14 (195)



















Zbigniew Nienacki     
  Raz w roku w Skiroławkach
   
. 14 .    



O tym, jak cieśla Sewruk pognębił naczelnika Gwiazdę



    Cieśla Franciszek Sewruk należał do osób, które szybko nudzi
to, co sami robią, a interesuje i ciekawi zawsze to, co czyni ktoś inny. Jeśli
zobowiązał się komuś zbudować stodołę albo postawić wiązanie dachu, a w drugim
końcu wsi lub zgoła we wsi sąsiedniej ktoś inny zaczął właśnie kopać studnię,
można było mieć pewność, że cieśla Sewruk porzuci swoją pracę i pójdzie tam.
Najpierw usiądzie obok, na wykopie, potem zacznie czynić mniej lub bardziej
trafne uwagi. a wreszcie spróbuje pomagać zupełnie bezinteresownie, jeśli
odrzucić posądzenie, że uczyni to za udział w małej biesiadzie, jaka zwykle
kończy wykonanie wszelkiej poważniejszej roboty. Rozpoczęte przez cieślę Sewruka
prace zazwyczaj musiał kontynuować ktoś inny, ten ktoś także brał zapłatę za
całość pracy, choć Sewruk wykonał większość roboty i zadowolił się jedynie
skromną zaliczką. Nie było bowiem siły, która mogła zmusić Sewruka, aby powrócił
do pracy, która raz mu się znudziła. A że najbardziej nudną wydawała mu się w
ogóle praca cieśli, inni bowiem zajmowali się rolnictwem, pracą w lesie albo
rybołówstwem, tedy wystarał się o 15 hektarów ziemi i zajął się rolnictwem. A
gdy ono go znudziło, brał się za pracę w lesie albo rybołówstwo. Jako cieśla
mógł być najbogatszym człowiekiem w wiosce, ponieważ w całej gminie Trumiejki
nie mieszkał inny cieśla, jednak prawie nic nie zarabiał w swym właściwym fachu,
był za to najgorszym rolnikiem w wiosce, najmniejszą zapłatę przynosił z lasu i
jeszcze mniejszą z rybołówstwa. Prawdę mówiąc, jedynym zajęciem, jakie cieśla
Sewruk wykonywał szybko, chętnie i bez znudzenia pozostawało kopanie grobów na
cmentarzu w Skiroławkach, ale ludzie w tej wiosce umierali rzadko, choć nie
rzadziej niż gdzie indziej. Poza tym cieśla Sewruk miał w tej dziedzinie
potężnego konkurenta, niejakiego Szczepana Łaryna, który także lubił kopać
groby, jako że zapłatę uzyskiwało się natychmiast. Między cieślą Franciszkiem
Sewrukiem a Szczepanem Łarynem dochodziło na tym tle do zasadniczego sporu,
Łaryn głosił bowiem, że Sewruk kopie groby za płytko i są one zbyt ciasne,
natomiast Sewruk oskarżał Łaryna, że w zrobionych przez niego grobach zbiera się
woda. A ponieważ zainteresowani nie wypowiadali się, czy w grobach Sewruka jest
im zbyt ciasno, a w grobach Łaryna zbyt wilgotno, spory takie nie mogły doczekać
się sprawiedliwego sądu. Sam cieśla Sewruk był zresztą postacią niejednoznaczną
i nic dziwnego, że zadziwiające musiało być wszystko, co pozostawało w jakimś
związku z jego osobą. I tak na przykład doktor Jan Krystian Niegłowicz twierdził
z uporem, że cieśla Sewruk posiada nadmiar wyobraźni i dlatego, gdy otrzymuje
zaliczkę na budowę wiązania dachowego, w jednej chwili w wyobraźni przeżywa
budowę owego wiązania, a potem nudzić go zaczyna fakt, że rzeczywistość nie
nadąża za wyobraźnią. Natomiast pisarz Nepomucen Maria Lubiński, od którego
Sewruk wziął kiedyś zaliczkę na budowę ganku, ale tego ganku nie postawił, był
zdania, że Sewruk w ogóle nie posiada wyobraźni. Jeśliby ktoś bowiem - zdaniem
pisarza - obiecał Sewrukowi pracę nawet za sto tysięcy złotych, ale płatnych w
dniu następnym, w międzyczasie zaś zjawił się u Sewruka ktoś inny, tylko z
butelką wódki w ręku i poprosił o drobną czynność, to można było mieć pewność,
że Sewruk porzuci robotę za sto tysięcy, płatną następnego dnia, a ochoczo
zabierze się za drobną czynność wynagrodzoną natychmiast butelką wódki. Spór o
charakter cieśli Sewruka trwał więc między pisarzem a doktorem i także nie
znajdował jednoznacznego rozstrzygnięcia, co jest dowodem, że nawet gdy mamy do
czynienia z zainteresowanymi, którzy potrafią przemówić, nie jest łatwo o
sprawiedliwy osąd.
