PIERWSZY HOMOSEKSUALISTA PRL - Jarosław Iwaszkiewicz
Krzysztof Tomasik
PIERWSZY HOMOSEKSUALISTA PRL-U
Jarosław Iwaszkiewicz (1894-1980)
A w ogóle to dziwnie jest z tymi pederastami:
wydaje się, że coraz ich więcej, klan osobliwy.
A król to Iwaszkiewicz.
Stefan Kisielewski Dzienniki (1974)
Jarosław Iwaszkiewicz to jeden z najważniejszych
twórców literatury polskiej XX wieku. Jego dokonania są wciąż analizowane,
a zainteresowanie biografią podtrzymywane ukazywaniem się kolejnych zbiorów
listów oraz Dzienników, których pierwszy tom niedawno opublikowano. W
polskiej rzeczywistości politycznej najwięcej emocji wzbudza kwestia współpracy
Iwaszkiewicza z władzą komunistyczną, a niemal do rangi symbolu urósł w
gruncie rzeczy błahy fakt pochowania go w stroju górnika.
Jeszcze przed śmiercią pisarza pogląd na jego działalność wyrabiały sobie
kolejne osoby: Gustaw Herling-Grudziński widział w nim zdrajcę, Czesław Miłosz
oportunistę, a Kot Jeleński Konrada Wallenroda. Natomiast Zygmunt Mycielski
eksponował w swoich zapiskach kwestię łapczywości na wszelkie zaszczyty i
funkcje: "Jarosławowi zawsze mało. Chciałby mieć Nagrodę Nobla. Chciałby być ekscelencją, ministrem,
ambasadorem, dostać jeszcze dużo orderów. W końcu nie on jeden. Znałem
wielu takich. Nie wystarczy mu, że napisał dużo bardzo pięknych wierszy, że
JEST poetą" (30 VII 1978). Jednocześnie Iwaszkiewicz jest też polskim
pisarzem najsilniej utożsamianym z homoseksualizmem, ta kwestia pojawiała się
w związku z nim częściej niż w przypadku innych twórców. I to zarówno w
międzywojniu, jak i później. Powstawały nawet na ten temat dowcipy, różne
wersje jednego z nich przypominali sobie po latach Mieczysław Grydzewski i Jan
Lechoń: "Historię z Jarosławem znam w innej wersji. Jadą samochodem.
Szofer zatrzymuje się. Co się stało? - pyta Jarosław. Przejechało chłopca
- odpowiada szofer. A czy ładny? - pyta Jarosław" (2 IX 1950).
Urodził się 20 lutego 1894 roku we wsi Kalnik
na Ukrainie. Był synem Bolesława Iwaszkiewicza, powstańca 1863 roku i Marii z
Piątkowskich, spokrewnionej z rodziną Szymanowskich. Śmierć ojca w 1902 roku
sprawiła, że późniejszy autor Brzeziny wychowywał się w
towarzystwie niemal samych kobiet - matki i sióstr. Różnie wykorzystywana
jest ta informacja, czasem w sposób najbardziej schematyczny, do płytkiego
psychologizowania, czego przykładem choćby anachroniczny wstęp Tomasza Burka
do zbioru listów Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów: "Odumarły przez ojca we
wczesnym dzieciństwie, dorastał w wyjątkowo silnym związku uczuciowym z matką,
Marią z Piątkowskich Iwaszkiewiczową (1854-1927), i siostrami, nabierając
w procesach nieuchwytnej, bezwiednej osmozy pewnych właściwości kobiecych [sic!],
zarówno charakterologicznych, jak gdy o seksualną orientację chodzi". Po
śmierci ojca, w latach 1902-1904 Iwaszkiewicz po raz pierwszy mieszkał w
Warszawie, na dobre zawitał do stolicy w październiku 1918 roku. Miał już za
sobą debiut literacki w kijowskim "Piórze" i doświadczenie aktorskie w
teatrze Studya Stanisławy Wysockiej. Szybko nawiązał współpracę z młodymi
poetami skupionymi wokół pisma "Pro Arte et Studio", a wkrótce powstała
też grupa Skamander, której Iwaszkiewicz był współtwórcą. Wyszedł także
jego pierwszy tom wierszy, Oktostychy (1919). Szybko okazało się, że
Iwaszkiewicz ma niezwykłą zdolność wzbudzania zainteresowania i prowokowania
