy dla niego były, żadnych oblec nie chciał. Jak do króla przyjechał, tam go-
202
ścina wielka była, tam byli rozmanici królowie, był tam król Ar-cyjan z miasta Eno*, a był jeszcze samotny, a był pogan (to je insza wiara jak nasza), który bez ten czas się z tą pryncesą schodzili, tak bardzo mu niemiło było, że syna pastuszego dostała. Nie bardzo pryncesie miło było, że sie nazad ponawrócił.
Żyli rok pięć miesięcy społem tak wyjechał król August Cinijus, wyjechał na land, tam był półszwarta miesiąca. Wtenczas król Arcyjan przyjechał do królewny Augustowy na nawiedz-kę. Wtedy królewna ku panu swemu Augustowi żądny chęci nie miała; przyjechał na nawiedzkę król Arcyjan a mówił królewny, żeby się swojego pana pytała, co on ma na sobie, że co chce, co se pomyśli, wszycko mu się prandko znajdzie. Król August przyjechał do dom. Pani jego ciężko chorowała, żaden dochtor je uleczyć nie mógł. Mile sie jeji pan pytał, co ji chybuje.
Ona mu odpowiedziała:
Panie Auguście królu, śniło mi się w nocy, dybyś mie ty powiedział, co ty masz na sobie, że by mi było zaraz lepszy.
Miła królewna, dybyś mie ty to była dawno rozpowiedzia-ła, toby ci już było dawno lepszy.
Król Arcyjan ten był wtenczas we sklepie zawrzyty. Wieczerzali społem przy stole, on ji powiedział:
Ja mom taki kamyk na sobie, a jakbych go stracił, wtedy ja jest nieszczęśliwy.
Tak królewna króla Augusta dobrym winem poczęstowała. Wtenczas król się zdrzymnon; wydobyła nóż z kapsy jego, kamyk ś niego urznuła i tak króla Arcyjana ze sklepu wypuściła, i tak się do gromady ześli, kamyk wziana a pomyślała sobie:
Z ty go pałacu, z tygo królestwa aby sie stały wielkie skały, lasy rozmanite, krzewie".
Wtedy z królem Arcyjanem za morze pociągli.
August król przecucił i ociec jego bardzo we wielkich dziwach, że w lesie ostał leżeć między skałami. Tak się ociec jego, ten szwigerfater, bardzo rozgniwał:
Nieszczęśliwy człowiecze, cóże ja przy tobie doczkał. Miałech szumne izby, szumne sklepy, bez cięch w lesie między skałami ostał leżeć.
Dał omurować w polu mur, a tam go dał, zięcia swego, za-
203
/
(
murować, jeny mu takie okienko ostawił, co tam koczka abo pies mogli wlezć. I tak się bardzo ten smucił w tym murze. Mówił piesek z koczurkiem do niego:
Panie nasz, nie smuć sie, my pójdziemy naszego kamyka szukać, ale musiemy przody na trzy lata życie szafować życie a picie.
Jak mu tygo nanosili, życie i napój, wtedy pośli do światu.
Tak przyszli do króla Arcyjusa, co go o jego rzeczy oszukał. Tak piesek zaszoł ku kucharzowi do kuchyni, a kocurek ten się meldował ku szafarzowi do masztalni; tam mieli bardzo mocka szczurów. A ten piesek bardzo dobrze kucharzowi służył, tak mu się bardzo podobał. Zaszoł kucharz ku szafarzowi:
Szafarzu, niesę wom nowinę: nadł mi się taki piesek ten mi je taki szczyry, że nie da żadnymu nic poruszyć.
Szafarz kuchafzowi opowiedział:
Mnie sie tyż tu znadł taki kocur, bardzo mi szczury bije. Przebyli tam u króla Arcyjusa trzy dni i trzy nocy. Wtedy
się na wieczór o ósmy godzinie ześli kocurek z pieskiem, mówili sobie:
Bracie, tu jest nasz kamyk mówił piesek kocurowi. Pada piesek kocurowi:
Jakoż będziemy robić? Kocur odpowiedział:
Ja bydę szczury bić tak długo, aż trefię na króla.
Tak kocurek te szczury bardzo bił, bardzo sie panu podobał i szafarzowi, tak bił ty szczury. Już był ich zabił trzy tysiące na króla nie trefił; jak drugie trzy tysiące zabił, zaś nie trefił; trzeci raz trzy tysiące na króla trefił. Król do kocura mówił:
Stój, kocurze, a nie bij, a mów, czego chcesz, a nie bij mi tyla wojska.
Ten król szczurski pisknon, przyleciało sztyry razy sto tysięcy szczurów, żaden go ni miał, tego kamyka; za to sie kocurek bardzo rozgniewał, jeżi przedtem bardzo bił, to potem jeszcze barży.
Zaś mówił szczurski król do kocura:
Stój, królu recyzu, a nie bij mi tyla wojska, bo swoje rzeczy dostaniesz.
204
Zaś pisknon przyleciało ich sześć razy sto tysięcy i jedyn chromy. Ten miał ten kamyk.
Tak ten kocurek bardzo był rad, że ten miał ten kamyk. Tak zaraz pieskowi tę sprawę meldował; kocurek mu powiedział:
Bracie, jakoż teraz z naszymi rzeczami będziemy robić? Powiedział mu piesek:
Jutro byndzie u naszego pana gościna; tam będzie kucharz miał rozmanita strawa na oknie, a ja będę bardzo dać pozór, a ty pódziesz na dwór, a będziesz sie do tego okna szkrobał, a ja będę na ciebie wyrczał.
To było wieczór o dziesiąty godzinie. Tak jak piesek kocurowi tę sprawę rozpowiedział, kocurek pieska usłuchnon. Kocurek wzion kamyk z białą sznurka, owinon pieskowi na kark a bardzo mu przykazał:
Dej, bracie, pozór na nasze zachy.
Wtenczas kocurek zaszeł na okno, a szkrobał po oknie, a piesek był w izbie z drugi strony okna. Wtedy kucharz się dziwał, piesek bardzo na kocurka wyrczał; wtenczas się kucharz rozgniewał, okno otworzył a mówił:
Alo fas go, tego paskudnika.
I jak byli oba od króla Arcyjusa wyśli, oba byli radzi. Przyśli ku wodzie, ku morzu, tak sobie dali rady. A już im się chciało bardzo jeść. Kocurek zaszeł do jedny chałupy, wlazł do komory i tam nieco wzion do pożywienia, tam się oba pożywili i jak uż mieli do wody lezć, mówił jeden drugiemu:
Bracie, dejma pozór na nasze zachy.
Szczęśliwie kocurek płynął, przypłynon na postrzodek morza, kamyk im do wody upadł. Mówili sobie, jak przypłynuli na
kraj:
Bracie, cóż teraz będziemy robić?
Tak chodzili oba kole krają a żaby chytali tak długo, aż trefili na żabskiego króla. Jak go dopadli, mówił im:
Stójcie, królowie, a nie bijcie mi tyla wojska, a powiedzcie, co żądacie ode mnie.
Pisknon, przyleciało ich sto tysięcy samych żab, żaden go ni miał. Pisknon po drugie przyleciało ich raz sto tysięcy. Pisknon po trzecie przyleciało ich dwa razy sto tysięcy i jedyn na
205
ostatku, co ten kamyk miał. Wtedy kocurek z pieskiem swoje zachy mile dostali; tak kocurek wzion kamyk a owinął pieskowi na kark, a bardzo z chancią ku swojemu panu bieżeli.
Prawie jak ku swojemu panu przyśli, pan był ostatek zjadł, ostatek wypił. Tak mu jego zachy odewdali. Pomyślał sobie zaraz:
Niech się ten mur w proch stanie, a ja aby już był na tym miejscu, kach sie ożenił, a ten królewski pałac jeżi był szumny, teraz niech jeszcze'je szumniejszy".
Tak co sobie pomyślał, zaraz się stało. Jego tacik bardzo był rad i jego świgiermuter, że z łasa i ze skał się zostało zaś takie szumne królestwo, jak było przedtym, a jeszcze szumniejsze. Tak jego ociec nie wiedział, co mu ma dobrego uczynić; tak najprzód pytał się ziańcia swojego. Odpowiedział mu ziańć jego:
Ojcze mój, najprzód zrobimy gościna.
Robili gościnę o dziewiąty godzinie. Tak byli wszyscy panowie na gościnę [się] zebrali i królowie. On wyszeł do ogrodu ze swoimi paroma zwierzątkami, z kocurkiem i z pieskiem, a wzion swój kamyk do ręki swoi, a pomyślał sobie:
Żeby moja pani za pięć minut tutaj była, ta, których ja naprzody ślubował".
Z ogrodu nie był miedzy gości swoich doszeł, pani jego za tabulą siedziała i z królem Arcyjusem. Wtedy jak król August przyszeł do izby, ona go nie poznała, ale on ją zaraz poznał, i tak sobie wydali wielkie gadki, tak wszytcy gadali.
Jak jedna powiedziała pani z ty gościny, która była Augusta króla przaciółka:
Co by tyż taka pani zasłużyła, co by swoim mężem pogardziła?
Królewna Augusta powiedziała:
Pani taka nie byłaby godna, jeny zapalić sąg drzewa w polu, a onę do niego wciepnąć.
Król August powiedział:
Jaką śmiercią se wyzwoliła, taką będziesz ginąć.
I dali sąg drzewa w polu zapalić, onę do niego wciepnąć i skończyło się. A król August ostał królem. Jezi żyją, to królują, a jezi ni, to ziemia gryzą tak jak my.
206
Jak król August został królem, kocurek z pieskiem przyśli na stół, mówili panu swemu:
Panie, wez miecz swój, utniesz nam obiema głowy. Bardzo się król August rozpłakał nad swoimi zwierzętami,
mówił do nich:
Wolałbych ja sam sobie głowę uciąć niż wam ale widział, iż to uczynić musi, wydobył miecz swój i ścion obiema głowy.
Wyleciały dwie białe gołębicy i siadła mu kożda na jedno ramię. Podziękowały mu i leciały prosto do nieba. No, amen.
I % ' % Ll.i,'. '" ' ." ":''!'
% %'..: ', '. -' - % % >
43. O latarnisku
%
Miała kobieta jednego synka. Więc ten synek dorósł do dziewięciu lat. Najena mu ta kobieta bydła dziesięć stuk i pasaj!" Więc on pasie bydło. Przychodzi taki stryk, a to był, ten stryk, carnoksięznik.
Cybyś mi ty, kobietko, nie dała tego chłopacka za swojego? Mam majątek wielgi, a ni mam go komu dać.
A dlacego, dam.
Ja mu przychodzę stryk*.
A dobrze.
Przydzies, matko, za rok, będzies widziała, w jakich on skołach będzie, w jaki nauce!
A dobrze.
I dała. Ten stryk go wzion. Idą lasami, idą, przychodzą do taki jaskini.
Ja cię tu pockam mówi stryk idz, tam będzie ogromne wesele i będą hulać, i pić, i panowie wieldzy tam będą. Nie zabawiaj się i prędko wychodz z ty jaskini, ino wez to latarnisko z kraju.
Ten chłopak posedł, przygląda się: hulanka strasna, muzyka, drzewiny są, na tych drzewinach te dyjamenta powiązane, świeci
207
się, bogactwa strasne. Narwał se do zanadrza tak kole pięćdziesięciu tych kulek, dyjamentów, wzion to latarnisko i myśli wychodzić, jako mu stryk się kazał prędko powracać. Zawołał go z gości jeden:
Na ino, synecku, wypij.choć kufelek wina!
Wypił ten synek, położył se to latarnisko przy sobie i usnon. Spał rok i sześć niedziel. Ten stryk przy ty jaskini rok cekał, a juz tych seści niedziel ni mógł się dockać. Wychodzi ten synek z tą latarnią i przy sobie miał te śliwki takie ładne, ale się jeść nie dały, bo to były dyjamenty.
A, mój Boże powiada wyprowadziłeś mię, stryku, dobrze! Gdzie ja teraz biedny pódę? Skądem przysedł, tam pódę.
Posedł nazad do matki. Przysedł, ta w płac nad chłopakiem. Od tego, kaj leżał, ogniło to wszyćko na nim.
I tak cię to stryk przyodział?
Moja kochana mamo, anich stryka nie widział. Kazał mi stryk iść do taki jaskinie, ani stryka, ani nikogo, idę nazad do domu, inoch się troseckę przespał.
Ale co ty gadas, ciebie ni ma juz rok seść niedziel!
Ech pada ja nie wiem.
Wziena to latarnisko od niego, ten nieznajomy owoc, wrzuciła do skrzyni i było tak [jak oyło]. Najena mu zaś na powrót dziesięć stuk bydła i pasaj tak, jageś pasał".
Chłopak swoim porządkiem pasie. Przychodzi kupiec, Zyd, starozakonny.
Ni mas, kobieto, co na przedaj ?
A mam takie we skrzynce kulecki.
Pokaz ino! Pokazała.
Wiele chces za to? Pada:
Sto rubli.
No, pięćdziesiąt tobym ci dał.
Kiedy dajes pięćdziesiąt, das ty tu i więcy" pomyślała sobie baba. Dał sto rubli, wzion jedne kuleckę. A powiada ta kobieta:
208
Mój Boże, mam z pięćdziesiąt tego, to ja mam wielgie pieniądze! Na jutrzejsy dzień, synek, nie pozenies bydła.
A cemu, mamo?
Oj, nie, pódzies do skoły!
Posedł do skoły, ucył się bardzo pięknie. Jak się juz dobrze tak przećwiczył a ta matka sprzedawała se tak po ty jedny kulce wtedy owdy, a bardzo toto miała w obserwacyi więc było to do ty skoły dobrze trzy wiorsty, przesedł jedne klasę, drugom, aze i do trzeci się dostał. Było to ciemno chodzić do domu, biere to latarnisko i pada:
Otrzyjcie mi tez, matko! A z tego latarniska pada:
Cegopotrzebujes?
Oto ja potrzebuję, żebym się ożenił u cesarza.
A ozenis się!
Ale powiada [głos z latarni]:
Napis liścik, dej tam ze dwie kulki lub trzy do tego liścika i poślij do cesarza.
Chłopak napisał list, włożył te trzy kulki, zapiecętował i odesłał do cesarza. Odbiera cesarz ten list, przezrał.
Jescem takiego podarunku nigdy w życiu nie dostał. Aleć to jest prostego stanu chłopak!" rozmyślał cesarz, nareszcie odpisuje: Jeśli wojska postawis na plac tyle, co ja każę, to mozes moim zięciem być".
Odbiera ten list ten chłopak i idzie do latarniska pytać się.
Trzy razy postawimy więcy wojska, jak on ma, cesarz! Umówili się, na którą godzinę mają stawić to wojsko, on se
swoje, król se swoje, ten na tę stronę, ten na tę. Król się wyląkł:
Nie jestem w stanie jego wojska zwyciężyć, przyjmuję za zięcia.
Jak go przyjon za zięcia, rok mieskał z ojcami, było mu niedogodnie. Posedł do latarniska i pada:
Ja chcę mieć pałac swój, osobliwy, wysadzany dyjamen-tami, jakiego ni ma w cały Uropie świata!
A lacego nie?
Zęby mi na jutro, na rano, ten pałac stanon: okna wsyć-
14 Księga bajek, t. i
209
kie dyjamentami wybite, ino jedno okno naprzeciw ojca i matki to niech będzie zwycajne.
Rano wstaje król i królowa, zobacują taki pałac piękny i dziwują się:
Co my też zrobili, co to jest za jeden, co on poradził za jedne noc taki pałac wybudować? A dlacegóześ juz, zięciu, tego jednego okna nie kazał wybić dyjamentem?
A dlatego, tato, niechże mi tata aby tyle dospomoze!
Oj, mój zięciu, gdyby ja ci chciał to okno tak wyzłocić, musiałbych pół kraju zniscyć!
Ano dobrze. Pada do latarniska i w tej chwili juz jest zrp-bione. Przesedł jakiś cas, nazjezdzało się panów duża, pośli sobie na polowanie. Ten stryk przychodzi, ubrał się za dziada:
Moja pani mówi do zony królewskiego zięcia prosił-bych tez o jakie latarnisko. Juzech tez ciemny jest, ni mogę do-zryć.
Ta królowa powiada:
A dać mu ta to latarnisko!
Dali mu. Otwiera do nij, z latarniska pyta się:
Cego potrzebujes, carnoksięzniku?
Tego potrzebuję, zęby ta królowa i ja, i ta kamienica stanęła, gdzie wiatr nie dowieje, słońce nie doświeci, a miesiąc nie dojzry.
Stanęła. Przychodzi z polowania zięć ni ma nic. Biere go ten król i ta królowa, tego zięcia, pod sąd.
Gdzieś moje córkę utracił?
A dziouska taka mała została i chłopasek jeden, tego zięcia. Ten król nic, ino go zgubić i zgubić. On się prosi:
Na miłość Boską, niech mi tata daruje i mama, przecież ja będę posukował swoi zony.
Uprosił się. Posedł i idzie. Idzie takimi lasami strasnymi. I świeci się w lesie, przeblask, łuna taka jak od ognia. Przybliża się ku temu ogniu, jest trzech takich ludzi i tak se rozmawiają, co który umie i co ma:
Ja mam buty takie, co raz kroknę, mila. A on zięć królewski pada:
Eh, mój Boże, tego mi trza, tego!
Ten drugi pada:
Ja mam taki płasc, jak się odzieję, nikt mię nie widzi w nim.
Ten trzeci:
Ja mam taką capkę, gdzie mię każę ji prowadzić, to mię zaprowadzi.
Wtencas se pojedli, za dużo se podpili usneni. Ten podciągnął pięknie do nich, po lekku, wzion sobie te buty i ten płasc, i capkę. Jak sobie wzion, jak obuje, powiada:
Nie boję się nikogo! Juz mam to, co mi potrzebno. Wtencas, jak zacon iść, posedł do Wiatru. Więc pyta się tego
Wiatru o swoją zonę.
Eh powiada Wiatr widział ja, widział, jak toto sło, ale ja ci doradzę. Żebyś trzysta lat zył, dońść nie poradzis na własnych swoich nogach, aleja bych ci doradził, idz do Słońca się pytaj, do Słońcowy matki lub do Słońca. Ja cię wezmę do Słońca, to on widzi, bo on jest wysoko, to on wie, gdzie ten dom mógł stanąć i to mieskanie. Idz pomału, a ja ta wyjadę trzeciego dnia za tobą, weznę cię na wózek i pojedziemy do Słońcowy matki lub do Słońca.
Ten zięć królewski jak się wysforował, jak zacon biegnąć razno, co krok to mila. Wiatr wyjechał trzeciego dnia, pomałutku se pocynał: dyć go ta na miejscu zgoni. Jedzie, jedzie, nie widać. Straśnie mu dziwno, co się stało.
Ja go powinien w ty chwili dogonić, to jest niecłowiek! Popuścił na wózku tęgo i dogonił.
Teraz tu będzie twoja śmierć, bo ja skody tyle porobił po świecie, zamki, pałace, kościoły pozrywał, ledwiech cię dogonił.
Mój panie powiada ja jestem cłowiek.
Jak to jesteś cłowiek Wiatr mu mówi gdybyś był cłowiek, to byś usedł najwyzy siedem mil dziennie, aleś ty jest pokusa widać.
On mu powiada, w jaki sposób butów dostał.
No, toś mię powinien cekać, takim warunkiem. Ale go przeprosił.
Siadaj na wózek!
211
Jak siadł, jak rusyli do Słońca ni ma Słońca w domu (zajechali sobie prawie na noc), ino matka Słońcowa. Skłonili się bardzo pięknie i opowiadają ten sposób.
A powiada Słońcowa matka uważaj, co j a ci powiem: więc jak mój syn przyjedzie na wiecór, to on może widział.
Przyjechało Słońce, syn przyjechał na wiecór, ukłonili mu się pięknie i opowiadają mu.
Och, moi koledzy, ja tak dużo nie widzę. Jest to dniem, chmury mi zaciągają >AC, ja daleko nie dozrę przez dzień, jest to daleko dużo cisej w nocy. Jedzcie wy do Miesiąca, to on może widział.
Pojechali do Miesiąca. Zajechali na godzinę cwartą po pół-nocku, zaburzyli, otworzyła Miesiącowa matka, ukłonili ji się.
Pockajciez, jak syn przyjedzie za dwie godziny, na szóstą, to może syn wie o tym.
Więc przyjechał ten syn Miesiąc.
Wiedziałem, o co wy mi meldujecie, ale ja tam nie dozrę w to miejsce. Tam miesiąc nie dozry, słońce nie doświeci, a wiatr nie dowieje, kaj ona jest. Ale poproś tego Wiatra, poproś go bo ty nie jesteś w stanie za trzysta lat dojść zęby cię dowiózł blizy tego miejsca, tych otchłaniów, kaj jesce ma prawo.
Dojechał ten Wiatr, dopóki miał prawa.
No złaz, bo ja juz prawa dali jechać ni mam. Dam ci taką flaseckę, żebyś mu dał do warzy, do potrawy jego lub do trunków. On uśnie, a ta zona twoja odepnie mu tę latarnią, może ci ją oknem podać, bo ona nie występuje nikaj z tego pałacu, a on tę latarnię nosi na plecach, na rzemieniach ciągle.
Więc zasedł w to miejsce, patrzy jest pałac. Ubrał się za ogrodnika, więc pytają go się:
Coś ty jest za jeden?
Sukom służby.
Ja bym cię namówił do służby ten carnoksięznik tak mówi.
A on zięć królewski juz tę latarnię juz widzioł na nim.
Ale umies ty kole ogrodu robić?
A umiem, ja jestem pierwsy ogrodnik.
212
A dobrze.
I namówił go do służby. On w ogrodzie robi. Blisko pół roku wysło, a sygnet miał jej i, a ona miała jego, ta pani, jego własna zona. Przychodzi sobie ta zona jego na spacer do ogrodu, ten tu brodę ma strasną juz, robi rydlem kole drzewino w, obryja, po-kopuje, kwiatki sam sadzi.
Dej Boże scęścia! On odpowiada:
Dej Panie Boże!
Skądeście wy, ogrodniku, z jakiego powiatu, z guberni?
Eh, moja pani, ja z daleka, ale pada patrz pani, o! Ona tu patrzy, a sygnet jeji, jeji imię na jego ręce. I powiada
ji w taki sposób:
Ah, niescęśliwa zono kochana, coś zrobiła dobrego, ześ ty takiemu carnoksięznikowi latarnisko dała!
Och pada mój kochany mężu, a wiedziała ja to, ze to latarnisko tak dużo stanowi? Słówko do niego przemówię, wsyćko się stanie.
Powiada mąz:
Mam jesce sposób do tego. Przyjechał ja z Wiatrem i mam taką flaseckę, żebyś mu ty wlała do jego tronku, jak będzie pił, to on uśnie. Wtencas byś mu to latarnisko odpięła z piec i oknem byś mi je podała. A ja będę to tam ocyscał za oknem okiennice, tam to wsystko będzie bardzo pięknie.
A, zgodno.
Wlała mu, on usnął i wziena odebrała. Otwiera do ty latarnie:
Cego potrzebujes, najjaśniejsy cesarzu?
Tego potrzebuję, zęby nazad stanęła moja zona i ja, i ta kamienica w tym samym miejscu, gdzie była.
Zaraz odpowiedziało:
Właz do kamienice!
Wlazł do kamienice, równo z wiatrem posło. Rano wychodzi cesarz i cesarzowa, ci ojcowie jejich, kamienica stoi. Cesarzowa biere dziouchę za rąckę, cesarz biere chłopaka do ojców, do zięcia i do córki swoji. Uciecha okropna i opytanie, skąd się co
213
zrobiło, z jakiego powodu i co, jak. Okropnie radzi, nadzwycaj, bal z tego haniebny wyprawili, ze im się wróciła córka i zięć. Te dzieci ukochali jak najpiekni ci ojcowie.
Przysło za rok, obrał się za dziada ten stryk, prosi o latarni-sko. Do latarniska posła królowa, pyta się:
Co to za jeden? Odpowiada ji z latarniska:
To jest carnoksięznik, to jest ten sam, który nas juz raz wykradł stąd.
Posyła królewska córka po swojego męża, aby on się wypytał tego latarniska, co z tym strykiem zrobić. Odpowiedziało mu latarnisko:
Do siedmi drzewa: bukowe, dębowe, sosnowe, do siedmi drzewa, a innego gatonku, uwiązać przy dębie i siągami obkładać i palić. Ten popiołek zgarnować do kupy i na ciekącą wodę pus-cać, zęby popiołek popiołku nie dogonił, boby jesce ten stryk dwa razy młodsy był jak jest, i zgubić go, zęby on nam więcy razy przeskodą nie był. I koniec. ?
44. Diabeł i dobosz
Był to jeden tambor przy wojsku, a miał złego kapitana. Kapitan ten chciał, żeby on miał dobry bęben, a nigdy mu nowej skóry nie dał, tak że ten musiał ten bęben komiśny łatać, a sobie sprawił nowy bęben za swoje pieniądze. Jak się jego lata służby skończyli, tak on idzie na urlop. Oddaje komiśny bęben i wszystko, co się należy, magazynierowi, a swój nowy bęben bierze ze sobą na plecy, na swoje ubranie, i odchodzi. Idzie on, idzie, i zaj-szedł w wielgie lasy. Myślał, że je przejdzie. Ale go tam noc zaj-szła. Markotno mu było, bo szedł sam. I zdniął z pleców swój bęben, i zaczął na nim wybębniwać marsza, żeby mu się lepiej szło. Na to hasło przylatuje do niego jakiś człowiek i mówi:
Podoba mi się to, że ty masz takie narzędzie, co tak głośno w nie bijesz, że aż po całym lesie słychać. Daj mi ty to narzędzie
214
i naucz mnie tak robić, jak ty, a ja tobie dam laskę taką, palicę, że co zechcesz, to będziesz miał.
Dobrze. Ten tambor włożył na diabła [bo był to diabeł] pan-talir, zawiesił na nim bęben, pokazał mu, jak się to robi, i troszkę go pouczył bębnić. A diabeł dał tamborowi laskę. A ten się go pyta:
Widzisz, ja cię pouczył, a teraz ty mi powiedz, co ja mam z tą laską robić.
Diabeł na to:
Jak ci się czego zachce, to tylko tą palicą durkniesz do ziemi, a tam ci się zapyta coś: Co potrzebujesz?"
No i diabeł wziął bęben i poleciał, a tambor został z palicą w lesie i zaczął się turbować, co on to takiego zrobił.
Przypomniał sobie, że trzeba tą palicą do ziemi durknąć. I durknął. A tu z palicy wyskoczył człowiek i pyta się:
Co potrzebujesz? A on mówi:
Potrzebuję bryczkę, parę koni i furmana świadomego drogi, żebym sobie jechał jak pan.
I tak się stało. Stała bryczka i konie z furmanem i ten sobie siadł, i pojechał. I przyjechał do jednego miasta, zajechał do jednej traktyjerni. Tam sobie najął stancyję i mieszkał. Skoro mu brakło pieniędzy, to palicą w ziemię durknął, a diabeł, co z niej wyleciał, przynosił mu, ile potrzebował. I już nie był on jako tambor, ino jako pan. Była tam mała dziewczynka służąca. Ta mu usługiwała, przynosiła mu jeść, łóżko mu słała i wodę przynosiła i za to co dzień dostawała reńskiego.
Ten pan poszedł sobie jednego razu na spacer po mieście. I spodobała mu się królewska córka, która także na spacer wychodziła. Jak przyszedł do swego mieszkania i wszytcy domowi posnęli i drzwi pozapierali, to ten swoją palicą durknął do podłogi. A z palicy wyskakuje diabeł i pyta się, jak zawsze, co potrzebuje. A ten mu powiada:
Potrzebuję królewskiej córki, żebyś mi tu zaraz, i z łóżkiem, przyniósł ją.
Ten diabeł zaraz mu ją przyniósł i z łóżkiem przez okno. (a było duże). Ten pan śpi z nią całą noc. Nade dniem, tak na godzinę
215
przed świtem, durknął znów palicą do podłogi, a diabeł odniósł
królewnę z łóżkiem do zamku. Rano powiada królewna do matki:
Mamo, w nocy jakaś mnie bida wzięła i zaniesła do jednego pana, i musiałam z nim spać.
Pytają jej się, gdzie. Może ona pozna. Nie, nijak ona nie wie. Więc nauczyli ją, co ma robić. Narychtowali jej do łóżka saganik z farbą i szczotkę mularską i zapowiedzieli, żeby nie spała, i jak ją będzie niósł diabeł albo wsadzał przez okno, żeby tą farbą na murze koło okna namalowała krzyż. Nadeszła noc. Kiedy już wszyscy posnęli, ten pan znowu po nią posłał i diabeł mu ją przyniósł, a ona ten krzyż tam naznaczyła. Nade dniem znów ją ten pan przez diabła odesłał, ale popatrzywszy się po murze dostrzegł ten krzyż. Więc durknął palicą do podłogi, a diabeł się pyta:
Co chcesz?
A to idz do każdej kamienicy i zrób koło każdego okna taki sam krzyż, jaki tu jest.
Diabeł poleciał i tak zrobił. Jak się rozwidniło, tak ten król wysłał patrol szukać, gdzie by ten krzyż był. Patrol patrzy, a tu jest krzyż na każdym domu. Wrócił i to opowiada. Jakże tu wszystkich anhaltować? Nie ma co robić! Ale radzą znów tej królewnie, jak ma się znalezć. Dali jej mąki ćwierć, żeby sypała po drodze, a najwięcej koło tego okna, przez które ją będzie niósł. I tak się stało.
Następnej nocy znów pan po nią posyła diabła, a ona przez drogę tę mąkę sypie. Jak się wyspał, odesłał ją pan i patrzy się, że przed oknem dużo rozsypano mąki. Tak on tak samo wszędzie kazał temu diabłowi zrobić. Patrol znów widzi, że przy każdym domu i na każdej drodze jest mąka. Teraz nie wiedzą, co robić. Ale mówią jej:
Oto wez farby czarnej z sobą i nafarbuj mu koszulę.
I tak zrobiła, gdy diabeł ją przyniósł. Ale raniutko, jak ją pan odesłał, patrzy się przez okno na ziemię i na mur nie ma nic. A po sobie wcale się nie przyglądał. Poszedł do łóżka i śpi. Król wysłał patrola, żeby do każdej kamienicy o jednej godzinie wszyscy razem wtargnęli, więc wejszedł i tam do niego patrol.
216
I każą wstać, i rewidują go, i akuratnie ten znak czarny jest, co ona zrobiła.
I wzięli [go] do króla, tak w tej koszuli. A król każe jego za to spuścić i przykuć do suchej studni, i tam wszystkim kucharkom z miasta lać na niego pomyje. A warta tego pilnowała. No i niosą, i leją na niego te pomyje. Nawet kazali i tej dziewczynce, co mu usługiwała. Ta mała przychodzi i nie leje, tylko go się pyta, co on tam robi i jaką mu radę dać. A on powiada do niej:
Moja kochana, tam w moim łóżku jest palica. Wez koło siebie tak ją przypasz, żeby nikt nie widział, i jak przyjdziesz jutro z pomyjami, to mi tę palicę spuść, a ja ci za to odwdzięczę.
Na drugi dzień przychodzi ona najraniej z pomyjami i z tą palica i spuszcza mu ją nieznacznie do studni zamiast pomyjów. A on, że nie mógł ręką ruszyć, bo je miał przykute, tylko nogą ją podniósł i durknął do ziemi. A diabeł i do studni przylatuje.
Co potrzebujesz?
Potrzebuję, ażebyś mnie tu wyniósł z tej studni, a przyniósł tu i wsadził, i przykuł samego króla, tak jak on mnie zrobił.
No, ten jego wyniósł na bezpieczne miejsce, a króla złapał na spacerze chodzącego i tam go przyniósł, i przykuł w studni przy tych pomyjach, co już po same pachy nalali. Ale nie wiedzą we dworze, gdzie się król podział. A te kucharki wciąż te pomyje leją. A król woła na nie i prosi się, żeby nie lali, bo to on tam siedzi. Dali znać do królowej, AC je król w domu, bo on ze studni się odzywa. Przyszła królowa i dworzanie i poznali, że naprawdę król tam siedzi. Chcą go wydostać, ale nie mogą, bo przykuty i diabeł go pilnuje. Ale każe król, żeby go, tego tambora, koniecznie poszukać i żeby go przeprosić za to, co z nim zrobił. A po mieście chodzą i głoszą, że by się taki znalazł, co króla wypuści, to dostanie za to nadgrodę. A on pan durknął palicą do podłogi, a diabeł króla wyniósł. Wtedy król zapowiedział, że ten, kto to zrobił, kto taki jest, żeby przyszedł, że król ręczy mu słowem, że mu wszystko złe daruje i jeszcze go wynagrodzi, że go wypuścił. Tak ten przyszedł i królowi się zwierzył, że to on taki jest majster, ale mu palicy nie pokazał. Za to wszystko jeszcze go [król] ożenił ze swoją córką.
217
45. O dobrym bracie
Jeden chłop mniał trzech synów. Długo się wsyscy przy ojcu chowali, jaz razu jednygo pejdają:
Pódzma tera w świat, to się num przemieni scęście.
Wzieni i pośli, ale idą, idą, a tu stoi pałac. Zaśli do tygo pałacu, a w nim nikogój ni ma, tyło tamój trzy królewny były w zaklęciu. Wchodzą do jedny izby, a tamój na stole stoi jadło i picie. Najedli się, napili, ale najstarsy powieda:
Jeden z nas musi wyjrzyć na kunie.
Posedł najmłodsy kuni ni ma. Ale niedaleko od tygo pałacu stojała stajnia. Mówi on sobie:
Mozę ony są w ty stajni?
Zajrzał, a kunie są powiązane i przed kozdym kuniem stoi kubeł wody i owies w toku. Posedł zara ze stajni do pokoju i powiedział swoim braciom całą rzec, ale oni mówią do nigo:
To dobrze, kiedy tak się stało, ale musi z nas jeden iść na wartę do kuni, zęby złodzij ich nie ukradł.
Posedł najmłodsy. Nadchodzi dwunasta godzina w nocy, ale tocy się stóg siana prosto na nigo. Przeląkł się i woła:
Kto tu? az do trzech raz bo będę strzelał! Stóg mu odpowiedział:
Nie strzelaj do mnie, będę ci przygodą*!
Idzze sobie z Bogiem!
Ten stóg, co sedł, to była jedna królewna i ona sła jem syko-wać jedzenie. Dał Pan Bóg dzień. Bracia powstawali, mają je-ścia pod dostatkiem, najedli się, napili, pobawili się trochę i dał Pan Bóg południe, a niezadługo i wiecór.
Do kuni na noc na wartę idzie średni brat. Ale nadchodzi dwunasta godzina, tocy się stóg siana, a to była druga panna, co jem sła sykować jadło, i tak samo jak pirwsa z najmłodsym bratem, to i ona z tym się tak rozmówiła.
Tak samo się stało i z najstarsym bratem na trzecią noc. Odtąd juz więcy nie chodzili na wartę i mnieli co jeść i pić, i kunie same stojały, i mniały co zryć, i wodę do picia.
Siedzieli ci bracia w tym pałacu ze trzy tygodnie i ten najstarsy powiedział do tych dwóch:
218
Dobrze nam się dzieje, moi bracia, jeno z tym niedobrze, ze nam ogromnie nudno, bo nic zywygo się nie okazuje. Posie-dziem jesce parę dni, jak się nam nic nie pokaże, to pódziem dali w drogę.
Posiedzieli te parę dni. Ale jednygo razu wysły trzy panny, takie ślicne, ze trudno znalizć takie piękne. Straśnie się one spodobały tym braciom i byliby się z nimi pożenili, ale tym pannom nie wolno było wychodzić za mąz, bo jesce nie były dobrze wybawione z zaklęcia.
Jak juz ci bracia mnieli odyńść, każda z tych panien dała któremuś z braci podarunek. Najstarsa najstarsemu, średnia średniemu, a najmłodsa najmłodsemu. Najstarsa swojemu dała taki płasc, co jak się kto nim odzieje, to go nicht nie widzi. Średnia dała swojemu taką sakiewkę, co jak nią trząchnąć, to z ni wyleci dukat. A najmłodsa swojemu dała złoty zegarek.
Pożegnali się ci bracia ze swoimi pannami i pojechali w drogę. Ale jadą, prec jadą, przyjechali do ogromnygo boru i w środku boru były drogi rozstajne, i oni powiedzieli do siebie tamój:
Tera się rozejdziemy, kozdy w jensą stronę.
Zaraz na wysokalki sośni powyrzynali nożykiem kozdy swoje imnię* i nazwisko i jeden posedł jedną drogą, drugi drugą, a trzeci trzecią.
Idzie ten najmłodsy, idzie, ale stoi pałac przy drodze i w tym pałacu mnieska ślicna królewna.
Wstąpił on do tygo pałacu, siedział w nim kilka dni i tak mu się spodobała ta królewna, ze chciał się z nią żenić. Ale zaprosiła go ta królewna grać w karty. Jak zaceni grać z sobą w karty, on przegrał juz i piniędze wszystkie, co mniał, i nawet ten złoty zegarek, co dostał. Przestali grać w karty i dopiru zal mu się zrobiło za ten zegarek, i powieda do siebie:
Pódę ja do średnigo brata, to on mi da ty sakiewki: jak trząchnę, to wyleci dukat, to ja odegram ten zegarek.
Znalazł onygo brata. Jak zacon go prosić o sakiewkę, wzion i pozycuł mu. Przychodzi do tygo pałacu, a królewna woła go zara do grania, on z wielką chęcią zgodziuł się. Grają cięgiem, grają i on prec przegrywa. Nadsedł wiecór, ta panna kazała zara
219
posłać mu łózecko. On po kolacyi układł się w nie, a sakiewkę włozuł pod poduskę pod głowę.
Królewna w nocy zawołała krawca i kazała mu usyć taką sakiewkę, jak mniał pod głową. Jak krawiec usył ją, wziena tę nową włożyła mu pod głowę, a starą wyjena i schowała.
Dał Pan Bóg dzień. Kawalir wstał, umył się, zjadł śniadanie, ale królewna nic więcy nie dała mu robić, tyło zara wziena karty i woła go do grania. Posedł on do łóżka po sakiewkę, wyjon ją spod poduski i zacon grać. Grają, grają, ale on przegrał. Trząch-nie raz sakiewką nic nie wylata. Drugi raz tak samo nic nie wylata. Pomiarkował zrazu, ze to królewna mu wziena tę sakiewkę i mało co nie zemglal z żalu.
Wysedł z pokoju i westchnął tak sobie:
. Mój Boże, ostatnim sposób mojemu bratu utraciuł!
I z płacem wysedł z tygo pałacu.
Idzie drogą a płace, ale naraz mówi sobie:
Pódę ja do najstarsygo brata, to on mnie pozycy tygo płas-ca, co jak się nim odzieję, to mnie nie będzie widać. Jak będę mniał ten płasc, to odbierę i sakiewkę, i zegarek.
Posedł i nalazł swoigo najstarsygo brata. Jak go zacon prosić o płasc, brat nie mógł ścirpić i dał mu onygo płasca. Idzie nazad do tygo pałacu i Boga prosi, zęby mógł odebrać oną sakiewkę.
Bo inacy pejda to bym i drugiemu bratu ostatni sposób utraciuł.
Nareście przysedł do tygo pałacu i wsedł do pokoju, gdzie któlewwa siedziała, ale przykrył się płascem. Zamiast cm mc me mówić, coby prędzy odebrał swoje rzecy, on ni mógł ji ścirpić i przemówiuł tak:
A kuku, a mnie panna nie widzi! Królewna zara krzyknęła:
Mój kochany, pokaz mi się!
I tą rażą ni mógł ścirpić, zdyjon płasc z siebie i pokazał ji się. Ona zara wziena karty i prosi go do grania. Z początku nie chciał, ale jak zacena go wywabiać, zgodziuł się i usiedli do grania. Grają, grają, juz nadchodzi wiecór. Ona kazała mu posłać łózecko. On się układł i usnął, a królewna zara pojechała po kraw-
220
ca, przywiezła go, kazała mu usyć taki sam płasc, jak ten chłopiec mniał, prawdziwy mu wyjena spod głowy, a ten podłożyła. Ale on, jak tyło wstał, zara poznał, ze to nie ten płasc, co mniał. Wysedł z pokoju i płace. Wysedł na drogę i mówi do siebie:
Juz tera to chyba się powiesę!
Idzie się wiesać do łasa, a w lesie na samy drodze płynie rzyc-ka. Skocuł przez nią, nogę jedną umacał w ty rzycce i ciało wcale mu z ty nogi obleciało. Idzie dali, patrzy, a tu płynie druga rzycka. Myśli sobie:
Nie przeskocę, zawse musę w wodę wpaść choć jedną nogą, ale chyba wpadnę tą chorą nogą".
Skocuł i jak umocuł tę chorą nogę, zara mu na ni ciała narosło tyla, co i pierwój mniał. Pociesuł się, ale idzie dali w las. Juz mu się trochę jeść zachciwało. W lesie stoi ślicna jabłonka i ma na sobie ogromne jabłka. Urwał on sobie jedno i drugie, zjadł oba i wyrosły mu dwa rogi. Zmartwiuł się tym straśnie i gada:
Cóz ja tera będę jak bydlak!
Posedł jesce dali w las, patrzy stoi gruska, a na ni straśnie gruski duże. Urwał on dwie i obie zjadł, i oba rogi odraz mu obleciały. Jak mu te rogi obleciały, pociesuł się i nie chce się juz wiesać. Ale mniał przy sobie parę grosy i posedł do mniasta, kupiuł sobie dwie chustki i dwie flaski. Wróciuł się nazad do ty go lasu, narwał w jedną chusteckę jabłek, a w drugą grusek, a we flaski ponacirz-kał z obuch rzycek wody, i ty, co od ni ciało oblata, i ty, co narasta. Zaraz wzion zawróciuł się w drugą stronę i posedł do tygo mniasta, gdzie ta igo królewna mnięskała, co to mu i zegarek, i sakiewkę, i płasc zabrała.
Porozpowiadał wsystkim, ze ma takie iabłka i gruski, jakich ni ma w całym mnieście. Ludzie zara domeśli o tym do królewny, ze jeden cłowiek ma na sprzedaż takie gruski i jabłka, jakich ni ma w całym mnieście.
Król posłał pokojówkę kupić tych grusek i jabłek. Jak pokojówka kupiła i przyniesła, oboje państwo zaceni jeść i zjedli po dwa jabłka, i zara wyrosły jem po dwa rogi, byli jak bydlaki z rogami, ni co raz to jedno drugie uderzyło, ale straśnie się wstydzili, bo nie mogli wyjechać, boby się ludzie z nich śmnieli.
Ale nalazł się taki, co obiecował, ze te rogi może jem pozdyj-
221
mować, a to buł ten sam, co przedał pokojówce te jabłka, a grusek nie chciał przedać. Król się uradował i tyle mu nadawał pinię-dzy, co sam chciał. Posłali po nigo karytę i przyjechał nią do pałacu. Wzion z sobą gruski, zawołał królewny do drugigo pokoju i kazał sobie przyniść bat. Jak mu przynieśli, jak zacnie ją bić, ale mówi do ni:
Panna ma jakąś cudzą krzywdę na sumnieniu!
Wzienam jednemu panu złoty zegarek odpowieda ona jemu.
A niech go mi tu panna przyniesie!
Królewna przyniesła. Dobrze, juz ma jedną rzec. Położył ją na ławie i bije ją tym batem, o, bije, naraz ustał i gada:
Panna jesce komuś coś wziena, bo te rogi nie chcą oblecić! A ona mówi:
Wzienam jednemu panu taką sakiewkę, co jak nią trzą-chnie, to z ni wyleci dukat.
Niech mi tu panna ją przyniesie! Królewna i sakiewkę przyniesła.
,,0, dobrze myśli sobie juz mam dwie rzecy, ale brak mi jesce jedny".
Połozuł ją jesce i bije. Jak ją wybiuł dość, mówi:
Panna coś komuś jesce wziena, bo te rogi nie chcą oblecieć!
Wzienam jednemu panu taki płasc, co jak się nim odzieje, to nicht go nie widzi.
Niech go tu panna przyniesie! Królewna i płasc przyniesła.
Dobrze myśli sobie. Tera mum wsystko" ale dał ji jesce parę batów i polał ją tą wodą, co ciało od ni oblata, i ciało z królewny obleciało do cysta. Pózni polał ją tą wodą, co ciało od ni narasta, i ciało tak na królewnie narosło, jak wpirw miała.
Dał ji potem dwie gruski zjeść i ji ojcu i rogi im pooblatały.
Król mu nadawał dużo piniędzy za to i takim sposobem odebrał ji wsystkie swoje rzecy i dostał tyla piniędzy, co chciał.
Odsukał swoich braci, pooddawał im to, co popozycał. Grzec-nie im podziękował, ze byli tacy dobrzy i nie bojeli się pozycyć mu swoich ostatnich sposobów, a sam kupiuł sobie ziemnie i mniał się dobrze do samy śmirci.
222
46. O dwóch synach mądrych i trzecim głupim
Był król, co miał córkę. I nie chciała się roześmiać do niko-goj, i powiedział tak: kto się obierze i śtukę taką zrobi, zęby się roześmiała, to on ją z nim ożeni i całe odda królestwo.
Ale obrał się jeden ojciec, co trzech synów miał, dwóch mądrych dzieciuchów, a trzeci głupi. Mądry, starszy, mówi do ojca:
Tatulu, dajcie mi chleba i syra, pójdę ja do boru i obmyślę sobie co takiego.
Ojciec mu dał i on posedł. A dziadek do niego przychodzi (to był Pan Jezus) i powieda:
Moje dziecko, co ty tutaj będziesz robił? On:
A bo ja wiem? Dziadek:
Daj ty mi kawałek chleba. A dzieciuch mu odpowieda, że:
Jak się przerobię, to zjem i som.
I dziadek posedł od niego. A ten dzieciuch zrobił sobie ki-jonkę (do chustów prać) i posedł przed ten pałac do tego króla. A ona (królówna) oknem wyjrzała i powieda:
Oj, głupi, żebyś podarował której kobiecie, toby miała czym chusty prać.
Tak dopiro on przychodzi do domu, do ojca, a ojciec się pyta:
!C roześmiała się? A on odpowie:
Ni, jesce głupim nazwała.
Tak się obiera drugi syn i tak samo, ze:
Dajcie chleba i syra, to ja co obmyślę.
I posedł do boru. Dziad do nigo przysedł i pyta się, co będzie robił, i prosi się chleba u niego, zęby mu dał. A dzieciuch odpowiada, ze:
Jak się przerobię siekierą, to zjem i sam!
I dziadek posedł od nigo. A on sobie dopiero zrobił maglo-
223
wnicę i wałek (do chustów maglować). I zasedł przed pałac, a ona królewicówna oknem wyjrzała i tak się odezwała:
O, głupi, żebyś której kobicie podarował, toby miała czym chusty wałkować*.
I przychodzi do domu nazad ten, do ojca, a ojciec się pyta:
!C się roześmiała? A on odpowie, ze:
Jesce mnie głupim nazwała.
A ten trzeci brat, ten głupi, siedzi na piecu i dopiro do ojca:
Dajcie wy mnie chleba i syra, to ja pójdę. A ojciec odpowie:
Ej, mądrzy nie zrobili, a ty byś, głupi, zrobił?
Ale mu dał chleba i syra i on dzieciuch trzeci posedł do boru. I dziadek do niego przychodzi i pyta:
Co ty, dzieciuchu, będzies robił? On:
Abo ja wiem? Dziadku, oto wisi torebka z chlebem i syrem na chojaku, to wezcie sobie, bo wom się jeść chce!
A dziadek mu odpowiada:
Nie, ty, dzieciuchu, jak się przerobis siekierą, to zjes i som. A potem dziadek mówi do niego:
Wyrób sobie taką nieckę AC cółno, coby mógł pojechać nim, choćby po suchym piasku, a do wiecora będzies miał przy tym roboty, to musis w karcmie przenocować, AC sobie wypijes co, AC tam zjes, to się układzies spać, a synkarce przypil, zęby do tego korytka twojego nie zajrzała.
A ta synkarka miała dziewkę, i ten dzieciuch usnon. Miarkują sobie, ze śpi, a une zewlekli z siebie obie spódnice i gonią pchły, i mówi synkarka do swoij dziewki:
Pójdzmy, to zajrzemy do tego cółna AC do korytka, co on tam ma!
Jak zajrzały, tak przyrosły obie do tego cółna. A on wstał rano i jadzie tym korytkiem, a uny obie za nim lecą, bo musą. A tu przy drodze jest sadzawka i kobieta pierze chusty, i zagięna się, i wyleciawsy z sadzawki bierze i bach! rznęna synkarkę w tyłek, a tu i ona przyrosła. Juz trzy ich leci. I przyjeżdża przed pałac. Jechał kole kuchni, a piekarz piekł ciasto, bez gatek, bo to gorąco
224
było w lecie, i z pomiotłem się uwijał. I jak wypadł na dwór, i zo-bacył, ze ony lecą z tym głupim w korycie, tak pomietłem rznon ich i przyrósł, i sło ich cworo.
Przed ten pałac zajechał dopiero ten dzieciuch, a ona oknem wygląda, ta królewicówna, i klapnęła sobie rękę w rękę, i roześmiała się:
Ha, ha, ha, to i nas piekarz tu jest! Potrzebny tam był! Tak dopiero ten król wyprawił wesele i głupi najlepiej skó-
rał, bo Pan Bóg jemu dopomógł za chlib ten, co mu dał, i wynagrodził. Chto niechytry, niezazdrosny, to Pan Bóg mu da.
47. Wdzięczni zmarli
Jedna wdowa miała syna jedynaka, bardzo go lubiała i chciała koniecznie dla niego majątek zbić, ale nie mogła co skąd począć, bo była bardzo biedna. Więc co chciała co bądz złożyć dla niego, jak dzie co zarobiła, nie mogła, bo jak kupiła żywności, więcej jej nie zostawało się jak trzy grosze. Już chłopiec miał trzynaście lat, a ona jeszcze nic nie zebrała, tylko te trzy grosze. Tak jednego razu ona powiada mu:
Już ja dla ciebie chyba nic nie zbiorę, kiedym dotąd nic nie zebrała. Na ci te trzy grosze i idz sobie w świat. Może ty lepiej potrafisz dorobić się czegoś.
Chłopiec wziął se te trzy grosze i poszedł. Zachodzi do miasta, w mieście nic takiego nie kupował, tylko kupił se za te trzy grosze świece, ale tylko świece kupił i piniędzy już nie ma. Idzie dali, idzie, idzie, stoi karczma pustkami. Wchodzi do tej karczmy, nie ma nikogo, pustki, tylko na ścianie wisi dwa potrety. Chłopiec wziął świece, te, co za trzy grosze kupił, rozłamał na dwa kawałki i jeden kawałek świecy przed jednym potretem postawił, a drugi przed drugim i zapalił. A sam wlazł na piec i położył się, i śpi.
Nic nie słychać, ale tak może przed północkiem, a to jak się zerwie szum, łoskot, taka szumrawa, że aż strach. Chłopiec przebudził się, patrzy, a to przyleciało trzy panów. E, takie zuchy,
15 Księga bajek, t. I
225
porządnie poubierane, a jak wlecieli, tak zara zaczęli nipać. E, tak wszędzie nipają, tu i owdzie, i zara poznali, że tu chłopiec jest, i wołają go:
Chłopak, chodz no tu!
Chłopak zlazł z pieca, przyszedł do nich i stał. Wtenczas oni się go pytają:
Który ty wolisz potret, czy ten, czy ten? Chłopiec powiada:
Mnie wszystko jedno, jak ten, tak ten. Ale oni koniecznie się go dopytują:
Powiedz, który dla ciebie jest lepszy?
Wszystko jedno powiada chłopak dla mnie ten dobry i ten dobry.
No, kiedy tak powiadają panowie to my ci damy coś.
I dali mu podarunki. Jeden dał mu złote strzelbę dubeltówkę, drugi skrzypce takie, że jak zagra na nich, to żeby kto i nie chciał tańcować, to będzie tańcował, a trzeci takie kamasze, że jak stąpi to wiorsta, a jak skoczy to mila. Chłopiec wziął podarunki, podziękował i poszedł. Ale idzie, idzie sobie drogą, jedzie pan karetą, zobaczył tego chłopca i woła go do siebie:
Chłopak, a chodz no tu! Chłopiec podchodzi, a pan pyta się go:
Gdzie ty tej strzelby dostał?
Bardzo się panu ta strzelba udała. Chłopiec odpowieda:
A to mnie jeden pan dał. Pan znów się go pyta:
Mozę by ty mnie ją sprzedał? Ja ci za nią dobrze zapłacę.
O, nie odpowiada chłopiec ja ji nie sprzedam.
A dobrzeć choć ona bije? pyta pan.
O, dobrze odpowiada chłopiec żeby i jak daleko, to bije śmiertelnie.
Ale pan patrzy, a to leci orzeł, tak daleko i wysoko nad taką trzepiezą*, że trudno dojrzyć. Więc pan powiada do chłopca:
A strzelże no do tego orła, czy go zabijesz? Chłopak wycelował się i jak chrymnuł, tak trafił. Orzeł tylko
226
fałajt, fałajt, zaczuł padać i upadł w takie trzepieże, w sam środek.
Pan chciał tego orła zabrać, ale cóż! Posłałby po niego furmana, ale konie bardzo płochliwe, więc trudna rada. Wylazł z karety i sam poszedł. A chłopiec wyjął se tymczasem skrzypce, nastroił i zaczuł grać. A to furman na kozle już skacze. Ale furmanowi zle było na kozle skakać, bo i konie nie chcieli stać, tak on zeskoczył z kozła, wyleciał naprzeciw koni i wziuł jednego konia jedną ręką za uzdeczkę, a drugiego drugą, i tak skacze, co tylko może. A chłopiec tak gra, że aż się głos przekłada. A pan znów tak skacze w trzepiezie, że i zapomniał o orle. Potem, jak już chłopak dosyć się nagrał, stąpił raz wiorsta, stąpił drugi raz mila. I poszedł se pomału dali.
A pan orła nie znalazł, tylko się podarł, pokaleczył w tej trzepiezie i tak się zmęczył tym tańcem, że nijak nie mógł stamtąd wyjść i przyjść do karety, że go jakoś stamtąd furman wyciągnuł, przywlókł i wbałował do karety. Znów założył konie i pojechał do domu. A po tym tańcu to aż się pan rozchorował. Poczekawszy jakiś czas przyszedł ten chłopiec do dworu tego pana i pyta się lokaja, czy czasami państwo nie pozwoliliby, żeby on im zagrał, bo on właśnie jest muzyką wędrownym.
A to dobrze powiada lokaj. Zara ja pójdę i zapytam się pana. Proszę tymczasem zaczekać. Nasz pan chory, ale może pozwoli se zagrać, to mu się nie będzie tak kuczyło.
Zajszedł lokaj do pana i powiada:
Proszę jaśnie pana, przyszedł jakiś wędrowny muzyka i prosi, żeby jaśnie pan pozwolił zagrać.
A gdzie on jest? pyta pan zawołać go tu! Wyszedł lokaj i mówi:
Proszę tu iść do pana, bo pan kazał zawołać. Wchodzi chłopiec do pokoju, pan leży w łóżku i jak zobaczył
go, tak zara jak krzyknuł na niego:
Ach, ty huncwocie jakiś, już jesteś? Czekaj, ja ci dam! Zara zawołał sług i kazał im, ażeby go związali i wsadzili
do więzienia. No, trudna rada, kiedy pan każe, to sługi muszą, tu nie ma pardonu, tylko wzięli go, związali i wsadzili do więzienia. Dubeltówkę zafantowali mu, a kamasze i skrzypce nie brali mu. I już to chłopiec siedzi w więzieniu i ma być sądzony.
227
Tymczasem pan sprawił bal. Nazjeżdżało się do niego dużo panów (bo to miał być taki sejm, jak to oni robią) i on wtenczas tym panom opowiada, że taki to chłopiec tak i tak mu zrobił i że on ma go tera w więzieniu, i chciałby go oddać pod sąd, ażeby go jakoś ukarać za to, że on go tak zmęczył swoim graniem. Panowie, jak to usłyszeli, mówią, że trzeba no przyprowadzić tego chłopca tu, do sali. Sługi poszli do więzienia, chłopca przyprowadzili. Wtenczas pan powiada:
O, to ten hycel tak grał, że musiałem tańcować, ażem się pokaleczył. Trzeba go teraz osądzić!
Panowie mówią:
No, dobrze, będziem go sądzić, tylko trzeba, żeby nam najprzód zagrał.
Pan powiada:
Niech nie gra, bo ja jestem i tak chory, a jak zagra, a ja zacznę skakać, to już i ostatnia dusza ze mnie wyskoczy.
Panowie byli trochę wypiwszy, zaczęli się śmiać i jak na toż mówią, żeby grał. A pan nic, tylko aż gwałtuje, że:
Niech nie gra!
Nareście pan widzi, że tych panów nie przeprze, powiada:
To już niech i gra, ale mnie przywiążcie do łóżka linami tak, żebym się ani ruszył.
Sługi przynieśli powrozów i przykrępowali nimi pana tak, jako im kazał. Wtenczas pan powiada:
No, tera to już niech gra!
Chłopcu tego dwa razy nie trzeba było mówić! Zara wstąpił se jedną nogą w kamasz, wziuł skrzypce i jak zaczuł grać! A panowie jak zaczną tańcować! Tak że aż sala jęczy! Połamali, potłukli stoły, krzesła i nic, tylko tańcują jak wichry. A chłopiec nic, tylko gra i gra. Pan leżąc na łóżku tak się rzuca, że aż łóżko trzeszczy. I jakoś jedne nogę wysunuł z powrozów na podłogę i zaczuł nią tupać tup, tup, tup. I mówi:
A ja kazał nie grać, a ja kazał nie grać!
Nareście chłopcu uprzykrzyło się grać, bo widzi, że już kużdy pan ledwie tiupie. Złapał dubeltówkę, stąpił raz wiorsta, stąpił drugi raz mila, i uciekł.
228
48. yli bracia
Jeden chłop miał trzech synów i był bardzo biedny. Wysyła ich na wędrówkę, żeby sami poszli starać się i myślić o sobie. Wybierają się oni we dwóch, a matka upiekła im pod popiełem placek, dała syr, leguminy i masło, co mogła. A trzeci poszedł swoją drogą.
I poszli, idą. W drodze mówi najstarszy do najmłodszego brata, z którym szedł:
Usiędzmy i zjedzmy najprzód z twego woreczka le-guminę i ser, a pózniej będziemy znowu z mojego obydwa jeść razem.
Tak ten młodszy przystał na to. Jak zjedli, idą jeden i drugi dzień i jeszcze jedzą z jednego woreczka tego młodszego. Jak już zjedli, tak na drugi dzień uszli już parę mil drogi, siadają i ten starszy dobywa ze swego woreczka i je, a temu młodszemu nic nie daje. Tak ten młodszy nic z początku nie mówi, tylko sobie myśli: Co to dalej będzie?"
Ku wieczorowi znowuż odpoczywają sobie i starszy sam je, a młodszemu nie daje. A młodszy jeszcze nic nie mówi, ale czeka cierpliwie. Na drugi dzień to samo, gdy odpoczęli, starszy znów je, a młodszemu nic nie daje. A ten patrzy miłosiernie, bo głodny, czy mu z litości nie da choć kawałek chleba. Nad wieczorem to samo, a młodszy powieda:
Zlituj się, skórkę chleba mi daj, ja idę o głodzie, już z sił-em spadł, a przecież ja ci ze swego woreczka dawałem.
Tak on starszy dał mu kawałek chleba z litości, ale tak mały, że prawie na raz w usta włożyć. A on zjadł go z płaczem i westchnął sobie.
Na trzeci dzień uszli znowuż kilka mil drogi i starszy siada i je, a tamtemu nic nie daje. Młodszy już całkiem z sił spadł i mówi:
Ja już ustanę, już nie mogę iść! A ten starszy odzywa się:
Każ sobie oko wyjąć, to ci dam kawałek chleba.
229
Młodszy powiada:
Nie, bo będę kaliką, to już wolę iść tak o głodzie. Idzie tak jeden dzień i drugi o głodzie, a starszy mu nic nie
daje, nareszcie prosi go na miłość boską, że już woli stracić oko, ażeby mu dał kawałek chleba. I starszy wyjął mu oko, i dał mu kawałek chleba, ale taki mały, jakby jakiemu dziecku. Idą znowu dalej, znów kilka mil uszli. Na piąty dzień ten znowuż siada i je, i znowu tamtemu nic nie daje. A on zgłodniały i już usta ma sine, i ze sił całkiem opadł. A starszy mówi:
Każ sobie drugie oko wyjąć, to ci dam kawałek chleba. Młodszy mówi:
No trudno, kiej inaczej być nie może, to mnie wyjmij i drugie oko i zaprowadz gdzie pod kościół, pod dzwonnicę, żebym zadzwonił, kiedy będę miarkował, że się już dzień robi, a ludzie choć z litości żebrakowi chleba nie odmówią.
A on mu starszy wyjął oko i zaprowadził go nie pod dzwonnicę, ale pod szubienicę, i dał mu mały kawałek chleba, i sam poszedł od niego. A ten ślepy miarkuje, że się dzień robi, i maca koło siebie, i szuka sznura od dzwonnicy. I zmiarkował, że go pod szubienicę zaprowadził. Tak westchnął sobie i mówi:
Mój Boże, i głodno, i zimno, i przykro, że pod szubienicą muszę siedzieć, i zapewne głodną umrę śmiercią, bo kto mnie tu poratuje!
Siedzi cały dzień, i kuli się, i drży cały. Aż tu wieczór przy-latają grefy i siadają na tę szubienicę*. A było ich trzech. Jeden gref mówi do drugiego:
W tym a w tym mieście jest królewna bardzo chora i Pan Bóg wie skąd doktorów zwożą, a nie mogą jej uleczyć. A to mała bagatela, bo w tym pokoju, gdzie ona jadła święcone jajko i upadło jej na ziemię, kruszynę złapała i zjadła żaba, a ta żaba siedzi pod podłogą i rośnie, a ona królewna schnie. A tu wziąć tylko drewek suchych i napalić na kominku, żeby z pół komina węgli się napaliło, i wziąć dopiero podłogę oddzierać w jej pokoju (ale żeby samej królewny tam nie było), a tam ta okropna żaba siedzi pod podłogą. I trzeba tę żabę dopiero wziąć, i odgarnąć czyste węgle, i na rozpalony trzon wrzucić; a potem, jak ona
230
się spali, wziąć popiołek ten, zgarnąć ładnie w papierek z trzona, żeby się nie rozsypał, i popiołek ten wrzucić do szklanki herbaty, i dać to królewnie wypić.
A drugi gref, czy kruk, powieda:
W tym a w tym mieście wody nie ma i nie wiedzą, jak ij dostać, i muszą po kilka mil jezdzić pc wodę. I chcą tę wodę znalezć, i sprowadzają majstrów z całego świata, i kopią studnię, a nie mogą nic poradzić. A to jest bagatela, wziąć tylko i wykopać studnię tę głębiej, poprawić, a tam kamień zawalony odważyć precz, a najpiękniejsza woda będzie.
A ten trzeci powieda:
A tu pod szubienicą takie zielsko rośnie, że kto tylko nie ma oczów, a to zielsko znajdzie i potrze, to zaraz najpiękniejsze będzie miał oczy, jeszcze lepsze jak my.
Jak się ten ślepy i biedny, i głodny o tym dowiedział, westchnął sobie do Boga i te grefy się porozlatały. Tak on, kiedy miarkuje, że się już dzień ma robić, rwie zielska na pamięć, jakie tylko napadnie, i przykłada do oczów. Wtem zdaje mu się, jakby troszkę ujrzał światłość, rwie więcej jeszcze i przykłada, i dostał oczów jeszcze piękniejszych, jak miał wprzódy.
Pózniej idzie spod ty szubienicy taki zgłodniały, że go wiatr przewraca prawie, i przyszedł do jednej wsi, i prosi choć o łyżkę strawy. I dali mu tam trochę zjeść, i on się pytał o to miasto, gdzie nie było wody. I przyszedł do tego miasta, a zachciało mu się pić i prosił naumyślnie, żeby mu dali trochę wody się napić. A oni mówią, że:
U nas prędzej piwa dostanie niż wody, bo po nią aż kilka
mil musiemy jezdzić.
A to dlaczego? Mozy bym ja co poradził?
Nie, mój panie, już tu byli wszyscy majstrowie, a nic nie poradzili.
A on:
Dajcie mi z parę ludzi, a ja się podejmę to zrobić.
I dali mu parę chłopów, a on im kazał kopać. Jak zaczęli kopać, dokopali się do tego miejsca, gdzie ten kamień był zawalony. Jak ten kamień odwalili, to jak najpiękniejsza woda całą
231
studnię napełniła. Tak się ucieszyli ci miastowi, że mu wielką dali za to zapłatę. I poszedł.
I znowu idzie do tego miasta, gdzie ta królewna jest słaba. Jak przyszedł do miasta, wniszedł do karczmy i tam zaczęli gadać, co tam było kilka osób, że zwożą doktorów, Pan Bóg wie skąd, a oni nie mogą jej nic poradzić, kto wie, czy nie umrze. A on słucha i pyta:
A cóż to za znaczenie? Czy taka kiepska już, że jej żaden doktór poradzić nie może? Ja się obieram za doktora!
A oni się odzywają:
Król powiedział, że kto córkę uzdrowi, połowę majątku wezmie i jego córkę dostanie w małżeństwo.
Poszedł on tam i dali znać do króla, że taki a taki obiera się za doktora i chce córkę uzdrowić. A król cym prędzy posyła po niego. Tak on przychodzi, a król się pyta:
Czy ty uzdrowisz moją córkę? A on:
Najjaśniejszy panie, uzdrowię.
Kazał drzewa przynieść dużo i żeby mu pokazali, gdzie jest pokój królewny. Zaprowadzili go tam, a królewnę wyprowadzili do drugiego pokoju. A on tym drzewem wziął i ogień na kominku napalił, i siekierę kazał przynieść. Jak już się narobiło pół komina węgli, to on siekierą podłogę oddarł i znalazł okropną żabę pod podłogą. Węgle pięknie odgarnął, a żabę wziął i rzucił na rozpalony trzon, a żaba tak skrzeczała, tak pukała, aż się rozlegało po pokoju. Dopiero wziął ten popiołek z nij pięknie zgarnął w papierek, podłogę na powrót zrówniał, jak była, wyszedł i kazał przynieść szklankę herbaty. W tę herbatę wsypał on połowę tego popiołku i zaniósł królewnie do wypicia. Królewna jak wypiła, tak nie wyszła i godzina, a uczuła się dużo zdrowszą. Tak kazał i drugą szklankę herbaty przynieść i resztę popiołu w nią wsypał. Królewna wypiła i już zupełnie była zdrowa. Król ukontentowany zaraz go sobie obrał za zięcia i dał mu połowę królestwa.
Jak się ożenił, wybiera się on do swych rodziców szukać ich i jeżeli jeszcze żyją, zabrać do siebie. Bierze całą kuchnią z sobą i jedzie dworno i z asystencyją do rodziców. Wtem spotyka ta-
232
kiego biednego starego, o kijku, i uznał, że to jego brat, co się prędko zestarzał, i kazał zaraz przystanąć. A biedak klęknął i prosi o wspomożenie. A on go się pyta:
Miałeś ty brata? A ten odpowieda:
Było nas trzech i my się porozchodzili.
