04 (288)



















C. J. Cherryh     
  Ludzie z Gwiazdy Pella

Księga I


   
. 4 .    





    PELL: 3/5/52
    Nerwowa atmosfera zapanowała z nadejściem dnia głównego;
pierwsza ospała przepychanka uchodźców do awaryjnych kuchni polowych ustawionych
w doku, pierwsze nieśmiałe podejścia tych z dokumentami i tych bez do rozmów z
przedstawicielami stacji w celu ustalenia prawa pobytu, pierwsze przebudzenia w
realiach kwarantanny.
    - Powinniśmy odwołać ostatnią zmianę - powiedział Graff
przeglądając komunikaty, które nadeszły o świcie - dopóki jest jeszcze
spokojnie.
    - Moglibyśmy - powiedziała Signy - ale nie wolno nam ryzykować
bezpieczeństwa Pell. Jeśli sami nie potrafią się z tym uporać, my będziemy
musieli wkroczyć. Wywołaj radę stacji i powiedz im, że mogę się już z nimi
spotkać. Pójdę do nich. To bezpieczniejsze niż ściąganie ich do doków.
    - Poleć promem wzdłuż obrzeża - poradził Graff. Jego szeroka
twarz ułożyła się z nawyku w wyraz zatroskania. - Ryzykujesz głową wychodząc na
zewnątrz bez obstawy. Mniej się teraz kontrolują. Trzeba ich po tym wszystkim
jakoś udobruchać.
    Ta propozycja miała swoje dobre i złe strony. Rozważyła w
myślach, jak takie asekuranctwo wypadłoby w oczach Pell i pokręciła głową.
Wróciła do swojej kajuty i włożyła coś, co uchodziło za mundur, a przynajmniej
miało ciemnoniebieski kolor. Zeszła ze statku w towarzystwie Di Janza i obstawy
złożonej z sześciu uzbrojonych żołnierzy. Przemaszerowali przez dok do punktu
kontrolnego rejonu kwarantanny, do drzwi korytarza obok ogromnych włazów
międzysekcyjnych. Nikt nie próbował zbliżyć się do nich, chociaż niektórzy z
mijanych ludzi sprawiali wrażenie, że mają taki zamiar. Rezygnowali jednak na
widok żołnierzy pod bronią. Doszła nie zaczepiana do drzwi, przekroczyła je i
wspięła się po pochylni do drugiego strzeżonego włazu. Tu też nikt nie zastąpił
jej drogi i znalazła się w głównej części stacji.
    Teraz pozostawało już tylko wsiąść do windy i pojechać o kilka
poziomów wyżej, do sekcji administracyjnej, do górnego korytarza sektora
niebieskiego. Była to raptowna zmiana otoczenia, wręcz przejście ze świata
nagiej stali doków i ogołoconego rejonu kwarantanny do świata hallu
kontrolowanego całkowicie przez służbę bezpieczeństwa stacji, do foyer o
szklanych ścianach, wyłożonego tłumiącym dźwięki chodnikiem, gdzie dziwaczne
drewniane rzeźby spoglądały na ich głupie miny gromadki olśnionych petentów.
Sztuka. Signy gapiła się oszołomiona mrugając powiekami, zdezorientowana
widokiem owych obiektów, które przypominały o luksusie i cywilizacji. Były to
rzeczy zapomniane, przedmioty owiane legendą. Mieć tak czas i tworzyć coś, co
nie ma żadnej innej funkcji poza istnieniem. Spędziła całe życie odizolowana od
takich rzeczy, słysząc tylko, że gdzieś tam daleko cywilizacja istnieje i że w
sekretnych sercach bogatych stacji zachowały się jej luksusowe wytwory.
    Tylko, że z dziwacznych pękatych kul, spośród drewnianych
arabesek nie patrzyły na nich twarze ludzkie, ale oblicza okrągłookie i
niezwykłe: twarze tubylców z Podspodzia kunsztownie wyrzezane w drewnie. Ludzie
użyliby do tego celu plastiku albo metalu. Te dzieła stworzyła kultura wyższa od
ludzkiej: wyraźnie świadczyły o tym misternie tkane gobeliny, jasne, rozedrgane
obcymi geometriami malowidła i freski pokrywające ściany, niezliczone arabeski,
drewniane kule pełne twarzy o ogromnych oczach, twarzy, które powtarzały się na
rzeźbionych meblach i nawet na drzwiach, wyzierały z guzowatych drobnych
wypukłości, jak gdyby wszystkie te oczy miały przypominać ludziom, że Podspodzie
jest zawsze z nimi.
    Wszyscy byli pod wrażeniem. Di klął pod nosem, dopóki nie
doszli do ostatnich drzwi. Oczekiwała ich tam grupka cywilów. Przepuścili
przybyłych przodem i weszli za nimi do sali posiedzeń rady.
    Tym razem patrzyły na nich ludzkie twarze: ludzie siedzieli w
sześciu rzędach foteli wznoszących się schodkowo pod ścianami, oraz przy owalnym
stole ustawionym pośrodku sali. Na pierwszy rzut oka ich twarze zadziwiająco
przypominały oblicza z obcych rzeźb.
    Siwowłosy mężczyzna siedzący u szczytu stołu wstał i wykonał
gest zapraszający ich do sali, do której już weszli. Angelo Konstantin. Inni nie
ruszyli się z miejsc.
    Obok stołu rozstawiono sześć foteli nie stanowiących części
stałego umeblowania; zajmowało je sześć osób, mężczyzn i kobiet, które, sądząc
po ubiorze, nie należały do rady stacji, a nawet nie pochodziły z Pogranicza.

