v 04 220







Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
IV.220)



 
 









Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana













Maria Valtorta


Księga IV - Trzeci
rok życia publicznego




–  
POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –








220. PRZEMOWA
W JERYCHU. PRZYPOWIEŚĆ O FARYZEUSZU I CELNIKU
Napisane 2 listopada 1946. A, 9440-9454
Jezus wychodzi z
domu
Zacheusza.
Jest już późny ranek. Jest z Nim Zacheusz, Piotr i Jakub, syn Alfeusza.
Inni apostołowie być może rozproszyli się po wioskach,
żeby ogłosić, że Nauczyciel jest w mieście.
Za grupą –
złożoną z
Jezusa, Zacheusza i apostołów –
jest inna, bardzo... zróżnicowana pod względem
fizjonomii, wieku, szat. Nie jest trudno
stwierdzić z całą pewnością, że ci
ludzie należą do odmiennych ras, być może
nawet wrogich w stosunku do siebie, lecz
wydarzenia życia przyprowadziły ich do tego palestyńskiego miasta i
zgromadziły,
aby ze swych otchłani wznieśli się ku światłu.
To są w większości pomarszczone twarze ludzi,
którzy cieszyli się życiem i wykorzystywali je na różne sposoby.
Większość ma zmęczone oczy. U innych
spojrzenia są drapieżne i twarde. Taki
wyraz nadało oczom długie zajmowanie się sprawami...
rabowania pieniędzy lub okrutnego wydawania poleceń.
Czasem to stare spojrzenie wyłania się na nowo spod pokornej i
zamyślonej zasłony,
którą je okryło nowe życie. I to dzieje
się szczególnie wtedy, gdy ktoś z Jerycha spogląda na nich z pogardą
lub
rzuca cicho jakąś zniewagę pod ich adresem.
Potem ich spojrzenia stają się ponownie zmęczone, pokorne.
Głowy pochylają się upokorzone.
Jezus odwraca się
dwa razy,
żeby na nich spojrzeć. Widząc ich za Sobą,
jak zwalniają kroku w miarę zbliżania się do miejsca, które wybrano,
żeby przemówił, i gdzie jest już wielu
ludzi, sam też zwalnia kroku,
żeby na nich zaczekać, a w końcu mówi im:
«Idźcie przede
Mną i nie lękajcie
się. Stawialiście czoła światu,
gdy czyniliście zło, nie powinniście bać
się go teraz, gdy się go wyzbyliście.
To co wam służyło wtedy, żeby ujarzmić:
obojętność na osąd ludzi, jedyna broń,
żeby znudziło się im osądzanie, niech
wam służy teraz. Znuży ich zajmowanie się
wami i wchłoną was, choć powoli,
i rozproszycie się w wielkiej anonimowej masie,
jaką jest ten biedny świat, któremu
naprawdę przyznaje się zbyt wielkie znaczenie.»
Piętnastu
mężczyzn jest posłusznych.
Idą przodem.
«Nauczycielu, tam
są chorzy z
wiosek» – mówi Jakub, syn Zebedeusza, idąc
na spotkanie Jezusa i pokazując Mu miejsce nagrzane lekko słońcem.
«Idę tam.
Gdzie są inni?»
«Pośród ludzi,
lecz już Cię ujrzeli i przyjdą. Jest z nimi Salomon, Józef z Emaus,
Jan z Efezu, Filip z Arbeli. Idą do tego
ostatniego. Przybywają z Joppy, Liddy i Modin.
Mają ze sobą mężczyzn i niewiasty z wybrzeża.
Szukają Cię, gdyż nie ma między nimi
zgody w odniesieniu do osądu pewnej niewiasty.
Ale powiedzą Ci o tym...»
Jezusa
rzeczywiście szybko otaczają inni uczniowie i ze czcią
Go witają. Za nimi znajdują się ci,
których niedawno pociągnęła nauka Jezusa. Nie ma tam jednak Jana z
Efezu. Jezus pyta o przyczyny.
«Zatrzymał się z
niewiastą i
jej krewnymi w tym ostatnim domu, z dala od ludzi. Co do niewiasty,
nie wiadomo czy jest opętana czy prorokuje.
