L. Spraque de Camp
Jankes w Rzymie
. 14 .
Padway popędził do Rzymu i pokazał list Belizariuszowi. Rzadko
widywał ludzi bardziej nieszczęśliwych niż dzielny Trak.
- Nie wiem, co o tym myśleć - tyle udało się wydobyć od
Belizariusza.
Padway przeprowadził rozmowę z Antoniną, żoną cesarskiego
generała. Dobrze rozumiał się z tą szczupłą, pełną wigoru, rudowłosą niewiastą.
- Ciągle mu powtarzam - mówiła - że od Justyniana może
spodziewać się tylko niewdzięczności, ale wiesz, jaki on jest. Rozsądny we
wszystkim poza tym, co dotyczy jego honoru. Jedyna rzecz, która sprawiła, że się
wahałam, to przyjaźń z cesarzową Teodorą. Z tego łatwo się nie rezygnuje. Ale po
tym liście... Zrobię wszystko, co w mojej mocy, prześwietny Martinusie.
Ku nieukrywanemu zadowoleniu Martina, Belizariusz w końcu
skapitulował.
Najbardziej zagrożona wydawała się Prowansja. Agenci przynieśli
wieści o następnej łapówce Justyniana, wypłaconej Frankom, żeby zaatakowali
Gotów. Padway dokonał zatem pewnych przesunięć personalnych. Asinara, który
siedział od miesięcy w Senii i nie wykonał żadnego posunięcia przeciw cesarskim
w Spalato, odwołał do domu. Na jego miejsce armię dalmacką objął Sisigis, też
nie geniusz, ale i nie oczywisty dureń. Belizariusz przejął komendę za Sisigisa
nad siłami zbrojnymi w Galii. Przed wyjazdem na północ zażądał od Padwaya
wszelkich dostępnych informacji o Frankach. Martin objaśnił go:
- Dzielni, zdradzieccy i głupi. Mają tylko lekkozbrojną
piechotę, która walczy ustawiona w głęboką, pojedyńczą kolumnę. Nadbiegają z
okrzykiem wojennym, zarzucają przeciwnika oszczepami i toporami i walczą z
bliska mieczem. Jeśli uda ci się wstrzymać ich linią piechoty lub szarżą
kawaleryjską, to dla konnych łuczników stanowią łatwy łup. Są bardzo silni
liczebnie, ale tak potężna masa wojska nie może się wyżywić z małego terytorium.
Toteż albo muszą się przemieszczać, albo głodują. Co więcej, są tak prymitywni,
że nie płacą swym żołnierzom. Utrzymują się z łupów. Wystarczy powstrzymać
Franków od przemarszów, żeby ich armia stopniała przez dezercję. Ale nie
zlekceważ ich liczebności i szału bojowego. Wyślij agentów do Burgundów i
wywołaj tam powstanie. Frankowie podbili ich zaledwie kilka lat temu.
Martin wyjaśnił, że Burgundowie są plemieniem
wschodniogermańskim, jak Goci i Longobardzi. Mówią podobnym językiem i podobnie
jak oni są hodowcami. Dlatego źle im się układa z zachodniogermańskimi Frankami,
rolnikami. Ci pustoszą tereny sąsiadów.
Na wypadek dalszych wojen Padway znał pewien wynalazek, który z
pewnością przechyli szalę zwycięstwa na korzyść Gotów i Italczyków. Proch robi
się z siarki, węgla drzewnego i saletry. Dowiedział się o tym w szóstej klasie.
Pierwsze dwa składniki były dostępne bez kłopotu. Sądził, że
azotan potasu można uzyskać gdzieś w formie minerałów. Nie wiedział jednak gdzie
ani jak on wygląda. Nie mógł przeprowadzić syntezy za pomocą dostępnego
wyposażenia. Nie znał się zresztą wystarczająco na chemii. Pamiętał jednak
tekst, który mówił, że saletra występuje pod stosami obornika. Przypomniał sobie
podwórko Nevitty.
Odwiedził Gota i poprosił go o zgodę na przekopanie gnojówki.
Aż krzyknął z radości, gdy rzeczywiście znalazł tam kryształki podobne do cukru
klonowego. Nevitta spytał, czy przypadkiem nie oszalał. Padway wyszczerzył zęby:
- Oczywiście. Nie wiedziałeś? Już parę lat temu. Stary dom przy
Długiej był jak zawsze pełen ruchu mimo przeniesienia interesu do Florencji.
