55 (22)






Henryk Sienkiewicz "Potop"








J臋zyk polski:
 
 Henryk Sienkiewicz 揚otop"






 
Wyszed艂szy od kr贸la szli obaj rycerze w milczeniu. Wo艂odyjowski m贸wi膰 nie chcia艂, Kmicic nie m贸g艂, bo go b贸l i w艣ciek艂o艣膰 k膮sa艂y; przebijali si臋 tedy przez t艂umy, kt贸re si臋 by艂y zebra艂y na ulicach bardzo licznie, wskutek wie艣ci, 偶e pierwszy zagonik Tatar贸w, obiecanych przez chana kr贸lowi, nadci膮gn膮艂 i ma wej艣膰 do miasta, aby si臋 zaprezentowa膰 kr贸lowi. Ma艂y rycerz prowadzi艂. Kmicic lecia艂 jak b艂臋dny za nim, z ko艂pakiem nasuni臋tym na oczy, potr膮caj膮c ludzi po drodze.
Dopiero gdy wyszli na miejsce przestronniejsze, pan Micha艂 chwyci艂 Kmicica za przegub r臋ki i rzek艂:
- Pomiarkuj si臋 wa艣膰!... Desperacj膮 nic nie wsk贸rasz!...
- Ja nie desperuj臋 - odrzek艂 Kmicic - jeno mi jego krwi potrzeba!
- Mo偶esz by膰 pewien, 偶e go mi臋dzy nieprzyjaci贸艂mi ojczyzny znajdziesz!
- Tym lepiej! - m贸wi艂 gor膮czkowo pan Andrzej - ale cho膰bym go i w ko艣ciele znalaz艂...
- Dla Boga! nie blu藕nij! - przerwa艂 co pr臋dzej ma艂y pu艂kownik.
- Ten zdrajca do grzechu mnie przywodzi!
Zamilkli na chwil臋, po czym pierwszy pan Kmicic spyta艂:
- Gdzie on teraz jest?
- Mo偶e w Taurogach, a mo偶e i nie. Char艂amp b臋dzie lepiej wiedzia艂.
- Chod藕my!
- Ju偶 niedaleko. Chor膮giew za miastem stoi, a my tu... i Char艂amp z nami.
Wtem Kmicic pocz膮艂 oddycha膰 tak ci臋偶ko jak cz艂owiek, kt贸ry pod strom膮 g贸r臋 wchodzi.
- S艂abym jeszcze okrutnie - ozwa艂 si臋.
- Tym wi臋kszego pomiarkowania waszmo艣ci potrzeba, ile 偶e z takim rycerzem b臋dziesz mia艂 spraw臋.
- Ju偶 raz mia艂em i ot! co mi po niej osta艂o.
To rzek艂szy Kmicic ukaza艂 na pr臋g臋 w twarzy.
- Powiedz偶e mi wa艣膰, jako to by艂o, bo kr贸l jegomo艣膰 ledwie wspomnia艂.
Pan Kmicic pocz膮艂 opowiada膰 i cho膰 przy tym z臋bami zgrzyta艂 i a偶 ko艂paczkiem cisn膮艂 o ziemi臋, jednak my艣l jego oderwa艂a si臋 od nieszcz臋艣cia i uspokoi艂 si臋 troch臋.
- Wiedzia艂em, 偶e艣 wa艣膰 rezolut - rzek艂 ma艂y rycerz - ale 偶eby a偶 Radziwi艂艂a spo艣r贸d jego chor膮gwi porwa膰, tegom si臋 i po wa膰panu nie spodziewa艂.
Tymczasem doszli do kwatery. Dwaj Skrzetuscy, pan Zag艂oba, dzier偶awca z W膮soszy i Char艂amp zaj臋ci byli ogl膮daniem ko偶uszk贸w krymskich, kt贸re handluj膮cy Tatar przyni贸s艂 w艂a艣nie do wyboru. Char艂amp, kt贸ry najlepiej zna艂 Kmicica, pozna艂 go te偶 od jednego rzutu oka i upu艣ciwszy ko偶uszek zakrzykn膮艂:
- Jezus Maria!
