470 04





B/470: K.Kelzer - Słońce i cień. Mój eksperyment ze świadomym śnieniem







Wstecz / Spis
Treści / Dalej

3. Dar Mędrca
Ja wędruję tylko po ścieżkach obdarzonych sercem, po ścieżkach,
które mogą mieć serce. Po nich wędruję, by przemierzyć je do końca. To
jedyne wyzwanie warte podjęcia. Oto którędy wędruję i patrzę, patrzę z
zapartym tchem.
Carlos Castaneda Nauki Don Juana
W moich badaniach świadomych snów ogromnie zadowalający moment i zarazem punkt przełomowy nastąpił 2 stycznia 1981 roku. Obudziłem się wówczas wczesnym rankiem około 6:00 i odkryłem, że właśnie miałem trzy świadome sny, jeden po drugim. Trzeci sen z tej serii był absolutnie niesamowity i po dziś dzień pozostaje najbardziej wyjątkowym, przejmującym i najbardziej zdumiewającym świadomym snem, jaki kiedykolwiek miałem, lub o jakim słyszałem. Zatytułowałem go "Dar Mędrca".
Większą część poprzedniego dnia, pierwszego stycznia, dzień Nowego Roku, spędziłem przeglądając fragmenty Creatwe Dreaming Patrycji Garfield, szczególnie wczytując się w rozdział na temat świadomego śnienia. W owym czasie zajęty byłem układaniem programu kursu świadomego śnienia, który wkrótce miałem rozpocząć. Pod koniec dnia z powodu tych wszystkich stymulujących myśli przechodzących mi przez głowę czułem się bardzo podniecony i naładowany energią.
Poniższe trzy sny miały miejsce wczesnym rankiem i pojawiły się jeden po drugim, z chwilami normalnego snu w przerwach pomiędzy nimi.
Najlepszy czas na świadome sny, 2 stycznia 1981 roku
Śnie i zaczynam być świadomy tego, że śnię. Aby to potwierdzić, przywołuję w myśli ręce, żeby pojawiły się w moim polu widzenia, a one natychmiast się pojawiają. Moje ręce są eteryczne, świetliste. Jestem przekonany, że śnię świadomie, ponieważ raz jeszcze czuje, że subtelna energia świadomości przepływa przez moje ręce, twarz i głowę.
Spoglądam na otoczenie. Znajduję się w małej celi więziennej i leżę na plecach na zwykłej pryczy. Aby wrócić do pionowej pozycji, świadomie i z rozmysłem unoszę się kwitując w powietrzu i obracam się kilka razy.
"Teraz słyszę, jak mój syn Erik swoim zwyczajem wchodzi do sypialni. Słyszę szuranie jego nóg na dywanie i czuje, jak łóżko lekko się trzęsie, gdy Erik siada po drugiej stronie obok Charlene. Słyszę, jak rozmawiają. Wkrótce Charlene mówi mu, aby wrócił do swojego łóżka, co on niechętnie czyni. Nadal skupiani się na świadomości w stanie snu. Całkowicie koncentruję się na własnym ciele unoszącym się w powietrzu i czuję, że jestem z siebie zadowolony, jestem w pełni przekonany, że ta rozmowa między Charlene i Erikiern odbywa się na planie fizycznym, całkowicie poza snem. Mogę przysłuchiwać się jej i wciąż zachować ciągłość świadomego snu. Postanawiam pozostać stabilny i czynię to. Zdaję sobie sprawę, że żałuję, iż w jakiś sposób nie wpłynąłem na to, żeby Erik nie przychodził wczesnym rankiem do sypialni, ponieważ pamiętam, jak przeczytałem wczoraj w "Twórczym śnieniu" [Patrycja Garfield Creatwe Dreaming], że wczesne godziny ranne są najlepszym czasem na świadome śnienie. Dobrze się czuję uzmysławiając sobie to szczególne życzenie. Po chwili świadomość snu zaczyna zanikać. Sceneria snu zanika również. Pogrążam się w głębokim śnie.
Balansując na granicy świadomego snu, 2 stycznia 1981 roku
Śnię i staję się świadomy tego, że śnię. Ponownie jestem w tej samej małej więziennej celi, którą rozpoznaję z poprzedniego snu. Ponownie leżę twarzą do góry, na tej samej zwykłej pryczy. Po chwili wyraźnym aktem woli, z rozmysłem, unoszę ciało w powietrze i lewituje nad prycza. Znowu słyszę Erika, jak szura idąc po dywanie w stronę naszej sypialni i wślizguje się do łóżka po stronie Charlene. Tym razem też przysłuchuję się ich rozmowie, w której Charlene mówi Erikowi, aby wrócił do swojego łóżka. On opiera się i najpierw płacze, ale w końcu spełnia jej prośbę. Gdy wychodzi z sypialni, nabieram przekonania, że i tym razem podsłuchałem rozmowę, która miała miejsce na planie fizycznym poza snem, podczas gdy ja pozostawałem świadomy scenerii snu i własnej świadomości śnienia. Ponownie cieszę się, że utrzymałem stabilność, jako że uświadamiam sobie, że nie zostałem wytracony ze stanu świadomego śnienia do stanu jawy. Wkrótce świadomość, że śnię i sam sen zanikają. Znowu zwyczajnie śpię.
Dar Mędrca, 2 stycznia 1981 roku
Śnie i uzyskuje świadomość, że śnię. Czuję przebiegające po mnie silne mrowienie, kiedy energia świadomości ponownie napływa mi do głowy. Widzę, że jestem w tej samej małej celi więziennej, które wyraźnie pamiętam z obu poprzednich snów. Postanawiam łatać i z łatwością, bez wysiłku, wylatuję z celi. Wpadam w całkowicie nową scenerię i wkrótce unoszę się z gracją nad pięknym, tętniącym ruchem miasteczkiem uniwersyteckim. Jest rześki, wczesny poranek. Widzę wielu studentów zmierzających na wykłady z książkami pod pachą.
Widzę starego przyjaciela Jacquesa Jimeneza i postanawiam opowiedzieć mu o moich eksperymentach ze świadomym śnieniem. Wiem, że będzie zdumiony. Zapraszam go, aby polatał ze mną, zapewniając, że mam moc, aby go unieść, gdy tylko zechcę. Nie dowierza mi, lecz jednocześnie ma ochotę podjąć to ryzyko. Unoszę go w górę i lecimy razem nad miasteczkiem, brzuchami ku ziemi. Jacques jest naprawdę przejęty, ale mówi, że musi pójść na ważny wykład i żegna się ze mną. Mówię mu do widzenia i odlatuję z miasteczka.
Ponownie słyszę, jak Erik wchodzi do naszej sypialni i powtarza z Charlene prawie taka sama rozmowę jak w poprzednich dwóch snach. Szurając wciska się do łóżka obok niej. Wkrótce Charlene prosi, aby wrócił do swojego łóżka. Teraz też jestem przekonany, że słyszę tę rozmowę na planie fizycznym, cały czas zachowując delikatna równowagę, dzięki czemu pozostaję świadomy w stanie snu.
Scena zmienia się. Będąc wciąż świadomy jestem teraz jednym z trzech mędrców podróżujących samotnie na wielbłądach przez północną Afrykę w poszukiwaniu dzieciątka Jezus. Czuję ogromny ucisk w piersiach zmuszający mnie do zakończenia tej podróży, chociaż czasami nie jestem pewien, w którym kierunku podążyć. Wiem, że musze zmierzać na Wschód. Od czasu do czasu widzę wzywającą mnie gwiazdę, świecącą blado nad wschodnim horyzontem. Podróż jest długa i ciężka, jednakże odbywam ją z radością, dzień za dniem, noc za nocą, tydzień po
tygodniu, przez bardzo długi czas. Czasami te niezliczone dni i noce wydają się jednym długim momentem niezmierzonego czasu. Kiedy indziej każda odrębna chwila całej podróży jest wyraźnie wyryta w mojej świadomości. Ubrany w długie powiewne szaty, siedząc samotnie na grzbiecie mojego wielbłąda czuję, że jestem w pełni pogrążony w głębokim, jednostajnym, rytmicznym ruchu, gdy tak kołyszę się z boku na bok podczas każdego kroku wielbłąda. Siedząc na jego grzbiecie czuję się w całkowitej harmonii z tym delikatnym, wiernym stworzeniem, zjednoczony z rytmem jego ruchów. Przy każdym przechyle na bok odchylam się w przeciwną stronę i przy następnym przechyle powracam w pełni świadomie i z rozmysłem do pozycji pionowej. Jadąc tak wchodzę w stan głębokiej medytacji i rozumiem doskonale, że moja zdolność widzenia gwiazdy zależy od mojego wewnętrznego dostrojenia się. Bez tego subtelnego, delikatnego wewnętrznego dostrojenia świadomości nawet nie widziałbym gwiazdy, nie obchodziłoby mnie, że Chrystus się urodził, nie wspominając już o szukaniu go.
