Drobiazgi6


43






























WYGRANA NA LOTERII
Iwan Dmitrycz, człowiek przeciętny, wydający z rodziną tysiąc dwieście rubli rocznie, i
bardzo zadowolony z życia, usadowił się pewnego razu po kolacji na wersalce z gazetą w
rękach.

Zapomniałam dziś gazetę przejrzeć
powiedziała jego żona, sprzątając ze stołu.
Nie
ma tam tabeli wygranych?

Jest
odpowiedział Iwan Dmitrycz.
A nie straciłaś swojego losu pod zastaw?

Nie, we wtorek zapłaciłam procenty.

Jaki numer?

Seria dziewięć tysięcy czterysta dziewięćdziesiąt dziewięć, los dwadzieścia sześć.

No
o... Zobaczymy... dziewięć tysięcy czterysta dziewięćdziesiąt dziewięć i dwadzieścia
sześć.
Iwan Dmitrycz nie wierzył w loteryjne szczęście i kiedy indziej za nic w świecie nie
bawiłby się w szukanie w tabeli wygranych, ale ponieważ w tej chwili i tak nie miał co robić,
więc
dzięki temu, że trzymał akurat gazetę przed oczami
przejechał palcem z góry na dół
wzdłuż numerów serii. I nagle, jakby szydząc z jego braku wiary, nie dalej niż w drugim
wierszu od góry, wyraźnie rzuciła mu się w oczy cyfra 9499! Nie popatrzył na numer losu i
nie upewnił się, czy się nie pomylił. Gazeta spadła mu na kolana i poczuł w dołku przyjemny
chłód jakby ktoś chlusnął mu na brzuch zimną wodą: i łaskocze, i strach bierze, i przyjemnie!

Maszo, jest dziewięć tysięcy czterysta dziewięćdziesiąt dziewięć!
powiedział ochryple.
Żona spojrzała na jego zdziwioną, spłoszoną twarz i zrozumiała, że nie żartuje.

Dziewięć tysięcy czterysta dziewięćdziesiąt dziewięć?
zbladła i upuściła na stół
złożony obrus.

Tak... Poważnie, jest!

A numer?

No tak! Jeszcze numer losu. Zresztą, czekaj...zaraz. Popatrz! Jednak jest numer naszej
serii! A jednak, no nie...
Iwan Dmitrycz patrzył na żonę z szerokim i głupim uśmiechem jak dziecko, któremu
pokazują coś błyszczącego. Żona też się uśmiechała: jej też było przyjemnie, że podał tylko
serię i nie śpieszył się dowiedzieć, jaki jest numer szczęśliwego losu. Dręczyć się i drażnić
siebie nadzieją na możliwe szczęście
jakie to słodkie i niesamowite uczucie!

Nasza seria jest
powiedział Iwan Dmitrycz po długim milczeniu.
Więc możliwie, że
wygraliśmy. Tylko możliwie, a jednak!

Sprawdź wreszcie!

Czekaj. Jeszcze zdążymy się rozczarować. Jest to w drugim wierszu od góry, więc
wygrana siedemdziesiąt pięć tysięcy. To nie pieniądze, to potęga, kapitał! A nuż zajrzę teraz
do tablicy, a tam
dwadzieścia sześć! Co? Słuchaj, a co, jeśli rzeczywiście wygraliśmy?
Małżonkowie zaśmiali się i długo patrzyli na siebie bez słów. Byli oszołomieni szansą na
wygraną, nie mogli nawet marzyć o tym, ani powiedzieć, na co im te 75 000, co za nie kupią,
dokąd pojadą. Myśleli tylko o cyfrach 9499 i 75 000, wyobrażali je sobie, ale o samym
szczęściu, które było w zasięgu ręki, jakoś nie mogli myśleć.
Iwan Dmitrycz kilka razy przeszedł się z kąta w kąt, trzymając w rękach gazetę, a kiedy
ochłonął po pierwszym wrażeniu, zaczął wreszcie nieśmiało marzyć.