- Niech b臋dzie imi臋 Pa艅skie pochwalone! - zawo艂a艂 dzier偶awca z W膮soszy.
Lecz zanim wszyscy och艂on臋li ze zdziwienia, Wo艂odyjowski rzek艂:
- Przedstawiam waszmo艣ciom cz臋stochowskiego Hektora i wiernego s艂ug臋 kr贸lewskiego, kt贸ren za wiar臋, ojczyzn臋 i majestat krew przelewa艂.
Tu, gdy zdziwienie jeszcze wzros艂o, pocz膮艂 zacny pan Micha艂 opowiada膰 z wielkim zapa艂em, co od kr贸la o Kmicicowych zas艂ugach, a od samego pana Andrzeja o porwaniu ksi臋cia Bogus艂awa s艂ysza艂, i wreszcie tak sko艅czy艂:
- Nie tylko wi臋c nieprawda to jest, co ksi膮偶臋 Bogus艂aw o tym kawalerze powiada艂, ale przeciwnie: nie ma on wi臋kszego wroga od pana Kmicica, i dlatego pann臋 Billewicz贸wn臋 z Kiejdan wywi贸z艂, aby w jakikolwiek spos贸b zemst臋 nad nim wywrze膰.
- I nam ten kawaler 偶ycie ocali艂, i konfederackie chor膮gwie przed ksi臋ciem wojewod膮 ostrzeg艂 - zawo艂a艂 pan Zag艂oba.- Wobec takich zas艂ug za nic dawne grzechy! Dla Boga! dobrze, 偶e z tob膮, panie Michale, nie sam do nas przyszed艂, dobrze te偶, 偶e chor膮giew nasza za miastem, bo okrutna w lauda艅skich przeciwko niemu zawzi臋to艣膰, i zanimby zipn膮艂, wprz贸d by go byli na szablach roznie艣li.
- Witamy waszmo艣ci ca艂ym sercem, jako brata i przysz艂ego kommilitona ! - rzek艂 Jan Skrzetuski.
Char艂amp a偶 si臋 za g艂ow臋 bra艂.
- Taki si臋 nigdy nie pogr膮偶y! - m贸wi艂 - z ka偶dej strony wyp艂ynie i jeszcze s艂aw臋 na brzeg wyniesie!
- A nie m贸wi艂em wam tego! - wo艂a艂 Zag艂oba - jakiem go tylko w Kiejdanach ujrza艂, zarazem sobie pomy艣la艂: to 偶o艂nierz i rezolut! I pami臋tacie, 偶e wnet pocz臋li艣my si臋 w g臋b臋 ca艂owa膰. Prawda, 偶e za moj膮 przyczyn膮 Radziwi艂艂 pogr膮偶on, ale i za jego. B贸g mnie natchn膮艂 w Billewiczach, 偶em go nie dopu艣ci艂 rozstrzela膰... Mo艣ci panowie, nie godzi si臋 takiego kawalera sucho przyjmowa膰, aby za艣 nas o nieszczero艣膰 nie pos膮dzi艂!
Us艂yszawszy to Rz臋dzian wyprawi艂 zaraz Tatara z ko偶uszkami, a sam za艣 zakrz膮tn膮艂 si臋 z pacho艂kiem oko艂o napitk贸w.
Lecz pan Kmicic my艣la艂 tylko o tym, aby si臋 od Char艂ampa o wyzwoleniu Ole艅ki jak najpr臋dzej wywiedzie膰.
- By艂e艣 wa艣膰 przy tym? - pyta艂.
- Prawie 偶em si臋 z Kiejdan nie rusza艂 - odrzek艂 nosacz. - Przyjecha艂 ksi膮偶臋 Bogus艂aw do naszego ksi臋cia wojewody. Na wieczerz臋 wystroi艂 si臋 tak, 偶e oczy bola艂y patrze膰, i wida膰 by艂o, 偶e mu panna Billewicz贸wna bardzo w oko wpad艂a, bo ledwie 偶e nie mrucza艂 z ukontentowania jak kot, gdy go po grzbiecie g艂aszcz膮. Ale o kocie powiadaj膮, 偶e pacierze odmawia, a ksi膮偶臋 Bogus艂aw, je艣li je odmawia艂, to chyba diab艂u na chwa艂臋. A przymila艂 si臋, a 艂asi艂, a zaleca艂...