I ty nie wisz, gdzieś brata podział najmłodszego? Otóż wiesz, że ja jestem twój brat.
A on z początku nie chciał dać wiary i mówi:
Czy może być, aby najjaśniejszy pan był moim bratem? A tamten mówi:
A pamiętasz, jakeś jadł z mego tłomoczka, a potem ze swojego nie chciałeś mi nic dać, wreszcieś mi oczy powyjmował, i pod szubienicę położył? A widzisz, jakich ja oczów pięknych tam dostałem i jakim się panem dużym zrobiłem? A może i ty sobie każesz oczy powyjmać, to możesz takim panem dużym być.
Ten brat odpowieda:
Chciałbym.
Tak zaraz kazał lokajowi oczy mu powyjmać i zaprowadzić pod tę szubienicę, gdzie i on był. Jak go zaprowadzili pod szubienicę, czeka on, czy tyż takim panem zostanie, jak jego brat.
I przylata znowu tych trzech grefów, i mówi jeden do drugiego, że w tym a w tym miejscu wody nie było, a teraz najpiękniejsza woda jest. A drugi powieda, że w tym a w tym mieście była taka królewna chora i ni mógł jej nikt poradzić, a obrał się taki, co przyszedł i ją uzdrowił. A trzeci powieda, że może tu kto siedział i nas podsłuchiwał pod tą szubienicą, a może i teraz podsłuchuje. A ten drugi gref mówi:
Spuść no się, może tam kto i siedzi.
Tak jeden z tych grefów spuszcza się i widzi człowieka przez oczów. I złapał go, i głowę mu ukręcił. I porozlatywały się te ptaki.
A ten brat młodszy pojechał po swoich rodziców i zabrał tych swoich rodziców do siebie, i dał jim pomieszkanie i usługę do śmierci.
233
49. O jednym diable, co u chłopa słuzuł
Kiedyś buł bidak, cłowiek jeden, podupadł i ni mniał co jeść, ale upiekł sobie z popiołu taki placek, wzion go za pazuchę i posedł do roboty. Jak przysedł do roboty, zdyjon ten sukmanek i w tym sukmanku zostawiuł ten placek, a sam wzion się i karcuje sobie pole. A satan przyleciał i chciał go skusić, zęby un zaklon, i wzion, i porwał mu ten placek; usiadł na kępie i zjadł. Ten chłop jakieś parę godzin porąbał, zachciało mu się jeść, bo juz podemglał. Przychodzi do sukmanka, zagląda unygo placka ni ma. Tak powieda:
Mój Boże, mój Boże! Ja bidny, ale musi być esce bidniejsi są, kiedy się na mój placek łascą!
A un satan, jak zjadł placek, poleciał do piekła. Ten naj-starsy pyta się:
Cóześ tam zrobiuł?
Nic pejda nie zrobiułem. Chciałem skusić bidnygo chłopa i zjadłem mu placek.
A cóz un mówiuł?
Nic nie mówiuł, tyło pejda powiedział: Mój Boże, mój Boże! Ja bidny, ale musi być esce bidniejsi są, kiedy się na mój placek łascą!"
Tak un najstarsy pejda:
Toś zle zrobiuł, kiedy un nic na ciebie nie powiedział. Musis do nigo iść i odrobić mu bez trzy lata za ten placek.
Un chłop karcuje, a ten satan zara wyleciał z piekła i przychodzi do unygo chłopa, i pejda:
To i, gospodarzu, karcujecie?
Tak pejda mój panie, karcuje.
Mozę byście pejda me, gospodarzu, przyjeni na służbę?
Azać, panie, ja mogę wziąć kogo na służbę? Ja sum jeść co ni mum, a esce bym służących trzymał?
Ale me pejda przyjmijcie, to oba przędzy coś zarobieni, a jeden to dudle i dudle, i zawdy nic ni ma.
Nu, to pejda kiedyć tak chces, to karcuj, a ja każę śniadanie ugotować dla ciebie i przyniesę.
234
Ja nie będę jadł, jaz na wiecór, kiedy ni ma co. Nie brak, gospodarzu, chodzić, tyło ukłaść się i polezyć, bo się gospodarz zmęcuł, a ja tera będę karcował, to na wiecór oba pódziem na kolacyję.
Jak ten się połozuł, ten jak się wzion karcować, to, co ten mniał mnieć za rok, to ten o jeden dzień wy karcował. Do wie-cora to tyło kopy z tygo lasu lezały. Un chłop się obudziuł, obejrzał się i powieda:
O, Bóg ze mi ciebie zesłał, kiedyś taki mocny! Toć ja bym i bez dwa lata tygo nie zrobiuł!
Ten się tyło zasępiuł i pejda:
Nu, nu, chodzcie na kolacyję, bo i wum, i mnie się jeść chce.
Przyśli na kolacyję; kolacyja je dla tygo chłopa, a dla dru-gigo ni ma. Ta kobicina pejda:
O, ty trupie, ty sum ni mas co zryć, a esceś parobka na-mówiuł? Cóz mu das jeść?
A un parobek siada w kąciku wedle kotliny i pejda:
Niech gospodyni nie gada nic, to ja jutro pódę do mnia-sta i kupię, to będziem mnieli co zryć.
Nazajutrz słońce wzesło, dopiro pejda ten parobek do gospodarza :
Gospodarzu, wstuńcie i mnie dajcie worka do zboża, to ja pódę do mniasta i przyniesę zboża, to będziem mnieli co jeść, a sami wezcie pakuł, słumy i ognia i idzcie palić te grumady, com nakarcowali.
Wysło może dwa godziny, a un je nazad, niesie wór zboża do chałupy, postawiuł i pejda do gospodyni:
Wziąć w żarnach umlić i ugotować num kasy, a ja pódę do gospodarza w pole.
Przychodzi na pole, gospodarz dopiro jedne kopkę spaluł. Tak un pejda:
Ja juz zboża przyniósł, a gospodarz dopiro jedne grumadę spaluł?
Jak wzieni oba palić, jeden jedne, drugi drugie, chtórny wpirw spali, do połdnia spalili połowę. Gospodyni przyniesła jem obiad, siedli do obiadu, podjedli, a un pejda:
235
Gospodarzu, ogarnijcie te pecyska, coby się spaliło do cysta, a ja pódę do śwagra dla kuni.
Przyprowadziuł parę kuni z takim kulasem i zacon nim orać. Jak zacon orać, to karpa i niekarpa się wywalała, te kunie takie mocne były. Do wiecora zaorał tę połowę, na wiecór przyjechali do chałupy, a ón pejda:
Siadajcie, gospodarzu, przy piecu, a gospodyni niech wstawi w wielki sagan wody, a ja weznę te zboże i pojadę na młyn.
Mozę wywarło godzinę, jest z mąką. Kunie wyprzągł, spętał, puściuł i przysedł na kolacyję. Kazał ugotować dosić, bo pejda:
Ja się przymorzu!, musę podjeść. Tera to choćbym rad dość wziąć na plecy, to mocy ni mum i gospodarz tyż, weznie lada kierzek, to ni może go unieść.
Gospodyni nagnietła, ugotowała i podjedli. Po kolacyji un pejda:
Tera, gospodarzu, kładzmy się spać. Pośli spać. Nazajutrz wstają, un pejda:
Gospodarzu, wstuńcie, bo skowrunek śpiwa, cas do roboty. Wyjrzyjcie na te kuniska, może uny gdzie daleko zasły.
Gospodarz podniósł się, patrzy i pejda:
Toć je widać ajnu.
To wezcie bica i przygnać mi je do woziska. Gospodarz posedł z bicem i przygnał je do woza. Un wysedł,
zaprzągł.
Teraz pejda ja pojadę po zboże do siewu na ten kawałek, to my go dziś esce oporządzim.
Tak może wywarło dwie godziny, un przyizdza na pole ze zbożem do siewu. Przywiózł jarki, jęcmienia i prosa. Kunie puściuł i jarkę nąjsampirw sieje. Na ten kawał, co wcoraj wykarco-wali, un sieje jarkę, a gospodarz zaprzągł kunie do takigo włoka i wiece. Jak zasieli ten kawał, puścili une kunie na paśnik, gospodyni przyniesła obiad i usiedli do obiadu. Po obiedzie un pejda:
Nu, gospodarzu, esceście grumadów nie spalili wszystkich, to trzeba je tera spalić.
Wzieni się do unych grumadów, spalili je, esce może był tak podwiecorek. Un pejda:
236
Nu, to obcyśćcie to, gospodarzu, a ja zaprzęgnę do radła, to będę orał, kunie juz galańcie przezerły.
Wzion i orze, a gospodarz ogarnia węgle takim kosiorem. Zaorali wszystko, na jedny połowie zasieli jęcmień, na drugi połowie proso. Nadysedł wiecór, przyizdzają do chałupy. Un chłop pejda:
Mój chłopce, jak ty mas na imię?
A jak! Bartosek!
Mój Bartosiu, to ciebie chyba do mnie Pan Bóg przysłał?
Ii, gada gospodarz, takem oto wędrował, ni mniałem gdzie iść, obacułem, ze gospodarz karcuje, i do gospodarza przy-sedem.
Przespali noc, nazajutrz un pejda:
Juzem zasieli w jednym polu dobrze, trzeba w drugim siać, ale ni ma cym. Trzeba kupić kartoflów, niech mi gospodarz da piniędzy, to ja to kupię, bo i tamto to ja tyło skuntra-ktował.
Mój Antosiu, skądże ja piniędzy weznę? Mnie Żydzi nie znają, ciebie lepi, kiedy ci na borg dali. Mnie nie dadzą, bo ni mum ni kopijki. Jadz ty!
Powiedziałem gospodarzowi, ze ja nie Antoś, tyło Bartos, a gospodarz mi na imnię nigdy nie może trafić. Tociem juz parę dni, a gospodarz prec mnie przeinaca. Nu, ale niech tam, to wstańcie i gotujcie z gospodynią, a mnie przygnajcie kunie, to ja je za-przęgę i pojadę do unygo mniasta.
Pojechał do mniasta. Uni śniadania nie dogotowali, un jest z mniasta i przywiózł kartofli i wieprza, bo nie było okrasy. Un gospodarz pejda:
Mój Bartosku, a chtóz ci ty go wieprza dał?
Chto kartofli dał, to i wieprza dał, a gospodarz niech nie mówi nic.
Po śniadaniu zabili wieprza i kazali gospodyni obsykować, a samni pojechali orać na kartofle. Wzieni ze sobą kartofli, zrzucili u jednygo i drugigo brzega. Un orze, a gospodarz za nim sadzi w odłóg. Jak wysadzili one kartofle do wpołowy pola, jadą nazad do chałupy. Przyizdzają, a un pejda:
237
Niech gospodarz wyprzęze kunie i puści za chałupę, niech się przetrą, a my, zacem gospodyni dogotuje obiad, to tygo wieprza rozprowadziem.
Wzion go za ogon, przycypiuł go do kuli, wzion rozpłatał, bebechy wywaluł i pejda:
Gospodarz niech wykopie wądół i zakopie te bebechy.
Mój Bartosku, azać to się tak robi? U nas to się tygo nie zakopuje, to się ji.
Niech gospodarz wywali, kiedy powiedum. Gnój bym oto jedli!
Gospodarz posedł kopać wądół, porąbał wieprza i w baliję wpakował. Przychodzi pózni [parobek] do gospodarza i [ten] pejda:
Mój Bartosku, tocieś ty mądrzejsy jak ja. Ja to bym esce nie zacon siać, a z tobą to i odsielim, i kartofle odsadzilim!
Nu, to pejda niech gospodynie idzie do mniasta i kupi kapusty, a my pódziem z gospodarzem orać i będziem ją sadzić.
Mój Bartosku, a chtóz by mi tam dał kapusty, kiedy my ni mumy piniędzy!
Nu, to cekajcie, gospodarzu, ja wum napisę kartkę, to niech gospodyni z nią idzie do takigo i takigo ogrodnika, to un wam ją da na borg.
Napisał gospodyni kartkę i dał ji w rękę, zęby z nią sła po kapustę. Una posła do mniasta, a uni pośli orać. Ale to takie mniej-sce na tę kapustę było, ze esce woda stojała, a un orał. Ale un gospodarz pejda:
Mój Bartosku, cóz tu się urodzi, kiedy tu takie parowy i taki chrap?
Nu, nu, niech gospodarz nie mówi nic.
Uorali juz dwadzieścia lich, gospodyni ni ma. Un pejda:
Mojaz! Gospodyni esce ni ma! Ja z tygo mniasta nie co raz, a trzydzieści razy bym obróciuł! Niech gospodarz tu posiedzi, to ja pojadę po gospodynię, bo una i na połdnie nie przyń-dzie, a kiedyć bym jedli obiad!
Przyjechał do mniasta, gospodyni esce nie myśli iść, tyło rwie. Un z dala krzycy:
238
O, bieda dopiro tym leniwym ludziom! Oto tu od rana rwać i rwać, i nic nie urwać!
Jak się zasadziuł, to co tyło mniał ten ogrodnik, to wyrwał i włozuł na wóz w deski. A un ogrodnik patrzy na nigo i pejda:
To dla kogo tyla rosady? Toć ta gospodyni zgodziła dobry kos, a pan oto pełen wóz narwał.
Un sięgnął do kieseni i pejda:
Co chces za tę rosadę, co je na wozie?
Una me kośtuje, gdyby me przysło przedać po kosykach, to una me co najmni dwadzieścia rubli kośtuje.
Tak un sięgnął do kieseni, wyjon z kieseni piniędze i pejda:
Trzymaj capkę!
Ogrodnik zdyjon capkę, a un mu nasypał pełniutko i pejda:
Mas za tę kapustę.
A una gospodyni stoi i patrzy. Jak mu nasypał pełne capkę,
pyta się go:
A będzies mniał dość?
O, będę mniał! Tak un do gospodyni:
Nu, siadajcie peda gospodyni, bo tamój gospodarz bez obiadu ceka głodny i my tak samo oboje głodni. A może by gospodyni piwa wypiła?
Mój Bartosku, kiedy ni mum za co.
Nu, to ja mum.
Podjechali do synkowni, zlezli z unygo woza i idą do synkow-ni. Un kielisek wódki, a gospodyni śćkłankę piwa wypili i jadą. Una się obśmieliła i pejda:
Mój Bartosecku, skądeś ty tyla piniędzy wzion, kiedyś ty
tyla za tę rozsadę wywaluł?
Ja peda towarzystwo zaciągnonem od jednygo pana
i musę mu za to odrobić.
Tak więcy nic do niego nie śmiała gadać i przyjechali do chałupy. Un każe gospodyni w jednym saganie stawiać świnie mięso, a w drugim kluski, a sum pejda:
Ja pojadę po gospodarza na pole.
Pojechał, przywiózł gospodarza, obiad zjedli, po obiedzie mówi:
239
Wszyscy pódziem sadzić na duch kapustę. Przyjechali na pole sadzić. Gospodarz pejda:
Mój Bartosku, chtóz tu weńdzie w te parowy? Toć tu oto taki chrap, a ty chces sadzić?
Nu, to, gospodarzu, zaprzązcie kunie do radia, to damy przeguny, to się obsusy ta parowa.
Jak zaprzągł une kunie, to jak wywaluł taki rów, to jedny wody nie było, wszystka zleciała.
Mój Bartosku pejda un gospodarz jakie te kunie mocne, co uny taki rów wywaliły!
Nu, nu, niech gospodarz nie plecie, tyło się tera wziąć i zasadzić kozdy swój kawał, chto więcy zasadzi.
Jak się wzieni sadzić, to co uni jedną liche zasadzą, to un dwie. Ale ta gospodyni pejda:
Mój Bartosku, aleć ty zadość tych rosadów sadzis, i po dwie, i po trzy w jedno mniejsce, a toć się sadzi po jedny.
O, jaka to pejda gospodyni głupia, choć się zestarzała. Toć to na to się sadzi dwie i trzy, ze jak uschnie jedna, to będzie druga siedzić. A gospodyni, jak jedna uschnie, to juz nic w tym mniejscu nie będzie.
Zasadzili unę rozsadę. Przyizdzają do chałupy. Gospodyni wziena się gotować kolacyję, a uni pojechali do mniasta przy-wizć mąki i kasy. Kupili to, trochę wypili, a un za wszystko płaci. I przyjechali nazad. Przyjechali może o północku, kolacyję zjedli i spać.
Nazajutrz wstają, a un pejda:
Gospodarzu, juzem wszystko obrobili, to ja pódę na robotę. Macie juz co jeść, wszystko obsiane, to ja kunie odprowadzę ś wągr owi.
Mój Bartosku, nie odprowadzaj tych kuników, bo ja tak lubię na nie patrzyć!
Ale ja je musę odprowadzić, bo to nie nase. Odprowadziuł une kunie śwagrowi, a igo tak zostawiuł na
gospodarstwie. Ale jak przysedł nazad, posedł do pana roboty sukać i nie nalazł roboty, tyło mu się taka robota sykuje, ze jeden pan stawia dwór i wozi na dwór chójki. Un rad by wozić, ale kunie odprowadziuł. Przychodzi do gospodarza i rozpowieda mu:
240
Do tygo pana pejda to i ja ciepnąłbym się wozić, ale kuni ni ma!
Po cóz-eś powieda mój Bartosku, odprowadziuł tamte? Jak uny rów wywaliły, tobyś i chójki w nie przyciągnął.
Ba, gospodarzu, to powidzcie, co za nie zapłacicie, to ja pódę nazad do śwagra i przyprowadzę je.
Ja bym dał za nie ze śtyrdzieści rubli.
Ugodzili się i on posedł, i przyprowadziuł. Pojechał na pirw-sy raz do boru, z panem się ugodziuł, ze panu zwiezie sum środek, od ziemni do góry, a swojemu gospodarzowi za tę robotę weznie cubek. Jak pojechał do boru, wzion gałkę za cubek, wywaluł jak była gruba, wywaluł z karpą, wwaluł na swój wózek i jadzie. Te dworskie parobki śmieją się z niego, a un usiadł tak wysoko na korzeniach, siedzi i gwizda sobie, i patrzy na nich, ze uni tak pracują, i śmieje się z nich. Gdzie chto ni może wyjechać, to ni może, a jemu tak wsędzie idzie, jak nikumu. Przyjechał przede dwór pan wygląda oknem, patrzy: chłop wiezie całą chójkę z karpą i z gałęziami. Wysedł pan i pyta go się:
A skądześ ty się wzion, mój cło wieku?
Toć pan pejda wi. Toć ja jestem służący tygo Wa-lasiewica, co siedzi tamój pod lasem.
Tak pan dopiro pejda:
Toś ty sposobny, kiedyś ty w akie oto kunie nietęgie po-trafiuł przywizć taką śtukę.
Ba, panie, bom ja napadł taki wywrót, kuńmi go wciągnu-łem na wóz i przywiózem.
To chodzze do mnie do pokoju!
Postawiuł mu butelkę wina i bochenek chleba i pejda:
To mas podwiecórek.
Ale ja bym pejda chciał, zęby pan kazał ludziom oderznąć tę karpę i te gałęzie, bo ja to weznę dla siebie za furmankę.
Tak ten pan zegnał chłopów z piłami i rzną: Deńdu, deńdu". Gdzie tam! Ni mogą przedeńdać uny karpy. Ale dopiro H jak wzion siekiry, odcion cubek, a uni deńdają karpę. Ale un, jak się zasadzi do karpy, odcion ją, a z nich się esce nakpił, naśmiał. Tak uni pejdają:
16 Księga bajek, t. I
241
Boś ty me taki cło wiek jak my!
Nu, ale jaki? pejda. Ja taki samy wiary, jak i wy.
Wzion potem cubek, włozuł na wóz, karpę korzeniami na gałęzie, usiadł na ni i jadzie do gospodarza. Gospodarz wysedł i pejda:
O, mój Bartosku, AC cię pan nie przyjon?
Przyjon.
I tu esce wiezies?
Ja pejda z panem obyjonem się trzydzieści stuk przy-wizć, a za tę moją fatygę trzydzieści takich fur jak ta przywiezę gospodarzowi.
I zacon tak jezdzić po te drzewo. Dwa razy dziennie obraca panu i gospodarzowi. Gospodarzowi wirzchami i karpami za-waluł podwórze. Gospodarz jednygo razu pejda:
Mój Bartosku, juz byś dał pokój temu drzewu. Całe podwożę zawalułeś mi tymi kołtunami, i te kuniska zamęcys, i sum siebie.
Ale un wzion i pozwoził wszystko. Nadysły żniwa. Tak un pejda:
Ale to, gospodarzu, juz żniwa. U niektórych panów potrzebują ludzi, zbirać i młócić, to wy sami zbierzcie i wozcie w te kunie, a ja pódę na drazbę do dworu, najmę się za draska.
Przysedł do jednygo dworu i zgodziuł się z panem na drazbę. Panpejdał:
A cóz ty, cłowiece, będzies chciał, jak namłócis zboża?
Ja, panie, nic nie będę chciał, tyło kozdego zboża tyło, co ja radzę.
Nu, dobrze.
Un przysedł do stodoły do jednygo scytu, nakręciuł stodoły. Posedł do drugigo, tyz nakręciuł. Zdyjon cały wirzch i postawiuł na ziemni. Pan wyjrzał ni ma cubka u stodoły! Wysedł i patrzy, a un siedzi tak wysoko na ścianach. Pan pejda:
Cóześ mi najlepsygo zrobiuł? Wzioneś mi oto cubek od stodoły zwaluł!
No, no, niech pan nic nie gada, az wszystko ukuńcę. Toć cały ji nie popsułem!
Pan posedł. Ledwie dosedł do ganku i obejrzał się, a te zboże
242
w ty stodole idzie takim wiatrem w górę nad stodołę, jedne snopy nad drugie. Wszystko razem to się zmięsało, co tyło było to un tak trząsł. Un pan się zatrwozuł, ujon się za głowę i pejda:
O la Boga, co ja z tygo będę mniał, kiedy tamój je i gryka, i jęcmień, i żyto, a un wszystko potrząsł i pomięsał. Co to pejda za drasek?
Jak juz nie stało do dna, un reśtę wytrząchnął i dopiro z koz-dygo zboża słumą odebrał i na osobną kupę złozuł. Kopy popo-stawiał za stodołą i wieje to zboże. Wieje to zboże: jęcmień leci na osobną gromadę, gryka na osobną, groch na osobną, psenica na Osobną, żyto na osobną, a plewy wszystkie lecą w jedną gromadę. Jak zwiał wszystko i dokuńcuł, posedł do jednygo cuba scytu, uniósł go i załozuł. Posedł do drugigo, naprostował go tyz i postawiuł ten strop na stodole, jak wpirwój stojał, i zara oręduje do okumuna, zęby mu dał worka i otworzuł spichrz. Juz chce nosić to zboże do spichrza. Tak un okumun posedł do pana i zameldował o tym panu. A pan się pyta:
Jakże un tam zrobiuł?
Dobrze, prosę pana.
To nakażcie parobkom wynosić to zboże, a jemu kazcie i drugie stodołę wymłócić, kiedy tamte wymłóciuł.
Parobcy pośli wynosić zboże, a un z drugi stodoły zrzucił wirzch i znów młóci. Jak juz powymłacał wszystko do cysta u tygo pana, ze juz nie było nic, idzie do porachunku. Pan go się pyta:
No i cóz chces, dum ci tyla kozdygo zboża, co radzis, jakem się wprzód umówili.
Dobrze.
Przyniósł zara słomy. Jak zacon pasy kręcić, to ukręciuł taki długalki pas i okręciuł tym pasem ten spichrz dokoła. Pózni, jak się podsadziuł, to tyło kamnienie zostały, a wszystko posło.
Un okumun leci, ręce rozwala i pejda:
Mój panie, toć co un robi! Tyło fundament ostał, a wszystko zabrał!
Toć ja pejda un pan jak un cubek od stodoły zdyjon, to takem myślał, ze un to zrobi.
A un przyniósł do gospodarza ten spichrz, postawiuł i idzie do izby, a una gospodyni pejda:
243
Mój Bartosku, tak nas tęskno było. Ten trupięga to prec wyglądał i pejdał: ,,A gdziz ten Bartosek, a gdziz ten Bartosek?" Jak przysedł do dumu to tyło o tobie gadał.
To widzi gospodyni, com napracował u tygo pana. Co jemu się dostało, to jemu, a co mnie, to mnie. Będzie tera mniał gospodarz co jeść na całą zimę!
50. Bajka o ciekawej babie
Żył raz sobie bogaty chłop. Miał on piękne gospodarstwo, konie, woły, świnie, owce, dużo pola i łąk. Jak zwyczajnie w takim gospodarstwie, nie mógł wszystkiemu podołać, musiał więc trzymać czeladz, a w lecie najmował nawet robotników do pomocy. Lubili u niego ludzie robić, gdyż gospodarz był ludzki i wyrozumiały, a znał się on na rzeczach, bo ludziom oprócz płacy nie żałował strawy i wódki. Miał on młodą żonę, kochał ją bardzo, nie bił jej nigdy, nawet palca na nią nie zakrzywił, bo był dobry, ale to właśnie było zle. Co to warta baba nie bita? Ma ona wtenczas człowieka za nic. Jeśli więc chcecie, by was baby kochały, obijcie je dobrze, choć raz na rok, wtenczas będą was szanować i kochać.
Otóż baba owego gospodarza często brykała i jeszcze mówiła przed ludzmi:
Mój mąż to taki rura, że nie ma podobnego na świecie. Gdzie go posadzisz, tam siedzi. Żeby się choć kiedy pokłócił ze mną, choćby nawet i wybił a ot, nie, ot, taki to człowiek jak fajka za grejcar!
Donosili to usłużni sąsiedzi gospodarzowi, lecz on by nikomu wody nie zamącił, więc tylko się uśmiechał i swoje robił.
Raz, a było to z początkiem lata, w same sianokosy, wynajął sobie kosarzy do koszenia łąk. Z rana sam z nimi kosił, aby dać ze siebie przykład i mieć dozór nad najmitami, bo wiedział o tym, że jak nie dołożysz okiem, to dołożysz workiem. Gdy już było blisko południa, poszedł do domu, aby przynieść żeńcom co
244
jeść. Wziął więc z domu bochen chleba, narwał w ogrodzie cebuli, do korobki nabrał soli i o flaszce nie zapomniał. W drodze wstąpił do karczmy, bo nie wypadało przyjść do robotników z gołymi rękami. Już dochodził do swych robotników, lecz spostrzegł, że ci zbiegli w jedno miejsce i zaczęli krzyczeć:
Wąż, wąż! Zabij, zabij! przy czem podnieśli kosy do góry.
Pospieszył i gospodarz w tę stronę, zobaczył naprawdę węża, lecz nie dał go zabić i mówi:
Dajcie mu pokój, niech sobie idzie. Nic on nikomu złego nie zrobił, na cóż go zabijać!
A było to całe gniazdo, wąż ze swymi dziećmi. Zabrał się on tedy z całą swoją rodziną i poszedł w inną stronę.
Po obiedzie zabrał gospodarz garnki i flaszkę i wracał do domu. Gdy już był z daleka od ludzi, na połowie drogi, na ścieżce zastąpił go ten sam wąż, zwinął się w kłębek i podniósł łeb do góry. Chłop chciał go obejść, ale wąż rzekł do niego:
Stój!
Zdziwiony gospodarz stanął, a wąż mówi:
Przed chwilą uratowałeś życie mnie i moim dzieciom, chcę ci się za to odwdzięczyć. Żądaj ode mnie, co ci się żywnie podoba, a dam ci.
I cóż ty, nędzny płazie, dać mi możesz? zapytał gospodarz.
Ho, ho, jak zechcesz, dam ci taką moc, że wszystkie skarby będą przed tobą otwarte, albo dam ci długie życie, albo dam ci taką władzę, że w każdej chwili będziesz wiedział, co twoja żona robi lub myśli o tobie, albo będziesz rozumiał, co zwierzęta mówią.
Chłop na to:
Skarbów mi nie trza, bo mam z czego żyć. Długie życie w rękach Pana Boga. Myśli mojej żony nie potrzeba mi, ja wiem, że ona głupia, ale chciałbym wiedzieć, co zwierzęta mówią ze sobą.
A więc dobrze, daję ci tę władzę, ale musisz się ze mną pocałować.
Chłop z początku bał się, ale wąż zapewnił go, że mu nic złego nie zrobi, bo jest jego przyjacielem. Przystał na to. Wąż szybko
245
uwinął mu się koło szyi i nim się chłop połapał, już go wąż w same usta pocałował. Dopiero chłopa porwały dreszcze ze strachu. Wąż tymczasem zesunął się w trawę i zawołał:
Będziesz teraz wszystko rozumiał, lecz ostrzegam cię, byś nikomu o tym nie mówił, od kogo dostałeś tę władzę, bo gdybyś tylko komu o tym słówko pisnął, natychmiast umrzesz.
Idzie chłop, już dochodzi do swej zagrody, patrzy, a tu u niego w sadzie na czereśni całe stado wróbli, a wrzeszczą: ,,Ćwir, ćwir, ćwir, czer, czer!" Stanął gospodarz i słucha, a wróble mówią:
Patrz, patrz, idzie nasz pan gospodarz, a dobry to człowiek, nie spędza nas z czereśni, nie straszy nas, nie łapie nas, a my mu szkodę robimy. Hejże, bracia, lećmy na czereśnie do sąsiada, tamten to niedobry, łapie nas, smaży nas a dzieciskom daje, hurra na jego czereśnie!
I wszystkie wróble hurmem poleciały do sąsiada. Gospodarz zaśmiał się i pomyślał:
Jak to dobrego człowieka nawet ptaszki znają. Dochodzi do wrót, a tu pies z radością wybiega i:
Hau, hau, witaj mi, mój najmilszy gospodarzu, hau, hau, stęskniłem się za tobą, hau, hau, nikogo nie kocham tak jak ciebie, hau, hau!
Gospodarz go pogłaskał i wszedł na podwórze, a tu kury gdaczą: ,,Turururu-ru, kodkodak", a kogut rozgniewany na kury krzyknął: Ko! kokoko!" A kury tak mówiły:
Patrz, oto idzie, idzie, żeby choć kiedy ziarna dał, a ma tak dużo. Nie ma to jak nasza poczciwa gospodyni, ona tylko o nas pamięta!
A kogut na to:
Cicho być, to nasz pan, gdyby nie on, pozdychałybyście z głodu razem ze swoją gospodynią, a więc cicho sza!
Gospodarz poszedł do komory, ukroił psu kawałek chleba, nabrał do kapelusza najlepszych krup i rzucił kurom.
Kokoko, kokoko! wykrzykiwał kogut, co znaczyło: Widzicie, widzicie, gospodyni daje plewy, a gospodarz ziarno, kto lepszy? Kto lepszy?
Wieczorem tego samego dnia, gdy przyszło bydło z pola, przysłuchiwał się gospodarz ich rozmowie. Wół, co cały dzień pługiem
246
orał w polu, usiadł zmęczony w oborze na słomie i drzemał zwiesiwszy głowę. Filut cap, co cały dzień boży figlował tylko z kozami lub wysypiał się na pastwisku, podszedł z tyłu i kopnął go nogą, a wół na to ,,Muu!", a kozieł Bee!". Słucha gospodarz, że wół mówi:
Ej, dałbyś sobie spokój, ja cały dzień napracowałem się w polu, jestem kontent, że mam trochę spoczynku, bo jutro znowu muszę z pługiem w pole.
Et, głupiś, mnie by się tam chciało pracować! mówi kozieł.
A cóż byś na to poradził? pyta wół.
Et, wiesz co, jutro rano wywal język, wytrzeszcz oczy, naciągnij nogi, gospodarz będzie myślał, żeś ty chory, zlęknie się i da ci spokój! nauczał go kozieł.
Uhm!" mruknął gospodarz i poszedł do izby. Drugiego dnia jeszcze przed wschodem słońca wpadł parobek do izby i woła przestraszony:
Panie gospodarzu! Wół zdycha!
Nic mu nie będzie mówi gospodarz zostaw woła, a zaprząż capa do pługa, a nie żałuj mu tam pręta, ale go nie zabij.
Usłuchał parobek, zaprzągł capa i pojechał w pole. Zdziwiony cap nie wiedząc, co się stało, z początku zaczął skakać i nie chciał w pole jechać, lecz gdy poczuł pręt, musiał, nieboraczysko, w pole jechać. Na polu jednak ani rusz pługa uciągnąć, lecz gdy dostał z pięćdziesiąt prętów, do południa jedną skibę wyorał. Na obiad puścił go parobek na pastwisko między kozy, lecz on czym prędzej pobiegł do wsi do obory i już delikatnie nóżką go poskrobał i zaczął prosić płaczliwym głosem:
Wstań, mój przyjacielu, idz do roboty, bo mnie tu na śmierć ubiją!
Aha rzekł dobroduszny wół i wyzdrowiał.
Dalej przysłuchiwał się gospodarz, jak kotka uczyła swoje dzieci łowić myszy i ptaszki, jak gospodyni ze dzbanka łapką śmietankę wyjeść.
Około południa wracał gospodarz z pola do domu, droga wiodła blisko rzeki. Obok rzeki było bagno i wielkie błoto. Tam siedziała świnia i ciągle coś chrusikała: ,,Chruń, chruń, chruń". Cie-
247
kawy gospodarz zatrzymał się i słucha, z kim ona to tak rozmawia, i zobaczył rybkę, co ze świnią kłóciła się. Rybka śliczna i gładka wywijała się w wodzie jak wrzeciono, a zobaczywszy świnię w błocie powalaną rzekła:
A ty świnio! Popatrz, jaka ja ładna, śliczna panna! Ale świnia popatrzyła na nią z ukosa i mówi:
Ty gorsza świnia ode mnie!
Dlaczego? pyta. A świnia na to:
Bo jak mnie ludzie jedzą, to palce oblizują, a ciebie, jak jedzą, to ciągle spluwają, pfuj, pfuj, pfuj.
Jednakże gospodyni zaczęła coś miarkować, iż mężowi coś jest. Taki zamyślony, chodzi tylko po oborach, stajniach, po polu i po lesie, ciągle coś słucha, może on niesamowity? Pyta go tedy:
Mój Macieju gospodarz Maciej się nazywał co ci jest?
Et, nic! mówi chłop i ręką machnął, niby chciał powiedzieć : co ci, durna babo, do tego!
Ale baba nie ustąpiła i mówi:
Mój kochany, powiedz mi, co ci brakuje, wiesz, że cię kocham nad życie, a ty mnie nie chcesz się zwierzyć.
Ta ja bym ci powiedział, ale gdybym tylko słówko o tym pisnął, musiałbym umrzeć mówi chłop.
To tym bardziej zaciekawiło babę, lecz na razie zmilczała, chodziła tylko jak struta, a tak ją coś piekło, że na miejscu usiedzieć nie mogła, koniecznie chciała, by jej mąż powiedział, co wie. Powiadają, że gdzie diabeł nie może, tam pośle starą babę, ale gospodynią była młoda i ładna, a obleśna, a taka najgorsza. Wiecie, co zrobiła? Posłała do karczmy po kwartę dobrej wódki, narobiła pierogów z samym serem, upiekła kiełbasę i usmażyła jajecznicy pełną miskę. Dała to wszystko mężowi na wieczerzę i sama jadła i piła koło niego, a potem obłapiła go rękami i całowała. Gdy sobie już chłop podpił i był już w dobrym humorze, mówi mu żona:
Wiesz co, mój mężu, raz kozie śmierć, prędzej czy pózniej to wszystko jedno, a tak bym rada razem z tobą umrzeć, ale powiedz, co wiesz!
248
Chłop miał już dobrze w czubie, więc mówi:
A, już powiem, tylko przynieś kilka okłodków słomy do chaty, żeby mi było łatwiej skonać. Na słomie lepiej się umiera nizli na pierzynie.
Baba zaraz podskoczyła i już za drzwiami, do stodoły po słomę pospieszyła. Chłop tymczasem jadł kiełbasę i po kawałku rzucał psu pod stół. Pies leżał pod stołem i był bardzo smutny, głowę zwiesił, nawet kiełbasa mu nie smakowała. Po izbie chodził kogut, podniósł głowę do góry i na gospodarza z politowaniem patrzał, potem przystąpił do psa i dziobnął go w ogon, a pies Werrr", a kogut Ko, ko, ko, ko, ko!"
Co one tam mówią? nadstawił gospodarz uszy. Pies zaś mówił tak:
Czekaj, czekaj, niedługo będziesz tak brykał, jak nasz gospodarz umrze, rychło ciebie gospodynią na Sądny Dzień* Żydom sprzeda!
A na to kogut:
Ej, miałbym się czym turbować, co jutro będzie. Ja tylko teraz widzę, że nasz gospodarz głupi!
Głupi, mówisz warknął pies a to dlaczego?
A głupi. Patrz, ja mam siedm żon, a wszystkim dam radę, on ma tylko jedną, a rady sobie dać nie może mówił kogut.
1 ty byś takiej babie'rady nie dał rzekł pies.
Ja? Ja bym jej kazał teraz przynieść sznur od studni, dobrze go namoczył, potem kazałbym się babie rozebrać, a takie bym jej sprawił smarowanie, żeby jej się odechciało tajemnic! mówił rozgniewany kogut.
Na to weszła baba ze słomą.
Przynieś no jeszcze sznur od studni a namocz! powiedział chłop.
Baba zaraz przyniosła.
Teraz rozbierz się!
Baba nie spodziewając się niczego czym prędzej się rozebrała. Chłop tymczasem drzwi zahaczył, złożył sznur we czworo. Ej, jak skropi babę! Baba w krzyk, ale chłop na to nie pyta, bije a bije, co się wlezie.
Tymczasem w kącie siedziała kwoka na jajach. Jak każdemu
249
wiadomo, gospodynią kwoce schlebia, aby nie złaziła z przetaka i nie zaziębiła jaj, sama przynosi jej ziarno i wodę. Kurka zaś myśli, że ona w większych łaskach u swojej gospodyni niżeli inne kury. Kwoka więc zobaczywszy, iż gospodarz bije gospodynię, jak nie wrzaśnie na koguta:
Ty złodzieju, to wszystko przez ciebie, to ty namówił gospodarza, żeby on bił gospodynię!
Kogut kwoki nie lubił i tylko jednym okiem na nią spoglądał, chciał jej więc coś powiedzieć, a gospodarz w tej chwili sznurem po kwoce przez plecy. Kodkodok!" wrzaśnie kurka, a kogut Kokoko, kokoko", to znaczy:
Gwałtu!
A dobrze ci tak, a dobrze ci tak! śmiał się kogut i deptał nogami.
Chłop otworzył drzwi, a baba tak całkiem goła aż na ulicę wybiegła i krzyczała Gwałtu!", a kwoka za nią. W chacie został chłop, pies i kogut.
51. Piecuch i królewna
Jednego razu miała jedna kobieta syna. Temu synowi się nie chciało nic robić, ino na piecu leżeć. Matka mu kazała iść po wodę do studni. Musiał przechodzić kole królewskiego pałacu. Jak nabiera tę wodę, złapał dwie rybki i mówi:
Jedna będzie na pieczyste, a druga na warzy te. Rybka wytyka łebek z tej wody, z ćwierci jego, i prosi mu się,
żeby je puścił znowu na powtór w tę studzienkę. Puścił ją, bo mu dała taki pierstrzonek, co jak wzión na palce a zaczon nim trzeć o swoją rękę, co chciał, to mu się stało.
Przechodzi kole królewskiego pałacu, królewiczówna leży w oknie i przypatruje się jemu, i roześmiała się z niego. On mówił:
Kiedy ty się śmiejesz ze mnie, to żebyś porodziła syna.
I mówiąc to pocierał pierstrzonek o drugą rękę. Potem przyniósł tę wodę matce i postawił ją w kąciku. Poczyna matka gadać na niego, że:
250
Jak wylejesz wodę, gdzie trzebno, to czemu ty nie idzies do boru po drwa, zasób sobie na tym piecu leżysz!
A ón powieda:
Mój Boże, żeby ten piec chcioł iść ze mną!
Tak że się ten piec ruszył i szedł z nim do tego boru, bo on potarł pierstrzeń. Jak przyszedł do tego boru, mówi:
Żeby się ta sosna obaliła na ten piec i ten piec chciał razem ze mną zanieść do domu to drzewo!
Musi przechodzić kole królewskiego pałacu z tą sosną i z tym piecem. Ta krolewiczówna śmieje się znowu z niego, a ón ji życzy znowu to, co wprzódy. Przyniósł to drzewo. Matka powiada:
Piecuchu, żebyś mi też chciał porąbać to drzewo!
A ón położył siekierę i siekiera sama na jego rozkaz rąbała. Matka mówi, żeby ón pownosił na górę to drzewo, kiedy porąbał. Jak ón pierstrzonkiem zatarł, tak wszystkie drzewo poszło i poukładało się samo na górze.
Ta krolewiczówna porodziła syna. Ani ci rodzice, ci króle-wie, nie wiedzieli skąd. Boć ona nigdzie nie wychodziła na żadne spacery, ani nie wyjeżdżała na żadne fizyty, i taki ji się ten przypadek zdarzył. Gdy ten jej dzieciak trzyletni był, bo już zaś trzy lata miał, ojciec jeji wyprawił wielgi bal i żeby się dowiedział, chto by też ojcem tego dziecka był, zaprosił wszystkich panów, królów i królewiczów. Zjachali się. A ten piecuch napiekł pyrek, natkał w kieszenie, powrósłem się opasał w pas i potem mówił do matki:
Ja też pojadę na ten boi królewski. Matka powiada:
Lepij, żebyś siedział za piecem w domu, bo cię tam wsadzą do dziury!
On nie pytał się, ino na ten bal pojachał na piecu, chtóry potem matce do domu odesłał. Zaś potem wlazł pod królewiczów-ny łóżko i siedział pod tym łóżkiem cichuśko.
Była wielga wieczerza. Po tej wieczerzy dali temu dziecku czerwone jabłko, bo jednak [król] się ni mógł dowiedzieć, kto tego dziecka ojcem buł, bo się nikt nie chcioł przyznać, bo jużci między tymi gościami ni miało ojca. To dziecko kulnęło to jabłko i mówiło:
251
Kululu, jabłuszko, do tatuli pod łóżko!
Idą patrzeć, gdzie padło jabłko, a tu goście wyciągają go, tego tatula, spod tego łóżka. A ten tatula w kiecce osmolonej, opopielonej, na twarzy omurzony, powrósłem w pasie opasany. Król i królewa się bardzo zawstydzili, bo się wszyscy goście zaczęli śmiać. Wzięli onego i onę i wsadzili ich do sklepu bez noc. Ona ogromnie płakała, że przecież onegoć nie znała, ino go w oknie widziała i nie wie, co się z nią stało. A on piecuch powiada:
Bodajś, będziesz tam płakać! Masz też czego płakać!
Ta królewa matka kazała jej przynieść rano modry dyr-dun, także i drugi, ładniejszy, dyrdun na wierzk, chustkę, jak to zwykle mają na wsi, i do niego ją ubrała, żeby ona z nim pasowała.
Nie chcioł im król krzywdy zrobić, jako ojciec swojej córce, aby ich na śmierć skazać. Osądzili szak, aby wygnać prek. Kazał ojciec zrobić wielgą beczkę i przywieść ją do morza. Niż óna miała wychodzić z ojcowego pałacu, tak óna prosiła rodziców o książkę od nabożeństwa, we której to książce były dwa potreta odmalowane, jako ojca i matki. Tego piecucha i ónę w beczkę wpakowali. Płynęli oni morzem ogromnie daleko. Ón mówi do nij:
Juz tak ja cię nie opuszczę i ty mnie. Chcesz, żeby ta beczka na ląd wyszła?
Jać bym to chciała!
Jak ón zaczon trzeć sygnet o rękę swoją, mówił:
Niechże ta beczka wyskoczy na ląd razem z nami!
Ta beczka z morza wyskoczyła i naraz pękła. Grosza pieniędzy nie mieli, bo im rodzice nie dali. Idą sobie tą wyspą okropnie daleko, aż już zesłabli. Jednak tymczasewo do miasta doszli. Przychodzą do jednej oberżyściny bogatej na noclig. Ona sobie kazała bardzo kiepską kolacyją dać razem z nim. Ale ta oberżyścina widziała zaraz po jeji osobie, że nie z kiepskiego domu musiała być, bo delikatna na twarzy była. Była dobra ta oberżyścina dla nich, dała obiema dobrą kolacyję, tyla, co się do syto najedli. Po tej kolacyji widziała ta królewiczówna, że ta oberżyścina bardzo pięknom sztukę haftuje i przy tym wyszywa. Ta królewiczówna nieleniwa była, pojęna się zara do pracy tej oberżyścinej, aby ji wynadgrodzić za tę dobrą wieczerzą, co ich obuch posiliła. Wzię-na tę piękną sztukę od niej i jeszczyk piękniej wyszywała. Ta ober-
252
żyścina nic nie mówiła, ino się przypatrywała na jeji piękną robotę, co ona potrafiła, a ten Bartek piecuch chciał znów wynadgro-dzić temu oberżyście i mówił, żeli by mioł co do roboty, toby on mu chętnie zrobił. Tak, oberżysta mioł na podwórzu sześć sążni drzewa leżeć, a ni miał ani kawałka porąbanego, i mówił:
Kochany człowieku, mógłbyś też parę klafetków drzewa urąbać na jutro na śniadanie, cobym aby miał dla gości ugotować.
Jak od oberżysty odebrał siekierę, to jak zaczon Bartek piecuch sygnetem przecierać do drugiej ręki, tak ta siekiera chlastać to drzewo, że w godzinie te sześć sążni drzewa porąbał, aż się oberżysta zadziwił z tego, że to drzewo tak wnet potrzaskał. Żeby on był piąci chłopów postawiuł na cały dzień, tak by drzewa nie byli skończyli porąbać. Nieskąd je Bartek porąbał, jeszczek je do drew-nika ładnie poukładał. Ten oberżysta się dziwuje, że to mały chłopek, a silny i rączy do roboty, tak że jeszcze takich ludzi nie widział, jak ci dwóch, co do niego na noclig przyśli. Bartkowi dobre wyspanie uszykował, co jeszczek mu się nigdy tak dobrze nie spało. A tejże królewiczównie osobno ta oberżyścina posłała, w jeji pokoju z nią spała.
Gdy óni rano wstali, śniodanie dobre zjedli, pytali się oberży-ściny, co oni za nocleg i kolacyją winni. Oberżyścina się pyta:
A cóż to, czy ode mnie już odchodzić chcecie, ludzie? Gdzież wy idziecie?
Ano, my tak chodzimy od miasta do miasta, bo nigdzie domu nie momy.
Oberżyścina ich zatrzymała, na policyją poszła i zameldowała, że tacy ludzie u nij mieszkają. Bartka obrócił ten oberżysta za hausknechta, że takie sobie piniądze zarobił wielgie u oberżysty, bo buł zwinny we swój i pracy, co wziun do ręki, wszystko mu się szykowało. Wiela do roboty u tego oberżysty ni mioł, bo bardzo prędko skończył każdą robotę. Ta królewiczówna też była krzepkiej ręki, bardzo pięknie i prędko swoje roboty kończyła, że od większych paniów dostawała do szycia i do roboty, bo przecudnie wyszywała.
Trzy lata byli u tej oberżystej, piniądz oboje, ona z Bartkiem, zarobili. Oberżyści powiedają:
Byście sobie mogli nająć za miastem w starym zamku jed-
253
nę izdbę i sobie tera robić na chlib, bo widzę, że potraficie i robotę dobrą znacie. Chociaż to jest trochę za miastem, także ludzie wszędzie trafią do pracowitych ludzi i do dobrych, i rzetelnych. Oberżyścina poszła z tą królewiczówną na ratusz do rady miejskiej, do burmistrza. Rada miejska mówi:
Cóż my od tych ludzi mamy za komorne brać? Czy nam tam te izdby próżne mają stać? Niechże się ci dwóch ludzi dobrych do jednej wprowadzą, do chtorej im się będzie podobać.
Oni sobie tam mieszkają. Wziena sobie kielkanaście pannów do szycia ta królewiczówną, uczyła je szyć i ze swojej poręki każdą wyuczyła tych pięknych robotów, które znała, a Bartek chodził ze siekierą po mieście co dzień. Mieszkali tam trzy lata w tym zomku.
Te panny poszły na obiad, nikogo nie było u tej królewiczów-nej. Deska jej się odchyliła od ściany w tej stancyji jej. Ona idzie, patrzy, co się to zrobiło. Zobaczyła, a tam stojało pudło dwa razy zielazem opasane. Ona wzięna swoją komódkę i na to miejsce posunęła, aby nicht nie widział, że ta deska oderwana była. Bartek na wieczór przyszedł do domu, ona mu powiedziała:
Żeli mnie, Bartosiu, nie wydasz z tego, co ci powiem, to się do śmierci mieć będemy dobrze.
A głupi bym też buł, moja kochana, żebym ja cię miał wydać a w nieszczęście ciebie wprowadzić, bobym i sam siebie też.
Ona mu wskazała to miejsce, gdzie się ta deska odsuwnęła. Było to pudło bardzo ciężkie i myślała óna, że Bartek go z miejsca nie ruszy. A Bartek bardzo letko wyciągnął to pudło. Jak wezmie siekiery, jak rznie w to pudło, pudło się rozsypało. Bartek prędko deskę oderwał w podłodze i te piniądze zachował pod podłogą. A to były same dubeltowe ludory, a między tym diamenty.
Óna zaś bez parę dni* poszła do oberżyścinej zapytać, czyby óna ni mogła tego starego zomku dostać kupić. Ta oberżyścina poszła do rady miejskiej z nią, żeli by jej rada miejska nie chciała sprzedać to stare zomczysko, óna by się jeszczek zapożyczyła i, co by miał kosztować ten zomek, dołożyła i go wykupiła. Miejska rada mówi:
E, co nam po tym zamku!
254
Podarowali ij ten zomek, niech óna sobie jeszcze weznie cieślę i mularza, wyreperuje, będzie ozdobą jeszczek miasta, nie takie zaś oczerznione, rujnowe. Wyreperowała i zrobiła z niego doskonałą oberżą, gdzie tam buł nawiększy wstęp ślachty i wiel-gich panów. Mój Bartek już drzewa nie chodził rąbać, bo óna go przez ten czas na swoje kopyto wystawiła. W językach ostał wykształcony, we francuski) mowie, w miemieckij, i tak we wszelakich mowach, w pisaniu doskonale. Bardzo dobrze im się powodziło na tej oberży. Chociaż nie ślubowani, bogabojnie sobie żyli, tak jak Pan Bóg przykazuje, tak że żadnego sobie złego słowa nie powiedzieli, jak długo żyli w kupie. Za to im też Pan Bóg dopomagał. Óna dała ojca swego i matkę swoją z tej książki odmalować przed dom na zomku swoim. Gdy wychodziła przed dom, to zawsze ojca i matkę swoją widziała, a jak weszła do izdby, w izdbie ich to samo miała w książce.
Ociec jeji raz miał wielgą wojnę z tym królem, który miał to miasto, gdzie óni mieszkali, ten Bartek z nią. Wojsko ojcowe odbiło je i rychtych ciągło że bez to miasto, i przyszło do tej oberży jeji. Wojsko się przypatrywało, bo na kwaterze u nij było, i sam prync tam stał. Óna wojsku wszelakie wygody dała, a zapłaty nie żądała. Mówił ten prync do żałnierzy:
Czyby tu oberżysta na szykanadę to zrobiuł, że naszego króla i królową przed oberżę wywiesił?
Pojachali do kraju jeji ojca, to wojsko i ten prync, tak się cofnęli. Gdy przyjachali do króla, zaraz to meldowali. Król się zabrał, wzioł 300 żołnirzy z sobą, i żonę, i to dziecko, i pojachał do tego miasta przed oberżę, żeby się przekonać, czy to prawda, czy on tam wisi. Jak przyj achał prawda! I wszedł do oberży z wojskiem swoim, widzi tych przyjemnych ludzi i bardzo mu się tam podobało. Siedzioł tam trzy tygodnie i te potreta zobaczył na tym zamku. Zapytuje się tyj oberżyściny:
Ale na jaką to wzgardę, szykanadę, te potreta wiszą przed domem na zamku?
Ona powieda:
Znakiem, że ojca mego i matkę moje kocham, i dziecko swoje, i nie zapomniałam o nich.
Ojciec, ten król, powieda:
255
Tyć to córka moja? I tyś to, Bartos, jest, żeś córki mojej nie opuścił? Gdy ja myślał, że wyście się dawno w morzu utopili, a was Pan Bóg jednak od śmierci obroniuł, żeście się na ląd dostali.
Tak się ociec i matka zapytuje:
Sąm żeście wy ślubowani?
Tak córka tych rodziców powieda, że nie. Ociec i matka mówią:
Ja widzę, że wy bogabojnie żyjecie, a Pan Bóg wam dopomógł.
I Bartos piecuch z królewną Konstancją wzion ślub, i było głośne wesele. A ojciec wzion swoje królestwo i włożył na Bartka, i już się ludzie im nie dziwowali.
52. Dwaj bracia
Było dwok braci, jeden był bardzo bogaty, a drugi biedny. Ten biedny długo bardzo śperował piniądze, zęby sobie kupiuł konia. I raz posedł na jarmak, a musiał przechodzić bez las. W tom lesie było dwudziestu śtyrek zbójów, uni się zmawiali ze Żydom, który miał tez w tom lesie karcmą. Ten to chłop zasedł do karcmy, jak sedł na jarmak, i kazał se dać co zjeść i wypić, bo się bardzo zmęcył. Zaraz się go Zyd wypytuje, ka idzie, dużo ma pi-niądzy. Chłop pedzioł, ze idzie na jarmak kupić konia. Zyd się go spytał, kielo ma piniądzy. A un zaś:
Sto papierków*. Zyd:
To wlezcie tu do mnie, jak pódziecie nazad, bo byk kciał wiedzieć, AC tez za to kupicie konia, ale mi się zdaje, ze nie kupicie, bo teraz są bardzo drogie.
O, biedyć, ja tu wlezę po drodze do was.
Chłop zasedł na jarmak, ale nic nie kupiuł, bo konie były bardzo drogie, i wraca się do chałupy. Ale zabacył piknie na to, co mu Zyd gadał, zęby do niego wlazł, jaze przybacył sobie, kiedy juz był blisko Zydowe chałupy w tom lesie. Wartko wysedł na
256
buka, który był blisko Zydowe chałupy, i tam miał do ranią przesiedzieć, nie sedł wtedy dali, bo się bał, zęby nie namówiuł Zyd na niego zbójów.
O północy idzie ktosik ze światłom od te karcmy i prosto przysło pod ten buk. Chłop myślał, ze Zyd o nim wie na buku, i dziwa nie spadł ze strachu. A światło to niósł Zyd. W race miał kij i nim wycion trzy razy o kamień pod bukom. Pod bukom otworzyła się ziemia i światło okropnie buchało ze ziemie. Zyd gada:
Podzcie, bo tu dziś powiedzie chłop konia za sto papierków, abo poniesie sto papierków i owcarz pożenię dwiesta owiec.
Zbóje wychodzą z dziury i chłop ik rachuje, i narachował ik dwudziestu śtyrek.
Jak juz wlezli ci zbóje do karcmy, chłop wartko ślazuje z buka, otwiera drzwi do te dziury i wlazł do nie. W pierwsy stancyi były same fuzyje, pistolce naładowane, gotowe do strzylania, i bardzo dużo lamp. W drugi były łóżka, w trzeci konie, słoma, siano, w ćwarty gnatek na środku, a siekiera na nim i piniądzy na kory-tak bardzo dużo. W piąty same trupy. Chłop niewiele myśląc wy-suł obrok z dwok worków, nasuł do ?V: śrybła i złota, wzion potem dwa konie, na jednego on siadnął, a na drugiego włożył te worki z piniądzami i ucikł. Wrócił się inną stroną do chałpy.
Na drugi dzień posłał dziecko swoje do brata, zęby mu po-zycył miarki. Brat z pocątku nie kciał mu pozycyć, ale potom po-zycył i dziwno mu było, co un tez ta będzie mierzuł. Brat biedny zmierzuł piniądze i było ik osiem miarek. Ten bidny posłał bratu bogatemu pół miarki piniądzy za to, ze mu pozycył miarki. Brat się zdziwiuł bardzo, skąd un mógł tyle wziąć. Przysedł do niego i wypytał się, a ten mu opedział.
Brat bogaty niewiele myśląc wzion dwiesta papierków, jak drugi jarmak przychodziuł, i posedł tam. Zasedł do te karcmy, a Zyd zaraz się go wypytuje o wsystko. Ten mu tez opedział, ze idzie na jarmak, kce kupić woły i ma dwiesta papierków. Zyd pytał go, zęby wlazł nazad, jak pódzie, i ten się zgodziuł. Ale brat nie posedł na jarmak, jeno odsedł do łasa na bok i tam cały dzień siedział. Wiecór posedł ku temu bukowi i wysedł na niego. O północy idzie Zyd od karcmy ze światłem, wycion kijem o ziemię pod bukiem i gada:
17 Księga bajek, t. 1
257
Podzcie, bo mamy do cynienia dzisiak bardzo dużo. Dziś pojedzie tędy biskup i chłop powiedzie woły.
Wysło dwudziestu, a śtyrek dostało na warcie. Ten na buku od radości nie policył ik i jak odeśli jeno tamci ku karcmie, tak un ślazł z buka, wiązuje do dziury, a tu mu wypaluł kulką w łeb i zabiuł go zbój.
Brata jak ni ma, tak ni ma. Posedł go brat sukać, ten biedny. Zasedł do te karcmy, zaraz się go pyta Zyd, ka idzie, wiele ma piniądzy. Ten mu pedział, ze ma tysiąc papierków, ze idzie na jarmak konie kupić. Zyd mu gada:
To tu wstąpcie nazad, jak pódziecie.
A un pedział, ze wlezie do niego. Chłop zasedł na jarmak, ale nic nie kupiuł. Jak wracał nazad, tak wiecór wysedł na tego buka i siedział cichutko. Tu o północy idzie Zyd z latarnią i otwira kamień, i woła na zbójów:
Podzcie, bo dzisiak mamy dużo do cynienia, ale wszyscy, bo ta juz ten nic wam nie ukradnie, boście go zabili.
Ten z buka rachuje i było ik dwudziestu śtyrek. Jak juz odeśli, ten ślazł z buka, włazi do dziury, suka najpierwy brata. Nalazł go, ale cóz! juz zabitego. Wysuł sieckę z jednego worka, schował go do niego, a do drugiego nasuł złota, śrybła, wzion parę koni i uciekł z dziury. Dał bratowy ten worek piniądzy i brata. Bratowa nie żałowała chłopa swojego, zakopała go do ziemie i żyła se jak jaka hrabina. Ten zaś biedny był se teraz bogatym i miał dwie pary koni. Ale się bał, zęby się nie dowiedzieli o tym ci zbóje. Wzion, odjechał pięćdziesiąt mil stąd i w jednym mieście założył traktyjernią.
Tam był juz dziesięć roków. Raz przyjechało do niego trzek panów i pytało go, zęby ik tez przyjąn na dwa tyznie* do siebie, ze uni przyśli miasto to zwiedzić. Un ik tez przyjon, jako do trak-tyjernie. Raz zaśli do stajnie ci panowie i gadają:
A fuksy, fuksy, kaście wy tu przysły, ale wnet pódziecie z nami.
To słysał pachołek z wyrka i omeldował to panu, temu biednemu bratu. Ale un pedział:
Je, biedyć ta! Mozę kcą kupić te konie i tak gadają.
Po niedługim casie wołają raz w nocy na niego, zęby ik
258
puściuł do swoje stancyje, ze się kcą z nim porachować. Ale un tęgo bardzo spał i zona pusca ik, a ci strzelili do nie i byłoby ją zabiuło, kieby się nie cofła za drzwi. Ten ojciec miał dziecko, co mu dopiero było siedem dni, i to wołało:
Tato, tato, wstańcie, bo dziś w nasym domu ani kot żywy nie dostanie!
Ten się budzi i posłucha, co się dzieje. Wartko poleciał oknem po wojsko. Wojsko stanęło przy wrotach; tu prawie otwierają wrota zbóje, bo to byli zbóje ci panowie, a w te razy wojsko obskocyło ik i chyciło, a oni mu juz zabrali wsystkie piniądze i te konie.
Okuli ik w gajdany i musieli pedzieć, skąd są, i całą racyją. Wsadzili ik do hareśtu na zawse, a tego Żyda zawiesili. Tam kcieli się dobyć do tyk piwnic, ale nie dało, bo co kto wlazł, to go zabiuło cosik. Było tam wojsko i z kanonów biuło, ale i to nic nie pomogło.
% %', %
53. Pasierbica u dwunastu zbójów
Był taki szwiec przy wojsku, który żołnierzom robił buty. Jak już wysłużył drugi kontrakt, tak i wziął sobie abszyt. A miał ładną córkę Karolinkę. Gdy już dorosła, ojciec z nią wychodził za miasto na spacer. I zaszli raz trochę dalej gościeńcem, i widzą, że stoi na boku karczma, którą trzymała wdowa, mająca także córeczkę. Idą oni do tej karczmy i proszą, aby im dali śniadanie. I widzą, że wchodzą rozmaici podróżni i żołnierze, każą sobie dać jeść i pić, jedni płacą, a drudzy nie płacąc chcą wychodzić. Ale on tych drugich zatrzymuje, wystawia im przed oczy ich nieuczciwość i zmusza poniekąd do zapłaty. Gospódka, wdzięczna mu za to, stawia przed nim i córką jadło, prosi, by się posilili i zabawili, i rozmawia z nimi. Wkrótce godzą się oni, że skoro on jest wdowcem, a ona wdową i ma swoje gospodarstwo, to najlepiej będzie, gdy się pobiorą i razem na tej karczmie gospodarować będą. I tak się stało. Pożenili się i mieszkali razem. A do karczmy rozmajci chodzili z miasta, gefrejtery, feldfeble, nawet oficerowie. Ale gospódce tej markotno było, że się wszyscy umiz-
259
gali do tej szewcowej córki Karolinki, a do jeji córki nikt. Postanowiła tedy pozbyć się tej pasierbicy. I namawia swego służącego parobka, żeby tę Karolinę wywiódł do lasu, tam ją zabił i przyniósł z niej oczy i serce. Parobek z nią pojechał i gdy jej wśród lasu powiedział, że ma ją uśmiercić, ona zaczęła go się prosić i błagać, by jej darował życie. A tam wtedy leciała sarna. Karolinka mówi:
Zabij ją, a mnie puść.
I tak się stało. Z zabitej sarny wyjął on oczy i serce i zaniósł swojej pani na znak, że dopełnił rozkazu.
A Karolina powędrowała coraz głębiej w las. A tam była taka jama i stała taka chata. Wchodzi ona, widzi, że tam nie ma nikogo, ale wszystko przygotowane do wieczerzy, porozkładana żywność i ogień się pali na kominku. Zawinęła się, przyrządziła wieczerzę i sama też podjadła trochę. Aż tu słyszy hałas na podwórzu. Schowała się za ogromną kufę w sieni i słucha, co to będzie. A tu wchodzi do chaty dwunastu zbójców. Ten ich starszy mówi do drugiego, do kucharza, żeby im jeść zgotował. Kucharz powiada:
A na co, kiedy tu już wszystko stoi gotowe! Ha, kto tu był? Szukać go!
Szukają po całym obejściu, ale znalezć nie mogą. Podjedli i położyli się spać. Na drugi dzień postawili w domu wartę, a sami poszli. Tak było parę dni, warta nikogo nie zdybała, bo ona siedziała cicho w swoim kątku. Wreszcie zaniechali znów stawiać wartę i wszyscy poszli na zbój. Wtedy ona wylazła ze swego ukrycia i znowu jak wprzódy ugotowała obiad, sama podjadła i skryła się za łóżko. Zbóje przychodzą, widzą, że wszystko jest narychtowane, jedzą i piją, a po wieczerzy szukają znów tej gospodyni, co to zgotowała. Ale na próżno. Wreszcie kłaść się chcą. Aż tu jeden z nich, jak się położył i sięgnął ręką pod łóżko, namacał Karolinkę i powiada, że jest ktoś pod łóżkiem. Zrobili alarm i wyciągnęli ją. Ale widzą, że ładna, grzeczna panna, więc podprzysięgają każdy z nich że jej żadnej krzywdy robić nie będą, i proszą, ażeby u nich była za gospodynię. Cóż miała robić? Przystała na to, gotowała im jeść i bardzo jej tam było dobrze u tych zbójów.
260
A ta macocha jej, co to ją kazała zabić, miała sen, że ta Karolinka żyje i że daleko jej teraz lepiej, niż było w domu. Mocno się tym zaniepokoiła i rozgniewała. Idzie ona tedy do swojej siostry czarnoksiężnicy, co mieszkała w lesie, i wszystko, co zaszło, jej powiada. Ta siostra mówi jej, żeby była spokojną i wróciła do dom, że ona na to poradzi. Czarnoksiężnica tedy przybrała postać tego szewca, ojca Karolinki, idzie do tego lasu i do tej chatki zbójeckiej, wchodzi tam i wita się z nią. Karolinka się ucieszyła, że przyszedł do niej ojciec, i ściska go. Gdy oświadczył, że głodny, zaraz mu jeść zgotowała i podała, i razem jedli. Po obiedzie mówi on, że trzeba mu przecież za to córkę wynagrodzić; ta się wzbraniała przyjąć cokolwiek, ale on mniemany ojciec pokazał jej piękną chustkę i chustkę tę obwinął koło głowy i ramion, i z tyłu zawiązał. Jak tylko to zrobił, ona pada jakoby nieżywa. On sobie poszedł. A zbójcę przychodzą i widzą ją leżącą. Myśleli, że śpi, aż jeden się zbliża, trąca ją, a ta się ani rusza nieżywa! Drugi podchodzi i mówi:
No cóż, to trzeba ją rozebrać i pochować.
Zaledwie zdjęli z niej chustkę, a ta już znowu ożyła, wstaje i sama się temu dziwi, że tak długo spała.
A macosze znowu się śni, że Karolinka żyje i że jej lepiej teraz, niż było w domu. Rozgniewana leci ona znowu do siostry czarnoksiężnicy i powiada jej, co się stało. Siostra ją pociesza i mówi, że już teraz na to poradzi. Więc idzie do tej chaty zbójeckiej p( raz drugi i znowu udaje ojca Karolinki. Ta się ucieszyła, że ojciec przyszedł i ugościła go. Po obiedzie mniemany ojciec odchodząc obdarzył ją pierściuniem i sam go jej włożył na palec. Zaledwie to zrobił, a ona znów pada jak nieżywa. Przychodzą zbójcy i widzą ją w takim stanie. Trząchają na wszystkie strony, ale gdzie tam! Ruszyć się nie godna. Ha, trzeba ją pochować. I kazał ten starszy zbój zrobić srebrną trumnę, i żeby do niej był złoty krzyż nad głową. Jeden z tych zbójów powiada:
To może by zamiast krzyża położyć ten pierściuń, co to u niej błyszczy na palcu?
Jak tylko pierściuń zdjęli z palca, a ta otwiera oczy i podnosi się żywa, mówiąc:
Ha, jakże mi się też dobrze spało!
261
Cieszą się zbóje, że ona żywa, i wychodzą jak zawsze do lasu.
