Menstruacja (Natalie Angier, „Geografia Intymna”)
Istnienia macicy doświadczamy po raz pierwszy dzięki menstruacji, a jeśli jesteśmy kobietami Zachodu,
mającymi niewiele dzieci, przeżycie to staje się naszym udziałem jeszcze 450 do 480 razy. Podczas
przeciętnej miesiączki wydalamy około sześciu łyżek stołowych różnych substancji, z czego połowę
stanowi krew, połowę zaś złuszczone kawałki śluzówki oraz wydzielmy pochwy i szyjki macicy. Większość
z nas uważa menstruację za proces bierny, za rozkład wspomagany grawitacją. Wedle tej wersji wyściółka
macicy zwiększa swe rozmiary w oczekiwaniu na świętą blastocystę, z której ma powstać dziecko; gdy
jednak ta się nie pojawia, następuje rozkład wyściółki i jej odpadanie niczym zetlałej tapety. Uważamy, że
procesem aktywnym jest tylko oczekiwanie, wstępna faza cyklu miesiączkowego, etap anabolizmu
równoczesny z dojrzewaniem pęcherzyka, kiedy to coraz pulchniejsza śluzówka tuczy się składnikami
odżywczymi. Kiedy nic nie podtrzymuje anabolizmu, gdy nie następuje zapłodnienie ani implantacja, a
śluzówka jako karmicielka nie jest już potrzebna, aktywność zanika, korek zostaje wyciągnięty i płyn przez
odpływ wycieka z wanny.
Otóż w rzeczywistości nic takiego się nie dzieje. Przywołajmy lekcję współczesnej biologii: umieranie to
proces równie aktywny jak życie. Komórki jajowe umierają wskutek apoptozy - to znaczy, popełniają
samobójstwo. Również menstruacja jest działaniem dynamicznym i celowym. Margie Profet, biolożka
ewolucyjna, pracująca obecnie na Uniwersytecie w Waszyngtonie, sądzi, iż menstruacja jest wynikiem
adaptacji, pewnego planu; w tym wypadku planującym jest największe i zarazem najmniej pretensjonalne z
bóstw - ewolucja realizująca się w drodze doboru naturalnego. „Mechanizmy rządzące menstruacją zdają
się wykazywać cechy planowej adaptacji, czego dowodzi [ich] precyzja, oszczędność, skuteczność i
złożoność - pisze Profet. - Gdyby menstruacja była jedynie niefunkcjonalnym skutkiem ubocznym
cyklicznej fluktuacji hormonów, nie istniałyby mechanizmy stworzone tylko po to, by ją wywoływać".
Pierwszym z owych mechanizmów jest wyspecjalizowany typ tętnicy. Dwie wierzchnie warstwy
śluzówki, które złuszczają się co miesiąc, zasilane są przez trzy tętnice spiralne, zawdzięczające swą
nazwę temu, iż z wyglądu przypominają korkociągi. Znaczenie tych tętnic najlepiej widać podczas ciąży,
kiedy dostarczają krew do łożyska. Jednakże ich zadanie nie kończy się na karmieniu płodu. Kilka dni
przed początkiem miesiączki końcówki owych tętnic wydłużają się i ciasno zwijają, niczym spiralka,
równocześnie naciągana i skręcana. Krew do śluzówki płynie coraz bardziej ociężale; to cisza przed burzą.
Zanim rozpocznie się krwawienie, mniej więcej dwadzieścia cztery godziny wcześniej, spiralki gwałtownie
się kurczą, kurki zostają zakręcone i dopływ krwi ustaje. Dochodzi do zawału macicy. Tkanka śluzówki,
pozbawiona krwi, a zatem i tlenu, obumiera. Wówczas zaciśnięte gwałtownie tętnice równie nagle otwierają
się na chwilę i uwolniona krew szybko napływa pod martwą śluzówkę. Powstają bąble oraz kieszonki.
