013 14




B/013-R13: R.A.Monroe - Dalekie Podróże







Wstecz / Spis
Treści / Dalej
ROZDZIAŁ TRZYNASTY: TERAPIA WSTRZĄSOWA
Długo nie mogłem pogodzić się z rotą o Luszu. Zawierała tak szokujące informacje,
obalające moje dotychczasowe wierzenia i przekonania, że musiałem się z nimi
oswoić, przyzwyczaić do myśli o nich. Zajęło mi to wiele miesięcy. Terminu pogodzenie
się" używałem w bardzo szerokim znaczeniu, chcąc pokreślić, że moje reakcje
na to, czego się dowiedziałem
poczynając od szoku i odrzucenia, poprzez gniew,
depresję i rezygnację, aż do akceptacji
stanowiły pełny cykl zachowań, bardzo
podobny do już poznanego i zbadanego przez innych schematu ludzkich reakcji
na wiadomość o nadchodzącej śmierci na skutek choroby lub wypadku.
Coś umierało we mnie. Już dawno zrozumiałem, że Bóg mego dzieciństwa nie istnieje,
przynajmniej w formie przyjętej przez naszą kulturę. Jednakże całkowicie akceptowałem
pojęcie Stworzyciela i stworzeń
wystarczyło tylko rozejrzeć się wokół, by
stwierdzić, że wszystko istnieje według celowego, starannie opracowanego planu
i przebiega zgodnie z określonym porządkiem. Realizacja tego planu była możliwa
dzięki symbiozie, współdziałaniu wszystkich żywych organizmów. Drzewa, których
pnie i gałęzie wznosiły się ku górze, dostarczały nam tlenu potrzebnego do oddychania;
my zaś, nie zdając sobie z tego sprawy, żywiliśmy je wydalanym przez nas dwutlenkiem
węgla i produktami przemiany materii, których z kolei one potrzebowały do życia...
poza tym można było zauważyć równowagę całej planety, której zewnętrzne, filtrujące
warstwy przepuszczały właściwą ilość światła słonecznego odpowiedniej jakości,
warunkującego rozwój żywych organizmów... no i oczywiście istniał łańcuch pokarmowy.
Rota o Luszu wyjaśniała to bardzo dokładnie. Co ważniejsze, dawała odpowiedź
na pytanie o cel, przyczynę, powód powstania wszystkiego. Odpowiedź była prosta:
chodziło o lusz. A więc przyczyna okazała się bardzo prozaiczna, choć tak długo
uchodziło to mojej uwagi. Rzeczywiście, produkujemy Coś Bardzo Wartościowego:
Lusz. I jeśli uda się nam pokonać emocjonalny sprzeciw, który wzbudza w nas
ta koncepcja, to trudno będzie znaleźć w niej słabe punkty. Tłumaczy ona zachowanie
się ludzi oraz wyjaśnia historię ludzkości.
Pozostawały jeszcze INSPEKI. Jakie miejsce przypadło im w udziale? Czy są Ogrodnikami,
czy też zbieraczami luszu? A może nadzorują jego produkcję? To pytanie dręczyło
mnie i męczyło przez wiele tygodni, aż wreszcie zdecydowałem, że muszę znaleźć
odpowiedź, wszystko jedno jaką.
Pewnej nocy miałem duże kłopoty z zaśnięciem. Potem przespałem może ze trzy
godziny i nagle obudziłem się. Poleżałem przez chwilę spokojnie, nie mogąc zdecydować
się na wyjście. Mój lęk przed tym, czego mogę się dowiedzieć, był dużo większy
niż przypuszczałem. Następnie odłączyłem się z trudem, najpierw od fizycznego,
a później od drugiego ciała. Po uwolnieniu się od obydwu ciał zacząłem szukać
sygnału naprowadzającego INSPEKÓW, ale go nie było. Początkowo wytrąciło mnie
to z równowagi, lecz zdecydowanie i upór wzięły górę. Użyłem identu INSPEKÓW

całej roty, jaką o nich miałem
wyciągnąłem się, skoncentrowałem i rozluźniłem.
