v 04 050







Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
IV.50)



 
 









Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana













Maria Valtorta


Księga IV - Trzeci
rok życia publicznego





  POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –






50. UZDROWIONA
TRĘDOWATA:
RÓŻA JERYCHOŃSKA
Napisane 14
grudnia 1945. A, 7330-7350
Równina po
wschodniej stronie
Jordanu wygląda - z powodu ciągłych deszczów – jak laguna, szczególnie
w miejscu, w
którym znajduje się Jezus z apostołami. Właśnie przeszli przez potok,
który płynie
w wąskim parowie między sąsiadującymi ze sobą wzgórzami. Wyglądają,
jakby
formowały olbrzymią zaporę z północy na południe, wzdłuż Jordanu,
poprzerywaną,
to tu, to tam, szerokimi dolinami. Płyną w nich strumienie. Wydaje się,
że Bóg
postawił ten długi obręb wzgórz dla obramowania z tej strony wielkiej
doliny Jordanu.
Rzekłabym, że jest to obręb monotonny. Łuki [wzniesień] są do siebie
podobne i mają
tę samą wysokość. Grupa apostołów znajduje się pomiędzy dwoma
strumieniami, które
rozlewają się blisko brzegów rzeki, mają więc powiększone koryta.
Zwłaszcza
południowy jest potężny z powodu masy wody, jaką niesie z gór. Jego
mętne wody
śpieszą z hukiem ku Jordanowi. Rzeka z kolei odzywa się swym szumiącym
silnym głosem,
szczególnie w miejscach naturalnych zakoli. Wydaje mi się, że są tam
zwężenia,
dlatego pomimo dopływu [strumieni] do rzeki istnieje zastój wód. Jezus
jest więc w tym
trapezie, uformowanym przez trzy strumienie wezbranej wody [i pasmo
wzgórz]. Trudno
wyjmować nogi z tego bagna.
Nastrój apostołów
jest bardziej
burzowy niż dzień. W tym stwierdzeniu wszystko się wyraża. Każdy chce
wypowiedzieć
swe zdanie. Każde słowo wyraża wyrzut ukryty pod pozorem rady. To
godzina stwierdzeń
typu: “Ja to mówiłem”; “Gdyby się posłuchało mojej rady...” itd...
itd... To
[zwykle] bardzo rani tego, kto popełnił błąd, już i tak strapionego, że
to uczynił.
Ktoś stwierdza:
“Trzeba było
przejść przez rzekę na wysokości Pelli i iść drugą stroną, łatwiejszą”,
albo:
“Lepiej było wziąć ten wóz! Odgrywaliśmy dzielnych, a teraz...” i
jeszcze:
“Gdybyśmy zostali w górach, nie byłoby tego błota!”
Jan mówi:
«Prorokujecie o tym, co
minęło. Kto mógł przewidzieć te ulewne deszcze?»
Bartłomiej
wyrokuje:
«Taka jest pora
roku. Można to
było przewidzieć.»
Na to odzywa się
Zelota: «W innych
latach nie było tak przed Paschą. Przyszedłem do was, kiedy Cedron nie
był pełny, a w
ubiegłym roku mieliśmy nawet suszę. Uskarżacie się, a nie pamiętacie
pragnienia, z
powodu którego cierpieliśmy na równinie filistyńskiej?» – mówi Zelota.
«No, oczywiście!
Przemówili dwaj
mędrcy i usłyszano ich głos!» – odzywa się ironicznie Judasz z Kariotu
[o Janie i
Zelocie].
«Proszę, nie mów
nic. Potrafisz
tylko krytykować. Ale w odpowiedniej chwili, kiedy chodzi o
przemówienie do jakiegoś
faryzeusza lub do kogoś ich pokroju, stoisz milczący, jakbyś miał
związany język»
– mówi rozgniewany Tadeusz.
«Tak. On ma rację.
Dlaczego nie
odpowiedziałeś ani słowem, w ostatniej wiosce, tym trzem wężom?
Wiedziałeś, że my
też byliśmy w Giszali i w Meron, okazując szacunek i posłuszeństwo, i
że to
właśnie On chciał tam iść, gdyż czci wielkich zmarłych nauczycieli. Nic
nie
mówiłeś! Wiesz, jak On wymaga od nas szacunku dla Prawa i kapłanów. Nie
odezwałeś
się! Teraz zaś mówisz. Teraz, kiedy można wykpić najlepszych z nas i
skrytykować to,
co czyni Nauczyciel» – mówi Andrzej, tak zwykle cierpliwy, a dziś
naprawdę
zdenerwowany.
«Nie odzywaj się
[– uspokaja
Andrzeja Piotr –]. Judasz ma powody, on jest przyjacielem zbyt wielu,
zbyt wielu
Samarytan...»
«Co?! Którzy to?
Powiedz, jak się
nazywają, jeśli możesz!» [– woła Judasz.]
