Jonathan Carroll Alarm


ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html
C:\Users\John\Downloads\J\Jonathan Carroll - Alarm.pdb
PDB Name: Jonathan Carroll - Alarm
Creator ID: REAd
PDB Type: TEXt
Version: 0
Unique ID Seed: 0
Creation Date: 30/12/2007
Modification Date: 30/12/2007
Last Backup Date: 01/01/1970
Modification Number: 0
Alarm (Alarm alone)
Jonathan Carroll
I żyli długo i szczęSliwie. Do cholery , przecież tak właSnie miało być !
Spotkali się , rozmawiali ze sobą , pokochali się , on poprosił , żeby wyszła
za niego za mąż, a ona zgodziła się ...dokładnie tak , jak to się miało
zdarzyć.
Ale choć mamy nadzieję, że istnieją jakieS reguły, w rze-czywistoSci wcale ich
nie ma. Gorzej, bo staramy się po-stępować zgodnie z tym. co nie istnieje i
kończymy jak on: siedząc w pustym mieszkaniu, zastanawiając nie, gdzie ona
może być, co robi w tej właSnie chwili, pewni, że jest to wspaniałe i
seksy, po prostu nieporównywalne z czymkolwiek, co robiła wspólnie z nim.
Widział tego drugiego mężczyznę- O to właSnie chodzi, W publicznym
miejscu trzymała za rękę
faceta brodą a la van Dyck i w dodatku wytatuowanego! Wyglądał na
rowerzystę albo kierowcę
z ciężarówki, z tych, co noszą czapki z otworkami dla wentylacji.
A przecież zawsze nienawidziła tatuaży! Przynajmniej tak mówiła. Pamiętał
nawet, jak się wyraziła:
 Tatuaż jest jak trąd". No a teraz szła za rękę z panem trędowa-tym, podczas
gdy jej mąż siedział w pustym pokoju ga-piąc się w podłogę.
Na dodatek tęsknił za wszystkim, co się z nią wiązało, nawet za
tymi rzeczami, których szczerze nienawidził. Jej długimi czarnymi włosami
przyczepionymi do białej emalii umywalki na kształt dziwnie wykaligrafowanych
wzorów. Porozrzucanymi nieporządnie kosmetykami zajmującymi trzy czwarte
szafki.
Uporem. I tym sło-dziutkim głosem, kiedy przemawiała do kota, Każdej z tych
rzeczy.
Próbował wszystkiego, żeby o niej zapomnieć: Bali, drogiej wódki, randek z
agencji towarzyskiej, historii Hioba. Problem jednak w tym, że nie chciał o
niej zapo-mnieć- Nie chciał przestać mySleć o jej uSmiechu, o jej długich
palcach, o tym, jak pogwizdywała krzątając się w kuchni. Jeszcze z nią nie
skończył.
A dzisiaj była ich rocznica. Cztery lata małżeńskiego szczęScia.
Zabrałby ją na kolację i prawił
komplementy. Kupiłby jej prezent - cos ekstrawaganckiego jak na ich
możliwoSci, bo ostatecznie miłoSć jest ważniejsza niż stan konta bankowego.
Może nawet wziąłby ją w jakąS podróż. Położyłby dwa bilety na ich małym stole
i powie-dział:  Jutro będziemy w Londynie".
Kiedy tak siedział i mySlał o tym, wydawało mu się, że mieszkanie roSnie i
roSnie wokół niego i wreszcie czuł się jak poSrodku wielkiej stacji kolejowej.
W drodze do-nikąd!
Westchnął, podniósł się i postanowił pójSć się napić. Usiądzie sobie w barze i
poogląda mecz w telewizji. Co-kolwiek, byłe tylko oderwać mySli od
niej. Może jego umysł pracujący na pełnych obrotach ustali, co do
chole-ry ma zrobić z resztą życia.
Na dworze było bardzo zimno i samochód nie chciał zapalić. Trrr... trrr...
Page 1
ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html
trrr... gasł raz po razie.
Uchwycił mocno kierownicę poprzez wspaniałe skórzane ręka-wiczki, które
podarowała mu na ostatnie urodziny.  No dalej, skurczybyku, nie rób mi togo!