Nastąpiło krótkie uczucie obracania się, wcale nie odniosłem wrażenia, że przechodzę
przez pierścienie, później otoczyła mnie głęboka ciemność
i już stałem bez
ruchu. To wszystko.
Przyszło mi na myśl, że użyty przeze mnie ident nie był wystarczający. Mogłem
stać u bram ich terytorium, ale nie dano mi przepustki na wejście. Nigdy zresztą
nie próbowałem tam wchodzić; to zawsze oni wychodzili do mnie. Nie miałem perceptu
o ich rzeczywistości / stanie, dlatego docierałem tylko do miejsca spotkań.
Ale gdybym skoncentrował się na...
Poczułem przyjazną wibrację. (Bardzo dobrze, panie Monroe. Ma pan całkowitą
słuszność.)
Rozluźniłem się. Nie było tak źle. W końcu doszedłem aż tak daleko, no i nareszcie
przestali nazywać mnie RAM.
(Może wolałbyś, abyśmy użyli identu, pod którym znamy cię najlepiej? Z pewnością
jesteś już na to przygotowany.)
(Przygotowany? Imię, które znają najlepiej?... Cóż to za imię?)
(Ashaneen.)
Ashaneen... Zabrzmiało to jak coś znajomego i obcego zarazem. I znów to uczucie
wydobywania się z głębokiej amnezji, łagodna cierpliwość istot, które próbowały
udzielić mi pomocy podczas przypominania. Ale lusz...
(Wiemy o tym, że doznałeś wstrząsu. Potrzebowałeś tego. Tak miało być, jak
byś powiedział.)
A więc rota o luszu była prawdziwa! Zacząłem migotać.
(Interpretacja tego, co się stało na Ziemi a o czym mówi rota
nie jest prawdziwa.
Dobrze wiesz, jak trudno dokonać prawidłowej oceny z perspektywy istot nie należących
do rzeczywistości czasoprzestrzennej, jak trudno spojrzeć na ludzkie i ziemskie
wartości z innego punktu widzenia niż ziemski.)
Zwróciłem się do wewnątrz i skoncentrowałem na rocie o luszu. A więc lusz to
energia, wytwarzana przez wszystkie żywe organizmy, odznaczająca się różnym
stopniem czystości, najpotężniejszą i najbardziej czystą energią wytwarza człowiek,
energia luszu powstaje w wyniku ludzkiej aktywności, która wyzwala emocje, czy
najwyższa z tych emocji to
miłość? Czy zatem miłość to lusz?
(Dalej, Ashaneen.)
Ale, jak wynika z roty, lusz wydziela się wówczas, gdy kończy się fizyczne
życie, gdy powstaje ból, gniew, nienawiść... a przecież te uczucia nie są tym
samym, co miłość...
(A co to jest twoim zdaniem miłość?)
Przeczuwałem, że takie będzie następne pytanie i nie mogłem na nie odpowiedzieć.
Wszyscy wybitni filozofowie, największe ludzkie umysły próbujące rozwikłać ten
problem na przestrzeni dziejów, osiągnęły tylko częściowy sukces, a ja przecież
nie mogę się z nimi równać. Nie zamierzałem nawet próbować.
(Ale przecież wiesz, że miłość istnieje. Nie jest iluzją.) Zostawiłem rotę
o luszu i zajrzałem do głębi swego wnętrza szukając potwierdzenia tego, co przed
chwilą usłyszałem. Znacznie łatwiej było to robić z tej perspektywy, a może
sprawiała to pomocna energia INSPEKÓW?