- Zaniechaj! - rzek艂 pan Wo艂odyjowski - zbyt wielk膮 m臋k臋 temu rycerzowi zadajesz!
- Przeciwnie! M贸w wa艣膰, m贸w! - zawo艂a艂 Kmicic.
- Gada艂 tedy przy stole - rzek艂 Char艂amp - i偶 nie 偶adna to ujma nawet i Radziwi艂艂om ze szlachciankami si臋 偶eni膰 i 偶e on sam wola艂by wzi膮艣膰 szlachciank臋 ni偶 one ksi臋偶niczki, kt贸re mu ichmo艣膰 kr贸lestwo francuscy swatali, a kt贸rych nazwisk nie spami臋ta艂em, bo takie by艂y cudaczne, jakoby kto ogary w kniei nawo艂ywa艂.
- Mniejsza z tym ! - rzek艂 Zag艂oba.
- Ow贸偶, widocznie to m贸wi艂, aby on膮 pann臋 skaptowa膰, co my, zrozumiawszy zaraz, pocz臋li艣my jeden na drugiego spogl膮da膰 i mruga膰, s艂usznie mniemaj膮c, 偶e si臋 potrzask na innocencj臋 gotuje.
- A ona? a ona?!.. - pyta艂 gor膮czkowo Kmicic.
- Ona, jako to dziewka z wielkiej krwi i g贸rnej maniery, 偶adnego nie pokazowa艂a ukontentowania, zgo艂a na niego nie patrz膮c, dopiero偶 gdy o waszmo艣膰 panu m贸wi膰 ksi膮偶臋 Bogus艂aw pocz膮艂, zaraz w niego utkwi艂a oczy. Straszna rzecz, co si臋 sta艂o, gdy powiedzia艂, i偶e艣 mu si臋 wasza mo艣膰 ofiarowa艂 za ile艣 tam dukat贸w kr贸la porwa膰 i 偶ywego albo umar艂ego Szwedom dostawi膰. My艣leli艣my, 偶e dusza z panny wyjdzie, ale cholera na wa膰pana tak by艂a w niej wielka, 偶e s艂abo艣膰 niewie艣ci膮 przemog艂a. Jak on te偶 zacz膮艂 prawi膰, z jak膮 abominacj膮 waszmo艣cine propozycje odrzuci艂, dopiero zacz臋艂a go wielbi膰 i wdzi臋cznie na艅 spogl膮da膰, a potem ju偶 i r臋ki mu nie umkn臋艂a, gdy j膮 od sto艂u chcia艂 odprowadzi膰.
Kmicic oczy d艂o艅mi zatkn膮艂.
- Bij偶e, bij! kto w Boga wierzy! - powtarza艂.
Nagle zerwa艂 si臋 z miejsca. - B膮d藕cie waszmo艣ciowie zdrowi!
- Jak偶e to? dok膮d? - pyta艂 Zag艂oba zast膮piwszy mu drog臋.
- Kr贸l mi permisj臋 da, a ja pojad臋 i znajd臋 go! - m贸wi艂 Kmicic.
- Na rany boskie! czekaj wa艣膰! Jeszcze艣 si臋 wszystkiego nie dowiedzia艂, a szuka膰 go masz czas. Z kim pojedziesz? gdzie go znajdziesz?
Kmicic mo偶e by艂by nie s艂ucha艂, ale si艂 mu zbrak艂o, gdy偶 by艂 ranami wycie艅czon, wi臋c obsun膮艂 si臋 na 艂aw臋 i plecami wspar艂szy si臋 o 艣cian臋, przymkn膮艂 oczy.
Zag艂oba poda艂 mu kielich wina, a on chwyci艂 go dr偶膮cymi r臋koma i rozlewaj膮c p艂yn na brod臋 i piersi, wychyli艂 do dna.
