Andrzej Pilipiuk
PRZECIW PIERWSZEMU PRZYKAZANIU
Gospodyni wygl dała dziwnie. Miała około sze ćdziesi tki, była w wieku, w
którym czas zaczyna ju zacierać defekty oblicza, ale patrz c na ni , nie mo na było
si oprzeć paskudnemu wra eniu, e ma si przed sob star wyleniała gorylic .
Miała wystaj ce ko ci policzkowe, silnie zaznaczone łuki nadoczodołowe, czoło jej
nachylało si pod dziwnym k tem i prawie nie miała brody.
- Znaczy tu b dzie ksi dz teraz mieszkał - powiedziała, otwieraj c drzwi
pokoju. Mówiła niewyra nie, jakby przez nos a, w jej głosie drgały dziwne nuty.
Ksi dz Paweł Markowski wszedł do pomieszczenia i ciekawie si rozejrzał.
Pokój był dziwnie umeblowany. Prycza z nie heblowanych desek nakryta siennikiem,
uszytym chyba ze starych worków, prosty stół do pracy wykonany z grubej płyty
pa dzierzowej opartej na solidnych nogach zespawanych ze starych rur
wodoci gowych, w k cie sekretarzyk z wstawionymi grubymi tomikami oprawionymi
w skór . Jedynym niecodziennym elementem był stoj cy na stoliku pod oknem
komputer. Kable walały si po podłodze. Jego poprzednik pozostawił po sobie sterty
papierów. Lu ne kartki zapisane maczkiem pi trzyły si równym stosikiem w k cie.
Na stole le ały odbitki ksero, było ich bardzo du o, co najmniej dwie ryzy. Na cianie
pysznił si pot ny Krzy z przytwierdzon do niego figur wykonan z czarnego
d bu. Ksi dz odwrócił si do gospodyni z u miechem.
- Co to za papiery?
- A ja tam nie wiem - powiedziała. - Spalić by to wszystko, z tej pisaniny nigdy
nic dobrego nie wynika. Ja jak poczytam gazet , to potem głowa boli. Na kolacj , co
b dzie jadł?
- Cokolwiek - wzruszył ramionami.
Poczłapała sobie gdzie wgł b domu. Ksi dz poczuł nieoczekiwan ulg . Jak
gdyby pozbył si ci aru. Odwrócił si i podszedł do łó ka. Poło ył na nim swoj
walizk . Wyjrzał przez okno. Okno wychodziło na ł ki, miał st d ładny widok. Za
ł kami były niewielkie pagórki, nad horyzontu. Chwycił dło mi kraw d łó ka i
wykonał kilka pompek. Krew ywiej zacz ła mu kr yć w yłach. Splótł palce, a
potem wykr cił r ce dło mi na zewn trz. Zrobił jeszcze kilka wymachów ramionami,
a potem podszedł do komputera i wł czył go. Wej cie do systemu zabezpieczone
było hasłem. To go odrobin zaskoczyło.
- Ano nic, pobawimy si przy okazji - mrukn ł do siebie. Zamkn ł pokój na
zamek gerda" i wyszedł przed plebani . Jego oczom ukazał si ko ciół. Niedu a
ładna barokowa wi tynia obsadzona wokoło starymi lipami. U miechn ł si i ruszył
w jej stron . Z bliska spostrzegł do ć wie e paskudne p kni cia muru. To go
zaniepokoiło. Drzwi zamkni te były na głucho. Miał w kieszeni klucz. Wło ył go w
zamek i przekr cił. Drzwi otworzyły si ze skrzypni ciem i ksi dz wszedł do kruchty.
Posadzka zrobiona z kamienia nie pasowała mu do tego wn trza. Spodziewał si , e
b dzie wy lizgana nogami wiernych i gładka jak lustro, ona tymczasem była do ć
chropowata. Była nowa. Pchn ł drzwi prowadz ce w gł b wi tyni. Uchyliły si ze
skrzypni ciem. Zaraz na progu w podłog wpuszczono epitafium. Zatrzymał si
pora ony. Tablica, wykonana ze zwykłego, szarego yłkowanego kamienia,
teoretycznie powinna być ju od dawna nieczytelna. Tymczasem, je li wierzyć dacie
na niej wyrytej, le ała tu od trzystu lat, a wygl dała jak poło ona dopiero wczoraj.
Litery miały ostre kraw dzie. Wszystkie szczegóły herbów były wyra nie widoczne.
Ruszył naprzód. Wspi ł si po schodkach do prezbiterium i min ł ołtarz. Za ołtarzem
znajdowały si dwie pary drzwi. Jedne prowadziły do zakrystii, drugie kryły schodki w
dół do podziemi. Spokojnie przekr cił klucz w zamku. Z otworu powiało wilgoci i
st chlizn . Wymacał na cianie kontakt, a gdy go przekr cił, zach caj co zapalił si
rz d arówek. Ruszył po schodach. Było tu czysto i sucho. ciany pobielono przed
kilku laty, ale ju szpeciły je zacieki. Koło kabla powiewało kilka nitek paj czyny.
Schodził coraz ni ej. Schodki, a wreszcie znalazł si w kryptach. Pomieszczenie
było niskie, domy lił si , e podczas jakiej wi kszej powodzi musiała wedrzeć si
tutaj woda, a potem nie usuni to błota. Pot ne, wa ce wiele setek kilogramów,
sarkofagi z marmuru stały w długim pos pnym szeregu. W ostrym wietle arówek
l niły złocone napisy na kamiennych pokrywach. Kruszewscy herbu Habdank. Litery
oznaczaj ce długo ć ich ycia zacierały si gdzieniegdzie. Pierwsze sarkofagi
wstawiono tu w szesnastym wieku. Widocznie ko ciół był przebudowywany, ale
krypta nie została naruszona. Sarkofagi były ró ne. Dwa lub trzy musiały zawierać po
dwie trumny. Gdy starł dłoni kurz z inskrypcji, przekonał si , e tak te było w
rzeczywisto ci. Kilka zupełnie malutkich kryło w sobie zwłoki dzieci. Przechodz c do
drugiej sali pochylił głow . Tu nie było sarkofagów, to znaczy było ich klika, ale
dostrzegł je dopiero po chwili. Podłog pokrywało błoto. Woda ciekała po cianach.
Pod cian stały trumny. Było ich kilkana cie. Zwalone jedna na drug , pop kały,
odsłaniaj c swoj zawarto ć. Białe i ółte ko ci, resztki ubra i wy ciółki. Majestat
mierci w całej okazało ci. Te najni ej przegniły i pokryły si ko uchem białej ple ni.
