Aleksander Dumas Trzej Muszkieterowie IV VI (1)


Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania siÄ™ jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki.
Tom 4
|
I Milady
D Artagnan szedł ciągle za Milady, nie będąc przez nią widzia-
nym. Dama wsiadła do karety, a nasz Gaskończyk usłyszał, jak
rozkazała woznicy jechać do Saint-Germain.
Niemożliwe było pieszo biec za powozem, który unosiły kłu-
sem dwa silne konie, d Artagnan wróciÅ‚ wiÄ™c na ulicÄ™ Férou.
Przy ulicy Serne spostrzegł Plancheta, stojącego przed sklepem
cukiernika i napawającego się widokiem ponętnych ciast.
KazaÅ‚ mu osiodÅ‚ać dwa konie ze stajni pana de Tréville, który
pozwolił d Artagnanowi używać swoich wierzchowców na każde
zawołanie, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba.
Planchet udał się więc na ulicę Vieux-Colombier, a d Artagnan
na ulicÄ™ Férou. Atos byÅ‚ w domu, opróżniajÄ…c ze smutkiem jednÄ…
z butelek tego słynnego wina hiszpańskiego, które przywiózł ze swo-
jej podróży do Pikardii. Dał znak służącemu, aby przyniósł kielich
dla d Artagnana, a Grimaud, milcząc jak zwykle, wypełnił rozkaz.
D Artagnan opowiedział Atosowi wszystko, co zaszło w ko-
ściele między Portosem a prokuratorową, i że ich kolega praw-
dopodobnie w tej chwili jest już na dobrej drodze do pozyskania
ekwipunku.
 Co do mnie  odpowiedział Atos, wysłuchawszy go  jestem
zupełnie spokojny, nie kobiety będą pokrywały moje wydatki
na potrzeby wojenne.
 A jednak strzałom miłosnym tak przystojnego, wykształco-
nego i wspaniałego kawalera jak ty, kochany Atosie, nie oparłyby
się księżniczki ani nawet królowe.
W tej chwili Planchet wsadził dyskretnie głowę przez na wpół
otwarte drzwi i doniósł swemu panu, że konie stoją gotowe przed
bramÄ….
 Jakie konie?  zapytał Atos.
7
 Dwa konie, które pożyczyÅ‚ mi pan de Tréville i na których
mam zamiar pojechać do Saint-Germain.
 Po co to jedziesz do Saint-Germain?  zapytał Atos.
Tu d Artagnan opowiedział o swoim spotkaniu z damą, która
wraz z panem w czarnym płaszczu i blizną niedaleko skroni nie-
ustannie zaprzątała jego myśli.
 To znaczy, że zakochałeś się w niej, tak jak w pani Bona-
cieux  rzekł Atos, wzruszając pogardliwie ramionami, jak gdyby
litował się nad ułomnością ludzką.
 Ja? O nie, mylisz się!  zawołał d Artagnan.  Chciałbym tyl-
ko wyjaśnić tajemnicę, która się z nią wiąże, bo mam wrażenie,
sam nie wiem dlaczego, że ta kobieta, chociaż nieznana mi wcale
i mnie nieznająca, wywarła wielki wpływ na moje życie.
 Na honor, dobrze mówisz, nie znam kobiety, której byłoby
warto szukać, kiedy już raz zginęła. Pani Bonacieux zginęła, tym
gorzej dla niej, niech siÄ™ odnajdzie sama.
 Nie, Atosie, nie, ty się mylisz  rzekł d Artagnan.  Kocham
moją Konstancję bardziej niż kiedykolwiek i gdybym wiedział,
gdzie się znajduje& pojechałbym natychmiast choćby na koniec
świata, aby ją wyrwać z rąk nieprzyjaciół. Nie znam miejsca jej
pobytu, a wszystkie moje poszukiwania były dotychczas bezsku-
teczne. Lecz nie można przecież wiecznie się smucić, trzeba szu-
kać rozrywki.
 A więc szukaj jej przy Milady, mój kochany d Artagnanie, ży-
czę ci z całego serca, jeżeli cię to może zabawić.
 Słuchaj, Atosie  rzekł d Artagnan.  Zamiast tu siedzieć za-
mknięty jak w więzieniu, wsiadaj na konia i jedz ze mną do Saint-
-Germain.
 Mój drogi  odparł Atos.  Jeżdżę na koniu, kiedy mam włas-
nego, w przeciwnym razie chodzÄ™ pieszo.
 A ja  rzekł d Artagnan, śmiejąc się ze złego humoru Atosa,
nie rażąc przy tym starszego kolegi, pozwalającego na kpiny 
ja nie jestem tak dumny jak ty i jadę na tym, co znajdę pod ręką.