Ale macocha ma znowu sen taki, że ta Karolinka żyje i że jej lepiej jak w domu. Biegnie ona do swojej siostry i uskarża się na nią, że jej nic nie pomogła. Czarnoksiężnica powiada: Czekaj, teraz się lepiej wezmiemy do rzeczy! I poszła jakoby ojciec po raz trzeci do Karolinki. Ta się wita, prosi ojca siedzieć i daje mu jeść. Po obiedzie ojciec na podziękowanie wpina jej do włosów z tyłu głowy szpilkę bardzo piękną, brylantową. Jak tylko to zrobił, ona się przewraca jak nieżywa. Przychodzą zbójcy, widzą, co się dzieje, szturchają ją i trącają, wszystko na próżno. Teraz powiadają:
Nie ma rady, trzeba ją naprawdę pochować!
I kazał najstarszy włożyć ją w tę trumnę srebrną, ślicznie ubrać, a koło niej położył taki zegarek, co się sam nakręcał i obracał, i bił głośno godziny, a za każdym biciem jeszcze wygrywał siedem tańców. Potem poszli na łąkę i tam wybrali jej grób, zbudowali takie sklepienie we środku, a w tym sklepie postawili tę trumnę, a nad sklepem wznieśli kopiec i wsadzili tam taki stro-mik na kopcu.
A ten starszy zbój powiada, że kiedy jej już nie ma na świecie, to i oni już tu niepotrzebni. I tak im kazał, żeby tam jeden po drugim wartowali i żeby się jeden z drugim bili aż na śmierć. Kiedy już tak jeden drugiego pobił, że się wszyscy pozabijali, wtedy i ten starszy także postanowił umrzeć, oparł się o kopczyk i wbił sobie nóż w piersi.
A zdarzyło się, że w tym lesie polował tam ze swymi myśliwymi królewski syn. Wtem pomknęła się sarna i królewicz zapuścił się za nią w gęstwinę. Sarna nareszcie przybiegła do tego kopca i tam gdzieś przepadła. Królewicz jej szuka wszędzie, zmęczył się i odpoczął na kopcu koło stromika. Kiedy tak leży, słyszy, że coś pod ziemią dzwięczy, nadstawia ucha i słucha, jak zegar tam w głębi wybija godzinę i gra swoje tańce. Zwołuje więc swoich towarzyszy, mówi im, że coś tam się rusza pod ziemią, każe przynieść motyki, łopaty, bijki różne i kopać w tym miejscu. Rozkopali kopiec, dostają się do sklepu, patrzą, a tu leży w bogatej trumnie prześliczna panna, a koło niej ten zegarek. Królewicz zachwycony nie mógł się jej napatrzeć, ale każe swoim ludziom
262
naładować ją na tragi i z trumną przenieść do swojego zamku. Tu każe ją zanieść do swojego pokoju i przesiaduje ciągle koło niej, nie godzien jej opuścić. I już wcale ze stancyi nie wychodzi, i tam sobie nawet każe jeść przynosić. Królowi i królowej bardzo to było przykro, że ten syn ich tak tym martwym ciałem był zajęty. Więc umyślili dać wielki festyn w pobliskim mieście i tam go wyprawić, że tam będą różne panny żywe, księżniczki, dla niego do wyboru.
Jak tylko go tam wyprawili, tak król i ci dworzanie wpadają do tej jego stancyi i poczynają tę Karolinkę oglądać. Aż tu widzą, że się u niej coś błyszczy we włosach. Patrzą, a to prześliczna brylantowa szpilka. Zaledwie wyjęli ją z jej włosów, patrzą, a tu i sama panienka wstaje z trumny. Ha, posłali po królewicza, a ten przybiega jak na skrzydłach i już ma swoją ukochaną pannę w rękach.
Wyprawili też wkrótce wesele. Posłali też i po jej ojca, tego starego szewca, który mówił, że jako żywo nie był ani razu u swojej córki w lesie, bo o niej nie wiedział i miał ją za zginioną. A te dwie baby, to jest tę macochę i jej siostrę czarownicę, ukarali śmiercią, bo je kazali roznieść po polu ogierom, a ciała ich spalili na popiół na granicach.
54. O kogucie
Jedna baba, uboga żebraczka, chodziła po proszonym chlebie od chaty do chaty. Odprawiano ją zwykle z niczym, mówiąc:
Niech Pan Bóg opatrzy!
Ale jedna litościwa kobieta, sama niebogata, dała jej ziarnko grochu, gdy nie mogła dać nic lepszego ani więcej. Żebraczka odebrawszy to ziarnko grochu zasadziła je w ziemię i czekała wiosny i lata. Aż tu z ziarnka tego wyrosły strączki i wiły się po tyczce w górę, i wiły się coraz wyżej i wyżej, aż nareszcie dosięgły samego nieba. Baba, ciekawa, jak też to tam jest w niebie, schwyciła się wijącej latorośli i czepiając się rękami kruchych gałązek, drapała się
263
po nich coraz wyżej a wyżej, aż nareszcie doszła do nieba. W niebie zobaczyła świętego Piotra i pokłoniła mu się. A święty Piotr dał jej jajko i złoty kubek, przeżegnał ją i kazał na świat wrócić, mówiąc, że z kubka będzie miała napoju, ile tylko zechce i jakiego zechce.
Gdy się znów na powrót po tyczce i gałązkach grochu spuściła na dół, trzymając jajko pod ciepłą pachą, dostrzegła, że już z niego wylągł się śliczny kogut, który zaraz babce powiedział dzień dobry" i w chacie jej krzepko się uwijać począł, i ludzi do roboty budził. A kubek, ile razy tego zażądała, napełniał się do wierzchu mlekiem, winem, wódką, piwem lub innym jakimkolwiek trunkiem. Oczywiście, że bardzo jej z tym było dogodnie, Bogu też za to dziękowała a trunków nie nadużywała.
Dowiedziała się jednak wkrótce o tym cudownym kubku wieś cała, dowiedział się o nim i sam pan dziedzic. Posłał więc swego lokaja, ażeby babę z kubkiem do pana zaprosić. Ale ostrożna babula nie dała się w pole wywieść i iść nie chciała. Więc pan zalecił lokajowi użyć fortelu i kubek wykraść. Jakoż jednego razu wpadł lokaj do chałupy baby z nagłym okrzykiem:
Pali się we wsi, gore, gore!
I zniknął niby, ukrywszy się za drzwiami.
Przestraszona baba wyleciała z chałupy, gdy słońce zachodzące ognistą na świat rzucało łunę, a zobaczywszy, że pożaru nie ma, wróciła. Ale już kubka w izbie nie zastała, porwał go bowiem podczas jej niebytności lokaj i do pana zaniósł.
Pan przekonawszy się wkrótce potem sam o obfitości cudownego kubka, sprosił wszystkich sąsiadów i wielu innych gości na ucztę do siebie i częstował ich z owego kubka, czym kto się chciał posilić, a było tam i szampańskie wino, i arak Jamajka, i inne rzadkie trunki, i goście cieszyli się wszyscy a pili. Wtem, gdy sobie już dużo tego picia pozwolili, odzywa się nagle trzykrotnie za oknem kogut, który, chcąc babce dopomóc, zapowiedział jej, że pójdzie po ten kubek i odzyska go:
Kikiryku, kikiryku! Pijecie nie z pańskiego, ale ze skradzionego babce kubku!
Rozgniewany pan kazał koguta natychmiast schwytać i wrzu-
264
cić w głęboką studnię na podwórzu. Tutaj ów kogut w wodzie, jak zaczął pić a pić wodę, tak calutką wodę wypił, aż w studni zrobiło się sucho, i przyleciał znowu przed okno, i zaczyna krzyczeć :
Kikiryku, kikiryku, ze skradzionego babce kubku!
Zdziwiony tym i rozgniewany pan każe powtórnie łapać koguta i wrzucić w rozpalony piec, gdzie buchały płomienie. Ale kogut wkrótce cały ten ogień zalał, wypuściwszy z siebie wszystką ze studni wypitą wodę, połknął wszystek dym w siebie i znowu poleciał pod okno, i wrzeszczeć począł o skradzionym kubku. Zniecierpliwiony pan znowu go kazał schwytać i wrzucić do stajni między bystre konie, żeby go roztratowały. Ale tu kogut, jak zaczął z siebie wypuszczać połknięty dym, tak wszystkie konie podczadził i wszystkie się podusiły. Pan widząc tak wielką szkodę kazał znów koguta schwytać, oskubać, upiec go na rożnie i wreszcie zjadł go. Aż tu nagle w brzuchu jego odzywa się znowu ów kogut:
Kikiryku! Ze skradzionego kubku! a głos ten bezustannie się powtarza i nie ma sposobu go zagłuszyć, a co pan się z kubka chce napić, to wszystko na powrót oddać musi, bo kogut tego do żołądka nie dopuszcza a wciąż swoje wrzeszczy. Ale też panu radzi doktor wziąć lekarstwo na wymioty i koguta na powrót przez gardło wyrzucić. Gdy zatem oddał koguta tak ten wyskoczył, jak wprzódy żywy i zdrów, mówiąc, że nie da panu pokoju, dopóki kubka nie zwróci babce.
I nie mógł pan z nim poradzić, więc kubek sam babce odniósł i przeprosił ją.
55. O bogowojnym juhasie
Toz co tera ozpowiem, to nie jest żadna opowiadka abo przypowiadka, ani bajka, jeny to jest prawda. Za nasyk ojców, dziadków to się konało.
265
Jest jedna hala, wtóra się nazywa Miętusia, między Małą Aąką a upłazem Cerwonego Wirchu. Drzewiej się pasało na tej hali pięćset owiec. Był hań sałas w dolinie. Nad tym sałasem był straśny wirk i turnie. Nie wsędy tyz było móc z owcami dońść po trawę, zęby się pasły. Było juhasów ośmi, wtóre pasły, a dziewiąty baca, wtóry on robi ze syrem i jest w sałasie jako gazda domu, a między tymi juhasami jest jako ociec między dzieciarni. Im nie wolno wziąć syra kąsiczka przez niego, ino wtencas, kie on im da. Jeny do żętycy, kiej się wtóremu zekce, to pije, bo baca tym nie dzieli. Syr się daje na owce gazdom. Owce się zganiają ś pięci i ze seści wsi. To sobie zganiają juhasi i oni każdy musi wiedzieć o swoik, wtóre zajon u gazdy.
Juści, był między nimi jeden, wtóry prawdziwie nazywał się juhas, ba to był z Boga juhas. Wstawał wcas, umył się, klęknął, pacierz zmówił godnie, chociaj to było w lesie między turniami. Ci drudzy sićko się ś niego śmiali i nazywali go Jezusek". Przysło połednie, on się pomodlił, chociaj zwonów on hań prawie nigda nie cuł. A ci siedmi inyk juhasów i baca zamiast się pomodlić, to wselejakie śmiechy ś niego tocęcy, wselejakimi brzyć-kimi radami radzą, bluznią.
Ciężko było temu juhasowi dobremu wytrzymać przy ?V:. Kie przyseł nieraz hudobny dziadek na sałas, to on syćkik przebiegł piersy i jemu dał cerpak żętycy. A baca z tymi drugimi juhasami wyśmiewajęcy się ś niego przykładają mu, ze ,,to jest twój ociec, podobnyś do tego dziada, mógłbyś iść ś nim po zebrze. Świedcyłoby wam obu". Ale ten juhas bogowojny na to nie patrzył nic a nic, jeny patrzał, co się tycy sałasu i tyz co się tycy Boga. Nosił Go w sercu.
I co się nie zrobiło. Jednego razu przychodzi dziadek siwy, stary, na sałas. Skocył bogowojny juhas ku dziadkowi, przywitał, dał mu ciepłej żętycy, co miał wypić on, juhas, dał mu tyz i swój kąsek syra, wtóry miał od bacy, i prosił pięknie, coby ten dziadek siadł na jego miejsce przy watrze, ogrzać się godnie.
Trudno było juhasom wystąpić z kijem na obuk, na juhasa i na dziadka, bo juhas bogowojny był właściciel na tej hali, na Miętusiej, miał tam cęść, toz jeny naśmiewali się bluznierskimi słowami.
266
Posiedział końdek ten siwy dziadek i nie pedział im, juhasom, ostańcie z Bogiem", bo niegodni byli. Odeseł dwadzieścia kroków od sałasa i zawołał pobożnego juhasa ku sobie. Hipnął bogowojny juhas ku dziadkowi siwemu. Pedział mu dziadek:
Zachowaj moje słowa i pamiętaj, co ci tera powiem. Wi-dzis ten wirk? gwarzy dziadek, a nad samym sałasem był wirk ostry i wysoki, na wtóry nie wyseł żaden cłek ani dzika koza Pozrijze na ten wirk i pamiętaj: jutro w same połednie weńdzie nad tym wirkiem chmurka. A ty wnet uzbiraj swoje rzecy i włóż do torby. I ciągiem pozieraj na niebo, na ten wirk ostry. Kie wyńdzie chmurka, nie będzie więksa jako cała twoja torba. Toz zarucaj wartko swoje torbę na plecy, nie uwazuj na śmiechy ani bluznier-stwa, wez ciupagę do ręki, zeńdz niżej owiec, ka owce stały w ko-sarze, gwiznij na owce swoje i idz dołu, nie obzieraj się nic.
Tak dziadek nakazowa! i tak się stało. Juhas bogowojny zebrał w samo połednie swoje rzecy. A rzecy juhaskie zwały się takie: formy na sieleniejakie oscypki: baranek, :0A:0, serce, parzenice ; pote gieleta, co się owce do niej dojom; sata, we ftórej ser wisi; cerpak miasto kubka, we ftórym owcar pije zentyce; ka-pałka, co do niej :0@V żętyca ze satki z serem; feruła, co sie trzepie, kiej sie zentyca uwarzy. Toz te wsyćkie rzecy bogowojny juhas sebrał, a co móg, włożył do swojej torby ze sukna z długimi strzępami, a kie sie chmurka ukazała nad ostrym wirkiem, zeseł poniżej owiec, włożył jako zwycajnie dwa palce w usta i gwizdnął. Syćkich owiec było seśćset, a jego wyżej sta. Toz te jego owce wyłącyły się hnet cudem bożym i sły za swoim juhasem dołu. A to przecie nie był jesce osad, bo to było śród lata. 1 kie taki osad jest, to potrzebno ludzi, zęby jednego juhasa owce móc odłącyć, zęby ich poosadzać. Przecie to owce nie ludzie, zęby one mogły wiedzieć, wtórego som jest juhasa, heba kie pobendom wraz tak seśćset, to one som prawie tak, jakby one były jednego juhasa, a te sie wyłącyły cudem bożym.
Poseł juhas do domu z owcami, ze swymi. A nad tym wirkiem chmura się ozciągła wielga, wieldzazna. Była ślicna w ten dzień pogoda, ba jak się ta chmura ozciągła, pogoda zginena. Napirw zacął desc lać, pote przysły grzmioty, łyskawice strasne, przerazliwe, a pierony tak biły do tego wirka, co nigdy ani przedtem.
267
ani pote ludzkie ucho nie słychowało ani oko nie zwidziało. Jaze ozbiły pierony ten wirk ogromecny. Jaze zawiezło tyk juhasów niescęsnyk.
Zwiózł się wirk cały na sałas, ani śladu-znaku nie ostało, ka sałas był. Zakońcyło się życie juhasom smutne. Były to chłopy mocne, silne, piękne, ozbrojone pasami, a ty pasę obite guzikami, łańcuskami, kapeluse cętkami mosiężnymi, mało ik było widno od mosiądza. Ale były to tez chłopy durne, pysne. Żaden ś ?V: nie przeradził do nikogo w porządku, jeny wse z wyśmiechami, wygadowaniem na drugik, wse o brzyćkik rzecak mówili. To i śmierzć mieli niescensnom. Jaka praca, taka płaca.
Ten bogowojny juhas była to średnia chłopina, nie kochał sie w zadnyk zbrojak, ba zawdy na sobie miał, co podia niego sie patrzy. Miał sobie pasik, ftórym miał nóż przypięty, coby mu sie nie stracił, bo taka moda była starodawna. Z każdym przeradził w porządku ten juhas, i z biednym, i z bogatym. Wto sie go co zapytał, to mu odpedział miłosiernie. Toz go cud boży od śmierzci zratował. Poseł ze swoim kierdelem do domu i s tego sie wiela ludzi wtedy poprawiło.
Kie się lato skońcyło, nastąpiła zima, pote przysła wiesna. A na wiesne zawdy juhasi schodzą się i zaprowadzają sałas, bo przez owiec przecie nie można być. Tamok, w tym miejscu, sa-łasa nie można było założyć, ka łonie był, bo hań wielga ruina, kamienie, pustać. To naśli se tyz w Miętusiej rówienkę, zwaną Przysłup, założyli sałas, uzganiali owce, ale juz o połowę mniej jako łonie. Weśli juhasy pirwsy dzień do hali ze swymi owcami. Napaśli owce, a na wiecór podoili i pośli z mlikiem do sałasu. I co się nie zrobiło: owce się jako zastrachały i posły w nocy w turnie, w wieldzazne, i pasły się po najgorsyk miejscak. Juhasi z wielgim strachem za nimi gonięcy fcieli jako wrócić swoje owce na sałas. Ale juści w nocy, po takik pustaciak, przepaściak, turniak ostryk, nijakim świate* nie mogli ani dońść, ani przeńść. Dyć każdy może ozsądzić, ze jako idzie równą drogą po ćmie, to się przepaści robią, a jakoż dopiero w przepaściak! Ale jako się namieniło na dzień, same owce przy sły na sałas. Żadna się nie straciła i sićkie becały do swoik juhasów, coby śli ik doić, bo ni-
268
jaki juhas nie poradzi napaść owce tak dobrze, jako ony się napasły w nocy. Podoili juhasi na rano i kcęcy ik paść, jako się wse pasuje, ale owce do pasy rusyć się nie kciały, ba legły i mierę-
działy.
Ku połedniu się tak końdek popasły i na odwiecerz końdek. Juhasi wiecór podoili i pośli z mlikiem do sałasa, ale nie sićka paru ostało przy owcak i gwarzyli do owiec, bo myśleli, co wcora ony się cegoś zestrachały. Owce stoją, bystro usami przerabiają, kieby co zwidziały straśnego. Juhasi padają do owiec:
Prrrujka, nie bójcie się! .
A owce moje, cym barziej do ?V: mówią, tym barziej rusają się, strachają, jaze sićka durkły w lasy, w ostre turnie. Juhasi odbiegli mliko i syr, oscypki i swoje rzecy, chcęcy łapić owce i zawrócić na sałas. Ale to się juz nie dało. I tak się mordowali po kilka nocy, bo każdy wiecór owce tak robiły. Kieby juhasi byli do tyk przepaści pośli we dnie z owcami, :0?C się pasły w nocy, to połowa owiec byłaby wybita, a tamok jednej uszkodzonej nie było i barz dobrze doiły się w to lato, dobrze służyły, jako padają owcarze. Juhasi zmartwioni byli, zmordowani za nimi gonię-cy po nocak, a chociaj pote juz nie śli za nimi, wse to ik męcyło: co się stanie z owcami, z nasymi.
Jaze w jedne noc wtoryś juhas ni mógł wytrzymać i poseł za kierdelem w nazorki, chociaj wiedział, ize ik nie wróci. I dobrze nie bardzo, słysy przy owcak śpiew cłowiecy, ale widzieć go nie można, chociaj noc była widna. Owce widział, a cłowieka nie, ino śpie-wonkę słysał i echo w turniak się pięknie odbijało. A śpiewało to tak:
Ani ja portecek, ani ja cuzecki,
Jakoż ja bedem pasł te ludzkie owiecki.
A ciągiem śpiewało to samo jedno. Juhas zachował do głowy ten śpiew i poseł na sałas, ozpowiedział towarzysom, jaką śpiewankę słysał. No i dobrze nie bardzo, juhasi tak uradzili: kielo łonie zgineno juhasów, co ik przysuł ten wirk, telo dali zrobić krawcowi portek i cuzek, coby było la każdego. I jak podoili na wiecór owce, zawiesili to odzienie na strądze i pośli z mlikiem
269
do sałasa. Pośli, ale wse się obzierali na kosar: co ta będzie z na-symi owcami? Owce cicho legły i zaceny mieręzić. Ale wte coś przysło i to odzienie wzieno, i miłosiernym głosem zapłakało:
Juzeście nas tera wypłacili!
56. O zbójcy Madeju
Dawnymi czasy jezdzili furmani po świecie. Jednemu się przytrafił wypadek, że nadjechał w lesie na bagniska i nie mógł stamtąd wyjechać. Przystąpił do niego kusy w postaci człowieka i mówi mu:
Jeżeli mi dasz to, o czym w domu nie wiesz, to cię stąd wyprowadzę.
On sobie o wszystkim przypominał, co tylko w domu miał, i nic sobie nie mógł przypomnieć, o czym by nie wiedział. Tymczasem żona porodziła mu syna, a on o tym nie wiedział, bo był w świecie. Zgodził się więc z kusym, podpisał mu się, że mu da, i kartkę kusy wziął. Powraca do domu, a matka wychodzi przed niego z synem; dziecko się do niego śmieje, wita go. On się zafrasował, bo się domyślił, że jego kusemu sprzedał.
I chodził potem do szkół ten chłopiec, i uczył się bardzo dobrze. Ale cóż z tego, kiedy kusy przed niego wychodził, wyskakiwał przed nim po drodze i mówił mu:
Tyś, Stasiu, mój, a ja twój!
Nosił ten chłopak ze sobą książki różne poświęcane i raz cisnął za kusym książką i ubił mu nogę. Wylatywał jeszcze potem kusy przed niego, ale z daleka, bo go się bał. Gdy się już ten chłopiec wyuczył, został klerykiem. A ojcowie się martwili o niego zawsze. Ale on im mówi:
Nie martwcie się, rodzice, bo ja temu poradzę. Wziął raz ze sobą świętości i poszedł do piekła po ten zapis.
Szedł i natrafił na straszne bory, a w tych borach natrafił na zbója Madeja. Ten zbój, jak tylko natrafił na człowieka, to go musiał zabić; żadnemu życia nie darował. Ale jemu darował życie, skoro
270
mu powiedział, że idzie do piekła. Prosił go ten zbój, żeby się dowiedział, co tam na Madeja słychać.
Gdy wszedł kleryk do piekła, zaczął kropić wodą tego najstarszego diabła, co przykuty na łańcuchu. Ten jak zacznie ryczeć przerazliwym głosem na wszystkich kusych, co byli w świecie, żeby się zlitowali i który ma zapis tego kleryka, żeby mu czym prędzej oddał. Zlatywali się wszyscy, a ten kleryk ciągle mówił, że nie ten, nie ten. Na ostatku przyleciał kulawy diabeł, a kleryk
mówi:
Ten!
Starszy kazał diabłu, aby oddał zapis, ale on nie chciał oddać. Wtedy starszy diabeł jak krzyknie:
Bierzcie go na Madejowe łoże!
Diabeł tak się przeląkł tego łoża, że zaraz kartkę oddał. Ale ten kleryk był ciekawy, żeby mu pokazali to łoże. Pokazali mu je. A tam na tym łożu były ponabijane szydła, noże, brzytwy, igły, szpilki i Bóg wie, co jeszcze. Gdy kleryk wyszedł z piekła, idzie prosto do tego zbója powiedzieć mu, jakie to łoże przygotowane dla niego. Jak przyszedł do tego zbója, opowiedział mu, jakie to jest to łoże, tak ten zbój go prosi, żeby go słuchał spowiedzi. Kleryk mu mówi, że on jeszcze nie ma pozwolenia słuchać spowiedzi, a zbój mu na to:
Jak mnie nie wysłuchasz, to cię zabiję.
Kleryk mówi:
Wysłucham cię, ale ci rozgrzeszenia nie dam, bo jeszcze
tej mocy nie mam. I mówi zbójowi:
Pokaż mi wszystkie pałki, którymiś ludzi zabijał, i tę, którąś zabił pierwszego człowieka.
A ta pałka była jabłoniowa. Wyszli z domu obaj z tą pałką w las, wsadził tę pałkę kleryk w ziemię i pod nią go dopiero wysłuchał. I kazał mu potem, aby nosił na kolanach wodę pod tę pałkę, dopóki się nie przyjmie. Jak się przyjęła, zbójca klęknął pod nią i choć wyrosła w jabłoń, klęczał ciągle pod nią.
Kleryk wróciwszy do domu został księdzem i upłynęło już lat kilka, i zapomniał już o tym zbójcy. Zdarzyło mu się jednak raz jechać przez ten las. Jadąc, ujrzał bardzo piękne jabłka i dziw-
271
nie mu zapachniały. I mówi, żeby furman stanął i poszedł mu urwać dwa jabłka. Furman poszedł, chce rwać, a jabłka mu mówią:
Nie tyś nas tu sadził, nie ty będziesz rwał.
Wraca furman do księdza i mówi, że jabłka mówią i rwać się nie dadzą. Ksiądz sobie przypomina o tym zbóju i idzie wprost do tej jabłoni. Patrzy, a zbój klęczy, mchem obrośnięty. Ksiądz mu dał rozgrzeszenie, on się rozsuł w proch, a dusza uleciała z jabłkami do góry. Bo te jabłka, to były dusze, które zabił. Zapewne dusza tego zbója była zbawiona.
57. O pysznym królu
Był roz taki król pyszny, co się nad syćkik wynosił i Boga za Boga ni mioł. Pojechoł roz do morza kąpać się, wzion ze sobą pachołka, no i nurkowoł se, jako to królowi przystało. Jak wylozł z wody, patrzy, a tu ni ma ani konia, ani pachołka. Co tu robić? Królowi nie rzec* tak światami gonić. Nie prec* siedzieli rybacy. Król leci do nich i pedo:
Jo król! Dejcie mi jakie odzienie, cobyk się ino do burku mógł dostać, a jo wos wynadgrodzę.
Ale ci się ino oześmieli i pedzieli:
Pewnieś ta cosi kajsi pokrodł i tak cię obdarli. Przybocył se król o drugiej izbecce, polecioł hań i pedo:
Jo król! Dejcie mi jakie odzienie, cobyk się ino do burku mógł dostać, a jo wos wynadgrodzę.
Ale usłysoł ino:
Hyboj hań, skądeś przyseł, bo cię wrzucem w te gnoj-;VA5!
Wte król przybocył se o pustelniku, co nie prec mioł izbeckę, i leci do niego, i pedo:
Jo król! Dejcie mi jakie odzienie, cobyk się ino do burku mógł dostać, a jo wos wynadgrodzę.
Pustelnik mu się przypatrzył i wykłupnął mu dzwierzami
272
przy kufie. Wte królowi przysły placki do >A8. Nie prec był krzyż, król prasnon się na ziem i wzioł się strasnie scyrze modlić, a cym scyrzej się modlił, tym barziej oblicność króla na niego wstępowała. Wte pustelnik mu uwierzył, przyodział go jako ta mógł i wiódł go do burku. Na moście stała warta i nie kciała ik puścić. Pustelnik mówi:
Wiedę wom króla! A warta na to:
Nom nijakiego króla nie trza, bo nas król siedzi na tronie i berło trzymie.
Ale pustelnik upytoł, że ik puścili. Weśli do sali, patrzą cosik siedzi na tronie. Są dwa króle. Co tu robić? Wołać babę!* Baba, wicie, jak to baba, pedo:
To niek juz oba zostaną!
W te casy wstało to cosi, co siedziało na tronie, i pedo:
Tak ni możno. On jest twój chłop, a ty jego baba, a jo jest tylko jego janioł stróż, co mnie Pan Jezus posłoł, cobyk go rozumu naucył.
Od tego casu król się odmienił i zył w równi ze światem. I tak, wej, moiściewy, pysznemu pomsta z dziadowskiego bicza wystrzeli!
58. Bajka o złocie j
Sedł dziadek ubogi i znalazł dobrą sakwę złota, kiedyś za casów esce dawnych carskich. I bije kijem tę torbę, i wymyśla w najrozmaitsy sposób:
A przez ciebie, przeklęte złoto, ludzie schodzą ze świata, mordują się!
A nadchodzi trzy młodzieńców i mówią:
Co wy, dziadku, robicie? A on mówi, ze:
Nie wolno wam zaglądnąć!
A co wy bijecie? Mozę gada tam jekiego abo co? A on mówi:
18 Księga bajek, t. I
273
Gorzej, złoto!
Zęby to było złoto, toby wy sami zgarnęli!
A nie, nie, ja tylko chleb bierę. I poduciekajcie w podskokach, bo to je śnierć!
I sam uciekł.
A te mówią, ze teraz będą dobrze zyć.
Podzielim się na trzy części mówią i się cieszą. Podesli do lasu i mają się podzielić. Ale mówią, zęby napić
się:
Napijem się, podzielim się, rozstaniem się i można życie będzie rozpocąć.
Jeden posedł po zakupy, a te we dwóch ostali w lesie. Idzie po te zakupy i myśli:
Dużo złota, ale na trzech to mało.
I kupiuł trucizny, i jenę butelkę z winem zatruł. A te, co zostali w lesie, mówią:
Dużo złota, ale na trzech to mało.
Posukali kija, nalezli takie kołcaki, przyrychtowali, z boku położyli. Jek on przyszedł, tak oni go zabili. Odwlekli jego dalej, zęby nie buł na ocach, a sami wypili butelki. Ale natrafili na tę butelkę z trucizną i od razu się potruli.
Po jakimś casie dziadek idzie bez lasanki i znajduje jech, i mówi:
Gadałem mówi łajdakam, ostrzegałem, ze złoto to jest zaraza najgorsa!
Przyśli że wsi ludzie i patrzą. Wzięli jech pochowali, a złoto oddali do gminy. Pózniej z gminy pozycali ludziam biednem na krowy i na co tam. I posło na pozycki.
59. Piszczałka
Były trzy siostry, chodziły na jagody. Najmłodsa zawse pełny dżbanusek uzbierała, a te starse swoje zjadały. Więc ona, jak psysła, matce swoje jagody dawała, tak ta matka ją zawse przed wsyśtkimi chwaliła.
274
I spodobała się jednemu kawalerowi, i miał się z nią żenić. Te dwie ji zazdrościły, a osobliwie najstarsa. Jednego casu posły tez na jagody i nie chce im się samym zbierać, tylko od nij wymagają tych jagód. Ona im nie chciała dać, one ij odgrażają, ze ją zabiją, i odebrały ji jagody, i onę zabiły. Średniej jej się żalno zrobiło i zacęna ją bronić, jak ją starsa zabijała, ale nie obroniła. Jak ją zabiły, tak ją schowały pod mech, pod lipą.
Przysły do domu i nie przyprowadzają tej najmłodsy. Pyta się matka:
Gdzież najmłodsa?
Nie wiemy, gdzie nam się podziała, ona tu sama przyjdzie!
I pędzi pastuch bydło, spogląda na tę lipę, widzi ładną gałązkę, co by się zdała na piscałkę. Wchodzi na tę lipę, ucion gałązkę i zrobił piscałkę. Przytknął do ust, a ta piscałka mu gra:
-Graj, pastusku, graj,
Bóg ci dopomagaj,
Starsa siostra zabijała,
Młodsa mnie siostra broniła,
Graj, pastusku, graj!
Jak gnał krowy kole dworu, on tak gra, a matka, kawaler i te siostry stoją w ganku i słysą to granie. Przywołała jego matka, pastuchę. On matce daje piscałkę:
Graj, miła matko, graj, Bóg ci dopomagaj, Starsa siostra zabijała, Młodsa mnie siostra broniła, Graj, miła matko, graj!
Jak kawaler wzion: Graj, mój kawaiirze, graj!" Siostra wzięna:
Dziękuję ci, siostro, ześ mnie broniła, Ta mnie, zbójcyna, zabiła, Graj, siostrzycko, graj!
Jak starsa wzięna: Cóz ci po moim głosie, kiedyś mnie zabiła, nie słuchaj mnie więcej!"
Tę starsa kazali zabić. A kawaler posedł sobie w świat.
275
60. O świętym Jerzym i złotym strzemieniu
W jedny wsi mieszkał chłop bardzok ubogi, a miał żonę i kilkoro dzieci i nie mógł jich wyżywić, choć okropnie pracował, na pańskie chodził i po chłopach robieł. Jednego dnia wzion powróz i po kryjomu poszał do łasa, aby się obiesić. Chodzi on po lesie i szuka zdatnego drzewa, żeby mu było dobrze wisieć. Obezry się, jaż tu jedzie jakiś pan na koniu i pyta się go:
Człowie ~e, co ty tu robisz?
Panie, szukam se drzewa, będę się wieszał!
A to laczego?
Panie, wielga mi je nędza, nie mogę żonę i dzieci wychować, bez to się zawieszę, bo cóż mam już robić?
Słuchej no, mój człowieku, nie wieszej się jeszcze tak mówi ten pan do tego chłopa jo jest święty Jerzy, jadę do Pana Boga po jinteresie, spytam się tam Pana Boga i o twój los, kto wie, może ci się bieda wnet przerwie, tobyś się daremnie zawieszał. Siądz tu sobie i czekej na mnie, jak będę wracał, to ci powiem, jak mi Pan Bóg o tobie powie, czy ci będzie lepi, czy nie.
Panie, ja głodny, a kto wie, kiedy ty powrócisz abo może jinszą drogą pojedziesz, a ja się tu darmo będę pastwiał. He, to nie żart. Ale dej mi, panie, jaki zastaw, to będę pewny, że mię nie ominiesz.
Jakiś ty głupi, przecie ja święty Jerzy, dzież by ja słowo odmienił! Ja co powiem, to musi się stać, jak amen w pacierzu. Ale kiedy się boisz, to masz na zastaw złote strzemię.
I odjechał.
Święty Jerzy zrobiał jinteres w niebie, a o chłopie zapomniał się pytać. Jedzie nazad tą samą drogą. Z daleka ujzrał chłopa.
On! Ta cóż ja najlepszego zrobiał? Chybka! Zapomniałem się pytać Pana Boga o tym chłopie, czy mu będzie lepi, czy nie. Ale jakoś ja tu zrobię!
Nadjeżdża, chłop się ucieszał i pyta go:
Panie, jaki los la mnie?
Bardzok dobry los masz, mówiał-jem z Panem Bogiem o tobie, że ci dobrze będzie, tylko jak pożyczysz co u kogo, za-
276
przysięgnij się, żeś nie widział nic ani żeś nic nie miał, abyś to przy sobie zostawiał, i będziesz miał z tego dobre życie.
A święty Jerzy, jak to powiedział, zląkł się bardzo, bo dzież to takie słowa mówić, i do tego święty! Zapomniał się pytać Pana Boga o tym chłopie, czy mu będzie lepi, czy nie, nie wiedział na razie, co mu miał powiedzieć, tej tak mu powiedział, choć to grzych, nagle go chyciło i przepadło. Potym mówi święty Jerzy:
No, teraz już wiesz, co będziesz robiał. Oddajże mi teraz strzemię, bo ja już pojadę dali.
Jakie strzemię? Jakie ja strzemię od ciebie, panie, brał? W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, amen! No patrzajcieże! Sumiennie, sprawiedliwie, jak Boga kocham, żem żadnego strzemienia od ciebie nie brał! A, żebym tak oślepł, żebym skamieniał, żebym dzieci i żonę nie oglądał, żebym wieczora nie doczekał, jak ja mam choć nitkę, choć jaką nadrobniejszą rzecz cudzą u siebie! A bodajże no jeszcze strzemię, i to złote!
Święty Jerzy pomyślał sobie:
Ha, nauczał-jem go tak na swoją biedę, już przepadło! Tej pojechał. A chłop podziękował Panu Bogu za to uwiadomienie i idzie do domu. Najprzód wstąpiał do karczmy.
Panie Moszku, dejcie no mi półkwaterek!
Głupi Bartku, głupi, z czym byś ty mi zapłaciał, ty ledwie łazisz!
Pójdzcie no do drugi izby rzecze chłop cosi wam powiem.
I poszli. Wydobywa chłop złote strzemię i pokazuje mu. A Żyd:
Bartłomieniu, ej, a dzie żeście to dostali?
Ej, dziem dostał, tom dostał. Ja wam sprzedam, jak chcecie, jino pózni.
No dobrze, a może by się co napili?
Dyć-jem już mówił o półkwaterek, jinom przyszał.
No, ja jino żartował, com wam nie chciał dać. Przyniósł Żydzisko flaszkę i dał mu ze cztyry.
Bartłomieniu, wyście pono i głodni?
277
Ej, tyć nie syty.
No, czemuż nie mówicie? Ja chlib mam, ja chlebem handluję, to wam dam!
Przyniósł chliba za cztyry dudki, chłop se podjadł i ma pość do dom.
Ej, słyszycie, Bartłomieniu, może se i do dom co wezmiecie chleba dla żony, dla dzieci?
E, ta kiedy nie mam woru ani nic.
Ej, ta ja wam dam, ja wam dam i wora, wyście dobry człowiek, ja was znam.
I dał mu chleba pełny wór, i chłop ma odchodzić. Żyd:
Ej, e! e! Bartłomieniu, wypijcie se jeszcze jeden na drogę!
Ta dejcie!
I wypiął chłop jeszcze kieliszczynę, i zabiera się. A Żyd prosi go jeszcze, żeby nikomu nie sprzedawał tego strzemienia, a chłop powiada:
Wy pierwszy, ale mamy jeszcze czas.
Przychodzi do dom, a żona i dzieci właśnie z głodu giną. Dobył chlib z wora, dzieciska z pieca jedno za drugim:
A, tatusiu, dejcie mie, dejcie mie, a dzieśćie to kupili? Podzielał ich chlebem i żonie dał.
I chłop chodzi każdy dzień po chlib, i wódki popija, a wszytko na to strzemię. Ludzie się dziwują i gadają między sobą:
Co za szczyńście ma Bartek u tego Żyda, co mu tyle chleba borguje i wódki daje na borg!
Jednego razu przyszał Bartek do karczmy, zawołał go Żyd do drugi izby, dał mu wypić dwa ślepe i mówi:
Ej, Bartłomieniu, przynieście to strzemię, zrobiemy zgodę. A chłop krzyknie na Żyda:
Jakie strzemię?
No, to nie wiecie jakie? Naborgowaliście na niego na kil-kadziesięć reńskich, mieliście mi go sprzedać, a teraz się zapieracie, no? Wy żartujecie, Bartłomieniu, wy dobry człowiek, ja was znam, wy przyniesiecie, wiecie, to, coście mi pokazowali.
Chłop się zaklina, że żadnego strzemienia ani nic nie widział.
278
Bartłomieniu, to ja pódę do pana sędzi skarżyć i wy musicie ze mną pość, coście tyla naborgowali.
Pódę, laczego nie, ale nie głupim pość w takich łachmanach, dej mi tu przyodziew, to pódę, bo to nie żart, do takiego pana.
Żyd myślał, że strzemię dostanie, barz mu się spodobało, to wzion i poszał do komory, a miał tam na kupie różne kożuchy, płótnianki, kapelusze, czapki, koszule, nawet buty i różne różności, co pijaki pozostawiali. Ta przybrał go od stóp do głowy, nasmarował mu włosy masłem*, dał mu grzebienia, żeby się przyczesał, i woła go do sędziego.
Ta dejcie mi jeszcze z jeden na drogę! A Żyd se pomyślał:
Czekej, ja go upiję, zje sto diebłów, i strzemię mi da, i jeszcze co dostanie od sędziego, jak zacznie krzyczeć".
I dał mu coś ze cztyry, ale chłop miał dobrą głowę, ani nie czuł.
Tej poszli do tego sędziego. Żyd poszał naprzód, zapukał, nadstawił ucho do klamki i jak sędzia zawołał, chciał sam pość, ale Bartek tyż się wsunął do kancelaryji. Sędzia się pyta:
Cóż mi tam powiecie? Żyd mówi:
Jaśnie wielmożny panie sędzio! Bartłomień przyszli do mnie i przynieśli złote strzemię, i mieli mi go sprzedać. Ja jem naborgował chleba, wódki na kilkadziesięć reńskich, teraz się zapiera, że ani nie mieli żadne strzemienie, ani nic. No, panie sędzio, jaśnie wielmożny panie sędzio, wszak on mi ma dać to strzemię, niech jaśnie wielmożny pan sędzię jim każe, żeby oni mi to strzemię sprzedali i żeby ja se potrąciał to, co to oni u mnie borgowali chleba i wódki. Proszę jaśnie wielmożnego pana sędzię, mój jaśnie wielmożny panie sędzię!
A sędzia:
Prawda to, Bartłomieju? Mieliście złote strzemię i braliście na niego co u Moszka?
A chłop:
Panie sędzio, a dzie by ja wzion złote strzemię? Może
279
i król złotego strzemienia nie ma! Jako żywo, anim nie miał żadnego strzemienia, anim nic nie borgował u Moszka. To czysta napaść na mnie, dyć na co by on mi borgował, kiedy ja nic nie mam, jino jedne krowę. Ta by może se wzion, jak onegdaj niedawno u Maćka czy tam u Pawła spoza dwora. A o tym Pawle to wam opowiem, czekejcie, jino to skończę. Może by się przyznał, że to i te łachy jego, co mam na sobie, bo to Żyd se, choć co mówi do człowieka, i już. Hm! Ani nic nie piję nigdy, ta bo za cóż bym piał, kiedy nie mam raz co do gęby wziąć, a ten Żyd mówi, żem u niego wódkę borgował! Bodajżeś! A Żyd:
Ta może nie? Nie dał-jim ci? A masła nie dał-jim ci na włosy? Bój się Boga, Bartłomieniu, no nie dał-jem wam?
A chłop:
Czekej, Żydzie, powiedzieliśmy oba swoje, teraz niech pan sędzia to rozważy i zrobi koniec.
Pan sędzia rozważa, o złotym strzemieniu ani nie słyszał, widzi, że Żyd se musi wznawiać, a kiedy se wznawia to, to i to se wznawia, że u niego borgował. Ta złapał Żyda za ramię, wytrącił za dzwirze, krzyknął na żandarmów i kazał go wsadzić do sadzku, i kazał jeszcze zapłacić chłopu za mitręgę.
Sędzia potym myśli se:
Ej, to coś musi być między nimi!"
Zawołał Bartka i pyta się go, aby mu powiedział pod sumieniem, czy to tak jest, jak on mówił, że Żyd se tylko wznawia o strzemieniu. Mówi mu, że on mu za to nic nie zrobi, jino żeby prawdę powiedział. Chłop powiada, że tak je, jak mówiał. Ale sędzia koniecznie na niego, żeby powiedział i przysiągł się, że jak ma jakie strzemię, to niech przyniesie, a on mu dobrze zapłaci, jak co będzie wartać, i nic mu nie zrobi za to, że przody nieprawdę gadał. Chłop myśli se:
Kiedyś ty przysiągł, to mi ty nic nie zrobisz, ale czekej!"
Poszał on do dom i przyniósł strzemię do sędziego. Sędzia się zdziwiał i pyta się, skąd on to wzion.
Ej, tyć ja sam dobrze nie wiem, bo to my spólnicy z Wojtkiem, wej, co to poszał na woły*, to on lepi powie.
A kiedyż on przyjedzie?
280
Ej, tyć on już miał dziś być, to on tu nocą nadciągnie.
No dobrze, a nie sprzedalibyście wy mi tego strzemienia?
Ta czemu nie? Nam tam nic z niego, ta zawsze go kiedyś musimy przedać.
No, kiedy tak, jak przyjedzie Wojciech, to, moi kochani Bartłomieju, przydzcie wy do mnie oba, to my się tu zgodziemy, a teraz macie zadatek, żebyście nikomu inszemu nie sprzedawali.
I dał mu pulares z pieniądzmi, chłop wzion i poszał do dom. Za parę dni posyła sędzia po niego i pyta się:
A cóż, nadjechali Wojciech?
Jaki Wojciech?
No ten, co macie spółkę ze strzemieniem.
Z jakim strzemieniem? A broń Boże, anim o żadnym strzemieniu nie słyszał, ani spółki z nikim nie mam!
Sędzia się zadumał: bieda! Tu się zaklął, że nikomu nic nie powie o tym, prosiał chłopa, żeby mu choć pieniądze oddał, ale chłop zaś zaparł się i sędzia niewiele myślęcy wytrąciał go, i chłop poszał, i jino się śmiał z niego.
A świętemu Jerzemu zle było jezdzić na jednym strzemieniu i hańba go była, drugiego nie mógł dostać, ludzie się śmiali.
Ej, co tu robić? myśli se święty Jerzy trza tu pość do tego chłopa, trza mu co dać, a może mi da!"
Taj poszał on do chłopa. Ubrał się za podróżnego i zaszał z nim w rozmowę. Chłop kontent, że tyla już ludzi oszukał i od sędziego taką sumę zabrał, przyznał mu się, że ma takie strzemię. Święty Jerzy pyta się go, czyby on tyż nie sprzedał naprawdę, że on by mu za to wielgie pieniądze dał, takie, żeby se kilka wsi mógł kupić. A chłop se myśli:
Kiebyś dał, toby to dobra rzecz była. Dziś ksiądz mó-wiał z ewanielii, że to grzech tak oszukiwać ludzi". No, to dejcie!
A święty Jerzy na to:
Wiecie wy, kto ja jestem? Dyć ja święty Jerzy! Dejcieże, dejcie to strzemię!
Chłop ukląkł, a potem przyniósł strzemię i dał świętemu Jerzemu. A święty Jerzy dał mu szkatułkę dukatów i powiedział mu:
Naści tę szkatułkę, są tam dukaty. Jak długo będziesz żył,
281
z ty szkatułki nigdy nie ubędzie, ale po twoji śmierci to się wszystko w proch obróci. Rządzże się dobrze, kup grunta, abyś dzieci w lepszym stanie ostawiał niż ciebie twój ociec.
I święty Jerzy poszał het. Chłop się ucieszał, kupił zaraz z pięć gruntów, rządział się dobrze, nie zbytkował, bo wiedział, co bieda, i jak umierał, to zostawiał dzieciom wielgi majątek, a szkatułka zaraz w proch się rozsypała.
61. Pan Jezus i święty Pieter
Kiedy Pan Jezus chodził ze świętym Piętrem po świecie, to pyta się Pan Jezus Pietra:
Piętrze, ka pódeme nocować, czy tam, ka płaczą, czy tam, ka grają?
E, Panie, ka by my tam śli, ka płaczą! Pódzmy tam, ka grają!
I poszli do karczmy. Zaśli do karczmy, tam była muzyka i karczmiarz ik ten przyjon, bo to były takie żebraki, dziady. Nale gada im tak:
Ja tu ni mam was ka nocować, abo widzicie, iże tu mam muzykę i ludzi pełno, pełną karczmę, pełno ik.
A my choć ka będziemy spać.
No i polegli. Kiedy legli, Pan Jezus był z krają, a Pieter od ściany. Kie się ty pijaki popiły, widziały, że tu dziady leżą, a wzie-ni tego od ściany:
Zbijme tego dziada od tej ściany! I zbili go.
I pote Pan Jezus mu mówi:
Widzisz, Piętrze, gadałek ci, pódzmy tam, ka płaczą, aleś ty nie kciał iść, boś ty kciał tam iść, ka grają.
No, przyszło na drugą noc.
No, Piętrze, kaz pódeme teraz?
E, pódzme tam, Panie, jeszcze raz.
Poszli tam znowa, znowa tak isto ik ten karczmarz przenocował. No tam muzyka była, te pijaki, kie się popiły, bili się.
282
E, tu zaś ty dziady są, zbijme zaś tego z krają. Wczora my zbili tego od ściany, a dziś zaś tego z krają. Znowa po Piętrowi!
62. O ubogim wyrobniku a o tym chciwym sąsiedzie
W jednej wsi żył jeden ubogi wyrobnik. Choć on nie miał czasem co jeść, nigdy on w niedziele a święta nic nie robił. Jednej niedzieli szedł on do kościoła. Na drodze zobaczył miech z pieniądzami, chciał go podnieść a wziąć, ale sobie myślał:
Dziś jest niedziela, a ja nie będę się z tym miechem wlókł. Niech leży do jutra".
Tak on szedł do kościoła. Nazad znów widział ten miech z pieniądzami, ale go nie podniósł, bo była niedziela. Inszy ludzie też tego miecha nie podnieśli, bo oni nie widzieli miecha, ale zdechłego szczura.
Wyrobnik przyszedł do dom a powiedział białce o tym miechu. Ta rzekła:
Ty bydlę kusteszowo*, nie mogłeś pieniędzy wziąć? Wtedy my oboje nie musielibyśmy więcej robić!
Wyrobnik miał chciwego a niegodziwego sąsiada. Ten też szedł z kościoła a widział zdechłego szczura, co to miech z pieniądzami był, a sobie myślał:
Złapię tego szczura za ogon, a zawlokę go aż do wsi i wtedy go wrzucę temu świętemu wyrobnikowi przez okno w izbę. Zobaczę, co on zrobi, bo musi szczura wyrzucić".
Wyrobnik z białką jeszcze sobie o pieniądzach opowiadali, gdy chciwiec podszedł do okna, wrzucił im szczura pod nogi a uciekł. Chłop z białką się przestraszyli, ale jak się przyjrzeli, leżał miech z pieniądzami w izbie. Zostawili go aż do poniedziałku, a wtedy schowali do piwnicy.
Teraz im szło dobrze. Chciwiec nie mógł zrozumieć, że ten ubogi wyrobnik tak wiele pieniądzy miał. Wypytywał się a do-
283
wiedział się, że on sam przyczyńcą tego szczęścia wyrobnika był. Bardzo się o to gryzł. Wnet wymyślił psotę, jak by te pieniądze dostać. Zabił swojego wołu, w nocy się owinął w tę wołową skórę a szedł do wyrobnika, a rzekł:
Jestem diabeł z piekła! Widzisz moje rogi a mój ogon! Wyjmij pieniądze a daj mi, bo ci kark skręcę!
Białka płakała a prosiła chłopa, żeby przyniósł pieniądze z piwnicy, ale chłop tego nie zrobił. Diabeł rzekł:
Przyjdę jeszcze dwa razy, a jeśli mi trzeciego dnia pie-niądzy nie data, to wam karki skręcę!
Drugiego dnia zaś chciwy gbur w wołowej skórze przyszedł do wyrobnika, ale ten mu nie dał pieniądzy, choć białka prosiła.
Trzeciego dnia po południu przyszedł do wyrobnika jeden wędrowczyk. Prosił o nocleg, a wyrobnik go zatrzymał na noc. W komorze on miał spać. Wieczorem on se legł w łóżko a drzemał. Wnet przyszedł chciwy gbur w skórze a wrzeszczał:
Jestem diabeł z piekła. Dajta mi pieniądze abo ja warna karki skręcę!
Białka płakała, ale w tym momencie odemkły się komorowe dzwierze, wędrowczyk przyszedł na izbę a rzekł:
Dobry wieczór, kolega! Ja jestem też diabeł z piekła. Możemy obaj w towarzystwie do dom iść!
To gadając chwycił chciwego gbura za gardło, zerwał mu wołową skórę a leciał z nim do piekła.
Wyrobnikowi ale szło dobrze przez całe życie.
A to mi powiadała piękna Francusza z gościckiego młyna w wejherowskim okręgu.
63. Mądra dziewczyna
Było sobie dwóch braci, jeden bogaty, a drugi bidny wyrobnik, jeszcze do tegoj gdowiec, tylko że miał jedną córkę, która już miała lat szesnaście, a mądra była i pracowała scerze. Je-
284
dnego razu weszła krowa bidnego w zboże bogatego i ten zajął tę krowę. A było to w casach, kiedy panowie sprawy sądzili. Więc kiedy przyszedł ten bidny upomnić się o swoją krowę, bogaty mu odpowieda:
Ja tobie ty krowy nie oddam, bo ona mi dużo szkody narobiła, tylko pójdziemy do pana jak nas pan rozsądzi, to tak będzie.
Więc pośli do pana na sprawę. Pan ich zapytuje, czego żądając bidny odpowieda:
Proszę pana wielmożnego, brat mi zajął krowę i nie chce mi oddać.
Bogaty, który chciał, aby się krowa u niego pozostała, odpowiedział panu, jako ona jemu dużo szkody narobiła. Ale pan spojrzał wbystrze na obydwóch i powiada:
Ja was rozsądzę, ale dopiro, jak który z was przyniesie mnie co najsmacniejsze, co najtłuściejsze i co najchybsze, to temu się krowa dostanie.
Odeśli oba. Bogaty sobie myśli, idący do domu:
Mam ja wszystko, czego pan żąda, to i dam sobie radę. Mam smacny miód, to wezmę z garniec samy patoki wiem, że pan takiej nie ma. Mam tłustą słoninę, to mu wezmę kilka funtów i mam chybkiego charta, to go panu podaruję i krowa mnie się dostanie.
A bidny idzie do domu i frasuje się, bo wi, że nie ma nic z tego, co pan żąda. Ale przyszedł do chałupy, to córka go się pyta:
Co wy, tato, tak się frasujecie, co jaż znać po was, żeście markotni?
Moja córko, oj, frasonek, frasonek! Pan żąda od nas taki rzeczy, co ij nie mamy to już i po. naszy krowie!
I mówi ij całą rzec. Ale córka nie traci nadziei i tak ojcu powieda:
Wy, tato, nie frasujcie się. Jak stryj będą szli do pana, to pójdziecie i wy i opowiecie mu tak: ja jestem bidny, tom nic nie przyniósł panu, tylko kilka słów, i tak: najsmacniejsze spanie, bo jak się spać chce, to wszystko niemiłe, natłuściejsza ziemia, bo wszystkich żywi, najchybsze oczy, bo co ocami
285
zobaczy, tego nigdy nie doścignie. A jak tak panu powicie, to może wam pan przyjmie te słowa.
Pośli oba do pana. Bogaty niesie miód, słoninę i charta, a bidny nic. Jak przyśli do pana, to zapytał, co oni mu przynieśli. Bogaty prezentuje swoje podaronki, a bidny kłania się nisko i tylko mówi, co go córka naucyła. A pan się na niego pojrzał i zapytuje:
Kto ciebie tego naucył?
Bidny mówi, co córka. Pan powiada:
Twoja krowa!
Kazał bogatemu zabrać to, co przyniósł, i krowę wypuścić. Ale bidnemu powiedział:
Zaczekaj tu jeszcze.
Po chwili wychodzi z pokojów i niesie dziesięć jaj, i mówi do bidnego:
Oddaj te jaja swoi córce, żeby ona podłożyła pod kurę i żeby na jutro kura wysiedziała kurcęta, bo mnie będą potrzebne, bo jutro u mnie bal.
Bidny wzion te dziesięć jaj i poszedł do domu. Przychodzi i opowiada do córki, że znów mają taki kłopot.
Mój tato powiada córka i z tym się nie frasujcie. Wezcie kwaterkę tatarki, zanieście do pana i powidzcie mu, żeby on zasiał tą kwaterką morgę pola, żeby tatarka zaraz wyrosła i żeby z ni na jutro krupy były dla tych kurcąt.
Wzion chłop kwaterkę tatarki i idzie do pana. Jak przyszedł, pan się go pyta, co on chce. A on rozpowieda, jak go naucyła córka.
Pan mu mówi:
Jakże to może być, kiedy na mórg pola trzeba do zasiewu korcyk tatarki i ona potrzebuje róść trzy miesiące, nim dojdzie, i dopiro z ni będzie można krupy robić.
A, proszę wielmożnego pana, to i kura potrzebuje trzy tygodnie siedzić, nim kurcęta wysiedzi, a kurcęta mają dwa miesiące róść, nim na bal będą zdatne.
A prawda powiedział pan ale zacekaj, dam ci inną rzec do zrobienia.
I dał pan bidnemu garść lnu i kazał, aby jego córka uprzędła
286
na jutro półsetek płótna, to znacy pięćdziesiąt motków. Idzie chłop do domu i kłopoce się, jak ta córka sobie poradzi z tym rozkazaniem. Jak przysedł, opowiedział ij i wzdycha. Córka się trochę zafrasowała, ale wyjęna z mietły patyk i daje ojcu, coby niósł do pana i coby pan z tego patyka zrobił przęślicę, krężel, motowidło, wrzeciono i warsztat, bo inacy ona ni ma na cym wyrobić płótna. Chłop idzie do pana i het, rozpowieda, co jego córka z tego patyka żąda. A pan mówi:
Jak to może być z tego patyka tyle rzecy? A bidny powieda:
To i moja córka mówiła, że na półsetek płótna potrzeba dwadzieścia pięć funtów lnu, prząść trzeba miesiąc, a robić ze trzy tygodnie.
A prawda powiedział pan widzę w twoi córce wielką mądrość. Powidz ij, żeby do mnie przyjechała, nie jazdą, nie piechotą, nie nago, nie oblecona, i żeby mi co dała, a ja żebym nie wzion.
Bidny się zasmucił z tego rozkazu, ale jak do domu przyszedł, rozpowieda córce, co pan nowego wymyślił. A córka powieda :
Ja sobie i z tym poradzę, tylko ja was proszę, tato, żebyście poszli do stryja, żeby nam dali choć na parę godzin charta, i pójdziecie do lasu, to chart złapie zająca, tylko mu nakażecie, żeby nie udusił.
Poszedł bidny do brata, uprosił charta, z chartem poleciał do lasu, chart złapał zająca i powrócił się ten bidny do domu. Córka w wiecór poszła z latarką do stodoły, złapała wróbla i pomyślała sobie:
Ot, już mam, co mi potrzeba.
Na drugi dzień okręciła się cała we włók, siadła okrakiem na barana, w jedną kobiałkę wziena zająca, w drugą wróbla i tak popychający barana za rogi poszła do pana. Już była niedaleko dwora, a tu psy zobaczyły takiego cudaka, dali do ni pędzić! A ona wtencas łap kobiałkę z zającem i wypuściła go. Zając śmig w pole, a psy za nim, a dziewcyna jedzie sobie na baranie do pana. A pan sobie stoi na ganku, widzi, co ona lezie na baranie we włoku i pyta się:
287
A cóżeś mi przyniesła?
A ona mu daje kobiałkę i mówi:
Przyniesłam panu coś w kobiałce, proszę sobie wziąć! Pan otwiera do kobiałki, a wróbel fruu! ... poleciał w pole.
Więc panu dała, a pan nie wzion. Więc pan poznał, jaką naukę ta panna posiada, zawołał ją do pokoju i otworzył do kredensu, i kazał się ij ubrać porządnie, aby się pokazać gościom.
Więc pan pojął tę bidną pannę za żonę i żyli sobie szczęśliwie. Ale kiedy ludzie udawali się z prośbami więcej do pani niż do pana, to pan, zniecierpliwiony, razu jednego tak powiada do pani:
Wez sobie, co ci najmilsze i co ci najlepsze, i idz sobie do swego ojca.
A pani tak jemu odpowieda:
Mój mężu kochany, kiedy tak chcesz, to sprawmy bal i zaprośmy gości na pożegnanie.
Zrobili tak. W tym balu pani pana upoiła wódką i winem tak, że pan doskonale zasnął, a pani kazała zaprząc cztery konie co najgorsze do wozu w latrach i kazała włożyć pana na gołą deskę, i sama siadła, i tak jechali do ojca. Kiedy już byli niedaleko, to pani konie podegnała galop. Wtem panu głowa skakała na goły desce i aż się obudził. Zrywa się pan i mówi:
Coś ty zrobiła! A pani na to:
Wszakżeś mi kazał wziąć, co najmilsze i najlepsze, i iść do ojca, to ja tak zrobiła, tyś mi najmilszy, tom ciebie wziena.
A pan mówi:
Wez konie odeślij do ojca, a sami wracajmy do domu. A czemużeś nie kazała zaprząc koni lepszych i do powozu?
A pani powieda:
Ja i takich do ciebie nie przyprowadziła.
Pośli piechotą do dworu i tak już żyli sobie szczęśliwie i zgodnie.
288
64. Zakład o wierność żony
Była jedna kobieta wdowa. Miała jedną cerę. Tak ta kobieta była uboga. Tak ją dała na służbę do jednygo Żyda. Ten Żyd miał gasthauz. Tak ta dzieweczka służyła u tygo Żyda siedym lat. Naprzeciwko tygo Żyda, to jest bez ulicę, tak poprzycki, stał pikny dom, a w tym domie mieszkał kupiec. Tak ta dzieweczka, na imię Karolina, chodziła do tygo sklepu po towar kupiecki. Terazki ten kupiec miał syna we sztudyji. I tyn syn był do dom z ty sztudyje przyjechał. Prawie na ten czas przyszła ta Karolina do tego sklepu kupować. Tak się onymu bardzo zapodobała, tak ji on ważył ten towar, a zapłaty zań nie żądał. Tak ona poszła do dom i pomyślała sobie, co to ma być, że tyn syn kupiecki od ni żadnych piniądzy nie przyj on. Tak na drugi dzień zaś poszła do tego sklepu. A prawie na ten czas w tym sklepie żadnygo nie było, iny sam tyn syn kupiecki. Mówił do ni:
Widzisz, dziewczyno, moje oczy tak wlazły w twoją urodę, że ja mam myśli ciebie wziąć za żonę, gdybyś ty mną nie gardziła.
1 ona się zastydziła, i mówiła:
Niech mi dają mój towar, a niech mi nie robią za błazna, bo oni mają nie takie, jagech ja jest.
Ale on sjon piestrzeń z palca i dawał ji go, ale ona go przyjąć nie chciała, ale za drugim razem go wziena. I tak ji mówił, iże ma przyść do jednygo sklepu, co są szaty niewieście na prze-dej.
To ja ci sporzundzę szaty niewieście, co się nie zasty-dzisz przed mojimi ojcami.
I tak mówił swoim ojcom, że już ma ułowioną miłośnicę, tylko ją przywiedzie pokazać. Tak szoł i kupił ji ty szaty, które ji obiecał. Przywiedł ją do ojców pokazać. Podobało się to ojcom. I ożynił się. Puszczali mu ci ojcowie wszystek majuntek, a on ś nią żył w pokoju.
Tak ten Żyd, co ta Karolina u niego służyła, przyszeł do tygo kupca. Mówił mu, jako mu żona jest dobra? On mu padał, że jest bardzo onymu szczyra i dobra żona. Tyn Żyd padał, iże się w tyj mowie szydzi i myli, że ta Karolina nie jest taka
19 Księga bajek, t. I
289
poczciwa, jak on ją chwali, iże on, co chce, ś nią to uczyni. Ten kupiec padał, że tymu jest nieprawda. Tak się założyli, każdy o swój majątek, do trzech dni, że ta rzecz się ma pokazać na wirch, co on chce, tyn Żyd, z tą Karoliną zrobić. Tak tyn Żyd chciał skutek nieprawy przed tym kupcem uczynić. Tak ten kupiec padał temu Żydowi:
Ja wyjadę na trzy dni furt od moji żony. Już ś nią rzun-dzić dzisiaj nie bandę, poślę po kolasę, a jadę furt. A bez ten czas, zanim mię nie bandzie, to ty uczyń ś nią, co chcesz, iny mi znak jaki ś nie pokażesz.
Jechał furt on kupiec. On Żyd myślał sobie, jako by to zrobić. Tak ta Karolina miała piastunkę trochę garbatą. Wyszła jeden raz ta piastunka na dwór, a tyn Żyd już tyż tak na to pasował, dał pozór, kieby kogo mógł z tygo sklepu ujzdrzeć. Tak się pytał o doradę ty garbaty piastunki, jako by on mógł jaki znak z ty Karoliny ujzdrzeć. Ta piastunka mówiła:
Ona ma złoty łańcuch na sobie, a jak idzie spać, to go ze siebie na swoje szaty na stół położy, to oni niech idą na wieczór ze mną do izby, ja ich wpuszczę pod łóżko, jak się ona se-blecze, to niech go ściągną.
I tak się tyż stało. Wzion tyn łańcuch i miał dobry znak. A jak ona przebłóczyła nocną koszulę, tak on widział pod lewą piersią znamię. W tym poszeł do domu. Jak tyn czas naznaczony przychodził, tak on kupiec do domu przyjechał, prosto do tygo Żyda, chciał widzieć ten znak. A Żyd z daleka wycią-gnuł on łańcuch, pokazał znak, który ś niej wzion. Mówił:
Widzisz, kupcze, jageś to ślubował, że twoja żona jest tobie szczyra. Co ja chciał, toch ś nią uczynił.
Tak ten kupiec szoł prosto do dom i mówił ji:
Oblecz się, moja pani, pojedziemy kąsek na szpacer. Wzion ze sobą te konie i kolasę, i dwie pistolety. I jechał.
A przyjechał kąsek za miasto. Stała Boża Męka i były dwie drogi. Kazał ji zlizć, a konie z kolasą wrócił tymu Żydowi nazad, że to było wszystko przegrane, a on ji mówił:
Widzisz, moja żono, ten jedyn pistolet* na ciebie, a drugi na mnie!
Wyciungnuł jedyn pistolet do ni, ale nie puścił*, wyciungnuł
290
i drugi to samo, nie puścił. Pomyślał se, że ta rzecz nie jest prawa*. Porzucił te pistolety a mówił ji:
Ty bież jedną drogą, a ja drugą drogą pódę.
Ona bardzo krzyczała, bo nie wiedziała, co się stało. Poszła za nim, ale on z wielką grozbą wrócił ją na swoją drogę, którą miała iść. I szła. Przyszła do jednygo miasteczka. Tam wojacy eksecyrowali. Tak ona miała wielgą chanć, kieby to jako szło iść ku tym wojakom. Zaszła do jednygo ubogiego krawca, prosiła go o chłopską oblecz, a ona mu przypłaci i swoje szaty zostawi. Przy tymu prosiła go, gdyby ją ostrzygł. I szła.
Zabrała się pod ty wojaki. Tak się dobrze uczyła, za miesiąc gryfrajtrem została, a drugi miesiąc była powołaną do apelu i czytał ten najwyrszy tego wojska, iże tyn frajwelicher kapralem został. Do roku ostała majorem, a z tygo niedługo dociągła, co została jednorałem.
Idzie raz na szpacyr, a takiej najpierwszej wasze' strejguje się przed nim wojak z gwerem. Poznała ona z daleka, że to jest postać jejigo chłopa. Wróciła się do domu. Posłała czym prandzy po tygo wojaka, że miał przyść przed jednorała. Tyn nieborak zlęknuł się, iże swoje rzeczy, co miał robić, możno nie po tym były. Szoł do tygo jednorała we wielkim strachu i jak wlazł przed niego, tak go się pytał jednorał, skąd jest abo jak się zwie. Pe-dział, skąd jest i tak go poznała, że jest jeji chłop. Tak go się pytała, jezli jest ożeniony. On pedział ji, że ja", tak o tym wszystkim, jak było, porządził, a ona dziepiro się teraz dowiedziała, jak ta rzecz jest. Padała mu:
Ty bańdziesz u mnie za kuczę, a ja chcę jechać z tobą do twojego miasta, jezli tak jest tymu prawda, czy nie.
Tak siedli i do tygo miasta oba z panem jechali. Mówi tyn kucza tymu jednorałowi:
Widzą, panie jednorale, to jest mój dom, w którym mię on Żyn oszukał.
Tak stanęli przed tym Żydem i Żyd ich bardzo mile przy-jon, bo on nie poznał, co to są za ludzie. Tak ten jednorał dał się do pijatyki z tym Żydem i mówił:
I pan bogaty, taki gasthauz ja widzę u pana. Jeśli jest wszystko jejich?
291
A mówił tyn Żyd:
Ten dom naprzeciwko mnie tyż jest mój, tyn-ek dostał bardzo sztucznie.
I tak on się wypytował, jakim to sposobem, a tyn Żyd mu począł rzundzić, a on mówił do niego, do tygo Żyda, iżby mu przestał swoją rzecz, że musi iść przódzi po listek na pocztę. I poszeł na ratusz, wzión że sobą trzech radnych panów i przy-wiedł ich ze sobą, jakby to byli jego jacy kamraci. Posiadali za tafle i pili. I wołał on jednorał miłygo Żyda między nich siedzieć, a mówił:
Panie gastfert, niech terazki swoją rzecz wymówią!