Odwrócił si tkni ty l kiem. Obok w karnym szeregu stały trumny znaczniejszych
obywateli miasteczka. Nie było na nich adnych napisów, mógł tylko si domy lać,
kto mo e w nich spoczywać. Opu cił krypty z ulg . Zamkn ł drzwi, a potem zamkn ł
ko ciół. Wrócił do plebanii. Zdj ł sutann i ubrał si w cywiln szar kurtk z
szorstkiego płótna i d insowe spodnie. Tylko koloratka pod szyj wskazywała na jego
przynale no ć do stanu duchownego. Z sieni wyci gn ł rower - rozklekotan
Ukrain ". Podpompował koła i pojechał na przeja d k po okolicy. Rower chodził
ci ko, ale niebawem wyjechał poza wie i wspi ł si na wzgórze. Niedaleko od
szosy le ał cmentarz. Zsiadł z roweru i prowadz c go, wszedł przez uchylon
elazn bram . To, co zastał na cmentarzu, zaskoczyło go. Jedynie nieliczne
grobowce były jako tako zadbane. Miejsca pochówków wi kszo ci mieszka ców
okolicy zaznaczały jedynie kopczyki ziemi, zaro ni te traw z powbijanymi krzywymi
drewnianymi krzy ami. Usiadł na rozklekotanej ławce i cisn ł głow dło mi. Co mu
si tu nie zgadzało. Cmentarz nie był podobny do adnego z tych, które widział
poprzednio. Podniósł głow i spostrzegł przed sob wie y kopczyk ziemi. Poszedł
do niego i przyjrzał si tabliczce przybitej jednym gwo dziem do drewna. Jego
poprzednik, rezydent tej parafii. Zmarł w wieku dwudziestu sze ciu lat. Jego
nazwisko nic mu nie mówiło, choć znał je z listu biskupa z poleceniem obj cia tej
parafii. Poni ej tabliczki kto zardzewiał pinezk przypi ł kawałek papieru:
Do Wynaj cia. Najlepszy cywilny egzorcysta w kraju.
Jakub W drowycz
Poni ej był adres. Adres nic proboszczowi nie mówił. Poskrobał si po głowie,
po czym zdj ł kartk z krzy a i zajrzał na jej drug stron . Straszliwymi kulfonami
naniesiono krótk , a tre ciw informacj :
Do aktualnego proboszcza. Jego zabili. Sprawd w teczkach. Tam znajdziesz
odpowied .
Poskrobał si w głow . Schował kartk do kieszeni. Wkrótce wrócił na
plebani . Gospodyni przedstawiła mu ko cielnego. Był to wyj tkowo ponury typ z
mord zawodowego mordercy. Jego rysy przypominały rysy gospodyni do tego
stopnia, e wydawali si być rodze stwem. Rozmowa była krótka i ponura. Ko cielny
stwierdził, e p kni cia murów s stare i nic si nie dzieje. Pomysł wykopania studni
dla odwodnienia krypt skwitował bezczelnym u mieszkiem i o wiadczył, e płac mu
tylko tyle, eby nie zdechł, wi c on sobie nie b dzie dokładał obowi zków. Ksi dz
wszedł do swojego pokoju. Zamkn ł drzwi i zasłonił okno. Zapalił wiatło i odsun ł
łó ko. Kawałek podłogi pod łó kiem dał si bez wi kszego wysiłku wyj ć. Duchowny
odsłonił masywne drzwiczki du ego sejfu wpuszczone w podłog . Znał kod. Po chwili
drzwiczki ust piły. Pochylił si nad ciemnym wn trzem skrzyni. Znajdowały si w niej
tekturowe teczki. Było ich około setki. Wyjmował je i układał obok na podłodze. Pod
teczkami było jeszcze metalowe pudło zawieraj ce dokumenty zwi zane z
ustanowieniem parafii oraz spory woreczek z czym ci kim. Wysypał jego
zawarto ć na podłog . Plastikowe woreczki wypełnione były złotem. Sztabki i
monety. Woreczki miały metryczki wypełnione zgodnie z wytycznymi, których i on si
uczył. Rezerwa na wypadek wojny, rezerwa na sieroty w wypadku wojny, bie ca
działalno ć misyjna, wi topietrze, podatki dla kurii. W niedu ym czarnym zeszyciku
zapisano starannie ka d pozycj . Musiał to przeliczyć. W jakiej wolnej chwili.
Wsypał złoto z powrotem do woreczka i umie cił go ponownie w sejfie. W oddzielnej
teczce ze skóry znajdowała si cienka paczka kanadyjskich dolarów. Wrzucił j do
sejfu, po czym zabrał si do teczek. Jego poprzednik bardzo starannie prowadził
ewidencj . Teczki opatrzone były napisami zrobionymi kopiowym ołówkiem. Ród
wymarł. Ród przeniósł si do... - tu nast powała nazwa parafii.
Rodziny, których członkowie wst pili do wiadków Jehowy, tak e były
zaznaczone za pomoc namazanych na teczkach niebieskich trójk tów. Na
szcz cie w tej parafii tej zarazy nie było du o. Na jednej teczce odkrył znak cyrkla i
k townika. Kto z nich wst pił do masonów. Gdzieniegdzie widniały czerwone
gwiazdki, ci mieli sympatie lewicowe. Na kilku widniały sierpy i młoty. Członkowie
gminnej organizacji PZPR. Niemal wszystkie teczki oznaczone zostały ponadto
dziwnym rysunkiem czym w rodzaju litery n i przekre lon rzymsk jedynk . O ile
wszystkie poprzednie symbole były mu znane (był to zwykły wyuczony w seminarium
kod do oznaczania teczek), o tyle te były wyra nie produktem umysłu jego
poprzednika. Poskrobał si po głowie, po czym rozsznurował jedn z nich. Zawarto ć
teczki była zwyczajna do znudzenia. Drzewo genealogiczne rodziny, karty
ewidencyjne wszystkich jej członków, tak e wypełnione szyfrem. W kartach było
wszystko. Data pierwszych komunii, pó niejsza cz stotliwo ć przyst powania do
sakramentów, wreszcie data mierci i liczba mszy odprawionych za pokój duszy
zmarłego. Tego ostatniego nie było. Zaraz za dat pogrzebu naniesiono za pomoc
czerwonej kredki inn dat . Czerwona data zaopatrzona była w mały czerwony znak
zapytania. Zdziwił si nieco. Z sejfu wygrzebał ksi g przychodu i rozchodu parafii.
Zagł bił si w lekturze. Wpływy z niedzielnej tacy były minimalne. lubów
najwyra niej prawie wcale nie udzielano. Wi kszo ć ludzi została pochowana bez
udziału ksi dza.
- Co to mo e być? - zdziwił si .
Mszy za zmarłych prawie nie odprawiano. Czytał ksi g coraz bardziej
zdumiony. Parafia musiała stać cały czas na kraw dzi bankructwa. Jedyny
powa niejszy dochód pochodził ze sprzeda y sprowadzonych bezcłowe
samochodów. Uzyskane fundusze poszły na remont dachu ko cioła, opłacenie
organisty, ko cielnego i na KUL. Zgromadzenie tej odrobiny złota zakrawało w tych
warunkach na cud. Raz jeszcze wyj ł zeszycik zał czony do rezerwy. Przekartkował
go. Wi kszo ć monet trafiła do worka jeszcze przed pierwsz wojn wiatow .
Najnowszym wpisem były cztery sztabki po dziesi ć gram. Zestawienie dat pozwoliło
ustalić, e zakupiono je z pieni dzy za sprzedane samochody. Przejrzał jeszcze kilka
teczek, ale nie wyja nił zagadki. Schował je i zamkn ł sejf. Siadł na chwil na łó ku i
oparł si o cian . Nagle poczuł chłód. Sk d ten tajemniczy Jakub W drowycz
wiedział o teczkach? Przecie nikt nie wiedział. Z wyj tkiem proboszczów. Ewidencj
wiernych ci le ukrywano przed maluczkimi. Podszedł do komputera i wł czył go.
System zapytał go o hasło. Na pocz tek sprawdził, czy nie jest zapisane cieniutkim
ołówkiem na obudowie lub odwrotnej stronie klawiatury. Nie było go tam. Spróbował
z imieniem zmarłego. Potem wpisał nazw parafii. System odrzucał jego próby.