Do widzenia, kochany Atosie.
 Do widzenia  odezwał się muszkieter, dając znak swojemu Gri-
maudowi, aby odkorkował przyniesioną w tym momencie butelkę.
D Artagnan i Planchet wsiedli na konie i ruszyli drogÄ… ku Saint-
-Germain.
8
Przez całą drogę młodzieniec myślał o tym, co powiedział Atos
o pani Bonacieux. I chociaż z natury nie był zanadto uczucio-
wy, przecież piękna kupcowa wywarła na nim głębokie wrażenie
i jak powiedział, gotów był szukać jej na końcu świata. Ale świat
ma bardzo wiele końców, dlatego że jest okrągły, a więc nie wie-
dział, w którą stronę się zwrócić.
Tymczasem pragnął dowiedzieć się, kim jest Milady. Rozma-
wiała z człowiekiem w czarnym płaszczu, a więc musiała go
znać. Zresztą podejrzewał, że tak jak poprzednio, tak i tym razem
nie kto inny, a właśnie on porwał panią Bonacieux. Kłamał więc
tylko w połowie, kiedy mówił, że starając się odnalezć Milady,
tym samym starał się odszukać Konstancję.
Zajęty tymi myślami, kłując od czasu do czasu swojego konia
ostrogą, przybył do Saint-Germain. Przejechał wzdłuż pawilonu,
w którym dziesięć lat pózniej urodził się Ludwik XIV*. Ulica była
zupełnie pusta, rozglądał się więc na prawo i na lewo, czy nie do-
strzeże gdzieś, nie pozna jakiegoś śladu pięknej Angielki. Wtem,
przy ładnym domu, który według zwyczaju nie posiadał żadnego
okna wychodzącego na ulicę, ujrzał jakąś znajomą postać. Postać
ta przechadzała się po tarasie ozdobionym kwiatami. Planchet
poznał ją pierwszy.
 E, panie  rzekł do d Artagnana.  Czy nie przypomina pan
sobie tej twarzy, która tak się na nas gapi?
 Nie  rzekł d Artagnan.  Ale jestem pewny, że nie pierwszy
raz jÄ… widzÄ™.
 Zgadza się  rzekł Planchet.  To ten biedny Lubin, lokaj hra-
biego de Wardes, którego pan tak pięknie potraktował przed mie-
siÄ…cem w Calais na drodze do willi gubernatora.
 Ach tak, prawda  odpowiedział d Artagnan.  Teraz go po-
znaję. Sądzisz, że on ciebie poznał?
 Mnie się zdaje, panie, że był wówczas zbyt przerażony,
by mnie w tej chwili poznać.
 A więc idz, porozmawiaj z nim i wywnioskuj z rozmowy, czy
jego pan jeszcze żyje.
* Ludwik XIV (1638 1715)  od 1643 r. król Francji, nazywany Królem Słońce, po śmier-
ci kardynała Mazarina w 1661 sprawujący rządy absolutne. Jego czasy to rozwój ekono-
miczny i kulturalny Francji.
9
Planchet zsiadł z konia i podszedł prosto do Lubina, nierozpo-
znany przez niego, po czym dwaj służący zaczęli ze sobą poga-
wędkę w najlepszej zgodzie. D Artagnan zaprowadził oba konie
w małą uliczkę, objechał wokół narożny dom, aby spoza krzaka
móc wysłuchać całej rozmowy.
Ledwo chwilę posłuchał, gdy usłyszał turkot kół, a wkrótce po-
tem, prawie naprzeciwko niego, zatrzymała się kareta Milady. Nie
mylił się, rzeczywiście w powozie siedziała Milady. D Artagnan
przytulił się do grzbietu swego konia, aby wszystko widzieć, sa-
memu nie będąc widzianym.
Milady wysunęła urodziwą główkę z powozu i wydawała swo-
jej służącej jakieś polecenia. Służąca, piękna dziewczyna licząca
od dwudziestu do dwudziestu dwóch lat, żywa i wesoła, prawdzi-
wy typ pokojówek wielkiej damy, zeskoczyła ze stopnia powozu,
na którym według ówczesnego zwyczaju siedziała, i skierowała
się ku tarasowi, na którym Planchet dostrzegł Lubina.
D Artagnan ścigał pokojówkę wzrokiem. Właśnie w tej chwili
Lubin zniknął w domu, przed którym stali, przywołany rozka-
zem dochodzÄ…cym z wewnÄ…trz kamienicy, a Planchet, oglÄ…dajÄ…cy
się na wszystkie strony za swoim panem, pozostał sam.
