Zbigniew Nienacki
Raz w roku w Skiroławkach
. 44 .
Honor kobiety
W końcu lipca pewna kobieta w Skiroławkach publicznie straciła
honor, a stało się to w sposób następujący;
Paweł Jarosz, drwal, który mieszkał w Skiroławkach w
czterorodzinnym domu robotników leśnych - miał żonę Lucynę i troje dzieci.
Kochankiem Lucyny był Leon Kruczek, także drwal, ale posiadający własny domek
położony między zagrodą sołtysa Wątrucha i domem pisarza Lubińskiego. Paweł
Jarosz - wysoki i chudy mężczyzna - pracował piłą motorową od świtu do zmierzchu
i przynosił do domu niezłe zarobki. Lecz jego żona, Lucyna, wydawała pieniądze
na głupie i zbyteczne fatałaszki, wciąż więc brakowało jej pieniędzy i na długo
przed każdą wypłatą chodziła do ludzi, aby pożyczać. W ich mieszkaniu znajdowały
się tylko najprostsze sprzęty i kilka garnków oraz stary, psujący się telewizor.
Fatałaszki nie zdobiły w niczym owej Lucyny, nawet nikt ich na niej nie
zauważał, wydawała się takim samym obdartusem jak inne żony robotników leśnych.
Nie była urodziwa, a przeciwnie, brzydka i mimo swych trzydziestu pięciu lat
mocno zniszczona; z długimi jak szczudła pałąkowatymi nogami, dużym brzuchem,
obwisłymi cyckami i haczykowatym nosem. Zębów z przodu nie miała, tylko dwa kły
sterczały w jej ustach jak szable u dzika. I taką to kobietę upodobał sobie Leon
Kruczek, mężczyzna o pięć lat od niej młodszy, niewysoki, lecz barczysty,
czarniawy na twarzy i przystojny. Leon Kruczek spłodził dwoje dzieci z żoną
Marianną, kobietą drobną, ładniutką jak laleczka, tyle że słabowitą, z wadą
serca. W domu Kruczków było czyściutko, dwie małe dziewczynki chodziły do szkoły
starannie uczesane i w czystych fartuszkach, i, co dziwniejsze, nie miały ani
wszy, ani też świerzbu jak dzieci Jarosza. Mimo ogromnych wysiłków doktora
Niegłowicza i nauczycielki w szkole - z tego świerzbu trudno było dzieci Jarosza
wyleczyć, podobnie przedstawiała się sprawa z wszami. Tedy dzieci Jarosza miały
świerzb i wszy, a dzieci Kruczka wszy ani świerzbu nie miały, mimo to jednak
Leon Kruczek został kochankiem Lucyny Jarosz. Doktor dowiedział się o tym od
żony Kruczka, Marianny, która chorowała na serce i często do niego do ośrodka
zdrowia przyjeżdżała, zwierzając mu się z dolegliwości ciała i ducha. Kochankiem
zaś Lucyny Jarosz został Leon Kruczek w ten sposób, że wieczorem zachodził do
Jarosza z pół litrem wódki. Zmęczony pracą Jarosz zapadał w mocny sen już po
kilku kieliszkach, a wtedy Leon Kruczek i Lucyna Jarosz wlekli go na łóżko,
kładli się obok niego, a potem włazili na siebie. Rankiem Leon Kruczek mówił do
Jarosza, że upił się i nic nie pamięta, a że niczego nie pamiętał także i Paweł
Jarosz, nie dziwił się, że w swoim łóżku, obok swojej żony i siebie znajdował
Kruczka. Marianna Kruczek żadnych skarg o to do nikogo nie wnosiła, ponieważ z
natury rzeczy była kobietą cichą i pokorną oraz chorowała na serce. Tyle tylko,
że wspominała o tej sprawie doktorowi, gdyż, jak się jej zdawało, z powodu
nocnych pobytów męża w domu Jaroszów serce jej bardziej niż kiedyś dokuczało.