Wpisał imiona wi tych, których obrazy wisiały w ko ciele. Nadal nic. Wreszcie w
desperacji wpisał imiona kilku upadłych aniołów i wybitnych działaczy partyjnych. To
tak e nie pomogło. Wyj ł ze swojej walizki dyskietk systemow i zresetował
komputer. Tym razem powiodło mu si lepiej. Wszedł do systemu i wy wietliła si
lista plików. Jego poprzednik odwalił tu mrówcz prac , wpisuj c w pami ć maszyny
zawarto ć kronik i ksi g parafialnych. Zapewne tych, które le ały wsz dzie wokoło.
Westchn ł i postanowił wej ć w pierwszy z brzegu plik. System zapytał go ponownie
o hasło, a potem maszyna zrobiła automatyczny reset. Duchowny poczuł zm czenie.
Otarł czoło. Wył czył zło liw maszyn . Poskładał troch papiery, tworz c z nich
jeden wielki stos. Wreszcie poło ył si na łó ku. Usłyszał podejrzany szelest spod
poduszki. Si gn ł r k i wyci gn ł zeszyt obło ony w cerat . Otworzył go. Na
pierwszej stronie widniał napis: Sprawy do Załatwienia.
Zacz ł go kartkować machinalnie. Zaraz na pocz tku wspomniano o dachu
ko cioła. Jako sposób finansowania remontu wpisano samochody". Domy lił si , o
co chodziło. Strona została skre lona na czerwono i nosiła adnotacj Załatwiono".
Na nast pnej była wymiana instalacji elektrycznej w ko ciele i na plebani. To tak e
zostało sfinansowane z pieni dzy za czyj pogrzeb i pieni dzy zaoszcz dzonych na
zakupie w gla na zim . Na nast pnej było co o wielodzietnej rodzinie, której dwie
latoro le wybierały si do liceum. W rubryce sposób finansowania wpisano
Ró a ce". Podobna adnotacja znajdowała si kawałek dalej, w miejscu gdzie
proboszcz zanotował konieczno ć wzmocnienia p kni tego fundamentu koło kaplicy.
- Co te mog oznaczać te ró a ce? - zdziwił si ksi dz Markowski. - Podatek
od kółek ywego ró a ca?
Wyszedł z pokoju i odszukał gospodyni .
- Ile mamy w gla na zim ? - zapytał.
- A tam taki w gil. Musi co z pół metra. Ni jak nie starczy.
Zapisał sobie w zeszycie, e musi kupić w gla. Jak si okazało, wymiany
wymagała tak e kanalizacja. Pomy lał, e warto by zało yć francuskie szambo
biologiczne. Ostatecznie Ko ciół powinien poza warto ciami duchowymi siać tak e
ziarna post pu cywilizacyjnego. Zanotował sobie to na nast pnej stronie i wyszło mu,
e deficyt si ga ju ponad czterech tysi cy złotych. Czterdzie ci tac, albo i lepiej.
Westchn ł ci ko. Mo e kuria udzieliłaby mu kredytu, albo wr cz dofinansowania?
Chciał napisać list w tej sprawie, ale komputer był nieczynny. Zablokowany. Siadł i
napisał list r cznie. Poprosił o dofinansowanie lub przysłanie przynajmniej w gla,
gdyby udało si go gdzie taniej kupić. Ponadto poprosił o przysłanie informatyka,
eby odblokował komputer. Kolacj zjadł skromn . Gospodyni najwyra niej nie
umiała gotować. Chleb był nieco zat chły, a w dliny z pewno ci pami tały czasy
jego poprzednika. Pod koniec posiłku zmusił si do jedzenia jedynie wysiłkiem woli.
Powtarzał w my lach star m dr sentencj : Lepiej niech grzeszne ciało p knie, ni
miałyby si zmarnować dary Bo e". Po kolacji poło ył si spać. Czuł si zm czony.
Obudziło go w rodku nocy walenie do okna. Zerwał si z łó ka i otworzył
okno. Za oknem stał jaki malowniczo obdarty typ w czarnej kurtce mundurowej SS i
rudej papasze na głowie.
- No o co chodzi? - zapytał rozespany.
- Mój przyjaciel umiera. Potrzebuje ksi dza. Mam motor - wyrzucił z siebie
dziwny go ć.
- Minut !
Wci gn ł na siebie sutann i porwał mał walizeczk zawieraj c potrzebne
przybory. Zatrzasn ł drzwi i wybiegł przed plebani . Dziwny przybysz siedział na
równie jak on starym i zdewastowanym motorze.
- Prosz siadać do przyczepki - polecił.
Ksi dz zd ył si ulokować i motor ruszył z rykiem silnika.
- Tam jest kask - powiedział.
- A pan?
- Mi nie trzeba.
Ksi dz wymacał co kulistego i ku swojemu zdumieniu wydobył z przyczepki
kask stra acki. Zało ył go na głow . Motor nabierał szybko ci.
- Kim pan jest?
- Wołaj mnie Jakub W drowycz.
- Znalazłem kartk od pana.
- Pó niej. - Głos jego dziwnego towarzysza uton ł w ryku torturowanego
silnika.
Motor p dził bezdro ami, przeskakuj c rowy i miedze. Przez chwil gdy
p dzili po jakiej szosie, reflektory nadje d aj cego z naprzeciwka samochodu
o wietliły twarz W drowycza. Na obliczu tym malowało si szale stwo i ekstaza.
Jakub dodał gazu. Motor p dził teraz z szybko ci tak oszałamiaj c , e ksi dzu
wydawało si , e w ogóle nie dotyka ziemi. Wreszcie zaparkowali gwałtownie przed
wal c si chałup stoj c wysoko na wzgórzach. Jakub zeskoczył na ziemi . W
drzwiach stan ło kilka osób. Ksi dz przestraszył si . Wygl dali strasznie. Ubrani w
byle co, przygarbieni, ich twarze nosiły pi tno grzechu. Nigdy nie przypuszczał, e to
mo e być a tak widoczne. Pewnie była to cecha charakterystyczna okolicznej
ludno ci, ale wszyscy mieli troch małpie rysy.
- Czego? - zapytał najstarszy z nich, spluwaj c Jakubowi pod nogi.
- Przywiozłem ksi dza do Mychajły.
Facet splun ł ponownie i wykonał wysoce obra liwy gest.
- On tego chce - powiedział Jakub z naciskiem.
- Wyno cie si - powiedział jeden z młodszych. Jakub wyci gn ł zza pasa
siekier , a potem wytrz sn ł z r kawa kawał krowiego ła cucha.
- Nu co? - zagadn ł trzeci z nich. Jego twarz do tego stopnia przypominała
mord małpy, e duchowny zdziwił si , gdy ten przemówił.
- Mychajło sobie tego yczy - powiedział Jakub z naciskiem. Za jego plecami
pojawiło si jeszcze dwu. Jeden trzymał w r ce sztachet . Ze sztachety sterczały
dwa gwo dzie.
- Padnij - powiedział Jakub do ksi dza.
Markowski posłuchał natychmiast. Rozległ si ryk W drowycza i ła cuch
zatoczył w powietrzu kr g. W kiepskim wietle padaj cym z zawieszonej nad
drzwiami arówki zal nił jak błyskawica. Ksi dz Paweł podniósł, si . Trzej
przeciwnicy le eli na ziemi. Jeden trzymał si dłoni za twarz i skowyczał. Drugi le ał
kawałek dalej z własn sztachet wbit w bebechy, ale wygl dało na to, e
niespecjalnie gł boko. Trzeci usiłował wła nie wstać na czworaka. Jakub kopn ł go
w twarz kaloszem i wróg opadł na ziemi . Egzorcysta amator podniósł z ziemi
siekier . Podszedł do drzwi.