A począł mówić wszystko od poczuntku aże do ostatka, a ci panowie słuchali i pisali. Jak wszyscko było wymówiono, tak się Karolina podpisała, zdjena odzienie ze siebie, pokazała znamień, które miała na sobie, swojemu chłopu. Mówiła:
Jezdech ja to twoja żona!
Jak on uzdrzał, jeji chłop, prawy znak na ni, przeląkł się bardzo strasznie i oświadczył przed wszycką prawą, co tam byli, że ta rzecz jest nieprawa. Tak ci panowie radni mówili, że Żyd wszycko przegrał, a miły kupiec wygrał. Ale on mu wszycko wrócił, co było Żydowe, co było jego zostawił, a dziepiro piknę życie między sobą prowadzili, a takim plotkom nie wierzyli. A ze Żydem bardzo dobrze od tygo czasu kamratami jednako byli.
65. Gdzie jest pół światu?
No, a raz to tak było, co jeden taki król kciał wiedzieć, jak to w jego ty krainie ta bywa. No i tak se ta jadzie, tu se ta obziera, tam se ta obziera, i widać jeden klasztor, i tam napisane tak: My żyjemy bez starości". No, se myśli:
No, to wy żyjecie bez starości! Ja tu, król, się muszę starać, a wy żyjecie bez starości, no jakoż to tak?"
No i dał zawołać przeora tego klasztoru, no i pyta się go:
No jak to? Wy żyjecie bez starości?
No tak: mieli my tu taki dwór, swój taki majątek duży,
292
no i dali my go jednemu hrabiemu do wynajęcia, no i ten to ta daje nam ta jajka z tego, masło, no i baby przyniesą, to się ta modlimy za to, no i żyjemy bez starości. I potem [król] gada tak:
No, dobrze gwarzy no, kiedy tak bez starości, to za rok czasu macie się mi zwiedzieć sztery rzeczy: pierwsza, że kto starszy, czy jęczmień, czy żyto? A drugie, że znaczy, kie-lo jest gwiazdów na niebie, no a potem zasiok, że kiele dalej jest bieda od rozkoszy? No, a w końcu, dzie jest pół światu?
To jak się nie zwie ten ksiądz przeor do roka czasu, no to będzie o głowę krótszy. No to pół roka ta se nic z tego nie robił, a za pół roka, drugiego pół roka już potem, to się ta już bał trochę. No i tak myśli se, chodzi ta, przechodzi się koło tego dworu, co to dali [będzie], nie. A tam pasł świński pasterz świnie. No, a na świńskiego pasterza to też porządny człowiek" nikt nie pada, to też taka podobnie świnia, no. I z takim kijem se ta pasł, i pyta się:
Cóż ta ksiądz przeor tacy są smutni, czy ka się im nie udało przy dziewkak, czy co tak?
No to ksiądz przeor nic nie pedział, no i taki trochę zasmucony chodzi, ale temu nie dało spokój a, temu świńskiemu pasterzowi, tak go furt morduje, a on nic nie gada. Nareszcie się go pyta tak:
Ale powiedzże no dy, przecież może by eh ci co pomógł?
Ale cóż ty mi pomożesz? Głupio ze mną gwarzysz, tam mi ta pomożesz!
Nale w końcu mu gwarzy, że tak i tak było, że król jechał tam drogą, obzierał cały ten swój kraj, no i tam mieli taką tabulę napisaną, że my żyjemy bez starości", no i potem tam wpadł na to, no i zawołał tego księdza przeora, no i pyta się go, jako co, i on opowiada. No i dał mu tę sztery zadania: kto starszy, czy jęczmień, czy żyto, kielo dalej bieda od rozkoszy i kielo gwiazdów na niebie, i dzie jest pół światu. No i dobre, no to ten gada, ten świński pasterz:
Jak. mi ksiądz przeor dadzą tyło pieniędzy, coby ja nie musiał paść tych świń, ba cobych się z babą ożenił jako ta szy-scy inni ludzie, nie, no to ja też księdzu przeorowi na ten dzień
293
pomogę. No i naturalnie tę rewerendę (bo to po naszemu tak się nazywa, rewerenda, nie sutanna) wdziać na ten dzień, nie?
No i przychodzi ten dzień, i ten świński pasterz przyszeł, naturalnie z tą palicą, co ty świnie pasł, z takim tym kijaszkiem, no i poubierali go ta już ci mnichowie tam, ci braciszkowie, no i potem puka, przychodzi król i pyta się:
No jakoż, księże przeorze, wiecie już?
No wiem.
No, a chtóż to poznał, czy to świński pasterz, czy to ksiądz przeor? No to pyta się:
Dzie jest pół światu? ten król się go pyta.
No to on stanął, tak się poobzierał i w tę, i w drugą stronę, podeszeł jeszcze parę kroków, no i znowu patrzy, znowu tu i tam jeszcze kawałek, wbił tę palicę do ziemi i pada:
Tu jest, królu, pół światu, a jak nie wierzysz, to se daj przemierzyć, nie?
No, dajcież to przemierzyć, dzie to jest pół światu, no, Boże mój! No to pyta się go drugie:
Kielo jest gwiazdów na niebie?
Telo, kielo kudeł na wilku, a jak nie wierzysz, królu, no to se daj porachować kudły na wilku, no i będziesz wiedział, kielo jest gwiazdów na niebie.
No, a potem pyta się go tak:
Kto starszy, czy jęczmień, czy żyto?
No, jęczmień starszy, bo ma dużo większe wąsy, a żyto młodsze, bo ma mniejsze, nie?
No, król myśli, może i prawda, bo któż to wie, jakże to stwierdzić inaczej ? Pyta się go:
No ale kiele dalej jest bieda od rozkoszy?
No, tyle dalej, że pierwej ja był świńskim pasterzem, a dzisiaj już je księdzem, jeszcze przeorem.
No to se król myśli, no może pasł świnie, no wstąpił do klasztoru, no potem ta już dostał księdzem, jeszcze przeorem. No i tak to było, wiecie, ani głowy nie usiekli, no a ten znaczy świński pasterz dostał tam już w tym całym klasztorze od tego księdza przeora telo pieniędzy, że się ożenił, no i żyje może do dziśka jeszcze, jak ta z babą, szczęśliwie.
294
66. Jak święty Mikołaj ukarał jednego chłopa za ciekawość
Jednego razu usłysał jeden chłop od kogosik, ze we święty Mikołaj schodzą się wilki do łasa do świętego Mikołaja jako do swego patrona i on każdemu wilkowi daje ozporządzenie, co abo kogo ma zjeść. Tak se ten chłop pomyślał:
Ja się tu przekonam, AC to prawda, AC nie".
Tak posedł do łasa, wylazł na sosnę i siedzi. Jaz naraz przychodzi święty Mikołaj. A wilki juz tam były. Tak on każdemu
gada:
Ty mas zjeść tego, ty mas zjeść tego, ty mas zjeść tego... Na ostatku przysedł do jednego kulawego wilka i powiedział
mu, zęby on zjadł tego chłopa, co na sośnie siedzi.
Chłop się przeląkł i siedział do samego rana na sośnie. Wilk się nie mógł na niego docekać, tak posedł w swoje drogę. A chłop ślazł ze sosny i posedł do chałupy. I siedzi se tak w chałupie, jaz cosik tydzień AC dwa, i nikej się nie rusa, jaz się mu cnęło. Jaz tu jednego dnia przychodzi do niego cosik za drzwi i puka. A on gada do swoi baby:
Idzi no tam, otwórz i popatrz, co się tam tak tłuce. Baba wysła, ale nic nie widziała. Jaz tu przychodzi jesce
raz i tłuce się jesce bardzij. Tak on się ozgniewał i wyleciał sam z chałupy do tego. A tu wilk łap pana brata i zjadł, ino buty
ostały.
Tak to święty Mikołaj ukarał chłopa za ciekawość.
67. Zbawca króla
Przy wojsku było dwóch braci. Jeden był za starszego, oficera, w fanteryi, a drugi, młodszy, przy ułanach. A ten ułan ni miał taki pamięci, nie był ciekawy. To go ten starszy brat bił, poniewierał, bo mu hańba była, że ten brat taki nieciekawy i nie może dosłużyć się. Nie mógł tego ścierpieć ten ułan, siadł
295
na konia, dezenterował i pojechał do króla na skargę. A król polował natenczas w wielgim lesie razem ze swymi ministrami i zapuścił się w las, oderwał się od nich i zaczął błądzić w tym lesie, że nie mógł wyjść. Ten ułan jechał i zdybali się razem na ścieżce. Tak ten ułan się pyta, bo nie poznał króla, że był po legier-sku ubrany, i mówi do niego:
Kamracie, co tu robisz? A król mówi:
Zabłądziłem i ni mogę z tego lasu wyjść, a gdzież ty jedziesz?
A ułan powiada:
Mój brat mnie bije, żem się nie chciał uczyć, że ni mam pamięci; ja tego nie mógł wytrzymać i jadę do króla na skargę.
A król mówi:
To bida! A ułan:
No, to teraz ja zlizę z konia, a ty kamracie legrze pojedziesz sobie na nim, boś się pewno zmęczył, a ja będę tako koło ciebie szedł.
I dał temu królowi wódki, chleba, zakąsili i król wsiadł na konia, i ruszyli. 1 jechali, jechali długo, a w tym lesie byli zbóje. Zmierzchło już i tam było widać światło, to i szli do tego światła, do pomieszkania zbójców. Dopiero ten jeger [król] mówi, że może tam są zli ludzie, toby nas zabili, co nam po temu, nie jedzmy tam. A ułan:
Ech, co ty za wojak, że ty się boisz, pojedziemy tam, przecie nas dwóch jest.
Przyjechali i uwiązał ułan konia u stołpa i mówi:
No, to ja tam pójdę zajzryć, a ty, jak się boisz, to się schowaj, tu na boku stój.
Król się ukrył, bo już trenczył, a ułan wszedł do tych pokojów, gdzie oni jedli. A zbóje, co ich było dwunastu, zaraz mówili:
Och, mamy świeżę krew!
I jak jedli, tak go się pytają, jaką se on śmierć sądzi. A on tak mówi do nich:
296
Ja se wypraszam naprzód śmierci baniak smoły wypić. Tak oni kazali swoi matce czy gospodyni, żeby zagrzała tę
smołę, aby kipiała. Jak już smoła zaczęła kipić, tak on wziął ten baniak za obie ucha w obie ręce i kazał się im, co tak siedzieli naokoło stołu, dobrze pozierać, jak on będzie pił tę smołę. A on, jak stanął, jak się narychtował, tak zamiast tę smołę pić, on ją na nich chlusnął pomiędzy oczy, że im pozaliwał oczy. Potemu wyjął pałasz i wszystkim poodcinał głowy. Dopiero wtenczas woła na tego swego kamrata:
Kamracie, chodz tu, coś ty za wojak, kiedy się chowasz! Widzisz, a ja tu sam jeden tych dwanaści zbójów porąbał!
Król wszedł, najedli, napili oba i wszetko poobzierali, jak gdzie co jest. Ten ułan powiada:
Teraz pojedziemy do króla, to on tu z wojskiem przyjedzie, żeby widział, co ja zrobił, a ty, kamracie, będziesz świadczył.
Zabrali się i pojechali, a ułan już trochę lepij drogę znał, to i pojechali tam do tego burgu, gdzie król mieszka. Dopiero jak już dojeżdżali do królewskiego burgu, król myśli, jak by się tu od niego uwolnić, jak by ucieknąć, żeby się pójść ubrać po królewsku. I powieda do ułana:
Ty tu jedz powoli, a ja polecę naprzód, bo ja tu znam, ja cię tam zaczekam kole bramy i się znowu spotkamy.
Król poszedł potemu naprzód. I jak przyszedł do burgu, tak się zaraz przebrał i zaraz kazał swoim ministrom, żeby tu przyszli i żeby banda była gotowa, i żeby naprzód niego wyszli i jemu, temu ułanowi, zagrali. I dopiero ten ułan jedzie, już jest koło bramy, a tu tyle ludzi, taka banda gra. Nie wiedział, co się takiego stało, i pomyślał sobie, że może to już naprzód śmierci ta banda tak wyszła grać, że ten brat jego napisał już do króla, że on zdezenterował, i skazali go na rozstrzelanie.
I dopiero ministry zobaczyli go, i zapytali się, co żąda. Oni już wiedzieli, bo król im powiedział, ino tak umyślnie pytali, żeby się nie dokonał, co to jest. Potemu go dopuścili do króla. I on przyszedł do króla, ale go nie poznał, bo się król całkiem przebrał. I król jego się pyta, czego on żąda. A on ułan mówi:
297
Byłem przy wojsku za ułana, a brat za oficera przy fan-teryi i tak mnie okrutnie bił, że ni mógem wytrzymać i musiałem dezenterować, żeby się poskarżyć przed tobą, najjaśniejszy monarcho. Jechałem przez jeden las i tam napotkałem legra i zabiłem dwunastu zbójów. Potemu pojechaliśmy oba do najjaśniejszego monarchy, żeby mu o tym powiedzieć, i jakeśmy tu dojeżdżali, on mnie opuścił, powiedział, że idzie naprzód i że mnie tu zaczeka kole bramy.
Dopiero król powieda:
No to dobrze, mój kochany, żeś ty tak kamrata utrzymał, żeś mu nie dał zginąć. No, stój tu i poczekaj, a ja tam pójdę do drugiego pokoju.
Król poleciał do drugiego pokoju, zrucił z siebie odzienie, a toto nazad wziął legierskie, co w nim polował, żeby mu się pokazać, że to jego ten kamrat idzie, i dotrzymał słowa. Potemu król wyszedł drugimi drzwiami przebrany za jegra i przeszedł popod okno tego pokoju, gdzie ułan stał, żeby mu się pokazać, że to kamrat jest, ale ino się mignął, a potem wrócił nazad, żeby się za króla przebrać, i wszedł znowu ubrany po królewsku do pokoju, gdzie był ułan. A ułan powieda:
Dopiero widziałem kamrata pod oknem, ale znowu gdzie-sik ucikł.
Król wtedy chycił go za szyję i mówi:
To ty, dziecko moje, widzisz, coś mnie uratował, a to ja *C\ te*v \egiet, coś z mm wędrowaY, gdyby me ty, toby 30 może zginął. Ty będziesz moim zięciem i dostaniesz pół królestwa za tę sztukę, co ja widział, co ty zrobił. Teraz, co ze swoim bratem każesz zrobić, AC jemu śmierć dać, AC będzie tak bidował, jak ty?
A on mówi do króla:
Ja tam nie chcę jego śmierci, tylko żeby był za gemejna tak jak ja i żeby go tam bili, i nakręcali mu ucho, jak mnie.
Król napisał zaraz do tego regimentu, żeby go zaraz zru-cili na gemejna i żeby poniewierali, jak tamtego. Potemu on go zaraz ożenił i dał mu pół królestwa, i sobie żyli.
298
68. Zbójecka żona
Miał ojciec z matką trzy córeczki i miał jechać na krzciny. Kazał jem się pomyć i powiedział, cłitórej głowa uschnie wprzód z wody, to ta pojedzie z nim. Te dwie starsze latały po dworze, naganiały świnie, prędzy jem głowa uschła, a ta młodsza ostała przy domu. Te dwie powiedają każda:
Ojczulku, już mi włosy uschły, pojadę z ojczulkiem.
A ta najmłodsza ogląda swoje i patrzy mokre ma. I płacze. Ojciec:
Trudno, moja córko, już te dwie pojadą, a ty ostaniesz się. I pojechał z niemy.
Tak ta młodsza pozostała się. Noc nadchodzi, a ojcowie z siostramy nie przyjeżdżają. W nocy ona sobie sama siedzi przy świecy, a tu chtoś w okno: puk, puk! Ona się zlękła i poszła zawołać dziewczyny. A tu siódmi zbójców było koło tego domu, a jeden tymczasem wlazł do chałupy i skrył się za piecem. Tak ona z dziewczyną wróciły, klusek sobie smażą i powiada do ni:
Moja kochana, pójdz na podwórze, przyniesiema drzewa. Jak przynieśli drzewo, tak ta panna mówi do dziewczyny:
Ja położę na kominie, a ty ciśnij za piec.
Tak ona cisła i zobaczyła za piecem tego zbójcę. Dziewczyna mówi do panny:
A bo my zjema tyle klusek, co panna smaży? Ona:
Ech, co nie zjema, to zostawiema na pózniej, ale sięgnij po drzewo za piec!
Jak ta sięgła a ten zbójca ją za rękę, ale ona się wyrwała i uciekła do chałupy, a tę pannę ostawiła.
A ten zbójca wychodzi zza pieca i powieda:
Panna ni mogła z nią zjeść tych klusek, to ja zjem z panną, ale wszystkie trza usmażyć.
I usmażyły się, i panna je wyjęna z pieca, i jedli oboje. Jak zjedli, on się pyta:
A gdzie panna ma klucze od skrzyni? Tak ta odpowieda:
Ja ni mam, ojcowie wzięni ze sobą.
299
On:
Panna łże, bo ma klucze od skrzyni, a w nij są piniądze.
Ona ni mogła się wymówić i oddała mu klucze od tyj skrzyni, a on otworzył i szuka w ty skrzyni. A ona go łap za czuprynę, złapała i wpakowała w tę skrzynię, i przytrzasła wieko. Potem pozapirała wszędzie i pozamykała drzwi. A tu szóści zbójców jeszczek się dobija do okrasy do komory. Ona wzięna światło i toporek. Jeden wytyka głowę dziurą z dołu. Ona wziena uciena mu ją i wciągła go do komory. Drugi to samo i wszyscy. Ale szósty pyta się z dołu, gdzie krew kapała:
Co się to, bracie, rozlało? Co tak dziurą leci coś ciepłego? A ona mu odpowiada grubym głosem:
Ech, to, bracie, wieprza dopiero zabili, to ci sa krwi trochę było, a w drugim garnku, com wywrócił, trochę wody ciepły było i rozlała. A wisz, bracie, że okrasa dzielna w komorze wisi!
Jak ten szósty wtykał głowę, tak ona mu ino czubek z głowy zdążyła uciąć. On też się zmiarkował i w tył się uchylił, i poszedł sam do swego domu w boru.
Ojcowie tej panny przyjeżdżają z krzcin, włażą do drzwi i mówią:
Pochwalony!
A ona jem odpowie z płaczem:
Amen, ale się w domu zle stało!
I prowadzi ich do komory, i pokazuje ciała zabitych, i po-wieda, co się stało, i że ją chcieli złodzieje okraść. Rodzice:
Już nie płacz! Wezma i pochowajma ich, i do nikóg nic nie gadojma, żeby się nie wydało.
I pochowali te ciała.
We czwartek zajeżdża do nij dworno ten som, co ona mu czubek ścięna, i ojcu, i matce pada do nóg, żeby mu ją dali za żonę. A ona nie wiedziała, że to ten som. Matka ją ożeniła z tym zbójcem, a on ją tyż po weselu wzion z sobą i jedzie do boru i do domu. Ona wzięna z domu kłębek nici, i w miechach grochu, kaszy i mąki. Jedzie z nim i sypie mąkę od samego domu swego do boru. W boru uwiązała u chojaka nitkę i prowadzi ją, i wysnuł ij się już cały ten kłębek. Sypie potem grochem po ziemi,
300
wysypała ten groch, wysypała i kaszę, aż do jego pałacu. Na drodze jeszczek on się zapomniał i kazał się wiskać. Ona go się pyta:
A coś to ty sobie zrobił w tę głowę? A on powiada:
A nie wiesz to ty, coś my zrobiła sama? Przypomnij sobie. Jageś ty mi zrobiła i moim braciom, tak ja tobie teraz zrobię!
Jak też przyjechali do tego pałacu, kazał on ij wodę na nią nosić w kocieł, a ona o tym nie wiedziała, że to na nią. I poszedł on na żywicę, co chciał*ją gotować w tyj wodzie i onę potem palić. A ta matka jego powiada:
Moja ty synowa, straciłaś ty moich synów szóści, a siódmemu głowę pocięna, i ty nie wiesz, jaką karę on na ciebie łoży. Bardzo my cię żal, bo ty sama na się tę wodę nosisz, a on będzie żywicę w niej gotował i ciebie pafzył. Bież do studni i zawiń na słupek kapkę, i sukienkę mu oblecz, i fartuch przypasz, to on będzie myślał, że to ty sama stoisz, a ty zmykaj do rodziców.
On przylata z tą żywicą i pyta się matki:
Gdzie ona jest? Matka:
Wodę nosi.
On wygląda oknem i widzi, że ona stoi kole studni, i woła na nią. Ona mu się nie odzywa i stoi furt koło studni. On też ni mógł wytrzymać, poleciał i rznął ją w tę głowę, i rękę sobie stłukł o słupek i powiada do się:
O, to szelma, jaka ona mądra! Przyleciał i pyta się matki:
A gdzie ona poleciała? A matka:
Aboć ja wiem?
Tak on w pogoń za nią leci. Ale tu noc zaszła, a ona jeszcze z tego boru nie wyszła. Musiała szukać miejsca i wlazła na cho-jak. A on, jak przybrał więcy do siebie zbójców, nadszedł pod ten chojak i powiada, że:
Ustońma my tu pod tym chojakiem, bo deszcz pada.
I ustanęli pod tym chojakiem. Ale ona zakaszlała, a oni pikę podnoszą i piką żgają tam wysoko na drzewo, czy ni ma ko-
301
go. Zgają ją pod podeszew, ona zęby ścisła i nic nie mówi, a krew spada na nich. Zbójcę powiadają drudzy:
Ech, to tam ptaszyska na nas brzydzą, daj jem pokój! Oni zli, że się nabiegali, pośli dalej i do domu, a on z niemy.
Wtenczas ona zlazła z chojaka, ale ciemno było, ni może wyjść z boru i przybyła do innyj zbójcowy, a ta ją schowała pod kupkę choiny, żeby ją jeji mąż nie nalazł.
A zbójcy ci, co poszli do domu, jak weszli do chałupy, widzą krew ludzką na sobie i powiadają:
A patrz, to ona tam siedziała na tym chojaku, wróćma się!
Oni się wrócili, ale już na tym chojaku ij nie było. Tak oni letą i trafili do tyj samyj zbójcowy. Wlezli i mówią:
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! A zbójcowa:
Na wieki wieków, amen! Oni:
Hm, hm, tu macie świeże mięso! A ona:
Ech, nie, mój chłop gałgan, ni może nikóg złapać, on nic nie przyniesie!
A oni się z nią upierają. Ona :
Nie, m mom!
I wygnała ich z domu. A potem wypuściła tę dziewczynę spod tyj kupki i ona biegła borem dalej. Jechał Żyd ze skórami, a ona do niego:
Zabierz ty me pod te skóry, bo tak a tak jest. Żyd:
Ny, ja się boję! Ona:
Ty głupi, będziesz miał tyle pieniędzy, co ino sam zechcesz.
Żyd położył ją na dno, a na nią te wszystkie skóry pokładł. Jedzie ten Żyd, a zbójca leci i pyta go się, czy nie widział takij a takij. A Żyd:
Nie, nie widział! On:
302
/
Jf
Ech, zrucę te skóry, bo ona tam pewno jest.
Ale Żyd zacion konie i pojechał. A jak ją przywiózł do matki, do domu, tak ona wszystko tyj matce swoji opowiedziała, jak ji to było u zbójcy. Ona matka schowała ją do komory. A zbójca z drugiemy zajechał powozem i pyta się o nią. A matka:
Ech, nie przyszła! On:
Ech, moja pani matko, ja ij nie kazałem robić, ino uszyć my kałmirzyk, a ona nie chciała.
Matka dała znać do sołtysa, żeby żandary i chłopy wkoło chałupę obstąpili. Żandar starszy, jak przyśli, powiesił kosę ostrą nade drzwiamy i kazał każdemu przechodzić pod tą kosą: komu ona nie utnie łba, to nie będzie złodziej. Kożdy przeszedł, a ten zbójca ni mógł i ucięna mu głowę, i tym, co z nim byli. Zatem to wszystko, się potem porozchodziło. Ten powóz pozostał się i pojechali nim do boru, i zabrali wszystkie jego rzeczy, a matka wzięna zabrała to wszystko dla córki, i tę drugą matkę, i mieli całkie gospodarstwo swoje.
69. Diabeł i niedzwiedz
Obrał sobie diabeł siedzibę we młynie. Co noc o dwunastej przychodził do młynicy i robił ludziom psoty. W żaden sposób nie mogli się go pozbyć. Raz wieczorem przyszedł do młyna Cygan z niedzwiedziem i prosił o nocleg. Młynarz pozwolił mu przenocować się w młynicy razem z niedzwiedziem.
Gdy o dwunastej w nocy, jak zwykle, przyszedł diabeł, zobaczył w kącie śpiącego Cygana i niedzwiedzia. Nie wiedząc, co to jest, a chcąc znowu wyrządzić psotę nową, skoczył na niedzwiedzia i począł go targać za kudły. Przebudził się niedzwiedz a rozgniewany rzucił się na diabła i chwycił go w swoje łapy potężne. Tak okropnie pobił diabła, że ten zaledwie wydarł się mu i uciekł z młyna. Jakiś czas nie pokazywał się diabeł w młynicy, ale żal mu jej było opuścić, a bał się strasznie niedzwiedzia.
303
Wreszcie postanowił dowiedzieć się, co się dzieje w młynie, przyszedł i siadł sobie na dachu, na kalenicy, ale do młynicy nie zajrzał. Gdy przechodził młynarz z domu do stajni przez podwórze, zapytał diabeł:
Mielą, jest tam kicia?
Co miało znaczyć: ,,Młynarzu, jest tam niedzwiedz?" Młynarz myślał, że się go diabeł pyta o kotkę, która okociła się właśnie, więc rzekł:
O, jest, jest kicia. Teraz się okociła i ma cztery młode kocięta.
Sądząc, że przybyło niedzwiedzi w młynie, zawołał diabeł:
Kiedy tak, to już więcej nie przyjdę!
I poszedł. Od tego czasu mieli ludzie spokój w młynie, bo diabeł nie pokazał się już nigdy.
70. Diabeł i baba
Została jedna baba wdowa po jednym chłopie. I miała kawałek pola swojego, nie miała co siać na nim. Zejszła się z diabłem. Zaczęła mu opowiadać, że nie ma co siać. Diabeł powieda, że będzie z nią społu zasiewał, tak niby, że będzie jej pole, a jego nasienie. Tak sobie uradzili buli sadzić. Tak sobie uradzili, że jego będzie wierzch, a jej spód. Dopiro ona mu powieda, że to trzeba dobrze koło tego robić i kopać, żeby wierzch dobry urósł. Diabeł się pyta, jak już prześcigli kartofle, czy już czas brać. A una mu powiedziała, że czas. Zajszoł diablisko i pozżynał wierzch, całą bylankę. Wtedy baba zajszła i wykopała sobie kartofle.
Diabeł zaczął gryzć swoją bylankę, twarda była i gorzka, a baba ugotowała sobie kartofli, i przychodzi do niej diabeł, i prosi, żeby mu dała skosztować, bo jego barz niedobre, nic-potem. Tak skosztował, widzi, że barz dobre, i zawstydził się, że go tak baba oszukała: Mówi:
Poczkaj, na drugi raz nie dam ja się tak oszukać!
304
1 dopiero zaczynają radzić sobie, co by na drugi raz zasiać. Pak uradzili sobie proso siać, ale już on będzie brał spód, a baba wierzch. Baba mu mówi, że to trza dobrze robić koło tego, pleć, żeby dobry spód wyrósł. Jak to już zrobili, wyplewli, proso prześcigło, diabeł przychodzi i pyta się baby, czy już czas spód brać z tego prosa. Baba mówi:
Taże ty wiesz, że ty wprzódy brał wierzch, a potem ja spód, to i teraz ja wprzódy wierzch, a ty potem spód.
Baba wyżęła swoje, jeszcze jej diabeł pomógł, diabeł się rucił do swego spodu, wytargał i przyniósł, i zaczął gryzć. Baba sobie proso wymłóciła, wyłupichała i ugotowała kaszę, i sobie zajada. Diabeł przychodzi do nij i znów jej mówi, że jego niedobre, i prosi znowu, żeby mu dała swego skosztować. Jak skosztował dobre. Teraz strasznie się już rozjadł, że go baba drugi raz oszukała, i mówi do baby:
Bijmy się!
Baba dopiero mu mówi:
No, jakże się będziemy bić, ty jesteś silny, a ja słaba; inacy nie, jeno bez płot widłami się będziemy szturać.
On se zrobił widły z dwoma rogami, żeby ją dwa razy odraz sztochnął, bo go dwa razy oszukała, a ona widły z jednym szpicem. Już porobili widły, już mają. Dopiro stanęli, diabeł z jedny, a baba z drugi strony płota. Tak dopiro jak się diabeł rozje, co szturnie, to mu wse widły staną w płocie, a baba, jak sztochnie, to wse go dostanie szpikulcem. Dopiro jak się diablisko rozjadł, tak ucikł i powiedział, że nigda z babami nie chce mieć nic do roboty.
71. Zakład o pełny but
%
Musiało to być bardzo downo, wtedy, kiej diobły ludzkie dusze za złoto kupowały. Lucyper pono był taki bogaty, że piekło było samym złotem brukowane. To se tyż mógł pozwolić na to, by diobła na świat wypuścić i tam swój proceder uprawiać.
20 Księga bajek, t. I
305
i
W jednej wsi kaj to było, nie wiem żył jeden gospodorz. Bóg tam wi, czy on był małorolny, czy karłowaty, dość, że tam była okropno biyda. Zabudowania wskazywały na to, że jego przodkowie musieli kiedyś być bogaci, bo chlew, stajnia i stodoła były wielkie i obszerne, skąd się tam bieda znodła, to ani nasi staroszek nie wiedzieli, a oni nam ta bojka łosprawiali. Chłop się dorobioł, jak mógł, baba doganiała od rana do wieczora, na noc mietła pod drzwi stawiała*, zaklęcia roztomaite wynokwiała, a tu bieda, jak była, tak i pozostała. Długo się chłop zastanawiał, co by tu zrobić, jak by z tą nędzą skończyć. Przeca nie był głupi, za takiego go tyż inksi nie mieli.
Jak mu roz baba dogadywała, zrozpaczony chłop pado:
Nie przyjdzie inaczej, ino diobłowi dusza sprzedać, już mi jest jedno.
W takim rozgoryczeniu polozł za stodoła. Wtem widzi, że ku niemu idzie jakieś licho. Zaroz poznoł chłop, iże to ten, co go przed chwilą wzywoł, i pomyśloł:
Wołosz wilka z łasa, a on już tu. Jak to myśli chłop dali jo ci mom zaroz dusza sprzedać? To przeca nie dobrze na wieki być potępionym. A sumienie co powie?
I tak westchnoł do swego patrona Rocha, aby mu udzielił rozumu trocha, a potem zdecydowanie pyto:
Po coś przyszedł, ogoniorzu?
Sprzedej dusza pedzioł dioboł dostaniesz dużo złota, bieda ci się skończy i bydziesz najbogatszy we wsi.
Wtym pokazał chłopowi złote monety. Na ten widok Rocha pokusiło i pyto:
A wiela byś to takich czerwonych za moja dusza doł?
Pełno ta torbka odpowiedzioł dioboł same czyste złoto.
To za mało zawołoł Roch za moja dusza. Jak nasypiesz pełny but złota pod som wiyrch cholewy, to się zgodzą.
Przedtem ale już pomyśloł o figlu, jakigo diobłowi chcioł zrobić. Skręcoł się dioboł, jak usłyszoł pełny but", próbował targować, handlować, ale Roch ostawoł na swoim. Na ostatek czorny się zgodziył i pado:
306
Toż zaczekej, Rochu, do jutra, dom pełny but, a ty się przygotuj do upustu serdecznej krwi, bo ino serdeczną krwią podpis znaczy.
Dobrze pado Roch ale prędzej nie podpisuję, aże bydzie pełny but.
Zgoda. Ale kaj się, Rochu, zejdziemy?
Wiesz, coby moja baba nie wiedziała, byłoby najlepiej wczas rano przy ćmoku tu na stodole, na dachu. Ino pamiętej, pełny but pod som wiyrch.
Tak się rozestali. Tego jeszcze dnia chłop wyszukoł na pół stargany but z wysokom cholewom, podeszwa cało wykroił, wloz na dach stodoły inad sąsiekiem wyrąboł dziura. Postawił but i pomyśloł:
V Całego Lucypera zjysz, kozle brodaty, jak ty ten but napełnisz złociokami.
0 omówionym czasie na umówionym miejscu zjawił się dioboł. Roch od razu pedzioł:
Według umowy pełny but tu, ogoniorz, syp!
Sypoł ci ten dioboł, sypoł, obrócił roz, dwa razy, trzy razy po złoto, a but, jak nie chce, tak nie chce być pełny. Och! ciepoł się ten rogoc! A jakie ino diobelskie są wyrazy, słyszał wtedy Roch. Z pyska to mu się tak ogień suł, że Roch strachu dostoł, by mu stodoły nie zapoliył.
1 diobdł nie doł rady. Z piekła wszystko złoto wywleko, a but ino nie był pełny. Jak złota brakło, nie było co suć, udoł się dioboł w prośba, lamentowoł, błagoł, prosił Rocha, by mu doł podpis, tłumaczył, że bez cyrografu nie może wrócić, jak by go Lucyper przywitoł? Chłop ale nie doł się wzruszyć i godo ino swoje:
Pełny but, a potem podpis, tako jest umowa!
Słyszoł potem Roch, jak w powietrzu ino gwizdało. Dioboł polecioł, już go nie było. I złoto, co się miechtało, wszystka bieda wygnało. Do tego pomyśloł Roch:
Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje!
307
72. Jako diaboł nie wydzierżoł trzi roki przi babie
Była jedna baba. No, dzieuchą jak była, tóż się każdymu zdało, że je jak miód, że ją może na rany przikładać. Jak się wydała, tóż po chłopie tak zaczęła gajdować, że ni mógł wydzier-żeć i obwiesił się. No tóż, naturalnie szedł do piekła, no i tóż go tam diabli smażili na tym ryniku, podkłodali tyn ogiń, a un skocze po tym ryniku, a śpiwo se: ,,Hoj dana, hoj dana!" No i diabli zaczyli lepszi przipiykać. Czym bardzi przipiykali, tym bardzi skokoł, a śmioł się. A jyny Hoj dana", a taki srandy jyny robił. Potym zawołali tego Lucypera. Prziszeł taki hruby jegomość, dziwoł się tam i kozoł jeszcze lepszi topić. Tyn powie-dzioł tak tymu Lucyperowi:
Ja, dybyście wy tak żili z mojom babą trzi roki, jakoch jo żił, tobyście się włożili piekła.
Tóż potym tyn Lucyper prawi, że je taki morowy chłop, że już go tak nie piyc, jyny że tam musi wągli pod kotły dókludzać. A potym tyn Lucyper powiado tak:
Tóż ale trzeba tą babę skusić, jako ona je, czy un, tyn chłop, prawdę powiado. No tóż, kiery by się doł?
No, tóż tych diabłów się tam wiyncej głosiło. A ci diabli miyndzy sobą się zaczyli wadzić: ,,A takową trąbę, książę Lu-cyperze, bejesz tam posyłoł?" No tóż na ostatku już uznoł tyn Lucyper jednego, wysłoł go. I przibroł postać takigo młodego, fesznego kawalyra. No i hnet się tam zjawił na podwórzu u tej gazdzinej, u tej wdowy:
Gazdzinko, posłuchajcie, nie potrzebujecie pachołka na służbę?
Nale ja, czymu ni. To moje plugastwo się obwiesiło, jo robocie ni mogym podołać sama.
I zaroz go przijyła. Ze trzi miesiące tak tam był jako pachołek, a tóż go tam czynstowała, miynso mu warziła, jedno, drugi pięknie koło niego. No i tyn diaboł se myśloł:
Na co też tyn chłop to porobił, że się wieszał! Na, dyć to baba j ako miód!
308
No i potym powiado:
Na, gazdzinko, posłuchejcie. Dyście sami są, na, co byście tak powiedzieli, jakby my się pobrali?
No, dyć jo też na to czekom powiedziała.
No i dobre. I tóż pobrali się, wiesieli zrobili. Jak tu po wiesielu baba zacznie po diable jezdzić! Wygodzie ni mógł! Żrać mu ledy jako dała, no i ledwo rok tam wydzierżoł.
A ta gazdzina tam miała takigo starego, przygłupkowate-go sługę, co ji tam krowy posł a drzewo rąboł. I tak go zbanto-wał, niby tyn gazda:
Wiysz ty co? Przi tej bestyi nie idzie wydzierżeć. Wiysz co? (prawie żniwa nadchodziły) ucieczymy obo, to ji wyrządzimy!
A tyn stary tóż powiado tak:
No ja, wy gazdoszku, wyście są młodzi, silni, tóż se tam docie rady, ale jo stary, któż mie zechce, jak uciekym?
Nie bój się nic, jyny pójdz sy mną.
I tak go zwodził, zwodził, aż uciykli obo. No i jak tam uciy-kli stela, no tóż cosi mioł, niby tyn gazda, niby tyn diaboł, tych piniyndzy. I w jednej gospodzie porę nocy byli, pojodali, popijali, potym tyn diaboł powiado tak:
Wiysz ty co? Musimy się chytać jakisi-ka roboty. Jo pójdym. Tam jest jedyn zamek. Tam je hrabia. No, a ty tu bydz.
Doł mu tam jeszcze na trzi dni na tą pijatykę a na jedzyni, a noclyg mu zapłacił.
A jo już tam pójdym, a w tym zamku ich tam wyrontu-jym. Bedym straszył, a ty będziesz takowym znachorym. Ty tam przidz a powiydz, że byś wiedzioł cosi ka pomóc. Jyny ci prawim, łacni ni za dziesiyńć tysiyncy rubli że wyżeniesz to straszydło. Tak ci mówiym łacni ani fynig!
No i dobre. Tóż tyn zostoł w tej karczmie, a tyn usadowił się w tym zamku. No, że tam piyrwy spokój był, ale od trzoch nocy wydzierżeć nie mogli, że już ci słudzy pozłuciekaii tam z tego zamku. Tyn hrabia taki smutny chodził, a ta hrabina tóż we dnie się boła, jyny jego się dzierżała. A tyn tóż na trzeci dziyń tam na tej górze se spocziwoł, tyn gazda, niby tyn diaboł.
A tyn prziszeł na to podwórzi, jako byli umówioni:
Nale, dziyń dobry!
309
Dziyń dobry.
Na, cóż też tu nowego? A tyn hrabia prawi:
He, człowiecze, choćbychmy ci powiedzieli, stejnie nóm nic nie pomożesz!
Ale co takigo? Dyć jyny, panie hrabio, powiydzcie, co wóm dolygo.
Nale, człowieku, dyć tu od dziadów, pradziadów cicho było w tym zamku i oto od trzóch nocy obstoć nie idzie.
I tóż rzecze:
A tóż jo by eh się doł na to. Jyny, tóż wiycie, panie hrabio, może się wóm to beje zdać drogi, abo cosi, jyny dziesiyńć tysiyncy rubli by to kosztowało.
No tyn hrabia zaczył kapkę usysać, jesiby to przeca łacni nie szło.
Kany to straszidło je?
No, że tam na górze, niby na strychu, że tam to nejbardzi rontuje. Prziszeł tam, tóż tyn tam spoczywał po nocnej szychcie.
Ty, ale strasznie pytają, czyby to łacni nie szło?
Nic, nic. Ani fynig łacni. Jak ni straszym dali. No i tyn zeszeł na dół i prawi:
No, panie hrabio, no chcecie dać dziesiyńć tysiyncy rubli, tóż dejcie, ni to pójdym dali.
I tyn hrabia prawi tak:
Na, móm już uciekać z tego zamku! Tóż już mosz tych dziesiyńć tysiyncy rubli!
Zebroł. No tóż:
Jo pójdym tam to straszidło wygnać tam stela. I prziszeł ku niymu.
Wy, gazdo, tóż tu sóm piniondze. Podzmy!
No, tóż tyn schodami zeszeł, a tyn tóż jyny tymi kopytami jyny dziura w dachu została. Tyn zeszeł:
Tóż, panie hrabio, musicie jeszcze dziurę w dachu se naprawić, bo jako to straszidło wyleciało, dziura je. To se musicie naprawić.
310
No potym zaś poszli do jakisi karczmy. Zanim były piniondze, zaś hołdowali, żrali, pili. No, a jak się minyło:
No, ale ty, Franto*, zaś się nóm beje trzeba kany brać! Tak zaś go tam usadowił w gospodzie, a zaś jeszcze drugi
hrabia był.
Ale pójdziesz tam, ale tam to będzie za trzicet tysiyncy rubli, łacni ni.
Tóż tyn zostoł zaś trzi dni w tej karczmie, a tyn już zaś tam szeł ich porontować do tego zamku, do tego bogatszego hrabiego. Jesi się w piyrszim zamku dziwy robiły, w tym drugim się dziepro wiynkszi dziwy robiły. No i tak, że wszecko z tego zamku pouciekało, krom tego hrabiego, krom tej jego paniczki. Toż jyny uni zostali.
Tyn zaś się tam zjawił, niby tyn znachor. Prziszeł na trzeci dziyń, jako byli umówioni.
Panie hrabio, cóżście tacy smutni sóm?
Na tóż, cóż wóm móm opowiadać! Stejnie byś mi nic nie poradził.
Panie hrabio, jo je takowy znachor, mogym pomóc od wszelijakigo, od straszydeł, od rozmaitego. No tóż, cóż wóm dolyga?
Nale, dyć tu był pokój, a od trzoch nocy tóż obstać nie idzie. Coch mioł sługi, wszecko pouciekało^ my jyny sami dwo zostali.
No tóż, panie hrabio, jo bych to tam wygnoł, ale może się jim zdać drogi, ale by to kosztowało trzicet tysiyncy rubli.
I tu hrabia do narzykanio:
Nale, bój się Boga! Za wygnani straszidła trzicet tysiyncy rubli? Jo też móm ciynżary, też musim płacić, a jedno, drugi, a sługo w płacić. Żeby co łacni!
I tak pytoł, aż mu się go żol zrobiło. I wyszedł tam.
Tóż kany je?
No, na strychu, na wyrchu.
A tyn zaś tam spocziwoł po nocnej szychcie i tyn mu po-
311
No, gazdo, ale przeca łacni to musimy zrobić. Tak aże płaczą.
Nic, nic. Ni mogym, ni mogym, ni mogym. Jak nie do trzicet tysiyncy rubli, straszim dali!
Zeszeł i pyto się tyn hrabia:
Tóż co, nie idzie?
Posłuchajcie, jo móm dóma takowe zieliny. Jyny tu jich ni móm przi sobie. Jo zońdym po ty zieliny, a my to zrobimy łacni.
No tóż, zmiłujcie się! już tyn hrabia pytoł zońdzcie też a pomóżcie jako!
I tyn wio, i zaszeł do tej gazdzinej. Jak gazdzino uwidziała:
Na, wy chacharzi przeklyńci! To wy, brzidocy, tak we żniwa? Jak je najwiyncy, to wy, chacharzi, obo ucieczecie?
Zaczyła przezywać:
A każ je to moje plugastwo?
Ale gazdzinko, posłuchejcie! Na, gazdoszek tam na zamku, na wyrchu tam leżą pijani jak bela!
Dobre, bestyjo, tak mie tam pokludzisz!
No i tóż ona się zebrała ś nim, musioł kludzić. I tóż jak ją już tam wykludził, naporyncził ji tak:
Gazdzinko, ale hackom dobrze zapostrzyjcie gymbę, coby was gazdoszek zaroz tak nie poznali!
Tóż wyszli po tych schodach, tyn zaś tam jeszcze leżoł. Jedno, drugi, i tu jak odewrziła tą hackę, a z pyskym na niego wyjechała, tóż diaboł jyny prask przez dziurę, a jyny dziura w dachu została, widzą, no. No i tu zeszeł:
No już, panie hrabio, tóż nie trzicet, ale dejcie dziesiyńć tych tysiyncy już.
I hrabia z chyńcią doł, jeszcze go uczynstowoł.
No, ale tu z diabłym była biyda, bo Lucyper naporyn-czył, że trzi roki biyda się zjawić do piekła! Że musi trzi roki wybyć ś nią, widzą, no. No i tóż tu ni mógł być, szczynścia już ni mioł, prziszeł do piekła, tóż go okropnie Lucyper a ci drudzy sturbowali, że tyn chłop trzi roki wydzierżoł przi babie, a łun ani roku nie wydzierżoł. I koniec.
312
73. Jak chłop oszukał diabła
Diabeł powieda raz do chłopa:
Daj mi głowę, to dam ci worek pieniędzy. A chłop powieda:
Dawaj teraz piniądze, a po głowę przyjdz za trzy dni. Na trzeci dzień przychodzi ten zły, a chłop mówi:
Chodzmy do ogrodu.
I poszli do kapusty. Chłop stanął se i mówi do złego:
No masz, bierz se, chtóre chcesz! Zły stanął jak zamówiony i mówi:
Ja nie chcę kapusty, ja chcę twoi głowy! A ten chłop mówi:
Ja nie mam głowy, ja mam łeb.
Ten diabeł spira się, że nieprawda, że chłop ma głowę, a chłop mówi cięgiem, że ma łeb. Ale nareszcie chłop mówi:
Nie wierzysz mi, no, to chodzmy do karczmy.
Idą. Ale chłop poszedł jeszcze przedtem na ogród i urwał główkę kapusty. Przychodzą do karczmy, a tam pijaki piją wódkę. Chłop położył se na dłoni głowę kapusty, a zły stoi kole niego. Chłop pyta się jednego pijaka:
Co to je? A pijak mówi:
Patrzta, nie widał chto głowy kapusty! Tak chłop pyta się diabła:
Słyszysz, co mówi?
Chłop napił się wódki i pyta u drugiego pijaka:
Co to je?
A ten pijak mówi:
Tak każdy widzi, co głowa kapusty! Tak chłop znów do diabła:
Słyszysz, co mówi?
Pózni ten chłop idzie do karczmarza i wzion się z nim przejadać. A ten karczmarz, jak się nie zniecierpliwił, tak krzyknie na chłopa:
Jak ci dam w łeb!
313
Tak chłop dopir obyńrzał się na diabła i powieda:
Słyszysz, co mówi?
No i piniądze ostały przy chłopie.
74. Powinszowanie
Było to za nieboszczyka cysarza austriackiego Franciszka Józefa. Kiedy on odprawiał swoje urodziny, było wolno jego obywatelom iść do jego pałacu, składać jemu gratulacje na jego urodziny, za co otrzymali podarunki. Tak się też namówiło trzech górali, aby iść do swego najjaśniejszego składać gratulacje. Cały tydzień schodzili się do kupy, aby się dobrze tych gratulacji nauczyć, coby jim to dobrze klapowało. To na dzień jego urodzin zabrali się na drogę do pałacu i całą drogę się dali uczą, jak to bydą mówić. Tyn pierwszy miał składać powinszowanie najjaśniejszemu, tyn drugi jego żonie, a tyn trzeci całej rodzinie. No i to było bardzo dobrze, i ciągną z wielką uciechą do pałacu. Kiedy przyśli przed bramę, pyta się warta, gdzie się chcą udać, i mówili:
Do najjaśniejszego pana z powinszowaniem na jego urodziny.
I byli puszczeni przez bramę. Z wielką radością idą do sale, gdzie się odbywała ta uroczystość. W tej sali był gruby tepich, który pokrywał całą podłogę, a koniec jego był trochę do góry zawinięty. Idą do sale, to tyn pierwszy mówi:
Składamy najjaśniejszemu na dzisiejszy dzień jego urodzin... a wtym zahaczył butem do odwiniętego końca tepicha i obalił się aby was tu jasny piorun strzelił!
Tyn drugi nie wiedział, co tyn pierwszy wymówił, pedział:
I wasza żona! A tyn trzeci:
I wasza cało rodzina!
Przewrócili się jedyn za drugim i trzecim wszyscy na kupę.
314
Sala zapełniona wszelkimi generałami i oficerami, między nimi cała rodzina cesarza, zdumieli się. Rozgniewany cesarz przycisł na guzik, który był przed nim na stole, i już wpodł do drzwi jego sługa, który dostał nakaz wszystkich trzech w porządeczku obrobić. Tyn wyciągnął zaroz taką nahaje, tak zwaną żyłę", i wyciąga jednego za drugim na przygotowaną ławę, i wali tą żyłą od nogi aż do głowy, tak co dość. Tyn pierwszy powiedział:
Za co to jest?
Ale ci drudzy nie wiedzieli nic, bo tego pierwszego nie zrozumieli, co mówił, jak on upadł. Idą drogą z powrotym, tak sobie mówią:
Co tyn cysarz dziś taki rozgniewany był?
I spotkali się drogą także z trzema obywatelami, których się pytają, gdzie idą? Odpowiadali:
Do pałacu z powinszowaniem najjaśniejszego pana! Zaś ci odpowiadają, że i oni tamstąd idą. W ciekawości
pytają się, co za to fasowali? Odpowiadali:
Po kapicy, po galoty.
Tych trzech myśląc, że dostali każdy kapelusz i galoty, zaraz przypilnowali, aby takowych podarunków nie zabrakło. Przez bramę puściła wszystkich trzech ta warta i do pałacu wlezli, i tyn pierwszy mówi:
Składamy najjaśniejszemu na jego urodziny najserdeczniejsze życzenia.
Tyn drugi:
I waszej żonie. Tyn trzeci:
I waszyj całej rodzinie.
Wszystkim się to podobało, pytali się cesarz, co się sobie życzą. Odpowiedzieli:
Ej, to samo, co ci pierwsi.
Znów przycisł cysarz guzik i już wpodł sługa na salę, pyta się za rozkazem. Mówi cesarz:
To samo, co ci pierwsi.
Już sługa rozciąga jednego za drugim na ławce i oddaje każ-
315
Jemu życzone podarki, tak że ci ani zebrać nie mogli i szybkim pędem opuszczają pałac, i uciekają z powrotem przez bramę. Długi kawał drogi odeszli, aniżeli pierwszy odwrócił się do rozmowy. A jednak się nie dowiedzieli, z jakiego powodu tako nagroda otrzymali, tylko tyn pierwszy, który podł bez tyn tepich. Już więcyj nie szli z powinszowaniem do pałacu.
75. Mazurowie
W pewnej parafii na Mazurach był kościół bardzo opuszczony, ani ławek, ani drzwi, ani okien nie było całych, wszystko, poniszczone i wy tłuczone, okropny widok przedstawiało. Otóż tedy wójt zwoławszy gromadę począł namawiać do składki na kościół, odwołując się ciągle, że swojej fatygi i kieszeni żałować nie będzie, że sam sprawi co do kościoła. Gromada, rozcieka-wiona niezwykłą obietnicą, przyrzekła z wójtem trzymać.
Przychodzi niedziela, wójt niesie kawał patyka z uszkiem blaszanym i oddaje w obecności całej gromady księdzu proboszczowi laskę, na której kazał wyryć następujące słowa: Ja, Ma-tyjos, za własny gros sprawiłem do kościoła gasinos, roku Pańskiego 1826".
Był Maciek w wojsku bardzo niechętnie, bo mu tak kazali, byłby uciekł z wojska, ale go trzymali. Zecyrka bardzo go trapiła, zwłaszcza że nie rozumiał swoich mistrzów. Miał początkowo jakiegoś Czecha, który go uczył:
Jak sem powiem: links szaut, to sem kukajte na liwo, jak sem powiem: rechts szaut, to sem kukajte na prawo!
Maciek był posłuszny mistrzowi, skoro zawołał: rechts szaut", to on z całego gardła wołał:
Kuku, kuku!
Ale za to dostawał kolbą w gębę i w kark kułakiem. Dostał znowu Niemca za mistrza, który mu ciągle szwargotał:
Halbrechts, halblinks, rechtsum!
316
Ale Maciek na to wszystko stał nieporuszony, za co też dostawał mnogo bicia. Lecz tego było mu już zanadto i obracając się do mistrza rzekł:
Powiedzcie mi: Panie Macieju, obróćcie się", to ja się obrócę. Ja nie rozumiem waszego haram, bizom, szwander, mander".
Matka zakazała córkom u stołu przy kawalerze wydawać się z mazowiecką mową. Ale kawaler koniecznie chciał wiedzieć, jak panny mówią. Posunął tedy kaszę przed jedne, mówiąc:
Proszę na ten bigos! Panna rozśmiała się i powiada:
To nie bigosz, ale kasa! Druga na to odezwała się:
Miła głupia, na co się wydajes? A trzecia dodała:
Pamiętajcież, ze ja milcała! I tak wszystkie się wydały.
Mazur podpity na konia oklep siadał, a gdy wsiąść nie mógł, wzywał świętych pomocy, każdego z osobna:
Święty Walanty, dopomózta! Święty Macieju, a nuz-ta! Ale gdy to nie pomogło, zawołał:
Wszyscy święci, dopomózta!
A gdy przez konia aż na drugą stronę przesadził się, wołać począł:
Hola, hola! Nie wsyscy razem!
Mazury złapawszy wilka radzili, co z nim począć. Jeden mówi:
Pałką w łeb, taj zabić bestyję! Drugi powiada:
Żywcem skórę zdjąć z niego! Trzeci woła:
Ożenić bestyję, a do tego jesce z moją Kachną!
317
76. Jeszcze o Mazurach
Pewien młody Mazur, chłopak czternastoletni, szedł do spowiedzi, ale jeszcze nigdy nie widział księdza ani kościoła. Matka tedy pouczała go, że kościół leży za rzeką na pagórku, idzie się do niego po schodach, ksiądz zaś chodzi biało ubrany, on wyspowiada, da rozgrzeszenie i koniec. Mazurzysko szedł całą noc, nad ranem ujrzał rzekę, a po drugiej stronie za mostkiem stał wodny młyn. Widząc taki niezwykły budynek za rzeką, jął się przypatrywać, co to jest, aż na schodkach zobaczył omączo-nego młynarza. Mazur myślał, że to ksiądz, ukląkł więc na schodkach i zaczął się modlić.
Czego chcesz? pyta młynarz.
Ja się chcioł wyspowiadać.
A cóżeś ty zrobił?
O, ja nieraz matce jajca kradł, a ojcu grosaki.
Aj, jak porwie młynarz za kostur, jak pocznie hacmolić, Mazur w krzyk i w nogi. Przychodzi do domu, a matusia go pyta:
Ha cóż, już spowiadałeś się?
Ha no, a cóż!
A dali ksiądz rozgzesenie?
Ano, doli, az mnie kości bolą, tak mnie wyhacmolił.
Taze ksiądz nie biją, gdzieżeś ty był?
No, za zeką, na schodkach, za mostem.
A widziołeś ksiądza?
A widzioł, taki był bioły.
A widziołeś ty Mateńkę Bożą a Jezuska?
A widzioł i słysoł, Mateńka Boża mówiła: hur, hur, hur, a Jezusek: pytu, pytu, pytu, pytu!
Raz jechał biskup na mazurską wieś, a za jego powozem biegł duży pies. Zobaczył jakiś Mazur powóz biskupa, zaczął pukać do okna po żonę i dzieci wołając:
Chodzi-no tu, chodzi-no tu, biskompft jedzie!
318
Powybiegali wszyscy z chaty, lecz że to było na skręcie, więc już biskupa nie widzieli, tylko psa, co biegł za powozem, więc żona mówi:
Adyć ten biskompft to taki jak pios!
77. Mazur i pszenica
Posiał jeden Mazur pszenicę, ale mu się zmarnowała do szczętu, więcej było ziela niż tej pszenicy, tak że nie kazał żonie pleć ani nic. Jak dojrzała, tak pożęli. Mazur zmłócił, zawiózł do młyna, zmełł i gdy przywiózł do chaty, powiada:
Spiecz, żonko, piróg, Bogu na ofiarę!
Ona upiekła, wtedy on wziął i poniósł do kościoła. Jak przyszedł, tak cisnął ten pieróg na ołtarz i mówi:
Na, tobie, Boże, ofiarę. Jakiego diabła stworzyłeś, takiego i masz!
, I wrócił się prosto do karczmy na piwo. Ot, jaka mazurska ofiara!
78. O tuszkowianach
Tuszkowianie byli to głupi ludzie. Raz szli oni na jarmark do miasta sprzedać krowę. Droga przechodziła koło jeziora i rzeki. Na moście widzieli oni ludzi w wodzie, bo woda była cicha i nie było wcale fal. Tuszkowianie myśleli, że tam jest jarmark. Wskoczyli z mostu do wody, żeby tam sprzedać krowę.
Jak Gdańsk był budowany, to tuszkowianie też wozili drzewo do tego budowania, bo Tuszki są starsze jak Gdańsk. Oni włożyli dwudziestometrowe sosny w poprzek wozu i jechali. Jak oni
319
jechali, to wszystko przewracali, co spotkali na drodze, budynki i drzewa.
Jak tuszkowianie mieli na obiad bulwy z mlekiem, to bulwy w misce mieli na jednym końcu domu, a kwaśne mleko na drugim końcu. Raz nabrali łyżką bulw a szli na drugi koniec po łyżkę mleka kwaśnego, żeby bulwy się w brzuchu lepiej uleżały. Oni tak długo chodzili od bulw do mleka, aż się najedli.
Raz tuszkowianie szli sobie nogi myć do rzeki, myją sobie i szorują. Jak już sobie umyli, zaczęli się kłócić, czyje nogi są najczystsze, i nogi im się pomieszały, nie mogli poznać swoich nóg. Ale na szczęście jechał furman i patrzy, i patrzy, i pyta się ich, czemu oni się kłócą. Tuszkowianie odpowiedzieli mu, o co im chodziło. I furman mówi:
Na to jeszcze rada się znajdzie.
I idzie do woza po batog. Jak przyszedł i zaczął tym batogiem ich walić, to każdy poznał swoje nogi i zaczął uciekać, rad, że jego nogi go chyżo niosą.
W Tuszkowach* na stodole rosła trawa, tuszkowianie chcieli tym napaść krowę. Jedni tedy stanęli na dole, drudzy u góry. Uwiązali krowę na linie i chcieli ją wyciągnąć na dach. Kiedy ją mieli już prawie na dachu, to ona wyciągnęła język. Oni tedy mówili, że ona już czuje trawę i chce żreć, ale jak ją całą wyciągnęli już do góry, to ona już była zdechła.
Tuszkowianie wybudowali kościół, ale bez okien. Tu znalezli się w kłopocie, jak to światło w ten kościół wprowadzić. Rano, gdy słońce zaświeciło, wzięli worki i zaczęli nagarniać świata do worków i nosić do kościoła. A tu jak ciemno, tak ciemno. Zmartwili się i poszli spać. Tymczasem dzięcioł w nocy wydłubał dziurę. Jak oni wstali, to ucieszyli się bardzo i wołali:
Dziękujemy ci, dzięciole, Za tę dziurę w kościele.
320
79. Gościccy papaje
Za dawnych czasów, kiedy to o sól było trudno, a już ją ludzie uznawali za przysmak, papaje*, którzy też o niej coś niecoś słyszeli, niektórzy nawet próbowali, postanowili po ten specjał jechać do najbliższego miasta Płońska całą gromadą. Wybrało się w drogę kilkunastu statecznej szlachty, obejrzeli wozy, konie, uprząż parcianą i ruszyli w drogę. Nikt wprawdzie z nich w tak daleki świat nigdy nie wyruszał, nikt nie znał dokładnie do miasta drogi, słyszeli jednak od sąsiadów i ludzi przejezdnych, że miasto leży na południe i nieco na zachód, uradzili więc wyjechać po południu, gdyż wtenczas po słońcu akurat zajadą na zachód do miasta.
Droga była niedobra, piaszczysta, konie, które zboża nigdy nie widziały, liche, szły też noga za nogą. Upał mocno doskwierał. Papaje się nieco zdrzemnęli. Ku wieczorowi dojechali do jakiegoś lasu, a o mieście ani słychu. Na szczęście spotkali biegącego drogą jakiegoś szewczyka, zaraz go też obskoczyli i jako człowieka świadomego zapytali, czy daleko jeszcze do miasta. Wspomniany las był już na gruntach miejskich.
A, bójta się Boga, toć wy na jutro na południe zaledwie ściągnięta do Płońska odrzekł im szewczyk i rozpytał się ich zaraz, skąd jadą i po co, rozmówił się z nimi po ludzku, a że opowiadał, jako wiele już widział i sam w mieście mieszkał, więc szlachta rada go słuchała i wziętymi z domu zapasami szczerze ufetowała. Szewc głodomorek podjadł sobie wcale niezle i nabrał jeszcze większego rezonu.
Uproszony przez szlachtę wybrał im w lesie miejsce na nocleg i postanowił z nimi przenocować. Ustawiono wozy rzędem dyszlami w stronę miasta i zaczęli się jegomościulki do snu układać, ale i tu okazała się nowa niedogodność nikt nie chciał w nieznanym lesie leżeć od brzegu. Pomysłowy szewczyk i na to znalazł sposób. Wyszukał nie opodal znajdujące się wielkie mrowisko, wsadził w środek kij z linką i podług niej wyznaczył każdemu legowisko głowami do mrowiska. Papaje patrzyli na tę operację z niedowierzaniem, przymierzyli jednak i ku wielkiej radości zauważyli, że nikt nie był od brzegu, każdy miał po bo-
21 Księga bajek, t. I
321
kach dwóch swoich znajomych. Ucieszeni i spokojni, że przecież czuwa nad nimi ów szewczyk, człowiek dobry i rozumny, zasnęli sobie spokojnie. Wprawdzie poruszone kijem mrówki rozlazły się z mrowiska i wkrótce zaczęły zażarcie kąsać głowy i twarze napastników, to jednak tym bardziej uspokoiło Papajów, bo myśleli sobie:
Dobre to, widać, miejsce do spania, znać, że tu często ludzie legiwają, kiedy tyle zostawili robactwa".
Nad ranem licho ubranego szewczyka przejął poranny chłód, zerwał się więc czym prędzej, poodwracał wszystkie lekkie wózki dyszlami we wprost przeciwną stronę i krzyknął ostro na papajów, żeby rychło wstawali a natychmiast jechali prosto przed siebie, to sama droga doprowadzi ich do miasta. Rozespana szlachta zerwała się razno do drogi, a po ujechaniu kilku wiorst zaczęła miarkować, że jest już widocznie niedaleko celu podróży, boć i lasy, i droga taka sama, jak w pobliżu ich wsi.
Zwyczajnie mówili starsi tak jak koło ludzkich siedlisk!
Wkrótce Goście zauważyli w lesie krowy takie same, jak i u nich, jedna nawet była łaciasta, bez roga. Zbliżają się wreszcie do miasta, bo już widzą dymy, aż tu Maciek, jeden z najmłodszych, krzyczy z pogardą:
O laboga! A dopieroż to mi miasto! Toż to dycht, jak nasze Goszczyce*, a i ta chałupa to tak jakby pana Bartłomieja!
Zobaczywszy zaś parę niewiast, jako ciekawy, bo młody, dodał:
A i te miescki nic się lepiej nie ubierają od panny Anieli albo i od panny Kasi!
Tymczasem usłyszawszy turkot żony i córki papajów, ciekawe miejskich nowinek, wyruszyły hurmem do wracających mężów i ojców. Ci na nie wytrzeszczyli oczy, z pewnym niedowierzaniem pytają jednak, gdzie by tu można dostać soli. Co się potem działo, trudno opowiedzieć. Podobno tylko niektórym Gościom ogromnie obrzmiały od wiatru twarze, a wszyscy zostali uznani przez swoje połowice za najgłupszych papajów na całym świecie.
322
W niedawnym już czasie papaje, nagabywani przez księży a wyśmiewani za swe piecuchostwo przez sąsiadów, zaczęli jezdzić co niedziela do kościoła, a jezdzili według opowiadania we dwudziestu czterech na jednej wielkiej kasztanowatej kobyle. Ta sławna kobyła była tak wielka, że aż o niej w okolicy rozeszła się pogłoska, że jest siedem mil długa a trzy mile łysa. Dbałe o swych mężów i synów papajanki rachowały ich zawsze przed wyjazdem do kościoła, ażeby który w kościele nie zginął. Po przyjezdzie do kościoła, według rady kobiet, zsiadał jeden ze szlachty i liczył pozostałych, i zawsze mu wypadało, że było tylko dwudziestu trzech. Liczenie po skończonym nabożeństwie dawało ten sam rezultat, a po przyjezdzie do domu znów się wszyscy znajdowali.
Długo papaje nie mogli wyjść z podziwu, dlaczego to się tak dzieje, aż ich nareszcie objaśnił kościelny, że widać złe ma do nich dostęp i nie dopuszcza wszystkich do wysłuchania mszy świętej a to pewnikiem za wasze skąpstwo i nieżyczliwość dla służby kościelnej!
Wiele było z tego powodu między papajami zmartwienia, wiele smutku, aż im nareszcie poradzili pokrewni im ze skąpstwa i usposobienia, ale znacznie rzutniejsi płoccy (co też krowę na dach wciągali i w siedmiu na jednej kobyle pędzili), ażeby dla rachunku poszukali zawsze krowiego łajna i tam wszyscy wtykali po palcu. Papaje skorzystali z dobrej rady w najpierwszą niedzielę i każdy z nich według starszeństwa wetknął w ciepły jeszcze krowiniec swój wskaziciel, a kiedy potem policzyli zrobione palcami dziurki, ku wielkiej radości zauważyli wszyscy, że złe już nie ma do nich przystępu, bo dziurek było dwadzieścia cztery.
Nigdy papaje nie chodzili w pojedynkę, o wszystkim się naradzali wspólnie, a dla lepszego ładu obierali sobie królika, który dla odznaczenia chodził w żółtych portkach.
Inni - mawiali noszą złoto na głowie, a nasz królik niżej pasa.
Do licznych obowiązków królika należało pomiędzy innymi pilne baczenie i zawiadamianie wszystkich papaj ów, kiedy należy
323
obchodzić niedziele i święta. Że jednak królik był to zwykle starzec już wiekowy i małomówny, a siedziby papajów dosyć rozległe, zawiadamiał ich przeto o święcie w ten sposób, że wchodził na najwyższą z piaszczystych gór, stawał na słońcu i zagiąwszy kapoty do góry pokazywał swym sąsiadom ze wszystkich stron swoje żółte portki.
80. Wilamowiczanie
Wilamowiczanie* budując kościół chcieli ściąć najwyższe drzewo, stojące w środku lasu. Pragnąc obciąć wprzód konary i gałęzie przynieśli długą drabinę. Chcieli ją koniecznie wnieść do lasu wszyscy razem, aby żaden nie wszedł pierwszy. Przestrzeni tak wielkiej nie było między drzewami w całym lesie. Dopiero gdy za radą starej kobiety wycięli wszystkie drzewa wkoło, dostali się pod owo drzewo najwyższe, niosąc drabinę w poprzek.
Wilamowiczanie zwozili kamienie do budowy kościoła. Zwózka szła powolnie, a czasu było niewiele, każdy jednak oszczędzał swojego konia i nie tknął go batem. Dopiero jeden podał radę, aby konie swoje podczas zwózki pozamieniali:
Bij ty mego, a ja twojego konia, to nam żal nie będzie!
Istotnie, praca poszła prędzej.