Napięta śluzówka pęka. Zaczyna się miesiączka, a tętnice spiralne, dokonawszy dzieła zniszczenia, znów
się zaciskają. (Mięśniaki zakłócają ów menstruacyjny rytuał, gdyż ich pasożytniczy układ krwionośny nie
potrafi się przystosować do zaciskowo-relaksacyjnego rytmu tętnic spiralnych).
Druga szczególna cecha menstruacji to jakość krwi. Na ogół krew odznacza się krzepliwością i jeżeli nie
cierpimy na hemofilię, to krew wypływająca z każdego draśnięcia po krótkim czasie rzeczywiście krzepnie,
co jest zasługą naszych płytek krwi oraz lepkich białek, takich jak fibryna. Otóż krew menstruacyjna nie
krzepnie. Owszem, czasem wydaje się grudkowata i wydalane z nią martwe tkanki przypominają skrzepy,
ale sama krew zawiera bardzo niewiele płytek, nie powstaje w niej gęsta siatka koagulacyjna, typowa dla
krwi płynącej ze zwykłej rany. Krew miesiączkowa przestaje płynąć tylko dlatego, że po śmierci śluzówki
tętnice spiralne się zaciskają.
Tętnice jak korkociąg, krew niczym wino - z całą pewnością nasze miesiączki nie są przypadkowe. Ale
to jeszcze nie koniec. Zdaniem ewolucjonisty Ernsta Mayra każde zagadnienie biologiczne składa się z
dwóch części, „jak" i „dlaczego" - z wyjaśnienia mechanizmu i celu. Musi istnieć rozstrzygający powód
menstruacji, powód, dla którego cały ten precyzyjny i misterny układ w ogóle wyewoluował. W tym jednak
wypadku barierą poznawczą okazuje się historia. Do niedawna naukowcami byli w przeważającej mierze
mężczyźni, a ponieważ mężczyźni nie miesiączkują, nie wnikano zbytnio w pierwotne przyczyny tego ściśle
kobiecego zjawiska. Ginekologom wystarczały w zupełności badania nad fizjologią menstruacji, czyli nad
kwestią „jak", którą dość szczegółowo opisano. Dopiero na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku, po
ukazaniu się w „Quarterly Review of Biology" artykułu Margie Profet - tekstu zbyt prowokacyjnego, by go
pominąć milczeniem - zaczęto poważnie rozważać menstruacyjne „dlaczego".
Profet jest piękną, smukłą kobietą, dobiegającą czterdziestki, lecz za jej aksamitnym kalifornijskim
przebraniem kryje się żelazna dziewica. Ma długie, jasne włosy i błękitne oczy, mówi śpiewnym głosem i
nosi modne, „odjazdowe" ciuchy, na przykład czarną, skórzaną spódnicę z ozdobnymi suwakami, a do
tego krótką kurtkę. Jest zdobywczynią naukowego stypendium MacArthura - „nagrody dla cholernych
geniuszy", jak twierdzi Roy Blount Jr. - nigdy jednak nie zadała sobie trudu, aby uzyskać doktorat, w
obawie, jak twierdzi, iż formalne przyporządkowanie zmusi ją do zawodowego konformizmu. Jej poglądy
polityczne można nazwać feministycznym libertarianizmem; należy do osób, które sądzą, że Charles
Murray, autor The Bell Curve, to świetny facet (przypis: Murray oskarżany jest o rasizm i biologiczne
uzasadnianie niższej IQ Afroamerykanów), a Urząd do spraw Żywności i Leków zagraża prawom obywatel-
skim Amerykanów. Intelektualnie Profet jest radykalną podżegaczką, co oznacza, między innymi, że zadaje
irytujące pytania, tak oczywiste, iż nikomu przedtem nie chciało się ich postawić.