Pokojówka zbliżyła się do niego i biorąc go za Lubina, wręczyła
mu mały bilecik, mówiąc:
 To dla twojego pana.
 Dla mojego pana?
 Tak, zanieś go szybko, bo to ważna sprawa.
Potem podeszła do powozu, a ten zawrócił w stronę, z której
przyjechał. Dziewczyna wskoczyła na stopień i kareta ruszyła
z miejsca. Planchet obracał liścik na wszystkie strony, zszedł z ta-
rasu posłuszny rozkazowi pokojówki, pognał w uliczkę i spotkał
swego pana, obserwującego całe zajście, który wyszedł mu na-
przeciw.
 Dla pana  zawołał Planchet i oddał młodemu człowiekowi
liścik.
 Dla mnie?  zapytał d Artagnan.  Jesteś tego pewien?
 Tak, jestem pewien, gdyż służąca powiedziała wyraznie:  Dla
twojego pana , a ja nie mam innego pana prócz was, a więc& sło-
wo daję, ładna buzia u tej pokojówki.
D Artagnan otworzył list i przeczytał następujące słowa:
10
Pewna osoba, która zajmuje się panem więcej, niż może wy-
znać, chciałaby wiedzieć, kiedy będziesz w stanie zażywać prze-
chadzki w lesie. Jutro w hotelu  Pod ZÅ‚otym Polem lokaj w kolo-
rach czarnym i pąsowym oczekiwać będzie odpowiedzi.
 Oho!  rzekł d Artagnan.  Proszę, proszę. Widać, że Milady i ja,
oboje troskliwie zajmujemy się zdrowiem tej samej osoby. A więc,
Planchet, jak się ma dobry pan de Wardes? Więc nie umarł?
 Nie, panie, ma się tak dobrze, jak powinien się mieć po otrzy-
maniu pchnięć, które, nie wymawiając panu, były nienaganne.
Jest jeszcze bardzo słaby, bo stracił dużo krwi. Jak już panu mó-
wiłem, Lubin mnie nie poznał i opowiedział mi całą awanturę
od początku do końca.
 Doskonale. Planchet, jesteś królem wszystkich lokajów świa-
ta! Teraz wsiadaj na konia i pędzmy za karetą.
Nie trwało to długo, po niespełna pięciu minutach spostrzegli
karetę po przeciwnej stronie ulicy. Jakiś bogato ubrany jegomość
stał na koniu przy drzwiczkach.
Rozmowa między Milady a kawalerem toczyła się z takim oży-
wieniem, że gdy d Artagnan stanął po drugiej stronie karety, za-
uważyła go tylko służąca.
Rozmowa toczyła się po angielsku i chociaż d Artagnan nic
nie zrozumiał, po sposobie mówienia poznał, że Angielka była
rozgniewana. Zakończyła rozmowę gestem, który nie zostawił
najmniejszych wątpliwości co do natury tej rozmowy: uderzy-
ła bowiem mężczyznę wachlarzem tak silnie, że rozprysnął się
na tysiące kawałków.
Kawaler parsknął śmiechem, co wydawało się najbardziej obu-
rzyć Milady.
D Artagnan sądził, że nadeszła stosowna chwila do interwen-
cji, zbliżył się do drugich drzwiczek i zdejmując kapelusz, rzekł
z uszanowaniem:
 Pani, czy nie pozwolisz mi ofiarować sobie moich usług? Zda-
je się, że ten kawaler cię rozgniewał. Rozkaż tylko, a ukarzę go
za ten brak uprzejmości.
Zaraz na pierwsze słowo Milady odwróciła się, spoglądając
ze zdziwieniem na młodzieńca, a gdy skończył, odparła:
 Panie, z największą przyjemnością oddałabym się pod twoją opie-
kę, gdyby ten, który szuka ze mną sprzeczki, nie był moim bratem.
11
 Ach! Kiedy tak, przebacz mi, pani  rzekł d Artagnan  jak
domyślasz się bowiem, nie wiedziałem o tym.
 Czego się wtrąca ten dzieciak?  zawołał, nachylając się ku szy-
bie drzwiczek, człowiek nazwany przez Milady bratem  i czemu
nie jedzie własną drogą?
 Sam jesteś dzieciakiem  odezwał się d Artagnan, pochylając
się do karku konia i odpowiadając ze swojej strony przez otwór
w drzwiczkach.  Nie jadę dalej, ponieważ podobało mi się tutaj
zatrzymać.
Kawaler powiedział siostrze kilka słów po angielsku.
