Antoni Czechow - ZEMSTA
Antoni Czechow
ZEMSTA
Lew Sawwicz Turmanow, przeciętny mieszczuch mający kapitalik, młodą żonę
i pokaźną łysinę, grał raz w winta na imieninach przyjaciela. Po dobrym
minusie, kiedy aż poty uderzyły na niego, przypomniał sobie nagle, że dawno
nie pił wódki. Wstał i, kiwając się dostojnie, przecisnął się na palcach
między stolikami, minął bawialnię, gdzie tańczyła młodzież (uśmiechnął
się pobłażliwie i mimochodem ojcowskim gestem poklepał po ramieniu młodego
chuderlawego aptekarza), po czym szustnął przez małe drzwiczki do kredensu.
Tu na okrągłym stole stały butelki i karafki z wódką... Obok, wśród różnych
przekąsek, leżał na talerzu do połowy zjedzony śledź zieleniejąc
szczypiorkiem i pietruszką. Turmanow nalał sobie kieliszek, strzepnął
palcami, jakby zamierzał palnąć mówkę, wypił, skrzywił się, dziobnął
widelcem śledzia i... Raptem za ścianą rozległy się czyjeś głosy.
- Owszem, owszem... - mówił żwawo głos kobiecy. - Ale kiedy?
"Moja żona! - stwierdził Turmanow. - Z kim to ona rozmawia?"
- Kiedy chcesz, kochanie - odpowiedział dźwięczny, głęboki bas. -
Dziś jakoś się nie składa, a jutro jestem caluteńki dzień zajęty...
"To Diegtiariow! - Turmanow poznał po głosie jednego ze swych przyjaciół. - I ty, Brutusie! I ciebie też musiała złapać!
Cóż za nienasycony, nieokiełzany babsztyl! Jednego dnia nie może wytrzymać
bez romansu!"
- Tak, jutro jestem zajęty - ciągnął bas. - Ale jeżeli chcesz,
napisz jutro kartkę... Będę rad i szczęśliwy... Musimy tylko jakoś uporządkować
naszą korespondencję... Trzeba wymyślić jakiś sposób. Pocztą niezbyt
wygodnie. Jeśli ja napiszę do ciebie, twój indor może przejąć list od
listonosza, a jak ty do mnie, to znowu moja połowica odbierze podczas mej
nieobecności - i otworzy na pewno.
- Więc co zrobić?
- Trzeba wymyślić jakąś sztuczkę. Przez służbę też nie można posyłać,
bo twój Sobakiewicz *[Sobakiewicz - postać z "Martwych dusz" Gogola, ponury i
brutalny sobiepan.] trzyma z pewnością w klubach pokojówkę i lokaja... A
co on teraz robi? Gra w karty?
- Tak... I wiecznie, dureń, przegrywa.
- To znaczy, że ma szczęście w miłości! - roześmiał się
Diegtiariow. - Wiesz, kociaku, jaki fortel przychodzi mi do głowy? Jutro,
punktualnie o szóstej po obiedzie, wracam z biura i będę przechodził przez
ogród miejski, bo mam tam zobaczyć się z dozorcą. Więc postaraj się,
duszko, koniecznie na szóstą, nie później, włożyć kartkę do tego
marmurowego wazonu, co to stoi na lewo od altanki z dzikim winem...
- Wiem, wiem...
- Będzie to poetyczne, tajemnicze i niecodzienne... Nie dowie się ani twój
pyza, ani moja magnifika. Rozumiesz?
Turmanow wypił jeszcze kieliszek i wrócił do zielonego stolika. Odkrycie, które właśnie zrobił, nie zaskoczyło go, nie
zdziwiło, nie oburzyło bynajmniej. Czasy, kiedy się oburzał, wyprawiał
sceny, klął i nawet bił, minęły już dawno. Machnął ręką na swoją płochą
małżonkę i patrzył na jej romanse przez palce. A jednak było mu
nieprzyjemnie. Takie wyrazy, jak indor, Sobakiewicz, pyza - ubodły jego miłość
własną.
"Ależ kanalia z tego Diegtiariowa! - myślał zapisując minusy. - Jak
się z nim spotykam na mieście, takiego serdecznego przyjaciela udaje, zęby
szczerzy, po brzuchu klepie... a teraz, proszę ja kogo, jakie to kawały urządza!
W oczy - bakę mi świeci, a za oczy tom dla niego indor i pyza..."
I im bardziej Turmanow pogrążał się w swych wstrętnych minusach, tym
dotkliwsze stawało się poczucie zniewagi...
"Młokos! - myślał łamiąc ze złością kredkę. - Chłystek! Nie
chce mi się tylko zaczynać, bobym ci pokazał Sobakiewicza!"
Przy kolacji nie mógł patrzeć obojętnie na Diegtiariowa, który, jak
naumyślnie, narzucał mu się z natrętnymi pytaniami: a czy wygrał? a
dlaczego jest taki smutny? itp. Nawet, korzystając z praw dobrego znajomego, był
do tego stopnia bezczelny, że głośno wymawiał jego żonie, iż nie dba o
zdrowie męża. A żona, jak gdyby nigdy nic, patrzyła na Turmanowa obleśnym
okiem, śmiała się wesoło, paplała niewinnie - że sam diabeł nie posądziłby
jej o niewierność.