plotek na swój temat. Dużo mówiło się przede wszystkim o jego "męskich
przyjaźniach", tak wspominała ten czas Irena Krzywicka: "Pamiętam, jak
szedł ulicą Mazowiecką, jeszcze go wtedy nie znałam, w podartych butach,
rozwianym lichym paletku, ogromnego wzrostu i zadziwiającej powierzchowności,
której nie można było zapomnieć. Nie ukrywał wcale swoich homoseksualnych
skłonności i był jednym z pierwszych w literaturze (w każdym razie w
Polsce), który dał im wyraz w swych utworach. To było wiadome nawet
nieznajomym, toteż zadziwiła interesujących się literaturą warszawiaków
wieść, że żeni się z piękną panną, w dodatku jedną z najbogatszych w
Polsce, Lilpopówną". Iwaszkiewicz prawdopodobnie miał nadzieję, że ślub,
zawarty w 1922 roku, zmieni sytuację. Tym trzeba tłumaczyć jego
zdenerwowanie, gdy mimo "unormowania" życia prywatnego pozostawał
tematem plotek. Wciąż wystarczyło pokazać się publicznie z Iwaszkiewiczem,
by być branym za jego kochanka. Kwestia ta pojawia się wielokrotnie w
korespondencji małżeństwa: "Dowiedziałem się o szeregu plotek na mnie, które
wychodzą z tak zwanego kółka małych żydków, to znaczy Idźkowski, Nałęcz,
Rossowiecki itd., itd. Bardzo mi jest przykro, bo naprawdę byłem dla nich
bardzo serdecznie usposobiony. Jeszcze echa mojej opinii - niestety. Ostatecznie
plułbym na to wszystko, gdyby te rzeczy nie ośmieszały do pewnego stopnia
Ciebie" (29 VIII 1923) - donosił żonie Jarosław. Innym razem pisał:
"Wyobraź sobie, parę dni temu byłem na kolacji w «Astorii» z Olkiem
L[andauem], miałem tę nieostrożność, przyleciał Leszek [Lechoń], udawał,
że nas nie widzi, ale naturalnie poleciał z pyskiem, poza tym Olek był raz w «Ziemiańskiej» i masz teraz,
«miasto huczy» po prostu od plotek. Wiesz,
wiem, że to ani ciebie, ani mnie nie obchodzi, ale chłopca mi żal, choć on
ma w dupie cały świat; wczoraj już miał parę telefonów od przyjaciół,
czy to prawda, że on żyje z Iwaszkiewiczem? Miłe stosunki, co, a przede
wszystkim pomysł, że ja mogę się kochać w grubym starym Żydzie, mówiącym
jak w «Qui Pro Quo» - daję słowo, już bym wolał starego Szrojta"
(15X1924). Jednocześnie Iwaszkiewicz przez cały czas zapewniał, że wszystkie
plotki są bezpodstawne, 29 września 1924 roku pisał do Zakopanego:
"Koteczku drogi, trochę się wahałem, czy pisać ci o tej przyjaźni [z
Olkiem Landauem], bo tak z daleka mogłabyś sobie co złego pomyśleć - ale
mam nadzieję, że nie pomyślisz, że mi wierzysz bardziej od twojej rodziny, a
chciałbym być szczery, tym bardziej, że zdaje mi się, że to nie jest taka
sezonowa przyjaźń jak z Rysiem Blochem czy Kaziem Mendelssohnem". Być może
rzeczywiście na początku małżeństwa Iwaszkiewicz nie romansował z mężczyznami,
świadczyć może o tym jego obsesja na tym punkcie, którą zdradził w liście
z 23 sierpnia 1923 roku, a więc niespełna rok po ślubie: "Byliśmy znowu z
nim [Lechoniem] i z Grycem na kolacji. Był także Sakowski, który zastępuje
przy Leszku Wacka [Kościałkowskiego]. Franek nas widział - a Tadzio Marconi
nie rozstawał się z nami cały dzień - w Ziemiańskiej my byliśmy i on
(naturalnie osobno) - na kolacji też. Niestety, on się podobno oddaje mężczyznom!!
To potworne. Wiesz, to, że ostatecznie w naszych czasach prawie każdy młody
człowiek uprawia, czy godzi się, na miłość grecką, staje się dla mnie
koszmarem. Lękam się, że zwariuję na tym punkcie".