Nic dzisiaj", Tirr... trrr... znowu nic.
Zawsze kiedy silnik nie chciał zapalić, mówiła:  Mo-że go zalałeS". Bo tylko
to wiedziała na temat samo-chodów. że jeSli zbytnio pompujesz pedałem gazu.
za-lewasz motor. Więc za każdym razem gdy był jakiS kłopot, według niej
musiało to być zalanie. Stroił so-bie żarty z tej jej wiedzy
samochodowej, aż wreszcie szczypała go w ramię, żeby przestał. Raz
zacięło się okno. Bardzo poważnie zapytał ją, czy nie mySli, ze się
zalało...
Oparł głowę na kierownicy. Czuł się tak. jakby przyłożył do czoła nie kawałek
plastyku, ale lodu.
Bez cienia nadziei przekręcił jeszcze raz kluczyk i wtedy nagle sil-nik
zaskoczył. Dzięki Bogu!
W chwili gdy wyjeżdżał z parkingu, zobaczył niesym-patycznego sąsiada,
nazywała go: Niedobry pan
Musz-tarda".
Czy naprawdę ona będzie mu tak towarzyszyć przez cały wieczór?  Może jest
zalany", przezwiska, jakie nadawała ludziom, jej głos, kiedy przejeżdżał koło
miejsc, gdzie zwykle robiła zakupy. Czy to wszystko bę-dzie go torturować?
Nie. Bar, który wybrał, był bardzo przytulny. Przez kilka następnych
godzin czuł się tak, jakby
wylądował z powrotem na Ziemi. Przysiadła się do niego duża blon-dyna imieniem
Cora. Jej chłopak dbał, żeby nie zabrakło im picia. ZaSmiewali się nawiązując
nocną przyjaxń. Tak właSnie powinno być. Mili dla siebie ludzie,
opowia-dający historyjki i dowcipy tak Smieszne, że chichoczesz aż do bólu
brzucha. Cory nie tknąłby za nic w Swiecie, ale był jej wdzięczny, bo trzy
razy powtórzyła, że jest w jej typie.
Kiedy przycisnęło go, by pójSć do toalety i właSnie miał się podnieSć,
usłyszał za sobą głos:
 CzeSć, Cora". CoS szelmowskiego w tonie, jakaS sugestia intymnoSci
podpowiedziały mu, że ten ktoS musiał spędzić z Córą pewien czas w łóżku.
Odwrócił się i ku swemu przeraże-niu ujrzał pana
Tatuowanego van Dycka.
- CzeSć! Gdzie się podziewałeS? Co żeS ostatnio nabroił? - powitała go
najwyraxniej zachwycona
Cora.
Nawet kiedy już zostali sobie przedstawieni. Złodziej żon nie patrzył na
niego, tylko w dekolt Cory.
- CzeSć, jak leci?
W jego głosie słychać było kompletny brak zaintereso-wania tym, jak leci
drugiemu mężczyxnie.
W porządku, to był właSciwy moment! Odpowiednia chwila, żeby stanąć
przeciwko tej Swini, przeciwko wła-snej słabej naturze, przeciwko
wszystkiemu, czym kie-dykolwiek był i czego nie zrobił.
Wstań. Złap chujka za koszulę, wyciągnij go na Srodek sali, przyłóż mu. Zrób
coS!
Akurat. Nie było w nim nic z Dżyngis-chana, ani jed-nego chromosomu. Ani
Dżyngisa, ani Johna
Wayne a, ani jaj, ani grandezzy, ani niczego. Niczego dobrego. Złe-go
zresztą też nie - sama bezbarwnoSć i bezużytecznoSć. Można to kupować na
tony i nawozić tym pole. Był tylko sobą, potrafiącym jedynie wstrzymywać
oddech i z za-czerwienionymi policzkami zaciskać pięSci, siedząc obok
mężczyzny, który ukradł mu żonę.
Nawet gdyby wyszedł od razu i tak przebywałby tam za długo. Cały alkohol,
który wlał w siebie tej nocy, gdzieS wyparował i jego błogosławione
efekty zniknęły, zanim jeszcze wyszedł z budynku.
