Mirosław Kobyłecki, Barwy miłości i zdrady, Escape Magazine www.escapemag.pl
Mirosław Kobyłecki
Barwy miłości i zdrady
Mirosław Kobyłecki, Barwy miłości i zdrady, Escape Magazine www.escapemag.pl
Darmowa e-gazeta kulturalna
Apeiron Magazine
www.apeironmag.pl
www.escapemag.pl
Mirosław Kobyłecki, Barwy miłości i zdrady, Escape Magazine www.escapemag.pl
BARWY MIAOŚCI I ZDRADY
Mirosław Kobyłecki
Skład i łamanie:
Patrycja Kierzkowska
Wydanie pierwsze
Toruń 2005
ISBN: 83-60320-60-8
Wszelkie prawa zastrzeżone!
Autor oraz Wydawnictwo dołożyli wszelkich starań, by informacje zawarte w tej
publikacjach były kompletne, rzetelne i prawdziwe. Autor oraz Wydawnictwo Escape
Magazine nie żadnej ponoszą odpowiedzialności za ewentualne szkody wynikające z
wykorzystania informacji zawartych w publikacji lub użytkowania tej publikacji
elektronicznej.
Wszystkie znaki występujące w publikacji są zastrzeżonymi znakami formowymi bądz
towarowymi ich właścicieli.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu tej publikacji w
jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Kopiowanie, kserowanie, fotografowanie,
nagrywanie, wypożyczanie, powielanie w jakiekolwiek formie powoduje naruszenie praw
autorskich. Drukowanie publikacji dla własnych potrzeb przysługuje tylko osobie, która
nabyła to dzieło.
Darmowy FRAGMENT
www.escapemag.pl
ZOBACZ, jakie mamy ebooki
Wydawnictwo Publikacji Elektronicznych Escape Magazine
ul. Spokojna 14
28-300 Jędrzejów
e-mail: biuro@escapemag.pl
www: http://www.escapemag.pl
tel: 607-138-190
Mirosław Kobyłecki, Barwy miłości i zdrady, Escape Magazine www.escapemag.pl
Rozdział I
PRZYBYSZ I JEGO GOŚCIE
Krótkie zimowe popołudnie powoli ale zdecydowanie przemieniało się w zmierzch. Przez
okno hotelowe pokoju 107 niewiele już można było zobaczyć. Lustrację wejścia do hotelu
utrudniały też rosnące pod oknem dwie rozłożyste jodły kalifornijskie oraz mocno
rozgałęziony świerk. W dodatku iglaki te obsypane były śniegiem, który obficie padał całą
ostatnią noc.
Przybysz, mimo że dopiero od kwadransa zajmował pokój 107 na II piętrze
warszawskiego hotelu, już piąty raz podszedł do okna, wypatrując kogoś bardzo
ważnego. Ucieszył się, gdy przed wejściem do hotelu zapaliły się dwie latarnie i duży
neon reklamowy. Nasypy śniegu na gałęziach drzew były jednak nieubłagane i wyraznie
przeszkadzały przybyszowi w obserwowaniu wejścia do hotelu. Postanowił więc potrząsać
śnieg z gałęzi iglaków przy pomocy szczotki na długim kiju.
Gdy przybysz kończył zmagania ze śniegiem, zadzwonił telefon.
- Halo, czy pan Marek Konieczny?!
- Tak, jestem przy aparacie, słucham.
Przybysz, Marek Konieczny, nie poznał głosu. Ba, nie rozróżnił nawet, czy był to głos
męski, czy damski!
- Czy już się pan ulokował, panie Marku? - krzyczał obojnacki głos w słuchawce.
- "Panie Marku?" - pomyślał przybysz.
- Naprawdę nie wiem, z kim mam przyjemność - odpowiedział nadal zdezorientowany
lokator pokoju 107.
- Jesteśmy w samochodzie na Placu Konstytucji, zaraz pana odwiedzimy i wszystko się
wyjaśni - zakończył rozmowę obojnak.