A co, jeśli wygraliśmy?
powiedział.
Przecież to całkiem nowe życie, to coś
niewyobrażalnego! Los należy do ciebie, ale gdyby był mój, kupiłbym oczywiście przede
wszystkim jakąś nieruchomość, posiadłość, tak za dwadzieścia pięć tysięcy; z dziesięć tysięcy
przeznaczyłbym na codzienne wydatki: nowe meble... podróże, długi spłacić i tak dalej.
Pozostałe czterdzieści do banku na procenty...

Posiadłość
to dobra rzecz
powiedziała żona i usiadła obok, kładąc ręce na kolana.

Gdzieś w tulskiej czy orłowskiej guberni. Po pierwsze, wtedy dacza nie jest potrzebna,
po drugie, jednak dochód.
W jego wyobraźni zaroiły się poetyczne obrazy, jeden słodszy od drugiego, i we
wszystkich tych obrazach widział siebie sytym, zadowolonym, zdrowym, było mu ciepło,
nawet gorąco! Oto po zimnym jak lód chłodniku leży brzuchem do góry na gorącym piasku
koło samej rzeczki czy w ogrodzie pod lipą... Gorąco... Synek i córka pełzają obok, grzebią
się w piasku albo łapią w trawie jakieś robactwo. A on drzemie sobie słodko, o niczym nie
myśli i rozkoszuje się świadomością, że nie musi iść do pracy ani dziś, ani jutro, ani pojutrze.
A jak znudzi mu się leżeć, idzie na sianokosy czy do lasu po grzyby, albo obserwuje, jak
chłopi ryby łowią. Zachodzi słońce, bierze więc prześcieradło, mydło i idzie rozleniwiony na
kąpielisko, tam powoli się rozbiera, długo poklepuje dłońmi gołą pierś i wchodzi do wody. A
w wodzie, koło matowych kręgów po mydle, rybki się kręcą, zielone wodorosty kołyszą. Po
kąpieli herbata ze śmietanką i słodkimi preclami... Wieczorem spacerek lub wint z sąsiadami.

Tak, dobrze by było posiadłość nabyć
mówi rozmarzona żona i widać po jej twarzy, że
jest oczarowana piękną perspektywą.
Iwan Dmitrycz wyobraża sobie jesień z deszczem, chłodnymi wieczorami i babim latem.
W tym okresie trzeba jak najdłużej spacerować po ogrodzie, po lesie, wzdłuż rzeki, żeby
porządnie zmarznąć, a po powrocie wypić kieliszek wódeczki i zakąsić marynowanym
rydzem czy ogórkiem kiszonym z koperkiem i
wychylić następny. Dzieci biegną z ogródka
z marchewką i rzodkwią, pachnącą świeżą ziemią... Później wyciągnąć się na kanapie i
przeglądać leniwie jakieś ilustrowane czasopismo, a za chwilę przykryć czasopismem twarz,
rozpiąć kamizelkę i pogrążyć się w drzemce...
Po babim lecie przychodzą pochmurne, szare dni. Cały czas leje, z gołych drzew kapie,
wiatr jest zimny i wilgotny. Psy, konie, kury
wszystko mokre, ponure, smutne. Spacerować
nie ma gdzie, zostaje tylko przechadzać się przez cały dzień z kąta w kąt i patrzeć z
utęsknieniem przez szare szyby. Nuda!
Iwan Dmitrycz zatrzymał się i spojrzał na żonę.

Wiesz co, Maszo, za granicę bym pojechał
powiedział.
I zaczął myśleć, jak dobrze by było pojechać późną jesienią za granicę, gdzieś do
południowej Francji, Włoch... do Indii!

Też bym koniecznie za granicę pojechała
powiedziała żona.
No, sprawdź w końcu
numer biletu!