Page 2
ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html
Wsiądzie do samocho-du i pojedzie. To właSnie zamierzał zrobić. Jechać przed
siebie, by zabić ból i upokorzenie, mijając drogowskazy i stacje benzynowe,
jadąc donikąd. Tego właSnie potrze-bował w taką noc.
Miał swoją wielką szansę, ale wszystko, co potrafił, to zaperzyć się. Więc
teraz pojedzie. A jeSli będzie chciał jechać przez całą noc, sam w
samochodzie, który nic chce zapalić i przypomina mu o
żonie, niech tam. Bę-dzie jechał całą noc i zobaczy przez szybę samochodową,
jak wstaje Swit. A nowy dzień zawsze przynosi nową nadzieję.
Chociaż zrobiło się Już wpół do drugiej, parking przed barem był pełen.
ZazdroScił wszystkim tym szczęSliwym pijakom, siedzącym jeszcze w Srodku- Z
goryczą stwier-dził. że zazdroSci właSciwie każdemu, kto nie jest nim.
Zanim zdążył zanurzyć się w pełnię smutku wywoła-nego tą mySlą, usłyszał, jak
z tyłu ktoS do niego podcho-dzi. Zaczął się odwracać i wtedy poczuł uderzenie
w tył głowy. Upadł.
Nie miał żadnych snów. Przeszedł prosto od rejestracji ostrego bólu do pełnej
SwiadomoSci-  Gdzie u diabła ja jestem?" Ale nie mógł wymówić tych stów, bo
usta miał zakneblowane, a ręce związane z tyłu. Panowała kompletna ciemnoSć,
ale wiedział, że jest w czymS, co się porusza. To był hałas, jaki robi
samo-chód. Był w samochodzie. Po kilku sekundach uSwiado-mił sobie, ze leży w
bagażniku. Po tym, jak ktoS go ude-rzył, został związany i wpakowany do
bagażnika!
Ogarnęła po panika. Zaczął się szarpać i usiłował krzyczeć mimo taSmy, która
zaklejała mu usta.
Nigdy w całym swoim życiu nie czuł się równie żywy. Nic nie liczyło się nigdy
tak bardzo jak to, by się
teraz uwolnić od taSmy, więzów i bagażnika. JeSli nie wydostanie się w tej
chwili, oszaleje. I wreszcie coS robił, nie leżał jak owca wieziona na rzex.
Kopał i krzyczał, ile sił.
Nic się nie stało. Rzucał się, a samochód jechał dalej i choćby nie wiem czego
próbował, nic nie mogło tego zmienić. SzczęSliwie pierwsza fala paniki
przeszła, przy-najmniej na jakiS czas.
Zastanawiał się, kto u licha, chciałby go porywać. Nie miał niczego, nic nie
wiedział, nie dysponował
żadna władza. Jakież Czerwone Brygady, Ariańskie Braterstwo, LSniąca Droga i
wszyscy mordercy wie-dzieli. że w ogóle istnieje? Czy powinien się poczuć
pochlebiony?
Może to jacyS rozwScieczeni Arabowie, którym wystar-czyłby jakikolwiek
Amerykanin. Albo sadySci. Zabiorą go do lasu wraz z walizka pełna
no, rzeczy, a kiedy je-go ciało zostanie odnalezione, nawet ci,
którzy na niego trafia, odwrócą się chorzy z obrzydzenia. Znowu
zaczął się
szarpać.
Na dobre lub złe, w chwilę po tym, jak dopadła go dru-ga fala strachu,
samochód gwałtownie się
zatrzymał. Trzasnęło dwoje drzwi. Nikt się nie odezwał, za to usły-szał kroki.
GdzieS bardzo blisko w zamku obrócił się klu-czyk i klapa nad nim skoczyła w
górę. OSlepiło go Swia-tło.
- Wysiadaj!
- Nie może. jest związany.
- No taaa, Oba głosy należały do Amerykanów, l były znajome.
Po jakiejS chwili ktoS go przekręcił na kolana, a potem złapawszy go pod
ramiona, wyciągnął z samochodu. Po-nieważ Swiecono mu cały czas prosto w
twarz, nie mógł zobaczyć, kto to.