Gdy kościół już stanął, spostrzegli wilamowiczanie, że z jednej strony pozostało dużo miejsca wolnego, a z drugiej za mało. Uchwalili tedy kościół w stronę swobodniejszą posunąć i nasypali grochu pod ścianę, aby się mur łatwiej posuwał. Na znak zaś, pokąd posuwać mają kościół, położyli z drugiej strony kożuch. Kiedy pchając ścianę z całą siłą zmęczyli się i spostrzegli, że groch pod ich nogami daleko wstecz się posunął, poszli zobaczyć z drugiej strony, jak daleko mur wlazł na kożuch. Kożucha nie ujrzeli, bo go złodziej ukradł, ale oni myśleli, że kożuch już cały murem zakryty, przestali więc kościół popychać, aby go nie posunąć za daleko.
324
81. Jak góral kupiuł banię za kobyle jaje
Jeden góral zasedł do miasta, aby kupić jakiego konia. Zasedł do miasta i spotkał banię, co miał chłop na sprzedaj. Góral się pyta, co to jest, a chłop odpowiada:
Kobyle jaje.
No a cóz się z tym jajem stanie? pyta ciekawy góral.
Chłop na to gada:
Jaje to możecie wy sami wysiedzieć, jak będziecie na nim siedzieć pod pierzyną. Za stery miesiące to się zrebię wylągnie.
Góral ozmyślał dużo nad tym, ale se na końcu umyśluł, ze lepij będzie banię kupić, bo mu bardzo tanio przydzie, a zrówna musi konia kupować. Kupiuł tę banię i zaniósł do chałupy. I zacęno się jego siedzenie na tym jaju. Siedział on tez wciąz pod pierzyną na tym jaju, ani nikej nie wysedł, bo się bał, zęby mu się nie zaziąbiło. Przesiedział stery miesiące, a tu jesce z jaja nic nie widać. Tak on gada do siebie:
Niech się robi, co chce, to będę siedział choćby i drugie stery miesiące, zęby ino konika wysiedzieć.
Ciesuł on się juz zawcasu, ze to będzie krzepki koń, jak ptak, bo w jajach to ino ptaki bywają ze skrzydłami. Tak se ozmaicie ozmyślał, ze na to miejsce, co skrzydeł miał nie będzie, będzie krzepki jak ptak. Tymi myślami zesło go i drugie stery miesiące, a tu jesce nic nie widać. Tak zacon się juz ozmaicie myśleć:
Kto wie, co to jest V AC z tego co będzie?
Ozmyślał se tez, ze może jaje kobyle zaziąbiuł, jak się mu trafiło, co złaziuł z jaja, abo może się tez zapartkiem stało. Tak se tez powiedział, ze jak za tydzień nie wysiedzi, to pódzie z niego i do łasa go wyrzuci. Przesiedział tez i ten tydzień, a tu nic nie ma.
Pławiuł go i w ciepły wodzie, AC się co nie rusa, ale darmo, nic nie ma. Jak się zgniewał, jak pochyciuł to jaje do rąk, jak po-sedł do łasa, jak rznie o chojaka, jaz się jaje ozstrzasło. Da mu się teraz spozryć a tu wyleciał zając spod tego samego chojaka, o który jaje ozbiuł, co się przeląkł i bardzo chyzko uciekał. Góral
325
myślał, ze to konicek, co go tak cekał, ze będzie krzepki. Posedł tez do łasa dalij i woła:
Ście, ście, ście, ście, ściesiu!
I tak do samego wiecora chodzili! i wołał, ale nic nie pomogło, nie mógł go znalezć. Jak przysedł do chałupy kawałek we wiecór, baba się go pyta, kej tyle casy chodziuł, co go w chałupie nie było. Góral odpedział, ze łaśnie się chłop omyluł, jak mu to jaje sprzedawał i może miał powiedzieć śternaście miesięcy, a pedział stery miesiące.
O, bo jagem teraz jajem o chojaka wycion, to taki ładny konicek wyleciał z niego, a taki krzepki, ze nakrzepciejsy koń by go nie minuł. Musiałby on być potem dopiero krzepki, kiedy teraz, co jesce niecasowy, a tak chyżo uciekał. Przecie zrebię jak się umłozy, to z miesiąc nie może chodzić, a to takie krzepkie! Oj, Boże, Boże, AC mie tez juz dziadzi nagnali, zem tak zrobiuł! Wolałbym juz drugie tyla siedzieć na tym jaju, zęby ino takiego konia krzepkiego mieć, jak by był z tego.
Baba jak to usłysała, nąze na górala swarzyć:
A nie gadałam ci, ze jesce trochę siedz na jaju! Aleś ty zawse taki! Jak ci się co przyje, to zaraz cię mierzi i musis koniecnie kęsik podzieć. Żebym była wiedziała, tobym ja juz ze stery miesiące była za ciebie siedziała na tym jaju, a może by i zrebicka prędzy była, tobyśmy se więcy takich koni przychowali. A jakby się ludzie dowiedzieli, ze to taki gatunek krzepki, tobyśmy wielgim panom sprzedawali!
Góralowi tez to było bardzo zal, ale na ostatku cóz miał robić, kiej mu się to juz nie wróciło. Wiela razy posedł na jarmark, to zawse patrzał, AC zną kędy nie ma kobylego jaja.
82. Dzie diebał nie może poradzić, tam babę pośle
Było jedno stadło barz poczciwe. Diebał chciał ich skusić, żeby się poswarzyli, pobieli, i siedział w kominie siedem lat, i nie mógł nic poradzić. Przyszła baba po chałupach do wsi, a diebał ze wsi. Widzi, że samotny, i pyta się go:
326
Czegoś taki czarny? A diebał ji powiedział:
Siedem lat siedzę w kominie i chcę jedno stadło skusić,
i nie mogę.
Ej, co mi dasz, to jeszcze ty nocy będą się bić! A baba nie miała butów.
Buty ci kupię!
No, a dzie to ta chałupa?
I diebał poszoł, i pokazał ji, a sam wlazł do komina przy-patrować się, co sie to będzie działo. A baba:
Niech będzie pochwalony!
Na wieki, amen!
Ej, widzę, że się tu barz dobrze macie, kochacie się, aleja bym wam poradzieła, tobyście się jeszcze lepi kochali.
Ej, cóż takiego?
A czymże się wasz zapina?
A poltyką.
Żebyście mu tasakiem przerżnęli, tobyście widzieli, ale w nocy, jak będą spać wasz, wtedy przerżnąć!
I baba ucieszała się, tej zaraz tasak włożyła za głowy do łóżka i obdarzyła tę babę. A ona poszła w pole, dzie chłop kosiał, bo ji diebał powiedział, i powiada mu:
Dej Boże szczynście.
A dej, Panie Boże.
Tej zaszła z nim w rozmowę, tej powiada mu:
Mój gospodarzyku, wy się barz kochacie z waszą, ale ty nocy śmierć wasza.
Co wy gadacie!
A tak, tak, jeno nic nie mówcie, idzcie spać, skumosik zaśnijcie, a nie śpijcie, a będziecie widzieć, że wasza dobędzie tasak spod głów i szyję wam- zechce poderżnąć.
Tej chłop uwierzał, tak zrobiał, jak baba radzieła. Baba mu chciała w nocy przerżnąć poltykę, a chłop jak się zerwie, jak zacznie bić, a baba się sprasza nic z tego. Zbiał, zbiał i wygnał na cztyry wiatry.
A diebał z komina wylazł, zaśmiał się i poszał. Idzie on na drugi dzień, patrzy, baba idzie, ta, co to stadło skusiała. Diebał
327
się zawstydział, że baba mądrzejsza od niego, tej zląkł się: Kiedy ona taka, to ona i mnie by co zrobieła!"
A dzie buty?
Diebał miał już w pogotowiu, ale ze strachu to ji aż na żerdzi podał bez rzykę, bo baba była na jedny stronie, a on na drugi stronie rzyki.
83. O dwóch sąsiadach
Buło dwóch sąsiadów. Żyli długie lata w zgodzie, jek sam Pan Bóg przykazuje. Nawet drudzy jem tego zazdrościli. Aż tu od razu po długich latach zgody przyszło i tu do jaj ty. To raz kokoszy wlazły w żyto, to znów krowa uciekła w sąsiadową łąkę. Od słowa do słowa, aż się na dobre powadzili. Kuba, jek to Kuba mało o to dbał. Aż tu u Mnichała zbzierało się na wesele, bo Mnicha! mniał córkę wyżenić. Całą zieś Mnichał zaprosiuł, boć to psier-sze wesele wypraziać mniał, tyło samego Kuby nie prosiuł. Kuba mocno się tym zmartsiuł, rad by na to wesele iść, bo wesele nie zawdy. Tak myśli, jek by się na to wesele dostać. Ale przepraszać Mnichała nie będzie. Dochodziuł już czas wesela. U Mnichała od tygodnia już smażą i psieką. Puchnota aż do Kubowy obory dochodzi. Co Kuba na podwórze wylezie, to go aż w dołku ściska. Wchodzi tedy do izby i lamentuje. Mniał on jednak bziałkę, chtórna mniała głowę na karku i nie nosiuła ją od parady. Zacznie go tedy pocieszać:
Chłopsie, nie martw się, bo my i tak na wesele pódziewa. Kubozi jenosz to do głowy nie chciało wlezć, boć to kogo
nie proszą, tego kijem wynoszą.
Przyszedł dzień wesela. Od samego rana muzykanci rżną biwaty. Kubozi nogi aż same podskakują, a tu wozy zajeżdżają jeden po drugim. Słychać krzyki i hałasy, jek to na weselu. Jek tedy weselniki wyjechali do kościoła, tak woła Kubowa na Kubę:
Chłopsie, chodz eno, ale prędko, bo ci coś poziem, ale
328
słuchaj dobrze. Przed paroma dniami móziułam ci, że my na wesele pódziewa. 1 też tak będzie, ale ty musisz mnie dobrze wysłuchać. Jek weselniki z kościoła przyjadą, to pódziewa i my, ale nie razem, tyło jeden po drugim. Ziesz, chłopsie, ja będę się stalowała, że ty mnie chcesz bzić, i będę uciekała, i ucieknę do sęsiada na wesele. Ty będziesz mnie goniuł i mocno krzyczał na mnie i przezywał. A obaczysz, że się najewa i napsijewa.
Naraz zielgi krzyk na dworzu, jekby chto z kogo skórę obdzierał. Wtem Kubowa wpadła do izby z krzykiem:
Retujta, retujta, ludziska, bo mnie chłop zabzić chce! Zmniłujta się, schowajta mnie gdzie, bo mnie zabzije!
Weselniki, jek obaczyli Kubową, zprawdy się wystraszyli, bo kabat na ni obderty, włosy rozczochrane. Zamkli Kubową do komory.
Wtem nadleciał Kuba i wrzeszczy:
Gdzie jest ta baba? Ja ji pokażę, niech ja ją tyło w ręce dostanę, to ji gnaty połamnię!
Weselniki Kubę zatrzymali i sterowali:
Ale sterujże się, dajże bziałce pokój! A Kuba dali krzyczy:
Puśćta mnie, ja ji tego nie daruję, ja ji te kudła wszystkie powyrywam!
Przystąpsiuł do niego Mnichał, z chtórnym buł powadzony, i złapał Kubę pod ramnię:
Ale, sąsiedzie, usterujże się, napsij się naprzód jednego. A może byś i podjadł?
Zawołał do kuchni, żeby coś do jedzenia przynieśli. Kuba jek się do jedzenia zasadziuł, to się też nie dał gwałt raczyć. Jek sobzie podjadł, to jeszcze i gorzałeczką potoknął, a co chsila jeszcze wykrzykuwał:
Gdzie ta moja baba się podziała? A sąsiad ale mu chybko przerwał:
Ale, Kuba, daj pokój kobziecie! Kuba woła:
Kiedy nie chceta mi ją dać, to ja pódę do domu, ale ji tego jenosz nie podaruję!
Wtedy Mnichał prosi Kuby, żeby na weselu ostał.
329
Toć co buło, to buło, nie będziewa się dłuży jadozić, tyle lat jem w zgodzie żyli, to i dali może się zgodziwa!
A że już oba w czubzie mnieli, zaczęli się kochać i Kuba na weselu ostał. A toć o to jemu chodziuło.
Kubowa, jek się do komory dostała, oglądała się po komorze. A czego tam nie buło! Kołacze różne, czarnina ze swaczkami i chto by tam wciorko wyliczuł! Kubowa niedługo się namyślała, zasadziuła się na dobre do jedzenia. A i z butelki co chsila pociągnęła. Jek kucharki poszły do komory, nalazły Kubowa jak długą powaloną na dylach. Z początku się zlękli, ale wnet się domyślili, co to za przyczyna. Wzięli tedy Kubowa za głowę i za nogi i zanieśli do domu.
Kuba sobie podpsiuł, co ledwo do domu trasiuł. Jek się obudziuł, obaczuł, że leży pod ławą. Jek wstał i obaczuł swoją bziałkę, niemal ją nie poznał. Dopsieru jek sobzie przybaczuł wczorajsze zdarzenie, rozśniał się i móziuł do ni:
Nie myślałem, że mam taką mądrą bziałkę, bo żeby nie twój rozum, tobym na weselu nie byli. A com użyli, tom użyli!
84. O gazdoszkowi i gazdzince
Roz jedyn gazda umrzył i została gazdzino. No i ta gazdówka ji jaksi kej biydnie szła, bo jak już tam gazdy ni ma, to baba biydno sama też nic ni może zrobić. No, i miała pachołka, był już od chłapca za pastyrza, pogonicza, a potym był i za pachołka.
Roz tak w niedzielę po obiedzie prawi tej gazdzinej:
Na, gazdzino, na dyć się tyż jaktoż wydejcie, bo, podziwej-cie się, żodyn was posłuchać nie chce i ta gazdówka wom już biydnie idzie.
Gazdzino prawi:
Toż jakoż się wydować, jak żodyn nie chce? A pachołek się tak podziwo i prawi se:
No tóż, a mie, gazdzinko, chcielibyście?
No, jużech se też to kiela razy tak pomyślała, nale ciebie
330
jest piyńć a dwacet, sześć a dwacet roków, a mie już oto przez sztyrycet, pięć a sztyrycet, tobyś ty mie nie chcioł.
Ale tóż, zgodzili się. Zaszli na farę i farorz ich pięknie po-chwolił. Prawi se:
No, toście, gazdzinko, dobrze zrobiła, bo on już tam, pamiyntom, od chłapca jest, tak się mu to patrzy za tego gazdę.
No, dobre. Z początku żyli dość dobrze. Ale jak on chcioł co zrobić inakszy, łebo co, to już tam gazdzino:
A to nieboszczyk inakszy robił, nieboszczyk tak robił! No i jakosi kej dobrze nie żyli. Ale żyli społem dwacet, piyńć
a dwacet roków. Potem gazdzina umrzyła, no i zostoł zaś gazda. Też mu już oto było kole piyńdziesiątki, no tóż też poglądoł za dziywkami. Młodszo go nie chciała, a on zaś starej też nie chcioł, no i tak długo, aż roz obiadowali w niedzielę, i mioł też dzieł-chę, za dziywkę była, a też tam była od mała. I prawi se ji:
Maryśko, wiysz co, na tóż, ni może się mi tak nic trefić, a ty już tu wiysz, jako ta gospodarka idzie, dyć się będziesz mieć dobrze przi mnie, wziołbych se cię za gazdzinom.
Tóż ona już też tam nic nie prawiła, bo już też była do wydaja. On zaś prawi:
Bedymy gazdowie, bedymy używać, ku muzykom chodzić, bedymy się mieć dobrze.
No, zaszli na farę, farorz se prawi:
Na, tóż, takich wypadków je mało na świecie. Od małego dziecka-ście tak byli furt obo i teraz ta gazdówka na was przi-szła.
Pochwolił ich jeszcze. No i wiesieli było. Marynka potym, jako młodo gazdzino, z gazdom ku muzykom se zaszli roz, po drugi, a ona strasznie rada tańcowała. No, a przi muzyce, muzyka grała, tak Marynka tych taneczników miała moc, bo tyn gazda nie bardzo chciał tańcować. No i kapkę się mu też to nie podobało, bo go żodyn nie przeprosił i nic, jyny prziszeł, zebroł babę do tańca i tańcował.
Roz se ji prawi:
Ty, wiysz co, ale my ku tym muzykom nie bedymy chodzić. To je na nic. My som nie wyspani, ta gazdówka na nic idzie, wszystko, jako po muzyce cosik się wypije.
331
%
A ona na niego:
Jakoś mi prawił, jak żeś mnie broł, że bedymy ku muzykom chodzić, że bedymy używać kaj czego, a teraz nie chcesz nigdzi chodzić. Jo się na to nie zgodzim!
No tóż, jak już tak chcesz chodzić ku tym muzykom, tak se chodz, ale jo już nie bedym chodził. Jyny jak beje północ, tak też dycki przydz do domu, aspoń o północy.
Dobre!
Pora razy prziszła o północy, ale pora razy już tam przeciągła, przichodziła ku ranu.
A poznała się tam z jednym palerym. Jednego palera se tam tak namówiła, z tym palerym się tak skamraciła. On ji roz prawi:
Wiysz co, na, ni mocie tam doma jaki izbeczki, tobych tam szeł do kwartyru, a byliby my bliży jedyn drugigo, już by my się nie musieli tak daleko schodzić.
No, dobre prawi se je tam izbeczka na wyrchu, jyny wez pół iitra w niedzielę a przidz i to tam stary ci pozwoli.
No dobre. Paler w niedzielę przidzie. Dzień dobry", prziwi-toł gazdę, zaroz się mu tam przedstawił, że tak a tak, że tam bu-dujom szkołę, a że tam w gospodzie mo kwartyr, a jako w gospodzie, że je horuch, krawal, a że on by se też tak chcioł spokojnie kańsi kej siednyć. No, dobre.
Jest tam, Marynko, tyn kwartyr próżny, ta izbeczka?
Ale ja, pierziny dom, wszysko.
No i paler wyj on pół litra i poczynstował gazdę, gazdzinom też. Dobre było. I chodził tam na noc, nale cóż, dy gazda dawoł strasznie pozór na gazdzinom. Jeszcze im to gorszy wypadowało. I tyn paler se roz prawi:
Wiysz co, na, dyby my tego starego jako kaj udusili? Aebo go otruć, łebo co?
Ona se prawi:
Na, joch se już też tak myślała, ale tóż, jako to zrobić? No i on ji prawi:
Wiysz ty co, na, dy ty chodzisz do miasta z masłym, a mosz tam aptykorza znonego, na, popytej tego aptykorza, że mocie strasznie moc szczurów doma, aby wom doł truciny na ty szczury.
332
Dobre!
No i szła w sobotę z masłym i stawiła się do aptykorza, bo tam nosiła na to miejsce masło. Prawi, jaki to tam jest, jesiby ni mioł jaki truciny, że się im strasznie szczury splągły w chałupie. No i tyn aptykorz, on ich tam znoł dobrze i, prowda, z tym gazdom chodził, toż zaroz go tak cosi zaraziło i prawi se:
Na, nie trza wom, gazdzinko co kupić na mieście, bo ni mom gotowej tej truciny.
Ale ja!
Tóż se tam idzcie, a przydzcie tak za godzinę łebo za dwie, to będziecie to mieć gotowe.
I narobił takich paczków, a zamiast tej truciny nasuł do nich cukru. A prawi se, jak potym una prziszła po tę trucinę;
Słodzić, słodzić mlyko, po chlebie posuć, a tak lecy kaj to dować, to ty szczury z tego bedom zaroz kapać.
A wieczór szeł tyn aptykorz na szpacyr, jako to kiejsik chodzowali, i szeł tam kole pola tego gazdy, a gazda tam był na polu. Tóż tyn aptykorz woło na niego:
Gazdo, pójcie, bezmała się wom szczury splągły w chałupie?
4 prawi gazda jako jo tu je od chłapca, toch tu
szczura nie widzioł.
Na, dyć tam waszo brała trucinę, że się wom tu szczury
splągły.
Ach, to ni ma prowda!
Ale wiycie co, jo ji nie doł truciny, bo jo już cosi kej przeczuwoł, jo ji doł cukru. A ona wom beje strasznie słodzić, kawę, mlyko, po chlebie, kaj co, a wy, jak z dziyń to będziecie jeść, to nic, a potym, na drugi dziyń, już powiycie, że ślepniecie. A na trzeci dziyń powiydzcie, żeście som już ślepy.
Dobre.
Gazdzino szykowno kole gazdy się krvnciła, kawy fajnej nawarziła, pocukrowała. A gazda pił, a jyny się dziwoł, a myśloł
se:
Ty potworo jedna!
No i przyiszło na drugi dziyń. Gazda prawi:
Babeczko, wiysz co, ale jo ślepnym, mie oczy bolom.
333
Jakosi kej mie na dobrze oczy świrzbiom, nie wiym, co beje! Na drugi dziyń, na trzeci:
Babeczko, pójdz kaj sy mnom, bo jo nie widzym już nic! Co się robi sy mnom? Ani chodzić, ani nic!
Ona to prawiła tymu palerowi. Paler se prawi:
No, tak idz ś nim, a jak pójdziecie tymi olszyczkami, tak chachara spuść na dół do wody!
No, dobre.
Na trzeci dziyń gazda prawi:
Tak pójdymy, babeczko, do tego dochtora?
Baba go chyciła za rynkę, pięknie go kludziła, a jak prziszli tam do tej olszyny, prawi se:
Doczkej, chłopeczku, stój tu, bo mie się sznurka u butka odwiązała, muszym se jom poprawić.
A postawiła go, odeszła kąszczek na kopieczek a rozegnała się, tego chłopa jak rżnie, ale on się umknył, a baba, wio! do wody na dół. No i tak się moczała w tej wodzie, co chwila głowa na wyrchu:
Chłopeczku, retuj mnie!
Babeczko, dy ja cię nie widzym, dy jo je ślepy! Jo cię nie widzym!
A jak już widzioł, że je dość dobrze wymoczano, że już wiele ducha ni mo, szeł po nie, wyciągnął z wody, a toż jom tam nejprzód porządnie wyłomotał, mioł już tam taki brzezowiec nagotowany.
A potym szeł do domu, tego palera wygnoł, no i szczury się mu straciły z chałupy.
85. O jednym chłopaku
Jeden chłopak wiejski był u jednego pana. Nauczuł się czytać i pisać przy dzieciach pańskich przy dworze, a pózni oddali go do wojska. Był kilka lat przy wojsku i został felfebrem. Przyszedł z wojska, już nie zastał ani ojca^_ani matki. Przyszedł do pana, u którego był za dziecka. Ten pan go chciał ożenić ze swoją
334
pokojówką, ale on nie chciał, bo jemu się podobała jedna dziewczyna we wsi, jedny wdowy staruszki córka. A była bardzo przystojna, w cały wsi najpiękniejsza. A on się z nią ożeniuł. Z początku chowali se jedne krowę. On się raz obezwał do żony:
Słyszysz? Musisz ty krowę wygnać i przedać, bo musimy sobie chałupę poprawić.
A waliła im się chałupa.
Na drugi dzień wziena jego żona krowę i poszła na jarmak. Przyszła pod miasto i ji krzesna matka szła z jarmaku. I ona się zara przywitała:
Jak się macie, krzesna matko? Skąd idziecie, z jarmaku? Coście mieli przedać?
Krzesna matka powiada:
Koguta.
A coście wzieni za koguta?
A pińć dudków.
Ano, bądzcie zdrowi, bo i ja muszę gnać na jarmak krowę.
I myśli sobie w drodze sama do siebie:
Kiedy krzesna matka wziena pińć dudków za koguta, to ja weznę za krowę piątkę.
A w tym miasteczku było na jarmaku trzech rzezników braci. I z nich najstarszy zaraz nadybał tę kobietę z krową i pyta się:
Kobieto, a co wam dać za krowę? Kobieta powiada:
Pińć ryńskich.
A on ji na to odpowiedział:
Nie bądz ty taka mądra, bo szkoda twoi urody. A krowa będzie wartała nie pińć, ale pińdziesiąt ryńskich.
On zabrał się i poszedł. Szuka swoich braci, zdybał się z nimi i powiada do średniego:
Ma tam kobieta krowę, co warta pińdziesiąt ryńskich, a cóż, kiedy pytałem się ji, to ona mówi: pińć ryńskich". To kto wie, co ona tam będzie czynić.
Poszedł drugi, pyta się ją, co za krowę, a ona mu czyni pińć ryńskich. On ji powiada:
335
Żebyś tu stała do jutra z tą krową, kiedy nie chcesz gadać, co za nią.
I przyszedł do tych braci, i mówi do nich:
Pomana wie, co tam za nie chce, bo mi także powiada pińć ryńskich.
A ten najmłodszy powiada tak:
Ja pódę do ni; jak mi powie pińć ryńskich, to się ludzmi zaświaczę, dam ji pińć ryńskich i krowę weznę.
Przyszedł do ni i pyta się ją:
Co wam dać za krowę? A ona powiada:
Panie, już pan trzeci kupiec. I nie czynię wiele, ino tyle, co wziąć pińć ryńskich, a tu mi nie podają, ino odchodzą.
Ten wyj on pińć ryńskich, zapłacił kobiecie i wzion krowę. Kobieta z uciechą wziena pieniądze i poszła w jarmak dali. Naku-piła soli do chałupy, czosnku, cebuli, sitko, garnuszek, łyżki i tak dali, dość, że wydała piętnaście dudków, to ji zostało sztery ryńskie i pińć dudków. Przyszła do domu, a mąż powiada:
Jakoś wnet wróciłaś, musiałaś mieć dobry jarmak.
Tak jest, że dobry, bo com powiedziała za krowę, tyle mi dali kupcy.
I dała mu pieniądze. On rachuje i powiada:
Cóżeś ty wydała te piętnaście dudków, ano to by razem pińć ryńskich było!
A ona na to:
Bom pińć ryńskich powiedziała i pińć ryńskich mi dali. On powiada:
Oto masz! To już my poprawili chałupę! Nie spodzi-wałem się, żeś taka durna, bo żebym się był spodział, tobym ci powiedział, co masz wziąć. Widzisz tera powiada nie chcę cię ani bić, ani mieszkał z tobą nie będę, tylko pódę w świat. Jeżeli drugą najdę taką durną jak ty, to się wrócę do ciebie, a jak nie zdybię, to nigdy nie przydę.
Uszedł kilkadziesiąt mil. Szedł bez jeden las, w którym był dwór i ogród oparkaniony. Z tego dworu jedzie fornal i on się pyta tego fornala:
Człowieku, kto tu je w tym dworze?
336
Fornal mu powiada:
Tu je pani wdowa. Jednego syna ma, ale syn na polowaniu, a ona tylko sama je w domu.
A on się fornala pyta:
Jak temu, co umarł, było na imię i na przezwisko? I powiedział fornal, jak pani i temu było na imię, i odjechał.
Ten sobie siadł pod parkanem i napisał list od tego nieboszczyka pana do ty pani: Żono najukochańsza! Przyślij mi pieniędzy, sygnety, bielizny, odzienie, bo nie mam nic, bom wszystko w karty przegrał i tera panowie nie chcą ze mną mówić".
I ten list włożuł do kieszeni, przełazi bez parkan do ogrodu, w którym ta pani sama siedziała i czytała książkę. A ta pani z desperacji za mężem dostała fiksacyji. I on wlazł z tyłu poza nią na drzewo i skoczuł przed nią z wierzchołka na ziemię. A ta pani się obraca zmieszana i pyta się:
Człowieku, co ty tu robisz? A ten poziero w niebo:
Dej mi pani spokój, żebym se drogi nie przemyluł. Ja jezdem posłaniec z nieba!
Od kogoś posłany?
Od pana do jedny pani. Pani się pyta:
A masz list? A on powiada:
A mam.
Dał pani list, ona czyta (a on imię męża napisał i ji imię) i tak krzyknęła:
La Boga! To mój mąż! Jak najprędzy chodzcie ze mną do pokoju!
Przyśli do pokoju, poodmykała szafy, kufry i wszystkie pieniądze, sygnety, bieliznę i co tylko mogła, to mu dała i w obrus to spakowała.
Jak najprędzy mu to nieście, bo on mi pisze, żeby jak najprędzy!
On to zabrał wszystko, poszedł w ten ogród, przerzuciuł ten tłumok bez parkan, a sam powiada:
Proszę pani, niech pani poziera, jak do nieba polecę!
22 Księga bajet, t. I
337
Jak się chyciuł parkanu, jak fiknie bez parkan, to tylko mu pani pięty widziała. Prędko wziął tłumok na siebie i popę-dziuł w las. W lesie w dół zagrzebał, szczeciną z drzew przy-kruł i wróciuł się do drogi, bo ta jakby czuł, że za nim będzie pogonka, jak syn przyjedzie z polowania. Więc przeszedł przykopę, z kraju gościńca, co swoje, zrobiuł, przykrył kapeluszem i trzyma.
Ty pani syn przyjechał z polowania, ta pani wyszła do syna naprzeciw:
Wiesz co? Co ino tu był posłaniec od taty z nieba.
Co mama mówi? Co mama mówi? Dzież to może być, żeby z nieba posłaniec przychodziuł od taty!
Był, był, bo mam list od taty. Dałam mu śrybła, złota, bielizny, odzienia.
Syn co tchu do pokoju wpada i istotnie tak zastał. Pyta się matki:
Którędy ten posłaniec do nieba szedł? Matka mu powiada:
Z ogrodu bez parkan.
Syn poleciał i krzyknął na parobka, żeby mu tego najlepszego konia osiodłał. Wsiadł na konia i pojechał w las. Poziera, a tu jakiś człowiek trzyma kapelusz na ziemi.
Człowieku, czego ty tu siedzisz? On powiada:
Ja tu trzymam ptaka pod kapeluszem żywego.
Dawno ty tu siedzisz?
Już ze trzy godziny.
Nie widziałeś jakiego człowieka, żeby tłumok niósł tędy?
Widziałem, niedawno tędy szedł. Pan powiada:
Nie mógłbyś siąść na tego konia i dognać go, to ja bym ci zapłaciuł.
Panie, nie mogę, bobym służby pozbył, jakby mi ptak uciekł.
Nie pytej nic, tylko siadej na klacz i za nim pędz jak najprędzy, a ptaka będę ci trzymał.
A on powiada:
338
To ja nie mam kapelusza.
Ja ci dam mój powiada pan.
On siadł na konia, przyjechał do tego lasu, tłumok wzion na konia i jak najprędzy pojechał bez pola do domu, do żony swoi.
Pan się nie może doczekać, bo się już ściemniało i myśli se: Trzeba by tego ptaka wziąć do domu".
Pod kapelusz raptem kładzie rękę, a tam ptaka nie ma. Więc rękę wyjmuje i mówi:
A niech ciebie i flaki wezmą z takim ptakiem! Pomyślał sobie na tego, co matkę okradł, i poszedł do
wody, rękę se wymył, wyjon chustkę, utarł se, rzuciuł do przykopy i idzie do domu, i myśli se, jak by przed mamą mówić. Jak przyszedł do matki, powiada:
Mamo najukochańsza! Dobrze mama mówiła, że to był posłaniec od taty, bo jeszcze się wróciuł, żeby mu dać klacz, kapelusz i chustkę do nosa. A to mu dałem.
Matka powiada:
Widzisz, jagem ci mówiła, że posłaniec był z nieba, toś nie chciał wierzyć, a widzisz!
A posłaniec pojechał do swego domu i miał za co żyć, i mówił do żony:
Widzisz, nadybałem taką durną jak ty, więc wróciłem do ciebie.
86. Głupi organista
Był jeden organista, a był gdowiec. Dziewka poszła na robotę, a on sam musiał krowę doić. Było gorąco i krowa się oganiała z bąków i bieła organistę po głowie. Co tu robić? Nie może już wytrzymać. Ale czekej! Wziąn, przywiązał ogon do karku. Krowa stoi na chwilę spokojnie, ale jak ji zaczeny bąki dokuczać, jak się szarpnie urwała powróz, tej dalej ze stajni w pole!
A chodzieła ta krowa na księże pole. Tej leci w pole, orga-
339
nista za nią, bo ogon se przywiązał do karku. Koło plebanii ksiądz był na ganku i widzi to, i okropnie się śmieje:
A dzie to tak gonicie, organisto?
A czy tam diebli wiedzą, dzie mie tam pociągnie ta przeklęta klępa?
I dobrze mówiał, bo sam nie wiedział, dzie z krową zaleci!
87. Jak to było w cudzej krainie
W jedny wsi umarł chłop i zostawił po sobie swoi zunie duże gospodarstwo. Nie wiem, wiela tam tego było morgów, ale że chałupę miała nowe, dobytek jak się należy i gospodarskie porządki, co się tycy. A do tego wszystkiego ona tylko była należąca i chłopak w siódmym roku. W chałupie tyz miała statki porządne: dwa łóżek, safę do oblecenia i do talirzy, stolik, krzesełka, a w safie tyz pełno oblecenia, bo ochronna była, to ji się nazbierało niemało. A oprócz tygo wszystkigo powiedali, ze nieboscyk zostawiuł ji w worecku konopianym duże piniędze. Esce wtencas nie było papirków, tyło złote dukaty i śrybne talary; to naciułał ich sobie podobno parę garcy. Totyz mu zona nie pożałowała, pogrzeb mu sprawiła z księdzem i przemową, a bez noc stojał na katafalku.
Totyz zara po pogrzebie przemyśli wali, zęby się ona komuj dostać mogła ta wdowa, ale esce cas nie wysedł i ona ich wszystkich odwłócyła do roku.
Minęło rok i sześć niedzil, juz ona wdowa może się żenić. Zjizdzają się z Bóg wi niekąd, ale ji się żaden nie udał. Jaz przyjechał jakiś elegancik piękniuchny, grzecniuchny a przychylny: to w rącki całuje, to prezenty zwozi okrutnie się ty wdowie spodobał, nie wi tyło, jak on się rządzi, bo straśnie daleko mięska. Ale powieda on do ni tak:
Jak my się juz ze sobą zmówiem, to ja panią zawiezę do ty cudzy ukrainy, gdzie ja zamięskuję.
340
Wdowa widzi, ze on dobrze gada, ale przez oględzinów na zapowiedzie nie poprzestaje i wybira się z nim jechać, przepatrzyć tę jego gospodarkę, bo miał mić dwie włók, samo w sobie.
Wybirają się cały dzień, baba kontenta, ale tak się zamyśla, jak tu te piniędze z workiem zostawić w chałupie, zęby chłopak nie dał komu ukraść. Ale on kawalir ji doredza, zęby je z sobą wziąć na wóz, to będzie najpewniejsa. Wysykowali się ze wszystkim, poprosiła kuma, zęby dał bacenie na gospodarstwo i dzieciaka, i pojechali.
Jadą, jadą, popasają i jadą cały dzień i noc, nareście juz dobrze po północku zaizdżają do jakiś wsi. Baba drzymała w najlepse, a on kawalir ją budzi:
Pani, pani, niech pani złazi, bo juz stojemy przed moim domem!
Baba ze snu porwała się z woza, on ją prowadzi bez sień do izby, ale ji się przybacyło o worku z piniędzami.
Nu, nu, niech pani idzie do izby, juz ja piniądze zara przyniese, tyło konie oporządzę!
Dał ji zapałki i posedł. Ona wchodzi do izby, zaświciła lampkę i rozgląda się po izbie, ale mówi do siebie:
Aha, tom nareście i w cudzy krainie! Mój Boże, w cudzy krainie, a okna tak i piec tak, i łóżka, i safy tak...
A zza pieca odzywa się chłopak:
O la Boga, co ta mamulka tak mamrze? A baba:
Toś i ty, synecku, tu?
Dopiro coś się pomiarkowała, ze ona je we swoi chałupie, ale zara ją tchnęło, ze onego kawalira z piniędzami nie słychać. Wylata przed sień, a tu ni tchu, ni mchu! Zaciąn, widać, konie i pojechał z piniędzami i z koniami, a głupią babę zostawiuł w żalu.
Ale się ji nicht nie pożałował, esce się ludzie naśmiwali, a starzy mówili:
Widać to niegłupi zmyśluł, że kraść daleko, a żenić się blisko". Było wam nie przebirać między nasymi chłopakami, nie byłoby straty i pośmiewiska.
341
88. Jek Maryna żywcem do nieba jechała
Ziecie co, swaku, nie kozdy pobożny je prawdzizie pobożny, a bywa i tak, ze te, co po odpustach cięgiem latają i w kościołach ławki wygniatają, jesce gorse są grzychy.
Paniantom, bułem wtedy siurkiem, jak do Kadzidła przy-latała z Jezgarki Ignacowa Maryna. Z tych Ignaców, co to jeden łucuł się na organistę, a drugi ozeniuł się do Ciańćka z Pelakową Leosią. To nie było na śwecie odpustu i śwanta, coby na nim Maryna nie była. !C w Carni, AC w Mysańcu, AC w Brodowych Aąkach, ba, nawet do Kozłów"*, co w Długem Kącie modlarnię mają, latała. Tyło, co ją probosc z Kadzidła skłon, to juz tam potem nie chodziła.
To jej od tego wsystkego we łbzie się przewróciło. Udumała sobzie, ze juz jest taka śwanta, co Pon Bóg po nią jek po tego, ajwu, Jelijasa, wóz z nieba przyśle. To jek jej tan pomyślonek do łba wlazł, to nie tyło całe dnie, ale i noce w kadzidlańskam kościele siedziała, chyba ze ją dziad kościelny wyrzucioł.
Az jednego razu, a było to coś po śwantem Marcinie, Maryna siedzi w ławkach, jak ten stóg, bo niała na sobzie kitlów i kaftanów z mendel bez to, co juz i przymrozki niezgorse były. Siedzi, pacierze mrucy i kiwa się jek Zyd do psieca. Bo to i prawdziwy śwanty tyle by się wymodleć nie mógł.
Było juz chyba kole północka. A tak się złożyło, co w Siarcej Aące pod borem Cygany stojeli. Dwóch tych niedoziarków udu-mało z kościoła smatów nakraść. Tak w nocy wyjeni sybę z okna i jeden ostał na dworzu psilnować, a drugi w kosu na prowozku do chrzodka kościoła zjechał i dawaj rabować: to kilim z gra-dusów, to obrus z ołtarza, to jense duszne rzecy. A uradzili, co jek kos bandzie pełen, to tan z kościoła pociągnie za prowozek. Maryna na ten moment zdrzemnena się. Kiedy się ocknena, zobacyła w tym zidoku od lompki, co się przed zielgam ołtarzem śweciła, duży kos, kilimami usłany, jek wóz po ksiandza do chorego.
O mój jejku myśli Maryna a może to po mnie aniołozie tan kosyk z nieba przysłali?"
Jek tak pomyślała, to myk z ławki i siust do kosyka. Po
342
prawdzie ciasno jej tam było, bo kobzieta jek stodoła, ale jekoś wlazła i za prowozek garściami się złapsiła. To wtedy tamtan Cygon, co pod kościołem stojał, pomyślał sobzie, co tan jego kolega znak mu daje, tak zara za prowozek pociągnon. Ciągnie i ciągnie, goleniami w psiach się zeperł, az mu rzeniak na portkach pankł, bo Maryna wagę niezgorsę niała.
Po siułecce kosyk juz kiele okna. Maryna patrzy, a tu gziazdy mrugają, a niesiąc jek ślebrzny rogalik śweci.
,,C la Boga! To chyba juz niebo myśli Maryna. Trzeba bandzie zaśpsiewać ".
A głos to miała jak Lejbowa koza. To jek ją ten ziaterek od okna dmuchnon, Maryna beknena:
Śwanty! Śwanty! Śwanty!
A Cygon znowu jek tan bek usłysał, to pomyślał, co tamtan jego kamrat o ziendarach mu krzycy. To wej się zląkł, az go w bebechach sperło. Kos puściuł i som w nogi! A Maryna buch z kosem o zienię.
Bez cały jegziant potem siedzieć w ławkach nie mogła, bo jej się wsystko pod krzyzani potłukło.
Tak to ono i jest. Nie tak letko śwantym ostać, a i do nieba od razu za byle co nie przyjną.
89. Majster złodziejski
Jeden ojciec miał trzech synów. Te synowie nie chcieli nic robić, [tylko] po muzykach chodzić, bawić się, byli hultaje. Pan się o tym dowiedział, bo i na pańskie nie chcieli chodzić, i mówi:
Het ja ich wygonię, do światu!
Pośli po świecie się rozlecić: jeden poszedł do stelmacha, drugi poszedł do kowala, a trzeci trafił między złodziejów i uczył się złodziejstwa, a żaden o żadnym nie wiedział, gdzie się czego uczy. Minęło temu siedem lat, jak się pouczyli już za czeladników, tak ten, co u stelmacha był, wrócił do domu wyuczony, i do pana. A pan się cieszył, że ma swojego nadwornego stelmacha.
343
Potem zaś przyszedł drugi, pan go się pyta:
A ty jaki rzemieślnik? On powiada:
Kowal. Pan mówi:
To będziesz u mnie kowalem. Jak to mi dobrze, żem ich do świata wyprawił teraz będę miał swoich rzemieślników!"
Potemu przyszedł ten trzeci, tak porządnie ubrany, zegarek wisi u niego, ładny kawaler. I przyszedł do ojca:
Tatu, teraz my tu będziemy dobrze żyć, bo ja mam pieniędzy dość.
Pan się o tym dowiedział i posłał lokaja, żeby go do pana sprowadził. Lokaj mówi:
Chodz, bo pan mnie tu po ciebie przysłał! A on lokajowi odpowiada:
Jaka mnie droga do pana, taka i panu do mnie. Pan tu może sam przyjść.
I pan się dziwował, że on tak panu hardo takie przykre słowo powiedział. Posłał drugi raz po niego lokaja. A on zaś tak odpowiedział :
Jak pan przyśle po mnie sztyry konie i pojazd, to siędę sobie do pojazdu i pojadę.
Pan, jak to usłyszał, tak powiada:
No, to już trzeba posłać, bo co on to jest za jeden, że tak mówi.
I przyjechał, wysiadł z powozu i przyszedł do pokoju. Pan mówi:
No, proszę sobie siąść, Pawełku. I sobie posiadali. Pan powiada:
Cóż ty za jeden, Pawełku, że ty sobie tak się ponosisz lepiej niż ja?
On na to:
Ja nie jestem żaden pan, tylko złodziej. Pan na to:
Kiedyś ty złodziej, to poczekaj, ja ci zadam sztukę, abyś spode mnie ukradł prześcieradło. Jak nie ukradniesz, to będziesz zgładzony, a jak ukradniesz, to dostaniesz sto dukatów.
344
Dopiiero się umówili, na którą noc. A Pawełko poszedł, zrobił sobie takiego klajstru do garnuszka i wieczorem zakradł się tam dlo tego pokoju pod łóżko, gdzie oni spali, pan z żoną, na tym prześcieradle. Poszedł pan z panią spać i kazał dwom pokojówkom polegać koło łóżka, i mówi:
Jakże tu może złodziej przyjść, kiedy tu są dwie pokojówki, a i my też twardo spać dziś nie będziemy.
Dopiero jak oni zaspali, tak złodziej wylazł spod łóżka i tego klajstru wlał między państwo w środek, a pokojówkom pozwiązał koski do kupy, że jak się obudzą, to będą się wadzić, bo będą myślały, że tota tę, tota tę trzyma za włosy. I nazad pod łóżko wlazł, czekał, póki się państwo nie obudzi. Potemu się pan obudził. Maca coś pomiędzy nimi jest rzadkiego. Budzi panią i mówi do niej, ix coś tu między nami jest takiego rzadkiego, skąd się to wzięło ? A ona powiada, że jedli jakąś zupkę, że któreś z nich trąciło w nocy i musiało to zrobić. I zaczęli się przedzierać, pan z panią. Tak pan woła na pokojówki:
Kaśka, Maryśka, idz zaświeć!
A pokojówki zrywają się i jedna na drugą woła:
Puść mię! A draga:
Ty., ty mnie puść!
Bo myśleli, że jedna drugą trzyma. Pan się rozgniwał na to, wstał i polecieli z panią do drugiego pokoju po światło. A złodziej wyłazi1, porwał prześcieradło i uciekł. Zaświcili państwo, przychodzą do pokoju, widzą, że pokojówki mają powiązane koski, a prześcieradła już nie ma.
No, na drugi dzień pan po niego posłał.
No, ukradłeś, Pawełku, prześciradło ?
Ukradł!
Pan mu odrach o wał sto dukatów i mówi:
i
Wszetko iedno, ja już ci wszetkie sztuki będę zadawał, żeby się przekonać, czyś ty taki majster złodziej.
Dopiero mówi:
Ja tu mam takiego konia cugowego w stajni, jak mi ty go ukradniesz, to dostaniesz dwiesta dukatów i koń będzie twój, a jak nie ukradniesz, to będziesz zgładzony.
345
Pierwej se umówili, na które noc. Potemu pan kazał zwołać chłopów i wartę postawić twardą koło stajni. Jeden siadł do żłobu i trzymał tak za cugle, drugi na koniu siedział, a trzeci za ogon trzymał. I tu zaś chłopy stali na progu z kołami naokoło stajni. I mówili tak:
Jakże teraz złodziej może dostąpić?
A on Pawełko zrychtował sobie barełkę wódki mocny i ubrał się tak jak lokaj, w takie same odzienie. I przyszedł, i tak tym wszetkim mówi:
Mnie tu pan wyprawił z wódką, żeby wam po półkwaterku podawać, abyście dobrze pilnowali.
Podawał im wódki po jednym półkwaterku. Im to smakowało i mówią:
Podaj nam jeszcze po półkwaterku, będziemy dobrze pilnować.
A on mówi:
Ja bym wam dał, ale pan będzie krzyczał.
A oni go uprosili i dał im jeszcze po jednym. Dopiero on potemu odszedł na bok, a oni się poprzewracali i pozaśpiwali, bo się popili, każden lógł. On na bok poodsuwał te, co na progu stali i w stajni; temu, co siedział we żłobie i trzymał cugle, dał śpiącemu powróz w rękę, a temu, co na koniu był, przywiązał go do stragarza, do banta, powrozem, żeby myślał, że na koniu siedzi, a temu, co trzymał za ogon, dał kiczkę w rękę, żeby myślał, że za ogon konia trzyma. Potemu pomału konia wyprowadziuł na świat, siadł i pojechał.
Na drugi dzień, jak się rozwidniało, lokaj wyszedł, patrzy, chłopy wszystkie pozaśpiwane, idzie do stajni, konia ni ma, tylko te chłopy trzymają cugle, kiczkę, a jeden u.wieszony do banta. Poobudzał ich. Pan wyleciał i na lokaja:
A cóżeś ty zrobił? Lokaj mówi:
Taże ja przy panu spałem, nie ruszałem się przez całą noc!
Dopiero pan:
Aha, już wiem, to on, złodziej, taki mądry!
346
Potemu pan do niego posłał.
No, Pawełku, ukradłeś konia?
Ukradł, panie.
Pan mu dał, odrachował dwiesta dukatów i:
Koń twój! Ale pan myśli:
Eh, kiedy on taki mądry, to on mnie z całego majątku wyzuje; trzeba go tu zgładzić, koniecznie go tu zgładzę.
I mówi pan:
Kiedy tak, wiesz ty co, Pawełku, ja moją całką kasę, piniędze wszetki, postawię na stoliku na sali. I jak mi ukradniesz, to wtenczas będzie twego pół i mego pół, to już będziem wtenczas oba po równo gazdować. A jak nie ukradniesz, to będziesz powieszony.
Potemu se umówili, na które noc. I pan sobie wziął zaświecił cztery świece, piniędze z toaletką położył na stole, wziął sobie dubeltówkę i pałasz koło siebie, siadł koło tych piniędzy i siedział. I czeka, a myśli sobie:
Jakże to on może dojść do tych piniędzy, kiedy ja tu siedzę całkiem zbrojny i nie śpię?
Dopiero złodziej poszedł na smętarz, wykopał trupa i wziął na plecy i dalej tam z nim do tych pokojów. Przyniósł i przed okno go postawił. A pan, jak zobaczył, myślał, że to on już, ten Pawełek, włazi. 1 przyszedł do okna, i porwał pałasz, i udarł go parę razy przez głowę, tego trupa, tak że jego głowa wpadła do pokoju, a ten kadłub upadł na dragę stronę. Potemu pan się ucieszył, że tego złodzieja już zaciął, piniędze liszył i poleciał do drugiego pokoju się pochwalić przed żoną, że już Pawełka Zgładził. A tęn tymczasem oknem wskoczył, porwał piniędze z toaletką i poszedł. Pan nazad się powrócił, widzi, że piniędzy nie ma, a ścięta głowa na ziemi. Pozierają, co takiego, a to trup już całkiem ugnity.
Potemu pan po niego posłał.
No, ukradłeś, Pawełku, piniędze wszetkie, teraz będziemy obydwa gazdować.
Ale się turbo wał, że głupiemu złodziejowi dał się zwieść z rozumu. Tak w niedzielę poszedł pan do kościoła. A ksiądz już
347
wiedział o tym i zaczął pana z kazalnicy publikować, hańbić, że pan w szkołach uczony od maleńkości dał się z całego majątku stracić. Pan przyszedł do domu i mówi:
Słuchaj, Pawełku, ty mnie zgładził z całego majątku, teraz mnie ksiądz publikuje, że ja tobie się dał zwieść; żebyś ty mógł temu księdzu zrobić jakę hańbę!
A Pawełko mówi:
Niech pan zrobi taki bal u siebie, żeby dużo państwa było, to ja jemu hańbę zrobię.
Dopiero on poszedł, Pawełko, nałapał raków i porobił takie uskowe świczki małe i poszedł do kościoła, dobył się, i zaświecił w kościele wszetkie świce wszędy, i te świczki pozaświecał, i podawał tym rakom między szczepcie, i sam poszedł do zakrystyi, odział się w te odzienie księże do mszy i wyszedł na kościół, i odprawia przed ontarzem. A kościelny wyszedł na dwór, poziera, a w kościele się świeci. Poleciał do księdza i powieda:
Proszę jegomości, w kościele się świeci, taki blask, co to takiego?
Ksiądz wstał i poszedł z kościelnym do kościoła. Przychodzi i poziera. On myślał, że to hanioły po kościele świecą, a ten starszy hanioł sam zeszedł z nieba i mszą odprawia. I poszedł ksiądz do zakrystyi, żeby się czym prędzej zbierał i do mszy jemu posłużył, że to hanioł pewnie po niego przyszedł, żeby go zabrać do nieba. A Pawełko mówi:
Ja po ciebie przyszedł, ja jezdem hanielicz z nieba po ciebie zesłany, żebyś przyszedł, ale trzeba, żebyś tak goło, jak cię matka na świat urodziła, żebyś tak szedł. A ja cię zawiążę do miecha i cię poniesę.
Dopiero ksiądz z wielką ochotą, że do nieba idzie, rozebrał się i wlazł do woru. A ten wziął go i zawiązał, i dalej ciągnie do dworu. A ksiądz myślał, że go prowadzi do nieba, i mu głowa zaczęła dyrkać po kamieniach na ganku, i krzyczy:
Ej, już mnie głowa boli! A Pawełku:
Czkaj, czkaj, to dlatego, że tu idziemy już bez czyściec, zaraz będzie niebo!
348
:
I przyciągnął go na salę i mu mówi:
Widzisz, my tu już w niebie, słyszysz, jak tu hanioły śpi-wają, jaka tu wielga radość!
Dopiero wtenczas, jak rozwiązał miech, jak go wypuścił goło, a tu wszyscy panowie, co na balu byli, krzyknęli:
Wiwat, księże jegomościu! Pozdrawiamy!
I w śmich! A ksiądz jak uzrał panów, tak zawstydził się okrutnie swojej gołoty i uciekł het we drzwi, i poleciał do domu, i tak mówi:
Oć, że ja pana hańbił, że się dał z majątku zwieść głupiemu złodziejowi, a on mnie lepij jeszcze wyrychtował i ze wszetkim mnie zhańbił.
I uciok z tej wsi het, bo widział, że panu i złodziejowi nie poradzi.
90. Okradzenie karczmy
Była prosem pięknie wasyk miłości na Orawicak wielga karcma, a w niej synkowała hruba kacmarka, a hłopa miała nicpote. Siedział sićko przy niej doma, ale sie nieradzi widzieli haj.
I dobrze nie barzo, straśnie był cujny. Dudki miał w kumorze i straśnie ik cujnie strzegł. I co się nie robi, zwiedział się o nik Wojtek Mateja*, toz to hodzieł i zahodzieł koło karcmy i kumory haj ale ani on, ani towarzyse jego nie mogli zmylić kacmarza, i co sie do dudków zabierom, to ik odegnali, bo sie zwiedzieli zaraz.
I co Mateja nie robi, tak im napedział:
Hybajmy jesce raz, kiby to byli, ajby byli, siem diasków zjadło, aj zjadło, coby my dudków nie zabrali, kie wiemy, ze som jest i kany. Hybajcie. Ja sie bedem brał do kacmarki, a wy się biercie do dudków, bo som jest wielgie w kumorze showane haj.
I pośli, Jasiek poseł do karcmy. Przyniós oscypków mno-
349
henko, toz to uracył karcmarza, kacmarkę i muzyków, ale się to karcmarzowi nie widziało, toz to straśnie pilnował, coby mu Mateja kacmarki nie bośkał haj. Wojtek, ze był hłop piękny, widział się jej, a kacmarz się go bał. Muzyka zacyna grać. Mateja hipnon do tańca, a kacmarka za nim. Bockowała mu. Tańcom, tańcom, a za tela towarzysowie podkopali sie do kumory. Ale mek ze ściany od kumory poodpadował, toz to było ik widno. Mateja se tańcy, a kie widział wtorego bez sparę, to im śpiewał, jak majom robić haj. A kacmarz ani kacmarka sie nie nazdali, zęby ik tak wywieść miał haj. Naprzód se zaśpiewał tak:
Oj, tańcujze se, tańcuj, oj, kacmarecka tłusta, O, bo na jutro będzie Kumurecka pusta.
A kie kapelus bez sparę dozry, to tak śpiewa:
Ej, shylajze se, Józek, Bo ci kałabuk widno; Ej, jak kacmarz uwidzi, Będzie s nami bidno.
Zaś kie juz zabrali, co mieli, uciekali, to se im tak nakazał:
Hej, zbijajcie, zbierajcie, Hłopcy, uciekajcie, Ej, na mnie we węwozie W Kirak pocekajcie.
Pote jesce tak zaśpiewał:
Oj, kacmarecka rada, Ze se wytońcyła, Ej, ale kacmarz nierad, Bo będzie hojco jad.
I poseł za nimi.
Tak to prosem pięknie dokonali swojego haj. Mateja był wse straśnie śmiały haj.
350
91. O zbójach
Jechał wieśniak nadrabski z Wieliczki do domu. Drogę zastąpiła mu stara, kulawa babka, ciężko stękając, i prosiła, by ją starą i chorą przyjął na wóz. Chłop przystanął, ulitował się nad biedactwem i pozwolił jej wylezć na wóz, a nawet przy wsiadaniu dopomógł, poczem zaciął konie i wóz potoczył się dalej.
Cosik jednak nie dało mu spokoju, że się obejrzał na babkę siedzącą w tyle wozu na ociepce słomy. Jakżeż się przestraszył, gdy zauważył w koszyczku babki, którego wieko było nieco odchylone, wielkie noże i pistolet. Nie stracił wszakże przytomności, owszem, przypatrując się babce bliżej dostrzegł wąsów pod chustką. Ta okoliczność upewniła go do reszty, że wiezie na swym wozie opryszka, który zamyśla go pozbawić życia w pobliskim lesie, konie i wóz zabrać, jego obedrzeć do naga i nieżywego do fosy wrzucić.
Trzeba się koniecznie ratować" pomyślał sobie i, wychylając się z wozu, fajkę, którą zapalił co dopiero, wyrzucił z ust.
Babko! mówi do złodzieja wypadła mi z gęby fajka na gościniec. Mozę byście mi ją podali, bo ja konie musę trzymać.
Ale ja nie mogę rzecze babka bo ja kulawa. Lepij wy zlezcie z woza, a ja konie potrzymam.
Nie gadalibyście próżnie chłop na to wyście słabi, konie mocne, wy koni nie utrzymacie!
Musiała się wreszcie babka zgodzić i wylazła z wozu. Tymczasem chłop zaciął konie i, co skoczyć mogły, babkę odjechał.
Babka, choć kulawa była i rusyć się nie mogła, to tak darła za wozem, jaz się kurzyło.
Tak uszedł wieśniak śmierci i zyskał przytem, bo babka zostawiła na wozie koszyczek z pistoletem.
351
92. O trzech synach
Ojciec miał trzech synów takich chacharów, co nie mieli kaj robić. Ojciec, nie mogąc sobie z nimi dać rady w doma, doł każdemu po dwadzieścia groszy i wygnoł ich w świat. Bracia wędrując przyszli nareszcie do jednego miasta, wlezli do szynku, obstalowali se pojeść i wypić, a jak mieli płacić, pedzieli szynkie-rowi, że chcą zrobić u niego wielko zabawa, sprosić cało wieś, przejeść i przepić to, co im ojciec doi. Ojciec zaś jak pedzieli szynkierzowi doł im po dwa tysiące złotych każdymu.
Szynkierzowi na te słowa jakby ktoś zagroł, ucieszył się, na wszystko się zgodził. Wtedy to starszy z bratów wysłał drugiego brata z workiem do piekorza po chleb i żymły, ten też poszedł do piekorza, żądał chleba i żymoł, a jak mioł płacić, to pedziol, że go pon jegomość ze wsi po to przysłoł i zapłaci, jak piekorz pośle po pieniądze syna swego. Piekarzowi pieniądze były potrzebne i zaroz też posłoł swego synka razem z tym chacharem. Tak se idą razem i chachary jeno myśleli, jak by się pozbyć tego synka, trafem przechodzili koło kałuży paskudnej wody. Chachor tyż nic, ino rozpruł worek, tak że jedyn chlyb mu do tej kałuży wlecioł. Jak zobaczył ten chlyb w marasie, pedzioł do synka:
Wróć się do ojca po nowy chlyb, bo jakbych z takim do pana przyszedł, tobych tak oberwoł, żebych łazić ani leżeć nie mógł.
Synek doł się uprosić, myśloł, że jak zamieni ten chlyb, to ojcu i tak nie zbydzie, a ten służący przynajmniej nie dostanie w skóra. Wrócił się tedy ze zmazanym chlebem, a chachor, rod z tego, uciekł i prędko przyniósł wszystko do szynku. Szynkierz zobaczył, że jednak dużo pieniędzy muszą mieć, skoro tyle rozmaitości naprzynosił.
Wtedy starszy z bratów wysłał najmłodszego do masarza po kiełbasa po pięćdziesiąt funtów. Tak tedy ten najmłodszy przyszedł do masarza, nabroł towaru i jak mioł płacić, pedzioł, że masorz mo z nim chłopca posłać po pieniądze do pana jegomościa. Tak też masorz zrobił. Szli tedy oba koło kościoła, a było to latem górko było i ksiądz spowiadał ludzi przed kościo-
352
łem. Ludzi była dość kupa. Chachor, jak to ujrzoł, pedzioł do chłopca:
Ty se tam stoń w kolejce, bo tam pon jegomość płaci. A że masorz kozoł chłopcu się pośpieszyć i że synek był
trocha głupi, zaczoł się prosto cisnąć do księdza. Ludzie zaczęli go przezywać, aby się tak nie pchoł, a on im na to, że majster kozali mu się pośpieszyć, no i on się śpieszy. Ksiądz widząc, że się tam jakiś synek do niego pcho, pedzioł ludziom, by go przepuścili. Jak się synek przepchoł, ksiądz go się pyto:
Jakie twoje grzechy? A ten mu zaczyno:
Za pięćdziesiąt funtów krakowskiego tyla a tyla, za pięćdziesiąt funtów preswusztu i lyjberwusztu tyla a tyla, razem tyla a tyla.
Ksiądz myśloł, że mo z głupim do czynienia, i godo mu:
Czyś ty ogłupioł, mosz mi tu grzechy godać, a ty mi tu o kiełbasie godosz!
A synek zaś zaczął mu to samo godać.
A zatem chachor przyniósł kiełbasa do szynkierza, ten ujrzoł, że i drugi towar przyniósł. Wtedy starszy z braci zwrócił się do szynkierza i pedzioł:
Teraz na was kolej. Oni już jedzynie przynieśli, toż wy dejcie gorzoły i wina,' a ja sproszą cało wieś.
Szynkierz się zgodził i wnet zeszła się cołko wieś do szynku. Jedli i pili, póki mogli. Szynkierzowi wszystko wypili, tak że rano musioł jechać po nowy trunek do miasta. Zanim jednak wyjechoł, przykozoł żonie, 1*C pilnowała tych trzech braci, by nie uciekli i zapłacili. Szynkierz wypisoł rachunek i ostawił go żonie, potem wyjechał.
Braty, jak się wyspali, chcieli uciec. Jednak gospodyni nie chciała ich puścić, chciała zapłaty. Młodzi bracia obaj naroz sięgnęli do kabzy i chcieli płacić, ale starszy klapnął jednego i drugiego w pysk i pedzioł:
Jo tu rządzą! Zrobimy tak: to bydzie bez kłótni, zawiąży-my szynkierce oczy, a kogo ona chyci, ten zapłaci.
Szynkierka się na to zgodziła. Chachary zawiązali jej oczy, zakręcili nią w kółko i w nogi! To ona zaczęła chodzić i szu-
23 Księga bajek, t. I
353
kać. Szukała tak długo, aż szynkierz przyjechoł. Szynkierz wlozł do izby, a ona go łaps i woło:
Ten zapłaci, ten zapłaci!
Szynkierz się wyrwoł, skapowoł się, co się stało, chlasnął ją w pysk, aż jej chustka zleciała. No, ale chacharów już nie było i szynkierz musioł wszystko som płacić.
Morał oczywisty płynie z tej powieści,
Że nie wszystko złoto, co się z wierzchu świeci.
93. O babie i trzech muzykantach
[Żona chłopa żarłoka] ubrała się pięknie, w lustrze stała, tańczyła, śpiewała, no tak się rozbawiła, że nie wiedziała, czy na głowie chodzić, czy na nogach. Aż tu po podwórzach chodzili grać muzykanty i zaszli do tego właśnie, gdzie zamieszkiwała żona tego chłopa żarłoka. Posiadali na stołeczkach, bo to byli same garbusy, ci muzykanty, i zaczęli grać, jeden na skrzypcach, drugi na harmonii, trzeci na bębnie, i tak zaczęli pięknie grać, że ta baba ich do siebie zaprosiła. To był pierwszy dzień, i na drugi dzień też ich zaprosiła, po kryjomu przed mężem. Na drugi dzień tego [jedzenia dla męża] już nie uszykowała, co wtedy w pierwszy dzień było. Dziś to:
Idz, mężu, bo czas do roboty, bo nie zdążysz!
Ona go wypychała, bo czekała na tych garbusów muzykantów, aż wreszcie mąż poszedł do tej pracy, a ci garbusy przyszli. Ona naszykowała, napiekła, wino było, co tam nie było! Prócz marcepanów było wszystko. Zasiedli, pojedli, tak baba się rozmiłowała we wszystkich trzech, że o mężu ni chwili nie pomyślała, zamknęła drzwi na klucz, aby się tak upajała. Aż tu, Boże, ktoś puka, a ta lata jak oszalała. Wreście miała skrzynię w kuchni i wpakowała ich do skrzyni, a byli garbusy, to się pomieścili nawet z instrumentami. No, sama siadła na skrzyni. Nawet nie sprzątnęła ze stołu, tylko jak usiadła, tak i siedziała jak ska-
354-
mieniała (przód otworzyła z klucza i siadła). Mąż wchodzi, doszedł do niej, pocałował ją.
Żono kochana powiada coś ty się tak zafatygowała, szykowałaś dla mnie to wszystko?
A, mężu, tobie to wszystko, tobie, siadaj i jedz!
On je, je, je, aż prawie wszystko tam pozjadał, a ona siedzi jak na gorących żużlach, bo oni się tak tam kręcą, że rejwak taki, aż się unosi cała skrzynia z nią, a ona siedzi. Aż wreście zjadł i wyszedł na jakiś czas. Baba z radości aż klasnęła w ręce, że będzie mogła ich wypuścić, żeby biedne garbusy sobie poszli. (A męża też miała garbusa, to i nie dziwota, że w garbusach się kochała). Wreszcie zsiadła z tej skrzyni, doleciała do drzwi i zamknęła, aż wyjdą ze skrzyni. Otworzyła wieko do skrzyni, aż tu jak nie krzyknie, bo wszystkie garbusy się podusili, takie powyciągane byli, gęby pootwierane, że aż strach było patrzeć. Zaczęła za łeb wyciągać, to znów wkładać do skrzyni, nie wiedziała, co miała zrobić, bo tu naraz trzech trupów. Nic nie myślała długo, instrumenty wyjęła, pochowała gdzie indziej, a sama wzięła się do tak szybkiej i cwanej roboty, że aż niesposobność pomyśleć, jak ji to sprytnie szło.
Wzięła worek i włożyła jednego garbusa do worka, położyła w sieni w róg koło swoich drzwi, a resztę, czyli tych dwóch, zamknęła w skrzyni. Wyszła z domu, pobiegła do miasta, zaangażowała tragarza, mówiąc mu, że ma człowieka do utopienia jednego, i to garbusa, zęby trzymał w tajemnicy, to dostanie nagrodę taką, że nie potrzebuje pracować, aby tylko wziął i wyrzucił go do wody.
Dobrze powiada.
I poszedł z nią, i wziął worek, zarzucił sobie na plecy, i tak leci szybko, tylko mu ten garbus podskakuje na plecach. Cieszy się, że będzie miał teraz forsę, co go tam obchodzi tajemnica, aby była forsa. Zaszedł do rzeki, wrzucił razem z workiem garbusa, wraca z powrotem, aby dostać zapłatę, jaką mu obiecano. A przez ten czas baba była cwana, taki sam worek wzięła, ułożyła drugiego garbusa, postawiła na tym samym miejscu i weszła do mieszkania patrzeć na tą scenę dziurką od klucza. Ten tragarz wchodzi na schody, chce otwierać drzwi po zapłatę, patrzy, a tu worek taki
355
sam stoi, jaki on przed pół godziny zaniósł do rzeki. Ale doszedł, pomacał, mówi:
Garbus, co ty się wróciłeś, diable z piekła? No co? Stoi, obmacuje, marudzi, zemści, rad nierad bierze worek
z garbusem drugim na plecy i leci do rzeki jak przedtem. Stanął nad workiem cały spocony i myśli, ale po chwili mówi:
Teraz chyba z wody nie uciekniesz!
Wrzucił go do wody i 15 minut postał, aż dobrze utonie. Wraca i teraz nie myśli jak przedtem o pieniądzach, tylko o garbusie, ogląda się, czy czasem się nie wraca, ale nikogo nie widział. A baba znowu skorzystała z nieobecności tragarza, poszła po taki sam worek i tak samo uczyniła, jak z tema dwoma garbusami. Ten z dziwieniem wchodzi na schody, widzi z daleka worek taki sam, jak te dwa. Z krzykiem doszedł do tego worka, jak zaczął go natrząsać, jak zaczął wyzywać od garbusów, jak zaczął się zanosić ze złości, aż baba wyszła. W duchu się śmiała, że ostatni, dzięki Bogu, że się skończy.
Pani, już po raz trzeci mam wynosić garbusów? Już mnie plecy bolą i potu nie zdołam wycierać. Co, oni uciekają czy co się z nimi dzieje, no, co na to pani?
A może i uciekają tu z powrotem! mówi baba. A jak pan ich topi?
No jak? Wrzucam razem z workiem, i kwita!
A niech pan spróbuje gołkiem wrzucić tego garbusa.