- Nie masz tu nic straconego - rzek艂 Jan Skrzetuski - jeno roztropno艣ci trzeba tym wi臋kszej, 偶e z tak znamienitym panem sprawa. Pr臋dkim uczynkiem a nag艂膮 imprez膮 mo偶esz wa膰pan zgubi膰 pann臋 Billewicz贸wn臋 i siebie.
- Wys艂uchaj Char艂ampa do ko艅ca - rzek艂 pan Zag艂oba.
Kmicic zacisn膮艂 z臋by.
- S艂ucham cierpliwie.
- Czy ch臋tnie panna wyje偶d偶a艂a - ozwa艂 si臋 Char艂amp - tego nie wiem, bom przy jej wyje藕dzie nie by艂; wiem, 偶e pan miecznik rosie艅ski protestowa艂, kt贸remu naprz贸d perswadowano, potem go w cekhauzie zamkni臋to, a wreszcie pozwolono wolno do Billewicz odjecha膰. Panna w z艂ych r臋kach, nie ma co ukrywa膰, bo wedle tego, co o m艂odym ksi臋ciu powiadaj膮, bisurmanin 偶aden na p艂e膰 g艂adk膮 nie jest tak 艂asy. Gdy mu bia艂og艂owa jaka w oko wpadnie, w贸wczas cho膰by by艂a zam臋偶na, got贸w i o to nie dba膰.
- Gorze! gorze! - powt贸rzy艂 Kmicic.
- Szelma ! - krzykn膮艂 Zag艂oba.
- Dziwno mi tylko to, 偶e j膮 ksi膮偶臋 wojewoda zaraz Bogus艂awowi wyda艂! - rzek艂 Skrzetuski.
- Ja nie statysta - odrzek艂 na to Char艂amp - wi臋c powt贸rz臋 waszmo艣ciom jeno to, co oficyjerowie powiadali, a mianowicie Ganchof, kt贸ry wszystkie arcana ksi膮偶臋ce wiedzia艂. S艂ysza艂em na w艂asne uszy, jak kto艣 wykrzykn膮艂 przy nim: 揘ie po偶ywi si臋 Kmicic po naszym m艂odym ksi臋ciu!" - a Ganchof powiada tak: 揥i臋cej tam polityki w tym wywiezieniu ni偶 afektu. 呕adnej (powiada) ksi膮偶臋 Bogus艂aw nie daruje, ale byle mu panna op贸r da艂a, to w Taurogach nie b臋dzie m贸g艂 z ni膮 uczyni膰 jak z innymi, bo ha艂asy by powsta艂y, tam za艣 ksi臋偶na wojewodzina z c贸rk膮 bawi, na kt贸re Bogus艂aw musi si臋 wielce ogl膮da膰, gdy do r臋ki m艂odej ksi臋偶niczki pretenduje... Ci臋偶ko mu b臋dzie (powiada) cnotliwego udawa膰, ale w Taurogach musi."
- Kamie艅 powinien wa艣ci spa艣膰 z serca! - zawo艂a艂 pan Zag艂oba - bo wida膰 z tego, 偶e nic dziewce nie grozi.
- To czemu j膮 wywi贸z艂? - wrzasn膮艂 Kmicic.
- Dobrze, 偶e si臋 do mnie udajesz - odpowiedzia艂 Zag艂oba - bo ja niejedno wnet wyrozumiem, nad czym kto inny rok by na pr贸偶no g艂ow臋 艂ama艂. Czemu j膮 wywi贸z艂? Nie neguj臋, 偶e mu musia艂a wpa艣膰 w oko, ale wywi贸z艂 j膮 dlatego, aby przez ni膮 wszystkich Billewicz贸w, kt贸rzy s膮 liczni i mo偶ni, od nieprzyjacielskich uczynk贸w przeciw Radziwi艂艂om powstrzyma膰.
- Mo偶e to by膰! - rzek艂 Char艂amp. - To pewna, 偶e w Taurogach bardzo musi 偶膮dze przyrodzone miarkowa膰 i ad extrema posun膮膰 si臋 nie mo偶e.