 Proszę pana, abyś raczy mówić tym językiem, którym ja się
do pana zwracam. Jesteś pan bratem tej pani, niech i tak będzie,
na szczęście nie jesteś moim.
Każdy mógłby sądzić, że Milady, bojazliwa jak zwykle wszyst-
kie kobiety, wmiesza się w tę rozmowę, aby nie wynikła z niej
kłótnia, ale przeciwnie  cofnęła się w tył karety, rozkazawszy
silnym głosem woznicy:
 Do pałacu!
Piękna pokojówka spojrzała niespokojnie na d Artagnana, któ-
ry zdawał się robić na niej wielkie wrażenie.
Kareta odjechała, zostawiając dwóch przeciwników samym so-
bie. Żadna fizyczna przeszkoda już ich nie oddzielała.
Kawaler chciał pojechać za karetą, ale d Artagnan, wzburzo-
ny faktem, iż Anglika spotkał już wcześniej, zatrzymał go. Był
to człowiek, który w Amiens wygrał od niego konia i omal nie
stał się właścicielem brylantu, chwycił więc za cugle konia.
 Oho, mój panie, zdaje mi się, że jesteś większym dziecia-
kiem niż ja, bo próbujesz zapominać, że między nami powstała
sprzeczka.
 Ach, to znowu pan; czy ja zawsze muszę się bawić z panem
w jakÄ…Å› grÄ™?
 Tak, a to mi właśnie przypomniało, że należy mi się rewanż.
Zobaczymy, mój panie, czy umiesz się obchodzić ze szpadą z równą
zręcznością jak z kośćmi.
 Przecież pan widzi, że nie mam żadnej broni, czyżby chciał
pan odegrać rolę bohatera wobec bezbronnego człowieka?
 Mam nadzieję, że w domu ma pan szpadę. Ja w każdym razie
mam dwie i jeżeli pan zechce, mogę panu jednej użyczyć.
12
 O nie, to zbyteczne, mam dość narzędzi tego rodzaju.
 A więc dobrze, zacny szlachcicu, wybierz najdłuższą i pokaż
mi ją dziś wieczór.
 A w którym miejscu, jeśli wolno spytać?
 Za Luksemburgiem, tam jest wspaniale położone miejsce
na przechadzki, a jakby stworzone dla tej, którą ja panu proponuję.
 Dobrze, stawiÄ™ siÄ™.
 O której godzinie?
 O szóstej.
 Czy pan masz może kilku przyjaciół?
 Mam ich trzech, a pan uznasz za stosowne znalezć tę samą
ich liczbÄ™.
 Trzech! A to się doskonale składa; ja właśnie na tylu liczyłem.
 A kim pan jesteÅ›?
 Jestem d Artagnan, szlachcic gaskoński, służę przy gwardii
w kompanii pana des Essarts. A pan?
 Lord Winter, baron Sheffield.
 Służę panu, baronie. Nazwisko pańskie jest diabelnie trudne
do zapamiętania.
Potem, spiąwszy konia, popędził w stronę Paryża i po przyby-
ciu, jak to zwykle w podobnych wypadkach czynił, udał się pro-
sto do Atosa.
Znalazł go śpiącego na ogromnej kanapie, oczekującego, jak
twierdził, aż jego ekwipunek sam się pojawi.
Zbudził go więc i opowiedział wszystko, co zaszło, milczał tyl-
ko o liście do pana de Wardes.
Atos ucieszył się niewymownie, gdy się dowiedział, że d Arta-
gnan będzie walczył z Anglikiem. Było to, jak wiemy, jego wiel-
kie marzenie.
Posłano natychmiast po Portosa i Aramisa, nakazując służącym,
aby o wszystkim ich zawiadomili.
Portos wyjął szpadę z pochwy i zaczął próbować ciosów.
Wszystkie pchnięcia wymierzone były w ścianę, od której nie-
kiedy odskakiwaÅ‚, robiÄ…c pliés, jak tancerz. Aramis, ciÄ…gle zajÄ™ty
swym poematem, zamknął się w gabinecie Atosa i prosił, aby mu
nie przeszkadzano aż do chwili, kiedy przyjdzie stanąć z bronią
w ręku. Atos kiwnięciem głowy dał rozkaz swojemu Grimaudo-
wi, by mu przyniósł butelkę.
13
D Artagnan zaś obmyślał plan wyprawy, obiecującej mu jakąś
miłą przygodę, co można było poznać po uśmiechu błąkającym
siÄ™ od czasu do czasu po jego rozmarzonej twarzy.
|
II Anglicy i Francuzi
O wyznaczonej godzinie czterej przyjaciele udali się ze służą-
cymi za Luksemburg, na plac, gdzie pasły się kozy. Atos dał pa-
stuszkowi drobną srebrną monetę, aby się oddalił, służącym pole-
cono trzymanie straży.