- Lepiej otwórzcie - powiedział.
Z wn trza dobiegł odgłos przesuwania czego ci kiego. Jakub zawył
ponownie i zacz ł r bać drzwi.
- Czy tak mo na? - zagadn ł ksi dz. - Chyba nas tu nie chc .
- Oni nie, ale umieraj cy tak.
Drzwi padły. Za drzwiami stał ci ki kredens. Jakub r bał z furi
i niebawem usun ł przeszkod . Zapalił latark i po wiecił do rodka. Z pokoju
na wprost wyjrzał ten najstarszy z dubeltówk w dłoni. Egzorcysta zbił duchownego z
nóg. Kula przeleciała im nad głowami. Wyci gn ł z kieszeni odrapany rewolwer i
oddał kilka strzałów do rodka. Dubeltówka odezwała si ponownie. Poderwał si z
ziemi i wskoczył do wn trza. Ksi dza dobiegły odgłosy gwałtownej bijatyki. Wstał,
otrzepał sutann i zacz ł chyłkiem wycofywać si w stron szosy. Odgłosy bijatyki
urwały si . Przez połamane deski przeskoczył Jakub.
- Droga wolna - powiedział dumnie.
- Chyba... - zacz ł Markowski, ale oczy egzorcysty zw ziły si nagle w
szparki, a w jego dłoni błysn ła bro .
- Do rodka - powiedział.
Tak jak do konia, łagodnie, ale z naciskiem wykluczaj cym nieposłusze stwo.
Weszli. Stary le ał pod cian i wygl dało na to, e usiłuje doj ć do siebie. Potrz sał
głow , ale na jego twarzy nie było oznak, e co to pomaga. Jakub kopn ł drzwi.
Były zamkni te. Strzelił pod klamk , a potem kopn ł je jeszcze raz. Znale li si w
pokoju. Przy łó ku, na którym le ał jaki starzec, stało trzech ponurych facetów.
- Spadać - powiedział Jakub.
Zamiast zastosować si do jego pro by, skoczyli na niego. Aa cuch uderzył
na krzy . Zostali sprowadzeni do parteru. Reszt załatwił kaloszami. Po chwili
przestali zdradzać oznaki ycia. Wypchn ł ich na korytarz i zamkn ł drzwi. Nast pnie
przesun ł ci k szaf , a drug zasłonił okno. Podszedł do le cego na łó ku.
- Mychajło, to ja Jakub.
- Jakub, kumplu, my lałem, eju ci nie doczekam.
- Przyprowadziłem ksi dza.
- Dzi kuj .
- Prosz teraz go wyspowiadać - powiedział do duchownego. - A ja popilnuj
drzwi.
Chory mówił z wysiłkiem, powtarzaj c kanon spowiedzi. Wreszcie dotarł do
cz ci po wi conej grzechom.
- Zgrzeszyłem przeciw pierwszemu przykazaniu - powiedział z wysiłkiem.
A potem oczy wywróciły mu si do góry i skonał.
- Za pó no - powiedział egzorcysta i opatrzył swoj wypowied
przekle stwem.
- Nie, chciał si wyspowiadać, b dzie mu zaliczone - uspokoił go ksi dz.
- Je li tam na górze. - Egzorcysta zazezował na sufit. - Je li tam go chcieli, to
nie mogli poczekać?
- Nie nam o tym roztrz sać.
- Dobra. Bierzemy ciało i wychodzimy.
- Zaraz, po co nam ciało?
- eby je po chrze ćja sku pochować oczywi cie!
- A rodzina?
- Rzeczywi cie. Zapomniałem o tej hołocie, ale je li spróbuj go zatrzymać, to
wystrzelam im dziurki w uszach na kolczyki.
- Ale czy oni nie zadbaj o pochówek?
- O jak cholera. Sam ksi dz widział.
- Zaraz. To, e nas nie lubi , o niczym nie wiadczy. Egzorcysta podszedł do
niego. Stali twarz w twarz.
- Pokój jest zbyt mały i słyszałem, co mówił. Zreszt znałem jego grzechy.
- To znaczy?
- Oni złamali pierwsze przykazanie. I nie tylko oni. Ale do ko cioła go
przynios . Mo emy i ć.
Duchowny ruszył w stron drzwi.
- Nie t dy.
Odsun ł szaf blokuj c dost p do okna. Wybił kolb szyb .
- Słuchajcie - powiedział do tych, którzy czaili si w mroku. - Nie ma ju
powodu, eby cie na nas polowali. Mychajło nie yje i zd ył si wyspowiadać. Licz
do pi ciu, a potem wychodzimy. Ka dy, kto znajdzie si w zasi gu mojego wzroku,
umrze.
W odpowiedzi nadleciał kamie . Trafił go w twarz, ale on jakby tego nie
poczuł.
- Raz, dwa, trzy, cztery, pi ć! - policzył gło no, a potem wyj ł z kieszeni granat
i wyrwawszy zawleczk , wyrzucił za okno. Wybuch o wietlił wal ce si zabudowania,
a podmuch wybił reszt szyb. Jakub skoczył oknem, a potem pomógł wydostać si
duchownemu, który zapl tał si w sutann . Pod ich nogami le ało co mi kkiego.
Chyba ciało. Obiegli budynek dookoła. Motor płon ł.
- Cholera - zawył Jakub, - Przegi li cie pał . Na ziemi - rozkazał
duchownemu.
Z przytroczonej do pasa sakwy wydobył kilka lasek dynamitu z lontami. Laski
wsadzono fachowo w metalowe rurki. Zapalił pierwszy lont i przez wyłamane drzwi
wrzucił ładunek do wn trza domu. Eksplozja podrzuciła do góry dach i spowodowała
pop kanie cian. Kolejn lask wyekspediował silnym rzutem w stron stodoły.
Zło yła si jak domek z kart. Nadal nikt si nie pojawiał.
- Dobra, wynosimy si - rozkazał le cemu.
Ruszyli szybkim krokiem. Przed nimi wyrósł płot od ogrodu. Ust pił pod
ciosem siekiery. Zaraz za płotem stał stary volkswagen garbus". W drowycz wywalił
siekier szyb , otworzył drzwiczki, rozbił stacyjk i zwarł na krótko druty. Silnik
zagrał.
- Prosz wsiadać- zach cił.
- Ale to kradzie . Ja...
- Ksi dz nie b dzie miał grzechu, bo to pod przymusem. - W ciemno ci znowu
błysn ła odrapana lufa.
Ruszyli ze znaczn szybko ci przez podwórko. Po drodze Jakub cisn ł w
otwarte drzwiczki jakiej szopy trzeci ostatni lask dynamitu. Wygasił wiatła i
wyjechał na poln drog . Szopa przestała istnieć. W oddali widać było błyskaj ce
niebiesko wiatełko. Zbli ało si .
- Cholerne gliny - mrukn ł i dodał gazu.
- Mog uzyskać wyja nienia? - zagadn ł ostro nie ksi dz.
- A co tu wyja niać? - zdziwił si egzorcysta. - Z t hołot trzeba na ostro.
- Napisał pan, e wszystko jest w teczkach. Co to znaczy?
- Pa ski poprzednik widział za du o. Zabili go.
- O tym słyszałem. Nie udało si ustalić kto.