W oficjalnych tekstach Iwaszkiewicz nie pisał
wprost o swoim homoseksualizmie, za to chętnie wspominał o wieloletnim małżeństwie
i córkach, dzięki którym doczekał nie tylko wnuków, ale nawet prawnuka.
Podobnie było ze stosunkiem do innych, czego dobrym przykładem jest książka
wspomnieniowa Aleja Przyjaciół, wydana już po śmierci pisarza, a
zawierająca sylwetki jego bliskich znajomych. Portrety Antoniego Słonimskiego,
Arnolda Szyfmana czy Augusta Zamoyskiego pełne są zapisów o ich partnerkach,
w przypadku homoseksualistów takich jak Jan Lechoń czy Antoni Sobański
kwestia życia uczuciowego nie zostaje poruszona. Także we wspomnieniach
akademickich autor Sławy i chwały kreował się na podrywacza
dziewczyn, pisząc o flirtach z dwiema siostrami, które odwiedzał:
"Dzisiejsi maturzyści pokpiwaliby z tych wizyt nieprawdopodobnie, były one
bowiem całkowicie bezinteresowne w sensie erotycznym, panienki były ładne i
miłe - ale dalej niż pocałunki - i to, o zgrozo, nie w usta! - sprawy nie
poszły". Sam Iwaszkiewicz nieporuszanie wprost pewnych kwestii tłumaczył
w Dziennikach dobrem rodziny. Przez lata nie mógł jednak zrozumieć,
dlaczego to on jest wiecznie tematem plotek, dlaczego właśnie jego wskazuje się
jako przykład negatywny. Pod koniec lat 60. pisał w Dziennikach: "Dziwi
mnie bardzo rzecz jedna, staranna praca wszystkich dookoła, aby mi stworzyć
jak najgorszą reputację. Znam dziesiątki ludzi, którzy prowadzili się i
prowadzą tysiąc razy gorzej ode mnie, choć i to nie zasługuje na takie potępienie.
Dlaczego mówi się o mnie tak i tyle?" (30 IX 1968).
Za bycie "królem pederastów", jak go
określił w swoich Dziennikach Stefan Kisielewski, Iwaszkiewicz płacił
dość wysoką cenę. Jedną z wielu historii, jaka mu się przytrafiła, opisał
w liście do Jerzego Lisowskiego: "Byłem któregoś wieczora zupełnie
przypadkowo z Jurkiem B[łeszyńskim] w Bristolu (staram się tam nigdy z nim
nie chodzić). Było okropnie, cóż to za dziura, pan przy sąsiednim stoliku
wpadł pod krzesło. Nazajutrz telefon do Jurka żony tego pana: «Czy dawno zna
pan Iwaszkiewicza?». «O tyle, o ile». «Czy pan wie, że to
pederasta?». «A
niech sobie lubi kanarki». «W każdym razie przestrzegam pana, że grozi panu
niebezpieczeństwom». «Jakie?». Milczenie. Chyba, że używając podstępu
wprowadzę swój członek cichcem w jego odbytnicę. Tak to wygląda. Cała moja
(i jego) męka, wszystko trudne i piękne co przeżywamy" (19 III 1958).
Także znajomi nie stronili od wymyślania najbardziej nieprawdopodobnych
historii: "To co mówił Borejsza, że Hania zachorowała, dowiedziawszy się,
że ja jestem pederastą - właściwie mówiąc jest śmieszne" - zapisał
w Dziennikach (22 III 1958). Bycie prezesem Związku Literatów Polskich
i posłem na Sejm nie chroniło Iwaszkiewicza przed inwigilacją. Joanna
Siedlecka w Obławie opublikowała pochodzącą z 1963 roku notatkę
informacyjną z teczki pisarza kończącą się słowami: "Podejrzany o
perwersje seksualne". Sam Iwaszkiewicz nie czuł się zbyt pewnie, skoro w Dziennikach
wyznał: "Przegrana mojej polityki «kulturalnej» zdaje się być wyraźna
i obie strony tylko czyhają, aby się na mnie rzucić. Myślę, że mogą mnie
zajść od strony «obyczajowej». Ta świnia Ryś Dobrowolski coś tam o tym
przebąkuje" (30 IX 1968). Świadomość, w jaki sposób władza
"dyscyplinuje" osoby homoseksualne, była zresztą dość powszechna,
Zygmunt Hertz pisał do Czesława Miłosza: "Ten miły system nie będzie robił
spraw politycznych pisarzom czy publicystom. Zawsze można kogoś zahaczyć o
jakąś sprawę pospolitą. Weź: Iwaszkiewicz, Zawieyski w każdej chwili mogą
być pociągnięci za pedziostwo" (6-7 X 1961). Nie jest zresztą
wykluczone, że na Iwaszkiewiczu mściło się wcześniejsze zwracanie się o
pomoc do partii, ten sam Hertz pisał miesiąc wcześniej: "W «środowisku»
nie do życia. Iwaszkiewicz wlazł w jakąś kabałę z chłopakami - szantaże
itp. - zwrócił się do partii o pomoc. Gdzie te dobre stalinowskie czasy!