To, co zobaczyłem przypominało harmonijne dźwięki muzyczne
akordy i krótkie
melodie, tylko, że to wcale nie były dźwięki, a układy barwnego światła. Tym
świetlnym wzorom towarzyszyło wrażenie dysharmonii, i dysonansu, uczucie radości,
podniecenia, wzruszenia i lęku. Zaczynało się to tuż po moim urodzeniu. Dostałem
percept pojawiających się od czasu do czasu białych fal... pierwsze napłynęły
od mojej matki i ojca, pochodzenia późniejszych, słabszych błysków świtała nie
udało mi się ustalić. Poszukiwałem w swoim wczesnym dzieciństwie jakiegoś choćby
nieznacznego przebłysku bieli, który sam wytworzyłem i komuś przesłałem. Ku
memu przerażeniu znalazłem tylko jeden malutki płomyk przeznaczony dla airedale
teriera, którego nazywaliśmy Pete. Byłem pewien, że ta dziewczyna ze średniej
szkoły, jakże miała na imię?... Tymczasem żadnej iskierki, ani ze strony dziewczyny,
ani z mojej.
(Jest to najczęściej popełniany przez ludzi błąd
utożsamianie z miłością
wcześnie pojawiającego się popędu seksualnego.)
W zupełności się z nimi zgadzałem. W dodatku wiedziałem, skąd brało się takie
błędne rozumienie. Jasnoczerwone i różowe akordy oraz natrętna melodia wywierały
na mnie wrażenie nawet teraz, gdy znajdowałem się w odmiennym stanie świadomości.
Nic zatem dziwnego, że głupi skręt, którym wówczas byłem, miał niewłaściwy percept.
Przebiegłem wzrokiem lata późniejsze. Tu i ówdzie spostrzegłem mocne, wyraźne
białe smugi oznaczające uczucia, z których nie zdawałem sobie wtedy sprawy.
Natomiast nie zauważyłem żadnej, choćby zbliżonej do nich fali białego światła,
którą ja bym wyemitował. Zasmuciło mnie to. Byłem przygnębiony. Białe światło
docierało do mnie, a ja tylko brałem, nic w zamian nie dając. W końcu przerwałem
ten przegląd. Nie chciałem się tym dłużej zajmować. Zbyt mała ilość bieli i
dużo kolorowych układów melodycznych wskazywały na to, że nie byłem zbyt dobrym
producentem luszu. Obecny okres mego życia prezentował się znacznie lepiej.
Sporo silnych emisji pochodziło ode mnie. Nie sądziłem, że trwało to aż tak
długo!
(Znasz budowę fal. Wszystkie
zarówno białe, jak i barwne są przejawem tej
samej podstawowej energii. Różnią się od siebie tylko częstotliwościami i amplitudą.)
Wiedziałem już czym ONI się zajmują i doceniałem ich pracę. To co ujrzałem
dokonując przeglądu wczesnych lat mego życia nie było zbyt przyjemne, więc przestałem
się tym interesować. Zacząłem natomiast rozważać pewne istotne, choć abstrakcyjne
twierdzenie. A więc używając tego samego narzędzia wzajemnego oddziaływania
na siebie
zaczęliśmy uczyć się wyrażać gniew, ból, lęk oraz inne emocje, a
w końcu
jeśli przeszliśmy szkolenie pomyślnie
specjalne fale energetyczne
zwane miłością. Ale zaczynam podejrzewać, że tak naprawdę to nie bardzo wiemy,
czym ona jest i jak ją wykorzystać.
(To jest starannie zaprojektowana szkoła intensywnego uczenia się.)
Trzeba nauczyć się wytwarzać lusz/miłość najwyższej jakości. Dość ważny wydaje
się fakt, iż ludzie najczęściej nie mają pojęcia o tym, że ich życie służy rozwojowi,
że dzięki niemu ustawicznie się uczą. Tylko nieliczni zdają sobie sprawę z pozafizycznego
aspektu życia i otwarcie się do tego przyznają. Stawało się to coraz trudniejsze
do zrozumienia. Zaczęła mi świtać pewna myśl, aczkolwiek rysowała się bardzo
niewyraźnie. Co stałoby się gdyby krowa odkryła, że jej mleko ma wartość? Jak
by się wówczas zachowała? Co by z nim zrobiła nie mając cielaka do wykarmienia?