Dziwił się doktor Niegłowicz, że Leon Kruczek woli brzydką i
brzuchatą Jaroszową od własnej czyściutkiej ładnej żonki, i nawet go kiedyś przy
jakiejś okazji o tę sprawę zagadnął, napominając, że żona z tego powodu bardziej
cierpi na serce. "Nie wiem, dlaczego chodzę do Jaroszów - po długim namyśle
powiedział doktorowi Kruczek. - Sam się nad tą sprawą często zastanawiam. Nic mi
się w Jaroszowej nie podoba, ale korci mnie do niej, ponieważ ona chodzi bez
majtek, a moja żona ma zawsze na sobie majtki. Lubię czasem, doktorze, włożyć
rękę pod sukienkę, kiedy się tego najmniej spodziewa, kręci się po domu albo
między stołem i kuchnią. U żony zawsze trafiam na majtki, a u Jaroszowej od razu
dotykam tego co trzeba. I to mnie, myślę, do niej korci". Kręcił ze zdumieniem
Niegłowicz swoją siwiejącą głową, aż pewnego dnia zobaczył, jak jego dwa psy
wygrzebały spod śniegu pół bochenka starego chleba, który Makuchowa jeszcze na
jesieni rzuciła w ogrodzie ptakom. Chleb przeleżał pod śniegiem prawie dwa
miesiące, niemal zgnił i skawalił się w sopel lodowy. Wyniosła Makuchowa psom
dwie miski pełne parującej kaszy ze skwarkami, ale psy wygrzebały właśnie ów
przegniły chleb, zlekceważyły parującą kaszę, i, warcząc na siebie jakby
straszliwie wygłodzone, zżarły go doszczętnie, kaszę zaś ze skwarkami
pozostawiły nietkniętą. Rozmyślał doktor o tej sprawie i doszedł do wniosku, że
ów przegniły i zmieniony na twardy sopel chleb wydał im się miły, ponieważ same
go sobie w śniegu wynalazły, a kaszę ze skwarkami - jak co dzień - otrzymywały
od Makuchowej bez żadnych starań. Podobnie też musiało być z owym Leonem
Kruczkiem, który wolał brzydką i brzuchatą Jaroszową bez majtek; od własnej żony
Marianny, która chodziła w majtkach. Bo tamta była zdobyczna, a ta własna i
niejako należna.
Zdarzyło się jednak, że najstarsza córka Jaroszów poszła do
Pierwszej Komunii i otrzymała od proboszcza Mizerery obrazek święty z własnym
imieniem i nazwiskiem. Ów obrazek zawiozła Jaroszowa z Bart, do ramiarza,
prosząc go, aby go oprawił w szkło i ramki drewniane, ponieważ obrazek chciała
zawiesić na honorowym miejscu w swym mieszkaniu. Oprawa i szkło nie kosztowały
wiele, ale był to ten okres w miesiącu, gdy Jaroszowa pożyczała od ludzi
pieniądze. Ramiarz miał lat sześćdziesiąt, Jaroszowa wydawała mu się młoda, bo w
rzeczy samej liczyła sobie tylko trzydzieści pięć lat. Zaproponował więc
Jaroszowej, aby mu dała za oprawę to, co ma pod sukienką. Nie musiała Jaroszowa
nawet majtek zdejmować, bo ich nie nosiła, ale zaraz ochoczo poszła z ramiarzem
na zaplecze jego warsztatu i tam zapłaciła za usługę na starej kanapce. Odtąd
dwa razy w tygodniu jeździła autobusem do Bart po zakupy i zawsze wstępowała na
pół godziny do ramiarza, gdzie na zapleczu warsztatu podciągała spódnicę za
niewielką sumę pieniędzy. Zasmakowała w tym Lucyna Jaroszowa, bo do tej pory
nikt jej jeszcze za podobne sprawy nie płacił, a niektórym kobietom bardzo
imponuje, gdy mogą otrzymać pieniądze za coś, co inne dają za darmo. A ponieważ
po zrobieniu zakupów i spędzeniu owej "pół godziny" z ramiarzem pozostawało
jeszcze sporo czasu do odjazdu autobusu, tedy zaproponowała staremu, aby jeszcze
jakiegoś kolegę wynalazł na drugie pół godziny. Nie było o to trudno, bo po
sąsiedzku z ramiarzem miał warsztat stary szewc. Od niego brała już jednak nieco
więcej pieniędzy. Odtąd zawsze wracała do Skiroławek z siatką pełną zakupów.