Mówi niezwykłe rzeczy, tak mówią mieszkańcy
z jej wioski, ale uczeni w Piśmie słyszeli
ją i osądzili jako opętaną. To wdowa-dziewica
pozostała w rodzinie. Krewni wiele razy
posyłali po egzorcystów, ale nie mogli wypędzić
demona, który ją trzyma w mocy i każe jej
mówić. Jednakże jeden z nich powiedział
ojcu niewiasty: „Twojej córce jest potrzebny Mesjasz Jezus.
On zrozumie jej słowa i będzie wiedział,
skąd pochodzą. Usiłowałem nakazać
duchowi, który w niej mówi, żeby odszedł w imię
Jezusa zwanego Chrystusem. Zawsze duchy
ciemności uciekały, kiedy się posługiwałem
tym Imieniem. Tym razem – nie. Mówię więc:
albo to Belzebub we własnej osobie, który
przemawia i potrafi przetrwać – nawet słysząc to Imię, jakiego
wzywam – albo jest to sam Duch Boga, a w
konsekwencji nie boi się, gdyż z
Chrystusem stanowi jedno. Wierzę raczej w
to drugie wyjaśnienie niż w pierwsze. Ale
jedynie Chrystus może to orzec w sposób pewny.
On pojmie zarówno słowa, jak i ich pochodzenie.”
Obecni uczeni w Piśmie dokuczali mu, oświadczając,
że sam też jest opętany, podobnie jak niewiasta i Ty. Przebacz mi,
jeśli muszę Ci to powiedzieć... Uczeni
nas nie opuścili i trzymają straż przy niewieście,
gdyż chcą ustalić, czy mogła zostać
powiadomiona o Twoim nadejściu. Rzeczywiście
ona twierdzi, że zna Twoją twarz i głos.
Mówi, że Cię rozpozna pośród tysięcy.
Tymczasem wiadomo, że nigdy nie wychodziła ze
swej wioski i nawet ze swego domu odkąd –
kiedy miała piętnaście lat – umarł jej
oblubieniec w przeddzień zaślubin.
Dowiedziono też, że Ty nigdy nie
przechodziłeś przez jej osadę, czyli przez Betlea.
Uczeni w Piśmie czekają na ten ostatni dowód,
aby ogłosić, że jest opętana.
Czy chcesz ją zaraz zobaczyć?»
«Nie [– odpowiada
Jezus. –]
Muszę przemówić do ludzi, a spotkanie byłoby
zbyt hałaśliwe, tutaj, pośrodku tego tłumu.
Idź powiedzieć Janowi z Efezu i rodzicom niewiasty,
a także uczonym w Piśmie, że czekam na
nich wszystkich o zachodzie słońca w lesie przy rzece, na drodze do
brodu. Idź.»
Jezus odprawia
Szymona, który mówił
w imieniu wszystkich, a potem idzie do chorych,
którzy proszą o uzdrowienie i uzdrawia ich. Jest tam starsza niewiasta,
sparaliżowana z powodu artretyzmu, człowiek
chromy, niedorozwinięta umysłowo
dziewczyna, którą bym określiła jako gruźliczkę
i dwie o chorych oczach.
Tłum wydaje
hałaśliwe okrzyki radości.
Lecz seria
chorych jeszcze się nie
skończyła. Jakaś matka podchodzi,
z twarzą wykrzywioną bólem, podtrzymywana
przez przyjaciół lub krewnych i klęka mówiąc:
«Mam umierającego
syna.
Nie można go tutaj przyprowadzić... Miej
litość nade mną!»
«Czy potrafisz
wierzyć bezgranicznie?»
«We wszystko, mój
Panie!»
«Zatem wracaj do
domu» [– nakazuje Jezus.]
«Do domu!... bez
Ciebie!...» –
niewiasta patrzy przez chwilę, zasmucona, a potem pojmuje.
Biedna twarz przemienia się. Woła:
«Idę, Panie.
Bądź błogosławiony Ty i Najwyższy, który
Cię wysłał!» – i odchodzi pośpiesznie
bardziej zwinna nawet od swoich towarzyszy...