Czekaj! Czekaj...
Przechadzał się po pokoju i rozmyślał dalej. I przyszło mu do głowy: a co, jeśli żona
rzeczywiście pojedzie za granicę? Podróżować lepiej samemu albo w towarzystwie kobiet
wesołych, beztroskich, żyjących chwilą, a nie z takimi, co przez całą drogę myślą i mówią
wyłącznie o dzieciach, wzdychają, boją się wszystkiego i trzęsą nad każdym groszem. Iwan
Dmitrycz wyobraził już sobie żonę w przedziale z mnóstwem tobołków, koszyków,
pakunków, która wzdycha nad czymś i skarży się, że głowa ją boli od tego jechania, że za
dużo pieniędzy poszło, co chwilę trzeba biegać na stację po wrzątek, kanapki, wodę... Na
obiad iść nie chce, bo drogo...
"Zapewne każdy grosz by mi liczyła
pomyślał, zerkając na żonę.
Przecież to jej los, nie
mój! I po co jej zagranica? Czego ona tam nie widziała? I tak będzie w hotelu siedzieć i mnie
przy sobie trzymać... Znam ją!"
I po raz pierwszy w życiu zwrócił uwagę na to, że się postarzała, zbrzydła, cała przesiąkła
zapachem kuchni, a on jest wciąż jeszcze młody, zdrowy, świeży, nic, tylko drugi raz się
żenić.
"Oczywiście, wszystko to błahostki i głupstwa
myślał
ale... po co jej za granicę jechać?
Co ona tam wie? A przecież pojechałaby... Wyobrażam sobie... A dla niej czy Neapol, czy
Klin
wszystko jedno. Tylko by mi przeszkadzała. Całkowicie bym od niej zależał. Już to
sobie wyobrażam, nie zdążyłaby pieniądze dostać, od razu by je, jak to baba, na siedem
spustów zamknęła... Przede mną by chowała... Wszystko dla krewniaków swoich, a mnie
każdy grosz by liczyła".
No właśnie... krewniacy. Wszyscy ci kuzyni, kuzynki, cioteczki, wujaszkowie natychmiast
przylecą, dowiedziawszy się o wygranej, zaczną żebrać, przymilnie się uśmiechać,
podlizywać. Wstrętne, nędzne ludziska! Dasz, wciąż będą prosić, nie dasz
zaczną
przeklinać, plotkować, źle życzyć.
Iwan Dmitrycz przypomniał sobie swoich krewnych i ich twarze, które były mu dotąd
obojętne, wydawały się teraz wstrętne, nienawistne.
"To takie świnie!"
pomyślał.
Twarz żony też zaczęła się wydawać wstrętna, nienawistna. Wzbierał w nim gniew na nią.
"Nie zna się na pieniądzach, dlatego jest skąpa. Jak by wygrała, dałaby mi ze sto rubli, a
resztę
pod klucz".
pomyślał złośliwie.
Patrzył teraz na żonę z nienawiścią. Ona również spojrzała na niego i też z nienawiścią i
złością. Miała własne piękne marzenia, własne plany, własne zamierzenia; dobrze wiedziała,
o czym marzy jej mąż. Wiedziała, kto pierwszy położy łapę na jej wygranej.
"Dobrze o cudzym marzyć!
mówiło jej spojrzenie.
Nie, nie masz żadnego prawa!"
Zrozumiał, co go czeka; nienawiść wezbrała w jego piersi i żeby zdenerwować żonę,
szybko zerknął na czwartą stronę gazety i obwieścił z triumfem:

Seria dziewięć tysięcy czterysta dziewięćdziesiąt dziewięć, los czterdzieści sześć! A nie
dwadzieścia sześć!
Po nadziei i nienawiści nie zostało śladu, a pokoje od razu wydały się ciemne, małe i
niskie, zjedzona kolacja
ciężka, wieczory
długie i nudne...

A żeby to szlag
powiedział Iwan Dmitrycz, zaczynając kaprysić.
Na każdym kroku
jakieś śmieci, okruchy, skorupy. Nigdy nie posprzątają porządnie! A niech to wszystko
cholera weźmie, dłużej w tym domu nie wytrzymam! Pójdę i powieszę się na pierwszym
lepszym drzewie.

KONIEC ROZDZIAŁU


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Drobiazgi2
Drobiazgi5
Drobiazgi11
Drobiazgi8
Drobiazgi4
Drobiazgi3
drobiazgi ciemniowe
Drobiazgi12
Drobiazgi10

więcej podobnych podstron