Używano go jako rzymskiej dyrekcji Kompanii Telegraficznej. Padway założył też
nową drukarnię. Teraz wolna przestrzeń na dole zamieniła się w laboratorium
chemiczne. Padway nie wiedział, w jakich proporcjach użyć trzech składników, by
otrzymać dobrej jakości proch strzelniczy. Musiał eksperymentować.
W imieniu rządu polecił odlać armatę. Odlewnia brązu niechętnie
przyjęła zlecenie. Nigdy jeszcze nie widzieli takiego urządzenia i nie wiedzą,
czy podołają zadaniu. I do czego ta rura ma służyć? Wazon na kwiaty? Mimo
prostoty wykonania zajęło im wieczność przygotowanie wzoru i wydrążenie lufy.
Pierwszy model wyglądał prawidłowo, dopóki Padway nie obejrzał dokładnie
przekroju. Metal był gąbczasty, usiany dziurami. Działo rozerwałoby się przy
pierwszym strzale.
Trzeba było zabrać się do tego jakoś inaczej.
Nadzieje na uzyskanie prochu także okazały się na razie płonne.
Składniki mieszane w różnych proporcjach paliły się pięknie, ale nie
eksplodowały. Próbował różnych sposobów, zmieniał metody, ale ciągle otrzymywał
śmierdzącą materię, która skwiercząc, spalała się żółtym płomieniem. Ładował
produkt do zaimprowizowanych petard, ale zamiast "bum" było "pyf".
Może powinien zdetonować większą ilość na raz i bardziej
ścisnąć materiał?
Nachodził codziennie odlewnię, dopóki nie uzyskał drugiej
armaty.
Wczesnym rankiem następnego dnia z Fritharikiem i kilkunastoma
pomocnikami przewiózł armatę na prymitywnym wozie z surowych desek w okolice
bramy na Viminal, gdzie było sporo pustego miejsca. Pomocnicy już wcześniej
usypali z piasku wzgórek, który miał służyć za cel.
Padway ubił w lufie kilka funtów prochu, wepchnął żelazną kulę
i nasypał prochu niezbędnego do odpalenia. Cichym głosem powiedział:
- Frithariku, podaj mi świecę. Niech wszyscy się cofną i położą
na ziemi. Ty też.
- Nigdy! - odparł oburzony Wandal. - Opuścić mego pana w
godzinie próby? Kategorycznie odmawiam!
- W porządku, jeśli chcesz zaryzykować rozerwanie na kawałki...
Uwaga!
Padway przytknął świecę do lontu.
Proch zaskwierczał i zaiskrzył.
Armata zrobiła "fuuu...". Kula wyskoczyła, grzmotnęła o ziemię
metr od lufy, przetoczyła się jeszcze metr i zatrzymała się.
Piękna, lśniąca armata znalazła miejsce w piwnicy, obok zegara.
Wczesną wiosną Urias zjawił się w Rzymie. Wyjaśnił, że przekazał szkołę
wojskową podwładnym i przybył w celu zmobilizowania rzymskich formacji
milicyjnych. Był to jeszcze jeden pomysł Padwaya. Ale nieszczęśliwa i
zawstydzona mina wskazywała, że coś innego go sprowadziło.
Dociekliwe pytania Padwaya spowodowały wreszcie wybuch:
- Prześwietny Martinusie, musisz dać mi dowództwo gdzieś z dala
od Rawenny. Nie mogę tego dłużej wytrzymać.
Padway położył rękę na ramieniu Uriasa.
- No, dalej, stary, powiedz mi, co cię gryzie. Może ci pomogę.
Urias wbił wzrok w ziemię.
- Hm... więc... to jest... Posłuchaj, co właściwie jest między
tobą a Matasuntą?
- Domyślałem się, że o to chodzi. Widywałeś się z nią, prawda?
- Tak, prawda. I jeśli wyślesz mnie z powrotem, będę się z nią
widywał wbrew sobie. Czy jesteście zaręczeni?
- Tak sobie kiedyś wyobrażałem. - Padway przybrał pełen
poświęcenia wyraz twarzy. - Ale, przyjacielu, nie chcę stać na drodze cudzego
szczęścia. Jestem pewien, że lepiej do niej pasujesz niż ja. Praca zbyt mnie
pochłania, bym nadawał się na dobrego męża. Jeśli zatem ubiegasz się o jej rękę,
przyjmij moje błogosławieństwo.
- Naprawdę?! - Urias wstał gwałtownie i zaczął przemierzać
pokój z wniebowziętą miną. - Ja... ja doprawdy nie wiem, jak ci dziękować... To
największa rzecz, jaką mogłeś dla mnie zrobić... Jestem twoim przyjacielem do
grobowej deski.