    Ludzie Kompanii. Przez grzeczność dla rady Signy mogła odprawić
żołnierzy do salki obok, zatrzeć nieco wrażenie, że przybyła tu rozmawiać z
pozycji siły, dochodzić swoich racji pod groźbą użycia broni. Stała jednak
niewzruszenie nie reagując na znaczące uśmiechy Konstantina.
    - Powiem krótko - zagaiła. - Wasza strefa kwarantanny jest
gotowa i funkcjonuje. Radzę dobrze jej pilnować. Ostrzegam was teraz, że inne
frachtowce wykonały skok bez przyzwolenia i nie dołączyły do naszego konwoju.
Jeśli macie trochę oleju w głowach, zastosujecie się do moich zaleceń i
umieścicie na pokładzie każdego zbliżającego się kupca służbę bezpieczeństwa,
zanim dopuścicie go w pobliże stacji. Mieliście tutaj próbkę tego, co wydarzyło
się na Russellu. Wkrótce stąd odlatuję; to teraz wasze zmartwienie.
    Po sali rozszedł się alarmistyczny pomruk. Wstał jeden z ludzi
Kompanii.
    - Przyjmuje pani bardzo arbitralną postawę, kapitanie Mallory.
Czy takie tu panują zwyczaje?
    - Zwyczaj panuje tu taki, sir, że ci, którzy znają sytuację,
biorą się do roboty, a ci, którzy jej nie znają, słuchają i uczą się, albo
przynajmniej nie przeszkadzają.
    Pociągła twarz człowieka z Kompanii wyraźnie poczerwieniała.