No, co tragarz miał robić, mało myślał, bo był zły i zdziwiony, no już nie wiem, jak opisać, ale wziął ostatniego garbusa i idzie. Zaszedł do rzeki, odpoczął, odwiązał i wrzucił gołkiem do rzeki. Stoi, aż popłynie het, i czekał pewnie dobrą godzinę, aby nie wyszedł z wody, a tu nikt i nikogo nie widać, ale dla pewności wziął sobie kawał kija takiego grubego jak kłonica i idzie pewny. Wtem wchodzi na sehody, a tu idzie po schodach mąż żarłok. Też garbus był, i on wraca do domu. Ten, mało myśląc, jak się nie zamachnie z całej siły na tego męża, aż ten biedny chłop nawet okrzyku nie wydał, tylko padł trupem na schodach jak kawał bala.
[Tragarz] biegnie do baby z kijem w ręku, chce ją też zabić.
Ty wydro, ty morderczyni, żeś zamordowała trzech ludzi,
356
powiedziałaś, że jednego masz! Jeszcze tu czwarty garbus leży! Wydro, tera ty tych swoich garbusów wynoś, ja zapłaty nie chcę, ty za to wszystko zapłacisz.
I wezwał policję, babę aresztowali, on był wolny, jak to wszystko opowiedział. Baba zaczęła krzyczeć, że jej męża zabił, a on był i tak wolny, majątku dostał połowę i zapłatę za garbusów, a baba ni garbusów muzyków, ni męża, poszła do więzienia.
94. Jak to złodzieje umią sztuderować
Jeden gospodarz wyprawiał do targu syna z wołmi. Było to w niedzielę wieczór, a w poniedziałek miał pość z tymi wołmi na jermak. Ten syn jeszcze był młody, mało chodział po targach, to ociec go uczał, jak ma sprzedawać, jak się ma strzyc, żeby mu pieniądze nie ukradli.
Schowej dobrze, a za miastem nie rachuj, żeby ci się tak nie stało jak tamtemu, co przy szlabancie pieniądze rachował.
Tatusiu, a jak to było?
No, jak? Tak. Przedał woły w Rymanowie i poszał na drzewa przy szlabancie i rachował se, same cwancygiery. A złodziej czatował na niego, jak tylko woły sprzedał. Co tu robić, żeby mu jak te pieniądze wziąć? Kupiał on se gwozdzi, młotek i orzechów liskowych. Siadł za plecami temu chłopowi i niby tłucze orzechy, a on, co jeden orzech stłucze, to przybije gwozdziem płótniankę temu chłopu. I tak mu naokoło przybił do drzewa. Chłop porachował pieniądze, zesuł do worka i zbiera się do dom. A złodziej łap pieniądze, tej w nogi. Chłop za nim, a tu bauch w zad, płótnianka go nie puściła; naród się zwalał wielgi, bo on narobiał krzyku. ,,Co to, co to?" Ale nim on se gwozdzie dobył z płótnianki, tymczasem złodziej kto wie dzie? I przepadło.
No, już ja będę wiedział.
I poszał w poniedziałek z wołmi. Sprzedał, pieniądze zaraz przy kupcu porachował i schował za pazuchę. A złodziej z boku
357
się już czatował, jak by mu to wziąć. Chodzi, chodzi, ale cóż? Widzi za pazuchą guz wielgi, bo to wtedy były jeszcze cwancy-giery, ale nie może w żaden sposób chycić się tego chłopa. Zdybuje się z drugim. Ten gada do niego:
Bracie, a masz co?
Diebła ta mam; wej ten ma wielgie pieniądze za pazuchą, tej cóż, jakże mu tu wziąć?
Wiesz co, sprzedej mi go.
I jakosi się tam pogodzieli, i sprzedał mu tego chłopa. Ten pierwszy złodziej odstąpiał, a ten drugi wzion go se na oko, tego chłopa.
Przychodzi on do niego i mówi:
Gospodarzu, ja bym was prosiał, kupuję ornat dla naszego księdza, a wyście akurat taki jak nasz ksiądz, żeby wyście poszli ze mną, jak się na was zda, to i na naszego księdza się zda.
Chłop sie ucieszał, że będzie miał ornat na sobie, i po-szał ze złodziejem do sklepu. Złodziej na niego ornat próbuje, naciąga i mówi:
Tu coś się nie zdaje, jakiś tu guz macie pod pachą.
Chłop dobył worek i położył na stole, a złodziej wykręca go na wszystkie strony i jak sie chłop obrócił plecami do worka, złodziej powiada:
Stójcie no tak, ja się przypatrzę z daleka.
A tymczasem łap za worek i w nogi. Chłop stoi chwilkę, obejzry się i widzi go już kawałek na mieście. Tej dali za nim w ornacie. Żyd za nim. Lud się zwalał, co to znaczy, że ten w ornacie chodzi. Zaraz po żandarmów i chcieli go jeszcze do sadzku zapakować, jaż świadkowie stanęli, jako on woły przedał, i zaręczyli za nim, tej go puścieli.
Przyszał do dom z płaczem. Ociec jeszcze o niczym nie wie.
Ej, tatusio, tatusio, zestarzeliście sie, a...; gadaliście wczo-ra o złodziejach, czemuście mi nic o ornacie nie powiedzieli?
O jakim ornacie?
Tej synek kochany opowiada ojcu, co mu się przytrafieło. A ociec:
A ty durniu, a któż kiedy słyszał, żeby takim osłem być. No, patrzejcie, a tyż [co] to za cielę, i on jeszcze chce, żeby mu
358
o takich głupstwach opowiadać, co jeszcze nikt nić słyszał. A dzie-żeś ty kiedy słyszał, żeby ksiądz parobka po ornat wysełał? No i patrzejcie, ludzie. Tyć ja ci nie na to opowiadał, żeby ja-kurat wszędzie tacy złodzieje byli jak tamten, co płótniankę chłopu przybiał, ale żebyś uważał, bo złodzieje mają różne sposoby, aby zwędzić co i ukraść.
Tak skrzyczał syna, ale cóż? Pieniądze za woły, jak kamień w wodę, przepadły ze wszystkim.
%
95. Gościnny mielnik
Był to mielnik barz bogaty. Tak złodzieje przepytali się, przewiedzieli, że to on jest taki bogaty. Miał to on barz pięknego konia i te złodzieje gadają do siebie, jak by to tego konia ukraść. Jeden mówi do drugiego, że:
Tego konia nie możemy ukraść, bo są dwa psy barz złe. Nabijali się tam parę razy, ale nie mogli tego konia ukraść. Ten mielnik poszedł do miasta, tam się napił, nad wieczorem
idzie sobie do domu z miasta, były lasy, lasem sobie szoł, napity. Tak te złodzieje nadybali go w lesie, to on się barz poląkł, onych było dwóch, a on ino sam. Jego się złodzieje pytają, gdzie on idzie, co on za jeden człowiek. A on:
A ja taki człowiek, jak i wy, ja tak jestem złodziej, jak i wy, ja tam idę, gdzie i wy.
A oni się teraz zeszli do kupy i powiadają wszyscy trzech:
Gdzie teraz pódziemy kompanować? Ten mielnik powiada:
Oto pódziemy tam do tego bogatego mielnika konia
kraść!
A oni do niego, że tam są psy złe, a zamek bardzo dobry, że nie dostaną się. A on mielnik:
Ja na to poradzę i psom każę, i odemknę, a wy pódziecie do stajni, i wyprowadzimy konia.
Oni przyszli wszystkie trzej na dziedziniec, blisko stajni.
359
Psy się ruszali. Tak ten mielnik cmorknął, psy go poznali jako gazdę i ucichli. Ten mielnik z jednym złodziejem, niby kompanem, stał sobie przy stajni, a trzeci złodziej zaświcił świcę* maleńkie i obeszedł trzy razy całe zabudowanie. Jak powrócił, mówi:
Teraz będziemy do stajni się włamywać.
Ta czeladz cała w chałupie była zamaniona, żeby się nie ruszała i spała, jak oni będą do stajni się dobywać (tą świczką ich zamanoniuł). Ten mielnik wyjął swój klucz, bo miał przy sobie, i odemknął drzwi od swoi stajni, i powieda do tych swoich kompanów :
No, idzcież wy do stajni i bierzcie tego konia, ja będę na dworcu stał i pilnował, żeby się kto nie obudził.
Jak oni weszli do stajni, tak on mielnik drzwi za nimi zaparł i zamknął ich w tej stajni. I dopiero otwiera od chałupy swojej drzwi, i woła ludzi, co w chałupie spali. Te ludzie chcą wstać, nie mogą się przebudzić, nie mogą się ruszyć, bo byli zamamione, a wreszcie jakoś trochę pomanieni się poruszali. Jak w chałupie zaświecił i tę czeladz pobudził, tak poszli wszyscy do stajni i tych dwóch złodziei zabrali do chałupy. I ten mielnik powieda do tych złodziei:
Tają tu sam jestem gospodarz, a to jest mój koń, jak był, tak jest!
A złodzieje zdziwili się. On mówi, żeby sobie posiadali, bo się spracowali, że on ich poczęstuje. I posłał mielnik swego parobka do karczmy po wódkę. Przynosi tę wódkę i kazał im się po-posiadać poza stół, a oni pościerpali ze strachu. Ten do nich mówi:
Nic się nie bójcie, ino siadajcie za stół.
Kazał żonie przynieść masła, sera i chleba. Wtenczas wszyscy piją i jedzą. Po tej gościnie, jak ich pogościł, tak oni złodzieje mówią, że kiedy ich tak dobrze przyjął, niech będzie spokojny, już nichto ich nie okradnie, nichto ich nie spali. Wyniął i na to konto dał im jeszcze cztery papirki*. 1 oni za to podziękowali, i poszli sobie het z Bogiem.
Żebyście już więcej tu nie byli u mnie!
I już całe życie tego mielnika nichto nie okradł.
360
96. Figle leniwego Wojtka
Jeden zgniły Wojtek nie chciał u ojców nic dobrego robić i dali go na służbę do jednego księdza za hausknechta. I tak, gdy go ksiądz rano wołał do stawania:
Wojtek, obac, sieli w piecu ogień! A Wojtek wołał:
Ci, ci, ci!
Wojtek, na cóz to tego kota wołas? powiada mu ksiądz.
A Wojtek:
No, księzasku, sieli kot ciepły, to w piecu jest ogień.
Wojtek, obac, sieli na dworze desc pada! A Wojtek wołał:
Bosek, zuch, zuch! Ksiądz pada:
Wojtek, na cóz to tego psa wołas?
Nu, księzasku, sieli pies mokry, to na dworze desc pada.
Wojtek, stawej, pójdzies po wino do piwnice, ale podz, nacechuję, cobyś go się nie napiuł i zrobiuł mu bez wargi piskę krejdą.
I Wojtek posoł do piwnice, wzión flasę i napiuł się wina, a zrobiuł sobie piskę bez nos i bez gambę. A jak przisoł do księdza, to go się ksiądz pytał:
Wojtek, piłeś wino?
Ni, księzasku, nie piuł.
Ale, Wojtek, tyś piuł wino!
Ni, księzasku, bo to nie widzą, ze mam piskę bez nos i bez gambę?
Aze się ksiądz musiał ośmiać. A posłał go do piwnice po pie-coną ganś, a pedał mu:
Wojtek, byś mi tej gęsi nie ugryzł!
I posoł Wojtek do piwnice po ganś, i urwał jej cały udzik, i zjadł. A jak przisoł z gansią do księdza, to go się ksiądz pytał, dzie ma drugą nogę ta ganś, a Wojtek padał:
Księzasku, bo to oni jesce nie widzieli gansi o jednej nodze?
361
Na, toć ni!
Ha, to oni jesce mało widzieli!
I tak ksiądz nie mógł ś nim nic zrobić. I kazał mu zaprząc konie do kolasy, i jechali bez pole. Nad jednym stawem buły tam gansi, chtore stały na jednej nodze, a ksiądz zagwizdał na nie i stanóny gansi na obie nogi. Ksiądz padał:
Widzis, Wojtek, ze mają obie nogi!
Ja, księzasku, mogli tez na tę pieconą zagwizdnąć, toby tez miała obie nogi!
I jechali dali, a kiedy ksiądz nie mógł ś nim nic pocąc, napisał mu kartkę i posłał go ś nią do drugiego księdza, a coby mu przi-niósł razem odpowiedz. I jak zasoł do tego księdza, to [ksiądz] przecitał tę kartkę i zawołał go do izby, i nalepiuł mu, bo w ty kartce stało, ze ma mu nalepić. I tak uciekł z pukoma nazad do swojego księdza, a ksiądz go się pytał:
Wojtek, coz mi niesies za odpowiedz?
Oto widzą, księzasku, odpowiedz na rzici!
Wyśmiał się ksiądz ś niego i wygnał go furt. I posoł nazad do swoich ojców.
Jeden raz został sam w domu, a ojciec jego posoł na pole, a matka piekła chleb. 1 przijechał jeden pan na koniu do izby, i pytał się:
Siła was tu jest? A on mu powiedział:
Panocku, nas tu jest półtrzecia. Pan mu powiedział:
Jako półtrzecia? A Wojtek powiedział:
Ja a oni, a pół konia, to nas jest półtrzecia. A pan go się pytał:
Ociec dzie jest?
A na polu, skodę na skodę robią.
A matka dzie?
Zjedzony chleb piece. A pan go się pytał:
Cóz to ociec robi za skodę na skodę?
Nu, bo nam tam ludzie jezdzili po polu, a to ciepają przi-kopy zaś na tym polu, coby tam nie jezdzili to jest skoda na skodę.
A matka co za zjedzony chleb piece?
Nu, co my pożicali, to my już zjedli, tóz tera pieką, coby zaś wrócić.
A Wojtku, kiejś ty taki mądry, to mozes przijść do mie na gościnę na przisły tydzień.
I tak raz buł ociec na polu, dopadł zająca i prziniósł go do domu Wojtkowi, a gdy przisła ta gościna, to padał Wojtek do ojca:
Tatulku, ja mam iść do pana na gościnę, to se weznę tego zająca ze sobą!
I dozwolił mu ojciec. A na tej gościnie buł ten ksiądz za-prosony, co ten Wojtek słuzuł u niego. I dowiedział się od tego pana, ze ten Wojtek tez miał przijść na tę gościnę, i padał ten ksiądz temu panu:
Niech go tu nie puscają, bo on nas wsistkich zrobi za błazna.
I tak pospuscali wsistkie psy, co były we dworze, coby tam nie wlazł ten Wojtek. Ale jak Wojtek przisoł do wrót, a psy przi-łeciały do niego, to on puściuł tego zająca, a psy poleciały za zającem, a Wojtek wlazł do zamku. I padał mu pan:
A ty jakoś tu przisoł? A Wojtek padał:
Na, panocku, na nogach.
I postawili go do izby przi piecu, i zasoł ksiądz do niego, i pyta go się:
Wojtek, umies pacierz rzikać? A Wojtek pada:
Ni, księzasku.
I chyciuł go ksiądz za ucho, i padał mu:
To go się nauc, to go się nauc! i dobrze mu za nie wytargał.
I ostał Wojtek smutny siedzieć, i zaglądał na kanarka w klatce, i pytał go się ksiądz:
363
Wojtek, cemuz się tak prziglądas?
Na, księzasku, tej klatce. A umią oni tez to, księzosku, takie klatki robić?
A ksiądz padał:
Ni, nie umiem.
I chyciuł go Wojtek za ucho, i padał mu:
To niech się naucą, niech się naucą i tez mu za nie wytargał.
A ksiądz padał do pana:
Widzą, nie padał zech ja im, ze nas wsistkich za błazna zrobi?
I nie mogli ś nim nic pocąc, i wygnali go furt, i skońcuło się!
97. Jako wieszali Cygona
Kiejsi było taki: jedyn Cygon cosi ka, dawno, za Austryje, moc przeskroboł i tóż go mieli wieszać. Miało to być niby w Cieszynie. No, a tóż już tych ludzi się zebrało tam godnie, no, że się dziwać. A pytają się, jako każdego skazańca, co by se jeszcze życzył przed śmiercią. A to pisali do kroniki na pamiątkym. No, a tyn Cygon powiado, no, że potańcować jeszcze. Ja, i dozwolili mu.
Tyn Cygon tańcuje, tańcuje, tańcuje. Jednym razym prask przez ludzi, a w nogi! I Cygon uciekoł. No, tóż ludzie też tam się puścili za nim, ale tyn mioł lepszy nogi jako uni. I ucik.
No, już cały dziń uciekoł tu w stronym Jabłonkowa i już był zmordowany, i na wieczór przyszeł do jednej chałupy, do jednego gospodarstwa, i strasznie prosił noclega. No i tóż tam:
Tóż cię przenocujymy, Cygonie, ale aby żeś nas nie okrodł abo co!
A [on], że też nie okradzie. No, tóż mu dali tam jakąsi ka wieczerzym i posłali mu. A ta gazdzino mu dała zogłowek pod głowym. A to plugastwo biere, a pod nogi zogłowek dowo. I ta gazdzino się trochym oburzyła na to:
364
Tóż ty potworo cygańsko, tóż jo ci dowom pod głowym, a ty pod nożyska dowosz?
Ja, gazdzinko, kany by była głowa, gdyby nie nogi!
98. O jednym ożyroku
Był we wsi bardzo wielki ożyrok, wszystko przepił, co mioł. Jednego razu taki popił, że nawet do chałupy nie trefił, a szoł koło kościoła. Na cmentarzu tam był wykopany grób, bo zmarł jeden z parafie i rano mtoł być pochowany. Farorz zaroz rano posłoł ministrantów, żeby poszli zobaczyć, czy tam wody nie naleciało, to ją mają jeszcze wyloć. Ministranci poszli, zaglądają, a tam leży chłop nagi. Wystraszeni, lecą i powiedziali to farorzo-wi, a ten wiedzioł, że to ten pijok nazwiskiem Cierczek. Tak farorz, żeby nie wywołać zgorszenia, dał chłopcom takie stare lewerando, co go już nie nosił, i galoty i powiado:
Idzcie i wyciepcie to do tego grobu na tego nagiego i zaroz przychodzcie.
Tak też zrobili.
Jak ten pijany już się przebudził, bo mu było zimno, zagłado, a tu leży ubranie od farorza, oblyko to i myśli:
,,Przeca jo stary Cierczek, przeca jo nie był farorzem!"
No, ale nie pamiętoł po tej gorzole, czy to on był farorzem, czy nie. Wylozł z tej dziury i idzie do domu. Myśli:
Jak mój pies nie bydzie na mnie szczekać, to jo jest Cierczek, a jak bydzie, toch jest farorz".
Przychodzi do placu, a pies tak zaczął szczekać na niego, jak na cudzego. Cierczek myśli:
No, to jo tu naprawdę nie należą, trzeba iść we świat!"
Tak też zrobił. Szoł, aż już był zmęczony, i usnął gdzieś w polu. Na drugi dzień napotkoł drugiego wędrownego i on powiado:
Panie farorzu, kaj to idą?
A Cierczek powiado, no, że roboty szukać. A ten powiado:
365
Pójdziemy oba, bo jo jest organista, ale żech za stary to mnie zwolnili.
Tak szli jeszcze parę dni, aż nadeszli do zamku, gdzie wysoki graf mieszkał, a tam szukali księdza, bo ten pierwszy zmarł. Tak przyjęli jego i organistę. Cierczek, który nigdy nie był księdzem, nie wiedział, jak zacząć, ale organista mu pomógł, ten se trocha wina popił i szło to jakoś.
Najgorzy już było w niedzielę zrobić kazanie, no ale ten zaś troszka wypił, wlozł na ambona, wylozł i zaczynoł. Ale jak spojrzał na dół, a pod amboną była ławka, gdzie siedzieli dziedzic ze swoją żoną, a ten, że był już pijany, krzyknął:
Precz stąd!
I wskazał ręką na dziedzica, i uderzył ręką w ambonę. Dziedziczka z mężem wstała zawstydzona i opuściła swoje miejsce. W tym momencie cała ambona się załamała i spadła na dół, bo już była spróchniała. Dziedzic zaraz poszedł do księdza podziękować za uratowanie życia i dał mu za to wybudować ładną willę, w której mógł zamieszkać. Pytał księdza, jak to wiedział, że się to zawali, a ten mu odpowiedział, że miał takie natchnienie. Zaraz też go ksiądz prosił, żeby go zwolnił z tego farorza, bo już je stary. Tak też się stało, bo miał już zapewnione życie.
Zdarzyło się raz na zamku, że zginął drogi pierścień od dziedziczki i nie wiedzieli, kto go ukradł. Dziedziczka przypomniała sobie na tego starego farorza i kazała go zawołać do siebie, i powiedziała, że jak odnajdzie tego, kto ten pierścień skradł, to go wynagrodzi. Ksiądz powiada, że musi tak pozostać trzy dni na zamku, i pozostał.
Usiadł w jednym pokoju i czyta z brewiarza, wtem wszoł jeden lokaj niosąc mu śniadanie, a ten spojrzał na lokaja, westchnął i mówi:
No, to już pierwszy idzie dalej zupełnie cicho ze śniadaniem.
Ten się przestraszył i uciekł, i mówił do drugiego lokaja, który to naprawdę ten pierścień skradł, że już więcej nie idzie do niego zjedzeniem, bo ten mnie poznał i powiedział, już pierwszy idzie". Tak więc musiał drugi lokaj chcąc nie chcąc iść z obiadem do księdza. Lecz gdy tamże wszedł z tym obiadem do tego
366
księdza, a ksiądz popatrzył na wchodzącego, westchnął głęboko i mówi:
Już drugi teraz cicho tu raz będę jadł.
Lokaj ostatnich słów nie dosłyszał, bo był wystraszony, rzucił obiad i uciekł. Teraz obydwaj się naradzili i przyszli obaj prosić księdza, ażeby ich nie wydał, boby obaj stracili pracę. Ale skąd on to wie, że oni to obaj skradli? On im odpowiada, że wszystko wie, nawet najmniejsze sprawy. Obydwaj zaczęli prosić, że go wynagrodzą, tylko żeby nie wydał ich. Ksiądz odpowiada, że żadnej nagrody od nich nie chce, tylko żeby przynieśli ten pierścień, to on resztę załatwi. Przynieśli owy pierścień, pózniej kazał przynieść kartofli, wcisnął między gotowane kartofle i dał tak zjeść pawikowi, który był najmilszą zabawką dziedziczki i który to jadł z jej ręki. Wieczorem kazał się prowadzić do dziedziczki i oznajmił jej, że wie, gdzie jest ten pierścień. Tak powiada:
Jaśnie pani dała jeść pawikowi z ręki, a on ściągnął jej przy tym ten pierścień i jest teraz w jego wnętrznościach.
Jaśnie pani nie chciała się zgodzić na zabicie pawika, lecz w końcu uległa, oświadczyła jednak, że jak się okaże nieprawdą, to go każe zamknąć w lochu. Po zabiciu pawika okazało się, że naprawdę pierścień był w jego wnętrznościach. Za to ksiądz znowu był bogato wynagrodzony.
Po dłuższym czasie dziedzic idąc przez pola widział, jak skakały wszędzie cierczki polne, a idąc koło willi, którą darował owemu księdzowi, wszedł do jego domu, by go odwiedzić. Ten miał takiego jednego cierczka polnego, którego złapał. Wszedłszy do sieni, schował go prędko pod popielniczkę, która stała na stoliku. Na powitanie dziedzica wyszedł ksiądz, lecz nie wiedział, co dziedzic zrobił, i zapytał go, co go znowu sprowadza do jego domu i że jest mu burdzo rad. Dziedzic powiada:
Jak zgadniesz, co schowałem przed chwilą w tym domu, to uwierzę, że mądrzejszego nie ma na świecie, i dostaniesz połowa mego majątku.
Ksiądz się przestraszył, bo naprawdę to nic nie wiedział, bo był zwykły chłop, a tylko przypadek zrządził, że został księdzem. Tak więc uderzył się ręką w czoło i zawołał:
367
Ach, Cierczek, teraz je już zle z tobą!
Dziedzic reszty nie usłyszał, tylko Ach, cierczek", bo tak się nazywał przybrany ksiądz, i woła:
Tak, tak, odgadłeś! Bo tam jest cierczek polny!
I podniósł popielniczkę, a spod niej wyskoczył ten cierczek. Chłop-ksiądz otrzymał dużo bogactwa od dziedzica i został bogatym. Pomyślał jednak o swej rodzinie, która w biedzie żyła, i powrócił do żony i dzieci, które już więcej nie musiały głodować, ale wódki też już nie pił.
99. Jakem do szkoły chodziuł
Buło dwóch sąsiadów, jednamu dobrze szło, drugamu mocno licho, skarżuł się do swoi kobziety, co mu licho idzie. Potem się pytał sąsiada, czamu onamu tak dobrze idzie. A on poziedał:
Buło dłuży do szkoły chodzić. Ja chodziuł do szkoły, tom się wyuczuł.
Przyszedł do domu, mózi do kobziety:
Do szkoły poda!
I nazajutrz rano poszedł. Nauczyciel jeszcze spał, to się go pytał:
Co chcecie?
Panie nauczyciel, do szkoły! A nauczyciel móziuł:
Kochany, za pózno, idzcie do domu! I przyszedł, to jego kobzieta mózi:
To jużeś przyszedł? A on móziuł:
Bom zapózniuł.
Na drugi dziań poszedł prandzy. I jenosz zapózniuł. Potem na trzeci dziań poszedł zara po dwanasty w nocy, nauczyciela budziuł, co ma wstać. A nauczyciel móziuł:
Ale, kochany człozieku, toćeście wy już za stary.
368
-
I szedł nazad ze szkoły, i padł na drodze bez kufer z psie-niądzami. Jek przyszedł do domu, to swoi kobziecie poziedał, co nalazł psieniądze. Zaprzągli konie i pojechali po tan kufer. Jek go przyziezli, to go otworzyli to były psieniądze. Tak pomaluśku gospodarowali, gospodarka jam się rozszerzała. Potem sąsiad do niego i pyta się go:
Co ci się stało, że ci tak dobrze idzie? A on mu podziankował i móziuł:
Bracie złoty, tlom trze razy buł w szkole, to się wyuczuł. Sąsiad wtedy mózi do swoi żony:
Ziesz co, matko, to poda i ja do szkoły. A kobzieta mózi:
To idz, chłopku!
I poszedł. Nauczyciel jeszcze spał, jek przyszedł. Pytał się:
Coś ty za jedan i co chcesz?
A on móziuł, co do szkoły. A nauczyciel się chuciuchno oblókł i wziął harap, i go tak zerżnął, i móziuł:
Jednegom diabła zbuł, tom drugiego nabuł! Przyszedł upłakany do swoi kobziety i móziuł:
Ja już ziancy do szkoły nie poda!
Te psieniądze to zgubziuł jedan pan rezowny. Za rok przyjechał do karczmarza i się pitał, jezli tu chto nie nalazł psienian-dzy. A karczmarz mózi:
Jo, tu na jednego cukają, co nalazł.
A ten pan prosiuł tego karczmarza, żeby tego człozieka zawołać. Karczmarz dał go zawołać. Mózi do karczmarza:
Co pan ode mnie chce? A ten pan mózi:
Ja was chcę się zapitać, wy bodajeście nalezli psieniądze? A on móził:
Tak, panie, nalazem.
A kiedyście jech nalezli? A on móziuł.
Jekem do szkoły chodziuł. A pan móził:
To ostawcie, to nie moje!
24 Księga bajek, t. I 369
100. O takim, A> nie kciał oddać
pożyczonych grejcarów i jak się brał
na sposoby
Dwa sąsiady kumy żyły ze sobą w zgodzie tak długo, pokil jeden od drugiego nie pożyczał grejcarów. Młodszemu kumowi trza było na podatek, a nie miał grosza, poszedł do starszego kuma i pożyczył, i tedyk umówili się, co mu odda po Siewny Matce Boży*. Minęła Siewna Matka Boża i Gody, a sąsiad sąsiadowi nie oddajał grejcarów. Nie dziwota nie było z czego żyć, nie dopiero oddając wielga bidusia, a sprzedać nie było co i nikiej pożyczyć. Przemądrzały Mosiek, co siedział na karczmie, just i na wielgi procent nie chciał mu ani grosza dać, zarobku nie było, a tu jescek wołali w gminie, coby podatki zara płacić i na szkołę, i na jakiesik insze rzeczy składać pieniądze.
Starszy kum domagał się kuńcy od kuma tych grejcarów, just mu i precent darował, dlatego wziął się młody kum na sposoby. Peda do swoi kobity:
Słuchaj no: just chce mnie skarżyć do sądu kum, co tu robić?
Baba jeszcze go pyskiem obsiadła i gada:
Nie trzeba było pożyczać!
Kiej tak, to kładę się na słomie, a ty mnie nakryjesz łoktuszą. Przyjdzie kum po piniądze, to na umrzyka nie będzie wołał.
Zrobili tak i sąsiad kum przyszedł, a kiej zobaczył umrzyka, uląkł się i modlił się za jego grzyszną duszę. Jeno miał przy sobie lagę z ostrym gwozdziem na końcu, a kiej przykląkł, ostry gwózdz wlazł do nogi umrzykowi. Tedy podskoczył umrzyk i począł się spraszać przed kumem. W cały chałupie było dużo śmiechu z tego, a kum przystał i na to, co za śtyry niedzieli sąsiad mu syćko odda. Kiej minął miesięczek, wygrzebał w lesie kiele swoich zagonów przykopę, kazał żonie przykryć się konarami ze sosny i ziemią zasypać, żeby wyglądało jak mogiła.
370
Przyszedł kum do chałupy, a żona gada:
Oj, kumie, kumie, nic tam z tego. Takiście mego turbowali o tę pożyczkę, że jaż zakiepśniał i musieliśwa go pochować. Idzta, tam leży kiele boru, niedaleko moi wianochy.
Kum myślał, że to prawda, i poszedł, coby zmówić pacierze za nieboszczyka, i tak lamęcił, i grzebał pazurami ziemię, że tamten kum myślał, że to jest dzik, i począł się latego ruszać, bo bardzeńko się bał, żeby go nie zadusiuł.
Tera poznał stary kum, co go sąsiad oszukuje, chycił go za garło i kciał go zadusić. Jeszcze się spraszał, chudaczysko, i przyrzekł mu naprawdę oddać syćko na bezrok. Co miał robić? Nie kciał, a musiał się zgodzić na to.
Na bezrok zaszedł młody kum do pustego kościoła i wlazł do trumny, co stała na środku kościoła na katafalku. Jego baba o tym sposobie wiedziała, a kiej starszy kum przyszedł just z woznym i kciał grabić syćko, peda mu żona:
Idzta już tera naprawdę do kościoła, hawok leży mój, co bez was pomarł.
Usłuchnął sąsiad, zaszedł do pustego kościoła i kiej ujrzał trumnę, zrobiło mu się markotno i począł pacirze klepać za duszę nieboszczyka. Ale poczkał jaż do północka, coby się dokumentnie przekonać o umrzyku. Kiej koguty przestały piać, wlazły bez okna zbóje do tego kościoła, narobiły wielkiego harmotu, bo dzieliły się zdobyczą. Uzrał to umrzyk i kiej poznał dukaty, a było ich dużo, stówek, począł się ruszać w trumnie i przeróżnie boruczeć, a zza untarza dziwacznie krzyczał drugi kum ze strachu.
Zbóje myślały se, że to jakiesik złe duchy, i bardzok się bały, a kiej usłyszeli straszeczny głos:
Wstawajta, żywi i umarli, będziewa zbójów za łby darli! i ten zza untarza kiej krzyczał: ,,I ja tyż", zbóje w nogi i majątki cisnęli na posadzkę w kościele, a kiej syćkiego odeśli, kumy podzielili się dukatami i tym sposobem młody kum zapłacił starszemu grejcary ze syćkimi procentami.
%
371
101. Zbójnik i garncarz
Seł raz zbójnik do miasta na życie a miał tez nakazane, coby nakupieł garnków i kotlików na pieniądze*. I dobrze nie bardzo, przyhodzi na jarmark i zacyna obierać garnki, ale był rad, coby go nie poznali, ze je zbójnik haj. Cłek był mądry, toz to co łapieł garnek, to go nie pukał, AC zwoni*, ino hycieł za kraje i ciągnie, co mu jaze >AC na wierk wylazły. Ale on ino tak na de-spet prosem pięknie ik miłości bo garnka ozerwać nie kciał,
haj.
Jaze, co się nie robi, przyleciała baba. U niej rozum krótki, toz to widzi hłopa, jako ozciągał garnek i prógował go, AC mocny. Toz to i ona kciała tez tak obierać, ale na ozajest ciągnena i oze-rwała dwa garnki. Hudobina była. Ni miała cym zapłacić garnków, bo dudków ni miała nijakik. Jaze zbójnik garncarza tak zagada:
Ona ni ma płacić, haj, bo garnek był słaby!
Ale się garncarz o to nie pyta, poleciał do urzędników. Ci przyśli i zabrali babie ostatnią spódnicę haj. Zbójnik, ze był winowaty, kupieł całe dwa garnki, zapłacił ik, jako się patrzy, i poseł haj. Baby mu się luto stało, przyleciał nazad i pyta garncarza, coby też tej kobyle, co jego była i garnki przywiezła, po-dzwolił na kwilkę jutro do niego przyńść. Pada mu tak:
Syn jej u mnie na zimowisku, setny ś niego zróbcok, a będzie się jutro żenił. Wesele mu sprawię, bo mi się udał i darzy mi się. Toz to kazał, cobyk jego matkę pytał haj. Ja jest pytać.
A garncarz mu tak pada:
Tyś, hłopie, straśnie głupi! Ja kobyle nie dam iść na żadne wesele, bo mi jej trza haj.
Zbójnik go zaś pyta, coby mu dał ś nią przegwarzyć dwa słowa. Ona nie zając, to nie ucieknie, ani nie sól, to mu jej nie zlize
haj! Garncarz przystał na to.
Gwarzy zbójnik kobyle do ucha dość sprawną kwilkę, a po-te podziękował barz pięknie garncarzowi.
Co ześ jej pedział, hę? Cóz ci ona pedziała?
Ej, mi pedziała, co miała, haj, ze jej nijakim świate nie dacie iść na wesele, bo ją straśnie męcycie. Ale kie nie, to nie, to ona i tak se poradzi: Tu odbędzie to wesele, haj.
372
I poseł, ka miał iść haj.
Za małą kwilkę kobyła zacyna fukać, kręcić ogonom a praskać zadke, a potem zacyna tańcyć po garnkak i fukać haj. Wytańcyła prosem pięknie cysto pięknie sićkie garnki haj.
Bo ono prosem pięknie ik miłości zbójnik był głobiś i kie ś nią gwarzył, toz to zapolieł próhno i włożył jej do uha. Toz to piekło ją straśnie, kręcieła głową i wytońcyła sićkie garnki do imentu haj.
Tak się prosem pięknie wasyk miłości zemście! zbójnik na garncarzu za biedną babę haj.
102. Jak się Walinty Symcok z byckiem ścigali
Mieli Walinty Symcok z hasy wsi bycka. Spore beło bycysko, rasowy, z Blichu go kiedyś dostali na jakomsiś tam nodgrodę. Kole takiego bycka to jest roboty, niech się nie zdaje. A i nie bardzo beśpiecnie, bo casym to może do koryta w stajni przycisnąć. Takimu zwierzokei to nie wiara. Mieli go Walinty pewno ze trzy lata, ale juz im się w kuńcu uprzykrzeło kole niego chodzić, pogodały sobie z kobietom, ze trza bycysko przedać. Korzyści tam z niego wielki ni ma, a roboty dużo. Akurat jarmak się sykował w Aowicu, bo to jakoś o świnty Jon beło, Walinty wzini bycka na postronek i na jarmak zaprowadzieli. Uwiązali go tam u płotka i cekajom, zawse chtoś przyńdzie, to kupi.
Ano, przychodzieły różne ludzie, oglądały, targowały, ale AC Walinty za drogo chcieli, AC może się ludzie i bojały nawet takiego wielkiego byka kupować, dosyć ze jarmak się skuńceł, a Walinty bycka nie przedali i tero, rod nierod, nazod trza bycka do chałupy prowadzić.
Ale tero znok byckei nie widzi się wcale iść. Z drugi strony płotka tako galanto jałówecka stojała, byk, ani godki, wcale odynść nie chce. Odsedł kawałek, staneł, łeb spuścieł, kulosamy grzebie, rycy i zawraco nazod. Walinty i za postronek ciągnom,
373
i z zadu, jak mogom, patykim po ogunie popędzajom, ale gdzie tam, godka o cym. Co kawałek uńdom, to byk staje i wraco. Na-reście jak staneł na rynku, tak ani rus. Tu juz sie zacyno cimnić, Walinty w zmortwiniu, jak tero do domu zańdom, nie wiedzom, co robić. A bela akurat niedaleko japtyka. Japtekorz wyjrzoł i powiado:
Co, ociec, tak się z tym byckim mordujecie? Nie chce wom iść?
Ano, rzecywiście, jucha uparł się i, psiemieso, ani rus. Jak jo tero [do] domu zańde, to nie wim.
Cekajcie no powiada japtekorz jo wom dom na niego lekarstwo.
Posedł do japteki, wiol we flaseckę terpetyny, pęzelek wzion, przyniósł Walintymu i powiado:
Mocie tu we flasecće lekarstwo, umocejcie tyn pęzelek i jaby mu kole oguna posmarujcie.
I będzie sed?
Będzie.
Widzom Walinty, ze insy rady ni ma. Pumoze, nie pumoze, a spróbować możno. A wiedzieli, ze japtekorz znający człowiek beł, bo różne ludzie z różnymy chorobamy do niego chodzieły i kozdymu doł lekarstwo jak się nolezy. Kiejś Walintego tyz tak brzuch boloł, tak ich ssało we środku, to jak pośli, jak im doł ma-cicnych kropli, to jakby rękom odjon. Totyz, myślom sobie, i tu-tej cheba pumoze. Wzini umocali pęzelek i byckei wyjuchtowali kole oguna. Byk postojoł jesce trochę, porę razy ugunym ruseł i wreście, jak nie ryknie, zadarł oguna do góry, jak nie skocy! Walinty lecom za nim, za postronek się trzymajom, ale gdzie tam, starsy cłowiek, ni mogom zdążyć. Wreście zawadzieli kulosi-skim o jakiś kamiń i leżom. A byk posedł.
Zanim się Walinty podnieśli, zanim się z piochu otrzepali, to za byckim ino troskę kurzu beło widać. Stanęli i patrzom. Skoda bycka, jaki beł, taki beł, a tero wiadomo, gdzie pódzie? A przecie go nie dogunię. Ale tak sobie myślom Walinty.
Ta jucha, taki letki po tym lekarstwie się zrobieł. A jakby tak sobie posmarować? To może bym go dogunieł?
I niewiele myślący wzini sobie posmarowali. Jak posmaro-
374
wali, jak ruseli za byckim! Tero pędzom oba do chałupy, ino się kurzy. Ale Walinty prędzy. W połowie drogi juz bycka minęli. I dawaj naprzód, a bycek tero za gospodarzym to juz rwie, jaz zimia dudni. Walinty wpodajom pierwsy do wsi i na swoje podwórze, akurat kobieta stojała kole stajni, to Walinty krzycom:
Matka, jak tu byk przyleci, to nagnej go do stajni i uwiąż, a jo jesce troskę polotom!
103. O głupim parobczaku
Miała matka głupiego syna. Gdy wyrósł na parobka, myśli ona sobie:
Co tu z nim robić? Trzeba by go ożenić. Będzie miał babę, co mu wsyćkim zarządzi, wygotuje, upierze, a i w polu też za niego się zakrząta, toć przecie i wyjdzie synalek kochany na cło-wieka".
Mając gospodarstwo, chałupę, kawałek gruntu, upatrzyła tedy dla synalka dziewkę posażną i do zalotów sama pierwsze rozpoczęła kroki. Rodzice dziewki, ułakomieni na dobrą rolę, nie byli przeciwni, więc od razu na to małżeństwo przystali, mówiąc:
Niechta was Jasiek przychodzi, choć głupi, dyć my na to nie krzywi.
Baba posłała zatem Jaśka do dziewki, żeby się bliżej z nią zapoznał. Dziewka niezbyt młoda, za Jaśka równie dobrze jak za snopek słomy wydać się rada, coby we wsi nie gadali, że się we wieńcu zestarzała, przyjęła go życzliwie, napoiła wódką, napasła plackiem. Na odchodnem darowała mu igłę, mówiąc:
Zanieś ją i wepnij do gałganków matusinych w skrzyni! Wraca Jasiek do chałupy, matka go się pyta:
Cóż ci dziewka dała?
Widzicie, dała mi igłę.
A gdzieżeś podział tę igłę, mój synacku? Jasiek na to:
375
Sedem kola brogu i w sianom wepchał!
A ty głupcze rzekła matka trzeba było wpiąć igiełkę w baranek u czapki.
Będę wiedział na drugi raz, jeno juz nie swarzcie, matusiu.
Idzie znowu Jasiek do dziewki, a ta dała mu pieska. Wziął go i zaraz włożył za baranek u czapki, że go zadusił. Matka burczy synka:
A ty głupcze, pieska bym wychowała, a tyś udusił. Trzeba go było uwiązać na sznurku i wołać: psi, psi, psi, byłby szedł za tobą.
Będę wiedział na drugi raz odpowiada chłop i idzie w parę dni do narzeczonej.
Dała mu kawałek sperki; tę tedy uwiązał na sznurku i wlekąc za sobą wołał na głos: psi, psi, psi!" Zleciały się psy z całej wsi i słoninę ze sznurka zjadły. Matka pyta się:
Cóżeś przyniósł od kochanki?
Gdy opowiedział swoją przygodę, ona na to:
O, głupcze, a kiejz ty będziesz mądry?
Może ta wtedy, matusiu, jak se podjem klusek!
Po wieczerzy naprawdę zmądrzał, gdy se zjadł za piecem i ziewał.
Tymczasem matka ułożyła wszystko a zrobiwszy zrękowiny poszła z narzeczonymi do księdza dać na zapowiedzi. Trzeba było sprzedać jałówkę, by trochę zyskać pieniędzy na wyprawienie wesela. Kazała tedy matka iść Jaśkowi z jałówką na targ do miasta, ucząc go, żeby nikomu takiemu nie sprzedawał, co będzie dużo gadał. Poszedł więc z jałówką na targ do miasta. Targujących było wielu, lecz że każdy targujący miał właśnie tę wadę, że dużo gadał, przeto Jasiek, pamiętny przestrogi matki, nie sprzedał swej jałówki. Wracając jednak do wsi przystanął z nią Jasiek pod figurą, która na rozstajnej drodze stała za wsią w granicach, i widząc na niej kogutka chwierutającego się niekiedy z wiatrem, myśli sobie:
Ej, ten mało gada!"
I pyta się figury:
Kupisz jałówkę?
376
Figura milczy, lecz kogutek odpowiada: chwierut!", co znaczyło w głowie Jaśka kupię!"
Zapłacisz?
Kogutek: chwierut" zapłacę!
Kiedy dasz pieniądze? Kogutek na to: chwierut!"
Aha pomyślał chłopak to już wiem, jutro zapłaci".
Uwiązał u figury jałówkę i powrócił do domu. Matka widząc, że nie prowadzi jałówki, dopytuje się o pieniądze. On jej zdaje relacyję ze zrobionego interesu, mówiąc:
Matusiu, mało gadał, jutro zapłaci.
Na drugi dzień, niespokojna, wyprawia ona Jaśka po pieniądze. Ten biegnie spiesznie pod figurę. Tymczasem wilcy zjedli jałówkę w nocy, tak że tylko kopyta i nogi z niej zostały.
Zapłacisz? woła on, lecz odpowiedzi nie odbiera, bo wiatr ustał i kogutek nie chwierucze. Zgniewany, potłukł figurę wyrwanym obok drzewa pniaczkiem. Wtem z próchna figury wysypały się talary i dukaty. Trzeba ich zbierać, ale kupa straszna i w kieszeń się nie mieszczą. Idzie do matki, wołając na całe gardło:
Matusiu, zapłacił, zapłacił, tylko trza cosik wziąć po nie, bo nie utrzymam za pazuchą!
To idz mówi matka do stryka na koniec wsi i proś, żeby ci pożyczył miecha.
Matusiu odpowiada kiej ja se zabaczę!
To widzisz, synalku, powtarzaj sobie przez drogę: miech, miech, miech.
Dobrze, matusiu, miech, będę już baczył. Wyleciał więc głupiec, gadając na głos:
Dobrze, miech, dobrze, miech.
Spotykają go chłopi jadący z ciałem umarłego na cmentarz, a myśląc, że woła on: Dobrze, że zdechł, dobrze, że zdechł", wybili go mówiąc:
A ty ośle, waryjacie, nie pleć tego, tylko gadaj: szkoda go, bodajby żył jeszcze na chwałę boską!"
Ano, to będę baczył na drugi raz odpowie Jasiek i poszedł dalej.
377
Patrzy, a tu przed chałupą chłop sprawia zabitego wieprza na korycie. Cóż miał głupiec lepszego do roboty, jak powiedzieć zaraz:
Szkoda go, bodajby żył na chwałę boską!
A czyś ty oszalał, gałganie! krzyknął chłop, grożąc mu trzonkiem noża.
Bo widzicie, wszyćkom se zabaczył, co by pedzieć trza było rzekł Jasiek stchórzony.
To gadaj: niech wam się smacznie spożywa ten kawałek mięsa, abyście go zjedli z chwałą boską i w szczęściu" powie rzeznik.
No, no, będę już baczył, bądzcie zdrowi!
Bądz zdrów, głupi dodał chłop i rozeszli się. Idzie on przez wieś dalej. Za stodołą widzi znów chłopa,
schylonego za swoją potrzebą. Głupiec odzywa się:
Bodaj wam się smacznie spożywało, na chwałę boską!
Co ty pleciesz, ośle mówi chłop nie możesz to rzec: bodajby to świnie zjadły".
No, no, bądzcie zdrowi odpowie głupiec, lecąc ścieżką ku chałupie stryka i powtarzając ciągle:
Miech, miech, miech.
Po drodze zaszedł jednak do innej chałupy, gdzie baba robiła chleb w dzieżce. Chcąc ją pięknie pozdrowić, powiada:
Bodajby wam to świnie zjadły! Baba jak krzyknie:
A ty trutniu, co ty pleciesz, toć gadaj: niech wam rośnie i sporzy chleba, żebyście mi z niego choć placuszek podarowali!"
Dobrze, dobrze, gospodyni, już se będę baczył!
I wyniósł się co prędzej, lecz zamiast do stryka, zajrzał do karczmy, gdzie się biło dwóch pijanych chłopów.
Niech wam rośnie pięknie i sporzy, żebyście mi placuszek podarowali powiada głupi do pijaków.
Otóż ci damy placuszek i hop go w pysk, uderzyli. Chłopak się rozpłakał, karczmarz przytomny jego przygodzie mówi mu:
Trzeba było gadać: nie bijcie się, ludzie", lub też: pogódzcie się, bracia!"
Ano, będę wiedział rzekł chłopiec i wyszedł.
Idąc dalej drogą ujrzał, jak psy się żarły na wsi, i zaraz mówi do nich:
Pogódzcie się, bracia!
Psy jak na niego ruszą, rozszarpały mu sukmańsko, pokąsały nogi i byłyby go ze wszystkim zjadły, gdyby nie stryk, który na krzyk chłopca wybiegł z chałupy i litując się nad jego niedolą dał mu żądanego miecha i odesłał do matki.
Na drugi dzień poszedł Jasiek z miechem po pieniądze za jałówkę do figury, a że głupiemu szczęści Pan Jezus, dopuszczając, by bogactwo samo do rąk jego wchodziło, choć go użyć nie umie, więc tą rażą przyniósł on matce rzeczywiście dużo talarków. Nie swarzyła już na synalka, tylko z kilkunastu talarami pojechała do miasta i kupiwszy na wesele mąki, kaszy, sadła, piwa i wódki wróciła do domu i zamknęła te wiktuały w komorze, a sama poszła lepić izbę.
Synalek tymczasem wlazł do komory, wyjął czopy z beczek, kaszę i mąkę wysuł na ziemię i, siadłszy na niecki jak na konia, jezdził po wszystkim. Matka woła:
Synku, cóż ty robisz w komorze?
Zaraz, matusiu, zaraz zobaczycie! Zniecierpliwiona, otwiera wreszcie do komory i widzi, jak
Jasiek jezdzi na nieckach.
A ty głupcze! zawołała.
Zaraz, matusiu, tylko dojadę!
Trzepła go kijanką w kark i by poniesione wynagrodzić straty, nowe porobiła zapasy, które już lepiej przed nim zamykała.
Poszedł wprawdzie Jasiek wkrótce z narzeczoną przed ołtarz, ale jak był niemądrym synaczkiem, tak też i głupszym jeszcze został mężem (...).
379
104. O krawcu
"
Jeden krawiec siedział nad robotą kawał we wiecór, śpik go ogarnął i usnął tak z igłą w ręku, a świca się paliła, paliła, jaz się i wypaliła, i zgasła, a on śpi. Ale przysedł gospodarz tego mięskania, budzi go i pyta się:
Syjes, syjasku?
Syję, dobrodziejasku!
A świcka ci zgasła!
A, dalibóg, nie widziałem.
I przez to tera na krawców wołają: syjaski!"
105. Zbójnickie kazanie
Sedł raz kloryk bez luptowską granicę i przyseł ku wiel-giej wancie. Patrzy, a tu siła hłopa pod skałą leży haj. Jedni grzebli cosi kajsi w ziemi i zagrzebali pote, a drudzy się ino przypatrzowali i wyrządzali jeden drugiemu. Kie kloryka uzreli, toz to hip do niego i zacyni go zagadować, coby nie patrzał, ka piniądze kładą, coby nie zabrał, bali się haj. Ciężko to, nie lekko uzbijali w Luptowie i na Węgrak, toz to bali się haj. Jaze jeden tak pada:
Wieś co, księzycku, powiedz nam końcem kazanie. My juz dawno go nie słyseli, toz to nam powiedz, ale takie, coby nam się widziało haj.
Tak go wej kciał zabawić, coby na dudki nie patrzał.
Kloryk się przeżegnał i paciorek zmówił, coby go nie zabili. Pomodlił się końdek. Pote wyseł na turniom i tak kazanie pada:
Wase, zbójnicy, życie to kolwicek takie, jako Paniezu-sowe haj. Ino są jest różnice. O jest! Paniezus tak jako i wy włóczył się po świecie, ino ze on pięcioma rybeckami to sićkik nakormił, a wy to byście i sto krów zjedli, i jesce by wam mało było. Piniądze w Luptowie i na Węgrak, i na całym świecie byś-
380
AVT zabrali, i jesce by wam mało było haj. Paniezusa hycili i was tez hyca i będą bukowcami opalonymi bicowali, a pote może i powiesą.
Jaz zbójnicy krzycą:
Nie damy się! Zrućmy go z turnie!
Ale dali pokój, bo piniądze nie były jesce pohowane.
Bóg ze wie, co będzie. Mozę i tak zle nie pada kloryk. Paniezus wstąpił do piekła, a wy ta tez tam patrzycie. !C wam się widzi to kazanie, AC nie?
Jaze zbójnicy padają:
Gadajcie dalej, widzi się, widzi!
A obzierali się, AC piniądze pohowane haj.
Przyleciał harnaś, zgarnon kloryka ze skały, prasnon mu garzść talarków, co się z kotlika zwysyły. Toz to dał mu te dukaty, a kloryk łap! i uciuk haj. Jesce im przed odchodnem pedział:
Paniezus wstąpił do nieba, ale wy ta juz nie wstąpicie!
106. Kapucyn z capią brodą
Był raz odpust. Jakiś ksiądz, pewnie kapucyn, bo z brodą, miał kazanie. A nie barz pięknie kazania gadał. Na tym odpuście patrzy, jaż tu jakaś baba, co popatrzy na niego, to w płacz. Okropnie tyż płacze. Ksiądz z brodą myślił, że to on coś tak powiedział, że baba aż zmiękła. Po kazaniu kazał kościelnemu powiedzieć ty babie, aby przyszła już po wszystkim na plebaniją, żeby się ji spytał, które to słowo ją tak obrazieło, że jaż płakała. Baba przyszła, a ksiądz ten pyta się ji:
Moja kobieto, czemuście tak płakali, jak ja miał kazanie?
A baba zaś w płacz. Wszyscy księża pytają się ji, co to takiego. Jaż ona potym powiada:
Oj, jegomościeńku! Jak popatrzę na was, to mi się i teraz na płacz zbiera. Miałam ja capa i wilcy mi go zjedli. Taku-sieńką brodę miał, jak wej jegomość! Jak pojzrę na jegomości, to mi zaraz mój cap staje w oczach!
381
107. Pies pogrzebany na cmentarzu
Chował gospodorz psa. W jedną niedzielę posedł na ranną msą, jego zona posła z dziećmi na sumę. On przisedł, ten gospodorz, z ranomse: pies pod gruską siedzi, wygrzybł kocioł pi-niędzy. On posedł, piniądze zachował, psa zwołoł i doł mu jeść, mlyka słodkiego. Dopiroz psa ukochoł. Gospodyni ze sumy przi-sła, dopiroz się jej pytoł:
Coś ta słysała?
Nic-em nie słysała, a tyś co prędzy usłysoł?
A wis, zono, co jo ci powiem? Od dziś dnia żebyś psu dawała mlyko słodkie pić i mięsa na obiod półtora funta.
A ty dołbyś mu mięsa, mlyka, skoro pomyj nie kces mu dać?
Kiek mu nie kcioł, tok mu nie kcioł, ale od dziś dnia tak mu momy dawać!
Tak un mięso kupowoł, i una jak krowy podoiła, zaroz to mlyko broł i psu dawoł, a ony to bardzo cudno było, co to chłop tego psa tak obserwuje. Tak się zabroł do łasa i pedzioł swoi zonie:
Wiedzże to o całym gospodarstwie, a nobardzi o psie. Una posła i kupiła trucizny i psa otruła. Un przyizdzo z łasa:
A gdzie mój pies?
Widzis, jakeś psa obserwowoł, skoda było nasego mlyka i mięsa, co un zjodł. I co ci z niego przisło?
Un się zafrasowoł, posedł do stolarza, kozoł zrobić trunnę, pikną, malowaną. Stolarz trunnę zrobiuł i un mu zapłacił drogo. Dopiroz prziniósł psa, wraziuł do te trunny i posedł na smę-torz, tam kaj ludzi chowają, wykopoł grób i psa zachowoł.
Teroz gruborz zachodzi, dopiro widzi na smętorzu, ze tu zburtane.
Jo w tym miejscu nie burtoł!
Odkrył, zazroł do te trunny a tu pies. Polecioł do księdza:
Mój jegomość, co jest haw zachowane, to jegomość by nigdy nie zgodł!
A co by to było takiego? Nie trzymoj mnie na rzecy, ino mi powidz, co jest!
382
Mój jegomość! Co jest? Jest pochowany pies!
A, wis, to nieprawdę godos, a skąd by to mógł być pies tam pochowany?
A, mój jegomość, jak nie wierzys, to podz zazryć! Ksiądz się zebrał i posedł z nim zazryć, i uwidzieli tego psa.
Mój gruborzu, kiebyś to wyśpiegowoł, którego to go-spodorza ten pies był!
Gruborz wyśpiegowoł, którego gospodorza ten pies, teraz on gruborz pedzioł:
Tego jest a tego tam ten pies.
Ksiądz posłoł po tego gospodorza dwok chłopów.
A ty durniu, na coś ty psa przyniósł na smętorz? Ty pódzies na kryminoł a dostanies śmierć za to!
Mój jegomość, niek mi tyz daruje, jacy się tyz do swojego domu powrócę.
Un zasedł, nabroł piniędzy do copki, jegomościu zaniósł.
Na co mi ty to niesies?
Mój jegomość kochany, abyk tyz na kryminoł nie sedł abo na śmierć nie sedł.
Is, ty durniu, jo by cię na kryminoł dawoł za to? A cegoś ty nie przisedł, jakeś go na smętorz niósł? Cegoś do mnie nie przisedł, a jo by mu sam zwonił! Is, ty głupi! Jo by cię za to na kryminoł dawoł? Is, ty gruborzu! Proś Pana Boga, ażeby na drugą noc drugiego psa Pan Bóg nagodził!
108. O mandatereusach
Just dawno temu, kiej u nas sądziły różne sprawy manda-tereuse, mieliśwa w Nisku zdzircę wielgiego, co nie osądził sprawy psez dobry kolędy i kilka srybła, a kazał tyz bić psez litości, i to kijami na gółkę, a casem i jesce gorse męcarnie zadajał chudo-bnym ludziom, co jaz dziś tseba by się wstydać to szyćko opowiadać.
W Psędzelu, wsi niedaleko Niska, poswazyły się dwie kumy, Jewka i Małgozatka. Jewka, kiej się dobze wywadziła, pedziała:
383
Pocałuj psa w d...! A Małgozatka ji na to:
Tyś i psa nie warta w zadek pocałować!
A potem ze skargą na siebie do mandatereusa. Kuzda z nich miała psy sobie kolędę: Jewka koguta, a Małgozatka kurę ko-koskę. Baby tak się nagadały, ze psy kuńcu na dobre rozbecały się. Sędzia w kłopocie, pyta się:
Która z was ma świadka?
Ja koguta mam peda Jewka.
A ja kokoseckę gada Małgozatka.
Pokaz koguta! woła sędzia i pyta się koguta: Jak to było?
Jewka pocisła koguta, a on głośno:
Kut, kut, kut!
Cóz wy chceta, baby, kiej kogut świadcy po niemiecku ,,gut, gut, gut!" (to znacy po nasemu dobze"). A twoja kokoska co peda?
Małgozatka jak uscypnie kurę, ze zawzescała:
Ko, ko, ko!
Dyć i ta świadcy, ze nie było nic złego. I jedna, i druga kuma warta pocałować psa w d..., a świadki u mnie zostaną. Wy idzta do dom!
Zyd porwał zeznikowi na jarmarku dwie stówki i cwancy-gierów seść. Kiej psysło do sprawy, Zyd psyścigał kozę, a zeznik cielę. Wadzą się i wadzą, Zyd ze zeznikiem, a tedy raz becy koza be-e-e", a sędzia:
Widzis, zezniku, ze nie. A cielę: me-e-e".
Słysys, Żydzie, ze prawda nie-nie-nie twa!
Sędzia zabrał kozę i cielę, a Żyda i zeznika z nicym naścigał.
384
G
109. koziołku
%
Buł gospodarz, miał parobka, dwie dziewki i swoją jedną córkę. Kupiuł sobie koziołka i pognała go dziewka na trawę pir-wsy raz, a on, co sam tylko chciał, to jadł po wsystkich zbożach i po łąkach, a jak go przygnała do domu, nalała mu dziesięć krypów wody i on to wsystko wypiuł. Wysedł.tyn gospodarz i pyta się go:
Najadeś się, koziołku?
Nie, tylko skopecek wody wypiułem i listecek kapusty zjadem, to moje całe jedzenie*
Gospodarz wzion tę dziewkę wybiuł i wygnał.
Na drugi dzień pognała tego koziołka druga dziewka i on, gdzie tylko sam chciał, chodziuł, po wsystkich zbożach, po wsystkich łąkach, az się układł, tyla się najadł. Przygnała go do domu, tak samo nalała mu dziesięć krypów wody i on to wsystko wypiuł. Przychodzi gospodarz i pyta go się:
Najadeś się, koziołku? On mówi:
Nie, tylko skopecek wody wypiułem i listecek kapusty zjadem.
Tyn gospodarz tę dziewkę tak samo wybiuł i wygnał.
Na trzeci dzień pognała go sama córka, tego koziołka, a on, gdzie tylko sam chciał, chodziuł, co tylko sam chciał, jadł, po wsystkich łąkach, po wsystkich zbożach. Jak go przygnała do domu, nalała mu dziesięć krypów wody i on to wypiuł do imienia. Gospodarz się go pyta:
Najadeś się, koziołku? A on mówi:
Nie, tylko skopecek wody wypiułem i listecek kapusty zjadem.
Gospodarz i córkę wybiuł i wygnał.
Dopiroz na cwarty dzień pognał go parobek. Tyn koziołek, gdzie sam chciał, chodziuł, co sam chciał, jadł, po wsystkich łąkach, po wsystkich zbożach. Parobek przygnał go do domu, nalał mu dziesięć krypów wody i on to wsystko wypiuł. Gospodarz się go pyta:
25 Księga bajek, t. I
385
Najadeś się, koziołku? A on mówi:
Nie, tylko skopecek wody wypiułem, tylko listecek kapusty zjadem.
Gospodarz i parobka wybiuł, i wygnał.
Na piąty dzień pognała go sama gospodyni, pasła go po wsy-stkich skodach, przypędziła go do domu, tak samo dała mu dziesięć krypów wody i on to wsystko wypiuł. Gospodarz się go pyta:
Najadeś się dziś, koziołku? On mówi:
Nie, tylko skopecek wody wypiułem, tylko listecek kapusty zjadem, to całe moje jedzenie.
Gospodarz tak samo gospodynię wybiuł i wygnał.
Na sósty dzień pognał go sam, pasł go tylko na samej łące i przygnał go do domu, napojuł go, dziesięć kryp wody mu nalał i nagnał go do obory. Przysedł do chałupy, przebrał się za chłopa i posedł do tego koziołka, pyta go się:
Najadeś się, koziołku? On mówi:
Nie, tylko skopecek wody wypiułem, tylko listecek kapusty zjadem, to całe moje jedzenie.
Dopiro gospodarz wzion go uwiązał na łańcuchu, zacon go bić, co mu oba boki poobijał. Jak się ten koziołek urwał, tak leciał, leciał, wpadł w lisią jamę, a tego lisa nie buło. Dopiro potem przysedł, zdziwiuł się bardzo i pyta się:
Kto tu siedzi w tyj mojij izbecce? A tamten powieda:
A ja, kozioł rogaty, do wpół boków obdarty, tupu-tupu nogami, zabiję cię rogami!
Ten lis się boi wlizć, idzie i płace. Napotkał wilka. Ten wilk powieda:
Cego ty tak, bracie, płaces? On powieda:
Wlazł mi kozioł do izbecki, nie mogę go wygnać. Wilk powieda:
Chodz, bracie, to wa go wypędziwa.
386
Przysły i pytają się:
Kto tu siedzi w tyj izbecce lisowyj ? Tamtyn powieda:
A ja, kozioł rogaty, do pół boków obdarty, tupu-tupu nogami, zabiję cię rogami.
Bojały się wlizć, tak ten lis idzie znowu i płace, napotkał jeża. Ten jez się go pyta:
Cego ty, bracie, płaces? On powieda:
Wlazł mi kozioł do izbecki, nie mogę go wygnać.
Jez powieda:
Chodz, to wa go wypędziwa. Lis powieda:
O, mój bracie, nie taki tu jesce buł, ni mógł go wygnać, to i ty go nie wygonis.
Ale ten jez mówi:
Chodz!
Przysły, ten jez się pyta:
Kto tu siedzi w tyj izbecce? Kozioł powieda:
A ja, kozioł rogaty, do pół boków obdarty, tupu-tupu nogami, zabiję cię rogami.
A ten jez powieda:
A ja jestem jez, ukolę cię tez!
Poleciał pod te oblizione boki, zacon go kłuć, kłuć i ten chlastnął z pieca, i uciuk z tyj izbecki. Potym lis tam siedział, z tym jeżem oba.
110. O jednym młynarcyku
Jeden młynarcyk ucuł się młynarstwa, ale ni mógł się go naucyć, bo był bardzo głupi. Tak się puściuł w świat na wędrówkę i dość na tym, że chodziuł dwa mniesiące i ni mógł sobie nalizć takigo mniejsca, coby mu było dobrze. Ale idzie do zgody do jednygo młynarza i ten młynarz mówi:
387
Zgódz się do mnie, to będzies u mnie pasał świnie. I mówi ten chłopak:
Dobrze, mój panie.
Zgodziuł się do unygo młynarza i pasał świnie. Ale ten chłopak umniał takie stuki, jakby chto zacarował: jak komu co zadał, to nicht ni mógł ty go odcynić, az ten młynarcyk odcyniuł nazad. I ten młynarz nie chciał jemu dawać wiela jeść, i un uwzion się za to na tygo młynarza.
Tak raz stała się temu młynarzoju skoda: wiater popsuł młynarzoju wietrak, a najgorzy wał u wietraka. Un młynarz pojechał do boru, kupiuł kloc na wał. Jak przywiózł, zaprosiuł swoich sąsiadów, zęby mu pomogli obrobić ten wał. Jak zaceni obrabiać, un chłopak wyguniał świnie. Dali uni kiepkować z ni-go. Pejdają:
Panie młynarzu! Chocie no pomóc num robić tygo wała! I śnieli się z nigo. Ale un tyło zęby ścion i nic nie mówiuł
do nich na takie ugryzanie, tyło w swoi myśli dumał, i wydumał jem śtukę. I mówi sobie:
Zacekajta, tyło ja przygnum świnie, to ja wum zadum śtukę, to wy mnie nazwieta mądrym!
Tak jak przygnał świnie i uni znów się z nigo śnieją, un mówi:
Panowie, AC wy wicie, co wy robicie? Wy majstry dobre, a robita wał za krótki!
Dali uni mnirzać wał za krótki!
A to dopiro pejdają pirwój buł wał prawie, a tera je za krótki!
A to ten chłopak tak im zrobiuł i młynarz musiał jechać po drugi wał. Jak pojechał un młynarz, un zagrzał wody i woła młynarki:
Niech powieda pani weznie jeden sagan, a ja drugi, to skropiem gorącą wodą ten wał, to my go naciągniem.
Wzieni tę wodę, skropili un wał i ciągną go, ciągną, prec ciągną. Ale przyizdza młynarz z łasa z drugim wałem, a ten młynarcyk mówi:
Panie młynarzu, ten wał to tera prawie, bom go naciągnął!
388
Młynarz do wała mnirzać, a wał prawie. Podziękował pięknie za to temu młynarcykoju i naucuł go młynarstwa.
I takim sposobem un głupi młynarcyk został młynarzem.
111. Czary młynarskie
Jak się do Parlina idzie, na liwa strona buł stary młynarz. On mluł, ale mało, bo wody nie było. Przyszło roz dwóch chłopów, zakradli się do niego i wzieni mu z młyna mąki i kaszy. A on poznał, ale szukać nie dał, eno zapaluł na stole dwa świeczki i czytał. W tej książce musiało być co niedobrego, bo te ludzie zachorowali i schli. On myślał, że oni go przyńdą przeproszą, ale oni nie przyszli go przeprosić. I rozgniewał się, i wiancy razy to robiuł, zapaluł świeczki i czytał tak długo, aż ludzie się zmarnowali.
Buł roz młynarz, tak jak tu nasz, ale buł czarownik. Przyszedł jedan czeladnik i prosił o jałmużna. Nie wiem, czy tam dostał, czy nie. Jużci nie musioł dostać nic. Wzion się, poszedł swoją drogą i idzie na wędrówkę ten czeladnik. A w okamgnieniu wylecioł kamnień młyński z ganka od mielenia, wlecioł we woda i latał, i latał a mluł. A ten czeladnik to buł czarownik, a stary młynarz obaczuł, co się dzieje. Nakazał chłopcu, żeby brzozowych rózgów se nacieni. Stary młynarz buł też czarownikiem i wiedział, że trzeba bić rózgami. Miał czółna i sztyrech chłopów usiadło na te czółna i pojechali do tego kamnienia na ten staw, i jak wziani tych rózgów, to tak zaczani bić ten kamnień, a tak bili, co eno siły mnieli, a kamnień durch latał dokoła. A to tak, jakby oni bili tego czeladnika, że aż rózgi potłukli. Aż tu na jedan roz leci ten czeladnik zmęczony, bo go zbili tak, boć to kamnień nie bolało, eno czeladnika. Leci do stawu i prosi tych chłopów, żeby przestali, bo to go tak strasznie boli, że on już ten kamnień im wsadzi nazod, że bandzie już chodzić, jak chodziuł.