Położyli go na ziemi. Czuł się jak sparaliżowany ocze-kiwaniom, co zaraz
nastąpi. KtoS kopnął go w bok. Moc-ne kopnięcie, ale nie mordercze.
- Prz stań.
e
- Dlaczego? WidziałeS, jak on uderzył?
Page 3
ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html
Znowu te znajome głosy. Bardziej niż bólem i stra-chem jego umysł zajęty był
szukaniem odpowiedzi na pytanie, skąd zna te głosy.
Rwiatło zgasło. Zamrugał starając się odzyskać zdol-noSć widzenia.
Najpierw zobaczył dwie.
potem trzy pary nóg. Jedne były w trampkach, Takich samych, jak te,
które nosił jako nastolatek, wysokich, w czarno-białe pa-ski.
- Zdejmij taSmę. Pozwól mu mówić, Teraz już nie ma znaczenia, czy go usłyszą.
KtoS zaSmiał się złoSliwie.
Trampki zbliżyły się i czyjaS dłoń jednym brutalnym pociągnięciem zerwała
taSmę z jego ust.
Mężczyzna krzyknął, ale nie z bólu, tylko dlatego, że tym, który mu zerwał
taSmę, był on sam.
W wieku lat siedemnastu. On jako siedemnastolatek, w trampkach, w
wymęczonych dżinsach, na których matka naszyła mnóstwo łat i w krzyczącej
koszulce polo, którą dostał na ostatnie urodziny od swojej dziewczyny.
- Niespodzianka, dupku. Witaj w domu. Siedemnastolatek podniósł się i oparł
dłonie na wą-skich biodrach-
Od tamtego czasu nabrał sporo wagi. Pamiętał, jak kiedyS kupował spodnie nr 32
zarówno w pasie jak i na długoSć. To były czasy.
- Spójrz na mnie - odezwał się głębszy głos i nagle zrozumiał, że i ten
należy do niego. Zawsze jeste-Smy zdziwieni słysząc samych siebie z
taSmy magnetofonowej. W ciągu trzydziestu sekund usłyszał siebie dwa razy
- z przeszłoSci i teraxniej-szoSci.
Przestraszony podniósł wzrok i zobaczył siebie wgapionego w sie-bie. To ja,
zrozumiał natychmiast. I
ten szkaradny czerwony sweter. Jego żona upierała się, że Swietnie w nim
wygląda.
- Czy wiesz, kim jesteSmy?
Mimo że był oszołomiony, pytanie wydało mu się bezdennie głupie- Ale nic
chciał się narażać, więc tylko skinął głową. Ten drugi odpowie-dział mu
podobnym skinieniem.
- To dobrze, ponieważ ja nie wie-działem. Zabrało mi sporo czasu, za-nim to
zrozumiałem.
- Ja skumałem od razu - oznaj-mił z dumą siedemnastolatek-
- Zamknij się, dobra? JeSli jesteS taki sprytny, to jak tutaj trafiłeS?
Podniósł wzrok na swoje dwie wczeSniejsze wersje spoglądające na siebie
ze wSciekłoScią. Ich wzajem-na nienawiSć była oczywista.
- A ty, kurwa, na co tak się ga-pisz? - warknął siedemnastolatek.
Ale leżący na ziemi mężczyzna wiedział, że to blef. Pamiętał, jak
mając siedemnaScie lat bardzo sta-rał się udawać twardziela. Trzymał z
grupą łobuziaków najeżonych ni-czym kaktusy i niebezpiecznych jak ręczne
granaty. Wcale nic odznaczał się odwagą, ale był sprytny i potra-fił oszukać
innych, by uwierzyli, że jest jednym z nich, a to wystarczyło.
Zawsze był sprytny, ale teraz sie-dząc na ziemi, w tej niewyobrażal-nej
sytuacji, uSwiadomił sobie coS po raz pierwszy - jesteS sprytny i wydaje
ci się, że to wystarczy, ale tak nie jest. Do czego doprowadziły go
wszystkie te Swietne plany, kłamstwa i udawania, poSród których żył przez
lata?