Przestała wtedy pożyczać pieniądze od ludzi w wiosce, a nawet oddała dawne długi
i dumnie głowę nosiła, bo wydawało się jej, że stała się mądrzejsza od innych i
przez to w jakiś sposób wywyższona. Nie każda bowiem kobieta znalazła takie
miejsce, gdzie wystarczyło podciągnąć kieckę i położyć się na kanapce, odleżeć
na niej godzinę lub dwie, aż skończy się głośne sapanie dwóch, a niekiedy trzech
starych mężczyzn, i już miała pełną siatkę zakupów. Do owych mężczyzn odnosiła
się życzliwie i gdy któryś z nich zbytnio się zasapał, zawsze go serdecznie
poklepała po plecach, pocieszając: "drugim razem pójdzie ci lepiej". Bo w rzeczy
samej po swojemu ich polubiła, a szczególnie dla niej miłą była ich lubieżność i
żarłoczna zachłanność na jej wdzięki, jak ją podmacywali i jak ją oglądali,
przez co także czuła się wywyższona nad inne, że stanowi tak smakowity kęsek.
W tym stanie rzeczy, gdy zjawił się u Jaroszów Leon Kruczek z
półlitrówką wódki, wyganiała go krzycząc, że nie pozwoli, aby jej męża rozpijał,
przez co Kruczek rozumiał, że w nim nie gustuje. Próbował różnych sposobów, aby
ją znowu. ku sobie dobrze usposobić, rozgłosił, że się ze Skiroławek wyprowadza,
więcej go już tu nikt nie zobaczy, dom swój sprzeda i przeniesie się do brata w
mieście, gdzie otrzyma pracę i mieszkanie. W rzeczy samej znalazł kupca na dom,
niejakiego Grzegorza Bułę, murarza z Trumiejek. A że wszystkie te sposoby nie
robiły na Lucynie Jarosz żadnego wrażenia, Kruczek opuścił się w pracy i zaczął
nawet w południe nachodzić mieszkanie Jaroszów, aby choć raz włożyć jej rękę pod
sukienkę i od razu trafić na ową sprawę. Wyrzucała go za drzwi Jaroszowa i nie
dała się dotykać, ale oko odtrąconego mężczyzny bywa niekiedy bystre jak oko
orła bielika. Zapamiętał Kruczek, że regularnie dwa razy w tygodniu jeździ
Jaroszowa do Bart, nie pożycza od nikogo pieniędzy, co siłą rzeczy znaczy, że w
Bartach się puszcza za pieniądze. Żadna kobieta takiej obelgi nie zniesie, nawet
jeśli to prawda. Umyśliła więc sobie Jaroszowa zemstę na dawnym kochanku i
wspomniała mężowi, że Kruczek ją w domu nachodzi i propozycje różne czyni,
umówił się z nią nawet o trzeciej w młodniku nad jeziorem, hen, za domem doktora
Niegłowicza. Oburzył się Paweł Jarosz, że przyjaciel, który dawniej do niego co
drugi dzień z pół litrem przychodził, żonę mu teraz chce wykorzystać. "Idź na to
spotkanie - powiedział do żony - a my już go tam dopadniemy". Poszedł Leon
Kruczek na umówione spotkanie i ona przyszła, a stało się to we wtorek, gdy
doktor Niegłowicz właśnie do swego domu wrócił z ośrodka zdrowia w Trumiejkach.
Uciekał z młodnika Leon Kruczek, a za nim goniło aż czterech drwali - Jarosz,
Ziętek, Cegłowski i Stasiak, wszyscy czworo co w jednym domu z Jaroszami
mieszkali. Słoneczko połyskiwało na ostrzach siekier i tasaka, a Jarosz miał nóż
w ręku i przedzierając się przez młodnik krzyczał, że jaja wyrżnie Kruczkowi. I
byłoby się to niechybnie stało, ponieważ Jarosz miał długie nogi i szybciej
biegł od Kruczka, ale ten dopadł ogrodzenia przy domu doktora, przeskoczył przez
nie i, niepomny, że dwa wilczury Niegłowicza wyrywają mu mięso z łydek, wdarł
się na ganek, a potem wbiegł do salonu, gdzie doktor jadł obiad. Ukląkł przed
doktorem i błagał go o ratunek.