Czy by je jakoś zgromadziła? A może nabyłaby za nie więcej siana lub innego
pokarmu? Co by się stało gdyby odkryła, że człowiek zabiera wytwarzane przez
nią mleko? Czy skończyłoby się to buntem? Odmową dostarczania mleka? Ale wówczas
nie miałaby pastwiska, obrony przed dzikimi psami, byka w razie potrzeby, a
co najważniejsze
obory, w której zostałaby wydojona i pozbyła się bólu. Nie
mając poczucia następstwa czasu, nie pamięta, że ból w końcu przechodzi. A może
nawet wiedząc o tym, nie chciałaby niczego zmieniać? A zatem: kto o to wszystko
dba? Kto o to wszystko dbał?
(Mówiąc waszymi słowami
nie można pokonać maszyny.)
A co dzieje się z tymi, którzy zwyciężą maszynę? Przecież zawsze są jakieś
wyjątki, żadna maszyna nie jest doskonała, wyjątek potwierdza tylko regułę.
Czy usuwa się ich, przeznaczając do zmielenia na hamburgery? A jeśli tak, to
czy hamburger jest najwyższym gatunkiem luszu, czy czymś zupełnie innym? Czy
stanowi on część wytworu maszyny, czy też jest rdzą, którą trzeba zeskrobać
i wyrzucić?
A jaką rolę w tym procesie produkcji odgrywają małe byczki? Nigdy nie będą
produkowały luszu; na każde pięćdziesiąt krów potrzeba tylko jednego byka, a
więc małych byczków jest za dużo. natura
maszyna? Samoczynnie wyrównuje...
Wcale nie jest budująca ta wizja nieosobowej dominacji i rozboju. O, percept
staje się silniejszy, trzeba się na tym zatrzymać. Do produkcji luszu potrzeba
przynajmniej jednego byka. A więc jest on pośrednim producentem luszu, istotnym
dla całego procesu. Z tego wypływa wniosek, że również trawa, siano, woda, minerały
i w ogóle wszystko, co znajduje się na Ziemi, jest ważne w tym procesie.
(Nie zapominaj o swych falach, o częstotliwościach, które tak bardzo lubisz.)
Zobaczmy więc, jak to wygląda w tej dziedzinie. Jeśli dobry przekaźnik nadaje
pewne fale, mogą one rezonować z innymi wibracjami o podobnych częstotliwościach,
tworząc złożony układ, który w przypadku fal świetlnych będzie... ależ tak,
światłem białym! Wobec tego wystarczy, że będziesz jednym z oscylatorów
wcale
nie musisz być urządzeniem początkowym lub końcowym (nadajnikiem bądź anteną).
Można samemu nie emitować energii luszu, a pomimo to pełnić istotną rolę w procesie
jego produkcji. Teraz zrozumiałem, że przegląd wczesnych lat mego życia nie
prezentował się aż tak źle, jak mi się wydawało. Dodało mi to otuchy.
(No to czym się jeszcze niepokoisz?)
Mieli rację, bo percept był nadal natrętny. A gdybym tak miał pełny magazyn
luszu/miłości, to co bym z tym luszem zrobił? Porozdawałbym go? Ale wówczas
powróciłby do mnie z procentem i musiałbym budować następny magazyn, aby gdzieś
umieścić wciąż wzrastającą jego ilość. Zaświtała mi myśl. To było tak oczywiste...
Ktoś", Gdzieś". Gdybym tylko mógł... (Nie jesteś jeszcze gotów.)