«Dobrze,
przyjacielu. Wszyscy
faryzeusze, saduceusze, potężni, których przyjaźnią się szczycisz i
którzy cię
znają. To daje się zauważyć! Mnie nigdy nie witają. Ale ciebie – tak»
[– mówi
Piotr.]
«Zazdrosny jesteś!
Ja jestem ze
Świątyni, a ty – nie» [– mówi na to Judasz.]
«Dzięki Bogu
jestem rybakiem. Tak.
Tym się szczycę» [– odpowiada Piotr.]
«Rybakiem tak
głupim, że nie
potrafi nawet przewidzieć pogody» [– stwierdza Judasz.]
«Nie! Powiedziałem
przecież: “W
miesiącu Nisan ulewy jak z korców pełnych wody”» – stwierdza Piotr.
«O, tak! Mam cię!
Cóż na to
powiesz, Judo, synu Alfeusza? A ty, Andrzeju? Nawet Piotr, przywódca,
krytykuje
Nauczyciela!» [– oskarża Piotra Judasz.]
«Ja naprawdę
nikogo nie krytykuję.
Przytoczyłem przysłowie...» [– tłumaczy się Piotr.]
«Ale kto je
słyszy, bierze je za
krytykę i wyrzut.»
«Tak... Ale to
wszystko nie służy
osuszeniu ziemi, tak mi się zdaje. Jesteśmy tu i musimy tu zostać.
Zachowajmy siły, by
wyciągać nogi z tego bagna» – odzywa się Tomasz.
A Jezus? Jezus
milczy. Idzie kilka
kroków naprzód, brnąc w błocie lub szukając przejść przez zanurzoną w
wodzie
trawę. Ale nawet tam wystarczy postawić stopę, aby się zanurzyć do
połowy łydki,
jakby stopa stanęła na purchawce, a nie – na kępie trawy. Milczy.
Pozwala mówić im,
niezadowolonym, całkowicie [opanowanym przez naturę] ludzką. Są
wyłącznie ludźmi,
których najmniejsza przeszkoda pobudza do zapalczywości i
niesprawiedliwości.
Teraz są blisko
strumienia, tego
najbardziej na południu. Jezus widzi mężczyznę na mule, kroczącym
wzdłuż zalanego
brzegu.
Pyta: «Gdzie jest
most?»
«Wyżej. Ja też
przechodzę przez
niego. Inny, w dolinie, rzymski most, jest teraz pod wodą.»
Nowy chór
szemrania... Śpieszą
jednak za mężczyzną, rozmawiającym z Jezusem.
«Opłaca Ci się
jednak iść w
góry – mówi i dodaje: – Wróć na równinę. Znajdź trzecią rzekę po
Jaloku.
Wtedy będziesz blisko brodu. Ale idź pośpiesznie bez zatrzymywania się,
gdyż rzeka
wzbiera z godziny na godzinę. Jaka niedobra pora! Najpierw mróz, potem
woda. I to tak
obfita. To kara Boża. Ale to słuszne! Kiedy się nie kamienuje
bluźniących Prawu, Bóg
karze. A mamy takich ludzi! Jesteś Galilejczykiem, prawda? Zatem musisz
znać tego z
Nazaretu, którego dobrzy opuszczają, bo to On jest przyczyną wszelkiego
zła.
Przyciąga gromy Swym słowem! Kary! Trzeba słyszeć, co o Nim opowiadają
ci, którzy z
Nim byli. Mają rację faryzeusze, że Go ścigają. Któż wie, jakim jest
złodziejem!
Musi budzić strach jak Belzebub! Miałem ochotę iść Go posłuchać, bo
najpierw
mówiono mi wiele dobrego o Nim. Ale... to były przemowy ludzi z Jego
zgrai. Wszyscy –
bez skrupułów, tak jak On... Dobrzy Go opuszczają i słusznie postępują.
Ja już nie
pójdę do Niego. A jeśli Go przypadkiem spotkam, to rzucę w Niego
kamieniami. To nasz
obowiązek wobec bluźnierców.»
«Ukamienuj Mnie
więc. Ja jestem
Jezusem z Nazaretu. Nie uciekam ani cię nie przeklinam. Przyszedłem
odkupić świat
przez wylanie Mojej krwi. Oto jestem. Poświęć Mnie, ale stań się
sprawiedliwym.»
Mówiąc to Jezus
rozwarł nieco
ramiona, które miał opuszczone ku ziemi. Mówi to powoli, łagodnie, ze
smutkiem. Gdyby
go przeklął, nie wywarłby na tym człowieku tak wielkiego wrażenia. Tak
gwałtownie
powściąga on wodze, że muł odskakuje w bok i niewiele brakuje, żeby się
ześliznął
z brzegu do wezbranej rzeki. Jezus chwyta wędzidło i przytrzymuje
zwierzę na czas,
ocalając człowieka i muła. Mężczyzna nie przestaje powtarzać: «Ty!
Ty!...»
A widząc ocalający
go gest woła:
«Przecież powiedziałem, że bym Cię ukamienował... nie rozumiesz?»
«A Ja ci mówię, że
ci wybaczam i
że nawet będę cierpiał, żeby cię odkupić. Taki jest Zbawiciel.»