    Cieśla Sewruk sprowadził się do Skiroławek przed piętnastoma
laty, a szlak jego wędrówki wiódł poprzez rozliczne wsie i małe osady, gdzie
pozostały po nim nie dokończone stodoły oraz nie zbudowane ganki, szopy,
drewniane stropy mieszkań i tym podobne roboty, które z czasem kończyli inni
ludzie. Gminne władze w Trumiejkach, uszczęśliwione perspektywą posiadania
cieśli, oddały Sewrukowi duży drewniany dom w Skiroławkach, właśnie opuszczony
przez niejakiego Klausa Hermana, który wyprowadził się na tamten świat. Dziełem
cieśli Sewruka stał się strop masarni w Trumiejkach oraz strop i wiązanie
dachowe w oborze Otto Szulca i na tym Sewruk poprzestał, decydując się poświęcić
rolnictwu. Wystarał się o ziemię, potem o sto tysięcy złotych pożyczki na kupno
owiec, sto tysięcy na kupno krów i pięćdziesiąt tysięcy złotych na kupno
traktora. Budowy obory nie dokończył, siłą więc rzeczy nie mógł hodować wielu
krów oraz owiec, a że traktor rozbił już w miesiąc od chwili kupna, trudno było
wymagać, aby wykonywał w terminie zabiegi agrotechniczne na swoim polu, tym
bardziej że od czasu do czasu nęciła go praca w lesie albo rybołówstwo. Ostatnio
cieśla Sewruk miał tylko dwie krowy i czterysta tysięcy złotych długu wobec
państwa. Co się wydaje dziwne, lecz jest prawdziwe, Szczepan Łaryn znajdował się
zresztą w podobnej sytuacji, z tą różnicą, że jego dług względem państwa wynosił
sto tysięcy złotych, a to dlatego, że Łaryn w okresie. Gdy najłatwiej było o
pożyczki siedział w miejscu odosobnienia, to jest w więzieniu. Jak tu i ówdzie
mówiono - za nadmiar patriotyzmu. On to bowiem, przypomniawszy sobie, że w
ostatnich dniach wojny jakaś rozfanatyzowana nauczycielka strzelała do
wkraczających do wioski żołnierzy z domu w pobliżu leśniczówki Blesy, w chwili
patriotycznego uniesienia przyniósł bańkę z benzyną, ściany domu oblał i
podpalił. I tak oto Szczepan Łaryn powędrował do więzienia, co dla niektórych
ludzi stało się widomym dowodem, że uczucia patriotyczne należy przejawiać w
sposób powściągliwy. przede wszystkim w święta państwowe i na zebraniach w tym
celu zwołanych. W więzieniu Szczepan Łaryn dał się wytatuować, na jego piersi
można było ujrzeć ogon węża w sinoniebieskim kolorze; dalszy ciąg węża krył się
w spodniach i Łaryn mężczyznom za pół litra wódki, a kobietom za darmo
ofiarowywał się pokazać całość owego gada oraz jego łeb, który znajdował się
tam, gdzie jest żołądź męskiego narządu. "To ten wąż skusił Ewę" - mawiał często
Szczepan Łaryn , paradując latem przed sklepem z obnażoną piersią. Oprócz owego
węża nie miał zresztą Łaryn niczego, czym mógłby komukolwiek zaimponować, był
mały, wątły, słabego zdrowia, z łysą główką, zapijaczonymi oczkami i wiecznie
wilgotnym nosem. Trzem córom Łaryna, małym, lecz przedziwnie rozwiniętym w
okolicach klatki piersiowej, przepowiadano w Skiroławkach, że wyjdą za mąż za
trzech synów cieśli Sewruka, ponieważ były w ich wieku i mieszkały po sąsiedzku.