Wtedy tego nie było, bo Iwacha mógł spowodować aresztowanie facetów przy
pierwszym szantażu, a w tym liberalniejszym świecie jednakże go trochę
kosztowało" (61X1961).
U większości pisarzy homoseksualnych, także u
Iwaszkiewicza, widać bardzo silne różnice tematyczne między pismami
przeznaczonymi do publikacji a zapiskami prywatnymi. Te drugie pełne są
tematyki homoseksualnej wyrażanej wprost, wyłapywanej na każdym kroku, a więc
tkwi w nich także odpowiedź na pytanie, jak wyglądałaby oficjalna twórczość
pisarza, gdyby homoerotyzm nie musiał być tam wyrażany poprzez modernistyczne
sztafaże. Już we wczesnych listach do żony nie brakuje doniesień w rodzaju:
"Dostałem od Karola [Szymanowskiego] parę książek, między innymi Plain-Chant
Cocteau, [...] poza tym ostatnio wydaną książkę Gide'a Corydon, dialogi
o homoseksualizmie, która to książka jest skandalem literackim we Francji,
przemilczana jest przez prasę i nawet nie ma jej ogłoszeń! Gide, zawsze
pastor, i tę kwestię traktuje po pastorsku, chce znaleźć jakąś etykę
tutaj i wyidealizować coś, co jest ostatecznie takim samym zjawiskiem życiowym
jak każde inne" (l X 1924). Iwaszkiewiczowa niechętnie podejmuje temat,
nawiązuje do niego pod sam koniec listu, nie ma jednak nawet ochoty nazywać rzeczy
po imieniu: "Co do Gide'a, to nie wiedziałam, że on zajmuje się tymi
kwestiami. Raczej Cocteau posądzałabym o te studia nad..." (l X 1924).
Innym razem Jarosław prosto z Paryża opisywał dyskusję o homoseksualizmie,
jaka odbyła się w klubie "Du Faubourg": "Przemawiały świetne typki,
jakaś doctoressa Leppelletier, zupełnie Sadowska, tylko jeszcze gorsza na gębie,
potem jakaś prześliczna, wiotka pani, pięknie ubrana, która mówiła, że
jest już trzy razy zamężna ł ma siedemnastoletniego syna, publiczność nie
chciała wierzyć i wołała impossible! Dama owa zakończyła swe przemówienie
tak: Quant a moi j'adore les pederastes, ils sont tres polis, et ils ne
veulent rien de nous! [Jeżeli o mnie chodzi, ja uwielbiam pederastów, są
bardzo wykształceni, dobrze wychowani i niczego od nas nie chcą]. Było mnóstwo
bardzo zabawnych epizodów, chwilami publiczność burzyła się jak fale morza,
zwłaszcza gdy Charles Auguste-Comte wystąpił z cieniem obrony pederastii,
wykazując, że pederasta potencjalny jest dopiero zupełnym człowiekiem"
(10 III 1926). W listach do żony Iwaszkiewicz pisał o "sodomii i lesbosie"
z dystansem. W korespondencji z innymi, szczególnie w późniejszym okresie,
wprost określał siebie jako homoseksualistę, a nawet zastanawiał się, na
ile ma to wpływ na różne dziedziny życia, np. odbiór literatury:
"Przyszedł i Uwodziciel. Dlaczego Ty go lubisz? Chyba tylko dlatego,
że to Ci mówi cośkolwiek, ja jako homoseksualny nic tu nie odczuwam i raczej
nie lubię tego utworu. Dowodzi to, jak bardzo nasze predyspozycje seksualne wpływają
na nasze gusta literackie. U Goethego to mnie zawsze bierze, że sypiał w
jednym łóżku z księciem Weimarskim i że rada Ministrów tego wspaniałego
księstewka gardziła tym lokajem, co się wkradł w łaski księcia przez
pieszczoty, dopiero pani von Stein postawiła sprawę na właściwym poziomie.