Mężczyzna patrzy
na Niego, uderza
piętą swego muła i szybko odjeżdża. Ucieka... Jezus spuszcza głowę...
Apostołowie
odczuwają potrzebę
zapomnienia o błocie, deszczu i wszystkich innych nieszczęściach, żeby
pocieszyć
Jezusa. Otaczają Go i mówią:
«Nie smuć się! Nie
potrzeba nam
hultajów, a to był jeden z nich. Tylko niegodziwiec może uwierzyć w
oszczerstwa o
Tobie i wystraszyć się Ciebie.»
«A jednak byłeś
nieostrożny,
Nauczycielu! A gdyby Cię skrzywdził? Po co mówić, że jesteś Jezusem z
Nazaretu?»
«Bo to jest
prawda... Chodźmy w
góry, jak nam poradził. Stracimy jeden dzień, ale wyjdziecie z tego
bagna.»
«Ty też» –
zauważają wszyscy.
«O, dla Mnie to
nie ma znaczenia.
Mnie smuci bagno umarłych dusz.» Dwie łzy toczą się z Jego oczu.
«Nie płacz,
Nauczycielu. Szemrzemy,
ale bardzo Cię kochamy. Gdybyśmy tylko mogli spotkać tych ludzi, którzy
Cię
oczerniają! Pomścilibyśmy Cię.»
«Przebaczylibyście,
jak Ja
przebaczam [– mówi im Jezus. –] Ale pozwólcie Mi płakać. W końcu jestem
Człowiekiem. Boli Mnie, że Mnie zdradzają, zapierają się, opuszczają!»
«Spójrz na nas,
spójrz. Mało nas,
ale jesteśmy dobrzy. Nikt z nas Cię nie zdradzi, nie opuści. Wierz w
to, Nauczycielu!»
«Nie trzeba nawet
mówić o pewnych
sprawach! Sama myśl, że moglibyśmy zdradzić Ciebie, obraża nasze
dusze!» –
wykrzykuje Iskariota.
Ale Jezus jest
smutny. Milczy i ciche
łzy płyną po bladych policzkach, po twarzy zmęczonej i wychudzonej.
Dochodzą do gór.
«Wspinamy się, czy
obejdziemy
dookoła? W połowie zbocza są wioski. Spójrz. Z dwóch stron rzeki» –
pokazują Mu
apostołowie.
«Zapada noc.
Poszukajmy jakiejś
wioski. Ta czy tamta... to obojętne» [– mówi im Jezus.]
Juda Tadeusz,
mający dobry wzrok,
obserwuje zbocza. Podchodzi do Jezusa, mówiąc: «W razie potrzeby mamy
szczeliny w
górze. Widzisz je tam? Ukryjemy się w nich. To zawsze lepsze niż błoto.»
«Rozpalimy ogień»
– mówi
Andrzej na pociechę.
«Mokrym drewnem?»
– zauważa
ironicznie Judasz z Kariotu.
Nikt mu nie
odpowiada. Piotr szepcze:
«Błogosławię
Wiecznego, że nie
ma z nami ani niewiast, ani Margcjama.»
Przechodzą przez
most, zaiste
prehistoryczny, znajdujący się w głębi doliny. Idą południowym zboczem,
drogą dla
zwierząt prowadzącą ku wiosce. Noc zapada szybko, tak szybko, że
podejmują decyzję
zatrzymania się w obszernej grocie, służącej zapewne za schronienie
pasterzom, gdyż
jest tu pasza, odchody [zwierząt] i prymitywne palenisko.
«Nie mogą
wprawdzie służyć za
posłanie, ale da się nimi rozpalić ogień...» – mówi Tomasz, pokazując
zniszczone
i brudne gałęzie. Leżą na ziemi wraz z wyschłymi paprociami oraz
gałązkami jałowca
lub krzewów tego rodzaju. Popycha je kijem w kierunku paleniska, łamie
i rozpala ogień.
Z ognia wydobywa
się niemiła woń,
pomieszana z zapachem żywicy i jałowca. A jednak przyjemne jest to
ciepło i wszyscy
otaczają półkolem poruszające się światło ognia. Jedzą chleb i ser.
«A jednak mogliśmy
próbować
dojść do wioski» – mówi Mateusz, przemarznięty i zachrypnięty.
«O! Posłuchaj! [–
odzywa się
Piotr –] Żeby na nowo przeżyć historie sprzed trzech dni? Stąd nikt nas
nie wygoni.
Posiedzimy na tym drzewie i będziemy palić ogień, jak długo będziemy
mogli. Spójrz
teraz, kiedy już coś widać, ile jest drzewa! Zobacz, zobacz! I także
słomy!... To
prawdziwa owczarnia, z pewnością na lato lub na czas wędrówek. A
stąd... dokąd się
przechodzi? Weź, Andrzeju, zapaloną gałąź, chcę zobaczyć» – rozkazuje
Piotr,
który się odwraca z zapałem z powodu swego odkrycia.
Andrzej jest
posłuszny. Przechodzą
przez wąskie przejście w ścianie groty.