Osoby posiadające samochody mogły sobie kobiet szukać nawet w odległych
stronach, ale ludzie prości dobrze wiedzą, że sprawą zbyteczną jest sięgać
daleko po coś, co znajduje się blisko. Trzy córy Łaryna zostały więc niejako
zaklepane przez trzech synów Sewruka, co wcale nie znaczy, by były przez nich
poklepywane. Uchodziły za panny cnotliwe, a ze względu na swoje bardzo wypukłe
przody należały, jak mówiono, do dziewcząt "amatorskich", to znaczy znajdowały
amatorów na swoje wdzięki nawet w innych wioskach. Lecz synowie Sewruka zgodnie,
całą trójką, na każdej zabawie w Skiroławkach bili owych amatorów sztachetami
wyrwanymi z płotu ogradzającego cmentarz. Co zaś tyczy wypukłości, które na
klatkach piersiowych córek Łaryna tworzyły się już w trzynastym roku życia, a w
piętnastym osiągały rozmiary ogromnych i twardych kopców, stanowiły one częsty
temat rozmów między doktorem Niegłowiczem i pisarzem Lubińskim. Obnosiły bowiem
córki Łaryna swoje wielkie przody, jak sprzedawca owoce na tacy, do połowy
obnażone, szczególnie latem, co irytowało wczasowiczki, którym wydawało się
bardzo niesprawiedliwe, że los obdziela tak obficie tylko niektóre kobiety. Aby
wyjaśnić dziwne to losu zrządzenie, kiedyś wybrał się doktor do domu Łaryna i
wziął ze sobą gruby notes. Wypytał dokładnie, co Łarynowa jadała podczas ciąży,
czym karmiła swoje córki w okresie poporodowym i później, a także jaki przód
miała jej matka, babka oraz prababka. Co do Łaryna, to go o takie sprawy pytać
nawet nie było warto, jako że miał klatkę piersiową raczej zapadniętą niż
wypukłą i z takiego zapewne pochodził rodu. Łarynowa piersi dużych nie
posiadała, co zademonstrowała doktorowi, a wedle jej relacji podobnie małe cycki
były i u jej matki, i prababki. Skąd owe wielkie przody wzięły się u jej córek -
Łarynowa nie potrafiła wytłumaczyć, choć, jak sama przyznawała, aż i jej dziwno
było patrzeć, gdy córki rozbierały się do mycia. Niekiedy myślała, że to u nich
jest jakaś choroba, albo, że nadmiernie urosły im przody kosztem rozumu, żadna
bowiem nie uczyła się jak należy, najgorzej szło im czytanie i rachowanie. "Nie
ulega wątpliwości, że jest to zjawisko uwarunkowane genetycznie" - twierdził
doktor Niegłowicz. Ale nie było to wystarczające wyjaśnienie sprawy dla pisarza
Lubińskiego, który w swoim czasie interesował się genetyką. Wprawdzie, jak
upierał się doktor, fenotyp stanowi wynik współdziałania genotypu i środowiska,
to jednak w tym samym środowisku wyrastały inne dziewczyny, a takich przodów nie
miały. Być może więc córki Łaryna stanowiły swoistą mutację - i taką tezę
wysuwał pisarz Lubiński. U organizmów żywych prawdopodobieństwo mutacji
jakiegokolwiek genu bywa rzędu 10 - 5 - 10 - na pokolenie komórek, a u człowieka
jedna gameta na milion ma szansę przeniesienia do zygoty następnego pokolenia
mutacji, której nie otrzymała od rodziców. Aż dziwne było, że właśnie coś tak
wyjątkowego nastąpiło w małej wiosce o nazwie Skiroławki.
    Powróćmy jednak do sedna sprawy, to jest do osoby Sewruka, a
także do postaci Szczepana Łaryna, jego konkurenta w kopaniu grobów na cmentarzu
w Skiroławkach. Obydwaj ci ludzie różnili się nie tylko poglądami na sposób
kopania grobów, ich szerokość i głębokość, ale i wysokością długów zaciągniętych
względem państwa. Łaryn, jak to wspomniano, był drobny, łysy i wątły, krążył po
wsi jak wyliniały lis, cicho i zakosami; Sewruk miał ponad dwa metry wzrostu,
ważył przeszło sto kilo, długie ręce wisiały mu bezwładnie wzdłuż boków,
obciążone pięściami podobnymi do dwóch ogromnych kamieni. Jego wielka głowa
przypominała osmolony sagan, płaskostopie powodowało, że poruszał się wolno i z
godnością. Nawet w dalekim mieście wojewódzkim, jak opowiadano, nie znaleziono w
domu towarowym odpowiedniego ubrania dla Senvruka i dlatego musiał chodzić latem
czy zimą w wysmarowanej kurtce narzuconej na rozpiętą na piersiach koszulę bez
kołnierzyka; nie było także nigdzie butów na jego ogromne stopy, nosił więc coś
w rodzaju łapci uszytych z płatna brezentowego i starego worka. Jeśli prawdą
jest, że Pan Bóg stworzył człowieka z błota i mułu na obraz i podobieństwo
swoje, to cieśla Sewruk stanowił wyjątek, albowiem wyglądał, jakby go dzieci z
przedszkola zrobiły z ogromnej ilości przybrudzonej plasteliny. Najpierw długo
wałkowały korpus, polem nieco mniejsze wałeczki posłużyły im za ręce i nogi, a
ogromna kula plasteliny została przylepiona od razu do ramion, bez troski o taką
rzecz jak szyja, Później przykleiły do głowy płaski nos, zrobiły patykiem dziury
na usta i octy. O uszach zapomniały. Sewruk i tak nosił skórzaną pilotkę latem i
zimą, a gdy ją czasem ściągał celem złożenia uszanowania, smoliste kudły
starannie kryły narząd słuchu. Synowie Sewruka nie odziedziczyli po nim jego
wzrostu ani też wyglądu, byli nieco mniejsi i o bardziej wyszukanych kształtach,