- Nie ma za co dziękować. Cieszę się, że mogłem ci pomóc w tej
sytuacji. A teraz, skoro przy tym jesteśmy, możesz z powodzeniem dokończyć
dzieła.
- Och - Urias spoważniał. - W tej sytuacji powinienem, ale jak
się oświadczyć?
- Napisz do niej.
- Ale co? Nie znam się na komplementach. Prawdę powiedziawszy,
nigdy w życiu nie napisałem listu miłosnego.
- W tym ci też dopomogę. Możemy zacząć tu i teraz. Padway wyjął
pióro i papier i niebawem płodzili list do księżniczki.
- Hm, trzeba jej powiedzieć, jakie ma oczy.
- Oczy, jak oczy. Zwyczajne.
- Oczywiście, ale w tym interesie porównuje się je do gwiazd i
innych różności.
Urias pomyślał.
- Są mniej więcej koloru lodowca, który kiedyś widziałem w
Alpach.
- Nie, to nie tak. Znaczyłoby to, że są zimne jak lód.
- Przypominają też wypolerowaną klingę miecza.
- Podobne zastrzeżenie. Co sądzisz o północnych morzach?
- Hmmm, tak. Myślę, że tak dobrze, Martinusie. Szare jak morza
północne.
- Brzmi poetycko.
- Właśnie. Zatem będą północne morza. - Urias pisał powoli i
niezgrabnie.
- Nie naciskaj tak pióra - zauważył Padway. Zrobisz dziurę w
papierze.
Gdy Urias kończył list, Padway włożył kapelusz i skierował się
do drzwi.
- Hej, dokąd się spieszysz?
- Idę w odwiedziny do przyjaciół. Rodzina Aniciusów. Mili
ludzie. Poznam cię kiedyś z nimi, gdy się już ożenisz.
Pierwotnie Martin
zamierzał wprowadzić łagodną formę wybiórczego poboru do wojska, na próbę
najpierw w Rzymie. Rekruci mieliby zgłaszać się na cotygodniową musztrę. Senat,
będący w tym czasie jedynie radą miejską, udaremnił zamysł. Niektórzy czuli
niechęć do Padwaya bądź mu nie ufali, inni czekali, aż ich przekupi.
Padway nie zamierzał im ustąpić, dokąd nie wypróbuje wszystkich
środków. Skłonił Uriasa do ogłoszenia zaciągu ochotniczego na powszechnych
warunkach żołdu. Rezultaty były mizerne.
Tok myśli Padwaya o remilitaryzacji Rzymian gwałtownie
przerwało nadejście Junianusa z telegramem:
WITTIGIS UCIEKŁ OSTATNIEJ NOCY Z ARESZTU
WSZELKI ŚLAD PO NIM ZAGINĄŁ (PODPISANO) ATURPAD PERS
Przez minutę Martin gapił się po prostu w tekst. Potem nagle
wstał i wrzasnął:
- Fritharik! Wyprowadź konie!
Pogalopowali na kwaterę Uriasa. Got wyglądał poważnie.
- To stawia mnie w niezręcznej sytuacji, Martinusie. Wuj bez
wątpienia zechce odzyskać koronę. To uparty człowiek, jak sam wiesz.
- Wiem, ale z kolei ty wiesz, jak ważną rzeczą jest utrzymać
dotychczasową sytuację.
- Ja! Nie odwrócę się od ciebie, ale nie spodziewaj się, że
skrzywdzę wuja. Lubię go, mimo że jest starym, tępogłowym zrzędą.
- Trzymaj ze mną, a obiecuję ci, że zrobię wszystko, co w mej
mocy, żeby nikt go nie skrzywdził. Ale teraz kłopot w tym, że to on nas może
skrzywdzić.
- Jak zdołał się wydostać? Myślisz, że to dzięki przekupstwu?
- Wiem tyle co i ty. Wątpię, żeby to było przekupstwo. W każdym
razie Aturpad uchodzi za uczciwego człowieka. Jak sądzisz, co Wittigis teraz
zrobi?
- Gdybym był na jego miejscu, ukryłbym się na trochę i
zgromadził zwolenników. To logiczne, ale wuj nigdy nie był nazbyt logiczny. I
nienawidzi Thiudahada bardziej niż kogokolwiek pod słońcem, szczególnie po
zorganizowanym przez króla zamachu na jego życie. Sądzę, że podąży prosto do
Rawenny i spróbuje osobiście zlikwidować Thiudahada.