Pewnego razu, gdy podróżuję nocą, udaje mi się podsłuchać rozmowę dwóch rabusiów leżących pod przydrożnym drzewem. Jeden z nich szorstkim głosem chełpi się głośno swoim planem mówiąc, że zamierza wkrótce obrabować jakiegoś podróżnika. Natychmiast skupiam energię wewnątrz siebie. Czuję niezwykłą siłę. Jadę na swoim wielbłądzie i mam pełne zaufanie do takiego sposobu ochrony przed ludźmi takiego pokroju. Czuję też ogień płynący z moich oczu i wiem, że jeśli chciałbym, mógłbym jednym potężnym spojrzeniem wysłać w kierunku rabusiów dwa palące promienie światła i spalić ich na popiół. Wędruję dalej z poczuciem niezmierzonej mocy i równowagi, ze świadomością ostatecznego celu mojej podróży.
Podczas całej tej sceny mam nieustanną świadomość, że śnię. Moje wnętrze zalane jest rozrzedzoną, wysoce subtelną "energią świetlną", która delikatnie i bezustannie krąży wewnątrz całego ciała. Jestem w stanie uniesienia.
Zbliżam się do bram Jerozolimy. Gwiazda świeci jaśniej i wyżej nad horyzontem. Czasami znika za wyższymi budynkami miasta. Podoba mi się wielkość, nowoczesność i bogactwo Jerozolimy. Z radością wkraczam do miasta.
Przybywam do pałacu króla Heroda, gdzie zostaję przyjęty bardzo łaskawie, gościnnie i po królewsku. Wszyscy są bardzo zainteresowani moją opowieścią, gdy mówię o podążaniu za gwiazdą, o długiej podróży i gdy proszę o pomoc w odnalezieniu nowego króla. Herod robi wrażenie tak ciepłego i przyjaznego, że wydaje mi się, iż będzie poszukiwał nowo narodzonego dzieciątka tak samo chętnie jak ja. Herod jest młodym, przystojnym mężczyzną w wieku około dwudziestu pięciu lat. Ma ciemne włosy i błyszczące, płomienne oczy. Ubrany jest we wspaniała, długa ciemnowiśniowa szatę. W komnacie całą podłogę przed jego tronem pokrywa pluszowy, bladoniebieski dywan, absolutnie olśniewający swym pięknem. Jednakże czuje, że Herod nie dowierza mojej historii. Mówię mu, że jestem doświadczonym astrologiem biegłym w zagadnieniach ezoterycznych. On drwi ze mnie. Natychmiast spostrzegam, że nie jest wystarczająco świadomy, żeby zrozumieć i docenić to, co mówię. Szybko rozglądam się i wyczuwam wewnętrzne wibracje astrologów dworu. Wyraźnie widzę ich życie wewnętrzne. Wszyscy są miernotami. Z błaganiem w głosie pytam Heroda: "Ale chyba wierzysz w ESP?" [Extra Sensory Perception
postrzeganie pozazmysłowe. (przyp. tłum.)]. Ponownie szydzi ze mnie. Natychmiast postanawiam kontynuować podróż bez jego pomocy.
Gdy tylko opuszczam pałac Heroda, znowu widzę dużą, jasno świecącą nad północno-wschodnim horyzontem gwiazdę. Z wielką radością i oczekiwaniem szybko docieram do małego, skromnego domu, w którym widzę wspaniałą scenę. Małe, może roczne dzieciątko Jezus leży w kołysce. Przy nim siedzą Maria i Józef. Kilku pasterzy i dwaj inni mędrcy, którzy przybyli przede mną, klęczą przed dzieckiem w pokornym uwielbieniu. Od dziecka nieustannie biją piękne i jasne promienie światła. Pospiesznie zsiadam z wielbłąda i klękam zajmując miejsce obok innych.
Nagle czuję wewnątrz siebie ogromny przypływ emocji, tryskających w górę z okolicy żołądka i piersi tak silnie, że wybucham niekontrolowanym płaczem. Płaczę, płaczę i płacze przez długi czas, wyrzucając z siebie wszystkie uczucia powstałe podczas podróży: wielką radość, ulgę, smutek z powodu Heroda, odwagę, determinację i wiele innych uczuć. Oczami pełnymi łez spoglądam na Marię, na Józefa, i znowu na Marię. W jednym momencie przepływa pomiędzy nami wiele głębokich i ciepłych uczuć. Wszystko to odbywa się telepatycznie. Każde uczucie wysyłane i odbierane jest wyraźnie, z prędkością myśli. Nie pada ani jedno słowo i nie ma potrzeby, by je wypowiadać. Czuję taką ulgę. Ona mnie tak dobrze rozumie.
Sięgam do torby po dar dla dziecka. Płacząc bezustannie, w potokach łez spływających mi po policzkach pytam: "Czy przyjmiesz czyste złoto?" Dziecko lekko uśmiecha się i po prostu promienieje w ciszy. Pytam jeszcze kilka razy: "Czy przyjmiesz czyste złoto?... Czyste złoto?... Czyste złoto?... Przyjmiesz czyste złoto?" Wciąż łkam i drżę na całym ciele, myśli zaczynają biegać mi po głowie jak opętane. Zdaję sobie sprawę, że czyste złoto jest najlepszą rzeczą, jaką świat może zaoferować, ale i tak dzieciątko i Światło są cenniejsze ponad wszystko. Jestem bardzo przejęty.
Przez długi czas klęczę cicho obok dwóch pozostałych mędrców patrząc na dziecko z przejęciem. Jestem zachwycony oślepiającym, pięknym światłem emanującym bez przerwy z całego jego ciała, a zwłaszcza z kochających oczu, które po prostu patrzą na mnie, tak spokojnie i nieprzerwanie. Czuję, że mógłbym tu pozostać klęcząc tak na zawsze.
Teraz czuję, jak Charłene porusza się na łóżku i obejmuje ramieniem moje ciało fizyczne. Ma w stosunku do mnie jednoznaczne, seksualne zamiary. Jestem zupełnie pewien, że dotyka mojego ciała fizycznego z nadzieją, że obudzi mnie ze snu. Wciąż świadomy, całkowicie pochłonięty snem, wpatruję się w dzieciątko Jezus podziwiając piękne promienne światło, które nieustannie od niego bije. Czuję się tak bardzo zakorzeniony w stanie świadomego snu i tak unieruchomiony przez te wizję, że wiem, iż dotknięcia Charlene nie mogą wytrącić mnie ani ze stanu świadomego śnienia, ani z samego snu. Czuje, że jestem w pełni skoncentrowany i skupiony na świetle. Gdy podniecona Charlene nadal próbuje mnie obudzić, nie mam wątpliwości ani chwili wahania, co wybrać w danym momencie. Wiem, że nigdy nie wyrzeknę się tego doznania pogrążenia w Świetle dla przyjemności seksualnej, ani dla jakiejkolwiek innej znanej mi przyjemności. Uświadamiam sobie, że odmówienie sobie przyjemności seksualnej jest dla mnie rzadką rzeczą, lecz czynię to bez wahania. Wolę skupiać uwagę na jaśniejącym dzieciątku Jezus. Uzmysławiam sobie, że w porównaniu z tym Światłem bledną wszystkie przyjemności życia, jakie kiedykolwiek znałem. Jestem pełen radości, zachwytu, spokoju, a zarazem ożywienia.
Po jakimś czasie światło otaczające dzieciątko zaczyna powoli zanikać. Jestem nadal świadomy, że śnię i wciąż czuję, jak Charlene uparcie pieści moje ciało fizyczne. Zamierzam wyjść ze snu, ponieważ czuję, że ta cudowna scena w naturalny sposób zbliża się ku końcowi. Jeszcze przez parę chwil patrzę, jak światło powoli blednie wokół dzieciątka Jezus, aż sen niemal zupełnie zanika. Potem świadomym aktem woli, choć z głębokim oporem, postanawiam opuścić świadomy sen. Natychmiast budzę się i powracam do świata fizycznego, czując olbrzymi przypływ energii i emocji, zarówno w ciele, jak i w umyśle. Jestem w stanie absolutnej ekstazy. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doznałem.
Z początku przez parę chwil po prostu leżałem w łóżku, kąpiąc się w poświacie tych trzech snów, oszołomiony i pełen zachwytu. W nagłym przebłysku intuicji nazwałem ten trzeci sen "Darem Mędrca" i zanotowałem to w myśli. Potem powiedziałem Charlene, że miałem właśnie najbardziej niesamowity sen i opowiedziałem jej trzeci sen w całości. Gdy skończyłem, ona również była nim oszołomiona i pełnym przekonania głosem powiedziała: "Tytuł tego snu to Dar Mędrca". Ta telepatyczna komunikacja jeszcze bardziej wzmogła intensywność mojego przeżycia, ponieważ Charlene podała dokładnie taki sam tytuł, jak uczyniłem to ja parę minut wcześniej w cichej, niewypowiedzianej refleksji.