Marek znowu podszedł do okna. Tym razem wejście do hotelu było niezle widoczne.
Jednak nikogo znajomego nie zobaczył. Usiadł na łóżku. Zaczął zgadywać, kto to mógł
dzwonić? Nie przypominał sobie nikogo, kto miałby taki damsko-męski głos.
Marek Konieczny miał dopiero 39 lat. Był mężczyzną wysokim, miał 182 cm wzrostu,
Mirosław Kobyłecki, Barwy miłości i zdrady, Escape Magazine www.escapemag.pl
wysportowanym. Płeć piękna łakomie patrzyła na jego przystojną figurę, ciemne włosy,
lekko pociągłą twarz i wydatny, prosty nos. Toteż, jako prezes firmy konsultingowej,
zajmującej się badaniem bilansów, przygotowaniem firm do prywatyzacji oraz
doradztwem inwestycyjnym, łatwo nawiązywał kontakty z paniami kierującymi - na ogół -
finansami firm. Dzięki tym jego walorom kierowana przez niego łódzka firma "Audytor"
nie narzekała na brak zleceń.
Formalnie Marek Konieczny był stanu wolnego. Mieszkał jednak w konkubinacie z niejaką
Barbarą Kwiatkowską, którą wszystkim przedstawiał jako żonę.
Barbara nigdzie nie pracowała, jedynie udzielała w domu lekcji angielskiego. Ukończyła
anglistykę i wiele razy gościła u rodziny w Dover na południu Anglii; łącznie spędziła tam
około trzech lat.
Siedząc na hotelowym łóżku, Marek myślał też o Barbarze. Powiedział jej, że wyjeżdża na
trzy dni w delegację, do warszawskiej filii "Audytora". Prawda była jednak nieco inna:
przyjechał do Warszawy, aby dwie noce i trzy dni spędzić z Grażyną Chudzik,
kierowniczką tej filii.
Barbara bywała zazdrosną o powodzenie Marka wśród pań. Jednak - jak dotychczas -
Marek nie dawał jej podstaw do narzekań z tego powodu. To raczej on mógł mieć powody
do zazdrości. Na lekcje angielskiego przychodzili przecież rozmaici "przystojniacy", a
Barbara była kobietą ponętną. Była przystojną blondynką o prostych i długich nogach.
Niewysoki wzrost dodawał jej cech kobiecości. Raził ją jedynie własny nos. Zawsze, gdy
patrzyła w lustro, widziała swój nos jakiś niezgrabny, duży, niepotrzebnie zgarbiony... Ale
tak naprawdę nos jej nie był duży, był tylko minimalnie przygarbiony - na tyle, by raczej
dodawać uroku niż szpecić.
Grażyna Chudzik, z którą Marek był umówiony na godzinę 19.00, była kobietą równie
piękną, jak Barbara. Była szatynką o niebieskich jak chabry oczach, nieco wyższego
wzrostu niż Barbara. Lekko śniada cera i zdrowe, białe zęby dodawały jej pewnej egzotyki
i jakiejś tajemniczości, jakby zapraszając mężczyzn do lepszego poznania tej klasycznej
piękności.
Marek znał Grażynę już od trzech lat, jednak nigdy dotąd nie mieli okazji być sam na sam
tak długo, jak zaplanowali teraz. Ale już od pierwszego dnia znajomości byli przekonani,
że wcześniej, czy pózniej to nastąpi.
Mirosław Kobyłecki, Barwy miłości i zdrady, Escape Magazine www.escapemag.pl
Marek Konieczny, gdy tak rozmyślał siedząc na hotelowym łóżku, nie mógł pozbyć się
myśli o mających wkrótce nastąpić odwiedzinach, zapowiedzianych przez telefon.
Intrygowała go myśl o tej wizycie. - "Kto to może być o takim damsko-męskim głosie?" -
myślał. Położył się na łóżku i szybko zasnął.