Jak myślisz, czy można by napisać opowiadanie na ten temat? Oczywiście ja go
nie napiszę, ale to był temat dla Manna, tylko wtedy takich rzeczy nie
pisano" (z listu do Piotra Lachmanna, 9 X 1973). Jednak to przede wszystkim
opublikowane już fragmenty Dzienników świadczą najlepiej o potrzebie
odreagowania uprawianej w oficjalnym pisarstwie sublimacji. To, co przebija
najmocniej w ostatnich latach życia, to wielkie osamotnienie ("«Żona mnie
zdradziła, przyjaciel mnie zawiódł, dzieci mnie opuściły - zostały mi
tylko psy». Powtarzam to sobie w kółko i bardzo mi smutno. Na szczęście Żona
zdradziła tylko z Panem Bogiem" - 2 II 1974) i poczucie niezrozumienia
("O tym, czym ja jestem, nikt nie myśli, partia potrzebuje mnie dla reklamy,
rodzina dla pieniędzy, redakcja «Twórczości» dla parawanu - ja sam jako
taki nic nie znaczę" - 29 I 1976). Dzienniki są pełne wspomnień,
także byłych kochanków. Widząc nekrolog jednego z nich, Iwaszkiewicz notuje:
"Wacek Mila! Ze zdziwieniem przeczytałem lata, 64! dzieci, wnuki, itd. Dla
mnie to zawsze dwudziestodziewięcioletni chłopiec niespecjalnie piękny, ale
bardzo przystojny, o przepięknym ciele, który odegrał w moim życiu sporą
rolę. Był bardzo męski i bardzo dobry, uczynny, nic mnie nie kosztował, lubił
miłość i był już wtedy, gdyśmy naszli na nasze sposoby, nadzwyczajnym,
namiętnym kochankiem. Już nie pamiętam, jakieśmy się poznali. Po prostu na
ulicy, był granatowym policjantem. Był po męsku czuły i bardzo delikatny. Był
«największym» moim kochankiem". Szybko okazuje się, że w tej historii
jednego romansu zawiera się także kawał historii Polski, ciągle nieodkrytej
i nieopisanej: "Wacek był w AK. Brał udział w bitwie na Ochocie l VIII 44
roku. Mieli oni zająć plebanię św. Jakuba, ale ćwiczyli ataki nocne, a tu
był biały dzień, wycofali się pod obstrzałem Niemców i wyszli z miasta wzdłuż
kolejki WKD. Doszli do Reguł. Tu była bitwa «pod Pęcicami». Wystrzelali ich
jak kaczki. A Wacek ze szwagrem wycofali się i przyszli rankiem 3 sierpnia do
mnie na Stawisko, to byli pierwsi ludzie z powstania. Mieszkali u mnie wtedy
dosyć długo, potem Wacek przekradł się do siebie do Ożarowa, już był
wtedy żonaty. Ślub jego we wrześniu 1943 to także cała epopeja, pożegnanie
w knajpie (pamiętnej) na Nowogrodzkiej przy Brackiej, cała atmosfera S[ławy]
i ch[wały] III tomu. Bardzo czule wspominam to życie. Bardzo było
intensywne. Krew pomieszana ze spermą, wóda i pierwszorzędne wina. Bardzo
kochałem (niby to) Wacka. Potem próbowałem nawiązać kontakty, nic nie
wychodziło. Przychodził w sprawie syna (syna nazwał Jarosławem),
przypuszczam, że mu załatwiłem" (25 IX 1975).