- Jest taka m dra maksyma po łacinie. Nie pami tam, jak to szło, ale sens jest
taki, e ten jest winny, kto odnosi korzy ć. Zalał im sadła za skór . Dlatego musiał
zgin ć.
- A policja?
- Ta sama sitwa. Swoich nie rusz . Gdybym był potrzebny...
- Mam adres.
- Tam na razie nie b d mieszkał. Z pewno ci mnie poznali. Raczej
przyczaj si gdzie na jaki czas. Gdybym był potrzebny, to prosz zadzwonić do
Semena Korczaszki w Wojsławiach. Telefon numer sto dziesi ć. Tak jak w tym
enerdowskim filmidle o ichnich glinach.
Zatrzymał si przed plebani .
- Do zobaczenia. W razie czego, jestem do dyspozycji.
- Ale o co tu chodzi?
- Wkrótce sam si dowiesz.
Silnik rykn ł i samochód znikn ł w ciemno ci.
- Gdyby ludzie znali ci ar prawdziwej wiary, byłoby wi cej ateistów" -
zacytował w zadumie zasłyszane kiedy zdanie.
A potem przypomniał sobie, jak jego dziwny towarzysz r bał drzwi siekier po
to, aby umieraj cemu przyjacielowi umo liwić odbycie spowiedzi i poczuł mimowolny
szacunek. Sam chyba nie zdobyłby si na taki czyn. Wszedł do swojego pokoju.
Zamkn ł drzwi i otworzył sejf. Szukał teczki Jakuba W drowycza, ale nie znalazł.
Dopiero potem przypomniał sobie, e przecie Wojsławice le ws siedniej parafii.
Westchn ł sobie jeszcze raz i poło ył si spać.
***
Kurki dziobały okruszki ze niadania. Ksi dz Markowski patrzył na nie z
rozczuleniem. Nocne wypadki zatarły mu si nieco w pami ci. Prawie zdołał sobie
wmówić, e to był tylko koszmarny sen. Wie w dziennym wietle wygl dała uroczo.
Typowa ulicówka ci gn ca si
kilometrami, le ca w dolinie. Pola wspinały si na wzgórza, by skryć si w
g stych lasach. Wzdłu drogi rosły topole. Była jesie . Drog przejechał ci gnik.
Sobota. Jutro odprawi pierwsz msz . Westchn ł z lubo ci . Ju lubił t wie . Na
podwórko wtoczył si radiowóz. Radiowóz był zniszczony, podwozie trzymało si
chyba tylko na warstwie rdzy. Był ubłocony i miał brudne szyby. Zatrzymał si i
wysiedli z niego dwaj faceci. Wła ciwie to nie wygl dali na gliniarzy. Przypominali
dwa małpoludy wci ni te w byle jak wykonane mundury. Byli do siebie podobni jak
rodzeni bracia i w pewien sposób przypominali ludzi, z którymi bił si w nocy Jakub.
Mieli wyra ne grube wały nadoczodołowe, lekko przypłaszczone nosy, wystaj ce
ko ci policzkowe i cofni te brody.
- Ksi dz Markowski? - upewnił si pierwszy małpolud. - Jestem tu
posterunkowy. Wołaj mnie Józwa.
- Czym mog słu yć, po wi cić posterunek?
- My tu nie na głupoty przyszli, tylko zeznania - wyja nił drugi pitekantrop. -
Widzieli ksi dza ludzie w nocy, jak si spaliła zagroda Bardaka.
- Owszem dzi w nocy spowiadałem umieraj cego człowieka w jakiej
zagrodzie na wzgórzach.
- Nu, a kto tam ksi dza zawiózł?
- Poniewa nie wolno mi kłamać, zmuszony jestem wykorzystać klauzul o
wolno ci sumienia i odmawiam dalszych zezna - o wiadczył z godno ci .
- e co? - zdziwił si gliniarz.
- Znaczy, e nie powie - wyja nił mu pierwszy.
- Co nie powie? - zdenerwował si drugi, łapi c za pałk .
- Nu ostaw. - Ostudził go Józwa. - To niedobrze. Trzeba si b dzie po ksi dzu
przejechać - powiedział - idziemy. Ale jak dorwiemy transport, to b d b cki. Urz d
celny zawiadomimy, co tu wyrabiacie. Zakichana czarna mafia.
Wsiedli do swojego radiowozu i odjechali. Ksi dz wrócił do swojego pokoju i w
zadumie zacz ł kartkować zeszyt z zapisami machinacji
finansowych. Kilkana cie ostatnich kartek było pustych. Niespodziewanie
spostrzegł, e s oznaczone w rogu male kim znaczkiem przedstawiaj cym dwójk
z przekre lonym ogonkiem. Szyfr. Co , co zostało ukryte. Pow chał zeszyt. Leciutki
ledwie wyczuwalny zapach cebuli przebił si przez wo starego papieru. U miechn ł
si lekko. Sok z cebuli. Najprostszy atrament sympatyczny. Poszedł do gospodyni i
po yczył od niej elazko. Przeprasował starannie kartk . Linie narysowane sokiem
pociemniały szybko. Oddał elazko i zagł bił si w lektur . Zapisek opatrzony został
dat . Dat sprzed tygodnia. Ten, który go zostawił, miał yć jeszcze dwa dni.
Do mojego ewentualnego nast pcy. Wydaje mi si , e wiem, o co chodzi.
Przeanalizowałem wszystkie dost pne dokumenty. Ta parafia to miejsce zesłania dla
ksi y o nieco bardziej liberalnych pogl dach. Czas pobytu na tym probostwie
wynosi w przybli eniu około roku. Ko czy si zawsze mierci . Trzy wyj tki w ci gu
ostatnich dwustu lat. Za ka dym razem okres przebywania wyniósł wielokrotnie za
du o. Od dwudziestu pi ciu do czterdziestu lat. Zapewne ksi a pokumali si z t
hołot . Kuria poło yła krzy yk na tej ziemi i tych ludziach. S za słabi, eby nakazać
ich eksterminacj , choć to chyba jedyny sposób, eby pozbyć si tej zarazy. Czuj ,
jak wokoło mnie zaciska si p tla. Wiem ju jak, nie wiem jeszcze, dlaczego
przymykaj na to oczy. Parafia jest deficytowa. Oni chc , eby ko ciół popadł w ruin
i eby mo na go było zamkn ć. Tu zachodzi zbie no ć interesów kurii i ich.
Zawiozłem zdj cia znajomym archeologom. Oni twierdz , e to rzadkie
nagromadzenie cech recesywnych. To na dobr spraw rasowi neandertalczycy. Nie
wiem jeszcze, jak to mo liwe. Jest ich siedem klanów. W drowycz twierdzi, e stary
Mychajło Bardak si wyłamuje. Trzeba by z nim pogadać, ale on ju nie wychodzi z
domu, a wej ć do rodka, to znaczy narazić si na pewn mierć.
Na tym zapiski urywały si .
- Neandertalczycy? - zdziwił si ksi dz. - Oni rzeczywi cie tak wygl dali... I
znał W drowycza.
Wyj ł z kieszeni telefon komórkowy i wystukał numer domu emerytowanych
ksi y w Lublinie. Poprosił do telefonu ojca Rogowskiego.
- Słucham? - rozległ si w słuchawce głos starego spowiednika.
- Paweł Markowski si kłania.
- Witaj chłopcze. Jakie to problemy zaprz taj twoj głow ?
- Szukam odpowiedzi na kilka pyta . Dostałem wła nie własn parafi ...
- Gratuluj . Jak ci idzie?
- Tu dzieje si co dziwnego. Nie wiem co. Cała ta D binka...