Niegłowicz wstał od stołu, wyjął z szafy swoją włoską
dubeltówkę kurkową i wyszedł przed dom. Zobaczył za bramą czterech czerwonych od
gonitwy drwali. Jarosz wymachiwał nożem, a inni siekierami i tasakiem. Psy rwały
się do nich po drugiej stronie płotu, ale im - z takim uzbrojeniem - niestraszne
były ich kły i wściekły charkot.
- Niech doktor psy zamknie, bo im się krzywda stanie -
powiedział niegrzecznie Paweł Jarosz.
- Jaja chcemy wyciąć Kruczkowi - roześmiał się Stasiak.
Zdziwił się doktor nagłej odwadze Stasiaka. Sześcioro dzieci
miał. To szóste, mówiono, od gajowego Widłąga. Nawet podobne było do Widłąga,
gajowy wcale się tego podobieństwa nie wypierał. A przecież jak o tym
powiedzieli Stasiakowi, to tylko łeb smutnie spuścił i podniósł go dopiero
wtedy, gdy gajowy Widłąg dał mu papierosa, aby sobie zapalił i uspokoił nerwy.
Ale w gromadzie odwagi nabrał i może zdało mu się teraz, że Jarosz wytnie jaja
nie Kruczkowi, ale Widłągowi.
- Patrzcie na duży sęk na tamtej sośnie - rzekł im doktor,
wskazując sosnę po drugiej stronie drogi. - Powiadają, że ze strzelby na sto
kroków między oczy człowiekowi trudno trafić. Spróbuję sęk ustrzelić.
I oddał jeden bardzo głośny strzał, lecz sęk pozostał na
sośnie.
- Nie trafiłem - stwierdził doktor.
I znowu długo celował, mierząc w sęk na sośnie. Drwale zaś
stali za bramą i patrzyli to na strzelbę, to na sęk.
Opuścił doktor dubeltówkę.
- Szkoda kuli - rzekł. - I tak pewnie nie trafię.
Zauważył nadchodzącą Lucynę Jarosz. Kroczyła wolno na długich i
pałąkowatych nogach, dumnie wypięła wielkie brzuszysko, syta zemsty i rada, że
aż czterech chłopów jej cnoty broniło. W młodniku nawet nie zdążyła powiedzieć
choćby jednego słowa do Kruczka, bo zaraz jej chłop i inni wyskoczyli zza
krzaków, a Kruczek rzucił się do ucieczki. Wracała wolno, chciała bowiem, żeby
Kruczka w międzyczasie dopadli i na śmierć go zatłukli. Myślała nawet przez
chwilę, że jakby jej mąż poszedł za to do więzienia, nie musiałaby już jeździć
do Bart, ale ten i ów mógłby do niej przyjechać taksówką.
- A macie wy, Jarosz, pasek? Czy może portki na szelkach
nosicie? - zapytał doktor.
- Mam pasek, panie doktorze - odpowiedział Jarosz, nie
spuszczając wzroku z dubeltówki doktora.
- To wyjmijcie go z portek - zaproponował doktor - i wlepcie
babie dziesięć razów na tyłek. Nie weźmie pies suki, jak mu się suka nie
nadstawi. Ja też różnym spotkania proponuję, ale jak baba nie chce, to nawet i
nie słucha mojego gadania.
- To racja, doktorze - zgodził się Stasiak. - Ja swoją sukę też
czasem leję. Ale Jarosz żonę oszczędza.
- Nie oszczędzam - oburzył się Jarosz. - Zobaczycie, że nie
oszczędzam.
- No to jazda, na co czekacie? - zachęcił ich doktor. - Ja też
sobie popatrzę.
Aż zatoczył się Jarosz od wściekłości, która nim miotała i nie
mogła znaleźć ujścia z powodu dubeltówki doktora. Wbił nóż w sztachetę płotu,
doskoczył do swojej kobiety, która mimo nich właśnie dumnie kroczyła na swych
pałąkowatych nogach.
- Trzymajcie ją - wrzasnął, ponieważ pazurami mu do twarzy
sięgnęła. Rzucili na ziemię siekiery i tasak, babę przytrzymali we czwórkę. Siłą
jej głowę do ziemi przygnietli. Sam Jarosz kieckę zadarł, aż żółty i chudy tyłek
bez majtek zobaczyli.