- Gdzie on teraz jest? - Ksi膮偶臋 wojewoda suponowa艂 w Tykocinie, 偶e musi by膰 u kr贸la szwedzkiego w Elbl膮gu, do kt贸rego po posi艂ki mia艂 jecha膰. To pewna, 偶e go teraz w Taurogach nie masz, bo go tam pos艂a艅cy nie znale藕li.
Tu Char艂amp zwr贸ci艂 si臋 do Kmicica:
- Chcesz wasza mo艣膰 pos艂ucha膰 prostego 偶o艂nierza, to powiem, co my艣l臋: je偶eli tam pann臋 Billewicz贸wn臋 ju偶 jaka przygoda w Taurogach spotka艂a albo je偶eli ksi膮偶臋 afekt w niej rozbudzi膰 zdo艂a艂, to wasza mo艣膰 nie masz tam po co jecha膰; je偶eli za艣 nie, je偶eli jest przy ksi臋偶nej pani i z ni膮 razem do Kurlandii pojedzie, to tam bezpieczniejsza ni偶 gdziekolwiek i lepszego miejsca nie znalaz艂by艣 wasza mo艣膰 dla niej w ca艂ej tej Rzeczypospolitej, zalanej p艂omieniem wojny.
- Je艣li艣 wa艣膰 taki rezolut, jako powiadaj膮, a jak i ja sam mniemam - wtr膮ci艂 Skrzetuski - to naprz贸d ci Bogus艂awa dosta膰, a maj膮c go w r臋ku, wszystko otrzymasz.
- Gdzie on teraz jest? - powt贸rzy艂 Kmicic zwracaj膮c si臋 do Char艂ampa.
- Ju偶em waszej mo艣ci powiedzia艂 - odpar艂 nosacz - ale wasza mo艣膰 od zgryzot si臋 zapami臋tywasz. Suponuj臋, 偶e jest w Elbl膮gu i pewnie wraz z Carolusem Gustawem w pole przeciw panu Czarnieckiemu ruszy.
- Wa艣膰 za艣 najlepiej uczynisz, gdy z nami do pana Czarnieckiego ruszysz, bo w ten spos贸b pr臋dko si臋 z Bogus艂awem spotka膰 mo偶ecie - rzek艂 pan Wo艂odyjowski.
- Dzi臋kuj臋 waszmo艣ciom za 偶yczliwe rady! - zawo艂a艂 Kmicic.
I pocz膮艂 si臋 偶egna膰 偶ywo ze wszystkimi, oni za艣 nie zatrzymywali go wiedz膮c, 偶e cz艂ek strapiony ni do rozmowy, ni do kielicha niezdatny, natomiast pan Wo艂odyjowski rzek艂:
- Odprowadz臋 waszmo艣膰 do arcybiskupiego pa艂acu, bo艣 tak zmaltretowan, 偶e jeszcze gdzie na ulicy padniesz.
- I ja! - rzek艂 Jan Skrzetuski.
- To chod藕my wszyscy! - doda艂 Zag艂oba.
Przypasali wi臋c szable, na艂o偶yli burki ciep艂e i wyszli. Na ulicach jeszcze wi臋cej by艂o ludzi ni偶 poprzednio. Co chwila spotykali oddzia艂y zbrojnej szlachty, 偶o艂nierzy, s艂ug pa艅skich i szlacheckich, Ormian, 呕yd贸w, Wo艂och贸w, ruskich ch艂op贸w z przedmie艣膰 popalonych w czasie dw贸ch napad贸w Chmielnickiego.
Kupcy stali przed swymi sklepami, okna dom贸w pe艂ne by艂y g艂贸w ciekawych. Wszyscy powtarzali, 偶e czambulik ju偶 nadszed艂 i 偶e niebawem przeci膮gnie przez miasto, a偶eby prezentowa膰 si臋 kr贸lowi. Kto 偶yw, chcia艂 widzie膰 贸w czambulik, bo wielka to by艂a osobliwo艣膰 spogl膮da膰 na Tatar贸w przeje偶d偶aj膮cych spokojnie przez ulice grodu. Inaczej dot膮d Lw贸w widywa艂 tych go艣ci, a raczej widywa艂 ich tylko za murami, w postaci chmur nieprzejrzanych, na tle p艂on膮cych przedmie艣膰 i okolicznych wiosek. Teraz mieli wjecha膰 jako sojusznicy przeciw Szwedom. Tote偶 rycerze nasi zaledwie mogli utorowa膰 sobie przez t艂umy drog臋. Co chwila okrzyki - jad膮! Jad膮! - przebiega艂y z jednej ulicy na drug膮, a w贸wczas t艂umy zbija艂y si臋 w tak g臋ste masy, 偶e ani podobna by艂o kroku post膮pi膰.