Jak każdy porządny ewolucjonista, Profet sformułowała swoje pytanie o menstruację w kategoriach
ekonomicznych, jako analizę stosunku zysków do strat. Menstruacja, jej zdaniem, jest niesłychanie
kosztowna. Na comiesięczne złuszczanie i odbudowywanie śluzówki macicy potrzeba mnóstwa kalorii, a
przecież dla naszych przodkiń z plejstocenu, których krótkie życie z pewnością upływało na krawędzi
niedożywienia, musiał się liczyć każdy okruch. Ponadto utrata krwi wiąże się z utratą żelaza, niezbędnego
mikroelementu, również trudno osiągalnego dla naszych pramatek. Wreszcie, cykl menstruacyjny sprawia,
że rozrodczość kobiet przebiega mniej efektywnie; całe to złuszczanie i ponowne narastanie śluzówki
znacznie skraca okres płodności kobiety. A skoro ewolucji tak zależy na rozrodzie, po co czynić starania o
coś, co ma wręcz odwrotny skutek?
Kosztowne właściwości wymagają ekstrawaganckich uzasadnień - i Profet znalazła stosowną propozy-
cję. Menstruacja, oznajmiła, to mechanizm obronny, przedłużenie układu odpornościowego. Krwawimy,
aby usunąć potencjalnie niebezpieczne patogeny, które być może załapały się na przejażdżkę z
plemnikami. Pomyślmy. Macica jest niczym zasobne miasto, które tylko czeka, by je podbić, a nasienie to
idealny koń trojański. Bakterie, wirusy i pasożyty mogą wniknąć do środka, zachowując się jak
oportunistyczny dżokej; istotnie, mikrografie plemników wykonane za pomocą skaningowego mikroskopu
elektronowego ukazują wręcz komiksowe obrazy tłumu, na których kijankowatą komórkę nasienia obsiada
gromadka mikroskopijnych pieczeniarzy. Gdybyśmy pozwoliły patogenom na bezterminowe przebywanie w
macicy, ryzykowałybyśmy, że mnożąc się, przyprawią nas o chorobę, kalectwo albo nawet zabiją. Nasza
śluzówka musi umrzeć - postulowała Profet - abyśmy my mogły żyć.
Profet podkreśliła także, iż menstruacja to nie jedyny rodzaj krwawienia, którego prawdopodobnym
celem jest wyeliminowanie patogenów z macicy. Kobiety krwawią w trakcie owulacji, krwawią przy
poczęciu i mocno krwawią podczas porodu. W ogóle krwawienie, zdaniem Profet, winno się postrzegać
jako receptę macicy na uniknięcie wewnętrznego zakażenia.
Nowatorskie pojmowanie miesiączki jako mechanizmu obronnego rzuca światło na kilka dotychczas
zagadkowych cech owego procesu. Dlaczego, na przykład, złuszczaniu śluzówki towarzyszy rzeka krwi?
Przecież ciało umie pozbywać się martwych tkanek bez krwawienia. Regularnie odnawiamy na przykład
śluzówkę żołądka i krew nie ma z tym nic wspólnego. Profet zasugerowała, iż menstruacja następuje
dlatego, że krew niesie ze sobą komórki odpornościowe, limfocyty oraz makrofagi, które uczestniczą w
usuwaniu tych wszystkich paskudnych patogenów usiłujących zakraść się do macicy. Po co organizm
wydala śluzówkę, zamiast ją wchłonąć, jak uczyniłby układ bardziej logiczny i oszczędny? Aby uniknąć
groźby przyswojenia chorej tkanki, odpowiedziała Profet. I dlaczego krwawimy tak obficie w porównaniu z
innymi samicami ssaków? Przecież chyba wszystkie ponoszą ryzyko niechcianych plemnikowych
podarunków? Wydalamy takie ilości krwi, ponieważ należymy do gatunku kochliwego. Nasze stosunki
płciowe nie ograniczają się do pory rui. Uprawiamy seks z wielu powodów niezwiązanych z rozrodem - aby
umocnić związek, dostać coś w zamian, kogoś udobruchać, odwrócić uwagę. A zatem, żeby się oczyścić,
musimy krwawić; nazwijmy to ceną grzechu. Ponadto, choć ludzka miesiączka istotnie jest wyjątkowo
obfita, Profet odkryła, iż większość samic ssaków miewa ochronne krwawienia z macicy; gdyby tylko
naukowcom chciało się poszukać, znaleźliby w królestwie zwierząt znacznie więcej przypadków
menstruacji. Na ogół krwawiące samice to nasze siostry naczelne, ale zaobserwowano także krwawienia z
pochwy u nietoperzy, krów, ryjówek i jeży.