Wstałem z łóżka, zszedłem po schodach do mojego gabinetu i zapisałem wszystkie trzy świadome sny w dzienniku. Jednak tym razem pojawił się problem, z jakim nigdy wcześniej się nie spotkałem. Pisząc czułem się chwilami porażony i przytłoczony, gdyż moc i jaskrawość tych trzech snów nadal przeze mnie przepływała. Uczucia te uniemożliwiały mi pisanie, wstawałem więc od biurka kilka razy i przez pięć do dziesięciu minut przechadzałem się szybkim krokiem tam i z powrotem. Technika szybkich kroków pomagała uspokoić przepływające przeze mnie potężne energie. Gdy tylko czułem, że jestem zrównoważony, powracałem do biurka, aby pisać dalej. Zapisanie wszystkich trzech snów zajęło mi około dwóch godzin, a gdy skończyłem, czułem się zarówno wyczerpany jak i ożywiony.
Około godziny 8:00 wszedłem do góry na śniadanie. Niesamowity blask i podnosząca na duchu energia trzeciego snu pozostawały ze mną przez cały dzień. Właściwie obrazy ze snu przez parę następnych tygodni powracały do mnie z olbrzymią żywością. Obraz światła często powracał w mojej pamięci podczas okresu wstępnego dostosowywania się, jaki występuje po śnie. Za każdym razem, gdy o nim myślałem, czułem się podniesiony na duchu, pełen inspiracji, zwłaszcza gdy omawiałem go ze studentami i przyjaciółmi miesiące, czy nawet całe lata później. Nawet teraz, kiedy piszę ponad pięć lat po wystąpieniu tego snu, wciąż wywołuje on we mnie wspaniałe, pozytywne odczucia. Sen ów stał się tym, co niektórzy pisarze nazywają "szczytowym doświadczeniem". Sądzę, że ten sen będzie ożywiał mnie do końca mojego życia.
Podczas śniadania poprosiłem Charlene, żeby potwierdziła, czy tego ranka Erik wchodził do naszej sypialni. W świadomym śnie byłem całkowicie pewien, że Erik rzeczywiście wchodził kilka razy do sypialni i rozmawiał z Charlene. Ale teraz, na jawie, nie byłem pewien, co właściwie się wydarzyło. Zadałem więc Charlene kilka pytań na temat tego, co się wydarzyło, nie sugerując niczego (aby nie wpłynąć na jej odpowiedź). Powiedziała, że Erik rzeczywiście wszedł kilka razy do sypialni, wsunął się obok niej do łóżka i prosił, aby pozwoliła mu zostać. Za każdym razem mówiła mu, aby wracał do własnego łóżka, a on w końcu spełniał jej życzenie.
Ta dodatkowa informacja była dla mnie ważna, ponieważ pozwalała mi dostrzec, że doświadczyłem kolejnego momentu zwrotnego w procesie świadomego śnienia. Po raz pierwszy w stanie świadomego śnienia byłem świadomy na trzech poziomach równocześnie. Byłem świadomy scenerii snu (treści i obrazów), świadomy faktu, że śniłem i świadomy pewnych zdarzeń równocześnie zachodzących wokół mnie na planie fizycznym. Jednakże zwłaszcza w trzecim śnie doświadczyłem niezmiernie wyjątkowego stopnia stanu świadomego snu, który umożliwił odróżnienie tych trzech poziomów i zachowanie świadomości we śnie, aż do naturalnego zakończenia tego snu. Ten wysoki stopień świadomego śnienia dostarczył czegoś w rodzaju platformy mentalnej, na której mogłem mocno stanąć podczas snu. Z tej platformy łatwo mogłem rozróżnić trzy poziomy świadomości, w pełni kontrolując doświadczenia we śnie i mogąc całkowicie zachować świadomość śnienia przez nieograniczenie długi czas. Z doświadczenia tego wyciągnąłem wniosek, że kiedy podiom świadomości osoby śniącej świadomie jest wystarczająco wysoki, osoba taka może doznawać wszystkich tych procesów równocześnie i to bez wysiłku. Dodatkowo, w takim stanie świadomości, całe doświadczenie nasycone jest przejmującym uczuciem radości, ekstazy, mocy miłości i nadrzędnym pragnieniem jednej tylko rzeczy: stać się jednym ze Światłem!
Doznania z Charlene w tym szczególnym śnie ujawniły kolejny, interesujący wymiar w moim pojmowaniu świadomego snu jako pola energii. W chwili, gdy śnił mi się "Dar Mędrca", świadome energie Charlene, o czym nie wiedziałem, były silnie połączone z moimi i działały z nimi w harmonii w specjalny sposób. Dopiero później tego samego dnia, gdy szczegółowo omawiałem z Charlene całe zdarzenie, dowiedziałem się, że poprzedniego dnia bardzo cieszyła się z mojego podniecenia świadomymi snami. Gdy położyła się spać, przeprowadziła z myślą o mnie intensywną wizualizację, wyobrażając sobie, że najbliższej nocy będę miał szczególne sny. Ponieważ przedtem nie powiedziała mi o tym, nie wiedziałem, że przeprowadziła z myślą o mnie wizualizację. Nie podejrzewała, że jej życzenia spełnią się do tego stopnia! To tylko powiększyło mój zachwyt nad cichą wymianą myśli, która nas połączyła, gdy tak samo zatytułowaliśmy ten sen. Pokazało to również, jaka moc możliwa jest do uzyskania podczas doświadczeń ze snami, gdy dwoje bliskich sobie ludzi połączy swoje pola energii i nada im ten sam kierunek.
Ten sen był w moim eksperymencie znacznym krokiem naprzód. W "Darze Mędrca", w przeciwieństwie do poprzednich doświadczeń, ani siły z samego snu, ani pochodzące ze świata jawy nie potrafiły wytrącić mnie z równowagi ani zakłócić świadomości. We wcześniejszym śnie, "Bestialskim przerwaniu", przeszkadzająca siła z wnętrza snu wytrąciła mnie ze stanu świadomego śnienia. Przy innej okazji, parę lat przed rozpoczęciem eksperymentu, podczas popołudniowej drzemki zostałem wyrwany ze świadomego snu, gdy mój sąsiad włączył radio. Jednakże "Dar Mędrca" udowodnił, że jeśli świadomość we śnie jest wystarczająco silna i czysta, śniący może pozostać w stanie świadomego snu przez znacznie dłuższy okres czasu. Może świadomie zdecydować, że pozostanie w tym świadomym stanie na dłużej i będąc w nim potrafi jasno odróżnić scenerię snu od pewnych wydarzeń, które w tym samym czasie mogą zachodzić wokół niego na planie fizycznym.
Zacząłem wtedy snuć rozważania, że jeśli śniący o dużym doświadczeniu w świadomym śnieniu potrafi być świadomy na trzech poziomach naraz, to być może mógłby być świadomy na czterech, pięciu, czy sześciu poziomach jednocześnie. Jeśli ludzki umysł zdolny jest do zachowania świadomej "uwagi" na wielu poziomach równocześnie, to musi też posiadać możliwość doskonalenia tej zdolności poprzez specjalny trening. Następnie zacząłem zastanawiać się, czy świadome śnienie mogłoby stać się specjalnym narzędziem służącym poszerzeniu ludzkiej świadomości.
W przeciwieństwie do innych świadomych snów, trzy powyższe sny zdawały się być wypełnione przesłaniami. Wszystkie rozpoczęły się od ukazania mnie jako więźnia leżącego w małej celi. Ten obraz przypomniał mi, że wciąż czeka mnie dużo pracy, aby wyzwolić się psychicznie i duchowo. Chociaż sądzę, że podczas swojego życia znacznie rozwinąłem się jako człowiek, to jednak wciąż pozostawało wiele wyższych poziomów wolności do osiągnięcia i wiele zniewalających mnie myśli i nawyków do pokonania. Więzienna cela nie oznaczała żadnego szczególnego rodzaju uwięzienia, a raczej była ogólną metaforą symbolizującą obecny we mnie (jak i w każdym innym) podstawowy wewnętrzny dualizm mówiący o osobistym zmaganiu pomiędzy uwięzieniem a ostateczną wolnością. Przed "Darem Mędrca" było mi trudno wyobrazić sobie, czym mogło być pełne ludzkie wyzwolenie. Ale teraz, gdy we śnie zachowałem dłużej świadomość śnienia i odczułem stanowcze pragnienie odnalezienia Światła, pełne wyzwolenie jako możliwość dla człowieka wydało mi się dużo bardziej realne. Ów posmak świadomego wyzwolenia był zarówno trzeźwiący, jak i oszałamiający.