Jednak najwięcej jest zapisków dotyczących
Jerzego Błeszyńskiego (1932-1959), wielkiej miłości Iwaszkiewicza od początku
lat 50., przedwcześnie zmarłego na gruźlicę w wieku zaledwie 27 lat. Jeden z
zapisów w Dziennikach zaczyna się od szkicu potencjalnego opowiadania,
którego bohaterem byłby właśnie Błeszyński i jego tragiczna sytuacja życiowa:
"Jest zagrożony gruźlicą i wygląda już jak trup, jego mały synek (2
lata) chory na ciężki koklusz, urocza, smutna dziecina z olbrzymimi
niebieskimi oczami. Żona ma zaledwie 20 lat, zaczęła pracować na Mokotowie,
musi wstawać o piątej, aby dojechać na czas. Ona zarabia 800 złotych. On,
jako budowlany w Żyrardowie 1200, jest oczywiście babcia do gotowania i
pilnowania dziecka. Wszystko razem zupełna nędza". Pojawia się także
porte-parole autora: "Starszy pan łudził się, że Jurka przyciągnęła do
niego jakaś niejasna sympatia, coś z resztek pociągu fizycznego, jakieś
przyczyny słabego, ale erotycznego charakteru. Teraz jasno widzi, że tu chodziło
o sprawy materialne, o dorobienie sobie, chociażby na drodze «puszczenia się»
choć trochę pieniędzy. Rozczarowanie dla starszego pana duże, ale
nieuniknione". Cała sytuacja rodzi pytania: "Jak teraz postąpić: czy
pomóc im, o ile może? Czy zerwać z Jurkiem? Czy zostawić sobie mimo wszystko
ów pozór radości? Czy zostawić wszystko, jak było? Trochę mu jest wstyd
tej sytuacji, a chciałby ją pozostawić nietkniętą? Czy ma sobie odmówić -
niewielkiej zresztą - przyjemności posiadania nb. bardzo pięknego
przyjaciela? W którym miejscu tej sprawy jest największa niemoralność? Czy
to jest niemoralne, że Jurek zarabia tak nędzne grosze, czy to, że się
puszcza? To są właśnie pytania, na które nie umiałbym odpowiedzieć. Gdybym
przeniósł opowiadanie do Francji, oskarżyłbym kapitalizm - ale tak?" (l
VIII 1955). Nakreślone opowiadanie oczywiście nigdy nie powstało, Błeszyński
stał się jednak pierwowzorem bohaterów dwóch innych utworów: Wzlot (1957)
i Kochankowie z Marony (1961), a Dzienniki pełne są notatek o
jego coraz tragiczniejszej sytuacji: "Skóra ściągnięta koło ust i na
skroniach, pergaminowo żółta. Zdaje się jest przestraszony, bo znowu sam mówi
o urlopie i sanatorium. Ale to, co przeżywa wewnętrznie, jest gorsze od
wszystkiego. Płakać mi się chce, gdy na niego patrzę. Zdaje się, że gruźlica
już zjadła jego potencję i na tym polega tragedia, powód rozwodu. Tak mi go
strasznie żal, nie mogę myśleć o nim. I wszyscy widzą w tym coś innego,
wyrzuty robią mi zarówno Hania, jak Tadeusz" (28 XII 1957). Iwaszkiewicz
uczestniczy w kolejnych stadiach umierania: "To czym jest szpital w Turczynku
- i ten nieszczęśnik na tym tle, to jest przerażające. Męczy się tak
okropnie, zastałem go zupełnie konającego, siedziałem w niedzielę całe
popołudnie u niego i dwa razy myślałem, że koniec. Dusi się bez przerwy,
wczoraj wszedłem na chwilę, ślina bez przerwy wycieka mu z ust, wygląda jak
rozłożony trup, śmierdzi, bo robi pod siebie, a kto go tam umyje" (27 V
1959). Następnego dnia Błeszyński umiera, kilka miesięcy później pisarz
wyznaje: "Kocham Cię mój drogi - i nikt Cię tak nie kochał i nie będzie
kochał" (9X1959).
Wraz z upływem lat, niemal do śmierci
Iwaszkiewicza w 1980 roku, postać Błeszyńskiego przywoływana będzie w Dziennikach
wielokrotnie. Wspomnienia odżywają choćby przy okazji powstawania filmu Kochankowie z Marony
(1966)
Jerzego Zarzyckiego, będącego adaptacją opowiadania Iwaszkiewicza *[Iwaszkiewicz
był pisarzem, którego utwory najchętniej przenoszono na ekran w powojennej
historii filmu polskiego. Tylko opowiadanie Stracona noc ekranizowano
trzykrotnie (1957, 1973 i I99z). Najbardziej cenione przez krytykę są
adaptacje dokonane przez Andrzeja Wajdę (Brzezina - 1970, Panny z
Wilka - 1979) i Jerzego Kawalerowicza (Matka Joanna od Aniołów - 1960).