Na radykalne propozycje Profet zareagowano natychmiast, a fachowcy poddali je miażdżącej krytyce.
Coś podobnego! - zawołał chór ginekologów. - Miesiączka w żadnym razie nie pełni funkcji mechanizmu
ochronnego, odwrotnie, właśnie podczas niej kobieta wykazuje największą podatność na infekcje
bakteryjne, wywołujące rzeżączkę i chlamydiozę. Jest to okres, gdy wydzielina z szyjki ulega rozrzedzeniu,
umożliwiając zarazkom przebywającym w pochwie łatwy dostęp do macicy. I nie ważmy się traktować
plemników niczym Danaów niosących dary! Odpadki menstruacyjne same się często cofają, stanowiąc
nadzwyczaj skuteczny sposób przesuwania patogenów z dolnych części kanału rodnego do delikatnych
tkanek jamy macicy i jajowodów. A zatem, zdaniem krytyków, menstruacja jako środek chroniący macicę
przed zakażeniem jest mniej więcej tak samo skuteczna jak wilk zatrudniony do obrony stadka rasowych,
sklonowanych owiec.
Inni badacze wytknęli Profet, że menstruacja, jaką znamy, to dość niedawny wynalazek. Nasze
przodkinie z plejstocenu nie musiały się martwić o comiesięczne krwawienia i związaną z nimi utratę
składników pokarmowych oraz żelaza, gdyż były zbyt zajęte ciążą i karmieniem. Nawet dziś w pewnych
krajach nierozwiniętych gospodarczo żyją kobiety niemiesiączkujące całymi latami. Pewien antropolog
opowiadał o trzydziestopięcioletniej mieszkance Indii, która przyznała, że nie dość, iż nigdy nie miała
miesiączki, to nawet nie słyszała o czymś takim. Wydana za mąż jako jedenastoletnia dziewczyna, poczęła
dziecko jeszcze przed pierwszym okresem i od tamtej pory albo była w ciąży, albo karmiła piersią.
Koniec końców jednak, krytyków Profet najbardziej rozzłościło to, że zostali przyłapani bez
intelektualnych majtek. Nie mieli żadnej kontrhipotezy wyjaśniającej miesiączkę. Dopiero gdy ucichł
początkowy bełkot podniecenia, niechęci i pogardy, niektórzy z nich wykazali dość przyzwoitości, aby
uczciwie sprawdzić przedstawiony postulat i zaproponować sensowną alternatywę na wypadek, gdyby
teoria Profet nie zdała egzaminu.
Beverly Strassmann z Uniwersytetu Michigan z płomiennym entuzjazmem podjęła wyzwanie, publikując
długą egzegezę w tym samym czasopiśmie, w którym ukazał się artykuł Profet. Strassmann zwróciła
uwagę, że hipoteza Profet musiałaby logicznie pociągać za sobą szereg wniosków: po pierwsze, przed
miesiączką w macicy powinno przebywać więcej patogenów niż po niej; po drugie, moment rozpoczęcia
menstruacji musiałby się wiązać z chwilami największego zagrożenia infiltracją patogenów; po trzecie
wreszcie, porównanie miesiączek u samic różnych gatunków naczelnych powinno wykazać, iż obfitość
krwawienia bezpośrednio zależy od liczby stosunków odbywanych przez zwierzę z różnymi partnerami -
innymi słowy, im większą aktywność seksualną wykazuje dany gatunek, tym obfitsze są miesiączki samic.