OpuSciła go żona. praca, którą wykonywał okazała się znacznie mniej
interesująca, niż się
zapowiadała, miesz-kanie miało pozór tymczasowoSci. Pewna kobieta, z
któ-rą kiedyS pracował,
powiedziała:  Spieprzyłam życie do poziomu absolutnej Sredniej". Kiedy
pierwszy raz to usłyszał, uznał
powiedzenie za zabawne. Teraz zrozu-miał, że było też prawdziwe. Użył całego
swego sprytu, by jego
życie również stało się Srednie i takie już miało pozostać. Na zawsze.
- Alleluja! Nasz chłopczyk ujrzał Swiatło - wykrzyk-nął siedemnastolatek.
Page 4
ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html
A starszy mężczyzna pochylił się, by pomóc mu stanąć na nogi.
GłoSno zaskrzypiały stawy w kolanach.
- Witaj w klubie. Teraz już mógł widzieć normalnie, a to. co zobaczył
wokół siebie, przejęło go dreszczem-
Bytu ich tak wielu, ubrani w tenisówki i podkoszulki, w garnitury, w bermudy i
sandały. Włosy obcięte na wiele różnych sposobów, twarze od bardzo chudych do
wręcz pucołowatych.
Ale wszyscy byli nim.
Oniemiały wpatrywał się w te różne odmiany samego siebie. To było jak
oglądanie albumu. Oto on w wieku siedmiu, dwunastu, siedemnastu, dziewiętnastu
lat. Z długimi paznokciami z czasu, kiedy poważnie mySlał, że będzie zawodowo
grał na gitarze.
Ze
Swieża rana, po tym jak spadł z roweru, ile wtedy miał? JedenaScie? Wszyscy
oni stali na wąskiej polnej drodze o drugiej nad ranem, wszystkie
jego wersje, spoglądające na niego lub rozmawiające cicho m ędzy sobą. Nie
słyszał tego. co mó-wili, ale i wiedział, że rozmawiają o nim. Ich twarze
wy-rażały całą gamę uczuć, od rozbawienia po obrzydzenie.
Zbierając resztę sił Jaka mu pozostała, wyszeptał, ma-jąc nadzieję, że ktoS mu
odpowie.
- Co to jest? Dlaczego się tutaj znalazłem?
- Ponieważ jesteS skończony. Twój czas się wyczerpał. A teraz się
tego dowiedziałeS -
siedemnastolatek parsk-nął Smiechem. - Ponieważ jesteS teraz taki sam jak my.
Zużyty i wyrzucony niby niedopałek.
Starszy mężczyzna położył opiekuńczo dłoń na jego ra-mieniu.
- Prawda. Wszyscy jesteSmy jedną osoba, ale ta osoba dorasta albo starzeje
się, czy jak chcesz to nazwać. Każ-dy z nas był jakimS etapem, a kiedy ten się
skończy ... Siedemnastolatek odsunął go na bok i stanął nos w nos ze
skonfundowanym mężczyzna.
- Ja ci to wytłumaczę. Życie jest czymS na kształt paczki papierosów, można
powiedzieć. To proste.
W paczce masz dwadzieScia sztuk, zgadza się? Wypalasz jednego, zostaje
dziewiętnaScie. Co robisz z niedopał-kiem? Rzucasz go na ziemię i zapominasz o
nim, ponie-waż się wypalił. Tyle tylko, że my się
nie wypalamy. Ale nikt o tym nie wie póki nie trafia tutaj. Tak jak ty teraz.
To wielki sekret życia.
- My wszyscy... - chłopak, na którego twarzy malował się gniew, zatoczył ręką
wielki łuk, obejmując zebranych - tworzymy jedną paczkę. Jedno życie.
Jednego człowie-ka. Ale dowiadujemy się o tym dopiero wtedy, gdy
zosta-liSmy zużyci i odrzuceni. Kiedy jest już za póxno.
- Czy ja nie żyję? To znaczy, czy on nie żyje?
- OczywiScie, że nie. Nie bądx takim egoistą. On po prostu wyciągnął z paczki
kolejnego papierosa.