«Uważajcie, czy
nie ma tam dzikich
zwierząt!» – wołają inni.
«Albo
trędowatych!» – dodaje
Tadeusz.
Po chwili dochodzi
ich głos Piotra:
«Chodźcie!
Chodźcie! Tutaj jest
lepiej. Tu jest czysto i sucho. Są ławy drewniane i drewno na opał. To
dla nas
królewski pałac! Przynieście rozpalone gałęzie, żebyśmy od razu zrobili
ogień.»
To rzeczywiście
musi być
schronienie dla pasterzy. W tej części odpoczywają oni lub śpią,
podczas gdy w
drugiej – czuwają kolejno pilnujący stada. To jama w górze. Jest o
wiele mniejsza.
Być może uczyniła ją ręka ludzka lub przynajmniej powiększyła.
Umacniają ją
słupy, mające za zadanie podtrzymywać sklepienie. Prymitywna osłona
komina łączy
się z pierwszą grotą i pozwala na odprowadzenie dymu w tamtym kierunku.
Są tu deski i
słoma wzdłuż murów, do których wbito haki. Można na nich zawiesić
latarnie, ubrania
lub torby.
«Bardzo dobrze! –
odzywa się
Piotr i nakazuje: Chodźmy! Zrobimy duży ogień! Będzie e nam ciepło i
wysuszymy
płaszcze. Zdejmijmy pasy. Zrobimy z nich linę, żeby rozwiesić
płaszcze...»
Następnie poprawia
deski i słomę,
mówiąc:
«A teraz będziemy
kolejno spali.
Ktoś będzie podsycał ogień, abyśmy mogli coś widzieć i mieć ciepło.
Jaka to
łaska od Boga!»
Judasz gdera przez
zęby. Piotr
odwraca się, rozgniewany, [i mówi]:
«W porównaniu z
grotą w Betlejem,
gdzie narodził się Pan, tu jest pałac królewski. Skoro On urodził się w
takich
warunkach, my możemy spędzić tu jedną noc.»
«Jest nawet
ładniejsza niż groty
Arbeli. Tam piękne były tylko nasze serca, lepsze niż obecnie» – odzywa
się Jan,
zatracając się w mistycznym wspomnieniu.
«I jeszcze lepsza
niż ta, w której
miał schronienie Nauczyciel, kiedy się przygotowywał do nauczania» –
mówi surowo
Zelota patrząc na Iskariotę, jakby mu chciał powiedzieć, że ma milczeć.

Na koniec odzywa
się Jezus:
«Jest też
cieplejsza i wygodniejsza
niż ta, w której pokutowałem za ciebieJudaszu, synu Szymona, w miesiącu
Tebet.»
«Pokuta za mnie?
Po co? To nie było
potrzebne!» [– stwierdza Judasz.]
«Zaprawdę, my
dwaj, ty i Ja,
powinniśmy spędzić życie na pokucie, aby uwolnić cię od wszystkiego, co
cię
obciąża. A i to jeszcze by nie wystarczyło» [– odpowiada mu Jezus.]
Zdanie to –
wyrażone spokojnie,
lecz bardzo zdecydowanie – spada jak grom na przerażoną grupę... Judasz
spuszcza
głowę i odchodzi na bok. Nie ma śmiałości zareagować.
Po chwili Jezus
wydaje polecenie:
«Ja będę czuwał.
Zajmę się
ogniem. Wy śpijcie.»
I w chwilę później
do trzaskania
[płonącego] ognia dołącza się ciężki oddech dwunastu zmęczonych
apostołów,
leżących na deskach w słomie. Kiedy słoma opada i są odkryci, Jezus
wstaje i na nowo
układa ją na śpiących, czuły jak matka. Płacze, wpatrując się w twarze
pogrążone
we śnie: u jednych – nieprzeniknione, u innych – spokojne lub
zatroskane. Patrzy na
Iskariotę, który zdaje się nawet we śnie grozić, zaciskając pięści...
Spogląda na
Jana, śpiącego z dłonią pod policzkiem. Jasne włosy opadły mu na twarz,
na
zaróżowione policzki i śpi spokojny jak dziecko w kołysce. Przygląda
się poczciwej
twarzy Piotra i poważnej Natanaela, ospowatej Zeloty, arystokratycznej
– Swego kuzyna
Judy. Długo patrzy na Jakuba, syna Alfeusza – to bardzo młody Józef z
Nazaretu.
Uśmiecha się, słysząc monologi Tomasza i Andrzeja, którzy zdają się
rozmawiać z
Nauczycielem. Bardzo mocno okrywa Mateusza, oddychającego z trudnością.
Bierze słomę,
ażeby ją ogrzać, zbliża ją do ognia, a potem układa na stopach
Mateusza. Uśmiecha
się, słysząc Jakuba, który mówi [przez sen]: «Wierzcie w Nauczyciela, a
będziecie
mieć Życie...» – i ciągnie dalej swą przemowę do postaci ze swego snu.
[Jezus] pochyla
się, żeby
podnieść sakiewkę, w której Filip przechowuje swe cenne pamiątki.