Po powrocie do domu Turmanow wpadł w taką złość, poczuł się tak
nieswojo, jak gdyby zamiast cielęciny zjadł na kolację stary kalosz. Może by
się zresztą przemógł i zapomniał, gdyby nie gadanina żony i jej uśmiechy,
które mu co chwila przywodziły na pamięć "indora", "gęsiora"
i "pyzę"...
"Po pysku go wygrzmocić, łajdaka! - myślał. - Obsztorcować
publicznie!"
I snuło mu się po głowie, że dobrze byłoby wytłuc Diegtiariowa,
postrzelić go w pojedynku jak wróbla... utrącić ze stanowiska albo włożyć
do marmurowego wazonu jakieś cuchnące paskudztwo, na przykład zdechłego
szczura... Nieźle też byłoby wykraść z wazonu list żony, a zamiast niego
podrzucić jakieś pieprzne wierszyki z podpisem: "Twoja Akulka" - lub
coś w tym rodzaju...
Długo chodził Turmanow po pokoju sypialnym, sycąc się podobnymi
marzeniami. Nagle przystanął i uderzył się w czoło.
- Znalazłem! Brawo! - zawołał i aż się rozpromienił z radości. -
To będzie znakomite! Zna-ko-mi-te!
Kiedy żona zasnęła, zasiadł przy biurku i po długim namyśle, zniekształcając
swój charakter pisma i dobierając błędy ortograficzne, napisał co następuje:
"Do pana kupca Dulinowa. Wielmożny panie! Jeżeli dzisiaj dnia 12 września
do godziny szustej wieczur nie włożysz pan do marmurowego wazonu kturen się
znajduje w ogrodzie spacerowym na lewo od altany z dzikim winem dwieście rubli
to bendziesz pan zabity a pański sklep z galanterią wyleci w powietsze".
Napisawszy powyższe, Turmanow aż podskoczył z zachwytu.
- A co? Świetny pomysł - mruczał zacierając dłonie. - Doskonale!
Lepszej zemsty sam szatan nie wymyśli! Naturalnie, kupczyk stchórzy i
natychmiast doniesie policji, a policja przed szóstą zasiądzie w krzakach na
czaty - i łapas-capas przyjemniaczka, kiedy zapuści rękę po liścik. To go
dopiero strach obleci! A zanim się rzecz wyjaśni, posiedzi trochę, kanalia, i
pomęczy się! Doskonale!"
Turmanow nalepił znaczek i sam własnoręcznie rzucił list do skrzynki
pocztowej. Zasnął z uśmiechem szczęścia na ustach i spał tak słodko, jak
mu się to dawno nie zdarzyło. A gdy się z rana obudził i jął rozpamiętywać
swój pomysł, aż miauknął z radości i musnął niewierną żonę w podbródek.
Idąc do biura, siedząc w kancelarii, uśmiechał się cały czas, wystawiając
sobie przerażenie Diegtiariowa w chwili, gdy ten wpadnie w pułapkę.
Przed szóstą nie wytrzymał: pobiegł do ogrodu spacerowego, żeby się
rozkoszować naocznie rozpaczliwym położeniem, w jakim się znajdzie jego wróg.
"Aha!" - pomyślał spotkawszy stójkowego.
W pobliżu altany zaszył się w krzaki i, wlepiając chciwie wzrok w wazon,
jął oczekiwać, trawiony niecierpliwością.
Punktualnie o szóstej nadszedł Diegtiariow. Młody człowiek był widocznie
w najlepszym humorze. Cylinder miał zsunięty zawadiacko na tył głowy, a spod
rozpiętego palta wyzierała, zda się, wraz z kamizelką jego rozradowana
dusza. Pogwizdywał i palił cygaro...
"Zaraz się przekonasz, co to znaczy indor i Sobakiewicz! - naigrawał
się w myśli Turmanow. - Czekaj no!"
Diegtiariow podszedł do wazonu i powoli wsunął doń rękę...
Turmanow wyciągnął szyję i wpił się w niego oczami... Młodzieniec wyjął
z wazonu nieduży pakiecik, obejrzał go na wszystkie strony, wzruszył
ramionami... po czym otworzył go niepewnie, wzruszył ramionami po raz drugi i
na twarzy jego odmalowało się niezmierne zdumienie: w kopercie były dwa
banknoty sturublowe!
Długo przyglądał się banknotom. Koniec końców, nie przestając wzruszać ramionami, schował je do kieszeni, mówiąc głośno:
merci!
Nieszczęsny Turmanow słyszał to merci. A potem przez cały wieczór
wystawał przed sklepem Dulinowa, wygrażał pięścią szyldowi i bełkotał w
najwyższym oburzeniu:
- Tchórzu nędzny! Kupczyku! Nikczemny wielorybie! Tchórzu! Ty zającu
brzuchaty...
1886
Przekład Jerzy Wyszomirski
Nowele i opowiadania - subiektywny wybór
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Czechow Śmierć urzędnikazemstaSprawozdanie03 Brociek ZemstaZemsta4Zemsta kobiet efmZemsta gaygay vengeance (2009) cd1czechow chorzystkatrzy siostry CzechowCzechowKameleonwięcej podobnych podstron