Nie jestem gotów do podróży Dokądś"? Do spotkania z Kimś"? A gdzie
w tym wszystkim umieścić ciebie, mój przyjacielu? Jeśli zdobyłbym się na spytanie...
(Nie jesteśmy ani, jak mówisz, Kimś", ani nie pochodzimy z ..Gdzieś".
Nie jesteśmy również nadzorcami Ziemskiego Ogrodu, ani ogrodnikami. Nie zbieramy
i nie przekazujemy luszu
energii wytworzonej przez ludzi. Nie braliśmy żadnego
udziału w przygotowaniu programu szkoły intensywnego uczenia się, choć byliśmy
świadkami powstania tej szkoły i od samego początku obserwujemy jej rozwój.
W razie konieczności, gdy powstaje blokada w przepływie energii, służymy swoją
pomocą, nie naruszając przy tym ciągłości nauki. Nasze współuczestnictwo w tym
procesie jest dla nas bardzo ważne: my dzięki niemu też się rozwijamy.)
Musiałem zadać to pytanie. Czy...
(Gdzieś" nie jest tym, co uważacie za niebo. Zostało stworzone, tak samo
jak inne systemy.)
Wobec tego Ktoś"...
(Jest stwórcą, który został stworzony. Ty też jesteś stwórcą, który został
stworzony. Każdy z was nosi w sobie małą, jak mówisz, rotę tego, kto was stworzył.
Mając rotę ..Kogoś", waszego stworzyciela, macie tym samym percept stwórcy,
który z kolei stworzył ..Kogoś".)
Zwróciłem się do wewnątrz. Nawet przyjmując ten punkt widzenia, trudno byłoby
nie wyciągnąć logicznych wniosków, które aż się same nasuwały. Prosty percept
mówił mi w jaki sposób powstało mnóstwo zniekształceń, błędnych pojęć i niewłaściwych
ukierunkowań. Już choćby odrobina wiedzy może być niebezpieczna i ludzka twórcza
imaginacja czerpiąc z niej zrobiła swoje. Gdyby nie było Kogoś"...
(Nie istniałaby ludzkość.)
Znów wróciłem do idei luszu/miłości. To Gdzieś" musi być nie lada miejscem,
skoro zgromadziło się tam tyle tej energii. Pasuje do wielu wyobrażeń o niebie.
Rozmarzyłem się. A może podeszlibyśmy do samego skraju Gdzieś"? Chciałbym
bezpośrednio zetknąć się z tym miejscem, w którym jest tak dużo miłości, czy
też odebrać wrażenia takiego stanu. Gdyby tak znaleźć się w pobliżu i poobserwować
z odległości, nie wchodząc do środka. To by wiele wyjaśniło...
(To nie jest zbyt wielka prośba, panie Monroe. Możemy cos takiego zorganizować.
Proszę mocno się zamknąć...)
KLIK!
...Mimo tego, iż zamknąłem się szczelnie, promieniowanie było tak silne, że
ledwie mogłem je znieść... czułem się tak, jakbym spływał potem, dosłownie roztapiałem
się... ale to nie było spowodowane gorącem... nie wiadomo dlaczego zacząłem
wzdychać i szlochać... wtedy promieniowanie zmniejszyło się, a ja z lekka się
otworzyłem. Przede mną stała jakaś istota, osłaniając mnie sobą jak tarczą przed
promieniowaniem. Otaczał ją świetlisty krąg wywołany przez promieniowanie, którego
źródło znajdowało się za nią. Przypominało mi to obrazy religijne, z tym że
obraz, który miałem teraz przed sobą był żywy i bardzo się różnił od obrazów
namalowanych farbami.
(Jesteś na tyle blisko, na ile możesz znieść promieniowanie. Odsuwamy od ciebie
większość układów energetycznych, które i tak są tylko pozostałością, przypadkowym
przeciekiem, jak byś powiedział, z głównego zbiornika. Skup uwagę i patrz raczej
przez nas niż na zewnętrzną krawędź. Tak będzie lepiej.)