- Ha! - rzek艂 Zag艂oba - przysta艅my nieco. Panie Michale, przypomn膮 nam si臋 niedawne czasy, gdy艣my to nie z boku, ale wprost w 艣lepia patrzyli tym skurczybykom. A ja偶 to i w niewoli u nich siedzia艂em. Powiadaj膮, 偶e przysz艂y chan kubek w kubek do mnie podobny... Ale co tam przesz艂e zbytki wspomina膰!
- Jad膮! Jad膮! - rozleg艂o si臋 zn贸w wo艂anie.
- B贸g serca psubrat贸w odmieni艂 - m贸wi艂 dalej Zag艂oba - 偶e zamiast krainy ruskie pustoszy膰, w sukurs nam id膮... Cud to wyra藕ny! Bo powiadam wam, i偶 gdyby za ka偶dego poganina, kt贸rego ta stara r臋ka do piek艂a wys艂a艂a, jeden grzech mi by艂 odpuszczony, ju偶 bym by艂 kanonizowany i wigili臋 musieliby艣cie do mnie po艣ci膰 albo by艂bym na wozie ognistym 偶ywcem do nieba porwan.
- A pami臋tasz wa膰pan, jak to by艂o wonczas, gdy艣my to znad Wa艂adynki od Raszkowa do Zbara偶a jechali?...
- Jak偶e nie pami臋tam?! Co艣 to w wykrot wpad艂, a ja za nimi przez g膮szcza a偶 do go艣ci艅ca pogna艂em. To, jake艣my po ciebie wr贸cili, wszystko rycerstwo nie mog艂o si臋 oddziwi膰, bo co kierz, to jedna bestia le偶a艂a.
Pan Wo艂odyjowski pami臋ta艂, 偶e wonczas by艂o wcale na odwr贸t, ale zrazu nic nie odrzek艂, bo si臋 bardzo zdumia艂, nim za艣 och艂on膮艂, g艂osy po raz dziesi膮ty czy kt贸ry艣 pocz臋艂y wo艂a膰:
- Jad膮! Jad膮!
Okrzyk sta艂 si臋 powszechny, potem ucich艂o i wszystkie g艂owy zwr贸ci艂y si臋 w t臋 stron臋, z kt贸rej czambulik mia艂 nadci膮gn膮膰. Jako偶 z dala ozwa艂a si臋 wrzaskliwa muzyka, t艂umy zacz臋艂y si臋 rozst臋powa膰 ze 艣rodka ulicy ku 艣cianom domostw, z ko艅ca za艣 ukazali si臋 pierwsi tatarscy je藕d藕cy.
- Patrzcie! i kapel臋 maj膮 ze sob膮, to u Tatar贸w niezwyczajna rzecz.
- Bo si臋 chc膮 jak najlepiej zaprezentowa膰 - odrzek艂 Jan Skrzetuski - ale przecie niekt贸re czambu艂y maj膮 swoich muzykant贸w, kt贸rzy im przygrywaj膮, gdy koszem gdzie na d艂u偶szy czas zapadn膮. Wyborowy te偶 to musi by膰 komunik!