Strassmann stwierdziła, że nie istnieją dowody potwierdzające którekolwiek z tych przypuszczeń. Próbki
wymazów z macicy pobrane od kobiet w różnych chwilach cyklu menstruacyjnego nie wykazały większych
różnic w liczbie bakterii pojawiających się w poszczególnych jego fazach, a niekiedy tuż przed menstruacją
drobnoustrojów było wręcz mniej. Poza tym krew to znakomita pożywka dla wielu przedstawicieli flory
bakteryjnej, zawiera bowiem nie tylko białka i cukry, lecz także żelazo, a wszyscy wiemy, jakie znaczenie
dla dzielnego marynarza Popeye ma żelazo zawarte w szpinaku. Naukowcy pokazali, że da się znacząco
przyspieszyć wzrost hodowli gronkowca złocistego {Staphylococcus aureus), dokarmiając ją żelazem;
zapewne właśnie dlatego pozostawiony zbyt długo tampon jest tak kuszącą pożywką dla owego sprawcy
zespołu szoku toksycznego.
Strassmann zastanawiała się także, czy rzeczywiście menstruacja i inne rodzaje krwawienia z macicy
wiążą się w jakiś sposób z sytuacjami gdy, logicznie rzecz biorąc, pochwa kobiety wymaga oczyszczenia;
innymi słowy, czy przypadkiem kobiety nie potrzebują większej ochrony właśnie wtedy, kiedy nie krwawią -
na przykład podczas ciąży i karmienia piersią. Czy nasze przodkinie unikały seksu chociażby przez część
długiej ciąży i połogu? Dowody zebrane wśród współczesnych plemion łowiecko-zbierackich, których
obyczaje rzekomo odzwierciedlają początkową fazę historii ludzkości, zdają się wskazywać, że próby
abstynencji podejmowane są nader rzadko. Na przykład Dogoni z Mali uprawiają seks przez pierwsze pół
roku ciąży i wznawiają stosunki miesiąc po narodzinach dziecka, tymczasem ich kobiety przeciętnie
zaczynają miesiączkować dopiero w dwudziestym miesiącu po porodzie. Poza tym przedstawicielki
wszystkich kultur kochają się po zakończeniu menopauzy, a mimo to nic nie wskazuje, iż ryzyko zakażenia
wzrasta, gdy zanikają cykle menstruacyjne.
Dokonana przez Strassmann filogenetyczna analiza innych naczelnych nie potwierdziła również
hipotezy o antypatogennym charakterze miesiączki. Nie zauważono jakiegokolwiek związku między
obfitością menstruacji u danego gatunku a częstotliwością, z jaką jego przedstawiciele się parzą. Na
przykład samice niektórych gatunków pawianów są wielce rozpustne, a nie krwawią wcale lub prawie
wcale; inne zachowują seksualną powściągliwość, spółkują z jednym partnerem, a jednak występują u nich
bardzo silne krwawienia. Monogamiczne goryle krwawią potajemnie, monogamiczne gibony zaś - jawnie.
Skoro więc nasze krwawienia nie bronią nas przed zarazkami, to skąd się biorą? Po co ów nadmiarowy,
marnotrawny system menstruacyjny? Strassmann odrzuca kluczowe założenie Profet, jakoby wyjątkowa
kosztowność menstruacji wymagała ewolucyjnych uzasadnień. Miesiączki nie tylko nie są drogie - dowodzi
Strassmann - ale wręcz nic nie kosztują. Przeliczywszy kalorie, stwierdzamy, że reinkarnacyjne podejście
do rozrodu, nieustające obumieranie i odnawianie się wyściółki macicy, jest znacznie tańsze niż
utrzymywanie macicy w pogotowiu zapłodnieniowym. Rozważmy śluzówkę u szczytu wzrostu, tuż po
jajeczkowaniu, w pełnej gotowości na przyjęcie blastocysty. Jest ona tworem grubym, bogatym, o
dynamicznym metabolizmie; wytwarza hormony, białka, tłuszcze, cukry, kwasy nukleinowe. Dojrzała,
pulchna śluzówka stanowi kobiecy odpowiednik żółtka jaja i jest bardzo kosztowna energetycznie.