Jezus odwraca się
do jakiegoś szacownego mieszkańca Jerycha:
«Czy ta niewiasta jest Hebrajką?»
«Nie.
Przynajmniej nie z urodzenia. Pochodzi z
Miletu.
Jednakże poślubiła kogoś z nas i odtąd dzieli też naszą wiarę.»
«Potrafiła
uwierzyć bardziej niż
wielu Hebrajczyków» – zauważa Jezus.
Potem wchodząc na
stopień jakiegoś domu, czyni Swój
zwyczajny gest otwarcia ramion. To poprzedza
przemowę i jest znakiem nakazującym milczenie. Kiedy ono zapada,
Jezus zbiera fałdy Swego płaszcza, który
się rozchylił na piersiach, gdy rozkładał
ramiona i przytrzymuje je lewą ręką, prawą
zaś opuszcza gestem kogoś, kto składa
przysięgę i mówi:
«Posłuchajcie,
o mieszkańcy Jerycha, przypowieści Pana,
a potem niech każdy rozmyśla w swym sercu i niech wyciągnie korzyść z
lekcji dla nakarmienia swego ducha. Możecie
to czynić, gdyż to nie od wczoraj ani nie
od ubiegłego miesiąca, ani nie od zeszłej
zimy znacie słowo Boga. Nim się stałem
Nauczycielem, Jan, Mój Poprzednik,
przygotowywał was na Moje przyjście. Odkąd
jestem [Nauczycielem], Moi uczniowie orali tę
ziemię siedemdziesiąt siedem razy, żeby
na niej zasiać wszelkie ziarno, jakie im dałem.
Możecie więc pojąć słowo i przypowieść.
Do kogóż
porównałbym tych, którzy – po tym jak
byli grzesznikami – następnie się nawrócili?
Porównałbym ich do chorych, którzy zostają
uzdrowieni.
Do kogóż
porównałbym innych, którzy nie grzeszyli
publicznie lub którzy – rzadsi niż czarne perły – nigdy, nawet w
ukryciu, nie popełnili
poważnych grzechów? Porównałbym ich do
osób zdrowych.
Świat złożony
jest z tych dwóch kategorii: czy to w
duchu, czy w ciele i krwi. Ale chociaż porównania
są te same, różny jest sposób,
w jaki świat używa ich wobec chorych uzdrowionych,
którzy mieli chore ciała, i wobec grzeszników nawróconych, czyli
chorych w duchu, którzy odnajdują zdrowie.
Oto co widzimy:
kiedy chory na trąd,
czyli chory najbardziej niebezpiecznie, którego
trzeba odizolować z powodu zagrożenia, otrzymuje
łaskę uzdrowienia – i po przebadaniu
przez kapłana i oczyszczeniu przyjmowany jest na nowo do społeczności –
mieszkańcy jego wioski świętują jego uzdrowienie,
powrót do życia, do rodziny, do zajęć.
To wielkie święto w rodzinie i w mieście, kiedy komuś,
kto był trędowaty, udaje się otrzymać łaskę
i wyzdrowieć! Każdy z członków rodziny i
mieszkańców przynosi mu to czy tamto. Jeśli
jest sam i bez domu lub bez mebli ofiarowują mu łóżko lub jakiś mebel i
wszyscy mówią: „To umiłowany przez Boga.
On Swym palcem go uzdrowił,
uczcijmy go więc i oddajmy cześć Temu, który
go na nowo stworzył.” I słuszne jest
takie postępowanie. A kiedy, nieszczęśliwie
przeciwnie, ktoś ma pierwsze oznaki trądu,
z jaką zatroskaną miłością krewni i przyjaciele traktują go
serdecznie, kiedy to jest jeszcze możliwe,
jakby po to, aby mu dać za jednym razem skarb uczuć,
jaki dawaliby mu przez wiele lat, żeby je zabrał
ze sobą do swego grobu istoty żyjącej.
A dlaczego nie
postępuje się tak z innymi chorymi?
Na przykład kiedy jakiś człowiek zaczyna grzeszyć i członkowie jego
rodziny,
a zwłaszcza współmieszkańcy, widzą to, dlaczego wtedy wszyscy nie
usiłują
z miłością wyrwać go grzechowi? Matka, ojciec,
małżonka, siostra, robią to jeszcze.