- Raz... dwa... trzy... - liczył doktor, słuchając głośnego
klaskania paska na tyłku Jaroszowej.
Kobieta wrzeszczała tak strasznym głosem, że aż psy doktora
zaczęły wyć.
- Pięć! - wyliczył doktor. - To jej wystarczy.
Ale Jarosz szósty raz jej przyłożył i chciał przyłożyć jeszcze
siódmy, doktor jednak wyszedł za bramę i rękę z paskiem mu przytrzymał.
- Chudy ma tyłek, to ją bardzo boli - wyjaśnił.
Puścili Jaroszową, a ta najpierw na ziemię upadła, a potem,
wciąż rycząc przeraźliwie, podniosła się i zataczając ruszyła w stronę wsi.
- To była dobra robota - stwierdził doktor. - Więzienie was
wszystkich czekało za zabicie Kruczka. A tak oto i sprawiedliwość się dokonała.
- Poprawię jej w domu - pogroził pięścią Jarosz za odchodzącą
żoną.
- A pewnie - przytaknął doktor. - Kruczek u mnie w salonie
siedzi i robi pod siebie ze strachu. Wziąłem od niego okup na litr wódki, żeby
cała ta sprawa tak na sucho mu nie przeszła. Macie tu za fatygę.
Wyjął doktor z portfela trzy banknoty i podał Jaroszowi.
- Uciekał i robił pod siebie. Sam widziałem - radował się
Stasiak.
- Szkoda byłoby iść do więzienia - przypomniał im doktor.
- Siedzieć za takiego śmierdziela? - dziwił się Jarosz, że mu w
ogóle przyszło do głowy, aby gonić Kruczka po lesie z nożem.
Ziętek powtarzał w zadumie:
- Zrobił pod siebie u doktora, coś takiego...
Jarosza parzyły w ręce banknoty, które dostał od doktora,
Miętosił je w ręku i coraz to znacząco spoglądał na Ziętka i Stasiaka.
- Zaraz sklep zamknie Srnugoniowa, bo kartkę wywiesiła, że do
Bart wyjeżdża - przypomniał pozostałym.
Ukłonili się grzecznie doktorowi, podjęli z ziemi siekiery i
tasak, a Jarosz wyciągnął ze sztachety swój nóż. Śpiesznie ruszyli w stronę
wioski, bo w rzeczy samej późno już było, a Smugoniowa wcześniej dziś sklep
zamykała.
Powrócił doktor do salonu, wysłuchał od Makuchowej cierpkich
uwag, że obiad wystygł, a odgrzewany gorzej będzie smakował. Kruczek siedział na
krześle, podciągnął nogawki spodni i oglądał krwawe ślady po psich kłach. Tedy
zabrał go doktor do swego gabinetu, opatrzył rany i doradził, aby Kruczek polami
do swego domu wrócił.
Tymczasem Jarosz i jego kompani zdążyli do sklepu przed
zamknięciem i z wielkim zadowoleniem kupili litr wódki. Uznali, że w ten sposób
sprawa została załatwiona honorowo. A że na ławeczce przed sklepem jak zwykle
siedzieli - Antek Pasemko, cieśla Sewruk, stary Kryszczak i młody Galembka, z
wielką przyjemnością i z drobnymi szczegółami, częstując się wzajemnie wódką,
opowiedzieli, w jaki sposób doszli do owego litra.
- Osaczyliśmy go w młodniku jak zająca - rozprawiał Paweł
Jarosz. - Nawet nie miał czasu porozmawiać z Lucyną, a już do niego
wyskoczyliśmy z ukrycia. Uciekał i robił pod siebie ze strachu.
- Jaja mu chcieliśmy wyciąć - chwalił się Stasiak.
- Tak. Tym nożem - wymachiwał Jarosz ręką, a ostrze noża
połyskiwało w słońcu. -
Mieliśmy go schwytać, obalić na ziemię i wykastrować jak
ogierka - cieszył się Stasiak. - Żeby więcej szkód wśród naszych kobiet nie
czynił. Tylko że doktor nas zatrzymał, grzeczną rozmową zabawił i wziął dla nas
od Kruczka na litr wódki.
- Słusznie się nam to za gonitwę należało - przytakiwał Ziętek.