Strassmann obliczyła, że w owym momencie zużywa ona siedmiokrotnie więcej tlenu niż tuż po men-
struacji, gdy ma najmniejszą grubość; potrzeba zaś większej ilości tlenu przekłada się na potrzebę większej
liczby kalorii. Ponadto śluzówka aktywna pod względem wydzielniczym „nakręca" cały organizm, hormony
bowiem, które wydziela, pobudzają tkanki od mózgu po trzewia; i znów, większy metabolizm wymaga
większej liczby kalorii. A zatem ograniczenie owej bujnej produkcji do jednej chwili w miesiącu, owulacji,
gdy występuje największe prawdopodobieństwo zapłodnienia, jest wielce rozsądne. Kiedy zarodek się nie
pojawia, utrzymywanie śluzówki i jej produktów zaczyna ciążyć, toteż organizm usuwa cały ten bagaż.
Niszczy go; przecież w przyszłym miesiącu zacznie wszystko od nowa. Strassmann oszacowała, iż w
trakcie czterech cyklów miesiączkowych kobieta oszczędza ilość energii równoważną sześciodniowemu
wyżywieniu, a wszystko dzięki temu, że nie utrzymuje śluzówki w nieustannej gotowości. Nawet u
jaszczurek jajowody zanikają, kiedy kończy się pora parzenia.
Macica zachowuje się więc niczym drzewo zrzucające liście, dąb albo klon, przy czym rolę liści odgrywa
śluzówka. Kiedy jest ciepło i słonecznie, drzewo budzi się i inwestuje w liście. Struktura drzewa - pień,
konary, gałązki - przypomina układ naczyniowy organizmu, tyle że rozprowadzany płyn to woda, a nie
krew. Podobieństwo to nie ma charakteru przypadkowego; święcona woda i święta krew są jednym i tym
samym, drzewiasty układ zaś to z punktu widzenia hydrauliki najskuteczniejszy sposób pompowania płynu
z centralnego źródła - serca, pnia - do odległych kończyn. Wy karmione w ten sposób pąki rozwijają się,
grubieją i ciemnieją; powstają liście, fabryki fotosyntezy, przetwarzające światło słoneczne w energię
użytkową, dzięki której drzewo rodzi nasiona, orzeszki i żołędzie, będące zarodkami kolejnych drzew.
Utrzymanie liści drogo kosztuje - drzewo musi je zaopatrywać w wodę, potas, azot, składniki odżywcze
pobrane z gleby - lecz liście odpłacają mu z nawiązką, zamieniając promienie słońca w czyste złoto.
Podobnie rzecz się ma ze śluzówką, która jest kosztowna, lecz wykazuje także zdolność tworzenia,
potencjalną umiejętność wykarmienia płodu. Podobieństwo obu modeli jest tym wyraźniejsze, że w jednym
i drugim inwestycja opłaca się tylko czasem. Dla drzewa rozważającego, czy wypuścić liście, czas ten
przychodzi wiosną i latem, gdy jest pod dostatkiem słońca oraz wody i kiedy gleba staje się dostatecznie
miękka, by czerpać z niej składniki odżywcze. Wtedy i tylko wtedy liść może zwrócić dług z odsetkami. W
wypadku macicy odpowiednikiem owej pory jest chwila, gdy znajdzie się coś, co warto karmić, dojrzale jajo,
które spotkało godnego siebie partnera. Co ciekawe, mechanizm więdnięcia liścia na jesieni wydaje się taki
sam jak mechanizm obumierania śluzówki po jałowym cyklu - koniec gałązki zaciska się, odcinając dopływ
wody i zabijając wyrastający z niej liść.