Zarówno chłopak, jak i cała reszta, byli zachwyceni tym porównaniem. Gruchnęli
Smiechem.
Nie miał się do kogo zwrócić poza mężczyzną, który wczeSniej łagodnie
dotknął jego ramienia.
Jednak i on tylko smutno pokiwał głową, potwierdzając, że wersja chłopca jest
prawdziwa.
Spojrzał na tłum. na siebie samego przez wszystkie minione lata i zrozumiał,
że to prawda. Nie było innego wytłumaczenia.
- Co stanie się ze mną, to znaczy, chodzi mi, z nim? Z cienia doszedł go
rozdrażniony głos:
- Kto to wie? Od nas oczekuje się tylko, bySmy sie-dzieli i czekali, aż
dołączy do nas. Stabilizacja.
Stabilizacja! Wszechmocny Boże, kiedy ostatni raz użył tego głupiego
słowa? W latach siedemdziesiątych? Być ustabilizowanym. Ustabilizowana
miłoSć.
Na pomoc!
Page 5
ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html
Pierwsza noc reszty jego życia przeszła nie najgorzej. Chłopak w harcerskim
mundurku, on, rozpalił
ogień, in-ny przyniósł hot-dogi i bułki w pudłach. Siedemnastola-tek
użył swego noża, żeby je otworzyć. Mężczyxni obsie-dli ogień i jedząc
rozmawiali. Niektórzy drzemali, głów-nie ci młodsi.
KtóryS próbował zaintonować jakąS starą pieSń, ale inny kazał mu się zamknąć
,twierdząc, że nie wszyscy ją znają Swietną stroną tej nocy było, że
przy-pominała najwspanialsze klasowe spotkanie po latach. Mężczyxni znali jego
życie w najdrobniejszych szczegó-łach, więc przez kilka godzin zadawał im
niezliczone py-tania, ponieważ sam zapomniał tak wiele. Przypominało to
odnajdywanie skarbów, które stracił po drodze.
Umieli odpowiedzieć na każde z jego pytań. Po jakimS czasie spędzonym razem
miał w zebranym towarzystwie swoich faworytów. Ale to było oczywiste.
Kto lubi same-go siebie przez cały czas?
Zawsze bał się Smierci, ale je-Sli tak miał wyglądać koniec, nie było to takie
złe. Zaprowiantowanie zagwarantowane, a wspominki w mę-skim towarzystwie...
Nie! To było okropne, przerażające! Jak czekanie na Godota, tyle tylko, że nie
było żadnego Godota ani boga, na którego można by czekać, jedynie inne wersje
jego sa-mego, a jaką dawkę własnej osoby daje się wytrzymać.
I wtedy wyskoczyli z ostatnią niespodzianką. Kiedy pierwsze promienie słońca
przebiły się przez gęsty las, po-wiedzieli mu, żeby wsiadł do samochodu. Był
tak wykoń-czony, wypluty, że zrobiłby wszystko, co by mu kazali.
Do miasta wzięli go nie ci sami, którzy go stamtąd przywiexli.
Siedemnastolatek już kilka godzin wczeSniej zniknął w lesie, a starszy
mężczyzna siedział z uSpio-nym dzieckiem na kolanach.
W milczeniu jechali w stronę znajomego miasta. Sie-dząc obok kierowcy patrzył
tępo na to. co do ostatniej nocy było jego Swiatem. Minęli budynek, w którym
mieszkał, a potem miejsce pracy, to gdzie grał w kręgle, koSciół, w którym
brał Slub.
Nie odezwał się aż do chwili gdy zatrzymali się przed domem, w
którym jego żona mieszkała z wytatuowanym van Dyckiem.
- Nie, naprawdę, ja nie chcę...
- Ciii. Po prostu patrz - powiedział jeden z nich. Kilka minut póxniej pod dom
podjechała błękitna toyota metalic i wysiadł z niej van Dyck. Najwyraxniej był
pijany, a uSmiech na jego twarzy jasno dawał do zrozu-mienia, jakim okazał
się niegrzecznym chłopcem tej no-cy. Czy spędził ją ze spotkaną w barze Córą?