Większość z nas pamięta przeżyte chwile, w których czuliśmy się całkowicie wolni i całkowicie w harmonii ze wszechświatem. Czasami ludzie doznają takich chwil spacerując brzegiem oceanu lub stojąc samotnie na górskim szczycie. Przywykliśmy nazywać te stany uczuciowe "oceanicznymi" lub "doświadczeniem szczytu". Potrafią one być przejmujące, piękne i silne, lecz dla większości z nas nie trwają zbyt długo. Trwają tylko krótkie chwile, a gdy mijają, zazwyczaj mówimy sobie, że niestety musimy wrócić do "rzeczywistości". Snując rozważania nad tym szczególnym świadomym snem doszedłem do przekonania, że wszyscy coraz częściej mamy szansę dotrzeć do tych wysokich rejonów w nas samych i stopniowo budować świadome odczucie, jak żyć na owych wysokościach. Zacząłem również dostrzegać, że dopóki ktoś nie posiądzie świadomej wiedzy, jak traktować te ożywiające energie, nie będzie wystarczająco silny wewnętrznie, aby je w sobie zachować. Będzie jedynie potrafił zetknąć się z nimi od czasu do czasu, by zaraz szybko je utracić, a potem spoglądać na nie z tęsknotą jak na "doznania szczytowe". Jednakże owe doznania szczytowe, nawet jeśli ulotne i subtelne, są niemałym wkładem w rozwój duchowy osoby, która je przeżywa. Bez nich życie stałoby się bezbarwne i nudne. Rozmyślając o moim eksperymencie zdałem sobie sprawę, że ostatecznym celem doznania szczytowego jest dostarczenie nam smaku ekstazy teraz, ponieważ smak jest lepszy niż nic i ponieważ smak jest jedyną rzeczą, którą większość z nas potrafiłaby obecnie znieść. Poza tym należy zrozumieć, że gdybyśmy mieli doznać pełnego uderzenia ekstazy bez odpowiedniego przygotowania, większość z nas prawdopodobnie umarłaby, ponieważ po prostu nie jesteśmy jeszcze na tyle silni wewnętrznie, aby znieść pełnię Światła.
W kategoriach znaczeniowych symbol celi więziennej w powyższych trzech snach przypomniał mi, że nadal jestem więźniem, który ciągle musi pracować nad osiągnięciem pełni wolności umysłu, do której dążę. Nie miałem złych odczuć odnośnie tych obrazów, ani też nie uważałem je za negatywne. Raczej, oceniając obecny stan własnego rozwoju, postrzegałem je jako proste i bezpośrednie przedstawienie
co jest czym. Co ciekawe, temat uwięzienia pojawił się ponownie jakieś dziesięć miesięcy później w kolejnym świadomym śnie zatytułowanym "Nadejście Wężowej Mocy" [omawiam ten sen szczegółowo w rozdziale szóstym tej książki].
Osobiste refleksje i dzielenie się wrażeniami z "Daru Mędrca" ze studentami na wykładach oraz na kursach śnienia dało mi wiele innych cennych wskazówek. Sen ów przypomniał mi o pewnych duchowych zasadach, o których wcześniej słyszałem, a których teraz uczyłem się ponownie. Jedna z nich mówi, że prawdziwe pragnienie ujrzenia światła pochodzi z serca. W moim śnie podczas jazdy na wielbłądzie czułem olbrzymi ucisk w sercu i okolicy klatki piersiowej. Prawdziwe spełnienie tego pragnienia również odczuwalne jest w sercu. We śnie odczułem intensywne falowanie w piersiach, gdy znalazłem się w obecności Światła w postaci dzieciątka Jezus. We śnie czułem, jak moje serce otwiera się szeroko, a poprzez niekontrolowane łkanie uzewnętrzniła się moja wielka miłość do dziecka. Droga duchowa jest przede wszystkim drogą miłości, a nie drogą intelektualnych dociekań. Jej początkowa motywacja i końcowa kulminacja są sprawami serca. Od początku do końca jest to podróż miłości i chociaż intelektualne zrozumienie podróży ma swoją wartość, to jednak największą wartość ma miłość do tej podróży. Na każdej prawdziwej drodze duchowej intelekt nie jest panem serca, lecz jego sługą.
Rozmyślałem też sporo o wrażeniu duchowego "dostrojenia się", jakie przeżyłem we śnie. Czułem to dostrojenie wewnątrz serca i czułem, jak było delikatne i subtelne. Przypominało mi chwile, gdy stałem przed moim radioodbiornikiem UKF i bardzo powoli obracałem pokrętłem strojenia częstotliwości, wsłuchując się w czystość dźwięku muzyki płynącej z głośników. Porównanie dostrajania długości własnych fal lub wibracji umysłu z falami radiowymi jest tutaj właściwe. Podobnie we śnie, gdy podróżowałem na wielbłądzie przez pustynię północnej Afryki, czułem to dostrojenie do obiektu moich pragnień
do dzieciątka Jezus, chociaż dziecko było oddalone o setki mil. Jaśniej niż kiedykolwiek ujrzałem, że wewnętrzne dostrojenie było warunkiem wstępnym podróży, bez niego nie czułbym nawet potrzeby jej odbycia. Ponadto nauczyłem się, że dzięki temu dostrojeniu byłem niejako wypełniony radością i odczuwałem wielką przyjemność i satysfakcję, i już dla nich samych długa i trudna podróż była warta starań. Nagroda przyszła bez opóźnienia. W tym śnie i na tym poziomie świadomości każdy krok w podróży dostarczał mi natychmiastowej nagrody. Gdy ktoś żyje całkowicie "na właściwym kursie", wtedy każdy moment niesie z sobą nutę radości.
Długa podróż i poszukiwanie w tym śnie jest dobrym przykładem osoby żyjącej i działającej w harmonii z Tao [Tao lub Dao jest "Drogą" w starożytnej chińskiej religii zwanej taoizmem. Istotą nauk taoizmu jest założenie, że życie duchowe polega przede wszystkim na tworzeniu wewnętrznej harmonii, równowagi i spokoju, tak aby jednostka mogła żyć w harmonii z płynącym i zmieniającym się światem wokół niej. Filozofia Tao jest podobna do tradycyjnej chrześcijańskiej koncepcji akceptowania woli Bożej], z ruchem wszechświata. To doznanie wewnętrznej harmonii wraz z pełnym wewnętrznym dostrojeniem do ostatecznego celu
Światła, dało mi taką radość, że potrafiłem pokonać wszystkie negatywne siły napotkane we śnie. W tym cudownym stanie świadomości łatwo znosiłem niewygody i trudy podróży, ponieważ byłem całkowicie skupiony na Świetle i radości pochodzącej z poszukiwania go.
Mając wiele świadomych snów w ciągu ostatnich sześciu lat zdałem sobie sprawę, jak wiele nauczył mnie "Dar Mędrca" o poziomach świadomego śnienia. Przede wszystkim zdałem sobie sprawę z faktu, że istnieje wiele poziomów świadomego śnienia. Prawdopodobnie ilość tych poziomów sięga nieskończoności, nikt w zasadzie nie potrafi zliczyć ich wszystkich, czy też stworzyć psychologiczny model pozwalający je opisać. Jakakolwiek próba tego rodzaju zdaje się być bez znaczenia i niemożliwa do zrealizowania.
"Dar Mędrca" był pod wieloma względami owocnym wydarzeniem. Nie tylko otrzymałem zdumiewający i długi scenariusz senny, bogaty w obrazy pełne znaczeń, ale przede wszystkim jakość świadomości w tym śnie była znacznie wyższa i bardziej czysta, niż w jakimkolwiek innym stanie umysłu, jaki zdarzało mi się doznawać kiedykolwiek wcześniej. Czystość obrazu samego wydarzenia była niemożliwa do opisania, a treść złożona. Na przykład będąc w tym stanie, podczas długiej podróży przez pustynię, doświadczyłem równocześnie dwóch rodzajów czasu: chronos i kairos. Te zapożyczone od starożytnych Greków terminy mówią o ich wiedzy na temat dwóch wymiarów czasu. Chronos było to dla nich doświadczenie czasu jako ciągłości, liniowa chronologiczna sekwencja wydarzeń, którą zazwyczaj nazywamy "upływem czasu". Natomiast kairos było słowem opisującym doświadczenie "ponadczasowego czasu". Było najpełniejszą świadomością obecnej chwili, która w jakiś sposób zawiera w sobie wszystko. W tradycyjnej chrześcijańskiej terminologii ten wymiar czasu nazywany jest "świętą chwilą" lub "wiecznym teraz".
Jednym z zaskakujących odkryć, którego dokonałem będąc w odmiennym stanie w "Darze Mędrca", było to, że można doświadczyć obu tych wymiarów czasu jednocześnie. Wcześniej o tej dwoistości czasu miałem wyobrażenie typu "to albo tamto", i zazwyczaj doświadczałem tylko jednego rodzaju czasu w danym momencie. W tym wysoce świadomym stanie śnienia po raz pierwszy w życiu, z tego co świadomie pamiętam, doznałem zespolenia się owej mentalnej dwoistości. Jeżeli ta wypełniona światłem świadomość jest w jakikolwiek sposób podobna do tego, co mistrzowie duchowi nazywają satori, samadhi lub oświeceniem, to rozumiem teraz ich pragnienie pozostania na stałe w tym stanie. Błogości tego stanu nie można z niczym porównać. Jego powab ogarnia człowieka całkowicie i jest to nawet w pewnym sensie uzależniające.
Czuję się zobowiązany, by powtórnie przemyśleć i rozszerzyć obecne spojrzenie na studia nad snami, w których zwyczajowo rozróżniamy zwykłe sny, przedświadome sny i świadome sny. Jestem głęboko przekonany, że podział na te trzy kategorie jest niepełny i niewystarczający. Czuję to od czasu snu, w którym doświadczyłem świadomości tak bardzo odmiennej i wykraczającej poza wszystko, z czym się dotychczas zetknąłem. W tym momencie chciałbym zastosować wobec świadomego snu koncepcję spektrum świadomości i przyjąć, że w obrębie stanu świadomego śnienia można uzyskać dostęp do formy lub sfery energii psychicznej, która jest tak obszerna, tak szeroka i tak unikalna, że wykracza poza możliwości klasyfikacji i poza to, co zwykle z perspektywy stanu jawy nazywamy "świadomością".