Tymczasem je藕d藕cy zbli偶yli si臋 i pocz臋li przeci膮ga膰 mimo. Naprz贸d jecha艂 na srokatym koniu 艣niady jakoby w dymie uw臋dzony Tatar, dwie piszcza艂ki w g臋bie maj膮cy. Ten, przechyliwszy w ty艂 g艂ow臋 i zamkn膮wszy oczy, przebiera艂 po owych dutkach palcami wydobywaj膮c z nich tony piskliwe i ostre, a tak szybkie, 偶e ucho zaledwie je u艂owi膰 mog艂o. Za nim jecha艂o dw贸ch trzymaj膮cych kije, przybrane na g贸rnych ko艅cach w mosi臋偶ne brz臋ku艂ki, i potrz膮saj膮cych nimi jakoby z w艣ciek艂o艣ci膮; tu偶 dalej kilku d藕wi臋ka艂o przera藕liwie w miedziane talerze, inni bili w b臋bny, inni grali kozack膮 mod膮 na teorbanach, wszyscy za艣, z wyj膮tkiem piszczalnik贸w, 艣piewali; a raczej wyli od czasu do czasu do wt贸ru dzik膮 pie艣艅 b艂yskaj膮c przy tym z臋bami i przewracaj膮c oczy. Za t膮 niesforn膮 i dzik膮 muzyk膮, kt贸ra przesuwa艂a si臋 jak gomon przed mieszka艅cami Lwowa, c艂apa艂 po cztery konie w rz臋dzie ca艂y oddzia艂 z艂o偶ony z oko艂o czterystu ludzi.
By艂 to istotnie wyborowy komunik, na pokaz i cze艣膰 kr贸lowi polskiemu, do jego rozporz膮dzenia, jako zadatek przez chana przys艂any. Dowodzi艂 nim Akbah-U艂an, z dobrudzkich, zatem najt臋偶szych w boju Tatar贸w, stary i do艣wiadczony wojownik, wielce w u艂usach dla swojego m臋stwa i srogo艣ci szanowany. Jecha艂 on teraz w 艣rodku, mi臋dzy muzyk膮 a reszt膮 oddzia艂u, przybrany w r贸偶ow膮 aksamitn膮, ale mocno wyp艂owia艂膮 i za ciasn膮 na jego pot臋偶n膮 figur臋 szub臋, wytartymi kunami podbit膮. Na brzuchu trzyma艂 piernacz, taki, jakiego za偶ywali pu艂kownicy kozaccy. Czerwona jego twarz sta艂a si臋 od ch艂odnego wiatru sin膮, i ko艂ysa艂 si臋 nieco na wysokiej kulbace, od czasu do czasu spogl膮da艂 na boki albo obraca艂 g艂ow臋 ku swym Tatarom, jakoby nie by艂 zupe艂nie pewien, czy wytrzymaj膮 na widok t艂um贸w, niewiast, dzieci, sklep贸w otwartych, towar贸w kosztownych i czy nie rzuc膮 si臋 z dzikim okrzykiem na te cuda.
Lecz oni jechali spokojnie, jako psy na sforze prowadzone i boj膮ce si臋 harapa, i tylko z ponurych a 艂akomych spojrze艅 mo偶na by艂o dociec, co si臋 dzieje w duszach tych barbarzy艅c贸w. T艂umy za艣 patrzy艂y na nich ciekawie, chocia偶 prawie nieprzyja藕nie, tak wielka by艂a w tych stronach Rzeczypospolitej przeciw poga艅stwu zawzi臋to艣膰. Od czasu do czasu zrywa艂y si臋 okrzyki: 揂 hu! a hu!" - jakoby na wilk贸w. Byli wszelako i tacy, kt贸rzy si艂a obiecywali sobie po nich.
- Okrutnego stracha Szwedzi przed Tatarami maj膮 i pono膰 偶o艂nierze dziwy sobie o nich prawi膮, od czego terror coraz wzrasta - m贸wili patrz膮cy na Tatar贸w.
- I s艂usznie - odpowiadali inni. - Nie rajtarom to Carolusa z Tatarami wojowa膰, kt贸rzy, a zw艂aszcza dobrudzcy, i naszej je藕dzie czasem dotrzymuj膮. Nim si臋 贸w ci臋偶ki rajtar obejrzy, ju偶 go Tatar na arkan we藕mie.
- Grzech poga艅skich syn贸w w pomoc wzywa膰! - odzywa艂y si臋 g艂osy.
- Grzech nie grzech, a taki si臋 przydadz膮!
- Bardzo przystojny czambulik! - m贸wi艂 pan Zag艂oba.