I przestali bić, i czeladnik wprowadziuł kamnień na to mniej-sce, skąd wyleciał.
389
112. Kwiat paproci
Szedł sobie chłopisko, gospodarz, w wiliję świętego Jana przez las, aż tu od razu widzi, jak pod jednym dębem bardzo się coś iskrzy, niby kupeczka gwiazd. Poszedł tam i znalazł czyściutkie a nowe dukaty. Ale mu się aż trochę straszno zrobiło. Obejrzy się znowu, a tu całuski świat pod nim jak szkło i gdzie spojrzy, to wszędy widzi już to srebro, już to złoto, to w kociołkach, to w skrzynkach, to w garnkach, a choć w niektórych pieniądze były przysypane popiołem, to ten popiół kurzył się tylko jak dym, a na dnie błyszczało złoto jak ogień.
Otóż tedy gdy gospodarz patrzy a patrzy na to wszystko bogactwo, tak ono się ściąga w jedno miejsce i tak bliziutko od niego, że już tylko ręką dostać. Wtem nagle ktoś go trącił z tyłu. A on się obejrzał i zobaczył księdza, niby bernardyna, ale stojącego boso na lewą nogę. Ksiądz zaraz do niego rzecze:
No, wiesz co? Sprzedaj mi twój but jeden, ten z lewej nogi (a uważajcie, że nie pochwalił Pana Jezusa!). Ano mówi dalej tak nieszczęście mi się wydarzyło, bo spałem tam w stodole w jednej wsi, a tu w nocy burza się zrobiła i zaczęło łyskać, i grzmoty biły, aż nareszcie piorun trząsł w tę stodołę. A choć ludzie przybiegli, to już nikt nie ratował, tylko każdy mówił, że kara boża. Ja zaś tom się prędko zerwał i w strachu tylko jeden but złapać zdążyłem, bo już nie miałem czasu nawet myślić o drugim, jeno Panu Bogu dziękowałem, że mnie wybawił od niespodziewanej śmierci.
Jużci pomyślał gospodarz to, co sam Pan Jezus zapali, tego nie wolno ratować. To prawda i łaska boża widać obroniła dobrodzieja od śmierci. Ja tu stąd niedaleko mam do domu, to zdrów zajdę tam i bez jednego buta".
A ksiądz znowu do niego, jak gdyby mu bardzo pilno było:
Ja ci dobrze za to zapłacę, mój gospodarzu, bo to widzisz, nie naucznym chodzić po nocy w lesie boso i noga mnie już boli.
I siadł ci on chłopisko, a ksiądz sam nuż mu but ściągać, gdy przedtem już rzucił mu był jakiś tam pieniądz. Aż tu w chwili, kiedy mu but ściągnął, chłop usłyszał koguta piejącego na pół-
390
noc. Wtedy ksiądz ino się roześmiał strasznie i rzucił mu but w oczy, a świst i huk przerazliwy zrobił się po całym lesie, aż się dęby wyważały, a wszystkie bogactwa, jakżeby je ziemią przysypał, znikły od razu.
Otóż to chłopu temu wleciał za cholewę buta kwiat paproci, a taki kwiat złe zawsze zabiera do piekła. Ale że ów człowiek nie umyślnie, ale przypadkiem go pozyskał, zatem czart nie miał do niego mocy i tylko prześpiegiem od niego kwiat odebrał. A gdy gospodarz przyszedł do domu i obejrzał pieniądz, co go dostał od księdza, to spostrzegł, że mu się on przemienił w końskie łajno.
113. Przygoda z czarami i masłem
Oskarżono przed księdzem, co był niedaleko, że jest czarownica, co zielem ściąga nabiał do siebie. Ksiądz ją zawołał i długo z babą gadał w taki sposób, że go ze strachu słów tajemniczych nauczyła i ziela sawiny mu dała.
Poszedł ten dobrodziej do drugiej wsi spacerem, ale sobie z babinej nauki żartował. W to miejsce, gdzie szedł, było państwo, i pani, sama wielka gospodyni, kazała w tej chwili właśnie w ogromnych maślnicach robić masło, jak zawsze rabiała na sprzedaż. Nie wiedząc o tym, że dobrodziej do niej idzie w odwiedziny, siedziała sobie i dziewek doglądając robiła zwykłą robotę. Tymczasem ksiądz szedł do tych państwa przez mokre, sapiste łąki. Było na wiosnę, wody zeszły i tylko miejscami bagno, trzęsawisko, stało, świecąc się do słońca. Ksiądz miał laskę, idąc pomiędzy trzęsawką próbował laską, gdzie mu stąpić wypadnie, aby w błoto nie wlecieć.
Gdy tak laskę wkładał, widać żartem, wspomniał o babskim gadaniu i myśli sobie tak:
Kiedy czarownice masło robią z błota i ja będę".
Miał też właśnie parę listków sawiny w kieszonce, więc zaczął odmawiać odwrotny pacierz z taką formułą, jak go baba
391
uczyła, i śmieje się z tego. Raz, drugi chcąc wyciągnąć laskę z błota już nie może, bo całe bagno mu się rusza, więc trzepie ksiądz i trzepie, aż tu błoto bieleje, pieni się. Akurat prześlicznego masła narobił na trzęsawisku.
To pokuszenie złego ducha! zawołał ksiądz, sawinę wyrzucił z kieszeni, odstąpiwszy własnej laski uciekł co prędzej.
Przychodzi do tych państwa, których chciał odwiedzić, a tu hałas, tartas ogromny, pani zła, dziewki bije, co masło robiły. Śmietana im z maślnic wyleciała, po trochu maślanki zostało i ani trochy masła nie ma w żadnej maślnicy, wszystko się naraz zepsuło.
Ksiądz przyszedłszy wysłuchał tej skargi, ale nie mówiąc nic, że sam złego sprawcą, powiada:
Idzcie na trzęsawiska pod łąką, a zobaczycie, co się stało. Pani posłała dziewki i więcej jak cebrzyk nazbierały prześlicznego masła, co się bieliło na trzęsawisku.
114. O czarownicy
Jedna pani, dziedziczka, miała gospodynią do bydła i do wszystkiego na folwarku. Ta gospodyni, o czym nikt nie wiedział, była czarownicą, więc w każdy nowy czwartek o północy pocierała ręce pod pazuchą maścią z ziela sawiny, wsiadała na ożóg i jakby na koniu wyjeżdżała na Aysą Górę do czarta na hulanki, po czym na drugi dzień wracała jak gdyby nigdy nic, robiła swoją robotę pilnie doglądając bydła. Pani była z tej baby bardzo kontenta, gdyż mleko się darzyło i cieląt dużo przychowa-ła.
Pomiędzy czeladzią dworską, nad którą miała dozór gospodyni, był jeden parobek trochę śmielszy do niej, że ją mógł wypatrzyć, co ona robiła. Dziwno mu było, gdzie to ona się po-dziewa i skąd powraca. Przyszedł tedy do niej, jak przychodził zawsze, bo jużci wiedzieli o sobie, i udał, że śpi. Ona tymczasem pewną będąc, że on śpi, a to był właśnie nowy czwartek, zapukała trzy razy do pieca mówiąc swój pacierz. Wysunęło się pu-
392
dełko z maścią, posmarowała sobie ręce i ramiona i porwawszy ożóg frunęła oknem. Północek był wtedy. Parobek dobrze wiedział, co się stało, więc tak samo mówiąc, jak ona mówiła, trzy razy zapukał w piec. Wyszło pudełko, posmarował podobnież maścią ręce, złapał stępora od stępów i wio za nią oknem.
Przyjechał na Aysą Górę, a tam była straszna zabawa, wszystkie czarownice tańcowały z diabłami, a to się niby wydawało, jakby jakie najpiękniejsze i postrojone osoby, panowie i panie. Wszystko było na stołach zastawione od srebra i od złota, pełno jedzenia i picia. Diabli go raczyli, czarownice z nim hulały, on jadł, co się zmieściło. Dopieroż na końcu już mieli odjeżdżać z gospodynią i konie ich stały za żłobem, jadły. Wszedł czort, najstarszy diabeł, każdemu z gości podawał po czerwonej czapeczce, mówiąc, aby nikt jej z głowy nie zdejmował. Jak tylko włożyli goście owe czerwone czapki, tak każdy z nich, niewidzialny dla świata, w mgnieniu oka był już na swoim miejscu, z koni zaś zrobiły się na powrót ożogi, pociaski i stępory. Parobek z gospodynią dobrze do domu zajechali i na drugi dzień swoje czynności jak zawsze wypełniali. Parobek jednak nie mógł sekretu zachować i chwalił się przed drugimi równymi sobie z tego, gdzie był, co widział i słyszał, ale najwięcej rozpowiadał o jedzeniu i piciu. Inni parobcy śmiali się z niego, nie wierzyli temu.
W następny nowy czwartek znowu wyjechali oboje, on z gospodynią, na zabawę diabelską i znowu hulali. Parobek myśli
sobie:
,,Po cóz ja tu będę? Nie dosyć jeść i pić, trzeba co ukraść".
Więc naładował kieszenie złotymi szklankami, srebrnymi łyżkami, bo brał nie żartem, co się dało. Gdy wrócili, idzie parobek nazajutrz do drugich służących, jeszcze się bardziej niż wprzódy rozgaduje, wychwala jedzenie i picie i na dowód chce pokazać pokradzione rzeczy. Wyciąga z kieszeni, a tu zamiast srebra i złota są kopyta, racice, rogi bydlęce. Cisnął to z gniewem i kiedy się jego towarzysze dusili od śmiechu, to mu womity straszne targały wnętrzności, a wszystko, co z jedzenia oddawał z gardła, trąciło uryną i łajnami, aż okropnie było patrzeć.
Leci on do gospodyni, przeklinają, a ona go hopła w pysk i powiada :
393
- Cegoś plótł, ośle! My nie co innego jemy, nie co innego pijemy, tylko wsyćko to samo!
On na babę, baba na niego, dosyć, że się do tyla z sobą poswarzyli, posprzeczali, że ów parobek musiał pójść do księdza i babę oskarżył. Baba zmiarkowawszy rzecz całą leci także do księdza i niby uniewinniając swe postępki żąda spowiedzi. On ją słucha i dowiaduje się o wszystkim.
Ksiądz na probostwie był jeszcze młody, ciekawy świato-wości, więc powiada babie:
Dej mnie tej maści, niech ja z tobą pojadę.
Dobrze rzekła baba kiedy tak, niechże się jegomość przyryktuje, a zajadą konie z powozem, to jegomość wsiądzie.
Baba dała księdzu maści i w nowy czwartek o północy zajechały konie z powozem pod plebaniję. Ksiądz pojechał, baba za nim na ożogu, jednak prosiłą^księdza bardzo, ażeby czapki czerwonej, którą dostanie, nie zdejmował wcale z głowy, gdy wracać będzie. Księdzu temu bardzo się nadały wspomnione hulanki i nie raz też, ale kilkanaście razy tymże samym sposobem wędrował na Aysą Górę, skąd właśnie powracał szczęśliwie, w drodze nie zdejmując czapki.
Jednego razu, gdy z owej diabelskiej wracał uczty, chęć go wzięła obejrzeć bliżej czapeczkę, którą miał na głowie, więc ją zdjął i oglądać począł. Wtem wyleciał nagle z powozu i zaraz też naguteńki, jak go Bóg stworzył, znalazł się we Francyi, gdzie pieprz, wino rośnie, leżący u jednego kupca w piwnicy pomiędzy beczkami. Wstyd go było strasznie, bo ludzie chodzili po piwnicy, więc siedział cicho za beczką. Gdy wyszli, z wielkiego głodu jadł, co napadł, migdały, rodzynki, figi i co tylko było, gładziutko to wszystko popijając przecież winem, bo je miał. Na szczęście w parę dni potem weszło do tej piwnicy kilku księży kupować u kupca wino.
Tak ci dopiero że to ksiądz do księdza większą ma śmiałość niż do kogo drugiego, i on też nieborak wylazł zza beczki wołając na kolegów:
Frater, ratuj i znowu frater, ratuj, ratujcie mnie! i zgadali się ze sobą.
Dowiedział się od nich, że więcej jak o trzysta mil jest od
394
swego probostwa, więc zaczął się turbować, ubolewać i lamęcił nad sobą. Ci księża dali mu sukni, jakich potrzebował, zaprowadzili do swego klasztoru, po czem dostawszy jeszcze od nich pieniędzy na drogę, pożegnali go i uspokojony wrócił do domu, przez trzy miesiące będąc w podróży.
Jak tylko ujrzał się w domu, aliści co duchu pyta się o tę babę. Kazał ją przyprowadzić do siebie, rozpalić wielki stos drzewa i czarownicę ową na tym drzewie położyć. Co położono babę na stosie, to ona zawołała głośno:
Rokito, ratuj! i diabeł ją z ognia wyrzucił.
Tak było do trzeciego razu, aż ci księdzu przyszło na myśl pokropić stos święconą wodą i krzyżem świętym przeżegnać. A wtedy już diablisko poradzić jej nie mogło i baba jak najrze-telniej się spaliła.
%
115. O zmorze
Chłop jeden mając się ożenić z dziewką, nie ożenił się z nią dla pewnych przeszkód, tylko pózniej z inną. Dziewka także poszła za mąż za innego i była kumoszką niegdy swemu kawalerowi. Otóż kumoszka ta, jak się pózniej pokazało, była zmorą i przychodząc w nocy do tego chłopa i jego żony raz z niego, drugi raz z niej krew ssała, tak że obydwoje małżonkowie sen mieli bardzo ciężki.
Doradzili im ludzie, aby złapali zmorę na pasek świętego Franciszka. Ponieważ zmora jak i wszelkie inne strachy jedną tylko dziurą wnijść do izby mogą i tą samą muszą wyjść koniecznie, którą weszły, więc chłop zmiarkował, którą to dziurą wiatr zaszumiał, gdy zmora wchodziła, a potem wychodziła od jego żony, i zaczaiwszy się, gdy weszła, złapał ją na pasek świętego Franciszka. Zmora schwytana przemieniała się w różne postaci, widząc wszakże, że mu nie ucieknie, zamieniła się po północku w kobyłę.
Chłop z paska świętego Franciszka zrobił uzdzienicę i na
395
tej kobyle przez siedem lat jezdził do lasu. Zmora zmuszona być kobyłą oczywiście w nocy już doń więcej nie przychodziła. Nareszcie zepsuła się z paska zrobiona uzdzienica. Chłop użył powrósła, lecz to nie skutkowało i kobyła z pola mu uciekła. Chłop niedługo potem poszedł w odwiedziny do owej kumoszki zmory, która podczas zmorowania tylko oddalała się z domu, lecz w innej porze żyła, jak każda baba, w swojej chałupie i gospodarowała jakby nigdy nic, ale ponieważ duch jej przemieszkiwać musiał w pewnych chwilach w kobyle przez całe siedem lat, więc pracą wycieńczona pokładała się i mocno była cierpiącą. Przez te siedem lat chłop swej kumoszki nie widział, gdyż w innej wsi mieszkała, dokąd on nie chodził, więc też nie mógł o jej słabości wiedzieć ani o niej słyszał.
Wszedłszy do izby zastał ją już prawie na śmiertelnej leżącą pościeli i mówi do niej z politowaniem:
Ach, moja kumoszko, a cóz wam się to takiego stało? Ona na to odpowiada:
Kumotrze, kumotrze, przez siedem lat coraz cięzsą niemocą jestem dręcona, teraz wam się przyznaję, ze przez was umieram, boście na mnie siedem lat jezdzili do lasu i mnie sterali.
Chłop aż się złapał za głowę, bo istotnie w niej poznał swoją zmorę-kobyłę. Baba w kilka chwil potem umarła.
116. Trzy córki zmory
Bo to tak było, gdy jeden zakonnik przyszedł do jednego gospodarza na nodzlig i spał w izdbie, gdzie spały jego trzy córki, kiedy on gospodarz spał z żoną w komorze. Wszystkie trzy były to zmory, a ten ojciec ich o tym nie wiedział.
Jak ta godzina przyszła jejich, co miały iść dusić, to one poszły, a ten zakonnik przecie słyszał, jak wyszły, a widział, że ciała ich na łóżku były, bo nie było bardzo ciemno. Jedna z nich dusiła wodę, druga dusiła cierznie, trzecia dusiła sosnę. Jak już ta godzina przyszła, że miały wrócić do domu, a był już prawie dzień,
396
więc poprzychodziły i tak sobie wyrzekały jedna do drugiej.
Jedna powiada:
O Jezu, jak ja się też pożgła! Ta druga:
O Jezu, jak ja się też zmoczyła! A ta trzecia:
O Jezu, jak ja sobie piersi popsuła!
Dopiero się układły. A matka wstaje i woła córki swoje do roboty. A ten zakonnik powiada:
Moja gosposiu, nie wołajcie ich jeszcze, bo one się dopiero pokładły.
A ta gospodyni:
Dlaczego? Co one robiły tak długo? A zakonnik:
Bo one są mory, wszystkie trzy, i dopiero przyszły
od swoi roboty.
Tak ten gospodarz powiada do córki:
Kiedy ty masz iść sosnę dusić do boru, to ja jutro po nią pojadę, po tę sosnę, i przywiozę ci ją na podwórek, to nie będziesz potrzebowała tak daleko chodzić.
A gdy ten gospodarz pojechał i tę sosnę ścion, i przywiózł ją do domu, tak córka umarła, ta, co tę sosnę dusiła. Tym dwiema ni mógł inacyj już poradzić.
117. [O latawcu]
Byli tu nie za ubodzy ludzie, takie plitkiery. Wyszedł roz chłop na wieś, ale pod chałupą siedzi kurczok, mokry, obszar-gany, taki niedara. Kurczok piszczoł i on wzion tego kurczoka, i przyniósł do izby. Tak mu się żol zrobieło, dał mu żreć i wsa-dziuł go pod kominek na noc. Przenocował tego kurczoka a na górze były kupki grochu, pszenicy, jańczmiania i żyta. To poprzy-nosiuł ten kurczok.
Chłop poszedł na drugi dziań na góra, patrzy: tu groch,
397
żyto, pszenica, jańczmiań dziwnie. Jednak żeś tego ni mniał!" Ale zlozł na dół i mówi do kobiety:
Matka, co się stało ty nocy?
Matka nic na to nie mówiła. Czekali jedna noc jeszcze, na drugi dziań rano poszedł znowu na góra: na tych kupach wiancy niż po korcu je. To były dwa noce, ale kurczoka zawdy nafu-trował. Ale czekał trzecia noc: to było po jakie osiam, dzie-siańć korcy na kożdy kupie. I powieda kobiecie, że to coś musi być osobliwego:
Ale to jednak nie idzie, musiam kurczoka wygnać abo co! Wzion się i poszedł do ksiandza na porada. No, powiedział
księdzu, że o złem nic nie wie, eno że buł za chałupą tak niezdarny kurczok, ,,i go wzionem". A ksiądz mu powieda:
Wez duża rózga mówi wytnij ze dwa, trzy rozy tego kurczoka i posadz, skąd go z tego miejsca żeś wzion, ale w to samo miejsce.
I chłop tak zrobiuł, ostawiuł kurczoka i poszedł precz, i kurczok znikł. Chłop poszedł na drugi dziań na góra, ho, wszystko zboże precz, ni ma ani ziarnka! Przyszedł i powieda kobiecie:
Matka, ni ma ani ziarnka. To złe było!
118. O kłobuku albo latańcu
Jak się dzieciak urodzi i bez chrztu zemrze, i zakopią go w domu pod dylami, to za jakiś czas wyjdzie, to woła chrztu. To te iste, co go zakopsią, powiedzą: Bądz moim latańcem", to un jest latańcem i chodzi kraść. A jak to dziecko wyjdzie i woła chrztu", a kto go ochrzci imieniem święty Jan czy święta Maria, to to dziecię idzie do nieba. A te iste, co to sobzie urządzili, to nie ziedzą o tym, że jest ochrzczony, i już się na latańca nie doczekają.
A ten lataniec siedzi w beczce w klonkrach, na górze przy kominie, i tam mu muszą jeść dawać. Jajka mu dają jeść, a jakby jnu nie dali tego jedzenia, toby się zemścił i by zapalił. A jak on
398
(/(((^(^(^((((^(((^^(((-
idzie i kto zidzi, i mu się przecizia, to go wszami obrzuci, i tych wszów już nie można wygubzić.
Kłobuk może różne rzeczy brać. Ale jak się krzyże zrobzi od spodu i z zierzchu, to un nie ma żadnego prawa wziąć. To un musi żyjącego człowieka poszukać, co mu ten krziż święty stynie.
Jenego razu w Węgoju dziewka doiła krowy, to do parobka jenego gospodarza przyszedł taki mały szurek. Chciał od niego, coby z sobą* poszedł. Un mu, ten chłopsiec, poziedał, że un potrzebuje masła. W jenym miejscu, w drugiej ziosce, jest dużo masła w beczce, ale na tym maśle jest krziż szwie ty i un nie może wziąć. Ten szurek wziął stodolne dzwierze i ten parobek wlozł na te dzwierze, i poszli. Jak przyszli na to mniejsce, ten parobek wziął nożem i z zierzchu z masła krziż stynął. I ten szurek mógł tego masła wziąć, siła chciał, i zanieść matce do domu. A parobka zaniósł, skąd go wziął. Dziewka, która zidziała, jak ten szurek parobka zabrał na stodolne dzwierze, poziedziała o tym gbu-roziu. Ten szurek to buł jego kłobuk, ale [gbur] nie chciał, coby ludzie o tym ziedzieli, co un go ma. I jak przyszli obaczyć, to dzwierze buły już na swoim mniejscu w stodole.
119. [O podrzutku]
W Steklinie miała jedna kobieta chłopca, może od trzech lat, który leżał cięgiem w kołysce i trzymał nogi na krzyż, a łeb miał taki duży jak bania. Ludzie jej powiedzieli, że to pewno krasnoludek, żeby przypilnowała, bo jak nikogo w domu nie ma, to krasnoludy wtedy gospodarują. Kobieta wyszła z izby i patrzy przez szparę, co się wewnątrz robi. Chłopak jej wstał, przyszedł do kojca, gdzie się gęsi niosły, wyjął jajko, przewraca je na wszystkie strony i okropnie się dziwi:
Już siedemdziesiąt siedem lat żyję, a jeszczem nie widział beczki bez obręczy!
Dopiero kobieta poznała, że to był krasnolud. Wybiła go dobrze rózgą i wyrzuciła na śmiecie. Za chwilę znalazła swego prawdziwego syna.
HO. Ut01
Dawni *<=> pełno *C*<3> na i rozma i ts^ych T~Ł -11 f^:<-~> <^o o h w i I Łi I ł_ > t_1 z: i i-r -ipotykali. % V -> :
nili, _ł> ZEAŚ 6-yfc!*. *^3.-@>-^1 i co t>>^*^ utofłlci tf ti i>TA=wi*_ a. jakby siię; ł=> niego schylili, t-t"łt>>' Pierwej tam pełno tego było. Tera. mniej
a młodsi się z tego śmieją i wierzyć nie chcą
;odek *<=> tym u * Aj>n
%_Ł s=_fcc ujrzeli J*zl<: li
vvody wciią-g fco ludzie mtJ-T-:^
Tóż to, co wom tera powiem, zdarzyło się tu niedaleko, mo-
cie wierzyć abo nie, co mie tam do tego. Chcecie słuchać, to
wom powiem.
ęszkol tu utopiec i posłoł łon dwie swoje córki na zabawa.
C mocniej przykozoł, coby punkt ło dwunastej były na-
me. Jedna z nich namówiła se kawalera i łon z nią nosi
120. Utopcowe cery
Dawni to pełno było najrozmaitszych godek ło tym utopku. Tam go co chwila ludzie spotykali. To se z nim fajfka zamiy-nili, to zaś ryba capnęli, co była utopkiem, abo ujrzeli klocek drzewa, a jakby się po niego schylili, toby ich do wody wciągnął. Pierwej tam pełno tego było. Tera mniej, bo ludzie mądrzejsi, a młodsi się z tego śmieją i wierzyć nie chcą.
Tóż to, co wom tera powiem, zdarzyło się tu niedaleko, możecie wierzyć abo nie, co mie tam do tego. Chcecie słuchać, to wom powiem.
Mieszkoł tu utopiec i posłoł łon dwie swoje córki na zabawa. Ale im nojmocniej przykozoł, coby punkt ło dwunastej były na-zod w stawie. Jedna z nich namówiła se kawalera i łon z nią poszedł na spacer. Ao dwunastej byli to akuratnie na takim mostku. Aon do niej coś prawi i prawi, a ta chlust i wskocyła do wody, i już znikła. Żodyn ji więcej nie widzioł.
Ta druga jednak tańcowała do północy, kiedy już chciała iść, chłopcy nie wypuścili ją z sali. Płakała, prosiła, ale łoni się z ni ino śmiali. Wtedy, jak już wybiło pół jedna, łona jękła, siadła na stołku i załamywała ręce. Płakała i płakała. Jednego to tak za serce chyciło, że postawił się, wzion ją pod ręka i wyprowadził. Aona mu po drodze pedziała, że jest cerą samego utopca i że teraz musi umrzeć, bo przekroczyła rozkaz swego tacika. Jak doszli do wody, to mu jeszcze piknie podziękowała i pedziała, coby dobrze na woda patrzył: jak się zrobi cerwono, to już po nij, to już przestanie żyć. No i naprowda.
Skocyła, a woda się cerwono zrobiła i jeszcze się takie cer-wone płomyki pokozały. Szkoda ji, ni?
121. Utopiec szyje buty
Szoł roz też starzik. Kej zaczyni gospodarka, to im jednako ktoś siano na łące rozkopoł. A mieli oni kijek kłokoczowy*, siedem razy poświęcony, i wybrali się w nocy na łąka. Wtedy za chmurami
400
((((//^((HOB
ukazał się miesiączek. Co noc z wody jakiś synek wylozł, wypiął się na kopka siana i zaczął wrzeszczeć:
Świeć Bóg, szyja but, jak uszyją, poda furt!
Tak się ciepoł na tej kopce, aż kopnął starzika, co pod kopką siedział, w głowa. Jak wom ten starzik stanęli i tym kijem poświęconym zdzielili, to myśloł borok, iż go Pan Bóg piere. Upuścił wom but i wrzasnął:
Świeciłbyś, a nie biłbyś!
I plusk do wody. Starzik zebrali but, był jeno jeden, ale pasowo! na obie nogi i nigdy się nie zedrzył, i trza było dokupywać jeszcze jeden.
No, cóż się stało z tym butem, spytocie, kochani przyjociele? No, dyć kiej chałupa zgorzała, to i but zgorzoł. " %
122. Utopiec i muzykanci
Jest to ale prawdziwe zdarzenie, no i posłuchajcie, jak się to roz moimu ojcowi zdarzyło. Temu już jest przeszło sto lat, jak robiło roz jakieś towarzystwo w Żorach muzyka taneczna i mój ojciec jako kapelmistrz był ze swoimi kolegami sam ze sąsiednich wiosek tam do Żorów zaproszony, bo jak wom wiadomo, nie było pierwej tela muzykantów, jak ich dzisiaj jest, bo ani starsi muzykanci nawet nutów nie znali, to łoni bardzo poradzili, bo mieli głowy na to.
Nale to nic, żeby tam w tych Żorach na tej muzyce też tej przeklętej gorzołki nie brakowało, bo jak się muzyka skończyła, nasi muzykanci, łopici, chnet te trąby by byli potracili, prawdziwo droga ku chałupie zbłądzili i znowu drogą ku Boryni się puścili.
I szli, aże przyszli ku Aawczoku, ku dość wielkimu stawu, bo się tak ten stów nazywoł Aawczok", to było prawie po północy, jak im przeszoł, padom wom, taki gryfny chłopiec z czerwonym kapeluszem na głowie, a widzi, że to muzykanci idą. I ten chłopiec jak prosi, tak prosi, ażeby byli tak dobrzy i łonymu też zagrać poszli, a łon im bardzo dobrze za to zapłaci. Muzykanci na to
26 Księga bajek, t. I
się zgodzili, bo nie wiedzieli, kaj łoni są. Ta błyszcząca woda we stawie wydała się im za tako fąjnisto sala. A przy tym stawie na grobli stoi dość wielki dąb i to właśnie dla nich była fąjnisto scena, i nasi muzykanci po fajnych schodach na scenę wyszli, i jak grali, tak grali, a za każdym kąskiem dobrze płacone dostali, i picio też tam mieli do zabicio, a ludzie na sali tańczyli, hulali, śpiewali, a muzykanci tak grali, że aż się ludzie ze snu łobudzili i ku Aawczoku ku tej muzyce przyszli.
Lecz muzykanci już chnet nad ranem trzezwiejsi byli i ta pieśniczka Kto się w opiekę" zagrali, i tak się dopiero spamiętali, że oni na Aawczoku na dębie siedzieli. I jak ślazowali, pod kolana we wodzie się sczochrali, padom wom, i zamiast pieniędzy to każdy z nich pełne kabzy dębowych liści mieli.
A to ich tak ten utopek daleko przywiódł. To ale nie jest, moi mili, bojka, lecz to było prawdziwe zdarzenie, bo mnie to tak mój ojciec rozprawioł, bo on też tam właśnie na tym dębie siedzioł.
123. Topielec w Rabie
Wielaz to temu będzie? Aha, rok, jak była wojna z Prusakiem*, co na nią śli i kumoter Symek, ale jak przyśli kole Oświęcimia, to się wrócili, bo juz było po wsyćkiemu, a potem urodziła się moja Hanka, co jest teraz za Józkiem, to wtedy, powie-dam, była wielga woda. na Rabie, bo desc lał bez dwa dni po-rząmny, a jesce i w górach musiały zbić wielgie desce, bo to naraz tak zebrało. Tak wtedy, jak juz nacichło, słonecko zaświeciło i woda juz dużo zmalała, wzięni se mój nieboscyk swak Wojtek siatkę i worek i pośli do Raby na ryby.
Jak śli, tak spotkali Matusową coby ona mogła jesce o tym wsyćkim dzisiak powiedzieć a jak ją spotkali, tak ona im gadała:
Po co tam dzisiak, kumotrze, pódziecie? Wielga woda na Rabie, to nic nie złapicie, ino się utoplacie!
Ale Wojtek, chłop twardy, co jak se juz raz co zamyśleli, to
402
juz musiało być, nie dali se dwa razy gadać, tak tez Matusowy odrzekli:
E, kiem się wybrał, to juz pódę. Jak ryb nie nałapam, to choć starego diabła to schycę.
Matusowa się przeżegnali i pośli do chałupy, a swak pośli ku Rabie. Jak przyśli, tak spuścili siatkę z brzegu do wody i wne-tesicki wyciągli wielgą rybę, taką wielgą, ze im o mało siatki nie ozerwała, taka była wielgą. Jak ci ją ledwo wyciągnęli, tak ! wyjęni z siatki i wpakowali do worka, i powiesili na wierzbie, co kole brzegu rosła, a potem bo im tego było jesce nie dosić zną wpuścili siatkę do wody i ciągną, stękają, ale taka była ta wielgą ryba, ze juz rady dać wyciągnąć nie mogli i musieli se trocha oddychnąć. Wtem da się im spozryć na wierzbę, co na nij powiesili worek z tamtą rybą, a ona się tam tak giba na wsyć-kie strony, ize o mało wierzby nie przewróci. A tu zną cosik tak kole nich, kieby z siatki ta druga ryba, krzycy:
Iwon, Iwon!
Na to zną z wierzby, kieby z worka ryba, krzycy:
A ja się tu we worku na wierzbie kiwam!
I zarazicki chlust! z wierzby do wody, ino się woda na wsy-ćkie strony ozchlasła i ich utoplała.
Swak Wojtek się przelękli, rzucili i siatkę z tą drugą rybą do wody, włosy im na głowie kołkiem stanęły, i przylecieli, co mieli sił, zdysani do chałupy, co ani słowa przepedzieć nie mogli. Swak, choć taki chłop z nich był twardy i niebojącka, to wtedy najedli się takiego stracha, ize jaz trzy niedziele chorowali, a jak przyśli do siebie, to juz nigdy na ryby nie chodzili i gadali zawdy, ze wtedy po raz statni schycili jaz dwóch topielców na siatkę, co jednemu było Iwon na imię, a drugi to musiał być jego babą.
124. O płanetniku
Wracał chłop z jarmarku do domu i przechodziuł w nocy bez las, a było to w lipcu. Uszedł już spory kawałek, gdy pocuł wielgie zimno. Zdziwiuł się, skąd się w lipcu wzięno takie zimno.
403
się zgodzili, bo nie wiedzieli, kaj łoni są. Ta błyszcząca woda we stawie wydała się im za tako fajnisto sala. A przy tym stawie na grobli stoi dość wielki dąb i to właśnie dla nich była fajnisto scena, i nasi muzykanci po fajnych schodach na scenę wyszli, i jak grali, tak grali, a za każdym kąskiem dobrze płacone dostali, i picio też tam mieli do zabicio, a ludzie na sali tańczyli, hulali, śpiewali, a muzykanci tak grali, że aż się ludzie ze snu łobudzili i ku Aawczoku ku tej muzyce przyszli.
Lecz muzykanci już chnet nad ranem trzezwiejsi byli i ta pieśniczka Kto się w opiekę" zagrali, i tak się dopiero spamiętali, że oni na Aawczoku na dębie siedzieli. I jak ślazowali, pod kolana we codzie się sczochrali, padom wom, i zamiast pieniędzy to każdy z nich pełne kabzy dębowych liści mieli.
A to ich tak ten utopek daleko przywiódł. To ale nie jest, moi mili, bojka, lecz to było prawdziwe zdarzenie, bo mnie to tak mój ojciec rozprawioł, bo on też tam właśnie na tym dębie siedzioł.
123. Topielec w Rabie
Wielaz to temu będzie? Aha, rok, jak była wojna z Prusakiem*, co na nią śli i kumoter Symek, ale jak przyśli kole Oświęcimia, to się wrócili, bo juz było po wsyćkiemu, a potem urodziła się moja Hanka, co jest teraz za Józkiem, to wtedy, powie-dam, była wielga woda. na Rabie, bo desc lał bez dwa dni po-rząmny, a jesce i w górach musiały zbić wielgie desce, bo to naraz tak zebrało. Tak wtedy, jak juz nacichło, słonecko zaświeciło i woda juz dużo zmalała, wzięni se mój nieboscyk swak Wojtek siatkę i worek i pośli do Raby na ryby.
Jak śli, tak spotkali Matusową coby ona mogła jesce o tym wsyćkim dzisiak powiedzieć a jak ją spotkali, tak ona im gadała:
Po co tam dzisiak, kumotrze, pódziecie? Wielga woda na Rabie, to nic nie złapicie, ino się utoplacie!
Ale Wojtek, chłop twardy, co jak se juz raz co zamyśleli, to
402
(^^(((/^^((((/((^((
juz musiało być, nie dali se dwa razy gadać, tak tez Matusowy odrzekli:
E, kiem się wybrał, to juz pódę. Jak ryb nie nałapam, to choć starego diabła to schycę.
Matusowa się przeżegnali i pośli do chałupy, a swak pośli ku Rabie. Jak przyśli, tak spuścili siatkę z brzegu do wody i wne-tesicki wyciągli wielgą rybę, taką wielgą, ze im o mało siatki nie ozerwała, taka była wielgą. Jak ci ją ledwo wyciągnęli, tak ją wyjęni z siatki i wpakowali do worka, i powiesili na wierzbie, co kole brzegu rosła, a potem bo im tego było jesce nie dosić zną wpuścili siatkę do wody i ciągną, stękają, ale taka była ta wielgą ryba, ze juz rady dać wyciągnąć nie mogli i musieli se trocha oddychnąć. Wtem da się im spozryć na wierzbę, co na nij powiesili worek z tamtą rybą, a ona się tam tak giba na wsyć-kie strony, ize o mało wierzby nie przewróci. A tu zną cosik tak kole nich, kieby z siatki ta druga ryba, krzycy:
Iwon, Iwon!
Na to zną z wierzby, kieby z worka ryba, krzycy:
A ja się tu we worku na wierzbie kiwam!
I zarazicki chlust! z wierzby do wody, ino się woda na wsy-ćkie strony ozchlasła i ich utoplała.
Swak Wojtek się przelękli, rzucili i siatkę z tą drugą rybą do wody, włosy im na głowie kołkiem stanęły, i przylecieli, co mieli sił, zdysani do chałupy, co ani słowa przepedzieć nie mogli. Swak, choć taki chłop z nich był twardy i niebojącka, to wtedy najedli się takiego stracha, ize jaz trzy niedziele chorowali, a jak przyśli do siebie, to juz nigdy na ryby nie chodzili i gadali zawdy, ze wtedy po raz statni schycili jaz dwóch topielców na siatkę, co jednemu było Iwon na imię, a drugi to musiał być jego babą.
124. O płanetniku
Wracał chłop z jarmarku do domu i przechodziuł w nocy bez las, a było to w lipcu. Uszedł już spory kawałek, gdy pocuł wielgie zimno. Zdziwiuł się, skąd się w lipcu wzięno takie zimno.
403
Wtedy spostrzegł z daleka ogień, a gdy się przybliżuł do tego ognia, widział, że było tam kilku chłopów. Przeląkł się bardzok, ale jak się lepi popatrzuł, pomiarkował po gębach i po przyodziewce, że to jacyś porząmni ludzie. Podszedł blizy, zęby się ogrzać przy ogniu, bo jesce bardzi zimno mu dokucało. Ludzie, co siedzieli przy ognisku, byli to płanetnicy, którzy zamrozili staw w lesie, a potem mieli lód zabrać na grad. Skoro chłopa uzreli, spytali się:
Co ty za jeden?
Jezdem gospodarz ze wsi ty a ty i powiedział, skąd.
A cóz tu robis w nocy w lesie?
Idę z miasta, z jarmarku, ale zmarzem strasecnie bez drogę. Pozwólcie mi się ogrzać przy ogniu.
Wtedy zobacuł, ze niedaleko ognia staw zamarzł cały i od niego cuć było takie wielgie zimno. Zdziwiuł się i spytał się:
Co się to stało, ze w lipcu staw zamarzł?
Wtedy powiedzieli mu te chłopy, że oni są płanetniki, że staw zamrozili, bo im jutro trzeba lodu na grad, który w sąsiedni wsi wszyćko w polu zniscy. Chłop się zląkł, bo on był z ty wsi, z płacem zacon ich prosić, tych płanetników, coby oscę-dzili jego pole, bo ma kilkoro dzieci, a ni miałby ich cym wyżywić, skoro by mu grad wytłukł zboże jeszcze nie zebrane z pola. Wtedy płanetnicy zlitowali się nad nim i obiecali mu, ze go zachowają od nieszczęścia, zęby tylko naznacuł swoje pole, wyniósł tam brony*, gdy juz słońce dobrze przypiekać będzie, a car-ne chmury zacną nadciągać. Zęby ino o tym nikomu nic nie gadał.
Uradowany chłop pociekł prędko do domu i nie mówiąc nic nikomu zrobiuł na drugi dzień tak, jak mu płanetnicy kazali. Po południu powietrze było parne, nareście nadciągły chmury gradowe, grad strasecny zacon sypać i wytłukł wszyćko w polu w cały wsi. Ino pole tego chłopa ostało. Jak to zobacyli gospodarze, myśleli, ze on jest carownikiem i ze on sprowadziuł grad na wieś, i zaprowadzili go do sędziego. Chłop opowiedział tam dopiero wszyćko, co się stało, i dopiero go sędzia puściuł.
404
125. O Skarbniku
Jak na Kleofasie"* szybili, to tam tyż robił jedyn biydny chłop, co mało zarabioł. Roz przyszeł ku niymu Skarbnik i padół mu:
Pódz, bydymy oba robić!
I tak tyn chłop cały misiąc robiył ze Skarbnikiym. Jak już miała być wypłata, Skarbnik pedzioł tymu chłopowi, coby przyszeł na łąka i tam się bydom dzielić geltagiym. W ostatni dziyń misiąca chłop niy mógł skończyć roboty, a pilno mu było iść na łąka. I oraz som się na tyj łące znodł. Za kwilą przyszeł ku niymu Skarbnik z piyniądzami i podzielili się oba równo, inoć ostały jeszcze sztyry grosze. I tyn Skarbnik spytoł się:
Co teraz z tym zrobić?
Ale chłop niy łaszczył się na ty sztyry grosze, bo rod był, że tak dużo zarobiył, i padół Skarbnikowi:
Wez se to ty, boś ty wiyncy robił.
A tyn Skarbnik doł tymu chłopowi wszystkie piniądze i padół:
Wez se to wszystko, bo jo niy potrzebują żodnych pi-niyndzy. A terazki obocz se, kaj byś był, jakbyś ló siebie chcioł te sztyry grosze ostawić!
Teraz dopiyro tyn chłop widzioł, że niy był na żodnyj łące, ino na balku, nad szybym.
126. Baba na cmentarzu
%
Jedna kobieta miała iść przez cmentarz. A na cmentarzu w nocy w północ straszy. To każde dziecko wie, nie? No i ona, ta kobieta, miała tam iść wele tego cmentarza. Stoi i boi się iść. No, szedł tam akurat jeden mężczyzna i ona się go spytała, czy on też bez ta droga idzie. On jej powiedział, że idzie, no i spytała, czy może iść z nim, bo się bardzo boi. Powiedział, że może. Teraz tak idą, a on jej po drodze cały czas śmieszne rzeczy opowiadał. Ona, ta kobieta, się go pyta:
A pan tak się nic nie boi?
Jak żyłem, to się też bałem powiedzioł jej ten isty.
405
127. O zbójniku Sobcyku
W tych lasach tez tukej buł jedyn zbójnik, nazywoł się Sobcyk, ale on nie buł zły, bo biydnym ludziom nic nie zrobiuł, on jino tych bogatych katrupiuł i odbiroł im, a tych biydnych jesce spomogoł. No i się zdarzuło, że buł kole Rychtola w lej-sie. Bez tyn las sła do miasta jedna kobita. Sobcyk jom zatrzy-moł i się spytoł, dzie ona idzie, a ona mówiuła, ze do miasta, do Rychtola.
A nie bois się, kobitko? A ona mu padała:
Cego by eh się boła? Mi przeca nikt nic nie zrobi!
A on padół:
Tu ale Sobcyk w lej sie! A ona padała:
O, on wiy, ze jo ubogo, ze jo ni mom nic, to mi nic nie
zrobi.
Tak on doł ji kupa piniyndzy i padół:
Kup se, co pocebujes.
Jak psysła do domu, to somsiadka widziała, ze tela naku-piuła i pytała się, skąd ona tela piniyndzy miała. Na to ona padała:
Widzis, sła zech bez las i tam buł Sobcyk, i doł mi pi-
niondze.
No, ona myślała, ze tez dostanie. Tak ona na drugi dziyń się tez wybrała i posła do Rychtola. Spotkał jom Sobcyk i pyto:
Gdzie idzies, kobitko? Ona mu mówi:
Do Rychtola.
A ni mos ty strachu? A ona mu pado:
Jo się mocno boja.
A cymu?
Glądom, eli Sobcyk za mną nie leci. A on ji padół:
Zrobiułabyś mi jako usługa, mogłabyś mi kupić i przynieść z miasta gwozdzi.
Cymu nie padała kobita ale jo ni mum piniyndzy.
406
Jo ci dom piyniondze i byda na tym samym placu cekoł. Jak kobita wrocała z miasta, Sobcyk pytoł:
I co, psyniosłaześ?
Tak powiadała kobita.
Tedy wzioł Sobcyk te gwozdzie i wsystkie ji do dupy po-wbijoł i powiadoł:
Mos za to, ześ się Sobcyka boła!
128. O Janasiku
Był jeden student i sedł ze skół na wakacyje. Sedł bez las wiel-gi i zasła go noc. Pobłądził w lesie, ni miał nikaj z łasa wyjść i nie wiedział, w którą stronę miał iść. I wysedł na drzewo, i patrzał, gdzie jest kraj łasa, i uzrał kraj łasa, a była niedaleko chałupka w ty stronie. Cisnon capkę na ziemię w tę stronę, zęby wiedział, w którą stronę iść, jak ślęzie.
Ślazł i sedł w tę stronę, i zasedł do ty chałupki. A w ty chałupce była taka stara baba, widział ją oknem, bo się świeciło, i wlazł do te izdebki. Ta się go pyta:
Po coś ty tu przy sedł?
Prosiłbyk tyz o nocnik!
Jakże ja cię będę nocować, przydzie moja siostra star-sa, to cię zabije zaraz.
Bo to beły carnoksiąznice. Ale on odpowiedział:
Niek się robi, co kce, se mnom, ?V:0 nie idę stela. Tak go ta baba woła do wiecerze. Powiecerzał ś niom i schowała go pod koryto za piec. Przyleciała siostra starsa i powiada:
Pfy, co tu tak śmierdzi? Wychodz, Janasik! Jiżci on musiał wyść.
Pódz do wiecerze!
Tak wiecerzał ś niom znowu. Powiada mu:
Jak przyjdzie trzecia siostra, najstarsa, jak kces, to idz, bo ona cię zabije!
On powiedział:
407
Nie idę ?V:0.
Przyszła najstarsa, trzecia, i powiada:
Czyja tu dusza śmierdzi? Wychodz, Janasik! I tak wysedł. Jiżci:
Pódz do wiecerze!
Tak powiecerzał ś niom. Tak log potym i spał. Te zaceny radzić:
Co mu zrobimy? (a on nie spał, ino tak udawał, ze śpi, i słuchał, co gadały) Połóżmy mu wągiel ognia na pępku, jak wytrzyma, nie obudzi się, to będzie wytrzymały ś niego chłop.
Położyły mu wągla na pępku, a on cierpiał, wytrzymał, aze wągiel zgasł. Tak one powiedziały:
Będzie wytrzymały wsędy, trzeba mu dać mondur. Jedna pada:
Ja mu dam siekierkę. Druga pada:
Ja mu dam kosulę. Trzecia pada:
Ja mu dam pas. Na ty siekirce, jak się zniesie, to trzy mile przeskocy, a w ty kosuli będzie miał okrutną siłę i w tym pasie.
Ta, co kosulę miała syć, dopiero konopie siała o godzinie ósmy, a na rano kosula beła ś ?V:. "0: Janasik rano stał, ten mondur mu dały i tak mu powiedziały:
Nie będzies juz księdzem, ino zbójnikiem. Tu mas sie-kirkę jak się na ni zniesies, to trzy mile przeskocys, i ona cię będzie broniła, zęby najbardzi na ciebie postajali, a w ty kosuli i w tym pasie będzies miał okrutną siłę. Teraz musis na-pirwy ojca zazbójować swojego, a potym juz będzies nad wsyt-kik zbójów zbójem.
Ten mondur schował, a w tym studenckim sedł do chałupę i bardzo beł smutny.
Ociec się jego wybierał na jarmark na woły, brał ze sobą sto pięćdziesiąt ryńskik, a on mu powiada:
Tatusiu, nie chodzcie, bo was zbóje obrabują. Ociec mu powiada:
408
Musiałbyk się na ciebie podać, zebyk pieniądze zbójom dał.
Będziecie widzieć! I posedł ociec.
Jak ociec posedł, tak on na drugi dzień wysedł z izby, ubrał się w ten mondur zbójecki i siadł na siekirkę, i poleciał za ojcem. Zastąpił mu w lesie, cupnął siekirką i pyta:
Gdzie ty idzies? Odpowiedział:
Idę na woły.
Ale ani przegadać ni mógł od strachu.
Dawaj piniandze!
Ten wyjął piniandze i dał mu. Pyta go:
Wsyśkieś dał?
On odpowiedział, ize wsyśkie: Ani tyz na drogę nie będę miał.
Dał mu jeden ryński na drogę i poleciał w las, a ten się ociec wrócił do domu.
On się zniósł na siekirce i w ty godzinie beł w chałupie, a ociec az na drugi dzień. Schował mondur i nikt nic nie wiedział. Ociec przychodzi z płacem i powiada:
Prawdęś mi powiedział.
Coś się to wam, tatuniu, stało?
E, stało się mi, bo mię zbójnik zastąpił, musiałem mu wsystkie piniandze dać, nie dał mi, ino ryński na drogę.
Ja wam powiadał, nie chodzcie. Poznalibyście go?
O, poznałbym go, miał kosulę okrutnie strasną i pas. siekirę wielgą.
I posedł na pole ten student, i ubrał się w ten mondur, i wlazł do izby.
Nie ten to beł?
O, ten, ten!
I dał piniandze ojcu, i powiedział:
Juz nie będę księdzem, ino zbójnikiem, bywajcie zdrowi! I poleciał. Zacon zbójować. Tak miał pod sobą dwunastu
409
%
zbójników. Którego przyjmował ku sobie, każdy musiał śtukę pokazać: jeden podskocył do jedny jedlicy, wirk ucion sablą, a drugi drugą ręką wirk z pistoleta ustrzelił, drugi złamał drzewo najhrubse, trzeci natwardsą skałę w garści ozkrusył; dość na tym, ze każdy swoją śtukę pokazował. I posedł on do Orawę, i mieskał w Liptowie, i tamok zbójował. Tam miał w lesie pomieskanie. Sedł chłop raz na jarmark, na woły. Pyta się go Janasik:
Dużo mas piniandzy? On mu powiedział:
Trzydzieści ryńskik. Wzion i dał mu ćtyrysta ryńskik.
Kup za wsytkie piniandze woły, a jak pódzies z wołami, przydz tu i pokaz mi je.
Ten zasedł na jarmark, takik wołów nie było drugik i bardzo się turbował, i dał obębnować: Kto na tele piniandze woły ma?"
I nie beło, ino we dworze, a jesce nie kostowały tela, ale zapłacił i wiódł. Zasedł tamok z tymi wołami. Janasik go pyta:
Duzoś dał?
Powiedział, ze mu zbyło sto ryńskik. Ale mu Janasik nic nie powiedział, ino kazał wieść do chałupy. Sła raz baba na jarmark. Pytał się ji:
Gdzie idzies?
Na jarmark.
Po co?
Na buty, ale mało mam piniandzy.
Naści piątkę, kup se piękne buty.
Baba zasła na jarmark, piniandzy ji zal beło i nie kupiła butów, i sła do chałupę bez butów. Potkała się na drodze z Ja-nasikiem.
Kupiłaś ty buty?
Nie kupiła.
Cemu?
Bo mi zal beło piniandzy.
I wzion obłupił ji nogi po kolana.
Kazałek ci buty kupić, toś mogła kupić, teraz mas buty darmo.
Tak chodził ino po panak i rabował, i bidnym dawał. Dowiedział się, że tam przy Sącu jest pan bogaty. Tak posłał posłańca do Msany, do dwora, aby mu tam obiad naryktowali dla niego i dla dwunastu sługów. Dał mu znak, kawałek ryfe zakręcił mu na syji. Ten zasedł i meldował we dworze, ize Janasik będzie na obiad z dwunastu sługami. Tak obiecali, ze będzie obiad, i odsedł ten, a tymcasem z całyk wsi pozganiali namocniejsyk chłopów i strzelców i przystrajali się na niego. Janasik idzie, a tu stoją, tak on porwał kobylsko za nogę, jak się obyrtnon dokoła połowa ich padło. Złapał bryckę i przecisnął bez pałac, i z drugie stronę przeleciał, i chycił w locie. Potem wzion wiele piniandzy bardzo i tak zbójował.
Przytrafiło się jednego razu, ze jeden król z drugim królem wydali se wojnę, co się miało dwok rycerzy bić w pojedynku. Tak jedyn król przysłał szkadronę huzarów po Janasika i dla niego konia. Przyjechali i pytali się, gdzie Janasik mięska. Oni mu pokazali: w górze, w lesie. Pytają się go:
Gdzie tu mięska Janasik?
On wzion wyrwał bucka z korzeniami i pokazał im, że tam mięska pod korzeniami. Oni się zaraz zmiarkowali, ze to on, i poprosili go, ze posłani są od króla, aby jachał ś nimi bić się do pojedynku i dawali mu konia, ale on nie kciał, powiedział im, ze:
Ja tam prędzy będę jak wy.
W trzeci dzień za nimi poleciał, w trzeci dzień oni dojachali, a on juz tam był. Tak oni potem kcieli go blachą okuwać na piersi i konia pięknego, krzepkiego, dawali, ale on nie kciał ani sabli, ino ze siekirką posedł. Sedł naprzód, a król z wojskiem za nim i zjachali się na placu tam z nieprzyjacielem. Tamten beł na koniu, skuty okrutnie blachą, uzbrojony okrutnie. I wzieni się za ręce naprzód, a potem ten kciał go zająć sablą i pistoletem ustrzelić. A Janasik złapił konia za nogę, ino raz o ziemię cupnon i nie została mu ino noga w garści. Tak go król kciał zająć ze sobą, ale on nie kciał iść, ino powiedział, ze:
Ja za regiment obstaję, a słudzy moi za drugi! I zniósł się na siekirce, i juz go nie widzieli.
411
1 tak przysedl do Liptowa, bo tam miał mieskanie, i frairkę tam miał. A ta go wypytywała, w cym tę siłę ma. I on się przyznał przed nią; że w ony kosuli, i w pasie, i w siekirce.
Tak sedł on skądsi, beł bez odzienia, siekirkę miał w izbie. Liptowianie się przestrzegali na niego, podsuli mu grochu pod nogi, a on leciał tęgo i przewyrtnon się na tym grochu. Ci beli blisko niego, paru chłopów, i przysiedli go. Co ducha pas na nim przerzli i kosulę stargali. I tak on zesłabł, a siekirka bez ośmioro drzwi żelaznych przerąbała się, aze w dziewiątyk stanęła.
Tak Janasik juz zesłabł i pojeni go, wystawili subienicę i na tę subienicę go wywiedli, i mieli go wiesać. Ale przyleciał pardon od rychtara wsiowego, aby go nie wiesali. Ale on zlezć nie kciał:
- Kiejście mi odebrali honor, odbiercie mi życie!
Tak na subienicy zawiesili go za ziobro, to jesce font tabaku zgryzł. I tak się skońcył Janasik skroś frairki.
I od tego casu, jak Janasika zawiesili, co rok Liptowianie dają ćwierć cwancygierów za niego węgierskiemu cysarzowi.
I to prawda jest: dają ćwierć cwancygierów, bo on obstał sam za regiment wojska, a ci go Liptowianie zgubili.
129. O Kerpcu zbójniku
[...] Przyseł jesieniom w Zakopane i u Gąsieniców się stawił. Telo ino nie wiem, u ftórego Gąsienicy to miało być. Ludzie w te casy byli gazdami, lubowali sie we statku, to po kierdelak owiec mieli. Wolno było wte paść po reglak, to w jesieni abo na wiesne seł se z owcami, ka go ino >AC niesły. Boże święty! [...]
No i ten Kerpiec przyseł, i pyto się na służbę, a Gąsienica gwarzy:
- Z drogiej duse byk cię ostawił, sełbyś mi z owcami na Potok, ale hań strasne jakiesi niedzwiedzisko owce mi wybije, i tobie jesce potardze.
- Mnie hań niedzwiedz ani jednej owcy nie zabije. Ja się go haw nie bojem.
412
- No, kie sie go nie bois, to ostoń, pódzies horę z owcami. Kerpiec wygnoł owce na Potok, porobił mraznice, ścinał
jedlicki - lasy wte hrube były, to mechy po jedlak wisiały; owce gryzły mech i cetynę. A on se przedtym wypatrzył bucka, jak na włókę, i ucion, coby mioł cym niedzwiedzia odegnać. Kład w nocy ogień i tak cicho było cosik porę dni. A tu jednego dnia trzepie się niedzwiedz prosto na mraznice. Kerpiec się przystrzóg, kie ujmie buckę bez grzybiet, od razu grzybietówka pukła i zabił go.
Gąsienica rod był z takiego pachołka, ozpedzioł ludziom i hyr się zrobił po dziedzinie. Chłopi od Gąsieniców zaceni wybiegać ku Kerpcowi na posiady. Chłopi, jako chłopi, kozdy się kwolił, a pytoł, coby go pozwoł.
- Jo taki a taki chłop! Wezcież mie tez!
- Jo zaś taki, pozwijcież mie tez na zbój!
- Dyć jo wos tu juz pozwiem, lem ta skorupina ślęzie ze świata - pado im Kerpiec.
I kie się wiesna zrobiła, zebroł ik, ftóryk mierkowoł, i zawiód na Węgry, i tamok byli w lesie przy drodze - strzegli.
Wojna wte była, cysarskom kasę mieli przewiezć tom drogom. Oni Strzegom, a tu wieżom cesarskom kasę, ale wojsko idzie koło wozu.
- No, idz, bier! - pado ón do chłopów.
- Zje, jakoż hań pódziemy, kie wojsko idzie - jeden i drugi pado.
- Toś ty myśloł, ze haw na drodze bedom nasute talarki, ze na gotowe przyjdzies? No, pockojcie - pado - pode jo som!
Wyskocył z lasu, krzyknon, chlusnon ciupagom po dyslu, konie posły same, wóz ostoł. Zezwyrtnon się koło wojoków, sprzęt zebroł na kupę i zawołoł na towarzysy:
- No, hyboj, bier! Ale im zaroz pedzioł:
Telo ino bier, cobyś uniós, bo jo nie dom po drodze sr... piyniądzami.
Gąsienice nabrali, bo to kozdemu łakome piyniądze, to im ta dość ciężko było iść. Ale ón nie doł odsypać. On se zaś wzion telo, co mioł prawie iść, bo jemu nie cudne były piyniądze.
Zrobił sie ozruk po świecie i puścili za nimi łapackę. Całe
413
dziedziny rusyły, bo to cysarskie piyniądze wzieni, to kozdy w takim razie musi iść łapać.
On zaś zawiód towarzysy nad wodę. Wisiało takie pochyłe drzewo nad wodom po nim do połowy przęseł, pote hip we wodę ku drugiemu kraju. Towarzysio za nim skocyłi i śli wodom i wodom, jaze przyśli pod zawis i tamok sie skrył ś nimi pod dornie. Psy, co były z łapackom, to do połowy tego drzewa dochodziły, a pote się wracały, bo we wodzie śłak się traci. Oni cosi trzy dni przesiedzieli pod tym zawisem, jaze ćwortego dnia Kerpiec wyku-kuje spod dorni i uwidzioł dziada. Wyskocył ku niemu, łap mojego dziada za garło, pozbiroł go do garści i hybaj ś nim pod dornie. Tam się mu kazoł rozewłócyć i som się w to odzinie oblók, a swoje doł jemu. Chlebicka, co dziod mioł upytany, to wzioł i doł towarzysom, coby choć po krusynie przejedli, bo straśnie byli wygłodzeni - kie nie peć, to nie pódzies do Żyda kupić - a selongi, co mioł dziadek jałmużny, to zabroł od niego i za nie poseł nakupić po glajcaru, po dwa chlebicka. Kerpiec umioł się ryktować!
Pote wrócił, pożywił towarzysy, dziadowi odzinie oddoł i we swoje się oblók, i kielo móg nabroć do garści ze swoik piyniędzy, telo dziadowi doł, a przykazoł mu:
- Cobyś nic nie gadoł!
Dziod ledwie rod był, co go żywego ostawili, jesce by wom ta bojki robił.
No i przywiód ik nocami ku Polsce, i idom tu juz Kamienis-tom, w przełęc, i chłopi culi się blisko domu, zwolnili chodu. Kerpiec ik wyprzedził, a oni radżom miedzy sobom, ze jak przydom na górę, coby go śmignąć obuche w łeb i zabić, a piyniądzmi jego się ozdzielić. Kerpiec idzie naprzód i kie wyseł na wierch, tak stanon, opar się na ciupadze i ceko na ?V:. Óni go dośli i gwarzom: E, cemu nie idziecie, jako jeście śli naprzód? Siuruj naprzód - pedzioł im, bo kiebyk nie uwazował, tobyk wom jo to zrobił, jakoście wy mnie kcieli! Świniorze!
Telo wej z nimi wyznoł i narobił się. Pozwoł ik, a zwortło się im - to plugawce kcieli go jesce zabić! Uwazcie se, kielo to płoni ludzie zawodzom w tym Gąsienickim rodzie.
Dużo pote gadali, ze som jest zbójeckie piyniądze na Kerpców-
414
A5 przy Gąsienickim Potoku schowane i cosi pote wzieno te piyniądze, bo ludzie dziurę po ?V: naśli. Ale z naskik ludzi ik nie wzioł, ba jakisi niepilec. Przyseł skądsi z dołu taki Lach i u Gackuli się dopytował:
- Ka tu jest Siecków brzyzek na Gąsienickim Potoku?
Gackula mu ukozała, bo się nie naspodziała po nim, a ten w płótniance był niegłupi. To różnie bywało.
Nieroz zbójnik umieroł w hareście, to przed śmierciom natyrkowoł towarzysom o hojcym, a jak się zawadził taki cłek, co se to pozbieroł do głowy, a mioł oleju w niej krapkę, to pote móg z takik słówek przyńść na hasen.
To juz po tym Kerpcu musiały być te piyniądze, ale z naskik ludzi ?V: nie był godzien ik oglądać, ba dólskiemu ciekowi Pon Jezus nagodził.
Od tego Kerpca nazywo się Kerpcówka, tako turnicka łase obrośnięto, ka się końcy Potok Gąsienicki, a zacyno się Żleb Małołącki.
130. O zbóju Kubiku z Cornego Donajca
"C? Kubik zabroł raz jednyj pani w Peście ze swojimi towarzisami piyniądze i kcieli ji jesce te zbóje odrzinać piersi, ale on był harnasiem i straśnie mu sie nad niom luto zrobiło, i powiado:
- Dejcie, chłopcy, pokój, ona nom tu do syćko, co mo.
No i potym jakosik połapoli tyk zbójów, a on som ostoł ino w Peście i ta pani jakosik się zwiedziała o nim i dała mu piestrzenie dwa ślicne, złociutkie, folwark i dwiesta byrek. Potym był w Donaj-cu, cośik trzy dni, ale ta nic nie robił, chodził se po pańsku.
Jak potym jakosi się oznimógł i wzion dał folwork swojego brata synowi i ty byrki, a piyniądze ze zbójowanio wzion do hol i tam wykopoł dziurę, i wzion se capu ze sobom, wsuł tam te piyniądze do tego dołu, i przicupnon rziciom tego capu trzi razy, i tak powiedzioł:
- Ty ziemny duchu, żebyś ik tu wartował, tyk piyniędzy.
415
Pilnuj tu, pokiela tu nie przydzie cap, co mu siedym roków, a co jesce kozy nie cycał, jino co krówskim mlekiem byłby uhodowany, i pokiela tu trzi razy nie puknie rziciom.
Tak potym odeseł i niedługo potym kasik umar. A słuchoł to dziod, kie zakopywał te piyniądze, i jak tyn się zestarzoł, a tam u braci tego Kubika było juz drugie pokolenie, tak prziseł roz tyn dziod do tyk synów Kubików, a byli straśnie biydni i ni mieli jino jednom krowę, i tak powiado:
- Jo tu bywoł za wasyk ojców, ale tu jinacy było, syćkiego było dużo, i jo by wos teroz poratowoł, ale kieby tu był cap.
A jedyn powiado:
- E, my ta nie momy capu, ale nas stryk mo capu, to go trza iść pytać oń, a może nom go i do.
- No to jidzes se jedyn - powiado dziadek - spytoć, co za jedyn cap.
No i poseł jedyn do tego stryka, ale to był bogoc, i przichodzi nazod i powiado:
- E, juz mo, dziadku, tyn A>@ siedym roków, ale on go kupił małego. I jesce kozy nie cycał, bo go krówskim mlekiem stryk plekoł, i powiedzioł tak stryk, ze nom go do, ale jak mu domy krowę, a tu jakoż mu dać, kie momy ledwo sami jedne.
Tak poseł drugi do tego stryka, bo go dziadek posłoł, ale temu tak samo pedzioł, tak prziszed do domu i tak se umarkotoł:
- E, mo haw stryk capu, ale nic nie aprynduje, jino kce duchem tej krowy.
- He, no - powiado dziadek - to mu zawiedzcie.
Tak pośli do sopy z takim zolem, wyprowadzili jom, a tu tako ślicno, tako tłuściućko krowicka, co jaz nie zol się przipatrzyć na niom. Ozpłakali się i wzini i pognali jom na łańcusku do stryka het płacęcy jak zły dysc, tak jim straśnie zol było ty krowy. Tak jom przywiedli do stryka i powiadajom:
No, naciez juz stryku nasom ostatniom bidę, a dejcie nom tego capu.
Tak on im doł tego capu i zwiedli go do domu. Tak dziadek poseł do lasu ś nimi, zaznacył w lesie patykiem kółko i powiado:
- Wezcież, chłopcy, tego capu, jedyn za przednie nogi, a drugi
416
za zadnie i kie go trzi razy rziciom cupniecie o tyn ziem, to go puścicie, a jo tu zatela bedym przegadywoł.
Tak oni go wzini za ty nogi, dziadek za kozdym razem przegadoł, a za trzecim razem, jak tu cupnom nim, naroz go puścili, a z tego miejsca z ziemie wylecioł taki carny grzech, tak jak twórz, porwoł tego capu za kudły i wylecioł ś nim w powietrze, a cap jino telo pedzioł: - meee!
A chłopcy patrzom się, co się z tym capem dzieje, i powiada-jom:
- E, wiycie, wiycie, wiycie, dziadku, co mu sie hań robi, wiycie, przipatrzcie się mu!
I ozdziawili garła, i patrzom się za capym, a tyn dziadek jim powiado:
- Nie patrzcies tam, ba tu wej patrzcie, tu waso skarbuna, tu wase majuntki.
Tak kazoł przynieś worki i miareckę, i przemierzyli to sytko, i było tyk piyniędzy półtrzecia korca, a same dukaty staroświeckie. Mieli zaś w domu kotły, a ostała im garcowa miarecka od kotlicka, i wzieni to du domu, i położyli na sozręb pod powałom, a te dukoty z kotlikiem sowali na boisku, zagrzebali w ziemi, bo sie bali złodziei. Za te garcowom miareckę dukatów pokupili se pikne jak niebo konie, krowy i syćko, co trza do gospodarstwa, i uradzili se, ze się trza zynić.
I pośli do jednego bogatego pana w takich porciskach obtarganych, wzini se butelkę wina lichego i zaśli tam, i powiada-jom tymu panu tak z prosta:
- Wicie co, panie, my się tu przyśli zynić i kieby nom tyz wielmożny pon nie doł swoik dziywek, bo my by straśnie radzi byli się ś nimi pozynić, jino cyby one nos kciały?
Tak pon powiado:
- No dobrze, dyć jo pódym i opowim to swojej pani, co ona na to powie, apotym sięjuzizcórkamiuradzym- bo jino toniekcioł tak wierzyć takim sprostakom i obsarpańcom.
Poseł do panie i opowiedzioł jej sytko. Pani przisła, przipatrzy-ła się na ?V: V posła to dziywkom opedzieć, i one tys przisły im się przipatrzić. No potym się pyto pon tyn swoik córek:
21 Księga bajek. 1. I
417
; - No, widziały, ale wicie, tatko, trza hań zazryć do ?V:, bo jak mają majątki i som porządni i utrzymliwi, to my by za ?V: posły i my by rade widziały tak na gruncie robić.