Wkłada mu ją
delikatnie pod głowę. W przerwach rozmyśla i modli się...
...Pierwszy budzi
się Zelota. Widzi,
że Jezus wciąż jeszcze jest przy rozpalonym ogniu w ciepłej grocie. A
widząc, że
stosy drewna niemal całkiem znikły, pojmuje, że minęły długie godziny.
Na palcach
schodzi ze swego posłania. Idzie w stronę Jezusa:
«Nauczycielu, nie
idziesz spać? Ja
będę czuwał.»
«Już świta,
Szymonie. Przed
chwilą wyszedłem. Widziałem, że niebo już bieleje.»
«Dlaczego nas nie
zawołałeś? Ty
też jesteś zmęczony!»
«O, Szymonie! Tak
wiele musiałem
przemyśleć i.... przemodlić» – i opiera głowę na piersi Szymona.
Zelota, który stoi
blisko
siedzącego [Jezusa], głaszcze Go i wzdycha. Pyta: «O czym tu myśleć,
Nauczycielu? Ty
nie musisz myśleć. Ty wszystko wiesz.»
«Myśleć nie o tym,
co mam mówić,
lecz o tym, co mam robić. Jestem bezbronny wobec podstępnego świata, bo
nie posiadam
przebiegłości świata ani chytrości szatana. Świat tryumfuje... a Ja
jestem tak bardzo
zmęczony...»
«I strapiony. My
też przyczyniamy
się do tego, dobry Nauczycielu, na którego sobie nie zasłużyliśmy.
Przebacz mi i
przebacz moim towarzyszom. Mówię Ci to za wszystkich.»
«Tak bardzo was
kocham... Tak bardzo
cierpię... Dlaczego tak często Mnie nie rozumiecie?»
Ich rozmowa budzi
Jana, który jest
najbliżej. Otwiera jasnoniebieskie oczy i rozgląda się wokół siebie.
Potem przypomina
sobie, [gdzie jest], i zaraz wstaje. Podchodzi do rozmawiających.
Słyszy więc słowa
Jezusa:
«Żeby cała
nienawiść i wszelkie
przejawy niezrozumienia stały się dla Mnie niczym, czymś znośnym,
wystarczyłaby Mi
wasza miłość, wasze zrozumienie... [Jest] przeciwnie... wy Mnie nie
pojmujecie... I to
jest Moja pierwsza udręka. Jakże Mi ona ciąży! Jak jest ciężka! Ale to
nie wasza
wina. Jesteście ludźmi... Kiedy już będzie za późno na naprawienie
tego, będziecie
bardzo ubolewać nad tym, że Mnie nie rozumieliście... Wybaczam wam i
mówię z
wyprzedzeniem: “Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią ani jaki
ból Mi
zadają”, ponieważ potem wynagrodzicie za waszą obecną powierzchowność,
małostkowość, ociężałość.»
Jan upada na
kolana przed Jezusem i,
obejmując kolana swego zasmuconego Nauczyciela, płacze i szepcze:
«O! Mój
Nauczycielu!»
Zelota, który
wciąż trzyma na swej
piersi głowę Jezusa, pochyla się, całuje Jego włosy i mówi:
«A przecież tak
bardzo Cię
kochamy! Ale chcielibyśmy mieć możliwość obronienia Ciebie, obronienia
siebie,
zwyciężenia. Jesteśmy upokorzeni, bo widzimy Cię jako człowieka
poddanego ludziom,
różnym wydarzeniom, nędzy, niegodziwości, życiowym potrzebom...
Jesteśmy głupcami.
Ale tak jest. Dla nas jesteś Królem, Zwycięzcą, Bogiem. Nie potrafimy
pojąć
wzniosłości Twego wyrzeczenia, poddania się tylu rzeczom z miłości do
nas. Tylko Ty
potrafisz kochać. My nie potrafimy...»
«Tak, Nauczycielu.
Szymon dobrze
mówi. Nie potrafimy kochać jak kocha Bóg – Ty. A to, co jest dobrocią
nieskończoną, miłością nieskończoną, bierzemy za słabość i nadużywamy
tego...
Powiększ naszą miłość, powiększ Twoją miłość, Ty, który jesteś jej
źródłem.
Spraw, że wyleje się tak, jak w tej chwili wylewają te rzeki.
Przeniknij nas, nasyć
nas nią, jak są nasycone łąki w dolinie. Do doskonałości, jakiej
pragniesz, nie
potrzebujemy mądrości, dzielności, surowości [życia]. Wystarczy
posiadać
miłość... Panie, oskarżam siebie w imieniu wszystkich: nie potrafimy
kochać.»
[Jezus mu
odpowiada:]
«Oskarżacie się wy
dwaj, którzy
rozumiecie Mnie najbardziej. To pokora. A pokora jest miłością.
W innych
[trzeba] tylko [zwalić] mur, a będą jak wy. Ja go zwalę, bo istotnie
jestem Królem,
Zwycięzcą i Bogiem. Na zawsze. Ale teraz jestem Człowiekiem. Moje czoło
już chyli
się w męce korony... Bycie Człowiekiem zawsze było dręczącą koroną...