Chciałbym teraz powrócić do dalszych komentarzy na temat samego snu. W "Darze Mędrca" dwaj rabusie symbolizowali możliwość przemocy, która jest wiecznie obecna w świecie. Traktuję ich jako przypomnienie, że siły przemocy mogą pojawić się w moim życiu w każdej chwili, a obecność ich jest wyzwaniem stanowiącym część podróży duchowej. Prawdę mówiąc zacząłem czuć, że praktyka świadomego śnienia czyni mnie nieco bezbronnym. Jedną z moich obaw było to, że mógłbym stać się "zbyt wrażliwy", na tyle wrażliwy w odczuwaniu i w subtelnych obszarach umysłu, że nie potrafiłbym odnosić się do zwykłych sytuacji czy przeżywać zwykłych stresów codziennego życia. Najwyraźniej potrzebowałem przypomnienia, że nie jestem poza, czy ponad zasięgiem bezpośredniego zagrożenia fizycznego lub emocjonalnego. Sen jasno mi o tym przypominał i udzielał cennych wskazówek, w jaki sposób reagować, kiedy potencjalnie jestem zagrożony. Ukazał sposób skupiania uwagi wewnątrz siebie, aby stać się zrównoważonym, skoncentrowanym w pełni mocy, oraz czuć pewność siebie, która w takim stanie jest możliwa. We śnie czułem, że nic mi nie grozi ze strony rabusiów. Ogarnęło mnie niemal niewytłumaczalne uczucie wewnętrznej siły. Tak wzmocniony wewnętrznie doznałem łaski Bożej. Ogień mogący wystrzelić z moich oczu był cudowną nagrodą. Czułem, że mógłbym posłać z oczu dwa palące promienie światła laserowego, jakbym miał jakąś specjalną, niesamowitą broń, której mógłbym użyć w razie potrzeby. Jednakże we śnie czułem głęboką radość wiedząc, że nie będę musiał użyć tej broni. Miałem spokojny umysł nie zamierzając ukarać zbójców lub atakować ich jako pierwszy. W tym stanie świadomości nie czułem chęci atakowania, chociaż byłem w pełni świadomy mojej mocy. Czułem się całkowicie bezpieczny, nic mi nie zagrażało z ich strony. Sen udzielił mi jasnego przesłania: spokój pochodzi z wewnętrznej siły. Mój własny spokój umysłu nie zależy od niczego, co robią lub zamierzają robić inni. Gdy jestem w pełni sił i w pełni świadomy, wtedy czuję spokój.
W tym momencie w umyśle pojawiło mi się pytanie: "Jaki rodzaj agresji symbolizowali ci dwaj rabusie?" Czy oznaczali kogoś szczególnego w moim życiu, kogoś, kto stanowił dla mnie zagrożenie, czy też symbolizowali moją wewnętrzną agresję, agresywne uczucia i instynkty?
Pracując ze snami od wielu lat, zacząłem w końcu zastępować myślenie "albo albo" myśleniem "to i tamto". Odkryłem, że postrzeganie snu bardziej jako poezję niż prozę jest cenniejsze, i stąd zrodziła się konieczność przyjęcia, że sny mówią do nas na wielu płaszczyznach znaczeniowych jednocześnie. W pewnym momencie mojej ewolucji ujrzałem, że sen może przynieść wiele korzyści, jeżeli będziemy pytać: "O czym to wszystko może mi powiedzieć?" zamiast "Co on oznacza?" Jeśli zrezygnujemy z założenia, że sen posiada tylko jedno znaczenie, otworzymy się na obfitość tego, co świat snu ma do zaoferowania.
Zgodnie z tymi założeniami zacząłem postrzegać dwóch zbójców ze snu na obu poziomach jako symbole zewnętrznej agresji i równocześnie wewnętrznej agresji. Inaczej mówiąc, podstawowa zasada snu uczyła tego samego: Jeżeli pozostanę skoncentrowany i zrównoważony, silnie skupiony wewnętrznie, to nie zostanę zaatakowany lub pokonany przez agresywne siły. Uznanie i rozwiązanie problemu mojej wewnętrznej agresji okazało się zadaniem rzucającym największe wyzwania. Była to trafna ilustracja bardzo trudnej sytuacji, w której znajdowałem się w danym momencie życia.
Mniej więcej rok przed rozpoczęciem mojego eksperymentu kilkunastoletni chłopak z sąsiedztwa, mieszkający obok, często bardzo głośno odtwarzał na swoim sprzęcie stereo muzykę punk-rockową. Głośność dźwięku przez większość czasu była bardzo wysoka i atakowała mnie i moją rodzinę o rozmaitych porach, niekiedy wczesnym rankiem. Ponieważ okna naszej sypialni znajdowały się bardzo blisko jego domu, byliśmy narażeni na działanie tej muzyki. Przez wiele miesięcy starałem się zmusić go do współpracy, bezskutecznie prosząc, aby ściszył muzykę. W końcu chłopak zniecierpliwił się i obiecywał mi wszystko, o cokolwiek prosiłem, po to tylko, żebym zostawił go w spokoju i przestał prosić. Gdy zwróciłem się ze skargą do matki chłopca, zacząłem dostrzegać pełniejszy obraz jego sytuacji rodzinnej. Jego ojczym ostatnio opuścił dom i chłopak był przygnębiony. Zrozumiałem, że rodzice nie kontrolowali go. Taka męka trwała przez wiele miesięcy. Często kilka razy na tydzień, czasami w środku nocy, byliśmy atakowani przez niezwykle głośną muzykę. Niekiedy uderzenia te trwały pięć do dziesięciu minut, a czasem nawet przez dwie do trzech godzin.
Po około półtora roku emocjonalnych niepokojów zaczęły wypełniać mnie uczucia frustracji, silnego gniewu i wściekłości na chłopaka. W końcu byłem tak rozwścieczony, że miałem ochotę zabić go za jego gwałtowność i już w kilku sytuacjach zamierzałem wziąć kij baseballowy, pójść do sąsiadów i w napadzie wściekłości rozwalić wszystko, co tylko się da. Oczywiście musiałem kontrolować te impulsy, a powstrzymywanie ich sprawiało, że były jeszcze bardziej intensywne i gwałtowne. Z przerażeniem odkryłem, że byłem pełen morderczej wściekłości. Po raz pierwszy w życiu rozważałem zabicie drugiej istoty ludzkiej. Przeżyłem szok, gdy uświadomiłem sobie, że poznałem od wewnątrz, jak człowiek może doprowadzić drugiego człowieka do zabójstwa. Teraz wiedziałem, że moi wewnętrzni "przydrożni zbójcy" mogliby zdominować moją osobowość, gdyby pewne negatywne okoliczności trwały dostatecznie długo.
Charlene i ja zaczęliśmy wzywać policję, gdy tylko chłopak i jego nastoletni koledzy wszczynali wrzawę. Lecz kolejne wizyty policji w jego domu niczego nie zmieniły z wyjątkiem tego, że sytuacja, która i tak była już dość napięta, pogorszyła się. Chłopak i jego przyjaciele zaczęli bawić się z policją w "kotka i myszkę" wyłączając stereo i udając chęć zgody, gdy tylko zjawiał się wóz policyjny, i włączali muzykę na cały regulator, gdy policja odjeżdżała. W ogóle nie przejmując się policją, nie respektując tego, o co ich proszono, nadal zakłócali nasze życie i sen, i oczywiście burzyli ład mojego świata snów. W końcu nie mogąc już dłużej tego wytrzymać Charlene i ja podjęliśmy pośpieszną, powodowaną naciskiem decyzję o wynajęciu komuś naszego domu i wyprowadzeniu się. Już od jakiegoś czasu planowaliśmy przeprowadzkę, ale w takich okolicznościach czułem się przedwcześnie wygnany z własnego domu. Totalna frustracja, która była wynikiem tych zajść, uczyniła je jednym z najbardziej bolesnych doświadczeń mojego życia. Jeszcze bardziej bolesny był fakt, że byłem bezradny w tej sytuacji i nie potrafiłem zachować jasności umysłu i wewnętrznej siły potrzebnej, aby obronić się przed "zbójcami" mieszkającymi tuż obok.