- W porządku, zatem zgromadźmy trochę szybkiej kawalerii i
jedźmy do Rawenny.
Padway sądził, że zdołał się już uodpornić na długodystansową
jazdę konną, ale z ledwością dotrzymywał tempa Uriasowi. Kiedy rankiem
następnego dnia dotarli do Rawenny, słaniał się w siodle, a oczy miał czerwone
jak królik.
Nie zadawali pytań. Galopowali prosto do pałacu. Miasto
wyglądało dość zwyczajnie, ale przed pałacem nie było widać straży.
- Nie podoba mi się to - powiedział Urias. Zsiedli z koni,
dobyli mieczy i wkroczyli w sześciu. Strażnik pojawił się u szczytu schodów.
Schwycił za broń, ale rozpoznał ich.
- A, to wy - stwierdził ostrożnie.
- Tak, to my - odpowiedział Padway.
- Co się dzieje?
- No... hm... Sami lepiej zobaczcie, szlachetni panowie.
Wybaczcie. - I Got zniknął z pola widzenia.
Szli przez puste sale. Drzwi zamykały się, gdy przechodzili.
Słyszeli szepty za plecami. Padway zastanawiał się, czy nie idą prosto w
pułapkę. Wysłał oddział, żeby zajął pozycje przy drzwiach frontowych.
Przy wejściu do apartamentów króla zastali grupę strażników.
Kilku podniosło włócznie, ale reszta po prostu stała w niepewności.
- Rozejdźcie się, chłopcy - powiedział spokojnie Padway i
wszedł.
- O, słodki Jezu - wyszeptał Urias.
Kilku ludzi stało wokół ciała leżącego na podłodze. Padway
kazał im się odsunąć. Usłuchali potulnie. To był trup Wittigisa. Tunikę miał
rozdartą ciosami włóczni i mieczy. Dywanik pod nim nasiąkł krwią.
Główny odźwierny patrzył w osłupieniu na przybyszów.
- To się stało dopiero przed chwilą, a wy jechaliście aż z
Rzymu z tego właśnie powodu. Skąd wiedzieliście?
- Mam swoje sposoby. - Martin pochylił się nad leżącym. - Jak
to było?
- Znajomy strażnik wprowadził Wittigisa do pałacu. Zabiłby
naszego szlachetnego króla, ale spostrzeżono go i inni gwardziści nadbiegli z
pomocą. Zabili go dodał bez potrzeby. Każdy mógł to zobaczyć.
Głos dobiegający z kąta przyciągnął uwagę Padwaya. Kulił się
tam na wpół ubrany Thiudahad. Nikt nie zwracał na niego większej uwagi. Król
patrzył zmętniałym wzrokiem.
- O rany! To chyba mój nowy prefekt. Masz na imię Kasjodor. Ale
jakże odmłodniałeś, mój drogi panie. Ach, starzejemy się! He, he, wydajmy
książkę, Kasjodorze. Hej-ho! Tak, doprawdy. Śliczną, nową książkę z purpurowymi
okładkami. He, he, podamy ją na obiad w sosie własnym i z pieprzem jak kurczę.
Tak, co najmniej trzysta stron. Przy okazji, widziałeś może tego mojego
łajdackiego generała Wittigisa? Słyszałem, że przybył w odwiedziny. Koszmarny
nudziarz; ani krzty erudycji. Hej-ho! O, rany! Czuję się, jakbym tańczył. Czy
tańczysz, mój drogi Wittigisie? Tra-la-la, tra-la-la, bum-cyk-cyk, bum-cyk-cyk.
- Opiekuj się nim i nie pozwól mu wychodzić rzekł Padway do
królewskiego medyka. - Reszta niech wraca do zajęć, jak gdyby nigdy nic. Niech
ktoś zajmie się ciałem. Usuńcie ten dywanik i przygotujcie dostojny, ale skromny
pogrzeb. Uriasie, może lepiej sam o to zadbasz. - Urias szlochał. - Chodź, stary
przyjacielu, opłakiwanie możesz odłożyć na potem. Współczuję ci, ale mamy
jeszcze wiele do zrobienia. - Szepnął mu coś i Urias wyraźnie poweselał.
następny
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
T 14Rzym 5 w 12,14 CZY WIERZYSZ EWOLUCJIustawa o umowach miedzynarodowych 14 00990425 14foto (14)DGP 14 rachunkowosc i audytPlakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14022 14 (2)index 14Program wykładu Fizyka II 14 15więcej podobnych podstron