Domniemana redukcja kosztów, związana z okresową śmiercią śluzówki, nie tłumaczy jednak potrzeby
menstruacyjnego krwawienia. Czy nie da się oszczędzać bez przelewu krwi? Zdaniem Strassmann, krew
nie ma tu nic do rzeczy; krwawienie to jedynie skutek uboczny procesu złuszczania silnie unaczynionej
tkanki. Skoro mamy się owej tkanki pozbyć, musimy się trochę poświęcić. A te wymyślne spiralne tętnice,
które powodują śmierć śluzówki i inicjują miesiączkę - te same, które w opinii Profet służą za dowód, iż
menstruacja jest wynikiem adaptacji? Tętnice owe, powiada Strassmann, istnieją ze względu na łożysko.
Oto racja ich bytu - albo, jak w okresie menstruacji, niebytu. Łożysko bowiem to twór wspaniały, lecz
odrobinę wampiryczny. Potrzebuje krwi i tętnice spiralne mu jej dostarczają. Co miesiąc rozpościerają w
śluzówce swe skręcone macki; jeżeli łożysko powstanie, będzie miało co pić. A kiedy śluzówka obumiera,
zabiera ze sobą także owe krwawe paluszki, końcówki tętnic spiralnych. U wielu innych ssaków
architektura naczyniowa jest znacznie mniej skomplikowana, toteż krwawienia miesięczne nie występują u
nich wcale lub prawie wcale. Najwięcej krwi tracą gatunki mające tętnice spiralne - ludzie i inne naczelne.
To rzecz strukturalna, twierdzi Strassmann, kwestia hydrauliki, a nie obrony. Równie dobrze mogłybyśmy
resorbować i ponownie przetwarzać całą tę tkankę i krew; z całą pewnością byłoby to podejście
oszczędne, ukłon w stronę zawsze skąpej Pani Przyrody. I rzeczywiście, część odpadów jest wchłaniana,
jednakże macica to całkiem spory narząd i po prostu nie dajemy rady wchłonąć wszystkiego. Nie udaje się
to również samicom innych naczelnych, których macice są dość duże w stosunku do rozmiarów ciała, i z
tymi samicami zwykle łączą nas więzy krwi.
Jaka jest zatem konkluzja w sprawie owego przyziemnego i zarazem niezwykłego aspektu kobiecości?
Czym wytłumaczyć comiesięczny upływ krwi, owe 38 litrów płynu, które tracimy w ciągu całego życia?
Komu powinnyśmy uwierzyć, szukając odpowiedzi na to pytanie - Profet, Strassmann, ginekologom czy
może samym sobie, jeżeli mamy teorię na ten temat? W rzeczywistości niewykluczone, iż wcale nie
musimy wybierać. Jeżeli obserwacje biologiczne czegoś mnie nauczyły, to tego mianowicie, że niczego w
żywym organizmie nie da się sprowadzić do jednej przyczyny. Ekonomia przyrody polega nade wszystko
na maksymalnym wykorzystywaniu tego, co jest pod ręką, czemu służy proces, zwany pleoadaptacją, czyli
adaptacją narządu lub układu do wielorakich zastosowań. Na przykład wątroba, największy gruczoł
organizmu, wykonuje ponad pięćset zadań; między innymi przetwarza glukozę, białka, tłuszcze i inne
potrzebne ciału związki, produkuje hemoglobinę, która jest duszą czerwonych krwinek, i unieszkodliwia
trucizny zawarte w winie i owych włóknistych skupiskach naturalnych toksyn, zwanych warzywami. Czy
możemy wobec tego powiedzieć, że zasadniczo wątroba ma tylko jedno zadanie, a wszystkie inne
wypełnia niejako przy okazji? Nie. Bez względu na to, w jakim celu powstał prototyp wątroby i jaki problem
miał rozwiązać - a prymitywna forma owego narządu pojawiła się po raz pierwszy u bezkręgowców setki
milionów lat temu - od momentu powstania spełniał on wiele innych istotnych funkcji i ze względu na tę
właśnie wszechstronność go wybrano. Podobnie, pocimy się, aby uniknąć przegrzania, ale robimy to rów-
nież wtedy, kiedy jesteśmy zdenerwowane lub jemy ostre potrawy, usuwając w ten sposób z organizmu
trujące związki chemiczne, takie jak hormony stresu lub przyprawa curry. A przecież istnieje jeszcze para
zmodyfikowanych gruczołów potowych, znanych jako piersi, które wydzielają pot w niezwykłej postaci,
szczególnie interesującej dla noworodków.