Jednak braciom trudno to uczynić,
a już nie mówię, żeby to robiły dzieci
brata ojca lub matki. Współmieszkańcy w
końcu potrafią jedynie wytykać błędy,
szydzić, obrzucać wyzwiskami,
gorszyć się, wyolbrzymiać grzechy
grzesznika, wskazywać go palcem,
trzymać go w oddaleniu jak trędowatego.
Tak postępują ci najbardziej sprawiedliwi,
a niesprawiedliwi stają się jego wspólnikami,
żeby zażywać przyjemności na jego koszt. Ale bardzo rzadko,
jakieś usta, a przede wszystkim serce, idą
do nieszczęśliwego, chcąc zahamować jego
upadek w grzech z litością i stanowczością,
z cierpliwością i nadprzyrodzoną miłością.
A dlaczego? Czyż
nie jest poważniejsza,
naprawdę poważna i śmiertelna choroba ducha?
Czy ona nie pozbawia i to na zawsze Królestwa Bożego?
Czy pierwszym przejawem miłości względem Boga i względem bliźniego nie
powinna być ta praca uzdrowienia grzesznika dla dobra jego duszy i dla
chwały
Boga?
A kiedy grzesznik
się nawraca,
po co uporczywie go osądzać, jakby się żałowało,
że odnalazł duchowe zdrowie? Czy widzicie zaprzeczenie waszych
zapowiedzi pewnego potępienia się jednego z waszych współmieszkańców?
Powinniście być z tego powodu szczęśliwi,
gdyż Ten, kto wam zaprzecza to Bóg miłosierny,
który daje wam miarę Swej dobroci po to,
abyście wy nabrali odwagi po waszych błędach bardziej lub mniej
poważnych.
A po co [stale]
wracać, jakby się
chciało widzieć skalane, wzgardzone, godne odizolowania to,
co Bóg i dobra wola serca uczyniły czystym, godnym podziwu, godnym
szacunku braci, a nawet ich uznania?
Przecież
cieszycie się,
kiedy wasz wół, osioł lub wielbłąd czy
też owca ze stada lub ulubiony gołąb zdrowieje z choroby!
Cieszycie się bardzo wtedy, gdy zdrowieje obcy,
którego imię z trudnością sobie przypominacie,
bo słyszeliście, jak mówiono o nim w czasie,
gdy został odosobniony jako trędowaty! A
dlaczego się nie cieszycie z tych uzdrowień ducha,
z tych zwycięstw Boga? Niebo ogarnia radość,
kiedy się grzesznik nawraca. Niebo: Bóg,
najczystsi aniołowie, ci, którzy nie wiedzą, co to znaczy grzeszyć. A
wy, wy – ludzie chcecie być bardziej
nieprzejednani niż Bóg?
Uczyńcie,
uczyńcie
sprawiedliwym wasze serce. Uznajcie obecność
Pana nie tylko w obłokach kadzidła i pieśniach Świątyni, w miejscu,
gdzie może wchodzić tylko świętość Pana i Arcykapłan, który
powinien być święty, jak wskazuje jego
imię. [Uznajcie obecność Pana]
także w cudzie tych wskrzeszonych duchów,
tych ołtarzy na nowo poświęconych. Zstępuje
na nie Miłość Boga z Jego ogniami miłości dla rozpalenia ofiary.»
Przerywa Jezusowi
matka, widziana
przed chwilą, która chce oddać Mu hołd.
Wykrzykuje błogosławieństwa. Jezus słucha
jej, błogosławi i odsyła do domu.
Podejmuje na nowo przerwaną przemowę.
«A kiedy
grzesznik, który niegdyś
dawał wam gorszące widowisko, teraz daje wam przykład budujący, nie
pogardzajcie nim, lecz naśladujcie go.
Nikt bowiem nie jest tak doskonały, żeby
inny nie mógł go pouczać. Dobro jest
zawsze lekcją, jakiej trzeba słuchać,
nawet jeśli ten, kto je praktykuje, był
kiedyś przedmiotem potępienia. Naśladujcie
i pomóżcie. Tak bowiem postępując
otoczycie chwałą Pana i pokażecie, że
zrozumieliście Jego Słowo. Nie bądźcie
jak ci, których w swych sercach krytykujecie za to,
że ich działania nie odpowiadają ich słowom.