Brr, brr, brr! Brr; brr, brr! Dzwonek przy drzwiach dzwonił już od kwadransa. Marek
obudził się, przetarł oczy, ziewając i drapiąc się po głowie, jeszcze na dobre nie
uświadomiwszy sobie, ani gdzie się znajduje, ani co go obudziło. Było już zupełnie
ciemno. Zapalił lampkę nocną stojącą na szafce przy łóżku. Oświetlony pokój wydał się
Markowi całkiem przytulny, mimo że był obszerny i dość pusty. W pokoju tym, oprócz
wspomnianej szafki, były tylko: stolik przy oknie, szafa na ubrania z dużymi szufladami u
dołu, fotel obity sztuczną skórą, dwa krzesła, łóżko, kosz na śmieci i aparat telefoniczny.
Na ścianach wisiały reprodukcje jakichś, bliżej nieznanych Markowi, bohomazów.
Dzwonek w drzwiach znowu zadzwonił i Marek energicznym krokiem podszedł do drzwi
wychodzących z przedpokoju na korytarz. Otworzył je i ujrzał trzech mężczyzn około
czterdziestki.
- Każe pan na siebie długo czekać! - odezwał się gość z obojnackim głosem.
- Bo też z nikim się nie umawiałem o tej godzinie - mówiąc to Marek spojrzał na zegarek
- była 18.10.
- Powiem krótko! Niech pan otwiera te drzwi, nie będziemy tu tak sterczeli w
nieskończoność! - tonem rozkazującym i nieprzyjemnym odezwał się facet z twarzą
chudą i wyciągniętą jak u szczura.
Zaraz wszyscy weszli do pokoju. Marek zamknął drzwi na korytarz i wszedł za gośćmi.
Zmierzył świdrującym wzrokiem każdego z osobna i doszedł do wniosku, że muszą to być
zwyczajne gnidy, z którymi nie ma się co cackać.
- Słucham panów! - Marek rzekł głosem tyle stanowczym, co prowokującym.
- Spoko, spoko! Niech pan sobie usiądzie i raczy nas spokojnie wysłuchać! - rzekł
grubasek o okrągłej i tak tłuściutkiej twarzy, że błyszczała jak księżyc w pogodną noc.
- Panowie! Cóż to, napad?!
- Niech pan nie przesadza i skończy z tymi fanaberiami! - szczurek był jak zwykle
ordynarny. Oświadczam, panowie, że nie mam czasu! Umówiłem się tu z damą... Na
godzinę 19.00 - dokończył obojnak.
- Cóż to, panowie, śledzicie mnie?! - warknął Marek, po czym zaraz dodał: Coraz bardziej
mnie przekonujecie, że dalsza rozmowa jest zbyteczna.
Mirosław Kobyłecki, Barwy miłości i zdrady, Escape Magazine www.escapemag.pl
- Kierowniczka filii pańskiej firmy nie odwiedzi pana przed 20.00. Mamy więc sporo czasu
i możemy go dobrze wykorzystać na interesy - powiedział obojnak.
- Ale ja nie mam żadnych wspólnych interesów z panami! - wykrzyknął Marek, po czym
energicznym krokiem podszedł do drzwi i stanowczym tonem powiedział: - Panowie,
rozmowa skończona, proszę opuścić lokal!
- Jak nam pan poświęci jeszcze kwadrans, to i o interesach porozmawiamy i swoje
sprawy pan załatwi - powiedział grubasek swoim chrząkliwym głosem.
Marek nie chciał - mimo wszystko - stawiać sprawy na ostrzu noża i siłą wyrzucać
nieznajomych. Nie życzył sobie tego, bo zorientował się, że sporo o nim wiedzą, a z ich
zachowania widać było, że mogą skrzywdzić nie tylko jego ale i Barbarę i Grażynę. Toteż
skinieniem ręki zaprosił wszystkich, by usiedli.