Z wielką trudnością skoncentrowałem się i przeniosłem wzrok na środek postaci...
Zrobiło mi się chłodniej i zacząłem się uspokajać... powoli obserwator",
czyli moje racjonalne ,ja" zapanował nad emocjami... to było tak, jak gdybym
obserwował otoczenie przez ciemną szybę i cały czas usiłował trzymać na uwięzi
emocje: wspaniałą, promienną radość, cześć i szacunek. Właściwie stopione były
w całość, ale co jakiś czas któraś z nich wysuwała się na pierwszy plan, rozbłyskując
na chwilę iskierką... reagując na docierające do mnie wibracje nie byłem zdolny
przeciwstawić się tym emocjom, które ogarniały mnie całego; ledwo nad nimi panowałem.
To na pewno jest najwyższe niebo, właściwy dom, miejsce do którego się powraca...
(Obserwuj uważniej. Jesteś w stanie to zrobić.)
Patrzyłem przez okopcone szkło tarczy, którą stanowił mój przyjaciel INSPEK....
i byłem mu wdzięczny za tę ochronę, ponieważ zdawałem sobie sprawę, że jeśli
tak silnie działał na mnie tylko odblask, przeciek promieniowania, to jego pełna
moc zniszczyłaby mnie, nie byłem jeszcze przygotowany do zniesienia tak silnych
energii, z drugiego brzegu nadchodził chyba jakiś percept... tam, w oddali widniała
żywa postać niezwykłej wielkości, w pierwszej chwili wydało mi się, że to wysoki
humanoid z wyciągniętymi do przodu rękami i z dłońmi skierowanymi ku górze...
ale prawie natychmiast postać zniknęła... zamiast niej ukazała się świecąca
kula o niewyraźnych konturach, za nią następna, wyglądająca identycznie, a za
nią jeszcze jedna. Nieprzerwana kaskada kuł odpływających w nieskończoność,
tam, gdzie już nie sięgał mój percept. od każdej kuli rozchodziły się niezliczone
promienie światła. Niektóre o ogromnej średnicy, inne nie szersze niż główka
szpilki. Wszystkie jednakowo długie. Biegły w dal, ku miejscu, które było poza
zasięgiem mojego perceptu. Niektóre przebiegały tak blisko mnie, że czułem,
iż mogę wyciągnąć rękę i dotknąć któregoś z nich...
(Chciałbyś to zrobić? Pomożemy ci w razie potrzeby.)
Zawahałem się, a potem świadom zapewnienia ze strony ochraniającego mnie INSPEKA,
rozciągnąłem się ostrożnie i dotknąłem najmniejszego promienia, który znajdował
się najbliżej... Natychmiast przeniknął mnie wstrząs, przeszył mnie całego,
to wszystko czym byłem, i wiedziałem, że o tym zapomnę, nawet jeśli będę chciał
zapamiętać, ponieważ to, czym byłem nie mogło jeszcze pogodzić się z realnością
przeżywanego przeze mnie stanu, nie dorastało do zniesienia tej rzeczywistości...
i wiedziałem, że już nigdy nie będę taki jak przedtem, nawet jeśli z tej całej
przygody zapamiętam tylko tyle, że się w ogóle wydarzyła; wiedziałem, że nieopisana
radość z powodu przeżycia czegoś takiego będzie rozbrzmiewać we mnie echem poprzez
wieczność, obojętne czym ta wieczność jest... poczułem, że łagodnie odsunięto
mnie od promienia i osunąłem się za osłaniającym mnie przyjacielem
INSPEKIEM.
...Przyjacielem? IN-SPEKIEM? Dopiero wtedy zrozumiałem, jak prowincjonalne były
moje percepty. Zrozumiałem też, jak były ograniczone... błyszczące kule, promienie
światła...