    - Wynika stąd, że zmuszeni jesteśmy znosić tego rodzaju
zachowanie... chwilowo. Jest nam potrzebny transport do miejsca, które
traktowane jest jako granica. Nasz wybór padł na Norwegię.
    Żachnęła się, ale szybko nad sobą zapanowała.
    - Nie, sir, nie jesteście do niczego zmuszeni, bo Norwegia nie
zabiera cywilnych pasażerów i ja nikogo nie wezmę. Co do granicy, to przebiega
ona zawsze tam, gdzie w danej chwili znajduje się Flota, a nikt oprócz statków
wchodzących w jej skład nie wie, gdzie to jest. Żadne granice tu nie istnieją.
Wynajmijcie sobie frachtowiec.
    W sali zapadła martwa cisza.
    - Nie chcę kapitanie, używać słowa sąd wojenny. Roześmiała się
bezgłośnie.
    - Jeżeli wy, ludzie Kompanii, chcecie odbyć wycieczkę po polu
bitwy, to korci mnie, żeby was na nią zabrać. Być może wyszłoby to wam na dobre.
Być może moglibyście otworzyć oczy Matce Ziemi; być może moglibyśmy dostać
jeszcze kilka statków.
    - Nie ma pani prawa wysuwać żądań i my nie przyjmujemy ich do
wiadomości. Nie jesteśmy tu po to, by oglądać tylko to, co chce się nam pokazać.
Obejrzymy sobie wszystko, kapitanie, czy to się pani podoba, czy nie.
    Podparła się pod boki i zmierzyła ich wzrokiem. - Pana
nazwisko, sir.
    - Segust Ayres z Rady Bezpieczeństwa, Drugi Sekretarz. - Drugi
Sekretarz. No dobrze, zobaczymy, do jakiego to kosmosu przybyliśmy. Żadnego
bagażu oprócz ubrania na zmianę. Zrozumiano? Żadnych dupereli. Lecicie tam,
gdzie udaje się Norwegia. Nie respektuję niczyich rozkazów poza wydawanymi przez
Maziana.
    - Kapitanie - zauważył Ayres - pani współpraca jest wysoce
pożądana.
    - Zadowolicie się tym, co uznam za stosowne wam pokazać, i ani
kroku dalej.
    Zapadła cisza. Po chwili z rzędów foteli dochodzić zaczął coraz
głośniejszy pomruk. Twarz mężczyzny nazwiskiem Ayres jeszcze bardziej
poczerwieniała, jego precyzyjna, dobitna wymowa, która instynktownie ją
drażniła, powoli przestawała robić na niej wrażenie.
    - Jest pani przedłużeniem Kompanii, kapitanie, i od niej
otrzymała pani patent oficerski. Czyżby pani o tym zapomniała? - Jestem Trzecim
Kapitanem we Flocie, panie Drugi Sekretarzu, przy czym jest to, w odróżnieniu od
pańskiego tytułu, stopień wojskowy. No ale jeśli zamierza pan zabrać się z nami,
radzę być gotowym w ciągu godziny.
    - Nie, kapitanie - oznajmił stanowczo Ayres. - Skorzystamy z
pani sugestii i zaokrętujemy się na frachtowiec. Przywiózł nas tutaj z Sol.
Polecą tam, gdzie poprosimy.
    - W granicach rozsądku, nie wątpię. - No i dobrze. Ten problem
miała z głowy. Wyobrażała już sobie konsternację Maziana na widok takich gości.
Spojrzała na stojącego za Ayresem Angelo Konstantina. - Zrobiłam już tutaj, co
do mnie należało. Odlatuję. Wszelkie komunikaty będę przekazywała.
    - Kapitanie. - Angelo Konstantin wyszedł zza stołu i zbliżył
się do niej wyciągając rękę w niezwyczajnym geście kurtuazji, tym dziwniejszym,
jeśli zważyć niedźwiedzią przysługę, jaką im wyrządziła podrzucając stacji
uchodźców. Mocno uścisnęła oferowaną dłoń i napotkała jego zaniepokojony wzrok.
Nie byli sobie obcy; spotkali się przed laty. Angelo Konstantin, Pogranicznik od
sześciu pokoleń; podobny do młodego mężczyzny, który przyszedł pomóc w doku, ale
tamten to już siódme pokolenie. Konstantinowie budowali Pell; byli naukowcami i
górnikami, budowniczymi i dzierżawcami. Pomimo wszystkich różnic, jakie ich
dzieliły, czuła więź z tym człowiekiem i jemu podobnymi. Człowiek tego pokroju,
najlepszy z nich, dowodził Flotą.
    - Powodzenia - powiedziała i odwróciła się dając znak Di i
żołnierzom, żeby poszli za nią.
    Wracała tą samą drogą, którą tu przyszła, przez organizującą
się strefę Q, z powrotem do znajomych wnętrzy Norwegii, do przyjaciół, gdzie
prawo było takim, jakim ona je ustanowiła i gdzie nic nie działo się bez jej