"Dar Mędrca" przyśnił mi się około jednego roku przed podjęciem tej wymuszonej decyzji o wyniesieniu się ze starego sąsiedztwa. Dostrzegłem wkrótce, że ten świadomy sen udzielił mi wielu lekcji o życiu, o ciemności, i o jasności. Od chwili, gdy to dostrzegłem, lekcje wynikające z tego snu przemawiały do mnie szybko i gwałtownie, tak szybko i gwałtownie, że nie byłem w stanie nauczyć się ich wszystkich w jednym czasie. Po prostu nie miałem dość czasu i energii, aby przyswoić i przetrawić tak nagły przypływ idei, wydarzeń i emocji. Prawdopodobnie najtrudniejszą lekcją ze wszystkich była konieczność uznania istnienia "wewnętrznego zbójcy", czyli własnej skłonności do przemocy w drastycznych sytuacjach. Ta część mojej ciemnej strony, mój "cień", jak określał to Jung, silnie rzutowała na nastolatka z sąsiedztwa i jego przyjaciół "chuliganów". Intensywność mojej projekcji sprawiła, że stałem się wyjątkowo drażliwy i zanadto pobudliwy na ich agresywne zachowania. Mimo że przez lata, gdy byliśmy sąsiadami, zawsze zwracałem uwagę, żeby zachowywać negatywną opinię o chłopaku wyłącznie dla siebie, zaś zewnętrznie być mu przyjaznym, to wewnątrz siebie często krytykowałem go i odrzucałem. Niestety w owym czasie nie powstrzymałem negatywnych reakcji wobec chłopaka, a wewnętrzny konflikt z nim narastał.
Niefortunny był dla mnie też fakt, że również w wymiarze zewnętrznym nie byłem gotów do konfliktu. Byłem zawiedziony i sfrustrowany nieudanymi próbami powstrzymywania stereofonicznego ataku z sąsiedztwa. W rezultacie zrozumiałem to wszystko dopiero po jakimś czasie, a nieraz łatwiej jest rozumieć coś po czasie, niż na bieżąco. Zrozumiałem, że byłem nieprzygotowany, ponieważ nie do końca jeszcze zerwałem z uwarunkowaniem z dzieciństwa polegającym na byciu "miłym facetem". Moi rodzice zawsze uczyli mnie, aby "nie walczyć" i gdzieś na drodze rozwoju całkowicie przyswoiłem sobie to ich przesłanie. Spędziłem też jedenaście lat życia studiując w rzymsko-katolickim seminarium, aby zostać księdzem. Między czternastym a dwudziestym piątym rokiem życia systematycznie uczono mnie "nadstawiania drugiego policzka", praktykowania "tolerancji" i "bezgranicznej cierpliwości". Księża przede wszystkim uczeni są bycia miłym i rzadko są zachęcani do agresji, nawet w samoobronie.
Ale ważniejsze niż rodzinne i społeczne uwarunkowania jest to, że jak na mężczyznę mam niesłychanie wrażliwy charakter i osobowość. Nienawidzę walki. Agresja, hałas i chaos już od dzieciństwa zawsze mnie odpychały. Dlatego moja agresja została gdzieś pogrzebana i była dla mnie stosunkowo niedostępna, od wczesnego dzieciństwa istniejąc w mojej nieświadomości. Kiedy zmagałem się z młodocianym przeciwnikiem, żadne konkretne pomysły, jak skutecznie z nim walczyć, nie przychodziły mi do głowy. W końcu, prawie dwa lata po tym, jak z Charlene wyprowadziliśmy się ze starego sąsiedztwa, jasno zrozumiałem to wszystko przeżywszy inny sen [opisałem ten sen oraz refleksje na jego temat w rozdziale dziewiątym, zatytułowanym "Słodki Róg Genowefy"]. Jednakże w danym momencie byłem całkowicie uwikłany zarówno w konflikt wewnętrzny, jak i w relacji z chłopakiem, a możliwość bycia skutecznie agresywnym była dla mnie czymś obcym.
Kolejnym istotnym symbolem we śnie oprócz zbójców była postać króla Heroda. Na różne sposoby Herod ze swoimi ciemnymi włosami, błyszczącymi, płomiennymi oczami i wspaniałą ciemnoczerwoną szatą, którą nosił, przypominał mi mnie samego. Szata we śnie miała dokładnie taki sam kolor, jak długa, specjalnie skrojona szata, którą miałem na sobie w dniu ślubu i starannie przechowywałem przez lata jako pamiątkę. Podobieństwo kolorów pomiędzy szatą Heroda a moją specjalną szatą ślubną było dodatkowym, niezwykłym dowodem, wskazującym bardzo jasno, że postać Heroda była tak naprawdę częścią mnie. Nieświadomość tak mocno chciała, abym widział Heroda w ten sposób, że stworzyła ten unikalny symbol. Osoba postronna analizująca ten symbol mogła go łatwo przeoczyć, ale mnie udało się dostrzec go natychmiast i to z dużą dozą intensywnych emocji. Ten typ niuansu znajdowanego we śnie, jest dobrym przykładem twórczych i zmuszających do działania sposobów, za których pomocą nieświadomy umysł może do nas mówić.
Herod symbolizował również tę część mnie, która zewnętrznie wydaje się być gotowa, by przyjąć intuicyjną świadomość śnienia ze względu na nią samą, ale wewnętrznie tak naprawdę nie jest jeszcze do niej dostrojona. Herod ujmował swoim wyglądem zewnętrznym, ale brak mu było wewnętrznego dostrojenia. Jego wielokrotne szyderstwa przypominały mi o moich przypadkowych odczuciach sceptycyzmu i cynizmu wobec własnej pracy ze świadomym śnieniem, medytacją, wizualizacją i innymi podobnymi psychiczno-duchowymi działaniami. Mimo że jestem związany z podobnymi działaniami od lat, to jednak od czasu do czasu mam napady wewnętrznych wątpliwości i sceptycyzmu odnośnie ich rzeczywistej wartości i efektywności. Chociaż nieraz moje wątpliwości są duże, to jednak poprzez lata zawsze umiałem radzić sobie z nimi i zdobywałem dostateczną nagrodę oraz potwierdzenie, że praca ze snami ma rację bytu i jest przynoszącym mi korzyści narzędziem psychoterapeutycznym. Postać Heroda we śnie była tą wypieszczoną, wyrafinowaną, układną, sceptyczną częścią mnie, która nie wierzy w skuteczność uzdrawiania psychicznego, choć otwarcie głosi, że tak nie jest. Jak każdy typowy szyderca Herod otaczał się gronem pseudomędrców, miernych astrologów, którzy nieświadomie potęgowali jego własną mierność.
Jednakże w tym śnie mędrzec, mag, stanowił silniejszą część mojej osoby i zdominował obraz Heroda, przejrzał na wskroś jego szyderstwa i wszystkie powierzchowne przejawy dostojeństwa. Dzięki nadzwyczajnemu walorowi tego świadomego momentu szybko dostrzegłem już po raz kolejny, że tak wiele z tego, co widzimy i tworzymy w tym świecie, zależy od wewnętrznej jakości świadomości, jaką reprezentujemy. Herod bez wewnętrznego dostrojenia po prostu nie potrafił docenić poszukiwań mędrca, ani ocenić wartości gwiazdy, dzieciątka Jezus, w końcu samego Światła. Jako człowiek ciemności i przywykły do ciemności mógł jedynie przeciwstawiać się nadejściu Światła. Sen dał mi wiele zachęty przekazując, że moje wyższe ja symbolizowane przez mędrca łatwo pokonało sceptyka i szydercę. We śnie, gdy tylko dostrzegłem, że Herod nie był wewnętrznie dostrojony, podjąłem natychmiastową decyzję: kontynuować podróż bez jego pomocy. Ten natychmiastowy wybór potwierdził koncepcję mówiącą, że dostrojenie czyjejś świadomości do "serca" jest niezbędnym warunkiem poprzedzającym psychiczno-duchową podróż. Bez jego spełnienia wszystko zawodzi. Wspaniała królewska szata, piękny dywan i zastępy astrologów niewiele się liczą. Nie jest to istotne w poszukiwaniach. Materialne oznaki dostojeństwa bez względu na to, jak szykowne, eleganckie lub piękne, nie są w podróży rzeczą tak istotną. Chrystus jako nosiciel Światła przyszedł, aby uświadomić nam świadomość samą w sobie. Przyszedł, by ogłosić, że nic w świecie nie jest tak cenne, jak jakość naszej świadomości [przybyłem aby oni mieli życie i mieli je w obfitości." (Ewangelia wg św, Jana 10:10)].
Gdy tylko we śnie opuściłem pałac Heroda, znów ujrzałem "dużą, jasno świecącą nad północno-wschodnim horyzontem gwiazdę". Ta część snu dostarczyła mi doskonałego przykładu tego, jak w życiu człowiek czuje się dobrze, gdy po dłuższej przerwie wraca na właściwą dla siebie ścieżkę. Gdy tylko podjąłem właściwe działanie i opuściłem pałac Heroda, byłem pod wrażeniem odkrywając, jak szybko moje wewnętrzne dostrojenie pozwoliło mi zlokalizować gwiazdę i podążyć za nią. W tym wypadku nagrody za odpowiednie działanie były natychmiastowe. We śnie przybyłem wówczas z olbrzymią radością i cudownym poczuciem spełnienia do długo poszukiwanego celu. Ta scena snu miała tyle do przekazania. Wątpię, czy kiedykolwiek w życiu wyczerpię ten temat. W przeciwieństwie do przepychu i wyrafinowania pałacu Heroda scena ta była pełna spokoju i prostoty. Panował w niej duch pokory i ciszy
ważne oznaki prawdziwej wielkości. A przede wszystkim
było tam Światło! W końcu podróżujący mędrzec dotarł do źródła Światła! Promieniowało ono nieprzerwanie z ciała dziecka i rozświetlało cały dom i wszystkich, którzy się w nim znajdowali. Dziecko miało prosty i pełen miłości uśmiech na twarzy... ciągle promienny, stale i nieprzerwanie. Jak słońce, którego jedynym celem jest wysyłanie w świat pięknych promieni.