Postępujcie tak, żeby dobre działania
koronowały wszelkie wasze dobre słowa.
Wtedy istotnie Wieczny będzie życzliwie patrzył na was i będzie was
słuchał.
[Por. Łk
18,9-14] Posłuchajcie tej przypowieści,
żeby pojąć, co ma wartość w oczach Boga.
Ona was pouczy, jak naprawić waszą myśl,
niedobrą, a pojawiającą się w wielu
sercach. Większość ludzi osądza sama
siebie. A ponieważ tylko jedna osoba na
tysiąc jest rzeczywiście pokorna, dlatego
człowiek osądza siebie samego jako doskonałego.
U bliźniego zaś zauważa jedynie setki grzechów.
Pewnego dnia
dwóch ludzi, którzy przybyli
do Jerozolimy w jakichś sprawach, weszło
do Świątyni, jak wypada każdemu dobremu
Izraelicie za każdym razem, kiedy stawia
stopy w Mieście Świętym. Jeden był
faryzeuszem, a drugi – poborcą podatków.
Pierwszy przyszedł, żeby zebrać należności
za pewne sklepy i aby rozliczyć się z zarządcami, którzy mieszkali w
okolicach miasta. Drugi, żeby oddać zebrane
podatki i prosić o litość w imieniu pewnej wdowy,
która nie potrafiła opłacić podatku za swą łódź i sieci.
Połowy dokonywane przez najstarszego syna wystarczały zaledwie na
nakarmienie
pozostałych licznych dzieci.
Faryzeusz – przed
wejściem do Świątyni
– odwiedził posiadających sklepy i rzucił
okiem na magazyny. Widział,
że są napełnione towarami i kupującymi.
Ucieszył się w duchu, zawołał dzierżawcę
tego miejsca i powiedział mu:
„Widzę, że handel
dobrze
ci idzie.”
„Tak, dzięki
Bogu, jestem
zadowolony z mojej pracy. Udało mi się powiększyć
zapas towarów i mam nadzieję uczynić jeszcze więcej.
Ulepszyłem sklep i w nadchodzącym roku już nie będę miał wydatków na
ławy
i półki, a więc więcej zarobię.”
„Dobrze! Dobrze!
Jestem szczęśliwy!
A ile płacisz za to miejsce?”
„Sto dwudrachm na
miesiąc. To drogo, ale usytuowanie
jest dobre...”
„Jak rzekłeś.
Dobrze ci
się powodzi, zatem podwajam twój czynsz.”
„Ależ, panie –
zawołał
kupiec – W ten sposób pozbawiasz mnie wszelkiego zarobku!”
„To słuszne. Czy
może ty
się masz bogacić moim kosztem? Szybko.
Albo mi dajesz dwa tysiące czterysta dwudrachm i to zaraz,
albo wyrzucam cię stąd i zabieram towary.
Miejsce należy do mnie i zrobię z nim, co
zechcę.”
Tak stało się z
pierwszym,
z drugim i trzecim dzierżawcą. Podwoił im
wszystkim czynsz, pozostając głuchy na
wszelkie błaganie. Kiedy trzeci, mający na
swych barkach rodzinę, opierał mu się,
faryzeusz zawołał strażników i kazał nałożyć pieczęcie,
a nieszczęśnika zostawił na ulicy.
Potem w swoim
pałacu,
sprawdził zapisy zarządców, znajdując
pomyłki, przez co ukarał ich jako
niesolidnych i skonfiskował dobra, należące
do nich zgodnie z prawem. Jeden z nich miał
umierającego syna i z powodu licznych wydatków sprzedał część oliwy,
żeby zapłacić za lekarstwa. Nic zatem nie
dał wymagającemu panu.
„Ulituj się nade
mną. Mój biedny syn wkrótce umrze.
Potem będę dodatkowo pracował, żeby ci
wynagrodzić to, co ci się wyda słuszne.
Ale teraz, rozumiesz, nie mogę.”
„Nie możesz?
Pokażę ci,
czy możesz, czy nie możesz.”