ale mieli tę samą co ojciec skłonność do trunków bardziej rozgrzewających niż
woda. Tak czy owak cieśla Sewruk krył tajemnicę nie tylko dla interesujących się
antropologią, ale także stwarzał zagadkę dla pedagogów. Postawa i życie cieśli
Senruka były bowiem zaprzeczeniem wszelkich obowiązujących w tej nauce poglądów
i przekonań. W przeciwieństwie do Szczepana Łaryna, który tej i owej niewieście
gotów był zademonstrować w całości swego sinawoniebieskiego węża, cieśla Sewruk
pozostawał przez całe swoje małżeńskie życie wierny pewnej chudej, niewysokiej
kobiecie, o ogromnym, czerwonym od pijaństwa nosie, którą nazywał "mamuśką". Ta
właśnie mamuśka czuła nieprzemożony wstręt do używania miotły oraz prania
pościeli, a jej wstręt udzielił się także mężowi oraz trzem synom. Cieśla Sewruk
mimo że tak na dobrą sprawę nigdy nie bywał trzeźwy, zawsze okazywał należny
szacunek swojej małżonce oraz trzem synom. I takim samym szacunkiem cieszył się
u wyżej wzmiankowanych osób. Zataczając się na nogach, cichym głosem rozkazywał
w domu i na podwórzu, a żona i synowie bez szemrania wykonywali wszelkie jego,
nawet najbardziej niedorzeczne, polecenia, nie krzywili się, gdy przepijał nie
tylko własne, ale i ich zarobki. A przecież żadne z nich nigdy nie uderzył,
głosu nie podniósł. Na zabawę urządzoną przez Koło Miłośników Tańca, (a Łaryn i
Sewruk byli członkami owego klubu) - człapał zawsze w swych przedziwnych butach,
prowadząc delikatnie pod rękę swoją mamuśkę, a idy ta już nie mogła utrzymać się
na nogach z nadmiaru wypitego alkoholu, z równą delikatnością wiódł ją do domu.
Najhardziej nawet niedorzeczna pijacka wypowiedź Sewruka budziła u mamuśki i jej
synów ogromny entuzjazm, radość i zachwyt. A gdy cieśla Sewruk pewnej zimy
rozwalił na drzewie swej nowiutki traktor, zarówno mamuśka, jak i jej synowie
przez kilka godzin trzęśli się ze śmiechu, opowiadając o wspaniałym locie, jaki
odbył Sewruk z siodełka traktora w pryzmę śniegu. Sewruk i jego synowie mieli w
Skiroławkach opinię ludzi nad wyraz uczciwych, co to się im nigdy nic nie
przylepiło do rąk. Nie byli skorzy do awantur, chyba że w obronie cnoty córek
Łaryna, można więc śmiało powiedzieć, że osoba Sewruka mogła służyć za przykład
innym, takim, co to nie przepijali pieniędzy, nie mieli długów, pracowali od
świtu do nocy, a przecież bili i zdradzali swoje żony, kłócili się ze swymi
dziećmi, o byle co wszczynali awantury. Żaden z Sewruków nie był notowany w
kronikach milicyjnych, a przecież nie dało się tego powiedzieć o jednym z synów
starego Szulca, człowieka pracowitego i nabożnego. Albo o synie starego
Galembki, równie pracowitego, choć mniej pobożnego. Niestety, cieśla Sewruk nie
potrafił nikomu zdradzić swych wychowawczych umiejętności, metod nauki dobrych
manier, szacunku dla innych ludzi - choć go w tej sprawie wielokrotnie
indagowała pani Halinka. Pisarz Lubiński twierdził z uporem, że cieśla Sewruk
posiada coś takiego jak "charyzmat ojcostwa". zdaniem pisarza - bystrego
obserwatora społecznego życia - wychowanie młodego pokolenia w poszczególnych
rodzinach wcale nie zostało uzależnione od tego, czy ojciec i matka pili wódkę,
łajdaczyli się czy też służyli dzieciom dobrym przykładem, albowiem liczne
bywały przypadki, że pijakami i złodziejami stawały się dzieci abstynentów i nie
karanych sądownie oraz administracyjnie, a dzieci pijaków i nicponiów sięgały
nawet po docentury i robiły habilitacje na wyższych uczelniach. Istota sprawy
kryła się w tym, czy ktoś posiadał, czy też brakowało mu charyzmatu
rodzicielskiej władzy, a taki charyzmat, jak wiadomo, pochodzi ze ster
idealnych. Cieśla Sewruk wkrótce przyczłapał w swych szmacianych butach do
pisarza Luhińskiego i zapytał go grzecznie, czy w istocie rzeczy posiada coś
takiego jak charyzmat, ho już sprzedał dłuta ciesielskie, ośnik oraz pilarkę
tarczową, a suszy go tak bardzo, że gotów jest także pozbyć się swego
charyzmatu. Niestety, Lubiński nie potrzebował czegoś takiego, zaś naczelnik
Gwiazda nie okazał szacunku dla charyzmatu cieśli i z całą surowością postanowił
ściągnąć od niego przynajmniej część ogromnego długu względem państwa. Odtąd dwa
razy do roku pojawiał się u Sewruka komornik państwowy i na mocy zarządzenia
egzekucyjnego zabierał mu to, co zabrać się dało krowę, świnie, owce, worki ze
zbożem, maszyny rolnicze. Z każdym rokiem było tych rzeczy coraz mniej - ale to
świadczyło o braku wyobraźni u naczelnika Gwiazdy. Mylił się on bowiem, sądząc,
że zabierając Sewrukowi krowę, owce czy świnie albo jakieś narzędzie rolnicze,
narazi go na głód i chłód, i zmusi do pracy. Człowiek, który jest cieślą i ma
trzech synów, zawsze przecież zarobi na chleb i konserwę mięsną, a także butelkę
wódki, choćby ze samych zaliczek na budowę czyjejś szopy lub obietnicy naprawy
stodoły, z dorywczych zajęć w lesie albo z rybołówstwa.