Rozmyślałem często, że istotą tej sceny było Światło, a nie samo dzieciątko Jezus. Dziecko było wehikułem, nosicielem Światła. Jednakże samo Światło było istotą poszukiwań. To właśnie Światło jest tym, czego poszukuje świadomie śniący i z czym chciałem się zjednoczyć podczas mojego eksperymentu. W moim konkretnym przypadku nie jest czymś zaskakującym, że świadomy sen przedstawił mi Chrystusa jako nosiciela Światła. Wynika to z moich silnych rzymsko-katolickich korzeni oraz życia i wychowania w kulturze chrześcijańskiej. Nie jest też zaskoczeniem to, że aby przekazać Światło, sen zaoferował odtworzenie jednej z głównych opowieści Nowego Testamentu i powierzył mi rolę w tej historii. Oba te fakty były mi dobrze znane i sprawiały wiele zadowolenia. Jednakże jestem przekonany, że Światło świata świadomego snu może zostać oddane przez jakikolwiek inny stosowny symbol, bez względu na to, czy jest uważany za wyraźnie religijny, czy też nie. Przekonany jestem, że Budda, Mahatma, czy Mojżesz mogliby w świadomym śnie być z łatwością takimi nosicielami, odpowiednio do kulturowego i edukacyjnego rodowodu śniącego. Światło może zostać przekazane także przez inne obrazy, ogólnie uważane za niereligijne, jakie pojawiały się w niektórych moich świadomych snach, takie jak orzeł z rozpostartymi skrzydłami, drzewa, kwiaty, kryształy, obiekty sztuki czy inne piękne obrazy. W końcu nie ma większego znaczenia, w jakiej formie Światło jest przekazywane. To kontakt ze Światłem jest tym, co najcenniejsze i co przynosi najwięcej korzyści w uprawianiu świadomego śnienia. Samo Światło zawsze jest ważniejsze niż to, co je przekazuje.
Dalsze refleksje uświadomiły mi, że taki sen jak "Dar Mędrca" byłby prawdopodobnie wysoko ceniony w oczach wielu ludzi, jednakże nie ma sposobu, aby przewidzieć lub zagwarantować pojawienie się takiego "skarbu". Należy podchodzić do stanu świadomego śnienia łącząc jednocześnie postawę "szukania" jak i "przyzwolenia". Być może stosowne jest zapraszać Światło, ale żądanie, aby się pojawiło, jest z pewnością bezowocne. Rodzaj "niezachłannego pożądania" [Sparrow, tamże, str. 36-37], które jest stosowne w tym poszukiwaniu, jest wrażliwym i delikatnym stanem umysłu. Jest to stan pełen oczekiwania, a jednocześnie pozbawiony wszelkich oczekiwań. Jest to stan, który kształtuje głęboką więź pomiędzy jednostką a kosmosem. Jest to stan, w którym człowiek pragnie wypracować dziwną, a jednocześnie istotną równowagę wewnętrzną i pragnie pozostawać w tej równowadze przez nieograniczony okres czasu. Jeśli kiedyś wielki "dar
sen" wystąpi, będzie oczekiwany i zarówno nieoczekiwany. Jest to dar Ducha, perła o wielkiej wartości, która przybywa w przypadkowym momencie.
Gdy "Dar Mędrca" osiągnął punkt kulminacyjny, czułem olbrzymi przypływ targających mną emocji, przypływ tak przytłaczający, że przedarł się przez zwyczajowe bariery obronne mojego ego i mojej samokontroli. We śnie szlochałem i wydawało się, że trwało to przez długi czas, całkowicie bez kontroli. W przypływie emocji, które odbierałem pozytywnie, całym moim ciałem wstrząsały dreszcze. Była to dla mnie ulga, odprężenie i dotarcie do pełni. W tej scenie znalazłem się wreszcie w domu. Nie było już potrzeby podróżowania i narażania się na ryzyko długich, ciężkich poszukiwań. Uczucie dotarcia do kresu było silne i podkreślone przez dwa szczególne zjawiska psychiczne we śnie: błyskawiczny przegląd całej podróży i telepatyczną rozmowę z Marią.
W jednym błysku cała podróż i każdy pojedynczy szczegół przemknął przez moją pamięć. Cała historia podróży została odtworzona w jednej chwili. Doniosłość i pełnia tej chwili były jasne i bezbłędne. Ten błyskawiczny przegląd przypomniał mi pewne doznanie opisywane przez ludzi, którzy przeżyli doświadczenia bliskie śmierci. Podają oni, że w momencie gdy uświadomili sobie, że mają umrzeć, widzieli całe swoje życie przemykające przed nimi w ciągu jednej chwili. W przeszłości na ogół odnosiłem się sceptycznie do podobnych relacji, dziwiąc się, jak tak wielka ilość wydarzeń mogła przemknąć przez czyjś umysł w jednej chwili. Ale doświadczywszy tego w świadomym śnie, przekonałem się w pełni, że w odmiennym stanie świadomości, takim jak świadomy sen lub bliskość śmierci, podobne doznania są realne. W tym niesamowitym momencie tysiące, czy być może miliony myśli i wspomnień, przelały się przez mój umysł jak gigantyczny strumień, a każdy indywidualny obraz pojawiał się we właściwej kolejności. Dokonało się to tak, jak powiedział William Blake, że w takiej chwili dusza może przeżyć "wieczność w godzinę" [Wiliam Blake "Wróżby Niewinności" z tomu Poezje wybrane, tłum. Zygmunt Kubiak: Zobaczyć świat w ziarenku piasku / Niebiosa w jednym kwiecie z lasu / W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar / W godzinie nieskończoność czasu].
Telepatyczna wymiana myśli z Marią, matką dzieciątka Jezus, okazuje się kolejnym zadziwiającym szczegółem tego świadomego snu. Patrzeć we śnie w jej oczy i wiedzieć, że rozumiała mnie całkowicie, było wspaniałym doznaniem. Ta wzajemna, równoczesna telepatyczna wymiana myśli, jak wszystkie autentyczne doznania telepatyczne, nie da się wyrazić słowami. Ulga i radość, które czułem w tej chwili jedności, nie dadzą się opisać.
Telepatyczna komunikacja wnosi w nasze życie wiele cudownych i podniecających możliwości. Być może pewnego dnia, gdy istoty ludzkie będą bardziej psychicznie dostrojone do siebie, będą mogły porozumiewać się ze sobą telepatycznie do tego stopnia, że słowa rzadko kiedy będą potrzebne. Telepatia w owym śnie kazała mi zastanowić się nad możliwościami czekającymi na nas w jakimś przyszłym stanie ewolucji. We śnie rozumiałem Marię całkowicie, tak jak ona całkowicie rozumiała mnie. W owym momencie dziesiątki przesłań i myśli przepływało błyskawicznie pomiędzy nami tam i z powrotem, ponownie i ponownie, każda z prędkością światła i z idealną dokładnością. Każde przesłanie było wysyłane w jasny sposób i tak samo w pełni odbierane. Każde przesłanie było czytelnie przekazywane w odpowiedniej kolejności i porządku. Pomiędzy nami nie było żadnych zakłóceń ani potrzeby wyjaśnień. Wszystko przebiegało bez wysiłku i w przeciągu chwili.
Zgodnie z opisem w Nowym Testamencie [Ewangelia wg św. Mateusza 2:11] trzej mędrcy przynieśli nowo narodzonemu Jezusowi specjalne dary
złoto, kadzidło i mirrę. Tradycyjna interpretacja tych darów, którą poznałem w trakcie mojego rzymskokatolickiego wychowania, mówiła, że każdy z darów miał specjalne znaczenie, każdy dar przekazywał prorocze przesłanie o życiu nowo narodzonego dziecka. Zgodnie z tą ustną tradycją Jezus otrzymał złoto, ponieważ pewnego dnia miał zostać ogłoszony królem, kadzidło
ponieważ miał zostać ogłoszony boskim i mirrę, specjalny balsam medyczny
ponieważ pewnego dnia miał cierpieć i umrzeć.
Gdy rozmyślałem nad darem złota, który we śnie ofiarowałem Jezusowi, przypomniało mi się wiele rzeczy. Każda osoba ma egzystencjalną potrzebę ofiarowania czegoś światu. Uważam tę potrzebę za "egzystencjalną", gdyż wypływa z samego faktu naszego istnienia. Każdy ma jakiś dar do ofiarowania. Nasza podróż, pielgrzymka życia, tak długo wydaje się pielgrzymowi nieukończona, dopóki nie złoży w niej swojego daru. Każdy czuje się wewnętrznie zobowiązany ofiarować swój dar. Powstrzymanie tego procesu prowadzi do zniszczenia osobowości i stopniowego przekształcenia radosnego bytu w gorycz. Dlatego też ofiarowanie daru i wyzwolenie osobistej kreatywności idą ręka w rękę.