- Panie Marku - odezwał się obojnak - widzi pan... te wyceny prywatyzowanych firm są u
pana jakieś strasznie wysokie. My wiemy, że można, zwłaszcza tę ostatnio
prywatyzowaną firmę "Koral", wycenić nieco skromniej. I my będziemy zadowoleni i pan
nie będzie żałował...
- Przecież wiecie, że tak nie można! - Marek z miejsca pobladł, co wszyscy musieli
zauważyć, bo obojnak rzekł:
- Panie Marku, niech się pan rozluzni, my naprawdę jesteśmy pokojowo nastawieni, po co
te nerwy...
- Zaraz, zaraz - wtrącił się do rozmowy szczurek - niby jak nie można? Cena
prywatyzowanej firmy zależy też od przyjętej metody wyceny. Dobrze mówię?
- Niezupełnie, choć jest w tym sporo racji - wyjaśniał Marek - gdyż cena wprawdzie
zależy od metody wyceny, tyle tylko, że niedopuszczalne jest zupełnie swobodne
dobieranie takiej metody.
- No, dobrze - włączył się do merytorycznej dyskusji obojnak - to kto w końcu ma
dokonywać wyboru metody wyceny jeśli nie pańska firma? Chyba to ona wycenia a nie
krasnoludki, cha, cha, cha - zaśmiał się obojnak tak siarczyście, że aż się zaślinił.
- Proszę pana - Marek postanowił szerzej wyjaśnić podstawy wyceny firm - faktycznie, to
my tego wyboru dokonujemy. Ale niech pan sobie wyobrazi dwie firmy: jedną o majątku
wartości 1 mln zł, drugą z majątkiem wartości 10 tys. zł. Załóżmy jeszcze, że obie te
firmy mają identyczne wyniki finansowe. Jaką metodę wyceny należałoby zastosować,
żeby te dwie firmy wycenić? Dochodową, czy majątkową? I tu, proszę dobrze zwrócić
uwagę, musimy postępować logicznie. Firmy o dużej wartości majątku, a które nie
przynoszą odpowiednich /do dużego majątku/ zysków, należy wyceniać metodą
majątkową. Bo przecież, jeśli nawet zostaną takie firmy /te o dużej wartości majątku/
wycenione wysoko, to dlatego, że mają duże możliwości generowania zysku a tylko
Mirosław Kobyłecki, Barwy miłości i zdrady, Escape Magazine www.escapemag.pl
nieudolność w kierowaniu nimi powoduje, że jest inaczej.
- Oj tam, zaraz nieudolne kierowanie. Jak interes nie idzie, to nie idzie! - bąknął obojnak
swym nieco śmiesznym głosikiem.
- Panowie, czyżby sprawa wyceny "Korala" tak mocno was intrygowała?- dziwił się Marek.
- A pana szanownego by nie intrygowała, gdyby tylko jednym ruchem długopisu można
było zmniejszyć cenę firmy, którą właśnie zamierzamy nabyć. Tu idzie o około 8
miliardów starych złotych! - wyznał facet ze szczurzą twarzą.
Marek, widząc, że zostało mu już niewiele czasu na przygotowanie się do ważnej wizyty,
postanowił przyspieszyć bieg wydarzeń.
- Czy panowie macie coś jeszcze do mnie? - zapytał otwierając drzwi.
- My dopiero będziemy mieli, jeśli pan będzie nierozsądny i nie pójdzie nam na rękę -
oświadczył nieprzyjaznie grubasek.
- No, niech pan nie bierze jego słów zbyt serio! - zareagował obojnak na niedwuznaczne
sugestie grubaska i dodał, zwracając się do tego ostatniego: - Niech się pan liczy ze
słowami!
- Proszę panów, strachy strachami, ale jeśli będziecie prosić w sposób, jaki zaprezentował
przed chwilą ten pan - Marek wskazał na grubaska - to nasza współpraca na pewno
skończy się bardzo szybko i bezowocnie... No, jeśli nie liczyć innych instytucji... - Marek
miał na myśli organy ścigania. - A jeśli zaniechacie takich "chwytów" - kontynuował - to
proszę przyjść do mnie do gabinetu, w "Audytorze" w Aodzi. Tymczasem muszę panów
pożegnać - powiedział Marek tonem stanowczym, energicznie otwierając drzwi na
korytarz. Gdy wychodzili Marek podał wizytówkę obojnakowi.