    Na początku marca komornik zabrał Sewrukowi jedną z jego dwóch
krów, a przed sklepem w Skiroławkach coraz mniej było takich, którzy chcieli w
nieskończoność dyskutować o wyborze rodzaju śmierci, jaką z powodu ogromnych
długów postanowił ponieść cieśla Sewruk. Nadeszła wówczas owa straszna godzina,
gdy cieśla Sewruk zdecydował się utopić, a wybrał sobie na ten czyn dzień
słoneczny, bezwietrzny, lecz mroźny - słupek rtęci na termometrze szkolnym spadł
do minus dziewięciu stopni.
    Od wczesnego ranka trzej synowie Sewruka rąbali siekierami lód
w pobliżu rybaczówki, w miejscu stosunkowo płytkim, ale właśnie tam najłatwiej
było zrobić przeręblę, nie narażając się na przymusową kąpiel. Odgłos rąbanego
lodu rozlegał się niemal we wszystkich zakątkach Skiroławek, a gdzie go nie
słyszano usłużni ludzie w jeść roznieśli, aby nikt nie poczuł się poszkodowany
niewiedzą o wspaniałym widowisku. W pierwszej kolejności powiadomiono rzecz
jasna doktora Niegłowicza, który tego dnia miał swój wolny dzień, jako że trzy
razy w tygodniu przyjmował chorych w ośrodku zdrowia w Trumiejkach. Doktor
obiecał przybyć na miejsce wydarzenia, co dla nikogo nie było dziwne, ponieważ
jako lekarza obowiązywała go konieczność wydania zaświadczenia, że zgon odbył
się prawidłowo, bez udziału osób drugich lub trzecich. Malarz Porwasz brutalnie
przegnał młodego Galembkę, który przyszedł go zaprosić na "Sewrukowe topienie",
leśniczy Turlej wykręcił się od udziału w widowisku, mówiąc, że ma do zrobienia
wypłatę dla robotników leśnych, a pisarz Lubiński nie tylko, że sam nie chciał
pójść nad jezioro, ale i własnej żonie, pani Basieńce, iść zakazał, twierdząc,
że udział w tego rodzaju widowisku, jest sprzeczny z godnością pisarza i
pisarzowej żony. Dlaczego "Sewrukowe topienie" miało uwłaczać godności pisarza
Lubińskiego - nikt w Skiroławkach nie rozumiał, chyba, że w ten właśnie sposób
pisarz Lubiński chciał się zemścić na Sewruku za to, że mu ganku nie zbudował,
mimo że wziął zaliczkę.
    Tymczasem synowie Sewruka skończyli rąbanie lodu na dość sporej
przestrzeni, bo ojciec ich był człowiekiem rosłym. "A idź szybko, Zenek, po
tatę, bo woda znowu zamarznie" - rozkazał najstarszy syn cieśli swemu młodszemu
bratu. Ludzi już wtedy na brzegu było dużo, chyba z pięćdziesiąt osób i z
zadowoleniem przyjęli słowa najstarszego syna cieśli, ponieważ mróz wszystkim
dokuczał. Szczepan Łaryn, któremu towarzyszyła żona i trzy córki, chwalił się,
że jeszcze dzisiaj wykopie dla cieśli grób, odpowiedniej głębokości, choć to nie
będzie łatwe, gdyż ziemia przemarzła na przynajmniej pół metra. Inni coraz
głośniej wyrażali swoje niezadowolenie, że Sewruka wciąż jakoś nie widać. Czy to
bowiem często zdarza się oglądać, jak ktoś się topi z własnej woli, z powodu
długów? Najgłośniej ostre słowa w stronę domu Sewruka rzucały kobiety, gdyż
ciekawość odegnała je od kuchni, garnków i usmarkanych dzieciaków.
    - Idzie - krzyknął ktoś przenikliwie.
    W istocie, z drewnianej chałupy wyszedł cieśla Sewruk w
towarzystwie swojej małżonki. Kroczył z godnością i powagą, a mamuśka dreptała
obok niego, dumna, że nie tylko na jej męża, ale i na nią zwrócone są oczy całej
wioski. Szedł cieśla Sewruk z głośnym skrzypieniem zamarzniętego śniegu, z głową
ogromną jak sagan, a w górze niebieściło się niebo i świeciło lutowe słoneczko.