Sądzę, że nie tylko każdy jest egzystencjalnie zmuszony do ofiarowania darów, ale także każdy ma swój specjalny dar, "dar darów", który przewyższa wszystkie inne. Niektórzy z nas walczą i szukają w życiu przez długi czas, chcąc znaleźć ten specjalny dar w sobie, aby stać się w pełni świadomymi jakiegoś szczególnego talentu. Inni zdają się odkrywać go w życiu łatwo i raczej wcześnie. Jednakże odkrywszy go musimy podjąć ważną decyzję: Czy zezwolimy sobie podzielić się tym darem ze światem? Takie dzielenie się wymaga pewnego rodzaju poddania się, przebicia przez wewnętrzny jazgot własnego ego i przez lęk przed odrzuceniem, który ludzie często czują, kiedy mają ujawnić swoje specjalne dary. Często musimy przebić się przez lęki i obawy odnośnie niepowodzeń czy sukcesów, akceptacji lub odrzucenia, docenienia lub potępienia, porównywania naszego daru z czyimś darem, zyskania sławy lub pogardy z powodu daru i tak dalej. Gdy przebijamy się przez wszystkie napotkane przeszkody, w końcu łączymy się z tą wyższą siłą, która pomaga nam odnaleźć nasze najprawdziwsze miejsce w świecie i pomaga nam przyjąć je ze spokojem umysłu.
W moim świadomym śnie, gdy ofiarowywałem dzieciątku Jezus mój dar "czystego złota", było dla mnie zupełnie jasne, że ofiarowuję mój najlepszy dar. Nie przyszło mi we śnie na myśl, żeby się przed tym powstrzymać. Ofiarowałem to, co miałem najlepszego, ponieważ po długim czasie dotarłem wreszcie do samego Czystego Światła. Ten najwyższy dar był ofiarowany z pełnym i natychmiastowym oddaniem i całkowicie poza kontrolą (niekontrolowane szlochanie). Poddanie było całkowite. Dokonało się ono na każdym poziomie mojej istoty. Czułem, jakby łkała każda komórka mojego ciała, jednak w żaden sposób poddanie to nie było doświadczone jako "strata". Wręcz przeciwnie. We śnie odebrałem to jako niezmierny zysk, jako wymianę z wszechświatem, dzięki której poczułem się fantastycznie wzbogacony. Z radością oddałem czyste złoto, łkające ciało i brak opanowania, aby otrzymać największy dar ze wszystkich: pełne pokoju i miłości zespolenie się z Czystym Światłem. Takie oddanie w żaden sposób nie może być postrzegane jako "porażka". Przeciwnie, doświadczyłem kulminacji największego zwycięstwa, jakie kiedykolwiek przeżyłem we śnie, a także w całym moim życiu. W owej scenerii świadomego snu napotkałem istotny paradoks [najlepszą definicją słowa paradoks, jaką kiedykolwiek słyszałem, jest: "paradoks jest pozorna sprzecznością określeń, która jest niemniej w jakiś sposób prawdziwa"] duchowej transformacji: poddając się zwyciężamy, dając otrzymujemy, wyzbywając się zyskujemy najcenniejszy dar, jaki wszechświat ma do zaoferowania: samo, czyste Światło.
Ostatni moment snu przypominał mi szopkę bożonarodzeniową. Wszystkie postacie były nieruchome, stały, siedziały, lub klęczały w odpowiednich dla siebie miejscach, podczas gdy z centralnej postaci emanowało światło przyciągające całą moją uwagę. Pod koniec snu cały czas byłem w stanie pełnej świadomości i byłem całkowicie skoncentrowany na dzieciątku Jezus, pozwalając cennemu światłu, które z niego emanowało, wnikać do mojego serca i duszy. Pragnąłem jedynie pozwolić, aby światło to wnikało w każdą część mnie, wszystkie pory skóry, i pragnąłem wchłonąć je całkowicie.
Na wiele sposobów zakończenie tego świadomego snu było dziwniejsze niż fikcja i niosło ze sobą nutę humoru, który rozładowywał napięcie. To zdumiewające, że Charlene próbowała pobudzić mnie seksualnie (moje ciało fizyczne) właśnie wtedy, gdy sen zbliżał się do końcowego momentu. Jakie niesamowite zgranie! Po przemyśleniach dostrzegłem, że jej zabiegi były ważną częścią nauk zawartych w tym szczególnym śnie. Przez wiele lat słyszałem o naukach wschodnich mistrzów duchowych mówiących, że pewne wyższe stany świadomości są przyjemniejsze i bardziej ekstatyczne niż stosunek seksualny i orgazm. Teraz, zdobywszy osobiste doświadczenie w tym świadomym śnie, mogę potwierdzić, że te teorie są słuszne. Pod koniec snu, gdy byłem świadomy na trzech poziomach jednocześnie i gdy wiedziałem, jaki jest mój wybór, nie miałem żadnych wątpliwości ani wahań, co powinienem wybrać. Nigdy nie oddałbym duchowej ekstazy tego świadomego snu za przyjemności seksualne ciała fizycznego. Nawet teraz, kiedy to piszę, jakościowa różnica pomiędzy tymi dwoma poziomami przyjemności jest dla mnie ciągle wyraźna. Omawiając to zagadnienie w żaden sposób nie dewaluuję ani nie umniejszam uroku i wartości przyjemności seksualnej. Próbuję jedynie powiedzieć, że doświadczenie to przekonało mnie, że wyższe poziomy ekstazy naprawdę istnieją, a przyjemność i spełnienie, które ludzie mogą tam doznać, przewyższają nasze najśmielsze wyobrażenia. Stan świadomego snu oferuje nam dostęp do tych odmiennych lub wyższych stanów świadomości wraz z wieloma towarzyszącymi niespodziankami, przyjemnościami i ekstazami, które są nieoczekiwane i wykraczają poza zwykłe ludzkie doświadczenie.
Uzyskanie nowego spojrzenia na przyjemność seksualną postawiło ją w nowej dla mnie perspektywie. Ta nowa perspektywa w żaden sposób nie zmieniła mojego życia seksualnego, częstotliwości, jak i jakości stosunków seksualnych. Prawdę mówiąc, zdobycie większej świadomości, co było wynikiem świadomego snu, posłużyło jako zachęta i dodatek do mojego życia seksualnego, a nie jako rewolucja przeciwko niemu. Doświadczenie to nie posłużyło też do obalenia moich starych przekonań, a raczej wyjaśniło pewne nauki hinduskich i buddyjskich mistrzów, z jakimi byłem od jakiegoś czasu w pewnym stopniu obeznany.
Patrząc z mojej obecnej perspektywy "Dar Mędrca" jest ukoronowaniem mojego eksperymentu ze świadomym śnieniem. Jeżeli przedstawię siebie jako podróżnika wędrującego po najwyższych górach świata, ten sen w obecnym momencie pozostaje najwyższym szczytem, na jakim miałem zaszczyt stanąć. Niemniej nie można pozostać na szczycie góry na zawsze. Podróż życia trwa i istnieją inne skomplikowane, złożone i rzucające wyzwania elementy mojej historii. Zejść ze szczytu, znaczy zstąpić w dolinę, w której napotyka się najróżniejsze przeszkody i trzeba je pokonać w pogoni za wybiegającą w dal wizją. Wkrótce uświadomiłem sobie, że będę musiał "zintegrować" to doświadczenie szczytu. Oznacza to dla mnie, że będę musiał wykonać więcej wewnętrznej pracy, aby stać się na tyle silnym i na tyle chętnym, aby otworzyć się na owe przypływy mocy i światła.
W tym stadium mojego eksperymentu stało się dla mnie jasne, że badając świadome sny natknąłem się w stanie snu na najbardziej niezwykłe źródło energii, o wiele piękniejsze, niż tego oczekiwałem, i o wiele potężniejsze, niż kiedykolwiek osobiście doświadczyłem tego wcześniej. Przy takim biegu wydarzeń zacząłem rozpatrywać na nowo każdy ważny aspekt mojego eksperymentu, uświadamiając sobie, że powinienem nabrać znacznie więcej wewnętrznej siły, by pozwolić tej ilości energii płynąć przeze mnie. Ponadto odkryłem, że muszę na nowo poświęcić się raczej twórczemu niż destruktywnemu wykorzystywaniu tej energii. Ale przede wszystkim wypełniony byłem wszechogarniającym uczuciem bojaźni i ciekawości. Po tym wszystkim, co przeżyłem, zastanawiałem się: Dokąd teraz zaprowadzi mnie świat świadomego snu?



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
04 (470)
04 (131)
2006 04 Karty produktów
04 Prace przy urzadzeniach i instalacjach energetycznych v1 1
04 How The Heart Approaches What It Yearns
str 04 07 maruszewski
[W] Badania Operacyjne Zagadnienia transportowe (2009 04 19)
Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14
MIERNICTWO I SYSTEMY POMIAROWE I0 04 2012 OiO
r07 04 ojqz7ezhsgylnmtmxg4rpafsz7zr6cfrij52jhi
04 kruchosc odpuszczania rodz2
Rozdział 04 System obsługi przerwań sprzętowych
KNR 5 04

więcej podobnych podstron