wiedzy. Trzeba było rozpracować kilka ostatnich szczegółów, załatwić parę spraw,
obdarzyć stację kilkoma pożegnalnymi prezentami; do tego wykorzysta owoce pracy
jej własnej służby bezpieczeństwa - meldunki, zalecenia, no i pewnego człowieka
oraz to, co było o nim w ocalałych raportach.
    Potem postawiła Norwegię w stan gotowości, zawyła syrena i całe
wojsko, którego zadaniem była ochrona Pell, wycofało się na statek i zostawiło
stację samą sobie.
    Przystąpiła do realizacji sekwencji kursów, które miała w
głowie i które znał Graff, jej drugi oficer. To nie była jedyna akcja
ewakuacyjna w toku; Stacja Pan-Paris znajdowała się pod kierownictwem Kreshova;
Sung z Pacyfiku zarządzał Esperance. W tej chwili kolejne konwoje zbliżały się
już ku Pell, a ona miała tylko przygotować grunt.
    Nadciągał kryzys. Umierały inne stacje znajdujące się poza ich
zasięgiem, którym nie można było w niczym pomóc. Ewakuowali, co mogli, zmuszając
Unię, aby solidnie się napracowała nad zgarnianiem łupów. Ale w jej prywatnej
ocenie sami byli skazani i obecny manewr był tym, z którego nie powróci
większość z nich. Stanowili niedobitki Floty stające do walki z ogromną potęgą o
niewyczerpalnych zasobach ludzkich, dysponującą sprawnym zaopatrzeniem,
wszystkim, czego brak było im.
    Po tak długich zmaganiach... jej pokolenie było ostatnim
pokoleniem Floty, resztką dawnej potęgi Kompanii. Patrzyła, jak ginie; walczyła,
aby utrzymać tych dwoje razem, Ziemię i Unię, przeszłość i przyszłość ludzkości.
Wciąż jeszcze walczyła, tym co miała, choć nadzieja już zgasła. Czasami myślała
nawet o dezercji z Floty, co uczyniło już kilka statków, i przejściu na stronę
Unii. Ironią losu było, że Unia stała się w tej wojnie stroną prokosmiczną, a
Kompania, która doprowadziła do jej powstania, stanęła po przeciwnej stronie
barykady; ironią było to, że oni, którzy najbardziej wierzyli w Pogranicze,
kończyli teraz walcząc przeciwko temu, czym się ono stawało, umierali za
Kompanię, którą przestali już dawno cokolwiek obchodzić. Była rozgoryczona;
dawno już przestała wyrażać się z umiarkowaniem we wszelkich dyskusjach o
polityce Kompanii.
    Kiedyś, wiele lat temu, inaczej patrzyła na te sprawy; dała się
porwać marzeniu o starych statkach zwiadowczych, których potęga zachwycała ją
jako osobę postronną; marzeniu, co przed laty przybrało kształt emblematu
kapitana Kompanii. Ale już dawno temu zdała sobie sprawę, że nie będzie tutaj
zwycięzców.
    Być może, myślała, Angelo Konstantin wiedział to również. Być
może odgadł jej myśli, odpowiedział na nie tym pożegnalnym gestem - ofiarował
pomoc w obliczu nacisku ze strony Kompanii. Przez chwilę tak się wydawało. Może
wiedziało o tym wielu mieszkańców stacji... ale po nich nie można się było aż
tyle spodziewać.
    Miała do przeprowadzenia trzy fortele, co zajmie trochę czasu;
niewielką operację, a potem skok na spotkanie z Mazianem, na pewną randkę. Jeśli
z wstępnej operacji ocaleje wystarczająca liczba ich statków. Jeśli Unia
zareaguje tak, jak się tego spodziewają. To było czyste szaleństwo.
    Flota decydowała się na nie osamotniona, bez wsparcia ze strony
kupców czy mieszkańców stacji; już od lat działała w izolacji.


następny    









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
288 04
288 04
04 (131)
2006 04 Karty produktów
04 Prace przy urzadzeniach i instalacjach energetycznych v1 1
04 How The Heart Approaches What It Yearns
str 04 07 maruszewski
[W] Badania Operacyjne Zagadnienia transportowe (2009 04 19)
Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14
MIERNICTWO I SYSTEMY POMIAROWE I0 04 2012 OiO
r07 04 ojqz7ezhsgylnmtmxg4rpafsz7zr6cfrij52jhi
04 kruchosc odpuszczania rodz2
Rozdział 04 System obsługi przerwań sprzętowych

więcej podobnych podstron