Na głowie miał cieśla Sewruk skórzaną pilotkę, na nogach, uszyte z brezentowej
płachty wygodne człapaki. Nie patrzył Sewruk ani w lewo, ani w prawo, tylko
prosto przed siebie, hen, aż na drugi brzeg ośnieżonego jeziora. Zebrany na
brzegu tłum rozstąpił się przed nim, aby mu łatwiej było zejść do miejsca, gdzie
leżały zwały wyrąbanego lodu i jakby zielonkawą emalią pociągnięta połyskiwała
nie zamarznięta woda. Tłum ucichł, nawet Szczepan Łaryn przestał opowiadać, jaki
to dół wykopie na trumnę Sewruka. Piękny bowiem i przejmujący widok jawił się im
przed oczami.
    Oto na skraju zielonkawej przerębli stanął wyniosły jak wielkie
i stare drzewo cieśla Sewruk w swych szmacianych butach i wysmarowanej kurtce, z
twarzą pełną powagi, nieogoloną i poczerniałą od wichrów jak wielki sagan bywa
poczerniały od ognia. Podobne do kawałków bazaltowych głazów jego pięści ciężko
wisiały wzdłuż boków na rękach długich i mocnych. Z odętych i grubych ust
Sewruka płynęła strużka białej pary, która ulatywała w górę, w przeczyste niebo.
Zebrani nad brzegiem jeziora ludzie aż oddech w piersiach przytaili, bo wydało
im się, że niemal widzą, jak w potężnej głowie Sewruka kotłują się straszliwe
myśli o śmierci w przerębli. Zdawało się im, że widzą także ów wielki dług
względem państwa, który ciążył na potężnych ramionach cieśli, lecz przecież ani
na chwilę nie przyginał jego postaci, ho Sewruk stał prosto jak stary dąb. A gdy
żal ogromny ścisnął ludzkie serca, z ust Sewruka, jak ze starej dziupli,
wypłynęły gorzkie i głucho brzmiące słowa, pełne wyrzutu, skierowane do synów:
,.A nie mogliście więcej miejsca zrobić w tym jeziorze?" Zatroskali się
młodzieńcy, milczeli chwilę, aż odważył się rzec najstarszy: "Zimno nam, tatko,
było w ręce".
    Nic nie odrzekł cieśla Sewruk na te słowa, tylko jeszcze jeden
krok zrobił w kierunku przerębli. A wtedy właśnie z głośnym skrzypieniem śniegu
pod oponami gazika nadjechał doktor Niegłowicz. Zatrzymał samochód, wysiadł z
niego i skromnie wcisnął się w tłum, który z zadowoleniem przyjął jego przyjazd.
Doktor dał tym bowiem dowód, że podobnie jak jego ojciec, chorąży Niegłowicz,
nie wywyższa się we wsi nad innych. Ale przecież przyjazd doktora nie uszedł
uwagi Sewruka, który jak zwykle, doktorowi należny szacunek postanowił okazać.
Odwrócił się Sewruk od przerębli, zdjął skórzaną pilotkę i skłonił się
doktorowi, a ten skłonił mu się z równie ogromnym szacunkiem, zdejmując swą
czapkę z borsuka. Następnie cieśla Sewruk nałożył znowu na głowę skórzaną
pilotkę i przestąpił z nogi na nogę. Czymś nietaktownym wydawało mu się odejść z
tego świata bez słowa, bo w wielu uroczystościach pogrzebowych uczestniczył, a
przecież zawsze ktoś jakieś piękne słowa wówczas wypowiadał. A że nikt się do
tego nie kwapił, wtedy cieśla Sewruk powiedział swoim niskim, huczącym głosem:

    - Topię się, ponieważ naczelnik Gwiazda zabrał mi krowę za
długi.
    Po tych słowach spojrzał cieśla Sewruk na swoją żonę, która w
tym momencie powinna była, jego zdaniem, głośno zapłakać. Spojrzał na synów,
którzy także powinni byli zaszlochać. Ale mamuśkę zbyt ciekawiło, w jaki sposób
jej mąż utopi się w tak małej przerębli i w tak płytkiej wodzie, i nawet trochę
niecierpliwiła się, że mąż tak długo zwleka, wygłaszając zdania oczywiste, bo
przecież wiadomo było wszystkim od dawna, że będzie się topił nie . z innych
powodów, tylko ze względu na długi. A synom Sewruka nie do płaczu było, tylko do
domu chcieli, gdyż nogi im zaczęły marznąć.
    Wyczuł chyba Sewruk niecierpliwość własnej rodziny, a także
rzeszy ludzkiej, zebranej nad jeziorem. Tedy bardzo powoli pochylił się ku
przerębli i jak to zwykli czynić ludzie przed kąpielą włożył do wody swój
wskazujący palec, aby dowiedzieć się jaką ma ona temperaturę. Ani jego samego,
ani też nikogo z obecnych nie zdumiał ów gest, choć przyszłemu topielcowi winno
być wszystko jedno w jakiej wodzie się utopi: ciepłej, zimnej czy lodowatej.