- Zrobili ci proboszczem w D bince Dworskiej?
-Tak.
- Co przeskrobałe ?
- Wi c jest tu co ?
- Mało powiedziane. Tam si umiera. Dziwnie szybko. I mało który proboszcz
zmarł naturaln mierci . Gdy ja studiowałem w seminarium, a było to ponad
sze ćdziesi t lat temu, to chodziły słuchy, e to przekl te miejsce. Ilu miałe
wiernych w niedziel na mszy?
- Jeszcze nie odprawiałem. Dopiero co osiadłem.
- Hm. To si zdziwisz. No nie wa ne. Musisz uwa ać na dawnych
mieszka ców tej dziury. Na autochtonów.
- To s jacy nowi?
- Tak. Przesiedle cy zza Bugu. Starych rozpoznasz od razu. Tacy mocno
małpowaci. Jakby cofni ci w rozwoju. Wielopokoleniowe chroniczne niedo ywienie i
alkoholizm, jak s dz . Uszkodzenia genotypu. Siedem albo osiem rozgał zionych
rodzin. Wyj tkowo odporni na Słowo Bo e.
- Mam jeszcze drugi problem. Grasuje tu niejaki Jakub W drowycz...
- Racja. Wojsławice blisko. Hy, hy. Stary Jakub.
- No wła nie. Kto to jest?
- Jakub? Wszechstronny specjalista. Najlepszy cywilny egzorcysta w kraju. To
znaczy tak długo, jak długo jest trze wy, a raczej nie cz sto mu si to zdarza.
Czasami Ko ciół korzysta po cichu z jego umiej tno ci.
- Na czym one polegaj ? Co on potrafi?
- Jest taki dowcip o wyp dzaniu diabla belzebubem. To z grubsza na tym
polega. Wydaje si , e ciemne moce nie s w stanie wytrzymać w jego towarzystwie.
Dwaj ksi a, którzy próbowali go spowiadać, doznali szoku.
- To brzmi niezbyt zach caj co.
- E, nie jest tak le. To po prostu obł kany alkoholik i socjopata. Aamie
wszelkie mo liwe przepisy z czystej rado ci, jak daje mu ich łamanie. Ale swoich nie
skrzywdzi.
- Swoich?
- Je li zaproponował ci swoj pomoc, to mo esz spać spokojnie. Włos ci z
głowy nie spadnie. A je li poprosisz go o pomoc, to udzieli.
- Hym. Jeszcze jedno pytanie.
- Wiem jakie. O co tutaj wła ciwie chodzi? Ta parafia jest skazana. Istnieje
pi ćset lat. Niedawno doszli do wniosku, e czas si dopełnił i nale y si poddać.
- Nie rozumiem.
- To wszystko, co mog ci powiedzieć.
W słuchawce rozległ si d wi k wiadcz cy o przerwaniu poł czenia. W
zadumie wył czył telefon. Wrócili gliniarze. Tym razem na dachu radiowozu mieli
przymotan trumn zbit byle jak z desek.. Z radiowozu wygramolił si Jó wa.
- Nu ociec, trza go pochować po chrze cija sku - powiedział bez wst pów.
- Wnie cie do ko cioła - powiedział spokojnie. - Zaraz poszukam katafalku.
Msza chyba jutro rano?
- Wolimy dzi wieczorem - odezwał si drugi z gliniarzy. Mówił niewyra nie,
jakby d wi ki ludzkiej mowy rodziły mu si gł boko w gardle. - Jutro niedziela. Nie
chcemy przeszkadzać.
Kiwn ł głow .
- Ile to b dzie kosztowało? - zapytał Jó wa.
Mo e sprawił to ton jego wypowiedzi, ale ksi dz nieoczekiwanie
poczuł dziwn pewno ć, e je li poda sum zbyt wygórowan , to zostanie
natychmiast zabity tymi owłosionymi łapami.
- Nie ma cennika. Płaci si co łaska - powiedział. - Powinny min ć trzy dni...
- Mamy akt zgonu - powiedział ten drugi. - Zakopać wieczorkiem i zapomnieć,
- Ale to cała ceremonia...
- B dziemy wszyscy - przerwał Jó wa. - Odpowiada na pi t ?
- Oczywi cie.
Dwaj gliniarze zarzucili sobie trumn na ramiona i zanie li j do wi tyni.
D wign li j bez wysiłku, jak gdyby nic nie wa yła. Pobiegł przodem otworzył drzwi i
z piwnicy przyniósł katafalk zło ony z kilku cz ci. Zmontował podwy szenie i
gliniarze postawili na nim trumn . Wyszli z ko cioła i zaraz za bram zawyli syren .
Tak jakby zwoływali swoich.
Ksi dz oparł głow o kamienny portal ko cioła.
- Jestem chyba przewra liwiony - powiedział sam do siebie.
Popatrzył w zadumie na mur budowli. P kni cie pod oknem było paskudne.
Zagryzł wargi. Fundament osiadał. Trzeba zrobić odkówk wło yć stalow szyn i
zalać cementem, a szczelin zamurować. Tylko za co? Wszedł do wn trza i
popatrzył w zadumie. Nie mógł si oprzeć wra eniu, e co jest nie tak. Podszedł do
jednego z bocznych ołtarzy i przesun ł r k po poczerniałym drewnie. Ołtarz
wygl dał na bardzo wiekowy, ale dotyk rozwiewał złudzenia. Drewno było do ć
nowe. Tandetnie oszlifowane, miało zadziory i poci gni to je czarn bejc , a potem
nawoskowano. Przyjrzał si gotyckim rze bom zdobi cym ołtarze. Nie trzymały zbyt
dobrze kanonu. Falsyfikaty. Pod trumn wsuni to kopert . Wyci gn ł j i przeliczył
zawarto ć. rednia miesi czna. Dobre i to. W giel na zim . Ale remont fundamentów
trzeba by przeprowadzić, zanim nadejd mrozy. Warto by ci gn ć inspektora
nadzoru budowlanego, eby okre lił stopie uszkodze . Mo e wojewódzki
konserwator zabytków mógłby pomóc? Westchn ł. Zamkn ł wi tyni i wyszedł.
Musiał si przygotować. Do pi tej wcale nie zostało zbyt wiele czasu.
***
Zebrali si chyba w komplecie. Siedzieli w ławkach, jakby kije połkn li. Msza
za zmarłego nie interesowała ich. Wykonywali wprawdzie wszystkie konieczne ruchy
i odmawiali modlitwy tam, gdzie było trzeba je odmówić, ale Paweł nie mógł pozbyć
si wra enia, e w ich pozie jest fałsz. Tak jakby przyszli, eby pokazać, jakimi to
gorliwymi s katolikami. Patrzył na nich i z ka d chwil ogarniało go coraz wi ksze
zdumienie. Przekle stwo, pi tno grzechu, czy co to było, dotkn ło ich w ró nym
stopniu. Obaj gliniarze wydawali si prawie normalni w porównaniu z niektórymi
członkami klanu. Nie mógł pozbyć si wra enia, e oto odkrył zaginione ogniwo.
Zwłaszcza trzej młodzie cy siedz cy na samym przodzie wywoływali w nim szok
swoim wygl dem. Mieli owłosione łapska wielkie jak łopaty, a z dziurek w
spłaszczonych nosach sterczały im k pki czarnego włosia. Wygl dało to ohydnie.