Dziękuję,
Moi przyjaciele. Pocieszyliście Mnie. Oto co jest dobrego w byciu
człowiekiem: posiadać
kochającą matkę i szczerych przyjaciół. Teraz obudźmy towarzyszy. Już
nie pada,
płaszcze są suche, ciała wypoczęte. Jedzcie i wychodzimy.»
Powoli podnosił
głos, a
“wychodzimy” jest jak ścisłe polecenie. Wszyscy wstają i wyrażają żal,
że
spali, podczas gdy Jezus cały czas czuwał. Ubierają się, jedzą,
nakładają
płaszcze, gaszą ogień i wychodzą na mokrą ścieżkę, żeby dojść do drogi
dla
jucznych zwierząt. Nie jest ona całkiem zabłocona dzięki stromiźnie
zbocza, na
którym się znajduje. Światło jest jeszcze słabe, nie ma słońca, jest
pochmurno.
Jednak wystarcza to, aby iść.
Na czele idzie
cały czas Andrzej i
dwóch synów Alfeusza. W pewnej chwili pochylają się, patrzą i wracają
biegiem.
«Tam jest kobieta!
Wygląda na
martwą! Leży na ścieżce!»
«O! Jaki kłopot!
Źle się zaczyna.
Co teraz zrobimy? Trzeba się będzie oczyścić!» [– mówi ktoś.]
To pierwsze
narzekanie w tym dniu.
«Chodźmy zobaczyć,
czy
[rzeczywiście] nie żyje» – mówi Tomasz do Judasza Iskarioty.
«Ja w żadnym
wypadku tam nie
pójdę» – odpowiada Iskariota.
«Ja pójdę z tobą,
Tomaszu» –
mówi Zelota i idzie naprzód. Podchodzą, pochylają się i Tomasz wraca
biegnąc i
krzycząc.
«Może ktoś ją
zabił?» –
odzywa się Jakub, syn Zebedeusza.
«Albo umarła z
zimna...» –
odpowiada Filip.
Tomasz jednak
przybiega i krzyczy:
«Ma na sobie szatę trędowatych...» – i tak jest wstrząśnięty, że
wygląda, jakby
ujrzał diabła.
«Ale żyje?» –
>pytają.
«Któż to może
wiedzieć!
Uciekłem.»
Zelota wstaje i
pospiesznie idzie do
Jezusa. Mówi:
«Nauczycielu, to
trędowata siostra.
Nie wiem, czy jest martwa. Nie mogę tego powiedzieć. Wydaje mi się, że
serce jej
jeszcze bije...»
«Dotknąłeś jej?!»
– krzyczy
wielu oddalając się.
«Tak. Odkąd należę
do Jezusa, nie
boję się trądu. I mam litość, bo wiem, co znaczy być trędowatym. Być
może ktoś
uderzył nieszczęsną, bo krwawi jej głowa. Może przyszła tu w
poszukiwaniu jedzenia.
To straszne, wiecie, umierać z głodu i musieć wzywać ludzi, żeby zjeść
kawałek
chleba.»
«Czy jest bardzo
wyniszczona?» [–
pytają.]
«Nie [– odpowiada
Zelota. –] Nie
wiem, jak to się stało, że jest wśród trędowatych. Nie ma łusek, ran,
zgnilizny.
Może jest tu od niedawna. Chodź, Nauczycielu, proszę Cię. Jak mnie
okazałeś
litość, tak miej ją dla trędowatej siostry!»
«Chodźmy. Dajcie
Mi chleba, sera i
trochę wina – to, co zostało» [– mówi Jezus.]
«Nie dasz jej
chyba pić z
[miseczki], z której my pijemy!» – wrzeszczy przerażony Iskariota.
«Nie bój się.
Napije się z Mojej
ręki. Chodź, Szymonie.»
Idą naprzód... ale
ciekawość
pociąga też innych. Już się nie troszczą o wilgotny mech ani o mokre
liście
gałęzi, z których spływa woda, kiedy nimi poruszają. Wspinają się na
stok, żeby
patrzeć bez podchodzenia do niewiasty. Widzą, jak Jezus pochyla się,
ujmuje ją pod
pachy, przenosi i sadza, opierając plecami o skałę. Głowa opada jej,
jakby była
martwa.
«Szymonie,
przechyl jej głowę,
żebym mógł wlać jej kilka kropel wina do gardła.»
Zelota wykonuje
polecenie,
posłusznie i bez lęku. Jezus trzyma podniesioną miseczkę i wlewa
kobiecie kilka kropel
wina do ust, rozchylonych i posiniałych. Mówi:
«Jest zmarznięta,
nieszczęsna! I
całkiem przemoczona.»
«Gdyby nie była
trędowata,
moglibyśmy ją zabrać tam, gdzie byliśmy» – odzywa się Andrzej ze
współczuciem.
«Tylko tego by
brakowało!» –
wybucha Judasz.
«Ale przecież nie
jest trędowata!
Nie ma śladu trądu.»
«Ma szatę
[trędowatych]. To
wystarczy» [– stwierdza Iskariota.]