Następnie cieśla Sewruk nieco przykucnął i zwyczajem wiejskich młodzieńców,
którzy nurkować zamierzają, dwoma palcami nos sobie zacisnął. aby mu do nozdrzy
woda nie naleciała. Dlaczego? O tym także nikt nie pomyślał, ale dla wszystkich
jasnym było, że oto nastąpiła ostatnia chwila, gdy widzą żywego Sewruka, w
następnej bowiem odbije się on piętami od lodu i zniknie w zielonkawych odmętach
przerębli.
    - Och - jęknął tłum na brzegu jeziora.
    Sewruk wyprostował się, odjął palce od nosa. Nie rzuci się w
odmęty, lecz wejdzie do jeziora powoli, z godnością - wskazywała na to ludziom
jego nowa pustawa. I nawet ten i ów doszedł do wniosku, że w rzeczy samej
postąpi on słuszniej i poważniej. Po co przy topieniu się robić nieprzyjemny
plusk, rozbryzgiwać lodowatą wodę na wszystkie strony (a było oczywiste, że
ogromne ciało cieśli, gdyby rzucił się w odmęty, musiało spowodować wiele
plusku), skoro o wiele ładniej jest schodzić ze świata w ciszy i skupieniu. Krok
po kroku zanurzać się w wodzie, najpierw do kostek, potem do kolan, później do
pasa, do pach, aż wreszcie zniknąć w jeziorze wraz z głową okrytą skórzaną
pilotką. Czy nie szkoda jednak pięknej pilotki?
    To samo zapewne przyszło na myśl Sewrukowi. Zdjął bowiem
pilotkę z głowy i podał ją mamuśce. Pilotkę zaraz matce wyrwał najstarszy syn
cieśli, gdyż od dawna zazdrościł ojcu tak wspaniałego nakrycia głowy. Nie
spodobało się to Sewrukowi, zapewne był także do swej pilotki bardzo
przywiązany. Odebrał ją więc synowi i znowu naciągnął na głowę, co było znakiem
widomym, że postanowił umrzeć w pilotce.
    Nagle Sewruk zahuczał swoim niskim głosem:
    - Topię się, ponieważ naczelnik Gwiazda zabrał mi krowy za
długi. Zaskoczyły wszystkich słowa Sewruka nie o krowie, ale o krowach. Czyżby
Sewrukowi pomieszało się w głowie ze strachu przed śmiercią?
    - Zabrał ci tylko jedną krowę. Druga jeszcze została -
przypomniał Szczepan Łaryn. - A o grób się nie martw, ja ci go wykopię za darmo.
Miejsce już wybrałem. To będzie koło starego Jędryszczaka.
    - Nie zgadzam się zahuczał Sewruk. Ty. Szczepan, doły kopiesz
za głębokie i na wiosnę wodą zaskórną podchodzą. Koło Jędryszczaka też leżeć nie
chcę.
    - A gdzie chciałbyś leżeć?
    - Nie wiem - zahuczał cieśla Sewruk. - Nie wiem, gdzie
chciałbym leżeć. A co zrobisz mamuśka z drugą krową?
    - Sprzedam ją jutro - odpowiedziała. Buraków pastewnych zostało
niewiele, siana też jest mało. Zamiast tej krowy lepiej trzymać maciorę. Za
buraki i siano kupię śrutę dla maciory.
    - Komu sprzedasz krowę? - spytał Sewruk i nikogo nie dziwiło to
pytanie, bo człowiek przed śmiercią ma prawo wiedzieć w czyje ręce pójdzie jego
własna krowa.
    - Otto Szulc chciał ją kupić. I Kondek pytał czy jej nie
sprzedamy.
    Zastanowił się cieśla Sewruk.
    - Należy ją sprzedać dzisiaj - rzekł po chwili namysłu. - A
utopić się mogę jutro albo innym razem.
    Mamuśka w ręce klasnęła z zachwytu.
    - No tak. Że też ja sama o tym nie pomyślałam. Skocz no, Zenek,
do sklepu po dwa wina i przynieś je do domu. Panie Szulc - wynalazła w tłumie
siwą brodę starego Szulca - pan chciał kupić naszą krowę?
    - Tak - powiedział Szulc wychodząc z tłumu. - Mogę ją kupić,
jeśli nie będziecie chcieli za wiele.
    - A ja? - zapytał oburzony Kondek i gwałtownie przepchnął się
przez tłum. - O mnie jakoś nikt nic nie mówi? A czy to nie ja pierwszy mówiłem
wam, Sewrukowa, że chcę kupić tę krowę?
    - Dogadamy się - polubownie zahuczał Sewruk. - Ludzie zgodni
zawsze się dogadają.
    I wolnym krokiem ruszył w stronę swojego domu. Dreptała przy
nim mamuśka, szedł za nimi Szulc i Kondek, a Szczepan Łaryn zabiegał cieśli
drogę:
    - Nie daj się nabrać, Sewruk. Ja ci pomogę sprzedać krowę. Dwa
wina to za mało. Przyniosę trzecie wino, to łatwiej będzie się rozmawiało o
krowie.