- Dziękuję! - powiedział obojnak i zaraz zapytał: - A kiedy wraca pan do Aodzi?
- Dzisiaj jest wtorek, w piątek od samego rana będę już w swoim gabinecie w Aodzi -
poinformował Marek wychodzących i dodał, otwierając szeroko drzwi na korytarz: -
Żegnam panów!
- Do widzenia! - odpowiedzieli chórem i wyszli.
Marek pośpiesznie wziął prysznic. Gdy się wycierał hotelowym ręcznikiem, zadzwonił
telefon. Wyszedł z łazienki, wkładając po drodze spodenki, zarzucił ręcznik na ramię i
podszedł do aparatu telefonicznego, który stał na szafce przy łóżku.
- Słucham, Marek Konieczny!
- To ja, Grażyna Chudzik. Jestem tu, w hotelu przy recepcji - powiedziała kierowniczka
warszawskiej filii "Audytora".
Mirosław Kobyłecki, Barwy miłości i zdrady, Escape Magazine www.escapemag.pl
- A, cześć Grażynko! Zaraz tam będę, tylko włożę garnitur.
Marek szybciutko, jak tylko mógł, wkładał specjalnie na to spotkanie przywieziony
granatowy garnitur. Potem błyskawicznie uczesał się przed lustrem, które wisiało na
ścianie w przedpokoju, poprawił krawat, włożył palto i wyszedł. Schodził na dół w
podskokach, czuł, że jest tak lekki jak nigdy dotąd.
W dużym hallu spostrzegł, siedzącą na obitej sztuczną skórą kanapie, Grażynę. Podszedł
do niej, pocałował w rękę i lekko przytulił.
Grażyna była piękną 32-letnią kobietą. Spośród wielu adoratorów, tylko Marek Konieczny
był tym szczęśliwcem, którego uważała za faceta wymarzonego, a jednocześnie jakby
niedościgłego.
Teraz, gdy czuła jego bliskość i patrzyła na niego, jakby pierwszy raz go zobaczyła,
zaczęła się zastanawiać, co też teraz Marek z nią zrobi: czy zaprosi do pokoju, czy może
pójdą gdzieś na kolację, czy... Nie mogła się doczekać jakiejkolwiek propozycji swojego
szefa. Tymczasem Marek spytał:
- No, to pani jest teraz gospodarzem, zna pani stolicę, co pani proponuje?
Po chwili zakłopotania, sprytnie zaproponowała pytającym tonem:
- Nie porozmawiamy o naszej filii? Przecież taki jest cel pańskiej podróży do stolicy.
- Pani Grażynko, znamy się już trzeci rok a właściwie wcale się nie poznaliśmy. Wielki
czas, by lody puściły!
- Dobrze, niech więc te lody puszczają! Tylko co będziemy dzisiaj robili?
- Na pewno nie spędzimy tego wieczora tutaj w hallu! - zaśmiał się Marek. Proponuję,
byśmy poszli do mojego pokoju porozmawiać o... filii. Zobaczy pani, jak mieszkam, a
potem pójdziemy na miasto, do jakiegoś dobrego lokalu, który pani wskaże - mówiąc to
Marek patrzył Grażynie prosto w oczy.
- Dobrze, niech tak będzie, aczkolwiek o filii moglibyśmy porozmawiać w lokalu -
powiedziała uśmiechając się zalotnie.
- Skoro "dobrze", to klamka zapadła i idziemy do mojego pokoju - powiedział Marek,
ujmując rękę Grażyny.
W czasie tego marszu na II piętro nie zamienili ani słowa. Dopiero na II piętrze Marek -
wskazując drzwi pokoju 107 - powiedział:
- To tu, pani Grażynko!