W tym czasie wino
zaczyna działać.
Niewiasta wydaje zmęczone westchnienie. Jezus widząc, że przełyka,
wlewa jej do ust
następny łyk. Niewiasta otwiera oczy, zamglone i przerażone. Widzi
grupę mężczyzn.
Usiłuje wstać, uciec i krzyknąć:
«Jestem zarażona!
Jestem
zarażona!»
Ale brak jej sił.
Zakrywa twarz
rękoma. Jęczy:
«Nie kamienujcie
mnie! Wyszłam, bo
byłam głodna... Od trzech dni nikt mi nic nie rzucił...»
«Tu jest chleb i
ser. Jedz. Nie bój
się. Wypij trochę wina z Mojej ręki» – mówi Jezus, wlewając do
zagłębienia
dłoni trochę wina i podając jej.
«Nie boisz się?» –
>pyta
zaskoczona nieszczęsna niewiasta.
«Nie boję się» –
odpowiada
Jezus.
Uśmiecha się i
wstaje. Pozostaje
przy kobiecie, która je łapczywie chleb i ser. Wygląda jak zagłodzone
dzikie
zwierzątko. Dyszy aż do utraty tchu, sycąc głód. Potem, gdy już
zaspokoiła
zwierzęce łaknienie pustych wnętrzności, rozgląda się... Liczy głośno:
«Jeden... dwa...
trzy...
trzynastu... Zatem... O! Który z was jest Nazarejczykiem? Ty, prawda?
Tylko Ty... bo
okazałeś litość!...»
Niewiasta klęka z
trudem z powodu
swej słabości.
«To Ja, tak. Czego
chcesz?
Wyzdrowieć?»
«Tak... Ale
najpierw muszę Ci coś
powiedzieć... Słyszałam, jak o Tobie mówiono. Kilku przechodzących tu
mówiło mi tak
dawno temu... Dawno? Nie. To było jesienią. Ale dla trędowatego...
każdy dzień to jak
rok... Chciałam Cię ujrzeć, ale jak mogłam się udać do Judei albo do
Galilei?
Nazywają mnie “trędowatą”. Ale mam tylko jedną ranę na piersi i
przekazał mi ją
mąż. Poślubił mnie jako dziewicę i zdrową. On był chory. To wielki
[pan]... ma
wielką władzę. Nawet taką, żeby powiedzieć, że go oszukałam, bo
przyszłam do
niego chora, i porzucić mnie, żeby pojąć [za żonę] inną niewiastę, w
której się
zakochał. Doniósł, że jestem trędowata. Kiedy chciałam się wytłumaczyć,
obrzucono
mnie kamieniami. Czy to było sprawiedliwe, Panie? Wczoraj wieczorem
jakiś człowiek
przechodził przez Betjabbok. Powiedział, że Ty idziesz, i że on
wychodzi Ci na
spotkanie, żeby Cię przepędzić. Byłam tam... Zeszłam do samych domów,
bo byłam
głodna. Chciałam przeszukać odpadki, żeby się najeść... Niegdyś byłam
“panią”, a teraz usiłowałam zabrać kurom trochę ugniecionego i
zakwaszonego
ciasta...»
Płacze... Potem
mówi dalej:
«Gnał mnie
niepokój. [Chciałam]
Cię odnaleźć przez wzgląd na Ciebie, żeby Ci powiedzieć: “Uciekaj!”; i
przez
wzgląd na siebie, żeby Ci powiedzieć: “Litości!”. Z tego powodu
zapomniałam, że
zgodnie z Prawem, trędowata nie może iść prosić o chleb, nawet ta,
która jest tylko
z nazwy trędowatą. A psy, świnie i kury żyją w pobliżu domów w Izraelu.
I
podeszłam, żeby zapytać, gdzie jesteś. Nie dostrzegli mnie od razu, bo
stałam w
cieniu. Powiedzieli mi: “Idzie przez tamę na rzece”. Potem jednak mnie
ujrzeli i,
zamiast dać mi chleba, obrzucili mnie kamieniami. Biegłam w nocy, aby
Ci wyjść na
spotkanie, aby wymknąć się psom. Byłam głodna, odczuwałam chłód, byłam
przestraszona. Upadłam tu, gdzie mnie znalazłeś. Tutaj. Sądziłam, że tu
umrę... a
tymczasem spotkałam Ciebie. Panie, nie jestem trędowata, ale ta rana na
piersi
uniemożliwia mi powrót pomiędzy żyjących. Nie proszę o to, aby stać się
ponownie
Różą Jerychońską, jak za czasów mojego ojca, ale przynajmniej, żeby żyć
pośród
ludzi i iść za Tobą. Ci, którzy rozmawiali ze mną w październiku,
powiedzieli mi,
że masz uczennice i że byłeś z nimi... Ale najpierw ocal Siebie. Nie
umieraj. Ty –
dobry!»
«Nie umrę, zanim
nie nadejdzie
godzina. Idź tam do tej skały. Tam jest bezpieczna grota. Odpocznij, a
potem pokaż się
kapłanowi.»