, Tak on wzioł wino, naloł po lampce sytkim i wypili. I pyto się ik tyn ociec:
- A mocie wy jakie majątki, bo przecie się tak zynić ni możecie, jak nie mocie nic.
- O, momy, panosku.
- No, to jo jadym - i kazoł tyn pon zaprzągnąć do powoza śtyry konie, i pojechali sytka. Przyjizdzajom do jik wsi, a tu tele łąki, tele gospodarstwo, a takie ślicne budynki i place, co jaz radość. I stanon przi stodole, chłopcy mu pokazoli stajnie, konie, krowy, bojiska i śpiklyrze pełne zboża. Przipatrzył się i na dom, a był taki ślicny, z takik hrubych płazów, i te córki juz ta tak chwaliły sytko, i pon powiado:
- E, jo ni mom tak u mnie. I wy majątek mocie bo mocie, ale AC mocie co majątku w piyniądzak?
- E, dyć ta momy, panie, co momy, ale ta niedużo i tu go ni momy, ba na boisku.
I wzini go i zaprowadzili na boisko, odkopali ziem, odgarnyni tarasy i wzini za obłąk kotlik, i wysuli zeń piyniądze wsytkie. Pon się chycił za głowę jaze i powiado:
- Lo Boga zywygo, co to tu za dukoty, to tu some tolory, a to wy mocie straśne mocki tyk piyniędzy. Jak wy się tyz nie bojicie trzimać jik tak na bojisku?
- O nie, panosku, bo tu złodziej nie nojdzie, a my sytko przy robocie. A z jizby to by móg kozdego casu wziąć.
Tak pon powiado:
- No, wiycie co, chłopcy, weznę ja to do sobie i bedom u mnie leżały.
Tak potym opedzioł to dziywkom swoim, jacy oni bogaci, gospodarni, i dziywki przistały ?0 ?V:. Potym zaś oni pokupili se pańskie odzienie i juz było wsyćko jinacy, i byli od razu cyści, i pojechali do tego pona na zrękowiny. Pon zapisoł jim pół lasu, dworu i grunta, a piyniądze mioł u siebie, jino jim udzieloł, i ozynili
418
się, i byli dziedzicami. Dopiroz to partowie byli ś nik, hoj takie proste chłopy, gróndale. Pozapuscali se wąsy, hawóryty wycesali i wyglądali jak cyści panowie.
A na ik weselu był i jo, jodek i piył, ale się sytko po brodzie mi lało, a w gębie nic nie było, a potym mie nabili do kanonu i wystrzelili mnom; leciołek i lecioł poty het precki, jazek na Donajec przilecioł i nabiłek sie na jedne wirzbe, i spadek ś nij, ale coz, kiedy ta gałązka juz ostała we mnie i musem nosić tyn patyk ś nij do śmierzci jaze.
/ ;@
% . , % % % , ..
1
Komentarze
AT oznacza typ bajkowy według: A. Aarne, S. Thompson, The Types of the Folktale, Helsinki 1961; T typ bajkowy według: J. Krzyżanowski, Polska bajka ludowa w układzie systematycznym, Wrocław 1962 1963. Skrótem DWOK oznaczono Dzieła wszystkie Oskara Kolberga, wydawane we wznowieniu od roku 1961.
1. O wilcku T47B + T 122 Opowiadanie Sabały, zapis A. Piotrowski, Tygodnik Ilustrowany" 1902 nr 17 = T. Brzozowska, Sabałowe bajki, Warszawa 1969 s. 38 41.
2. Co pies myśli w zimie, a co w lecie T 81 S. Ciszewski, Krakowiacy, Kraków 1894 s. 322.
Luborzyca
3. O starym psie T 101 S. Chełchowski, Powieści i opowiadania ludowe z okolic Przasnysza, cz. II, Warszawa 1890 s. 38 39.
Opow. Aleksander Kowalski.
4. Bajka o lwie, koniu i wilku T 118 K. Kietlicz Rayski, Kilka bajek i śpiewek z Małopolski, Wisła" t. 13, 1899 s. 337 338.
Żarnowiec, Aany
5. Gadka o zbójnikach T 130 S. Ulanowska, O klechdzie ludowej, Wisła" t. 3, 1889 s. 780 783. Nowy Targ, Ponice
raci nie raci rad nierad
6. Chłop, smok, koń i 1 1S T 155 + T 163 S. Ciszewski, jw., s. 312 314.
Luborzyca
7. Chłop i niedzwiedz AT 171 O. Kolberg, Góry i Podgórze, cz. II, DWOK t. 45, s. 549 550. Dodana informacja Kolberga: opowiadał Żebrawski"; chodzi o Teofila Żebrawskiego, krakowskiego matematyka i starożytnika, który Kolber-gowi udostępniał swoje zbiory materiałów ludowych.
8. Wilk, co dał prawa schować T 200 B. Gustawicz, O ludzie podduklańskim w ogólności, a iwoniczanach w szczególności, Lud" t. 7, 1901 s. 46 47 nr 15.
421
9. Jak się ślimak z lisem ścigał T 275
Bajki Warmii i Mazur. Pod red. H. Konecznej i W. Pomianowskiej.
Przygotowała H. Kurowska, Warszawa 1956 s. 24 25.
Olsztyn, Purda Duża. Opow. Anna Kensbok 10. Pchła i mucha T 299
S. Ciszewski, jw., s. 324.
Luborzyca 11.0 rybaku i jego trzech synach T 300
I. Kopernicki, Gadki ludowe górali bieskidowych z okolic Rabki, Zbiór
Wiadomości do Antropologii Krajowej" t. 15, 1891 s. 10 19 = H. Ka-
pełuś, J. Krzyżanowski, Sto baśni ludowych, Warszawa 1957 s. 39 56.
Opow. szewc z Rabki
Epizod z szablą wywodzi się z symboliki średniowiecznej, gdzie miecz był
oznaką czystości.
12. Żelazny Marcin T 301 O. Kolberg, Mazowsze, cz. VII, DWOK t. 42 s. 441 446.
Kolberg podaje lokalizację: Ślężany, Popów. Ostatni człon bajki zdeformowany, brak ukarania zdradzieckich towarzyszy.
13. [O masarskim towarziszu] T 302 L. Malinowski, Powieści ludu polskiego na Śląsku, Materiały Antropo-logiczno-Archeologiczne i Etnograficzne" t. 5, 1901 s. 190 194 = tegoż Bajki śląskie. Wybór, wstęp i oprać. E. Jaworska, Warszawa 1973 s. 71 76.
Opole, Gosławice. Opow. Florian Kowalczyk, stolarz, lat 48 się we smoła ozlał zmienił się w smołę, wedle polskich wierzeń, unicestwienie złego ducha
skarby królewskie przenosiły były więcej warte od skarbów królewskich
14. O królownie, jak ją Józek wypatrzuł... T 306 J. Świętek, Lud nadrabski od Gdowa po Bochnię, Kraków 1893 s. 352 354.
Kłaj. Opow. Karol Świeboda
od... śrebła liście srebrne liście
15. Królewna-strach : >. T 307 O. Kolberg, Poznańskie, cz. VI, DWOK t. 14 s. 72 75.
Rawicz, Krobia
ji na świat nie wykazał nie pokazał jej światu
16. Zakazany pokój T311 A. Steffen, Język polskiej Warmii, cz. I Teksty, Kraków 1938 s. 73 76 nr 68.
Olsztyn, Leszno. Opow. Elżbieta Śliwa, lat 47
17. O Karlinie T313A S. Chełchowski, jw. cz. I, Warszawa 1889 s. 138 155.
422
Wariant bliski bajce Grimmowskiej nr 113. Chełcłiowski w swym komentarzu uważał go za zapożyczenie z Prus Wschodnich. Opow. Julianna Gortatka
18. O królowicu, macose i carowniku T 314 J. Świętek, jw. s. 346 352.
Bochnia, Targowisko. Opow. Tomasz Korbut
m o n d u r... od samego złota narrator myli kolejność, bohater zazwyczaj po raz pierwszy występuje w srebrnej zbroi lub ubraniu kazał wybębnić dawny sposób podawania ustnych rozporządzeń z towarzyszeniem bicia w bęben, zwołującego mieszkańców
19. O bracie i siostrze zaprzedanych przez ojca diabłu T 315 S. Ciszewski, jw. s. 86 89.
Zamieszczono tylko pierwszą część bajki z uwagi na jej walory artystyczne (rozmowa ze sprzętami, nie powtórzona w pełniejszym wariancie następnym, por. nr 20). Maszków
20. O siostrze, która zdradziła brata T 315 S. Ciszewski, jw. s. 89 97.
Luborzyca
21. Brat i siostra T 317
A. Steffen, jw. s. 16 19 nr 23.
Olsztyn, Jaśniewo. Opow. Franciszka Burdyńska.
Komiczna rozmowa czarownicy przeniesiona z kawałów o głuchych, por.
T 1698
22. O głupim synu, co nie bał się strachów T 326 + T 300 O. Kolberg, Mazowsze, cz. VIII, DWOK t. 42 s. 472 478.
Ślężany, Popów
oczy ma czerwone wedle ludowych wierzeń cecha demonów
23. O żołmirzu, co mu Pan Jezus torbeczkę dał T
B. Gustawicz, jw., Lud" t. 6, 1900 s. 252 257 nr 7.
pod powałą w dymie w kurnej chacie, gdzie pod powałą gromadził się dym
ani mu nie dwoiła nie zwracała się do niego w drugiej osobie liczby mnogiej, co było oznaką szacunku dla rozmówcy
24. O trzech wedrowczykach T 360 Gryf t. 4, 1912 s. 286 288 = F. Lorentz, Teksty pomorskie, Kraków 1913 1924 s. 772 773 nr 957.
Gościczyno. Opow. Franciszka Wojewska. Lorentz podaje inną lokalizację i innego narratora. Tekst zamieszczamy w uproszczonej transkrypcji.
25. O parobku, co służył w piekle T 361 O. Kolberg, Kaliskie i Sieradzkie, DWOK t. 46 s. 514 518.
Od Radomska
423
26. Umarły porywa narzeczoną T 365 J. Lompa, Bajki i podania, Wrocław 1965 s. 63 64.
Zapis z ok. 1848 r.
27. O Różowym Mieście T 400C L. Malinowski, jw., Materiały Antropologiczno-Archeologiczne i Etnograficzne" t. 4, 1900 s. 73 77 = Bajki śląskie, jw., s. 119 125 nr 21. Cieszyn, Sucha Postrzednia. Opow. Kareł Słomka, lat 53
moja pani ma szumnie jszą dzieweczkę moja pani ma piękniejszą służącą
28. Poszukiwanie utraconego męża T 425 L. Malinowski, jw., t. 5, 1901 s. 101 104 = Bajki śląskie, jw., s. 130 134 nr 23.
Kozle, Ucieszków. Opow. karczmarka Mertina Koszelka, lat 53 dwanaście w nocy dwunasta w nocy piec utopiła napaliła w piecu
jest tam pies za tym morzem fragm. tekstu niejasny, być może zle przez wydawcę odczytany (w oryg. Jest tam psem") jest ożeniony w oryg. niejasne aż ćniony", tj. stęskniony; proponuję lekcję ożeniony", zgodnie z dalszym brzmieniem tekstu: zaginiony królewicz nie tęskni za swą wybawicielką, lecz zapomniał o niej i ożenił się
bydziesz po nich przelazować w innych wariantach kostki służą do wdrapywania się na stromą górę
Bajarka pominęła motywację zapłaty za trzecią noc z królewiczem, są to zapewne szaty diamentowe z trzeciego orzecha. Formuła Tukej ptaszek nie doleci" wywodzi się z zamawiań, stosowana przy odsyłaniu uroków na bezludne miejsce.
29. O jednej pannie, która potwora pokochała T 425C K. Matyas, Zza krakowskich rogatek, Wisła" t. 8, 1894 s. 260 268 = = H. Kapełuś, J. Krzyżanowski, jw., s. 123 133 nr 25. cysarski gościniec nazwa używana w Galicji na określenie szos o twardej nawierzchni
30. Bajka o baranku T450 H. Sarnowska, Dwie bajki z Aowicza, Wisła" t. 8, 1894 s. 779 801 = =* H. Kapełuś, J. Krzyżanowski, jw., s. 133 136 nr 26.
W innych wariantach przemiana chłopca jest dziełem złej macochy-cza-rownicy, która następnie topi pasierbicę.
31. O trzech braciach-ptakach i siostrze T 451 O. Kolberg, Kujawy cz. I, DWOK t. 3, s. 123 127.
Lubień
by mają wygnali byśmy ją wygnali
marmurę Kolberg objaśnia, zapewne za narratorem: marmurowy
krąg z blachą"
424
32. Z parobka pan T 465A A. Petrow, Lud ziemi dobrzyńskiej, ,,Zbiór Wiadomości do Antropologii Krajowej" t. 2, 1878 s. 156 159 nr 8 = H. Kapełuś, J. Krzyżanowski, jw.,s. 142 147 nr 28.
33. Zła macocha T 480A O. Kolberg, Lubelskie cz. II, DWOK t. 17 s. 185 187 nr 3.
Puławy
34. Czego to chytrość nie może T 480C K. Matyas, jw., s. 240 243 = H. Kapełuś, J. Krzyżanowski, jw., s. 156 160 nr 32.
35. Żelazny Człowiek T 502 O. Kolberg, Sanockie Krośnieńskie cz. III, DWOK t. 51 s. 209 215.
36. O krasnoludkach T 504 A. Petrow, jw.,s. 140 141 nr 1.
37. O macose i ji pasirzbicy T 511 S. Chełchowski, jw. cz. II s. 70 78 nr 70.
Opow. Julianna Gortatka
38. O szklany górze T 530 A. Saloni, Lud łańcucki, Materiały Antropologiczno-Archeologiczne i Etnograficzne", t. 6, 1903 s. 343 346 nr 30.
39. O złotym warkoczu
Bajki Warmii i Mazur, jw.,s. 73 76.
Reszel, Stanclewo. Opow. Kamińska.
Bajka jest połączeniem kilku motywów, w tym układzie nie spotykanym
dwunasta córeczka wedle wierzeń ludowych powinna być
dzieckiem niezwykłym (czasami zmorą!)
40. Ptak złotopióry T 550 L. Malinowski, jw., Materiały Antropologiczno-Archeologiczne i Etnograficzne" t. 5. 1901 s. 142 146 = Bajki śląskie jw., s. 173 179 nr 35. Kozle, Pogorzelec. Opow. Piotr Burczyk.
cierniówki potkał natkał, nakładł gałęzi cierniowych
41. O rybaku i rybce T 555 F. Lorentz,jw.,s. 42 44 nr 82.
Wejherowo, Robakowo.
Tekst w zmodyfikowanej transkrypcji.
42. Pierścień magiczny T 560 L. Malinowski, jw., Materiały Antropologiczno-Archeologiczne i Etnograficzne" t. 5, 1901 s. 92 96 m Bajki śląskie, jw., s. 187 194 nr 38. Kozle, Aańce (Grzędzieńska Fara)
ociec i jego matka zaraz nieżywi zostali chodzi zapewne o obrazowe określenie ich radości z powrotu syna miasto Eno prawdopodobnie pogłos znanej z Ewangelii miejscowości Enon" (obj. E. Jaworskiej)
425
Wariant z licznymi pomyłkami i niekonsekwencjami samego narratora, może również zle zapisany lub odczytany przez wydawcę, R. Zawiliń-skiego, wymagał drobnych korektur.
43. O latarnisku T 561 S. Ciszewski, Powieści z Tysiąca i jednej nocy w przeróbce /udu naszego, Wisła" t. 2, 1888 s. 468 474.
Sławków, Bukowno (Olkuskie). Opow. Mikołaj Szlęzak. Ja mu przychodzę stryk jestem jego stryjem
44. Diabeł i dobosz T 562 O. Kolberg, Sanockie Krośnieńskie cz. III, DWOK t. 51 s. 205 207. Solina.
Jest to nietypowa odmiana bajki T 562 Duch w błękitnym świetle".
45. O dobrym bracie T 566 S. Chełchowski,jw.,cz. I s. 103 112 nr 16.
będę ci przygodą będę ci pomocą w przygodzie powyrzynali nożykiem kozdy swoje imię motyw nie podjęty w dalszym ciągu bajki, zapożyczony z innego wątku, w którym noże wbite w drzewo wróżą o losach braci
46. O dwóch synach mądrych i trzecim głupim T571 O. Kolberg, Mazowsze cz. VII, DWOK t. 42 s. 532 533.
Wola Rasztowska
chusty wałkować maglować bieliznę
47. Wdzięczni zmarli T 592 Witowt (pseud., nazw. W. Pracki), Gadki z Ostrówka, Wisła" t. 19, 1905 s. 293 296.
Radzyń, Ostrówek
trzepieza wedle objaśnienia Prackiego: krzaki, zarośla"; chodzi tu
raczej o trzebież", tj. porębę, porośniętą młodym lasem
Tytuł sugeruje, że nieznajomi z pustej karczmy są duchami zmarłych.
W innych wariantach tej bajki chłopiec otrzymuje cudowne skrzypce od
demonów.
48. yli bracia T613 O. Kolberg, Mazowsze cz. VII, DWOK t. 42 s. 536 540.
Znad Buga (Ślężany, Popów)
siadają na tę szubienicę wedle wierzeń szubienica była miejscem spotkań demonów
49. O jednym diable, co u chłopa słuzuł T 651 S. Chełchowski, Powieści i opowiadania ludowe, jw., cz. lis. 110 117, nr 79. Opow. Piotr Połomski.
Tekst skrócony pominięto zakończenie.
50. Bajka o ciekawej babie T 670 A. Siewiński, Bajka o ciekawej babie, Lud" t. 4 1898 s. 299 304. Bez lokalizacji. Wariant podany w języku literackim, być może zapisany na pograniczu polsko-ukraińskim, o czym świadczyłoby słownictwo.
426
na Sądny Dzień na żydowskie święto ,
51. Piecuch i królewna T 675 O. Kolberg, Poznańskie cz. VI, DWOK t. 14 s. 51 56 nr 12.
Krobia
bez parę dni za parę dni (obj. Kolberga)
52. Dwaj bracia T 676 W. Kosiński, Materiały do etnografii górali bieskidowych, Zbiór Wiadomości do Antropologii Krajowej" t. 7, 1883 s. 73 75 nr 131 = H. Kapełuś, J. Krzyżanowski, jw., s. 220 224 nr 50.
papierki galicyjska ludowa nazwa monety, która była w obiegu do r. 1898; inne jej nazwy: reński (tj. złoty reński), gulden lub floren. W r. 1898 wprowadzono koronę, tj. pół reńskiego" (obj. J. Krzyżanowskiego)
na dwa t C z n i e na dwa tygodnie
Bajka jest jednym z przykładów spolonizowanej adaptacji wątku z Tysiąca i jednej nocy, opowieści o Sezamie.
53. Pasierbica u dwunastu zbójów T 709 O. Kolberg, Sanockie Krośnieńskie cz. III, DWOK t. 51 s. 184 188. Rymanów.
54. O kogucie T715 O. Kolberg, Lubelskie cz. II, DWOK t. 17 s. 194 195 nr 8.
Od Czermienik.
55. O bogowojnym juhasie T 750F M. Wyslouchowa, Z ust górala zakopiańskiego, Lud" t. 7 1901 s. 188 192.
Opow. Jędrzej Gąsienica z Gładkiej na Gubałówce, nijakim świate w żaden sposób
Opowieść podaniowa, popularna w Zakopanem; Wyslouchowa wspomina współczesny przekaz Jędrzeja Słodyczki z Zubsuchego, por. też relację Sabały, S. Witkiewicz, Na przełęczy. Wyd. II, 1906 s. 126 127 i s. 136, nadto A. Pach, W. Jarzębowski, Bajdy przy watrze, 1956 s. 17 21. Zakończenie z ofiarowaną odzieżą i odejściem pomocnych duchów ma zapewne zródło w średniowiecznym zwyczaju darowywania odzieży przy wymówieniu służby. '
Geologowie są skłonni powstanie usypiska w Wantulach przesuwać w czasy bardzo odległe, każda jednak katastrofa tego rodzaju budziła zrozumiałe zainteresowanie. Gdy około r. 1676 Jedna góra ż Tatrów, którą nazywano Ostrza, na rozgraniczeniu polskim, upadła, w ruinę poszła", wspominali o tym współcześni kaznodzieje (T. Młodzianowski, Kazania i homilie, Poznań 1681, t. 3 s. 214). Być może dzięki kazaniom w opowieść zakopiańską wplótł się wątek moralistyczny.
56. O zbójcy Madeju T 756B S. Ciszewski, Krakowiacy... s. 71 72 nr 62.
Ojców, Smardzowicc.
427
57. O pysznym królu T 757 W. Wnuk, Ku Tatrom, Warszawa 1970 s. 217.
Zapis. Bronisława Kondratowiczowa w Zakopanem. Opow. Tomasz Ga-
deja.
nie rzec nie wypada
nie p 3 5 A niedaleko
wołać babę wołać żonę, królową
58. Bajka o złocie T 763 B. Mocarska, Bajka o zlocie, Poradnik Językowy" 1955 z. 8 s. 316. Suwaiszczyzna, Jegliniec k. Puńska. Opow. Antoni Godlewski, lat 50
59. Piszczałka T 780 O. Kolberg, Radomskie cz. II, DWOK t. 21 s. 188 189 nr 8. Opoczno, Gielniów.
60. O świętym Jerzym i złotym strzemieniu T 790 B. Gustawicz, jw. Lud" t. 6, 1900 s. 340 345 nr 8.
Iwonicz
nasmarował mu włosy masłem dawny przejaw elegancji
chłopskiej
poszał na woły pojechał handlować wołami
61. Pan Jezus i święty Pieter T 791 M. Karaś, A. Zaręba, Orawskie teksty gwarowe z obszaru Polski, Kraków 1964 s. 80.
Orawka. Opow. Józefina Kazmierczak, lat 60.
Opuszczono zakończenie z dodanym skróconym opowiadaniem T 2636
62. O ubogim wyrobniku a o tym chciwym sąsiedzie T831 F. Lorentz, jw., s. 785 786 nr 967 = Gryf t. 4, 1912 s. 288 290. Puck, Strzelino. W Gryfie" inna lokalizacja: Gościczyno (Franciszka Wojewska?).
W oryg. tytuł O ubodzim dachloniku..."
bydlę kusteszowo kościelne bydlę, określenie pogardliwe od
słowa kustosz (kustesz): urzędnik kościelny
63. Mądra dziewczyna T 875 Z. Staniszewska, Wieś Studzianki. Zarys etnograficzny, Wisła" t. 16, 1902 s. 630 633.
Lubelskie. Opow. Wojciech Migut.
64. Zakład o wierność żony T 882 L. Malinowski, jw., Materiały Antropologiczno-Archeologiczne i Etnograficzne" t. 5, 1901 s. 131 133 = Bajki śląskie, jw., s. 291 294 nr 67. Kozle, Pogorzelec. Opow. Piotr Burczyk.
nie puścił nie wystrzelił
ta rzecz nie jest prawa nie jest zgodna z prawdą
65. Gdzie jest pół światu? T 922 M. Karaś, A. Zaręba, jw.,s. 127 128.
428
T957
' t. 8, 1902 s. 59.
T 1030
51 s. 354 355.
T 1060
bajek / anegdot
Zubrzyca Dolna. Opow. Franciszek Wójciak.
66. Jak święty Mikołaj ukarał jednego chłopa za ciekawość T 948 J. Świętek, jw., s. 334 nr 15.
Kłaj. Opow. Franciszek Rybka.
67. Zbawca króla T 952 O. Kolberg, Sanockie Krośnieńskie cz. III, DWOK t. 51 s. 297 299. Bobrka
68. Zbójecka żona T 956B O. Kolberg, Kujawy cz. I, DWOK t. 3 s. 325 328 nr 45.
Lubień, Krośniewice.
Zbóje w tej bajce, zapisanej od nieznanego informatora, mają cechy ludożerców (pytanie o świeże mięso"). Zakończenie z zawieszoną nad drzwiami kosą przypomina ordalium. Osobliwością jest też zaopiekowanie się zbójecką matką.
69. Diabeł i niedzwiedz S. Udziela, Bajki i opowiadania ludu krakowskiego, Lud'
70. Diabeł i baba O. Kolberg, Sanockie Krośnieńskie cz. III, DWOK t. Czaszyn
71. Zakład o pełny but D. Simonides, J. Ligęza, Gadka za gadką. 300 podań, z Górnego Śląska, Katowice 1963 s. 260 262. Piekary Śląskie. Opow. Augustyn Śladczyk
mietła pod drzwi stawiała zabieg magiczny przeciwko złym mocom (mietła = mietłę, wymowa śląska)
72. Jako diaboł nie wydzierżoł trzi roki przi babie T 1164 K.D. Kadłubiec, Gawędziarz cieszyński Józef Jeżowicz, Ostrawa 1973 s. 127 130 nr 5.
ty Franto zapewne aluzja do Franty, komicznej postaci z dawnej literatury czeskiej. Imię własne Franta = frant.
Teksty Jeżowicza stanowią typowy przykład bajek mówionych przez narratora o talencie aktorskim; słowu towarzyszył gest i mimika. Wprowadzono uproszczoną transkrypcję, eliminując częściowo porzekadła Jeżowicza.
73. Jak chłop oszukał diabła T 1188 S. Dąbrowska, Przypowiastki i bajki z Żabna, Wisła" t. 19, 1905, s. 421. Lublin, Żabno
74. Powinszowanie T 1223A D. Simonides, J. Ligęza, jw., s. 270 272 nr 219.
Gliwice. Opow. Jan Merkens.
75. Mazurowie T 1349 + T 1457 + T 1349 + T 1368 = AT 165 S. Barącz, Bajki, fraszki, podania, przysłowia i pieśni na Rusi, Lwów 1886 s. 132 135, s. 50.
Opowiadania z cyklu kawałów o głupich sąsiadach, por. teksty następne.
429
76. Jeszcze o Mazurach T 1323 + T 1232
A. Siewiński, Bajki, legendy i opowiadania ludowe zebrane w powiecie sokolskim, Lud" t. 9, 1903 s. 70 nr 7, 9. %
77. Mazur i pszenica T 1349 M. Federowski, Lud białoruski, t. 1, Kraków 1897 s. 233 234 nr 1114. Tekst zapisany po białorusku, jedynie partie Mazura po polsku. Tu w przekładzie.
78. O tuszkowianach T 1336A, T 1248, T 1262, T 1288, T 1210, T 1245
B. Sychta, Miasta, miasteczka i wsie w kaszubskiej literaturze ludowej, wierzeniach i obrzędach, Literatura Ludowa" r. 3, 1959 nr 1 2, s. 52 55 nr 2 4, 8 10.
Tuszkowy miejscowość pod Kościerzyną. Opowiadania, zapisane w Brzeznie od młodzieży szkolnej, podano tu w języku literackim.
79. Gościccy papaje T 1289, Tl275, T 1287, T 1217 L. Rutkowski, Gościccy papaje w świetle podań szlacheckich, Wisła" t. 15, 1901 s. 278 282.
papaje przezwisko ilustrujące ślamazarność
Goście e wieś zamieszkała przez drobną szlachtę, na północ od Płońska
Por. I. Sadkowski, Wieś szlachecka Gościce, Wisła" jw., s. 734 738.
80. Wilamowiczanie T 1248, T 1234, T 1326 J.F. Magiera, Papaje a wilamowiczanie, Wisła" t. 15, 1901 s. 483 484. Wilamowice wieś w Krakowskiem
81. Jak góral kupiuł banię za kobyle jaje T 1319 J. Świętek, jw., s. 443 445 nr 74.
Targowisko nad Rabą. Opow. Tomasz Korbut.
82. Dzie diebał nie może poradzić, tam babę pośle T 1353 B. Gustawicz, jw., Lud" t. 7, 1901 s. 248 249 nr 65.
83. O dwóch sąsiadach
A. Steffen, jw. s. 49 51.
Rożnowo koło Olsztyna. Opow. Otylia Tesznerówna, lat 24.
84. O gazdoszkowi i gazdzince T 1380 J. Ondrusz, Opowieści ludowe ze Śląska Czeskiego, Literatura Ludowa" t. 1, 1957 nr 4 s. 48 50.
Bystrzyca nad Olzą, Cieszyn. Opow. Jan Szkandera, lat 61.
85. O jednym chłopaku T 1384 + T 1540 A.Saloni,jw.,s. 318 321 nr9.
Aańcut
86. Głupi organista por. T 1408
B. Gustawicz, jw., Lud" t. 6, 1900 s. 252 nr 6.
87. Jak to było w cudzej krainie T 1481 J. Milewska, Opowiadania z Ciechanowskiego, Wisła" t. 16, 1902 s. 725 727.
88. Jek Maryna żywcem do nieba jechała T 1482
S. Tworkowski, Jek Maryna żywcem do nieba jechała, Literatura Ludowa" r. 5, 1961 nr 4/6 s. 86 87. do ,,K o z 1 ó w" do mariawitów Kurpie
89. Majster złodziejski T 1525A O. Kolberg, Sanockie Krośnieńskie cz. III, DWOK t. 51 s. 344 348. Kolberg podaje lokalizację: Od Sanoka, Rymanowa".
90. Okradzenie karczmy T 1525Q
A. Stopka, Sabała, Kraków 1897 s. 87 89 = T. Brzozowska, jw., s. 73 74 nr 23.
Wojtek Mateja jeden z ostatnich zbójników tatrzańskich
91. O zbójach , ,> T 977 J. Świętek, jw., s. 395 nr 38.
Świętek objaśnia, że koło Wieliczki był lasek na Winnicy" i drugi, Las Kokotowski", skąd zbóje robili wypady na sąsiedni gościniec.
92. O trzech synach T 1550 D. Simonides, J. Ligęza, jw., s. 315 317.
Chorzów. Opow. Franciszek Andrysek.
93. O babie i trzech muzykantach T 1536B H. Kapełuś, Bajka o trzech muzykantach, Literatura Ludowa" r. 8, 1964 nr 1/2 s. 149 150.
Włocławek. Napisała Aldona Paczkowska, wykszt. podstawowe, żona robotnika. Tekst z materiałów konkursu radiostacji we Włocławku. W oryginale jest to składanka trzech opowiadań.
94. Jak to złodzieje umią sztuderować > T 1554 + T 1742
B. Gustawicz, jw., Lud" t. 6, 1900 s. 347 348 nr 10.
95. Gościnny mielnik por. T 951A O. Kolberg,'Sanockie-^Krośnieńskie cz. III, DWOK t. 51 s. 338 339. Kolberg podaje lokalizację: od Ustrzyk, Solina, Bobrka", zaświciłświcę wedle wierzeń ludowych złodzieje usypiają okradanych przy pomocy magicznej świecy z trupiego tłuszczu
p a p i 3 : i por. komentarz do nru 52
96. Figle leniwego Wojtka T 1560 + T 1659 + T 921 L. Malinowski, jw., Materiały Antropologiczno-Archeologiczne i Etnograficzne" t. 5, 1901 s. 204 205 = Bajki śląskie, jw., s. 366 369 nr 101. Opole, Szczepanowice. Opow. Johan Bijas.
97. Jako wieszali Cygona T 1627 K.D. Kadłubiec, jw., s. 224 nr 59.
98. O jednym ożyroku T 1641 D. Simonides, J. Ligęza, jw., s. 323 326.
Kozle, Długomiłowice. Opow. Imgarda Halek.
99. Jakem do szkoły chodziuł T 1644 A. Steffen, jw., s. 40 41 nr 40.
Olsztyn, Butrymy. Opow. Józef Jachowski, lat 77.
431
100. O takim, A> nie kciał oddać pożyczonych grejcarów... T 1654 Z. Wierzchowski, Jastkowskie powieści i opowiadania z Puszczy Sandomierskiej, Materiały Antropologiczno-Archeologiczne i Etnograficzne" t. 6, 1903 s. 185 186 nr 10.
Tarnobrzeg, Koziarnia. Opow. Wojtek Jestal. Matka Boska Siewna 8 września
101. Zbójnik i garncarz T 1679 A. Stopka, jw., s. 84 86 = T. Brzozowska, jw., s. 66 67 nr 19. garnków i kotlików na pieniądze na przechowanie pieniędzy w ziemi
pukał, AC zwoni pęknięty gliniany garnek ma głuchy odgłos, cały dzwoni
102. Jak się Walinty Symcok z byckiem ścigali AT 1682* W. Wojda, Opowiadania łowickie, Literatura Ludowa" r. 5, 1961 nr 1/2 s.59 61.
103. O głupim parobczaku T 1685B + T 1643 O. Kolberg, Krakowskie cz. IV, DWOK t. 8 s. 197 200 nr 80. Kolberg podaje lokalizację: od Miechowa".
104. O krawcu T 1717 J. Milewska, jw., s. 732 nr 11.
105. Zbójnickie kazanie T 1824A
A. Stopka, jw., s. 64 66. Opow. Sabała.
106. Kapucyn z capią brodą T 1834
B. Gustawicz, jw., Lud" t. 6, 1900 s. 249 250 nr 2.
107. Pies pogrzebany na cmentarzu T 1842 K. Nitsch, Wybór polskich tekstów gwarowych, wyd. II, Warszawa 1960 s. 117 118.
Kasina Wielka, Limanowa. Opow. gospodarz 50-letni.
108. O mandatereusach T 1861 Z. Wierzchowski, Baśni i powieści z Puszczy Sandomierskiej, Zbiór Wiadomości do Antropologii Krajowej" t. 16, s. 102 nr 49.
Grębów. Opow. Mścisz.
109. O koziołku T2015 S. Ulanowska, Niektóre materiały etnograficzne we wsi Aukówcu mazowieckim, Zbiór Wiadomości do Antropologii Krajowej" t. 8, 1884, s. 308 310 nr 8.
Opow. Walko Wójcik.
110*.. O jednym młynarcyku
S. Chełchowski, jw., cz. II, s. 98 100 nr 78.
Napisał Marceli Gniazdowski, w innych tekstach tego zbioru występujący jako narrator. W systematyce mylnie jako T 1614.
111. Czary młynarskie
K. Nitsch, jw., s. 249 250.
432
Zapisał W. Aęga.
112. Kwiat paproci T 3100 O. Kolberg, Lubelskie cz. II, DWOK t. 17 s. 153 154 nr 5 = H. Kapeluś, J. Krzyżanowski, jw., s. 211 212 nr 46.
113. Przygoda z czarami i masłem T 3040 H. Kapełuś, Modlnicki raptularz Antoniny Konopczanki, w pracy zbiorowej W świecie pieśni i bajki, Wrocław 1969 s. 189 190. Opow. Jadwiga Skoczkowa, ur. 1805, w chwili opowiadania 63-letnia lub 64-letnia.
114. O czarownicy T 3045 O. Kolberg, Krakowskie cz. III, DWOK t. 7, s. 96 98 nr 211. Modlnica. Jadwiga Skoczkowa.
115. O zmorze T 4010 O. Kolberg, jw., s. 70 71.
Modlnica. Opow. Elżbieta Kostaśka (Kostasiowa), córka Skoczkowej.
116. Trzy córki zmory T 4011 O. Kolberg, Poznańskie cz. VII, DWOK t. 15 s. 41 42.
Od Kościana.
117. [O latawcu] T 3151 K. Nitsch, jw., s. 248 249.
Gruczno koło Świecia. Z zapisu W. Aęgi, opow. J. Sinoradzki. 118.0 kłobuku albo latańcu T 3151
Bajki Warmii i Mazur, jw., s. 64 65. Purda Duża, Olsztyńskie. Opow. M. Kensbok. z sobą turz nim. Z opowiadania przytoczono tylko pierwszą ezęść.
119. [O podrzutku]
A. Petrow,jw.,s. 141 142.
120. Utopcowecery - T4059 D. Simonides, J. Ligęza, jw., s. 61 62 nr 45.
Gogolin k. Krapkowic. Opow. Aleksander Chmura, ur. 1892.
121. Utopiec szyje buty T 4060 jw., s. 64 65 nr 49.
Rydułtowy k. Rybnika. Opow. Antonina Piasecka, ur. 1901. kijek kłokoczowy (obj. J. Ligęza) nasionom z krzewu kło-koczki (Staphylea pinnata), zebranym w szeleszczące torebki, przypisywano właściwości apotropeiczne. Z nasion tych sporządzano także różańce"
122. Utopiec i muzykanci T 4060 jw., s. 76 77 nr 63.
Świerkle k. Rybnika. Opow. Karol Bryła.
123. Topielec w Rabie T 4060 J. Świętekjw., s. 471 472.
wojna z Prusakiem wojna austriacko-pruska 1866
124. O płanetniku T 4061 S. Udziela, Lud polski w powiecie ropczyckim w Galicji, ,,Zbiór Wiadomości do Antropologii Krajowej" t. 16, 1892 s. 8 nr 11.
28 Księga bajek, t. 1
433
Ropczyce. Opow. Józef Wiśniowski.
wyniósł brony zabieg magiczny o znaczeniu apotropeicznym
125. O Skarbniku T 6500 S. Bąk, O kilku wątkach w baśniach i legendach na Górnym Śląsku, Literatura Ludowa" r. 2, 1958 nr 2/3 s. U.
Ligota k. Katowic. Kleofas nazwa kopalni
126. Baba na cmentarzu
D. Simonides, Zmiany w gatunkach współczesnych opowieści ludowych. W pracy zbiorowej: Literatura ludowa i literatura chłopska, Lublin 1977
S. oo~- >#.
Śląsk
127. O zbójniku Sobcyku T 8254 J. Majchrzak, Pieśni, baśnie i gawędy z Dolnego Śląska, Literatura Ludowa" r. 2,1958 nr 1 s. 43.
Dziadowa Kłoda koło Sycowa. Opow. Józef Kurzawa.
128. O Janasiku T 8252 I. Kopernicki, jw., s. 3 6.
Rabka, Zaryte. Opow. Jędrek Wróbel.
129. O Kerpcu zbójniku T 8253 W. Brzega, Materiał do poznania górali tatrzańskich, Lud" t. 16 1910 s. 193-196. Toż przedr. T. Komorowska, V. Gaśparikowa, Zbójnicki dar. Polskie i słowackie opowiadania tatrzańskie, Warszawa 1976 s. 37 39. Zakopane. Opow. Tomek Gadeja, lat ok. 80.
130. O zbóju Kubiku z Cornego Donajca T 8253 A. Stopka, Materiały do etnografii Podhala, Materiały Antropologiczno--Archeologiczne i Etnograficzne" t. 3 1898 s. 141-144 nr 12. Toż przedr. T. Komorowska. V. Gaśparikowa, jw. s. 47-49.
Nieznany narrator wprowadza zakończenie typowe dla bajek magicznych.
" '-s'' ; " :. " < * > "*> ',i V*4, ..-. | . % ; % %."[' % '':' '
%',
%
%
Słownik wyrazów gwarowych i rzadziej używanych
alkierz boczny pokój
anhaltować (z niem.) zatrzymać
aplikować (z łac.) nadskakiwać, zalecać się
aspoń (z czes.) przynajmniej, choćby
astrolog w dawnej nauce badacz wpływu gwiazd na losy ludzkie
babiniec kruchta, przedsionek kościoła
bahra część koła u wozu (także bachra, bachro)
banda orkiestra
baniak garnek żelazny
bant obręcz żelazna, opaska lub krokiew związana bantami
basommazania przekleństwo węgierskie
bezera bezecny, niegodziwiec
białka kobieta, białogłowa
biegun jedno ze znaczeń: koń
bisior droga tkanina wschodnia, rodzaj cienkiego płótna
biwaty przekręcone: wiwaty
bockować tańczyć (krok kobiecy w tańcach góralskich)
bojaz przekręcone: wojaż, podróż
borgować (z niem.) dawać na kredyt
borok nieborak
bośkać całować
Boża Męka kapliczka
borg (z niem.) kredyt
brandebula (z niem.) palona wódka, gorzałka
bruclik kamizela lub sukmana bez rękawów
brzyzek brzeg, pagórek
bulwy kartofle
burk (z niem.) zamek
cesta droga
cetyna szpilki z drzew iglastych
cewka szpula do zwijania nici'
chachar urwis, chłopak
checza chata
choica sosna, choina
chrap bagno, błoto
chrobocek robaczek
chuciuchno prędko
chudoba jedno ze znaczeń: zwierzęta domowe
chybować brakować
ciarach ubogi szlachcic, mieszczanin, określenie pogardliwe
ciemny jedno ze znaczeń: ślepy
ciepać się rzucać się
cieślica siekierka ciesielska
cirznie ciernie
cubrzyć nękać, trząść, szarpać
culaga (z niem.) dodatek
czaprak (z tur.) tkanina, często ozdobna i kosztowna, służąca jako podkład pod siodło
czerwieńce czyli czerwone złote", inaczej dukaty, moneta o wysokiej wartości
435
czucha (z węg.) " inaczej cucha, gunia, opończa z wełny
.
deczka. deka chodnik, przykrywa, przód ciała
delacja (z łac.) oskarżenie, donos
dennica spodnia deska w wozie
demeszka szabla damasceńska
despet despekt, obraza
do imienia zupełnie
dokludzać przyprowadzać
doszafować (z niem.) dostarczyć
drasek (z niem.) młocek
draszować (z niem.) młócić
drazba (z niem.) młocka
dredzi drugi
drzeć jedno ze znaczeń: uciekać
dudki drobne pieniądze (dudek, dydek nazwa trzygroszówki)
dudławy wypróchniały, dziurawy, wydrążony
dukat dawna złota moneta
dura, durka dziura, dziurka
durkać uderzyć, stukać
duży jedno ze znaczeń: dzielny
dwornia służba dworska
dycki zawsze
dyrdun wełniak, rodzaj spódnicy (inaczej derdak, derdun)
dziedzina wieś
dziepiro, dziepro dopiero
dziwa dziw, że
dziwka, dziewka służąca
egzecyrować (z łac. za pośrednictwem
niem.) ćwiczyć eno jeno ezi jeśli
fafros bajarz, pleciuga
falader rodzaj placka
fanteryja przekręcone (z franc. za
pośrednictwem niem.) infanteria,
piechota
fanzolić gadać, pleść
farorz (z niem.) proboszcz
felfebel, feldfebel, felfeber (z niem.) sierżant
ferdekiel (z niem.) skórzany fartuch w powozie
feszny przystojny
fikutek nazwa noża
forstowany (z niem.) wyłożony deskami
frairka (z niem.) dziewczyna, narzeczona, kochanka
freiwelicher (z niem.) ochotnik
frelka (z niem.) dziewczyna, panna
frymark (z niem.) zamiana, handel zamienny
fryszt (z niem.) zwłoka, odłożenie sprawy
furdyment (z włos.) garda pałasza, szpady
futrować (z niem.) karmić
gadzina zwierzęta domowe
gajdować rządzić, tu: znęcać się
gałka wysoka sosna
gank (z niem.) koryto, łożysko
gastauz, gasthauz (z niem.) zajazd, hotel, gospoda
gąsiołki gęśle
gbur, gburski (z niem.) chłop, wieśniak, chłopski
geltag (z niem.) dniówka, wypłata, zarobek
gemejn (z niem.) prosty żołnierz, szeregowiec
gleszyć czarować, wymawiać zaklęcia
głuzić, głużyć gruchać
gnatek jedno ze znaczeń: pieniek
gościniec gospoda, karczma, zajazd
gradus (łac.) stopień
grajcar, grajcar drobna moneta
436
austriacka, 1/100 guldena reńskiego
gróbalnia grób
gruba (z niem.) kopalnia
grundsztyk (z niem.) obszar ziemi, majątek ziemski
gruzek (z niem.) dziadek
gryfrajter przekręcone z niem. ge-frajter, starszy szeregowy w armii niemieckiej i austriackiej
gryńdą, greńdą truchtem, szybko (staropol. gręda średni bieg konia, trucht)
gułaj głupiec, niezguła
guńka wełniana kapota góralska do kolan, z szerokimi rękawami
gwałt wiele, dużo
gwardiak gwardzista, żołnierz gwardii
gwer (z niem.) karabin
hacka chusta wełniana, część cieszyńskiego stroju ludowego
hajduk (z węg.) zbrojny sługa
halać (z niem.) nosić
halbrechts, halblinks, rechtsum (niem.) półzwrot w prawo, pół-zwrot w lewo, w prawo zwrot
halerz moneta austriacka, 1/100 korony
harcap, harcopf (niem.) warkocz przy dawnej fryzurze męskiej
hausknecht (z niem.) parobek
hawok tam
herny hardy, pyszny
herold urzędnik ogłaszający w imieniu władcy jego zarządzenia
hipkać skakać
hledać patrzeć, spoglądać
hnet wnet
\vo\dować jedno ze znaczeń: biesiadować, ucztować
horę (słów.) do góry
horuch (słów.) hałas howiedzy, howiezi (czech.) wołowy hudobina biedota hudobny biedny
%
inedy kiedy indziej iny jeno, tylko
ja (niem.) tak
jajta (z niem.) polowanie, inne znaczenie: zamęt, kłótnia
jarka jara pszenica
jeger, jegier (niem.) myśliwy
jegziant w wymowie kurpiowskiej: adwent
jenosz jednak
jerum pajtasz śląski wykrzyknik gwarowy
jupka stanik, kamizelka, część stroju kobiecego
just właśnie, już
kamlot lekka tkanina wełniana, czasem przetykana jedwabiem
kandy kędy, gdzie
kans, kęs kawałek; inne znaczenie: wiele
kantar uzdzienica bez wędzidła
kapać ginąć
karmazyn przedstawiciel bogatej szlachty, magnat
kichacz żartobliwie: nos
kiczka snopek do poszywania dachu
kierezja sukmana, pierwotnie z angielskiego sukna
kiery który
kierz, kierzek krzak, krzaczek
kista (z niem.) skrzynia
kitel długa suknia
kiafetek, klafter (z niem.) miara, sążeń, zwłaszcza sążeń drzewa
437
klajnikanty (z niem.) drobiazgi, rzeczy
klejd (z niem.) ubranie
klonkry (z niem.) pazdzierze, najgorsze lniane płótno
kludzić prowadzić
kłobuk, kłabuk kapelusz, czapka; także mazurska nazwa skrzata
kłupać (z niem.) pukać
knieje jedno ze znaczeń: zakamarki
kolęda jedno ze znaczeń: prezent, datek, łapówka
kołcak kołek, kij
komiśny stanowiący własność państwową, urzędowy
kompanować działać razem, w kompanii, por. góralskie ,,sto-warziszyć się", o zbójnikach
konać robić, dokonywać
końcem jedno ze znaczeń: koniecznie
końdek trochę, odrobinę
kopieczek pagórek
korowaj obrzędowe pieczywo weselne; nazwa występująca u Słowian wschodnich, polski jej odpowiednik : kołacz
kosior inaczej kociuba, przyrząd do wymiatania pieca chlebowego, także pojazd czarownic, por. ożóg
koski warkocze
kośla, koszla noga
kotlina palenisko, kuchnia
kozera gracz, szuler
koli, skóli ze względu, z powodu
kólik kołek
kół kij
kraj brzeg
krawal (z czes.) zamęt
krępy więzy, dyby
krężel walec drewniany zatknięty w przęślicę. służący do nawijania przędzy
krypa koryto do pojenia bydła
kuczer, kucz, kucza (z niem.) woznica
kuczma (z węg.) duża kudłata czapa
kufa beczka; żartobliwie: pysk
kukajte sem na liwo (czes.) w lewo patrz
kula jedno ze znaczeń: kij z poprzeczką lub zakrzywiony
kulas jedno ze znaczeń: zakrzywiony kij
kuroszka kureczka, kurczę
kuszkać całować
kwaśne kwaśna potrawa, np. sok z kiszonej kapusty, barszcz itd.
lagramentnik hultaj (może od lagier", tj. mętny osad w beczce z alkoholem, lub od przekleństwa sakrament")
laik jedno ze znaczeń: świecki członek zakonu
latry (z niem.) deski boczne, szczeble w wozie
laufer (z niem.) goniec, sługa biegnący przed pojazdem
legierski (z niem.) przekręcone z jegierski, myśliwski
legumina jedno ze znaczeń: żywność
leśnica leśniczy
lewentarz inwentarz
lewerando rewerenda, sutanna
licha, lecha zagon
links szaut (niem. links schaut) w lewo patrz
liszyć zostawić
ludory (z franc.) przekręcone: lui-dory, złota moneta, bita od XVII do pocz. XIX w.
luft (niem.) powietrze
luto żal
438
lutować żałować, litować się lyjberwuszt (z niem.) wątrobianka
łacno jedno ze znaczeń: tanio
łata jedno ze znaczeń: listwa dachowa, do której przytwierdza się gonty, dachówkę lub słomę
łoktusza płachta
łonie zeszłego roku
łosiera ofiara, w wymowie kurpiowskiej
maj zieloność, liście
mamlas cymbał, niezdara
mandatareusze, mandatereusze inaczej mandatariusze, słynni z przekupstwa urzędnicy policyj-no-sądowi w zaborze austriackim
maras błoto, śmieci
miech worek
miechtać się błyszczeć
mierędzić żuć
minować robić minę, nadrabiać miną, robić coś na pokaz
młotownia kuznia
młynica zabudowania młyńskie lub miejsce, gdzie stoi młyn
mniedzianeczka szpilka
moskolik placek
motowidło przyrząd do zwijania nici w motki
mrowieć mrówka
nacirzkać nalać nafutrować (z niem.) nakarmić najadły najedzony nakonierowali przekręcone: nako-
menderowali nakuczyć uprzykrzyć napaść jedno ze znaczeń: natrafić,
napotkać naporęczyć poruczyć, nakazać nasuć nasypać natrasić napotkać
nawiedzka wizyta, odwiedziny nazorki przeszpiegi (od nazierać) niecasowy przedwczesny niedara niezdara niepili obcy nieskąd nie tylko nipać szukać, myszkować nocnik nocleg
numer jedno ze znaczeń: pokój w hotelu
obębnować ogłosić, zwoławszy ludzi biciem w bęben
oblecz obleczenie, ubranie
obr olbrzym, wielkolud
obryjać obryć, obkopać wokół
obstarny podstarzały
obzorgować (z niem.) zatroszczyć się
ochronny jedno ze znaczeń: oszczędny
ockać patrzeć, spoglądać
odcykać obudzić się, przecknąć się
odkietować (z niem.) uwolnić z łańcucha
odłóg bruzda
odraszować (z niem.) omłócić
odzenąć odegnać, odżenąć
okiel o ile
oklepce żelazne sidła na zwierzynę
omurzony ubrudzony (od murzać, murzyć brudzić, czernić)
orba orka
orzechy liskowe orzechy laskowe
osad rozchodzenie się jesienią juhasów z owcami do wsi
osobliwie osobno
osobliwy osobny, oddzielny
ośnik przyrząd do strugania, nóż oburęczny z dwoma trzonkami
ozaist zaiste; na ozaist naprawdę
439
ożóg rodzaj drewnianego pogrzebacza, por. kosior ożyrok obżartuch
pak więc
paler chłopak
pantalir (z franc.) rzemienne no-sidło, przewieszka
pańskie jedno ze znaczeń: pańszczyzna
papierki banknoty, pieniądze
pardon (z franc.) poddanie się
paśnik pastwisko
patoka miód czysty, płynny
pecyska nie dopalone resztki ognia
perki kartofle, ziemniaki
pękać z bata strzelać z bata
pierze pięść
piska znak, kreska, zapis
plamitarka planetarka, wróżbiar-ka, wróżąca z planet, tj. układu gwiazd
plekać karmić piersią, także: opiekować się
plitkier drobny gospodarz
płacić jedno ze znaczeń: opłacać się, być wartym
płaczki łzy
płasienka polanka leśna, płaszczyzna między głazami
płaza pień drzewa przepołowiony
płukać prać
pociasek pomiotło
poczesna, poczęstna poczęstunek, datek
poćpiega, poćbiega obieżyświat, włóczęga, wywłoka
podać się na kogo być do kogoś podobnym
podsuć podsypać
podwiela o ile, dopóki
podziwać popatrzeć
pogonicz pogarnnez
poklepia pazdzierze lniane, oddzielone przez obijanie lnu
pokocie się (z ros.) potoczyć się
poltyka wstążka, związująca koszulę pod szyją (u Hucułów: polityka)
pomana złe, zły duch (od słowa manić)
pomozka pomazka, smarowidło, omasta, masło
poprzycki naprzeciw
porene rankiem
pozór uwaga
pożenąć pognać
półszorek uprząż na konia bez chomąta
półtrzecia dwa i pół
prawa dokumenty prawne
prawie jedno ze znaczeń: naprawdę, prawdziwie, akurat
prec, precz, prek daleko
preswuszt (z niem.) salceson
prync (z niem.) książę
pryncesa (z niem.) księżniczka, księżna
przać, przeć sprzyjać
przecucić obudzić się
przecy przecież
przedcę przecież
przefutrować (z niem.) wydać na jedzenie, przejeść
przejadać jedno ze znaczeń: dogadywać, przepierać się, drażnić
przekop, przykopa rów
przenaramnie gwałtownie
przeszkadzać jedno ze znaczeń: straszyć
prześcignąć urosnąć
prześlęgły rozlazły, niedołężny
przeświadować perswadować, tłumaczyć
przeżegnać pożegnać
przędzy dawniej, także: prędzej
440
przęślica kijek do przymocowywania na nim przędzy
przycieś najniższa belka w ścianie chałupy
puchnota zapach (od puszyć pachnieć)
puki cięgi, baty
pultyny puce, tłuste policzki
pupa, pupka (z niem.) lalka
pustynia jedno ze znaczeń: pustelnia
pyry, pyrki zob. perki
pytać obrzędowy poseł, zapraszający na wesele
pytać jedno ze znaczeń: prosić
rabczyk (z niem.) kłusownik
raga rękojeść
rajbach rejwach, zamęt
rajtuzy (z niem.) spodnie do konnej jazdy
ramota jedno ze znaczeń: raport
razem od razu, natychmiast
rąbanica ciupaga, siekierka
recht (niem.) racja, słuszność
rezowny (z niem.) podróżny, wędrowny, wędrowiec
rędzinny iłowaty
roki terminy sądowe
rokieta (z łac.) rodzaj komży, noszonej przez wyższe duchowieństwo
ront, runt (z franc. poprzez niem.) warta, straż, patrol
rontować jedno ze znaczeń: hałasować
rota formuła przysięgi
rozjadoziony rozjadowiony, rozezlony
rozsuć rozsypać
ruby gruby
rychtar, rychtarz, ryktar (z niem.) sędzia, wójt
ryfa (z niem.) obręcz
rynik kociołek
rządzić, rzundzić mówić, rozmawiać, gadać
sadzek więzienie
sak worek
samowicie samodzielnie lub zwyczajnie
sapisty bagnisty
sawina jałowiec
sadek naczynie gliniane lub kamienne
sceklawy szczekliwy
selenijaki rozmaity
senkować szynkować
siacie zboże, zasiew; jedno ze znaczeń: zarobek przy zbożu
siekawica zacinający deszcz
sieli jeżeli, jeśli
sienny jedno ze znaczeń: należący do sieni, związany z sienią
siuber (z niem.) podrzutek, bękart
siurek. szurek chłopiec
skiełznąć ześlizgnąć się
sklep jedno ze znaczeń: piwnica
skłęcić się zwinąć się w kłębek
skrzec grube drzewo sosnowe
skusić (z czes.) wypróbować
smąd swąd, dym
splądz się zalęgnąć się
stalować (z niem.) udawać
starać się martwić się
starość jedno ze znaczeń: staranie, martwienie się
starośliwy zatroskany
starzik, starzyk dziadek, starzec
statek jedno ze znaczeń: dobytek, bydło, zwierzęta domowe
stelmach (z niem.) kołodziej
sterować się (z niem.) opanować się
stępor tłuk, ubijak do tłuczenia ziarna w naczyniu, tzw. stępie
stołp słup
441
stragarz belka, podtrzymująca sufit, inaczej siestrzan
strącać jedno ze znaczeń: zaganiać, zganiać razem
strąga (z rum.) zagroda, w której doi się owce.
strejgować się (z niem.) wyciągać się, stawać na baczność
stretnąć > zejść się, spotkać
strom (z czes.) gałąz
strszyny trzciny
strzybny, strzybrny srebrny
stynąć zdjąć
stynie podobnie, jednak
suć sypać
sukcesja (z łac.) spadek, dziedzictwo
surmacz grający na surmie, dawnej odmianie oboju
swaczka (z czes.) śliwka
szandera przekręcone: żandarm
szczepcie szczypce
szlaftrunek (z niem.) napój nasenny
szlakować śledzić
sznoptuch (z niem.) chustka
szparkasa kasa oszczędnościowa
szpigel (niem.) lustro
szprynce (z niem.) skoki
sztełwaga (z niem.) część przodka wozu, miejsce nasady dyszla i przyczepu orczyków
sztuczny jedno ze znaczeń: biegły w sztuce
sztuderować {z niem.) studiować
szumny piękny
szwigierfater (niem.) teść
szybie wybijać szyb
szydzić w znaczeniu staropolskim: mamić, oszukiwać
szykanada przekręcone: szykana
śnapsak (z niem.) torba śtrufel (z niem.) pantofel
świecny piękny, okazały śwignąć rzucić
tafel (niem.) stół
talar dawna moneta srebrna
tambor (z franc.) dobosz
tarok rodzaj gry w karty, zasadniczo rozgrywanej przez trzy osoby
tartas hałas
tasza (z niem.) kieszeń, torba
tepich (niem.) dywan
teremtetować (z węg.) przeklinać
tlo tylko .
tok klepisko, podwórze
topić rozpalać, palić w piecu
torować śledzić, tropić
tragi (z niem.) nosze, nosidła
traktyjernia gospoda, karczma
trenczyć bać się, drżeć
trepy (z niem.) schody
trojak dawna drobna moneta, odpowiednik trzech groszy
trombita długa drewniana piszczałka górali karpackich
truna trumna
tryk baran
trzon ruszt
tukej tutaj
turbacja (z łac.) zmartwienie, kłopot
tyło tylko
tynka beczka przepołowiona
tyrłak cherlak
ugiąć się, zagiąć się podkasać się, zagiąć ubranie
ukwalować mówić, uchwalić, postanowić, obgadać sprawę
uleżałki, ulęgałki drobne gruszki, przechowywane w sianie, by dojrzały
umłożyć przedwcześnie urodzić
unawić zmęczyć
untarz przekręcone: ołtarz
442
upłaz rozległe trawiaste zbocze usiatać zmęczyć uskowy woskowy ustygować utyskiwać usysać utyskiwać, biadolić uśwajndrać poszwargotać, pomru-czeć niezrozumiale (być może od niem. schwein, wym. szwajn świnia)
wachtarz (z niem.) wartownik
wagować pilnować, uważać, strzec
wander (niem.) wędrówka
wanta skała
wantula miejsce zawalone kamieniami, nasyp
warzą gotowane jedzenie
watra ognisko
wcale w całości, zupełnie
wciorko wszystko
wianocha krowa otrzymana w wianie, posagu
wikręt krętacz
winszewać, winszować życzyć, życzyć sobie
wiorsta (z ros.) dawna miara długości: 1066 m
włok, włók brona lub rosochaty pień do redlenia pola; także sieć rybacka
włożyć się przyzwyczaić się
wybryzować się wystroić (od bryzę hafty, kryzy)
wycirzyć wytrzymać, wycierpieć
wynokwiać wymyślać, wyczyniać
Uzupełnienie do słownika
apryndowac - dbać, zwracać uwagę
boisko - klepisko
byrka - owca
grzech - jedno ze znaczeń : zły duch
wyrządzać dogadywać, psocić wyzdajać się wystroić się wznawiać, znawiać zmyślać
zabaczyć zapomnieć
zachy (z niem.) rzeczy
zadziesiętać kilka razy napomnieć, zakląć
zajazić zatłoczyć
zaketować (z niem.) zakuć w łańcuchy, kajdany
zakiel dopóki
zakludzić zaprowadzić
zamówić zakląć, zaczarować
zapartek, zaparstek czyste, nie za-lężone jajo
zapłuznik pomocnik przy orce
zaprzeć zamknąć
zasób ciągle
zaszelepać zaszeleścić
zdzierać jedno ze znaczeń: uciekać
zecyrka (niem. Exerzierung) ćwiczenia wojskowe
zglewiały zmarzły
zgniły-leniwy
zną znów
zogłówek, zagłówek poduszka
zryzać gromić, łajać, wymyślać
żenąć gnać
żgnąć ukłuć
żbluchać bulgotać, przelewać się
żymła, Żemła (z niem.) bułka
hasen - pożytek
mraznica - zagroda dla owiec
twórz - tchórz
wsuć - wsypać
Sdis tzgczv
o
.
.
Bajka ludowa w Polsce...................... 5
1. O wilcku ..-...'..................... 25
2. Co pies myśli w zimie, a co w lecie............... 28
3. starym psie......................... 28
4. Bajka o lwie, koniu i wilku.................. 29
5. Gadka o zbójnikach..................... 30
6. Chłop, smok, koń i lis.................... 33
7. Chłop i niedzwiedz...................... 36
8. Wilk, co dał prawa schować.................. 38
9. Jak się ślimak z lisem ścigał................... 38
10. Pchła i mucha........................ 40
11. O rybaku i jego trzech synach................. 41
12. Żelazny Marcin....................... 54
13. [O masarskim towarziszu]................... 60
14. O królownie, jak ją Józek wypatrzuł, co trzysta trzewików bez noc zdarła........................... 66
J/15. Królewna-strach....................... 69
16. Zakazany pokój....................... 73
17. O Karlinie......................... 77
18. O królowicu, macose i carowniku............... 87
19. O bracie i siostrze zaprzedanych przez ojca diabłu........ 94
20. O siostrze, która zdradziła brata................ 96
% 21. Brat i siostra........................ 105
22. O głupim synu, co nie bał się strachów............. 109
23. O żołmirzu, co mu Pan Jezus torbeczkę dał........... \\1
24. O trzech wędrowczykach................... 124
25. O parobku, co służył w piekle................ . 127
V;26. Umarły porywa narzeczoną.................. 131
V 27. O Różowym Mieście..................... 132
28. Poszukiwanie utraconego męża................ 139
\] 29. O jednej pannie, która potwora pokochała........... 144
30. Bajka o baranku...................... 152
31. O trzech braciach-ptakach i siostrze.............. 154
32. Z parobka pan...................... 158
33. Zła macocha........................ 163
34. Czego to chytrość nie może.................. 165
444
35. Żelazny Człowiek . . . . " -. . . .....,............169
36. O krasnoludkach . . . ."..................176
37. O macose i ji pasirzbicy....................177
38. O szklany górze.......................182
39. O złotym warkoczu.....................187
40. Ptak złotopióry.......................189
41. O rybaku i rybce......................196
42. Pierścień magiczny......................199
43. O latarnisku........................ . 207
44. Diabeł i dobosz...................... . 214
45. O dobrym bracie...................... 218
46. O dwóch synach mądrych i trzecim głupim.........." %. 223
47. Wdzięczni zmarli.................... % . .' 225
48. yli bracia............................229
49. O jednym diable, co u chłopa słuzuł..............234
50. Bajka o ciekawej babie....................244
51. Piecuch i królewna........................ 250
52. Dwaj bracia.........................256
53. Pasierbica u dwunastu zbójów.................259
54. O kogucie.........................263
55. O bogowojnym juhasie....................265
56. O zbójcy Madeju............... . %.......270
57. O pysznym królu ." .,'............i.......272
58. Bajka o złocie......................... 273
59. Piszczałka .......................>.. 274
60. O świętym Jerzym i złotym strzemieniu............. 276
61. Pan Jezus i święty Pieter...................282
62. O ubogim wyrobniku a o tym chciwym sąsiedzie.........283
63. Mądra dziewczyna . . :....................284
64. Zakład o wierność żony...................289
65. Gdzie jest pół światu?................... % 292
66. Jak święty Mikołaj ukarał jednego chłopa za ciekawość......295
67. Zbawca króla.........................295
68. Zbójecka żona.......................299
69. Diabeł i niedzwiedz.....................303
70. Diabeł i baba........................3041
71. Zakład o pełny but.....................305'
72. Jako diaboł nie wydzierżoł trzi roki przi babie..........308
73. Jak chłop oszukał diabła............'.......313
74. Powinszowanie.......................314
75. Mazurowie.........................316
76. Jeszcze o Mazurach.....................318
77. Mazur i pszenica......................319
78. O tuszkowianach......................319
445
79. Gościccy papaje....................... 321
80. Wilamowiczanie....................... 324
81. Jak góral kupiul banię za kobyle jaje............. 325
82. Dzie diebał nie może poradzić, tam babę pośle......... 326
83. O dwóch sąsiadach..................... 328
84. O gazdoszkowi i gazdzince.................. 330
85. O jednym chłopaku..................... 334
86. Głupi organista....................... 339
87. Jak to było w cudzej krainie .................. 340
88. Jek Maryna żywcem do nieba jechała............. 342
89. Majster złodziejski...................... 343
90. Okradzenie karczmy.................... . 349
91. O zbójach......................... 351
92. O trzech synach ....................... 352
93. O babie i trzech muzykantach................. 354
94. Jak to złodzieje umią sztuderować............... 357
95. Gościnny mielnik...................... 359
96. Figle leniwego Wojtka.................... 361
97. Jako wieszali Cygona.................... 364
98. O jednym ożyroku...................... 365
99. Jakem do szkoły chodziuł.................. 368
100. O takim, co nie kciał oddać pożyczonych grejcarów i jak się brał
na sposoby......................... 370
101. Zbójnik i garncarz...................... 372
102. Jak się Walinty Symcok z byckiem ścigali............ 373
103. O głupim parobezaku.................... 375
104. O krawcu.......................... 380
105. Zbójnickie kazanie...................... 380
106. Kapucyn z capią brodą.................... 381
107. Pies pogrzebany na cmentarzu................. 382
108. O mandatereusach...................... 383
109. O koziołku.................,....... 385
110. O jednym młynarcyku . . . .................. 387
111. Czary młynarskie...................... 389
112. Kwiat paproci........................ 390
113. Przygoda z czarami i masłem................. 391
y/114. czarownicy........................ 392
|15. O zmorze.......................... 395
J\\b. Trzy córki zmory..................... 396
117. [O latawcu]......................... 397
118. O kłobuku albo latańcu ................... 398
119. [O podrzutku]........................ 399
120- Utopcowe cery....................... 400
121. Utopiec szyje buty...................... 400
446
122. Utopiec i muzykanci................ 401
123. Topielec w Rabie................. 402
124. O planetniku................... 403
125. O Skarbniku................... 405
126. Baba na cmentarzu ................ 405
127. O zbójniku Sobcyku................ 406
128. O Janasiku................... 407
129. O Kerpcu zbójniku................ 412
130. O zbóju Kubiku z Cornego Donajca............ 415
%
Komentarze..................... 421
Słownik wyrazów gwarowych i rzadziej używanych....... 435
Redaktor Bożenna Frankowska
Redaktor techniczny Zbigniew Winiarski
Korekta Zespół
Wyd. I. Nakład 200000 egz.
I rzut 49670 + 330 egz.
Pap. offset, ki. III, 80 g, rola 70 cm
Oddano do składania 13 VII 1984 r.
Podpisano do druku w grudniu 1987 r.
Druk ukończono w lutym 1988 r.
Ark. druk. 28+ 1 ark. ilustr.
Ark. wyd. 25,25 + 2,25 ark. ilustr.
Skład: Drukarnia Skarbowa w Warszawie
Druk i oprawa: Zakłady Graficzne DSP
Warszawa, ul. Miedziana 11
Zam. nr 452/K. N-56
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Zbiorowa Ksiega bajek polskich t2
więcej podobnych podstron