Wkrótce zbliżyło się do tego samego miejsca milczące grono
Anglików; stosownie do zwyczajów zamorskich, nastąpiło przed-
stawianie siÄ™.
Anglicy byli ludzmi wysokiego pochodzenia, zatem dziwne
nazwiska trzech przyjaciół były dla nich przedmiotem nie tylko
zdziwienia, ale nawet niepokoju.
 Przepraszam  rzekł lord de Winter, usłyszawszy nazwiska
trzech przyjaciół  dotąd nie wiemy, kim panowie jesteście, nie
będziemy się pojedynkować z ludzmi o podobnych nazwiskach.
To sÄ… nazwiska pasterzy!
 Tak jest, milordzie, to są nazwiska przybrane  odrzekł Atos.
 Co w nas budzi jeszcze większą chęć poznania prawdzi-
wych  odpowiedział Anglik.
 Jednak grałeś pan z nami, nie znając naszych nazwisk  rzekł
Atos  i wygrałeś dwa konie.
 To prawda, ale wówczas narażaliśmy tylko nasze pistole.
Tym razem idzie o krew. Grać można ze wszystkimi, ale pojedyn-
kować się tylko z równymi sobie.
 To słuszne  rzekł Atos.
I wziął na stronę Anglika, z którym miał się pojedynkować,
po cichu wymawiajÄ…c swoje nazwisko. Portos i Aramis podobnie
uczynili.
 Czy poprzestaje pan na tym?  zapytał Atos swojego przeciw-
nika.  Czy nazwisko moje jest godne, abyś mi uczynił zaszczyt
i skrzyżował ze mną szpady?
15
 Tak, panie  odparł Anglik z głębokim ukłonem.
 A teraz muszę panu zakomunikować jeszcze jedną rzecz 
rzekł zimno Atos.
 Co takiego?
 Że byłbyś bardzo dobrze zrobił, nie dowiadując się, jak się
nazywam.
 Dlaczego?
 Ponieważ powszechnie uważa się mnie za zmarłego i nie
chciałbym dementować tych plotek. Tak więc, by nie dowiedzia-
no się, że żyję, zmuszony jestem zabić pana, zachowując nadal
incognito.
Anglik spojrzał na Atosa, myśląc, że żartuje, ten jednak był
śmiertelnie poważny.
 Panowie  zapytał, zwracając się do swoich towarzyszy
i do przeciwników.  Czy możemy zaczynać?
 Możemy  odpowiedzieli jednogłośnie Anglicy i Francuzi.
I w tejże chwili błysnęło osiem szpad lśniących w blasku za-
chodzącego słońca, a walka zaczęła się z zaciętością, na jaką stać
ludzi podwójnie sobie nieprzyjaznych.
Atos walczył z takim spokojem i zręcznością, jak gdyby był
w sali fechtunku. Portos, uleczony ze zbytniego zadufania wy-
padkiem w Chantilly, składał się bardzo przezornie i przebiegle.
Aramis, który miał dokończyć trzecią pieśń swego poematu, spie-
szył się nadzwyczajnie, jak człowiek czymś bardzo zajęty.
Atos pierwszy zabił swojego przeciwnika. Zadał mu tylko jed-
no pchnięcie, a zgodnie z daną obietnicą było to pchnięcie śmier-
telne: szpada przeszyła serce.
Portos drugi pokonał swojego przeciwnika, przeszył mu udo.
Lecz gdy Anglik oddał mu broń, Portos wziął go na ramiona i za-
niósł do karety.
Aramis tak dzielnie nacierał na swojego wroga, że zapędził
go aż pięćdziesiąt kroków od pola walki i zmusił do sromotnej
ucieczki.
Co do d Artagnana, ten w przemyślny sposób odpierał ciosy,
a gdy już znużył swojego przeciwnika, jednym zręcznym ru-
chem wytrącił mu szpadę. Baron, widząc, że jest bezbronny, zro-
bił dwa lub trzy kroki do tyłu, gdy wtem pośliznął się i upadł
na wznak.
16
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania siÄ™ jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Aleksander Dumas Trzej Muszkieterowie I III
Dumas Trzej muszkieterowie
LP IV VI Prus Bolesław Antek
trzej muszkieterowie 20 lat pozniej t i
Program nauczania KO IV VI SP 2010

więcej podobnych podstron