Oboje byli lekko podekscytowani . Emocje te utrudniały Markowi otwieranie drzwi a u
jego partnerki powodowały jakieś dziwnie niespokojne ruchy.
Mirosław Kobyłecki, Barwy miłości i zdrady, Escape Magazine www.escapemag.pl
Marek jednak bez większych problemów otworzył drzwi do pokoju 107. Zaraz też zapalił
w nim światło i pomógł Grażynie zdjąć palto. Następnie - gdy tylko umyła ręce - usadził
ją w obitym sztuczną skórą fotelu, a sam zabrał się do parzenia kawy.
- Wydaje mi się, pani Grażynko, że możemy zwracać się do siebie per "ty" - krzyczał z
łazienki.
- Świetnie! I mnie to odpowiada! - z wypiekami na twarzy ochoczo zaaprobowała
propozycję gospodarza pokoju 107.
- Lubisz mocną, czy słabszą kawę? - spytał, trzymając w lewej ręce łyżeczkę od herbaty,
w prawej - torebkę z kawą "Capucino".
- A jaka to kawa?
- "Capucino", ta, którą lubisz - odpowiedział Marek, gdy już wsypał do szklanki
przeznaczonej dla partnerki dwie łyżeczki kawy.
- To wsyp dwie łyżeczki! - zdecydowała.
Po chwili do stolika podszedł Marek z dwiema szklankami kawy na hotelowej tacy.
Postawił tacę na stole, wyjął z szafki stojącej przy łóżku torebkę z cukrem i postawiwszy
na tacy, powiedział:
- Proszę, częstuj się, czym chata bogata! Przez tych łotrów nic więcej nie mam do kawy.
Grażynę zastanowiło określenie "łotrów", bo Marek jakoś nic pary z ust nie wypuścił na
ten temat.
- No właśnie, nie powiedziałeś mi, co to za gości miałeś przed moim przyjściem.
- E, nie warci zawracania sobie nimi głowy. Rzeczywiście, było takich trzech
cwaniaczków, amatorów dorobienia się na skróty, czy coś takiego... byli chyba
podchmieleni. Trochę musiałem się z nimi pogimnastykować, by zechcieli iść tam, skąd
przyszli. Wiesz, jacy są podchmieleni mężczyzni - Marek kłamał, jak z nut. Nie miał
jednak pewności, czy Grażyna nie jest obeznana ze sprawą "łodziaków".
- Och, jacy potrafią być natrętni! Ale dlaczego nazwałeś ich od razu "łotrami"? To może
być dla nich krzywdzące. To, że sobie trzej panowie trochę wypili, to jeszcze nie zbrodnia
- tłumaczyła.
- "Aotrami"? - Marek nadal grał, udając zdziwionego. - A, tak, istotnie, tak właśnie
powiedziałem! Ależ ty jesteś spostrzegawcza! Ale ta nazwa, Grażynko, nie ma tu żadnego
znaczenia. Czasem lubię tak nazwać kogoś, kto jako nieznajomy i w dodatku
podchmielony, jest natrętnym intruzem i nie ma ochoty wyjść z pokoju wiedząc, że się
pomylił.
Mirosław Kobyłecki, Barwy miłości i zdrady, Escape Magazine www.escapemag.pl
Grażyna dość dobrze znała Marka i jego maniery. Wiedziała, że tak, na wiatr, nigdy nie
rzucał sów; nigdy nikogo nie nazwałby łotrem, gdyby nie było to uzasadnione. Węszyła,
że Marek przed nią coś ukrywa. - "Dlaczego nie jest ze mną szczery?"
- O czym tak myślisz, Grażynko?- Marek był przekonany, że rozgryzała jeszcze "sprawę
łotrów".
- Nic, tak tylko się zamyśliłam, bo zastanawiałam się, czy zabrałam z sobą rozliczenie z
działalności naszej filii za rok ubiegły - skłamała, bo rzeczywiście "sprawa łotrów" nie
dawała jej spokoju.