Podobała się ta sprawa cieśli Sewrukowi, choć nie wyobrażał sobie, jakby to on,
w swych szmacianych butach, mógł gonić kogoś po młodnikach. Mniej się podobała
młodemu Galembce, jako że i on od obcych kobiet lubił skorzystać i przerażała go
myśl o wycinaniu jąder za cudzołóstwo. Stary Kryszczak powiedział szczerze:
- Dobrze zrobiliście z Lucyną. Jej się należało dać w tyłek.
Nie musiała pójść w młodnik, jeśli nie chciała. Kruczek nie jest niczemu winien.
- Ale jaja dobrze byłoby takiemu wyciąć - powtarzał zachwycony
tą myślą drwal Stasiak.
Antek Pasemko zzieleniał na twarzy. Był może wrażliwszy niż
inni i zaraz przedstawił siebie, jak to gonią człowieka po lesie, jak go na
ziemię obalają, ostrym nożem worek z jądrami wycinają.
- Wracam na Wybrzeże. Tam znowu podejmę robotę - oświadczył ni
stąd, ni zowąd.
Zdumiał się młody Galembka, który bał się wszelkiej roboty.
- A czy ci to źle u nas, chłopie? Matka ci daje jeść za darmo,
nic się w domu nie narobisz, a tam pracować każą.
- Nie chcę tu być. To wstrętna wioska - odparł stanowczo.
W dwa dni później doktor Niegłowicz jechał rankiem do ośrodka
zdrowia w Trumiejkach i na przystanku przed sklepem zauważył Lucynę Jarosz z
wielkim jak skrzynia kartonem, w którym chciała zawieźć swój telewizor do
naprawy. Równocześnie z doktora samochodem podjechał na przystanek i autobus,
ale Jaroszowi pomyślała, że doktora gazikiem za darmo i prędzej dostanie się do
Trumiejek. Zatrzymała więc Niegłowicza i zapytała go, czy nie mógłby jej
podwieźć.
Niegłowicz na oczach wielu ludzi wysiadł ze swego gaza i
obwieścił głośno, aby wszyscy słyszeli:
- Kobieta może w naszych czasach robić ze swoim tyłkiem, co się
jej podoba. Ale oprócz tyłka kobieta powinna mieć i honor.
To mówiąc wsiadł do samochodu i odjechał do Trumiejek bez
Jaroszowej i jej zepsutego telewizora.
Usłyszał słowa doktora kierowca autobusu i, zaciekawiony,
zaczął wypytywać ludzi, czemu to doktor tak licho potraktował kobietę z
telewizorem. Zaraz też znaleźli się tacy, co mu opowiedzieli, jak to Jaroszowi
miała kochanka, a gdy ten się jej znudził, mężowi i jego kolegom o nim
opowiedziała i w pułapkę go wprowadziła.
Gdy przyszła więc pora odjeżdżać do Trumiejek i ludzie zasiedli
w autobusie, dźwigać też do niego zaczęła Jaroszowi karton z zepsutym
telewizorem. Wtedy rzekł do niej kierowca:
- Zalecenie jest odgórne, aby nie wozić telewizorów, bo zdarza
się niejednokrotnie, że kineskop nagle wybucha i ludzi rani.
Zamknął przed Jaroszową drzwi autobusu i ruszył w drogę, a ona
stała z pudłem na przystanku do południa. Aż wreszcie zabrał ją jakiś
nietutejszy kierowca ciężarówki. I nikomu nie było żal, że tak długo stała na
swych pałąkowatych nogach, albowiem prawdziwie zostało powiedziane, że kobieta
oprócz tyłka musi mieć także i honor.
Tego samego dnia, tylko innym autobusem i w innym kierunku, to
jest do Bart, odjechał Antoni Pasemko, aby na Wybrzeżu podjąć znowu pracę. Miał
w domu co jeść i nie musiał ciężko pracować, ale nie chciał żyć w tak wstrętnej
wiosce jak Skiroławki.
następny
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
4410Stromlaufplan Passat 44 Motor 1,8l 110kW AWT Motronic 10 2000Sieradz, obr 10, dz 566 KERG 1296 44 201410 15 44AE 2012 04 13 10 44 4110 2id44144 Zadęcie i suwak Jay Friedman Embouchure and slide 2013 Jan 10WSM 10 52 pl(1)więcej podobnych podstron