I idąc do tłoczni
z biednym zarządcą odebrał mu resztę
oliwy, jaką mężczyzna zachował na swe nędzne
pożywienie i dla podsycania lampy, która
mu pozwalała na czuwanie przy synu w nocy.
Tymczasem poborca
podatków poszedł do swego przełożonego i
oddał zebrane podatki. Usłyszał:
„Ale tutaj brak
trzystu sześćdziesięciu asów.
Jak to się stało?”
„Zaraz ci o tym
powiem. W mieście
jest wdowa, która ma siedmioro dzieci. Tylko najstarszy jest w wieku
zdatnym do pracy, ale nie może wypływać daleko
od brzegu, bo ramiona ma jeszcze zbyt słabe,
żeby zapanować nad wiosłem i żaglem, a
nie może opłacić pomocnika. Pozostając
przy brzegu łowi niewiele i jego połów wystarcza zaledwie na
nakarmienie ośmiu
nieszczęśliwych osób. Nie potrafiłem wymóc
na nich podatku.”
„Rozumiem, ale
prawo jest prawem. Biada,
gdyby się litowało! Wszyscy znaleźliby
usprawiedliwienie, żeby nie płacić.
Niech chłopiec zmieni zajęcie i sprzeda łódź, skoro nie potrafią
zapłacić.”
„To im zapewnia
chleb na przyszłość...
i to pamiątka po ojcu” [– tłumaczył
poborca.]
„Rozumiem, ale
nie można ustępować”.
„Dobrze, ale nie
mógłbym myśleć
o ośmiorgu nieszczęśliwych pozbawionych ich jedynego dobra.
Płacę z mojej sakiewki trzysta sześćdziesiąt asów.”
Tak uczyniwszy
obydwaj – faryzeusz i poborca podatków –
udali się do Świątyni.
Przechodząc przez
salę Skarbca faryzeusz wyjął ostentacyjnie
z zanadrza pokaźną sakiewkę i wytrząsł ją aż po ostatni pieniążek
do Skarbca. W sakiewce tej znajdowały się pieniądze
wzięte dodatkowo od sprzedawców i otrzymane za oliwę zarządcy,
którą faryzeusz zaraz sprzedał innemu kupcowi.
Celnik zaś
wrzucił garść monet po odjęciu tego, co
konieczne na powrót do domu. Jeden i drugi dali więc
to, co mieli. Z pozoru bardziej hojny był faryzeusz,
gdyż oddał nawet ostatni pieniążek, jaki
przy sobie posiadał. Jednakże trzeba zauważyć,
że w swym pałacu miał pieniądze, a u
bogaczy wymieniających pieniądze – otwarte kredyty.
Stamtąd poszli
stanąć przed
Panem. Faryzeusz całkiem z przodu,
tuż przy linii oddzielającej Dziedziniec Hebrajczyków od Świętego;
poborca podatków zaś stanął całkiem w głębi, niemal pod
zadaszeniem, które prowadzi do Dziedzińca
Niewiast. Pozostawał pochylony,
przygnieciony myślą o swej nędzy w porównaniu z doskonałością Boską.
I modlił się jeden i drugi.
Faryzeusz,
wyprostowany, niemal bezczelny,
jakby był panem miejsca i jakby to jemu odwiedzający mieli składać
cześć,
mówił:
„Oto przyszedłem
złożyć Ci hołd w Domu,
który jest naszą chwałą. Przyszedłem,
chociaż czuję, że Ty jesteś we mnie,
bo jestem sprawiedliwy. Wiem, że jestem.
Jednakże, chociaż czuję,
że to przez moją zasługę jestem taki,
dziękuję Tobie, jak prawo nakazuje, za to, jaki jestem. Nie jestem
chciwy, niesprawiedliwy, cudzołożny,
grzeszny jak ten celnik, który w tym samym czasie co ja,
wrzucił do Skarbca garść monet. Ja,
widziałeś to, dałem wszystko,
co miałem przy sobie. Ten skąpiec zaś,
uczynił dwie części i Tobie dał mniejszą.
Drugą z pewnością zachowa na hulanki i kobiety. Ja jednak jestem
czysty, ja się nie kalam. Jestem czysty,
sprawiedliwy i błogosławiony, poszczę dwa
razy w tygodniu, płacę dziesięcinę z
wszystkiego, co posiadam. Pamiętaj o tym,
Panie.”