    Wyprzedziły ich baby spieszące do kuchni, garnków i usmarkanych
dzieciaków. Mężczyźni rozchodzili się wolniej, bo ten i ów nabrał apetytu na
wino, o którym wspomniała mamuśka. Zenek już się gotował, aby pobiec do sklepu,
tyle, że nikt mu nie wcisnął w ręce pieniędzy.
    - No dobrze. Masz tu, Zenek, na wino - zdecydował się Kondek i
wyjął z kieszeni pomięty banknot.
    Idąc do domu cieśla Sewruk, jak przystało na człowieka dobrze
wychowanego, skłonił się grzecznie doktorowi zdejmując przed nim swoją skórzaną
pilotkę, doktor zaś zdjął przed nim swoją czapkę z borsuka.
    - Dziękuję, doktorze, że pan przybył na moje topienie -
powiedział Sewruk.
    - Miałem dziś wolny dzień w ośrodku zdrowia - wyjaśnił
grzecznie doktor.
    - Następnym razem utopię się już naprawdę - obiecał Sewruk.

    - Tak naprawdę to nigdy nie warto się topić - powiedział do
Sewruka doktor i wsiadł do swojego samochodu.
    A ludzie w Skiroławkach nabrali jeszcze większego szacunku do
doktora, bo to w rzeczy samej wypowiedział święte słowa, że topić się naprawdę
nie jest warto. Nikt zresztą nie wierzył w to, że Sewruk utopi się w płytkiej
przerębli i przyszli tylko oglądać "Sewrukowe topienie", podobnie jak ludzie w
wielkich miastach chodzą do różnych miejsc, gdzie za pieniądze można oglądać jak
jeden drugiego zabija, ale nigdy naprawdę, bo potem wychodzą do ludzi i kłaniają
się, cali i zdrowi.
    W gminie Trumiejki przez następny tydzień głośno opowiadano n
tym. Jak pięknie topił się cieśla Sewruk, ilu to ludzi przyszło na brzeg
jeziora. Dowiedział się o tym naczelnik Gwiazda i straszna go złość ogarnęła na
wieść, że Sewruk sprzedał swoją ostatnią krowę, bo znaczyło to nieuchronnie, że
na jesieni, gdy przyjdzie kolejna spłata kredytu, Sewrukowi już nic komornik nie
zabierze. 1 pojął wtedy naczelnik Gwiazda, dlaczego to jego poprzednicy od czasu
do czasu otwierali przed Sewrukiem niewielki kredyt. Albowiem ludziom pokroju
Sewruka, aby coś zabrać, trzeba najpierw coś dać, w przeciwnym razie władza musi
ponieść klęskę. Nie ma bowiem nic gorszego dla naczelników gminy jak człowiek,
który się nie lęka komornika.
    I tak oto z czasem niektórzy ludzie zrozumieli, jak wielki sens
kryło w sobie "Sewrukowe topienie" i sprzedaż ostatniej krowy. Odtąd bowiem
naczelnik Gwiazda stracił wszelką władzę nad cieślą, który nie miał ani
telewizora, ani żadnej maszyny rolniczej, ani też nie kupił maciory. Od tej
chwili nie trapił się Sewruk myślą o swoim ogromnym długu, a będąc cieślą i
mając trzech synów, nie przymierał głodem.
    Znaleźli się również i tacy, którym nie podobało się Sewrukowe
widowisko nad jeziorem i twierdzili, że człowiek nie ma prawa igrać z własnym
życiem, gdyż przez to sprowadza na wioskę przeróżne nieszczęścia. Zgodnie z ich
przepowiednią jeszcze tego wieczora czyste dotąd niebo raptem zachmurzyło się i
zerwał się wiatr tak silny, że swoim wyciem zagłuszał ludzkie rozmowy. U
Galembki zerwało wtedy komin z dachu, u Szulca spadło ze stodoły bocianie
gniazdo, nad Jeziorem Jasnym w głębi lasu złamało się drzewo, na którym
znajdowało się jedno z pięciu gniazd orła bielika. A na półwyspie jak potężne
organy huczały od wiatru stare świerki wzdłuż drogi do bramy, dwa wilczury
Niegłowicza od czasu do czasu wyły głośno, aż doktor musiał przerywać lekturę,
wstawać z fotela przy piecu i wychodzić na ganek, aby psy uciszać. Czytał zaś
wówczas doktor nie byle jaką księgę, ale dzieło, z którego wynikało, że ze
stanowiska rozumu cenna jest na świecie tylko jedna rzecz, to jest dobra wola, a
ona bywała tylko wówczas dobra, gdy usiłowała spełnić obowiązek.
    Na drzewie zaś Świńskiej Łąki wciąż kołysała się pętla z
konopnego sznura. Jonasz Wątruch i Antoni Pasemko snuli opowieści o Szatanie,
który włada ziemią.
następny    









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
195 14
195 14
T 14
Rzym 5 w 12,14 CZY WIERZYSZ EWOLUCJI
ustawa o umowach miedzynarodowych 14 00
990425 14
foto (14)
DGP 14 rachunkowosc i audyt

więcej podobnych podstron