(Bardzo dobrze, jak na pierwszy raz. Powstała dzięki ludziom, wam, energia
Luszu/miłości zostaje przetworzona w centrum tego, co widziałeś. Stamtąd jest
przenoszona
za pośrednictwem tego, co nazwałeś promieniami
do miejsc, w
których jej najbardziej potrzeba. Gdy będziesz bardziej zaawansowany, zaprowadzimy
cię do jednego z nich, abyś mógł zobaczyć rezultaty.)
Mój percept był zbyt słaby, by pokazać mi skutki pełnej mocy działania takich
promieni. Wygładziłem się trochę. Jednakże moja ludzka ciekawość nie chciała
pozwolić na to, aby to najważniejsze pytanie pozostało bez odpowiedzi.
(To było stworzone. Zawsze istniało. Nie mamy perceptu o jego powstaniu. Czy
już jesteś gotów do powrotu?) Zwróciłem się do wewnątrz i mocno zamknąłem.
KLIK!
...Znów znajdowaliśmy się w znajomej ciemności, tylko że tym razem wydawała
się pusta; wciąż jednak czułem obok siebie energię INSPEKA... będę musiał wymyślić
dla nich nowy ident, jeśli tak długo spokojnie znosili...
(Równie dobrze może pozostać INSPEK.)
Jednak nie mogłem tego tak zostawić. Bytem wstrząśnięty. Wiedziałem, że muszę
zapytać, gdyż przekonałem się, że był większy niż sądziłem, lecz jak dalece...
(Zostaliśmy stworzeni, tak jak i ty. Co więcej, ważne jest byś dowiedział się
o tym na podstawie własnego perceptu. W odpowiednim
zaraz, jak mówicie?

czasie poznasz tę przyczynę.)
Nagle poczułem silny, natarczywy sygnał dochodzący z tyłu. Początkowo broniłem
się przed nim, nie chcąc wracać, ale sygnał wciąż naglił. Czując ciepłe wibracje
zrozumienia płynące od mego przyjaciela INSPEKA odwróciłem się i podążyłem za
sygnałem. Natychmiast znalazłem się nad ciałem fizycznym. Pode mną było też
moje drugie ciało. Wszedłem w nie bez problemu, potem wsunąłem się do ciała
fizycznego. Prawe ramię zdrętwiało mi z powodu złego krążenia krwi, gdyż leżałem
na nim przyciskając je sobą. Poruszyłem kilkakrotnie ramieniem rozważając, jak
nieraz przedtem: A gdybym nie dostał sygnału do powrotu, to jak długo przebywałbym
poza ciałem? Czy już bym do niego nie wrócił? I właśnie wtedy, gdy tak leżałem
w ciemnościach słuchając śpiewu lelka i cykania nocnych świerszczy za oknem,
wdychając unoszący się w powietrzu słodki zapach ziemi, czując ciepło ciała
naszego psiaka Parowca, śpiącego smacznie w moich nogach i równy oddech leżącej
obok mnie Nancy
poczułem wilgoć na policzkach i resztkę łez w oczach.
I pamiętałem. Wprawdzie niewiele, ale pamiętałem! Usiadłszy na łóżku, chciałem
zeń wyskoczyć i krzyczeć z niepojętej radości. Parowiec podniósł łeb, popatrzył
na mnie uważnie i wrócił do poprzedniej pozycji. Moja żona poruszyła się gdy
usiadłem, a po chwili słychać było jej miarowy oddech. Nie chciałem jej budzić

potrzebowała odpoczynku.
Leżałem i rozpamiętywałem. Zbliżał się już świt, gdy i ja zasnąłem.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
013 14 (2)
013 14
T 14
Rzym 5 w 12,14 CZY WIERZYSZ EWOLUCJI
ustawa o umowach miedzynarodowych 14 00
990425 14
foto (14)
DGP 14 rachunkowosc i audyt

więcej podobnych podstron