Za pierwszy polski film o homoseksualizmie uznawany jest Zygfryd (1986)
Andrzeja Domalika, ekranizacja opowiadania pod tym samym tytułem.]. Po
jego obejrzeniu pisarz donosił Piotrowi Lachmannowi: "Na razie jestem pod wrażeniem
filmu Kochankowie z Marony i sam nie wiem, co w tym przeważa, czy wstyd,
że dałem z siebie wyrwać najdroższe wspomnienia i zrobię z nich pokaz, czy
też radość, że wystawiłem temu człowiekowi, którego tak bez pamięci
kochałem, pomnik, coś co go utrwala, przenosi w czasie, przedłuża mu to
bolesne i krótkie życie, jakie miał tu na ziemi. Czytałem ostatnio dzienniki
moje z tamtej epoki, i z innych także, to będzie chyba moja najpiękniejsza
książka - choć taka niemądra" (17 XI 1966). Po latach do Kochanków
z Marony postanowiła wrócić reżyserka Izabella Cywińska. W "Tygodniku
Powszechnym" Łukasz Maciejewski donosił prosto z planu: "W pierwszej
adaptacji Kochanków z Marony biseksualizm Janka i Arka był tabu. -
Nigdy tamtego filmu nie oglądałam - mówi Cywińska. - Aktorom też zabroniłam,
nie chcieliśmy w jakikolwiek, nawet niezamierzony sposób się nim inspirować.
Pytam o Błeszyńskiego: -Tak, oczywiście, czytałam w "Wyborczej"
fragmenty Dzienników Iwaszkiewicza i byłam tą lekturą głęboko
poruszona. List Iwaszkiewicza do Błeszyńskiego, napisany w rok po śmierci
przyjaciela, to chyba jedno z najpiękniejszych miłosnych wyznań, jakie znam.
Silny związek homoerotyczny łączący Janka i Arka od początku wydał mi się
nieodzowny. Gdyby zabrakło w filmie tego wątku, pozostałby tylko banalny
melodramat". Film Cywińskiej nie był jednak sukcesem artystycznym, wbrew
zapowiedziom podejście realizatorki do homoseksualizmu okazało się
anachroniczne, o czym tuż po premierze pisał Bartosz Żurawiecki: "Erotyzm
hetero czy homo pokazuje się dzisiaj w sposób znacznie bardziej bezpośredni,
bez eufemizmów i przemilczeń. Tymczasem Cywińska wciąż posługuje się
językiem modernizmu - umieszcza historię w niekonkretnej, «ponadczasowej»
przestrzeni, każe postaciom mówić metaforami, a tam, gdzie należałoby się
spodziewać wybuchu seksualnej namiętności, układa z ciał aktorów figury
Erosa i Tanatosa". W efekcie Iwaszkiewicz wciąż czeka na odkrycie. Sposób,
w jaki jego samego nurtował temat homoseksualizmu, i to, że chciał go zgłębić
w sposób jak najbardziej zwyczajny, dobrze obrazuje choćby taka notka z Dzienników,
w której wspominając najszczęśliwsze chwile z Błeszyńskim, zapisał:
"Jakież szczęście, że mogłem mu to dać i że on mógł mi dać tyle.
Dancing w Tivoli i ucieczka wśród gasnących lampionów - jakież to piękne. I
nikt tego nie rozumie, tej radości i tego szczęścia. Wszyscy myślą, że to
polega na rżnięciu w dupę! A przecież to już Sokrates wyłożył
Alcybiadesowi, że nie na tym polega szczęście i radość, jakiej doznają
dwaj mężczyźni z obcowania z sobą. I przez tyle wieków nikt tego właściwie
nie zrozumiał - i zawsze to interpretują poprzez gówno" (71 1958).
Krzysztof Tomasik "Homobiografie" 2008
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
liczby pierwszeO HOMOSEKSUALIZMIEInternet Pierwsza pomocprl krzywicka pora bigosu pora intymnaPowstał pierwszy, stabilny tranzystor na bazie pojedynczego atomuPIERWSZEPierwsza ofiara ukraińskiego faszyzmuPierwszy wyklad 14?z tłaFIT PL pierwszy w Polsce portal fitnessPierwsze kroki w cyfrówce cz4notatki finanse pierwsze zagadnieniawięcej podobnych podstron