- E, nie żartuj! Zapomnij o dokumentach i o filii, Grażynko! Póki mamy nie częstą okazję
być razem, sami tylko, to wystarczy jak o filii opowiesz mi coś niecoś - to wszystko! Kto
by tam teraz po dokumentach grzebał !
Marek przysunął swoje krzesło bliżej fotela, w którym siedziała Grażyna.
Znowu oboje zamilkli. Grażyna nie była przygotowana na nieufność Marka, jakiej z jego
strony nigdy wcześniej nie doświadczyła. Zawsze uważała go za najlepszego przyjaciela
pod słońcem. Toteż czuła się teraz nieco urażona i było jej trochę głupio, że zgodziła się
przyjść do jego pokoju, być z nim sam na sam, gdy nie są sobie aż tak bardzo bliscy.
Marek chwilę zagryzał wargę; nie wiedział, czy wtajemniczyć Grażynę w to wszystko, w
te męskie - w zasadzie - sprawy, czy nie. Nie był szczery i świetnie zdawał sobie z tego
sprawę jak i z tego, że są w życiu jednak sytuacje, kiedy człowiek, nawet najlepszy
przyjaciel, jest zmuszony przez splot okoliczności do nieszczerości wobec najdroższej
sobie osoby. Lecz ta niby nieszczerość Marka wynikała z dobrej woli. Nie chciał
wprowadzać Grażyny w sprawy, co do których sam nie wiedział, jak postąpić. Jednak
postanowił skrócić dąsanie się Grażyny i - jakby nigdy nic - zapytał:
- Grażynko, czy ty byłaś kiedyś zamężna?
- Nie, nie byłam - odpowiedziała, a po chwili dodała: - I mogę ci powiedzieć, dlaczego?
- No, dlaczego?
- Gdy byłam na II roku ekonomii miałam chłopaka imieniem Jurek. Był przystojnym i
sympatycznym kolegą, bardzo dobrym studentem. Znałam go od pierwszego dnia
studiów. Mieliśmy się pobrać. No, wiesz, planowaliśmy przyszłość... Przedstawiłam go
rodzicom...
Jednak pewnego dnia, gdy nieco wcześniej, niż zwykle przyszłam do niego do akademika,
zastałam go w łóżku z dziewczyną z mojej grupy! Z dziewczyną, której od dawna nie
lubiłam, która na każdym kroku starała się mi dopiec, zrobić jakieś wstręty... Z
Mirosław Kobyłecki, Barwy miłości i zdrady, Escape Magazine www.escapemag.pl
dziewczyną, o której mu wielokrotnie opowiadałam, jakie z niej ziółko! Gdy ich wtedy
zobaczyłam razem w łóżku, odwróciłam się i bez słowa wyszłam, a właściwie wybiegłam.
Płakałam chyba na cały głos, bo ludzie się za mną oglądali. Myślałam tylko o jednym:
jakby tu ze sobą skończyć? Postanowiłam kupić w aptece proszki od bólu głowy -
kontynuowała Grażyna - i zażyć cały flakonik.
Weszłam do pierwszej napotkanej apteki i stanęłam w kolejce. Nagle zauważyłam, jak
pewna pani, w wieku około sześćdziesiątki, która stała trzy osoby przede mną, upadła na
posadzkę i dostała silnych drgawek.
Bardzo się tym przejęłam, krzyczałam "pomocy"! Niewielu ludzi mi pomagało. Ktoś
jednak zawiadomił pogotowie, bo zaraz nadjechała karetka.
Wyszłam na dwór, patrzyłam, jak sanitariusze nieśli babcię na noszach, jak ją umieszczali
w karetce. Zapomniałam o proszkach i poszłam w kierunku, w którym odjechała karetka.