Ledwo zd ył zako czyć, ju kilka par silnych r k porwało trumn i ruszyło do
wyj cia. Spieszyło im si jak diabli. Ledwo zd ył zamkn ć ko ciół, ko cielny gdzie
znikn ł i dogonił ich tu koło bramy cmentarza. Dół czekał. Mo e nale ało by napisać
grób, ale to nie był grób. Dziura w ziemi gł boka na dwa metry o nieregularnym
kształcie przypominała głodn gardziel.
- Hej, hop - zawył stary i cisn li trumn w dół. Ksi dz mało nie zemdlał,
słysz c, jak zwłoki przemie ciły si wewn trz skrzyni.
- No!- przynaglił go ten najstarszy.
Zd ył wypowiedzieć sakramentaln formuł o obracaniu si w proch i
po wi cić mogił , gdy małpowaci porwali za łopaty i zasypali grób. W kopczyk ziemi
wbili zbity byle jak z desek krzy i rozeszli si bez słowa. Ksi dz opadł bezsilnie na
kamienny nagrobek obok. Z krzaków wyszedł Jakub W drowycz. Stan jego stroju
wskazywał na to, esp dził w tych krzakach cał noc.
- Nu i jak si podobało? - zapytał.
- Słyszałem, e wiadkowie Jechowy tak robi . Zakopać i do widzenia, ale nie
s dziłem...
- wiadki nie pokazuj si tu od lat. Boj si .
- Dlaczego?
- Pami taj, z czego si spowiadał.
Jakub wyci gn ł z krzaków dwa szpadle. Wr czył jeden ksi dzu.
- Nu nie ma si co zasiadywać.
- Chwileczk , co pan zamierza zrobić?
- Pochowamy go pod ko ciołem. Lepiej, eby tu nie zostawał.
- Ale oni...
- Oni si nie licz . Je li go nie wykopiemy, to wróc po niego w nocy. A tego
przecie nie chcemy.
- Prosz dodatkowe wyja nienia.
- Maj własne miejsce grzebania. I własne obrz dy. Do dzieła.
- Odmawiam. To byłaby profanacja. Zreszt nie ma dowodów. Troch s
upo ledzeni, ale...
- Wi c spotkajmy si tu o północy. Albo lepiej o jedenastej.
- Nie przyjd . Nie ma po co. On został pogrzebany. Znajd go za pi ćset lat
archeolodzy. Jakub prychn ł.
- My lałem, przysłali młodego i zdolnego. My lałem przysłali fachowca.
Pomyliłem si . Trudno, nie pierwszy raz w yciu.
Podniósł oba szpadle i oddalił si z godno ci . Ksi dz wzruszył ramionami i
wrócił na plebani . Wł czył komputer. Maszyna za dała od niego hasła. Wpisał ze
zło ci: W DROWYCZ
Maszyna ruszyła. Wszystkie aplikacje były aktywne. Wszedł w plik pod tytułem
RAPARCHIT.DOC.
Raport Architektoniczny dotycz cy ko cioła w miejscowo ci D binka
Dworska.
Dla zbadania stopnia zniszczenia fundamentów przeprowadziłem cztery
wykopy sonda owe. W ich toku ujawniłem trzy rurki drenuj ce, zało one w
sposób wskazuj cy na celowe złe działanie. Rurki zamiast odprowadzać wod ,
transportuj j w pobli e ciany od północnej strony ko cioła. Zbieraj ca si
tam wilgoć miała za zadanie uszkadzać fundamenty poprzez ich regularne
podmywanie. Rurki zało one zostały wie o na kilka dni przed obj ciem przeze
mnie parafii.
Wnioski.
Hipoteza A: Miejscowe klany negatywnie nastawione do instytucji
Ko cioła planowały jego stopniowe zniszczenie.
Hipoteza B: System zbudowano na polecenie Kurii w tym samym celu.
Zamkn ł plik i otworzył kolejny. Był to spis wyposa enia wi tyni. Raport
potwierdzał jego obserwacje. Całe wyposa enie wymieniono na nowe, podrobione.
Zapewne w tym celu, aby wraz ze zniszczeniem budynku nie utracić tego, co cenne i
zabytkowe. Potarł czoło, a potem otworzył kolejny plik.
Dziennik Bazylego Swojaka.
12 marca 1834
Chyba wiem ju , o co tutaj chodzi, choć dysponować mog zaledwie
jedn nici wi c fakt znikni cia zwłok z cmentarza za wzgórzem. To dziwne,
e nikt nigdy nie sprawdził, co naprawd zawieraj trumny w podziemiach
ko cioła i dlaczego groby na cmentarzu s puste...
Poderwał si jak d gni ty spr yn . Groby na cmentarzu s puste. Co mówił
W drowycz? e przyjd w nocy go wykopać? Trumny w podziemiach ko cioła.
Złapał z półki klucz i wybiegł z pokoju. Zmierzchało si . Ko ciół stał milcz cy i cichy.
Otworzył drzwi i wszedł do rodka. Zapalił wiatło. Przez chwile m czył si z
drzwiami krypty, a potem przekr cił kontakt i skacz c po kilka stopni zbiegł na dół.
Wszedł miedzy sarkofagi. Złapał za pokryw pierwszego z nich i poci gn ł. Zaraz
jednak zrezygnował. Pokrywa była kamienna i mogła wa yć kilkaset kilogramów.
Poszedł dalej, tam gdzie w kupie jedna na drugiej pi trzyły si trumny. Szarpn ł za
jedn z nich i ci gn ł j na ziemi . Od uderzenia o posadzk odpadło jej wieko.
Szkielet wygl dał zupełnie normalnie. Otworzył s siedni , a potem jeszcze jedn .
Nic. A potem odwrócił si tam, gdzie stały w karnym szeregu trumny miasteczkowych
notabli. Spróbował otworzyć pierwsz z nich, ale wieko było solidnie przykr cone.
Namacał w kieszeni nó my liwski. Wbił go w szczelin pod wiekiem i podwa ył.
Drewno poddało si z j kiem. W trumnie nie było ciała. Le ało w niej tylko kilka
kamieni okr conych szmatami.
- Tylko waga si zgadzała - powiedział sam do siebie. - To znalazł?
Otworzył kolejn . W tej dla odmiany był wór z piaskiem. W trzeciej jakie stare
cegły. W czwartej le ał szkielet. Szkielet był do ć bogato odziany. Resztki materiału
trzymały si nadal na zwłokach. Duchowny pochylił si i wyj ł z grobu czaszk .
Obracał j przez chwil w dłoniach. Czaszka miała silnie zaznaczone łuki
nadoczodołowe. Ko ci policzkowe sterczały w postaci niemal guzów. Szcz ka
zako czona była gładko. Potylica wysuni ta silnie do tyłu. Obrócił j , by popatrzeć na
ni z boku. Czoło tego człowieka póki ył, musiało znajdować si pod wybitnie ostrym
małpim k tem. Odło ył j na miejsce, zamkn ł ko ciół i pobiegł na cmentarz. Jakub
pracował i na jego widok nie przerwał swojego zaj cia. Krzy stał oparty o drzewo.
Grób otaczał wał wyrzuconej z niego ziemi. Aopata W drowycza postukiwała ju o
wieko trumny.
- Jakub...
- No i jak? Rozum do głowy?
- S dzisz, e on jeszcze tam jest?
Egzorcysta amator wbił kraw d szpadla w wieko i depn ł pot nie. Kilkoma
nast pnymi ciosami poszerzył otwór. W trumnie le ała owini ta w szmat o od
ci gnika.
- Sk d wiedziałe ? - zapytał, wygramoliwszy si na gór .