Jaka to zresztą różnica?
Mimo wszystkich rewelacji ostatniej nocy mężczyzna siedzący obok
kierowcy rzucił się w przód krzycząc:
- Ty pieprzony skurwysynu.
l wtedy stało się coS dziwnego: van Dyck zatrzymał się i położył dłoń na
karku. A potem powoli odwrócił aię w ich stronę.
Kiedy mężczyzna zobaczył twarz van Dycka. chwycił ciężko powietrze. Ponieważ
to też byt on, byli tą samą osobą. Różniła ich jedynie broda, tatuaż i
aura. GdzieS po drodze zmienił się, stal się
człowiekiem poza prawem czy jakimS dupkiem, a może kimS poSrednim. Jak to się
stało? Mężczyzna w samochodzie nie potrafił tego zrozu-mieć. Ale dowód
znajdował się o trzydzieSci kroków od niego, trzymając się dłonią za kark, z
wyrazem niedo-wierzania w pijanych oczach.
Mężczyzna w samochodzie zrozumiał nagle, że żona wcale nie opuSciła go. Po
prostu kochała go nadal w tej złej wersji. Czy ona zwariowała? Wszystko w tym
facecie krzyczało o kiepskim standardzie, kowbojskich hutach. tanim piwie i
braku kontroli. Co gorsza, prawdopodob-nie właSnie spędził noc zdradzając
jedyną kobietę, którą kiedykolwiek kochał. Jak często się to
zdarzało? Jak mógł jej to robić?
Mężczyzna siedzący w samochodzie zacisnął pięSci i niewiele mySląc, zaczął
wysiadać z samochodu.
Kie-rowca złapał go i przytrzymał.
Page 6
ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html
- Nie możesz tego zrobić. To jest zakazane. Przywiex-liSmy cię tutaj, byS
zobaczył, że ona wcale cię nie zosta-wiła.
- Ale dlaczego nie wiedziałem lego wczeSniej, w ba-rze? Dlaczego wtedy go nic
rozpoznałem?
- Nie możesz, póki nie znajdziesz się wSród nas i nie dowiesz się o wszystkim.
Czuł gniew, miał złamane serce, ale też był dziwnie uspokojony. To była
prawda, ona wcale go nie zostawiła.
Patrzył na tego szczęSliwego kundla po drugiej stronie ulicy nienawidząc go
bardziej niż kogokolwiek kiedykol-wiek na Swiecie. Nienawidził go, nawet jeSli
to był on sam.
A potem nagle coS zrozumiał i jego twarz rozpogodziła się. Zwrócił się do
kierowcy:
-
WczeSniej czy póxniej on także się zużyje. co? - po-kazał na van
Dycka, który właSnie się
odwrócił i szedł w stronę domu.
USmiech kierowcy był pełen zrozumienia, pojawił się na niej taki
sprytny uSmieszek, który towarzyszył mu przez całe życie.
- Zgadza się i jeSli będziesz chciał, to ty przyjedziesz po skurwiela, kiedy
nadejdzie jego czas.
- Już wkrótce ! - krzyknął ten z tylnego siedzenia, unosząc zaciSniętą
pieSć w znajomym salucie
 Czarnych Panter". Siedzący z przodu mężczyxni zawstydzeni umknęli
spojrzeniem.
Przełożyła
Dorota Malinowska
Skanował :
Infinite
CarpeNoctem
Page 7


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jonathan Carroll Fish In A Barrel
Jonathan Carroll Zmęczony Anioł (2)
Carroll Jonathan Moj zundel
Carroll Jonathan Zmęczony anioł
Carroll Jonathan „Włóczęga, który cuchnął jak sandwicz”
Blaupunkt CR5WH Alarm Clock Radio instrukcja EN i PL
Party Alarm Apres Ski (3 CD) (28 12 2014) Tracklista
Instrukcja obsługi alarm Logic CAN LC 5 wyd 1 (2)
alarm
Auto alarm Digital Tytan DS200 instr obslugi
Alarm Do Wyboru
Aquagen Party Alarm
Carroll Brown Terra Incognita (html)
function mcal event set alarm

więcej podobnych podstron