Bezdomni, z niespełnioną pieszczotą, wśród obojętnych ludzi, biedniejsi o ławkę pod zielonym drzewem, którą zabrał mróz, płonącymi oczami mówimy sobie rzeczy nieogamięte słowem... Nurzam się w mowie Twych oczu jak trzmiel kosmaty we wrzosie... Czuję, jak płoną wargi i spragnione palce rąk miłych szukają... jak bezwolnieje ciało i nie broni oczom Twoim rozbierać sukien, które dzielą...