- Grażynko, jak ty to wszystko świetnie pamiętasz! - powiedział Marek i spojrzał na
zegarek - była 21.00. Toteż postanowił przyspieszyć picie kawy, bo przecież mieli jeszcze
wyjść na kolację... - Teraz już jestem zapoznany z przyczyną, przez którą nie wyszłaś za
mąż.
- O, to jeszcze nie wszystko! Szybciutko ci dokończę. Otóż postanowiłam, że po
skończeniu studiów zostanę zakonnicą. Nie dotrzymałam jednak postanowienia - nie
byłam dziewicą.
Marek objął Grażynę, lecz zdecydowanym ruchem odsunęła się i powiedziała:
- Powiem ci szczerze: nie zaufałeś mi, nie poskarżyłeś się, że ci trzej "łotrzykowie", to
naprawdę łotry. Przecież byłam umówiona z tobą na 19.00. To oni mi zagrozili, bym nie
przyszła do ciebie przed 20.00. Widzisz, a ty nawet nie zwróciłeś mi uwagi, że się aż
godzinę spózniłam. I cóż tu mówić o szczerości?
- Grażynko, jeszcze o tym myślisz! Przecież nie opowiadałem ci szczegółów tylko dla
twojego dobra - tłumaczył się Marek. - Ja odjadę, a ty zostaniesz, po co ci jakieś kłopoty,
które ciebie nie dotyczą? Sama widzisz, że oni znają dość dobrze nasze ścieżki.
- Tylko dlatego?! - Grażyna nadal nie była przekonana o szczerości Marka.
- Tak, tylko i wyłącznie! - powiedział, patrząc Grażynie prosto w oczy.
Po pewnym czasie Grażyna wyglądała na uspokojoną. Jednak pewien ślad nieufności
jeszcze w niej pozostał, co Marek z łatwością dostrzegł.
- Grażynko, w jeden wieczór nie opowiemy sobie całych życiorysów. Nic absolutnie przed
tobą nie ukrywam. A jeśli staram się nie przywiązywać zbyt dużej wagi do pewnych
Mirosław Kobyłecki, Barwy miłości i zdrady, Escape Magazine www.escapemag.pl
spraw, na które trzeba jeszcze poczekać, by można było wyciągnąć pierwsze wnioski, to
tylko dlatego, że nie chciałbym, abyś miała jakieś z tego powody nieprzyjemności.
Przyrzekam ci, że gdy tylko coś więcej się dowiem, o co tu chodzi - będziesz pierwsza, z
którą się tym wszystkim podzielę. Tym bardziej, że są w tej chwili o wiele ciekawsze
sprawy, niż sprawa dziwnych gości.
- Też tak myślę! - zupełnie spokojnie powiedziała Grażyna i zaraz dodała jakby ze
strachem w głosie: - Marku, pocałuj mnie!
Marek objął Grażynę tak mocno, jak tylko mógł. Jego pocałunek zdawał się nie mieć
końca. Grażyna pozwoliła zdjąć sobie bluzeczkę, potem biustonosz. Wyszeptała:
- Mareczku, kochany mój! Całuj mnie, całuj!
Marek zaniósł Grażynę na łóżko. Sam się zaraz rozebrał do spodenek i szybciutko znalazł
się pod kocem, jak najbliżej kochanej Grażyny. Zaczęła się trochę bronić, lecz po chwili
całkowicie oddała się Markowi.
KONIEC DARMOWEGO FRAGMENTU
Pełna wersja dostępna pod www.escapemag.pl
Darmowa e-gazeta kulturalna
Apeiron Magazine
www.apeironmag.pl
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Oblicza zdrady (zdrada, miłość, nienawiść, skok w bok)Miłość silniejsza od zdradyOblicza zdrady (zdrada, miłość, nienawiść, skok w bok) (2)wymiary miłościBarwy smaku czerwonySentymentalno romantyczny charakter miłości Wertera i LottyŚnieżny Dzień Powieść o wierze, nadziei i miłości Billy Coffey ebookMIŁOŚĆSeks milosc spelnienie (2)więcej podobnych podstron