- Zajrzałem do trumien w podziemiach ko cioła. Wi kszo ć była taka, a w
jednej znalazłem co dziwnego...
Jakub otarł pot z czoła, potem wyj ł z kieszeni piersiówk i poci gn ł kilka
łyków, po czym podał ksi dzu. Paweł poci gn ł jeden łyk, po czym zatkało go. Zanim
wst pił do seminarium, pijał ró ne rzeczy. Alpag , jabole, ró ne wynalazki produkcji
swoich kumpli, ale czego takiego w yciu nie próbował. To było gorsze ni politura.
Wprawdzie nie wiedział, jak politura smakuje, ale był pewien, e znacznie lepiej.
- Przepraszam - powiedział Jakub, klepi c go po plecach. - Mo e troch za
mocne.
- Co to jest? Rozpuszczalnik?
- Nie, to tylko mój bimber.
Wstał i podszedł z łopat do s siedniego grobu, w którym spoczywać miały
zwłoki poprzedniego proboszcza. Wyrwał krzy i troskliwie wetkn ł go w ziemie byle
gdzie, po czym zacz ł kopać.
- Czy to potrzebne? - zaniepokoił si Paweł.
- Niezb dne. Zreszt to ciekawe.
Trumna była płytko. Odsłonił j i przez dłu sz chwil wpatrywał si w wieko,
zanim wbił pod nie łopat . Trumna była pusta. Rzucił szpadel na ziemi .
- Chyba czas na nas - powiedział.
- Co mamy zrobić? - zaniepokoił si duchowny. - Trzeba zakopać te trumny.
- Nie chce mi si . Musimy jechać. Dawno trzeba było z tym sko czyć.
- Ale...
Jakub bezceremonialnie złapał go za rami i poprowadził. W krzakach za
cmentarzem stała szambiarka przyczepiona do traktora. W kabinie siedział kto i palił
papierosa. Na widok nadchodz cych wysiadł z drugiej strony i znikn ł w mroku.
- Mogłe polecieć na orbit - wrzasn ł za nim Jakub.
- Kto to był? - zapytał ksi dz.
- Och, po prostu przyjaciel. Woli nie pokazywać swojej twarzy. W drog .
Ksi dz usiadł niewygodnie na błotniku. Jakub wrzucił pierwszy bieg i pojechali
poln drog . Niebawem zakr cili w las. W lesie była spora górka. Na jej szczycie
rosło uschni te drzewo i stała niedu a szopka. Koło szopki
parkowało osiem samochodów, w tym policyjny radiowóz. Jakub odbezpieczył
bro .
Weszli do szopy. Była pusta. Tylko w k cie s czył si gdzie z podłogi słaby
blask. Jakub podniósł klap i zeszli po drabince w dół. Było tu elektryczne
o wietlenie. Ksi dz milczał zdumiony. Przygl dał si cianom. Zbudowane zostały z
wielkich kamiennych płyt pokrytych rze bionymi falistymi liniami.
- Widziałem takie we Francji - powiedział.
- Megality, nieprawda? Tak si to nazywa?
- Tak ale...
- Chod my dalej.
Ruszyli naprzód. Niebawem dotarli do poprzecznej galerii. W niskim chodniku
le ały tysi ce ko ci. Zwalono je na stos. Poszli naprzód i zatrzymali si u progu
wielkiej sali. Po rodku pomieszczenia nakrytego kamienn płyt o rednicy pi ciu
metrów dogasało ognisko. Wokoło walały si ko ci, butelki po piwie i wódce.
Wszyscy uczestnicy spali zmorzeni alkoholem i arciem. Ksi dz patrzył zdumiony.
Na cianach wyryto rysunki przedstawiaj ce mamuty. Jakub dotkn ł jego ramienia.
Wycofali si .
- To si nie zgadza - szepn ł duchowny. - Ci, którzy zbudowali megality, yli
trzydzie ci tysi cy lat po tym jak wybito mamuty. I siedemdziesi t tysi cy pó niej ni
neandertalczycy..
- Widocznie wymalowali sobie według zdj ć z ksi ek - powiedział Jakub. - To
w sumie nie wa ne. Wa ne, es tu wszyscy. A cznie z dzieciakami.
Wyszli z szopki. Egzorcysta odmotał od szambiarki rur i wtłoczył j pod
klap .
- Co chcesz zrobić? - zdziwił si ksi dz.
- Spal to wi stwo. Za mojego ze artego kumpla i dla ogólnego dobra
ludzko ci.
- Ale tak nie mo na.
- Dlaczego?
- Przecie ich zabijesz.
- A có to znaczy? Przecie to nie s ludzie. To neandertalczyki. Nie wiem, jak
udało im si tak długo przetrwać, ale teraz to ju koniec. Krzy owali si mi dzy sob .
Mieli własn religi , z erali swoich. Nale y im si to, choćby za twojego poprzednika.
Otworzył spust. Tysi c litrów ropy popłyn ło w dół.
- Ale naprawd ...
Jakub odbezpieczył rewolwer i przystawił mu pod brod .
- Z punku widzenia nauki Ko cioła w ogóle ich nie ma. Dlatego nic si nie
stanie.
Opu cił bro i wyprostował zagi cie parcianego w a.
Ksi dz schylił si i podniósł połówk cegły. Połówka zatoczyła w powietrzu
krótki łuk. Jakub zobaczył przed sob fontann iskier. W pierwszej chwili przestraszył
si , e szambiarka napompowana rop wybuchła, a potem padł na ziemi i wszelkie
problemy przestały być dla niego aktualne.
***
Gdy doszedł do siebie dniało. Dotkn ł r k bol cego miejsca z tyłu czaszki.
Szambiarki nie było. Samochody te znikn ły. Zajrzał do szopki. Dziura prowadz ca
do wi tyni była zasypana. Zszedł do wioski. Wie była jak wymarła. Otwarte drzwi
chałup chwiały si na wietrze. Nigdzie nie było ani ladu mieszka ców. Tylko ró ne
porzucone graty wiadczyły o tym, e opu cili swoje domy w szale czym po piechu.
Podszedł do ko cioła. Wrota wi tyni były otwarte na o cie . W bramie wisiał
chwiej c si na solidnym sznurze trup ksi dza Markowskiego.
- Małpia wdzi czno ć - mrukn ł sam do siebie. - Wynie li si . Ale wróc . Oni
zawsze wracaj . Za dziesi ć lat, za dwadzie cia. Ale to nie mój problem.
Dotkn ł dłoni muru ko cioła. Popatrzył na p kni te ciany. Na t wi tyni
tak czy siak wydano ju wyrok.
- Je li do yj to b d na nich czekał - powiedział Pawłowi. Ciało chwiało si
na słabym wietrze. Poczuł, e tym razem zawiódł.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Pilipiuk Przeciw pierwszemu przykazaniuPilipiuk Andrzej Hienakkk pierwsze przykazanieGRZECHY PRZECIW 10 PRZYKAZANIOM BOŻYM (Rachunek sumienia w nawiązaniu do Dekalogu)GRZECHY PRZECIW 10 PRZYKAZANIOM BOŻYM (Rachunek sumienia w nawiązaniu do Dekalogu)Andrzej Pilipiuk Tajemnica wody (2)Andrzej Pilipiuk GłowicaAndrzej Pilipiuk Cykl Kroniki Jakuba Wędrowycza (4) Zagadka Kuby RozpruwaczaAndrzej Pilipiuk Zbrodnia doskonala (10)więcej podobnych podstron