«Po co, Panie?» –
niewiasta drży
z niepokoju.
Jezus uśmiecha
się: «Stań się
ponownie Różą Jerychońską, która kwitnie na pustyni i wciąż żyje, choć
wydawało
się, że umarła. Twoja wiara cię uzdrowiła.»
Niewiasta rozchyla
szatę na piersi,
spogląda i woła:
«Już nic nie ma!
O, Panie, mój
Boże!»
I upadada na twarz.
«Dajcie jej chleba
i żywność. Ty,
Mateuszu, daj jej parę twoich sandałów. Ja dam jej płaszcz, żeby mogła
iść do
kapłana, kiedy wypocznie. Daj jej też jałmużnę, Judaszu, na wydatki
związane z
oczyszczeniem. Zaczekamy na nią w Getsemani, żeby ją powierzyć Elizie.
Ona Mnie
prosiła o córkę.»
«Nie, Panie, nie
będę odpoczywać.
Idę zaraz, zaraz.»
«W takim razie
zejdź do rzeki,
obmyj się, włóż płaszcz...»
«Panie – mówi
Zelota – to ja
dam go trędowatej. Pozwól mi. I zaprowadzę ją do Elizy. Po raz drugi
jestem
uzdrawiany, widząc siebie w niej. Jestem szczęśliwy.»
«Niech będzie, jak
chcesz. Daj jej
to, co trzeba. Niewiasto, posłuchaj dobrze: pójdziesz się oczyścić, a
potem
przyjdziesz do Betanii. Poszukasz Łazarza i powiesz mu, żeby cię
przyjął do siebie
aż do Mojego powrotu. Idź w pokoju.»
«Panie! Kiedy będę
mogła
ucałować Twoje stopy?»
«Wkrótce. Idź. I
wiedz, że
jedynie grzech budzi we Mnie odrazę. I przebacz małżonkowi, gdyż to
dzięki niemu Mnie
znalazłaś.»
«To prawda.
Przebaczam mu.
Odchodzę... O, Panie! Nie zatrzymuj się tutaj, gdzie Cię nienawidzą.
Pomyśl, że
szłam przez całą noc aż do wyczerpania, żeby Ci to powiedzieć. Gdybym
zamiast Ciebie
spotkała innych, ukamienowaliby mnie jak węża.»
«Będę o tym
pamiętał. Idź,
niewiasto. Spal swoje ubranie. Idź z nią, Szymonie. Pójdziemy za wami.
Na moście się
spotkamy.»
Rozdzielają się.
[Iskariota
stwierdza:] «Teraz jednak wszyscy musimy się oczyścić. Wszyscy jesteśmy
nieczyści.»
«Ona nie była
trędowata, Judaszu,
synu Szymona. Ja ci to mówię» [– uspokaja go Jezus.]
«Dobrze, ja jednak
się oczyszczę.
Nie chcę na sobie nieczystości.»
«Śnieżnobiała
lilia! – woła
Piotr – Pan nie uważa się za zanieczyszczonego, a ty chcesz takim być?»
«I to z powodu
kobiety, o której
Pan twierdzi, że nie była trędowatą? Cóż jej jednak było, Nauczycielu?
Widziałeś
tę ranę?»
«Tak. To owoc
rozwiązłości jej
męża. Ale nie była trędowata. Gdyby mężczyzna był uczciwy, nie
wypędziłby jej, on
bowiem był bardziej chory niż ona. Wszystko jednak służy rozwiązłemu
dla
zaspokojenia jego głodu. Ty, Judaszu, jeśli chcesz, możesz odejść.
Spotkamy się w
Getsemani. I oczyść się! Oczyść! Jednak pierwszym oczyszczeniem jest
szczerość. Ty
jesteś obłudny. Pamiętaj o tym. Ale możesz iść» [– mówi Jezus.]
«Nie, zostaję!
Skoro tak mówisz,
wierzę Ci. Nie jestem więc zanieczyszczony i zostaję z Tobą. Chcesz
może powiedzieć,
że jestem rozwiązły i skorzystałbym z tej okazji, żeby... Udowadniam Ci
w ten
sposób, że to Ty jesteś moją miłością.»
Szybko schodzą [ze
zbocza].

15 grudnia. Jezus mówi: «Tutaj
umieścicie wizję cudu na wezbranym Jordanie,
otrzymaną 17 września 1944.»




 
 



Przekład: "Vox Domini"





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
04 (131)
2006 04 Karty produktów
04 Prace przy urzadzeniach i instalacjach energetycznych v1 1
04 How The Heart Approaches What It Yearns
str 04 07 maruszewski
[W] Badania Operacyjne Zagadnienia transportowe (2009 04 19)
Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14
MIERNICTWO I SYSTEMY POMIAROWE I0 04 2012 OiO
r07 04 ojqz7ezhsgylnmtmxg4rpafsz7zr6cfrij52jhi
04 kruchosc odpuszczania rodz2
Rozdział 04 System obsługi przerwań sprzętowych
050 ADMM
050 MYSTICS
KNR 5 04

więcej podobnych podstron