Celnik ze swego
odległego kąta
nie ośmielał się podnieść oczu ku kosztownym drzwiom Świątyni i,
uderzając się w pierś, tak się modlił:
„Panie, nie jestem godny przebywać w tym miejscu.
Ale Ty jesteś sprawiedliwy i święty i pozwalasz mi na to,
gdyż Ty wiesz, że człowiek jest
grzesznikiem, a jeśli nie przychodzi do Ciebie
staje się demonem. O! Mój Panie! Chciałbym
Cię czcić nocą i dniem, a przez tak wiele
godzin muszę być niewolnikiem mojej pracy:
pracy ciężkiej, która mnie upokarza, gdyż
jest bólem dla mego najbardziej nieszczęśliwego bliźniego.
Muszę jednak być posłuszny moim przełożonym, bo to jest mój chleb.
Spraw, o mój Boże,
żebym potrafił pogodzić obowiązek wobec moich przełożonych z miłością
do biednych braci, żeby moja praca nie stała
się przyczyną mojego potępienia. Wszelka
praca jest święta, jeśli jest wykonywana
z miłością. Zachowaj Twą miłość
zawsze obecną w moim sercu, żebym ja –
nędznik, jakim jestem – potrafił mieć
litość wobec tych, którzy są mi poddani,
jak Ty litujesz się nade mną, wielkim grzesznikiem.
Chciałem Ci oddać
większą cześć, o Panie, wiesz o
tym. Pomyślałem jednak,
że wziąć część z pieniędzy przeznaczonych dla Świątyni i przynieść
ulgę ośmiu nieszczęśliwym sercom to rzecz lepsza niż wrzucić je do
Skarbca,
a potem wywołać łzy rozpaczy ośmiorga niewinnych nieszczęśliwych.
Jednakże, jeśli źle uczyniłem, daj mi to poznać, o Panie,
a ja dam Ci to aż po ostatni pieniążek i powrócę do domu pieszo,
żebrząc o chleb. Daj mi poznać Twoją
sprawiedliwość. Ulituj się nade mną,
o Panie, bo jestem wielkim grzesznikiem.”
Oto przypowieść.
Zaprawdę,
zaprawdę, powiadam wam, że faryzeusz
wyszedł ze Świątyni z nowym grzechem dodanym do tych,
które już popełnił przed wejściem na górę Moria.
Celnik zaś wyszedł usprawiedliwiony, a błogosławieństwo
Boga towarzyszyło mu do domu i pozostało z nim.
On bowiem był pokorny i miłosierny, a jego
działania były jeszcze bardziej święte niż jego słowa.
Faryzeusz zaś był dobry jedynie w słowach i zewnętrznym zachowaniu,
w swoim zaś wnętrzu wykonywał dzieła szatana z pychy i zatwardziałości
serca. Z tego powodu Bóg miał go w nienawiści.
Kto się wywyższa
będzie zawsze,
szybciej lub później, poniżony.
Jeśli nie tutaj, to w innym życiu.
Kto się upokarza, będzie wywyższony
szczególnie na wyżynach Nieba, gdzie widać
czyny ludzi w ich najprawdziwszej prawdzie.
Chodź, Zacheuszu.
Chodźcie
wy, którzyście ze Mną przyszli i wy, Moi
apostołowie i uczniowie, będę jeszcze
szczególnie do was mówił.»
I owijając się
Swym płaszczem wraca do domu Zacheusza. 


 
 



Przekład: "Vox Domini"





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
04 (220)
220 04 (2)
04 (131)
2006 04 Karty produktów
04 Prace przy urzadzeniach i instalacjach energetycznych v1 1
04 How The Heart Approaches What It Yearns
str 04 07 maruszewski
[W] Badania Operacyjne Zagadnienia transportowe (2009 04 19)
Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14
MIERNICTWO I SYSTEMY POMIAROWE I0 04 2012 OiO
r07 04 ojqz7ezhsgylnmtmxg4rpafsz7zr6cfrij52jhi
04 kruchosc odpuszczania rodz2

więcej podobnych podstron