Menstruacja to zatem prawdopodobnie wynik pleoadaptacji. Jest energooszczędna i zarazem ma
wartość ochronną; a skoro możemy dowolnie potraktować te atrybuty, proponuję trochę się nimi pobawić.
Jeden służy dobru ogólnemu, drugi - nam samym. Ale rozważmy jeszcze inną teorię, uznającą krwawienie
za skutek uboczny bogatego unaczynienia naszej macicy. Po co te wszystkie naczynia, te śliskie tętniczki?
Tętnice spiralne zaopatrują duże, wampirowate łożysko, które musi być grube i bogate w składniki
odżywcze, aby podtrzymać rozwój płodowy mózgu. Mózg zaś wciąż pozostaje nienasycony - w stosunku
do wagi jego utrzymanie jest dziesięciokrotnie droższe niż utrzymanie jakiejkolwiek innej tkanki, a w
ostatnim trymestrze ciąży rośnie on tak gwałtownie, że pochłania prawie trzy czwarte energii dostarczanej
dziecku przez pępowinę. Nic dziwnego, że pępowina jest gruba jak kiełbasa; nic dziwnego, że wydalenie
łożyska uważa się za wydarzenie samo w sobie, zasługujące na klasyfikację jako trzeci etap porodu
(pierwszy to rozwarcie szyjki, drugi - pojawienie się noworodka). Mózg dziecka musi jeść, a żywi się on
krwią.
Jedna z możliwych odpowiedzi na pytanie, dlaczego krwawimy, brzmi więc po prostu: dlatego, że my,
ludzie, jesteśmy tak cholernie mądrzy.
Oczywiście - sformułowanie to, samo w sobie, za bardzo trąci płaczliwą martyrologią - krwawimy, aby
nasi synowie mogli myśleć. I córki także, lecz one przynajmniej wkrótce spłacą gatunkowi dług za pomocą
swych błon doczesnych. Camille Paglia twierdzi, że miesiączkując, „kobiety [biorą na siebie] symboliczne
brzemię niedoskonałości człowieka, jego zakorzenienia w naturze". My jednak głosimy co innego - kobiety
dźwigają brzemię odpowiedzialności za ludzki mózg, narząd, dzięki któremu dostajemy choćby złudzenie
wolnej woli, transcendencji, ucieczki z kieratu przyrody. A jednak - jakież to uciążliwe, iż ciężar
pielęgnowania ludzkiej świadomości spoczywa na barkach jednej tylko płci.
Rozważmy raz jeszcze antypatogenny aspekt miesiączki, krwawienie jako oczyszczanie i zwalczanie,
macicę jako wojowniczkę. To egoistyczne, aktywne i erotyczne wyjaśnienie zjawiska menstruacji,
uwzględniające fakt, iż jesteśmy istotami cielesnymi, których aktywność seksualna daleko wykracza poza
potrzebę rozrodu. Cel naszych obronnych krwawień nie polega na niesieniu pomocy potomstwu czy
partnerom, ani nawet całej cholernej rasie ludzkiej; polega on na niesieniu pomocy samym sobie.
Pomóżmy zatem także innym. Kiedy córka, siostrzenica lub młodsza siostra przybiegnie do nas i
zawoła: „Dostałam!", zabierzmy ją na lody albo na tort czekoladowy i wypijmy szklankę mleka za nowe
życie, które zaczyna się od krwi.