Rzeczywi艣cie, Tatarzy owi dobrze byli przybrani, w ko偶uchy bia艂e, czarne i pstre, we艂n膮 do g贸ry, czarne 艂uki i sahajdaki pe艂ne strza艂 ko艂ysa艂y im si臋 na plecach, ka偶dy mia艂 przy tym szabl臋, co nie zawsze w wielkich czambu艂ach bywa艂o, gdy偶 biedniejsi na takowy zbytek zdoby膰 si臋 nie mogli, pos艂uguj膮c si臋 w r臋cznym boju szcz臋k膮 ko艅sk膮, do kija przywi膮zan膮. Ale byli to ludzie, jak si臋 rzek艂o, na pokaz, wi臋c niekt贸rzy mieli nawet i samopa艂y pochowane w woj艂okowych pokrowcach, a wszyscy siedzieli na dobrych koniach, drobnych wprawdzie, do艣膰 chudych i nisko d艂ugogrzywe 艂by nosz膮cych, lecz niepor贸wnanej szybko艣ci w biegu.
W 艣rodku oddzia艂u sz艂y cztery wielb艂膮dy juczne; t艂um zgadywa艂, 偶e w tych jukach znajdowa艂y si臋 dary chanowe dla kr贸la; ale w tym si臋 mylono, bo chan wola艂 bra膰 dary ni偶 dawa膰; obiecywa艂 wprawdzie posi艂ki, ale nie darmo.
Tote偶 gdy oddzia艂 min膮艂, pan Zag艂oba rzek艂:
- Drogo te auxilia b臋d膮 kosztowa艂y! Niby to sprzymierze艅cy, ale ile oni kraju naniszcz膮... Po Szwedach i po nich jednego dachu ca艂ego w Rzeczypospolitej nie zostanie.
- Pewnie, 偶e okrutnie to ci臋偶ki sojusz - odrzek艂 Jan Skrzetuski. -Znamy ich ju偶!
- S艂ysza艂em jeszcze w drodze - rzek艂 pan Micha艂 - 偶e kr贸l nasz jegomo艣膰 tak膮 umow臋 zawar艂, i偶 do ka偶dych pi臋ciuset ordy艅c贸w ma by膰 dodany nasz oficyjer, przy kt贸rym b臋dzie komenda i prawo kary. Inaczej, istotnie by ci przyjaciele niebo a ziemi臋 jeno zostawili.
- A ten偶e czambu艂ek?... Co te偶 kr贸l z nim uczyni?
- Do rozporz膮dzenia kr贸lewskiego ich chan przys艂a艂, tak prawie jakoby w darze, a chocia偶 sobie i za nich policzy, przecie kr贸l mo偶e uczyni膰 z nimi, co zechce, i pewnie ich panu Czarnieckiemu razem z nami pode艣le.
- No! to ju偶 pan Czarniecki w ryzach utrzyma膰 ich potrafi.
- Chybaby mieszka艂 mi臋dzy nimi, inaczej zaraz za jego oczyma zaczn膮 zbytkowa膰. Nie mo偶e by膰, tylko i tym zaraz oficyjera dodadz膮.
- I ten b臋dzie dowodzi艂? A 贸w偶e t艂usty aga co b臋dzie czyni艂?
- Je艣li nie trafi na kpa, to b臋dzie rozkazy spe艂nia艂.
- B膮d藕cie, waszmo艣ciowie, zdrowi! b膮d藕cie mi zdrowi! - zakrzykn膮艂 nagle Kmicic.
- Dok膮d tak spieszno?
- Panu do n贸g pa艣膰, aby mi komend臋 nad tymi lud藕mi powierzy艂!
 

 







Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Psalm 55 w 22 ZRZU膯 SWE BRZEMI臉 NA JEHOW臉 2
55 22 Maj 2000
Psalm 55 w 22 ZRZU膯 SWE BRZEMI臉 NA JEHOW臉 1
USTAWA O OCHRONIE OS脫B I MIENIA Z 22 SIERPNIA 1997 R
E 22 Of Domine in auxilium
BAZA PYTA艃 22

wi臋cej podobnych podstron